ANDRZEJ STASIUK sylwetka twórcy
Mówi,
że początki jego pisarstwa przypadły na bardzo przyjemne czasy.
Nikt go do niczego nie nakłaniał, niczego od niego nie chciał.
Dziś nie pamięta nawet, czy literatura kojarzyła mu się wtedy z
pieniędzmi i rzeczywistością. Chyba nie przychodziło mu do głowy,
że mógłby zajmować się czymkolwiek poza pisaniem i życiem.
Słuchać, pisać, skreślać
Uchodzi
za jednego z najważniejszych polskich pisarzy średniego pokolenia.
Jego książki przetłumaczono na wiele języków, m.in. angielski,
niemiecki, francuski, węgierski, holenderski, czeski, hiszpański,
rosyjski, szwedzki, ukraiński i włoski. Sztuki Stasiuka z
powodzeniem grane są w Niemczech. Dokonana przez Dariusza
Jabłońskiego ekranizacja "Opowieści galicyjskich"
zatytułowana "Wino
truskawkowe" (2008) spotkała się z przychylnym przyjęciem
krytyki.
Powiedział
kiedyś, że jego manifest literacki to: "pisać, skreślać,
myśleć, patrzeć, słuchać, pisać i skreślać, skreślać,
skreślać...". Uważa, że literatura jest ciągłą porażką.
- Każda książka jest porażką, ponieważ nie potrafi opisać ani nazwać świata tak, jak byśmy pragnęli. Dlatego zaczyna się następną i następną. ("Każda książka jest porażką", "Rzeczpospolita", 3.04.2003)
Nie przejmuje się zbytnio tym, czy jako pisarz ma do kogo mówić. Jak twierdzi, mówi do siebie. Opowiada sobie historie, których nie znalazł gdzie indziej. Pisze książki, które sam chciałby przeczytać. Tyle że potem ich nie czyta, bo go nudzą albo już mu się nie podobają. Z zaskoczeniem odkrywa jednak, że znajdują się ludzie, którzy czytają je niejako w zastępstwie autora.
Debiutował
"Murami Hebronu", mocną prozą, w której opisał swoje
doświadczenie więzienne. Za dezercję z armii trafił do aresztu
wojskowego w Płotach, potem do zakładu karnego w Stargardzie
Szczecińskim. Za odmowę pójścia do pracy zamknięto go na miesiąc
w izolatce.
Obsesja rzeczy i zdarzeń
Kiedy
znalazł się na wolności, znajomy, u którego ukrywał się po
ucieczce, kazał mu to wszystko opisać. Książka była gotowa w
trzy tygodnie. Ukazała się już po 1989 roku. Entuzjastyczną
recenzję zamieścił w "bruLionie" Jerzy
Pilch. Stasiuk wiedział już wtedy, że chce zostać pisarzem. W
poszukiwaniu samotności i spokoju pojechał na południe, w Beskid
Niski. W wiosce Czarne jego przyjaciel miał łemkowską chatę z
1937 roku. Początkujący prozaik postanowił tam zamieszkać. W
wydanym w roku 2001 tomie "Zima"
napisał:
"Mam obsesję rzeczy, zdarzeń, nic niewartych szczegółów, wyliczanek, lubię wiedzieć, co jak się nazywa, i dlatego wolę biedne okolice niż bogate, bo w nich przedmioty mają prawdziwą wartość i bardzo możliwe, że ludzie je choć trochę kochają, ponieważ nie mają nic innego. Nie wielbią, ale kochają, nie mając o tym nawet pojęcia."
W Beskidzie Stasiuk zarabiał na chleb jako stróż cerkiewki. Wpuszczał do niej turystów, wstawiał wybite przez wiatr szyby. W końcu świątynię rozebrali konserwatorzy. Została przewieziona do skansenu w Nowym Sączu. Opisał to wszystko w "Opowieściach galicyjskich". W Czarnym pracował nad "Białym krukiem", opowieścią o grupie przyjaciół, którzy nie potrafią ułożyć sobie życia i uciekają do Beskidu w poszukiwaniu ostatniej może przygody. Przez kilka nocy spisał tam też znakomite, pełne autoironii wspomnienia zatytułowane "Jak zostałem pisarzem. Próba autobiografii intelektualnej". Książka nie przez wszystkich została przyjęta entuzjastycznie. W jednym z felietonów Bronisław Maj nazwał Stasiuka "Edkiem literatury polskiej". Z kolei Paweł Dunin-Wąsowicz napisał: "Stasiuk łamie własny mit o czadowym życiorysie. Wojsko, dezercja, samobój, więzienie? - jakie to przewidywalne. Za to im mniej ciekawe rzeczy opisywał, tym bardziej rechotałem podczas lektury tej książki. Stasiuk banalista!"
