Dalton Margot Kryjowka


Margot Dalton


Kryjówka





Rozdział 1


Kwietniowy poranek był szary i chłodny. Na Manhattanie padał lodowaty deszcz, spłukując do przepełnionych kanałów sterty brudnego śniegu, które leżały przy krawężnikach. Samochody pełzły w ślimaczym tempie, a zirytowani kierowcy klęli na czym świat stoi.

Stojący przed jednym ze śródmiejskich hoteli portier, opuścił swe stanowisko, by zatrzymać taksówkę, a potem umieścił w jej kufrze niewielki stos bagaży, których właścicielka czekała pod markizą.

Była to wysoka, szczupła kobieta w granatowym letnim płaszczu, beżowych, wełnianych spodniach i białym , swetrze z golfem. Jej jasnobrązowe, sięgające do ramion włosy, spięte były z tyłu czerwono-granatową klamerką. Na jej twarzy malował się taki spokój, jakby nie dostrzegała hałaśliwego i ruchliwego otoczenia.

Kiedy portier zatrzasnął bagażnik, odwrócił się i kiwnął do niej głową, Laurel Atchison wyszła spod markizy, wręczyła mu kilka banknotów, a potem wsiadła do taksówki.

Proszę mnie zawieźć na lotnisko La Guardia – poleciła kierowcy, ciemnowłosemu, mocno zbudowanemu młodemu człowiekowi w okularach o grubych szkłach.

Dobrze. Który terminal?

Air Canada.

Czy pani bardzo się spieszy? – spytał, zerkając na nią przez ramię.

Nie – odparła. – Mój samolot odlatuje dopiero za dwie godziny, ale lubię przyjeżdżać na lotnisko trochę wcześniej. Wolę czekać w barze niż w pokoju hotelowym.

To dobrze – stwierdził kierowca, włączając się w ruch uliczny i wprawnie manewrując wśród pełznących pojazdów. – W całym mieście jest pełno wypadków.

Ulice są całkowicie oblodzone.

Laurel wyjrzała przez mokrą szybę na zatłoczoną ulicę. Kierowca zahamował gwałtownie i zaklął pod nosem, patrząc z gniewem na ciężarówkę, która zajechała mu drogę. Potem rozsiadł się wygodnie i bębniąc niecierpliwie palcami w kierownicę, czekał na zmianę świateł.

Czy to pańskie dzieci? – spytała Laurel, patrząc na przyklejoną do tablicy rozdzielczej fotografię. Przedstawiała ona ciemnowłosą, mniej więcej czteroletnią dziewczynkę, która siedziała na futrzanym dywanie obok pulchnego niemowlęcia.

Tak – odparł kierowca, zerkając na nią z zaskoczeniem. – To Luisa i David. Wspaniałe dzieciaki.

Są bardzo ładne.

Luisa przypomina matkę. Ma wybitny talent muzyczny.

Dziewczynka miała na sobie różową, koronkową sukienkę i trzymała w ręku małego misia. Laurel zaczęła się zastanawiać, jaki byłby jej stosunek do świata, gdyby w domu czekała na nią dwójka takich dzieci.

Pracuję na dwóch posadach, więc mogę oszczędzać na ich wykształcenie – ciągnął kierowca, ponownie włączając się w ruch uliczny. – W dzień jeżdżę taksówką, a nocami dorabiam jako strażnik magazynu w Queens.

Laurel próbowała sobie wyobrazić jego życie i poczuła lekki wstyd, myśląc o swych kosztownych butach i luksusowej torebce, o teczce zawierającej przenośny komputer i o miękkim wełnianym płaszczu, którego koszt przekraczał zapewne wysokość miesięcznych zarobków taksówkarza.

Ale jemu najwyraźniej nie przeszkadzał ten kontrast. Jadąc w kierunku mostu, nadal opowiadał jej z ożywieniem o swej żonie i dzieciach.

Nie zamierzam pracować tak ciężko do końca życia – oznajmił, przekrzykując szum wycieraczki, rytmicznie odgarniającej deszcz ze śniegiem. – Pewnego dnia sprzedam któryś z moich scenariuszy i będziemy mieli mnóstwo pieniędzy.

A więc jest pan pisarzem?

Mam na koncie sześć scenariuszy – odparł z dumą.

Wysłałem jeden do wielkiej hollywoodzkiej wytwórni, a oni mi napisali, że zastanawiają się nad możliwością jego realizacji.

Bardzo się cieszę. Z tego może coś wyjść.

To prawda. Nie płacą wiele za prawo wyłączności, ale jeśli uda mi się... Och, do diabła! – mruknął pod nosem, posyłając jej pełne skruchy spojrzenie.

Co się stało?

Przed budką, w której płaci się za wjazd na most, stoi długa kolejka, a ja nie mogę zmienić pasa. Będziemy musieli chwilę poczekać.

Nic nie szkodzi – rzekła Laurel. – Mam mnóstwo czasu.

Zdała sobie sprawę, że dla kierowcy taksówki strata czasu oznacza utratę zarobku i ponownie poczuła wyrzuty sumienia. Wychyliła się do przodu i wręczyła kierowcy pieniądze na opłatę za wjazd na most, postanawiając dać mu na tomisku hojny napiwek.

Nienawidzę tego wszystkiego – mruknął ze złością, patrząc na stojące wokół nich samochody. – Nie cierpię sterczeć w ulicznych korkach.

Skoro jest pan scenarzystą – powiedziała, chcąc odwrócić jego uwagę – to może zechciałby mi pan pomóc w rozwiązaniu pewnego hipotetycznego problemu, który wiąże się z moją pracą?

Chętnie.

Rozchmurzył się i spojrzał na nią przez ramię.

Przypuśćmy, że pisze pan scenariusz – zaczęła. Jeden z pańskich bohaterów znajduje się w... niezręcznej sytuacji i musi na jakiś czas wyjechać. To znaczy zniknąć.

Dokąd może wyjechać człowiek, który nie chce, żeby go znaleziono?

Na jak długo?

Na miesiąc lub dwa.

Hmm. – Kierowca zmarszczył brwi i zaczął bębnić palcami po kierownicy. – Gdzie toczy się akcja tego scenariusza?

W... dużym mieście na zachodnim wybrzeżu – odparła. – Powiedzmy, że w Vancouverze.

Niewiele wiem o Kanadyjczykach – wyznał.

Przypuszczam, że są takimi samymi ludźmi jak wszyscy inni – oznajmiła rzeczowo.

Grają bez przerwy w hokeja, są bardzo uprzejmi i nie lubią broni palnej, zgadza się?

Zgadza się – odparła z uśmiechem.

Więc proszę mi powiedzieć coś o tym bohaterze. Jest bogaty czy biedny?

Dość zamożny – rzekła po chwili wahania. – Powiedzmy, że jest współwłaścicielem dużej firmy, ma sporo akcji, posiada luksusowy apartament w centrum miasta, jeździ eleganckim samochodem i tak dalej.

Ile lat ma ten facet?

Trzydzieści jeden – odparła Laurel, rozbawiona nieco tym, że kierowca, usłyszawszy powyższy opis, automatycznie założył, iż bohater jest mężczyzną.

Ale ten błąd popełnia wielu ludzi.

Żonaty?

Słucham?

Czy ten facet jest żonaty? Rozwiedziony? Czy ma na głowie jakieś obowiązki?

Nie ma dzieci i za nikogo nie jest odpowiedzialny – z lekkim smutkiem stwierdziła Laurel. – Kiedyś, dość dawno temu, był żonaty, ale rozwiódł się przed pięciu laty.

I nie widuje Się z byłą żoną?

Ona wyszła ponownie za mąż i uczy studentów w Anglii.

Hmm... – mruknął ponownie kierowca, mijając budkę i wjeżdżając na autostradę wiodącą w kierunku lotniska. – A dlaczego ten człowiek chce zniknąć?

To skomplikowana sytuacja – oznajmiła Laurel, zerkając na ciemne niebo. – Policja prowadzi dochodzenie w sprawie bliskiej mu osoby, a on wie, że gdyby został powołany na świadka i musiał zeznawać pod przysięgą, mógłby obciążyć tego człowieka.

Czy nie może po prostu skłamać?

Nie. – Laurel potrząsnęła głową. – To nie jest człowiek tego pokroju.

A co zrobił ten jego przyjaciel?

Jest oskarżony o wykorzystywanie poufnych informacji zdobytych dzięki zajmowanemu stanowisku – wyjaśniła. – O osiąganie nielegalnych zysków... to znaczy o zakup dużej partii akcji po uzyskaniu wbrew prawu informacji pochodzących z kół rządowych. To bardzo poważne oskarżenie.

Ale on tego nie zrobił?

Wszystko jest skutkiem nieporozumienia. Złożył zlecenie zakupu tych akcji, ale nie było w tym nic nielegalnego. Chciał je kupić dla przyjaciela, zatrudnionego w agencji rządowej. Ów przyjaciel może zeznać, że ma– kler nie wiedział o żadnych kontraktach rządowych, które miały być wkrótce podpisane.

Więc na czym polega jego problem?

Cała transakcja wydaje się podejrzana ze względu na zbieżność w czasie – powiedziała Laurel, znów marszcząc brwi i wyglądając przez okno. – Aleja... Ale bohater naszego scenariusza zdaje sobie sprawę, że ta osoba jest niewinna i tylko on wie, kiedy dokładnie złożono zlecenie zakupu akcji. Bez jego zeznań policja nie może postawić tej osoby w stan oskarżenia.

A więc co ten bohater zamierza . zrobić? Nie może się ukrywać w nieskończoność, prawda? Ma przecież swoją odpowiedzialną pracę.

Nie musi się ukrywać w nieskończoność. Tylko przez miesiąc lub dwa, dopóki ta osoba nie zbierze dowodów swojej niewinności.

To bardzo interesująca fabuła, prawda? Żałuję, że nie jaja wymyśliłem.

Owszem – przyznała Laurel. – Sytuacja naprawdę wyglądał interesująco.

A więc ten facet... ma dużo pieniędzy, prawda? Może pojechać wszędzie, dokąd zechce?

Wszędzie – potwierdziła. – Musi tylko na jakiś czas zniknąć z horyzontu.

Czy możliwe jest, że policja będzie go szukać?

Wysoce prawdopodobne. Na tym właśnie polega problem. Policja dąży do tego, żeby nasz bohater zeznawał podczas wstępnej rozprawy przeciwko jego... przyjacielowi. On sam nie jest podejrzany, ale nie chce, żeby wręczono mu oficjalne wezwanie do sądu.

Dobrze, teraz już rozumiem. Ten człowiek nie może opuścić kraju, tak? Nie może się posłużyć swoim paszportem, bo policja wpadnie na jego trop.

Chyba ma pan rację.

I nie może jechać do jakiejś niewielkiej miejscowości wypoczynkowej, bo po kilku tygodniach zacznie zwracać na siebie uwagę.

Owszem, pomyślałam już o tym.

Nie ma przyjaciół ani krewnych, u których mógłby się ukryć?

Nie, nie na tak długo. On myśli, że chodzi tylko o miesiąc lub dwa, ale wszystko zależeć będzie od tego, jak szybko jego przyjaciel zgromadzi dowody swojej niewinności.

Już wiem! – zawołał z triumfem kierowca, strzelając palcami, Z mgły wynurzało się właśnie lotnisko. Laurel wyprostowała się i spojrzała z zainteresowaniem na kędzierzawego, młodego człowieka.

Wie pan, jak napisać ten scenariusz?

Tak. Ten facet powinien pojechać do małego miasteczka, może gdzieś na środkowym zachodzie. Tam najłatwiej mu będzie się ukryć.

W małym miasteczku? – spytała z powątpiewaniem, – Czy nie będzie się rzucać w oczy?

Nie. Nikt nie przypuści, że tego rodzaju człowiek może się ukryć w jakiejś zapadłej dziurze. Musi oczywiście zmienić swój wygląd – pozbyć się drogich ciuchów i tak dalej. Musi wyglądać tak jak wszyscy inni, rozumie pani? Musi włożyć ha siebie stare łachy, ostrzyc się – u marnego fryzjera i przyjechać do tego miasteczka w poszukiwaniu pracy. Dostanie posadę stróża, wynajmie jakieś mieszkanko w suterenie, będzie w piątkowe wieczory chodził do baru. Stanie się członkiem miejscowej społeczności i nikt nie zwróci na niego uwagi.

Rozumiem – powiedziała Laurel z namysłem. – Twierdzi pan, że chcąc się ukryć, najlepiej jest pozostać na widoku, w miejscu, w którym będzie się wyglądać tak samo jak wszyscy wokół.

To może być świetny scenariusz – ciągnął kierowca, zatrzymując się przy krawężniku przed terminalem Air Canada. – Kiedy go pani napisze?

Niedługo. – Laurel zerknęła na niego niepewnie, szukając w torebce pieniędzy. – Myślę, że W najbliższym czasie.

A więc powodzenia. I niech pani koniecznie wyśle tego faceta do małego miasteczka. To jest niezawodny sposób.

Dziękuję – mruknęła.

Wysiadła z taksówki i czekała, aż kierowca wyładuje jej bagaże. Potem zapłaciła za kurs i ruszyła z walizkami w kierunku terminalu.

Miała w teczce rynkowe dane statystyczne, zdobyte podczas pobytu w Nowym Jorku, i listę kont nowych firm. Nie zdążyła tego jeszcze wprowadzić do komputera, znalazła więc w poczekalni pierwszej klasy wolny stolik i pracowała, popijając od czasu do czasu wystygłą kawę, dopóki nie wezwano jej do odprawy.

Kiedy jednak zasiadła w samolocie, odkryła, że trudno jej zabrać się na nowo do pracy. Z okien startującego odrzutowca oglądała najpierw kłębowisko chmur, a potem zalane słońcem, błękitne niebo. Jej sąsiadka, starsza pani, która jechała na zachód, by odwiedzić córkę, przykryła się pledem, poprawiła poduszkę i natychmiast zapadła w sen.

Laurel sięgnęła do teczki po komputer, ale potem zmieniła zdanie i wyjęła książkę, którą przed wyruszeniem w służbową podróż kupiła na lotnisku w Vancouverze. Wbrew zapowiedzi na okładce cienkiego tomiku, nie była to lekka lektura, ale Laurel pochłaniała ją z wielkim zainteresowaniem.

Książka nosiła tytuł „Pamiętnik nauczycielki z Wolf Hill”. Był to autentyczny dziennik, pochodzący sprzed stu lat i najwyraźniej oddany do druku przez rodzinę młodej nauczycielki, która pracowała w jednoizbowej szkole, wzniesionej na kanadyjskiej prerii. Z przedmowy, której autorką była niejaka Katherine Cameron, wynikało, że dziennik ten został znaleziony we wnęce podokiennej podczas renowacji starego hotelu w miejscowości Wolf Hill w stanie Alberta.

Mam nadzieję, że historia Ellen Livingston, która zmieniła moje własne życie, poruszy serca czytelników” – pisała autorka przedmowy.

Laurel uznała w pierwszej chwili to sformułowanie za przesadnie sentymentalne, ale po jakimś czasie dała się uwieść niewyszukanemu urokowi książki. Ellen Livingston, młoda nauczycielka, była z pewnością kobietą interesującą. Jej żywe relacje dotyczące wybitnych obywateli miasteczka, metod uprawy roli i wydarzeń towarzyskich składały się na barwną panoramę Wolf Hill i jego mieszkańców.

Pogrążona w myślach, przewróciła kartki książki i cofnęła się do wstępu. Brzmiał on:

Miasteczko Wolf Hill pozostało niemal nie zmienione aż do dziś. Jego mieszkańcy są równie uparci, hojni i ekscentryczni jak w czasach, w których przebywała tu Ellen Livingston. Wolf Hill to w gruncie rzeczy typowe, małe miasteczko. Jego społeczność nie lubi zmian, pilnuje swoich spraw i strzeże wszystkich podstawowych wartości, tak drogich sercom zwykłych ludzi”.

W nagłym przypływie zainteresowania Laurel wyjęła z teczki kieszonkowy atlas i zaczęła go . przeglądać. Potem znów powróciła do czytania książki i, trzymając ją w obu dłoniach, wyjrzała przez okno na zalane słońcem morze różowych chmur.


Wylądowali w Vancouverze wczesnym popołudniem. Laurel wzięła taksówkę i kazała zawieźć się do swego biura, położonego na przeciwległym końcu miasta. Ulice nie były pokryte lodem jak w Nowym Jorku, ale za to równie mokre. Krople deszczu miały kształt błyszczących igiełek, które uderzały o ziemię i rozpłaszczały się na asfalcie. Laurel poprosiła portiera budynku, by zaniósł bagaże do jej samochodu, który na czas swojej nieobecności zostawiła na podziemnym parkingu. Potem wjechała windą na górę i weszła do swojego dużego, narożnego gabinetu, z którego widać było całą zatokę i północną część miasta. W tle wznosiła się spowita w chmurach i przyprószona śniegiem Grouse Mountain.

Laurel umieściła w szafie torebkę i płaszcz, a potem wyłożyła na biurko zawartość teczki. W gabinecie panował wzorowy porządek; rośliny były podlane, a książki i bibeloty odkurzone. Wszystkie teczki z aktami stały na swoich miejscach, a poczta była otwarta i starannie ułożona na blacie biurka.

Muszę przyznać, że mam najlepszego sekretarza na świecie – powiedziała głośno w stronę otwartych drzwi, prowadzących do drugiego pokoju. – To ogromnie pomaga mi w pracy, – Czyżbym słyszał głos mojej pracodawczyni?

Do gabinetu wszedł sekretarz, niosąc plik teczek z aktami i złożoną gazetę.

Dennis Ames był pogodnym, niezbyt wysokim, młodym człowiekiem o sympatycznej, kwadratowej twarzy i miłym sposobie bycia, który maskował jego perfekcyjną systematyczność. Nosił sztruksowe spodnie i wełniane kamizelki, miał nie kończącą się listę przyjaciółek, grywał dla rozrywki w hokeja i utrzymywał pracowite życie zawodowe Laurel w idealnym porządku.

Cześć, Dennis – powiedziała. – Przywiozłam ci prezent z Nowego Jorku.

Naprawdę? – spytał z urzekającym uśmiechem. – Czy zaczynając dawać mi prezenty, nie narażasz się na zarzut molestowania seksualnego?

Skoro mowa o molestowaniu, to po prostu chcę cię zmiękczyć – odparła Laurel, sięgając do teczki. – Potrzebuję dziś wieczorem męskiej eskorty i mam nadzieję, że zgłosisz się na ochotnika.

Najpierw pokaż mi ten prezent, a potem zdecyduję, jak daleko gotów jestem pójść ci na rękę.

Podała mu kupioną w hotelowym butiku paczkę, w której znajdowała się żółta sportowa koszulka, ozdobiona wizerunkiem tańczących krów i opatrzona napisem: „Bawmy się, dopóki krowy nie wrócą do domu”.

To w moim stylu – oznajmił Dennis ze śmiechem. – Dzięki, Laurel. A teraz powiedz mi, po co ci eskorta.

Wilmott i Abrams, ważni klienci naszej firmy wydają dziś wieczorem coś w rodzaju przyjęcia, na które powinnam pójść.

Jestem już umówiony – rzekł szybko Dennis. – Dlaczego nie znajdziesz sobie prawdziwego narzeczonego?

Nie mam na to czasu. Możesz przyprowadzić swoją dziewczynę. Zgódź się, Dennis. To nie potrwa długo. Chcę się tam tylko pokazać. Zapłacę ci podwójne nadgodziny.

Dziewczyna, z którą jestem umówiony, kończy pracę dopiero o dziewiątej – bronił się Dennis, ale widać było, że propozycja coraz bardziej go nęci.

Gdzie ona pracuje?

Uczy aerobiku w jakimś klubie – odparł z uśmiechem. – Jest naprawdę prześliczna.

Och, Dennis. – Laurel ze smutkiem potrząsnęła głową.

Dennis przyłożył koszulkę do piersi i zaczął się podziwiać w lustrze.

Czy to ma być kolacja? – spytał po chwili.

Nie, tylko koktajl, na którym tłum ludzi stoi z kieliszkami w rękach i wrzeszczy do siebie, żeby przekrzyczeć innych.

Wiem, że właśnie takich przyjęć najbardziej nie – znosisz – powiedział Dennis. – Czy właśnie dlatego nie chcesz iść sama?

Jeśli pójdę sama, Mort Schall będzie przez cały wieczór próbował zwabić mnie do biblioteki.

Mogłabyś trafić gorzej, Laurel. Mort jest stary, ale bardzo bogaty.

Och, nie sądzę, żeby interesowało go moje atrakcyjne, młode ciało. Mort chce zdobyć jakieś poufne informacje dotyczące firm, które mają podpisać nowe kontrakty rządowe, a wiesz przecież, że nie powinniśmy w żadnym wypadku...

Przerwała gwałtownie, a jej sekretarz zaczął się nagle przyglądać swym paznokciom.

Dobrze – odezwał się w końcu, składając koszulkę.

Spotkajmy się tutaj o siódmej. Pojawisz się na tym przyjęciu, a ja zdążę jeszcze odebrać Jennifer.

, Dzięki. Ratujesz mi życie – rzekła z wdzięcznością. – Jennifer? Myślałam, że to już skończone.

To nowa Jennifer. Tym razem blondynka.

Och, Dennis, Dennis. – Laurel ponownie potrząsnęła głową i zaczęła przeglądać pocztę. – Czy podczas mojej nieobecności byliście bardzo zajęci?

Nie zdarzyło się nic ważnego. A jak tam sprawy w Nowym Jorku?

Wszystko idzie w górę. Rynek przeżywa prawdziwą hossę. Ale niepokoją ich trochę kursy naszych rządowych obligacji.

I słusznie. Skończyłem sprawę Connorsa, a na twoim biurku leży prospekt dotyczący nowego azjatyckiego funduszu powierniczego. Aha, Numer Jeden chce się z tobą zobaczyć, kiedy tylko wejdziesz do biura. Specjalnie to podkreślał. „Kiedy tylko wejdzie”.

Pewnie chce, żebym mu doradziła, jaki krawat ma włożyć na jutrzejszy bankiet u Shrinersa – rzekła Laurel, patrząc z uśmiechem na sekretarza.

Zaśmiali się głośno. Potem Laurel nagle spoważniała.

Dennis... ?

Słucham, szefowo?

Chciałabym, żebyś się nie niepokoił, jeśli w ciągu kilku następnych tygodni wezmę krótki urlop, rozumiesz?

Ależ szefowo, będę szalał z radości. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz odpoczywałaś.

Chodzi mi o to – mówiła dalej, opuszczając wzrok – że może się to zdarzyć... dość niespodziewanie. Jeśli na jakiś czas zniknę wszystkim z oczu i nie powiem ci, dokąd wyjeżdżam, chcę, abyś wiedział, że zostało to zaplanowane i że nic mi się nie stało. Że nie ma powodów do niepokoju.

Dennis zatrzymał się w drzwiach i spojrzał na nią ze współczuciem.

Widzę, że on istotnie ma poważne kłopoty, prawda?

Laurel odwróciła się i oderwała od stojącego przy oknie fikusa zeschnięty liść.

To jest cholernie niesprawiedliwe – mruknęła. – Przecież jest jednym z najbardziej uczciwych i pracowitych ludzi na świecie.

Wiem o tym, Laurel. Ale dlaczego on po prostu...

Nie powinniśmy o tym rozmawiać, Dennis – przerwała, machając ręką. – Mogę ci tylko podziękować za – twoją lojalność i poprosić, żebyś się nie martwił, jeśli pewnego dnia wyjadę. A gdyby ktokolwiek o mnie pytał, ty o niczym nie wiesz. Zgoda?

O niczym nie wiem – potwierdził po chwili wahania. – Ja tu tylko podlewam kwiaty i nie zadaję żadnych pytań.

Zniknął zaraz za drzwiami sekretariatu i Laurel została sama, W chwilę później wzięła plik teczek z dokumentami i ruszyła korytarzem w kierunku gabinetu swego wspólnika, współwłaściciela firmy brokerskiej i jedynego człowieka, który zajmował w przedsiębiorstwie wyższą pozycję niż ona.

Przeszła przez kilka luksusowo urządzonych pokoi i rzuciła na biurko plik teczek.

Obok skórzanej kanapy stał wysoki, przystojny, siwiejący mężczyzna. Trzymał w rękach kij golfowy i ze skupieniem wrzucał piłki do leżącego na podłodze plastikowego kubka.

Cześć, tato – powiedziała. – Jak się miewasz?

Laurie! – Stewart Atchison spojrzał na nią z zachwytem, a potem, nie wypuszczając z ręki kija golfowego, podszedł ją uściskać. – Cieszę się, że cię widzę, kochanie. Jak podróż?

Ojciec był jedynym człowiekiem, który mówił do niej „Laurie”. Zgadzała się na to, bo bardzo go kochała, ale nie cierpiała, kiedy ktoś inny zdrabniał jej imię.

Słyszeliśmy, że Nowy Jork tonie w deszczu i mgle. Marta podejrzewała, że twój lot może się opóźnić.

Nie było żadnego problemu. Jak ona się czuje?

Świetnie. Emanuje z niej radość życia.

Żona Stewarta była o cztery lata młodsza od jego córki i spodziewała się lada dzień pierwszego dziecka. Laurel nie była pewna, czy cieszy ją perspektywa pojawienia się braciszka lub siostrzyczki, szczególnie w okresie, w którym poczuła własny instynkt macierzyński. Ale lubiła Martę i starała się usilnie ukryć swoje obawy.

Stewart wrócił na miejsce, uniósł kij i wykonał kilka treningowych uderzeń. Laurel usiadła wygodnie w jego fotelu i oparła stopy o biurko, czując się nagle bardzo zmęczona.

Nadal za mocno zginasz w łokciu lewą rękę, tato.

Stewart wyprostował rękę, zręcznie umieścił piłkę w kubku i rozpromienił się z zadowolenia.

Czy przeczytałaś ten prospekt dotyczący azjatyckiego funduszu powierniczego, Laurie?

Jeszcze nie. Wróciłam kilka minut temu. Dennis zostawił go na moim biurku. Przejrzę go przed wyjściem z pracy.

To dobrze. Czy wybierasz się na przyjęcie u Wilmotta? Mort pytał mnie, czy będziesz.

Tak, tato – odparła Laurel z westchnieniem. – Wybieram się.

Słuchaj uważnie, o czym będą mówili. Jeżeli uda ci się porozmawiać z Mortem w cztery oczy, spytaj go, co zamierza zrobić ze swoimi funduszami latynoamerykańskimi.

Prawdę mówiąc, nie mam zamiaru rozmawiać z nim w cztery oczy – stwierdziła chłodno.

Wyglądasz na bardzo zmęczoną. – Ojciec spojrzał – na nią ze współczuciem. – Może nie powinnaś w ogóle tam iść. Mógłbym cię zastąpić, kochanie. Tyle tylko, że Marta...

Wszystko w porządku, tato. Namówiłam Dennisa, żeby mi towarzyszył.

To dobrze; Wiem, że Mort jest okropnym nudziarzem, ale przydałyby się nam jakieś poufne informacje na ten temat.

Czy masz jakieś wiadomości w sprawie... – Urwała i uśmiechnęła się do niego. – Wiesz, w jakiej sprawie – dokończyła po krótkiej pauzie.

Stewart zaprzeczył ruchem głowy, odrzucił kij golfowy i usiadł na kanapie.

Nadal próbuję się porozumieć u Ghetem, Landrym, ale nie odpowiada na moje telefony. Zawsze myślałem, że urzędnicy państwowi powinni być bardziej dostępni.

Czy dalej siedzi w Japonii?

Pojechał tam z rządową delegacją handlową – odparł ojciec, kiwając głową. – Wrócą dopiero w przyszłym tygodniu, a wtedy może już być za późno.

Laurel pobladła nagle i spojrzała na swego ojca z niepokojem.

Dlaczego? – spytała szeptem. – Czy oni... czy ktoś się do ciebie zwracał?

Stewart zmarszczył brwi i utkwił wzrok W dywanie.

Jeszcze nie, ale to tylko kwestia czasu.

Tato, dlaczego przypuszczasz, że nastąpi to tak prędko?

Żałuję, że nie mogę się porozumieć z Chetem Landrym – oznajmił Stewart, potrząsając głową i patrząc na – nią z niepokojem. – Obiecał mi, że wyzna prawdę na temat naszej transakcji, a wtedy zostanę uwolniony od wszelkich podejrzeń.

Nie powinieneś był składać tych zleceń w jego imieniu – szepnęła Laurel, zaciskając dłonie, by ukryć ich drżenie.

Teraz już o tym wiem. Ale naprawdę myślałem, że cała transakcja jest zupełnie legalna. Nie wiedziałem, że on wykorzystuje poufne informacje, otrzymane od któregoś z pracowników firmy.

Och, tato...

Na chłopięcej twarzy Stewarta pojawił się wyraz wymuszonej beztroski.

Być może robimy wiele hałasu o nic, kochanie – powiedział i podszedł do córki, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Kiedy Landry wróci, zmuszę go do wyjaśnienia całej sprawy i nasze kłopoty się skończą.

Ale jeśli on tego nie zrobi, możemy stracić firmę, tato! Możesz nawet pójść do więzienia!

Nie pójdę do więzienia, kiedy moja żona jest w ciąży, tylko po to, żeby wziąć na siebie winę jakiegoś nieuczciwego urzędnika – oznajmił Stewart. – Landry będzie musiał sam odpowiadać za swoje czyny.

Ale skoro policja zamierza...

Nie mogą niczego dowieść – rzekł Stewart, odwracając się i patrząc córce prosto w oczy. – Ty jesteś jedyną osobą w firmie, która wie, kiedy i jak złożyłem te zamówienia.

A ja zniknę, więc nie będzie mnie można przesłuchać – powiedziała bezbarwnym głosem.

Tylko na jakiś czas, kochanie. – Ojciec usiadł na krawędzi biurka i pochylił się ku niej z troską. – Dopóki nie dopadnę tego cholernego Cheta i nie zmuszę go do wyznania prawdy. Wrócisz do domu szybciej, niż się spodziewasz.

Być może.

Na pewno. Jakże mógłbym bez ciebie prowadzić firmę? Połowa naszych klientów chce mieć do czynienia tylko z tobą.

A co będzie, jeśli Marta urodzi dziecko przed moim powrotem? – spytała Laurel, podnosząc na niego wzrok i usiłując się uśmiechnąć. – Nie chciałabym, żeby ominęło mnie tak ważne wydarzenie.

Nie martw się. Nie pozwolę na to. Dziecko będzie musiało poczekać na twój powrót. Poza tym – dodał, wstając z biurka i podchodząc do okna – twoja nieobecność nie potrwa długo. Gdy tylko Landry wróci do kraju, cała sprawa zostanie wyjaśniona.

Już wiem, dokąd pojadę, tato – oznajmiła Laurel. – Przeczytałam wydany niedawno stary pamiętnik. Jest takie miasteczko w...

Nie mów mi tego! – przerwał jej pospiesznie ojciec, patrząc na nią z przepraszającym uśmiechem. – Nie chcę wiedzieć, kochanie. Wiesz, jak nie lubię kłamać. Kiedy mnie spytają, gdzie jesteś, chcę im powiedzieć prawdę. Chcę powiedzieć, że nie mam pojęcia, dokąd pojechałaś.

Laurel kiwnęła głową i wstała. Stewart ponownie uściskał córkę i niezręcznie pocałował w policzek.

Jestem z ciebie bardzo dumny – szepnął. – Nikt nigdy nie miał tak wspaniałej córki.

Ja też cię kocham, tato – odparła z uśmiechem, stając na palcach i przyciskając policzek do jego twarzy.

Zgodnie z panującą w świecie biznesu modą, Wilmott i Abrams wydali swój doroczny koktajl w siedzibie firmy, a nie w domu któregoś z właścicieli. Laurel i Dennis przyszli z pewnym opóźnieniem i szybko wtopili się w tłum, brnąc w kierunku stołu ustawionego w kącie wielkiej sali.

Laurel miała na sobie skromną, czarną suknię, ozdobioną ciężką, egzotyczną biżuterią. Nie zdążyła pójść do fryzjera, więc związała włosy w duży węzeł i opuściła kilka luźnych kosmyków na twarz.

Wyglądasz zniewalająco – mruknął Dennis, stojąc przy jej boku jak zwykle w dżinsach i sportowej marynarce. – Nie zbliżaj się do starego Mortie’ego, bo połknie cię żywcem.

Laurel trzepnęła go żartobliwie w ramię i spojrzała na zastawiony stół.

Popatrz, podali krewetki – szepnęła. – I jaja w ostrym sosie..

Wspaniale. Dla każdego Coś miłego. Zacznij się objadać, a ja poszukam czegoś do picia.

Tylko szybko wracaj – poprosiła. – Nie zapominaj, że wynajęłam cię jako ochroniarza.

Dennis odszedł szybkim krokiem i wrócił po chwili, niosąc dwa kieliszki szampana. Podał Laurel jeden i zerknął z zainteresowaniem na jakąś długonogą, rudowłosą dziewczynę.

Ani mi się waż – mruknęła Laurel. – Jesteś za niecałe dwie godziny umówiony ze swoją Jennifer.

Przecież ja tylko na nią patrzę – bronił się urażonym tonem.

Tak, jak kot na wróbla. Znam to twoje spojrzenie, Dennis. Te kiełbaski sapo prostu wspaniałe – dodała.

Jak się miewa nasz szef? – spytał, biorąc jedną.

Doskonale – odparła z roztargnieniem.

Naprawdę? Nie ma żadnych problemów, o których powinienem wiedzieć?

Nic poważnego – rzekła Laurel, odzyskując nagle powagę. – Gdyby ktokolwiek cię pytał...

Powiem mu, że jest ostatnio trochę nerwowy – dokończył nonszalanckim tonem. – Bądź co bądź, dobiega sześćdziesiątki, a ma niebawem zostać ponownie ojcem. To wystarczy, żeby człowieka narazić na stres.

Masz rację – przyznała z ulgą. – To wszystko tłumaczy. Och, nie... – dodała, widząc kelnerkę, która zbliżała się do nich z telefonem komórkowym w ręku. – Czy myślisz, że to może być do mnie?

To wysoce prawdopodobne. Zapewne jakiś klient zapragnął nagle kupić akcje firmy handlującej wieprzowiną i nie może czekać do rana, więc chce od razu złożyć zlecenie.

Laurel wzięła telefon z rąk kelnerki, uśmiechając się do niej z wdzięcznością.

Halo – powiedziała do słuchawki. Usłyszała głos ojca i zesztywniała z napięcia.

Już teraz? – spytała szeptem. – Dziś?

Milczała przez kilka sekund, słuchając jego wyjaśnień. W końcu wyłączyła telefon, położyła go na parapecie okna i odwróciła się do Dennisa.

Miałeś rację, wydarzyło się coś nieoczekiwanego – mruknęła. – Muszę jechać do domu. Wezmę taksówkę i wstąpię do biura po swoje rzeczy.

Czy jesteś pewna, że to konieczne?

Jestem pewna. Dzięki za wszystko. Do zobaczenia... niebawem – powiedziała, a potem odeszła szybkim krokiem, by odebrać z szatni płaszcz.




Rozdział 2


Przystanek autobusowy w Wolf Hill, przylegający do całodobowej stacji benzynowej, składał się tylko z kasy biletowej, zniszczonej drewnianej ławki dla pasażerów i brudnawej toalety. Za ladą kasy stał jakiś młody człowiek w poplamionym ubraniu roboczym i liczył kartonowe pudła wyładowane z autobusu, z którego jako jedyna pasażerka wysiadła Laurel.

Nic dziwnego, pomyślała z goryczą, rozglądając się po okolicy.

W ten chłodny, wiosenny wieczór, o godzinie dziesiątej, Wolf Hill nie było tak przytulnym miasteczkiem, jakie sobie wyobrażała. Jasna, księżycowa poświata rozświetlała widoczną za oknem i ciągnącą się w nieskończoność prerię, na której lśniły srebrne plamy topniejącego śniegu. Wiejący wokół budynku wiatr pędził przez opustoszały parking sterty śmieci.

Laurel usiadła na niewygodnej ławce i zerknęła niepewnie na swój strój. Stosując się do rady nowojorskiego taksówkarza, wysiadła po drodze w Calgary i kupiła w sklepie z używaną odzieżą nowy zestaw garderoby. Miała teraz na sobie stare dżinsy z dziurą na kolanie, luźną, obszytą koronkami bluzkę i grubą, kraciastą kurtkę z naderwanym kołnierzem i poobrywanymi guzikami.

Podniszczone, podróżne torby, które stały u jej stóp, zawierały podobne części garderoby oraz tanie tenisówki. Na samym dnie ukryła kraciaste spodnie i ręcznie wykonany włoski sweter, które miała na sobie, rozpoczynając tę podróż.

Czuła się w tym nędznym stroju nieswojo. Co gorsze, miała wrażenie, że nie kąpała się i nie myła włosów już od bardzo dawna. Uświadomiła sobie, że po raz ostatni korzystała z łazienki jeszcze przed wyjazdem z Nowego Jorku.

Było to zaledwie poprzedniego dnia rano, ale wydawało jej się, że od tej pory minęło sto lat.

Czuła się tak wyczerpaną, wystraszona i okropnie samotna, jakby nagle opuściła ją cała wrodzona pewność siebie.

Gburowaty młody mechanik zerknął na Laurel podejrzliwie.

Nie może pani tu siedzieć przez całą noc – powiedział wyzywającym tonem, pochylając się nad ladą. – Mogą panią zwinąć za włóczęgostwo.

To wszystko przez ten strój, pomyślała Laurel, oblewając się rumieńcem wstydu. Gdybym była dobrze ubrana, gdybym miała na sobie te spodnie i sweter, które leżą na dnie torby, ten mechanik wychodziłby z siebie, żeby okazać mi szacunek. Ale widząc moje podarte dżinsy i starą kurtkę, uważa pewnie, że ma prawo traktować mnie opryskliwie. To okropnie niesprawiedliwe.

Miejsce zażenowania zajął nagle gniew, który kazał jej zapomnieć o zmęczeniu i o dziwo podniósł ją na duchu. Miała właśnie wygłosić jakąś złośliwą uwagę, kiedy zdała sobie sprawę, że przecież sama chciała sprawiać wrażenie osoby, która mogła być zatrzymana za włóczęgostwo. Chodziło jej przecież o to, by wyglądać pospolicie i nie zwracać na siebie uwagi.

Zagryzła wargi i odetchnęła głęboko.

Czy jest tu jakieś miejsce, w którym mogłabym przenocować? – spytała. – Nie znam tych okolic.

To małe miasteczko – odparł, wzruszając ramionami.

Nie ma tu przytułków dla bezdomnych ani niczego w tym rodzaju. Na głównej ulicy jest tylko jeden hotel. Oczywiście – dodał szyderczym tonem, przyglądając jej się dokładniej – może pani pójść do mnie. Mam własny pokój nad stacją benzynową, a w moim łóżku jest sporo miejsca.

Mam trochę pieniędzy – mruknęła, opanowując się z trudem i spuszczając wzrok. – Chyba wezmę pokój w hotelu. Czy może mi pan powiedzieć, gdzie on jest?

Ma pani pieniądze? – spytał, obrzucając Laurel sceptycznym spojrzeniem.

Trochę. Tyle żeby zapłacić za pokój, dopóki nie znajdę jakiejś pracy.

W taniej, plastikowej torebce miała tylko około pięćdziesięciu dolarów, ale ukryła trzy tysiące w jednej ze skarpetek, które spoczywały na dnie torby. Nie miała pojęcia, jak długo będzie zmuszona pozostawać w ukryciu i ile będzie ją kosztować ta wyprawa. Wiedziała jednak, że nie może wystawiać czeków ani płacić kartami kredytowymi, więc wzięła z sobą znaczną sumę w gotówce.

Trudno tutaj o dobrą posadę – oznajmił mechanik.

Niewiele się tu dzieje.

Jestem gotowa podjąć się każdej pracy. – Laurel wstała i zarzuciła torby na ramię. – Byle zarobić parę dolarów. Czy może mi pan wytłumaczyć, gdzie jest ten hotel?

A jest pani pewna, że nie chce pani pójść do mnie?

spytał, wychodząc zza lady i robiąc kilka kroków w jej kierunku.

Wolałabym umrzeć – oświadczyła lodowatym tonem, wysuwając podbródek i patrząc mu prosto w oczy.

Proszę mi powiedzieć, gdzie jest hotel.

Wyraźnie zaskoczony, cofnął się z powrotem za ladę.

Na tej samej ulicy – mruknął, wskazując jej kierunek brudnym palcem. – Dwie przecznice na zachód, po prawej stronie.

Dziękuję.

Chwileczkę! – zawołał, kiedy już otwierała drzwi. Zatrzymała się i odwróciła głowę.

Jak pani się nazywa?

Laurie – odparła po chwili wahania, ponownie otwierając drzwi i czując powiew zimnego wiatru. – Laurie Atkins.

W odróżnieniu od miasteczka, hotel był naprawdę uroczy i wyglądał niemal dokładnie tak, jak opisała go w pamiętniku Ellen Livingston. Laurel wynajęła skromny pokój na drugim piętrze i czując przypływ zmęczenia, z trudem weszła na górę po szerokich, dębowych schodach. Nie była jednak na tyle wyczerpana, by nie docenić lśniących boazerii, kwiecistych tapet i stylowych obić oraz przyjemnego zapachu pasty do podłóg i płynu do polerowania mebli.

Wykąpała się w staroświeckiej, metalowej wannie, umyła i wysuszyła włosy, a potem z westchnieniem ulgi padła na łóżko i przykryła się puchową kołdrą.

Jednak choć bolały ją wszystkie mięśnie, nie mogła zasnąć. Przez kilka minut patrzyła w sufit, a potem wstała, zapaliła antyczną lampę i zaczęła szperać w torbie, chcąc wyjąć skarpetkę z pieniędzmi i znaleźć dla niej lepszą kryjówkę.

Teraz, kiedy była tak daleko od domu, zdawała sobie dobrze sprawę, jak wielkie znaczenie ma dla niej ten zwitek banknotów.

Przerwała poszukiwania i obiegła wzrokiem pokój, zastanawiając się, gdzie może bezpiecznie ukryć trzy tysiące dolarów.

Przypomniała sobie z uśmiechem, że przed stu laty Ellen Livingston chowała swój pamiętnik we wnęce pod oknem. Przeszła przez pokój i próbowała unieść parapet, ale był on mocno przymocowany do muru.

Przykro mi, Ellen – mruknęła. – Nie udało się. Będę musiała wymyślić coś innego.

Sięgnęła do torby, by wyjąć pieniądze, i poczuła dreszcz przerażenia. Zaczęła nerwowo szperać wśród rzeczy, a potem odwróciła torbę do góry nogami i wysypała jej zawartość na kolorową kołdrę.

Pieniądze zniknęły.

Usiadła na łóżku i ukryła twarz w dłoniach, zastanawiając się, gdzie mogła je stracić.

Od wyjazdu z Brytyjskiej Kolumbii bardzo uważała na swoje bagaże. Ale...

Zbyt późno zdała sobie sprawę, że torba zawierająca pieniądze odbyła całą drogę w bagażniku autobusu i że na każdym przystanku mieli do niej dostęp bagażowi.

W normalnych okolicznościach utrata trzech tysięcy dolarów nie wpłynęłaby katastrofalnie na stan jej finansów. Posiadała znaczny majątek, odziedziczony po matce, która zmarła, gdy Laurel miała czternaście lat. A jej zarobki w firmie maklerskiej osiągały sumę sześciocyfrową, nawet w nie najlepszych dla rynku latach. To jednak nie były normalne okoliczności, a zniknięcie tych pieniędzy stanowiło ciężki cios, ponieważ nie mogła ich w żaden sposób zaczerpnąć z innego źródła.

Obawiając się, że ktoś może wpaść na jej trop lub przetrząsać osobiste rzeczy, zostawiła w sejfie swego biura w Vancouverze prawo jazdy i wszelkie dokumenty, umożliwiające identyfikację. W ciągu miesiąca lub dwóch, podczas których miała unikać przesłuchania, by umożliwić ojcu oczyszczenie się z zarzutów, zamierzała być po prostu Laurie Atkins, biedną dziewczyną, wędrującą z miejsca na miejsce w poszukiwaniu pracy.

Liczyła jednak na to, że dzięki gotówce, którą miała przy sobie, cały ten kamuflaż nie stanie się na tyle realny, by narazić ją na przykre przeżycia.

Teraz po raz pierwszy poczuła lęk.

Otworzyła popękaną, plastikową torebkę i wysypała jej zawartość na kołdrę, a potem zajrzała pod naderwaną podszewkę. Znalazła tylko pięćdziesiąt sześć dolarów i kilka centów.

Z rozpaczą zdała sobie sprawę, że nie wystarczy jej to na opłacenie dwóch noclegów w hotelu i że jeśli natychmiast nie znajdzie pracy, narazi się na poważne kłopoty. Może nawet zostać oskarżona o oszustwo, czyli wynajęcie pokoju, za który nie będzie w stanie zapłacić.

Mogła oczywiście zatelegrafować do ojca i poprosić go o przysłanie pieniędzy, ale była to ostateczność. W gruncie rzeczy takie wyjście w ogóle nie wchodziło w rachubę. Cały plan Stewarta opierał się na założeniu, że nie będzie on znał miejsca pobytu córki. Jeśli policja zacznie go przesłuchiwać, on może zgodnie z prawdą oświadczyć, że nie ma pojęcia, gdzie ukrywa się Laurel.

Mogłabym zadzwonić do Dennisa, pomyślała z ulgą, przypominając sobie swego niezawodnego sekretarza. Dennis natychmiast wysłałby pieniądze, nie zadając żadnych pytań...

Ale to wyjście również oczywiście nie wchodziło w rachubę. Laurel pochyliła głowę, kurczowo ściskając torebkę w dłoniach.

Uświadomiła sobie, że Dennis będzie z pewnością przesłuchiwany i pytany o miejsce jej pobytu. Nie miała prawa narażać go na konieczność złożenia fałszywych zeznań. Nie znając prawdy, będzie mógł szczerze odpowiedzieć, że jego pracodawczyni wspominała wprawdzie niedawno o możliwości wyjazdu na urlop, ale nie wymieniła żadnej miejscowości.

Och, tatusiu – szepnęła, patrząc na swój skromny majątek. – Och, tatusiu, tym razem naprawdę posunąłeś się za daleko. Dlaczego zawsze musisz być taki dobry? Dlaczego nigdy nie potrafisz odmówić, kiedy ktoś cię prosi o przysługę?

W końcu, otępiała po przeżytym wstrząsie i zbyt zmęczona, by dalej myśleć, poukładała swoje rzeczy, wepchnęła pod łóżko podniszczone torby i wsunęła się pod kołdrę. Tym razem, na szczęście, niemal natychmiast zapadła w sen.


Z głębokiego snu wyrwała ją mieszanina dźwięków. Leżąc w łóżku, powoli zdała sobie sprawę, że hałasy te dobiegają zarówno z wnętrza hotelu, jak i z ulicy.

Na korytarzu ktoś krzyczał, a z sąsiedniego pokoju dochodził płacz dziecka. Stukotowi młota towarzyszył klekot, mający swe źródło w systemie ogrzewania. Ale najgłośniejsze dźwięki dobiegały zza okna. Laurel wstała, przeszła przez pokój, rozsunęła kotary i ujrzała zdumiewający widok.

Na samym środku zakurzonej, głównej „ulicy” miasteczka. stała ciężarówka z otwartą klapą. Stado świń, które najwyraźniej z niej uciekły, głośno kwicząc biegało po jezdni. Dwaj mężczyźni usiłowali zagonić je z powrotem, ale ich zadanie utrudniali stojący na chodniku przechodnie, którzy obserwowali całą scenę z żywym zainteresowaniem i nie szczędzili dobrych rad.

Złap ją za uszy, Jim!

Przynieś lasso i zwiąż tego prosiaka!

Daj mi te dwie świnki, które są tutaj, Allie! Przyda mi się trochę boczku na śniadanie.

Laurel patrzyła przez chwilę, nie mogąc oderwać oczu od niezwykłego dla niej widowiska. W końcu, kiedy ostatnia świnia została przyparta do płotu i zapędzona z powrotem na ciężarówkę, zasunęła kotarę i rozejrzała się po pokoju. Gdy ujrzała podarte dżinsy oraz wiszącą na krześle kurtkę, przypomniała sobie o skradzionych pieniądzach i poczuła nowy przypływ lęku. Ubrała się niechętnie i obejrzała swe odbicie w staroświeckim lustrze.

Doszła do wniosku, że lepiej będzie nie robić makijażu i że powinna zmienić fryzurę. Teraz, po umyciu, jej włosy wydawały się zbyt lśniące i widać było, że zostały ułożone przez drogiego fryzjera. Odgarnęła je więc i związała z tyłu brudnawym sznurowadłem od tenisówek. Krytycznie obejrzała swe odbicie, a potem zbiegła po schodach i weszła do kawiarni.

Po chwili podeszła do niej naburmuszona, młoda kelnerka. Miała jaskraworude włosy, dobrą figurę i szerokie, wydatne usta.

Laurel spojrzała na nią z uśmiechem. Nagle przypomniał jej się Dennis. Ta dziewczyna była w jego typie...

Miała ochotę na widniejącą w karcie dań sałatkę ze świeżych owoców, ale doszła do wniosku, że jest zbyt droga. Wybrała więc danie, które jedli niemal wszyscy obecni w kawiarni goście. Składało się ono z szynki, jajek oraz podsmażanych ziemniaków i kosztowało tylko trzy dolary. Kelnerka zapisała zamówienie i zniknęła, by wrócić po chwili z dużym dzbankiem.

Laurel sączyła kawę i wyglądała przez okno na ulicę, na której nie było już świń, ciężarówki ani przechodniów. Miasteczko wydawało się w świetle dziennym równie bezbarwne jak poprzedniej nocy. Wśród budynków gwizdał chłodny wiatr, popychając przed sobą kawałki papieru i tumany kurzu.

Laurel wzdrygnęła się i odwróciła głowę od okna. Kątem oka dostrzegła jakiegoś wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, który stał w drzwiach i rozglądał się po sali. Miał na sobie skórzaną kurtkę, białą koszulę i niebieskie dżinsy. Zwróciła uwagę na jego kasztanowe włosy, przenikliwe, piwne oczy i orli nos. Emanowała z niego spokojna, męska siła, a Laurel uznała, że mimo stroju jest on dość atrakcyjnym mężczyzną. Dostrzegła jednak wyraz cynizmu i goryczy, o czym świadczył zacięty grymas ust.

Kiedy wszedł do sali, wyprostowała się odruchowo, oczekując, że zwróci na nią uwagę. Ale jego spojrzenie prześliznęło się po niej obojętnie, a oczy nie zmieniły wyrazu.

Poczuła przelotny przypływ zawodu. Zmieniając swój wygląd, chciała upodobnić się do mieszkańców miasteczka i, nie zwracać na siebie uwagi, więc jej wysiłki zostały najwyraźniej uwieńczone powodzeniem. Nie powinna więc być dotknięta całkowitym brakiem zainteresowania ze strony tego mężczyzny. Mimo to czuła się rozczarowana.

Kiedy ją mijał, zmierzając pewnym krokiem do stolika stojącego w głębi sali, dotarł do niej miły zapach skóry i kremu do golenia. Obserwowała go przez chwilę, ale gdy jego obojętne spojrzenie ponownie prześliznęło się po jej twarzy, szybko odwróciła wzrok.

Kiedy kelnerka postawiła przed nią talerz, straciła nagle apetyt. Nie tknęła boczku, rozgrzebała widelcem sadzone jajka i zjadła tylko kilka ziemniaków.

Zauważyła, że kelnerka kręci się w pobliżu stolika przystojnego mężczyzny i dokłada starań, by pozostawać jak najdłużej w polu jego widzenia.

Nieznajomy zwracał się do dziewczyny w sposób bardzo uprzejmy. Laurel słyszała jego spokojny, głęboki głos i chichot kelnerki. Ostrożnie odwróciła głowę, by ponownie na niego spojrzeć i zobaczyć, jak wygląda, kiedy się uśmiecha, Ale mężczyzna był pogrążony w lekturze gazety. Na jego twarzy nadal malowała się wyniosła obojętność. Laurel szybko odwróciła wzrok, dopiła kawę i podeszła do lady, ponownie zdając sobie sprawę ze swego zaniedbanego wyglądu.

Czy coś było nie tak? – spytała kelnerka, naciskając guziki automatycznej kasy.

Laurel spojrzała na nią ze zdziwieniem.

Prawie nie tknęła pani śniadania. Hilda każe nam pytać gości, dlaczego nie smakowało im jedzenie.

Och, wszystko było w porządku. Po prostu nie mam dziś apetytu.

Rozumiem – stwierdziła z uśmiechem dziewczyna. Stojąc obok niej, Laurel dostrzegła na jej ładnej, piegowatej twarzy wyraz zmęczenia i ciemne plamy pod oczami. W przypływie współczucia zapomniała na chwilę o własnych kłopotach. Zdała sobie sprawę, że podczas gdy ona smacznie spała pod ciepłą kołdrą, ta dziewczyna pracowała zapewne od wczesnego świtu.

Uświadomiła sobie, że liczni mieszkańcy wielkich metropolii, małych miasteczek i drewnianych, wiejskich domków, nie posiadający rezerw finansowych, muszą ciężko walczyć o przetrwanie. Tacy ludzie nie bywają na wytwornych koktajlach i nie jadają obiadów z ważnymi klientami. Pracują jako kierowcy taksówek i wstają przed świtem, by obsługiwać klientów w restauracjach.

Czy on nie jest cudowny? – spytała szeptem dziewczyna, rzucając jej porozumiewawcze spojrzenie.

Kto?

Kelnerka wskazała ruchem głowy mężczyznę w skórzanej kurtce, który nadal był pochłonięty lekturą gazety.

To musi chyba być jakiś gwiazdor filmowy czy ktoś w tym rodzaju – mruknęła. – Jest bardzo przystojny, prawda?

Laurel kiwnęła głową.

Czy on nie jest stąd? – spytała cicho.

Stąd? – Dziewczyna roześmiała się głośno, a potem znów pochyliła głowę. – Chyba żartujesz. Pewnie nie widziałaś jeszcze tutejszych facetów.

Niewielu – przyznała Laurel, przypominając sobie natrętnego mechanika w poplamionym ubraniu roboczym.

Podczas gdy kelnerka odliczała resztę, zaczęła zastanawiać się nerwowo, na ile posiłków będzie ją jeszcze stać.

Nie wiesz przypadkiem o jakiejś pracy? – spytała po chwili wahania.

A co chciałabyś robić?

Sama nie wiem. Cokolwiek. Muszę zarobić na bilet autobusowy.

Możesz pójść na pocztę i przeczytać oferty na tablicy informacyjnej. Tam zwykle ogłaszają się ludzie, którzy potrzebują pracowników.

Dzięki. – Laurel uśmiechnęła się niepewnie i ruszyła w kierunku drzwi.

W holu toczyła się właśnie jakaś drobna utarczka. Tuż obok wejścia do biura stał wózeczek, a pochylona nad nim kobieta pospiesznie rozpinała szelki przytrzymujące dziecko.

Była drobną, atrakcyjną blondynką, liczącą zapewne pięćdziesiąt kilka lat, ale widać było, że stara się wyglądać młodziej. Miała na sobie złote sandały na wysokich obcasach, jaskrawozielone rajstopy i pasującą do nich kolorem kurtkę, ozdobioną perełkami i kolorowymi paciorkami. Laurel nie spodziewała się spotkać w Wolf Hill tak wystrojonej kobiety.

W drzwiach biura stała jakaś młodsza, wyższa i skromniej ubrana blondynka. Na jej opalonej twarzy malowała się inteligencja i poczucie humoru, a Laurel natychmiast doszła do wniosku, że jest to osoba interesująca i wartą poznania. W tym momencie była jednak wyraźnie przygnębiona.

Mamo – powiedziała ze znużeniem – daj mu spokój. Jeśli zostawisz go w wózku, za kilka minut zaśnie.

Głupstwa – oznajmiła stanowczo starsza kobieta, – wyjmując dziecko i tuląc je w ramionach. – Nasze kochane maleństwo nie chce spać w starym wózku swojej mamy, prawda? Nasze kochane maleństwo chce pójść na górę z babcią i wziąć ciepłą kąpiel, prawda?

Chłopczyk, który sądząc z wyglądu miał jakieś sześć miesięcy, rozparł się w objęciach babki i nad jej ramieniem posłał Laurel promienny uśmiech. Laurel odwzajemniła dowód jego sympatii. Ostatnio coraz bardziej lubiła dzieci, a ten mały wydał jej się naprawdę ładny. Wyglądał jak okaz zdrowia, a w jego błyszczących, ciemnych oczach malowała się ciekawość świata.

Jego uśmiech zgasł jednak natychmiast, gdy młodsza kobieta wyciągnęła do niego ręce, chcąc najwyraźniej wyrwać go z objęć babki.

On nie musi się kąpać co rano dokładnie o dziesiątej – oznajmiła stanowczo. – Muszę jeszcze sprawdzić kilka rachunków, a potem zabieram go do domu. Proszę cię, mamo, zostaw go w wózku.

Dziecko zesztywniało i zaczęło cicho zawodzić, a Laurel rozpoznała donośny płacz, który obudził ją tak wcześnie rano. Starsza kobieta spojrzała na córkę z wyrzutem.

No i zobacz, co mama narobiła – powiedziała do dziecka, kołysząc je w ramionach. – Nasze maleństwo jest przerażone. Ale nie martw się, kochanie, babcia zaraz cię wykąpie. Będziesz siedział sobie w pianie.

Ruszyła w kierunku schodów, nie przestając mówić do chłopczyka, który czknął głośno kilka razy, a potem, zdając sobie sprawę, że nie zostanie ułożony w wózku, znów zaczął się uśmiechać.

Młoda kobieta stała bezradnie z rękami na biodrach, patrząc na matkę, która zniknęła na wyłożonej dębową boazerią klatce schodowej. Rzuciła Laurel krótkie, porozumiewawcze spojrzenie, a potem weszła do biura, energicznie zamykając za sobą drzwi.

Laurel podeszła nieco bliżej, by przeczytać nazwisko umieszczone na mosiężnej tabliczce. Kate Cameron. Kierowniczka.

Ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że ta zapracowana młoda matka przygotowała do druku pochodzący sprzed stu lat pamiętnik tutejszej nauczycielki.

Nieco podniesiona na duchu wyszła z hotelu i ruszyła w kierunku poczty, która mieściła się w starym, drewnianym budynku.

Większą część wnętrza zajmował jasno oświetlony salon kosmetyczny „Margie”, ozdobiony wzorzystymi zasłonami, plastikowymi kwiatami i wymyślnymi bibelotami. W segmencie, w którym mieścił się urząd pocztowy, Laurel dostrzegła szereg numerowanych skrytek oraz kilka oficjalnych wywieszek z informacjami dotyczącymi kodów adresowych, taryf pocztowych oraz godzin odbierania i dostarczania przesyłek.

Oba przedsiębiorstwa oddzielała od siebie niska, ceglana ścianka, na której ustawiono rządek porcelanowych kotków. Laurel podeszła do tablicy informacyjnej.

Wisiały na niej tylko dwa ogłoszenia. Przedsiębiorstwo organizujące aukcje zwierząt domowych poszukiwało robotnika, który wyprowadzałby z wybiegów licytowane sztuki i wykonywał inne ciężkie prace fizyczne. Miejscowy sklep z narzędziami chciał zatrudnić doświadczonego magazyniera.

Nikt nie potrzebuje wysoko wykwalifikowanej księgowej, pomyślała ze smutkiem Laurel. Nikt nie szuka biegłego maklera, analityka finansów ani doradcy inwestycyjnego...

Znów pomyślała o ojcu i stłumiła przypływ żalu. Doszła do wniosku, że nie powinna mieć do niego pretensji. Jego wina polega jedynie na tym, że był zbyt łatwowierny i zaufał funkcjonariuszowi rządowemu, z którym prowadził interesy.

Nie mogła się jednak powstrzymać od myśli, że ojciec powinien był zdawać sobie sprawę z ryzyka, jakie ponosił, inwestując powierzone mu fundusze w teki właśnie sposób. Ewentualne oskarżenie o wykorzystywanie poufnych informacji mogło nie tylko poderwać opinię jego firmy, lecz narazić go również na proces karny.

Na myśl o tym, że jej wspaniały ojciec mógłby się znaleźć w więzieniu, nosić szary, bawełniany uniform, jadać z blaszanego talerza i pić z blaszanego kubka, przeszył ją zimny dreszcz.

