Bobrowicz jan WYPRAWA PRUSKA TOM 1

BOBROWICZ JAN

WYPRAWA PRUSKA



ROZDZIAŁ I.

Taoi zachód igrający w jaskrawym obłoku,

Różowym wschodu blaskiem powtarza się w oko, Daleko purpurowe wyciąga ramiona ;

Tuląc wędrowne chmurki do jasnego łooa, Przezierając przez drobne ich falek strumienie Plącze się w ciemne cętki i w dwubarwne cienie I daleko w około rozszerzając łunę Na Łajnem czucia brzmieniu trzyma wzrok« stronę.

Zpoezyi: Wędrowiec.

Około 1014 roku Bolesław, po przyje- źdeie swoim zMerzeburga, zajął się krajami groźąoemi mu pogaństwem barbarzyńskie« tak jak dotąd zajmował się cfarześcjańskiem mocarstwem, które pod pozorem wiary, usiłowało potłumić narodowość Słowian. W Merzeburgu w skutek układów zawarć tych z Cesarzem Henrykiem IŁ, otrzymali;

Wyprawa i Półtora Krzyża. T. I. 1

on w lennictwie Luzacyą i Misnją; a tak zawieszoną na czas została wojna niemie­cka, poczęta z przyczyny najazdu dokona^ nego przezeń w 1002 roku na te ziemie słowiańskie zamienione zdawna.od Cesa- rzów w Margrabstwa. Król Polski powra­cał rycerzem passowanym przez Cesarza, co wcale hołdu nieoznaczało, i chociaż obie­cał towarzyszyć mu na wyprawę włoską, wewnętrzne jednak potrzeby kraju zajmo­wały go nadło silnie ażeby, opuszczając je na los niepewny, wspomagał tymczasem w jego zamiarach dotąd nieprzyjaznego sobie władcę. Owszem mając na krótką chwilę spokojne odetchnienie z tej strony, postanowił oznaczyć pewniej granice swo­jego władztwa tam gdzie jeszcze napadami rozbójniczemi groziło mu nienawrócone po­gaństwo. W skutek tego zajął Pomeranją, i od granicy Pruskiej, tak od ziemi chełm­skiej jakoteż od strony gdzie ówczesne Po­morze graniczyło na północ z Prusami, 'po­budował grody obronne.

Ażebyśmy mniej więcej przybliżonym sposobem wyobrazili sobie położenie miej­sca, gdzie się powieść nasza w najpier- wszych swoich zdarzeniach ma objawić uwadze czytelnika, musimy określić granice Pomeranji tak jak je nam p«daje historja tamtych czasów ciemnajeszcze i powikłana. Kształt tej zienii zamieszkanej ludem je­dnego z Lechami pochodzenia Był węglasty: to jest miał jedną ezęść ziemi zwężoną, która zachodziła w morze i stykała się nie*- co z Węgrami. Za Pomeranją lażała wy* spa Rugia, z północy Prussy, od przodu zaś rozpierał się jej grunt i najobszerniej­szym brzegiem jakby piersią obejmował właściwe dzierżawy Polskie. Naród ten słowiański od początku panowania dynastyi Piastów należący do Lechji, później rozłą­czony z nią na jakiś czas i podległy swoim książętom, chociaż nieprzyjął dotąd religji chrześcijańskiej, chociaż w następnych cza* sach niemało dał do roboty Bolesławo* wi Krzywoustemu i nareszcie bezowocnie

1*

oderwał się od Polski; lz tem wszystkiem pod panowaniem Bolesława I*, sąsiedztwo jego z Polakami, słowiańskie wspólne oby­czaje, przy umiejętności władcy, który nieraził ich nagłem tępieniem, ale wcielał powoli w nową ideę wieku, utrzymały go nietylko w spokojności ale i w pewnych przyjaznych słosunkach z mieszkańcami Pol­ski. Znajdowały się jednakże w starych po-, gańskich wyobrażeniach mieszkańców tej ziemi podniety do zaburzeń, które ażeby raz na zawsze zagładzić, Bolesław, jakeśmy wyżej powiedzieli, zajął ten kraj swojemi wojskami i nienakładając nań żadnego po­datku, żadnego ciężaru, jak to zwykli czy* nić zwycięzcy, oswajał go ze swojem wła­daniem : w myśli przyłączenia na zawsze do Polski bez oporu i nieprzyjaźni.

Ale drugie więcej barbarzyńskie sąsie­dztwo groziło napadem na jego dzierżawy; tem bardziej iż naród który je stanowił nie- wiązał się ze Słowianami wspólnością oby­czajów a oddalał się religją i dzikością.

Religja jego jtźli niekiedy* czczi bogów i obrządków pożyczała u Słowian, to wszakn ie w swojem pochodzeniu odnosiła się do innego szczepu. Naród ten zwał się Prusa­kami. Śladu ich nawet niemasz dzisiaj.

Napróżoo środkami łagodnego nawra­cania postanowił Król ułagodzić obyczaj* pruskiego ludu. Wysłanie Wojciecha Bi« skupa Pragi i jego zamordowanie w 999 roku przeraziło na długi czas gorliwość Apostołów. Wszakże religia chrześcijan ska, żyjąca w ówczas nietylko w formach i obrzędach ale i w duchu swoim, w całej jeszcze pełnej sile rozgrzewająca serc* swoich wyznawców, dostarczyła nowego Apostoła w duchownym wysokiej godności: w Biskupie Brunnowie, który zachęcony przez władcę polskiego, wsparty kilkoma ludźmi, podjął się ciężkiej pracy tak smu­tnie przerwanej śmiercią świętego Wojcie­cha. Lecz od roku swojego pobytu w Pru- siech niedawał on żadnej wieści o sobie, a na początku. 1014 roku wysłańcy króle­

wscy, przedzierający się mimo niebezpie­czeństwa ku miejscu jego przebywania, nie- powracali z swojej pielgrzymki lub przy­nosili wiadomości niebardzo pocieszające

o jego powodzeniu.

Wznosiły się, jakeśmy wyżej powie­dzieli, w tej stronie Pomeranji dla bezpie­czeństwa sąsiednych granic obronne grody, chociaż ifa prędce pobudowane, przy nie­których posadach*), opatrzone .jednak od Króla dowódzcami odważnymi ażeby w ka­żdym razie nietylko dać znać o niebezpie­czeństwie grożącem wstronie ich czujności powierzonej, ale nawet dla odpierania jak najprędszego niesfornych najazdów właści­wych nieurobionym jeszcze narodom. Dro­gi w tych okolicach tak z przyczyn wyżej wymienionych, jako też dla mnóstwa zbój­ców wewnątrz ziemi pomorskiej kryjących

*) Posada, mieszkania wiejkie za obrębem gro­du który je zasłaniał przed nieprzyjacielem ca~ dzym i domowym. Wyraz włości używają kroni­karze w obszerniejszem znaczeniu.

się po lesistych i bagnistych miejscach aby ztamtąd wypadać na podróżnych, były nie­bezpieczne i bez ważnej przyczyny rzadko je kto podejmował. Kupcy jeżeli chcieli na targi aż w tamte strony zajechać, musieli albo wchodzić w układy z Grododzierżcami *) granicznymi którzy ich bezpiecznie odsta­wiali; albo u samychże zbójców za pewną opłatą pozyskiwać bezpieczeństwo. Prusacy handlujący morzem pewnymi przedmiotami najważniejszymi dla swoich ograniczonych potrzeb, mniej się troszczyli o towary przy- bywające ze stron innych. Handel jednak ułatwiający zamianę wzajemną płodów jest taką potrzebą każdej społeczności, że kupcy nieraz i do tamtych ziem dzikich przywo­zili rzeczy kosztowne, naprzykład materye od wschodu, używane przez pogan dla przy­ozdobienia przybytku Bogów, lub inne dla. okazalszego wodzów ubioru błyskotki, i czę* sto stawali u celu swojej podróży bez utraty

*) Grododzierżca, dowódzca grodu, zamiast Ka­sztelan.

»

życia i towaru. Chęć zysku wspólna przy zamianie tych przedmiotów, jednym ujmo- wała dzikości, drugim dodawała odwagi. Lecz jeżeli rycerz jaki pojawił się samotnie lub w nielicznym orszaku po nad granicą, jeźli jeszcze miał jakie na sobie bogactwa, w zbroi, w łańcuchach złotych i koniach, z trudnością dojeżdżał swojego przeznacze­nia : jego własność złupiono najczęściej, a jego samego wraz z domownikami lub towa­rzyszami, stosownie do usposobień przemi­jających zbójców pruskich lub pomorskich, albo przedawano za pojmańca obracając jego ręce do ziemi i prac ciężkich, lub też poświęcano na ofiarę bogom jako chrzęści* jania. Tym sposobem niemało niewolników polskich przebywało w kajdanach u Prusa­ków i wśród miejsc błotnistych, wśród ba- gnisk nieprzebytych, lasów gęstych i pier­wotnych, jak stan ówczesny tego kraju, wzdychało daleko za rodziną i wykupem.

Mimo tych niebezpieczeństw zagrażają­cych zwykle podróżnym, trzech ludzi na

koniach i wibrojaeh niewakało mę przejeż­dżać w 1014 roku przez ciasną drużynę losu o zachodzącem słońcu; wprawdzie przyspieszony bieg ich rumaków dowodził, iż przed zasunięciem się zrmoku radzi są wyjechać z gęstwiny leśnej, i jeden z nich uśmiechnął się radośnie na widok rzednie* jących gałęzi przez które blask ostatpi ni­knącego w czerwonej łunie słońca żywiej się przedzierał. Owszem wyjechawszy na otwartą przestrzeń odetchnął lekko i prze­mówił rzeźwiej do swojego towarzysza.

Dostojny Rycerzu, przecieżeśmy przebyli tę gęstwinę, staniemy 'w gro­dzie po różowej zorzy. Patrzajcie jakim ładnym blaskiem wita nas słońce tej ziemi; ten blask trzyma mi oko i myśl w dawnych czasach, w których o podobnej dobie lepiej się bawiłem niż dziś błądząc po tych lasach pełnych zbójców i zgubców*).

*)jZgubców czyli złodziejów; aa zgabców król da woniej robił obławę. .

Po tych słowach wyjrzał raźnie z pod hełmu i odsłonił piękne męzkie rysy dwu­dziestopięcioletniego młodzieńca. Drugi z Rycerzy do którego te słowa odnosiły się, był nieco młodszym od pierwszego. Broda jego pokrywała się zaledwo mchem białym, który przybierał powoli ciemniejszą trochę ale jasną barwę włosów długo spa­dających, co wszystko przy śniadej cerze nietylko nieszpeciło twarzy młodzieńca, ale jej dodawało osobnego jemu tylko właści­wego wdzięku. Hełm stalowy okrywał gło­wę jego i tak jak go używano wNiemczech, misiurką zwieszał się na lica i osłaniał je podług woli. — Oprócz tego kapturek z łu­bek żelaznych służył do zamknięcia tego bo­gatego bo pozłacanego hełmu, jeźliby tej ostrożności wymagała potrzeba. — Ale tej chwili ani misiurka ani kapturek nie zasur wały jego lica, dla tego widzieć hyło można wyraz smutku i znudy które najczęściej na niem panowały, jeżeli je jakie wrażenie no­we, choćby przelotne, do żywszej wesołości

niepodbieciło; słysząc przecież słowa swo­jego towarzysza ocknął się z zamyślenia, potem powiódłszy okiem po różowym obło­ku, odpowiedział wolnym głosem 2

Wspominacie na widok tego zacho­du o dawnych czasach Radewicie! czasach w tem miejscu przebytych. Przecież by­liście w nim już po przyjezdzie waszym z Merzeburga, a ostatni raz niemasz pół- roku jakeście mi prawili o waszej tu po- droży.

To prawda, ale znam te miejsca gdy jeszcze grodu nie było tylko posada i najznakomitszy jej posadnik, a dziś Gro­dodzierżca Pruśsota; w myśli więc mojej i tamte czasy ożywają i półrocze od kiedy tu byłem zdaje mi się tak długiem, tak dłu­giem .... ale je teraz skracam sobie .... i ten różowy obłok tak biorę w serce że oczu od niego oderwać nie mogę.

Oderwijcie jednak mój bojowniku, a patrzcie przed siebie, bo też czas już byśmy dopięli tej żmudnej drogi. Ale cóż

n

kiedy jeszcze niewidzę waszego grodu Ru* biczy, bo go lak podobno mianujecie.

-Rubieżą się zowie. Jest to pierwszy gród w tem miejcu nad brzegiem ziemi pruskiej po zajęciu Pomeranij wystawiony, a dla swego położenia blizkiego od pruskiej Rubieży, Rubieżą nazwany*). -* Jeszcze kiedy niebyło w tem miejscu nic proca; słabej posady, poznałem w niej czestnego Prussotę niegdyś poganina, potem chrze- ścjaóskiego posadnika, a dziś wiernego kró­lowi Grododzierżcę.

Rycerz więc Prussota był dawniej poganinem ?—zapytał ciekawie młodzieniec.

I jeden zgorących, z tych nawet co dziewięć lat temu popełnili wrażdę**) na pustelnikach chrześcijańskich. Ale dziś jest tak dobrym i wiernym dla naszego zako­nu jak najstarszy chrześcijanin, jak żena***)

*) Rubież, granica — wyraz stary często napo­tykany w kronikach: — granica, wyraz obcy. —

**) Wrazda, zbrodnia — siary wyraz.

***) Zena, ¿ona — stary wyraz.

jego czestna Bohdana, która skrycie w świę­tej prawdzie żyła, choć mąż jej cześeił złe bogi swoje.

Któż w jego duszy sprawił taką od­mianę?

Córka Białej Kniebini*) odmieniła jego serce i nawróciła go na drogę światła, wy­prosiwszy pierwej jego przebaczenie u króla; był bowiem winiony **) za wrażdę o której wam rzekłem.

Toż obca niewiasta miała nad nim większą moc jak jego własna?

Biedna Bohdana zawsze była sła­bego serca 5 ale za to choć człowiek jej żył w starym zakonie ***), obie dziewki z nim

*) Biała Kntehini —«¡ostra króla Węgierskiego Stefana, rozbójniczka za czasów Mieczyława i Bo­lesława, nawrócona później wraz z synem Prokn- jem, mieszkająca w grodzie nad granicą węgierską.

**) Winiony t. j. karany — wina zamiast kary.

***) Zakon prawo — wiara chrześcijańska zmieniając obyczaje i prawa goaczenie tego wy­razu do starej i nowej wiary przystósowała, zwąc jfednę starym, drugą nowym fcakonem.

spłodzone uczyła ciągle w chrześcijariskiem słowie, tak źe mało w tern królestwie coby mieli świętszą zbożność, jak jej starsza córka Mirosława. Ale w któtce ich wszy­stkich poznacie, dostojny rycerzu, bo mam spodziewanie że dojedziemy naszej drogi nimsię obłok słoneczny schowa pod zie­mię. Widzicie tam na dolinie jak świeci pas biały: to strumień szeroki co hroni gro­du od strony pruskiej; lasu juz niemamy przed sobą i droga pójdzie prędko.

Widzę ten pas biały Radewicie, ależ grodu waszego na Jezusa niewidzę.

Po za wzgórkiem i za krzaczkami, co między ową drogą wysoką którą jedziemy a nami się wznoszą, ujrzy go waszej miłości oko. — Czestny Grododzierżca Prussota rad będzie takiemu gościowi jak wy, do­stojny Panie, a wczas słodki naprawi wa­sze dwudzienne znoje.

Nie o wczas mi idzie, Radewicie! ale o wieść ważną. Wczasu niebędę miał , poty, pokąd się niedowiem o losie świętego

Biskupa Brunona, o którym głosy różne jak to wiecie dochodziły aż do nas.

Sprawdzim je łacno gdy staniemy w grodzie 5 bo wierzcie mi, rycerz Prus- sota, choć dawny poganin', szczerze teras wierzy naszą wiarą i czujnie sprawuję swoją powinność. Nie jeden już możejegp wysłaniec dotarł do dostojnego księdza, za którego powodzenie, zbożna i czestnego serca Mirosława niemało zasyła modlitw.

Mirosława! Mirosława! — wykrzy­knął młodzieniec nagle ze smutnego wyrazu przychodąc do lekkiej pustej wesołości: — ciągle mi o niej prawicie i ja też zapominam że w waszem gorącem sercu dla niej mało uważacie na inne sprawy: ale powiedzcie przecie — dodał przymrużając oczu i z uko­sa igrając wzrokiem szyderskim po twarzy Radewita: — powiedzcie czy owa dziewka jest na prawdę tak kraśna jak ją omawia­cie, a zwłaszcza czy ona was tak szczerze miłuje jak wy ją; boby też i moje oko chciało ochotnie popieścić się jej licem. —

Na cóż mam tak lichą sprawą zaj­mować was, dostojny Panie!— odpowiedział Radewit surowo, chcąc zwrócić rozmowę ńo innego przedmiotu i lękając się taiemnic swojej miłości powierzać bojownikowi, któ­rego znał lekki i psotny umysł dla podobne^ go rodzaju powierzeń. Drażłiwość ta serca, właściwa jest ludziom każdej epoki; bo wkażdej są tacy u których podobne uczucia nie samą podnietą zmysłów ale i czystem pragnieniem duszy podsycane, należą do najpoważniejszych i najsurowszych prawd życia. Inne i więcej % duchem ówcze­snych obyczajów zgodne było uważanie w tej sprawie młodzieńca jasnowłosego, który nieprzestał na tej ubocznej odpowie­dzi i wykrzyknął powtarzając z udanem zadziwieniem :

Lichą sprawą! jako! sprawę wasze­go serca nazywacie lichą sprawą? a więc Mirosława nie bardzo ogarnęła waszą du­szę, jak mi to ciągle powtarzaliście w cza­sach gdyśmy bojowali z Cesarzem. Zresztą

niedziwię się wam, — dodał żartobliwie ry­cerz, spuszczając głos swój nieco podnie- siony do zwyczajnej jego miary — każdy bojownik puszcza się odważnie za takiem dziełem i choć je zowie miłośnem dla swo­jej duszy, służy mu ono tylko do uciechy krótkiej. Tak się dzieje często u nas, tak się nieraz zdarza w niemieckiej ziemi po­między jej bojownikami. Musieliście tych zwyczajów nauczyć się od nich, bo prze­cież byliście wMerzeburgu, w poczcie tych co Królowi tam towarzyszyli. —

Dostojny Panie! — odpowiedział po chwili Radewit zasępiony posądzeniem żatf- tobliwem swojego dla Mirosławy uczucia, i porównaniem go z rycerską ówczesną za-^ lotnością, — nic ja niemam przeciw tym ry­cerskim zwyczajom w Łechji i Niemczech dobrze wam wiadomych. Ale mi się widzi źe w Lechji są one jeszcze swobodniejsze w swoich z Białkami *) igraszkach, aniżeli

*) Białka, dziewczyna, niewiasta, ztąd zape- . woe poszło białogłowa.

Wyprawa i Półtora Krzyza. T. I. ^

na dworze dzisiejszego Cesarza; bo sły­szeliście zapewne, jak dwanaś.cie lat temu gdy Król znajdował się po raz pierwszy w Merzeburgu dla powitania nowego Króla Niemiec Henryka EL, słyszeliście zapewne,

powtórzył z przyciskiem — że gdy raz wyjeżdżał z podwórca, napadli go ludzie tego wielkiego grodu i zamordować chcieli wraz z całem jego rycerstwem znajdującem się z nim w ówczas. Być to może że Cesarz chciał zdradnie pozbyć się takiego nieprzy­jaciela : ale mówią przytem, że ów napad był więcej skutkiem psotnego sprawowania ^ się rycerzy polskich na dworze cesarskim aniżeli złośnej zdrady. To sprawowanie się miało obruszyć niemieckich ludzi jako chrześcijan obyczajniejszych.

Obyczajniejszych? — odparł rycerz dotknięty o tyle tem przemówieniem o ile to jego własnych usposobień tyczyło, — wasze widzenie złe jest i niesprawiedliwe Rade- wicie: zresztą, —dodał łagodząc się po chwili — wiem już o tej całej przygodzie

wMerzeburgu, bo mi o niej nie jeden człek prawił; ale nie o to was pytałem, jeno o okrasę waszej dziewki. —

Serce moje — surowo i niecierpliwie odparł rycerz —¿inaczej widzi Mirosławę aniżeli inni bojownicy swoje proste miło­śnice. Ona będzie wkrótce żoną moją bp mi przyrzekli to: i ona sama i jej ojciec Gro­dodzierżca Prussota i czestna jego niewia­sta Bohdana. Nieminie dwadzieścia słone a moje miano będzie jej mianem, moja cześć jej częścią. Wesele nasze przyspieszym nawet, bym wojnie pruskiej mógł być przy­tomnym. Jeżeli chcecie temu weselu być świadkiem, brama grodu Rubieży otwarcie was przyjmie, dostojny Panie.

Radewicie! — przerwał poważniej młodzieniec widząc ponurość swego przy­jaciela: — nic wam już mówić niebędę psotnego o waszem sercu dla owej narze­czonej dziewki, bo znam waszą duszę że jest za surowa w miłośnej sprawie $ ale wy także przyrzeczcie z waszej strony,..

2*

•— I cóż takiego mogę uczynić dla wa­szej Miłości?

Zwiejcie mię prosto albo po mojem mianie, albo też mianujcie mnie waszym bratem; bo aby się dowiedzieć co się dzieje z czestnym i przyjaznym dla mnie księdzem Brunonem, który się odważnie ku Prusa­kom udał, na to trzeba w tym pogańskim kraju zręcznie wypytywać ludzi, i żeby nietrafić na złej woli człowieka, ostro­żnie zamilczeć przed nimi o mojem znacze­niu, jakokolwiek niewiele ono waży w tym kraju. —

Przy tych słowach wychodząc ze swo­jego szydnego charakteru, z jakim dotąd rozprawiał ze swoim towarzyszem, młody rycerz uwiesił smutno głowę na piersi.

Z resztą — przerwał po chwili widząc ieRadewit niewychodzi ze słowem, — z re­sztą radbym okazać się z jakiem dziełem sprawnem w oczach wszystkich ludzi i za­służyć na ich cześć i poważanie, a wiecie że

jeżeli sam sobie mewy najdę sposobności, Ło mi się ona nienasunie tak łatwo jak owemu drugiemu szczęśliwemu dziecku. Zwiejcie mię więc, szczerze was proszę, Ottonem a nie dostojnym Panem.

