Margot Dalton
Metamorfoza
Obudziła się ze świadomością otulającego ją ciepła, miękkości i poczucia bezpieczeństwa. Tak musi wyglądać szczęście, pomyślała. Z zamkniętymi oczami i z uśmiechem na twarzy poruszyła się i popłynęła po cichym, ciepłym oceanie. Nagle jednak uderzyła ją fala bólu.
Leżała przez chwilę bardzo spokojnie, z zaciśniętymi powiekami, usiłując o tym nie myśleć. Powoli jednak zaczęło do niej docierać, że ten ból i ona to jedno, że tkwi on w samym centrum jej jestestwa, a ciepło i miękkość zostały gdzieś poza nią.
Zmartwiło jato i przestraszyło. Ciepło zmieniło się w gorąco, które natarczywie zaczęło się wdzierać w jej ciało, zmuszając do otwarcia powiek, chociaż tak bardzo bała sieje unieść.
Zdobyła się jednak w końcu na ten wysiłek nie miała wyboru. Leżała więc mrugając powiekami i patrząc obojętnie przed siebie, usiłując przyjąć do wiadomości fakt, że to ciepło, a zarazem światło, pada strumieniem na jej twarz i boleśnie oślepia.
No i tamten ból, wielki, pulsujący, wszechobecny. A miękkość? Miękkość była czymś innym, czymś, co ją otaczało i było elastyczne, białe i ciepłe.
Stopniowo jej oczy oswajały się ze światłem i zaczęła odróżniać kształty i kontury, ostre kąty, różne odcienie szarości i jasnego błękitu. Koło niej leżał jakiś przedmiot, niezgrabny i bezwładny. Uniosła go i przez jakiś czas trzymała przed oczami wpatrując się w niego i ze zdumieniem odkrywając, że myśl, skupiona w bolesnym centrum jej osobowości, jest w stanie uruchomić ten przedmiot i sprawić, by jego poszczególne części rozsuwały się i zginały.
Ręka, pomyślała dziecinnie uszczęśliwiona, że znalazła właściwe słowo i skojarzyła je z odpowiednim przedmiotem.
– Ręka – wyszeptała ochryple, co zabrzmiało dziwnie głośno w nienaturalnej ciszy. Wróciło bolesne pulsowanie, ale prawie tego nie zauważyła. Była w dalszym ciągu pochłonięta tajemniczym związkiem pomiędzy dźwiękiem, słowem a przedmiotem, który miała przed sobą. – Ręka – mruknęła ponownie. – Palce.
Uśmiechnęła się niepewnie, czując jednocześnie ukłucie bólu. Ostrożnie opuściła rękę i poruszyła głową po tym czymś miękkim, bojąc się, że znów poczuje ból.
Wiedziała, że jeśli zamknie oczy, to zmniejszy mękę i ostre światło zostanie zastąpione chłodną, delikatną ciemnością. Zbyt jednak interesowało ją, to, co odnajdywała wzrokiem, wszystkie kształty i formy, które wypełniały świat. Do niektórych z tych przedmiotów przypisywała bez trudu słowa, na przykład krzesło, okno czy drzwi.
Inne przedmioty też muszą mieć swoje słowa, pomyślała, ale na razie nie mogła ich sobie przypomnieć, wydobyć z ukrycia. Nie ustawała jednak w wysiłkach, wiedząc, że to bardzo ważne, że słowa stanowią klucz do tego zdumiewającego świata, w którym się znalazła. Była już jednak ogromnie Zmęczona, a ból stawał się coraz silniejszy. Po chwili poddała się, pozwalając powiekom opaść i przeniosła się z powrotem w łagodnie kołyszącą ciszę.
Kiedy obudziła się po raz drugi, stwierdziła, że coś się obok niej porusza – jakiś duży, ciepły kształt. Jakby ona, a jednak nie ona.
Jakaś osoba, pomyślała, a potem, nagle: kobieta.
– Kobieta – mruknęła na głos ze wzrokiem utkwionym w tę nową istotę, która wypełniała prawie całą przestrzeń pomiędzy nią a oknem.
– Proszę, proszę – powiedziała tamta. – Ktoś się chyba obudził. Jak się czujesz, kochanie?
Leżąca w łóżku kobieta zamrugała, usiłując się skoncentrować. Osoba, która przed nią stała, uśmiechała się szeroko, ukazując białe zęby w ciemnej, lśniącej twarzy. Była biało-brązowa – ciemne ramiona i twarz ostro kontrastowały ze sztywnym, białym strojem okrywającym prawie całą sylwetkę.
Robiła wrażenie dużej, solidnej i pełnej ciepła. Leżąca w łóżku kobieta usiłowała odpowiedzieć jej uśmiechem, szczęśliwa, że nie jest jedyną istotą na tym nowym świecie.
– Nie przesadzaj z tym uśmiechem, kochanie – powiedziała ciemnoskóra kobieta. – Masz paskudnie przeciętą wargę i jeszcze przez kilka dni będzie cię bardzo bolało przy próbach uśmiechu.
Gały czas krzątała się przy łóżku tajemniczo żonglując papierem, szkłem i metalem.
– Powiedz mi, jak się czujesz, Leah. – Kobieta o ciemnej skórze wzięła ją za rękę i przytrzymała w przegubie lekko, ale fachowo.
– Lee? – powtórzyła pacjentka głosem, który jej samej wydał się ledwie słyszalny.
– Leah – poprawiła ciemna kobieta, wyraźnie dzieląc słowo. – Tak masz na imię, prawda? – dodała spoglądając na kartkę przypiętą do tabliczki, którą niosła. – Leah Temple. Tak się nazywasz. Dwadzieścia siedem lat.
– Leah – powtórzyła chora. – Imię.
Zmarszczyła brwi usiłując się skoncentrować i studiowała mały zadrukowany prostokącik przypięty do wydatnego biustu tamtej kobiety.
– Doris – powiedziała w końcu, zaskoczona i jednocześnie szczęśliwa, że potrafi drukowane symbole złożyć w jakiś sensowny ciąg. – Imię?
Ciemna kobieta uśmiechnęła się do niej.
– Jasne, kochanie, to jest moje imię. Doris Abigail Amelia Walsh. Ale możesz mi mówić Doris.
Leah uśmiechnęła się zapominając o swojej rozciętej wardze, o czym natychmiast przypomniał jej dotkliwy ból.
– Doris – wyszeptała, zachwycona imieniem, zachwycona ciemnoskórą kobietą, która spoglądała na nią tak ciepło.
Ale natychmiast poczuła się tym wszystkim nieprawdopodobnie zmęczona. Bała się, że może stracić Doris, a jednocześnie nie wyobrażała sobie, że mogłaby pozostać w tym samym świetle co tamta. Poczuła, jak opadają jej powieki, poczuła, jak ją ogarnia aksamitna ciemność, jak osuwa się lekko w tamten inny świat, gdzie nie ma światła ani bólu.
Dyplomowana pielęgniarka Doris Walsh stała, a na jej potężne ramiona padało światło słoneczne. Trzymała kruchą rękę Leah Temple w przegubie i marszcząc brwi przyglądała się leżącej w wąskim łóżku kobiecie.
Pięknej kobiecie, to nie ulegało wątpliwości. Nawet jeszcze piękniejszej, zdaniem Doris, po tym, jak jej zmyli cały ten krzykliwy makijaż, oczyścili i obcięli długie, wylakierowane paznokcie i przystrzygli utlenione, zmierzwione włosy.
Doris podejrzewała, że Leah Temple nie będzie zachwycona, gdy się ocknie i stwierdzi, że jej obcięto włosy. No, ale co mogli zrobić? Miała paskudne pęknięcie podstawy czaszki, a może nawet obrzęk mózgu, więc szarpanie się z taką gęstwą włosów nie byłoby wygodne, choćby ze względu na ból, jaki mogłoby wywołać.
A poza tym, pomyślała Doris, po obcięciu tych wszystkich nienaturalnie wyglądających kosmyków i pasemek objawił się prawdziwy, złocisty kolor włosów dziewczyny, w którym jej było znacznie bardziej do twarzy. Szpitalny fryzjer ostrzygł ją na chłopczycę, z przedziałkiem z boku, i zaczesał włosy tuż nad wielkim siniakiem, który zaczynał się nad uchem i pokrywał prawie całą prawą skroń. Nowa fryzura uwydatniła delikatne rysy jej twarzy, czyste linie kości policzkowych, brody i czoła.
Co za ślicznotka, pomyślała znów Doris, patrząc na gęste rzęsy spoczywające na bladych policzkach i przypominając sobie jasnobrązowe oczy chorej, nakrapiane złocistymi plamkami. Doris delikatnie odrzuciła kołdrę, rozpięła szpitalną koszulę i zaczęła dokładnie oglądać ciało śpiącej, marszcząc brwi na widok siniaków na jej kształtnych, pełnych piersiach, ciasnego bandaża nad wąską talią, który ściągał połamane żebra, i opatrunku na lewym ramieniu. Długie, szczupłe nogi i uda kobiety pokrywały siniaki i zadrapania, których lekarze nawet nie opatrzyli, pozostawiając je gojącemu działaniu powietrza.
– Ślicznotka – raz jeszcze wyszeptała Doris. – Ale co za podłość i wstyd. – Troskliwie zapięła chorej koszulę, z powrotem ją nakryła i przygładziła włosy na czole wspominając króciutką rozmowę z pacjentką i zdziwienie Leah, jakie wywołało jej imię.
Pielęgniarka zmarszczyła czoło, odwróciła się i cicho wyszła na korytarz. Mimo znacznej tuszy poruszała się lekko i z wdziękiem.
Zamyślona, nie zwracając uwagi na poranną krzątaninę, szła przez romby światła, które wpadało na korytarz przez otwarte okna. W dalszym ciągu zamyślona, zatrzymała się w dyżurce pielęgniarek, żeby załatwić kilka telefonów.
– Leah, Leah, słyszysz mnie?
Tym razem do światła nie było tak daleko i kiedy już się tam dostała, nie wydawało jej się to takie trudne. Głos przypominał linę, po której się wspinała w panice. Na szczycie otworzyła oczy i zobaczyła znajome otoczenie i przedmioty, które miały swoje nazwy.
Drzwi, okno, ręka, twarz. Mężczyzna, pomyślała przyglądając się twarzy. Nie Doris.
Leah poczuła się rozczarowana. Ogarnęło ją dziecinne pragnienie, by zobaczyć Doris z jej ciemną uśmiechniętą twarzą i delikatnymi rękami. Obwarowała się przed bólem i zaczęła studiować tę nową twarz.
W przeciwieństwie do Doris, mężczyzna miał jasną skórę. Nawet to, co miał na głowie, w bardzo zresztą skąpych ilościach, było białe. Oczy, całkowicie bezbarwne, przypominały jedynie refleksy światła w jego okularach. Leah wpatrywała się w niego z przerażeniem i zastanawiała się, czy są może ludzie, którzy zamiast oczu mają światło. Kiedy mężczyzna poruszył się na krześle i światło zmieniło kąt padania, z ulgą dostrzegła za szkłami okularów wyraźne szare kółka.
– Leah, czy wiesz, jak się nazywam?
Z wysiłku zmarszczyła czoło. Przyszły jej na myśl jedynie dwa imiona.
– Doris? – zapytała niepewnie. – Leah? Mężczyzna nachylił się i obserwował jej twarz.
– Kenneth Holcross, Leah, Jestem lekarzem. Nazywam się Holcross, ale zawsze mówiłaś do mnie Ken.
– Ken – powtórzyła i skrzywiła się. Imię wydało jej się nieoczekiwanie ostre. Wbiło się jak kolec w sam środek jej głowy, źródło największego bólu.
Lekarz nie spuszczał z niej pełnego skupienia wzroku.
– Boli – powiedziała unosząc rękę do głowy a następnie pozwalając jej opaść bezwładnie na łóżko.
– Boli? A gdzie boli najbardziej, Leah?
Zmarszczyła czoło starając się udzielić jak najdokładniejszej odpowiedzi na pytanie mężczyzny, jednocześnie zakłopotana zbyt trudnym zadaniem.
Leah nie była pewna, co należało do jej ciała, chociaż na przykładzie innych ludzi, jak Doris i Ken, zaczynała rozumieć, jak wygląda ludzkie ciało. Uświadomiła sobie, że poprzednio wszystko to, co odczuwała jako bolesne, było nią, to zaś, co wydawało jej się ciepłe i miłe, należało do kogoś innego.
– Wszędzie – powiedziała w końcu, mając nadzieję, że udzieliła właściwej odpowiedzi. – Boli wszędzie.
Doktor Holcross z powagą skinął głową, nachylił się nad nią i wyjął z kieszeni cienki srebrny walec. Leah z zainteresowaniem patrzyła, jak z walca wychodzi promień światła i jak doktor swobodnie gasi je i zapala.
– Światło – powiedziała uśmiechając się do Kena, – Tak – zgodził się z nią nieco zdziwiony, a następnie zaświecił jej w prawe oko. – Patrz przed siebie, Leah, obok mojego ucha. Dobrze, teraz drugie...
Lekarz oparł się wygodnie i schował do kieszeni latarkę, podczas gdy Leah obserwowała go w milczeniu.
– Powiedz mi, Leah – odezwał się wreszcie – ile zapamiętałaś z tego, co się wczoraj wydarzyło.
Znów zmarszczyła czoło, próbując zgłębić pojęcia wczoraj" i „pamiętasz". Owszem, dość mgliście zdawała sobie sprawę z tego, czego lekarz od niej chce, ale w głowie miała pustkę...
– Obudziłam się – powiedziała w końcu z wysiłkiem. Zobaczyłam Doris.
Doktor Holcross zabębnił o poręcz krzesła grubymi, krótkimi palcami.
– W porządku – powiedział. – Z tego by wynikało, że nie pamiętasz wypadku. To może nawet i lepiej – dodał posępnie. – A przedtem, Leah?
– Przedtem?
– W ubiegłym tygodniu, miesiąc temu? Czy pamiętasz, jak to było, kiedy przyszłaś do mnie w ubiegłym miesiącu? O czym wtedy rozmawialiśmy?
Leah wpatrywała się w bladą twarz lekarza, nie mając pojęcia, czego od niej chce.
– W ubiegłym miesiącu? – powtórzyła bezmyślnie. Doktor popatrzył na nią w milczeniu.
– Leah – powiedział po chwili, próbując zmienić taktykę. – Czy wiesz, że obcięli ci włosy? Chyba nigdy cię nie widziałem z krótkimi włosami.
Patrzyła na niego, usiłując wyodrębnić kluczowe słowo. Włosy, pomyślała patrząc na biały puch na głowie lekarza, a następnie unosząc rękę do własnej głowy i nieśmiało dotykając włosów.
– Włosy? – spytała.
– Tak, Leah – odparł przyglądając jej się z takim samym napięciem jak poprzednio. – Obcięli twoje wspaniałe długie włosy. Co o tym sądzisz?
Leah przyglądała się lekarzowi nie wiedząc, co powiedzieć. Doris miała włosy podobne do tych, jakie czuła teraz pod ręką na własnej głowie. Ciekawe, czy ona, Leah, ma włosy czarne jak króciutkie lśniące kędziory Doris, czy białe jak Ken.
Chciała o to zapytać, ale nie mogła znaleźć właściwych słów. A poza tym lekarz ciągle badawczo się jej przyglądał z tą samą dziwnie zatroskaną miną. Nachylił się nad nią, wyjął latarkę z kieszeni i powiedział łagodnie:
– Leah, prosiłbym cię, żebyś spojrzała na to światło, dobrze?
Patrz na światło i nie odwracaj wzroku. Patrz na światło, Leah.
Widzisz, jak wolno się porusza? Patrz, jak powolutku przesuwa się przed twoimi oczami.
Wkrótce twarz lekarza zniknęła, razem z małym srebrnym światełkiem i z dużym światłem, które było za nim, a ona znów zaczęła lecieć na łeb na szyję, zapadając się w miły, ciepły mrok.
Kiedy obudziła się ponownie, poczuła się spokojna, wypoczęta, w dobrym nastroju dzięki widocznej za oknami łagodnej miękkości. Na podłodze jasnymi kręgami kładło się światło, przyjaźnie migocząc na chromowanych rurkach łóżka. Leah najpierw się uśmiechnęła, a potem zasępiła na wspomnienie mężczyzny imieniem Ken, jego małej srebrnej latareczki i niepokojących pytań, jakie zadawał. Zastanawiała się, co te wszystkie pytania mogą oznaczać.
Czy za tym światem jest jeszcze jakiś inny świat, o którym nie wie? Ile ludzi żyje w tym innym świecie i jak wyglądają? Czy są jeszcze jacyś inni ludzie, niepodobni do Doris ani Kena?
Czy ona, Leah, żyła kiedyś w jakimś innym świecie, a teraz w dziwny sposób trafiła do tego? Nagle zmroził ją strach poczuła się jakoś dziwnie odizolowana od innych. Jej umysł jak gdyby zaszedł mgłą i uleciało całe łagodne ciepło, jakim się do tej pory cieszyła. W poczuciu narastającej paniki zaczęła dygotać, próbowała przygotować się na to, co ją jeszcze czeka.
Kiedy tak leżała z zamkniętymi oczami, kurczowo ściskając w palcach brzeg kołdry, usłyszała, że drzwi się otwierają i nieśmiało zerknęła w tamtą stronę.
Do pokoju wszedł ktoś zupełnie nowy – nie Ken ani nie Doris. Leah zapomniała o strachu i szeroko otworzyła oczy ze zdumienia, nie mogąc się nadziwić, jak wiele istnieje rodzajów ludzi.
Dotarło do niej, że istota, która właśnie weszła, jest jak ona i Doris kobietą, tylko że małą, z długimi złocistymi włosami i błękitnymi oczami. Kobieta miała na sobie jasnoniebieską suknię w tym samym kolorze co ściany i trzymała w rękach tacę z lśniącymi metalowymi czaszami.
Leah popatrzyła najpierw na kobietę, potem na tacę i poczuła jak wzbiera w niej, gdzieś w środku, nieprzyjemne ssanie, może nie ból, raczej niemiły ucisk.
– Czy jesteś głodna, Leah? – zapytała z uśmiechem złotowłosa kobieta.
– Głodna – powtórzyła Leah. – Tak – rzekła zdając sobie sprawę z tego, że to prawda, że kobieta odgadła, co ją dręczy.
– To dobrze, bo właśnie przyniosłam ci smaczny posiłek. Lubisz zapiekanego tuńczyka?
Leah zmarszczyła czoło, gorączkowo poszukując odpowiedzi.
– Nie wiem – powiedziała wreszcie.
– Ludzie zawsze spodziewają się najgorszego po szpitalnym jedzeniu, ale to jest naprawdę dobre. Sama często zamawiam tuńczyka w bufecie. Zaraz się przekonasz. Powiedz mi jeszcze, czy chcesz mleka do herbaty.
– Nie wiem – odpowiedziała znów Leah, czując ponownie narastającą panikę. Tyle pytań, a ona nie wie, jak na nie odpowiedzieć. Ci ludzie muszą czuć się bardzo zawiedzeni.
Złotowłosa kobieta najpierw patrzyła na nią przez chwilę niespokojnie, a potem obejrzała się przez ramię i rozpogodziła w poczuciu ulgi na widok Doris, która właśnie weszła do pokoju.
Leah niemal roześmiała się na głos, uszczęśliwiona widokiem znajomej ciemnej twarzy i ciepłego uśmiechu pielęgniarki.
– Doris! – wykrzyknęła. – Jestem głodna.
– Jasne, że jesteś głodna, kochanie. – Doris wzięła Leah za rękę i uśmiechnęła się do niej. – Amy, możesz iść na lunch. My tu sobie poradzimy z panią Tempie.
Mniejsza kobieta z wdzięcznością skinęła głową i pospiesznie wyszła z pokoju, pozostawiając pielęgniarce cały rytuał zdejmowania pokrywek i rozkładania sztućców.
– Najpierw podjedźmy z tym łóżkiem trochę do góry, zgoda?
Trzymaj się, Leah, zapraszam cię na małą przejażdżkę – powiedziała Doris wykonując jakieś tajemnicze czynności w nogach łóżka, które spowodowały, że Leah w magiczny sposób znalazła się w opozycji siedzącej.
Pokój rozpłynął się w feerii kolorowych kół, a Doris zamieniła się w brązowobiałą smugę.
– Kręci ci się w głowie? To posiedź chwilę z zamkniętymi oczami, a zobaczysz, że zaraz ci przejdzie. Ty naprawdę musisz coś zjeść, dziewczyno. No, a teraz otwórz oczy.
Leah zastosowała się do polecenia i ku swojemu zdumieniu stwierdziła, że Doris miała rację. Zawrót głowy przeszedł i pokój wydał jej się znów jasny i czysty, a nawet z tej nowej perspektywy bardziej interesujący niż dotychczas.
Leah ciekawie spoglądała na wielką kobietę zastanawiając – się, jak to jest możliwe, że Doris wie o wszystkim, co dzieje się w jej głowie, a ona o Doris nie wie nic. Chciała zapytać, ale znów nie potrafiła sformułować pytania.
Zamiast tego skoncentrowała się na niewielkim metalowym przedmiocie, który Doris trzymała przed jej oczami z pytającym wyrazem twarzy.
Leah zaczęła poszukiwać właściwego słowa, ryjąc w pamięci jak w szufladzie.
– Widelec – powiedziała wreszcie, uszczęśliwiona uśmiechem aprobaty na twarzy Doris.
– Wspaniale. A to?
– Łyżka. Nóż – dodała, zanim Doris zdążyła wziąć nóż do ręki.
– Pięknie. A teraz powiedz mi, czy jesteś prawo – czy leworęczna. Leah wpatrywała się tępo w Doris tracąc poczucie pewności.
– Nie przejmuj się. Tak czy owak, przez jakiś czas musisz być praworęczna, bo i tak z tym wielkim opatrunkiem nie możesz posługiwać się lewą ręką. A teraz spróbuj, czy nie zapomniałaś, jak się trzyma widelec.
Leah zmarszczyła czoło, biorąc od Doris widelec i niezdarnie obracając go w ręku.
– Przepraszam – powtarzała bezradnie – przepraszam... – Nie bądź głuptas – powiedziała energicznie Doris.
– O, popatrz, tak, widzisz? – Włożyła widelec do szczupłej dłoni pacjentki i zamknęła jej na nim palce. – Dobrze. Ten palec podtrzymuje, a te dwa trzymają i prowadzą. Rozumiesz, Leah?
Leah skinęła głową, starając się trzymać widelec według wskazówek Doris i robiąc nim na próbę kilka ruchów w powietrzu.
– Co za mądra dziewczynka – pochwaliła ją Doris ciepło, znów wzbudzając w Leah dziecinną radość. – A teraz spróbuj tego tuńczyka. To jest tuńczyk.
– Wiem.
– Wiesz? – Doris obrzuciła ją szybkim, czujnym spojrzeniem. – A skąd o tym wiesz, Leah?
– Amy mówiła.
Doris przez chwilę w milczeniu obserwowała, jak Leah niezdarnie usiłuje nabrać na widelec porcję tuńczyka.
– Leah, a co to jest tuńczyk? – spytała mimochodem Doris.
Leah zastanowiła się, nadal usiłując wykonać trudne zadanie nabrania tuńczyka na widelec.
– Woda? – spytała wreszcie nieśmiało. – Czy to ma coś wspólnego z wodą?
– No, owszem, blisko. A teraz ostrożnie, uważaj, uważaj... Wspaniale.
Doris rozpromieniona patrzyła, jak jej podopieczna wkłada widelec do ust, a następnie żuje i łyka jedzenie.
– Lubię tuńczyka – oznajmiła Leah z miną osoby, która dokonała wiekopomnego odkrycia.
– To świetnie, to ważna wiadomość, a teraz sprawdzimy, czy lubisz dynię.
– A która to jest dynia?
– O, ta mała kupka tutaj. Jaki ona ma kolor, Leah?
– Żółty – odpowiedziała szybko Leah. Wiedziała, że kolory należą do najłatwiejszych słów. Czując się już nieco pewniej, wbiła widelec w miękką żółtą masę, nabrała jej i włożyła do ust, ale niemal natychmiast wypluła z powrotem na talerz.
– Ouu – powiedziała zawstydzona. Doris zaśmiała się i wytarła jej usta serwetką. – Fuj, paskudne.
– O, proszę, a teraz już wiemy, że nie lubisz dyni – oznajmiła wesoło Doris. – Ale nie wypluwamy jej, w żadnym razie – dodała łagodnie. – A jeżeli już tak się zdarzy, że weźmiemy do ust coś, co nam nie smakuje, to łykamy, a potem szybko popijamy wodą i więcej tego nie próbujemy. Dobrze?
– Wiem – powiedziała Leah czując, jak się rumieni ze wstydu. Nieładnie wypluwać jedzenie, wiem.
Doris popatrzyła na zaczerwienioną, nieszczęśliwą twarz ślicznej kobiety, którą miała przed sobą.
– To wiesz, prawda, kochanie? Nawet się zawstydziłaś.
Ciekawe – mruknęła pod nosem, tym razem już do siebie. – Ciekawe, że ciągle wiesz dostatecznie dużo, żeby się czuć zawstydzona.
Ale teraz Leah skupiła się tylko na tym, żeby nabrać na widelec jak najwięcej tuńczyka. Nagle poczuła się niesamowicie głodna, boleśnie pusta, a smakowity zapach leżącego przed nią dania potęgował to uczucie.
Pod czujnym okiem Doris, która od czasu do czasu pomagała lub udzielała rad swej podopiecznej, Leah dosłownie pochłonęła cały posiłek – z wyjątkiem dyni. Delektowała się pikantnym smakiem pomidora, zachwycała kruchością grzanki, uroczyście głosiła wyższość kawy nad herbatą i chichotała jak dziecko na widok galaretki.
– Ona się trzęsie – powiedziała z zachwytem. – Popatrz, Doris!
Patrz, jak ona się trzęsie. Patrz, jaka jest czerwona. I jak wspaniale smakuje – dodała przełykając galaretkę i przymykając oczy z rozkoszy.
Doris patrzyła na nią w milczeniu. Leah ze zdziwieniem stwierdziła, że Doris przeciera oczy ręką.
– Doris? – powiedziała z niepokojem, zapominając na chwilę o rozkoszach deseru.
– Ach, nie przejmuj się mną, kochanie. Po prostu myślę o tym wszystkim, co masz jeszcze do odkrycia. I mam nadzieję, że nie czekają cię gorsze niespodzianki niż dynia.
Leah popatrzyła na nią w pełnym zadumy milczeniu, jedząc chłodną przepyszną galaretkę.
– Nie przejmuj się mną – powtórzyła Doris. – Zajadaj deser, Leah, możesz go mieć we wszystkich kolorach – dodała wesoło. Zielony i żółty, i pomarańczowy, a nawet w paski, gdyby ci bardzo zależało... Wszystko, co sobie wymarzysz.
Leah patrzyła na pielęgniarkę szeroko rozwartymi oczami.
– Naprawdę? – spytała ze zdumieniem. – I wszystkie są takie pyszne jak ta?
– Jedna w drugą – zapewniła ją Doris. – A teraz, kochanie, zrobimy wyprawę do łazienki. Musisz być czyściutka i gotowa, bo wiesz, co słyszałam? Słyszałam, że niedługo twój mąż przyjdzie cię odwiedzić. A na przyjęcie męża chciałabyś być ładna i czyściutka, prawda?
Leah machinalnie skinęła głową, oszołomiona tą informacją. Zastanawiała się nad nią również wtedy, kiedy Doris pomagała jej wstać z łóżka i otaczając ją silnym ramieniem prowadziła do łazienki. W tej nowej pozycji, z dala od ciepłej miękkości łóżka, Leah mogła sobie wyrobić lepsze pojęcie o swoim ciele. Doszła do wniosku, że nie myliła się we wcześniejszych ocenach. Każda część jej ciała, od stóp do głów, pulsowała jakimś dziwnym bólem.
– Boli – zwierzyła się Doris, kiedy zakończyły swój program w łazience. Zacisnęła zęby i próbowała się uśmiechnąć. – Wszędzie boli, Doris.
– Wierzę, że boli. A leżenie w łóżku wcale nie pomaga, tylko człowiek sztywnieje. Jak przyjdzie twój mąż, to mu powiedz, żeby cię zabrał na daleki spacer do holu czy gdzie tam.
– Mąż – powtórzyła Leah czując zimny dreszcz strachu.
Doris odprowadziła ją z powrotem do pokoju, bez trudu wzięła na ręce i położyła na świeżo pościelonym łóżku.
Leah z cichym westchnieniem ułożyła się w znajomej, przyjaznej pościeli, pozwalając swojemu biednemu, rozdzieranemu bólem ciału zapaść się powoli w wygodną miękkość.
– Czy ty w ogóle pamiętasz swojego męża, Leah? – zapytała Doris nachylając się nad nią i odgarniając jej z czoła kosmyk włosów.
– Mąż – powtórzyła jak echo Leah, znów przeszukując gorączkowo zagracony słowami mózg. Zdezorientowana, potrząsnęła głową. Owszem, miała ogólne pojęcie, co to jest mąż, ale z nikim nie mogła sobie tego skojarzyć.
– On ma na imię Paul – powiedziała Doris. – Paul Tempie. Rano zajrzał do dyżurki pielęgniarek, ale spałaś, więc powiedział, że przyjdzie później. Dziewczyny nie mogły się otrząsnąć z wrażenia, nic nie przesadzam.
– Dlaczego? – zapytała Leah.
– Bo, kochanie, ten twój Paul to najprzystojniejszy chłop, jakiegośmy kiedykolwiek widziały.
Leah patrzyła z niedowierzaniem na swoją przyjaciółkę. Owszem, miała nawet pojęcie, co to znaczy „przystojny chłop", ale nie wiedziała, jakie trzeba spełniać warunki, żeby zasłużyć na taką ocenę.
– A czy Ken też jest?
– Ale czy co Ken jest? O co ci chodzi, Leah?
– O doktora. Tego ze światłem. Czy on też jest przystojnym chłopem?
– Doktor Holcross? – Doris roześmiała się spontanicznie, grzmiącym, rubasznym głosem. – Nie – powiedziała wreszcie wycierając oczy. – Nie, kochanie, doktor to bardzo miły człowiek, ale w żadnym wypadku nie nazwałabym go przystojnym chłopem.
Ktoś zawołał z korytarza i Doris wyprostowała się niechętnie, w dalszym ciągu chichocząc.
– Muszę iść. Niedługo znów przyjdę, Leah. Możesz się teraz przespać, jeśli masz ochotę.
Leah potrząsnęła głową i zaraz się skrzywiła czując dojmujący ból. Ogarnął ja paniczny strach na myśl o tym, że tyle czasu spędziła w bezpiecznej, wygodnej ciemności. W tym innym świecie, świecie, pełnym światła, musiała się tyle nauczyć, a przecież nie pojmie tego wszystkiego, jeśli nie będzie czuwała i się nie skoncentruje.
Doris skinęła głową, najwyraźniej znów czytając w jej myślach. Skądś zza łóżka wyciągnęła plik kolorowych papierów.
– Masz, zostawiam ci trochę pism – powiedziała. – Wiemy, że umiesz czytać, bo dziś rano przeczytałaś na plakietce moje imię, prawda? – Leah wzięła od Doris gazety i trzymając je w rękach patrzyła na wielką, ciężką sylwetkę pielęgniarki, która spiesznie wyszła z pokoju.
Z wielkim zaciekawieniem zaczęła przeglądać pisma.
Doris jak zwykle miała rację. Leah umiała czytać, rozumiała sens drukowanych słów, a nawet znajdowała w pamięci niektóre ich odpowiedniki w przedmiotach. Ale wszystko to było takie dziwne – przypominało strzępy snów, tak trudnych do ogarnięcia, że dostawała zawrotu głowy.
Po chwili rzuciła pisma na kołdrę i poddała się zmęczeniu, osuwając się w litościwą ciemność.
Kiedy się ocknęła, znów ktoś stał pomiędzy nią a oknem, jak Doris wtedy, kiedy Leah zobaczyła ją po raz pierwszy.
Leah mrugała powiekami usiłując oddzielić światło od ciemności i uformować wyraźny obraz stojącego przy łóżku mężczyzny. W miarę jak jej wzrok się przystosowywał, dostrzegała coraz więcej szczegółów stwierdzając, że przybysz jest zupełnie inny niż wszystkie osoby, które widziała dotychczas.
Mężczyzna. , zamiast szpitalnego kitla, miał na sobie brązową skórzaną marynarkę i dżinsy. Był wysoki, znacznie wyższy od Kena i Doris, i tak szeroki w ramionach, że swoją sylwetką zasłaniał całe okno. Ale nie był tłusty ani tak przytulnie miękki jak Doris. Wydawał się szczupły, a nawet chudy, twardy jak kość, a jednocześnie szeroki i muskularny.
Twarz miał surową, o jasnych płaszczyznach, które lśniły w zanikającym świetle dnia. Jego włosy przypominały kask ze szczerego złota, gruby i przylegający szczelnie do kształtnej głowy.
Ale w przeciwieństwie do złotowłosej kobiety, która przyniosła jej jedzenie, mężczyzna nie miał błękitnych źrenic. Jego oczy, okolone gęstymi, jedwabistymi rzęsami, mieniły się brązem, złotem i zielenią i były niewiarygodnie piękne.
Leah spojrzała na mężczyznę, wstrząśnięta falą doznań, jąkają ogarnęła. Było to coś nowego, co przypominało jej uczucie, jakie żywiła dla Doris, ale znacznie silniejsze. No i jednak inne. Ilekroć bowiem Leah widziała Doris, miała wrażenie niezwykłego wprost ciepła, poczucia bezpieczeństwa i szczęścia. W obecności tego ogromnego mężczyzny była jakaś podniecona i niespokojna, pełna pragnień, których nie potrafiła nazwać.
Drżała pod kołdrą, szukając słów, które mogłaby mu powiedzieć i zapytać, kim jest i dlaczego stoi przy jej łóżku. Ale w tym momencie mężczyzna stwierdził, że Leah nie śpi, i pochylił się nad nią tak nisko, że widziała dokładnie skórę jego opalonej twarzy, lśnienie złocistego zarostu na policzkach i kosmyk jasnych włosów na czole. Mężczyzna przeszywał ją wzrokiem tak natarczywie, że aż się wzdrygnęła myśląc, co to za jakiś nowy koszmar.
Jego oczy, piękne jak klejnoty, były zimne i pełne goryczy, a twarz wyrażała nienawiść.
– Ken, czy została zgwałcona?
Doktor Kenneth Holcross, psycholog, uniósł głowę i poprzez szerokość biurka spojrzał na wysokiego złotowłosego mężczyznę. Zawahał się, zdziwiony, że można zadawać takie pytanie w sposób tak chłodny, tak bardzo obojętny.
Zwłaszcza gdy chodzi o własną żonę.
Ale kiedy lekarz spojrzał w oczy Paula Temple'a, stwierdził, że nie jest on wcale spokojny, że z trudem trzyma nerwy na wodzy.
– Dlaczego o to pytasz, Paul? – powiedział wolno. – Dlaczego podejrzewasz, że mogłaby zostać zgwałcona?
Młodszy mężczyzna wzruszył ramionami i tak mocno uchwycił poręcz fotela, że kłykcie jego ciemnych, opalonych dłoni wydawały się zupełnie białe.
– Na policji powiedzieli mi, że została znaleziona w ślepej uliczce o pierwszej w nocy, ciężko pobita i nieprzytomna. Biorąc pod uwagę dzielnicę, w której się to stało, a także fakt, że właściwie nic jej nie zginęło z torebki, można chyba przyjąć, że był to napad o charakterze seksualnym, nie uważasz?
Ken Holcross w milczeniu bawił się długopisem i patrzył na pełną goryczy, przystojną twarz mężczyzny.
– Zwłaszcza, że była tak ubrana. – Paul Tempie zniżył głos, jakby z trudem dobywał słowa.
– A jak była ubrana, Paul?
– Tak samo jak zwykle, tylko jeszcze gorzej – odparł szorstko Paul. – Nie udawaj, Ken, przecież dobrze wiesz, jak ona się ubiera.
Kiedy się to stało, miała na sobie mini spódniczkę z czerwonej skóry, czarną przezroczystą bluzkę, bez stanika, klapki na szpilkach i nylonowe pończochy ze szwem.
Lekarz skinął głową, starając się zachować obojętny wyraz twarzy.
– No i?
– No i – powtórzył wściekłym tonem Paul – jeżeli włóczy się po północy w takiej części miasta, ubrana jak dziwka, to czego się można spodziewać?
– Paul – powiedział łagodnie lekarz. – To, co mówisz, jest niegodne ciebie. Nie jesteś ani tak głupi, ani tak obojętny. Nie wierzę, że naprawdę myślisz, że kobieta, która się prowokacyjnie ubiera, zasługuje na zgwałcenie. Paul, zmęczony, potrząsnął głową.
– Nie przyszedłem tu po to, żeby rozważać problem, na co zasługuje Leah. Nie muszę chyba mówić, że mnie to specjalnie nie interesuje – dodał z ironicznym skrzywieniem ust. – Przyszedłem, cię po prostu spytać czy na podstawie oględzin lekarskich ustalono, że została zgwałcona.
– Nie – odparł doktor Holcross. – Najprawdopodobniej policja spłoszyła napastników, zanim dokończyli dzieła. I tak miała szczęście, że się skończyło ciężkim pobiciem.
– Szczęście – powtórzył bezbarwnym głosem Paul.
– Można to tak nazwać. Jej obrażenia są dość rozległe, ale w większości powierzchowne. Owszem, ma kilka poważnych wewnętrznych wylewów i parę płytkich ran na nogach i klatce piersiowej. Ma też złamaną kość promieniową lewej ręki. To zewnętrzna kość przedramienia? – Ken Holcross pytająco uniósł brwi.
Paul skinął głową, nie spuszczając oczu z psychologa, – Przez dwa tygodnie będzie musiała nosić rękę na temblaku. Poza tym i poza obandażowaniem połamanych żeber niewiele możemy zdziałać.
Paul patrzył na psychologa z wyrazem złości w napiętej twarzy.
– A jak mam traktować ten jej nowy numer? – wybuchnął wreszcie.
– Jaki nowy numer? – spytał łagodnie lekarz.
Paul poruszył się niespokojnie w fotelu. Widać było, że miotają nim silne uczucia.
– Ken – powiedział ze złością. – Wczoraj przyszedłem, żeby ją odwiedzić, a ona udawała, że nie wie, kim jestem. Mówiła jak kompletna idiotka.
– Ona nie jest kompletną idiotką, Paul, mogę cię o tym zapewnić.
– O Boże, przecież wiem – rzekł ponuro Paul. – Myślisz, że nie wiem, jaką ona ma główkę? To kobieta-wąż. Jest niesamowicie sprytna i podstępna, uważa, że wszystko jej ujdzie na sucho. Ale tego... tego już jest za wiele!
– Chcesz powiedzieć, że udaje amnezję?
– Bo wy to tak nazywacie, amnezja, tak? Ja to nazywam jednym z jej numerów, Ken. Jeżeli masz rację i to nie był napad o charakterze seksualnym, to jest to jeden z typowych numerów w stylu Leah mający służyć jej własnym, egoistycznym celom. Doktor spojrzał na Paula łagodnie.
– Akurat w tej chwili Leah nie wygląda na osobę, która by potrafiła dobrze zadbać o siebie, nie uważasz?
– Nie jestem tego pewien – odrzekł uparcie Paul. – Wątpię, Ken, czy ci o tym powiedziała, ale zdecydowałem się ją wyrzucić. Szczerze mówiąc, w zeszłym tygodniu przedstawiłem jej dokumenty rozwodowe. Ma jeszcze niecałe trzy dni, żeby na nie odpowiedzieć. Nie sądzisz, że to całkiem zgrabny nowy numerek, żeby mi to utrudnić?
Ken Holcross przez chwilę przyglądał się w milczeniu rozgoryczonemu Paulowi.
– Zaraz, Paul, wyjaśnijmy sobie jedną rzecz dobrze? Czy chcesz powiedzieć, że Leah wynajęła kogoś, żeby ją pobił? Że zapłaciła komuś za to, żeby jej połamał kości i okaleczył ciało po to tylko, żeby odwlec rozwód?
Paul wzruszył ramionami, jego twarz zastygła w wyrazie napięcia i goryczy.
– Jak znam Leah, to wcale nie jest niemożliwe. Mogła im powiedzieć, żeby ją trochę poturbowali, a sprawa wymknęła im się z rąk. Ludziom, z którymi ona się zadaje, wszystko z reguły wymyka się z rąk.
– Ale jakie byłyby jej motywy?
– Do diabła, Ken, czy to nie jest oczywiste? Przecież wie, że zostało jej jeszcze tylko kilka dni, zanim ją wyrzucę z domu. A to jest ostatnia rzecz, na którą miałaby ochotę. Nie dlatego, broń Boże, żeby jej na mnie zależało – dodał Paul Tempie z niewesołym uśmiechem. – Po prostu żal jej forsy.
– Ale czy nie uważasz, że Leah mogłaby zupełnie nieźle wyjść na rozwodzie?
– Moi adwokaci twierdzą, że nie ma szansy. Większość mojego majątku to są pieniądze rodzinne, które miałem jeszcze przed ślubem. Leah nie ma do nich żadnego prawa. A przez te pięć lat małżeństwa, jak dobrze wiesz, nie dorobiliśmy się specjalnie. Zresztą to, co było, Leah po stokroć przepuściła. Niech się cieszy, jak wyjdzie z tego z kieszonkowym na rok czy dwa, zwłaszcza po tym, co teraz pokazała.
Ken Holcross powoli skinął głową.
– Leah rzeczywiście popełniła w życiu kilka głupstw.
– Głupstw! – parsknął Paul. – No wiesz, Ken!
Po dłuższej chwili milczenia lekarz utkwił spojrzenie swoich szarych spłowiałych oczu w lśniących, złocistych źrenicach swego gościa.
– Czy to znaczy, Paul, że uważasz, że Leah sfingowała atak amnezji, żeby ci utrudnić rozwód?
– Tak właśnie uważani. Zastanów się, Ken, nad jej dotychczasowymi osiągnięciami. Zapomniałeś już o próbach samobójczych na pokaz i o tych wszystkich numerach, przez które przeszliśmy w czasie naszego małżeństwa? Ta kobieta przed niczym się nie cofnie. A to jest po prostu jej najnowszy wyczyn.
– Nie zgadzam się z tobą – powiedział po chwili doktor Holcross.
– Uważam, że ona niczego nie udaje.
Paul patrzył na niego zdumiony.
– Chyba żartujesz.
– Nie, Paul, nie żartuję. – Lekarz potrząsnął głową. – Znam dobrze Leah. Od dłuższego czasu mam z nią stale do czynienia. Wiem, jak reaguje, zwłaszcza pod wpływem hipnozy.
– A próbowałeś ją hipnotyzować, to znaczy po tym wypadku?
Doktor Holcross skinął głową.
– Dwukrotnie, A poza tym badałem ją bardzo dokładnie, wezwałem też konsultanta. Zapewniam cię, Paul, że jej wspomnienia są rozczłonkowane i w wielkim, nieładzie, nawet w stanie hipnozy, a to jest objaw typowy dla amnezji psychogennej. W gruncie rzeczy jej najbardziej tragiczne przeżycia z dzieciństwa, te, o których dowiedzieliśmy się stosunkowo niedawno, zupełnie zanikły w jej świadomości. Jest to zdumiewający stopień amnezji, praktycznie całkowitej.
Paul potrząsnął głową.
– To bzdury, Ken. Przecież przesłuchiwała taśmy, na których nagrana była ona sama podczas seansu hipnotycznego, a jest wystarczająco inteligentna, żeby przestudiować symptomy amnezji.
Czy myślisz, że nie potrafi udać stanu hipnotycznego po to, żeby cię wprowadzić w błąd mówiąc to, co chciałaby, żebyś usłyszał?
– Nie wierzę, że ona...
– Ja cię nie pytam, w co wierzysz, Ken, tylko o to, co jest możliwe.
– Tak – odpowiedział lekarz spokojnie. – Owszem, jest możliwe, że udaje, aleja w to nie wierzę. A to już jest sprawa oceny psychologicznej.
– Nie mów mi, Ken, że zakwalifikowałeś to jako przypadek autentycznej amnezji.
– Owszem, zakwalifikowałem.
– Do diabła! – Paul Tempie zerwał się z fotela i zaczął przemierzać pokój tam i z powrotem, sprężystością ruchów swego wielkiego ciała przypominając tygrysa w klatce.
Ken Holcross siedział za swoim wielkim zagraconym biurkiem i obserwował zdenerwowanego do ostatnich granic Paula. Twarz lekarza była nieprzenikniona, a wyblakłe szare oczy ukryte za grubymi szkłami.
– Czy zdajesz sobie sprawę, Ken, co to dla mnie oznacza? – zapytał Paul Tempie z twarzą ściągniętą bólem. – Jeżeli zakwalifikujesz przypadek Leah jako autentyczną amnezję, to przecież będę musiał zabrać ją do domu i pielęgnować. Nie mogę jej tak po prostu wyrzucić. Wiem, Ken, że to może brzmi brutalnie, zwłaszcza w sytuacji, w jakiej się znalazła, ale ty sobie nawet nie zdajesz sprawy, jak ja nienawidzę tej kobiety.
– Ona nie musi przebywać w szpitalu, Paul – powiedział łagodnie lekarz. – A sądzę, że znalezienie się w znajomym otoczeniu ułatwi jej odzyskanie pamięci. Większość ludzi dotkniętych amnezją odzyskuje pamięć niemal natychmiast. Przypadek Leah jest szczególnie poważny. Na twoim miejscu wziąłbym ją teraz na kilka tygodni do domu, poczekał, aż odzyska siły, i dopiero wtedy zastanowił się nad decyzją.
– Na kilka tygodni... – powtórzył Paul z kamienną twarzą.
– To nie będzie takie straszne, Paul. Wytrzymasz miesiąc, a przez ten czas ona się jakoś pozbiera i przygotuje do samodzielnego życia. Teraz zbyt wielu rzeczy musi się jeszcze nauczyć.
– Czy będzie jej potrzebna stała opieka? Czy mam kogoś wynająć na ten czas, kiedy Leah będzie w domu?
Lekarz zastanowił się, nim odpowiedział:
– Nie sądzę. Mieszka u ciebie w dalszym ciągu tamta para, tak?
– Bob i Anna. Ich dom stoi na mojej posesji i Anna prowadzi oba gospodarstwa. Leah nigdy się tymi sprawami specjalnie nie interesowała – dodał Paul z ponurym uśmiechem.
– To, że w ogóle są w domu jacyś ludzie, w zupełności wystarczy. Jej przede wszystkim potrzebny jest ktoś, kto by z nią porozmawiał, kto by jej mówił różne rzeczy. A poza tym... Bob i Anna mają dwójkę dzieci, prawda?
– Dwie małe dziewczynki. No, już nie takie znów małe. Allie ma jakieś dziesięć lat, a Bonnie jest o dwa lata starsza, taka nastolatka, jak sądzę.
– To idealna sytuacja. Dwie dziewczynki w tym wieku. Jeżeli tylko będą miały cierpliwość, żeby rozmawiać z Leah, to jest to najlepsza terapia, jaką tylko można sobie wyobrazić.
Paul potrząsnął głową.
– Problem polega na tym, że te dziewczynki nie przepadają za Leah. Ona nie ma instynktu macierzyńskiego. Powiedziałbym nawet, że bywała dla nich szorstka. One jej po prostu nie lubią, a – Dzieci szybko przebaczają. Potrafią okazać znacznie więcej współczucia, niż nam się wydaje. Szybko się zorientują, że Leah jest chora i potrzebuje pomocy.
Paul Tempie patrzył na psychologa z niedowierzaniem.
– Rany boskie, Ken, i ty to wszystko kupujesz?
– Jestem przekonany, że Leah cierpi na bardzo ciężki przypadek amnezji. Moje bogate doświadczenie zawodowe upoważnia mnie do postawienia takiej diagnozy.
Paul opadł na fotel, po czym pochylił się do przodu zaciskając pięści.
– Dobrze – zgodził się w końcu. – Powiedzmy, że to prawda, że Leah rzeczywiście straciła pamięć. Co to oznacza, Ken? Co potem? Czy pamięć wraca nagle pewnego pięknego poranka w jednym fantastycznym przebłysku czy jakoś inaczej, możesz mi powiedzieć?
– To, co mówisz, przypomina typowy scenariusz filmowy, ale w życiu nieczęsto tak bywa. Zwykle odzyskiwanie pamięci odbywa się powoli i wyrywkowo. Czasami, chociaż bardzo rzadko, utrata pamięci jest nieodwracalna. W przypadku Leah bardzo trudno cokolwiek rokować.
– Dlaczego?
– Bo w dalszym ciągu nie jesteśmy pewni, co spowodowało amnezję. Leah doznała pęknięcia podstawy czaszki, które z kolei spowodowało lekki obrzęk mózgu. Zbadaliśmy to bardzo dokładnie. Ale Leah od dłuższego czasu była w wielkim stresie, a teraz jeszcze mówisz mi, że zamierzasz się rozwieść. Przyczyny tej amnezji mogą być bardzo różnorodne, zarówno fizjologiczne, jak i emocjonalne. W takich przypadkach sprawa jest szczególnie skomplikowana. A ponadto istnieje tyle anomalii, że trudno o klarowny obraz kliniczny.
– Czy to znaczy, że może się zdarzyć wszystko?
– Tak.
Paul milczał przez jakiś czas.
– Zupełnie nie mogę w to uwierzyć – powiedział wreszcie. – Czy nie wydaje ci się to dziwne, że ona straciła pamięć, a jednocześnie mówi, je i tak dalej? Pielęgniarka twierdzi, że Leah nawet czyta. Na miłość boską, czy nie wydaje ci się to ani trochę podejrzane?
– Nie. – Doktor Holcross zawahał się, w zamyśleniu marszcząc brwi. – Spróbuję ci to wytłumaczyć, Paul – powiedział w końcu. – Stan umysłowy człowieka dotkniętego amnezją przypomina kogoś, kto żył przez wiele lat na innej planecie i cały czas spędzał ucząc się o nas, mieszkańcach Ziemi. Powiedzmy, że ten człowiek zgromadził pewne wiadomości z zakresu języka, obyczajów, a nawet historii i geografii, ale nigdy nic z tego nie doświadczył bezpośrednio. Gdybyś spytał takiego człowieka, co to jest śnieg, zapewne wytężyłby umysł i powiedział ci, że jest to zamarznięty opad, że jest on biały i występuje w zimie. Ale nie miałby zielonego pojęcia, jakie to uczucie, kiedy się chodzi po świeżym skrzypiącym śniegu albo jak ci płatki śniegu spadają na twarz.
Paul spoglądał na lekarza z niedowierzaniem.
– Ja tego naprawdę nie pojmuję, Ken. Jak można pamiętać jedno, a nie pamiętać drugiego?
– Bo traci się zwykle pamięć zdarzeń z własnego życia, a nie ogólną, Paul. Jeszcze ciągle niewiele wiemy na temat działania mózgu. Są w każdym razie różne mechanizmy magazynowania i odtwarzania danych dla różnych rodzajów pamięci. Na podstawie dotychczasowych badań powiedziałbym, że Leah reprezentuje klasyczny przypadek amnezji selektywnej.
– O, z tym się całkowicie zgadzam. Zawsze tak było – powiedział ponuro Paul. – Widać to najlepiej przy próbach wyciągnięcia od niej prawdy. To, czego wolałaby nie mówić, bardzo wygodnie zapomina.
– Paul – powiedział łagodnie lekarz – przecież doskonale wiesz, że nie o tym mówię.
– Jasne, że wiem. Ja tylko ni cholery nie mogę w to uwierzyć. W dalszym ciągu uważam, że jest to jeden z jej typowych numerów i szlag mnie trafia na myśl o tym, że tak łatwo jej się to udaje. Ona śmieje się z nas wszystkich w kułak i czaruje tymi swoimi niewinnymi oczami.
Lekarz ponownie wziął pióro do ręki i przyjrzał mu się z powagą.
– A skoro już mówimy o niewinności, Paul, to jest coś jeszcze, przed czym chciałbym cię przestrzec.
– Mianowicie?
– Wydaje mi się, że Leah nic nie pamięta ze swojego życia. Jest jak małe dziecko, któremu różne rzeczy przytrafiają się po raz pierwszy. Jej bliscy powinni o tym wiedzieć, żeby jej nie krzywdzić.
Paul z napięciem wpatrywał się w lekarza, najwyraźniej pochwyciwszy w jego głosie jakąś szczególną nutę.
– Co chcesz przez to powiedzieć, Ken? O co ci chodzi? Po prostu cię ostrzegam – powtórzył z naciskiem doktor Holcross. – Wiem, że nie wierzysz w to, co ci powiedziałem na temat stanu Leah, a jednocześnie rozumiem twoją złość i rozgoryczenie. Ale jeżeli moja diagnoza jest właściwa, a sądzę, że jest, to w swoim postępowaniu z Leah powinieneś brać to pod uwagę – zakończył, po raz pierwszy podczas tej rozmowy robiąc wrażenie speszonego.
Paul odchylił się na oparcie fotela, złocistymi oczami wpatrując się w lekarza.
– Dotarło do mnie, Ken, co chciałeś powiedzieć. Chciałeś mi powiedzieć, że... O Boże! – zaśmiał się krótko, z goryczą. – Że Leah jest dziewicą, tak?
– Według wszelkiego prawdopodobieństwa – powiedział lekarz stanowczo. – Nie w sensie fizycznym, naturalnie, ale umysłowym i emocjonalnym. Jestem przekonany, że nie zachowała w pamięci żadnych przeżyć seksualnych. Byłaby to dla niej wielka krzywda, gdyby została potraktowana. .. w jakiś bezduszny sposób – zakończył po chwili niezręcznego milczenia.
– Ken, jej prawie nie widać spod bandaży, a ja naprawdę nie jestem aż takim potworem.
– Jej obrażenia szybko się zagoją – powiedział lekarz. – Ale proces odzyskiwania pamięci będzie długi. I pamiętaj: w sensie emocjonalnym Leah jest teraz bardzo wrażliwa i całkowicie bezbronna.
– Do diabła – mruknął Paul. – Nie uważasz, że ta cała sprawa jest dosyć śmieszna? Leah dziewicą! – Zamilkł z twarzą ściągniętą bólem i goryczą.
– Ja mam na myśli nie tylko sprawy seksualne, Paul – powiedział lekarz. – Po prostu ostrzegam cię, że mogą być kłopoty, Ona naprawdę potrzebuje teraz ochrony.
– Ale nie przede mną. – Paul wstał nagle i krótko skinął lekarzowi głową. – Jeśli o mnie chodzi, Leah jest całkowicie bezpieczna, zapewniam cię, Ken. Od roku jej nie tknąłem i nie zamierzam nic w tej sprawie zmieniać. Więcej: nic mnie do tego nie skłoni. Możesz być zupełnie spokojny, Paul ponownie skinął głową, odwrócił się i wyszedł. Lekarz zobaczył jeszcze w drzwiach jego szerokie ramiona i usłyszał odgłos kroków w korytarzu.
Ken Holcross siedział jeszcze jakiś czas przy biurku i z wyrazem troski na łagodnej twarzy patrzył na fotel, w którym przed chwilą siedział jego młody gość.
Paul Tempie zatrzymał swój sportowy samochód na poboczu drogi, wysiadł powoli, postawił kołnierz płaszcza, chroniąc się przed przenikliwym kwietniowym wiatrem i wsadził ręce głęboko do kieszeni.
Podszedł do porośniętego trawą brzegu rzeki i patrzył na koronkowe okruchy coraz cieńszego lodu gromadzące się wokół przybrzeżnych skał.
W górze zbierały się chmury jak wyładowane perłami galeony, które gładko sunęły po oślepiającym szafirze oceanu. Wiatr marszczył powierzchnię wody, niosąc z sobą zapach wilgotnej ziemi, młodej trawy i jeszcze nie rozkwitłych kwiatów. Atmosfera kwietniowego poranka zawierała w sobie obietnicę czegoś lepszego, radosne poczucie nadziei i odnowy.
Ale piękno dnia nie docierało do Paula. Na jego twarzy malowały się niepokój i rozpacz, a cała postawa świadczyła o bezsilności i zwątpieniu. Bezmyślnie kopał kamyki na żwirowatej plaży, myśląc o niedawnym spotkaniu z psychologiem. Nie był z siebie dumny – ze swego zachowania, z tego, co mówił, z uczuć, z jakimi się zaradził. Przygarbił się, podniósł głowę i obserwował szybującego w górze ptaka, by jednak po chwili znów powrócić do smętnego wpatrywania się w wodę.
To było właśnie najgorsze w jego małżeństwie z Leah, pomyślał, z niesmakiem wspominając niedawną rozmowę. Życie z tą kobietą zrobiło z niego zupełnie innego człowieka, kogoś, kim sam często pogardzał. Przecież nie zawsze był taki zimny i nieprzejednany.
Ale, powiedział sobie, są jakieś granice tego, co człowiek może wytrzymać. Jak długo jest w stanie znosić upokorzenia i udrękę?
Pomyślał o diagnozie lekarza i o Leah, takiej bladej i kruchej w szpitalnym łóżku, z tą nową dziwną chłopięcą fryzurą i pięknymi, smutnymi oczami, które kryły duszę potwora.
To właśnie te oczy oczarowały go przed laty, kiedy poszedł z kolegami na drinka do baru, gdzie Leah obsługiwała gości. Patrzył na nią jak urzeczony. Nigdy dotychczas nie widział takich oczu – wielkich, brązowych, ze złocistymi ognikami, ukrytych pod firankami gęstych, ciemnych rzęs. Był wtedy bardzo młody, miał zaledwie dwadzieścia pięć lat, i szybko się zorientował, że zarówno ciało, jak i twarz dziewczyny nie ustępują oczom. Było w niej coś, co go przyciągało z magiczną wręcz siłą. Jakiś uwodzicielski urok, widoczny przy każdym jej ruchu, obiecującym niezgłębioną tajemnicę.
Po kilku dalszych wizytach w barze zainteresowanie Paula dziewczyną stało się wręcz obsesyjne. Prześladowała go zarówno w snach, jak i na jawie, usuwając z jego myśli wszystko inne. Paul nie miał rodziców ani rodziny, która by go ostrzegła przed takim związkiem, a rady przyjaciół okazały się bezskuteczne.
– Paul – mówili mu – zastanów się, co ty właściwie o niej wiesz.
Masz zamiar się z nią ożenić, uczynić ją dziedziczką swojej bajecznej fortuny, nie wiedząc na dobrą sprawę, kim ona jest. Czyś ty naprawdę oszalał?
Była to prawda, że żeniąc się z Leah wiedział o niej bardzo niewiele. A co dziwniejsze, po pięciu latach małżeństwa wiedział niewiele więcej. Z pewnością mniej niż Ken Holcross. Od czasu do czasu lekarz wspominał o jakichś przykrych przeżyciach z dzieciństwa, o których starała się zapomnieć, ale ona sama nigdy nie opowiadała Paulowi o swojej rodzinie czy przeszłości.
– Nie mam rodziny, tak samo jak ty – powiedziała mu kiedyś radośnie. – Jeśli ci to przeszkadza, to trudno. W każdym razie masz mnie taką, jaka jestem.
Paul kochał ją wtedy bardzo, podobała mu się jej brawura, zawadiacki, beztroski stosunek do spraw własnego życia. Paul Tempie, wychowany w luksusie, był jedynym synem bogatych, starych i zwariowanych na jego punkcie rodziców. Nigdy nie cierpiał niedostatku ani nie wiedział, co to kłopoty – aż do wieku lat dwudziestu paru, kiedy to jego rodzice umarli na raka w odstępie półrocznym, pozostawiając mu nieprawdopodobne bogactwo i poczucie samotności. Nie wyobrażał sobie nawet, jak wyglądało życie Leah, zanim się poznali. Napełniała go podziwem myśl o młodziutkiej dziewczynie, która znalazła w sobie tyle odwagi, by stawić czoło życiu w wielkim mieście. W dzień chodziła do college'u, a wieczorami podawała w barze drinki, zbierając napiwki i starając się wyglądać świeżo i ładnie.
Później naturalnie zorientował się, że te studia to zwykła bujda. Nigdy nie była na żadnej uczelni, skończyła jedynie kurs dla barmanów. Wymyśliła to, żeby zrobić na nim wrażenie. To kłamstwo przyszło jej równie łatwo jak wszystkie inne.
Bo Leah Temple była patologicznym łgarzem, kobietą, która snuła skomplikowane pajęczyny kłamstw dla samej przyjemności oszukiwania. Czuła się dobrze w atmosferze ryzyka, intrygi i sensacji, jaka zawsze towarzyszyła jej w życiu niebezpiecznie bliskim katastrofy. Dreszcz emocji znajdywała w spacerowaniu po napiętej linie nad przepaścią pełną potworów.
Życie z Paulem szybko ją znudziło. Pieniądze naturalnie stanowiły miłą odmianę, ale na krótko. Nie wystarczyły, by zaspokoić nieustającą potrzebę przygody jej nigdy nie nasyconego ducha. Mimo swojego bogactwa Paul bowiem był człowiekiem, który cenił sobie zacisze domowe z jego prostymi radościami – ciepłem, rozmową i wzajemną bliskością. Żeniąc się żywił dziecinną wiarę w to, że żona będzie z nim dzieliła te upodobania i że razem stworzą swoim dzieciom miły, szczęśliwy dom.
Ale dzieci nie było, a jego małżeństwo szybko zamieniło się w ponury koszmar udręki, przykrych incydentów na granicy przestępstwa, wstydliwych kłamstw i karczemnych, upokarzających dla Paula awantur.
Z pewnością już dawno by się z nią rozwiódł, gdyby nie te cudowne rzadkie chwile, kiedy Leah od nowa czarowała go swoją dawną osobowością wesołej, beztroskiej trzpiotki. Paul nigdy nie wiedział, kiedy to nastąpi i jak długo potrwa. Za każdym razem zaskoczony, był potem tym bardziej rozgoryczony i zły, kiedy Leah na powrót stawała się zimną, wyrachowaną kobietą, której nienawidził.
Najbardziej jednak bolesny był w tym wszystkim fakt, że mimo żałosnego nieporozumienia, jakim było ich małżeństwo, Paul w sensie fizycznym w dalszym ciągu pragnął Leah. I mimo że ich stosunki seksualne od dawna już cechowała pustka rozgoryczenia, w dalszym ciągu nie mógł przezwyciężyć pragnienia tego jedynego ciała, któremu zawdzięczał tak głębokie fizyczne spełnienie.
Pogardzał sobą za tę słabość i bardzo konsekwentnie unikał okazji do tego rodzaju kontaktów z żoną. Kiedy powiedział lekarzowi, że od ponad roku nie tknął Leah, nie było w tym odrobiny przesady. Ale naturalnie nikt nie wiedział, jak wiele go to kosztowało i jak bardzo czasami miał ochotę wtargnąć do jej pokoju i wziąć ją siłą.