Doszła do wniosku, że taki sposób myślenia jest absurdalny. Przecież Stewart nie pójdzie do więzienia, bo nie popełnił żadnego przestępstwa. A poza tym tylko ona wiedziała, w jaki sposób złożył to zlecenie kupna. Jeśli pozostanie w ukryciu wystarczająco długo, by ojciec zdążył wykorzystać posiadane kontakty i dowieść niewinności, wszystko będzie w porządku.

Zaplanowała swój pobyt w Wolf Hill tylko na kilka tygodni, najwyżej dwa miesiące. Obiecał jej to ojciec, a on nigdy jeszcze nie złamał słowa.

Ale w tym momencie nawet kilkutygodniowy pobyt w Wolf Hill wydawał jej się nieskończenie długi...

Jej niewesołe rozmyślania przerwała ruda, tęga kobieta, która pojawiła się nagle w drzwiach prowadzących do salonu kosmetycznego.

Dzień dobry – powiedziała pogodnym tonem. – Nie zauważyłam pani. Czy mogę w czymś pomóc?

Chyba nie. Poszukuję pracy.

Trudno tu o to. Czy miała pani kiedyś do czynienia z fryzjerstwem? Przydałaby mi się jakaś dziewczyna. na pół etatu.

Nie mam pojęcia o fryzjerstwie – odparła Laurel, kręcąc głową.

Szkoda – westchnęła ze smutkiem kobieta. – Młode panienki powinny uczyć się zawodu. Dziewczyna, która umie strzyc włosy, może zawsze znaleźć posadę.

Pewnie ma pani rację – odparła Laurel, myśląc w duchu, że w obecnej chwili przydałaby jej się taka umiejętność.

Odwróciła się w stronę drzwi, czując na sobie badawczy wzrok kobiety, i wyszła na zalaną porannym słońcem ulicę.


Idąc w kierunku hotelu, nie zdawała sobie sprawy, że jest obserwowana.

Nellie Grossman wychyliła się do przodu w bujanym fotelu i wyjrzała przez wąską szparę między kotarami, wiszącymi w jej saloniku.

Dwie obce osoby w ciągu jednego dnia, Puszku – powiedziała do kota, który patrzył na nią, stojąc w drzwiach wiodących do kuchni. – Ta młoda dziewczyna, która nie jest tym, na kogo wygląda i wysoki, przystojny mężczyzna w skórzanej kurtce. On też wydaje mi się tajemniczy. Czy to nie jest interesujące, Puszku? Co się właściwie dzieje?

Kot, wyraźnie znudzony, ziewnął przeciągle. Musiał otrzymać to imię na wcześniejszym etapie swego życia, bo teraz jego sierść nie była już bynajmniej puszysta. Wyrósł na wielkiego, groźnego, szarego kocura, miał naderwane lewe ucho, a lewe oko stale przymrużone z powodu dużej blizny na czole.

Jego pani popatrzyła na niego ze smutkiem, a potem pochyliła się znowu i jeszcze bardziej rozsunęła zasłony.

W tej młodej kobiecie jest coś dziwnego, Puszku – powiedziała, kołysząc się lekko, w fotelu. – Coś tajemniczego. Spójrz, jak ona chodzi... Jakby stąpała po marmurowej posadzce. Popatrz, jak wysoko trzyma głowę. To jakaś księżniczka, Puszku, księżniczka przebrana za nędzarkę. Ciekawe, dlaczego tak się maskuje.

Nellie znów wyjrzała przez okno i obserwowała kobietę w kraciastej kurtce, dopóki ta nie zniknęła za rogiem ulicy.

Wkrótce potem pojawił się wysoki mężczyzna w skórzanej kurtce. Szedł szybkim krokiem, trzymając ręce w kieszeniach. Nellie zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie śledzi młodej kobiety. Pół godziny wcześniej, kiedy szła w stronę poczty, również pojawił się w kilka minut po niej.

Próbowała odczytać coś z jego twarzy i doszła do wniosku, że nęka go jakaś troska. Widocznie życie potraktowało go brutalnie, a on nie był z tego zadowolony. Musiała jednak przyznać, że jest bardzo przystojny. Śledziła go bacznie, dopóki i on nie zniknął za rogiem ulicy, Mąż Nellie, Ben, wyglądał w młodości tak samo. Był wysoki, nosił się z godnością i miał tak szerokie ramiona, że wypełniał całe drzwi. Ale Ben nigdy nie zachowywał się tak chłodno i wyniośle jak ten nieznajomy. Był wielkim, pogodnym mężczyzną o zaraźliwym uśmiechu, a w jego towarzystwie każdy czuł się szczęśliwy.

W oczach Nellie pojawiły się łzy i zaczęły spływać po policzkach. Miała teraz osiemdziesiąt trzy lata, a Ben nie żył już prawie od lat dziesięciu. Ale nadal codziennie odczuwała jego brak i wiedziała, że jej ból nigdy nie minie.

Puszek wbiegł do pokoju i pomaszerował w stronę bujanego fotela. Przez chwilę siedział na dywanie u stóp Nellie, a potem wskoczył jej na kolana, rozsiadł się wygodnie i zaczął obserwować gromadkę szpaków, które siedziały na rosnącym tuż za oknem drzewie.

Nellie pogłaskała go czule, nie przestając zastanawiać się nad zagadką, jaką stanowiła dla niej para nieznajomych. Nie chciała zaprzątać sobie głowy mężczyzną, który przypominał jej zmarłego męża. Było w nim coś niepokojącego, niemal groźnego, zwróciła więc swe myśli ku dziewczynie, która zainteresowała ją znacznie bardziej.

Nieznajoma miała zapewne dwadzieścia kilka lat, czyli tyle co jej wnuczka, Stacy, która mieszkała z mężem w odległym mieście Toronto. Ale Stacy była silną, wysportowaną dziewczyną o ciemnych, krótko przyciętych włosach. Oczekiwała teraz drugiego dziecka, czyli prawnuka Nellie, który miał urodzić się w czerwcu.

Nellie dowiedziała się o tym z krótkiej adnotacji na ostatniej kartce świątecznej, jaką dostała od wnuczki. Nigdy nie otrzymywała od Stacy żadnej innej korespondencji oprócz pocztówek z życzeniami. I nie widziała dotąd jej pierwszego dziecka, które miało już niemal cztery lata.

Pewnie ma dużo pracy, pomyślała ze smutkiem. Młodzi ludzie są w dzisiejszych czasach bardzo zajęci.

Jej syn William, ojciec Stacy, był akwizytorem ubezpieczeniowym w miasteczku Regina i nie odwiedzał matki już od niemal trzech lat. Dzwonił do niej niekiedy, a nawet przysyłał od czasu do czasu list, ale to nie było to samo co wizyta.

Drugie dziecko Nellie, Karen, przeniosła się już dawno do Ottawy wraz z drugim mężem. Była sekretarką w jakimś ważnym przedsiębiorstwie i nie miała dzieci. Oboje dobrze zarabiali, prowadzili ożywione życie towarzyskie i często odbywali kosztowne podróże. Karen kontaktowała się z matką jeszcze rzadziej niż William.

Jej sąsiedzi, mieszkańcy Wolf Hill, też byli zbyt zajęci, by składać jej wizyty. Po śmierci Bena niektórzy wpadali od czasu do czasu, by upewnić się, że nic jej nie dolega, ale potem ich życie wróciło do utartego rytmu i zapomnieli o starej kobiecie, która mieszkała w białym domku, ukrytym za żywopłotem z bzów.

Nellie była zbyt nieśmiała, by się komukolwiek narzucać. Dbała o swój ogródek, oglądała telewizję, opiekowała się Puszkiem i wychodziła co kilka dni po zakupy. Pozdrawiała pogodnie spotykanych sąsiadów i uprzejmie wypytywała ich o stosunki w pracy lub zdrowie członków rodziny. Z pasją układała puzzle, które zajmowały cały stół jadalny, głośno dopingowała swoje ulubione zespoły futbolowe i baseballowe, których mecze pokazywano w telewizji, i pozwalała sobie raz w tygodniu na wystawną kolację, złożoną z mrożonej pizzy i czekoladek.

Ale czuła się niekiedy tak samotna, że nie wiedziała, skąd czerpie ochotę do życia.

Puszek poruszył się nerwowo na jej kolanach. Chwyciła go mocno, by nie zeskoczył na podłogę.

Chciałabym, żebyś częściej się do mnie przytulał – powiedziała do niego czule. – Jest mi miło, kiedy siedzisz przy mnie i mogę cię głaskać, Puszku. Sprawia mi to wielką przyjemność...

Wielki kocur spojrzał na nią z pogardą, wyrwał się z objęć i zeskoczył na dywan, po czym pomaszerował dumnie w kierunku kuchni.

Nellie spojrzała za nim odruchowo, ale była zatopiona w myślach.

Chciałaby, żeby młoda kobieta była jej wnuczką, która przyjechała do miasteczka, by zamieszkać na dłuższy czas u swej babki.

Zdawała sobie sprawę, że są to tylko nierealne marzenia. Ta dziewczyna wcale nie jest podobna do Stacy, której pospolita twarz uśmiechała się do niej ze stojącej na nocnym stoliku fotografii.

Ta nędznie ubrana młoda kobieta, która przeszła dziś pod jej oknami, reprezentowała zupełnie inny typ urody. Była szczupła i poruszała się z wdziękiem, a poza tym miała delikatne rysy oraz dumnie uniesioną głowę. Nellie zapamiętała urzekający uśmiech, z jakim zatrzymała się przed jej furtką, by spojrzeć na stadko szpaków.

Ta czarująca dziewczyna ma najwyraźniej poważne kłopoty, pomyślała Nellie. Jest samotna, podobnie jak ja. Chciałabym, żeby wpadła do mnie z wizytą. Mogłybyśmy pogawędzić przy filiżance herbaty. Opowiedziałaby mi o swoich problemach, a ja uściskałabym ją serdecznie i poradziła, żeby przestała się martwić.

W nagłym przypływie energii wstała z fotela i szybko przeszła przez pokój. Była drobną kobietą, a choć miała na sobie skromną domową sukienkę i kraciasty fartuszek, wyglądała dziarsko i schludnie.

Wyjęła z komody swój najlepszy, koronkowy obrus i rozłożyła go na starym, dębowym stole jadalnym. Potem postawiła na nim swoje dwie najlepsze filiżanki i zaczęła kompletować resztę zastawy. Myśląc o bladej, zalęknionej twarzy dziewczyny starannie rozłożyła srebrne sztućce i rozstawiła kryształowe szklanki.

Puszek wrócił do pokoju, usiadł obok stołu i zaczął ją bacznie obserwować.

Chcę być gotowa, kiedy ona przyjdzie – wyjaśniła mu Nellie, czując, że rumieni się z radości. – Upiekę bułeczki i nastawię czajnik, Puszku. Czy cieszysz się, że będziemy mieli gościa?

Kocur polizał łapę i przesunął nią po swych wąsach, a potem wstał, pobiegł do sypialni i ułożył się jak zwykle na kołdrze swej pani.

Stara kobieta spojrzała na niego raz jeszcze i poczuła, że opuszcza ją energia. Odstawiła trzymaną w ręku filiżankę i opadła na fotel.

Masz rację, Puszku – powiedziała cicho. – Jestem tylko śmieszną, starą kobietą.


Laurel wbiegła po schodach na hotelową werandę i weszła do holu. Usiadła na jednym ze stojących w rogu, obitych zielonym aksamitem foteli i zaczęła przerzucać jakieś czasopismo. Był dopiero późny ranek i dzień rozpościerał się przed nią jak wielka, nieskończona pustynia czasu.

Zaczęła się zastanawiać, jak wypełniają swoje dni mieszkańcy takich małych miasteczek. Zdała sobie po chwili sprawę, że większość pracuje i zajmuje się domem.

Zaczęła żałować swej decyzji, podjętej tak pospiesznie po przeczytaniu przypadkowej książki i wysłuchaniu rad nowojorskiego taksówkarza. Uznała, że postąpiłaby słuszniej, wyjeżdżając do jakiejś miejscowości wypoczynkowej. Nawet gdyby zwróciła na siebie czyjąś uwagę, mieszkając samotnie w luksusowym hotelu, miałaby przynajmniej do dyspozycji basen, korty tenisowe i eleganckie sklepy.

Oczywiście, mogę naprawić błąd i wyjechać z Wolf Hill, pomyślała. Przecież nie muszę siedzieć tutaj aż do...

Przypomniała sobie o utraconych pieniądzach i z bólem przyznała sama przed sobą, że jest schwytana w pułapkę. Nie miała za co wyjechać z Wolf Hill. W gruncie rzeczy nie miała nawet najedzenie. Zdała sobie sprawę, że jeśli nie znajdzie pracy, nie będzie w stanie zapłacić za hotel i że nie może liczyć na posadę odpowiadającą jej kwalifikacjom.

Chyba powinnam się zapisać na przyspieszony kurs fryzjerski, pomyślała z goryczą.

Przez otwarte drzwi wejściowe wdarł się podmuch zimnego wiatru. Do hotelu wszedł energicznym krokiem mężczyzna w skórzanej kurtce i rozejrzał się po holu. Jego chłodne, przenikliwe spojrzenie jeszcze raz prześliznęło się po Laurel. W nagłym przypływie zażenowania opuściła wzrok na gazetę.

Poczuła, że się rumieni. Byli sami w wykładanym dębową boazerią holu i zdawała sobie sprawę, że nie wszczynając z nim rozmowy, postępuje niemal nieuprzejmie. Ale jego sposób bycia odbierał jej odwagę. Nie pamiętała, by jakiś mężczyzna działał na nią tak onieśmielająco – jakby była niedoświadczonym podlotkiem.

To chyba z powodu tego stroju, pomyślała. Gdybym była dobrze ubrana i odpowiednio zadbana, odzyskałabym pewność siebie. Może nawet nie zwróciłabym uwagi na tego człowieka, który też przecież nie wygląda, jakby przyszedł tu z pokazu mody.

Nieznajomy szedł teraz po schodach, nie spojrzawszy na nią po raz drugi. Najwyraźniej on również zatrzymał się w tym hotelu.

Ruda kelnerka powiedziała, że nie jest tutejszy. Laurel zaczęła się zastanawiać, jaki może być jego zawód. Wyglądał na człowieka, który jadł chleb z niejednego pieca i poruszał się tak energicznie, jakby jego zajęcie wymagało dużej sprawności fizycznej.

Mógł być kowbojem. W tym miasteczku na każdym kroku spotykało się kowbojów w wysokich butach i szerokich kapeluszach, ale ten mężczyzna wyglądał inaczej niż oni. Miała wrażenie, że gdzieś już go widziała, ale nie mogła sobie przypomnieć, gdzie i w jakich okolicznościach.

Może jest...

Och, w końcu cię znalazłam – powiedział ktoś do niej z zadowoleniem. – Dziewczyno, szukałam cię po całym hotelu.

Laurel podniosła wzrok i ujrzała w drzwiach hotelowej jadalni tęgą kobietę w jaskrawym, pasiastym fartuchu. Miała siwe włosy, pełną twarz i niebieskie oczy, z których emanowała inteligencja.

Tuż za nią stał wysoki mężczyzna w kraciastej koszuli i błękitnym kombinezonie roboczym. Laurel przypomniała sobie, że kiedy poprzedniego wieczoru wynajmowała pokój, on właśnie urzędował w recepcji. Mężczyzna trzymał w jednej ręce złożoną gazetę, a w drugiej duży model samolotu.

Nazywam się Hilda Fairweather – wyjaśniła kobieta. – A to mój mąż, Luther Barnes.

Laurie Atkins – przedstawiła się Laurel, pochylając lekko głowę.

Hilda obejrzała ją taksującym wzrokiem, a potem, jakby z zadowoleniem, kiwnęła głową.

Wiem, jak się nazywasz – powiedziała. – Chyba dasz sobie radę.

Z czym?

Słyszałam, że szukasz pracy – wyjaśniła Hilda. – Więc przyszłam zaproponować ci posadę.

Jest pani gotowa mnie zatrudnić?

Tak, jeśli znajdziemy wspólny język. Czy potrafisz ciężko pracować?

Potrafię. Jestem bardzo pracowita. Zawsze taka byłam.

I nie robisz sobie wolnego, dopóki nie skończysz?

Laurel pomyślała o długich godzinach, które spędzała samotnie w gabinecie, kiedy Dennis i inni pracownicy dawno już poszli do domów. Właśnie podczas tych godzin składała w imieniu klientów zlecenia kupna na następny dzień i śledziła na monitorze kursy akcji, przekazywane z europejskich i japońskich giełd. Często do wczesnych godzin rannych...

Zgadza się – odparła z przekonaniem. – Nie robię sobie wolnego, dopóki nie skończę.

I nie boisz się ciężkiej pracy, przy której można się pobrudzić?

Laurel pokręciła przecząco głową.

Czy znasz się choć trochę na gotowaniu? – pytała dalej Hilda.

Kuchnia Laurel w Vancouverze wyposażona była we wszystkie najnowsze urządzenia. Od czasu do czasu, kiedy miała czas, przyrządzała dla swoich gości wymyślne dania. Jej specjalnością było duszone w sosie miętowym jagnię, do którego podawała ostrą zupę rybną i wspaniały tort, składający się z kilku warstw czekoladowego kremu, bitej śmietany nasączonej likierem Grand Marnier i pociętych na plasterki mandarynek...

Tak – odparła, zdając sobie sprawę, że Hilda bacznie jej się przygląda. – Tak, pani Fairweather, znam się trochę na kuchni.

Nie licz na bardzo atrakcyjną pracę – ostrzegła Hilda. – Na początku będziesz zmywać naczynia, czyścić ruszt i może przygotowywać jarzyny, kiedy wszyscy będziemy mieć pełne ręce roboty.

Gdzie? – spytała Laurel.

Tu, w hotelu. Prowadzę kawiarnię i restaurację – z dumą oznajmiła Hilda.

Rozumiem – mruknęła Laurel, zastanawiając się, , ile będzie w stanie zarobić.

Płacę cztery dolary za godzinę – wyjaśniła Hilda, jakby czytając w jej myślach. – Praca od siódmej do czwartej z godzinną przerwą na lunch. Możesz jadać za darmo w kuchni, a Kate obniży ci opłatę za pokój do pięćdziesięciu procent. Twoją bezpośrednią przełożoną będzie Crystal, ale ja zawsze jestem szefową – dodała, marszcząc groźnie brwi.

Kto to jest Crystal?

Ta ruda kelnerka, która ma miły uśmiech i figurę gwiazdy filmowej.

Poznałam ją rano – stwierdziła Laurel, myśląc o tym, jak będzie się czuła w roli podwładnej tej młodej dziewczyny.

Ale nie miała wyboru. Bądź co bądź, proponowano jej pracę, a przecież nie zamierzała zostawać tu długo.

A więc w porządku – skonstatowała Hilda, ruszając w kierunku drzwi. – Do zobaczenia w kuchni, jutro o siódmej rano. Przynieś mi numer swojego ubezpieczenia, żebym mogła wypełnić formularz umowy o pracę – dodała, odwracając się przez ramię.

Serce Laurel zaczęło bić szybciej. Zapomniała zupełnie o tym, że potencjalny pracodawca będzie chciał znać jej numer identyfikacyjny. A jeśli numer ten pojawi się w sieci komputerowej, jej odnalezienie nie nastręczy organom ścigania najmniejszych trudności.

Kiedy jechałam tu autobusem, okradziono mnie – wyjąkała niepewnie. – Straciłam niemal całą gotówkę i kartę ubezpieczeniową.

Nie potrzebuję karty – odparła Hilda. – Wystarczy, jeśli podasz jej numer.

Laurel miała zadziwiającą pamięć do liczb. Mogła w każdej chwili wyrecytować nie tylko numer swej karty, lecz również numery identyfikacyjne ojca i matki, kombinację cyfr, za pomocą których otwierało się biurową kasę pancerną, szyfry komputerowe i numery telefonów wszystkich znajomych.

Owszem – powiedziała do pleców znikającej już w drzwiach Hildy. – Chyba go pamiętam.

Postanowiła posłużyć się numerem identyfikacyjnym matki. Wiedziała, że zanim jakiś biurokrata odkryje pomyłkę, jej dawno już nie będzie w Wolf Hill.

Obliczyła szybko, że nawet zarabiając tylko cztery dolary na godzinę będzie w stanie oszczędzić w ciągu niecałego miesiąca sumę wystarczającą na opłacenie hotelu i powrotnego biletu autobusowego. Zwłaszcza że będzie mogła bezpłatnie jadać w kuchni.

Poczuła na sobie spojrzenie Luthera Barnesa, który nadal spokojnie stał w drzwiach. Teraz uśmiechnął się do niej łagodnie.

Hilda wydaje się czasem trochę opryskliwa – powiedział cicho – ale w gruncie rzeczy jest bardzo dobrą kobietą.

Laurel spojrzała na niego zaskoczona.

Jestem tego pewna – odparła. – Czy to... należy do pana? – spytała, wskazując samolot.

Sam go zbudowałem – oznajmił z dumą. – To zdalnie sterowany model. Właśnie idę na to puste pole przy magazynach, żeby przeprowadzić próbę.

Jestem pewna, że będzie wspaniale latał – powiedziała z przekonaniem Laurel, zachwycona wyrazem chłopięcego entuzjazmu, jaki malował się na jego ogorzałej twarzy.

Wymienili jeszcze jeden przyjazny uśmiech. Potem Laurel, odwróciła się i ruszyła w głąb holu, nadal czując lekki zawrót głowy wywołany przez nieoczekiwany bieg wydarzeń, w wyniku którego została pracownicą hotelu.




Rozdział 3


Drugim nowym gościem w hotelu, tym, który pierwszego ranka w kawiarni wzbudził skrywane zainteresowanie Laurel, był Jonas O’Neal.

Ciepłego wiosennego popołudnia, nazajutrz po podjęciu przez Laurel pracy w kuchni, Jonas wbiegł lekko po schodach do pokoju, zrzucił z siebie skórzaną kurtkę i w milczeniu rozejrzał się wokół.

Jego pokój był dość przyjemnie urządzony; wypełniały go antyczne meble, ściany zdobiły staroświeckie tapety, a na rzeźbionym, dębowym kredensie stał zabytkowy, porcelanowy dzban z miską. Nad łóżkiem wisiała stara fotografia w kolorze sepii, przedstawiająca młodą kobietę o gęstych włosach związanych na czubku głowy. Spoglądała z ozdobnej ramy smutnym, nieobecnym wzrokiem.

Nie znoszę pokoi hotelowych – powiedział Jonas do kobiety na zdjęciu. – A ty? Byłem w tysiącach takich pokoi i po jakimś czasie wszystkie wyglądają tak samo.

Podszedł bliżej do fotografii i patrząc na wyblakłą podobiznę kobiety, zaczął się zastanawiać, jak mogło wyglądać jej życie.

Czy kochała męża? Czy ta sympatyczna, delikatna istota pogodnie znosiła pionierskie życie na prerii, czy też tutejsza surowa egzystencja doprowadziła ją do depresji? Być może bijący z jej oczu smutek wynikał z samotności i rozpaczy, a może jej dziecko umarło na jakąś niemowlęcą chorobę...

Odwrócił się od niemej twarzy, a potem szybkim krokiem podszedł do okna i wyjrzał na dwór, ale na głównej ulicy miasteczka nie działo się absolutnie nic. Przez kilka minut chłonął senną ciszę, a następnie usiadł na ręcznie tkanej, kapie, która przykrywała jego łóżko. Poszperał chwilę w stojącej pod nim płóciennej torbie, wyciągnął skórzany futerał i wyjął z niego kilka części składanego, szybkostrzelnego karabinu.

Z wprawą złożył je w całość, zajrzał do lufy, a potem wyjął z futerału kawałek sukna i wypolerował błyszczące powierzchnie broni. Następnie ponownie rozłożył karabin i spakował jego części. Zamknął futerał i włożył go z powrotem do płóciennej torby, którą wsunął pod łóżko.

Położył się na kapie z rękami pod głową. Przygniatała go cisza, którą zakłócał jedynie monotonny szum wiatru jęczącego pod okapem starego budynku.

Ten cholerny wiatr chyba nigdy nie przestanie wiać – powiedział do kobiety na fotografii. – Może doprowadzić człowieka do obłędu. Gzy ty też tak to odczuwałaś?

Spojrzała na niego swymi tragicznymi w wyrazie, łagodnymi oczami.

Jonas zastanawiał się, czy fotografia tej kobiety wisi tu od stu lat, od czasu zbudowania hotelu. Jeśli tak, to musiała ona słyszeć wiele huraganów.

Wstał, włożył kurtkę, a potem wyszedł z pokoju i z hałasem zbiegł po pięknych, starych, dębowych schodach do holu. Tam zawahał się chwilę, a później ruszył korytarzem na tyły hotelu i przez otwarte drzwi zajrzał do kuchni.

Stojąca w niej kobieta była odwrócona do niego plecami i czyściła leżące na dużym stole sztućce.

Jonas uśmiechnął się, widząc jej poplamione ręce, przygarbione ze zmęczenia plecy i niechęć, z jaką brała sztućce i zanurzała je w brudnej wodzie. Jej włosy związane były z tyłu sznurowadłem, a kilka kosmyków zwisało wzdłuż szyi.

Tę część jej twarzy, którą dostrzegał, pokrywały czarne plamy. Pomyślał, że musiały one powstać wtedy, kiedy próbowała brudnymi rękami odgarnąć z twarzy te kosmyki.

Odniósł wrażenie, że choć ledwie trzyma się na nogach, nie zamierza przerwać swego zajęcia. Że będzie zapewne pracować, dopóki nie padnie ze zmęczenia.

Na podłodze przy niej stały dwa ogromne kosze, wypełnione po brzegi kawałkami częściowo rozmrożonego i ociekającego krwią mięsa. Do krawędzi stołu przymocowany był wielki, ciężki młynek do mielenia mięsa, a pod nim znajdował się duży, plastikowy pojemnik.

Jonas przypuszczał, że po wypolerowaniu sztućców przyjdzie kolej na zmielenie mięsa na hamburgery. Pomyślał, że to paskudna, brudna robota. Że zanim kobieta ją skończy, będzie cała umazana krwią i pokryta odpryskami kości.

Ponownie musiał zwalczyć w sobie sprzeczne uczucia. Bawiły go wysiłki tej kobiety i jej próby dostosowania się do otaczającego środowiska.

Pomyślał ze złośliwą satysfakcją, że po tym, co zrobiła, zasłużyła sobie na odrobinę cierpienia.

Nie mógł jej jednak odmówić samozaparcia. Mimo tego wszystkiego, co o niej wiedział, zawziętość, z jaką wykonywała tę okropną pracę, budziła jego podziw.

Brudne plamy i zniszczone ubranie nie były w stanie ukryć jej urody. Choć nie wiedziała, że ktoś ją obserwuje, zachowywała wyniosłą godność. Przypominała niezmącone, odległe i piękne górskie jezioro. Mężczyzna siedzący naprzeciw takiej kobiety mógł, zatracić się w jej oczach, uśmiechu i emanującej z niej łagodności. Jonas pomyślał, że dotyk jej dłoni z pewnością podziałałby kojąco i uśmierzająco...

Zawstydzony tym, że dał się ponieść wyobraźni, nagle oprzytomniał.

Aż nazbyt dobrze wiedział, że ta kobieta nie jest taką, na jaką wygląda. W rzeczywistości jest kwintesencją wszystkiego, czym gardził, a już z pewnością nie zamierzał kiedykolwiek zasiąść obok niej przy stole.

Cicho odszedł od drzwi, zostawiając ją pochyloną nad stołem, i wrócił do holu. Przez chwilę zastanawiał się, skąd mógłby zadzwonić.

Miał w swoim pokoju telefon, ale najprawdopodobniej wszystkie rozmowy łączone były przez centralę, o ile oczywiście tak mały hotel posiadał takie urządzenie. Tak czy owak nie miał pewności, że nikt nie podsłucha jego rozmowy. Wrogu holu stała zabytkowa, drewniana kabina, w której zainstalowano nowoczesny automat telefoniczny. Jonas ocenił sytuację i postanowił jednak z niego nie skorzystać.

Jeśli cała ta przygoda potrwa dłużej, będę musiał znaleźć jakieś mieszkanie, pomyślał. Potem wyszedł z hotelu i z rękami w kieszeniach ruszył w stronę centrum miasteczka, zastanawiając się, czy w Wolf Hill istnieją jakieś przyzwoite domy do wynajęcia.

W końcu znalazł automat telefoniczny w pobliżu sklepu z narzędziami. Wszedł do budki, nakręcił numer i niecierpliwie czekał, obserwując dwóch chłopców ciągnących na sznurku czarno-białego psa.

Niech pani mu powie, że dzwoni Jonas O’Neal – poprosił kobietę, która odebrała telefon.

Nareszcie się pan odezwał – powiedział szorstkim głosem szef.

Od trzech dni próbuję się z panem porozumieć – oznajmił Jonas.

Byliśmy tu bardzo zajęci – odparł krótko tamten.

Ten tydzień jest zupełnie zwariowany.

Jonas przycisnął słuchawkę do ucha i spojrzał na opustoszałą ulicę Wolf Hill. Nawet chłopcy z psem zniknęli już za zachwaszczonym narożnikiem pobliskiego sklepu z narzędziami.

Tutaj jest spokojnie – rzekł po chwili.

Więc co pan dla mnie ma, panie O’Neal? Czy wciąż mają pan na oku?

Tak. Widziałem ją przed kilkoma minutami.

Gdzie się zatrzymała?

W małym miasteczku na prerii, niedaleko Calgary. Nazywa się ono Wolf Hill, a ona zamieszkała w tutejszym hotelu. Ja również. W tej chwili my dwoje stanowimy większość jego gości. Bar przynosi chyba więcej dochodu niż pokoje.

Jaki on jest?

Ten hotel? Dość miły. Należy do Kate Cameron, żony miejscowego farmera. Jej mąż nazywa się Nathan Cameron. To zamożna i wpływowa rodzina, a ten hotel to jej hobby. Jej prywatny interes.

Czy zatrzymali się tam na dłuższy pobyt jacyś inni goście?

Tylko teściowa Camerona, pani Reeves.

Czy mieszka tam na stałe?

Niezupełnie. Sądzę, że to coś w rodzaju przedłużonych wakacji. Wczoraj piłem z nią kawę, więc mogłem się co nieco dowiedzieć. Jest żoną jakiegoś wojskowego, który przebywa na Bałkanach jako doradca sił pokojowych. Normalnie mieszkają w Vancouverze.

Czy ona może przysporzyć ci kłopotów?

Och, nie sądzę – odparł z uśmiechem. – To niezwykła kobieta. Jest pewna siebie, ubiera się jak gwiazda filmowa i szasta pieniędzmi na lewo i prawo.

To może zapowiadać kłopoty. Co będzie, jeśli...

Ostatnio jest bardzo zajęta. Usiłuje doprowadzić swoją córkę do szału.

W jaki sposób?

Państwo Cameron mają dziecko. Miłego, mniej więcej sześciomiesięcznego chłopczyka. Matka chce wychowywać synka dość surowo, a babcia nieustannie go rozpieszcza. Obserwuję tę walkę o władzę z pewnym rozbawieniem.

No cóż, z radością słyszę, że dobrze się pan bawi, ale to nie ma nic wspólnego z naszymi sprawami – oznajmił szef oschłym tonem. – Czy może pan mi powiedzieć coś więcej o tym miasteczku?

Jonas rozejrzał się po okolicy, popatrzył na opustoszałą ulicę, na podupadające sklepy i ciągnącą się aż do horyzontu złotą prerię.

Jest... spokojne – odparł w końcu. – Jak długo mam tu zostać?

Tak długo, jak będzie trzeba. Co ona robi?

Dostała pracę w hotelowej kuchni. To najobrzydliwsza robota, jaką w życiu widziałem.

Jaka to praca?

Parszywa – odparł krótko. – Szorowanie, sprzątanie, zmywanie. Ta kobieta wygląda na wyczerpaną do granic możliwości. Wczoraj wieczorem byłem akurat w holu, kiedy skończyła robotę i widziałem, że z trudem wchodzi po schodach. Miałem ochotę wziąć tę biedaczkę na ręce i zanieść ją do pokoju.

Niech pan nawet o tym nie myśli – zawołał chłodnym tonem jego rozmówca. – Nie wolno panu się do niej zbliżać. Pańskie zadanie polega wyłącznie na obserwowaniu jej.

Czy sądzi pan, że o tym nie wiem? – powiedział nieco rozdrażniony. – Jak długo? – spytał ponownie.

Tak długo, jak będzie trzeba. Zna pan sytuację.

Jonas znów przypomniał sobie zmęczoną, pochyloną nad stołem kobietę, jej wątłe ramiona i wysmukłą, pobrudzoną szyję.

Niech pan posłucha.... – zaczął. – Czy . nie mógłbym po prostu jej porwać i przywieźć do was? Po co mam tu siedzieć i odgrywać całą tę cholerną komedię? To może potrwać jeszcze wiele tygodni i wszystkim dać się we znaki. Nie mówiąc już o związanych z tym kosztach.

Czas i koszty to nie pański interes. Przecież zna pan mój plan.

Ale ona...

Skąd u pana tyle współczucia, panie O’Neal? Sądziłem, że będzie pan obserwował jej poniżenie z dużą satysfakcją.

Mogę nie pochwalać tego, co zrobiła, ale nie lubię patrzeć na cierpienia kobiet. Poza tym, ona...

Niech pan ją dalej obserwuje – przerwał mu szef. – Niech pan nie zdradza się i nie traci jej z oczu. Nie chcemy, żeby ktoś inny dobrał się do niej przed nami. Mogłaby znaleźć się w prawdziwym niebezpieczeństwie.

Będę zwracał na siebie uwagę, kręcąc się po tym miasteczku przez całe tygodnie, zanim ona skapituluje i postanowi wrócić do domu.

Więc niech pan zrobi to co ona.

Co ma pan na myśli?

To, co powiedziałem. Niech pan znajdzie sobie jakąś robotę.

Jonas odsunął słuchawkę od ucha i spojrzał na nią z niedowierzaniem.

Jakąś robotę? Tutaj’?

Jest pan silnym mężczyzną, panie O’Neal i posiada pan wszechstronne kwalifikacje. Chyba mógłby pan znaleźć jakąś pracę, prawda?

Wątpię, żeby jakakolwiek praca tutaj wymagała takich kwalifikacji, jakie ja posiadam – odparł Jonas z posępnym uśmiechem.

Więc niech pan znajdzie jakąś zwykłą pracę. Proszę nie spuszczać tej kobiety z oka, informować nas o jej poczynaniach i powstrzymać ją, gdyby chciała wyjechać. Czy wszystko jest jasne ?

Oczywiście – odparł, kręcąc się nerwowo po ciasnej kabinie telefonicznej.

I proszę posłuchać, panie O’Neal...

Tak?

Niech pan nikomu nie pozwoli jej skrzywdzić. W tej sprawie liczymy na pana. Jasne?

Jonas ponownie przypomniał sobie jej łagodne, szare oczy, jej spokój i wdzięk, subtelną świeżość ust.

Oczywiście – powtórzył. – Nic jej się nie stanie.

Odwiesił słuchawkę, nie czekając na komentarz szefa, a potem wyszedł z budki i w zapadającym zmierzchu ruszył w kierunku hotelu.


Laurel szła wolno w stronę urzędu pocztowego, niosąc plik rachunków i listów, – które Hilda kazała jej wysłać. Normalnie należało to do obowiązków Crystal, ale młoda kelnerka znów nie zjawiła się tego ranka w pracy i Laurel musiała wykonywać niemal wszystkie roboty kuchenne, podczas gdy Hilda obsługiwała stoliki w kawiarni. Poranna wyprawa na pocztę powinna być dla Laurel odpoczynkiem, chwilą wytchnienia, szansą wyrwania się na kilka minut z brudnej, zaparowanej kuchni i odetchnięcia świeżym powietrzem. Ona jednak była zbyt wyczerpana, by docenić ciepłe promienie wiosennego słońca lub przyjemny zapach zroszonej deszczem prerii i wilgotnej szałwii.

Po trzech dniach spędzonych w nowej pracy padała ze zmęczenia. Bolały ją ramiona i plecy od ciągłego pochylania się nad zlewem, a dłonie miała spierzchnięte i poranione.

Zamglonym wzrokiem patrzyła na mijane domy, które stały cicho i spokojnie na wyrudziałych trawnikach, otoczonych bezlistnymi żywopłotami. Zastanawiała się, kto może mieszkać za zasłoniętymi oknami i czy istnieje na świecie ktoś, kto byłby w ten słoneczny, kwietniowy poranek równie przygnębiony jak ona.

To dla mnie zbyt trudne, pomyślała, powstrzymując łzy. Nie można od nikogo wymagać tak ciężkiej pracy, bez względu na okoliczności.

Postanowiła zatelefonować wieczorem do ojca i przedstawić mu beznadziejność swojej sytuacji, po czym poprosić o przysłanie telegraficznie sumy pieniędzy, wystarczającej na wyjazd do jakiegoś miłego kurortu na Florydzie lub w Kalifornii, w którym będzie mogła wygodnie czekać, dopóki on nie ureguluje swoich spraw.

Ojciec nie musi nawet wiedzieć, dokąd się uda po wyjeździe z Wolf Hill.

Mijając ukryty za szpalerem bzów biały domek, zauważyła, że w jednym z jego okien ktoś unosi zasłonę. Potem dostrzegła twarz kobiety.

Drobna, wątła staruszka miała bujne, siwe włosy i bystre, czujne oczy. Laurel wydawało się, że dostrzegła w jej spojrzeniu wyraz zainteresowania i współczucia.

Pod wpływem absurdalnego impulsu miała ochotę otworzyć metalową furtkę i podejść do drzwi. Chciała zapukać i znaleźć się w tym przytulnym domku dla lalek, zagłębić w fotelu, położyć głowę na stole i wylać swe żale i smutki przed kimś, kto ze zrozumieniem by jej wysłuchał.

Ale w tym momencie zasłona nagle opadła, zakrywając twarz staruszki. Laurel odwróciła się, zażenowana własną czułostkowością, i ruszyła w kierunku urzędu pocztowego.

Margie była w salonie piękności i robiła trwałą ondulację jakiejś kobiecie w średnim wieku. Laurel skinęła głową w odpowiedzi na ich pozdrowienia, a potem wrzuciła listy do skrzynki, wyjęła z kieszeni klucz i opróżniła małą skrytkę na przesyłki. Wsunęła plik korespondencji pod pachę i ruszyła do wyjścia, omal nie zderzając się w wąskiej sieni z jakimś mężczyzną.

Był to wysoki nieznajomy z hotelu.

Laurel, czując przyspieszone bicie serca, cofnęła się i czekała, aż mężczyzna zejdzie jej z drogi, by mogła otworzyć drzwi. Ale on stał, blokując przejście i patrząc na nią z zagadkowym wyrazem twarzy.

Zerknęła na niego, czując ogarniającą ją falę młodzieńczej nieśmiałości. Z bliska wyglądał jeszcze bardziej imponująco, niż jej się poprzednio wydawało. Miała wrażenie, że jego potężna, masywna postać z trudem mieści się w ciasnej sionce. Jego dziwne, złociste źrenice wydawały się w półmroku bardzo ciemne. Ale kiedy na nią spojrzał, wyraz jego twarzy stał się nieco mniej agresywny.

Zastanowiła się przelotnie, jak wyglądałby ten mężczyzna, gdyby się uśmiechnął. Ale niemal natychmiast przestała o tym myśleć, czując bolesne zażenowanie. Zdała sobie sprawę, że ma na sobie podarte, przybrudzone dżinsy i poplamioną sosem koszulkę, a jej dłonie są czerwone i popękane.

Dzień dobry – powiedział nieznajomy. – Nie sądziłem, ze pozwalają pani wychodzić na spacery.

Miał zadziwiająco głęboki, miękki głos, ale wyczuła w nim rozbawienie, które wzbudziło jej irytację.

Odbieram korespondencję. Robię to każdego ranka – oznajmiła chłodno, chcąc dać mu do zrozumienia, że nie jest to jego sprawa.

Między innymi. Chyba ciężko pani pracuje w tej kuchni, prawda?

Minął ją i rzucił okiem na wiszącą na ścianie tablicę informacyjną. Laurel zauważyła ze zdziwieniem, że wyciąga rękę i zrywa jedno z ogłoszeń o pracy. Zostało ono wywieszone przez właściciela miejscowego sklepu z narzędziami, który chciał zatrudnić magazyniera i sprzedawcę.

Ta oferta – oznajmił, chowając ogłoszenie do kieszeni już nie jest aktualna.

Dlaczego? – spytała. Miejsce jej irytacji ponownie zajęła niepewność. W tym mężczyźnie było coś bardzo niepokojącego.

Ponieważ – odparł, podchodząc bliżej i uważnie jej się przyglądając – właśnie zostałem tam zatrudniony.

Po raz pierwszy zobaczyła jego uśmiech. Na policzkach pojawiły mu się głębokie bruzdy, a w piwnych oczach iskierki rozbawienia. Szybko odwróciła wzrok. Potem, kiedy dotarły do niej słowa mężczyzny, spojrzała na niego ze zdziwieniem.

Czy zamierza pan podjąć pracę w sklepie z narzędziami?

Dlaczego nie? Skoro pani może pracować w kuchni, ja mogę pracować w sklepie z narzędziami. Prawda?

W jego słowach wyczuła drwinę i miała wrażenie, że czyta w jej myślach.

O co panu chodzi?

O nic. – Z niewymuszoną uprzejmością otworzył Laurel drzwi i wyszedł za nią na ulicę. – Po prostu kobiety nie są jedynymi istotami, które mogą ciężko pracować. Obejmujemy nasze posady niemal równocześnie, więc będziemy mogli się przekonać, które z nas wytrwa dłużej. Prawda?

Zesztywniała, słysząc w jego głosie ton ironii. Przypomniała sobie, że zamierza zatelefonować do ojca, by poprosić go o pomoc w ucieczce i znów zaczęła się zastanawiać, czy ten dziwny mężczyzna potrafi czytać w jej myślach.

W milczeniu odwróciła się i ruszyła w stronę hotelu, a on zrobił kilka kroków w przeciwnym kierunku, podążając do centrum.

Hej – zawołał nagle.

Laurel przystanęła i się odwróciła.

Słucham?

Jak się pani nazywa?

Znów miała ochotę dać mu do zrozumienia, że jej sprawy nie powinny go obchodzić. Postanowiła jednak nie reagować przesadnie, by nie domyślił się, że jego sposób bycia budzi w niej niepokój.

Laurie Atkins – odparła chłodno.

A ja nazywam się Jonas O’Neal.

Stał z rękami w kieszeniach skórzanej kurtki i patrzył na nią badawczo. Jego gęste, ciemne włosy rozwiewał poranny wiatr.

Lepiej niech pani szybko wraca do hotelu – dodał z promiennym uśmiechem.

Dlaczego? – spytała podejrzliwie, dostrzegając w jego oczach błysk ironii.

Ponieważ pewien farmer dostarczył przed chwilą pod kuchenne drzwi tuzin kur – oznajmił, uśmiechając się jeszcze szerzej. – A ja sądzę, że właśnie pani będzie musiała je oskubać i wypatroszyć.




Rozdział 4


Jonas wsunął ręce do kieszeni i ruszył ulicą, rozmyślając o bladej twarzy Laurel, jej dużych szarych oczach i nieśmiałym uśmiechu.

Do diabła! – zaklął głośno.

Odwrócił głowę i spojrzał na jej oddalającą się sylwetkę. Laurel skręciła za rogiem ulicy i zniknęła za bezlistnym żywopłotem. Jonas nadal stał samotnie w otaczającej go ciszy, nie odrywając wzroku od miejsca, w którym stracił ją z oczu.

To naprawdę tajemnicza istota – usłyszał obok siebie czyjś głos. – Prawda?

Zaskoczony obejrzał się i zobaczył stojącą na chodniku drobną kobietę. Miała łagodną, pooraną zmarszczkami twarz i bujne, śnieżnobiałe włosy. Ubrana była w czerwone, bawełniane spodnie i turkusową kurtkę narciarską, zapiętą aż pod brodę. W ręku trzymała uchwyt jaskrawo-czerwonego wózka na zakupy.

Słucham? – spytał uprzejmie.

Pan ją obserwuje, prawda? – powiedziała, patrząc na niego podejrzliwie. – Obserwuje ją pan od chwili jej przyjazdu.

Jonas zesztywniał, a potem uważnie rozejrzał się wokół siebie i stwierdził, że są sami na zakurzonej ulicy.

Nigdy przedtem nie spotkałem tej kobiety – oznajmił – Czy pani ją zna?

Nie – odparła ze smutkiem staruszka, potrząsając głową. – Ale chciałabym. Czuję, że to księżniczka.

Skąd pani to wie? – spytał, próbując ukryć zaskoczenie. – Przecież nie ubiera się jak księżniczka.

Kobieta spojrzała na niego przenikliwym wzrokiem.

Strój o niczym nie świadczy. Ta młoda dama jest subtelna i piękna, a pan dobrze o tym wie, prawda?

Po co pani ten wózek? – zagadnął, ignorując jej pytanie.

Idę do sklepu Harolda Barnesa. Nie chcę dźwigać ciężkiej torby, a tym razem muszę zrobić spore zakupy.

Dlaczego? – spytał, idąc obok niej w kierunku rzędu sklepów mieszczących się przy głównej ulicy.

Staruszka zerknęła na niego, a potem szybko odwróciła wzrok, mrucząc coś, czego nie dosłyszał w ogłuszającym klekocie kółek wózka.

Słucham? – spytał, pochylając się w jej stronę. – Nie zrozumiałem, co pani powiedziała.

Powiedziałam, że być może będę miała gościa. Ktoś wyjątkowy może niebawem przyjść do mnie na – podwieczorek... Ktoś, kto nigdy jeszcze mnie nie odwiedził, więc muszę zrobić spore zakupy.

Marzycielski głos staruszki obudził w Jonasie współczucie.

Kto? – spytał, chwytając za rączkę wózka i ciągnąc go za sobą.

To ktoś, kto niedawno przybył do naszego miasteczka.

Ta kobieta w kraciastej kurtce? – spytał domyślnie. – Sądzi pani, że może złożyć pani wizytę?

Staruszka odwróciła głowę.

Być może – wyszeptała tak cicho, że musiał pochylić się jeszcze bardziej. – Bądź co bądź, to biedactwo nikogo nie zna. Przydałaby jej się jakaś przyjazna dusza.

Może mnie odwiedzi.

Jonas wyprostował się, przybierając obojętny wyraz twarzy.

Jak się pani nazywa? – spytał w końcu. – Ja jestem Jonas O’Neal.

Nellie Grossman. Mieszkam tam. – Staruszka wskazała ręką jakiś nieokreślony punkt położony za jej plecami. – A oto i sklep – dodała.

Jeśli pani chce, pomogę pani zawieźć zakupy do domu – zaofiarował się Jonas. – Nie mam teraz nic do roboty.

Czy na pewno nie sprawi to panu kłopotu? – spytała po chwili wahania.

Ależ skąd. Nellie, czy można zostawić ten wózek przed sklepem, dopóki nie zrobimy zakupów?

Oczywiście – odparła ze zdziwieniem. – Dlaczego nie?

W moich stronach każda rzecz pozostawiona na ulicy znika w ciągli dziesięciu sekund.

To musi być okropne – oznajmiła. – Po prostu okropne. Nie mieć zaufania do ludzi...

Wątpię, żeby gdziekolwiek było inaczej – powiedział, próbując ukryć pobrzmiewającą w jego głosie nutkę goryczy. – Niewielu jest na tym świecie ludzi, którym naprawdę można ufać.

Nellie przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu, a potem weszła do sklepu, zerkając na listę sprawunków.

Kiedy Jonas pomagał jej wybierać skromne zakupy, znów ogarnęło go współczucie. Nellie wzięła malutki słoik dżemu truskawkowego, dwa mrożone dania obiadowe, kilka torebek herbaty, trzy jabłka i parę bananów. Przed włożeniem do koszyka wszystko uważnie oglądała.

Stojący przy kasie właściciel sklepu, Harold Barnes, powitał ją i podliczył jej należność. Jonas czekał w pobliżu drzwi.

Czy trzeba ci pomóc, Nellie? – spytał sklepikarz.

Dziękuję – odparła, potrząsając głową i wskazując Jonasa. – Pomoże mi ten młody człowiek.

Barnes spojrzał na niego z zainteresowaniem.

Czy to pan jest tym nowym pracownikiem Clarence’a Krantza w sklepie z narzędziami?

Owszem – przyznał Jonas, zdumiony szybkością, z jaką rozchodzą się wieści w małym miasteczku.

Właściciel sklepu przyglądał mu się przez chwilę, a potem odwrócił głowę w stronę klientki.

Nellie, bardzo mi przykro, ale twoja recepta zostanie zrealizowana nieco później – powiedział. – Do tej pory czekam na ciężarówkę z Calgary.

Na twarzy Nellie pojawił się grymas rozczarowania.

Muszę mieć te pigułki, Harold. Czuję się fatalnie.

Wiem o tym. Chciałbym ci je podrzucić, ale jestem bardzo zajęty, więc będziesz musiała przyjść po nie później, po południu.

Nellie pokiwała głową, a potem z wdzięcznością patrzyła, jak Jonas podnosi torbę z zakupami i wychodzi ze sklepu.

Będę je niósł – oznajmił. – A pani może ciągnąć wózek, dobrze?

Szła obok niego z pustym wózkiem. Jonas spojrzał na jej kręcone, siwe włosy i ponownie ogarnęło go wzruszenie, uczucie, które w jakiś sposób mieszało się z dręczącymi go myślami o tej drugiej tajemniczej kobiecie, o jej łagodnych szarych oczach i smutnym uśmiechu.


Laurel stała w kuchni, patrząc z niechęcią na dwanaście leżących na dużym stole nagich, kurzych korpusów. Były już z grubsza oskubane, ale nadal pokrywały je drobne, sterczące pióra, a żółte pazury zwisały z tłustych łapek.

Hilda przeszła obok niej, niosąc szkło stołowe, które wyjęła z maszyny do zmywania naczyń.

Musisz uporać się z tymi resztkami piór – poleciła. – Nie znoszę ich.

Wiem – odparła Laurel znużonym głosem. – Wymoczyłam kury w wiadrze wrzątku, tak jak mi pani kazała, i większość... – Urwała i wzięła głęboki oddech, wycierając rękawem pot z czoła. – Większość piór zeszła, z wyjątkiem tych małych. One bardziej przypominają szczecinę niż pióra.

Musisz lekko odkręcić gaz i obracać szybko kurę nad ogniem, żeby opalić ją ze wszystkich stron. Płomień to wszystko usunie.

Laurel stała zamyślona nad rzędem kur.

Posłuchaj, Laurie – rzekła Hilda, ruszając w kierunku wyjścia. – Muszę pójść do banku, a potem mam wizytę u dentysty. Kazałam Crystal przyjść z jadalni i pomóc ci wypatroszyć te ptaki. Zawiniecie je w folię i włożycie do dużej lodówki, dobrze? A kiedy już skończycie, możesz zrobić sobie wolne na resztę popołudnia. Nie mamy dziś dużego ruchu.

Wielkie dzięki – odparła Laurel, ale jej ironia nie dotarła do uszu szefowej, która zniknęła już w holu.

Laurel wzięła kolejny głęboki oddech, a potem odkręciła gaz i zaczęła opalać nad nim kury, tak jak ją poinstruowano. Ze zdziwieniem stwierdziła, że Hilda jak zwykle ma rację. Oporne drobne pióra znikały nad płomieniem, a kury stawały się gładkie i lśniące.

Do kuchni weszła Crystal, niosąc filiżankę herbaty i gryząc posępnie słone paluszki. Laurel zerknęła na młodą kelnerkę, która ostatnio nie wyglądała najlepiej.

Miała podkrążone oczy, a bladość jej twarzy uwydatniała jeszcze bardziej liczne piegi. Wydawała się zdenerwowana i przemęczona. Nawet jej flirty z miejscowymi kowbojami i kierowcami ciężarówek straciły swój blask.

Laurel podejrzewała, że koleżanka czymś się martwi, ale w ciągu kilku dni wspólnej pracy straciła do niej sympatię. Kiedy Hildy nie było w pobliżu, Crystal wymigiwała się od zajęć, zrzucając na nią większość obowiązków. Laurel już kilka razy chciała poskarżyć się szefowej na tę rażącą niesprawiedliwość, ale nie pozwalała jej na to duma.

To okropne – mruknęła Crystal i zmarszczyła nos, czując odór mokrych, przypalonych piór. – Laurie, nie powinnaś ich opalać, dopóki nie zostaną wypatroszone.

Nie wiedziałam o tym – odparła Laurel. – Chodź – dodała, wskazując ostre noże, sterczące z drewnianego stojaka. – Hilda powiedziała, że pomożesz mi je wypatroszyć, a potem mam wolne popołudnie. Ja już po prostu padam z nóg.

Dziewczyna pobladła jeszcze bardziej. Opadła na krzesło i utkwiła wzrok w kurach.

Nie dam rady – mruknęła, zakrywając twarz dłońmi. – Och, nie. Nie jestem w stanie patroszyć tych kur. Proszę cię... Zrobię wszystko, byle nie to.

Nie poradzę sobie sama – powiedziała Laurel, z trudem hamując irytację. – Nigdy w życiu nie patroszyłam kur. Nawet nie wiem, od czego zacząć.

Musisz odciąć łapki dokładnie tu, przy tej kości.

Crystal drżącą ręką wskazała jej właściwe miejsce. Wyciągniesz wole, potem odetniesz szyję i zrobisz nacięcie poniżej tej kości na piersi, wzdłuż...

Nagle zaniemówiła i spojrzała na Laurel błagalnym wzrokiem, a potem zerwała się z krzesła i zasłaniając dłonią usta, ruszyła biegiem w kierunku drzwi.

Crystal! – zawołała Laurel. – Wracaj! Musimy to zrobić.

Będę w jadalni – odparła stłumionym głosem Crystal. – Przepraszam. Proszę, nie mów o tym Hildzie, dobrze?

Laurel spojrzała na przygarbioną sylwetkę dziewczyny i poczuła, że jej gniew słabnie. Crystal istotnie wygląda okropnie, ale ona, Laurel, w żaden sposób nie jest w stanie uporać się z tym sama.

Crystal, napij się wody. Przykro mi, ale musisz mi pomóc.

Proszę, Laurie – wyszeptała dziewczyna. – Naprawdę jestem zmęczona. Czuję się po prostu okropnie. Proszę, nie mów Hildzie.

Wybiegła z kuchni, krzywiąc się z obrzydzenia.

Laurel z niechęcią opłukała filiżankę Crystal i schowała ją do kredensu. Potem wzięła najostrzejszy nóż i w skupieniu zaczęła odcinać łapki zgodnie z instrukcją podaną przez Crystal. Stopniowo nabierała wprawy i ostatnie kury wyglądały tak, jakby wyszły spod ręki zawodowego kucharza.

Laurel spojrzała na nie z satysfakcją, a następnie zebrała łuskowate, żółte pazury i wrzuciła je do olbrzymiego, plastikowego worka pełnego mokrych piór. Chwyciła nóż, ale kiedy spojrzała na kury, ponownie ogarnęła ją fala niepewności. Zmarszczyła brwi, usiłując przypomnieć sobie rady Crystal. Mówiła coś o szyi, a potem o nacięciu...

Zamknęła oczy, niemal mdlejąc ze zmęczenia. . Nie dam rady, pomyślała. Nikt nie zniósłby tego na moim miejscu. Naprawdę się starałam, ale istnieją pewne granice wytrzymałości. W żaden sposób nie mogę...

Czy ma pani jakieś kłopoty?

Laurel otworzyła oczy i zesztywniała.

W drzwiach stał Jonas O’Neal z naręczem toreb i pakunków. Miał obojętny wyraz twarzy, ale kiedy spojrzał na Laurel, a potem na rząd nagich kur, w jego oczach rozbłysło pełne ironii rozbawienie.

Laurel zarumieniła się i pospiesznie odwróciła głowę. Ku swemu przerażeniu zdała sobie sprawę, że z trudem powstrzymuje łzy. Wiele już przecierpiała, ale nie mogła znieść upokorzenia, na jakie naraziłyby ją kpiny tego nieznajomego mężczyzny.

Co pana tak śmieszy? – spytała, z wysiłkiem powstrzymując drżenie głosu. – Dlaczego obserwuje pan moje niepowodzenia z taką przyjemnością? Przecież nawet pana nie znam. Proszę mi powiedzieć, czy jest pan z natury sadystą, czy też ma pan jakieś osobiste powody, żeby cieszyć się z moich kłopotów?

Niech pani nie dramatyzuje – powiedział łagodnie, kładąc swoje pakunki na krześle i podchodząc do niej.

Mimo gniewu i zmęczenia, znów wyraźnie zdała sobie sprawę z jego bliskości.

Ten mężczyzna był niepokojąco atrakcyjny, ale sprowadzało się to wyłącznie do jego wyglądu. A Laurel uważała się już za dorosłą kobietę, umiejącą panować nad odruchami. Tego rodzaju człowiek mógł podobać się Crystal, ale nie jej. W dodatku był...

Patrzyła ze zdumieniem, jak sięga w głąb szyi najbliżej leżącej kury i wyciąga gruzełkowaty woreczek.

Widzi pani? – odezwał się łagodnie, pouczającym tonem, jakiego używają wykładowcy uczelni. – To jest wole. Wyjmuje sieje łatwo, ale musi pani uważać, żeby gonie rozerwać, bo jest wypełnione wilgotnym ziarnem, które może narobić sporego bałaganu.

Laurel tępo kiwnęła głową, a nieznajomy owinął szyję kury papierowym ręcznikiem i mocnym szarpnięciem oderwał ją od tułowia.

To jest szyja – powiedział, odkładając ją na bok.

Niech jej pani nie wyrzuca, bo zapewne przyda się do sosów czy czegoś w tym rodzaju. Teraz – ciągnął równie obojętnym tonem – nacina się tu, poniżej mostka... Wziął nóż i wykonał zręczne, fachowe cięcie. – Potem wkłada się rękę do wnętrza kury, żeby wyciągnąć podroby. Woreczek żółciowy jest przyczepiony do wątroby, więc musi pani bardzo uważać. Jeśli pęknie, mięso stanie się gorzkie.

Kiedy Laurel przywykła już do ostrego odoru i widoku krwi na rękach Jonasa, stwierdziła, że fascynują ją jego poczynania. Pochyliła się i bacznie obserwowała rosnącą stertę kurzych wnętrzności, gromadzących się na papierowym ręczniku.

Niech pan spojrzy – , powiedziała ze zdumieniem.

To są jajka, prawda?

Te większe są prawie gotowe – oznajmił, unosząc w górę lśniące, małe kuleczki w miękkich jeszcze skorupkach. – Pozostałe dopiero się formują. To była bardzo dobra nioska. Szkoda, że ją zarżnęli.

Co to jest? – spytała Laurel, spoglądając na stół.

Płuca. A to... – Jonas wziął do ręki jakiś niebieskawy, owalny organ i rozciął go nożem. – To jest drugi żołądek – powiedział, odsłaniając jego pofałdowane wnętrze.

Cóż to za błyszczące przedmioty?

Kamyki, kawałki szkła, drobiny piasku, które ptak połyka. One właśnie rozdrabniają pokarm w jego żołądku.

Wyglądają jak klejnoty – stwierdziła Laurel, patrząc ze zdumieniem na lśniące kamyki.

Z czasem zostają naprawdę dobrze oszlifowane. Niekiedy w drugim żołądku można znaleźć prawdziwe klejnoty – dodał z przelotnym uśmiechem. – Tu właśnie ludzie znajdują pierścionki z brylantami i tym podobne rzeczy. Ptaki wydziobują wszystko, co błyszczy.

Pierścionki z brylantami? – Laurel spojrzała na niego sceptycznie.

Znane były takie przypadki – oznajmił, wzruszając ramionami – Pewnego razu, kiedy byłem jeszcze dzieckiem...

Nagle zamilkł i zabrał się na nowo do pracy. Laurel ze zdumieniem obserwowała chirurgiczną precyzję jego ruchów.

Czy pan jest lekarzem? – spytała.

Lekarzem? – Uniósł brwi i obrzucił ją ironicznym spojrzeniem, w którym nie dostrzegła już życzliwości. – Dlaczego pani o to pyta?