Podróżować znaczy żyć
W
Czarnym pisarz ukończył "Duklę", którą, obok
poświęconej Warszawie powieści "Dziewięć", uważa za
swoje najlepsze dzieło. "Dziewięć", opowieść o drobnym
przedsiębiorcy uwikłanym w gangsterską historię, amerykański
wydawca Stasiuka określił jako "egzystencjalną powieść
kryminalną". Znakomita recenzja książki ukazała się w
prestiżowym dodatku książkowym "The New York Times Books
Review". Niektórzy polscy recenzenci twierdzili jednak, że
"Dziewięć" dowodzi kryzysu twórczego.
- Mój Boże... - odparł na to autor. - Gdybym miał słuchać wszystkich głosów, to nie napisałbym połowy tego, co napisałem, a drugą połowę napisałbym beznadziejnie. Tak naprawdę to wszystkie głosy raczej średnio mnie obchodzą. "Dziewiątka" jest moją najlepszą książką i życzę wszystkim takiego kryzysu, w jakim jestem akurat pogrążony. ("Warszawa jest literacko wygodna", "City Magazine", 03.2000)
Zawsze kochał podróże. W młodości jeździł autostopem z jednego końca Polski na drugi. Zatrzymywał ciężarówkę, wskakiwał na pakę i spod plandeki obserwował krajobrazy. Po przeprowadzce do Beskidu celem jego wypraw stała się z początku Dukla, miasteczko w powiecie krośnieńskim z zespołem pałacowo-parkowym, kościołem, klasztorem bernardynów i ruinami bóżnicy. Potem, przez niedalekie przejście graniczne w Koniecznej, Stasiuk zaczął podróżować na Słowację.
Sprawdza,
jak jego umysł zachowuje się w różnych warunkach. Po pierwszej
wyprawie na południe pomyślał, że chce tam wrócić. I wraca, gdy
tylko nadarzy się okazja.
- W Paryżu czy Wenecji nie ma już miejsca na legendy, na smoki, gryfy, nic ciekawego nie potrafię na temat tamtych miejsc wymyślić. Przykro mi, ale nie doświadczam melancholii ani człowieczej straty w mieście niemieckim, tylko doświadczam ich w mieście siedmiogrodzkim, bo tam te uczucia są wyraźniejsze i piękniejsze. ("Ja, kundel", "Rzeczpospolita", 4.08.2007)
Podróż uważa za eksperyment na sobie, za konieczność a także przyjemność. Powtarza za Andersenem, że "podróżować to znaczy żyć. W każdym razie podwójnie, potrójnie, wielokrotnie".
Kiedyś
wierzono, iż czas spędzony w kościele nie jest czasem prawdziwego
życia, bo o ten czas człowiek się nie starzeje. Ta wiara istnieje
jeszcze na wsiach, dlatego w kościołach widać tak wiele starych
kobiet, które odwlekają śmierć poprzez przebywanie w świętej
strefie. Stasiuk podejrzewa, że być może laicką odpowiedzią na
to jest podróż, w której przestają obowiązywać prawa
codzienności. Podróżnik nie jest do końca mieszkańcem,
obywatelem, członkiem społeczności. A może nawet nie jest do
końca istotą ludzką.
Wszystkie poranki świata
Mimo
wszystko pisarz uważa się za domatora i podkreśla, że trzy
tygodnie poza domem to dla niego potworny wysiłek. Razem z żoną,
Moniką Sznajderman, i córką Antoniną mieszka teraz w Wołowcu,
gdzie okazyjnie kupił osiemnaście hektarów łąk. Część
materiałów potrzebnych do zbudowania domu nabył za pieniądze z
Nagrody Kościelskich, którą dostał w 1995. Ściany pracowni
zawiesił mapami - z czasu monarchii Habsburgów i późniejszymi, z
niemieckiego atlasu pamiętającego drugą wojnę światową. Zbiera
środkowoeuropejski bilon, rachunki z barów, bilety na węgierskie
promy. Odkąd wszyscy fotografują, tylko takie drobiazgi przechowują
pamięć.
