BOBROWICZ JAN
WYPRAWA PRUSKA
Taoi zachód igrający w jaskrawym obłoku,
Różowym wschodu blaskiem powtarza się w oko, Daleko purpurowe wyciąga ramiona ;
Tuląc wędrowne chmurki do jasnego łooa, Przezierając przez drobne ich falek strumienie Plącze się w ciemne cętki i w dwubarwne cienie I daleko w około rozszerzając łunę Na Łajnem czucia brzmieniu trzyma wzrok« stronę.
Zpoezyi: Wędrowiec.
Około 1014 roku Bolesław, po przyje- źdeie swoim zMerzeburga, zajął się krajami groźąoemi mu pogaństwem barbarzyńskie« tak jak dotąd zajmował się cfarześcjańskiem mocarstwem, które pod pozorem wiary, usiłowało potłumić narodowość Słowian. W Merzeburgu w skutek układów zawarć tych z Cesarzem Henrykiem IŁ, otrzymali;
Wyprawa i Półtora Krzyża. T. I. 1
on w lennictwie Luzacyą i Misnją; a tak zawieszoną na czas została wojna niemiecka, poczęta z przyczyny najazdu dokona^ nego przezeń w 1002 roku na te ziemie słowiańskie zamienione zdawna.od Cesa- rzów w Margrabstwa. Król Polski powracał rycerzem passowanym przez Cesarza, co wcale hołdu nieoznaczało, i chociaż obiecał towarzyszyć mu na wyprawę włoską, wewnętrzne jednak potrzeby kraju zajmowały go nadło silnie ażeby, opuszczając je na los niepewny, wspomagał tymczasem w jego zamiarach dotąd nieprzyjaznego sobie władcę. Owszem mając na krótką chwilę spokojne odetchnienie z tej strony, postanowił oznaczyć pewniej granice swojego władztwa tam gdzie jeszcze napadami rozbójniczemi groziło mu nienawrócone pogaństwo. W skutek tego zajął Pomeranją, i od granicy Pruskiej, tak od ziemi chełmskiej jakoteż od strony gdzie ówczesne Pomorze graniczyło na północ z Prusami, 'pobudował grody obronne.
Ażebyśmy mniej więcej przybliżonym sposobem wyobrazili sobie położenie miejsca, gdzie się powieść nasza w najpier- wszych swoich zdarzeniach ma objawić uwadze czytelnika, musimy określić granice Pomeranji tak jak je nam p«daje historja tamtych czasów ciemnajeszcze i powikłana. Kształt tej zienii zamieszkanej ludem jednego z Lechami pochodzenia Był węglasty: to jest miał jedną ezęść ziemi zwężoną, która zachodziła w morze i stykała się nie*- co z Węgrami. Za Pomeranją lażała wy* spa Rugia, z północy Prussy, od przodu zaś rozpierał się jej grunt i najobszerniejszym brzegiem jakby piersią obejmował właściwe dzierżawy Polskie. Naród ten słowiański od początku panowania dynastyi Piastów należący do Lechji, później rozłączony z nią na jakiś czas i podległy swoim książętom, chociaż nieprzyjął dotąd religji chrześcijańskiej, chociaż w następnych cza* sach niemało dał do roboty Bolesławo* wi Krzywoustemu i nareszcie bezowocnie
1*
oderwał się od Polski; lz tem wszystkiem pod panowaniem Bolesława I*, sąsiedztwo jego z Polakami, słowiańskie wspólne obyczaje, przy umiejętności władcy, który nieraził ich nagłem tępieniem, ale wcielał powoli w nową ideę wieku, utrzymały go nietylko w spokojności ale i w pewnych przyjaznych słosunkach z mieszkańcami Polski. Znajdowały się jednakże w starych po-, gańskich wyobrażeniach mieszkańców tej ziemi podniety do zaburzeń, które ażeby raz na zawsze zagładzić, Bolesław, jakeśmy wyżej powiedzieli, zajął ten kraj swojemi wojskami i nienakładając nań żadnego podatku, żadnego ciężaru, jak to zwykli czy* nić zwycięzcy, oswajał go ze swojem władaniem : w myśli przyłączenia na zawsze do Polski bez oporu i nieprzyjaźni.
Ale drugie więcej barbarzyńskie sąsiedztwo groziło napadem na jego dzierżawy; tem bardziej iż naród który je stanowił nie- wiązał się ze Słowianami wspólnością obyczajów a oddalał się religją i dzikością.
Religja jego jtźli niekiedy* czczi bogów i obrządków pożyczała u Słowian, to wszakn ie w swojem pochodzeniu odnosiła się do innego szczepu. Naród ten zwał się Prusakami. Śladu ich nawet niemasz dzisiaj.
Napróżoo środkami łagodnego nawracania postanowił Król ułagodzić obyczaj* pruskiego ludu. Wysłanie Wojciecha Bi« skupa Pragi i jego zamordowanie w 999 roku przeraziło na długi czas gorliwość Apostołów. Wszakże religia chrześcijan ska, żyjąca w ówczas nietylko w formach i obrzędach ale i w duchu swoim, w całej jeszcze pełnej sile rozgrzewająca serc* swoich wyznawców, dostarczyła nowego Apostoła w duchownym wysokiej godności: w Biskupie Brunnowie, który zachęcony przez władcę polskiego, wsparty kilkoma ludźmi, podjął się ciężkiej pracy tak smutnie przerwanej śmiercią świętego Wojciecha. Lecz od roku swojego pobytu w Pru- siech niedawał on żadnej wieści o sobie, a na początku. 1014 roku wysłańcy króle
wscy, przedzierający się mimo niebezpieczeństwa ku miejscu jego przebywania, nie- powracali z swojej pielgrzymki lub przynosili wiadomości niebardzo pocieszające
o jego powodzeniu.
Wznosiły się, jakeśmy wyżej powiedzieli, w tej stronie Pomeranji dla bezpieczeństwa sąsiednych granic obronne grody, chociaż ifa prędce pobudowane, przy niektórych posadach*), opatrzone .jednak od Króla dowódzcami odważnymi ażeby w każdym razie nietylko dać znać o niebezpieczeństwie grożącem wstronie ich czujności powierzonej, ale nawet dla odpierania jak najprędszego niesfornych najazdów właściwych nieurobionym jeszcze narodom. Drogi w tych okolicach tak z przyczyn wyżej wymienionych, jako też dla mnóstwa zbójców wewnątrz ziemi pomorskiej kryjących
*) Posada, mieszkania wiejkie za obrębem grodu który je zasłaniał przed nieprzyjacielem ca~ dzym i domowym. Wyraz włości używają kronikarze w obszerniejszem znaczeniu.
się po lesistych i bagnistych miejscach aby ztamtąd wypadać na podróżnych, były niebezpieczne i bez ważnej przyczyny rzadko je kto podejmował. Kupcy jeżeli chcieli na targi aż w tamte strony zajechać, musieli albo wchodzić w układy z Grododzierżcami *) granicznymi którzy ich bezpiecznie odstawiali; albo u samychże zbójców za pewną opłatą pozyskiwać bezpieczeństwo. Prusacy handlujący morzem pewnymi przedmiotami najważniejszymi dla swoich ograniczonych potrzeb, mniej się troszczyli o towary przy- bywające ze stron innych. Handel jednak ułatwiający zamianę wzajemną płodów jest taką potrzebą każdej społeczności, że kupcy nieraz i do tamtych ziem dzikich przywozili rzeczy kosztowne, naprzykład materye od wschodu, używane przez pogan dla przyozdobienia przybytku Bogów, lub inne dla. okazalszego wodzów ubioru błyskotki, i czę* sto stawali u celu swojej podróży bez utraty
*) Grododzierżca, dowódzca grodu, zamiast Kasztelan.
»
życia i towaru. Chęć zysku wspólna przy zamianie tych przedmiotów, jednym ujmo- wała dzikości, drugim dodawała odwagi. Lecz jeżeli rycerz jaki pojawił się samotnie lub w nielicznym orszaku po nad granicą, jeźli jeszcze miał jakie na sobie bogactwa, w zbroi, w łańcuchach złotych i koniach, z trudnością dojeżdżał swojego przeznaczenia : jego własność złupiono najczęściej, a jego samego wraz z domownikami lub towarzyszami, stosownie do usposobień przemijających zbójców pruskich lub pomorskich, albo przedawano za pojmańca obracając jego ręce do ziemi i prac ciężkich, lub też poświęcano na ofiarę bogom jako chrzęści* jania. Tym sposobem niemało niewolników polskich przebywało w kajdanach u Prusaków i wśród miejsc błotnistych, wśród ba- gnisk nieprzebytych, lasów gęstych i pierwotnych, jak stan ówczesny tego kraju, wzdychało daleko za rodziną i wykupem.
Mimo tych niebezpieczeństw zagrażających zwykle podróżnym, trzech ludzi na
koniach i wibrojaeh niewakało mę przejeżdżać w 1014 roku przez ciasną drużynę losu o zachodzącem słońcu; wprawdzie przyspieszony bieg ich rumaków dowodził, iż przed zasunięciem się zrmoku radzi są wyjechać z gęstwiny leśnej, i jeden z nich uśmiechnął się radośnie na widok rzednie* jących gałęzi przez które blask ostatpi niknącego w czerwonej łunie słońca żywiej się przedzierał. Owszem wyjechawszy na otwartą przestrzeń odetchnął lekko i przemówił rzeźwiej do swojego towarzysza.
— Dostojny Rycerzu, przecieżeśmy przebyli tę gęstwinę, staniemy 'w grodzie po różowej zorzy. Patrzajcie jakim ładnym blaskiem wita nas słońce tej ziemi; ten blask trzyma mi oko i myśl w dawnych czasach, w których o podobnej dobie lepiej się bawiłem niż dziś błądząc po tych lasach pełnych zbójców i zgubców*).
*)jZgubców czyli złodziejów; aa zgabców król da woniej robił obławę. .
Po tych słowach wyjrzał raźnie z pod hełmu i odsłonił piękne męzkie rysy dwudziestopięcioletniego młodzieńca. Drugi z Rycerzy do którego te słowa odnosiły się, był nieco młodszym od pierwszego. Broda jego pokrywała się zaledwo mchem białym, który przybierał powoli ciemniejszą trochę ale jasną barwę włosów długo spadających, co wszystko przy śniadej cerze nietylko nieszpeciło twarzy młodzieńca, ale jej dodawało osobnego jemu tylko właściwego wdzięku. Hełm stalowy okrywał głowę jego i tak jak go używano wNiemczech, misiurką zwieszał się na lica i osłaniał je podług woli. — Oprócz tego kapturek z łubek żelaznych służył do zamknięcia tego bogatego bo pozłacanego hełmu, jeźliby tej ostrożności wymagała potrzeba. — Ale tej chwili ani misiurka ani kapturek nie zasur wały jego lica, dla tego widzieć hyło można wyraz smutku i znudy które najczęściej na niem panowały, jeżeli je jakie wrażenie nowe, choćby przelotne, do żywszej wesołości
niepodbieciło; słysząc przecież słowa swojego towarzysza ocknął się z zamyślenia, potem powiódłszy okiem po różowym obłoku, odpowiedział wolnym głosem 2
— Wspominacie na widok tego zachodu o dawnych czasach Radewicie! czasach w tem miejscu przebytych. Przecież byliście w nim już po przyjezdzie waszym z Merzeburga, a ostatni raz niemasz pół- roku jakeście mi prawili o waszej tu po- droży.
— To prawda, ale znam te miejsca gdy jeszcze grodu nie było tylko posada i najznakomitszy jej posadnik, a dziś Grododzierżca Pruśsota; w myśli więc mojej i tamte czasy ożywają i półrocze od kiedy tu byłem zdaje mi się tak długiem, tak długiem .... ale je teraz skracam sobie .... i ten różowy obłok tak biorę w serce że oczu od niego oderwać nie mogę.
— Oderwijcie jednak mój bojowniku, a patrzcie przed siebie, bo też czas już byśmy dopięli tej żmudnej drogi. Ale cóż
n
kiedy jeszcze niewidzę waszego grodu Ru* biczy, bo go lak podobno mianujecie.
— -Rubieżą się zowie. Jest to pierwszy gród w tem miejcu nad brzegiem ziemi pruskiej po zajęciu Pomeranij wystawiony, a dla swego położenia blizkiego od pruskiej Rubieży, Rubieżą nazwany*). -* Jeszcze kiedy niebyło w tem miejscu nic proca; słabej posady, poznałem w niej czestnego Prussotę niegdyś poganina, potem chrze- ścjaóskiego posadnika, a dziś wiernego królowi Grododzierżcę.
— Rycerz więc Prussota był dawniej poganinem ?—zapytał ciekawie młodzieniec.
— I jeden zgorących, z tych nawet co dziewięć lat temu popełnili wrażdę**) na pustelnikach chrześcijańskich. Ale dziś jest tak dobrym i wiernym dla naszego zakonu jak najstarszy chrześcijanin, jak żena***)
*) Rubież, granica — wyraz stary często napotykany w kronikach: — granica, wyraz obcy. —
**) Wrazda, zbrodnia — siary wyraz.
***) Zena, ¿ona — stary wyraz.
jego czestna Bohdana, która skrycie w świętej prawdzie żyła, choć mąż jej cześeił złe bogi swoje.
— Któż w jego duszy sprawił taką odmianę?
— Córka Białej Kniebini*) odmieniła jego serce i nawróciła go na drogę światła, wyprosiwszy pierwej jego przebaczenie u króla; był bowiem winiony **) za wrażdę o której wam rzekłem.
— Toż obca niewiasta miała nad nim większą moc jak jego własna?
— Biedna Bohdana zawsze była słabego serca 5 ale za to choć człowiek jej żył w starym zakonie ***), obie dziewki z nim
*) Biała Kntehini —«¡ostra króla Węgierskiego Stefana, rozbójniczka za czasów Mieczyława i Bolesława, nawrócona później wraz z synem Prokn- jem, mieszkająca w grodzie nad granicą węgierską.
**) Winiony t. j. karany — wina zamiast kary.
***) Zakon prawo — wiara chrześcijańska zmieniając obyczaje i prawa goaczenie tego wyrazu do starej i nowej wiary przystósowała, zwąc jfednę starym, drugą nowym fcakonem.
spłodzone uczyła ciągle w chrześcijariskiem słowie, tak źe mało w tern królestwie coby mieli świętszą zbożność, jak jej starsza córka Mirosława. Ale w któtce ich wszystkich poznacie, dostojny rycerzu, bo mam spodziewanie że dojedziemy naszej drogi nimsię obłok słoneczny schowa pod ziemię. Widzicie tam na dolinie jak świeci pas biały: to strumień szeroki co hroni grodu od strony pruskiej; lasu juz niemamy przed sobą i droga pójdzie prędko.
— Widzę ten pas biały Radewicie, ależ grodu waszego na Jezusa niewidzę.
— Po za wzgórkiem i za krzaczkami, co między ową drogą wysoką którą jedziemy a nami się wznoszą, ujrzy go waszej miłości oko. — Czestny Grododzierżca Prussota rad będzie takiemu gościowi jak wy, dostojny Panie, a wczas słodki naprawi wasze dwudzienne znoje.
— Nie o wczas mi idzie, Radewicie! ale o wieść ważną. Wczasu niebędę miał , poty, pokąd się niedowiem o losie świętego
Biskupa Brunona, o którym głosy różne jak to wiecie dochodziły aż do nas.
— Sprawdzim je łacno gdy staniemy w grodzie 5 bo wierzcie mi, rycerz Prus- sota, choć dawny poganin', szczerze teras wierzy naszą wiarą i czujnie sprawuję swoją powinność. Nie jeden już możejegp wysłaniec dotarł do dostojnego księdza, za którego powodzenie, zbożna i czestnego serca Mirosława niemało zasyła modlitw.
— Mirosława! Mirosława! — wykrzyknął młodzieniec nagle ze smutnego wyrazu przychodąc do lekkiej pustej wesołości: — ciągle mi o niej prawicie i ja też zapominam że w waszem gorącem sercu dla niej mało uważacie na inne sprawy: ale powiedzcie przecie — dodał przymrużając oczu i z ukosa igrając wzrokiem szyderskim po twarzy Radewita: — powiedzcie czy owa dziewka jest na prawdę tak kraśna jak ją omawiacie, a zwłaszcza czy ona was tak szczerze miłuje jak wy ją; boby też i moje oko chciało ochotnie popieścić się jej licem. —
— Na cóż mam tak lichą sprawą zajmować was, dostojny Panie!— odpowiedział Radewit surowo, chcąc zwrócić rozmowę ńo innego przedmiotu i lękając się taiemnic swojej miłości powierzać bojownikowi, którego znał lekki i psotny umysł dla podobne^ go rodzaju powierzeń. Drażłiwość ta serca, właściwa jest ludziom każdej epoki; bo wkażdej są tacy u których podobne uczucia nie samą podnietą zmysłów ale i czystem pragnieniem duszy podsycane, należą do najpoważniejszych i najsurowszych prawd życia. Inne i więcej % duchem ówczesnych obyczajów zgodne było uważanie w tej sprawie młodzieńca jasnowłosego, który nieprzestał na tej ubocznej odpowiedzi i wykrzyknął powtarzając z udanem zadziwieniem :
— Lichą sprawą! jako! sprawę waszego serca nazywacie lichą sprawą? a więc Mirosława nie bardzo ogarnęła waszą duszę, jak mi to ciągle powtarzaliście w czasach gdyśmy bojowali z Cesarzem. Zresztą
niedziwię się wam, — dodał żartobliwie rycerz, spuszczając głos swój nieco podnie- siony do zwyczajnej jego miary — każdy bojownik puszcza się odważnie za takiem dziełem i choć je zowie miłośnem dla swojej duszy, służy mu ono tylko do uciechy krótkiej. Tak się dzieje często u nas, tak się nieraz zdarza w niemieckiej ziemi pomiędzy jej bojownikami. Musieliście tych zwyczajów nauczyć się od nich, bo przecież byliście wMerzeburgu, w poczcie tych co Królowi tam towarzyszyli. —
— Dostojny Panie! — odpowiedział po chwili Radewit zasępiony posądzeniem żatf- tobliwem swojego dla Mirosławy uczucia, i porównaniem go z rycerską ówczesną za-^ lotnością, — nic ja niemam przeciw tym rycerskim zwyczajom w Łechji i Niemczech dobrze wam wiadomych. Ale mi się widzi źe w Lechji są one jeszcze swobodniejsze w swoich z Białkami *) igraszkach, aniżeli
*) Białka, dziewczyna, niewiasta, ztąd zape- . woe poszło białogłowa.
Wyprawa i Półtora Krzyza. T. I. ^
na dworze dzisiejszego Cesarza; bo słyszeliście zapewne, jak dwanaś.cie lat temu gdy Król znajdował się po raz pierwszy w Merzeburgu dla powitania nowego Króla Niemiec Henryka EL, słyszeliście zapewne,
— powtórzył z przyciskiem — że gdy raz wyjeżdżał z podwórca, napadli go ludzie tego wielkiego grodu i zamordować chcieli wraz z całem jego rycerstwem znajdującem się z nim w ówczas. Być to może że Cesarz chciał zdradnie pozbyć się takiego nieprzyjaciela : ale mówią przytem, że ów napad był więcej skutkiem psotnego sprawowania ^ się rycerzy polskich na dworze cesarskim aniżeli złośnej zdrady. To sprawowanie się miało obruszyć niemieckich ludzi jako chrześcijan obyczajniejszych.
— Obyczajniejszych? — odparł rycerz dotknięty o tyle tem przemówieniem o ile to jego własnych usposobień tyczyło, — wasze widzenie złe jest i niesprawiedliwe Rade- wicie: zresztą, —dodał łagodząc się po chwili — wiem już o tej całej przygodzie
wMerzeburgu, bo mi o niej nie jeden człek prawił; ale nie o to was pytałem, jeno o okrasę waszej dziewki. —
— Serce moje — surowo i niecierpliwie odparł rycerz —¿inaczej widzi Mirosławę aniżeli inni bojownicy swoje proste miłośnice. Ona będzie wkrótce żoną moją bp mi przyrzekli to: i ona sama i jej ojciec Grododzierżca Prussota i czestna jego niewiasta Bohdana. Nieminie dwadzieścia słone a moje miano będzie jej mianem, moja cześć jej częścią. Wesele nasze przyspieszym nawet, bym wojnie pruskiej mógł być przytomnym. Jeżeli chcecie temu weselu być świadkiem, brama grodu Rubieży otwarcie was przyjmie, dostojny Panie.
— Radewicie! — przerwał poważniej młodzieniec widząc ponurość swego przyjaciela: — nic wam już mówić niebędę psotnego o waszem sercu dla owej narzeczonej dziewki, bo znam waszą duszę że jest za surowa w miłośnej sprawie $ ale wy także przyrzeczcie z waszej strony,..
2*
•— I cóż takiego mogę uczynić dla waszej Miłości?
— Zwiejcie mię prosto albo po mojem mianie, albo też mianujcie mnie waszym bratem; bo aby się dowiedzieć co się dzieje z czestnym i przyjaznym dla mnie księdzem Brunonem, który się odważnie ku Prusakom udał, na to trzeba w tym pogańskim kraju zręcznie wypytywać ludzi, i żeby nietrafić na złej woli człowieka, ostrożnie zamilczeć przed nimi o mojem znaczeniu, jakokolwiek niewiele ono waży w tym kraju. —
Przy tych słowach wychodząc ze swojego szydnego charakteru, z jakim dotąd rozprawiał ze swoim towarzyszem, młody rycerz uwiesił smutno głowę na piersi.
— Z resztą — przerwał po chwili widząc ieRadewit niewychodzi ze słowem, — z resztą radbym okazać się z jakiem dziełem sprawnem w oczach wszystkich ludzi i zasłużyć na ich cześć i poważanie, a wiecie że
jeżeli sam sobie mewy najdę sposobności, Ło mi się ona nienasunie tak łatwo jak owemu drugiemu szczęśliwemu dziecku. Zwiejcie mię więc, szczerze was proszę, Ottonem a nie dostojnym Panem.
— Wyrzućcie te smutne myśli z waszego serca, rycerzu Ottonie, kiedy chcecie abym was zwał tem mianem znajomem najwięcej u Niemców — zawołał Radewit: — wyrzućcie je, ludzie tej ziemi będą was cze- ścić w krotce, jak obaczą wasze czyny gdy do pruskiej przyjdzie wojny, i zamiast widzieć w waszem przystrojeniu niemieckich obyczajów rycerza, ujrzą w was czestnego, bojownego Lecha. Wtedy kto wie czy nie- więcej zamiłują waszą osobę aniżeli owego, jak go zowiecie: szczęśliwszego dziecka. Patrzcie, — dodał wesoło — ot, już widzę w blizkości posadę co należy i przylega do Rubieży .... ot ....
Po tej uwadze która go do radośnego zachwycenia podniosła, zatrzymał się nagle
Radewit uderzony widokiem nadzwyczajnym. Z całej posady zaledwo tylko kilka ehat pozostało, reszta zamieniła się wzgo- rzeliska. Gdzie niegdzie wprawdzie z pod spalonego gruntu wydobywała się cbruścia- na budowla, ale ta więcej podobna była do ogrodzenia okrytego naprędce kilkoma deskami drzewa, aniżeli do mieszkań jakie nawykł był oglądać w tem miejscu. Gród tylko wznosił się cały i nietknięty wśród tego zniszczenia. Myśl rycerza niespokojnie śledziła jego przyczyn: byłże to ogień przypadkowy, czy podniecony ręką jakiego wroga? Te dwa pytania jawiły się ciągle jego duszy. W pierwszym razie dobytek ludzi, dostatek samegoż Prussoty mógł ucierpieć; ale w drugim bezpieczeństwo, nawet jego i jego rodziny, a zatem Mirosławy zostawało zagrożonem. W każdem z tych przypuszczeń cieszył się przynajmniej rycerz że wczas przybywa ku pomocy grodowi; dzielić bowiem jego niebezpieczeństwo, zdawało mu się jedno co ulżyć je
o połowę sobie i swoim. Ale w krotce inne zdarzenie rozerwało jego uwagę, zdarzenie wymowniej tłomaczące obecny stan spustoszonej posady; ludność ją zamieszkująca umniejszona o połowę spieszyła gromadą pędząc przed sobą owce, woły, i całą nieliczną domową trzodę, ku odwiedzionemu mostowi grodu który się zdawał udzielać jej na noc pewniejszej ochrony.
— Prusacy musieli być w tej stronie
— zawołał niespokojny: — widzicie rycerzu Ottonie, ot ci ludzie nie nocują nawet w swojej posadzie na wpół spalonej, i chronią się przed czarną dobą do zamku. Nic ich niewstrzymuje: ani blizkość grodu, do którego by łacno wczasie niebezpieczeństwa zdążyć mogli, ani beczki smolne, co rozwiedzione zapewne wedle nakazu po Rubieży, ostrzegły by ich wcześnie o owem niebezpieczeństwie. Ta przygoda złą wróżbą chmurzy mi się w sercu.
— Nie niepokójcie się próżną obawą Radewicie — odpowiedział Otto, którego
ten widok niestraszył wcale, ale raczej nastręczał nadzieję odznaczenia się wtych stronach jakiem bojownem dziełem i rożnie- sienią swojej sławy po całej Polszczę: —wasz niepokój jest marą, a jeźli Prusacy przypadli tu na czas jakiś, to widzicie źe jeszcze nieśmieli dostać się do grodu. Teraz przy naszej bytności niepotrafią pewno tego do- kazać : dziś bowiem jeszcze poszlę mojego paroba po moich ludzi, których zostawiłem ztąd o parę dni drogi, i nim Król przez ziemię Chełmską, jak ma zamiar, pójdzie w kraj pruski, my z tej strony utrzymamy łacno pogaństwo.
To rzekłszy odwrócił się ku jeźdźcowi w tyle pozostałemu i nakazał mu przyśpieszyć kroku.
— To prawda, prawda Ryczerzu—odrzekł zadumany mimowolnie Radewit: — wasz parob czy giermek Kochan niech jedzie choć by dziś jeszcze po więcej ludzi by przyjść w pomoc zamkowi; szkoda żeście ich z sobą nieprzywiedli razem: woleliście, jak
to lubicie zawsze, narażać waszą osobę. Tymczasem że obronimy zamek, o tem nie- wątpię 5 ale o tej dobie gdy prawimy o wojaczce, Prusacy mogli już dużo złego narobić czestnemu Grododzierżcy, i to mi właśnie niepokoi serce. —
— Na to rada łatwa, podjedźmy tylko i wypytajmy o całą sprawę owego człowieka który stoi przy moście zwiedzionym i czuwa nad ludźmi wchodzącymi do zamku, znać aby czego niezapomnieli. Widzi mi się, — dodał nagle jasnowłosy śniadej twarzy młodzieniec zamyślając się ze swojej strony, — że jakaś przygoda straszna musi leżeć na dnie tego spustoszenia i tego napadu Prusaków.
— Jakaż Rycerzu?
— Biskup nasz Bruno niemusiał trafić do ich serca swoją świętą prawdą, kiedy tak rozbójniczo pogwałcili Rubież naszą.
— A więc ?
— A więc może poszedł tą ciężką dro- %
gą, którą przed nim odbył jego nauczyciel Wojciech święty z Pragi.
Radewit nieczekał dłużej, jego serce pełne niespokojności biło teraz tak dziko i smutno jak pierwej radośnie na widok drewnianego zamku; w krotce obaj rycerze wraz z giermkiem Ottona Kochanem udali się przyśpieszając kroku po przez drogę, przez którą snuł się tłum ludzi w jedną kupę zbity aż do mostu. Radewit pierwszy przytrzymując konia, dotknął ręką człowieka stojącego przy wchodzie i poznawszy w nim domownika Prussoty, zawołał prędkim i nagłym głosem: — chodźcie tu, chodźcie człowieku! — A widząc że się oddala przerażony jego wołaniem, wykrzyknął donośniej:
— Jako! czyli mię niepoznajecie Na- deju! to ja! to wasz znajomy rycerz Radewit.
Ten do którego przemawiał w taki sposób narzeczony Mirosławy, podniósł głowę z pewnem niepotłumionem jeszcze uczu
ciem obawy, ale obejrzawszy dobrze rysy sobie znane, z całą żywością przywiązania porwał rękę Radewita.
— Ah! to wy, wy sami Rycerzu, da- dzi wam Bóg*) miły Panie! szczęsna to doba w której was oglądam wróconego nam znowu z jakich dalekich bojów. — Potem jak gdyby go nagle uderzyło obecne położenie i rozerwało spokojny wylew radosnych uczuć, potrząsł smutnie głową i popatrzywszy z żalem w rysy rycerza, spuścił ją ku piersiom. Ten ruch mimowolny głowy Na- deja nieuszedł baczności Radewita; serce jego bijące dotąd gwałtownie zatrzymało się od bolesnego przycisku. Niemogąc powstrzymać się dłużej w swej niecierpliwości z wy- krzyknieniem silnem i dzikiem, zapytał:
— Grododzierżca , prawcie Nadeju! gdzie jest? co robi? ... Nadeju gdzie jest jego czestna niewiasta Bohdana ? gdzie Mirosława. ...
*) Dadzi Bóg — stare pozdrowienie słowiańskie.
Te zapytania czynione były jedne po drugich z pewnemi przerywaniami; bo za każdem znich zachmurzała się twarz domownika Prussoty, tak że Rycerz ostatniego, najważniejszego dla siebie lękał się dokończyć, aby przy jego wymawianiu niedopa- trzyć na rysach Nadeja złowróżbnej chmury, i ostalnie głoski imienia kochanki, przytłumiły się ciężkim oddechem jego piersi.
— Czy niesłyszeliście, — przerwał nagle jasnowłosy młodzian zachodząc Nadeja ze swojej strony: — o Biskupie dostojnym Brunowie?
Twarz chmurna domownika zasunęła się jeszcze bardziej — rycerzowi nawet zdało się że poczerniała od smutku.
— Czyliż nieodpowiecie nic? — zniecierpliwiony zawołał Radewit. — Wy domownik Grododzierżcy Prussoty, czyliż przyszłemu mężowi jego córy niedacie wieści
o czestnym i miłym mu rodzie i pozwolicie jego duszy trudzić się czarną niepewnością?
Nadcj zastanowił się krótko i jak gdyby wybierając z wieści które miał oznajmić najsłodszą do zniesienia, wycedził zwolna:
— Niewiasta czestnego rycerza zapadła w chorobę ciężką i choć przechadza się między ludźmi, dusza jej zda się ledwo ruszać w ciele od głębokiego smutku i niepokoju.
— Smutku i niepokoju?—zagadnął Ra- dewit — z kądże przychodzi jej smutek? a Prussota Grododzierżca?
— Nienamawiałem ja rycerza do tego śmiałego kroku! Czekać Prusaków w tym grodzie, rzecz inna; ale wychodzić z garstką drobną za nimi, aby pomścić śmierci świętego księdza, w ich kraj bagnisty....
— Śmierci świętego księdza, więc Biskup Bruno?...— zapytał Otto poruszony tą wieścią jakkolwiek do niej przygotowany.
— Jak wieść mówi, męczeńsko zginął pod włóczniami dzikich ludzi.
— A czestny rycerz Prussota — rzekł znowu Radewit, — czy poległ także ?
/
— Zaległ na polu lab został pojmańcem dzikich wraz ze swoimi bojownikami wtedy, gdy cofając się przed pruską siłą, zaszedł aż do owej posady. Ale do grodu niedali mu dojść Prusacy, tak żywo nasiedli mu na karku.
— A gródże ? — zapytał rycerz: — a Mirosława?
— Grodu jeszcze nieśmieli nachodzić, lecz zda się że się zbierają w wielkiej mocy przeciw niemu.
— A więc Mirosława ?
Domownik milczał na to zapytanie, a Radewit zagłębił wzrok w niego badawczy i niespokojny, i stał czas jakiś zotworzone- mi usty, jakby się lękał udusić od skróconego tchnienia.
— Posada płonęła w czasie ucierania się Prussoty ogniem przez pogan podnieconym, tak że mało kto z mieszkańców uniósł żywot i mienie: Mirosława trwożliwa o los ojca, była w ówczas w posadzie.
