Dalton Margot Trzy brzdące i tatuś

background image

Margot Dalton

Trzy brzdące i tatuś

background image

Rozdział 1

Promienie grudniowego słońca, blade i wątłe jak złota przędzą

przenikały przez gałęzie drzew, rozsnuwając mgielną pajęczynę pośród

ciemnych, spowitych białym puchem sosen. Powietrze było dojmująco

rześkie, wibrujące świeżością i zimnem.

Wyżłobione nartami bruzdy znaczyły szlak, który wybiegał zakolem z

małej przesieki i niknął pomiędzy drzewami; mocno odciśnięte,

równoległe koleiny zachęcały do przejażdżki. Słońce bawiło się rzucaniem

cieni, obrysowując najłagodniejsze zakręty, wzniesienia, tworząc ciemne,

sekretne zakamarki nad gładzizną szlaku, obrębionego ściegiem dołków

wybitych narciarskimi kijkami.

Dzień był powszedni, pora popołudniowa i mało kto wybrał się na

nartostradę. Milczący las za przesieką, niechętny intruzom, odgradzał się

od świata nieprzeniknioną ścianą. Cichy i pusty szlak biegł donikąd.

Raptem ten tajemniczy nastrój uległ zakłóceniu. W oddali zza zakrętu

wyłonił się narciarz, sunąc prędko i pewnie w stronę przesieki. Miał na

sobie obcisłe granatowe spodnie narciarskie, wyraziście podkreślające

świetną muskulaturę długich nóg, oraz gruby skandynawski golf o biało-

niebieskim wzorze. Jego ciemnoniebieskie oczy harmonizowały

bezbłędnie z barwą tkaniny.

Był to wysoki, posągowo zbudowany blondyn, a zwinność z jaką

swobodnie mknął naprzód, nadawała mu niemal wygląd bożka.

Kiedy jednak mężczyzna przystanął, spojrzał do góry i uśmiechnął się

na widok małej czarnej wiewiórki parskającej na wysokiej gałęzi –

wyglądał już całkiem po człowieczemu. W oczach lśniły mu wesołe

background image

iskierki, na opaleniźnie lewego policzka pojawił się sympatyczny

dołeczek, a rozwarte usta zaokrągliły się w uśmiechu. Odchylił głowę do

tyłu, potrząsając strzechą złocistych włosów i uniósłszy jeden z kijków w

kierunku wiewiórki, zawołał:

– Hej, po co ten rwetes maleńka? I w ogóle co ty tam robisz? Czy nie

powinnaś już spać zimowym snem? Przecież to już prawie Boże

Narodzenie.

Wiewiórka popatrzyła naft czujnymi ślepkami i umilkła.

Narciarz sięgnął ręką do tyłu, wymacując zapięcie niewielkiej torby,

przytroczonej do pasa. Wyjął z niej kartonowy pojemnik z sokiem

jabłkowym, otworzył go, wypił do dna, po czym starannie umieścił pusty

karton w torbie. Następnie sprawdził wiązania butów, wykonał kilka

zamachów muskularnymi ramionami, ujął kijki i pochyliwszy się popędził

dalej.

Niebawem dotarł na szczyt najzdradliwszego odcinka tej części trasy,

bacząc czy nie blokuje jej gromadka dzieci, bądź jacyś zabłąkani

narciarze.

Ale wśród zaśnieżonego pejzażu widniała tylko jedna postać. Była to

kobieta. Stała na czubku wzgórza, zapierając się nieporadnie kijkami,

wpatrzona z desperackim napięciem na prowadzące stromo w dół

zakrętasy szlaku. Mijając ją Jim zauważył pulchne kształty wbite w

turkusowe spodnie do joggingu, obfity brzuszek, obciśnięty białym

swetrem i siwe loczki wokół wystraszonej twarzy, wymykająca się spod

włóczkowej czapeczki, również w kolorze turkusowym.

Jim skinął starszej pani głową i ominąwszy ją uskokiem w bok, ugiął

nogi i pognał w dół po stoku, płużąc ostro aż śnieg kurzył mu się spod

background image

desek. Na wirażu wykręcił zgrabnie idealną krystianię, po czym przyjął

kuczną pozycję i wziąwszy kijki pod pachę pędził w dół, uśmiechając się

radośnie, podczas gdy wiatr świstał mu w uszach i rozwiewał włosy, a

drzewa migotały zawrotnie przed oczami.

Wkrótce szlak przeszedł w gładką płaszczyznę, ale zaraz jął się znów

wspinać ku drzewom. Jim zatrzymał się roześmiany i wciąż jeszcze

podniecony pędem udanego zjazdu. Nagle spoważniał i z zachmurzoną

lekko twarzą obejrzał się za siebie. Przez moment wahał się, spoglądając

do tyłu na pustą przestrzeń nartostrady. W końcu, zmarszczywszy brwi,

obrócił się i ruszył z powrotem w długą, uciążliwą drogę pod górę.

Kiedy dotarł do zakrętu i znalazł się pod stromym zboczem, zobaczył,

że tęga dama wciąż tkwi na szczycie, samotna i nieruchoma na tle

ogromnych czarnych sosen.

Jim spoglądał na nią przez chwilę, po czym żwawo zaczął się wspinać

po stoku. Jodełkując sprawnie, osiągnął wierzchołek z zadziwiającą

szybkością. Wsparł się na kijkach i zatrzymał wzrok na turkusowej

grubasce. Odpowiedziała mu smutnym spojrzeniem brązowych oczu, z

wyrazem niepokoju na miłej pomarszczonej twarzy.

– To wcale nie takie straszne, proszę pani – odezwał się łagodnie Jim. –

Z początku trzeba tylko trochę płużyć, to cały sekret. Odcinek Za zakrętem

nie jest już taki spadzisty.

– Ale ja nie umiem płużyć – odparła żałośnie. – Drugi raz w życiu

przypięłam narty. Ledwie się mogę utrzymać na nogach, co dopiero

mówić o płużeniu.

Jim stłumił uśmiech. Było coś bardzo ujmującego, coś wzruszająco

dziecięcego w sposobie, w jaki starsza pani chwiała się na błyszczących,

background image

nowiutkich nartach, zerkając z przygnębieniem na stromy pagórek.

– Jeżeli jest pani nowicjuszką – powiedział z powagą – nie należało

wychodzić na tę trasę. Jest zaliczana do wybitnie trudnych, przede

wszystkim z powodu tego jednego zjazdu.

– Och – rzekła z zażenowaniem. – Naprawdę? A więc to nie jest Szlak

Wiewiórczy?

Tym razem Jim nie zdołał opanować uśmiechu. Jego ciemnoniebieskie

oczy zamigotały ognikami– Raczej nie – odpowiedział z rozbawieniu – To

Szlak Leśnych Wilków.

– Och – powtórzyła z przestrachem i nagle na widok jego uśmiechniętej

twarzy z charakterystycznym – dołeczkiem, pojawił się w jej oczach ów

rozpoznawczy błysk tak dobrze znany Jimowi.

– O, mój Boże! Pan jest, zaraz, wyleciało mi z głowy pańskie

nazwisko... Futbolista, prawda?

– Jim Fleming – przedstawił się zwięźle, a widząc, że się waha i

czerwieni zakłopotana, dodał pogodnie: – Czyżby kibicowała pani

meczom futbolowym?

– Raczej nie – zaśmiała się ciepło. – W gruncie rzeczy uważam futbol

za jedną z najbardziej niemądrych gier. Znam pańską twarz – wyjaśniła,

schylając się, żeby podciągnąć grubą wełnianą skarpetę – bo moi dwaj

wnukowie mają plakat z pana fotografią... No, wie pan, ten na którym stoi

pan z futbolowym kaskiem pod pachą, uśmiechnięty właśnie tak, jak teraz.

– Znam ten plakat – przytaknął Jim bez entuzjazmu..

– Wisiał od wieków nad łóżeczkami moich wnuków. Przeczytałam im

w pańskiej obecności mnóstwo bajeczek na dobranoc. Nic dziwnego, że od

razu pana poznałam.

background image

Jim roześmiał się. Rozmowa z tą zażywną babcią zaczynała mu

sprawiać przyjemność.

– Wie pani zatem, kim jestem – powiedział – ale ja nie wiem nic o pani.

– Maude Willett – uśmiechnęła się, wyciągając ku niemu dłoń w

mokrej rękawiczce.

– Witaj, Maude – rzekł Jim, ściskając jej rękę.

– Jak to się stało, że znalazła się pani sama na Szlaku Leśnych Wilków?

– To długa historia – odparła zasępiona, unosząc lekko grubiutką nogę

w turkusowym dresie. – Widzi pan te wspaniałe, nowiusieńkie narty?

Skinął głową starając się zachować powagę.

– To zeszłoroczny prezent gwiazdkowy od mojego syna i jego żony.

Cała rodzina ma bzika na punkcie nart i chcieli, żebym ja też nauczyła się

jeździć.

– Ale nie udało się pani...

– Przypięłam je raz w ubiegłym roku i poszłam na oślą łączkę dla

dzieciaków. Ale kiedy, fikając kozły, sturlałam się na dół, przyjąwszy

kształt superglobusa, doszłam do wniosku, że to nie dla mnie. Moim

ulubionym sportem jest zasadniczo dwuosobowa kanasta.

– Pochwalam – powiedział poważnie. – Trzeba nie lada kondycji, żeby

dotrwać do końca gry w dwuosobówce. Niełatwo utrzymać w garści taką

kupę kart, z dżokerami na dodatek. Maude zachichotała.

– Postanowiłam mimo to – ciągnęła – że w tym roku zadziwię rodzinę i

nauczę się jeździć. Po Bożym Narodzeniu wyjeżdżamy wszyscy na

wakacje do Kolumbii Brytyjskiej i chciałam zobaczyć ich miny, kiedy jak

ptak poszybuję w dół i będę biegać przełaje z szybkością strzały.

Jim miał wrażenie, że z każdą chwilą coraz bardziej lubi panią Willett.

background image

Uczucie to było najwyraźniej wzajemne, ponieważ Maude, popatrzywszy

na niego, rzekła po namyśle:

– Wie pan, jak na światowej sławy futbolistę, całkiem równy z pana

gość.

– Nie jestem tylko jeszcze jedną ładną buzią – odparł z powagą. – Tak

naprawdę, bardzo wrażliwy ze mnie facet.

Parsknęła śmiechem i, poruszywszy się niepewnie na swych

kosztownych nartach, mówiła dalej:

– Wybrałam się tu dzisiaj z moimi wnuczkami, które obiecały nauczyć

mnie raz dwa wszystkiego, co musi umieć mistrz. W każdym razie tak

twierdziły.

– A na miejscu... – Jim zaczynał się domyślać dalszego ciągu.

– A na miejscu dziewczynki spotkały dwóch kolegów ze szkoły i

postanowiły, że pojeżdżą z nimi. Zaprowadziły mnie więc na początek

Wiewiórczego Szlaku i kazały ćwiczyć samej, bo to podobno najlepsza

metoda.

Egoizm wnuczek pani Willett poirytował Jima, ale nie dał tego po sobie

poznać.

– Chyba zmyliła pani trasę – powiedział, uśmiechając się przyjaźnie. –

Koło chatki dla zziębniętych narciarzy zbiega się kilka szlaków i musiała

pani skręcić na ten dla zaawansowanych.

– O, to mi ulżyło! Myślałam już, że jestem całkiem do niczego. Te

pagórki napędzały mi takiego pietra, że miałam ochotę się położyć i

zjeżdżać na brzuchu. Prawdę mówiąc, zdarzyło mi się to kilka razy. Tyle

że wbrew mojej woli.

Jim uśmiechnął się znowu.

background image

– Trzeba tylko opanować podstawy płużenia, a zjedzie pani z każdego

stoku. Proszę popatrzeć, pokażę pani, jak się to robi.

Okrągłe oblicze Maude rozjaśniło się, ale tylko na moment.

– Nie powinien pan tracić ze mną tyle czasu. Czy... no, wie pan, czy

ktoś na pana nie czeka?

– Absolutnie nikt – rzekł Jim wesołym tonem. – Jestem tu zupełnie

sam.

– Wycofał się pan? – spytała ciekawie. – Już pan nie gra w futbol?

– Już nie. Rozwalona łękotka – wyjaśnił lakonicznie, – Tak właśnie

kończy karierę większość zawodowych futbolistów.

– Rozumiem. Wie pan, mój zmarły mąż należał do gorących

zwolenników pańskiego ojca. Ja właściwie też.. Pan senator jest taki

przystojny. Ogromnie pan do niego podobny. Skończyłam właśnie czytać

książkę napisaną przez pańskiego ojca – dodała ze – szczerym uśmiechem.

– Uważam, że jest wspaniała.

Jim spoważniał nagle, zaciskając usta. Ucinając dalszą konwersację,

przystąpił żywo do objaśniania pani Willett techniki bezpiecznego zjazdu.

– Musi pani skręcić deski, tak, żeby ich czubki prawie się stykały... O,

w ten sposób – demonstrował, przypatrującej się chmurnie jego ruchom

Maude. – A potem trzeba nachylić siedzenie i...

Jim, ilustrując swe wskazówki, zaczął wolniutko zjeżdżać, skrzywiając

narty w kształt odwróconej litery „V" i ani na chwilę nie tracąc nad nimi

kontroli. Przed ostatnim skrętem przystanął i popatrzył na zastygłą w

górze korpulentną figurkę pani Willett.

– Pani kolej! – zawołał zachęcająco. – Proszę spróbować.

Maude ujęła kijki, rozpostarła narty, kucnęła, po czym, zdjęta paniką,

background image

jęła spadać po zboczu, nurkując w zaspach , aż wreszcie legła w miękkim

puchu.

Powstając z werwą, zaklęła pod nosem, otrzepała się ze śniegu i z

zawziętą miną ponowiła próbę. Tym razem dotarła do połowy stoku,

zanim narty się jej splątały i – wedle własnych słów – przybrała kształt

superglobusa.

Nie szczędząc słów otuchy, Jim dawał jej dalsze instrukcje, pomagał w

prawidłowym prowadzeniu nart, oczyszczał ze śniegu. Za czwartym

razem, płużąc pomalutku, pokonała jednak stok bez upadku. Jej różowa

okrągła twarz rozpromieniła się triumfalnie.

– Udało się! – krzyknęła radośnie. – Udało się!

Niech no tylko zobaczą to dzieciaki! Nie uwierzą własnym oczom, jak

słowo daję. Och, wielkie dzięki!

Była tak rozanielona, że Jim nie mógł powstrzymać uśmiechu.

– Proszę pana – wysapała, pełna satysfakcji. – Ja tu jeszcze zostanę i

pozjeżdżam sobie, żeby dojść do perfekcji. A pan niech wędruje w swoją

stronę. I tak mam wyrzuty sumienia, że zabrałam panu tyle czasu.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekł szczerze Jim. – Na

pewno da sobie pani radę?

– Absolutnie tak. Ostatecznie – dodała dufnie – pług mam już

opanowany.

– Tak – rzekł Jim. – Z całą pewnością.

Zaśmiała się, patrząc z sympatią jak szykuje się do odjazdu.

– Panie Fleming! Jim... ! – zawołała raptem.

– Tak? – Zatrzymał się i spojrzał na nią wyczekująco.

– Czy... czy nie miałby pan ochoty przyjść do mnie na kolację? Będę

background image

dziś karmić wszystkie moje wnuczęta. Zrobię tylko klopsiki, ale

przyrządzam je fantastycznie. Dla dziewczynek byłby pan nie łada

atrakcją, nie mówiąc o ich braciach. To już spore chłopaki, są akurat w

wieku, kiedy dostaje się futbolowej gorączki.

– To bardzo miło z pani strony – powiedział Jim – ale, niestety, nie

mogę skorzystać z zaproszenia. Widzi pani, jestem niewolnikiem

przyzwyczajeń. Zimą w każdy poniedziałek oglądam z kolegami

transmisję zawodów futbolowych. Gdyby nie to, z pewnością bym

przyszedł na tę kolację.

– No cóż – rzekła pogodnie Maude. – Wobec tego kiedy indziej,

dobrze? Mój telefon jest w książce telefonicznej. Jest w niej tylko jedna

Maude Willett. Marzę o wizycie futbolowego gwiazdora.

– Byłego gwiazdora – sprostował z uśmiechem Jim.

Maude odwzajemniła uśmiech i podjęła mozolną wspinaczkę na

wzgórze. Poruszała się na nartach znacznie pewniej, a cała jej baryłkowata

sylwetka zdawała się kipieć energią.

Jim obserwował ją przez chwilę, a potem odwrócił głowę, odbił się

potężnie kijkami i pomknął znów nartostradą, wpadając szybko w swój

swobodny rytmiczny krok.

Sunąc po śniegu, myślał jednak o klopsikach pani Willett, wyobrażając

sobie ten ciepły rodzinny wieczór, pełen gwaru i beztroskiej wrzawy.

Uzmysłowił sobie nie bez zdziwienia, że doznawał uczucia nie znanego

mu od bardzo dawna. Było to niepokojące poczucie dotkliwej samotności i

głębokiej, smętnej tęsknoty.

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy pani Willett świętowała swój

background image

pierwszy narciarski sukces, w odległym o pięćdziesiąt kilometrów

Calgary, gdzie mieszkała zarówno Maude, jak i Jim Fleming, cieszono się

innym małym zwycięstwem.

Odbywało się to jednak w nader odmiennych warunkach, mianowicie w

laboratorium botanicznym, gdzie temperatura sięgała trzydziestu stopni

Celsjusza, a duszne, wilgotne powietrze przesycone było wonią gleby i

roślin.

Laboratorium należało do rozległego kompleksu cieplarni, klinicznie

sterylnych pomieszczeń badawczych i mnóstwa budynków biurowych, w

których roiło się od odzianych w białe kitle naukowców oraz ich

asystentów.

W laboratorium znajdowały się ogromne ławy, na których pod

zaparowaną plastikową powłoką kiełkowały rośliny. Czuwano bacznie,

aby miały one odpowiednią ciepłotę gleby i temperaturę powietrza,

należyte nawilgocenie i niezbędne składniki mineralne.

Przy jednej z takich ław stali kobieta i mężczyzną wpatrując się w

rzędy malutkich sadzonek.

Kobieta uśmiechała się raz po raz, robiąc notatki w trzymanym w ręku

notesie z klamerką. Pod białym luźnym fartuchem laboranckim nosiła

szare dopasowane spodnie i różowy golfik z angory. Długie, ciemne włosy

starannie związała w koński ogon. O jej rysach trudno było coś

powiedzieć, gdyż zasłaniały je wielkie przyciemnione okulary w grubej

oprawie, znacznie za duże jak na tak szczupłą twarz.

Towarzyszący jej mężczyzna był już niemłody, niski i grubawy, miał

różową, promieniującą optymizmem twarz i lśniącą łysinę, otoczoną

wianuszkiem ryżych włosów.

background image

– Popatrz na to, Saro! – wołał z egzaltacją. – Wzeszło aż

dziewięćdziesiąt jeden procent. To rekordowy wynik dla tej struktury

genetycznej.

Kobieta uśmiechnęła się ciepło i nawet olbrzymie okulary nie zdołały w

tym momencie zamaskować jej urody, którą można by nazwać klasyczną.

– To wspaniale, Carl – odezwała się miękkim, melodyjnym głosem, jak

gdyby dopasowanym do tego otoczenia, pełnego kwiatów i świeżej

zieleni. – Jeżeli jeszcze – z nagła przybrała minorowy ton – sadzonki

okażą się odporne na suszę i zarazy, jeśli nie będą się za płytko ukorzeniać

– wtedy będziemy mogli powiedzieć, że uzyskaliśmy nową żywotną

odmianę.

– Ależ z ciebie pesymistka, Saro – potrząsnął głową Carl. – Pracuję dla

ciebie... zaraz, ile to już lat?

– Siedem – odparła, obrzucając go zdziwionym – spojrzeniem. –

Przydzielono cię do mnie od razu, kiedy tu przyszłam i cały czas mi

pomagasz. Czemu pytasz?

– No cóż, przez te wszystkie lata ani razu nie wykrzesałaś z siebie

entuzjazmu dla własnych osiągnięć. Wszyscy je podziwiają ty jedna

doszukujesz się usterek. Jesteś dla siebie za surowa.

Sara uśmiechnęła się, kładąc mu przyjaźnie dłoń na ciastowatym

ramieniu. Jej schowana za okularami twarz, zarumieniona pod wpływem

gorąca w oranżerii, jaśniała zadowoleniem z udanego eksperymentu.

Wyglądała niezwykle powabnie i Carl, mimo że widywał ją prawie co

dzień, wpatrywał się w nią teraz z niemym zachwytem.

– Sukcesy nie powstają wskutek wzajemnego poklepywania się po

plecach – powiedziała. – Wiesz przecież o tym. A błędy, które znajduję w

background image

tym co robię, to dobra lekcja pokory i uczciwości.

Carl uśmiechnął się z nie tajoną serdecznością.

– Uczciwość i pokora – rzekł z nutką łagodnej ironii. – Moim zdaniem,

Saro, nie zaszkodziłoby, gdybyś od czasu do czasu zatrąbiła na wiwat.

– Jeśli będę miała powód, drogi przyjacielu, zatrąbię głośniej niż inni.

Zaczekaj trochę. Chcę tylko...

Nie dokończyła, bo od drzwi na drugim końcu cieplarni rozległo się

głośne wołanie.

– Pani doktor Burnard! Hej, jest tam doktor Burnard?

– Jestem tu! – odkrzyknęła Sara, spoglądając przez gąszcz wysokich

siewek owsa w stronę wejścia, przy którym pojawił się młody człowiek o

zaczerwienionej od mrozu twarzy.

– Dostawa – oznajmił zwięźle. – Gdzie mam złożyć towar?

– Dostawa? – powtórzyła jak echo Sara. – Dzisiaj? – zwróciła się do

Carla. – Przecież odbieramy ją zawsze w poniedziałki.

– Właśnie jest poniedziałek, Saro – poinformował ją cicho Carl.

Sara utkwiła w nim zdumiony wzrok. Na jej ślicznej twarzy malowało

się zmieszanie, a wielkie szare oczy zdradzały panikę.

– Jak to poniedziałek? – spytała. – Przecież nie było jeszcze weekendu.

– Ależ był, Saro – rzekł Carl, tłumiąc chichot. – Spędziłaś go tutaj,

robiąc wykresy wilgotności. Nie zauważyłaś, że przez dwa ostatnie dni

byłaś tu prawie sama?

Sara najwidoczniej zmagała się z jakimiś myślami.

– O Boże – wyjąkała w końcu. – Poniedziałek! Mówisz, że mamy dziś

poniedziałek, Carl?

– Od samego rana, panienko. O co chodzi z tym poniedziałkiem?

background image

– Po prostu... Och, Boże – powtórzyła bezradnie z odcieniem

przestrachu w głosie. – Po prostu poniedziałek to dzień...

Przestępowała nerwowo z nogi na nogę z coraz silniejszym wyrazem

paniki na twarzy. Wreszcie odwróciła się i odprowadzana zdziwionymi

spojrzeniami obu mężczyzn, ruszyła zamaszyście szerokim, parującym

wilgocią przejściem między rzędami sadzonek w kierunku drzwi.

– Pokaż panu wolne półki w magazynie, gdzie może ulokować dostawę

– rzuciła Carlowi przez ramię. – Jeśli są próbki kultur, niech wystawi

jedno pudło dla mnie. Niedługo wracam.

Opuściwszy cieplarnię, przeszła do biurowej części instytutu, gdzie

chłodniejsze powietrze podziałało na nią orzeźwiająco. Nieomal biegnąc,

wpadła do swego gabineciku i z ulgą zatrzasnęła za sobą drzwi. Opierając

się plecami o ich dębową okładzinę, zdjęła okulary i zamknąwszy oczy

pocierała palcami czoło. Pozbawiona okularów delikatna twarz Sary

wyglądała bezbronnie i ujmująco; dodawały jej wdzięku wysoko osadzone

kości policzkowe, a stalową szarość oczu podkreślały smoliste rzęsy i

ostre łuki brwi. Usta miała wydatne, o miękko zaokrąglonych wargach,

zadziwiająco zmysłowe u tak zrównoważonej intelektualistki.

Po chwili założyła na powrót okulary, przybrała spokojny wyraz twarzy

i w mgnieniu oka przeobraziła się w chłodnego, rzeczowego naukowca o

bezosobowej powierzchowności. Westchnąwszy głośno, podeszła do

szerokiego tekowego biurka, wysunęła jedną z górnych szuflad i wyjęła z

niej termometr oraz kartę z wykresem temperatury. Włożyła sobie

termometr do ust, odczekała kilka minut, spojrzała na słupek rtęci i

zanotowała wynik na karcie. Następnie, blada z emocji, wpatrywała się w

napięciu zmętniałym wzrokiem w liczby na wykresie.

background image

– W porządku – mruknęła w końcu zdławionym głosem. – Zgadza się.

To dzisiaj.

Drżącymi dłońmi schowała termometr i kartę na poprzednie miejsce, po

czym ze skrytki wydobyła kartonową teczkę biurową.

Nie otworzyła jej od razu, lecz błądząc wokół niej palcami, przyglądała

się teczce niepewnie, jakby chciała odeprzeć pokusę zajrzenia do wnętrza.

Na okładce naklejona była mała etykietka z wypisanym przez Sarę dużymi

literami nazwiskiem: Jameson Kirkland Fleming IV.

Zwlekała jeszcze przez chwilę, po czym otworzyła teczkę. Na samym

wierzchu leżało w niej duże kolorowe zdjęcie roześmianego blondyna z

futbolowym kaskiem pod pachą. Była to pomniejszona replika tego

samego plakatu, o którym Maude Willett mówiła Jimowi podczas ich

spotkania na nartostradzie.

Sara nie poświęciła fotografii szczególnej uwagi. Powierzchownie

rzuciwszy okiem na przystojną twarz na zdjęciu przystąpiła do przeglądu

pozostałej zawartości teczki.

Mieściła ona zaskakująco bogaty materiał: gazetowe wycinki o

niezwykłych wyczynach futbolowych Jima jednego z niewielu

kanadyjskich sportowców, który zrobił karierę na amerykańskich

boiskach, a także relacje o doznanej kontuzji i bolesnej operacji, które

sprawiły, że postanowił porzucić sport i zajął się interesami.

Również i nad tym Sara prześlizgiwała się obojętnie. Futbolowa kariera

Jima, acz barwna i efektowna, niewiele ją obchodziła. Zainteresowanie

okazała dopiero po dotarciu do końcowej części dokumentacji.

Składało się na nią wiele różnych danych. Była tam, między innymi,

informacja o ukończeniu przez Jima z najwyższym wyróżnieniem

background image

wydziału prawa uniwersytetu Alberta, gdzie równolegle ze studiami zaczął

grać w piłkę. Ponadto trochę wycinków na temat ojca Jima – senatora

Jamesona Kirklanda, wraz z garścią fotografii dziarskiego seniora, którym

Sara przyjrzała się nie bez aprobaty.

Jim był uderzająco podobny do ojca. Odziedziczył po nim ten sam

inteligentny wyraz twarzy, ten sam wysoki wzrost i szerokie ramiona, tę

samą atletyczną budowę. Taki genetyczny przekaz korzystnych cech był w

oczach Sary niesłychanie cenną wskazówką.

Odłożyła na bok zdjęcia senatora i wzięła do ręki drzewo genealogiczne

jego rodziny które sama zresztą opracowała w wyniku drobiazgowego

śledztwa. Uzyskane tą drogą informacje były także nader pomyślne,

wskazywały na znakomite pochodzenie i wrodzoną skłonność do dobrego

zdrowia i długowieczności.

Jeśli chodzi o przodków Jima, to udało się jej dokopać jedynie do

czterech pokoleń wstecz, poczynając od prapradziada, który wywodził się

ze Szkocji i miał tam rodową posiadłość. Jednakże Sara wiedziała

skądinąd, że w Nowym Świecie nie brakowało zamożnych, bystrych,

krzepkich i przebojowych Flemingów na długo przedtem, zanim

zaprowadzono urzędowe księgi.

Uśmiechnęła się na myśl, że wcale by się nie zdziwiła, gdyby wyszło

na jaw, że gdy Rzymianie wznosili Mur Hadriana, podjechał ku nim z

tętentem końskich kopyt jakiś odziany w tartanową spódnicę Jameson

Kirkland Fleming, oświadczając butnie, że wtargnęli na prywatny teren.

Poważniejąc, odłożyła kartę z drzewem genealogicznym Flemingów i

zaczęła lustrować treść pozostałych papierów.

Mały już one charakter bardziej konkretny i aktualny, niż neutralne i

background image

odrealnione dane wcześniejsze. Były to wypisane na maszynie

chronologiczne notatki, zawierające wszystko, czego zdołała się w

mijającym roku wywiedzieć o trybie życia i zwyczajach Jima Fleminga.

Nie było tego zresztą wiele.

Jak na tak sławnego, przystojnego i atrakcyjnego mężczyznę, Jim

zdawał się wieść żywot bardzo spokojny. Miał ulubioną restaurację, którą

odwiedzał, gdy jadał poza domem, co zdarzało się rzadko. Należał do

klubu badmintonowego, ale pokazywał się tam sporadycznie. Wiosną, we

wtorkowe popołudnia, pobierał – ku zaskoczeniu Sary – w Akademii

Sztuk Pięknych lekcje malowania akwarelami. Ostatnio bywał regularnie

tylko w jednym miejscu.

Sara dowiedziała się o tym przypadkiem od przyjaciółki, która – nie

mając jeszcze studenckiego stypendium – zarabiała na życie w

śródmiejskim barze.

– W każdy poniedziałek – mówiła Wendy – przychodzi do pubu Jim

Fleming, no wiesz, ten znany futbolista. Z zegarową dokładnością, bez

względu na pogodę, zjawia się wieczorem i ogląda z kumplami mecz w

telewizorze. I powiadam ci, Saro, to najcudowniejszy facet pod słońcem.

Absolutnie fantastyczny. Jest taki nieprawdopodobnie...

– Przychodzi sam? – przerwała jej Sara, udając obojętność. – Czy może

przyprowadza ze sobą dziewczynę?

– Sam – odrzekła Wendy. – Zawsze jest sam. Baby próbują go stale

podrywać, ale on elegancko je spławia. Opanował tę sztukę artystycznie.

Wiem, że czasami z kimś się umawia, ale jest potwornie wybredny. Musi

bardzo uważać, bo miliony dziewczyn chciałyby go złowić. Możesz mi

wierzyć, bo i ja miałabym na to chęć.

background image

Wspominając paplaninę przyjaciółki, Sara wpatrywała się

melancholijnie w kartkę papieru z zapiskami o Jimie. Twarz jej

posmutniałą palce, którymi wodziła machinalnie po krawędzi biurka,

lekko drżały, w oczach odbijało się zafrasowanie.

Przez długi czas wszystko wydawało się odległe i bezpieczne, ot taka

śledcza zabawa, coś, co nigdy nie przybierze realnych kształtów. Jednak –

podobnie jak wiele naukowych projektów – także i ten zamysł Sary nabrał

własnego rozpędu i dotarł do końcowego stadium, co przyprawiało ją o

zimne dreszcze.

Nie było wątpliwości, że nadeszła krytyczna chwila. Musiało się to stać

w poniedziałek, bo tylko tego dnia miała pewność, że Jim znajdzie się w

jej zasięgu. A właśnie ten poniedziałek był tym, na który czekała.

Dlaczego? Gdyż po zmierzeniu sobie temperatury stwierdziła, że jest

dokładnie w środku swego cyklu i ma płodny dzień.

Toteż dzisiejszej nocy Jameson Kirkland Fleming IV powinien spłodzić

doktor Sarze Burnard dziecko, o czym zresztą nie miał się nigdy

dowiedzieć.

background image

Rozdział 2

Wróciwszy do laboratorium, Sara spędziła resztę dnia pogrążona w

rozważaniach dalekich od rutynowych czynności, którymi była zajęta.

Barwiąc i szeregując szkiełka mikroskopowe z krzyżówkami nasion

pszenicy, oddawała się myślom, które – wirując zawrotnie – wpędzały ją

w panikę.

Trapiła się między innymi tym, że minęło już prawie dwanaście lat od

czasu, gdy ostatni raz widziała mężczyznę, którego wybrała sobie na ojca

upragnionego dziecka.

Raz po raz przerywała pracę i nieruchomiała nad tacą pełną małych

szklanych płytek, z wyrazem roztargnienia na pobladłej twarzy i pustką w

oczach.

Mała dwadzieścia lat, kiedy po raz pierwszy ujrzała Jima Fleminga.

Była wtedy na trzecim roku uniwersytetu. Jako studentka – błyszczała, ale

w swych grubych szkłach, ubrana zawsze niepozornie i jednostajnie,

sprawiała wrażenie osoby nieśmiałej i zamkniętej w sobie. Jim był o rok

starszy i kończąc prawo uczęszczał na te same, co Sara, uzupełniające

wykłady z literatury angielskiej. Pamiętała blask, jakim emanował, jego

roześmianą urodziwą twarz, strzelistą zgrabną sylwetkę, a także gromadę

oblegających go wielbicieli obojga płci.

Wyraźnie, jak gdyby było to wczoraj, miała w oczach pewien ciepły

dzień, kiedy Jim, siedzący po drugiej stronie sali, słuchał uważnie słów

wykładowcy z wyrazem żywego zainteresowania na twarzy.

To właśnie wtedy, gdy zerkała na niego zza przyciemnionych

okularów, schludna i nobliwa w szarym sweterku i szarej spódnicy, wpadł

background image

jej nagle do głowy ten pomysł.

Jeśli kiedykolwiek będę miała dziecko, chciałabym, żeby jego ojcem

był ten mężczyzna. .

Zrazu odepchnęła tę myśl jako beznadziejnie głupią. Była nawet zła na

siebie, że kieruje nią stadny odruch, że gotowa jest paść mu w ramiona i

ośmieszać się jak te wszystkie pomylone dziewczyny, łażące za nim krok

w krok. Toteż później starała się nawet nie patrzeć w jego stronę i przez

cały semestr nie zamienili ze sobą ani słowa.

W następnych latach Jim Fleming wywietrzał jej naturalnie z głowy,

przypominała sobie o nim tylko na widok jego fotografii w gazetach, lub

gdy jego sławny tatuś zwracał na siebie uwagę opinii publicznej. Ale kiedy

umarł jej ojciec, kiedy po zrobieniu doktoratu weszła na drogę kariery

naukowej, coraz częściej prześladowało ją dojmujące poczucie pustki,

brak w jej życiu czegoś, za czym rozpaczliwie tęskniła.

Po pewnym czasie uzmysłowiła sobie, co to takiego. Tym, czego

pragnęła nade wszystko w świecie – było dziecko. Przekroczyła już

trzydziestkę, czas umykał zastraszająco szybko i jeżeli chciała zajść w

ciążę i zostać matką, nie mogła sobie pozwolić na dalszą zwłokę. Z drugiej

strony, wciągnęła się tak głęboko w badania genetyczne i była tak mocno

przeświadczona o wadze czynnika dziedziczenia, że wybór właściwego

ojca stał się dla niej sprawą o kapitalnym znaczeniu.

Otrząsnąwszy się ze wspomnień, wzięła się ponownie do roboty.

Metodycznie barwiła szkiełka, sprawdzała je pod światłem, opatrywała

nalepką i odkładała na przeznaczone im miejsce. W mocnym blasku lamp

fluorescencyjnych twarz Sary wyglądała spokojnie, ale jej umysł zmagał

się wciąż ze wspomnieniami, dręczony mnóstwem wątpliwości, jakie

background image

opadły ją od chwili, gdy uświadomiła sobie, jak ważny jest ten

poniedziałek.

W ciągu ostatnich dziesięciu lat Sara nie miała czasu na żadne

poważniejsze znajomości i zdawała sobie sprawę, że mężczyźni nie

kwapią się do rywalizacji z jej ukochanymi ziarnami zbóż. Obsesyjna,

uporczywa pogoń za odpornym na suszę gatunkiem pszenicy wydawała

się jej w gruncie rzeczy istotniejsza, aniżeli potrzeba znalezienia sobie

życiowego partnera. W rezultacie, mając prawie trzydzieści dwa lata, nie

znała nikogo, z kim miałaby ochotę mieć cokolwiek wspólnego, nie

mówiąc o czymś tak cudownie nadzwyczajnym jak dziecko.

Sztuczne zapłodnienie nie wchodziło w rachubę, choć początkowo idea

ta przemówiła do ścisłego umysłu Sary. Jednakże po zaczerpnięciu

szczegółowszych informacji, zrezygnowała z tego pomysłu. O

potencjalnym dawcy można się było dowiedzieć jedynie, jakiego koloru

ma włosy i oczy, dodatkowo, przy odrobinie szczęścia, jaki uprawia

zawód. Dla kogoś, kto spędził pół życia na studiowaniu genetyki i badaniu

doniosłości dziedziczonych cech, było to za mało, aby budować na tym tak

kolosalnie ważne przedsięwzięcie jak macierzyństwo.

Tak więc, rada nierada, zaczęła ponownie myśleć o Jimie Flemingu,

który akurat wziął rozbrat z piłką i zadomowił się znów w rodzinnym

mieście. Miał on wszystkie fizyczne i umysłowe przymioty, zdaniem Sary,

liczące się w sensie genetycznym. Jego rodowód był nieposzlakowany, a

garnitur genów idealnie uzupełniał się z jej własnym.

Próbowała się skupić na pracy i nie myśleć o czekającym ją wieczorze.

Tymczasem niebo za oknami pociemniało i w instytucie zaczęły kolejno

gasnąć światła. Carl wsadził głowę przez drzwi, żeby powiedzieć Sarze

background image

dobranoc, ale doczekał się tylko zdawkowego uśmiechu i obojętnego

skinienia, więc wyszedł, otulony w ciężkie zimowe palto, z chmurą troski

na okrągłym, poczciwym obliczu.

Jak to już nieraz bywało, budynek pustoszał, ale pochłonięta pracą Sara

nie przyjmowała do wiadomości ani zapadającej ciszy, ani martwoty

parkingu za oknem, gdzie tkwił już tylko jej samochód.

Wreszcie Sara – prostując się na twardym metalowym krześle – potarła

ze znużeniem czoło decydując, że na dzisiaj dosyć.

Pada, pomyślała z nagłym przypływem ulgi. Jest chyba zbyt zimno, aby

wychodzić Z domu po nocy. Może innym razem...

Po chwili potrząsnęła jednak głową z rezygnacją. Wiedziała dobrze, że

nie wolno jej czekać na następną okazję. Kto wie, ile czasu upłynie, zanim

nadarzy się równie pomyślny zbieg okoliczności? Poza tym, Jim mógł

wyjechać, albo przedłużyć sobie świąteczny wypoczynek, wiele rzeczy

mogło się zdarzyć. Jeśli ma zajść w ciążę i zapewnić dziecku pożądany

zbiór genów – musi to nastąpić tej nocy.

Powinnam się pospieszyć, pomyślała ociężale. Aby go uwieść, potrzeba

przecież trochę czasu, zwłaszcza że mam w tych sprawach niewielkie

doświadczenie.

Wzdrygnęła się z niesmakiem, uprzątnęła po sobie stół i opuściwszy

laboratorium, ruszyła szybko półmrokiem korytarzy do swojego pokoju.

Po chwili – okrytą brązowym płaszczem z grubej wełny – brnęła przez

śnieg do auta.

W drodze do domu myślała tylko o tym, co czeka ją późnym

wieczorem i o tym, co musiała zrobić, mimo oporów, jakie się w niej

budziły.

background image

Oczywiście, Jim Fleming nigdy się nie dowie, że został ojcem jej

dziecka. Nie zamierzała go w to mieszać pod żądnym pozorem. Miał być

absolutnie przekonany, że to, co zaszło między nimi, było niczym więcej,

jak tylko przypadkową jednorazową przygodą łóżkową dwojga zupełnie

nie znanych sobie ludzi Dla Sary, która nigdy dotąd nie występowała w

roli dziewczyny na jedną noc, nie było to zadanie łatwe.

Wciąż zatopiona w myślach, wprowadziła auto do garażu i

wewnętrznymi schodami przeszła do domu.

– Amos! – zawołała. – Gdzie jesteś?

Do holu przytruchtał wielki rudy kocur, o niebywale dostojnej postawie

i zaczai się uprzejmie ocierać o nogi Sary. Z cierpiętniczym

westchnieniem pozwolił się wziąć na ręce i podrapać w podbródek, po

czym miauknął na znak, że jest głodny i prosi o bezzwłoczne nakarmienie.

– Minutkę, dobrze? – powiedziała Sara, stawiając go ostrożnie na

podłodze. – Muszę się najpierw napić gorącej kawy. Na dworze jest

zimno.

Amos zmarszczył się gniewnie i opuścił hol z wysoko uniesioną głową,

falując złowieszczo ogonem.

– No, dobrze, już dobrze – rzekła pojednawczo Sara, idąc w ślad za nim

do kuchni. – Najpierw dam ci jeść, a kawę wypiję później.

Amos obserwował z zadowoleniem, jak Sara napełnia mu miseczkę, po

czym łaskawie pozwolił, by wzięła go znów na ręce i wtuliła twarz w jego

ciepłe futerko.

– Och, Amos – szepnęła. – Kocham cię, ty wielki tłusty tyranie.

Kot wykręcał się niecierpliwie, więc postawiła go szybko obok miski i

zajęła się sobą. Wstawiła dzbanek z wodą do kuchenki mikrofalowej, a

background image

kiedy woda zawrzała, zalała nią neskę i przeniosła się do usytuowanego na

niższym poziomie saloniku. Usadowiona z podwiniętymi nogami w

wyściełanym fotelu, rozejrzała się w zadumie dookoła.

Jak tu przytulnie i miło, pomyślała smętnie. Tak by się chciało zostać w

domu, nigdzie nie wychodzić, machnąć na wszystko ręką.

Stłumiwszy te podszepty, popijała kawę, wodząc po ścianach

roztargnionym wzrokiem.

Odziedziczyła dom po ojcu. Carlton Burnard, również naukowiec,

kochał gorąco swą jedyną córkę. Po śmierci jej pięknej matki, z

pochodzenia Hiszpanki, zmarłej kilka lat po urodzeniu Sary, stała się ona

jego jedyną pociechą i nadzieją.

Nie dożył jednak czasu, gdy Sara – po uzyskaniu doktoratu – wyrobiła

sobie wybitną pozycję w światku botaniki genetycznej, a jej osiągnięcia

przynosiły owoce w postaci stypendiów, subwencji badawczych i

znacznych podwyżek pensji.

Z biegiem czasu jej dom rodzinny zmienił się bardzo w porównaniu z

okresem, kiedy mieszkała w nim wraz z ojcem. Mogła sobie teraz

pozwolić na urządzenie wnętrza według swego gustu, który zapewne

zaskoczyłby część jej kolegów z instytutu, uważających Sarę za osobę

chłodną, wyzutą z emocji, mało wrażliwą.

Pokój, w którym siedziała, jaśniał ciepłą, stonowaną ochrą, złamaną

żywymi plamami złota, szkarłatu i turkusu. Sara uwielbiała amerykański

południowy zachód i wypuszczała się tam, ilekroć udało się jej oderwać od

pracy. Wystrój kwadratowego living-roomu dawał świadectwo tym

wędrówkom. W otoczeniu ciężkich, grubo ciosanych mebli widniały

ręcznie tkane indiańskie kilimy, narzuty i małe jaskrawe obrazki,

background image

błyszczące jak klejnociki na białym tynku ścian.

I wszędzie rzucały się w oczy konie, ulubione zwierzęta Sary. W

szklanych gablotkach pyszniły się eleganckie rumaki z porcelany, po

szerokich, zastawionych doniczkami, parapetach stąpały niezdarne koniki

z gliny, tu i tam z mrocznych kątów wyzierały fantazyjne kłusaki ze

słomek.

Ale uwagę przyciągał przede wszystkim osadzony w stojaku przed

kominkiem drewniany gniadosz, wymontowany z karuzeli. Mai rozwianą

grzywę, czarne lśniące ślepia, błękitne siodło i misternie wycyzelowaną

uzdę ze złoto-srebrnymi obwódkami.

Sara sączyła kawę, spoglądając markotnie na tego pięknego kucyka.

Tego dnia nawet karuzelowy konik nie mógł jej pocieszyć. Dopiła pomału

kawę, przez moment wahała się, czy nie wrzucić zamrożonej kolacji do

kuchenki mikrofalowej, lecz doszła do wniosku, że nie da rady nic

przełknąć. Powłócząc nogami, wspięła się po schodkach do sypialni,

razem z podążającym za nią Amosem i przystąpiła do trudnego i

niewdzięcznego dzieła przeobrażania się w kobietę, która potrafi skusić

Jima Fleminga, aby poszedł z nią do łóżka...

Sypialnia Sary – podobnie jak całe mieszkanie – zaskakiwała

komfortem. Była zaciszna i po staroświecku wygodną umeblowana

masywnymi antykami z klonowego drewna, pełna zblakłych rodzinnych

dagerotypów w ozdobnych ramkach. Przestronne łoże nakrywała

pikowana kołdra ręcznej roboty.

Oczywiście i tu wszędzie hasały konie.

Tuż obok znajdowała się łazienka, mała nisza z komputerem oraz

dodatkowy pokoik sypialny, dość duży, by pomieścić dziecięce łóżeczko i

background image

komódkę z lustrem.

Piętro niżej była jeszcze nieduża sypialnia, przeznaczona dla piastunki

przyszłego dziecka.

Sara przystanęła, ogarnięta troską z powodu szczupłości domowych

pomieszczeń. Kochała ten dom, ale był on za mały i zbyt niepraktyczny,

aby w nim mieszkać po przyjściu na świat dziecka. Niewielkie pokoje,

brak miejsca dla gosposi na stałe i żadnego podwórka. Sara od lat

skrzętnie oszczędzała i gdyby do pieniędzy, które miała na koncie dodać

sumę z ewentualnej sprzedaży domu, mogłaby – po urodzeniu dziecka –

kupić nowy, większy. Nie uśmiechało się jej to ani trochę, ale latem będzie

chyba musiała się za czymś rozejrzeć. Zachmurzyła się, świadoma jak

bardzo bolesna będzie ta decyzja, ale zaraz przyszło jej na myśl dziecko,

słoneczny pokój dziecinny, obszerny dziedziniec z huśtawkami.

Nagle poczuła pilną potrzebę działania, gorączkową, pulsującą

niecierpliwość. Pobiegła w głąb sypialni, zrzuciła z siebie ubranie i

włożyła włochaty granatowy szlafrok z białym lamowaniem oraz białe,

puszyste pantofelki bez pięt.

Wzięła szybki gorący prysznic, nakręciła sobie włosy na lokówki, a

następnie umalowała się starannie, czyniąc nieco mniej dyskretny niż

zwykle użytek ze szminki i tuszu do rzęs.

Uporawszy się z tym, włożyła rzadko przez nią noszone szkła

kontaktowe, uczesała się i popatrzyła krytycznie w lustro.

– W porządku – powiedziała na głos. – Wyglądasz chyba wcale,

wcale...

Rzeczywiście, wyglądała świetnie. Ciemne kasztanowe włosy opadały

jej połyskliwie na ramiona falą miękkich loków, subtelny, a zarazem

background image

wyrazisty makijaż podkreślał kusząco i efektownie jej naturalną urodę.

Obrzuciła się raz jeszcze badawczym spojrzeniem, dodała trochę różu

dla uwydatnienia wysoko sklepionych policzków i skierowała się do szafy.

Wypatrzenie w sklepach odpowiednio uwodzicielskiej sukni

kosztowało ją uprzednio sporo czasu. W pierwszym odruchu zamierzała

kupić coś śmiałego i jaskrawego, ściśle opinającego ciało, z dużym

dekoltem i z masą cekinów. Później jednak, słuchając beztroskiego

szczebiotu Wendy, zmieniła zdanie.

– Szkoda, że nie widziałaś tych nabuzowanych seksem kociaków, jakie

lecą na Fleminga – opowiadała Wendy. – I wiesz, on wcale ich nie

zauważa. Wiesz, mnie się zdaje, że to jest facet, którego podrajcować

może tylko babka, jak to się mówi, z klasą. Musi mieć chyba taki

specjalny radar, co rejestruje tylko ekstra towar, a jest odporny na zwykłe

seksbomby.

Uzbrojona w tę informację, Sara ruszyła na poszukiwanie sukni, która

miałaby klasę i wiodła zarazem na pokuszenie. W końcu natrafiła. Była to

rzecz zwodniczo prosta: z miękkiego czarnego jedwabiu, skromnie

wycięta górą, lecz ześlizgująca się z niedbałą sugestywnością po biuście i

udach, przylegała gładko, gdzie trzeba, falując potoczyście przy każdym

kroku.

Będąc zaledwie średniego wzrostu, Sara wydawała się wyższa, bo była

bardzo szczupła i trzymała się prosto. Miała krągłe, jędrne piersi, prężny

płaski brzuch i długie kształtne nogi. Smukłą, wysportowaną figurę

zawdzięczała wielokilometrowym spacerom, na które chodziła przy każdej

pogodzie.

Kiedy z jedwabistym szelestem suknia opięła jej ciało, Sara przemieniła

background image

się raptem w istotę tak ponętną, że każdy mężczyzna musiał się za nią

obejrzeć.

Wsunąwszy stopy w czarne wieczorowe sandałki z wężowej skóry, na

wysokich obcasach, podeszła do toaletki i z mahoniowego puzderka na

biżuterię wyjęła wytworny naszyjnik i kolczyki ze starego srebra.

Była to jedna z niewielu pamiątek, jakie miała po swojej hiszpańskiej

matce.

– No, Amos – zwróciła się do kota który spoglądał na nią sennie. – Co

ty na to? Spodobam mu się?

Amos ziewnął potężnie, obnażając kły i zastrzygł wąsami z leniwą

bezczelnością.

– Mam nadzieję, że tak – odpowiedziała sobie. – Przecież czekamy już

od dawna na naszego dzidziusia prawda Amos? Trzeba będzie kupić

łóżeczko, tapetę w króliczki, drgające wieszadełka i stosy bielutkich

pieluszek.

Ogarnięta radosnym podnieceniem, zawirowała tanecznie wokół

pokoju, porwała na ręce Amosa i przytuliła go mocno do piersi.

– Wrócę przed północą, Amosku – odezwała się łagodnie na

odchodnym. – I będę już wtedy w ciąży.

Zdjąwszy sandałki, zbiegła lekko po schodach, a ciepły milczący dom

zamarł w oczekiwaniu na jej powrót.

Sara była dotychczas w tym pubie tylko raz. Zajrzała tu pewnego

jesiennego wieczoru, aby poznać teren, wkrótce potem, jak ułożyła swój

plan. Zdawała sobie jednak sprawę, że próba generalna, to nie to samo co

premiera, toteż była wystraszona i stremowana czując, że jest całkowicie

niewłaściwą osobą w niewłaściwym miejscu.

background image

Siedziała sama przy barze, ściskając w palcach szklaneczkę ze

słabiutkim drinkiem i usiłując powściągnąć panikę. Czuła się tym bardziej

nieswojo i poza nawiasem, że wszyscy dokoła wyglądali na stałych

bywalców lokalu i przerzucali się żartobliwymi uwagami. Doznała jeszcze

większej trwogi, gdy nagle podeszło do niej dwóch mężczyzn, próbując

niezdarnie nawiązać rozmowę.

Co będzie, jeśli ktoś się do niej przyczepi i Jim uzna, że nie jest sama, i

wcale się nią nie zainteresuje?

Zbyła zimno natrętów, którzy odeszli, speszeni jej urodą i wyniosłym

zachowaniem.

Zamówiła już trzeciego drinka, transmisja meczu na dobre się

rozpoczęła i kibice – przyciągnąwszy przed wielki ekran stołki i krzesła –

głośno komentowali grę, a Jim Fleming wciąż się nie zjawiał.

Akurat dzisiaj musiał postąpić wbrew swoim zwyczajom, pomyślała

Sara. Przychodzi tu przecież w każdy poniedziałek, tymczasem minęła już

siódma i jeszcze go nie ma.

W tej samej chwili otworzyły się drzwi, dmuchnęło mocno mroźnym

powietrzem i w progu stanął Jim. Otrząsając śnieg z ramion, uśmiechnął

się w odpowiedzi na powitalną wrzawę krzykliwej gromadki przed

telewizorem.

Sara obróciła się nieznacznie na barowym taborecie, by zerknąć na

Jima i nagle ścisnęło ją w krtani, a dłonie spotniały.

Wyglądał tak. , tak...

Zmieszaną próbowała zachować zimną krew, poruszona do głębi jego

widokiem po tylu latach. Wszystkie wiadomości o Jimie czerpała dotąd z

trzech źródeł: z prasy, z bezładnej paplaniny Wendy i z poufnych, a bardzo

background image

kosztownych raportów prywatnego detektywa którego wynajęła na parę

tygodni w początkach roku. Mimo tak dobrego przygotowania, była

kompletnie zaskoczona, widząc go teraz z bliska. Przełknęła z trudem ślinę

i ukradkiem popatrywała, jak pozbywa się śniegu z jasnych włosów,

wiesza kurtkę na kołku przy drzwiach, i rusza w stronę swych hałaśliwych

przyjaciół.

Ubrany był w niebieskie dżinsy, zamszowe mokasyny, beżowy półgolf

i błękitną flanelową koszulę. Poruszał się ze sportową gracją, swobodnie

rozluźniony, krokiem lekkim i sprężystym.

Uszu Sary dobiegł chór witających go z atencją koleżków, a potem

przerywana śmiechami opowieść Jima, jak to ugrzązł w zaspie śnieżnej i

musiał ponad godzinę czekać na pomoc drogową.

Serce biło Sarze jak młotem. Kiedy popatrzyła znów na salę, Jim

zwrócony był akurat w stronę baru, pozdrawiając z daleka znajomych.

Napotkawszy wzrok Sary, umilkł raptem, jakby na jej widok odjęło mu na

chwilę mowę. Sara wytrzymała spojrzenie Jima z rozmyślnie chłodną

miną bez cienia uśmiechu, spokojnie i beznamiętnie.

