Święty zdrajca rozdział 10

background image

ROZDZIAŁ X

- Jak mogliście uwierzyć w powodzenie pojmania mieszańca?! –

krzyknął papież do dwóch stojących przed nim młodzików w czarnych

szatach,

mających

twarze

przysłonięte

maskami.

Poorana

zmarszczkami twarz mężczyzny w podeszłym wieku zsiniała ze złości –

On i diabeł daliby radę o wiele większemu oddziałowi. To musi być

podstęp.

- Ekscelencjo, z całym szacunkiem, ale Zarachiel i wszyscy jego ludzie

zeszli tam za nimi. Pewnie pokonali ich tak samo jak Samaela –

odezwał się jeden z nich.

- Który w momencie pojmania nie był silniejszy od zwykłego

półanioła. Jeśli udało im się go uwolnić… Wszyscy inkwizytorzy mają

w tej chwili być w pełnej gotowości. Mają być całkowicie uzbrojeni i

zejść tam! – starzec wydał rozkaz a po chwili wziął kilka głębszych

wdechów. Był człowiekiem, który swoje najlepsze lata miał dawno za

sobą, zaś obecna sytuacja uwydatniała jego słabość.

- Rekruci też? Mamy ich zaledwie dwudziestu w samym Watykanie –

wtrącił drugi z inkwizytorów.

- Nie, oni muszą przeżyć. Bezzwłocznie wyślijcie ich do strefy 9. Chcę

też, żeby dotarł tam materiał genetyczny mieszańca. On zaś ma

znaleźć się w więzieniu na Syberii albo w grobie. – Ojciec święty

zadowolony ze swoich decyzji dał znać im, że skończył rozmowę. Ci

ukłonili się i pośpiesznie wyszli z pokoju, zostawiając mężczyznę

samego ze swoimi myślami.

* * *

background image

Wewnątrz Stolicy apostolskiej panowała pełna mobilizacja. Kilkuset

mężczyzn z różnego rodzaju bronią w rękach, przemieszczało się w

kierunku korytarza prowadzącego do podziemi. Niektórzy z nich mieli

na twarzach maski – symbol przynależności do elity. Mówiono o nich

łowcy demonów, ponieważ potrafili w pojedynkę pokonać pomioty

diabła. Jeden z nich odłączył się od oddziału zbiegając schodami w

innym kierunku. Wyciągnął pęk kluczy, po czym największy z nich

wcisnął w zamek bramy zbudowanej z solidnych metalowych prętów.

Przekręcił go dwukrotnie, aż usłyszał ciche kliknięcie mechanizmu.

Pchnął mocno i przy akompaniamencie głośnego skrzypienia pobiegł

korytarzem. Kilka minut później, ciężko oddychając zatrzymał się

przed drewnianymi drzwiami ze zniszczoną klamką. Uderzył w nie

trzykrotnie masywną pięścią. Chwilę później w progu stanął

trzydziestoletni mężczyzna w pogniecionym płaszczu, jaki nosili

inkwizytorzy. Zaspanie, które było widoczne na jego twarzy zostało

natychmiast wyparte przez zdziwienie.

- Kod czerwony. Plan czwarty – powiedział zamaskowany mężczyzna

– Macie pięć minut! – krzyknął podczas biegu powrotnego.

Trzydziestolatek natychmiast zapalił światło, budząc dwudziestu

nastoletnich rekrutów.

- Kod czerwony! – huknął opiekun zerkając na zegarek na swojej ręce.

– Dwie minuty na zebranie najpotrzebniejszych rzeczy! Wykonujemy

plan czwarty!

Większość bez chwili zwłoki rzuciła się do pakowania swojego

dobytku. Jedynie leżący na najdalej położonej pryczy chłopak mruknął

coś pod nosem patrząc na zamieszanie.

- Sierota, rusz tyłek, mamy rozkaz! – zawołał najroślejszy z chłopców.

Był gigantem, górował nad pozostałymi niczym samotny szczyt na

płaskim terenie. Umięśnione ciało szybko zniknęło pod kolejnymi

background image

partiami ubrań najlepszych marek. Dwumetrowy młodzieniec zarzucił

plecak na ramiona i gotowy stanął przy drzwiach.