— I cóż dalej? czemu więcej niemó- wicie?
— Nie mówię, bo znam wasze gorące serce dla Mirosławy.
— Człeku niedraźń mnie takiem wol- nem słowem! daj mi całą prawdę na gorzki chleb gościnny dzisiejszego przybycia, a nieokraszaj mi ją pieprzem powoli.
— Prusacy uprowadzili dosyć pojmań- ców z posady, ludzi, niewiast i dzieci; między niewiestami była w owej chwili Mirosława, i twrożliwa o ojca, zachęcając innych ku odwadze, sama niepospieszyła zdążyć do grodu.
Radewit porwał w poły domownika i mimo silnej jego choć nizkiej budowy, po- dniosł go do góry z taką lekkością, jakby to uczynił z garścią ziemi, tylko ręce jego drżały konwulsyjnie. Nadej stracił także przytomność umysłu, przelękniony nie tak
o siebie, nie tak czynem ulubionego swojemu sercu rycerza, jak raczej jego wzrokiem, który z pod hełmu jak dwie jaskrawe
lampy świecił i groził wyjść z obrębu sobie zakreślonego. Dopiero Otto wyrywając domownika z rąk Radewita, przyprowadził swojem pośrednictwem do zmysłów obłąkanego boleścią rycerza, a sam rzekł do Nadeja:
— Jak to i niceście nieuczynili dotąd by temu złemu zdarzeniu dać radę?
— Rada małych i słabych cóż pomoże, kiedy potęga Króla Bolesława nic jeszcze niedokazała.
— Potęga Króla — powiedział dumnie Otto — nieprzebaczy takiej winy Prusakom.
— Liczne są wojska Króla, ale błotnisty i lesisty kraj Prusaków, a ich ludzie dzicy i silni jak rysie i niedźwiedzie.
— I Króla rycerze nie z kądzieli wzrośli,
— odpowiedział młodzieniec; ale nie ma co tracić czasu: zbierzcie wasze siły, czestny Radewicie! i wejdźmy do zamku, by powitać biedną niewiastę Grododzierżcy w tej smutnej i niebezpiecznej doli; może ją przynajmniej pocieszym pracą ramion naszych.
Railewk ruszyi za temi słowami młodzieńca nic nieodpowiadająe. Przez usta tylko przecedzał mu się dźwięk »Mirosława,« drżący i bolesny aż szczęka staria się silnie od potłumionych wf burzeń duszy, tak były gwałtowne i tylu zamiarom szalonym otworzyły drogę. Otto ze swej strony na wiadomość o śmierci Brunona pochylił głowę, ale jego lica zostały zawsze też same. Obojętność ta jego na zdarzenie obchodzące go jako przyjaciela i chrześcijanina,, wynikała nie tak z braku krwi żywej, jak raczej z pewnego oswojenia się z boleśnemi wrażeniami, i dla tego Radewit szedł na wpół bezprzytomny ku prawemu skrzydłu zamkowemu w ślad za krokami Nadeja. Otto poniósłszy zapęwne stratę mniej ważną, ale jednak dotkliwą dla swego młodego serca, niezaniedbał przy całym swoim smutku rzucić oko badawcze na obronność giwlu 5 ale fossy niebardzo głębokie, i drewniana budowa zamku, niezdawały się odpowiadać jego wy (¿rażeniu o mocy potrzebnej dobez-
Wyprawa i Półlora Krzyza. T. I. 3
piecznego zasłonienia się przed nieprzyjaciółmi, jakkolwiek brama była silnie zbudowana i opatrzona żelestwem. Z tern wszy- stkiem zważywszy, iż Prusacy, dzicy jak ich nazywano, nieAieli narzędzi wojennych używanych ówcześnie, a zdolnych łacno zniszczyć tę wątłą budowę, uspokoił się w swojej o gród troskliwości i zapytał Na- deja z ciekawością:
— Wiele załogi macie na z&mku?
— Sześćdziesiąt zbrojnych jeszcze pozostaje.
Wtedy skinąwszy na giermka swego rycerz, rzekł mu kilka słów do ucha, a potem obracając się do domownika, dodał:
— Dacie mojemu parobowi świeżego konia i dwóch jezdnych do pomocy. Albowiem trzeba aby dziś jeszcze wyruszył w drogę do miejsca, gdzie stoi jeden oddział zbrojnych królewskich i przybył tu z nim razem za dób parę. Chłopak jest sprawny i dopełni dzieła, a tak bądźcie teraz
bezpieczni o waszą Panią*) i wiedźcie nas do niej.
Po przebyciu sieni wązkich, podróżni nasi wprowadzeni zostali do obszernej izby ogołoconej ze wszystkich ozdób znanych już w owym wieku, co dowodziło miernej zamożności Grododzierżcy. Ściany jednak przy braku blach obite były skurami dzikich zwierząt, podłoga niczem nieusłana. Trzy krzeseł nie bardzo wygodnych, dwie ławice i stół dębowy stanowiły cały sprzęt tej izby. Stół jednak u prawego kąta nakryty był obrusem, a chleb i sól zastawione dla gości leżały na nim wedle zwyczaju.
Po krótkiej chwili oczekiwania, niewiasta bladej i schorzałej twarzy, okryta suknią długą okrywającą ją po szyję, weszła powitać podróżnych.
*) Pan, Pani, — nieuderzą zapewne w tem miejscu czytelnika, bo ich ubycie w owym wieku było znane — są to wyrazy i tytuły stare słowiańskie.
*— Dadzi wam Bóg, czestni rycerze. Oby wam to przybycie nic wyszło na złą przygodę w tym samotnym zamku, — wyrzekła smutno. — Niedziwcie się, — dodała widząc rycerzy przerażonych tem smutnem powitaniem, równie jak jej schorzałą postawą: — niedziwcie się że was witam złą wróżbą, ale każdej doby czekamy na dzikich pogan co przy swej zuchwałości niezaniedbają rzucić się na gród Rubipzy i złupić go do reszty z jego mieszkańców: w zły czas przybywacie.
I rzuciwszy długie spojrzenie na Ra- dewita zamyślonego, wyciągnęła ku niemu przyjaźnie rękę, potem zalała się łzami.
— W dobry a niezły czas przybywamy, czestna Pani, aby was obronić przed najściem pogan — pośpieszył powiedzieć Otto, widząc swojego towarzysza pogrążonego w ciągłem milczeniu i nieruchomości.
Łatwo było poznać z głosu- i postawy, matrony, że mimo żałobnych pamiątek niedawnych zdarzeń, przybycie dwóch rycerzy z królewskiego pocztu i słowa zapewnia-
jące Ottona, dodawały jej otuchy, ie zatem obecne niebezpieczeństwo zajwowało ją równie żywo jak los córki i męża pojmanych przez Prusaków. Ale ta troskliwość
0 czas obecny potłumiająca wspomnienie nieszczęść już doznanych, wytłómaczyła się łatwo podróżnym pojawieniem się nowej mieszkanki zamku, o której Radewit zajęty swoją kochanką zapomniał był napomknąć Ottonowi. Była to piętnastoletnia dziewczyna; jej wejście uderzyło Ottona nietylko wdziękiem niepospolitym twarzy, ale i wzruszeniem które na niej panowało.
— Matko! — zawołała wbiegając do izby
1 tuląc się do niewiasty Prussoty, — niezo- stawujcie mię samą w tamtej części zamku; bo na Jezusa strach mię porywa. Zdaje mi się ciągle źe widzę jak we śnie głowę świętego księdza, o którym mi tak dużo prawiliście i który zginął chcąc nawrócić dzikich pruskich ludzi; przytem ciągle mi stoją na wzroku pobladłe lica Mirosławy.
Ale ta głowa, matko, ta głowa księdza przejmuje mię tak mocno, jakby mi ją Morena *) ze swoich krajów przysyłała.
— Uspokójcie się córko! — odrzekła raatrona znać przywykła dobojaźliwości dziewczyny — sen to próżny; Morena pogańska , o której słyszeliście, nie ma takiej mocy i źle jest ją wspominać w obec chrześcijan.
— A przecież wspominał ją czasem Ojciec, choć był chrześcijańskim rycerzem.
— Ojciec niewierzył w jej moc córko; wspominał tylko jak dawną pamiątkę złej wiary ludzkiej; bądźcie bezpieczne moja Kra- śno! — dodała z ezułością Bohdana — nic nam się stać nie może od dzikich pruskich zbójców, bo ot dwaj wdali**) rycerze przybyli do naszej gościny i dadzą jej obronę ze
*) Morena, Morzana, bogini śmierci u pogańskich Polaków.
**) Wdali od wdały, stary wyraz słowiański, znaczy dzielny.
swojego ramienia. Z resztą trzymajcie się razem ze służebniczką waszą, a ten strach was odejdzie.
— Ona tak lękliwa jak i ja matko!
— Zostańcie więc z nami tę kruciutką dobę moja Krasno, bo zaraz razem pójdziemy na spoczynek: tymczasem zaś przywitajcie rycerza Radewita.
— Radewita! — z zachwyceniem powtórzyła dziewczyna. — O! teraz będę bezpieczną — dodała witając serdecznie narzeczonego Mirosławy,—kiedy on jest z nami.
,Otto od czasu wejścia dziewczyny do izby miał wzrok wlepiony w jej lica miłe, wdzięczne i niewinne jak jej dusza. Nie- wiem co uczuł i co zamierzał, ale w chwili kiedy jej oko po przywitaniu Radewita, spojrzało ku niemu nieśmiałym czarnym promieniem, i spuściło się [skromnie przed nieznajomym gościem, szepnął sobie: — • Kraśna jej na imię:** — potem przyłożył z uśmiechem zadowolnienia: — sprawie-
*
dliwe nosi miano* na Żywię pogańską*) położę je na mojem serca. • —
I za fraz dla zaspokojenia czarnookiej dziewczyny, a może dla przytrzymania niewiast, które już zabierały się do wychodu, zostawując rycerzom wczas potrzebny po podróży, odpowiedział Otto: — iż Król czekał tylko na wieść o Biskupie i że gdy go dojdzie zła wiara Prusaków, niezwłocznie wkroczy do ich ziemi. Tymczasem zaś On i Radewit biorą na siebie obronę zamku;
— niezaniedbał dorzucić : iż jego giermek przybędzie w krotce z mocnym oddziałem, tak, iż obie niewiasty, chora inatronai młoda dziewczyna, wychodziły do swojej komnaty uspokojone zupełnie. — Kraśna uczuła zaraz w sercu swem większą odwagę, opuszczając bowiem izbę obszerną, rzekła do matki:
— Teraz i wy matko, nielękajcie się
*) Źywie w mylologji polskiej, bogini młodo- ici, miłości. —
niczego kiedy Radewit jest z nami. O! mało takich jak on bojowników. Ale i ów jasnowłosy śniadego lica rycerz, zda mi się czestnej duszy; czy widzieliście jaki kraśny ma łańcuch, a jakie smutne lice i jak je czasem pokrywa przyjaznym uśmiechem.
Z tych słów poznała matrona iż Kraśna, miała jak i inne dziewczęta, wzrok łatwo zachwycający się blaskiem, a serce czułe i przenikające smutek, kiedy się rozwodził choć w najlekszej barwie po gładkiem mę- zkiem licu.
Przeciwność jakiej dozpał Otto z odejścia tak rychłego niewiast a sczególnie Kraśnej , jak to się łatwo domyśli czytelnik, zmazaną została widokiem zmiany zaszłej na rysach jego towarzysza^ zmiany dziwnej i niepojętej jeszcze dla niego. — Radewit gdy jechał do zamku widzieliśmy jak miał twarz wesołą, szczęśliwą, dobrej wzróżby i nadziei pełną. Kiedy potem po* słyszał wieść o nieszczęściach miłego sobie
rodu mianowicie zaś o porwaniu Mirosławy, boleść nią obudzona była tak gwałtowna jak nadzieja żywą, i wychodząc nareszcie z granic przytomności umysłu, zostawiła go przez ciąg rozmowy na zamku w stanie bezwładnego oniemienia, co naturalnie bardzo zdarza się ludziom gorącego uczucia. Ale czego nierozumiał dotąd Otto, to nagłego przejścia z tej otrętwiałości do zimnego spokojnego wyrazu — zastanowił go nawet dźwięk głosu — a treść słowa z jaką obrócił siędo niego Radewit, była zimna i właściwa człowiekowi znajdującemu się w zwyczaj nem położeniu życia.
— Chciejcie poczekać na mnie, rycerzu Ottonie, potrzebuję rozmówić się krótką chwilę z temi niewiastami; poczem powrócę ku wam i w czasie nieobecności Grododzierżcy, zastąpię jego chętność dla waszego przybycia w tej pustej gościnie.
Po tych słowach udał się za Bohdaną i Kraśną; z pierwszą długą, i w wielu miejscach przerywaną prowadził rozmowę, aż
wreszcie przekonawszy matronę o słuszności i potrzebie swego przedsięwięcia oddalił się, rzekłszy tylko przyjaznym ale surowym głosem kilka słów do Kraśnej, która na ich znaczenie oblała się naprzód żywym rumieńcem, potem porwawszy rękę rycerza, zawołała z uniesieniem.
— Ja was czeszczę nad wszystko, rycerzu Radewicie, ale nieopuszczajcie nas tak prędko.
Radewit za całą odpowiedź ruszył głową dwuznacznym giestem , chcąc wyrwać się próżnym słowom, i wszedł nazad do izby obszernej zamku.
Po jego odejściu Otto rzekł do siebie z zadumieniem: — - Co temu człeku na myśli źe tak na raz uspokoił się o swoją niedolę — czy do jego duszy porywnej przybył jaki zamiar nowy — zawsze jest gorący i żwawy aż weźmie do myśli jaki zamiar trudny — w ówczas tak spokojnie wygląda, jak gdyby go już dokonał.* — Młodzieniec
na poparcie swojego domniemania poglą- dnął po obliczu wkraczającego we drzwi towarzysza swego i znalazł na nim lekkie tylko zamyślenie, ale za to głowa pochylona Nadeja który przez cały ten czas nie odstępował rycerza w głębokiem pogrążyła ' się dumaniu — znać iż mieli pomiędzy sobą jakąś ważną rozmowę.
— Co’ wam jest Radewicie! — zawołał przyjaźnie zbliżając się ku niemu.
W głosie tym było dużo szczerej troskliwości, do której przywykł był nasz bojownik i która ze strony młodego dostojnego przyjaciela była mu zawsze miłą, jako wypływ dawnych stosunków, ale tej chwili inne zamiary krążyły w duszy rycerza.
— Dostojny Ottonie, — odpowiedział zwięźle — przebaczycie mojej śmiałości z którą bez waszej wiedzy wziąłem zamiar opuścić ten zamek, zostawując jego obronę waszemu wdałemu ramieniowi.
— Cóż przez to rozumiecie ?
— Źe z jutrem zrzuciwszy rycerską zbroję a wziąwszy szaty prostego człeka, pójdę z pomocą bożą do krajów pruskich zk siadem porwanej Mirosławy.
— Bojowniku Radewicie, — surowo za- gadł Otto: — źe czestnie miłujecie waszą dziewicę nie trzeba mi aa to świadectwa; ale czestnie ją miłując, możecie łacno iść za wojskiem kpólewskiem do Prus i łacnięj ją wydrzeć z rąk pogańskich, niżeli wymyślonym przez was sposobem, tak prędko i bez rozwagi powziętym. Nie, niechę abyście z narażeniem siebie tę próżną podróż podejmowali.
Rycerz zacisnął niecierpliwą grę swoich rysów i odpowiedział na to wzbronienie głosem nietylko stałym ale nawet dobitnym w niektórych wzraźeniach, chcąc oznaczyć nim niezmienność swojego postanowienia.
— Dostojny Ottonie, Król może zwyciężyć wojskami swemi Prusaków, może
zagnać ich daleko, zająć ich ziemię; ale nie może i nie będzie patrzeć na dolę jednej niewolnicy. —
— Król ani jednego człowieka swojego narodu lub chrześcijańskiej krwi niezosta- wia w ręku nieprzyjaciół.
— Ale nie może wyśledzić gdzie się znajduje laki człowiek, lub taka niewolnica
i gdzie ją zachowują Prusacy: wieść o tem może mu dać tylko człowiek, który dotrze aż na miejsce, dojdzie do ich chadźb, do ich rodów, do najskrytszych mieszkań w ziemi. Człowiek ów nietylko wyśledzi niewolnicę biedną i opuszczoną 5 ale przywiezie wam wieść pewną o Biskupie Brunonie, o jego śmierci, o miejscu gdzie jego święte ciało spoczywa, nareszcie o ludziach Biskupa Brunona którzy mu towarzyszyli w podróży: a tym człowiekiem, dostojny Ottonie, ja będę.
— Ale czyż was bezpiecznie dopuszczą Prusacy aż do środka swego kraju?
— Znam nieco mowę pruską, i jeżeli nie za ich człowieka Ło za innego ujdę poganina.
— Nieuwierzą wam Radewicie; postać wasza choć przebrana opowie im żeście innego rodu i innych obyczajów.
— Postać moja będzie milczeć o tern czem jestem, a potrafi wziąść skurę niedźwiedzią czy lisią, i wedle potrzeby przemówić do nich ich własną wiarą i obyczajem.
— Dokądże zamierzacie się dostać naj- pierwej ?—przemówił Otto spokojniej, ustępując przed nieugiętą wolą swojego towarzysza.
— Dostać się muszę aż do największego ich grodu, Romnowy.
— Tak daleko! rozważcie dobrze, że za nim dojdziecie, spotkać was może w drodze przygoda i pozbawić żywota, lub narazić na niebezpieczność pojmania w niewolnictwo.
— Dopokąd niedójdę śladu Mirosławy, mój żywot i moja bezpieczność własna są świętemi dla mnie; wszystko dla ich zachowania poświęcę $ bodąjbym miał obudzić dla siebie cześć a tych dzikich łudzi sposobem strasznym.
I pamięć Radewita przywodząc mu jakąś dawną powieść o wierze Prusaków
i ich zabebonności, rozjaśniła się natchniona w tej chwili.
— Tak, tak rycerzu! — dodał do patrzącego na siebie ze zdumionem licem Ottona : — zdobędę sobie cześć i bezpieczność choćby owym strasznym sposobem; bądźcie o mnie w pokoju!
— Ale jakimże sposobem ?
— Dowiecie się o nim za powrotem, bo dziś sam jeszcze niedobrze rozwiduję tę sprawę.
— Niech i tak będzie — odpowiedział młodzieniec, niechcąc ciekawością swoją obrażać Radewita. — Ja ze swojej strony obronę zamku biorę na siebie, aż pokąd
Kroi mię niewezwie do bojki pruskiej; bądźcie więc bezpieczni o Bohdanę i Kraśnę.
Za wymówieniem miana Kraśnej, Ra- dewit wpatrzył się przenikliwie w Ottona; ale ten odwracając jego uwagę do treści ważnego przedsięwzięcia rzekł:
— Zachowam przy sobie Nadeja, by mię ten obeznany z ludźmi zamkowymi pomógł w dziele przynajmniej, pokąd nieprzy- będzie oddział po który posiałem mego pa- roba Kochana.
— Nadej zostanie z wami przynajmniej przez dni dwadzieścia, bo tak mi przyrzekł. Dopiero po tym czasie jeźli nieotrzyma wieści odemnie puści się także do Prusaków, których ziemię i mowę zna jeszcze lepiej jak ja» Powierzam wam ród cze- fitny Prussoty; wiem bowiem że go zachowacie w swobodzie wszelkiej; że nie- bezpieezaość żadna, żadna przygoda pod waszym okiem niedotknie ¡eh.
Słowa U wymówił Radewit. znaczącym głosem; ale rycerz dostojny aibo gierozu*
Wyprawa i Półtora Krzyza. T. I. 4
miał tej przestrogi, lub też poszedł za innem wrażeniem które go ogarnęło tej chwili; odpowiedział bowiem smutnie bez tego jasnego zapewnienia którego wyglądał Ra- dewit:
— Bądźcie spokojni, zachowam ich w bezpieczności, jest to bowiem wasz ród fydewicie; zachowam go dla was bo ja biedny rycerz niemogę powiedzieć tyle co wy: to mój ród, niemając ani ojca ani macierzy.
— Ojciec wasz, dojstony Panie, miłuje was bądźcie pewni, macierz żyje tylko dla was.
— Miłuje! — gorzko odparł Otto na tę pociechę pustą: — miłuje ale nie tak jak ludzie zwykli miłować pierwotne swoje dziecko; macierz rozwiedziona nic nie« może dla mnie u ojca i trawi się w smutku kiedy mąż jej drugiemu dziecku oddać zamierza swoje znaczenie tak jak oddał serce, mnie zostawując miano tylko próżne .... ale później z tą sprawą.
Po tem krótkiem wynurzenia własnego ¿ycia przykrych przeciwności, które znał dobrze Radewit, młodzieniec zatrzymał się widokiem Nadeja przerwany, i jakby chcąc zatrzeć to co powiedział w oczach domownika Prussoty, powrócił do dawnej surowej ale spokojnej postawy i zapytał odchodzącego rycerza:
— Dokądże teraz idziecie?
— Idę usposobić się do jutrzejszej rannej wędrówki. Oto jest izba samotna przyległa tej dużej komnacie i łożę rycerza Poboga, łoże wojenne, przyjmcie je na dzisiaj ; tymczasem każę jednemu z domowników przynieść wam zasiłek dla pokrzepienia ciała.
Radewit pożegnał raz jeszcze gościa, który mu kazał być spokojnym o los powierzonych opiece jego niewiast — poczem wyszedł wraz z Nadejem, do dużej izby położonej w środku zamku, która zwała się zbrojownią grodu, i wybrawszy z niej ndż tylko krótki w formie sztyletu, zawie-
sit sWdją własną t broję na kółku srebrnym
— sam zaś osłoniwszy się przyniesioną sobie przez Nadeja siermięgą, udał się do komnaty domownika.
Dopiero nad rankiem miał się puścić w daleką niebezpieczną drogę. Lecz jego oko ¿¡ezasnęło, aż pokąd trud podróży nie- zwalczył myśli nawalnych i nieukołysał ich chociaż daleką nadzieją. — Ze swojej strony Otto, po pokrzepieniu sił wieczerzą złożoną z kilku mięsiw domowych i ciast, tudzież napojem kwaśnym zamiast wina używanym, miał duże do marzenia. Naprzód o swojem własnem położeniu, o ojcu który jego, pierwotne dziecię swe, niżej od młodszego brata stawiał : o sposobach zrobienia sobie części u ludzi i pozyskania ich miłości przez bojowe czyny — miłości tej bowiem niemiał dla pewnej skłonności ku niemieckim obyczajom i ubiorowi, które za nadto posunięte, nieprzypadały do s;erca Słowian.— za nadto posunięte powtarzamy, bo już w owym wieku niektóre ze zwy
czajów niemieckich przechodziły niepostrzeżenie do Polski, tak jak niektóre słowiańskie dostały się do Giermanów ze wzajemnego dwóch szczepów zetknięcia się. — Potem myślał Otto o trudnem przedsięwzięciu Ra* dewita i szczerze się zajmował jego dolą. Wistocie narzeczony Mirosławy był dawno znajomym Ottonowi, ale zyskał jego seree dopiero od dwóch lat, kiedy w czasie boju kilkakrotnie piersiami swemi zasłonił jego życie. Przedtem znajomość ich była obo* jętna jak dwóch rycerzy co się widują śród boju, ale z których jeden jest w pewnym rodzaju podwładnym drugiego; lecz od eza- su ocalenia żywota Ottonowi, Radewit stał się mu tem milszym im mniej w około sie~ bie widział podobnie przywiązanych rycerzy.-—Radewit z resztą dostatni, wysokiego znaczenia i mężny rycerz, mógł mu być pożytecznym na przyszłość. — Ztąd troskliwość o jego niebezpieczeństwo zajmowała tyle dobrze obrachowanych korzyści w głowie młodzieńca, ile przyjaźni istotnej
w jego sercu. Powiemy na jego zaletę, iż często gotów był pierwsze drugiemu poświęcić. — Dziś jednak myśl iż przedarcie się takiego sprawnego rycerza do krain pruskich, może być nader pożytecznem w sprawie wojny pruskiej, że Radewit nie- zaniedba udzielonemi mu wieściami stać się pomocnym okazaniu się jego ze sławą w boju, gdzie po raz pierwszy spodziewał się niepospolite zająć miejsce. — Uwaga ta uspo- kojała znacznie Ottona o dolę przyjaciela.
— Nareszcie pośród tych rojeń dumy, unosił się po nad łożem jego i rozpędzał chmurne cienie innych przykrzejszych myśli obraz jasny i wdzięczny, który ujrzał przelotnie w czasie krótkiego swego pobytu na zamku; •Kraśna jej na imię- powtarzał sobie i tćm imieniem słodził gorycze życia i bliskość niebezpieczeństw nowych. —
Myśl tylko martwe może stwarzać zwłoki, Rodzi je, żywi i w ich gruzach niknie :, Karmiąc się z wrażeń zmysłowego swiaU,
Gdy te wytrawi, głód i śmierć nadchodzi.
Z poematu: Władysław.
Kiedy nad rankiem Otto zapytał Nadeja
0 swego przyjaciela i gdy dowiedział się z ust domownika ze juz opuścił zamek, naj- pierwszym zatrudnieniem jasnowłosego młodzieńca było opatrzyć roboty obronne grodu
1 poczynić niektóre poprawy o tyle, o ile to czas i liczba rąk ludzi, posady i zamku razem złączona dozwoli. Zerwawszy się przeto z łoża i przywdziawszy swoją zbroję, wyszedł wraz z Nadejem na dziedziniec zamkowy dla obejrzenia załogi, równie jak
i miejsc, które strżedz miała. Załoga złożona była z ludzi niebardzo wyćwiczonych
w boju, a przynajmniej nie tak jak ich sobie wyobrażał rycerz oznajmiony z innymi murowanymi grodami. Ludzie jednak Prus- soty zdawali się mieć odwagę i dobrą chęć, co wyrazili w połuszeństwie pilnem dla rozkazów swojego obecnego dowódzcy. Przestrogi Radewita i Nadeja, równie jak wiadomość o wysokiem dostojeństwie Ottona, które z jego zbroi i rycerskiej postawy, tudzież pewnych podejrzeń domownika przeczuwali, usposobiły ich do tej podległości. Co się tycze obronnych środków używanych w ówczas przed oblegającym nieprzyjacielem, w te gród nieobfitował dostatecznie, jakeśmy to pierwej powiedzieli. A że niewszystkiemu można było w tak prędkim czasie zaradzić, rycerz więc nasz zajął się tem co było najnieodzowniejsze: to jest otoczeniem go palissadami, a nawet głębszem przekopaniem fossy od strony pół* nocnej; z innych stron bowiem warował go strumień głęboki, wylewający się z Wisły i dość trudny do przebycia. —
Wczasie gdy załoga i mieszance posady zagrzewani głosem Ottona zajmowali się tą robotą, jedni ciosając grube koły do pali* sad, drudzy kopiąc w około grodu; on sam przykładem swoim nauczał pracowników, a nieraz Zatrzymując się nad kopaczami wskazywał im miejsce wilgotne gruntu, rowu, które głębiej zaciąwszy, mogli się dokopać wody, i tym sposobem pomnożyć trudność przystępu. — Przebiegając w lekkiej zbroi bez hełmu od jednego do drugiego końca rowu, posuwał go nawet coraz dalej dla połączenia z korytem potoku. W tym przebiegu nieraz o brzeg dość przepaścisty zaczepiwszy nogą, zręcznością tylko giętkiej swojej budowy ochronił się od upadku. Tej żarliwości wojennej Ottona (o czem on sam niewiedział), świadkiem była Kraśna przysłuchująca się z ciekawością rozkazom przez niego wydawanym tym głosem krótkim, stanowczym który niecierpi zwłoki, a niekiedy ze zwrokiem zdumionym śledząca jego ruchów żywych. Wczoraj bo
wiem rycerz ze złotym łańcuchem, ze smu- Łnem licem, zdał się być poważniejszym i za nadto powolnym tak w postawie swej jako też i w słowach, które był cedził rozwlekłej. W chwili kiedy w jednem miejscu dokopy- wano się już wody i kiedy Otto* nachylony ciekawie rozmawiał ze stojącym na dole robotnikiem, noga jego usunęła się pod urwiskiem ziemi, i gdyby kół w bity za nim niebył mu "posłużył za punkt oparcia się, młodzieniec bez wątpienia byłby zleciał na głowę pracującemu, lub może nawet stoczył się w potok, rów bowiem w tem miejscu dochodził już strumienia. —Ale oprócz koła za pomocą którego utrzymał się na swojem stanowisku, rozeznał Otto iż jeszcze jakaś siła niewielkiej wprawdzie wagi, ale upornie przyczepiona do szaty jego wierzchniej krótkiej, którą był zbroję swą okrył, z tyłu pomagała lub przynajmniej miała chęć pomodz jego własnemu usiłowaniu w zachowaniu równowagi. — Odwrócił się ciekawie, i nagle wszystkie obrazy
nocnych marzeń ożyły w jego sercu z postawą zarumienionej Kraśnej, która jeszcze jedną ręką o kół oparta, drugą trzymając koniec szaty, niezmieniła postawy oswobo- dzicielki.
— Dzięki wam dzieweczko za dobrą chęć waszą; ale mi się widzi żeście niewiele pomogli mojemu ocaleniu i gdyby nie ów kół, to bylibyśmy pewno razem polecieli na dno rowu; jednakże, —dodał uśmiechając się i patrząc w oko dziewczyny — żadnemu rycerzowi nie byłoby smutno wpaść i w największą przepaść z taką jasną białką.
Te słowa były tak nowe brzmieniem swojem i pochwałą jej wdzięków dla ucha dziewczyny, że długo nieśmiała odpowiedzieć na nie zarumieniona i milcząca. Nareszcie przychodząc do zwyczajnej sobie odwagi, którą daje swoboda uczuć, odrzekła rycerzowi mając większy wzgląd na ostatnie wyrażenia jego słów jak na poprzedzające.
— Jasną białką? Wiecie bojowniku że jesteście pierwszym człekiem co mię tak nazywa. Radewit nigdy mi nierzekł tego, nigdy mię inaczej nienazywał jak Kraśuą, co jest mianem mojem.
— Radewit, śliczna dzieweczko, miłował siostrę waszą i miał ją pojąć za nie* wiastę swoją; nic żalem dziwnego że do • innej białki mowy podobnej nieobracał.
— Jako ! sądzicie zatem, że takie sło- wa jak wprzód mi rzekliście, jak teraz jeszcze mówicie: że podobne słowa mówią rycerze tylko do białki, którą miłują w sercu i pojąć chcą za źenę.
Rozmowa ta zajęła prędko Ottona, tak nagle zaczęła nabierać obchodzącej jego serce treści; bo chociaż młodzieniec przywykł był do łatwych tego wieku uozuć, jednakże poznał już gdzieniegdzie ten powiew chrześcijańskiej skromnej wstrzymałości w niewiastach, która się szczególniej wśród prostych obyczajów krzewiła. Ale poznał on także na dworach zalotność dość wy-
dataą, a jak się skarżą duchowni niemieccy pisarze tamtego wieku, dość jeszcze nie- obyezajną, ażeby go w młodej dziewczynie nieujęła nowość uczuć: z jednej strony brak surowej nakazanej a często przesadzonej skromności, z drugiej niewiadomość igrająca słowami niepoczuwająca istotnego ich znaczenia.
— Słuchajcie mnie dobrze, moja białko
— zawołał młodzieniec biorąc śmiało rękę Kraśnej — jeżeli mołodziec, bojownik znamienity^ obaczy lica takie jasne, śliczne jak wasze ... ♦ to jego serce twarde kruszy się, i sam niewie jak mu dusza topnieje od wzroku takiego jak wasz.
— Rycerzu, na Jezusa! .... mnie się dziwno robi kiedy mi kładziecie do ucha jedne po drugich takie słowa o mnie ....
i to z taką surową twarzą jak gdybyście się pierwej długo nad niemi zatapiali: a z takim uśmiechem i łatwością jak gdyby wam szły lekko z serca.