Pierwsza też odwróciła głowę, powierzając się uprzejmym staraniom

barmana zdążyła jednak odnotować zaskoczenie w oczach Jima, zanim

ponownie zajął się meczem na ekranie telewizora.

Na razie nieźle, rzekła sobie w duchu. W każdym razie okazał krztynę

zainteresowania. Obym tylko nie strzeliła jakiej gafy.

Siedziała w milczeniu, frontem do półek barowych zastawionych

lśniącymi szeregami kieliszków i kolorowych butelek, słuchając z nikłym

uśmiechem monologu barmana o wyczynach jego dzieci. Był najwyraźniej

entuzjastą życia rodzinnego.

background image

Pewnie będę tak samo nieznośnie zapatrzona we własne dziecko –

przemknęło jej przez głowę – chełpliwie tokując, jakie jest bystre, jakie

pojętne, jakie utalentowane.

Rozpromieniła się nagle, jej ogromne szare oczy nieomal płonęły

wewnętrznym żarem. Barman gapił się na nią osłupiały, wreszcie

pospiesznie umknął w bok, aby przyjąć czyjeś zamówienie ale z jego

pogodnej, szczerej twarzy nie schodził wyraz lękliwego zadziwienia.

Nieświadoma wywołanego efektu, Sara piła ciepły sok pomidorowy,

medytując o tajemnicy przyciągania się kobiet i mężczyzn. Jakże mogła

być tak niemądra i zadufana w sobie, by przypuszczać, że zwróci uwagę

takiego mężczyzny jak Jim Fleming, tylko dlatego, że wystrojona znajdzie

się z nim w tym samym pomieszczeniu. Bądź co bądź, wiele ładniejszych i

seksowniejszych niż ona kobiet, usiłowało go upolować z raczej miernym

powodzeniem. Dlaczego właśnie jej miałoby się udać?

Wendy miała jednak na ten temat własną teorię.

Głosiła ona, że każda kobieta o względnie znośnej prezencji, może

zwabić dowolnego mężczyznę, jeśli – będąc w jego pobliżu – skoncentruje

się na tym z dostateczną mocą.

– Działa to jak zapach – dowodziła Wendy – pobudza hormony czy coś

tam, no wiesz... Zresztą tak reagują owady, na przykład ćmy, po prostu

czują tę woń i nie mogą się jej oprzeć. Samiec ćmy potrafi przelecieć wiele

kilometrów, żeby dotrzeć do samiczki, która go wzywa. Prawa przyrody,

rozumiesz?

Sara, której nie była całkiem obca wiedza o mechanizmach rozrodczych

owadów, słuchała tego trajkotania z rozbawieniem. Często odnosiła

wrażenie, że Wendy – jak na kogoś, kto zamierza się ubiegać o stopień

background image

naukowy w zakresie ekonomii – wygłasza poglądy dziecinnie niepoważne.

Teraz jednak przypomniała sobie jej wywody i zaczęła się zastanawiać,

czy aby nie ma w nich źdźbła prawdy. A może spróbuje jednak

przyciągnąć do siebie Jima, posługując się siłą woli?

Zmieniła nieznacznie pozycję, zerkając na siedzącego plecami do baru

Jima, po czym odwróciła się i jęła o nim intensywnie myśleć. Przeniknięta

była żarliwym pragnieniem przywabienia go.

– Chcę, żebyś to był ty – powtarzała sobie zawzięcie. – Ty i nikt inny, i

będę cię miała. Stanie się to jeszcze dziś w nocy, bo dążę do tego całą

potęgą mej woli.

– Czy mogę postawić pani następnego drinka? – usłyszała za sobą czyjś

głos. – Wygląda na to, że ten już się kończy.

Pogrążona wciąż w głębokim skupieniu, miała już na ustach słowa

oziębłej odprawy, ale coś ją w tym głosie zaintrygowało. Odwróciła się i o

mało nie jęknęła z wrażenia.

Na sąsiednim stołku siedział uśmiechnięty Jim Fleming i to tuż, tuż,

niemal stykając się z nią bokiem.

Nigdy jeszcze nie znajdowała się przy nim tak blisko i jego

magnetyzującą męskość trochę ją oszołomiła. Ogorzała twarz Jima,

foremna i zawadiacko wyrazista – co się w nim Sarze tak bardzo podobało

– wprost tryskała zdrowiem, a modre oczy spozierały żywo i przenikliwie.

Promieniał humorem, życzliwością i swego rodzaju opiekuńczym,

dobrotliwym ciepłem, któremu większość kobiet prawdopodobnie nie

umiała się oprzeć.

Ale zalety charakteru Jima były Sarze całkiem obojętne, ponieważ

wiedziała, że nie są one rezultatem przekazu genetycznego. Wdzięk

background image

osobisty był z jej punktu widzenia nieistotny, Uczyła się tylko budowa

fizyczna, pochodzenie, cechy rodowodowe.

– Dziękuję – powiedziała cicho. – Jeszcze jeden drink będzie nie od

rzeczy. Wkrótce wychodzę, a wieczór jest mroźny.

Jim dał znak barmanowi i zwrócił się ku Sarze z nieskrywanym

zainteresowaniem.

– Ma pani śliczny głos – powiedział. – Naprawdę śliczny.

– Dzięki – rzekła niepewnie Sara, czując coraz większe skrępowanie.

– Przepraszam za wścibstwo, czy przychodzi tu pani często? – ciągnął

Jim ze swym rozbrajającym uśmiechem. – Mam wrażenie, że już się

kiedyś spotkaliśmy, ale nie mogę sobie przypomnieć, gdzie to było.

Sara poczuła, że żołądek podjeżdża jej do gardła w nagłym przypływie

strachu, Zaraz jednak uzmysłowiła sobie, że przecież od czasów, gdy się

zetknęli na studiach, minęło dwanaście lat i Jim nie mógł jej pamiętać.

– Nie jest pan chyba zbyt oryginalny – rzekła z udaną swobodą. –

Pytanie: „Czy myśmy się już gdzieś nie spotkali" to, zdaje się, ulubiony

chwyt podrywaczy.

– Zgadza się – zaśmiał się Jim. – Ale pytanie było serio, nie mogę tylko

umiejscowić...

– Być może – przerwała mu Sara, dziękując barmanowi uśmiechem za

drinka – był to ktoś do mnie podobny.

– Wątpię – odparł prędko. – Nie wydaje mi się, abym kiedykolwiek

spotkał kobietę podobną do pani.

Popatrzyła nań zaskoczona i zobaczyła że wpatruje się w nią z natężoną

uwagą bynajmniej nie żartobliwie.

Z przerażeniem poczuła, że się rumieni, więc zagryzłszy wargi,

background image

odwróciła na moment głowę, wiedząc doskonale, że kobiety wyćwiczone

w sztuce uwodzenia nie czerwienią się pod wpływem komplementów.

– Jeszcze jedna sztuczka – zaśmiała się sucho, starając się nadać

drżącemu głosowi w miarę równe brzmienie. – Czy nie jest pan

przypadkiem chodzącym podręcznikiem celnych ripost?

– Nie powiedziałbym. W gruncie rzeczy jestem – w tych sprawach

raczej kiepski. Sęk w tym – dodał, obracając w palcach wysoką

szklaneczkę z rumem i przyglądając się z zadumą jej bursztynowej

zawartości – że nie potrafię być nieszczery. Mówię, co myślę i nie

wychodzi mi to na zdrowie.

Sara postępowała na ogół tak samo, toteż słowa Jima poruszyły w niej

czułą strunę, ale natychmiast stłumiła odruch zrozumienia. Jakakolwiek

nić sympatii między nimi była z góry wykluczona. Nie chciała się z nim

zaprzyjaźnić, miał zniknąć z jej życia na zawsze po wywiązaniu się ze

swego biologicznego zadania. Nie wolno jej było w żadnym razie

okazywać choćby cienia kobiecej wrażliwości. Pragnęła ściśle odegrać

rolę, jaką sobie wyznaczyła i doprowadzić ją do końca, pozbywając się

Jima, gdy tylko go uwiedzie.

– Szczerość – zauważyła niedbałym tonem – jest mocno

przereklamowana.

– Jak to? – spytał poruszony.

– Ludzie obnoszą się tylko ze swoją szczerością, niby to sobie

pomagają, pakują się w sytuacje, które tak naprawdę nic ich nie obchodzą,

a w końcu zawsze kogoś wykiwają i sprawią mu ból. Uważam, że we

współczesnym świecie ochronna bariera nieszczerości jest absolutnie

niezbędna dla naszej wygody.

background image

– Boże, cóż za cynizm – żachną! się Jim. – Nie mógłbym chyba żyć,

mając taką opinię o bliźnich.

– Ja też bym nie mogła, pomyślała Sara, ale nie będę ci się zwierzać,

Jamesonie Kirklandzie Flemingu IV – Czy pani coś o mnie wie? – spytał z

nagła Jim.

– Zna pani może moje nazwisko?

– Jakim sposobem? – odparła obojętnie Sara.

– Przecież nie ma go pan wyhaftowanego na swetrze.

– Tak tylko spytałem. Większość tutejszych...

Zamilkł, Sara zaś nadal starała się zachować pozór osoby zimnej i

sarkastycznej, w zgodzie z wizerunkiem, jaki kreowała.

– Wiem o panu tylko tyle – rzuciła zdawkowo – że jest pan dość

atrakcyjnym egzemplarzem płci męskiej, odrobinę przesadnym na punkcie

uczciwości i szczerości, ale rokującym wyraźnie pewne nadzieje.

– Nadzieje na co?

– Na dostarczenie intensywnej przyjemności.

– Rozumiem – rzekł swobodnie Jim. – A co, ściślej mówiąc, sprawia

pani przyjemność, urocza damo?

Sara utkwiła w nim nieruchome spojrzenie, zdając sobie sprawę z

krytycznego znaczenia tego momentu, być może przełomowego w jej

życiu.

– Przyjemność czerpię – powiedziała niskim głosem – z muzyki

wszechświata, z koniunkcji ciał niebieskich, z tego, że dwie planety

spotykają się ze sobą z idealną precyzją, że ziemia się porusza...

Ta druga, mała Sara, schowana w niej gdzieś pod czaszką i śledząca z

zimną uciechą ową scenę, chichotała, wygwizdując te toporne banały.

background image

Ale kit, pomyślała z rozpaczą. Koń by się uśmiał. Go się ze mną dzieje?

Dlaczego nie potrafię rozegrać tego lepiej?

Jim, jak zahipnotyzowany, słuchał słów Sary, wpatrując się w nią

intensywnie.

– Odnoszę wrażenie – rzekł z wolna – że mogłaby się pani okazać

niedobrą wróżką, urocza damo.

Sara zagryzła wargi aż do bólu z obawy, że Jim usłyszy, jak mocno

zaczęło walić jej serce. Rozum podpowiadał jej, że to przecież

niemożliwe, mimo to drżała, że się zdradzi.

– Mogłabym okazać się również dobrą wróżką – szepnęła. – I jest tylko

jeden sposób, żeby się o tym przekonać.

Jim nachylił się ku niej tak blisko, że poczuła łagodny aromat wełny

jego swetra, pachnącej jeszcze wniesionym z ulicy zimnem, przemieszany

z męskim, umiarkowanie agresywnym zapachem płynu po goleniu.

– Jak pani na imię? – zapytał.

– Jakkolwiek – odparła półgłosem. – Każde imię, które pan lubi będzie

dobre.

– A więc tak to jest grane – powiedział, przyglądając się jej badawczo.

– Żadnych imion?

Skinęła głową.

– Właśnie tak to jest grane – potwierdziła cicho.

– A dokąd pójdziemy? Do pani, czy do mnie?

Sara z niemałym wysiłkiem nie dała po sobie poznać ogarniającej ją

ulgi.

Udało się, pomyślała z triumfem. Och, Boże, to się naprawdę udało.

– Ani do mnie, ani do pana – odpowiedziała. – Jutro będę dla pana

background image

nikim, a i pan dla mnie z pewnością też. Proponuję więc jakiś neutralny

grunt, na przykład pobliski hotel.

– Ma pani na myśli „Kingston Arms"?

Przytaknęła ruchem głowy, podnosząc spokojnie do ust szklaneczkę z

drinkiem.

– A może przecenia pani moje możliwości finansowe – zaśmiał się

szorstko Jim. – Może nie stać mnie na ten hotel?

Sara ześliznęła się ze stołka, sięgnęła po swą futrzaną kurtkę i

zmierzyła go stężałym wzrokiem.

– To nie ma akurat znaczenia – odparła spokojnie. – Tak się składa że

mnie stać na „Kingston Arms".

background image

Rozdział 3

Jim Fleming stał w małej złocistobiałej łazience, przylegającej do

luksusowego pokoju, za który zapłacił, mimo dyskretnych protestów Sary.

Orzeźwiwszy twarz zimną wodą, osuszył się miękkim żółtym ręcznikiem i

spojrzał na swoje odbicie w lustrze, nie przestając myśleć o czekającej w

pokoju obok kobiecie. Było w mej coś... coś bardzo osobliwego.

Potrząsnął głową, wciąż poruszony tym, co zaszło. Cała ta przygoda była

zupełnie nie w jego stylu, coś takiego nigdy mu się dotąd nie przytrafiło.

Po pierwsze, w jego naturze nie leżało uprawianie seksu z

nieznajomymi kobietami. Był na to zbyt wybredny. Po za tym wiedział, że

mężczyźni o jego pozycji powinni być bardzo ostrożni, będąc stałym

celem osób szukających rozgłosu, neurotyczek, sprytnych intrygantek i

różnych innych pań, pragnących po prostu zakosztować nieco

popularności.

Tak, to może być problem, pomyślał przygładzając włosy.

W gruncie rzeczy prowadził życie zadziwiająco samotne. Weźmy na

przykład sprawy łóżkowe, ostatnio nie było z tym najlepiej. Prawdę

mówiąc, abstynencja zaczynała mu już doskwierać, i pewnie dlatego tak

łatwo uległ pokusie. Oczywiście, były także inne powody: melancholia

wywołana radosnym nastrojem miasta, przystrojonego na Boże

Narodzenie, widok jasno oświetlonych okien, bijących rodzinnym ciepłem

przytulnych mieszkań, nawet wspomnienie pulchnej starszej pani, która

teraz zapewne podaje klopsiki swym wnukom.

Jim potrząsnął znów głową, jak gdyby chciał pozbyć się smutnych

myśli, jakie nawiedzały go coraz częściej i zakłócały niebezpiecznie jego

background image

uładzoną egzystencję. Odwiesił ręcznik na miejsce i zaczął zdejmować z

siebie koszulę i sweter.

Naprawdę jednak, uświadomił sobie, to nie tylko tęsknota,

przedświąteczna atmosfera i nie jego zły nastrój przywiodły go do hotelu.

Główną przyczyną była ona, kobieta, z którą tu przyszedł.

Po chwili ściągnął skarpetki, zdjął dżinsy, złożył starannie ubranie i

mając na sobie jedynie krótkie spodenki, przystanął zamyślony.

Tak, jest w niej jakaś fascynująca sprzeczność, coś nieuchwytnego jak

kulka rtęci. Początkowo pociągnęła go ku niej jej niezwykła uroda, chciał

po prostu usłyszeć brzmienie jej głosu, jej śmiech, popatrzeć na nią z

bliska, tak jak się ogląda piękne dzieło sztuki, Ale potem, kiedy zaczęli

rozmawiać, uderzyła go żarząca się w niej zmysłowość i subtelna

zalotność, nieomylny znak, że jest nim mocno zainteresowana jako

partnerem seksualnym.

Oczywiście, nie było to nowe doświadczenie dla Jima Fleminga. Stykał

się z wieloma pięknymi kobietami i był obeznany z wszelkimi rodzajami

erotycznych zachęt. W pięknej nieznajomej zaintrygowały go tajemnicze,

nie przystające do siebie kontrasty jej osobowości. Na przykład, w barze

usiłowała go zainteresować sobą, ale podczas krótkiej drogi do hotelu

ignorowała go niemal całkowicie. Odprężona, niczym po wykonanym

zadaniu, rozglądała się dookoła, patrząc z dziecięcym rozbawieniem na

udekorowane świątecznymi światłami ulice.

W „Kingston Arms" uśmiechnęła się nieśmiało do recepcjonisty, po

czym szybko odwróciła się i przystanęła, otulona w miękkie futro, wodząc

ciekawie oczami po eleganckim hotelowym holu, niby mała dziewczynka

w oczekiwaniu ekscytującej przygody. Słowem, albo prowadziła jakąś

background image

dziwaczną grę, albo jest wytrawną aktorką.

Prawdopodobnie wszystko to było grą pomyślał Jim. Zapewne jest to

jeszcze jedna awanturnicą szukająca dreszczyku emocji, żyjąca w świecie

kreowanych przez siebie fantazji.

Niewątpliwie ma jednak klasę i jest niesamowicie piękna.

Wyłączył światło w łazience, wszedł do pokoju i, rzuciwszy leżącej na

łóżku kobiecie wyzywające spojrzenie, stopniowo, niespiesznie pozbył się

spodenek. Stał teraz przed nią całkiem nagi, wyprężony, muskularny,

zuchwale męski i patrzył jej prosto w twarz. Wsparta o poduszkę, na której

ciemniały jak skrzydła jej rozpuszczone włosy, nakryta prześcieradłem aż

po obnażone ramiona – przyjęła spojrzenie Jima z całkowitym spokojem.

Jednak, kiedy się przed nią rozbierał, wychwycił w jej wzroku mgnienie

niepokoju, przelotny, ledwo dostrzegalny błysk niedowierzania, co znów

obudziło w nim podejrzenie, że nie jest tą osobą, za jaką chciałaby

uchodzić.

A zresztą jakie to ma u diabła znaczenie, pomyślał z nagłą

niecierpliwością. Dziewczyna na jedną noc, jest dziewczyną na jedną noc i

nikim więcej.

Pochylił się i zsunął z niej raptownie prześcieradło. Ku zaskoczeniu

Jima zareagowała szybkim ruchem rąk, chcąc osłonić swą nagość, ale

zaraz udało się jej opanować i wyciągnęła się ociężale na łóżku, bezbronna

wobec jego wzroku.

Jim patrzył na nią w niemym osłupieniu, czując silny przypływ

pożądania. Jej kształty były absolutnie doskonałe, nie widział nigdy

piękniejszych. Mała pełne, wysoko sklepione piersi o różowych sutkach,

niemal dziewczęce, choć według oceny Jima musiała być w jego wieku.

background image

Jej jasna skóra lśniła jedwabiście, a smukła sylwetka zaokrąglała się

harmonijnie wzdłuż linii brzucha, bioder i ud, tworząc bujną i delikatną

zarazem kompozycję kobiecego piękna. Jim wpatrywał się w nią

oczarowany.

– Boże, jakaś ty cudowna – wyszeptał bezwiednie. – Wręcz

niewiarygodnie piękna.

– Ty też nie jesteś brzydalem – powiedziała niskim, stłumionym

głosem, podnosząc ku niemu wzrok. – Chodź – szepnęła.

Kiedy jednak ułożył się obok niej, drżąc z podniecenia, znów ogarnęła

go niepewność. Odnosił wrażenie, że dzieje się coś dziwnego, coś, czego

nie umiał rozszyfrować...

Potrafiła wprawdzie ciepłem swego ciała i pocałunkami wzniecić w

nim pożądliwość graniczącą z bólem, ale jej ręce były przy tym

nieporadne. Zdawać się mogło, że jeśli chodzi o dotykanie mężczyzny jest

niemal nowicjuszką. Jim uznał to za niesłychanie podniecające, znaczyło

bowiem, że jako niedoświadczona w sztuce miłości pragnie, aby nią

pokierował.

Boże, ale jest w tym dobra, zarejestrował tą cząstką umysłu, która

jeszcze pozostała trzeźwa. Niewiele kobiet byłoby stać na udawanie

pierwszej naiwnej w tak zaawansowanej fazie.

Z całym rozmysłem grał na zwłokę, pieszcząc wolno dłońmi jej całe

ciało. Chciał, żeby to nie miało końca, chciał jak najdłużej utrzymać

zmysły na wodzy, żeby ją tylko obejmować i gładzić, mógłby resztę życia

spędzić w tym rozgrzanym łóżku, tuląc ją do siebie.

Ale ciśnienie pożądania było zbyt silne. Wreszcie musiał się poddać.

Uniósł się i wszedł w nią z niecierpliwą pasją po czym wygięty w łuk

background image

pogrążył się w jej gładkim wnętrzu, dysząc ciężko i radośnie pokrzykując

z rozkoszy.

Ona zaś odwzajemniała mu się w sposób, jakiego nigdy nie

doświadczył z żadną kobietą jakby pragnęła wchłonąć go całego posiąść

każdy atom jego męskości, wycisnąć całą jego witalność i przeobrazić ją

we własną.

Nie mógł się zbyt długo przeciwstawiać żywiołowej intensywności tej

reakcji. W końcowej ekstazie poczuł, że i ona doznała oswobadzającego

spazmu. Ześliznął się łagodnie na bok, wziął ją tkliwie w ramiona i

znieruchomiał ogarnięty taką błogą niemocą, że nie był w stanie nawet

myśleć.

Dłuższy czas leżeli w sennym milczeniu, zakłóconym jedynie

łagodnym szumem klimatyzatora. Ochłonąwszy, Jim podparł się na łokciu

i popatrzył na kobietę.

Miała zamknięte oczy, a w kącikach ust wyraz koncentracji i zadumy.

Zwinęła się w kłębek, jak gdyby w odruchu ochronienia czegoś, co kryła

w zakolu ciała. Jej przyćmiona półmrokiem twarz nie nosiła śladów

przeżytej dopiero co rozkoszy, miała wygląd dziecięco bezbronny, nie

przypominała ani trochę wyrafinowanej uwodzicielki, którą Jim zobaczył

w barze.

– Hej – odezwał się szeptem. – Hej, urocza damo. Jest pani

nadzwyczajną wie pani o tym? Rewelacyjna. To było wspaniałe.

Nie odpowiedziała, leżąc wciąż skulona, w spokojnym bezruchu. Jim

obserwował ją przez chwilę w milczeniu, po czym ostrożnie wstał z łóżka

i poszedł do łazienki. Przyniósł stamtąd, prócz swojego ubrania, dwa duże

ręczniki i położył je obok niej na brzegu łóżka.

background image

– Proszę – rzekł półgłosem. – Oto szlafrok, moja pani. Łazienka jest

wolna, ja ubiorę się tutaj. Chyba – dodał, uderzony nagłą myślą – że

reflektuje pani na dalszy ciąg?

Drgnęła lekko, usiadła i unikając wzroku Jima owinęła się strategicznie

ręcznikiem. Następnie pozbierała swoje ubranie i zniknęła bez słowa za

drzwiami łazienki.

Jim zaświecił lampę na nocnym stoliku i ubrał się pospiesznie,

smakując w myślach chwile miłosnych wzruszeń, jakie niedawno były

jego udziałem. Nagle uświadomił sobie z odcieniem lęku, że niebawem

znów jej zapragnie.

A jednak słusznie podejrzewał, że ta kobieta okaże się niedobrą

wróżką. Należy do tych kusicielskich czarodziejek, biegłych w usidlaniu

mężczyzn, którzy pojmani w słodką niewolę popadają beznadziejnie w

nałogową zależność od ich uroków.

Nie ma co, uświadomił sobie. Pójdę na jej wszystkie warunki.

Wpadłem. Muszę ją nadal widywać za wszelką cenę. , Wyszła z łazienki

wtedy, gdy powziął tę decyzję. Ubrała się już kompletnie, nie zapominając

nawet o pantoflach, całkiem spokojna i opanowana. Wyglądała nadal

uroczo w swej prostej czarnej sukni, ale cała jej poprzednia kokieteria,

cała prowokująca zalotność, ulotniła się bez śladu. Żwawym krokiem – nie

patrząc w ogóle na Jima – przemierzyła pokój, wzięła torebkę i futro, po

czym ruszyła ku drzwiom. – Hej – odezwał się szorstko Jim. – Może nie

tak szybko, dobrze? Czy nie... moglibyśmy usiąść na chwilę i

porozmawiać?

– O czym? – spytała zatrzymując się, z futrem przerzuconym już przez

ramię.

background image

– Nie wiem – zaczął niepewnie. – Po prostu o... o tym, o czym się

zwykle w takich okolicznościach mówi.

Urwał, widząc, że najwyraźniej zbiera się do wyjścia, czekając tylko aż

skończy zdanie.

– To znaczy – rzekł z wolna – że to ma być tak? Nie mamy sobie nic do

powiedzenia? Żadnych nazwisk, żadnych dalszych spotkań?

– Taka była przecież umowa od samego początku.

– A jeżeli zmieniłem zdanie? A jeśli nabrałem wielkiej ochoty, żeby się

z tobą znów zobaczyć, Urocza damo?

Dostrzegł w jej oczach iskierki paniki i serce mu zamarło.

Jest mężatką pomyślał. Pewnie ma bogatego faceta którego nienawidzi,

ale potrzebuje jego forsy, więc tylko odskakuje na boki, żeby się trochę

rozerwać.

– W takim wypadku – powiedziała ze spokojem – będziesz mnie chyba

musiał sam znaleźć.

– A to według ciebie będzie bardzo trudne?

– Bardzo – odparła.

Jim skinął głową, sięgnął po marynarkę i podszedł do niej na krok.

– Wobec tego będę musiał spasować, prawda? – rzekł pogodnie.

Spojrzała na niego podejrzliwie, po czym przytaknęła ruchem głowy z

wyraźną ulgą.

– Tak będzie najlepiej. – powiedziała z powagą w głosie.

– Czy mogę przynajmniej odprowadzić cię do samochodu, albo pomóc

w złapaniu taksówki? Jest późno i tak urocza dama nie powinna samotnie

chodzić po ulicach.

– Dziękuję – odparła. – Świetnie dam sobie radę sama.

background image

– Wiesz, co? – powiedział Jim, patrząc na nią uporczywie. – Godzinę

temu byłbym skłonny się z tobą zgodzić, ale teraz nie jestem tego taki

pewien.

Idąc oszronionym chodnikiem obok Jima Sara zastanawiała się nad

jego ostatnimi słowami. Najwidoczniej nabrał wobec niej jakichś

podejrzeń i było to zarówno dziwne, jak i niepokojące.

W ogóle całe to zdarzenie było dziwne i niepokojące. Oczekiwała, że

Jim będzie arogancki, zapatrzony w siebie, nieciekawy. Okazało się, że był

zabawny, dowcipny, czuły, bardzo inteligentny, taktowny i ujmująco

chłopięcy, co czyniło go w sumie niezwykle atrakcyjnym mężczyzną. A

poza tym – przyznała w myśli, łapiąc zatykające oddech, mroźne

powietrze – w łóżku był także znakomity.

Pochłonięta bez reszty pracą, zawsze powściągliwą Sara rzadko

zawierała bliższe znajomości z mężczyznami. Nie mogła sobie nawet

przypomnieć, kiedy doszło do czegoś takiego ostatnim razem. Nie

potrafiłaby też znaleźć w pamięci przeżycia równie podniecającego,

sympatycznego i bogatego w satysfakcję erotyczną, jak to, które

zawdzięczała Jimowi.

Uśmiechnęła się markotnie. Uczone księgi mówiły, że szansa na

poczęcie jest większa, jeżeli kobieta przeżywa przy stosunku orgazm.

Biorąc pod uwagę eksplozję, do jakiej doprowadził ją Jim, mogła być

pewna efektu.

– Może wrócę do hotelu i Wezwę taksówkę? Tutaj też powinna zaraz

jakaś nadjechać, ale mogę... – wyrwał ją z zadumy głos Jima.

Nie chciała, żeby zamawiał taksówkę w hotelu, W obawie, że dzięki

temu wpadnie na jej trop, gdyby rzeczywiście miał później ochotę ją

background image

znaleźć. Jej wóz stał zaparkowany o dwie ulice dalej, ale nie miała

zamiaru się z tym zdradzać. Z pewnością zapamiętałby markę i numer

rejestracyjny.

Gdyby udało się złapać taksówkę na ulicy, mogłaby wsiąść aby okrężną

drogą wrócić do swojego samochodu i pojechać do domu, gdzie zrobiłaby

sobie gorącą kąpiel i odpoczęła.

Boże, pomyślała błagalnie, spraw, żebym zaszła w ciążę, bo drugi raz

nie zdobędę się na to, co zrobiłam.

Jim – przygarbiony z zimna – rozglądał się bacznie po pustych ulicach,

– Słuchaj – odezwał się z nutą troski. – Uważam, że powinniśmy...

Sara zerknęła na niego, kombinując gorączkowo, jak się go pozbyć.

Pragnęła jak najprędzej dostać się do domu i w bezpiecznym zaciszu zająć

się swoim bezcennym skarbem. Jeżeli naprawdę zaszła w ciążę, te

cudowne nowe komórki w jej ciele są jak wątły blady płomyczek: trzeba

go pilnować i pieczołowicie utrzymywać przy życiu.

Przystanęła – zwracając głowę w stronę Jima – i nagle poczuła, że od

tyłu wbija jej się pod żebra coś twardego. Z przerażenia nogi zrobiły jej się

jak z waty. Dostrzegła że Jim zaciska nerwowo szczęki i w tej samej

chwili usłyszała za sobą czyjś chrapliwy głos:

– Nie ruszać się, bo pokroję paniusię na kawałki. Nie żartuję.

Zabrzmiało to jak tekst z marnego gangsterskiego filmu i Sara miała

ochotę się roześmiać, ale powstrzymał ją rzut oka na zesztywniała, zaciętą

ponuro twarz Jima.

To nie był głupi kawał.

Sarze zrobiło się słabo, żołądek podjechał jej do gardła, ale z całych sił

starała się zachować zimną krew i nie ulec ogarniającej ją panice.

background image

– Zabierz to od niej! – rzucił ostro Jim i szarpnął się gwałtownie.

– Zamknij się! To ja tu rozkazuję. A teraz zdejmij grzecznie zegarek i

daj mi go. Potem opróżnisz portfelik i bez żadnych sztuczek. Nie

chciałbym zrobić krzywdy tej miłej pani.

Sara nie mogła widzieć napastnika, ale słyszała jego zgrzytliwy głos i

świszczący, nierówny oddech tuż przy uchu, co znaczyło, że jest raczej

niskiego wzrostu. Czuła zapach nie mytego ciała i dreszcz dygoczącego w

nim napięcia.

Boi się bardziej niż ja, pomyślała, ale była to niewielka pociecha.

Zdawała sobie sprawę, że człowiek z nożem w ręku staje się pod

wpływem strachu nieobliczalny, a przez to bardziej niebezpieczny.

Jim także zdawał się to rozumieć, ponieważ spokojnie odpiął swój

kosztowny złoty zegarek i wręczył go rabusiowi, po czym uczynił to samo

z wyjętymi z portfela pieniędzmi. Ale widać było, że kipi w nim

wściekłość, dłonie mu drżały, a twarz tak sposępniała, że Sarą owładnął

jeszcze większy strach.

Lękała się, że dojdzie do czegoś strasznego, czemu nie będzie mogła

zapobiec, stojąc z nożem przyłożonym do boku, między dwoma,

gotowymi lada moment skoczyć ku sobie mężczyznami.

– Teraz ty! – usłyszała skierowane do siebie wezwanie. – Pieniądze i

biżuteria!

Sara zachwiała się lekko i Jim zrobił niezdecydowany krok w jej stronę,

ale zawahał się widząc, jak się krzywi boleśnie pod mocniejszym

naciskiem noża. Napastnik machnął nakazująco ręką i Jim cofnął się z

groźnym błyskiem w oczach.

– Słyszała paniusia? – zachrobotał znów głos. – No, dalej!

background image

– Nie mam... To znaczy mam przy sobie tylko dwadzieścia dolarów. Na

taksówkę.

– Dawaj.

Trzęsącymi się rękami wygrzebała banknot z torebki i podała mu go

przez ramię nie odwracając się.

– Teraz biżuteria!

– Ale... – w głosie Sary zabrzmiała trwoga. – To jedyna pamiątka po

mojej matce. To tylko srebro. Ma małą wartość. Proszę mi tego nie

zabierać...

– Stul dziób! – zachrypiał za nią gniewny głos. – Nie wciskaj mi tego

kitu. Zdejmij to, ale już!

Po policzkach Sary pociekły ciepłe słonawe łzy. Z rozpaczą odpięła

naszyjnik i zdjęła kolczyki, a napastnik łapczywie pochwycił łup.

– Dobra – powiedział. – Teraz się zmywam. Ale wezmę ze sobą na

trochę paniusię, żeby szanowny pan nie wykręcił jakiegoś numeru.

Chodźmy, ślicznotko. Bądź grzeczna i miła. Będziesz szła ciut przede

mną.

W momencie, gdy wymawiał ostatnie słowa głos powędrował mu

raptem w górne rejestry i zadźwięczał cienko dyszkantem. Po kilku

sekundach Jim otrząsnął się z oszołomienia i błyskawicznie runął na

rabusia.

Po chwili o płyty chodnika zadzwonił wielki nóż, a przerażona Sara

patrzyła, jak Jim szarpie się z napastnikiem. Dopiero teraz mogła mu się

przyjrzeć. Był niski, chudy, ubrany w postrzępione dżinsy i brudną,

podartą bluzę narciarską. Twarz zakrywała mu maska z czarnej

pończochy.

background image

Chociaż zwinny i żylasty, nie miał oczywiście szans w walce z Jimem

Flemingiem, ale w zaciekłym milczeniu wywijał mu się jak piskorz.

Wreszcie Jim zakleszczył go w zagięciu ramienia a kiedy wolną ręką

zerwał mu z głowy pończochę – oboje z Sarą zamarli ze zdumienia.

Spoglądała na nich zuchwale, twarz wyrostka, chłopca właściwie, o

gładkiej dziecięcej buzi i nosie obficie upstrzonym piegami.

Patrzył na nich z wściekłością, starając się powstrzymać łzy gniewu i

upokorzenia. Jim zmienił nieco pozycję, aby go mocniej uchwycić, a

chłopak ze zręcznością kota skorzystał z okazji. Wyśliznął się spod łokcia

Jima i jednym krótkim szarpnięciem wyprysnął na wolność, zmykając co

sił w nogach, obutych w podniszczone trampki.

Jim rzucił się za nim w pościg, a zszokowana Sara stała jak wryta,

wodząc za nimi wzrokiem, aż znikli jej z oczu za rogiem.

– Hej! – krzyknęła nagle na cały głos. – Moja biżuteria!

Schyliła się, zdjęła szybko pantofle, wsadziła je do kieszeni i popędziła

śladem Jima, nie zważając na ból stóp kaleczonych nierówną, oblodzoną

powierzchnią trotuaru.

Niepostrzeżenie znalazła się w wąskich, zaśmieconych zaułkach

śródmiejskiej dzielnicy slumsów. Położona w niestosownej bliskości

błyszczących gmachów biurowych i eleganckich butików, kryła w cieniu

wielkiego bogactwa smutne skupiska nędzy i degradacji. Były to stare,

zakopcone, rozpadające się domy, których lokatorzy gnieździli się w

ciasnych zatęchłych mieszkaniach. Ale Sara nie miała czasu na

kontemplację społecznych kontrastów. Brakowało jej tchu, kłuło ją w

boku, dokuczały obolałe stopy. Co najgorsze, Jim był wciąż daleko przed

nią i lada chwila mógł się jej całkiem zgubić.

background image

Była już bliska poniechania pogoni, kiedy dostrzegła, jak przystaje

przed wąskim wejściem do jednego z domów, po czym wpada do wnętrza.

Zmuszając się do zwiększenia tempa, wbiegła za nim i znalazła się. w

mrocznym, zapleśnialym budynku u podnóża brudnych, pokrzywionych

schodów. Zobaczyła że zatrzymał się z wahaniem na chwiejnym podeście,

przed odrapanymi drewnianymi drzwiami.

Sara wzdrygnęła się. Dom był tak odrażający, wilgotny i śmierdzący,

że opuściła ją odwaga. Kto wie, co mogło się czaić za tymi drzwiami?

Zanim jednak zdążyła powstrzymać Jima ostrzegawczym okrzykiem,

napierał już na deski całą siłą barku. Lichy zamek ustąpił natychmiast i

drzwi rozwarły się na oścież, odsłaniając pasmo mdłego światła. Jim z

kocią ostrożnością zerknął do wnętrza, po czym z wolna przekroczył próg

i zniknął z pola widzenia Sary. Stała zasapana na dole, nieomal pewna, że

lada chwila Jim ukaże się na klatce schodowej, uciekając przed gradem

kul.

Jednakże nic się nie działo. Wszędzie – w cuchnącym korytarzu, na

obskurnych schodach, na zarzuconej śmieciami uliczce – panowała cisza.

Sara zebrała się na odwagę. Wspięła się powoli na schody, popchnęła

wyważone przez Jima drzwi, postąpiła czujnie kilka kroków i przystanęła

w bezbrzeżnym zdziwieniu.

Jim, odwrócony tyłem, stał pośrodku maleńkiego pokoju, prawie

zupełnie pozbawionego mebli. W jednym kącie znajdowało się wąskie

metalowe łóżeczko dziecięce, w drugim sterta koców i sfatygowana

kołyska, na wpół schowana za dziurawą zasłoną zwisającą we wnęce,

która służyła kiedyś jako szafa. Tu i tam walały się różne przedmioty

gospodarstwa domowego, na poobijanym kredensie znalazła miejsce stara

background image

płytkowa kuchenka elektryczną obok niej ustawione były dwa tekturowe

pudła najwyraźniej w charakterze szafek kuchennych. Wyrostek, który

zabrał Sarze naszyjnik, usiłował – przybrawszy wyzywającą pozę –

zasłonić sobą łóżko. Pośród zwilgotniałych, zbarłożonych pledów

siedziało na nim jakieś dziecko. Wielkie nieruchome oczy i ściągnięta

twarzyczka nadawały mu wygląd sennej wystraszonej sowy.

Na widok wchodzącej Sary, chłopak wytrzeszczył wzrok i

zaalarmowany Jim odwrócił ku niej głowę.

– Nie powinnaś tu przychodzić – mruknął.

– On ma mój naszyjnik – odparła zawziętym tonem.

Chłopiec sprężył się, jakby zamierzał uciec. Jim dał nagle dużego susa i

obłapił go niedźwiedzim uściskiem. Nie rozluźniając uchwytu, sięgnął mu

zręcznie palcami do kieszeni i odebrał zagrabione rzeczy, choć chłopak

stawiał zaciekły opór. Scena ta pobudziła do żałosnego płaczu skurczone

na łóżku dziecko. Sara podbiegła do niego szybko i uklękła, chcąc mu się

lepiej przyjrzeć. Była to dziewczynka, mniej więcej dziewięcioletnia, o

błękitnych oczach i jasnych włosach, krzywo podciętych wokół uszu. Sara

odgarnęła jej z czoła zmierzwione kosmyki, poruszona do głębi budzącym

litość wyglądem małej i błagalnym wyrazem zalęknionych, zalanych łzami

oczu.

– Już dobrze, kochanie – szepnęła. – Nikt ci tu nie zrobi krzywdy. Jak

masz na imię?

– Nazywam się... – dziewczynka chlipnęła, połykając łzy. – Nazywam

się Ellie – dokończyła cichym, schrypniętym głosikiem.

– A to jest twój brat, prawda? – spytała Sara wskazując na chłopaka,

który wciąż próbował rozpaczliwie wyrwać się Jimowi.

background image

– Tak – odpowiedziała szeptem – Ma na imię...

– Zamknij się, Ellie! – krzyknął chłopiec i poniechawszy na chwilę

oporu cisnął jej rozjuszone spojrzenie. – Nic im nie mówi Dziewczynka

zacisnęła usta i znowu zaczęła płakać.

– Słuchaj, kolego – odezwał się Jim, – Myślę, że nie bardzo rozumiesz

sytuację. Uspokój się na moment i nastaw ucha na to, co ci powiem,

dobrze?

Przy tych słowach wzmocnił uchwyt, obezwładniając chłopaka, aż ten

usłuchał i przestał się szamotać.

– Wiemy już, gdzie mieszkasz i jeśli złożymy na ciebie skargę za to, co

zrobiłeś, popadniesz w wielkie kłopoty. Tak więc, nie możesz się teraz

stawiać, prawda?

Chłopak wbił wzrok w popękane klepki podłogi i nic nie odpowiedział.

– Prawda? – powtórzył łagodnie Jim, uzupełniając pytanie ponownym

naprężeniem muskułów.

– Tak – wymamrotał posępnie chłopiec. – Chyba nie mogę.

– Dobrze. Jak masz na imię?

– Billie.

– Świetnie. A teraz, Billie, powiedz, kto się wami zajmuje. Jest tu jakaś

dorosła osoba?

– Tylko ja – odparł dumnie Billie, zadzierając ku Jimowi piegowatą

twarz.

Jim popatrzył na niego w milczeniu i zaczął znowu zaciskać obręcz

swych ramion.

– Mów prawdę, Billie – rzekł ostrzegawczym tonem. – Nie chcę

wysłuchiwać kłamstw.

background image

– Ale to prawda – powiedział Billie. – Pan mnie puści, dobra? Nie

ucieknę.

– Skąd pewność, że tego nie zrobisz?

– A stąd – odrzekł chłopak zdziwiony, że można zadawać tak głupie

pytania – że nie zostawię tu pana bo by pan zabrał dzieciaki, to chyba

jasne, co?

– Dzieciaki? – powtórzył zaskoczony Jim. – Jest tu jeszcze jakieś

dziecko, oprócz tej dziewczynki?

Jak gdyby w odpowiedzi na to pytanie, kolebka za podartą kotarą

zaczęła się bujać i skrzypieć. Po chwili wydźwignęła się z niej do pozycji

stojącej mała figurka, balansująca niepewnie na różowych pofałdowanych

nóżkach. Uchwyciwszy się pulchnymi rączkami skraju zasłony, wydała z

siebie zdumiewająco mocny wrzask, czerwieniejąc z oburzenia.

– Chyba wyrzyna mu się następny ząbek – objaśniła Ellie,

przepraszającym i zatroskanym tonem niczym młoda mamusia. – Ma już

pięć – dodała dumnie pod adresem uśmiechającej się Sary.

Następnie ześliznęła się z łóżka – istny szkielecik, obleczony we

flanelową koszulkę z krótkimi rękawami oraz wyświechtane spodnie od

dresów – i wyjęła niemowlę z kołyski, zginając się pod jego ciężarem.

– Chodź – powiedziała cicho Sara. – Pozwól mi go ponosić.

Ellie zawahała się, ale podała dziecko Sarze, która przytuliła je do

siebie, opierając policzek o jasną mechatą główkę. Chłopczyk miał jakieś

dziewięć miesięcy, wyglądał zdrowo, a jego bawełniana koszulina i

pieluszki wyróżniały się czystością, wyjątkową w tym zarosłym brudem

otoczeniu.

Ellie i Billie obserwowali ruchy Sary z milczącą obawą. Posłała im

background image

uspokajający uśmiech, poklepawszy czule małego, który czknął i przycichł

wtulony w nią ufnie.

– Jak on się nazywa? – spytała Sara dziewczynkę, która podeszła do

niej z kocykiem, aby owinąć mu gołe nóżki.

– Arthur.

– Ładne imię. Uroczy dzieciak. Widać, że się nim dobrze opiekujecie.

– To dlatego... Dlatego was obrobiłem – odezwał się Billie zgaszonym,

jakby zawstydzonym głosem, bez cienia poprzedniej agresywności.

Po raz pierwszy przemówił jak dziecko, którym w istocie był.

– Arthurowi wyrzynają się zęby i naokoło szerzy się grypa, więc

potrzebne jest mu mleko i soki owocowe, a to dużo kosztuje. Poza tym już

prawie chodzi i musi mieć buciki, bo podłoga jest tu zimna i sterczą z niej

drzazgi.

Jim zasępił się i popatrzył na dzieci wzrokiem, w którym malowało się

skrajne niedowierzanie pomieszane ze zgrozą.

– Czy wy naprawdę nas nie bujacie? Nikt się wami nie zajmuje?

Mieszkacie tu sarni z tym pędrakiem?

– Zgadza się – odparł Billie.

– Nie wierzę – sparował krótko Jim. – To niemożliwe.

– Niby dlaczego? – spytał Billie. – Mam już trzynaście lat, a Ellie

prawie jedenaście. To chyba dosyć, żeby dopilnować takiego szkraba.

Powiem panu, , że Arthur ma u nas lepszą opiekę niż większość tutejszych

dzieci.

– Jak długo to trwa? Jak długo mieszkacie tu sami?

– Od lata. To jest od śmierci mamy – rzeki Billie.

– Popijała – dorzucił wyjaśniającym tonem.

background image

– Ale kiedy nie piła, była całkiem fajna – wtrąciła lojalnie Ellie. –

Zanim urodził się Arthur nie piła dość długo i nawet pracowała. Sprzątała

wieczorami w biurach. Przynosiła nam jabłka, czekoladę i inne smakołyki

– westchnęła rzewnie na wspomnienie dawnych dobrych czasów.

– Ale po urodzeniu Arthura znowu zaczęła pić – podjął Billie. –

Przeważnie była tak ululana, że nie mogła nic koło niego zrobić. Chciała

nas oddać Opiece Społecznej i mówiła, że wtedy nas rozdzielą i wyślą w

różne miejsca.

– Co było potem?

– Powiedziałem, że jak nas zgłosi do Opieki, to zabiorę dzieciaki i

ucieknę – rzekł spokojnie Billie.

– Powiedziałem, że sam się nimi zajmę, żeby się nie . przejmowała. No

i dałem sobie radę.

– Okradając ludzi – rzucił Jim.

– Hej, szefie, nigdy tego przedtem nie zrobiłem. To było pierwszy raz.

Zwykle sprzedaję makulaturę, załatwiam ludziom różne sprawy i tak dalej

Ale teraz się zląkłem, że Arthur zachoruje, a on potrzebuje mnóstwa

rzeczy...

– Kiedy wasza matka umarła – wtrąciła Sara – jak – sobie radziliście?

Czy żadne władze nie dowiedziały się, że zostaliście sami i...

Billie potrząsnął przecząco głową.

– Nikt o tym nie wiedział. Ona umarła... – urwał i spojrzał na Ellie,

która z pobladłą, zastygłą twarzą przystanęła przy kołysce ściskając w

chudych dłoniach butelkę ze smoczkiem.

– Umarła – ciągnął Billie – na ulicy, dość daleko stąd i nikt nic o niej

nie wiedział. Byłem tam i widziałem, jak ją wkładali do karetki.

background image

– A inni ludzie w budynku? – spytała Sara. – Czy nikt...

– Nie mają pojęcia, że umarła. Myślą, że ktoś z nami jest. Tutaj nikt nie

wtyka nosa w cudze sprawy. Co miesiąc biorę zasiłek rodzinny, płacę

czynsz i mam spokój. Tu każdy jest zajęty sobą. Tak to jest – zakończył

Billie swoje małe przemówienie i popatrzył zawadiacko na Sarę i Jima.

– Musimy kogoś zawiadomić – odezwał się Jim z wahaniem w głosie. –

Nie możecie dłużej żyć jak...

– Jeśli pan to zrobi – przerwał mu Billie – nawiejemy stąd, a w nowym

miejscu może być jeszcze gorzej niż tutaj.

– Ale dlaczego? – zapytał Jim. – Dlaczego nie chcecie żadnej pomocy,

jedzenia, ubrania? A co ze szkołą? Chodzicie do szkoły?

– Przestaliśmy w tym roku – odparł Billie. – Po – śmierci mamy. W

szkole za bardzo się do wszystkiego przyczepiają. Mam kilka książek i

uczę Ellie tego i owego. Mamy też książkę o tym, jak trzeba pielęgnować

małe dzieci. Zrozumcie, że nie możemy iść do Opieki. Z miejsca ktoś

zaadoptuje Arthura i zabierze go, bo to fajny berbeć, a wszystkim zależy

tylko na maluchach. Mnie ani Ellie nikt nie weźmie.

Z oczu Ellie Izy popłynęły dwiema niepohamowanymi strużkami.

Sara popatrzyła na nią niespokojnie.

– Nic na razie nie rób – zwróciła się do Jima. – Dajmy im trochę

pieniędzy, a jutro przecież możemy wrócić i postarać się, żeby...

Jim zatrzymał na niej szybkie, badawcze spojrzenie, jakby dopiero

teraz uświadomił sobie jej obecność. I widząc ją – czarująco zarumienioną,

w eleganckiej futrzanej kurtce i jedwabnej sukni, ale wciąż bez pantofli i

ze śpiącym dzieckiem w ramionach – doznał dziwnie mieszanych uczuć.

– Jutro, urocza damo? – spytał miękko. – Wspaniale! Przyjechać po

background image

panią do domu, czy może spotkamy się gdzie indziej?

Sara wróciła raptownie do rzeczywistości. Przypomniała sobie, że musi

się nadal maskować i zachować absolutną anonimowość, aby Jim nigdy

nie odkrył, kim jest i czym się zajmuje.

– Po namyśle – burknęła zimno – doszłam do wniosku, że z pewnością

sam będziesz umiał załatwić wszystko jak należy. Napraw przed wyjściem

ten wyłamany zamek i niech ci nie wpadnie do głowy mnie śledzić. Czy

mogę prosić o mój naszyjnik? Pójdę już sobie.

Wrócę tu, obiecywała sobie w myślach. Wrócę, kiedy się tylko

upewnię, że on się tu nie kręci. Wrócę i przyniosę im mnóstwo rzeczy:

jedzenie, ubranie, ciepłe ciuszki dla malutkiego, książki, zabawki.

Ze starannie maskowanym żalem rozstała się z zaspanym malcem i

podeszła do Jima. Popatrzył jej w oczy i bez słowa zwrócił naszyjnik,

kolczyki i pomięte dwadzieścia dolarów. Sara schowała biżuterię do

kieszeni, banknot dała Billiemu, wsunęła stopy w pantofle i skierowała się

ku drzwiom. W korytarzu przystanęła na ułamek sekundy i ignorując

kompletnie Jima, uśmiechnęła się do dzieci, które przyglądały się jej, nic

nie mówiąc.

– Arthurek jest naprawdę wspaniały – rzuciła im na odchodnym i

prędko zbiegła po trzeszczących schodach, znikając pośród nocy.

background image

Rozdział 4

Jim popatrzył bezradnie na dzieci, po czym wypadł z pokoju i pognał

po schodach. Wybiegłszy przed dom, zdążył jeszcze dostrzec sylwetkę

oddalającej się zamaszystym krokiem Sary.

– Cholera! – zaklął głośno, wahając się co robić. Miał ogromną ochotę

dogonić ją i zmusić do wyjawienia, jak się nazywa i dokąd idzie. Bał się

rozpaczliwie, że jeśli tego nie zrobi, nigdy już jej nie odnajdzie.

Ale na górze czekała na niego trójka bezbronnych dzieci. Musiał

naprawić ten zamek, żeby czuły się bezpieczne.

Zanim się zdecydował, co robić, Sara znikła za rogiem. Jim nie ruszał

się z miejsca jeszcze przez kilka chwil, wpatrzony w pustkę ulicy. W

końcu wzruszył ramionami, odwrócił się i zaczął wolno wstępować na

schody.

W mieszkaniu zastał rwetes. Arthur siedział w kołysce i z piąstką w

buzi wydzierał się wniebogłosy. Ellie i Billie miotali się po pokoju,

pakując co się da do kartonowych pudeł. Wyglądało na to, że się kłócili i

chyba Billie brał górę, sądząc po spuszczonej głowie Ellie i łzach na jej

policzkach.

Na widok Jima zmieszali się. Ellie jak oparzona upuściła na ziemię

naręcze jakichś gałganów. Billie przyglądał mu się wyzywająco, twarz

miał pobladłą zaciętą.

Jim spoglądał to na jedno, to na drugie, krzywiąc się cierpiętniczo, gdy

Arthur wzmagał swój wrzask i potrząsał kołyską, która chybotała się

niebezpiecznie.

– Co mu jest? – spytał Ellie. – Może weźmiesz go na ręce?

background image

Ellie otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale Billie powstrzymał ją

nagłym gestem ręki.

– Słuchaj, pan – rzekł znużonym głosem – weź pan na wstrzymanie,

dobra? Niech pan idzie do domu i zostawi nas w spokoju. Głupio mi, że

chciałem was skasować, ale odzyskał pan wszystko i nie ma sprawy,

dobra? Chcemy zostać sami.

– Jasne – odpowiedział Jim. – Zostawię was, a za dwie minuty

weźmiesz te biedne dzieciaki i uciekniecie.

– Przerabialiśmy to już – odparł Billie z uporem.

– Dawałem sobie radę przedtem, dam sobie i teraz.

– Chwileczkę... zaczął Jim, ale zaraz umilkł i spojrzał bezradnie na

Ellie, która wyjęła Arthura z kołyski, próbując go bezskutecznie uciszyć.

– On jest głodny, Billie – odezwała się smutnym głosem. – Trzeba go

nakarmić.

– Więc weź butelkę i zrób to!

– Ale... już nic nie zostało. Wieczorem wypił resztkę mleka i wtedy ty

powiedziałeś, że postarasz się o pieniądze i...

– Stul dziób! – syknął Billie, zanim Jim zdążył się wtrącić. – Słuchaj

mała. dodał łagodniejszym tonem – dostałem od tej pani dwudziestaka.

Zaraz wyjdę i kupię mleko w nocnym sklepie. Daj mu na razie coś do

żarcia, skórkę chleba, czy co innego. Może go to zatka na ten czas...

Urwał i spojrzał na Jima, jakby przypominając sobie o jego obecności.

– Proszę pana – rzekł błagalnie – czy nie mógłby pan sobie pójść i dać

nam spokój? Nie musi się pan o nas martwić.

Uwagi Jima nie uszło, że w głosie chłopaka nie słyszało się już

zadziornych, zuchwałych nut. Pobrzmiewało w nim ogromne,

background image

przytłaczające znużenie.

Biedaczysko, pomyślał Jim, zapominając o gniewie, jaki w nim

wcześniej wzbudził postępek chłopca. Ma trzynaście lat i cały świat na

swoich barkach.