Wyrzućcie te smutne myśli z wa­szego serca, rycerzu Ottonie, kiedy chcecie abym was zwał tem mianem znajomem naj­więcej u Niemców — zawołał Radewit: — wyrzućcie je, ludzie tej ziemi będą was cze- ścić w krotce, jak obaczą wasze czyny gdy do pruskiej przyjdzie wojny, i zamiast wi­dzieć w waszem przystrojeniu niemieckich obyczajów rycerza, ujrzą w was czestnego, bojownego Lecha. Wtedy kto wie czy nie- więcej zamiłują waszą osobę aniżeli owego, jak go zowiecie: szczęśliwszego dziecka. Patrzcie, — dodał wesoło — ot, już widzę w blizkości posadę co należy i przylega do Rubieży .... ot ....

Po tej uwadze która go do radośnego zachwycenia podniosła, zatrzymał się nagle

Radewit uderzony widokiem nadzwyczaj­nym. Z całej posady zaledwo tylko kilka ehat pozostało, reszta zamieniła się wzgo- rzeliska. Gdzie niegdzie wprawdzie z pod spalonego gruntu wydobywała się cbruścia- na budowla, ale ta więcej podobna była do ogrodzenia okrytego naprędce kilkoma de­skami drzewa, aniżeli do mieszkań jakie nawykł był oglądać w tem miejscu. Gród tylko wznosił się cały i nietknięty wśród tego zniszczenia. Myśl rycerza niespokoj­nie śledziła jego przyczyn: byłże to ogień przypadkowy, czy podniecony ręką jakiego wroga? Te dwa pytania jawiły się ciągle jego duszy. W pierwszym razie dobytek ludzi, dostatek samegoż Prussoty mógł ucierpieć; ale w drugim bezpieczeństwo, nawet jego i jego rodziny, a zatem Miro­sławy zostawało zagrożonem. W każdem z tych przypuszczeń cieszył się przynaj­mniej rycerz że wczas przybywa ku pomo­cy grodowi; dzielić bowiem jego niebezpie­czeństwo, zdawało mu się jedno co ulżyć je

o połowę sobie i swoim. Ale w krotce inne zdarzenie rozerwało jego uwagę, zda­rzenie wymowniej tłomaczące obecny stan spustoszonej posady; ludność ją zamieszku­jąca umniejszona o połowę spieszyła gro­madą pędząc przed sobą owce, woły, i całą nieliczną domową trzodę, ku odwiedzione­mu mostowi grodu który się zdawał udzie­lać jej na noc pewniejszej ochrony.

Prusacy musieli być w tej stronie

zawołał niespokojny: — widzicie ryce­rzu Ottonie, ot ci ludzie nie nocują nawet w swojej posadzie na wpół spalonej, i chro­nią się przed czarną dobą do zamku. Nic ich niewstrzymuje: ani blizkość grodu, do którego by łacno wczasie niebezpieczeń­stwa zdążyć mogli, ani beczki smolne, co rozwiedzione zapewne wedle nakazu po Rubieży, ostrzegły by ich wcześnie o owem niebezpieczeństwie. Ta przygoda złą wró­żbą chmurzy mi się w sercu.

Nie niepokójcie się próżną obawą Radewicie — odpowiedział Otto, którego

ten widok niestraszył wcale, ale raczej nastręczał nadzieję odznaczenia się wtych stronach jakiem bojownem dziełem i rożnie- sienią swojej sławy po całej Polszczę: —wasz niepokój jest marą, a jeźli Prusacy przypa­dli tu na czas jakiś, to widzicie źe jeszcze nieśmieli dostać się do grodu. Teraz przy naszej bytności niepotrafią pewno tego do- kazać : dziś bowiem jeszcze poszlę mojego paroba po moich ludzi, których zostawiłem ztąd o parę dni drogi, i nim Król przez ziemię Chełmską, jak ma zamiar, pójdzie w kraj pruski, my z tej strony utrzymamy łacno pogaństwo.

To rzekłszy odwrócił się ku jeźdźcowi w tyle pozostałemu i nakazał mu przyśpie­szyć kroku.

To prawda, prawda Ryczerzu—od­rzekł zadumany mimowolnie Radewit: — wasz parob czy giermek Kochan niech jedzie choć by dziś jeszcze po więcej ludzi by przyjść w pomoc zamkowi; szkoda żeście ich z so­bą nieprzywiedli razem: woleliście, jak

to lubicie zawsze, narażać waszą osobę. Tymczasem że obronimy zamek, o tem nie- wątpię 5 ale o tej dobie gdy prawimy o wo­jaczce, Prusacy mogli już dużo złego na­robić czestnemu Grododzierżcy, i to mi właśnie niepokoi serce. —

Na to rada łatwa, podjedźmy tylko i wypytajmy o całą sprawę owego czło­wieka który stoi przy moście zwiedzionym i czuwa nad ludźmi wchodzącymi do zam­ku, znać aby czego niezapomnieli. Widzi mi się, — dodał nagle jasnowłosy śniadej twarzy młodzieniec zamyślając się ze swo­jej strony, — że jakaś przygoda straszna musi leżeć na dnie tego spustoszenia i tego napadu Prusaków.

Jakaż Rycerzu?

Biskup nasz Bruno niemusiał trafić do ich serca swoją świętą prawdą, kiedy tak rozbójniczo pogwałcili Rubież naszą.

A więc ?

A więc może poszedł tą ciężką dro- %

gą, którą przed nim odbył jego nauczyciel Wojciech święty z Pragi.

Radewit nieczekał dłużej, jego serce pełne niespokojności biło teraz tak dziko i smutno jak pierwej radośnie na widok drewnianego zamku; w krotce obaj rycerze wraz z giermkiem Ottona Kochanem udali się przyśpieszając kroku po przez drogę, przez którą snuł się tłum ludzi w jedną kupę zbity aż do mostu. Radewit pierwszy przytrzymując konia, dotknął ręką czło­wieka stojącego przy wchodzie i pozna­wszy w nim domownika Prussoty, zawołał prędkim i nagłym głosem: — chodźcie tu, chodźcie człowieku! — A widząc że się od­dala przerażony jego wołaniem, wykrzy­knął donośniej:

Jako! czyli mię niepoznajecie Na- deju! to ja! to wasz znajomy rycerz Ra­dewit.

Ten do którego przemawiał w taki spo­sób narzeczony Mirosławy, podniósł głowę z pewnem niepotłumionem jeszcze uczu­

ciem obawy, ale obejrzawszy dobrze rysy sobie znane, z całą żywością przywiązania porwał rękę Radewita.

Ah! to wy, wy sami Rycerzu, da- dzi wam Bóg*) miły Panie! szczęsna to doba w której was oglądam wróconego nam znowu z jakich dalekich bojów. — Potem jak gdyby go nagle uderzyło obecne położe­nie i rozerwało spokojny wylew radosnych uczuć, potrząsł smutnie głową i popatrzy­wszy z żalem w rysy rycerza, spuścił ją ku piersiom. Ten ruch mimowolny głowy Na- deja nieuszedł baczności Radewita; serce jego bijące dotąd gwałtownie zatrzymało się od bolesnego przycisku. Niemogąc powstrzy­mać się dłużej w swej niecierpliwości z wy- krzyknieniem silnem i dzikiem, zapytał:

Grododzierżca , prawcie Nadeju! gdzie jest? co robi? ... Nadeju gdzie jest jego czestna niewiasta Bohdana ? gdzie Mi­rosława. ...

*) Dadzi Bóg — stare pozdrowienie słowiańskie.

Te zapytania czynione były jedne po drugich z pewnemi przerywaniami; bo za każdem znich zachmurzała się twarz domo­wnika Prussoty, tak że Rycerz ostatniego, najważniejszego dla siebie lękał się dokoń­czyć, aby przy jego wymawianiu niedopa- trzyć na rysach Nadeja złowróżbnej chmury, i ostalnie głoski imienia kochanki, przytłu­miły się ciężkim oddechem jego piersi.

Czy niesłyszeliście, — przerwał na­gle jasnowłosy młodzian zachodząc Nadeja ze swojej strony: — o Biskupie dostojnym Brunowie?

Twarz chmurna domownika zasunęła się jeszcze bardziej — rycerzowi nawet zdało się że poczerniała od smutku.

Czyliż nieodpowiecie nic? — znie­cierpliwiony zawołał Radewit. — Wy domo­wnik Grododzierżcy Prussoty, czyliż przy­szłemu mężowi jego córy niedacie wieści

o czestnym i miłym mu rodzie i pozwo­licie jego duszy trudzić się czarną niepe­wnością?

Nadcj zastanowił się krótko i jak gdy­by wybierając z wieści które miał oznajmić najsłodszą do zniesienia, wycedził zwolna:

Niewiasta czestnego rycerza zapa­dła w chorobę ciężką i choć przechadza się między ludźmi, dusza jej zda się ledwo ru­szać w ciele od głębokiego smutku i niepo­koju.

Smutku i niepokoju?—zagadnął Ra- dewit — z kądże przychodzi jej smutek? a Prussota Grododzierżca?

Nienamawiałem ja rycerza do tego śmiałego kroku! Czekać Prusaków w tym grodzie, rzecz inna; ale wychodzić z gar­stką drobną za nimi, aby pomścić śmierci świętego księdza, w ich kraj bagnisty....

Śmierci świętego księdza, więc Bi­skup Bruno?...— zapytał Otto poruszony tą wieścią jakkolwiek do niej przygotowany.

Jak wieść mówi, męczeńsko zginął pod włóczniami dzikich ludzi.

A czestny rycerz Prussota — rzekł znowu Radewit, — czy poległ także ?

/

Zaległ na polu lab został pojmańcem dzikich wraz ze swoimi bojownikami wtedy, gdy cofając się przed pruską siłą, zaszedł aż do owej posady. Ale do grodu niedali mu dojść Prusacy, tak żywo nasiedli mu na karku.

A gródże ? — zapytał rycerz: — a Mirosława?

Grodu jeszcze nieśmieli nachodzić, lecz zda się że się zbierają w wielkiej mocy przeciw niemu.

A więc Mirosława ?

Domownik milczał na to zapytanie, a Radewit zagłębił wzrok w niego badawczy i niespokojny, i stał czas jakiś zotworzone- mi usty, jakby się lękał udusić od skróco­nego tchnienia.

Posada płonęła w czasie ucierania się Prussoty ogniem przez pogan podnieconym, tak że mało kto z mieszkańców uniósł ży­wot i mienie: Mirosława trwożliwa o los ojca, była w ówczas w posadzie.

I cóż dalej? czemu więcej niemó- wicie?

Nie mówię, bo znam wasze gorące serce dla Mirosławy.

Człeku niedraźń mnie takiem wol- nem słowem! daj mi całą prawdę na gorzki chleb gościnny dzisiejszego przybycia, a nieokraszaj mi ją pieprzem powoli.

Prusacy uprowadzili dosyć pojmań- ców z posady, ludzi, niewiast i dzieci; między niewiestami była w owej chwili Mi­rosława, i twrożliwa o ojca, zachęcając in­nych ku odwadze, sama niepospieszyła zdą­żyć do grodu.

Radewit porwał w poły domownika i mimo silnej jego choć nizkiej budowy, po- dniosł go do góry z taką lekkością, jakby to uczynił z garścią ziemi, tylko ręce jego drżały konwulsyjnie. Nadej stracił także przytomność umysłu, przelękniony nie tak

o siebie, nie tak czynem ulubionego swo­jemu sercu rycerza, jak raczej jego wzro­kiem, który z pod hełmu jak dwie jaskrawe

lampy świecił i groził wyjść z obrębu sobie zakreślonego. Dopiero Otto wyrywając do­mownika z rąk Radewita, przyprowadził swojem pośrednictwem do zmysłów obłą­kanego boleścią rycerza, a sam rzekł do Nadeja:

Jak to i niceście nieuczynili dotąd by temu złemu zdarzeniu dać radę?

Rada małych i słabych cóż pomoże, kiedy potęga Króla Bolesława nic jeszcze niedokazała.

Potęga Króla — powiedział dumnie Otto — nieprzebaczy takiej winy Prusakom.

Liczne są wojska Króla, ale błotni­sty i lesisty kraj Prusaków, a ich ludzie dzicy i silni jak rysie i niedźwiedzie.

I Króla rycerze nie z kądzieli wzrośli,

odpowiedział młodzieniec; ale nie ma co tracić czasu: zbierzcie wasze siły, czestny Radewicie! i wejdźmy do zamku, by powi­tać biedną niewiastę Grododzierżcy w tej smutnej i niebezpiecznej doli; może ją przy­najmniej pocieszym pracą ramion naszych.

Railewk ruszyi za temi słowami mło­dzieńca nic nieodpowiadająe. Przez usta tylko przecedzał mu się dźwięk »Mirosława,« drżący i bolesny aż szczęka staria się sil­nie od potłumionych wf burzeń duszy, tak były gwałtowne i tylu zamiarom szalonym otworzyły drogę. Otto ze swej strony na wiadomość o śmierci Brunona pochylił gło­wę, ale jego lica zostały zawsze też same. Obojętność ta jego na zdarzenie obchodzące go jako przyjaciela i chrześcijanina,, wyni­kała nie tak z braku krwi żywej, jak raczej z pewnego oswojenia się z boleśnemi wra­żeniami, i dla tego Radewit szedł na wpół bezprzytomny ku prawemu skrzydłu zam­kowemu w ślad za krokami Nadeja. Otto poniósłszy zapęwne stratę mniej ważną, ale jednak dotkliwą dla swego młodego ser­ca, niezaniedbał przy całym swoim smutku rzucić oko badawcze na obronność giwlu 5 ale fossy niebardzo głębokie, i drewniana budowa zamku, niezdawały się odpowiadać jego wy (¿rażeniu o mocy potrzebnej dobez-

Wyprawa i Półlora Krzyza. T. I. 3

piecznego zasłonienia się przed nieprzyja­ciółmi, jakkolwiek brama była silnie zbudo­wana i opatrzona żelestwem. Z tern wszy- stkiem zważywszy, iż Prusacy, dzicy jak ich nazywano, nieAieli narzędzi wojennych używanych ówcześnie, a zdolnych łacno zniszczyć tę wątłą budowę, uspokoił się w swojej o gród troskliwości i zapytał Na- deja z ciekawością:

Wiele załogi macie na z&mku?

Sześćdziesiąt zbrojnych jeszcze po­zostaje.

Wtedy skinąwszy na giermka swego rycerz, rzekł mu kilka słów do ucha, a po­tem obracając się do domownika, dodał:

Dacie mojemu parobowi świeżego konia i dwóch jezdnych do pomocy. Albo­wiem trzeba aby dziś jeszcze wyruszył w drogę do miejsca, gdzie stoi jeden od­dział zbrojnych królewskich i przybył tu z nim razem za dób parę. Chłopak jest spra­wny i dopełni dzieła, a tak bądźcie teraz

bezpieczni o waszą Panią*) i wiedźcie nas do niej.

Po przebyciu sieni wązkich, podróżni nasi wprowadzeni zostali do obszernej izby ogołoconej ze wszystkich ozdób znanych już w owym wieku, co dowodziło miernej zamożności Grododzierżcy. Ściany jednak przy braku blach obite były skurami dzikich zwierząt, podłoga niczem nieusłana. Trzy krzeseł nie bardzo wygodnych, dwie ławice i stół dębowy stanowiły cały sprzęt tej izby. Stół jednak u prawego kąta nakryty był obrusem, a chleb i sól zastawione dla gości leżały na nim wedle zwyczaju.

Po krótkiej chwili oczekiwania, niewia­sta bladej i schorzałej twarzy, okryta su­knią długą okrywającą ją po szyję, weszła powitać podróżnych.

*) Pan, Pani, — nieuderzą zapewne w tem miejscu czytelnika, bo ich ubycie w owym wieku było znane — są to wyrazy i tytuły stare sło­wiańskie.

*— Dadzi wam Bóg, czestni rycerze. Oby wam to przybycie nic wyszło na złą przy­godę w tym samotnym zamku, — wyrzekła smutno. — Niedziwcie się, — dodała widząc rycerzy przerażonych tem smutnem powita­niem, równie jak jej schorzałą postawą: — niedziwcie się że was witam złą wróżbą, ale każdej doby czekamy na dzikich pogan co przy swej zuchwałości niezaniedbają rzucić się na gród Rubipzy i złupić go do reszty z je­go mieszkańców: w zły czas przybywacie.

I rzuciwszy długie spojrzenie na Ra- dewita zamyślonego, wyciągnęła ku niemu przyjaźnie rękę, potem zalała się łzami.

W dobry a niezły czas przybywa­my, czestna Pani, aby was obronić przed najściem pogan — pośpieszył powiedzieć Otto, widząc swojego towarzysza pogrążo­nego w ciągłem milczeniu i nieruchomości.

Łatwo było poznać z głosu- i postawy, matrony, że mimo żałobnych pamiątek nie­dawnych zdarzeń, przybycie dwóch rycerzy z królewskiego pocztu i słowa zapewnia-

jące Ottona, dodawały jej otuchy, ie zatem obecne niebezpieczeństwo zajwowało ją ró­wnie żywo jak los córki i męża pojma­nych przez Prusaków. Ale ta troskliwość

0 czas obecny potłumiająca wspomnienie nieszczęść już doznanych, wytłómaczyła się łatwo podróżnym pojawieniem się no­wej mieszkanki zamku, o której Radewit zajęty swoją kochanką zapomniał był na­pomknąć Ottonowi. Była to piętnasto­letnia dziewczyna; jej wejście uderzyło Ottona nietylko wdziękiem niepospolitym twarzy, ale i wzruszeniem które na niej panowało.

Matko! — zawołała wbiegając do izby

1 tuląc się do niewiasty Prussoty, — niezo- stawujcie mię samą w tamtej części zam­ku; bo na Jezusa strach mię porywa. Zdaje mi się ciągle źe widzę jak we śnie głowę świętego księdza, o którym mi tak dużo prawiliście i który zginął chcąc nawrócić dzikich pruskich ludzi; przytem ciągle mi stoją na wzroku pobladłe lica Mirosławy.

Ale ta głowa, matko, ta głowa księdza przejmuje mię tak mocno, jakby mi ją Mo­rena *) ze swoich krajów przysyłała.

Uspokójcie się córko! — odrzekła raatrona znać przywykła dobojaźliwości dzie­wczyny — sen to próżny; Morena pogań­ska , o której słyszeliście, nie ma takiej mocy i źle jest ją wspominać w obec chrze­ścijan.

A przecież wspominał ją czasem Ojciec, choć był chrześcijańskim rycerzem.

Ojciec niewierzył w jej moc córko; wspominał tylko jak dawną pamiątkę złej wiary ludzkiej; bądźcie bezpieczne moja Kra- śno! — dodała z ezułością Bohdana — nic nam się stać nie może od dzikich pruskich zbójców, bo ot dwaj wdali**) rycerze przy­byli do naszej gościny i dadzą jej obronę ze

*) Morena, Morzana, bogini śmierci u pogań­skich Polaków.

**) Wdali od wdały, stary wyraz słowiański, znaczy dzielny.

swojego ramienia. Z resztą trzymajcie się razem ze służebniczką waszą, a ten strach was odejdzie.

Ona tak lękliwa jak i ja matko!

Zostańcie więc z nami tę kruciutką dobę moja Krasno, bo zaraz razem pójdzie­my na spoczynek: tymczasem zaś przy­witajcie rycerza Radewita.

Radewita! — z zachwyceniem po­wtórzyła dziewczyna. — O! teraz będę bez­pieczną — dodała witając serdecznie narze­czonego Mirosławy,—kiedy on jest z nami.

,Otto od czasu wejścia dziewczyny do izby miał wzrok wlepiony w jej lica miłe, wdzięczne i niewinne jak jej dusza. Nie- wiem co uczuł i co zamierzał, ale w chwili kiedy jej oko po przywitaniu Radewita, spojrzało ku niemu nieśmiałym czarnym promieniem, i spuściło się [skromnie przed nieznajomym gościem, szepnął sobie: — • Kraśna jej na imię:** — potem przyłożył z uśmiechem zadowolnienia: — sprawie-

*

dliwe nosi miano* na Żywię pogańską*) po­łożę je na mojem serca. • —

I za fraz dla zaspokojenia czarnookiej dziewczyny, a może dla przytrzymania nie­wiast, które już zabierały się do wychodu, zostawując rycerzom wczas potrzebny po podróży, odpowiedział Otto: — iż Król cze­kał tylko na wieść o Biskupie i że gdy go dojdzie zła wiara Prusaków, niezwłocznie wkroczy do ich ziemi. Tymczasem zaś On i Radewit biorą na siebie obronę zamku;

niezaniedbał dorzucić : iż jego giermek przybędzie w krotce z mocnym oddziałem, tak, iż obie niewiasty, chora inatronai młoda dziewczyna, wychodziły do swojej komnaty uspokojone zupełnie. — Kraśna uczuła za­raz w sercu swem większą odwagę, opu­szczając bowiem izbę obszerną, rzekła do matki:

Teraz i wy matko, nielękajcie się

*) Źywie w mylologji polskiej, bogini młodo- ici, miłości. —

niczego kiedy Radewit jest z nami. O! mało takich jak on bojowników. Ale i ów jasnowłosy śniadego lica rycerz, zda mi się czestnej duszy; czy widzieliście jaki kraśny ma łańcuch, a jakie smutne lice i jak je czasem pokrywa przyjaznym uśmie­chem.

Z tych słów poznała matrona iż Kraśna, miała jak i inne dziewczęta, wzrok łatwo zachwycający się blaskiem, a serce czułe i przenikające smutek, kiedy się rozwodził choć w najlekszej barwie po gładkiem mę- zkiem licu.

Przeciwność jakiej dozpał Otto z odej­ścia tak rychłego niewiast a sczególnie Kra­śnej , jak to się łatwo domyśli czytelnik, zmazaną została widokiem zmiany zaszłej na rysach jego towarzysza^ zmiany dzi­wnej i niepojętej jeszcze dla niego. — Ra­dewit gdy jechał do zamku widzieliśmy jak miał twarz wesołą, szczęśliwą, dobrej wzróżby i nadziei pełną. Kiedy potem po* słyszał wieść o nieszczęściach miłego sobie

rodu mianowicie zaś o porwaniu Mirosławy, boleść nią obudzona była tak gwałtowna jak nadzieja żywą, i wychodząc nareszcie z granic przytomności umysłu, zostawiła go przez ciąg rozmowy na zamku w stanie bez­władnego oniemienia, co naturalnie bardzo zdarza się ludziom gorącego uczucia. Ale czego nierozumiał dotąd Otto, to nagłego przejścia z tej otrętwiałości do zimnego spo­kojnego wyrazu — zastanowił go nawet dźwięk głosu — a treść słowa z jaką obró­cił siędo niego Radewit, była zimna i wła­ściwa człowiekowi znajdującemu się w zwy­czaj nem położeniu życia.

Chciejcie poczekać na mnie, rycerzu Ottonie, potrzebuję rozmówić się krótką chwilę z temi niewiastami; poczem po­wrócę ku wam i w czasie nieobecności Gro­dodzierżcy, zastąpię jego chętność dla wa­szego przybycia w tej pustej gościnie.