— Prawda jest, Krasno, że z serca mi idą bo długo o was myślałem .... O! długo .... od wczoraj od kiedym was ujrzał choć przez tak małą dobę *), a wiecie dla czego? o to że postać wasza ciągle nastała z takiemi samemi czarnemi oczyma* z takiem samem białem licem, a ciągle patrzała we mnie za duszę mnię chwytając.
— Bojowniku! wasze słowa nie mówią prawdy, bo od kiedym wczoraj was opuściła tak mi bezpiecznie zrobiło się waszem przybyciem, że mi się sen niezdjął z powieki, i tak przekołysał aż do rannej doby; niewyszłam z izby mojej, jak żebym mogła wpatrywać się w waszą postać.
Kraśna po tych słowach wydała ten śmiech lekki rzeźwy pełęn wdzięku, który całą świeżość jej uczuć malował, śmiech
*). Doba — używała się nie tylko jak dziŁ da oznaczenie dnia i nocy razem t. j. dzisiejszych 24 godzin, ale teł oznaczenia większej i* mniejszej miary czasu.
niewierzącego żartom rycerskim serca. Za żart bowiem miała słowa Ottona, odnosząc je zawsze do ich materyalnego znaczenia*
— Wiem o tem, białko — odpowiedział Otto, któremu ten śmiech prostoty jeszcze większej dodawał żądzy podbicia serca dziewczyny — wiem o tem żeście wy spali spokojnie : a niemniej moje słowa są prawdziwe ; ta postać wasz» była mi na sercu i dla tego mi się zdało że ją widzę jasną, śliczną jak Pogoda*), chociaż wy tym czasem ani pomarzyliście o mnie.
Tutaj rumieniec żywszy powlekł twarz dziewczyny, zdawało się iż słowa rycerza przejmowały ją.coraz więcej i rozjaśniały w jej duszy jakieś ciemne jeszcze obrazy; odpowiedzi jej też były mniej śmiałe jak dotąd, i nawet pewien stan niedoznanej jeszcze przeciwności na widok rycerza ©dożywał się w jej sercu. — Radaby była te
*) Pogoda — bołek pięknego czasu, czczony za pogańskich czasów przez Polaków.
raz jak najprędzej go opuścić aby pomyśleć nad tem co słysząła; niechcąc jednak nagle uciec w obec rycerza, słuchała go jeszcze z coraz większem pomieszaniem. Aż gdy Olto oderwany od niej na chwilę odwrócił się na słowa jednego z robotników, Kraśna opuściła zwolna miejsce w którym ją był za trzymał wypadek rycerza, i dopiero na kilka kroków przód zamkiem przyśpieszyła biegu*
W istocie Kraśna miała dużo do zastanowienia się nad temi słowami młodego wojownika, które z jednej strony ją zachwyciły, z drugiej przejęły obawą. — Ostatnie uwagi żegnającego ją Radewita przyszły jej na pamięć: Radewit mi zalecał abym słów owego młodego rycerza niesłuchala, musi w nich więc być coś złego — nie, niepójdę już na podworzec, niepójdę oglądać kopaczy i pracowników abym przy nich jego niezastała. — To przedsięwzięcie potrafiła dziewczyna nietylko dnia obecnego, ale i nazajutrz do pewnej doby dotrzymać.
Ale gdy słońce zbliżało się ku środkowi nieba, a Otto jeszcze stał przy robotnikach i tęsknem okiem rzucał ku izbie, z której wyglądała Kraśna, w ówczas uwagi jej nad przestrogą Radewita zaczęły ją obchodzić różnemi stronami. Kraśna domyślała się \i musi być coś złego wsłoWach młodzieńca, ale chciała się dowiedzieć na czem to złe zależało bo go jej nieoznaczył Radewit. ** Jeźliby w rzeczy samej w uśmiechu i słowach bojownika była jaka zła myśl, —rzekła do siebie, — dla czegóż sam Radewit prosił go by został w zamku dla naszej obrony. Ten młodziec musi być dobrej duszy, kiedy się tak pilnie dolą naszą zajmuje. Zresztą od niego się dowiem jakie złe być może w jego mowie, on mi to szczerze wytłóma- czy, bo dla czegóż by miał inaczej mówić jak sądzi, a sąd jego dla czegóż by miał być złym, kiedy dusza dobra.» — I Kraśna udała się za popędem tej myśli do miejsca gdzie fossy warowni zaczęły się już wgłębiać w około, a palisady wznosić potężne.
Wyprawa i Półtora Itrzyza. T. I. 5
Ze swojej strony Otto był zniecierpliwionym długiem nieokazywaniem się dziewczyny i przyczyny tego śledząc, smutnie pozierał ku jej komnacie, kiedy nagle głowa jej przy otworze u góry, nakszlałt okna zdziałanym, zniknęła mu przed okiem po za drewnianą zasuwką i wkrótce ujrzał ją przy sobie. — Niewiem co rozmawiali, ale na trzeci dzień już sama Kraśna przyrzekła przyjść na toż samo miejsce o rannej dobie, może dla tego iż rycerz przekonał ją: że ją nietylko miłuje jak Radewit Mirosławę; ale daleko więcej. — Na czwarty dzieii Kraśna przyrzekła przyjść o wieczornej dobie aż pod bramę grodu; albowiem Otto miał jej ważne jakieś słowo powiedzieć, najważniejsze ze wszystkich jakie słyszała — zapewnił przytem jej troskliwość o Radewita, ojca i siotrę nadzieją blizkiego ich ujrzenia, czemu chętnie wierzyła. — Ufna z tej strony, oddała się młoda dziewczyna obecnym wTa- żeniom z całym popędem dla nowości. — To słowo ważne, najważniejsze ze wszy
stkich które słyszała od Ottona, słowo mające się wyrzec o szarej dobie stało jej ciągle na myśli i przejmowało ciekawością, a razem niepokojem — szarej doby wyglądała niecierpliwie, a jednak z obawą. — Ale przed jej przyjściem Kochan przybywał z oddziałem pomocnym do zamku.
Na pierwszą wieść o jego przybyciu rycerz Otto powiedział sobie: • Na Żywię pogańską t — to mi przychodzi wczas i do ręki — teraz mieć będę tę dzieweczkę — dziś jeszcze o wieczornej dobie nakłonię ją, by pojechała z Kochanem do mojego grododzierźstwa — nakłonić ją nietrudno— rzeknę jej tylko że taki jest obyczaj w chrześcijańskich krajach — że jeźli go tu niewiedzą lub niechcą używać ci co w zamku Prussoty bywają, to dla tego iż żyją wśród pogańskich ludzi. — Alenie, z Kochanem może niepojedzie, sam ją namówię i sam ją zawiozę. Kochanowi zaś lub Nadejowi polecę obronę zamku, czego łatwo dokonają przy wzmocnionej załodze. •
5*
Nienaleźy się dziwić tym myślom lekkiego rycerza, i tym zamiarom niebardzo zgodnym z jego przyjaźnią dla Radewita 5 czyny podobne były dość powszechne wieku, i trzeba było wielkiego przejęcia się chrześcijańską moralnością, aby ich niena- śladować. Ale znać opatrzność dotknąwszy Radewita porwaniem jego kochanki przez Prusaków, czuwała nad pozostałemi jej rodziny osobami. Bo w chwili kiedy Otto układając swoje zamiary, swoje słowa, odpowiedzi Kraśnej, nareszcie pewny zwycięstwa spozierał to na słońce zachodzące, to na lica Kraśnej siedzącej obok swej matki w izbie przez nas opisanej w przeszłym rozdziale5 kiedy z tą śmiałą, pewną swojej zasługi i skutku czułością zagłębiał się w jej wzroku pomieszanym, Kochan przekraczał próg, a rycerz który z nim wchodził, rozerwał widokiem swoim wszystkie myśli młodzieńca i rzucił w świat inny obszerniejszy — jego pojawienie tutaj kazało mu się domyślać jakiejś stanowczej *
wieści, lub rozkazu z wysoka przyniesionego — powstał przeto gwałtownie z krzesła i zawołał bez przywitania gościa:
— Wy tutaj Pobogu — jakaż wieść ważna was przywodzi?
Przybyły tak nagle przywitany, niemiał czasu jak tylko lekkiem skinieniem powitać od siebie niewiasty siedzące na krześle, i odpowiedział prosto:
— Dostojny Panie, przybywam do was ze spiesznem zleceniem.
—Dostojny Panie—powtórzyła ciekawie Bohdana — ten rycerz musi być wysokiego znaczenia; zwą go tu Ottonem; coś mi się kręci koło tego miana, ale go sobie nie- przypominam dobrze.
— Ze spieszmem zleceniem? — zapytał młodzieniec zbliżając się coraz bardziej ku rycerzowi przybyłemu — mówcie prędko Pobogu czy Król zamierza wkroczyć do ziemi pruskiej ?
— Wkracza już nawet i wy ze mną jak jesteście musicie jechać, dostojny ryce
rzu, by go jeszcze trafić w ziemi Chełmskiej którędy idzie.
— Któż was przysłał i jak spotkaliście mojego paroba Kochana?
— Waszego paroba spotkałem w grodzie z którego wyciągnął jeden oddział ludzi, by go ku wam przywieść — bez niego byłbym niewiedział gdzie mam was szukać, by przywieść do Króla. — Król bowiem powierza wam kilka oddziałów dużych wojska byście prowadzili w tej wojennej sprawie.
— A Mieczysław?
— Mieczysław otrzymał zlecenie od Króla by się udał do Czech, dla pomówienia z Księciem Czeskim o różnynych rzeczach.
— Zapewne tyczących się Cesarza?
— Niewiem — krótko odparł Pobog.—
Kiedy tymczasem niewiasty z coraz
rosnącem podziwieniem przypatrywały się Ottonowi, ale ten ostrzeżony odpowiedzią
zwięzłą Poboga, odwrócił się ku niemu i zapytał ciekawie:
— A więc sam Król w nieobecności Mieczysława mnie chce mieć przy sobie? Ah! gdyby nigdy niepowrócił od Czechów,
— zniżonym dodał głosem — na pogańskiego Czernboha*), niewiem czy go Król Czeski tak łacno wypuści — wycedził cicho do siebie.
Pobog widząc ruchy niespokojne młodzieńca a niesłysząc słów jego, sądził iż niecierpliwie oczekuje odpowiedzi, w rzeczy samej Otto dodał:
— Mówcie czestny Rycerzu, mówcie mi to wyraźnie czy sam Król chce mię mieć przy sobie.
— Dostojny Książe Rezbraimie, nie kto inny jedno przesławny wasz ojciec KrólRo- lesław przysyła mię do was ze zleceniem, które wam rzekłem.
*) Czcrnboh, czernobóg — czarny Bóg — zły Bóg u Słowian. —
To miano samo wymówione przez Po- boga było dostatecznem dla Bohdany światłem, pod imieniem bowiem Bezbraima, słyszała ona dobrze o starszym synu Królewskim , spłodzonym z Judyty Królewnej Węgierskiej, z którą rozwiodłszy się Bolesław, odsunął jej dziecię od pierwszego znaczenia w Królestwie, zostawując je Mieczysławowi, synowi trzeciej żony jego Kunildy Słowianki. Otto było imie drugie Bezbraima znane więcej u Niemców; dla tego pod niem nie tak był głośnym u swoich.
Już w ówczas uszanowanie dla panujących było wielkie. — Bohdana przeto powstawszy z czcią powitała swojego gościa we właciwem jego znaczeniu. — Kraśnej serce biło silnie, niewiedziała dla czego — może wczęści podnosiła je niewinna duma, iż ten który ją miłuje tak wysokim jest człowiekiem. — Spojrzała na niego raz jeszcze z ciekawością, ale twarz jej zarumieniona, okryła się wyrazem nieutłumionym silnej
przeciwności a potem smutkiem: ujrzała bowiem iż młody Królewic zajęty poselstwem swego ojca i sprawą wojenną, która go pędziła do ziemi Chełmskiej, zapomniał
o niej zupełnie. — Ale przerażenie jej tylko co się niewydało w słowach, kiedy Bezbraim oświadczył Bohdanie, iż musi je natychmiast opuścić aby dosięgnąć ojca, i przy tych słowach pożegnania, zapewniwszy ją o mocy zamku i liczbic załogi dostatecznej do powstrzymania nieprzyjaciół, sam postanowił wziąwszy tylko Poboga, Kochana i kilku zbrojnych ruszać pod noc w drogę. —Przechodząc jednak w szerz izby, rzucił niedbale wzrokiem po za siebie i ujrzał płonące lica Kraśny. — Na jej widok wstrzymał się nagle i zdawał się wahać na chwilę i dumać nad jakimsiś zamiarem, ale ten zamiar znać opóźniał dobę znaczenia tak upragnioną przez niego. — Duma przemogła. Młodzieniec zawróciwszy się za całe pożegnanie zostawił czuły ale śmiały pocałunek na czole dziewczyny. Kraśna nic nie widziała
w około siebie w czasie tego pożegnania, usłyszała tylko po chwili chód przyspieszonych kroków oddalający się w stronę podwórca, później chód ten znikł w jej uchu, później tentent koni rozwiódł się po podwórcu , później i ten rozstrzelił się po obszernej przestrzeni za zamkiem. — Kraśna stała zawsze nieruchoma, jeszcze ją jedna utrzymywała nadzieja , nadzieja oparta na słusznym sądzie o rzeczy: — jeźli rycerz ów jasnowłosy zalecił mi być o szarej dobie przy bramie grodu, być może że sam tam zajdzie przed wyjazdem, ile że szara doba niedaleka a słowo które miał mi powiedzieć nadzwyczaj ważne— sam to mówił. — W skutek tego poszła dziewczyna powolnym krokiem do bramy grodu i czekał acierpliwie.
— Słonce już zapadło, trzody i ludzie szli z posady do zamku — nareszcie chmurno się okryło niebo a Ottona niebyło. Wtedy ostatnia nadzieja usłyszenia owego ważnego słowa o szarej dobie opuściła córkęBoh- dany i łzy rzewne długo wzbierające się,
puściły się w reszcie z jej oczu, i długo się lały nad znikomym pojawem tego złudzę* nia, które miłością zowiemy.
Dopiero po dwóch dniach przez które jasnowłosy Bezbraim, syn Króla Bolesława, marzył się w snach samotnej dziewicy, przez które niestawała jej już na myśli głowa zamordowanego Biskupa, przez które przepadła jakby czarem jakim ta trwoga którą poczuwała zwykle znajdując się sama w komnacie, przez które uciekała od ludzi tak jak wprzód tuliła się ku nim bojaźliwie.
«—Po dwóch dniach długich smutku bez wyrazu i myśli, oprócz niektórych przelotnych, urywanych, zawartych w drobnych pamiątkach słów rycerza, jego wzroku i postaci —po takich dwóch dniach budząc się z marzeń swoich pomyślała Kraśna o dawno zapomnianych : ojcu, siostrze i Radewicie który puścił się za nimi w niebezpieczną wędrówkę. Z obrazem przyjaznego jej bojownika, ku któremu niewiedziała jaka ciągnie ją siła, nieprzygasł wprawdzie obraz
Bezbraima, ale stanął w jej myśli wyraźniej i jaśniej, nieprzytłaczał jej duszy smutkiem i opadnięciem na siłach tak jak dotąd.
Po dwóch drugich dniach, zastanowienie się nawet nad jego dostojnością, postacią» słowami, uśmiechem, nareszcie nad tem miłowaniem które jej przyrzekał, które zdawało się wyglądać ku niej w takiej jasnej zorzy z jego serca, przyprowadziło umysł dziewczyny do rozwagi nad tem co to jest owo miłośnie ludzi dla niewiast, i pojęcie jej o tem instynktowem dotąd dla niej uczuciu dwoić się zaczęło. Kraśna w takiem usposobieniu serca następne sobie zadawała pytania:
— Dla czego rycerz Radewit, który miłuje Mirosławę, był zawsze surowym i milczącym przy swojej kochance i słowa jego nigdy niewyrażały się tak łatwo, tak czule jak słowa Bezbraima dla niej, jak uśmiech którym z taką lekkością władał, ani oko Radewita jak blask oka Królewicza śmiały i pewny? wszakże i Radewit był
śmiałym wojownikiem, a jednak widok Mirosławy obudzał w nim inne uczucia ja* rzeźwej, wesołej, swobodnej rozmowy?
— Dla czego rycerz Radewit, który miłował Mirosławę, był każdemu jej słowu uważny i wyglądał przy swojej miłośnicy, jak gdyby niebył pewnym albo godnym jej serca, jak gdyby każdej chwili Mirosława mogła go opuścić ze swojem miłowaniem, choć był jej narzeczonym? Nie tak robił Otto którego oko i uwaga nieraz nie- odpowiedziały oku i życzeniu Kraśnej, a przecież jego postawa była taką jak gdyby jej serce już należało do niego, i choć ją o nie zdawał się dopiero błagać— słowa jego i głos i postawa mówiły ciągle dziewczynie •tyś moja.» —Dla czego rycerz Radewit raz tylko wyrzekł słowo miłośne swojej narzeczonej a nigdy niewypowiedział tyle ślicznych, tyle miłych słów co Bezbraim swojej Kraśnej — a jednak rycerz Radewit musiał silnie miłować Mirosławę, kiedy dowiedziawszy się o jej porwaniu przez Pru-
saków, powziął trudny i straszny zamiar odszukać ją w śród pogan, lub umrzeć w swojem dziele — kiedy tym czasem rycerz Otto wyjeżdżał prędko za pierwszem poleceniem ojca na bójkę pruską, i nie tylko zapomniał o swojej białce, którą tyle razy miłował w słowie, ale zdawał się nieda- wać na nią baczenia. Nie rzekł nawet nie
o owem ważnem słowie, które jej miał powiedzieć o szarej dobie przy bramie grodn. Który z tych dwóch rycerzy miłuje lepiej swoją białkę? — Tę sobie zagadkę położyła młoda piętnastoletnia Kraśna, której serce znalazło się nagle pomiędzy temi dwoma sprzecznościami i wyrwane swojemu instynktowi ślepemu, otwierało się za uczuciem nieznanem jak kwiat za promieniem rannego słońca. Możeby w tej wadze wszystkich okoliczności szala Radewita~przewa- żyła, ale utrzymywało równowagę gwałtowne przed wyjazdem odwrócenie się Ottona i jego pocałunek gorący, którego dotknięcie jeszcze zdawało się poczuwać.—
To odwrócenie się nagłe, jak za jaką zapomnianą rzeczą, to śmiałe pocałowanie wzięła Kraśna za wyraz niemogącej się potłumić miłości i w walce tego dwoistego zagadnienia, która odbywała się w jej sercu, stawiała go naprzeciw głębokiemu chociaż milczącemu uczuciu Radewita. — Po czterech dniach następnych, obrazy te znacznie zamąciły się w pamięci, tylko został jeszcze wyjazd Radewita i Bezbraima: przy pierwszym obraz poświęcenia się za swą miłość, przy drugim poświęcenia swej miłości dla czegoś innego, ale przy tym ostatnim odzywała się chwila pocałunku i rozjaśniona twarz młodzieńca stawała jej przed oczyma« — Potem gubiły się powoli i te obrazy zoslawując po sobie oderwane tylko wspomnienia, potem i te wspomnienia zacierały się w oczekiwaniu przygód nowych, i gdyby ppźniej nic ich nieodnowiło, możeby wszystkie zniknęły z pamięci, wszystkie zupełnie począwszy od jasnej gorącej chwili czaru, który porwał jej wyobraźnią
aż do oslatniej gry tych uczuć łamiących się w przestrzeni dni kilku — możeby zniknęły podobnie słońcu przy zachodzie, które strzela zebranymi w łono swoje promieńmi, potem pochylając się coraz bardziej, posyła je ukosem z za góry, potem zaświeci w różowej barwie zorzy, potem przesyła jeszcze cokolwiek tej jasnej barwy po przez obłoki ćmiące i chmurki wędrowne, aż się z całym swoim blaskiem i ze wszystkiemi jego odłamami zasunie w ślad za chylącym się łu- kiem nieba — jak wspomnienie za spadzistym biegiem czasu. Lecz w sercu Kraśnej jeszcze się nic nierozstrzygnęło — wszystko pozostało po za olJokami przyszłości i walka w jej sercu poczęta, może się jeszcze jakiem zdarzeniem odnowi.
My z naszej strony musimy zostawić ją w tej niepewności i rozruceniu uczuć, musimy nawet opuścić Bezbraima śpieszącego za Królem, a pójść za głównemi osobami naszej powieści.
Dient sie knechlisch dem Gesetz der Schwero Die eutgOtterlo Natur.
Siąij niewolniczo prawu oi^koici Z bogów wvzula natura.
Ścbiiler. Bogowie Grecyi.
Dwadzieścia doi minęło od czasu wyjścia z zamku rycerza Radewita, a gród Rubieży niedoznał żadnej napaści ze strony Prusaków. Wkroczenie blizkię Króla w ich ziemie zdawało się uspokajać mieszkańców grodu tak dalecę, iż Nadej postanowił przyspieszyć swoją wędrówkę i na kilka dni przed ułożonym czasem, udał się w ślad za wieścią o narzeczonym Mirosławy. Niezatrzymując się nad przygodami jego podróży, ruszymy wprost i my do głębi krajów pruskich gdzie zarośla» bagna
Wyprawa i Półtora Krayia. T. I. 6
niedostępne, lasy bezdrożne, świadczyły o całej dzikości natury, a na miejsce porządniejszych już nawet w Lechji grodów, wznosiły się rozrzucone bez ładu chaty nędzne, niekiedy w ziemię wryte; grunta nieuprawne leżały często odłogiem, dając poznać że mieszkance tameczni, w owym nawet wieku, zostali w tyle innych sąsiedzkich ludów pod względem obyczajów i ukształ- cenia. Między miastami ich lichemi i nie- mającemi żadnej obrony wzniesionej ręką ludzką, a tylko mocnemi położeniem natu- ralnem, najznakomitsze trzymało miejsce Romnowe, siedziba władcy i arcyofiarnika. Z trzech stron otaczały je bagniska. Od wschodniej tylko jego części, po przebycin statkami obszernego jeziora, stawało się na przestrzeni suchej; po też tylko z tej strony podniesiony był mur potężny i bardzo stary. Zdawało się iż gród cały budował się pod jego zasłoną i że ci co go wznieśli, uprzedzili swoim pobytem w tem miejscu istnienie samegoż grodu. Po za bramą wyrobioną
w murze taż przy brzegu wykorczowanym lasu, znajdował się gaj święty, przybytek najznakomitszych bogów, sławny w całej ziemi pruskiej nieśmiertelną (jak niosą po* dania) zielonością swojego dębu. Dąb ten w istocie był tak pogęszczony splatającemi się gałęźmi, iż deszcz najrzęsistszy nie* mógł się przedrzeć przez wieniec jego liści. W około niego ośm łokci rozwiedziona jedwabna zasłona zaznaczała obręk gaju i na tyleż łokci rozkładając się u góry, spajała się szczelnie w śród jego sędziwych gałęzi. Pomimo nocy daleko posuniętej i lekkiego tylko łuku księżyca, który ostatnią przebywając zmianę miał w nów zachodzić, można było rozeznać wszystkie bogi pogańskie ustawione w miejscu świętem, albowiem ogień dębowych drzew, palący się na środku gaju, buchał w jaskrawych płomieniach i oświecał je połyskiem swoim. Stróż pilnujący go dokładał ciągle dębowego drzewa w kruszcowe naczynie, zgaśnienie bowiem tego Boga nicości Znicza wyobrażanego
6*
płomieniem, karanem było śmiercią na nie- czujnym Kapłanie. Kilku ludzi znakomitych znajdowało się obecnie w gaju, odpra- wując pewne tajemnicze modlitwy przed posągami bożyszcz; ale nim wytłómaczy- my ich bytność o tej niezwykłej dobie w zakresie świętego miejsca, musimy pierwej opisać niektóre bożyszcza pogańskie zwracając na nie uwagę czytelników; dokładna bowiem znajomość czci im oddawanej, ich władzy i postaci pod jakiemi je wyobrażano, objaśni najważniejsze zdarzenia naszej powieści.
Niedaleko Znicza, wprost naprzeciw jego płomieniowi, stał ogromny posąg Okkopirna czyli Peruna, najwyższego z bogów. Miał on koronę na głowie, uszy zwierzęce ze złota wyrobione a twarz tak pomarszczoną i tak ciągle gniewną, jak łagodną i miłą była postać Potrympa Boga opatrzności, młodzieńca z głową uwieńczoną zielonemi kwiaty, u sbóp którego z pod snopów zbożowych przykrywających garnek, wyglą
dała głowa węza. Wąż ten karmiony i chowany był na cześć bóstwa. Po prawej stronie Peruna stał bóg piekielny Poklus, bladej twarzy, z głową obwiązaną białą obwódką, z oczami iskrzącemi jak Peran. Tułub jego drewniany ozdabiała głowa srebrna i duże uszy zwierzęce były ze srebra, tak jak uszy Peruna ze złota. To wszystko da nam wyobrażenie o czci gorącej dla bogów do których urobienia używano, w owym wieku ubogim, tak drogich kruszców. Na ławicy przy bogu piekielnym leżała głowa człowieka niedawno ofiarowanego strasznemu bóstwu; tułub oddzielony był od niej nożem ofiarnym i spoczywał niżej ławy. W oddaleniu od tych trzech najznakomitszych bogów pruskich stały dwa małe posążki t Worszkaita i Szwejbrata; pod temi nazwiskami czcili Prusacy pamiątkę dawnych swoich władców Prusa i Woj- dewuta z których pierwszy, założyciel ich ludu łąezył dostojność wodza z godnością Kapłana — drugi z temże samem połączę-
niem obu dostojeństw po nim nastąpił. Przy nich rozwieszała się chorągiew dawna, tak jak ją używał pierwszy wódz w swych wojnach; długość jej wynosiła pięć łokci a szerokość trzy. Postacie Peruna, Poklusa, Potrympa świeciły na niej pomalowane w grubych pociągach barbarzyńskiego pędzla, które płomień Znicza, padając z ukosa, w szerokie potworne cienie mgławo roztaczał. Nareszcie w innej stronie dębu pod opieką jego liści stało bóstwo, którego po- żytecność wyniosła bardzo w ezci rolniczego narodu. Był to bóg obfitości zawiadujący owoeami ziemi. Wyrażał go ogromny męzczyzna z brodą obfitą, z policzkami pełnemi, z ciałem obwiniętem w wieńce zbożowe od głowy aż do nóg olbrzymich, które się zrastać zdawały. Nazywano to bóstwo Krachem, dla tego iż z plonów ziemi, które łaską swą i mocą udzielał ludowi, obracano część na urobienie jego posągu, który każdorocznie był kruszonym po święcie zażyn- ków. Posąg ten wypracowywał się z ciasta
tak mocno sklejonego i zeschłego na powietrzu, iż przy uroczystości kruszenia, potrzeba było użyć silnych narzędzi do rozbicia go i rozdzielenia między wiernych tułubu bóstwa. Pomimo iż chciwość kapłanów, zachowując sobie część płodów składanych przez lud na urobienie tego posągu, znacznie go wewnątrz wydrążała, i że tułub oddzielano tajemnie na kilka dni przed rozbiciem posągu, dla tego aby pod razami, przy wielkim oporze ciasta, nieodkrył próżni swej w oczach wiernych. Kruch jednak tegoroczny, mający być dopiero za dwa dnirozkruszonym, stał jeszcze w całej swojej okazałej wielkości i świadczył o obfitych przeszłego lata zażynkach.
Jeżeli teraz oddalimy się o kilkanaście kroków od posągu Krucha i usuniemy się ku zachodniej stronie gaju, ujrzymy, jak uchyliwszy tajemnej zasłony, wychodziło z niego po długich modlitwach ośmiu ludzi, kierując się, ku miejscu gdzie las wbrzozowych drzewach zagęszczał się, w milczeniu, które
w
przerywało tylko stąpanie równe i przytła* mione ostrożnością. Jeden z dwóch idących po przedzie był sześćdziesięcioletnim mę* żem. Po jego fałdzistej szacie złotem wy* szywanej, po dużej brodzie z kędziorami wijącemi się w około głowy i spadającemi nizko; nareszcie po dużym kiju krzywym misternie wyrobionym u góry, i rzniętym w różne figury, rozpoznać możnać było Kriwejtę najwyższego kapłana Prusaków. Zdawało się iż przez cały ciąg drogi po« grążony w dumania niebaczył na nic wkoło siebie, tylko niekiedy podnosząc oko ku górze, zwracał je na idącego obok siebie młodego kapłana. Oko to małe bure, wywijające się lekko z pod powieki, oznaczało chytrą przebiegłość i zręczną w poruszaniu serc ludzkich, ale obłudną w rzeczach religijnych gorliwość. — Lecz nikt niezga- dywał ukrytych myśli wysokiego męża, którego władzę nad duszami, za pomocą obrzędów wiary utrzymywaną, wzmacniało znaczenie wodza połączone w jego osobie
ze świętością Kiiwejty. Owszem przypisywano mu tern większą moc i wpływ na dolę Prusaków, że nazwisko jego Prus przypominało ludowi założyciela pierwsze« go ich społeczności. Ten jednak człowiek udostojniony władzą podwójną, z których jedna drugiej użyczała mocy, stojący nad ludem, który nawet w jego nazwisku upa* trywał szczególne bogów widoki, spoglądał niespokojnie na idącego obok siebie Waj* delotę. — Ktokolwiek przypatrzyłby się z uwagą obu tym ludziom, dostrzegłby łacno iż ich przegradzała od siebie prze* paść nienawiści, której nawet interes wiary zapełnić niemógł. Ile Kriwejte był chytry i obłudny w wierze a zręczny w poruszaniu jej sprężyn, za pomocą których utrzymywał wszechmocną władzę; o tyle młody z nim idący kapłan Worszkaites czyli Waj- delota, znanym był z dzikiego nieubłaganego fanatyzmu w swojej czci dla bogów. Nienawiść ich ku przedzierającej się chrześcijańskiej wierze była wspólna, tylkouArcyofiar-
nika kryta się lub tłumiła pod wybiegiem, u Wajdeloty wyrażała się przy każdej sposobności, nagła, gwałtowna i porywająca za sobą umysły pogan. Ta nienawiść głośna wkrótce w całych Prusiech, niezdolna po- tłumić się w żadnem łagodniejszem uczuciu, a gorliwość w służbie, gorliwość niezmordowana, surowa dla przekraczająch, gorąca nawet w jego wzroku gniewnem na niewiernych, tak że go lud nazwał: «gro- źnem okiem- zjednały mu prędkowziętość, a wkrótce mimo młodego wieku poważanie wielkie. Władca zaczął się uczuwać dotkniętym i obrażonym tą ezcią nadzwyczajną ludu dla niższego od siebie Kapłana, a potem trwożliwie zapytywać sam siebie: czy wiara tego młodzieńca niejest grą sztuczną dla pociągnienia gminu ku sobie i ogar- ^ nienia kiedyś tej samej władzy, którą on Kriwejte dotąd bez podziału piastował. Podobieństwo iż Wajdelota mógł o tem ma* rzyć leżało jeszcze w jednej okoliczności, która go u ludu podnosiła. Tak jak Kri-
wejte nazwiskiem swojem przypominał Prusakom pierwszego ich założyciela, tak młody Wajdelota nosił miano Wojdewuta, znane w trądycyach religijnych tej społeczności jako należące do drugiego wodza i następcy Prussa. To zbliżenie się dziwne wyrodziło w sercu Kriwejty żądzę zgubie- nienia młodzieńca; sposoby których użył dla wypróbowania jego wiary były na ów wiek nadto obłudnie i sztucznie wyrachowane, ażebyśmy o nich choć pokrótce nienapomknęli czytelnikowi.