Chłopak nazwany sierotą wstał ukazując wytatuowane ciało. Ciemna

skóra była pokryta różnymi wzorami na powierzchni całych ramion,

pleców oraz torsu. Długie, ciemne włosy miał zaplecione w cienkie,

dobierane warkoczyki sięgające do barków. Założył szerokie jeansy,

za dużą koszulkę i ciemną bluzę z kapturem, który po chwili naciągnął

na głowę. Na to ubrał znoszoną, zieloną kurtkę posiadającą kilka

dziur. Spod poduszki wyciągnął niewielki plecak z resztą swoich

przedmiotów. Stanął na samym końcu szeregu patrząc na swoje

wytarte adidasy.

- Szybko, busy stoją na parkingu przed bramą! – głos inkwizytora

przetoczył się po pomieszczeniu. Zaraz po tym wyszedł żwawym

krokiem.

- Przecież to wiadome, że przez sierotę na pewno nie zdążymy. Tacy

jak on nigdy nie słuchają dobrych rad od dobrych ludzi – powiedział

chłopak w markowych ubraniach. Szczególny nacisk położył na

przedostatnie słowo. Reszta rekrutów pokiwała głowami idąc

korytarzem.

- Renato Jones, gotowy? – zapytał mężczyzna rozglądając się po sali,

w której przed chwilą pilnował grupy.

- Oczywiście – odpowiedział mu głos z końca kolumny. W blasku lamp

z głębi kaptura błysnęły ciemne oczy.

Adepci po dwóch minutach byli już na zewnątrz. Dobiegli do bramy

prowadzącej przed plac św. Piotra. Za nią stały cztery busy marki

Volkswagen. Do pierwszego szybko wsiadł bogaty chłopak z piątką

wiernych kompanów, kolejne dwa zostały zajęte przez dwunastkę

adeptów. W ostatnim usiadł inkwizytor opiekujący się nimi, niski

background image

chłopak o blond włosach i idący za nimi Renato. Dorosły usiadł obok

kierowcy, blondyn na pierwszej kanapie a chłopak nazywany sierotą

na samym końcu. Plecak położył sobie między stopami. Ściągnął z

głowy kaptur a następnie zapiął pasy.

Samochody ruszyły przemierzając rzymskie ulice pokryte śniegiem. Co

jakiś czas mijało ich pojedyncze auto mknące w kierunku stolicy

apostolskiej.

- Do której kryjówki jedziemy? – zapytał mężczyzna. Ton jego głosu

zdradzał strach. Alarm został ogłoszony niedługo po schwytaniu

mieszańca i Lucyfera. Z plotek krążących między inkwizytorami

dowiedział się też o przetrzymywaniu innego upadłego.

- Do żadnej. Dostaliśmy rozkaz, mamy przetransportować was na

lotnisko. Stamtąd polecicie do strefy 9. – odpowiedział mu kierowca.

W samochodzie zapanowała cisza, przerwana po kilku minutach

głośnym dzwonkiem telefonu. Kierowca wyciągnął komórkę,

dwukrotnie przytaknął i skończył połączenie. Upłynęło trzydzieści

minut zanim zatrzymali się przed prywatnym lotniskiem należącym

do Inkwizycji. Cztery busy stanęły w odległości dwustu metrów od

samolotu. Dwadzieścia jeden osób ruszyło szybkim krokiem w

kierunku maszyny.

- Stać! – męski głos rozbrzmiał w powietrzu. Chwilę później rozległy

się strzały, zaraz po nich z czyjegoś gardła wydarł się krzyk. – Atakują

nas! – dziesięciu strażników otworzyło ogień wycofując się. –

Odlatujcie natychmiast!

Grupa przyszłych inkwizytorów patrzyła z przerażeniem na

pięciometrowe monstrum atakujące ochroniarzy. Światło latarni

padło na bestię. Ciało złożone z kamieni wystarczyło do rozpoznania

przeciwnika. Pomiot złapał samochód uzbrojoną w szpony łapą i

background image

cisnął w przeciwników. Ludzie zdążyli się rozproszyć unikając

uderzenia.

- To golem, celujcie w pieprzone oczy! – zawołał nadbiegający do nich

kolejny inkwizytor. Długi ogon potwora przeciął powietrze uderzając

w mężczyznę. Ciało upadło niedaleko nastolatków, inkwizytor już nie

żył.

- Do środka – powiedział opiekun, jakby wyrwany z transu. Grupa

natychmiast wykonała polecenie, chwilę później byli w środku.

Inkwizytor sięgnął po pistolet, stojąc przy wejściu obserwował bitwę.