Po tych słowach udał się za Bohdaną i Kraśną; z pierwszą długą, i w wielu miej­scach przerywaną prowadził rozmowę, aż

wreszcie przekonawszy matronę o słuszno­ści i potrzebie swego przedsięwięcia oddalił się, rzekłszy tylko przyjaznym ale surowym głosem kilka słów do Kraśnej, która na ich znaczenie oblała się naprzód żywym ru­mieńcem, potem porwawszy rękę rycerza, zawołała z uniesieniem.

Ja was czeszczę nad wszystko, ry­cerzu Radewicie, ale nieopuszczajcie nas tak prędko.

Radewit za całą odpowiedź ruszył gło­wą dwuznacznym giestem , chcąc wyrwać się próżnym słowom, i wszedł nazad do izby obszernej zamku.

Po jego odejściu Otto rzekł do siebie z zadumieniem: — - Co temu człeku na my­śli źe tak na raz uspokoił się o swoją nie­dolę — czy do jego duszy porywnej przy­był jaki zamiar nowy — zawsze jest gorący i żwawy aż weźmie do myśli jaki zamiar trudny — w ówczas tak spokojnie wygląda, jak gdyby go już dokonał.* — Młodzieniec

na poparcie swojego domniemania poglą- dnął po obliczu wkraczającego we drzwi towarzysza swego i znalazł na nim lekkie tylko zamyślenie, ale za to głowa pochy­lona Nadeja który przez cały ten czas nie odstępował rycerza w głębokiem pogrążyła ' się dumaniu — znać iż mieli pomiędzy sobą jakąś ważną rozmowę.

Co’ wam jest Radewicie! — zawołał przyjaźnie zbliżając się ku niemu.

W głosie tym było dużo szczerej tro­skliwości, do której przywykł był nasz bo­jownik i która ze strony młodego dostoj­nego przyjaciela była mu zawsze miłą, jako wypływ dawnych stosunków, ale tej chwili inne zamiary krążyły w duszy ry­cerza.

Dostojny Ottonie, — odpowiedział zwięźle — przebaczycie mojej śmiałości z którą bez waszej wiedzy wziąłem zamiar opuścić ten zamek, zostawując jego obronę waszemu wdałemu ramieniowi.

Cóż przez to rozumiecie ?

Źe z jutrem zrzuciwszy rycerską zbroję a wziąwszy szaty prostego człeka, pójdę z pomocą bożą do krajów pruskich zk siadem porwanej Mirosławy.

Bojowniku Radewicie, — surowo za- gadł Otto: — źe czestnie miłujecie waszą dziewicę nie trzeba mi aa to świadectwa; ale czestnie ją miłując, możecie łacno iść za wojskiem kpólewskiem do Prus i łacnięj ją wydrzeć z rąk pogańskich, niżeli wymyślo­nym przez was sposobem, tak prędko i bez rozwagi powziętym. Nie, niechę abyście z narażeniem siebie tę próżną podróż po­dejmowali.

Rycerz zacisnął niecierpliwą grę swoich rysów i odpowiedział na to wzbronienie głosem nietylko stałym ale nawet dobitnym w niektórych wzraźeniach, chcąc oznaczyć nim niezmienność swojego postanowienia.

Dostojny Ottonie, Król może zwy­ciężyć wojskami swemi Prusaków, może

zagnać ich daleko, zająć ich ziemię; ale nie może i nie będzie patrzeć na dolę jednej niewolnicy. —

Król ani jednego człowieka swojego narodu lub chrześcijańskiej krwi niezosta- wia w ręku nieprzyjaciół.

Ale nie może wyśledzić gdzie się znajduje laki człowiek, lub taka niewolnica

i gdzie ją zachowują Prusacy: wieść o tem może mu dać tylko człowiek, który dotrze aż na miejsce, dojdzie do ich chadźb, do ich rodów, do najskrytszych mieszkań w ziemi. Człowiek ów nietylko wyśledzi niewolnicę biedną i opuszczoną 5 ale przy­wiezie wam wieść pewną o Biskupie Bru­nonie, o jego śmierci, o miejscu gdzie jego święte ciało spoczywa, nareszcie o ludziach Biskupa Brunona którzy mu towarzyszyli w podróży: a tym człowiekiem, dostojny Ottonie, ja będę.

Ale czyż was bezpiecznie dopuszczą Prusacy aż do środka swego kraju?

Znam nieco mowę pruską, i jeżeli nie za ich człowieka Ło za innego ujdę po­ganina.

Nieuwierzą wam Radewicie; postać wasza choć przebrana opowie im żeście innego rodu i innych obyczajów.

Postać moja będzie milczeć o tern czem jestem, a potrafi wziąść skurę nie­dźwiedzią czy lisią, i wedle potrzeby prze­mówić do nich ich własną wiarą i oby­czajem.

Dokądże zamierzacie się dostać naj- pierwej ?—przemówił Otto spokojniej, ustę­pując przed nieugiętą wolą swojego towa­rzysza.

Dostać się muszę aż do największego ich grodu, Romnowy.

Tak daleko! rozważcie dobrze, że za nim dojdziecie, spotkać was może w drodze przygoda i pozbawić żywota, lub narazić na niebezpieczność pojmania w nie­wolnictwo.

Dopokąd niedójdę śladu Mirosławy, mój żywot i moja bezpieczność własna są świętemi dla mnie; wszystko dla ich za­chowania poświęcę $ bodąjbym miał obu­dzić dla siebie cześć a tych dzikich łudzi sposobem strasznym.

I pamięć Radewita przywodząc mu ja­kąś dawną powieść o wierze Prusaków

i ich zabebonności, rozjaśniła się natchnio­na w tej chwili.

Tak, tak rycerzu! — dodał do pa­trzącego na siebie ze zdumionem licem Ot­tona : — zdobędę sobie cześć i bezpieczność choćby owym strasznym sposobem; bądź­cie o mnie w pokoju!

Ale jakimże sposobem ?

Dowiecie się o nim za powrotem, bo dziś sam jeszcze niedobrze rozwiduję tę sprawę.

Niech i tak będzie — odpowiedział młodzieniec, niechcąc ciekawością swoją obrażać Radewita. — Ja ze swojej strony obronę zamku biorę na siebie, aż pokąd

Kroi mię niewezwie do bojki pruskiej; bądź­cie więc bezpieczni o Bohdanę i Kraśnę.

Za wymówieniem miana Kraśnej, Ra- dewit wpatrzył się przenikliwie w Ottona; ale ten odwracając jego uwagę do treści ważnego przedsięwzięcia rzekł:

Zachowam przy sobie Nadeja, by mię ten obeznany z ludźmi zamkowymi po­mógł w dziele przynajmniej, pokąd nieprzy- będzie oddział po który posiałem mego pa- roba Kochana.

Nadej zostanie z wami przynajmniej przez dni dwadzieścia, bo tak mi przyrzekł. Dopiero po tym czasie jeźli nieotrzyma wieści odemnie puści się także do Prusa­ków, których ziemię i mowę zna jeszcze lepiej jak ja» Powierzam wam ród cze- fitny Prussoty; wiem bowiem że go za­chowacie w swobodzie wszelkiej; że nie- bezpieezaość żadna, żadna przygoda pod waszym okiem niedotknie ¡eh.

Słowa U wymówił Radewit. znaczącym głosem; ale rycerz dostojny aibo gierozu*

Wyprawa i Półtora Krzyza. T. I. 4

miał tej przestrogi, lub też poszedł za innem wrażeniem które go ogarnęło tej chwili; odpowiedział bowiem smutnie bez tego ja­snego zapewnienia którego wyglądał Ra- dewit:

Bądźcie spokojni, zachowam ich w bezpieczności, jest to bowiem wasz ród fydewicie; zachowam go dla was bo ja biedny rycerz niemogę powiedzieć tyle co wy: to mój ród, niemając ani ojca ani macierzy.

Ojciec wasz, dojstony Panie, miłuje was bądźcie pewni, macierz żyje tylko dla was.

Miłuje! — gorzko odparł Otto na tę pociechę pustą: — miłuje ale nie tak jak ludzie zwykli miłować pierwotne swoje dziecko; macierz rozwiedziona nic nie« może dla mnie u ojca i trawi się w smutku kiedy mąż jej drugiemu dziecku oddać za­mierza swoje znaczenie tak jak oddał serce, mnie zostawując miano tylko próżne .... ale później z tą sprawą.

Po tem krótkiem wynurzenia własnego ¿ycia przykrych przeciwności, które znał dobrze Radewit, młodzieniec zatrzymał się widokiem Nadeja przerwany, i jakby chcąc zatrzeć to co powiedział w oczach domo­wnika Prussoty, powrócił do dawnej suro­wej ale spokojnej postawy i zapytał odcho­dzącego rycerza:

Dokądże teraz idziecie?

Idę usposobić się do jutrzejszej ran­nej wędrówki. Oto jest izba samotna przyległa tej dużej komnacie i łożę rycerza Poboga, łoże wojenne, przyjmcie je na dzisiaj ; tymczasem każę jednemu z do­mowników przynieść wam zasiłek dla po­krzepienia ciała.

Radewit pożegnał raz jeszcze gościa, który mu kazał być spokojnym o los powie­rzonych opiece jego niewiast — poczem wyszedł wraz z Nadejem, do dużej izby położonej w środku zamku, która zwała się zbrojownią grodu, i wybrawszy z niej ndż tylko krótki w formie sztyletu, zawie-

4*

sit sWdją własną t broję na kółku srebrnym

sam zaś osłoniwszy się przyniesioną so­bie przez Nadeja siermięgą, udał się do komnaty domownika.

Dopiero nad rankiem miał się puścić w daleką niebezpieczną drogę. Lecz jego oko ¿¡ezasnęło, aż pokąd trud podróży nie- zwalczył myśli nawalnych i nieukołysał ich chociaż daleką nadzieją. — Ze swojej stro­ny Otto, po pokrzepieniu sił wieczerzą złożoną z kilku mięsiw domowych i ciast, tudzież napojem kwaśnym zamiast wina używanym, miał duże do marzenia. Na­przód o swojem własnem położeniu, o ojcu który jego, pierwotne dziecię swe, niżej od młodszego brata stawiał : o sposobach zrobienia sobie części u ludzi i pozyskania ich miłości przez bojowe czyny — miłości tej bowiem niemiał dla pewnej skłonności ku niemieckim obyczajom i ubiorowi, które za nadto posunięte, nieprzypadały do s;erca Słowian.— za nadto posunięte powtarza­my, bo już w owym wieku niektóre ze zwy­

czajów niemieckich przechodziły niepostrze­żenie do Polski, tak jak niektóre słowiańskie dostały się do Giermanów ze wzajemnego dwóch szczepów zetknięcia się. — Potem myślał Otto o trudnem przedsięwzięciu Ra* dewita i szczerze się zajmował jego dolą. Wistocie narzeczony Mirosławy był dawno znajomym Ottonowi, ale zyskał jego seree dopiero od dwóch lat, kiedy w czasie boju kilkakrotnie piersiami swemi zasłonił jego życie. Przedtem znajomość ich była obo* jętna jak dwóch rycerzy co się widują śród boju, ale z których jeden jest w pewnym rodzaju podwładnym drugiego; lecz od eza- su ocalenia żywota Ottonowi, Radewit stał się mu tem milszym im mniej w około sie~ bie widział podobnie przywiązanych ryce­rzy.-—Radewit z resztą dostatni, wysokie­go znaczenia i mężny rycerz, mógł mu być pożytecznym na przyszłość. — Ztąd tro­skliwość o jego niebezpieczeństwo zajmo­wała tyle dobrze obrachowanych korzyści w głowie młodzieńca, ile przyjaźni istotnej

w jego sercu. Powiemy na jego zaletę, iż często gotów był pierwsze drugiemu po­święcić. — Dziś jednak myśl iż przedarcie się takiego sprawnego rycerza do krain pruskich, może być nader pożytecznem w sprawie wojny pruskiej, że Radewit nie- zaniedba udzielonemi mu wieściami stać się pomocnym okazaniu się jego ze sławą w bo­ju, gdzie po raz pierwszy spodziewał się nie­pospolite zająć miejsce. — Uwaga ta uspo- kojała znacznie Ottona o dolę przyjaciela.

Nareszcie pośród tych rojeń dumy, uno­sił się po nad łożem jego i rozpędzał chmurne cienie innych przykrzejszych myśli obraz ja­sny i wdzięczny, który ujrzał przelotnie w czasie krótkiego swego pobytu na zamku; •Kraśna jej na imię- powtarzał sobie i tćm imieniem słodził gorycze życia i bliskość niebezpieczeństw nowych. —

ROZDZIAŁ n.

Myśl tylko martwe może stwarzać zwłoki, Rodzi je, żywi i w ich gruzach niknie :, Karmiąc się z wrażeń zmysłowego swiaU,

Gdy te wytrawi, głód i śmierć nadchodzi.

Z poematu: Władysław.

Kiedy nad rankiem Otto zapytał Nadeja

0 swego przyjaciela i gdy dowiedział się z ust domownika ze juz opuścił zamek, naj- pierwszym zatrudnieniem jasnowłosego mło­dzieńca było opatrzyć roboty obronne grodu

1 poczynić niektóre poprawy o tyle, o ile to czas i liczba rąk ludzi, posady i zamku ra­zem złączona dozwoli. Zerwawszy się przeto z łoża i przywdziawszy swoją zbro­ję, wyszedł wraz z Nadejem na dziedziniec zamkowy dla obejrzenia załogi, równie jak

i miejsc, które strżedz miała. Załoga zło­żona była z ludzi niebardzo wyćwiczonych

w boju, a przynajmniej nie tak jak ich sobie wyobrażał rycerz oznajmiony z innymi mu­rowanymi grodami. Ludzie jednak Prus- soty zdawali się mieć odwagę i dobrą chęć, co wyrazili w połuszeństwie pilnem dla roz­kazów swojego obecnego dowódzcy. Prze­strogi Radewita i Nadeja, równie jak wia­domość o wysokiem dostojeństwie Ottona, które z jego zbroi i rycerskiej postawy, tu­dzież pewnych podejrzeń domownika prze­czuwali, usposobiły ich do tej podległości. Co się tycze obronnych środków używa­nych w ówczas przed oblegającym nieprzy­jacielem, w te gród nieobfitował dosta­tecznie, jakeśmy to pierwej powiedzieli. A że niewszystkiemu można było w tak prędkim czasie zaradzić, rycerz więc nasz zajął się tem co było najnieodzowniejsze: to jest otoczeniem go palissadami, a nawet głębszem przekopaniem fossy od strony pół* nocnej; z innych stron bowiem warował go strumień głęboki, wylewający się z Wi­sły i dość trudny do przebycia. —

Wczasie gdy załoga i mieszance posady zagrzewani głosem Ottona zajmowali się tą robotą, jedni ciosając grube koły do pali* sad, drudzy kopiąc w około grodu; on sam przykładem swoim nauczał pracowników, a nieraz Zatrzymując się nad kopaczami wskazywał im miejsce wilgotne gruntu, rowu, które głębiej zaciąwszy, mogli się dokopać wody, i tym sposobem pomnożyć trudność przystępu. — Przebiegając w lek­kiej zbroi bez hełmu od jednego do drugiego końca rowu, posuwał go nawet coraz dalej dla połączenia z korytem potoku. W tym przebiegu nieraz o brzeg dość przepaścisty zaczepiwszy nogą, zręcznością tylko gię­tkiej swojej budowy ochronił się od upadku. Tej żarliwości wojennej Ottona (o czem on sam niewiedział), świadkiem była Kraśna przysłuchująca się z ciekawością rozkazom przez niego wydawanym tym głosem kró­tkim, stanowczym który niecierpi zwłoki, a niekiedy ze zwrokiem zdumionym śle­dząca jego ruchów żywych. Wczoraj bo­

wiem rycerz ze złotym łańcuchem, ze smu- Łnem licem, zdał się być poważniejszym i za nadto powolnym tak w postawie swej jako też i w słowach, które był cedził rozwlekłej. W chwili kiedy w jednem miejscu dokopy- wano się już wody i kiedy Otto* nachylony ciekawie rozmawiał ze stojącym na dole ro­botnikiem, noga jego usunęła się pod urwi­skiem ziemi, i gdyby kół w bity za nim niebył mu "posłużył za punkt oparcia się, młodzieniec bez wątpienia byłby zleciał na głowę pracującemu, lub może nawet sto­czył się w potok, rów bowiem w tem miej­scu dochodził już strumienia. —Ale oprócz koła za pomocą którego utrzymał się na swojem stanowisku, rozeznał Otto iż je­szcze jakaś siła niewielkiej wprawdzie wa­gi, ale upornie przyczepiona do szaty jego wierzchniej krótkiej, którą był zbroję swą okrył, z tyłu pomagała lub przynajmniej miała chęć pomodz jego własnemu usiłowa­niu w zachowaniu równowagi. — Odwró­cił się ciekawie, i nagle wszystkie obrazy

nocnych marzeń ożyły w jego sercu z po­stawą zarumienionej Kraśnej, która jeszcze jedną ręką o kół oparta, drugą trzymając koniec szaty, niezmieniła postawy oswobo- dzicielki.

Dzięki wam dzieweczko za dobrą chęć waszą; ale mi się widzi żeście nie­wiele pomogli mojemu ocaleniu i gdyby nie ów kół, to bylibyśmy pewno razem pole­cieli na dno rowu; jednakże, —dodał uśmie­chając się i patrząc w oko dziewczyny — żadnemu rycerzowi nie byłoby smutno wpaść i w największą przepaść z taką ja­sną białką.

Te słowa były tak nowe brzmieniem swojem i pochwałą jej wdzięków dla ucha dziewczyny, że długo nieśmiała odpowie­dzieć na nie zarumieniona i milcząca. Nareszcie przychodząc do zwyczajnej so­bie odwagi, którą daje swoboda uczuć, od­rzekła rycerzowi mając większy wzgląd na ostatnie wyrażenia jego słów jak na po­przedzające.

Jasną białką? Wiecie bojowniku że jesteście pierwszym człekiem co mię tak nazywa. Radewit nigdy mi nierzekł tego, nigdy mię inaczej nienazywał jak Kraśuą, co jest mianem mojem.

Radewit, śliczna dzieweczko, miło­wał siostrę waszą i miał ją pojąć za nie* wiastę swoją; nic żalem dziwnego że do • innej białki mowy podobnej nieobracał.

Jako ! sądzicie zatem, że takie sło- wa jak wprzód mi rzekliście, jak teraz je­szcze mówicie: że podobne słowa mówią rycerze tylko do białki, którą miłują w ser­cu i pojąć chcą za źenę.

Rozmowa ta zajęła prędko Ottona, tak nagle zaczęła nabierać obchodzącej jego serce treści; bo chociaż młodzieniec przy­wykł był do łatwych tego wieku uozuć, je­dnakże poznał już gdzieniegdzie ten powiew chrześcijańskiej skromnej wstrzymałości w niewiastach, która się szczególniej wśród prostych obyczajów krzewiła. Ale poznał on także na dworach zalotność dość wy-

dataą, a jak się skarżą duchowni niemieccy pisarze tamtego wieku, dość jeszcze nie- obyezajną, ażeby go w młodej dziewczynie nieujęła nowość uczuć: z jednej strony brak surowej nakazanej a często przesa­dzonej skromności, z drugiej niewiadomość igrająca słowami niepoczuwająca istotnego ich znaczenia.

Słuchajcie mnie dobrze, moja białko

zawołał młodzieniec biorąc śmiało rękę Kraśnej — jeżeli mołodziec, bojownik zna­mienity^ obaczy lica takie jasne, śliczne jak wasze ... ♦ to jego serce twarde kruszy się, i sam niewie jak mu dusza topnieje od wzroku takiego jak wasz.

Rycerzu, na Jezusa! .... mnie się dziwno robi kiedy mi kładziecie do ucha jedne po drugich takie słowa o mnie ....

i to z taką surową twarzą jak gdybyście się pierwej długo nad niemi zatapiali: a z ta­kim uśmiechem i łatwością jak gdyby wam szły lekko z serca.

Prawda jest, Krasno, że z serca mi idą bo długo o was myślałem .... O! dłu­go .... od wczoraj od kiedym was ujrzał choć przez tak małą dobę *), a wiecie dla czego? o to że postać wasza ciągle na­stała z takiemi samemi czarnemi oczyma* z takiem samem białem licem, a ciągle pa­trzała we mnie za duszę mnię chwytając.

Bojowniku! wasze słowa nie mówią prawdy, bo od kiedym wczoraj was opu­ściła tak mi bezpiecznie zrobiło się waszem przybyciem, że mi się sen niezdjął z po­wieki, i tak przekołysał aż do rannej doby; niewyszłam z izby mojej, jak żebym mogła wpatrywać się w waszą postać.

Kraśna po tych słowach wydała ten śmiech lekki rzeźwy pełęn wdzięku, który całą świeżość jej uczuć malował, śmiech

*). Doba — używała się nie tylko jak dziŁ da oznaczenie dnia i nocy razem t. j. dzisiejszych 24 godzin, ale teł oznaczenia większej i* mniejszej miary czasu.

niewierzącego żartom rycerskim serca. Za żart bowiem miała słowa Ottona, odnosząc je zawsze do ich materyalnego znaczenia*

Wiem o tem, białko — odpowiedział Otto, któremu ten śmiech prostoty jeszcze większej dodawał żądzy podbicia serca dzie­wczyny — wiem o tem żeście wy spali spo­kojnie : a niemniej moje słowa są prawdzi­we ; ta postać wasz» była mi na sercu i dla tego mi się zdało że ją widzę jasną, śliczną jak Pogoda*), chociaż wy tym czasem ani pomarzyliście o mnie.

Tutaj rumieniec żywszy powlekł twarz dziewczyny, zdawało się iż słowa rycerza przejmowały ją.coraz więcej i rozjaśniały w jej duszy jakieś ciemne jeszcze obrazy; odpowiedzi jej też były mniej śmiałe jak dotąd, i nawet pewien stan niedoznanej jeszcze przeciwności na widok rycerza ©do­żywał się w jej sercu. — Radaby była te­

*) Pogoda — bołek pięknego czasu, czczony za pogańskich czasów przez Polaków.

raz jak najprędzej go opuścić aby pomyśleć nad tem co słysząła; niechcąc jednak na­gle uciec w obec rycerza, słuchała go je­szcze z coraz większem pomieszaniem. Aż gdy Olto oderwany od niej na chwilę od­wrócił się na słowa jednego z robotników, Kraśna opuściła zwolna miejsce w którym ją był za trzymał wypadek rycerza, i dopiero na kilka kroków przód zamkiem przyśpie­szyła biegu*

W istocie Kraśna miała dużo do zasta­nowienia się nad temi słowami młodego wo­jownika, które z jednej strony ją zachwy­ciły, z drugiej przejęły obawą. — Ostatnie uwagi żegnającego ją Radewita przyszły jej na pamięć: Radewit mi zalecał abym słów owego młodego rycerza niesłuchala, musi w nich więc być coś złego — nie, niepójdę już na podworzec, niepójdę oglą­dać kopaczy i pracowników abym przy nich jego niezastała. — To przedsięwzięcie po­trafiła dziewczyna nietylko dnia obecnego, ale i nazajutrz do pewnej doby dotrzymać.