Wczasie uroczystości na cześć Potrympa, jednego z wyżej opisanych bogów, obowiązkiem Wajdeloty było: przed dopełnieniem zwykłej ofiary przygotować się do niej postem trzydniowym najostrzejszym, i leżeniem na gołej ziemi. Unikano go zwykle zastępująo sztucznym pozorem istotną gorliwość, co ułatwiali sami duchowni przy upadającej wierze najściem obcych wyobrażeń — ale Kriwe dla zrażenia gorliwości swojego Ka* płana, niezaniedbał śledzić jego najdrobniej
szych poruszeń w ciągu tej trudnej próby* Przez trzy dni w oczach Kriwejty rysowały się na twarzy Wajdeloty cierpienia głodu i trudu; lecz ani jego powieka nie- nasunęła się snem przelotnym, ani jego postawa niezmieniła się w swojem poruszeniu niezachwianem, ani tez męki jego wnętrzności niezdradziły się żądzą głodu. Obecni temu Kapłani niegmoli wytłóma- czyć tej surowości Władcy. Jeden tylko Wajdelota ją zrozumiał, ale niemyśląc sobie słodzić w niczem dokonania tej duchownej powinności, uważał pilną straż siebie za łaskę bogów i żadna zawziętość ku Prusowi nieodezwała się jeszcze w jego sercu. — Kri w ej te jednak niepoprzestał na tej jednej próbie — postanowił on w drugiej, krótszej ale straszniejszej, osłabić odwagę Kapłana i zachwiać jego poważanie oskarżeniem o słabość. Poklus bożek piekielny zdawał się być od pewnego czasu zagniewanym na swoich wiernych. Bożek ten przechadzający się często w ludzkiej postaci po do
mach możniejszych i upominający o składanie pokarmów dla dusz zmarłych, zaczął zsyłać wielkie na naród nieszczęścia. Gniew jego zwiastował ludowi Kriwejte dodając, że ani modłami ani upominkami nie można go już było przebłagać. Wtedy z okiem wlepionem w młodego Wajdelotę objawił: iż jeden tylko pozostał sposób dla ukojenia zawziętości bóstwa. Wojdewut go zrozumiał, ale jakkolwiek znając sprężyny używane sztucznie przez strażników wiary dla kierowania ludem, wierzył, iż te sprężyny nawet, dokonywane były w skutek natchnienia bogów ; ztem wszystkiem nie bez szyderskiego uśmiechu postanowił spełnić ofiarę krwi własnej, poruszony niemem wezwaniem Arcyofiarnika. Kiedy Kriwejte, odprawując zwyczajne przy tym obrzędzie modły, mierzył siłę odwagi i wytrwałości młodzieńca, ten porwawszy ofiarny nóż w prawą rękę, zawiesił go z mocą po nad swą lewą dłonią; a potem pędem spuszczając przebił ją zaostrzonym końcem tak
silnie, że żelazo o kość się oparło. Krew w ówezas trysnęła strumieniami w naczynie u stóp Poklusa przygotowane, i lała się aż pokąd osłabionego niewyniesiono Kapłana. Od chwili tych dwóch prób, jeszcze jedno uczucie przybyło do uczuć władcy dla Wojdewuta — dawniej niechęć ku niemu za wziętość u ludu poruszała duszę Prusa
— później nienawidził go głęboko, teraz dopiero zaczynał się lękać, rozważając że ten niższy mu w godności a tak już miły ludowi Kapłan, mógł zostać jego mistrzem tajniejszym w sztuce udania, i badał trwożliwie jaka siła, wiara czy duma, dodaje jego woli tej mocy zdolnej przełamać wszystkie cierpienia ciała i zwyciężyć je w momentach najgwałtowniejszych, w momentach w których zwykle dusza ludzka słabnie, i zatraca nawet w bólu i męce cel swojej działalności. Wiara! — czyż znajomy jej sprężyn Wajdelota mógł wierzyć tak silnie?— Prus niepojmował jej sam i dla tego kładł dumę za jedyną podnietę w duszy
swojego sługi. Zresztą wiara czy chciwość władzy, obie były nienawistne Władcy; lodzie bowiem przywiązujący się tylko do form religijnych nienawidzą równie szczerej wiary, jak bezbożności otwartej. Co* kolwiek bądź wkrótce zdawało mu się i i odkrył prawdę. Kiedy raz przechodzili obok posągów Szwejbrata i Worszkaita, których cześć, jakeśmy wy żęj powiedzieli, splatała się w wyobraźni Prusaków zgłębokiem poważaniem, jakiem otaczali Kriwejtę i Wajdelotę, Prus podniesiony dumą, o ile podobieństwo nazwiska pierwszego wodza tyczyło się jego osoby, ale przejęty trwogą i obawą o ile miało styczność miano Waj- deloty z mianem następcy i drugiego wodza, zapytał słowem mimowolnie wydoby- wającem mu się z piersi:
— Niech spojrzy Wajdelota Wojde- wut na te dwa bogi Prusaków, obaj nie* gdyś Kriwowie i Książęta, oba mają nasze miana, i lud nas tak widzi jakbyśmy z ich szczepo a może z ich grobów
wyszli na jego swobodę i wiary podniesienie.
— Worszkait i Szwejbrat — odpowiedział pokornie Wajdelota byli wprawdzie Kriwanoi pod mianem Prusa i Woj- dewuta; ale dzisiejszy Prus jest Kriwejtą a Wojdewut tylko Wajdelotą czestnym i gorliwym służbie Bogów.
— Jak to rozumiecie? — zapytał nagle Kriwe zawieszając oddech — wszak i dawniejszy Wojdewut za życia Prusa był tylko Wajdelotą, ale z jego śmiercią...
— Dzisiejszy Wojdewut Wajdelota nieobce śmierci Prusa i pragnie tak skończyć jak zaczął. Niech wierny bogom władca jak najdłużej nosi Kriwułę, Wajdelota będzie szczęsny dolą kraju i świętością mężaeo przodem idzie.
Ta mowa poruszająca wszystkie podejrzenia na dnie duszy Kriwejty, sprawiła jednak skutek zaspakający go zapełnie ze strony duny Kapłana, bo są chwile gdzie myśl ćmiąca prawdę znika jak by czarea,
gdzie sąd zdrowy jasny zdobywa w jcdnem słowie, w jednym giescie prawdę długo wprzód szukaną. Kriwejte uwierzył odtąd w gorliwość Wajdeloty: tej gorliwości użyć za narzędzie a potem dopiero zgubić zręcznie Kapłana, to było jego postanowienie. Właśnie jej potrzebował przeciw szerzonym przez świętego Brunona wyobrażeniom. Ale gdy Biskup w chwili uroczystej przemowy do ludu zginął z rąk groźnego oka, wraz z pozbyciem się tego wroga, dawne podejrzenia ożyły w piersi Prusa i powoli, jak mu przychodziły do umysłu, dostrzegał pewnej zmiany w postępowaniu strasznego Kapłana, zmiany która go napełniła obawą ale razem otworzyła nadzieję. Wojdewut, jak uważał Arcyofiar- nik, nie z takim około służby bożej chodził zapałem; często po nocach znajdował się w świętym gaju, ale przyczynę tego odkryto łacfio w gorliwości z jaką strzegł usposabiającego się do kapłaństwa krewniaka swego, który był w ówczas stróżem
Wyprawa i Pói*
ognia. Ta gorliwość wyciskała na licach Wojdewuta niesen i znużenie tak, że czasem nazajutrz w świątyni lub gaju, przy jakiej uroczystości i nabożeństwie, widać na nim było roztargnienie lekkie, co nie- zaniedbał okazywać wiernym nienawidzący go Kriwejte. Jedna okoliczność uderzała uwagę wszystkich i zdawała się tłómaczyć zapominania się młodzieńca. Znający umysł Wajdeloty gorący i do widzeń dalekich skłonny, zauważyli że cała jego postać bezsilna od jakiegoś czasu, wyrażająca pewne w rzeczach wiary wyczerpanie duszy, podnosiła się nagle do wymiaru fanatycznych uczuć ile razy z cichą modlitwą przybliżał się ku posągowi Krucha. W ów czas to tylko oko jego przygasłe rozjaśniała się nagłą iskrą, zamiast oposępuego liców trę- twienia uśmiech pobożny błąkał się po ustach, rozwodził się po twarzy, i dostając się aż do promieni wzroku, łagodził jego z natury dziką jaskrawość.
Otóż pobożność tę skierowaną ku jednemu mniej znakomitemu bóstwu, przypisywano jakiemuś proroctwu o zbiorze obfitym i bezpośredniemu porozumieniu się Wajdeloty z tym bogiem, co jeszcze bardziej podniosło cześć jego. Kfiwejte jeden nie był uradowany tem porozumieniem i przedsięwziął w duszy jak najmocniej śledzić wszyslkie kroki Wojdewuta. Dla tego właśnie opuścił dziś tak tajemnie swoje mieszkanie, i wraz z kilkoma Kapłanami udał się w ciszy do gaju, aby go przychwycić nagle na jakiem zatrudnieniu odsłania- jąeem zamiary jego. Lecz nie nieobaczył co by mogło oświecić te podejrzenia. Waj- delota stał jak zawsze z wzrokiem wlepionym w stróża świętego ognia, i dopatrywał wiele jeszcze sił zostatnie młodzieńcowi dla dopełnienia swojej powinności. Tak zdawał się być tą myślą zajęty źe kiedy Kri we kazał mu iść za sobą, Wojdewut przed opuszczeniem krewniaka wyrzekł doń znacząco:
— Mołodcze! stróżu świętego Znicza, pilnujcie snu waszego aby go wam kogut nieprzerwał gniewem bogów — i dopiero po tej przestrodze udał się za Arcyofiarni- kiem oczekując jego rozkazów.
Lecz Prus niemyślał jeszcze zaraz opowiedzieć mu powód swojego przybycia, chciał on oczekiwaniem niecierpliwem wywołać na lica Wojdewuta poruszenie mogące mu dać ślad uczuć jego i oświecić różne podejrzenia; zbliżył się zatem w milczeniu do posągu Peruna, wezwał cichem pomruknieniem bożka wód i strumieni An- tympa a wychodząc z gaju, wpatrywał się ciągle i badawczo w postać młodzieńca, którego] broda niedochodziła połowy brody Kriwejty, którego kędziory jednak wiły się już wspaniale w około gfowy i szyi i okazywały za każdym ruchem wiatru twarz bladą; a księżyc igrając po niej słabem światłem od liści lasu migocącem, odcinał rysy kształtne i odkrywał na nich jakąś walkę dziwną pomiędzy wyrazem oka a
marszczką na czole nad wiek jego za ponurą i smutną, pomiędzy ust złożeniem groźnem i myślą jakąś tęskną, która wytaczała się na czole nawet i gładziła posępny jego wyraz. Prus przyglądając się tej niepojętej dla siebie grze twarzy, milczał jeszcze długo z wielkiem podziwieniem Wojdewuta nierozumiejącego celu tej nocnej wyprawy. Dopiero kiedy przeszedłszy bramę wyrobioną w murze i otworzoną za rozkazem Kriwejty przez jednego z czuwających w tem miejcu Kapłanów, wsunęli się w las głębiej zachodzący drzewami, i kiedy minąwszy święte bzowe drzewo, udali się ku strumieniowi płynącemu wolno w śród zarośli 5 Władca kazał zatrzymać się wdali Kapłanom i nad brzegiem poświęconego strumienia w ten sposób odezwał się do młodzieńca tłómacząc mu swój zamiar:
— Wojdewut wierny sługaBogów, czy wie dla jakiej sprawy przyzywa go Kriwe i do jakiego miejsca przywodzi?
Głos którym wymówił Arcyofiarnik te słowa był tak poważny i nakazujący, źe wszystkie wrażenia religijne odezwały się tłumnie i w całej swojej sile w duszy Waj- deloty. Zdało się przez chwilę jego słuchowi: źe dźwięk uroczysty tego głosu mieszał się z powietrza cichym przewiewem, ze strumienia pomrującem płynieniem i szumem głuchym gęstego liścia, i zdało mu się, że od sklepień niebios ten głos oderwany budził jego duszę w znajomej jej harmonji: dla tego pełen tego uniesienia wiary jakiego na nim dawno Prus niewidział, ale uniesienia potłumionego uszanowaniem, odpowiedział z pokornem pochyleniem głowy:
— Wspaniały Władco ludu Prusaków, Kriwe świątobliwy przeprowadził mię naprzód koło miejsca świętego, gdzie Puszcz*) w głębinach ziemi czuwa nad świętością
*) Prusacy czcili Puszcza jako bóstwo pomagające do wyszukania zgubionych rzeczy. Mieszkanie jego miało być wziemi pod drzewem bzowem; czuwał oo także nad gajem ¿więtym.
gaju i na zgubców cudze rzeczy przywłaszczających odkrycie gotuje. Wspaniały Kriwejte przywodzi mię teraz do miejsca którym zawiaduje bóg wszelkiej wody, mający mieszkanie swe w błogosławionej rzece Talbie, i zwiedzający całe swoje władztwo thnieniem burzliwem lub łagodnem, pokojem lub wojną grożący. Ale dla czego świątobliwy i wysoki Władca Prusaków przywodzi mię tutaj, tego nieumie wypowiedzieć pokorny Wajdelota; bo jego ucho bystrzejsze w słuchu jak głos w mówieniu myśli, kiedy się znajduje obok Prusa Kri- wejty. ‘
Kriwejte opierał przez cały czas tej skromnej odpowiedzi wzrok swój na Waj- delocie, nareszcie znać zadowolniony tak dalej mówił:
— Niechajże ucho Wojdewuta wysłucha słów swojego ojca; bo takim będzie dla niego Kriwejte. Patrzcie synu, oto już tylko rąbek księżyca został z całej jego twarzy, która kilka dób temu, jaśniej świe-
cila. Czy mój syn sądzi że ten rąbek zagaśnie prędko i że do jutrzejszej wieczornej doby, ani jeden promień księżyca nie- złączy się z płomieniem świętego ognia gaju?
— Jutrzejszej doby księżyc się poczerni w swojem licu, aby dać czas ludziom do uzbierania dobrej rady na przyszłość.
— Rada najlepsza w zbożności dla bogów i w słuchaniu ich wyroków, uważcież dobrze co wam rzeknę tej chwili.
— Ucho moje chwyta z upragnieniem głosu ojca.
— Dwa już księżyce ’przeszło minęło Wojdewucie, — zaczął Prus uroczyście — jak krew chrześcijańskiego księdza pokropiła nasze sędziwe starością a młode zielonym liściem drzewo święte; głowa jego leży u ustóp piekielnego boga wraz z nożem ofiarnym który ją poświęcił.
— Dwa księżyce minęło, wspaniały ojcze! — ponuro i z pewnem pomieszaniem na licu odpowiedział Wajdelota.
— Dwadzieścia dób minęło, — ciągnął Arcyofiarnik — jak krew tego zawziętego bojownika Prussoty pokropiła korę świętego dębu. A lud zamiast spodziewać się łaski bogów za ten czyn sprawiedliwy, burzy się ciągle i lęka jakiejś złej doli od zachodu : oto dla tego źe jeszcześmy niedo- pełnlii wszelkiej spradwiedliwości. Towarzysz owego księdza, który zwał się Pawłem uniknął każni; córka złośnego bojownika Prussoty zniknęła nam z oczu nagle, w ówczas gdyśmy zamierzali z jej krasy chrześcijańskiej najmilszą bogom sprawić ofiarę.
— Jeżeli ów ksiądz chrześcianski — z drżeniem lekkiem serca odpowiedział Waj- delota; uciekł od ofiary, to przecież zginąć gdzieś musiał błąkając się po tych krajach; jeżeli owa dziewka uszła ofiary, to sami bogowie skazali ją na śmierć, dając jej ciało na pożarcie dzikim zwierzętom tych lasów, bo gdzieżby przed niemi schronić się mogła.
— Otoż dziś właśnie z dalekiej ziemi Jadźwingów przybył aż tutaj sędziwy Sy- gonotta, z jego pomocą odszukamy zguby. On rzekł źe zguba wzbliż zachodniej ziemi się błąka i może nie tak daleko jestRomno- wy jak się nam widzi. Nim jednak wynaj* dziemy ją i na cześć bogom poświęcimy, potrzeba pierwej pocieszyć lud szczęśliwą wróżbą długiego pokoju, który im przez moje widzenie i um zapowiada Antymp bóg wszelkiej wody. Ale słowa bogów przygotowują się wciszyznakiem ludzkim, ażeby je lud łacno pojął, nikt oprócz sług bożych, wiedzieć niepowiuiem o dobie i sposobie przygotowania wróżby.
Kriwejte przy tych słowach skinął na oczekujących w dali czterech Kapłanów niższego rzędu, którzy wraz z nim i Wajde- lotą zbliżywszy się do brzegu strumienia, rzucali dużemi garściami zboże i żołędzie, aż pokąd te nieokryły obficie powierzchni wody. Źródło dążąc wirem ku brzegowi zatrzymywało w tem miejscu wszystkie
przedmioty, ponieważ woda w biegu swym zwolniona od trzcin, krzaków i ziół w niej rosnących, spływała w to miejsce, rozlewała się spokojnie i stanowiła jakby cichą odnogę. Przez cały ciąg czynności, Kapłan najwyższy zatopiony był w modlitwie, chcąc nawet znajomym sprężyn jego oszustwa, wskazać je jako z natchnienia bogów wypływające i mrucząc niezrozumiałe słowa, wznosił oczy ku niebu, ku gwiazdom i ku lekkiemu jak cień rąbkowi księżyca. Dopiero rzuciwszy okiem na pływające spokojnie po przystani żołędzie i ziarna prze- niczne, odesłałał niższych Kapłanów a sam obrócił się żnowu do Wajdeloty.
— Synu, — rzekł poważnie — za krótką dobę słońce pokaże się na wschodzie, ale dopiero gdy podniesie się na wysokość gaju, przyjdźcie w to mjejsce wraz z ludem i wy- tłómaczcie tę szczęśliwą wróżbę, którą mu szeroko władny Antymp przysyła. Wróżba ta, jak wiadomo, znaczy pokój i swobodę, ale ten pokój i ta swoboda, wytłómaczcie
mu, będą skutkiem wojennej złej woli Króla Lechów, który w strumieniach pogrąży swoje rycerstwo, ugrząznie z niem w błotach i zatopi w jeziorach; a owe ziarna liczne zboża, które nam bóg wód obiecuje, zbierzemy na jego własnej ziemi po wyplenieniu jego rycerstwa, i zebrawszy użyjemy sami doli obfitej w pojmańcach, w zbrojach poległych bojowników i w zbożu ich ziemi. Czy rozumiecie mnie Wojdę- wucie?
— Dla czegóż sami niechoecie, ojcze, tłómaczyć ludowi wyroku szczęśliwego bogów?
— Bo aby wypadł szczęśliwym, potrzeba iżby w chwili gdy go lud słuchać będzie, ja z mojej strony w gorącej modlitwie błagał wsparcia Peruna.
Po tych słowach oddalili się obaj Kapłani ; ale zaledwo znikli w śród gęstwiny, szelest od strony bzowego drzewa zdradzał jakiegoś ukrytego gościa. W krotce warstwa ziemi przykrytej liściem ruszać się za
częła; aż dwóch ładzi wyskoczyło z otworu
i w ciszy z ostrożnością obejrzawszy się po za siebie, weszło natychmiast w rozmowę zajmującą, wskazując ręką na odchodzących Kapłanów.
— Jeszcze czasu dość mamy dla naszego dzieła — rzekł jeden znich — czyście zasłyszeli ich rozmowy?
— Ukryty byłem w krzaczku przy drzewie tuż koło jeziora, i wszystkom obejrzał
i wszystkom zasłyszał cokolwiek mówili; temczasem pomóżcie mi do dzieła, a potem rozmówimy się obszerniej o czem jeszcze niemieliśmy czasu porozumieć się.
— Ale na cóż wam to dzieło się przyda ?
— Potem się dowiecie.
— Niech i tak będzie.
Wtedy na łódkach odwiązanych od brzegu usiadłszy, gromadzili z prędkością wszystkie żołędzie i ziarna rzucone przez Kapłanów , które zebrały się tak blizko brze
gu, że oprócz niektórych rzadkich ziarnek w dali upłynionych, reszta skupiła się ra- zem w punkt jeden tak iż bez wielkiej pracy potrafili je zagarnąć do łódki, a potem po- rozsypywać polesie. W ówczas jeden z nich przynosząc z sobą duże wory popiołów, rozsypał je po powierzchni wody jak tylko daleko oko zasiągnąć mogło i kawały spalonych drzew w pewnej odległości jedno od drugiego poukładał na wodzie; dopiero po dokoniu tego zamiaru usiedli obaj nad brzegiem odpoczywając z utrudzenia.
Jeden z nich był to mąż rosły, okryty skórami zwierząt zszytemi, czapka kołpa- czysta okrywała jego głowę, a nogi, proste z kory lipowej urobione obuwie. Jego towarzysz zgięty w kilkoro zdawał się być małym starcem; szeroki serdak go okrywał, głowa obwinięta była płachtą białą, kij gruby sękowaty służył mu za podporę, a broda długa gdzie niegdzie siwym porastała włosem — jednem słowem wyglądał on na Sygonoltę czyli czarownika pomagającego,
za pomocą pewnych obrządków, wyszukaniu rzeczy straconych. Kiedy juz oba usiedli przy strumieniu, w ówczas przy świetle wschodowego obłoku można było rozeznać na twarzy roślejszego z nich bliznę okropną u prawego oka, którego pozbawionym być musiał niedawno gwałtownym sposobem. Po nad brwią jego jeszcze świeciła duża kresa a oko okryte błoną białą bez życia nieruchome wyglądało, jak bursztyn zastygły, i kamiennością swoją przejmowało na wskroś każdego kto się chciał w nie zapatrzyć. Lica jednak męża ślepego były młode, chociaż nieco wklęsłe, a blask piękny drugiego oka dziwnie odbijał od osłupiałej prawego nieruchomości. Znać iż te myśli które wydajemy obecnie zajmowały starca głęboko wpatrującego się w męża rosłej postawy, westchnął bowiem ciężko i zawołał po chwili:
— Nie—niemogę jeszcze przyjść z podziwu — o Boże! nacóżeście takiego strasznego dopełnili dzieła?!
— Jużem wam mówił, bracie, dla czego rzecz tę zdziałałem — zimno odpowiedział zapytany.
— I to przed dokonaniem takiego zamiaru byliście tak zimni, mówiliście do mnie tak krótko, tak chłodno; jakby chodziło o wywiedzenie sokoła na łowy/
— Ażeby dostać się do głębi krajów pruskich samopas, potrzeba było iżby wszyscy ludzie tego kraju zamiast mię nienawi- dzieć, pomocnymi mi byli — ażeby dokonać zamierzonego dzieła i dójść wszystkiego co się ze sprawy Królewskiej dzieje, potrzeba było świętym się uczynić w oczach tych ludzi.
— Czyliż takich sposobów używają po- słannicy Królewscy?
— Ażeby dójść gdzie ona, o czem nie- mam jeszcze pewnej wieści — kończył spokojnie mąż rosły — potrzeba było mieć taką cześć u tych ludzi, iżby się lękali i czcili moje oblicze.
— Boże wielki!
— A jakem przewidział tak się też i stało. Ci ladzie zamiast nieprzyjaciółmi, stali mi się pomocnymi w mej drodze; zamiast chłodnymi na moje zamiary, zauważyli we mnie człeka ich zbożności i zbożności niemałej, którą same bogi wskazują wiernym dla podziwu: gdy do tego wszystkiego dzisiejszem dziełem zniweczę wróżbę przygotowaną przez ich księży, stanę u nich w Wysokiem poważaniu i nabiorę takiej wagi u samego Kriwejte i nawet u Wajde- loty, że mi wszystkie miejsca święte o każdej dobie otworem staną. Tym tylko sposobem znajdę czego szukam.
Starzec dumał w milczeniu nad temi słowami, zdawał się w części je potwierdzać ; ale ile razy spojrzał na kresę swojego towarzysza, tyle razy mimowolnie wyrywały mu się boleśne wykrzykniki:
— Wszystko to dobrze! wszystko to dobrze, ale jednak kto wam podał taką myśl straszną?
Wypraw« i Półtora Knysa. T. 8
—A wam kto podał myśl byście przebrani za Sygonotta kroczyli po tym całym kraju odprawując różne czary, kradli rzeczy tym poganom i potem usadowiwszy pieniądze na tacy i dwa dzbany piwa, kreśląc na niej różne rzeczy, dopatrywali w szumie napoju, strony gdzie się zguba znajduje, co wam taką sławę przyniosło, że aż do Kriwejty wezwani, prawiliście mu o zgubie ważnej córki Prussoty? A wam kto podał do myśli, żebyście wróżąc temu pogańskiemu księdzu, który w swoją wiarę niewierzy a w wasze czary*uwierzył, żebyście go przywiedli aż na to miejsce, z waszego ukrycia podsłuchali jego mowy i zdobyli wieści o losie biednego Brunona, o śmierci Prussoty i o zniknieniu jego córki.
— Nikt mi niepodał tej myśli bo wiecie żem dobrze znał te ziemie z opowiadania ich ludzi, a ich obyczaje podobne z czarownikami, jeszcze dotąd i w naszych krajach dają się widzieć; z resztą sama potrzeba mię do tej myśli przywiodła; bo nieraz
znużony i upragniony wróżyłem im wypijając kilka dzbanów piwa, nimem na jego wierzchu odkrył ów szum i pianę, która wedle nich, ma wskazywać złodzieja. Wszystko to co innego! wszystko to co innego! ale wy czemuż nieobraliście tego samego sposobu?
— Nadeju! niemam czasu by go tracić na słowach próżnych, ale wyłożę wam raz jeszcze i krótko dla czegom tak a nie inak zrobił; tylko potem nietroskąjcie się więcej o moje oko i opowiedzcie to coście odkryć mogli w czasie w aszego krótkiego przebytu w Romnowie. Rzecz ze mną tak się przygodła. Jak skorom wchodził w te kraje, najpierwszą gościnę miałem u człeka ślepego, który uwierzywszy żem ich zakonu, nierozpytywał mię ni o ziemię mego rodu ni o cel mojej drogi. Ale byli inni ludzie co podejrzliwie patrzeli na mnie, co mnie żywo rozpytywali o moje sprawy i już przychodziło międzi nimi i mną do wielkiej waśni, kiedy mój gospodarz powstał i gro-
8*
ino im nakazał by mię mieli w części, co lak tych ładzi uczyniło łatwymi, żem nie- mógł niezapytać ślepego z kąd tę moc posiada przewodzenia ich czynom, na co mi rzekł: « Czy znasz rzekęTalbę, co wkraju pruskim płynie obok posady niewielkiej? otóż czestny człeku, jeźli ten który ku niej odprawi pielgrzymkę straci jedno oko, znać iż jest wielce miłym bogu przewodzącemu wodami, mającemu mieszkanie w crwej rzece, ' niewidzialnemu Antympowi który mu zabiera oko z tej ziemi, ażeby nim widział kraje gdzie mieszkają bogowie. Tak się' ze mną stało i odtąd wiem wiele rzeczy których ci ludzie nierozumieją; dla tego to oni są tak słodkimi dla mnie i posłusznymi słowom moim.» — Gdym to usłyszał Nadeju, wnet mi myśl przysyła, taż sama którąm miał na zamku jeszcze, kiedym mówił Bez- braimowi, że się koniecznie dostane do schronienia Mirosławy 5 bom o tej wierze Prusaków wiedział dawniej z ust samego Prussoty, tylko mi jeszcze ciemno snuła się
po głowie. Opuściwszy zatem' tego człeka, zamiar krwawy pozbycia się oka aby zyskać pomoc pogańskich ludzi, tkwił w moim umie i oto widzicie kresę dużą; jest to miejsce w którem utkwił nóż mój nim przebił się do źrenicy. Tę kresę okrywam włosami w potrzebie, jak to teraz widzicie.
— To mówiąc odgarnął swe ciemne włosy i okazał swoje kalectwo wzrokowi Nadeja.
— Ah rycerzu Radewicie! gdyby się
o tem dowiedziała Mirosława!
— Nigdy jej o tem nikt mówić nie- powinien; ona tak czuła na cudzą niedolę; nie nigdy, Nadeju, niepowinna wiedzieć o tym moim czynie. Oko straciłem w bójce jakiejś z Prusakami, ot to co jej powiem, jak skoro tylko ją wyszukam. O1 bo widzicie — dodał Rycerz Radewit, — gdyśmy z Bezbraimem zbliżali się do zamku Rubieży, rzekłem mu w ówczas że ja lepiej miłuję Mirosławę, aniżeli rycerze niemieccy swoje miłośnice, aniżeli on swoją, jeżeli ją ma, lub mieć kiedy będzie.
gdy pogaństwo rzucało się na Biskupa Brunona i schronił go do swojego mieszkania, a z nim błąkających się kilku bojowników co byli pojmanymi wraz z Prussotą.
— Iw owej jaskini przebywają wszyscy razem?
— Wszyscy oprócz gospodarza który zmarł niedawno. Loch ten jest bezpieczny; żaden z pogan niewie o nim, bo kamień zarosły trawą gęstą po wierzchu przykrywa wchód, który po pod drzewem rozłożystem
i w liście obfitem się znajduje. Otoż braciszek Paweł wychodzi czasem o nocnej dobie ze swego ukrycia, i raz ujrzał w blizko- ści gaju postać niewieścią przechadzającą się powoli 5 niezachwycił jej dobrze wzrokiem , ale zapamiętał iż była młodą, szata złocista ją okrywała, a dwie kosy długie włosów, spadały jej z obu stron głowy.
Radewit stał milczący i zadumany słuchając słów domownika a potem zapytał ciekawie;
— I sądzicie że ta postać?
— Nic niewiem; ale jeszcze rzecz jedną powiadał mi braciszek Paweł: co dzień
o nocnej dobie jest jakiś ruch w gaju*
— Ten ruch ja wiem Nadeju, chociaż postaci niewieściej niewidziałem: Wajdę- lota w nocy tam przychodzi i długo siaduje.
— Wajdelota! czy być może? awiecież rycerzu, źe on jest w cichej ale strasznej waśni z Kriwejtą, który mi go szpiegować kazał? mówiąc iż od pewnego czasu zbo- źność jego ma w posądzeniu.
— Wajdelota i Kriwejte w waśni?.... to mi odkrywa Nadeju myśl dobrą. Widzieliście jak pozbieraliśmy żołędzie i ziarna przenicy ze strumienia a okryliśmy jego wody popiołami: wiecie co to znaczy?
— Wiem to jeszcze z obyczaju dawnego naszej własnej ziemi: przenica i żołędzie wróżą swobodę i pokój — krew zaś i popioły widziane przez lud na wierz
chu wody przepowiadają różne nieszczę- śliwości.
— Otóż Kriwejte chce uspokoić lud, który ja sam poburzyłem oznajmując wszędzie z zicha, że śmierć Brunona ściągnie na ich kraj nieszczęścia; widziałem Kapłanów jak się sunęli od bramy i przedsięwziąłem utrzymać mój głos u ludu niszcząc wróżbę przygotowaną przez Kriwejtę.
— Do której ja go namówiłem.
— Wszystko to wyjdzie na dobre jeźli się sprawnie weźmiemy do dzieła. Wróżba moja utrzyma się u ludu, a ja tymczasem po poburzeniu ludu, sam pójdę do Kri- wejty i powiem mu, iż przemiana żołędzi
i przenicy w popioły jest rzeczą Wajde- loty zazdroszczącego mu potęgi.
— Cóż wam z tego przyjdzie ?
— Prawo szpiegowania Wajdeloty, ukryte wejście do gaju o nocnej dobie i możność rozświecenia owej zagadki o postaci niewieściej, o której wam prawił braciszek Paweł.
— Wszystko to dobrze, ale ostrożnie bądźcie z Kriwejtą, bo on, o’ ile pomnę , prawił mi o jednookim czciciela boga wód, którego jak wiem teraz, nazywacie Antympem, i dodawał że ma was za swego wroga a nawet za przyjaciela Waj- deloty.
— Uwinę go dobrze wbłąd, mój miły Nadeju, a wy ruszajcie ku Pawłowi i powiedźcie mu o tem wszystkiem.
— Jeszcze jedno rycerzu zapomniałem wam dorzucić: dziś o wieczornej dobie lub jutro nad rankiem przybędzie ku Roninowie Bezbraim z wojskiem*
— Tak prędko? kto wam o tem po- wiedza! ?
— Kochan jego wysłannik, który jest teraz wraz z Pawłem i z bojownikami Prussoty w jego podziemnem mieszkaniu. Bezbraim przez niego o waszą dolę się dopytuje, naraził swojego paroba, aby mieć wieść o was i dać wam pomoc w potrzebie.