A zresztą, co tu mówić o sile. Prawdopodobnie z początku opierałaby się trochę, żeby go podniecić, a potem poddałaby się, by czerpać okrutną przyjemność z jego porażki i wyśmiewać jego uczucia. Nawet teraz widział, jak światło księżyca gra na jej białej szyi, a złotobrązowe oczy lśnią w ciemności...
Potrząsnął głową, żeby wymazać z pamięci ten obraz; czuł się podle i nieswojo. Przypomniało mu się delikatne ostrzeżenie doktora Holcrossa, dotyczące obecnego stanu psychicznego Leah.
– Dziewica – mruknął i w wiosennym wietrze usłyszał jej ironiczny śmiech.
Wzdrygnął się patrząc tępo na wodę. Nagle ogarnęła go przemożna chęć, żeby wsiąść do samochodu, wrócić do doktora Holcrossa i powiedzieć mu, że jednak nie weźmie Leah do domu.
W ubiegłym miesiącu, kiedy już podjął decyzję o rozwodzie, zrobiło mu się dziwnie lekko na sercu. Po raz pierwszy od dawna poczuł się czysty, swobodny i pełen nadziei, że jego koszmar wreszcie się skończy, a on odbuduje sobie życie. Myśl o tym, że z powrotem się w to wszystko wpakuje, wydała mu się nie do zniesienia.
Ze znużeniem przypomniał sobie rozmowę i stanowcze zapewnienia Kena, że Leah nie udaje.
No dobrze, ale jeśli nawet, to co? Co z tego, jeśli rzeczywiście cierpi na amnezję, nie wie nic o sobie i swoim miejscu na świecie i jest tak bezbronna, jak twierdzi lekarz? Jakim potworem musiałby być mąż takiej osoby, żeby ją w tej sytuacji wyrzucić na bruk?
Takim samym potworem jak ona, pomyślał Paul z goryczą. Bez wahania zrobiłaby to samo ze mną, gdyby tylko odpowiadało to jej celom.
Niemniej wiedział, że nie może być tak bezlitosny. Gdyby odpowiedział jej pięknym za nadobne, zniżyłby się do jej poziomu i jego życie straciłoby wszelką wartość.
Twarz Paula nabrała surowego wyrazu.
Dobrze, niech wraca do domu, postanowił. Niech wraca na miesiąc i radzi sobie z tą łamigłówką. Jeśli chociaż na chwilę straci czujność, a on złapie ją na mistyfikacji, wtedy bez skrupułów wyrzuci na bruk. A tymczasem popatrzy sobie z przyjemnością, jak będzie udawała niewiniątko.
Usta Paula wykrzywił niewesoły uśmiech, jego twarz stężała. Odwrócił się, wdrapał na porośnięty trawą brzeg i, w dalszym ciągu nieświadom łagodnego piękna śpiącej prerii, ruszył w stronę swojego małego samochodu.
– To miasto, w którym mieszkamy, nazywa się Calgary – powiedziała Doris oznajmującym tonem. – Jaka to prowincja, Leah?
– Alberta – odparła posłusznie Leah. – Kanada? – dodała siedząc na łóżku po turecku i patrząc, jak Doris pakuje przybory toaletowe do niewielkiej skórzanej torby z przegródkami.
– Zgadza się. Co za piękna torba – wyraziła zachwyt Doris. – Cały taki komplet musi kosztować tysiące dolarów. Masz cały komplet?
– Nie wiem – odparła Leah nachylając się i ciekawie spoglądając na torbę. – Skąd ta torba?
– Przyniósł ją twój mąż, razem z różnymi rzeczami osobistymi i ubraniem, które zaraz włożysz. Popatrz, na tej torbie koło rączki są twoje złote inicjały: LJT.
– O – powiedziała Leah z powrotem sadowiąc się na łóżku i robiąc zatroskaną minę.
– Nie pamiętasz? – Doris z niepokojem spojrzała na swoją pacjentkę. – Był tu wczoraj wieczorem, jak spałaś, i przyniósł ten dres, w którym jesteś, jakieś buty, torbę z kosmetykami i szczotki do włosów...
Ale Leah nie słuchała. Siedziała napięta pośrodku łóżka obserwując ciemne ręce Doris, która pakowała jej rzeczy do skórzanej torby.
– Ja nie chcę iść, Doris – powiedziała nagle.
– Dokąd?
– Tam, gdzie on mieszka. Ja nie chcę tam iść. Wolę zostać w szpitalu.
– Ależ, kochanie, tam jest twój dom – rzekła łagodnie Doris. – To jest nie tylko miejsce, w którym on mieszka, ale także miejsce, w którym mieszkasz ty. I podobno bardzo piękne.
– A jakie ono jest?
– To jest duży dom na wsi, jakieś dwadzieścia kilometrów od granicy miasta.
Leah skrzywiła się.
– A czy on jest farmerem?
– Kto, twój mąż? – Doris zachichotała. ~ W żadnym razie, chyba że to jego hobby. Trzyma tę posiadłość głównie dla przyjemności. Jest właścicielem i dyrektorem fabryki, która produkuje specjalne urządzenia dla szybów naftowych na całym świecie. I podobno jest jednym z najbogatszych ludzi w okolicy.
Leah przez chwilę zastanawiała się nad znaczeniem słowa „najbogatszy", ale wkrótce dała za wygraną.
– Chciałabym, żebyś ze mną poszła – powiedziała nieśmiało. Czułabym się znacznie lepiej, gdybyś tam ze mną była.
Doris roześmiała się i pogłaskała Leah po policzku.
– I mnie, kochanie, będzie ciebie brak, ale zobaczysz, jak się wspaniale poczujesz w domu. Jest tam, jak słyszę, jakaś kobieta, która mieszka na miejscu, i dwójka dzieciaków, zdaje się, że w wieku moich.
Leah rozpromieniła się patrząc z zainteresowaniem na pielęgniarkę.
– Masz dzieci, Doris?
– Jasne. Chłopaka i dziewczynkę, są teraz w najgorszym wieku.
– Jakie to musi być cudowne mieć dzieci – powiedziała Leah ze wstydem i zawiesiła głos. – Aleja chyba nie. ja chyba nigdy nie miałam dzieci, prawda?
Doris zawahała się patrząc ze współczuciem w piękne oczy kobiety i zastanawiając się, co ma jej odpowiedzieć.
Z papierów Leah Temple wynikało, że nigdy nie urodziła dziecka. Doktor Holcross powiedział, że w czasie swojego małżeństwa brała w tajemnicy przed mężem pigułki antykoncepcyjne. Co by wskazywało na to, że jej mąż chciał dzieci, a ona nie.
Jeszcze o tym należałoby porozmawiać z lekarzem, pomyślała Doris i zanotowała sobie sprawę w pamięci. Ktoś musi przecież wyjaśnić Leah, na co są różne leki, które ma brać.
– Nie, kochanie – powiedziała głośno pielęgniarka z uśmiechem na szerokiej twarzy. – Nigdy nie miałaś dzieci.
– Ciekawe dlaczego. To musi być bardzo miłe, mieć takie maleństwo i mocje tulić do siebie – rzekła Leah rozmarzonym głosem. – Powiedz, Doris, prawda?
– Prawda – odparła Doris, która zatrzymała się w pół gestu z jakimś zwiewnym koronkowym drobiazgiem w ręku. – Tak, to jest rzeczywiście cudowne uczucie. A teraz – dodała szybko zmieniając temat – jeszcze raz musimy to wszystko powtórzyć. Przeczytałaś tę listę, którą ci przygotowałam?
Leah skinęła głową.
– I pamiętasz, jak masz o siebie dbać i czego oczekiwać od własnego ciała?
Leah znów posłusznie skinęła głową.
– Dobrze – powiedziała Doris. – Jesteś naprawdę bystrą dziewczynką, uczysz się tak szybko, że mogę być o ciebie spokojna. Ale na wypadek, gdybyś czegoś ode mnie potrzebowała, zapisałam ci tu mój numer telefonu w szpitalu i dyżury, żebyśmy mogły być w kontakcie. Ale gdybyś miała jakieś wątpliwości, a nie mogła się ze mną porozumieć, to możesz zawsze zapytać tę kobietę, która tam u was mieszka. Jestem przekonana, że chętnie ci pomoże.
– Anna – mruknęła Leah pod nosem. – Ona się nazywa Anna McBride.
– To prawda. A jej mąż?
– Bob.
– A dziewczynki?
– Zaraz, chwileczkę... Bonnie, starsza, i... i Allie?
– Tak. Tak mówi doktor Holcross. A twój mąż?
– Paul Tempie.
– A skąd ta smutna mina? – zapytała Doris wpatrując się w śliczną owalną twarzyczkę Leah, na której zaczynały już blednąc siniaki.
– Och, Doris... – Leah urwała, odwróciła się nagle i oczami pełnymi łez patrzyła tępo przez okno. Doris usiadł na na łóżku i, przygarnąwszy kruchą kobietę do swego obfitego łona, głaskała ją delikatnie po drżących plecach.
– No, co się stało, kochanie? O co chodzi?
Leah łkała przez chwilę wtulona w miękki biust Doris, po czym odsunęła się i zagryzła wargę, usiłując się opanować.
– O niego – wyszlochała wreszcie. – O Paula, mojego męża.
– A co z nim? – zapytała szybko Doris.
– On mnie nienawidzi! – Leah spojrzała na starszą kobietę z cierpieniem w oczach. – Po prostu nienawidzi.
– Ale co ty opowiadasz! Jak ci mogło coś podobnego przyjść do głowy!
– Mówię ci, Doris, on mnie nie znosi. On mnie uważa za okropnie złego człowieka.
– No, to już są zupełne bzdury, Leah. Rozumiem, że w swoim małżeństwie przeżywaliście najróżniejsze problemy, ale to nie znaczy, że mąż ma cię nienawidzić. Wiele małżeństw się kłóci i sprzecza, ale potem się godzą i wszystko wraca do normy. U nas w domu tak jest bez przerwy.
– Ale gdybyś widziała, Doris, jak on na mnie patrzy – wyszeptała Leah spoglądając na pielęgniarkę bezradnym, pełnym bólu i dziecinnej prośby wzrokiem. – Był tutaj dwa razy i za każdym razem chciałam, żeby sobie poszedł, bo było tak oczywiste, że on mnie... że on mnie...
– Zapomnij o tym wszystkim, Leah – powiedziała Doris stanowczym tonem. – Przestań się zadręczać i skup się na tym, żeby jak najszybciej wydobrzeć. Nie martw się takimi bzdurami. Nie wmawiaj w siebie, że on cię nienawidzi. On po prostu nie wszystko rozumie, jeśli chodzi o twój obecny stan, i to go denerwuje. A teraz idziesz do domu i nie zawracaj sobie głowy bzdurami. Powoli odzyskasz pamięć i wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Słyszysz mnie, Leah?
– Tak – odparła Leah. – Ale co by było, gdyby.. , – Nie ma żadnego gdyby. Masz robić, co ci mówię, i nie chcę już więcej słyszeć o żadnej nienawiści. A teraz pora na drzemkę.
Doris energicznie zaczęła się krzątać po niewielkim pokoiku zasłaniając okna, spulchniając poduszki i otulając Leah stertą puszystych koców.
Przed wyjściem pozbierała papiery i raz jeszcze rzuciła okiem w stronę kruchej postaci leżącej pod kocami.
Na korytarzu stała chwilę z zatroskaną twarzą, po czym ruszyła w stronę dyżurki pielęgniarek, postanawiając porozmawiać z doktorem Holcrossem o Leah i jej mężu, zanim pacjentka wyjdzie ze szpitala.
– On ją dzisiaj przywozi. Po południu, zaraz po lunchu.
Bonnie McBride skinęła głową, pakując do ust kolejne czekoladowe ciastko. Spieszyła się, żeby zdążyć zjeść jak najwięcej przed przyjściem matki.
– Wiem, ty głupia – powiedziała z pełną buzią do młodszej siostry. – Mama nam wczoraj mówiła.
– Tak, mówiła? Ale tego na pewno nie wiesz, mądralo.
– Dziesięcioletnia Allie McBride położyła śrubokręt na stole i podparła się łokciami patrząc na siostrę.
– Czego niby nie wiem? – zapytała ostrożnie Bonnie, przełknąwszy ostatni kęs.
– Że ona jest stuknięta – odparła Allie z chytrą miną. – Ma nierówno pod sufitem. Świruje.
– Pani Tempie? – zapytała Bonnie z niedowierzaniem.
– Tak. – Allie wzięła do ręki śrubokręt i popatrzyła na swoją deskorolkę. – To pewnie nawaliło jedno z tych łożysk – powiedziała z namysłem. – Chyba poproszę tatę, żeby sprawdził.
Bonnie siedziała z kolejnym nadgryzionym ciastkiem w pulchnej ręce, w dalszym ciągu nie spuszczając zdumionego wzroku z młodszej siostry.
Allie McBride, chuda, piegowata i podobna do chłopaka, miała rude włosy i ciemnozielone oczy. Była nadzieja, że kiedyś wyrośnie na piękną pannę, ale na razie, w obszarpanej czarnej koszulce gimnastycznej, spłowiały eh połatanych dżinsach i dziurawych trampkach nie robiła najlepszego wrażenia.
Zwłaszcza z taką chytrą miną, pomyślała z niesmakiem Bonnie, – Nie wierzę ci – powiedziała spokojnie, wpychając do buzi resztę ciastka. – Zmyśliłaś to, Allie. Bujasz bez przerwy.
– Co? – zaprotestowała wojowniczo Allie. – To ty tak uważasz. Jak nie przestaniesz się obżerać tymi ciastkami, to mama cię zabije – dodała od niechcenia, przyglądając się uszkodzonemu łożysku, – Zamknij się – burknęła w odpowiedzi Bonnie.
– A skąd wiesz? – spytała przełknąwszy resztkę ciastka i łakomie spoglądając na te, które jeszcze zostały.
– Że ona jest stuknięta? Słyszałam, jak mama rozmawiała ze szpitalem przez telefon. Mówili jej, jak trzeba się nią opiekować i w ogóle. Oberwała porządnie w głowę, no i jest stuknięta. Kuku na muniu.
– Nie wierzę – powtórzyła Bonnie.
Jej twarz i głos były spokojne, ale dziewczynka wyraźnie robiła wrażenie wstrząśniętej. Pomyślała o Leah Temple, szczupłej i eleganckiej, z pięknymi oczami i włosami, ubranej w modne, pachnące ciuchy, z ironicznym uśmiechem i chłodnym srebrzystym chichotem.
– Hej, ty, skąd wzięłaś ten cały makijaż? – zapytała nagle Allie, przyglądając się siostrze z bliska. Jezu, spójrz do lustra, Bonnie! Masz cienie do powiek, tusz i wszystko.
Pulchna twarzyczka Bonnie zarumieniła się ze wstydu.
– Zamknij się! – syknęła spoglądając nerwowo przez ramię w stronę drugiego pokoju, w którym warczał odkurzacz.
– Wlazłaś do pokoju Leah, jak jej nie było, co? Przyznaj się – powiedziała Allie, nie speszona wściekłym spojrzeniem siostry. – Ukradłaś te wszystkie kosmetyki z pokoju pani Tempie, tak? Poczekaj, niech no tylko przyjdzie mama, to zobaczysz, nie pozbierasz się!
– Ja tego wcale nie ukradłam! – odparła ze złością Bonnie, wykrzywiając buzię w grymasie oburzenia. – Ja to znalazłam w śmieciach! Ona zawsze wyrzuca prawie nowe rzeczy i wyjęłam sobie z jej kosza kilka kosmetyków, zanim mama tam posprzątała.
– To dobrze, że ona jest stuknięta, bo inaczej zaraz by się połapała, że grzebałaś w jej rzeczach i by ci było głupio.
– Kto jest stuknięty? – zapytała nagle Anna McBride, wchodząc do pokoju ze ścierką i pastą do polerowania mebli.
Dziewczynki, speszone, wymieniły spojrzenia. W oczach Bonnie pojawił się wyraz złośliwego triumfu.
– Pani Tempie – oznajmiła z niewinną miną. – Allie słyszała, jak rozmawiałaś o tym przez telefon. Ona mówi, że ktoś ci powiedział, że pani Tempie jest stuknięta.
Bonnie wymieniła kolejne krótkie spojrzenie z siostrą, która patrząc na nią spode łba kręciła się niespokojnie na krześle. Tymczasem Bonnie, spuściwszy oczy, czekała spokojnie, aż się rozpęta piekło.
Na sympatycznej, piegowatej twarzy Anny McBride pojawił się rumieniec. Wziąwszy się pod boki groźnie spoglądała na swoją młodszą córkę, która odziedziczyła po niej szczupłą figurę i karnację.
– Alicjo! Znów podsłuchiwałaś z drugiego telefonu, przyznaj się!
– Nie podsłuchiwałam! – powiedziała naburmuszona Allie. – Po prostu podniosłam słuchawkę, żeby zadzwonić do Robbie'ego, i ty akurat rozmawiałaś, więc przypadkiem usłyszałam, i już. Słyszałam, jak pielęgniarka ci mówiła, że pani Tempie zwariowała.
Ta pielęgniarka nic podobnego nie mówiła – rzekła stanowczo Anna. – Pani Tempie straciła pamięć i to wszystko. Przez jakiś czas musimy być dla niej wszyscy bardzo dobrzy i pomóc jej wrócić do zdrowia.
– Strąciła pamięć? – zapytała Allie kręcąc się niespokojnie na krześle i wymachując śrubokrętem. – A jak to można stracić pamięć?
– Zwyczajnie. Na razie niewiele pamięta, ale lekarze twierdzą, że wkrótce wszystko sobie przypomni.
– Nawet jak się nazywa? – zapytała Allie. – Nie pamięta swojego imienia i w ogóle, mamo? A nas pamięta?
– Nie wiem – odparła Anna. – Musimy poczekać, aż Paul przywiezie ją do domu i wtedy sami się przekonamy.
– Ona jest beznadziejna, ja jej nie cierpię – powiedziała spokojnie Allie. – Paul jest fajny, a jej bezczelności nie znoszę.
– Allie! – przywołała ją do porządku matka, zerkając jednocześnie przez ramię w stronę pokoju, gdzie czekał odkurzacz.
Bonnie rzuciła okiem na twarz matki, wyraźnie niezadowolona, że Allie znów uszło na sucho.
– Nie uważasz, mamo, że podsłuchiwanie czyichś rozmów telefonicznych jest obrzydliwe? – powiedziała ignorując kolejne groźne spojrzenie siostry. – Niech ona przestanie, ja mam tego dość.
Anna popatrzyła, w roztargnieniu na swoją starszą córkę, a następnie nachyliła się, żeby przyjrzeć jej się z bliska.
– Bonita! – zawołała. – A co ty masz koszmarnego na twarzy!
Proszę iść i natychmiast to zmyć. Czy to ty zjadłaś te wszystkie ciastka? Och, Bonnie. – Złość Anny przeszła nagle w smutek.
Bonnie spojrzała zimno na Allie, na której twarzy pojawił się uśmieszek przewrotnego triumfu.
– Idź, Bonnie, i umyj się – powtórzyła Anna zmęczonym głosem.
– A potem przynieś pocztę. Przyda ci się trochę ruchu po zjedzeniu tych wszystkich kalorii.
Powoli, zawstydzona, Bonnie poszła do łazienki i zmyła z twarzy pracowicie nałożony makijaż, a następnie kuchennymi drzwiami wymknęła się do ogródka i ruszyła w stronę furtki, gdzie była skrzynka na listy.
Bonnie McBride przed dwoma miesiącami skończyła trzynaście lat. Po ojcu mała i krępa, miała jego jasne włosy i niebieskie oczy i buzię śliczną jak aniołek. Ale cała ta uroda ginęła w zwałach tłuszczu – pucołowatych policzkach, grubej talii i udach, które ocierały się o siebie, kiedy Bonnie szła.
Niechętnie oddalała się od domu. Jej długie, piękne włosy lśniły w słońcu, a tłuste ciało kołysało się z boku na bok niezdarnie; Idąc, cały czas rozpamiętywała zdumiewającą wiadomość, że pani Tempie ma coś nie w porządku z głową.
Amnezja, myślała. Tak się to nazywa, kiedy człowiek nic nie pamięta. Słyszała o takiej chorobie, aczkolwiek zupełnie nie mogła jej sobie skojarzyć z panią posiadłości, w której mieszkali.
W wyobraźni dziewczynki Leah Temple jawiła się zawsze jako wielka, groźna postać, okrutna bogini z czasów starożytnych. Wszystko, co robiła, było piękne, kuszące i złe. Tak, Bonnie wiedziała, że ta kobieta jest zła, ale jej zło miało w sobie coś pociągającego i nieodpartego, budziło nabożny lęk.
Bonnie wprost nie mogła sobie wyobrazić Leah Temple słabej, skrzywdzonej, potrzebującej pomocy.
Przetarła oczy, które w dalszym ciągu ją piekły po niedokładnym zmyciu tuszu.
Złość na siostrę buchnęła nagłym płomieniem, który wypalił się szybko, ustępując miejsca uldze, jaką sprawiła jej przyniesiona przez Allie wiadomość. Bo w gruncie rzeczy Bonnie niepokoiła się bardzo na myśl o tym, co to będzie, jak pani Tempie wróci do domu i zorientuje się, że myszkowała w jej pokoju.
Nie wszystkie bowiem jej rzeczy Bonnie znalazła w koszu na śmieci. Większość owszem, ale wzięła sobie również kilka drobiazgów ze złoto-kryształowej patery, która stała na dużej komodzie. Przeszukała nawet w popłochu kilka szufladek, z nabożnym lękiem dotykając zwiewnych koronkowych staniczków i majteczek.
Allie ma rację, myślała z rozpaczą. Gdyby pani Tempie kiedykolwiek się dowiedziała, że Bonnie grzebała w jej rzeczach, byłaby wściekła. Nie dlatego, żeby tych rzeczy potrzebowała. Leah Temple była marnotrawna i rozrzutna, często wyrzucała różne drobiazgi dlatego tylko, że jej się znudziły, to znów, powodowana kaprysem, rozdawała naprawdę kosztowne rzeczy.
Kiedy Bonnie była młodsza, często przychodziła do dużego domu, kiedy jej matka tam sprzątała, w nadziei, że pani Tempie da jej naszyjnik z kryształków, ładną jedwabną chustkę czy nowy flakonik perfum.
Ale ostatnio, przed wypadkiem, po którym trafiła do szpitala, pani Tempie jakoś nie miała nastroju do dawania prezentów. A nawet, co gorsza, od kilku miesięcy zrobiła się bardzo niesympatyczna. Nie pominęła żadnej okazji, żeby spytać, kiedy wreszcie Bonnie osiągnie wzrost stosowny do swojej wagi, czy jak długo jeszcze zamierza obrastać w ten dziecięcy tłuszcz.
– Taki tłuszcz – powiedziała jej kiedyś z okrutnym uśmieszkiem – jest ładny u niemowlaków, ale nie u dziewczynek i kobiet. Ty naprawdę, mała, musisz coś z tym zrobić. Coraz bardziej przypominasz worek tłuszczu.
Bonnie aż zatkało, kiedy sobie o tym przypomniała. W dalszym ciągu była wstrząśnięta złośliwością pani Tempie, do dziś przeżywała męki na samo jej wspomnienie.
A najdziwniejsze było to, że kiedy Leah pozwalała sobie na te złośliwości, Bonnie wcale jeszcze nie była taka tłusta. Kilka miesięcy temu miała zaledwie trzy czy cztery kilo nadwagi.
Ilekroć Bonnię sobie o tym przypominała, odczuwała dojmujący ból, który – paradoksalnie – mogła ukoić tylko jedzeniem. Czuła się lepiej, kiedy żuła i przełykała. Jedzenie przynosiło jej ulgę, chroniło przed szyderczym śmiechem Leah, przed jej złocistobrązowymi oczami. A teraz, pomyślała z rozpaczą wspominając świeżo zjedzoną stertę ciastek, pewnie ma już z piętnaście kilo nadwagi i wydaje się, że już nic się w tej sprawie nie da zrobić.
Łzy napłynęły jej do oczu. W przypływie nienawiści do siebie, do tłuszczu, w który obrosła, do swojej siostry, do Leah Temple i do wszystkich, którzy jej mówili niemiłe i okrutne słowa, zaczęła się walić pięściami po bokach.
Wyjęła pocztę i przeglądając japo kolei sprawdzała, czy nie ma czegoś dla niej, chociaż rzadko cokolwiek do niej przychodziło.
Allie bez przerwy dostawała korespondencję, ponieważ prosiła w listach o wszystko – od darmowych broszurek poświęconych sprawom środowiska do magicznych piór, którymi można było pisać pod wodą.
„Szanowni Państwo" – pisała Allie siedząc przy kuchennym stole i ściskając długopis w brudnej ręce. – „Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby Państwo zechcieli mi przysłać"...
– Głupia szczeniara – mruknęła Bonnie na głos, w dalszym ciągu paląc się ze wstydu na wspomnienie nieszczęsnego makijażu i komentarzy matki na temat zjedzonych przez nią stert ciastek.
Przyspieszyła kroku, przypomniała sobie bowiem nagle, że wczoraj w stoliku nocnym ukryła dużą tabliczkę czekolady, i teraz poczuła gwałtowne łaknienie – marzył jej się cudowny, bogaty smak i wspaniały gładki brąz, w którym nieraz znajdowała pociechę.
Bonnie tak była zaabsorbowana myślą o czekoladzie i o tym, jak ją wynieść z domu nie zwracając na siebie uwagi, że nie usłyszała zatrzymującej się ciężarówki.
– Cześć, jak się masz – powiedział znajomy głos. Serce skoczyło Bonnie do gardła i zaczęło się boleśnie tłuc o żebra. Zarumieniła się i usiłowała przybrać obojętny wyraz twarzy.
– Cześć, Jody. – Miała nadzieję, że jej głos zabrzmiał chłodno i wyniośle jak głosy pań z telewizji.
Jody Muller oparł smagły łokieć na oknie ciężarówki i uśmiechnął się do niej. W szoferce tłoczyła się trójka dzieciaków, chłopiec i dwie dziewczynki, ale Bonnie była zbyt wystraszona, żeby próbować je rozpoznać. Widziała tylko plątaninę włosów, spłowiałe dżinsy i słyszała wysoki śmiech chłopaka i chichot dziewczynek.
– Ładna pogoda – zagadnął Jody, jadąc w żółwim tempie koło Bonnie, która noga za nogą wlokła się do domu.
– Tak – odparła, rozpaczliwie pragnąc, żeby Jody już sobie pojechał.
Bonnie kochała Jody'ego Mullera dosłownie każdą cząstką swego ciała. Setki godzin spędzała rozpamiętując, jak cudownie jego ciemne włosy zwijają się nad uszami w kędziory, a ciemne brwi wznoszą się ukośnie w górę, jakby Jody stale o coś pytał. W ciemnościach swego pokoju stale marzyła o tym starszym o cztery lata chłopaku, który mieszkał kilka kilometrów dalej przy tej samej drodze. Widziała w marzeniach, jak trzymając się za ręce spacerują razem w jakimś mglistym miejscu, zielonym i pełnym kwiatów. W tych snach na jawie Bonnie miała zawsze białą koronkową sukienkę, która muskała japo nogach, i biały kapelusz. Potrząsała włosami w słońcu, pełna wdzięku, piękna i szczupła.
Bo w swoich marzeniach Bonnie była zawsze szczupła. Niestety, rzeczywistość w niczym ich nie przypominała. I Bonnie miała zawsze coś dowcipnego do powiedzenia, tak że Jody patrzył na nią pełen podziwu, jak faceci z wideoklipów z muzyką rockową na swoje dziewczyny. Ale kiedy Bonnie rzeczywiście spotkała Jody'ego – w mieście, w szkole czy tak jak teraz na drodze – była rozpaczliwie skrępowana i małomówna, zwłaszcza gdy ktoś mu towarzyszył.
– Hej, mała, czy ty wiesz, dokąd idziesz? – spytał Jody, w dalszym ciągu jadąc tuż koło niej.
– Jasne, że wiem – mruknęła Bonnie, której pulchną buzię oblał rumieniec. – Idę do domu.
– Tam? A ty tam mieszkasz? – zapytał Jody, udając zdziwienie.
Bonnie spojrzała na niego szybko, po czym odwróciła się nie wiedząc, do czego chłopak zmierza. Przecież dobrze wiedział, gdzie ona mieszka, prawie całe życie byli sąsiadami.
– Hej, mała – Jody nie dawał za wygraną. – Pytałem cię, czy ty tam mieszkasz?
– Tak – odparła Bonnie z rozpaczą.
– Po prostu tylko chciałem sprawdzić. A wiesz dlaczego? Bonnie milczała, bojąc się następnych słów Jody'ego.
– No, wiesz dlaczego?
– Nie – odpowiedziała cichym, zdławionym głosem.
– Bo słyszałem, że wczoraj w nocy uciekł z cyrku słoń.
Pomyślałem, że to może ty.
Jody dodał gazu i odjechał w tumanach kurzu, rechocząc ze śmiechu i pozostawiając Bonnie upokorzoną i tak zrozpaczoną, że nie była w stanie nawet uronić łzy.
Leah siedziała spokojnie na przednim siedzeniu małego samochodu Paula Temple'a i ze zdumieniem wyglądała przez okno. Świat przemykał obok, oślepiając żywością kolorów szczególnie jaskrawych po monotonnej szarości szpitala.
Tyle było do oglądania, że nie wiedziała, w którą stronę zwrócić oczy. Na ulicach tłoczyły się tłumy ludzi, samochody hałasowały pędząc tak, jakby za chwilę miało dojść do zderzenia czołowego, a neonowe reklamy jarzyły się nawet w pełnym słońcu. Cały świat był roziskrzony, niebezpieczny, pełen ruchu, koloru i ostrych kątów. Leah nie widziała w nim miejsca dla siebie.
Siedziała napięta, otulona kremowym skórzanym żakietem, ściskając w spoconych rękach końce paska i wyglądając przez okno.
Od czasu do czasu czuła na sobie chłodny wzrok Paula, ale zbyt była przerażona i nieszczęśliwa, żeby sobie w pełni zdawać z tego sprawę.
Przede wszystkim jednak pragnęła znaleźć się z powrotem w szpitalu, jedynym miejscu, jakie naprawdę znała, ukryć się w ciemnym pokoju i naciągnąć kołdrę na głowę. Chciała widzieć Doris i innych krzątających się wokół niej spokojnie ludzi, wśród których czuła się bezpieczna.
Poczuła się trochę lepiej, kiedy znaleźli się poza miastem i jechali wiejską, krętą, wysadzaną drzewami drogą. Tu było jakoś spokojniej, nie tak przerażająco, ciszej. Od czasu do czasu, kiedy drzewa stawały się rzadsze, widziała złociste w słońcu pola, pastwiska, na których pasło się bydło, a w oddali potężne pasmo gór zwieńczone białymi czapami śniegu.
Pokonali wzniesienie i przez otwartą bramę wjechali prosto w rozległą dolinę wzdłuż koryta strumienia, gdzie w wiosennym słońcu lśniły schludne, przyzwoite budynki. Zauważyła, że na tym terenie znajdowały się dwa domy. Jeden z nich, niewielki kwadratowy bungalow, ogrodzony niskim płotkiem, był szczególnie dobrze utrzymany. W głębi, za rozległym trawnikiem i żywopłotem, widać było ukryty wśród drzew duży, rozległy budynek z kamienia, cedru i przyciemnionego szkła.
Leah przez chwilę patrzyła na dom zupełnie go nie poznając, po czym przeniosła wzrok na pastwisko, gdzie spokojnie pasło się kilka koni.
Rzuciła okiem na złotowłosego mężczyznę, który trzymał kierownicę w silnych, ogorzałych dłoniach. Jego twarz była zimna, nieprzenikniona. Od momentu opuszczenia szpitala nie zamienili ani słowa, ale było jedno pytanie, które Leah koniecznie chciała mu zadać.
– Doris mówiła... mówiła, że nie jesteś farmerem – powiedziała wreszcie cicho. – A ja tu widzę konie i... bydło.
Paul Tempie najpierw zaparkował samochód na półkolistym podjeździe, a dopiero później spojrzał w jej stronę. Leah z przerażeniem stwierdziła, że jego orzechowe oczy pociemniały z gniewu.
– Wiesz co, Leah, daj sobie spokój z tymi numerami, dobrze? powiedział ostro. – Jesteśmy tutaj tylko we dwoje, więc nie masz dla kogo robić tego przedstawienia. To jest naprawdę żałosne. Czy nie czujesz, jak bardzo jest to poniżające?
Leah milczała, zastanawiając się nad znaczeniem jego słów. Naprawdę chciała wiedzieć, dlaczego Paul trzyma bydło, skoro – jak twierdziła Doris – jest biznesmenem. Czy może było coś, o czym nie wiedziała... A może ludzie robią jedno i drugie naraz? Może hodują bydło dla przyjemności jako zwierzęta domowe...
Zmarszczyła brwi usiłując się skupić i gdzieś w pamięci znaleźć odpowiedź na pytanie, czy ludzie hodują do celów domowych tylko małe zwierzęta, czy duże też.
– Wysiadaj – powiedział Paul zniecierpliwionym tonem. – Bob czeka, żeby odprowadzić samochód.
Leah skinęła głową i wysiadła, przystając nieśmiało przy samochodzie i uśmiechając się do krępego jasnowłosego mężczyzny w drelichowej marynarce i czapce. Mężczyzna ukłonił się uprzejmie i wyjął z bagażnika jej walizkę.
– Dzień dobry, pani Tempie. Jak to miło widzieć panią znów w domu.
– Dziękuję ci. Ty jesteś Bob, prawda?
Mężczyzna i Paul wymienili szybkie spojrzenia, po czym mężczyzna, z twarzą pozbawioną wyrazu, skinął głową.
– Tak, jestem Bob McBride – powiedział.
– A Anna to twoja żona, tak?
Tym razem Paul nie zdołał powstrzymać irytacji. Złapał Leah mocno za łokieć i zaczął ją prawie wlec w stronę domu.
W środku Leah stanęła jak urzeczona, chłonąc wzrokiem przestrzeń i piękno, delikatną, mglistą zieleń, złoto i srebrzysty błękit – kolory, które cały świat zewnętrzny sprowadzały do domu, atakując jednocześnie wszystkie zmysły miękkością puszystych dywanów, migotaniem jedwabistych tkanin, wdzięcznymi kształtami i kolorami tęczy.
Paul zatrzymał się nagle pośrodku dużego pokoju z wysokimi oknami i postawił na podłodze skórzaną walizę.
– Możesz to wziąć do siebie. – Wskazał gestem walizkę. Spotkamy się na kolacji.
Leah skinęła głową, nie chcąc go dalej denerwować. Zawahała się jednak, zanim wyszedł z pokoju, i po raz pierwszy zmusiła się do tego, by wymówić jego imię.
– Paul? – zapytała nieśmiało.
– Tak? – Odwrócił się i spojrzał przez ramię.
– Przepraszam – zaczęła nieśmiało, jąkając się – nie chciałabym cię już więcej niepokoić, aleja... nie wiem, dokąd mam iść. Gdzie mam położyć swoje rzeczy.
Paul przez chwilę wpatrywał się w nią w skupieniu, w jego niezwykłych oczach pojawiła się niepewność. Wreszcie skinął głową.
– Chodź – powiedział krótko i poprowadził ją wyłożonym dywanem korytarzem, a następnie zatrzymał się przed dwuskrzydłowymi drzwiami, które otworzył.
Leah weszła do pokoju i oniemiała z wrażenia, tak piękne było to wnętrze, tak wytworne. Głębokie kolory przypominały klejnoty – szmaragdowa zieleń, kasztanowy brąz, bursztyn i kość słoniowa, wszystko to razem składało się na elegancję, która dosłownie zapierała dech.
W pobliżu balkonowych drzwi prowadzących na osłonięty wielką markizą taras stało ogromne łoże z baldachimem z zielonego jedwabiu. Leah próbowała ogarnąć to wszystko wzrokiem – rzeźbiony sekretarzyk z różanego drzewa, sofę krytą brązowym aksamitem, lśniące komody i lustra, olejne obrazy w rzeźbionych złoconych ramach i widoczną przez uchylone drzwi biało-złotą łazienkę.
– Och – westchnęła na koniec zapominając o swojej nieśmiałości i patrząc na Paula. – Och, Paul, jakie to wszystko piękne.
Paul parsknął pełnym goryczy śmiechem.
– Ciekawe! – powiedział zimno. – Jeszcze niedawno słyszałem, że zamierzasz to wszystko pozrywać i całkowicie zmienić wystrój tego wnętrza na styl art deco.
Leah wpatrywała się w niego z napięciem, nie rozumiejąc sensu jego słów. Paul skinął jej krótko głową, odwrócił się i wyszedł na korytarz. Leah stała przez chwilę w miejscu, patrząc za jego niknącą w perspektywie korytarza sylwetką.
Po odejściu Paula z ulgą stwierdziła, że odzyskuje poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Ale jednocześnie dała o sobie znać jakaś dziwna pustka, jakby obecność tego mężczyzny wypełniała bolesną lukę, zaspokajając potrzebę znacznie bardziej elementarną niż potrzeba jedzenia i snu.
Leah błądziła po luksusowym wnętrzu dotykając różnych przedmiotów, biorąc je do ręki i z powrotem odkładając na miejsce. A pokój był pełen pięknych rzeczy: małych, wdzięcznych drobiazgów, lśniących puzderek i flakoników poustawianych na kryształowych podstawkach, książek w twardych oprawach na półce nad biurkiem.
Leah zdjęła skórzany żakiet i po chwili wahania otworzyła lustrzane drzwi. Znów oniemiała z zachwytu. Pomieszczenie, jakie za tymi drzwiami zobaczyła, różniło się znacznie od podobnego w szpitalu. Przypominało mały pokoik, w którym mógłby stanąć fotel i aparatura stereo, a który zawierał niezliczoną liczbę wieszaków i półek z ubraniami. Zobaczyła sukienki, filtra, poskładane swetry, dziesiątki poustawianych w równych rzędach butów, wytworne kapelusze z szerokimi rondami i sterty posegregowanych według kolorów rękawiczek, chustek i szalików.
– Zupełnie jak w sklepie – powiedziała na głos, zbyt oszołomiona tym widokiem, żeby móc się powstrzymać. – Kto to wszystko nosi?
Powiesiła żakiet obok innych podobnych i zatrzymała się jeszcze na chwilę głaszcząc jedwab, skórę i miękkie futro, ale szybko pomieszczenie wypełnione ubraniami zaczęło ją męczyć. Ciało zaczęło jej od nowa dokuczać, boleśnie pulsując i przypominając o dziwności nowego otaczającego ją świata. Wzdrygnęła się i zamknęła drzwi, odcinając się od tego bogactwa, po czym podeszła do okna, usiadła na szerokim parapecie i wyjrzała na dwór Trawniki otaczające dom pełne były wczesnych tulipanów i błękitnych hiacyntów, mimo że drzewa stały jeszcze nagie, bezlistne. Na skraju rozległego terenu krzątały się dwie dziewczynki, które zbierały suche patyki i pożółkłe liście, czyściły rabaty i rzucały śmieci na wielką stertę nie opodal.
Dziewczynki nie były duże. Jedna z nich, pulchna, okrągła, z figury przypominała Doris, druga uderzała chudością. Ta okrągła miała długie, jasne włosy, które opadały jej na plecy i lśniły w słońcu, druga rude kędziory wepchnięte pod starą czapkę baseballową.
Sprawiały wrażenie, że się cały czas kłócą. Leah obserwowała zafascynowana nierówny rytm ich pracy. To cierpliwie grabiły suche badyle, to znów przerywały pracę wymieniając pełne wściekłości krótkie zdania. Nagle zza domu wyłoniła się kobieta – wysoka, energiczna, tak samo chuda i rudowłosa jak szczuplejsza z dziewczynek. Kobieta podparła się pod boki i mówiła coś, czego Leah nie słyszała. Dziewczynki słuchały przez chwilę patrząc w ziemię, po czym niechętnie skinęły głowami. Z zainteresowaniem patrzyły, jak kobieta, grzebiąc w kieszeniach żakietu, zbliża się do sterty suchych liści i śmiecia, a następnie cofa.
Strzeliły w górę płomienie, migocząc w popołudniowym słońcu. Dziewczęta wybuchnęły śmiechem i zaczęły tańczyć wokół ogniska, po czym, najwyraźniej zapominając o kłótniach, powróciły do pracy. Po odejściu rudowłosej kobiety urządziły sobie doskonałą zabawę, podchodząc do ogniska i wśród śmiechów i krzyków rzucając naręcza suchych liści, na co ogień odpowiadał strzelającymi wysoko w górę pomarańczowymi językami płomieni.
Leah ze ściśniętym sercem obserwowała tę scenę. Miała ochotę wyjść z domu i zapytać dziewczynki, czy może im w czymś pomóc. Na dworze było tak pięknie, świeciło słońce, języki ognia skakały w górę, dzieci śmiały się radośnie.
Rozsunęła jedwabne zasłony i wyjrzała przez okno. Ruda dziewczynka zobaczyła ją, powiedziała coś do tej drugiej i przez krótką chwilę patrzyły w jej kierunku. Potem odwróciły się i przerywając nagle zabawę podjęły pracę.
Leah zawiedziona opuściła parapet i usiadła na łóżku. Poczuła się bardzo samotna. Siedziała z założonymi przed sobą rękami zastanawiając się, kiedy będzie kolacja, jak ona w takim wielkim domu znajdzie jadalnię, kto będzie na tej kolacji.
Rozglądając się dokoła myślała, co robić i jak wypełnić dni, które ją czekały w tym wytwornym obcym domu.
Nagle poczuła przypływ nostalgii – pragnienie kontaktu z Doris, doktorem Holcrossem i spokojną szpitalną codziennością.
Przerażało jato obce miejsce, do którego przywiózł ją ponury blondyn, rezerwa i chłód w oczach tych wszystkich ludzi, kiedy na nią patrzyli – Paula, Boba i dziewczynek. Rozpacz Leah rosła z każdą chwilą, stając się nie do wy łzy i niepowstrzymanym strumieniem zaczęły spływać na złożone ręce.
– Zabrał ją do domu dziś zaraz po lunchu.
– Tak? A skąd wiesz?
– Mam swoje źródła informacji. – Mężczyzna, który to mówił, wbił widelec w stos frytek, umoczył je w bardzo niezdrowej mieszaninie ketchupu i skrzepłego tłuszczu i wsadził do ust. Po brodzie pociekła mu ciemna strużka.
– No i? – zapytał siedzący naprzeciwko chłopak, wpatrując się w brunatną tłustą plamę na brodzie tamtego.
– No i co?
– No i jak ona wygląda, Joe? Czy jest w porządku i czy będzie dalej załatwiała tę sprawę?
Mężczyzna nazwany imieniem Joe włożył do ust kolejną porcję frytek, popił wodą i wytarł usta papierową serwetką. Następnie oparł się wygodnie i wyciągnął nogi pod stołem.
– Oberwała porządnie w makówę, Tim – powiedział w końcu. Została mocno pobita, tak, że podobno w tej chwili nie wie nawet, jak się nazywa. Moja kuzynka pracuje w szpitalu jako salowa – dodał. Słyszy różne rzeczy i potem mi powtarza, jak ją zapytam.
Tim był młodszym i drobniejszym z dwóch mężczyzn, miał okrągłą twarz i dziecinne niebieskie oczy, które poruszały się niespokojnie, kiedy mówił.
– A jak ona wygląda? – zapytał w końcu.
– Moja kuzynka? Jest dość gruba...
– Nie, miałem na myśli Leah Temple.
– A, ona. Odjazdowa, możesz mi wierzyć. Ale to twarda sztuka. Głaz. Nigdy jej nie widziałem do tamtego wieczora, kiedy znajomy naraił nam ten interes.
– Ale ona wtedy z tobą rozmawiała, prawda? – zapytał Tim. – Tamtego wieczora, kiedy została pobita?
– Tuż przedtem. Przyszła na spotkanie ze mną, a swoich przyjaciół zostawiła parę ulic dalej w samochodzie. Czekali na nią, a myśmy tymczasem załatwiali interes. Ładni przyjaciele – dodał Joe swoim zachrypniętym głosem, w którym zabrzmiała nuta szyderstwa.
– Nawiali?
– Widocznie tak. Jak w kilka minut później wychodziłem z tej mordowni, to słyszałem jej krzyk w uliczce. Wezwałem z budki telefonicznej gliniarzy i sam dałem dyla. Nie wiem, kto ją napadł, ale nie mam najmniejszej ochoty być w to zamieszany.
– Dziwne, że w ogóle wezwałeś gliny. Nigdy nie myślałem, że będziesz wyświadczał tym świniom jakiekolwiek przysługi, Joe.
Starszy mężczyzna spojrzał na swego towarzysza z wyrazem znużenia i niesmaku.
– Wiesz, co ci powiem, Tim? Jesteś kompletny kretyn. Tim, wyraźnie urażony, w milczeniu popijał kawę.
– Policję wezwałem – powiedział powoli, wyraźnie akcentując słowa, jakby mówił do dziecka – bo nie chciałem, żeby wykorkowała. Timmy, ona jest dla mnie warta pół miliona.
– O ile dobijemy interesu.
– Dobijemy? Skąd to „my", ciekaw jestem? – Pochylił się w stronę Tima i wychrypiał: – Ja tu jestem szef, Timmy, ja planuję, nawiązuję kontakty, biorę na siebie całe ryzyko.
A ty tylko prowadzisz samochód. I nie chciałbym więcej słyszeć o żadnych „my", jasne?
– Dobra, Joe – powiedział potulnie chłopak, przestraszony zdenerwowaniem kumpla. – Mówiłeś, że ona nic nie pamięta, tak? Rodzaj amnezji, co?
– Tak, rodzaj amnezji. Ale lekarze, zdaje się, uważają, że to nie potrwa długo, ta amnezja.
– Ale... Ale czy myślisz, że ona będzie dalej chciała ciągnąć ten interes?
– Jasne, że tak. Ona chce zlikwidować tego swojego męża. Możesz mi wierzyć. I to szybciej, niż nam się wydawało.
– Jak szybko?
– Jeszcze przed latem. On się z nią rozwodzi, kapujesz? Na kilka dni przed spotkaniem ze mną dał jej papiery.
Tim zmarszczył brwi w wyrazie skupienia.
– Ale jeżeli on się z nią rozwodzi.
– Tak? – Joe głośno siorbnął kawę.
– To czy już przypadkiem nie zmienił testamentu i w ogóle? Co ona zyska przez to, że on zostanie zabity?
– Kilka milionów dolarów, o ile uwinę się ze swoją robotą.
– Jakim cudem? Skąd ona weźmie te wszystkie pieniądze, jak on wykorkuje?
– Ze skarpetek, których on nie zdąży pochować. Ci bogaci ludzie, Timmy, stale coś z tą forsą robią, żeby uniknąć podatków. Zdaje się, że ten Tempie część akcji przeniósł na żonę, żeby podzielić podatki. A ona zauważyła, że je z powrotem przenosi do przedsiębiorstwa, bo chce się z nią rozwieść. Ale ona mówi, że jemu to zajmie kilka miesięcy, i gdyby się udało szybko go stuknąć, to cała ta forsa zostanie przy niej. Bez porównania więcej, niżby jej przypadło po rozwodzie. Tim gwizdnął cicho.
– Ale jedna rzecz jest w tym ciekawa – dodał Joe z namysłem, dłubiąc w zębach zaostrzoną zapałką.
– Jaka?
– Ona mówiła o pieniądzach, ale wiesz co? Coś mi się wydaje, że to nie jest jedyny powód, dla którego chce, żeby tego faceta stuknąć. Może nawet nie najważniejszy. Ona naprawdę go nienawidzi, ale nie wiem dlaczego.
– Może i ona nie wie – powiedział Tim w zamyśleniu. – Kobiety czasem takie są.
– Jasne – dodał Joe z ironią. – Odezwał się znawca kobiet.
Do nędznej knajpki weszła jakaś para i usiadła przy sąsiednim stoliku, rozbierając popłakującego malca z kombinezonu i sadzając go na brudnym wysokim krześle.
– To kiedy się do tego przymierzasz? – zapytał Tim nachylając się do kumpla.
Joe zmarszczył brwi i ostrzegawczo kiwnął głową w stronę młodej pary.
– W ciągu kilku tygodni – mruknął. – Muszę się z nią skontaktować, żeby zrobić ostatnie przygotowania. Nie martw się, znajdę cię, jak mi będziesz potrzebny.
– A jeśli zapomniała i o tym całym planie?
– To jej przypomnę.
– No, ale jak on ją wziął do domu... – Tim urwał z szeroko otwartymi oczami. – A może oni się pogodzili, Joe. Może on się rozmyślił co do rozwodu i ona już nie będzie chciała go załatwić?
– No i co z tego?
– To, że ona cię widziała, Joe. Wie, kim jesteś.
– No i co z tego? Chyba nie sądzisz, że będzie coś na mój temat mówiła? Że będzie gadała o naszym interesie?
– Dobrze – nalegał Tim – a jak ona się tym wszystkim wystraszy i zrezygnuje z umowy?
– To wtedy umrze ona, a nie on. Nikt nie próbuje ze mną takich numerów – powiedział Joe rzeczowo, ale jednocześnie tonem tak ponurej mściwości, że Tim zesztywniał na krześle, patrząc na niego z wyraźnym lękiem.
– Ale jak się dowiesz? – zapytał po chwili milczenia. – Skąd będziesz wiedział, czy ona zamierza ci wykręcić numer, czy nie?
– Ty mi powiesz, Timmy – rzekł cicho starszy mężczyzna.
– Ja?
– Tak, ty. Posłuchaj mnie, Tim. Ta sprawa jest dla nas warta kupę forsy – rzekł Joe z powagą, nachylając się nad stolikiem. – Więc będziesz musiał iść do pracy. Najmiesz się na lato do bydła na tej ich farmie i cały czas będziesz miał oko na panią Tempie. I jak tylko się okaże, że odzyskuje pamięć i chce się wycofać z naszej umowy, natychmiast dostaje kulę w łeb zamiast męża. Ale – dodał uspokajająco – nie spodziewam się problemów. W każdym razie nie ze strony tej baby.
– Ale czy możesz mieć do niej zaufanie? Czy jesteś pewien, że jak robota zostanie wykonana, to da resztę forsy?
– O tak, jestem najzupełniej pewien – odparł Joe z posępnym uśmiechem. Na jego zarośniętej twarzy pojawił się wyraz okrucieństwa, a jasne oczy zalśniły. – Ta cizia jeszcze nie wie, co to jest prawdziwy ból. Ale dowie się bardzo szybko, jak tylko spróbuje wykręcić mi numer. Możesz być zupełnie spokojny.
Tim wzdrygnął się i nerwowo spojrzał w stronę młodej pary zajętej uciszaniem płaczącego dziecka.
– Wygląda na to, Joe, że wszystko gra – powiedział wstając Możesz mnie podrzucić do śródmieścia? Mam się zobaczyć z jednym facetem w sprawie pożyczki na samochód.
Zostawili lepkie kubki po kawie, rzucili na stół parę banknotów i wyszli. Przed knajpą wsiedli w rozklekotaną półciężarówkę, zaparkowaną przy krawężniku.
Samochód był zardzewiały i powgniatany w kilku miejscach, a po obu stronach miał prymitywnie wymalowany napis „Czyszczenie dywanów".
Tim siedział na podartym, zakurzonym siedzeniu pasażera i wyglądał przez brudne okno.
– Więc ty się z nią skontaktujesz – powiedział na koniec – i wtedy zrobimy, co do nas należy, i ona ci zapłaci...
– I jest wolną kobietą – rzekł Joe, nie mogąc ukryć triumfu w głosie. – A my, Timmy, ty i ja, żyjemy sobie jak ludzie bogaci w Puerto Vallarta.
Tim skinął głową, a jego ponura twarz wyraźnie się rozpromieniła.
– Ty sobie ż tym świetnie poradzisz, Joe. Pani Tempie nawet się nie obejrzy, jak zostanie bogatą wdową.
Paul Temple siedział samotnie w jadalni u szczytu owalnego stołu i spoglądał w stronę łukowego wejścia. Targały nim sprzeczne uczucia – był sfrustrowany i wściekły, nie mógł podjąć ostatecznej decyzji.
Znużony, popijał wino i myślał o dziwnej kobiecie, którą przed kilkoma godzinami przywiózł do domu. Przypomniały mu się jej szeroko otwarte z przerażenia oczy, trzęsące się ręce i wyraz nabożnego lęku, jakim napełnił ją widok wielkiego domu. No i to jej nieśmiałe pytanie o Boba McBride'a.
Czyżby rzeczywiście Leah była aż tak utalentowaną aktorką?
Jego żona to bez wątpienia wprawny kłamca. Kobieta pozbawiona skrupułów i bezczelna nawet wtedy, gdy ją złapać na gorącym uczynku. Ale to było coś zupełnie nowego. Paul nigdy nie widział, żeby była tak onieśmielona, żeby wyglądała tak niewinnie. W gruncie rzeczy nie podejrzewał jej o takie uczucia. Nawet w najlepszym ze swoich nastrojów, kiedy była miła i roześmiana, i tak zawsze robiła wrażenie aroganckiej i pewnej siebie, a jednocześnie niebezpiecznie pociągającej i pełnej uroku.
Paul zmarszczył brwi, nerwowo krusząc w palcach kawałek chleba i myśląc o tym, jak nieodparcie atrakcyjna jest Leah. Próbował zapanować nad sobą. Z rozpaczą stwierdził, że w dalszym ciągu jest nieodporny na jej wdzięki. I mimo że nią pogardzał, jej fizyczne piękno i niewypowiedziane obietnice kobiecego ciepła, które były jedynie maską z rzeczywistego charakteru, w dalszym ciągu robiły na nim wrażenie.
Pragnął nie kobiety, z którą miał na co dzień do czynienia, tylko jej ukrytego tajemniczego wizerunku, jaki nieustannie podsuwała mu wyobraźnia.
– Cholera! – mruknął głośno spoglądając to na zegarek, to na drzwi.
Leah wygrała tę rundę.
Ciągle mi to robiła, myślał z rozpaczą. A przecież dał jej komplet dokumentów rozwodowych spodziewając się, że od dziś będzie wolnym człowiekiem. Dziś wieczorem miała się wynosić z jego domu, razem ze swoimi krzykliwymi fatałaszkami i ordynarnymi przyjaciółmi: jej szydercze okrucieństwo i przewrotna osobowość przez pięć długich lat zamieniały jego życie w piekło.
Bo nade wszystko Paul Tempie pragnął spokoju i ciepła. Chciał, żeby sobie poszła, zostawiając go raz na zawsze, żeby mógł zaleczyć rany i jakoś się pozbierać. A tymczasem znalazł się w samym środku żałosnej tragedii i grał rolę, którą mu wyznaczyła: miał posłusznie skakać na dwóch łapkach i robić wszystko, czego ona zażąda, nagradzany co najwyżej szyderczym śmiechem i błyskiem triumfu w pięknych, złocistobrązowych oczach.
Odwrócił wzrok i zobaczył na stole cień. Uniósł głowę i oniemiał.
W drzwiach stała nieśmiało Leah. W jej ogromnych na tle bladej twarzy oczach widać było lęk i niepokój.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Czy jest już tak późno? Nie... nie mogłam znaleźć jadalni, a nie miałam kogo zapytać...
Nie mogła znaleźć jadalni...
Paul poczuł przypływ irytacji, która mu jednak szybko przeszła na widok żony. Zaczesała gładko krótkie, po chłopięcemu ostrzyżone włosy i była prawie nie umalowana, jeśli nie liczyć leciutkiej różowej szminki na ustach. Paul uświadomił sobie, że poza niedawnymi wizytami w szpitalu nie widział jej twarzy tak naturalnej, bez krzykliwego makijażu z cieniami, konturówką i błyszczkiem, które potrafiła z taką wprawą stosować.
Jej szczupła sylwetka i nieśmiałość, bladość policzków, z których powoli znikały siniaki, wszystko to razem nadawało jej bezbronny wygląd. Paul przełknął nerwowo, patrząc na Leah poprzez stojący pośrodku stołu wielki bukiet wiosennych kwiatów.
Miała na sobie szeroką, bawełnianą białą sukienkę, pięknie ozdobioną białym haftem w drobne kwiatki przy szyi i na dole. Sukienka była przepasana złotym łańcuszkiem, który doskonale pasował do płaskich sandałów. Na tle białej, delikatnej tkaniny posiniaczone ramiona Leah robiły wrażenie szczególnie kruchych, zwłaszcza lewe, grubo zabandażowane.
Paul wpatrywał się w sukienkę, bardziej zmieszany niż kiedykolwiek przedtem.
Był to prezent, który przywiózł jej kilka lat temu z jednej ze swoich licznych wypraw na Bliski Wschód, Pamiętał, z jaką czułością wybierał ją w eleganckim sklepiku w Kairze w tych pełnych nadziei pierwszych dniach ich małżeństwa, kiedy to próbował jeszcze zdobywać ją prezentami i łagodnością.
– Co ty sobie wyobrażasz, że kim ja jestem? – wykrzyknęła szyderczo po rozpakowaniu sukienki. – Może Heidi albo Anią z Zielonego Wzgórza? Chyba nie znasz zbyt dobrze swojej żony, Paul.
– Chyba rzeczywiście nie znam – odparł ponuro, urażony jej szyderczym żartem. – Ale szybko się uczę, możesz mi wierzyć.
Niemiłe wspomnienie odeszło w cień. Paul patrzył, jak Leah siada naprzeciwko niego i jak niepewnie spogląda na sztućce i na zastawę.
– Nigdy nie widziałem cię w tej sukience – powiedział nagle.
Spojrzała na niego z wyrazem niepokoju na bladej twarzy.
– Czy to jest... czy to jest nie w porządku? – zapytała nieśmiało. – Nie wiedziałam, co włożyć do kolacji, ale Doris powiedziała...
– W porządku, w najlepszym porządku – odparł zły na siebie, że pozwolił jej zakłócić swoją kruchą równowagę. – Po prostu nie sądziłem, że ci się ta sukienka podoba. Zawsze mówiłaś, że jest nie w twoim stylu.
Leah napiła się wody ze stojącej przed nią wysokiej szklanki.
– Nie... Nie podobają mi się tamte ubrania – rzekła ż rumieńcem na twarzy.
– Jakie tamte ubrania?
– Te w garderobie. Nie podobają mi się. Robią wrażenie takich... – urwała szukając właściwych słów.
Paul obserwował ją z gorzkim uśmiechem. Rzeczywiście garderoba Leah Temple jest zupełnie nieodpowiednia dla osoby, która udaje niewiniątko, pomyślał. Jego żona bowiem specjalnie wybierała rzeczy obcisłe, krzykliwe i obliczone na zwrócenie uwagi dosłownie każdego mężczyzny.
Zawsze obiecywała coś, czego nie była w stanie dać, pomyślał Paul. Robiła wszystko, żeby wyglądać prowokująco i żeby każdy napotkany mężczyzna za nią szalał. Ale w łóżku okazywała chłód. Nie było w niej ani odrobiny ciepła, żadnej czułości, tylko gorycz i szyderstwo, pod wpływem których mężczyzna czuł się niezręczny i śmieszny.
– No i co z tymi ubraniami? – zapytał szorstko i potrząsnął głową, żeby się pozbyć nieprzyjemnego wspomnienia, oczyma wyobraźni bowiem zobaczył siebie w łóżku z tą kobietą. – Leah, na te ubrania wydałaś dosłownie fortunę. A teraz mówisz, że ci się nie podobają? Zaraz mi pewnie powiesz, że chcesz jechać do Paryża i kupić sobie wszystko nowe.
Zbladła i zamilkła bawiąc się widelcem i unikając jego wzroku. Nagle do pokoju wtoczył się Heinz, pulchny, jowialny kucharz, który swoją wesołą obecnością przerwał niezręczną ciszę.
– Witamy w domu, pani Tempie – powiedział. – Miło znów panią widzieć, bardzo miło.
Leah niepewnie skinęła głową, spoglądając na Paula z dziecięcym błaganiem w oczach.
Aha, rozumiem, nie wie, kto to jest, pomyślał z ironią. Mam jej przedstawić Heinza, który jest w tym domu o dziesięć lat dłużej niż ona.
Znów ogarnął go gniew. Był na nią wściekły, że uparcie powtarza ten żałosny numer, stawiając go w takiej niezręcznej sytuacji.
Heinz, w białym fartuchu napiętym na sterczącym brzuchu, czekał spokojnie, i z przechyloną na bok łysą głową patrzył na swojego chlebodawcę.
– Pani Tempie cię nie poznaje, Heinz – powiedział Paul pozbawionym wyrazu głosem. – Cierpi na chwilową utratę pamięci.
Heinz nachylił ku Leah swoją różową łysinę, jakby zawsze łączyły ich kordialne stosunki, mimo że w przeszłości Paul nieraz słyszał ich ostre utarczki słowne. Heinz nie znosił bowiem, żeby mu się ktokolwiek wtrącał do kuchni, Leah zaś nie tolerowała w swoim otoczeniu nikogo, kto by jej się całkowicie nie poddał, tak więc spięcia były nieuniknione.
– Bardzo mi z tego powodu przykro, pani Tempie – powiedział cicho Heinz. – Mam nadzieję, że wkrótce pani wyzdrowieje.
– Dziękuję bardzo – szepnęła Leah, nerwowo spoglądając na biały fartuch kucharza. – Pan... pan się zajmuje gotowaniem?
– Nikt inny – odparł Heinz, najwyraźniej nie zbity z pantałyku dziwnym pytaniem. – A na dziś mam solferino i pyszną pieczeń z jagnięcia w miętowym sosie, i młode ziemniaczki z zieloną pietruszką. Brzmi to zachęcająco, prawda?
Leah popatrzyła na Heinza, po czym rzuciła niespokojne spojrzenie na Paula.
– Tak, Heinz – rzekł wreszcie Paul, zły na siebie, że ogarnia go współczucie dla Leah. – To brzmi bardzo zachęcająco. Jestem przekonany, że po tygodniu szpitalnego jedzenia pani Tempie doceni twoje gotowanie.
Znów zapadła niezręczna cisza. Heinz wymknął się cicho i pozostawił małżonków samych. Leah bawiła się widelcem do sałatek, wpatrując się w niego w skupieniu i starannie unikając wzroku męża.
– A co to jest solferino? – zapytała wreszcie i spojrzała na niego szczerymi, niewinnymi oczami dziecka.
Paul zrobił ręką ruch wyrażający zniecierpliwienie, ale nagle uderzyło go coś niezwykłego. Leah patrzyła mu w oczy z wyrazem, jakiego nigdy u niej nie widział, tak szczerym i otwartym, że dosłownie oniemiał. Żadnego wykrzywienia ust, enigmatycznej głębi uwodzicielskiego spojrzenia, żadnej pogardy. Po prostu chciała się dowiedzieć, co znaczy to słowo.
– To taka zupa – odparł łagodnie. – Zupa ze wszystkich jarzyn, którą Heinz zwykle podaje na zimno.
– Zimna zupa? – zapytała Leah z niedowierzaniem. – W szpitalu ludzie zawsze się bardzo złościli, jak zupa była zimna.