Ale gdy słońce zbliżało się ku środkowi nie­ba, a Otto jeszcze stał przy robotnikach i tęsknem okiem rzucał ku izbie, z której wyglądała Kraśna, w ówczas uwagi jej nad przestrogą Radewita zaczęły ją obchodzić różnemi stronami. Kraśna domyślała się \i musi być coś złego wsłoWach młodzieńca, ale chciała się dowiedzieć na czem to złe zależało bo go jej nieoznaczył Radewit. ** Jeźliby w rzeczy samej w uśmiechu i sło­wach bojownika była jaka zła myśl, —rzekła do siebie, — dla czegóż sam Radewit prosił go by został w zamku dla naszej obrony. Ten młodziec musi być dobrej duszy, kiedy się tak pilnie dolą naszą zajmuje. Zresztą od niego się dowiem jakie złe być może w jego mowie, on mi to szczerze wytłóma- czy, bo dla czegóż by miał inaczej mówić jak sądzi, a sąd jego dla czegóż by miał być złym, kiedy dusza dobra.» — I Kraśna udała się za popędem tej myśli do miejsca gdzie fossy warowni zaczęły się już wgłę­biać w około, a palisady wznosić potężne.

Wyprawa i Półtora Itrzyza. T. I. 5

Ze swojej strony Otto był zniecierpliwionym długiem nieokazywaniem się dziewczyny i przyczyny tego śledząc, smutnie pozierał ku jej komnacie, kiedy nagle głowa jej przy otworze u góry, nakszlałt okna zdziałanym, zniknęła mu przed okiem po za drewnianą zasuwką i wkrótce ujrzał ją przy sobie. — Niewiem co rozmawiali, ale na trzeci dzień już sama Kraśna przyrzekła przyjść na toż samo miejsce o rannej dobie, może dla tego iż rycerz przekonał ją: że ją nietylko mi­łuje jak Radewit Mirosławę; ale daleko więcej. — Na czwarty dzieii Kraśna przy­rzekła przyjść o wieczornej dobie aż pod bramę grodu; albowiem Otto miał jej wa­żne jakieś słowo powiedzieć, najważniejsze ze wszystkich jakie słyszała — zapewnił przytem jej troskliwość o Radewita, ojca i siotrę nadzieją blizkiego ich ujrzenia, cze­mu chętnie wierzyła. — Ufna z tej strony, oddała się młoda dziewczyna obecnym wTa- żeniom z całym popędem dla nowości. — To słowo ważne, najważniejsze ze wszy­

stkich które słyszała od Ottona, słowo ma­jące się wyrzec o szarej dobie stało jej ciągle na myśli i przejmowało ciekawością, a razem niepokojem — szarej doby wyglą­dała niecierpliwie, a jednak z obawą. — Ale przed jej przyjściem Kochan przybywał z oddziałem pomocnym do zamku.

Na pierwszą wieść o jego przybyciu rycerz Otto powiedział sobie: • Na Żywię pogańską t — to mi przychodzi wczas i do ręki — teraz mieć będę tę dzieweczkę — dziś jeszcze o wieczornej dobie nakłonię ją, by pojechała z Kochanem do mojego grododzierźstwa — nakłonić ją nietrudno— rzeknę jej tylko że taki jest obyczaj w chrze­ścijańskich krajach — że jeźli go tu niewie­dzą lub niechcą używać ci co w zamku Prussoty bywają, to dla tego iż żyją wśród pogańskich ludzi. — Alenie, z Kochanem może niepojedzie, sam ją namówię i sam ją zawiozę. Kochanowi zaś lub Nadejowi polecę obronę zamku, czego łatwo doko­nają przy wzmocnionej załodze. •

5*

Nienaleźy się dziwić tym myślom lek­kiego rycerza, i tym zamiarom niebardzo zgodnym z jego przyjaźnią dla Radewita 5 czyny podobne były dość powszechne wie­ku, i trzeba było wielkiego przejęcia się chrześcijańską moralnością, aby ich niena- śladować. Ale znać opatrzność dotkną­wszy Radewita porwaniem jego kochanki przez Prusaków, czuwała nad pozostałemi jej rodziny osobami. Bo w chwili kiedy Otto układając swoje zamiary, swoje sło­wa, odpowiedzi Kraśnej, nareszcie pewny zwycięstwa spozierał to na słońce zacho­dzące, to na lica Kraśnej siedzącej obok swej matki w izbie przez nas opisanej w przeszłym rozdziale5 kiedy z tą śmiałą, pewną swojej zasługi i skutku czułością zagłębiał się w jej wzroku pomieszanym, Kochan przekraczał próg, a rycerz który z nim wchodził, rozerwał widokiem swoim wszystkie myśli młodzieńca i rzucił w świat inny obszerniejszy — jego pojawienie tutaj kazało mu się domyślać jakiejś stanowczej *

wieści, lub rozkazu z wysoka przyniesione­go — powstał przeto gwałtownie z krzesła i zawołał bez przywitania gościa:

Wy tutaj Pobogu — jakaż wieść ważna was przywodzi?

Przybyły tak nagle przywitany, niemiał czasu jak tylko lekkiem skinieniem powitać od siebie niewiasty siedzące na krześle, i odpowiedział prosto:

Dostojny Panie, przybywam do was ze spiesznem zleceniem.

Dostojny Panie—powtórzyła ciekawie Bohdana — ten rycerz musi być wysokiego znaczenia; zwą go tu Ottonem; coś mi się kręci koło tego miana, ale go sobie nie- przypominam dobrze.

Ze spieszmem zleceniem? — zapytał młodzieniec zbliżając się coraz bardziej ku rycerzowi przybyłemu — mówcie prędko Pobogu czy Król zamierza wkroczyć do ziemi pruskiej ?

Wkracza już nawet i wy ze mną jak jesteście musicie jechać, dostojny ryce­

rzu, by go jeszcze trafić w ziemi Chełmskiej którędy idzie.

Któż was przysłał i jak spotkaliście mojego paroba Kochana?

Waszego paroba spotkałem w gro­dzie z którego wyciągnął jeden oddział ludzi, by go ku wam przywieść — bez niego byłbym niewiedział gdzie mam was szukać, by przywieść do Króla. — Król bowiem powierza wam kilka oddziałów du­żych wojska byście prowadzili w tej wo­jennej sprawie.

A Mieczysław?

Mieczysław otrzymał zlecenie od Króla by się udał do Czech, dla pomó­wienia z Księciem Czeskim o różnynych rze­czach.

Zapewne tyczących się Cesarza?

Niewiem — krótko odparł Pobog.—

Kiedy tymczasem niewiasty z coraz

rosnącem podziwieniem przypatrywały się Ottonowi, ale ten ostrzeżony odpowiedzią

zwięzłą Poboga, odwrócił się ku niemu i za­pytał ciekawie:

A więc sam Król w nieobecności Mieczysława mnie chce mieć przy sobie? Ah! gdyby nigdy niepowrócił od Czechów,

zniżonym dodał głosem — na pogańskiego Czernboha*), niewiem czy go Król Czeski tak łacno wypuści — wycedził cicho do siebie.

Pobog widząc ruchy niespokojne mło­dzieńca a niesłysząc słów jego, sądził iż nie­cierpliwie oczekuje odpowiedzi, w rzeczy samej Otto dodał:

Mówcie czestny Rycerzu, mówcie mi to wyraźnie czy sam Król chce mię mieć przy sobie.

Dostojny Książe Rezbraimie, nie kto inny jedno przesławny wasz ojciec KrólRo- lesław przysyła mię do was ze zleceniem, które wam rzekłem.

*) Czcrnboh, czernobóg — czarny Bóg — zły Bóg u Słowian. —

To miano samo wymówione przez Po- boga było dostatecznem dla Bohdany świa­tłem, pod imieniem bowiem Bezbraima, słyszała ona dobrze o starszym synu Kró­lewskim , spłodzonym z Judyty Królewnej Węgierskiej, z którą rozwiodłszy się Bo­lesław, odsunął jej dziecię od pierwszego znaczenia w Królestwie, zostawując je Mie­czysławowi, synowi trzeciej żony jego Kunildy Słowianki. Otto było imie drugie Bezbraima znane więcej u Niemców; dla tego pod niem nie tak był głośnym u swoich.

Już w ówczas uszanowanie dla panu­jących było wielkie. — Bohdana przeto po­wstawszy z czcią powitała swojego gościa we właciwem jego znaczeniu. — Kraśnej serce biło silnie, niewiedziała dla czego — może wczęści podnosiła je niewinna duma, iż ten który ją miłuje tak wysokim jest czło­wiekiem. — Spojrzała na niego raz jeszcze z ciekawością, ale twarz jej zarumieniona, okryła się wyrazem nieutłumionym silnej

przeciwności a potem smutkiem: ujrzała bowiem iż młody Królewic zajęty posel­stwem swego ojca i sprawą wojenną, która go pędziła do ziemi Chełmskiej, zapomniał

o niej zupełnie. — Ale przerażenie jej tylko co się niewydało w słowach, kiedy Bezbraim oświadczył Bohdanie, iż musi je natychmiast opuścić aby dosięgnąć ojca, i przy tych sło­wach pożegnania, zapewniwszy ją o mocy zamku i liczbic załogi dostatecznej do po­wstrzymania nieprzyjaciół, sam postanowił wziąwszy tylko Poboga, Kochana i kilku zbrojnych ruszać pod noc w drogę. —Prze­chodząc jednak w szerz izby, rzucił niedbale wzrokiem po za siebie i ujrzał płonące lica Kraśny. — Na jej widok wstrzymał się na­gle i zdawał się wahać na chwilę i dumać nad jakimsiś zamiarem, ale ten zamiar znać opóźniał dobę znaczenia tak upragnioną przez niego. — Duma przemogła. Młodzie­niec zawróciwszy się za całe pożegnanie zostawił czuły ale śmiały pocałunek na czole dziewczyny. Kraśna nic nie widziała

w około siebie w czasie tego pożegnania, usłyszała tylko po chwili chód przyspieszo­nych kroków oddalający się w stronę po­dwórca, później chód ten znikł w jej uchu, później tentent koni rozwiódł się po po­dwórcu , później i ten rozstrzelił się po ob­szernej przestrzeni za zamkiem. — Kraśna stała zawsze nieruchoma, jeszcze ją jedna utrzymywała nadzieja , nadzieja oparta na słusznym sądzie o rzeczy: — jeźli rycerz ów jasnowłosy zalecił mi być o szarej dobie przy bramie grodu, być może że sam tam zajdzie przed wyjazdem, ile że szara doba niedaleka a słowo które miał mi powiedzieć nadzwyczaj ważne— sam to mówił. — W skutek tego poszła dziewczyna powolnym krokiem do bramy grodu i czekał acierpliwie.

Słonce już zapadło, trzody i ludzie szli z posady do zamku — nareszcie chmurno się okryło niebo a Ottona niebyło. Wtedy ostatnia nadzieja usłyszenia owego ważne­go słowa o szarej dobie opuściła córkęBoh- dany i łzy rzewne długo wzbierające się,

puściły się w reszcie z jej oczu, i długo się lały nad znikomym pojawem tego złudzę* nia, które miłością zowiemy.

Dopiero po dwóch dniach przez które jasnowłosy Bezbraim, syn Króla Bolesła­wa, marzył się w snach samotnej dziewicy, przez które niestawała jej już na myśli głowa zamordowanego Biskupa, przez które przepadła jakby czarem jakim ta trwoga którą poczuwała zwykle znajdując się sama w komnacie, przez które uciekała od ludzi tak jak wprzód tuliła się ku nim bojaźliwie.

«—Po dwóch dniach długich smutku bez wy­razu i myśli, oprócz niektórych przelotnych, urywanych, zawartych w drobnych pamią­tkach słów rycerza, jego wzroku i postaci —po takich dwóch dniach budząc się z ma­rzeń swoich pomyślała Kraśna o dawno za­pomnianych : ojcu, siostrze i Radewicie który puścił się za nimi w niebezpieczną wędrówkę. Z obrazem przyjaznego jej bo­jownika, ku któremu niewiedziała jaka cią­gnie ją siła, nieprzygasł wprawdzie obraz

Bezbraima, ale stanął w jej myśli wyraźniej i jaśniej, nieprzytłaczał jej duszy smutkiem i opadnięciem na siłach tak jak dotąd.

Po dwóch drugich dniach, zastanowienie się nawet nad jego dostojnością, postacią» słowami, uśmiechem, nareszcie nad tem mi­łowaniem które jej przyrzekał, które zdawało się wyglądać ku niej w takiej jasnej zorzy z jego serca, przyprowadziło umysł dzie­wczyny do rozwagi nad tem co to jest owo miłośnie ludzi dla niewiast, i pojęcie jej o tem instynktowem dotąd dla niej uczuciu dwoić się zaczęło. Kraśna w takiem uspo­sobieniu serca następne sobie zadawała py­tania:

Dla czego rycerz Radewit, który mi­łuje Mirosławę, był zawsze surowym i milczącym przy swojej kochance i słowa jego nigdy niewyrażały się tak łatwo, tak czule jak słowa Bezbraima dla niej, jak uśmiech którym z taką lekkością władał, ani oko Radewita jak blask oka Królewicza śmiały i pewny? wszakże i Radewit był

śmiałym wojownikiem, a jednak widok Mi­rosławy obudzał w nim inne uczucia ja* rzeźwej, wesołej, swobodnej rozmowy?

Dla czego rycerz Radewit, który mi­łował Mirosławę, był każdemu jej słowu uważny i wyglądał przy swojej miłośnicy, jak gdyby niebył pewnym albo godnym jej serca, jak gdyby każdej chwili Mirosła­wa mogła go opuścić ze swojem miłowa­niem, choć był jej narzeczonym? Nie tak robił Otto którego oko i uwaga nieraz nie- odpowiedziały oku i życzeniu Kraśnej, a przecież jego postawa była taką jak gdyby jej serce już należało do niego, i choć ją o nie zdawał się dopiero błagać— słowa jego i głos i postawa mówiły ciągle dziewczynie •tyś moja.» —Dla czego rycerz Radewit raz tylko wyrzekł słowo miłośne swojej narze­czonej a nigdy niewypowiedział tyle śli­cznych, tyle miłych słów co Bezbraim swo­jej Kraśnej — a jednak rycerz Radewit musiał silnie miłować Mirosławę, kiedy do­wiedziawszy się o jej porwaniu przez Pru-

saków, powziął trudny i straszny zamiar odszukać ją w śród pogan, lub umrzeć w swojem dziele — kiedy tym czasem ry­cerz Otto wyjeżdżał prędko za pierwszem poleceniem ojca na bójkę pruską, i nie tylko zapomniał o swojej białce, którą tyle razy miłował w słowie, ale zdawał się nieda- wać na nią baczenia. Nie rzekł nawet nie

o owem ważnem słowie, które jej miał po­wiedzieć o szarej dobie przy bramie grodn. Który z tych dwóch rycerzy miłuje lepiej swoją białkę? — Tę sobie zagadkę położyła młoda piętnastoletnia Kraśna, której serce znalazło się nagle pomiędzy temi dwoma sprzecznościami i wyrwane swojemu in­stynktowi ślepemu, otwierało się za uczu­ciem nieznanem jak kwiat za promieniem rannego słońca. Możeby w tej wadze wszy­stkich okoliczności szala Radewita~przewa- żyła, ale utrzymywało równowagę gwał­towne przed wyjazdem odwrócenie się Ottona i jego pocałunek gorący, którego dotknięcie jeszcze zdawało się poczuwać.—

To odwrócenie się nagłe, jak za jaką za­pomnianą rzeczą, to śmiałe pocałowanie wzięła Kraśna za wyraz niemogącej się potłumić miłości i w walce tego dwoistego zagadnienia, która odbywała się w jej sercu, stawiała go naprzeciw głębokiemu chociaż milczącemu uczuciu Radewita. — Po czterech dniach następnych, obrazy te znacznie zamąciły się w pamięci, tylko zo­stał jeszcze wyjazd Radewita i Bezbraima: przy pierwszym obraz poświęcenia się za swą miłość, przy drugim poświęcenia swej miłości dla czegoś innego, ale przy tym ostatnim odzywała się chwila pocałunku i rozjaśniona twarz młodzieńca stawała jej przed oczyma« — Potem gubiły się powoli i te obrazy zoslawując po sobie oderwane tylko wspomnienia, potem i te wspomnienia zacierały się w oczekiwaniu przygód no­wych, i gdyby ppźniej nic ich nieodnowiło, możeby wszystkie zniknęły z pamięci, wszy­stkie zupełnie począwszy od jasnej gorącej chwili czaru, który porwał jej wyobraźnią

aż do oslatniej gry tych uczuć łamiących się w przestrzeni dni kilku — możeby zni­knęły podobnie słońcu przy zachodzie, które strzela zebranymi w łono swoje promieńmi, potem pochylając się coraz bardziej, posyła je ukosem z za góry, potem zaświeci w ró­żowej barwie zorzy, potem przesyła jeszcze cokolwiek tej jasnej barwy po przez obłoki ćmiące i chmurki wędrowne, aż się z całym swoim blaskiem i ze wszystkiemi jego odła­mami zasunie w ślad za chylącym się łu- kiem nieba — jak wspomnienie za spadzi­stym biegiem czasu. Lecz w sercu Kraśnej jeszcze się nic nierozstrzygnęło — wszystko pozostało po za olJokami przyszłości i wal­ka w jej sercu poczęta, może się jeszcze jakiem zdarzeniem odnowi.

My z naszej strony musimy zostawić ją w tej niepewności i rozruceniu uczuć, mu­simy nawet opuścić Bezbraima śpieszącego za Królem, a pójść za głównemi osobami naszej powieści.

ROZDZIAŁ HI.

Dient sie knechlisch dem Gesetz der Schwero Die eutgOtterlo Natur.

Siąij niewolniczo prawu oi^koici Z bogów wvzula natura.

Ścbiiler. Bogowie Grecyi.

Dwadzieścia doi minęło od czasu wyj­ścia z zamku rycerza Radewita, a gród Rubieży niedoznał żadnej napaści ze stro­ny Prusaków. Wkroczenie blizkię Króla w ich ziemie zdawało się uspokajać mie­szkańców grodu tak dalecę, iż Nadej posta­nowił przyspieszyć swoją wędrówkę i na kilka dni przed ułożonym czasem, udał się w ślad za wieścią o narzeczonym Mirosła­wy. Niezatrzymując się nad przygodami jego podróży, ruszymy wprost i my do głębi krajów pruskich gdzie zarośla» bagna

Wyprawa i Półtora Krayia. T. I. 6

niedostępne, lasy bezdrożne, świadczyły o całej dzikości natury, a na miejsce porzą­dniejszych już nawet w Lechji grodów, wznosiły się rozrzucone bez ładu chaty nędzne, niekiedy w ziemię wryte; grunta nieuprawne leżały często odłogiem, dając po­znać że mieszkance tameczni, w owym na­wet wieku, zostali w tyle innych sąsiedzkich ludów pod względem obyczajów i ukształ- cenia. Między miastami ich lichemi i nie- mającemi żadnej obrony wzniesionej ręką ludzką, a tylko mocnemi położeniem natu- ralnem, najznakomitsze trzymało miejsce Romnowe, siedziba władcy i arcyofiarnika. Z trzech stron otaczały je bagniska. Od wschodniej tylko jego części, po przebycin statkami obszernego jeziora, stawało się na przestrzeni suchej; po też tylko z tej strony podniesiony był mur potężny i bardzo stary. Zdawało się iż gród cały budował się pod jego zasłoną i że ci co go wznieśli, uprze­dzili swoim pobytem w tem miejscu istnie­nie samegoż grodu. Po za bramą wyrobioną

w murze taż przy brzegu wykorczowanym lasu, znajdował się gaj święty, przybytek najznakomitszych bogów, sławny w całej ziemi pruskiej nieśmiertelną (jak niosą po* dania) zielonością swojego dębu. Dąb ten w istocie był tak pogęszczony splatającemi się gałęźmi, iż deszcz najrzęsistszy nie* mógł się przedrzeć przez wieniec jego liści. W około niego ośm łokci rozwiedziona je­dwabna zasłona zaznaczała obręk gaju i na tyleż łokci rozkładając się u góry, spajała się szczelnie w śród jego sędziwych gałęzi. Pomimo nocy daleko posuniętej i lekkiego tylko łuku księżyca, który ostatnią przeby­wając zmianę miał w nów zachodzić, mo­żna było rozeznać wszystkie bogi pogańskie ustawione w miejscu świętem, albowiem ogień dębowych drzew, palący się na środku gaju, buchał w jaskrawych płomieniach i oświecał je połyskiem swoim. Stróż pilnu­jący go dokładał ciągle dębowego drzewa w kruszcowe naczynie, zgaśnienie bowiem tego Boga nicości Znicza wyobrażanego

6*

płomieniem, karanem było śmiercią na nie- czujnym Kapłanie. Kilku ludzi znakomi­tych znajdowało się obecnie w gaju, odpra- wując pewne tajemnicze modlitwy przed posągami bożyszcz; ale nim wytłómaczy- my ich bytność o tej niezwykłej dobie w za­kresie świętego miejsca, musimy pierwej opisać niektóre bożyszcza pogańskie zwra­cając na nie uwagę czytelników; dokładna bowiem znajomość czci im oddawanej, ich władzy i postaci pod jakiemi je wyobraża­no, objaśni najważniejsze zdarzenia naszej powieści.

