ROZDZIAŁ II
- Może zostaniesz jeszcze na jakiś czas? – Xavier zapytał Barsufa, gdy wychodzili na korytarz – Masz jeszcze masę czasu do akcji. Jeszcze nie ma dwudziestej a ja mam dla ciebie kilka ciekawych atrakcji.
Barsuf spojrzał na niego z ciekawością w oczach. Paczki przenieśli z Xavierem wcześniej za pomocą magii do mieszkania mieszańca, by ten mógł się swobodnie poruszać.
- Cały czas ciekawi mnie dlaczego rasowy anioł jest przeciwko swoim i jakie atrakcje przygotowałeś.
- Ja jestem politycznie taki sam jak ty, obchodzi mnie pieniądz, dlatego jestem Pariasem, Wypędzonym z Nieba lub jak wolisz Upadłym. Znam również ból towarzyszący wyrywaniu skrzydeł, też jak ty. I tak jak ty znam dzięki wypędzeniu wiele wpływowych duszyczek po obu stronach tego boiska – odparł mu Xavier. Gdy mówił o swoim upadku jego twarz stała się naturalną maską, nie przedstawiała żadnych uczuć. W jego oczach przygasła radość, która została zastąpiona zobojętnieniem. Gdy Barsuf milczał, ten zmienił temat – A co do atrakcji to zobaczysz przyjacielu. Przecież to zawsze ty mi mówiłeś, żebym się nie napalał przedwcześnie.
Weszli do zatłoczonego baru. Mieszaniec wyczuwał tu więcej ludzi niż nefilimów lub pół demonów. Xavier przeprowadził go przez tłum ludzi do schodów prowadzących piętro wyżej. Usiedli w loży i obserwowali ludzi. Mieli w zasięgu wzroku cały lokal i wszystkich amatorów alkoholu i płci przeciwnej.
- Na co właściwie czekamy? – zapytał Barsuf patrząc na tańczących na dole. Był zniecierpliwiony, chciał pójść do swojego mieszkania i przygotować się na nocną rzeź.
W głowie układał już plan wejścia i eliminacji celów głównych. Nefilimy, które nie były kapłanami nie interesowały go specjalnie, tak samo jak pieniądze ofiarowane mu za nie.
No chyba, że któryś wejdzie mi w drogę – pomyślał uśmiechając się. Wziął pod uwagę możliwość posiadania prywatnych ochroniarzy przez każdego z kapłanów.
- Xav wydaje mi się, że wiesz co dzisiaj będzie się działo w bazylice Miecza Pańskiego?
- A wiem. Dzisiaj w nocy będzie kolejna rocznica strącenia Pierwszych Upadłych z Nieba, ale czemu pytasz?
- Domyśl się przyjacielu, domyśl się – odparł krótko mieszaniec wpatrując się w jedną z tańczących dziewczyn.
Ciemne włosy kontrastowały z jej alabastrową skórą, tak samo jak czarna sukienka do połowy uda, którą dziewczyna miała na sobie. Tańczyła teraz twarzą w stronę loży, więc Barsuf mógł obserwować jej delikatne rysy twarzy.
To również różniło go od Xaviera, on zwracał uwagę głównie na twarz, zaś anioł na piersi i pośladki swoich licznych kochanek.
- Zaczyna się – powiedział anioł szturchając mieszańca – I przyszli ważni goście – wskazał ręką na schody. Do loży wchodziło trzech mężczyzn w garniturach. Każdy z nich miał też przy sobie walizkę.
- Patrz jak każdy z nich traci po 250 tysięcy za chwilkę – rzucił podchodząc do ludzi.
Na dole zaległa cisza, ludzie utworzyli krąg w środku którego stało naprzeciw siebie dwóch młodych mężczyzn.
- Kilka pytań brachu. Pierwsze – Będziesz obstawiać wynik? Drugie – Jeśli tak to ile i na kogo? I trzecie – Na kogo tam tak patrzysz, co? Ja oczywiście obstawiam wygraną mojego podopiecznego – wskazał na szczuplejszego z mężczyzn, który ściągał teraz z siebie koszulkę.
- Ile dajesz? – Barsuf spojrzał na niego.
- 250 tak jak oni.
- Wchodzę w to i stawiam na twojego chłopaczka. A jeśli przegra to zabiję jego i ciebie i wezmę swój pieniądz.
- Uwierz mi, on nie przegra. Jest pół demonem i walczy z człowiekiem. Sam wiesz kto jest z góry ustawionym zwycięzcą tego pojedynku – Xavier wyraźnie przestraszył się słów mieszańca.