Paul uśmiechnął się.
– W szpitalu ludzie z reguły są niezadowoleni zjedzenia wyjaśnił. – Ale solferino podaje się na zimno. Nawiasem mówiąc, to jedna z twoich ulubionych zup – dodał popijając wino i przyglądając się Leah uważnie. – I zapewne dlatego Heinz ją dzisiaj zrobił.
– Nie pamiętam – powiedziała i w rozpaczy przycisnęła palce do posiniaczonej głowy, jakby w ten sposób mogła jej przywrócić prawidłowe funkcjonowanie. – Zupełnie nie mogę sobie przypomnieć, co lubię; a czego nie. W każdym razie wiem, że nie lubię dyni dodała z lekkim uśmiechem, pierwszym od czasu wypadku.
Wzruszony jej nieoczekiwanym ciepłem, Paul uśmiechnął się wbrew sobie.
– A skąd o tym wiesz? – zapytał.
– Bo ją wyplułam – wyznała szczerze. – Za pierwszym razem, kiedy mi przynieśli jedzenie, byłam tak głodna, że rzuciłam się na wszystko. Napakowałam sobie do ust dyni, ale natychmiast wyplułam ją na talerz. Biedna Doris musiała po mnie sprzątać, to było coś okropnego.
Paul znów machinalnie odpowiedział jej uśmiechem, ale ta historia mocno go zaniepokoiła.
Boleśnie świadoma swego skromnego pochodzenia, jego żona zawsze czuła się niepewnie w różnych sytuacjach towarzyskich i starannie unikała wszystkiego, co mogłoby ją przedstawić w złym świetle. Paul z czasem zorientował się, z jaką determinacją walczyła o aprobatę, używając całego swego sprytu, żeby wejść w jego środowisko i błysnąć taką samą ogładą i wdziękiem jak inne kobiety z ich sfery.
Paul zupełnie nie mógł sobie wyobrazić, żeby dawna Leah Temple opowiadała o sobie tego typu historię, szczerze przyznając się do sytuacji, która nie stawiała jej w najlepszym świetle. Byłoby znacznie bardziej prawdopodobne, gdyby za wszelką cenę starała się zatrzeć niemiłe wrażenie, okazując niechęć wszystkim mimowolnym świadkom jej faux pas.
Po raz pierwszy Paul zaczął podejrzewać, że jej utrata pamięci jest autentyczna. Zaczął się z rozpaczą zastanawiać, jak daleko w tej sytuacji sięga jego odpowiedzialność. Czy nienawidząc tej kobiety będzie miał obowiązek sprawowania nad nią opieki do chwili, kiedy w pełni odzyska zdrowie? I jak długo to potrwa?
Heinz przyniósł zupę i z wielką uwagą obserwował minę Leah, kiedy ją próbowała, po czym rozpromienił się, gdy z aprobatą kiwnęła głową.
Kucharz wrócił do kuchni, uśmiechając się w dalszym ciągu, a Paul obserwował żonę w ponurym milczeniu. Z dziecięcym entuzjazmem jadła zupę, od czasu do czasu ciepło spoglądając W stronę męża, któremu mimo woli zrobiło się, przynajmniej na chwilę, raźniej na duszy.
Do diabła, przecież nie mogę do tego dopuścić, powtarzał w duchu z rosnącą rozpaczą. Nie mogę dopuścić do tego, żeby znowu mną zawładnęła. Dokumenty rozwodowe są już przygotowane, adwokaci mają określić termin. Nie mogę stracić najlepszej okazji, żeby się jej pozbyć i odzyskać wolność. Nie mogę jej pozwolić wygrać i tej rundy przez samo snucie się ze zdziwioną miną i wyrazem bezradności na twarzy...
– Czyja lubię jagnię? – spytała cicho, starannie układając łyżkę do zupy w miseczce i patrząc na Paula z niepokojem.
– Słucham?
– Jagnię – powtórzyła. – Pytałam, czy jagnię też lubię. Patrzył na nią przez stół chłodnym wzrokiem.
– No bo... – Poruszyła się niespokojnie na krześle z wysokim oparciem i znów się zarumieniła. – No bo jagnięta to są... chyba dzieci, prawda? Takie małe i puszyste i tak sobie wesoło brykają. I sama myśl, że można je jeść, wydaje mi się... – Zamilkła, najwyraźniej speszona jego spojrzeniem, i nerwowo skubała brzeg lnianej serwetki.
– Tak, Leah – odparł Paul, kiedy przedłużająca się cisza stała się trudna do zniesienia. – Tak, zawsze lubiłaś jagnię. Jeśli chodzi o ścisłość, to zawsze wolałaś jagnię od wołowiny. Mówiłaś, że jest delikatniejsze.
– Rozumiem – wyszeptała, znowu unikając jego spojrzenia i przyglądając się stojącym przed nią kwiatom. Za oknem zapadał mglisty wiosenny zmierzch, a wśród drzew nad strumieniem zaczęła pohukiwać samotna sowa.
Deszcz zacinał i bębnił o ściany starej stajni. W taką pogodę jej wnętrze sprawiało wrażenie przytulnego i bezpiecznego. Leah ułożyła się wygodnie na stercie siana rzuconego w kąt obszernego mrocznego sąsieka i wdychając pomieszane zapachy trawy i koni rozkoszowała się poczuciem spokoju.
Stwierdziła, że znacznie lepiej czuje się tutaj, w stajni, niż w tamtym wielkim domu, pomimo jego piękna i luksusów. Pokoje w tym domu prześladowały ją szyderczymi wspomnieniami utraconej przeszłości, straszyły duchem kobiety, którą kiedyś była.
Objęła rękami kolana i oparła na nich brodę, zadumana smętnie nad osobą, która jeszcze tak niedawno zajmowała jej pokoje i w jakiś tajemniczy sposób była nią.
Kim była w rzeczywistości ta kobieta, która nazywała się Leah Temple? Lustro nie mogło jej odpowiedzieć na to pytanie; widziała w nim jedynie piękną, smutną twarz i bardzo szczupłą postać, kompletnie nieznajomą. Znacznie bardziej wymownymi zwierciadłami były oczy ludzi z jej otoczenia, którzy patrzyli na nią z niesmakiem, podejrzliwością, kpiną albo chłodną uprzejmością.
Wszyscy, od kucharza Heinza i Boba McBride'a po małą Allie, spoglądali na nią w jakiś szczególny sposób, ale nikt z sympatią. Nawet łagodna z natury Anna nie potrafiła się zdobyć na odrobinę ciepła, kiedy się zwracała do swojej pani.
Boże, jąka musiała być straszna, myślała z rozpaczą Leah. Musiała być podła i okrutna dla wszystkich, nie wyłączając tych biednych dziewczynek. Machinalnie poprawiła się z „musiała" na „musiałam". Bo przecież kobieta, która przez wszystkie te lata mieszkała w jej ciele i duszy, nie była nikim innym, jak nią samą, Leah Temple, mimo że zupełnie nie pamiętała tamtego życia. Czuła się jednak odpowiedzialna za wyrządzone krzywdy i myślała o tym ze zgrozą.
Nerwowo otworzyła notes, który leżał na jej kolanach, i przysunęła go do nikłego promienia światła, jakie się sączyło przez brudne okno stajni, próbując odczytać niedbałe pismo.
„Nienawidzę tego sukinsyna!" – było napisane w notesie. „Nienawidzę go z każdym dniem bardziej. Co on sobie w ogóle wyobraża? Zadziera nosa, jakbym nie zasługiwała nawet na to, żeby mnie raczył dotknąć. Naprawdę chwilami mam ochotę go zabić... "
Leah wzdrygnęła się, szybko zamknęła notes i schowała do kieszeni, jakby ją parzył w palce.
Oprawny w skórę dziennik znalazła w szufladzie z bielizną i powoli zaczynała rozumieć, co zawiera. Na tych stronach znajdowało się skierowane do niej przesłanie od kobiety, którą była w rzeczywistości, ale Leah nie mogła tych słów czytać – tyle w nich było złości i bólu, tak niesprawiedliwe zawierały sądy. W dzienniku występowali mieszkańcy farmy i wiele innych osób, których Leah zupełnie sobie nie przypominała. Wszyscy ci ludzie zostali jednakowo wyśmiani i wyszydzeni, nie wyłączając „tego chudego patyka Allie i tej małej grubaski".
Ale największą nienawiścią autorka pamiętnika pałała do Paula. Była to zaprawiona goryczą zimna furia, której Leah nie mogła pojąć. Dlaczego ona, to znaczy ja, znów poprawiła się w myślach, dlaczego ja go tak bardzo nienawidziłam? Co on takiego robił, że mnie doprowadzał do takiej złości?
W dzienniku nie znajdowała odpowiedzi na to pytanie. Nie znajdowała jej również ani w sobie, ani w swoim dotychczasowym doświadczeniu. Paul Temple na ogół zachowywał się w stosunku do niej z chłodnym dystansem, ale niezmiennie uprzejmie, gdy prosiła go o jakieś informacje. Interesował się też jej wygodą i potrzebami.
Czasami, kiedy Paul się zapomniał i zareagował śmiechem na coś, co Leah powiedziała, albo spojrzał na nią z ciepłym zdumieniem w swoich niezwykłych orzechowych oczach, jej serce zaczynało bić jak szalone.
W takich chwilach z rozpaczą stwierdzała, że ma ochotę go dotknąć, położyć rękę na jego szerokiej piersi czy przesunąć palcami po opalonym policzku, po rzeźbionych ustach...
Leah wzdrygnęła się, mocniej obejmując kolana i myśląc o miłości, o kontaktach fizycznych. Już pierwszego dnia po przybyciu do domu odkryła wielką bibliotekę i łakomie rzuciła się na książki, świadoma tego, że musi się z nich dowiedzieć, co ludzie czują i myślą o życiu.
Książki okazały się niezwykle pomocne w dostarczaniu Leah ważnych informacji, które jej pamięć straciła. Jednak większość zajmowała się miłością fizyczną między kobietami a mężczyznami.
Można było przypuszczać, że ta bliskość pomiędzy ludźmi, wykluczająca resztę świata, jest wspaniałym uczuciem. Bohaterowie tych historii zrobiliby wszystko dla przedmiotu swojej miłości. Gotowi byli pracować i walczyć, poświęcać się, a nawet kraść i zabijać, by zdobyć i utrzymać przy sobie kochaną osobę.
W książkach miłosne historie kończyły się z reguły szczęśliwie. Na ostatnich stronach kochankowie byli zwykle razem, spleceni w uścisku, radowali się wizją wspaniałej przyszłości. Ale w prawdziwym życiu jest zupełnie inaczej, myślała smutno Leah. W prawdziwym życiu ludzi dzielą wszelkie możliwe przepaści, problemy nie do rozwiązania, nienawiść, złość i bolesny brak zrozumienia.
Myślała o sobie i Paulu, zasiadających co wieczór przy wielkim stole naprzeciwko siebie i próbujących podtrzymać uprzejmą rozmowę pomiędzy długimi chwilami niezręcznego milczenia.
Atmosfera nieufności i napięcia była niemal namacalna. Leah siedziała skulona na krześle, nie mając odwagi zadawać pytań, które cisnęły jej się na usta, ponieważ wiedziała, jak bardzo te pytania irytują Paula.
Zdawała sobie już teraz sprawę, że zdaniem Paula ona udaje zanik pamięci dla jakichś sobie tylko znanych celów i że w jego pojęciu jest zdolna do takiej przewrotności.
Patrzyła zamyślona na rząd żłobów przed sobą i zastanawiała się, dlaczego ktokolwiek miałby udawać zanik pamięci. Dlaczego miałby się stawiać w tak żałosnej sytuacji? I co by to miało mu dać?
Tak bardzo pragnęła, by wróciła jej pamięć, że zrobiłaby wszystko, żeby tylko odzyskać dotychczasowe życie. Nawet gdyby było ono rzeczywiście straszne, to przynajmniej by wiedziała... Mogłaby tej przeszłości stawić czoło, pomyśleć, co by się dało zrobić, naprawić.
Zamiast tego jednak w dalszym ciągu unosiła się w bezgranicznej pustce, jakby na rozległej, rozbrzmiewającej echami równinie, bez żadnych znaków rozpoznawczych czy wskazówek, pełnej ukrytych niebezpieczeństw i pułapek. Błąkała się w tej pustce bez żadnych wspomnień, których mogłaby się uczepić, bez czyjejkolwiek pomocy, najbardziej samotna na świecie ludzka istota.
To poczucie samotności tak bardzo ją zasmuciło, że znów zebrało jej się na płacz. Próbowała się powstrzymać, nie chciała się poddawać rozpaczy. Mimo to jednak kilka łez spłynęło jej z oczu i pociekło po policzkach.
Nagle przestała płakać i uniosła głowę, słysząc w pobliżu jakiś dźwięk.
Przypomniały jej się tamte przerażające pierwsze noce w obcej sypialni i wtedy rozpoznała w tym dźwięku czyjś płacz, chwytający za serce szloch kogoś rozpaczliwie osamotnionego. Wstrzymała oddech, uniosła rękę do mokrej twarzy, wyszła ze swej kryjówki i ruszyła w stronę źródła dźwięku.
Szloch dochodził spoza zamkniętych drzwi siodłami, zrobionych z grubych desek, z klamką z podkowy. Leah zatrzymała się, blada i pełna napięcia, z szeroko otwartymi oczami utkwionymi w podkowie. Wreszcie pociągnęła za nią i otworzyła drzwi, zdjęta przerażeniem. W środku, na stercie worków, siedziała Bonnie McBride i zanosiła się płaczem. Jej jasne włosy były zmierzwione, a ładną, pulchną buzię pokrywała rozmazana szminka, tusz i cienie do powiek.
Łkając grzebała w stercie papierów i pudełek, które zsuwały się z góry worków i spadały na ziemię. Leah dostrzegła opakowania od batoników czekoladowych, sreberka od małych lukrowanych ciasteczek i kartonowe pudełka, w których sprzedawano pączki.
Porozrzucane wśród resztek niedozwolonej uczty walały się również inne rzeczy: złote szminki, małe kryształowe flakoniki perfum, zamykane puderniczki z małymi zawiaskami zawierające prasowany puder i miniaturowe pędzelki.
Przypominały dokładnie te przedmioty, których pełno było na jej toaletce. Leah zdumiała się. Niektóre z nich miały nawet te same wzorki na wieczkach. Na pół przykryte przez jeden z worków, leżało na podłodze duże ręczne lusterko. Wszystko wskazywało na to, że Bonnie właśnie objadała się i malowała, kiedy nagle ogarnęła ją fala rozżalenia.
Leah stała niepewnie w drzwiach, nie wiedząc, co robić. Serce ścisnęło jej się z żalu nad rozpaczą dziecka, ale nie znała jej przyczyn i nie miała pojęcia, co powiedzieć.
Kiedy tak stała, niezdecydowana, Bonnie uniosła napuchniętą, umazaną twarz. Jej zaczerwienione oczy rozszerzyły się z przerażenia i znów zaczęła szlochać.
– Proszę nie mówić mojej mamie! – wyjąkała przez łzy. – Tylko proszę nie mówić mojej mamie. Ja za to wszystko zapłacę – mówiła zdławionym głosem, połykając słowa. – Ja za to wszystko zapłacę ze swoich własnych pieniędzy. Żeby pani tylko mogła zaczekać do piątku, i błagam, niech pani nic nie mówi moim rodzicom.
– Ale o czym? – zapytała zdumiona. – Czy oni ci zabraniają się malować, Bonnie?
Bonnie patrzyła na nią w osłupieniu. Przez chwilę milczała, po czym, najwyraźniej ulegając jakimś silnym uczuciom, zerwała się nagle ze sterty worków, wyprostowała i patrząc na Leah wybuchnęła:
– Wydaje się pani, że pani jest taka mądra, co!? – wykrzyknęła ze złością. – Udaje pani, że nic nie pamięta, myśli pani, że może się ze wszystkich naśmiewać, tylko dlatego, że jest pani ładna i.... i szczupła, i ma tyle takich pięknych rzeczy... I dlatego może być pani podła dla wszystkich. Nienawidzę pani!
Leah stała spokojnie, oszołomiona wybuchem dziewczynki, zastanawiając się, co mogła zrobić, żeby sobie zasłużyć na taką wrogość Bonnie.
– I jeszcze pani udaje, że pani nie wie, skąd ja to wszystko wzięłam – podjęła dziewczynka, najwyraźniej nie mogąc przestać, skoro już raz zaczęła. – Żarty pani sobie ze mnie stroi, czy co? Zupełnie tak samo jak Puszek, kiedy złapie biedną małą myszkę – też się z nią tak zabawia! Tak, pani jest podła! Lubi pani robić ludziom przykrości. I teraz też! Na pewno powie pani wszystko moim rodzicom, a potem będzie się pani ze mnie wyśmiewać, nie mam racji? No co, nie mam racji?
– Bonnie ja...
– A zresztą wszystko mi jedno, słyszy pani? Wszystko mi jedno, co pani zrobi, i tak jest pani wstrętną wiedźmą! Bo może właśnie całkiem niedługo ja zrobię coś takiego, że już nikt nie będzie mógł mnie skrzywdzić. I jeszcze wszyscy pożałujecie, zobaczycie! Tylko poczekajcie!
Leah przeszedł dreszcz, z przerażenia włosy zjeżyły jej się na głowie. W osłupieniu patrzyła na opuchniętą, nieszczęśliwą twarz dziewczynki, na której gniew powoli ustępował bezgranicznej rozpaczy, zupełnie niedziecinnej w swojej sile i intensywności.
– Bonnie – zaczęła bezradnie Leah, przerażona słowami i stanem dziecka.
– Tylko poczekajcie, to zobaczycie – powtórzyła Bonnie zdławionym głosem, kopiąc porozrzucane kosmetyki i depcząc opakowania po słodyczach. Leah wyciągnęła rękę, żeby złapać małą za ramię, ale Bonnie wyrwała jej się i kołysząc się niezgrabnie wybiegła ze stajni.
Czas jakiś Leah stała w milczeniu patrząc na drzwi, w których zniknęła dziewczynka, po czym schyliła się wolno, pozbierała porozrzucane po podłodze śmieci i wyrzuciła do jednego ze stojących w stajni koszy. Patrzyła na kolorowe kawałki folii i plastiku, lśniące w głębi kosza i wstrząśnięta zastanawiała się nad ostatnimi słowami dziewczynki.
Czy powinna komuś o tym wspomnieć? Bonnie i tak ją przecież oskarżyła o to, że chce jej narobić kłopotu, że zamierza powiedzieć jej rodzicom. Bała się więc rozmawiać na ten temat z rodzicami małej, żeby nie potwierdzać słuszności jej podejrzeń.
Ale jednocześnie była przerażona wyrazem rozpaczy w oczach Bonnie i niejasnymi groźbami, że „coś zrobi".
Potrząsnęła głową marszcząc brwi i przygryzając wargę. Problem polegał na tym, że nie miała pojęcia, jak ludzie w takiej sytuacji mogliby się zachować. Nie miała właściwie żadnych doświadczeń, do których mogłaby się odwołać; musiała polegać na swoim niepewnym zdaniu.
– Dzień dobry, pani Tempie – odezwał się w pobliżu niski, przytłumiony głos. Leah drgnęła.
– Dzień dobry – odpowiedziała z wahaniem.
Odwróciła się i zobaczyła stojącego koło boksów młodego mężczyznę z piłą elektryczną w jednej i zwojem przewodów w drugiej ręce. Chłopak był jasnowłosy i szczupły, miał dziobatą twarz i dziecinne niebieskie oczy, które biegały niespokojnie, kiedy na nią patrzył.
– Nieźle pada – zagadnął unosząc piłę i zarzucając sobie wyżej na ramię przewód. – Po takim deszczu wszystko się pięknie zazieleni.
– Tak – mruknęła skrępowana, patrząc na zakurzone deski podłogi. Powoli przywykła do tego typu męczących sytuacji. Bp nie miała zielonego pojęcia, kim był ten młody mężczyzna, jak się nazywał i co robił na farmie. Nie wiedziała o nim dosłownie nic. Ani co się między nimi wydarzyło w przeszłości, ani jakie są ich obecne stosunki, ani wreszcie jak się do niego odnosić.
Z ulgą jednak stwierdziła, że na jego twarzy nie ma wyrazu wrogości. W przeciwieństwie do większości osób z tutejszego otoczenia, patrzył na nią z łagodnym zainteresowaniem. Jego stosunek do niej przypominał przyjazny sposób bycia ludzi w szpitalu, nie uprzedzonych, wolnych od jakichkolwiek wcześniejszych opinii i związanych z nią doświadczeń.
– Właściwie nie miałem jeszcze okazji pani poznać – powiedział chłopak. – Pracuję tu dopiero od paru dni. Nazywam się Tim Connor.
– Dzień dobry, Tim. – Leah uśmiechnęła się z dziwnym uczuciem ulgi. Jak to miło spotkać kogoś, kto jest tu tak samo nowy jak ona, kto też zaczyna od zera. W pewnym sensie czuła się bliższa temu chłopakowi niż komukolwiek innemu w tym nowym, obcym świecie.
– Miło cię poznać – mruknęła, potrząsając jego wyciągniętą ręką. – Podoba ci się praca tutaj?
Wzruszył ramionami.
– Jest w porządku. Lepsze to niż żyć z zasiłku dla bezrobotnych.
Leah zmarszczyła brwi usiłując sobie przypomnieć, co to może być zasiłek dla bezrobotnych. Kiedy spojrzała na chłopaka, stwierdziła, że przygląda jej się pilnie w mroku stajni.
– Słyszałem – zaczął niepewnie – że niedawno została pani ranna.
Co to było, jakiś wypadek?
Leah powoli skinęła głową, uśmiechając się do niego nerwowo.
– Już jest lepiej – powiedziała. – Siniaki znikają i wczoraj już mi zdjęli bandaż z ręki.
– To dobrze. – Chłopak zawahał się, przestępując z nogi na nogę, po czym znów na nią spojrzał, chrząknął i powiedział:
– Bob mówił... Bob mówił, że ma pani jakieś kłopoty z... głową, że pani straciła pamięć czy coś w tym rodzaju?
Leah zesztywniała. Była wściekła, kiedy ktoś mówił ojej utracie pamięci, była wściekła, że wszyscy wiedzą o jej trudnym i nieprzyjemnym problemie.
– O, z tym też jest lepiej – skłamała, po dziecinnemu usiłując zachować godność. – Pamiętam już teraz bardzo wiele rzeczy, wracam powoli do normy.
– Tak? – zainteresował się młody człowiek. – Naprawdę?
– Tak – odparła Leah. Obdarzyła go krótkim, nerwowym uśmiechem, wymamrotała „do widzenia" i szybko wyszła, żeby nie przedłużać krępującej rozmowy.
W drzwiach stajni przystanęła, żeby naciągnąć kaptur, po czym wyszła na deszcz, cały czas świadoma uważnego spojrzenia jasnych, niebieskich oczu chłopaka na swoich plecach.
Ken Holcross oparł się wygodnie w swoim obrotowym fotelu i z uwagą obserwował piękną twarz kobiety, którą miał przed sobą.
Leżała spokojnie na skórzanej kanapce, z rękami złożonymi na piersi, ubrana w jasnobeżową garsonkę i niebieską jedwabną bluzkę. Miała zamknięte oczy, a gęste ciemne rzęsy rzucały cień na blade policzki. Piękne usta kobiety były niemal dziecinne w swojej delikatności.
– Leah – wyszeptał łagodnie lekarz. – Słyszysz mnie, Leah?
– Tak – odparła cichym, sennym głosem.
– To dobrze. Leah, odbyłaś długą powrotną drogę. Bardzo długą, prawda?
– Tak – wyszeptała w odpowiedzi.
– To bardzo dobrze. Powiedz mi teraz, ile masz lat.
– Cztery – powiedziała drżącym głosem, unosząc do góry szczupłą dłoń z obrączką i chowając kciuk. – Mam cztery lata.
Lekarz patrzył w nią w skupieniu, z błyskiem zainteresowania w oczach, widocznym zza okularów. Po raz pierwszy cofnęła się w tak odległą przeszłość i nie miał pojęcia, czego może po niej oczekiwać.
– Gdzie jesteś, Leah? Czy to ładny pokój? Potrząsnęła głową z dziecięcą gwałtownością.
– Nie – szepnęła. – Nieładny, boję się. – Przycisnęła ręce do piersi z wyrazem lęku na twarzy.
– A gdzie to jest? – powtórzył cierpliwie.
– Nie wiem. Gdzieś... Jakaś pani mnie tu przyprowadziła.
– Jaka pani cię tu przyprowadziła?
– Pani, która przyszła do nas. Mama nie wróciła do domu i ja płakałam, i wtedy przyszła ta pani i mnie zabrała.
– A dlaczego mama nie wróciła do domu?
– Ta pani powiedziała, że mama uciekła. I że już mnie nie chce. Mama uciekła i dlatego ja musiałam tu przyjść.
Ken Holcross robił pospieszne notatki i spoglądał na ściągnięte rysy twarzy leżącej.
– Czy jesteś tutaj zupełnie sama, Leah? – zapytał.
– Nie. – Leah rozpromieniła się i mocniej objęła się ramionami. – Mam tu swoją lalkę.
– Kochasz swoją lalkę, Leah?
Leżąca na kanapce Leah przytuliła do siebie niewidoczny przedmiot.
– Kocham moją lalkę – zaszczebiotała dziecięcym głosikiem. – Kocham lalę, kocham lalę... – Nagle jej twarz ściągnął wyraz bólu, a w oczach zalśniły łzy.
– Co się stało, Leah?
– Zabrali mi lalę! – zawodziła siadając gwałtownie na leżance ruchem świadczącym o wielkim napięciu. – Zabrali mi lalę!
– Kto ci zabrał lalę?
– Ta pani i jeszcze druga pani. Powiedziały, że jest bardzo brudna. I zabrały mija. Chcę z powrotem moją lalę – szlochała wykrzywiając usta w podkówkę i płacząc rozdzierająco. – Ja chcę moją lalę, chcę moją lalę, chcę moją lalę...
Mimo wieloletniej praktyki, w trakcie której był świadkiem znacznie gorszych potworności, niż można sobie wyobrazić, Ken Holcross poczuł się wstrząśnięty tą sceną. Nieraz spotykał tego rodzaju ludzi – bezmyślnych urzędników, którzy odbierali porzuconemu dziecku jedyne źródło radości, dlatego tylko, że nie odpowiadało ich wymogom higieny.
Ale Leah Temple nie potrzebowała w tej chwili jego współczucia i oburzenia. Lekarz zebrał się w sobie i wyszeptał uspokajająco do zrozpaczonej kobiety:
– Zostawmy to miejsce, Leah, dobrze? Zostawmy je i chodźmy dalej.
Leah przełknęła ślinę i posłusznie skinęła głową.
– Zostawmy to miejsce – powtórzyła jak echo dziecięcym głosikiem.
– Idź naprzód i zatrzymaj się tam, gdzie będziesz miała ochotę.
Lekarz fachowo przeprowadził ją przez znane sobie epizody:
rodziny zastępcze, strach i zamęt, zawiedzione nadzieje i pogłębiające się wyobcowanie. Wspomnienia zachowały się jak gdyby nietknięte, ale dziwnie pomieszane i nieuporządkowane, jak zaraz po wypadku.
Stopniowo zaczęło w niej znów narastać napięcie i Leah poruszyła się na kanapce z wyrazem czujności na twarzy, kurczowo trzymając się poręczy.
Lekarz z równą czujnością przygotowywał się do zadania pytania. Wiedział, że wkraczają na niebezpieczny grunt, ale jednocześnie był pewien, że pacjentka jest gotowa.
– Leah, ile masz teraz lat? – zapytał.
– Jedenaście – odpowiedziała głosem, który nabrał bardziej dojrzałego brzmienia. – Jesienią skończyłam jedenaście lat, a teraz jest wiosna i przyszłam na nowe miejsce.
– A czy to miejsce jest ładne?
Wzruszyła ramionami z obojętnym wyrazem twarzy.
– Jest w porządku. Są tutaj także inne dzieci. I mały dzidziuś, Tommy, bardzo fajny.
– I kto jeszcze tu jest?
– Mama i tata, i ja, i dzidziuś, i mała dziewczynka opóźniona w rozwoju, i Allan.
Szczupłe palce zacisnęły się, wyprostowały i znów zgięły.
– A kto to jest Allan, Leah?
– Allan jest ich dzieckiem. To znaczy jest jedynym naprawdę ich własnym dzieckiem. Ja i dzidziuś, i ta mała dziewczynka, wszyscy jesteśmy ich przybranymi dziećmi, a Allan to ich rodzony syn i ma szesnaście lat.
– Lubisz go, Leah?
– Allan jest naprawdę fantastyczny – odparła Leah z dziewczęcym uśmiechem, który nieoczekiwanie schwycił lekarza za serce. – Jest bardzo wysoki i ma takie naprawdę czarne włosy, i gra w koszykówkę. I chodzi w kurtce ze skórzanymi rękawami, ze swoim imieniem na piersi.
Twarz Leah zbielała nagle z przerażenia, dziewczyna zaczęła dygotać.
– Co się stało, Leah?
– Jesteśmy sami – wyszeptała. – Ja i Allan. Zabrali te młodsze dzieci do kliniki i zostaliśmy sami.
– A dlaczego tak cię to przeraża?
– Bo... bo Allan zachowuje się tak jakoś... tak jakoś niesamowicie. I... i ja się go boję, bo on nie chce przestać ... – Nagle leżąca na kanapce kobieta zaczęła rozdzierająco krzyczeć, wydając dziecinne odgłosy bólu i męki. Lekarz patrzył na nią spokojnie, chociaż jego szare, łagodne oczy za grubymi szkłami wezbrały współczuciem.
– Och – jęczała Leah. – Och, jak boli. Jakie to straszne, jakie to straszne, jakie to straszne... – Wreszcie uspokoiła się, obejmując się ramionami i szlochając. Jej szczupłe ciało robiło wrażenie szczególnie kruchego.
– Wszystko jest w porządku, Leah, wszystko jest w porządku. Możesz teraz iść naprzód, tak żeby zostawić ten ból za sobą.
Jej twarz rozpogodziła się, a potem pojawił się na niej wyraz obojętności i chłodu. Piękne wargi były lekko wykrzywione. Leah ułożyła się wygodnie na kanapce, rzucając głową na boki.
– Leah – zapytał lekarz cicho, spoglądając na nią z zainteresowaniem – a teraz gdzie jesteś?
– Na ulicy. Jestem na ulicy. Ten sukinsyn już mnie nigdy więcej nie dotknie. Przez te wszystkie miesiące krzywdził mnie, ale skończyłam z tym, to pewne.
– Czy powiedziałaś jego rodzicom, co on robi?
– Jak mogłabym im powiedzieć? – zapytała tym samym bezbarwnym, pełnym goryczy głosem. – Oni go uważają za ideał. Nigdy by nie uwierzyli, że ich pieszczoszek może się tak zachowywać. Gdybym im powiedziała, to ja bym oberwała, nie on. Więc mu wsadziłam scyzoryk w nogę i uciekłam. Żałuję, że go nie zabiłam.
– I co robisz na ulicy? Jak żyjesz?
– Jakoś sobie radzę – odpowiedziała zimno.
– Ale jak? Masz przecież dopiero jedenaście lat i jesteś zdana wyłącznie na siebie.
– Mam już teraz dwanaście lat i jestem wyjątkowo bystra. Biegam na posyłki, odnoszę paczki, robię najróżniejsze rzeczy. Radzę sobie.
– Czy jesteś prostytutką?
– Nie! – wykrzyknęła z nagłą determinacją. – Już nigdy nikt mi nic takiego nie zrobi! Nigdy, nigdy!
Jej ręce drżały z gwałtownej emocji, twarz skurczyła się i zszarzała.
– Szkoda, że go nie zabiłam – wyszeptała. – Zasłużył sobie na to traktując mnie tak, jak traktował. Nigdy mu na mnie nie zależało, ani trochę. Naprawdę chciałabym go zabić. Powinien umrzeć za moją krzywdę.
Doktor Holcross szybko spojrzał na swoją pacjentkę, zaniepokojony jej wykrzywioną twarzą, wyrazem zimnej złości i głosem, który nagle wydał mu się dziwnie dojrzały, zupełnie niedziecinny.
– Kogo chciałabyś zabić, Leah? – zapytał nachylając się do niej w napięciu. – Kto cię tak skrzywdził, że chciałabyś go zabić?
– On – mruknęła pod nosem. – Ten drań, który traktuje mnie jak... jak śmieć, który mi to robi, a potem... potem odchodzi. Nienawidzę go. Ja go nienawidzę.
– Leah – powtórzył lekarz cierpliwie. – Kogo tak nienawidzisz? Allana? Chłopaka, który brał cię siłą?
– Tak – wyszeptała opadając na poduszkę. – I tego drugiego – dodała nieoczekiwanie. – Tego drugiego też. Życzę im śmierci.
Ken Holcross wzdrygnął się nagle, przeszedł go zimny dreszcz. Od dawna był psychoterapeutą Leah. Wiedział, że mimo swego prowokacyjnego zachowania przed wypadkiem miała stosunki seksualne tylko z dwoma mężczyznami w całym swoim życiu. Jednym z nich był brutalny nastolatek sprzed lat, który gwałcił ją przez kilka miesięcy, kiedy była w tamtej rodzinie zastępczej.
Drugim był jej mąż, Paul Tempie.
– Jak się teraz czujesz, Leah? – Lekarz patrzył na swoją pacjentkę, która siedziała po drugiej stronie jego dużego, zarzuconego papierami biurka z drzewa tekowego. Całkowicie przytomna, przeniosła się z kanapki na wyściełane obrotowe krzesło naprzeciwko psychoterapeuty.
– Cudownie – odparła z uśmiechem. – Czuję się cudownie. Jest mi lekko na sercu i nie mam żadnych trosk. Czy to zawsze tak bywa?
– Masz na myśli stan pohipnotyczny? Leah skinęła głową.
Doktor uśmiechnął się łagodnie do swojej pacjentki, rozważając jej pytanie.
– Nie zawsze. To jest nasza pierwsza pełna sesja w ciągu miesiąca po twoim wypadku okazała się bardzo owocna. Bo w przeszłości były sytuacje, kiedy cię to denerwowało. Często nawet jeszcze długo po seansie byłaś zdenerwowana.
Leah patrzyła na lekarza szeroko otwartymi oczami. Ken Holcross wspominał tamte dawne sesje uświadamiając sobie, że na kilka tygodni przed wypadkiem Leah sama przerwała terapię.
– Te bzdury do niczego nie prowadzą, doktorze – powiedziała mu wtedy brutalnie. – Dajmy sobie spokój, dobrze? Nic mi nie pomaga.
Jeśli zresztą mam być szczera, to uważam, że żadna pomoc nie jest mi potrzebna. Czuję się wyśmienicie.
Z tymi słowy, wyzywająco potrząsając swoją farbowaną grzywą, odwróciła się na cienkich szpilkach i wyszła z gabinetu i z życia doktora Holcrossa. Nie widział jej aż do chwili, kiedy nieszczęśliwa i załamana pojawiła się w szpitalu, nie wiedząc, kim jest.
Ken Holcross zastanawiał się zarówno wtedy, jak i teraz, co sprawiło, że tak gwałtownie przerwała terapię. Zupełnie jakby miała coś do ukrycia, jakby się bała tych seansów hipnotycznych, które obnażały jej duszę i najtajniejsze myśli.
– Czy przypominam sobie różne rzeczy? – pytała z niepokojem w oczach. – To znaczy teraz? Czy podczas seansów hipnotycznych przypominam sobie różne fakty z mojego dawniejszego życia?
– Tak, Leah, przypominasz sobie – odparł cicho lekarz. – Jeśli mam być szczery, powiedziałaś mi parę rzeczy, o których nie wiedziałem.
– Jakich rzeczy?
Patrzył na jej złocistobrązowe oczy, poruszony jej nieśmiałością i niepokojem.
– Na przykład – zaczął – powiedziałaś mi o takiej lalce, którą miałaś w wieku czterech lat. Naprawdę ją kochałaś.
– Rzeczywiście? – Leah uśmiechnęła się rozmarzona.
– Szkoda, że tego nie pamiętam. Dałabym wszystko za to, żeby pamiętać coś takiego, żeby sobie przypomnieć choćby najprostszy fakt z mojej przeszłości.
Zamilkła zamyślona, wiodąc palcem wzdłuż szwu spódnicy.
– Jak to jest, doktorze Holcross – zapytała wreszcie – że w stanie hipnozy pamiętam te wszystkie rzeczy, a kiedy jestem świadoma, nie?
– To są różne rodzaje pamięci, Leah. Pamięć jest jak wielka szafa z różnymi drzwiami, do których są różne klucze. Wszystko wskazuje na to, że masz klucz do ogólnej pamięci, ale nie do pamięci dotyczącej wydarzeń swojego życia. Ale kiedy jesteś w stanie hipnozy, możesz te drzwi ominąć.
– I zajrzeć przez okno? – Rozpromieniła się na chwilę.
– Coś w tym rodzaju – powiedział lekarz uśmiechając się do niej, zaintrygowany szczególną zmianą osobowości Leah od czasu, kiedy została dotknięta amnezją. Była teraz zupełnie inną osobą, niepodobną do zuchwałej, przebojowej kobiety, którą pamiętał. Cóż to za fascynująca, niezwykła tajemnica, ta cała historia z ludzką osobowością...
– Leah – odezwał się lekarz po chwili milczenia. – Widzę, że znów zaczęłaś nosić swoje pierścionki.
– Dwa – odparła wyciągając szczupłe dłonie i demonstrując ciężkie złote pierścionki z szafirami i brylantami. – Podobają ci się?
– Bardzo. Szczególnie na twoich pięknych rękach. Leah zarumieniła się i obdarzyła lekarza nieśmiałym uśmiechem, który pokonał jego zawodowy dystans i poruszył serce.
– W szkatułce z biżuterią jest strasznie dużo pierścionków – dodała. – Aż wstyd ich nie nosić. Nie masz pojęcia, jaka to przyjemność patrzeć, jak migoczą w świetle, i wybierać te, które pasują do ubrania.
– Ale widzę, że dalej nie nosisz swojego pierścionka zaręczynowego – powiedział obserwując ją kątem oka i biorąc do ręki długopis.
Leah zesztywniała.
– A który to jest mój zaręczynowy pierścionek? – spytała.
– Wydaje mi się, że z takim bardzo dużym szmaragdem okolonym brylancikami.
– Takiego chyba nie ma w szkatułce – odparła po dłuższym namyśle. – Ciekawe, co się mogło z nim stać?
– Może jest gdzieś indziej schowany. Musi przedstawiać wielką wartość. Może został zdeponowany w jakimś sejfie.
– Powinnam chyba spytać o to Paula – powiedziała opierając się wygodnie w fotelu. – Pewnie byłoby mu przyjemnie – dodała z nieśmiałym uśmiechem.
– Z jakiego powodu byłoby mu przyjemnie, Leah?
– Gdybym nosiła pierścionek zaręczynowy – wyszeptała tak cicho, że ledwie ją usłyszał. I patrząc na swoje ręce dodała: – Może Paulowi byłoby przyjemnie, gdybym nosiła ten pierścionek i okazała, że mi się podoba.
– Czy między tobą a Paulem jest może ostatnio trochę lepiej?
– Troszeczkę. Trochę więcej ze sobą rozmawiamy, a nawet czasem się razem śmiejemy. A wczoraj przy kolacji powiedział, że wyglądam ładniej niż kiedykolwiek dotychczas – dodała ze skromnym uśmiechem i błyskiem w oczach.
Spojrzała na lekarza, po czym, z lekkim rumieńcem na twarzy, szybko spuściła wzrok.
Doktor Holcross patrzył na jej pochyloną głowę z krótką chłopięcą czupryną, na drżące ręce złożone na kolanach. Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, kiedy nagle rozległo się głośne pukanie i ktoś energicznie otworzył drzwi.
– Bardzo przepraszam – powiedział Paul Tempie wchodząc do środka. – Nie przeszkadzam? Mary mówiła, że już skończyliście i że mogę wejść.
Leah podniosła głowę i wyraźnie podniecona, z rozchylonymi ustami i błyskiem w oczach, spojrzała na męża. Ken Holcross przestał obserwować swoją pacjentkę i uśmiechnął się uprzejmie do przybyłego, który swoją sylwetką zdawał się Wypełniać cały pokój. Paul był ubrany do wyjścia – w szare wełniane spodnie i tweedową marynarkę. Jego wysoka postać odznaczała się naturalnym wdziękiem, a złote włosy lśniły w dyskretnym świetle ukrytych lamp.
– Jak się masz, Leah – zwrócił się z uśmiechem do żony, która patrzyła na niego z zapartym tchem. – Jak ci dzisiaj poszło?
– On uważa... on powiedział, że wszystko jest w porządku – odparła zmieszana. – Powiedział, że przypominają mi się różne nowe rzeczy.
Paul spojrzał pytająco na Kena Holcrossa.
– Rzeczywiście, Ken?
Lekarz skinął głową, spokojnie wytrzymując spojrzenie gościa i zastanawiając się, co też Paul Tempie naprawdę myśli. Czy w dalszym ciągu uważa, że jego żona udaje zanik pamięci? A może jej bezradna rozpacz wywołała w nim wreszcie współczucie i zrozumienie?
– Tak – odparł Ken, z namysłem kiwając głową. – Leah cofnęła się w czasie dalej niż kiedykolwiek przedtem. Dokładnie do wieku czterech lat. Przypomniała sobie pewne istotne fakty z tego okresu.
– Ale reszty nie? – zapytał Paul spoglądając szybko najpierw na żonę, a potem na lekarza. – Żadnych późniejszych wspomnień?
– Obawiam się, że nie, ale... – dodał Ken widząc nieszczęśliwą minę Leah – jestem przekonany, że to tylko kwestia czasu. Jej obecny stan nie jest spowodowany przyczynami psychologicznymi i z całą pewnością ulegnie poprawie. W każdej chwili spodziewam się stopniowego powrotu pamięci.
Leah ożywiła się wyraźnie i z nadzieją spojrzała na lekarza.
– Naprawdę?
– Naprawdę – zapewnił ją Ken Holcross.
– Słyszałeś, Paul? – spytała z zachwytem, uśmiechając się do męża. – Słyszałeś? Ken uważa, że wkrótce z tego wyjdę.
Paul w milczeniu patrzył na żonę. Wprawne oko doktora Holcrossa dostrzegło na jego przystojnej twarzy całą gamę uczuć – niepokój, troskę, lęk, napięcie i współczucie.
A nawet dziwną, nieśmiałą czułość.
Psychoterapeuta skinął głową do swoich myśli, jakby znalazł odpowiedź na dręczące go pytanie. Wszystko wskazywało na to, że Paul Tempie zaakceptował obecny stan swojej żony. Lekarz obawiał się jednak, że wraz z tą akceptacją rodzi się coś innego, co uznał za dosyć niepokojące.
– Tak, Leah, słyszałem – powiedział wreszcie Paul. – A teraz chodź – dodał. – Nie chciałbym, żebyśmy się spóźnili. Mamy stolik zarezerwowany na szóstą, zapomniałaś?
– Idziemy do chińskiej restauracji – wyjaśniła Leah z promiennym uśmiechem. – Uwielbiam chińskie jedzenie. Pierwszy raz spróbowałam chińszczyzny w ubiegłym tygodniu i od tamtej pory zadręczam Paula, żeby mnie znów zabrał do restauracji.
– Dosłownie nie daje mi żyć – potwierdził z uśmiechem Paul i wziął pod rękę żonę, która tymczasem do niego podeszła. – Zobaczysz, że krewetki, kaczka po pekińsku i chop suey to niebiańskie przysmaki – dodał ściszonym głosem, spoglądając na jasną, lśniącą głowę tuż koło swego ramienia.
Tym razem nie potrafił ukryć filuternego uśmiechu ani ciepłej nuty w głosie.
Ken Holcross wstał i patrzył, jak Paul i Leah wychodzą, a następnie opadł na fotel i zaczął machinalnie przeglądać terminarz.
Wreszcie oparł się wygodnie i spojrzał w sufit, myśląc o ciepłym uśmiechu swojej pacjentki, o czułym spojrzeniu jej męża i szorstkim głosie, który jeszcze pół godziny wcześniej, w tym samym gabinecie, mówił: „Nienawidzę go", jednocześnie wyrażając życzenie, żeby Paul Tempie nie żył.
Lekarz zadumał się nad tajemnicą ludzkiej osobowości. Przypadek Leah Temple stanowił z pewnością dobitny dowód na to, jak bardzo doświadczenia z dzieciństwa wpływają na późniejsze kształtowanie się charakteru. Uwolniona przez okresową amnezję od dręczących wspomnień, Leah stała się zupełnie innym człowiekiem.
Czy jednak ta szczęśliwa, ufna kobieta, która przed chwilą wyszła z jego gabinetu, to prawdziwa Leah Temple? Czy rzeczywiście jest tą samą kobietą, którą by była, gdyby nie została zmuszona do otoczenia się twardą skorupą chroniącą przed bólem i cierpieniem?
Może ta nowa Leah była jedynie tymczasowym aberracyjnym tworem, jak różne wcielenia ludzi cierpiących na poważne zaburzenia osobowości? Będzie to można orzec dopiero, gdy wróci jej pamięć. Mimo wieloletniego zawodowego doświadczenia Ken Holcross musiał przyznać, że nie ma pojęcia, czego w tej sytuacji należy oczekiwać.
Niewykluczone, że Leah Temple powróci do swoich dawnych destrukcyjnych wzorców zachowań i otoczy się nową ochronną skorupą, o tyle twardszą, o ile świeższe i mocniejsze będą stopniowo odzyskane bolesne wspomnienia. I może dalej porównywać swoje intymne stosunki z mężem do tego pierwszego niszczącego kontaktu i pogardzać nim tylko za to, że jest mężczyzną i pragnie jej ciała.
Doktor Holcross zawsze obawiał się takiej ewentualności, ale teraz w znanym równaniu pojawiła się nowa niepokojąca niewiadoma. Po raz pierwszy doktor Holcross zaczął podejrzewać, że Paul Tempie może się od nowa zakochać w swojej żonie.
– Zjesz trochę tego, Leah?
Leah podejrzliwie przyjrzała się kolejnej potrawie na talerzu męża. – A co to jest?
– Kalmary z grila. Spróbuj.
– Kalmary? – Leah patrzyła na Paula z niedowierzaniem. – To znaczy coś w rodzaju ośmiornicy?
Paul uśmiechnął się.
– Praktycznie to samo.
– I ludzie to jedzą?
– Naturalnie. To kosztowny przysmak. Znów spojrzała na talerz Paula.
Paul patrzył na nią z uwagą, podziwiając grę świateł na jej twarzy, wyraz zaciekawienia i dziecinnej radości w oczach.
Patrzenie, jak Leah na nowo odkrywa świat, sprawiało mu autentyczną przyjemność.
Uświadomił sobie, że przestał wreszcie ją podejrzewać o symulowanie amnezji. Nawet najwytrawniejsza aktorka nie potrafiłaby w sposób tak przekonujący grać takiej roli przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. A już z pewnością znużona, niezrównoważona kobieta, którą pamiętał, nie zdobyłaby się na wyraz takiej autentycznej, szczerej radości wywołanej drobnymi, prostymi przyjemnościami. Leah, wyraźnie speszona, przyglądała się kalmarom, nieświadoma spoczywającego na niej wzroku męża.
– Jak to smakuje? – spytała w końcu. Paul zastanowił się.
– Jest delikatne i trochę jak guma. Leah wzdrygnęła się.
– To ja dziękuję, Paul, ale – dodała nieśmiało – wzięłabym te dwie ostatnie krewetki, jeśli ty ich nie będziesz jadł.
– Nie będę.
– Na pewno? – spytała z troską w głosie. – Nie chciałabym być zachłanna. Uważam, że i tak już zjadłam więcej, niż mi się należało.
– Na pewno – powtórzył Paul. – Nie zjadłbym ich, nawet gdybyś mnie związała i przystawiła mi pistolet do skroni.
Leah zachichotała patrząc, jak Paul nakłada jej na talerz resztę krewetek.
– Leah?
– Mhm? – Przełykała właśnie dużą porcję grzybów z warzywami i kawałkami kurczaka, popijając herbatą z małej malowanej filiżanki.
– Jak tam, udała ci się sesja z Kenem?
– Chyba tak, chociaż przez większość czasu byłam nieświadoma. Ale kiedy mnie obudził, czułam się cudownie.
– Czy puszczał ci taśmy? Słuchałaś jakichś swoich wspomnień?
Potrząsnęła głową.
– On mówi, że słuchanie tych wspomnień w takiej formie, zanim one w sposób naturalny do mnie wrócą, mogłoby mi zaszkodzić.
Czeka, aż to wszystko samo mi się przypomni.
Przez chwilę milczała. Światło wiszących nad ich głowami chińskich lamp kładło na jej pięknej twarzy łagodne cienie.
– Paul... – zaczęła nieśmiało.
– Tak, słucham?
– Paul, czy to nie byłoby wspaniałe, gdybym zaczęła sobie wszystko przypominać? Czy nie byłaby to najcudowniejsza sprawa na świecie, gdybym odzyskała swoje wspomnienia?
Paul patrzył na jej błyszczące oczy z uwagą.
– Bardzo ci na tym zależy, prawda, Leah?
– Tak, bardzo. Zupełnie sobie nie wyobrażasz... – urwała nagle bawiąc się srebrną grawerowaną pałeczką do jedzenia, którą na próżno starała się właściwie użyć.
– Czego sobie nie wyobrażam? – spytał delikatnie Paul.
– Jakie... jakie to jest uczucie, kiedy człowiek jest taki... taki nie powiązany. Boja nie jestem z niczym związana – powiedziała z nagłą rozpaczą. – To tak, jakbym nie miała na czym postawić nóg. Unoszę się jak liść na wietrze. I to jest straszne, bo człowiek nie wie ani gdzie był, ani gdzie się znajdzie.
Na twarzy Paula odmalowało się współczucie; ścisnął ją za rękę.
– Nie ma się czego bać, Leah. Jesteś ze mną, a ja już zadbam o to, żeby ci się nic nie stało. Przecież chyba o tym wiesz.
Leah patrzyła Paulowi w oczy tak śmiało i szczerze, że poczuł się speszony.
– Czy ty mnie nienawidziłeś, Paul? – spytała nagle, zaskakując go– Co chcesz przez to powiedzieć?
– To znaczy dawniej... – odparła spuszczając oczy i mnąc w rękach serwetkę. – Wiem, że musiałam być straszna – ciągnęła cicho, w napięciu. – Domyślam się tego ze sposobu, w jaki patrzą na mnie dziewczynki i nawet Anna i Heinz... Tak, musiałam być potworem. Zastanawiam się, jaka byłam dla ciebie, Paul. Czy też mnie nienawidziłeś?
Znów spojrzała na niego i Paul poruszył się niespokojnie.
– No, owszem, były trudne chwile – przyznał eufemistycznie.
– Ale na czym to polegało? – zapytała patrząc na niego błagalnie. – Co ja takiego robiłam, Paul? Jakim byłam człowiekiem? Jakie rzeczy ci mówiłam?
Paul zawahał się – jak żywa stanęła mu w pamięci Leah, która jeszcze miesiąc czy dwa miesiące temu, w skąpym staniczku i w majtkach, rzucała w niego książkami i flakonikami kosmetyków, miotając obelgi. Pamiętał jej głos, ostry i agresywny, pamiętał słowa, które wykrzykiwała, stek przekleństw tak ordynarnych, że do dziś ich wspomnienie budziło niesmak.
Paul Tempie wiedział, że jego żona miała trudne dzieciństwo, ale nigdy na ten temat nie mówiła. Powiedziała mu jedynie, że wcześnie straciła rodziców i że się wychowywała w różnych rodzinach zastępczych. Podejrzewał, że Ken Holcross wie znacznie więcej o tym okresie jej życia. Ale Ken, jako uczciwy lekarz, szanował tajemnicę, obowiązującą go wobec pacjentki, i nigdy nie zdradzał szczegółów, jakich się dowiadywał podczas długich sesji psychoterapeutycznych.
Nawet teraz, kiedy Leah cierpiała na zanik pamięci, Ken nigdy nie zawiódł jej zaufania. Mówił Paulowi jedynie, że widzi postęp i że w miarę, jak Leah będzie odzyskiwała pamięć, jej ułomna w tej chwili osobowość powróci do normy.
Paul, nie spuszczając oka z delikatnej linii policzków i warg swojej żony, myślał o powściągliwości i rozwadze lekarza. Ku swojemu zaniepokojeniu stwierdził, że ma niepohamowaną chęć nachylić się przez stół i pocałować pięknie wykrojone, kształtne usta Leah.
Ujął mocno pałeczki, usiłując zwalczyć ogarniające go silne pożądanie.
Siedząca naprzeciwko niego kobieta stawała się, sama o tym nie wiedząc, coraz bardziej mu droga. Miała całe piękno i uwodzicielski urok Leah, a do tego jeszcze pełną słodyczy szczerość, prostotę i spontaniczną radość.
Ostatnio, podczas samotnych nocy, miewał męczące erotyczne sny, w których pojawiała się Leah, i coraz częściej łapał się na tym, że z trudem opanowuje chęć porwania jej w ramiona i zakosztowania smaku jej cudownych ust i ciała, które pamiętał z dręczącą dokładnością.
– Paul... zaczęła, grzebiąc pałeczkami wśród resztek chop suey w poszukiwaniu swoich ulubionych chrupkich kasztanów.
– Tak, Leah? – Paul wziął się w garść, usiłując nadać głosowi naturalne brzmienie.
Zdawał sobie sprawę, że w obecnej sytuacji takie myśli są niedopuszczalne. I że Ken właśnie przed tym próbował go ostrzec. Mimo wspólnej, burzliwej przeszłości, ta kobieta była jak dziecko, ufne i niewinne, i obecnie całkowicie od niego zależne. Nie miał prawa nawet myśleć o tym, co ostatnio zaprzątało jego wyobraźnię.
Zwłaszcza że jeszcze parę tygodni temu chciał się z nią rozwieść i całkowicie usunąć ją ze swego życia.
– Ken wspomniał dzisiaj o moim pierścionku zaręczynowym.
– Tak?
– Nie wiedziałam, jak wygląda. A jak mi go opisał, to... to wydaje mi się, że go nie ma w szkatułce z biżuterią. Ken mówił, że może... może ty trzymasz go w jakimś sejfie.
Paul potrząsnął głową.
– Zawsze sama pilnowałaś swojej biżuterii, Leah.
– A czy w moim pokoju jest może jakiś ukryty sejf? Za obrazem czy gdzieś indziej, jak to bywa w książkach?
Paul uśmiechnął się.
– Nic o tym nie wiem, chyba że kazałaś go zainstalować bez mojej wiedzy.
Leah zamilkła, zatroskana.
– Ale dlaczego, Leah? Dlaczego interesuje cię akurat właśnie ten pierścionek? zapytał łagodnie.
– Bo... bo bym go chciała nosić – rzekła nieśmiało, unikając jego wzroku. – Bo to jest mój zaręczynowy pierścionek, który dostałam od ciebie, i chciałabym go nosić.
I znów Paul poczuł przemożną chęć, by wziąć Leah w ramiona i pocałować ją.
– Znajdziemy go, nie martw się – powiedział spokojnym głosem, jednocześnie przyzywając gestem kelnera. – Ten pierścionek ze szmaragdem jest albo gdzieś u ciebie w pokoju, albo w depozycie w banku. Zobaczysz, że się znajdzie.
– No, no, no – powiedział wesoło Joe unosząc w ironicznym geście wyszczerbiony kubek z kawą. – Witamy prawdziwego farmera. A nie zapomniałeś przypadkiem przed wejściem porządnie wytrzeć butów, Timmy?
Tim skrzywił się, bynajmniej nie ubawiony, i zajął miejsce naprzeciw kumpla, który nie przestawał przyglądać mu się z sardonicznym uśmieszkiem.
– No więc jak? – dociekał Joe. – Fajna robota?
– W porządku – odparł Timmy. – Poproszę kawę, czarną – dodał, kiedy pojawiła się kelnerka. – I dwie grzanki.
– W porządku? – powtórzył za nim jak echo Joe. – Chcesz powiedzieć, że lubisz to wygarniać?
– Odpieprz się, dobra? – powiedział Tim znużonym głosem. – Chciałeś, żebym wziął tę robotę i obaj doskonale wiemy, po co tam jestem, więc daruj sobie te dowcipasy na temat pracy na farmie.
Joe oparł się wygodnie patrząc, jak kelnerka nalewa im kawy.
– Ale nie jest tak źle, co? – nalegał. – Żyć wśród tych bogatych ludzi jak pan farmer.
– Ja tam nie wiem – odparł krótko Tim. – Jestem po prostu najemnym pracownikiem. Traktują mnie dobrze – dodał miękko. – Bob McBride, zarządca, jest naprawdę równym facetem.
– A Tempie? Też jest taki równy?
– Ja z nim nie mam do czynienia Moim szefem jest Bob.
– A co z panią domu, Timmy? Miałeś może okazję rozmawiać z tą słodką pieszczoszką?
– Owszem, miałem – odparł Tim, z nieobecnym wyrazem twarzy popijając kawę. – Rozmawiałem z nią, nawet parę razy.
Joe nachylił się, a jego małe oczka nagle zabłysły.
– Rozmawiałeś? – mruknął cicho. – To dobrze, Timmy. To po prostu świetnie.
– Jest bardzo przystępna – powiedział Tim. – Wcale nie taka, jak mówiłeś. Jest nawet... cicha i całkiem nieśmiała.
– Cicha i nieśmiała! – powtórzył jak echo Joe i wybuchł rubasznym śmiechem. Oparł się wygodnie i wyciągnął nogi aż na przejście między stolikami. – Co za znawca kobiet z ciebie, Timmy. Cicha i nieśmiała, no, no, no! – powtórzył rżąc ze śmiechu. – Leah Temple, mój Boże.
– Naprawdę z nią rozmawiałem – bronił się Tim. – Nawet dwa razy, tak jak ci mówiłem. Raz w stajni, kiedy padało, i raz na drodze nad strumieniem. Ona lubi długie spacery.
– Czyżby teraz polubiła? – dopytywał się Joe, rozbawiony. – Pewnie ma jakiegoś chłopa. Bo nie bardzo mogę ją sobie wyobrazić, jak podziwia baranki i motylki.
– Nie wiem, gdzie ona chodzi – odparł słabym głosem Tim, na którego młodej twarzy pojawił się wyraz troski i niepokoju.
– No więc?
– Co no więc?
– No więc co ci powiedziała? Czy masz blade pojęcie o tym, w jakiej nasza panienka jest ostatnio formie umysłowej?
– Pytałem ją. Mówi, że jest w porządku.
– W porządku. A co to znaczy w porządku?
– No chyba to, co słyszysz. Powiedziałem jej, że Bob McBride mówił, że od czasu swojego wypadku miała jakieś kłopoty z pamięcią, a ona na to, że już wszystko minęło i że czuje się zupełnie dobrze.
– Dobrze się czuje? – Zarośnięta twarz Joe'ego ożywiła się, zdradzając pełne chciwości zainteresowanie.
– Tak powiedziała? – Tak.
– Kiedy, Timmy?
Tim wzruszył ramionami.
– Przynajmniej z tydzień temu, może trochę więcej. Jak rozmawiałem z nią po raz pierwszy.
– No, no, no – mruknął Joe popijając kawę i patrząc na gliniaste grzanki, które właśnie pojawiły się przed Timem.
– Co o tym myślisz? – zapytał Tim po dłuższym milczeniu, otwierając plastikowy pojemniczek z dżemem truskawkowym i smarując grzankę.
– Myślę, Timmy, że jesteśmy wolni i że z kupą szmalu jedziemy do Meksyku.
Tim zrobił niepewną minę i kumpel spojrzał na niego ostro.
– O co chodzi, bracie?
– Nie wiem – odpowiedział wolno Tim, jedząc grzankę i wycierając brodę z tłuszczu. – Chodzi o to, że...
– O co chodzi, Timmy? – Oczy Joe'ego zabłysły, a jego wielkie ciało zdradzało napięcie.
– Widziałem ją kilka razy w jego towarzystwie... – powiedział niepewnie Tim. – To znaczy z mężem. Spacerowali sobie, śmiali się i rozmawiali całkiem przyjaźnie. Wcale nie wyglądało, jakby...
Joe odprężył się i łyknął kawy.
– Do cholery, przecież to nic nie znaczy. Ona tak specjalnie udaje, żeby nikt niczego nie podejrzewał, bo przecież wie, co się z nim wkrótce stanie.
– Skąd wiesz? Skąd masz pewność, że nie zmieniła zdania?
Duży mężczyzna niecierpliwie machnął ręką.
– Wiesz, co ci powiem, szczeniaku? Raz przynajmniej mógłbyś nie być takim durniem. Już ci to wszystko kładłem w łeb – dodał, z trudem próbując się opanować. – Ona wie, kim jestem, Timmy. Wie, jak mnie dorwać i z czego żyję. Gdyby się rozmyśliła, to czy nie sądzisz, że już do tej pory miałbym policję na karku? Jestem przekonany, że w jakiś sposób dałaby im cynk, żeby mieć pewność, że mnie unieszkodliwią i że nie wykonam dla niej tej roboty. Myśl, Timmy, myśl, do licha.
Tim wolno skinął głową, popijając kawę.
– Chyba masz rację – powiedział wreszcie. – Albo musi zrealizować ten plan, albo cię zawiadomi, że się rozmyśliła, albo cię zakapuje przed glinami. Innych możliwości niema, nonie?
– Jasne, że nie. Ale żeby ci poprawić samopoczucie, pójdę ją zapytać, dobrze? Po prostu wpadnę, żeby sprawdzić, czy w dalszym ciągu odbieramy na tej samej fali, pani Tempie i ja. A tymczasem – dodał Joe swobodnym tonem – tu jest dla ciebie coś małego jako zaliczka, żebyś wiedział, chłopcze, że naprawdę gra jest warta świeczki.
Po brudnym stole posunął ukradkiem w stronę Tima zwitek banknotów.
Chłopak wziął je i zaniemówił. Instynktownie schował pieniądze pod stół i w miarę jak liczył banknoty, jego niebieskie oczy robiły się coraz większe.
– Do diabła, Joe... Tu jest pięć tysięcy...
– Jasne, dokładnie tyle tu jest, Timmy – odparł spokojnie Joe. – A będzie znacznie więcej, jak nam ten numer wyjdzie. To dopiero zaliczka.
– Ale skąd wziąłeś takie pieniądze?
– Od naszej małej przyjaciółeczki, Leah Temple, Timmy.
– Mówiłeś, że ona nie ma jeszcze żadnych pieniędzy.
– Bo nie miała. Ale jej powiedziałem, że potrzebna mi jest zaliczka, żebym wiedział, że traktuje sprawę poważnie.
Dała mi pierścionek i powiedziała, że mogę go sprzedać i wziąć sobie pieniądze.
– A kiedy to wszystko się stało?