– Wiesz co – nagle podjął decyzję. – Dosyć już tego wszystkiego. Biorę

was do siebie. Bez żadnego gadania. Prześpicie się, nakarmimy małego, a

jutro pomyślimy co dalej. A teraz w drogę. Włóżcie coś na siebie i

ubierzcie Arthura.

Ellie zbladła jak płótno. Z rozszerzonymi ze strachu źrenicami

przycisnęła do siebie dziecko.

– Nic z tego – oznajmił ponuro Billie. – Wiadomo, że zaraz pan

zadzwoni do Opieki Społecznej i za tydzień pójdziemy z Ellie do dwóch

różnych przytułków, a Arthura ktoś zaadoptuje. Nic z tego. Raczej pana

ukatrupię.

Jim wzdrygnął się zaszokowany zimną zaciętością w głosie chłopca.

Nic nie mówiąc, patrzył mu prosto w oczy, aż Billie opuścił wzrok i

kopnął gniewnie nadkruszoną klepkę butwiejącej podłogi.

– Może takie groźby są dobre dla twojej małej siostry, chłopcze –

powiedział Jim ze spokojem. – Ale mnie nie zastraszysz. Nie mam

zamiaru zawiadamiać Opieki i daję słowo, że nie pozwolę was rozdzielić.

Chcę tylko wziąć do domu tych dwoje dzieciaków żeby się ogrzały i nie

głodowały. I zrobię to z twoją pomocą, albo bez niej. Idziesz z nami, czy

nie?

Billie spojrzał na niego spode łba, wciąż nastroszony i podejrzliwy. Ale

nie wyrzekł słowa wzruszył tylko z rezygnacją ramionami i wykonał pod

adresem Ellie jeden ze swych rozkazodawczych gestów. Dziewczynka

background image

popatrzyła na Jima z wyrazem pokornego smutku, podała mu Arthura i

zajęła się upychaniem jego szmatek w kartonowych pudłach.

Jim trzymał niezgrabnie dziecko, zaskoczony siłą z jaką kręciło mu się

w rękach i pojemnością jego płuc. Chcąc uciszyć małego, ułożył go sobie

w zakolu lewej ręki i zaczął wolno kołysać. Arthur, który nigdy jeszcze nie

doświadczył tak mocnego oparcia spojrzał zdziwiony w górę, przestał

płakać i niespodziewanie uśmiechnął się.

Rozczuliło to Jima.

– Cześć – mruknął ze wstydliwym uśmiechem. – Cześć, zuchu. Jesteś

głodny? Mamy cię stąd zabrać i poczęstować mlekiem? Tak jest, zrobimy

to. Zrobimy.

Tymczasem Ellie zapełniła karton i podniosła go, zatoczywszy się

lekko pod ciężarem. Billie, nadal milczący i ponury, chwycił drugie pudło

i oboje ruszyli do drzwi.

– No dobra – odezwał się Billie. – Jesteśmy gotowi. Jak mamy iść, to

idźmy.

– Chwileczkę – rzekła Ellie i stawiając karton na podłodze, podeszła do

Jima i owinęła dziecko szczelnie starym kocem.

Jim prześliznął się zdziwionym spojrzeniem po załadowanych pudłach.

– A co z resztą rzeczy? – zapytał. – Zamek jest zepsuty. Mogą was

okraść.

– To wszystko, co mamy – odparł Billie. – Nie licząc mebli, ale to nic

nie warte graty.

– A wasze palta? Czy Ellie nie ma czegoś cieplejszego? Na dworze jest

zimno, a mój samochód stoi o parę przecznic dalej, – Ellie jest

przyzwyczajona do zimna – burknął Billie. – Pospieszmy się, bo Arthur

background image

znów zacznie ryczeć.

W chwilę potem opuścili budynek i wyszli na mroźną ulicę. Jim niósł

opatulonego Arthura, obok dreptały dzieci, dźwigając w milczeniu swój

dobytek. Ellie od czasu do czasu popatrywała niespokojnie na ruchliwy

kokon w ramionach Jima, Billie wlepia! wzrok przed siebie, minę miał

obojętną, bez żadnego wyrazu.

Jim przyglądał mu się z ukosa świadom, że przy najbliższej okazji

chłopak będzie próbował czmychnąć razem z dziećmi.

Boże drogi, westchnął ciężko. Będę musiał cały czas mieć go na oku. A

przecież rano idę do pracy.

W jaki sposób zapewnić dzieciom opiekę? W co ja się Wpakowałem?

Kiedy doszli do samochodu, umieścił Billiego z kartonami na tylnym

siedzeniu, a Ellie usiadła z przodu z Arthurem na podołku, wybałuszając

oczy na kolorowe girlandy bożonarodzeniowych lampek, zdobiące fasady

domów.

– O jejku, jakie ładne – szepnęła niemal niedosłyszalnie.

– Co jest ładne, Ellie? – spytał Jim.

– Te światełka. Nie widziałam takich nigdy.

– To z powodu świąt, Ellie. Naprawdę nigdy ich nie widziałaś?

– Chyba nie – potrząsnęła głową. – Mama wieczorem zawsze

wychodziła, a ja siedziałam cały czas w domu. Och, jakie śliczne –

powtórzyła z zachwytem. – Jak w bajce, jak zaczarowane.

Niebawem Jim wjechał na parking przed masywnym wieżowcem, w

którym mieszkał.

– Czy ta pani tam będzie? – spytała raptem Ellie.

– Jaka pani? O kogo ci chodzi?

background image

No, ta piękna pani, która była u nas w mieszkaniu. Będzie tutaj?

– Nie – odparł krótko Jim. – Nie będzie jej.

Ellie zmarkotniała, ale przezwyciężając nieśmiałość drążyła dalej.

– A może ta pani przyjdzie jutro?

– Czemu pytasz, Ellie?

– Jest taka piękna. Jak księżniczka. I była dla mnie taka dobra.

Chciałabym... Chciałabym znowu ją zobaczyć.

– Ja też – rzekł miękko Jim, a dziewczynka spojrzała na niego ze

zdziwieniem. – Ja też, Ellie – powtórzył.

Oszołomione ogromem budynku, wytwornym holem i portierem w

uniformie, dzieci czekały nerwowo, aż winda dotrze do celu. Jim otworzył

drzwi do mieszkania i wpuścił swoich małych gości do wewnątrz.

Ellie stanęła jak wryta, rozglądając się wokół z otwartą buzią i

błyszczącymi oczami, jak gdyby nagle znalazła się w raju.

– Och, Billie – wyszeptała po chwili, gdy podziw wziął górę nad

lękiem. – Patrz, jak tu pięknie! Jakie obrazy, jaki wielki dywan. To

prawdziwe futro, co Billie? A te rośliny! Zupełnie jak w telewizji!

Zaskoczony reakcją dziewczynki, Jim próbował spojrzeć na swoje

lokum jej oczami. Mieszkanie było istotnie wygodne, wykończone i

urządzone ze smakiem. Rzeczywiście, wszędzie widać było uwielbiane

przez Jima rośliny doniczkowe, niektóre z nich osiągały rozmiary małych

drzewek.

W gruncie rzeczy mieszkanie było raczej skromne, w każdym razie tak

by je z pewnością określiło wielu przyjaciół Jima. Wiedząc, że pochodzi z

bardzo bogatej rodziny, zastanawiali się często, czemu nie przeprowadza

się do czegoś trochę odpowiedniejszego. Nie mieli pojęcia że Jim

background image

zainwestował cały posiadany kapitał, a od ukończenia szkoły nie wziął od

ojca ani centa. Byliby zdumieni, gdyby wiedzieli ile wysiłku kosztowało

niekiedy Jima opłacenie czynszu. Nie mógł nawet marzyć o wynajęciu

czegoś większego i bardziej komfortowego.

– Nie podniecaj się, Ellie – rzekł chłodno Billie. – To nie miejsce dla

nas i bądź pewna, że nie pobędziemy tu długo.

Słowa te dobitnie przypomniały Jimowi o jego dylemacie.

Uzmysłowił sobie, że Billie ma rację. Byłoby okrucieństwem pozwolić

tym sierotom zakosztować luksusu i bezpieczeństwa, jeśliby miało to być

im zaraz odebrane. Ale, jak je urządzić w mieszkaniu, które ma tylko

jedną sypialnię? Co będą robiły przez cały dzień? Poza tym trzeba o nie

zadbać, pomyśleć o nauce i o opiekunce dla Arthura, gdyby Ellie poszła do

szkoły.

Nagle poczuł na sobie ironiczny wzrok chłopca i zrobiło mu się

nieswojo, jak gdyby Billie czytał w jego myślach i wiedział, co go trapi.

Zażenowany, rozprostował ramiona i z wymuszoną serdecznością

zwrócił się do Ellie, nadając głosowi w miarę przekonywające brzmienie:

– Nie martw się, mała. Pomieszkacie tu jakiś czas, a jeśli się

przeniesiecie, to do miejsca które będzie tak samo dobre. I to wszyscy

troje. Obiecuję. A teraz pójdziemy spać. Ta wersalka jest rozkładaną a tam

w rogu, będzie chyba można bezpiecznie ułożyć Arthura.

Podczas gdy Jim i Ellie krzątali się, ścieląc posłania i szykując

legowisko dla Arthura Billie zaszył się w kąt i w milczeniu śledził uważnie

ich ruchy z zimnym, posępnym wyrazem twarzy.

Długość źdźbła w badanej grupie próbnej wzrosła przeciętnie o 2,6

background image

milimetra – dyktowała Sara do swego małego magnetofonu – natomiast

boczne blaszki liściowe...

Raptownie wyłączyła mikrofon i obróciła się na krześle, patrząc na

zaśnieżony krajobraz za oknem. Po chwili zdjęła okulary, potarła palcami

skronie, a na jej rozmarzonej twarzy pojawił się anemiczny uśmiech.

Ponownie włączyła magnetofon.

– To już trzeci dzień – urwała żeby spojrzeć na zegarek, po czym

miękkim łagodnym głosem zaczęła znowu mówić do mikrofonu: – Mniej

więcej sześćdziesiąt dwie godziny od zapłodnienia. Zygota po podziale

mitotycznym weszła w fazę blastocytową i przygotowuje się obecnie do

zagnieżdżenia się w ściance macicy.

Wymawiając te słowa, Sara poczuła w sobie osobliwe łaskotanie,

leciutki tajemniczy dreszczyk, przenikający aż do szpiku i uśmiechnęła

się, że jest taka niemądra. Było oczywiste, że nawet jeśli w poniedziałek w

nocy została zapłodniona, nie miała jeszcze prawa doznawać żadnych

oznak ciąży. A widoki na zapłodnienie wcale nie były takie duże, jeśli

wziąć pod uwagę późniejsze wydarzenia – szok wskutek napadu,

szaleńczy uliczny sprint na lodowatym zimnie, wreszcie wzruszenie

spowodowane niedolą owych trojga dzieci. Szanse zapłodnienia w tak

niepomyślnych okolicznościach można było określić jako prawie zerowe.

A jednak czuła ten dziwny skurcz pod sercem, niesamowite, nieokreślone

uczucie, że coś się w niej dzieje.

– Już wkrótce – podjęła strapionym głosem dyktando – będę miała

poranne mdłości oraz niepohamowany apetyt i jakiś doktor powie mi, że

ciąża jest urojona.

Przerwała nagrywanie i przesunęła taśmę wstecz, aby zetrzeć zapis, po

background image

czym znowu popadła w zamyślenie.

Po raz kolejny stanął jej przed oczami obraz tych trojga osieroconych

dzieci. Przez minione dwa dni raz po raz odpierała pokusę powrotu do

tamtego mieszkania decydując, że powinna wykreślić z pamięci wszystko,

co zaszło tamtego wieczoru.

Dręczyła ją obawą że Jim posłuży się dziećmi jako swego rodzaju

przynętą, że zaczai się w pobliżu i wypadnie z ukrycia, kiedy ona zjawi się

znowu w tej okropnej norze.

Rozterki Sary były przede wszystkim związane z jej ewentualną ciążą.

Bała się, że jeśli Jim ją odszuka i dowie się kim jest, może w przyszłości

zgłosić swe prawa do dziecka.

Ostatecznie Flemingowie byli bogaci i wpływowi. Jim był jedynym

synem senatora Jamesona Kirklanda Fleminga III i dotąd się nie ożenił. Co

będzie, jeżeli Sara urodzi chłopca, a oni zechcą uczynić z niego Jamesona

Kirklanda V?

Myśl, że sprawa mogłaby trafić do sądu, że plany, jakie sobie ułożyła

co do sposobu wychowania dziecka, zostałyby pokrzyżowane, była dla

Sary nie do zniesienia. Niczego nie pragnęła w tej chwili tak bardzo, jak

zapomnieć raz na zawsze o Jimie Flemingu i iść dalej swoją drogą.

Nie zastanowiła się na razie co będzie, jeżeli nie zaszła w ciążę. Gzy

postara się wówczas uwieść Jima po raz drugi, czy też znajdzie sobie

innego mężczyznę na ojca swego dziecka?

Z zatroskaną miną założyła z powrotem okulary i wzięła się do

porządkowania wydruków komputerowych. Ale wciąż nie potrafiła

wyrzucić z pamięci piegowatej twarzy Billiego, wymizerowanej buzi Ellie

i małego Arthurka, który podsypiał tak słodko na jej rękach.

background image

Nagłym ruchem zatrzasnęła pokrywę magnetofonu i schowała go do

biurka.

W tejże chwili rozległo się pukanie do drzwi i pojawił się Carl,

promieniując świątecznym nastrojem. Sara uśmiechnęła się w duchu.

Wiedziała, że podczas przerwy na lunch koledzy urządzili sobie małe, ale

bardzo wesołe przyjęcie.

– Wychodzę, Saro – powiedział Carl. – Przyjemnych świąt. Do

zobaczenia w przyszłym tygodniu.

– W przyszłym tygodniu? – spytała zaskoczona. – Ale mamy dopiero

czwartek, prawda?

– Saro, w niedzielę jest Boże Narodzenie. Prawie wszyscy wzięli sobie

jutro wolny dzień. Instytut będzie zamknięty przez cztery dni.

Zapomniałaś?

Przez chwilę patrzyła na niego pustym wzrokiem, aż dotarł do niej sens

tej informacji i rozpogodziła się nagle.

– Racja – powiedziała energicznie, wstając z krzesła i zdejmując kitel.

– W niedzielę jest Boże Narodzenie. No, to na mnie już czas. Mam coś do

załatwienia.

Schowała okulary do futerału i sięgnęła po płaszcz.

– Saro – zaczął nieśmiało Carl – dokąd się wybierasz?

– Po zakupy – odrzekła lekko. – Muszę kupić trochę świątecznych

prezentów.

– Ale – ciągnął z zakłopotaniem – mówiłaś przecież, że w tym roku nie

będziesz sobie zawracać głowy świętami. Powiedziałaś, że nie masz z kim

ich obchodzić i chcesz przez ten weekend podgonić trochę robotę.

– Owszem – odparła. – Ale mam też znajome dzieci i chcę im coś kupić

background image

na Gwiazdkę.

– Saro, kochanie, wiesz przecież, , jak bardzo chcielibyśmy z Melanią

widzieć cię u nas. Zawsze jesteś najmilszym gościem, a i dzieciaki byłyby

zachwycone, gdybyś przyszła.

– Wiem, o tym Carl – uśmiechnęła się, zarzucając gruby szal na

ramiona. – Ale gdy się nie ma rodziny, Boże Narodzenie nie jest takie

ważne i nie powinno się przysiadać do cudzego świątecznego stołu. Mam

naprawdę szczery zamiar solidnie popracować. Po prostu tak się składa że

poznałam dzieci, którym chcę zrobić frajdę na Boże Narodzenie.

Carl wpatrywał się w nią bez słowa. Nigdy nie przestawała go frapować

jej niezwykła uroda. Zastanawiał się także, co może oznaczać ten nowy

błysk w oczach uśmiechającej się Sary.

– Proszę o zielone sztuczne robaki – zwróciła się Sara do ekspedienta w

domu towarowym. – Są podobno najlepsze na jeziorne pstrągi...

– Na pewno, proszę pani – odrzekł zgnębionym głosem ekspedient. –

Tyle że nie ma teraz sezonu na przybory wędkarskie i nie wiem, czy...

– Och, proszę – powiedziała przymilnie Sara. – Ja wiem, że to kłopot i

bardzo mi przykro. Wie pan, kupuję sprzęt wędkarski dla chłopca, który

nigdy w życiu nie łowił ryb i bardzo mi zależy na tych robakach.

Pod wpływem jej uśmiechu ekspedient, znękany tłumem spóźnionych

klientów, zapomniał o zmęczeniu.

– Oczywiście – wyjąkał oszołomiony. – Momencik. ... Muszę

sprawdzić na zapleczu.

Czekając na niego, Sara przypomniała sobie, jak kiedyś ojciec zabierał

ją ze sobą latem na ryby. Siedzieli w cieniu nad brzegiem strumienia,

zarzucone wędki tkwiły w wodzie, a on opowiadał jej o właściwościach

background image

różnych roślin, rosnących dookoła. Ciekawe, co Billie powiedziałby na

taką wyprawę?

Wezmę go latem na ryby, przyrzekła sobie, zapominając na chwilę o

kompletnej nierealności tego projektu. Jak tylko zrobi się ciepło zabiorę je

wszystkie na piknik i przez cały dzień będziemy łowić ryby.

Ekspedient wrócił, trzymając w ręku jaskrawozielone kawałki

pokrytego kłaczkami plastiku.

– Zostały tylko dwa – powiedział przepraszająco. – I kosztują cztery

dolary sztuka. W lecie mieliśmy spory popyt na te robaki.

– Cieszę się, że udało się panu je znaleźć! Są świetne na pstrągi.

Dziękuję, że zadał pan sobie tyle trudu.

Obdarzając go następnym promiennym uśmiechem, włożyła przynęty

do wózka, gdzie już leżała skórzana rękawica do baseballu oraz żółte

plastikowe radio.

Rozanielony ekspedient patrzył za nią gapowato i zwracając się do

następnego klienta wciąż szczerzył bezwiednie zęby.

Zakupy dla Arthura były łatwe. Sara kupiła mu kilka ciepłych

śpioszków i sweterków, puszyste skarpetki, kombinezony oraz kilka par

pantofelków i bucików. Nie była pewna numeracji, ale pamiętając jaki był

ciężki i tłusty, wzięła dość duże rozmiary.

Wybierając zabawki, zdecydowała się na zestaw manipulacyjny,

złożony z różnych gałek, dźwigienek i guzików, po naciśnięciu których

rozlegały się różne odgłosy i skoczne melodyjki.

Po chłopcach przyszła kolej na Ellie. Zostawiła ją sobie na koniec, bo

kupowanie prezentów dla dziewczynki sprawiało jej największą

przyjemność. Nie zapomniała jeszcze, co to znaczy mieć dziesięć lat i co

background image

w tym wieku najbardziej raduje.

Lalki skreśliła od razu. Ellie miała przecież Arthura, który był poza

wszelką konkurencją.

Najpierw poszła do działu konfekcji dziewczęcej po swetry, spódnice,

spodnie i rajstopy. Dobierała przeważnie pastelowe kolory, odpowiednie

dla bladej, delikatnej cery Ellie.

Kupiła jej też komplet książek z Anią tą z „Zielonego Wzgórza",

oprawny w skórę pamiętnik zamykany na złoty kluczyk i „układankę

jubilerską" – zbiór muszelek do łączenia w ozdobną biżuterię.

Wreszcie doprowadziła wyładowany wózek do kasy, i bez zmrużenia

oka zapłaciła przeraźliwie wysoki rachunek. Ciągle zajętą rzadko miała

okazję do wydawania pieniędzy. W tym wypadku koszty nie miały

znaczenia, prawdziwie cieszyła się z zakupu tych podarków.

Nucąc do wtóru kolędę płynącą z głośników ulicznych, wrzuciła do

auta stos kolorowych pakunków i ruszyła w kierunku dzielnicy, w której

mieszkały dzieci. Mijając pub, gdzie udało jej się złowić Jima, poczuła

mrowienie w sercu i przeszedł ją dreszcz. Rozejrzała się nerwowo, czy

kłoś nie śledzi jej samochodu i potrząsnęła zaraz głową zła, że ulega

bzdurnym urojeniom.

Mimo to, kiedy dojechała na miejsce, ogarnął ją lęk. Zamknęła

starannie wóz i oglądając się bojaźliwie podeszła do drzwi, przed którymi

walały się plastikowe worki ze śmieciami. Weszła pospiesznie na górę,

starając się nie wdychać wyziewów zagrzybionej klatki schodowej.

Na podeście przystanęła z wahaniem, wyłamany przez Jima zamek nie

był naprawiony. Pchnęła drzwi i zajrzała do wnętrza. Pokój był pusty, jeśli

nie liczyć zdezelowanej kołyski, brudnych koców w kącie, obskurnego

background image

łóżka i strzępów papieru. W powietrzu unosiła się zatęchła woń i było

oczywiste, że nikt tu już nie mieszkał.

Uciekli, pomyślała Sara. Po naszym wyjściu Billie zabrał dzieci, bojąc

się, że po nie wrócimy.

Wyobraziła sobie mroźne zaśnieżone ulice, wychudłą, wystraszoną

Ellie z Arthurem na rękach i łzy nabiegły jej do oczu.

– Och, nie – jęknęła głośno. – Och, nie.

Wtem przypomniała sobie zachowanie Jima, tutaj, w tym pokoju. Jak

go poruszyła sytuacja dzieci, jak nie mógł uwierzyć, że są całkiem same,

jak się przejął ich losem.

To dawało jakąś nadzieję. Może Fleming znalazł dzieciom jakieś

miejsce? Sprawiał wrażenie prawego człowieka i – ku zdziwieniu Sary –

ciepłego i wrażliwego.

Ale nie wolno jej się opierać na domysłach. Musi wiedzieć na pewno,

czy Jim zajął się dziećmi, czy też do tej pory wałęsają się po ulicach bez

dachu nad głową. A to znaczy – uprzytomniła sobie ze ściśniętym sercem

– że ma tylko jedno wyjście.

Rada nierada, będzie musiała zatelefonować do Jima Fleminga.

background image

Rozdział 5

Było już późne popołudnie i laboratoria świeciły pustkami, tylko kilka

osób kręciło się po korytarzach, składając sobie pospiesznie świąteczne

życzenia.

Sara wpadła do swego pokoju, cisnęła płaszcz na krzesło i sięgnęła do

szuflady po teczkę Jima Fleminga. Przerzuciła ją szybko i jej obawy się

potwierdziły.

Prywatny numer Jima był zastrzeżony i nawet wścibski detektyw,

którego wynajęła wiosną, nie zdołał go uzyskać. Nie mogła więc

zatelefonować do domu i przepytać służącą albo gospodynię. Musiała

zadzwonić do jego biura.

Wcale jej się to nie uśmiechało.

Jim był dyrektorem w spółce, mającej niedużą sieć sklepów z

artykułami sportowymi. I bynajmniej nie zawdzięczał stanowiska swoim

osiągnięciom futbolowym. Traktował pracę serio, spędzał większość czasu

w biurze i dość rzadko pozwalał sobie na relaks, podczas którego grywał

w badmintona lub pobierał lekcje malarstwa. Było więc bardzo

prawdopodobne, że i dzisiaj będzie jeszcze w pracy.

Sara miała przed sobą kartkę z jego bezpośrednim numerem i staczała

ze sobą walkę. Przełamała się wreszcie, tknięta myślą o zakupionych

prezentach.

– Czy mogę mówić z panem Flemingiem? – odezwała się do sekretarki,

mając wciąż cichą nadzieję, że go nie zastanie, że może wyjechał gdzieś

na święta.

– Wolno wiedzieć, kto mówi?

background image

Sara zawahała się, zdjęta paniką.

– Proszę powiedzieć, że to przyjaciółka Ellie i Billiego. Znajoma w

czarnej sukni – dorzuciła i zrobiło jej się gorąco ze wstydu.

W chwilę później zgłosił się Jim.

– Halo, to naprawdę ty, urocza damo?

Na dźwięk jego głosu Sarę naszła niespodziewanie fala wspomnień.

Czuła nieomal namacalnie dotyk jego rąk i ust, i tę niewyobrażalną

rozkosz, jaka ją przenikała, kiedy się kochali.

– Halo, jesteś tam jeszcze? – zapytał niespokojnie.

– Tak... Jestem – wyjąkała. – Dzwonię bo... po prostu chciałam się

dowiedzieć, co z dziećmi.

– Co z dziećmi? Dobrze, ale w jaki sposób do mnie trafiłaś? O ile

pamiętam, mówiłaś, że nie wiesz, kim jestem?

– Pozwoliłam ci to jedynie domniemywać – odparła spokojnie.

– Myślę – rzekł wesoło – że pozwoliłaś mi domniemywać wiele rzeczy,

prawda, urocza damo? I ciekaw jestem, dlaczego?

– Nie zadzwoniłam po to, żeby się przekomarzać czy wspominać

tamten wieczór. Chciałam tylko zapytać o dzieci.

– No to proszę. Pytaj.

– Już ich tam nie ma. Pomyślałam, że może wiesz, co się z nimi stało.

– Skąd wiesz, że już ich nie ma w mieszkaniu? Byłaś tam?

– Kupiłam im trochę drobiazgów na Gwiazdkę i pojechałam tam dziś

po południu. Ale pokój był pusty, widać było, że już w nim nie mieszkają

Zlękłam – Billie zgarnął dzieciaki i prysnął – dokończył pogodnie Jim.

– Właśnie. Przyszło mi to do głowy. Billie miał raczej nieprzyjazną

minę.

background image

– Jeszcze jak – odparł Jim z nagłą powagą. – To miło – dodał – że masz

dla nich podarki. Ellie się ucieszy.

– A więc wiesz, gdzie one są. – Sara spostrzegła ze zdziwieniem, że

ogarnia ją uczucie ogromnej ulgi.

– O, tak. Wiem. A Ellie nie przestaje o tobie mówić. Nazywa cię

księżniczką i pyta, kiedy wrócisz. Nie chce przyjąć do wiadomości, że

tego nie wiem.

– Och – rzekła Sara ostrożnie. – To... to sympatyczne.

– I co mam jej powiedzieć? Kiedy się pokażesz?

– Czy to znaczy – spytała z wahaniem – że dzieci są u ciebie?

– Owszem. Ciśniemy się we czworo. Właściwie w pięcioro, ale Maude

wraca na noc do domu.

– Maude? – spytała Sara, czując nagle nieprzyjemne ukłucie pod

żebrem.

– Maude Willett. Wspaniała starsza pani, którą poznałem na nartach.

To było w poniedziałek, tego samego dnia, kiedy...

– Tak, tak – przerwała mu spiesznie Sara. – Rozumiem. Mów dalej.

– No więc, zaprzyjaźniłem się z nią. Uczyłem ją – jazdy na nartach, a

potem dała mi swój adres i zaprosiła na kolację. Nie poszedłem, ale kiedy

na drugi dzień obudziłem się z tymi dzieciakami koło siebie, zadzwoniłem

do niej. Przyszła natychmiast i zaprowadziła porządek. Mówię ci, to

cudowna kobieta. Jeden z siedmiu cudów współczesnego świata.

Sara miała ochotę zapytać go o pozostałe sześć, ale ugryzła się w język.

Zastanawiał ją dziwnie niefrasobliwy sposób mówienia Jima, jakby go coś

radośnie podniecało i skłaniało do żartobliwości.

– No i co zamierzasz? – spytała żywo. – Zatrzymasz dzieci u siebie, czy

background image

masz inne pomysły?

– Och, Boże! – Głos mu nagle spoważniał. – To nie takie proste, urocza

damo. Widzisz.

Umilkł, jakby mu ktoś przeszkodził, najpewniej sekretarka, bo po kilku

sekundach Sara usłyszała, jak odpowiada: – „Nie teraz, Shelley. I nie łącz

mnie z nikim, dobrze? Mam ważną rozmowę. Ktokolwiek zadzwoni,

powiedz, że odezwę się później".

– Halo, jesteś? – usłyszała Sara po chwili.

– Oczywiście, zacząłeś opowiadać o dzieciach.

– Właśnie. Nie mam pojęcia, co robić. Wpadłem z kretesem.

Zauważyłaś – dodał raptem – że kiedy w najlepszej wierze starasz się

komuś pomóc, popadasz najczęściej w tarapaty?

Wyrzekł to z przygnębieniem i nie bez goryczy, co wywołało w Sarze

przypływ współczucia, ale zaraz je stłumiła.

– W czym problem? – spytała. – Nie mogą się przystosować do

luksusu?

– O, przystosowują się świetnie. Zdumiewająco szybko. Umieją już

posługiwać się wideokasetami i pilotem, wiedzą jak działa kuchenka

mikrofalowa, jak regulować temperaturę w pokoju, opanowali raz-dwa

całą tę egzotyczną technikę.

– A więc sęk w tym, że przystosowują się nazbyt dobrze, prawda? –

powiedziała domyślnie Sara. – Bo po kilku dniach takiego komfortu nie

będą już w stanie odnaleźć się w swoim dawnym świecie.

– Billie to wiedział – rzekł Jim bezradnie. – Zrozumiał to od razu tej

nocy, kiedy wziąłem dzieci do siebie. Spojrzał na mnie, jak gdyby chciał

powiedzieć: „Dobra, szefie. Na razie w porządku. Ale co dalej?" I miał

background image

rację.

– A czy nie możesz – zaczęła ostrożnie Sara. – Czy nie mógłbyś... po

prostu zatrzymać ich na stałe? To znaczy, czy jest to całkiem niemożliwe,

żebyś...

– Nie jest to niemożliwe – odparł posępnie – ale cholernie trudne. Billie

jest cały czas na mnie wściekły za to, co zrobiłem. To zimny, cyniczny

chłopak, którego wychowała ulica i nie ma do mnie zaufania. Ucieknie

razem z dziećmi, jak tylko nawinie się sposobność. Poza tym u mnie jest

za mało miejsca dla – tylu osób. No i sąsiedzi już o nich wiedzą,

administrator ostrzegł mnie taktownie, że to nie może trwać za długo.

– Czy to budynek dla bezdzietnych?

– Otóż to.

– A to dopiero! A co z Opieką Społeczną? Skontaktowałeś się z nimi?

– Tak. Billie miał absolutną słuszność. Są przeciążeni robotą, mają za

mało personelu i za mało pieniędzy. Nie da się umieścić całej trójki w

jednym zakładzie. Pracownik, z którym rozmawiałem, powiedział, że

Arthura najprawdopodobniej ktoś zaadoptuje, ale pozostała dwójka

znajdzie się pod „tymczasową opieką".

– Ale chyba taka rządowa opieka to coś lepszego niż warunki, w jakich

żyli?

– Nie w tym wypadku. Nie masz pojęcia jak Billie i Ellie ubóstwiają

tego małego. Można się popłakać ze wzruszenia. Gdyby Ellie odebrano

Arthura nie podźwignęłaby się nigdy z rozpaczy. Jestem tego pewny.

– A więc, jakie masz wyjście?

– Bo ja wiem... Maude bardzo mi pomaga, ale niedługo wyjeżdża na

zimowe wakacje i zostanę sam. Chyba będę musiał wziąć wolne dni, żeby

background image

mieć dzieci na oku. I znaleźć jakieś inne mieszkanie, może kupić – domek,

choć Bóg jeden wie, skąd wytrzasnę od razu tyle pieniędzy.

Był wyraźnie zgnębiony i przybity, i Sara współczuła mu serdecznie.

Korciło ją, żeby zaproponować swój dom, ale odparła tę pokusę, bo

zdawała sobie sprawę, jakie może to spowodować komplikacje. Jim dowie

się, gdzie ona mieszka, a jeśli okaże się, że zaszła w ciążę, będzie musiała

zatroszczyć się o własne dziecko. Zresztą u niej też było za ciasno, nie

pomieściliby się wszyscy.

– Tak czy owak – powiedział, przybierając znów pogodny ton – jest to

mój kłopot. Ją zabrałem dzieciaki do siebie i ja muszę ponieść

konsekwencje. A teraz musimy coś postanowić w twojej sprawie.

– W mojej? – obruszyła się Sara. – A to dlaczego?

– Masz przecież te prezenty? I chcesz je im dostarczyć, prawda?

– No... tak – potwierdziła zmieszana. – Jeśli to możliwe...

– Ależ oczywiście. Może dziś wieczorem? Wpadniesz na

przedświątecznego drinka i ułożymy twoje dary pod choinką. Po raz

pierwszy, odkąd tam mieszkam, kupiłem choinkę. Na specjalne życzenie

Ellie. Mamy też lampki, gwiazdę i wszystko co trzeba.

– Och – powiedziała cicho Sara. – Jest na pewno śliczna.

– Kiedy skończyliśmy ją ubierać, przyciemniłem – światło i

zaświeciłem lampki. I wtedy Elbe się rozpłakała. Schowała się do spiżarni

i łkała przez godzinę. Naprzymilałem się jej co niemiara, żeby wreszcie

wyszła.

– Co jej się stało?

– Powiedziała, że to zbyt piękne, że ją od tego aż coś boli w środku.

– Och – szepnęła tylko Sara, czując, że jej oczy zachodzą łzami.

background image

– Sama widzisz, w jakich jestem opałach. Jeszcze kilka takich

doświadczeń i nie będzie mowy o rozstaniu się z nimi.

– Tak – zgodziła się Sara. – Na to się zanosi.

– Musisz jeszcze wiedzieć – dodał Jim – że drzewko straciło już trochę

na urodzie. Dolne gałęzie znalazły się w strefie aktywności Arthura i

Lancelota.

– Lancelota?

– To szczeniak Maude. Nie znosi samotności, więc Maude zabiera go

ze sobą. A on zabawia się z Arthurem w demolowanie lokalu.

– Biedaczysko z ciebie – zaśmiała się.

– Miło słyszeć, urocza damo, że znów się śmiejesz. Nawet nie wiesz,

jak bardzo chcę cię znów zobaczyć.

– Proszę – szepnęła z drżeniem. – Proszę, nie...

– W porządku – powiedział rzeczowo. – Trąbię na odwrót.

Zrozumiałem aluzję. Żadnych zalotów.

– A więc co z tymi prezentami? Przyjdziesz wieczorem?

Sara umilkła, skręcając nerwowo sznur telefonu.

– Rozumiem – stwierdził. – Moja obecność byłaby niepożądana,

prawda?

– Tak mi przykro – szepnęła Sara. – Po prostu...

– Nie ma sprawy – przerwał jej. – To może jutro, po lunchu? Będę cały

dzień w biurze. Dam ci adres i możesz zostać, jak długo zechcesz.

– Tak będzie najlepiej.

– Obiecuję, że się nie zjawię i że nikt nie będzie cię śledził. Co nie

znaczy, że nie miałbym na to ochoty – dorzucił szczerze – ale wiem, jaką

frajdę zrobisz dzieciom, więc postaram się tego nie zepsuć. Wierzysz mi?

background image

– Tak – powiedziała, dziwiąc się sama temu zapewnieniu. – Wierzę ci.

– Świetnie. Podyktuję ci adres. Masz długopis?

Sara znała ten adres na pamięć. Prawdę mówiąc, w czasie gdy

planowała zamach na Jima, kilkakrotnie krążyła samochodem pod jego

domem. Mieszkał w eleganckiej dzielnicy, zaledwie o kilka ulic od jej

instytutu. Udała jednak, że skrzętnie notuje wskazówki Jima.

– Doskonale – powiedział z werwą Jim. – Uprzedzę dzieci, że

przyjdziesz. Ellie dostanie gorączki z emocji. Kiedy się czymś ekscytuje –

dodał miękkim tonem – przycicha, blednie, a oczy robią się jej okrągłe jak

spodeczki.

– Dziękuję – rzekła Sara. – Bardzo ci dziękuję.

– Nie ma za co. Pamiętaj tylko, że gdybyś zmieniła zdanie i zechciała

zobaczyć się ze mną, ja także będę się cieszył jak dziecko. Nie zapomnisz?

– Nie – odparła półgłosem, czując, że krew zaczyna jej szybciej krążyć.

– Nie zapomnę.

– Do widzenia, urocza damo. Dzięki za telefon – powiedział i odłożył

słuchawkę, zostawiając Sarę sam na sam z jej myślami, wpatrzoną

nieruchomo w aparat.

Jim także siedział długo w zadumie, ze wzrokiem utkwionym w swój

telefon. Doznawał bardzo mieszanych uczuć, ale przede wszystkim cieszył

się jak mały chłopiec, że Sara zadzwoniła.

Oczywiście był świadom, że nie chodziło jej o niego. Postawiła sprawę

jasno, że martwiła się tylko o dzieci. Ale jednak zadała sobie trud, żeby

wywiedzieć się, kim jest i odnalazła go.

Zmarszczył czoło, patrząc nieruchomo na przeciwległą ścianę, pod

background image

którą stała oszklona gablotka wypełniona jego sportowymi trofeami.

Coś mu się błąkało po głowie, w zakamarkach pamięci, jakieś echo

takiego samego głosu, jakim odezwała się Sara, mówiąc ze śmiechem:

„Biedaczysko z ciebie". Gdzieś, kiedyś, słyszał już ten głos. Miał

doskonałą pamięć słuchową i wiedział, że się nie myli. Nabierał coraz

mocniejszego przekonania, że spotkanie z Sarą nie było – wbrew pozorom

– przypadkowe. Musiała go chyba znać i miała jakieś własne powody, dla

których doprowadziła do zbliżenia między nimi.

– Jesteś już wolny, Jim?

Spojrzał ku drzwiom, w których stała pogodnie uśmiechnięta

sekretarka.

– Tak, Shelley. Kogo tam masz? Czy to ktoś ważny?

– To senator – powiedziała, patrząc na niego z uwagą.

Uśmiech Jima zgasł momentalnie, twarz mu stężała.

– Dobrze, Shelley – opanował się momentalnie – poproś go.

Kiedy wyszła wziął z biurka mały jaspisowy przycisk do papierów i

ścisnął go w dłoni, aż mu pobielały knykcie.

Jego rysy nie wyrażały już teraz żadnych emocji. Po chwili otworzyły

się drzwi i do pokoju wszedł ojciec Jima.

– Cześć – rzucił, siadając w skórzanym fotelu naprzeciw biurka. –

Wesołych Świąt!

– Wesołych Świąt, tato – odpowiedział Jim zimno.

– Jameson Kirkland Fleming Ul miał sześćdziesiąt trzy lata, ale wciąż

był atrakcyjnym mężczyzną i trzymał się doskonale. Miał gęste

szpakowate włosy, jasnoniebieskie oczy i opaloną twarz, a jego wciąż

szczupła sylwetka zachowała wiele z tężyzny młodych lat. Patrząc na

background image

niego, Jim mógł widzieć siebie, niczym w lustrze pokazującym przyszłość.

Senator nosił szare miękkie buty z cholewami, czarne spodnie z ostrymi

kantami, kosztowny tweedowy blezer, śnieżnobiałą koszulę i bezbłędnie

zawiązany krawat.

Stary dba o siebie, nie ma co, niechętnie skonstatował w duchu Jim.

Cokolwiek by się o nim myślało, trzeba przyznać, że sprawia korzystne

wrażenie.

– Jak leci, synu? – rzucił lekko senator, jak gdyby widywali się

codziennie, a nie raz do roku.

– Świetnie, tato – odparł Jim zwięźle. – Po prostu świetnie.

– Interesy idą dobrze? – zapytał, rozglądając się po gustownie

urządzonym gabinecie.

Gdyby nie te zaciśnięte kurczowo dłonie na poręczach fotela można by

sądzić, że stary jest na pełnym luzie, pomyślał Jim.

– Tak – odpowiedział zdawkowo. – Dość dobrze. Jakoś sobie dajemy

radę.

Senator kiwnął głową, odchrząknął i spojrzał na syna z nagłym

przebłyskiem bojaźni w oczach.

– Pomyśleliśmy... – zaczął i umilkł, a Jim czekał spokojnie na dalszy

ciąg, nie zamierzając przyjść mu z pomocą.

– Pomyśleliśmy z ciotką Maureen, że może chciałbyś spędzić z nami

święta na ranczo. Byłoby miło, gdybyś... Chciałaby ci przyrządzić to, co

lubisz i widzieć cię choć raz przy rodzinnym stole w Boże Narodzenie.

Oczy Jima pociemniały w nagłym gniewie.

– Słuchaj – powiedział, tłumiąc wściekłość – dlaczego co roku z tym

wyskakujesz? Kiedy wreszcie mnie zrozumiesz? Nie mamy już sobie nic

background image

do powiedzenia. Dawno temu oświadczyłem ci, co o tobie myślę, a ty

odpłaciłeś mi się tym samym. Nie ma już o czym mówić, tato. Może byś

wreszcie dał sobie z tym spokój?

– A kto powiedział, że ma to trwać zawsze, synu? Minęło już prawie

siedemnaście lat od śmierci twojej matki i więcej niż dziesięć, odkąd

opuściłeś dom. Czas wiele zmienia. Ludzi także. Może jestem dziś innym

człowiekiem niż dawniej?

– Wątpię – rzekł wyniośle Jim. – ty jesteś jak prawo natury. Nigdy się

nie zmienisz.

– Ani ty, jeśli będziesz trwał w uporze. Ziemia wymaga uprawy,

związki między ludźmi również. Nie można się zdawać tylko na

przypadek.

– Zastanawiam się – rzekł Jim, obrzucając ojca zdumionym

spojrzeniem – czy zdajesz sobie sprawę, – jak paradoksalnie brzmią te

słowa w twoich ustach. Jeżeli ktoś miałby mnie pouczać, czym są związki

międzyludzkie to – na Boga! – z pewnością nie ty. Zapadło milczenie.

Wreszcie przerwał je senator.

– Wiem, że mnie nie lubisz, Jim – powiedział – i wiem z jakiego

powodu. Uważam też, że w jakiejś mierze masz rację. Ale czy ze względu

na ciotkę nie moglibyśmy zawrzeć rozejmu? Mo bardzo by chciała żebyś

przyjechał na Święta.

– Widuję się z ciotką od czasu do czasu. Nie muszę w tym celu

wstępować pod twój dach. Ona to rozumie.

– Zawzięty z ciebie człowiek, synu rzekł Fleming senior, potrząsając

głową. – Ogromnie zawzięty. Przykro mi – dodał i podniósł się do

wyjścia, obserwowany obojętnie przez Jima.

background image

– Któregoś dnia – odezwał się, przystając przy drzwiach – wkroczy w

twoje życie kobieta, na której ci będzie zależało. Mam nadzieję, że

wówczas – dla twojego własnego dobra – zdobędziesz się na

wyrozumiałość i trochę ciepła. Bo jeśli pozostaniesz nadal taki zimny i

bezwzględny, stracisz ją razem z szansą na szczęście.

W oczach Jima zamigotały groźne ogniki, ale opanował się i skinął ojcu

głową, patrząc bez słowa, jak zamykają się za nim ciężkie dębowe drzwi.

Po części żałował, że odniósł się tak opryskliwie i wrogo do prośby

ojca. Czasem prawdziwie chciał wykrzesać z siebie w stosunku do niego

więcej łagodności i zrozumienia. Z drugiej strony jednak, żarzył się w nim

zapiekły gniew, podsycany wciąż żywą pamięcią o cierpieniach matki. Jim

nie mógł zapomnieć jej łez i bolesnej udręki, z jaką wyczekiwała na

próżno ciepła i miłości od swego samolubnego, władczego męża.

Zabił ją, myślał Jim. Równie dobrze mógłby jej strzelić w skroń. Jak

mam o tym zapomnieć? Jak mogę przebywać w jego towarzystwie, śmiać

się i udawać, że wszystko jest w porządku po tym, co zaszło?

Przypomniał sobie słowa jakie na odchodnym wypowiedział ojciec i

nie mógł się nadziwić jego tupetowi.

Jim był pewien, że jeśli natrafi na kobietę swego życia, będzie ona

czulej traktowana i bardziej kochana, aniżeli żona jego ojca.

Wstał z fotela i niespokojnie zaczął chodzić po pokoju.

Wreszcie wyjął z szafy swoją skórzaną kurtkę, wciągnął ją na siebie i

wszedł do sekretariatu.

– Nie będzie mnie do końca dnia Shelley. Gdyby było coś ważnego,

zadzwoń wieczorem do domu. Reszta niech zaczeka do jutra.

– Dobrze – rzekła Shelley, zatrzymując z wahaniem palce nad

background image

klawiszami komputera. – Co do jutra – to... – zarumieniła się lekko –

obiecałam mojemu chłopakowi, że pójdziemy do jego rodziców, a w

zeszłym tygodniu powiedziałeś, że mogę mieć wolne, ale jeśli trzeba, to

przyjdę jutro.

– Nie, nie – odparł pospiesznie Jim. – Zapomniałem o tym wolnym

dniu. Będę tu jutro cały czas, ale chyba niewiele się będzie działo.

Wesołych Świąt, Shelley.

– Wesołych Świąt powiedziała rozpromieniona.

– Ale Jim – dodała ostrożnie – czy wszystko w porządku?

– Co masz na myśli?

– Och, nie wiem. Ostatnio wyglądałeś kiepsko, jakby zmęczony, albo

co.

– Kłopoty rodzinne – rzekł z bladym uśmiechem.

– Kłopoty rodzinne, Shelley.

Oczywiście nie mówił jej nic o swoich nowych obowiązkach. Pomny

na złowieszcze przepowiednie Billiego, trzymał je w sekrecie, w obawie

przed zakusami Opieki Społecznej. Wtajemniczona była siłą rzeczy

Maude, ale ona przysięgła nie pisnąć nikomu ani słowa.

Toteż Shelley, słysząc o kłopotach rodzinnych, przypuszczała, że

nawiązuje do wizyty senatora który zjawiał się co roku o tej porze, starając

się nadaremnie namówić Jima do wspólnego spędzenia świąt.

– Ciężka sprawa – powiedziała, kiwając ze zrozumieniem kędzierzawą

główką. – Kochana rodzinka może człowieka wykończyć. Wiem coś o

tym, wierz mi. Jim uśmiechnął się rozbawiony i wyszedł z biura.

– Mówi pan, że nigdy tu nie przychodziła? Nigdy?

– pytał z niedowierzaniem Jim.

background image

– Tylko tamtego wieczoru – odpowiedział barman, kończąc

polerowanie kolejnej szklanki.

– Ale przecież... zdawało mi się, że bywała tu dość często.

– No to, dlaczego nigdy pan jej przedtem nie widział?

– Przychodzę tu tylko w poniedziałki – rzekł Jim.

– Myślałem, że zjawia się tu na przykład w weekendy...

– Nigdy – oświadczył kategorycznie barman. – Nigdy jej u nas nie

widziałem. Tylko ten jeden raz.

– Jest pan tego absolutnie pewny? Nie myli się pan?

Barman znieruchomiał z następną szklanką w dłoniach.

– Wiesz co, synu? – powiedział pogodnie. – Mam już swoje lata, żonę i

zapuściłem sobie brzuszek, ale wciąż jestem mężczyzną. Myśli pan, że

mógłbym przeoczyć taką wystrzałową babkę?

– Rozumiem – uśmiechnął się Jim. – Chyba będę musiał popytać w

innych barach.

– Odstawił pusty kieliszek, włożył kurtkę i ruszył ku wyjściu.

Pub był prawie pusty, co pogłębiało jeszcze nękające Jima poczucie

samotności.

– Hej, proszę pana! – zawołał za nim barman. – Wesołych Świąt Mam

nadzieję, że znajdzie ją pan.

– Dzięki – odparł. – Ja też.

Brnął przez zaśnieżone ulice i odwiedzał na próżno jeden bar po

drugim. Popadał stopniowo w coraz większe przygnębienie. Nikt nigdzie

nie widział kobiety odpowiadającej jego opisowi.

Być może, przypuszczał Jim, uczęszcza zwykle do lepszych lokali, w

elegantszej części miasta, a tu znalazła się przypadkiem? W takim razie,

background image

jak ją znaleźć? Nie mógł przecież obejść wszystkich pubów i restauracji.

Poza tym nie miał nawet jej fotografii i w gruncie rzeczy tracił tylko czas.

Zaczynał żałować danej jej dziś obietnicy. Kobietą której szukał, z

którą tak mocno pragnął się znów spotkać, będzie jutro w jego własnym

mieszkaniu. A on przyrzekł, że zejdzie jej z drogi. Dał nawet słowo, że

nikt nie będzie jej szpiegować.

No cóż, nie ma rady, uczciwy człowiek nie rzuca słów na wiatr.

Gorączkowo starał się znaleźć jakieś inne wyjście, inny sposób

wykrycia, kim ona jest i gdzie mieszka.

Po namyśle postanowił, że napisze do niej list i poprosi Maude, żeby go

jej dała. Wyzna, jak bardzo mu zależy na spotkaniu, podkreśli, że gotów

jest przyjąć wszelkie warunki, że zostawi jej inicjatywę i swobodę

działania.

Podniesiony na duchu swym planem, wsiadł w samochód i skierował

się do domu. Po drodze bębnił niedbale palcami po kierownicy,

pogwizdywał w rytm nadawanych przez radio kolęd i układał sobie w

głowie list.

Równocześnie jednak nawiedzała go wciąż myśl, że już kiedyś tę

kobietę spotkał, tyle że w całkiem innych okolicznościach. Pamiętał jej

twarz i głos, ale nie potrafił jej ulokować w żadnym kontekście. Gdyby mu

się to udało, reszta poszłaby jak z płatka, dowiedziałby się o niej

wszystkiego.

Zasępił się znów, ale po chwili otrząsnął się z przykrego nastroju i

zwrócił myśli ku oczekującym go dzieciom i Maude, która z pewnością

przygotowała pyszną kolację.

background image

Rozdział 6

Senator Fleming podjechał swoim białym lincolnem pod rząd garaży.

Wprowadził wóz do wewnątrz, wysiadł i poszedł wzdłuż długiego szeregu

lśniących aut do małego pomieszczenia na zapleczu budynku.

Zastał tam niedużego człowieczka w nieokreślonym wieku, ubranego w

granatowy kombinezon, przykucniętego nad dużym kartonowym pudłem,

wyścielonym workami. Na widok senatora mężczyzna uniósł

pomarszczoną twarz i uśmiechnął się bezzębnie od ucha do ucha.

– Halo, Manny – odezwał się senator. – Jak się miewa suka?

– Baldzo dobzie – wyseplenił radośnie Manny. – Miewa się wybornie,

płoszę pana. Sześciolo małych. Somulocze.

– Cieszę się – rzekł senator. – Miałeś rację, Manny. Nie spodziewałem

się, że będzie już rodzić.

Nachylił się nad pudłem i popieścił jedwabiste uszy wielkiej spanielki,

która wyczerpana, lecz triumfująca, czuwała nad potomstwem. Fleming

przyjrzał się szczeniakom i pogłaskał je delikatnie, bez sprzeciwu ze

strony dumnej matki. Następnie wyprostował się, poprawił kanty spodni i

obrócił się ku wyjściu.

– Jeszcze coś, Manny? – zapytał – Nie przywieźli słupków do płotu,

płoszę pana. Ja i chłopcy nie możemy lobić nic bez słupków.

– Dobrze, zaraz do nich zadzwonię.

– I ten nowy buhaj wyglądać trochę smutny.

– Smutny? Jak to?

– No, nie za dobzie, wie pan. – Manny wykonał wymowny latynoski

gest. – Mozie tlochę choly, potrzeba tlochę witamin albo co...

background image

– Zajrzę do niego i zobaczę, czy nie trzeba wezwać weterynarza. Gzy

moja siostra widziała już szczeniaki?

– Tym razem uśmiech Manny'ego zdawał się zagrażać popękaniem

jego pobrużdżonych policzków.

– Panna Mo, być tu pławie całe lano. I dać już wszystkie imiona.

Senator uśmiechnął się do nadzorcy i wyszedł z garażu. Odetchnął

głęboko rześkim popołudniowym powietrzem, mile zdziwiony, że jest o

tyle czystsze i świeższe niż w odległym ledwie o kilkanaście kilometrów

mieście. Gospodarskim okiem rozejrzał się po rozległym terenie rancza.

Na tle zmrożonego pejzażu, dom i obejście rysowały się raczej ponuro, ale

rzucało się w oczy, że są nienagannie zadbane, żywopłoty były starannie

przystrzyżone, z kamiennych schodków i ścieżek odgarnięto do czysta

śnieg.

Czasochłonna kariera polityczna zmusiła Jamesona Fleminga do

sprzedaży większej części posiadłości. To, co zostało, traktował raczej

jako hobby niż źródło dochodu. Niemniej było to wciąż kilkadziesiąt

hektarów, na których pasło się nieduże stado rasowego bydła i kilka

pięknych koni. Poza tym okolica była śliczna i zawsze wracając tu

odczuwał błogie bezpieczeństwo, jakie dają domowe pielesze.

Zawahał się, czy nie wstąpić do obory, żeby rzucić okiem na buhaja,

który kosztował go ponad czterdzieści tysięcy dolarów, ale ostatecznie

zdecydował, że zrobi to potem i ścieżką z kamiennych płyt pomaszerował

do domu. Idąc przypomniał sobie spotkanie z Jimem. Pamiętał dokładnie

każde słowo ich rozmowy i myśl o niej odbiła się chmurą na jego twarzy.

Wszedł do holu, zdjął z siebie długie skórzane okrycie z futrzanymi

przybraniami i rozejrzał się. Gdzieś z głębi domu brzmiał donośnie

background image

stereofoniczny „Mesjasz" Haendla. Majestatyczne dźwięki oratorium

spływały w dół schodami, odbijały się od dębowych boazerii i oprawnych

w ołów szyb, wprawiały w drżenie cienko rżnięte kryształy i opadały

miękko na tureckie dywany.

Dom przesiąknięty był zapachem kwiatów, pasty do podłóg i

pieczonego ciasta. Senator pociągnął z uznaniem nosem, zanim wyruszył

na poszukiwanie swojej siostry.

Przystanął pod sklepionym w łuk wejściem do jadalni i o mało nie

parsknął śmiechem. Spod dużego rozsuwanego stołu sterczała para stóp w

tenisówkach, z tegoż rejonu dochodziły odgłosy głuchych uderzeń.

– Mo! – zawołał senator, zerkając pod stół. – Co, u licha, tam robisz?