Laurel zarumieniła się i szybko spuściła wzrok.

Ja po prostu... zastanawiałam się. Robi pan to tak sprawnie.

Wychowałem się na farmie.

Rozumiem – powiedziała, nadal czując pieczenie policzków.

Nie jestem lekarzem. Dostałem posadę w sklepie – z narzędziami, a pani pracuje w kuchni. Dlaczego którekolwiek z nas miałoby udawać kogoś, kim nie jest?

Zignorowała to podchwytliwe pytanie i zajęła się uprzątaniem cuchnących ręczników oraz upychaniem ich w plastikowym worku.

Dlaczego? – spytał ponownie, idąc za nią .. przez kuchnię ze stertą pozostałych odpadków w rękach.

Nie wiem. – Starała się mówić chłodnym tonem, by ukryć zakłopotanie.

Czy myśli pani, że jestem oszustem? – spytał, podchodząc do niej. Ponownie zdała sobie sprawę z jego fizycznej bliskości. Emanowała z niego męskość, budząca w niej niejasne poczucie zagrożenia.

Nie wiem – odparła, sięgając po kurę, by opłukać ją pod strumieniem zimnej wody. – Prawdę mówiąc, w ogóle o panu nie myślę.

Spojrzał na nią uważnie piwnymi oczami. Potem nagle odwrócił się i zabrał z krzesła swoje pakunki.

Kiedy następnym razem każą pani patroszyć kury – powiedział z szerokim uśmiechem – będzie już pani wiedziała, jak to robić. Zyskuje pani wiele cennych, nowych umiejętności, panno Atkins... A może pani Atkins?

Laurel znieruchomiała, zastanawiając się, czy rozmyślnie położył nacisk na jej fałszywe nazwisko, czy tylko odniosła takie wrażenie. Przez kilka minut po jego wyjściu stała w milczeniu, patrząc na drzwi.

Kim on jest?

Z pewnością nie jest człowiekiem podróżującym w poszukiwaniu pracy, za jakiego się podawał. Nie pasował do zakurzonych półek w miejscowym sklepie z narzędziami, tak jak ona nie pasowała do pracy w tej kuchni. Wyglądał na cynicznego mieszkańca wielkiego miasta. Prawdę mówiąc, przypominał raczej.

Przeszył ją nagły dreszcz lęku. Jonas O’Neal wyglądał na policjanta w cywilu. Poruszał się szybko, choć bezszelestnie, miał zimny, czujny wzrok i sposób bycia człowieka nawykłego do wydawania poleceń. Jej niepokój nasilił się jeszcze bardziej, kiedy przypomniała sobie, że przyjechał do Wolf Hill niemal w tym samym czasie co ona, a w dodatku nikt nie wie, co on tu robi.

Potrząsnęła głową i chwyciwszy kolejną kurę, opłukała ją pod silnym strumieniem wody.

Chyba mam obsesję, pomyślała. Gdyby ten mężczyzna był policjantem przydzielonym do śledzenia mnie, z pewnością nie podjąłby pracy w Wolf Hill i nie zamieszkał na nieokreślony czas w tym prowincjonalnym miasteczku. Nie kręciłby się wokół mnie sugerując, że udaję kogoś innego. Po prostu wręczyłby mi wezwanie sądowe i wyjechał, a ja musiałabym wrócić do Vancouveru i złożyć zeznania, dotyczące nielegalnych transakcji Stewarta Atchisona.

Wyjrzała przez okno, myśląc o ojcu. Na wspomnienie jego łagodnej twarzy, życzliwego uśmiechu i ujmującej niezaradności, ścisnęło jej się serce. Wszyscy uwielbiali Stewarta, począwszy od członków zarządu aż po gońca.

Nie było w firmie osoby, która nie doświadczyłaby kiedyś jego wspaniałomyślności.

Gdy tuż przed Bożym Narodzeniem jego niedawno poślubiona żona oznajmiła mu, że oczekuje dziecka, Stewart cieszył się jak mały chłopiec. Jego radosne podniecenie udzieliło się wszystkim pracownikom firmy.

Laurel zacisnęła zęby i ponownie zabrała się do opłukiwania kur. Postanowiła wykonać powierzone jej zadanie, nie zważając na trudności. Uznała, że warto znosić samotność i zmęczenie, jeśli dzięki temu jej ojciec zyska na czasie i będzie mógł oczyścić się z zarzutów oraz odegnać wiszące nad nimi wszystkimi zagrożenie.

Zdecydowała, że najlepiej będzie unikać tego nieznajomego. Jego obecność w miasteczku nie ma z nią nic wspólnego. Niewątpliwie on również się ukrywa i zapewne ma ku temu poważniejsze powody niż ona. Im rzadziej będzie go widywać, tym lepiej na tym wyjdzie.

Poszła do spiżarni po rolkę plastikowych torebek, ale po drodze zawahała się i wróciła do kuchni.

Na krześle, na którym Jonas położył swoje pakunki, leżała mała, biała torebka. Laurel popatrzyła na nią niepewnym wzrokiem, ą potem zerknęła w kierunku wyjścia, w którym Jonas zniknął. Zupełnie nie miała ochoty iść do jego pokoju, pukać do drzwi i po raz kolejny oglądać jego ironiczny uśmiech i przenikliwe spojrzenie piwnych oczu.

Wytarła ręce w fartuch i podniosła papierową torbę. Dostrzegła na niej nadruk miejscowej apteki i receptę, poniżej której ktoś napisał odręcznie: „Pigułki Nellie Grossman. Musi je dostać nie później niż o czwartej!”

Zerknęła na zegarek. Dochodziło wpół do czwartej. Spojrzała na umieszczony na recepcie adres i zdała sobie sprawę, że Nellie Grossman, kimkolwiek jest, mieszka zaledwie o kilka przecznic od hotelu. Najwyraźniej nie czuje się na tyle dobrze, by odebrać osobiście pigułki, musi więc naprawdę ich potrzebować.

Ale dlaczego Jonas O’Neal roznosi lekarstwa z miejscowej apteki? Przecież podjął pracę w sklepie z narzędziami.

Tak czy owak, to nie jej sprawa. Położyła paczuszkę na krześle i zaczęła zawijać kury w folię, starając się zapomnieć o adnotacji, która widniała na papierowej torebce.


Nellie krzątała się po swym nasłonecznionym domku, krążąc w tę i z powrotem między kuchnią a jadalnią. Miała zwyczaj każdego popołudnia nakrywać do stołu na dwie osoby, jak mała dziewczynka urządzająca przyjęcie dla swych lalek. Cieszyło ją wyjmowanie nie używanych od lat naczyń z najlepszej porcelany i sreber stołowych. Lubiła parzyć herbatę w dzbanku i przygotowywać podwieczorek. Waśnie tego dnia odkryła na podwórku za domem kwitnącą wierzbę, więc zerwała gałązkę, zamierzając umieścić ją na środku stołu wraz z kilkoma wczesnymi tulipanami, które rosły wzdłuż południowej ściany ogrodu.

Nucąc cicho pod nosem, wyobraziła sobie tę podobną do księżniczki dziewczynę, która siedzi naprzeciw niej przy stole, sączy herbatę, patrzy jej poważnie w oczy i obdarzają ujmującym uśmiechem.

Zdawała sobie oczywiście sprawę, że to wszystko tylko zabawa. Ta dziewczyna nie złoży jej wizyty i tak jak każdego dnia skończy się na tym, że zje podwieczorek w samotności.

Czasami, kiedy Puszek bywał w wyjątkowo wylewnym nastroju, nakłaniała go pieszczotami, by przez chwilę posiedział na krześle naprzeciwko niej. Ale olbrzymi kocur zawsze nudził się po kilku minutach i zeskakiwał na podłogę, potęgując jeszcze bardziej jej poczucie osamotnienia.

Podeszła do okna, starając się przezwyciężyć ogarniającą ją nagle falę przygnębienia. Uczucie to przypominało nieprzyjaciela, którego przez cały czas trzeba było zwalczać, wykorzystując siłę i przebiegłość. Wiedziała, że jeśli się podda, samotność zaleje ją i zatopi. Musiała więc doceniać przyjemne aspekty codziennego życia, takie jak kwitnąca gałązka wierzby lub młody nieznajomy, który zaproponował, że poniesie jej torbę z zakupami:

Uniosła zasłonę i spojrzała z zadumą na swój żywopłot z bzów. Świeże, zielone pączki zaczynały już pokrywać ciemne gałęzie.

Ten młody mężczyzna jest bardzo przystojny, ale wydał jej się smutny i zgorzkniały. Nie wiedziała, co go martwi i była zaniepokojona jego skrywanym zainteresowaniem poczynaniami księżniczki. Tak czy owak, oboje nieco urozmaicili jej monotonne życie. Rozmyślając o nich, czuła się młodsza i mniej samotna.

Nellie zmarszczyła brwi i odwróciła się od okna, przypominając sobie o pigułkach. Pomyślała, że niebawem musi pójść po nie do sklepu, więc kiedy ta młoda kobieta przyjdzie na podwieczorek, nie zastanie nikogo w domu.

Rozległ się dźwięk dzwonka, który wyrwał ją z zadumy i trochę przestraszył. Spojrzała na Puszka, który naprężył się czujnie i utkwił wzrok w drzwiach.

W domu Nellie bardzo rzadko rozlegał się dzwonek. Niekiedy przejeżdżali tędy Brownowie, którzy sprzedawali drożdżowe ciastka, ale nigdy nie pojawiali się wiosną. Przypomniała sobie, że dzieci z sąsiedztwa wpadają do niej czasem podczas Halloween, ale przecież Święto Zmarłych jest na jesieni. Od czasu do czasu dzwonił do jej drzwi jakiś komiwojażer, ale rada miejska wydała ustawę zakazującą takiej sprzedaży, pozbawiając Nellie nawet tego rodzaju towarzystwa.

Dzwonek rozległ się ponownie, a jego dźwięk zabrzmiał nienaturalnie głośno w otaczającej ciszy.

Zakryła dłonią usta i spojrzawszy na Puszka, by dodać sobie odwagi, ruszyła niepewnie w kierunku drzwi. Uchyliła je i wyjrzała na zewnątrz. Potem, zdumiona widokiem gościa, otworzyła je szerzej i stała na progu, mrużąc oczy w oślepiających promieniach popołudniowego słońca.




Rozdział 5


Laurel spojrzała na drobną kobietę, zaniepokojona lękiem malującym się na jej pokrytej zmarszczkami twarzy. Nellie Grossman była tak oszołomiona i niepewna, jakby za chwilę miała zemdleć.

Czy pani ma na imię Nellie? – spytała Laurel. – Znalazłam to, .. – Zawahała się. – Ktoś zostawił, tę paczkę w hotelowej kuchni, więc pomyślałam, że powinnam ją pani odnieść. Czy dobrze się pani czuje? – dodała widząc, że Nellie nie jest w stanie wymówić słowa. – Czy mogłabym pani coś podać?

Czuję się świetnie – odparła w końcu staruszka. – Po prostu... nie spodziewałam się... .

Przykro mi, że panią przestraszyłam. – Laurel trzymała lekarstwo w wyciągniętej ręce, ale Nellie była zbyt zaskoczona, by je zauważyć.

Dziękuję – mruknęła po chwili, sięgając po papierową torebkę. – To.... bardzo miło z pani strony, że mi je pani przyniosła.

Chętnie to zrobiłam. – Laurel zamierzała już odejść, ale Nellie chwyciła rękaw jej kraciastej kurtki. Laurel spojrzała na nią zaskoczona, a potem zerknęła na jej starczą dłoń.

Proszę nie odchodzić – powiedziała nagle Nellie, cofając się w głąb korytarza. – To znaczy... może zechciałaby pani wstąpić na... – Urwała i wzięła głęboki oddech. – Na filiżankę herbaty czy coś w tym rodzaju.

Laurel odwróciła głowę i spojrzała na majaczące ponad drzewami najwyższe piętro hotelu.

Nie, dziękuję. Muszę wracać. Mam jeszcze sporo pracy.

Widząc jednak zasmuconą twarz staruszki, zawahała się chwilę.

W drzwiach pojawił się wielki, szary kocur. Usiadł i patrzył na nie z chłodną wyniosłością, lekko poruszając ogonem. Ponad ramieniem staruszki Laurel dostrzegła schludny pokój, niewielki telewizor, ozdobny, owalny dywan, wyściełany bujany fotel oraz mnóstwo wykonanych szydełkiem serwetek i kilimków. Wszystko to wyglądało tak przytulnie i nęcąco, jak domek babci w ilustrowanych książeczkach, które uwielbiała w dzieciństwie. Zawahała się, czując nagle dochodzący z kuchni aromat jakiegoś wspaniałego wypieku.

Jaki cudowny zapach – powiedziała pod wpływem impulsu. – Co to jest?

Placek bananowy z orzechami laskowymi – odparła Nellie. – Za kilka minut będzie gotowy. Proszę wstąpić i zjeść kawałek, póki jest gorący.

Laurel kiwnęła głową i weszła do domku. Kiedy Nellie zamknęła drzwi, znalazła się w zacisznym i spokojnym wnętrzu.

Jak tu przyjemnie – powiedziała, idąc w kierunku miękkiej, kwiecistej kanapy.

Ogarnęło ją nagłe zmęczenie, więc opadła na siedzenie. Westchnęła i zamknęła oczy, opierając głowę na poduszce i rozkoszując się miłym ciepłem.

Biedactwo – szepnęła Nellie, stając obok kanapy i delikatnie gładząc włosy Laurel. – Po prostu jesteś przemęczona, prawda?

Laurel spojrzała na nią, próbując się uśmiechnąć.

Chyba nie przywykłam do tak ciężkiej pracy.

Jak ci na imię, kochanie? – spytała Nellie, wciąż bacznie jej się przyglądając.

Laurel zwalczyła absurdalną chęć wyznania tej obcej staruszce całej prawdy o sobie.

Laurie – odparła po chwili, obserwując kota, który wskoczył na kanapę i ułożył się wygodnie obok niej. – Nazywam się Laurie Atkins.

Co cię sprowadza do Wolf Hill, Laurie? – zawołała Nellie, wchodząc do kuchni.

Laurel wstała, zakłócając spokój kocurowi, który spojrzał na nią z wyrzutem, a potem ponownie zamknął oczy. Stanęła w drzwiach kuchni i patrzyła, jak Nellie bierze dwa ozdobne uchwyty, a potem wyjmuje z piekarnika przyrumieniony placek i wykłada go na paterę.

Zauważyła pięknie nakryty dla dwóch osób dębowy stół, który zdobił stojący na jego środku wazon z tulipanami i gałązką wierzby.

Widzę, że kogoś się pani spodziewa – powiedziała, czując nagłe rozczarowanie. – Nie powinnam zostawać.

Prawdę mówiąc przyszłam tylko po to, żeby przynieść te...

Nellie wzięła placek i odwróciła się do niej z zatrwożonym wyrazem twarzy.

Wszystko w porządku – oznajmiła. – Naprawdę, Laurie. Nikogo nie oczekuję.

Ale... – Laurel ponownie z niepokojem zerknęła na stół. – Przecież tu są dwa nakrycia.

Nellie machnęła ręką, a jej poorane zmarszczkami policzki nagle się zaróżowiły.

Och, to bez znaczenia – powiedziała. – To wygląda, jakby... Zawsze może ktoś do mnie wpaść, więc zazwyczaj, na wszelki wypadek, przygotowuję dodatkowe nakrycie. Nigdy nie wiem, kto może mnie odwiedzić. Alę dzisiaj nie spodziewam się nikogo konkretnego.

Rozumiem – oznajmiła Laurel, niepewnie kiwając głową. – Czy mogę w czymś pomóc?

Wykluczone – odparła stanowczo Nellie. – Przecież jesteś przemęczona pracą w tej kuchni. Usiądź i pozwól, żeby dla odmiany ktoś inny cię obsłużył. Puszek! Ty wstrętny kocie, posuń się i zrób Laurie trochę miejsca na kanapie.

Laurel obdarzyła uśmiechem nieposłusznego kocura, który leniwie przewrócił się na grzbiet, wystawiając na pokaz swój biały brzuch. Wydawało się, że zajmuje niemal całą kanapę.

Po prostu podnieś go i przesuń – poradziła Nellie.

Nawet tego nie zauważy.

Kiedy Laurel podeszła do kanapy, Puszek otworzył jedno oko i rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie. Przystanęła nie wiedząc, jak ma postąpić, ale on tylko westchnął i zwinął się w kłębek, kładąc smętnie pyszczek na swych łapkach.

Grzeczny kotek – mruknęła Laurel, siadając obok niego. Zaczęła głaskać go po lśniącym łebku i delikatnie drapać za uszami.

Kocur wydał z siebie dziwny pomruk, przypominający warkot wyścigowego samochodu. Laurel dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że on po prostu mruczy z zadowolenia.

Grzeczny kotek – powtórzyła z uśmiechem. – Dobry, grzeczny kotek.

Puszek przysunął się do niej bliżej, okazując w ten sposób wyraźną serdeczność. Laurel zamknęła oczy, chłonąc przytulną, miłą atmosferę. Czuła, że jej ciało ogarnia błoga rozkosz.

Co cię sprowadza do Wolf Hill, Laurie? – spytała ponownie staruszka, wnosząc do pokoju duży, ozdobiony kwiecistym wzorem imbryk i stawiając go na stole.

Laurel szybko otworzyła oczy i spojrzała na nią z niepokojem.

Dobrze, już dobrze – powiedziała Nellie z miłym uśmiechem. – Wiem, że masz swoje tajemnice, ale ja nikomu ich nie zdradzę.

Tajemnice? – spytała ostrożnie Laurel. – Co pani ma na myśli?

No cóż, po pierwsze to, że nie jesteś dziewczyną, która powinna pracować w kuchni – oświadczyła rzeczowo Nellie. – Wyglądasz raczej na księżniczkę. Zauważyłam to, kiedy tylko cię zobaczyłam. Wiem, że musi istnieć jakiś powód, dla którego tu jesteś, ale jeśli nie zechcesz wyznać mi prawdy, nie będę miała ci tego za złe.

Ja po prostu... – wydukała Laurel. – Musiałam na jakiś czas wyjechać i nie wiedziałam, co...

Nellie ze zrozumieniem pokiwała głową.

Dlaczego wybrałaś Wolf Hill? Czy znasz kogoś w tym miasteczku?

Ani żywej duszy. Po prostu... czytałam książkę o Wolf Hill, Niedawno wydany stary pamiętnik pewnej nauczycielki. I wszystko wydawało się takie... ładne – zakończyła, czując onieśmielenie i niepewność. – Chciałam poznać to miasteczko, to wszystko.

Nellie przez chwilę patrzyła na nią przenikliwym wzrokiem, a potem gestem ręki wskazała stół.

Wszystko gotowe – powiedziała. – Siadaj.

Laurel wstała i podeszła do stołu, na którym poza bananowym plackiem dostrzegła rozmaite ciastka i herbatniki. Nagle uświadomiła sobie, że umiera z głodu.

To wspaniale wygląda – powiedziała, siadając naprzeciw Nellie. – Dziękuję, że zechciała mnie pani zaprosić. Sprawiłam dużo kłopotu.

To żaden kłopot. Śmietanka i cukier? – Nellie nalała herbatę do ozdobionej delikatnymi kwiatkami filiżanki.

Poproszę trochę cukru. – Laurel spojrzała tęsknie na przyrumieniony placek i stojącą obok niego kryształową miseczkę z masłem. – Od lat nie jadłam świeżo upieczonego placka bananowego.

Przygotowałam go według przepisu mojej matki. Wiesz, ona także występuje w tym pamiętniku – zauważyła Nellie, kładąc kawałki placka na talerz i podając go Laurel.

Pani matka? – spytała z niedowierzaniem Laurel. – W pamiętniku Ellen Livingston?

Nellie lekko skinęła głową.

Moja matka nazywała się Karen Mueller.

Na miłość boską! – wykrzyknęła radośnie Laurel.

Naprawdę? Więc pani matką była Karen? Ta, która przez cały czas pomagała Ellen w szkole?

Prawdę mówiąc, dano mi imię na cześć Ellen Livingston. – Nellie podsunęła Laurel talerz z ciastkami.

Ale już od dziecka mój ojciec nazywał mnie Nellie i dlatego to zdrobnienie do mnie przylgnęło.

A kto był pani ojcem, Nellie? – spytała z ciekawością Laurel. – Za kogo wyszła Karen?

Za Stevena Oatesa. O ile pamiętam, Ellen wspomina go również w swoim dzienniku, prawda?

Och, tak! Karen poznała go na zabawie szkolnej, zorganizowanej z okazji Bożego Narodzenia. Przez cały wieczór tańczyli z sobą. Ona była nim zachwycona.

Mama opowiadała mi o tym wieczorze. Pobrali się cztery lata później, kiedy skończyła dziewiętnaście lat. Ja jestem ich drugim z kolei dzieckiem, ale jedyną córką. Miałam pięciu braci.

Czy pani rodzina nadal tu mieszka?

Większość przeniosła się do miasta. A dwaj bracia zginęli w czasie wojny.

Ale Muellerowie to była liczna rodzina, prawda? Musi pani mieć tutaj wielu krewnych.

Niestety, już nie. Mieszka tu mój bratanek, Carl, który jest hydraulikiem oraz kilku kuzynów ze strony ojca, ale większość młodych nie zna już rodzinnych powiązań.

Laurel kiwnęła głową, próbując przypomnieć sobie nazwiska osób występujących w pamiętniku.

Więc wyszła pani za... za. kogo? To chyba był Luke Grossman.

Nellie roześmiała się.

Ależ skąd. Wyszłam za Bena Grossmana, najstarszego syna Luke’a. Luke był moim teściem – dodała z posępną miną. – A w dodatku złośliwym egoistą.

Ellen nigdy za nim nie przepadała, prawda? – Laurel zamilkła, by przełknąć kęs bananowego placka. – Nellie, to jest bezsprzecznie najwspanialszy placek, jaki kiedykolwiek jadłam.

Weź sobie jeszcze trochę – zachęciła pogodnie staruszka. – Sama nie dam rady zjeść tego placka do końca.

Laurel spojrzała na swoją gospodynię, myśląc o gościach, którzy składali jej niespodziewane wizyty. Czyżby niebyli w stanie zjeść świeżego bananowego placka?

Ale Nellie wciąż była pochłonięta swymi wspomnieniami z przeszłości.

O ile pamiętam, Ellen napisała w swym dzienniku, że Luke Grossman był prostakiem. Prawda, Laurie?

Laurel przytaknęła ruchem głowy, nakładając sobie kruche ciastko.

Był też najstarszym uczniem w szkole. Myślę, że Ellen nawet trochę się go bała.

To był porywczy brutal. Mój Ben też się go bał, a był o wiele większy i silniejszy niż biedna Ellen.

Co się z nim stało? Mam na myśli Luke’a.

Umarł w latach trzydziestych, jeszcze przed wybuchem wojny. Niedługo po moim ślubie z Benem. Uległ wypadkowi na farmie.

Jakiemu wypadkowi?

Zabił go byk. Wbił Luke’a na ogrodzenie, a potem stratował w błocie. Dopiero po kilku godzinach znaleźliśmy jego ciało.

Och, Nellie, to musiało być potworne.

Nellie wzruszyła ramionami i wychyliła się do przodu, by zajrzeć do filiżanki swego gościa.

To były potworne czasy. Do tej pory pamiętam – dodała, patrząc nieobecnym wzrokiem w przestrzeń – jak ciężko musieliśmy pracować i jak niewiele z tego mieliśmy. Nigdzie nie można było zarobić.

To było podczas wielkiego kryzysu, prawda?

Staruszka kiwnęła głową.

Wiesz, często rozmyślałam, gdzie się podziały te wszystkie pieniądze. Miałam wrażenie, że całe pieniądze świata po prostu wyschły i zamieniły się w popiół. Wydawało się, że zniknęły z powierzchni ziemi. W tamtych latach nikt niczego nie miał.

Ściśle rzecz biorąc – zaczęła Laurel, smarując masłem kolejny kawałek bananowego placka – tuż po krachu na giełdzie w tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym roku wszystkie waluty świata uległy gwałtownej – dewaluacji w związku ze spadkiem parytetu złota. Ale nie zniknęły. Po prostu finansiści stracili zaufanie, Rynek się załamał, a ludzie nie chcieli...

Nagle zamilkła, zdając sobie sprawę, że Nellie patrzy na nią z żywym zainteresowaniem.

Nellie – zaczęła po chwili niezręcznej ciszy. – Proszę, nie...

Staruszka wyciągnęła dłoń i delikatnie poklepała ją po ręce.

Możesz być spokojna, kochanie. Mówiłam ci już wcześniej, że nie zdradzę twoich sekretów. Nikomu nie powiem o tobie ani słowa.

Laurel kiwnęła głową, czując przypływ wdzięczności i serdeczności wobec tej wspaniałej kobiety.

Nellie wypiła łyk herbaty i powróciła do poprzedniego tematu tak zdawkowym tonem, jakby nie znalazły się przed chwilą na grząskim gruncie.

Kiedy urodziło się nasze pierwsze dziecko... to znaczy mój syn, William, Ben i ja musieliśmy zbierać kości na prerii, żeby zarobić na witaminy dla niego. Sprzedawaliśmy te kości hurtem po pięćdziesiąt centów za pełną ciężarówkę.

Bawole kości? – spytała Laurel.

Mój Boże, nie – odparła Nellie, chichocząc. – W tamtych czasach nie było już na prerii dużo bawolich kości. Pozostały tylko spalone słońcem szczątki zdechłego z głodu bydła. Zbieraliśmy wszystko, żeby jakoś przeżyć. Mieliśmy jednak trochę szczęścia. Mieszkaliśmy na farmie Grossmana, hodowaliśmy tam zwierzęta i uprawialiśmy ogród. Przynajmniej mieliśmy co jeść.

Ale przecież w latach trzydziestych był nieurodzaj.

Tak, przez wiele lat z rzędu. Panowała susza i pola wypaliło słońce. Wszystko, co urosło, zjadały koniki polne albo niszczyły pożary prerii. Nic się nie udawało. To były okropne czasy. Ale kiedy się nad tym zastanawiam, to myślę, że nie byliśmy tak bardzo nieszczęśliwi. Po pierwsze wszyscy znaleźliśmy się w tej samej sytuacji. Wtedy ludzie potrafili okazywać sobie życzliwość. Nikogo nie było stać na rozrywki, więc spotykaliśmy się na tańcach, organizowaliśmy wspólne pikniki albo po prostu graliśmy w karty. Pamiętam, jak odwiedzały nas na farmie inne młode małżeństwa z dziećmi. Prażyliśmy wówczas kukurydzę, a potem godzinami siedzieliśmy przy kuchennym stole, układając puzzle.

To musiało być zabawne – stwierdziła Laurel tonem pełnym tęsknoty. – Dzisiaj ludzi już nie cieszą takie rozrywki.

Tak, do pewnego stopnia to było zabawne – przyznała Nellie. – Ale – dodała, uśmiechając się do swych wspomnień mój Boże, jakże dość mieliśmy już skubania i jedzenia kurcząt! Niekiedy przychodziło mi do głowy, że wszyscy zamieniamy się w kurczęta. Bałam się, że moim dzieciom wyrosną pióra.

Wiesz co, Nellie? – powiedziała ze śmiechem Laurel. – Dziś po południu oskubałam i wypatroszyłam tuzin kur. Robiłam to po raz pierwszy w życiu.

Niemożliwe! – westchnęła Nellie. – Więc Hilda Fairweather każe ci robić takie rzeczy?

Jest bardzo wymagająca, ale sprawiedliwa – stwierdziła Laurel. – Przynajmniej – dodała z odrobiną – goryczy – na tyle, na ile to możliwe, biorąc pod uwagę fakt, że nie wie o wszystkim, co dzieje się w kuchni.

Co masz na myśli?

Laurel westchnęła i opowiedziała Nellie o swych kłopotach z Crystal, która uchylała się od cięższych prac.

Dzisiaj był okropny dzień. Te kury mnie wykończyły. Crystal miała mi pomóc, ale ledwie rzuciła na nie okiem, powiedziała, że nie jest w stanie tego zrobić. Potem stwierdziła, że ma mdłości i uciekła z powrotem do jadalni.

Biedaczka. – oznajmiła spokojnie Nellie. – Pewnie jest w ciąży.

W ciąży! Dlaczego tak sądzisz?

No cóż, wypatroszyłam w życiu sporo drobiu – odparła Nellie. – Zapewniam cię, że niewiele rzeczy przyprawia mnie o mdłości, ale kiedy spodziewałam się dziecka, nie byłam w stanie znieść tego odoru i widoku wnętrzności. Już na samą myśl o tym robiło mi się niedobrze. Biedny Ben musiał wtedy przez miesiąc czy dwa sam skubać i patroszyć ptaki, dopóki nie przeszły mi poranne nudności.

Laurel była tak zdumiona, że nie mogła wydobyć głosu. Przypomniała sobie podkrążone oczy Crystal, jej nieobecne, apatyczne spojrzenie i malujący się na bladej twarzy wyraz niepokoju.

Mój Boże! – rzekła z. namysłem. – Takiej możliwości nie brałam w ogóle pod uwagę. Nie przypuszczałam, że w jej życiu istnieje jakiś mężczyzna. Spotykała się z pewnym kierowcą ciężarówki z Montany, ale zerwali i nie widziała go już od miesiąca.

A więc może mieć powody do zmartwienia – mruknęła Nellie.

Myślę, że każdy ma jakieś powody do zmartwienia, prawda? Czasami jesteśmy tak bardzo pochłonięci własnymi problemami, że zapominamy, że inni ludzie mogą cierpieć nie mniej niż my.

To prawda. Kiedy pożyjesz tak długo jak ja, zrozumiesz, że choćbyś miała nie wiem jakie kłopoty, ktoś inny może cierpieć znacznie bardziej. Nalej sobie jeszcze herbaty, kochanie.

Laurel z roztargnieniem kiwnęła głową, nadal myśląc o nieszczęsnej Crystal. I o Kate Cameron, która była bliska rozpaczy, kiedy jej matka wtrącała się do wychowania dziecka. A także o Jonasie O’Nealu, który miał w sobie tyle goryczy i tak rzadko się uśmiechał...

A więc – spytała Nellie – sama wypatroszyłaś te kury bez niczyjej pomocy? Biedna Laurie, dla nikogo nie byłoby to łatwe.

Prawdę mówiąc... ktoś mi pomógł – odparła i pospiesznie wypiła łyk herbaty, pochylając głowę nad filiżanką, by Nellie nie zauważyła jej zarumienionych nagle policzków.

Ale Nellie była zbyt czujna, by cokolwiek przeoczyć Spojrzała na swego gościa z ciekawością.

Doprawdy? A kto to był?

Och, to nieistotne – odparła Laurel, nadal wpatrując się w filiżankę i przesuwając palcem po złotych, filigranowych wzorach na jej uszku. – Ten mężczyzna, który mieszka w hotelu. Ma chyba na imię Jonas.

Spojrzała nieśmiało na Nellie, która uśmiechnęła sie do niej zachęcająco.

No więc – ciągnęła Laurel – przechodził przypadkiem obok kuchni, zatrzymał się na kilka minut i pokazał mi, jak to robić.

Więc Jonas O’Neal potrafi patroszyć kury?

Jak zawodowiec. Powiedział, że wychował się na farmie.

Czy to nie dziwne? – mruknęła Nellie. – Według mnie wygląda na człowieka z wielkiego miasta.

Dlaczego? – spytała Laurel.

Sama nie wiem. Wygląda na twardego chłopa. Na człowieka, który wiele w życiu widział i nauczył się dbać o swoje sprawy.

Laurel ze zrozumieniem kiwnęła głową, czując mimowolny dreszcz na myśl o emanującej z niego sile i agresywnym sposobie bycia.

Ma bardzo ładne oczy – powiedziała nagle, zaskoczona własnymi słowami. – Przypominają ciemne, roztopione złoto. Nie uwierzyłaby pani, jakie ma długie i gęste rzęsy. A jego usta mają kształt...

Zamilkła, przerażona nagłym przypływem pożądania, które wstrząsnęło jej ciałem.

W tym momencie obok krzesła Laurel przycupnął Puszek, więc zadowolona z pretekstu do przerwania rozmowy, schyliła się, by go pogłaskać i dać mu kawałek ciastka.

Na szczęście Nellie zmieniła temat i wróciła do swych fascynujących opowieści z dawnych lat spędzonych w Wolf Hill oraz wspomnień o przodkach osób, które Laurel poznała podczas swojej pracy w hotelu.

Gawędziły przez ponad godzinę, niemal do zachodu słońca, którego promienie sączyły się przez pokryte drobnymi pączkami gałęzie bzów.

Zrobiło się bardzo późno! Muszę już iść – wyznała w końcu Laurel, niechętnie wstając z krzesła. – Bardzo dziękuję za podwieczorek, Nellie.

To była dla mnie przyjemność – odparła staruszka, zbierając filiżanki i talerzyki. – Prawdziwa przyjemność, Laurie.

Laurel ruszyła w kierunku drzwi, a potem odwróciła się i obrzuciła spojrzeniem przytulne wnętrze domu, szarego kota, bujany fotel oraz stół ozdobiony pięknymi tulipanami i gałązką wierzby.

Nellie – powiedziała.

W tym momencie podszedł do niej Puszek i otarł się o nogi, patrząc z nadzieją na klamkę u drzwi.

Tak, kochanie?

Przyszło mi do głowy... – zaczęła niepewnie, schylając się, by pogłaskać kota i uniknąć w ten sposób przenikliwego spojrzenia Nellie. – Wiem, że często miewa pani gości, którzy z pewnością zajmują sporo czasu, ale chciałam spytać, czy nie miałaby pani nic przeciwko temu, żebym jeszcze kiedyś tu wpadła – wymamrotała z zażenowaniem. – Po prostu po to, żeby porozmawiać, o ile nie sprawi to pani zbyt wiele kłopotu. Bardzo przyjemnie spędziłam tu czas.

Nic nie sprawi mi większej radości – odparła Nellie, zaciskając dłonie na talerzu.

Zwykle po południu muszę być w pracy – powiedziała Laurel, uśmiechając się do niej – ale wieczorami czuję się samotnie, zwłaszcza że dni są teraz coraz dłuższe. Zwykle chodzę na spacery albo przesiaduję w pokoju hotelowym. Więc czy mogę panią odwiedzić któregoś wieczoru?

Jutro? – spytała Nellie z nadzieją w głosie.

Tego nie wiem. Muszę ustalić z Hildą, do której będę pracować. Ale wkrótce.

Wypuściła kocura do ogrodu, a potem pomachała Nellie na pożegnanie i wyszła przez małą furtkę. Kiedy lekkim krokiem skierowała się w stronę hotelu, poczuła w sobie na nowo radość życia i optymizm, których nie doświadczyła już od dłuższego czasu.

Minął tydzień, a potem następny. Praca w kuchni wciąż była wyczerpująca, ale z czasem Laurel radziła sobie z nią coraz lepiej. Bywały dni, podczas których miewała nawet wolne chwile. Siadała wtedy przy stole, by wypić filiżankę kawy.

Pewnego pogodnego, majowego wieczoru, kiedy kończyły wydawanie kolacji, pozmywała ostatnie garnki w głębokim, metalowym zlewie i odłożyła je na suszarkę. Potem usiadła przy stole i zabrała się do krojenia sałaty oraz pomidorów. W pewnym momencie podniosła głowę i dostrzegła wchodzącą do kuchni Crystal.

Dziewczyna niosła kelnerski bloczek i naręcze pustych talerzy, które postawiła na stole, krzywiąc się do Hildy za jej plecami. Kucharka, z łopatką w ręku, stała przy ruszcie, zajęta smażeniem hamburgerów.

Ile potrzebujemy jeszcze sałatek? – spytała Laurek – Czy mam przygotować dziesięć?

Crystal opadła na krzesło i oparłszy podbródek na dłoniach, wyjrzała przez okno na hotelowy dziedziniec.

Crystal! – zawołała ostro Hilda. – Przecież Laurie zadała ci pytanie.

Crystal z wyraźnym wysiłkiem oprzytomniała.

Słucham? – spytała, spoglądając na Laurel.

Chciałam wiedzieć, ilu jeszcze musimy obsłużyć gości. Czy sala jest pełna?

Prawie pusta. Nathan, Kate i jej matka przyszli zjeść kolację z Lutherem. A przed chwilą zjawił się ten olbrzym.

Laurel zaczęła w skupieniu obierać ogórek.

Kto to jest ten olbrzym? – spytała Hilda.

Wie pani – odparła Crystal i znów posępnie wyjrzała przez okno – to ten przystojny mężczyzna, który pracuje w sklepie z narzędziami. Myślałam, że w zeszłym tygodniu wyprowadził się z hotelu.

Tak, wyprowadził się – przyznała Hilda, przewracając hamburgery. – Clarence wynajął mu dwa pokoje nad sklepem, ale on nadal przychodzi tu na kolacje. To miły, młody człowiek. Lubię go.

Jonas O’Neal? – Laurel zapomniała o ostrożności i spojrzała na nią z niedowierzaniem. – Uważa go pani za miłego, młodego człowieka?

Dlaczego nie? – spytała Hilda łagodnie. – A co ty o nim sądzisz?

Laurel spuściła wzrok, czując badawcze spojrzenie szefowej.

Uważam, że wygląda jak... jakiś wykidajło lub kryminalista – wymamrotała. – Z pewnością nie nazwałabym go „miłym, młodym człowiekiem”.

Hilda zachichotała.

Och, dziewczęta, on was denerwuje po prostu dlatego, że nie stara się z wami flirtować.

Laurel i Crystal wymieniły ukradkowe spojrzenia. Crystal sięgnęła po jeden z żurnali, które leżały na brzegu stołu.

Co to jest? – spytała, przewracając pośpiesznie kartki. – Wygląda to jak wzory robótek na drutach czy coś w tym rodzaju.

To własność Nellie Grossman – wyjaśniła Laurel. – Wybieram się do niej po pracy, żeby zwrócić jej te pisma.

Po co Nellie Grossman pożycza ci żurnale z wzorami robótek ręcznych? – spytała Hilda, układając usmażone hamburgery obok rusztu i zaglądając do bulgoczącego garnka z frytkami.

Uczy mnie robić na drutach. Szukam dla siebie wzoru swetra, a podczas weekendu mamy pójść do sklepu po wełnę.

Crystal westchnęła, zamknęła oczy i odchyliła się do tyłu. Laurel z niepokojem spojrzała na jej bladą twarz.

Rusz się, Crystal – powiedziała Hilda, rozkładając jedzenie na talerzach. – Masz tu trzy podwójne hamburgery, które zamówiłaś. Pospiesz się, dziewczyno. Klienci nie mogą czekać.

Crystal jęknęła cicho i oparła ręce o blat stołu, by podnieść się z miejsca.

Ja je zaniosę – szepnęła Laurel, odruchowo dotykając jej ramienia. – Zostań i przygotuj sałatki, dobrze?

Jesteś pewna? – spytała Crystal, patrząc na nią z wdzięcznością. – Będziesz musiała przyjąć też kilka nowych zamówień. Nie obsłużyłam jeszcze Kate i Nathana.

W porządku. Co mam zrobić?

Po prostu spytaj ich, co wybrali i zanotuj to. Wielkie dzięki. Chyba nie byłabym w stanie zrobić kroku.

Och! – zawołała, kiedy Laurel była już w drzwiach – te hamburgery są dla dzieci siedzących obok szafy grającej.

A olbrzym też będzie chciał złożyć zamówienie. Zwykle wybiera danie dnia, bez względu na to, co to jest.

Laurel gwałtownie zatrzymała się, a jej serce zaczęło bić mocniej. Zdjęła brudny fartuch i przewiesiła go przez oparcie krzesła, a potem wytarta ręce w postrzępione dżinsy i poprawiła włosy.

Co tu się dzieje? – spytała Hilda, patrząc na nią z rozbawieniem. – Czyżbyś sobie dała awans, Laurie Atkins? Przekształciłaś się w kelnerkę za moimi plecami?

Crystal jest naprawdę zmęczona – oznajmiła Laurel. – Przez całe popołudnie była na nogach, a kolacja już dobiega końca. Mogłabym przyjąć za nią parę zamówień, zgoda?

Dobra – odparła Hilda, machając zdawkowo ręką. – Postaraj się dokładnie wszystko zapisać, dobrze? – Uśmiechnęła się. – Wiesz, że szef siedzi na sali. Poza tym nie chcę, żeby Luther odesłał swojego befsztyka do kuchni, bo nie został odpowiednio usmażony czy coś takiego.

Laurel uśmiechnęła się, wiedząc dobrze, do jakiego stopnia Luther Barnes siedzi pod pantoflem swojej żony. Hilda i Luther pobrali się przed paru laty, a on wciąż patrzył na nią z uwielbieniem, jakby nie dowierzał własnemu szczęściu.

Wzięła talerze zjedzeniem i ruszyła w stronę drzwi, wcale nie będąc pewna, czy chce rozpocząć karierę kelnerki akurat w tym momencie.

Dzieci przyjęły swoje hamburgery z okrzykami zachwytu i natychmiast zaczęły polewać frytki ketchupem.

Laurel uśmiechnęła się do nich, a potem poszła w kierunku dużego stołu pod oknem, przy którym siedzieli Kate i Nathan Cameronowie, Luther Barnes oraz matka Kate, pani Reeves. Dziecko umieszczono obok jego babci na wysokim, drewnianym krzesełku i zabezpieczono poduszką, by nie zsunęło się z miejsca. Chłopczyk trzymał w pulchnej rączce łyżkę i z uporem walił nią o umocowaną do krzesełka półeczkę, wybuchając śmiechem przy każdym głośniejszym uderzeniu.

Przestań, Joshua – upomniała go cicho Kate, próbując zabrać łyżkę. – Przeszkadzasz innym. No, oddaj łyżkę mamusi.

Malec nachmurzył się i zaczął piskliwie pojękiwać, prowokacyjnie unosząc łyżkę do góry.

Pozwól mu trzymać tę łyżkę, Kate. On nikomu nie przeszkadza – powiedziała pani Reeves do córki.

Kate spojrzała wymownie na Laurel, która stała w pobliżu z kelnerskim bloczkiem w ręku.

Co o tym sądzisz, Laurie? Czyż nie jest to okropnie nieznośny hałas?

Mały Joshua zaczął pokrzykiwać w rytm uderzeń łyżki, wywołując tym. grymas niezadowolenia na twarzy ojca.

Babcia przytuliła czule wnuka i pogłaskała go po głowie, a Laurel spojrzała na Kate, zdając sobie sprawę, że pokrywa napięcie uśmiechem.

Pomyślała, że w innych warunkach Kate Cameron mogłaby zostać jej przyjaciółką. Sadząc po plotkach, które usłyszała w kuchni, miały ze sobą wieje wspólnego. Były mniej więcej w tym samym wieku i najprawdopodobniej zostały podobnie wychowane. A co najważniejsze, obie osiągnęły sukces w dziedzinie, w której zazwyczaj dominowali mężczyźni.

Jednakże Laurel Atchison i Kate Cameron w żaden sposób nie mogły zostać przyjaciółkami. Przecież Kate była właścicielką hotelu, w którym Laurel zmywała naczynia.

Nie uważam tego za nieznośne – powiedziała w końcu, wpatrując się w kelnerski bloczek. – Czy jesteście państwo gotowi złożyć zamówienie?

Nathan Cameron wyciągnął dłoń i wyrwał łyżkę z rączki syna. Joshua zaskoczony zerknął na ojca i zaczął wyć. Pani Reeves wyzwoliła wnuka z wysokiego krzesełka i. posadziła go na kolanach, obrzucając Nathana chłodnym spojrzeniem.

Gdzie jest Crystal? – spytała Kate, starając się przekrzyczeć wrzaski syna.

Źle się czuje – odparła krótko Laurel, zdając sobie sprawę, że Jonas bacznie ją obserwuje.

Kate przeglądała kartę dań, a jej matka tuliła wnuka, szepcząc do niego słowa pociechy.

Proszę o sałatkę z owoców morza i chleb czosnkowy – zdecydowała w końcu Kate.

Laurel zanotowała zamówienie, a potem odwróciła się do pozostałych gości. Nathan wybrał żeberka, a Luther dobrze wysmażony filet cielęcy z grzybami.

Pani Reeves jak zwykle miała własne pomysły.

Dla dziecka i dla mnie proszę o zapiekankę z indykiem – oznajmiła, łagodnie kołysząc chłopca w ramionach. – I ziemniaki puree z mnóstwem sosu. Jay-Jay ubóstwia sos. Prawda, kochanie?

Nie chcę, żeby jadł ziemniaki z sosem, mamo – powiedziała Kate. – Są zbyt tłuste i o wiele za słone. Mam w torebce duszoną marchewkę.

Duszona marchewka! – wykrzyknęła drwiąco babcia, głośno całując chłopca w policzek. – Zupełnie jakby nasz kochany malec marzył o nudnej duszonej marchewce. On chce trochę smacznych ziemniaków od babci, prawda?

Kate wymieniła z mężem wymowne spojrzenia. Nathan zamierzał coś powiedzieć, ale powstrzymał się, kiedy żona dała mu znak ostrzegawczy, kładąc dłoń na jego ramieniu.

Proszę o szklankę mleka dla mnie – powiedziała Kate do Laurel. – Mama woli herbatę, a panowie chyba napiją się kawy, prawda?

Spojrzała na Luthera i Nathana, którzy zgodnie przytaknęli.

Czy coś jeszcze? – spytała Laurel, skrupulatnie notując zamówienia.

Kiedy goście oznajmili, że to już wszystko, ruszyła w kierunku narożnego stołu, przy którym samotnie siedział Jonas O’Neal.

Czy już się pan na coś zdecydował? – spytała, starając się, by jej głos brzmiał tak obojętnie, jakby codziennie podawała mu kolację.

Chyba tak – mruknął i obdarzył ją jednym z tych – rzadkich, chłopięcych uśmiechów, które zupełnie zmieniały mu twarz.

Laurel spojrzała na niego z obawą, ale on zajęty był przeglądaniem karty. Jego uśmiech zniknął jak letnie słońce za chmurami. Wydawał się teraz odległy i zamknięty w sobie jak zwykle.

Jakie jest danie dnia? – spytał, – Panierowane kotleciki cielęce.

Dobrze. Do tego pieczone z zieleniną. Laurel zerknęła na niego ze zdziwieniem.

Ziemniaki i sałata z sosem winegret – wyjaśnił Jonas – Rozumiem – wymamrotała, zapisując zamówieni i czując, że znów się rumieni.

I kawa. Bez kofeiny. Ostatnio źle sypiam. Znów poczuła na sobie jego chłodne, badawcze spojrzenie.

A ty? – spytał, kiedy odwróciła się, żeby odejść.

Słucham?

Gzy masz kłopoty ze snem, Laurel?

Kusiło ją, by mu powiedzieć, że to nie jego sprawa nie chciała jednak dawać mu do zrozumienia, że jest w stanie wyprowadzić ją z równowagi.

Nie – odparła z wymuszoną obojętnością. – Kiedy ktoś pracuje przez cały dzień tak ciężko jak ja, bardzo dobrze śpi w nocy.

Ponownie obdarzył ją swym niezwykłym uśmiechem ale jego piwne oczy były nadal ciemne i niezgłębione.

Zamierzała już odejść, gdy chwycił ją nagle za rękę Dotyk jego dłoni przyprawił ją znów o niepokojąc; dreszcz.

Uczucia, które wzbudzał w niej ten człowiek, były zupełnie irracjonalne. Przecież nie należał do mężczyzn, których uważała za atrakcyjnych. Był bezwzględny, oschły i cyniczny niemal do granic grubiaństwa, a ponadto nigdy nie doszło między nimi do miłej rozmowy.

Nie lubiła go i nie ufała mu. Bywały jednak chwile, kiedy niemal rozpaczliwie pragnęła, by ją objął i pocałował. Chciała głaskać jego umięśnione ciało i przytulić twarz do jego piersi.

Niech pan mnie puści! – warknęła. – Jestem teraz w pracy.

Cofnął dłoń, a Laurel roztarta przegub ręki.

Chciałem tylko spytać – zaczął łagodnie – czy przyjmujesz gratulacje. – Wskazał bloczek, który trzymała w ręku. – Wygląda na to, że awansowałaś z kuchennego popychadła na kelnerkę. To niezwykle imponujące osiągnięcie, prawda?

Poczuła nagły przypływ gniewu.

Posłuchaj, zostaw mnie w spokoju, dobrze? – wyszeptała z wściekłością, pochylając się w jego stronę. – Nie mam pojęcia, kim jesteś ani dlaczego nieustanne znieważanie mnie sprawia ci taką przyjemność, ale chcę, żebyś dał mi święty spokój.

Dlaczego? Czyżbyś lubiła samotność, Laurel?

Z pewnością wolę samotność niż towarzystwo osób, których nie mogę znieść.

Szybkim krokiem ruszyła w kierunku kuchni, czując na sobie jego badawczy wzrok. Wpadła do środka przez wahadłowe drzwi, a potem zatrzymała się, usiłując opanować gniew.

Pochylona nad stołem Crystal apatycznie kroiła pomidory.

Wyglądasz na zdenerwowaną, Laurie. Czy coś się stało? – spytała Hilda, patrząc na nią z lekkim zainteresowaniem.

Laurel potrząsnęła energicznie głową i opadła na krzesło. Chwyciła nóż i nerwowymi ruchami zaczęła obierać grzyby.

To ten pani przyjaciel, pan Jonas O’Neal. Pani może go uważać za miłego, młodego mężczyznę, ale moim zdaniem jest to największy grubianin i impertynent, jakiego kiedykolwiek...

Czy przyjęłaś zamówienia? – przerwała jej Hilda spokojnym torfem. – Czy też spędziłaś cały czas na kłótniach z gośćmi?

Laurel z westchnieniem wręczyła jej bloczek.

Kto robił ten okropny hałas? – spytała Hilda, idąc w kierunku lodówki po półmisek krabów.

Dziecko Kate wrzeszczało i waliło łyżką w krzesełko. Matka Kate nie pozwoliła córce interweniować, więc Nathan musiał wziąć to na siebie. Pani Reeves nie może znieść, kiedy rodzice próbują utrzymać to dziecko w ryzach.

Ta kobieta stanie się prawdziwym problemem, jeśli Kate nie będzie wobec niej bardziej stanowcza – oznajmiła Hilda, z politowaniem kiwając głową i przewracając filet na ruszcie.

Zauważyłam, że mają sprzeczne poglądy na temat wychowywania tego dziecka – powiedziała Laurel, w skupieniu obierając kolejną pieczarkę.

On jest synem Kate – stwierdziła Hilda – i to ona powinna o wszystkim decydować. Gdybym miała dziecko, z pewnością nie pozwoliłabym nikomu wtrącać się do jego wychowania.

Laurel spojrzała na Crystal, chcąc zobaczyć, jak reaguje na rozmowę o dzieciach. Ale Crystal siedziała odwrócona do niej plecami i nadal kroiła pomidory.

Nie mogę tego zrozumieć – dodała Hilda, pochylając się nad rusztem.

Czego? – spytała Laurel.

Tego, że dorośli ludzie tak często ulegają swoim rodzicom. Nikt nie ośmieliłby się traktować Kate w taki sposób, w jaki traktuje ją matka. Nikt na świecie.

Laurel pomyślała, że nikt na świecie, poza ojcem, nie mógłby od niej wymagać takiego poświęcenia. Dla nikogo innego nie porzuciłaby swego luksusowego domu i nie zamieszkałaby w odległym miasteczku na prerii. Tylko dla niego pracowała w kuchni hotelowej i ubierała się tak niechlujnie, a nawet zmieniła imię i nazwisko...

Nagle mocno ścisnęła nóż i z przerażeniem wbiła wzrok w ścianę.

Nikt w tym miasteczku nie znał jej prawdziwego imienia. Wszyscy myśleli, że nazywa się Laurie Atkins, ale przed chwilą, w restauracji, Jonas O’Neal dwukrotnie powiedział do niej: „Laurel”.




Rozdział 6


Słońce przygrzewało dość mocno jak na początek maja. Jego złociste promienie kładły się szerokimi pasmami na otaczające miasteczko pola i migotały wśród bladozielonych liści drzew oraz żywopłotów. Wczesnym przedpołudniem na niebie zaczęły kłębić się pierzaste, białe chmury. Skowronki budowały gniazda, śpiewając w wysokiej trawie prerii, a pszczoły brzęczały sennie wśród świeżo rozkwitłych, polnych kwiatów.

Na podwórzu za sklepem z narzędziami Jonas wyładowywał z ciężarówki wielkie, kartonowe pudła i układał je w osłoniętym miejscu obok magazynu. Miał gołą głowę i był nagi do pasa, a jego drelichowa, robocza koszula wisiała na klapie ciężarówki.

Wyprostował się i otarł czoło rękawicą. Następnie uśmiechnął się do kudłatego, czarno-białego psa nieokreślonej rasy, który obserwował go, leżąc – w cieniu ciężarówki.

Cześć, Blackie – powiedział. – Nie zauważyłem cię. Czy znalazłeś to mięso, które rano dla ciebie wystawiłem?

Blackie pomerdał ogonem i oblizał się, jakby chciał dać Jonasowi do zrozumienia, że znalazł swój posiłek, że bardzo mu on smakował, że docenia ten gest i będzie wdzięczny za następne dary.

Czy zdajesz sobie sprawę, że dobrze ci się tu powodzi? – spytał Jonas, wziął kolejne pudło i położył je obok magazynu. – Wałęsasz się jak bezdomne psisko i bierzesz wszystkich na litość. Nie jesteś przed nikim odpowiedzialny, , ale chyba jadasz lepiej niż jakikolwiek pies w tym miasteczku. Prawda, Blackie? Nieźle ci się trafiło.

Dalszą przemowę do psa przerwało pojawienie się Aggie Krantz, żony pracodawcy, która wyszła ze sklepu przez tylne drzwi i zmierzała w ich kierunku. Trzymała w ręku notatnik i była wyraźnie czymś zaabsorbowana. Jej siwe włosy połyskiwały w promieniach słońca.

Blackie zesztywniał z przerażenia, wczołgał się pod ciężarówkę i wyglądał czujnie zza kół.

Dzień dobry, pani Krantz. – Jonas uśmiechnął się do kobiety, nie przerywając pracy. – Piękny poranek, prawda?

Aggie sztywno kiwnęła głową i uparcie patrzyła w swój notatnik. Jonasa zdziwił jej sposób bycia, ale po chwili dotarło do niego, że Aggie krępuje jego nagi. tors. Z pewnością nie miała ochoty na rozmowę, widząc przed sobą jego szeroką, muskularną klatkę piersiową.

Nagle oczy Aggie się rozszerzyły.

Jonas podążył za jej wzrokiem i zdał sobie sprawę, że Aggie uważnie przygląda się bliźnie na jego brzuchu, która biegła od żeber w dół i znikała pod paskiem dżinsów. Odruchowo sięgnął po koszulę, a potem włożył ją i nie rozpinając spodni, wepchnął do środka.

Nie mógł przekraczać granic przyzwoitości, ponieważ ludzie pokroju Aggie nie byliby w stanie tego znieść, a Jonas nie chciał jej denerwować.

W odróżnieniu od wielu mieszkańców Wolf Hill, Jonas lubił żonę swojego szefa. Cenił w niej niezłomność i stanowczość. Aggie Krantz była kobietą, która potrafiła wszystko załatwić bez względu na przeciwności losu.

Przyszło mu do głowy, że gdyby należał do nielicznej grupy rozbitków, którzy przeżyli katastrofę lotniczą i znaleźli się gdzieś na dalekim odludziu, to chciałby, żeby wśród nich był ktoś taki jak Aggie. Na tej kobiecie można polegać.

Zaczął się zastanawiać, kogo jeszcze widziałby w tej grupie. Mimowolnie jego myśli powędrowały ku szczupłej, szarookiej kobiecie, która pracowała w hotelowej kuchni. Poczuł nagły przypływ irytacji, zmieszanej z niechętnym podziwem.

Usilnie się starał w rozważny i dyskretny sposób rozdrażnić tę kobietę, mając nadzieję, że strachem zmusi ją do przerwania tej bezsensownej maskarady. Chciał przynajmniej skłonić ją do ucieczki lub jakiegoś innego posunięcia, na które mógłby zareagować. Ona jednak najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy z ponurych aspektów swojej sytuacji ani z grożącego jej niebezpieczeństwa.

Obserwując jej bezbarwne życie w tej zapadłej dziurze i ciężką pracę w hotelowej kuchni, czuł, że jego niecierpliwość zaczyna graniczyć z obłędem. Wiedział, że jeśli niebawem ta kobieta sama nie wykona jakiegoś ruchu, będzie zmuszony do podjęcia kroków, których może potem żałować.

Doszedł jednak do wniosku, że nie powinien myśleć w ten sposób. Przecież wyznaczone mu zadanie wymaga cierpliwości i dyskrecji, musi więc pokonać kobietę w jej własnej grze, wytrwale pracując i starając sieją przetrzymać, niezależnie od związanych z tym trudności...

Westchnął, zapiął koszulę i spojrzał na Aggie.

Czy mógłbym pani w czymś pomóc, pani Krantz?

Czyżbym przed chwilą widziała tu tego kundla? – spytała Aggie, patrząc badawczym wzrokiem na ciężarówkę.

Jonas spojrzał na samochód, ale nie dostrzegł ukrytego pod nim psa. Zauważył jedynie czubek ogona, który leżał nieruchomo na piasku.

Chodzi pani o Blackie’ego? – spytał niewinnym głosem.

Nie wiedziałam, że on ma imię.

Jonas uśmiechnął się, wiedząc, że to nie Blackie jest celem wizyty Aggie. Mieszkańcy tego miasteczka nie od razu przystępowali do rzeczy. Zawsze zaczynali rozmowę od pogawędki na zupełnie inne, nieistotne tematy. Potem, kiedy drobiazgi zostały już omówione, przechodzili do dyskusji o tym, co naprawdę mieli do załatwienia.

Nie lubi pani Blackie’ego? – spytał, wcielając się w swoją rolę w konwersacyjnej grze.

Ten pies to prawdziwe utrapienie – oznajmiła stanowczo. – Ciągle kręci się po okolicy w poszukiwaniu jałmużny. W ubiegłym tygodniu przewrócił dwa śmietniki na tyłach poczty. Chciałabym dostać go w swoje ręce. Trzeba go trzymać krótko i odpowiednio wytresować.

Jonas uśmiechnął się szeroko. Wyobraził sobie, że gdyby Aggie postawiła na swoim, to Blackie zostałby nie tylko schwytany i zresocjalizowany, lecz zapewne również wykąpany i siłą wysłany do szkoły, a później zmuszony do podjęcia jakiejś pożytecznej pracy.

Przewrotna wyobraźnia podsunęła mu nagle obraz Blackie’ego, który siedzi z poważną miną w ławce pośród uczniów szkoły podstawowej i podnosi łapę, zgłaszając się na ochotnika do odpowiedzi. Wybuchnął głośnym śmiechem, ale speszył się, kiedy Aggie spojrzała na niego podejrzliwie zza swych okularów w stalowej oprawce.

Przepraszam – powiedział tonem pełnym skruchy. – Po prostu przyszło mi do głowy coś zabawnego. – Zerknął na jej notatnik. – Czy mógłbym w czymś pomóc, pani Krantz? – spytał ponownie. – Powinienem brać się z powrotem do pracy. Clarence chce, żebym skończył rozładowywać tę ciężarówkę przed lunchem.

Potrzebny mi trener – oznajmiła w końcu Aggie, rezygnując z dalszych wstępów i przechodząc do sedna.

Pani? – spytał, patrząc na nią osłupiałym wzrokiem. – Jaki trener?

Trener baseballu – wyjaśniła Aggie.

Chce pani grać w baseball?. – spytał zdziwiony. Aggie uśmiechnęła się, a ostre rysy jej twarzy na chwilę niemal niedostrzegalnie złagodniały.

Ależ nie – zaprotestowała. – Chodzi mi o Ligę Młodzieżową. O uczniów w wieku od siedmiu do dwunastu lat. Na gwałt potrzebny nam jest trener. Jeśli nie znajdziemy dwóch ochotników, duża grapa dzieci nie będzie mogła w tym roku grać w baseball.

Pani Krantz – powiedział, czując ukłucie lęku – naprawdę chciałbym pani pomóc, ale nie wiem, jak długo zostanę w miasteczku. Nie mogę podejmować żadnych zobowiązań, skoro...