Z
podróży po Ukrainie, Rumunii i Węgrzech, a więc tej części
Europy, którą wielu uważa za "gorszą", narodziła się
wyróżniona
w 2005 roku nagrodą Nike proza podróżna "Jadąc do
Babadag". Opis rzeczywistości Stasiuk zaczyna od drobiazgów:
banknotów, papierosów. Uważa, że wyjść trzeba od tego, co
człowieka najbardziej dotyka, od doświadczenia towarzyszącego mu
przez całe życie. Fragmenty książki ukazywały się wcześniej w
prasie. Znakomity literacko opis poranka w Tokaju zamieścił "Plus
Minus", weekendowy dodatek "Rzeczpospolitej".
"Zbudziłem się wcześnie rano i wyszedłem na balkon. Czerwone dachy pociemniały od nocnego deszczu. Bruk uliczki lśnił lekko i parował. W całym miasteczku panowała zupełna cisza. Słychać było, jak w ogrodzie na dole krople spadają z liścia na liść. Tylko bociany hałasowały. Jeden po drugim nadlatywały znad Cisy i siadały na swoich kominach. Naliczyłem chyba z pięć gniazd. Klekotały, niosło się echo, potem poprawiały pióra i wracały nad rzekę gdzieś pomiędzy stare topole. Tokaj leżał nieruchomo i błyszczał jak rybia łuska. Stałem w tej nadprzyrodzonej ciszy, paliłem papierosa i myślałem, że tak powinny wyglądać wszystkie poranki świata: budzimy się w absolutnym spokoju, w bezludnym obcym mieście, w którym zatrzymał się czas i wszystko wokół wygląda jak dalszy ciąg snu. Przed bramami pastelowych domów, poruszane wiatrem, kołyszą się kute szyldy 'Zimmer frei... Zimmer frei... Zimmer frei...'. Na wschodzie fiołkowa powieka chmur unosiła się ciężko, wpuszczała kilka promieni i zaraz opadała. Było tak pięknie, że zastanawiałem się, czy przypadkiem nie umarłem." ("Plus Minus", 5.08.2000)
Równie nostalgicznych fraz nie znajdzie się w wydanej w 2007 roku prozie "Dojczland". No, może poza otwierającym książkę opisem przedmieść Frankfurtu nad Menem, "wielkich, groźnych i pięknych niczym babilońska alegoria". Stasiuk opowiada o kraju, do którego jeździ jako literacki gastarbeiter. Podczas wieczorów autorskich czuje się niczym cygański muzyk, który na dworcu umila miejscowym czas, potem zgarnia zarobek i znika. Obraz współczesnych Niemiec składa ze wspomnień, uwag, zapamiętanych obrazów. Kpina miesza się tu z poważną refleksją. Autor pisze o miejscu, które Polakowi przywodzi na myśl bajkę, ale gdzie i tak odżywają pełne grozy rodzinne wspomnienia.
Złodzieje kur kontra podpalacze lasu
Oprócz
prozy i poezji (tom "Wiersze miłosne i nie" z 1994) ma w
dorobku cztery dramaty. W 1998 opublikował "Dwie sztuki
(telewizyjne) o śmierci". Prawdziwy rozgłos przyniosła mu
jednak "Noc,
czyli słowiańsko-germańska tragifarsa medyczna" z 2005, w
której natrząsał się ze stereotypów ciążących na wzajemnych
relacjach. Na początku chór wiejskich babek snuje opowieść o
chłopcach, którzy brali ciężkie auto i wjeżdżali nim do środka
sklepu jubilerskiego przez witrynę. Bohater Stasiuka rabował w
Niemczech kosztowności i przemycał je przez granice. W końcu
szczęście się od niego odwróciło. Obrabowywany jubiler wyciągnął
broń i położył złodzieja trupem. Autor przywołał zasłyszane w
dzieciństwie historie z czasów wojny m.in. o rosyjskich złodziejach
kur i niemieckich mordercach, którzy "żeby wejść do lasu,
musieli go najpierw podpalić".