Niedaleko Znicza, wprost naprzeciw jego płomieniowi, stał ogromny posąg Okkopirna czyli Peruna, najwyższego z bogów. Miał on koronę na głowie, uszy zwierzęce ze złota wyrobione a twarz tak pomarszczoną i tak ciągle gniewną, jak łagodną i miłą była postać Potrympa Boga opatrzności, młodzieńca z głową uwieńczoną zielonemi kwiaty, u sbóp którego z pod snopów zbo­żowych przykrywających garnek, wyglą­

dała głowa węza. Wąż ten karmiony i chowany był na cześć bóstwa. Po prawej stronie Peruna stał bóg piekielny Poklus, bladej twarzy, z głową obwiązaną białą obwódką, z oczami iskrzącemi jak Peran. Tułub jego drewniany ozdabiała głowa sre­brna i duże uszy zwierzęce były ze srebra, tak jak uszy Peruna ze złota. To wszy­stko da nam wyobrażenie o czci gorącej dla bogów do których urobienia używano, w owym wieku ubogim, tak drogich kru­szców. Na ławicy przy bogu piekielnym leżała głowa człowieka niedawno ofiarowa­nego strasznemu bóstwu; tułub oddzielony był od niej nożem ofiarnym i spoczywał ni­żej ławy. W oddaleniu od tych trzech naj­znakomitszych bogów pruskich stały dwa małe posążki t Worszkaita i Szwejbrata; pod temi nazwiskami czcili Prusacy pamią­tkę dawnych swoich władców Prusa i Woj- dewuta z których pierwszy, założyciel ich ludu łąezył dostojność wodza z godnością Kapłana — drugi z temże samem połączę-

niem obu dostojeństw po nim nastąpił. Przy nich rozwieszała się chorągiew dawna, tak jak ją używał pierwszy wódz w swych wojnach; długość jej wynosiła pięć łokci a szerokość trzy. Postacie Peruna, Poklusa, Potrympa świeciły na niej pomalowane w grubych pociągach barbarzyńskiego pę­dzla, które płomień Znicza, padając z uko­sa, w szerokie potworne cienie mgławo roz­taczał. Nareszcie w innej stronie dębu pod opieką jego liści stało bóstwo, którego po- żytecność wyniosła bardzo w ezci rolnicze­go narodu. Był to bóg obfitości zawiadu­jący owoeami ziemi. Wyrażał go ogromny męzczyzna z brodą obfitą, z policzkami pełnemi, z ciałem obwiniętem w wieńce zbo­żowe od głowy aż do nóg olbrzymich, które się zrastać zdawały. Nazywano to bóstwo Krachem, dla tego iż z plonów ziemi, które łaską swą i mocą udzielał ludowi, obracano część na urobienie jego posągu, który ka­żdorocznie był kruszonym po święcie zażyn- ków. Posąg ten wypracowywał się z ciasta

tak mocno sklejonego i zeschłego na powie­trzu, iż przy uroczystości kruszenia, po­trzeba było użyć silnych narzędzi do rozbi­cia go i rozdzielenia między wiernych tułubu bóstwa. Pomimo iż chciwość kapłanów, zachowując sobie część płodów składanych przez lud na urobienie tego posągu, zna­cznie go wewnątrz wydrążała, i że tułub oddzielano tajemnie na kilka dni przed roz­biciem posągu, dla tego aby pod razami, przy wielkim oporze ciasta, nieodkrył pró­żni swej w oczach wiernych. Kruch jednak tegoroczny, mający być dopiero za dwa dnirozkruszonym, stał jeszcze w całej swo­jej okazałej wielkości i świadczył o obfitych przeszłego lata zażynkach.

Jeżeli teraz oddalimy się o kilkanaście kroków od posągu Krucha i usuniemy się ku zachodniej stronie gaju, ujrzymy, jak uchy­liwszy tajemnej zasłony, wychodziło z nie­go po długich modlitwach ośmiu ludzi, kie­rując się, ku miejscu gdzie las wbrzozowych drzewach zagęszczał się, w milczeniu, które

w

przerywało tylko stąpanie równe i przytła* mione ostrożnością. Jeden z dwóch idących po przedzie był sześćdziesięcioletnim mę* żem. Po jego fałdzistej szacie złotem wy* szywanej, po dużej brodzie z kędziorami wijącemi się w około głowy i spadającemi nizko; nareszcie po dużym kiju krzywym misternie wyrobionym u góry, i rzniętym w różne figury, rozpoznać możnać było Kriwejtę najwyższego kapłana Prusaków. Zdawało się iż przez cały ciąg drogi po« grążony w dumania niebaczył na nic wkoło siebie, tylko niekiedy podnosząc oko ku gó­rze, zwracał je na idącego obok siebie mło­dego kapłana. Oko to małe bure, wywija­jące się lekko z pod powieki, oznaczało chytrą przebiegłość i zręczną w poruszaniu serc ludzkich, ale obłudną w rzeczach re­ligijnych gorliwość. — Lecz nikt niezga- dywał ukrytych myśli wysokiego męża, którego władzę nad duszami, za pomocą obrzędów wiary utrzymywaną, wzmacniało znaczenie wodza połączone w jego osobie

ze świętością Kiiwejty. Owszem przypi­sywano mu tern większą moc i wpływ na dolę Prusaków, że nazwisko jego Prus przypominało ludowi założyciela pierwsze« go ich społeczności. Ten jednak człowiek udostojniony władzą podwójną, z których jedna drugiej użyczała mocy, stojący nad ludem, który nawet w jego nazwisku upa* trywał szczególne bogów widoki, spoglądał niespokojnie na idącego obok siebie Waj* delotę. — Ktokolwiek przypatrzyłby się z uwagą obu tym ludziom, dostrzegłby łacno iż ich przegradzała od siebie prze* paść nienawiści, której nawet interes wiary zapełnić niemógł. Ile Kriwejte był chytry i obłudny w wierze a zręczny w poruszaniu jej sprężyn, za pomocą których utrzymy­wał wszechmocną władzę; o tyle młody z nim idący kapłan Worszkaites czyli Waj- delota, znanym był z dzikiego nieubłaganego fanatyzmu w swojej czci dla bogów. Nie­nawiść ich ku przedzierającej się chrześcijań­skiej wierze była wspólna, tylkouArcyofiar-

nika kryta się lub tłumiła pod wybiegiem, u Wajdeloty wyrażała się przy każdej spo­sobności, nagła, gwałtowna i porywająca za sobą umysły pogan. Ta nienawiść głośna wkrótce w całych Prusiech, niezdolna po- tłumić się w żadnem łagodniejszem uczu­ciu, a gorliwość w służbie, gorliwość nie­zmordowana, surowa dla przekraczająch, gorąca nawet w jego wzroku gniewnem na niewiernych, tak że go lud nazwał: «gro- źnem okiem- zjednały mu prędkowziętość, a wkrótce mimo młodego wieku poważanie wielkie. Władca zaczął się uczuwać do­tkniętym i obrażonym tą ezcią nadzwyczaj­ną ludu dla niższego od siebie Kapłana, a potem trwożliwie zapytywać sam siebie: czy wiara tego młodzieńca niejest grą sztu­czną dla pociągnienia gminu ku sobie i ogar- ^ nienia kiedyś tej samej władzy, którą on Kriwejte dotąd bez podziału piastował. Po­dobieństwo iż Wajdelota mógł o tem ma* rzyć leżało jeszcze w jednej okoliczności, która go u ludu podnosiła. Tak jak Kri-

wejte nazwiskiem swojem przypominał Pru­sakom pierwszego ich założyciela, tak młody Wajdelota nosił miano Wojdewuta, znane w trądycyach religijnych tej społe­czności jako należące do drugiego wodza i następcy Prussa. To zbliżenie się dziwne wyrodziło w sercu Kriwejty żądzę zgubie- nienia młodzieńca; sposoby których użył dla wypróbowania jego wiary były na ów wiek nadto obłudnie i sztucznie wyracho­wane, ażebyśmy o nich choć pokrótce nienapomknęli czytelnikowi.

Wczasie uroczystości na cześć Potrympa, jednego z wyżej opisanych bogów, obowią­zkiem Wajdeloty było: przed dopełnieniem zwykłej ofiary przygotować się do niej postem trzydniowym najostrzejszym, i leżeniem na gołej ziemi. Unikano go zwykle zastępująo sztucznym pozorem istotną gorliwość, co ułatwiali sami duchowni przy upadającej wierze najściem obcych wyobrażeń — ale Kriwe dla zrażenia gorliwości swojego Ka* płana, niezaniedbał śledzić jego najdrobniej­

szych poruszeń w ciągu tej trudnej próby* Przez trzy dni w oczach Kriwejty ryso­wały się na twarzy Wajdeloty cierpienia głodu i trudu; lecz ani jego powieka nie- nasunęła się snem przelotnym, ani jego postawa niezmieniła się w swojem poru­szeniu niezachwianem, ani tez męki jego wnętrzności niezdradziły się żądzą głodu. Obecni temu Kapłani niegmoli wytłóma- czyć tej surowości Władcy. Jeden tylko Wajdelota ją zrozumiał, ale niemyśląc so­bie słodzić w niczem dokonania tej ducho­wnej powinności, uważał pilną straż siebie za łaskę bogów i żadna zawziętość ku Pru­sowi nieodezwała się jeszcze w jego sercu. — Kri w ej te jednak niepoprzestał na tej jednej próbie — postanowił on w drugiej, krótszej ale straszniejszej, osłabić odwagę Kapłana i zachwiać jego poważanie oskarżeniem o słabość. Poklus bożek piekielny zdawał się być od pewnego czasu zagniewanym na swoich wiernych. Bożek ten przechadza­jący się często w ludzkiej postaci po do­

mach możniejszych i upominający o składa­nie pokarmów dla dusz zmarłych, zaczął zsyłać wielkie na naród nieszczęścia. Gniew jego zwiastował ludowi Kriwejte dodając, że ani modłami ani upominkami nie można go już było przebłagać. Wtedy z okiem wlepionem w młodego Wajdelotę objawił: iż jeden tylko pozostał sposób dla ukojenia zawziętości bóstwa. Wojdewut go zrozu­miał, ale jakkolwiek znając sprężyny uży­wane sztucznie przez strażników wiary dla kierowania ludem, wierzył, iż te sprę­żyny nawet, dokonywane były w skutek natchnienia bogów ; ztem wszystkiem nie bez szyderskiego uśmiechu postanowił speł­nić ofiarę krwi własnej, poruszony niemem wezwaniem Arcyofiarnika. Kiedy Kriwejte, odprawując zwyczajne przy tym obrzędzie modły, mierzył siłę odwagi i wytrwałości młodzieńca, ten porwawszy ofiarny nóż w prawą rękę, zawiesił go z mocą po nad swą lewą dłonią; a potem pędem spu­szczając przebił ją zaostrzonym końcem tak

silnie, że żelazo o kość się oparło. Krew w ówezas trysnęła strumieniami w naczy­nie u stóp Poklusa przygotowane, i lała się aż pokąd osłabionego niewyniesiono Ka­płana. Od chwili tych dwóch prób, jeszcze jedno uczucie przybyło do uczuć władcy dla Wojdewuta — dawniej niechęć ku niemu za wziętość u ludu poruszała duszę Prusa

później nienawidził go głęboko, teraz dopiero zaczynał się lękać, rozważając że ten niższy mu w godności a tak już miły ludowi Kapłan, mógł zostać jego mistrzem tajniejszym w sztuce udania, i badał trwo­żliwie jaka siła, wiara czy duma, dodaje jego woli tej mocy zdolnej przełamać wszystkie cierpienia ciała i zwyciężyć je w momen­tach najgwałtowniejszych, w momentach w których zwykle dusza ludzka słabnie, i zatraca nawet w bólu i męce cel swojej działalności. Wiara! — czyż znajomy jej sprężyn Wajdelota mógł wierzyć tak sil­nie?— Prus niepojmował jej sam i dla tego kładł dumę za jedyną podnietę w duszy

swojego sługi. Zresztą wiara czy chciwość władzy, obie były nienawistne Władcy; lodzie bowiem przywiązujący się tylko do form religijnych nienawidzą równie szcze­rej wiary, jak bezbożności otwartej. Co* kolwiek bądź wkrótce zdawało mu się i i odkrył prawdę. Kiedy raz przechodzili obok posągów Szwejbrata i Worszkaita, któ­rych cześć, jakeśmy wy żęj powiedzieli, spla­tała się w wyobraźni Prusaków zgłębokiem poważaniem, jakiem otaczali Kriwejtę i Wajdelotę, Prus podniesiony dumą, o ile podobieństwo nazwiska pierwszego wodza tyczyło się jego osoby, ale przejęty trwogą i obawą o ile miało styczność miano Waj- deloty z mianem następcy i drugiego wo­dza, zapytał słowem mimowolnie wydoby- wającem mu się z piersi:

Niech spojrzy Wajdelota Wojde- wut na te dwa bogi Prusaków, obaj nie* gdyś Kriwowie i Książęta, oba mają na­sze miana, i lud nas tak widzi jakbyś­my z ich szczepo a może z ich grobów

wyszli na jego swobodę i wiary podnie­sienie.

Worszkait i Szwejbrat — odpo­wiedział pokornie Wajdelota byli wpra­wdzie Kriwanoi pod mianem Prusa i Woj- dewuta; ale dzisiejszy Prus jest Kriwejtą a Wojdewut tylko Wajdelotą czestnym i gorliwym służbie Bogów.

Jak to rozumiecie? — zapytał nagle Kriwe zawieszając oddech — wszak i da­wniejszy Wojdewut za życia Prusa był tylko Wajdelotą, ale z jego śmiercią...

Dzisiejszy Wojdewut Wajdelota nie­obce śmierci Prusa i pragnie tak skończyć jak zaczął. Niech wierny bogom władca jak najdłużej nosi Kriwułę, Wajdelota będzie szczęsny dolą kraju i świętością mężaeo przodem idzie.

Ta mowa poruszająca wszystkie po­dejrzenia na dnie duszy Kriwejty, sprawiła jednak skutek zaspakający go zapełnie ze strony duny Kapłana, bo są chwile gdzie myśl ćmiąca prawdę znika jak by czarea,

gdzie sąd zdrowy jasny zdobywa w jcdnem słowie, w jednym giescie prawdę długo wprzód szukaną. Kriwejte uwierzył odtąd w gorliwość Wajdeloty: tej gorliwości użyć za narzędzie a potem dopiero zgubić zrę­cznie Kapłana, to było jego postanowienie. Właśnie jej potrzebował przeciw szerzo­nym przez świętego Brunona wyobraże­niom. Ale gdy Biskup w chwili uroczystej przemowy do ludu zginął z rąk groźnego oka, wraz z pozbyciem się tego wroga, dawne podejrzenia ożyły w piersi Prusa i powoli, jak mu przychodziły do umysłu, dostrzegał pewnej zmiany w postępowaniu strasznego Kapłana, zmiany która go na­pełniła obawą ale razem otworzyła na­dzieję. Wojdewut, jak uważał Arcyofiar- nik, nie z takim około służby bożej chodził zapałem; często po nocach znajdował się w świętym gaju, ale przyczynę tego od­kryto łacfio w gorliwości z jaką strzegł usposabiającego się do kapłaństwa kre­wniaka swego, który był w ówczas stróżem

Wyprawa i Pói*

7

ognia. Ta gorliwość wyciskała na licach Wojdewuta niesen i znużenie tak, że cza­sem nazajutrz w świątyni lub gaju, przy jakiej uroczystości i nabożeństwie, widać na nim było roztargnienie lekkie, co nie- zaniedbał okazywać wiernym nienawidzący go Kriwejte. Jedna okoliczność uderzała uwagę wszystkich i zdawała się tłómaczyć zapominania się młodzieńca. Znający umysł Wajdeloty gorący i do widzeń dalekich skłonny, zauważyli że cała jego postać bezsilna od jakiegoś czasu, wyrażająca pe­wne w rzeczach wiary wyczerpanie duszy, podnosiła się nagle do wymiaru fanatycznych uczuć ile razy z cichą modlitwą przybliżał się ku posągowi Krucha. W ów czas to tylko oko jego przygasłe rozjaśniała się nagłą iskrą, zamiast oposępuego liców trę- twienia uśmiech pobożny błąkał się po ustach, rozwodził się po twarzy, i dostając się aż do promieni wzroku, łagodził jego z natury dziką jaskrawość.

Otóż pobożność tę skierowaną ku je­dnemu mniej znakomitemu bóstwu, przy­pisywano jakiemuś proroctwu o zbiorze obfitym i bezpośredniemu porozumieniu się Wajdeloty z tym bogiem, co jeszcze bar­dziej podniosło cześć jego. Kfiwejte jeden nie był uradowany tem porozumieniem i przedsięwziął w duszy jak najmocniej śle­dzić wszyslkie kroki Wojdewuta. Dla tego właśnie opuścił dziś tak tajemnie swoje mieszkanie, i wraz z kilkoma Kapłanami udał się w ciszy do gaju, aby go przychwy­cić nagle na jakiem zatrudnieniu odsłania- jąeem zamiary jego. Lecz nie nieobaczył co by mogło oświecić te podejrzenia. Waj- delota stał jak zawsze z wzrokiem wlepio­nym w stróża świętego ognia, i dopatrywał wiele jeszcze sił zostatnie młodzieńcowi dla dopełnienia swojej powinności. Tak zdawał się być tą myślą zajęty źe kiedy Kri we kazał mu iść za sobą, Wojdewut przed opuszczeniem krewniaka wyrzekł doń znacząco:

7*

Mołodcze! stróżu świętego Znicza, pilnujcie snu waszego aby go wam kogut nieprzerwał gniewem bogów — i dopiero po tej przestrodze udał się za Arcyofiarni- kiem oczekując jego rozkazów.

Lecz Prus niemyślał jeszcze zaraz opo­wiedzieć mu powód swojego przybycia, chciał on oczekiwaniem niecierpliwem wy­wołać na lica Wojdewuta poruszenie mo­gące mu dać ślad uczuć jego i oświecić różne podejrzenia; zbliżył się zatem w mil­czeniu do posągu Peruna, wezwał cichem pomruknieniem bożka wód i strumieni An- tympa a wychodząc z gaju, wpatrywał się ciągle i badawczo w postać młodzieńca, którego] broda niedochodziła połowy brody Kriwejty, którego kędziory jednak wiły się już wspaniale w około gfowy i szyi i oka­zywały za każdym ruchem wiatru twarz bladą; a księżyc igrając po niej słabem światłem od liści lasu migocącem, odcinał rysy kształtne i odkrywał na nich jakąś walkę dziwną pomiędzy wyrazem oka a

marszczką na czole nad wiek jego za po­nurą i smutną, pomiędzy ust złożeniem groźnem i myślą jakąś tęskną, która wy­taczała się na czole nawet i gładziła po­sępny jego wyraz. Prus przyglądając się tej niepojętej dla siebie grze twarzy, mil­czał jeszcze długo z wielkiem podziwieniem Wojdewuta nierozumiejącego celu tej no­cnej wyprawy. Dopiero kiedy przeszedł­szy bramę wyrobioną w murze i otwo­rzoną za rozkazem Kriwejty przez jednego z czuwających w tem miejcu Kapłanów, wsunęli się w las głębiej zachodzący drze­wami, i kiedy minąwszy święte bzowe drze­wo, udali się ku strumieniowi płynącemu wolno w śród zarośli 5 Władca kazał zatrzy­mać się wdali Kapłanom i nad brzegiem po­święconego strumienia w ten sposób odezwał się do młodzieńca tłómacząc mu swój za­miar:

Wojdewut wierny sługaBogów, czy wie dla jakiej sprawy przyzywa go Kriwe i do jakiego miejsca przywodzi?

Głos którym wymówił Arcyofiarnik te słowa był tak poważny i nakazujący, źe wszystkie wrażenia religijne odezwały się tłumnie i w całej swojej sile w duszy Waj- deloty. Zdało się przez chwilę jego słu­chowi: źe dźwięk uroczysty tego głosu mie­szał się z powietrza cichym przewiewem, ze strumienia pomrującem płynieniem i szu­mem głuchym gęstego liścia, i zdało mu się, że od sklepień niebios ten głos oderwany budził jego duszę w znajomej jej harmonji: dla tego pełen tego uniesienia wiary jakiego na nim dawno Prus niewidział, ale uniesie­nia potłumionego uszanowaniem, odpowie­dział z pokornem pochyleniem głowy:

Wspaniały Władco ludu Prusaków, Kriwe świątobliwy przeprowadził mię na­przód koło miejsca świętego, gdzie Puszcz*) w głębinach ziemi czuwa nad świętością

*) Prusacy czcili Puszcza jako bóstwo poma­gające do wyszukania zgubionych rzeczy. Mieszka­nie jego miało być wziemi pod drzewem bzowem; czuwał oo także nad gajem ¿więtym.

gaju i na zgubców cudze rzeczy przywła­szczających odkrycie gotuje. Wspaniały Kriwejte przywodzi mię teraz do miejsca którym zawiaduje bóg wszelkiej wody, mają­cy mieszkanie swe w błogosławionej rzece Talbie, i zwiedzający całe swoje władztwo thnieniem burzliwem lub łagodnem, poko­jem lub wojną grożący. Ale dla czego świątobliwy i wysoki Władca Prusaków przywodzi mię tutaj, tego nieumie wypo­wiedzieć pokorny Wajdelota; bo jego ucho bystrzejsze w słuchu jak głos w mówieniu myśli, kiedy się znajduje obok Prusa Kri- wejty. ‘

Kriwejte opierał przez cały czas tej skromnej odpowiedzi wzrok swój na Waj- delocie, nareszcie znać zadowolniony tak dalej mówił:

Niechajże ucho Wojdewuta wysłu­cha słów swojego ojca; bo takim będzie dla niego Kriwejte. Patrzcie synu, oto już tylko rąbek księżyca został z całej jego twarzy, która kilka dób temu, jaśniej świe-

cila. Czy mój syn sądzi że ten rąbek za­gaśnie prędko i że do jutrzejszej wieczor­nej doby, ani jeden promień księżyca nie- złączy się z płomieniem świętego ognia gaju?

Jutrzejszej doby księżyc się poczer­ni w swojem licu, aby dać czas ludziom do uzbierania dobrej rady na przyszłość.

Rada najlepsza w zbożności dla bo­gów i w słuchaniu ich wyroków, uważcież dobrze co wam rzeknę tej chwili.

Ucho moje chwyta z upragnieniem głosu ojca.

Dwa już księżyce ’przeszło minęło Wojdewucie, — zaczął Prus uroczyście — jak krew chrześcijańskiego księdza pokropiła nasze sędziwe starością a młode zielonym liściem drzewo święte; głowa jego leży u ustóp piekielnego boga wraz z nożem ofiar­nym który ją poświęcił.

Dwa księżyce minęło, wspaniały ojcze! — ponuro i z pewnem pomieszaniem na licu odpowiedział Wajdelota.

Dwadzieścia dób minęło, — ciągnął Arcyofiarnik — jak krew tego zawziętego bojownika Prussoty pokropiła korę świętego dębu. A lud zamiast spodziewać się łaski bogów za ten czyn sprawiedliwy, burzy się ciągle i lęka jakiejś złej doli od za­chodu : oto dla tego źe jeszcześmy niedo- pełnlii wszelkiej spradwiedliwości. Towa­rzysz owego księdza, który zwał się Pawłem uniknął każni; córka złośnego bojowni­ka Prussoty zniknęła nam z oczu nagle, w ówczas gdyśmy zamierzali z jej krasy chrześcijańskiej najmilszą bogom sprawić ofiarę.

Jeżeli ów ksiądz chrześcianski — z drżeniem lekkiem serca odpowiedział Waj- delota; uciekł od ofiary, to przecież zgi­nąć gdzieś musiał błąkając się po tych kra­jach; jeżeli owa dziewka uszła ofiary, to sami bogowie skazali ją na śmierć, dając jej ciało na pożarcie dzikim zwierzętom tych lasów, bo gdzieżby przed niemi schro­nić się mogła.