Nie wie pan, jak długo tu pozostanie? – Aggie spojrzała na niego podejrzliwie. – Z pewnością Clarence nie przyjąłby pana do pracy, gdyby podejrzewał, że w każdej chwili może pan zniknąć.

Jonas czuł się coraz bardziej nieswojo.

Kiedy Clarence mnie zatrudniał, niczego mu nie obiecywałem. Powiedziałem tylko, że będę ciężko pracował i zostanę tu tak długo, jak długo będę mógł.

W porządku. To mi zupełnie wystarczy – odparła spokojnie i zaczęła pospiesznie zapisywać coś w swoim notatniku.

Co pani pisze? – spytał z niepokojem;

Wpisuję pana na trenera ośmio– i dziewięciolatków. Nazywamy ich Maluchami.

Maluchami – powtórzył jak echo Jonas, czując się coraz bardziej bezradny. – Czy pozwoli pani, że spytam, co będzie, jeśli się okaże, że nie mam pojęcia o baseballu?

Aggie wzruszyła ramionami. Teraz, kiedy osiągnęła swój cel, najwyraźniej przestała się Jonasem interesować.

W ubiegłym roku Maluchów trenowała Gail Barnes, żona Harolda, której mieszały się głowie zasady tej gry. Kiedy chłopcy byli nieposłuszni, kazała im za karę biegać po boisku.

Rozumiem – oznajmił, kiwając głową i starając się zachować powagę. – Chce pani powiedzieć, że nowy trener tak czy owak nie będzie gorszy niż ona, prawda?

Aggie zignorowała jego pytanie i przeszła do szczegółów.

Listę zawodników może pan odebrać w piątek rano w ratuszu. Ma pan prowadzić dwa treningi tygodniowo w dogodnych dla pana terminach, dopóki nie rozpocznie się sezon rozgrywek ligowych.

Więc ośmiolatki uczestniczą w rozgrywkach ligowych? – spytał z niedowierzaniem.

Liga Maluchów ma długą tradycję, a mecze są bardzo zacięte – wyjaśniła Aggie spokojnie. – Sporo okolicznych miasteczek i okręgów rolniczych ma w tej lidze swoje drużyny. Harold Barnes, właściciel lokalnego sklepu, będzie sponsorował pański zespół i dostarczy zawodnikom klubowe koszulki. Och, będzie też panu potrzebny asystent – dodała. – Wybór pozostawiam panu.

Asystent? Do czego?

Aggie wzruszyła ramionami.

Do prowadzenia treningów, na których nie będzie pan mógł być obecny, do przygotowywania harmonogramu zajęć i w ogóle do opieki nad zawodnikami...

Ma trzymać ich za ręce i wycierać nosy? – zażartował.

Aggie odwróciła się, by odejść, nie racząc zaszczycić jego wypowiedzi żadnym komentarzem. Jonas uśmiechnął się szeroko i sięgnął po kolejne pudło.

Aha! – zawołała Aggie, odwracając się w stronę ciężarówki.

Zaskoczony Jonas podniósł wzrok i zdążył dostrzec czarno-białą smugę, która jak błyskawica przemknęła przez podwórze i zniknęła w dziurze w ogrodzeniu.

A niech to diabli – powiedział ze zdumieniem, patrząc na Aggie wzrokiem niewiniątka. – Ten pies musiał tu być przez cały czas.

Aggie przyglądała mu się przez chwilę, a potem ruszyła w kierunku sklepu.

Nawiasem mówiąc – rzuciła przez ramię – czy ma pan jakiegoś kandydata na asystenta?

Prawdę powiedziawszy – odparł, wciągając rękawice robocze – chyba znam odpowiednią osobę na to stanowisko, pani Krantz.

Zabrał się ponownie do pracy, a na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech.


Laurel stała przy zlewie i obierała ziemniaki, wyjmując je ż dwudziestokilogramowego worka i wrzucając do wiadra z zimną, osoloną wodą. Siedząca w pobliżu niej Crystal wyjmowała ziemniaki z wiadra i przepuszczała je przez elektryczną maszynkę do krojenia, która wyrzucała gładkie, białe frytki.

Laurel otarła dłonią czoło i odrzuciła do tyłu kosmyk spadających na oczy włosów.

Przyszło jej na myśl, że jeśli będzie zmuszona pozostać tu dłużej, pójdzie do salonu Margie i obetnie włosy na krótko, by łatwiej było o nie zadbać...

Zacisnęła rękę na trzonku noża, spoglądając na zaniedbany, zachwaszczony dziedziniec na tyłach hotelu.

Z każdym dniem cała ta sytuacja stawała się coraz bardziej dziwna. Początkowo trudno było jej uwierzyć, że naprawdę mieszka w Wolf Hill w stanie Alberta i pracuje w hotelowej kuchni za niecałe pięćset dolarów miesięcznie. W pierwszych dniach pobytu wciąż miała nadzieję, że następnego ranka obudzi się i stwierdzi, że to wszystko było tylko złym snem.

Teraz, po upływie kilku tygodni, niekiedy przyłapywała się na tym, że postępuje tak, jakby miała osiąść tu na zawsze.

Było to oczywiście absurdalne. Przecież jej pobyt w Wolf Hill jest tymczasowy. Lada dzieli powinna wyjechać. Bądź co bądź, Laurel Atchison zajmuje ważne stanowisko i ma liczącą się pozycję społeczną. Posiada apartament w centrum miasta, szerokie grono klientów, którzy jej ufają, pracowników, którymi kieruje i portfele akcji, wymagające stałego nadzoru. Jej prawdziwe życie toczy się z dala od tego małego, prowincjonalnego miasteczka.

Problem jednak polega na tym, że coraz bardziej oddala się od tego życia. Zdała sobie sprawę, że od czasu owego koktajlu, na którym otrzymała pilny telefon od ojca, nie rozmawiała z nikim znajomym. Natychmiast wróciła wówczas do domu, bezzwłocznie spakowała walizki i pod osłoną ciemności opuściła Vancouver, udając się na daleką prerię.

Pomyślała ze smutkiem, że do tej pory ich firma mogła zostać rozwiązana, a ojciec umieszczony w szpitalu, bo być może kłopoty finansowe doprowadziły go do ataku serca. Tymczasem ona nawet o tym nie wie! A może Marta spadła ze schodów i poroniła, a Stewart...

Wzięła głęboki oddech i drżącymi rękami zaczęła znów obierać ziemniaki.

Postanowiła, że jeszcze tego wieczoru zatelefonuje do ojca i dowie się, co słychać. Ojciec błagał, żeby nie nawiązywała z nim kontaktu co najmniej przez miesiąc, ale to przymusowe odosobnienie jest nie do zniesienia. Poza tym upłynął już prawie miesiąc od wyjazdu, a ona chce tylko wiedzieć, co się dzieje.

Laurie? – mruknęła siedząca za jej plecami Crystal.

Przepraszam – powiedziała Laurel, odwracając się do koleżanki i obdarzając ją nieobecnym uśmiechem. – Pytałaś mnie o coś? Chyba się zamyśliłam.

Crystal umieściła następnego ziemniaka w krajalnicy i obserwowała frytki wpadające do plastikowej miski.

Po prostu zastanawiałam się właśnie, co byś zrobiła, gdyby...

W tym momencie do kuchni wpadła Hilda, niosąc serwetniki.

Trzeba wszystkie napełnić przed kolacją – oznajmiła, stawiając je z hałasem na stole. – Luther obiecał zająć się serwetkami, a także uzupełnić pojemniki z solą i pieprzem, ale znowu zniknął! Poszedł puszczać ten swój idiotyczny samolocik. Jest gorszy niż dziecko – dodała, ale malująca się w jej oczach czułość zadawała kłam tym słowom.

To piękny samolot – zauważyła Laurel, obserwując długą, spiralną, brązową obierkę wpadającą do zlewu.

Nic dziwnego, że jest z niego dumny. Posłuchaj, Crystal. Założę się z tobą o pięćdziesiąt centów, że obiorę tego ziemniaka bez przerwania skórki.

Hilda uniosła ręce w geście rozpaczy.

Ty też zachowujesz się jak dziecko. To chyba wiosenne przesilenie albo coś w tym rodzaju. Nigdy nie widziałam tylu ogłupiałych szaleńców.

Wybiegła z kuchni, a obie jej pracownice popatrzyły za nią z uśmiechem. Po chwili wróciły do swych zajęć.

Crystal wzięła głęboki oddech i sięgnęła po kolejnego ziemniaka.

Mam... kuzynkę – mruknęła, spuszczając oczy.

Laurel zerknęła na nią przelotnie, a potem odwróciła się z powrotem do zlewu.

No i co? – spytała.

No cóż, ona... tak jakby... jest w ciąży.

Tak jakby jest w ciąży? – powtórzyła Laurel, starając się, by jej głos brzmiał obojętnie. – Czy to możliwe? Przecież kobieta albo jest w ciąży, albo nie, prawda?

Pewnie tak. – Crystal wstała, opłukała frytki w zimnej wodzie, po czym wrzuciła je do dużej plastikowej torby, którą włożyła do lodówki. Potem podstawiła pustą miskę z powrotem pod krajalnicę. – Tak czy owak – dodała po chwili niezręcznej ciszy – ona nie wie, co zrobić. Mam na myśli moją kuzynkę. Ona jest... naprawdę przerażona.

A co na to ojciec dziecka? – spytała Laurel, nie przerywając pracy. – Czy nie poczuwa się do odpowiedzialności?

Och, on... – szepnęła z goryczą Crystal. – On dawno zniknął. Mówił – dodała drżącym głosem – że to nie jego dziecko, ale to po prostu wierutne kłamstwo. Ja...

moja kuzynka oszalała na jego punkcie. Kiedy byli razem, nawet nie spojrzała na innego chłopaka.

Crystal pociągnęła nosem i starała się znów skupić na pracy.

A więc on jej nie pomoże? – stwierdziła Laurel, wyglądając przez okno.

Wykluczone.

Czy twoja kuzynka chce zatrzymać to dziecko? – spytała Laurel.

A co innego może zrobić?

No cóż, może je urodzić i oddać do adopcji albo...

Moja kuzynka nie zniosłaby tego – odparła Crystal, gwałtownie potrząsając głową. – To znaczy, utraty własnego dziecka. Po prostu by tego nie zniosła, Laurie.

Więc musi dotrwać do końca ciąży i zastanowić się, jak o nie zadbać, prawda? Nie ma innego wyjścia.

Chyba nie – przyznała Crystal przygnębionym głosem. – Ale ona... sądzę, że ona jest naprawdę przerażona, Laurie. Mam na myśli moją kuzynkę. Nie wie, jak...

Nagle zamilkła. Laurel odwróciła głowę, podążając za jej wzrokiem, i ujrzała stojącego w drzwiach Jonasa.

Już prawie pora lunchu, moje panie – oznajmił łagodnym tonem. – Kawiarnia zaczyna się zapełniać.

Crystal poderwała się z krzesła i ruszyła w stronę wyjścia, chwytając po drodze swój kelnerski bloczek.

Hilda minęła ją w drzwiach i podbiegła do rusztu, przy którym leżał stos hamburgerów, a Laurel wyjęła z lodówki tacę z gotowymi sałatkami.

Jonas wszedł do kuchni, przystanął na chwilę obok zlewu, a potem zabrał się do obierania ziemniaków.

To moja praca – zaprotestowała Laurel. – Zajmę się tym, kiedy przygotuję dania na lunch.

Na litość boską, Laurie, nie zniechęcaj człowieka, skoro chce coś robić – zawołała Hilda, piekąc na ruszcie hamburgery. – Z chęcią wykorzystam każdą dodatkową parę rąk. Zwłaszcza – dodała, rzucając Laurel przez ramię wymowne spojrzenie – że ostatnio wszyscy chyba poszaleli.

Crystal wpadła do kuchni i zatrzymała się obok rusztu, by przekazać Hildzie zamówienia. Jonas wytarł dłonie w ręcznik i podszedł do Laurel.

Dziś rano załatwiłem ci pracę – powiedział, patrząc na nią znacząco. – Mam nadzieję, że będziesz mi za to wdzięczna.

Pracę? O czym ty, u licha, mówisz?

O trenowaniu młodzieżowej drużyny baseballowej. Ja zostałem głównym trenerem, a ty będziesz moją asystentką. Jesteśmy odpowiedzialni za drużynę Maluchów, sponsorowaną przez Harolda Barnesa. Nawiasem mówiąc, oboje dostaniemy za to w prezencie eleganckie żółte koszulki.

O czym ty mówisz? – powtórzyła, marszcząc brwi. – Baseball? Ja nigdy...

Nigdy w to nie grałaś? – spytał z ironicznym uśmiechem. – Nigdy w życiu?

Oczywiście, że grałam! – odparła agresywnym tonem, układając na talerzu sałatę i plasterki pomidora. Prawdę powiedziawszy, byłam.

Zamilkła, czując, że Jonas patrzy na nią z rozbawieniem.

Czym? – spytał cicho. – Czym byłaś, Laurel?

Mniejsza o to. Przykro mi, ale nie mogę ci pomóc – powiedziała kategorycznie, pragnąc, żeby się odsunął i zrobił jej więcej miejsca.

Dlaczego?

Ku jej zadowoleniu podszedł do zlewu i ponownie zabrał się do obierania ziemniaków.

Bo nie wiem... – Laurel ściszyła głos i spojrzała z niepokojem na Hildę, która jeszcze smażyła hamburgery, – Nie wiem, jak długo tu zostanę. Być może jeszcze tylko kilka dni.

Chyba żartujesz – mruknął, unosząc brwi. – Dokąd się wybierasz? Czyżbyś znalazła gdzieś lepszą pracę?

Niezupełnie – odparła niepewnie. – Po prostu... Hilda wie, że zostanę tu, dopóki nie zarobię wystarczającej sumy pieniędzy, żeby... pojechać do miasta i zobaczyć, czy nie mogłabym.

Czego nie mogłabyś? – przynaglił ją Jonas, kiedy zamilkła; – Pozwól mi zgadnąć. Będziesz dalej się błąkać, znajdziesz inną knajpę, która cię zatrudni, może nawet awansujesz na kelnerkę. Czy to jest szczyt twoich ambicji, Laurel?

Dlaczego ciągle w ten sposób się do mnie zwracasz? – spytała.

Jak?

Laurel. Od wielu dni tak do mnie mówisz. Chciałabym wiedzieć dlaczego.

Przecież to twoje imię, prawda?

Ale wszyscy tu mówią do mnie Laurie.

Odwrócił się do zlewu, zachowując kamienny wyraz twarzy. Laurel poczuła nagły lęk i nerwowymi ruchami układała liście sałaty na talerzach.

I co z tego? – rzucił przez ramię. – Myślałem, że Laurie to po prostu zdrobnienie od Laurel.

Ale mogłoby być też zdrobnieniem od Lorraine, Lauretty lub wielu innych imion – powiedziała, czując, że powinna zmienić temat. – Po prostu jestem ciekawa, dlaczego wybrałeś właśnie imię Laurek – Może dlatego, że do ciebie pasuje – odparł. – A może dlatego, że mi się podoba.

Laurel pozornie spokojnie kiwnęła głową, choć w głębi duszy wyła z rozpaczy. Miała ochotę odwrócić się i wybiec z tego hotelu, wyjechać z tego miasteczka i uciec jak najdalej od tego dziwnego i chyba groźnego mężczyzny, który stał przy zlewie z rękami pełnymi obierek i uważnie na nią patrzył.

A więc? – spytał w końcu. – Jak brzmi twoja odpowiedź, Laurel?

W jakiej sprawie?

W sprawie baseballu. I drużyny Maluchów.

Niech będzie – odparła ze znużeniem. – Ale tylko tymczasowo. Nie mogę podejmować żadnych długoterminowych zobowiązań.

Chciał coś powiedzieć, ale Laurel odwróciła się i skupiła uwagę na sałatkach.

To rozstrzyga sprawę, pomyślała z desperacją. Wieczorem skontaktuję się z ojcem, a potem obmyślę plan ucieczki. Jeśli szybko stąd nie wyjadę, z pewnością wydarzy się coś strasznego.

Ten ma raglanowe rękawy – powiedziała Nellie, pokazując wzór wełnianego swetra. – Są łatwiejsze do zrobienia niż wszywane, zwłaszcza dla osoby początkującej.

Laurel siedziała na kanapie ze skrzyżowanymi nogami, a Puszek leżał wygodnie na jej kolanach. W domku Nellie czuła się już jak u siebie i odwiedzała staruszkę, kiedy tylko mogła.

Puszek zadowolony zamknął oczy, a ona sięgnęła po kolejne ślazowe ciasteczko z orzechami.

Tak pani sądzi? – spytała, patrząc z powątpiewaniem na rysunek. – To wygląda na bardzo skomplikowane. Te wszystkie detale wzdłuż rękawów.

Trzeba po prostu spuścić jedno oczko na końcu każdego rządka – wyjaśniła Nellie. – To nie jest trudne.

Pani tak wiele potrafi, Nellie – powiedziała, patrząc na staruszkę ze szczerym podziwem. – Ma pani zdolności, o których nawet mi się nie śniło.

Zdolności? Jakie zdolności? – spytała Nellie, unosząc głowę.

Laurel nadgryzła kolejne ciastko i zatoczyła ręką szeroki łuk.

Wszechstronne – powiedziała, kiedy mogła już mówić. – Potrafi pani wspaniale gotować, szyć, robić na drutach, szydełkować i haftować. Wie pani, jak ubić masło, jak zrobić kiełbasę i przetopić tłuszcz na mydło. Założę się, że spokojnie mogłaby pani uczyć studentów sztuk przetrwania.

Och, nie przesadzaj – zaprotestowała Nellie, ale jej twarz rozpromienił radosny uśmiech.

Naprawdę – potwierdziła Laurel. – Nie mogę wprost uwierzyć, że jest pani aż tak utalentowana.

Ludzie z mojego pokolenia musieli znać się na wielu rzeczach – wyjaśniła Nellie cicho, kartkując żurnal. – Kiedy moje dzieci były małe, nie kupowało się jedzenia ani ubrania w sklepach. Musiałam wszystko sama szyć a także przyrządzać i przechowywać pożywienie.

Życie musiało być wtedy bardzo trudne.

W pewnym sensie tak – odparła Nellie ze smutnym uśmiechem – ale w jakiś dziwny sposób żyło nam się znacznie łatwiej niż dzisiaj. Rodzina zawsze była razem. Nie musieliśmy zatrudniać nianiek, pracować na dwóch czy trzech posadach, kupować drogich rzeczy ani chronić naszych dzieci przed samochodami czy kidnaperami.

Gdzie teraz są pani dzieci? – spytała Laurel. – Stale zapominam. Syn mieszka w Reginie, tak?

Tak, mój syn William – zgodziła się Nellie, kiwając głową. – Ojciec Stacy – dodała, wskazując fotografię wnuczki.

Ale ma pani też córkę, prawda?

Tak, Karen. Mieszka z mężem w Ottawie. Spójrz na to, Laurie. Czy lubisz golfy?

Pod warunkiem, że wełna nie jest za gruba – odparła Laurel, patrząc na wzór. – W przeciwnym razie sweter może okazać się zbyt ciepły, prawda?

Nellie ponownie zabrała się do kartkowania żurnala, a Laurel głaskała Puszka, dopóki nie zaczął leniwie mruczeć.

Czy często ich pani widuje? – zagadnęła po chwili.

Kogo? – spytała Nellie, poprawiając na nosie okulary w cienkiej, złotej oprawce.

Rodzinę.

Są bardzo zajęci własnymi sprawami – oznajmiła Nellie obojętnym tonem i wzruszyła ramionami. – Często dzwonią. Mieszkają bardzo daleko, więc nie można ich winić za to, że nie mają czasu tu przyjeżdżać.

Laurel pomyślała, że gdyby miała matkę lub babcię tak wspaniałą jak Nellie, dokładałaby wszelkich starań, by ją odwiedzać i utrzymywać z nią bliskie kontakty. Nie rozumiała ludzi, którzy nie przywiązują wagi do więzów rodzinnych. Zaczęła myśleć o ojcu i o tym, jak bardzo go kocha. Nie potrafiłaby odwrócić się od niego plecami.

Dlatego właśnie siedzi teraz w Wolf Hill.

Po raz kolejny miała ochotę wyznać Nellie prawdę o sytuacji, w jakiej się znalazła, i poprosić ją o radę. Łączyła je teraz tak serdeczna przyjaźń, że czuła się nieswojo, ukrywając przed staruszką tak ważną rzecz.

Ale po chwili przypomniała sobie badawczy wzrok, jakim obserwował ją Jonas O’Neal, i jego niepokojący sposób bycia. Zdała też sobie sprawę, że to właśnie dzięki niemu poznała Nellie. Zastanawiała się, czy tamtego dnia nie zostawił celowo lekarstwa Nellie w kuchni.

Otrząsnęła się z tych myśli i delikatnie podrapała kota po białym brzuchu.

Miała pani rację w tamtej sprawie – odezwała się nagle.

W jakiej sprawie, kochanie?

W sprawie Crystal. Ona chyba rzeczywiście jest w ciąży.

Naprawdę? – spytała Nellie, podnosząc wzrok. – Czy powiedziała ci o tym?

I tak, i nie.

Laurel zrelacjonowała popołudniową rozmowę o problemach kuzynki Crystal.

Biedactwo – mruknęła Nellie.

Początkowo nie przepadałam za nią – przyznała Laurel – teraz jednak naprawdę ją polubiłam. Miałam jej za złe, że spycha na mnie tyle swoich obowiązków, ale potem, kiedy uświadomiłam sobie, że może być w ciąży, zaczęłam patrzeć na to inaczej. Ostatnio chyba lepiej się czuje, bo robi nawet więcej niż musi.

Słyszałam, że to miła dziewczyna, choć nosi się jak gwiazda filmowa.

Sporo z nią ostatnio rozmawiałam. To naprawdę dobry człowiek, ale wydaje się bardzo zmartwiona i nieszczęśliwa.

Za moich czasów dla panny ciąża była prawdziwą hańbą. Obecnie to raczej kwestia pieniędzy.

Ma pani rację – przyznała Laurel. – Zastanawiam się, jak, na miły Bóg, da sobie radę z dzieckiem, jeśli dalej będzie pracowała jako kelnerka.

No cóż, nie ona jedna jest w takiej sytuacji.

Wiem. – Laurel spojrzała na zapadający za oknem wiosenny zmierzch. – Ja miałam szczęście, bo nie musiałam się martwić o byt. Zawsze dostawałam tak wiele i nie...

Zaczerwieniła się i urwała, ale Nellie tylko zerknęła na nią z zadumą i wróciła do przeglądania żurnala.

Nellie...

Tak, kochanie?

Laurel delikatnie zsunęła Puszka z kolan, a potem wstała i podeszła do okna.

Przypuśćmy, że mogłaby pani mieć wszystko, czego dusza zapragnie – powiedziała po chwili, odwracając się i patrząc na siedzącą w bujanym fotelu staruszkę. – Jakie byłoby pani życzenie?

Chciałabym, żeby moja rodzina mieszkała w pobliżu – odparła Nellie bez chwili namysłu.

Laurel podeszła do niej i uścisnęła ją serdecznie.

A poza tym? Chodzi mi o marzenia.

Sama nie wiem. – Nellie zastanawiała się przez chwilę. – Chyba chciałabym pojechać na wycieczkę.

Naprawdę? Dokąd?

Niezbyt daleko – odparła. – Do Calgary albo może do Vancouveru. Chciałabym spędzić wieczór w dużym mieście – dodała cicho.

Chyba pani żartuje. Wieczór w mieście? – spytała Laurel, uśmiechając się do niej.

Chciałabym wystroić się w ładną, nową suknię i zjeść kolację w jakiejś eleganckiej restauracji, a potem pójść do teatru na wspaniały musical, na przykład na „Ducha w operze”, a później napić się szampana. To jest moje marzenie – wyznała nieśmiało. – Wiem, że ono się nigdy nie spełni, ale rozmyślanie o tym sprawia mi dużo radości.

Laurie poczuła dławienie w gardle.

Gdyby znalazła się z powrotem w tym olśniewającym, odległym świecie, który był jej prawdziwym życiem, z łatwością mogłaby spełnić marzenia Nellie. Oczami wyobraźni widziała, jak wysyła jej piękną suknię, potem jedzie po nią na lotnisko wielką limuzyną i zapraszają do restauracji, a później zabiera do teatru w centrum Vancouveru.

Pewnego dnia, Nellie... – mruknęła i pochyliła się, by ją objąć. – Przyrzekam, że pewnego dnia spełnię pani marzenie.

Ależ, Laurie – zaprotestowała Nellie, odwzajemniając jej uścisk – twoje wizyty sprawiają mi wiele radości. To najmilsza rzecz, jaką możesz dla mnie zrobić.

Och, Nellie...

Laurel odwróciła głowę, by ukryć napływające do oczu łzy.

Powiedz mi – zaczęła Nellie po chwili obojętnym, rzeczowym tonem – czy spotkałaś jeszcze tego tajemniczego, młodego człowieka?

Kogo? – spytała Laurie, siadając na kanapie i kładąc kota na kolanach.

Tego przystojnego mężczyznę, który pomógł mi zrobić zakupy. Chyba ma na imię Jonas.

Nie kręci się po okolicy tak często jak przedtem. Wyprowadził się z hotelu i wynajął mieszkanie nad sklepem z narzędziami.

Więc już go nie widujesz?

Ależ owszem, widuję. Niemal codziennie przychodzi do hotelu na lunch i kolację.

Rozumiem.

Nellie wzięła ze stołu motek wełny i zaczęła zwijać go w kłębek.

Właśnie dzisiaj powiedział mi – ciągnęła niechętnie – że zgłosił nas oboje jako trenerów drużyny baseballowej, żeby przygotować dzieci do wiosennych rozgrywek. Mam być kimś w rodzaju jego asystentki;

Rozumiem. Chyba nakłoniła go do tego Aggie Krantz, prawda? Bądź co bądź – dodała z rozmysłem – Aggie jest żoną jego szefa. Pewnie trudno mu było odmówić.

To jestem w stanie – zrozumieć – rzekła Laurel, wstając z kanapy i przechadzając się po małym pokoju – ale nie pojmuję, dlaczego mnie do tego wciągnął.

Baseball to dobra zabawa – skomentowała Nellie.

Zwłaszcza z małymi dziećmi.

Aleja nie mogę zostać trenerką! – zawołała Laurel.

Nawet nie wiem, jak długo tu...

Zauważyła, że Nellie posmutniała, więc podeszła do niej bliżej.

Tak czy owak, nie przestaniemy się przyjaźnić, Nellie – obiecała, przyklękając obok bujanego fotela.

Nawet jeśli los zmusi mnie do wyjazdu, będę dzwonić i odwiedzać panią, kiedy tylko czas mi na to pozwoli.

Przyrzekam. Jest pani dla mnie taka dobra.

Nie martw się, kochanie – szepnęła Nellie, uśmiechając się i głaszcząc Laurel po włosach. – Twoje wizyty były jak cudowny prezent. Jeśli wyjedziesz, będę szczęśliwa, wspominając nasze rozmowy i rzeczy, które razem robiłyśmy.

Laurel ponownie ją objęła i wtuliła twarz w jej miękki, różowy sweter.

A może – ciągnęła Nellie, poklepując Laurel po plecach – zyskam sobie sojusznika.

Sojusznika? Kogo ma pani na myśli?

Tego młodego mężczyznę – odpowiedziała Nellie z uśmiechem. – Wydaje mi się, że próbuje zatrzymać cię w Wolf Hill. Może we dwoje będziemy w stanie przekonać cię, żebyś tu jeszcze została przez jakiś czas.

Laurel po raz kolejny oparła się pokusie wyjawienia Nellie, kim jest i co robi w tym małym miasteczku na prerii.

Przyrzekła sobie, że niebawem to uczyni. Najpierw jednak porozmawia z ojcem, a kiedy dowie się, co u niego słychać, wróci do Nellie i wyzna jej całą prawdę. Potem obmyślą razem plan wyjazdu i pobytu Nellie w Vancouverze.

Uśmiechnęła się na myśl o tym miłym wydarzeniu. Być może Hilda i Crystal przyjechałyby z Nellie, by oderwać się od pracy w kuchni. Postanowiła, że zaprosi je wszystkie trzy do wspaniałej restauracji i zachęci do zamówienia najdroższych dań.

Kiedy się tak uśmiechasz, kochanie, wyglądasz jak mała dziewczynka – oznajmiła Nellie, patrząc na nią czule. – Najsłodsza na świecie.

Pozory mogą mylić – powiedziała Laurel zdawkowym tonem i wstała. – No, przejrzyjmy jeszcze raz te żurnale. Chciałabym wybrać sobie jakiś wzór, żebyśmy mogły pójść po zakupy, kiedy tylko będę miała wolny dzień. Gdzie widziała pani ten sweter z raglanowymi rękawami?

Po chwili były już pochłonięte przeglądaniem żurnali.

Potem przyszła pora na gorący napój jabłkowy z bitą śmietaną, a następnie na pożegnalną filiżankę herbaty, którą wypiły w zapadającym zmroku na werandzie.

Kiedy Laurel wyruszyła do domu, świat wokół niej przypominał dekorację teatralną, a niebo nad prerią wyglądało jak wspaniały baldachim z czarnego jedwabiu, upstrzony błyszczącymi cekinami. Drzewa niczym chór stojący w głębi sceny kołysały się i szemrały, spowite w zamglone ciemności, a ich gałęzie połyskiwały smugami srebra.

Zorza polarna błyszczała nad miastem, wysyłając długie, złociste promienie, które padały na prerię, a potem unosiły się ku niebu. Światło zmieniało barwę z różowej przez zieloną aż do fiołkowo różowej, migocząc i drżąc w wieczornym wietrze.

Laurel przystanęła przed hotelem i ze ściśniętym sercem obserwowała to widowisko, czując się jak mała, samotna istota pośród tej wspaniałej feerii świateł. Ogarnął ją wielki smutek, a do oczu napłynęły łzy. Jej serce przepełniła bolesna tęsknota, której przyczyn nie znała i nie chciała analizować zbyt dokładnie.

Wiedziała, że źródłem jej uczuć nie jest samotność ani nostalgia. Nie tęskniła za pracą w rodzinnej firmie ani za swym luksusowym mieszkaniem. Pragnęła czegoś nieokreślonego i odległego, czegoś, co ma jakiś związek ze wspomnieniami, których Nellie strzegła jak skarbu. Marzyła o uścisku mężczyzny i o małym, bezbronnym dziecku, które mogłaby tulić w ramionach...

Skrzyżowała ręce, podziwiając wspaniałą grę barw.

W końcu z trudem oderwała wzrok od nieba, wbiegła na werandę i weszła do hotelu, spodziewając się, że zastanie tam Jonasa, który niekiedy przychodził wieczorem obejrzeć telewizję lub poczytać czasopisma rozłożone na dużym stole w holu.

Ale hol był równie pusty jak ulice miasteczka. Weszła na górę, otworzyła drzwi pokoju, a potem umyła ręce i twarz, przyglądając się przez dłuższy czas swemu odbiciu w lustrze. W końcu usiadła na łóżku, sięgnęła po telefon i zaczęła nakręcać numer.




Rozdział 7


Halo? Słucham, kto mówi?

Laurel ścisnęła mocniej słuchawkę, nie mogąc przez chwilę wykrztusić z siebie słowa. Serce biło jej jak oszalałe.

Głos ojca brzmiał jak zawsze energicznie i pogodnie, a wesoły ton na końcu zdania zdawał się świadczyć o tym, że z radością wita swego rozmówcę.

Stewart Atchison posiadał pewien szczególny dar. Nawet kiedy pozdrawiał spotkanego przypadkowo w holu portiera, zachowywał się w taki sposób, jakby tego właśnie człowieka chciał zobaczyć i uciąć sobie z nim długą, miłą pogawędkę.

W dodatku było to zupełnie szczere. Stewart naprawdę kochał ludzi. Wszystkich ludzi. Był niezwykle dobrym człowiekiem...

Halo? – powtórzył, zaniepokojony przedłużającą się w słuchawce ciszą.

Laurel odchrząknęła i przycisnęła dłoń do oczu.

Tatusiu – wyszeptała. – To ja.

Laurie! Na miłość boską, gdzie jesteś? Nie odpowiadaj na to pytanie – rzucił nagle. – To był tylko odruch, kochanie. Przeżywam ciężkie chwile, nie wiedząc, co u ciebie słychać i jak można się z tobą skontaktować.

Wiem – szepnęła. – Czuję się bardzo samotna, tato. Zupełnie jakbym błąkała się po księżycu.

Okropnie mi przykro... – wymamrotał i usłyszała w jego głosie nutkę bólu – że zmusiłem cię do wyjazdu i wywróciłem ci życie do góry nogami... Nikogo nie powinno się narażać na takie cierpienia.

To trudne dla nas obojga – szepnęła. – W istocie cała ta sytuacja jest chyba jeszcze gorsza dla ciebie i Marty niż dla mnie. Ja czuję się po prostu bardzo samotna.

Przykro mi, że cię na to naraziłem, kochanie, ale wiesz, że tak jest bezpieczniej dla nas obojga.

Więc sprawa nie została jeszcze wyjaśniona? – spytała ze ściśniętym sercem.

Posłuchaj, kochanie – rzekł przytłumionym głosem. – Wiesz, że te urzędowe sprawy ciągną się okropnie długo. Pracownicy firmy dostają już obłędu. Wszystko jeszcze przed nami.

Ale... – Poczuła rosnący niepokój. – Czy wciąż, mnie szukają? Czy powrót do domu byłby dla mnie bezpieczny?

Jeszcze nie teraz. Komisja zaczęła wzywać świadków. Gdybyś tu była, znalazłabyś się na samym początku – listy. Dopóki nie mają do ciebie dostępu, nie mogą nic zrobić.

Ale, tato... Czy to nie jest... trochę nielegalne? Przecież łamię prawo, unikając przesłuchania, prawda? A przynajmniej, jeśli nie literę prawa, to jego ducha.

Zawsze byłaś straszną pedantką na punkcie przestrzegania zasad – stwierdził pogodniejszym tonem.

Chyba nigdy w życiu nie zrobiłam świadomie czegoś nielegalnego – przyznała. – Nie potrafię przejechać na czerwonym świetle o trzeciej nad ranem, nawet jeśli w zasięgu wzroku nie ma innego samochodu. Jestem fanatycznie praworządna, tato.

Oczywiście, ale nie łamiesz żadnego prawa. Przecież nie wręczono ci wezwania, więc nie robisz nic złego. Po prostu spędzasz urlop w jakimś bliżej nieokreślonym miejscu. Prawdę mówiąc, rozpuściłem pogłoskę, że ostatnio niezbyt dobrze się czułaś. Powiedziałem, że cierpisz na coś w rodzaju depresji i potrzeba ci sporo czasu, żeby w samotności dojść do siebie.

Laurel spojrzała na ciemne niebo widoczne między jej perkalowymi, kwiecistymi zasłonami.

Wolałabym, żebyś wymyślił jakieś inne usprawiedliwienie. To sugeruje, że jestem słaba i tchórzliwa, bo uciekam od własnych problemów.

Zwłaszcza że te problemy w gruncie rzeczy dotyczą mnie, a nie ciebie?

Nie to miałam na myśli. Czy rozmawiałeś z Chetem Landrym?

Stary Chet umył od wszystkiego ręce. Zaprzecza, jakoby wiedział o naszych zamówieniach czy informacjach, które mi przekazywał. Według niego nic takiego w ogóle nie miało miejsca.

Ależ, tato! – zawołała z przerażeniem w głosie. – Dlaczego on tak robi?

Żeby ratować własną skórę – odparł posępnie. – Jego wydział siedzi w tym po uszy, a Chet wykorzystał mnie jako przykrywkę. To poważna rozgrywka, kochanie. Chodzi o to, żeby uratować siebie i nikogo nie wsadzić do więzienia. Zdaję sobie sprawę, że nie powinienem był przystawać na ich propozycje, niezależnie od tego, jak wiele rządowych pieczęci umieszczono na listach. Dziękuję Bogu, że ciebie tu nie ma. Dopóki nie znajdę innych świadków, którzy pomogą mi oczyścić się z zarzutów, mogę liczyć tylko na to, że nikt nie jest w stanie złożyć obciążających mnie zeznań, dotyczących realizacji tych zleceń.

Ale nie mogę siedzieć tu w nieskończoność, tato – powiedziała z rosnącym przerażeniem w głosie. – Miasteczko, w którym mieszkam, nie jest.

Nie mów! – zawołał. – Nie mów ani słowa na ten temat. Kochanie, naprawdę nie chcę wiedzieć, gdzie jesteś – dodał łagodniej. – Sytuacja tutaj stała się strasznie zagmatwana. Jedyna moja pociecha to świadomość, że ty jesteś daleko stąd i że kiedy spytają mnie, gdzie jesteś, będę mógł udzielić im szczerej odpowiedzi.

Rozumiem – odparła posępnie.

W takiej samej sytuacji znajduje się twój sekretarz – dodał po chwili. – Dręczą biednego Dennisa, żeby powiedział im, gdzie jesteś i pytają, czy nawiązałaś z nim kontakt.

I co on na to?

Nic. Mówi im, że byłaś przemęczona i chora, że ciągle wspominałaś o urlopie, a potem nagle zniknęłaś. I na tym koniec.

To dobrze. – Na myśl o Dennisie uśmiechnęła się ze smutkiem. – Bardzo mi go brak, tato. Brak mi was wszystkich. Jak się miewa Marta?

Jest okropnie gruba – oznajmił radośnie. – Aż trudno uwierzyć, że kobieta w tak zaawansowanej ciąży potrafi w ogóle się poruszać.

Może to będą bliźnięta.

Nawet tak nie mów! – zawołał z przerażeniem, wywołując u niej wybuch śmiechu.

Ojciec zawsze umiał ją rozbawić.

Jak Marta znosi wszystkie te problemy? – spytała.

Dobrze – odparł, ale w jego głosie pobrzmiewała nutka niepewności.

Chyba niełatwo jej... oczekiwać narodzin pierwszego dziecka i jednocześnie radzić sobie z tym całym bałaganem.

To jest cholernie trudne – przyznał. – Dobrze o tym wiem, kochanie, ale Marta naprawdę potrafi walczyć z przeciwnościami losu. Obie moje dziewczynki to potrafią – dodał czule. – Wiesz, jak bardzo cię kocham, Laurie.

Ja ciebie też kocham, tato. – Nastąpiła chwila ciszy. – Kiedy lekarz przewiduje poród? Przykro mi, że mnie tam nie będzie.

Twierdzi, że nastąpi to dopiero za jakieś dwa tygodnie. Do tego czasu cała sprawa zostanie zapewne załatwiona. Za tydzień od przyszłego wtorku mam spotkanie z ministrem finansów, który zamierza opowiedzieć się po mojej stronie.

Tato! – zawołała. – Naprawdę? Jesteś pewien, że oni udzielą ci poparcia?

Nie mają wyboru – odparł chłodno. – Jeśli tego nie zrobią, mogę ich postawić w bardzo kłopotliwej sytuacji. Bądź co bądź, to oni są odpowiedzialni za poczynania Cheta.

Dzięki Bogu – mruknęła, opadając z ulgą na poduszki. – To wszystko zmienia.

Zatem wytrzymaj jeszcze kilka najbliższych tygodni, kochanie. Ale nie dzwoń do mnie, chyba że wpadniesz w tarapaty – dodał. – To zbyt ryzykowne. Podejrzewam, że nawet ten telefon może być na podsłuchu.

Jak się dowiem, kiedy będę mogła bezpiecznie wrócić do domu?

Czy jesteś w Kanadzie? – spytał po chwili wahania. – Nie podawaj mi żadnych szczegółów. Odpowiedz tylko tak lub nie.

Tak.

Czy daleko masz do kiosku, w którym sprzedają „Financial Post”?

Laurel pomyślała o zakurzonym stojaku z gazetami i czasopismami w sklepie Harolda Barnesa.

Chyba nie – odparła.

To dobrze. Kiedy wszystko się wyjaśni, zamieszczę wiadomość w sobotnim wydaniu, w rubryce ogłoszeń prywatnych. Będzie miało tytuł: „Do mojej ukochanej”. Zgoda?

Zgoda – przytaknęła Laurel. – Jeszcze tylko kilka tygodni, tak?

No cóż... – Ojciec zawahał się. – Nie licz na to w stu procentach, kochanie. Wiesz, jak skomplikowane są takie procedury. Ale robię, co w mogę, żeby wszystko przyspieszyć.

A jeśli Marta urodzi...

Zawiadomię cię tą samą drogą.

Dobrze. Posłuchaj, tato, muszę ci coś powiedzieć, bo mnie to niepokoi.

Tak? – powiedział w rzadkim dla niego przypływie zniecierpliwienia.

Laurel niemal instynktownie wyczuła, że ojciec ostrożnie ogląda się przez ramię.

Tato, w miejscowości, w której jestem...

Nic mi nie mów!

Ależ nic ci nie mówię. Po prostu chcę, żebyś wiedział, że kręci się tu pewien mężczyzna, który... który budzi mój niepokój.

Co masz na myśli, Laurie? – spytał z nagłą czujnością w głosie. – Czy ktoś ci groził?

Nic podobnego. Ale mam wrażenie, że on coś o mnie wie, choć tego nie ujawnia.

Co to za facet?

Jest mniej więcej w moim wieku. Dość przystojny – przyznała z niechęcią – jeśli ktoś lubi mężczyzn o ostrych rysach. Nosi dżinsy i skórzaną kurtkę. Jest bardzo uprzejmy – dodała. – Nie zrozum mnie źle... On nie straszył mnie ani mi nie groził, ale nie sądzę, żeby to był zbieg okoliczności, że przyjechał tu niemal równocześnie ze mną i...

Czy myślisz, że cię śledzi? – spytał z niepokojem w głosie.

Nie wiem. Początkowo zdawał się mnie nawet nie zauważać, ale teraz często mam wrażenie, że jestem obserwowana.

Ach, więc o to chodzi – powiedział z wyraźną ulgą. – Nic dziwnego, że cię obserwuje. Jesteś atrakcyjną kobietą, kochanie.. Każdy mężczyzna by cię obserwował, gdyby tylko miał taką możliwość.

Nie mówiłbyś tak, gdybyś widział, jak teraz wyglądam – oznajmiła, krzywiąc się na myśl o swoim zniszczonym ubraniu i spierzchniętych, zaczerwienionych dłoniach. – Pracuję w kuchni hotelowej. Przez dziesięć godzin dziennie zmywam naczynia i obieram ziemniaki. Nauczyłam się nawet skubać i patroszyć kury.

Och, Laurie – mruknął Stewart. – Na miłość boską, kochanie, tak mi przykro.

Nie martw się o mnie – powiedziała. – Cała ta przygoda wydaje mi się dość interesująca. Kiedy wrócę do domu, z pewnością będzie o czym opowiadać. Ale wciąż niepokoję się, czy ten mężczyzna nie jest przypadkiem policjantem lub agentem rządowym.

Dlaczego? Co robi poza tym, że cię obserwuje?

Nic strasznego. Podjął pracę w miejscowym sklepie z narzędziami. Przez cały dzień rozładowuje ciężarówki i układa kartonowe pudła w magazynie. Mieszka w pokoju nad sklepem.

No cóż, wydaje mi się, że nie masz żadnego powodu do obaw – rzekł ojciec po chwili milczenia. v Gdyby cię śledził, z pewnością nie zadawałby sobie trudu z szukaniem pracy i wynajmowaniem mieszkania. Potwierdziłby twoją tożsamość, wręczyłby ci wezwanie i odwiózł cię z powrotem do Vancouveru.

Wiem – przyznała. – Powtarzam to sobie, ale...

Ale on nadal cię obserwuje – dokończył z pobłażliwym śmiechem. – Nie można mieć” mu tego za złe. Nie przejmuj się, dziecinko. I posłuchaj, nie zakochaj się w jakimś miejscowym chłopaku, który pracuje w sklepie z narzędziami, dobrze? Jesteś atrakcyjną kobietą, Laurie. Życie z pewnością ma ci do zaoferowania coś znacznie bardziej interesującego niż romans z prowincjonalnym gogusiem.

Nie mam pojęcia – odparła chłodno – co życie ma mi do zaoferowania. Chciałabym wrócić do pracy.

Robię, co mogę. Kochanie, muszę już iść. Boję się rozmawiać dłużej. Czy czegoś potrzebujesz?

Jakie to ma znaczenie? – spytała. – Jak mógłbyś dostarczyć mi cokolwiek, skoro nie wiesz, gdzie jestem?

Chyba masz rację – przyznał pogodnie. – Ale poczułbym się znacznie lepiej, gdybyś zapewniła mnie, że u ciebie wszystko dobrze.

Tak, u mnie wszystko dobrze – powtórzyła, uśmiechając się wbrew sobie, – Posłuchaj, czy mógłbyś przekazać Dennisowi...

Wiesz, że nie mogę mu nic przekazać, Laurie. Nikt nie może się dowiedzieć, że rozmawialiśmy.

Masz rację – rzekła powoli. – Do widzenia, tato. Kocham cię. Pospiesz się i wyjaśnij wszystko, żebym mogła wrócić do domu.

Oczywiście, kochanie. Trzymaj się z dala od miejscowych przystojniaków.

A ty opiekuj się swoją ciężarną żoną. Nie mogę doczekać się małego braciszka lub siostrzyczki.

Tak trzymaj. I zaglądaj do gazety w każdą sobotę, kochanie. Niebawem dam ci znać.

Odłożył słuchawkę, a miejsce jego ukochanego głosu zajął monotonny sygnał.


W kilka dni później, we wtorek po południu, Laurel weszła na bezpański plac położony obok pastwiska, na którym Luther Barnes puszczał swój zdalnie sterowany samolocik, ilekroć udało mu się wymknąć spod czujnego oka Hildy.

Jonas, który już tam był, wyglądał młodzieńczo i atrakcyjnie w żółtej koszulce z nadrukowaną na plecach nazwą drużyny. Otaczała go hałaśliwa gromadka dzieci, ubranych w identyczne, klubowe stroje.

Dwa rozmiary nadają się dla wszystkich – oznajmił, widząc, że Laurel patrzy na luźne, zwisające koszulki małych zawodników. – Dla dorosłych i dla dzieci. Gdzie jest twój strój klubowy, trenerze?

Jest chyba tego samego rozmiaru co twój. Sięga mi prawie do kolan.

Twarz Jonasa rozjaśnił przelotny uśmiech, ale nie powiedział nic więcej na temat jej nieprzepisowego stroju.

Czy masz rękawicę? – spytał.

Wczoraj oglądałam je w sklepie, ale nie stać mnie na taki wydatek. Najtańsza kosztuje pięćdziesiąt dolarów. To więcej, niż mogę zaoszczędzić przez miesiąc.

Przyniosłem ci rękawicę – oznajmił pogodnym tonem. – Pożyczyłem ją z magazynu.

Włożyła rękawicę, którą jej podał, i chcąc ją wypróbować, kilka razy uderzyła w nią pięścią.

Idź na boisko – polecił jej, podnosząc parę baseballowych kijów – i pokaż nam kilka rzutów. Chłopcy, biegnijcie z Laurie – powiedział do grupki dzieci, które mocowały się zawzięcie. – No już, przestańcie! Jesteśmy tu po to, żeby grać, a nie żeby się nawzajem pozabijać.

Dzieci rozstąpiły się, a potem pobiegły po swoje baseballowe czapki i rękawice. Laurel z rosnącym poczuciem nierealności ruszyła w kierunku boiska, a za nią podążyła dwunastka ubranych na żółto urwisów.

Jak masz na imię? – spytała małego, piegowatego, rudego chudzielca, który biegł truchtem obok niej, ściskając w rękach parę ochraniaczy.

Melanie – odparło dziecko, obnażając w ujmującym uśmiechu rząd rzadko rozstawionych ząbków.

Och – powiedziała, zdając sobie sprawę ze swej pomyłki.

A ja nazywam się Tyler – oznajmił jakiś chłopiec, przeciskając się do nich przez gromadę kolegów.

Wytrzyj nos – upomniała go surowo Melanie. – Wyglądasz jak małe dziecko.

Chłopiec bez zażenowania wykonał jej polecenie, a potem nasunął baseballową czapkę na oczy i zajął pozycję na boisku w pobliżu Laurel. Przykucnął w napięciu i wyciągnął przed siebie dłoń w rękawicy jak zawodowy gracz, choć nikt jeszcze nie stał w kole, z którego wybija się piłkę.

Melanie i Laurel wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.

Och, ci chłopcy – mruknęła dziewczynka, wymownie przewracając oczami. – To takie głuptasy.

Nie jestem głuptasem! – zawołał Tyler, nadal trzymając wyciągniętą przed siebie dłoń w rękawicy. – Po prostu jestem gotowy. Jonas powiedział, że dobry gracz zawsze powinien być gotowy do przyjęcia piłki.

Jakiej piłki? – spytała Melanie.

Jonas podszedł do swego stanowiska, wymachując próbnie kijem. Podrzucił piłkę w górę, lekko w nią uderzył i posłał ją w najdalszą część boiska, na której stały dzieci. Śledziły uważnie jej lot, a kiedy uderzyła o ziemię, rzuciły się gwałtownie, by ją złapać.

Laurel zachichotała i pomyślała, że prowadzenie treningów może okazać się znacznie zabawniejsze, niż przypuszczała.

Opuściła daszek swojej czapeczki, by osłonić oczy przed promieniami zachodzącego słońca, a potem spojrzała ukradkiem na Jonasa, który stał na stanowisku odbijającego.

Wydawał się odprężony. Nie było w nim ani odrobiny brutalności, która tak ją dotychczas niepokoiła. Widać było, że lubi dzieci, atu, na boisku, stojąc wśród gromady młodych zawodników, sam wyglądał niemal jak chłopiec. Zacięty zarys jego ust wyraźnie złagodniał, a na twarzy malowała się pogodna beztroska.

Podziwiając jego silne ciało i ruchy bioder przy każdym zamachu uznała, że jest nieźle zbudowany.

Przyszło jej do głowy, że może Jonas O’Neal jest zawodowym sportowcem, który zrobił coś, co zrujnowało jego karierę i teraz ukrywa się w tym małym miasteczku. Zachowywał się z arogancką pewnością siebie, poruszał ze swobodnym wdziękiem, a wyraz jego oczu świadczył o tym, że widział w życiu rzeczy, o których inni ludzie nawet nie śnili.

Przyklęknął, by podać jednemu z dzieci kij baseballowy. Otoczył chłopca ramionami, demonstrując pozostałym zawodnikom, jak należy go trzymać i jak brać rozmach.

W ten sposób – tłumaczył. – To łatwe. Nie próbujcie popychać piłki, tylko uderzajcie ją mocno i pozwólcie, żeby kij wykonał swoje zadanie. Widzicie?

Zamachnął się ponownie, a piłka pomknęła wysoko w górę i zatoczywszy szeroki łuk, poszybowała ponad drugą bazą. Laurel cofnęła się nieco i, przymrużywszy oczy przed słońcem, próbowała ocenić tor jej lotu.

Twoja piłka, Laurie! – krzyknęła Melanie gdzieś za jej plecami.

Laurel skoczyła w lewo, złapała piłkę, zanim dotknęła ona ziemi, i w biegu rzuciła ją z powrotem w stronę Jonasa.

Dobry chwyt! – zawołał Jonas. – Kolej na ciebie, Tyler.

Tyler jeszcze bardziej zesztywniał, przymknął oczy i wyciągnął przed siebie dłoń w rękawicy. Kiedy piłka uderzyła o ziemię o jakiś metr od niego, na twarzy chłopca odmalował się wyraz rozpaczy.

Teraz się rozbeczy – mruknęła pogardliwie Melanie. – To taki dzieciak!

Laurel podeszła do chłopca, przyklęknęła obok niego i stwierdziła, że Melanie ma rację. Oczy chłopca wypełniały łzy i znów zaczęło mu kapać z nosa. Laurel wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i wytarła mu twarz, a potem go objęła.

Trzeba patrzeć na piłkę, Tyler – szepnęła. – Nie wystarczy stać we właściwej pozycji. Musisz widzieć, dokąd piłka leci i starać się ją złapać. No chodź, spróbujemy zrobić to razem, dobrze?

Chłopiec spojrzał na nią smutnym, zrozpaczonym wzrokiem i kiwnął głową.

Podaj nam jeszcze jedną piłkę, Jonas – zawołała Laurel. – Możliwie wysoką i lekką.

Uderzona przez Jonasa piłka zatoczyła na tle chmur łagodny łuk, a potem zaczęła spiralnie opadać w ich kierunku.

Widzisz, Tyler – powiedziała Laurel, kucając obok chłopca. – Obserwuj piłkę. Przesuń się, to będziesz stał dokładnie na linii jej lotu.

Chłopiec z przerażeniem spojrzał w górę, a potem odskoczył na prawo i czekał w napięciu, aż piłka zacznie opadać.

Wyciągnij rękę daleko przed siebie! – zawołała Laurel. – Przygotuj się, nadlatuje!

Piłka spadła i wylądowała w rękawicy Tylera. Chłopiec patrzył na nią zdumionym wzrokiem, a potem odwrócił się do Laurel. Jego mokrą od łez twarz rozjaśnił radosny uśmiech.

Złapałem! – krzyknął. – Hej, Melanie, popatrz!

Złapałem ją!

Laurel zerknęła na Jonasa i zauważyła, że się do niej uśmiecha. Promienie słońca tworzyły złoty kontur wokół jego całej sylwetki. Odwzajemniła uśmiech, a potem szybko odwróciła głowę, uświadamiając sobie z niepokojem, że serce bije jej szybciej, a policzki nagle robią się gorące.

Hej! – zawołał Jonas, patrząc ponad jej głową na boisko. – Co się tam dzieje?

Laurel podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła szóstkę zawodników, którzy przykucnęli, tworząc koło. Wpatrywali się uważnie w ziemię, zupełnie zapominając o treningu.

Co tam macie? – spytała, podbiegając do nich.

Susły – wyjaśnił jeden z chłopców, odwracając do niej rozpromienioną twarz. – One tu mieszkają.

Laurel spojrzała na poszarpany otwór w darni, a potem na podniecone twarze chłopców. Jonas stanął za nią, a kiedy wszyscy przyglądali się badawczo zagłębieniu w ziemi, odruchowo położył dłoń na jej ramieniu.

Susły – wyjaśniła mu Laurel.

Odchylił głowę do tyłu i wybuchnął głośnym śmiechem, – Myślę, że chyba powinniśmy popracować nieco nad koncentracją i współzawodnictwem – oznajmił z powagą. – Co ty na to, trenerze?

Laurel przytaknęła ruchem głowy.

Może przez chwilę pograsz w polu – powiedziała, gwałtownie się od niego odsuwając. – Melanie i ja podamy ci kilka wysokich piłek, dobrze?

Zgodnie z jej oczekiwaniami, Melanie miała wprawne i zaskakująco silne uderzenie, jak na taką małą dziewczynkę. Przez pół godziny podawały piłki innym zawodnikom, obserwując, jak Jonas cierpliwie uczy chłopców sztuki gry w polu.

To będzie całkiem dobra drużyna – oznajmiła z zadowoleniem Melanie, uderzając kijem o ochraniacze. Może wygramy nawet kilka meczów w tym roku.

A w ubiegłym nie wygraliście żadnego?

Melanie znów przewróciła oczami. Widocznie w ten właśnie sposób wyrażała zwykle swoje emocje.

Zwycięstwo to nie wszystko, Melanie – powiedziała Laurel, uśmiechając się do niej.

Pewnie, że nie – przyznała dziewczynka. – Ale to już coś, prawda?

Owszem – powiedziała Laurel po chwili namysłu. – Tak, to prawda.

. A chłopcy powinni zdać sobie sprawę z tego, że dziewczęta potrafią grać tak samo dobrze jak oni – oznajmiła z przekonaniem Melanie i posłała w kierunku prawego pola tak trudną piłkę, że Jonas, chcąc ją złapać, musiał wykonać spektakularną robinsonadę.

Laurel zachichotała i przykucnęła za stanowiskiem Melanie, by złapać nadlatującą piłkę. Od wielu tygodni nie czuła się tak szczęśliwa.


Słońce zniknęło za odległym horyzontem, a wiatr stał się bardziej przenikliwy. Na zakończenie treningu Jonas wygłosił do zawodników wesołą przemowę, a potem pożegnał drużynę i patrzył, jak żółte koszulki hałaśliwie rozpraszają się na rowerach, pieszo albo w furgonetkach rodziców lub sąsiadów. Laurel i Jonas zostali sami na boisku. Pomogła mu pozbierać piłki, kije, tabele wyników, stanowiska i kubki na wodę, które schowali w bagażniku jego samochodu.

Szary mercedes miał co najmniej piętnaście lat, ale był znakomicie utrzymany. Laurel obejrzała go i pomyślała, że jest on równie intrygujący jak wszystko, co wiąże się z jego właścicielem.

Zastanawiała się, dlaczego Jonas nie jeździ furgonetką jak niemal wszyscy mieszkańcy miasteczka. A skoro stać go na mercedesa, to dlaczego zgodził się pracować w prowincjonalnym sklepie z narzędziami, najprawdopodobniej za pensję niewiele wyższą niż jej?

Zdała sobie nagle sprawę, że Jonas uważnie na nią patrzy. Odwróciła się gwałtownie i sięgnęła po wiszącą na płocie kurtkę.

Czas wracać do domu – powiedziała. – Jutro mam ranną zmianę.

Nie możesz.

Czego nie mogę? Iść jutro do pracy?

Nie możesz jeszcze wracać do domu. Musisz mi pomóc wyładować ten sprzęt. To należy do obowiązków asystenta – wyjaśnił spokojnym tonem.

Kto tak powiedział? – spytała po chwili wahania, obrzucając go sceptycznym spojrzeniem.

. Ja. Jestem głównym trenerem i mówię, że musisz mi pomóc. Nie oczekujesz chyba, że po każdym treningu sam będę zajmował się całym tym bałaganem.

Laurel machnęła ręką, zastanawiając się, czy Jonas przypadkiem nie robi jej na złość.

Gdzie to schowamy? – spytała w końcu.

Większość sprzętu chcę przechowywać w szopie na tyłach sklepu.

W porządku – powiedziała. – Pomogę ci to rozładować.

Dobrze. Wsiadaj.

Laurel z niepokojem spojrzała na samochód, a potem na Jonasa.

Miałam zamiar wrócić do miasteczka pieszo. To nie jest daleko, a wieczór jest taki ładny.

No cóż, to chyba nie miałoby sensu – zauważył pogodnym tonem. – Zanim tam dotrzesz, ja już wszystko zdążę rozładować i pochować. No, wsiadaj. Czego się boisz?

Niczego – odparła krótko, siadając na miejscu pasażera i rozglądając się z ciekawością.

W samochodzie nie było nic, co mogłoby rzucać światło na charakter jego właściciela. Laurel nie dostrzegła żadnych książek ani czasopism, żadnych taśm ani płyt, żadnych części garderoby ani przedmiotów wskazujących na jakieś hobby. Wśród lśniących chromów i błyszczących skór unosił się tylko ów nieuchwytny, podniecający zapach, który zawsze kojarzył siej ej właśnie z tym mężczyzną.

Podoba ci się mój samochód? – spytał.

Owszem – odparła wymijająco.

Czy miałaś kiedyś mercedesa? – spytał Jonas obojętnym tonem, siadając za kierownicą i ruszając w kierunku drogi.

Laurel zesztywniała i próbowała się roześmiać.

Jasne. Wiele pomywaczek ma takie drogie samochody jak ten. Jonas – spytała z niepokojem – dokąd jedziesz?

Chcę ci coś pokazać, więc wybrałem trasę z atrakcjami – oznajmił, mijając ulicę prowadzącą do miasteczka i wjeżdżając na szeroką, żwirowaną drogę.

Stań! – zawołała ze złością. – Nigdzie z tobą nie pojadę. Chcę wrócić do domu.

Laurel, ja po prostu chcę pokazać ci coś ciekawego. Jestem przekonany, że to cię zainteresuje. Czy nie możemy uwolnić się od tych ciągłych podejrzeń?

Zjechał na pobocze i wysiadł, a potem obszedł samochód, by otworzyć jej drzwi.

Co teraz? – spytała, nie ruszając się z miejsca.

Pójdziemy na spacer. No, chodź. I włóż kurtkę.


Czekając na jej decyzję, rozglądał się po okolicy.

Na horyzoncie migotały tylko nieliczne, odległe światła miasteczka. Otaczała ich ciemniejąca preria, skąpana w różnych odcieniach fioletu i błękitu.