– Tego wieczora, kiedyśmy się umawiali na tę robotę. Kiedy została pobita. Przyniosła wtedy ten pierścionek.
Tim spojrzał na zwitek banknotów, który trzymał w ręku, a potem na porośniętą siwym zarostem brutalną twarz siedzącego naprzeciwko mężczyzny.
– Co to musiał być za pierścionek – powiedział wreszcie.
– Ba! Wielki kwadratowy zielony kamień jak mój kciuk. Zawiozłem go do jednego znajomego pasera w Vancouverze. Powiedział, że jest wart majątek... gdyby można było go sprzedać legalnie, ale musiałem się zgodzić na jego cenę.
– Za ile go spuściłeś? – zapytał Tim z nabożną czcią. Kontakt z ciepłym zwitkiem banknotów dodał mu pewności siebie, poczuł w sobie dziwną siłę. – Ile dostałeś, Joe, powiedz?
– Dwanaście kawałków – odpowiedział krótko Joe. – Dasz wiarę? Za taki mały pierścionek, o którym powiedziała, że już go nie chce nosić?
Tim przypomniał sobie łagodną twarz kobiety, jej promienne oczy, nieśmiałe zachowanie i dziecinny uśmiech.
Joe ma rację, uznał. Ta kobieta musi być cholernie dobrą aktorką, skoro udaje niewiniątko mając pierścionki wartości tysięcy dolarów i wchodząc w układy z bandziorami. Musi być cholernie pazerną suką, która chce się pozbyć męża, a oni mają jej w tym pomóc.
Tim wstał i uśmiechając się do Joe'ego wpychał pieniądze do bocznej kieszeni spodni. Po chwili, uśmiechając się w dalszym ciągu, odwrócił się na pięcie i pewnym siebie krokiem, z udawaną swobodą, wyszedł z knajpy.
Żółty szkolny autobus, pełen hałaśliwych dzieciaków, zatrzymał się w kłębach kurzu przy wiejskiej drodze. Otworzyły się drzwi i z autobusu wysiadła Bonnie McBride, z satysfakcją odwracając się tyłem do swoich rozwrzeszczanych rówieśników, którzy odjechali zaraz potem.
Brnęła zniechęcona drogą wiodącą do farmy, a jej niebieski plecak i piękne jasne włosy lśniły w wiosennym słońcu. W twarzy Bonnie jednak tego ciepłego majowego popołudnia nie było nic radosnego. Okrągła, pulchna buzia nosiła ślady cierpienia.
Bonnie myślała bowiem o minionych właśnie koszmarnych dwóch godzinach i dojrzewało w niej ponure postanowienie.
Nigdy więcej, przysięgała sobie wycierając łzy wierzchem drżącej dłoni. Nigdy więcej nie narazi się na męczarnię, jaką jest doroczny sprawdzian z gimnastyki, połączony z publicznym mierzeniem wzrostu i wagi każdej dziewczynki.
– Bonnie McBride! – wykrzyknęła ze zgrozą nauczycielka gimnastyki, sprawdzając na jej karcie wyniki. – Od ubiegłej wiosny przybyło ci piętnaście kilo! Nie muszę ci mówić, kochanie, że to bardzo niedobrze – ciągnęła wstrząśnięta pani Anderson, podczas gdy inne dziewczynki chichotały zatykając usta rękami.
Na samo wspomnienie tej sceny Bonnie oblała się rumieńcem. Oczyma wyobraźni widziała siebie, jak stoi w szortach i trykotowej koszulce przed całą klasą, a pani Anderson trzyma jej kartę tak, żeby ją wszyscy widzieli. Szczupłe, długonogie, podobne do źrebaków dziewczynki pożerają ją wzrokiem...
– Do diabła! – wyrwało się Bonnie głośno na samo wspomnienie tamtej męki. – Ja już tego dłużej nie wytrzymam – wyszeptała z determinacją zwracając się do słoneczników, którymi wysadzany był brzeg drogi. – Naprawdę nie wytrzymam. Nie chcę ich więcej widzieć na oczy, żadnej. To jest ostatnie piątkowe popołudnie, kiedy wracam do domu.
Kopnęła słoneczniki niemal żałując, że nie ma z nią Allie. Zwykle razem wracały od autobusu, kłócąc się przez całą drogę. Allie irytowała ją nieustannie, ale Bonnie doszła do wniosku, że czasami nawet denerwująca obecność siostry jest lepsza od przebywania sani na sam z niewesołymi myślami.
Ale Allie była dziś zajęta – została po lekcjach, żeby wziąć udział w popisach gimnastycznych piątej klasy, których Bonnie nie chciała oglądać. Ze swoim szczupłym, zwinnym ciałem Allie była wspaniałą gimnastyczką, sprawną i nieustraszoną. Od samego patrzenia na salta i przewroty siostry Bonnie czuła się jeszcze cięższa i bardziej niezdarna.
Przykucnęła przy drodze, zdjęła plecak i zaczęła w nim grzebać. Paczka ciasteczek, smakowitych i obiecujących, leżała sobie spokojnie w swoim błyszczącym, celofanowym opakowaniu. Na sam jej widok Bonnie napłynęła ślinka do ust, a w brzuchu zaczęło burczeć z głodu.
Nie tknęła jednak ciasteczek. Wstała, włożyła z powrotem plecak i z ponurą, pełną determinacji miną ruszyła przed siebie. Ciasteczka, nie rozpakowane, musiały czekać do jutra. Miały się stać ważnym elementem uroczystej ceremonii, razem z białą suknią, w której przystępowała niedawno do konfirmacji, i fiolką tabletek nasennych, które od paru tygodni wykradała z apteczki Leah Temple.
Bonnie była nawet trochę zdziwiona tym, że tak łatwo może zdobyć tabletki. Pani Tempie najwyraźniej ostatnio nie przyjmowała ich regularnie, mimo że Anna co tydzień, robiąc zakupy, realizowała jej recepty. Prawdopodobnie myślała, że pani Tempie jednak zażywa leki. Nie zdawała sobie sprawy, że Bonnie stale podbiera małe niebieskie kapsułki, robiąc sobie z nich zapas na półce w swojej szafce, Bonnie w każdym razie wiedziała, że to, co zgromadziła dotychczas, wystarczy, by ją zabić. Ta myśl napełniała ją strachem, ale i dziwnym spokojem, ponieważ był to właśnie weekend, w którym postanowiła wreszcie ze sobą skończyć. Jutro pójdzie do stajni, zamknie się w siodłami, rozłoży na ziemi koc i ubierze w śliczną, długą, białą sukienkę, żeby ładnie wyglądać, kiedy ją znajdą.
Westchnęła rozmarzona, wyobrażając sobie, jak leży blada, tragiczna i piękna, z rozsypanymi dokoła złotymi włosami i zamkniętymi w wiecznym śnie oczami. Zastanawiała się, kto pierwszy ją znajdzie. Pewnie ojciec, który chodzi do stajni znacznie częściej niż matka. Ale oczywiście zaraz zlecą się wszyscy, żeby ją oglądać, i każdy będzie ciekaw, w jaki sposób umarła, i będą jej żałowali... '
Nagle, w obłoku kurzu i pryskając spod kół żwirem, przemknęła koło niej ciężarówka Jody'ego Mullera. Bonnie znieruchomiała w napięciu, ale jej młody sąsiad się nie zatrzymał. Zwykle, jak był sam, nie dokuczał jej tak bardzo. Po prostu rzucał jej jakieś nieuprzejme słowo przez otwarte okno i jechał dalej.
– Chrum, chrum! – krzyknął tym razem. – Cześć, Miss Piggy, jak ci idzie?!
Cała przyjemność, jaką Bonnie czerpała z wyobrażania sobie sceny swojej śmierci, prysła nagle i ogarnęła janowa fala rozpaczy. Przyspieszyła kroku pragnąc jak najprędzej znaleźć się w wilgotnym, bezpiecznym wnętrzu siodłami, zostawić za drzwiami ten podły świat, zjeść wszystkie ciasteczka, połknąć cały zapas pigułek i raz na zawsze przestać cierpieć.
Dotarła do domu, otworzyła drzwi, weszła do kuchni i stanęła jak wryta.
Po kuchni krzątała się Anna w fartuszku założonym na dżinsy, cała zaróżowiona z podniecenia. Przy stole siedziała Leah Temple popijając kawę, zajadając ciasto z truskawkami i uśmiechając się do Anny z nieśmiałą życzliwością.
Bonnie gapiła się na tę scenę z otwartą ze zdumienia buzią. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek w całym jej życiu Leah Temple zniżyła się do wizyty w ich domu. Sama myśl o tym wydawała się niedorzeczna. A jednak Leah tu była – siedziała w spłowiałych dżinsach i złocistej bluzce, doskonale pasującej do jej pięknych oczu. Nawet w tym niedbałym stroju wydawała się wytworna i pełna wdzięku. Jej jasna twarz zalśniła, kiedy nabrała na widelczyk kolejną porcję ciasta z truskawkami.
– Jak się masz, Bonnie – powiedziała z miłym uśmiechem. – Jak tam było dzisiaj w szkole?
– Było... było w porządku – odparła Bonnie przełykając nerwowo ślinę.
Rzuciła matce wymowne spojrzenie, po czym zniknęła w korytarzu. Idąc do siebie zatrzymała się po drodze, żeby na półce koło tabletek schować ciasteczka. Kiedy wróciła do kuchni, z jeszcze większym zdumieniem spostrzegła, że Puszek, ich kot, leży zwinięty w kłębek na kolanach pani Tempie, która głaszcze pieszczocha i karmi go ciastem. Jednocześnie Pikuś, ich cocker-spaniel, łasił się do niej w niemym uwielbieniu.
– Twoja mama obiecała, że nauczy mnie piec takie ciasto – powiedziała Leah uśmiechając się do grubej dziewczynki, która speszona zatrzymała się koło stołu.
– Bardzo Chciałabym się nauczyć gotować. Heinz nie lubi, żeby mu się plątać pod nogami, kiedy jest zajęty – dodała z żalem.
Bonnie nie wiedziała, co odpowiedzieć. Z błaganiem w oczach bezradnie patrzyła na matkę, która zbliżała się do niej właśnie z dzbankiem dymiącej kawy.
– Zjesz kawałek ciasta, Bonnie? – spytała Anna córkę jak gdyby nigdy nic, jak gdyby pani tych włości codziennie wpadała do nich po południu na herbatę.
– Nie, dziękuję, mamo, nie jestem... nie jestem głodna – skłamała Bonnie myśląc, że chybaby umarła, gdyby miała usiąść przy stole i jeść w obecności pani Tempie. – Chyba... chyba pójdę i zobaczę, czy... – urwała, gorączkowo usiłując znaleźć jakiś pretekst, by wyjść z kuchni i z domu.
– Zanim wyjdziesz, Bonnie – powiedziała życzliwie Leah Temple – chciałabym ci coś pokazać. I tobie też, Anno.
Matka Bonnie podeszła do stołu, patrząc ciekawie na plastikową torbę w kwiatki, którą Leah wyciągnęła spod krzesła, a następnie położyła na stole i zaczęła z niej wyciągać różne rzeczy: szminki, pędzelki, puder, róż i cienie do powiek.
Serce Bonnie zaczęło walić jak młotem, ze strachu zrobiła się biała jak papier. Zagryzła wargę i ukradkiem spojrzała na matkę, dygocąc z przerażenia i ogarniającego ją powoli uczucia wstydu.
A jednak Leah Temple zaraz wszystko powie jej matce.
Wobec nich obu na zimno ma zamiar zdemaskować kradzież Bonnie, powiedzieć Annie, czego dopuściła się jej córka. A potem, pomyślała z goryczą, rozparta wygodnie na krześle, będzie się napawała jej upokorzeniem. Będzie patrzyła z tą samą okrutną satysfakcją, jaką zawsze czerpała z cierpienia innych.
Nic się nie zmieniło, pomyślała Bonnie z rozpaczą. Jest tak samo okropna, jak była. I teraz mama będzie na mnie wściekła i będzie wrzeszczała, a pani Tempie będzie się gapiła i śmiała...
W Bonnie wezbrała nienawiść tak silna, że chwilę potrwało, nim dotarło do niej, o czym mówi ich gość.
– ...i Doris mówiła, że teraz uczą tego w szkole – kończyła Leah nieśmiało.
– W szkole? – powtórzyła Anna z niedowierzaniem. – Makijażu?
Leah skinęła głową, przelotnie spojrzała na Bonnie, po czym znów zwróciła się do Anny.
– Doris to pielęgniarka ze szpitala, która była dla mnie bardzo dobra. Dzwonię do niej mniej więcej raz na tydzień i pytam o różne rzeczy, a przy okazji informuję ją o moim stanie zdrowia. Doris ma córkę w wieku Bonnie.
Anna podeszła do stołu, w dalszym ciągu niepewna, patrząc na plastikowe i metalowe drobiazgi, na kolorowe pudry, flakoniki i pędzelki.
– Więc pomyślałam – podjęła Leah – że może te rzeczy przydałyby się Bonnie, zwłaszcza że ja naprawdę nie widzę dla nich zastosowania. Ale chciałabym przede wszystkim wiedzieć, Anno, czy nie masz nic przeciwko temu – zakończyła posyłając Annie szybkie spojrzenie.
Bonnie wpatrywała się w obie kobiety, zbyt oszołomiona, żeby cokolwiek powiedzieć, powoli przetwarzając w umyśle tę informację.
Leah Temple mówiła to wszystko, żeby ją kryć, a nie skompromitować. Wymyśliła taki sposób ofiarowania jej swojej wspaniałej kolekcji kosmetyków, żeby matka Bonnie zgodziła się na to i nie zabroniła córce używać tych cudowności. Zdumiewające.
W Bonnie nagle wezbrała nadzieja. Oblizała usta i spojrzała na matkę z rozpaczliwym błaganiem w oczach.
Anna popatrzyła na córkę, w dalszym ciągu pełna wątpliwości.
– Czy rzeczywiście uczycie się w szkole makijażu? – spytała.
– Czasami – odpowiedziała Bonnie krótko.
Nie mogła w tym momencie nie spojrzeć na Leah, na której twarzy malował się wyraz figlarnej, szelmowskiej przekory, sprawiający, że Bonnie po raz pierwszy od wielu tygodni miała ochotę roześmiać się głośno.
– Czasami uczymy się tego na lekcjach higieny – powiedziała poważnie, starając się nie patrzeć w lśniące brązowe oczy, żeby nie zacząć chichotać. – Uczą nas dbania o siebie i sztuki makijażu i pani powiedziała, że byłoby dobrze, gdybyśmy miały swoje kosmetyki.
– Ale... ale przecież dziewczynki nie malują się do szkoły – powiedziała Anna stanowczym tonem.
Bonnie już była gotowa wdać się w spór z matką, ale zastanowiła się chwilę i zrezygnowała z dalszych nacisków.
– Tylko w domu, dobrze? W weekendy i w ogóle. Dopóki nie pójdę do liceum, zgoda? – dodała ostrożnie. – Ale wtedy będę już mogła, prawda, mamo? Wszystkie dziewczyny w liceum się malują.
– Zobaczymy – powiedziała Anna z roztargnieniem, zwracając się do Leah. , która spokojnie kończyła ciasto. – Pani Tempie, nich pani nie daje Bonnie tych wszystkich kosztownych kosmetyków. Jak będzie potrzebowała czegoś na lekcje higieny, kupimy jej w sklepie.
Serce w Bonnie zamarło. Aż nazbyt dobrze wyobrażała sobie, jakie to kosmetyki kupiłaby jej w razie potrzeby matka. Jasnoróżową szminkę i transparentny róż firmy Little Miss Cosmetics.
Ale Leah stanowczo potrząsnęła głową.
– Ja chcę ofiarować Bonnie te rzeczy. Jeśli ona ich nie weźmie, po prostuje wyrzucę, a to byłoby wielkie marnotrawstwo, prawda?
Anna, która nie znosiła wszelkiego marnotrawstwa, bez entuzjazmu skinęła głową i nadzieje w Bonnie odżyły. Uśmiechnęła się do matki, która ponownie skinęła głową na znak, że się poddaje.
– Bonnie, podziękuj pani Tempie za taki wspaniały prezent.
Dziękuję – mruknęła Bonnie zawstydzona i pełna wdzięczności, bojąc się spojrzeć na piękną, uśmiechniętą twarz Leah.
– Boże – powiedziała nagle Anna spoglądając na zegarek. – Już po czwartej. Jeżeli zaraz nie napoję kurcząt, padną mi biedactwa z pragnienia. A nie poszłaby pani ze mną pomóc mi przy obrządku jak wtedy? – zwróciła się do Leah.
Bonnie w osłupieniu spojrzała na matkę, która zadała to pytanie, jakby było czymś najbardziej naturalnym w świecie.
Ale pani Tempie zupełnie nie robiła wrażenia zdziwionej.
– Nie tym razem, Anno – powiedziała z żalem. – Za chwilę wróci Paul i muszę doprowadzić się do porządku. Wyglądam strasznie.
Anna uśmiechnęła się.
– Wygląda pani ślicznie – powiedziała z przekonaniem. Naprawdę ślicznie. – Uśmiechając się w dalszym ciągu, zdjęła fartuch, ściągnęła z kołka przy drzwiach stary sweter i wyszła, ruszając się jak zwykle energicznie i zgrabnie. – Bonnie! – zawołała jeszcze przez ramię. – Zajmij się panią Tempie. Poczęstuj ją jeszcze kawą, gdyby miała ochotę.
Bonnie została sam na sam z siedzącą naprzeciwko kobietą. Zapadło niezręczne milczenie. Dziewczynka stała przy stole czując się gruba i niezdarna. Leah dopijała kawę.
– To było... to było bardzo ładnie z pani strony, że pani to wszystko powiedziała mamie – zaczęła niepewnym głosem, cała w wypiekach. – Bardzo pani dziękuję. Tak mi przykro, że byłam dla pani wtedy taka niegrzeczna – dodała ze wstydem.
– Mam nadziej ę, że ci się te rzeczy przydadzą – powiedziała Leah uśmiechając się życzliwie do Bonnie. Dokończyła ciasto, delikatnie spędziła z kolan Puszka i wstała poklepując japo ramieniu.
Dziewczynka zesztywniała w napięciu, ogarnięta paniką. Uświadomiła sobie, że jest coś jeszcze, co powinna zrobić.
– Pani Tempie... – zaczęła łamiącym się głosem, kiedy Leah podeszła do drzwi.
Leah zatrzymała się z ręką na klamce.
– Tak, słucham cię, Bonnie?
– Chciałam spytać... chciałam spytać, dlaczego pani daje mi tyle rzeczy? – Bonnie machnęła pulchną ręką w stronę kolekcji błyskotek. – Przecież to jest prawie wszystko, co stało na pani toaletce. Nic sobie pani nie zostawiła. – Zaczerwieniła się i zaczęła przeklinać swoją głupotę. Już teraz pani Tempie nie będzie miała wątpliwości, że myszkowała w jej pokoju.
Ale Leah Temple tylko potrząsnęła głową ze smutnym uśmiechem.
– Ja po prostu nie wiem, co z tym wszystkim zrobić. Patrzę na te rzeczy i stwierdzam, że są dla mnie jedną wielką tajemnicą. Zupełnie nie pamiętam, żebym kiedykolwiek się malowała – zakończyła melancholijnie.
– Aleja bym to pani mogła pokazać – zaofiarowała się spontanicznie Bonnie. – Ja bardzo dobrze sobie z tym radzę – ciągnęła zapalając się do tego pomysłu. – Dużo na ten temat czytałam w książkach i w różnych pismach i próbowałam, czego tylko się dało. Mogę pani pokazać, jak się posługiwać konturówką, jak robić podkład, cienie i w ogóle...
Na twarzy Leah odmalowało się zainteresowanie.
– Mogłabyś? Naprawdę?
– Jasne, bardzo chętnie – odparła Bonnie ochoczo, widząc entuzjazm Leah.
– To wspaniale – ucieszyła się jak dziecko Leah. – Uczenie się tego wszystkiego od nowa będzie cudowne. A jak się wystroję i umaluję, to zaraz przybędzie mi urody, prawda?
– Pani zawsze wygląda cudownie – wyszeptała Bonnie, której twarz złagodniała pod wpływem wspomnień. – W swoich pięknych sukniach i z makijażem była pani najpiękniejszą kobietą na świecie.
Bonnie speszyła się słysząc własne słowa, ale Leah Temple uśmiechnęła się tylko i z rozmarzeniem skinęła głową.
– Kiedy mogłybyśmy zacząć naukę, Bonnie?
– Może jutro po południu? – zaproponowała dziewczynka zupełnie zapominając, że na sobotnie popołudnie miała zupełnie inne plany. – Nie idę do szkoły i mogłybyśmy mieć na to dużo czasu.
Leah ścisnęła pulchne ramię dziewczynki, śmiejąc się radośnie.
– Cudownie, Bonnie, przyjdź po lunchu. Och, i weź ze sobą swoje kosmetyki – dodała z prowokacyjnym uśmiechem – bo ja chyba nie mam nic.
Bonnie odpowiedziała uśmiechem.
– Podzielimy się – obiecała. – Jest tego tyle, że wystarczy dla nas obu.
– Miła z ciebie dziewczynka – powiedziała Leah i serdecznie przytuliła Bonnie do siebie, – I bardzo ładna, wiesz o tym? Z tymi niebieskimi oczami i złotymi włosami masz buzię śliczną jak kwiatek. Myślę, że jak się nauczę malować, to będę wyglądała przynajmniej w połowie tak ładnie jak ty.
Stojąc w drzwiach Bonnie w osłupieniu patrzyła, jak Leah szybkimi krokami idzie przez podwórko. Następnie, omijając wzrokiem ciasto truskawkowe, powoli poszła do swojego pokoju.
Ciągle jeszcze oszołomiona tym wszystkim, co się wydarzyło, Wspięła się na palce i macając na półce znalazła ukryte tam wcześniej ciasteczka i fiolkę z niebieskimi pigułkami.
Usiadła na łóżku zadumana, wpatrując się w tabletki. Jeszcze godzinę temu środki nasenne wydawały jej się czarodziejskim biletem do krainy, w której miało nie być już więcej przykrości i upokorzeń.
W gruncie rzeczy oferowały jedyną drogę wyjścia z jej trudnej sytuacji.
Ale już teraz nie była tego taka pewna. Przypomniał jej się uśmiech Leah i szczere spojrzenie jej złotobrązowych oczu, kiedy mówiła, że Bonnie jest bardzo ładna.
Dziewczynka wahała się przez dłuższy czas. Wreszcie ociężale wstała z łóżka i schowała pigułki w poprzednie miejsce. Następnie z paczką ciasteczek pomaszerowała do łazienki, usiadła na brzegu wanny i zaczęła je powoli rozwijać.
Zapach słodyczy tak był intensywny, że natychmiast zaczęło jej burczeć w brzuchu. Poczuła, że robi się jej niemal słabo z głodu. Zacisnęła zęby, wyjęła pierwsze ciasteczko, pokruszyła je na kawałki i wrzuciła do klozetu.
Jedno po drugim Bonnie skazywała ciasteczka na unicestwienie, uroczyście po każdym spuszczając wodę, co musiałoby wydać się zabawne postronnemu obserwatorowi. Ale w napiętej twarzy i błękitnych oczach dziewczynki nie było nic zabawnego.
Leah zatrzymała się przy bramie na końcu drogi dojazdowej do dużego domu. Nachyliła się, żeby powąchać kiście białych kwiatków, którymi obsypany był krzew przy wejściu. Krzew rozkwitł dosłownie dzień czy dwa wcześniej i teraz wyglądał jak panna młoda w olśniewającej bieli. Leah zmarszczyła czoło, usiłując sobie przypomnieć nazwę kwiatów.
Czasami takie słowo wracało bardzo szybko. Kiedy indziej musiała bardzo długo szukać nazw tak znajomych jak „szczeniak" czy „kominek".
Ken wyjaśnił jej, że najłatwiej przypomni sobie słowa poznane za pośrednictwem racjonalnej, przetwarzającej fakty części mózgu, która najwyraźniej nie doznała w jej wypadku uszczerbku.
Wszystko jednak, co się wiąże z silnymi osobistymi przeżyciami czy zostało poznane poprzez emocje lub uczucia, jest znacznie bardziej mroczne i trudne do odzyskania.
Leah wzdrygnęła się pod wpływem znanego lęku i fali smutku, jąkają ogarnęła. Często zdarzały się chwile, kiedy popadała w melancholię i zaczynała rozpaczać nad swoją tragiczną sytuacją. Sprawy oczywiste dla innych jej wydawały się takie trudne. Każde doświadczenie było obce, nawet groźne, a każdy nowy dzień przypominał pole minowe, które należało pokonywać ze szczególną ostrożnością.
Ale były i dobre strony. Leah zdawała sobie sprawę, że z niektórych doświadczeń czerpie znacznie większą przyjemność niż inni dorośli. Mówili jej to wszyscy: Paul, Doris i doktor Holcross, a oni przecież wiedzieli najlepiej.
Proste rzeczy, jak smak jedzenia, piękno zachodu słońca czy zapach polan trzeszczących w kominku w deszczowy wiosenny wieczór wystarczały, by wywołać w niej wybuchy radości. Dla Leah nic nie było stare czy zużyte. Każde przeżycie wydawało jej się nowe i tak pobudzające dla świeżo odzyskanych zmysłów, że odczuwana przez nią przyjemność graniczyła nieraz z bólem. Zwłaszcza kiedy idący obok niej Paul brał ją ze śmiechem pod rękę albo ściskał, kiedy Leah wykrzyknęła coś w zachwycie na widok czegoś szczególnie dla niej interesującego. Pod wpływem dotyku jego twardych, opalonych dłoni robiło jej się niemal słabo i ogarniały ją jeszcze różne inne uczucia, których zupełnie nie rozumiała. Wiedziała jedynie, że kiedy Paul jej dotyka, pragnie się do niego przytulić, mocno i blisko, jak najbliżej, i żeby jego usta i ręce były.
Leah wzdrygnęła się i skuliła w nagłym podmuchu zimnego wiosennego wiatru. W zadumie spojrzała na pachnący obłok białego kwiecia.
Być może wcale nie zapomniała nazwy tych kwiatów. Zapewne nigdy jej nie znała. Ostatecznie, pomyślała ponuro, ta Leah Temple, którą znał świat, ta sama, której odbicie widziała w oczach wszystkich dokoła, ta kobieta nie zawracała sobie chyba głowy nazwami kwiatów.
Z wyrazem troski na twarzy otworzyła bramę, ale nie ruszyła się z miejsca. Zobaczyła nadjeżdżający duży, szary, kryty samochód, który zatrzymał się tuż przy niej.
Przymrużyła oczy wpatrując się w zakurzony, poobijany pojazd i usiłując odczytać niewyraźny napis na jego boku. Brzmiał on: „Czyszczenie dywanów".
Z szoferki wyskoczył kierowca, który podszedł do niej energicznym krokiem. Był to postawny mężczyzna o czerwonej, pokrytej zarostem, prymitywnej twarzy i małych ruchliwych oczkach, które oceniały ją z uwagą.
Zadrżała i ponownie objęła się ramionami, speszona zimnym, taksującym spojrzeniem przybysza.
– Dzień dobry, pani Tempie. Pamięta mnie pani?
Te koszmarne słowa prześladowały ją dzień w dzień. Pamięta, pamięta, pamięta... W jej zmęczonym umyśle nic nie znaczące sylaby brzęczały niby kakofoniczny chór.
– Oczywiście – powiedziała nerwowo – pan jest...
– Wystarczy Joe – powiedział mężczyzna z wesołym uśmiechem, którego jednak nie dojrzała w jego oczach. – Proszę mówić do mnie Joe, jak zawsze. Mam nadzieję, pani Tempie, że pani pamięta naszą małą umowę, hę?
Leah zesztywniała. Takie rzeczy zdarzały się dosłownie co chwila. Ciągle rozmawiała z jakimiś obcymi ludźmi, którzy powoływali się na jakieś umowy i plany sprzed jej wypadku. Chodziło o jakąś biżuterię, którą miała odebrać, o plany dotyczące nowego urządzenia jej sypialni, szycia garderoby.
Nie cierpiała wyjaśniać tym ludziom, że całkowicie straciła pamięć. Nie cierpiała patrzeć na ich reakcję – szok i współczucie – ale nade wszystko intrygowała ją źle ukrywana fascynacja, z jaką obserwowali jej stan. Zwykle w takich sytuacjach blefowała udając, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Teraz uniosła brodę i skinęła głową.
– Naturalnie – powiedziała.
– To dobrze. I pamięta pani, o czym mówiliśmy w ubiegłym miesiącu?
– Pamiętam – skłamała znowu Leah.
– To bardzo dobrze. Nie musimy wracać do szczegółów, bo szczegóły należą do mnie. Pani rozumie... Chcę tylko wiedzieć, czy sprawa jest w ogóle aktualna.
Leah patrzyła na mężczyznę, gorączkowo myśląc, które to dywany w domu wymagają czyszczenia. Wszystko dzięki regularnemu, starannemu sprzątaniu wydawało się nieskazitelne. Może chodzi o ten jasnozielony dywan z salonu, skąd usunięto mebel, po którym został pod ścianą ciemniejszy prostokąt.
– Pani Tempie?
– Tak? – powiedziała spiesznie Leah. – Może pan zgodnie z naszą umową robić, co do pana należy.
Mężczyzna skinął głową.
– A pani mi zapłaci tyle, ile było umówione, i na tych samych warunkach, tak?
– Naturalnie – powtórzyła zastanawiając się nad wysokością ceny, ale nie przejmując się specjalnie, skoro warunki czyszczenia dywanów zostały wcześniej uzgodnione.
Kobieta, którą była przed wypadkiem, potrafiła się targować i znała wartość pieniądza, co jej najwyraźniej zostało do dziś. Orientowała się w większości cen, a przed wyjściem ze szpitala Doris nauczyła ją wystawiania czeków.
Początkowo wydawało jej się to przerażającym doświadczeniem – podpisywanie się nazwiskiem i czekanie, co dalej, czy odbiorca czeku rzeczywiście zamieni ten kawałek papieru na prawdziwe pieniądze. Stopniowo jednak ten lęk ją opuścił i teraz już spokojnie wypisywała czeki, płacąc nimi za różne usługi, kiedy Paula nie było w domu, a za ubranie i różne osobiste drobiazgi, kiedy szli razem na zakupy.
– Dobra, wobec tego załatwię sprawę pod koniec przyszłego miesiąca, tak jak się umawialiśmy. Wcześniej nie dam rady. A pani wie, co do pani należy, będzie pani miała dla mnie gotowe te rzeczy?
Leah skinęła głową czując, że znów ją ogarnia panika. Co takiego mogło do niej należeć, w związku z czyszczeniem dywanów? Pewnie chodzi o dopilnowanie, żeby meble zostały usunięte, i rośliny...
– Pani Tempie?
– Tak – powiedziała wzdychając, głęboko znużona dziwną rozmową. – Tak, wszystko będzie gotowe.
– To dobrze – odparł cicho mężczyzna. – To bardzo dobrze, przyjemnie robić z panią interesy. Zgłoszę się, jak już sprawa będzie załatwiona.
– Dziękuję – mruknęła Leah nie mogąc się doczekać, żeby intruz wreszcie sobie poszedł i żeby mogła wrócić do domu, wziąć kąpiel i przebrać się na przyjście Paula.
Mężczyzna od czyszczenia dywanów odwrócił się i ruszył w stronę swojego zakurzonego samochodu, po czym zawołał jeszcze przez ramię:
– Hej, pani Tempie!
– Słucham.
– Chciałem tyko powiedzieć, że to całkiem niezły numer z tą utratą pamięci. – W jego tonie Leah wyczuła nieprzyjemny podziw. – Nawet gdyby mieli coś podejrzewać, to i tak sobie tego z panią nie skojarzą, no nie? Skoro straciła pani pamięć.
Leah wpatrywała się w mężczyznę, wstrząśnięta i przerażona tym, co powiedział.
Co on, do diabła, ma na myśli? Czego mieliby sobie z nią nie skojarzyć i kto? Zmarszczyła czoło, usiłując zrozumieć sens jego słów, ale umknął jej, jak to się często zdarzało.
Pozostało jednak dręczące poczucie rozpaczy i grożącego niebezpieczeństwa, od którego zrobiło jej się słabo.
Naturalnie te uczucia były zupełnie irracjonalne. Mężczyzna, kimkolwiek był, w przyszłym miesiącu przyjdzie czyścić dywany, nic więcej. Może być ordynarny, ale przecież nie stanowi żadnego zagrożenia ani dla Leah, ani dla ludzi, na których jej zależy.
Odwróciła się energicznie, nie patrząc, jak mężczyzna wsiada do swojego zdezelowanego wozu i powoli odjeżdża.
Nazajutrz wieczorem Paul Tempie siedział w jadalni przy stole i przez migotliwy płomień świecy patrzył na swoją żonę. Był wprost porażony jej urodą.
Leah miała na sobie białe jedwabne spodnie i kremowy luźny sweter z kapturem, usiany małymi, delikatnymi perełkami. Sweter był w zupełnie innym stylu, niż zwykle ubierała się żona Paula.
Zastanawiał się często, skąd bierze rzeczy, w których ostatnio chodzi. Większości z nich nigdy dotychczas nie widział. Pełen smaku, starannie dobrany strój nadawał jej wytworny wygląd.
Kobieta, którą znał jeszcze przed miesiącem, nigdy by się w ten sposób nie ubrała. Swetry tamtej Leah miały na ogół głębokie dekolty i były obcisłe. Myśl o dawnym stylu żony na jedną nieprzyjemną chwilę obudziła stare podejrzenia.
Czyżby rzeczywiście cały ten epizod był tylko zręcznym oszustwem? Czy to możliwe, żeby zaplanowała i pobicie, i amnezję, i wynikającą z niej zmianę osobowości, że starannie to wszystko zawczasu przygotowała aż do najdrobniejszych szczegółów, łącznie z wymianą całej garderoby, tak żeby pasowała do jej nowego wizerunku?
Paul poruszył się na krześle, zły na siebie, że nie może otrząsnąć się z podejrzeń. Z Leah zawsze tak było: pożądanie i uczucie skażone nieufnością i wątpliwościami.
Leah, wyczulona na nastroje męża, spojrzała na niego przez szerokość stołu z nieśmiałym pytaniem w oczach.
Paul odwzajemnił spojrzenie żony, znów oślepiony jej urodą.
Boże, jaka ona jest piękna, pomyślał. Zeszczuplała od czasu wypadku i wyglądała niemal eterycznie. Jej usta są miękkie i delikatne, a oczy.
Nachylił się, żeby dokładniej przypatrzeć się Leah, która poruszyła się speszona jego spojrzeniem i wbiła wzrok w talerz.
– Zauważyłem dziś w tobie pewną zmianę, Leah. Jesteś umalowana.
Wpatrywał się w wyszukane połączenie barw wokół oczu, we wspaniałe rzęsy.
Zaczerwieniła się i skinęła głową, w dalszym ciągu nie mając odwagi na niego spojrzeć.
– Czy... czy to wygląda bardzo źle, czy bardzo rzuca się w oczy?
– Wygląda prześlicznie – odparł szczerze Paul. – I wytwornie. Jakby to było dzieło profesjonalisty – dodał od niechcenia, popijając kawę. – A mówiłaś, że nie pamiętasz, jak się robi makijaż. I chyba od wypadku używałaś tylko szminki, prawda?
Skinęła głową.
– To zasługa Bonnie – odpowiedziała po prostu.
– Bonnie? – zdziwił się Paul. – Tej małej Boba i Anny? To ona cię tak umalowała?
Leah, widząc jego zainteresowanie, odważniej skinęła głową.
– Bonnie jest zafascynowana sztuką makijażu. Wie dosłownie wszystko o cieniach, i dobieraniu kolorów, i w ogóle. Umalowała mnie dziś po południu – dodała z tą samą dziecięcą bezpośredniością, jaka charakteryzowała całą ich rozmowę. – Ona mnie wszystkiego nauczy, ale tyle tego jest, że sama nie wiem, czy zapamiętam. To bardzo skomplikowane, Paul.
– O Boże – mruknął, oszołomiony tą informacją, w dalszym ciągu patrząc na piękną, umalowaną twarz siedzącej naprzeciwko kobiety. – Leah, czy ty... – zaczął, po czym urwał.
– Tak?
– Zastanawiam się, skąd bierzesz te wszystkie ubrania, które teraz nosisz. Większości nigdy nie widziałem. Czy kupiłaś je już po wypadku?
Potrząsnęła głową.
– Tyle jest tego w garderobie, że kupowanie nowych rzeczy byłoby bez sensu.
– Mówiłaś, że ci się nie podobają. A nie widzę, żebyś nosiła cokolwiek z tego, w czym chodziłaś dawniej.
– Nie podoba mi się to, co wisi na wieszakach, ale w pudłach jest mnóstwo rzeczy, w których chętnie chodzę. Jak mam ochotę na coś nowego, to po prostu przeglądam zawartość tych pudeł.
Paul w zamyśleniu pokiwał głową.
Być może z powodu biednego i nieszczęśliwego dzieciństwa Leah miała zwyczaj gromadzenia rzeczy. Nie rozstawała się z niczym, nawet jeśli jej się to znudziło. Z wyjątkiem sporadycznych przypływów hojności, kiedy to rozdawała kosztowne prezenty Annie, dziewczynkom czy swoim podejrzanym przyjaciołom, z ponurą determinacją odmawiała rozstawania się z czymkolwiek ze swoich „skarbów".
Paul uznał, że pudła, o których mówiła jego żona, muszą być wypełnione jej garderobą z wczesnego okresu ich małżeństwa. Te kosztowne, eleganckie rzeczy nie pasowały do wizerunku coraz bardziej uwodzicielskiej i wulgarnej kobiety, jaką się z biegiem czasu stawała, ale najwyraźniej nie umiała się ich pozbyć. Wszystko to układało się w spójną, logiczną całość..
Paul odczuł wielką ulgę i nagle, stwierdził, że wszystko to zaczyna nabierać dla niego znaczenia. Miał ogromną potrzebę uwierzenia w tę nową, łagodną Leah, chciał mieć do niej bezgraniczne zaufanie, pragnął się pozbyć dręczących wątpliwości.
Bo szybko, bardzo szybko zamierzał...
– Paul? – zagadnęła nieśmiało Leah, wyrywając męża ze smutnego zamyślenia. – Czy mogę cię o coś zapytać?
– Naturalnie.
W tym momencie pojawił się Heinz, który przyszedł posprzątać po deserze i zapytać, czy nie dolać państwu kawy. Leah uśmiechnęła się i podsunęła mu filiżankę.
– To było cudowne, Heinz – powiedziała. – A najbardziej ze wszystkiego smakowało mi ciasto czekoladowe.
– To według przepisu mojej babci – odparł z dumą Heinz. – Tajemnica rodzinna.
– Coś wspaniałego – powtórzyła Leah. – Prawda, Paul?
– Prawda – potwierdził Paul, z zadowoleniem patrząc na jej serdeczny uśmiech i promieniejącą szczęściem twarz oraz na kucharza, który topniał jak wosk w cieple jej komplementów. Kiedy wychodził zostawiając ich samych, widać było jego wysoko uniesioną różową łysinę.
– Zrobiłaś wielką konkietę, Leah – zauważył rozbawiony Paul. – Odnoszę wrażenie, że w ciągu tych kilku tygodni nasz biedny, stary Heinz beznadziejnie się w tobie zakochał.
Z jakichś powodów te słowa zasmuciły Leah. Paul zauważył, że jej piękne złocistobrązowe oczy zachmurzyły się, a kąciki ust opadły. Spojrzał na nią zatroskany.
– Leah? – powiedział łagodnie. – Miałaś mnie o coś zapytać.
– Przeglądałam dzisiaj szuflady w swoim biurku – powiedziała ze spuszczoną głową, tak że widział jedynie delikatną linię jej czoła i policzków. – Był tu wczoraj facet od czyszczenia dywanów i chciałam sprawdzić, czy mam jakieś zamówienie na tę usługę sprzed mojego wypadku.
– I co, znalazłaś coś?
– Nie, nic.
Paul zmarszczył brwi.
– Nigdy nie wspominałaś o żadnym czyszczeniu dywanów.
– Nie wspominałam?
– W każdym razie ja sobie nie przypominam. Leah wzruszyła ramionami.
– Nieważne. Wydaje mi się, że facet wie, co ma robić, i że wszystko zostało wcześniej uzgodnione. Nie to mnie niepokoi.
– A co? – zapytał łagodnie Paul.
– Kiedy przeglądałam te szuflady, natrafiłam na jakieś papiery, których wcześniej nie widziałam. Były podarte na drobne kawałki i wepchnięte w sam kąt szuflady. Żeby je przeczytać, musiałam te kawałki wyprostować i poskładać razem.
Paul zesztywniał.
– Co to były za papiery, Leah?
– Rozwodowe – szepnęła i spojrzała na niego przelotnie. Zanim ponownie spuściła głowę, pochwycił jeszcze wyraz przerażenia w jej oczach i drżenie warg.
– Leah...
– To były skierowane do mnie oficjalne dokumenty, w których domagałeś się rozwodu.
Paul głęboko zaczerpnął tchu i zacisnął pięści, a następnie rozluźnił się przygotowując sobie odpowiedź. Spojrzał na miękką linię jej karku i długie, spuszczone rzęsy, na grę świateł i cieni na jej policzkach.
– Leah – zaczął spokojnie – w ciągu ostatnich kilku lat stosunki między nami układały się bardzo źle. Ty może tego nie pamiętasz", aleja doszedłem do kresu wytrzymałości. Uznałem, że dalsze przebywanie pod jednym dachem będzie niszczące dla nas obojga i że najlepiej się rozstać.
– Przepraszam, Paul, tak bardzo mi przykro.
– Jak może ci być przykro, skoro nawet nie pamiętasz rzeczy, które robiłaś? Nie musisz przepraszać za coś, czego nie pamiętasz.
– Ale to mimo wszystko byłam ja – powiedziała Leah z rozpaczą w głosie, patrząc wreszcie Paulowi w oczy. – To byłam ja – powtórzyła, blada jak ściana. – Nie rozumiesz tego? Osobą, która to wszystko robiła i która się w ten sposób zachowywała, nie był nikt... obcy, tylko... ja sama. Czuję się odpowiedzialna za swoje czyny, nawet jeśli ich nie pamiętam.
Paul potrząsnął głową.
– To niesłuszne. Byłaś wtedy kimś innym, całkowicie inną kobietą, Leah. Nie rozumiem, jak możesz czuć się odpowiedzialna za coś, czego nie pamiętasz i czego byś dzisiaj nigdy nie zrobiła.
– To by było bardzo wygodne – powiedziała z żalem. – Ale niestety jest niemożliwe. Nie mogę przerzucić odpowiedzialności za to, co robiłam, na kogoś innego. To ja byłam tą osobą i ludzie, którzy zostali skrzywdzeni, zostali skrzywdzeni przeze mnie. I jeśli ktokolwiek powinien naprawić te krzywdy, to właśnie ja. Niestety – dodała z rozpaczą – nawet nie pamiętam szkód, jakie wyrządziłam. Jak mogę je naprawić?
– Dlaczego nie miałabyś spojrzeć na swoje życie jak na czystą kartę? – zapytał Paul.
– Jak na czystą kartę?
Uśmiechnął się widząc jej zdziwioną minę wiedział, że Leah często zapominała znaczenia idiomów.
– Chodzi o drugą szansę, nowy początek – wyjaśnił.
– Trafiła ci się wyjątkowa okazja, Leah, coś, za co niejeden wiele by dał. Trafiła ci się okazja, żeby zostawić za sobą przeszłość i zacząć wszystko od nowa. Spróbuj tę szansę wykorzystać i przestań się wreszcie zadręczać sprawami, na które nie masz wpływu.
– Ale... aleja nie wiem, co zrobić, żeby to się nie powtórzyło. – Rzuciła mu znów pełne rozpaczy spojrzenie.
– Bo... bo jeśli wkrótce wyzdrowieję, tak jak to obiecuje Ken, i znów będę taka sama jak dawniej, to co wtedy?
Paula przeszedł dreszcz na myśl o tym, że Leah z przerażającą dokładnością wyraziła jego obawy. Strach przed taką ewentualnością nie dawał mu spokoju i powstrzymywał przed pofolgowaniem własnym potrzebom i pragnieniom.
Przez cały bowiem czas miał ochotę wziąć żonę w ramiona i pocałować. Chciał jej powiedzieć, jaka jest piękna, chciał swoją siłą i łagodnością zapewnić jej opiekę i bezpieczeństwo w tym obcym i groźnym świecie, w jakim się nagle znalazła.
Ale jeśli tamto wszystko znów wróci? Jeśli wraz z pamięcią Leah odzyska dawną osobowość i zwyczaje?
Paul nie miał wątpliwości, że po raz drugi nie przeżyje katastrofy ofiarowania miłości zimnej, ironicznej kobiecie, która jego czułość kwitowała okrucieństwem i ordynarną oschłością.
– Czy myślisz, że to byłoby możliwe? – zapytał cicho nie spuszczając oczu z jej twarzy. – Czy uważasz, że w miarę odzyskiwania pamięci mogłabyś zacząć czuć inaczej?
– Nie wiem, Paul – szepnęła z rozpaczą. – Ale taka musiałam być... ;Widzę to w twarzach naszych bliskich, czytam między wierszami dziennika, który prowadziłam. Nawet Ken mówi mi czasem różne rzeczy świadczące ó tym, jaka byłam. Jak można od uderzenia w głowę stać się zupełnie innym człowiekiem? Właściwie bez przerwy się boję, że znów stanę się tą samą osobą, którą byłam dawniej.
Paul skinął głową, w zadumie popijając kawę i nie mogąc znaleźć odpowiedzi na jej nie wypowiedziane pytanie.
– Czy... czy powinnam coś zrobić? – przerwała nagle milczenie.
– Zrobić co, Leah?
– No, z tymi papierami. Wiesz, rozwodowymi. Czy chcesz, żebym się porozumiała z adwokatem, czy może wystarczy, jeśli po prostu wyrażę zgodę na dalsze postępowanie?
Paul spojrzał na nią szeroko rozwartymi oczami.
– Na dalsze postępowanie?
Leah skinęła głową i zaraz potem niepewnie wzruszyła ramionami.
– Nie chciałabym, Paul, żebyś pomyślał, że wywieram na ciebie jakiś nacisk... żebyś mnie tu trzymał. Czuję się znacznie lepiej, naprawdę znacznie lepiej i mogłabym mieszkać gdzieś indziej. W mieście albo... gdzieś blisko Doris. To by nawet było miłe – dodała rozmarzona – mieszkać w pobliżu Doris.
– Leah... – zaczął Paul.
– Bardzo szybko się uczę, możesz mi wierzyć – podjęła zapalając się do tego pomysłu. – Gdybyś mi tylko na początek trochę pomógł, to na pewno wkrótce znalazłabym jakąś pracę i dała sobie radę, i wtedy ty byś...
– Leah – przerwał jej, ledwie mogąc wytrzymać ból, jaki w nim wywołały jej słowa. – Spójrz na mnie, proszę cię.
W milczeniu podniosła na niego wzrok. Usta jej drżały, rzęsy były mokre od łez, ale próbowała się do niego uśmiechnąć.
– Naprawdę czuję się dobrze, nie musisz się mną przejmować, Paul.
– Leah, ja nie chcę rozwodu. Nie mówmy teraz o tym, dobrze?
– Ale w papierach było... Wykonał gwałtowny, pełen złości gest.
– Te papiery zostały wysłane, kiedy życie w domu wydawało mi się nie do zniesienia. Ale teraz tak nie jest. W gruncie rzeczy nie pamiętam, kiedy.
Zamilkł, nie chcąc się zdradzać ze swoimi emocjami.
– Nie pamiętasz, kiedy co? – powtórzyła Leah jak echo, z prowokacyjnym uśmiechem, usiłując rozładować napięcie. – Czy jest coś takiego, czego ty nie pamiętasz, Paul?
Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni kogoś tak bardzo pragnąłem, chciał powiedzieć. Nie pamiętam, kiedy tak bardzo pragnąłem cię tulić i całować, i iść z tobą do łóżka, i godzinami się z tobą kochać, aż oboje.
Potrząsnął głową i uśmiechnął się do niej nonszalancko.
– Nie pamiętam, kiedy tyle weekendów spędzałem w domu – powiedział lekko. – To jest dla mnie coś zupełnie nowego, Leah. Nigdy dotychczas nie byłem takim domatorem.
– Naprawdę? – spojrzała na niego szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. – A co robiłeś w weekendy?
– Chodziłem do mojego letniego domku. Byłaś na mnie o to wściekła. Musiałem znosić nieustanne docinki na temat tego, że jestem pustelnikiem i że wiecznie przesiaduję w swojej samotni.
Twarz Paula zachmurzyła się na wspomnienie tych złośliwości, ale widząc, jak bardzo ta wzmianka zdenerwowała żonę, zmusił się do uśmiechu.
– Nie przejmuj się, Leah – powiedział łagodnie. – To jest taka niewielka chata z bali, którą postawiłem na działce kilka lat temu, mniej więcej półtora kilometra stąd, wśród skał i drzew.
Twarz Leah rozpromieniła się.
– Jak się tam idzie, koło strumienia? Paul skinął głową.
– Tak, trzeba przejść przez mostek za stajnią, a potem iść ścieżką między drzewami.
– Och – powiedziała z zachwytem. – To tam prowadzi ta mała ścieżka. Któregoś dnia doszłam mniej więcej do połowy drogi, a potem zawróciłam, bo się zaczęło ściemniać.
– Gdybyś szła dalej, wyszłabyś prosto na moją chatę. Leah przez chwilę milczała, patrząc w rozmarzeniu na srebrzyste wieczorne niebo.
– Tam musi być pięknie i bardzo cicho – powiedziała w końcu.
– Owszem, bardzo. Nie ma telefonu ani elektryczności, tylko piec na drewno i lampy naftowe, i nigdzie w pobliżu żywego ducha.
Kiedy tam jestem – dodał niemal nieśmiało – czuję się, jakbym był jedynym człowiekiem na świecie. – Paul Tempie nie był przyzwyczajony do tego, żeby się zwierzać własnej żonie.
Ale ona siedziała pogrążona w swoich myślach, z twarzą łagodną i rozmarzoną.
– I co ty tam robisz? To znaczy, jak spędzasz tam weekend?
– Trochę czytam, włóczę się po okolicy, robię zdjęcia przyrody...
Nic specjalnego.
Paul zamilkł myśląc o tych kojących weekendach, spędzanych w samotności i odosobnieniu. Przez kilka ostatnich lat ta cicha przystań najprawdopodobniej pozwoliła mu pozostać przy zdrowych zmysłach.
– Czyja tam kiedykolwiek byłam? – spytała Leah, unikając jego wzroku.
Paul spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Leah, to jest półtorakilometrowy spacer, i to pod górę, rzecz zupełnie nie w twoim stylu.
Zarumieniła się, speszona. Przez chwilę bawiła się serwetką, którą w pewnym momencie rozprostowała i zdecydowanym ruchem położyła na talerzu.
– To ja już cię chyba przeproszę – powiedziała z uśmiechem. Bob powiedział, że ta czarna kotka okociła się gdzieś w stajni, i umówiłam się z Allie, że jak odrobi lekcje, to razem poszukamy kociaków. Nie możemy się doczekać, żeby je obejrzeć. Allie mówi, że jak ta kotka poprzednim razem miała małe, to dwa z nich były...
– Leah – przerwał jej delikatnie Paul.
– Słucham?
– Chciałabyś zobaczyć moją chatę? Zgodzisz się, żebym cię tam zabrał?
Oczy Leah zabłysły, ale z wyraźnym wysiłkiem potrząsnęła głową.
– Paul, to jest twoje prywatne miejsce i nie chciałabym. .. nie chciałabym cię tam niepokoić.
– O jakim niepokojeniu ty mówisz? – powiedział rzeczowym tonem. – Przecież zostałaś zaproszona.
Mimo to Leah wahała się, dalej patrząc tęsknie na pastelowe chmury na horyzoncie.
– Tylko włóż koniecznie dżinsy i jakiś ciepły sweter powiedział. – Masz dobre buty sportowe? Nie, na pewno nie masz sam sobie odpowiedział z ironicznym uśmiechem. – Ale droga jest zupełnie dobra, możesz włożyć trampki. Idź, przebierz się, a ja tymczasem powiem Allie, że innym razem pójdziecie obejrzeć kociaki.
Odwróciła się do niego z zupełnie odmienioną twarzą; wyglądała jak dziecko w obliczu jakiejś wielkiej i rzadkiej przyjemności.
– To znaczy już teraz? Chcesz mnie tam zabrać już teraz?
– Jasne, pospiesz się, żebyśmy zdążyli, zanim się ściemni.
– Ale, Paul, słońce już zachodzi...
– Nie bój się, jeszcze długo będzie widno. Na wszelki wypadek wezmę latarkę, ale przed nocą będziemy w domu. No, chodź, chciałbym, żebyś zobaczyła moją chatę.
– Och – szepnęła uśmiechając się do niego z radością i pobiegła korytarzem szczęśliwa, podczas gdy Paul stał jeszcze przez chwilę w milczeniu patrząc na migotliwy płomień stojącej na stole świecy.
Oczyma duszy widział przytulną chatę, ciepły blask lampy, wygodne drewniane łóżko, ze stertą grubych wełnianych koców. I księżyc na niebie, i Leah w jego ramionach...
Wzdrygnął się i zadumany ruszył w stronę korytarza, z gorzkim uśmiechem uświadamiając sobie, że chyba niewielu mężczyzn z takim zdenerwowaniem, lękiem, a zarazem pożądaniem myśli o spotkaniu sam na sam z własną żoną.
Ścieżka była kamienista i stroma, miejscami tak wąska, że musieli iść jedno za drugim. Leah szła pierwsza, chłonąc aromat sosen, łagodne, wilgotne zapachy zmierzchu i ptasi chór w koronach rosnących przy ścieżce drzew. Miała też dojmującą świadomość idącego za nią mężczyzny. Słyszała jego lekki krok i czuła na plecach palące spojrzenie. Wbrew sobie myślała o jego pięknych oczach, zielono-brązowych i osłoniętych gęstymi rzęsami, które ginęły w siateczce zmarszczek mimicznych za każdym razem, kiedy się uśmiechał...
Zadrżała i objęła się ramionami.
– Zimno ci, Leah? – zapytał Paul z troską w głosie i otoczył ją ramieniem.
Potrząsnęła głową.
– Nie, wszystko w porządku. Co za cudowny wieczór, Paul. Przez chwilę szła wsparta o niego, napawając się ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa płynącym z jego bliskości, wdychając czysty, przyjemny zapach jego skóry i ubrania.
Ale kiedy jego ramię zacisnęło się trochę mocniej, a głowa opadła nieco niżej, Leah odsunęła się i szybciej ruszyła w górę, z nagłym ożywieniem rozprawiając o Bonnie i Allie, o kurczętach i kociakach, o kwiatach i książkach, które ostatnio czytała, i o wszystkich drobnych przyjemnościach, jakie wypełniały jej dni.
– Czy jacyś twoi dawni przyjaciele odwiedzali cię może ostatnio? – zapytał od niechcenia idący za nią Paul.
Leah potrząsnęła głową.
– Tylko Doris. Ci inni, którzy mnie odwiedzali, jakoś mi się nie podobali – dodała z dziecięcą szczerością. – Powtarzałam im w kółko, że jeszcze źle się czuję, i przestali przychodzić.
– To dobrze – powiedział krótko. – Bo ci ludzie nie byli dla ciebie odpowiednim towarzystwem. I z tego, co mogłem zaobserwować, z pewnością nie byliby lojalnymi przyjaciółmi.
Ale byli moimi przyjaciółmi, pomyślała Leah. Byli ludźmi, których towarzystwo sama wybrałam. Potrząsnęła głową, żeby się pozbyć uczucia niesmaku i pogardy dla samej siebie, które w niej narastały z dnia na dzień, w miarę tego, jak coraz więcej dowiadywała się o swoim dawnym życiu i zachowaniu.
– No cóż, jesteśmy prawie na miejscu – powiedział radośnie Paul, nieświadom jej niewesołych rozmyślań. – Zaczekaj chwilę, Leah.
Podtrzymał ją za łokieć, a następnie znów lekko objął ramieniem, prowadząc poprzez gęste krzewy na niewielką polankę.
– Och! – powiedziała z zachwytem na widok przycupniętej pod sosnami małej chatki z bali.
Wiejski domek wyglądał tak, jakby wyrastał z ziemi, a jego omszały dach i ściany w naturalny sposób zlewały się z leśnym podszyciem i drzewami, zaś małe okienka w promieniach zachodzącego słońca lśniły jak płynne złoto.
Na ganku stał zwrócony ku dolinie ręcznej roboty bujany fotel, a sterczący z boku komin z polnych kamieni świadczył o tym, że wewnątrz jest kominek.
– Podoba ci się? – spytał Paul uśmiechając się po chłopięcemu na widok jej reakcji.
– Jest cudowny – odpowiedziała z zachwytem w oczach – Czy mogę wejść do środka?
– Ale dopiero jak pochwalisz moją pracę. Prawie cały domek zbudowałem sam, własnymi rękami, Leah. Sam dobierałem kamienie na kominek, sam zrobiłem ten fotel bujany, który stoi na ganku.
Leah uśmiechnęła się do niego.
– To niewiarygodne, Paul. Najpierw byłeś bogatym biznesmenem, potem farmerem, a teraz jeszcze leśnikiem. Nie ogarniam tego wszystkiego, mąci mi się w głowie.
Paul rozpromienił się słysząc jej ciepłe, miłe słowa. Przez chwilę patrzyli na siebie, po czym Paul odwrócił się i w milczeniu poprowadził ją ścieżką w stronę ganku i szerokich, ręcznie heblowanych drzwi.
– Mój pałac jest do twojej dyspozycji, o pani – zażartował otwierając kłódkę i z głębokim ukłonem zapraszając Leah do środka. Uważaj, żebyś sobie nie rozdarła dżinsów o sęki w futrynie.
Zachichotała i weszła do chaty, z lubością wciągając w nozdrza mieszaninę zapachów: sosny, dymu palonego drewna, czystych koców, węgla drzewnego i przesyconego kurzem słonecznego światła.
Chatka składała się z jednej izby i stryszku, na którym Leah dostrzegła łóżko przykryte kolorową, zszywaną z kawałków narzutą. Na parterze był duży, stary piec kuchenny, prymitywny, ręcznie robiony stół i dwa krzesła, fotel przykryty indiańską derką, a pod ścianą oszklone szafki z książkami, zastawą stołową, paczkowanymi produktami żywnościowymi i sprzętem fotograficznym.
Cisza aż dzwoniła w uszach. Czas zaczął wolniej płynąć, za oknem zapadał zmrok, łagodny, aksamitny, kojący. Leah ogarnęło poczucie bezpieczeństwa, zrozumienia i głębokiego przekonania, że takie właśnie powinno być życie.
– Tak właśnie powinno być, prawda? – powiedziała, nieświadoma, że wyraża głośno własne myśli.
– Jak powinno być? – zapytał Paul.
– Tak jak tu – odparła nieśmiało, pokazując ręką przytulne wnętrze. – Naturalnie i spokojnie, i bez żadnych komplikacji, i... i tylko mężczyzna i kobieta, razem, w ciszy i zgodzie...
Leah nie dokończyła, a jej nieporadne słowa zawisły w powietrzu. W ciszy, jaka zapadła, spojrzała na Paula i przeraziła się niespodziewanym napięciem, jakie dostrzegła w jego twarzy.
Pochylił się ku niej, a ona, wpatrzona w jego płonące oczy i pięknie wykrojone usta, zbladła nagle jak ściana i zachwiała się, niezdolna dobyć głosu.
Gdzieś w głębi jej świadomości pojawiło się wspomnienie...
Obraz był mglisty i niewyraźny, nieostry jak stara fotografia, i miał coś wspólnego z tym miejscem, z tą samotną chatką w lesie... i Paulem, który zupełnie sam...
– Leah – Paul przerwał ciszę. – Leah, co ci jest?
– Pamiętam... – zaczęła niepewnie i urwała wyglądając przez małe okienko.
– Pamiętasz? – powtórzył Paul w napięciu. – Co, Leah? Co pamiętasz?
– Nie wiem. To miejsce. Coś, co jest z tym miejscem związane. I ciebie tutaj.
– Ale przecież ty nie możesz tego miejsca pamiętać. Nigdy tu nie byłaś.
– A czy nie mogłam tu przyjść któregoś dnia na spacer, jak byłeś w pracy?
Paul potrząsnął głową.
– Trudno sobie to wyobrazić. Nigdzie nie chciałaś chodzić, Leah. Poza tym nie mogłabyś wejść do środka, bo drzwi są zawsze zamknięte na kłódkę, a jedyny klucz mam ja.
– Ale mam takie uczucie, jakbym pamiętała... – Potrząsnęła głową, zdezorientowana. – Widzę ciebie w tej chatce, Paul. I jeszcze coś... Jakaś inna osoba, ale... ale on jest cały w cieniu.
– Kiedy tutaj nigdy nikogo nie było, Leah. Zawsze przychodzę tu sam. Jedyny sens posiadania czegoś takiego to właśnie zapewnienie sobie samotności.
– Kiedy ja widzę tę inną osobę – ciągnęła, ledwie świadoma tego, że Paul się w ogóle odezwał. Przycisnęła palce do czoła. – Wydaje mi się, że to jest... – zamilkła nagle i spojrzała na Paula z niepokojem.
– Kto? – zapytał łagodnie.. – Wydaje ci się, że kto to jest?
– Że to jest ten facet od czyszczenia dywanów. Ten, z którym wczoraj rozmawiałam. To wspomnienie dotyczy ciebie i jego w tej chacie.
Paul odprężył się i roześmiał.
– Leah, to zjawisko nazywa się deja vu. Pokręciły ci, się w głowie różne świeże doświadczenia, i to wszystko. Nigdy nie widziałem na oczy tego człowieka od czyszczenia dywanów i zapewniam cię, że nigdy tu nie był.
– Deja vu – powtórzyła jak echo.
– Każdy czegoś takiego doświadcza od czasu do czasu, nawet ludzie, którzy nie mają problemów z pamięcią.
– Ale co to jest takiego?
– To rzeczywiście dość dziwne uczucie – powiedział Paul, przysunął jej krzesło do kominka i usiadł naprzeciwko! – Czasami, kiedy coś się dzieje, masz takie uczucie, że już to kiedyś przeżywałaś, mimo że nie pamiętasz dokładnie kiedy. Ale wydaje ci się na przykład, że słowa, które akurat ktoś wypowiada – już kiedyś słyszałaś. Albo jesteś przekonana, że wiesz, co się za chwilę wydarzy, bo to już kiedyś było.
Leah spojrzała na niego z głębokim zastanowieniem.
– Mnie się to często zdarza, ale pewnie dlatego, że rzeczywiście coś podobnego przeżywałam, tylko właśnie nie pamiętam.