—Czestny Królewicz! — zawołał rycerz z uniesieniem, — idźcie! idźcie spiesznie Nadeju jeżeli tak jest; jeżeli dziś zwiniem się z dziełem, trzeba jak najprędzej pomódz Bezbraimowi do wzięcia Romnowy.
— I wy chodźcie za mną rycerz«, bo już ot ranny obłok wygląda od wschodu.
— Muszę tu zostać, czestny Nadeju, krótką dobę, aby pokropić te popioły krwią która znajduje się spiekła i uzbierana w naczyniach ; źródło tego strumienia łączy się z podziemnem mieszkaniem Puszcza i tamtędy sztucznym sposobem, którego dojdę, Kapłani z wodą potoku mieszają krew, tak że jej ślad choć drobny widzieć się daje, ponieważ drewniane koryto bezustannie kroplami ją może wysączać5 idźcie, idźcie za waszem dziełem a mnie zostawcie tutaj.
— Gdzież się zejdziemy rycerzu?
— Pod noc w gaju, lub pod wieczór w czasie nabożeństwa. Wtedy wskaże wam sposób przybycia aż ku ich świętemu dębowi, zkąd niewidziani obejrzymy wszy
stko co się dzieje w gaju, i stosownie do tego urządzim nasze zamiary.
Po tych słowach Radewit zwrócił się ku brzozowemu drzewu, a Nadej zniknął w śród gęstwiny, kierując się drogą prowadzącą do miejsca otaczającego gaj święty.
iy Google
Jej rysy jednym czarodziejskim węzłem W tak harmonijną składały się całolć,
Taki cm ogólnem przemawiały słowem;
Ze je podzielić, na cząstki rozebrać Żadne się ćledzcze niepowazy oko,..
Boby tę boską naruszyło iskrę,
Przez którą tajną niewidzialną drogą Istnienie duszy na rysy uderza,
I nadzmysłowe w zmysłach budząc czucie Chwilą ich obraz w głębi serc wytłacza.
Z poematu: Władysław.
Tego samego dnia o wieczornej dobie, kiedy dum pomieszany wychodził z gaju, dwóch ludzi wśród nocnych ciemności przekroczyło tajne ukrycie, znane tylko najpierwszym Kapłanom, i po za posągiem Potrympa układłszy się piersią do ziemi oczekiwali nocnej doby.
— A tak wszystko wam poszło po myśli rycerzu, oszukaliście owego grubego poganina co im przewodzi.
7 — Kriwejte lak był pomieszany prze* mianą wróżby, iż słowa moje przyjął do serca i sam mi wskazał to wejście tajne do gaju, abym uważał dobrze co będzie czynić wśród nocy Wajdelota. Lud tymczasem był niespokojny, i ledwo niektóre straże rozwiedziono na około, na wieść o ciągnięciu Bezbraima.
—Bezbraim przebędzie statkami jezioro i przed samym murem dziś lub jutro stanie, jak mi powiedział Kochan, ale oddziały jego niewielkie, a Król Bolesław zdobywa tymczasem gród inny i wkrótce całą ziemię Pruską zaleje swojem rycerstwem.
— O Boże! Nadeju gdybyśmy dziś wpadli na ślad Mirosławy, a wszysto dobrze pójdzie.
Wtej chwili uciszyli się obaj nasi chrześcijanie, od tej bowiem strony którędy weszli , słychać było tajemny głos jakiś, ale wyrazów tego głosu niemogli dobrze zachwycić. Wyrazy te jednak bardzo były ważne dla nich, ponieważ rycerz Radewit
pomylił się w swoim sądzie o łatwowierności Kriwejty. Prus w istocie pomieszany i gniewny niespodziewanym wypadkiem wróżby, która zamiast usposobić lud do obrony miasta przeraziła go tylko, przyjął z pociechą pomoc Radewita, uważając w nim posłusznego wierze człowieka; ale podejrzenie, nieodstępne od podobnych umysłów, radziło mu mieć baczność na niego samego. Z tej przyczyny po wskazaniu mu skrytego wejścia do gaju, niezaniedbał użyć w pośrednictwo jednego ze sług swoich, któremu najwięcej ufał. Ledwo zmyślony czciciel Antympa zniknął po za zasłoną gaju, kiedy Władoa przywołał do siebie małego grubego Kapłana posiadającego godność Miki*), i po długiej cichej rozmowie dodał te słowa:
— Idźcie więc sługo bogów, a sprawcie się dobrze z waszego polecenia.
— Ojciec mię mój posłał — odpowiedział
*) Mika, trzeciego rzędu Kapłan u Prusaków, 'Wyprawa i Półtora Kr*yźa,T.I. 9
Mika—a syn jego wiernie i czujnie dopełni rozkazu*
— Pomnijcie dobrze; bo od dopełnienia jego zawisło wasze szczęście. Szata Waj- deloty przypadnie lepiej do waszej postaci niż szata nizkiego Miki, tylko jeszcze raz uważcie moje słowa: co noc wychodzi do gaju Wojdewut, opatrzcież dobrze gdzie się przechadza z kim i co mówi; a gdziekolwiek pójdzie, gdziekolwiek się zatrzyma, idźcie za nim wężem zwinnym i przypadnijcie go w każdym czynie zajęczem uchem a sokołem okiem. Jeźlibyście coś wytropili ważnego, wnet obudźcie mię ze snu i opowiedzcie wszystko nic niezapomi- nając.
— Oko moje będzie patrzeć pilnie, aby niepomylić wzroku mojego ojca: ucho moje będzie słyszeć natężone iot najcichszy swi- stu, aby wieść potrzebna mojemu ojcu nie* spoczęła na listku i dostała się aż do snu
jego-
— Baczcie i dobrze.
— Syn wasz, słyszał słowo świętego Kriwejty.
Po tej głosów tajnej rozmowie, której treści natężonym słuchem niemogli schwycić Nadej i Radewit, nastąpił tylko lekki szelest, ale i ten zgubił się wkrótce wśród głuchej ciszy.
— Co znaczyły te głosy i ten szelest Nadej u?
— Nicem niesłyszał równie jak i wy; leżmy cicho w tem miejscu i czekajmy co dalej wypadnie.
— Mnie się widzi iż ktoś się przedarł ciszkiem do gaju.
— Może Wajdelota.
— O nie! Wajdeloty krok równy i pewny , znam go dobrze, ten zaś był przezorny i ostrożny. Może to owa postać niewieścia, którą był widział braciszek Paweł.
— Może to ona I — dodał Radewit którego wyobraźnia roiła sobie z najdrobniejszych zdarzeń, z najlekszego zbliżenia się ich, obrazy sercu swojemu pożądane.—Ah Na-
9*
deju! gdyby Bezbraim przybył tu prędko, możebyśmy ją łatwiej wyszukali. Biedna Mirosława! biedna sierota, kryje się w tym grodzie i czeka może zbawienia od nas, a może duma sobie że moje serce napełniło się już inną białką: jej zły sąd o mnie nożem mi jest w sercu.„
— Jej sąd będzie słuszny gdy się dowie
o tem coście dla niej uczynili.
— Nigdy, nigdy Nadeju! niech o tem niewie.
— Cicho! cicho rycerzu, róbcie jak checie ale niepodnoście teraz głosu, bo mi się zdaje słyszeć kroki czyjeś. j
— Pst, to Wajdelota!
Niepomylił się Radewit, bo wkrótce przy promieniu, którym Znicz okrywając Peruna rozsuwał się coraz dalej aż ku posągom w głębi stojącym* można było ujrzeć dziką postać Wojdewuta, rozjaśnioną w tej chwili w uśmiech niezwyczajny sobie. Oko jego rzucało spojrzenia dziwne na olbrzymi posąg Krucha. Ale że liście dębu w tej stro-
nie gdzie stało bożyszcze obfitości przecinały nieco drogę światłu Znicza, Radewit i Nadej niemogli widzieć nic więcej w miarę jego zbliżania się ku cieniowi, jak tylko szerokie fałdy czarnej jego sukni, rozwiedzione po trawniku i jakby pływające za każdym ruchem jego postawy«
— Posuńmy się naprzód kilka kroków Nadej u! — szepnął rycerz tak cichym głosem że go Nadej zaledwo mógł dosłyszeć przykładając ucho do ust mówiącego, a jednak odpowiedział następną przestrogą:
— Cicho rycerzu, nieraz słowo w tein miejscu najciszej wyrzeczone oddaje się wyraźnie na innym brzegu gaju.
Ta uwaga przeraziła Radewita. Czujne echa strumieni lasów były mu wiadome. Niespokojność nawet zdawała go się surowo zajmować kiedy Wajdelota zatrzymał się nagle i w bok odstąpiwszy ku światłu, stanął w milczeniu odsłaniając oczom chrześcijan posąg bożyszcza. Oko Radewita, niewidomym mu instynktem wiedzione, za
trzymało się na tym posągu dziwnie wyrobionym i tak okazałym w swojej wielkości jak żaden inny. Niezmierna ilość zboża, jakiej potrzeba było do podobnej budowy, zadziwiała rycerza i zajmowała jego uwagę w chwili tej uroczystej. Takie jest usposobienie ludzi silniejszego ducha, iż wśród ważnej sprawy szczegół najdrobniejszy przedmiotów które ich otaczają, chociaż w przelotnym swoim pojawię, nieujdzie ich uwagi. Ale podzlwienfe jego znikło gdy njrzał, za podniesieniem tułuba przez Wajdelotę, że posąg wewnątrz był znacznie wydrążony. Kiedy wiedziony ciekawością nasz bojownik, przepełzawszy od tylnej strony posągu Potrympa, znalazł się w miejscu gdzie z dużego garnka wychylała się głowa węża, usłyszał tuż za sobą przytłumiony oddech Nadeja a potem głos jego cichy ale wyraźny:
— Rycerzu! szelest któryście słyszeli od strony wschodniej zaczyna roi się rozjaśniać. Oprócz stróża Znicza znajduje
się jeszcze ktoś w gaju. Niewiem eo go może sprowadzać, ale nad waszą bezpiecznością by lepiej czuwać, usunę się z gaju i pójdę po Pawła i jego towarzyszy. Ci nam w potrzebie dopomogą, proszę was tylko abyście się nieruszali z miejsca raz obranego i ani głosem ani znakiem niedali śladu swojej bytności cokolwiek ujrzycie lub usłyszycie, choćby coś co najwięcej was obchodzić może: na nas rachujcie w każdej przygodzie.
Przestroga ta była wczas uczyniona i może natchnieniem dziwnego przeczucia wyszła z piersi oddalającego się z gaju Nadeja; bo w tejże chwili, rycerz zbliżywszy się znacznie ku kruchowi, ujrzał za odjęciem tułuba bożka, postać jakąś niedbale rozciągnioną na krześle w wydrążeniu posągu umieszczone!». Postać ta której rysów niemógł dowidzieć zdawała się tak nieruchomą, że ją ż razu wziął Radewit za nieżyjącą istotę. Aż dopiero po wyrzeczeniu kilku słów przez Wajdelotę, lekkie
poruszenie jej eiała zwróciło baczność chrześcijanina. Potem poznał w niej przy świetle promieni Znicza pięknej kibici niewiastę, która podnosiła się z krzesła i coraz więcej odkrywała się oczom jego. Szata jej długa, jedwabna, wyszywana złotem, osłaniała ją całkowicie rysując tylko za każdym ruchem kształty foremne. Włosy ciemne rozwiły się w dwie kosy i opadły długo, a oko ku niebu zwrócone blaskiem ciemno błękitnym, nagle rozświeconym od chwilowo połysku^ jącego w żywsze iskry ognia, przypomniało rycerzowi ten wyraz nadziemski, który znał niegdyś tak dobrze i który wydawał mu się zawsze jak oderwane od ziemi światło, goniące za jakąś marą zmysłami nieogarniętą. Wzrok ten do głębi przeszył rycerza, lica jego były blade od poruszenia , serce od potłumionych uczuć zatrzymywało się nagle, a potem wyrywając się w bicia silne, przejmowało całe jego jestestwo drżeniem gwałtownem.
— Mi ... ro ... • sława — wycedził przez zęby, i zbierając wszystkie siły swoje nastawił ucha. Słowa bowiem Wajdeloty, z razu ciche i niedosłyszane, zaczęły być coraz wyraźniejsze jego słuchowi, równie jak i odpowiedzi młodej dziewczyny.
— Niewiasto! — rzekł Wojdewut — powiedzcie dziś wasze ostatnie słowo; bo jutro, jak wiecie, rozrzucą przy uroczystości zażynków tego boga, który wam daje schronienie, a wtedy żywot wasz będzie w ich ręku.
Twarz Wajdeloty kiedy to wymawiał była ponura. Ręka Radewita przycisnęła mocno broń ukrytą, upatrując groźbę w słowach poganina. «Ten ksiądz, — pomyślał sobie: — trzyma w ręku swoim żywot Mirosławy i karmiąc w sercu nieczestne chęci straszy ją śmiercią: a ja tymczasem leżę nieruchomy; kiedy jednym zamachem mogę rozbić jej więzy. • I podniosł nasz rycerz śmielej głowę swoją z ukrycia; ale się wstrzymał w swojem przedsięwzięciu gło
sem dziewczyny, klóry w słodkim dźwięku przeszedł tej chwili aż do jego słuchu i wydał mu się jak tóelodja znajomej pieśni.
—Jakiegoż słowa żądacie odemnie Woj- dewucie? — zapytała wpatrując się w poganina.
Wojdewut w ten sposób zapytany, spuścił smutnie głowę jak gdyby się lękał wynurzyć swoje myśli, nareszcie po krótkiej walce w sobie, odpowiedział drżącym głosem:
— Czy postanowiliście zostać w tem miejscu i czy niechcecie przenieść się do mojej chadźby, gdzie was czeka wszelka bezpieczność.
— Żadna białka naszej ziemi, — odpowiedziała z dumą Mirosława — nie mieszka samotnie pod jednym dachem z tym który nie jest jej człowiekiem.
Radewit rozjaśniony tą odpowiedzią stałą ze strony słabej dziewczyny, zbierał każde jej słowo w dalszym ciągu rozmowy
i przytulał je do serca. Czasem tylko na jej głos słodki, na jej oko łagodnie zwrócone ku poganinowi, drżenie przechodziło po jego członkach, jak by się lękał w tym dźwięku, w tern spojrzeniu, dopatrzyć jakiegoś przyjaźniejszego uczucia dla Prusaka. Zdawało mu się niekiedy iż postawa Wojdewuta niewyrażała więżącego ją wroga, ale raczej lubionego miłośnika. Myśl ta jednak znikała prędko z serca rycerza niezdolnego posądzić swoją narzeczoną
o miłość dla poganina. Tym czasem Woj- wut, na ostatnie jej słowa z dumą do siebie wymówione, odpowiedział głosem stałym, a nawet nieco cierpkim; co potwierdziło zaufanie Radewita w nieprzyjaźność ich wzajemnych stosunków.
— Niejedna białka waszej czci i wiary uczyniła to przecież z niejednym z naszego ludu, choć ten już kilka niewiast liczył pod swoją strzechą; i wy tak uczynicie — dodał podnosząc oczy i opierając je śmielej na twarzy Mirosławy: — niedróżcie się próżno
i oszczędzajcie czasu; bo, jak wam rzekłem, żywot was zagrożony.
Na te słowa Mirosława rzuciła na młodego Kapłana spojrzenie bez gniewu ale jak lód zimnę, potem nadając swojemu głosowi jakąś moc spokojną i dźwięk suchy, wycedziła powolnie i rozkazująco:
— Wojdewut niech odejdzie od białki chrześcijańskiej, bo ona niechce wiecej słuchać jego mowy dzikiej i pysznej, jaką miewać zwykli poganie.
Twarz Wajdeloty, z wielkiem podzi- wieniem śledącego jej Radewita, na dźwięk tego głosu pozbawionego słodyczy okryła się bladością, głowa jego zwiesiła się smutnie i już gotował się do oddalenia z przed oczu obojętnej sobie niewiasty, kiedy nagle myśl jedna go powstrzymała.
— A z jutrem — zawołał — co z wami będzie gdy was odkryją, białko chrześcijańska, cudna Kobaliso! co z wamibędzie! — dodał z błagalnem wykrzyknieniem.
— Białka chrześcijańska, - tym samym głosem odpowiedziała Mirosława: — potrafi umrzeć tak jak umrzeć umiał Bruno świątobliwy ksiądz chrżeścijan.
— Nie! nie! niemożecie tak umrzeć Mirosławo! pierwej... ale pozw olciejedno jeszcze słowo! tylko niepatrzcie na mnie tym wzrokiem chłodnym! nieprzemawiajcie takiem słowem suchem; bo już wam nieraz rzekłem, że słowo wasze i wzrok ma jakąś moc nademną przez którą mi się zdaje dotąd jeszcze, żeście od bogów przysłani do tych krajów.
Z tego wynurzenia się Kapłana łatwo zrozumiał rycerz, że życie Mirosławy i jej cześć nie są w niebezpieczeństwie ze strony Wajdeloty. Ale dla czego, mierząc swoje serce nagłym polotem czucia, wolałby widzieć w słowach jego mniej czci i uszanowania dla pięknej swej narzeczonej. Dla czego teraz uczuł w sobie nienawiść silniej pałającą ku poganinowi, aniżeli wówczas nawet, kiedy go sądził panem okrutnym
życia i woli dziewczyny. Druga okoliczność niemniej go uderzyła : nigdy on jeszcze nieznał w córce Prussoty tego głosu rozkazującego z dumą, przywykły oglądać ją tylko w spokojnych i jednostajnych chwilach jej życia. Wśród tych wrażeń, które ogarnęły rycerza, niemógł on odtąd stracić ze wzroku ani ze słuchu swojej v narzeczonej, i żaden dźwięk oderwany, żaden promień jej wzroku nieuszedł jego uwagi badawczej. Zmysły jego natężone, w tej na pół ciemności, przenikać się zdawały najtajniejszy ruch jej głosu i oka.
— Wojdewucie, rzekłam już wam jak uczynicie: z tej kryjówki nigdzie niewyjdę jedno na śmierć!
— Dla czegóż, — z proźbą powtórzył Wajdelota — niechcecie ujść śmierci i zamieszkać w mojej chadźbie?
Dziewica milczała na zapytanie, czoło jej powlekło się smutkiem.
— Wszakże sami powiedzieliście mi niegdyś, że mię miłujecie nad innych ludzi.
— Nasza wiara każe wszystkich jak braci miłować, — odpowiedziała Mirosława. Ale rycerz Radewit dostrzegł jak przy tej odpowiedzi zapłomieniły się jej lica, jak potem czule zwróciły się ku Wajdelocie kiedy dodała te słowa:
— Serce chrześcijańskiej dziewki nigdy niemoże należeć do człowieka, co nie- czci boga chrześcijan.
Dostrzedz można było na licach Waj- deloty jakąś walkę wewnętrzną, która jednak w jego duszy zostawiła znać ślad przeciwny życzeniu Mirosławy, ta bowiem wyrzekła stanowczo:
— Opuśćcie mnie, Wojdewucie, i zostawcie doli mojej.
— Nie! niemogę was tak opuścić.
— Trzeba jednak Wojdewucie!
Wajdelota milczał pogrążony w dumaniu, lecz nieruszał z miejsca.
Chociaż w słowach Mirosławy niebyło dotąd nic takiego, coby wyrażało jej silne przywiązanie dla pogańskiego Kapłana, Ra-
dewit jednak, jak każdy szczerze miłujący, miał ten zmysł wiedzy przenikliwy, jasny, który odkrywa prawdę na licu swojej ulubionej w jednym ruchu jej twarzy, w je- dnem wzruszeniu potłumionem jej głosu, prawdę wyraźną, jakkolwiek nieubłaganą dla swojego serca. Postać rycerza nie- wyraziła żadnych gwałtownych wzruszeń, jakie powinno było obudzić to odkrycie w jego z natury żywem usposobieniu; nie- wyraziła się też zimno ale zwięzłe i stanowczo w żadnym powziętym zamiarze: jak to było na zamku Prussoty, w chwili gdy się przygotował iść do krajów pruskich; na licach jego teraz panowało posępne opa- dnienie ducha. Dawniej bowiem boleść rycerza, mając walczyć z przeciwnościami strasznemi ale uboczniejszemi niżeli miłość i wierność kochanki, była nagła i silna jak strumień gwałtownie wezbrany i burzący w swoim biegu wszystkie przeszkody. Ztąd wola jego i siła podnosiły się do miary walki, a poruszenia w tem natężeniu władz
były porywcze. Dzisiaj przeciwnie niemiał nic do walczenia. Siła jego nieumiałai nie- mogła walczyć, jak w naszym niewiernym wieku, z usposobieniami przechodniemi zalotnej miłości; wolała ustąpić przed wszech- mocnością losu. Boleść jego stała się mniej żywą ale więcej trwałą, nie tak porywczą jak strumień, ale spokojną i głęboką jak otchłań, którą napełniwszy wody, ukryją na dnie przepaścistem swoją śmiertelną zdobycz.
Lecz przez jaki czar mógł pruski Kapłan wymazać w duszy Mirosławy obraz jej narzeczonego i stworzyć w jej sercu uczucie, którego może nieznał w niem Ra- dewit. To najwięcej zajmowało go obecnie i z ust jego, jako ostatni wybuch rozpaczy, wyrwały się cicho i ponuro wymówione te jedyne słowa: «Jakim sposobem ten poganin zabrał mi serce czestnej córki Prus- soty?»
Niezadawałby sobie tego pytania rycerz gdyby mógł ocenić, jak my to dziś umiemy,
Wypraw« i Półtora Krzyza. T. I.
naturę serca Mirosławy różną wcale od Kraśnej 5 albo przynajmniej gdyby wie* dział o tem wszystkiem co zaszło po pojmaniu młodej dziewczyny między nią i Wajde- lotą, a o czem choć pokrótce napomkniemy czytelnikowi.
Mirosława zamieszkując gród dzierzony przez Prussotę, a położony pośród dziczy pogańskiej, uniósłszy z sobą z Lechji prawdy szerzącej się w ówczas wiary, tem żywiej je uczuwała im dalej była od źródła z którego się rozchodziły, to jest od Wielkiej Polski dzisiejszej. Przeciwieństwo łagodniejszych , a jednak mężnych usposobień jej wyznawców, z nieuobyczajonymi stosunkowo do nich poganami, wyrodziło wjej sercu porównanie obu wiar, a później żądzę zaszczepienia i szerzenia wszędzie prawdziwej, żądzę, która odznacza każdą nową naukę przeznaczoną do panowania nad światem. Ciągłe jej obcowanie z niewiastą Prussoty i wpływ matki na umysł ochrzczonego ojca, wzmacniały jej duszę w raz za-
szczepionych zasadach. To też rycerz chrześcijański Radewit, po zajęcia Pomeranji przysłany od Bolesława do jej ojca w różnych poleceniach, przejął się łagodną postacią dziewicy i jej wiarą łacno unoszącą się do sfer niezwyczajnych. Mirosława ze swojej strony widziała tylko w rycerzu chrześcijańskiego bojownika, i gdy swa- dźbie jego pomagali ludzie znakomici, poszła bez przymusu za chęcią ojca i matki i przyrzekła go poślubić, nieznając żadnej z resztą z tych porywających namiętności, które i w owym wieku sama miłość chrześcijańska stwarzać poczynała. W takiem usposobieniu, gdy zawód nowo otwierający się przed nią niezapełnił jej duszy oddanej całkowicie pobożności, przyszła wieść o śmierci Biskupa Brunona, a później zaraz nastąpiło wkroczenie oddziału Prussoty do ziemi pruskiej. Mirosława z zamku wydalała się często do przyległej posady , dla dowiedzenia się o losie ojca, a z ¿większą może jeszcze troskliwością dopytywała się *
10*
ładzi z jakiejkolwiek powracających drogi:
o doli świętego męczennika; aż pewnego razu, jak o tern wiemy, wśród ucieczki rycerzy Prussoty przydybana w posadzie od nacierających Prusaków, wraz z innemi niewiastami i bojownikami dostała się w niewolą. Zawód jej chrześcijański był jeszcze za nowy, aby nagle w niej, młodej, pięknej, stworzyć siłę zdolną z pogardą patrzeć na śmierć, na haniebną może zagładę swojego własnego jestestwa. Dowiedziawszy się przeto o wszystkich szczegółach śmierci Brunona, przewidując los podobny ojca, o którego zgonie jeszcze niewiedziała, nie- mogła być wolną od trwogi. Ciało jej osłabło, lica jej pobladły, kiedy poganie związaną prowadzili na ofiarę piekielnemu bogu. Dopełnienie ofiary nieobecny w ówczas Kri- we polecił Wajdelocie. Zaledwo wzrok Kapłana padł na lica dziewicy, w jego duszy po raz pierwszy odezwało się nieznajome mu dotąd uczucie litości. W pierwszej chwili uniesiony jego porywem, postano
wił ocalić chrześcijankę i odwlokłszy pod różnemi pozorami ofiarę do czasu przybycia Kriwejty, powierzył niewolnicę młodemu krewniakowi swemu, stróżowi ognia świętego, polecając mu ukrycie jej tymczasowo w wydrążeniu posągu krucha, jako mogące
ujść wszelkich poszukiwań.
Ale zaledwo dokonał po raz pierwszy w życiu wspaniałomyślnego czynu, dziki fanatyczny Kapłan, zaraz po ochłonieniu z pierwszych wrażeń, wyrzucać zaczął sam sobie niewierność, którą tym czynem popełnił względem bogów. Uzbrojony taką myślą, porwał w rękę nóż ofiarny i wśród nocy przybył samotnie do gaju, ażeby na- głem morderstwem niewolnicy okupić się swojemu sumieniowi. Dziewczyna złożona na krześle, umicszcsoncm przez stróża ognia w obszernem wnętrzu posągu, ukazała się wprawdzie oczom jego znowu w owej nadzwyczajnej piękności wyrazu nadziemskiego, której wpływ był ją raz zbawił, ale teraz wpływ ten ustąpił innym
fanatycznym wrażeniom; litość wszelka znikła z piersi Wajdeloty. Ręce jego obwijały włos dziewczyny i nóż miał ugodzić już w ofiarę, kiedy Mirosława, wychodząc z omdlenia, podniosła glos cichy, błagalny, i wzrokiem niepewnym, drżącym, oderwanym od świata, obwinęła dusze Kapłana.
— Powstrzymajcie się Wajdeloto! — zawołał stróż ognia, kiedy Kapłan, po krótkiej walce uczucia z obowiązkiem, pokonawszy to pierwsze, zamierzał znowu dopełnić krwawego dzieła: — powstrzymajcie się Wajdeloto, serce mi się kraje na wasz zamiar: czyliż miłosierdzia niemasz w waszej duszy?..
— Precz odemnie!—wykrzyknął «gró- żne oko» — niemasz tam miłosierdzia gdzie jest cześć bogów. - I nos jogo igrał nad głową młodej dziewczyny; ale już Mirosława przebyła chwilę słabośei nieodłączoną od ludzkiej natury; głos jej z błagalnego przeszedł w stały, uniesiony niezłomną wiarą, choć słodki w swojem brzmieniu. Idąo za
natchnieniem przemówiła następnie mową Praską, z którą obeznało ją sąsiedztwo dość długie.
— Pełńcie wasze dzieło, księdzu pogański. Bóg nasz jest potężny ale i dobry, sama prosić go będę aby wam przebaczył wasz czyn okrutny. Może głos mój, gdy do jego krajńw się dostanę niewinna białka, będzie potrzebnym dla zasłonienia od kary waszej ślepej duszy. Kończcie, kończcie wasze dzieło i niech się stanie wola boska!
Przy tych słowach rumieniec żywy wystąpił na bladej twarzy dziewicy, kolano jej ugięło się przy tej krótkiej modlitwie, tylko głowa podniesła się za myślą a wzrok jej cichy, natężony, utopił się w niebie.
— Jestem gotową poganinie, — dodała stałym i niewzruszonym głosem: —uderzcie prędko w moje serce* i niech wam Bóg dobry, przebaczy tę wrażdę, jak ja przebaczam moje zamordwoanie.
Wajdelota przywykł był w prawdzie widzieć niewiasty swojego narodu w pewnych chwilach dzikich i wściekłych, szczególniej w czasie wojny, wychodzące z granic słabej lękliwości; ale uczucia podnoszącego serce takiej słabej istoty do dwóch czynów sprzecznych, przebaczenia i odwagi spokojnej, łagodnej; nigdy jeszcze nieznał. Widok ten napełnił go naprzód nieodgadnionem wzruszeniem, jakiego doznaje każdy przy nigdy niedoświadczonem wrażeniu. Potem do tego wzruszenia przyczepiła się myśl inna biorąca swoje źródło w jego przesadnej wierze. Zdało mu się, że owa niewiasta posiada moc nadzwyczajną, i źe Bóg chrześcijan, jakkolwiek nieprzyjazny Perunowi, niemusiał być bez pewnej potęgi, kiedy nawet dziewczynie, tak w kształtach swoich powiewnej, nadał siłę zniesienia śmierci bez trwogi. Wzrok Mirosławy ku niebu zwrócony i gra rysów żywa, uniesiona, potwierdziły w przekonaniu Kapłana pogańskiego dziwne to mnie-
manie. Oko jego błądziło, niepewne po gaju, po posągach, zwracało się na postać dziewicy i na nóż trzymany w ręku, który bezprzytomnie upuścił; aż przekonany o swojej słabości w dokonaniu krwawego dzieła, krzyknął nagle i przeraźliwie, jak gdyby, się czuł pod wpływem potęgi czarodziejskiej nieznanej sobie, przeciw kto* rej walczyć niebył zdolnym. Usta jego poruszyły się konwulsyjnie, całe ciało wstrząsnęło. Zostaw ujqu uaresZCie stróża ugnift i ofiarę swoją w miejscu gdzie jej miał życie odebrać, sam spiesznym krokiem biegł do Kriwejty, aby wezwać jego pomocy v w tej strasznej dla siebie walce między obowiązkiem Kapłana a jakimeś czarem wszechwładnym, co jego silną do tej chwili duszę bezmocnił. Szczęściem Kriwejty niebyło w jego mieszkaniu, a Wojdewut przywiódłszy sobie na pamięć wszystkie czyny najwyższego Kapłana, wszystkie te drobne oszustwa do których, dla owładnienia umysłem ludu, jego powagi używał, uczuł ku nie-
mu wstręt nieodgadniony i zaniechał swego przedsięwzięcia.
Wtem gwałtowńem usposobieniu swojego serca, kiedy wchodził do swojego mieszkania, wąż chowany przezeń na progu izby wychylił głowę z garnka, w którym przebywał po pokarm zwyczajny, lecz gdy nasycony obwinął się o rękę Wajdeloty, jakby ją pieszcząc za udzieloną strawę, zabobonnemu Kapłanowi zdało się słyszeć ir t©j cliwili dźwięk głosu oviki Prussoty. Przejęty uczuciem dziwnem, «odrzucił naprzód ze wzgardą płaz wijący się mu ' w około ręki, ale zaraz potem przerażony swoją bezbożną czynnością stanął, ze wzrokiem osłupiałym, wlepionym to w ziemię to w głowę węża, sądząc iż tem świętokradztwem rozgniewani bogowie zeszłą nań karę niezwłoczną. Oczekiwanie to jednak przeszło bez skutku; owszem Kriwe, który mimo nienawiści swojej i zazdrości potrzebował nieraz pomocy drugiego w rzędzie duchownych Kapłana, zamierzywszy nałożyć
na Prusaków opłatę potrzebną do pewnych wojennych na Pomeranią zamiarów, a chcąc ubarwić ją bogów wymaganiem, postanowił użyć tego samego wpływu, którego i tak już się obawiał. Wszedł więc poważnie do chaty Wajdeloty i rzekł słowami zdolnemi przemówić do fanatycznej wiary młodzieńca:
— Wojdewucie! cześć dla ciebie i bogów łaska.
Wajdelota niewiedział sam jak odpowiedzieć temu niespodziewanemu powitaniu, i czy w nim dobrą czy złą widzieć wróżbę. Zajęty swoją niedawno popełnioną swiętokradzką czynośeią, wnosił iż Kriwe uwiadomiony o niej rozmową jaką miał z bogami, przybywał dla zwiastowania mu jakiejś pokuty strasznej.