Proszę – powiedział łagodnie, pochylając się nad drzwiami. – Chodź ze mną na spacer. To niedaleko stąd.

Laurel wysiadła, zapięła kurtkę i ruszyła za nim. Jonas niósł małą latarkę, którą oświetlał kołyszące się kępki trawy.

Gdzieś tutaj – mruknął. – Dokładnie na linii ogrodzenia, jakiś metr na:..

Czego szukasz? – spytała z niepokojem.

Spojrzał na nią. Widział, że sama nie wie, jakim cudem znalazła się w tej sytuacji. Po co błąka się w ciemności z obcym mężczyzną po opustoszałym polu, odległym o kilka kilometrów od najbliższych zabudowań...

Poczuł nagle pokusę, która była tak silna, że z trudem jej się oparł. Miał ochotę wziąć tę dziewczynę w ramiona, pokryć jej twarz pocałunkami i poczuć smak jej skóry.

To czyste szaleństwo, pomyślał. Nie wolno mi ulegać takim uczuciom. Muszę wykonać swoje zadanie, choć staje się ono coraz trudniejsze. Kobieta, która tak zręcznie udaje kogoś, kim nie jest, wzbudza we mnie sprzeczne emocje. Tutaj, na prerii, o zmierzchu, wygląda tak niewinnie jak dzieci, z którymi przed chwilą graliśmy w baseball. Ale nie ma nic dziecięcego w jej dojrzałym ciele, które mnie tak bardzo fascynuje...

Tutaj! – zawołał, nagle, przyklękając i pochylając się, by nie widzieć jej twarzy. – Podejdź bliżej, Laurel.

Niechętnie zbliżyła się i, przykucnęła obok niego.

Jonas skierował światło latarki na ziemię. Leżało tam zręcznie uwite z miękkiej trawy ptasie gniazdo, tak starannie ukryte w zagłębieniu darni, że trudno je było zauważyć nawet z odległości metra. Splecione ponad nim długie źdźbła trawy tworzyły coś na kształt filigranowego, łukowego sklepienia z małym otworem z boku.

Laurel pochyliła się, by zajrzeć do środka. W snopie światła latarki lśniło pięć białych, owalnych jajeczek, upstrzonych brunatnymi i purpurowymi plamkami.

Och – szepnęła z zachwytem. – Jakież one piękne! Jonas, jak udało ci się znaleźć to gniazdo? Przecież jest ledwie widoczne.

Podczas wczorajszego spaceru zauważyłem samiczkę, która pilnowała jajek. Zaznaczyłem to miejsce kilkoma kamieniami, żeby mocje odnaleźć.

Co to za ptak?

Skowronek polny. To właśnie jego piękny śpiew słychać przez cały czas.

A gdzie teraz jest matka? – Laurel z niepokojem rozejrzała się wokół. – Mam nadzieję, że jej nie spłoszyliśmy.

Nie martw się, jest gdzieś w pobliżu. Najprawdopodobniej poluje na owady, ale z pewnością nie spuszcza z nas oka.

Czy może porzucić te jajka, wiedząc, że je widzieliśmy?

Nie zrobi tego.

Jonas przykucnął obok Laurel. Jej włosy pachniały tak słodko, jak rosnące wokół nich polne kwiaty. Kiedy niechcący musnęła go ramieniem, poczuł kolejny przypływ pożądania. Musiał wytężyć całą siłę woli, by powstrzymać się od jakiegoś zaborczego gestu. Pragnął pociągnąć ją na miękką trawę i położyć się obok niej;..

Zerwał się na równe nogi i podał Laurel rękę, by pomóc jej wstać.

Ale – dodał, usiłując opanować drżenie głosu – mogłaby je porzucić, gdybyśmy ich dotknęli. Ptaki śpiewające nie znoszą ludzkiego zapachu, który pozostaje na ich jajkach lub gnieździe.

Czy moglibyśmy; kiedyś tu wrócić? – spytała nieśmiało, wyzwalając dłoń z jego uścisku. – Chciałabym zobaczyć, jak wykluwają się pisklęta.

Spojrzał na duże, szare oczy Laurel, na jej pociągające usta oraz delikatny zarys podbródka. Odruchowo pogłaskał japo twarzy, a potem po głowie, odgarniając niesforny kosmyk włosów, który uporczywie opadał na jej szyję. Spojrzała na niego z niepokojem, a potem odsunęła się i pobiegła w kierunku samochodu.

Wieczory są jeszcze chłodne, prawda? – rzuciła przez ramię. – Ciągle zapominam, że tu jest okropnie sucho. To klimat pustynny, prawda? Upalne dni i zimne noce.

W milczeniu podążył za nią, ignorując jej nerwową paplaninę. Nadal odczuwał w całym ciele ból wywołany przez frustrację.

Kiedy przyjechał do Wolf Hill, wyznaczone mu zadanie wydawało się dość proste, tyle że nudne i czasochłonne. Teraz wszystko znacznie się skomplikowało. Nie spodziewał się, że będzie żywił takie uczucia wobec tej kobiety.

Nie był nawet pewny, jak z nią dalej postępować’. Wiedział, że jeśli Laurel zdecyduje się w końcu na powrót do swego świata, będą tam na nią czekały problemy, ale jeśli ze strachu schroni się gdzie indziej, może jej grozić jeszcze większe niebezpieczeństwo.

Z całą szczerością przyznał w duchu, że Laurel dokona najgorszego wyboru, jeśli zostanie w Wolf Hill – bo wtedy największe niebezpieczeństwo będzie jej groziło z jego strony.




Rozdział 8


Nigdy jeszcze nie widziałaś ptasiego gniazda? – spytał.

Spojrzała na jego ostry profil. Jonas znów wydawał jej się obojętny i odległy, a przecież przed chwilą, tam na prerii, chyba chciał ją pocałować.

Nie z tak bliska, jeśli nie liczyć okazów w muzeach – odparła, zaciskając dłonie w pięści.

Więc wychowywałaś się w dużym mieście?

Przeważnie – bąknęła Laurel, myśląc o rozległej posiadłości pod Vancouverem, w której mieszkali aż do śmierci matki.

Były tam pawilony gościnne, stajnie i ujeżdżalnia, a nawet przybudówki dla służby. Pomyślała ze smutkiem, że nie było tam jednak gniazd skowronków polnych.

A twoi rodzice?

Co chcesz o nich wiedzieć? – spytała, odzyskując czujność.

Jacy oni są? Gdzie mieszkają? Czym się zajmują?

Moja matka umarła, kiedy miałam czternaście lat – odparła krótko. – A z ojcem w ogóle się nie widuję. Prawdę mówiąc, nie chce nawet ze mną rozmawiać.

Chyba żartujesz? – Zerknął na nią przelotnie, a potem skręcił w boczną uliczkę, wiodącą na tyły sklepu z narzędziami. – Dlaczego?

To jedna z tych skomplikowanych, rodzinnych spraw – wyjaśniła z rosnącym zakłopotaniem, wzruszając ramionami.

Rozumiem.

Jonas zaparkował w pobliżu szopy i wysiadł z samochodu. Przystanął, by przywitać się z kudłatym, czarno-białym psem, który niespodziewanie wybiegł zza ogrodzenia i zaczął podskakiwać wokół jego nóg.

Laurel wysiadła z samochodu i pochyliła się, by go pogłaskać, on zaś przewrócił się na ziemię, wyciągając do góry wszystkie cztery łapy. Machał swym długim ogonem i wywalił język, radośnie szczerząc zęby.

Blackie, draniu jeden – powiedział Jonas. – Ty chyba ją kokietujesz.

Laurel podrapała psa za uszami, a ten westchnął z rozkoszy.

Czy to twój pies? – spytała.

To znajda. – Jonas otworzył bagażnik. – Życiowy rozbitek, podobnie jak ty i ja – dodał, mierząc ją uważnym wzrokiem. – Nikt go nie chce, więc toczy brutalną walkę o przetrwanie.

Laurel odwróciła się i zaczęła wypakowywać z bagażnika sprzęt baseballowy.

Czy tak właśnie się czujesz, Jonas? – spytała obojętnym tonem. – Jak życiowy rozbitek?

Niezupełnie. – Zebrał bazy i zaniósł je do szopy.

Chyba bardziej jak włóczęga.

Nie wyglądasz na włóczęgę. – Laurel minęła go, niosąc naręcze kijów baseballowych.

A na kogo wyglądam?

Przystanęła w drzwiach, zastanawiając się nad odpowiedzią, a potem zaczęła ustawiać kije pod ścianą szopy.

Laurel? – zaczął, kiedy wyszła na dwór. – Na kogo wyglądam?

Nie wiem. Na sportowca, gangstera, płatnego mordercę...

Zachichotał ze szczerym rozbawieniem.

Robisz ze mnie dość romantyczną postać. Przecież jestem tylko pracownikiem prowincjonalnego sklepu.

Bez względu na to, kim jesteś – powiedziała cicho – z pewnością nie wyglądasz na pracownika sklepu.

Doprawdy? – Jonas oparł się o samochód. Jego oczy błyszczały w bladym świetle wiszącej nad wejściem do szopy lampy. – Więc co robię w tym miasteczku?

Nie mam pojęcia. – Uniosła głowę, by na niego spojrzeć. – Może mi powiesz?

A może ty powiesz mi pierwsza? – spytał łagodnie.

Wytłumacz mi, co robisz w Wolf Hill.

Mam przyzwoitą pracę, więc jestem w stanie zarobić na bilet autobusowy. Kiedy tylko uzbieram dość pieniędzy, wyjadę. Oto i cała historia. Nie ma w niej żadnych tajemnic.

Twoi znajomi mówią co innego.

Jacy znajomi?

Jonas rzucił w kąt worek z piłkami a potem zatrzasnął drzwi szopy.

Na przykład Nellie – oznajmił.

Co mówi Nellie?

Że jesteś księżniczką.

Och, na miłość boską! – zawołała Laurel. – Nellie jest tak samotna, że traktuje jak księżniczkę każdą dziewczynę, która ją odwiedza.

Powiedziała to jeszcze, zanim cię poznała – wyjaśnił, zerkając na nią badawczo.

. W takim razie Nellie widocznie nie ma pojęcia, kim jestem.

Jonas zrobił krok w stronę Laurel, chwycił ją mocno za ramiona i przez chwilę patrzył na nią w milczeniu. Potem niespodziewanie wyciągnął dłoń i rozwiązał sznurowadło przytrzymujące jej włosy.

Co robisz? – spytała, próbując powstrzymać go gestem ręki.

On jednak, nie zważając na ten protest, rozpuścił jej włosy.

Chyba powinnam się ostrzyc, prawda? – powiedziała nerwowo, czując na sobie jego badawcze spojrzenie. – W najbliższych dniach poproszę o to Margie. Kiedy pracuję przy zlewie, jest mi za gorąco.

Masz wspaniałe włosy. Dlaczego nigdy nie nosisz ich rozpuszczonych?

Bo mi przeszkadzają – . odparła, wyrywając mu sznurowadło z ręki.

Naprawdę? A może dlatego – spytał, patrząc na nią uważnie – że kiedy opadają ci na ramiona, za bardzo przypominasz księżniczkę?

Laurel odwróciła się i ruszyła w kierunku furtki, a Blackie pobiegł za nią w podskokach.

Dokąd idziesz?

Wracam do hotelu. Jest już późno, a ja padam ze zmęczenia.

Nie odchodź jeszcze. – Chwycił ją aa rękę. – Wejdź na chwilę na górę i pomóż mi ustalić skład drużyny.

Na górę?

Tak, do mojej nory – wyjaśnił, szczerząc zęby jak wilk i wydając z siebie złowrogi pomruk. – Czy starczy ci na to odwagi, dziewczynko?

Wcale się ciebie nie boję, panie Wilku – odparła z rozbawieniem. – Mam po prostu dosyć tego, że wszyscy wtrącają się do spraw, które powinny obchodzić tylko mnie.

Będę grzeczny. Nie wspomnę już ani słowem o żadnych księżniczkach. Zgoda?

Przyrzekasz?

Przyrzekam.

Co proponujesz, jeśli chodzi o ten skład? – spytała po chwili wahania.

Po południu mieliśmy okazję przyjrzeć się tym dzieciakom. Wiemy już, co umieją, a teraz musimy je rozstawić na poszczególnych pozycjach.

Gdzie postawimy Tylera? – spytała z uśmiechem.

Każemy mu pilnować kubków z napojami.

Jonas wziął ją pod rękę i poprowadził w kierunku trzeszczących schodów, znajdujących się na tyłach sklepu z narzędziami.

Weszli na piętro, a Blackie usiadł na podwórzu, w świetle księżyca, tęsknie za nimi spoglądając.

Laurel czekała, aż Jonas znajdzie w kieszeni kurtki klucz. Kiedy otworzył drzwi, jej serce zaczęło nerwowo łomotać i ogarnęły ją złe przeczucia. On jednak spokojnie zapalił światło, a potem wprowadził ją do pokoju i zamknął drzwi.

Jego mieszkanie było tak anonimowe i skromnie urządzone, że Laurel, rozejrzawszy się wokół, poczuła mimowolny przypływ współczucia. Składało się ono z jednego pomieszczenia, w którym stała zbieranina mebli. W jednym rogu dostrzegła zlew, kuchenkę i małą lodówkę, a po drugiej stronie niewielką wnękę, z której wystawał narożnik wanny.

Jonas najwyraźniej przyjechał do miasteczka zjedna walizką, w której miał tylko garderobę, ponieważ pokój był całkowicie pozbawiony jakichkolwiek elementów dekoracyjnych. Nie było w nim ani książek, ani osobistych drobiazgów, ani poduszek czy kilimów, a jedyną ozdobę ścian stanowił wyblakły kalendarz reklamowy sprzed niemal piętnastu lat.

W porównaniu z tym pomieszczeniem mały pokój, który zajmowała w hotelu, wydawał się niebiańskim luksusem.

Niezbyt tu przytulnie, prawda? – powiedział pogodnym tonem, widząc jej reakcję.

Co robisz w wolnym czasie? – spytała. – Nie ma tu nawet telewizora.

Chodzę na długie spacery po prerii, rozmawiam z ludźmi w hotelowym barze, czy coś w tym rodzaju.

Ale to jest tak...

Co?

Nic. Gdzie śpisz? – spytała i natychmiast zaczęła żałować tego pytania.

Obrzucił ją przenikliwym spojrzeniem, a ona poczuła, że znów się rumieni. On jednak bez słowa podszedł do kanapy i podniósł jedną z poduszek, odsłaniając rozkładany materac.

Rozumiem – powiedziała z wymuszoną obojętnością. – Powinieneś zaprzyjaźnić się z Nellie. Zasypałaby cię lalkami, narzutami i ręcznie robionymi poduszkami w kształcie kotków.

Nie zaprzyjaźniam się tak łatwo. – Otworzył jedną z szafek i wyjął z niej notatnik. – Chodź – powiedział, przysuwając krzesło do tandetnego, metalowego stolika. – Rozplanujemy ustawienie naszej drużyny.

Usiadła obok niego. Szybkim ruchem naszkicował boisko, a potem przy poszczególnych pozycjach zaczął wpisywać imiona dzieci.

To chyba niezbyt dobry pomysł, żeby ustawiać Billy’ego na pierwszej bazie – oznajmiła Laurel, uważnie studiując rysunek. – On jest dość szybki. Myślę, że będzie bardziej przydatny w prawym polu, żeby wyłapywać wysokie piłki.

Niezła myśl. – Jonas zapisał jej uwagę. – Kto twoim zdaniem byłby sensownym kandydatem na łapacza?

No cóż, musi to być ktoś, kto nie boi się piłki. A to eliminuje większość naszych zawodników.

Co sądzisz o Melanie? – spytał.

Melanie powinna grać na pozycji miotacza. Lepiej rzuca piłkę niż którykolwiek z chłopców.

Będą wściekli – oświadczył Jonas. – Oni są zaciekłymi szowinistami. Będą oburzeni, że miotaczem została dziewczyna.

Skoro jest najlepsza – powiedziała stanowczo Laurel – powinna grać na tej pozycji.

Masz całkowitą słuszność – przyznał, uśmiechając się do niej i mrużąc oczy.

Odwzajemniła uśmiech Jonasa, zaskoczona jego rozbrajającą serdecznością.

Wstał i nastawił czajnik, a potem przygotował kubki i rozpuszczalną kawę. Poszperał w szafce, wyjął z niej paczkę figowych herbatników i ułożył je na popękanym talerzyku.

Jak widzisz – powiedział, wyciągając z lodówki puszkę skondensowanego mleka – jestem nie tylko wspaniałym dekoratorem wnętrz, lecz również serdecznym i gościnnym gospodarzem. Czy ma pani ochotę na odrobinę kawioru do figowego herbatnika, madame?

Nigdy nie przepadałam za kawiorem – oznajmiła. Rozległ się gwizd czajnika, więc wstała, by napełnić kubki wrzątkiem. – Uważam, że jest przereklamowany – dodała, sięgając łyżką do słoika z rozpuszczalną kawą. – Któż chciałby jeść coś, co smakuje jak dżem z ryby?

Spojrzał na nią uważnie, ale się nie odezwał.

Melanie sądzi, że mamy zupełnie niezłą drużynę – rzekła, zmieniając temat. – Twierdzi, że w tym roku możemy nawet wygrać kilka meczów.

. To prawda. – Jonas usiadł przy stole i ponownie zaczął przeglądać listę zawodników. – Pod warunkiem, że obaj trenerzy pozostaną tu na tyle długo, żeby doprowadzić te dzieciaki do końca sezonu.

Laurel w milczeniu mieszała kawę z mlekiem, starając się unikać jego wzroku.

Kiedy skończyli skromną przekąskę, Jonas odprowadził ją do hotelu. Szedł obok Laurel przez pogrążone w ciemności nocy ciche i opustoszałe ulice, które tu i ówdzie rozjaśniała blada poświata księżyca.

Czy widziałaś kiedykolwiek miasto, w którym nie ma latarni? – spytał.

Zerknęła na niego. Szedł z rękami w kieszeniach kurtki, na jego twarzy połyskiwało srebrne światło. Wiatr rozwiewał mu włosy, nadając chłopięcy wygląd, który tak bardzo kłócił się z jego zwykłym, nieprzystępnym i obcesowym sposobem bycia.

Nie przypominam sobie – odparła wymijająco. – Prawdę mówiąc, nie przypuszczałam, że takie miasteczka jeszcze istnieją.

Więc dlaczego tu przyjechałaś? – spytał. – Nie chcę być dociekliwy – dodał pospiesznie. – Po prostu chciałbym. wiedzieć, dlaczego spośród wszystkich miejsc na świecie wybrałaś właśnie Wolf Hill.

Przeczytałam o nim w książce – wyjaśniła.

W książce? O tym miasteczku?

Znasz Kate Cameron, właścicielkę hotelu, prawda?

To ta wysoka, ładna blondynka, która ma małe dziecko?

Tak. Kiedy remontowała ten hotel, znalazła w nim stary pamiętnik, który napisała pierwsza nauczycielka w dziejach tego miasteczka, Ellen Livingston. To właśnie Kate doprowadziła do wydania tego pamiętnika. Kiedy go przeczytałam, odniosłam wrażenie, iż Wolf Hill jest... na tyle ciekawym miasteczkiem, że warto przez jakiś czas w nim pomieszkać.

Milczał, kiwając z rozmysłem głową. Po chwili stanęli przed hotelem.

Jesteśmy na miejscu – oznajmił. – Bezpiecznie dotarłaś do domu.

Dziękuję, Jonas.

Odwróciła się, by odejść, ale Jonas wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie.

Proszę... – wyszeptała z niepokojem. – Proszę, nie...

Ale było już za późno. Objął ją mocno, a potem pocałował w usta.

Była zdumiona czułością pocałunku Jonasa i niepokojącą reakcją własnego ciała na jego bliskość.

Już od dawna nikt mnie tak nie obejmował, pomyślała, rozkoszując się dotykiem jego ust. Od zbyt dawna... Jestem po prostu samotna. To nie ma żadnego znaczenia. To tylko przez tę samotność...

Przytulił ją do siebie mocniej, a jego pocałunek stał się bardziej zaborczy. W końcu wyrwała mu się i stanęła obok ogrodzenia, nerwowo zacierając ręce.

Laurel? – szepnął.

Potrząsnęła głową, niepewna swego głosu.

Posłuchaj – zaczął – przepraszam, jeśli cię zdenerwowałem. Po prostu jesteś tak... cholernie ładna, że trudno mi utrzymać ręce przy sobie.

Nie musisz się tłumaczyć – mruknęła.. – Jestem dorosła, Jonas. Nie zamierzam wpadać w panikę z powodu jednego pocałunku. Bądź co bądź, to nie ma większego znaczenia.

Tak uważasz? – Uniósł podbródek Laurel, by spojrzeć jej w oczy. – Czy to naprawdę nie ma dla ciebie znaczenia?

Nie. Po prostu oboje czujemy się samotni, więc postępujemy trochę nierozsądnie.

Dlaczego nierozsądnie?

Ponieważ ty jesteś włóczęgą, Jonas. Sam to powiedziałeś. A ja chcę stąd wyjechać tak szybko, jak tylko będę mogła. Więc nie przywiązujmy do tego większej wagi, dobrze?

A co zamierzasz w tej sprawie zrobić?

Zapomnieć, że w ogóle do tego doszło. Sądzę, że ty powinieneś postąpić tak samo.

Gwałtownie odwróciła się od niego, wbiegła na werandę i, nie oglądając się za siebie, zniknęła we wnętrzu hotelu.


Następnego dnia wczesnym rankiem weszła do hotelowej kuchni, spodziewając się, że zastanie w niej Crystal i Hildę, zajęte przygotowywaniem śniadań. Ale była tam tylko Kate Cameron, która siedziała przy stole nad stosem ksiąg rachunkowych.

Spojrzała na wchodzącą Laurel i uśmiechnęła się z wyraźną ulgą.

Cześć, Laurie – powiedziała. – Bałam się, że to moja matka.

Laurel okrążyła stół i dostrzegła dziecko Kate, które leżało w składanym kojcu obok zlewu. Chłopczyk, któremu ze zmęczenia zamykały się oczy, tulił do siebie niebieskiego, pluszowego królika.

Kiedy zaśnie – szepnęła Kate – zaniosę go do biura i ułożę w łóżeczku.

Laurel kiwnęła głową, a potem otworzyła lodówkę i sięgnęła po duży pojemnik z jajkami.

Gdzie są wszyscy? – spytała szeptem.

Nie wiem. Po prostu schowałam się tu przed moją matką.

Dlaczego? – Laurel położyła jajka na stole, a potem przyniosła ze spiżarni kilka bochenków chleba.

Kate westchnęła, odsunęła książki na bok i odgarnęła włosy znad czoła.

Mama chce zabrać Joshuę do Calgary, żeby zrobiono mu tam kolejne zdjęcie. On jest chyba najczęściej fotografowanym dzieckiem w Ameryce Północnej – powiedziała z bladym uśmiechem.

Laurel spojrzała na jej zmęczoną twarz i łagodne, niebieskie oczy.

Skoro nie chce pani, żeby dziecko pojechało dzisiaj do miasta, dlaczego po prostu pani tego nie powie?

Oczywiście, masz rację, ale to nie jest takie łatwe. Zwłaszcza kiedy ma się taką matkę jak moja.

Mój ojciec jest człowiekiem o podobnym charakterze. Gdyby miał szansę, każdemu organizowałby życie.

Kate spojrzała na nią z ciekawością.

Nigdy nie wspominasz o swojej rodzinie, Laurie.

Laurel zaczęła układać talerze na stole i zawijać sztućce w papierowe serwetki.

Jak zachowujesz się w takich sytuacjach? – spytała Kate. – Czy mu się sprzeciwiasz?

Próbuję – odparła Laurel – ale on zawsze jest przekonany, że wszystko, co robi, robi dla mojego dobra. A ja nie mogę znieść widoku jego zatroskanej twarzy, więc zazwyczaj ustępuję.

Kate kiwnęła głową, spoglądając na dziecko.

Jestem chyba ostatnią osobą, która miałaby prawo komuś doradzać – ciągnęła Laurel – ale uważam, że kiedy staniemy się już dorosłymi ludźmi, powinniśmy postępować stanowczo i kierować własnym życiem. W przeciwnym razie nie będziemy szczęśliwi, a przecież w gruncie rzeczy tego właśnie dla nas pragną nasi rodzice, prawda?

Laurie – powiedziała Kate z zadumą, spoglądając na nią przenikliwym wzrokiem – jesteś niezwykle intrygującą kobietą, wiesz?

Tylko zwykłą pomocą kuchenną.

Laurel że smutnym uśmiechem wyciągnęła przed siebie całkiem zniszczone ręce. Kate ujęła jej dłoń i mocno uścisnęła.

Dziękuję, Laurie – szepnęła. – Masz zupełną słuszność. Najwyższy czas, żebym zaczęła decydować o życiu własnej rodziny, nawet jeśli sprawi to przykrość mojej matce.

W tym momencie do kuchni weszła wyraźnie nachmurzona Hilda.

To już koniec – obwieściła. – Ostatni gwóźdź do trumny! A niech to wszystko...

Dostrzegła siedzącą przy stole Kate i gwałtownie zamilkła. Pomaszerowała do spiżarni i sięgnęła po fartuch.

Kate pochyliła się nad śpiącym dzieckiem, a potem wzięła je na ręce i ruszyła w stronę drzwi.

Zaraz wrócę po kojec i księgi rachunkowe – szepnęła.

Proszę się nie martwić – powiedziała Laurel. – Odłożę wszystko na bok, a później przyniosę pani do biura.

Kate uśmiechnęła się z wdzięcznością i zniknęła.

Hildo – nieśmiało spytała Laurel, zerkając na zagniewaną twarz szefowej – czy coś się stało?

To ostatni gwóźdź do trumny – powtórzyła Hilda, wbijając jajka do miski i mieszając je z wściekłością. – Nie mam już do niej cierpliwości.

Do kogo?

Do Crystal. Zamierzam ją dzisiaj wyrzucić z pracy.

Och, nie – jęknęła Laurel. – Dlaczego ?

Kilka minut temu zadzwoniła do recepcji i powiedziała Lutherowi, że nie może dziś przyjść. Przecież dobrze wie, że w czwartki jest naprawdę duży ruch z powodu aukcji zwierząt. Ona myśli, że znów sama wszystko za nią zrobisz. Aleja do tego nie dopuszczę.

Dam sobie radę – oświadczyła Laurel. – Naprawdę, Hildo. To żaden problem. Kiedy wydamy już śniadania, mogę...

Jesteś zadziwiająca. – Hilda odstawiła miskę i spojrzała Laurel w oczy. – Czy myślisz, że nie zauważyłam, jak nieraz ciężko pracujesz, a Crystal się obija? I choć – nigdy nawet o tym nie wspomniałaś, widziałam, że cię to złości. Miałaś chyba ochotę zamordować tę dziewczynę. A teraz, kiedy chcę ją zwolnić, stajesz po jej stronie.

Początkowo myślałam, że jest leniwa i mnie wykorzystuje – odparła Laurel – ale teraz sądzę, że... naprawdę źle się czuje. Chciałabym, żeby dała jej pani jeszcze jedną szansę.

No cóż, z pewnością masz bardziej miękkie serce niż ja. A mnie znudziło się postępowanie Crystal i nie chcę więcej widzieć jej w mojej kuchni.

A może bym do niej poszła? – spytała Laurel błagalnym tonem. – Mogłabym skoczyć tam teraz, jeszcze przed śniadaniem, i spróbować namówić ją do przyjścia.

Jeśli uda ci się sprowadzić tu dzisiaj tę dziewczynę, może zmienię zdanie – oznajmiła Hilda z niechęcią. – W przeciwnym razie możesz jej powiedzieć, że nie ma tu po co wracać, chyba że zechce odebrać ostatnią wypłatę.

Już do niej idę. – Laurel zdjęła fartuch i powiesiła go w spiżarni. – Gdzie ona mieszka?

W małym domku obok sklepu Barnesa.

W porządku.

Laurie?

Laurel zatrzymała się w drzwiach.

Nie spiesz się i spróbuj jej wbić do głowy trochę rozsądku – mruknęła Hilda, opuszczając wzrok na miskę. – Powiedz Lutherowi, żeby tu wpadł i pomógł mi podczas twojej nieobecności. Dalej siedzi w recepcji, ale Kate może go zastąpić do twojego powrotu.

Dobrze. Dziękuję, Hildo. – Laurel uśmiechnęła się.

Nie jest pani wcale tak bezwzględna, jak pani udaje, prawda?

Ale kucharka była już pochłonięta pracą. Ubijała jajka drewnianą łyżką, posypując je obficie pieprzem.


Laurel szła szybko ulicą, rozkoszując się widokami i zapachami rześkiego, wiosennego poranka. Wokół kwitnących bzów i jabłoni unosił się słodki, intensywny aromat, a ciągnąca się w nieskończoność wilgotna preria otaczała małe miasteczko niczym falujący dywan z soczystej zieleni.

Dzień był tak piękny, że Laurel nie pamiętała o swych życiowych kłopotach aż do chwili, w której skręciła za domem Nellie i ujrzała przed sobą sklep z narzędziami. W promieniach porannego słońca górne okna budynku wydawały się ciemne i puste.

Pomyślała, że Jonas zapewne robi teraz poranną toaletę, ubiera się i przygotowuje śniadanie.

Przypomniała sobie poprzedni wieczór; wesoły trening i dziwną przyjemność, jaką sprawiło jej przebywanie z Jonasem sam ha sam w jego pokoju.

I jego pocałunek...

Zatarła nerwowo ręce i otrząsnęła się z tych wspomnień.

Przechodząc obok sklepu Barnesa, przystanęła i spojrzała na zajmujący sąsiednią parcelę zaniedbany domek, zasłonięty częściowo przez żywopłot pokryty świeżymi liśćmi. Otworzyła zdezelowaną, metalową furtkę i ruszyła ścieżką w stronę wejścia. Zauważyła, że rabatki były niedawno wypielone i zagrabione, a trawnik starannie przystrzyżony.

Zapukała do frontowych drzwi i czekała. Stojąc w cieniu rozłożystej topoli amerykańskiej, która rosła obok popękanych, betonowych schodków, poczuła dotkliwy chłód.

W końcu usłyszała dochodzące z wnętrza domku kroki. Drzwi otworzyły się.

Laurie? – powiedziała Crystal, patrząc na nią ze zdziwieniem. – Co ty tu robisz?

Cześć, Crystal. Przepraszam, że przychodzę tak wcześnie rano, ale to naprawdę ważna sprawa. Czy mogę wejść?

Drzwi otworzyły się szerzej i Laurel przekroczyła próg. Crystal podążyła za nią. Miała na sobie kolorowe rajstopy i krótką, niebieską koszulę nocną, która odsłaniała jej niewiarygodnie długie nogi. Była jeszcze nie uczesana, a pod jej oczami rysowały się sine cienie.

Wyglądasz na bardzo zmęczoną – powiedziała Laurel ze współczuciem. – Czy znów źle się czujesz?

Crystal z rezygnacją kiwnęła głową i opadła na fotel, a Laurel usiadła na kanapie. Dziewczyna podwinęła nogę pod siebie i przytuliła do piersi poduszkę, w milczeniu wpatrując się w przeciwległą ścianę.

Crystal – zaczęła Laurel – naprawdę musisz zrobić wysiłek i pójść do pracy. Hilda zapowiedziała, że jeśli tego nie zrobisz...

Jestem w ciąży – wyznała nagle Crystal. – Mówiłam wtedy o sobie, a nie o kuzynce.

Byłam tego prawie pewna – oświadczyła Laurel.

Crystal zwróciła w jej stronę blada i wymizerowaną twarz. W jej oczach lśniły łzy.

Och, Laurie – szepnęła. – Co mam robić?

No cóż – rzekła Laurel, starając się zachować spokojny i rzeczowy ton – musisz przede wszystkim zadbać o to, żeby nie stracić pracy.

Czy Hilda naprawdę jest wściekła?

Ona jest po prostu zdenerwowana. Jej cierpliwość chyba się wyczerpuje.

Więc co mogę zrobić?

Wyznać jej prawdę – poradziła Laurel. – To byłby dobry początek.

Nie mogę! – zawołała Crystal. – Nie mogę jej się do tego przyznać! Laurie, obiecaj, że zachowasz to w tajemnicy.

Posłuchaj, ciąży nie można wiecznie ukrywać. Niedługo stanie się widoczna, prawda?

No, tak – mruknęła Crystal, nadal mocno ściskając w rękach poduszkę. – Ale wciąż mam nadzieję, że uda mi się coś wymyślić. Potrzebuję tylko trochę czasu.

Crystal...

Gdybym tylko wiedziała, co robić! – szepnęła z rozpaczą. – Chciałabym wszystko przemyśleć, ale mam mętlik w głowie i zaraz wpadam w panikę.

Dobrze, zastanówmy się nad tym – zaproponowała Laurel. – Co chcesz zrobić?

Z dzieckiem?

Nie, z sobą. Jak to wszystko widzisz? Czy chcesz do końca życia być kelnerką?

Ależ skąd – odparła Crystal, potrząsając głową. – Zdaję sobie sprawę, że skoro mam urodzić dziecko i zapewnić mu utrzymanie, muszę znaleźć lepszą pracę.

Więc jakie masz plany?

Chciałabym jednak wrócić do szkoły i nauczyć się zawodu.

Jakiego?

Pielęgniarstwa – wyjaśniła nieśmiało dziewczyna. – Naprawdę bardzo chciałabym pracować w szpitalu. Zawsze o tym marzyłam, ale po maturze dałam się jakoś zepchnąć na boczny tor.

Trudno ci będzie się uczyć, jeśli będziesz miała pod opieką małe dziecko.

Nic nie przychodzi łatwo – zauważyła sentencjonalnie Crystal – ale wielu ludziom się udało. Nie widzę powodu, dla którego nie mogłabym tego zrobić, jeśli wezmę się w garść i oszczędzę trochę pieniędzy. Kiedy rozpocznę naukę, będę mogła wystąpić do pomocy socjalnej o zasiłek.

Sporo o tym myślałaś, prawda?

Ostatnio nic innego nie robię – odparła Crystal z westchnieniem. – Spędzam bezsenne noce, próbując ułożyć sobie to wszystko w głowie. Chyba dlatego jestem taka zmęczona i ciągle źle się czuję.

Musi znaleźć się jakieś wyjście z tej sytuacji – rzekła Laurel. – A na razie przestań się zadręczać i rób, co możesz, żeby utrzymać tę pracę, dopóki nie podejmiesz ostatecznej decyzji.

Crystal kiwnęła głową i wstała.

Teraz, kiedy powiedziałam o tym komuś, czuję się o wiele lepiej – oznajmiła. – Jeśli poczekasz na mnie chwilę, ubiorę się szybko i pójdę z tobą.

Chętnie.

Crystal obdarzyła ją pełnym wdzięczności uśmiechem i wyszła, a Laurel rozejrzała się po pokoju. Musiała przyznać, że jej koleżanka nie szczędziła wysiłków, by ozdobić swe skromne mieszkanie.

Jej poczynania okazały się zaskakująco skuteczne, bo było tu miło i przytulnie. Na wszystkich parapetach i na stole stały doniczki z roślinami, a w małym akwarium pływały wśród podwodnych roślin lśniące, złote rybki. Laurel dotknęła barwnej materii, pokrywającej zapadniętą kanapę.

Kto zrobił tę kolorową narzutę, która leży na kanapie?

Ja! – zawołała Crystal, przekrzykując szum lecącej z kranu wody. – Tylko nie patrz na błędy.

Laurel opuściła miękką, wełnianą narzutę na oparcie kanapy i zaczęła z uśmiechem rozmyślać o przyszłości. Wiedziała, że niedługo wróci do Vancouveru, na nowo obejmie swą posadę i odzyska dostęp do konta bankowego. Wtedy będzie mogła pomóc Crystal.

Jej rodzina posiada w mieście rozliczne koneksje, a Marta, młoda żona ojca, pracowała przed ślubem w administracji jednego ze szpitali. Z pewnością ktoś znajdzie pracę dla Crystal, może nawet zatrudni ją w jakiejś medycznej placówce...

Crystal pojawiła się w drzwiach. Miała już na sobie różowy strój roboczy. Nadal była blada, ale wydawała się o wiele spokojniejsza.

Jestem gotowa – oznajmiła. – Laurie, nie masz nawet pojęcia, jak dobrze mi zrobiła ta rozmowa. Po raz pierwszy mam nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży.

Oczywiście, że się ułoży – stanowczo zapewniła ją Laurel. Wyszła z koleżanką do skąpanego w porannym słońcu ogródka i zatrzymała się na chwilę, czekając, aż Crystal zamknie drzwi. – Jestem przekonana, że wszystko ułoży się po twojej myśli.




Rozdział 9


W tydzień później, w piątek po południu, Jonas zaparkował samochód w pobliżu wysokiego, ustronnego urwiska, położonego tuż nad rzeką o kilka kilometrów od miasteczka. Wyjął z bagażnika drewniany trójnóg, wszedł na szczyt wzniesienia i ustawił coś w rodzaju statywu, a potem przypiął do niego papierowy cel, mający kształt sylwetki człowieka.

Potem wrócił do samochodu, wyjął z niego skórzany futerał i zmontował snajperski karabin. Z typowym dla profesjonalisty spokojem zaczął strzelać do papierowej sylwetki, najpierw z pozycji leżącej, potem klęczącej, wreszcie stojącej. Później ostrzeliwał cel, biegając po; trawiastym terenie i wymieniając w biegu magazynek. Po godzinie ćwiczeń zdjął ze stojaka tarczę i zaczął staranniej oglądać podziurawioną sylwetkę.

W końcu uniósł wzrok i spojrzał ponad rzeką na gromadzące się nad horyzontem srebrnoszare chmury.

Są szare jak jej oczy, pomyślał. Każdą cząstką swego ciała pamiętał jej delikatną skórę, cudowny aromat jej włosów, smak jej ust...

Westchnął głośno i mocniej ścisnął karabin.

Jak mógł wplątać się w taką kabałę? Jak to możliwe, by uwierzył w dobroć i szlachetność osoby, która była w istocie zaprzeczeniem dobroci i szlachetności? Jak miał stłumić niebezpieczne uczucia, nad którymi panował z najwyższym trudem?

Czuł, że postąpiłby najsłuszniej, rezygnując z wykonania powierzonego mu zadania. Miał ochotę natychmiast się spakować i wyjechać z miasteczka jeszcze tego wieczoru, nie mówiąc nikomu ani słowa. Alę to było niemożliwe.

To ona uciekała przed światem. To ona musiała wykonać następny ruch, a on mógł jedynie ją do tego zmusić.


Tego samego dnia wieczorem załadował do bagażnika sprzęt baseballowy oraz worek nawozu do trawników, który zamierzał podrzucić Nellie Grossman w drodze na boisko. Blackie siedział obok szopy, przyglądając mu się z wyraźnym smutkiem.

Nie – oznajmił Jonas. – Nie możesz jechać ze mną.

Pies opuścił kudłaty łeb i machnął kilka razy ogonem na znak rozczarowania, a potem ponownie spojrzał na niego z nadzieją.

Nie – powtórzył Jonas trochę mniej zdecydowanym tonem. – Zresztą, po co miałbyś tam jechać? To tylko stare pastwisko, pełne dzieciaków i susłów.

Pies otworzył szerzej oczy i zaczął coraz szybciej uderzać ogonem o ziemię.

Właśnie to lubisz najbardziej, co? – spytał Jonas, Blackie wstał, wysunął język i podszedł bliżej, a potem zaczął żałośnie popiskiwać.

No dobrze – mruknął Jonas, przyznając się do porażki. – Wskakuj. Ale tylko ten jeden raz, rozumiesz? Nie mam zamiaru ciągać ze sobą wszędzie brudnego, starego kundla.

Gdy tylko otworzył drzwi, Blackie z radością wskoczył na przednie siedzenie. Potem, kiedy wyjechali spod sklepu i włączyli się w ruch uliczny, usiadł wygodnie i zaczął wyglądać przez okno.

Jonas stanął pod domem Nellie, wyłączył silnik i zwrócił się do swego pasażera, który patrzył na niego z żywym zainteresowaniem:

Zostań w samochodzie, rozumiesz? Zaraz wracam.

Blackie zakaszlał dyskretnie i znów zaczął obserwować ulicę.

Jonas uśmiechnął się, wysiadł z samochodu, zarzucił sobie na plecy dwudziestokilogramowy worek z nawozem, zrobił kilka kroków po ścieżce i nacisnął dzwonek.

Och, jak to dobrze! – zawołała z uśmiechem Nellie, otwierając drzwi. – Czy mógłby pan zanieść ten worek do garażu?

Oczywiście. Proszę pokazać mi drogę.

Nellie dziarskim krokiem przemaszerowała przez podwórko i otworzyła bramę tandetnego baraczku. Jonas dostrzegł w nim tylko kilka narzędzi ogrodniczych.

Ben zawsze trzymał tu samochód i ciężarówkę wyjaśniła – ale sprzedałam je po jego śmierci. Nie były mi potrzebne.

Jonas ustawił worek w rogu pomieszczenia na kawałku tektury, a potem przyjrzał się starej kobiecie w przytłumionym świetle baraku. Na jej twarzy malowało się ożywienie, a w oczach lśniła radość.

Wspaniale pani wygląda, Nellie – powiedział z przekonaniem. – Naprawdę jest pani w świetnej formie.

Dziękuję – odparła z pogodnym uśmiechem. – Doskonale się czuję.

Nellie... – zaczął po chwili wahania.

Słucham? – Oparła się dłonią o drzwi i spojrzała na niego z ciekawością.

Wiesz... ona nie zostanie tu na zawsze – powiedział cicho. – To znaczy, ta księżniczka. Przez jakiś czas dotrzymywała pani towarzystwa, ale niedługo pewnie wyjedzie, a pani znów zostanie sama. Musi pani być... ostrożna – dokończył niepewnie.

Na twarzy starej kobiety pojawił się wyraz smutku, ale w jej oczach nadal lśniła spokojna radość życia.

Czy pan myśli, że o tym nie wiem? – spytała. – Ludzie, którzy mają tyle lat co ja, żyją tylko chwilą obecną.

Już jej to zresztą powiedziałam. Kiedy ktoś daje ci do rąk skarb, nie odrzucasz go w obawie, że nie będziesz mógł zatrzymać go na zawsze. Cieszysz się nim, tak długo jak się da, a kiedy zniknie, możesz rozgrzewać serce wspomnieniami.

Jonas kiwnął głową i trawiąc w myślach słowa Nellie, poszedł za nią do furtki. Potem wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku boiska, ciesząc się z perspektywy spotkania Laurel.

Ale jeszcze jej tam nie było. W piątkowe wieczory musiała niekiedy pracować trochę dłużej, bo tego dnia podczas kolacji panował wielki ruch.

Większość dzieci była już jednak na miejscu. Młodzi zawodnicy ćwiczyli zagrania, których ich nauczył i wykonywali rzuty piłką. Zaparkował obok boiska, wysiadł i przytrzymał drzwi. Blackie przedarł się obok drążka zmiany biegów i wyskoczył na trawę, a potem z radosnym szczekaniem podbiegł do grupy chłopców, którzy powitali go radosnymi okrzykami.

Jonas uśmiechnął się i zaczął wyładowywać sprzęt. Potem usłyszał’, że ktoś go woła i. z niepokojem podniósł wzrok.

Niech pan się zajmie Tylerem! – wrzeszczała Melanie, stojąc na pierwszej bazie. – On upadł na kaktus!

Zaklął pod nosem, a potem odsunął na bok wiązkę kijów i wyjął podręczną apteczkę. Później pobiegł na boisko. Tyler leżał na plecach, drąc się na cały głos i wściekle machając nogami.

Jonas przyklęknął obok niego, patrząc na sterczące z nogawki dżinsów ostre kolce. Dzieci otoczyły ich kołem, przypatrując się z zaciekawieniem całej scenie.

Odejdźcie stąd – polecił im Jonas, – Melanie, zaprowadź ich na puste miejsce, ustaw w szeregu i poćwicz z nimi różne rzuty, dobrze? Blackie pomoże wam zbierać piłki.

Chłopcy rozproszyli się, wznosząc radosne okrzyki, a potem pobiegli do samochodu po kije. Jonas znalazł w apteczce szczypczyki i zaczął Tylerowi delikatnie wyciągać kolce.

Ojej! – krzyknął chłopak, wijąc się z bólu. – Ojej!

Ojej!

Jonas poklepał Tylera po ramieniu i czułym gestem zmierzwił mu włosy.

Wiem, że to boli, synu – powiedział łagodnie. – Pamiętam dzień, w którym sam po raz pierwszy nadziałem się na kaktus.

Naprawdę się to panu zdarzyło? – spytał Tyler, przestając krzyczeć.

Spędzałem wtedy lato na ranczo w Arizonie, razem z moimi kuzynami – zaczął Jonas, wyciągając wprawnym ruchem kolejne kolce. – Byłem mniej więcej w twoim wieku. Wspinaliśmy się na skalisty grzbiet górski. Pośliznąłem się i zacząłem zjeżdżać po zboczu, wyciągając przed siebie ręce, żeby złagodzić siłę upadku. Wpadłem prosto na kłujący kaktus.

Czy wbił pan sobie dużo kolców? – spytał Tyler, ukradkiem ocierając łzy.

Setki. Moje dłonie wyglądały jak poduszki do szpilek. Lekarz musiał spędzić przeszło godzinę na ich wyjmowaniu. Potem ręce spuchły mi tak bardzo, że przypominały dwa kawały surowego mięsa i musieli je bandażować przez dwa tygodnie.

Tyler zacisnął zęby i nie krzyknął, choć Jonas wyjmował mu właśnie wyjątkowo długi kolec.

Czy pan płakał? – spytał nieśmiało.

Jasne, że płakałem – zapewnił go Jonas. – Darłem się jak szalony.

To okropnie boli – wymamrotał Tyler łamiącym się głosem.

Wiem.

W tym momencie przebiegł obok nich Blackie, pędząc za piłką. Jonas wykorzystał tę przerwę w rozmowie, by wyjąć kilka ostatnich kolców, a potem uniósł nogawkę spodni Tylera i posmarował jego rany jodyną.

Tyler poczuł pieczenie i znowu krzyknął. Jonas wziął chłopca na ręce i zaczął pocieszać.

Już po wszystkim – szepnął, przyciskając go czule do piersi. – Gotowe. Wyjąłem wszystkie, co do jednego.

Ból zaraz minie.

Szloch Tylera przerodził się w ciche kwilenie, a potem jego miejsce zajęła czkawka. Jonas spojrzał nad jego głową na skąpane w wieczornym słońcu niebo, zastanawiając się, jak do tego wszystkiego doszło.

Dlaczego jego życie tak się nagle skomplikowało? Przebywa w Wolf Hill od niespełna dwóch miesięcy, ale w tym krótkim czasie przestał być samotnym wędrowcem. Ma teraz pracę, zobowiązania wobec miejscowej społeczności, a nawet gromadkę dzieciaków, które patrzą w niego jak w tęczę.

A co najgorsze, ma kobietę, która wdziera się coraz głębiej do jego serca...

Potrząsnął głową, postawił Tylera na trawie i wyprostował się gwałtownie.

Nic ci już nie jest – powiedział szorstko. – Idź poćwiczyć z kolegami odbijanie piłki. I trzymaj się z dala od kaktusów, zgoda?

W tym momencie dostrzegł nadchodzącą od strony hotelu Laurel. Obok niej biegli dwaj chłopcy, niosąc ogromne baseballowe rękawice i opowiadając jej coś z wielkim ożywieniem. Jonas usłyszał melodyjny śmiech dziewczyny, niesiony przez poryw przedwieczornego wiatru.

Miała na sobie baseballową czapeczkę, obszerną klubową koszulkę i obcięte dżinsy, uwydatniające jej długie nogi. Nawet tak luźny strój nie maskował świetnej figury Laurel.

Poczuł na jej widok ucisk w gardle i zamknął oczy, usiłując nie myśleć o tym, co kryje się pod żółtą koszulką. Ale od dawna już zastanawiał się, jak Laurel wygląda bez swych obskurnych łachów. Podejrzewał, że cała reszta jest równie piękna jak jej nogi.

Zaklął pod nosem i pospiesznie podszedł do grupki dzieci, usiłując zapomnieć o swej seksualnej obsesji. Wiedział, że musi kultywować w sobie uczucia, które sprowadziły go do Wolf Hill. Chłodny, gorzki gniew, cynizm i oddanie pracy są jedynymi mechanizmami obronnymi, jakimi dysponuje. Czuł, że jeśli zacznie je zaniedbywać, świat ponownie go zaatakuje.

I że tym razem może nie przeżyć ataku.

Po treningu Laurel zebrała piłki i kije. Jonas otworzył bagażnik i schował do niego sprzęt, a dzieci z hałasem pobiegły w kierunku domów.

Widzę, że dzieci są pełne entuzjazmu – powiedziała, kiedy ostatnia żółta koszulka zniknęła im z oczu.

A ty nie? – Jonas wrzucił do bagażnika pozostałe kije. – Czy nie jesteś coraz bardziej tym podniecona?

Raczej przestraszona – wyznała, przyklękając, by pogłaskać Blackie’ego, który polizał jej dłoń i spojrzał na nią z uwielbieniem. – Bądź co bądź, jutro rozgrywamy pierwszy mecz. Czy myślisz, że jesteśmy gotowi?

Na tyle, na ile to możliwe – odparł zwięźle. – Czyżbyś była innego zdania?

No cóż, trenowaliśmy bardzo sumiennie – stwierdziła, nadal głaszcząc psa. – Chyba masz rację. Jesteśmy na tyle gotowi, na ile jest to możliwe...

A więc pora skończyć przygotowania i przystąpić do rzeczy, prawda?

Laurel zerknęła na niego podejrzliwie, ale on z niewinną miną okrążał właśnie mercedesa, by otworzyć jej drzwi...

Na siedzeniu jest pewnie mnóstwo psiej sierści – ostrzegł ją. – Czy to ci przeszkadza?

Zawahała się i spojrzała z niepokojem na samochód.

Chyba się przejdę, Jonas. Jest taki piękny wieczór...

Wsiadaj i przestań się ciągle ze mną spierać – mruknął – Zapraszam cię do siebie na kawę.

Przypomniała sobie jego bezosobowe, urządzone po spartańsku mieszkanie i znów ogarnął ją lęk, który nasilał się zawsze, kiedy byli sami. Miała ochotę odwrócić się i uciec przed tym mężczyzną, który tak bardzo ją pociągał. Niemal bez przerwy tęskniła za dotykiem jego rąk i ust.

Dobrze – powiedziała z wymuszoną nonszalancją i wsiadła do samochodu. – Chyba mam czas na jedną filiżankę kawy.

Blackie wychylił się z tylnego siedzenia, by polizać ją po uchu, a ona spojrzała na niego z wyrzutem i poklepała go po łbie.

Jesteś dobrym pieskiem – szepnęła, czując na sobie wzrok Jonasa, który wrzucał właśnie bieg i kierował się w stronę drogi. – Naprawdę dobrym pieskiem.

Tym razem jego pokój nie wydał jej się tak bardzo przygnębiający. Ożywiał go stojący na środku tandetnego stołu olbrzymi bukiet fiołkowych i białych bzów.

Jakie piękne! – zawołała, wdychając ich aromat, który unosił się w całym mieszkaniu. – Skąd je masz?

Od Nellie. Wpadła dziś rano do sklepu, żeby zamówić sztuczny nawóz do trawnika.

Laurel weszła do pokoju i pochyliła się nad bukietem, by powąchać kwiaty, a potem napełniła wodą czajnik.

Ona jest kochana – powiedziała, starając się mówić tak obojętnym tonem, jakby wizyta u Jonasa nie była dla niej niczym nadzwyczajnym. – Naprawdę strasznie ją lubię.

A ona cię uwielbia. Obawiam się, że będzie za tobą tęsknić, kiedy wyjedziesz. \

Obrzucił ją badawczym spojrzeniem, które zawsze budziło w niej niepokój. , – Skąd wiesz, że chcę wyjechać? – spytała, otwierając szafkę i wyjmując kubki.

Sama mówiłaś, że chcesz opuścić to miasteczko, gdy tylko uzbierasz pieniądze na bilet.

No cóż, pewnie tak będzie – mruknęła, odwracając głowę, by uniknąć jego spojrzenia. – Ale przy moich zarobkach może to trochę potrwać. Gdzie jest cukier?

Podszedł i sięgnął ponad głową Laurel do wnętrza szafki. Jego dotyk przyprawił ją niemal a zawrót głowy, on zaś, jakby wyczuwając jej reakcję, chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie.

Jonas – szepnęła, próbując się wyrwać. – Jonas, nie powinniśmy...

Nie odrywając wzroku od twarzy Laurel, przesunął dłonie w dół, by pogłaskać jej plecy, a potem biodra.

Przecież ty też tego chcesz – szepnął. – Wiem o tym. Dlaczego tu przyszłaś, jeśli nie pragniesz tego tak samo jak ja?

Szukała w myślach odpowiednich słów, ale nie było tu nic do powiedzenia. Jonas ma rację. Jest dorosłą kobietą i wie, co robi, przyjmując jego zaproszenie.

Pragnęła go. Pragnęła go całym ciałem.

Objął ją jeszcze mocniej i pochylił się, by dotknąć wargami jej ust. Tym razem jednak jego pocałunek nie był łagodny. Laurel zaczęła się wić w jego ramionach; protestując ostatkiem sił.

Po chwili poddała się nastrojowi. Wszystkie jej zahamowania nagle zniknęły. Pod wpływem rosnącego pożądania przytuliła się do niego biodrami i wyczuła jego podniecenie.

Laurel – szepnął. – Jak bardzo..

Przechyliła głowę i pocałowała go z zachłannością która wprawiła ją w zdumienie. Przesunęła dłońmi po włosach Jonasa, a potem zaczęła gładzić jego plecy i ramiona, dopóki nie sięgnął pod koszulkę, by dotknąć jej piersi.

Jonas... – szepnęła, tonąc w otchłani podniecenia.

Jonas, proszę...

Uciszył ją pocałunkiem i nie odrywając warg od jej ust, pociągnął w stronę kanapy.

Wiedziała już, że to się stanie. Uległa instynktowi i nie zamierzała z nim dalej walczyć. Cieszyła się, że zobaczy nagie ciało Jonasa, poczuje jego siłę, zapomni o wszystkim w jego objęciach...

Położył ją na kanapie i zaczął rozpinać koszulę. Wyciągnęła ręce, by mu pomóc i zastygła nagle w bezruchu.

Jonas odsunął się i uniósł głowę. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że słyszy dzwonek telefonu. Jonas szybko przeszedł przez pokój i podniósł słuchawkę.

Halo?

Patrząc na niego uważnie, usiadła na kanapie i nerwowo obciągnęła koszulkę, a potem poprawiła włosy.

Po co pan do mnie dzwoni? – spytał. – Przecież mówiłem, że nie...

Zamilkł i zaczął słuchać. Na jego twarzy malowało się napięcie.

Bo jestem zajęły. Mam gościa. Czy pan to rozumie?

Zerknął nagle na Laurel, a w jego wzroku było tyle chłodu, że poczuła nagły dreszcz.

Tak – mruknął. – Prawdę mówiąc, jest właśnie u mnie.

Znów zaczął słuchać, zaciskając tak mocno dłoń na słuchawce, że jego palce lekko zbielały.

Nie sądzę, że pana to powinno obchodzić – rzek ostrym tonem. Potem zamilkł, a na jego twarzy pojawi się posępny uśmiech. – Zgoda – powiedział w końcu. Proszę, żeby pan o tym pamiętał. I niech pan do mnie więcej nie dzwoni. Kiedy będę chciał z panem porozmawiać, zatelefonuję sam.

Odłożył słuchawkę. Laurel zsunęła się z kanapy i wstała.

Muszę iść – powiedziała zażenowana. – Przykro mi, Jonas, ale naprawdę muszę wracać.

Dlaczego? Przecież nie jest jeszcze późno.

Tak, ale muszę...

Powiedziałaś mi, że masz jutro wolny dzień. Możesz spać, jak długo zechcesz.

Wiem. – Westchnęła i utkwiła wzrok w podłodze – Ale wolna sobota to dla mnie wielkie święto. Nie chcę stracić ani minuty.

Ruszyła w kierunku drzwi. Jonas obserwował ją w milczeniu.

Zobaczymy się jutro na meczu – wyszeptała. – Dobranoc.

Otworzyła drzwi, zbiegła po trzeszczących schodach i wyszła na dwór. W ciepłym, wiosennym powietrzu unosiły się donośne krzyki nocnych ptaków i przytłumiona chór żab.


Następnego dnia rano otworzyła oczy i przez chwilę leżała bez ruchu, wpatrzona w sączące się przez zasłony promienie słońca.

Crystal zadeklarowała chęć pracy na dwie zmiany Laurel miała więc pierwszą wolną sobotę od przyjazdu do Wolf Hill. Z radosnym oczekiwaniem myślała o długim, beztroskim dniu.

Potem w jej pamięci odżyły wydarzenia ubiegłego wieczoru. Odwróciła się na bok i ukryła twarz w poduszce. Przypomniała sobie dotyk dłoni i ust Jonasa, rozkosz, jaką sprawiały jego pieszczoty, swą gotowość poddania się jego woli i natrętny dzwonek telefonu, który tak gwałtownie zakłócił nastrój.

Kim był jego rozmówca? Laurel pomyślała o oschłym, niemal agresywnym tonie Jonasa i o chłodnym spojrzeniu, jakim obrzucił ją podczas tej rozmowy. Zmarszczyła brwi, wstała i zaczęła się ubierać. Potem zeszła na dół, by coś jeść. Zamówiła sobie kawę i grzanki, mając nadzieję, że tego dnia Jonas nie pojawi się w hotelu na śniadaniu.

Przyszło jej do głowy, że on również wolałby zapewne uniknąć spotkania. Że chyba w ogóle nie zechce z nią więcej rozmawiać, więc wszystkie problemy rozwiążą się same.

Potem przypomniała sobie o wyznaczonym na dzisiejszy wieczór meczu. Jęknęła cicho i nerwowo potarła skronie.

Co się stało? – spytała Crystal, przystając obok jej stolika. – Źle się czujesz?

Laurel spojrzała na nią i próbowała się uśmiechnąć. Crystal wyglądała tego dnia o wiele lepiej. Miała już spokojny wzrok, a na jej twarzy malowało się zadowolenie.

Co ci jest, Laurie? – spytała ponownie.

Nic – odparła Laurel, wpatrując się w filiżankę. – Po prostu... pomyślałam o czymś nieprzyjemnym. Wspaniale dziś wyglądasz.

Dzięki tobie – z uśmiechem wyznała Crystal.

Przecież nic dla ciebie nie zrobiłam.

Zrobiłaś bardzo dużo. Pokazałaś, że obchodzi cię mój los i nie masz pojęcia, jak mi to pomogło.

W takim razie bardzo się cieszę.

W przyszłym tygodniu porozmawiam z Kate – mruknęła, pochylając się, by dolać jej kawy. – Czy pójdziesz do niej ze mną?

A co chcesz jej powiedzieć?

Prawdę. Powiem jej i Hildzie o tym dziecku, a potem spytam, czy mogę zostać w hotelu, dopóki nie znajdę w mieście jakiejś lepiej płatnej pracy. Obiecam, %t złożę wymówienie z miesięcznym wyprzedzeniem.

Na pewno się zgodzą. Przecież każdy ma prawo zmienić pracę.

Wiem o tym, ale one były dla mnie bardzo dobre, a ja mam już dosyć ukrywania prawdy. Chcę postąpić wobec nich uczciwie. Czy pójdziesz ze mną? Kate cię lubi. Rozmawia z tobą chętniej niż z innymi, może z wyjątkiem Hildy.

Oczywiście. Jeśli chcesz, chętnie z tobą pójdę. – Laurel wstała. – Dopisz kawę i grzanki do mojego rachunku.

Dziś ja stawiam. – Crystal poklepała ją po ramieniu. – Życzę ci miłego dnia.

Laurel wyszła z hotelu i ruszyła w stronę centrum miasteczka. Ciepłe promienie porannego słońca ożywiały zieleń trawników i żywopłotów. Drzewa szumiały cicho w powiewach lekkiego wiatru. Po głównej ulicy sunęły wolno samochody, głównie furgonetki, przewożące bydło i sprzęt rolniczy.