– Możliwe, ale jest zasadnicza różnica pomiędzy doświadczeniem a wspomnieniem, Leah. Tak samo jak pomiędzy wspomnieniem a wyobrażeniem. Ta cała historia ze mną w chacie i facetem od czyszczenia dywanów to zlepek najróżniejszych przypadkowych wrażeń, a nie żadne wspomnienia.
Leah spochmurniała.
– A ja już miałam nadzieję... taka byłam podniecona – mruknęła próbując się uśmiechnąć. – Naprawdę wydawało mi się, że sobie coś przypominam. Takie miałam uczucie, Paul.
– Bo będziesz sobie po trochu przypominać. – Ujął ją za ręce pocieszającym gestem. – Ken stale powtarza, że to już niedługo, a ja mu ufam. Zobaczysz, że wszystko ci się przypomni.
– Mam nadzieję. – Leah przez chwilę milczała, patrząc na ciemniejące okno.
– O czym teraz myślisz? – zapytał Paul, wpatrując się w jej profil.
– O tym, jakie... jakie to wszystko jest dziwne.
– Co jest takie dziwne?
– Nie wiem. Chyba życie. – Odwróciła się do niego z przelotnym uśmiechem.
– Co masz na myśli? – zapytał łagodnie. Puścił jej ręce i oparł się wygodnie.
Zmarszczyła czoło, z wysiłkiem szukając słów.
– Ta chata – powiedziała wreszcie wskazując gestem cichy, wiejski domek, a następnie wracając spojrzeniem do napiętej twarzy męża – jest bardzo realna, Paul. Tak samo jak ty. Przychodzisz tu od lat. Tu przeżyłeś całe swoje życie, tu jadłeś, spałeś, robiłeś różne rzeczy, prawda?
Skinął głową, przyglądając jej się bacznie.
– I wszystko to pamiętasz – podjęła wolno. – Pamiętasz wszystkie rzeczy, które tu robiłeś, jaka była pogoda, i zwierzęta, które widziałeś, wszystko, wszystko, prawda?
Znów skinął głową.
– I w tym czasie, kiedy ty tu byłeś – machnęła ręką w stronę okna – ja byłam tam i też jakoś żyłam swoim własnym życiem. Robiłam różne rzeczy i rozmawiałam z ludźmi, jadłam i spałam, tak jak i ty, ale ja tego wszystkiego nie pamiętam, więc czuję się tak, jakbym nie żyła, a przynajmniej nie tak jak ty. Czy nasze życie istnieje tylko wtedy, kiedy je pamiętamy?
Paul potrząsnął głową.
– Nie, Leah, ono istnieje niezależnie od nas. Nasza pamięć nie tworzy rzeczywistości. Może ją jedynie odbijać.
– Czuję się prawie niewidzialna – powiedziała ze smutnym uśmiechem. – Jakby byle podmuch wiatru mógł mnie zmieść, bo we mnie nie ma nic, nic, co by mi nadało kształt albo treść. Jestem zupełnie przezroczysta.
– Leah, ty chyba nie zdajesz sobie sprawy... – Paul zamilkł patrząc na nią z tym samym poważnym wyrazem twarzy.
– Z czego? – spytała jednocześnie ożywiona i zaniepokojona jego spojrzeniem.
– Nie zdajesz sobie sprawy, ile kształtu i treści jest teraz w tobie. Możesz się czuć przezroczysta i niewidzialna, ale w moim odczuciu jesteś bardziej interesującą i złożoną istotą, niż byłaś kiedykolwiek dawniej. Potrafisz znacznie głębiej myśleć, sprawniej się wyrażasz i przejawiasz znacznie większe zainteresowanie tym, co cię otacza – zarówno rzeczami, jak i ludźmi. Pod wieloma względami jesteś znacznie bardziej realną osobą niż dawniej, nawet mimo utraty pamięci.
Słowa Paula ucieszyły Leah w całkiem niedorzeczny sposób. Poczuła się nagle lekka jak powietrze. Zerwała się z krzesła i podbiegła do okna po surowej podłodze z desek. Patrzyła na ciemniejący las zagryzając wargę i z trudem powstrzymując łzy.
– Leah? – Paul podszedł do niej i objął jej drżące ramiona. – Nic ci nie jest?
– Po prostu jestem taka szczęśliwa... – szepnęła przytulając się do niego. – To takie cudowne słyszeć, że jestem realną osobą, a nie jakimś tam... powietrzem czy czymś w tym rodzaju.
– O Boże, Leah... – Paul objął ją mocniej i niżej pochylił głowę. Poczuła na włosach muśnięcie jego policzka, a na skroni delikatnie poruszające się wargi.
Odwróciła się i przylgnęła do niego. Nagle poczuła wielkie, niepokojące pragnienie, potrzebę, której natury nie rozumiała i bała się dociekać. Wiedziała tylko, że chce być blisko, wtulona w niego. Chciała się w nim zatracić, chciała, żeby ją pochłonął świat, w którym nie będzie nic – tylko jego usta i ręce, i bezmiar złocistego ciepła, i to słodkie uczucie, które ogarniało ją falami.
Wziął ją w ramiona, a jego wargi, miękkie i kojące, muskały jej czoło, powieki, policzki i szyję, by wreszcie spocząć na jej ustach.
Leah wstrzymała oddech i zadrżała, przerażona tym, że traci nad sobą kontrolę, że poddaje się uczuciom, których ani nie pamięta, ani nie rozumie. Czuła, że ma miękkie kolana, że serce bije jej jak szalone, że oblewa się rumieńcem. Za wszelką cenę pragnęła nad sobą zapanować, wyrwać się z ramion Paula, uciec i schować się, zanim stanie się coś więcej.
Lecz ani usta, ani ręce nie chciały jej słuchać, a palce nieustannie sięgały w górę, by głaskać jego włosy, błąkać się po szyi i napawać tym niezwykłym zbliżeniem, wargi zaś rozchylały się mimo woli, nienasycone pocałunkiem, który trwał, trwał i trwał...
Nagle wezbrała w niej panika, lęk na myśl o tym, że robi coś złego, za co będzie nią później pogardzał. Zesztywniała. Paul puścił ją natychmiast i patrzył na jej twarz z wyrazem troski w oczach.
– Leah? – szepnął. – Czy coś się stało? Potrząsnęła głową i odwróciła od niego twarz. Była zawstydzona, niepewna siebie.
– Przepraszam cię, Paul... Nie chciałam... – wyszeptała.
– Czego nie chciałaś?
– Zrobić nic złego – odparła z dziecinnym niemal zakłopotaniem.
– Ależ to nie jest nic złego, Leah – wyszeptał miękko, ponownie biorąc ją w ramiona. Ale tym razem w jego objęciach nie było namiętnego pragnienia, tylko czułość, jakby pocieszał przestraszone dziecko. – Ludzie to robią, zwłaszcza ci, których łączy ślub.
– A my? – spytała z twarzą ukrytą na jego piersi.
– Co czy my? Czy się tak tuliliśmy do siebie? Całowaliśmy? – Tak.
– Ostatnio nie – odparł krótko.
Podniosła wzrok i zobaczyła zaciśnięte usta i wyraz smutku w oczach Paula, wywołany wspomnieniem tamtych chwil.
Wzdrygnęła się i zagryzła usta, powstrzymując chęć zarzucenia go pytaniami. Tak wiele chciała wiedzieć. Już od tygodni miała ochotę go zapytać, czy robili te rzeczy, które robią mężowie z żonami w książkach, te rzeczy, które tylko z trudem mogła sobie wyobrazić.
Leah bowiem nie pamiętała zupełnie swojego życia erotycznego. Czasem jednak w nocy śniły jej się nagie ciała, czułość i radość tak dojmująca, że budziła się drżąca, a potem godzinami leżała w ciemnościach patrząc w sufit, z bólem w sercu, bliska łez...
– Chodź, Leah – powiedział Paul cichym i zmienionym głosem. – Chodźmy do domu, zanim się ściemni tak, że przestaniemy widzieć ścieżkę.
Skinęła głową i wyszła na dwór. Przez chwilę patrzyła, jak Paul zamyka drzwi, a następnie podążyła w ślad za nim przez polanę i cichy, mroczny las.
Bonnie biegła do domu, wzniecając obłoki kurzu. Machała rękami czując, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa, i z trudem łapała oddech. Serce mało nie wyskoczyło jej z piersi, a w uszach szumiało ze zmęczenia. Niczego tak bardzo nie pragnęła jak tego, żeby położyć się wśród chłodnych przydrożnych zarośli i leżeć tak z godzinę, patrząc w niebo i nic nie robiąc.
– Jeszcze trochę – powiedziała głośno, usiłując się zmusić do dalszego wysiłku. – Policzę do pięćdziesięciu i potem odpocznę. Raz, dwa, trzy...
Wreszcie z mroku wyłoniły się zabudowania farmy i Bonnie zwolniła kroku, po czym, głośno dysząc, stała przez chwilę oparta o skrzynkę na listy, by uspokoić szybko bijące serce.
Kiedy znów ruszyła, poczuła, że ciało ma jak z gumy, a nogi słabe i nieposłuszne, jakby z galarety. Zauważyła jednak, że teraz złapanie tchu nie zabiera jej tyle czasu, a uda nie pieką tak bardzo jak dawniej.
Spojrzała na swoje tłuste nogi w granatowych dresowych spodniach i znów wstąpiła w nią nadziej a, pozwalająca zapomnieć o śmiertelnym zmęczeniu. Przebyła biegiem aż trzy kilometry!
Może było to tylko złudzenie, niemniej Bonnie wydało się, że jej uda nie są już takie trzęsące się i tłuste. Ostrożnie przejechała rękami po nogach, bojąc się uwierzyć w to, co czuła. Minął zaledwie tydzień od chwili, kiedy zaczęła, a jednak...
Głęboko zaczerpnęła tchu, przystanęła, żeby się pozbierać, przecisnęła się przez dziurę w żywopłocie i poszła w stronę bungalowu, starając się przyjąć swoją dawną, obojętną pozę.
Przede wszystkim chodziło o to, żeby nikt nie wiedział ojej planach. Z jakichś względów o zasadniczym dla niej znaczeniu postanowiła trzymać wszystko w tajemnicy, dopóki spadek wagi nie stanie się na tyle widoczny, że nie da się już dłużej ukryć. Z przesądnym lękiem myślała o gadaniu na temat jej diety, o komentarzach, a nawet o słowach zachęty. Na razie wolała być sama ze swoim bólem.
Westchnęła z ulgą widząc, że nie ma nikogo w pobliżu. Matka najprawdopodobniej karmi kurczęta, ojciec jest w stajni przy jednej z klaczy, która się nie mogła oźrebić, a Allie – Allie z panią Tempie znalazły wreszcie w stajni kocięta i niemal co wieczór chodziły się z nimi bawić.
Normalnie Bonnie byłaby nawet o to zazdrosna, zwłaszcza kiedy widziała, jak Allie i pani Tempie śmieją się figlując z tłuściutkimi kociakami albo leżą na stryszku na sianie, bawiąc się z nimi kawałkiem sznurka czy jakąś starą zabawką.
Teraz jednak było jej na rękę, że każdy jest zajęty własnymi sprawami. Poza tym pani Tempie i tak okazywała jej duże zainteresowanie. Niemal codziennie po lekcjach Bonnie przychodziła do niej na długie cudowne sesje kosmetyczne, kiedy to mogła wejść do pięknej sypialni pani Tempie, zasiąść z nią przed toaletką i pokrywać tę uroczą uśmiechniętą twarz najrozmaitszymi różami i kremami.
Bardzo sobie ceniła te chwile spędzone w towarzystwie właścicielki posiadłości. Pani Tempie bowiem od czasu swojego wypadku stała się zupełnie innym człowiekiem. Rozmawiała z nią życzliwie, jakby była jej rówieśnicą, i szczerze interesowała się tym, co Bonnie robi w szkole i co myśli o różnych sprawach, W nieśmiałym uśmiechu pani Tempie i jej łagodnym głosie było coś bardzo kojącego.
Ale, co najważniejsze, mówiła zawsze, jaka Bonnie jest ładna i jaka miła, że chce ją uczyć sztuki makijażu, żeby pani Tempie mogła ładnie wyglądać wieczorem, kiedy jej mąż przychodzi na kolację...
Bonnie uśmiechnęła się na myśl o pięknej pani Leah, która z każdym tygodniem czuła się lepiej i wydawała się coraz swobodniejsza i szczęśliwsza. Czasem nawet pozwalała sobie na drobne żarty, z których potem wspólnie się śmiały.
Przebywanie w jej towarzystwie, opowiadanie różnych rzeczy i wymyślanie zabawnych historii sprawiało Bonnie wielką przyjemność. Szczególne ciepło ich wzajemnego stosunku sprawiało, że nie myślała tak nieustannie o jedzeniu i łatwiej znosiła głód, który dawał jej się we znaki zwłaszcza popołudniami, kiedy wracała ze szkoły i była zmuszona czekać parę godzin na kolację.
Wpadła pospiesznie do łazienki i ściągnęła bluzę od dresu, żeby spryskać zimną wodą rozpaloną twarz i ramiona, i tęsknie spojrzała na stojącą w kącie wagę. Postanowiła ważyć się raz na tydzień, a do pełnego tygodnia brakowało jej jeszcze dwóch godzin. Czuła się jednak tak pusta i głodna, a poza tym był już piątek wieczór. Zdecydowała, że dwie godziny nie zrobią różnicy.
Wstrzymała oddech i pełna oczekiwania ustawiła wagę na pokrytej linoleum podłodze, a następnie zdjęła trampki i spodnie.
Jej młode, pulchne ciało drżało ze zdenerwowania i lęku, kiedy stawała na wadze z zamkniętymi oczami, bezgłośnie powtarzając słowa modlitwy. Kiedy otworzyła oczy i spojrzała na dół, zaniemówiła z wrażenia.
Trzy kilo! Od ubiegłego piątku straciła trzy kilo!
Jej serce skoczyło z radości. Miała ochotę śpiewać i tańczyć; krzyczeć głośno i przebiec następne trzy kilometry. Ale nade wszystko chciała znaleźć panią Tempie i ją uściskać, chociaż wiedziała, że jest zbyt nieśmiała na to, by jej choćby dotknąć, chyba że podczas jednej z ich kosmetycznych lekcji.
W każdym razie Bonnie odczuła nagłą potrzebę, żeby spojrzeć w roześmiane złociste oczy, zobaczyć łagodną twarz pani Tempie i usłyszeć jej miły głos oraz dźwięczny śmiech.
Pobiegła do swojego pokoju, wrzuciła do kosza przepocone ubranie i włożyła dżinsy i bawełnianą koszulkę.
Dżinsy zdecydowanie wydały jej się luźniejsze, suwak łatwiej się zapiął i nie trzeszczały w szwach jak zwykle. Bonnie o mało nie roześmiała się na głos z radości i triumfu. Jeśli utrata pierwszych trzech kilogramów jest wydarzeniem tak radosnym, to cóż dopiero mówić o całych osiemnastu!
Ale nie wszystko będzie takie łatwe jak sam początek, przypomniała sobie Bonnie, która wiele wiedziała o diecie. Przeczytała na ten temat kilkanaście książek i ze sto artykułów w różnych pismach. Zdawała sobie sprawę, że początkowo odchudzanie się to przede wszystkim utrata płynów i że potem nadchodzą frustrujące stadia, kiedy mimo największych wysiłków waga pozostaje na tym samym poziomie, że ograniczanie kalorii musi iść w parze z ćwiczeniami fizycznymi i że z reguły cały ten proces przebiega znacznie wolniej niż się oczekuje.
Mimo to jednak początkowy sukces wydawał się bardzo zachęcający.
Podśpiewując pod nosem, Bonnie zaczęła grzebać na zawalonej rzeczami górnej półce swojej szafy. Przetrząsała sekretne miejsce, w którym zawsze trzymała to, co chciała ukryć. Fiolka z niebieskimi tabletkami stała w dalszym ciągu na swoim miejscu, ale Bonnie prawie jej nie zauważyła. Odsunęła ją machinalnie i wyjęła czerwoną plastikową teczkę z obrazkiem wyszczerzonego kota Garfielda na okładce. Zamaszysty napis na teczce głosił: „Osobiste ipoufne\ Własność Bonnie McBride i NIKOGO INNEGO. Nie otwierać pod karą śmierci."
Usadowiła się na łóżku i zaczęła poważnie studiować zawartość teczki. Większość stron zawierała pracowicie nakreślone tabelki z miejscem na różne znaki i notatki, oraz długie listy instrukcji najeżonych gwiazdkami i podkreśleniami.
Nie jeść między posiłkami. Ćwiczyć nie mniej niż pół godziny dziennie. Jeść powoli i każdy kęs żuć co najmniej dziesięć razy. Zamiast batoników – jabłka i pomarańcze. Pić codziennie przynajmniej osiem szklanek wody.
Lista ciągnęła się w nieskończoność. Bonnie zastanawiała się nad każdą tabelką, gryząc koniec ołówka.
Ostatnia była szczególnie ważna i wypełnienie jej wymagało specjalnego ceremoniału. Bonnie podniosła się z łóżka, poszła do kuchni i nalała sobie szklankę odtłuszczonego mleka. Wyjęła z lodówki trzy marchewki i łodygę selera, ułożyła to wszystko starannie na jednym z najlepszych talerzyków w kwiatki, zaniosła cały ten poczęstunek do swojego pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
Z uśmiechem triumfu na twarzy w odpowiedniej kratce wpisała swoją aktualną wagę, w innej, specjalnie do tego przeznaczonej, zanotowała trzykilogramowy ubytek, po czym w rozmarzeniu zaczęła popijać mleko. Wreszcie położyła się na stercie pluszowych zwierzątek, którymi zarzucone było jej łóżko, i pogryzając marchewkę oglądała całostronicowy rysunek na odwrocie teczki.
Była to wyjątkowo udana, ręcznie narysowana podobizna szczupłej, zgrabnej Bonnie stojącej na plaży w skąpym dwuczęściowym kostiumie kąpielowym i wyniośle patrzącej na bezmiar wód.
Przyglądała się rysunkowi i wzdychając w rozmarzeniu myślała, jak by to było cudownie, gdyby tak mogła uciec od tego paskudnego krępującego ją ciała i mieć szczupłą, zwinną, pełną wdzięku figurę jak pani Tempie... W końcu posprzątała resztki skromnej uczty i surowo popatrzyła na swój brzuch, w którym jeszcze burczało z głodu, po czym włożyła kurtkę i wyszła w pełen tajemniczych szeptów mrok szukać Allie i pani Tempie.
Podobnie jak Bonnie, Paul Temple wybrał się na poszukiwanie żony, tylko nie bardzo wiedział, gdzie mógłby ją znaleźć.
Wyszedł z domu, zatrzymał się przy bramie w pobliżu kwitnących krzewów tawuły i rozejrzał się po cichym podwórku. Dokąd mogła pójść Leah? Czym wypełniała czas, kiedy go nie było?
W ostatnim tygodniu, który zakończył się podróżą służbową do Chicago, był bardzo zajęty. Od czasu wspólnej wyprawy do chaty niewiele widział Leah i zdumiało go odkrycie, jak bardzo mu jej brakuje.
Późnym popołudniem, zaraz po przylocie, prosto z samolotu wskoczył do samochodu i nawet nie wstępując do biura pojechał do domu. W drodze myślał o pełnej wdzięku, uśmiechniętej twarzy, o radosnym blasku oczu, o jej nieśmiałości i delikatności. Gdy tylko przyjechał na farmę, niczym zakochany sztubak puścił się biegiem do domu. Ale dom był dziwnie cichy i mroczny, jakby dopiero obecność Leah była w stanie go ożywić. Paul przebrał się więc i wyszedł na dwór poszukując kobiety, która w jakiś niepokojący i niezgłębiony sposób zaczęła być światłem jego życia.
Minęła go Anna niosąc dwa pełne metalowe wiadra i uśmiechając się do niego ze szczególnym ciepłem.
– Jak się masz, Anno – zagadnął Paul. – Piękny wieczór, prawda?
– Cudowny – przyznała schylając się, żeby postawić wiadra. Nałapałam trochę deszczówki do beczek koło stajni – wyjaśniła, gdy Paul spojrzał na jej ciężar. – Mam zamiar podlać nią kwiaty w skrzynkach. Rośliny uwielbiają deszczówkę.
– Pozwól, to ci zaniosę te wiadra do domu – zaofiarował się Paul.
Anna spojrzała na niego zaskoczona.
– Och, nie, nie trzeba, panie Tempie – mruknęła tak speszona, że Paul nie nalegał.
– Szukam żony. Nie wiesz przypadkiem, gdzie może być? Anna uśmiechnęła się, a jej twarz pojaśniała, – Ostatnio ją widziałam, jak szły z Allie do stajni – odparła.
– Do stajni? – zdziwił się Paul. – A co one tam robią?
– Znalazły wreszcie te kocięta, których tak szukały. Allie i pani Tempie godzinami się z nimi bawią.
Paul uśmiechnął się.
– Mam nadzieję, że nie będą miały nic przeciwko temu, jak się tam pojawi intruz. Co o tym sądzisz, Anno?
Anna uśmiechnęła się i sięgnęła po wiadra.
– Jestem przekonana, że nie będą miały absolutnie nic przeciwko temu.
Paul ruszył przez podwórko do stajni. Po drodze przystanął na chwilę, żeby pozdrowić młodego mężczyznę, który coś właśnie robił przy wejściu. Chłopak był drobny, miał jasne włosy oraz krostowatą twarz i sprawiał wrażenie napiętego i onieśmielonego. Pracował jednak ciężko, ładując widłami na taczki słomę i gnój.
– Dobry wieczór – pozdrowił go życzliwie Paul. – Ty jesteś Tim, prawda? Od czasu, kiedy Bob cię zatrudnił, jakoś nie miałem okazji z tobą porozmawiać.
Młody człowiek podniósł wzrok, jeszcze bardziej spłoszony i przerażony niż zwykle.
Paul odpowiedział mu spokojnym spojrzeniem, zdziwiony jego reakcją. Tim oblizał wargi i sztywno skinął głową.
– Dzień dobry, panie Tempie, ja... właśnie kończyłem... – Tim wykonał nieokreślony nich ręką.
– Rozumiem, Tim. Jest piątek wieczór i wydaję mi się, że już masz dość na dzisiaj. Odwaliłeś kawał roboty. Daj sobie spokój i odpocznij trochę. Możesz to chyba skończyć jutro?
Młody człowiek wzruszył ramionami, spuścił oczy i skinął głową.
Paul zawahał się, patrząc z zaciekawieniem na jego pochylone ramiona.
– A przy okazji, Tim – zagadnął od niechcenia – nie wiesz przypadkiem, gdzie jest moja żona?
– Tam – mruknął chłopak wskazując drabinę wiodącą na stryszek. – Jest na górce z dzieciakami, spędzają tam bardzo dużo czasu – dodał z przelotnym uśmiechem.
Paul pomyślał, że wszyscy na farmie znają oby czaję jego żony. Skinął głową młodemu człowiekowi, przeszedł przez stajnię i zaczął się wspinać po drabinie. Wkrótce w kwadratowej dziurze pojawiła się jego głowa i ramiona. Zatrzymał się mrugając oczami i próbując przyzwyczaić wzrok do panującego na stryszku mroku. Chwilę potrwało, nim mógł w pełni docenić uroki sceny, jaka go powitała.
Przez okno na froncie wpadało na stryszek światło zachodzącego słońca, rozlewając się po stertach siana bladoróżowym blaskiem. Dokoła unosił się ciężki aromat lata, ziemi, słońca i ciepłych, leniwych dni. W prześwietlonym słońcem powietrzu tańczyły drobiny kurzu, a sterty siana przypominały zaspy sypkiego złota.
W jednym końcu stryszku leżała na słomie Leah, mając po bokach Allie i Bonnie. Oparłszy brodę na rękach, zaśmiewała się obserwując baraszkujące, puchate kocięta.
Paul patrzył na całą trójkę, nieświadomą jego obecności. Po obu stronach szczupłej, zgrabnej figurki jego żony leżały na brzuchu dziewczęta. Jedna z nich była chuda, o miedzianych, lśniących w słońcu włosach. Druga, miękka i pulchna, miała burzę jasnych włosów, które niby spływające złoto zlewały się ze słomą, na której wszystkie trzy leżały. Allie niedbałym ruchem jedną ręką objęła Leah za ramiona, a jej rude loki dotykały krótkiej, chłopięcej czupryny jego żony.
– Widzi pani? – mówiła właśnie mała. – Widzi pani Hueya?
Wreszcie i on otworzył oczy. On jest prawie o tydzień spóźniony w stosunku do tamtych.
– I ma niebieskie oczki – powiedziała Leah z zachwytem. – Nie wiedziałam, że koty mogą mieć niebieskie oczy.
– Syjamskie mają – rzuciła Allie zamyślona. – A czy pani wie, jak wyglądają syjamskie koty?
Paul zauważył, jak Leah marszczy brwi. Dostrzegł nagłe napięcie jej ramion, jak zawsze wtedy, kiedy walczyła ze swoją pamięcią.
– Są beżowobrązowe, prawda? To taka specjalna rasa, tak?
– Tak – powiedziała Allie i obojętnym machnięciem ręki skwitowała ten temat. – To są takie rozpieszczone koty, które żyją w miastach i noszą wysadzane diamentami obróżki i w Ogóle. Ale oczki Hueya nie zostaną niebieskie. One się zmienią: będą zielone, brązowe albo żółte.
– Zupełnie jak oczy Paula – powiedziała cicho Leah głosem tak ciepłym, że Paul z trudem powstrzymał się, by w kilku susach nie pokonać dzielącej ich odległości i nie wziąć jej w ramiona.
– Huey? – zapytała Bonnie. – On ma na imię Huey?
– Tak – odparła Allie. – Ten mały szary to Lewis, a ten białorudy – News.
Bonnie zachichotała.
– Chyba zwariowałaś, Allie! Powinnaś była pozwolić je nazwać pani Tempie.
– Ale ona chciała je nazwać Meg, Jo i Amy, jak „Małe kobietki"
– powiedziała Allie z pogardą. – Właśnie skończyła czytać tę książkę.
– A co w tym złego? – powiedziała Bonnie lojalnie. – To są bardzo ładne imiona.
– Te kociaki to chłopcy – oświadczyła Allie, patrząc ze zgorszeniem na siostrę. – Wszystkie trzy.
– Aha.
– Najpierw nie wiedziałam, że to są chłopcy – wtrąciła pojednawczo Leah i przewróciła się na słomie tak, żeby Lewis mógł wdrapać się jej na rękę. – Allie mi pokazała, jak rozpoznać. Chłopcy mają, o tutaj, takie małe puszyste kuleczki, widzisz? – dodała odwracając kociaka do góry brzuszkiem, jakby był eksponatem na lekcji biologii.
Nie mogąc się już dłużej powstrzymać, Paul ryknął śmiechem. Wszystkie trzy odwróciły się w jego stronę.
Leah pierwsza zareagowała na jego obecność. Twarz jej się rozjaśniła, a oczy w panującym na górce mroku zapłonęły jak gwiazdy. Patrzyła, jak Paul podciąga się do góry i staje nad nimi wyprostowany.
– Paul! – wykrzyknęła zrywając się na nogi. Z Lewisem w ręku biegła na jego spotkanie, wolną ręką otrzepując dżinsy ze słomy. – Nie wiedziałam, że tak wcześnie będziesz w domu!
Zawahała się niezdecydowana, najwyraźniej mając ochotę zarzucić mu ręce na szyję, ale zawstydzona zrezygnowała. Paul z niejakim rozbawieniem zauważył, że przerażony Lewis wczepił jej się w koszulę i miauczał rozpaczliwie.
– Biedne maleństwo. – Leah delikatnie pogłaskała puszyste drżące ciałko. – Moje małe biedactwo, takie przerażone.
Paula coś ścisnęło za gardło; poczuł suchość w ustach, ożyły jakieś nieokreślone tęsknoty. Tysiące razy śnił, że wraca do domu, w którym czeka na niego ciepła, czuła żona, z maleństwem na ręku i uśmiechem na ustach...
– To jest Lewis – powiedziała wyciągając do niego rękę z kociakiem. – Najmniejszy z całej gromadki.
– Huey, Lewis i News – wyrecytował Paul. – Podsłuchiwałem.
– To Allie nadała im imiona.
– Tak też myślałem – rzekł poważnie Paul, nie mogąc oderwać oczu od twarzy Leah, od jej promiennego uśmiechu, delikatnych policzków i ust.
– Czy... czy już wszystko skończyłeś? – zapytała patrząc na niego i jednocześnie tuląc do siebie mały, ciepły kłębuszek. – Wiem, że miałeś w tym tygodniu wiele problemów, prawda?
– O, bardzo wiele – potwierdził Paul. – Przed chwilą wróciłem z Chicago i przyjechałem prosto do domu – dodał z uśmiechem. – Wszelkie ewentualne problemy w biurze mogą spokojnie poczekać do poniedziałku. Ja już zaczynam weekend.
Leah uśmiechnęła się zachwycona.
– To cudownie! Jadłeś coś, Paul? – dodała po chwili.
– Jakąś godzinę temu Heinz podał mi w kuchni zimną kolację, ale jestem pewna, że znalazłoby się coś.
– Nie przejmuj się, Leah, zjadłem kolację w samolocie. A Heinz rzeczywiście nakarmił cię w kuchni? – dodał ze zdziwieniem.
Skinęła głową i poszła odnieść Lewisa do jego braci i miękkiego ciepła ich gniazda.
– Głupio tak jeść samej w tej wielkiej jadalni, jak ciebie nie ma w domu. Znacznie przyjemniej jest wtedy z Heinzem w kuchni.
Czasami pokazuje mi, jak się gotuje różne rzeczy, a czasami opowiada o swojej rodzinie i o tym, jak to było w Niemczech, kiedy był małym chłopcem. Mieli staw z łabędziami – dodała z jednym ze swoich promiennych, niewinnych uśmiechów, które tak bardzo wzruszały Paula.
– A wczoraj wieczorem pani Tempie jadła kolację u nas – oznajmiła Allie spoglądając na Paula z wesołym uśmiechem. – Mieliśmy żeberka z rusztu i domowe frytki.
– To było coś wspaniałego – powiedziała Leah – Anna zrobiła do tego jeszcze wspaniały sos barbecue według swojego sekretnego przepisu.
Paul poważnie skinął głową.
– A co w tym czasie, kiedy ciebie nie było, robił biedny Heinz?
– Zaprosił do miasta na kolację swoją dziewczynę. – Leah z uśmiechem patrzyła, jak rudy kociak, News, skoczył w górę, po czym wylądował na sztywnych łapkach ze znacznie większą energią niż precyzją, polując na jakiegoś chrząszcza.
– To Heinz ma dziewczynę? – Leah skinęła głową.
– Ona jeździ taką pocztową furgonetką. Heinz co rano chodzi po pocztę, żeby się z nią zobaczyć, chociaż nienawidzi chodzenia. Mówi, że ona wygląda jak mała pyza.
Paul odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. Przytulił mocno żonę, a następnie zakochanym wzrokiem patrzył, jak razem z dziewczynkami schodzi po drabinie.
Nagle opuściły go troski i napięcia ubiegłego tygodnia. Znalazł się wreszcie w cieple domowego ogniska, otaczały go śmiejące się i radosne dziewczyny. Zszedł do połowy drabiny, a potem zeskoczył lekko na ziemię stając twarzą w twarz z Leah, która czekała na niego przy boksach.
– A gdzie twoje małe przyjaciółki? – zapytał.
– Spieszyły się do domu na swój ulubiony film, który zaczyna się wpół do ósmej.
– Rozumiem. A ty, Leah? – wyszeptał cicho Paul i spojrzał na żonę z nagłym pożądaniem, próbując opanować pragnienie, by objąć ją i ucałować jej nieśmiałe, piękne usta. – Czy ty też się gdzieś spieszysz?
Leah poważnie potrząsnęła głową.
– Nie. Chciałabym spędzić ten wieczór z tobą, posłuchać, co robiłeś w ubiegłym tygodniu.
Paul nagle odwrócił głowę udając, że dogląda zwalania siana przy drzwiach stajni, choć w gruncie rzeczy usiłował ukryć wzruszenie.
Leah zupełnie zapomniała, co znaczy flirt, nie rozumiała subtelnej gry drobnych złośliwości i komplementów, nie potrafiła panować nad napięciami seksualnymi. Mówiła po prostu to, co myślała, z dziecięcą szczerością i naiwnością patrząc w oczy swego rozmówcy.
Ostatnimi laty Paul czuł się zniechęcony i zmęczony nieustannymi potyczkami z żoną, a subtelne erotyczne sygnały, tak niegdyś podniecające, stały się źródłem nowych frustracji. Obecnie był oczarowany, ale i trochę speszony bezpośredniością i szczerością jej zachowania.
Chciałabym spędzić ten wieczór z tobą... Paul na chwilę zacisnął pięści, po czym opanował się i powiedział:
– Jestem do twojej dyspozycji. Co chciałabyś robić? Może byśmy sobie pospacerowali trochę nad strumieniem?
Leah skwapliwie skinęła głową.
– Czy moglibyśmy pójść sobie wzdłuż tamtego brzegu, a potem zajrzeć do ogrodu i narwać rabarbaru? Heinz mówił, że jak nazrywam rabarbaru, to upiecze jutro ciasto.
– O, w takim razie nie odmówię – rzekł rozbawiony Paul. – Jego ciasto z rabarbarem to niebiańska potrawa.
Leah zachichotała.
– Nie przypominam sobie. Heinz twierdzi, że to jeden z twoich ulubionych przysmaków, za którym ja nie przepadałam.
Paul zrównał się z żoną i szli teraz razem przez mroczne o tej porze podwórko.
– Owszem, to prawda – powiedział – ale wcale nie musi tak być. Nawet upodobania kulinarne ci się zmieniły, Leah. Są potrawy, które bardzo lubiłaś, a na które teraz nie możesz patrzeć, i odwrotnie.
– Wiem. Czy to nie dziwne? Doktor Holcross twierdzi, że wiele naszych gustów kulinarnych ma związek z pamięcią.
– Czyli że ten, kto miał niemiłe doświadczenia związane z jedzeniem ciasta z rabarbarem, nigdy go już więcej nie tknie, mimo że normalnie go lubił?
– Coś w tym rodzaju. – Leah zatrzymała się, żeby popatrzeć, jak poderwał się w górę ptak, na którego skrzydłach ostro zalśniło zachodzące słońce. – To jakiś nocny drapieżnik. Całe dnie przesypia na gałęziach drzew – powiedziała. – Bob pokazał mi takiego, który mieszka na topoli koło wiatraka. W nocy się budzi i wyrusza na łowy owadów.
– A jak on je łowi? – zapytał Paul, który znał odpowiedź, ale lubił patrzeć na jej ożywioną twarz.
– O tak – odpowiedziała bez namysłu Leah, szeroko otwierając usta i machając rękami. – One otwierają dzioby najszerzej, jak tylko się da, i latają połykając wszystko, co się nawinie.
Paul spojrzał na żonę i zachichotał, myśląc o tym, jak ładnie wygląda z otwartą buzią, udając ptaka.
– Uważaj – ostrzegł ją poważnie – żebyś sama nie złapała jakiegoś owada.
Spojrzała na niego spłoszona i natychmiast zamknęła usta, po czym uśmiechnęła się nieśmiało i weszła na mały mostek łączący brzegi strumienia.
– Czy rzeczywiście miałeś taki okropny tydzień? – zapytała ze współczuciem. – W środę wieczorem, kiedy mi powiedziałeś, że nazajutrz musisz jechać do Chicago, robiłeś wrażenie potwornie zmęczonego.
– Tak, ten tydzień był naprawdę ciężki. Ale jednocześnie bardzo owocny. Zawarliśmy duży kontrakt na dostawy, nad którym pracowaliśmy już od miesięcy, i drugi, z japońską firmą, który dosłownie spadł nam z nieba.
– Czy to dobrze?
– Nawet bardzo – odparł Paul poważnie. – Tak dobrze, że najprawdopodobniej będę ci mógł kupić jakiś prezent. Co byś chciała dostać, Leah?
Przystanęła na mostku i z wyrazem zadumy na twarzy najpierw spojrzała na Paula, a potem w dół na płynącą bystro brunatną wodę.
– Mam wszystko, Paul – powiedziała wreszcie. – Nie wyobrażam sobie niczego takiego, czego mogłabym pragnąć.
– Coś z ubrania? Biżuterię? Coś do twojego pokoju? Potrząsnęła głową.
– Chciałabym... – zaczęła nieśmiało, ale zaraz urwała.
– Co, Leah? – zapytał Paul, zaintrygowany – Co byś chciała, powiedz?
Znów uśmiechnęła się do niego nieśmiało i szybko spojrzała na wodę.
– Kiedy ostatnim razem rozmawiałam z Doris, mówiła mi o swoim synu. On ma teraz czternaście lat i jest prawdziwym szatanem w hokeju. Marzy o tym, żeby latem pojechać na obóz, gdzie mają naprawdę profesjonalny trening, ale Doris i jej mąż nie mogą sobie na to pozwolić. Byłoby cudownie, gdybym mogła sfinansować jego obóz.
Paul objął czule wątłe ramiona żony.
– A ile by to kosztowało?
– Siedemset dolarów. – Spojrzała na niego nieśmiało. Paul poważnie skinął głową, po czym zmarszczył czoło.
– Wiesz dobrze, że Doris nigdy nie przyjmie od ciebie takiej sumy.
– Wiem, ale rozmawiałam o tym z Anną i ona powiedziała, że może... że może mógłbyś go jakoś sponsorować przez swoją firmę. To wtedy Doris i jej mąż może by łatwiej urwała speszona.
Paul uściskał ją w zachwycie.
– Co za wspaniały pomysł! Tak właśnie zrobimy. Mam dług wdzięczności wobec Doris – dodał tuląc do siebie żonę i napawając się jej bliskością oraz łagodnym spokojem wiosennego zmierzchu. – Po twoim wypadku okazała ci wiele serca, prawda? Znacznie więcej, niż wymagał tego obowiązek.
– Tak – szepnęła Leah, szukając w mężu oparcia. – Tak, to prawda.
Uśmiechnęła się na myśl o tym, że będzie mogła pomóc synowi przyjaciółki, i mocniej przytuliła się do Paula. Westchnął głęboko, zastanawiając się, czy Leah ma choćby blade pojęcie o tym, jak jej bliskość na niego działa, jak jej niewinne ciepło budzi w nim fale niemal bolesnego pożądania.
– A ty, Leah? – starał się nadać swojemu głosowi obojętne brzmienie. Odwrócił się i poprowadził ją do ogrodu leżącego po drugiej stronie strumienia. – Jak ty spędziłaś te dni? Co robiłaś, jak mnie nie było?
Zaczęła mu opowiadać o różnych drobnych wydarzeniach, o sukcesach i porażkach, o wszystkim, czego się nauczyła, co widziała i co zrobiła.
Paul zatrzymał się na skraju ogrodu i pociągnął ją na starą ławkę pod jabłonią, z przyjemnością słuchając jej prostej, szczerej opowieści.
Jego żona łączyła w sobie tak wiele przeciwieństw. Podczas rozmów, jakie prowadzili od czasu wypadku, zadziwiła go swoją bystrością i refleksem, przemyślanymi odpowiedziami na pytania. Parę razy w ubiegłym miesiącu pomogła mu nawet w interesach, słuchając go pilnie, a potem podsuwając rozwiązania, które były jednocześnie niezwykle nowatorskie i zdumiewające w swojej prostocie. Była jednak w dalszym ciągu onieśmielona w stosunkach z ludźmi, świadoma dziur w swojej pamięci i czasem zdenerwowana poważnymi brakami w wiedzy o świecie.
Ale nade wszystko odznaczała się zdumiewającą świeżością spojrzenia i beztroską radością, którą czerpała z życia i wszelkich nowych doświadczeń, w jakie ono obfitowało.
– Czy jeszcze coś ci się przypomniało? – zapytał od niechcenia Paul biorąc ją za rękę i bawiąc się jej palcami. – Czy masz jeszcze jakieś wspomnienia?
Leah zmarszczyła czoło i spojrzała na ich złączone dłonie.
– Nie wiem – powiedziała wolno. – Czasem mam jakieś poplątane wrażenia różnych rzeczy i nieraz biorę je za wspomnienia, ale najprawdopodobniej jest tak, jak powiedziałeś: że są to rzeczy, które mój mózg fabrykuje na poczekaniu, a potem przedstawia, jakby to były wspomnienia.
– Jak na przykład?
Leah dalej patrzyła na ich splecione ręce.
– Jak na przykład z tym moim pierścionkiem zaręczynowym powiedziała w końcu. – Tym ze szmaragdem, którego nie mogliśmy znaleźć.
Spojrzała w oczy Paulowi, który skinął głową.
– Któregoś dnia wydawało mi się, że coś mi się w związku z tym przypomina. Wyraźnie widziałam, że daję komuś ten pierścionek wiedząc, że go już nigdy nie odzyskam.
– Trudno to sobie wyobrazić, Leah. Przecież nie dawałabyś nikomu tak cennej biżuterii.
– Wiem – odparła w zamyśleniu.
– A komu ten pierścionek dawałaś?
Spojrzała na męża ze smutnym, pełnym skruchy uśmiechem.
– Facetowi od czyszczenia dywanów – wyznała. Paul odrzucił głowę do tyłu i parsknął śmiechem.
– Znów? O mój Boże, ten człowiek rzeczywiście musiał wywrzeć na tobie wrażenie. Może powinienem być zazdrosny? – dodał z filuternym uśmiechem.
Leah odwzajemniła uśmiech, po czym wzdrygnęła się i potrząsnęła głową.
– Nie sądzę, Paul. To był brzydki mężczyzna, zupełnie do ciebie niepodobny. – Ze szczerym podziwem patrzyła na przystojną twarz i zgrabną, wysportowaną figurę męża.
Paul objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Czułym ruchem przytulił policzek do jej lśniących włosów myśląc z rozpaczą, że chyba żaden mężczyzna na świecie nie oparłby się kobiecie tak cudownej, niewinnej i pełnej wdzięku jak jego żona.
Leah stała w swojej biało-złotej łazience, w skupieniu patrząc na wielkie ścienne lustro. Ale obrazu, jaki się w nim odbijał, prawie nie była świadoma.
Patrząc na swoją podobiznę – szczupłą postać w przezroczystej nocnej koszuli – myślała tęsknie o Paulu, przypominając sobie miłe, ciepłe uczucie, jakie jej towarzyszyło, kiedy spacerowali razem po ogrodzie, zrywając łodygi rabarbaru. Później ponad godzinę siedzieli w bibliotece, rozmawiając i śmiejąc się nad kawą i ciastem, a następnie obejrzeli w telewizji ze dwa filmy, zanim wreszcie Paul pocałował ją czule i rozeszli się do swoich sypialni.
Na wspomnienie pocałunku Leah zadrżała.
Od tamtego wieczoru spędzonego w chacie Paul dosyć często ją całował, ale za każdym razem był to po prostu zwykły, ciepły gest, przypominający spontaniczne odruchy Anny w stosunku do córek.
Zdawała sobie sprawę, że potrzebuje czegoś więcej, ale właściwie miała bardzo mgliste pojęcie, co by to mogło być. Wiedziała tylko, że jej pragnienia mają coś wspólnego z Paulem, z jego mocnymi ramionami, linią czoła i policzków, miękkimi, jedwabistymi włosami i złocistym połyskiem zarostu na brodzie pod koniec dnia. Ilekroć myślała o swoim mężu, odczuwała coś w rodzaju bolesnej tęsknoty, gwałtownych, mrocznych pragnień, które nie miały nic wspólnego z delikatnością. Jej sny wypełniała jedwabista czerń i naga skóra, twarde mięśnie i poszukujące usta, ich ciepło i bliskość tak wielka, że ledwie mogła to wszystko ogarnąć.
Te dziwne tęsknoty sprawiały, że zawsze potem odczuwała jakiś szczególny niepokój i brakowało jej tchu.
Ale nade wszystko dokuczała jej wtedy samotność. Wydawało się jej nie w porządku, że ciesząc się bardzo swoim towarzystwem rozstają się wieczorem i każde idzie do swojego pokoju. Dla niej na przykład oznaczało to bezsenne godziny, które spędzała na wpatrywaniu się w sufit i myśleniu o Paulu.
– Paul... – wyszeptała patrząc na swoje odbicie z szeroko otwartymi, pełnymi troski oczami. – Paul, czuję się tak bardzo samotna...
Wyobrażała sobie, jak idzie do niego, puka do drzwi, a on otwiera jej z uśmiechem, wciągają do środka, zamyka drzwi, prowadzi ją do łóżka i tam pod kołdrą bierze w swoje silne ramiona.
Westchnęła w nagłej udręce i szybko wybiegła z łazienki. Przeszła przez ciemną sypialnię i zatrzymała się przy drzwiach na taras, wyglądając na skąpany w księżycowym świetle ogród.
Wieczór był spokojny, łagodny i wyjątkowo ciepły jak na maj. Ponad drzewami płynął księżyc w pełni, czysty i pogodny, zalewając swym blaskiem śpiącą ziemię. Delikatny śpiew jakiegoś nocnego ptaka z trudem przebijał się przez dochodzącą znad strumienia pieśń miłosną żab.
Leah patrzyła, jak świetliki tańczą parami, to się chowają, to wyfruwają spośród liści drzew, obserwowała radosne baletowe popisy ptasiej pary, na której skrzydełkach lśniącą smugą kładł się księżycowy blask, i w swoim osamotnieniu myślała, że cały świat przeżywa gody.
Wyszła na taras owładnięta pragnieniem, którego natury nie pojmowała. Zatrzymała się pośrodku, oblana księżycowym światłem, a jej szczupłe ramiona i szyja lśniły delikatnym srebrem, zaś żółta koszula powiewała w lekkich podmuchach wieczornego wiatru niby płatki wysokiego, pięknego kwiatu.
Ta noc i trawiące ją pragnienie sprawiły, że zaczęła tańczyć samotnie po wysrebrzonym tarasie, unosząc ramiona do rozgwieżdżonego nieba, pochylając się i kołysząc w odwiecznym rytmie, tak starym i przemożnym, że jej ciało poddało mu się bez reszty.
W przezroczystej koszuli koloru płynnego złota wyglądała jak wirująca nimfa, tak pochłonięta swoim tańcem, że nawet nie zauważyła, jak Paul wyszedł na palcach ze swojego pokoju i wsparł się o filar, by sycić wzrok widokiem jej zgrabnej, gibkiej postaci. Pochłonęły ją bez reszty gwiaździsta noc i tętniąca w jej krwi muzyka miłości.
Nagle rytm tańca się załamał – Leah poczuła w pobliżu jakąś wielką i ciepłą obecność. Przerażona znieruchomiała. Tuż obok siebie zobaczyła Paula ubranego w same dżinsy. Jego pierś, porośnięta gęstymi, kędzierzawymi włosami, lśniła srebrzyście w ukośnych promieniach księżyca, a mięśnie ramion poruszyły się płynnym ruchem, kiedy Paul wyciągnął do niej ręce.
Wpatrywał się w nią wzrokiem tak skupionym i pełnym uczucia, że jego oczy wydały jej się czarne.
Ramiona Leah opadły bezwładnie po bokach. Stała zdyszana, z rozchylonymi ustami, wpatrzona w niego.
– Paul.. . – wyszeptała.
A potem nagle w jednej chwili znalazła się w jego Uścisku. Jego usta błądziły po jej twarzy – po czole, szyi, oczach i wargach, a w jego pocałunkach, którymi ją obsypywał, nie było delikatności, tylko gwałtowna, niepohamowana namiętność.
Leah nie mogła złapać tchu. Czuła, że tonie.
– Paul – rzekła w przypływie paniki. – Paul, ja nie wiem, co robić.
Nie wiem, jak.
Jego uścisk zelżał. Nie odrywając warg od jej ust, rękami wodził po jej plecach i biodrach.
– Wiem, Leah – wyszeptał. – Wiem, że nie wiesz, kochanie.. .
Czy możesz mi zaufać, że cię nie skrzywdzę?
Zawahała się na chwilę, po czym powiedziała po prostu:
– Mogę.
Ale znacznie bardziej niż tego, co się miało stać, bała się, że Paul ją odsunie, że obdarzy ją jednym z tych swoich uprzejmych, pełnych dystansu uśmiechów i wyśle do jej zimnego, pustego pokoju, gdzie znów będzie znosiła męki samotności. Wspięła się na palce i złożyła na jego ustach mocny, niewinny w swym nie ukrywanym pragnieniu pocałunek.
– Paul, nie odchodź – szepnęła. – Trzymaj mnie, proszę. Pocałuj mnie jeszcze. To jest takie przyjemne. Bo... boja... trochę się boję, to wszystko...
– Och, Leah – powiedział łamiącym się głosem.
– Leah, taka jesteś piękna. Jesteś najpiękniejszą kobietą...
Pochylił się całując jej szyję i ramiona, a potem wsunął rękę pod stanik jej nocnej koszuli. Leah zesztywniała, wstrzymała oddech, ale już po chwili poddała się nieodpartej fali rozkoszy, która ją ogarnęła pod wpływem delikatnego dotyku jego rąk i ust. Poczuła, jak w odpowiedzi na jego pieszczoty całe jej ciało przejmuje drżenie.
– Och – mruczała z oczami zamkniętymi w ekstazie.
– Och, Paul, jak cudownie.
Paul podniósł ją lekko i ruszył przez taras do domu, od czasu do czasu przystając, by całować jej twarz i szyję.
Leah tuliła się do niego, szczęśliwa i świadoma, że cokolwiek się stanie, decyzja będzie należała do niego, nie do niej. W gruncie rzeczy jej wyobrażenie o tym, co może się stać, było bardzo mgliste i starała się na ten temat nie myśleć. Wiedziała jedynie, że póki żyje, chciałaby w tych ramionach pozostać.
Paul zawahał się przy drzwiach, trzymając ją dalej przytuloną do siebie i patrząc poważnie w jej oczy, jakby odgadywał jej myśli.
– Zaufasz mi, Leah? – zapytał cicho. – Czy jesteś pewna, że pragniesz tego tak bardzo jak ja?
– Tak – szepnęła poważnie. – Nie chcę więcej być sama.
Paul pocałował ją czule, otworzył drzwi ramieniem i wszedł do dużego, ciemnego pokoju.
– Gdzie jesteśmy? – spytała, kiedy ją niósł przez lśniącą posadzkę do szerokiego, ciemnego łoża, które wydało jej się zupełnie obce.
– W moim pokoju. Zgadzasz się?
– Chyba nigdy tu nie byłam – powiedziała rozglądając się po wysrebrzonym światłem księżyca wnętrzu. – Prawda, Paul?
– Chyba rzeczywiście nie – powiedział z nutą nagłego napięcia w głosie. – W czasach, kiedy to jeszcze robiliśmy, zwykle ja przychodziłem do ciebie. Z kapeluszem w ręku, jak żebrak.
Zmarszczyła brwi, zaniepokojona uwagą dotyczącą ich wspólnej przeszłości, z której nie zachowała żadnych wspomnień. Paul dojrzał błysk paniki w oczach żony i znów się pochylił, by ją pocałować.
– To były inne czasy, Leah – szepnął. – Jakby dzieliły nas od nich miliony lat. Sam je ledwie pamiętam.
Leah westchnęła i spojrzała na niego.
– Ale po Co ci był kapelusz?
– Kapelusz? – zapytał nie rozumiejąc.
– Powiedziałeś, że przychodziłeś do mojego pokoju z kapeluszem w ręku.
Przez chwilę patrzył na nią zdumiony, po czym odchylił się do tyłu i zachichotał.
– Ciągle zapominam, że masz kłopoty z idiomami. Tak się mówi, Leah. „Z kapeluszem w ręku" oznacza żebraninę, a w każdym razie zależność.
– Och – powiedziała w zamyśleniu.
Przez jakiś czas milczała, zastanawiając się nad tajemnicami i zawiłościami języka oraz nieskończenie bardziej skomplikowanym światem, jaki ten język odzwierciedlał. Nagle poczuła lęk. Czuła się obco w tym dziwnym, ciemnym pokoju, z mężczyzną, który wydał jej się jakiś inny, szorstki, napięty...
– Leah? – rzekł Paul łagodnie. Siedział na łóżku, bardzo blisko, ale jej nie dotykał, tylko na nią patrzył. W jego oczach było pytanie i troska.
Patrząc mu w oczy z dziecięcą ufnością, Leah usiłowała się uśmiechnąć.
– Może mimo wszystko trochę się boję – wyznała.
– Dlaczego? – Dotknął dłonią jej policzka. – Czego się boisz, Leah? Mnie?
Potrząsnęła głową marszcząc brwi.
– Nie ciebie, Paul – powiedziała. – Jak mogłabym się ciebie bać? Ty jesteś dobry i wyrozumiały. Chodzi o to, że... – urwała oblewając się w ciemności rumieńcem.
– O co chodzi, Leah? – spytał Paul, delikatnie pieszcząc palcem jej ucho.
– Wiem, że jest coś takiego, co ludzie robią... – Z trudem szukała słów. – Czytałam o tym w książkach i wiem, co to jest, wiem, jak to powinno wyglądać, ale sama nigdy tego... Nie pamiętam, żebym to kiedykolwiek sama robiła – poprawiła się. – Może... może nie będę potrafiła tego robić tak jak trzeba i będziesz ze mnie niezadowolony.
– Niezadowolony? Z ciebie? – spytał z niedowierzaniem. – O Boże, Leah, jak mogłaś tak pomyśleć?
Spojrzała na niego, zawstydzona. – Paul...
– Nie martw się – mruknął jej do ucha, przyciągnął do siebie i delikatnie położył na łóżku. – 'Nie przejmuj się, kochanie. Do tego nie trzeba żadnych szczególnych talentów. Wystarczy ciepło i łagodność, a tego ci nie brakuje. Zarówno jednego, jak i drugiego.
Leah zadrżała, kiedy ściągnął jej przez głowę koszulę. Znów jego usta zaczęły wędrować po jej twarzy i szyi, a ręce bardziej zdecydowanie dotykały jej ciała. Była zdumiona doznaniami, jakie w niej te pieszczoty wywoływały, i burzliwymi falami ogarniającego ją pożądania.
Ale chyba jeszcze bardziej dziwiły ją uczucia, jakie ona sama budziła w swoim wielkim, wspaniałym mężu. Nigdy nie przypuszczała że Paul potrafi być taki czuły i opiekuńczy, tak spragniony jej ciała i tak nią pochłonięty, że cały świat przestawał istnieć.
Z niemałym zdumieniem stwierdziła, że niczego więcej nie pragnie, jak tylko zaspokojenia jego potrzeb i obdarzenia go miłością i szczęściem. Patrzyła, jak ściąga dżinsy i slipki, po czym sama rozpoczęła miłosną wędrówkę po jego ciele.
Wydawał jej się tak silny, a jednocześnie tak całkowicie na nią zdany. Słyszała, jak cicho wzdycha z rozkoszy, jak się pręży dotykając jej ciała. Uśmiechnęła się sięgając ustami do jego ust...
– Przyjemnie ci, prawda? – wyszeptała tuląc się do niego. – A tak?
– Och, Leah, o Boże, gdzie się tego.
– Może to zabrzmi śmiesznie, ale czytałam o tym w jednej z książek. Robiła to taka pani...
Jej usta i ręce poruszały się powoli, przyprawiając Paula o paroksyzmy rozkoszy.
Kiedy wreszcie odzyskał panowanie nad sobą, wziął ją w ramiona i podciągnął wyżej, tak żeby spojrzeć w jej oczy. – Nauczyłaś się tego wszystkiego z... książek? – spytał urywanym, zdyszanym głosem.
Z dziecięcą szczerością skinęła głową.
– W książkach bez przerwy to robią – powiedziała. – Ale... ale myślałam, że będzie gorzej – dodała z namysłem.
– Że z czym będzie gorzej? – zapytał śmiejąc się cicho.
– No... z seksem – odpowiedziała szczerze, zastanawiając się, z czego Paul się śmieje. – Myślałam, że to będzie dużo bardziej skomplikowane, a to jest zupełnie łatwe. I do tego jeszcze bardzo przyjemne. Prawda, Paul?
Roześmiał się znów, po męsku, głośno i serdecznie, otulając ich nagie ciała ciepłą mgiełką szczęścia.
– Tak, Leah, bardzo przyjemne. I tylko niektóre elementy są trudne – odparł poważnie.
– Jakie elementy, Paul?
– Och, Leah...
Przytulił ją mocno do siebie i przewrócił na plecy.
– Czy to jest trudne? – zapytał prowokacyjnie unosząc się do góry i lekko kładąc na niej. Jego ciało było ciepłe, gładkie, potężne i budziło w niej tak silny dreszcz, że Leah westchnęła z rozkoszy.
– Och, Paul, nie wiedziałam...
– Rozluźnij się, kochanie, rozluźnij. Zobaczysz, będzie lepiej...
Poruszał się w niej delikatnie, unosząc się wraz z nią na fali płynnego złota. Powoli, w miarę jak zwiększał tempo, fala rozkoszy, na której się kołysali, była coraz wyższa, a słońce coraz gorętsze...
Leah straciła świadomość siebie samej, Paula, swoich wcześniejszych niepokojów, a nawet silnego postanowienia, że sprawi mu przyjemność. Miała jedynie poczucie szczęścia i całkowitego zatracenia się w rozkoszy tak przenikliwej, że na skrzydłach ekstazy poszybowała do gwiazd, ku światom pulsującej ciemności i ciepła.
Leżała drżąca w ramionach męża, zastanawiając się nad. dziwnymi sprzecznościami własnego ciała, które zdawało się być w zgodzie z rytmami wszechświata, sprowadzając na nią spokój i ciszę.
Zaśmiała się cicho i delikatnie przytuliła się do Paula, pełna uwielbienia i tak w nim zakochana, że nie potrafiła powiedzieć, gdzie się kończy jej ciało, a zaczyna jego. Byli sobie tak bliscy, jak tylko może być bliskich dwoje ludzi, a Leah pragnęła nade wszystko, żeby ta bliskość trwała, ponieważ nie wyobrażała sobie bez Paula życia.
Paul drgnął i coś wyszeptał, a potem pocałował ją w szyję, ciągle zdyszany. Leah tuliła go do siebie, zapatrzona w ciemny prostokąt sufitu.
Nagle, jakby przywiane leciutkim tchnieniem wiatru, wróciło do niej wspomnienie.
Zesztywniała, a potem odprężyła się, dotarło do niej bowiem, że jest to wspomnienie autentyczne i przyjemne. Jest bardzo mała i siedzi na kępie trawy. Wspomnienie było tak żywe, że Leah niemal czuła łaskotanie ciepłej trawy na swoich gołych nogach i zapach kwiatów, słyszała też bzyczenie owadów. W rękach trzymała lalkę, najpiękniejszą, jaką kiedykolwiek w życiu widziała. Delikatna, uśmiechnięta buzia lalki wywoływała w tamtej dalekiej dziewczynce te same uczucia, które wzbudziła teraz w Leah złocista głowa Paula.
Uśmiechnęła się do swoich ciepłych wspomnień jak dziecko, któremu dano wspaniałą, upragnioną zabawkę.
To było prawdziwe, autentyczne wspomnienie, nie mgliste i zanikające, jak to zwykle bywało. Trawa, letni dzień, piękna lalka – wszystko to było rzeczywiste jak miłość Paula. Prezent podarowany przez jakiś potężny i wspaniałomyślny los, by go zachowała na całe życie.
Znów się uśmiechnęła i wyciągnęła z rozkoszą w ramionach męża, – Kocham cię, Paul – wyszeptała. – Tak bardzo cię kocham.
Ken Holcross oparł się wygodnie w fotelu i z zainteresowaniem spojrzał na wchodzącego właśnie do jego gabinetu wysokiego, jasnowłosego mężczyznę.
– Paul – powiedział. – Obawiam się, że Mary się pomyliła wyznaczając ci dzisiaj wizytę.
– Nie, nie pomyliła się. Po prostu muszę z tobą porozmawiać, Ken. Leah prawdopodobnie przyjdzie do ciebie za parę dni. – Paul usiadł naprzeciwko biurka w skórzanym fotelu.
Siwowłosy lekarz uporządkował papiery na biurku, ale szukając pióra bystrym, profesjonalnym spojrzeniem ogarniał swego gościa, odnotowując w pamięci wszystkie szczegóły. Paul Tempie był ubrany zwyczajnie, w bawełniane spodnie, w sportową koszulę i miękkie mokasyny, ale w jego wyglądzie było coś władczego. Ciężki złoty zegarek, skórzane buty, zapach drogiej wody toaletowej – wszystko to świadczyło o zamożności. W pięknie rzeźbionych ustach, dumnie uniesionej głowie i spokojnych orzechowo-zielonych oczach, które patrzyły na lekarza poprzez szerokość biurka, była jakaś siła.
Ken jednak, dzięki swojemu szczególnie wyostrzonemu zmysłowi obserwacji, dostrzegł coś jeszcze, co nieczęsto widywał u Paula Temple'a. Był to ulotny wyraz niepewności na dnie tych wspaniałych, pięknych oczu, jakaś czujność i onieśmielenie.
– Czy coś się stało, Paul? – zapytał od niechcenia, opierając się wygodnie w fotelu i przyglądając się gościowi. – Czy może coś nowego, jeśli chodzi o stan Leah?
– Owszem – odparł Paul odwracając wzrok i patrząc na niewielki obraz olejny wiszący na przeciwległej ścianie.
– Zaczęła sobie przypominać różne rzeczy. Dokładnie tak, jak powiedziałeś.
Ken Holcross nachylił się, a jego szare oczy wyraźnie się ożywiły.
– Naprawdę? A jakie to są wspomnienia?
Paul opisał bezładne strzępy wspomnień związanych z tajemniczym człowiekiem od czyszczenia dywanów, który z jakichś dziwnych względów wywarł na Leah bardzo głębokie wrażenie.
Ken potrząsnął głową i zapisał coś w leżącym na biurku notatniku.
– Jestem skłonny zgodzić się z tobą, Paul. Rzeczywiście trudno uznać to za wspomnienia. Bardziej wygląda mi to na jakieś przypadkowe wrażenia czy nawet zmyślenia, chociaż umysł ludzki to dziwny instrument, a przypadek Leah jest niewątpliwie szczególny. Mówisz, że do tej pory nie miała do czynienia z tym człowiekiem?
– Musiała z nim wcześniej rozmawiać, bo umówili się jakoś na to czyszczenie dywanów w przyszłym miesiącu. Ale Leah nie ma na to żadnego dowodu ani nic takiego nie pamięta. Po prostu w jakiś irracjonalny sposób coś jej się tam po głowie plącze.
– Rozumiem. – Ken zamyślił się. – Może to jest jedna z nielicznych osób spoza jej zamkniętego świata, którą spotkała od czasu wypadku.
– Tak jej powiedziałem. Ale nie to jest najważniejsze, Ken. Zaczęła sobie przypominać prawdziwe przeżycia z bardzo wczesnego dzieciństwa.
Okrągła twarz lekarza rozpromieniła się wyraźnie. – – O, to będzie coś ciekawego. Opisz mi te wspomnienia Paul.