Tenisówki wyśliznęły się na dywan, ujawniając odziane w dżinsy nogi i

szczupły korpus w różowej trykotowej koszulce. Następnie wynurzyła się

także głowa Maureen Fleming, a po chwili cała jej postać przyjęła pozycję

pionową. W ręku trzymała odrapaną oliwiarkę z długim dziobkiem.

– Cholerny stół się pozasychał – oświadczył; z powagą. – Trochę go

naoliwiłam, już po wszystkim Jameson uśmiechnął się do siostry. Wciąż,

jak kiedyś, nazywał ją „małą", chociaż miała już pięćdziesiąt trzy lata.

Maureen była osobą, na którą patrzyło się z przyjemnością. Niewysoka,

ruchliwa, miała figurę młode dziewczyny. Jej twarz była także

młodzieńcza, mimo zmarszczek wokół oczu i ust, pokryta zdrową

opalenizną, nabytą podczas wycieczek narciarskich na połaci za ranczem.

Jak wszyscy Flemingowie miała chabrowe oczy, a jej złocistorudawe

włosy tu i tam przyprószała siwizna.

Kiedy po śmierci żony Jameson został sam w wielkim domu z

piętnastoletnim wówczas Jimem, Maureen przyjechała na ranczo, aby

background image

pomóc bratu przez kilka pierwszych najtrudniejszych tygodni. Miała

wtedy trzydzieści pięć lat i dwa małżeństwa za sobą. Z pierwszym mężem

się rozwiodła, drugi zmarł na raka. Wyglądało na to, że czekają smutne

samotne życie, toteż bardzo chętnie zajęła się gospodarstwem brata i

wkrótce stała mu się nieodzowna. Jej wizyta rozciągnęła się na miesiące,

później na lata i obecnie senator zastanawiał się, jakby sobie bez niej

dawał radę.

– Po co majstrowałaś przy tym stole, Maureen?

– Mówiłam ci, że się zesechł. Nie daje się rozsunąć, żeby można było

włożyć klapy, więc pomyślałam. ..

– Mo, nie będziemy potrzebowali go rozsuwać. Będziemy tylko we

dwoje, no i Manny, Tom, Clarice i Eloise.

Maureen spuściła głowę, wbijając wzrok we wzory dywanu.

– On nie przyjedzie, Mo. Próbowałem go przekonać, ale nie zmienił

zdania. Już nigdy tu nie wróci.

– Och, Jamie... – westchnęła żałośnie, spoglądając na brata ze

współczuciem.

– Jaka szkoda, że nie można zacząć wszystkiego od nowa, Mo –

powiedział nagle, patrząc na bożonarodzeniowe przybranie na środku

stołu. – Gdyby życie dawało nam drugą szansę, wszystko mogłoby

potoczyć się lepiej, prawda?

– Ależ dostajemy drugą szansę, Jamie – rzekła z przekonaniem. –

Zawsze. Przyjdzie i nasza kolej. Pewnego dnia Jim zrozumie, że każdy

medal ma dwie strony i że ty masz własny punkt widzenia, tak samo, jak i

on. Zaczekamy, Jamie. On kiedyś powróci.

Senator potrząsnął głową ze sceptycznym uśmiechem.

background image

– Chciałbym dzielić twój optymizm, mała. Ale przecież rozmawiam z

nim rok w rok, a on jest jak bryła lodu. Ani odrobiny ciepła, nieustępliwy

jak skała.

– Taki sam uparciuch jak jego papa. Niedaleko pada jabłko od jabłoni –

powiedziała Maureen z miętym uśmiechem.

Jameson wyjął jej z rąk oliwiarkę.

– Nie będziemy o tym więcej mówić, Mo. Spędzimy święta w naszym

gronie i ani słowa o Jimie, dobrze? Zaniosę to z powrotem do garażu.

Będę musiał później spojrzeć na tego nowego buhaja. Manny powiada, że

jest „tlochę smutny".

– Widziałeś szczeniaki? – spytała z rozjaśnioną twarzą. – Prawda, że

śliczne?

– Absolutnie. Miałaś słuszność. Ten pies Willoughby'ego świetnie się

spisał. Trzeba będzie znów skorzystać z jego usług. Ale, ale... czy

dzwonili z tartaku w sprawie słupków? Manny twierdzi...

Nie przestając mówić, senator ujął siostrę energicznie pod ramię i

wyprowadził ją do holu. Wychodząc obejrzał się i zatrzymał smętnie

wzrok na stole, pośrodku którego widniały gałązki jałowca i ostrokrzewu.

Następnie szybkim ruchem nacisnął wyłącznik i pokój pogrążył się w

ciemności.

Obładowana pakunkami Sara, rozglądała się nerwowo po holu

wieżowca w którym mieszkał Jim Fleming. Nie dostrzegła nic

podejrzanego, ale wciąż dręczył ją lęk, że w każdym załomie ściany, za

każdą kolumną czają się tropiący ją prześladowcy.

Ze strachu, że Jim może ją zdemaskować, nie przyjechała własnym

background image

wozem, lecz wzięła taksówkę. Kierowca stał właśnie za nią także

objuczony paczka mi.

– Czy coś nie tak, proszę pani? – spytał. – O co chodzi?

– Nic, nic – odrzekła, ujęta jego troskliwością i rozejrzała się jeszcze

raz po holu, w którym nie było nikogo, prócz krzepkiego siwowłosego

portiera, obserwującego ich z grzeczną rezerwą ze swojej kabiny.

– Może pomogę pani zawieźć to wszystko na górę? – zapytał

taksówkarz.

– Nie, dziękuję – rzekła Sara. – Już sobie poradzę. Bardzo dziękuję.

Złożyła prezenty na małej kozetce przy wejściu i wręczyła kierowcy

wyszperany w torebce banknot, uśmiechając się wstydliwie, po czym

podeszła do odźwiernego.

– Przepraszam – odezwała się nieśmiało. – Mam tu trochę paczek.

Chciałabym dostarczyć je do mieszkania. .. pana Jima Fleminga. Czy

mogłabym...

– Ależ oczywiście – powiedział odźwierny. – Pan Fleming uprzedził

mnie o pani przyjściu. Pomogę pani ulokować to w windzie.

– Bardzo pan uprzejmy. Jest tego sporo.

Przestąpiła w ślad za nim próg dźwigu, a kiedy stalowe drzwi się

zasunęły, serce zaczęło jej bić jak młotem.

– Mrozek wciąż trzyma – zagaił grzecznie odźwierny. – Ale święta

powinny być mroźne i śnieżne, prawda?

– Tak – bąknęła Sara. – Oczywiście.

Znienacka naszła ją przeraźliwa pewność, że została oszukana przez

Jima, który czeka na nią w mieszkaniu i zmusi ją do wyjawienia kim jest i

dlaczego mu uległa.

background image

– Jesteśmy na miejscu, proszę pani – odezwał się odźwierny. – Da

sobie pani radę z tym bagażem? Coś blado pani wygląda.

– Czuję się dobrze, dzięki – odparła Sara, wychodząc na wyłożony

dywanem korytarz.

uśmiechnęła się z wysiłkiem, zacisnęła usta i z udaną obojętnością

pomaszerowała za portierem ku drzwiom, na których widniała skromna

mosiężna tabliczka z napisem:, J. K. Fleming".

Drzwi otworzyła pulchna kobieta w welwetowym, pomarańczowym

dresie, o krągłej różowej twarzy, otoczonej siwymi loczkami.

– Pani jest pewnie... Maude – wyjąkała Sara. – Przyniosłam trochę

drobiazgów dla dzieci.

– Tak jest, proszę. Jim spodziewał się, że pani przyjdzie – powiedziała

pogodnie, patrząc roześmiana na odźwiernego, który wlepiał w nią wzrok

pełen – uwielbienia. – Siedzi jeszcze w biurze, ale dzieci są w domu,

nawet Billie.

Portier wycofał się z widoczną niechęcią w głąb korytarza na

odchodnym rzucił powłóczyste spojrzenie pod adresem Maude, która

zaraz wzięła od Sary płaszcz i szalik, ulokowała prezenty na stoliku w

przedpokoju i wprowadziła gościa do living-roomu. Sama dyskretnie

oddaliła się do kuchni, pomrukując coś na temat kawy.

Wchodząc do pokoju Sara drżała z podniecenia, brakowało jej tchu.

Mimo przestronności, living-room robił wrażenie ciasnego, wszędzie

rozrzucone były zabawki i dziecięce ubranka a przestrzeń przy ścianie

okiennej wypełniała duża białą kołyska i stół do przewijania dziecka.

Jeden kąt zajmowała ogromna, gęsta choinka, lśniąca od ozdób. W jej

pobliżu, na koźlej skórze, siedział Arthur i walił drewnianą łyżką w

background image

aluminiową patelnię. Obok niego przycupnął tłusty czarny piesek i szarpał

zębami skraj dywanu, warczał przy tym gniewnie, wijąc się gwałtownie i

majtając długimi uszami.

Nie opodal, na skórzanej wersalce, siedzieli obok siebie Billie i Ellie,

cisi i skupieni. Nie wyglądali już tak mizernie jak tamtej pamiętnej nocy,

ale mieli ten sam wyraz twarzy. Billie był wyraźnie naburmuszony, wzrok

miał czujny, patrzył na Sarę nieomal wilkiem. Ellie zbladła, rozwarła

szeroko oczy, buzia jej zesztywniała, w cienkich rączkach zaciskała

kurczowo leżącą na jej kolanach poduszeczkę.

Sara przeszła niepewnym krokiem przez pokój i przykucnęła przy

Arthurze, który podniósł na nią błyszczące oczy, nie przestając bębnić w

patelnię.

Sara zaśmiała się i wzięła go na ręce. Wydał jej się cięższy niż

przedtem, miękki jak niedźwiadek, w ciepłych ogrodniczkach i

hokejowym sweterku, – Cześć, Arthurku – szepnęła Sara. – Jak się

miewasz? – spytała, pocierając nosem o jego tłusty karczek, a malec

zachichotał radośnie.

Opierając go sobie o ramię podeszła do Ellie i pogładziła ją delikatnie

po włosach.

– Cześć, Ellie – powiedziała. – Wyglądasz wspaniale w tej bluzeczce.

To twój kolor.

– To Maude mi ją podarowała – wyjaśniła Ellie, a policzki jej

poróżowiały, przybierając barwę ubioru, o którym była mowa. – Należała

do jej wnuczki.

– Leży na tobie jak ulał.

Ellie ścisnęła mocniej poduszkę, odsunęła się, aby zrobić Sarze miejsce

background image

między sobą a Billiem i zerknęła krzywo na Arthura, który wczepił piąstkę

we włosy Sary i ciągnął co sił.

Sara łagodnie wyzwoliła włosy z uścisku małego i oddała mu

drewnianą łyżkę. Przyglądał się jej chwilę z zadowoleniem, po czym

zaczął się wyrywać, szukając wzrokiem patelni. Posadziła go więc z

powrotem na podłodze, on zaś od razu wznowił swój koncert.

– Jak się masz, Billie? – Sara zwróciła się z kolei do siedzącego obok w

milczeniu chłopca.

– Świetnie – mruknął, nie patrząc jej w oczy.

– O co chodzi, Billie? – spytała łagodnie. – Czy jest coś, co cię gnębi?

Chłopak zbladł tak mocno, że można było bez trudu liczyć mu piegi na

policzkach.

– To – wybuchnął, zataczając dłonią krąg po pokoju, od choinki, po

bawiące się dziecko. – To mnie gnębi, jeśli chce pani wiedzieć.

– Co w tym złego, Billie? Czemu się martwisz?

– Przecież to nie może trwać. I co się potem z nami stanie?

– O co chodzi?

– Och, niech pani przestanie – rzekł szorstko. – Nie jestem głupi, Pan

Fleming ściągnął nas tutaj, jak znalezione kocięta. Ale nie wolno mu tu

nas trzymać. Już się go zaczęli czepiać. I skończy się na tym, że będziemy

musieli zmykać przed Opieką Społeczną. A czy po tym wszystkim – Billie

uniósł rękę, powtarzając swój wymowny gest – będę mógł wrócić z nimi

tam, skąd przyszliśmy? No, czy będę mógł?

Sara objęła ramieniem Ellie, która zaczęła cicho płakać.

– Billie... – odezwała się Sara. – Czy ty nikomu nie ufasz? Nie wierzysz

w to, co powiedział pan Fleming, że będziemy się wami opiekować i że

background image

nie pozwolimy was rozdzielić?

– Jakim sposobem? – spytał ostro. – Na Maude nie można liczyć. Jej

mieszkanie jest jeszcze mniejsze od tego, a poza tym w przyszłym

tygodniu wyjeżdża. A ten blok jest tylko dla bezdzietnych lokatorów. A

pani, jak może nam pomóc? Jim nawet nie wie, jak się pani nazywa.

Powiedział mi to.

– To prawda – odrzekła Sara. – Ale to wcale nie znaczy, że nie potrafię

wam pomóc. Chciałabym, Billie, żebyś choć trochę nam wierzył.

– Nie wierzę nikomu – oznajmił chmurnie.

– uwierz komuś, a zostaniesz wykołowany. W to tylko wierzę.

Od odpowiedzi uwolniło Sarę raptowne wejście Maude.

– Hej, paniczu – rzekła z błyskiem w oku.

– Wierz sobie, w co chcesz, a ja sądzę, że nasz gość jest chyba

zmarznięty oraz głodny i chętnie napije się kawy i spróbuje tych

ciasteczek, które upiekłyśmy rano z Ellie. Mam rację?

– Tak, Maude – odparła Sara, uśmiechając się do niej z wdzięcznością.

– Wspaniała propozycja.

– Doskonale. A teraz, Ellie, idź do kuchni i ustaw wszystko na tacy. A

ty, Billie, weź prezenty, które pani przyniosła, połóż je pod choinką i nie

pozwól, żeby – Lancelot się do nich dobrał. Zaś tobie, młody człowieku –

powiedziała do Arthura, biorąc go pod pachę – trzeba zmienić pieluszkę.

Najwyższy czas na to.

Zaniosła szamoczącego się niemowlaka na stół, a Ellie niechętnie

puściła rękę Sary i podniosła się z wersalki.

– Pójdę z tobą, Ellie – powiedziała Sara i pomogę ci trochę.

Kiedy wychodziły do kuchni, Arthur gaworzył, machając gołymi

background image

nóżkami, przewijany przez Maude, a Billie klęczał przy choince, układając

prezenty odpychał delikatnie Lancelota, który próbował rozwiązać zębami

wstążkę na jednej z paczek. Pies cofał się, ujadając żałośnie, Arthur

piszczał, Maude zanosiła się od śmiechu, a Sara i Ellie w drzwiach

trzymały się za boki. Sara zapomniała nagle o wszystkich swoich

obawach. Zakosztowała cudownego smaku domowego ciepła i od dawną

nie była taka szczęśliwa.

Jim przystanął przed drzwiami swojego mieszkania i serce zabiło mu

mocniej. Wiedział, że ulega złudzeniu, bo z pewnością jego tajemnicza

nieznajoma już wyszła. Możliwe zresztą, że w ogóle się nie pojawiła.

Mimo to czuł suchość w ustach, a serce mu łomotało jak sztubakowi, który

pierwszy raz idzie na randkę z dziewczyną.

Wszedł do przedpokoju, zdjął kurtkę i zajrzał do living-roomu.

Zauważył, że pod choinką przybyło kolorowych paczuszek, ale tej, która

je przyniosła, już nie było. Billie gdzieś zniknął, a Ellie z nosem w książce

kuliła się w rogu wersalki, Leżący na dywanie Arthur bawił się własnymi

palcami u rąk, mrucząc coś w swoim niemowlęcym języku, ujrzawszy

Jima, przekręcił się na brzuszek, ze zdumiewającą szybkością przyczołgał

się do jego stóp i chwycił go za spodnie, próbując podciągnąć się wyżej.

Jim schylił się i podniósł go wysoko na rękach, a rozpromieniony

dzieciak gulgotał z rozkoszy.

– Cześć, Ellie – powiedział Jim. – Widzę, że są jakieś nowe prezenty

pod choinką. Odwiedził was święty Mikołaj?

– To nasza Księżniczka – powiedziała Ellie z radosnym uśmiechem. –

Jaka ona piękna, Jim – westchnęła – i jaka kochana.

background image

– A jak była ubrana? – spytał Jim, po czym siadł obok Ellie.

– Miała szare spodnie – przypominała sobie Ellie. – Białą gładką

bluzkę i taką małą wełnianą kamizelkę, szaroniebieską i... – urwała z

braku odpowiednich słów – pachniała wspaniale. Jak... jak kwiaty, kiedy

świeci słońce.

Jim pochłaniał w milczeniu te informacje, melancholijnie wspominając

kwiatowo-słoneczny aromat owych perfum.

– A może przypadkiem spojrzałaś przez okno i zauważyłaś jej

samochód? – spytał od niechcenia, czując się jak zdrajca.

– Tak, ale ona odjechała taksówką.

– Aha – westchnął rozczarowany. – I nie powiedziała ci też pewnie, jak

ma na imię?

– Nie. – Ellie potrząsnęła przecząco głową. – Mówiła, że nie może. Ale

obiecała, że niedługo znowu nas odwiedzi.

Wiadomość ta poprawiła Jimowi humor. Podrzucił wyżej Arthura,

który aż pokraśniał i zachłysnął się z emocji.

Weszła Maude, ubrana już do wyjścia, trzymając pod pachą wiklinową

budkę, z której wystawał nos Lancelota.

– Słyszałam, że wróciłeś – odezwała się do Jima. – Na mnie już czas,

mam jeszcze trochę świątecznych sprawunków do zrobienia.

– Dzięki za wszystko, Maude – powiedział Jim serdecznie. – Bez ciebie

nigdy nie dałbym sobie rady.

– Drobiazg... – Machnęła lekceważąco ręką. – Dla mnie to była

przyjemność. Jesteś pewien – dodała po krótkiej pauzie – że możesz sam

zostać na gospodarstwie? To nie jest wcale łatwe. Ostatecznie mogłabym

się jakoś wyłgać z tego wyjazdu. Wcale nie muszę trawić dwóch tygodni

background image

na wywracaniu się na śniegu.

– Nie bądź śmieszna – odparł stanowczo Jim, sadzając Arthura na

dywanie i podnosząc się z miejsca. – Planowałaś tę wycieczkę od wieków.

Nie będę miał tu żadnych problemów. Ellie pomoże mi przy Arthurze.

Ona najlepiej wie, jak się nim opiekować.

– Co prawda, to prawda – powiedziała Maude i pogłaskała

pieszczotliwie Ellie po głowie. – To istna mała mamusia.

– A jeśli chodzi o Billiego... – podjął Jim. – Nawiasem mówiąc, co się z

nim dzieje?

– Bóg raczy wiedzieć. Nie mam pojęcia gdzie się to chłopaczysko

podziewa całymi dniami, Ale był tu podczas wizyty tej pani. Dobre i to.

Jim popatrzył na nią uważnie myśląc, jak niezwykle szybko zyskał w

tej kobiecie wielkiego przyjaciela.

– Och, ona jest naprawdę boska – powiedziała miękko Maude. –

Absolutnie bez zarzutu. Sama słodycz. Taka miła i nieśmiała.

– Nieśmiała? – zdumiał się Jim, pamiętając dobrze sposób, w jaki ta

elegancka dama doprowadziła go do łóżka. – Odniosłaś wrażenie, że jest

nieśmiała?

– Absolutnie – stwierdziła stanowczo Maude. – Z początku była bardzo

zalękniona, umierała ze strachu, że wtargniesz tu raptem i weźmiesz ją do

niewoli. Ale później, w kuchni, przy kawie i ciasteczkach, odprężyła się i

było bardzo wesoło, prawda Ellie?

– Dziewczynka przytaknęła tak żywo, że Maude i Jim nie mogli

powstrzymać uśmiechu.

– Gdzieś ty ją poznał? – wypytywała Maude.

– Jak to się stało, że byliście razem wtedy, gdy znaleźliście dzieci, a ty

background image

nawet nie wiesz, jak się nazywa? Może byś opowiedział mi całą tę

historię? To taka czarująca istota.

Jim poruszył przecząco głową.

– To poufna sprawa. Wyłącznie między tą panią, a mną. Ale, ale... –

spytał z nagła – czy dałaś jej mój list?

– Owszem, ale nie wzięła go z sobą. Nie chciała.

– Nie przeczytała go? – spytał Jim i serce mu zamarło.

– Przeczytała, a jakże! Ach, to było takie zabawne, Jim. Dałam jej list,

a ona – jak ci powiedziałam – nie chciała go zabrać, ale zgodziła się

przeczytać, co tam napisałeś. Wyjęła z torebki ogromne okulary i buzia

całkiem jej za nimi zniknęła. Strasznie była śmieszna w tych wielkich

okularach. Jak skończyła czytać, uśmiechnęła się, podała mi z powrotem

list i prosiła, żeby ci podziękować.

– I to wszystko? – zapytał rozczarowany. – Tylko podziękować? Nic

więcej?

– Przykro mi, Jim. – Maude poklepała go współczująco po ramieniu. –

Ale mogę cię pocieszyć, że na – pewno znów tu przyjdzie. Wygląda na to,

że przepada za dzieciakami.

Jim uśmiechnął się blado, a Maude zaczęła się długo i czule żegnać z

Ellie i Arthurem.

– No – powiedziała wreszcie w progu, przyciskając mocniej do boku

budkę z Lancelotem – do widzenia i wesołych świąt. Zobaczymy się za

dwa tygodnie. Jim, czy aby na pewno dasz sobie ze wszystkim radę?

W odpowiedzi Jim posłał jej uśmiech, który miał świadczyć, że nie ma

powodu do niepokoju, ale sam pełen był wątpliwości. Zastanawiał się,

gdzie jest Billie, kiedy Arthurowi zacznie się wykluwać następny ząb i co

background image

powie administratorowi, gdy ten znów zagadnie go o dzieci.

– Jasne, że tak – oświadczył z przekonaniem. – Baw się dobrze, mam

nadzieję, że nie zapomnisz, jak się robi pług, bo okryłabyś mnie hańbą.

Maude rozpromieniła się młodzieńczo, pomachała im ręką i zjechała na

dół, gdzie odźwierny, jej najnowszy wielbiciel, czekał cierpliwie, żeby

odwieźć ją do domu.

Jim siadł znów na wersalce i sięgnął po wieczorną gazetę. Ellie

przytuliła się do niego z książką w ręku, a pełzający po podłodze Arthur,

cisnąwszy mu na kolana plastikowego królika wspiął się jego śladem. Jim

przytrzymywał malca jedną ręką, a drugą przewracał stronice gazety.

– Ellie – spytał w pewnej chwili. – Czy pamiętałaś, żeby wsunąć

Maude do torebki tę kopertę, którą ci dałem?

Ellie skinęła głową.

– Schowałam ją na sam spód i znajdzie ją chyba dopiero, gdy będzie

szukać kluczy pod drzwiami swojego mieszkania.

– Sprytna z ciebie dziewczynka. Maude będzie się wściekać. Zarzekała

się, że nie weźmie od nas ani centa ale przecież zasługuje na jakąś

nagrodę, no nie?

Ellie przytaknęła i pogrążyła się w lekturze.

– Czy Maude zostawiła coś na kolację? – zagadnął ją Jim z nadzieją w

głosie.

– W piecyku jest szynka i jakaś śmieszna potrawą Maude nazywa ją

„skalpowane ziemniaki".

Jim poczuł, jak mu ślina nabiega do ust, przysmak Maude przemówił

mu do wyobraźni.

– A co z Billiem? – spytał. – Wróci niedługo?

background image

– Nie tak zaraz. Ale nie martw się, przyjdzie później. Billie mówi, że

mu się tu nie podoba, ale ja myślę, że tak naprawdę woli być tutaj, niż

szwendać się po ulicach. Nie chce tylko, żebyśmy o tym wiedzieli –

dodała z przebłyskiem przenikliwości.

Jim skinął w milczeniu głową i zajął się znów gazetą, krzywiąc się od

czasu do czasu, gdy Arthur przesadził w zapale nadgryzania mu

wskazującego palca.

Ale litery skakały mu przed oczami i nie mógł się skupić. Myślał wciąż

o zagadkowej nieznajomej, czytającej jego list. Relacja Maude

przypomniała mu coś. Był przekonany, że kiedyś widział już tę kobietę z

wielkimi okularami w grubej oprawie. Jej obraz tkwił w jego

podświadomości, dręczył go swoją nieuchwytnością, doprowadzał do

pasji. Było to w jakimś pomieszczeniu, do którego napływał przez otwarte

okno zapach sosen i świeżo ściętej trawy, a w pobliżu siedziała

dziewczyna w wielkich okularach na nosie.

Ale gdzie to było? Kiedy?

Zgnębiony, westchnął boleśnie, a Ellie popatrzyła nań z zatroskaniem i

przywarła mocniej do jego boku. Arthur także przez chwilę spojrzał ze

zdziwieniem na Jima, ale zaraz ze wzmożonym zapałem zaczął się znów

znęcać nad jego palcem.

Święta minęły pośród śmiechu i radości, nie znanych dotąd w

mieszkaniu Jima. Dzieci z niezwykłą łatwością przywykły do zmiany, jaka

zaszła w ich życiu, a zwłaszcza Arthur, który baraszkował z taką

beztroską, jakby zawsze opływał w dostatki.

– To jego pierwsza Gwiazdka – powiedziała Ellie. – I taka piękna.

background image

Może i wszystkie następne będą podobne, a nie takie, jak...

– Jak co, Ellie? – zapytał Jim. – Powiedz, jakie były dotąd wasze

święta?

– Ellie wzdrygnęła się i opuściła głowę, kryjąc twarz W opadających z

czoła włosach.

– Nie chciałabym o tym mówić – szepnęła. – Mama zwykle bardzo

dużo piła podczas świąt – dodała z wysiłkiem. – Czasami nie było jej

przez kilka dni i jeżeli Billie nie przyniósł jakiegoś jedzenia, chodziliśmy

głodni. Jak myślę o Bożym Narodzeniu, to zaraz mi się przypomina ten

okropny głód i tylko bym płakała.

– Boże – mruknął Jim, gładząc ją po głowie. – Tak mi przykro, Ellie.

– Nic nie szkodzi – powiedziała z uśmiechem. – Teraz jest nam dobrze

i ty o nas dbasz, i Maude, i Księżniczka, i już nie jestem głodną. Tak się

objadłam czekoladą, że ledwo chodzę – dorzuciła figlarnie. – I popatrz na

Arthura.

Chłopczyk siedział na dywanie, pochłonięty bez reszty kupionym przez

Sarę „malutkim manipluatorem". Szybko pojął, co trzeba zrobić, aby

gwizdki zaświstały, dzwoneczki zadźwięczały, małe piłeczki potoczyły się

do przezroczystych tulejek, a okienka i drzwi otwierały się i zamykały w

miniaturowym pałacu. Za każdym razem, kiedy mu się udało, wydawał

zwycięski okrzyk i tłukł piąstkami o podłogę. Ellie uśmiechnęła się do

niego i zajęła się swoją „układanką jubilerską" rozłożoną na stole

jadalnym.

Tkwiła przy niej godzinami, sklejając wielobarwne muszelki i tworząc

z nich zawiłe desenie na szklanych kółkach i kwadracikach.

Jim obserwował zadumany, z jaką wytężoną uwagą przykładała się do

background image

tego. Musiał przyznać, że Księżniczka dobrze wiedziała, czym zrobi

przyjemność dzieciom. Nawet Billie był bez wątpienia zadowolony ze

swojego sprzętu wędkarskiego i często go lustrował, obracając w palcach

lśniące przynęty i spławiki, i zgłębiał tajniki nawijania żyłki na szpulę oraz

mocowania haczyków i linek ciężarkowych.

– Ellie – zapytał raptem Jim – czy mogłabyś kiedyś sama dopilnować

Arthura?

Dziewczynka spojrzała na niego zdziwiona.

– Przecież nieraz pilnowałam go sama całymi dniami. I był wtedy dużo

mniejszy niż teraz.

– Prawda, prawda – rzekł nieco zawstydzony.

– Zapomniałem, jaka z ciebie zaradna osóbka.

– Czy wyjeżdżasz gdzieś? – spytała.

– Nie, ale pomyślałem, że moglibyśmy się wybrać z Billiem na

wędkowanie w przeręblu i wypróbować jego ekwipunek.

– Och, Jim! – zawołała Ellie. – Cudownie! Billie by się strasznie

ucieszył.

– Nie jestem taki pewien – rzekł smutno Jim.

– Billie chyba nie za bardzo mnie lubi.

– Oczywiście, że cię lubi. Jesteś najlepszym człowiekiem na świecie i

Billie o tym wie. Trochę się boczy, ale to wszystko.

– Martwi się, co się z wami stanie?

Ellie skinęła głową.

– On mówi, że za miesiąc nas stąd wyrzucą. Powiedział mu to pewien

człowiek, kiedy zjechał na dół ze śmieciami. Mówił mu, że do końca

stycznia musimy się wynieść.

background image

– To niezupełnie tak – powiedział Jim. – Jestem pewien, że pan

Clement w razie potrzeby zgodzi się na miesiąc zwłoki.

– Ale tutaj i tak nie wolno nam zostać. Nie możemy też przenieść się do

Maude i nawet nie wiemy, jak się nazywa Księżniczka. To bardzo martwi

Billiego. On po prostu nie ma nas dokąd zabrać.

– A ty, Ellie? Ty się nie martwisz? Wiesz o tych wszystkich kłopotach i

nie gnębi cię to?

Ellie odłożyła na bok małe szczypczyki do muszelek i popatrzyła

przeciągle na Jima.

– Martwiłabym się – powiedziała w końcu – gdyby nas wzięła Opieka

Społeczna. Wtedy zwariowałabym ze strachu. Ale wiem, że Billie na to

nie pozwoli, uciekniemy tak, jak przedtem i jakoś to będzie.

– Ależ, Ellie, czy mogłabyś znów żyć w takim miejscu jak poprzednio?

Cierpieć zimno i głód? Czy zniosłabyś to?

– Gdybym musiała... Widzisz – rzekła spokojnie – teraz to byłoby

inaczej. Nawet, gdyby było bardzo ciężko, zawsze mogłabym pomyśleć o

tym, jak mieszkaliśmy u ciebie i od razu zrobiłoby mi się lżej. Na przykład

jednego dnia myślałabym o Maude i Lancelocie, a innego dnia o tym, jak

nas zabrałeś w Boże Narodzenie do tej fikuśnej restauracji, a kiedy indziej

o tym, jak przyszła Księżniczka z prezentami. Mam tyle miłych rzeczy do

wspominania. Na pewno byłoby mi łatwiej.

Jim odchrząknął, podniósł dyskretnie dłoń do oczu i zainteresował się

nagle tym, co robi Arthur. Po chwali – już opanowany – zwrócił się do

Ellie.

– Słuchaj, dziecko – powiedział spokojnie. – Nigdy do tego nie dojdzie.

Nie wrócisz nigdy do żadnej nory i nie będziesz żyła wspomnieniami.

background image

Będziesz miała opiekę i Arthur zostanie przy tobie. Możesz to powtórzyć

Billiemu. W razie konieczności podnajmę komuś to mieszkanie, kupię

domek i nikt nie będzie miał prawa was z niego usunąć.

– Albo – odezwała się z zadumą Ellie – Księżniczka zabierze nas do

swojego zamku. Jestem pewną że mieszka w zamku, prawda Jim? W

takim jak na obrazku w książce, którą mi dałeś. Z fosą i wieżami. I ma

złote łoże z jedwabnymi zasłonami. Jak myślisz?

– Może tak – zaśmiał się Jim – a może nie.

Umilkli, przyglądając się Arthurowi, który odkrył nagle gałkę, po

przekręceniu której z pudełka wyskakiwał szczerzący zęby diabełek. – Czy

widziałaś – zapytał po chwili Jim – jak Księżniczka zakładała okulary?

Ellie przytaknęła, nie odwracając głowy, zajęta szukaniem płaskich

odprysków muszli, potrzebnych jej jako listki.

– Jak ona wyglądała, Ellie? To znaczy, kogo ci przypominała w tych

okularach?

Ellie zamyśliła się przez moment, osadzając zieloną skorupkę na

kropelce kleju.

– Jak doktor – powiedziała wreszcie. – Tak właśnie wyglądała. Albo

jakiś naukowiec. No, widziałeś chyba w telewizji takie mądre panie, jak...

Ale Jim już nie słuchał. Pobladły, patrzył przed siebie niewidzącymi,

szeroko rozwartymi oczami, jakby doznał szoku.

W końcu przypomniał sobie, gdzie i kiedy w przeszłości zetknął się z

Sarą.

background image

Rozdział 7

Sara czekała w napięciu na powrót lekarza. Nieruchomy wzrok utkwiła

w grafiku umieszczonym na przeciwległej ścianie. Grafik miał kształt

ogromnego koła i wskazywał precyzyjnie ciężarnym kobietom dni, w

których miały rodzić.

Starała się nie poddawać emocji. Ostatnio, ni z tego ni z owego,

miewała często napady przygnębienia, bez konkretnej przyczyny. Z

depresją i smutkiem przeplatały się równie nieuzasadnione wybuchy

euforii.

Zdawała sobie sprawę z przyczyn tego stanu. Mimo że nie miała okresu

o zwykłym czasie, była przekonana, że nie zaszła w ciążę. Po prostu nie

czuła, żeby się w niej cokolwiek działo, a jej zdaniem powinna coś czuć.

Płód się nie zawiązał i wobec tego należało albo dać sobie spokój z tym

pomysłem, albo zacząć wszystko od nowa.

Była doszczętnie załamana doznanym zawodem. Jej dokładne,

optymalne wyliczenia wzięły w łeb wskutek zbiegu okoliczności, których

nie mogła przewidzieć. Ogarnęło ją znużenie i poczucie beznadziejności,

nie wiedziała jak ma postąpić. Czy znowu zaczekać na odpowiedni

moment i umówić się z Jimem, udając że doskwiera jej głód seksualny?

Czy on w to uwierzy?

W końcu Jim był kimś więcej, aniżeli dobrze zbudowanym,

pustogłowym sportsmenem. Był inteligentny i bystry, i każdy kontakt z

nim stanowił dla Sary niebezpieczeństwo. Mógł się domyślić, co jest grane

i rozszyfrować ją.

Z drugiej strony, nie chciała zastąpić go innym mężczyzną.

background image

Rozległo się pukanie i w szparze uchylonych drzwi pojawiła się siwa

głowa doktora McLellana – Można? – spytał. – Już ubrana? Podwinął poły

fartucha i usiadł za biurkiem.

– A teraz, Saro, zobaczmy, co tu mamy – rzekł, – patrząc na wyniki

analiz. – Właściwie, to nie jestem pewien, co chciałabyś ode mnie

usłyszeć.

– Dobrze pan wie, doktorze. Mówiłam panu. Chodzi o to, czy jestem w

ciąży, czy nie.

– Wiem, Saro. Miałem na myśli to, którą z dwóch odpowiedzi na to

pytanie wolałabyś usłyszeć.

– Po prostu chcę znać prawdę.

– W porządku, moja droga, zaszłaś w ciążę. Oceniam, że płód ma około

czterech tygodni. Jeśli data, którą mi podałaś jest dokładna, możesz

oczekiwać rozwiązania około dziesiątego września.

Sara patrzyła na doktora jak oniemiała. Ręce się jej trzęsły, zbladła.

McLellan obserwował ją z obojętną powagą, czekając aż się odezwie.

Po dłuższej chwili oczy Sary rozbłysły radosnym niedowierzaniem, a

policzki przybrały ceglastą barwę. Spoglądała na doktora zaszklonym

wzrokiem, uśmiechnięta, lecz niezdolna wykrztusić słowa.

– No, cóż – zagadnął lekarz, spozierając na jej rozjaśnioną twarz. – To

chyba wystarczy za odpowiedź.

– Słucham? – rzekła Sara łamiącym się głosem.

– Rozumiem, że chcesz urodzić to dziecko, Saro – oświadczył łagodnie.

– O, tak! – szepnęła. Tak, chcę, doktorze. I to bardzo.

– To właśnie wywnioskowałem z twojej reakcji.

– Wszystko powinno pójść jak z płatka. Zdrowa z ciebie dziewczyna i

background image

zawsze mądrze o siebie dbałaś. Dam ci trochę broszurek do

postudiowania.

Otępiała ze szczęścia Sara ledwo mogła się skupić na tym, co mówi

doktor. Jak z oddali docierały do niej wskazówki na temat diety i innych

środków ostrożności, jakie obowiązują w jej stanie.

Pragnęła tylko jednego: wyjść stąd i znaleźć się sama w czterech

ścianach, gdzie mogłaby spokojnie kontemplować cudowną nowinę.

– Cztery tygodnie – powiedziała, przerywając doktorowi, który

przestrzegał ją przed nadużywaniem w potrawach soli. – To znaczy, że już

jej się formuje mózgowie, a po bokach pojawiają się zalążki kończyn. ..

– Czy to jest dziewczynka, Saro? – uśmiechnął się doktor.

– O, tak – odparła, rumieniąc się. – Sądzę, że tak.

– No cóż, niech i tak będzie, ale co do fazy rozwojowej, to masz

stuprocentową słuszność. Obecnie najistotniejsze jest, żebyś miała

kontrolę nad tym, co jesz i pijesz, jakie lekarstwa łykasz i tak dalej.

– Nie zrobię na pewno nic, co by mogło zaszkodzić dziecku.

– Doskonale. Albowiem twoje niewłaściwe postępowanie może mieć

skutki trwające przez całe życie.

– Niech się pan nie martwi, doktorze. Nie ma dla mnie nie

ważniejszego na świecie. Będę o nią dbała.

Doktor uśmiechnął się przyjaźnie, udzielił jej jeszcze kilku instrukcji,

wręczył plik ulotek informacyjnych i przypomniał, żeby zapisała się w

recepcji na następną wizytę.

Jadąc samochodem przez zaśnieżone ulice, Sara nie mogła wciąż

uwierzyć w swoje szczęście. Idąc do lekarza, była przeświadczona, że

background image

opóźniony okres, to rezultat nerwowego napięcia, stresu, przez jaki

przeszła.

– Jestem w ciąży – powiedziała głośno. – I będę miała dziecko.

Nawet kiedy usłyszała tę nowinę wymówioną własnym głosem, nie

wydało jej się to realne. To było zbyt piękne i. , po prostu zbyt piękne.

Zostawiwszy wóz na parkingu instytutu, weszła do budynku i

zatrzymała się w recepcji, żeby sprawdzić, czy zostawiono dla niej jakieś

wiadomości.

Recepcjonistka Joelle przywitała ją takim uśmiechem, że Sara

zastanawiała się, czy wyczytała coś z jej twarzy. Nie zdawała sobie

sprawy, jaki radosny blask promieniował z jej oczu.

– Cześć, Saro – odezwała się Joelle. – Bardzo zimno?

– Mróz wciąż trzyma – odpowiedziała Sara, odwijając długi,

kratkowany szal, – Czy dzwonił z "Apexa" w sprawie mikroskopu? Gały

tydzień czekam, żeby dali znak życia.

Joelle przejechała długopisem po wykazie odebranych telefonów.

– Tak. Potwierdzili, że soczewka jest nadal na gwarancji. Mogą

wykonać naprawę u nas albo u siebie, jeśli prześlemy im mikroskop.

– O, to dobrze. Jeszcze coś?

– Chwileczkę. Pół godziny temu dzwonił twój agent podatkowy. Prosi

o podrzucenie mu wszystkich rachunków, żeby mógł wyliczyć podatek

dochodowy za miniony rok.

– Racja. Nie mogę chyba odkładać tego w nieskończoność, prawda?

– Wszystkich nas to dotyczy – rzekła z rezygnacji Joelle. – Aha, jakiś

mężczyzna czeka na ciebie w twoim gabinecie.

– Mężczyzna? Kto taki? W jakiej sprawie?

background image

– Nie podał nazwiska. Carl z nim rozmawiał. Ale mogę ci powiedzieć,

że to całkiem niczego facet. Prawdę mówiąc, rewelacyjny.

– Co masz na myśli? – spytała zaniepokojona Sara.

– Mniejsza o to. Z tobą i tak nic nie wskóra. Nie spotkałam jeszcze

kobiety, która mając takie możliwości, robiłaby z nich tak nikły użytek.

Sara roześmiała się, odrzuciła do tyłu włosy i wyszperawszy z torebki

okulary osadziła je sobie na nosie.

– Proszę bardzo – powiedziała. – To jedyne czym mogę polepszyć

swoją urodę w nagłych wypadkach. No więc, po co przyszedł ten

przystojniak?

– Nie mam pojęcia. Mówiłam ci, że Carl go przyjął. Zdaje się, że

wypytywał go o twoje studia, kurs szkoleniowe i temu podobne rzeczy.

– Och, to pewnie gość z komisji stypendialnej Wygląda na to, że chcą

prześledzić moją edukację poczynając od przedszkola. Mam nadzieję, że

nie zabierze mi za dużo czasu. Mam tyle spraw, które muszę...

Umilkła nagle, przez dłuższą chwilę błądził gdzieś myślami, po czym,

rzuciwszy Joelle roztargnione spojrzenie, pomaszerowała w głąb

korytarza.

Weszła energicznie do swego pokoju, zdejmują z ramion gruby płaszcz

z wielbłądziej sierści.

Tyłem do wejścia stał wysoki, jasnowłosy mężczyzną przyglądając się

grzbietom książek na półce. Kiedy się odwrócił, Sara stanęła jak

przygwożdżona i krew uciekła jej z twarzy.

Był to Jim Fleming.

– Czołem, urocza damo – powiedział cicho najwyraźniej ubawiony

wrażeniem, jakie wywarła n;

background image

niej jego obecność. – Widzę, że nosimy znów te okropne okulary.

Nim Sara zdołała otworzyć usta, podszedł do niej, wziął z jej rąk

płaszcz i powiesił go w szafie, nie przestając się uśmiechać.

Sara poczuła się przeraźliwie bezbronną i zagrożona. Zdawało jej się,

że Jim widzi ją na wylot, że wykryje jej sekret. Chwyciła swój

laboratoryjny kitel i włożyła go, trzęsąc się jak osika.

– Trochę za późno – powiedział kpiąco Jim. – Zdążyłem już zauważyć,

jak wspaniale leży na pani ten sweterek, panno Burnard.

Unikając jego wzroku, stanęła za biurkiem i zaczęła nerwowo

przekładać papiery z miejsca na miejsce.

– Jak mnie znalazłeś?

– Nie przyszło mi to łatwo, zapewniam cię. Czy mogę usiąść? –

zapytał, podchodząc do obitego skórą krzesła naprzeciw biurka.

– Tak... tak, oczywiście, usiądź.

Jim usadowił się wygodnie, wyciągając przed siebie długie nogi. Miał

na sobie luźne szare spodnie, kaszmirowy pulower, a pod nim koszulę z

krawatem. Wyglądał oszałamiająco przystojnie, co dostrzegła nawet Sara

nie poświęcająca zwykle uwagi męskiej urodzie.

– A więc pytałaś, w jaki sposób cię znalazłem?

– powiedział pogodnie Jim, opierając dłonie na poręczach krzesła.

– Tak – odparła, poprawiając okulary i udając zainteresowanie

leżącymi na biurku notatkami. – Bardzo mnie to ciekawi.

– Jak powiedziałem nie było to łatwe. Najpierw zrobiłem rundę po

okolicznych pubach, ale nikt sobie ciebie nie przypominał. Stale jednak

miałem wrażenie, że już cię kiedyś spotkałem. Zaświtało mi w głowie

dopiero wtedy, gdy Maude opowiedziała mi o tych wielkich okularach,

background image

które założyłaś, żeby przeczytać mój list. Pamiętasz ten moment? – spytał

i umilkł, patrząc na nią wyczekująco.

– Pamiętam – kiwnęła głową. – Mów dalej, proszę.

– Kilka dni temu zapytałem Ellie, jak wyglądałaś w tych okularach, a

ona powiedziała, że zupełnie jak te mądre uczone w telewizji i wtedy

doznałem olśnienia.

Sara poczerwieniała i poruszyła się niespokojnie.

– Absolwentka uniwersytetu – pomyślałem. – Tam właśnie cię

widziałem, Saro. Chodziliśmy na te same wykłady z literatury. To ty byłaś

tą fantastyczną dziewczyną w okularach, która nigdy nie zaszczyciła mnie

słowem rozmowy. To był silny cios w moje młodzieńcze ego. Ignorowałaś

mnie z premedytacją przez cały semestr.

– Chyba żartujesz – powiedziała sucho Sara, podnosząc mimowolnie

wzrok. – Byłeś idolem kampusu, a ja niepozornym molem książkowym.

Nawet nie wiedziałeś, że istnieję.

– Może cię to zdziwić – rzekł cicho Jim – ale chyba twoja wiedza na

mój temat jest uboższa, niż to sobie wyobrażasz.

Sarze przypomniały się długie godziny strawione na badaniu biografii

Jima, żmudne kompletowanie jego kartoteki, którą wciąż miała w

szufladzie – i spuściła oczy w obawie, że zdradzą jej myśli.

Tak czy owak – ciągnął Jim – odkąd mi się skojarzyłaś z

uniwersytetem, reszta poszła gładko. Przejrzałem roczniki uczelniane,

natrafiłem na twoje zdjęcie z imieniem i nazwiskiem i zadzwoniłem do

Howiego Meyera, żeby zapytać, co się z tobą dzieje.

– Znasz Howiego? – spytała ze zdziwieniem Sara.

– Jasne. Grywaliśmy czasem w kometkę. Od niego dowiedziałem się,

background image

gdzie pracujesz i oto jestem.

– I oto jesteś – powtórzyła jak echo Sara.

– Howie mówił też – dorzucił Jim od niechcenia – że wciąż jesteś

panienką. „Poślubiła jedynie swój instytut" – tak się wyraził.

Sara zarumieniła się i zagryzła nerwowo usta.

– Co to ma do rzeczy – spytała – czy wyszłam za mąż, czy nie?

– Ma, bo byłem pewien, że jesteś mężatką i stąd ta – twoja gra w kotka

i myszkę. Wyrwała się mężulkowi – myślałem sobie – na nockę z

figielkami i ma stracha, że wpadnie.

Sara skrzywiła się z niesmakiem.

– Gdybym była zamężna – oświadczyła wyniośle – nie wymykałabym

się na „nockę z figielkami". Możesz mi wierzyć. Nie zwykłam oszukiwać,

to zdecydowanie nie w moim stylu.

– Wiem – skinął głową Jim. – I to właśnie – dodał z uśmiechem –

zdopingowało mnie jeszcze mocniej, żeby cię za wszelką cenę odszukać.

– Ale dlaczego, Jim? – spytała Sara, po raz pierwszy spoglądając mu

prosto w oczy. – Dlaczego zadałeś sobie tyle trudu?

– To zabawne – rzekł unosząc brwi – ale chciałem ci zadać dokładnie

to samo pytanie.

– Jak to?

– Och, daj spokój, Saro – powiedział niecierpliwie. – Przecież to nasze

spotkanie w barze nie było przypadkowe. Nigdy tam przedtem nie

przychodziłaś. Dlaczego właśnie wybrałaś się do tego pubu tamtej nocy?

Sarze zrobiło się zimno ze strachu. Obmyślała pospiesznie w miarę

przekonującą odpowiedź.

– Pamiętasz – zaczęła zacinając się zrazu i stopniowo wyrównując głos

background image

– pamiętasz Wendy? To dziewczyna, która jesienią była pomocnicą

barmana w tym pubie.

– Nieduża? Kręcone rudawe włosy mnóstwo piegów, dużo słów, mało

treści?

– To ona – potwierdziła z tłumionym uśmiechem Sara, słysząc tę

dosadną lecz trafną charakterystykę.

– Znam ją od dawna. Często mi opowiadała jak wesoło jest w tym

barze i postanowiłam, że zajrzę tam na drinka. Potem przyszedłeś ty i od

razu cię poznałam, a ty mnie nie. Czułam się taka samotna, a ty przecież

nie byłeśmi zupełnie obcy... Więc, kiedy tak się jakoś zaczęliśmy do siebie

skłaniać, pomyślałam – dlaczego by nie?

Jim obserwował ją uważnie z drugiej strony biurka.

– To niezła historyjką Saro – powiedział w końcu – ale nie jestem nią

całkowicie przekonany.

– Dlaczego miałabym kłamać? Czy podejrzewasz mnie o jakąś

złowrogą intrygę? Naprawdę myślisz, że specjalnie upatrzyłam cię sobie

na ofiarę moich mrocznych i niegodziwych zamiarów?

Jim siedział nieruchomo, spokojnie się jej przyglądając.

– Chyba nie – odparł. – Ale jednak wydaje mi się to nieco dziwne. Coś

mi tu mimo wszystko... nie pasuje.

– Zdarza się, że komuś dokuczy samotność – uśmiechnęła się

niewyraźnie Sara. – I wówczas robi – się dość często dziwne rzeczy. A

teraz daruj, że zmienię temat i zapytam o dzieci, – Myślałby kto, że

potrzebujesz o nie pytać – powiedział ze zgryźliwą nutką. – Ile razy

widziałaś się z nimi od powrotu Maude? Chyba trzy. Zakradałaś się do

nich, kiedy byłem zajęty w biurze, prawda?

background image

Sara oblała się rumieńcem.

– Tak, ale... Ostatnio byłam trochę załatana i od kilku dni nie

zaglądałam do nich. Jestem ciekawa, co porabiają.

– Skoro pytasz... no więc Ellie wciąż jest oczarowana tą układanką od

ciebie. Aha, byłbym zapomniał. Przyniosłem ci prezent od niej.

Podszedł do wieszaka przy drzwiach, wyjął z kieszeni swojej kurtki

niewielki pakiecik i podał go Sarze, „ukochanej Księżniczce od Ellie" –

głosiły małe, staranne literki na kartce adresowej.

– Nie powiedziałeś im, jak się nazywam? – spytała z uczuciem

niedorzecznej dumy.

– To twoja rzecz, Saro. Powiesz im, jeśli zechcesz. W każdym razie

wszyscy za tobą szaleją. Włącznie z Maude. Dokonałaś zbiorowego

podboju tej gromadki.

Sara odwinęła papier z paczuszki. Wewnątrz było małe pudełeczko, a w

nim, na wyściółce z waty – para kolczyków ze skorupek muszli,

naklejonych misternie na plastikowe kółeczka.

– Ale piękne! – szepnęła Sara z podziwem. – Po prostu cudowne. Nie

miałam pojęcia, że Ellie jest taka zdolna. To wygląda prawie na

profesjonalną robotę.

– Ma talenty manualne – oświadczył Jim pobłażliwym tonem dumnego

rodzica. – Tkwi nad tą układanką godzinami, zapominając o bożym

świecie. Zdumiewająco dobrze udało ci się trafić w jej upodobania.

Sara zdjęła okulary i popatrzyła na niego oczami lśniącymi od

zadowolenia.

– Bawiłam się taką układanką w dzieciństwie – powiedziała – i nigdy

nie zapomnę, jaką mi to sprawiało frajdę. – Tylko – dodała z uśmieszkiem

background image

– daleko mi było do uzdolnień Ellie.

Jim zaśmiał się, po czym uzupełnił swoje sprawozdanie odmalowaniem

manipulującego Arthura i wrażeniem, jakie zrobiły na Billiem przybory

wędkarskie.

Sara wyzbyła się początkowej rezerwy i zdawała się nie pamiętać o

swojej obawie, że Jim pokrzyżuje jej dalsze plany. Widziała w wyobraźni

sceny, jakie opisywał i zaśmiewała się razem z nim.

Zreflektowała się jednak po pewnym czasie.

– Jim, co będzie z tymi dziećmi? – spytała cicho. – Chcesz je naprawdę

zatrzymać?

– Bóg świadkiem, że nie wiem – westchnął, patrząc posępnie w okno. –

Po prostu nie wiem. Jest tyle niewiadomych...

– Ellie mówiła mi, że nie pozwolą im dłużej mieszkać u ciebie...

– Tak. Mam czas tylko do końca miesiąca. Może uda mi się wyżebrać

jeszcze dwa tygodnie, ale nie więcej.

– To za mało, żeby coś wymyślić, prawda?

– Właśnie. Najgorsze, że mam podpisaną umowę najmu na trzy lata.

Jeśli nie znajdę kogoś na swoje miejsce, będę musiał płacić nadal czynsz.

To się nie da pogodzić z ewentualnym kupnem domku na raty. Wątpię

zresztą czy w tej sytuacji udzielą mi pożyczki.

– A więc co zrobisz? – spytała z zatroskaną miną.

– Doprawdy, nie mam pojęcia, u mnie nie mogą zostać, to pewne.

Obejrzałem kilka domków, ale chyba nie starczy mi pieniędzy, nawet

gdybym podnajął komuś mieszkanie. Całą gotówkę zainwestowałem.

Własny dom nie figurował na czele listy moich potrzeb.

– A Maude nie mogłaby...

background image

– Jej całe mieszkanie jest tylko trochę większe od pokoju, w którym

siedzimy. Odpowiada jej to zresztą, bo traci niewiele czasu na sprzątanie i

dzięki temu ma go więcej na ciekawsze sprawy. Ma własne życie –

dorzucił aluzyjnie.

Sara skinęła domyślnie głową.

– W ostateczności – ciągnął Jim – córka Maude mogłaby wziąć na

trochę dzieci do siebie. Ale ma na głowie także własne, więc to siłą rzeczy

czasowe rozwiązanie i nie bardzo mi się podoba.

Sara ponownie przytaknęła na znak, że się z nim zgadza.

– Doświadczyły już dostatecznie dużo niepewności losu – powiedziała.

– Teraz powinny się znaleźć w miejscu, które będzie prawdziwym stałym

domem, skąd nie będą musiały znowu się wyprowadzać.

– Otóż to. Jestem dokładnie tego samego zdania.

Sara umilkła, zastanawiając się nad czymś głęboko.

– Powiedz mi, Jim – odezwała się po chwili – czy ty rzeczywiście

chciałbyś wychowywać te dzieci? To znaczy, czy zależy ci na tym, żeby

mieszkały razem z tobą?