Laurel nadłożyła kilka przecznic, by ominąć sklep z narzędziami. Przystanęła w pobliżu domku Nellie, zastanawiając się, czy nie wstąpić do niej na kawę i pogawędkę. Postanowiła jednak odłożyć tę wizytę na później. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku poczty.

Cześć, Margie! – zawołała od drzwi.

Rudowłosa kierowniczka urzędu i właścicielka salonu piękności siedziała w okienku, sortując przesyłki i wrzucając je do ponumerowanych skrzynek.

Cześć, Laurie! Czy chcesz odebrać listy adresowane do hotelu?

Nie, mam dziś wolne. – Laurel wzięła głęboki oddech. – Prawdę mówiąc, chciałam się ostrzyc, jeśli nie jesteś zbyt zajęta.

Margie rozpromieniła się, odsunęła przesyłki na bok i spojrzała na nią z nagłym zainteresowaniem.

Zawsze mam dość czasu, żeby ostrzyc włosy. To o wiele zabawniejsze zajęcie niż sortowanie poczty.

Chodźmy.

Wyszła zza okienka, minęła niskie przepierzenie, dzielące pocztę od salonu piękności i włożyła kwiecisty fartuch. Laurel, coraz bardziej zdenerwowana, zasiadła w fotelu, starając sienie patrzeć na swe odbicie w lustrze.

A więc jak mam cię ostrzyc, kochana? – spytała Margie, obwiązując jej szyję plastikowym ręcznikiem.

Czy tylko skracamy włosy?

Nie – odparła Laurel. – Chcę kompletnie zmienić fryzurę. Ostrzyż mnie bardzo krótko.

Margie gwizdnęła cicho, rozwiązała poplamione sznurowadło i rozpuściła włosy Laurel, przyglądając się im z zawodowym zainteresowaniem.

Widzę, że chodziłaś do niezłego fryzjera – stwierdziła.

Ale teraz włosy mi odrosły i mam za dużo pracy, żeby o nie dbać – odparła Laurel, kręcąc się nerwowo na fotelu.

Więc naprawdę mam je obciąć bardzo krótko?

Tak. Chodzi mi o to, żebym mogła je często myć i suszyć bez większego kłopotu.

Czy to jest naturalny kolor? – spytała Margie.

Tak. – Laurel zawahała się. – Z wyjątkiem kilku pasemek. Przestałam rozjaśniać włosy jakieś dwa lata temu i te, które odrosły, są odrobinę ciemniejsze.

Niech mnie diabli wezmą – mruknęła Margie, patrząc na nią badawczo. – Kim ty właściwie jesteś, panno Laurie Atkins?

Kelnerką – odparła Laurel, patrząc na jej odbicie w lustrze i starając się nie opuścić wzroku. – Kelnerką z małego miasteczka, zarabiającą na życie.

Pewnie – zgodziła się Margie, mrugając do niej znacząco. – Możesz mówić, co chcesz, ale nie ukryjesz prawdy przed fryzjerką.

Laurel znów poczuła ten sam niepokój, który ogarnął ją poprzedniego wieczoru, gdy Jonas rozmawiał przez telefon. Miała wrażenie, że do tego cichego, skąpanego w słońcu miasteczka wdzierają się groźne macki zewnętrznego świata. Potrząsnęła głową, by uwolnić się od dręczących myśli i obdarzyła Margie pogodnym uśmiechem.

Wiem o tym, ale fryzjerzy potrafią dochować tajemnicy – powiedziała. – Wysłuchują przecież wielu zwierzeń.

Święte słowa, moja kochana – odparła pogodnie Margie. – Czy mam umyć ci włosy?

Myłam je wczoraj; wieczorem.

Dobrze.

Margie zwilżyła włosy Laurel, a potem zaczęła ją strzyc, opowiadając równocześnie o dziejach miasteczka i jego mieszkańców. Kiedy skończyła pracę, zmrużyła oczy i przyjrzała się uważnie klientce, a potem oznajmiła, że jej wysiłki uwieńczone zostały pełnym sukcesem. Laurel jednak, widząc swe odbicie w lustrze, wcale nie była o tym przekonana.

Kiedy wyszła na ulicę, poczuła się obnażona i bezbronna. Chciała jak najszybciej dotrzeć do hotelu i schronić się w swoim pokoju.

Ale mijając sklep Barnesa, zatrzymała się na chwilę, po czym weszła do wnętrza i dotarła do metalowego regału z sobotnią prasą.

Po krótkich poszukiwaniach, w czasie których zwątpiła już niemal w to, że pan Barnes słyszał o dzienniku „Financial Post”, znalazła pod stertami czasopism egzemplarz tej gazety. Podeszła z nią do lady, przy której Harold Barnes, zgięty niemal w pół, próbował założyć nową taśmę do jednego z komputerów.

Jasna cholera.... – mruknął, uśmiechając się do Laurel z zażenowaniem. – Przepraszam, panno Atkins, ale nie mogę w żaden sposób uruchomić tej przeklętej maszyny.

Spojrzał na nią i szeroko otworzył oczy ze zdumienia. Laurel przestępowała niepewnie z nogi na nogę, czując na sobie jego pełen zachwytu wzrok.

Proszę, proszę – mruknął. – Wygląda pani po prostu wspaniale. Domyślam się, że była pani u Margie?

Laurel kiwnęła potakująco głową, rozglądając się nerwowo w poszukiwaniu lustra. W salonie Margie zerknęła tylko na swoje odbicie, ale nie miała dość czasu, by mu się dokładniej przyjrzeć.

Pan Barnes wydał jej resztę i ponownie spojrzał z niechęcią na komputer.

Czy on ma elektroniczny podajnik? – spytała go Laurel.

Harold Barnes zerknął na nią ze zdumieniem.

Mieliśmy... – Laurel poczuła, że się rumieni i znów zaczęła przestępować z nogi na nogę. – Pracowałam kiedyś w biurze, w którym używano podobnych maszyn. Jeśli nie chce przyjąć taśmy, trzeba nacisnąć guzik z napisem „reset”, a dopiero potem przystąpić do programowania.

Co mam nacisnąć?

Powinien tu być mały, czerwony guzik. O, właśnie ten.

Dotknęła guzika, a Barnes wystukał na klawiaturze kilka znaków. Komputer zaczął wciągać taśmę.

Dziękuję, Laurie! – zawołał z wdzięcznością. I niech pani uważa na kowbojów, którzy dziś wieczorem kręcić się będą po miasteczku. Z tą nową fryzurą wygląda pani tak ładnie, że będą za panią biegać tłumy młodych ludzi.

Laurel wyszła na ulicę, usiadła na ławce i zaczęła przeglądać gazetę, nie zwracając większej uwagi na artykuły dotyczące jej dawnego świata, świata wielkiego biznesu. Fuzje firm... spadki i wzrosty cen akcji... nowe emisje... Wszystko to było ciekawe, ale niezbyt ją interesowało. Tu, w sennym małym miasteczku, wydarzenia wstrząsające rynkiem finansów wydawały się tak odległe, jakby miały miejsce na innej planecie lub w innym wymiarze czasowym.

W końcu dotarła do stron, na których zamieszczano ogłoszenia i zaczęła je nerwowo przeglądać. Kiedy znalazła to, czego szukała, wstrzymała oddech i poczuła przyspieszone bicie serca. Potem dokładnie przeczytała tekst.


Do Mojej Ukochanej!

Mamy nadzieję że nie masz już kłopotów z kurami. Przesyłka dotarła bez przeszkód w poniedziałek wieczorem. Dalsze dobre wiadomości niebawem. Pozdrowienia od wszystkich”.




Rozdział 10


Przesyłka nadeszła bez przeszkód w poniedziałek wieczorem”.

Laurel wypuściła z ręki gazetę i wygodnie oparła głowę o ławkę. Poczuła na twarzy ciepło promieni słońca i choć miała zamknięte oczy, ujrzała jasne, kolorowe plamy.

Tę wiadomość można było zinterpretować tylko w jeden sposób. Ma brata lub siostrę. Pomyślała z czułym rozbawieniem, że ojciec w typowy dla siebie sposób zapomniał o najważniejszym i nie poinformował jej o płci dziecka.

Do jej oczu napłynęły łzy i potoczyły się wolno po policzkach. Chyba po raz setny od przyjazdu do Wolf Hill poczuła bolesną tęsknotę za domem.

Brakowało jej wszystkich. Ojca i Marty oraz ich nowo narodzonego dziecka, lojalnego Dennisa, otoczonego zawsze tysiącem przyjaciółek, pracowników firmy, konkurentów... Słowem wszystkich ludzi, dzięki którym jej życie było tak interesujące.

Chciałabym wrócić do domu – szepnęła łamiącym . się głosem. – Boże, jak ja chcę pojechać do domu!

Rozejrzała się ukradkiem po pustej ulicy, otarła łzy grzbietem dłoni i znów zajrzała do gazety.

Dalsze dobre wiadomości niebawem”...

To również można odczytać tylko w jeden sposób. Miejsce jej tęsknoty zajął nagły przypływ optymizmu. Ojciec musi być pewien, że wkrótce będzie w stanie dowieść swej niewinności. Lada dzień zawiadomi ją, że dochodzenie zostało umorzone i że może spokojnie wrócić do domu. Zapewne zamieści stosowny anons w następnym sobotnim numerze „Financial Post”.

Na myśl o tym, że będzie musiała przeżyć tylko jeden tydzień w Wolf Hill, poczuła radosne podniecenie. Już tylko siedem dni pracy w hotelowej kuchni – i niewiele okazji do spotkań z Jonasem. Nie będzie musiała dławić w sobie przemożnej tęsknoty za jego pocałunkami i pieszczotami...

Wydarła z dziennika kartkę, na której wydrukowano ogłoszenie, i schowała ją do kieszeni. Potem wrzuciła gazetę do najbliższego kosza na śmieci i ruszyła w stronę hotelu.

Kiedy mijała domek Nellie, zatrzymała się, a potem pospiesznie weszła po schodkach i zapukała do drzwi.

Widziała przez okno Puszka, który leżał wygodnie na bujanym fotelu i przyglądał jej się z wyniosłą obojętnością. Nellie pojawiła się po chwili w drzwiach i przywitała ją o wiele bardziej serdecznie.

Laurie! – zawołała, wycierając dłonie w bawełniany fartuszek. – Nie spodziewałam się, że wpadniesz tak wcześnie, kochanie. Co. ty zrobiłaś z włosami? Wyglądasz naprawdę ślicznie!

Sama nie wiem, jak wyglądam – oświadczyła Laurel. – Kazałam je obciąć i wyszłam od Margie, a nie mogę nigdzie znaleźć lustra.

Nellie, śmiejąc się pogodnie, wciągnęła Laurel do łazienki.

O mój Boże! – jęknęła Laurel, odważając się w końcu spojrzeć na swe odbicie. – Mój Boże, Nellie, sama nie wiem, co powiedzieć.

Margie wykazała się wielkim profesjonalizmem. Włosy Laurel, starannie wycieniowane po bokach, tworzyły na szczycie głowy lśniącą, równą powierzchnię. Cała fryzura wyglądała stylowo i kokieteryjnie, a ponadto bardzo atrakcyjnie.

Och, nie! – jęknęła Laurel, szarpiąc z rozpaczą za krótkie kosmyki przylegające do policzków. – Co ja teraz zrobię? Nigdy w życiu nie wyglądałam tak okropnie.

O co ci chodzi? – spytała Nellie z autentycznym zdumieniem. – Ta fryzura jest świetna. Bardzo ci z nią do twarzy.

Ale ona do mnie nie pasuje. Wyglądam teraz jak... Sama nie wiem. Jak Liza Minelli.

Jesteś piękna jak kwiat – powiedziała ciepło Nellie. – A teraz przestań narzekać i chodź na herbatę.

Laurel nadal wpatrywała się w swoje odbicie. Widoczna w lustrze kobieta rzeczywiście była atrakcyjna. Mężczyzna w rodzaju Jonasa mógł uznać ją za nieodparcie pociągającą. Ale wyglądała teraz zbyt młodo, by ktokolwiek mógł uwierzyć, że jest doświadczonym analitykiem rynków finansowych. Wiedziała, że jeśli pojawi się na Wall Street w eleganckim kostiumie i z teczką w ręku, będzie rażąco odstawać od otoczenia.

Nikt nie potraktuje mnie poważnie – mruknęła posępnie. – Nie mogę wykonywać swojego zawodu z taką fryzurą. Stanę się pośmiewiskiem.

Jakiego zawodu? – spytała Nellie.

Laurel spojrzała na łagodną twarz staruszki i jej bystre, niebieskie oczy.

Może nadszedł czas, żebyś mi powiedziała prawdę – zasugerowała Nellie cichym głosem. – Przecież na różne sposoby próbujesz to zrobić już od kilku tygodni.

Prawda, kochanie? I mów mi po imieniu.

Laurel wybuchnęła śmiechem i objęła ją czule.

Nellie, jesteś o wiele za bystra, żeby cię oszukać.

Chodźmy do kuchni, zjedzmy po kawałku tego ciasta, które tak pięknie pachnie, i napijmy się herbaty. Potem opowiem ci pewną historię.

... i dlatego przyjechałam tutaj – zakończyła Laurel, sięgając po następny kawałek orzechowego ciasta.

Tylko dlatego, że chciałaś się ukryć, a jakiś taksówkarz poradził ci wyjazd do małego miasteczka?

Tak. A poza tym skończyłam właśnie czytać pamiętnik Ellen, więc pomyślałam o Wolf Hill.

Mój Boże, jakie to wszystko dziwne – stwierdziła Nellie, patrząc na nią ze zdumieniem.

To prawda – przyznała Laurel z uśmiechem. – Gdybym tu nie przyjechała, nie poznałabym ciebie. A teraz jesteś moją najlepszą przyjaciółką.

Co ty mówisz? – Twarz staruszki rozjaśnił radosny rumieniec. – Przecież tam, w wielkim mieście, musisz mieć tłumy przyjaciół.

Wcale nie. Wiesz, zawsze byłam pochłonięta pracą. Prawie nie prowadziłam życia towarzyskiego, bo spędzałam w biurze dwanaście albo czternaście godzin na dobę.

Po co? – spytała Nellie.

Po to, żeby... Sama, nie wiem. Chyba tylko po to, żeby nadążyć zabiegiem wydarzeń i nie zostać w tyle.

Wydaje mi się, że praca w kuchni jest p wiele przyjemniejsza – stwierdziła Nellie. – Nic dziwnego, że kiedy się tu pojawiłaś, wyglądałaś jak zagłodzony kotek.

Naprawdę uważasz, że teraz wyglądam lepiej?

Och, o wiele lepiej. Oddychasz czystym powietrzem, jesz zdrowe potrawy i nie masz na głowie tylu problemów. Taki tryb życia przynosi efekty, choć ty ich może nie dostrzegasz.

Laurel, pogrążona w myślach, mieszała herbatę.

Oczywiście – ciągnęła Nellie – czyste powietrze i wymyślna fryzura to nie jedyne powody, dla których wyglądasz tak promiennie.

Co chcesz przez to powiedzieć, Nellie?

Dobrze wiesz – odparła staruszka.

Zaczynam się ciebie bać, Nellie – oznajmiła Laurel zawstydzona. – Potrafisz czytać w moich myślach.

Po prostu mam oczy – odparła Nellie rzeczowo. – A więc – ciągnęła, zmieniając temat – sądzisz, że twój ojciec wyjaśnił już wszystkie nieporozumienia?

jestem tego pewna. Napisał w tym ogłoszeniu, że niebawem otrzymam dobre wiadomości.

Przez tyle tygodni pracowałaś w tej kuchni – mruknęła Nellie, potrząsając głową. – Nie wiem, czy jakakolwiek inna dziewczyna byłaby gotowa tyle zrobić dla swojego ojca.

Nie miałam wyboru. To najlepszy człowiek na świecie. A poza tym jest niewinny.

Więc dlaczego się ukrywasz?

Już ci to tłumaczyłam. Gdybym musiała stanąć przed tą komisją i wyznać pod przysięgą wszystko, co wiem, moje zeznania mogłyby go obciążyć.

Dlaczego? Przecież twierdzisz, że nie zrobił nic złego.

Bo to prawda. – Laurel wzięła głęboki oddech, przypominając sobie, że Nellie jest starą kobietą, nie mającą pojęcia o ekonomii. – Ale komisja, nie wiedząc, że działał na polecenie instytucji rządowych, które gwarantowały mu bezpieczeństwo, mogłaby uznać tę transakcję za nielegalną.

Rozumiem – mruknęła Nellie, dolewając do dzbanka z herbatą odrobinę wrzącej wody. – Ty i Kate Cameron... Jesteście w takiej samej sytuacji.

Dlaczego? – spytała zdziwiona Laurel.

Obie robicie tak wiele dla swych rodziców. Ty siedzisz na prerii, patrosząc kury, a biedna Kate przechodzi piekło, nie chcąc urazić swojej matki, która ciągle wtrąca się do jej dziecka. Jesteście kochającymi córkami.

Nellie wyjrzała przez okno, za którym para gilów wiła gniazdo na gałęzi jabłonki. Na jej twarzy malował się smutek.

Laurel pomyślała o córce i wnuczce staruszki, które mieszkały tak daleko, i poczuła przypływ współczucia.

Nellie – powiedziała łagodnie – obiecuję, że po moim wyjeździe będziemy się widywać. Będę do ciebie często dzwonić i przyjeżdżać tu za każdym razem, kiedy zechcę odpocząć lub pogawędzić z tobą.

Nie – odparła Nellie, patrząc na Laurel z uśmiechem. – Zapomnisz o mnie, gdy tylko obejmiesz na nowo tę swoją ważną posadę. Ale to nic. Nikt nie odbierze mi moich wspomnień.

Och, Nellie... – Laurel wstała i objęła czule drobną staruszkę. – Jesteś kochana. Nigdy o tobie nie zapomnę. I wiesz co? Gdy tylko wrócę do Vancouveru, zacznę organizować twoją wyprawę do naszego miasta. Dostaniesz piękną suknię, zjemy pyszną kolację w nadmorskiej restauracji, a potem wybierzemy się do teatru. Wynajmiemy limuzynę. Będziesz się czuła jak królowa.

Gdyby do tego doszło – powiedziała Nellie – z pewnością czułabym się co najmniej jak księżniczka. Czyż to nie byłoby wspaniałe?

Jesteś cudowna, Nellie – szepnęła Laurel. – Obiecuję ci, że poczujesz się jak księżniczka.

Ale Nellie odzyskała już panowanie nad sobą. Dotknęła obiema rękami dzbanka.

Herbata jest jeszcze gorąca – rzekła szorstkim tonem. – Przestań gadać głupstwa i zjedz jeszcze kawałek ciasta. Upiekłam je specjalnie dla ciebie.


Tego samego dnia wieczorem Laurel siedziała na ławce obok Jonasa, który przemawiał do gromadki stojących wokół nich dzieci.

Dobrze – powiedział. – To już końcówka meczu, a my prowadzimy dwoma punktami. Musimy się skoncentrować. Jeśli zagracie dobrze w polu, odniesiemy zwycięstwo. Unikajcie kaktusów i nie bawcie się z susłami, zgoda?

Młodzi zawodnicy poważnie pokiwali głowami, patrząc na niego z uwielbieniem.

No dobrze, wracajcie na boisko i złapcie kilka trudnych piłek. Melanie, czy nie boli cię ramię?

Melanie pokręciła przecząco głową.

Dzielna dziewczyna. Pokaż im, co potrafisz.

Mała pobiegła na swoją pozycję, a Laurel zerknęła ukradkiem na Jonasa. W żółtej koszulce klubowej wydawał jej się bardzo przystojny. Zdała sobie sprawę, że wpatruje się w jego usta i szybko odwróciła wzrok.

Jonas – mruknęła cicho, gdy pierwszy gracz stanął na stanowisku.

Co? – spytał, a potem zaczął krzyczeć: – Tyler! Tym razem trochę bliżej płotu!

Chodzi mi o ten telefon, który odebrałeś wczoraj wieczorem – zaczęła nieśmiało. – Wtedy, kiedy byliśmy...

Co chcesz wiedzieć? – spytał, kiedy urwała.

Kto to był?

Dlaczego o to pytasz?

Sama nie wiem. Po prostu miałam wrażenie, że... że rozmawiasz o mnie – wykrztusiła z ociąganiem.

Istnieją w moim życiu chwile, w których zajmuję się nie tobą, lecz innymi sprawami – oznajmił z uśmiechem.

Nie bądź taki. – Teraz była już tylko rozdrażniona. – Wiesz, o co mi chodzi.

Zawodnik przeciwnej drużyny pobiegł w kierunku pierwszej bazy. Melanie zrobiła wściekłą minę i zaczęła się naradzać z chłopcem, który miał łapać piłkę. Potem stanęła na pozycji i wykonała trzy wspaniałe uderzenia. Rozległy się okrzyki widzów, a Jonas wstał i zaczął dopingować swój zespół.

Macie dwa punkty przewagi! To już końcówka!

Nie prześpijcie jej! Tyler, uważaj, oni zagrają teraz długą piłkę!

Odbijający przeciwnej drużyny, wyższy i mocniej zbudowany niż jego koledzy, stanął na pozycji i spojrzał na Melanie z pogardą.

No, maleńka, podaj mi dobrą piłkę, a ja przerzucę ją przez płot! – zawołał do niej.

Rzut Melanie był precyzyjny, ale piłka, trafiona przez przeciwnika, poszybowała wysoko w górę, zmierzając w stronę Tylera.

Złap ją, Tyler! – krzyknęła Laurel, widząc, że chłopiec stoi w miejscu jak wryty. – Nie odrywaj od niej wzroku!

Tyler ocknął się z letargu i zrobił krok w prawo. Piłka obniżyła lot i wylądowała w jego rękawicy. Chłopiec spojrzał na nią ze zdumieniem, a potem z radosnym wyrazem twarzy ruszył biegiem w kierunku środka boiska.

Drużyna wydała okrzyk triumfu. Jonas odwrócił się do Laurel i chwycił ją w objęcia. Na chwilę zastygła w jego uścisku, czując przypływ uczucia. Potem odepchnęła go i przyklękła, żeby pogratulować zawodnikom swej drużyny.

Kiedy pokonani wznieśli już okrzyk na cześć zwycięzców, a cały sprzęt został zebrany, Jonas podszedł do Laurel.

Chodź – powiedział. – Zapraszam całą drużynę na hamburgery, żeby uczcić nasze pierwsze zwycięstwo.

Nie, dziękuję – odparła Laurel, kręcąc głową. – Muszę wracać do domu. Czeka mnie jeszcze pranie.

Spojrzał na nią badawczo, ale nie podjął dyskusji. Stała przez chwilę w miejscu, patrząc na młodych graczy, którzy nadal radośnie pokrzykiwali i klepali Tylera po plecach.

Laurel! – zawołał nagle Jonas, odwracając się do niej.

Co?

Masz świetną fryzurę! – oznajmił z uśmiechem, a potem ruszył za swoją drużyną. Wkrótce wszyscy zniknęli jej z oczu. Została sama.


W kilka godzin później leżała w łóżku, usiłując czytać, ale litery zamazywały się jej przed oczami. Zamiast nich pojawiały się różne obrazy: zalane słońcem boisko, roześmiani młodzi zawodnicy, twarze jej ojca i jego nowego potomka, sceny z życia w mieście, które wydawało się tak odległe.

Wstała, podeszła do okna i wyjrzała na tonącą w świetle księżyca ulicę. Choć minęła już północ, z hotelowego baru nadal dochodził radosny gwar. Miasteczko jednak było ciche i spokojne. Ucichł nawet wiatr.

Laurel uśmiechnęła się na myśl o tym, jak bardzo byłaby zaskoczona i wściekła, gdyby ktoś powiedział je przed dwoma miesiącami, że będzie tęsknić za Wolf Hill Przypomniała sobie ciężką pracę w kuchni i swoje poczucie osamotnienia.

Teraz napady tęsknoty nękały ją już tylko od czasu do czasu. Przeżyła jeden z nich tego ranka, kiedy przeczytała w gazecie wiadomość od ojca. Ale poza tym czuła się w tym miasteczku jak we własnym domu.

Wiedziała, że zawdzięcza to tutejszym ludziom a zwłaszcza Nellie. Patrząc na gwiazdy, pomyślała o wizycie staruszki w Vancouverze i o tym, ; z jaką przyjemnością pokaże jej miasto.

Nagle uświadomiła sobie, że będzie tęsknić także za innymi osobami, z którymi zdążyła się tu zaprzyjaźnić Za Crystal i Hildą, za Kate i jej dzieckiem, za Lutherm i jego modelami samolotów, za Jonasem.

Oparła czoło o chłodną szybę, starając się oderwać myśli od tego niebezpiecznego tematu.

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.

Laurel odwróciła się od okna i zmarszczyła brwi, nie będąc pewna, czy naprawdę słyszała jakiś dźwięk. Byli już niemal północ, a nikt nigdy nie odwiedzał jej o tej porze.

Ale pukanie rozległo się ponownie. Podeszła do drzwi i wyjrzała przez wizjer, a potem nagle zesztywniała z przerażenia. Na korytarzu stał Jonas O’Neal, trzymając pod pachą tekturowe pudełko.

Uchyliła drzwi i spojrzała na niego ze zdumieniem.

Jonas! – szepnęła. – Co ty tu... Co ty tu, na Boga, robisz?

Sięgnął do pudełka i wyciągnął z niego butelkę szampana.

Małą uroczystość – oznajmił. – Nasze pierwsze zwycięstwo. Gratulacje, trenerze!

Pochylił się i pocałował ją w policzek, a potem wszedł do pokoju, ustawił pudło na stole i zamknął drzwi.

Laurel skrzyżowała ręce na piersiach, zdając sobie sprawę, że ma na sobie tylko jedwabną koszulę nocną. Jonas wyjął z pudełka dwa kryształowe kieliszki i eleganckim ruchem postawił je na stole.

Chyba jesteś pijany – powiedziała Laurel chłodnym tonem.

Ależ skąd – odparł, kręcąc głową. Na jego chłopięcej twarzy malował się wyraz szczerego oburzenia. – Wypiłem jedno piwo z Lutherem, ale było to przed godziną.

Wyjdź – zażądała. – Mówię poważnie. Chcę, żebyś natychmiast stąd wyszedł.

Co zrobisz, jeśli odmówię?

Zadzwonię do recepcji i każę cię wyrzucić.

W recepcji nikogo nie ma. – Jonas odkręcił drut i zręcznie wyciągnął plastikowy korek. – Luther siedzi w barze i gra w strzałki. Obaj uczciliśmy zwycięstwo.

Laurel włożyła szlafrok i mocno przewiązała się w pasie.

Szkoda – mruknął. – Ukrywasz takie piękne ciało.

Jonas, ja nie żartuję. Nawet jeśli nie jesteś pijany, to niewątpliwie zachowujesz się dziwnie, więc chcę, żebyś stąd wyszedł.

Nalał szampana i z ukłonem podał jej kieliszek.

Za naszą drużynę – powiedział, całkiem ignorując jej słowa.

Spojrzała na niego ze złością, ale przyjęła kieliszek i niechętnie zamoczyła w nim usta.

Wiesz co, może jednak powinienem się trochę upić – stwierdził, – Dlaczego?

Może dodałoby mi to odwagi.

Co masz na myśli? – spytała podejrzliwie.

Jesteś wspaniałą kobietą, kochanie. Mężczyzna, który zamierza pójść do łóżka z taką kobietą, powinien dysponować odwagą.

Laurel odstawiła kieliszek i zawiązała mocniej pasek szlafroka.

Jonas, naprawdę uważam...

To wspaniała fryzura – przerwał jej stłumionym głosem. – Wyglądasz teraz bardzo atrakcyjnie.

Jonas...

Zbliżył się i chwycił ją za ramiona. W jego ciemnych oczach błysnęło pożądanie. Potem przytulił ją do siebie i zaczął gorąco całować. Przylgnęła do niego całym ciałem. Obawiała się tego mężczyzny, ale uwielbiała jego bliskość, jego dotyk...

Chcę spędzić tę noc w twoim łóżku – szepnął jej do ucha. – Jeśli mnie nie chcesz, powiedz to teraz, kiedy jeszcze jestem w stanie wyjść.

Czy wyjdziesz, jeśli cię o to poproszę?

Pocałował ją ponownie, a potem objął i przycisnął do siebie jeszcze mocniej.

Tak – szepnął. – Wyjdę. Czy tego chcesz, kochanie?

Laurel zawahała się. Zdawała sobie sprawę, że jeśli powie „tak”, on wyjdzie, a ona wróci do Vancouveru bez wspomnień i wyrzutów sumienia. Podejmie swe dawne życie w miejscu, w którym je porzuciła.

I nigdy nie będzie wiedziała, jak czułaby się z nim w łóżku.

Laurel? – szepnął ponaglająco, pociągając lekko za pasek jej szlafroka.

Uśmiechnęła się do niego czule i pokręciła głową, a potem zaczęła rozpinać guziki jego koszuli.




Rozdział 11


Jonas odsunął dłonie Laurel i rozebrał ją powoli, rozkoszując się tą czynnością. Od czasu do czasu, wypijał łyk szampana, a potem podawał jej kieliszek. Była zaskoczona jego łagodnością, a kiedy spojrzał w końcu z podziwem na jej nagie ciało, poczuła pełną dumy satysfakcję.

Jesteś piękna – mruknął, przesuwając dłońmi po jej piersiach i biodrach. Potem objął jej twarz i dotknął włosów. – Jesteś bardzo piękną kobietą.

Zadrżała, czując równocześnie pożądanie i onieśmielenie. Potem wśliznęła się do łóżka.

Chodź – szepnęła. – Chodź i obejmij mnie. Jest mi zimno.

Jonas opróżnił kieliszek i zgasił światło. W poświacie księżyca widziała tylko zarys jego sylwetki. Rozebrał się szybko, wszedł do łóżka i przytulił ją do siebie. Leżała w jego ramionach, rozkoszując się dotykiem mocnego ciała.

Dobrze mi z tobą – szepnęła, przesuwając dłońmi po jego ramionach.

Skąd wiesz?

Uśmiechnęła się do niego w ciemnościach, a potem usiadła i spojrzała na niego zaskoczona.

Co to jest? – spytała.

Mój brzuch. A to twój brzuch – dodał, głaszcząc ją delikatnie.

Jonas, wiesz, o co mi chodzi.

No widzisz? – powiedział żartobliwym tonem. – Okazuje się, że jednak coś nas łączy. Jak widzisz, oboje mamy brzuchy.

Jonas, nie żartuj. – Przesunęła palcami po jego klatce piersiowej. – . Mówię o tym. Co to jest?

Blizna.

Skąd? – spytała nerwowo, dotykając zgrubienia na jego skórze.

Miałem drobny wypadek.

Jaki wypadek może pozostawić po sobie taką bliznę? – dociekała, wpatrując się w ciemny zarys jego twarzy.

Przyciągnął ją do siebie i pocałował w szyję. Potem jego usta powędrowały w kierunku jej piersi.

Jonas! – Odepchnęła go od siebie. – Skąd się wzięła ta blizna?

W języku medycznym jest to tak zwana rana wylotowa – odparł zwięźle.

Rana wylotowa? Co to znaczy?

To znaczy, że pozostawiła ją po sobie kula, opuszczająca czyjeś ciało. – Jonas odwrócił się na bok. – Dotknij tego miejsca.

Skierował jej dłoń na swoje plecy. Poczuła pod palcami małe wgłębienie wielkości monety.

Tu była rana wlotowa – wyjaśnił. – Pozostała po niej o wiele mniejsza blizna.

Laurel opadła na poduszkę i spojrzała na niego z lękiem. W świetle księżyca widziała tylko jego ostre rysy, ale nie mogła odczytać wyrazu twarzy.

Chcesz powiedzieć, że kula przeszła przez ciebie na wylot? – spytała. – Że ktoś strzelił ci w plecy, a ona wyleciała tędy i nie zabiła cię?

Tacy ludzie jak ja niełatwo dają się zabić – odparł tym samym nonszalanckim tonem. – Ale został mi po tej przygodzie ładny ślad, prawda?

Kim ty właściwie jesteś? – wyszeptała.

Chyba miałbym prawo zadać ci to samo pytanie, moja, droga – odparł ze śmiechem, znów biorąc ją w ramiona. – Ale nie chcę tej nocy o nic więcej pytać i udzielać żadnych odpowiedzi. Jestem po prostu biednym facetem, zbyt zakochanym, żeby logicznie myśleć. Przysuń się i pocałuj mnie.

Laurel, zastanawiając się, czy dobrze usłyszała ostatnie słowa, wtuliła się w jego objęcia.

Ten tajemniczy samotnik brał udział w walkach, których nie potrafiła sobie nawet wyobrazić. A teraz całował ją i mówił, że jest w niej zakochany.

Pieszczoty Jonasa sprawiły, że po chwili przestała się niepokoić. Nie wiedziała, kim jest i co robi. Była tylko kłębkiem zmysłów, kobietą marzącą o miłosnym spełnieniu.

Jonas – szepnęła, czując dotyk jego dłoni. – Och, jak mi z tobą dobrze.

Naprawdę? – spytał, przesuwając rękę trochę niżej.

Naprawdę – odparła, czule głaszcząc jego ramiona.

A teraz?

Och, Jonas...

A ja zawsze myślałem, że jesteś zimna – mruknął, śmiejąc się cicho.

Wcale nie jestem zimna. Jestem tylko... ostrożna.

Czy tak właśnie wyobrażasz sobie ostrożną kobietę, kochanie?

Trudno zachować ostrożność w towarzystwie takiego mężczyzny jak ty – odparła, przylegając do niego całym ciałem. – Wyzwalasz we mnie najgorsze instynkty.

Mam szczęście. Ale w takim razie ja będę musiał być ostrożny za nas oboje.

Chyba tak...

Dobrze. A teraz przestań gadać i skoncentruj się. Kocham się z tobą i chcę, żebyś skupiła na tym uwagę.

Nie spodziewałam się... – zaczęła, ale zabrakło jej tchu. Jonas delikatnie wszedł w jej ciało, wypełniając błogim ciepłem wszystkie bolesne od pożądania miejsca.

Czy to cię nie boli? – spytał zdławionym szeptem.

Jest mi cudownie, Jonas. Naprawdę cudownie.

Mnie też – wymamrotał, a potem zaczął się poruszać, zwiększając jeszcze bardziej siłę jej doznań.

Och, Jonas... – szepnęła, zatracając się w rozkoszy. – Jonas...

Poczuła gwałtowny wstrząs, a potem jej umysł i ciało zalała fala ciepłego, słonecznego światła. Z jękiem wbiła zęby w jego ramię.

Och, Jonas – szepnęła, gdy była w stanie wydobyć głos. – To było niewiarygodne.

Otworzyła oczy i zobaczyła, że Jonas przygląda jej się z uśmiechem.

Czy... wszystko było w porządku? – spytała w przypływie nagłego lęku. – Wydajesz się taki... spokojny.

Zamierzam zachować spokój jeszcze przez jakiś czas – odparł pogodnym tonem, obejmując ją czule. – Chcę jeszcze raz zobaczyć, jak to przeżywasz.

Och, czuję się tak, jakbym była w niebie – westchnęła Laurel, zamykając oczy. Zaśmiał się cicho, a potem znów zaczął się delikatnie poruszać, wyznaczając rytm, który miał ponownie zalać ją potokiem rozkoszy.

Nagle przypomniała sobie, co chciała mu powiedzieć.

Nie spodziewałam się...

Czego, kochanie? – spytał Jonas szeptem, napinając mięśnie twarzy, na której malowało się radosne uniesienie.

Że twoje towarzystwo może być takie zabawne – mruknęła.

Usłyszała jego śmiech jakby z oddali, bo znów zalały ją ciepłe promienie słońca;

Siedzieli wtuleni w siebie, oparci o poduszki, popijając szampana i uśmiechając się do siebie w łagodnym świetle lampy.

Twoje zdrowie! – Uniósł kieliszek. – Zdrowie najpiękniejszej kobiety na świecie.

I najlepszego kochanka, jakiego spotkałam.

Naprawdę? – spytał z przekornym uśmiechem.

Nie pochlebiaj sobie za bardzo – odparła poważnie. – Nie mam w tych sprawach zbyt dużego doświadczenia.

Cóż mogę powiedzieć? – spytał, dolewając jej szampana. – Wszyscy mamy swoje talenty. Skoro uważasz, że jestem dobry, to widocznie bytem stworzony na twojego kochanka.

Jonas... – szepnęła cicho, głaszcząc go po klatce piersiowej i niechcący dotykając blizny.

Słucham? – odparł, pochylając się, by ucałować jej włosy. – Przestań mnie łaskotać, dziewczyno, bo będę musiał się bronić.

Co ty naprawdę robisz w Wolf Hill?

Pracuję w sklepie z narzędziami – oznajmił nonszalancko, ale wyczuła w jego głosie napięcie.

Nie wiem, co o tym myśleć. Wydaje mi się...

Co ci się wydaje?

Że nie pasujesz do tego miasteczka – odparła, odwracając się, by nie widział jej twarzy.

A ty? – spytał, zerkając na nią badawczo. – Może udało ci się oszukać pozostałych mieszkańców Wolf Hill, ale Nellie i ja od samego początku wiedzieliśmy, że jesteś księżniczką.

Nie jestem księżniczką – zaprotestowała cicho.

Więc kim jesteś?

Doradcą inwestycyjnym.

Zaśmiał się głośno, a potem spojrzał na nią ze zdumieniem.

Naprawdę? Chyba jednak wolałbym księżniczkę.

Mówię prawdę, Jonas.

Nagle postanowiła przestać kłamać i udawać. Ujawniła już wszystko przed Nellie, a teraz chciała, aby Jonas również poznał jej prawdziwą historię. Po raz drugi w ciągu tego dnia zrelacjonowała wydarzenia, które doprowadziły do jej pobytu w Wolf Hill. Opowiedziała mu o podejmowanych w dobrej wierze, ale katastrofalnych w skutkach operacjach finansowych ojca, o nowojorskim taksówkarzu, o podróży autobusem przez prerię i o zniknięciu pieniędzy.

Kiedy skończyła, zerknęła na niego niepewnie, a potem odwróciła wzrok i pospiesznie wypiła łyk szampana.

Powiedz coś – poprosiła w końcu, wtulając twarz w poduszkę.

Był wyraźnie wstrząśnięty i zaskoczony. Wpatrywał się przez chwilę w przeciwległą ścianę, a potem potrząsnął głową.

To naprawdę niewiarygodna historia, kochanie powiedział w końcu, rozpraszając resztki jej podejrzeń.

Po prostu zdumiewająca. Więc jesteś biedną bogatą dziewczyną, która patroszy kury, żeby uniknąć złożenia zeznań mogących zaszkodzić ojcu?

Laurel kiwnęła głową.

Na początku myślałam, że jesteś policjantem, który mnie śledzi – wyznała z posępnym uśmiechem.

Ja? Dlaczego?

Sama nie wiem. To chyba była jakaś obsesja. Miałam wrażenie, że wszyscy mnie śledzą, że wszystkim rzucam się w oczy.

A teraz?

Teraz już się nie boję. W gruncie rzeczy sama jestem zaskoczona, że czuję się tu tak dobrze. Nigdy nie mieszkałam w małym miasteczku. Wszystko zaczyna mi się podobać.

Nawet twoja praca?

To może mniej. W końcu zajmowałam się dotąd dość skomplikowanymi operacjami finansowymi. Tego mnie nauczono. Wolałabym prowadzić księgowość hotelu, niż zmywać naczynia. Ale lubię te dzieci, mecze baseballowe, wizyty u Nellie, strzyżenie się na poczcie...

... i kochanie się ze mną – dokończył ciepłym tonem, pochylając się, by ją pocałować.

I kochanie się z tobą – zgodziła się, a potem poczuła nagły skurcz bólu. – Naprawdę będę za wszystkimi tęsknić, kiedy wyjadę. Szczególnie za Nellie i tobą.

No cóż, nie wiem, co zrobi Nellie, ale ja mogę z tobą pojechać.

Masz na myśli powrót do miasta? – spytała, patrząc na niego podejrzliwie.

Kto wie? Powiedz mi, czy w Vancouverze są jakieś sklepy z narzędziami?

Jestem tego pewna – szepnęła, przytulając się do niego z westchnieniem. – Ale powiedz mi, co się stanie – z naszą drużyną? Kto będzie ją trenował do końca sezonu, jeśli oboje wyjedziemy stąd za dwa tygodnie?

Więc myślisz, że opuścisz to miasteczko aż tak szybko? – spytał, odsuwając się i patrząc na nią badawczo.

Opowiedziała mu o ustalonym z ojcem sposobie przekazywania wiadomości z Vancouveru i o ogłoszeniu, które znalazła w gazecie tego ranka.

Jestem pewna, że niebawem rozwikła całą sprawę – oznajmiła w końcu. – Nigdy dotąd mnie nie okłamał.

Napisał, że wkrótce przekaże mi pomyślne wiadomości, więc chyba niedługo wrócę do domu.

Rozumiem. Czy jesteś z tego zadowolona?

W pewnym sensie tak – odparła, kiwając głową.

Chciałabym zobaczyć to dziecko, sprawdzić, co się dzieje w biurze, pogadać z Dennisem...

Kto to jest Dennis? – spytał Jonas, odsuwając się od niej.

Mój sekretarz. Jeden z najmilszych ludzi na świecie, podobnie jak ty i mój ojciec. – Spojrzała na niego i uśmiechnęła się radośnie. – Jonas, ty chyba jesteś zazdrosny.

Oczywiście, że tak. Kiedy człowiek znajdzie taki skarb jak ty, nie chce go z nikim dzielić.

Przyciągnął jaku sobie i znowu zaczął całować. Laurel zachichotała wesoło.

Wkrótce jednak zamilkła, czując kolejny przypływ pożądania. Lampa rzucała miękkie światło na cały pokój, a spojenia starego budynku trzeszczały lekko w porywach wiejącego od prerii wiatru.

Ale Laurel i Jonas nie zwracali uwagi na otoczenie. Jak wszyscy kochankowie od początku świata byli pochłonięci sobą, zatopieni w tajemniczym świecie, jaki ich otaczał.

Czy to ty patroszyłaś tego kurczaka?

Laurel oparła się na łokciu i spojrzała na kanapkę, którą trzymał w ręku Jonas.

Pewnie tak – odparła Laurel po chwili namysłu.

Zostałam oddelegowana do skubania i czyszczenia tych ptaków.

Jonas ze śmiechem zabrał się do jedzenia, ona zaś opadła z powrotem na koc i osłoniła dłonią twarz przed promieniami słońca.

Od ich pierwszej przygody miłosnej upłynął jeden dzień. Było niedzielne popołudnie, a oni urządzili sobie piknik nad strumieniem. Od czasu jego nocnej wizyty prawie się nie rozstawali. Jonas zniknął tylko na godzinę, by się przebrać i ogolić.

Nawet ta godzina wydawała się Laurel nieznośnie długa. Czuła się bez niego samotna i opuszczona. Chciała patrzeć na jego twarz, dotykać go, słuchać jego głosu...

To wszystko jest niewiarygodnie przyjemne – westchnęła sennym głosem, czując na powiekach ciepłe promienie słońca.

Co? – spytał, przysuwając się bliżej.

Ten dzień. Ten widok. Twoja obecność – odparła cicho.

Już myślałem, że o mnie w ogóle nie wspomnisz – oznajmił z urazą w głosie, a potem pocałował ją jeszcze raz i położył się obok. Chwycił ją za rękę i przez chwilę leżeli koło siebie, rozkoszując się własnym szczęściem.

Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek było mi z kimkolwiek tak dobrze – mruknęła. – Chyba jestem w niebie.

Czy masz na coś ochotę?

Na przykład?

Na drinka, a może jeszcze jedną kanapkę? Kawałek arbuza albo coś innego?

Może coś innego... – odparła z uśmiechem.

Kobieto, jesteś nienasycona – westchnął z udawaną rozpaczą. – Zostanie ze mnie tylko cień.

Nie zauważyłam, żebyś się szczególnie opierał – przypomniała mu ze śmiechem.

Nastała krótka cisza. Jonas leżał z zamkniętymi oczami, a ona przesuwała palcem po jego nosie, ustach i podbródku.

Jonas... – zaczęła w końcu nieśmiało.

Hmm?

Czy już kiedyś przeżywałeś coś podobnego? Nie chodzi mi o seks, choć pod tym względem jest cudownie, tylko o przyjaźń. Czy znałeś kiedyś kogoś, z kim mógłbyś tak szczerze rozmawiać?

Chyba nie – odparł, odwracając się do Laurel i patrząc na nią z namysłem. – Łatwo się z tobą rozmawia, a to nie zdarza mi się często. Jestem człowiekiem dość powściągliwym i zamkniętym.

Na czym więc polega różnica?

Chyba na tym, że zgadzamy się w tak wielu sprawach – odpowiedział. – Mamy tę samą skalę wartości – i podobne przekonania. Nigdy nie rozumiałem się z nikim tak dobrze.

I bezpiecznie – mruknęła Laurel.

Co masz na myśli, kochanie?

To, że czuję się z tobą bezpiecznie. Wiem, że nigdy mnie nie zranisz ani nie wykorzystasz. To wspaniałe, że mogę ci ufać.

Cofnął rękę, którą ją obejmował, i spojrzał w niebo. Wyczuła w nim nagłe napięcie.

Czy coś się stało? – spytała z niepokojem.

Spojrzał na nią z przewrotnym rozbawieniem.

Nie ufałabyś mi chyba aż tak bardzo, gdybyś wiedziała, o czym przed chwilą myślałem – odparł pewnym siebie tonem.

Naprawdę? A o czym myślałeś?

Dam ci pewną wskazówkę. – Pogłaskał ją po brzuchu, a potem przesunął dłoń w kierunku jej piersi i pochylił się nad nią, by wyszeptać: – Nie myślałem o kanapkach z kurczakiem.

Roześmiała się i przylgnęła do niego całym ciałem, oszołomiona słońcem i pocałunkami, od których brakowało jej tchu.

Laurie? Czy masz chwilę czasu?

Laurel podniosła wzrok znad stołu, na którym piętrzyła się sterta przeznaczonych do czyszczenia sztućców. Potem odgarnęła włosy i uśmiechnęła się do Crystal, która stała w drzwiach, nerwowo wycierając ręce w fartuch.

Był poniedziałkowy ranek; krótka przerwa pomiędzy śniadaniem a przygotowaniami do lunchu. Laurel spojrzała na stół i westchnęła.

Moja praca może poczekać – odparła. – Czy jesteś gotowa do rozmowy z Kate?

Obie z Hildą siedzą w biurze, przeglądając rachunki – odparła Crystal. – To chyba odpowiedni moment.

Dobrze. Umyję ręce i pójdę z tobą.

Crystal oparła się o zamrażalnik i czekała, a Laurel wyszorowała dłonie nad zlewem i starannie je wytarła.

Moje ręce nigdy już nie będą takie same – mruknęła posępnie, patrząc na czerwone, opuchnięte palce. Chyba minie rok, zanim uda mi się je doprowadzić do jako takiego stanu.

Crystal spojrzała na nią ze zdumieniem.

To, chyba niezwykłe, żeby pomywaczka martwiła się o ręce – stwierdziła Laurel pogodnie. – Nie uważasz?

Crystal zdobyła się na nerwowy grymas, mający zapewne zastąpić uśmiech. Laurel otoczyła ją ramieniem.

Nie martw się – : szepnęła. – Nie urwą ci głowy. Musisz tylko powiedzieć prawdę.

Ale mnie bardzo zależy na tej pracy, Laurie. Co zrobię, jeśli mnie zwolnią?

Nie zwolnią.

Ale co będzie, jeśli to zrobią? Nie śpię po nocach, bo sama nie wiem, jak utrzymam dziecko, jeśli nie znajdę innej pracy.

Nie zakładajmy najgorszej ewentualności – powiedziała Laurel, ściskając Crystal za rękę. Potem razem przeszły przez hol i zapukały do drzwi biura.

Proszę! – zawołała Hilda.

Kiedy weszły do środka, stwierdziły, że Hilda siedzi sama za biurkiem, przeglądając stos rachunków.

Och – wymamrotała niepewnie Crystal, zerkając na pusty fotel właścicielki hotelu. – Chciałam porozmawiać z Kate. Gdzie ona jest?

Wróci za chwilę. Poszła tylko na górę po dziecko – odparła Hilda. – Zaraz wyjeżdża do domu.

Czy możemy na nią poczekać?

Hilda zerknęła na nie z ciekawością, a potem kiwnęła głową. Jej twarz była nieprzenikniona.

Czy pamiętacie – spytała, kiedy usiadły – od którego dostawcy nadszedł ostatni transport serwetek?

Od firmy Calgary Paper – odparła bez namysłu Crystal.

Czy jesteś pewna? – Hilda zmarszczyła brwi i zajrzała do notatek. – Jak możesz pamiętać to tak dokładnie?

Kuzyn kierowcy to mój przyjaciel. Jest bardzo przystojny. To znaczy ten przyjaciel, a nie kierowca.

W takim razie spojrzyj na ten rachunek – powiedziała Hilda z uśmiechem. – Co twoim zdaniem zamawialiśmy w tej firmie?. .

Laurel siedziała z dłońmi na kolanach, rozkoszując się nieprzewidzianą przerwą w codziennej pracy. Przez okna wdzierał się zapach kwiatów i śpiew ptaków, zmieszany z brzęczeniem pszczół. Zamknęła oczy i zaczęła sobie przypominać szczegóły wczorajszego pikniku. Jonasa jego usta, jego ciemne rzęsy, jego oczy...

Drgnęła nerwowo, zalana nagłą falą tęsknoty i pożądania. Zerknęła na zegarek, obliczając, ile godzin musi upłynąć, zanim skończy pracę i pobiegnie do jego mieszkania.

Co tu się dzieje? Czy to jakieś zebranie personelu?

Laurel otrząsnęła się gwałtownie ze swych rozmyślań i podniosła wzrok. W drzwiach stała Kate.

My... Ja chciałam tylko... – zaczęła niepewnie Crystal.

Gdzie jest dziecko? – spytała Hilda.

Mama zabrała je na spacer – odparła Kate. – Powiedziałam jej, żeby nie dała mu rano spać, bo lubię, kiedy odbywa w domu długą popołudniową drzemkę.

Byłam przy waszej rozmowie – ze zdziwieniem stwierdziła Hilda. – Ona zapowiedziała przecież, że zabierze je do swojego pokoju i położy do łóżka.

Tak, ale później zmieniła zdanie – odparła z uśmiechem Kate, siadając za biurkiem.

Ty coś chyba knujesz – oznajmiła Hilda podejrzliwym tonem. – Zawsze wydajesz się wtedy bardzo zadowolona z siebie.

Laurel i Kate wymieniły rozbawione spojrzenia.

Doszłam do wniosku, że najwyższy czas, żebym zaczęła traktować moją matkę bardziej stanowczo – powiedziała Kate. – W końcu Nathan i ja mamy prawo wychowywać nasze dziecko tak, jak chcemy. Więc odbyłam z nią wczoraj krótką rozmowę.

Chwała Bogu! – bąknęła Hilda. – Jak ona to przyjęła?

Na początku była dość przygnębiona – odparła Kate – ale potem zdała sobie sprawę, że za bardzo wtrąca się do wychowywania naszego dziecka. Nawiasem mówiąc, Tom, mój ojczym, będzie pod koniec miesiąca spędzał w Paryżu ostatni urlop przed zakończeniem swojej misji, więc mama pojedzie na kilka tygodni do Europy, a potem wróci razem z nim do Vancouveru, żeby urządzić ich nowe mieszkanie. Wylatuje w przyszłym tygodniu.

I nie jest obrażona? – spytała Hilda.

Wcale. – Kate znów zerknęła z wdzięcznością na Laurel. – Czuję się wspaniale. Powinnam to zrobić już dawno.

Proszę, proszę – mruknęła z uśmiechem Hilda. – Z pewnością wyjdzie ci to na dobre, kochana.

Wszystko dzięki Laurie. To ona mnie nakłoniła do tej rozmowy. – Kate odzyskała rzeczowy ton. – Czy ktoś może mi przypomnieć, w jakiej sprawie zwołałam to zebranie?

To ja... – wymamrotała Crystal, opuszczając wzrok. Potem w nagłym przypływie odwagi spojrzała wprost na Kate i Hildę. – Chciałam z wami porozmawiać.

O czym, Crystal?

No więc – zaczęła Crystal, biorąc głęboki oddech – po pierwsze chciałam przeprosić za moje zachowanie w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Wiem, że nie wykonywałam swoich obowiązków. To było nieuczciwe wobec Laurie, bo większa część pracy spadała na nią, a ona nigdy się nie skarżyła.

Przerwała, by zerknąć z wdzięcznością na Laurel, a potem zacisnęła dłonie w pięści i mówiła dalej:

Prawda wygląda tak... że... jestem w ciąży i miałam poranne mdłości. Ale teraz czuję się już lepiej.

Hilda ze zrozumieniem kiwnęła głową. Laurel spojrzała na nią, a potem na Kate i stwierdziła, że żadna z nich nie jest zaskoczona.

Crystal chciałaby pracować dalej – dodała – ale po narodzinach dziecka będzie potrzebowała lepiej płatnej pracy.

Co chciałabyś robić, Crystal? – spytała łagodnie Kate. – Czy możemy ci w czymś pomóc?

Teraz, kiedy najgorsze już minęło, Crystal poczuła się najwyraźniej o wiele spokojniejsza, bo z pogodnym wyrazem twarzy zaczęła rozprawiać o swoich marzeniach i planach. Hilda i Kate zastanawiały się głośno, jak znaleźć w Vancouverze kogoś, kto pomógłby jej wynająć mieszkanie i zapisać się jeszcze w okresie ciąży na kurs dla pielęgniarek.

Laurel miała ochotę zawiadomić je, że właśnie ona jest taką osobą, że chętnie zaopiekuje się Crystal i pozwoli jej zamieszkać w swym wielkim mieszkaniu, że...

Ale było jeszcze zbyt wcześnie, by ujawnić prawdę. Postanowiła powiedzieć im o tym, gdy otrzyma pomyślne wieści od ojca.

Poza tym trudno jej było się skupić, bo przez cały czas myślała o nadchodzącym wieczorze i spotkaniu z Jonasem.

Hilda i Kate ustaliły w końcu, że Crystal może pracować w restauracji, dopóki pozwoli jej na to stan zdrowia. Przyrzekły też, że spróbują przez ten czas znaleźć jej jakąś bardziej odpowiednią pracę.

Kiedy w końcu wyszły z biura, młoda kelnerka promieniała z radości.

Dzięki, Laurie – szepnęła. – Jestem ci bardzo wdzięczna.

Ale Laurel, zatopiona we własnych marzeniach, uśmiechnęła się do niej z roztargnieniem i wróciła do kuchni, by nadal czyścić sztućce. ,

Gdy tylko skończyła się pora kolacji i naczynia zostały pozmywane, Laurel pobiegła na górę poprawić włosy i włożyć czyste dżinsy.

Przez chwilę stała w małej łazience, patrząc na swe, odbicie w lustrze. Kobieta, którą widziała przed sobą, promieniała radością jak młoda dziewczyna.

Jak smarkula, wybierająca się na pierwszą randkę – powiedziała głośno, obdarzając siebie przekornym uśmiechem. – Co do diabła się z tobą dzieje?

Zakochałam się, szepnął jej do ucha wewnętrzny głos. W końcu do tego doszło.

Potrząsnęła z niedowierzaniem głową i odwróciła się, nie chcąc patrzeć dłużej na swe promienne odbicie. Chwyciła kurtkę i torebkę, a potem zbiegła lekko po schodach i wyszła na ulicę.

Mimo zapadającego zmroku widziała budynek, w którym mieścił się sklep z narzędziami. Wszystkie okna były ciemne. Poczuła ukłucie zawodu i zaczęła się zastanawiać, dlaczego Jonas czeka na nią, nie zapalając światła. Przyspieszyła kroku i po chwili znalazła się na podwórku. Blackie, który siedział nad pustą miską, podniósł na jej widok uszy i zaczął uderzać ogonem o ziemię.

Cześć, piesku! – zawołała, pochylając się, by go pogłaskać. – Jak się miewasz?

Blackie przewrócił oczami i zaczął dyszeć, dając jej do zrozumienia, że nie miewa się najlepiej.

Gdzie jest twój pan? – spytała, napełniając miskę wodą. – Dlaczego o ciebie nie dba?

Blackie zaczął chłeptać wodę, radośnie machając ogonem. Laurel obserwowała go przez chwilę, a potem ruszyła na piętro.

Zastukała i czekała, czując radosne bicie serca. Po chwili ponownie zapukała do drzwi, a potem uchyliła je lekko.

Jonas! – zawołała cicho. – Jonas, czy tam jesteś?

To ja.

Ale pokój był pusty. Przez chwilę stała niezdecydowanie na progu, a potem weszła, zamykając za sobą drzwi. Zapaliła światło i dostrzegła leżącą na stole kartkę. Podeszła bliżej i przeczytała:


Cześć, trenerze.

Przykro mi, ale musiałem wyjechać, by dostarczyć klientowi sprzęt do spryskiwania. Postaram się jak najszybciej wrócić. Usiądź wygodnie i czekaj. W lodówce są owoce.

Kocham cię, Jonas, P. S. Daj Blackie’emu trochę wody; Temu psu zawsze chce się pić.


Kocham cię, Jonas.

Spojrzała jeszcze raz na te słowa, które znalazły się, jakby przypadkowo, w zdawkowym liście. Czuła, że wakacyjny romans przeradza się w coś poważniejszego. Bała się analizować własne uczucia.

Usiadła na kanapie, wyjęła z torebki swą robótkę i usiłowała skupić myśli.

Jedno oczko w prawo, jedno opuścić, jedno w lewo – powtarzała szeptem. – Przecież tak właśnie robię. Więc dlaczego powstają te dziury?

Zastanawiała się, czy nie pobiec do Nellie i nie spytać jej o radę, ale odrzuciła ten pomysł. Jonas może wrócić lada chwila, a ona chciała być na miejscu, kiedy się zjawi.

W końcu odłożyła robótkę i zaczęła chodzić po mieszkaniu, szukając jakiejś wskazówki, mogącej być kluczem do duszy tego tajemniczego mężczyzny, w którym się zakochała. Ale mieszkanie było równie pozbawione osobowości, jak tani pokój hotelowy.

Była zbyt dobrze wychowana, by zaglądać do szuflad i szafek. Nienawidziła wścibstwa w stosunku do swojej osoby, nie mogła więc okazać się wścibska wobec Jonasa, choć jego życie prywatne było dla niej wielką zagadką.

W łazience panowała nieskazitelna czystość. Nie było tam śladu kawalerskiego nieładu, który widywała w łazienkach innych samotnych mężczyzn. Z wieszaków zwisały dwa ręczniki, przybory do golenia ustawione były z geometryczną precyzją na półce obok umywalki. Ale i tu nie dostrzegła nic, co mogłoby wskazywać na osobowość gospodarza.

Mimo silnej pokusy nie zajrzała do szafki. Wróciła do pokoju i otworzyła lodówkę. Tym razem zaskoczył ją nie tyle panujący w jej wnętrzu porządek, lecz raczej ilość produktów. Dostrzegła jajka, wędliny, różne sery, trzy butelki przypraw do sałatek, sporo jarzyn i kilka kawałków mięsa.

Na najwyższej półce leżała butelka importowanego białego wina. Laurel uśmiechnęła się. Była pewna, że Jonas kupił ją dla nich. Wspominając poprzednią wizytę i chwile miłosnych uniesień, poczuła lekki zawrót głowy.

Och, Jonas – szepnęła. – Wracaj jak najprędzej.

Proszę cię.

Wzięła z lodówki jabłko, opłukała je nad zlewem i usiadła na kanapie obok porzuconej robótki. Zaczęła łakomie jeść, przypominając sobie, że nie miała nic w ustach od południa.

Właśnie chciała odgryźć kolejny kęs, kiedy zadzwonił telefon.

Nie była pewna, czy powinna podnieść słuchawkę. Doszła do wniosku, że Jonas jest człowiekiem tajemniczym i może sobie nie życzyć, by ktokolwiek zastał w jego mieszkaniu kobietę. Ale z drugiej strony telefonującym mógł być on sam. Wiedział, iż Laurel czeka w jego mieszkaniu, może więc chciał ją zawiadomić, że coś go zatrzymało...

Przełknęła kawałek jabłka, ale w tym momencie włączyła się automatyczna sekretarka.

Mówi Jonas O’Neal. Proszę zostawić wiadomość po sygnale.