- Więc oni stawiają milion na człowieka a my pół na nieludzkiego. Ty to wiesz jak zarabiać na ludziach bracie – Barsuf zaśmiał się – A co do trzeciego pytania… Odpowiedź na nie jest tam – wskazał na dziewczynę, która siedziała teraz przy barze.
- No, no, no… Barsuf też ma uczucia? – Xavier nabijał się z niego otwarcie – Znamy się prawie tysiąc lat, ale pierwszy raz powiedziałeś mi, że podoba ci się jakaś dziewczyna. Robisz postępy stary – Wskazał ręką na ochroniarza, później na kilka dziewczyn, w tym czarnowłosą i usiadł patrząc na ludzki krąg.
- Dlaczego jeszcze nie zaczynasz walki?! – krzyknął jeden z ludzi. Jego akcent wskazywał na pochodzenie ze wschodniej Europy.
W tym czasie na piętro weszła grupa dziewczyn, którą przyprowadził ten sam mężczyzna, który wpuścił mieszańca do środka. Grupa składała się z sześciu dziewczyn – dwóch Azjatek, dwóch murzynek i dwóch białych.
Wybrana przez Barsufa dziewczyna jakby wiedząc gdzie ma zająć miejsce usiadła po prawicy mieszańca.
Dwie dziewczyny usiadły przy białowłosym upadłym, a pozostałe trzy umilały czas jego gościom. Barsuf patrzył na sytuację na dole. Przeciwnik półdemona stał teraz w samych spodniach.
- Wysoki, barczysty i cały w tatuażach, ale ci ludzie są głupi – powiedział Xavier klepiąc jedną z dziewczyn po pośladku – Wybaczcie mi na chwilkę – dodał wstając i podchodząc do barierki. Spojrzał na mężczyzn stojących w ludzkim kręgu i krzyknął – Zaczynajcie!
Człowiek rzucił się z furią do ataku. Jego przeciwnik odsunął się z linii ataku i przeszedł na drugą stronę kręgu. Po chwili w barze eksplodowała burza krzyków. Barsuf widział jak człowiek ponownie rzucił się do ponownego ataku, co półdemon potraktował tym razem jako zachętę do ataku. Jedynym i przy tym zwycięskim ciosem było kopnięcie przeciwnika w głowę. Xavier w tym czasie odbierał pieniądze od ludzi. Czarnowłosa dziewczyna wyszeptała mieszańcowi do ucha
- Chcę z tobą porozmawiać.
Barsuf poszedł z nią do małego stolika w najdalszym kącie loży. Usiedli naprzeciw siebie. Nim mieszaniec zdążył otworzyć usta, dziewczyna rzuciła krótko
- Jestem Catherine Nidero, lecz dla naszych Haza.
- Naszych?
- Jestem córką Mefistofelesa i pewnej sukubicy. Haza to moje prawdziwe imię. I od razu zapytam: Od kiedy to współpracujesz z inkwizycją? – Gdy mówiła Barsuf patrzył w jej ciemnobrązowe oczy. Był tak zaszokowany pytaniem, że na początku nie odpowiedział.
- Xavier jest jednym z inkwizytorów?
- Nie. Nie on. Raczej pewna rudowłosa dziewczyna, którą wczoraj ratowałeś, później przebalowałeś z nią całą noc by na końcu obudzić się przy niej.
- Co?! W ogóle to skąd ty to wszystko wiesz?
- Powiedzmy, że jestem jasnowidzącą – odparła mu uśmiechając się przy tym – I uprzedzając twoje kolejne dwa pytania. Xavier jest taki jak ty, jest trzecią stroną konfliktu, a ona ma tatuaż po wewnętrznej stronie prawego uda.
- Czy ty czytasz mi w myślach?
- Powiedziałam ci przecież, że widzę przyszłość. Ale nie po to tutaj przyszłam. Na akcję weź ze sobą dodatkowo pistolet i amunicję na demony. Przydadzą ci się też srebrne kołki. Wchodząc do bazyliki postawisz na szali swoje życie. Na ziemi są zapieczętowani po obu stronach. Ich moc jest ograniczona do prawie ludzkiego minimum. Dzisiaj On zsyła jednego z najsilniejszych poddanych do zapieczętowania.
Haza wstała i zaczęła się oddalać. Barsuf wstał i pobiegł za nią. Złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Dziewczyna pod wpływem jego szarpnięcia wpadła na niego.
- Czy ty też jesteś zapieczętowana? – zapytał patrząc jej w oczy. Jego dłoń powędrowała do jego policzka. Musnął palcem jej skórę i czekał na odpowiedź.