– Niekoniecznie. Wiesz, szczerze mówiąc, to nigdy nie widziałem się w

roli ojca rodziny. Adopcja sierot także nie należała do moich skrytych

marzeń. To, co mnie teraz męczy, to ta cholerna odpowiedzialność.

– Masz na myśli to, co mówił Billie? Że to okrutne pozbawiać dzieci

serdeczności i wygód, po tym, jak się im pozwoliło ich zaznać?

– Tak jest. Chłopak ma rację. Wziąłem je do siebie pod wpływem

impulsu, bez oglądania się na konsekwencje. To była jedna z tych decyzji,

której podjęcie – trwa sekundę, ale jej skutki zmieniają całe twoje życie.

– Mówisz – nalegała Sara – że mógłbyś się z nimi rozstać, pod

background image

warunkiem, że nadal będą razem pod czyjąś dobrą opieką?

– Zgadza się. Nie są mi na co dzień potrzebne do szczęścia. W gruncie

rzeczy cenię sobie przede wszystkim spokój i ciszę. Ale zanim

pozwoliłbym im odejść, musiałbym wiedzieć, że trafią w dobre ręce.

Pokochałem je – dodał z nagłym wzruszeniem. – To zadziwiające, jak

szybko takie dzieciaki potrafią człowiekowi przypaść do serca. I nawet

gdyby ode mnie odeszły, chciałbym nadal je widywać przy każdej

sposobności.

Sara obracała w palcach długopis z wyrazem intensywnego skupienia

na twarzy.

– O czym myślisz, Saro? – spytał Jim. – Masz jakiś pomysł? A może...

– urwał z nadzieją w głosie – ty sama mogłabyś je przyjąć? Gdzie

mieszkasz?

– Odziedziczyłam po ojcu dom. To w zachodniej części miasta,

niedaleko uniwersytetu – odparła machinalnie i natychmiast pożałowała

tych słów.

Jim wyprostował się na krześle, zacisnął dłonie na poręczach i

wpatrywał się w nią bacznie błyszczącymi oczami.

– Masz własny dom? I mieszkasz w nim sama?

Sara pojęła natychmiast do czego zmierza i targnął nią ostry niepokój.

– Jim – rzekła pospiesznie – u mnie nie ma dość miejsca dla...

– Ale masz dom – przerwał jej. – Tak? Z podwórkiem, parkanem i tak

dalej? I z kilkoma sypialniami?

– Bez podwórka. I są tylko dwie sypialnie. Nie jest wcale większy od

twojego mieszkania. Bardzo bym chciała...

– Posłuchaj, Saro. Wiem, że to wszystko przeze mnie. To ja ponoszę

background image

całą odpowiedzialność i nie spodziewam się, że będziesz ją ze mną

dzieliła. Zapłacę, ile zechcesz, za dach nad głową dla dzieci. Zapłacę

Maude lub komuś innemu za opiekę nad Arthurem, żeby ci nie utrudniał

pracy... Proszę cię, Saro – ciągnął z pasją – rozważ to. Chodzi tylko o

kawałek przestrzeni do życia, żeby mogły być razem i nie znalazły się

znów na ulicy. To dobre dzieciaki, Saro. Proszę, zastanów się nad tym.

Sara patrzyła na niego ze ściśniętym sercem. Myślała o tym, jak mały

jest jej dom, jak zupełnie nieodpowiedni nawet dla jej dziecka, gdy się

urodzi, a co dopiero dla trojga innych.

Z drugiej strony pragnęła z całych sił pomóc Jimowi. Mogłaby

przyspieszyć nieco realizację swych planów i kupić nowy dom już teraz.

Ale żeby zdobyć na to pieniądze, musiałaby sprzedać stary, a na rynku

panował zwykły o tej porze roku zastój. Zanim znalazłaby nabywcę,

mogłoby być za późno. Odetchnęła głęboko, usiłując zebrać myśli.

– Naprawdę, Jim – powiedziała – u mnie nie ma dla nich dość miejsca.

Ja też kocham te dzieci i tak samo, jak ty, czuję się za nie odpowiedzialna.

Ale mam... inne zobowiązania, są w moim życiu sprawy, o których nie

wiesz. Gdybym wzięła dzieci do siebie i tak musiałyby wkrótce zmienić

lokum, wierz mi. Bardzo mi przykro, Jim. Gdybym mogła pomóc, nie

wahałabym się ani minuty. Ale nie mogę.

Jim skinął w milczeniu głową, poprawił się na krześle i spojrzał na Sarę

z rozczarowaniem.

Wtem przez głowę Sary przebiegła myśl, którą postanowiła

natychmiast wypowiedzieć, w obawie, że po zastanowieniu się zaraz jej

poniecha.

– Jest coś, co może warto by wziąć pod uwagę – powiedziała.

background image

– Co takiego, Saro?

– Z tego co mówisz – zaczęła opornie – wynika, że główną przeszkodą

jest brak pieniędzy, prawda? Wszystkie aktywa wsadziłeś w firmę i nie

stać cię na kupno domu, tak?

– Owszem – odparł chmurnie. – Ale nie zrozum mnie źle. Interesy idą

dobrze i siedzę mocno w dyrektorskim fotelu. Na razie jednak nie mam

rezerw gotówkowych i mój kredyt bankowy jest tak napięty, że nie mogę

go naruszać.

Sara zawahała się, ściskając w dłoniach nóż do papieru, żeby opanować

ich drżenie.

– Może więc na coś się przydam – rzekła z wolna.

– Mam trochę oszczędności, przeznaczyłam je na kupno nowego domu.

Mogę z tym trochę zaczekać i pożyczę ci te pieniądze, na pewno

wystarczy na pierwszą wpłatę. Będziesz mi zwracał stopniowo, w miarę

jak twoje interesy będą się polepszać.

Mówiąc to czuła, jak ogarnia ją dotkliwy, bezbrzeżny żal. Oto ulatniały

się jak kamfora wypieszczone marzenia o słonecznym pokoiku

dziecięcym, ogródku do zabaw, obszernym pomieszczeniu dla stałej

piastunki. Wszystko to musiało poczekać, ustąpić pierwszeństwa

pilniejszej potrzebie.

Jim jednak potrząsnął energicznie głową, z wyrazem wzruszenia w

oczach.

– To wspaniałomyślna propozycją Saro, ale nie mogę z niej skorzystać.

Wolałbym sprzedać firmę i harować na trzech posadach, niż sięgnąć do

twojej skarbonki.

Wyrzekł to z takim zdecydowaniem, że Sara zrozumiałą iż naleganie

background image

nie ma sensu. Ale nagle naszła ją inna myśl.

– A twoja rodzina, Jim? – spytała nieśmiało.

– Masz przecież bogatego ojca. Z pewnością mógłby cię wesprzeć

finansowo na tyle, że...

– O tym nie ma mowy – uciął krótko.

Sara zamilkła, stropiona lodowatym tonem jego głosu i zaciętym

wyrazem twarzy.

– Nie wziąłbym od niego ani centa, choćbym umierał z głodu – dodał z

tą samą zawziętością. – Nigdy nie brałem od niego pieniędzy i nie zrobię

tego teraz, bez względu na sytuację.

– Ale dlaczego? Gazety zawsze pisały o nim w samych superlatywach.

To podobno wspaniały człowiek. Dziennikarze go ubóstwiają.

– Oczywiście – rzekł głucho Jim. – Tyle że żaden z nich nie musiał z

nim mieszkać.

– Zdumiewasz mnie. Nie miałam pojęcia że jest między wami taka

przepaść. Jak długo to trwa?

– Całe moje życie, Saro. Dajmy temu spokój. To nie ma nic do rzeczy.

– Ale widujecie się? – drążyła Sara. – Rozmawiasz z nim?

– Tylko kiedy muszę. Nie odzywam się do niego pierwszy, od kiedy

skończyłem siedemnaście lat.

– A kiedy widziałeś się z nim ostatni raz?

– Tuż przed Bożym Narodzeniem. Odwiedził mnie w biurze, jak co

roku. Próbował mnie namówić, żebym spędził z nim święta na ranczo.

– A ty odmówiłeś? Chciał się z tobą pogodzić, a ty go odtrąciłeś? Tak

było, Jim?

W oczach Jima zalśniły groźne iskierki.

background image

– Saro, to ciebie nie dotyczy i nie ma nic wspólnego z dziećmi. To moja

sprawa, jak traktuję ojca. Daj temu spokój.

– Tak bardzo kochałam swojego ojca – powiedziała, patrząc na Jima

pustym wzrokiem. – ubóstwiałam go. Dałabym wszystko, żeby go jeszcze

ujrzeć, porozmawiać z nim choćby przez godzinę. Ale to się nigdy nie

stanie. A ty – zwróciła się do Jima – masz ojca, który cię do siebie

zaprasza, wyciąga rękę do zgody, a ty go odpychasz.

– W moim życiu też jest mnóstwo rzeczy, o których nie wiesz.

– O, na pewno. Każdy ma prawo tak powiedzieć. Ale dobrze wiem, że

istnieje coś takiego jak kompromis, wiem też, co to jest współczucie i

przebaczenie.

Przez długą chwilę ich spojrzenia krzyżowały się jak szpady. Wreszcie

Jim zmusił się do uśmiechu.

– Przepraszam, że cię zdenerwowałem – wymamrotał. – To nie twoja

wina, że nie znasz całej sytuacji. Po prostu nie mogę pojechać do ojca i nie

zwrócę się do niego o żadną pomoc. Spróbuję znaleźć jakieś inne wyjście i

zrobię co się da, żeby oszczędzić dzieciom rozłąki i dalszych cierpień.

Sara przyjęła to w milczeniu, speszona nieco twardą stanowczością

Jima.

– Poza tym – ciągnął – przyszedłem tutaj w jeszcze jednej sprawie. W

niedzielę wybieram się z Maude i dziećmi na narty, więc pomyślałem, że

może do nas dołączysz.

– Ja? – spytała Sara.

– Oczywiście, że ty. Masz narty? Jeśli nie, można wypożyczyć, a

jeździć nauczysz się bez trudu.

– Umiem jeździć. Jako nastolatka startowałam w zawodach.

background image

– Nie blefujesz? Biegałaś?

– Jakieś piętnaście lat temu udało mi się zdobyć srebrny medal na

zimowych igrzyskach stanu Alberta.

– Bomba! A to ci niespodzianka – ucieszył się Jim. – No co,

wybierzesz się z nami? To ci dobrze zrobi. Howie powiada, że pracujesz

dwadzieścia osiem godzin na dobę.

– Staramy się wyhodować odmianę pszenicy odpornej na suszę. To

bardzo czasochłonne.

– Rozumiem. Ale chyba możesz poświęcić jeden weekend na

odpoczynek?

Sara próbowała zebrać myśli. Perspektywa podtrzymywania

znajomości z Jimem napawała ją panicznym strachem. Jej sekret musiał

niebawem wyjść na jaw. I Jim, za pomocą prostego działania

arytmetycznego, może dojść do wniosku, że to on jest ojcem dziecka.

Widziała, jak bardzo się przejął losem tych trojga obcych dzieci. Łatwo

sobie wyobrazić, jak zareaguje, gdy w grę będzie wchodzić jego własne. A

jeśli zwróci się do sądu o ustalenie ojcostwa? Na myśl o tym Sarze serce

podchodziło do gardła.

– Saro? – odezwał się Jim z nutą niepokoju w głosie. – Co ci jest?

Spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem, wciąż zmagając się z

natłokiem myśli. Doszła do wniosku, że musi rozważyć wszystko

logicznie.

Po pierwsze, Jim wiedział już, jak się ona nazywa i gdzie pracuje.

Może ją zawsze znaleźć, tego się nie da uniknąć. Jest całkiem

prawdopodobne, że ciągle uważa ją za kobietę, która w przypływie

samotności uwodzi od czasu do czasu mężczyzn. Gdyby umocniła go w

background image

tym przekonaniu, mogłaby później – gdy ciąża będzie już widoczna –

twierdzić, że ojcem jest ktoś inny. Jim nie miałby sposobu, by udowodnić,

że jest inaczej i dziecko zostałoby przy niej.

W gruncie rzeczy, unikanie go teraz, gdy już się okazało jak Sarze

zależy na przygarniętych przez Jima sierotach, wyglądałoby podejrzanie.

Wypadnie naturalniej, jeśli przyjmie zaproszenie.

– Zgoda – powiedziała w końcu. – Mówiłeś, że zabierasz wszystkich,

ale czy Maude nie musi zostać w domu, żeby pilnować Arthura?

– Arthura też bierzemy. Pożyczyłem od mojej sekretarki sanki i będę go

ciągnął.

– Och, Boże – żachnęła się Sara. – Trzeba będzie go bardzo ciepło

ubrać.

– Zobaczysz, jaki ma kombinezon narciarski. Wygląda jak astronauta.

Mógłby bezpiecznie raczkować po Księżycu.

Sara roześmiała się. Mimo wszystkich uprzedzeń i obaw poddała się

nastrojowi czekającej ją rozrywki.

– Tak dawno już nie przypinałam nart – westchnęła. – Od lat! A tak

lubiłam jeździć.

– Ostrzegam, że nasza drużyna nie jest na poziomie srebrnych

medalistów – powiedział Jim. – Ellie i Billie nigdy nie jeździli, Maude

sobie jakoś radzi, ale – jak sama mówi – brak jej jeszcze odpowiedniej

dynamiki.

– A ty? – zapytała żartobliwym tonem. – Czy twoje narciarskie

umiejętności dorównują futbolowym?

– Jestem wykwalifikowanym narciarzem, złośliwa kobieto. Tyle że –

dodaj z uśmiechem – nigdy dotąd nie ciągnąłem jednocześnie sanek. To

background image

pewnie trochę mnie przystopuje.

Wstał i podszedł do wieszaków, sięgając po kurtkę.

– Wyruszymy około południa – oznajmił. – Mam po ciebie przyjechać?

– Nie, to ja po drodze wpadnę do ciebie. Pojedziemy dwoma

samochodami, żeby wszyscy wygodnie się zmieścili. Będziesz przecież

miał jeszcze narty i kijki, nie mówiąc o sankach.

– Dobrze. Tak się cieszę, że będziesz z nami, Saro – powiedział. –

Czekam z niecierpliwością.

Sarę przeszył dreszcz dziwnego niepokoju. Usiłowała zachować

obojętność, ale jej umysł odtwarzał bezwiednie zdarzenia tamtej nocy, gdy

się kochali, gdy ich nagie ciała łączyły się ze sobą, a ona pogrążała się w

żarliwym zapamiętaniu.

Przestraszona tą chwilą słabości, spojrzała na niego bezradnie. Nie

potrafiła się oprzeć fali tych intymnych wspomnień, więc odwróciła

pospiesznie głowę, mruknąwszy coś niezrozumiale.

Jim popatrzył na nią przez chwilę w zamyśleniu, potem łagodnie

pogłaskał ją po policzku i zniknął za drzwiami.

Jeszcze długo potem Sara miała wrażenie, że pokój przesiąknięty jest

jego obecnością. Siedziała bezczyn nie za biurkiem, ze wzrokiem

utkwionym przed siebie, zatopiona w myślach.

background image

Rozdział 8

Arthur siedział w wyścielonych kocami sankach, opatulony w

kombinezon i czerwony, wełniany szal. Okrągłymi ze zdumienia oczami

spoglądał na krajobraz, w którym wszystko było dla niego nieznane i

niezwykłe.

Od czasu do czasu mijali ich grupą inni narciarze. Raz napotkali

narciarzy, którym towarzyszył pies, mieszaniec collie z owczarkiem. Ku

radości Arthura podbiegł do niego i obwąchał mu twarz, po czym popędził

za swym panem.

Jim niekiedy zatrzymywał się, zerkając na malca, a ten za każdym

razem demonstrował niezadowolenie z tej pauzy i władczo ponaglał go do

dalszej jazdy. Jim miał na sobie rodzaj uprzęży przytroczonej pasami do

sanek, których ciężaru zresztą prawie nie odczuwał. Poruszał się prędko i

musiał nawet powściągać krok, żeby nie wyprzedzić Maude, która jechała

obok, także popatrując na Arthura.

Natomiast Billie od razu nabrał upodobania do szybkości. Stale

wypuszczał się daleko w przód, potem czekał, aż inni nadrobią dystans i

beształ ich za ślamazarność.

Ellie posuwała się nieco przed Jimem i Maude, padając raz po raz i

podnosząc się dzielnie ze śmiechem, najczęściej przy pomocy Sary, która

wzięła na siebie rotę instruktorki.

Maude swoim zwyczajem ustawicznie dowcipkowała, lecz Jim słuchał

jej jednym uchem, wpatrzony bez przerwy w sunące przed nim sylwetki

Sary i Ellie.

Sara miała na sobie jednoczęściowy kostium narciarski w kolorze

background image

jasnoróżowym z białymi wykończeniami. W uszy wpięła muszelkowe

kolczyki od Ellie, a czoło obwiązała szeroką włóczkową przepaską,

również różową jak kostium.

Wyglądała tak wdzięcznie, że Jim nie był zdziwiony, iż każdy

mężczyzna oglądał się za nią, czasem nawet dwukrotnie. Na deskach

trzymała się z elegancką swobodą, pozwalającą się domyślać, że ma za

sobą zawodniczą przeszłość. Z łatwością odnalazła właściwy rytm i

ekonomiczną posuwistość kroku, choć ze względu na Ellie musiała

poruszać się bardzo wolno.

W pewnym momencie Jim poczuł się zirytowany tą sytuacją. Wolałby

być tu tylko z Sarą mknąć z nią po szlaku ramię w ramię, biec przez las,

rozmawiać, śmiać się wspólnie, całować ją...

Równie szybko skarcił się za te myśli. Ostatecznie, to on sam, z

własnego wyboru obarczył się odpowiedzialnością za dzieci i nie byłby

prawdziwym mężczyzną gdyby chciał się od niej uchylić, dlatego że stała

się cokolwiek uciążliwa. Poza tym – po owej pamiętnej nocy – Sara nigdy

nie zdradziła się z niczym, co pozwoliłoby mu sądzić, że darzy go

uczuciem. Łączyła ich jedynie troska o dzieci, dawała mu to jasno do

zrozumienia.

Ale była tak piękna, tak powabna, że Jim nie mógł się powstrzymać od

wkraczania na grunt coraz bardziej śliski, zwłaszcza gdy odkrył jej

tajemnicę i dowiedział się, że nie jest znudzoną mężatką, szukającą w

barach jednorazowych przygód.

– Jim – dobiegł go znienacka jej głos. – Mogę cię prosić na chwilę?

– O co chodzi? – zawołał i przyspieszając przystanął po chwili obok

Sary i Ellie, co sprawiło, że Arthur zaczął bić rączkami w poręcze sanek.

background image

– Co mu się stało? – spytała Sarą patrząc z niepokojem na miotający się

w sankach kokon.

– Nie cierpi, kiedy się zatrzymuję – wyjaśnił Jim.

– Całe szczęście, że nie ma bata. Chłostałby mnie bez litości. Kocha

szybkość.

Sara parsknęła śmiechem, a Jim z przyjemnością zatrzymał wzrok na

jej rozweselonej twarzy.

– Wygląda na to, że humor ci dopisuje – powiedział z poważną miną.

– Och, Jim – odparła przymykając powieki – czuję się jak w raju.

Zapomniałam już, jak bardzo lubiłam takie wycieczki. Od dawna nie

miałam podobnej uciechy.

– Chyba od zbyt dawna – mruknął z przyganą – Ale odtąd życie

towarzyskie pani doktor Sary Bumard będzie pod naszym specjalnym

nadzorem. Dopilnujemy, żeby częściej wychylała nos z domu, bo to jej

świetnie robi, prawda, Ellie?

Dziewczynka skwapliwie przytaknęła, ale Sarze uśmiech zamarł na

ustach i odwróciła głowę jak gdyby w odruchu niechęci. Jima strapiła ta

reakcja. Kiedy tylko napomknął coś o przyszłości, snuł jakieś plany – na

twarzy Sary pojawiał się ten sam wyraz czujnej rezerwy, jakby słowa Jima

budziły w niej lęk i chciała się od nich odżegnać. Z nie znanych mu

powodów okazywała nerwowość, najwyraźniej związaną w jakiś sposób z

jego osobą, chociaż był jak najdalszy od wyrządzenia jej jakiejkolwiek

przykrości.

– O co chodzi, Saro? – spytał. – Wzywałaś mnie.

– Lewe wiązanie Ellie się obluzowało. But się jej wciąż ślizga. Zdaje

się, że w wypożyczalni mówili ci, co robić w takim wypadku.

background image

Jim skinął głową i ukląkł przy Ellie, a Sara podeszła do sanek, żeby

udobruchać Arthura.

Nie opodal Maude, wsparta na kijkach, gawędziła z jakimś ubranym na

czarno brzuchaczem, który nadjechał z przeciwnej strony.

– Kto to? – spytała ciekawie Ellie, kiedy Maude pożegnała się z nim i

dołączyła do nich.

– Och, nikt ważny. Poznałam go na basenie podczas lekcji pływania.

– Ktoś będzie zazdrosny – rzekła przekornie Ellie, robiąc aluzję do

Clarence'a, zadurzonego w Maude portiera z domu Jima.

– A, co tam... – machnęła lekceważąco ręką Maude. – Arthur, nie

awanturuj się. Daj Jimowi trochę odsapnąć, dobrze.

Po równoległym szlaku z przeciwka nadjeżdżał ku nim Billie. Miał

rozradowaną twarz i Jim, rzuciwszy na niego okiem, pomyślał, że nigdy

jeszcze nie widział go tak odprężonego, zachowującego się jak każdy

normalny trzynastoletni chłopak. Nie chciał włożyć narciarskiego ubioru i

wciąż miał ha sobie swoje postrzępione dżinsy i wyświechtaną kurtkę. Ale

wielu nastolatków hołdowało takiemu przyodziewkowi, toteż Billie

specjalnie się nie wyróżniał.

– Hej, ludzie, pospieszcie się! – wykrzyknął. – Przed nami jest

fantastyczna górka. Prułem z niej sześćdziesiąt kilometrów na godzinę.

– Cudownie – rzekła Maude. – Tego mi właśnie trzeba.

Tymczasem Jim poprawił wiązanie Ellie, podniósł się i zanim włożył

rękawice, pogłaskał ją lekko po włosach. Zauważywszy niepokój w

oczach Sary, uniósł pytająco brwi.

– Chodzi o to wzgórze, Jim. Nie boisz się o Arthura? Gdybyś upadł,

albo...

background image

– To niegroźny pagórek, Saro – uśmiechnął się. – Nie upadnę. A

ponadto jestem pewien, że Arthur będzie w siódmym niebie. Nareszcie

osiągniemy szybkość, która mu trafi do gustu. W drogę, drużyno! Lunch

za pół godziny w schronisku.

Podniósł kijki, odepchnął się nimi mocno i patrzył rad, jak jego mały

zespól rusza dalej na szlak.

Gdy się wszystko rozważy, pomyślał z jawną satysfakcją, życie

rodzinne ma swoje dobre strony.

Wieczorem tego samego dnia, kiedy dzieci już spały, a Maude i Sara

poszły do domu, Jim siedział przed kominkiem i sącząc białe wino,

wpatrywał się zamyślony w dogasający ogień.

Po jakimś czasie wstał, przyćmił światło i puścił kasetę z walcami

Chopina, na tyle cicho, żeby nie obudzić Arthura. Ze szklanką w ręku

podszedł do kołyski i przyglądał się śpiącemu malcowi. Arthur leżał na

brzuszku z wypiętym w górę tyłeczkiem.

Jim pochylił się, pocałował go w tłusty karczek, czując w nozdrzach

słodkawy zapach mleka i talku, podciągnął mu kołderkę i wrócił na fotel

przed kominkiem.

Mieszkanie uległo oczywiście gruntownej przemianie. Ellie zajęła

pokój Jima. W kącie living-roomu stanęła kołyska Arthura, tuż obok

wersalki, którą rozkładał sobie na noc Jim. Billie koczował w kuchni,

śpiąc w śpiworze na dmuchanym materacu, było mu tam trochę ciasno, ale

nie narzekał.

Jakoś się wszyscy mieścili, ale Jimowi coraz bardziej dawała się we

znaki niewygoda. Zwłaszcza w takie wieczory jak ten, smętnie wzdychał

do ładu i spokoju swojej poprzedniej egzystencji. W ciągu dnia w

background image

mieszkaniu był zawsze tłok i harmider, czasy, kiedy Jim czuł się w nim jak

u siebie, wydawały mu się bardzo odległe.

Wytchnienie znajdował tylko w biurze, gdzie wszystko toczyło się

gładko, utartą koleiną. Był wdzięczny niebiosom za Maude Willett. Gdyby

nie ona, zapewne byłby dziś psychicznym wrakiem. Wzdrygnął się,

przypomniawszy sobie te koszmarne dziesięć dni, kiedy Maude wyjechała,

a on przez całą dobę przebywał z dziećmi.

Nigdy żadna kobieta nie wydała mu się tak piękna, jak tego ranka, gdy

ujrzał w swoich drzwiach pulchną postać Maude z Lancelotem pod pachą i

zapasem wesołych historyjek na temat wycieczki.

Nie miał oczywiście nic do zarzucenia samym dzieciom. I prawdę

mówiąc, wcale nie musiał być z nimi przez cały czas. Bądź co bądź, Billie

i Ellie byli ponad wiek samodzielni i z pewnością mogliby się zająć

Arthurem.

Chodziło o to, że Jim wciąż nie był pewny, czy Billie nie planuje

ucieczki. Chłopak dobrze rozumiał, że Jim wikłał się coraz mocniej w

beznadziejną sytuację. Czasem zdawało mu się, że Billie patrząc na niego

próbuje odgadnąć, jak długo jeszcze wytrzyma, kiedy się podda i zwróci o

pomoc do władz.

Opróżnił szklankę do dna, odstawił ją na podręczny stolik, usadowił się

wygodniej w fotelu i po raz tysięczny zaczął rozważać swoje kiepskie

położenie, łamiąc sobie głowę, skąd wytrzasnąć fundusze na kupno domu.

Naprowadziło to bezwiednie jego myśli ku Sarze.

Mała wszak dom i mieszkała w nim sama. Z drugiej strony oświadczyła

całkiem wyraźnie, że nie przyjmie do siebie dzieci, nawet gdyby Jim

ponosił większość wydatków. Trochę go zaskoczyło jej stanowisko.

background image

Może, myślał Jim – popatrując żałośnie na rozgardiasz wokół siebie –

po prostu ceni sobie nadzwyczaj spokój i porządek, i nie mogłaby

mieszkać w takim bałaganie. Czy można mieć pretensje, że nie chce sobie

dodatkowo utrudniać życia.

A jednak coś się tu nie zgadzało. Przecież zdecydowała się do niego

zadzwonić, zaniepokojona, co się stało z dziećmi. Kupowała im prezenty,

odwiedzała je. Co więcej – zaproponowała Jimowi swoje oszczędności.

Tak nie postępuje osoba zapatrzona tylko w siebie, nieczuła.

Poza tym widać było, że przepada za dziećmi, szczególnie za Ellie.

Bez dwóch zdań, Sara Burnard to postać wielce zagadkowa.

Jim zmarszczył brwi, przymrużył oczy i wywołał w pamięci jej kolejne

wizerunki: w jaskrawym narciarskim ubiorze, w eleganckiej czarnej sukni,

w białym laboranckim kitlu, z okularami na nosie. Ale przede wszystkim,

jak melodyjny refren, wracało wspomnienie tej nocy, kiedy trzymał Sarę w

ramionach, ciepłą i pulsującą namiętnością.

Ogarnęła go nagle pokusa usłyszenia jej głosu i zerknął niepewnie na

telefon. Podała mu swój domowy numer na wypadek, gdyby miał jakieś

problemy z dziećmi. Najwyraźniej miała przy tym opory, ale znów troska

o dzieci wzięła górę nad chęcią trzymania Jima na dystans.

Sięgnął po słuchawkę, zastanawiając się, co ona teraz robi. Wyobrażał

ją sobie, jak leży w łóżku W cienkiej koszuli nocnej, być może z książką w

ręku, a włosy opadają jej na obnażone ramiona jak wówczas w hotelu.

Nabrał powietrza w płuca, drżąc z emocji, ale po chwili cofnął

wyciągniętą w stronę aparatu rękę. To nie będzie w porządku, jeżeli

zadzwoni, skoro nie ma żadnego pretekstu, bo dzieci spokojnie śpią.

Zaczeka jeszcze jakiś czas.

background image

Zapatrzony w płonący ogień, słuchał płynącej cicho muzyki i

zastanawiał się, na jak długo starczy mu silnej woli, aby się trzymać z dala

od Sary.

Sara siedziała po turecku na dywaniku przed kominkiem z Amosem na

kolanach, rozczesując mu ostrożnie sierść.

Przerwała nagle, zbladła, skrzywiła się, cisnęła Amosa na dywanik i

pobiegła do łazienki. Rozgniewany kot zwęził oczy, czekając na powrót

Sary, która po drodze z łazienki napiła się w kuchni wody i wzięła sobie

kilka słonych paluszków.

– Nie mam pojęcia, Amosku, dlaczego to się nazywa „nudności

poranne" – powiedziała siadając i przygarniając znów kota który umościł

się ż cierpiętniczą miną na poprzednim miejscu. – u mnie są one raczej

wieczorne. A wiesz, co jest najzabawniejsze, kocie? Najpierw tak mnie

mdli, jakbym miała za chwilę skonać, potem puszczam pawia i po paru

minutach nic mi nie jest. Czuję się żwawa i rześka jak gdyby nigdy nic.

Pierwszy raz w życiu zdarza mi się coś podobnego.

Amos przeciągnął się sennie i z wpółprzymkniętymi powiekami zaczął

ugniatać łapami udo swojej pani.

Sara popatrzyła na niego i poczuła się raptem ogromnie samotna. Mała

ostatnio ochotę porozmawiać z kimś, zwierzyć się komuś ze swej

tajemnicy, ale nie było w jej życiu nikogo, kto by mógł służyć za

powiernika. O tym, że jest w ciąży, wiedział tylko lekarz.

Minęły już dwa tygodnie od wspólnej narciarskiej wycieczki i Sara w

tym czasie dwukrotnie odwiedziła mieszkanie Jima, ale zawsze pod jego

nieobecność.

background image

Zauważyła z zadowoleniem, że Jim w dalszym ciągu szanuje jej

odosobnienie i nawet nie dzwoni, chociaż skłonił ją aby mu dała numer

swojego telefonu. Była rada, że pozostawia ją w spokoju.

Jednakowoż samotność dawała się jej we znaki Spojrzała bezwiednie

na aparat i akurat w tej chwili odezwał się brzęczyk, co ją tak wystraszyło,

że podskoczyła jak oparzona i strąciła z kolan Amosa, który popatrzył na

nią z wyrzutem i podreptał do kuchni.

– Halo – powiedziała, podnosząc słuchawkę.

– Cześć, Saro. Co porabiasz w ten zimowy wieczór?

– Jim? – zawahała się, zażenowana miłym dreszczykiem, który

przeszedł jej po całym ciele na dźwięk jego głosu. Ale niemal

równocześnie poczuła ukłucie lęku. – Czy coś się stało? – spytała. – Czy

dzieci...

– Żadnych kłopotów – odrzekł Jim. – Wszystko w porządku.

uszu Sary dobiegły z tamtej strony przewodu jakieś hałasy, odgłos

gromkiego śmiechu i wesołych rozmów.

– Odbywa się tu coś w rodzaju party – wyjaśnił Jim. – Clarence, no

wiesz, nasz portier...

– Ten, który podrywa Maude?

– Właśnie. Kontynuuje zaloty i urządził u mnie turniej kanasty z

udziałem małżeństwa z sąsiedztwa.

– Rozumiem – powiedziała Sara, wciąż jeszcze nie mogąc się otrząsnąć

z wrażenia wywołanego telefonem Jima.

– Tak więc – ciągnął Jim – dzieci mają zapewnioną opiekę na wieczór.

I to poczwórną. Potrwa to dobrych parę godzin.

– Tak... tak, rozumiem – powtórzyła niepewnie, próbując na próżno

background image

stłumić wzburzenie.

– Pomyślałem, że może wpadnę do ciebie na chwilkę. Jest coś, co

chciałbym z tobą omówić. Chodzi o dzieciaki.

Sara drgnęła trwożliwie, ale opanowała się natychmiast.

– Dobrze – powiedziała. – Oczywiście. Przyjedziesz zaraz?

– Jeśli można. Mam nadzieję, że nie przeszkodzę ci w jakimś

epokowym eksperymencie naukowym?

– Czeszę właśnie kota – odparła i uśmiechnęła się, słysząc jego

serdeczny śmiech.

– Bardzo interesujące. Zawsze byłem ciekawy, co naukowcy robią w

wolnych chwilach. Już jadę, dobrze?

– Dobrze – powiedziała. Odłożyła wolno słuchawkę i jeszcze przez

długą chwilę trzymała na niej rękę, po czym znów nagle zbladła i rzuciła

się pędem do łazienki.

Powrót do równowagi i zacieranie śladów niedyspozycji trwały tak

długo, że zanim zdążyła się przebrać i uczesać – zadźwięczał dzwonek u

drzwi.

Pobiegła otworzyć. Na progu, w blasku oświetlającej ganek lampy, stał

obsypany śniegiem, radosny Jim Fleming.

– Cześć – powiedziała, usiłując się uśmiechnąć.

– Wejdź, proszę. Zimno na dworze, prawda?

Wszedł do przedpokoju, zdjął kurtkę i obrzucił rozbawionym

spojrzeniem jej spodnie od dresu, wełniane skarpety i rozpuszczone włosy.

Wchodząc do living-roomu przystanął zaskoczony.

– Ależ to cudo, Saro – powiedział z podziwem.

– Istne cacko. Widzę, że lubisz konie – dodał na widok jej kolekcji.

background image

– To moje ulubione zwierzęta. Napijesz się kawy albo gorącej

czekolady? – spytała z nadzieją, że nie poprosi o coś mocniejszego, nie

mówiąc o jedzeniu.

– Nie, dziękuję. Tak tu cicho i spokojnie – powiedział, siadając

wygodnie na wyściełanym skórą fotek przed kominkiem. – Ale miałaś

chyba rację – dorzucił, rozglądając się wokół.

– W związku z czym?

– W związku z dziećmi. Ten lokal byłby dla nich za mały. Wygląda jak

domek dla lalek. Zdaje się, że stąd, gdzie siedzę, mam widok na całe

mieszkanie?

– Prawie. Nie mam też ani piwnicy, ani podwórka. Tylko to, co

widzisz, plus górka.

– A co tam jest?

– Moja sypialnia – odparła, czerwieniąc się pod jego wzrokiem. –

Wspomniałeś, że... że chciałbyś pomówić o dzieciach? – spytała siadając

naprzeciw niego i chowając pod siebie stopy w skarpetkach. Natychmiast

wynurzył się z kuchni Amos, spojrzał z ukosa na Jima i wskoczył Sarze na

podołek, z arogancką miną egzekwując swoje uprawnienia domownika.

– Ugryź się w nos, kolego – rzucił mu Jim wesoło.

– To nieokrzesany kocur – powiedziała Sara. – Okropnie mnie traktuje,

ale jest bardzo zazdrosny, nawet jeśli z kimś rozmawiam.

– Cóż – odparł Jim. – Trudno mi go winić, Saro.

Zarumieniła się znowu i zatopiła palce w puszystym futerku Amosa.

– Wiesz, Saro – odezwał się Jim po chwili milczenia – znalazłem się w

ślepym zaułku. Naprawdę nie wiem, co robić.

– Masz na myśli dzieci?

background image

– Tak. Mamy koniec stycznia W najlepszym razie uda mi się zatrzymać

je u siebie jeszcze przez kilka tygodni. Nie znalazłem chętnego na

podnajęcie mieszkania i nie mam za co kupić domu. Kwadratura koła.

– Ale chyba nie zamierzasz umieścić gdzieś dzieci tymczasowo i

skazywać je na dalszą tułaczkę?

– Nie chciałbym do tego dopuścić. Boże, gdybym mógł znaleźć jakieś

miejsce...

Sara milczała zakłopotana, drapiąc odruchowo Amosa za uszami.

Pragnęła ze wszystkich sił pomóc Jimowi, ale nie mogła żadną miarą

zdradzić swojego sekretu, nie mogła zrezygnować z zacisza swego domu.

To było wykluczone. Poczuła nagle znajomy odrażający przypływ

mdłości.

– Prz... przepraszam – wyjąkała, zrzuciła raptownie Amosa na podłogę

i popędziła do łazienki.

Kiedy wyszła, blada i roztrzęsiona, Jim zapytał niespokojnie:

– Co ci jest? Co się stało?

– Nic, nic. To chyba przez tę grypę. Coś okropnego.

– Wiem – potwierdził. – Połowa mojego personelu choruje. Wciąż się

boję, że przywlokę to do domu, ale na szczęście dzieciaki są na razie

zdrowe.

– Jim – odezwała się po chwili Sara – czy mogę cię o coś zapytać?

– Jasne.

– Chodzi o twojego ojca. Wiem, że macie ze sobą na pieńku, ale czy

możesz mi wyjaśnić dlaczego?

– Zamordował moją matkę – odparł szorstko, z zimnym, posępnym

wyrazem twarzy. – Nie dosłownie – dodał, widząc przerażony wzrok Sary.

background image

– Nie zastrzelił jej ani nie użył innej broni. Ale na to samo wyszło. Zabił ją

swoim traktowaniem. Serce pękło jej z rozpaczy.

– Ile miałeś wtedy lat?

– Trzynaście. Boże, jak ja go znienawidziłem. I nigdy nie przestanę go

nienawidzić.

– Poruszałeś z nim kiedyś ten temat? – spytała – zmrożona mściwą

zawziętością, jaka wyzierała mu z oczu. – Powiedziałeś mu, co czujesz?

– Nie mam mu nic do powiedzenia, Saro. Proszę, nie mów o nim

więcej, dobrze? Nie mamy ze sobą nic wspólnego. Lepiej pomówmy o

czymś innym.

Sara kiwnęła głową na znak zgody i zaczęli rozmawiać o

gromadzonych przez nią figurkach koni. Ale zakiełkował jej pewien

pomysł i zamierzała po wyjściu Jima zastanowić się nad nim dokładniej.

Na razie gawędzili o rozmaitych sprawach i Sara była zdumiona, jak

łatwo znajdowała z nim porozumienie. Zniknęła gdzieś jej zwykła

powściągliwość, zmieniając się niemal w wylewność, a Jim zdawał się w

lot chwytać jej myśli.

Oczywiście, najgłębszy, najsłodszy sekret Sary musiał pozostać w

ukryciu. Nawet gdyby miała się gdzieś schować na kilka miesięcy, bez

względu na wszystko – była zdecydowana zataić przed Jimem jego

ojcostwo. Tylko w ten sposób mogła swemu dziecku zagwarantować

bezpieczeństwo i niezależność. Prymitywny instynkt matki podpowiadał

jej, że ten sam sympatyczny, tak dobrze ją na pozór rozumiejący

mężczyzną może nagle stać się jej wrogiem, zagrozić jej dziecku. Nie

zamierzała do tego dopuścić. Za nic na świecie.

Mimo to, zrobiło się jej go żal, gdy wreszcie podniósł się do wyjścia.

background image

Odprowadziła go do drzwi, podała mu kurtkę i patrzyła w milczeniu, jak ją

wkładał.

Kładąc dłoń na klamce przystanął, zawahał się, po czym położył ręce

na ramionach Sary i przyciągnął ją do siebie. Zadrżała, czując jego

bliskość, ciepło jego ciała, jego oddechu i ust, którymi znalazł jej usta.

Miękła w jego objęciach, słaba i bezbronna, pozwoliła, by błądził

rękami po jej ciele, znalazł pod bluzą jej nagie piersi i zamknął je w

dłoniach, podczas gdy jego wargi wędrowały po jej twarzy, muskały

policzki, powieki, uszy, szyję.

Sara czuła, że płonie, że się skrapla, wypływa z wolna na ciepłe,

głębokie morze pożądania. Jej ciało przypomniało sobie chwile ich

miłosnej spójni, słodycz tamtego spełnienia i zapragnęła go znowu z całej

mocy.

I wtem dopadły ją znowu nieszczęsne nudności. Ledwo zdążyła

wyrwać mu się z rąk i dobiec na czas do łazienki.

Gdy wyszła z powrotem na korytarz, Jim stał nadal przy drzwiach,

smutno uśmiechnięty.

– Zdaje się, że ci to nie posłużyło? Czy to moja wina?

– Raczej nie – odparła z wątłym uśmiechem, omijając oczami jego

spojrzenie.

– Jim popatrzył na nią z troską, ociągał się jeszcze przez moment, po

czym odwrócił się i wyszedł.

Sara śledziła go wzrokiem przez uchylone drzwi, jak idzie zaśnieżoną

uliczką w świetle latarń. Serce jej waliło i doznawała tak dojmującej

żałości, że zagryzła usta, aby nie krzyczeć.

background image

Rozdział 9

W połowie lutego z Gór Skalistych na zamrożone równiny dmuchnął

ciepły wiatr, a topniejący śnieg nasycał prerię świeżą wilgocią.

Zmiana pogody podziałała korzystnie na humor Sary. Przepełniona

optymizmem, cieszyła się z nowego życia, które się w niej kształtowało.

Nawet poranne dolegliwości stały się mniej dokuczliwe. Nie ustały

zupełnie, ale pojawiały się z samego rana i przez resztę dnia miała

właściwie spokój.

Pewnej soboty, rześkim wilgotnym popołudniem, Sara wyjechała

samochodem poza Calgary, rozkoszując się po drodze przestronnością

płaskiego krajobrazu, obwarowanego hen, daleko, grzebieniem gór.

Czuła się młoda, swobodna i lekka, iż mogłaby szybować ponad prerią

jak orzeł.

Dopiero kiedy skręciła w wysadzaną drzewami aleję, na końcu której

stał przesłonięty nagimi topolami duży dwór – jej nastrój uległ nagłej

zmianie. Napięcie ścisnęło jej krtań i po raz pierwszy zlękła się tego, co

zamierzała zrobić.

– To nerwy – mruknęła, zaciskając dłonie na kierownicy. – Skutek

mojej ciąży, nic poza tym.

Zaparkowała od frontu na kolistym podjeździe, udając sama przed

sobą, że nie przytłacza jej ten wielki kamienny dom.

Gdzieś, spoza zabudowań gospodarskich, rozległo się stłumione

szczekanie psa, a w ślad za nim gniewne ryknięcie byka. Te swojskie

odgłosy dodały Sarze otuchy. Wzięła głęboki oddech, ujęła mocno

palcami pasek przewieszonej przez ramię torebki i zadzwoniła do drzwi.

background image

Minęła dłuższa chwila, zanim się otworzyły i w progu stanęła nieduża

kobieta o siwiejących włosach, zebranych w niedbały kok na czubku

głowy. Miała na sobie wypłowiały komplet dżinsowy z wielką łatą na

kolanie. Na rękach trzymała kudłatego żółtego szczeniaka, który

przyglądał się Sarze z życzliwą ciekawością. Błękitne oczy nieznajomej

były tak łudząco podobne do oczu Jima Fleminga, że Sarze odebrało

mowę. Nie mogła wydobyć ani słowa z zaschniętego gardła.

– Dzień dobry – odezwała się pierwsza kobieta w drzwiach, miłym

niskim głosem. – Czym mogę służyć?

– Nazywam się Sara Burnard. Przyjaźnię się z Jimem. To jest z Jimem

Flemingiem – zaczęła z wysiłkiem Sara. – Chciałabym porozmawiać z

panem senatorem, jeśli to możliwe.

Mała kobietka odstąpiła na bok, strofując psa który zaczął się wiercić,

usiłując polizać ją czule w ucho.

– Samson, przestań! – upomniała go rozzłoszczona, uśmiechając się

przepraszająco do Sary. – Był najmniejszy z miotu – wyjaśniła – i zanadto

go rozpieszczałam. Jestem Maureen Fleming – dodała, wydobywając spod

szczeniaka małą stwardniałą dłoń. – Ciotka Jima.

– Wiem – odparła Sara. – Dużo mi o pani mówił. Bardzo panią kocha.

Ładna twarz Maureen złagodniała i rozjaśniła się uśmiechem.

– Proszę wejść. Zaprowadzę panią do biblioteki i zawiadomię brata .

Idąc za nią, Sara poczuła znów narastające w niej.

napięcie. Modliła się w duchu, żeby nie napadły jej mdłości. Maureen

wprowadziła ją do dużego kwadratowego pokoju, o ścianach zastawionych

półkami pełnymi książek. W kominku miło trzaskały szczapy drewna.

Sara usiadła z ulgą w dużym wysłużonym fotelu i energicznie wymówiła

background image

się od propozycji poczęstowania jej kawą.

– Och nie, bardzo dziękuję – powiedziała. – Nie zabawię długo. Chcę

tylko zamienić kilka słów z panem senatorem, jeśli znajdzie dla mnie czas.

– Ależ naturalnie. Wyszedł na chwilę porozmawiać z nadzorcą. Zaraz

wróci.

Maureen opuściła pokój, a Sara rozglądała się wokół siebie. Na

gzymsie kominka dostrzegła szereg statuetek z brązu, były wśród nich

także konie i Sara okiem kolekcjonerki oceniła, że każda miała wartość

małej fortuny. Wiele książek oprawionych było w cielęcą skórę i robiły

wrażenie, że są w częstym użyciu. Wzdłuż jednej z wyłożonych dębową

boazerią ścian, wolnej od regałów, wisiały nieduże obrazy w ozdobnych

ramach. Wyglądały na niewiarygodnie stare i kosztowne.

Nie ulegało wątpliwości, że Jim Fleming wychowywał się w

atmosferze zbytku. Sarze przypomniało się jego obecne mieszkanie,

zarzucone chaotycznie zabawkami i garderobą dzieci, i ogarnęło ją

serdeczne współczucie.

Raptem otworzyły się drzwi i ukazał się w nich senator. Jego widok

wprawił Sarę w oszołomienie. Oczywiście, oglądała jego fotografie i

wiedziała, jak bardzo Jim go przypomina ale w rzeczywistości

podobieństwo było jeszcze bardziej uderzające. Fleming senior był żywą

projekcją przyszłego Jima.

Sara pojęła nagle, czym może być taka dynastyczna łączność pokoleń. I

właśnie tego najbardziej się obawiała. Poczucia potężnej więzi między

ojcem a synem i dzieckiem w jej łonie. Bogactwo i wpływy tej rodziny

także mogły przyprawić o trwogę każdego, kto targnąłby się na jej

prawowitą własność.

background image

A jednak przyszła tutaj i to z własnej woli. Dlaczego? Musiała

uporządkować myśli, wziąć się w garść, opanować.

Senator przyglądał się jej z grzecznym zainteresowaniem. Wniósł ze

sobą powiew świeżego, mroźnego powietrza, mocnego zapachu siana i

zwierzęcego potu.

– Panna Burnard? – odezwał się, podchodząc do niej z wyciągniętą

ręką. – Siostra powiedziała mi, że jest pani znajomą Jima. Ale śmiem

wątpić, czy mój syn wie o tej wizycie.

– Nie, Jim nie wie, że tu jestem. Bardzo by się zdenerwował, gdyby

wiedział.

Jameson Fleming uśmiechnął się wyniośle, ale w jego oczach było tyle

bólu, że Sara zaczęła odzyskiwać pewność siebie, nabierając otuchy, że

znajdzie wspólny język z senatorem.

– Jim ma kłopoty – oświadczyła zwięźle, dostrzegając bez zdziwienia

wyraz natychmiastowej troski na pobrużdżonej twarzy swego rozmówcy.

– Nie, nie – uspokoiła go pospiesznie. – Nie jest ani chory, ani nie popadł

w kolizję z prawem. Po prostu ma pewien problem i zupełnie nie wiemy,

jak go rozwiązać.

I opowiedziała wszystko po kolei, a nawet trochę więcej, niż

zamierzała, omijając jednak starannie powód, dla którego owej nocy

znalazła się w towarzystwie Jima. Skończywszy, czekała w milczeniu, ze

wzrokiem utkwionym w błyszczący blat biurka, za którym siedział

senator.

– Muszę wyznać, że jestem tym wszystkim wręcz zdumiony – odezwał

się w końcu, – Wprost nie mogę uwierzyć, że mówiła pani o moim synu.

Chłopak, którego pamiętam był zbyt pochłonięty sobą, żeby wyrosnąć na

background image

kogoś, kto obarcza się trojgiem porzuconych dzieci.

– Otóż to – powiedziała z przejęciem Sara. – On jest już zupełnie

innym człowiekiem, panie senatorze. Ma dobrze po trzydziestce i sporo się

zmienił. I – dodała, zaskoczona własną śmiałością – nie byłabym wcale

zdziwiona, dowiadując się, że i pan mocno się zmienił.

Umilkła spłoszona widząc, że rysy Jamesona tężeją, a oczy nabierają

lodowatego połysku. Ale trwało to tylko ułamek sekundy i senator

niespodziewanie się uśmiechnął.

– Tak pani uważa? No cóż, być może słusznie. Interesująca z pani

osóbka. Mój syn ma bardzo dobry gust.

Sara pokraśniała jak piwonia.

– Nie jestem... to nie tak. Nie romansujemy ze sobą. Zaprzyjaźniliśmy

się tylko i to głównie przez te dzieci. A przyszłam do pana dlatego, że

zależy mi na... lepszym zrozumieniu całej sytuacji, to wszystko.

– Czy Jim potrzebuje ode mnie pomocy w związku z tymi dziećmi? –

spytał bez ogródek. – Czy o to chodzi? Czy chce pieniędzy, żeby im

zapewnić stały dach nad głową?

– Nie. Szczerze mówiąc, wspomniałam mu o takim rozwiązaniu, ale

Jim odrzucił je kategorycznie.

W oczach Senatora pojawił się znów wyraz głębokiego cierpienia.

Sara zebrała się na odwagę i spytała cicho:

– Co właściwie zaszło między Jimem a panem? Co was od siebie

odsunęło?

Jameson Fleming zmierzył ją badawczym spojrzeniem, po czym

przesunął się lekko na krześle i spojrzał przez okno na swoje małe

państewko.

background image

– Pytała pani o to Jima?

– On powiada, że unieszczęśliwił pan jego matkę.

– Mówi, że nigdy panu nie wybaczy sposobu, w jaki pan ją traktował.

Senator odwrócił się ku Sarze ze ściągniętą napięciem twarzą.

– Cecylia z pewnością była nieszczęśliwą kobietą – powiedział,

spoglądając znów w okno. – Kiedy byłem młodszy obwiniałem się, że ją

zawiodłem, że może, gdybym był lepszym człowiekiem, dałbym jej

szczęście. Później jednak – uśmiechnął się cierpko – zdałem sobie sprawę,

że nikt i nic nie mogło uczynić jej szczęśliwą. Ale wtedy oczywiście było

już za późno.

Sara słuchała uważnie, wpatrzona w jego naznaczoną bólem twarz,

niezdolna wykrztusić ani słowa.

– Mógłbym wybaczyć jej sceny i napady furii, jakimi wielokrotnie

kompromitowała mnie publicznie – podjął senator. – Ale nie potrafiłem jej

nigdy przebaczyć tego, że małostkowo i mściwie wplątała w nasze

konflikty syna i obróciła go przeciw mnie.

– Czy naprawdę tak było? Czy Jim rzeczywiście tak dalece się myli w

ocenie wydarzeń?

Jameson Fleming spojrzał jej prosto w oczy.

– Każdy ma swoją wersję prawdy, proszę pani – powiedział. –

Patrzymy zwykle na świat pod własnym kątem. W rezultacie często

wymyka się nam prawda obiektywna. Jednak proszę mi wierzyć, że

zastanawiałem się nad tą sprawą przez długie lata i mogę z całą

uczciwością stwierdzić, że nie okłamuję pani.

Zawahał się zamyślony, obracając bezwiednie w ręku przycisk do

papierów, po czym obrzucił wzrokiem Sarę, jak gdyby podejmując jakąś

background image

decyzję.

– Cecylia była piękną kobietą – rzekł wreszcie. – I kiedy chciała umiała

roztaczać rzadki urok. Należała do tego gatunku kobiet, które potrafią w

każdym mężczyźnie wyzwolić instynkty opiekuńcze, syna nie wyłączając.

Jim ubóstwiał ją, a ona szukała u niego poparcia odwoływała się do jego

chłopięcej rycerskości, wmawiała mu, że jest jej jedynym przyjacielem, a

ja – wrogiem ich obojga. Musiał dźwigać brzemię jej bolesnej udręki o

wiele za ciężkie jak na barki tak wrażliwego chłopca.

– Czy nie mógł pan jakoś temu przeciwdziałać?

– Bóg świadkiem, że próbowałem – odparł, potrząsając żałośnie siwą

głową. – używałem próśb i gróźb, rozmawiałem z Jimem, zabierałem go z

domu, żeby odetchnął inną atmosferą ale wyrwa zrobiła się zbyt głęboka.

W jego oczach byłem winowajcą i doszło do tego, że nie mógł znieść

mojej obecności w tym samym pokoju.

umilkł nagle i zamyślony zwrócił się profilem do okna.

Sara odczekała chwilę, po czym spytała:

– A jak się to skończyło?

– Popełniła samobójstwo. Przecięła sobie brzytwą żyły na przegubach –

odparł głucho senator. – Postarała się przy tym, żeby to Jim ją znalazł i

zostawiła list, w którym obciążała mnie winą. Chłopiec miał wtedy

trzynaście lat.

– Ale... – wyszeptała ze zgrozą Sara – musiała sobie przecież zdawać

sprawę, jaki to dla niego będzie wstrząs. Jak mogła...

– Jak mogła kochająca matka zrobić coś takiego swojemu dziecku? Czy

to chciała pani powiedzieć, panno Burnard? Słowo daję, nie wiem.

Wszystko inne mógłbym jej wybaczyć, gdyż rzeczywiście była

background image

nieszczęsną rozgoryczoną kobietą. Ale nigdy nie potrafiłem się pogodzić z

tym potwornie okrutnym, samolubnym czynem.

Znowu urwał, a pokryte węzłami żył dłonie drżały mu lekko na lśniącej

powierzchni biurka.