Uśmiechnęła się i podeszła bliżej do aparatu, by podnieść słuchawkę, jeśli usłyszy jego głos. Ale to nie był on.

Czy pan tam jest? – spytał ktoś opryskliwym tonem. – Jeśli tak, to niech pan podniesie tę cholerną słuchawkę!

Laurel szeroko otworzyła oczy i wstrzymała oddech.

Do diabła! – . mruknął z irytacją niewidzialny rozmówca. – W takim razie niech pan się ze mną jak najszybciej porozumie. Dostałem rano pańską wiadomość i jestem cholernie zaniepokojony. Nie wiem, co się tam dzieje, ale nie wolno panu spuszczać tej dziewczyny z oczu! Czy pan mnie słyszy, O’Neal? Płacę panu kupę forsy, więc niech pan robi, co do pana należy!

W słuchawce rozległ się głośny stuk, jakby zdenerwowany mężczyzna strącił na podłogę jakiś przedmiot. Potem usłyszała trzask odkładanej słuchawki.

Zrobiła krok do tyłu i powoli osunęła się po ścianie. Siedząc na podłodze, ukryła twarz między kolanami, starając się opanować mdłości. Potem przycisnęła dłonie do skroni, usiłując zebrać myśli, ale w jej uszach nadal rozbrzmiewał usłyszany przed chwilą, pełen irytacji głos. Głos, który rozpoznałaby bez trudu w każdych okolicznościach.

Był to głos ojca.




Rozdział 12


Laurel biegła pustymi ulicami do hotelu. Siedząca w recepcji Kate, widząc zalaną łzami twarz dziewczyny, spojrzała na nią z niepokojem, ale Laurel była tak zdruzgotana, że w ogóle nie zwracała uwagi na otoczenie.

Kiedy dotarła do swego pokoju, usiadła na łóżku i splotła dłonie na kolanach. Choć wieczór był ciepły wstrząsały nią silne dreszcze. W ciągu jednej minuty cały jej świat się zawalił, a ona została sama, nie mając pojęcia, co począć. Wszystko wyglądało inaczej, niż myślała Jonas okazał się kłamcą, a ojciec...

Przypomniała sobie jego szorstki, opryskliwy ton i cicho westchnęła.

Jonas najwyraźniej przyjechał do Wolf Hill, by ją śledzić. Tak jak podejrzewała, obserwował ją od samego początku. Ale nie był policjantem, który miał wręczyć jej wezwanie do sądu. Był prywatnym detektywem zatrudnionym przez jej ojca i myśl o tym przejmowała ją nieznośnym bólem. Zaczęła gorączkowo szukać jakiegoś innego wyjaśnienia.

Być może ojciec, niepokojąc się o los córki podczas przymusowego wygnania, posłał za nią kogoś, kto miał zadbać ojej bezpieczeństwo... A może.

Potarła skronie i potrząsnęła głową, zdawszy sobie sprawę, że jej spekulacje są pozbawione podstaw. Przecież podczas rozmowy telefonicznej wspomniała ojcu o tajemniczym nieznajomym, a on zapewniał, że ten człowiek nie może mieć z nią nic wspólnego.

Choć przez cały czas wiedział...

Okłamałeś mnie, tato – powiedziała cicho. – Nigdy dotąd tego nie zrobiłeś.

Ale oczywiście nie była już tego pewna.

Może ojciec okłamywał ją od lat, a ona była zbyt ufna, by zdać sobie z tego sprawę. Teraz wszystkie podstawy na jakich opierała swą egzystencję, obróciły się w gruzy. Unosiła się w przerażającej, czarnej próżni, nie wiedząc, jak znaleźć bezpieczne schronienie, jak odróżnić prawdę od fałszu.

W końcu wstała, wyjęła z szafy swe zniszczone torby i zaczęła się pakować. Poruszała się jak automat, usiłując nie myśleć o telefonicznym nagraniu, którego wysłuchała w pokoju Jonasa.

Nagle zastygła w bezruchu, słysząc pukanie do drzwi, a potem głos Jonasa:

Laurel? Wiem; że tam jesteś. Kate powiedziała mi, że wróciłaś do hotelu i że jesteś okropnie przygnębiona. Muszę z tobą porozmawiać.

Odejdź – wykrztusiła z trudem.

Nie odejdę. Otwórz te drzwi.

Odejdź – powtórzyła.

Jeśli nie otworzysz – oznajmił spokojnie – to zejdę na dół, powiem Kate, że chyba coś ci się stało i wrócę tu z kluczem.

Laurel znała go już na tyle, by wiedzieć, że mówi poważnie. Wyobraziła sobie scenę w recepcji i współczujące spojrzenia wszystkich pracowników hotelu, którzy dowiedzą się ojej dramacie.

Otworzyła drzwi, a potem odwróciła się do nich plecami. Jonas wszedł i stanął obok komody.

Co ty robisz? – spytał cicho.

A jak myślisz?

Przecież byliśmy umówieni na wieczór. Natychmiast po powrocie pognałem do domu, ale cię nie zastałem.

Och, byłam tam – powiedziała z goryczą. – Wyszłam zaledwie kilka minut temu.

Dlaczego na mnie nie poczekałaś? Czy stało się coś, co wyprowadziło cię z równowagi?

Możesz to tak nazwać. – Zaczęła składać jedną z tandetnych bluzek, a potem machnęła ręką i upchnęła ją w torbie. – Nie warto się starać, prawda? Nie będę już chodzić w tych ciuchach. Oddam je w pierwszym sklepie Armii Zbawienia, na jaki trafię.

Laurel, nie rozumiem, co się dzieje.

Ja też nie. – Spojrzała mu prosto w oczy, usiłując – powstrzymać łzy bólu i gniewu. – Więc może ty mi powiesz, co się dzieje, Jonas?

O co chodzi? Dlaczego jesteś taka wściekła?

Nie mogła znieść spojrzenia Jonasa. Mimo jego zdrady nadal miała ochotę rzucić mu się w ramiona. Odwróciła się i zaczęła bezładnie wciskać do torby pozostałe rzeczy.

Czy odsłuchałeś swoją automatyczną sekretarkę, Jonas?

Zesztywniał. Kostki jego dłoni, zaciśniętej na krawędzi komody, wyraźnie zbielały. Ale kiedy się odezwał, jego głos był nadal spokojny i opanowany.

Nie – odparł. – Kiedy zobaczyłem, że cię nie ma, nie pomyślałem o tym. Dlaczego pytasz? Czy słuchałaś tych nagrań?

Nie mam zwyczaju podsłuchiwania rozmów – odparła, kręcąc głową. – Może na tym polega mój problem. Zawsze jestem cholernie uczciwa i oczekuję tego samego od innych.

Gniew, który teraz stał się silniejszy niż ból, skłonił Laurel do odwrócenia głowy i spojrzenia mu w oczy.

To chyba dowód mojej głupoty, prawda? Zawsze postępuję uczciwie, ale o innych nie da się wcale tego samego powiedzieć.

Jeśli nie usłyszałaś nic, co mogłoby cię wyprowadzić z równowagi, to dlaczego jesteś taka wściekła? – spytał.

Byłam w twoim pokoju, kiedy zadzwonił telefon. Jadłam jabłko. Nie podniosłam słuchawki, więc włączyła się sekretarka. Słyszałam twoją zapowiedź i głos mojego... Głos mojego ojca, który mówił, że się denerwuje i kazał ci natychmiast do siebie zadzwonić.

Cholera – mruknął Jonas, robiąc krok w jej kierunku i wyciągając. rękę. – Laurel, strasznie mi przykro.

Nie powtórzyłam ci jeszcze wszystkiego – warknęła, odtrącając jego dłoń. – Czy chcesz usłyszeć dalszy ciąg?

Nie. Nie chcę.

Ale i tak usłyszysz. Powiedział, że płaci ci ciężkie pieniądze, więc masz wykonać swoje zadanie. Nie wolno ci spuszczać mnie z oka.

Jonas opadł na fotel i ukrył twarz w dłoniach. Laurel ignorując całkiem jego obecność, automatycznie pakowała rzeczy.

Posłuchaj – odezwał się w końcu. – Wiem, jak musi to wyglądać w twoich oczach. Ale uwierz mi, kochanie, że nigdy...

Nie mów do mnie: kochanie! – krzyknęła, tracąc panowanie nad sobą. – I przestań mnie oszukiwać. Mam już dosyć kłamstw.

Patrzył na nią w milczeniu. Wcisnęła do toreb resztę, garderoby i odwróciła się do niego.

Nie wiem, co jest gorsze – powiedziała z goryczą – Boli mnie to, że okłamał mnie ojciec, którego zawsze kochałam i dla którego tak dużo zrobiłam. Czuję się jak idiotka. Ale ty... Po tym, co między nami zaszło... Przecież mówiłeś...

Laurel! – Jego ton był niemal błagalny. – Czy nie pozwolisz mi przynajmniej się wytłumaczyć?

Och, nie musisz mi niczego tłumaczyć – odparła – chłodno. – Jestem łatwowierna, ale nie głupia. Doskonale wszystko rozumiem. I wiem, co się stało.

Dobrze. Więc może mi powiesz.

Przez chwilę wpatrywała się w jego twarz, myśląc z bólem o tym, co wspólnie przeżyli, o czułości i delikatności, z jaką ją traktował.

On to zrobił – powiedziała w końcu. – Cała ta gadanina o umowie z Chetem Landrym była tylko zasłoną dymną. Złożył te zamówienia we własnym imieniu, łamiąc prawo i licząc na zysk. Wiedział, że prawdopodobnie w końcu odkryję prawdę, ale postanowił wykorzystać moją łatwowierność i nakłonić mnie do zatajenia jego sztuczek.

Spojrzała badawczo na Jonasa, ale nie otwierał ust.

Teraz wszystko jest jasne – mówiła dalej. – Te transakcje od początku wydawały się podejrzane i powinnam była je zakwestionować, ale nie zrobiłam tego. Dałam mu się przekonać, ponieważ chciałam być przekonana o jego niewinności. Nie mogłam przyjąć do wiadomości, że mój ojciec świadomie wykorzystał poufne informacje dla własnej korzyści, a potem zaczął mnie okłamywać. Czy tak nie było?

Nie wiem – odparł Jonas. – Jeśli nie jesteś pewna, to opowiedz mi dalszy ciąg tej historii.

Znasz go równie dobrze jak ja. Uwierzyłam w jego kłamstwa. Zgodziłam się wyjechać, żeby nie składać obciążających go zeznań, a on chciał być pewny, że pozostanę w ukryciu, więc wynajął ciebie, żebyś mnie śledził. Jakie otrzymałeś instrukcje, Jonas? – spytała z goryczą, patrząc na niego badawczo. – Czy masz mi połamać nogi, – gdybym chciała wrócić do Vancouveru? Czy jesteś wynajętym mordercą? Jak daleko gotów był posunąć się mój ojciec, żeby chronić swoje interesy?

Na Boga, nie mów takich rzeczy! Jesteś zdenerwowana i niczego nie rozumiesz.

Och, rozumiem – mruknęła posępnie. – Rozumiem aż zbyt dobrze. Powiedz mi tylko, jakim cudem zjawiłeś się tu tak szybko?

Kiedy?

Już następnego ranka po przybyciu do Wolf Hill zauważyłam cię w hotelowej kawiarni. Musiałeś przyjechać tuż po mnie. Jak udało ci się tak szybko mnie znaleźć?

Wiedziałem, kiedy masz wyjechać z Vancouveru – odparł z kamienną twarzą. – Tego wieczora, kiedy ojciec do ciebie zadzwonił i powiedział, że masz zniknąć, byłem u niego.

Oczywiście! – zawołała. – Nie pomyślałam o tym. Ale przecież on nie wiedział, dokąd się wybieram.

Pojechałem za tobą na dworzec autobusowy w Vancouverze. Kiedy kasjer odszedł na chwilę od okienka, żeby dopilnować załadunku bagaży, odszukałem odcinek twojego biletu i znalazłem nazwę przystanku. A potem przyjechałem.

I od razu zacząłeś szukać pracy. Skąd wiedziałeś, że tu zostanę, a nie przeniosę się w inne miejsce?

Opuścił wzrok i milczał. W głowie Laurel zrodziło się okropne podejrzenie.

Mój Boże... – wykrztusiła, podchodząc bliżej i wpatrując się w niego. – Pieniądze... Czy to ty ukradłeś mi pieniądze?

Jonas spojrzał w stronę okna i milczał przez dłuższą chwilę. Wydawało się, że myśli o czymś innym.

To nie było zbyt trudne – odparł w końcu. – Musiałem spędzić kilka minut w przechowalni bagażu. Nie powinnaś wozić w torbie tak poważnej sumy.

Ty... draniu!

Umieściłem je na rachunku bieżącym w miejscowym banku. Jutro rano wręczę ci pokwitowanie.

Nie zadawaj sobie trudu. Zatrzymaj je jako zapłatę za swoje usługi. Przecież bardzo się starałeś. Sypianie z nieprzyjacielem musiało być niezwykle trudnym zadaniem.

Potrząsnął głową i odwrócił się. Widać było, że jej słowa sprawiły mu ból. Ale Laurel nie myślała już o nim.

Mój ojciec musiał wiedzieć, że ukradłeś mi te pieniądze. Czy chodziło wam o to, żebym utknęła tu na dłużej? Czy na tym polegał wasz plan? – Z trudem powstrzymała łzy. – Jaka ja byłam głupia! Teraz widzę, że od lat zachowywałam się jak ślepa idiotka. Ale po prostu nie mogę uwierzyć... Nie mogę uwierzyć, że wynajął kogoś takiego jak ty. Że kazał mnie śledzić. A najgorsze jest to, że ja ci zaufałam, poszłam z tobą do łóżka. Wydawało mi się nawet, że cię kocham.

Jonas nadal milczał. Laurel uśmiechnęła się chłodno.

Mogę sobie wyobrazić, jaka wydawałam ci się żałosna. Płacono ci za to, że mnie śledzisz, a ja wpadłam w twoje ramiona jak jakaś spragniona miłości smarkula. Czy obaj z ojcem wyśmiewaliście się ze mnie, kiedy przekazywałeś mu telefonicznie swoje raporty?

To nieuczciwe, co mówisz – powiedział cicho.

Nieuczciwe! – Laurel podniosła z łóżka, poduszkę i zaczęła ją miąć w rękach. – Ty chyba nie masz prawa używać tego słowa!

Dlaczego?

Bo pracujesz dla przestępcy. Nie mów mi, że nie wiedziałeś, czego się podejmujesz. On złamał prawo, a ty chronisz go przed słuszną karą. Musiałeś o tym wiedzieć.

Nie – odparł Jonas. – Nie wiedziałem.

Więc on ci tego nie powiedział?

On utrzymywał, że to ty jesteś winna.

Co?! – spytała, szeroko otwierając usta.

Powiedział mi, że oszukałaś akcjonariuszy, składając pakiet nielegalnych zamówień i że musisz pozostać w ukryciu, dopóki nie wymyśli dla ciebie jakiejś linii obrony.

Więc ty... – Laurel poczuła zawrót głowy. – Na czym miało polegać twoje zadanie?

Jestem prywatnym detektywem.

Rozumiem. A więc zajmujesz się szpiegowaniem ludzi, śledzeniem niewiernych żon i tak dalej, prawda?

Z reguły nie. Nie lubię konfliktów rodzinnych. Przeważnie zajmuję się oszustwami i kradzieżami. Przypadkami, w których poszkodowani nie mogą liczyć na pomoc policji czy organów ścigania. Odzyskuję ich należności i pobieram za to gażę.

Jakże szlachetnie – mruknęła z ironią. – Jesteś więc czymś w rodzaju współczesnego Robin Hooda.

Zarabiam w ten sposób na życie.

Niewątpliwie. Ale skoro nie lubisz konfliktów rodzinnych, to dlaczego przyjąłeś zlecenie mojego ojca?

Bo odniosłem wrażenie, że się o ciebie martwi. Powiedział mi, że nigdy przedtem nie popełniłaś żadnego wykroczenia i że boisz się ujawnienia tej sprawy.

Ja miałam się bać?. To wszystko jest po prostu... Dlaczego więc zadałeś sobie tyle trudu, Jonas? Przecież uważałeś mnie za przestępczynię, prawda?

Tak, ale nie znałem twoich motywów. Twój ojciec twierdził, że zarobiłaś te pieniądze w sposób nielegalny, żeby pomóc firmie, która miała kłopoty finansowe. Chciał, żeby ktoś cię pilnował i zapewnił ci bezpieczeństwo, dopóki on nie znajdzie jakiegoś sposobu zatuszowania twojego przestępstwa.

Mojego przestępstwa – powtórzyła szeptem. – Nie mogę uwierzyć, że ten człowiek jest takim kłamcą. Więc miałeś być moją niańką? To chyba jakiś kiepski żart.

Bynajmniej – odparł cicho. – Twój ojciec przekonał mnie, że może ci grozić niebezpieczeństwo.

Z czyjej strony?

Ze strony ludzi, którzy pomogli ci w dokonaniu tej transakcji. Twierdził, że oni mogą cię szukać, więc musisz pozostać w ukryciu.

Mój Boże... – mruknęła Laurel. – Po co on opowiada takie kłamstwa?

Chyba zdał sobie sprawę, że nie podejmę się tego zlecenia, jeśli nie uwierzę, iż naprawdę coś ci grozi. – Jonas wstał, podszedł do niej i dotknął jej ramienia. – Laurel, posłuchaj mnie.

Dlaczego miałabym cię słuchać? – spytała, patrząc Jonasowi w oczy. – Okłamywałeś mnie od chwili naszego pierwszego spotkania. Przez cały czas wierzyłeś, że jestem oszustką, która ze strachu ucieka przed policją.

Aleja...

Czy tak nie było ? – spytała. – Uwierzyłeś, że zarobiłam te pieniądze nielegalnie. Przyznaj, Jonas!

Owszem. Uwierzyłem w to.

Więc wynoś się – zażądała, czując przypływ znużenia. – Wyjdź stąd i zostaw mnie w spokoju. Mam przed sobą długą i męczącą podróż.

Nie wyjdę, dopóki mnie nie wysłuchasz.

Nie wysłucham cię do końca twojego życia. Podniosła torby i ruszyła w stronę drzwi.

Żegnaj – powiedziała.

Ujrzała jego posępną twarz na tle czarnego prostokąta okna. Potem zbiegła po schodach, wyszła na ulicę i ruszyła w kierunku przystanku autobusowego.


Miała akurat tyle pieniędzy, by kupić bilet do Calgary. O pierwszej w nocy znalazła się w tym mieście i zadzwoniła do Dennisa.

Laurel? – spytał zaspanym głosem. – Gdzie jesteś? Co się stało?

Dennis, nie pytaj mnie o nic. Przyślij mi na adres przystanku autobusowego w Calgary tyle pieniędzy, żebym mogła kupić bilet lotniczy do Vancouveru. Albo po prostu dwa tysiące dolarów, zgoda? Jeśli nie znajdę niczego lepszego, będę może musiała wynająć samolot. Muszę mieć te pieniądze przed świtem.

Więc wracasz? Mamy mnóstwo roboty.

Wiem. Do zobaczenia jutro.

To wspaniale – powiedział, odzyskując swój pogodny ton. – Nie mogę się ciebie doczekać! Wyślę te pieniądze, jak tylko się ubiorę, ale po powrocie będziesz miała sporo do wyjaśnienia, szefowo!

Och, Dennis – jęknęła z bólem. – Nawet nie domyślasz się prawdy.

Odłożyła słuchawkę i przez chwilę wpatrywała się w aparat, usiłując powstrzymać łzy. W końcu powlokła się do bufetu i zamówiła posiłek, ale była zbyt zmęczona i nieszczęśliwa, by coś jeść.




Rozdział 13


Drzemała niespokojnie przez jakiś czas na ławce w poczekalni dworca autobusowego i przespała godzinę w samolocie do Vancouveru. Zanim dotarła z lotniska do swego mieszkania, zanim przebrała się i dojechała do biura, była wyczerpana.

Mimo wszystko ogarnął ją dziwny spokój. Myślała chłodno i czuła w sobie siłę, pozwalającą na przezwyciężenie każdego kryzysu. Wiedziała, że pod koniec dnia padnie ze zmęczenia, ale teraz była gotowa poradzić sobie ze wszystkim. Nawet z własnym ojcem.

Wjechała windą na górę, weszła do biura i rozejrzała się ze zdumieniem. Czy okna zawsze były tak duże, jej biurko tak imponujące, a sekretariat tak luksusowo wyposażony?

Ktoś postawił w jej gabinecie świeże kwiaty, które napełniły pokój kolorem i aromatem. Otworzyła leżącą na biurku kopertę i znalazła w niej krótki list:


Witamy w domu, panno Atchison!

Dennis i dziewczyny.


Uśmiechnęła się i odłożyła liścik na biurko, a potem wstała i zatarła dłonie, próbując wyobrazić sobie swoje miejsce w tym świecie. Zmiana jednak była zbyt gwałtowna. Czuła się tak zagubiona i dziwnie obojętna, jakby jej serce pozostało na prerii.

Cześć! – zawołał Dennis, przerywając jej rozmyślania. – Najwyższy czas, żebyś wróciła do pracy. Mam już dość samotnego prowadzenia tego biura.

Dzięki za czułe powitanie – mruknęła sucho. – Ja też za tobą tęskniłam.

Przecież zamówiłem kwiaty – bąknął urażony.

Wolałabym odrobinę serdeczności – odparła drżącym głosem. Nie była w tym momencie pewna, czy naprawdę jest tak opanowana, jak jej się wydawało.

Dennis podszedł bliżej i spojrzał na nią badawczo, a potem przytulił do siebie.

Wspaniale wyglądasz – powiedział łagodnie. – Ta fryzura bardzo mi się podoba.

Naprawdę?

Wyglądasz na szesnaście lat. Chyba trochę schudłaś?

Naprawdę? – powtórzyła, spoglądając na swe odbicie w lustrze. Miała na sobie kremowy, lniany kostium i brązową, jedwabną bluzkę. – Wybrałam pierwszy zestaw, jaki wpadł mi w ręce, kiedy otworzyłam szafę. Nie – mogłam uwierzyć, że to wszystko należy do mnie. Po co jednej kobiecie tyle strojów?

Dennis odsunął się o krok i ponownie obejrzał ją z uwagą.

Ty naprawdę się zmieniłaś – stwierdził w końcu.

Jesteś zupełnie inna. Te wakacje musiały być wyjątkowo udane.

Laurel pokazała mu swe czerwone, pokaleczone i opuchnięte dłonie. Dennis gwizdnął ze zdumienia.

Nie mogę się doczekać, aż wszystko mi opowiesz – oznajmił.

Opowiem ci wszystko – obiecała – ale najpierw muszę odbyć krótką rozmowę z moim ojcem.

Z posępną miną ruszyła w kierunku drzwi.

Laurel... – zaczął niepewnie.

Co?

Wszyscy wiemy, co się stało. Mam na myśli personel firmy.

Wiecie? – spytała, zatrzymując się gwałtownie. – Jak się dowiedzieliście?

Stewart zwołał wczoraj zebranie i przedstawił nam całą sprawę. Ja zresztą od dawna domyślałem się prawdy.

Co wam powiedział? – Laurel poczuła, że wzbiera w niej gniew. – Że zawarłam kilka nielegalnych transakcji i ukrywam się, żeby uniknąć przesłuchania?

Ależ skąd! Kto uwierzyłby w takie bzdury?

Więc... co wam powiedział? – spytała niepewnie.

Był z nami bardzo szczery. Przyznał, że przyłapano go na gorącym uczynku i że ukrywałaś się, żeby nie wezwano cię do złożenia zeznali, które mogły go obciążyć.

Ale doszedł do wniosku, że nie może dalej robić uników, więc ma zamiar oddać się w ręce władz i ponieść karę. Laurel zamknęła oczy i przyłożyła dłonie do skroni.

Powiedział, żebyśmy nie martwili się o swoje posady – ciągnął Dennis. – Będziecie pewnie musieli sprzedać firmę, ale negocjuje kontrakt, na mocy którego wszyscy zostaniemy zatrudnieni na tych samych warunkach.

On się poczuwa do winy, Laurel. Był niemal załamany.

Wszyscy bardzo mu współczujemy, zwłaszcza że ma małe dziecko i tak dalej.

Laurel przez dłuższą chwilę patrzyła w milczeniu na swego sekretarza, a potem pospieszyła w kierunku gabinetu ojca.


Stewart Atchison jak zwykle stał w rogu pokoju, trzymając w rękach kij do golfa. Kiedy go ujrzała, poczuła taki niepokój, że nie mogła wydobyć głosu. Ojciec podniósł głowę i na jego twarzy pojawił się wyraz szczerego zadowolenia.

Witaj, Laurie – powiedział z niezwykłą łagodnością. – Cieszę się, że cię widzę.

Nie mów do mnie Laurie! Używałam tego imienia przez ponad dwa miesiące i już mi się znudziło. Mam na imię Laurel.

Przepraszam, kochanie. – Stewart, unikając jej wzroku, podszedł trochę bliżej. – Czy masz ochotę na drinka? Może nalać ci soku z grejpfruta?

Nie, tatusiu, Nie chcę soku. Chcę, żebyś mi wszystko wyjaśnił. .

Nie mam ci nic do wyjaśnienia. Zrobiłem to. – – Spojrzał na nią z rozbrajającą odwagą. – Złożyłem te zamówienia po otrzymaniu poufnych informacji, mając nadzieję, że uda mi się w jakiś sposób zatrzeć ślady. Powinienem był mieć więcej rozumu.

Z pewnością – przyznała, ujęta jego szczerością.

Dlaczego to zrobiłeś?

Napełnił szklankę sokiem pomidorowym i podszedł do okna, jakby chciał podziwiać piękny widok.

Nie wiedziałem, co robię, Laur... Laurel. Po ślubie z Martą chciałem dać jej wszystko, czego zapragnie, i znacznie przekroczyłem swoje możliwości finansowe. W ciągu ostatniego roku tak się martwiłem o pieniądze, że nie mogłem myśleć o niczym innym. Zrobiłem kilka ryzykownych inwestycji i miałem nadzieję, że odbiję się ód dna, ale sama wiesz, jak wyglądał ostatnio rynek. A kiedy miało się urodzić dziecko, doszedłem do wniosku, że muszę... Byłem głupi. Przepraszam cię, kochanie.

Ale nadal nie rozumiem, .. Jak mogłeś myśleć, że ujdzie ci to na sucho?

Zwaliłem wszystko na Cheta Landry’ego, żeby cię zmylić. Sądziłem, że jeśli zyskam na czasie, uda mi się coś wymyślić... Zwrócić długi i schować księgi. Ale potem ci wścibscy kontrolerzy rządowi dowiedzieli się w jakiś sposób o całej sprawie. Kiedy zaczęli dochodzić prawdy, wpadłem w panikę.

I wysłałeś mnie na prerię, żebym nie mogła cię oskarżyć – dokończyła z goryczą.

Nie przypuszczałem, że to potrwa tak długo, kochanie – powiedział przepraszającym tonem. – Musisz w to uwierzyć. Byłem pewien, że wszystko skończy się – w ciągu tygodnia, najwyżej dwóch. Ale ty przyzwyczaiłaś się do nowego życia i polubiłaś je, więc miałem nadzieję.

Jaką nadzieję, tato? – spytała, widząc, że ojciec nie zamierza kończyć tego zdania. – Że zostanę na tej prerii i będę pracować w hotelowej kuchni do końca życia? A może wcale cię to nie obchodziło?

Oczywiście, że mnie obchodziło! Przecież cię kocham!

Ale to cię nie powstrzymało od powiedzenia Jonasowi O’Nealowi, że to ja zawarłam te nielegalne transakcje.

Zbladł i zacisnął palce na szklance.

Czułem się okropnie, ale musiałem tak zrobić.

Dlaczego?

Ponieważ on wydaje się podobny do ciebie – odparł z sarkastycznym uśmiechem. – Ten człowiek jest cholernie uczciwy i nigdy nie podjąłby się tej pracy, gdyby wiedział, że to ja popełniłem przestępstwo. Potrzebowałem kogoś, kto miałby cię na oku i ostrzegł mnie, gdybyś postanowiła niespodziewanie wrócić.

Myślisz, że on jest uczciwy? – spytała z niedowierzaniem. – Jonas O’Neal?

Stewart znów zaczął wyglądać przez okno.

Przykro mi, Laurel – wykrztusił z trudem – ale będziemy musieli sprzedać firmę.

Laurel poczuła, że miejsce jej gniewu zajmuje powoli niepokój. Ojciec wydawał się stary i zmęczony. W niczym nie przypominał pogodnego człowieka, którego tak dobrze znała.

Nic mnie nie obchodzi firma – powiedziała w końcu. – Mogę zawsze znaleźć pracę, tato, i nie muszę być niczyją wspólniczką. Dennis mówił, że personel zachowa posady.

Mort Schall wykupi moje udziały i połączy firmę ze swoją, zatrudniając większość naszego personelu. Możesz sprzedać mu swoje akcje albo je zatrzymać.

Nie chcę być wspólniczką Morta Schalla.

Tak myślałem. Kiedy przejmie całą firmę, będzie miał bardzo mocną pozycję. – Stewart uśmiechnął się z rezygnacją. – Mam nadzieję, że okaże się bardziej godny zaufania niż ja.

Laurel westchnęła bezradnie. Sama nie wiedziała, czy powinna uderzyć ojca, czy raczej objąć go i dodać mu otuchy.

Jak się miewa dziecko? – spytała w końcu.

Świetnie! – Na twarzy Stewarta pojawił się błysk dumy. – Zapomniałem, że jeszcze go nie widziałaś. Musisz usłyszeć, jak głośno się wydziera.

Jak ma imię?

Jeremiasz.

Coś podobnego – mruknęła Laurel, krzywiąc się lekko. – To niezwykle wzniosłe imię dla takiego małego chłopca. Czy będziecie go nazywać Jerry?

Nie, bo Marta się uparła przy Jeremiaszu.

Biedna Marta – westchnęła Laurel. – Jak ona to wszystko znosi?

Nie jest oczywiście zadowolona, ale odczuwa pewnego rodzaju ulgę. Jest bystra i podejrzewała już od dłuższego czasu, że dzieje się coś niedobrego.

Och, tato... – Laurel ze smutkiem potrząsnęła głową. – Marta cię kocha. Byłaby z tobą szczęśliwa w każdych warunkach. Nie musiałeś łamać prawa, żeby otaczać ją zbytkiem.

Teraz już zdaję sobie z tego sprawę. Ale przedtem nie mogłem uwierzyć, że taka piękna, młoda kobieta naprawdę chciałaby żyć z takim starym facetem jak ja. Dopiero ta katastrofa uświadomiła mi, jak bardzo mnie kocha. A więc ma ona swą dobrą stronę – dodał ze smutnym uśmiechem.

Laurel usiłowała pamiętać o tym, że powinna być wściekła na ojca, chociaż jej furia już minęła. Podeszła bliżej i otoczyła go ramionami. Stewart czule poklepał ją po plecach.

Co oni ci zrobią, tato? – spytała.

Uśmiechnął się beztrosko, jak za dawnych czasów.

Niewiele. Spędzę zapewne rok lub dwa w jakimś wygodnym więzieniu, wyposażonym w sauny i korty tenisowe, a potem przez kilka lat będę poddany nadzorowi policyjnemu. Cofną mi, oczywiście, prawo wykonywania zawodu maklera, ale przecież zawsze znajdę jakaś pracę.

Czy Marta i dziecko będą mieli z czego żyć?

Sprzedajemy dom i willę w Palm Springs. Marta przeniesie się do mieszkania. Będzie miała dość pieniędzy, żeby zadbać o siebie do mojego powrotu.

A więc wszystko jakoś się ułoży.

Bylebyś nie była już na mnie taka wściekła. Te dwa ostatnie miesiące były okropne. Nie zniosę tego dłużej, jeśli mi nie wybaczysz.

Laurel spojrzała na niego przekornie, a potem, ulegając pokusie, mocno uderzyła go pięścią, w ramię.

Nikt nie potrafi się na ciebie długo gniewać – powiedziała. – To właśnie mnie w tobie najbardziej denerwuje.

A co będzie z Jonasem O’Nealem? – spytał ojciec, gdy ruszyła w stronę drzwi. – Czy dalej będziesz na niego wściekła?

Nie chcę... – Laurel opanowała drżenie głosu. – Nie chcę o nim rozmawiać, tato. Nigdy więcej.


Jonas zatrzymał się przy obrośniętej bzami furtce Nellie Grossman i ze smutkiem spojrzał na opustoszałą ulicę. Był wczesny wieczór, a on od przybycia do Wolf Hill najbardziej lubił tę właśnie porę dnia. Ale od wyjazdu Laurel...

Dobry wieczór, Jonas! Co pan tam robi?

Zaskoczony wzdrygnął się nerwowo, a potem minął furtkę i ujrzał Nellie, która stała w kącie ogrodu. Miała na sobie bawełnianą suknię i czarne kalosze. Wylewała właśnie zawartość imbryka na wilgotną grządkę geranium.

Mniejsza o mnie – mruknął ze smutnym uśmiechem. – Ale co pani robi, Nellie?

Pozbywam się mrówek.

Częstując je herbatą?

Kawą – odparła z ożywieniem. – Zalewam wodą stare fusy, a potem spryskuję tym mrowisko. Znikają w ciągu dwóch dni. Mogłabym kupić w waszym sklepie jakiś środek owadobójczy, ale nie chcę ich truć.

Ja też tego nie lubię – odparł. – Wolałbym, żeby wszyscy używali fusów z kawy.

Nellie wyprostowała się i badawczo spojrzała mu w oczy.

Niech pan wejdzie na filiżankę herbaty – zaprosiła łagodnym tonem. – Upiekłam właśnie ciasteczka.

Więc naprawdę wyglądam tak okropnie? – zażartował, idąc za nią w kierunku domu.

Co ma pan na myśli? – spytała, zatrzymując się w progu, by zdjąć kalosze.

Czy wyglądam na człowieka, który potrzebuje herbaty i współczucia?

Owszem – odparła. – Niestety, tak.

Nastawiła czajnik i wskazała Jonasowi antyczny kredens.

Znajdzie pan tam filiżanki i spodki – poinformowała. – Podstawki są w drugiej szufladzie od góry. Proszę też wyjąć dwa deserowe talerzyki. Czy jest pan już po kolacji?

Zjadłem coś w hotelu.

Ale jest pan chyba w stanie zmieścić nieco więcej, prawda?

Nie mam ostatnio wielkiego apetytu, Nellie – odparł, próbując się uśmiechnąć. – A poza tym za niecałą godzinę mam grać w baseball.

No dobrze. W takim razie dostanie pan tylko herbatę. Ale jutro wieczorem proszę wpaść na dobry, domowy posiłek.

Nie chcę sprawiać pani kłopotu – zaprotestował.

Nellie lekceważąco machnęła ręką i zaczęła układać na talerzu ciasteczka.

A więc jak się panu wiedzie? – spytała łagodnie.

Jonas poczuł, że w tym przytulnym otoczeniu trudno mu zdobyć się na wystudiowaną nonszalancję.

Niezbyt dobrze – odparł.

Bardzo pan za nią tęskni, prawda?

Jonas opadł na fotel i ukrył twarz w dłoniach. Nellie podeszła bliżej, by położyć dłoń na jego ramieniu. Kiedy podniósł na nią wzrok, potrafił już zmusić się do uśmiechu.

Przepraszam – powiedział. – Nie chciałem odgrywać tu sceny rozpaczy.

Czy rozmawiał pan z nią po wyjeździe? – spytała, siadając naprzeciw niego.

Próbowałem, ale nie odbiera moich telefonów ani w biurze, ani w domu.

Nellie z niepokojem potrząsnęła głową, a potem wstała, by zalać herbatę wrzątkiem.

Chyba zwariuję, jeśli dalej nie zechce ze mną rozmawiać – przyznał wstając.

Sprawiłeś jej wielką przykrość – oświadczyła staruszka. – Trudno jej będzie ci wybaczyć.

Czy ona się z panią kontaktuje?

Dzwoniła wczoraj wieczorem.

Co u niej słychać? – spytał nerwowo. – Boże, ile dałbym za to, żeby choć usłyszeć jej głos...

Ona też nie miewa się najlepiej – odparła Nellie. – Jej sytuacja zawodowa jest nadal niejasna. Przeżyła ciężki szok, dowiadując się prawdy o ojcu. Kochała go. Dalej go kocha.

Ale dlaczego odbija sobie wszystko na mnie? To nie ja namówiłem jej ojca do oszustw i kłamstw. Zrobił to z własnej inicjatywy.

Nellie zaniosła imbryk i ciastka do pokoju, a Jonas ruszył za nią z tacą, na której umieściła cukierniczke, dzbanuszek ze śmietanką i serwetki. Puszek kroczył obok, nie spuszczając go z oka.

Musi pan zrozumieć, że zawiódł pan jej zaufanie – ciągnęła Nellie. – Ona się w panu zakochała, Jonas. Kiedy się okazało, że ją pan okłamywał, nie potrafiła tego znieść.

Ja jej wcale nie okłamywałem. Starannie unikałem kłamstw. Wiem, że nie wyznałem całej prawdy, ale nigdy świadomie nie wprowadziłem jej w błąd.

Nie o to chodzi. – Nellie napełniła filiżanki i. spojrzała na niego z troską. – Nadal nic pan nie rozumie, prawda?

Myślę, że gdybym zdołał nakłonić ją do rozmowy, wszystko dałoby się wyjaśnić – odparł, potrząsając bezradnie głową. – Umiałbym przekonać Laurel, że nie chciałem jej zranić. Pracując dla jej ojca, wykonywałem po prostu swoje obowiązki. Gdyby ona...

Najbardziej zabolało ją wcale nie to, że pracował pan dla jej ojca – przerwała mu Nellie – ale to, że wierzył pan, że zrobiła coś złego. Z tym właśnie nie potrafi się pogodzić, – Całą historię przedstawił mi jej ojciec, który ma wielką siłę przekonywania. Skąd mogłem wiedzieć, że kłamie?

Powinien pan być tego pewien od chwili pierwszego spotkania z nią – odparła cicho. – Wystarczy spojrzeć jej w twarz, żeby zdać sobie sprawę, że wszystkie zarzuty musiały być oszczerstwami. A poza tym – ciągnęła łagodnie, lecz nieubłaganie – nie powinien pan się z nią kochać, nie wyjawiając całej prawdy, Ona jest kobietą, która oczekuje całkowitej lojalności.

Wiem o tym, Nellie – stwierdził ze znużeniem, wpatrując się posępnie w filiżankę. – Wiem, że ma pani rację. Prawdę mówiąc, zacząłem wątpić w historyjkę jej ojca, gdy tylko ją lepiej poznałem. Ale wiem, że powinienem był jej powiedzieć prawdę, zanim... – Przerwał i wyjrzał przez okno.

Dlaczego nie zrobił pan tego? – spytała.

Byłem już kiedyś oszukany. Okłamała mnie osoba, której ufałem, i sprawiło mi to wiele bólu. Po czymś takim człowiek dobrze się zastanawia, zanim zaufa komuś innemu.

Ale zbytnia ostrożność może być jeszcze bardziej kosztowna – stwierdziła Nellie bezlitośnie. – Nie ma miłości bez zaufania.

Teraz o tym wiem – wyznał. – I zdaję sobie sprawę, jak wiele kosztowała mnie ta nauka.

Kiedy zobaczyłam pana po raz pierwszy, wiedziałam, że został pan skrzywdzony przez życie – powiedziała po chwili namysłu. – Czy chce pan o tym porozmawiać?

Jeszcze nie, Nellie. Może kiedyś, ale jeszcze nie teraz.

Kocha pan tę dziewczynę, prawda? – spytała.

Kiwnął potakująco głową i potarł skronie.

Tak. – Spojrzał na Nellie z rozpaczą. – Nigdy nie przypuszczałem, że kogoś tak pokocham. Nawet teraz, choć nie mogę jej zobaczyć ani z nią porozmawiać, wypełnia całe moje życie.

Wiem, co to znaczy – mruknęła staruszka, odwracając wzrok. – Zdaję sobie sprawę, jak bolesna jest taka miłość.

Potrzebuję jej jak powietrza, Nellie. Chyba się uduszę, jeśli jej nie odzyskam.

Więc co chce pan zrobić?

A co mogę zrobić? Co mogę zrobić, skoro nie chce ze mną nawet porozmawiać przez telefon?

Niedługo się z nią zobaczę – wyznała Nellie. – Prawdę mówiąc, już w przyszłym tygodniu.

A więc wraca do Wolf Hill? – spytał, czując przypływ nadziei.

Nellie potrząsnęła głową.

To ja jadę do Vancouveru. – Jej twarz rozjaśniła radość. – Laurel wszystko przygotowała i Crystal też jedzie, żeby się mną opiekować podczas podróży. Laurel przyśle samochód, który zawiezie nas do Calgary, a stamtąd polecimy do Vancouveru. Będziemy w mieście przez kilka dni i pójdziemy na musical.

Westchnęła i pogłaskała Puszka, a potem znów podniosła wzrok na Jonasa.

Sama nie wierzę, że mnie to spotyka – powiedziała. – Wiem, że będzie wspaniale.

Nellie, czy namówi ją pani, żeby do mnie zadzwoniła? Czy może jej pani powiedzieć, że...

Nellie potrząsnęła głową i ścisnęła jego dłoń.

Tylko ty sam możesz coś wymyślić, synu – rzekła cicho. – Jeśli chcesz z nią porozmawiać, musisz pojechać do miasta;

Przecież ja nadal mam mieszkanie w Vancouverze – uświadomił sobie. – Mądrze pani mówi, Nellie. Chyba już czas, żebym tam wrócił i zastanowił się, co zrobić z resztą życia.

Dziwię się, że jeszcze siedzi pan w Wolf Hill. Myślałam, że wyjedzie pan stąd natychmiast po... – zawahała się – po wykonaniu swojego zadania.

Ja też tak myślałem – odparł z bladym uśmiechem – ale trudno opuścić to miasteczko. Gdyby nie brak Laurel, czułbym się tu szczęśliwy. Chyba nigdy nie wyjadę stąd na zawsze.

Ale jej tu nie ma – przypomniała mu Nellie. – Jest w mieście i tam zostanie. Zaproponowano jej już dwie posady. Obie są bardzo interesujące.

Nie dziwię się – stwierdził Jonas. – Ona jest bardzo wykształconą kobietą. Kiedy pomyślę, że pracowała tu w kuchni, chcąc ochronić ojca...

Ta dziewczyna to księżniczka. Powiedziałam to panu już podczas naszego pierwszego spotkania..

Powinienem był pani uważniej słuchać. A – Jonas wstał i ruszył w kierunku drzwi. – Wiedziałem, że jest bogata, ale uważałem ją za oszustkę. Boże, jak mogłem być tak ślepy?

Czy nie zostanie pan jeszcze na filiżankę herbaty? – spytała. Nellie.

Mam za pół godziny mecz baseballowy – odparł, potrząsając głową. – Tych dzieci nic nie obchodzą moje problemy. Chcą, żeby ich trener był na miejscu, i to w pełnej formie.

Jest pan dobrym człowiekiem, Jonas – powiedziała cicho.

Chciałbym w to wierzyć. Ale obawiam się, że opinia Laurel jest słuszna.

Piękny strój. Skromny, ale seksowny. Nowy?

Laurel zerknęła na swój ciemnozielony, jedwabny kostium, a potem na Dennisa, który stał w drzwiach z naręczem akt.

Nie – odparła. – Kupiłam go chyba ze trzy lata temu podczas pobytu w Hiszpanii. Ale zawsze był trochę przyciasny, – Wyglądasz wspaniale. Ten kostium pasuje do fryzury.

Jak możesz zachowywać taką pogodę ducha, kiedy cały nasz świat wali się w gruzy? – spytała, patrząc na niego badawczo.

Nic się nie wali – stwierdził spokojnie. – Na drzwiach frontowych będzie inna tabliczka, a w największych gabinetach pojawią się nowi ludzie. Poza tym wszystko będzie się toczyć dalej tak samo jak przedtem, prawda?

Tyle że ja stąd zniknę, a ty będziesz miał nowego szefa – oświadczyła Laurel, patrząc posępnie na zasypany dokumentami blat biurka.

To istotnie poważny mankament nowej sytuacji. Ale przecież nadal będziemy przyjaciółmi. Co więcej, kiedy odejdziesz z firmy, będziesz mogła zabierać mnie na przyjęcia, nie obawiając się oskarżenia o molestowanie seksualne.

Zapamiętam to sobie, Dennis – powiedziała ze śmiechem. – I zamierzam cię zmusić do dotrzymania tego słowa.

To dobrze. – Dennis przysiadł na krawędzi biurka i zaczął się bawić przyborami do pisania. – A więc jak się czuje wschodząca gwiazda finansjery?

Masz na myśli mnie?

Oczywiście – odparł. – Kiedy obejmiesz tę nową posadę, będziesz jedną z najbardziej wpływowych kobiet świata biznesu. Wielu ludzi oddałoby za taką szansę nie wiem co.

Wolałabym, żebyś zmienił zdanie i przeniósł się razem ze mną – powiedziała.

Wiesz, że chciałbym to zrobić – odparł, potrząsając głową – ale Mort obiecał twojemu ojcu, że nie zmieni personelu, a ja chcę być lojalny wobec starej . firmy. Poza tym ja też dostaję awans. Kiedy restrukturyzacja wejdzie w życie, będę miał dwóch podwładnych.

Czy skończyłeś już rozmowy z kandydatkami na recepcjonistkę?

Jeszcze nie – odparł z uśmiechem. – Idzie to dosyć mozolnie. Trudno mi się przestawić i widzieć w nich nie kobiety, lecz potencjalne pracowniczki.

Dennis, jesteś męskim szowinistą. Sama nie wiem, dlaczego w ogóle z tobą rozmawiam.

Ponieważ mnie kochasz – powiedział spokojnie. – A skoro już mowa o miłości, to co ci się przytrafiło na tym pustkowiu?

O czym ty mówisz?

Wiem, o czym mówię. Dlaczego jesteś ciągle taka smutna i zamyślona? Kto to jest ten facet o głębokim głosie, który stale tu dzwoni, choć ty nie chcesz z nim rozmawiać? Co się dzieje?

Nic się nie dzieje. Czy widziałeś gdzieś moje oprawione dyplomy? Spakowałam je do tego pudła, ale nie mogę...

Posłałem je na dół, żeby je owinęli specjalną folią. Odpowiedz na moje pytanie.

Chyba zapominasz, że jeszcze tu pracujesz – powiedziała Laurel, usiłując się uśmiechnąć – a ja jestem do końca miesiąca twoją szefową. Nie możesz traktować mnie w ten sposób.

Przedstawia się jako Jonas O’Neal. Kim jest i dlaczego nie chcesz z nim rozmawiać?

Bo jest kłamcą i oszustem. W dodatku ukradł mi pieniądze. – Laurel zaczęła zdejmować książki z półek i wpychać je do pudeł. – Dlaczego miałabym rozmawiać z takim człowiekiem?

No cóż, choćby dlatego, że po każdym takim telefonie bledniesz jak ściana i przez kilką godzin jesteś nieszczęśliwa. Wydaje mi się, że musisz to jakoś załatwić.

Wszystko jest już załatwione – oświadczyła, starając się opanować wzruszenie. – Nie chcę o tym rozmawiać, Dennis.

Obawiam się, że będziesz do tego zmuszona.

Dlaczego? – spytała, patrząc na niego badawczo.

Bo ten człowiek jest wmieście.

Jonas? Skąd o tym wiesz?

Sam mi to zakomunikował przez telefon. Ma zamiar tu wstąpić i pytał, kiedy się ciebie spodziewam.

Mam nadzieję, że nic mu nie powiedziałeś. Ja przecież nić mogę... Dennis, ja nie chcę się z nim widzieć! Nie mogę...

Nie wpadaj w panikę – poprosił uspokajającym tonem. – Powiedziałem mu, że przez cały czas wchodzisz i wychodzisz, więc nie wiem, kiedy można cię zastać. Że nie umawiasz się z nikim, bo obejmujesz wkrótce inne stanowisko.

To dobrze. – Laurel z westchnieniem ulgi opadła na fotel. – Dzięki, Dennis.

Nie ma za co. A jak się miewa ojciec?

Dennis odłożył przybory do pisania i usiadł po drugiej stronie biurka..

Wszystkim jest ciężko, ale on zdaje się to znosić zupełnie dobrze – odparła, marszcząc brwi. – Choć może to wydawać się dziwne, jest nawet dość pogodny.

Pewnie czuje ulgę, bo teraz nie musi już niczego ukrywać.

Z pewnością masz rację. Pójdzie za kilka dni do więzienia, ale ujawnił wszystkie szczegóły organom ścigania, więc ma nadzieję, że wyrok nie powinien przekroczyć dwóch lat.

To dobrze. A jak się czuje twój mały braciszek?

Jeremiasz? – spytała z czułym uśmiechem. – Jest strasznie miły. Powinieneś go zobaczyć, Dennis. Rośnie bardzo szybko, jest tłusty i różowy, śpi grzecznie w nocy... – Poczuła, że jej głos załamuje się, więc zaczęła znów pakować książki.

Ty też powinnaś sprawić sobie dziecko – powiedział Dennis po chwili namysłu. – Chyba już czas, żebyś się ustatkowała i polubiła życie rodzinne, panno Laurel Atchison.

Rozumiem. A co zrobiłbyś, gdybym to samo zaproponowała tobie?

Zgodziłbym się bez wahania – odparł spokojnie.

Prawdę powiedziawszy, gdybym znalazł odpowiednią dziewczynę... Mój Boże – szepnął, wpatrując się w jakiś punkt położony za plecami Laurel i szeroko otwierając oczy.

Podążyła za jego spojrzeniem i natychmiast zapomniała o własnych kłopotach, zalana falą radości.

W drzwiach gabinetu stała onieśmielona Crystal. Wyglądała niezwykle pięknie. Miała na sobie sportowe buty, beżowe spodnie i zielony sweter, który znakomicie kontrastował z jej rudymi włosami i delikatną cerą. Dennis patrzył na nią z szeroko otwartymi ustami.

Czy pani... przyszła na rozmowę w sprawie pracy?

wykrztusił, kiedy w końcu odzyskał głos.

Nie – zaprzeczyła ze śmiechem Laurel. – To jest moja przyjaciółka Crystal. Pracowałyśmy razem w hotelu Wolf Hill.

Cześć, Crystal – powiedział Dennis, podając jej rękę. – Czy jesteś pewna, że nie chcesz u mnie pracować?

Prawdę mówiąc, właśnie szukam pracy – przyznała Crystal, obdarzając go czarującym uśmiechem, pod wpływem którego stracił do reszty panowanie nad sobą.

Ale przyszłam tu, żeby zobaczyć się z Laurel. I pomyśleć, że porzuciłaś to wszystko, żeby pracować w naszym hotelu! – dodała, rozglądając się z zachwytem po luksusowym gabinecie.

Crystal, cieszę się, że jesteś! – zawołała Laurel, ściskając ją na powitanie. – Chciałam wyjechać po was na lotnisko, ale miałam dziś rano zebranie, od którego nie mogłam się wykręcić.

Nie szkodzi. Miałyśmy pyszną zabawę, jeżdżąc po mieście tą limuzyną. Nellie była zachwycona. – Jak się czujecie?

Ja... Ja chyba dobrze – odparła Crystal, zerkając niepewnie na Dennisa. – Nellie została w hotelu, żeby trochę odpocząć.

Czy ta podróż nie była dla niej zbyt męcząca?

spytała Laurel z niepokojem.

Jest trochę znużona, ale głównie z przejęcia – odparła Crystal ze śmiechem. – Żadna z nas nie leciała dotąd samolotem. Nellie siedziała przy oknie i wołała do mnie, jak tylko zobaczyła jakąś górę albo jakieś jezioro. Podskakiwała jak dziecko.

Więc jesteś pewna, że dobrze się czuje?

Absolutnie. Kazałam jej się położyć i zdrzemnąć, ale ona chyba zeszła na dół, żeby posiedzieć przy basenie. Powiedziała, że będzie mogła spać przez cały tydzień po powrocie, więc teraz chce wykorzystać każdą minutę pobytu w tym mieście.

Kochana Nellie – z uśmiechem szepnęła Laurel.

Nie mogę się doczekać, kiedy ją zobaczę. Czy podobała się jej ta suknia, którą wysłałam?

Jeszcze jak! – Crystal wymownie przewróciła oczami. – Przedwczoraj urządziła próbę kostiumową, dobierając do niej buty i torebkę. Jonas i ja byliśmy u niej na kolacji, bo chciała nam się pokazać w tym stroju.

A Margie zrobiła jej z okazji tej wyprawy trwałą. Naprawdę wygląda wspaniale.

Laurel zamyśliła się, wyobrażając sobie przytulny salonik Nellie... jej kota... Crystal... i Jonasa. Poczuła dotkliwe ukłucie bólu, ale natychmiast jego miejsce zajął gniew.

Kto to jest Nellie? – spytał Dennis, nadal nie odrywając wzroku od Crystal.

To nasza przyjaciółka – wyjaśniła Laurek – Ma osiemdziesiąt trzy lata i zawsze marzyła o tym, żeby spędzić wspaniały wieczór w wielkim mieście.

Więc dlatego kazałaś mi kupić te trzy bilety na „Showboat”?

Laurel kiwnęła głową.

A potem pojedziemy na kolację do „Czterech Pór Roku”.

Dennis gwizdnął z uznaniem i mrugnął do Crystal.

Elegancko! Chętnie wybrałbym się z wami.

Byłoby nam bardzo miło – oświadczyła Crystal z uśmiechem. – Czy uda ci się zdobyć czwarty bilet na to przedstawienie?

Och, z pewnością – odpowiedziała za swego sekretarza Laurek – Dennis ma, znakomite koneksje.

Zadzwonię do kilku znajomych – powiedział Dennis. – „Cztery Pory Roku”, tak? Chyba będę musiał odnaleźć smoking.

Co ci jest? – spytała Laurek – Przecież z reguły nie pozwalasz się nigdzie zapraszać, a teraz promieniejesz, bo masz poznać moją osiemdziesięciotrzyletnią przyjaciółkę?

Bardzo lubię starsze panie – stwierdził Dennis, odrywając oczy od Crystal i uśmiechając się do Laurek – Och, jestem tego pewna – mruknęła, ale jej ironia nie dotarła do pary młodych ludzi, którzy zapomnieli o całym świecie i patrzyli na siebie z sympatią.




Rozdział 14


Wystrojeni widzowie, którzy zebrali się w foyer teatru, popijali szampana i rozmawiali z ożywieniem, wdychając zapach dobrych perfum i słuchając muzyki Vivaldiego.

Nellie, stojąc tuż obok Laurel, śledziła otoczenie z taką uwagą, jakby chciała utrwalić całą scenę w pamięci.

Laurel, wybierając się po zakupy, zabrała z sobą Martę. Wybrały dla Nellie ciemnoniebieską, jedwabną suknię, ozdobioną na ramieniu delikatną aplikacją ze sztucznych diamentów. Staruszka przypięła do niej bukiecik orchidei, który przyniósł jej Dennis. Całości dopełniały srebrne pantofle na niskim obcasie i wieczorowa torebka z koralików. Nowa fryzura też wyglądała znakomicie.

Cudownie wyglądasz, Nellie – szepnęła Laurel, uśmiechając się do niej czule. – Jesteś chyba najbardziej atrakcyjną kobietą w tej sali.

Twoja wypowiedź dowodzi, że atrakcyjność jest sprawą względną – ze śmiechem odparła staruszka. – Spójrz, jak wystrojone są niektóre z tych dam. To chyba gwiazdy filmowe.

Czy tak sobie wyobrażałaś wizytę w teatrze? – spytała Laurel.

Och, czuję się jak w niebie. Albo jak Kopciuszek – z uśmiechem odparła Nellie. – Za kilka dni czai – pryśnie, a ja wrócę do mojego domku, włożę kalosze i pójdę do ogrodu zająć się zwalczaniem mrówek lub ślimaków. Ale wcale mnie to nie martwi. To najpiękniejsza przygoda, jaką mogłam sobie wyobrazić.

Właśnie o tym chciałam z tobą pogadać – powiedziała Laurel, siadając na kanapie i wskazując jej miejsce obok siebie. – Chyba trudno ci zajmować się tym domem. Czy nie wolałabyś przenieść się do miasta i przeżywać częściej takie przygody?

Przyszło jej do głowy, że powinna znaleźć przyjaciółce jakieś mieszkanie blisko siebie. Mogłyby się regularnie odwiedzać, chodzić razem po zakupy, codziennie rozmawiać przez telefon. Mogłaby pokazać Nellie tak wiele wspaniałych rzeczy...

Ale staruszka rozwiała te nadzieje, zanim Laurel zdążyła je wyrazić na głos.

Ależ skąd! – zawołała ze śmiechem. – To najmilszy wieczór w moim życiu, ale niedługo zacznę tęsknić za moim domem, za Puszkiem i za ogrodem. Moje miejsce jest w Wolf Hill.

Wiem, że masz rację – przyznała Laurel – ale martwię się, że nie będę cię mogła widywać tak często, jak bym chciała. Ta nowa praca zajmie mi mnóstwo czasu.

Czyżbyś nie była z niej zadowolona, kochanie? – spytała Nellie, przyglądając jej się badawczo.

A Sama nie wiem. – Laurel wypiła łyk szampana.

Zdaję sobie sprawę, że to wspaniała szansa, ale mam do tego teraz jakby całkiem inny stosunek, Nellie. Wydaje misie, że...

Że już cię to nie cieszy – dokończyła staruszka.

Że to stanowisko nie jest aż tak interesujące, jak byłoby rok czy dwa lata temu.

Właśnie – przyznała Laurel, patrząc na nią z zaskoczeniem. – Skąd wiesz?

Może zamiast przenosić mnie do miasta, powinnaś wrócić do Wolf Hill i podjąć na nowo pracę u Hildy?

spytała Nellie z uśmiechem. – Wiem, że jeszcze szuka kogoś na twoje miejsce.

Dzwoniłam do niej zaraz po, przyjeździe do Vancouveru, żeby przeprosić za ten wyjazd bez uprzedzenia. Powiedziała mi, że przyjęła dwie nowe kelnerki, a Luther pomaga jej w kuchni. Nie wydawała się szczególnie zmartwiona.

Teraz już jest zmartwiona – rzekła Nellie. – Chyba te nowe panienki nie bardzo się sprawdziły. Wiesz, jaka jest Hilda. Niełatwo ją zadowolić.

Naprawdę ją polubiłam. To uczciwa kobieta. Zawsze mówi jasno, o co jej chodzi. Żałuję, że nie ma na świecie więcej takich ludzi jak ona.

Nellie znów spojrzała na Laurel badawczo, a potem poklepała jej dłoń i zaczęła się rozglądać po sali.

Gdzie się podziały te dzieci? Jeśli nie wrócą szybko, spóźnimy się na pierwszy akt.

Mamy jeszcze mnóstwo czasu – uspokoiła ją Laurel, zerkając na zegarek. – Przyniosłabym nam jeszcze jednego drinka, ale muszę zaczekać na Dennisa, bo nie chcę zostawić cię samej.

Oto i oni – oznajmiła Nellie. – Wygląda na to, że bardzo dobrze się czują w swoim towarzystwie – . dodała z uśmiechem.

Crystal i Dennis istotnie promienieli radością. Dennis znakomicie wyglądał w czarnym smokingu, choć z typową dla siebie nonszalancją włożył do niego czerwoną muszkę i czerwoną kamizelkę.

Laurel zastanawiała się, jak w taktowny sposób ułatwić Crystal zakup stosownego stroju. Nie chciała obrazić przyjaciółki, więc posłała sporą sumę na koszty podróży, zaznaczając, że cała nadwyżka jest nagrodą za opiekę nad Nellie i może być przeznaczona na nową kreację do teatru.

Crystal dokonała trafnego wyboru. Miała na sobie skromną, lecz elegancką suknię z zielonego jedwabiu, ozdobioną złotymi i perłowymi guzikami, oraz buty na wysokich obcasach. Jej włosy związane były w koński ogon, a na twarzy malował się uśmiech. Szła z wdziękiem u boku Dennisa, ignorując pełne zachwytu spojrzenia mijanych mężczyzn.

Ten chłopak wygląda, jakby był w niebie – zauważyła Nellie.

Laurel zerknęła na Dennisa i z niepokojem stwierdziła, że na jego twarzy maluje sienie znany jej dotąd wyraz uwielbienia.

O co chodzi? – spytała Nellie.