- Dowiesz się, jeśli przeżyjesz – usłyszał na odchodne. Patrzył jak wychodziła najpierw z loży a później z baru. Mieszaniec spojrzał na zegar, który wisiał na ścianie. Wskazywał on godzinę 20:40. Podszedł do Xaviera, który kończył pić z dziewczynami butelkę wódki.
Anioł na jego widok wstał i powiedział szybko:
- Kasa podzielona, twoja połowa czeka na zapleczu. On tu zaraz przyjdzie. Nie mów mu, że jest jednym z nas. Nie musi jeszcze wiedzieć – Po tym w loży zjawił się zwycięzca pojedynku z dziewczyną u boku. Była skąpo ubraną, tlenioną blondynką z mocnym makijażem. Xavier wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, wyciągnął jednego i odpalił. Półdemon podszedł do nich.
- A nie mówiłem, że wygram – powiedział przybijając piątkę aniołowi. Ten wypuścił dym z ust i zaśmiał się.
- Poznaj mojego przyjaciela Barsufa. Dzięki tobie zarobił kilka groszy – powiedział zaciągając się ponownie.
- Marc Caesar – powiedział wojownik wyciągając rękę w stronę mieszańca. Ten uścisnął ją i rzucił krótko:
- Dobry cios.
Spojrzał na Xaviera.
- Będę się zwijać. Obowiązki wzywają.
- Czekaj. Moi ludzie podwiozą cię do domu. Mając tyle pieniędzy przy sobie człowiek staje się celem wielu przechodniów. – Przywołał do siebie czarnoskórego ochroniarza i powiedział mu coś szybko do ucha. Ten skinął głową i powiedział do Barsufa – Proszę za mną.
Mieszaniec wyszedł z ochroniarzem z loży, przeszedł przez niższy poziom lokalu i ponownie wszedł na zaplecze. Tam czekan już na nich kolejny mężczyzna z walizką w ręku. W trójkę wyszli tylnymi drzwiami baru. W uliczce czekało na nich już czarne BMW 330i. Czarnoskóry mężczyzna otworzył mu drzwi, drugi z ochroniarzy podał mu walizkę. Barsuf wsiadł do samochodu, podał szoferowi adres, pod który miał się udać i ruszyli.
Dwadzieścia minut później samochód zatrzymał się pod blokiem, w którym mieszkał mieszaniec. Ten wysiadł i udał się do budynku. Na klatce schodowej uderzyła w niego woń otchłańców. Wyciągnął broń i kilka sekund później stał przed drzwiami do mieszkania na piętnastym piętrze. Słyszał w środku dwa serca, które biły jak szalone. Jednak głosy w jego mieszkaniu wskazywały na obecność co najmniej sześciu osób. Otworzył drzwi siłą woli i wszedł do środka. Drzwi zamknęły się za nim same. Odłożył walizkę i ruszył do salonu. Tam zastał sześć osób siedzących i rozmawiających swobodnie. Dwóch osiłków mieszaniec zakwalifikował jako wilkołaków, dwóch kolejnych o idealnych, bladych twarzach i czerwonych oczach jako wampiry, dwóch ostatnich siedziało plecami do niego, uniemożliwiając mu zidentyfikowanie.
- Nie za dobrze? – zapytał przekraczając próg pomieszczenia.
- Przydałyby się dziewczyny i alkohol – powiedział jeden z wilkołaków.
Barsuf wycelował bez chwili zwłoki w jego głowę.
- Zamknąć ryje i wypierdalać stąd albo będziecie martwi!
- Tylko trzy osoby z nas siedmiu mogą zginąć – jeden z nieznanych wskazał na kilkołaki i później na Barsufa – Pozostała czwórka już jest martwa – wstał i odwrócił się w stronę mieszańca. Jego ciało było poszarpane, brakowało mu lewego oka, a prawą dłoń stanowiły same kości.
- Pieprzeni nekromanci – powiedział mieszaniec strzelając w głowę nieumartego. Ten machnął kościstą dłonią i pocisk zdematerializował się.
- Spokój! Mamy współpracować ze sobą! – powiedział jeden z wampirów zrywając się z sofy. Podszedł do Barsufa i skłonił się przed nim – Jesteśmy tu z polecenia lorda Vallanda, który zlecił ci tą misję. Niedługo musimy ruszać. W sypialni masz biały habit, który jest taki sam jak te, w których świętoszki udają się tam dzisiaj. My też mamy swoje.
- Pięć minut i wychodzimy – rzucił mieszaniec wychodząc do sypialni. Na łóżku leżał habit, tak jak powiedział krwiopijca. Barsuf ściągnął płaszcz i założył strój istot niebiańskich. Patrząc na ciemne niebo przypomniał sobie słowa czarnowłosej dziewczyny o uzbrojeniu.