Nagle na łbie golema pojawiła się ludzka sylwetka. Przyglądała się

walce bez większego entuzjazmu po czym zeskoczyła. Kilka sekund

później pojedynczy nabój trafił w niewielkie oko olbrzyma. Golem

ryknął donośnie, by po chwili rozpaść się na kawałki.

Przed pozostałymi przy życiu inkwizytorami stała niska kobieta o

jasnych włosach i trupiobladej skórze. W mgnieniu oka doskoczyła do

jednego z mężczyzn z dziecinną łatwością skręcając mu kark. Szybciej

niż mogło nadążyć ludzkie oko przemieszczała się między

ochroniarzami, eliminując ich.

Opiekun stanął kilka metrów przed samolotem. Wyciągnął z kieszeni

niewielkie opakowanie, potrząsnął nim a na jego dłoń wysypała się

garść pigułek. Zwabiona hałasem kobieta natychmiast znalazła się

przy nim. Ubrudzoną krwią twarz zdobił uśmiech zwycięzcy.

Wydłużone kły błysnęły w świetle.

- O Boże – wyszeptał mężczyzna patrząc w jej czarne oczy.

- Boga nie ma – odpowiedziała mu wampirzyca wgryzając się w jego

szyję. Rzuciła opiekunem o ziemię, po czym ruszyła wolnym krokiem

w stronę Rzymu.

background image

Przyglądający się wszystkiemu młodzieńcy siedzieli sparaliżowani

strachem. Renato starał się opanować drżenie rąk. Sam kilkukrotnie

widział porachunki ludzi z okolicznego półświatka, jednak obecna

sytuacja przerosła jego doświadczenie.

Przez niewielkie okno dostrzegł, że ich opiekun wciąż się rusza. W

jednej chwili wiedział co ma zrobić. Zerwał się z fotela i błyskawicznie

pokonał niewielką odległość do wyjścia. Zbiegł po schodach a

następnie ruszył w stronę rannego mężczyzny. Przypadł do niego

okrywając własną kurtką. Mężczyzna wyciągnął w jego stronę

zaciśniętą w pięść dłoń. Renato pochwycił ją, po czym poczuł

przesypywane przedmioty do swojej ręki.

- Weź dwie – wycharczał inkwizytor patrząc na niego – dobry z ciebie

dzieciak, Jones.

Kilka sekund później jego twarz na zawsze zastygła, ręka opadła

bezsilnie na ziemię.

Chłopak spojrzał na swoją dłoń. Znajdowała się na niej garść

fioletowych pigułek. Wedle życzenia zmarłego wybrał dwie i połknął,

zaś resztę wyrzucił w śnieg.

Momentalnie poczuł się, jakby uderzył w niego piorun. Zrobiło mu się

gorąco, miał zawroty głowy, palił go każdy fragment organizmu. W

następnej chwili wszystko ustało a w miejsce bólu wstąpiła nowa siła.

Zmysły nastolatka wyostrzyły się, ciało zaczęło reagować znacznie

szybciej.

Podniósł się oszołomiony nową sytuacją. Dostrzegł unoszące się

opary magii, którą przesiąknięty był golem. Zobaczył też oddalającą

się kobietę spowitą jasnym światłem.

Renato podbiegł do leżącego kilka metrów dalej nieżywego

inkwizytora. Zaczął go przeszukiwać. Znalazł długi nóż i dwa

background image

magazynki do będącego nieopodal karabinu. Chwycił go, zmienił

amunicję i zaczął biec za wampirzycą. Zbliżył się na odległość około

stu metrów od celu. Opanował drżenie rąk, wycelował, po czym

kilkukrotnie strzelił.

Kobieta zaskoczona obecnością żywego, została raniona trzykrotnie w

plecy. Zatrzymała się w miejscu a w następnej chwili obróciła na

pięcie w stronę przyszłego inkwizytora. Ten ponownie nacisnął spust,

jednak bez elementu zaskoczenia nie trafił ani razu. Wampirzyca

błyskawicznie pokonała dzielącą ich odległość. Jednym szarpnięciem

wyrwała broń z rąk chłopaka, by po chwili uderzyć go kolbą w twarz.

Krew buchnęła z nosa Renato, gdy ten osunął się na ziemię widząc

przed oczami różnobarwne błyski.

- Taki młody, taki przystojny – kobieta nachyliła się nad nim.

Wyglądała na nie więcej niż dwadzieścia lat. – taki smakowity.

