W staropolskiej kuchni
Polacy zawsze jadali dużo mięsa i tłuszczu. W czasie słynnej uczty u Wierzynka w Krakowie podczas zjazdu monarchów w 1364 r., według Długosza, goście byli kamieni "wszelkim ptactwem, rybami i innymi gatunkami mięs".
Kazimierz Wielki jadał skromnie (podobnie jak bogaty patrycjat w Krakowie), jadał jaja, wszystkie rodzaje mięsiwa, ryby w sosie szafranowym i gęś Przyprawioną migdałami.
Królowa, która miała odrębną kuchnię, jadała wystawnie: serwowano importowany cukier, ryż z Chin, rodzynki, figi, migdały.
Kuchnia polska stała się jeszcze bardziej tłusta po wprowadzeniu potraw z kuchni litewskiej: flaczków, zrazów w śmietanie, słynnej litewskiej szynki, kołdunów. Sos do pieczonej dziczyzny zaprawiano gęstą kwaśną śmietaną, a mięso gotowano w rozpuszczonym maśle. To właśnie skutkiem tłustej kuchni by3a potęga Polski Jagiellonów.
Jan III Sobieski i królowa Marysieńka zjadali masę omletów. W Polsce
zawsze spożywano dużo jaj,
nigdy ich nie brakowało, należały do najtańszych produktów. Za Zygmunta Starego Włosi, których sprowadziła królowa Bona, zdumiewali się, widząc ile mięsiwa zjadają Polacy każdego dnia. Nuncjusz papieski Ruggieri (1565 r.) twierdził, że Polak zje mięsa za pięciu Włochów. Polacy odpowiadali, że Włoch się sałatą karmi.
Pewien polski szlachcic wybrał się wiosną do Włoch na dłuższy pobyt. Wrócił do Polski już jesienią, bo obawiał się, że skoro latem karmiono go sałatą, to zimą będą go karmić sianem.
Mikołaj Rej gromił nowe zwyczaje kulinarne wprowadzane przez Włochów: "Z tych dziwnych wymysłów jeno sprośna utrata, a potem łakomstwo, a potem różność wrzodów a przypadków szkodliwych, a rozlicznych".
Uważny Czytelnik zauważy, że po zmianie kuchni na chudą pojawia się łakomstwo i choroby.
Człowiek jedzący tłusto nigdy łakomy nie jest i nie choruje na wrzody i nie ma "innych przypadków szkodliwych a rozlicznych".
Tłusta polska kuchnia za przyczyną królowej Bony i włoskich kucharzy zaczęła się zmieniać na gorszą, ale nieszczęście nastąpiło dopiero po śmierci Zygmunta Augusta.
Dopóki żył ostatni z Jagiellonów, jezuici nie mieli wstępu do Polski.
Józef Wybicki, autor polskiego hymnu zaczynającego się od słów "Jeszcze Polska nie zginęła" tak pisał o skutkach wychowywania młodzieży szlacheckiej przez jezuitów:
"Jezuici, w innych krajach oświeceni, u nas w powszechnym zmroku. Niezrozumiałą łaciną nieszczęśliwie nasze obciążali głowy... Myśleć nie uczono, nawet zakazywano. Nie dano duszy pokarmu i nawet ciału gimnastyki broniono. Barbarzyńcy. Chcieli mieć z młodzieży cienie i mary, z ludzi wolnych - bydlęta w jarzmie, z obywatelów przeznaczonych do służenia ojczyźnie radą i orężem - nieczule i ciemne stwory. Udało im się.
Od śmierci Zygmunta Augusta zaczął się upadek Polski, obniżyła się wartość biologiczna Polaków, a skutki zgubnej dla narodu działalności jezuitów w Polsce trwają do dnia dzisiejszego. I nic się nie robi, aby te skutki usunąć.
Polaków zniszczono biologicznie i pozbawiono śladów rozumu przy pomocy postów. Wprowadzono 170 dni postów w roku, liczne dni świąteczne, w których obowiązywał zakaz wszelkiej pracy, wmówiono ludziom, że modlitwa jest dużo ważniejsza i bardziej skuteczna od pracy.
Postów przestrzegali tylko ubodzy. Najprzykładniej pościli Mazurzy, o których mówiono, iż Mazur woli zabić człowieka, niż złamać post.
Na magnackich dworach, wśród bogatej szlachty, w klasztorach, wśród księży "poszczono" w dość osobliwy sposób. Podawano przeróżne, smakowicie przyrządzone dania rybne, przyprawione śmietaną i masłem.
W Wielki Piątek młodzież urządzała pogrzeb żuru i śledzia. Gliniany garnek z żurem tłuczono, natomiast śledzia wieszano za karę na gałęzi
- iż przez 6 tygodni panował nad mięsem, morząc żołądki ludzkie słabym posiłkiem swoim".
Na Wielkanoc kobiety obdarowywały księży jajami. Pewien Francuz przebywający w Polsce w latach 1630-1648 opisał ten obyczaj twierdząc, że w dwie godziny ksiądz zbieral do 5 tysięcy jaj. W podzięce ksiądz całował dziewczyny i co młodsze kobiety, starym zaś babom podawał rękę do ucałowania.
Kuchnia warszawska pod koniec ubiegłego wieku była bardzo tłusta.
W reportażach znanego wówczas dziennikarza niemieckiego Fritza Wernitza, drukowanych w Gdańsku i Wrocławiu w 1875 r. można przeczytać: "Kuchnia warszawska jest nadzwyczaj esencjonalna i tłusta... Pożywne, tłuste mięso polskich wołów spożywane tutaj w znacznych ilościach jest niedrogie. Kraj wytwarza masowo mleko, masło, jaja, a sery tutejszej produkcji są znakomite".
W kuchni warszawskiej używano bardzo dużo tłuszczów. Dziczyznę, znakomity drób, pieczono w dużej ilości masła, "które nadaje kruchość i nasyca delikatne mięso" - pisał,
A pączki robiono z "cudownego amalgamatu jajek, masła i prawdziwej kremowej śmietanki. Jakie były skutki takiej diety?
Oddajmy glos Wernitzowi: "Wspólny jest natomiast dla wszystkich warstw społeczeństwa polskiego całkowity brak otyłości!!! Wśród tysięcy mieszkańców nie spotkałem w Warszawie ani jednego grubasa, co jest tym osobliwsze, że jada się tu tłusto, syto i pożywnie".
Bolesław Prus, który nigdy nie widział otyłego chłopa, bardzo się zdziwił, gdy pojawiło się
nowe dziwo - otyły parobek.
Był on otyły, dlatego, że "gdy wół mu złamał żebro to pani go dała do pasieki". Dlaczego utył, chyba nie trzeba tłumaczyć.
A dzisiaj, mimo że odżywiamy się znacznie chudzi ej, powściągliwiej i "racjonalnej", otyłość jest plagą naszego wieku!
Zazdrościmy więc naszym przodkom całkowitego braku otyłości, która jest obecnie tak powszechna. Otyłych i chorych byłoby o wiele mniej, gdyby nie stosowanie w praktyce "niewątpliwie imponujących osiągnięć współczesnej dietetyki" - jak mówią współcześni dietetycy i ci uczeni, którzy tym dietetykom uwierzyli.
"Poznacie ich po owocach ich" - napisano w Biblii.
Owoce dietetyków i uczonych są grube, za duże, robaczywe, zagrzybione i chore, pozbawione śladów rozumu.
W ocenie wszystkich zjawisk liczą się tylko fakty. A jakie są fakty - każdy widzi u siebie i wokół siebie.
JAN KWAŚNIEWSKI