Paul zaczął mu opowiadać o lalce i jeszcze jednej scenie, którą Leah przypomniała sobie następnego dnia rano, jak to wpada do głębokiej wody z wirami i potem znajduje się w ramionach jakiejś kobiety. Kobieta ma na sobie niebieski kostium kąpielowy i śmieje się w słońcu.
– Ile w tym drugim przebłysku pamięci Leah mogła mieć lat? Tyle samo co wtedy, kiedy trzymała tamtą lalkę?
– Tak myślę – odparł Paul. – Miała wrażenie, że jest może trochę starsza i większa, ale nie umiała powiedzieć, dlaczego jej się tak wydaje.
– Prawdopodobnie słusznie jej się tak wydaje. Pewnie nie znasz teorii pamięci Ribota, prawda?
Paul zmarszczył czoło.
– Nie, rzeczywiście nie znam. – Uśmiechnął się do Kena. – Od czasu wypadku Leah dużo czytałem o pamięci i amnezji, ale ostatnio mam w biurze tyle roboty, że czasem już moja własna pamięć nie nadąża za tym wszystkim.
Doktor odwzajemnił uśmiech.
– Otóż według teorii Ribota ofiary prawdziwej amnezji odzyskują utraconą pamięć w chronologicznym porządku – od wspomnień najdawniejszych do najświeższych. Wspomnienia z dzieciństwa, o których mówisz, potwierdzałyby tę teorię.
Paul poważnie skinął głową.
Ken obserwował go bacznie. Zachowanie gościa zdradzało napięcie. Paul kurczowo chwycił poręcze fotela i nie widzącymi oczami patrzył na wiszący na ścianie olejny obraz.
– Paul? – zagadnął Ken delikatnie. – Czy jest coś szczególnego, co w twoim pojęciu wywołuje w umyśle Leah te wspomnienia? I czy mają one z sobą coś wspólnego?
Paul poruszył się niespokojnie. Na moment spojrzał lekarzowi w oczy, po czym odwrócił wzrok.
– One... się pojawiają w chwilach... intymności – powiedział cicho.
– Intymności? – Ken spojrzał na niego, nagle czujny. – Jakiej intymności? Z kim?
– Fizycznej intymności – odparł sucho Paul. – Ze mną, Ken. Jestem jej mężem, zapomniałeś?
– Znów z nią sypiasz – powiedział Ken głosem pozbawionym wszelkiego wyrazu.
Paul wolno skinął głową posyłając Kenowi enigmatyczne spojrzenie, w którym było i wyzwanie; – i prośba o przebaczenie.
– Próbowałem, Ken. Bóg jeden wie, jak bardzo się starałem. Ale nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek mężczyzna potrafił się oprzeć takiej żonie jak Leah. Zwłaszcza takiej, jaka jest teraz. Bo ona jest... – Zamilkł i spojrzał na swoje splecione ręce.
– Wiem, Paul – odparł lekarz cicho. – Wiem dokładnie, co chcesz powiedzieć. I tego się właśnie obawiałem – dodał. – Już od jakiegoś czasu widziałem, na co się zanosi, ale jedynym sposobem zapobieżenia temu byłoby zabranie jej od ciebie i umieszczenie gdzieś indziej.
– Czy jest w tym coś złego? – zapytał Paul z wyrazem bólu w oczach. – Czy to straszne świństwo z mojej strony, że wykorzystuję jej stan? Powiedz mi, Ken, czy ona będzie z mojego powodu cierpiała?
– To zależy.
– Od czego?
– Od wielu rzeczy, Paul. – Lekarz zawahał się, a na jego łagodnej twarzy pojawił się wyraz troski. – Leah ma za sobą skomplikowane doświadczenia seksualne. Jej życie było...
– Wiem, że w sprawach seksu była dość swobodna – przerwał mu Paul cicho, ze ściśniętym gardłem. – Zawsze mi to bardzo przeszkadzało. Pod koniec nie byłem w stanie jej dotknąć z tego powodu. Ale teraz ona jest...
– Wcale nie była, Paul – przerwał mu lekarz spokojnie.
– Absolutnie.
Paul podniósł głowę i spojrzał na Kena.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał. – Co ona nie była?
– Nie była swobodna w sprawach seksu. Jeśli chcesz wiedzieć, to przez cały okres trwania waszego małżeństwa Leah nie miała żadnego innego mężczyzny.
Paul patrzył na lekarza wstrząśnięty.
– Nie wierzę – powiedział w końcu. – Biorąc pod uwagę, w jaki sposób się ubierała i zachowywała i jacy mężczyźni się koło niej kręcili...
– Owszem, zachowywała się i ubierała prowokacyjnie i uwodziła mężczyzn bez litości. Ale nigdy z nimi nie sypiała.
Paul potrząsnął głową z niedowierzaniem.
– Musisz się mylić, Ken. Ja w to po prostu nie wierzę.
– Nie mylę się – odparł lekarz z posępnym uśmiechem.
– W hipnozie ludzie mówią prawdę. Owszem, Leah często prezentowała negatywne wzorce zachowania, ale nie była swobodna w sprawach seksu.
– To dlaczego się w ten sposób zachowywała? Na twarzy Kena pojawił się wyraz czujności.
– Wydaje mi się, że są jakieś granice, których nie wolno mi w rozmowach z tobą przekroczyć bez naruszenia etyki zawodowej, nawet jeśli jesteś jej mężem.
– Wiem o tym – powiedział Paul z błagalną nutą w głosie. – Ale, Ken, w ten sposób pomógłbyś mi zrozumieć...
Lekarz zawahał się, po czym podjął profesjonalnym tonem:
– W przeszłości Leah miała bardzo nieprzyjemne doświadczenia. Była seksualnie wykorzystywana i całkowicie bezbronna. Pozostawiło to w jej psychice głębokie ślady. Przypuszczam, że ze swojego prowokacyjnego zachowania, które dawało jej poczucie władzy, czerpała satysfakcję, że w ten sposób jak gdyby brała odwet za tamto, chociaż musiała sobie zdawać sprawę, że to niebezpieczna gra.
– O tak, Leah zawsze lubiła poczucie niebezpieczeństwa – rzekł Paul z goryczą.
– Owszem, wiem o tym. Miała świadomość tego, że prowokowanie mężczyzn bez zamiaru spełnienia ich oczekiwań seksualnych jest dla kobiety ryzykowne. Ale znajdowała przyjemność w samej grze, a nie w spełnieniu. Zawsze kontrolowała sytuację trzymając na wodzy swoje ciało i uczucia, bez względu na to, ile swoim zachowaniem obiecywała.
– Wiem, bo ze mną też tak robiła – odparł Paul.
Ken znów spojrzał na niego surowo, ale nie odezwał się słowem czekając, aż jego gość wszystko sobie przemyśli.
– A czy to, że została pobita – spytał nieoczekiwanie Paul – mogło się z tym właśnie wiązać? Czy to możliwe, że jeden z prowokowanych przez nią, zawiedzionych facetów postanowił dać jej nauczkę?
– To nie jest wykluczone. Policja twierdzi, że gdyby nie ten anonimowy telefon zawiadamiający o napadzie, byłaby znacznie gorzej poturbowana. Wątpię jednak, Paul, czy kiedykolwiek dowiemy się prawdy na temat tego pobicia. Kobiety, które żyj atak ryzykownie, jak żyła Leah, są zawsze narażone na tego rodzaju niebezpieczeństwa, zarówno ze strony obcych, jak i znajomych. To smutne, ale prawdziwe.
– A czy mógłbyś to z niej wyciągnąć stosując hipnozę, Ken? Gdybyś ją zahipnotyzował i zapytał, co ostatnio robiła i kto ją napadł, to czy by ci powiedziała?
Doktor stanowczo potrząsnął głową.
– Nie mogę tego ryzykować, Paul. Wolę ją cofnąć do czasów dzieciństwa i prowadzić powoli, systematycznie, aż do teraźniejszości.
Odzyskanie przez nią bardzo świeżych wspomnień, zanim będzie gotowa na ich przyjęcie, mogłoby być bardzo niebezpieczne.
– Dlaczego?
– Bo amnezja, zwłaszcza ten rodzaj amnezji, na którą cierpi Leah, to nie jest tylko dolegliwość fizyczna, Paul. Ma ona niemal zawsze podłoże psychiczne.
– Tyle wiem z książek, Ken, ale jaka jest tego przyczyna?
– Napięcia emocjonalne. Utrata pamięci przypomina przepalenie się bezpiecznika w przeciążonym obwodzie, żeby się posłużyć bardzo uproszczoną analogią.
– To znaczy, że kiedy życie staje się nie do zniesienia, nasz umysł jakby wyciera wszystko, żeby to, co mamy w podświadomości, nas nie zniszczyło?
– Coś w tym rodzaju. Załamanie psychiczne należy rozpatrywać w tych samych kategoriach. To jakby zastopowanie ogólnego systemu, które daje czas na zagojenie ran, na regenerację. Ale amnezja to bardzo specyficzna reakcja. Poza przypadkami poważnych fizycznych uszkodzeń mózgu, zdarza się to ludziom podlegającym głębokim stresom psychicznym.
– Aleja w dalszym ciągu nie rozumiem – powiedział Paul. – Jakim stresom podlegała Leah? Zawsze robiła, co chciała, i wszystkich miała w nosie. Była chyba najmniej zestresowanym człowiekiem, jakiego znam, a to dlatego, że się niczym nie przejmowała.
Lekarz splótł palce na biurku, wpatrując się w nie w zadumie.
– Leah starała się. stworzyć takie wrażenie, Paul, ale to nie była prawda. Dręczyło ją niszczące uczucie gniewu związane ze stosunkiem ludzi do niej, szczególnie twoim.
– Moim? – zdziwił się Paul. – Ależ mój stosunek do niej był jej kompletnie obojętny. Robiła wszystko, żeby mnie od siebie odsunąć i zniechęcić.
– Paul. – Lekarz zawiesił głos i zamyślił się głęboko. Po chwili jednak podniósł wzrok i, jakby nagle podjął jakąś decyzję, spojrzał swojemu gościowi w oczy. – Z dziećmi tak bywa. Często zachowują się jak najgorzej wobec tych, których najbardziej kochają. Jakby badały granice, jakby sprawdzały, czy są kochane niezależnie od swojego zachowania.
– Ale przecież ja nie mogłem jej kochać po tym wszystkim, co wyprawiała – powiedział Paul udręczonym głosem. – Nikt nie mógł, Ken. Doprowadziła do tego, że tylko marzyłem o tym, żeby mi zniknęła z oczu.
– Wiem. I ona też o tym wiedziała, i dlatego...
– Co dlatego Ken? Co ona sobie myślała?
Lekarz znów spojrzał na Paula, a na jego okrągłej, dobrotliwej warzy odmalowała się troska.
– Dlatego myślę, że cię nienawidziła. Nienawidziła cię za to, że nie chciałeś jej dać miłości bezwarunkowej, jakiej pragnęła. A co więcej, myślę, że ten jej gniew i nienawiść japo prostu zżerały.
Paul poruszył się na fotelu i potrząsnął głową.
– Musisz zrozumieć, Paul – podjął lekarz – że na te uczucia, jakie Leah żywiła dla ciebie, nakładały się sprawy seksu. Jej wczesne doświadczenia sprawiły, że czuła nienawiść i pogardę wobec mężczyzn, którzy jej pożądali. Najpierw ich prowokowała, a kiedy połknęli haczyk, pogardzała nimi. Ty, jako jedyny mężczyzna w jej dorosłym życiu, stanowiłeś szczególny cel dla jej negatywnych emocji.
– Moja żona mną pogardzała – powiedział spokojnie Paul patrząc na lekarza z niedowierzaniem. – Czy nie uważasz, Ken, że należało mi o tym wcześniej powiedzieć?
– To jest informacja poufna, Paul. I nie powiedziałbym ci o tym, gdyby nie to, że powinieneś wiedzieć, o ile bardziej sytuacja mogłaby się skomplikować teraz, kiedy podjęliście pożycie seksualne.
– Właśnie w tej sprawie dziś do ciebie przyszedłem. Chciałem z tobą porozmawiać o tym, co się dzieje, ale, Ken...
– Tak?
– To wcale nie jest skomplikowane... – zaczął znowu Paul. – Mam wrażenie, że... – urwał szukając słów.
– Jakie masz wrażenie?
– Że to wszystko jest takie wspaniałe i naturalne – wyjaśnił Paul. – Że Leah jest teraz zupełnie inną kobietą. Ciepłą, spontaniczną, mniej wsłuchaną w siebie. Bardziej dba o moją przyjemność niż o swoją.
– Ale czy znajduje przyjemność w seksie? – zapytał lekarz z zainteresowaniem.
– To jest rzecz naprawdę zdumiewająca. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek dawniej Leah przeżywała orgazm. Teraz przychodzi jej to w sposób łatwy i naturalny, mimo że wydaje się tak niewinna, jakby to wszystko było dla niej zupełnie nowym doświadczeniem.
Lekarz w zamyśleniu skinął głową i znów coś zanotował.
– Nie mogę powiedzieć, że Leah nigdy nie uczestniczyła w seksie aktywnie – dodał po chwili milczenia Paul, w dalszym ciągu wpatrując się w wiszący na ścianie obraz. – Nie zawsze była taka straszna, Ken. Czasami przez krótkie chwile była taka, jaka jest teraz.
Czasem bywała urocza, ciepła i wesoła i wtedy nigdy nie mogłem jej się oprzeć. Ale potem zawsze wracała do swojej poprzedniej osobowości – kobiety wulgarnej i cynicznej. Zwłaszcza kiedy byłem na tyle głupi, żeby się do niej zalecać.
Ken znów skinął głową.
– To typowe dla jej problemów osobowościowych, Paul. Każda perspektywa seksualnego zbliżenia z tobą przywoływała dawne wspomnienia i powodowała odruchy obronne.
– To znaczy, że Leah dlatego teraz jest inna, że się uwolniła od tamtych bolesnych wspomnień?
– Tak sądzę. Wprawdzie amnezja rzadko powoduje aż tak gruntowną zmianę osobowości, ale, jak sam powiedziałeś, Leah pozbyła się ciężaru, jakim było nieustanne wspomnienie bólu i potrzeba obrony przed nim. Niewykluczone, że kobieta, z którą masz dziś do czynienia, to „prawdziwa" Leah Temple, cokolwiek to znaczy.
– Chcesz powiedzieć, że jest w tej chwili kobietą, jaką by była, gdyby nie te jej przykre przeżycia z dzieciństwa?
– Coś w tym rodzaju.
Paul popatrzył na lekarza, a jego twarz nabrała surowego wyrazu. – Aha, więc to prawda – powiedział beznamiętnym głosem. – W miarę odzyskiwania pamięci będzie się stawała tym samym potworem, którym była dawniej.
– To jest naturalnie brutalne uproszczenie, Paul. Ale oczywiście istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że obecny stan psychiczny Leah nie okaże się trwały. Jeśli mam być szczery...
– Co takiego? – W głosie Paula brzmiało pełne niecierpliwości ponaglenie. – Co chcesz mi powiedzieć, Ken?
– Chcę powiedzieć – niechętnie odparł lekarz – że kiedy wróci jej pamięć, tamte wspomnienia staną się po stokroć bardziej bolesne, bo będą żywsze i świeższe. Trudno powiedzieć, jak Leah na to zareaguje. Może wytworzyć wokół siebie coś w rodzaju skorupy ochronnej, znacznie bardziej kolczastej niż ta dawna.
Paul poruszył się w fotelu, patrząc poważnie na lekarza.
– Ale czy to nie spowoduje różnicy? – zapytał wreszcie. – Ten taki miły okres luzu i zabawy, który spędza w towarzystwie dzieci Boba i Anny, śmieje się i rozkoszuje życiem na farmie... Czy to wszystko nie będzie miało na nią żadnego wpływu?
– Tego zapewne nie będzie w ogóle pamiętała – odparł lekarz bez ogródek. Obrzucił Paula szybkim spojrzeniem, po czym, wpatrując się w pióro, które trzymał w ręku, mówił dalej:
– Stan, w jakim Leah się obecnie znajduje, nazywamy fugą. To okres, w którym chory funkcjonuje w miarę normalnie, ale nie pamięta wydarzeń z własnego życia. Nieraz się słyszy o ludziach, którzy gdzieś błądzą, osiedlają się w zupełnie innych miejscach i rozpoczynają kompletnie nowe życie. To jest właśnie to, Paul. Naturalnie, te historie są zwykle mocno przesadzone, ponieważ rzadko fuga trwa na tyle długo, żeby to wszystko zdążyło się wydarzyć.
– Ale kiedy pamięć wraca. ;. – zaczął niepewnie Paul.
– Kiedy pamięć wraca, okres fugi ulega zwykle całkowitemu zapomnieniu. Niewykluczone, że kiedy Leah odzyska pamięć, zapomni to miłe interludium. Jej świadomość zatrzyma się na tym pobiciu sprzed miesiąca.
– Do diabła – zaklął Paul i opuścił ramiona, jakby je przytłoczył wielki ciężar. Przetarł ręką oczy i siedział w milczeniu, wpatrując się w ścianę.
– Chyba że... – podjął lekarz ostrożnie.
– Tak? – ożywił się nagle Paul. – Chyba że co, Ken?
– Chyba że Leah będzie odzyskiwała pamięć w sposób powolny i systematyczny. Gdyby udało jej się te powoli odzyskane wspomnienia wkomponować jakoś w swoje obecne życie, to może przestałyby być takie bolesne i łatwiej by sobie z nimi poradziła. A może nawet jej świadomość zachowałaby coś z okresu fugi, co byłoby wersją optymalną.
– Dlaczego?
– Dlatego – odparł łagodnie Ken Holcross – że według mnie ten ostatni miesiąc to najszczęśliwszy okres w całym życiu Leah.
– Więc co mi radzisz, Ken? Jakie jest twoje ostatnie słowo?
– Moje ostatnie słowo? – Lekarz zawahał się, po czym spojrzał Paulowi w oczy. W tym spojrzeniu było i ostrzeżenie, i jednocześnie współczucie. – Moje ostatnie słowo pozostało dokładnie takie samo, jak było. Leah jest i zawsze była kobietą z wielkimi problemami. Opiekuj się nią, bądź dla niej dobry i daj jej tyle szczęścia i poczucia bezpieczeństwa, ile tylko możesz.
– Ale? – podsunął Paul w napięciu czekając, aż lekarz dokończy rozpoczętą myśl.
– Ale uważaj też i na siebie. Jeśli tylko możesz, nie angażuj się uczuciowo, bo zostaniesz boleśnie zraniony i przeżyjesz wielki zawód.
– Rozumiem – powiedział Paul z uprzejmym skinieniem głowy. – Dziękuję ci, Ken.
Ken Holcross w milczeniu patrzył, jak jego gość, posępny i zamyślony, wstaje i wychodzi z gabinetu.
Deszcz bębnił o liście i szemrał cicho wśród drzew, spływając na gęste podszycie w ciepłych, srebrnych strumykach. Świat był szary i dokoła panował spokój; powoli zapadał zmierzch, brzemienny w groźne piękno czające się w lasach za pasmem wzgórz.
Joe wytężał wzrok usiłując coś zobaczyć przez brudne szyby swojej furgonetki, obojętny na urok deszczowego wieczoru. Myślał o pogodzie, o wiosennej ulewie i o tym, jak będzie wyglądała po niej droga.
– Musimy mieć pewność, Timmy, że uda się wynająć wóz z napędem na cztery koła – zwrócił się do siedzącego obok chłopaka. Jak pogoda się zepsuje, będzie nam ciężko się stąd wydostać.
Tim Connor nie odezwał się słowem. W ponurym milczeniu skinął głową i dalej patrzył na strugi deszczu widoczne na tle drzew.
Joe przez chwilę wpatrywał się w swojego wspólnika, bębniąc palcami po kierownicy.
– No więc jak tam, Timmy? – zagadnął wreszcie. – Masz mi coś nowego do powiedzenia?
Młodszy mężczyzna potrząsnął głową.
– To samo co zawsze – odparł. – Tak jak ci mówiłem ostatnio.
Wraca do domu wcześnie, cały wolny czas spędza z nią, zabiera ją na długie spacery, wozi samochodem. Ciągle są razem.
– I dalej jak dwa gołąbki, tak? Tim skinął głową.
– Tak jak zawsze.
– To znaczy?
– To znaczy, że tak jak wtedy w stajni. Jak mu się wydaje, że nikt ich nie widzi, ściskają i całuje i w ogóle. A czasami...
– Tak? – zapytał Joe, kiedy Tim urwał.
– Czasami idą na stryszek, tam, gdzie jest siano, żeby się pobawić z kociakami, ale siedzą tam bardzo długo. Bóg raczy wiedzieć, co robią.
Joe ryknął śmiechem.
– Najlepiej wdrap się i zobacz.
– Tak, żeby mnie Tempie zabił... – powiedział zimno Tim. – Może sobie chodzić do pracy w garniturze i krawacie, ale to kawał silnego chłopa. Wolałbym nie wchodzić mu w drogę.
– Wkrótce przestanie być dla nas problemem – oświadczył Joe rzeczowym tonem. – Bo wyciągnie kopyta. A my będziemy bogaci.
Tim niepewnie poruszył się na siedzeniu pokrytym popękaną dermą i Joe obrzucił go szybkim spojrzeniem.
– Nie masz przypadkiem pietra, Timmy, co? – zapytał cicho.
– Nie – zaprzeczył gwałtownie Tim, cały czas nie patrząc Joe'emu w oczy. – Ja tylko.
– Co tylko?
– Nie wiem, jakoś głupio się czuję. Powinieneś ją zobaczyć, Joe. Rozmawiałeś z nią tylko raz, a ja ją widzę codziennie. Ona się nie zachowuje tak, jakby chciała, żeby jej mąż został sprzątnięty. Ona jest jak dzieciak. I cały czas patrzy w niego jak w obraz.
– Sprytna z niej sztuka. Jak wynajmujesz faceta, żeby kogoś sprzątnął, to i tak, Timmy, odpowiadasz za morderstwo. A pierwszym podejrzanym jest współmałżonek, i ona doskonale o tym wie. Biorąc pod uwagę, jak go poprzednio traktowała, mogliby ją aresztować. Ale teraz już zmądrzała i zupełnie zmieniła taktykę. Niezły numer wykombinowała z tą utratą pamięci. Powiedziałem jej to zresztą.
– Powiedziałeś jej? Kiedy?
– W ubiegłym miesiącu, jak dobijaliśmy targu. – Joe spojrzał ostro na młodszego wspólnika. – Posłuchaj mnie, Timmy, ja tu nie potrzebuję dzieciaków ani maminsynków.
Masz sporo do zrobienia. Musisz mi podstawić samochód, informować mnie, co się dzieje na dole, po wykonanej robocie zablokować drogę, żebyśmy mieli czas się stamtąd wydostać, i w ogóle... Jak chcesz się wycofać, to powiedz mi teraz, żebym sobie mógł znaleźć kogoś innego, kto naprawdę chce zarobić paręset tysięcy.
Dziobatą twarz Tima oblał rumieniec. Na wzmiankę o pieniądzach oblizał się, rzucił przelotne spojrzenie swojemu towarzyszowi, po czym znów zaczął wyglądać przez okno.
– Dobrze – odpowiedział wreszcie; – Chciałbym tylko poznać więcej szczegółów. Termin się zbliża, a ja właściwie nie wiem, jak to zamierzasz zrobić.
Joe patrzył na niego podejrzliwie.
– Większość szczegółów znasz. Po co ci te wszystkie informacje, Timmy?
– Chcę wiedzieć – odparł Tim z wyrazem uporu na krostowatej twarzy. – Co mam zrobić i kiedy. To wszystko.
– Już ci mówiłem, co masz zrobić. O detalach ci powiem, jak przyjdzie czas.
– To znaczy kiedy?
Joe zawahał się na chwilę.
– Od dziś za dwa tygodnie, Tim. Mamy sobotę wieczór. Za dwa tygodnie o tej porze będzie zupełnie sam w swoim domku.
– Aha – powiedział Tim z marsem na czole. – To mi się właśnie nie bardzo podoba. Tempie już tam nie chodzi. Bob mówi, że dawniej spędzał tam wszystkie weekendy, ale teraz przestał. Ostatnio weekendy spędza z żoną.
Zarośnięta twarz Joe'go stężała, a w oczach pojawił się nieprzyjemny błysk.
– Tempie tam będzie, ona mi to powiedziała. Tak się umawialiśmy i kiedy rozmawiałem z nią ostatnio, obiecała, że wszystko przygotuje, jak się należy. Wie, że ma go wyprowadzić do domku w ostatni weekend czerwca, i na pewno to zrobi.
– Ale skąd wiesz, że on... to znaczy... – Tim zająknął się. – Skąd wiesz, że będziesz mógł do niego strzelić? A jeśli cały dzień będzie siedział w środku i się nie ruszy, a my będziemy czekali jak głupi? Bob mówi, że on tam bardzo dużo czyta i robi zdjęcia, i w ogóle.
– Nie może tam siedzieć cały dzień – powiedział Joe z szyderczym uśmieszkiem.
– Skąd wiesz?
– Bo w domku nie ma kanalizacji, Timmy. Twój Paul Tempie może sobie być arystokratą z kilkoma milionami dolców, ale poza tym jest taki sam jak my wszyscy. Rano pierwsza rzecz jak wstanie, pójdzie do wychodka na swój ostatni mały spacerek. Do czasu, kiedy ktoś znajdzie jego zwłoki, po nas już dawno nie będzie śladu. A po tej ich sielance na nią podejrzenie nie padnie. Pewnie pomyślą, że go przypadkowo postrzelił jakiś kłusownik. A my jesteśmy czyści, i ona też. Zapłaci nam resztę forsy, jak tylko sprawa ucichnie, i na dłuższy czas mamy spokojną głowę.
Kiedy skończył mówić, twarz Tima lekko drgnęła. Nie uszło to uwagi Joe'go, który gwałtownie złapał go za ramię i ścisnął boleśnie.
– Hej, bracie – syknął. – Jeśli masz pietra, to mi lepiej powiedz, do jasnej cholery, bo i ciebie będę musiał stuknąć.
Tim skrzywił się i poruszył niespokojnie w bezlitosnym uścisku kumpla.
– Nie, bracie, nie mam pietra – powiedział skamlącym głosem. – Jak rany nie mam. Ta forsa jest mi naprawdę potrzebna. Bez niej w ogóle nie mam szansy. Ja po prostu... ja bym po prostu chciał, żeby już było po wszystkim.
– Będzie. Za dwa tygodnie od tej chwili będzie po wszystkim, a my – w drodze do lepszego życia. Wierzysz mi?
Tim w milczeniu patrzył na strumienie deszczu.
– Hej, Timmy, wierzysz mi?
– Tak, wierzę.
– No, grzeczny chłopak. A teraz wysiadaj i ja się zmywam, bo inaczej utknę tu na noc.
Tim skinął głową, wysiadł z samochodu i zgarbiwszy się naciągnął kaptur nieprzemakalnej kurtki na oczy. Przez jakiś czas stał jeszcze i patrzył, jak szara furgonetka Joe'ego zawraca i niknie w perspektywie błotnistej, rozjeżdżonej drogi. Potem odwrócił się i ruszył w stronę widocznej między drzewami farmy.
– Halo, Doris, to ty?
– Tak, kochanie, co u ciebie?
Leah uśmiechnęła się na dźwięk ciepłego głosu w telefonie. Nagle ogarnęła ją fala mdłości, którą szybko opanowała. Od kilku dni regularnie zdarzały jej się ataki mdłości, które ustępowały równie nagle i tajemniczo, jak się pojawiały.
Nie chciała mówić o nich Paulowi, żeby nie pomyślał, że się w ten sposób próbuje wykręcić od kolacji, na którą byli zaproszeni w środę. Wiedział, że się tego boi, że ją przeraża sama myśl o tym, że po raz pierwszy musi się spotkać z różnymi ludźmi z ich kręgu towarzyskiego. Zwłaszcza z tymi, którzy znali ich oboje przed wypadkiem.
Rozumiała jednak, że jeśli chce być odpowiednią żoną dla Paula, to musi jakoś przeżyć zarówno tę kolację, jak i inne towarzyskie spotkania. Przede wszystkim jednak nie chciała sprawić mu zawodu.
– Hej, Leah, co z tobą? W porządku?
– Tak, Doris – machinalnie odpowiedziała i uśmiechnęła się do słuchawki. – Tak, wszystko w porządku, ja tylko myślałam o Paulu –
dodała ze swoją dziecinną szczerością. – I o tym, że nie chciałabym go zawieść.
– A zawiodłaś go?
– Nie wiem.
– Ale w dalszym ciągu dobrze cię traktuje, prawda? Lepiej niż na początku?
– O, tak. Jest dla mnie znacznie lepszy niż dawniej. Tylko że ja nigdy nie wiem, czego się mogę spodziewać.
– Dlaczego, Leah?
– No bo wiesz... – zaczęła niepewnie – czasem jest dla mnie naprawdę bardzo miły i... czuły. – Leah zarumieniła się bezwiednie na wspomnienie chwil intymności. – Ale znów kiedy indziej mam wrażenie, jakby sobie nagle przypominał, że nie powinien mnie kochać, czy coś w tym rodzaju... I wtedy na jakiś czas ode mnie ucieka, po prostu sobie gdzieś idzie, zamyka za sobą drzwi i... woli być sam.
– Ale później wraca?
– Tak – odparła Leah, znów uśmiechając się do siebie i myśląc, jak to jest cudownie za każdym razem, kiedy Paul wraca do niej z dobrowolnego odosobnienia. Czasem nawet wracał jak gdyby niechętnie, jak człowiek, który po prostu nie może się oprzeć potężnej przyciągającej go sile. I ta świadomość, że w gruncie rzeczy nie może się przez dłuższy czas bez niej obyć, podnosiła ją na duchu.
– Mężczyźni tacy są – powiedziała Doris pocieszająco. – Nieraz po prostu chcą być przez jakiś czas sami, a potem wracają. Poza tym dla twojego męża to jest szczególnie trudne, kochanie.
– Dlaczego?
– No bo on się dopiero przyzwyczaja do tego, że ma żonę – odparła łagodnie Doris. – Przedtem, jeśli się dobrze orientuję, nie spędzaliście razem wiele czasu, prawda? To dla niego zupełnie nowa sytuacja. Nic dziwnego, że musi trochę potrwać, zanim do niej przywyknie.
– Możliwe – powiedziała Leah i nagle spochmurniała.
– A co z twoimi wspomnieniami? Jest coś nowego? – zapytała od niechcenia Doris.
Leah skinęła głową do słuchawki.
– Coraz więcej mi się przypomina. Pamiętam prawie wszystko o sierocińcu i o dwóch pierwszych rodzinach zastępczych, w których byłam. A wczoraj i dzisiaj rano zaczęły mi się przypominać pierwsze lata szkoły.
– A czy to są miłe wspomnienia?
– Niespecjalnie – odparła lakonicznie Leah. – Pamiętam na przykład, jaka byłam nieszczęśliwa, że nie mogłam brać udziału w przedstawieniu gwiazdkowym drugiej klasy.
– Dlaczego nie mogłaś?
– Bo nie miał mi kto zrobić kostiumu – powiedziała Leah marząc o tym, żeby zmienić temat. Początkowo odzyskiwanie pamięci szalenie ją podniecało, ale wkrótce doszła do wniosku, że jej wspomnienia z dzieciństwa są tak ponure i przykre, zwłaszcza przeżywane z perspektywy dorosłego człowieka, że teraz, gdy tylko mogła, starała się ich unikać.
– Ale co cię jeszcze gnębi? – zapytała Doris po krótkiej chwili milczenia.
– Jakim sposobem ty zawsze wiesz, kiedy mnie coś gnębi?
– Bo ukrywanie uczuć nie jest twoją mocną stroną. No więc, co cię gnębi? Leah, powiedz.
– W środę wieczorem jesteśmy zaproszeni na kolację. Do kierownika produkcji z firmy Paula.
– Rozumiem. I umierasz ze strachu, tak? – zapytała Doris natychmiast pojmując, o co chodzi.
– Och, Doris... – Głos jej się załamał i umilkła.
– Tylko bez tych numerów, kochanie. Żadnych tam szlochów ani pochlipywań. Posłuchaj mnie uważnie, dobrze?
– Słucham cię – odparła pokornie Leah.
– Przestań się zamartwiać tą wizytą. Poproś tę swoją przyjaciółeczkę... zaraz, jak ona ma na imię? No, tę małą, co jest taka dobra w robieniu makijażu...
– Bonnie.
– O, właśnie. Poproś Bonnie, żeby cię umalowała tak jak wtedy, kiedy przyszłaś do mnie z wizytą, i niech ci pomoże wybrać jakąś ładną sukienkę, a ty idź na tę kolację i baw się dobrze. Bo wiesz co, Leah?
– Co? – zapytała Leah niemal szeptem.
– Bo będziesz tam nie tylko najpiękniejszą, ale i najmilszą kobietą. I wszyscy będą za tobą szaleli.
– Ale, Doris, to są ludzie, którzy pracują u Paula. Oni mnie znają z... dawnych czasów. A ja ich nie pamiętam. Nie wiem, o czym z nimi rozmawiać.
– Ach, nic prostszego – odparła niefrasobliwie Doris.
– To znaczy?
– Po prostu musisz mówić o nich, Leah. W ogóle nie myśl o sobie, Całą uwagę skup na osobie, z którą będziesz rozmawiała, i zadawaj jej pytania. W ten sposób uznają, że jesteś wspaniałą rozmówczynią, a do tego jeszcze wyjątkową osobą.
– Naprawdę? – powiedziała Leah z nadzieją.
– To jest niezawodne. Czy w dalszym ciągu bierzesz swoje pigułki, Leah?
– Które? – spytała ostrożnie, speszona nagłą zmianą tematu.
– Wszystkie. Przecież zrobiłyśmy któregoś dnia spis twoich leków i wytłumaczyłam ci wtedy, które są na co, nie pamiętasz? Obiecałaś, że nie zapomnisz.
Leah zawahała się na wspomnienie apteczki pełnej różnokolorowych tabletek, kapsułek w małych fiolkach, w folii aluminiowej i w błyszczących plastikowych krążkach. Proszki od bólu głowy, proszki nasenne, pigułki regulujące owulację, zatrzymywanie wody w organizmie...
Prawda była taka, że Leah zapomniała o podyktowanych troską wskazówkach Doris, i to celowo. Nienawidziła bowiem tego wszystkiego, co jej przypominało dawne życie z jego problemami i nieustannym uważaniem. Poza tym w ciągu tych pierwszych okropnych dni po wypadku kilka razy próbowała brać proszki od bólu głowy i tabletki nasenne, ale zawsze czuła się po nich taka ociężała i oszołomiona, że się przestraszyła i dała spokój.
Prawdę powiedziawszy, od jakiegoś czasu w ogóle nie brała żadnych leków i czuła się z tym bardzo dobrze. Ale naturalnie nie mogła tego powiedzieć Doris.
– Tak, Doris, biorę – zapewniła ją.
– Regularnie? Zgodnie z zaleceniami?
Leah głęboko odetchnęła. Nienawidziła tych wszystkich kłamstw, ale teraz, kiedy już zaczęła, nie miała wyjścia. – Tak.
– No to grzeczna z ciebie dziewczynka. A czy miesiączki masz regularnie?
– Tak – odparła Leah, przypominając sobie szok i niewygodę, jakie przeżyła podczas swojego pierwszego periodu. Mimo że Doris uprzedziła, co ją czeka, doświadczenie było wyjątkowo niemiłe.
– Na pewno?
– Na pewno – odparła usiłując sobie przypomnieć, kiedy powinna dostać następną miesiączkę. Miała jedną wkrótce po powrocie ze szpitala, a Doris powiedziała, że za jakiś czas znów ją czeka ta „przyjemność". Ale czy to było dwa tygodnie temu, czy dawniej? I czy w ogóle było...
Doris cały czas coś mówiła, przerywając Leah jej wysiłki, żeby przypomnieć sobie...
– ... i nie masz pojęcia, jaki chłopak jest szczęśliwy od tamtych odwiedzin twojego męża...
– Masz na myśli Shane'a, swojego syna?
– Leah – powiedziała czule Doris. – Co się z tobą dzieje? Co chwila gdzieś mi umykasz... Naturalnie, że mam na myśli Shane'a. Jest tak szczęśliwy z powodu tego obozu hokejowego, że chodzi jak nieprzytomny. To było naprawdę nadzwyczajne z waszej strony.
– To Paul – powiedziała z uśmiechem Leah. – Załatwił wszystko przez swoją firmę. Twierdzi, że sponsorowanie Shane'a to wspaniały interes, bo chłopak z pewnością będzie kiedyś sławny i zrobi im doskonałą reklamę.
– Ten twój Paul to skarb, uściskaj go od nas wszystkich. Leah, słyszysz?
– Słyszę, Doris, uściskam – obiecała i na samo wspomnienie objęć Paula przeszedł ją dreszcz rozkoszy.
Przez chwilę jeszcze rozmawiały, po czym Leah odłożyła słuchawkę, na chwilę przynajmniej wolna od smutnych myśli.
– Co to takiego jest, Bonnie? Czy myśmy już tego używały?
– To krem samoopalający – odparła Bonnie patrząc na tubkę, którą Leah trzymała w ręku, a następnie skupiła się na konturówce, którą operowała z wielką wprawą. – Pomyślałam sobie, że ten krem będzie odpowiedni na taką ważną okazję. Policzki robią się błyszczące i twarz nabiera kolorytu.
– Och – powiedziała Leah z powątpiewaniem i Bonnie uśmiechnęła się do niej porozumiewawczo. Wiedziała, że jej przyjaciółka jest bardzo zdenerwowana perspektywą wizyty, co dodatkowo wzmogło jej sympatię dla Leah. Jeśli kobieta tak piękna boi się, jak nie przymierzając sama Bonnie przed szkolną zabawą, to z pewnością znaczy, że wiele je łączy.
– A ten cień będzie doskonale pasował do sukienki, którą wybrałyśmy. – Bonnie odchyliła się do tyłu, podziwiając swoje dzieło.
– Czy masz pewność, Bonnie, że ta sukienka jest odpowiednia? – zapytała Leah z niepokojem. – Wygląda jak... Nie wiem, jak wygląda. – Urwała machnąwszy rękaw stronę bladozłotej, mieniącej się sukni, która leżała na kanapce.
– Wygląda wspaniale – powiedziała Bonnie stanowczo, tonem zarezerwowanym dla rozmów z Allie. – A co chciałabyś włożyć – dżinsy?
– Właśnie – odparła Leah z rozmarzonym uśmiechem. – Czułabym się znacznie lepiej.
Bonnie prychnęła pogardliwie, nawet nie zadając sobie trudu, żeby odpowiedzieć, i wzięła do ręki szczoteczkę do tuszu.
– No, już prawie kończymy. Proszę tu bliżej.
Leah nachyliła się posłusznie i szeroko otworzyła oczy, tak jak ją uczono, cały czas jednak myślała o sukience.
– Ale ona się błyszczy, Bonnie. Czy inne panie też będą miały błyszczące sukienki?
– Tej wiosny innych się nie nosi – odparła Bonnie nieustępliwie.
– Przecież pokazywałam ci ten żurnal, nie pamiętasz?
Leah potulnie skinęła głową, uważając, żeby nie wykonywać żadnych gwałtowniejszych ruchów pod ręką Bonnie, która właśnie malowała jej rzęsy.
– Pięknie w niej wyglądasz – powiedziała Bonnie z rozmarzeniem w głosie. – Jak księżniczka z bajki. Tylko – dodała – nie ma takiego wielkiego dekoltu jak tamte wszystkie sukienki.
– Nie cierpię tamtych sukienek z dekoltami. – Leah skrzywiła się.
– Czuję się w nich strasznie głupio.
Bonnie zatrzymała w pół ruchu rękę i spojrzała na zatroskaną twarz przyjaciółki.
W ciągu ostatniego miesiąca czy dwóch ich przyjaźń zacieśniła się do tego stopnia, że dziewczynka nie mogła uwierzyć, jak swobodnie czuje się w tym ślicznym pokoju. Leah stała się jej najlepszą przyjaciółką.
Bonnie często o czymś takim marzyła. Wyobrażała sobie, jak plotkuje z przyjaciółką o ciuchach i kosmetykach, jak żartują i chichoczą szykując się na zabawę. Ta jednak przyjemność nigdy nie była Bonnie dana, a to z powodu jej tuszy, która ją skazywała na całkowitą samotność, podczas gdy jej rówieśnice rzucały się w wir najróżniejszych uciech wieku dojrzewania.
Dni i weekendy Bonnie upływały w żałosnym odosobnieniu. Zamiast żyć – spędzała godziny na czytaniu książek i magazynów. Teraz dzięki Leah zaczynała znów odczuwać radość życia.
Bonnie nigdy dotychczas nie miała tylu przyjemności. Uwielbiała nakładanie makijażu na piękną twarz Leah, przetrząsanie wspaniałej zawartości jej garderoby, gadanie o kolorach i modzie, podczas gdy Leah siedziała obok niej po turecku i zarzucała ją lawiną pytań na wszelkie możliwe tematy.
A przecież dawniej ta sama Leah Temple była taka groźna.
Bowiem dziecięcym oczom Bonnie żona ich gospodarza jawiła się jako ktoś nieprawdopodobnie daleki i surowy, ale zarazem pełen wdzięku i okrutny jak kobra. Teraz zamieniła się w istotę ciepłą, życzliwą i niemal dziecinną w swej niewinności. A do tego jeszcze bezgranicznie ufała swojej trzynastoletniej przyjaciółce, że jej pomoże rozwiązać problemy, których istnienia inni ludzie z jej świata nie byli nawet świadomi.
Bonnie wykonała ostatnie pociągnięcie szczoteczką z tuszem, odchyliła się do tyłu, żeby ocenić efekt swojej pracy i skinęła głową.
– Super. A teraz – dodała zaglądając do otwartej książki leżącej przy jej łokciu – jakie są główne zasady obowiązujące przy rozkładaniu sztućców?
– Zaczyna się od zewnątrz i idzie do środka – odpowiedziała Leah bez zastanowienia. – Duża łyżka zewnętrzna jest do zupy, pierwszy widelec po przeciwnej stronie do sałatki.
– A do czego służy ten mały nożyk na samej górze? Leah zmarszczyła brwi.
– Do masła?
– Dobrze – pochwaliła ją Bonnie, uśmiechając się z aprobatą. Ale oni tam na pewno nie będą mieli takich rzeczy, jak osobne noże do masła czy specjalne widelce do ostryg. W tej książce piszą, że to tylko ludzie naprawdę super mają takie rzeczy.
Leah wzdrygnęła się i skuliła, popadając nagle w ponury nastrój.
– Mam nadzieję, że tam takich rzeczy nie będzie, bo bym się chyba pogubiła.
– Nie pogubiłabyś się, nie ma obawy, Leah – zapewniła ją Bonnie. – Tobie wystarczy raz coś usłyszeć, żebyś zapamiętała. Błyskawicznie się tego wszystkiego nauczyłaś. A zresztą, kiedy nie jesteś pewna, jak się zachować, to pamiętasz, co jest w książce napisane?
– Obserwuj gospodynię – odpowiedziała posłusznie Leah – i rób to samo co ona.
– Dobrze. I o czym rozmawiasz?
– O pogodzie – zaczęła niepewnie Leah – i o polityce, i...
– O nich – dokończyła za nią Bonnie, która zdążyła jeszcze przed wyciągnięciem się na łóżku zajrzeć do książki. – Pytaj ich o dzieci, o wakacje. To są dwie rzeczy, o których ludzie bardzo lubią opowiadać.
– Doris mówiła mi dokładnie to samo. Ale, Bonnie, pamiętaj, że ja powinnam znać tych wszystkich ludzi. Jak mogę ich pytać o rodzinę?
Bonnie z namysłem skinęła głową.
– Masz rację. Lepiej trzymać się wakacji i tego rodzaju rzeczy. I nie zapominaj ciągle mówić dziękuję. Pamiętasz film?
Leah spojrzała na nią z uśmiechem.
– Jak to miło z pana strony, że pozwolił mi pan przyjść – wyrecytowała naśladując nieskazitelny brytyjski akcent, a następnie padła na łóżko obok rozchichotanej Bonnie, skręcając się ze śmiechu.
Kiedy Bonnie dowiedziała się o proszonej kolacji, nieśmiało poprosiła Paula, żeby przyniósł wideokasetę z nagraniem „My Fair Lady". Spędziła potem całe niedzielne deszczowe popołudnie w pokoju Leah, gdzie obie, pogryzając prażoną kukurydzę, oglądały film i obserwowały transformację Elizy Doolittle z nieopierzonej handlarki kwiatów w wielką damę.
Leah, która nie pamiętała, żeby kiedykolwiek w życiu oglądała jakikolwiek film, patrzyła oczarowana na historię miłosną, chociaż później zwierzyła się Bonnie, że Paul jest znacznie przystojniejszy od Rexa Harrisona.
Bonnie była bardziej zainteresowana samą istotą przemiany niż głównym bohaterem, być może z powodu tego, co przechodziła sama.
Leżąc na wielkim łożu obok Leah, wpatrzona w gipsowe ornamenty na suficie, niepewnym ruchem włożyła rękę pod obszerną szkolną bluzę i położyła na brzuchu.
Dzięki rygorystycznie przestrzeganemu połączeniu diety i ćwiczeń straciła prawie trzynaście kilogramów. Chwilami nie mogła uwierzyć, że to się rzeczywiście stało, że całe to znienawidzone cielsko stopniało i znikło, uwalniając ją wreszcie od samotności i izolacji.
Teraz, kiedy szczuplała, świat stawał się zupełnie inny. Od czasu do czasu zerkali na nią chłopcy, a kiedyś nawet najfajniejsze dziewczyny zaprosiły ją przy lunchu do wspólnego stolika. Nawet nauczyciele zrobili się dla niej sympatyczniejsi. Bonnie uśmiechnęła się pod nosem na myśl o tym, że i szkolne życie się dla niej zmieni, jeśli zdobędzie się na tyle odwagi, żeby wreszcie zacząć nosić mniejsze ubrania. Do osiągnięcia celu ostatecznego brakowało jej jeszcze pięciu kilogramów, a poza tym była zbyt nieśmiała, żeby ujawnić swe nowe kształty, więc dalej nosiła workowate dresowe spodnie i bluzy.
Bez względu jednak na wszystko, Allie w dalszym ciągu traktowała ją źle, a ojciec był zbyt zapracowany, żeby poświęcić jej więcej uwagi, a nie poprzestawać tylko na przelotnym uśmiechu od czasu do czasu. Nawet Anna jakoś dziwnie nie kwapiła się komentować zmieniającego się wyglądu córki, chociaż Bonnie wiedziała, że matka zdaje sobie sprawę z tego, co się z nią dzieje.
Doszła do wniosku, że Anna jest tak samo przestraszona jak i ona, aczkolwiek z innych powodów. Matka bała się, że jeśli pochwali Bonnie czy choćby skomentuje jej wygląd, to wszystko zapeszy i w jakiś tajemniczy sposób córka zacznie odzyskiwać utracone kilogramy. A może obawiała się, że Bonnie dostanie anoreksji i będzie chudła bez końca, aż zostanie z niej żałosny szkielet?
Ale Bonnie wiedziała, że nie ma takiego niebezpieczeństwa. Starannie zaplanowała swoją dietę; dokładnie wiedziała, ile chce schudnąć i jak zwiększać ilość kalorii, żeby utrzymać normalną wagę.
Zawsze wiedziała, co należy zrobić, lecz do pojawienia się Leah nie potrafiła się zmobilizować.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że Leah, choć siła sprawcza, była chyba jedyną, która nie zauważyła, że Bonnie zeszczuplała. Naturalnie nie mogła pamiętać, jak wyglądała przedtem, i chociaż po powrocie Leah ze szpitala dziewczynka w dalszym ciągu jeszcze była tęga, to Leah Temple, wytłumaczyła sobie Bonnie, nadal pozostawała w zbyt wielkim szoku, żeby takie rzeczy dostrzegać.
Teraz dziewczynka kołysała głową z boku na bok, leżąc na zielonej narzucie, i uśmiechała się do swojej przyjaciółki, która siedziała koło niej po turecku, powtarzając pod nosem:
– Jak to miło z pana strony, że pozwolił mi pan przyjść. – Jednocześnie przesadnie ceremonialnym gestem przyjmowała wyimaginowaną filiżankę herbaty.
– Jesteś wariatka – powiedziała zwracając się do niej czule Bonnie. – Jesteś kompletna wariatka.
Leah uśmiechnęła się do dziewczynki i w wyszukany sposób wyciągnęła mały palec.
– Nie jestem żadna wariatka. Jestem bardzo elegancką, modną damą – powiedziała z taką swadą, że Bonnie o mało jej nie uściskała.
Nagle twarz Leah poszarzała. Pospiesznie zeskoczyła z łóżka i pobiegła do łazienki. Bonnie z wyrazem troski wpatrywała się w drzwi łazienki zastanawiając się, czy tajemnicze ataki choroby Leah wynikają ze stresu! wywołanego spodziewaną wizytą, czy też oznaczają coś znacznie poważniejszego, o czym może Bonnie powinna nawet powiedzieć matce.
Zdecydowała, że odczeka jeszcze kilka dni, aż minie stres wywołany proszoną kolacją, i wtedy zobaczy, czy ataki mdłości ustaną, czy nie.
Z ciepłą, opiekuńczą troską Bonnie patrzyła, jak otwierają się drzwi łazienki i wchodzi Leah.
– Lepiej ci? – spytała Bonnie ostrożnie.
– Znacznie lepiej. Po prostu jestem trochę przestraszona i to wszystko. – Leah skinęła głową, próbując się uśmiechnąć.
– Zobaczysz, będziesz wspaniała – powiedziała Bonnie głosem, w którym więcej było życzenia niż przekonania. – Chodź, czas się ubierać.
Zeskoczyła z łóżka, znów nie mogąc się nadziwić, jaka się czuje sprawna i szczupła i o ile łatwiej jest jej się poruszać teraz, kiedy straciła tyle kilogramów.
Spontanicznie objęła Leah, która siedziała przed toaletką, krytycznie przyglądając się swojemu odbiciu.
– Kocham cię, Leah – wyszeptała, ogarnięta falą wdzięczności i ciepła. – Jesteś śliczna, wiesz o tym?
Leah popatrzyła na dziewczynkę i jej spojrzenie złagodniało. Uściskała Bonnie serdecznie, wyprostowała ramiona i nabrała tchu.
– Dobrze, Bonnie – powiedziała. – Spróbuję jakoś przebrnąć przez ten koszmarny wieczór.
Paul, wsparty o wysoką szafkę z różanego drzewa, patrzył przez szerokość pokoju na odbicie swojej żony w lustrze toaletki. Leah pochwyciła jego wzrok i uśmiechnęła się do niego nieśmiało, po czym zmarszczyła brwi i skupiła się całkowicie na odpinaniu jednego z migotliwych brylantowych kolczyków.
Paul napawał się widokiem szczupłej sylwetki żony, eleganckiej linii jej pleców i bioder w obcisłej złotej sukni, długich opuszczonych rzęs, gdy starannie układała kolczyki na atłasowej poduszeczce szkatułki.
– Byłaś wspaniała, Leah – powiedział łagodnie. – Po prostu wspaniała. Jestem przekonany, że podbiłaś serca wszystkich.
Popatrzyła na niego zdumiona i lekko zarumieniona.
– Rzeczywiście tak uważasz? – spytała cicho. – Aż bałam się o to zapytać. Myślałam, że może byłam po prostu...
Paul ze współczuciem popatrzył na jej napiętą twarz i nagle dostrzegł w oczach żony strach. To dlatego tak nieustannie paplała w drodze do domu. Bała się usłyszeć, jak jej poszło, umierała ze strachu, że Paul będzie niezadowolony z jej zachowania, że będzie zawiedziony.
– Byłaś taka urocza, kochanie. Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek mógł ci się oprzeć. A jak wyglądałaś...
Paul urwał nagle. Na widok pięknej twarzy i kształtów Leach poczuł dziwny płomień. Chwilami nie mógł wyjść z podziwu, że ta cudowna istota to rzeczywiście jego żona, którą może tulić, kochać.
– Leah... – szepnął pragnąc ją przytulić.
Ale Leah była dalej jakby roztargniona i zmęczona i nadal w skupieniu przyglądała się swemu odbiciu W lustrze. Gdy rozpinała naszyjnik, Paul rozejrzał się dokoła. Z pewnym zdziwieniem uświadomił sobie, że chyba po raz pierwszy od wielu miesięcy jest w pokoju swojej żony dłużej, niż tego wymagała zdawkowa wymiana zdań. Niemal wszystkie noce spędzali teraz razem, ale na zasadzie niepisanej umowy to zawsze ona do niego przychodziła.
Paul jakoś nie kwapił się odwiedzać miejsca, w którym zaznał tylu upokorzeń i rozczarowań.
Ale to wszystko przeminęło, pomyślał. I bez względu na opinie Kena Holcrossa, Leah była teraz zupełnie inną kobietą. Wykluczone, żeby powróciła do swoich dawnych koszmarnych obyczajów. Paul nabierał do niej coraz większego zaufania.
– Ona wydawała się taka niespokojna – mówiła właśnie Leah, przechodząc przez pokój w samych pończochach. – Paul, możesz mi rozpiąć sukienkę?
Odpiął haftkę i celebrując tę czynność ściągnął na dół zamek błyskawiczny, a następnie pochylił się i czule pocałował ją w kark. Leah zachichotała, odsunęła się i zniknęła w garderobie.
– Kto się wydawał taki niespokojny? – zawołał za nią Paul. Zdjął krawat, wepchnął go do kieszeni, a. następnie rozpiął górne guziki koszuli.
– Ta pani z siwymi włosami i w niebieskiej sukni. Eleanor? Tak miała na imię? – Głos Leah dobiegał z garderoby. – Miło było z nią porozmawiać, ale miała w oczach jakiś straszny smutek.
– I nic dziwnego – odparł Paul siadając na brzegu łóżka, żeby zdjąć buty i skarpetki. Zmarszczył czoło na widok skarpet, które po chwili namysłu wepchnął do drugiej kieszeni, po czym zdjął marynarkę i powiesił ją na oparciu delikatnego, pozłacanego krzesełka stojącego przed toaletką.
– Dlaczego? – spytała Leah ukazując się w drzwiach w zwiewnym różowym negliżu.
– O Boże, Leah – szepnął Paul patrząc na nią z podziwem. – Jesteś cholernie piękna.
Leah uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.
– Nie zmieniaj tematu. Dlaczego ta pani jest taka nieszczęśliwa?
– Ponieważ – odparł rozpinając spinki od mankietów – jej mąż ma romans ze swoją dwudziestodwuletnią sekretarką i wszyscy o tym wiedzą.
– Och, Paul, to straszne! – Przez chwilę wpatrywała się w niego ze zgrozą. Następnie potrząsnęła głową i zniknęła w łazience.
Paul patrzył przez uchylone drzwi na jej zwiewny, różowy peniuar. Codziennie jeden po drugim wracały jej we wspomnieniach kolejne epizody. Zgodnie z tym, co mówił Ken, przypominała sobie nawet różne fakty z dzieciństwa, których nie była świadoma przed wypadkiem.
Na myśl o pierwszych latach jej życia na twarzy Paula odmalował się wyraz bólu. Ze spokojnym dystansem opowiedziała mu o swoich dziecinnych lękach, o smutkach i rozczarowaniach.
– Wiele z tego teraz pamiętam – wyznała mu szczerze – ale jak pomyślę o tych wszystkich cierpieniach, nie mogę prawie uwierzyć, że to byłam ja. Mam takie uczucie, jakby to chodziło o jakąś biedną dziewczynkę, której za wszelką cenę chciałabym pomóc, choć wiem, że nie mogę.
Paul pragnął jej to wszystko wynagrodzić, otoczyć ją taką miłością i opieką, żeby już nigdy w życiu nie zaznała lęku, nie czuła się odrzucona.
Był coraz bardziej pewien, że urazy z dzieciństwa już nigdy nie zaciążą na ich wspólnym losie. Jak dotychczas Leah przypomniała sobie swoje dzieciństwo niemal całkowicie, aż do dziesiątego czy jedenastego roku życia, a przecież nie zmieniła się ani na jotę.
To prawda, że po tym wieku następowała jak gdyby blokada i jej życie od momentu wczesnego dojrzewania w dalszym ciągu było tajemnicą. Paul jednak nie miał wątpliwości, że i te lata kolejno się jej przypomną dokładnie jak to przewidział Ken Holcross. A co do jego przestróg – no cóż, była to zwykła profesjonalna postawa terapeuty.
Leah nie powróci do swoich dawnych obyczajów. Z każdym dniem była milsza i weselsza. W miarę, poznawania świata stawała się coraz bardziej pewna siebie, spokojniejsza i nabierała zaufania do niego oraz ich związku. Na myśl o wspólnych nocach, ojej ciele w jego ramionach, wspólnym śmiechu i czułości Paul poczuł dziwną suchość w ustach.
Uśmiechnął się na wspomnienie pewnego drobnego incydentu, jaki się wydarzył na przyjęciu. Leah siedziała naprzeciwko niego, pomiędzy panem domu a żoną jednego z dyrektorów, ludźmi, na których jeszcze kilka miesięcy temu nie zwróciłaby najmniejszej uwagi. Teraz słuchała ich pilnie i cicho odpowiadała na pytania, uśmiechając się dyskretnie, gdy któreś powiedziało jakiś żart.
Paul widział, że oboje starsi państwo są nią zachwyceni, i patrząc na Leah przez stół poczuł nagle wielką dumę i miłość. W tym momencie Leah uniosła głowę i pochwyciwszy jego spojrzenie przekazała mu oczami całą czułość, radość i zrozumienie, jakie ją przepełniały. Wzruszyło go to do głębi.
W tej jednej niepowtarzalnej chwili Paul Tempie po raz w życiu pierwszy poczuł, że naprawdę ma żonę.
Uśmiechnął się teraz czule do tego wspomnienia i po puszystym dywanie przeszedł boso do biało-złotej łazienki. Objął od tyłu żonę, która stała przed lustrem wklepując w twarz krem.
Krzyknęła i zesztywniała najwyraźniej zaskoczona jego niespodziewanym wejściem. Paul roześmiał się, przytulił ją mocniej, przechylił głowę przez jej ramię i pocałował ją w szyję i w ucho.
Leah odpychała go, Paul zaś przyciągał ją Coraz bliżej, zadowolony, że z każdej niemal sytuacji potrafiła zrobić świetną zabawę. W pewnym momencie popatrzył w lustro nad jej głową zwieńczoną gąszczem wspaniałych, lśniących włosów, i na widok jej odbicia dosłownie zamarł.
Twarz Leah była obojętna i zimna, a złociste oczy pałały gniewem.
– Puść mnie w tej chwili, ty sukinsynu! – wykrzyknęła. – Ty cholerny draniu, precz z tymi twoimi brudnymi łapami. Nienawidzę cię!
Twarz Paula zrobiła się kredowobiała. Jego ręce powoli opadły i ze zgrozą patrzył na wściekłą kobietę w lustrze, którą pamiętał z dawnych czasów z taką bolesną wyrazistością.
Ale tym razem było w niej coś jeszcze po stokroć gorszego niż w tamtej Leah. Jej twarz wydawała się przepojona wściekłością, furią tak niepohamowaną, że omal nie rozsadziła małego pomieszczenia. Na widok tego, co zobaczył w jej błyszczących oczach, przeszedł go zimny dreszcz. W ich złocistej głębi dostrzegł bowiem zbrodnię.
Po chwili ciszy tak głębokiej, że słychać było wyraźnie jej przyspieszony oddech, Paul odwrócił się i biorąc po drodze marynarkę i buty, wyszedł z pokoju.
Leah patrzyła na Kena Holcrossa poprzez szerokość biurka. Jej splecione dłonie leżały na kolanach, a na twarzy malował się wyraz błagania.
– Czy to się stało w środę wieczorem, Leah? – zapytał łagodnie lekarz. – W ubiegłym tygodniu?
Skinęła głową.
– Nie wiem, co mnie naszło – wyszeptała. – Kiedy złapał mnie tak nieoczekiwanie i nie chciał puścić, ogarnęła mnie taka złość, że... że nie mogłam się powstrzymać. Słyszałam swój własny głos i te słowa, które do niego wykrzykiwałam, i... nie wierzyłam własnym uszom. To było coś strasznego – dodała wycierając łzy, które strumieniami płynęły jej z oczu.
– Mówisz, że ogarnęła cię złość. A czy oprócz tego pamiętasz jeszcze jakieś inne uczucia?
Leah spojrzała na lekarza.
– Inne uczucia?
– Czy odczuwałaś jeszcze coś poza złością? Może niesmak? Albo strach?
Wolno skinęła głową, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Może strach – powiedziała w końcu. – Ale to śmieszne.
Dlaczego miałabym się bać Paula? To przecież najmilszy, najlepszy, najbardziej troskliwy człowiek, jakiego znam... – Jej oczy rozszerzyły się, a spojrzenie wyostrzyło.
Lekarz czekał w milczeniu, obserwując grę uczuć i myśli na jej pełnej ekspresji twarzy.
– To jest odpowiedź, prawda, Ken? – spytała w końcu. – Kiedy mnie tak objął znienacka, musiało mi to przypomnieć coś z mojej przeszłości, prawda? Goś okropnego, czego nie pamiętam, ale co wciąż jeszcze jest bolesne?
– Tak, Leah – odparł cicho. – Według wszelkiego prawdopodobieństwa tak właśnie było.
– Ale czy wiesz, co to takiego? Lekarz powoli, w skupieniu, skinął głową.
– Myślę, że wiem.
Leah pochyliła się z wyrazem nalegania w oczach.
– Powiedz mi, o co chodzi, Ken. Co takiego mi się stało? Dlaczego nie chcesz powiedzieć?
– Bo uważam, że sama powinnaś sobie te rzeczy przypomnieć. A to szczególne przeżycie jest jednym z tych, które przywoływałaś tylko pod wpływem hipnozy. Nawet przed amnezją nie miałaś świadomości tego doświadczenia.
Leah przez chwilę milczała, wpatrując się w lekarza intensywnie.
– Ken, czytałam książkę o hipnozie – powiedziała nagle.
– Rozumiem. I czego się z niej dowiedziałaś?
– Kiedy przypominam sobie coś pod wpływem hipnozy, to możesz sprawić, żebym to potem zachowała w pamięci, prawda? Jeżeli mi powiesz, żebym to zapamiętała w sposób świadomy, to zapamiętam, tak?
Lekarz, z wyrazem pewnego napięcia, niechętnie skinął głową.
– Zwykle tak bywa, tak.
– To dlaczego nie możesz tego dla mnie zrobić? Dlaczego nie cofniesz mnie do tych faktów, które mnie tak dręczą, do tych fragmentów życia, których zupełnie nie pamiętam, i nie nakażesz mi, żebym je sobie przypomniała? Wtedy przynajmniej bym wiedziała, z czym mam się zmierzyć.
Ken Holcross przez długą, pełną namysłu chwilę patrzył na malujące się na twarzy młodej kobiety silne emocje, na rozpacz w jej oczach.