—Prześwięty Kriwejte!—odpowiedział pokornie — niechaj Bogowie] rozkażą swojemu 'grzesznemu słudze, a najcięższą pokutę przyjmie jego serce.
— Właśnie bogowie rzekli mi Woj- dewucie, że mają twoją zbożność w wielkiej łasce, i dla tego przychodzę z poleceniem od nich* które sądzę wiernie sprawić potraficie. Pojmańcy zbiegli, a z nimi owa dziewka córka Prussoty, niezaniedbają powróciwszy do krajów swoich: opowiadać śmierć księdza chrześcijańskiego i namówią swojego Króla niezbożnego, aby zebrawszy dużą liczbę bojowników, wkroczył do ziemi pruskiej, podcinał drzewa nasze święte, niszczył nasze bogi. Potrzeba zatem aby bojownicy Pruscy, uprzedziwszy ten napad, sami udali się w dobrej liczbie do kraju Pomeranów i wyuiszczyli do reszty swoich nieprzyjaciół. Na taką wyprawę złoto potrzebne: a złota niema teraz skarb bogów.
Wajdelota stał osłupiały temi słowy za- pewniającemi mu łaskę bogów, na którą niezdawał się zasługiwać; przecież, mimo niektórych oszustw, nieśmiał niewie- rzyć głębokiej wiedzy Kapłana.
—• Niestójcie tak nieruchomo ale słuchajcie mnie dobrze; lud niedawno zniósł duże skarby ale one wyszły na różne potrzeby : na cześć bogów, na ozdobę gaju, teraz może niechętnie zechce nowy zbiór złożyć.
— Lud prusaków—odpowiedział przychodząc do siebie Wajdelota: — nigdy nie- będzie patrzeć na największy datek złota, gdy się cześć bogów nim kupuje.
— Dla tego też rzekłem wam Wojde- wucie, że łaska bogów z wami; bo właśnie powiedzieli mi też same słowa, które wam dopiero z ust wyszły, i was obrali za poselnika do ludu.
Wojdewut zachęcony takiem wezwaniem, ruszył dopełnić rozkazu bogów objawionego sobie przez najwyższego Kapłana, i temu zajęciu, dla zmazania swojej obecnej winy i potłumienia uczuć nowo rodzących się w swem sercu , oddał się z taką gorliwością, iż cel zamierzony przez Kriwejtę z prędkością dopiętym został. Ale przez cały
czas dopełniania poleconej sprawy, jawiły się ciągle w myśli Wajdeloty wspomnienia wstrząsające jego całą istotę: naprzód bez« bożne oszczędzenie dziewicy przeznaczonej na ofiarę piekielnemu bożkowi, potem świę- tokradzkie targnienie się na poświęconego i czczonego węża, targnienie się za nie- widomem poruszeniem jego duszy odurzonej dźwiękiem głosu dziewicy dopełnione; co wszystko sprzęgało się w dziwnej sprzeczności ze szczególną łaską bogów, w tej samej chwili objawioną mu przez Kriwejtę, kiedy tak ciężko względem nich zawinił, a podwójnie zapowiedzianą na przyszłe czasy w ówczas gdy dokonał zbioru do skarbcu. W środku tej rozwagi przesuwał się jego oczom błękitny wzrok młodej chrześcijanki, wnikał do jego ucha dźwięk jej głosu cichy, błagalny, potem przechodzący w chwili niebezpieczeństwa zagrażającego jej życiu w stały, ożywiony silną odwagą i podniesiony modlitwą bez drżenia wymówioną. Przeciągał też jak we mgle w jego pamięci
obraz stróża ogniowego, który odwrócił od serca dziewczyny zamach morderczy jego ręki. Wprędkimjak błyskawica przebiegu tej ostatniej okoliczności, zdawał się po* czuwać Wajdelota iż może taż sama potęga, która go była opanowała na widok chrześcijanki, rozciągnęła moc swą i nad duchem pobożnym stróża świętego ognia. Wśród tych obrazów pomieszanych, a jednak tak jasnych iż każdy cień ich przeszłego pojawu rysował się w jego myśli, stał Wojdewut niepojmujący siebie. Czasem zerwawszy się nagle, usiłował odpędzić widok niewolnicy ciągle stojącej mu przed wzrokiem, i przeklinał ją i groził i odganiał w słowach gwałtownych. Ale wtedy jakby na okazanie mu jego niemocy, wszystkie razem obrazy w dźwięku jej głosu, w promieniu jej oka, podnosiły się jak z ziemi dziwnie pomieszane i burzyły do reszty zwichnio* ną wagę jego umysłu; aż wycieńczony tą walką padł bezmocnie na łoże. Trzy dni takich przepędził bez snu i prawie bez po-
karma; zaledwo bowiem dotknął go nsty w czasach koniecznego używania. Każde pojawienie się stróża świętego Znicza, który pragnął dać mu wieść o dziewicy, wstrząsało go i nasuwało też same widziadła.
— Nie! nie! — wołał w ówczas obłąkany — ta dziewka ma na swoje rozkazy jakiegoś potężnego Boga, który w zmowie z bogami naszej ziemi przemawia do mojej duszy; ta dziewka może jest Kobalisą z najświętszych Kobalis zesłaną przez bogów .. . albo sama jest bogiem ; bo inaczej czyżby o dobie gdym ją ocalił i wykradł od świętej ofiary, czyżby w tej samej dobie bogowie objawili mi łaskę swoją? Czyżby dali upaść z rąk moich bezmocnie nożowi ofiarnemu, kiedym w gaju żałując mojej litości, godził na jej żywot? Czyżby nareszcie przysyłali mi ciągle jej postać, tak jasną, że ją widzę przed oczyma choć je nawet zamykam, że przez powiekę przekrada mi się aż do źrenicy; jej głos który tak słyszę, jakby mi ktoś ciągle szeptał do ucha
jąj słowa o owym dobrym i potężnym Boga chrześcijan, którego zaczynam się lękać, niewiem dla czego, którego zaczynam może miłować. Nie! nie! ona to sama, ona musi być Bogiem chrześcijan zagniewanym na mnie za śmierć swojego Kriwejty.. Idę przebłagać jej gniew i złożyć jej ofiarę jaką zechce.
Po tych słowach w gorączce sianej wymówionych, wstał Wojdewut umocniony przedsiewzięciem i po ciemnej dobie pośpieszył do gaju. Tam za pomocą stróża odrzuciwszy tułub ruchomy i głowę bożka Krucha, spojrzał ze drżeniem na młodą niewiastę.
Mirosława żywiona w tem tajemnem schronieniu, w czasie trzydniowej nieobe* cności Wajdeloty, staraniem jego krewniaka, dowiedziała się od tego młodzieńca o cudownem swojem ocaleniu ze wszelkiemi szczegółami, o śmierci Biskupa i ojea, nareszcie o dziwnej przemianie zaszłej w duszy Wojdewuta, który ją ocalił. Właśnie uży-
Wypnwa i Półtora Krzyza. T.I.* 11
wała po cięikiem wstrząśnieniu potrzebnego swojemu ciału wczasu. W takiej postawie szatał ją Wajdelota. Twarz jej była znowu blada jak w chwili gdy ją prowadził na ofiarę piekielnemu bogu, oko okryte ciemną długą rzęsą zdawało się usypiać na wieki; tylko uśmiech obudzony opowiadaniem stróża ognia o Wajdelocie, przyłączył się do innych boleśniejszych wrażeń i wydał się wraz z niemi pomieszany na wązkich różowych ustach a ztamtąd rozbiegł po licu. Wajdelota pełen jeszcze swojego postanowienia, rzucił się na ziemię przed jej obrazem i głosem silnym zawołał:
— O ty I Bogu chrześcijan, który pojawiasz się mojemu uchu i wzrokowi w postaci niewiasty, niegniewaj się na mnie za zabicie twojego Kriwejty l bądź przyjaznym dla równie jak ty potężnych i czestnych bogów tej ziemi, a dam ci ofiarę, jakiej sam zażądasz 1 O ty bogu wielki w swojej mocy a taki słodki w swojem licu i słowie!
Przy tem wezwaniu utopił Wojdewut wzrok swój we wzroku dziewicy, który otwierając się powoli spoczął na ożywionej pięknej postaci młodego Kapłana, z pewnym rodzajem podziwienia i obawy.
— Czego chcecie odemnie człowieku?
— zapytała Mirosława.
Na dźwięk tego głosu brzęczącego przez trzy dni i nocy w uszach Kapłana, tchnienie jego się zatrzymało; tak zdawał się chwytać go namiętnie i porównywać z tym, który był ciągle słyszał przy sobie.
— Jeżeliście nie bogiem, jeżeliście prostą chrześcijańską niewiastą, rzeknijcie czyście się nieoddalałi z tego miejsca i niebyli w mojem mieszkaniu?
— Białka chrześcijańska nigdy by nie- weszła do mieszkania tego, który nie jest jej człowiekiem, a cóż dopiero do pogańskiego księdza. Białka chrześcijańska ufna w swojego Boga czeka spokojnie śmierci; ale nieidzie sama srcprzedw niej do człeka
11*
który jej Boga niechwali i jej słowami zbo- żnemi pogardzi.
— A jakimże sposobem przez całe trzy doby widziałem u siebie waszą postać tak jak teraz widzę? jeszcze żywiej bo mi się tamta postać dwoiła i to w jednej i tejże samej dobie krótkiej jak myśl bez słowa: raz była blada.i lękliwa, drugi raz jasna jak niebot, kiedy się łuną zapali. Słyszałem też słowa frasze, któreście mi kładli w ucho tak że ich oddalić niemogłem od siebie, słowa o waszym Boga chrześcijan. Niewiasto ! usta moje niedotknęły pokarmu, oko moje niezachwyciło snu ptasiego przez ten czas cały: i wszystkoż to działo się waszą mocą której nieznani? Powiedzcie mi, powiedzcie jeźli jesteście Bogiem chrześcijan, sprawię wam cześć jakiej chcecie; urobię wasz obraz z rzeźby kosztownej i postawię tuż obok naszych bogów, tylko mi nieszkodzcie waszą mocą.
— Niczbożny człeku — odpowiedziała pół z uśmiechem pół zdumiona temi słowy
córka Prussoty. — Sądzicież iż Bóg chrześcijański dozwala najwierniejszym nawet sługom swoim przybierać swoją postać. Syn tylko jego mógł przybrać i ukazać ją ludziom; czełeku ciemny, cześć Boga wielkiego kładziecie obok waszych bałwanów! Wasze ofiary kładziecie na równi z sercem chrześcijańskiem! Władztwo Boga prawdziwego pragnie serca ludzkiego w ofierze a nie krwi.
— Serca ludzkiego? Słuchaj mię ty cudna Kobaliso: serce moje ku niemu się skłania, byle tylko był przyjazny naszym bogom pruskim. Bo od kiedym usłyszał głos wasz dziwny w swojem słodkiem brzmieniu, od kiedym wzrok wasz obaczył, widzę jeden, słyszę drugi. Głos wasz do ucha ciągle mi prawi: a wzrok na sercu osiada. Jestże to wasza czy waszego Boga potęga?
Przez ciąg tej mowy Wojdewuta, oko jego było rozżarzone, usta płonące. Ale i oko Mirosławy niemogło się oderwać od
tej dzikiej natury przemienionej u nóg jej w niewolniczą prośbę. Niemogły ją nieude- rzyć szczególnem wrażeniem ten głód i niesen opowiedziane przez Wajdełotę: to nawet ubóstwienie jej zabobonne, jej urodzie więcej niżeli wymownym słowom pochlebne. W jej łonie odezwało się setce niewieście i po raz pierwszy inny rumieniec, aniżeli uniesienia religijnego, wystąpił na jej blade lica.
— Powstańcie człowieku — rzekła do Wojdęwuta, który od czasu padnięcia swojego na twarz przed dziewicą, podnosił się na jednem kolanie a drugiem opierał się jeszcze o ziemię. — Powstańcie człowieku, nie jestem ja Bogiem, ale tylko sługą jego małą i jego zakonowi wierną.
— Jeżeli wy z waszą potęgą nad ser* cem ludzkiem, jesteście tylko sługą tego Boga szukającego serc, jakaż być musi jego własna potąga! ?
— Jego potęga jest wielka ale i jego miłowanie dla człowieka musi być wielkie,
kiedy swojemu synowi kazał umrzeć dla ludzi.
— Swojemu synowi umrzeć kazał, umrzeć pozwolił? — zadziwiony spytał poganin — a któż ośmielił się zamordować syna
— Ciź sami ludzie którym w imie swego ojca ogłaszał prawdy święte.
— Nierozumiem was niewiasto! mówicie iż Bóg wasz potężny: a ludzie zabić go mogli wśród siebie bez kary ciężkiej.
— Kara którą Bóg nasz zadaje niejest tego świata; ale po śmierci sprawy ludzkie czeka sąd surowy. Ztem wszystkiem boskie miłowanie dla ludzi jest tak wielkie, iż tym którzy szczerze żałują swego grzechu, którzy go poznali, .przebacza winę.
— A więc to czyni coście wy uczynili, mówiąc iż mi przebaczacie mój zamiar groźny przeciw waszemu żywotowi trzy dni temu powzięty 5 a więc i wy macie dla mnie miłowanie, jak ten Bóg dla swoich wiernych.
— Tak, tak! człowieka — pomru- knęła w dziwnych myślach pogrążona Mirosława— moje miłowanie dla was Bóg sam nakuzuje, 'chociaż jesteście poganinem; — i rysy jej ożywiły się lekkim płomieniem.
— Wy! wy cudna Kobaliso! macie dla mnie miłowanie — wołał z zapałem bez- przytomny Wajdelota wyciągając ku dziewicy swe ramiona, jakby ją uchwycić pragnął. Ale wnet, poruszony niewidomem sobie uczuciem uszanowania na widok po* ważnej i surowej gry rysów dziewczyny, cofnął kroku, pozostając przez chwilę na miejscu ze spojrzeniem wlepionem nierucho- mo w jej postać; jakby ją brał za widzenie swojego ducha.
Mimo obojętnej twarzy powiewne składy Mirosławy wstrząsnęły się od tych wzru-. szeń silnej duszy młodzieńca, które niemo- gły nie odziałać na nią.
— Oddalcie się Wojdewucie — rzekła głosem potłumionym pochylając się na krześle w ciemny kąt ściany posągu.—Oddalcie
sięz jutrem wam resztę opowiem bo ot już słońce wschodzi na niebie.
Wajdelota odszedł posłuszny temu głosowi; ale nazajutrż po długim namyśle o tem wszystkiem co słyszał, najpierwsze jego słowa były następujące:
— Rzekliście mi wczoraj żeście prostą niewiastą: jeżeli tak jest opuśćcie to miej- scei idźcie za mną do mojej chadźby. ¡Ukryję was na czas przed wzrokiem Kriwejty, a potem jeżeli chcecie zostanę waszym człowiekiem i dam wam opiekę.
Lica dziewczyny spokojniejsze niż wczoraj zamroczyły się na te wyrazy poganina, głowa jej cofnęła się w tył, a oko surowo spojrzało na młodzieńca, który nieprzywykły do podobnie nakazującego wzroku a jeszcze ze strony niewiasty, stanął tak przerażony swojemi słowami, jak wówczas czynnością, kiedy poświęconego węża rzucił bezbożnie o ziemię.
— Białka chrześcijańska — podniosła Mirosława —jużęm wam to raz rzekła,
niemieszka jedno w chadźbie swojego człowieka; a człowiek chrześcijański niemieszka tylko z jedną białką; przyrzekłszy sobie wprzódy, niewiasta mężowi i mąż niewieście żyć wiernie. Ale żadna chrześcijańska białka nieprzyrzecze swej wiary poganinowi, który zamiast prawdziwego Boga czci jakieś bałwany^ przez siebie samego urobione.
Ta pogarda zdawała się obudzać dumę Kapłana, który odpowiedział:
— Białka chrześcijańska czyliż ma za nic sługę Peruna, sługę mającego święte miano u wszystkich ludzi swojego kraju?
— Wojdewucie! — łagodząc przerwała Mirosława: — białka chrześcijańska niema dumy próżnej w swem sercu, ale ma zbożność i czystość duszy i niemoże miłować i czcić jako męża człeka, który innym bogom się kłania a nie chrześcijańskiemu; bo u chrześcijańskiego Boga jest to wielką wrażdą.
Wajdelota zamyślił się długo nad te- mi słowami — potem odalił się spiesznym
krokiem, jak gdyby pragnął przerwać tę rozmowę rzucającą do jego ducha wątpliwość względem bogów rodzinnych.
Wkrótce starłszy jej wrażenie, szukał w dopełnieniu ścisłem swoich obowiązków zapomnienia słów dziewicy. Ale głos jej i wzrok nęciły go ciągle ku posągowi Krucha. Do czaru który go tam przyciągał przyłączyła się potem troskliwość o najdrobniejsze potrzeby życia Mirosławy. Za po* mocą stróża ogniowego, otworzył sztucznie część ściany bożka przystającą do dębu, aby czasem świeżem powietrzem ożywiać lica niewolnicy, która nieraz wychodziła po za obręb gaju wśród nocnej doby. A że gaju przystęp Kriwejcie tylko, jemu i niektórym Kapłanom był dozwolony, sam więc przynosił jej pokarm codzienny, codzienne przytem mając z nią rozmowy o Bogu chrześcijańskim, mieszał go zawsze do jakiejś postaci posągu pojęciu swemu dostępnej. Dziwne ztąd wyobrażenia krzyżowały się w jego umyśle i obłąkiwały jego
fanatyczną dla Peruna pobożność. Głucha walka zapaliła się w nim od tej chwili. Na pierwszej szali stały dziecinne przywyknie- nia wsparte tą naturą płomienną, gorącą, któraje obejmuje silnym porywem: Perun rzucał mu gniewne jak błyskawica spojrzę« nie; Poklus bóg straszny, na cześć którego dotąd nosił kresę na swoim ręku, zdawał się wyrzucać mu jego bezbożność. Na drugiej szali dziewica biała, bo ją tak nazywał, Kobalisa, bo jej obrazu mimo wszelkich usiłowań Mirosławy niemógł zupełnie oddzielić od jakiejś bogów posłanki: jej wzrok błękitny i jej głos dźwięczny, a nadto wszystko jawiło mu się owo miłowanie chrześcijańskiego Bogas owo miłowanie które mu dziewica niedawno w słowie wyraziła. N& to wspomnienie w duszy Wojdewuta do uczuć relijnych i do ich walki, mieszało się inne światowe w postaci dotąd mu nieznanej.
Szukając wzmocnienia w swoich obowiązkach, chodził nieraz do Kriwejty, nie
raz odsłaniał mu ciemne wątpliwości swego serca; ale Władzea albo ich nierozu- miał, alho podejrzenie swoje chytrze ukrywając przed nim, wypowiadał je w obec innych Kapłanów. Wtedy obruszony Waj- dewut oddawał się swoim marzeniem nowym z całą siłą potężnej wyobraźni. W jego sercu chwilowo zaczęło wytwarzać się szczersze życie, aniżeli te które sądziłą w nim obudzić córka Prussoty; chociaż działo się to za jej pośrednictwem w sposób następny. Mirosława jakkolwiek chrześcijanka nieznała jeszcze dokładnie w owych czasach wszystkich przepisów Ewangelji, wszystkich tejemnic wiary i w zwyczajach swoich zachowywała wiele przyswojonych z dawnych pamiątek. Ale każde jej słowo najciemniejsze, w miarę jak jej lica działały na Wajdelotę, poczęło odsłaniać w jego pamięci zacienione dotąd obrazy. Nauki z któremi niegdyś Biskup Bruno i jego towarzysz braciszek Paweł odzywali się do ludu , które z nienawiścią i fanatycznym
wstrętem odpychał dawniej i pomijał wzgardliwie Wojdewut, ożywały w nim nagle za każdym wyrazem młodej niewolnicy, i po- „ wtórzone ciemno przez nią samą prawdy rozjaśniały tak jaskrawo w jego umyśle, że nie raz Mirosława wpadała w zadumanie słysząc jak poganin niezrozumiałe dla niej samej rzeczy tłómaczył. Ale chwile te były przelotne w duszy jego i ustępowały w walce z obowiązkiem, lub uchodziły przed innem uczuciem jego serca. Nie raz po takich długich rozmowach kończył je Wojdewut żądaniem, aby dziewczyna dla bezpieczeństwa przeniosła się do jego mieszkania. Miro* sława odpowiadała; że wtedy dopiero to nczyni, kiedy on się wyrzecze bogów swoich. I Wojdewut między tą słodką nadzieją i tem żądaniem stanął w zawieszeniu. Aż przyszła chwila stanowcza dla ich stosunków.
Święto zażynków już się kończyło. Wkrótce miano rozbić w kawałki posąg boga krucha i rozdzielić go między wier-
• \
nych. Niebezpieczeństwo grożące niewolnicy zajmowało bezprzestannie Wajdelotę i budziło w jego sercu tak czułą troskliwość, że jej wyraz podniesiony na posę- pnem męzkiem licu młodzieńca, wprawiał dziewczynę w przechodnie ale silne zachwycenie. W owczas sama wszelkiemi siłami starała się nakłonić go do wyrzeczenia się bogów pogańskich.
Ale stara pobożność, jakkolwiek zachwiana, trzymała się nawyknieniem w sercu groźnego oka: duch pogański ulatywał z niego i zupełnie przygasał; lecz formy pogańskie stały niewzruszone w swoich grach przesądnych i cisnęły jego duszę i wyobraźnią.
W takim właśnie były stanie stosunki Wajdeloty i Mirosławy, kiedy ich podsłuchiwał obecnie Radewit i kiedy przekonał się o istniejącem między niemi silniejszem uczuciu, przyjaźniejszem aniżeli, to jakie stwarza się zwykle między niewolnicą i tym co ją więzi. Wajdelota naglony świętem
Krucha, pragnął ocalić ją od zguby. Mirosława chciała pogańskiego Kapłana od czci jego bogów odwrócić.
— Icóż Wojdewucie— rzekła po chwili z niecierpliwością w jaką wprawiło ją długie namyśliwanie się Kapłana: — czy rzekliście ostatnie słowo wasze? rzeknijcie je prędko; bo jak wiecie dzisiaj dzień ostatni.
— Cóż chcecie abym uczynił z waszym uporem niewiasto. — W niektórych chwilach zdawało się iż umysł jego jasno rozróżniał potęgę boską od tej, jaką na nim wywierała dziewica.
— Wojdewucie! czyliż wam tego nie- rzekłam — słuchajcie mnie raz jeszcze — słuchajcie po raz ostatni, bo potem głos mój zamknie się dla waszego słuchu — mo- łodźcze wyrzeczcie się bogów waszych pogańskich !
— Nie! tak być niemoże niewiasto. Jeżeli niechcecie iść ze mną i przemieszkać u mnie, tylko z wyrzeczeniem się bogów
moich, to pozwólcie abym was zaprowadził do jakiego czestnego poważnego człeka, a ten was ochroni i przedemną i przed innymi ludźmi.
—A gdzież takiego znajdziecie człeka?
—Pomyślę o tem i poszukam go jeszcze tej doby.
Wajdelota wymawiając te słowa zdawał się w myślach swych pogrążać, kiedy nagle uczuł z tyłu dotknięcie swej ręki.
— Święty Wajdeloto! —rzekł mu z cicha stróż ognia, — czyż niebaczycie że tuż koło was, przed obrazem Potrympa jest jakiś człowiek który was widzi i słyszy.
— Gdzie! gdzie! — wywówił cisnąc zębami Kapłan i rzucając ognistym groźnym wzrokiem do koła, lecz już wyprostowała się przed nim rosła postać Radewita.
Mirosława.powstała z krzesła blada i przerażona, ale prędko przyszła do siebie spodziewając się, przez cały czas swojego pobytu w tem tajemnem schronieniu, podobnego wypadku. Drżało tylko jej serce
Wyprawa i Półtora Krzyża. T, f. 12
0 los Wajdełoty. Kapłan ze swojej strony za odkryciem człowieka, którego wziął za napastnika grożącego młodej dziewczynie, podniósł głowę tak dumnie i wspaniale jak ryefrz gotujący się do śmiertelnej, walki,
1 0dwi*|wszy swój długi płaszcz, dobył ofiarnego noża, który go od dni kilkunasto nieodstępował, W takiej postawie stanął po przed niewolnicą i zdawał się ją zasłaniać swejemi piersiami. To bowiem pojawienie się jednego człeka kazało się spodziewać liczniejszej zasadzki. Mirosława w. tej chwili niebezpiecznej niemegła odwrócić wzroku od poganina, w jej serca ożyły nagle bajki rycerskie o których tyle słyszała. Cała bowiem postać Wajdełoty* natchniona, ponura i dumna y przypadała do miary tych nadzwyczajnych bohaterów* Wsławionych w jej wyobraźni tak siłą i odwagą, jakoteż szlachetną godnością ru- ehów.
— Wajdelofco! — zawołał Radewit spokojnie — ubezpieczcie się. Tym człowie
kiem którego szukacie dla ocalenia tej dziewicy, ja jestem*
Wftjdewut upuścił ku ziemi nóż, potem obejrzał się »a swoją niewolnicę, jakby chciał jej zapytać znaczenie wyrazów tego człowieka. Ale zamiast uwagi jej skierowanej na to zdarzenie, spotkał tylko wzrok Mirosławy. Ten wzrok oderwany zwykle od ziemi, zabarwiał się zachwyceniem pamiją- cem w duszy dziewczyny, wydał się w Wa- sku silniejszego czucia aniżeli sam Radewit się spodziewał. Po wyrazie tego wzroku przekonał się gorzko rycerz o prawdzie, o której był wątpił przez chwilę. Twarz jego przecież była spokojna choć smutna. Poznał on iż wyraz «miłowanie» niewy* kradł się bezkarnie ustom Mirosławy, że ten wyraz który wyczytywała tak żywo, tak gorąco w duszy Wajdeloty, w jego nawet uniesieniach dla chrześcijańskiego Boga, niemógł nierozpłomienić się w jej własnem sercu. Ale a czem może rycerz mewietóał, to o* tern: że miłość ich była tak
12*
czystą ze stron oba, jak kraj wiary w któ- rym się zrodziła. Wzrok Mirosławy i Woj- dewuta topił się obecnie jeden w drugim w nieruchomem zachwycenia, słuch ich za- nurzał się bezprzytomnie w dźwięku wzajemnym słów kilku oderwanych, które się im wymknęły. Zdawało się przecież że nie umysły, jak to zwykle bywa, przynosiły im pierwsze do duszy wrażenia, ale że raczej same porwane za duszą unosiły się ną jej skrzydłach w sfery sobie obce, aż niezdolne podnieść się więcej i zrównać wysokości czucia, a natężone w swoich sprężynach niemogąc opaść do działania zakreślonego sobie ziemską, nizką naturą, zdawały się nagle zatrzymywać w swym biegu polo- tnym i zawieszać drżące między otchłanią
i niebem.
Radewit niemogąc rozerwać uwagi obojga i zwrócić ją na siebie słowem wyżej wy- mówionem, przybliżył się jeszcze bardziej
i zawołał donośniej:
— Poganinie,, czy niesłyszycie słów
moich? Szukaliście człowieka któryby ocalił ową niewiastę od ładzi zbójczych i prze* chował ją bezpiecznie; tym człowiekiem poważnym w obec tej niewiasty ja będę.
— Kto wy jesteście? — zawołał Waj- delota chwytając znowu bron swoją; potem poznawszy w mówiącym jedno okiego czci* cielą boga wód, cofnął się zdumiony.
— Kto jestem: ani wy, ani Kriwejte, ani cały kraj pruski niewie o tem. Zapytajcie, — dodał rycerz spokojnie ale z goryczą— zapytajcie tę niewiastę o moje miano
i cześć, a ona wam je wypowie.
Słowa te i głos rycerza, choć zmieniony od ponurego dźwięku, obudziły nagle Mirosławę ; czoło jej oparło się o ramie, jak gdyby szukała w tym ruchu przekonania się o prawdzie tego nowego objawu, jak gdyby lękała się czy upojone długim czasem zachwycenia zmysły jej, nieprzedsta- wują jej mylnie jakiegoś widziadła*
— Wy, wyż to rycerzu!.. — dziko wymówiła.
—Ja rycerz Radewit ! narzeczony wasz JMirosławo ! przybywam tu dla ocalenia was
i wyrwania z rąk pogańskich : ale jak widzę znaleźliście takiego, który was pierwej ocalił. Czy z rąk jego wyrwać się życzycie, sam niewieta.
— Powiedzcie niewiasto, ©o to za człowiek , bo na Peruna 1 , • • — wykrzyknął
Wajdelota.
— Cicho Wojdewueie! wstrzymajcie zły czyn wasz, <—zawołała wówczas dziewczyna głosem pewniejszym, przychodząc do siebie ze swego 0trętwienia:-~-*ten człowiek jest mi znany.
— Ten człowiek wam znany ?
— Ten człowiek Wojdewucie, — dodała Mirosława po długiem wpatrzeniu się w rycerza, którego oko jedno zasłaniały włosy ciemne — jest mi przeznaczony od ojca i macierzy za męża.
— On wam za mężal
— Z nim tylko i w jego chadźbie mieszkać mogę — rzekła drżącym głosem.
— Z nim, z czcicielem boga wody wszelkiej, Antympa?
— Pod tą postacią niewiedzieiiście Waj- deloto, że się ukrywał rycerz chrześcijański miłośnik Mirosławy, który tu przybył dla jej wyszukania. Bądźcie pozdrowieni Ra- dewicie! — rzekła smutno dziewczyna głosem osłabionym od tyłu różnych wzruszeń
— wierzę łacno źe moja niebezpieczność przyzwała was w te miejsca«
— A więc nietraćcie czasu Mirosławo, i przed szarym rankiem ruszajmy w drogę.
Przy tych słowach rycerz postąpił ku swojej narzeczonej.
— Tak prędko rycerzu?
Wojdewut i Mirosława spojrzeli na siebie tej chwili wzrokiem długim, przeciągłym, niewyczerpanym jak gdyby z dna ich duszy wychodził. Tym wzrokiem zdawali się zapytywać siebie: czy mają żegnać się na witki — pierwszy przerwał Wojdewnł*
— Uważam z waszej mewy niewiasto, iż chcecie iść za tym człowiekiem i opuścić te miejsca: idźcie zatem, niechaj tak się stanie jak chcecie. — I od boleśnej goryczy skrzywiły się usta Kapłana, od smutnego wrażenia pochyliła się głowa jego.
— Słuchajcie Wojdewucie! — zawołała nagle uniesionym głosem Mirosława, której serce przejęło się do głębi widokiem tej niemej boleści, a razem nabrało odwagi i stanowczej woli: — słuchajcie! Ten czestny rycerz chrześcijański przybył tu do mnie wprawdzie od macierzy i siostry, by mnie oswobodzić i zawieść do mojej ziemi. Z nim miałam przeżyć żywot cały. A jednak, jeżeli wyrzeczecie się bogów waszych, ów bojownik zgodzi się z wołą Boga, który znać inaczej chciał rozporządzić moją dolą, w tedy z wami zostanę.
Wajdelota milczał ponuro*, Na lica Radewila zaczęła występować niecierpliwość , ale po nad wszystkiemi jego uczuciami panowała, nadzieja przebycia tej nie-
bezpiecznej chwili i uprowadzenia z sobą Mirosławy.
—Jaklo Wojdewucie!—zawołała dziewczyna— czyliz niesłyśeeliście mojego ostatniego słowa i znając dobroć prawdziwego Boga, jego potęgę, znając nicość waszych bałwanów, wolicie mnie opuścić na tej ziemi niżeli zaprzestać próżnej czci dla/ nieb. Wojdewucie rzeknijcie, rzeknijcie jedno tylko słowo a przy was zostaję i żywot mój wam oddam.
— Mirosławo! — rzekł Radewit —jeżeli ten poganin chce przyjąć wiarę naszą świętą, wtedy czyńcie waszą wolę, zostawię was przy nim. Ale pomnijcie że czas ubiega, źe macierz wasza w łzach gorzkich czeka wieści o was, i że ten Prusak nie- myśli wyrzec się swoich bogów.