– Jednakże – kontynuował z wymuszonym uśmiechem – powinienem

być sprawiedliwy. Nie sądzę, żebym w tej sztuce odegrał rolę czarnego

charakteru, ale też nie mam zupełnie czystego sumienia. Wiele zarzutów

Jima pod moim adresem jest słusznych. Byłem egoistą. Zajęty robieniem

kariery, zaniedbałem rodzinę. Praca przesłaniała mi wszystko i nie

znajdowałem dość czasu dla syna. To niezbita prawda.

– Tego rodzaju błędy, panie senatorze, popełnia wielu mężczyzn –

powiedziała Sara. – Ale nie są to – takie zbrodnie, żeby musiał pan za nie

pokutować do końca życia z dala od syna.

Jameson spojrzał na nią niepewnie, po czym odwrócił znów głowę,

jakby chciał ukryć nagły skurcz bólu, który wykrzywił mu twarz.

– To samo twierdzi moja siostra – rzekł łamiącym się głosem. – Ale nie

może sobie pani wyobrazić, jaką pociechą są dla mnie te słowa z ust kogoś

takiego jak pani, osoby, która przyjaźni się z Jimem.

– Pan go bardzo kocha, prawda? – odezwała się Sara po chwili

milczenia, która pozwoliła senatorowi opanować wzruszenie.

– Każdego dnia myślę o nim – westchnął. – O tym, co robi, czy jest

zdrowy. Zostało mi odebrane to, co miałem w życiu najcenniejszego i

nigdy tego nie odzyskam.

Żałość w jego głosie, boleść i smutek, jakie wyzierały z oczu senatora,

napełniły Sarę przemożnym współczuciem.

– Chciałabym panu coś wyznać – powiedziała, przerażona tym, co robi,

background image

ale niezdolna do powstrzymania się.

Senator spojrzał na nią pytająco, najwyraźniej uderzony nagłą

uroczystą powagą jaka zabrzmiała w jej głosie.

Sara wyprostowała się, ścisnęła mocno leżącą na jej kolanach torebkę,

zaczerpnęła oddechu i patrząc wprost na Jamesona Fleminga wypaliła:

– Jestem od dwóch miesięcy w ciąży, panie senatorze. Ojcem dziecka,

które noszę, jest Jim, a dziadkiem – pan.

Senator wlepił w nią wzrok, jak rażony gromem. I chociaż na jego

twarzy dało się dostrzec, prócz niedowierzania, także pewne ożywienie –

zareagował szorstko.

– Po co pani tu przyszła, młoda damo? – rzucił obcesowo. – Czego pani

właściwie chce? Pieniędzy?

Rozumiejąc uczucia jakie nim miotały, Sara powściągnęła gniew. Z

całym spokojem wyjaśniła, jak postanowiła mieć dziecko, jak wybrała

sobie Jima na ojca i zaszła w ciążę, kryjąc to przed nim.

Jameson wytrzeszczył na nią oczy w bezbrzeżnym zdumieniu.

– I on nadal nic nie wie? – zapytał.

Potrząsnęła przecząco głową.

– Ale dlaczego – wyjąkał oszołomiony. – Skąd u pani ta zimna

kalkulacja? I czemu właśnie pani wybór padł na mojego syna?

– Mój zawód to botanika genetyczna. Napisałam pracę doktorską z tej

dziedziny i prowadzę intensywne badania naukowe. Zjawiska

dziedziczności mają dla mnie ogromne znaczenie.

– I dlatego upatrzyła sobie pani jednego z Flemingów. Odporna

szkocka rasa? – W oczach senatora zamigotały niespodziewanie wesołe

iskierki.

background image

– W samej rzeczy – odparła z uśmiechem Sara.

Jameson Fleming odchylił głowę do tyłu i roześmiał się serdecznie.

– Wie pani co – rzekł ocierając załzawione oczy – niezwykły z pani

okaz. Jasny punkt na tle powszedniej monotonii.

– Myślę, że powinien mi pan mówić po imieniu – powiedziała Sara. –

Bądź co bądź uczynię pana dziadkiem.

– Tak – wyszeptał senator. – Na to się zanosi. Dlaczego nie

powiedziałaś o tym Jimowi, Saro? Po co ta tajemnica?

– Bałam się. Pragnę mieć dziecko nade wszystko w świecie. I zależało

mi na takich, a nie innych genach. Ale nie chciałam, żeby Jim się

dowiedział, bo przerażała mnie myśl, że jeszcze ktoś będzie sobie rościł

pretensje do dziecka. Ono jest moje – oznajmiła zapalczywie. – Moje i

tylko moje. Nie chcę się nim z nikim dzielić, użerać się w sądzie o prawa

opiekuńcze i tak dalej. A kiedy – na przykładzie tych sierot – przekonałam

się o wrażliwości Jima, moje obawy wzrosły jeszcze bardziej i...

Umilkła, zagryzając wargi i pochyliła głowę, wlepiając wzrok w swoje

zaplecione na kolanach dłonie.

– Wobec tego, Saro – spytał łagodnie senator – dlaczego mi się

zwierzyłaś? Czy nie powinnaś się bać również i mnie?

– Oczywiście. Wiem dobrze jak potężne są pańskie wpływy i zdaję

sobie sprawę, że ryzykuję. Ale – głos się jej na moment załamał – zrobiło

mi się bardzo przykro, że Jim tak z panem postępuje, tak mi pana żal.

Chciałam, żeby pan wiedział o wszystkim i pragnę zawrzeć z panem coś w

rodzaju... porozumienia.

– Jakiej treści?

– Jeżeli pan przyrzeknie solennie nie dochodzić nigdy żadnych praw do

background image

tego dziecka...

Zrobiła pauzę, patrząc pytająco na senatora, który skinął w milczeniu

głową i czekał na jej dalsze słowa.

– .... to pozwolę panu na regularny dostęp do niego, stanie się ono

obecne w pańskim życiu. Nie chcę żadnych pieniędzy – dorzuciła szybko.

– Mam dobrze płatną pracę i jestem materialnie niezależna. Mogę

zapewnić dziecku wszystkie wygody, stać mnie na zaangażowanie stałej

opiekunki. Po prostu uważam, że ze wszech miar należy się panu, żeby

pan został dziadkiem.

Spojrzała na senatora i ze wzruszeniem dostrzegła łzy zbierające się mu

w kącikach oczu. Otarł je pospiesznie i widać było, że zmaga się z

rozrzewnieniem.

– Panna Sara Burnard sprawiła dziś, że pewien stary człowiek poczuł

się szczęśliwy – rzekł w końcu.

– Nie możesz sobie nawet wyobrazić, jak wiele znaczy dla mnie to, co

usłyszałem.

Sara przełknęła z trudem ślinę, jej także zbierało się na płacz,

uśmiechnęła się do niego ciepło, ale zaraz rzuciła ostrzegawczo:

– Wciąż nie chcę, żeby się Jim o tym dowiedział, senatorze – O czym?

O twojej wizycie u nas, czy o dziecku?

– O jednym i o drugim – rzekła stanowczo.

Senator popatrzył na nią przenikliwie.

– Masz bardzo smukłą, elegancką sylwetkę, Saro – powiedział. –

Przecież za jakiś czas twój stan będzie widoczny, a zdaje się, że widujesz

Jima dość regularnie...

– Nasze zbliżenie miało z pozoru charakter przypadkowy. – Sara

background image

zarumieniła się lekko. – Jednorazowa przygoda, jak się to mówi. Jim

myśli... przypuszczą że zdarza mi się to od czasu do czasu. Nie będzie

miał pewności, że to on jest ojcem.

– Cóż – rzekł Jameson z nutką nagłej goryczy – ode mnie z pewnością

się nie dowie. Widujemy się raz na rok.

– A więc będzie to tylko nasz sekret? – spytała Sara, wstając z miejsca.

– Hmm... – zawahał się. – Prosiłbym o dopuszczenie do niego mojej

siostry. Jest bardzo dyskretna, a ta nowina sprawiłaby jej niewymowną

radość. Sara zawahała się, lecz skinęła po chwili głową.

– Oczywiście, o ile także obieca, że nie powie ani słowa Jimowi.

Pańska siostra – dorzuciła impulsywnie – sprawia wrażenie niezwykle

zacnej osoby.

– Zgadza się. Taka właśnie jest. To dziecko – dodał z szerokim

uśmiechem – będzie miało najczulszą w świecie ciocię i najbardziej

kochającego dziadka. Gwarantuję ci to.

Sarze zaszkliły się źrenice. Uśmiechnęła się, choć wciąż nie opuszczał

jej niepokój, czy postąpiła słusznie. Mogło to przecież w przyszłości

wywołać rozmaite komplikacje, mieć niemożliwe do uniknięcia skutki.

Jednakże to, co wyczytała w mądrych oczach senatora, napełniło ją

niezachwianym przeświadczeniem, że zrobiła dobrze.

Pod koniec następnego tygodnia pogoda znów się zmieniła. Rtęć w

termometrze opadła na sam dół skali i aż do końca marca trzymał

trzaskający mróz.

Sara siedziała w fotelu przed kominkiem z robótką w rękach, zerkając

przez okulary na opis wzoru w książce.

background image

Nagle odezwał się dzwonek u drzwi. Głowiąc się, kto też może ją

nachodzić o tej porze i w taki siarczysty mróz, schowała pospiesznie do

torebki dziergany kubraczek i książeczkę z wzorami, i poszła otworzyć. W

progu stał Jim Fleming, puszczając z ust obłoczki pary. Do piersi

przyciskał dwie wyładowane po brzegi torby sklepowe.

– Jim! – zawołała Sara wytrzeszczając oczy. – Co, na miły Bóg...

– Wyglądasz ślicznie w tych okularach – rzekł, patrząc na nią łakomym

wzrokiem. – Jadłaś już kolację?

– Niezupełnie. Zrobiłam sobie niedawno kanapkę, ale nie jestem...

– Tak właśnie podejrzewałem – oświadczył wesoło. – Jesteś ostatnio

bardzo mizerna. Na pewno pracujesz za dużo i nic nie jesz. Wpuść mnie,

bo wino zamarznie.

– A czy wino zamarza? – spytała, patrząc jak stawia torby na podłodze,

oczyszcza buty ze śniegu i zdejmuje z siebie watowaną kurtkę.

– Nie wiem. Zakładam, że tak. To ty jesteś naukowcem – powiedział

biorąc torby. – Gdzie jest kuchnia?

Sara przyglądała mu się, zaskoczona jego niespodziewanym przyjściem

i emanującą z niego na cały dom aurą witalności. Serce zaczęło jej bić

przyspieszonym rytmem i zachowanie chłodnego spokoju kosztowało ją

sporo wysiłku.

– Mogę zapytać, co to wszystko ma znaczyć? – rzuciła oschle.

– Możesz – odparł pogodnie, idąc za nią do kuchni. – Składam ci

wieczorną wizytę, mam zamiar przyrządzić ci najlepszy omlet świata i

zmusić cię do zjedzenia go aż do ostatniego kęsa. Mam nadzieję, że masz

kuchenkę mikrofalową?

– Czemu pytasz?

background image

– Ponieważ, głuptasku – rzekł stawiając torby na blacie kuchennym –

jest to największy wynalazek, jeśli chodzi o omlet, od czasu pojawienia się

jajek. Nie trzeba już go obracać. Smaży się sam perfekcyjnie od góry do

dołu, dając ci tytuł do profesjonalnej chwały. Spodziewam się, że

posiadasz podstawowe instrumenty, jak ubijak do piany i łopatkę? Czy

może wyekwipowałaś się wyłącznie w palniki Bunsena, kolby, retorty i

tak dalej.

Sara uśmiechnęła się mimo woli, pokazała mu, gdzie trzyma przybory

kuchenne, po czym Jim rozpakował torby, wyjmując z nich jajka,

pieczarki, cheddar, chrupką sałatę i duży bochenek chleba.

Do ust zaczęła jej iść ślinka i uzmysłowiła sobie nagle, że już od kilku

dni nie męczą jej rano mdłości i jest piekielnie głodna.

– Wygląda to bardzo apetycznie – powiedziała. – Wiesz, Jim, miałeś

rację. Nagle poczułam głód.

Jim pochylił się i cmoknął ją pieszczotliwie w po liczek. Ten ciepły

spontaniczny gest wprawił ją w zakłopotanie, usiadła na wysokim

kuchennym stołku i patrzyła zmieszana na rozłożone produkty.

– Jeszcze trochę cierpliwości, urocza damo – rzekł z humorem – a

poczęstuję cię potrawą, godną księżniczki, którą jesteś.

– Jesteś taki zabawny – powiedziała, łapiąc się na tym, że jego słowa

zrobiły jej przyjemności – Jak ci się udało czmychnąć?

– Inaczej mówiąc, dlaczego nie piastuję dziś dzieci? Aha, potrzebna mi

miska do jajek rzekł, klękając przed kredensem.

– Sąsiednia szafka, dolna półka. Tak, to właśnie miałam na myśli.

Mówiłeś mi w zeszłym tygodniu, że Billie jest znów rozdrażniony i boisz

się zostawić dzieci same.

background image

Jim znalazł miskę, postawił ją na blacie i zaczął rozbijać jajka.

– To prawda. Jest spięty i podenerwowany, bo wie o moich perypetiach

ze znalezieniem nowego lokum. Tamto miejsce, o którym ci

wspominałem, okazało się do niczego. Żadnej szkoły w okolicy, Ellie

musiałaby godzinę tłuc się jakimś cholernym autobusem. Poza tym,

byłoby tam także za ciasno.

– Och, Jim, tak mi przykro – powiedziała Sara. – Wiem, że bardzo na to

liczyłeś.

Jim postawił na gazie żelazny rondelek, wrzucił do niego krążek masła

i zaczął z wprawą krajać pieczarki na drobne plasterki.

– No i co będzie? – spytała. – Masz jakiś pomysł?

– Pole działania jest niewielkie. Do każdego jako tako przyzwoitego

miejsca, gdzie mógłbym je ulokować, jest półroczna kolejka. Po moim

powrocie wprowadzimy się do motelu z kuchnią i zobaczymy, co będzie

dalej.

– Po twoim powrocie? Wyjeżdżasz? Dokąd?

– Tak – odparł, dodając posiekaną cebulkę do pieczarek. – Do Europy.

Mam nadzieję, że lubisz cebulę?

– Uwielbiam. Ale po co tam jedziesz?

– Zakupy. Nie uwierzysz, małą ale odzież sportową projektuje się w

dzisiejszych czasach niczym wytworne suknie wieczorowe. Na przykład

obuwie lekkoatletyczne nabywam w domach mody równie eleganckich jak

Dior. Serwują tam tartinki i schłodzony szampan w kryształowych

kielichach.

– Jak długo cię nie będzie? Kiedy wyruszasz?

– Jutro z samego rana. Na jakieś dziesięć dni. To dlatego mogłem dziś

background image

przyjść do ciebie. Maude będzie się zajmować dziećmi, ale przyszła już po

południu i zostanie na noc, bo wyjeżdżam bardzo wcześnie. Czemu masz

taką smutną minę, urocza damo? Nie chcesz chyba powiedzieć, że

będziesz za mną tęskniła.

– Co to, to nie – odparła bez wahania. – Po prostu – jestem zaskoczona.

Chcesz się przenieść do motelu, wyjeżdżasz, a ja o niczym nie wiem.

– Trudno informować o wszystkim osobę, która zamyka się w

laboratorium na osiemnaście godzin i nie oddzwania na telefony.

– Przepraszam cię, Jim – zarumieniła się. – To dlatego, że

wyhodowaliśmy wreszcie ten superodporny gatunek pszenicy, rokowania

są dobre, ale wciąż nie udaje się nam... och – urwała – jak to cudownie

pachnie. Jestem głodna jak wilk.

Jim znieruchomiał nad kuchenką i popatrzył na rozjaśnioną twarz Sary.

Mimo zwyczajnego sweterka i luźnych domowych spodni wyglądała

bardzo powabnie, ale zwalczył chęć powiedzenia jej tego.

– No, to dlaczego mi trochę nie pomożesz? – zawołał z wymuszoną

swobodą. – Nakryj do stołu i wyjmij kieliszki do wina. I przyprawy do

sałaty.

Sara zerwała się, żeby wykonać polecenia, a Jim zsunął omlet na

półmisek i zaniósł go na stół razem z kromkami czosnkowego chleba i

sałatą.

– Czy dzieci wiedzą, że tu jesteś? – spytała Sara.

– Chyba żartujesz. Gdyby wiedziały, nic nie powstrzymałoby Ellie od

przyjścia razem ze mną Ale ten jeden raz uległem egoizmowi. Chciałem

choć na krótko być sam na sam z tobą.

Sara uśmiechnęła się nerwowo, nie wiedząc co ma odpowiedzieć, a Jim

background image

stanął przy stole, podziwiając swoje dzieło.

– Powiedziałem im, że muszę dłużej posiedzieć w biurze w związku z

podróżą. Takie niewinne kłamstewko. A teraz siadaj i zajadaj, zanim omlet

się zapadnie i narobi mi wstydu.

Sara usłuchała i z apetytem zaatakowała omlet, czemu Jim przyglądał

się, nie kryjąc zadowolenia. Kolejny już raz stwierdziła że czuje się w jego

towarzystwie bardzo swobodnie, że Jim rozumie ją w pół słowa i ma takie

samo poczucie humoru.

– Hej – powiedział, podnosząc kieliszek. – Pani doktor nie tknęła

jeszcze swojego wina. Czyżby riesling nie pasował do omletu z

pieczarkami. Strzeliłem gafę?

– Och, nie – rzekła zmieszana. – Tylko, że ja... zająknęła się, szukając

odpowiedniej wymówki. – Ja... nie piję – dokończyła, nic nie

wymyśliwszy.

– W ogóle?

– Prawie w ogóle.

W każdym razie nie wtedy, gdy jestem w ciąży, uzupełniła w duchu. Za

nic na świecie.

– Ale... – rzekł Jim, marszcząc brwi. – Ale przecież wtedy w barze

piłaś? Pamiętam, że prawie cały wieczór nie rozstawałaś się ze szklanką.

Sara wlepiła w niego wzrok, gorączkowo zastanawiając się nad

odpowiedzią. Owładnęła nią nagle gwałtowna chęć wyznania mu prawdy.

– Jim... – zaczęła.

– Tak?

Uświadomiła sobie, że to szaleństwo. Przecież ze wszystkich sił stara

się zachować ten sekret i trzymać Jima z dala od siebie, a tu nagle – pod

background image

wpływem przyjemnego nastroju – zamierza zrujnować cały, starannie

układany miesiącami, plan.

– Dzięki za wspaniałą kolację – powiedziała, wznosząc kieliszek i

heroicznie nadpijając łyk. – Za zdrowie szefa kuchni.

Wypili w milczeniu, a kiedy Jim odwrócił się, by sięgnąć po dzbanek z

kawą wylała ukradkiem resztę wina do donicy z kauczukowcem.

Była zadowolona z tego zaimprowizowanego posiłku, a także z

żartobliwej atmosfery, jaką stworzył Jim, który tym razem zrezygnował z

obrzucania jej kłopotliwymi dla niej spojrzeniami.

W najlepszej komitywie sprzątnęli wspólnie ze stołu, gawędząc ojej

pracy i jego podróży, o dzieciach i pogodzie, przekomarzając się i żartując.

Ich dłonie spotkały się kilkakrotnie. Reakcja Sary na ten przypadkowy

dotyk zdumiała ją samą. Najpierw przeszedł ją tylko lekki dreszcz, później

po całym jej ciele rozpłynęło się słodkie, zniewalające ciepło, a jeszcze

później... Jeszcze później nie było to już ciepło, lecz gwałtowna gorąca

fala. Czuła, że i w nim narasta podniecenie, i nagle uświadomiła sobie, że

pragnie, aby ją objął, pocałował, dotykał.

Spojrzała na niego, rozchylając usta, wzrokiem, który nie pozostawiał

wątpliwości, co się w niej dzieje.

– Och, Saro – szepnął Jim. – Saro...

Bez słowa przywarła do niego, a Jim poszukał ustami jej ust. Sara nie

panowała już nad sobą, wszystko w niej płonęło tym samym ogniem, co

wówczas, gdy podarował jej spełnienie, którego nie mogła usunąć z

pamięci.

Jim niesiony tym samym porywem, wszeptywał jej w ucho czułe

słówka, całował jej powieki, usta, szyję...

background image

W milczeniu pociągnęła go lekko w stronę schodów i zaczęła wchodzić

na górę.

background image

Rozdział 10

Mniej więcej w tym samym czasie gdy Jim i Sara pałaszowali omlet z

pieczarkami, senator Jameson Fleming stał na progu swego living-roomu,

szykując się do wyjścia, podczas gdy jego siostra zajęta była

szydełkowaniem kremowego dziecięcego szaliczka. Senator był ubrany z

niedbałą elegancją. W ręku trzymał czarną skórzaną teczkę, a pod drugą

pachą ogromną zamszową żyrafę. Miała błyszczące niebieskie oczy,

długie zalotne rzęsy i wyglądała bardzo sympatycznie.

– Pójdę już, Mo – powiedział senator do siostry.

– Mam spotkanie z Jockiem i paroma ludźmi z Klubu Hodowców.

Jeden z nich jest skłonny zasilić naszą partyjną kasę. Jock uważa, że jeśli

weźmiemy się umiejętnie do rzeczy, facet wyłoży sporą sumę.

Szydełko Maureen zatrzymało się w pół drogi. Spojrzała na brata

uważnie znad okularów ze złotymi obwódkami.

– Jestem pewna – powiedziała sucho – że wszyscy ci panowie będą

zachwyceni twoją żyrafą. Jest prześliczna.

Jameson przestąpił nerwowo z nogi na nogę.

– Po drodze do klubu wpadnę na moment do Sary – powiedział

odrobinę speszony. – Parę dni temu, gdy wstąpiłem do niej do instytutu,

napomknęła, że już zaczyna urządzać pokoik dziecinny. A wczoraj wpadł

mi w oko ten zwierzak na wystawie u Fitcha w Edmonton i nie mogłem się

oprzeć pokusie. To ręczna robota. Import z Gwatemali.

W kącikach ust Maureen zaigrał prawie niezauważalny uśmieszek.

– Czy nie wydaje ci się – spytała – że bardziej by się jej przydał jakiś

praktyczny podarunek, powiedzmy – kołyska?

background image

– Sarze? Zapewniam cię, że studiuje w tej chwili – rozmaite modele

kołysek, porównuje dotychczasowe oceny federacji konsumentów i

gromadzi wszelkie naukowe dane niezbędne do ustalenia, jaki rodzaj

kołyski jest najbezpieczniejszy. Możesz mi wierzyć, Mo, że tę decyzję

poweźmie sama.

– Chyba masz rację – przytaknęła Maureen, z zadumą wygładzając na

kolanach utkany odcinek szalika. – Ale...

– Co takiego, Mo? Co cię gryzie?

– Nic takiego. Myślę sobie tylko, że to chyba nieroztropnie odwiedzać

ją bez uprzedzenia. A może jest u niej Jim? Obiecaliśmy, że będziemy

strzec jej sekretu i musimy być bardzo ostrożni.

– Zgadzam się z tobą. Masz w stu procentach słuszność. Ale

przypadkiem wiem, że Jima u niej nie ma.

– Jak to? – spytała dźgając pogrzebaczem płonące polano, które

zsuwało się z kraty paleniska.

– Zadzwoniłem do jego mieszkania. Jedno z dzieci podniosło

słuchawkę i powiedziało mi, że Jim pracuje dziś do późna w biurze.

– Które to?

– O ile mi wiadomo, Jim ma tylko jedno biuro. Jak ci się podoba

żyrafa?

– Jamie, jest to z pewnością najpiękniejsza żyrafa pod słońcem.

Pytałam, które dziecko odebrało telefon?

– Nie wiem, Mo – odparł zdziwiony. – Głos miało cienki.

– W takim razie to chyba Ellie – rzekła z zadowoleniem Maureen. –

Billie przechodzi mutację i głos mu się robi głębszy.

Senator popatrzył na siostrę z takim zdumieniem, że poruszyła się

background image

zakłopotana na krześle.

– Ostatnio byłam raz, czy dwa u Jima – wyjaśniła.

– Całkiem przypadkowo zresztą. Ellie i malutki są zawsze w domu.

Billie się wałęsa tu i tam. Ten mały tłuścioch jest słodki, zaczyna już sam

stawać. Ellie też jest kochaną bardzo spokojna dziewczynka i troszczy się

o braciszka jak prawdziwa mamusia.

Jameson znów obrzucił ją długim spojrzeniem, tym razem dlatego, że w

głosie Maureen dał się słyszeć delikatny, stłumiony ton, ni to bólu, ni

żałości.

– Przecież możesz tam chodzić, kiedy tylko przyjdzie ci ochota, Mo –

powiedział łagodnie. – Możesz się zaprzyjaźnić z tymi dzieciakami, zabrać

je, dokąd zechcesz, nawet tutaj, ciotkować im do woli.

– Jak mogłabym przyprowadzić je tutaj, Jamie?

– spytała poruszona do głębi jego słowami. – Przecież Jim nie

pozwoliłby na to. Poza tym, nie aprobuję jego stosunku do ciebie, wiesz o

tym. Ostatecznie istnieje coś takiego jak lojalność.

– Istnieje również lojalność podzielną Mo. Wiem, że cierpisz z powodu

tej sytuacji, nie mniej niż ja. Ale, wierz mi, jeśli sprawia ci radość kontakt

z tymi sierotami, ja nie mam nic przeciw temu.

– To niemożliwe, dopóki on sam ich tutaj nie przywiezie. – Maureen

potrząsnęła głową. – Ale widok tych dzieciaków, nawet przez krótki czas,

uświadamia mi, jak wiele straciłam w życiu, Jamie. Szkoda, że nie miałam

własnych dzieci. Czasami czuję się...

Głos uwiązł jej w krtani i spuściła wzrok, zaciskając w dłoni włóczkę.

– Ale – ciągnęła, już opanowana – niedługo też będziemy mieli kogoś

małego na pociechę, Jamie. I Jim nam tego nie zabroni.

background image

– Masz rację – przytaknął senator z uśmiechem i wyszedł do holu.

Maureen podniosła się i patrzyła przez okno, jak wyprowadza wóz z

garażu na oświetlony dziedziniec. Żyrafę umieścił obok siebie na

przednim siedzeniu i widać było przez szybę jej czujny poczciwy pysk i

podkręcone rzęsy.

Twarz Maureen wypogodziła się. Obserwowała uśmiechnięta, jak

wielkie eleganckie auto z niecodziennym pasażerem okrąża podjazd przed

domem. Następnie – wciąż z uśmiechem na ustach – zajęła się na powrót

szydełkowaniem.

Miękkie srebrzyste promienie księżyca przesączały się przez firanki

okien w sypialni Sary, rzucając cętkowaną poświatę na łóżko. W ciszy

pokoju słychać było tylko oddechy i urywane szepty kochanków.

Sara, nachylona nad ciałem Jima, całowała go po twarzy i ramionach,

czując jego ruch w sobie i dotyk rąk, którymi niespiesznie gładził jej nagą

skórę. Zdumiewała ją jego czułość, cierpliwość, z jaką czekał, aż wezbrana

w niej namiętność osiągnie apogeum.

– Jim... – szepnęła, przymykając powieki.

– Cii.. – zamruczał, obejmując jej biodra. – Nic nie mów, Saro. Jest

dobrze.

– Ale ty... – zaczęła i raptownie ucichła. Ogarnęła ją rozkosz, czuła, że

szybuje w górę ku słońcu, to znów opada, tonie i poi się do syta

szczęśliwością, w radosnym słodkim uniesieniu.

Spoczywający pod nią Jim także zadrżał, doznając ulgi, której tak długo

sobie odmawiał.

– Och, Boże – wyszeptała Sarą gdy ochłonęła na tyle, że mogła już

background image

dobyć z siebie głos. – Och, Boże – powtórzyła bezbronnie.

Jim zaśmiał się, wypuścił ją z objęć, ułożył czule na wznak i przytulił

do siebie, zanurzając twarz w jej włosach.

– Czy mam przez to rozumieć, urocza damo, że spodobało ci się to, co

robiliśmy? – zapytał – Och, Boże – rzekła znowu, nie znajdując innych

słów.

– Kto wie, może powinnaś robić to częściej, urocza damo – szepnął

zduszonym głosem.

– Być może powinnam – uśmiechnęła się, przyglądając mu się z

rozczuleniem. Był taki wrażliwy, taki tkliwy, taki szczodry i

doświadczony w miłości, tak bardzo wart kochania.

– Jim – rzekła cichutko. – Chciałabym z tobą porozmawiać.

– Proszę bardzo – powiedział, podciągając kołdrę. – Mów.

– Chodzi mi o dzieci... Jestem przeciwna temu pomysłowi z motelem.

Chcę, żebyś je przywiózł do mnie.

– Ależ, Saro, przecież... – zająknął się zaskoczony.

– Nie – przerwała kładąc mu palce na wargach. – Nie sprzeczaj się ze

mną, bo już postanowiłam. Twoje wyrzeczenia muszą mieć granice. Czas,

żebym ci pomogła. Nie chcę, żebyś się wyprowadzał i gnieździł w byle

jakim motelu. To nie w porządku. Patrzył na nią w zamyśleniu, a Sara

ciągnęła:

– Maude równie dobrze może przychodzić tutaj i doglądać dzieci, a ty

nareszcie będziesz mógł trochę odetchnąć. A później... – umilkła nagle,

wystraszona, bo niewiele brakowało, a byłaby się całkiem wygadała.

Jednak Jim, zaabsorbowany jej propozycją, nie zwrócił na to uwagi.

– Bez wątpienia – zaczął powoli – dobrze byłoby mieć w domu trochę

background image

spokoju. Nie przeczę, Ale chyba nie zdajesz sobie sprawy, na co się

narażasz. To jest zajęcie na okrągło i po powrocie z pracy nie miałabyś

odrobiny czasu dla siebie. Naprawdę nie wiesz jeszcze, co to znaczy.

– Ale ty wiesz. O to mi właśnie chodzi, Jim. Ty już swoje

przecierpiałeś, teraz kolej na mnie, żeby się trochę pomęczyć. Powiedz im,

że przyjadę jutro rano, po twoim odjeździe. Clarence pomoże nam

przewieźć rzeczy i zainstalować się tutaj. Będzie szczęśliwy, mając okazję

spędzenia paru godzin razem z Maude.

Jim, wsparty na łokciu, głaskał ją odruchowo po włosach, rozważając

jej słowa.

– Bóg mi świadkiem, że pokusa jest silna – powiedział w zadumie. –

Ale obawiam się – dodał z uśmiechem – że po kilku dniach tego piekiełka

nie będziesz mnie chciała znać, kiedy wrócę. To dla mnie za wielkie

ryzyko. Szczególnie teraz.

– Nie lękaj się, będę chciała cię znać – szepnęła, przyciągając go do

siebie i całując w usta. – Obiecuję.

Odsunął się i popatrzył na nią, zamyślony.

– Saro – spytał nagle – czemu akurat teraz mi to proponujesz? Dotąd

nie chciałaś słyszeć o zabraniu dzieci do siebie, chociaż było widać jak na

dłoni, że je uwielbiasz. Zawsze sprawiałaś wrażenie, że coś ci stoi na

przeszkodzie, coś, o czym nie chciałaś ze mną mówić. Dlaczego tak

raptownie zmieniłaś zdanie?

Sara spojrzała mu uważnie w oczy. Korciło ją bardzo, żeby wyrzucić z

siebie całą prawdę. Wiedziała już, że Jim jest dobrym, szlachetnym

człowiekiem. Nie musiała się lękać, że jej dziecku groziłoby cokolwiek z

jego strony. Byłby z pewnością zachwycony nowiną i gotów do wszelkiej

background image

pomocy. I gdyby wiedział, mogliby wspólnie coś przedsięwziąć w sprawie

Ellie, Arthura i Billiego.

Jednocześnie miała świadomość, że w gruncie rzeczy to nie te

praktyczne wyrozumowane względy sprawiły, że chciała się do końca

zwierzyć Jimowi. Pragnęła tego, ponieważ zależało jej na nim i na tym,

żeby dzielił jej szczęście.

Była w nim zakochana.

Kiedy to sobie w końcu w całej pełni uzmysłowiła zaśmiała się, a

jednocześnie zadrżała i niemal rozpłakała z radości.

– Jim – szepnęła. – Mam ci coś do powiedzenia.

Dosłyszał ogromną czułość w jej głosie, wtulił ją znów w siebie i

całując zapytał:

– Co takiego, Saro? Co masz mi do powiedzenia?

Bo tak się składa, kochanie, że i ja chcę ci coś powiedzieć.

Przytulona do jego piersi, uśmiechnęła się niewidocznie, myśląc o

niespodziance, jaką mu sprawi. Ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć,

zabrzmiał dzwonek u drzwi.

Odsunęli się od siebie i wystraszeni popatrzyli sobie w oczy.

– Oczekiwałaś kogoś? – spytał Jim.

– Żywej duszy. Nawet ciebie, nawiasem mówiąc – dodała z

uśmiechem, siadając na brzegu łóżka i sięgając po szlafrok.

– Nie otwieraj – zaprotestował Jim, przytrzymując ją za zwisający

pasek od szlafroka. – Podzwoni i pójdzie. Wracaj do łóżka. Przecież jutro

wyjeżdżam i nie będę cię widział przez dziesięć dni.

– Nie mogę, Jim – potrząsnęła głową. – To może być ktoś z

laboratorium. W tym tygodniu mamy tam studentów na nocnej zmianie

background image

obserwujących przyrost kiełkowania i Carl mógłby...

Zawiązała pasek, poszukała pantofli pod łóżkiem, uporządkowała

rękami włosy i zeszła na dół.

Pogodzony z porażką Jim wyskoczył z łóżka włożył pospiesznie

spodnie, chwycił w rękę koszulę i podążył za Sarą.

Tymczasem dzwonek rozlegał się już po raz trzeci. Sara była tuż przy

drzwiach, a Jim – stojąc za nią w półmroku korytarza – wkładał przez

głowę koszulę.

I akurat w momencie gdy w jej otworze pojawiła się jego roześmiana

twarz – drzwi otworzyły się i w kręgu światła na progu ukazał się

obsypany śniegiem mężczyzna.

Był to jego ojciec.

Uśmiech Jima zgasł, Stał niby porażony prądem, czując, jak narasta w

nim złość. Senator ubrany był jak zwykle z kosztowną elegancją, ale pod

pachą trzymał. .. – Jim nie mógł uwierzyć własnym oczom – olbrzymią

żyrafę.

Jim wlepił w nią podejrzliwie wzrok jak w bombę lub jakieś inne

zbrodnicze narzędzie. Ale ona uśmiechała się do niego łagodnie, a jej

gęste długie rzęsy zatrzepotały filuternie w podmuchu wiatru, jaki

wtargnął z ulicy.

– Proszę wejść, panie senatorze – odezwała się spokojnie Sara. –

Porozmawiamy w cieple. Jim, przepuść ojca.

Jim posłusznie odsunął się na bok, a w ślad za mijającym go ojcem

rozszedł się nienawistny mu, znajomy zapach skóry i zawsze tego samego

płynu po goleniu.

Wątpliwą satysfakcję dawał Jimowi fakt że senator był równie

background image

zaszokowany jak on i wyraźnie zbity z tropu.

Sara poprowadziła ich do living-roomu, zaświeciła lampy i dorzuciła

świeżą szczapę do kominka. Jim usiadł w fotelu naprzeciw ojca i śledził

jej sprawne ruchy, mimo starego grubego szlafroka i potarganych włosów

wyglądała bardzo ponętnie.

Myśli Jima wirowały. Usiłował je uporządkować, znaleźć jakieś

wytłumaczenie tego, co się stało, klecił naprędce różne scenariusze. Być

może ojciec przejeżdżał obok domu Sary i zauważył jego samochód. Może

wydarzyło się coś ważnego w rodzinie...

Przysunął bose stopy bliżej ognia, ostentacyjnie nie patrząc na ojca.

Zdał sobie sprawę, że próbuje stworzyć taką wersję, która wykluczałaby

możliwość, że Sara i ojciec znają się. Budziło to w nim taki sprzeciw, że

rozpaczliwie szukał innego rozwiązania.

Ale jego nadzieje rozwiały się wraz z pierwszymi słowami ojca.

– Bardzo cię przepraszam, Saro – rzekł senator. – Dzwoniłem do Jima i

dzieci powiedziały mi, że będzie do późna w biurze. Nie miałem pojęcia,

że go tu zastanę.

– Oto są skutki okłamywania dzieci – rzekła Sara bezosobowo,

sadowiąc się z podwiniętymi nogami na kanapie.

– Słuchaj no – wybuchnął Jim – nie mów tak, jakby mnie tu nie było,

albo jakbym był sześcioletnim chłopczykiem. Powiedz lepiej, co się tu

dzieje.

– Jim – odezwał się poważnie senator. – Synu, nie...

– Nic nie mów – rzekł szorstko Jim, obrzucając – ojca zawziętym

spojrzeniem. – Niech Sara wyjaśni mi, o co chodzi. Z tobą nie zamierzam

rozmawiać.

background image

Senator umilkł, zaciskając dłoń na wydętym korpusie żyrafy.

– Dobrze, Jamesonie – powiedziała spokojnie Sara. – Ja mu to powiem.

Prędzej czy później i tak by się dowiedział. Właściwie to sama

zamierzałam mu to przed chwilą powiedzieć.

– Powiedzieć co? – zawołał Jim. – Do licha, wyduś to wreszcie!

Nie posiadał się z oburzenia ale najbardziej bolała go dobra komitywa

Sary z jego ojcem, to, że zachowywali się wobec siebie jak starzy

przyjaciele. Nie wiedział, co o tym myśleć, czuł się poniżony i zdradzony.

Dręczył go także niepokój o Sarę. Ojciec był człowiekiem

niebezpiecznym, ma na sumieniu nieopisane cierpienia zadane innej

kobiecie, kochanej przez Jima. Nie mógł się pogodzić z tym, że Jameson

Fleming zdobył jakimś podstępem zaufanie Sary.

– Może ja już pójdę, Saro? – spytał senator, ignorując zupełnie wybuch

Jima.

– Chyba tak będzie najlepiej. Porozmawiam z Jimem – powiedziała

Sara wstając i odprowadziła gościa do drzwi. – Zatelefonuję jutro – rzuciła

na pożegnanie. – I dziękuję za odwiedziny.

Jameson zawahał się, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale w końcu

rozmyślił się i położył dłoń na klamce.

– Czy nie zapomniał pan czegoś, senatorze? – spytał sarkastycznie Jim.

– Twoja zabawka – dodał, wskazując na żyrafę, która stała obok

opuszczonego przez ojca krzesła.

– To dla Sary, synu – odparł Jameson od progu.

– Dla Sary? Po co Sarze ten głupi zwierzak? Ona zbiera konie, a. nie

żyrafy.

Jameson popatrzył przez chwilę na rozgniewaną twarz syna,

background image

uśmiechnął się smutno do Sary, uścisnął jej dłoń i wyszedł.

Sara odetchnęła głęboko, wróciła powoli do pokoju i zatrzymała się

przy fotelu, na którym wciąż siedział Jim.

– Słuchaj – zaczęła – jest mi naprawdę bardzo przykro, że tak głupio

wyszło. Naprawdę chciałam ci wszystko opowiedzieć, ale właśnie zjawił

się twój ojciec i przeszkodził mi.

– Opowiedzieć co? – zapytał zimno. – Na litość boską, Saro, co się tu

rozgrywa?

Sara uklękła przy fotelu, położyła dłonie na kola nie Jima poszukała

wzrokiem jego oczu i powiedziała nieśmiało:

– Jestem w ciąży, Jim. Już prawie czwarty miesiąc. I to jest twoje

dziecko.

Spojrzał na nią nie wierząc własnym uszom. Spodziewał się

wszystkiego, tylko nie tego. Nic nie mogło wstrząsnąć nim bardziej.

– Coś ty powiedziała? – spytał odrętwiały. – Co powiedziałaś przed

chwilą?

– Powiedziałam, że jestem w ciąży – powtórzyła cierpliwie. – Zaszłam

od razu naszej pierwszej nocy w „Kingston Arms".

Zacisnął dłonie na poręczach fotela, wciąż oszołomiony i otępiały.

– W ciąży – powtórzył z wolna. – I twierdzisz, że to moje dziecko.

– Tak – rzekła cichutko Sara. – Tak, Jim. To prawda. Z początku nie

chciałam ci nic mówić, bo...

Wzrok Jima spoczął na żyrafie nadal gapiącej się na migotliwe języki

ognia. Znienacka znaczenie zabawki dotarło do jego skołowanego umysłu.

– Stary o tym wie. Powiedziałaś mu o dziecku – przerwał jej, zbierając

rozproszone myśli.

background image

Popatrzył na nią ostro, oczy mu się zimno zaiskrzyły.

– Tak? – zapytał chrapliwie. – To prawda?

Sara skinęła głową.

Twarz Jima wykrzywił bolesny grymas, ale jego głos brzmiał równo i

spokojnie.

– Od jak dawna? – spytał. – Od kiedy stary wie, Saro?

– Jim, proszę cię..

– Od kiedy? – krzyknął.

– Prawie od miesiąca. W połowie lutego pojechałam na ranczo, żeby go

odwiedzić i usłyszeć jego wersję wydarzeń, które was poróżniły. Wcale

nie zamierzałam mu się zwierzyć, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać.

Kiedy go poznałam, doszłam do wniosku, że muszę mu powiedzieć.

– Kim ty jesteś, Saro? – zapytał Jim z niebezpiecznym spokojem. –

Łowczynią fortun? udajesz roztargnionego naukowca knując spisek, żeby

dobrać się do żyły złota? Marzy ci się konto bankowe ojca? Z pewnością

jest na tyle duże, że warto ci się trochę potrudzić.

– Jim – Sara była zbyt przejęta, aby się rozgniewać na te słowa –

pozory przecież często mylą.

Zdawał się jej nie słyszeć, wpatrzony w żyrafę, pozostawioną obok

fotela, który dopiero co zajmował jego ojciec.

– Miałem rację co do tej nocy w grudniu, prawda, Saro? – rzekł cedząc

słowa. – Poderwałaś mnie rozmyślnie. To nie była przypadkowa przygoda.

Ty chciałaś zajść w ciążę, tak?

– Owszem – odparła ze spokojem, cicho, lecz dobitnie. – Tak, Jim,

zaplanowałam to.

– Z naukową precyzją prawda? Wiedziałaś dobrze, że jest to dla ciebie

background image

odpowiedni moment, więc wykorzystałaś mnie do swoich celów.

– Ponownie przytaknęła, z kamiennym wyrazem twarzy.

– Ale dlaczego, Saro? Dlaczego właśnie ją?

– Zapamiętałam cię z czasów uniwersyteckich. Potem śledziłam trochę

w prasie twoją karierę. Wiedziałam, z jakiej rodziny pochodzisz, kim jest

twój ojciec i...

Umilkła na chwilę, speszona lodowatym chłodem w jego oczach,

zawahała się, po czym mówiła dalej:

– Zależało mi na właściwych genach – postawiła kropkę nad „i". –

Pragnęłam zostać matką, a ponieważ jestem zupełnie samotną chciałam,

aby dziecko miało najlepsze z możliwych cechy dziedziczne, skoro już

miałam swobodę wyboru.

– Swobodę wyboru? – powtórzył jak echo. – A więc zdecydowałaś się

na mnie – ciągnął nieufnie. – Wyselekcjonowałaś mnie niby rozpłodowego

byka w oborze, mówiąc: „Biorę tego. Wyprowadźcie mi gol"

Pod wpływem bólu w jego głosie spokój Sary stracił na stanowczości.

Poruszyła się nerwowo.

– To wcale nie miało być tak – odparta ze zgnębioną miną.

– Jasne, że nie – rzekł z goryczą – Nie w twoich oczach, co? Bo tkwiąc

po uszy w liczbach, numerach i wykresach, nie dbasz o to, co czują inni

ludzie. Dla ciebie są to tylko jednostki statystyczne.

– To nieprawda! – wykrzyknęła, a oczy pociemniały jej ze złości.

– Nie chodzi tylko o to, że wytypowałaś mnie jako rozpłodowca, choć i

tej niegodziwości byłoby dosyć. Ale, gdyby zależało ci trochę na mnie,

gdybyś miała najmniejszy wzgląd na moje uczucia, powiedziałabyś mi o

dziecku pierwszemu. To, co zrobiłaś, jest potworne. Niewybaczalne.

background image

– Jim – rzekła błagalnie. – Spróbuj popatrzeć na to z mojego punktu

widzenia. Bałam się powiedzieć ci o dziecku. Nie chciałam cię w to w

ogóle mieszać i sam wiesz, że potem cały czas starałam się ciebie unikać.

– A więc od początku zamierzałaś po prostu iść dalej swoją drogą,

urodzić moje dziecko i nigdy nić powiadomić go o moim istnieniu?

– Tak. Właśnie tak pragnęłam postąpić. Chciałam zostać sama ze

swoim dzieckiem, zupełnie swobodna, bez ciebie.

– A więc, co nie wypaliło, Saro? Co pokrzyżowało ten staranny plan?

– Och, wiele rzeczy – uśmiechnęła się blado. – Najpierw ta historia z

dziećmi. Mogłam wtedy oczywiście wyłączyć się z tego, ale nie

potrafiłam. A potem poznałam twojego ojca i ciotkę Maureen. Później

odwiedziłam ich jeszcze kilka razy i bardzo się polu– biliśmy. Wreszcie

niespodzianką okazałeś się dla mnie ty i to, co do ciebie poczułam.

– A co to takiego, Saro? – spytał patrząc na nią natarczywie. – Co do

mnie czujesz?

Kocham cię, miała ochotę zakrzyknąć, kocham cię z całej duszy. Nigdy

nie śniłam nawet, że będę mogła pokochać kogoś tak, jak ciebie. Na twój

widok serce mi mdleje i trzęsę się z emocji, topnieję cała i pragnę...

– Saro – ponaglił ją tym samym co przedtem, groźnym tonem. – Nie

odpowiedziałaś na moje pytanie.

Spojrzała na jego pałającą zawziętością twarz i zrozumiała, że nie może

mu tego powiedzieć. To nie była dobra chwila na mówienie o miłości. Był

zbyt rozgniewany.

– Bardzo mi na tobie zależy, Jim – rzekła cicho ze spuszczoną głową. –

Jesteś prawym, szlachetnym człowiekiem, uważam cię za swego

przyjaciela. I chciałam ci dziś powiedzieć o dziecku, bo zasługujesz na to,

background image

żeby znać prawdę.

– Ale nie zasłużyłem sobie dość, aby poznać ją pierwszy? – rzucił

zimno. – Mój ojciec dostąpił tego zaszczytu, co, Saro?

– Jim – szepnęła – dlaczego ty go tak nienawidzisz? Powiedz mi.

– Bo to potwór. Samolubny, zły, morderczy potwór.

– Czemu tak sądzisz? – spytała łagodnie, zdając sobie sprawę, że od tej

rozmowy zależy bardzo wiele i musi postępować z jak największą

ostrożnością. – Czy to twoja własna ocena, czy może pod wpływem tego,

co usłyszałeś o nim od matki?

– Nie mieszaj do tego mojej matki! – wybuchnął gniewnie. – Nie życzę

sobie żadnych rozmów o niej!

– A może nadszedł na to czas, Jim? Ona wprawdzie nie żyje od

siedemnastu lat, ale przecież o nią tu przede wszystkim chodzi, prawda?

To z jej powodu zerwałeś z ojcem, czy nie tak?

Jim zatrzymał wzrok na Sarze, ale sprawiał wrażenie jakby jej nie

widział, jakby zabłądził myślami gdzieś bardzo daleko.

– Była taka piękna – odezwał się w końcu cichym, łamiącym się

głosem. – Taka piękna i słodka, wtedy gdy czuła się szczęśliwa.

Roześmiana, bawiła się ze mną jak gdyby też była dzieckiem, śpiewała,

opowiadała mi bajki.

– Mówisz, że była słodka, gdy czuła się szczęśliwa – podjęła Sara

ostrożnie. – Ale czy pomyślałeś, że mogła być także inna? Że nie

rozumiałeś tego, iż inny był jej stosunek do ojca, a inny do ciebie – małego

chłopca? Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że wszystko to było trochę

bardziej skomplikowane, niż ci się – wtedy zdawało? Że niekoniecznie

była wyłącznie biedną ofiarą, a twój ojciec tylko okrutnym katem?

background image

Jim patrzał na nią, słuchał, co mówi, ale zdawał się nie przyjmować

tego do wiadomości.

– Postaraj się spojrzeć na to z punktu widzenia twojego ojca – ciągnęła

Sara. – Wyobraź sobie siebie w wieku Billiego. Miałeś dokładnie tyle lat,

co on teraz, gdy zmarła ci matka.

Umilkła na momenty, odetchnąwszy głęboko. Jim nadal nie odzywał

się, ale obserwował ją z rosnącym napięciem.

– Wyobraź sobie – podjęła – że jesteśmy małżeństwem, a Billie jest

naszym synem. I pomyśl, że opowiadam mu rozmaite okropne rzeczy o

tobie, jaki jesteś niedobry i tak dalej. Jakbyś się czuł jako ojciec? Czy nie

miałbyś o to do mnie pretensji, nie uważałbyś, że to nie w porządku, nie

podważałbyś czystości moich intencji?

Z wyrazu oczu Jima Sara wyczytała, że nigdy dotąd nie próbował w

takim świetle popatrzeć na konflikt swoich rodziców.

– A teraz sposób, w jaki odeszła twoja matka. – Sara posunęła się

spiesznie o krok dalej, dostrzegając jego wahanie. – Pomyśl, Jim. Jak

egoistycznie w gruncie rzeczy postąpiła w stosunku do ciebie, że ty...

Nagle – rzuciwszy okiem na zmienione rysy twarzy Jima pojęła, że

przeholowała.

– Do diabła! – wybuchnął z furią. – ucięliście sobie we dwójkę miłą

pogawędkę, co? Niczego nie omijając. Nawet... – głos mu się załamał. –

Nawet – dokończył głucho z głową ukrytą w dłoniach – tego, jak umarła.

Sara ze ściśniętym gardłem patrzyła na jego pochylone ramiona,

rozumiejąc ból, jaki mu zadały wypowiedziane przez nią słowa. Ale kiedy

Jim uniósł głowę, na jego twarzy nie było śladu żadnej emocji. Była to

teraz maska zastygła w obojętnym bezruchu i Sara poczuła lęk. Wstał z

background image

fotela, podszedł do szafy i zaczął bez słowa wkładać buty i kurtkę.

– Posłuchaj – rzekł w końcu, stojąc już przy drzwiach. – Jutro

wyjeżdżam. Kiedy wrócę, stawiam na tym wszystkim krzyżyk.

Oczywiście nie mogę ci zabronić urodzenia dziecka, ani spędzania

każdego dnia z moim tatusiem, ale pragnę być jak najdalej od tego. Rób,

jak uważasz, ale ja nie chcę cię więcej widzieć! Zrozumiano?

Sara przytaknęła, patrząc na niego w milczeniu, wpółprzytomna z

żałości.

– Poza tym – dodał drewnianym głosem – nie wolno ci wtrącać się do

dzieci. Rzecz jasna, nie ma mowy, żebyś je tu sprowadziła. I chcę, żebyś

mi przysięgła, że tego nie zrobisz.

– Przysięgam, Jim – powiedziała spokojnie. – Przysięgam, że nie

wezmę dzieci do swojego domu.

Jim spoglądał na nią przez chwilę, potem skinął lekko głową, odwrócił

się i zniknął za drzwiami. Sara podeszła do okna, odsunęła zasłonę i

patrzyła za nim, przeniknięta bezbrzeżnym smutkiem.

Wóz Jima oderwał się od krawężnika i ruszył wolno jasną od księżyca

ulicą. Sara odeszła od okna, wzięła na ręce żyrafę i zwinęła się w kłębek

na fotelu. Opierając się podbródkiem o jej plamisty tułów, śledziła

ociężałym, dalekim spojrzeniem dogorywający w kominku ogień.

background image

Rozdział 11

Maude Willett stała w przedpokoju mieszkania Jima, patrząc z

wahaniem na dzieci, jak gdyby miała wątpliwości, czy może je zostawić

same.

– Chodź już, Maude – ponaglił ją od drzwi Clarence. – O czwartej

zaczynam swoją zmianę i zostało nam niewiele czasu, żeby zrobić zakupy.

W dodatku jest bardzo ślisko.

Maude skinęła głową z roztargnieniem. Jej uwaga skupiona była na

Arthurze, który uchwycił się jedną ręką stołu, a drugą usiłował dosięgnąć

dolnych liści wysokiej, gęstej palmy.

– Kiedy to dziecko zacznie samodzielnie chodzić – powiedziała Maude

– narobi tu nie lada bigosu. Jim będzie musiał wynająć dla niego osobną

niańkę.

Billie i Ellie zbyli tę uwagę milczeniem. Ellie siedziała przy stole i z

wielkim skupieniem pisała coś w zeszycie. Z inicjatywy Sary Jim zapisał

oboje do szkoły korespondencyjnej, żeby trochę odrobili opóźnienia w

nauce przed nowym rokiem szkolnym i Ellie potraktowała to bardzo

poważnie.

Natomiast Billie nie przykładał się do lekcji i odrabiał je zwykle po

łebkach, a czasami wcale. Teraz siedział rozparty w fotelu i czytał

czasopismo wędkarskie. Rzucił zdawkowy uśmiech w stronę Maude i

natychmiast powrócił do lektury.

Maude przyglądała mu się podejrzliwie. Od wyjazdu Jima dziś rano, w

chłopcu zaszła jakaś niepokojąca zmiana, której Maude nie potrafiła ściśle

określić. Może chodziło o to, że Billie był trochę zbyt wesoły i

background image

nienaturalnie grzeczny?

– Maude, proszę cię – niecierpliwił się Clarence.

– Muszę przecież zdążyć do pracy. Nie mogę tracić tyle czasu.

– Dobrze, dobrze – uśmiechnęła się Maude, ruszając ku drzwiom. –

Wiem, jaki jesteś zajęty. Siedzisz na dole, grasz ze sobą w karty i od czasu

do czasu przecierasz błyszczące guziki swego wspaniałego munduru.