Jedną ręką złapała go za bluzę, stawiając na nogi. Z kieszeni wypadł

znaleziony wcześniej nóż.

- Nie myślałeś chyba, że tym mnie pokonasz? – Renato milczał,

ponownie zdjęty strachem przed śmiercią. Przed oczami przemknęły

mu

wszystkie

dotychczasowe

porażki,

które

przeżył

przez

dziewiętnaście lat życia – Milczysz? Czuję jak twoje serce szybko bije.

Kocham strach ofiar. Krew przestraszonych ludzi jest cudowna –

Blondynka zbliżyła twarz do twarzy nastolatka. Zlizała krew kapiącą z

jego nosa. Gwałtownie puściła go, kuląc się i zaciskając pięści.

Renato korzystając z chwilowej przewagi sięgnął po leżący obok nóż.

Wstał zapominając o bólu. Podbiegł do wampirzycy z całej siły kopiąc

ją w głowę. Kobieta przewróciła się na plecy, nie mogąc zablokować

uderzenia. Adept Inkwizytorium doskoczył do przeciwniczki zasypując

background image

ją gradem ciosów nożem. Po kilku minutach siedział na niej, ciężko

oddychając ze zmęczenia.

Pokiereszowana twarz kobiety wykrzywiła się w imitacji uśmiechu,

gdy jej dłoń zacisnęła się w stalowym uścisku na gardle nastolatka.

Rany wampirzycy stopniowo zaczęły się goić i znikać. Czerwone oczy

zapłonęły gniewem wymieszanym z satysfakcją, gdy patrzyła na

gasnące życie w oczach wroga.

- Więc tak wygląda mój koniec? – pomyślał patrząc jak przez mgłę na

swoją przyszłą zabójczynię. Po upływie kolejnych cennych sekund

dostrzegał jedynie blask jej oczu. – Są tak czerwone – przemknęło mu

przez głowę – Czerwone jak… - jego mózg rozpoczął rozpaczliwą

gonitwę w poszukiwaniu ostatniego słowa, które wydawało mu się

niezwykle ważne. Ponownie widział ból na twarzy wampirzycy.

Zakończył poszukiwania, znalazł ostatni element – krew.

Palce sieroty mocniej zacisnęły się na rękojeści noża. Zacisnął zęby,

gdy ostrze zagłębiło się w jego lewe przedramię. Mocnym

szarpnięciem zakończył cięcie a z gardła wyrwał się krótki, zdławiony

krzyk. Dał radę minimalnie zbliżyć się do kobiety.

- Głupiec z ciebie – powiedziała. W tym samym momencie rana

ociekająca szkarłatnym płynem znalazła się nad jej ustami.

Uścisk na gardle młodzieńca zelżał przy pierwszym zetknięciu krwi z

ciałem wampirzycy. Toksyczny napój wreszcie uśmiercił blondynkę.

Renato upadł obok niej zmieniając barwę śniegu na ciemno

czerwoną. Stracił przytomność, gdy usłyszał kroki i dostrzegł światło

latarki.

* * *

background image

Barsuf zatrzymał się wyczuwając zmiany, jakie zaszły w niewielkim

pomieszczeniu za plecami. W następnym momencie usłyszał setki

głosów zmierzających w jego kierunku. Po kilku minutach dostrzegł

światło odbijające się w wielu parach oczu. Nie był w stanie wyczuć

ilu i jak silnych napastników idzie ku niemu. Wszystko przysłaniała

stale rosnąca siła za nim.

* * *

Ciało archanioła zawisło w powietrzu. Lewa dłoń była zaciśnięta na

czaszce naznaczonej runami. Znaki zapłonęły jaskrawą czerwienią a

Zarachiel wygiął się w nienaturalnej pozycji. Impulsy energii uderzały

w niego raz za razem, gdy przedmiot eksplodował światłem.

Lucyfer zacisnął mocniej palce na rękojeści miecza i ruszył w kierunku

opętanego. Ostrze zatrzymało się centymetr przed głową świętego.

Chwilę później nieznana siła odrzuciła demona na kilka metrów.

Mężczyzna zgrabnie wylądował obok Samaela wykrzywiając twarz w

gniewie.

- Może byś pomógł? – warknął na serafina, po czym znów ruszył do

ataku.