Kapłan zmierzył rycerza spojrzeniem nienawiści pełnem i walcząc w sobie z róż- nemi uczuciami, chciał przyśpieszyć jego odejście ażeby nieuledz słabości.
Wprawdzie stara wiara poganizmu ule-
ciała już z jego serca: wszystkie oszustwa Kriwejty stanęły mu razem na myśli, czar ostatni zniknął oszustwem samego Rade- wita, którego maj^c za cudownego i pobożnego pielgrzyma rzeki Talby, Wajdelota już czcić poczynał był głęboko, własnenu czynnościami pokruszył formy swojej sta* rej zabobonności, ich świętość uniósł przypływ nowyoh wyobrażeń. Jeżeli więc Waj- delota nieprzyjął słowa dziewczyny, to znać że wiara jego stała jeszcze na jednem ost*- tniem ale silnem uczuciu — tem uczuciem była: duma.
— Wojdewucie! — krzyknęła w uniesieniu Mirosława naglona przez Radewita io opuszczenia gaju — ostatni raz teraz m mojego Bogal ostatni raz przemawiam do was, a znajcie iż takiej niezłamię przy* sięgi, odpowiedzcie bez zwłoki. Czy przyjmujecie prawdziwą wiarę, to jestt czy wyrzekacie się na zawsze bogów waszych ?
Przy tem zapytaniu oddech wstrzymał
się w piersiach dziewczyny, twarz jej była bladsza niżeli zwykle i usta drżały na osta- tniem zawieszenia glosa. Wodjewat spojrzał naprzód ku niej w zachwyceniu, potem pochyliwszy głowę:
— Nigdy! — odpowiedział ponuro. — Rycerzu, odprowadźcie ją do jej macierzy:
— to rzekłszy powolnym oddalił się krokiem. Mirosława pochyliła się bezmocna na ramie posępnego i w gorzkim smutku pogrążonego Radewita.
Lecz nim jeszcze Wajdelota zbliżył się 4o płomienia Znicza, zatrzymał go tłum ludzi wkraczający wszyslkiemi stronami do gaja, a oa jego czele, uwiadomiony o wszystkiem przez wysłanego na zwiady Mikę, postępował w całej groźnej potędze swojego urzędu Kriwejte straszliwy.
— Stójcie tu w tem miejscu Wojdę wacie! — zowołał grzmiącym głosem. — Oto lad przybywa poruszony waszeni czynami, i pyta was gdzie owa dziewka chrześcijań
ska chroniła się uciekłszy ofiary bogom należnej? Kto jej dał za mieszkanie przybytek święty, za ochronę przed pruskim ludem postać błogosławioną Krucha. Który to z Kapłanów, dla oka dziewki nieprzyjacielskiej, wyrzekł się czci wszechmocnego Peruna i sprowadził niedolę na tę całą ziemię swojemi grzechy?
Wajdelota stanął osłupiały widokiem Prussa i tłumu ludzi. Mirosława ocucona lekkim wiatru przewiewem i gwarem głosów rozbudzona, zapadła znowu wotrę- twienie na słowa Kriwejty 5 tylko jej wzrok błądząc w około zawisł nieruchomy na licach młodego Kapłana. Radewit ze swojej strony ożył uczuciem niebezpieczeństwa grożącego swojej ulubionej białce i szukał wszędzie Nadeja, od którego w razie przygody miał nadzieję jakiejkolwiek pomocy. Ale go nigdzie niebyło.
Tymczasem lud otoczywszy swojego niegdyś ulubieńca, oczekiwał niecierpliwie jego odpowiedzi.
— Uciszcie się! — zawołał jeden ze starców występując z koła* — Wajdelota takiej sprawy zdradnej i niezbożnej niemógł popełnić. Może on sam odkrył ową chrześcijankę i wyrwał ją temu złośnenra człowiekowi co nas oszukiwał, udając się za czciciela wszechwładnego Antympa.
Taką cze$ć miał lud dla swego drugiego Kapłana, jego zbożność w licznych czynach wyrażona tak była znaną powszechnie, żfe nawet Kriwejte, któremu jedno słowo wystarczyło dla zgubienia i odkrycia Rade- wita, nie mógł zupełnie zachwiać ufności jaką Wajdelota posiadał. Zręczny też Kapłan, zmieniając głos groźny w proste badawcze zapytanie, chciał naprzód cały czar świętości młodzieńca odjąć mu w oczach ludu, świadectwem i doniesieniem Miki, który miał stanąć natychmiast przeciw kłamliwemu tłómaczeniu się groźnego oka, jeżeliby ten użyć zamierzył wybiegu dla swojej obrony. Ale Kriwejte niewyracbował może całej wziętości młodzieńca sądząc, iż
słowa Miki mogą stanąć przeciwko słowom Wajdeloty i zachwiać jego wiarę n ludu.
— Wojdewucie, — rzekł wytłómaczcie się dla czego zastajem was lulaj z ową dziewczyną i tym człowiekiem jednooki»,
o którym wiemy że jest chrześcijaninem« Dla czego Krucha postać służyła za schronienie tej dziewce i dla czego zbożność zwróciliście jedynie ku owemu bożyszczu?
W ty eh wyrazach ostatnich przypomniał ludowi obłudną pobożność Wajdeloty, kłórą uważano przedtem jako skutek porozumienia się z b*giem obfitości«
—Jako! czy liż milczycie? — dodał z tryumfem postępując naprzód i otaczając sd- śnionem kołem Radcwitay Mirosławę, Kapłana i stróża świętego ognia, aby im nie dać czasu i miejsca do ucieczki. Mirosławy wzrok ciągle opierał się na Wajdelocie i powoli wychodząc z otrętwiałości, spoziera! ku niebu. Zdawało się iź płomień nadziemski ulatywał z jej źrenicy i dotykał twarzy młodzieńca swoim blaskiem poiotnym.
— Wojdewueie, — rzekł Radewit zbliżając się do jego ucha — nietraćcie myśli i umu w tej złej przygodzie: zrzućcie rzeez eałą aa mnie. Rzeknijcie jedno słowo, a ten tłom daiki uwierzy wam t ocalicie tym sposobem swój własny żywot, a patem potraficie zbawić tę czestoą białkę i wyrwawszy ją z rąk ich, odprawie do jej} macierzy. Pomnijcie że ona was miłuje. Mnie już dawno śmierć spotkać miała od waszych pogan, czy więc dziś przydybie, czy inną dobą, jedna to sprawa. Dalej Woj- dewucie l umu i sprawnego słowa, a wszystko zrobicie z tymi ludźmi, którzy was- czj&zą i więcej może wam wierzą niżeli Kriwejcie.
— Czy widzieie ludzie — zawołał Prus
— stoi »ierucbomy i milczy. Wina na jego licu, bogowie zagniewani odjęli mu mowę^
. — Czar jakiś w tej sprawie, — rzekł ten sam starzec który już raz przema- wiał za groźnem okiem: — czar jakiś ścięty Kriwejto i wy zbożni ludzie. Może
owa dziewka podeszła chytrze ducha Waj- deloty.
— Dla czegóż milczy, — zawołano ze stron niektórych — dla czegóż nierzeknie słowa, jakby czuł swoją wrażdę?
— Wojdewucie! — odezwał się starzec
— żywot mój na schyłku, broda pobielała, powiedzcie mnie jak rzecz się przygodła, czyli w rzeczy samej owa dziewka użyła czarów przeciw wam 5 jeżeli tak jest, pokuta ciężka obmyje waszą winę a jej śmierć ukoi może gniew bogów.
— Rzeknijcie zatem słowo! — powtórzono groźno w około.
— Czyliż oniemieliście?—niecierpliwy pomruknął Radewit.
—Ludzie rozszarpcie mnie! — podniosła tej chwili dźwięczny głos córka Prussoty,
— ten człowiek niejest winny przeciw waszemu zakonowi. Ja go chciałam nawrócić do wiary prawdziwej 5 ale dusza jego wzbraniała się do końca opuścić wiarę swoich7 dawnych bogów.
— Słyszycie ludzie! — wykrzyknął sta- * rzec— Wajdelóta niechciał wiary swej wyrzec się nawet wśród potęgi czaru jaki przyłożyła ta zła dziewka.
—r Niech ją zaraz rozedrą! — groźno zawołał Kriwejte, rozgniewany tym zwrotem jaki rzeczy brać zaczynały. Tłum za tym głosem rzucił się ku Mirosławie i Rade- witowi.
v — Cicho! — zgrzmiał nagle głos Wojde- wuta zwracając uwagę powszechną. —Stójcie tu w miejscu. Ta białka nic niewinna jedno czystością duszy swojej, ja tu ją przechowałem', ja broniłem ją od dzikiej zemsty waszej 5 bo jej umysł zbożny wszedł do megojimysłu, bo jej Bóg — wykrzyknął dobitnie — jest moim bogiem, a fcześć jego czci waszych pogańskich bogów_mecierpi.
To wymówiwszy nogą odwalił z podstawka posąg Peruna, i rzucił go z całą gwałtownością swojego poruszenia u slóp dębu.
- Wtedy jeden głos za głosem Kriwejty podniósł się pod objęciem szerokich liści Wyprawa i Półtora Krzyża. T. I.
świętego drzewa i rozwiódł się po eałym* gaju złorzeczeniem i przekleństwem, jak szum morza bijącego o skały* Noże bły* snęły ze wszech, stron dobyte i gotowe udcK rzyć w serca ofiar, przechodziły toż koło ich ramion i twarzy; ale zawsze czy zrzą- dzeniem wypadku, czyli tez jakaś siła nie* znana odwodziła je tak zręeznie, ii trafiały ślepo i w zamieszaniu osoby niemające ma wspólnego z bohaterami głównymi naszego obrazu. Jeden tylko raz trafił w bok Waj- delotę, krew jego potoczyła się obficie — i Kapłan upadł bezmocny. Sto innych narzędzi morderczych podniosło się nad jego głową; kiedy nagle starzec mały zbliżył się* do ucha Kriwejty i zwrócił na siebie oczy przytomnych. Rozmowa ich bowiem zdawała się rokować jakieś ważne wypadki. Starzec wskazywał widocznie palcem ku stronie wschodniej, zkąd widać było liczne światła. Poznano zaraz iż blask ich bił wproet od jeziora. Kriwejte po tej rozmowie stanął pomieszany, potem po długiftn
wahania się, zwrócił nagle swoje kroki w stronę muru i tym gwałtownym mchem pociągnął za sobą ciekawość wielkiej części ludu przybyłego do gaja. Ale draga nierównie większa część pozostała przy ofiarach przeznaczonych dla gniewa bogów; kiedy starzec który rozmawiał był z Kriwejtą pojawił się znowu i zawołał donośniet — la« dzie, ruszajcie spiesznie bo tam na jeziorze okazują się statki Leskie. Wojsko Bolesława przybyło już pod samo Romnowe i grozi waszemu dobytkowi, jeźłinieruszycie w pomoc tym którzy bronią przeprawy. Tych chrześcijan wraz z nieczestnym Wajdelotą,
— dodadał do kilku ludzi zbrojnych, którzy pomieszani dotąd w tłumie wyszli na raz i stanęli tuż obok Radewita, Mirosławy i Wajdeloty: —tych chrześcijan uwiążcie natychmiast i zawiedźcie do mieszkania Kri- wejty, który kazał ich zachować na jutrzejszą ofiarę, aby krew ich pokropiła dąb święty i oczyściła mieszkanie bogów ze złego czynu tego Kapłana.
— Zbrojni porwali wnet obwinionych wpośród tłumu, który przejęty obawą gwałtownego najazdu dawno juz spodziewanego, rozpraszał się w drobnych kupach i częścią ruszał ku miejscu gdzie zniknął Kriwejte, częścią udawał się do mieszkań swoich, częścią odprowadzał więźniów mając na swojem czele starca Sygonottę, znanego ze względów jakie posiadał u Kri- wejty — wktórym jednak Radewit rozpoznał Nadeja.
Kiedy przebywszy pewny przeciąg czasu w mieszkaniu Prusa ujrzał mniemany czarownik iż tłum rozszedł się powoli, wnet nakazał zbrojnym aby zdjęli sznury z rąk więźniów, a sam rzekł w ten sposób do braciszka Pawła, który w dali mu bezprze- stannie towarzyszył:
— Szczęście braciszku Pawle, żeśmy zdołali ubezpieczyć naszymi sześcioma ludźmi ten straszny napad na ich żywot. Jeden tylko Wajdelota dostał ranę w bok obuchem, reszta zdrowa i cała.
— Bóg wam i wasza sprawność dopo* mogły Nadeju!
— Ludzie nasi udawali przez cały ciąg że sami rzucają się na zagrożonych przez pogan braci naszych, i za każdą razą odpierali tych którzy byli na przodzie z nie- małem pomieszaniem Prusaków, a że byli najsilniejsi i najlepiej uzbrojeni, łacno im to się udało, aż pokąd nasz wybieg nie- dokonał reszty. Wczas było to przybycie Bezbraima, jeźli to on jest.
Po tych słowach, towarzysz świętego Brunona o którym dawniej już słyszeliśmy, Nadej, Kochan giermek Bezbraima, pięciu zbrojnych Prussoty i Radewit, udali się ći<- chym krokiem ku miejscu przebywania braciszka. — Wajdelotę rannego uniesiono; Mirosława wspierana od Radewita postęp powała wśród tej całej zamieszanej sceny półbezprzytomnie. — Przebywali ostrożnie miejsce wykarczowane lasu, gdzie żaden głos, żadna stopa ludzka niegroziła im odkryciem. —Ale jedno oko, którego najmniej się
spodziewali, śledziło pilnie ich kroków. Było to oko Miki sługi i szpiega Kriwejty, któremu się zdało nieco podejrzauem działanie Nadeja w całej tg sprawie. Ale ponieważ znał nieco przyjazne stosunki władcy z ,Sy- gonottą, lękał się przeto otwarcie stawać jego zamiarom naprzeciw, lecz za to przez cały pobyt więźniów w mieszkaniu Prusa niespuścił ich z oka. Ujrzawszy nareszcie jak odwiązywano pojmanych, ruszył w śład za niemi, chcąc odkryć całą te tajemnicę i zjednać sobie łaskę Kriwejty a cześć u ludu. Potrzebując zatrzymać się chwilę w zbliż miejsca wykarczowanego, a zatem za nadto otwartego, ażeby niebyć dojrzanym, nie- mógł potem zdąźyć tak rychło aby zachwycić wzrokiem uchodzących chrześcijan, kiedy się znowu w gęstwinę lasu rzucili; zwłaszcza że natrafił na ścieżkę wijącą się wkil- ka różnych drożynek, a potem gubiącą się w rozdroży leśnej. Mika stanął w milczeniu. Przez czas jakiś myśl zabobonna uderzyła go tem nagłem zuiknieniem dziewię
ciu przeszło ludzi 5 wkrótce jednał po chwili zastanowienia się rzekł do siebie: «Gdyby w okół tego miejsca schronienie ich tak się rozciągało jak pół grodu Romnowe, to je odkryję i ich razem. Teraz cicho tylko, cicho Miko! aby inni ludzie na ten sam trop niewpadli; gdy się tak słowem i czynem podobam Kriwejcie i ludowi Prusaków, to zobaczymy czy biedny Mika za taki czyn gorliwy, miejsca Wajdeloty nie zajmie. Ależ zdradny ów Sygonotta .... za lulka dób zobaczym, zobaczym ich wszystkich. •
I wysunąwszy śledzcze oko błądził jeszcze czas jakiś, potem z tą samą cichością z jaką szedł dotąd, zwrócił się ku mieszkaniu Rriwejty, postanowiwszy zachować milczenie o tem co widział aż pokąd na pewniejszy trop niewpadnie.
Ale są chwile, chwile dobroczynne ; W których się dusza człowieka poprawia, W których i przyszłość swoje sny objawis I z sceny marzeń nikną myśli czynne.
Z poematu: Skald, przez .Tomasza Olizarowskiego.
i
W czasie kiedy się działy zdarzenia opisane przez nas w dwóch ostatnich rozdziałach, wojska polskie niepróżnowały^ po zajęciu dużej przestrzeni pruskiego kraju, po spędzeniu wielkiej liczby ludności z ich siedlisk, lub pojmaniu w niewolę, przybliżyły się tak nagle ku Romnowe że Kri w ej te sam był przerażonym, jakkot wiek od pewnego czasu spodziewał się ich przybycia. Rolesław zajęty obecnie braniem niektórych grodów, wysłał poprzód siebie swojęgo starszego syna Bezbraima
dla oblężenia Romnowy. Wybór ten i pole odznaczenia się otworzone młodzieńcowi w obec narodu, przywykłego uważać Mieczysława za swojego przyszłego władcę, miał złagodzić nieco to położenie upokarzające jakiego doznawał syn rozwiedzionej Judyty Węgierskiej, obok syna Kunildy Słowianki. Bezbraim też niepróżnował 5 zabrawszy z sobą dwie czy trzy legije bojowników ruszył naprzód, resztę wojska miał mu ojciec po zdobyciu Radzimia, którem się teraz zajmował, przysłać natychmiast wraz z narzędziami potrzebnemi do opanowania prędkiego Romnowy. Otto drogą wskazaną przez krajowców puścił się Wisłą az ku miejscu, gdzie z jej strumieni wylewało się szeroko w około miasta stołecznego wzmiankowane wyżej jezioro. Usadowiwszy na przygotowanych statkach swoich wojowników, postanowił Królewicz^prze* prawić się aż do muru, przedzielonego fossą głęboką od przestrzeni suchej rozciągającej się dość obszernie po przebyoiu jeziora.
i tą stroną natrzeć na grod nieprzyjacielski. Inne bowiem strony, jakeśmy powiedzieli, otoczone były nieprzebytemi i ogromnie rozciągłemi bagniskami. Przyjaźń jego dla Radewita wśród tego zamiarn niebyła przypomnianą. Bezbraim w istocie, oprócz nadziei pomocnego objaśnienia ze strony rycerza , zajmował się nim i dla tego, że uczuwał pewny pociąg ku surowemu charakterowi, pociąg który nabrał jeszcze większej siły od czasu, gdy ostatni raz widzieli się w grodzie Rubieży. Śmiałość Radewita, jego głębokie dla Mirosławy i dla całego jej rodu uczucie: przypomniały opuszczonemu dziecku tę postać miłości rodzinnej , której niepoznał jak tylko w rozerwaniu okropnem pomiędzy ojcem i matką. Zajmowała go także niespokojność o ciało świętego biskupa Brunona, którego śmierć już była wszystkim wiadoma, i o los braciszka Pawła. Do Biskupa przywiązywała go szczególniej pamięć na rady jego dawane często Bolesławowi, ażeby nieusu-
wał swojego starszego syna dla jakiejś winy matki; nigdy bowiem niechciał Bruno inaczej wytłómaczyć sobie przyczynę rozwodu Króla z Księżniczką Węgierską. Łatwość rozwodu utrzymywała się jeszcze w słowiańskich krajach wkorzeniona zwyczajami. Nasz święty Apostoł, podobnie innym owego wieku duchownym, w takich razach przychodził powagą swoją w pomoc opuszczonym sierotom i słodził ich los, wpływając na sumienie i dobre uczucia możnych ; a tych znalazł niemało w sercu Bolesława. — Lecz ażeby dowiedzieć się o doliRadewita, o miejscu ukrycia ciała świętego Brunona, ażeby nakoniec złapać wieść
o braciszku Pawle, potrzeba było Bezbrai- mowi człowieka, któryby nietylko przedarł się ku grodowi mającemu się zdobyć lub jego okolicom, ale nawet potrafił nabrać języka o wszystkiem co się tam dzieje i powrócić z wieścią pewną. Jego giermek, znający ziemię pruską do której przez Chełmno wszedł był z Królem, umiejący nieco
języka, a co największa pełny tych wybiegów, klóremi w narodzie dzikim ułatwiają się wszystkie przeszkody.— zdawał się być jedynym do tej sprawy.
. Wrzeczy samej wybór ten niezawiódł Bezbraima; młodzieniec nietyłko umiał się dostać do Romnowy ale i dać z tamtąd wieść o sobie i o tem co odkryj, to jest:
o schronieniu Braciszka Pawła. — Spo-i tkawszy się z Nadejem i uwiadomiwszy go o blizkiem brzybyciu legji polskich, widzieliśmy jak dozwolił użyć domownikowi Prussoty, tajemnicę przylądowaoia królewskiego syna za sprężynę ocalającą zagrożone w gaju ofiary. Światełka bowiem, okazywane przez Nadeja przebranego za Sygonottę Kapłanowi pruskiemu, były to statki polskie jeziorem zbliżające się ku oblężeniu. Wszystko co mógł zrobić Kriwe w obecnem niebezpieczeństwie było: bronić wylądowania rycerzom polskim. Ale rozsypani bez ładu ludzie jego, niezdołali utrzymać się przed natarciem żołnierzy
wyćwiczonych ezeskiemi i niemieckiemi bojami» Jak skoro część wojska wysiadła na brzeg, reszta łodzi pod zasłoną strzał przybijała coraz łatwiej, aż przerażeni Prusacy uciekając ku bramie roztworzyli ją tak, ii zaledwo nieprzyjaciel nieprzebył mosta na fossie i tejże nocy nie wkroczył ai i»* samą bramę muru. Kriwejte zarafoił zte- mn poświęciwszy kilkudziesięciu ludzi, którzy niepośpieszyE przybyć na czas. Zresztą zaś swoich wszedł do miasta zamykając bramę i zdejmując most za sobą» Ten pierwszy popłoch był tak wielki, iz poczynano nazajutrz wynosić z gaju niektóre świętości i ukrywać je przed spodziewanem najściem nieprzyjaciela. Odwaga jednak ludzi pruskich pokrzepiła się -wkrótce kilka powodzeniami przez parę dni następne, i zmusiła Bezbraima do czekania pomocy dwóch drogich legji, chociaż wiadomość, jaką odebrał od swojego giermka o zamkniętych w przepaści naszych bohaterach, nagliła go do spiesznego dziąłania.
m
Szczęściem Radzim jak wszystkie mi*« sla pruskie oprócz Romnowy, niemające ¿a* dnej obrony warownej, niepotraftł ostać się długo przed Królem, który zatrzymawszy się tam czas jakiś, wysłał natychmiast pomoc swojemu synowi. Ałe z narzędzi wojennych, sądząc po innych*miastach pruskich niepotrzebujących wielkiego w zdobywania natężenia, nienatełał Król wraz z dwiema legijami, jak tylko parę wieź i kilka taranów. Bezbraim więc miał wielkie trudności do zwalczenia, szczególnie przy zasypywaniu fossy bez której przebycia nie- mójgł podprowadzić wieź do mura. Sam mnr ten nawet zwrócił szczególniej jego baczność, był bowiem niezwyczajnej szerokości. Zdawało się iż on sięgał dawnych czasów, i że wzniesionym był niegdyś przez jakichś z przechodzących tędy zdobywczych ludów, łub przynajmniej na wzór starych Gallów udziałany; co tłómaczyło jego szerokość ogromną — budował się on sposobem następuiącym: Dwie obszerne
belki położone na ziemi w dłuż i o dwie stopy jedna od drugiej odległe, związane były innemi poprzecznemi belkami. Próżnia zaś dwóch stóp zapełniona była ziemią którą z wierzchu grubemi kamieniami przybito. Do każdej warstwy takiej belek, zie- mi i kamieni, przybywała druga zawsze z jednaką przerwą tak że belki, przedzielone kamieńmi, niedotykały się. Tym sposobem aż do zamierzonej wysokości posuwany stawał mur obszerny na długość belek, co go prawie niepodobnym do rozłamania czyniło, nawet za pomocą dużych taranów, a niemiał ich syn królewski jak tylko dwa, trzeci był znacznie uszkodzony. Z tern wszystkiem postanowił zacząć od trudności stawających najpierwej na jego drodze, spodziewając się zwyciężyć inne po bliż- szem rozpatrzeniu rzeczy. Najpierwszą i najważniejszą było przebycie głębokiej fossy odgradzającej go od muru i zajęcie przestrzeni między nią i murem; fossa bowiem nie pod sam mur dochodziła, jak zwykle
to się działo., owszem zostawiała między nim i sobą kilkanaście lub więcej kroków, co mo- gło^stać się wielką korzyścią Bezbraimowi, tak w rozłożeniu narzędzi wojennych, jako też w obraniu jej za podstawę do dalszych działań. W skutek tych przyczyn, rozkazawszy zebrać się ludziom swoim około fossy, opatrzonych w łuki i kusze postawił dla powstrzymania Prusaków gdyby się do wycieczki sposobili, a razem dla odpierania grotów i rażenia tych którzy je z wysokości muru rzucali na robotników pracujących nad zasypywaniem rowu. Te groty i pociski tak silnie raziły, iż po krótkim odporze trzeba było się cofnąć z całą robotą; co lud dziki przejęło nieopisanym tryumfem objawionym w trzykrotnym okrzyku.* Korzystając z tego uniesienia swoich wojowników, Kriwejte opatrzony zbroją i łukiem wysunął się z doborem ludzi naprzód, ażeby ścigać cofających się. Przed nim postępowała wydobyta z gaju święta chorągiew, którą widzieliśmy obok posążków Worszkaita i Szwejbrata, a na
Wyprawa i Półtora Krzyza. T. I.
✓
znak władzy jego świeckiej niesiono przed nim, wedle zwyczaju, obraz du*y: był to człowiek form olbrzymich, wymalowany niezgrabnie na płótnie do tyki przyczepio- nem, mający głowę niedźwiedzia z paszczą otwartą i osadzony na dwóch rumakach dębem stojących. Jak skoro te dwa znamiona wojny opuściły wysokość muru i wychyliły sie przez bramę, odgłos surm wojennych zabrzmiał wraz z pieśnią Wajdelotów, która podnosiła się groźno wśród krzykliwych ech okolicy. Tę chwilę chciał obrócić Bez- braim na zdobycie mostu, ale rycerstwo jego pokaleczone przy ostatniem usiłowaniu, cofało się tak bezładnie, iź musiał sam dla własnej obrony zamknąć się w obozie otoczonym palissadami na przestrzeni między rowem i jeziorem. To cofnięcie się Polaków do warownego zakresu, napełniło radością Prusaków, chociaż dalej za nimi pójść nieśmieli. Głosy tych co na murze przypatrywali się walce, niewiast nawet i starców, szyderskie okrzyki mieszały z szu
mem dmącego miatru i zdzikiem ryczeniem zwycięzców. Otto zaczął myśleć o sławie swojej i o rychłej potrzebie oswobodzenia przyjaciół swych kryjących się tajemnie i niezdolnych zapewne utrzymać się długo w takim stanie, jak skoro zamiar ich wyszukania wejdzie gorąco do chęci Kriwejty
— o czem niewątpił po usłyszeniu od swego giermka wszystkich szczegółów tego co zaszło w gaju. Myślał więc jakim sposobem odbić na Prusakach utraconą wyższość, a potem jak zasypać fossę. — Podejście żadne udać się niemogło, wszyscy bowiem mieszkańcy różnej płci i wieku czuwali na murze : Kriwejte posunął do tego stopnia przezorność, iż na przypadek podstąpienia pod mur polskich bojowników, kazał poznosić różne ciężary, aby niemi przytłaczać oblegających. — Przerwa długa od ostatniej wycieczki Prusaków zdawała się go uspokajać — już za\nierzał nawet, ukryte na pierwszy popłoch i z gaju wyniesione skarby wraz z ciałem Brunona nazad przywrócić
i odprawiwszy uroczyste nabożeństwo na cześć bogów, pokropić dąb święty krwią niektórych pojmanych rycerzy. Ale cichość i milczenie w obozie polskim, przy największej karności w służbie, uderzała go i jego lud dziki do podobnego porządku nieprzywykły. Głos mu jakiś mówił tajemny, iż to milczenie nie jest skutkiem opadnięcia na odwadze, że może jest to owa chwila straszna, gdzie odwaga karmi się drażniona cichem przeszłego niepowodzenia wspomnieniem, a zamiar ważny roi się w głuchem milczeniu.
W rzeczy samej uczucia te były wspólne i synowi Króla i jego rycerstwu. Oczekiwało odo niecierpliwie ale w posłuszeństwie odwetu na Prusakach. On zaś chciał po- dźwignąć swoją sławę zamiarem nie na próżnej opartym popędliwości, ale głęboko rozważonym. Myśl jego przebiegała wszystkie wojenne przygody, jakich był świadkiem pod ojcem lub o jakich słyszał od niego, i naprowadziła jego uwagę na trzy
wieże przysłane przez Bolesława. Jedna czteropiątrowa mogła wyrównać choć niezupełnie wysokości muru, druga o dwóch, trzecia zaś o jednem piętrze urządzona była do utrzymywania jednego z największych taranów. Z tej uwagi wypłynął w umyśle Królewicza zamiar prędki, śmiały, używany rzadko, ale dość skutecznie jak o tem słyszał. Kazał przywołać do siebie kit- ku cieśli zręcznych między żołnierzami, i wybudować jedną wieżę mogącą się użyć do czynności zakreślonej działaniem tarana — sam zaś tymczasem dwupiętrową wieżę kazał toczyć aż ku fossie na walcach za pomocą sznurów. Wzrok jego wprawny wyrachował iż jej wysokość była dostateczną do zarzucenia fossy, którą po przesypaniu nieco ziemią przeszedłszy, stawał się zaraz panem przestrzeni między nią i murem, dającej mu klucz do przełamania samego lub wysadzenia bramy. Tym końcem kilka silnyeh oddziałów postępowało za tą budowlą, mocno zbitą z belek
zdolnych wytrzymać parcie największych ciężarów. Na widok tej massy posuwającej się naprzód, Prusacy stojący za fossą i przed murem, zdawali się przypatrywać jej z ciekawością nieprzenikając jeszcze zamiarów oblegających. Ale gdy ją już blizko rowu ujrzeli, w ówczas strzały liczne i kamienie z proc aż z murów ciśnione wypadały ze stron wszystkich na polskie oddziały. Bezbraim nie kazał jak tylko łucznikom odstrzeliwać, biorąc na cel znakomitszych nieprzyjaciół. Reszcie wojowników jego nie- mogły bardzo szkodzić pociski, po za tym domem ruszającym się. Dopiero kiedy wieża upchnięta siłą sznurów posuwających ją na walcach, co raz dalej od jednego do drugiego, z miejsc oznaczonych kołami i dołkiem postąpiła na sam brzeg, a potem runęła w fossę, popłoch Prusaków ogarnął 5 ujrzeli bowiem że ukryte dotąd rycerstwo polskie, po prędkiem zasypaniu przygotowaną ziemią, przechodziło rów, jak z ziemi wyskakując, i ukazywało się,wnet na
drogiej jego stronie. Prusacy pospieszyli zamknąć się po za murem; reszta rycerstwa polskiego prżybyła wraz z narzędziami, i tak Bezbraim ujrzał się panem przestrzeni tyle sobie potrzebnej, bez stracenia prawie żadnego żołnierza. Ale ujrzawszy bramę muru w żelaztwo opatrzoną i urządzoną położeniem i małą objętością swoją tak silnie, że jej nic nie- mogło naruszyć, a cóż dopiero rozwalić podpartą podobnemi, jak wnosił, z drugiej strony obronami, stracił wszelką nadzieję jej wysadzenia lub zdobycia i obrócił się znowu ku murowi, którego szerokością tak się dotąd niepokoił. Nowa ta trudność była przyczyną nowej przerwy w działaniu w oddziale Polaków, przerwy niebezpiecznej, bo za każdem podstąpieniem pod mur, ciężary, ukrop i kamienie waliły się na głowy zuchwałych, tak że trzeba było założywszy niewielki obóz do strzeżenia miejsca przebytego na fossie, resztę rycerstwa ściągnąć nieco dalej. Zeby przytem jednak nietracić
czasu na próżno i przynajmniej spróbować szturmem mocy tej dziwnej i niespodziewanej warowni, jaką zasiali Polacy pod Ro- mnowem 5 syn Królewski poczynił rozporządzenia następujące, z wielką rozwagą na wszystko cokolwiek mu zapewnić mogło korzyść nad nieprzyjaciółmi. Naprzód poczynając o kilka kroków przed fossą aż ku murowi podnosić kazał jak najprędzej taras, co uskutecznił pracując pod zasłoną wież na ten koniec uwyślnie sporządzonych
— dwio niższe wieże z grubych blocbów twardego drzewa zrodbione, opartrzone taranami i zwodzonym mostem, podprowadzono od lewej strony, gdzie mur zdawał się łatwiejszym do natrącenia. Z małą jednak nadzieją patrzał Bezbraim na usiłowania z tej strony, szerokość bowiem muru przechodziła mocą swoją potęgę taranów. Od prawej strony przygotowano ogromną cztero piętrową wieżę i za pomocą sznurów i kołów, gotowano się prowadzić ją na walcach aż ku murowi, jak skoro tylko
taras podniesiony będzie. Wieża ta obu- dzała choć w odległości podziwienie pogan, tak jej proporcye przechodziły granicę ich pojęcia. Niesądził Kriwejte aby tę dużą machinę potrafiono przywieść aż do muru. Spokojnym więc na nią poglądał okiem, pewny iż w razie usiłowań przybliżenia jej, potrafi przeszkodzić łatwo zamiarom oblegających. W czasie wznoszenia tarasu postępującego szybko ale z trudnością, z przyczyny pocisków, ciężarów, waru i kamieni, które rzacali na oddziały polskie na murze stojący wojownicy pruscy, nie- zaniedbał Bezbraim nakazać sporządzenie kilku kruków czyli haków, które służyły stosownie do swojej budowy do różnych użytków: jako, do zaczepiana i podnoszenia ciężarów, do wstrzymywania pędu tarana i t. d. Obecnie użyte przez Ottona i sporządzone, nie tak miały pożytkować w pracach oblężenia, jak raczej służyć do przerażenia pogan, dla tego iż zrobienie takich mniejszej pracy i czasu wymagało.