Przeładował oba pistolety, wziął po dwa dodatkowe magazynki, cztery srebrne kołki przytroczył do pasa. W skrzynce z kołkami były też fiolki z błyszczącym, srebrnym płynem. Na jednej z nich był łaciński napis „Omnes enim creaturae obscura” – co znaczy „Na wszystkie ciemne istoty”. Barsuf postanowił wziąć dwie ze sobą. Na samym końcu otworzył największą z paczek od Xaviera. W środku pudło było wyłożone poduszkami, na których leżała samurajska katana. Mieszaniec wyciągnął miecz z paczki. Po chwili wyciągnął miecz z pochwy. Na całej długości ostra ciągnęły się minimalne runy w języku upadłych, które składały się na sieci skomplikowanych zaklęć. Wyszedł z sypialni.
Sześciu mężczyzn czekało na niego w przedpokoju. Każdy z nich był ubrany tak jak on w biały habit. Drugi z wampirów podał mu cingulum – sznur, który Barsuf złożył w pół i obwiązał się nim w pasie. Wtedy drugi z nekromantów powiedział zaskoczony wskazując na broń w ręku mieszańca:
- Skąd to masz? – w jego głosie słychać było strach, jego źrenice rozszerzyły się.
- Nie musisz wiedzieć wszystkiego śmieciu – odparł Barsuf wkładając miecz między dwa zwoje sznuru przy plecach – Idziemy na spacer.
To mówiąc poczekał, aż tamci wyjdą z jego mieszkania. Na samym końcu wyszedł on sam, zamknął drzwi i ruszył schodami w górę. Pięć pięter wyżej znajdowało się wyjście na dach budynku. Stojąc na dachu delektował się ciszą i czystym, chłodnym powietrzem.
Bazylikę Miecza Pańskiego było widać nawet stąd. Monumentalna budowla z wieżami i witrażami w każdym z okien.
- W środku już pali się światło, ruszmy się – powiedział rozpędzając się i przeskakując na dach sąsiedniego budynku. Siedem białych smug poruszało się z dachu na dach przez następną godzinę.
- Przed nami na obu dachach są strażnicy – powiedział jeden z wampirów.
- Ty załatw tych z tej strony a ty na sąsiedni blok. Gazem! – Barsuf wydał rozkaz tonem, na który może sobie pozwolić tylko przywódca. Cofnął się kilka kroków i zeskoczył z dachu na ulicę, dwadzieścia metrów niżej. Za nim skoczyli nekromanci i wilkołaki. Mieszaniec spojrzał w górę – widział wampira, który przeskakiwał na sąsiedni blok po drugiej stronie ulicy. Jeden z wilkołaków wciągnął powietrze do płuc.
- Przed nami kolejna grupa strażników. Są zamaskowani – powiedział zakładając kaptur habitu.
- Ilu? – zapytał jednooki nekromanta
- Ze dwudziestu.
- Załatwcie ich w czterech, najlepiej po cichu – powiedział Barsuf ruszając w stronę bazyliki, która była niecały kilometr przed nim. Na dachach widział wampiry wykańczające pojedynczych półaniołów. Pozostałych czterech towarzyszy przemknęło szybko obok niego.
Mieszaniec założył kaptur, naciągając go tak mocno, by zakrył jak największą część twarzy. Jego prawa dłoń spoczęła na rękojeści katany. Jeden ze strażników zaczął biec w jego stronę. Zaatakował go krótkim mieczem. Mieszaniec wykonał trzy szybkie uniki przed kolejnymi pchnięciami i postanowił przejąć inicjatywę w walce. Wyciągnął ostrze i zbił nim kolejny atak nefilima. Sekundę później ostrze katany spowite było delikatną czerwoną mgiełką i spływały po nim leniwie krople krwi. Półanioł leżał martwy, jego głowa leżała metr dalej od reszty ciała. Jak Barsuf zauważył, reszta osób wybiła pozostałych strażników. Do walki na ulicy przyłączyły się też wampiry.
Siedem osób szło teraz pustym placem w stronę bazyliki, z której dochodziły dźwięki pieśni religijnych. Mieszaniec otarł klingę o habit, schował ją do pochwy i zatrzymał się przed wejściem. Na łuku nad wrotami była napisana przestroga „Tylko czyste dusze mogą wejść do środa i nie zostać spalone”.