Clarence roześmiał się i otworzył przed nią drzwi szarmanckim gestem.

– Wrócimy za niecałą godzinę – oświadczyła dzieciom Maude. – Nie

wpuszczajcie nikogo i nie ruszajcie piecyka. Włącza się automatycznie. I

pilnujcie tego dzieciaka – dodała, mierząc wzrokiem Arthura, który

uparcie wspinał się ku palmie. – Jeszcze trochę, a dopnie swego i narobi

bałaganu – potrząsnęła głową z posępną miną i wyszła z mieszkania.

Billie i Ellie popatrzyli na siebie, potem na zamknięte drzwi. Billie

odrzucił na bok magazyn i podniecony podszedł do okna, obserwując, jak

Clarence wsiada z Maude do swojego samochodziku, włącza się do ruchu i

niknie za rogiem. Następnie policzył wolno do stu i odwrócił się do

siostry.

– W porządku, pojechali! Spiesz się, Ellie, nie mamy dużo czasu.

– Och, Billie – szepnęła dziewczynka z wyrazem strapienia w oczach. –

Czy musimy to robić? Jest tak zimno...

Twarz chłopca pociemniała gniewnie.

– Co z tobą, Ellie! – krzyknął. – Nie pleć bzdur. Wiesz przecież, że nie

ma innego wyjścia. Do roboty!

Naszykuj rzeczy Arthura i swoje, a ja przyniosę kartony z komórki.

– Nie, Billie – powiedziała Ellie z uporem. – Nie pójdę. – To świństwo

uciekać w taki sposób.

background image

– Świństwo? Nazywasz świństwem to, że odchodzimy i sami będziemy

się o siebie troszczyć, jak przedtem? Co W tym złego?

– Jim bardzo się zmartwi. Kiedy wróci i zobaczy, że nas nie ma, zrobi

mu się strasznie przykro. Wiem, że tak będzie.

– Wcale nie – odparł stanowczo Billie. – Z początku może będzie się

trochę martwił, ale kiedy znajdziemy jakiś kąt, zadzwonię do niego i

powiem, że wszystko w porządku. I wtedy, przekonasz się, Ellie, będzie

zadowolony. Nareszcie będzie miał w domu porządek i spokój, ucieszy

się, Ellie, mówię ci.

– Myślę, że nie – powiedziała z przekonaniem. – Myślę, że Jim nas

kocha.

– Jasna rzecz – prychnął Billie. – A jak długo jeszcze będzie nas

kochał, po tym jak przeprowadzi się z nami do motelu? Bardzo szybko

zaczniemy wychodzić mu bokiem i wreszcie da znać Opiece Społecznej.

Dobrze wiesz, co się wtedy stanie. Pa, pa, Arthurku – to właśnie się stanie.

– Jim nigdy nam by tego nie zrobił. – W oczach – Ellie zabłysły łzy,

lecz nadal kręciła przecząco głową. – Zależy mu na nas.

– Ellie – rzeki cierpliwie Billie – może to i prawda, ale wierz mi, Jim

jest przyciśnięty do muru.

Jeszcze trochę, a nie wytrzyma i wszystko będzie na nas. Zobaczysz.

Zbliżył się do siostry i popatrzył w jej posmutniałe oczy.

– Pamiętasz wczorajszy wieczór? – powiedział miękko – To ci powinno

wystarczyć. Musimy się stąd wynosić i to migiem.

– A ja myślę, że się mylisz. Może Jim po prostu był nie w humorze, bo

musiał wyjechać, i tyle.

– Ellie, nie bądź głupia. Jim był wściekły i dobrze o tym wiesz.

background image

Specjalnie czekałaś na niego, żeby mu dać tę twoją laurkę na do widzenia

a on ledwo na nią spojrzał. Był zły jak diabli, prawie się do nas nie

odzywał. Wierz mi, Ellie, on ma już nas dosyć, mówię ci.

Ellie wróciła myślami do poprzedniego wieczoru. Jim rzeczywiście nie

był miły i choć bardzo się napracowała nad laurką, prawie nie zwrócił na

nią uwagi. A przecież, kiedy wychodził do biura, żeby popracować przed

wyjazdem, był wesoły, uściskał ich, żartował. Ale wrócił milczący i

rozdrażniony, i wprawdzie starał się nie okazywać tego, to jednak było

widać, że jest roztrzęsiony.

Kto wie, może Billie ma rację. Może Jim zmęczył się nimi i chciałby

się ich pozbyć? !

Billie zauważył jej wahanie i poszedł za ciosem.

– Jest tylko jeden sposób, El, żebyśmy byli bezpieczni – powiedział. –

Schować się w takim miejscu, gdzie nas nie znajdą. Dowiedziałem się

właśnie o takim miejscu. Rozmawiałem z facetem, który zna kogoś, kto...

Jezu! Arthur!

Okrzyk zbiegł się z nagłym łoskotem, który rozległ się echem po całym

mieszkaniu. To Arthur zdołał wreszcie dosięgnąć najniższego liścia palmy

i obalił ją na podłogę.

Donica się stłukła a ziemia rozsypała na dywan i futrzak z koźlej skóry.

Arthur milcząco przyglądał się dziełu zniszczenia, zdumiony i odrobinę

wystraszony.

– No, to teraz wszystko jasne! – zawołał Billie. – Nie darują nam tego.

Zmywamy się, Ellie!

Dziewczynka skinęła z rezygnacją głową. Na widok roztrzaskanej

palmy ją także ogarnęła panika. Zaczęła się krzątać po pokoju, biorąc w

background image

pośpiechu różne przedmioty, to znów bezradnie odkładając, je na

poprzednie miejsce.

– Nie ruszaj zabawek – instruował Billie. – Nie uniesiemy wszystkiego.

Weź trochę ciuchów, kilka pieluszek i coś do jedzenia dla Arthura. Resztę

zostaw. Prędzej, ja idę po pudła!

Połykając łzy, Ellie zgromadziła trochę rzeczy do ubrania dla siebie i

małego, dorzuciła plastikowego króliczka i przystanęła wahając się czy

wybrać układankę od Sary, czy ukochany zestaw manipulacyjny Arthura.

– Ani mi się waż – powstrzymał ją Billie, wnosząc pudła do pokoju. –

Będziesz niosła Arthura a ja muszę taskać oba kartony. Nie możemy brać

za dużo.

– Ale Billie...

– Ruszaj się, dobrze? Maude może zaraz wrócić. O, rany, można by

pomyśleć, że zależy ci na tym, żeby nas upchnęli Opiece i zabrali Arthura.

W kilka minut później dreptali już do przystanku autobusowego,

szarpani zimnym, kąśliwym wiatrem. Ellie gięła się pod ciężarem Arthura

który przytył tak na garnuszku Jima że zdawał się ważyć tonę.

Wsiedli do autobusu, który właśnie nadjechał, parskając kłębami spalin.

Jakaś kobietą pomogła im wnieść do środka jedno z pudeł, za co Billie

podziękował jej elegancko.

Ellie usiadła z Arthurem przy oknie i patrząc ślepo w szybę z trudem

hamowała łzy. Wiedziała dobrze, jaki będzie świat, do którego wracali i

zastanawiała się, czy natrafią znów na kogoś, kto okaże im choć cień

życzliwości i udzieli pomocy. Koszmar, którego tak się bała zaczynał się

od nowa. Ale teraz, świadoma tego co ją czeka nie odczuwała ani lęku, ani

niepokoju, ani nawet smutku.

background image

Była zmęczona... śmiertelnie zmęczona.

Wielka zielona łąka, mokra od porannej rosy, skrzyła się tęczowo

kwiatami. Jim unosił się ponad pachnącą trawą, ledwo dotykając ziemi,

wpatrzony w małą polankę w oddali, skąd dobiegał go szmer płynącej

wody.

Zdawał sobie sprawę, że śni. Mimo to, wrażenia, które odbierał, były

tak wyraziste i sugestywne, że czuł się cząstką tej magicznej krainy.

Zbliżył się do polanki i serce zaczęło mu bić szybciej, bo wiedział, kto

tam na niego czeka. Odsunął na bok długie, płożące się liście paproci,

zerknął i zachwyt wstrzymał mu oddech w piersi.

Na trawie obok strumienia leżała Sara, odziana w powłóczystą,

zwiewną szatę, która zdawała się być utkana z promieni księżyca. Przez

przezroczystą materię dostrzegał jej kuszące kształty, perłowo lśniącą

skórę i delikatne różowe pączki na wierzchołkach piersi.

Ukląkł obok niej i uniósł otulającą ją szatę, aby odsłonić całe jej

piękno, Wpatrując się w nią, jak zaczarowany.

A potem z wolna, stopniowo, miękko, zaczął gładzić jej ciało, nakrył

dłońmi jej piersi i całował ją w usta, szyję i ramiona, odurzony płynącym

od niej słodkim zapachem i obietnicą, jaka widniała w jej szeroko

rozwartych oczach. Po chwili jakimś sposobem i on stał się nagi. Pochylił

się w jej objęcia i zatonął w niej, pojękując z cicha i szepcząc jej imię,

zatraciwszy się zupełnie, chłonąc rozkosz, pragnąc zawsze być z nią, w

niej, pośród jej...

Obudził go własny głos, wypowiadający imię Sary. Leżał na twardym

hotelowym materacu, z twarzą w poduszce. Przekręcił obolałą głowę, aby

background image

spojrzeć na swój podróżny budzik na nocnym stoliku.

Była trzecia.

Wciąż jeszcze otumaniony snem, nie był pewny, czy to noc, czy

popołudnie, ale mroczny bezruch wokoło podpowiedział mu, że to dopiero

przedświt i opadł znów bezwładnie na pościel. Zamknął oczy, próbując od

nowa pogrążyć się w słodkiej otchłani przerwanego snu.

Ale nie mógł już zasnąć, ułożył się na wznak z rękami pod głową i

patrzył zamyślony na rolety okienne, przez które z wolna sączył się

brzask.

Nadal odczuwał skutki różnicy czasu i napięcia wywołanego

załatwianiem w tydzień interesów, którym powinien poświęcić miesiąc.

Ale w głębi serca wiedział, że najbardziej dawała mu się we znaki nie

podróż, ale wydarzenia, które ją poprzedziły.

Skrzywił się boleśnie, przypomniawszy sobie wieczór z Sarą, to, czego

się od niej dowiedział i sposób, w jaki na to zareagował.

Wszystko zaczęło się dobrze. Tego wieczoru, gdy znalazł się z Sarą w

łóżku, po raz pierwszy udało mu się naprawdę nawiązać z nią bliższą więź.

Przedostał się przez mur rezerwy i wyniosłości, za którym się dotąd

chroniła. Miał wrażenie, że się wreszcie przed nim odsłoniła, że nabiera do

niego zaufania.

Byliśmy o krok od przełomu, pomyślał ze smutkiem. Była bliska

zawierzenia mi, otwarcia się, być może pokochania mnie. A ja musiałem

wszystko zniszczyć.

Przewrócił się na bok, kryjąc twarz w dłoniach i próbując zatrzeć obraz

ojca na progu mieszkania Sary i tego, co potem zaszło.

Jednakże jego pamięć pracowała jak projektor filmowy, uparcie

background image

odtwarzając całą scenę, sekwencję po sekwencji. Przypomniał sobie po

kolei każde słowo ojca, każdy szczegół swej rozmowy z Sarą.

Te wspomnienia prześladowały go od momentu, gdy wsiadł do

samolotu, roztrzęsiony, niepomny jak bardzo jego zły humor odbił się na

Maude i dzieciach.

Ale w miarę jak chłodna paryska noc zbliżała się do końca, zza mgły

emocji wyłonił się jaśniejszy obraz. Zrozumiał, że był niesprawiedliwy

wobec Sary, która ze wszystkich sił starała się otworzyć mu oczy.

Byłeś w tym samym wieku, co teraz Billie, powiedziała mu. Wyobraź

to sobie...

Nigdy dotąd nie myślał w ten sposób. Nigdy nie podważał tego, co

mówiła mu matka, nie przyszło mu do głowy, że mogłaby się mylić,

uwielbiał ją, wierzył, że jest jej jedynym przyjacielem, nienawidził ojca za

to, że był dla niej taki okrutny. Nawet teraz, kiedy na prośbę Sary

próbował patrzyć na przeszłość z innego punktu widzenia, nie był wolny

od wątpliwości.

Przyszedł mu na myśl Billie, jego buńczuczność, determinacja, z jaką

brał na siebie obowiązki głowy rodziny, będąc sam jeszcze dzieckiem.

Jakże chciał ulżyć temu dzielnemu chłopcu, zdjąć z niego tę

odpowiedzialność, zwrócić mu umykające dzieciństwo.

I idąc za radą Sary pomyślał o ojcu jako o człowieku, który patrzy

bezsilnie, jak zaborcza, lekkomyślna kobieta obarcza bolesnym

brzemieniem chłopca zbyt młodego, aby je udźwignąć i zbyt rycerskiego,

aby je odtrącić.

Tak, postępowanie jego matki – włącznie z tym, jak rozstała się z

życiem – było niewłaściwe, egoistyczne. To prawda i uzmysłowił ją sobie

background image

od razu, kiedy Sara mu o tym powiedziała ale nie chciał przyjąć jej do

wiadomości.

Teraz był na to gotowy i właściwie poczuł ulgę, oczyścił się z

zapiekłego gniewu, jaki mu towarzyszył przez tyle lat i zapanował nad

nim.

Sara miała rację. Każdy medal ma dwie strony.

Niewątpliwie ojciec był daleki od doskonałości, ale zapewne nie był też

i takim łajdakiem, za jakiego go Jim uważał. Jameson Fleming to

zgnębiony człowiek, który borykał się ze sfrustrowaną kobietą, nie

umiejącą się odnaleźć w życiu, pełną żółci, która nawet w godzinie śmierci

zadbała o to, by pozbawić męża czegoś drogocennego.

Jim usiadł na łóżku i objął rękami kolana. Ogarnęła go ogromna

tęsknota za Sarą. Tak bardzo ją kochał. Tak pragnął, żeby tu była dziś

razem z nim, kiedy słońce wstanie nad Paryżem. Chciał z nią spacerować

po zaśnieżonych ulicach jeść gorące kasztany kupione u ulicznego

sprzedawcy, wstępować do eleganckich sklepików i dobierać dla niej

biżuterię.

Jim westchnął. Rozpamiętując rozmowę z Sarą, nie dotknął jeszcze

najczulszej struny. Pozostawił to sobie na koniec.

Sara była w ciąży. Nosiła jego dziecko.

Świadomość tej nadzwyczajnej nowiny była tak porażająca, że wprost

nie do pojęcia, uśmiechnął się wspominając, jak naturalnie Sara

opowiedziała mu o swoich planach, o pragnieniu posiadania dziecka, jak

postanowiła osiągnąć cel.

Zależało mi na właściwych genach, oświadczyła rzeczowo.

Och, Saro. Saro, moje kochanie.

background image

A potem, jak wielkodusznie zwierzyła się ze swojego sekretu jego ojcu

i ciotce, mimo wszelkich obaw. Było to z jej strony świadectwo naprawdę

ogromnej szlachetności, a on obrzucił ją obłędnymi oskarżeniami.

Twarz mu spochmurniała. Ogarnęła go nagle przemożna,

niepohamowana tęsknotą chęć wyznania jak bardzo ją kocha, jak chciałby

otoczyć opiekają i ich dziecko, zapewnić im bezpieczeństwo. Zerknął na

aparat telefoniczny, korciło go, żeby zadzwonić, ale po namyśle

powstrzymał się.

Wyciągnął się z powrotem na łóżku, podciągając kołdrę pod brodę.

Musiał naprawić wiele błędów i wiedział, że nie da się tego zrobić

przez telefon. I nie chodziło tylko o Sarę. Pamiętał zasmuconą twarzyczkę

Ellie i gniewne spojrzenie Billiego, gdy zlekceważył trud, jaki sobie zadała

szykując tę laurkę. Maude też się to nie spodobało, milczała ale w jej

spojrzeniu była wyraźna dezaprobata.

Powinien ich wszystkich przeprosić, nie tylko Sarę. Wytłumaczyć im,

że zapatrzony w siebie zachował się niemądrze.

Już niedługo, pomyślał. Za kilka dni przyleci do Calgary i wróci do

domu, gdzie zacznie naprawiać to, co zepsuł. Na razie musi uzbroić się w

cierpliwość, zająć się pracą, nie myśleć o niczym innym.

Przymknął powieki i z wolna zapadał w sen. Gdzieś w ciemności

widział wciąż błyszczące oczy Sary i pragnął gorąco zbliżyć się do niej,

znaleźć się znów na ciepłej zielonej polance, gdzie czekała na niego.

Sara tymczasem rzeczywiście przebywała w słonecznym i pełnym

zieleni miejscu, ale było to jej botaniczne laboratorium. Pochylała się nad

plastikową skrzynką przyglądając się w skupieniu rzędowi pszenicznych

background image

sadzonek. Obok niej stał Carl i notował dyktowane mu obserwacje.

– Być może – powiedziała wreszcie, wyprostowując się z uśmiechem. –

Zdecydowane być może. Tyle tylko da się na razie stwierdzić.

– Ależ, Saro – zaprotestował Carl. – Popatrz na dane. Na wyniki

sprawdzianów. Nie ma wątpliwości, udało nam się tym razem. Udało się,

dziewczyno!

– Być może – powtórzyła stanowczo. – Trzeba przeprowadzić jeszcze

dużo więcej testów.

Okrągła, piegowata twarz Carla wyrażała głębokie wzburzenie.

Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale zmilczał, widząc zbliżającą się do

nich z wahaniem recepcjonistkę Joelle.

– Saro? – odezwała się nieśmiało. – Przepraszam, że ci przeszkadzam

w pracy, ale jest do ciebie telefon. Zdaje się, że to coś ważnego.

– Wyobrażam sobie – odparła z uśmiechem Sara, ocierając rękawem

kitla spocone czoło. – Inaczej byś tu nie przyszła. Wiem, jak nie cierpisz

szklarni.

– Tu jest tak parno i tak niesamowicie zielono. – Joelle rozejrzała się

wokół z grymasem obrzydzenia. – Kto wie, co za paskudztwa tu

hodujecie. Może z tych strąków wyrosną jakieś potwory?

– Oglądasz za dużo filmów science fiction w telewizji – zaśmiała się

Sara. – Kto dzwoni, Joelle?

– Jakaś kobieta. Nazywa się Maude, Mówi, że ma bardzo pilną sprawę.

I chyba... – dodała, patrząc z ukosa na Sarę – jest zapłakana.

Sara zesztywniała. Twarz jej zszarzała, w rozszerzonych źrenicach

majaczył strach.

– Saro? – odezwał się Carl, robiąc ruch w jej stronę, ale ona zdawała się

background image

go nie zauważać.

Jim, pomyślała z trwogą. Coś mu się stało. Boże, co to będzie?

Przez jej mózg galopowały koszmarne obrazy. Widziała samolot

spadający w fale oceanu, słyszała krzyki uwięzionych w fotelach ludzi,

ujrzała Jima ginące go w ciemnej lodowatej otchłani.

W tym ułamku sekundy uzmysłowiła sobie, jak wielka była jej miłość

do Jima. Był dla niej kimś jedynym i niezastąpionym. Gdyby go straciła,

razem z nim zginęłaby jej największa miłość, a ona nawet nie mogła mu

jej wyznać.

Szła półprzytomna ku wyjściu, nieświadoma szeptów i zaciekawionych

spojrzeń personelu. Myślała tylko o strasznej wiadomości, jaką przekaże

jej Maude, gdy tylko dojdzie do telefonu.

Joelle przełączyła rozmowę do jednego z pustych biur dyrektorskich i

zostawiła Sarę samą, zamykając cicho drzwi.

– Maude – wyszeptała, ściskając słuchawkę aż do bólu w zbielałych

palcach – Maude, o co chodzi? Czy coś z Jimem? Coś mu się stało?

– Nie – odparła nieco zaskoczona Maude. – O ile wiem, Jimowi nic nie

jest Chodzi o dzieci, Saro.

Doznała tak niewymownej ulgi, że nie mogła zrazu wykrztusić słowa.

Oparła się o biurko, w głowie jej szumiało, czuła, że wiotczeje ogarnięta

falą radości.

– Saro? – odezwała się niespokojnie Maude. – Jesteś tam? Nie

rozłączyło nas?

W pogodnym zazwyczaj głosie Maude pobrzmiewała panika. Sara

zdała sobie nagle sprawę, że Joelle nie myliła się i Maude jest bliska łez.

Opanowała się natychmiast i przybierając możliwie normalny ton

background image

powiedziała:

– Przepraszam, Maude. Nie wiem dlaczego, ale kiedy wezwano mnie

do telefonu, w pierwszej chwili przyszło mi do głowy, że stało się coś

złego z Jimem, :

– Nie, to dzieci – rzekła żałośnie Maude.

– Co z nimi? Co się stało?

– Och, Saro, zniknęły. Od rana widziałam, że Billie jest jakiś dziwny.

Ale ostatnio był taki miły, a ja musiałam zrobić zakupy. Clarence

podwiózł mnie samochodem i nie przypuszczałam, że przez tak krótką

chwilę coś się może zdarzyć i...

– No, Maude – rzekła Sara uspokajająco. – Weź się w garść. To nie

twoja wina, kochanie. Wiadomo, jak się poświęcałaś. A teraz weź głęboki

oddech i powiedz mi, gdzie się podziały dzieci.

– Ale my nie wiemy – jęknęła Maude. – Clarence teraz chodzi wokół

domu i wypytuje ludzi, czy ktoś ich nie widział, ale Billie musiał to

sprytnie urządzić. Wszystko zaplanował, wymknęli się szybko chyłkiem i

już nigdy ich nie znajdziemy.

Sara milczała, słuchając jak Maude pochlipuje i wyciera głośno nos w

chusteczkę.

– Moje biedne dzieciątko – lamentowała nadal Maude. – Zabrane na

takie okropne zimno. I ta kochana Ellie. Była tu taka szczęśliwa. Gdzie

one się teraz tułają, Saro? Nie mogę się pozbierać z żalu.

– Znajdziemy je, Maude – powiedziała Sara, patrząc z niepokojeni na

ciemniejące za oknem niebo.

– Nie martw się. Znajdziemy je i to zaraz. Maude – dodała – jak

myślisz, co się stało? Dlaczego Billie – uciekł? Może jest jakaś przyczyna

background image

i to da nam pewne wskazówki?

– Bardzo wątpię. Chyba doszedł po prostu do wniosku, że musi

uciekać, bo Jim ma ich dość i zamierza zwrócić się w końcu do władz.

– Czegoś tu nie rozumiem – powiedziała zaintrygowana Sara. – Czemu

akurat teraz przyszło mu to do głowy? Wydawało mi się, że ostatnio

sprawy układały się całkiem dobrze między nimi.

– W ten wieczór przed wyjazdem, wiesz, kiedy Jim powiedział, że

zostanie do późna w biurze, Ellie czekała na niego, bo chciała mu dać

specjalną laurkę na do widzenia. Pracowała nad nią cały dzień.

Sara domyślała się już, jaki będzie dalszy ciąg i słuchała z drżeniem

następnych słów Maude.

– A kiedy przyszedł do domu – ciągnęła Maude – zachowywał się tak,

jakby go coś ukąsiło. Prawie nie spojrzał na laurkę Ellie i burknął coś na

Billiego. I to chyba wtedy chłopak postanowił uciec. Wiesz, że nigdy nie

miał wielkiego zaufania do dorosłych. Trudno, żeby się tak od razu

zmienił.

Sara przytaknęła, zerkając znów na gęstniejący za szybami mrok i

zlodowaciałe kominy na dachach. Szła kolejna mroźna noc.

To głównie moja winą pomyślała. Gdybym zdecydowała się

przygarnąć je wcześniej... gdybym nie pozwoliła Jimowi odejść w takim

stanie...

– Co zrobimy? – spytała Maude. – Gzy mam zadzwonić do Jima? A

może zawiadomić policję i podać im rysopisy dzieci?

Sara zbierała myśli, próbując stłumić emocje i znaleźć najlogiczniejsze

rozwiązanie.

– Nie ma sensu powiadamiać Jima – powiedziała – bo on i tak nie może

background image

nam teraz pomóc, a są szanse, że do jutra znajdziemy dzieci. Nie

mieszałabym też w to policji, przynajmniej na razie. Najpierw postaramy

się działać na własną rękę.

– Ależ, Saro – zaprotestowała Maude. – Policja będzie mogła...

– Zastanów się, Maude – przerwała jej Sara. – Jeżeli damy znać policji,

dowiedzą się o dzieciach i całej sytuacji. Jim nie jest ich prawnym

opiekunem, a w dodatku nie ma go w kraju. Jeśli dzieci zostaną znalezione

nie ma żadnej gwarancji, że ich nie zatrzymają pod nadzorem. W końcu

nie mamy żadnego prawa, żeby je trzymać u siebie tylko dlatego, żeśmy je

polubili.

Maude zaczęła znów smętnie wycierać nos, ale po chwili powiedziała:

– Pewnie masz rację. A gdyby tak się stało, jak mówisz, najgorsze

obawy Billiego znalazłyby potwierdzenie, prawda?

– Właśnie. Myślę, że powinnaś teraz siedzieć kamieniem w domu na

wypadek, gdyby wróciły. No i będziesz czymś w rodzaju punktu

kontaktowego.

Niech Clarence zmobilizuje kogo się da i rozpocznie poszukiwania w

miejscach, gdzie Billie mógłby się ukryć, a ja zrobię to samo.

Rzuciwszy Maude na koniec kilka słów otuchy, Sara odłożyła

słuchawkę i przystanęła na moment, patrząc smutnie w pociemniały

kwadrat okna. Zaraz jednak otrząsnęła się z zadumy, wyszła spiesznie z

pokoju i pobiegła do swojego gabinetu po płaszcz i kluczyki od

samochodu.

Już po raz trzeci Sara wspinała się po schodach wiodących do pokoju,

który niegdyś był domem Billiego, Ellie i Arthura. I tym razem również

background image

wzdrygnęła się na widok ubóstwa i zaniedbania, ziejących złego

smrodliwego miejsca, gdzie z każdego kąta wyzierała beznadzieja.

Dojmujący mróz przenikał przez cienkie, złuszczone mury budynku,

przez potłuczone szyby w oknach i dopasowane byle jak framugi w

drzwiach.

Czuło się go nawet na podeście klatki schodowej i Sara szczelniej

owinęła twarz szalem, drżąc z zimna mimo grubego płaszcza.

W drzwiach był już nowy zamek, a wokół walały się jakieś

papierzyska, widomy znak czyjejś obecności. Sara zapukała i kiedy

usłyszała wewnątrz człapiące kroki, serce podskoczyło jej do gardła. Ale

drzwi otworzyła jakaś chuda kobiecina w nieokreślonym wieku, o

potarganych brudnych włosach i zapadłej twarzy.

– Kim paniusia jest? – spytała spłoszona, wlepiając oczy w kosztowne

ubranie Sary. – Czego paniusia se życzy?

– Szukam zaginionych dzieci – odrzekła Sara łagodnie, aby nie

wystraszyć do reszty kobiety, która zamarła na poszczerbionym progu,

niby jakieś leśne zwierzątko.

– Dzieci? Żadnych tu nima prócz moich – odparła tępo, a z wnętrza

pokoju rozległ się nagły wrzask i w ślad za nim głuchy odgłos upadku. – I

klnę się na Boga, nachodzi mnie czasem chęć, żeby je komuś dać, byleby

zechciał. Nadojadły mi dzisiaj, mówię paniusi.

Sara poczuła skurcz w krtani, słysząc bezmierną rozpacz w jej głosie.

Otworzyła usta, gdy wtem zza pleców kobiety wyłonił się półnagi drab,

odziany tylko w stare wytarte dżinsy, wiszące luźno na jego kościstych

biodrach. Wyglądał młodo, ale na twarzy miał ten sam wyraz ponurego

przygnębienia co jego towarzyszka.

background image

– Czy ona jest z Opieki? – zaszeptał, jak gdyby Sara nie mogła go

słyszeć. – Przyniosła czek?

– Pora na czek jest za dwa tygodnie – rzekła z politowaniem kobieta. –

I do tego czasu bachory będą o chlebie i wodzie, choćby im głód posklejał

kichy.

– Sara zajrzała do pokoju i zobaczyła troje zabiedzonych, trzęsących się

z zimna dzieciaków. Najmłodsze miało może pół roku, najstarsze – nie

więcej niż sześć lat.

– Dzieci, których szukam – odchrząknęła speszona – mieszkały tutaj i

dlatego przyszłam. Myślałam, że może wróciły.

– Spokojna głowa, że nie wrócą – rzuciła obojętnie kobieta. – Nie,

kiedy wiedzą, że się ich szuka, uliczne szczeniaki, paniusiu, umią się

migać przed Opieką.

– Nie jestem z Opieki Społecznej – wyjaśniła Sara. – Po prostu bardzo

lubię te dzieci i chciałabym je znaleźć, żeby nie stało im się nic złego.

Kobieta zmierzyła Sarę zamyślonym spojrzeniem i uśmiechnęła się

lekko, odsłaniając rząd zgrabnych białych zębów. Widać było, że jeszcze

kilka lat temu musiała być całkiem ładna.

– Dobrze – powiedziała. – Jeśli ich tu gdzie zobaczę, dam paniusi znać,

przez telefon może.

– Byłabym bardzo wdzięczna – ucieszyła się Sara i wyjęła z torebki

swoją wizytówkę. Pod wpływem impulsu otworzyła portfel i wcisnęła jej

także w ręce dwa studolarowe banknoty.

– To na telefon – powiedziała.

– O jejku – bąknęła kobieta i uniosła do góry dłoń z pieniędzmi, żeby

stojący za nią mężczyzna mógł je – również zobaczyć, Obojgu oczy

background image

stanęły w słup, a zakłopotana Sara odwróciła się i zaczęła schodzić po

schodach. Cały czas, aż do wyjścia na ulicę, piekł ją w plecy ten wzrok.

Wciąż miała w pamięci to nabożne bezgraniczne zdumienie na ich

twarzach i chciało się jej płakać.

Potykając się doszła do samochodu, otworzyła drzwiczki i siadła za

kierownicą, nie ruszając jednak z miejsca, chciała się opanować i zebrać

myśli.

Rzuciła okiem na stojące wokół odrapane, posępne domy. W

zakamarkach ulic przemykały wałęsające się psy i koty.

Może Billie i Ellie przycupnęli gdzieś tu w pobliżu z Arthurem, nad

ogniem roznieconym w pojemniku na śmieci? Czy malec nie odmrozi

sobie policzków i palców na tym mrozie? Billie nie miał prawa

wyprowadzać ich z domu w taką pogodę. Powinien być bardziej

odpowiedzialny. Ale Billie ma przecież dopiero trzynaście lat i kierował

nim strach. Przypuszczał pewnie, że jakoś uda mu się znaleźć. , .

Czarne myśli nachodziły ją nie kończącym się korowodem, opanował

ją lęk. Oparła głowę na kierownicy, zamknęła oczy i próbowała się skupić

na następnym, możliwie najlogiczniejszym posunięciu.

Minęła długa chwila, zanim – orzeźwiona wkradającym się do auta

chłodem – uniosła głowę i otworzyła oczy, w których pojawił się wyraz

powziętej decyzji.

Włączyła silnik i ruszyła wolno z miejsca pustą niechlujną ulicą,

popatrując po drodze bacznie w każdy zaułek, w każde podwórze, każdą

przecznicę, gdziekolwiek pozwalała sięgnąć wzrokiem zimna,

nieprzyjazna czerń mroku.

background image

Rozdział 12

Od razu po wyjściu z samolotu dopadł Jima mróz bardziej jeszcze

kąśliwy niż wtedy gdy wyjeżdżał. Pomyślał tęsknie o swym ciepłym

mieszkaniu i bawiących się w nim dzieciach. Po tygodniowej przerwie

nawet ich hałaśliwość nie budziła w nim niechęci.

Odebrał bagaż, cisnął go do taksówki, podał kierowcy adres i odchylił

głowę na oparcie, pozwalając sobie na chwilę marzeń o Sarze. Wyobraził

sobie jej dom, karuzelowego konika przed płonącym w kominku ogniem i

siebie z Sarą w objęciach, podczas gdy na dworze szalała zawieja.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmił taksówkarz. – Wygląda na to, że

pogoda robi się coraz parszywsza – dodał, gdy Jim, uporawszy się z

wyrzuceniem walizek na chodnik, odliczał należność za kurs.

– Mnie to nie przeszkadza – odparł z szerokim uśmiechem. – I tak wolę

być tutaj niż gdziekolwiek indziej na świecie.

– Musi pan mieć lekkiego kręćka – zauważył z humorem kierowca. – Ja

wolałbym być gdziekolwiek, tylko nie tutaj.

Po chwili Jim przemierzył hol, wjechał windą na górę i drżącymi z

emocji palcami wtykał klucze w otwory zamków.

Kiedy wszedł do środka, uderzyła go absolutna cisza. Zaniepokojony,

ruszył przez korytarz.

Nie była to cisza zwyczajna, jak wtedy, gdy kogoś nie ma chwilowo w

domu. Ta cisza miała w sobie głębię, miała cechy trwałej nieobecności

ludzkiej.

Jim stanął u wejścia do living-roomu i twarz mu zbielała.

Wszystko wyglądało tu dokładnie tak samo, jak przed Bożym

background image

Narodzeniem, gdy jeszcze nie znał ani Sary, ani dzieci. Nie było po nich

najmniejszego śladu, żadnej porzuconej zabawki czy zapomnianej

skarpetki – nic. Pokój był wysprzątany świeżo odkurzony niemal

klinicznie czysty.

I w takim samym stanie znajdowała się reszta mieszkania.

Każdy przedmiot mający związek z bytnością dzieci został usunięty.

Kołyska, stół do przewijania, pudło, w którym Ellie trzymała swoje

zeszyty i układankę, sprzęt rybacki i magazyny Billiego – wszystko

zniknęło.

Jimowi serce zaczęło bić jak rozkołysany na trwogę dzwon. Rozglądał

się rozpaczliwie szukając czegoś, co pozwoliłoby mu wyjaśnić tę zagadkę.

Ale uwagi jego nie zwróciło nic poza drobną różnicą w wyglądzie wielkiej

palmy w rogu pokoju.

Podszedł bliżej i nabrał pewności, że była to inna palma. Również

terakotowa donica różniła się od dawnej, wzdłuż górnej krawędzi okalał ją

malowany szlaczek ze stylizowanych koni.

W pierwszej chwili Jim uśmiechnął się na jej widok, myśląc, że ze

względu na ten motyw dekoracyjny donica spodobałaby się Sarze. Po

chwili jednak uśmiech zamarł mu na ustach. Był pewien, że widział taką

samą donicę w domu Sary.

Przykląkł i wodząc w roztargnieniu palcami po rzędzie malowanych

koników, próbował uporządkować myśli i dociec, co się mogło stać.

Może któreś z dzieci naraziło się jakimś wybrykiem mieszkańcom

budynku i Maude musiała je natychmiast zabrać ze wszystkimi rzeczami

do Sary? Ale z drugiej strony przecież zakazał Sarze zabrania ich pod swój

dach. Przeklinając swoją głupotę i arogancję, sięgnął po telefon i wykręcił

background image

numer Sary. Odczekał kilka sygnałów, ale po tamtej stronie nikt nie

podnosił słuchawki.

– To nic, uspokajał się w duchu. Tylko bez nerwów.

Ponownie ujął słuchawkę i zatelefonował tym razem do biura Sary. Ale

recepcjonistka poinformowała go z wystudiowaną uprzejmością, że doktor

Bumard ma dziś gościnny odczyt w pobliskiej uczelni, wróci dopiero

późnym popołudniem i wtedy z pewnością odpowie na telefon.

Jim wymamrotał kilka słów podziękowania i odłożył słuchawkę.

– O, tak – uśmiechną! się cierpko. – Z całą pewnością. Wiemy już coś o

tym, jak skwapliwie doktor Burnard oddzwania na nasze telefony. Prędzej

mi kaktus wyrośnie na dłoni.

Dobrze było usłyszeć ludzki głos, choćby swój własny, Jim nigdy

jeszcze nie czuł się taki samotny.

Opadł ciężko na Wersalkę, położył sobie telefon na kolanach i nakręcił

numer Maude. Jednak i tym razem nikt nie odpowiadał. Mimo to Jimowi

poprawił się nieco nastrój.

– Dobrze – odezwał się znowu na głos. – Dobrze, nareszcie coś

wiadomo. Dzieci nie ma u Sary, ale można założyć, że są gdzieś z Maude.

To dobrze.

Otworzył swój notes adresowy i wyszukał podany mu kiedyś przez

Maude telefon jej syna.

Tym razem miał szczęście. W słuchawce odezwał się pogodny kobiecy

głos.

– Czy pani Willett? Mówi Jim Fleming. Szukam pani teściowej. Jak

mógłbym się z nią skomunikować?

Zapadła krótka cisza.

background image

– Przykro mi – powiedziała ostrożnie kobieta. – Maude nie ma w

mieście. Wyjechała na kilka tygodni do Seattle, do swojej córki. To moja

bratową właśnie urodziła dziecko i...

– Do Seattle? – przerwał jej drętwiejąc. – Ale... co z dziećmi?

Nastąpił znów moment kłopotliwej ciszy i Jim pospieszył z

wyjaśnieniami.

– Nie jestem pewien, czy pani wie, kim jestem – zaczął. – Maude

pomagała mi opiekować się tymi dziećmi. Byłem przez ostatni tydzień w

Europie, wróciłem właśnie, a w mieszkaniu nie ma ani Maude, ani dzieci.

Może mogłaby pani...

– Naprawdę przykro mi – ucięła obcesowo, ale Jim wyczuł w jej głosie

nutkę życzliwego współczucia. – Nie wiem zupełnie nic na ten temat.

Maude – powiedziała mi, że już nie musi zajmować się tymi dziećmi, a że

czuła się trochę samotna, poleciała do Seattle, żeby spędzić nieco czasu z

Bonnie.

Jim słuchał jednym uchem. Dotarło do niego tylko to, że Maude

wyjechała. Sara była nieosiągalna, a dzieci zniknęły.

Wybąkał grzeczne podziękowanie i odłożył słuchawkę, patrząc tępo na

nową palmę.

Maude nie musi się już zajmować dziećmi, zadźwięczało mu w uszach.

Tknięty nagłą myślą zadzwonił na dół do portierni, ale telefon odebrał

młody człowiek, zatrudniony od niedawna, bardzo uprzejmy i

sympatyczny.

– Dzieci? – rzekł zaskoczony. – Nic nie wiem, proszę pana. To jest

budynek wyłącznie dla bezdzietnych. Żadne dzieci tu nie mieszkają.

– Ale... zawahał się Jim. – A kiedy Clarence będzie miał dyżur?

background image

– Clarence jest na urlopie – padła odpowiedź. – Zdaje się, że pojechał

do Seattle.

Jim odłożył z rezygnacją słuchawkę. Stopniowo narastające w nim

napięcie przerodziło się w lęk. Najwidoczniej coś się stało, kto wie, może

jakieś nieszczęście. Ale na razie był bezradny. Musiał zaczekać, aż Sara

wróci do instytutu i wtedy się dowie, co zaszło.

Poczuł nagle głód, więc poszedł do kuchni, poszperał w lodówce i

zrobił sobie kanapkę.

Po chwili ogarnęła go fala znużenia. Cała radość z powrotu do domu

wyparowała z niego raptownie, opanowały go drętwota i zmęczenie.

Miał ochotę zagrzebać się w łóżku, naciągnąć kołdrę na głowę i

przespać cały dzień, dopóki nie skontaktuje się z Sarą i dowie się

wszystkiego. Wstał, włożył pusty talerz do zlewu i nagle kątem oka

dostrzegł za lodówką zmięty w kulę kawałek różowego kartonu.

Podniósł go i rozprostował. Była to laurka Ellie.

Jim patrzył na powycinane pracowicie z pism fotografie i staranne,

drukowane litery: , Baw się dobrze i szybko wracaj – głosiły – bo wszyscy

cię kochamy".

Łzy stanęły mu w oczach. Otarłszy je wierzchem dłoni, wygładził

pognieciony papier, po czym z pustką w głowie poszedł do sypialni.

Pościelił łóżko, zaciągnął szczelnie zasłony, położył laurkę na nocnym

stoliku, gdzie mógł ją wyraźnie widzieć oświetloną przez zegar radiowy i

wśliznął się pod kołdrę, pogrążając się natychmiast w czarnej studni snu.

Sara ułożyła się z podwiniętymi nogami na tapczanie. Pod ręką miała

otwartą książkę, a na stoliku obok filiżankę czekolady, u jej stóp mościł się

background image

Amos, mrucząc zmysłowo. Upiła mały łyk gorącego płynu i sięgnęła po

książkę. Ale litery pląsały jej w oczach, odłożyła książkę, oparła

podbródek na kolanach i patrzyła w zamyśleniu na palące się w kominku

bierwiona.

Wiedziała już, że Jim wrócił, bo przekazano jej w instytucie

wiadomość, że telefonował. Nie zadzwoniła jednak do niego, bo obawiała

się rozmowy z nim i jeszcze nie zastanowiła się należycie, co mu

powiedzieć o dzieciach. Był już późny wieczór, właściwie powinna iść

spać, a Jim się nie odzywał. Truchlała na myśl o tym, że telefon zaraz

zadzwoni, że usłyszy głos Jima i będzie musiała jakoś go zbyć. Pocieszała

się, że może burza uszkodziła przewody telefoniczne i zyska dzięki temu

kilka godzin zwłoki.

Wstała wsunęła stopy w puszyste pantofle i podeszła do okna,

odciągając na bok skrawek zasłony. Wiatr zawodził, tłukąc w okapy

domu, sypał w szyby obłokami śniegu. Sąsiednie domostwa wyglądały w

kłębach zawiei jak bajkowe zamczyska.

Sara zsunęła zasłonę i zaniosła pustą filiżankę do kuchni. W tym

momencie rozległ się przenikliwy dzwonek. Drgnęła przestraszona. To

telefon – będzie zmuszona stawić czoło Jimowi.

Niemal natychmiast zorientowała się jednak, że to dzwonek przy

drzwiach. Zacisnęła mocniej pasek szlafroka i pobiegła otworzyć.

Dmuchnęło lodowatym powietrzem, a wiatr dziko zaskowyczał pomiędzy

kolumienkami ganku.

Do przedpokoju wpadł z impetem Jim Fleming! Szybko zdjął z siebie

kożuszek z owczej wełny.

– Jak ci się udało przedrzeć przez tę zawieruchę? – spytała, próbując

background image

nadać głosowi naturalny ton.

– Głupi ma szczęście – odparł. – Kiedy wyjeżdżałem, nie wyglądało to

jeszcze tak źle, ale teraz ruch prawie zamarł. Na ulicach jest pełno

porzuconych samochodów, niektóre blokują przejazd. Jechałem, a

właściwie ślizgałem się tutaj z duszą na ramieniu.

– Nie powinieneś w ogóle wsiadać do auta – powiedziała myśląc ze

strachem, że mogłoby mu się coś przytrafić. – Powinieneś zostać w domu i

zatelefonować.

– Nie chciałem telefonować – rzekł, siadając przed kominkiem. –

Chciałem się z tobą zobaczyć.

Sara usiadła naprzeciw Jima. Zauważyła, że ubrany w dżinsy i

granatowy pulower z wełny, był jak zwykle piekielnie przystojny.

– Jak się miewasz, Saro? – zapytał. – Co porabiasz?

– Mam się doskonale. A robiłam to, co zwykle.

– Saro, gdzie są dzieci?

Zadrżała lekko i spuściła wzrok, obracając machinalnie w palcach

końce paska od szlafroka. Po chwili spojrzała Jimowi w twarz, lecz nie

odzywała się.

– Saro, chcę wiedzieć, gdzie są. Ty wiesz, prawda? – dodał

niespokojnie.

Skinęła z wysiłkiem głową. Jim przyglądał się jej z narastającym

zdziwieniem. W oczach skrzyły mu się niecierpliwe błyski.

– Co to wszystko znaczy? Czekasz, żebym cię przeprosił za swoje

zachowanie tamtego wieczoru? Dobrze – przepraszam. Przyszedłem, żeby

przyznać, że to ty miałaś rację, a nie ja. A teraz masz mi powiedzieć, gdzie

się podziały dzieci, bo chcę je zobaczyć. Proszę cię.

background image

– A w czym to miałam jakoby rację? – zapytała cicho.

– Jeśli chodzi o mojego ojca – rzekł przybitym głosem. – Wiem, że

zachowałem się wtedy fatalnie. Na usprawiedliwienie mam jedynie to, że

byłem wstrząśnięty, widząc go u ciebie. Chyba to rozumiesz?

Spojrzał na nią pytająco. Sara potwierdziła ruchem głowy, wciąż

zakłopotana.

– Jim, ja... – zaczęła.

– Chwileczkę, Saro. Pozwól mi dokończyć. W podróży miałem

mnóstwo czasu na rozmyślania. Wiem, że się wygłupiłem, że zrobiłem i

powiedziałem wiele bzdur. Chcę, żebyś to wiedziała – dorzucił ze

skwapliwą szczerością, szukając wzrokiem jej oczu.

– Nie ma znaczenia, kto miał rację, a kto nie – powiedziała ściszonym

głosem. – Ważne jest przede – wszystkim, żeby w końcu wyjaśnić

wszystko bez niedomówień.

– Wiem. I myślę, że jestem na dobrej drodze, Saro. Chciałbym, żebyś

to zrozumiała. Dzięki tobie zaczynam myśleć i patrzeć na to, co było, z

innej perspektywy. Kocham cię, Saro – wyznał stłumionym ze wzruszenia

głosem.

– Och, Jim... – Sarze zaświeciły oczy. – A więc spotkasz się z ojcem i

porozmawiasz?

– No, nie – Jim poruszył się niespokojnie w fotelu. – Nie sądzę.

Rozdzieliło nas już zbyt wiele słów i uczynków, żebyśmy mogli zostać

kiedykolwiek przyjaciółmi, Przestałem go nienawidzić, ale nie mam

zamiaru zaprzyjaźnić się z nim.

– Ale on tego pragnie, Jim. Bardziej niż czegokolwiek.

– Posłuchaj, Saro – powiedział Jim, z twarzą skutą napięciem. – Nie

background image

przyciskaj mnie tak mocno do ściany, dobrze? Nie żądaj ode mnie więcej,

niż mogę dać. Jestem skłonny przyznać, że nie jest takim potworem, za

jakiego go miałem. Mogę się nawet zgodzić, że pod pewnymi względami

matka go źle osądzała. Ale wciąż pamiętam sporo z przeszłości i nie mogę

przejść nad wszystkim do porządku dziennego, i kolegować się z nim.

Może przyjadę do nich na Boże Narodzenie albo na urodziny cioci

Maureen. Na to zgoda. Jednak nie chciałbym być zapędzony znów do jego

zagrody i bawić się w jego gierki. To niemożliwe.

– Co to znaczy „bawić się w jego gierki"? A może nie będzie w tym

żadnych gierek, Jim. Może chodzi po prostu o to, że ojciec kocha swojego

syna i chce być blisko niego?

– Z nim nigdy nie przedstawiało się to tak prosto – rzekł uparcie, –

Staram się być sprawiedliwy, ale wciąż uważam, że on całe życie

postępował samolubnie.

– Och, Jim. – Sara popatrzyła na niego ze smutkiem. – A już myślałam,

że naprawdę nabrałeś rozsądku Jestem pewna, że gdybyś dal mu szansę,

zechciał się z nim spotkać i porozmawiać, to zmieniłbyś zdanie. Twoja

inteligencja i uczciwość skłoniłyby cię do tego. Ale ty nie chcesz ustąpić

ani o cal.

– Przecież ustąpiłem już wcale niemało. Powtarzam ci: nie obarczam

go już całkowitą winą, jestem gotów kiedyś tam odwiedzić go, ale nie

zaraz i nie dla przyjaznych pogawędek. Wykluczone. Tak daleko się nie

posunę.

Sara popatrzyła na niego i ich spojrzenia krzyżowały się ze sobą przez

dłuższą chwilę.

– A teraz druga sprawa – podjął Jim, poruszywszy się niepewnie pod

background image

naciskiem jej wzroku. – Co z dziećmi?

Sara nie spuszczała zeń oczu, wzburzona jego uporem i zawziętością.

– Dzieci poszły sobie, Jim – oświadczyła chłodno – i już nie wrócą do

ciebie.

– Co takiego? – zapytał oszołomiony, nie wierząc własnym uszom.

– Uciekły. W dzień twojego wyjazdu. Billie wykorzystał moment,

kiedy Maude wyszła po zakupy i wyfrunął z nimi na ulicę.

– Mój Boże – szepnął blednąc. – W taki mróz.

– Minęły dwa dni, zanim je znaleźliśmy. Gnieździły się w strasznej

ruderze przeznaczonej do rozbiórki, grzejąc się przy starym koksowniku,

który gdzieś znalazły.

– Czy... – zająknął się Jim, z trudem dobierając słowa. – Czy nic im się

nie stało?

– Wszystkim dokuczał głód. Ellie strasznie się przeziębiła, była o krok

od zapalenia płuc, ale już czuje się lepiej. Arthur miał potworne zapalenie

skóry, a Billie odmroził sobie kilka palców u rąk i nóg, lecz także nic mu

nie będzie.

– Dlaczego one uciekły? Czemu Billie to zrobił?

Sara zawahała się, ważąc słowa, niepewna jak przyjmie zadany mu

cios.

– Bały się, Jim – powiedziała wreszcie. – Pamiętasz tę noc, kiedy

wróciłeś do domu ode mnie, kipiąc ze złości?

Przytaknął, pochylając czoło.

– Otóż dzieci były przekonane, że to z ich powodu. Billie pomyślał, że

przekażesz je władzom i postanowił nie ryzykować.

– O, mój Boże – jęknął Jim, chowając twarz w dłoniach. – Jak je

background image

znaleźliście? – spytał po chwili ze zgnębioną miną – Nie było to wcale

łatwe – odparła posępnie. – Z wiadomych względów nie chcieliśmy

zawiadamiać policji. Tak więc skrzyknęłam kogo się dało – całą rodzinę

Maude, brata Clarence'a, moich asystentów z laboratorium i krążyliśmy po

ulicach, zaglądając w każdy kąt.

– I co? – ponaglił ją pełen napięcia, gdy umilkła nagle, wpatrując się w

ogień.

– Niewiele brakowało, a dalibyśmy za wygraną. Chcieliśmy już

zwrócić się do policji, gdy zadzwoniła do mnie pewna kobieta, która zajęła

z rodziną ten pokój, w którym przedtem mieszkały dzieci. Po tym jak u

niej byłam, jej mąż szukał ich przez całą noc i następny dzień, aż wreszcie

wpadł na trop. Przyjechałam zaraz z Maude i Clarence'em, i wszystko

dobrze się skończyło.

– Dzięki Bogu – powiedział z podnieceniem Jim. – Trzeba coś dać tym

ludziom, Saro. Temu małżeństwu. Zaniosę im trochę pieniędzy. Mówisz,

że mieszkają tam, gdzie natrafiliśmy na dzieci?

– Wkrótce ich tam nie będzie – rzekła Sara z lekkim uśmieszkiem. –

Znalazłam im zajęcie. W instytucie potrzebowali stróża i sprzątaczki na

nocną zmianę. Już pracują i trzeba ci widzieć, jak się starają. Wszystko aż

lśni. Zabierają ze sobą dzieci i kładą je spać w stróżówce. Dostali z góry

miesięczną wypłatę, więc niedługo przeniosą się w jakieś lepsze miejsce.

– Jesteś nadzwyczajną kobietą, Saro – rzekł z uczuciem Jim. –

Wywierasz dobroczynny wpływ na wszystkich dookoła.

– Niekoniecznie – odparła zmieszana. – Robię często błędy i

przysparzam innym kłopotów.

Zamilkli na moment.

background image

– A więc – chrząknął Jim: – gdzie są dzieci?

– Nie mogę ci powiedzieć – rzekła stanowczo.

Jimowi oczy zaokrągliły się ze zdumienia.

– Nie mogę ci powiedzieć. – powtórzyła spokojnie. – Są u moich

przyjaciół. To bezdzietne małżeństwo, mieszkają bardzo wygodnie.

Dzieciaki są u nich szczęśliwe. To wszystko, co mogę ci zakomunikować.

– Ależ, Saro... Nie pojmuję. To znaczy, że nie pozwalasz mi zobaczyć

się z nimi?

– Nie teraz. Dopiero wtedy, kiedy porozmawiasz z ojcem i wysłuchasz

tego, co ma ci do powiedzenia.

Jim patrzył na nią z zaciśniętymi szczękami.

– To szantaż, Saro. Czysty szantaż. Moje stosunki z ojcem to nie twój

interes, a już na pewno nie mają nic wspólnego z dziećmi.

– W pewnym sensie mają. – Sara nabrała powietrza w płuca i zaczęła

recytować przygotowywaną przez cały dzień orację. – Powiedziałam ci

już, że dzieci są u moich przyjaciół. Odwiedzam je stale i mam zamiar

nadal to robić, ale nie chcę utrzymywać z tobą żadnych kontaktów, dopóki

nie uregulujesz swojej sytuacji rodzinnej. Wolę więc, żebyś nie wiedział,

gdzie są dzieci, bo będziesz także do nich przychodził i nasze drogi będą

się krzyżować, co będzie dla wszystkich bardzo krępujące.

Zabrakło jej oddechu i zamilkła, odwracając wzrok pod

przeszywającym spojrzeniem oczu Jima, w którym jarzył się gniew.

– A więc to tak? – powiedział niskim, pulsującym furią głosem. – Albo

się poddam twojej woli, albo znajdę się w całkowitej izolacji, tak? Od

ciebie, od dzieciaków, od twojego dziecka. Koniec i kropka.

Przytaknęła, usiłując zachować spokój, chociaż wszystko w niej

background image

wrzało.

– Mniej więcej tak to ma być – powiedziała – aczkolwiek ujęłabym to

inaczej.

– A jak byś to ujęła?