Białowłosy natychmiast przemienił się w mantykorę – potężnego lwa

o nietoperzych skrzydłach oraz ogonie skorpiona. Wzbił się pod sufit

chcąc zaatakować z góry. Wraz z Lucyferem zatrzymali się o kilka

centymetrów od celu, by zostać odrzuconym na drugi koniec sali.

Zmiennokształtny zarył pazurami o podłogę. Samael naprężył się

rozwierając paszczę a następnie zalał pomieszczenie ogniem. Inferno

ustało po minucie. Demony dostrzegły jak ostatnie jęzory ognia

przemykały wokół archanioła, nie czyniąc mu krzywdy. Jad Boga

postanowił ponownie przybrać ludzką postać.

background image

- To na nic – sapnął wskazując palcem na Zarachiela – Legion zaczął

przejmować nad nim kontrolę.

Jasne włosy uniosły się w powietrze tworząc wokół jego twarzy

aureolę, gdy demon wyciągnął przed siebie ręce wymawiając

zaklęcia. Pomiędzy dłońmi natychmiast pojawiła się kula energii.

Samael zaczął wymawiać ostatnie sylaby, gdy dotknął go miecz

drugiego Upadłego.

- Oszczędzaj siły, bracie – powiedział Lucyfer przerywając zaklęcie –

Za chwilę zakończy się odrodzenie Legionu. Moc nie wzrasta już tak

szybko, jak wcześniej. Zabezpiecz to pomieszczenie najlepiej jak

umiesz.

Serafin rozpoczął pracę zaraz po wydaniu komendy. Na ścianach

zaczęły pojawiać się kolejne wyrażenia w języku mieszkańców Piekła.

Chwilę później od Zarachiela rozeszła się fala energii porównywalna

do mocy archanioła. Demony stały dumne i wyprostowane, gdy w

nich uderzyła. Niosący światło wskazał mieczem na archanioła.

Jego skrzydła stanęły w granatowych płomieniach, które po kilku

sekundach rozpłynęły się, pozostawiając kruczoczarne pióra. Skóra

świętego stała się przezroczysta, Lucyfer wraz z Samaelem mogli

dostrzec każdą kość, ścięgno i mięsień mężczyzny, który upadł na

posadzkę.

- Bądź czujny, jest od nas silniejszy. Wręcz przeraża mnie – Lucyfer

przełknął ślinę patrząc jak Zarachiel podnosząc się obserwuje ich – Jak

ci na imię?

- Na imię mi Legion, bo nas jest wielu – z gardła opętanego padła

odpowiedź, jakby mówiło ją wiele osób, każda w innym języku. –

Najmniejszy spośród największych może zgnieść wszystkich

przeciwników oraz tych, którzy go nie docenili. Rzeki tego marnego

background image

świata czerwienią zaleję, gdy upadną niewierni – błękitne oczy

Zarachiela zapłonęły rządzą mordu – Zabawne. Zapytałeś mnie tak

samo jak syn Boga a ja udzieliłem ci takiej samej odpowiedzi Niosący

światło, prawa ręko samego Szatana – kiwnął głową demonowi, po

czym spojrzał na Samaela – Witaj i ty, Jadzie Boga. Kiedyś razem z

wami walczyliśmy, szkoda zabijać kamratów – zmiażdżył czaszkę,

którą wciąż trzymał w ręce biorąc głęboki wdech – Wyczuwam też

tego, którego śmierć powinna dosięgnąć już bardzo dawno. Ojciec

pewnie jest z niego dumny, gdy widzi jak pierwszy wśród jego dzieci

zabija pobratymców. Samaelu, pora umierać.

Legion w mgnieniu oka pojawił się przed serafinem, chwytając go za

szyję. Jad Boga rozpłynął się w powietrzu, by pojawić się po drugiej

stronie pomieszczenia. Lucyfer w tym czasie wykonał atak na kark

przeciwnika. Opętany nawet nie zablokował ciosu, czym zadziwił

Upadłego. Ostrze nie zadrasnęło archanioła. Serafin odskoczył od

niego lądując obok drugiego demona.

- Masz jakiś plan, Lucyferze?

- Mam, atakujemy – odparł mu, ruszając do kolejnego natarcia.

Upadli zasypywali Legion kolejnymi ciosami. Opętany stał z

uśmiechem na twarzy, nie starając się blokować ich uderzeń. Dziesięć

minut później jednym machnięciem ręki zniszczył połowę sali,

posyłając dwóch serafinów kilkanaście metrów w głąb skały.