Drugą
sztuką o naszych relacjach z Niemcami jest "Ciemny las".
Tym razem Stasiuk zakpił z zarobkowej turystyki i naszych tandetnych
marzeń. Przedstawił także wizję zagłady "lepszej"
Europy. Oczyma wyobraźni zobaczył Niemców dożywających stu
dziesięciu lat. Długowieczność zapewniają im zakupione od
Chińczyków a pochodzące z niewiadomego źródła wątroby i
trzustki. W takich warunkach siedemdziesięciolatkowie o mentalności
nastolatków z upodobaniem oddają się grze na konsolach i wciągają
metrowe ścieżki koki, która już podobno prawie nie szkodzi.
Europejczycy z bogatego świata żyją beztrosko, bo czarną robotę
wykonują za nich ochotnicy ze Wschodu. Przylatują tanimi liniami.
Na pokładzie samolotów zachowują się jak w pociągu podmiejskim.
Słowianie pracujący przy wyrębie tytułowego ciemnego lasu nie
mogą się doczekać, by zająć miejsce ostatnich wiekowych Niemców.
Wiedzą nawet, kto ich w pracy zastąpi: w leśnych ostępach
widziano już Chińczyków.
Autor
prowokuje także w "Czekając na Turka", sztuce napisanej
na dwudziestolecie upadku komunizmu w Polsce i krajach byłego bloku
wschodniego. Poczynił tu aluzje do "Czekając na Godota"
Samuela Becketta oraz "Tanga" Sławomira
Mrożka. Przedstawił historię ludzi, którzy nie chcą postępu
i z tej przyczyny czują się wykluczeni. Akcja rozgrywa się w
lesie, przez który biegła granica państwowa. Nocą miejscowi
przerzucali tamtędy towary z Czechosłowacji. Teraz Chórowi Starych
Przemytników a także byłemu WOP-iście Edkowi pozostały tylko
wspomnienia. Budynków dawnej strażnicy pilnuje przestraszony
ochroniarz Patryk, któremu płaci nowy właściciel terenu -
nieznany nikomu Turek. Edek i Przemytnicy czekają jego przybycia z
obawą, Patryk i Marika, słowacka sklepowa i lokalna piękność - z
nadzieją na zmiany.
Stasiuk
natrząsa się z poprawności politycznej. Przypomina, że rewolucja,
jaka dokonała się w ciągu ostatnich lat, nie wszystkich
uszczęśliwia. Ludzi rozczarowanych Europą bez granic reprezentuje
Edek. Swoje pretensje wobec świata wykrzyczy Patrykowi: "A
gdzie jest powiedziane, że zmiany są na lepsze? A może ktoś nie
chce żadnych zmian? Może ktoś nie chcieć? Pytam cię,
młodzieńcze, który tak jesteś za wolnością?"
Andrzej
Stasiuk prowadzi razem z żoną oficynę
literacką Czarne, specjalizującą się we współczesnej prozie
polskiej i środkowoeuropejskiej. Wydają m.in. książki Jurija
Andruchowycza, Adama Bodora, Martina Pollacka, Pawła Smoleńskiego,
Mariusza Szczygła i Jachyma Topola. Z Andruchowyczem Stasiuk napisał
książkę "Moja Europa. Dwa eseje o Europie zwanej Środkową".
Stał się również bohaterem literackim. W tomie poetyckim
"Piosenki dla martwego koguta" (przełożonym przez Bohdana
Zadurę) Andruchowycz zamieścił wiersz "More Than a Cult".
Napisał tam:
Stasiuk widzi wszystko.
Organ jego miłości - to pamięć wzrokowa.
Organ jego oddechu - to paczka papierosów.
Organ jego pisma - to zdezelowana maszyna do pisania.
Ponieważ zdezelowana, pisze ręką.
Czyli "od ręki", od siebie, ode mnie, od ciebie.
Czyli jest jednym z nas, choć, być może, najlepszym.
To pismo jest autentyczne, to nazywa się charakter.
Po
czymś takim poznaje się pisarza czy seryjnego mordercę.A więc
nigdy nie przyłapiecie go na szachrajstwie.