Sześciu niegodziwców ściągnęło habity. Wilkołaki przybrały formę wilków stojących na tylnych łapach. Każdy z nich miał ponad dwa i pół metra, był pokryty gęstą sierścią a w ich szarych oczach widać było chęć mordu osób, które były za ścianą. Nekromanci przygotowywali coś mrucząc zaklęcia, natomiast wampiry stały w milczeniu i obserwowały budynek.
Barsuf wyciągnął miecz i oparł go o ścianę. Ściągnął habit i rzucił go na ziemię. Chciał sięgnąć po broń, jednak jego ręka chwyciła pustkę. Jego szyja została po chwili dotknięta przez zimny metal. Czuł palącą moc, która od niego biła.
- Naraziłeś się panu Vallandowi i teraz czas umierać bękarcie diabła – powiedział jednooki nekromanta – Wolisz umierać powoli czy szybko mieszańcu?
Barsuf przypomniał sobie o fiolce w kieszeni. Włożył tam rękę do spodni i zacisnął ją na szkle. Wyciągnął rękę z kieszeni w tym czasie lewą ręką chwycił przedramię nekromanty i wykonał obrót, po którym stał za plecami przeciwnika. Ręka nieumarłego pękła z trzaskiem. Mieszaniec wbił prawą dłoń w jego ciało i pozostawił tam fiolkę.
- Teraz umrzesz po raz drugi – powiedział wyciągając srebrny pistolet ze złotym krzyżem i strzelił z niego prosto w szkło znajdujące się w ciele nekromanty. Substancja w środku po zetknięciu z pociskiem i później z ciałem otchłańca zaczęła się spalać zajmując całe jego ciało. Nekromanta padł wijąc się z bólu i stopniowo zmieniając w popiół.
Barsuf schował pistolet i dobył dwa kołki. W tym czasie rzuciły się na niego oba wampiry i wilkołaki. Walka z czterema przeciwnikami wymagała od mieszańca maksymalnego skupienia. Zepchnięty do defensywy oddawał pole krok za krokiem. Został kilka razy raniony, głównie przez wilkołaki. Szybko schował kołki i po ułamku sekundy sparował kolejne uderzenie wilkołaka. Złapał go za łapę i sprowadził do parteru. Czarne oczy mieszańca płonęły gniewem i nienawiścią. Kopnięciem w tył łba połamał zwierzęciu pysk i wbił go w ziemię. Gdy chciał zadać kolejny cios, wpadł w niego jeden z wampirów. Plątanina kończył toczyła się po ziemi. Po kilku minutach Barsufowi udało się uzyskać dosiad na zimnokrwistym. Zablokował jego ręce nogami, dobył kołek i wbił go w czoło przeciwnika. Wstając dobył kolejny i wbił go w serce wampira.
Postanowił przejść do ofensywy przy pozostałych przeciwnikach. Rzucił się na drugiego wampira i zdecydowanym ruchem skręcił mu kark. Wbił trzeci kołek w jego truchło i ruszył w stronę wilkołaka. Ten z rykiem zaczął szarżować na mieszańca. Zaatakował go prawą łapą. Barsuf przechodząc pod ciosem, uderzył go na tyle mocno, że przebił mięśnie i klatkę piersiową po czym chwycił nienaturalnie duże serce. Organ bił co raz szybciej w jego dłoni. Zdecydowanym ruchem wyrwał je i zmiażdżył w dłoni. Ostatnim kołkiem dobił pół żywego wilkołaka, od którego oderwał go wcześniej wampir.
Nagle świat pociemniał.
- Witaj w moim świecie – usłyszał przy uchu.
Ale czym on właściwie był? Miał srebrzyste ciało a jego prawdziwe ciało leżało bezwładnie na ziemi. Odwrócił się i ujrzał ostatniego pozostałego z grupy – drugiego nekromantę. Tak jak on nieumarły był duchem, którego dłoń była zanurzona we wnętrzu mieszańca.
- Jesteś mój – usłyszał jakby z innego świata. Uśmiechnął się i zaczął przybliżać się do nekromanty. Ten zaczął panikować i pospiesznie szeptać zaklęcia.
- Sam się odsłoniłeś przenosząc walkę tutaj – Barsuf rozmył się i zmaterializował za poszarpaną duszą upadłego. Obie dusze zaczęły jaśnieć. W końcu dusza nekromanty rozmyła się przy odległych odgłosach agonii. Barsuf otworzył oczy. Był w swoim ciele. Podniósł się szybko z ziemi i rozejrzał. Ciało nekromanty dopalało się w jasnych płomieniach. Mieszaniec zebrał z martwych ciał swoje kołki, oczyścił je i schował. Następnie chwycił katanę i zatrzymał się przed drzwiami bazyliki.