Otoż dziś właśnie z dalekiej ziemi Jadźwingów przybył aż tutaj sędziwy Sy- gonotta, z jego pomocą odszukamy zguby. On rzekł źe zguba wzbliż zachodniej ziemi się błąka i może nie tak daleko jestRomno- wy jak się nam widzi. Nim jednak wynaj* dziemy ją i na cześć bogom poświęcimy, potrzeba pierwej pocieszyć lud szczęśliwą wróżbą długiego pokoju, który im przez moje widzenie i um zapowiada Antymp bóg wszelkiej wody. Ale słowa bogów przy­gotowują się wciszyznakiem ludzkim, aże­by je lud łacno pojął, nikt oprócz sług bożych, wiedzieć niepowiuiem o dobie i sposobie przygotowania wróżby.

Kriwejte przy tych słowach skinął na oczekujących w dali czterech Kapłanów niż­szego rzędu, którzy wraz z nim i Wajde- lotą zbliżywszy się do brzegu strumienia, rzucali dużemi garściami zboże i żołędzie, aż pokąd te nieokryły obficie powierzchni wody. Źródło dążąc wirem ku brzegowi zatrzymywało w tem miejscu wszystkie

przedmioty, ponieważ woda w biegu swym zwolniona od trzcin, krzaków i ziół w niej rosnących, spływała w to miejsce, rozle­wała się spokojnie i stanowiła jakby cichą odnogę. Przez cały ciąg czynności, Ka­płan najwyższy zatopiony był w modlitwie, chcąc nawet znajomym sprężyn jego oszu­stwa, wskazać je jako z natchnienia bogów wypływające i mrucząc niezrozumiałe sło­wa, wznosił oczy ku niebu, ku gwiazdom i ku lekkiemu jak cień rąbkowi księżyca. Dopiero rzuciwszy okiem na pływające spo­kojnie po przystani żołędzie i ziarna prze- niczne, odesłałał niższych Kapłanów a sam obrócił się żnowu do Wajdeloty.

Synu, — rzekł poważnie — za krótką dobę słońce pokaże się na wschodzie, ale dopiero gdy podniesie się na wysokość gaju, przyjdźcie w to mjejsce wraz z ludem i wy- tłómaczcie tę szczęśliwą wróżbę, którą mu szeroko władny Antymp przysyła. Wróżba ta, jak wiadomo, znaczy pokój i swobodę, ale ten pokój i ta swoboda, wytłómaczcie

mu, będą skutkiem wojennej złej woli Króla Lechów, który w strumieniach po­grąży swoje rycerstwo, ugrząznie z niem w błotach i zatopi w jeziorach; a owe ziarna liczne zboża, które nam bóg wód obiecuje, zbierzemy na jego własnej ziemi po wyplenieniu jego rycerstwa, i zebrawszy użyjemy sami doli obfitej w pojmańcach, w zbrojach poległych bojowników i w zbożu ich ziemi. Czy rozumiecie mnie Wojdę- wucie?

Dla czegóż sami niechoecie, ojcze, tłómaczyć ludowi wyroku szczęśliwego bo­gów?

Bo aby wypadł szczęśliwym, po­trzeba iżby w chwili gdy go lud słuchać bę­dzie, ja z mojej strony w gorącej modlitwie błagał wsparcia Peruna.

Po tych słowach oddalili się obaj Ka­płani ; ale zaledwo znikli w śród gęstwiny, szelest od strony bzowego drzewa zdradzał jakiegoś ukrytego gościa. W krotce war­stwa ziemi przykrytej liściem ruszać się za­

częła; aż dwóch ładzi wyskoczyło z otworu

i w ciszy z ostrożnością obejrzawszy się po za siebie, weszło natychmiast w roz­mowę zajmującą, wskazując ręką na od­chodzących Kapłanów.

Jeszcze czasu dość mamy dla na­szego dzieła — rzekł jeden znich — czy­ście zasłyszeli ich rozmowy?

Ukryty byłem w krzaczku przy drze­wie tuż koło jeziora, i wszystkom obejrzał

i wszystkom zasłyszał cokolwiek mówili; temczasem pomóżcie mi do dzieła, a potem rozmówimy się obszerniej o czem jeszcze niemieliśmy czasu porozumieć się.

Ale na cóż wam to dzieło się przyda ?

Potem się dowiecie.

Niech i tak będzie.

Wtedy na łódkach odwiązanych od brze­gu usiadłszy, gromadzili z prędkością wszy­stkie żołędzie i ziarna rzucone przez Ka­płanów , które zebrały się tak blizko brze­

gu, że oprócz niektórych rzadkich ziarnek w dali upłynionych, reszta skupiła się ra- zem w punkt jeden tak iż bez wielkiej pracy potrafili je zagarnąć do łódki, a potem po- rozsypywać polesie. W ówczas jeden z nich przynosząc z sobą duże wory popiołów, roz­sypał je po powierzchni wody jak tylko da­leko oko zasiągnąć mogło i kawały spalo­nych drzew w pewnej odległości jedno od drugiego poukładał na wodzie; dopiero po dokoniu tego zamiaru usiedli obaj nad brze­giem odpoczywając z utrudzenia.

Jeden z nich był to mąż rosły, okryty skórami zwierząt zszytemi, czapka kołpa- czysta okrywała jego głowę, a nogi, proste z kory lipowej urobione obuwie. Jego to­warzysz zgięty w kilkoro zdawał się być małym starcem; szeroki serdak go okry­wał, głowa obwinięta była płachtą białą, kij gruby sękowaty służył mu za podporę, a broda długa gdzie niegdzie siwym porastała włosem — jednem słowem wyglądał on na Sygonoltę czyli czarownika pomagającego,

za pomocą pewnych obrządków, wyszuka­niu rzeczy straconych. Kiedy juz oba usie­dli przy strumieniu, w ówczas przy świetle wschodowego obłoku można było rozeznać na twarzy roślejszego z nich bliznę okro­pną u prawego oka, którego pozbawionym być musiał niedawno gwałtownym sposo­bem. Po nad brwią jego jeszcze świeciła duża kresa a oko okryte błoną białą bez życia nieruchome wyglądało, jak bursztyn zastygły, i kamiennością swoją przejmo­wało na wskroś każdego kto się chciał w nie zapatrzyć. Lica jednak męża śle­pego były młode, chociaż nieco wklęsłe, a blask piękny drugiego oka dziwnie od­bijał od osłupiałej prawego nieruchomości. Znać iż te myśli które wydajemy obecnie zajmowały starca głęboko wpatrującego się w męża rosłej postawy, westchnął bowiem ciężko i zawołał po chwili:

Nie—niemogę jeszcze przyjść z po­dziwu — o Boże! nacóżeście takiego stra­sznego dopełnili dzieła?!

Jużem wam mówił, bracie, dla czego rzecz tę zdziałałem — zimno odpowiedział zapytany.

I to przed dokonaniem takiego za­miaru byliście tak zimni, mówiliście do mnie tak krótko, tak chłodno; jakby cho­dziło o wywiedzenie sokoła na łowy/

Ażeby dostać się do głębi krajów pruskich samopas, potrzeba było iżby wszy­scy ludzie tego kraju zamiast mię nienawi- dzieć, pomocnymi mi byli — ażeby doko­nać zamierzonego dzieła i dójść wszystkiego co się ze sprawy Królewskiej dzieje, po­trzeba było świętym się uczynić w oczach tych ludzi.

Czyliż takich sposobów używają po- słannicy Królewscy?

Ażeby dójść gdzie ona, o czem nie- mam jeszcze pewnej wieści — kończył spo­kojnie mąż rosły — potrzeba było mieć taką cześć u tych ludzi, iżby się lękali i czcili moje oblicze.

Boże wielki!

A jakem przewidział tak się też i stało. Ci ladzie zamiast nieprzyjaciółmi, stali mi się pomocnymi w mej drodze; za­miast chłodnymi na moje zamiary, zauwa­żyli we mnie człeka ich zbożności i zbo­żności niemałej, którą same bogi wskazują wiernym dla podziwu: gdy do tego wszy­stkiego dzisiejszem dziełem zniweczę wróżbę przygotowaną przez ich księży, stanę u nich w Wysokiem poważaniu i nabiorę takiej wagi u samego Kriwejte i nawet u Wajde- loty, że mi wszystkie miejsca święte o ka­żdej dobie otworem staną. Tym tylko spo­sobem znajdę czego szukam.

Starzec dumał w milczeniu nad temi słowami, zdawał się w części je potwier­dzać ; ale ile razy spojrzał na kresę swoje­go towarzysza, tyle razy mimowolnie wy­rywały mu się boleśne wykrzykniki:

Wszystko to dobrze! wszystko to dobrze, ale jednak kto wam podał taką myśl straszną?

Wypraw« i Półtora Knysa. T. 8

A wam kto podał myśl byście przebrani za Sygonotta kroczyli po tym całym kraju odprawując różne czary, kradli rzeczy tym poganom i potem usadowiwszy pieniądze na tacy i dwa dzbany piwa, kreśląc na niej różne rzeczy, dopatrywali w szumie napoju, strony gdzie się zguba znajduje, co wam taką sławę przyniosło, że aż do Kriwejty wezwani, prawiliście mu o zgubie ważnej córki Prussoty? A wam kto podał do my­śli, żebyście wróżąc temu pogańskiemu księdzu, który w swoją wiarę niewierzy a w wasze czary*uwierzył, żebyście go przywiedli aż na to miejsce, z waszego ukrycia podsłuchali jego mowy i zdobyli wieści o losie biednego Brunona, o śmierci Prussoty i o zniknieniu jego córki.

Nikt mi niepodał tej myśli bo wiecie żem dobrze znał te ziemie z opowiadania ich ludzi, a ich obyczaje podobne z czaro­wnikami, jeszcze dotąd i w naszych krajach dają się widzieć; z resztą sama potrzeba mię do tej myśli przywiodła; bo nieraz

znużony i upragniony wróżyłem im wypi­jając kilka dzbanów piwa, nimem na jego wierzchu odkrył ów szum i pianę, która wedle nich, ma wskazywać złodzieja. Wszystko to co innego! wszystko to co in­nego! ale wy czemuż nieobraliście tego samego sposobu?

Nadeju! niemam czasu by go tracić na słowach próżnych, ale wyłożę wam raz jeszcze i krótko dla czegom tak a nie inak zrobił; tylko potem nietroskąjcie się więcej o moje oko i opowiedzcie to coście odkryć mogli w czasie w aszego krótkiego przebytu w Romnowie. Rzecz ze mną tak się przygodła. Jak skorom wchodził w te kraje, najpierwszą gościnę miałem u człeka ślepego, który uwierzywszy żem ich za­konu, nierozpytywał mię ni o ziemię mego rodu ni o cel mojej drogi. Ale byli inni ludzie co podejrzliwie patrzeli na mnie, co mnie żywo rozpytywali o moje sprawy i już przychodziło międzi nimi i mną do wielkiej waśni, kiedy mój gospodarz powstał i gro-

8*

ino im nakazał by mię mieli w części, co lak tych ładzi uczyniło łatwymi, żem nie- mógł niezapytać ślepego z kąd tę moc po­siada przewodzenia ich czynom, na co mi rzekł: « Czy znasz rzekęTalbę, co wkraju pruskim płynie obok posady niewielkiej? otóż czestny człeku, jeźli ten który ku niej odprawi pielgrzymkę straci jedno oko, znać iż jest wielce miłym bogu przewodzącemu wodami, mającemu mieszkanie w crwej rzece, ' niewidzialnemu Antympowi który mu za­biera oko z tej ziemi, ażeby nim widział kraje gdzie mieszkają bogowie. Tak się' ze mną stało i odtąd wiem wiele rzeczy któ­rych ci ludzie nierozumieją; dla tego to oni są tak słodkimi dla mnie i posłusznymi sło­wom moim.» — Gdym to usłyszał Nadeju, wnet mi myśl przysyła, taż sama którąm miał na zamku jeszcze, kiedym mówił Bez- braimowi, że się koniecznie dostane do schronienia Mirosławy 5 bom o tej wierze Prusaków wiedział dawniej z ust samego Prussoty, tylko mi jeszcze ciemno snuła się

po głowie. Opuściwszy zatem' tego człeka, zamiar krwawy pozbycia się oka aby zy­skać pomoc pogańskich ludzi, tkwił w moim umie i oto widzicie kresę dużą; jest to miejsce w którem utkwił nóż mój nim prze­bił się do źrenicy. Tę kresę okrywam włosami w potrzebie, jak to teraz widzicie.

To mówiąc odgarnął swe ciemne włosy i okazał swoje kalectwo wzrokowi Nadeja.

Ah rycerzu Radewicie! gdyby się

o tem dowiedziała Mirosława!

Nigdy jej o tem nikt mówić nie- powinien; ona tak czuła na cudzą nie­dolę; nie nigdy, Nadeju, niepowinna wie­dzieć o tym moim czynie. Oko straciłem w bójce jakiejś z Prusakami, ot to co jej powiem, jak skoro tylko ją wyszukam. O1 bo widzicie — dodał Rycerz Radewit, — gdyśmy z Bezbraimem zbliżali się do zam­ku Rubieży, rzekłem mu w ówczas że ja lepiej miłuję Mirosławę, aniżeli rycerze niemieccy swoje miłośnice, aniżeli on swo­ją, jeżeli ją ma, lub mieć kiedy będzie.

gdy pogaństwo rzucało się na Biskupa Bru­nona i schronił go do swojego mieszkania, a z nim błąkających się kilku bojowników co byli pojmanymi wraz z Prussotą.

Iw owej jaskini przebywają wszy­scy razem?

Wszyscy oprócz gospodarza który zmarł niedawno. Loch ten jest bezpieczny; żaden z pogan niewie o nim, bo kamień zarosły trawą gęstą po wierzchu przykrywa wchód, który po pod drzewem rozłożystem

i w liście obfitem się znajduje. Otoż braci­szek Paweł wychodzi czasem o nocnej do­bie ze swego ukrycia, i raz ujrzał w blizko- ści gaju postać niewieścią przechadzającą się powoli 5 niezachwycił jej dobrze wzro­kiem , ale zapamiętał iż była młodą, szata złocista ją okrywała, a dwie kosy długie włosów, spadały jej z obu stron głowy.

Radewit stał milczący i zadumany słu­chając słów domownika a potem zapytał cie­kawie;

I sądzicie że ta postać?

Nic niewiem; ale jeszcze rzecz je­dną powiadał mi braciszek Paweł: co dzień

o nocnej dobie jest jakiś ruch w gaju*

Ten ruch ja wiem Nadeju, chociaż postaci niewieściej niewidziałem: Wajdę- lota w nocy tam przychodzi i długo sia­duje.

Wajdelota! czy być może? awiecież rycerzu, źe on jest w cichej ale strasznej waśni z Kriwejtą, który mi go szpiegować kazał? mówiąc iż od pewnego czasu zbo- źność jego ma w posądzeniu.

Wajdelota i Kriwejte w waśni?.... to mi odkrywa Nadeju myśl dobrą. Wi­dzieliście jak pozbieraliśmy żołędzie i ziar­na przenicy ze strumienia a okryliśmy jego wody popiołami: wiecie co to znaczy?

Wiem to jeszcze z obyczaju dawne­go naszej własnej ziemi: przenica i żo­łędzie wróżą swobodę i pokój — krew zaś i popioły widziane przez lud na wierz­

chu wody przepowiadają różne nieszczę- śliwości.

Otóż Kriwejte chce uspokoić lud, który ja sam poburzyłem oznajmując wszę­dzie z zicha, że śmierć Brunona ściągnie na ich kraj nieszczęścia; widziałem Ka­płanów jak się sunęli od bramy i przedsię­wziąłem utrzymać mój głos u ludu niszcząc wróżbę przygotowaną przez Kriwejtę.

Do której ja go namówiłem.

Wszystko to wyjdzie na dobre jeźli się sprawnie weźmiemy do dzieła. Wróż­ba moja utrzyma się u ludu, a ja tymcza­sem po poburzeniu ludu, sam pójdę do Kri- wejty i powiem mu, iż przemiana żołędzi

i przenicy w popioły jest rzeczą Wajde- loty zazdroszczącego mu potęgi.

Cóż wam z tego przyjdzie ?

Prawo szpiegowania Wajdeloty, ukryte wejście do gaju o nocnej dobie i możność rozświecenia owej zagadki o po­staci niewieściej, o której wam prawił bra­ciszek Paweł.

Wszystko to dobrze, ale ostroż­nie bądźcie z Kriwejtą, bo on, o’ ile po­mnę , prawił mi o jednookim czciciela boga wód, którego jak wiem teraz, nazywa­cie Antympem, i dodawał że ma was za swego wroga a nawet za przyjaciela Waj- deloty.

Uwinę go dobrze wbłąd, mój miły Nadeju, a wy ruszajcie ku Pawłowi i po­wiedźcie mu o tem wszystkiem.

Jeszcze jedno rycerzu zapomniałem wam dorzucić: dziś o wieczornej dobie lub jutro nad rankiem przybędzie ku Ro­ninowie Bezbraim z wojskiem*

Tak prędko? kto wam o tem po- wiedza! ?

Kochan jego wysłannik, który jest teraz wraz z Pawłem i z bojownikami Prussoty w jego podziemnem mieszkaniu. Bezbraim przez niego o waszą dolę się dopytuje, naraził swojego paroba, aby mieć wieść o was i dać wam pomoc w potrzebie.

Czestny Królewicz! — zawołał rycerz z uniesieniem, — idźcie! idźcie spiesznie Nadeju jeżeli tak jest; jeżeli dziś zwiniem się z dziełem, trzeba jak najprędzej pomódz Bezbraimowi do wzięcia Romnowy.

I wy chodźcie za mną rycerz«, bo już ot ranny obłok wygląda od wschodu.

Muszę tu zostać, czestny Nadeju, krótką dobę, aby pokropić te popioły krwią która znajduje się spiekła i uzbierana w na­czyniach ; źródło tego strumienia łączy się z podziemnem mieszkaniem Puszcza i tam­tędy sztucznym sposobem, którego dojdę, Kapłani z wodą potoku mieszają krew, tak że jej ślad choć drobny widzieć się daje, ponieważ drewniane koryto bezustannie kro­plami ją może wysączać5 idźcie, idźcie za waszem dziełem a mnie zostawcie tutaj.

Gdzież się zejdziemy rycerzu?

Pod noc w gaju, lub pod wieczór w czasie nabożeństwa. Wtedy wskaże wam sposób przybycia aż ku ich świętemu dębowi, zkąd niewidziani obejrzymy wszy­

stko co się dzieje w gaju, i stosownie do tego urządzim nasze zamiary.

Po tych słowach Radewit zwrócił się ku brzozowemu drzewu, a Nadej zniknął w śród gęstwiny, kierując się drogą prowa­dzącą do miejsca otaczającego gaj święty.

iy Google

ROZDZIAŁ IV.

Jej rysy jednym czarodziejskim węzłem W tak harmonijną składały się całolć,

Taki cm ogólnem przemawiały słowem;

Ze je podzielić, na cząstki rozebrać Żadne się ćledzcze niepowazy oko,..

Boby tę boską naruszyło iskrę,

Przez którą tajną niewidzialną drogą Istnienie duszy na rysy uderza,

I nadzmysłowe w zmysłach budząc czucie Chwilą ich obraz w głębi serc wytłacza.

Z poematu: Władysław.

Tego samego dnia o wieczornej dobie, kiedy dum pomieszany wychodził z gaju, dwóch ludzi wśród nocnych ciemności przekroczyło tajne ukrycie, znane tylko najpierwszym Kapłanom, i po za posągiem Potrympa układłszy się piersią do ziemi oczekiwali nocnej doby.

A tak wszystko wam poszło po my­śli rycerzu, oszukaliście owego grubego po­ganina co im przewodzi.

7 — Kriwejte lak był pomieszany prze* mianą wróżby, iż słowa moje przyjął do serca i sam mi wskazał to wejście tajne do gaju, abym uważał dobrze co będzie czynić wśród nocy Wajdelota. Lud tymczasem był niespokojny, i ledwo niektóre straże roz­wiedziono na około, na wieść o ciągnięciu Bezbraima.

Bezbraim przebędzie statkami jezioro i przed samym murem dziś lub jutro stanie, jak mi powiedział Kochan, ale oddziały jego niewielkie, a Król Bolesław zdobywa tym­czasem gród inny i wkrótce całą ziemię Pruską zaleje swojem rycerstwem.

O Boże! Nadeju gdybyśmy dziś wpadli na ślad Mirosławy, a wszysto do­brze pójdzie.

Wtej chwili uciszyli się obaj nasi chrze­ścijanie, od tej bowiem strony którędy we­szli , słychać było tajemny głos jakiś, ale wyrazów tego głosu niemogli dobrze za­chwycić. Wyrazy te jednak bardzo były ważne dla nich, ponieważ rycerz Radewit

pomylił się w swoim sądzie o łatwowier­ności Kriwejty. Prus w istocie pomiesza­ny i gniewny niespodziewanym wypadkiem wróżby, która zamiast usposobić lud do obrony miasta przeraziła go tylko, przyjął z pociechą pomoc Radewita, uważając w nim posłusznego wierze człowieka; ale podejrzenie, nieodstępne od podobnych umy­słów, radziło mu mieć baczność na niego samego. Z tej przyczyny po wskazaniu mu skrytego wejścia do gaju, niezaniedbał użyć w pośrednictwo jednego ze sług swo­ich, któremu najwięcej ufał. Ledwo zmy­ślony czciciel Antympa zniknął po za za­słoną gaju, kiedy Władoa przywołał do siebie małego grubego Kapłana posiadają­cego godność Miki*), i po długiej cichej rozmowie dodał te słowa:

Idźcie więc sługo bogów, a sprawcie się dobrze z waszego polecenia.

Ojciec mię mój posłał — odpowiedział

*) Mika, trzeciego rzędu Kapłan u Prusaków, 'Wyprawa i Półtora Kr*yźa,T.I. 9

Mika—a syn jego wiernie i czujnie dopełni rozkazu*

Pomnijcie dobrze; bo od dopełnienia jego zawisło wasze szczęście. Szata Waj- deloty przypadnie lepiej do waszej postaci niż szata nizkiego Miki, tylko jeszcze raz uważcie moje słowa: co noc wychodzi do gaju Wojdewut, opatrzcież dobrze gdzie się przechadza z kim i co mówi; a gdzie­kolwiek pójdzie, gdziekolwiek się zatrzy­ma, idźcie za nim wężem zwinnym i przy­padnijcie go w każdym czynie zajęczem uchem a sokołem okiem. Jeźlibyście coś wytropili ważnego, wnet obudźcie mię ze snu i opowiedzcie wszystko nic niezapomi- nając.