– Nigdy nie uważałem, żeby w twoim przypadku był to właściwy sposób postępowania. Uznałem, że będzie lepiej, jeśli te przykre wspomnienia wpleciesz w swoje życie w jakiś naturalny sposób, z własnej woli. Masz bardzo silną wolę, ale twoje obwody emocjonalne mogłyby zostać niebezpiecznie przegrzane, gdybyś była zmuszona zapamiętać zbyt wiele, zanim będziesz gotowa. W gruncie rzeczy twoja amnezja jest najlepszym tego dowodem.
– Ale na jakiej podstawie uważasz, że te wspomnienia wrócą do mnie w sposób naturalny?
– Bo twoja pamięć wraca w bardzo systematyczny sposób. I dobrze o tym wiesz, Leah. Twoja pamięć dzieciństwa jest w tej chwili niemal kompletna.
– Wiem, ale jeżeli tamtych faktów nigdy w mojej świadomej pamięci nie było, nawet przed wypadkiem, to dlaczego teraz ich wspomnienie miałoby wrócić?
– Ponieważ – odparł z łagodnym uśmiechem – w tej chwili to już nie jest sprawa tylko silnej woli. W ogóle jesteś silniejsza, Leah. Uwolniłaś się od ciągłego stresu i nieustannego tłumienia w sobie bolesnych wspomnień. Zaznałaś miłości i ciepła, nieporównywalnych z niczym w twoim dotychczasowym doświadczeniu. Przypuszczam, że w wyniku tego wszystkiego będziesz już teraz wystarczająco silna psychicznie, żeby poradzić sobie ze wspomnieniem tamtych bolesnych przeżyć.
– Ale może do tej pory... – Leah urwała i bezradnie spojrzała na swoje ręce.
– Co takiego? Powiedz mi, czego się boisz?
– Może po prostu będzie już za późno – powiedziała cicho. – Może do tej pory Paul mnie znienawidzi, tak jak przedtem. A zresztą... on już mnie chyba nienawidzi.
– To nie to, Leah. Był w sposób zrozumiały zaniepokojony twoim zachowaniem, ale jestem przekonany, że zdaje sobie w pełni sprawę z postępu, jakiego dokonałaś.
– Ale od tamtej pory prawie ze mną nie rozmawiał – powiedziała niemal szeptem. – A kiedy się do mnie odzywa, to tylko zdawkowo i w jego głosie nie ma dawnego ciepła, zachęty. Poza tym cały weekend spędził... – znów głos jej się załamał i potrwało chwilę, nim dokończyła: – w swojej chacie, tak jak wtedy, kiedy... kiedy byłam inna. Jestem przekonana, że i ten weekend tam spędzi.
Nastała cisza tak pełna napięcia, że zarówno lekarz, jak i pacjentka słyszeli tykanie wielkiego ściennego zegara.
– Co chcesz, żebym zrobił? – spytał w końcu Ken. Leah spojrzała mu w oczy błagalnie.
– Chcę, żebyś mnie zahipnotyzował – odparła – żebyś przywołał te wszystkie wspomnienia i nakazał mi, żebym je zapamiętała, kiedy się przebudzę z hipnozy. Chcę wiedzieć, kim jestem i co sprawiło, że jestem taka, a nie inna.
Ken Holcross z zastanowieniem skinął głową.
– Gdybym miał spełnić twoje życzenie, musiałbym to robić pod ścisłą kontrolą – powiedział w końcu. – Musiałbym bardzo starannie obserwować twoje reakcje. Może nawet przyjąłbym cię na kilka dni do szpitala.
– Wszystko mi jedno. Rób, co chcesz, Ken. Ja tak dalej nie mogę żyć.
Lekarz zajrzał w terminarz.
– Ten weekend to jest koniec czerwca – powiedział. – Zawsze wtedy zabieram moją żonę na romantyczny wypad do Banff, to nasza rocznica... – Uśmiechnął się nieśmiało. – Więc to odpada... Co byś powiedziała na wtorek, od dziś za tydzień?
– W porządku – zgodziła się Leah. Nagle zrobiła się bardzo blada.
Lekarz spojrzał na nią uważnie.
– Źle się czujesz, Leah?
Wyprostowała plecy, próbując się uśmiechnąć.
– Nie... Wszystko jest w porządku, tylko... tylko czasem mam mdłości. Może... może to z powodu zdenerwowania.
Ken przyjrzał jej się dokładnie i powoli zaczynał rozumieć.
– Leah – powiedział starając się nadać głosowi naturalne brzmienie. – Czy brałaś systematycznie wszystkie leki?
Skinęła głową nie patrząc w jego stronę i zagryzając wargę.
– Doris mi mówiła, które powinnam brać – odparła wymijająco ale czasami wszystko to mi się myli, a czasami zapominam...
Popatrzyła na niego błagalnym wzrokiem. Ken Holcross w milczeniu wytrzymał jej spojrzenie.
– Do tej pory czułam się świetnie – szepnęła. – Uważałam, że żadne leki nie sami potrzebne, Ken.
Lekarz przywołał na twarz uspokajający uśmiech, usiłując nie dać po sobie poznać, że jest zatroskany. Jeśli jego podejrzenia okażą się uzasadnione, będzie to oznaczało, że Leah Temple stanie wobec nowej poważnej komplikacji życiowej, ż którą w tym momencie może sobie nie poradzić.
Ale kiedy w przyszłym tygodniu zostanie przyjęta do szpitala, nie będzie jeszcze za późno na przeprowadzenie testów i przyjęcie odpowiedniej metody działania. Tymczasem zaś może tylko tę nieszczęsną kobietę odesłać do domu, udzielając jej jedynie tej wątłej pociechy.
Poza tym, pomyślał Ken Holcross ze znużeniem, może obserwować, jak tych dwoje, pokonując lęk i nieufność przedziera się przez ciemność i mgłę chaotycznych wspomnień i próbuje budować wzajemną więź.
Leah, pogrążona w swoich smutnych myślach, szła wąską ścieżką wzdłuż potoku. Świeże powietrze sprawiło, że ustały tajemnicze mdłości, które ją nawiedzały od czasu do czasu w ciągu dnia. Tak była jednak pochłonięta swoim nieszczęściem, że nie dostrzegała piękna ciepłego czerwcowego popołudnia.
Pąsowobokie kacyki świergotały w nadbrzeżnych trzcinach, a jemiołuszki pogwizdywały cicho w rosnących wzdłuż ścieżki topolach. Na tle nieba, błękitnego tak że bolały oczy, w łagodnych podmuchach wiejącego od prerii wiatru, szeleściły liście. Leah usłyszała cichy trzask i zobaczyła biały krótki ogonek łani, która, wraz z dwójką chudych długonogich małych, pomykała w stronę pól.
Długo jeszcze Leah stała rozmarzona i uśmiechnięta patrząc na miejsce, w którym zniknęła matka ze swoimi bliźniętami.
Jak to cudownie, myślała, być ptakiem albo jeleniem i mieć koło siebie dzieci, bezpieczne i wesołe, i nie musieć się niczym martwić poza tym, żeby znaleźć dla nich ciepłe miejsce i jedzenie.
Ale nawet zwierzęta mają swoje problemy, uświadomiła sobie po chwili. Boją się ludzi ze strzelbami, sideł i zasieków z drutu kolczastego, zatrutego środowiska...
Tyle że zwierzęta nie muszą się męczyć z powodu utraty pamięci i mrocznych faktów z przeszłości, obdarzonych tajemniczą mocą, która sprawia, że w dalszym ciągu mogą zrujnować życie...
Skręciła ze ścieżki i trawiastym stromym brzegiem zeszła nad strumień. Wdrapała się na rozgrzaną słońcem płaską skałę, usiadła i z brodą wspartą na kolanach patrzyła w zadumie na migoczącą W słońcu, pomarszczoną powierzchnię wody.
Była sobota po południu, czas, który ostatnio zawsze spędzali z Paulem wspólnie. Często jechali razem do miasta na zakupy i do restauracji, a potem do galerii sztuki, do muzeum czy wreszcie na spacer do jednego z parków. Czasami, w ciepłe dni jak ten, robili najazd na dobrze zaopatrzoną kuchnię Heinza, pakowali jedzenie do koszyka i urządzali sobie piknik na łonie przyrody.
Na wspomnienie tych szczęśliwych chwil Leah z trudem powstrzymała szloch. Widziała siebie, jak leży na kocu i czyta książkę, podczas gdy Paul włóczy się po lesie z kamerą, to znów jak razem żartują czy kochają się w jakimś ukrytym zielonym miejscu, mając nad głową błękitne niebo prerii, a za świadków jedynie ptaki i leśne zwierzęta.
Szczęśliwe czasy, które przeminęły, jakby ich nigdy nie było. Paul siedział sam w chacie, tak jak w ubiegły weekend, i Leah doskonale wiedziała, że gdyby nawet tam do niego poszła, nie byłaby mile widzianym gościem.
Przepaść pomiędzy nimi stale się pogłębiała, mimo że pozornie stosunek Paula do żony właściwie się nie zmienił. W dalszym ciągu był wobec niej uprzejmy, dalej pytał, jak spędziła dzień, i gawędził z nią podczas wspólnych posiłków. Ale był jak gdyby nieobecny i Leah wiedziała, że już go nie odzyska.
Bo Paul przestał jej po prostu ufać. Obawiał się, że odzyskując pamięć znów stanie się zimna i pełna nienawiści, i nie zamierzał po raz drugi ryzykować odtrącenia.
A Leah nie mogła mieć do niego pretensji. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie swojego głosu, kiedy na niego krzyczała, i brzydkiej, obcej, wykrzywionej twarzy w lustrze.
Była zdumiona natężeniem własnej złości, kiedy to Paul objął ją wtedy i trzymał przez chwilę w uścisku. Wyrywała mu się zaciekle, przejęta panicznym lękiem i głęboką instynktowną nienawiścią, której intensywność ją porażała.
Jeśli te uczucia zawsze stanowiły element jej istoty, to nic dziwnego, że była osobą zgorzkniałą i oschłą. Potrząsnęła głową myśląc o przykrych wspomnieniach z dzieciństwa i zastanawiając się, co się stało temu samotnemu przestraszonemu dziecku w późniejszych latach, co nagromadziło w niej tyle złości.
Co się stało mnie, poprawiła się w myślach. Cokolwiek bowiem to było, przydarzyło się mnie.
Ale w dalszym ciągu nie pamiętała nic, poza strachem i samotnością swoich wczesnych lat. Jej dzieciństwo było puste i pozbawione miłości, choć instynktownie czuła, że nie miało to nic wspólnego z ohydną falą nienawiści, jąkają wtedy ogarnęła. Gdyby mogła zrozumieć jej źródło, może potrafiłaby wyjaśnić Paulowi całą sprawę i znów go do siebie przyciągnąć.
Jedynym sposobem było przekonanie Paula, że jego obawy są nieuzasadnione. Gdyby całkowicie odzyskała pamięć i wypełniła ciemne, złowrogie luki we wspomnieniach, to może jeszcze mieliby szansę. Kochała bowiem swojego męża i rozpaczliwie pragnęła być dobrą żoną i dać mu szczęście. Po prostu nie mogła sobie wyobrazić, żeby powrót wspomnień z okresu dojrzewania, obojętne, jak bardzo przykrych, mógł to zmienić.
Z bladą, pełną determinacji twarzą patrzyła na drugi brzeg rzeki myśląc o nadchodzącym tygodniu i o obietnicy doktora Holcrossa, że jej pomoże odzyskać utracone fragmenty życia.
Ale jakież będą te wspomnienia? Jakie straszliwe rzeczy wydarzyły jej się przed laty? Znowu wzdrygnęła się na myśl o uścisku Paula i o duszącej mgle lęku i niesmaku, jaka ją wtedy spowiła.
– Och, Paul – jęknęła głośno i zakryła twarz rękami.
– Paul, kochanie, tak strasznie mi przykro. Tak bardzo cię kocham, tak cię kocham...
Powoli opuściła ręce, ze smutną twarzą wpatrując się w migotliwą wodę i usiłując pochwycić wspomnienia, które zaczęły niejasno napływać do zakamarków jej świadomości. Unosiły się wokół niej w stojącym powietrzu, tak dręcząco bliskie, że wystarczyło niemal sięgnąć ręką, żeby je przytrzymać.
Kiedy myślała o rękach Paula i swoim własnym uczuciu panicznego lęku, to mogła prawie...
Znów przed oczyma jej wyobraźni pojawił się Paul. Widziała go, jak się śmieje w słońcu, wysoki, silny i złocisty i tak przystojny, że aż ją zabolało serce. Ale gdzieś w pobliżu była ciemna, złowroga chmura, stanowiąca zagrożenie dla niego. A potem Leah zobaczyła mglistą scenę, jak ze snu: stoi w brudnym pokoju, w ostrym świetle mieni się zielenią pierścionek ze szmaragdem i jakaś ciemna, męska, nie ogolona twarz uśmiecha się do niej...
Te obrazy powoli zanikły. Leah przycisnęła dłonie do głowy, jakby chciała w niej zatrzymać odzyskane wspomnienia, ale bliskość skojarzeń gdzieś uleciała. Ogarnęła ją fala mdłości i jakieś bliżej nie określone złe przeczucie. Jakby za chwilę miało stać się coś złego, czego w żaden sposób nie powstrzyma, jeżeli nie odzyska pamięci.
Ale jej pamięć przypominała pustą szarą przestrzeń, która szydziła z jej wysiłków przypomnienia sobie jakiegokolwiek wydarzenia świeższego niż samotne jedenaste urodziny w jednej z rodzin zastępczych.
Zeszła ze skały i z powrotem wdrapała się na stromy brzeg strumienia, po czym tą samą ścieżką, którą przyszła, powlokła się w stronę domu. Gdzieś daleko, między drzewami, dostrzegła błysk złota, w którym rozpoznała włosy Bonnie.
Dziewczynka najwyraźniej szła po gazety. W pierwszej chwili Leah miała ochotę zawołać i pobiec do niej przez pola, ale ostatecznie się rozmyśliła. Zaczynał zapadać zmierzch i była jeszcze niewielka szansa, że Paul wróci ze swojej chaty i zechce zjeść z nią kolację. Musi umyć włosy i jakoś ładnie się ubrać.
Przyspieszyła kroku i postanowiła pójść na skróty przez gęsto zalesiony teren za ich posiadłością, ścieżką, której rzadko używała, ale znała wystarczająco dobrze, żeby ją odnaleźć w ukośnie padających promieniach zachodzącego słońca.
Bonnie wetknęła zwinięte gazety pod pachę i podśpiewując ruszyła w stronę farmy. Przepełniało ją poczucie radości, czuła się jak księżniczka spowita w bogaty, złocisty płaszcz szczęścia.
Ostatni frustrujący etap stagnacji miała najwyraźniej za sobą, ponieważ wczorajsza waga wykazała utratę około dwóch kilogramów. Oznaczało to, że w sumie Bonnie straciła prawie piętnaście kilo, co zapewniało jej cudowne samopoczucie.
Wkrótce zakończy dietę i rozpocznie program obliczony na utrzymanie obecnego poziomu wagi. Będzie jadła więcej warzyw i owoców, zwiększając dzienne racje chleba o jakieś dwie kromki i obserwując, ile może jeść nie tyjąc. Cieszyła się z góry na tę przyjemność.
Uniosła głowę do góry, roześmiała się głośno i przejechała ręką po płaskim brzuchu oraz rozkosznie szczupłych biodrach i udach. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów miała na sobie kusą bawełnianą koszulkę i obcięte wystrzępione dżinsy, z których wystawały szczupłe opalone nogi, jak u innych dziewcząt. Czuła się jak więzień wypuszczony wreszcie na słońce, jak motyl, który wyfrunął z pękatego kokona.
A do tego jeszcze z każdym dniem ładniała. Zdawała sobie sprawę, że teraz, kiedy jej policzki nie są takie tłuste, wygląda znacznie atrakcyjniej. Jej oczy stały się większe, a rysy wyrazistsze. Robiła nawet wrażenie wyższej – częściowo dlatego, że podczas stosowania diety trochę urosła, ale głównie dlatego, że teraz trzymała się prosto – nie miała potrzeby się garbić, żeby ukryć swoje ciało. Poruszała się szybko, lekko i wdzięcznie jak ptak.
Tę nową Bonnie dostrzegali także i inni, nie tylko ona; przede wszystkim dzieci w szkole. Dziewczynki traktowały ją z jakimś pełnym rezerwy respektem, chłopcy patrzyli na nią z zainteresowaniem. Te nowe możliwości trochę ją przerażały, ale jednocześnie były jej miłe.
Uśmiechała się na myśl o nowym ubraniu, o którym wspominała w ubiegłym tygodniu matka. Anna po raz pierwszy pozwoliła sobie na skomentowanie figury córki.
– Wygląda na to, że cały ten niemowlęcy tłuszczyk gdzieś się nagle wytopił, prawda, Bonnie? – powiedziała niezręcznie. – Zawsze mówiłam, że tak będzie, jak tylko zaczniesz intensywnie rosnąć.
Bonnie skinęła głową widząc, że matka w dalszym ciągu unika aluzji do jej diety, żeby nie zapeszyć.
– Sporo schudłam, mamo, czuję się naprawdę fantastycznie.
– Wszystko na tobie wisi, córeczko – powiedziała Anna z nutą czułości w głosie. – Tak nie możesz chodzić. Trzeba ci będzie kupić jakieś nowe rzeczy.
– Mamo...
– Już rozmawialiśmy o tym z tatą – podjęła Anna a jej smagłe policzki zaczerwieniły się z wrażenia. – Ojciec sprzedał ostatnio kilka cieląt, a poza tym spodziewa się jakichś pieniędzy od Paula. Stać nas będzie na ubranie naszej ślicznej córeczki. – Tym razem Anna nie potrafiła ukryć dumy. – Może kupimy kilka rzeczy, jak się Skończy szkoła, i skompletujemy całą nową garderobę na przyszłą jesień. Co o tym sądzisz, kochanie?
Bonnie, znów się uśmiechnęła na myśl o nowych strojach. W odpowiednim czasie miała zamiar poprosić matkę, żeby jej pozwoliła iść na zakupy z Leah. Bardzo kochała matkę, ale wiedziała, że Anna z pewnością wybierze lakierki z klamerkami i sukienki z wiązanymi paskami i przymarszczanymi kołnierzykami z koronki...
Skrzywiła się i odwróciła, słysząc zatrzymujący się samochód. Jody Muller wychylił się przez okno swojej zdezelowanej ciężarówki.
– Sie masz, ślicznotko – powiedział z uśmiechem. – Dokąd idziesz?
– Idę do domu – odparła spokojnie. – Jak zwykle.
Jody ruszył, jadąc wolniutko koło Bonnie. Szybko rzucił okiem na drogę i bębniąc palcami po kierownicy, spojrzał na dziewczynkę.
– Ale piękny dziś mamy dzień, no nie? – zagadnął.
– Naprawdę ciepło.
Bonnie ze zdumieniem stwierdziła, że tym razem to Jody zachowuje się nerwowo. A przecież te ponure czasy, kiedy to ona drżała na myśl o tym, co on powie, były tak niedawno, zaledwie kilka miesięcy temu. Wstąpiła w nią jakaś dziwna siła i odwaga, ogarnęło podniecenie.
– Co robisz w lecie, Jody? – spytała odrzucając do tyłu głowę i uśmiechając się w taki sam sposób, w jaki widziała, że robią to najfajniejsze dziewczyny, kiedy rozmawiają z chłopakami. – Będziesz pracował?
– Mam nadzieję – odparł poważnie Jody. – Pytałem Toma ze stacji obsługi, czy nie potrzebują kogoś do pomocy na lato, i powiedział, że owszem... Hej! – Jody przerwał sam sobie, starając się nadać swemu głosowi obojętne brzmienie. – Po co mamy tak stać tu w kurzu. Wskakuj, Bonnie, to cię zawiozę do domu i po drodze sobie pogadamy.
Bonnie uśmiechnęła się ponownie, mile połechtana nutą prośby w jego głosie. Ze zdumieniem pomyślała, że Jody jest wyraźnie onieśmielony. I to dlatego, że rozmawia z nią, Bonnie McBride, i że ona jest szczupła i ładna.
– Nie, dziękuję, to jest tak blisko, że pójdę na piechotę – odparła wyniośle.
– Możemy jechać dalszą drogą – powiedział znacząco chłopak spoglądając ciepło na Bonnie ubraną w obcięte dżinsy i bawełnianą koszulkę. – Przynajmniej byśmy sobie trochę pogadali.
Bonnie zawahała się. Teraz, kiedy do niej dotarło, że sprawa zaczyna wyglądać serio, poczuła lekkie zdenerwowanie. Przede wszystkim Jody nie wydawał jej się już tak atrakcyjny jak kiedyś. Znacznie bardziej podobał jej się teraz Bryce Stebbings, który grał w drużynie futbolowej i który w ubiegłym tygodniu spytał ją, jak jej poszedł egzamin z matematyki. Bryce nie był taki zwariowany jak Jody; był spokojny i uprzejmy i nawet nauczyciele go lubili. Tyle że Jody w dalszym ciągu miał w sobie coś niepokojącego, intrygującego. No i mówił takim błagalnym tonem. Chyba rzeczywiście mu bardzo zależało na tym, żeby podwieźć Bonnie. Czuła, że ma nad nim przewagę i to poczucie władzy uderzało jej do głowy.
– No, może kawałeczek – zgodziła się i uśmiechnęła widząc, jak Jody'emu zabłysły oczy. – Ale za pół godziny muszę być w domu ostrzegła go i okrążyła furgonetkę, żeby wsiąść, od strony pasażera. Muszę napoić kurczęta i zrobić jeszcze masę innych rzeczy.
– Jasne – odparł Jody z wystudiowaną nonszalancją i wychylił się, żeby jej otworzyć drzwi, po czym widząc, jak się sadowi na obszarpanym siedzeniu, mrugnął do niej porozumiewawczo.
Bonnie odpowiedziała mu nieśmiałym uśmiechem, wyraźnie podniecona perspektywą przejażdżki sam na sam z chłopakiem, a następnie odwróciła się, żeby podziwiać krajobraz, który migał szybko za oknem, w miarę jak Jody dodawał gazu. Wiatr rozwiewał jej włosy przez otwarte okna i Bonnie miała uczucie pędu, obecności chłopaka, zapachu rozgrzanej skóry i wody kolońskiej.
– Jody – powiedziała nagle – dokąd jedziemy? Droga zrobiła się wąska, wyboista i ciemna od rosnących wzdłuż niej drzew.
– Do nikąd nie jedziemy, po prostu jesteśmy tutaj. – Wyłączył silnik i uśmiechając się, wyciągnął w jej stronę opalone ramię.
Bonnie uśmiechnęła się w odpowiedzi nerwowo, nie mogąc opanować bicia serca. Teraz, kiedy nie było poza nimi nikogo więcej i niczego poza zakurzoną szoferką furgonetki i otaczającą ich zielenią, muskularny opalony chłopak wydał jej się jakoś szczególnie bliski.
Nachylił się do niej i jednym palcem uniósł złoty kosmyk jej włosów, by go po chwili puścić.
– Ładna jesteś, wiesz, mała? – powiedział wpatrując się w twarz Bonnie. – Prawdziwa laleczka.
Jego ręka na chwilę dotknęła jej ramienia, po czym opadła na gołe opalone kolano, skąd zaczęła powoli sunąć w górę.
W tym momencie całe radosne podniecenie przygodą prysło i Bonnie poczuła jedynie lęk i odrazę. Był teraz bardzo blisko, gorący i spocony, aż naprawdę ją przeraził.
– Jody – wyszeptała łapiąc go za rękę i próbując ją od siebie odepchnąć. – Jody, muszę wracać do domu. Obiecałam mamie, że...
– Mama może poczekać – odpowiedział Jody ochrypłym głosem i naparł na nią całym ciałem.
Przerażona czuła, jak jego ręce przesuwają się po jej ciele, jak szarpią ubranie dotykając miejsc, których nikt nigdy nie powinien dotykać. I do tego wszystkiego Jody był taki silny. Bonnie nie mogła go powstrzymać. Przyparta do drzwi szoferki, nie mogła się nawet bronić.
Szarpnęła głową, uciekając od jego ust i z jej gardła wydarł się długi, bezradny krzyk bezsilnej rozpaczy, który utonął w ciszy ciepłego popołudnia.
– No, proszę, możesz sobie krzyczeć – powiedział Jody śmiejąc się cicho w samo ucho Bonnie. – Nikt cię tu nie usłyszy, laleczko.
Krzycz, ile wlezie. To mnie tylko jeszcze bardziej rajcuje.
Bonnie znów krzyknęła, a potem zaczęła płakać. Gorące łzy płynęły po jej rozgrzanych policzkach, podczas gdy Jody dalej brutalnie atakował jej ciało.
Leah usłyszała zamierający w rozgrzanym powietrzu dźwięk. Zatrzymała się nagle i w skupieniu zmarszczyła czoło. Zabrzmiał on dla niej jak krzyk przerażenia małego udręczonego zwierzątka. Wzdrygnęła się; oczyma wyobraźni ujrzała królika szarpiącego się w potrzasku czy małego jelonka bezradnie szamoczącego się w drutach kolczastych.
Kiedy przystanęła na ścieżce, znów ją doszedł stłumiony krzyk. Poczuła, jak włosy jeżą jej się na głowie. Bez względu na to, jakie stworzenie wydawało te pełne udręki odgłosy, dochodziły one z bliska, z gęstego lasu po prawej stronie.
„Trzymaj się ścieżki", usłyszała w myślach stanowczy głos Paula. „Nigdy nie chodź sama do lasu. Czyha tam mnóstwo niebezpieczeństw. Jadowite pająki, węże, rysie i kuguary, a czasem i jakiś zabłąkany niedźwiedź z gór... "
Głos Paula ucichł. Leah zaczerpnęła tchu, z coraz większym przerażeniem patrząc na ciemniejące podszycie lasu.
A zresztą, może to było tylko urojenie. Może w rzeczywistości nie słyszała nic.
Ale po chwili znów dał się słyszeć ten sam dźwięk – wysoki, cienki krzyk przerażenia i bólu, powoli, stopniowo zanikający wśród brzęczenia owadów i szelestu liści.
Zawróciła i dała nurka w gąszcz krzewów. Spocona i zdyszana przedzierała się przez gałęzie, które drapały japo twarzy, szarpały za ubranie i łapały za nogi. Kiedy tak parła w głąb lasu, poczuła dziwny niepokój.
Zabłądzę, myślała w przerażeniu. Boże, co ja robię? Przecież nawet nie wiem, gdzie jestem...
Jednak dziwny odgłos pchał ją dalej i dalej. Wydawał się teraz bliższy, ale już nie taki głośny. Przypominał raczej cichy szloch, rozpaczliwe, rozdzierające serce zawodzenie.
Przyspieszyła kroku, starając się opanować strach i coraz silniejsze mdłości. Na szczęście natrafiła w końcu na wyżłobione w gęstym podszyciu koleiny, które prowadziły w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Niemal z lekkim sercem i z ulgą pobiegła za śladem. Skręciła za gąszczem zieleni przesłaniającym polankę i z uczuciem zgrozy stanęła jak wryta.
Na polanie zobaczyła ciężarówkę, częściowo odwróconą do niej bokiem, tak że dokładnie przez otwarte drzwi szoferki widziała, co się dzieje w środku: młody, muskularny chłopak w czarnej bawełnianej koszulce, z wyrazem pożądania na przystojnej twarzy, leżał na dziewczynie, która wiła się pod nim i wyrywała, rozpaczliwie wzywając pomocy. Jej długie włosy spływały z siedzenia samochodu złocistą kaskadą.
Tą dziewczyną była Bonnie.
Leah stała jak wrośnięta w ziemię, nie dostrzeżona przez żadne z dwojga szamoczących się młodych ludzi.
Mroczne myśli i wspomnienia zalały ją ponurą falą, która wrzaskiem wypełniła jej uszy i oślepiła oczy. Miała ochotę osunąć się na ziemię i zwinąć w kłębek, schować przed dojmującym bólem tamtych przeżyć, zamienić się w twardą kulkę, której nie dotknąłby już nikt aż do końca jej życia. Ale nie miała czasu myśleć o sobie. Bonnie nie była mrocznym wspomnieniem sprzed lat. Była dziewczynką z krwi i kości, którą Leah kochała i która znalazła się w niebezpieczeństwie.
Westchnęła głęboko, próbując opanować rozdygotane serce i ocenić sytuację. W tym momencie chłopak, nadal nieświadomy jej obecności, uniósł głowę i roześmiał się głośno.
– Przestań się wyrywać, laleczko – powiedział zdyszanym głosem do dziewczyny, która szlochała i szamotała się w jego ramionach. – Zobaczysz, spodoba ci się. Będziesz zadowolona. Jestem w tym naprawdę dobry. Zapytaj, kogo chcesz...
Ale Jody nie powiedział już ani słowa więcej o swoich seksualnych zaletach. Coś go złapało mocno za włosy i pociągnęło w dół, przeklinając, bijąc i okładając po całym ciele.
Wrzasnął z bólu i zaskoczenia, a potem na widok diabła, który trzymał go w swoim uścisku, zaczął dygotać. Był to bowiem jakiś potwór w kobiecym ciele, rodem z samego piekła, stwór z białą, wykrzywioną twarzą i płonącymi oczami, który atakował go z taką furią, że Jody z przerażenia dosłownie oniemiał.
Kobieta ściągnęła wyrywającego się chłopaka na ziemię, w dalszym ciągu trzymając go za włosy, a następnie zaczęła kopać po nogach i żebrach, podczas gdy ten na próżno usiłował przeturlać się poza jej zasięg.
– Drań! – wrzeszczała. – Wstrętny bydlak! Zabiję cię! A zresztą śmierć jest dla ciebie za dobra, ty potworze!
Jody ukląkł przy ciężarówce z twarzą ukrytą w dłoniach i, przyciskając do siebie łokcie, na próżno usiłował się osłonić przed lawiną spadających na niego razów.
Nie miał wątpliwości, że jego napastniczka mówi poważnie. Zdążył w niej bowiem rozpoznać Leah Temple, żonę bogatego faceta, kobietę znaną z niepohamowanych wybuchów złości i gwałtownego temperamentu. A w tej chwili Leah Temple całkowicie straciła głowę. Miała zamiar zabić Jody'ego Mullera gołymi rękami i widać było wyraźnie, że nic jej przed tym nie powstrzyma.
W chwili, kiedy napastniczka przerwała na moment dla zaczerpnięcia tchu, Jody wykonał dziki skok w stronę ciężarówki. Nawet nie zauważył, że Bonnie McBride, w pomiętym, poszarpanym ubraniu, zdążyła tymczasem wygramolić się z samochodu i siedziała teraz na ziemi. Kołysała się z boku na bok i szlochała.
Jody wskoczył do furgonetki, zatrzasnął drzwi, zapalił silnik, wrzucił bieg i jednocześnie skręcił kierownicę modląc się, żeby stara ciężarówka go nie zawiodła. Drzwi od strony pasażera zatrzasnęły się same, kiedy Jody zataczał koło i z piskiem opon wyjeżdżał z polany na drogę. Nachylił się nisko nad kierownicą, drżąc jeszcze na całym ciele po doznanym szoku, Leah stała z potarganymi włosami, zaczerwieniona, nie mogąc złapać tchu. Patrzyła, jak zdezelowany wóz znika wśród drzew.
Stopniowo, kiedy czarna chmura pyłu opadła, Leah ochłonęła i przypomniała sobie, kim jest i co tu robi.
W głowie jej szumiało od wspomnień i chaotycznych wrażeń, które kłębiły się i napierały ha jej świadomość z wielką siłą, ale teraz nie miała na to czasu.
Później, obiecała sobie. Później, kiedy będzie sama, spróbuje zrozumieć, co się stało, i uporządkować chaotyczne obrazy, które wypełniały jej wyobraźnię.
Pospieszyła do Bonnie, uklękła przy niej, wzięła ją w ramiona i tuląc do siebie pocieszała szlochającą na jej piersi dziewczynkę.
– Leah, on chciał... on próbował... – Bonnie od nowa wybuchnęła płaczem.
– Wszystko jest już dobrze, kochanie, wszystko w porządku. Już ci nic nie grozi, Już go nie ma, już sobie pojechał.
Leah powtarzała w kółko czułe słowa, głaszcząc potargane włosy dziewczynki i poklepując japo plecach.
Bonnie uspokajała się stopniowo i próbowała poprawić ubranie. Podciągnęła i zapięła na suwak szorty, wygładziła podartą koszulkę.
Leah wyjęła z kieszeni i wręczyła dziewczynce kilka jednorazowych chusteczek, którymi Bonnie wytarła oczy i nos.
– A jeśli on... a jeśli on... wróci, to co? – wyszeptała patrząc na Leah przerażonymi błękitnymi oczami.
Leah potrząsnęła głową.
– Nie sądzę, żeby wrócił – powiedziała spokojnie, mając przed oczami białą jak kreda, przerażoną twarz Jody'ego, kiedy się W panice rzucał do ucieczki.
– Myślałam... – zaczęła Bonnie zdławionym głosem – Leah, ja naprawdę myślałam...
– Co, Bonnie, co myślałaś?
– Myślałam, że go zabijesz – wystękała Bonnie i zakryła twarz rękami.
– Bo niewiele brakowało – powiedziała Leah tym samym, pozbawionym wyrazu tonem. – Gdyby nie uciekł i gdybym miała w ręku jakąś broń, z pewnością bym go zabiła.
– Och, Leah, jakie to było straszne, to, co on chciał ze mną zrobić. – Bonnie od nowa zaczęła płakać. – Tak się bałam, tak bardzo się bałam...
– Wiem, kochanie, że się bałaś – mruknęła Leah.
– Wiem, jak się czułaś.
Ze zdumieniem stwierdziła, że nie są to puste słowa, że rzeczywiście doskonale wie, co Bonnie czuła. Wiedziała od lat, tylko nie pamiętała aż do obecnej chwili.
– Dlaczego on jest taki? – wyszlochała Bonnie. – Dlaczego zachowywał się tak, jakby mnie nienawidził i chciał mi zrobić krzywdę? Przecież ja mu nigdy nic złego nie zrobiłam, Leah. Dlaczego on jest taki?
– Dlatego, że to człowiek słaby i egocentryczny, Bonnie – odpowiedziała Leah spokojnie. – Ma swoje potrzeby związane z wiekiem, ale nie próbuje się opanować. To nie ma z tobą nic wspólnego. To nie twoja wina Bonnie. Nie miej do siebie pretensji.
– Ale gdybyś ty nie nadeszła... to jeszcze kilka minut i on by...
– Wiem, co by zrobił – powiedziała Leah, z twarzą smutną i daleką.
On mi to robił, krzyczał w niej pełen udręki głos. Robił mi to bez przerwy przez te wszystkie lata i nie było nikogo, kto by mi pomógł. Nikt go nigdy nie powstrzymał. A ja myślałam, że to moja wina, że popełniłam coś złego i dlatego on się tak zachowuje, aż wreszcie poczułam się tak zbrukana i taka winna, że zaczęłam nienawidzić siebie samej i wszystkich na świecie...
Bonnie popatrzyła na przyjaciółkę z błaganiem w oczach.
– Czy wszyscy chłopcy są tacy? – wyszeptała. – Czy wszyscy są tacy straszni?
Leah pomyślała o Paulu, o jego delikatności, powściągliwości i sile.
– Nie, kochanie – odparła, mruganiem starając się powstrzymać piekące łzy. – Nie, nie wszyscy są tacy. Większość to dobrzy i mili chłopcy. Niestety, same musimy umieć odróżnić jednych od drugich, a to wymaga wielkiej rozwagi.
Bonnie skinęła głową i wstała powoli, wspierając się na przyjaciółce.
– Czy... czy ty mnie w dalszym ciągu lubisz, Leah? – zapytała z żałosnym, dziecinnym wyrazem twarzy.
Tym razem już Leah nie potrafiła powstrzymać łez.
– Och, Bonnie, kochanie – wyszeptała, znów biorąc małą w ramiona. – Naturalnie, że tak. Oczywiście, że cię lubię. Jesteś wspaniałą dziewczyną i wszyscy cię kochamy. I zawsze będziemy cię kochali. A ta przygoda to tak, jakby cię zaatakował zły pies. Nie ma nic wspólnego z twoją moralną oceną. To... to był po prostu wypadek.
Mówiąc te słowa Leah ze zdumieniem stwierdziła, że są absolutnie prawdziwe. Poczuła się dziwnie wyzwolona, tak lekka i wolna, że niemal jato przestraszyło, jak gdyby ciężar powstrzymywanych emocji, który tak długo przykuwał ją do miejsca, spadł nagle z jej barków. Zaczęła się unosić w górę jak balon, by poszybować ponad chmurami w bezkresne niebiosa...
– Proszę cię, Leah, bardzo cię proszę, nie mów moim rodzicom. Nie zniosłabym, gdyby się dowiedzieli.
– Nie powiem, ale uważam, że sama powinnaś to zrobić, jak tylko poczujesz, że możesz.
– Dlaczego?
– Bo mówienie o tym jest bardzo ważne. Przede wszystkim musimy dopilnować, żeby ten chłopak nie próbował tego z innymi dziewczynkami. A poza tym trzeba powiedzieć ludziom bliskim, dać im szansę, żeby nam pokazali, że to nieważne, że nic się nie zmieniło, że nas kochają jak dawniej.
Bonnie zastanowiła się nad słowami Leah i skinęła głową.
– Dobrze – wyszeptała w końcu. – Powiem im, ale jeszcze nie tak zaraz, dobrze? Może za dwa tygodnie, jak się skończy szkoła i przestanę go widywać.
Leah skinęła głową, uśmiechnęła się i pogłaskała Bonnie po zaczerwienionym policzku.
– Powiesz wtedy, kiedy uznasz za stosowne. A na razie chodźmy do domu, zgoda?
Bonnie przełknęła ślinę i skinęła głową.
– Dobrze – wyszeptała z wdzięcznością, wsuwając dłoń w rękę Leah i kładąc głowę na jej ramieniu.
Leah objęła Bonnie i tak przytulone ruszyły wolno ścieżką w stronę farmy.
Wieczorne cienie wydłużyły się, a jaskrawe barwy zachodu zblakły przechodząc w smugi mglistej szarości, które kładły się wzdłuż pasma gór. Leah siedziała skulona W swoim pokoju i w pełnej zadumy ciszy wyglądała przez okno.
W pewnym momencie do pokoju wszedł Heinz, żeby zapytać, czy ma podać kolację. Była z nim Allie, która proponowała wspólny wypad do stajni, żeby się pobawić z kociętami. Leah ledwie dostrzegła ich obecność. Nie pamiętała ani co do nich mówiła, ani co jej odpowiadali; nie zauważyła nawet, kiedy cicho zamknęli drzwi i odeszli.
Jej wyobraźnia zbyt była zajęta, zbyt przepełniona wspomnieniami i obrazami, tak jasnymi i ostrymi, że od patrzenia aż bolały oczy. Wszystkie te wspomnienia zaatakowały jej pamięć w momencie, kiedy zobaczyła ciemnowłosego chłopaka szarpiącego się z Bonnie. Jak gdyby ta szczególna scena stanowiła klucz do zamkniętego pokoju jej przeszłości.
Przed oczami Leah roztoczyło się całe jej życie, niby film w technikolorze. Widziała na nim kolejne rodziny zastępcze – rozczarowanie, okrucieństwo i zaniedbanie – i chłopaka, który gwałcił ją brutalnie, kiedy była jeszcze młodsza niż Bonnie... Jęknęła cicho i opuściła głowę na kolana, kuląc się i kołysząc na wyścielanej ławie. Fale bólu przechodziły przez jej świadomość jak gorąca lawa.
Był to jednak inny rodzaj bólu – dotkliwy i palący, ale jednocześnie oczyszczający, płomień, który leczył i zabliźniał stare rany. Leah przeżywała w kółko epizody ze swojej przeszłości, badając je, wystawiając na działanie czystego ognia, w którym płonęły obrazy bolesnych doświadczeń, uwalniając ją od nieznośnego cierpienia.
Zobaczyła Allana, chłopca z jednego z domów zastępczych, silnego i pełnego bezmyślnego okrucieństwa. Ogarnęła ją fala nienawiści, przyprawiając o mdłości.
Stopniowo jednak fala nienawiści zaczęła opadać, ustępując miejsca litości. Leah zastanawiała się, co się teraz dzieje z Allanem i jak może żyć ze świadomością tego co zrobił. Gzy dalej w ten sam sposób krzywdził inne dziewczęta? Czy życie odpłaciło mu za tamto równym okrucieństwem, tak jak to spotkało Leah?
Stwierdziła, że jest jej to obojętne. Już życie go dopadnie i zadba o to, żeby sprawiedliwości stało się zadość. Paul często mówił, że każdy w końcu dostanie to, na co zasłużył, i chyba ma rację.
„Powinniśmy się martwić tylko o siebie", powiedział wtedy. „Naszą sprawą jest panować nad tym, nad czym możemy, czyli nad naszym życiem". Leah zamknęła oczy i skinęła głową w uznaniu głębokiej prawdy zawartej w tych słowach. Wymierzanie sprawiedliwości, zemsta czy wychowywanie innych to nie jej sprawa. Jej sprawą jest zdyscyplinowanie własnego umysłu, by mogła czuć wdzięczność za cud odzyskania pamięci i umieć ten dar pielęgnować.
Wyprostowała plecy i głęboko odetchnęła. Wędrując dalej przez swoje życie, nie widzącymi oczyma wyglądała przez okno.
Ze zdumieniem patrzyła na dziewczynkę, którą była przed laty, na dziecko żyjące w nędzy i nieustannym zagrożeniu. Usiłowała sobie wyobrazić Bonnie i Allie w miejscach, które zapamiętała z lat młodzieńczych, robiące rzeczy, które ona robiła, i przebywające z ludźmi, wśród których się obracała.
Odkryła, że może teraz uszeregować fakty swego życia w idealnym chronologicznym porządku, że odróżnia najświeższe wspomnienia od dawnych, sprzed wypadku. To, że miała teraz do dyspozycji całe życie, dawało jej dziwne poczucie władzy. Mogła teraz przejrzeć wszystkie wydarzenia od początku do końca i wybrać dowolny epizod, by mu się przypatrzeć z bliska.
Widziała siebie jako nastolatkę, wychowaną głównie na ulicy, z wiedzą i ponurym doświadczeniem, jakich niejeden dorosły człowiek nie zyska przez całe życie. Drżąc z rozpaczy i wstydu, raz jeszcze przeżywała nieudaną sprzedaż narkotyków zakończoną brutalną napaścią, po której została na pół żywa w jakiejś podejrzanej melinie. Widziała siebie, dziewiętnastolatkę, jak leży obolała, z mocnym postanowieniem poprawy. Wtedy to właśnie wyjechała z Kanady wschodniej na zachód do Calgary i próbowała stanąć na nogach.
Skończyła kurs dla barmanów i zaczęła pracować jako kelnerka, usiłując przez ciężką pracę uciec z niebezpiecznego podziemia do godnego szacunku życia.
Pewnego wieczoru poznała w pracy Paula Temple'a.
Twarz Leah złagodniała na wspomnienie tamtego spotkania, na wspomnienie spojrzenia, jakim ją Paul obdarzył w ruchliwym śródmiejskim barze.
Zrozumiała teraz, że go pokochała od pierwszego wejrzenia, chociaż nigdy nie chciała tego przyznać, nawet przed sobą. W tamtych czasach była taka szorstka, egoistyczna i powściągliwa w okazywaniu uczuć, że o miłości nie chciała nawet słyszeć.
Do bliższych stosunków z Paulem dopuściła jedynie ze względu na jego oczywiste bogactwo i pozycję, które traktowała jako bilet do lepszego życia. Kiedy stało się jasne, że jego zainteresowanie nianie jest jedynie przelotnym kaprysem, wyciągnęła swoją kartę atutową: zaczęła go prowokować seksualnie, trzymając jednocześnie na dystans i doprowadzając w ten sposób do szaleństwa.
Po ślubie jednak doszła do wniosku, że nie jest w stanie sprostać życiu z mężczyzną. Niszczące doświadczenia z dzieciństwa okazały się nie do przezwyciężenia a jej lęk i odraza towarzyszące ich stosunkom seksualnym stały się potężną siłą destrukcyjną.
Spoglądając wstecz z nową ostrością i jasnością, widziała dokładnie, czym było ich małżeństwo. Zobaczyła siebie i Paula, jak walczą o znalezienie jakiegoś sensownego sposobu na życie, podczas gdy cały czas tamte wspomnienia z dzieciństwa czyhały tuż pod powierzchnią jej świadomości jak niebezpieczna mielizna.
Były jednak chwile w ich małżeństwie, kiedy Leah szczerze próbowała być dobrą żoną. Pamiętała swój strach i poczucie winy, ilekroć została złapana na gorącym uczynku, i towarzyszące temu nieodłączne postanowienie poprawy. Wkrótce jednak powracał dawny ból, a wraz z nim ogarniająca ją fala goryczy i nienawiści, której ani nie rozumiała, ani nie potrafiła powściągnąć.
I zawsze ten gniew, oślepiający, który nieuchronnie zwracał się przeciwko Paulowi, gdy uczucia były zbyt silne, by mogła je opanować. Teraz rozumiała już lepiej tę złość i nienawiść, wobec których była bezradna.
Ale biedny Paul... Jak on miał to zrozumieć?
Leah ukryła twarz w dłoniach na myśl o cierpliwości i dobroci, jakie jej okazywał przez te wszystkie lata rozpaczy i cierpień.
– Paul... – szepnęła. – Och, Paul, jak bardzo mi przykro. Przepraszam, kochanie. Nie wiedziałam... nie wiedziałam, co robię...
A potem, z biegiem lat, jej gniew zamienił się w nienawiść. Patrząc wstecz na swoje burzliwe małżeństwo stwierdziła, że tak naprawdę zaczęła pogardzać swoim mężem, kiedy zaniechał pożycia seksualnego i zaczął mówić o rozwodzie.
Kiedy rozważała ponure tajniki ludzkiej duszy, na jej twarzy pojawił się wyraz bezbrzeżnego smutku.
Zrobiłam wszystko, żeby mnie znienawidził i żeby mną pogardzał, pomyślała ze zdumieniem. A kiedy zachował się tak, jak by się zachował każdy normalny człowiek, znienawidziłam go.
Nagle wspomnienia Leah nabrały tempa, znów stały się mroczne i burzliwe. Wzdrygnęła się zaniepokojona, zmuszając się, by dalej spokojnie śledzić swoje koleje aż do ostatnich wydarzeń.
Widziała narastającą, obsesyjną nienawiść do męża, która doprowadziła do tego, że zaczęła pragnąć jego śmierci, powtarzając sobie, że w ten sposób raz na zawsze przestanie ją krzywdzić. Pomysł zgładzenia Paula całkowicie zawładnął jej wyobraźnią, tak jakby przez pozbycie się tej cichej oskarżycielskiej obecności mogła zniszczyć wszystkie nękające ją demony i wreszcie odnaleźć spokój.
Zaczęła drżeć na całym ciele, wiedząc, co teraz nastąpi, i bojąc się uchylić rąbka następnego rozdziału swego życia.
Wiedziała jednak, że dla dobra Paula nie może przerwać.
Jęcząc głośno, wijąc się w męce i drżąc z odrazy patrzyła, jak szuka potajemnych kontaktów wśród najbardziej zakazanych typów z kręgu swoich znajomych, aż wreszcie z prawdziwą zgrozą zobaczyła, jak, zimna i obca, wchodzi do baru ze szmaragdowym pierścionkiem w torebce i siada obok zwalistego mężczyzny z nieprzyjemnym uśmieszkiem i siwym zarostem.
– Facet od dywanów – powiedziała głośno. – O Boże...
Spazmatycznie nabrała powietrza i ponownie ukryła twarz na kolanach. Zdała sobie sprawę, jak wiele razy jej podświadomość usiłowała ją ostrzec, próbując wyciągnąć na wierzch ten ukryty głęboko, niebezpieczny obraz, zanim będzie za późno.
Patrzyła na scenę w restauracji jak ktoś, kto ogląda jakiś potworny kadr z filmu. Śledziła ze zgrozą, jak dobija targu z mężczyzną, dając mu na zimno ostatnie instrukcje i omawiając warunki płatności.
Na koniec zobaczyła, jak wyjmuje z torebki pierścionek ze szmaragdem i jak go pospiesznie wkłada do brudnej ręki mężczyzny, jakby ją palił żywym ogniem.
To ten pierścionek, stwierdziła, był przyczyną napadu, wtedy, w zaułku. Wcześniej była z nim w kilku lombardach, żeby ustalić jego wartość. Musiało ją zauważyć dwóch bandziorów, których widziała w jednym z tych sklepów, i pójść za nią, czekając na stosowną okazję. Zapamiętała dobrze ich twarze, jak również wściekłość, kiedy im powiedziała, że już nie ma pierścionka. Rzucili się wtedy na nią bijąc ją, kopiąc i przeklinając.
Z tego wszystkiego pozostał jej w pamięci potworny ból, połączony z zawrotem głowy, krzyki, odgłosy pospiesznej ucieczki i zawodzenie syren policyjnych. A potem – przebudzenie w szpitalu. Widziała siebie, jak ogląda swoją rękę, usiłując sobie przypomnieć nazwy najprostszych przedmiotów.
Taki był początek najmilszego okresu w jej życiu. Ale w tej chwili nie może sobie pozwolić, żeby o tym myśleć. Musi się skoncentrować na tym, co się stało tuż przedtem.
Z przykrością zmusiła się do tego, żeby wrócić pamięcią do spotkania w barze. Bo wtedy właśnie wynajęła człowieka, który miał zabić jej męża. Jako zaliczkę dała mu pierścionek ze szmaragdem, a nawet zgodziła się ułatwić mu zadanie, wystawiając Paula na kulę mordercy.
Leah dosłownie zdrętwiała na wspomnienie późniejszej wizyty faceta od czyszczenia dywanów, jego ostrożnych pytań o „usługę" i jej zapewnień, że sprawa jest aktualna i że zapłaci mu cenę, na jaką się umówili.
– Och, nie – jęknęła głośno. – Przecież ten człowiek musiał pomyśleć... On w dalszym ciągu myśli, że ja chcę, żeby zabił Paula!
Ty go zwabisz tam do chaty – poinstruował ją podczas spotkania w barze – a resztę zostaw mnie. Chciałbym, żeby to było w ostatni weekend czerwca, bo na początku lipca wyjeżdżam do Meksyku. Powiedzmy, sobota wieczór, tak żebyś miała pewność, że on tam będzie. Ja załatwię sprawę w niedzielę rano, a ciało znajdą najwcześniej w poniedziałek. Do tej pory już dawno mnie nie będzie...
Chrapliwy głos faceta przebrzmiał. Leah poruszyła się, usiłując powiązać z teraźniejszością strzępy wspomnień.
Ostatni weekend czerwca, pomyślała. Sobota wieczór...
Wstała, szybko podeszła do biurka i zapaliła lampę. Ciepły krąg światła padł na mały kalendarz ze złotą podstawką. Nagle nogi się pod nią ugięły, krew uderzyła do głowy, poczuła dziwną słabość.
Była właśnie sobota, ostatni weekend czerwca.
Zrobiło jej się ciemno przed oczami i osunęła się na podłogę.
Nie miała pojęcia, jak długo leżała nieprzytomna na wyściełanej dywanem podłodze swojego pokoju. Kiedy otworzyła oczy i usiłowała wstać, za oknami panowały ciemności. Była sztywna i obolała, a w głowie, tam gdzie się uderzyła o nogę biurka, czuła nieprzyjemne pulsowanie. Ale zachowała jasność myśli. Wszystkie fakty były poukładane w chronologicznym porządku.
Oparła się o biurko rozcierając sobie plecy i usiłując się skupić.
Sobota wieczór.
Plan mordercy przedstawiał się następująco: przed świtem, pod osłoną ciemności, zakradnie się w pobliże chaty, ukryje w lesie w miejscu z widokiem na jej jedyne drzwi i zabije Paula, gdy tylko ten wyjdzie rano na dwór. A potem ucieknie ciężarówką, zaparkowaną dalej przy drodze, w której będzie na niego czekał kumpel, i w ciągu kilku dni skontaktuje się z Leah, żeby ją zawiadomić, kiedy i jak ma mu przekazać resztę pieniędzy.
Umysł Leah, porażony strachem, działał powoli. Wiedziała, że musi myśleć jasno, że życie Paula zależy od tego, czy nakaże sobie spokój i znajdzie jakieś wyjście z tego koszmaru.
Ilekroć jednak zamykała oczy, widziała jego złociste włosy, orzechowe oczy, szerokie ramiona i słyszała wesoły, beztroski śmiech. Wspominała inteligencję Paula, jego czułość, którą okazywał często, gdy byli sami.
Wracały jej natrętnie na myśl wszystkie te chwile ich małżeństwa, kiedy go zraniła, zawiodła, skompromitowała...
Potrząsnęła głową i zagryzła wargę aż do bólu. Nie ma czasu na takie rozmyślania, nie może sobie pozwolić na rozpamiętywanie, jakim była potworem, i analizowanie przyczyn tego stanu rzeczy. Na to wszystko będzie czas później. Teraz musi myśleć jedynie o zagrażającym Paulowi niebezpieczeństwie i o tym, jak ma temu zapobiec.
Kilka razy głęboko zaczerpnęła tchu, wstała i podeszła do ciemnego okna, żeby spojrzeć tam, gdzie w oddali stała chata Paula.
Choćby już więcej w życiu nie miała nic zrobić, to jedno musi doprowadzić do zwycięskiego końca, pomyślała z ponurą determinacją. Musi znaleźć sposób na uratowanie Paulowi życia, bo to za jej sprawą zostało narażone na śmiertelne niebezpieczeństwo.
Przez chwilę pomyślała, że pójdzie do lasu, spróbuje znaleźć płatnego zabójcę i powie mu, że się rozmyśliła. Potem jednak przypomniała sobie jego ochrypły głos, kiedy nachylał się do jej ucha w barze.
– Tylko pilnuj, mała, żeby się tam nikt w pobliżu nie pętał po zmroku. Bo łatwo mogę pociągnąć za spust. Zmiotę każdego w promieniu kilometra, a dopiero potem będę zadawał pytania. I zaraz jak tylko załatwię sprawę, zmywam się w jednej chwili. Nie będzie czasu na żadne pogawędki.
Nie, szukanie tego człowieka i próby zmiany planów wydały jej się bezcelowe. Musi znaleźć jakiś inny sensowny sposób na ratowanie Paula.
Ale jaki? Gdyby się nawet przemknęła przez las do chaty i go ostrzegła, albo gdyby wezwała policję i jednostki specjalne zaczęłyby przeczesywać okoliczne wzgórza, to może by i wystraszyły Joe'ego, ale z pewnością przy pierwszej okazji by wrócił i ponowił próby. Najwyraźniej obiecane pieniądze były mu bardzo potrzebne.
Poza tym, myślała patrząc w ciemność nieprzytomnym wzrokiem, zarówno ostrzeżenie Paula, jak i wezwanie policji musiałoby oznaczać koniec dla nich obojga. Bez względu bowiem na to, co się stanie, Paul odkryje, co zrobiła. Jak po tym wszystkim mogliby ułożyć sobie życie?
Wolałabym umrzeć, powiedziała sobie po prostu, niż żyć dalej ze świadomością, że Paul wie, co zrobiłam. Tak, wolałabym umrzeć.
Gdy tylko ta myśl postała w jej głowie, Leah miała gotowy plan – tak prosty i doskonały, że wydał jej się niemal oczywisty.
Zapaliła światła i szybko włożyła dżinsy, sportową kurtkę w kratę i solidne buty myśliwskie, prezent od Paula. Następnie zgasiła światło, wzięła latarkę ze schowka, wymknęła się z domu i ruszyła prosto w kierunku biegnącej za strumieniem ścieżki.
Paul zaniknął książkę i oparł się wygodnie w fotelu, w zadumie obserwując ćmę trzepoczącą się w ciepłym kręgu światła lampy naftowej.
Wreszcie wstał, podszedł do małej emaliowanej miski, umył twarz i ręce, a następnie wyszedł na ganek, żeby popatrzeć na niebo. Noc była ciemna i cicha, a niebo usiane gwiazdami, które wydawały się tak jasne, jakby były w zasięgu ręki. Ogarnęło go poczucie samotności i melancholii tak silne, że niemal obezwładniające.
Tęsknił za Leach. Brak mu było jej towarzystwa, czułości, beztroskiego śmiechu i prostych radości, jakie dzielili w ostatnich miesiącach.
Ale ta Leah, szczęśliwa, niemal dziecinna w swej prostocie, Leah, która od nowa zawładnęła jego sercem, była tylko złudą. Tygodnie szczęścia i wzajemnej ufności stanowiły jedynie etap, chwilową zmianę w życiu osoby zimnej i egoistycznej.
Paul wzdrygnął się, dalej wpatrzony w wygwieżdżone niebo, wspominając pełną pogardy twarz i nienawiść w złocistych oczach tamtej obcej kobiety w lustrze, która go przeklinała.
Jak mógłby ktokolwiek odkrywać swe najgłębsze uczucia przed kobietą taką jak ona? Przecież to osoba nie tylko nieobliczalna, ale i niebezpieczna, pomyślał z lękiem wywołanym wspomnieniem jej oczu.
W sposób może nieco mniej dramatyczny, ale podobna scena powtarzała się po wielekroć w ciągu ich małżeństwa. Potem następowały krótkie przerwy, kiedy Leah usiłowała być miła, a on wbrew sobie lgnął do niej z odzyskaną nadzieją i uczuciem. I nagle wszystko się zmieniało, jego żona znów stawała się wrzeszczącym, pełnym nienawiści potworem, jak w dniu tamtego pamiętnego przyjęcia.
Paul oparł się o balustradę i w zadumie patrzył na ciemny las, próbując zgłębić tajemnicę zachowania swojej żony. Księżyc oblał srebrnym światłem jego wysoką, mocną sylwetkę i ogorzałą twarz.
Ken Holcross go ostrzegał. Z nietypową dla siebie brutalnością próbował mu uświadomić, że obecny stan Leah jest bardzo niestabilny i że jej łagodność skończy się wraz z całkowitym odzyskaniem pamięci.
Ale Paul nie chciał ani tego słuchać, ani tym bardziej w to uwierzyć – tak trudno mu było zrezygnować z tej cudownej miłości, jaka w ostatnich miesiącach wypełniała jego życie i rozgrzewała serce.
Spuścił głowę i wszedł do domku. Wziął lampę i ostrożnie ruszył po prymitywnych schodach na stryszek do sypialni. Postawił lampę na małym stoliku, rozebrał się i szybko wsunął pod zimne koce.
Łóżko było własnej roboty: drewniana rama z Okorowanych pni, wyplatana konopiami i wyłożona świeżymi, młodymi sosnowymi gałązkami, przykrytymi bawełnianym materacem. Pod nim szeleściły i trzeszczały gałązki, wydzielając ostry aromatyczny zapach, który Paul ogromnie lubił. Uniósł się na łokciu i zdmuchnął lampę, a następnie położył się na wznak, z rękami pod głową, wpatrzony w mały kwadrat nieba widoczny przez okienko w dachu.
Oprócz samotności, ogarnęło go uczucie rozgoryczenia – wydawało mu się, że utknął w ślepym zaułku. Miał bezgraniczny żal do Leach, że go postawiła w takiej sytuacji. W kwietniu, tuż przed jej wypadkiem, wreszcie poczuł, że zaczyna panować nad sobą i nad swoim losem. Poszedł do adwokata, przedstawił Leah papiery rozwodowe i rozpoczął żmudny proces porządkowania spraw majątkowych, powoli ujmując własne życie w swoje ręce.
Co może zrobić teraz?
Leah powoli wracała do zdrowia, ale do całkowitego odzyskania formy było jeszcze daleko. Wykluczone, żeby mogła radzić sobie samodzielnie, a Paul nie był na tyle brutalny, żeby ją do czegokolwiek zmuszać. Im dłużej jednak pozostawała w domu, tym bardziej cierpiał z powodu okrutnej ironii losu, która mu nieustannie uświadamiała, jak cudowne mogłoby stać się życie, gdyby tylko Leah była inną.
W sensie fizycznym reprezentowała sobą wszystko, co chciałby widzieć w żonie. Nie było kobiety, która by go w tym stopniu podniecała, która by go potrafiła zaprowadzić na szczyty erotycznych uniesień, zapewniając potem tak cudowne spełnienie. Leah była niepowtarzalna i tak bardzo pociągająca, że na samą myśl o niej przejmował go dreszcz rozkoszy. Był na tyle inteligentny, że zdawał sobie sprawę, iż natura tej fascynacji nie ma charakteru jedynie zmysłowego. Istniały przecież inne kobiety, może nawet piękniejsze i efektowniejsze od jego żony, brakowało im jednak owego tajemniczego czaru, który działał na niego z przemożną siłą.
Jednak jej piękne ciało i urocze dziecinne usposobienie stanowiły jedynie część okaleczonej osobowości. Wszystko to razem składało się na kobietę niezwykle atrakcyjną, ale jednocześnie tak przewrotną i cyniczną, że utrzymywanie z nią jakichkolwiek normalnych stosunków było na dalszą metę niemożliwe.
Paul poruszył się niespokojnie na łóżku, po raz setny zastanawiając się, jak daleko sięga jego odpowiedzialność jako męża. Czy tylko dlatego, że się z nią ożenił, ma obowiązek strawić resztę życia na daremnych próbach uleczenia jej ze skutków doznanych w dzieciństwie krzywd, tak żeby mogła stać się normalną, ciepłą, kochającą kobietą? I jaką cenę sam powinien zapłacić za te wysiłki?
Był dostatecznie wrażliwy, by dostrzec, że przed wypadkiem żona go nienawidziła. W tamtych ostatnich miesiącach często nie potrafiła ukryć gorzkiej pogardy, jaka się malowała w jej oczach, ataków złości i nienawiści, którą próbowała pohamować, gdy na niego patrzyła.
Niełatwa to rzecz, pomyślał z goryczą, żyć z kobietą tak pełną nienawiści. Nieustanne napięcia w ich wspólnym życiu sprawiały, że czuł się nieswojo, i podkopywały jego wiarę w siebie, rzutując nawet na prowadzenie interesów.
– O Boże – jęknął znużony i uderzył pięścią w materac. – Mam tego wszystkiego dosyć. Do diabła, dlaczego już nie jest po wszystkim!
Nagle coś przykuło jego uwagę i usiadł na łóżku, w skupieniu marszcząc brwi. Wytężył słuch, wpatrując się w mrok. Po chwili znów usłyszał jakiś cichy szelest na ganku.
Wzruszył ramionami i oparł się o poduszki, próbując się odprężyć. To pewnie wiewiórka albo szop, pomyślał, który próbuje się dobrać do torby ze śmieciami. A może jakiś zabłąkany niedźwiedź. Ale i tym Paul się nie przejął. Solidne drzwi były mocno zamknięte, a poza tym jeszcze nigdy nie miał kłopotów z niedźwiedziami. Respektował ich prawa, nie naruszając granic ich terytoriów, dlatego niedźwiedzie nigdy go nie niepokoiły.