On jest zauroczony Crystal – odparła Laurel. – Widać to jak na dłoni.

Nellie spojrzała na nią z uwagą.

Czy myślisz, że on wie? – wyszeptała Laurel.

O dziecku?

Laurel kiwnęła potakująco głową, nie mogąc się zdobyć na słowa.

To ich sprawa, kochanie – odparła cicho Nellie. – To jedna z tych rzeczy, których człowiek uczy się z wiekiem: że należy zachować dyskrecję i zostawić młodym ludziom swobodę działania.

Ale Dennis wydaje się... oczarowany. Boję się, że kiedy usłyszy o dziecku, będzie załamany, a nie chcę, żeby...

Przerwała gwałtownie, bo Dennis i Crystal pojawili się tuż obok nich.

Widzieliśmy za kulisami Bryana Adamsa – oznajmiła Crystal z dumą. – Przyszedł odwiedzić przyjaciela, który gra w tym przedstawieniu.

Mój Boże! – zawołała Laurel. – Czy jesteście pewni, że to był on?

Tak powiedział Dennis – odparła Crystal takim tonem, jakby był to jedyny, potrzebny jej dowód.

Dennis otoczył ją ramieniem.

Żebyś widziała, jak mężczyźni gapią się na tę kobietę – powiedział do Laurel. – Wszyscy myślą, że jest modelką albo gwiazdą filmową.

Gadasz głupstwa – ofuknęła go Crystal. – Jestem tylko kelnerką w ładnej sukni. To Nellie wygląda jak gwiazda.

Wiem, że jestem dziś ładna – przyznała Nellie. – Ale Laurel też wygląda trochę inaczej niż w Wolf Hill.

Jak ona się ubierała na tej prerii? – spytał Dennis z zainteresowaniem.

Nosiła dżinsy, poplamione koszulki i podarte koszule – odparła Crystal. – I kraciastą kurtkę bez guzików.

Mam nadzieję, że ktoś ją sfotografował w tym stroju – zachichotał Dennis. – Zapłaciłbym mnóstwo pieniędzy, żeby zobaczyć takie zdjęcie.

Nie masz szans – rzekła Laurel. – Ten


rozdział mojego życia został na zawsze zamknięty.

Dennis zerknął na zegarek, a potem wziął Crystal i Nellie pod ręce.

Chodźcie, dziewczęta – powiedział. – Musicie poznać jeszcze kilka miejscowych znakomitości. Poczekaj na nas, Laurel – dodał przez ramię. – Wrócimy za chwilę i przyniesiemy ci drinka.

Laurel kiwnęła głową, ale cała trójka już zniknęła w tłumie. Wstała i zaczęła się rozglądać po sali, w której rozbrzmiewały ożywione rozmowy i dźwięki skrzypiec.

Na cześć Nellie włożyła swoją najbardziej wytworną suknię, zakupioną rok wcześniej w Paryżu na pokazie mody. Była z jedwabiu i miała rozciętą spódnicę, odsłaniającą nogi. Całości dopełniała odziedziczona po matce biżuteria: naszyjnik i kolczyki wykonane z oprawionych w złoto topazów.

Zastanawiała się, czyjej chłopięca fryzura pasuje do tak wyrafinowanego stroju, ale doszła do wniosku, że nie psuje ona ogólnego wrażenia. Prawdę mówiąc, uwydatniała nawet wspaniałość sukni, ściągając na nią liczne spojrzenia.

Laurel jednak ignorowała te dowody zainteresowania. Wpatrując się w namalowany na przeciwległej ścianie fresk, przedstawiający „Dziewięć Muz”, czekała spokojnie na powrót przyjaciół.

Nagle dostrzegła sylwetkę wysokiego mężczyzny. Zabrakło jej tchu i poczuła, że uginają się pod nią kolana.

Jonas O’Neal przeciskał się przez tłum, nie odrywając wzroku od jej twarzy. Widziała go wyraźnie, bo był niemal o głowę wyższy od większości mijanych po drodze mężczyzn.

Miał na sobie czarny smoking z czarną muszką, ale poruszał się z taką swobodą, jakby ten strój był dla niego czymś zupełnie naturalnym. Jego ciemne włosy lśniły w świetle kandelabrów. Nawet złote, ozdobione agatami spinki od koszuli były zupełnie nienaganne.

Tylko jego twarz wyglądała tak samo jak w Wolf Hill. Malowała się na niej pełna rezerwy wyniosłość, dzięki czemu zwróciła na niego uwagę już wtedy, gdy ujrzała go po raz pierwszy.

Zagryzła wargi i instynktownie odwróciła głowę, szukając miejsca, w którym mogłaby się ukryć, ale było to niemożliwe.

Zaczęła się zastanawiać, czy to spotkanie nie zostało zaaranżowane przez przyjaciółki. To, że się nagle pojawił w momencie, w którym Nellie i Crystal odeszły, wyglądało co najmniej podejrzanie.

Czy to spisek? – spytała, kiedy zbliżył się na tyle, by ją usłyszeć.

Być może – odparł, przyglądając się Laurel z zachwytem. – Ale nie potrafiłem wymyślić żadnego innego sposobu, żeby spotkać się z tobą. Jak się miewasz?

Dobrze – odparła zdawkowo.

Cudownie wyglądasz – szepnął. – Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką...

Wyciągnął rękę, by jej dotknąć, ale ona zesztywniała i cofnęła się o pół kroku, więc jego dłoń zawisła w powietrzu.

Laurel czuła, że jej serce bije bardzo szybko, a ciało drży. Miała ochotę podejść bliżej i pocałować go w usta, przesunąć palcami po jego ramieniu...

Od dawna nie miałem kontaktu z twoim ojcem oznajmił, nie odrywając od niej wzroku! – Co będzie z firmą?

Nie mam ochoty o tym z tobą rozmawiać – odparła cicho.

Wypiła łyk szampana i odwróciła się do Jonasa plecami.

Wysłałem te trzy tysiące dolarów razem z odsetkami na ręce twojego sekretarza i poprosiłem go, żeby ci je przelał na konto.

Wiem. Mówił mi o tym.

Nasza drużyna baseballowa weszła do następnej rundy. Pierwsza seria rozgrywek zaczyna się w najbliższą sobotę.

Laurel przypomniała sobie piegowatą twarz Melanie i nieśmiały uśmiech Tylera. Poczuła nagłe zainteresowanie, ale zwalczyła pokusę i nie zadała Jonasowi żadnego pytania, – To dobrze – stwierdziła obojętnym tonem. – Jestem pewna, że dzieci bardzo się cieszą.

Czy tak mają wyglądać nasze dalsze kontakty, Laurel? – spytał, nachylając się ku niej. – Czy będziesz odpowiadać monosylabami i czekać, aż sobie pójdę?

Ja przynajmniej postępuję uczciwie – odparła, patrząc mu po raz pierwszy prosto w oczy. – Czego nie można powiedzieć o tobie.

Naprawdę tak myślisz? – spytał. – Uważasz, że nie postępowałem wobec ciebie uczciwie? I to nawet wtedy, kiedy...

Nie mów mi o tym! – przerwała mu gwałtownie. – Nie chcę... o tym pamiętać.

Wypiła ostatni łyk szampana, usiłując się opanować. Jonas patrzył na nią w milczeniu.

Dlaczego przyjechałeś do Vancouveru? – spytała w końcu.

Mieszkam tu od lat. Mam nawet mieszkanie w tej samej dzielnicy co ty.

Ach, prawda. Stale zapominam, że wcale nie jesteś człowiekiem z prerii. Byłeś w Wolf Hill tylko służbowo, ale twoja baza mieści się w Vancouverze, prawda?

Owszem. Chociaż ostatnio przyszło mi do głowy, że mógłbym...

Popatrzcie, kto tu jest! – przerwał mu czyjś głos.

Dobry wieczór, Nellie – powiedział Jonas, próbując się uśmiechnąć. – Jak ładnie wyglądasz!

. – Przestań flirtować z Nellie i spójrz na Crystal – zażądał Dennis.

Jonas wykonał jego polecenie, a, potem skłonił się głęboko obu damom, które zaczęły chichotać z zachwytu.

Czy odebrałeś bilet? – spytał Dennis. – Wiem, że miejsca na balkonie nie są najlepsze, ale poprosiłeś mnie za późno i nie byłem w stanie zdobyć nic lepszego.

I tak jestem zadowolony – odparł Jonas. – Dzięki, Dennis.

Widzę, że już się znacie – powiedziała Laurel, patrząc na Dennisa i Jonasa. – Wygląda na to, że wszyscy szybko się zaprzyjaźnili.

To dlatego, że mamy z sobą wiele wspólnego – stwierdził Dennis z rozbawieniem.

Co takiego?

To, że wszyscy cię kochamy.

Laurel poczuła, że się rumieni. Nie miała odwagi podnieść wzroku na Jonasa.

Chodźmy poszukać naszych miejsc – powiedziała do Nellie i Crystal.

Jonas wyciągnął rękę i chwycił ją za ramię. Wzdrygnęła się, czując dotyk jego dłoni na swej nagiej skórze.

Laurel – wyszeptał zdenerwowany. – Proszę cię, czy możemy... ?

Puść mnie! – syknęła. – Nie mamy z sobą o czym rozmawiać, Jonas, więc daj mi spokój.

Nie chcąc, by zobaczył, jak wiele kosztowała ją ta wypowiedź, odwróciła się gwałtownie i ruszyła z podniesioną głową w kierunku drzwi.

Mniej więcej w dwa tygodnie po owym wieczorze w teatrze Dennis wszedł do gabinetu Laurel i zastał ją za biurkiem.

Krople ciepłego, letniego deszczu spływały po szybach, tworząc małe strumyczki. Przejeżdżające ulicą samochody rozpryskiwały potoki wody, a drzewa kołysały się w powiewach wiatru.

Mój Boże – mruknął, patrząc na puste ściany. – Ten gabinet postał opróżniony niemal do czysta.

Resztę rzeczy wywieziono dziś rano – powiedziała Laurek – Jest tu tak pusto, że słychać pogłos.

Dennis jak zwykle przysiadł na krawędzi biurka i spojrzał na nią ze smutkiem.

A więc zbliża się pożegnanie, prawda?

Nie bądź śmieszny – wykrztusiła, usiłując powstrzymać łzy. – Moje nowe biuro mieści się o kilka przecznic stąd. Będziemy się spotykać. Poza tym nie straciłam jeszcze nadziei, że uda mi się porwać cię do siebie.

Pensja, którą mi proponujesz, jest bardzo kusząca – przyznał – ale ja mam dodatkową motywację, żeby pozostać w starej firmie.

Naprawdę? Jaką?

Moi nowi szefowie zgodzili się zatrudnić Crystal w stołówce – odparł z radosnym uśmiechem. – Będzie tu zarabiała trzy razy tyle, ile płacili jej w Wolf Hill. Przenosi się do Vancouveru pod koniec miesiąca.

Dennis, to wspaniała wiadomość! – zawołała z zachwytem. – Rozmawiałam wczoraj wieczorem z Nellie, ale nie wspomniała mi o tym ani słowem.

Bo nikt jeszcze o tym nie wie. Czekaliśmy na decyzję. Wczoraj dowiedziałem się o tym od szefa działu personalnego i zaraz zadzwoniłem do Crys. Poprosiła mnie, żebym zaczął szukać jakiegoś mieszkania. Nie mogę się doczekać jej przyjazdu. Chciałbym jej tak wiele pokazać. Laurel wstała zza biurka, włożyła płaszcz i sięgnęła po parasolkę.

Jestem ci wdzięczny, że przedstawiłaś mnie tej dziewczynie – dodał Dennis. – Crystal różni się od wszystkich kobiet, jakie dotąd znałem. Chyba... chyba zwariowałem na jej punkcie.

Laurel zatrzymała się przy drzwiach i spojrzała na swego uśmiechniętego radośnie sekretarza, a potem wróciła, by go uściskać.

Dennis...

Słucham, szefowo?

Nie możesz już tak do mnie mówić – oznajmiła, próbując się uśmiechnąć. – Odtąd jesteśmy już tylko przyjaciółmi.

I jako przyjaciółka chcesz mi coś powiedzieć, mam rację?

Skąd wiesz? – spytała Laurel, patrząc na niego podejrzliwie.

Nazwij to szóstym zmysłem – odparł z uśmiechem. – Bądź co bądź, znamy się od dawna. A więc słucham. Mów.

Chodzi o... – Laurel zaczęła się bawić zapięciem parasolki, unikając spojrzenia mu w oczy. – Chodzi o Crystal. Jestem po prostu ciekawa, czy wiesz... czy wiesz o...

O dziecku – dokończył spokojnie. – O to ci chodzi, – prawda? Chcesz wiedzieć, czy powiedziała mi, że jest w ciąży.

Przepraszam cię, Dennis. – Laurel poczuła, że się rumieni. – Wiem, że to nie moja sprawa.

Powiedziała mi to, gdy tylko zacząłem okazywać jej zainteresowanie. Powiedziała, że musi być wobec mnie uczciwa, więc chce, żebym znał prawdę, – Postąpiła mądrze – przyznała Laurel, czując nagłe ukłucie bólu. – To jedyny sposób rozpoczęcia bliższej znajomości.

Zapadła cisza, którą przerywał tylko cichy szum deszczu.

A więc wszystko w porządku? – spytała w końcu Laurel. – Jej ciąża... nie jest dla ciebie przeszkodą?

Dlaczego miałaby być przeszkodą? – spytał ze zdumieniem. – Lubię dzieci i naprawdę lubię Crystal. Dlaczego więc miałbym się martwić, że ma urodzić dziecko?

Jesteś prawdziwym skarbem, Dennis – oznajmiła, klepiąc go po ramieniu. – Czy już ci to mówiłam?

Mówiłaś mi to od czasu do czasu – odparł z uśmiechem, a potem nagle spoważniał, – Nie udaję, że to dla mnie drobiazg. Crystal jest dość młoda jak na osobę, która ma wychowywać dziecko, ale jest pod wieloma względami bardzo dojrzała. Ma dość rozumu, żeby sobie poradzić i podjąć naukę w szkole dla pielęgniarek, jeśli naprawdę tego chce.

A jaka rola przypadnie tobie?

Rola przyjaciela – odparł spokojnie. – Mamy oboje dość rozsądku, żeby nie podejmować pochopnych decyzji. Szaleję za tą dziewczyną, a w ciągu ostatnich dwóch tygodni dobrze ją poznałem. Mogę tego dowieść, pokazując ci rachunki za rozmowy telefoniczne. Ale zaczniemy jako przyjaciele i zobaczymy, jak się wszystko ułoży.

To najlepszy sposób – przyznała Laurel, nie odrywając wzroku od parasolki.

W jej pamięci odżyły wspomnienia o spacerach po prerii, o gnieździe skowronka, o pikniku nad strumieniem, o zachodach słońca, o dzieciach grających w baseball i o wieczorach spędzanych w pokoju nad sklepem z narzędziami. I nagle zalała ją przemożna fala uczuć.

Crystal i ja rozmawialiśmy już o kursie dla przyszłych matek – oznajmi! Dennis, przerywając tok jej smutnych myśli. – Ja będę ją uczył oddychania.

Naprawdę?

Owszem – odparł z powagą, – Dawny playboy Dennis należy już do przeszłości. Teraz mam bardzo poważny stosunek do życia. Po prostu poznałem odpowiednią kobietę.

W takim razie bardzo się cieszę.

Ale poznanie odpowiedniej osoby to jeszcze nie wszystko – ciągnął Dennis. – Kiedy sieją pozna, nie należy przed nią uciekać.

Laurel spojrzała na niego badawczo i znów zaczęła się bawić parasolką.

Sama nie wiem, dlaczego wszyscy usiłują mnie pogodzić z tym człowiekiem. – powiedziała cicho. – Po tym, co ci opowiedziałam, powinieneś już wiedzieć, jak on ze mną postąpił.

Powiedz mi to jeszcze raz – poprosił cicho.

Okłamał mnie i oszukał. Ukradł mi pieniądze.

Które zwrócił co do centa wraz z odsetkami.

Dlaczego występujesz w jego obronie?

Bo go lubię – odparł. – Uważam, że jest dobrym człowiekiem.

Po tym, co mi zrobił?

On tylko wykonywał swój zawód.

I o to właśnie chodzi! – zawołała z wściekłością. – On wykonywał swój zawód, a ja przez cały czas myślałam. ..

Umilkła, wiedząc, że za chwilę załamie jej się głos i odwróciła głowę. Dennis obserwował ją bez słowa. W końcu podszedł i położył dłoń na jej ramieniu.

To było dla ciebie naprawdę trudne przeżycie, prawda? – spytał łagodnie. – Szczególnie w połączeniu z problemami ojca.

Zagryzła wargi i przytaknęła ruchem głowy.

Mój ojciec zawsze... był dla mnie najwyższym autorytetem. Zwłaszcza od śmierci matki. Kiedy odkryłam, że jest zdolny do nieuczciwości i tchórzostwa, tak jak wszyscy zwykli śmiertelnicy... nie umiałam sobie z tym poradzić, – A teraz uważasz, że Jonas brał udział w jego nieuczciwych poczynaniach, tak?

Oczywiście, żebrał. Nawet kiedy byliśmy... kiedy byliśmy sobie bliscy i kiedy opowiedziałam mu całą historię. Wyjaśniłam mu, na czym polegały te nielegalne transakcje i dlaczego muszę się ukrywać, dopóki ojciec nie dowiedzie swojej niewinności.

Zerknęła pytająco na Dennisa, a on kiwnął głową.

Nawet wtedy – ciągnęła – nie wyznał mi prawdy.

Nadal udawał, że jest we mnie zakochany, choć przez cały czas uważał mnie za oszustkę. I wysyłał memu ojcu raporty.

Potarła skronie, by zwalczyć rosnący ból głowy.

Czy byłaś już u ojca? – spytał Dennis.

Nie. Marta i ja wybieramy się tam razem z dzieckiem podczas najbliższego weekendu. Nie czekam na ten dzień z biciem serca – dodała z bladym uśmiechem. – Odwiedzanie ojca w więzieniu nie jest moim ulubionym zajęciem.

Dennis uściskał Laurel i sięgnął po jej parasolkę.

Przestań się bawić tym zapięciem – mruknął. – Postanowiłem raz w życiu zachować się jak dżentelmen i odprowadzić cię do twojego nowego biura. I tak muszę wyskoczyć po kanapki.

Laurel uśmiechnęła się, po raz ostatni spojrzała na pusty gabinet i ruszyła za Dennisem w kierunku drzwi.

Czy myślisz, że jest mu za gorąco?

Marta wychyliła się z niepokojem w stronę tylnego siedzenia i spojrzała na swego płaczącego donośnie syna.

Laurel widziała w lusterku jego niebieskie ubranko i białe skarpetki oraz wykrzywioną od krzyku twarz.

Nie znam się na małych dzieciach – odparła. – Może jest znowu głodny?

Przecież karmiłam go przed godziną. – Marta dotknęła dziecka. – Nie jest też mokry.

W takim razie może po prostu ćwiczy płuca. Pozwólmy mu płakać jeszcze przez jakiś czas i zobaczmy, co będzie dalej.

Marta kiwnęła głową, oparła się o siedzenie i zamknęła oczy. Laurel oderwała wzrok od szosy, by zerknąć na swą młodą macochę. Stwierdziła z zadowoleniem, że Marta wydaje się spokojna i wypoczęta.

Czy... – urwała, a potem podniosła głos, by przekrzyczeć wrzeszczące dziecko. – Czy przyzwyczaiłaś się już do tej sytuacji? Do tego, że ojciec jest tam, gdzie jest, a poza tym musieliście sprzedać dom i tak dalej?

Prawdę mówiąc – odparła Marta, otwierając oczy – przyjęłam to z wielką ulgą.

Tak mówił ojciec, ale ja nie rozumiem, jak możesz odczuwać ulgę, skoro twój mąż przebywa w więzieniu.

Kiedy odkryłam, co zrobił z tymi akcjami, byłam przerażona. Czułam się fatalnie z tym dużym brzuchem, a on był ciągle napięty i nie chciał nawet ze mną rozmawiać. Myślałam... – Marta roześmiała się. – Myślałam, że ma kochankę. Kiedy usłyszałam, że chodzi tylko o pieniądze, byłam szczęśliwa.

Choć wiedziałaś, że on zataja przestępstwo?

Przecież on nie chciał nikogo skrzywdzić. I oddał wszystkie długi, gdy sprzedał firmę. Ale to nie było uczciwe wobec ciebie. Tylko ta sprawa nie dawała mi spokoju. On nie miał prawa potraktować cię w taki sposób.

Istotnie przeżyłam ciężkie chwile, ale ja też jestem częściowo odpowiedzialna za to, co się stało. Bądź co bądź, pozwoliłam mu się wykorzystać.

Marta kiwnęła głową i ponownie zerknęła na synka, który wydawał teraz monotonne pomruki.

Masz rację – szepnęła. – On chyba niedługo zaśnie.

To dobrze – mruknęła Laurel, patrząc w lusterko na Jeremiasza, który miał przymknięte oczy i nie był już tak czerwony jak przed chwilą.

To kochany chłopiec – szepnęła. – Szczególnie kiedy śpi.

Marta zaśmiała się i przykryła dziecko kocem.

Czy będziemy mogły wnieść go do środka? – spytała Laurel. – Czy pozwolą tacie wziąć go na ręce?

Och, tak. Są bardzo liberalni. Przecież to nie jest więzienie o zaostrzonym rygorze. Nie trzymają tam niebezpiecznych kryminalistów, tylko ludzi, którzy popełnili tak zwane przestępstwa urzędnicze.

To znaczy sympatycznych oszustów i defraudantów – z goryczą mruknęła Laurel i natychmiast pożałowała tych słów, widząc ból w oczach Marty.

Twój ojciec nie jest złym człowiekiem, Laurel. Siedzi tam głównie dlatego, że starał się wszystkich uszczęśliwić.

Wiem. – Laurel zjechała z autostrady na boczną drogę. – Po prostu trudno mi się pogodzić ze świadomością, że on siedzi w więzieniu. Gdzie mam zaparkować?

Stosując się do wskazówek Marty, ustawiła samochód, a potem wysiadła i pomogła żonie ojca wyjąć z tylnego siedzenia dziecko. Później ruszyła za nią w kierunku głównego budynku, który przypominał wyglądem stary dwór. Wchodząc na porośniętą bluszczem werandę, poczuła skurcz niepokoju.

Marta jednak mówiła prawdę. We wnętrzu nie było żadnych krat ani urządzeń alarmowych. Duży hol wypełniały kanapy i fotele, na których siedzieli więźniowie wraz z odwiedzającymi ich żonami i dziećmi.

Oto cała trójka – zawołał ktoś za ich plecami. – Widzę, że mój syn rośnie jak na drożdżach!

Laurel odwróciła głowę i ujrzała ojca. Podobnie jak wszyscy inni więźniowie miał na sobie beżowe spodnie i niebieską koszulę. Był uśmiechnięty i wydał jej się jeszcze bardziej przystojny niż dawniej, gdyż silna opalenizna znakomicie kontrastowała z jego siwymi włosami i niebieskimi oczami.

Marta uściskała go serdecznie i podała mu śpiące dziecko. Potem wszyscy razem usiedli na jednej z kanap.

Cześć, kochanie – powiedział Stewart do córki. – Cieszę się, że cię widzę.

Cześć, tato!

Stewart przytulił do siebie dziecko, które otworzyło oczy i zaczęło się wpatrywać w jego twarz.

Przepraszam, Marto – mruknął. – Nie chciałem go obudzić.

Nic nie szkodzi. On może spać, ile chce, a widuje ojca tylko raz w tygodniu.

Jeremiasz rozpromienił się i zaczął machać rękami.

Popatrzcie! – zawołał ojciec. – Uśmiechnął się do mnie. Jakiż to śliczny dzieciak!

Jeremiasz obdarzył go kolejnym uśmiechem, a potem zaczął się niespokojnie kręcić. Zamknął oczy, poczerwieniał i zapłakał. Stewart oddał syna Marcie, a ona spojrzała na niego z uwagą.

Chyba pójdę go nakarmić – powiedziała. – Nie chcę, żeby zatruł nam cały pobyt swoim płaczem. Wrócę za dziesięć minut.

Laurel poczuła silny lęk. Bezradnie spojrzała na oddalającą się Martę, a potem na ojca, który siedział spokojnie obok niej.

Dobrze wyglądasz, tatusiu – oznajmiła po chwili namysłu.

Ojciec rozsiadł się wygodnie i rozprostował nogi.

Praca fizyczna nieźle mi służy – stwierdził z zadowoleniem. – Do tej pory ruszałem się tylko podczas gry w golfa.

Na czym polega twoje zajęcie?

Za pomocą łopat i kilofów karczujemy zarośla i zakładamy ogród na podmokłej łące. – Większość z nas nigdy nie była zmuszona do tak wielkiego wysiłku.

Ale wygląda na to, że praca naprawdę ci służy.

Jest ciężka i monotonna, ale mam sporo czasu na myślenie. Mogę się zastanawiać nad tym, co naprawdę w życiu jest ważne.

I do jakich doszedłeś wniosków?

Sporo się nauczyłem – oznajmił z zadumą i utkwił wzrok w wiszącej na ścianie reprodukcji obrazu, na którym żaglowy szkuner zmagał się z wysokimi falami. – Zdałem sobie sprawę, że pieniądze nie mają znaczenia Że w życiu liczą się tylko ludzie, których kochamy i nasze związki z tymi ludźmi.

Laurel dalej bawiła się torebką, ciągle unikając jego wzroku.

Sam nie mogę uwierzyć w to, że potraktowałem cię w taki sposób – ciągnął. – Z tej perspektywy nie jestem w stanie pojąć, jak mogłem aż tak dbać o własne interesy, żeby cię okłamać i narazić na tyle przykrości. Mam nadzieję, że wiesz, jak tego żałuję, kochanie.

Tato...

Zastanowiłem się nad całym moim życiem – mówił, jakby jej nie słysząc. – Bardzo starałem się zostać potentatem finansowym. A wiesz, dlaczego?

Laurel potrząsnęła przecząco głową.

Bo chciałem wszystkim pokazać, że nie jestem tylko facetem, który ożenił się z bogatą kobietą i odziedziczył po jej śmierci wielkie pieniądze. Chciałem samodzielnie odnieść sukces i zdobyć znaczenie, ale posunąłem się za daleko. Byłem głupcem.

Tato – szepnęła Laurel zbolałym głosem. – Nie musisz oceniać się tak surowo. Wystarczy, że będziesz musiał tu spędzić cały rok.

Wcale nie oceniam się zbyt surowo – odparł. – Po prostu jestem uczciwy. Poza tym roczny pobyt w tym miejscu może mi dobrze zrobić, choć martwię się o Martę i dziecko. Kiedy stąd wyjdę, będę innym człowiekiem. Lepszym człowiekiem.

Co zamierzasz dalej robić? Czy wrócisz do świata finansów?

Za nic w świecie – odparł, kręcąc głową. – Nigdy go nie lubiłem. Kiedy spłacę długi, zainwestuję resztę pieniędzy i będę robić coś, o czym zawsze marzyłem.

A mianowicie?

Otworzę sklep ogrodniczy. Będę sprzedawał sadzonki, rośliny doniczkowe, młode drzewka... Wszystko, co rośnie w ziemi.

Sklep ogrodniczy? Więc o tym zawsze marzyłeś?

Laurel była przekonana, że już nic nie zdoła jej zaskoczyć, ale usłyszawszy słowa ojca, spojrzała na niego ze zdumieniem.

To dobra inwestycja – dodał, kiwając głową. – Teraz, kiedy pokolenie wyżu demograficznego osiąga wiek emerytalny, ogrodnictwo dynamicznie się rozwija. Może uda mi się stworzyć poważną firmę, którą ty i Jerry kiedyś po mnie przejmiecie.

Nazywaj go Jeremiasz – poprawiła go odruchowo. – Nie zdrabniaj jego imienia. Marta tego nie lubi.

Masz rację, kochanie. – Stewart uśmiechnął się do niej czule. – Chyba muszę zacząć walczyć ze swoją arogancją, prawda? Choć niełatwo wykorzenić stare przyzwyczajenia;

Laurel nie wiedziała, co powiedzieć. Siedzący obok niej mężczyzna tak bardzo się zmienił, że nie była pewna, jak ma z nim rozmawiać. A równocześnie zdawała sobie sprawę, że ten spokojny człowiek w źle dopasowanym uniformie więziennym jest autentyczny i dobry, może nawet bardziej pociągający niż dawny Stewart.

Jak... ci tu jest? – spytała. – Czy dobrze was karmią?

Niezbyt wyszukanie. Kiedy założymy warzywnik, będziemy mieli bardziej urozmaiconą dietę. Zresztą większość z nas może sobie spokojnie pozwolić na stratę kilku kilogramów.

Czy możesz oglądać telewizję i czytać, kiedy zechcesz?

Mamy wyznaczone godziny na rozrywki, ale pod – koniec dnia jesteśmy zwykle zbyt zmęczeni, żeby z nich korzystać. Ja mogę dzwonić do ludzi kilka razy w ciągu dnia i odbierać telefony przez jeden wieczór w tygodniu.

Więc można do ciebie dzwonić?

Tak, kochanie. Można. Nawiasem mówiąc, w środę wieczorem odbyłem interesującą rozmowę z kimś, kto cię dobrze zna.

Laurel poczuła przyspieszone bicie serca i opuściła wzrok.

Z kimś, kto mnie dobrze zna?

Dzwoniła do mnie niezwykła kobieta, która nazywa się Nellie Grossman. Powiedziała, że ma osiemdziesiąt trzy lata i przez całe życie mieszkała w małym miasteczku.

Dzwoniła do ciebie Nellie? Skąd wzięła numer?

Nie wiem. Widocznie ma dobre kontakty.

Ale... Nie rozumiem tego, tato. O czym ona chciała z tobą rozmawiać?

Była ogromnie stanowcza. Ona bardzo cię kocha. Kazała mi, żebym powiedział ci kilka rzeczy, o których powinnaś wiedzieć.

Jakich rzeczy?

Kilka faktów dotyczących Jonasa O’Neala.


Rozdział 15

Jonasa? – wyszeptała Laurel. – Co ci o nim powiedziała?

Większość tych informacji zdobyłem sam, zanim go zatrudniłem. Polecił mi go pewien przyjaciel, który pracuje w agencji detektywistycznej i znał jego przeszłość. Nellie dorzuciła kilka nowych dla mnie szczegółów. Jonas chyba się jej zwierzał, a ona uważa, że powinnaś poznać pewne fakty.

Na przykład?

Zacznijmy od tego, czy znasz jego dzieje?

Prawie wcale nie znam – odparła. – Jonas nigdy nie chciał rozmawiać ze mną o przeszłości, nawet wtedy, kiedy... kiedy byliśmy sobie bardzo bliscy.

Jej pamięć wypełniły nagle wspomnienia z przeszłości. Momenty czułości... wspólne żarty... namiętne sceny miłosne, nadal zapierające jej dech w piersiach. Kiedy widziała Jonasa po raz ostatni, było lato. Teraz liście opadały już z drzew, a październikowe poranki były bardzo mroźne. Podniosła wzrok i stwierdziła, że ojciec bacznie się jej przygląda.

Więc powiedz mi coś o nim, tatusiu. Czy zanim został prywatnym detektywem, pracował w policji?

Mówiłaś, że nie opowiadał ci o swojej przeszłości.

To prawda, ale on wygląda na policjanta. Zachowuje się z taką pewnością siebie, jakby był przyzwyczajony do wydawania rozkazów. A może tak bardzo się bałam wytropienia przez policję, że tylko mi się tak wydawało.

Dobrze ci się wydawało. Ten człowiek wychował się w Ontario na jakiejś farmie, a potem pojechał do Toronto i wstąpił do policji. Pracował przez kilka lat w wydziale narkotyków jako tajny agent.

Laurel zadrżała, zapominając na chwilę, że nadal jest zła na Jonasa.

To musiała być okropnie ciężka praca – szepnęła.

Tak, ale ten człowiek ma podobno nerwy ze stali. Miał też partnera, z którym pracował przez kilka lat i bezgranicznie mu ufał. Ten człowiek go oszukał.

Co masz na myśli, tato?

Świat handlarzy narkotyków to wielkie pieniądze i wielkie pokusy. Podobnie jak świat finansów. Słaby człowiek zaczyna po pewnym czasie uważać, że część tych pieniędzy powinna należeć do niego. Jonas przyłapał swego przyjaciela na przestępstwie i zagroził, że złoży na niego raport.

Biedny Jonas – wykrztusiła Laurel. – Jego najlepszy przyjaciel?

Sytuacja była bardzo trudna. Ty też pewnie się tak czułaś, kiedy przyłapałaś na przestępstwie własnego ojca.

Nie rób sobie z tego żartów! – żachnęła się. – To wcale... to wcale nie jest to samo. Opowiedz mi, co było dalej z tym przyjacielem.

Cała historia skończyła się jak hollywoodzki film. Jonas spotkał się z tym partnerem późnym wieczorem w jakimś opuszczonym magazynie. Kazał mu się przyznać do winy albo uciekać. Potem odszedł, mówiąc, że idzie na komendę złożyć raport.

I co się stało?

Kiedy się odwrócił, jego najbliższy przyjaciel strzelił mu w plecy.

O Boże – jęknęła, ściskając głowę rękami.

Przypomniała sobie bliznę, którą ujrzała na skórze Jonasa, leżąc z nim po raz pierwszy w łóżku, i spokojny głos, jakim opowiadał jej o ranie od kuli.

Taki postrzał musiał pozostawić paskudną bliznę – stwierdził Stewart, jakby czytając w jej myślach.

Nie mogę w to uwierzyć – wymamrotała. – Więc postrzelił go najlepszy przyjaciel?

A potem zniknął – dokończył Stewart. – To znaczy ten drugi policjant. Znaleziono jego zwłoki w jakimś ciemnym zaułku Montrealu podczas wojny gangów narkotykowych.

Co stało się z Jonasem?

Spędził długi czas w szpitalu, gdzie go zoperowano i wyleczono. Kiedy wyszedł, otrzymał od władz miasta hojne odszkodowanie, które wystarczyłoby mu zapewne do końca życia. Ale on chciał nadal pracować.

Więc przeniósł się na zachodnie wybrzeże i został prywatnym detektywem?

Tak mi powiedziano. Kiedy szukałem... – Urwał i uśmiechnął się niepewnie. – Kiedy potrzebowałem kogoś, kto mógłby cię dyskretnie obserwować, dowiedziałem się o byłym policjancie, który ma kompleks Robin Hooda i broni osób oszukanych lub skrzywdzonych. Pomaga im odzyskać utracone mienie i pobiera niewielką gażę.

Więc dlatego wymyśliłeś tę historię o moim przestępstwie?

O’Neal nie podjąłby się tego zadania, gdyby nie wierzył, że zagarnęłaś cudze pieniądze. Musiałem go o tym przekonać. I wmówić mu, że szukam sposobu oddania tych pieniędzy. On miał cię tylko obserwować.

Dlaczego? – spytała z goryczą. – Czy nie mogłeś znaleźć sobie mniej skrupulatnego detektywa i uniknąć tych kłamstw?

Chciałem O’Neala. Wiedziałem, że to uczciwy facet, który będzie cię obserwować i chronić. Nie obchodziły mnie jego motywy, chciałem, żeby cię osłaniał.

Podczas patroszenia kurczaków?

Nie zamierzałem cię skrzywdzić, kochanie. – Ojciec uśmiechnął się ze smutkiem. – Kocham cię bardziej niż kogokolwiek na świecie.

Wiem o tym, tato. Nie jestem już na ciebie zła. Rozumiem, co się stało i dlaczego obaj zachowaliście się w taki sposób. Ale nie mogę znieść tego, że on...

Czego nie możesz znieść? – ponaglił ją łagodnie.

Byliśmy w sobie zakochani, tato – wyznała, patrząc mu w oczy. – W każdym razie ja byłam zakochana, a on udawał. Był dla mnie dobry i czułam się wspaniale. – Opanowała drżenie głosu. – Ale przez cały czas wierzył, że jestem oszustką. Kochał się ze mną, a potem dzwonił do ciebie i składał raporty. Zostałam oszukana i zdradzona przez mężczyznę, który naprawdę wiele dla mnie znaczył.

Wszystko ci się pomyliło, kochanie. To właśnie kazała mi ci powiedzieć twoja przyjaciółka Nellie.

Pomyliło? Co masz na myśli?

Pod koniec twojego pobytu w Wolf Hill Jonas zwrócił się przeciwko mnie i zaczął kwestionować sens swojej misji. Wystraszył mnie niemal na śmierć.

Zwrócił się przeciwko tobie? Czy to znaczy...

Pozwól mi dokończyć. Któregoś wieczoru opowiedziałaś mu całą tę żałosną historię, i on uwierzył w twoją wersję. Zadzwonił następnego dnia, ale nie było mnie w mieście, więc nagrał się na taśmę. Powiedział, że tylko człowiek godny pogardy może tak traktować swoją córkę i że uważa naszą umowę za zerwaną.

Tak powiedział? – spytała Laurel, szeroko otwierając oczy.

Dodał jeszcze kilka epitetów – z uśmiechem oznajmił Stewart. – Był wściekły jak osa. Kiedy wysłuchałem tego nagrania i przypomniałem sobie jego wygląd, byłem zadowolony, że znajduje się tak daleko ode mnie.

I co zrobiłeś?

Usiadłem i przemyślałem całą sprawę. Wiedziałem, że kontrolerzy nie znaleźli jeszcze w dokumentach dowodów mojej winy i że zaczynają tracić cierpliwość. Gdybym utrzymał cię z dala od Vancouveru jeszcze przez kilka tygodni, może udałoby mi się z wszystkiego wykręcić. W końcu uznałem, że najlepszą obroną jest atak.

Więc zatelefonowałeś do niego, prawda?

Zgadza się. Zadzwoniłem pod jego numer, ale nie zastałem go w domu, więc nagrałem wiadomość. Powiedziałem mu stanowczym tonem, że ma wykonywać moje polecenia, bo inaczej narazi się na poważne kłopoty. Powiedziałem. ..

Wiem, co powiedziałeś, tato. Byłam tam. – Laurel poczuła ucisk w gardle, więc przełknęła ślinę. – Jak... on na to zareagował?

Nie odezwał się do mnie więcej. Nadal jestem mu winien sporą sumę za to, co robił do tej pory, ale nie mogę go znaleźć.

Jak to? Przecież musisz mieć jego adres.

Nie – odparł. – Telefon w jego tutejszym mieszkaniu został wyłączony. Kiedy zadzwoniłem do agencji wynajmu, powiedziano mi, że lokal jest wolny.

Może... wrócił do Wolf Hill? – szepnęła Laurel.

Nellie twierdzi, że zniknął. W sklepie z narzędziami pracuje teraz inny młody człowiek, który zajął też jego pokój. Wiem od Nellie, że żona właściciela tego sklepu musiała prowadzić drużynę podczas kilku ostatnich meczów baseballowych.

To niezła wiadomość – stwierdziła Laurel z uśmiechem. – Aggie Krantz potrafi zmusić te dzieci do wygrywania.

Wstała i zaczęła nerwowo chodzić po sali.

Co zamierzasz zrobić, kochanie? – spytał ojciec.

Sama nie wiem – odparła, krzyżując ręce na piersiach.

Może powinnaś wynająć kogoś, kto mógłby...

... go wytropić? – spytała z ironią. – Śledzić go i donosić mi, co robi? Nie, tatusiu, nie zrobię tego.

Ale jeśli...

On wie, gdzie mieszkam – powiedziała, siadając z powrotem na kanapie. – Jeśli zechce się ze mną zobaczyć, znajdzie mnie bez trudu. Ale tak nie będzie. On odszedł i już nie wróci.

Przez chwilę siedzieli obok siebie w milczeniu. Potem pojawiła się Marta, niosąc na ręku dziecko. Laurel patrzyła przez chwilę na ojca, który zaczął się bawić ze swym synem.

Potem wstała i wyszła na dwór, by zapewnić ojcu i jego żonie chwilę spokojnej rozmowy. Stanęła na wysokim nadmorskim cyplu, położonym w pobliżu pustego pola, na którym jej ojciec i inni więźniowie zakładali ogród. W oddali majaczyły zielone wysepki, a zachodzące słońce oświetlało niebo różową poświatą, Wiatr rozwiewał jej włosy i osuszał spływające po policzkach łzy.


Mniej więcej miesiąc później, wczesnym popołudniem, Laurel dojeżdżała do Wolf Hill. Była już późna jesień. Zielone dawniej pola nabrały teraz barwy cynobru. Na łąkach pasły się tłuste krowy gotowe do sprzedaży na targu, ale samo miasteczko wcale się nie zmieniło.

Widziała już wznoszące się ku niebu elewatory i rzędy otoczonych ogródkami domków.

Z radosnym uśmiechem obserwowała otoczenie, rozkoszując się spokojem i ciszą. W sklepie Harolda Barnesa oferowano sandały i kostiumy kąpielowe za pół ceny, a sąsiadujący z pocztą salon piękności reklamował swoje usługi. Laurel dotknęła włosów, zastanawiając się, czy odrosły już na tyle, by mogła poprosić Margie o ich ponowne skrócenie.

Hotel nadal dominował nad miasteczkiem. Na werandzie siedzieli dwaj emerytowani farmerzy, kołysząc się na bujanych fotelach i wymieniając plotki.

Kiedy Laurel parkowała samochód, spojrzeli na niego z uznaniem.

Popatrz, to cadillac – mruknął jeden.

Przecież to widzę – odparł z irytacją drugi. – Cześć, Laurie. Czy przyjechałaś aż z Vancouveru?

Laurel spojrzała na niego ze zdziwieniem, a potem uświadomiła sobie, że jej historię muszą znać wszyscy mieszkańcy miasteczka.

To tylko wynajęty samochód – powiedziała i weszła do hotelu.

Zatrzymała się w holu i stwierdziła, że wszystko wygląda tak samo jak dawniej. Zmieniła się tylko ona.

Miała na sobie beżowe, płócienne spodnie, pomarańczową bluzkę z jedwabiu i pleciony, skórzany pasek. Ale jej metamorfoza nie ograniczała się do stroju. Czuła w sobie teraz siłę i tolerancję, o jakie nigdy dotąd się nie podejrzewała.

Hilda, która wyszła właśnie z kawiarni, spojrzała na nią ze zdumieniem.

Patrzcie, kto przyjechał! – zawołała. – Co za niespodzianka! Wyglądasz bardzo wytwornie.

Podeszła do Laurel i uściskała ją serdecznie.

Cieszę się, że cię widzę, Hildo – powitała ją Laurel. – Nie masz pojęcia, jak za wami tęskniłam.

Nie wyobrażam sobie, żebyś mogła tęsknić. Pracowałaś tu bardzo ciężko, prawda?

Owszem – przyznała – ale pod wieloma względami był to najszczęśliwszy okres w moim życiu. Dopiero kiedy wyjechałam, zdałam sobie sprawę, jak bardzo kocham Wolf Hill.

Hilda cofnęła się o krok i ponownie spojrzała na jej strój.

Nie sądzę, żebyś chciała odzyskać swoją pracę, co?

Chyba nie, Hildo – odparła ze śmiechem. – Choć, prawdę mówiąc, nie jestem bardzo zadowolona z mojego nowego stanowiska. Może powinnam rozważyć twoją ofertę.

A co teraz robisz?

Jestem kierowniczką działu jednej z największych firm maklerskich w Vancouverze. Jeszcze rok lub dwa lata temu marzyłabym o takiej posadzie.

Więc dlaczego nie jesteś zadowolona? – spytała Hilda, przyglądając się jej badawczo.

Teraz wszystko wydaje mi się mniej interesujące. Czuję wokół siebie... jakąś pustkę. Czy naprawdę masz kłopoty z personelem?

Przeszliśmy trudny okres. – Hilda weszła do kuchni i napełniła dwa kubki kawą. – Najpierw odeszłaś ty, potem Crystal. Te nowe dziewczyny nigdy nie wytrzymywały tu dłużej niż tydzień. Biedny Luther pracuje niemal na pełnym etacie. Nie ma już czasu na puszczanie samolotu.

Czy nie możesz przyjąć kogoś innego?

Próbuję – odparła Hilda. – W poniedziałek mają przyjść dwie nowe dziewczyny, ale ja naprawdę lubiłam ciebie i Crystal. Trudno mi będzie się przyzwyczaić do tych nowych.

Nie bądź taką pesymistką – uśmiechnęła się Laurel. – Na pewno okażą się doskonałe.

Luther bardzo na to liczy.

Przez chwilę piły w milczeniu kawę. Laurel rozejrzała się po kuchni, myśląc o stosach talerzy, które musiała zmywać, o przeznaczonych do patroszenia kurczętach, frytkach, rozmowach i żartach...

Teraz wszystko wygląda inaczej – oznajmiła Hilda. – Od twojego wyjazdu wiele się tu zmieniło.

Na przykład?

No cóż, Crystal wyjechała do miasta. Matka Kate jest w Paryżu, więc biedna dziewczyna wreszcie ma szansę wychować własne dziecko.

To dobrze. Kate była u kresu wytrzymałości.

Aggie i Clarence też wyjeżdżają z Wolf Hill – mówiła dalej Hilda.

Naprawdę? – spytała Laurel ze zdziwieniem. – Nie mogę wyobrazić sobie Wolf Hill bez nich. Przecież Aggie trzęsie całym miasteczkiem, prawda?

Jadą tylko do Calgary. Aggie i tam będzie się pewnie do wszystkiego wtrącać.

Dlaczego się przenoszą?

Znaleźli w końcu kupca na sklep, który od lat usiłowali sprzedać. Aggie chce mieszkać w wygodnym mieszkaniu, jak rodzice Nathana. Zawsze marzyła o tym, żeby dorównać Cameronom.

Rozumiem – rzekła Laurel z uśmiechem. – Co słychać poza tym? Czy Nellie nadal jest w dobrej formie?

Czuje się doskonale. Spotkałam ją wczoraj w sklepie spożywczym i dowiedziałam się od niej o twojej wizycie. Była podniecona jak dziecko i chciała wykupić cały sklep.

Wyobrażam to sobie! – powiedziała Laurel. – Cieszę się, że ją zobaczę.

Ale kiedy wyszła z hotelu, nie skierowała się od razu w stronę domu Nellie. Wsiadła do samochodu i wolno przejechała ulicami miasteczka. Minęła sklep spożywczy i pocztę, a potem zatrzymała się pod domem, w którym mieszkał niegdyś Jonas.

Przy tylnym wejściu do sklepu uwijał się jakiś młody człowiek, wnosząc na zaplecze kartonowe pudła. Nigdzie nie było Blackie’ego. Bez niego i Jonasa podwórko wydało się jej puste i smutne.

Bolesne wspomnienia nie pozwoliły jej zatrzymać się dłużej. Wrzuciła bieg i pojechała na zachód, patrząc na cynobrową prerię i turkusowe niebo.

Minęła rosnącą nad strumieniem grupę wierzb, wśród których rozłożyli kiedyś koc i urządzili sobie miłosny piknik pod gołym niebem. Czuła dławienie w gardle i pieczenie w oczach.

W końcu dotarła do rozciągającego się aż po horyzont pola, porośniętego suchą trawą. Zaparkowała samochód i ruszyła w kierunku płotu, nie odrywając wzroku od ziemi. Kiedy ujrzała o kilka metrów od siebie stos kamieni, przyklękła i rozsunęła źdźbła trawy. Gniazdo skowronka nadal było na swoim miejscu.

Dotknęła go, przypominając sobie wieczór, podczas którego Jonas pokazał jej małe jajeczka, spoczywające na podściółce z piór i trawy. Przychodzili tu później wielokrotnie, by oglądać małe, zalęknione pisklęta.

Och, Jonas... – szepnęła, znów czując spływające po twarzy łzy. – Tak bardzo cię kocham. Nie mogę tego znieść...

Na trawę padł nagle jakiś długi cień. Uniosła głowę i zmrużyła oczy, oślepiona blaskiem słońca.

Wszystkie zniknęły – powiedział męski głos. – Chyba odleciały do ciepłych krajów.

Jonas? – spytała z niedowierzaniem, podnosząc się z klęczek.

Stał o kilka kroków od niej, patrząc prosto w oczy. Miał na sobie dżinsy i sportową, kraciastą koszulę. Jego gęste włosy rozwiewały lekko podmuchy wiatru.

Gdzie... Skąd się tu wziąłeś? – spytała, przysłaniając oczy.

Z domu – odparł, wyciągając ręce, by pokazać jej plamy na rękawach. – Malowałem werandę, – Z domu? Więc ty tu mieszkasz?

Kupiłem dom Krantzów. Clarence i Aggie przenoszą się do Calgary.

Wiem. – Spojrzała na niego, nie mogąc ukryć zdumienia. – Więc to ty kupiłeś ich dom? Ten piękny stary budynek z oknami mansardowymi w dachu? Hilda nic mi o tym nie mówiła.

Nikt jeszcze o tym nie wie – powiedział z uśmiechem. – Podpisaliśmy umowę wczoraj rano. Ten dom może być ładny, ale trzeba w niego włożyć mnóstwo pracy. Mam bardzo interesujące plany.

Nie rozumiem tego – stwierdziła Laurel. Miała ochotę dotknąć jego ręki, ale nie wiedziała, jak zareaguje na taki pojednawczy gest. – Czy chcesz zostać na stałe wWolf Hill?

Muszę. Stałem się miejscowym biznesmenem.

Jego twarz oświetlały promienie słońca. Laurel uniosła dłoń i ponownie ją opuściła.

Czy nie interesuje cię moje przedsięwzięcie? – spytał, nadal patrząc na nią z uwagą.

Oczywiście, że mnie interesuje – wyszeptała. – Interesuje mnie wszystko, co jest związane z tobą i z twoją przeszłością.

Uśmiechnął się przelotnie i podszedł trochę bliżej.

Kupiłem sklep z narzędziami – oznajmił. – Polubiłem to miejsce tak bardzo, że nie chciałem go opuszczać. Clarence dał mi bardzo korzystną cenę, więc postanowiłem zaryzykować.

Dlaczego?

Mam już dość dotychczasowego życia – odparł, wzruszając ramionami. – A choć cię straciłem, nasz krótki związek przekonał mnie, że nie powinienem uciekać dłużej przed szczęściem.

Laurel rozpaczliwie próbowała pojąć sens jego słów, ale kiedy stał tak blisko, traciła zdolność jasnego rozumowania.

Och, Jonas – szepnęła. – Kochanie, tak bardzo za tobą tęskniłam.

Ulegając w końcu pokusie, położyła dłonie na jego piersi i westchnęła. Jonas przykrył jej ręce swoimi i spojrzał na nią czule.

Potrzebuję księgowej – powiedział stłumionym głosem.

Księgowej? – powtórzyła, przyciskając policzek do jego ramienia.

Czy znasz jakąś uczciwą i solidną kobietę, która zna się na rachunkowości? – spytał, całując ją w policzek. – I ma doświadczenie w kwestiach finansowych?

Być może. – Upojona szczęściem, wtuliła się w jego ramiona i wyciągnęła rękę, by pogłaskać go po głowie. – Czy wymagasz jakichś dodatkowych kwalifikacji?

Kilku.

Na przykład?

No cóż, musi znakomicie grać w baseball i być dobra w łóżku – szepnął Jonas. – Poza tym chcę, żeby urodziła mi dzieci i wychowywała je razem ze mną.

Chyba mam dla ciebie odpowiednią kobietę – mruknęła. – Kogoś, kto...

Ale nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo poczuła na swoich ustach jego wargi. Jonas doprowadził ją do ekstazy i słowa nie były już potrzebne.

Przez mgłę szczęścia usłyszała cichy szum wiejącego na prerii wiatru. Wydał się jej tak radosny, jak śpiew skowronka.



Epilog


Dwa lata później Święta Bożego Narodzenia były ciche i spokojne. Blade promienie słońca lśniły na zasypanej śniegiem prerii. Po południu w oknach starego domu, stojącego na skraju miasteczka, pojawiły się światła. Budynek był teraz całkowicie odnowiony i udekorowany kolorowymi lampkami oraz iglastymi gałązkami.

Laurel włożyła długą, kraciastą spódnicę i czerwony sweter, a potem wyszła z sypialni, udając się na poszukiwanie męża.

Znalazła go w łazience. Klęczał obok wanny, kąpiąc małą Ellen, która miała już niemal dziewięć miesięcy. Było to dość trudne zajęcie, więc zdjął koszulę, by nie zamoczyć jej wodą i pianą.

Laurel stanęła w drzwiach i spojrzała najpierw na jego bliznę, a potem na twarz, na której malowało się bezgraniczne szczęście. Uśmiechnęła się czule, wznosząc bezgłośną modlitwę dziękczynną i kierując ją na ręce przelatujących w pobliżu aniołów.

Jeszcze tylko jedna noga – mruknął Jonas, nie zdając sobie sprawy, że jest obserwowany. – Ellie, nie kop.

Biedny tatuś będzie kompletnie mokry.

Dziecko krzyknęło radośnie na widok matki i zaczęło wymachiwać gumową kaczuszką. Jonas odwrócił się i ukazał zęby w szerokim uśmiechu.

Spójrz na tę piękną młodą damę – powiedział, wyjmując dziewczynkę z wanny i owijając ją ręcznikiem.

Mama! – zawołała dziewczynka stłumionym głosem, wkładając równocześnie do ust kaczuszkę. – Mama! Mama!

Mama jest zajęta. – Jonas pocałował ją w szyję, wzbudzając okrzyk zachwytu. – Tatuś zaraz cię ubierze. Gdzie jest jej strój?

Położyłam wszystko na komodzie w pokoju dziecinnym. – Laurel pocałowała męża i córkę, a potem pospieszyła na dół, by przygotować posiłek dla gości.

Ojciec Laurel i jego żona, którzy przyjechali do Wolf Hill przed kilku dniami, siedzieli już w salonie przed kominkiem, obserwując wysiłki małego Jeremiasza, który budował domek z klocków.

Blackie drzemał w koszyku obok kominka, otwierając od czasu do czasu jedno oko, by sprawdzić, co się dzieje w domu.

Kiedy Laurel weszła do pokoju, Stewart i Marta trzymali się za ręce i czule całowali.

Cóż to za zakochana para! – mruknęła przekornie – Można by pomyśleć, że wasz miesiąc miodowy jeszcze trwa.

Bo tak jest – odparł Stewart. – I mam nadzieję, że nigdy się nie skończy. Moje życie dopiero się zaczyna.

Ojciec wydawał się zdrowszy i spokojniejszy niż kiedykolwiek dotąd. Laurel uśmiechnęła się znacząco dc Marty, ale w tym momencie usłyszała dzwonek, więc ruszyła w stronę drzwi.

Nellie! – krzyknęła z zachwytem. – Wesołych świąt! Cieszę się, że do nas przyszłaś. Czy miło spędziłaś Wigilię?

Zawiozłem mamę do Calgary, żeby pokazać jej świąteczną iluminację miasta – oznajmił syn Nellie, William, sympatyczny pięćdziesięciolatek w garniturze i ozdobnej muszce. – Była zachwycona.

Zgadnij, co William dał mi na gwiazdkę? – spytała Nellie, zdejmując płaszcz.

Nie mam pojęcia.

Więc ci podpowiem. To jest cudowne i przyjeżdża w czwartek.

Poddaję się. Co to jest, Nellie?

Cała moja rodzina: Karen, Stacy i dzieci! – Nellie zarzuciła ręce na szyję Laurel. – Zostaną tu przez tydzień, a potem Karen zabierze mnie do Ottawy na cały miesiąc.

Laurel uściskała Nellie i znacząco mrugnęła do Wiliama. Potem wprowadziła ich do pokoju, by przedstawić im ojca i Martę.

Znów rozległ się dzwonek. Tym razem w drzwiach stanęła cała rodzina Cameronów: Kate, Nathan, rodzice Kate i mały Joshua, który miał już trzy lata. Nathan niósł na rękach swego niedawno narodzonego syna imieniem Thomas.

Cześć! – powiedział Jeremiasz na widok swego rówieśnika. – Chcesz się ze mną bawić?

Joshua spojrzał pytająco na matkę, a potem obaj zniknęli pod choinką. Dorośli zasiedli wokół kominka, przyglądając się dzieciom.

Po chwili nadeszli Luther i Hilda, a wraz z nimi Clarence i Aggie Krantz.

Blackie, słysząc głos Aggie, czujnie uniósł głowę, a potem wymknął się z koszyka i zniknął pod schodami.

Jonas zszedł na dół w kaszmirowym swetrze, który Laurel dała mu na gwiazdkę. Niósł na rękach. małą Ellen, wystrojoną w czerwone buty, koronkowe rajstopy i czerwoną sukienkę, którą uszyła jej Nellie.

Posadził dziewczynkę na krzesełku i wszedł do kuchni. Pocałował przelotnie Laurel, która układała na tacach ciastka.

Kocham cię – mruknął. – Kiedy ubierzesz się na czerwono, zawsze wyglądasz seksownie.

Och, Jonas – westchnęła, przytulając się do niego. – Taka jestem szczęśliwa. Gdyby jeszcze...

Drgnęła, słysząc dźwięk dzwonka.

Kto to może być? – spytał, udając przerażenie. Przecież wszyscy już przyszli.

Laurel spojrzała na niego podejrzliwie, podeszła do drzwi i wytrzeszczyła oczy.

Przed drzwiami stał elegancko ubrany Dennis, trzymając na rękach małego chłopczyka. Tuż za nim szła Crystal. Wyglądała niezwykle pięknie, a w jej oczach błyszczały łzy szczęścia.

Wesołych świąt, Laurel – szepnęła.

Ależ ja... nie marzyłam nawet... Och, jak się cieszę! – zawołała Laurel z zachwytem. – Skąd wzięliście się w Wolf Hill?

Obaj z Jonasem wymyśliliśmy wszystko w ostatniej chwili. – Dennis uniósł w górę chłopczyka, który miał na sobie gruby kombinezon i był szczelnie otulony szalikiem. – Denny, przywitaj się ze swoją cudowną matką chrzestną.

Cześć, Denny – powiedziała Laurel, odbierając dziecko z jego rąk. – On jest czarujący!

Ma już prawie dwa lata – z dumą oznajmił Dennis wieszając płaszcz. – I jest wcielonym diabłem. Prawda synku?

Chłopiec miał rude włosy Crystal i niebieskie, pogodne oczy.

Dennis, nie mogę w to uwierzyć! – zawołała Lau rei, – On jest do ciebie bardzo podobny.

Dlaczego miałoby być inaczej ? Przecież jest moim kochanym synkiem – odparł z dumą Dennis, obejmując żonę. Gdy oboje weszli do salonu, zabrzmiały powitalne okrzyki.

Laurel pobiegła do kuchni i zastała tam ojca, który przyszedł po tace z serem i krakersami. Stewart pocałował córkę w czoło, a potem stanął w drzwiach i spojrzą na zgromadzonych w salonie gości.

O czym myślisz, tatusiu? – spytała Laurel, stając obok niego.

Patrzę na tych ludzi, na ich dzieci, na ich pełne radości twarze, na przyjazne uśmiechy... i myślę sobie, że dostałem w życiu drugą szansę. Zamierzam ją wykorzystać.

Bardzo się z tego cieszę – powiedziała, ściskając ojca.

Potem spojrzała na męża, który podniósł wysoko córeczkę, by pokazać jej umieszczonego na szczycie choinki anioła. Ellen, sapiąc z podniecenia, wyciągnęła palec i do tknęła jego szaty.

Rok temu byłem w więzieniu – szepnął cicho Stewart – a teraz... Czy życie nie jest dziwne?

Dziwne i piękne – dodała Laurel, spoglądając na swego uśmiechniętego męża, który tulił w ramionach ich dziecko.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dalton Margot Rodzinne podobienstwo
Dalton Margot Wspomnienia
Dalton Margot Super Romance 19 Trzy brzdące i tatuś
Dalton Margot Topolowy strumień
Dalton Margot Topolowy strumien
Dalton Margot Wspomnienia
Dalton Margot Anioly w blasku
Dalton Margot Dwoje przeciw swiatu
Dalton Margot Metamorfoza
Dalton Margot Super Romance 76 Rodzinne podobieństwo
Dalton Margot Anioły w blasku
Dalton Margot Super Romance 35 Metamorfoza
Dalton Margot Trzy brzdące i tatuś
Dalton Margot Niewinne klamstwa
Dalton Margot Trzy brzdace i tatus
Rozdział Kryjówka
Niezwykłe kryjówki niezwykłych ludzi
daltonizm

więcej podobnych podstron