– Powiedziałabym, że wybór należy wyłącznie do ciebie. Możesz

postąpić serdecznie i szlachetnie, dzięki czemu nastąpi powrót do normy.

Albo możesz – tkwić w samolubnym uporze, ale zostaniesz z nim sam na

sam.

– Nie pójdę na to, Saro – rzekł twardo. – To ja, a nie ty, wziąłem na

siebie pełną odpowiedzialność za dzieci i zamierzam nadal opiekować się

nimi. Nie wolno ci mnie tak po prostu odtrącić, nie pozwolę na to. A teraz

mów, gdzie są dzieci?

– W bezpiecznym miejscu, Jim – odparła spokojnie. – Jeśli ci naprawdę

leży na sercu ich dobro, powinieneś dać im trochę czasu na

przystosowanie się. A poza tym – dorzuciła – i tak nie masz innego

wyjścia. Maude wyjechała a tylko ona i ja znamy miejsce ich pobytu. Ja ci

go na pewno nie zdradzę, tym bardziej że jesteś teraz nastawiony

agresywnie. Wpadłbyś tam jak bomba i narobił wszystkim przykrości.

– Boże, ależ z ciebie twarda kobieta, Saro. Dopiero co wyznałem ci, że

cię kocham. Myślałem o tobie nieustannie podczas podróży, tęskniłem za

tobą a teraz okazuje się, że albo będę tańczył, jak mi zagrasz, albo pójdę w

odstawkę i zostanę pozbawiony wszystkiego, co się dla mnie liczy. Po

prostu nie mogę w to uwierzyć.

Sara milczała. Ton goryczy w głowach Jima sprawiał jej ból i wiedziała

że jeśli spróbuje się odezwać, prawdopodobnie nie potrafi zapanować nad

głosem.

background image

– Saro – ciągnął, z twarzą naznaczoną gniewem i udręką. – Czy tobie

choć trochę na mnie zależy? Czy wszystko jest dla ciebie tylko równaniem

algebraicznym?

Wytrzymała jego wzrok, myśląc o tym, jak się kochali, jak głębokie są

jej uczucia dla tego mężczyzny, jak rwało się ku niemu jej serce.

– Wszystko jest dla mnie tylko algebraicznym równaniem, Jim –

powiedziała.

Z niezmąconym spokojem patrzyła jak wstaje, nakłada kurtkę i buty, a

potem wychodzi w zamieć, nie obejrzawszy się nawet za siebie.

background image

Rozdział 13

Pochylony nad kierownicą, Jim wlepiał wzrok w tańczącą za szybą

mgławicę śnieżną. Koła ślizgały się, to znów tonęły w pagórkach zasp, raz

po raz rzucało samochodem na boki i sunął wtedy bezwolnie, niesiony

własnym ciężarem.

Śnieg padał tak gęsto, że minęła dobra chwila, zanim zorientował się

nagle, że przestał się posuwać do przodu. Postawił kołnierz kurtki i

wysiadł z wozu, żeby zobaczyć, co się dzieje. Na środku jezdni, pod

śnieżnymi garbami, tkwiły dwa porzucone po kolizji samochody. Auto

Jima wklinowało się w tylny zderzak jednego z nich.

Zastanawiał się przez chwilę, mrużąc oczy przed porywistym wiatrem.

Potem zamknął samochód, odwrócił się niechętnie i zaczął brnąć przez

zwały śniegu w kierunku domu Sary.

Miał do pokonania tylko kilka przecznic, ale zanim dotarł na miejsce,

przemarzł na kość.

Idąc myślał o rozmowie z Sarą i o tym, że za każdym razem, kiedy

zjawiał się u niej, wybiegał, jakby go giez ukąsił. Pewnie uważała to za

dziecinadę. Nic dziwnego, że traktowała go cierpliwie i z dużą dozą

wyrozumiałości, jak gdyby był chłopcem takim jak Billie.

I było to właściwe podejście.

Wiedział dobrze, mimo gniewu, jaki nim targał, że Sara miała

całkowitą słuszność. Jego ojciec zasługiwał na to, żeby dać mu szansę i nie

należało mu jej odmawiać. Ale było to takie trudne. Po tym wszystkim, co

zaszło między nimi, nie był w stanie schować dumy do kieszeni i zawrzeć

pokój, jak gdyby nigdy nic.

background image

Być może – rozmyślał, powłócząc nogami w kopnym śniegu – nie jest

odpowiednim mężczyzną dla Sary. Może nie jest dość silny, dość dobry,

dość Wyrozumiały. I dlatego zapewne nie mogła pokochać go tak jak on

ją. Traktowała go w sposób chłodny i zrównoważony, powściągając

gorętsze uczucia.

Jednak wspomnienie odprawy, jaką dała mu Sara, jeśli chodzi o dzieci,

oziębłość, z jaką stwierdziła, że musi nagiąć się do jej woli – sprawiały, że

stopniowo jego nastrój nabierał wojowniczości, hardość brała górę nad

uległością. Czas, żeby jej wygarnąć, co ma na wątrobie, nie być takim

mięczakiem i stanąć na gruncie faktów. Miał swoje nieodparte argumenty i

zamierzał ją zmusić, żeby ich wysłuchała tak czy owak.

Przyspieszył kroku i niebawem dotarł do drzwi domu Sary, buzując

coraz silniejszym gniewem, choć właściwie nie miał pojęcia, co powie,

gdy Sara otworzy drzwi. Zadzwonił raz i drugi, ale nie było odzewu.

Pomyślał, że może już zasnęła i nie słyszy dzwonka. Poruszył gałką

zamku, konstatując z przestrachem, że drzwi są otwarte. Był prawie

pewien, że zamykała je za nim.

Otrzepując śnieg z butów, wszedł do oświetlonego korytarza.

– Saro! – zawołał ze złością słysząc przytłumione kroki gdzieś od

strony kuchni. – Słuchaj, jest kilka spraw, które musimy...

Urwał raptem i stanął jak wryty, czując nagłą suchość w ustach.

U wejścia do kuchni pokazała się Sara. Była blada jak wapno,

rozdygotana, trzęsącymi się dłońmi zbierała wokół siebie szlafrok. Oczy

miała rozszerzone strachem.

– Saro! – odezwał się zalękniony, zapominając w jednej chwili o całym

gniewie. – Saro, kochanie, co się stało?

background image

Objął ją, a ona wtuliła mu głowę w piersi i zaczęła szlochać.

– Saro – wyszeptał. – Wszystko w porządku. To ja. Czy cię

przestraszyłem?

Potrząsnęła głową i popatrzyła na niego przez łzy z taką dziecięcą

bezbronnością, że nie potrafił zrozumieć, jak mógł jeszcze niedawno

posądzać ją o bezduszną nieczułość.

– Jim – szepnęła. – Poroniłam. Dziecko ginie.

Ujął ją za ramiona i wlepił w nią wzrok, jak porażony prądem.

– Szłam na górę, do sypialni – ciągnęła martwym głosem – i Amos jak

zwykle ocierał mi się po drodze o kostki. Potknęłam się o niego i spadłam.

Nie na sam dół, bo zdążyłam się złapać poręczy, ale przekręciłam się

mocno spadając i w parę minut później zdałam sobie sprawę, że krwawię.

Och, Jim.

Głos się jej załamał i ponownie ukryła twarz na piersi Jima, który tulił

ją do siebie, czując pieczenie w oczach.

– Wezwę doktora, najdroższa – powiedział. – Jaki jest jego numer?

– Już do niego dzwoniłam – odparła łkając. – Dowiedziałam się w

szpitalu, że jest w drodze do domu, ale jego żona mówi, że jeszcze nie

dojechał. Wiesz przecież, jaka jest pogoda.

– Czy żona doktora mówiła jeszcze coś? Podała jakiś adres, gdzie mógł

pojechać?

– Nie. Powiedziała tylko, że mam się położyć, biodra i stopy trzymać

uniesione i starać się odprężyć. Jak doktor wróci, zaraz zadzwoni albo

przyjedzie. Och, Jim – jęknęła. – Jeśli stracę dziecko, nie zniosę tego. Po

prostu nie będę mogła żyć.

– Sza – szepnął, całując jej włosy i mokre, słone od łez policzki. – Po

background image

pierwsze, nie stracimy tego dziecka. Zrobimy tak, jak kazała żona doktora.

Gdzie chcesz się położyć? W sypialni?

Potrząsnęła głową.

– Nie, raczej... Zostanę chyba tutaj. Ty nie odejdziesz znów, prawda? –

spytała, patrząc na niego błagalnie.

– Och, kochaną nie. Nie odejdę, mój skarbie. Zostanę. No, chodźmy.

Wziął ją na ręce, zaniósł do living-roomu, ułożył na tapczanie, a

następnie nakrył kocem i ciepłym kilimem afgańskim. Potem przyniósł z

łazienki dwa grube ręczniki kąpielowe i wsunął je Sarze pod biodra, a pod

stopy podłożył poduszki.

– Wygodnie ci tak? – zapytał. – Nie za wysoko?

– Wspaniale – rzekła, próbując się uśmiechnąć, z udręczoną, pełną

smutku twarzą.

– Masz jakieś bóle? – Jim przykląkł przy niej, gładząc ją po włosach.

– Minimalne. Takie niewielkie skurcze. Przychodzą i odchodzą. Nic

wielkiego.

Jim spojrzał przez okienko przy frontowych drzwiach, chcąc sprawdzić,

jak jest na dworze. Był gotów w razie konieczności zanieść ją na rękach

przez zamieć do samego szpitala. Wiedział jednak, że nie jest to możliwe.

Byli tu uwięzieni i Sara na razie mogła liczyć tylko na niego.

– W porządku – powiedział pogodnie. – A teraz posłuchaj, uparta

kobieto. Żona doktora mówiła, że masz się zrelaksować i tego właśnie od

ciebie chcę. Odpręż się.

usiadł przy niej na podłodze i szepcząc uspokajające słowa leciutko

masował jej ramiona i barki.

– Saro – szepnął. – Jesteś taka spięta. Spróbuj się rozluźnić. Tak się o

background image

ciebie boję.

Wtem usłyszał dzwonek telefonu, przytłumiony donośnymi poświstami

wichury. Jim pochwycił słuchawkę, serce zaczęło mu bić jak oszalałe.

– Mówi doktor McLellan, kto przy aparacie? – odezwał się jowialny

głos po drugiej stronie przewodu?

– Dzięki Bogu – westchnął z ulgą. – Nazywam się Jim Fleming, panie

doktorze. Jestem właśnie u Sary. To ja jestem... hmmm, ojcem dziecka –

powiedział z nutką dumy, jakiej doznał, wypowiadając po raz pierwszy te

słowa, ale natychmiast zreflektował się, przypominając sobie o powadze

chwili.

– Proszę, proszę – rzekł McLellan. – Nie miałem zielonego pojęcia, że

ktoś taki w ogóle widnieje na horyzoncie, ale cieszę się, że pan tam jest.

Proszę mi opisać sytuację.

Wysłuchał uważnie relacji Jima po czym spytał:

– I powiada pan, że krwawienie się nie wzmogło?

– Od mojego przyjścia chyba nie.

– Ma bóle?

– Tylko słabe skurcze.

– Słuchaj, synu – rzekł doktor. – Właściwie nic teraz nie mogę jej

pomóc. Nawet ambulanse nie kursują. Obawiam się więc, że musisz sam

dać sobie radę. Pilnuj, żeby miała ciepło i powinna zasnąć. Albo po roni,

albo nie – jedno z dwojga. Dowiemy się tego rano. Daj jej dwa porządne

drinki.

– Drinki? – powtórzył Jim. – Ależ... ona jest w ciąży. Nie bierze do ust

alkoholu. Nawet kropli wina.

– I bardzo dobrze. Ale okoliczności są wyjątkowe.

background image

– Gdy nie ma pod ręką środków medycznych kilkadziesiąt gramów

czegoś mocniejszego rozluźnia mięśnie wokół macicy i może

powstrzymać skurcze.

Jim milczał, nie wiedząc co powiedzieć, a doktor zaśmiał się ciepło.

– Ufaj mi synu – powiedział. – Jestem lekarzem.

– Znów ten sok pomarańczowy? – spytała Sarą unosząc się lekko i

podpierając na łokciu. – Ale, Jim, dopiero co wypiłam...

– Napij się jeszcze – nalegał, podsuwając jej do ust pełną szklankę.

– Nie chce mi się już pić – powiedziała żałośnie, podnosząc ku niemu

mętne oczy.

– Pij, pij. Doktor zalecił płyny, mówił, że dobrze ci zrobią.

uśmiechnął się nieznacznie, rad, że udało mu się znaleźć w kredensie

pół butelki whisky. Był pewien, że żaden lekarz nie skłoniłby Sary do

wypicia alkoholu, dlatego przemycił go w soku pomarańczowym.

– Dlaczego? – spytała, spoglądając na niego tym swoim sowim

spojrzeniem, które na własny użytek nazywał „mikroskopowym".

– Co „dlaczego"? No, jeszcze łyczek.

– Dlaczego płyny mają być dla mnie dobre? – spytała nadpijając

posłusznie łyk spienionego soku.

Zawahał się, szukając w głowie jakiegoś wykrętu, żeby ją wywieść w

pole, ale zauważył, że Sara i tak już go nie słucha. Zmarszczywszy brwi, z

natężeniem o czymś myślała ospale kreśląc ręką w powietrzu kółka i

kółeczka.

Jim zrozumiał, że doktor Burnard cokolwiek się ululała.

Zląkł się trochę, że drink był za mocny, ale doktor powiedział wyraźnie

„kilkadziesiąt gramów", a wypiła dopiero jeden drink i napoczęła drugi.

background image

– Saro – odezwał się. – Jadłaś kolację? Przymknęła powieki, usiłując

się skupić.

– Być może nie – powiedziała w końcu i czknęła.

– Co to znaczy „być może nie"? Jadłaś czy nie?

– Nie pamiętam – rzekła niewyraźnie. – Chyba raczej nie. Za... – znów

jej się czknęło. – Za bardzo się bałam – dokończyła z przepraszającym

uśmiechem.

– Bałaś się? Czego?

– Ciebie. Bałam się, że wpadniesz w furię z powodu dzieci. I

rzeczywiście tak było.

Jim zmusił się do uśmiechu i znów przytknął jej szklankę do ust.

Teraz wszystko jasne, pomyślał. Ma pusty żołądek. Dlatego alkohol tak

szybko podziałał.

Popatrzył na nią czule i doszedł do wniosku że doktor McLellan chyba

się nie mylił. Była teraz bardziej rozluźniona, policzki jej poróżowiały.

– Czyste złoto – szepnęła. – Runo Jazona.

– Co takiego, Saro?

– Twoje włosy. Czyste złoto. Skarb nad skarby.

Popatrzył na nią w milczeniu i pomyślał, że nie można jej zarzucić, iż

trunki usposabiają ją wojowniczo. Była nieodparcie urocza.

– Wiesz, jestem oszustką – oświadczyła uroczyście. – Po pr... ostu,

wielka ze mnie oszustka. Nawet... siebie oszukuję...

– W jaki sposób, Saro? O czym ty mówisz?

– Udawałam, że po to cię podrywam, że chcę, abyś mi... zrobił dziecko

tylko dlatego, że chodzi mi o... geny. To nieprawda – potrząsnęła

energicznie głową.

background image

– No to dlaczego? – spytał, dając jej znów się napić, a serce zabiło mu

mocniej. – Dlaczego wybrałaś mnie?

– Bo cię kocham – rzekła po prostu. – Zakochałam się w tobie od

razu... kiedy cię pierwszy raz zobaczyłam na uniwerku. Nie chciałam się

do tego... przyznać, nawet. , , przed sobą. Ale to prawda.

– Co ty mówisz, kochanie? – spojrzał zdumiony.

– Nie było drugiego takiego jak... Jim Fleming – wymruczała. – Nigdy.

Serce mi zamierało za każdym razem, kiedy cię widziałam, udawałam

tylko obojętność, bo kręciło się koło ciebie tyle ładnych dziewczyn...

– Saro, nie miałem pojęcia, że ty...

– Raz znalazłam twój rozkład zajęć na podłodze – w sali wykładowej

zachichotała cicho. – M... mam go do dzisiaj – zacinała się coraz mocniej

przy mówieniu. – W szufladzie biurka...

– Więc mówisz, że to trwało przez te wszystkie lata? – Jim wlepił w nią

oczy, ogłuszony tymi rewelacjami. – I dlatego chciałaś, żebym to ja był

ojcem twego dziecka?

Skinęła przytakująco.

– To prawda – potwierdziła, walcząc z czkawką. – Wmawiałam sobie

te czynniki genetyczne i tak dalej, ale nie o to chodziło. Po prostu...

kochałam cię i to wszystko.

– Ach, Saro... – głos uwiązł mu w krtani.

Objął ją owładnięty bezmierną tkliwością, wstydząc się, że tak źle ją

osądzał. Była nieśmiała i na swój sposób powściągliwą trzymająca się

ściśle kanonów dobra i zła, ale z pewnością nie oschła. Były w niej takie

pokłady serdecznych uczuć, że nie starczy życia, aby je odkryć.

– Saro? – szepnął jej w ucho – czy wyjdziesz za mnie?

background image

Odsunęła się i popatrzyła na niego zdziwiona jak dziecko.

– Ależ, Jim. Nie musisz. My... nie będzie już dziecka. Nie ma żadnych

powodów, żebyś się ze mną żenił.

– Istnieje sto takich powodów, kochana – odparł.

– Pierwszy to ten, że nie mogę bez ciebie żyć. I będziemy mieli dużo

dzieci. Powiedz, że za mnie wyjdziesz, najdroższa, chcę to usłyszeć.

Milczała przez dłuższą chwilę, a w jej błyszczących oczach pojawił się

ten sam, znany Jimowi, sowi wyraz. Następnie potrząsnęła przecząco

głową i wymówiła tylko jedno słowo:

– Potem.

– Kiedy, kochanie? – spytał zaskoczony.

– Jak porozmawiasz ze swoim ojcem – powiedziała stanowczo i

zamknęła oczy, zapadając natychmiast w sen.

Jim popatrzył na jej oblaną rumieńcami twarz i zaśmiał się mimo woli.

Sarę Burnard można było z pewnością zaliczyć do najbardziej upartych

kobiet na świecie. Ale ubóstwiał ją. Przeciągnął dłonią po twarzy i nie bez

zdziwienia stwierdził, że policzki ma mokre od łez.

Przed świtem wichura zaczęła zamierać i ranek nastał już cichy i

spokojny, skąpany w blasku słonecznym. Ciemne chmury gdzieś zniknęły

odsłaniając niebo o barwie szafiru.

Jim stał w kuchni Sary i sącząc kawę patrzył przez okno na ogromne

zaspy. Tu i tam widniały faliste, pękate wzgórki – znak, że pod spodem

jest zaparkowany samochód. W ciszę poranka zaczęły się wdzierać

hałaśliwe piaskarki i pługi śnieżne. W ślad za nimi pojawiły się pierwsze

auta osobowe, sunące wolno po białych, skrzących się w słońcu jezdniach.

background image

Przypomniał sobie o własnym wozie, zostawionym na środku ulicy o

kilka przecznic dalej. Powinien tam zaraz pójść i odblokować przejazd, ale

musiał jeszcze trochę poczekać. Najważniejsze było teraz to, co działo się

w pokoju obok, gdzie przybyły przed kilkunastoma minutami doktor badał

Sarę.

Słyszał przytłumione dźwięki ich rozmowy i cały truchlał. Przeszedł

nerwowo przez kuchnię, żeby dolać sobie kawy. Ruchy miał sztywne,

ociężałe, oczy – sino podbite. Nie spał całą noc nękany obawą, że gdy

zaśnie, Sarze może się przydarzyć coś złego. Siedział najpierw na

podłodze przy tapczanie, a później na fotelu i cały czas czuwał.

Podczas tej nocnej straży myślał o tym, co zyskał i jak bliski był

niewyobrażalnej wręcz straty.

– Jim – dobiegł go głos doktora – można cię do nas prosić?

Z wahaniem, przepełniony lękiem przed tym, co może usłyszeć i co

wyczyta z twarzy Sary – wszedł do living-roomu. Sara leżała na tapczanie

z rozrzuconymi włosami, pobladła i znużona.

– Jak się czujesz, kochanie? – zapytał Jim, podchodząc do niej wolno.

– Strasznie mnie boli głowa – poskarżyła się. – Coś okropnego.

Jim odwrócił się niespokojnie do pakującego swój neseser doktora.

– Nie ma się czym martwić, synu – odezwał się McLellan wesoło. – Już

jej powiedziałem, że ma kaca. To pijaczka.

– Upiłeś mnie wczoraj – powiedziała Sara, próbując się uśmiechnąć. –

To był paskudny kawał.

– Nie miej mu tego za złe – powiedział doktor. – Postępował zgodnie z

moimi wskazówkami. Znam cię od dawną dziewczyno, i wiedziałem, że

rozluźnić cię może tylko kilka drinków albo walnięcie czymś ciężkim w

background image

głowę. Wybrałem więc mniejsze zło.

– Jest pan pewien, że mi to nie zaszkodziło? – spytała z niepokojem.

– Gdybyś trafiła do szpitala i tak by ci dali środki przeciwbólowe, żeby

zahamować skurcze. Nie sądzę, by w tych okolicznościach odrobina

alkoholu stanowiła jakąś groźbę. Ale niech ci to nie wejdzie w zwyczaj

podczas następnych kilku miesięcy, dobrze? – powiedział, robiąc oko do

Jima i sięgając po okrycie.

Jim podał mu płaszcz, ale nie mógł się oprzeć trawiącemu go nadal

niepokojowi.

– To znaczy, że ona... – zaczął niepewnie, szukając odpowiednich słów.

– Myślę, że tak, chłopcze – zmarszczył się – w uśmiechu McLellan. –

uważam, że jesteście nadal kandydatami na rodziców. Wezwałem już

karetkę – dodał. – Chcę ją potrzymać na wszelki wypadek przez parę dni

w szpitalu, no i zrobimy pewne badania ale sądzę, że wszystko będzie w

porządku.

Jim i Sara słuchali w milczeniu, oniemiali ze szczęścia że nie postradali

swojego skarbu.

– Muszę przyznać, młody człowieku, że jestem bardzo rad, że byłeś

wczoraj przy Sarze. – Doktor McLellan poklepał Jima po ramieniu. – Nie

chcę wszczynać paniki poniewczasie, ale tego rodzaju przypadki prowadzą

niekiedy do wewnętrznego krwotoku i bywają nawet groźne dla życia. A

żaden z nas nie życzyłby sobie, żeby nasza maleńka Sara była wtedy

zupełnie sama, prawda?

Jim pobladł, wstrząśnięty słowami doktora. Wpatrywał się w jego

pokrytą zmarszczkami twarz, myśląc o swoim oślim uporze, o tym jak

twardo przeciwstawiał się Sarze, nie chcąc pójść na kompromis i jak wiele

background image

mogło go kosztować to niemądre zaślepienie.

Na ganku dały się słyszeć czyjeś głosy i stąpanie kroków. Otworzyły

się drzwi, buchnęło świeżym porannym powietrzem i do wnętrza weszło

dwóch sanitariuszy z płóciennymi noszami.

– Sara zrobiła już listę rzeczy, które będą jej potrzebne – powiedział

McLellan do Jima. – Proszę, przywieź je później do szpitala. Teraz nie

mam na to czasu.

– Oczy wiście – rzekł Jim.

Spojrzał na Sarę, która leżała już na noszach z głową na szorstkiej

poduszce. – Przyjadę do ciebie jak najszybciej, muszę tylko uporać się z

samochodem.

Wyciągnęła rękę i położyła mu ją na policzku.

– Dziękuję ci – powiedziała miękko. – Tak bardzo cię kocham, Jim.

ujął jej dłoń i przytrzymał, zerkając na McLellana, który czekał obok z

sanitariuszami.

– Panie doktorze – spytał nagle – kiedy ona będzie mogła podróżować?

– Podróżować? – uniósł brwi doktor. – Wybieracie się gdzieś?

– Tylko na niedaleką wycieczkę za miasto. Chodzi o wizytę rodzinną.

usłyszał za sobą głębokie westchnienie Sary, lecz nie spuszczał wzroku

z twarzy doktora.

McLellan wyczuł, że pytanie było ważne i zastanowił się głęboko.

– Zaraz, pomyślmy. Kilka dni badań w szpitalu, jeszcze kilka dni

odpoczynku w domu... Sądzę, że pod koniec przyszłego tygodnia będziesz

mógł ją zabrać na tę wycieczkę, Jim.

Jim popatrzył na Sarę, która utkwiła w nim rozradowane oczy.

– Jim... – zaczęła cicho.

background image

– Cii... – szepnął, nakrywając ją szczelnie kocem i gładząc po włosach.

– Spokojnie, Saro. Odpoczywaj.

– Ale dlaczego... Jak... Co... ?

– Sporo sobie przemyślałem. Doznałem maleńkiego objawienia, czym

właściwie jest miłość. Do końca życia będę się wprawdzie musiał uczyć,

jak cię najlepiej kochać, ale chyba zrobiłem całkiem niezły początek.

Uśmiechnęła się, ściskając mu w milczeniu dłoń.

– A poza tym – ciągnął – rozmyślając o tym, co się stało, zacząłem

także zdawać sobie sprawę, co to naprawdę znaczy być ojcem. I

postanowiłem przemeblować nieco swoje życie.

– Och, Jim – wyszeptała. – Żebyś ty wiedział, jak bardzo cię kocham.

Pochylił się, pocałował ją delikatnie w usta i poszedł za sanitariuszami,

którzy ujęli nosze i umieścili je w dużej karetce, schlapanej brudnymi

płatami zmieszanego z solą śniegu.

Ambulans dawno już zginął mu z oczu, a Jim wciąż stał z gołą głową i

spoglądał w tamtą stronę, zamyślony i pobladły ze wzruszenia.

background image

Rozdział 14

Kiedy przymusowy odpoczynek Sary dobiegł końca i doktor McLellan

pozwolił jej wstać z łóżka – zima ustąpiła już miejsca wiośnie.

Pogoda była rześka, słoneczna, choć rankami szron pokrywał jeszcze

wysuszoną trawę, która u korzeni poczynała już zielenieć. Wszędzie

pachniało wilgocią i pełną obietnic świeżością.

Jim rzucił okiem na Sarę, która z rozchylonymi ustami, zarumieniona z

podniecenia, spoglądała przez szybę wozu. Włosy miała luźno

opuszczone, ubrana była w miękkie spłowiałe dżinsy, biały półgolf i

obszerną jasnoniebieską pelerynkę ciążową włożoną tego dnia po raz

pierwszy.

Zwróciła ku niemu z uśmiechem głowę, a Jimowi aż podskoczyło

serce. Jego miłość do niej rozwijała się w tempie, które go niemal

zastraszało. Kiedy jej przy nim nie było, czuł się niekompletny, tak jakby

nie mógł chodzić albo należycie oddychać. Potrzebował jej obecności jak

wody i pożywienia, nie widząc jej, nie słysząc jej głosu, przestawał

prawidłowo funkcjonować.

– Dostałam wczoraj list od Maude – przerwała nagle tok jego myśli. –

Mówiłam ci?

– Zaczęłaś, ale akurat zadzwonił telefon i potem już nie było okazji,

żeby wrócić do tematu.

– Pisze mi, że w Seattle jest bardzo przyjemnie i zostanie tam jeszcze

przez tydzień. Stamtąd pojedzie na wyspę Vancouver na dalsze dwa

tygodnie.

– Clarence także?

background image

– No pewnie – uśmiechnęła się. – Teraz rozumie się już samo przez się,

że gdzie ona, tam i on.

– A co z jego pracą?

Sara machnęła lekceważąco ręką.

– Ma emeryturę z miejsca, gdzie poprzednio pracował. Podjął się tego

portierowania właściwie z nudów. A przy Maude nuda mu raczej nie

zagraża.

– Czy zeszli na ścieżkę grzechu? – spytał żartobliwie.

– Oczywiście, że nie – odrzekła wyniośle. – Maude mieszka u córki, a

Clarence zatrzymał się u swojego brata. Pisze też – dodała po krótkiej

pauzie – że Clarence chce, żeby się pobrali, ale ona zastanowi się nad tym

później, bo teraz nie ma czasu.

– Przypomina mi pewną znajomą dziewczynę – rzucił uszczypliwie, ale

widząc jak nagle spoważniała, natychmiast powrócił na bezpieczny grunt.

– Co będą robić na tej wyspie? – zapytał – Jest tam pensjonat wyłącznie

dla seniorów. Prowadzi się w nim coś w rodzaju kursów

sprawnościowych. Trzeba się drapać na skały, przechodzić po kładce nad

głębokim wąwozem, wspinać po dziesięciometrowej linie i tak dalej.

– Maude i Clarence? – zaśmiał się Jim. – Wolne żarty. Przyłączmy się

do nich. Wygląda to na dobrą zabawę.

– Nie da rady. Przyjmują tylko minimum sześćdziesięciolatków.

– Dożyliśmy wspaniałych czasów – potrząsnął głową, zadziwiony. –

Tak więc – dodał ostrożnie – nieobecność Maude znacznie się przedłuży.

Nie będzie już zajmować się dziećmi?

Spojrzała na niego z ukosa, po czym odwróciła głowę, patrząc przed

siebie na poszarpane obłoki nad górami.

background image

– Mówiłam ci już. Dzieci zostaną tam, gdzie są. Bardzo im tam dobrze.

– Posłuchaj – zaczął szorstko. – Mam chyba coś do powiedzenia w tej

sprawie. Ostatecznie te dzieci są... – urwał widząc, że Sara odwraca głowę

i nerwowo przebiera palcami, po czym ciągnął już łagodniejszym tonem. –

Po prostu bardzo mi ich brakuje. Chciałbym wiedzieć, gdzie są i zobaczyć

się z nimi.

– Wiem – powiedziała wymijająco. – Stale o tobie mówią, zwłaszcza

Ellie. Ale wolałabym być obecna przy twojej pierwszej wizycie, więc

musimy zaczekać, aż doktor da mi znowu dyspensę.

– Ale pojedziemy tam wtedy od razu?

– Od razu jak tylko będzie to możliwe – obiecała.

Popatrzyła na niego, jakby chciała jeszcze coś dodać i raptem drgnęła

mocno, łapiąc się za brzuch.

– Och, Jim – jęknęła.

Przyhamował błyskawicznie, zjeżdżając pospiesznie na pobocze.

– Co ci jest, kochanie? – spytał z pobladłą twarzą. – Boli cię coś?

– To dziecko – szepnęła trzęsącymi się wargami. – Poruszyło się. Och,

Jim, to pierwszy raz.

– Nie nabierasz mnie? – spytał, radośnie uśmiechnięty. – Powiedz,

jakie to uczucie?

– Jakby motyl zatrzepotał skrzydełkami. Takie delikatne mrowienie. O,

znowu – dodała, wstrzymując dech. – Dotknij sam.

Wzięła jego dłoń i położyła ją sobie na brzuchu. Jim zastygł w

oczekiwaniu, lecz po chwili potrząsnął głową.

– Nic nie czuję – powiedział, – Już niedługo poczujesz – uśmiechnęła

się, – Za kilka tygodni będzie mi skakał jak piłka futbolowa.

background image

Jim nachylił się i pocałował ją lekko w ucho.

– Żałujesz, że pozwoliliśmy im to ustalić?

– Masz na myśli płeć dziecka? Nie. Lepiej, że wiem. Zawsze

uważałam, że to będzie dziewczynka, więc zyskałam trochę czasu, żeby

się przyzwyczaić do myśli o chłopcu.

– A ja się nie muszę przyzwyczajać. Mam zamiar i tak go kochać.

Wjechał z powrotem na drogę, a Sara popatrzyła nań badawczo.

– Czy to oznacza, że nie chciałbyś mieć dziewczynki? – spytała.

– Pewnie, żebym chciał. Zwłaszcza taką, która byłaby podobna do

ciebie. Tyle że osobników płci męskiej łatwiej jest zrozumieć. A ponieważ

dopiero debiutuję jako ojciec, wolałbym raczej rozpocząć praktykę z

synkiem niż z córeczką.

– I prawdopodobnie będziesz nalegał, żeby bieda– czek nazywał się

Jameson Kirkland Fleming V? – zaśmiała się.

– Raczej nie – odparł, pochmurniejąc nagle. – Mówiąc szczerze,

miałbym ochotę nazwać go Butch.

Zorientowała się, że niechcący dotknęła czułej struny.

– Jim – zaczęła – czy to rzeczywiście jest dla ciebie takie trudne?

Myślę o spotkaniu z ojcem.

– Jak diabli – wypalił bez namysłu. – To najcięższa decyzja w moim

życiu. Boję się, Saro.

– Boisz się? Dlaczego? Co on ci może zrobić?

– Nie chodzi o to, że mógłby mi coś zrobić. Sęk w tym – mówił z

zatroskaną miną – czy ja to wytrzymam? Czy mimo najlepszej woli stare

urazy nie przeważą i po prostu nie będę mógł znieść jego obecności.

Co wtedy?

background image

– Co masz na myśli?

– To, czy cię stracę, kiedy okaże się, że nie zdołam się przemóc, żeby

zawrzeć z nim pokój.

– Odłóżmy tę sprawę na później – powiedziała. – O, już dojeżdżamy –

rzuciła, dostrzegając długą wysadzaną drzewami aleję prowadzącą ku

ranczo.

Jim zacisnął dłonie na kierownicy zaskoczony łatwością, z jaką znalazł

się na tej – tak znajomej i obcej zarazem – drodze, po raz pierwszy od

przeszło dziewięciu lat.

Zaparkował przy garażu i pomógł Sarze wysiąść.

W nozdrza uderzyły go zapachy ranczo: zwierząt, mokrej ziemi,

wilgotnych kop siana parujących w promieniach słońca. Przypomniało mu

się dzieciństwo. Był zbity z tropu, zdezorientowany jak pasażer wehikułu

czasu, który nazbyt szybko porusza się między epokami.

Sara wzięła go za rękę. Ścisnął jej palce i weszli do holu. Jim zamrugał

powiekami i rozglądał się po tak dobrze znanym sobie otoczeniu.

Wspomnienia jego najmłodszych lat zdawały się wyzierać z każdego kąta

a wrażenie to pogłębił nagle daleki pogłos dziecięcych głosów i śmiechów.

– Jim uniósł zaskoczony głowę. Czyżby ten cichy dom nawiedzały widma

przeszłości? Wiedział, że to tylko gra jego przewrażliwionej wyobraźni,

odruchowe przypomnienie dawnych zabaw z rówieśnikami. Ale to

słuchowe złudzenie było tak żywe, że spojrzał na Sarę, aby sprawdzić, czy

i ona być może mu ulega.

Jednakże Sara nie zwracała na niego uwagi, patrzyła przed siebie,

pobladła i napięta. Wiedział, jak wielkie znaczenie miała dla niej ta

wizyta, jak bardzo chciała, żeby Jim stanął na wysokości zadania. Toteż

background image

tylko odetchnął głęboko, wyprostował się i ruszył za nią.

U wejścia do salonu pojawiła się kobieta. Była to pełnej krwi Indianka

z plemienia Czarnych Stóp. Mała na sobie jaskrawopomarańczową

sukienkę z grubego płótna, na ramiona spadały jej siwiejące warkocze.

Była masywna i rosła, poruszała się z ociężałym dostojeństwem, a jej

mahoniową kamienna twarz tchnęła dobrocią i roztropnością.

– Cześć, Clarice – powiedział miękko Jim.

Kobieta popatrzyła nań przenikliwie, a w głębi jej czarnych oczu

rozbłysły światełka. Ale kiedy się odezwała jej głos brzmiał szorstko i

zwyczajnie, jak gdyby widziała Jima nie dalej niż wczoraj.

– No, no – powiedziała. – Wyrosłeś na nie lada przystojniaka chłopcze.

Wchodź. Czekają na ciebie. Ale bez obrazy, wytrzyj lepiej buty, – zanim

wejdziesz do pokoju.

– Jak się miewa Eloise? – spytał, cofając się posłusznie ku słomiance i

wycierając obuwie z taką samą dokładnością jak wtedy, gdy był

dziesięcioletnim chłopcem.

Eloise była siostrą Clarice. Mała, chuda i nerwowa, stanowiła całkowite

jej przeciwieństwo. Obie zaczęły pracować u Jamesona Fleminga jako

nastolatki i całe dzieciństwo Jima było nieodłącznie związane z ich

opiekuńczą obecnością.

– Eloise ma się świetnie. Jest w kuchni. Domyśla się pani z kim –

zrobiła oko do Sary.

Sara skinęła z uśmiechem, a Jim, obrzuciwszy je zdziwionym

spojrzeniem, kroczył za barczystą postacią Clarice w głąb holu.

Po części uwagę jego zaprzątały powierzchowne spostrzeżenia. Clarice

poruszała się wciąż lekko i zwinnie, mimo swej postury, dom jak zwykle

background image

przesycony był wonią pieczonych ciasteczek i politury do mebli, wielki

globus nadal stał osadzony w drewnianej łapie, zasłona okienna w małym

saloniku kryła wciąż jego tajemny punkt obserwacyjny...

Jednakże w głębszych pokładach świadomości czaiło się dokuczliwe,

rwące wzburzenie. Przywiodła go tu tylko miłość do Sary i jakaś część

jego , ja" sprzeciwiała się temu, nakazywała mu uciec stąd, wybiec na

świeże powietrze z tego domu, pełnego bolesnych wspomnień i

dramatycznych konfliktów.

Sara ujęła go delikatnie za ramię i na moment przytuliła się do niego w

geście otuchy, po czym uśmiechnęła się do Clarice i weszła przez otwarte

drzwi do biblioteki. Jim przystanął, by uspokoić łomoczące serce,

odetchnął głęboko, postąpił w ślad za Sarą i zatrzymał się oszołomiony,

jak od uderzenia obuchem.

Na dużym dębowym krześle siedział wygodnie Jameson Fleming,

ubrany po domowemu w welwetowe spodnie i wełnianą kamizelkę. Siwe

włosy miał starannie przyczesane i z uśmiechem objaśniał coś

usadowionemu obok Billiemu, który wpatrywał się bacznie w cyfry

migające na ekranie komputera.

Jim utkwił w nich zdumiony wzrok nie dowierzając własnym oczom.

– Dzień dobry, Saro – odezwał się senator głosem pełnym sympatii. –

Miło cię znów widzieć stojącą o własnych siłach, moja droga. Cześć synu

– zwrócił się do Jima zdawkowo, jak gdyby ten wpadał do niego

codziennie na lunch.

Od odpowiedzi na to powitanie uwolnił Jima Billie, który obrócił głowę

przez ramię i, ukazując piegowatą rozradowaną twarz, rzucił z uśmiechem:

– Cześć, Saro. Cześć, Jim, Fajnie, że jesteście.

background image

Jim spojrzał na niego i poczuł ucisk wzruszenia w gardle, uzmysłowił

sobie, że po raz pierwszy Billie uśmiechnął się do niego z sympatią

porzucając sardoniczny, cwaniacki grymas, którym go dotąd częstował.

Teraz dopiero pojął, z jakim stresem musiał się zmagać ten chłopak przez

kilka ostatnich miesięcy.

Poza tym Billie miał na sobie nareszcie nowe ubranie – jasne dżinsy

spięte skórzanym pasem z błyszczącą klamrą białą miękką koszulę i

zamszowe mokasyny. Widać było, że ktoś zadał sobie trud, aby

przyodziać go w sposób, który mu rzeczywiście odpowiadał. Jedną dłoń,

lekko obandażowaną, trzymał opuszczoną, druga spoczywała niedbale na

klawiaturze komputera.

– Ten chłopak to fenomen – powiedział senator do Sary. – Istny

geniusz matematyczny. Dać mu podstawowe przeszkolenie z księgowości

i mógłbym mu chyba przekazać prowadzenie wszystkich interesów.

Jim wciąż nie mógł się otrząsnąć z wrażenia, jakie wywarła na nim

niezwykłość sytuacji i obecność Billiego w domu ojca. Odchrząknął i,

próbując przywołać uśmiech na wargi, odezwał się do chłopca:

– Myślałem, Billie, że szkoła cię zupełnie nie bawi.

– Szkoła nie – odparł. – Te nudne wypracowania i tak dalej... Ale to –

machnął dłonią przed komputerem – to co innego.

Jim spojrzał pytająco na Sarę.

– Czemuś mi nie powiedziała – spytał – że dzieci są tutaj?

– Nie mogłam. Baliśmy się wszyscy, że jak się dowiesz o tym zaraz po

przyjeździe, natychmiast tu wpadniesz jak burza i będziesz chciał zabrać je

z powrotem. A to byłoby okropne.

Jim milczał przez chwilę.

background image

– Zapewne masz rację – przyznał z odcieniem smutku, uśmiechając się

anemicznie. – Prawdopodobnie tak właśnie bym postąpił, biorąc pod

uwagę, co wtedy czułem. Od dawna tu mieszkają?

– Od momentu, kiedy je znaleźliśmy. Były w bardzo kiepskim stanie i

nie ulegało kwestii, że przez jakiś czas wymagają troskliwej opieki. Poza

tym byliśmy wykończeni szukaniem ich, więc bez zbędnej zwłoki

oddaliśmy je pod skrzydła Clarice.

– Pamiętam jej medyczne zabiegi – uśmiechnął się. – Czy paliła

króliczą sierść nad twoim łóżkiem, Billie, tańcząc dookoła niego?

– Niezupełnie – roześmiał się chłopiec. – Ale starła jakiś korzeń na

miazgę i zrobiła mi z niej okłady na ręce i stopy. Ból zniknął jak za

dotknięciem magicznej różdżki. Arthura też wyleczyła – dorzucił. –

Posypała mu tym proszkiem skórę i od razu przestał wrzeszczeć.

Nacierpiał się biedaczek.

Jakby na zawołanie w drzwiach pojawił się Arthur w ramionach

Maureen, oboje uśmiechnięci od ucha do ucha.

Na dziecku nie było już znać najmniejszych śladów choroby. Było

zadbane i pulchne, w zielonym ubranku i oliwkowej koszulce z flaneli

wyglądało jak pączek w maśle.

– Ta! – zawołał Arthur na widok Jima. – Ta, ta! Ta!

– Patrzcie – rzekł Jim z zawstydzoną miną – Nazywa mnie tatusiem.

– Nie, nie – sprostował Billie. – To jedyne słowo jakie głuptas zna. Na

wszystko mówi „ta".

Arthur jak zwykle domagał się gwałtownie wolności, ale obcałowująca

go Maureen nie dawała mu szans.

Przypatrujący mu się uważnie Jim, wydał nagle okrzyk zdziwienia.

background image

– Niech mnie gęś kopnie – zamruczał. – Przecież on nosi barwy rodu

Flemingów.

– Zgadza się – potwierdziła Maureen. – Zostało nam trochę materiału z

tym wzorem i Eloise uszyła mu trzy koszulki i spódniczkę, – Spódniczkę?

– powtórzył Jim rozbawiony. – Arthur ma spódniczkę?

– Tak jest, ma – odparła Maureen ze szkockim akcentem. – I wygląda

w niej bardzo po męsku.

Dziecko przekręciło się, klepiąc ją po policzkach, po czym znów

zaczęło się wyrywać na swobodę.

– Uwaga, teraz – powiedziała z dumą Maureen, stawiając go na

podłodze i przytrzymując lekko. Następnie puściła go wolno i Arthur

wykonał trzy chwiejne kroczki, wybałuszając oczy, zachwycony swoim

wyczynem. Zatoczył się w kierunku Jima, który porwał go na ręce, uniósł i

ucałował, podczas gdy mały okładał mu twarz piąstkami, chichocząc z

zadowolenia.

Trzymając dziecko na rękach, Jim obrócił się ku ojcu z wyrazem

napięcia na twarzy. W pokoju zapadła cisza jak makiem zasiał.

– Jak długo zostaną? – spytał głosem wibrującym z emocji.

– Co masz na myśli, synu? – odparł senator.

– To co powiedziałem. Jakie masz plany wobec nich? Jak długo

pozwolisz im tu zostać?

– To jest ich dom, synu – rzekł spokojnie Jameson. – Mieszkają tutaj.

Jim zamienił się w słup soli, a senator zwrócił się do Sary:

– Poszedłem za twoją radą i użyłem bezwstydnie politycznych

wpływów, aby przyspieszyć sprawę. Wczoraj nadeszły papiery

ustanawiające nas opiekunami. Teraz możemy zacząć starania o adopcję.

background image

– Masz zamiar zaadoptować te dzieci? – wtrącił Jim pobladły ze

wzburzenia. – Całą trójkę?

– No cóż, mamy taką nadzieję – rzekł Jameson, a Maureen z tkliwym

uśmiechem położyła dłoń na ramieniu Jima. – Tylko, hmmm, synu,

przedtem chciałbym się naradzić z tobą.

Jim spojrzał na niego zaskoczony. Zabrzmiało to tak, jakby ojciec

prosił go o błogosławieństwo. Stał w milczeniu, atakowany przez Arthura,

który bobrował mu pod swetrem, szukając pisaka, noszonego zwykle

przez Jima w kieszonce koszuli.

– Nie ta kieszeń, Arthurku – rzekł cicho. – Popróbuj w drugiej.

Następnie rzucił okiem w głąb holu i zdjęty nagłym niepokojem

zapytał:

– A gdzieś jest Ellie?

– W swoim ulubionym miejscu: w kuchni z Eloise – powiedziała

Maureen. – Przygotowuje główne danie na nasz dzisiejszy lunch. I jeśli

komuś zabraknie słów najwyższej pochwały, będzie miał ze mną do

czynienia, ręczę za to.

Powiedziała to z taką pasją, że zdawało się, iż z jej rudych włosów

sypią się iskry. Wszyscy uśmiechnęli się ubawieni.

Maureen podeszła do Jima – zatrzymując się po drodze, żeby uściskać

Sarę – i spojrzała na Arthura który wymachiwał triumfalnie kolorowym

pisakiem. Zdążył już pomazać sobie buzię i rączki.

– No i proszę – westchnęła, udając gniew. – Dwadzieścia minut temu

byłeś umyty i czysto ubrany, a teraz wszystko trzeba rozpoczynać od

nowa.

Arthur rozpromienił się i wyciągnął do niej piąstkę z pisakiem. W

background image

oczach Maureen pobłyskiwała szczęśliwość, jakiej Jim nigdy dotąd nie

widział.

– Zajmę się tym małym mężczyzną – oznajmiła wyjmując mu dziecko

z rąk i ruszając do wyjścia.

– Potem coś zjemy. Billie, chodź ze mną na minutkę, pomożesz mi,

dobrze, mój drogi?

Billie uśmiechnął się ciepło i pomaszerował za nią, mamrocząc coś pod

nosem, co bardzo rozśmieszyło Maureen.

W pokoju zostali tylko Jim, Sara i senator.

Jimowi plątały się myśli. Z jednej strony był zły, że pozbawiono go

kontroli nad zdarzeniami. Wszystko zostało załatwione poza jego plecami.

Jednakże nawet mgła gniewu nie przesłoniła mu radości, jaką dostrzegł

na twarzy ciotki, którą zawsze bardzo kochał. Nigdy jeszcze nie wydała

mu się tak szczęśliwa. Pomyślał także o wesołym, odprężonym Billiem, o

rozpieszczanym Arthurze, o tym, jak dobrze będą miały dzieci w tym

domu.

Ale przede wszystkim myślał o ojcu. Mógł mu w jednej chwili oddać

to, czego mu przez wiele lat odmawiał – synowską przyjaźń i

przywiązanie. Ale czy to nie za wiele jak na jego siły?

Oczywiście był świadom, że umieszczenie dzieci na ranczo jest dla

wszystkich najlepszym rozwiązaniem, ale jednak go to gnębiło. Wciąż nie

był pewien, czy tlą się w nim jeszcze jakieś uczucia dla ojca, czy w ogóle

będzie mógł z nim przestawać. A może po prostu iść sobie stąd i machnąć

na wszystko ręką? Czy już nie dosyć odpokutował za popełnione błędy.

Pierś falowała mu niespokojnie, uchwycił się kantu biurka, jak gdyby

mogło mu to dodać pewności siebie.

background image

– Mogłabyś nas zostawić na chwilę samych, Saro? – powiedział w

końcu. – Chciałbym porozmawiać z ojcem.

Sara przeszła do saloniku, dołączając do Maureen i dzieci, uśmiechała

się automatycznie, kryjąc wewnętrzne napięcie i raz po raz spoglądała

bojaźliwie na drzwi do biblioteki. Wyczuwała instynktownie, że to, co się

teraz odbywa za tymi dębowymi drzwiami, ma decydujące znaczenie dla

jej najbliższych losów.

Jak się one potoczą, powie jej twarz Jima, gdy te drzwi się nareszcie

otworzą.

Nie mogłaby żyć z człowiekiem, który podgrzewa w sobie taką

zawziętość, z jaką Jim obnosił się przez minione lata. Wiedziała, że ludzie,

którzy hodują w sercu tego rodzaju zaciekły gniew, prędzej czy później

zatrują nim życie swoich najbliższych. Ale z drugiej strony utrata Jima

wydawała się jej absurdalna, byłaby wręcz nie do zniesienia.

Westchnęła mimowolnie, obejmując ramieniem siedzącą obok na

tapczanie Ellie. Maureen i Billie siedzieli naprzeciw siebie po drugiej

stronie pokoju wojowniczo nastroszeni nad ustawioną na okrągłym stoliku

szachownicą.

– Ta partia trwa już trzy dni – szepnęła Ellie Sarze. – Godzinami

zastanawiają się nad każdym ruchem.

Sara uśmiechnęła się. Ze wszystkich dzieci Ellie zmieniła się

najbardziej. Dotąd spełniała funkcję mamy w swojej malutkiej rodzinie i

zamartwiała się o nią. W mieszkaniu Jima, nawet podczas zabawy, na jej

twarzyczce pojawiał się cień troski o przyszłość. Teraz – w przestronnym

otoczeniu, wśród osób, które pokochała, upewniona, że wśród nich

pozostanie – poczuła się nareszcie bezpieczna. I rozkwitła. Jej policzki

background image

nabrały rumieńców, a oczy błyszczały pogodną ufnością Było to tak

wzruszające, że Sarę aż ścisnęło w gardle.

Nagle drzwi biblioteki otworzyły się i wyszli z nich w milczeniu Jim i

senator. Ojciec i syn przystanęli obok siebie w holu pod ostrzałem

nerwowych spojrzeń obecnych. Tylko Arthur nic sobie nie robił z

naelektryzowanej atmosfery. Zapiszczał na widok Jamesona i popełznął w

jego kierunku na czworakach, unosząc wysoko tyłeczek. Kiedy dotarł do

celu, przyjął pozycję pionową uczepił się nogawki senatora, po czym

zaczął wyrzucać w górę ramiona, żądając, aby go wziąć na ręce. Jameson

podniósł go, wyszperał z kieszeni kolorowego cukierka i włożył mu go do

rączki.

Arthur zagęgał radośnie, przez chwilę przyglądał się cukierkowi, po

czym wepchnął go sobie do buzi.

Ellie także podeszła do senatora i, uśmiechając się delikatnie do Jima,

bez najmniejszego zakłopotania przytuliła się do Jamesona który pogłaskał

japo głowie.

Na ten widok Sarze serce podeszło do gardła. Nie miała odwagi, żeby

spojrzeć na Jima więc wpatrywała się tylko w jego ojca, próbując

wyczytać z jego oczu, jaki był wynik rozmowy.

Jameson zwrócił ku niej pomarszczoną twarz, uśmiechając się ciepło.

– Saro – rzekł, dotykając lekko ramienia Jima. – Przypuszczam, że mój

syn ma ci coś do powiedzenia.

Sara obróciła wzrok na Jima i natychmiast zorientowała się, że

prawdopodobnie nigdy nie dowie się dokładnie, co zaszło w bibliotece.

Ale i tak nie miało to już większego znaczenia.

Jim był zupełnie spokojny, idealnie rozluźniony. Z jego twarzy

background image

przebijała ogromna ulga, a zarazem rysował się na niej nie znany dotąd

wyraz wewnętrznej siły. Sarze zabiło mocniej serce i pomyślała, że Jim w

jednej chwili zarówno odmłodniał, jak i nabrał dojrzalszego wyglądu.

– Kocham cię, Saro – powiedział, gdy ich spojrzenia się spotkały. –

Czy wyjdziesz za mnie?

Sara podniosła się wolno z miejsca, zaskoczona jakąś niezwykłą

przemianą jego postaci. Jim Fleming zawsze był dla niej kimś

nadzwyczajnym. Teraz jednak miała wrażenie, że Jim stoi tuż za progiem

zaczarowanego świata i że zaprasza ją, żeby przekroczyła ten próg.

Oczy się jej zaszkliły, uśmiechnięta, nie zważając na nic i na nikogo,

podeszła do niego. Jim objął ją i poczuła ciepły dreszcz przenikający jej

ciało.

On natomiast dotknął wargami jej ust i przylgnęli do siebie, nieruchomi

w słonecznym poblasku. Żarliwość tego pocałunku przepełniła Sarę słodką

pewnością, że oto ma już za sobą jałowe lata błąkania się po bezdrożach.

Zdobyła nareszcie mężczyznę swego życia.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dalton Margot Trzy brzdace i tatus
Dalton Margot Super Romance 19 Trzy brzdące i tatuś
Dalton Margot Rodzinne podobienstwo
Dalton Margot Wspomnienia
Dalton Margot Topolowy strumień
Dalton Margot Topolowy strumien
Dalton Margot Wspomnienia
Dalton Margot Anioly w blasku
Dalton Margot Kryjowka
Dalton Margot Dwoje przeciw swiatu
Dalton Margot Metamorfoza
Dalton Margot Super Romance 76 Rodzinne podobieństwo
Dalton Margot Anioły w blasku
Dalton Margot Super Romance 35 Metamorfoza
Dalton Margot Niewinne klamstwa
Trzy teorie osobowosci Trzy punkty widzenia
Morfologia, rok numer trzy, farmakognozja, sprawdziany = kolokwia
Trzy teorie wg Schillera dotyczacych przyczyn ubostwa, STUDIA, na studia, pedagogika społ

więcej podobnych podstron