Oko moje będzie patrzeć pilnie, aby niepomylić wzroku mojego ojca: ucho moje będzie słyszeć natężone iot najcichszy swi- stu, aby wieść potrzebna mojemu ojcu nie* spoczęła na listku i dostała się aż do snu

jego-

Baczcie i dobrze.

Syn wasz, słyszał słowo świętego Kriwejty.

Po tej głosów tajnej rozmowie, której treści natężonym słuchem niemogli schwy­cić Nadej i Radewit, nastąpił tylko lekki szelest, ale i ten zgubił się wkrótce wśród głuchej ciszy.

Co znaczyły te głosy i ten szelest Nadej u?

Nicem niesłyszał równie jak i wy; leżmy cicho w tem miejscu i czekajmy co dalej wypadnie.

Mnie się widzi iż ktoś się przedarł ciszkiem do gaju.

Może Wajdelota.

O nie! Wajdeloty krok równy i pe­wny , znam go dobrze, ten zaś był prze­zorny i ostrożny. Może to owa postać nie­wieścia, którą był widział braciszek Paweł.

Może to ona I — dodał Radewit którego wyobraźnia roiła sobie z najdrobniejszych zdarzeń, z najlekszego zbliżenia się ich, obrazy sercu swojemu pożądane.—Ah Na-

9*

deju! gdyby Bezbraim przybył tu prędko, możebyśmy ją łatwiej wyszukali. Biedna Mirosława! biedna sierota, kryje się w tym grodzie i czeka może zbawienia od nas, a może duma sobie że moje serce napełniło się już inną białką: jej zły sąd o mnie no­żem mi jest w sercu.„

Jej sąd będzie słuszny gdy się dowie

o tem coście dla niej uczynili.

Nigdy, nigdy Nadeju! niech o tem niewie.

Cicho! cicho rycerzu, róbcie jak checie ale niepodnoście teraz głosu, bo mi się zdaje słyszeć kroki czyjeś. j

Pst, to Wajdelota!

Niepomylił się Radewit, bo wkrótce przy promieniu, którym Znicz okrywając Peruna rozsuwał się coraz dalej aż ku po­sągom w głębi stojącym* można było ujrzeć dziką postać Wojdewuta, rozjaśnioną w tej chwili w uśmiech niezwyczajny sobie. Oko jego rzucało spojrzenia dziwne na olbrzymi posąg Krucha. Ale że liście dębu w tej stro-

nie gdzie stało bożyszcze obfitości przeci­nały nieco drogę światłu Znicza, Radewit i Nadej niemogli widzieć nic więcej w miarę jego zbliżania się ku cieniowi, jak tylko szerokie fałdy czarnej jego sukni, rozwie­dzione po trawniku i jakby pływające za każdym ruchem jego postawy«

Posuńmy się naprzód kilka kroków Nadej u! — szepnął rycerz tak cichym głosem że go Nadej zaledwo mógł dosłyszeć przy­kładając ucho do ust mówiącego, a jednak odpowiedział następną przestrogą:

Cicho rycerzu, nieraz słowo w tein miejscu najciszej wyrzeczone oddaje się wyraźnie na innym brzegu gaju.

Ta uwaga przeraziła Radewita. Czujne echa strumieni lasów były mu wiadome. Niespokojność nawet zdawała go się suro­wo zajmować kiedy Wajdelota zatrzymał się nagle i w bok odstąpiwszy ku światłu, stanął w milczeniu odsłaniając oczom chrze­ścijan posąg bożyszcza. Oko Radewita, nie­widomym mu instynktem wiedzione, za­

trzymało się na tym posągu dziwnie wyro­bionym i tak okazałym w swojej wielkości jak żaden inny. Niezmierna ilość zboża, jakiej potrzeba było do podobnej budowy, zadziwiała rycerza i zajmowała jego uwagę w chwili tej uroczystej. Takie jest usposo­bienie ludzi silniejszego ducha, iż wśród wa­żnej sprawy szczegół najdrobniejszy przed­miotów które ich otaczają, chociaż w prze­lotnym swoim pojawię, nieujdzie ich uwagi. Ale podzlwienfe jego znikło gdy njrzał, za podniesieniem tułuba przez Wajdelotę, że posąg wewnątrz był znacznie wydrążony. Kiedy wiedziony ciekawością nasz bojo­wnik, przepełzawszy od tylnej strony po­sągu Potrympa, znalazł się w miejscu gdzie z dużego garnka wychylała się głowa węża, usłyszał tuż za sobą przytłumiony oddech Nadeja a potem głos jego cichy ale wyraźny:

Rycerzu! szelest któryście słyszeli od strony wschodniej zaczyna roi się roz­jaśniać. Oprócz stróża Znicza znajduje

się jeszcze ktoś w gaju. Niewiem eo go może sprowadzać, ale nad waszą bezpie­cznością by lepiej czuwać, usunę się z gaju i pójdę po Pawła i jego towarzyszy. Ci nam w potrzebie dopomogą, proszę was tylko abyście się nieruszali z miejsca raz obra­nego i ani głosem ani znakiem niedali śladu swojej bytności cokolwiek ujrzycie lub usły­szycie, choćby coś co najwięcej was obcho­dzić może: na nas rachujcie w każdej przygodzie.

Przestroga ta była wczas uczyniona i może natchnieniem dziwnego przeczucia wyszła z piersi oddalającego się z gaju Nadeja; bo w tejże chwili, rycerz zbliży­wszy się znacznie ku kruchowi, ujrzał za odjęciem tułuba bożka, postać jakąś nie­dbale rozciągnioną na krześle w wydrążeniu posągu umieszczone!». Postać ta której ry­sów niemógł dowidzieć zdawała się tak nie­ruchomą, że ją ż razu wziął Radewit za nieżyjącą istotę. Aż dopiero po wyrzecze­niu kilku słów przez Wajdelotę, lekkie

poruszenie jej eiała zwróciło baczność chrze­ścijanina. Potem poznał w niej przy świe­tle promieni Znicza pięknej kibici niewiastę, która podnosiła się z krzesła i coraz więcej odkrywała się oczom jego. Szata jej długa, jedwabna, wyszywana złotem, osłaniała ją całkowicie rysując tylko za każdym ruchem kształty foremne. Włosy ciemne rozwiły się w dwie kosy i opadły długo, a oko ku niebu zwrócone blaskiem ciemno błękitnym, nagle rozświeconym od chwilowo połysku^ jącego w żywsze iskry ognia, przypomnia­ło rycerzowi ten wyraz nadziemski, który znał niegdyś tak dobrze i który wydawał mu się zawsze jak oderwane od ziemi światło, goniące za jakąś marą zmysłami nieogarniętą. Wzrok ten do głębi prze­szył rycerza, lica jego były blade od po­ruszenia , serce od potłumionych uczuć za­trzymywało się nagle, a potem wyrywając się w bicia silne, przejmowało całe jego jestestwo drżeniem gwałtownem.

Mi ... ro ... • sława — wycedził przez zęby, i zbierając wszystkie siły swoje nastawił ucha. Słowa bowiem Wajdeloty, z razu ciche i niedosłyszane, zaczęły być coraz wyraźniejsze jego słuchowi, równie jak i odpowiedzi młodej dziewczyny.

Niewiasto! — rzekł Wojdewut — powiedzcie dziś wasze ostatnie słowo; bo jutro, jak wiecie, rozrzucą przy uroczy­stości zażynków tego boga, który wam daje schronienie, a wtedy żywot wasz będzie w ich ręku.

Twarz Wajdeloty kiedy to wymawiał była ponura. Ręka Radewita przycisnęła mocno broń ukrytą, upatrując groźbę w sło­wach poganina. «Ten ksiądz, — pomyślał sobie: — trzyma w ręku swoim żywot Mi­rosławy i karmiąc w sercu nieczestne chęci straszy ją śmiercią: a ja tymczasem leżę nieruchomy; kiedy jednym zamachem mogę rozbić jej więzy. • I podniosł nasz rycerz śmielej głowę swoją z ukrycia; ale się wstrzymał w swojem przedsięwzięciu gło­

sem dziewczyny, klóry w słodkim dźwięku przeszedł tej chwili aż do jego słuchu i wy­dał mu się jak tóelodja znajomej pieśni.

Jakiegoż słowa żądacie odemnie Woj- dewucie? — zapytała wpatrując się w po­ganina.

Wojdewut w ten sposób zapytany, spuścił smutnie głowę jak gdyby się lękał wynurzyć swoje myśli, nareszcie po krót­kiej walce w sobie, odpowiedział drżącym głosem:

Czy postanowiliście zostać w tem miejscu i czy niechcecie przenieść się do mojej chadźby, gdzie was czeka wszelka bezpieczność.

Żadna białka naszej ziemi, — odpo­wiedziała z dumą Mirosława — nie mieszka samotnie pod jednym dachem z tym który nie jest jej człowiekiem.

Radewit rozjaśniony tą odpowiedzią stałą ze strony słabej dziewczyny, zbierał każde jej słowo w dalszym ciągu rozmowy

i przytulał je do serca. Czasem tylko na jej głos słodki, na jej oko łagodnie zwró­cone ku poganinowi, drżenie przechodziło po jego członkach, jak by się lękał w tym dźwięku, w tern spojrzeniu, dopatrzyć ja­kiegoś przyjaźniejszego uczucia dla Pru­saka. Zdawało mu się niekiedy iż posta­wa Wojdewuta niewyrażała więżącego ją wroga, ale raczej lubionego miłośnika. Myśl ta jednak znikała prędko z serca ry­cerza niezdolnego posądzić swoją narzeczoną

o miłość dla poganina. Tym czasem Woj- wut, na ostatnie jej słowa z dumą do siebie wymówione, odpowiedział głosem stałym, a nawet nieco cierpkim; co potwierdziło zaufanie Radewita w nieprzyjaźność ich wzajemnych stosunków.

Niejedna białka waszej czci i wiary uczyniła to przecież z niejednym z naszego ludu, choć ten już kilka niewiast liczył pod swoją strzechą; i wy tak uczynicie — dodał podnosząc oczy i opierając je śmielej na twarzy Mirosławy: — niedróżcie się próżno

i oszczędzajcie czasu; bo, jak wam rze­kłem, żywot was zagrożony.

Na te słowa Mirosława rzuciła na mło­dego Kapłana spojrzenie bez gniewu ale jak lód zimnę, potem nadając swojemu głosowi jakąś moc spokojną i dźwięk suchy, wyce­dziła powolnie i rozkazująco:

Wojdewut niech odejdzie od białki chrześcijańskiej, bo ona niechce wiecej słu­chać jego mowy dzikiej i pysznej, jaką mie­wać zwykli poganie.

Twarz Wajdeloty, z wielkiem podzi- wieniem śledącego jej Radewita, na dźwięk tego głosu pozbawionego słodyczy okryła się bladością, głowa jego zwiesiła się smu­tnie i już gotował się do oddalenia z przed oczu obojętnej sobie niewiasty, kiedy nagle myśl jedna go powstrzymała.

A z jutrem — zawołał — co z wami będzie gdy was odkryją, białko chrześcijań­ska, cudna Kobaliso! co z wamibędzie! — dodał z błagalnem wykrzyknieniem.

Białka chrześcijańska, - tym samym głosem odpowiedziała Mirosława: — potrafi umrzeć tak jak umrzeć umiał Bruno świą­tobliwy ksiądz chrżeścijan.

Nie! nie! niemożecie tak umrzeć Mirosławo! pierwej... ale pozw olciejedno jeszcze słowo! tylko niepatrzcie na mnie tym wzrokiem chłodnym! nieprzemawiajcie takiem słowem suchem; bo już wam nie­raz rzekłem, że słowo wasze i wzrok ma jakąś moc nademną przez którą mi się zdaje dotąd jeszcze, żeście od bogów przysłani do tych krajów.

Z tego wynurzenia się Kapłana łatwo zrozumiał rycerz, że życie Mirosławy i jej cześć nie są w niebezpieczeństwie ze strony Wajdeloty. Ale dla czego, mierząc swoje serce nagłym polotem czucia, wolałby wi­dzieć w słowach jego mniej czci i uszano­wania dla pięknej swej narzeczonej. Dla czego teraz uczuł w sobie nienawiść silniej pałającą ku poganinowi, aniżeli wówczas nawet, kiedy go sądził panem okrutnym

życia i woli dziewczyny. Druga okoli­czność niemniej go uderzyła : nigdy on je­szcze nieznał w córce Prussoty tego głosu rozkazującego z dumą, przywykły oglą­dać ją tylko w spokojnych i jednostajnych chwilach jej życia. Wśród tych wrażeń, które ogarnęły rycerza, niemógł on odtąd stracić ze wzroku ani ze słuchu swojej v narzeczonej, i żaden dźwięk oderwany, żaden promień jej wzroku nieuszedł jego uwagi badawczej. Zmysły jego natężone, w tej na pół ciemności, przenikać się zda­wały najtajniejszy ruch jej głosu i oka.

Wojdewucie, rzekłam już wam jak uczynicie: z tej kryjówki nigdzie niewyjdę jedno na śmierć!

Dla czegóż, — z proźbą powtórzył Wajdelota — niechcecie ujść śmierci i za­mieszkać w mojej chadźbie?

Dziewica milczała na zapytanie, czoło jej powlekło się smutkiem.

Wszakże sami powiedzieliście mi niegdyś, że mię miłujecie nad innych ludzi.

Nasza wiara każe wszystkich jak braci miłować, — odpowiedziała Mirosława. Ale rycerz Radewit dostrzegł jak przy tej odpowiedzi zapłomieniły się jej lica, jak potem czule zwróciły się ku Wajdelocie kiedy dodała te słowa:

Serce chrześcijańskiej dziewki ni­gdy niemoże należeć do człowieka, co nie- czci boga chrześcijan.

Dostrzedz można było na licach Waj- deloty jakąś walkę wewnętrzną, która je­dnak w jego duszy zostawiła znać ślad przeciwny życzeniu Mirosławy, ta bowiem wyrzekła stanowczo:

Opuśćcie mnie, Wojdewucie, i zo­stawcie doli mojej.

Nie! niemogę was tak opuścić.

Trzeba jednak Wojdewucie!

Wajdelota milczał pogrążony w duma­niu, lecz nieruszał z miejsca.

Chociaż w słowach Mirosławy niebyło dotąd nic takiego, coby wyrażało jej silne przywiązanie dla pogańskiego Kapłana, Ra-

dewit jednak, jak każdy szczerze miłujący, miał ten zmysł wiedzy przenikliwy, jasny, który odkrywa prawdę na licu swojej ulu­bionej w jednym ruchu jej twarzy, w je- dnem wzruszeniu potłumionem jej głosu, prawdę wyraźną, jakkolwiek nieubłaganą dla swojego serca. Postać rycerza nie- wyraziła żadnych gwałtownych wzruszeń, jakie powinno było obudzić to odkrycie w jego z natury żywem usposobieniu; nie- wyraziła się też zimno ale zwięzłe i sta­nowczo w żadnym powziętym zamiarze: jak to było na zamku Prussoty, w chwili gdy się przygotował iść do krajów pruskich; na licach jego teraz panowało posępne opa- dnienie ducha. Dawniej bowiem boleść ry­cerza, mając walczyć z przeciwnościami strasznemi ale uboczniejszemi niżeli miłość i wierność kochanki, była nagła i silna jak strumień gwałtownie wezbrany i burzący w swoim biegu wszystkie przeszkody. Ztąd wola jego i siła podnosiły się do miary walki, a poruszenia w tem natężeniu władz

były porywcze. Dzisiaj przeciwnie niemiał nic do walczenia. Siła jego nieumiałai nie- mogła walczyć, jak w naszym niewiernym wieku, z usposobieniami przechodniemi za­lotnej miłości; wolała ustąpić przed wszech- mocnością losu. Boleść jego stała się mniej żywą ale więcej trwałą, nie tak pory­wczą jak strumień, ale spokojną i głę­boką jak otchłań, którą napełniwszy wody, ukryją na dnie przepaścistem swoją śmier­telną zdobycz.

Lecz przez jaki czar mógł pruski Ka­płan wymazać w duszy Mirosławy obraz jej narzeczonego i stworzyć w jej sercu uczucie, którego może nieznał w niem Ra- dewit. To najwięcej zajmowało go obecnie i z ust jego, jako ostatni wybuch rozpaczy, wyrwały się cicho i ponuro wymówione te jedyne słowa: «Jakim sposobem ten po­ganin zabrał mi serce czestnej córki Prus- soty?»

Niezadawałby sobie tego pytania rycerz gdyby mógł ocenić, jak my to dziś umiemy,

Wypraw« i Półtora Krzyza. T. I.

naturę serca Mirosławy różną wcale od Kraśnej 5 albo przynajmniej gdyby wie* dział o tem wszystkiem co zaszło po pojma­niu młodej dziewczyny między nią i Wajde- lotą, a o czem choć pokrótce napomkniemy czytelnikowi.

Mirosława zamieszkując gród dzierzony przez Prussotę, a położony pośród dziczy pogańskiej, uniósłszy z sobą z Lechji pra­wdy szerzącej się w ówczas wiary, tem żywiej je uczuwała im dalej była od źródła z którego się rozchodziły, to jest od Wiel­kiej Polski dzisiejszej. Przeciwieństwo łago­dniejszych , a jednak mężnych usposobień jej wyznawców, z nieuobyczajonymi sto­sunkowo do nich poganami, wyrodziło wjej sercu porównanie obu wiar, a później żądzę zaszczepienia i szerzenia wszędzie praw­dziwej, żądzę, która odznacza każdą no­wą naukę przeznaczoną do panowania nad światem. Ciągłe jej obcowanie z niewiastą Prussoty i wpływ matki na umysł ochrzczo­nego ojca, wzmacniały jej duszę w raz za-

szczepionych zasadach. To też rycerz chrze­ścijański Radewit, po zajęcia Pomeranji przysłany od Bolesława do jej ojca w róż­nych poleceniach, przejął się łagodną po­stacią dziewicy i jej wiarą łacno unoszącą się do sfer niezwyczajnych. Mirosława ze swojej strony widziała tylko w rycerzu chrześcijańskiego bojownika, i gdy swa- dźbie jego pomagali ludzie znakomici, po­szła bez przymusu za chęcią ojca i matki i przyrzekła go poślubić, nieznając żadnej z resztą z tych porywających namiętności, które i w owym wieku sama miłość chrze­ścijańska stwarzać poczynała. W takiem usposobieniu, gdy zawód nowo otwierający się przed nią niezapełnił jej duszy oddanej całkowicie pobożności, przyszła wieść o śmierci Biskupa Brunona, a później zaraz nastąpiło wkroczenie oddziału Prussoty do ziemi pruskiej. Mirosława z zamku wyda­lała się często do przyległej posady , dla dowiedzenia się o losie ojca, a z ¿większą może jeszcze troskliwością dopytywała się *

10*

ładzi z jakiejkolwiek powracających drogi:

o doli świętego męczennika; aż pewnego razu, jak o tern wiemy, wśród ucieczki rycerzy Prussoty przydybana w posadzie od nacierających Prusaków, wraz z innemi nie­wiastami i bojownikami dostała się w nie­wolą. Zawód jej chrześcijański był jeszcze za nowy, aby nagle w niej, młodej, pięknej, stworzyć siłę zdolną z pogardą patrzeć na śmierć, na haniebną może zagładę swojego własnego jestestwa. Dowiedziawszy się przeto o wszystkich szczegółach śmierci Brunona, przewidując los podobny ojca, o którego zgonie jeszcze niewiedziała, nie- mogła być wolną od trwogi. Ciało jej osła­bło, lica jej pobladły, kiedy poganie zwią­zaną prowadzili na ofiarę piekielnemu bogu. Dopełnienie ofiary nieobecny w ówczas Kri- we polecił Wajdelocie. Zaledwo wzrok Kapłana padł na lica dziewicy, w jego du­szy po raz pierwszy odezwało się niezna­jome mu dotąd uczucie litości. W pierwszej chwili uniesiony jego porywem, postano­

wił ocalić chrześcijankę i odwlokłszy pod różnemi pozorami ofiarę do czasu przybycia Kriwejty, powierzył niewolnicę młodemu krewniakowi swemu, stróżowi ognia świę­tego, polecając mu ukrycie jej tymczasowo w wydrążeniu posągu krucha, jako mogące

ujść wszelkich poszukiwań.

Ale zaledwo dokonał po raz pierwszy w życiu wspaniałomyślnego czynu, dziki fanatyczny Kapłan, zaraz po ochłonieniu z pierwszych wrażeń, wyrzucać zaczął sam sobie niewierność, którą tym czynem po­pełnił względem bogów. Uzbrojony taką myślą, porwał w rękę nóż ofiarny i wśród nocy przybył samotnie do gaju, ażeby na- głem morderstwem niewolnicy okupić się swojemu sumieniowi. Dziewczyna złożona na krześle, umicszcsoncm przez stróża ognia w obszernem wnętrzu posągu, uka­zała się wprawdzie oczom jego znowu w owej nadzwyczajnej piękności wyrazu nadziemskiego, której wpływ był ją raz zbawił, ale teraz wpływ ten ustąpił innym

fanatycznym wrażeniom; litość wszelka zni­kła z piersi Wajdeloty. Ręce jego obwijały włos dziewczyny i nóż miał ugodzić już w ofiarę, kiedy Mirosława, wychodząc z omdlenia, podniosła glos cichy, błagalny, i wzrokiem niepewnym, drżącym, oderwa­nym od świata, obwinęła dusze Kapłana.

Powstrzymajcie się Wajdeloto! — zawołał stróż ognia, kiedy Kapłan, po kró­tkiej walce uczucia z obowiązkiem, poko­nawszy to pierwsze, zamierzał znowu do­pełnić krwawego dzieła: — powstrzymajcie się Wajdeloto, serce mi się kraje na wasz zamiar: czyliż miłosierdzia niemasz w wa­szej duszy?..

Precz odemnie!—wykrzyknął «gró- żne oko» — niemasz tam miłosierdzia gdzie jest cześć bogów. - I nos jogo igrał nad gło­wą młodej dziewczyny; ale już Mirosława przebyła chwilę słabośei nieodłączoną od ludzkiej natury; głos jej z błagalnego prze­szedł w stały, uniesiony niezłomną wiarą, choć słodki w swojem brzmieniu. Idąo za

natchnieniem przemówiła następnie mową Praską, z którą obeznało ją sąsiedztwo dość długie.

Pełńcie wasze dzieło, księdzu po­gański. Bóg nasz jest potężny ale i dobry, sama prosić go będę aby wam przeba­czył wasz czyn okrutny. Może głos mój, gdy do jego krajńw się dostanę niewinna białka, będzie potrzebnym dla zasłonienia od kary waszej ślepej duszy. Kończcie, kończcie wasze dzieło i niech się stanie wola boska!

Przy tych słowach rumieniec żywy wy­stąpił na bladej twarzy dziewicy, kolano jej ugięło się przy tej krótkiej modlitwie, tylko głowa podniesła się za myślą a wzrok jej cichy, natężony, utopił się w niebie.

