Julian
Przyboś
Jadłospis
Kelnerzy
tyli
powtarzając:
„...befsztyk,
...kotlet...”
....................
Wtedy:
zjadacz, uzbrojony w chochlę,
nawet nie wystawiwszy z
barszczu uszek,
w sto jam ustnych rozkopanych widelcami
wtaczał
bryły miąs,
rozszerzył się,
trząsł,
pęczniał,
wypacając porami
brzuszek.
Tu
brzuch
popuszczony w pasie
z ciał, jak z dzież, wykipiał z
pomrukiem,
zalał stół –
a na brzuchu zamiast pępka –
bukiet.
z
tomu „Sponad”, 1930
Julian Przyboś
"Porwany przez przenośnię"
Brzasku
stali nie zgasi spalona krew.
Zmierzch i błysk
rozbiegany – na równy kołowód!
Puściwszy,
przetężając, rzemienny nerw,
Józef Rąb, tokarz, marzy
okoloną głową.
Nitowane zapięście, w odręczny
wir,
palczastymi trybami, w transmisję przenika:
tokarz
scaloną wolą w koło się wrył.
Ale myśl spod toczydła jak
pas się wymyka.
Walec zwija się pilniej niż pościg
rąk,
oczu przekłutych światłem nie poostrzyć
blachą!
Uwagą, wbitą na oś, łożysko trąc,
Tocząc,
człowiek z półkolem w ruchu się zawahał.
Złapać w
piersi, odetchnąć przenośnią, czuć!
Serce, jak tłok
wybite z obrotności ramion,
Stalą, dzwoniącą żądzą, w
obręcze wkuć.
- Józef Rąb szybko dyszy zaspaną
taśmą.
Gniew zapala źrenice iskrami cięć.
Na
migających ostrzach utoczone czoło
miota się popędliwie,
przecina pęd
- Józef Rąb na wskroś widzi błyskającym
kołem.
Wbrew kołującym wizjom, obłoki płyt
wprawna
statyka ramion wytrwale roztrąca.
Przez mózg Józefa Rąba
przebija świt,
jak rana, którą wzejdzie rozkrwawione
słońce.
Gryf – w zaciśniętej dłoni, na nożach –
wzrok.
Z zębów, zwartych w milczeniu, przez chrapliwe
płuca
popłoch wybiegł na palcach. Bliżej – do
korb.
Nagły wstrząs jak maszyną tokarzem podrzuca.