Hałas ponowił się, coś jakby stłumiony odgłos kroków i szelest, tym razem jeszcze wyraźniejszy.
Paul wstał z łóżka, wciągnął dżinsy i zszedł na dół. Szybko podbiegł na bosaka do okna i wyjrzał na dwór.
Księżyc skrył się za chmurami i cały świat otulała ciemność tak gęsta, że nie było nic widać. Paul jednak dostrzegł na ganku jakąś niewyraźną postać, która stała ściskając coś pod pachą i z uwagą wpatrując się w drzwi.
Zdjął broń ze ściany, sprawdził magazynek i zarepetował. Dopiero potem bezszelestnie otworzył drzwi, uchylił je i wyjrzał ostrożnie przez wąską szparę.
– Kto tam? – zapytał szorstko. – Kim jesteś i czego, do diabła, chcesz?
– Paul? – odpowiedział mu z ciemności cichy, zrozpaczony głos. – Paul, to ja, Leah. Wpuść mnie.
Zawahał się na chwilę, stwierdzając ze zgrozą, że przestraszył się własnej żony. Tu, w ciemnościach, z dala od innych ludzi, nie bardzo miał ochotę wpuszczać ją do chaty, dopóki się nie przekona, co tam ściska pod pachą...
– Leah? – Próbował grać na zwłokę. – Czego chcesz? Po co tu przyszłaś?
Zrobiła krok do przodu i opuściła ręce, tak że zobaczył latarkę, którą trzymała przed sobą. Poczuł ulgę i jednocześnie znowu ogarnęła go rozpacz. Cóż to za kpina z małżeństwa! Mąż, który boi się żony! Ale niejeden raz widział w jej oczach wyraz morderczej nienawiści, płomień, od którego robiło mu się zimno ze strachu.
Szybko cofnął się do środka i otworzył drzwi, w milczeniu patrząc, jak Leah wchodzi do ciemnego wnętrza.
Zamknął drzwi i instynktownie sięgnął do małej wnęki po zapałki. Zapalił lampę naftową, zdmuchnął zapałkę i dopiero wtedy spojrzał na żonę.
Stała pośrodku pokoju w milczeniu, biała jak kreda, trzęsąc się z zimna i szoku.
– Tak się bałam – wyszeptała w odpowiedzi na jego nieme pytanie. – Przez całą drogę tutaj słyszałam jakieś pomruki i szelesty w krzakach, a za sobą trzaski. Paul, to było straszne. Cały czas dygotałam z przerażenia.
Paul stwierdził, że z trudem usiłuje pohamować stare, znane pragnienie, żeby wziąć ją w ramiona i przytulić. Zamiast tego jednak cofnął się i chłodno spojrzał na jej nieszczęśliwą twarz. Był czujny i podejrzliwy.
– Po co tu przyszłaś, Leah? – zapytał z narzuconym sobie spokojem. – Co cię opętało, żeby w środku nocy wdrapać się tutaj na górę?
Wahała się, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
– Ja... czułam się taka strasznie samotna, a poza tym chciałam ci coś powiedzieć – wyszlochała. – Chciałam... chciałam... och, Paul... Głos jej się załamał. – Tak strasznie się bałam...
Tym razem chęć, żeby ją przytulić, była tak silna, że się, jej nie oparł. Podszedł do Leah, objął ją i głaskał po drżących plecach i opartej na jego piersi głowie.
– No, już dobrze, już dobrze – szeptał. – Jesteś ze mną i drzwi są zamknięte. Nic nam tu nie grozi. Nikt nie zrobi nam krzywdy. Ale o co chodzi? – Odchylił się, żeby na nią spojrzeć. – Co mi chciałaś powiedzieć? Co się stało?
Zawahała się, a na jej twarzy znów odmalowała się rozpacz. Nie mogła spojrzeć mu w oczy.
– Strasznie zmarzłam – powiedziała dygocąc na całym ciele. Okropnie mi zimno.
Paul popatrzył na nią z napięciem. Widać było, że walczy ze sobą.
– Chodź, Leah – poddał się wreszcie. – Chodź do łóżka, przytulę cię i rozgrzeję.
Przeciągała się leniwie w jego ramionach, ociężała od przepełniającego ją szczęścia.
Jak to dobrze, pomyślała w chwili uniesienia, lekko zaprawionej goryczą i smutkiem. Jak to dobrze, że tu przyszłam i że się kochaliśmy. Po raz ostatni.
Poruszyła głową, żeby spojrzeć na jego profil. Był tak blisko, że nawet w ciemności wyraźnie widziała linię nosa i policzków, gęste, wspaniałe rzęsy i delikatne zmarszczki w kącikach oczu.
– Kocham cię, Paul – wyszeptała łamiącym się ze wzruszenia głosem. – Tak bardzo cię kocham i mam... mam nadzieję, że nigdy nie zapomnisz, jak bardzo cię kochałam, cokolwiek się stanie...
Otworzył oczy i przyjrzał jej się w zdumieniu.
– Co chcesz powiedzieć, Leah, przez „cokolwiek się stanie"?
Czy coś ma się stać?
Usta Leah zadrżały, przeszedł ją dreszcz. Zmusiła się do tego, żeby potrząsnąć głową i przywołać uśmiech na usta. Przytuliła się do niego mocniej i musnęła mu palcem wargi.
– Nic się nie ma stać – wyszeptała. – Poza tym – dodała – że może przed końcem nocy jeszcze raz będziemy się kochali.
Paul zaśmiał się i w odpowiedzi łagodnie pogłaskał jej biodro.
– Wykluczone – wymruczał jej do ucha. – Twój biedny mąż jest wykończony. Ledwie dyszy. Śpij, kobieto.
Przytuliła się do jego ciepłego ciała, tak bardzo zakochana, że zupełnie zapomniała, dlaczego się tu znalazła i co miało się stać, zanim poranne słońce wzejdzie ponad drzewami.
– Leah? – mruknął sennie Paul.
– Mmm?
– Mówiłaś, że chcesz mi coś powiedzieć. Co to było? Zawahała się zmieszana. Nagle, wstrząśnięta, uświadomiła sobie, że to ich ostatnia rozmowa. Że jest tak wiele rzeczy, które chciałaby mu powiedzieć, ale już nie będzie miała okazji.
– Leah?
– Ja... – Jej myśli zaczęły galopować. – Dzisiaj wydarzyło się coś takiego, co mnie bardzo zdenerwowało, i chciałam się z tobą tym podzielić.
Przytulił ją mocniej do siebie.
– Co takiego się stało, Leah? Co cię zdenerwowało?
Opowiedziała mu o spacerze, o tym, jak usłyszała krzyki Bonnie, jak pobiegła w ich stronę i jak natrafiła na tamtą szokującą scenę na polanie.
– O Boże – mruknął Paul, kiedy skończyła. Leah wyczuła jego napięcie jego mięśni. – Szczęście, że trafił na ciebie, a nie na mnie, kochanie, bo bym z pewnością zabił tego drania.
Leah zaśmiała się niepewnie.
– Sama go mało nie zabiłam, Paul. W każdym razie zrobiłam, co mogłam. Gdyby nie wykorzystał tej chwili, kiedy musiałam nabrać tchu, i nie uciekł, już bym siedziała w więzieniu.
Przyciągnął ją bliżej do siebie, potarł policzek o jej włosy i ucałował czule.
– Trudno to sobie wyobrazić, Leah.
– Nie tak trudno, jeśli się rozumie wszystko, co się stało.
– A co jeszcze się stało? – zapytał w ciemności. – Co masz na myśli?
Powoli, łamiącym się głosem, Leah opowiedziała mężowi, jak w tym momencie doznała olśnienia – jak na widok Jody'ego Mullera atakującego Bonnie napłynęła fala wspomnień i jak w ułamku sekundy wszystko zrozumiała.
Paul tak długo milczał, że nie była w stanie znieść napięcia.
– Paul? – szepnęła z niepokojem. – Nic ci nie jest?
– Och, kochanie – powiedział zduszonym głosem. – Czy to jest właśnie to wspomnienie, które cię prześladowało przez te wszystkie lata? Ten chłopak... to dlatego tyle było zawsze w tobie gniewu? Dlatego byłaś taka podejrzliwa, dlatego bałaś się... być ze mną?
– Tak myślę – odparła. – Przypuszczam, że to właśnie cały czas usiłował powiedzieć mi Ken: że muszę sobie przypomnieć tamten epizod i nauczyć się z tym żyć.
– Och, Leah – jęknął Paul i zaczął ją kołysać w ramionach. – Kochanie, tak bardzo mi przykro.
– Przykro? – zapytała zdumiona. – Dlaczego, Paul?
– Że w ciebie zwątpiłem. Że byłem zły i niecierpliwy.
– Paul – powiedziała zrozpaczona. – To nie ty powinieneś przepraszać. To przecież ja cię raniłam nieustannie.
– Kochanie, nie...
– Aleja... – przerwała mu Leah, wzdychając głęboko i próbując uspokoić głos – ja bym chciała, żebyś wiedział, jak bardzo mi jest przykro. Żebyś pamiętał, jak bardzo cię kochałam, i że cię przepraszam za to wszystko, co się między nami wydarzyło.
– Leah! Co ty wygadujesz! Dlaczego mówisz w czasie przeszłym? Ani ty nie odchodzisz, ani ja. Teraz już jest nam dobrze.
– Tak – szepnęła chowając twarz na jego szyi i rozpaczliwie usiłując powstrzymać łzy. – Nie odchodzi żadne z nas, Paul.
– Leah – podjął zaspanym głosem, który nagle wydał jej się chłopięcy i pełen nadziei. – Teraz będzie inaczej, prawda? Teraz, kiedy już wszystko ci się przypomniało, możemy z tym iść do Kena i uzyskać dla ciebie jakąś pomoc, a potem o tym zapomnieć. Teraz, zobaczysz, nasze życie będzie zupełnie inne.
Leah, widząc jego optymizm, poczuła ukłucie w sercu.
Nie, Paul, odparła w myślach tuląc go i całując, kiedy zasypiał. Nie będzie inaczej. Nie ma dla nas nadziei, jest już o wiele za późno. Może gdyby to się stało wiele lat temu, zanim to wszystko tak się pogmatwało...
Nie było jednak najmniejszego sensu snuć takich rozmyślań, które mogły prowadzić jedynie do rozpaczy i załamania.
Leżała w ciemności wsłuchując się w spokojny, równy oddech Paula. Patrzyła w sufit czekając na pierwsze promienie świtu, jakie pojawią się na surowych belkach powały.
Teraz już nie ma wyboru. Swoją linię postępowania wyznaczyła wiele miesięcy temu, kiedy uruchomiła łańcuch wydarzeń, które musiały znaleźć swoje logiczne zakończenie.
Co z tego, że teraz Paul jest szczęśliwy, pełen optymizmu i nadziei płynącej z wiary w przełom w ich życiu. Leah wiedziała, jak głęboko zakorzeniona była jego nieufność i jak szybko nabrałby nowych podejrzeń, gdyby zobaczył najmniejszą zmianę w jej zachowaniu.
Wzdrygnęła się przypominając sobie jego minę, kiedy ją zobaczył pod drzwiami chaty.
Patrzył na latarkę, uświadomiła sobie, bo bał się, że to broń. Pamiętał jej zachowanie sprzed kilku dni i myślał, że przyszła w jakichś wrogich zamiarach.
I naturalnie miał rację. Bo żona Paula Temple'a zaplanowała zamordowanie go z zimną krwią, a on gdzieś w głębi duszy rozumiał i przeczuwał to niebezpieczeństwo.
Kiedy już ten koszmarny fakt się potwierdzi i kiedy do Paula dotrze, że Leah metodycznie zaplanowała i opłaciła z góry zabójstwo, czy mogliby w ogóle utrzymywać ze sobą jakiekolwiek stosunki? Jaki mężczyzna mógłby żyć taką świadomością?
Leah ze znużeniem potrząsnęła głową i mocniej przywarła do Paula, starając się go nie obudzić. Te ostatnie spędzone z nim godziny były dla niej najcenniejsze. Napawała się ich miłością, czułością i poczuciem bezpieczeństwa, jakie znajdowała w jego objęciach.
Stwierdziła, że to jedyne, co się naprawdę w życiu liczy. Wszystko, o co ludzie walczą i czego sobie zazdroszczą, jak pieniądze, władza, pozycja... to wszystko się w ostatecznym rachunku nie liczy. Naprawdę ważna jest tylko miłość.
Miłość zmywa ból, oczyszcza z gorzkich wspomnień, leczy, wzmacnia i naprawia. Miłość potrafi przetrwać wszystkie inne uczucia.
Powoli, w miarę jak mijały godziny, aksamitna ciemność nocy za oknem zaczynała blednąc, przechodząc z szarej poświaty w srebrzysty brzask.
Leah patrzyła w okno czując bolesne napięcie, chłodną niechęć i lęk. Usiadła na łóżku ostrożnie, żeby nie obudzić Paula, i z pełną zadumy miłością i smutkiem przyglądała się jego uśpionej twarzy.
W srebrzystym świetle brzasku wyglądał tak młodo i bezbronnie, wydał jej się tak łagodny, a zarazem przystojny, że poczuła ból w sercu i nieproszone łzy strumieniem popłynęły jej po policzkach. Pochyliła się i delikatnie ucałowała poduszkę tuż koło jego twarzy.
– Żegnaj, Paul – szepnęła. – Kocham cię, najdroższy. – Następnie, poruszając się z tą samą ostrożnością, pozbierała swoje ubranie i zeszła po drabinie do chłodnego dolnego pomieszczenia.
Ubierała się powoli, ostrożnie, co kilka minut nasłuchując, czy z góry nie dobiega jakiś odgłos. Podeszła do wieszaka i zdjęła kraciastą kurtkę Paula. Włożyła ją i zasunęła zamek błyskawiczny aż pod brodę.
Następnie z kołka nad wieszakiem zdjęła czapkę myśliwską męża, upchnęła pod nią włosy tak, żeby ich nie było widać, i nasunęła daszek na oczy. W końcu wyciągnęła jego wysokie sportowe buty, postawiła je przy drzwiach, włożyła i mocno zasznurowała. Przez chwilę stała jeszcze rozglądając się po cichym, mrocznym wnętrzu, patrząc na stoły i krzesła wykonane rękami Paula, na równiutkie rzędy książek na półkach i zapasy w szafkach.
Zawahała się na moment z ręką na klamce, wdychając bogaty aromat dymu drzewnego i nafty, sosny, cedru i porannej świeżości.
A potem podniosła rygiel, cicho otworzyła drzwi i przestąpiła próg.
Celowo doszła aż do schodków ganku, starając się trzymać jak najprościej, chociaż wiedziała, że w bladej mglistej poświacie jej sylwetka jest jedynie niewyraźną, szarą smugą. Na pierwszym stopniu przystanęła i spojrzała przed siebie w las.
No, już, ponaglała go w myślach. Jestem, nie każ mi czekać. Chodź i zrób to wreszcie...
W tej samej chwili usłyszała dźwięk, który jednak zupełnie nie przypominał strzału, tylko raczej jakąś stłumioną eksplozję w powietrzu koło niej. Widocznie musi używać tłumika, pomyślała z umiarkowanym zaciekawieniem, po czym cofnęła się gwałtownie, kiedy stłumiony wybuch się powtórzył, a ona poczuła, że coś z niewiarygodną siłą uderzyło ją w górną część ciała. Zachwiała się i runęła ze schodków głową w dół na miękkie sosnowe igły.
O dziwo, nie czuła żadnego bólu, tylko odrętwienie, po czym ogarnął ją jakiś dziwny, ciepły, rozlewający się po całym ciele spokój. Z wdzięcznością przyjęła mroczną falę, jaka się przez nią przetoczyła. Poddała jej się całkowicie i podryfowała ku bezkresnej próżni z obrazem Paula przed oczami.
Tim Connor, skulony na stanowisku zwiadowczym, patrzył ponuro w stronę chaty, kiedy nagle usłyszał cichy odgłos otwieranych i zamykanych drzwi, a potem stłumione kroki na ganku.
Westchnął głęboko zastanawiając się, czy Joe widzi, że ich ofiara wychodzi na dwór. Tim bowiem znajdował się bliżej chaty, mimo że to Joe miał broń. Siedział na wysokości jakichś pięciu metrów, ukryty w gałęziach rozłożystej sosny, rosnącej na tyłach domku. Stąd miał częściowy widok na dach i podwórko przed domem, chociaż samych drzwi i krytego ganku nie widział.
Joe specjalnie wybrał to miejsce, ponieważ Tim mógł mieć przy okazji na oku drogę, przy której stała ich ciężarówka, wiodącą na wzgórze od strony farmy do otaczającej chatkę polany. Była to idealna pozycja, z której w razie czego mógł nadać sygnał ostrzegawczy.
Sam zaś Joe ukrył się w odległości niecałych stu metrów na małym skalistym pagórku, w niewielkim lasku na wprost chaty. Widział stąd drzwi i nawet z tej odległości, ze strzelby z potężną lunetą, mógł oddać celny strzał.
Tim siedział zdrętwiały na drzewie niemal od dwóch godzin i było mu coraz bardziej niewygodnie. Świadomość też mu zaczynała płatać figle, dręcząc wątpliwościami i lękami, które stawały się coraz bardziej natrętne, w miarę jak na wschodzie jaśniało niebo.
Myślał o Leah i Paulu, o tym, jak bardzo wydawali się szczęśliwi, kiedy byli razem, jak miło i uprzejmie odnosiła się do niego, Tima, ta kobieta. Czy tylko udawała, jak twierdził Joe, czy wszystko to razem jest jednym wielkim koszmarnym nieporozumieniem?
I czy rzeczywiście mogli z Joe'em uważać, że ujdzie im to na sucho? Czy mogli w biały dzień zabić bezkarnie takiego mężczyznę jak Paul Tempie i uciec?
Na myśl o szerokich barach Paula, o jego spokojnym spojrzeniu i ukrytej sile bijącej z całej jego postaci, Tim zadrżał.
O Boże, chciałbym, żeby już było po wszystkim, pomyślał, w napięciu słuchając kroków na ganku. Nie chcę tego robić. Wolałbym być milion kilometrów stąd.
Przez krotką szaloną chwilę miał ochotę zejść z drzewa, powiedzieć kumplowi, że się wycofuje, i ostrzec tamtego mężczyznę na ganku. Ale gdy tylko ta myśl postała mu w głowie, nerwowo oblizał wargi i spojrzał w kierunku lasku, w którym siedział przyczajony ze strzelbą Joe.
Wiedział, że gdyby chciał się teraz wycofać. Joe zabiłby go bez wahania, że za chwilę byłby takim samym trupem jak Paul Tempie. No i poza tym miał jednak nadzieję na te pieniądze i lepsze życie z dala od tej całej nędzy...
Jęknął cicho i poruszył się na gałęzi.
Nagle usłyszał pierwszy stłumiony strzał i wyprostował się, patrząc z przerażeniem na chatę i krawędź stopnia widoczną z jego punktu obserwacyjnego. W świeżym powietrzu wczesnego poranka rozległ się drugi cichy strzał i w polu widzenia Tima pojawiła się jasna postać, która runęła ze stopni ganku, padając bezwładnie na ziemię. Myśliwska czapka potoczyła się po trawie. Tim wzdrygnął się, próbując opanować falę mdłości. Trzęsącymi się rękami wyjął z futerału ciężką lornetkę Joe'ego i skierował ją na leżącą postać.
– Tylko pamiętaj, masz się upewnić, że facet nie żyje – ostrzegł go Joe – bo ja stąd nie będę widział. I przypadkiem nie zacznij wrzeszczeć. Jeśli będzie wymagał jeszcze jednego strzału, to mi pomachaj tą czerwoną flagą, a jak uznasz, że ma dość, to żółtą i spotkamy się przy samochodzie.
– A skąd... a skąd będę wiedział, że on nie żyje? – spytał wtedy zaniepokojony Tim.
– Wiesz, co ci powiem, chłopie? – rzekł Joe ironicznie.
– Przyjrzyj mu się dobrze. Jak się nie będzie ruszał, to jest bardzo prawdopodobne, że nie żyje, jasne? Czy może jest to dla ciebie za trudne, co?
Tim znów się wzdrygnął. Ręce tak mu się trzęsły, że musiał oprzeć lornetkę na gałęzi, żeby cokolwiek zobaczyć.
Wytężał wzrok i wpatrywał się w bezwładną postać z narastającym przerażeniem i zgrozą. Była ubrana w rzeczy Paula Temple'a, w jego kurtkę, czapkę i buty, które widzieli wcześniej, podczas rekonesansu. Ale osobą, która leżała w kałuży krwi, nie był Paul Tempie, tylko jego żona.
Umysł Tima pracował niemrawo. W osłupieniu patrzył na ciemnoblond włosy, na kruchą postać i jasną skórę.
Co do diabła... Rozpaczliwie myślał, co tu zrobić. Jeśli pomacha czerwoną flagą, Joe właduje w to nieszczęsne ciało kolejną porcję ołowiu. Jeśli pomacha żółtą, będzie mógł opuścić stanowisko i pobiec przez las do ciężarówki.
Ale przecież musimy jej pomóc, myślał gorączkowo Tim. Trzeba ją zawieźć do szpitala albo coś w tym rodzaju. Może jeszcze żyje.
Nagle sprawa, czy Leah żyje, nabrała wielkiego znaczenia. Nie był w stanie znieść myśli, że mogłaby umrzeć. Stanęła mu przed oczami ze swoim nieśmiałym uśmiechem, pięknymi złotobrązowymi oczami i blaskiem, jaki ją opromieniał, kiedy pieściła w stajni puszyste kocięta. Ogarnęła go wściekłość i nienawiść do kumpla za jego bezczelny uśmieszek i podszyty zwierzęcą bezwzględnością spryt.
Nie zastanawiając się nad tym, co robi, zeskoczył z drzewa, obiegł chatę dokoła i ukląkł przy bezwładnym ciele Leah, dotykając jej drżącymi palcami.
Od strony lasku doszło go stłumione przekleństwo i zobaczył biegnącego przez polanę Joe'ego ze strzelbą w rękach.
– Do cholery jasnej! – syknął z furią. – Co ty najlepszego robisz, szczeniaku? Żyje czy nie? Złaź mi szybko z drogi, żebym mógł...
Tim podniósł wzrok na Joe'ego. Oczy miał pełne łez, ręce czerwone od krwi.
– Ty cholerny sukinsynu! – jęknął w rozpaczy. – Ty idioto! To ona, Joe. Czy nie widzisz, że to jest ona? Zabiłeś ją.
Joe popatrzył zimno najpierw na leżącą na ziemi kobietę, a potem na swojego wspólnika. Jego twarz przybrała nagle czujny wyraz. Ukląkł pospiesznie z bronią wycelowaną w drzwi chaty.
Tim wpatrywał się w niego przez łzy.
– Co ty robisz, Joe? Przecież musimy ją zawieźć do szpitala. Może ją uratują. Może jeszcze nie jest za późno.
– Zamknij się, durniu – syknął Joe przez zaciśnięte zęby. – Po prostu się zamknij. I nie blokuj mi dojścia do niej, nie mogę strzelać.
Tim gapił się na kumpla nic nie rozumiejąc.
– Ty kretynie. – Joe aż kipiał z wściekłości. – Przecież ona tu nie przyszła sama. Jeżeli jest ona, to jest i Tempie i za chwilę wyjdzie zobaczyć, co się dzieje.
Wtedy Joe zastrzeli także Paula, dotarło nagle do Tima, i ucieknie ciężarówką. Zostawiając oba ciała, Leah i jej męża, leżące sobie cicho i spokojnie w porannym słońcu na ziemi.
Wszystko się tak tragicznie pokręciło...
W tym momencie ukazał się w drzwiach Paul, który nie miał na sobie nic poza dżinsami. Jego naga pierś lśniła w promieniach słońca. Joe zesztywniał i wpatrzył się w wizjer broni.
Nagle Tim poczuł, że nie wytrzyma tego ani chwili dłużej. Myśl o bólu, krwi i strachu stała się nie do zniesienia. Rzucił się z krzykiem na wspólnika, przewrócił go na ziemię i złapał za strzelbę.
Joe mruknął coś pod nosem zaskoczony i klnąc głośno, kopał i młócił rękami, usiłując odeprzeć napastnika. Tim, spocony i zdyszany, chwycił strzelbę za lufę, uniósł ją do góry i z desperacką siłą zdzielił Joe'ego kolbą w głowę i ramię.
Jego twarz stężała w wyrazie komicznego zdumienia. Złapał się oburącz za pierś, po czym wolno, zamykając oczy, osunął się na kolana i runął na trawę.
Paul stał na ganku patrząc w osłupieniu na ciało mężczyzny, a potem na Tima, który stał z połamaną, bezużyteczną już bronią w ręku.
Chłopak powoli odsunął się na bok i wtedy Paul zobaczył szczupłe, bezwładne ciało swojej żony. Jasne włosy rozsypały się po trawie, rozszerzała się kałuża krwi.
Wydał zduszony krzyk i zbiegł po stopniach. Upadł przy Leah na kolana, unosząc ją i delikatnie odwracając. Na przodzie kraciastej kurtki ukazała się dziura od kuli.
Tim zadrżał na widok cierpienia, jakie się odmalowało na twarzy Paula, na widok męki w jego oczach.
– Tam jest... tam na drodze stoi ciężarówka... – zaczął nieporadnie. – Gdybyśmy ją tam we dwójkę zanieśli, pan i ja, to moglibyśmy ją zawieźć do szpitala...
Paul natychmiast podjął decyzję.
– Zdejmij drzwi z zawiasów – polecił Timowi ostro, sam zaś rozsunął koszulę na piersiach Leah, żeby obejrzeć ranę, jednocześnie próbując zbadać puls. – Przynieś tu zaraz te drzwi, a potem te moje stare buty z ganku.
Tim, szczęśliwy, że może się na coś przydać rzucił się skwapliwie wypełniać polecenia. Był rad, że ktoś lepszy, silniejszy, ujął sprawę w swoje ręce i że on nie musi o niczym myśleć.
– A co z nim? – spytał wystraszony, wskazując brodą na skulone, bezwładne ciało Joe'ego i jednocześnie taszcząc ciężkie drzwi.
Z głębokiej rany na głowie starego obficie płynęła krew, a na jego zarośniętym policzku i brodzie zaczęły się pojawiać sine plamy.
– Nie zajdzie daleko, nawet jeśli odzyska przytomność – odparł Paul. Wziął od Tima drzwi, położył je na trawie obok Leah i wsunął buty na bose nogi. – To on strzelał?
Tim skinął głową i oblizał wargi.
– Tak... Bo my zaczął.
– Daj spokój – uciął krótko Paul, układając Leah na drzwiach i delikatnie gładząc japo włosach. Najpierw zawieźmy moją żonę do szpitala, a potem mi powiesz, co się stało. Idź przodem, Tim, bo ty wiesz, gdzie jest ciężarówka.
Chłopak potulnie skinął głową i obiegł drzwi, żeby je wziąć z drugiej strony, z bólem patrząc na bladą, nieruchomą twarz Leah. Zatrzymał się na chwilę, żeby pewniej złapać krawędź zaimprowizowanych noszy, po czym ruszył przez las w stronę ciężarówki.
Letnie niebo było srebrzyście różowe. Miało jakąś perłową poświatę, która sprawiała, że Leah uśmiechała się z rozmarzeniem.
Masy chmur, które się nad nią kłębiły, wydzielały ciepło chroniące ją przed bólem i niebezpieczeństwem.
Uświadomiła sobie jednak, że nie jest tak całkowicie wolna od bólu. W piersi czuła ognistą kulę, która wysyłała bolesne promienie jak świetliste szprychy koła.
To dlatego, że nie żyję, pomyślała spokojnie. Kula trafiła mnie prosto w serce i zabiła.
Na myśl o tym, że jest martwa, doznała przyjemnego zdumienia i zaczęła się zastanawiać, co będzie dalej. Jakie ją czekają cudowne widoki, kiedy wreszcie otworzy oczy i ustąpią różowe mgły?
Westchnęła i ostrożnie potrząsnęła głową leżącą na miękkich, białych chmurkach.
To, co się miało stać, było zresztą bez najmniejszego znaczenia. Ważne było tylko to, że wszystko się wreszcie skończyło. Straszliwy dzień nadszedł, ale Paul był bezpieczny.
Paul istniał w dalszym ciągu, dalej chodził wiejską drogą koło swego domu energicznym, typowym dla siebie krokiem, dalej unosił do słońca głowę, mrużąc przy tym oczy, które tak bardzo lubiła. Tak, Paulowi nic się nie stało.
Leah westchnęła z zadowoleniem, po czym ogarnął ją dziwny niepokój.
Czy aby na pewno nic mu się nie stało?
Zmarszczyła brwi usiłując sobie przypomnieć dziwną sekwencję wypadków, jakie się rozegrały przed chatą. Pamiętała pierwszy stłumiony strzał i ten drugi, który eksplodował w jej piersi. A potem jakieś ręce, które ją chwytały, i tupot biegnących stóp, i zatroskane twarze, ale nie było wśród nich Paula. Przypomniała sobie krzyki i kłótnie, ale gdzieś tam w podświadomości był Paul...
O Boże, myślała z rozpaczą, a jeśli i jemu zrobili coś złego? Gdzie jesteś, Paul? Nie mogę odejść nie mając pewności, że nic ci nie jest. Kocham cię, Paul. Tak bardzo cię kocham, gdzie jesteś?
– Już cicho, Leah, przestań już jęczeć – usłyszała koło siebie jakiś ciepły głos. – Koniec. Nic ci nie jest i nie masz się o co martwić.
Wracaj do nas i głowa do góry! Dziewczyno, masz ciśnienie jak ślimak, słyszysz mnie? Obudź się wreszcie!
Głos był taki przenikliwy i z taką siłą przebijał się przez perłową mgłę, że Leah podskoczyła na łóżku i zaraz potem skrzywiła się z bólu.
Ciśnienie?
Próbowała sobie wyobrazić ślimaka, któremu mierzą ciśnienie. Sam problem był tak zdumiewający, że otworzyła oczy, usiłując mruganiem pozbyć się różowej mgły, spoza której wyłoniło się wielkie ciemne słońce i rozgrzało całe niebo.
Słońce miało oczy i usta, biały wesoły uśmiech i dużo czarnych pokręconych promieni dokoła. Pochyliło się i ucałowało ją w czoło. Leah cofnęła się w obawie, że słońce oparzy ją czy oślepi, ale nic takiego się nie stało. Po prostu było ciepłe i miłe, podobnie jak obejmujące ją ramiona i słowa otuchy, szeptane jej do ucha.
– Doris? – wymamrotała z niedowierzaniem, usiłując cokolwiek zrozumieć. – Doris? Ty też tu jesteś? Skąd się tu wzięłaś?
– Przyjechałam, kochanie, najstarszym volvo na świecie, jak co rano. I kogóż widzę na swoim dyżurze, jak nie moją kochaną Leah, znów w kłopotach. Jesteś gwoździem do mojej trumny, mała, nic nie przesadzam.
Ten wesoły monolog, wygłaszany bardzo stanowczym tonem, towarzyszył energicznym działaniom Doris, która krzątała się dokoła pacjentki, sprawdzała jej opatrunki, odczytywała temperaturę, mierzyła ciśnienie i nanosiła te wszystkie wyniki na kartę, cały czas dokonując drobnych tajemniczych poprawek, w wyniku których ciało Leah zajmowało coraz wygodniejszą pozycję, a ból w piersi stawał się łagodniejszy.
Leah spojrzała na dużą czarną kobietę, usiłując cokolwiek z tego wszystkiego zrozumieć.
– Czyja umarłam? – spytała wreszcie. Doris zachichotała.
– Nie radzę ci. Miałabyś tu z nami wszystkimi do czynienia. Musiałabyś się nam gęsto tłumaczyć, Leah.
– Aleja... ale przecież on mnie zastrzelił. Czułam kulę.
– Owszem, kochanie, strzelił do ciebie. I ta kula weszła o tu... – Doris wymierzyła ciemny palec w potężny opatrunek na piersi Leah – .. . strzaskała ci część mostka i utkwiła pod łopatką. Bo tu z tyłu masz łopatkę, prawda?
Umysł Leah pracował powoli, usiłując przyswoić te wszystkie informacje.
– To ta kula nie przeszła przez moje serce? Bo czułam się tak, jakby moje serce eksplodowało.
– Wierzę ci, kochanie – powiedziała Doris czule. – Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to musiało boleć jak jasna cholera. Bo w gruncie rzeczy – dodała po chwili żywszym tonem – eksplodowała część twojego mostka – o, tu masz mostek – i muszę ci powiedzieć, że lekarze nieźle się wczoraj napocili, żeby to wszystko złożyć do kupy. No i wydłubać ci z łopatki tę kulę. I dlatego jeszcze przez jakiś czas będziesz odczuwała ostry ból.
Leah wolno skinęła głową, usiłując to wszystko pojąć.
– Całe szczęście, że nie jesteś o jakieś piętnaście do osiemnastu centymetrów wyższa – podjęła Doris swobodnym tonem – bo wtedy kula trafiłaby dokładnie w serce.
Paul jest ode mnie wyższy właśnie o piętnaście do osiemnastu centymetrów, pomyślała Leah z rozpaczą. O Boże... Paul... Spojrzała Doris w oczy.
– Czy Paulowi coś się stało?
– Absolutnie nic, Leah.
Odetchnęła z ulgą i odwróciła się nagle, nie mając odwagi dalej pytać.
– Jest poniedziałek, około siódmej rano, pora śniadaniowa, kochanie – podjęła ciepło Doris. – Czy jeszcze ciągle jesteś zbyt obolała, żeby jeść samodzielnie? Pomóc ci troszkę?
Leah potrząsnęła głową.
– Mam mdłości. Nie mogę jeść.
– A to już jest inna sprawa – powiedziała z tajemniczą miną Doris.
Coś w tonie pielęgniarki zwróciło uwagę Leah i spojrzała na nią czujnie.
– Co jest inną sprawą, Doris? Co takiego?
Doris wydawała się lekko zmieszana.
– Mam na myśli twoje mdłości. Pewnie w czasie operacji dawali ci dużo środków znieczulających miejscowo. Nie chcieli ci dawać narkozy ogólnej, rozumiesz, więc od tamtych środków możesz się czuć trochę oszołomiona, kochanie. Ale uspokój się i odpręż.
Wymijająca odpowiedź Doris wzmogła tylko panikę Leah.
– A dlaczego nie dali mi narkozy? Co się dzieje, Doris? Czy rzeczywiście to nic poważnego? A Paul? Czuję, że coś przede mną ukrywasz... – powiedziała z rosnącym niepokojem i uniosła się na łóżku, co wywołało ostry ból w ramieniu.
Doris delikatnie pchnęła pacjentkę z powrotem na poduszkę i z wyraźną ulgą spojrzała na wchodzącego właśnie Kena Holcrossa. Miał na sobie biały fartuch lekarski, w ręku trzymał notatnik i małą srebrną latareczkę.
– Jak się macie, moje kochane – powiedział łagodnie, uśmiechając się do pielęgniarki i jej niespokojnej pacjentki. – Co słychać?
Doris spojrzała bezradnie na psychologa.
– Leah jest bardzo niegrzeczna, panie doktorze. Zadręcza mnie pytaniami, w rodzaju dlaczego zastosowaliśmy znieczulenie miejscowe, a nie narkozę, upiera się, że wstanie, żeby posprawdzać różne rzeczy, a poza tym mówi, że nie będzie jadła śniadania.
– A ja jednak myślę, że Leah zje śniadanie – powiedział doktor Holcross z wesołym uśmiechem. – Daj nam tylko kilka minut, Doris. Już ja się zajmę naszą krnąbrną pacjentką.
Doris westchnęła i na odchodnym pogładziła Leah po policzku na znak, że to wszystko żarty. Patrzyli, jak czarnoskóra pielęgniarka, mimo swej znacznej tuszy, lekkim, pełnym wdzięku krokiem wychodzi i zamyka za sobą drzwi. W pokoju szpitalnym, zalanym ciepłym, złocistym światłem poranka, zapadła cisza. Lekarz siadł wygodnie przy łóżku pacjentki i w milczeniu patrzył w swój notatnik.
Wreszcie Leah, z ponurą, udręczoną twarzą, odwróciła się w jego stronę.
– Kilka tygodni temu Paul wyjaśnił mi znaczenie zjawiska deja vu – powiedziała. – Bardzo silnie odczuwam coś takiego właśnie dzisiaj, Ken. Wszystko to wydarzyło się już wcześniej, prawda?
– Zachowałaś najwyraźniej wspomnienie okresu fugi, skoro zapamiętałaś coś z tego, co ci Paul mówił zaledwie miesiąc temu.
– O, pamiętam wszystko – powiedziała Leah z lekką nutą goryczy w głosie. – Każdy najdrobniejszy żałosny fakt z mojego życia, poczynając od wieku czterech lat aż do wydarzeń na ganku chaty Paula.
Ken nachylił się z zainteresowaniem, otwierając notatnik na czystej stronie i wyjmując długopis.
– Rzeczywiście wszystko, Leah, bez żadnych pustych czy mglistych miejsc?
– Bez. Pamiętam całe życie z przerażającą jasnością, Ken. Jest straszne. Ledwie mogłam te wspomnienia wytrzymać.
Lekarz ze współczuciem skinął głową i powrócił do swoich notatek.
– Czy był jakiś czynnik odblokowujący? Coś, co te wspomnienia wydobyło na wierzch?
Leah opowiedziała mu o tym, jak na polanie zobaczyła Bonnie z Jodym i jak na ten widok ogarnęła ją fala morderczej wściekłości.
– Naprawdę mało brakowało, żebym go zabiła, Ken powiedziała po prostu. – Gołymi rękami.
Ken z namysłem pokiwał głową.
– Piętnaście czy dwadzieścia lat tłumienia złości to rzeczywiście potężna siła, kiedy człowiek próbuje się jej przeciwstawić. Jakie są teraz twoje uczucia w stosunku do tamtego chłopca?
– Którego chłopca? Allana czy tego, który skrzywdził Bonnie?
– A czy jest między nimi jakaś różnica? – zapytał łagodnie Ken.
Skinęła głową.
– Rozumiem, o co ci chodzi. – Przez chwilę zastanawiała się. Wydaje mi się – powiedziała w końcu – że w moim przypadku to już nie jest wściekłość. To uczucie, które pojawia się na krótko i zaraz wypala. To, co w tej chwili czuję, raczej przypomina... niesmak. Czy może nawet litość.
Lekarz z aprobatą skinął głową.
– To bardzo dobrze, Leah, świetnie. A teraz – podjął spokojnie możemy iść dalej do przodu z twoimi wspomnieniami.. Czy przypomniało ci się już wszystko z okresu dojrzewania? – Leah ze znużeniem skinęła głową.
– Chyba tak. Ken? – powiedziała z nagłym zainteresowaniem.
– Tak?
– Czy ty już to wszystko wcześniej wiedziałeś? Wiedziałeś, jak żyłam, co robiłam jako dziecko i wśród jakich ludzi się obracałam?
– Prawie wszystko – odparł. – Po początkowym okresie oporów zaczęłaś mówić dość swobodnie pod wpływem hipnozy.
– Ale nigdy nie kazałeś mi tamtych rzeczy wspominać. A potem nie pamiętałam z mojego życia prawie nic... Cały ten okres był jak... jak niewyraźna smuga.
Lekarz poważnie skinął głową.
– Takie wrażenie od początku odnosiłem – że te niewyraźne wspomnienia kryją jakiś dramat przeżyty we wcześniejszym dzieciństwie. Miałem nadzieję, że wydobędę to z ciebie w sposób naturalny, nie przez hipnozę. I widzę, że to się właśnie wreszcie dokonało.
Leah głęboko zaczerpnęła tchu i złapała za brzeg kołdry patrząc na okrągłą, dobrotliwą twarz lekarza.
– Ken...
– Słucham cię, kochanie.
– Nie możemy już tego dłużej odkładać, prawda? Musimy porozmawiać o tym, co się stało.
– A co się stało, Leah?
– Ty wiesz. Wiesz, co zrobiłam i dlaczego i jak to się stało, że Paul o mało nie...
Leah zobaczyła zatroskaną minę Kena i gwałtownie wciągnęła powietrze.
– Czy Paul... czy mu naprawdę nic się nie stało? Powiedz mi, Ken. Powiedz mi!
– Paul czuje się znakomicie. Spaceruje w tej chwili nerwowo po poczekalni i domaga się, żeby go do ciebie wpuścić.
Leah zbladła jak ściana.
– Ile on wie, Ken? Czy wie o... o tym człowieku? Czy wie, co zrobiłam?
– Wszyscy jak do tej pory niewiele wiemy, Leah. Mamy tylko jakieś strzępy opowieści młodego Tima, który definitywnie zamknął usta w momencie, kiedy się zorientował, że może sobie zaszkodzić. Wydaje się, że w jakimś stopniu czuje się odpowiedzialny za to, co się stało, ale nie zdołaliśmy jeszcze ustalić jego powiązań z bandziorem, jeśli w ogóle jakieś były, ani czy zostałaś postrzelona umyślnie. Wszystko to jest na razie plątaniną niejasnych faktów i domysłów.
Leah odwróciła się, żeby spojrzeć przez okno na błękitne letnie niebo. Wreszcie westchnęła i zaczęła mówić. Opowiadała Kenowi, jak jej nienawiść do Paula rosła z każdą jego krytyczną uwagą skierowaną pod jej adresem, jak wreszcie stała się tak potężną siłą, że Leah przestała panować nad emocjami i zaczęła rozpytywać O ludzi, którzy zabijają dla pieniędzy.
Ken odchylił się do tyłu i ze starannie wyreżyserowaną obojętnością robił notatki.
– Co po tym wszystkim o mnie myślisz? – spytała tonem pełnym goryczy.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Dokładnie to, co mówię. Jaka jest twoja opinia o kobiecie, która usiłowała zabić swojego męża? Zwłaszcza jeśli to jest człowiek, który nigdy w życiu nie popełnił świadomie żadnego okrucieństwa ani nie zrobił nic złego. Jaka kobieta mogła się na coś takiego ważyć?!
Lekarz w milczeniu, ze spokojem, patrzył w jej pełne udręki oczy.
– Powiedz mi! – nalegała. – Powiedz mi, co o mnie myślisz!
– Jeszcze nie skończyłaś swojej historii – uświadomił jej łagodnie. – Jeszcze mi nie powiedziałaś, co się stało potem, jak zaczęłaś zbierać te informacje.
Leah westchnęła i czując piekący ból, ułożyła się wygodniej na łóżku.
– Słyszałam o takim facecie, który ma na imię Joe – zaczęła znużonym głosem, który przypominał szept.
– Umówiłam się z nim na spotkanie w pewnym barze i jako zaliczkę wzięłam ze sobą pierścionek ze szmaragdem. Zawarłam z nim wtedy umowę, ale jak wyszłam z knajpy, napadło mnie dwóch mężczyzn, którzy mnie wcześniej widzieli z tym pierścionkiem w lombardzie. Kiedy im powiedziałam, że nie mam tego pierścionka, zaczęli mnie bić. A potem ocknęłam się tu w szpitalu i kompletnie nic nie pamiętałam. To wszystko.
– Obawiam się, że nie wszystko, Leah. Posłała mu krótkie, pytające spojrzenie.
– To nie wyjaśnia tego, co się wydarzyło wczoraj – powiedział łagodnie Ken. – Skąd się wzięłaś w chacie Paula? Dlaczego byłaś ubrana w jego rzeczy?
– Bo... – wyszeptała z wyrazem bólu na twarzy – bo potem, jak zobaczyłam Bonnie z tym chłopakiem, wszystko mi się przypomniało. Wiedziałam, co zrobiłam, i że to się wkrótce stanie. Było już za późno na cokolwiek. Nie mogłam zadzwonić do ciebie z prośbą o pomoc, bo akurat wyjechałeś. Ani nie mogłam nikogo ostrzec, a szczególnie Paula, bo by się o wszystkim dowiedział i znienawidził mnie jeszcze bardziej. A nie chciałam żyć ze świadomością, że on mnie nienawidzi. Więc poszłam tam do niego – mówiła Leah dalej monotonnym, beznamiętnym głosem – i spędziłam z nim noc, żeby... żeby się z nim pożegnać...
Pokręciła głową i popatrzyła na lekarza, który w milczeniu dał jej znak, że ma mówić dalej.
– A potem rano, kiedy jeszcze było ciemno, wstałam, ubrałam się w jego rzeczy i wyszłam na ganek w nadziei, że mnie wezmą za Paula.
– Chciałaś zginąć, Leah? Zmarszczyła brwi – Wiedziałam, że któreś z nas musi zginąć, bo już było za późno, żeby ich powstrzymać. A nie chciałam, żeby to był Paul.
– Tak bardzo go kochasz?
– Kocham go bardziej niż kogokolwiek na świecie. Ken Holcross przetarł nagle ręką oczy i spojrzał do notatnika.
– Ken? – zagadnęła go Leah niespokojnie.
– Czy chciałabyś teraz porozmawiać z Paulem? Spojrzała na niego rozszerzonymi z przerażenia oczami.
– Nie! – wyszeptała z naciskiem. – Proszę cię, Ken, nie każ mi z nim rozmawiać. Nie chcę go widzieć już nigdy w życiu.
– Ale dopiero co powiedziałaś...
– Czy jesteś pewien, że Paul nie wie, co zrobiłam? Ken Holcross potrząsnął głową.
– Tim jest w tej chwili na policji i sądzę, że wszystko powie. Rozumiem, że był w to zamieszany?
– Nie wiem... Ten mężczyzna... ten Joe... – urwała i wzdrygnęła się z obrzydzeniem – mówił mi, że będzie miał pomocnika. Przypuszczam, że to mógł być właśnie Tim. Bo Tim przyszedł do pracy na farmie zaraz potem, jak zawarłam z Joe'em tę umowę, prawda? Ale mówiłeś...
– Tim pomógł Paulowi uratować ci życie – powiedział Ken. – I nawet jeśli był wspólnikiem tamtego, to gdyby uciekł ze strachu o własną skórę, prawdopodobnie byś nie przeżyła.
– Mam nadzieję, że go nie potraktują zbyt surowo. To jeszcze dzieciak, Ken.
– To prawda, wziąwszy pod uwagę jego późniejsze zachowanie i fakt, że nikt przeciwko niemu nie będzie zeznawał.
– A co z tym drugim?
– Nie żyje, Leah – spokojnie powiedział lekarz. – Potem, jak Joe do ciebie strzelił, zaczęli się bić i Tim uderzył go kolbą strzelby w głowę, bo nie chciał, żeby zastrzelił Paula. Podczas tej bójki Joe umarł na atak serca.
– W przeciwnym razie z pewnością zabiłby Paula, tak? Ken Holcross skinął głową.
– O Boże – jęknęła Leah i ukryła twarz w dłoniach. Lekarz obserwował ją w milczeniu.
– I Paul jeszcze tego wszystkiego nie wie? Ken potrząsnął głową.
– On myśli, że to był kłusownik polujący nielegalnie w lesie, a co do Tima, to że albo był jego wspólnikiem, albo się na niego natknął i usiłował mu przeszkodzić. W każdym razie uważa, że ty zostałaś postrzelona przypadkowo, a Tim próbował nie dopuścić do zatarcia śladów.
Oczy Leah zabłysły, kiedy dotarł do niej sens słów Kena. Patrzyła w sufit myśląc gorączkowo, a jej śliczna twarz zdradzała silne emocje.
Wreszcie spojrzała prosto w oczy mężczyźnie, który przy niej siedział.
– Chcę, żebyś powiedział Paulowi. Chcę, żebyś zaraz poszedł i opowiedział Paulowi całą tę historię.
– Ależ, Leah, nie ma potrzeby...
– Owszem, jest! – wykrzyknęła. Ból przeszył jej pierś niby sztylet, rozchodząc się falą gorąca po całym ciele. – On to musi wiedzieć, Ken. Dość już między nami kłamstw, uników i różnych strasznych, przemilczanych rzeczy. Od tej chwili nie skłamię już nigdy, jeśli to tylko będzie możliwe. A jeśli Paul mnie znienawidzi, to jest to właśnie cena, którą za to wszystko zapłacę. Nie mogę już dłużej być tchórzem, bo w ten sposób będę go ranić jeszcze bardziej. Chcę, żebyś mu powiedział.
– Leah... – Doktor Holcross zawiesił głos, a na jego łagodnej twarzy pojawił się wyraz niepewności.
Spojrzała na niego, w dalszym ciągu podniecona, chociaż zaczęła ją już ogarniać fala bezbrzeżnego smutku i poczucie wielkiej straty.
Paul... Wiedziała, że już nigdy nie będzie blisko niego, że już nigdy nie będzie go całowała, dotykała ani patrzyła w jego oczy. Paul...
– Zanim podejmiesz tę decyzję – mówił właśnie doktor Holcross – powinnaś wiedzieć jeszcze o jednym.
– Tak? O czym mianowicie?
– Leah, jesteś w ciąży.
– Co takiego?
– Jesteś w ciąży, kochanie. Podejrzewałem to już w czasie twojej ostatniej wizyty i uprzedziłem szpital, żeby zrobili ci testy, jak tylko Paul zawiadomił mnie o twoim wypadku. Dlatego nie chcieli ci dać narkozy. Według ginekologa, jesteś od jakichś sześciu tygodni w ciąży.
Leah myślała powoli. Aha, to stąd te mdłości...
– Nie miałaś żadnej tajemniczej choroby. Po prostu zwykłe poranne mdłości – powiedział Ken, próbując się uśmiechnąć.
Leah patrzyła na niego, usiłując to wszystko ogarnąć.
– Dziecko... – zaczęła niepewnie. – Czy... czy to nie zaszkodziło dziecku?
– Wszystko wskazuje na to, że nie. Lekarze byli bardzo ostrożni z lekami podczas operacji, a potem zrobili ci różne badania, w tym USG. Wszystko jest w porządku, Leah.
Znów zamilkła nie mogąc pojąć cudu, jaki jej się zdarzył.
– A więc – podjął Ken Holcross – zważywszy, co będzie czuł Paul, kiedy mu powiemy, czy nie uważasz, że byłoby lepiej...
– A o dziecku Paul też nie wie?
– Jeszcze nie. Decyzję co do tego, jak poinformować ciebie i twojego męża, lekarze pozostawili mnie. Uznałem, że najpierw powinienem powiedzieć tobie.
– Nie mów mu. – Leah zaczęła myśleć intensywnie. – Ken, nie chcę, żebyś mu mówił.
W jej twarzy tyle było powagi i determinacji, że popatrzył na nią w zdumieniu. – Leah... – zaczął.
– Nie mów mu – powtórzyła stanowczo. – Paul jest tak odpowiedzialnym człowiekiem, że jak się o tym dowie, zostanie ze mną niezależnie od tego, co o mnie myśli. A to jest ostatnia rzecz, której bym sobie życzyła. Ken, proszę cię, nie mów mu o dziecku.
Dziecko, pomyślała z radością słysząc, jak to słowo odbija się echem w jej świadomości. Spodziewam się dziecka.
Potrząsnęła głową uświadamiając sobie, jak starannie zawsze unikała zajścia w ciążę, ile razy okłamywała Paula, że nie bierze środków antykoncepcyjnych.
A Paul tak bardzo pragnął dziecka...
– Powiedz mu tylko o tym bandziorze – podjęła zdecydowanym, napiętym głosem. – Powiedz mu, że wynajęłam faceta, żeby go zabił. Powiedz mu, że tak strasznie jest mi wstyd i przykro, że dałabym wszystko, żeby to cofnąć. Ale już teraz nic się nie da zrobić. Stało się i musimy spojrzeć prawdzie w oczy.
– Leah, nie musisz tego robić.
– Owszem, muszę. Powiedz mu, Ken – powtórzyła raz jeszcze. – Opowiedz mu całą tę historię i jeżeli jeszcze potem będzie chciał ze mną rozmawiać, to niech tu przyjdzie. A jeśli nie zechce mieć ze mną więcej do czynienia, to go tylko uspokój, że czuję się zupełnie dobrze, że jestem przy zdrowych zmysłach i że mu w każdej chwili dam rozwód na takich warunkach, jakie podyktuje. I nie musi mnie już nigdy więcej widzieć na oczy.
– Leah... – powtórzył lekarz bezradnie.
Spojrzała na niego i dostrzegła w jego twarzy rozpacz.
– Dobry terapeuta nigdy nie okazuje uczuć, Ken. – Usiłowała się uśmiechnąć. – Proszę cię, idź i porozmawiaj z Paulem. Powiedz mu, jaką kobietą jest jego żona, i niech sam podejmie decyzję.
Leah długo leżała w milczeniu, podziwiając przez okno letni poranek. Do pokoju zajrzał salowy ze śniadaniem, ale potrząsnęła głową i oddaliła go gestem ręki. Na korytarzu słyszała przytłumione odgłosy rozmów, sprzątania i turkot wózków. Ale w dalszym ciągu nikt nie zakłócał jej spokoju.
Obserwując chmurki z perłową poświatą dryfujące po czystym, błękitnym niebie, czuła się jakaś dziwnie lekka i z niczym nie związana.
To dlatego, że wszystko straciłam, powiedziała sobie spokojnie. O nic nie muszę się już martwić i dlatego jestem taka spokojna.
Myślała o Paulu, usiłowała sobie wyobrazić jego reakcję po tym, jak Ken opowiedział mu całą historię. Jeżeli nie mógł na nią patrzeć po tamtym wieczorze, kiedy byli na kolacji i kiedy na niego krzyczała, to co dopiero po takim ponurym odkryciu.
Zasępiła się, po czym odsunęła od siebie tę myśl.
Paula nie ma.
Już dowiedział się prawdy i pogardza nią. Wiedziała, że zasłużyła na to. Wyszła za niego za mąż z wyrachowania. Chodziło jej o bogactwo i poczucie bezpieczeństwa, które Paul mógł jej zapewnić, a zupełnie się nie zastanawiała, co da mu w zamian.
Oszukała Paula. Za jego dobroć, cierpliwość i zrozumienie odpłaciła mu lodowatym okrucieństwem i fałszem. Dopiero teraz, kiedy już było za późno, zrozumiała, jak bardzo go kocha i jak głębokie jest jej uczucie.
Westchnęła i znów wyjrzała przez okno.
Zraszacze na trawnikach szpitalnych wysyłały w słońce mieniące się łuki wody, które spływały na ziemię tęczowymi kaskadami. Przez otwarte okna wpadał do pokoju zapach mokrych kwiatów i świeżo ściętej trawy, zaś z parku po drugiej stronie ulicy dochodził śpiew ptaków. Na myśl o pięknie czerwcowego poranka jej serce zabiło żywiej.
Nieśmiało, wstrzymując oddech, położyła rękę na brzuchu.
Dziecko.
Ze wzruszeniem myślała o nowym życiu, które się w niej budziło, stanowiącym część jej i Paula. O nowym życiu, które rosło bezpiecznie wewnątrz jej ciała, niezależnie od wszystkich niepokojów i niebezpieczeństw.
– Kocham cię – wyszeptała do swojego dziecka. – Kocham cię.
Jeszcze nie wiem, jak sobie poradzimy, ale będę cię strzegła jak oka w głowie i zrobię wszystko, żeby samotność i strach nigdy ci nie zagroziły.
Na myśl o własnym dzieciństwie i o tym, jak bardzo pragnie stworzyć swemu dziecku szczęśliwsze życie, z oczu popłynęły jej łzy.
– Mam nadzieję, że kiedyś poznasz swojego ojca – mówiła dalej ze smutkiem. – To najwspanialszy człowiek na świecie. O Boże, mam nadzieję, że mi kiedyś to wszystko przebaczysz...
W tym momencie do pokoju wszedł Paul. Przez chwilę stał i w milczeniu spoglądał na żonę. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Jego potężna sylwetka, złociste włosy, wspaniałe orzechowe oczy i smagła cera od nowa zrobiły na niej wrażenie.
– Jak się masz, Leah – rzekł spokojnie. Usiłowała coś powiedzieć, ale słowa uwięzły jej w gardle. Mogła tylko na niego patrzeć, z miłością i smutkiem.
Paul sięgnął do kieszeni skórzanej kurtki i wyjął z niej małą plastikową fiolkę, którą wyciągnął do światła tak, żeby ją Leah mogła zobaczyć.
Nachyliła się, rażona nagłym, przeszywającym bólem w klatce piersiowej. Zmarszczyła czoło, zdziwiona widokiem niebieskich kapsułek.
– Proszki nasenne – wyjaśnił krótko Paul. – Dała mi je wczoraj Bonnie, kiedy miałaś operację.
Leah, w dalszym ciągu zaskoczona, patrzyła, jak Paul wysypuje pigułki do umywalki w rogu pokoju i starannie spłukuje wodą.
– Bonnie wykradła je wiosną z twojej apteczki. Powiedziała mi, że chciała popełnić samobójstwo.
Leah gwałtownie wciągnęła powietrze, patrząc ze zgrozą na swojego męża.
Paul wyrzucił do kosza pustą fiolkę i usiadł przy łóżku żony, delikatnie biorąc ją za rękę.
– Bonnie powiedziała mi, że uratowałaś jej życie. Pomogłaś jej zaakceptować siebie i dodałaś bodźca do tego, żeby spróbowała coś ze sobą zrobić. Jest przekonana, że bez twojej pomocy już dawno by nie żyła.
– Paul... ja... nie wiem, co powiedzieć. Nie wiedziałam...
– Zrobiłaś tak wiele dla nas wszystkich, Leah, przez samo to, że jesteś sobą i że nas kochasz.
Leah dalej patrzyła na niego, zmieszana jego słowami i zachowaniem, bezskutecznie próbując coś powiedzieć.
Wzdrygnęła się na wspomnienie jego spojrzenia, pełnego zimnej nienawiści, kiedy kilka miesięcy temu obudziła się po napadzie i zobaczyła go przy swoim łóżku. Ale teraz w oczach Paula nie było nienawiści. Płonęły ciepłym blaskiem miłości, czułości i spokoju, jakiego nigdy w nich nie widziała.
– Paul... – wyszeptała onieśmielona. – Paul, czy Ken ci nie mówił o...
– Owszem – odparł Paul łagodnie. – Owszem, mówił mi, kochanie. Ale nie będziemy o tym rozmawiali, chyba że na twoje wyraźne życzenie. Wszystko to już mamy za sobą i ja cię kocham, Leah. Kocham cię bardziej, niż potrafię to wyrazić, chociaż nigdy nie przestanę próbować.
– Ale... aleja wynajęłam tamtego mężczyznę, żeby...
– Leah – powiedział Paul głosem drżącym od tłumionych emocji – byłaś gotowa za mnie umrzeć. Nie wyobrażasz sobie nawet, jak się czułem, kiedy Ken mi o tym powiedział. Ile trzeba było do tego miłości i odwagi...
Leah ze zdumieniem spojrzała na lśniące w jego oczach łzy.
– Och, Paul... – szepnęła.
– Odzyskałaś te wszystkie bolesne wspomnienia – podjął wzruszony. – Przypomniałaś sobie całe życie, ale cię to nie zmieniło. Cały czas mnie chronisz. Jestem głęboko zawstydzony...
– Ty? – wyszeptała. – Dlaczego ty miałbyś czuć się zawstydzony?
– Bo ci nie pomagałem. Tak byłem zajęty sobą i własnym cierpieniem, że wystarczyła jedna przykrość, żebym się od ciebie odwrócił. Już nigdy się to nie powtórzy, Leah. Od dziś wszystkim trudnościom będziemy wspólnie stawiali czoło. Będziemy rozmawiali o wszystkim, co ci się przypomni, dopóki pozostanie choćby jedno bolesne wspomnienie, które mogłoby nas zranić.
Leah patrzyła na niego bez tchu, czując, jak drga w niej i rośnie płomyk szczęścia i nadziei. Bała się, że otulona w obłok tego nowego ciepła uniesie się gdzieś w górę, pomiędzy różowe chmury, i całkowicie straci kontakt z rzeczywistością.
– Och, Paul... – Wyciągnęła rękę i drżącymi palcami zaczęła gładzić jego pierś, mokre policzki, usta i powieki.
Nagle coś jej się przypomniało i uśmiechnęła się pogodnie.
– Kochanie, jest coś takiego, o czym musimy zaraz porozmawiać.
Paul czule przycisnął jej rękę do ust.
– Nie, nie teraz. Teraz mów mi tylko, że mnie kochasz. Nic więcej mnie nie obchodzi.
Potrząsnęła głową.
– Paul, och, Paul, naprawdę nie wiem, jak mam ci to powiedzieć.
Paul zbladł nagle i spojrzał na nią z niepokojem.
– Co masz mi powiedzieć? Leah, o co chodzi? Uśmiechnęła się tkliwie. Była tak szczęśliwa, że ledwie mogła mówić.
– Paul, jestem... jestem w ciąży, kochanie. Będziemy mieli dziecko.
Roześmiała się głośno na widok nagłej zmiany w jego twarzy. W przeciągu kilku sekund odmalowały się na niej szczęście, troska, lęk i niepewność.
– Leah! Czy jesteś pewna?
– Ken dziś mi o tym powiedział. Twierdzi, że od sześciu tygodni, a więc musiało się to stać tamtej pierwszej nocy.
– I wszystko jest w porządku? Nic dziecku nie grozi?
– Nic a nic. Ken był mądrzejszy niż my oboje. Już od paru tygodni podejrzewał, że mogę być w ciąży i ostrzegł lekarzy, żeby uważali z narkozą.
– Leah – wyszeptał Paul w uniesieniu. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo cię kocham.
Chciała mu coś odpowiedzieć, zapewnić, że go ubóstwia, ale ogarniała ją coraz większa senność. A zresztą, uznała, będzie jeszcze czas, żeby mówić mu takie rzeczy.
Mamy na to całe życie, myślała w sennym rozleniwieniu, znów szybując wśród ciepłych, różowych obłoków szczęścia, podczas gdy jej mąż tulił swoją jasną głowę do jej piersi tuż nad miejscem, gdzie biło małe serduszko ich dziecka.
Leah miała jakieś mistyczne poczucie spełnienia, jakby przeznaczenie zatoczyło pełne koło odnajdując wreszcie punkt równowagi. Wezbrał w niej optymizm i radosne przekonanie, że przyszłość jest cudowna i że zatriumfuje dobro. A gwałt i okrucieństwo zostaną pokonane przez mężczyzn tak wspaniałych jak ten, którego trzymała w ramionach. Co zaś do dziecka, które czuła pod sercem... Nie miała wątpliwości, że będzie żyło otoczone miłością i czułością i że nigdy nie zazna cierpień, jakie były jej udziałem.
Kiedyś, myślała sennie głaszcząc swojego męża po włosach, życie dla wszystkich będzie inne. Świat stanie się cudownym miejscem z bajki, gdzie mężczyźni i kobiety będą się do siebie odnosili z miłością i zrozumieniem, a niewinne dzieci traktowali jak największy skarb.
Bo tylko wtedy dzieci będą bezpieczne, zawsze i wszędzie.