- Wiem, że stać was na więcej! - krzyknął rzucając się za nimi. Chwilę

później znalazł się przy Lucyferze. Siłą woli podniósł go, chwycił za

rogi, łamiąc je jednym szarpnięciem. Bez problemów połamał mu

ręce oraz nogi.

- Przed śmiercią nie możesz uciec, Lucyferze – Podniósł jego miecz, by

czterokrotnie zatopić ostrze w torsie mężczyzny. Serafin nie wydał z

background image

siebie ani jednego jęku bólu. Opętany nagle stał skrępowany przez

sploty gigantycznego węża.

- Zaślepiła cię twoja wielkość, dałeś nabrać się na dziecinną sztuczkę –

Legion usłyszał głos Niosącego światło, jednak z innej strony.

Lucyfer stał dwa metry za nim w postaci mężczyzny o brązowych

włosach i takich samych oczach, jego skrzydło zniknęło. Nagi tors

poruszał się w rytmie jego spokojnego oddechu.

- Samaelu, dasz sobie radę, ja muszę po sobie posprzątać – zamknął

oczy rozkładając ręce.

- Ja, Niosący światło, pierwszy strażnik bramy, skazuję cię na zesłanie

do miejsca, w którym przez wieki będziesz pokutował za swoje

grzechy wraz z innymi splamionymi duszami lub spłoniesz, by nigdy

więcej nie stanowić zagrożenia dla Boga i jego owczarni.

Lucyfer uczynił znak krzyża. Jego dłoń zgromadziła wokół siebie

kilkanaście piorunów przemykających między jego palcami. Drugą

ręką wykonał ruch, jakby próbując coś odsunąć. Powietrze przed

Legionem i Samaelem zadrgało, fragmenty pomieszczenia unosiły się

wokół na wysokości niewiele większej niż metr. Serafin zaczął zbliżać

się do nich a wszystko wokół rozpadało się pod wpływem ogromu

mocy, jaką dysponował w tej chwili. Jad Boga zmienił się w człowieka,

odskakując jak najdalej od Legionu i Lucyfera. Niosący światło położył

prawą dłoń na ramieniu opętanego archanioła.

- Zabieram cię na wycieczkę – powiedział chwytając lewą ręką swoją

odzyskaną broń.

* * *

background image

Wszystko gwałtownie ustało. Barsuf nie czuł już tak wielkiej siły za

sobą. Wyczuwał jedynie obecność jednego serafina. Odwrócił się na

pięcie chcąc sprawdzić, co tam się stało. Jego ucho w ostatniej chwili

zareagowało na świst. Odchylił się unikając naboju. Niespodziewanie

ktoś zacisnął muskularne ramię na jego szyi a następnie pociągnął za

sobą na ziemię. Barsuf nie mógł się ruszyć, jego organizmowi zaczęło

brakować tlenu.

- Zabawne. Przegrywam z człowiekiem. To niemożliwe – pomyślał,

gdy wyczuł bicie serca umięśnionego mężczyzny.

Nad nim pojawiło się kilkunastu zamaskowanych ludzi. Jeden z nich

wyciągnął strzykawkę. Igła wbiła się w ciało mieszańca. Preparat o

jaskrawozielonej barwie został wciśnięty bezpośrednio w żyłę, by

rozejść się razem z krwią. Wszystko stało się ostrzejsze, by za chwilę

zniknąć za mgłą. Barsuf odpłynął po mieszance niespodziewanego

duszenia oraz tajemniczego narkotyku


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Święty zdrajca rozdział 9
Święty zdrajca rozdział 7 8
Święty zdrajca rozdział 4
Święty zdrajca Rozdział 1
Święty zdrajca Rozdział 5
Święty zdrajca rozdział 6
Święty zdrajca rozdział 5
Święty zdrajca rozdział 12
Święty zdrajca rozdział 3
Święty zdrajca Rozdział 6
Święty zdrajca Rozdział 4
Święty zdrajca Rozdział 2
Święty zdrajca Rozdział 3
Święty zdrajca rozdział 1
Święty zdrajca rozdział 1
Święty zdrajca rozdział 11
rozdział 10 Tożsamość indywidualna i zbiorowa, Wstęp do filozofii współczesnej A.Nogal
IKONOGRAFIA ŚWIĘTYCH, WYKŁAD X, 12 10
Kanicki Systemy Rozdzial 10 id Nieznany

więcej podobnych podstron