Były to haki służące do zaczepiania różnych przedmiotów;—obeznamy się z niemi bliżej w ciągu dalszego oblężenia — na- koniec kilka balestr czyli kusz wielkich *) umieszczonych w wieży, stanowiło cały sprzęt wojenny Bezbraima. Niebył on zbyteczny nawet na wiek ów, gdzie już Niemcy z Włoch sprowadzali różne narzędzia wojenne i urządzali je na wzór dawnych rzymskich, ale przynajmniej mógł trzymać w uszanowaniu i postrachu dzikich niezna- jących go Prusaków.
W miarę postępowania tarasu, myśl Bezbraima nieraz obracała się ku przyjacielskim sobie a dziś w niebezpieczeństwie zostającym osobom, ku Radewitowi, Pawłowi i Mirosławie. — I jego sława i ich los zawisł od prędkiego oblężenia, pragnął bowiem dokonać go przed przybyciem Króla. Niebezpieczeństwo w istocie groziło mie
*) Balestrę zwano kuszą, ale były kastę i ręczue.
szkańcom podziemnej groty, w chwili samej w której zajmował się syn Królewski środkami zdobycia Romnowy$ groziło im bliżej, aniżeli się spodziewał, niewiedząc o tem iż jest człowiek, który wszystkie ich poruszenia szpieguje, i czeka tylko chwili przyjaznej i zupełnego odkrycia, aby ich wydać w ręce Kriwejty.
Ze swojej strony, mieszkańcy groty pustelniczej nieznali dokładnego położenia rzeczy w obozie Bezbraima, bo giermek oddalił się od nich w chwili, kiedy jeszcze o nowych legjach i machinach przysłanych przez Bolesława niebyło wzmianki. Zaszedł ich tylko odgłos porażki polskiego oddziału, tak jak wpzród popłoch Prusaków. Musimy się zająć niemi obecnie i opisać niektóre zdarzenia zaszłe w ciągu utarczek przy murze Romnowy prowadzonych. Grota będąca ich schronieniem miała przy korzeniu lipowego drzewa otwór niewielki do wyzierania, który się jednak rozszerzał z trudnością za uchyleniem ułożone-
z wierzchu i ziemią przysypanego kamienia. Grota ta mogąca pomieścić kilku ludzi, rozporządzeniem wewnętrznem, które w niej poczynił Paweł, położoną była niedaleko gaju ale w stronie przeciwnej od muru miasta. Pomoc zatem z tamtąd była trudną bez zupełnego zdobycia stolicy, co niemało przyczyniało się do niespokojności ich o dolę Mirosławy. Dwie izby przedzielone deską stanowiły całe to pomieszkanie. W jednej z nich Mirosława na łożu z liści świeżych spoczywała, w drugiej Radewit, Paweł, Nadej, kilku wojowników Prus- soty i ranny Wajdelota. Krewniak Woj- dewuta wyszedłszy na zwiady niepojawił się dotąd. Nóż który w czasie napadu w gaju ugodził był Kapłana pogańskiego, minąwszy żebro nieuczynił wielkiej rany.
— Kilka dni wypoczynku przy staraniu Pawła i samejże Mirosławy, przyniosły cierpiącemu znaczną ulgę. Wojdewut niemym tylko znakiem dziękował swoim wybawcom za starania około siebie podejmo
wane. Starania te troskliwe i czujne na najdrobniejszą boleść chorego,, zdały się duch jego przenosić do jakichsiś krajów szczęśliwych, których nieznał jeszcze; łagodna i poważna twarz Pawła, lekka i biała postać Mirosławy, unosiły się ciągle w snach jego i rozlewały się w nich topiąc gwałtowność gorączkowych poruszeń w ja- kimeś świetle cudownego blasku.
Dopiero gdy do sił zaczął przychodzić, jawiły się jego pamięci wszystkie zdarzenia zaszłe niedawno w gaju, tak że gdy mu je przypomniał towarzysz Brunona — gdy mu powtórzył jego słowa przy obaleniu posągu Peruna wyrzeczone, Wajdelota potwierdził je znakiem głowy, jak gdyby dotąd stały w jego przekonaniu, a Paweł niewiele miał pracy przywieść go do uroczystego wyrzeczenin się błędów swoich. Radewit nawrócenie Poganina brał za coś przechodzącego granice władzy ludzkiej, iż nie- śmiał w obec cudu niepotłumić swoich ziemskich uczuć dla córki Prussoty; za co
wdzięznością, ehociaź niedbałą, zdawała się odpowiadać mu Mirosława. Między Mirosławą a Wajdelotą, ta gra miłosnego instynktu wzrosła z jednej i z drugiej strony pod ogniem natchnienia religijnego, inaczej się objawiała aniżeli dotąd. Wmiarę jak Wajdelota, słowami Pawła i własnemi wspo- mniemiami, rzucony w kraje duman nad wiarą chrześcijańską objawioną sobie, zapominał ziemskich skłoności, i nieraz po rozmowie z Pawłem leżał w głębokiem milczeniu uniesiony do sfer innych, a czasem ponury — Mirosława powracała do swojej niewieściej natury i do swoich niewieścich uczuć! Chociaż dumna, chociaż szczęśliwa cudem przez siebie zdziałanym, oddawała się myślom pobożnym; pragnęła jednak nieraz dajrzeć we wzroku Wojde- wuta tego gwałtownego i namiętnego wyrazu, tej dzikiej skłonności, którą jej dawniej objawiał. Nieraz słowa jej przecho- chodząc nagle z pobożnej treści do mniej surowych obrazów, starały się obudzić
w serca Wojdewuto czulsze wspomnienia. Ale Wajdelota westchnął tylko i zamyślił się głęboko. Różne ztąd wnioski powstawały w jej sądzie i w umśle Pawła o stanie duszy Wojdewuta. Mirosławie się zdało iż może żałował dawnej swojej czci dla bogów — ale na każde zapytanie w tym względzie, odpowiadał Kapłan pogański lekkim uśmiechem pogardy, który widocznie odnosił się do dawnych wyobrażeń. Paweł nieposądzając chrześcijańskiego serca swojego ucznia, myślał iż może zajmuje go obecne niebezpieczeństwo ze strony Prusaków i obrażonego Kriwejty, jakkolwiek nie- wątpił o jego odwadze. Ale Wojdewut posądzony o to wołał z uniesieniem które uderzało dziwnie chrześcijańskiego Apostoła :
Ojcze! brońcie tylko siebie s co się mnie tyczy, niech przyjdą 1 niech przyjdą, nich na mnie ich dziki, ślepy gniew spadnie! — Wymawiając te słowa odkrywał pierś swoją odważnie i z godnością,
i powtarzał nawet, jak zauważała Mirosława, tę samą modlitwę, którą podniosły jej usta w ówczas, kiedy on przybywszy noeą do gaju chciał ją zamordować wtedy Kapłan pogański , a dziś żałujący chrześcijanin. Twarz jego i lica, w czasie owej modlitwy z wielkim dziwem córki Prus- soty dosłownie powtórzonej, pełne były nietylko spokojności ale nawet jakiejś nie opisanej rozkoszy. Uderzały jednak wszystkich wyrazy następne, które przytem dodawał. «A on! on niech mi przebaczy tylko.... teraz widzę, widzę jego postać.... jaśnieje mi zawsze blada, słodka, jak wczasach nocnej doby. •
Podobne chwile powtarzały się dość często, i nikt niemógł wytłomaczyć jakie uczucie przywodzi Wajdelotę do stanu bli- zkiego obłąkania. Wyraz on zdwał się być najniezrozumialszym dla wszystkich. Mirosława domyśliwała się w nim Kri- wejtę, którego potęgi i świętości może jeszcze lękał się Wajdelota; ale uśmiech*
obojętny, pogardliwy nawet na wspomnienie Prusa, n,azał to posądzenie dziewczyn ny, Pąweł dawny Apostoł pojął lepiej tt uniesienia religijne młodzieńca, tem bardziej, iż słyszał go nieraz mówiącego juz o prawdach i tajemnicach wiary z tem sil- nem natchnieniem, które tylko daje nad* zwzyczajne przekonanie i duch w niem jasnowidzący. Z tem wszystkiem jeżeli pojmował te uniesiena Apostoł, to ani jego chwil chmurnego smutku, ani znaczenia słów obłąkaniu blizkich nieuraiał wytłó- maczyc.
Mirosława niemogła znieść tych chwil za strony Wajdeloty, w jednej z nich łzy puściły się jej tłumnie. Niewiasta z Apostołki wracała.do swojej naturalnej słabości i okiem smutnem opierając się na młodzieńcu , zapytywała go z wyrzutem, dla czego stracił dla niej wzrok i słuch dla jej słów- Wajdelotaniemieszając już jak przedtem uczucia ubóstwienia do twojej dla dziewicy skłonności, odpowiadał jej w owcza?:
Wyprawa i Półtora Krzyca. T. i. 15
— Czestnie was miłuję, ałe cóż kiedy ile razy spojrzę na was lub słów waszych słucham, tyle razy jego postać blada, krwawa staje przedemną żałobnie, bez złości, bez gniewu; a moja dusza jej widokiem sciśniona napróżno błaga Boga i jego syna by zemścił ezynu mego. Tę postać zawsze mi wasz widok, wasze wspomnienie przywodzi , tak jak gdyby była w waszym wzroku, jak gdyby mieszkała w waszych słowach.
— Nierozumietó was Wojdewucie t — odpowiadała przerażona Mirosława tem wyznaniem, które okazywało że widok jej osoby sprawiał boleśne jakieś na młodzieńcu wrażenie: — nierozumiem was, powiedzcie przecie, powiedzcie co wam się widzi złego w mojej osobie?
— Nic złego niewiasto, jedno kara za moje grzechy.
Nad te wyrazy więcej niechciał wyrzec Wajdelota. Raz jednak kiedy długo leżał w zadumaniu, rysy jego ożywiły się nagle,
twarz przybrała wyraz jaśniejący; przy- zwaszy cicho Pawła, rzekł do niego głosem wzruszonym:
— Ojcze! chrześcijan Bóg rzekliście iż jest miłosierny i przebaczy mi; ale cóż kiedy ja sobie niemogę jeszcze przebaczyć. Pozwólcie niech wam złoże grzech mój do wspólnej wiedzy, jak to jest w waszym i moim zakonie , a lżej mi będzie na sercn.
— Mówcie, czestny chrześcijaninie — odpowiedział Paweł chcąc zaspokoić po- burzony umysł Wojdewuta zapewnieniem miłosierdzia boskiego.
—- Ojcze! czy pomnicie moją postać? przypatrzcie się jej dobrze, moźeście ją , gdzie zauważyli.
— Zda mi się żem was gdzieś widział, ale dobrze niepomnę, bo wiecie, wzrok mój tak słaby, że tylko na wzbliż ludzi rozeznaję; ponieważ jednak wiem iż byliście - najstarszym z Wajdelotów pogańskich, musiałem więc was widywao często , a słowa świętego księdza Brunona musiały się nieraz
ńa wprost do was obracać, kiedy je rozda- wał pomiędzy pogan za natchnieniem bo- skiem.
— Powiem wam więc wszystko ojcze, bo jak widzę wszystkiego niewiecie. Nie- tylko wtedy, kiedy niósł do ucha mego słowa święte ów kriwe chrześcijański widzieliście mnie wśród Indzi, ale i w on dzień .... pomnijcie dobrze .... gdyście chodząc z nim prawili do ludzi obok świętego bzowego drzewa przy uświęconym strumieniu. Dużo już pogan tuliło serca ku wam świętemi słowy poruszywszy się, czuli je bowiem słodkiemi i prawdżiwemi. Ale dwóch ludzi postanowiło nieczestnie zemścić się za waszą zbożność. Prus władca tego ludu, przez złośne a fałszywe serce, i ja jego Worszkajtes w ówczas przez ślepy um i twardą, niegodną duszę. Zebrawszy najgorętszych pogan, stanąłem przed świętym chrześcijańskim człekiem i juz słowa jego dobrzmiewały mi do duszy, kiedy nagle zagorzało mi w sercu. Rozumiałem w ówczas
iż Ła wściekłość moja była głosem Perony nakazującym mi dokonać krwawego dzieła,
i pierwsza włócznia która trafiła świętego, czestnego, złotych słów Brunona . . .
o ojcze dobry! ta włócznia była waszego syna.
Tu zatrzymał się Wajdelota, zasłonił twarz rękoma i spoczął w głuchem drętwienia. Mirosława zbladła na to wyznanie strasznej winy młodzieńca, ale z zachwyceniem poglądała na żal głęboki w duszy tak niedawno dzikiej. Paweł chciał ostro upomnieć grzesznika i przerażony tem opowiadaniem cofnął się w pierwszej chwili od wstrętu; ale ujrzawszy na twarzy? w głosie i w ruchach Wojdewuta boleść nieopisaną, potłumił swoje oburzenie, odpowiadając tylko cichym i urywanym głosem — jakby mierzył ile surowości i ile potrzeba było w słowach użyć pobłażania.
— Synu I straszna jest wrażda wasza., Ale Bóg chrześcijan miłosierny na tych
co żałują winy i okupić ją zamierzają pokutą ciężką. Święty Ksiądz Bruno wiecie jak był słodki w swoich słowach, on wasz żal widzi, i daraje wam może ów czyn bezbożny.
— Ta właśnie jego słodkość, ojcze, więcej mi rani duszę, niżeliby zranić mogła surowość. Niewiem dla czego, ale przy tej jego słodkości i przy waszej dzisiaj, wina moja waży więcej w mej duszy s ale słuchajcie dalej.
Paweł nadstawił ucha niecierpliwie — lękał się bowiem aby jeszcze jaka podobna wina niedołożyła wagi swej w sumieniu ’ nowo nawróconego. —
— Otóż po dokonaniu tego złego czynu
— kończył Wajdelota — radość wzięła mię dzika. Wnet poszedłem do gaju, ażeby dąb święty pokropić krwią zabitego bez- . czestnie księdza, i zdało mi się że lica Pe- runa rozjaśniły się dla mnie. Odtąd z owej śmierci Brunona żadnej niemiałem żałości, tak. pusto i ślepo było w sercu mojem. Aż
dopiero gdym poznał ową dziewczynę, gdym jej słów zasłyszał, gdym nareszcie zapamiętał jej modlitwę, którą zanosiła do Boga gotując się umrzeć z mej ręki; aż dopiero w tedy powstawały w moim umie nagle i niespodzianie słowa księdza i dostawały się do mego serca. Z dnia na dzień jak mi jawił się widok Mirosławy, jak mi jej słowa się pomnażały, tak rosła w mojej pamięci postać i słowa pozbawionego żywota Brunona. Już niemogłem tak spokojnie i radośnie jak pierwej myśleć o moim zbójczym czynie. Ile razy wszedłem do gaju, ile razy rzuciłem wzrokiem na ławę, gdzie jego głowa i ciało leżały zastygłe od krwi ubiegłej przy posągu Poklusa, tyle razy zastrzęsła się moja dusza. Dziś nawet kiedym już poznał prawdziwego Boga , postać zabitego księdza, tak jasno mi stoi, — dodał smutno Wajdelota —jak gdybym ją miał tuż przed sobą; a krew jego ciepła zda mi się że mię ciągle okrapia, jak gdybym był owym dębem czczonym przez po-»
m
gan, po którego kom ją wylałem. Słowa zaś Brunona wszystkie jakie z ust tylko jego kiedykolwiek w obec mię wyszły, stoją mi tak jedne przy drogich wyraźne, żebym je przeliczył i przejrzał w każdem ż nich myśl jego jak w strumieniu jasnym. Jeżeli czasem w tej jamie zapomnę tych rzeczy ciężkich dla mego grzesznego serca, tó wnet widok Mirosławy stawia mi wszystko na pamięć, wszystko jak było w dniu owego zabójstwa; w jej postaci świeci mi postać słodka księdza, a w jej głosie najcichszym słyszę wyraźnie słowa jego. Rzeknijcież ojcze! rzeknijcież, jaką pokntę prawo chrześcijan ustanawia na taką wrażdę? rzeknijcie surowo, im cierpsza będzie, im trudniejsza, tem snadniej zdaje mi się ulż^dnsZ}< mojej.
— Synu! pokutę ciężką odbywacie już W tej chwili z woli Boga, gdy się wam te rzeczy w sumieniu pojawiają, a jaką jeszcze odbyć macie, potem wam rzeknę, gdy z tej jamy wyjdziem.
Od czasu tego zwierzenia się ze strony Wajdeloty, wiadomą była mieszkańcom podziemnej groty przyczyna częstego zachmu- rzania się jego. Z pojęciami nowej wiary wykształciła się prędko jego dusza i nowe sumienie stworzyło się w jego sądzie. To nagłe wykształcenie się barbarzyńskiego serca do najdelikatniejszyb uczuć, niena- zwie niepodobnem ktokolwiek ma tylko znajomość ludzi w ich rożnych usposobieniach i charakterach. Ziarno rzucone na na takim gruncie jak jest umysł Wajdeloty, rośnie pod ziemią. — Pod strefą takiego gorącego ducha szybko dojrzewają pojęcia» pod ogniem takiego serca błyskawicą roz* świecają się uczucia — a cóż dopiero wśród zdarzeń niezwyczajnych życia, które przyśpieszają samo rozwijanie się pewnych władz duszy, właściwych niepospolitym ludziom.
Ztąd wynikło, źe sam braciszek Paweł, surowy naprzód dla winy Wajdeloty, ujrzawszy żal jego, złagodniał w swoim sądzie.
Wojdewut tem pobłażaniem dotknięty, jeszcze silniej w swojem sumiepiu zapadał w zwyczajne ponure zadumania i zdawał się knować pewien zamiar tajny. Ośm dni minęło od czasu zdarzenia przytrafionego w gaju, które zmusiło osoby naszej powieści szukać schronienia w grocie zamieszkiwanej przez Pawła, kiedy pewnego razu wśród nocy daleko posuniętej, gdy wszyscy usnęli snem twardym, przedsięwzięcie godne uwagi przyszło do myśli groźnego oka. Wstał on cichym krokiem i mimo rany, która mu jeszcze nieco dolegała, przypełzał do otworu jaskini, potem odwaliwszy kamień silnem ramieniem, wyszedł na swobodne powietrze i ruszył wprost ku gajowi.
— Będę ją miał ciągle, rzekł do siebie, ciągle przed zwrokiem tę postać słodkiego księdza, tak jak ją dźwigam na duszy; wydobędę ciało jego od stóp krwawego Poklusa i przeniosę aż tutaj.
Myśl tę nastręczyła Wojdewutowi
ówczesną cześć dla ciał wszystkich męczenników, cześć która nawet u pogan nabrała wagi, ponieważ jak wiadomo wykupywano je od nich i płacono drogo, dla tego ciało zabitego na ofiarę chrześcijanina cenili równo z innemi swiętemi kosztownościami. Ale wykradzenie zwłok Brunona, jakkolwiek przy znajomości wszystkich tajemnych kryjówek gaju mogło niebyć niepodobnem do wykonania dlaWajdeloty—ztem wszy- stkiem czujność tych którzy się znajdowali w przybytku bogów, narażała go na wielkie trudności i niebezpieczeństwo. Niezra- ził się jednak temi względami umysł podobnego człowieka. Przystąpiwszy śmiało ku wschodniej stronie gaju, odchylił Waj- delota znajome sobie i na sprężynie tajnej poruszające się wejście, wszedłszy niem, postąpił aż do korzenia dębu i obejrzał się w około. Słońce zaczęło już odkrywać ze wschodu lekką barwę ranku, a cichość panowała wszędzie—tylko z odległości muru jeziora dochodził go szmer licznych głosów
pomieszanych, jakby się gotowano do walki ze strony oblężeńców. Wojdewut cały oddany swojemu przedsięwzięciu, niesłyszał i nieuważał tych głosów, zwłaszcza że uderzyła go najmocniej nieobecność stróża świętego ognia, chociaż Znicz palił się ciągle. Wkrótce stanął osłupiały zbliżywszy się ku posągom trzech bogów najznakomitszych: Peruna, Potrympa i Poklusa; miejsce bowiem gdzie leżała na ławie, jakeśmy to wyżej opisali, głowa Biskupa i tułub wraz z nożem ofiarnym, było próżne. Innych też kosztowności pogańskich brakło w przybytku — bo je w pierwszym popłochu oblężenia, jak o tem wie czytelnik, ukryto. Był to zawód straszny dla przejętego świętością nowego chrześcijanina, boleść ogarnęła jego serce. Szczęściem ujrzał jeszcze zapomnianą rękę świętego męczennika uschłą od krwi wy ciekłej. Wojdewut schwycił ją skybko i cisnąć tę drogą pamiątkę do serca, unosił ją do swojego obecnego mieszkania jako skarb najdroższy. Stąpa«
nia jego były ostrożniejsze jak przedtem, bo już miał do stracenia coś co go więcej nad życie zajmowało: relikwię, którą tak wysoko cenili ówcześni chrześcijanie. Radość jego kiedy już stanął w grocie, wyrównała się radości towarzyszy niewoli, gdy się dowiedzieli o przyczynie jego wycieczki,
i zachwyceniu Pawła tak z powodu czynu pobożnego młodzieńca, jakoteż z wartości pospolicie przywiązanej do skarbu, którego stali się posiadaczami. Zdobycie jednak tej świętej relikwji stało się źródłem następującego zdarzenia, które okropnie wpłynęło na los chroniących się w podziemnej grocie chrześcijan.
Od czasu wybiegu, którym Nadej i Kochan ocalili zagrożony żywot Radewita i Mirosławy i ułatwili w pośród powszechnego zamieszania ich ucieczkę, Mika nieprze- stawał śledzić ich tajamnie. Postanowiony stróżem ognia na miejscu krewniaka Waj- deloty, obchodził on codziennie, wykradając się z gaju, przestrzeń zatrzymaną w pa<-
się w tem miejscu norze tajemnej weszedł do umysłu sługi Kriwejty razem z przypomnieniem, ii tam niegdyś wznosiła się ehata jednego z Prusaków o którym mówiono ie nawrócony przez świętego Wojciecha, wyznawał tajemnie wiarę chrześcijańską. Wkrótce ucho jego przyłożyło się do ziemi w tym samym czasie kiedy noga stąpała mocniej dia wypróbowania gruntu; idąc ciągle za głuchym odgłosem kroków swych trafił na wejście do jaskini, zostawione otworem przez Wajdelotę. W ówczas zakradłszy się po za drzewem wśród głębokich krzaków, oczekiwał niespokojnie uderzony tętnieniem chodu dobrze sobie znajomego. Niedługo jego cierpliwość otrzymała nagrodę odkryciem dawno upragnionej tajemnicy. Ujrzał bowiem jak groźne oko unosząc coś z sobą, wchodził do groty, i wszedłszy zawalił ją kamieniem. Lekki okrzyk radości tylko co nie« zdradził bytności Miki, ale go prędko po- tłumiwszy, powracał nazad do swych obo
wiązków krokiem lżejszym; tylko mu tchnienie zapierało się od prędkiego bicia serca. Postanowieniem jego było, natychmiast odkryć rzecz całą Kriwejcie, potem ogłosiwszy przed ludem, że za natchnieniem bogów wiedziony, ich rozmową objaśniony, znalazł miejsce tajemnego przebywania zbiegów, ruszyć ze zbrojnymi i pojmać ich wszystkich, W (fuszy jego rozkosznie świe* eiła nadzieja pozyskania tym czynem w całej Romnowie sławy świętego i miłego bo* gom Kapłana, a z nią wyższego urzędu i tej czci i wziętości której tak długo Wajdelocie zazdrościł.
Zbudził go u bramy gaju z tych marzeń słodkich głos znajomy jednego ze znakomitych starców grodu, o którego zabobonnej wierze dla starych bogów był dobrze uwiadomiony.
— Miko czestny! a wyż co czynicie o tej dobie wśród lasu?
— Głos bogów —* odpowiedział Mika wznosząc oczy ku górze z pobożnem wesU
chnieniem — wszędzie przemawia do swojego mzkiego sługi t czy to przy świętym dębie, czy przy strumieniu pod niebem, a nawet w lesie liśćmi błogosławionego brzo- zowego drzewa objawia wolę swoją.
Toż was głos bogów prowadził w te miejsca o Miko wierny! a więc i ja muszę być w ich łasce, bo inaczej dla czego by dziś a nie w dzień inny przyszła mi myśl pójść do brzozowycb zarośli lasu, z kąd niedaleko wierzbowe jedno drzewko święte wyrasta. Pod nim złożyłem posłańcom bozkint ofiarę w strawie, jakem to już wczoraj uczynił. Powtórzyłem też samą ofiarę dzisiaj, bo za przybyciem mojem pod owe drzewo nieznalazłem zostawionego pokarmu: znać że go święte dotykały usta, rzekłem do siebie. Ale zgadnijcie co ujrzałem w dali od wierzby przy brozowem drzewie.
— Co? — zapytał niecierpliwy Mika.
— Ujrzałem jak z pod przewa wstała jakaś postać i niezważając na mnie szła wprost do gaju.
Wyprawa i Półtora Krzyża. T. I.
ruszyła bronić grodu zagrożonego przez Lechów; jednakże ludzi poważnych zebrałem z piętnastu i ci zejdą się za krótką dobę, a otoczywszy norę strzedz będą wy- chodu dopokąd reszta ludzi nienadejdzie.
Te słowa dałyby głęboko do myślenia Mice w ustach innego człowieka, tyle było w nich pozornej chytrości, tyle zamiaru dobrze obrachowanego ze strony starca w pozyskaniu dla siebie całej korzyści odkrycia, mogącego być źródłem łaski Kriwejty. — Ale stróż ognia znał tego który mówił. Tam gdzie człek zręczny narzuci sztucznie zabobonną sieć na umysły, gdzie jej używa jako sprężyny dla swoich przewrotnych
i chciwych panowania widoków; tam słabsze duchy utonąwszy raz w mamidle, wysilają się same w sobie do reszty i w stanie chorowitym swego natężenia, biorą za natchnienie bogów, za widzenie cudowne każdy pojaw wypadku, każde powiązanie ich będące w zwyczajnym biegu rzeczy ludzkich.
gów, ten człek pomoże sobie do czci u ludzi tego grodu, ażeby tą czcią możny wzniecał wiarę ojców.» Stało się jako rzekł Puszcz, dla tegom was zatrzymał widząc wasz włos siwy, i dla tego tak nagle dopytywałem was o rzecz całą chcąc wiedzieć, czyli mam jeszcze czekać z mojem odkryciem, czyliteż znałazłem już szuka« nego człowieka. Idźcie przeto i pilnujcie groty, ale pomnijcie że tam ich jest dziewięciu ludzi, może uzbrojonych; trzeba przeto bronić im wychodu i nienacierać, a ja wnet sam pójdę do Kriwejty, aby tu przysłał większą liczbę zbrojnych młodź- ców i sam prowatiził święte mścnVe dzieło bogów do szczęśliwego końca.
Te słowa zręczne zlewając część zasługi choć mniejszą dla slarca, trafiły do jego zabobonnej duszy, i do jego pychy nieodstępnej od zabobonu.
— Czestny Miko! wasz um zrozumiał mowę bogów i mnie się teraz widzi że takie było ich żądanie; słucham więc wa
szego słowa, chociaż lat wam niewiele jeszcze i niemogą dostać moim; ale nieza- staniecie władzcę w jego chadźbie, jest już bowiem na murze szerokim i broni Leskim ludziom przystępu do grodu.
— Człeku! gdy tak jest, idźcie do Miki co miesza niedaleko chaty Wajdeloty i rzeknijcie mu aby przypilnował Znicza, aż ja powrócę od Kriwejty; muszę mu bowiem uczynić zaraz to odkrycie i przyjść ze zbrojnymi dla dania wam siły potrzebnej- jeźliby .ci chrześcijanie bronić się zamierzali.
— A możecież opuszczać sami i innemu powierzać świętego Znicza ?
— Święty Znicz pusty—odparł z westchnieniem Kapłan, śledząc na rysach starca jakie na nich zrobi to niedbalstwo wrażenie
i chcąc je wytłómaczyć na swoją korzyść.
— Święty Znicz niema jak dawniej ani skarbów w około siebie ani drogich rzeczy; popłoch przed Lechami kazał je wynieść z gaju; dla tego bogowie objawili mi iż
w razie nagłym można pomierzyć na krótką chwilę jego straż innemu Mice. Bogów wola jest jasna dla mnie jak dla was pogoda dzienna, bądźcie więc zdrowi człeku i pełńcie dzieło tak jak ja wam rzekłem.
To powiedziawszy Kapłan młody, okolił się szatą białą, którą nosili Mikowie i przyśpieszonym krokiem ruszył ku obronnej stronie Romnowy.
Ale i mieszkańcy groty niebyli bez podejrzenia względem tego co się po nad nimi działo. Nocna wycieczka Wojdewuta poruszyła nieco ostrożną przezorność braciszka, tak źe wiedziony tajemnem przeczuciem w chwili wchodzenia Wajdeloty wychylił głowę po za szparę, którą niedobrze był zawarł kamień nagle przyparty do otworu, i jeżeli niedojrzał wyraźnie postaci uciekającego ku gajowi Miki, to usłyszał dobitnie jakieś stąpanie obcych kroków po nad sobą. Pierwszem jego dziełem było zawrzeć mocniej wejście do jaskini kamieniem cięższym, podpierając go
— Z waszą i jej śmiercią—dodał wskazując na Mirosławę — i moja musi nastąpić; jej też bronić będę, ale sam za siebie nie- podniosę broni na Pruskich ludzi, których rodzi ta sama ziemia co i mnie, a których może wiara boga prawdziwego tak jak mnie przejmie wkrótce.
Uczucia chrześcijańskie zaczęły w sercu Wajdeloty rozwijać i podnosić do pewniejszego pojęcia miłość swej ziemi i narodu.
Ostrożność Pawła niedługo usprawiedliwioną została wypadkiem rzucająnym smutek w serca chrześcijan ale nie popłoch. — . Stąpania liczne zatętniły w ich uchu i groźne głosy przybywających dla wzbronienia im wychodu starców, dostały się ponuro aż do ieh ciemnicy ostatniem oświeconej łuczywem.
My musimy znowu udać się w inną stronę, aby obaczyć na jaką szalę przeważała się walka toczona na obszerniejszem polu, i czy potrafi jeszcze Bezbraim, mimo szybkości ruchów, przybyć w pomoc chrze-