Jestem gotową poganinie, — dodała stałym i niewzruszonym głosem: —uderzcie prędko w moje serce* i niech wam Bóg do­bry, przebaczy tę wrażdę, jak ja przeba­czam moje zamordwoanie.

Wajdelota przywykł był w prawdzie widzieć niewiasty swojego narodu w pe­wnych chwilach dzikich i wściekłych, szcze­gólniej w czasie wojny, wychodzące z gra­nic słabej lękliwości; ale uczucia podno­szącego serce takiej słabej istoty do dwóch czynów sprzecznych, przebaczenia i od­wagi spokojnej, łagodnej; nigdy jeszcze nieznał. Widok ten napełnił go naprzód nieodgadnionem wzruszeniem, jakiego do­znaje każdy przy nigdy niedoświadczonem wrażeniu. Potem do tego wzruszenia przy­czepiła się myśl inna biorąca swoje źródło w jego przesadnej wierze. Zdało mu się, że owa niewiasta posiada moc nadzwy­czajną, i źe Bóg chrześcijan, jakkolwiek nieprzyjazny Perunowi, niemusiał być bez pewnej potęgi, kiedy nawet dziewczynie, tak w kształtach swoich powiewnej, nadał siłę zniesienia śmierci bez trwogi. Wzrok Mirosławy ku niebu zwrócony i gra rysów żywa, uniesiona, potwierdziły w przekona­niu Kapłana pogańskiego dziwne to mnie-

manie. Oko jego błądziło, niepewne po gaju, po posągach, zwracało się na postać dziewicy i na nóż trzymany w ręku, który bezprzytomnie upuścił; aż przekonany o swojej słabości w dokonaniu krwawego dzieła, krzyknął nagle i przeraźliwie, jak gdyby, się czuł pod wpływem potęgi cza­rodziejskiej nieznanej sobie, przeciw kto* rej walczyć niebył zdolnym. Usta jego po­ruszyły się konwulsyjnie, całe ciało wstrzą­snęło. Zostaw ujqu uaresZCie stróża ugnift i ofiarę swoją w miejscu gdzie jej miał ży­cie odebrać, sam spiesznym krokiem biegł do Kriwejty, aby wezwać jego pomocy v w tej strasznej dla siebie walce między obowiązkiem Kapłana a jakimeś czarem wszechwładnym, co jego silną do tej chwili duszę bezmocnił. Szczęściem Kriwejty nie­było w jego mieszkaniu, a Wojdewut przy­wiódłszy sobie na pamięć wszystkie czyny najwyższego Kapłana, wszystkie te drobne oszustwa do których, dla owładnienia umy­słem ludu, jego powagi używał, uczuł ku nie-

mu wstręt nieodgadniony i zaniechał swego przedsięwzięcia.

Wtem gwałtowńem usposobieniu swo­jego serca, kiedy wchodził do swojego mie­szkania, wąż chowany przezeń na progu izby wychylił głowę z garnka, w którym przebywał po pokarm zwyczajny, lecz gdy nasycony obwinął się o rękę Wajdeloty, jakby ją pieszcząc za udzieloną strawę, za­bobonnemu Kapłanowi zdało się słyszeć ir t©j cliwili dźwięk głosu oviki Prussoty. Przejęty uczuciem dziwnem, «odrzucił na­przód ze wzgardą płaz wijący się mu ' w około ręki, ale zaraz potem przerażony swoją bezbożną czynnością stanął, ze wzro­kiem osłupiałym, wlepionym to w ziemię to w głowę węża, sądząc iż tem święto­kradztwem rozgniewani bogowie zeszłą nań karę niezwłoczną. Oczekiwanie to jednak przeszło bez skutku; owszem Kriwe, który mimo nienawiści swojej i zazdrości potrze­bował nieraz pomocy drugiego w rzędzie du­chownych Kapłana, zamierzywszy nałożyć

na Prusaków opłatę potrzebną do pewnych wojennych na Pomeranią zamiarów, a chcąc ubarwić ją bogów wymaganiem, postano­wił użyć tego samego wpływu, którego i tak już się obawiał. Wszedł więc powa­żnie do chaty Wajdeloty i rzekł słowami zdolnemi przemówić do fanatycznej wiary młodzieńca:

Wojdewucie! cześć dla ciebie i bo­gów łaska.

Wajdelota niewiedział sam jak odpo­wiedzieć temu niespodziewanemu powita­niu, i czy w nim dobrą czy złą widzieć wróżbę. Zajęty swoją niedawno popełnioną swiętokradzką czynośeią, wnosił iż Kriwe uwiadomiony o niej rozmową jaką miał z bogami, przybywał dla zwiastowania mu jakiejś pokuty strasznej.

Prześwięty Kriwejte!—odpowiedział pokornie — niechaj Bogowie] rozkażą swo­jemu 'grzesznemu słudze, a najcięższą po­kutę przyjmie jego serce.

Właśnie bogowie rzekli mi Woj- dewucie, że mają twoją zbożność w wiel­kiej łasce, i dla tego przychodzę z polece­niem od nich* które sądzę wiernie sprawić potraficie. Pojmańcy zbiegli, a z nimi owa dziewka córka Prussoty, niezaniedbają po­wróciwszy do krajów swoich: opowiadać śmierć księdza chrześcijańskiego i namó­wią swojego Króla niezbożnego, aby ze­brawszy dużą liczbę bojowników, wkroczył do ziemi pruskiej, podcinał drzewa nasze święte, niszczył nasze bogi. Potrzeba za­tem aby bojownicy Pruscy, uprzedziwszy ten napad, sami udali się w dobrej liczbie do kraju Pomeranów i wyuiszczyli do re­szty swoich nieprzyjaciół. Na taką wypra­wę złoto potrzebne: a złota niema teraz skarb bogów.

Wajdelota stał osłupiały temi słowy za- pewniającemi mu łaskę bogów, na którą niezdawał się zasługiwać; przecież, mi­mo niektórych oszustw, nieśmiał niewie- rzyć głębokiej wiedzy Kapłana.

—• Niestójcie tak nieruchomo ale słu­chajcie mnie dobrze; lud niedawno zniósł duże skarby ale one wyszły na różne po­trzeby : na cześć bogów, na ozdobę gaju, teraz może niechętnie zechce nowy zbiór złożyć.

Lud prusaków—odpowiedział przy­chodząc do siebie Wajdelota: — nigdy nie- będzie patrzeć na największy datek złota, gdy się cześć bogów nim kupuje.

Dla tego też rzekłem wam Wojde- wucie, że łaska bogów z wami; bo wła­śnie powiedzieli mi też same słowa, które wam dopiero z ust wyszły, i was obrali za poselnika do ludu.

Wojdewut zachęcony takiem wezwa­niem, ruszył dopełnić rozkazu bogów obja­wionego sobie przez najwyższego Kapłana, i temu zajęciu, dla zmazania swojej obecnej winy i potłumienia uczuć nowo rodzących się w swem sercu , oddał się z taką gor­liwością, iż cel zamierzony przez Kriwejtę z prędkością dopiętym został. Ale przez cały

czas dopełniania poleconej sprawy, jawiły się ciągle w myśli Wajdeloty wspomnienia wstrząsające jego całą istotę: naprzód bez« bożne oszczędzenie dziewicy przeznaczonej na ofiarę piekielnemu bożkowi, potem świę- tokradzkie targnienie się na poświęconego i czczonego węża, targnienie się za nie- widomem poruszeniem jego duszy odurzo­nej dźwiękiem głosu dziewicy dopełnione; co wszystko sprzęgało się w dziwnej sprze­czności ze szczególną łaską bogów, w tej samej chwili objawioną mu przez Kriwejtę, kiedy tak ciężko względem nich zawinił, a podwójnie zapowiedzianą na przyszłe czasy w ówczas gdy dokonał zbioru do skarbcu. W środku tej rozwagi przesuwał się jego oczom błękitny wzrok młodej chrześcijanki, wnikał do jego ucha dźwięk jej głosu cichy, błagalny, potem przechodzący w chwili niebezpieczeństwa zagrażającego jej życiu w stały, ożywiony silną odwagą i podnie­siony modlitwą bez drżenia wymówioną. Przeciągał też jak we mgle w jego pamięci

obraz stróża ogniowego, który odwrócił od serca dziewczyny zamach morderczy jego ręki. Wprędkimjak błyskawica przebiegu tej ostatniej okoliczności, zdawał się po* czuwać Wajdelota iż może taż sama potęga, która go była opanowała na widok chrze­ścijanki, rozciągnęła moc swą i nad duchem pobożnym stróża świętego ognia. Wśród tych obrazów pomieszanych, a jednak tak jasnych iż każdy cień ich przeszłego pojawu rysował się w jego myśli, stał Wojdewut niepojmujący siebie. Czasem zerwawszy się nagle, usiłował odpędzić widok niewol­nicy ciągle stojącej mu przed wzrokiem, i przeklinał ją i groził i odganiał w słowach gwałtownych. Ale wtedy jakby na okaza­nie mu jego niemocy, wszystkie razem obrazy w dźwięku jej głosu, w promieniu jej oka, podnosiły się jak z ziemi dziwnie pomieszane i burzyły do reszty zwichnio* ną wagę jego umysłu; aż wycieńczony tą walką padł bezmocnie na łoże. Trzy dni takich przepędził bez snu i prawie bez po-

karma; zaledwo bowiem dotknął go nsty w czasach koniecznego używania. Każde pojawienie się stróża świętego Znicza, który pragnął dać mu wieść o dziewicy, wstrzą­sało go i nasuwało też same widziadła.

Nie! nie! — wołał w ówczas obłą­kany — ta dziewka ma na swoje rozkazy jakiegoś potężnego Boga, który w zmowie z bogami naszej ziemi przemawia do mo­jej duszy; ta dziewka może jest Kobalisą z najświętszych Kobalis zesłaną przez bo­gów .. . albo sama jest bogiem ; bo inaczej czyżby o dobie gdym ją ocalił i wykradł od świętej ofiary, czyżby w tej samej dobie bogowie objawili mi łaskę swoją? Czyżby dali upaść z rąk moich bezmocnie nożowi ofiarnemu, kiedym w gaju żałując mojej litości, godził na jej żywot? Czyżby na­reszcie przysyłali mi ciągle jej postać, tak jasną, że ją widzę przed oczyma choć je na­wet zamykam, że przez powiekę przekrada mi się aż do źrenicy; jej głos który tak słyszę, jakby mi ktoś ciągle szeptał do ucha

jąj słowa o owym dobrym i potężnym Boga chrześcijan, którego zaczynam się lękać, niewiem dla czego, którego zaczynam może miłować. Nie! nie! ona to sama, ona musi być Bogiem chrześcijan zagniewanym na mnie za śmierć swojego Kriwejty.. Idę przebłagać jej gniew i złożyć jej ofiarę jaką zechce.

Po tych słowach w gorączce sianej wymówionych, wstał Wojdewut umocniony przedsiewzięciem i po ciemnej dobie po­śpieszył do gaju. Tam za pomocą stróża odrzuciwszy tułub ruchomy i głowę bożka Krucha, spojrzał ze drżeniem na młodą nie­wiastę.

Mirosława żywiona w tem tajemnem schronieniu, w czasie trzydniowej nieobe* cności Wajdeloty, staraniem jego krewnia­ka, dowiedziała się od tego młodzieńca o cudownem swojem ocaleniu ze wszelkiemi szczegółami, o śmierci Biskupa i ojea, nare­szcie o dziwnej przemianie zaszłej w duszy Wojdewuta, który ją ocalił. Właśnie uży-

Wypnwa i Półtora Krzyza. T.I.* 11

wała po cięikiem wstrząśnieniu potrzebne­go swojemu ciału wczasu. W takiej posta­wie szatał ją Wajdelota. Twarz jej była znowu blada jak w chwili gdy ją prowa­dził na ofiarę piekielnemu bogu, oko okryte ciemną długą rzęsą zdawało się usypiać na wieki; tylko uśmiech obudzony opowiada­niem stróża ognia o Wajdelocie, przyłą­czył się do innych boleśniejszych wrażeń i wydał się wraz z niemi pomieszany na wązkich różowych ustach a ztamtąd roz­biegł po licu. Wajdelota pełen jeszcze swo­jego postanowienia, rzucił się na ziemię przed jej obrazem i głosem silnym zawołał:

O ty I Bogu chrześcijan, który po­jawiasz się mojemu uchu i wzrokowi w po­staci niewiasty, niegniewaj się na mnie za zabicie twojego Kriwejty l bądź przyjaznym dla równie jak ty potężnych i czestnych bogów tej ziemi, a dam ci ofiarę, jakiej sam zażądasz 1 O ty bogu wielki w swojej mocy a taki słodki w swojem licu i słowie!

Przy tem wezwaniu utopił Wojdewut wzrok swój we wzroku dziewicy, który otwierając się powoli spoczął na ożywionej pięknej postaci młodego Kapłana, z pewnym rodzajem podziwienia i obawy.

Czego chcecie odemnie człowieku?

zapytała Mirosława.

Na dźwięk tego głosu brzęczącego przez trzy dni i nocy w uszach Kapłana, tchnie­nie jego się zatrzymało; tak zdawał się chwytać go namiętnie i porównywać z tym, który był ciągle słyszał przy sobie.

Jeżeliście nie bogiem, jeżeliście pro­stą chrześcijańską niewiastą, rzeknijcie czy­ście się nieoddalałi z tego miejsca i niebyli w mojem mieszkaniu?

Białka chrześcijańska nigdy by nie- weszła do mieszkania tego, który nie jest jej człowiekiem, a cóż dopiero do pogań­skiego księdza. Białka chrześcijańska ufna w swojego Boga czeka spokojnie śmierci; ale nieidzie sama srcprzedw niej do człeka

11*

który jej Boga niechwali i jej słowami zbo- żnemi pogardzi.

A jakimże sposobem przez całe trzy doby widziałem u siebie waszą postać tak jak teraz widzę? jeszcze żywiej bo mi się tamta postać dwoiła i to w jednej i tejże samej dobie krótkiej jak myśl bez słowa: raz była blada.i lękliwa, drugi raz jasna jak niebot, kiedy się łuną zapali. Słyszałem też słowa frasze, któreście mi kładli w ucho tak że ich oddalić niemogłem od siebie, sło­wa o waszym Boga chrześcijan. Niewia­sto ! usta moje niedotknęły pokarmu, oko moje niezachwyciło snu ptasiego przez ten czas cały: i wszystkoż to działo się wa­szą mocą której nieznani? Powiedzcie mi, powiedzcie jeźli jesteście Bogiem chrześci­jan, sprawię wam cześć jakiej chcecie; urobię wasz obraz z rzeźby kosztownej i postawię tuż obok naszych bogów, tylko mi nieszkodzcie waszą mocą.

Niczbożny człeku — odpowiedziała pół z uśmiechem pół zdumiona temi słowy

córka Prussoty. — Sądzicież iż Bóg chrze­ścijański dozwala najwierniejszym nawet sługom swoim przybierać swoją postać. Syn tylko jego mógł przybrać i ukazać ją ludziom; czełeku ciemny, cześć Boga wiel­kiego kładziecie obok waszych bałwanów! Wasze ofiary kładziecie na równi z sercem chrześcijańskiem! Władztwo Boga praw­dziwego pragnie serca ludzkiego w ofierze a nie krwi.

Serca ludzkiego? Słuchaj mię ty cudna Kobaliso: serce moje ku niemu się skłania, byle tylko był przyjazny naszym bogom pruskim. Bo od kiedym usłyszał głos wasz dziwny w swojem słodkiem brzmieniu, od kiedym wzrok wasz obaczył, widzę jeden, słyszę drugi. Głos wasz do ucha ciągle mi prawi: a wzrok na sercu osiada. Jestże to wasza czy waszego Boga potęga?

Przez ciąg tej mowy Wojdewuta, oko jego było rozżarzone, usta płonące. Ale i oko Mirosławy niemogło się oderwać od

tej dzikiej natury przemienionej u nóg jej w niewolniczą prośbę. Niemogły ją nieude- rzyć szczególnem wrażeniem ten głód i niesen opowiedziane przez Wajdełotę: to nawet ubóstwienie jej zabobonne, jej uro­dzie więcej niżeli wymownym słowom po­chlebne. W jej łonie odezwało się setce niewieście i po raz pierwszy inny rumieniec, aniżeli uniesienia religijnego, wystąpił na jej blade lica.

Powstańcie człowieku — rzekła do Wojdęwuta, który od czasu padnięcia swo­jego na twarz przed dziewicą, podnosił się na jednem kolanie a drugiem opierał się jeszcze o ziemię. — Powstańcie człowieku, nie jestem ja Bogiem, ale tylko sługą jego małą i jego zakonowi wierną.

Jeżeli wy z waszą potęgą nad ser* cem ludzkiem, jesteście tylko sługą tego Boga szukającego serc, jakaż być musi jego własna potąga! ?

Jego potęga jest wielka ale i jego miłowanie dla człowieka musi być wielkie,

kiedy swojemu synowi kazał umrzeć dla ludzi.

Swojemu synowi umrzeć kazał, um­rzeć pozwolił? — zadziwiony spytał poga­nin — a któż ośmielił się zamordować syna

Ciź sami ludzie którym w imie swe­go ojca ogłaszał prawdy święte.

Nierozumiem was niewiasto! mó­wicie iż Bóg wasz potężny: a ludzie zabić go mogli wśród siebie bez kary ciężkiej.

Kara którą Bóg nasz zadaje niejest tego świata; ale po śmierci sprawy ludzkie czeka sąd surowy. Ztem wszystkiem bo­skie miłowanie dla ludzi jest tak wielkie, iż tym którzy szczerze żałują swego grze­chu, którzy go poznali, .przebacza winę.

A więc to czyni coście wy uczy­nili, mówiąc iż mi przebaczacie mój zamiar groźny przeciw waszemu żywotowi trzy dni temu powzięty 5 a więc i wy macie dla mnie miłowanie, jak ten Bóg dla swoich wiernych.

Tak, tak! człowieka — pomru- knęła w dziwnych myślach pogrążona Mi­rosława— moje miłowanie dla was Bóg sam nakuzuje, 'chociaż jesteście poganinem; — i rysy jej ożywiły się lekkim płomieniem.

Wy! wy cudna Kobaliso! macie dla mnie miłowanie — wołał z zapałem bez- przytomny Wajdelota wyciągając ku dzie­wicy swe ramiona, jakby ją uchwycić pra­gnął. Ale wnet, poruszony niewidomem sobie uczuciem uszanowania na widok po* ważnej i surowej gry rysów dziewczyny, cofnął kroku, pozostając przez chwilę na miejscu ze spojrzeniem wlepionem nierucho- mo w jej postać; jakby ją brał za widzenie swojego ducha.

Mimo obojętnej twarzy powiewne składy Mirosławy wstrząsnęły się od tych wzru-. szeń silnej duszy młodzieńca, które niemo- gły nie odziałać na nią.

Oddalcie się Wojdewucie — rzekła głosem potłumionym pochylając się na krze­śle w ciemny kąt ściany posągu.—Oddalcie

sięz jutrem wam resztę opowiem bo ot już słońce wschodzi na niebie.

Wajdelota odszedł posłuszny temu gło­sowi; ale nazajutrż po długim namyśle o tem wszystkiem co słyszał, najpierwsze jego słowa były następujące:

Rzekliście mi wczoraj żeście prostą niewiastą: jeżeli tak jest opuśćcie to miej- scei idźcie za mną do mojej chadźby. ¡Ukry­ję was na czas przed wzrokiem Kriwejty, a potem jeżeli chcecie zostanę waszym człowiekiem i dam wam opiekę.

Lica dziewczyny spokojniejsze niż wczo­raj zamroczyły się na te wyrazy pogani­na, głowa jej cofnęła się w tył, a oko surowo spojrzało na młodzieńca, który nie­przywykły do podobnie nakazującego wzro­ku a jeszcze ze strony niewiasty, stanął tak przerażony swojemi słowami, jak wówczas czynnością, kiedy poświęconego węża rzu­cił bezbożnie o ziemię.

Białka chrześcijańska — podniosła Mirosława —jużęm wam to raz rzekła,

niemieszka jedno w chadźbie swojego czło­wieka; a człowiek chrześcijański niemie­szka tylko z jedną białką; przyrzekłszy sobie wprzódy, niewiasta mężowi i mąż niewieście żyć wiernie. Ale żadna chrze­ścijańska białka nieprzyrzecze swej wiary poganinowi, który zamiast prawdziwego Boga czci jakieś bałwany^ przez siebie sa­mego urobione.

Ta pogarda zdawała się obudzać dumę Kapłana, który odpowiedział:

Białka chrześcijańska czyliż ma za nic sługę Peruna, sługę mającego święte miano u wszystkich ludzi swojego kraju?

Wojdewucie! — łagodząc przerwała Mirosława: — białka chrześcijańska niema dumy próżnej w swem sercu, ale ma zbożność i czystość duszy i niemoże miłować i czcić jako męża człeka, który innym bogom się kłania a nie chrześcijańskiemu; bo u chrze­ścijańskiego Boga jest to wielką wrażdą.

Wajdelota zamyślił się długo nad te- mi słowami — potem odalił się spiesznym

krokiem, jak gdyby pragnął przerwać tę rozmowę rzucającą do jego ducha wątpli­wość względem bogów rodzinnych.

Wkrótce starłszy jej wrażenie, szukał w dopełnieniu ścisłem swoich obowiązków zapomnienia słów dziewicy. Ale głos jej i wzrok nęciły go ciągle ku posągowi Kru­cha. Do czaru który go tam przyciągał przyłączyła się potem troskliwość o najdro­bniejsze potrzeby życia Mirosławy. Za po* mocą stróża ogniowego, otworzył sztucznie część ściany bożka przystającą do dębu, aby czasem świeżem powietrzem ożywiać lica niewolnicy, która nieraz wychodziła po za obręb gaju wśród nocnej doby. A że gaju przystęp Kriwejcie tylko, jemu i niektórym Kapłanom był dozwolony, sam więc przynosił jej pokarm codzienny, co­dzienne przytem mając z nią rozmowy o Bogu chrześcijańskim, mieszał go zawsze do jakiejś postaci posągu pojęciu swemu dostępnej. Dziwne ztąd wyobrażenia krzy­żowały się w jego umyśle i obłąkiwały jego

fanatyczną dla Peruna pobożność. Głucha walka zapaliła się w nim od tej chwili. Na pierwszej szali stały dziecinne przywyknie- nia wsparte tą naturą płomienną, gorącą, któraje obejmuje silnym porywem: Perun rzucał mu gniewne jak błyskawica spojrzę« nie; Poklus bóg straszny, na cześć którego dotąd nosił kresę na swoim ręku, zdawał się wyrzucać mu jego bezbożność. Na drugiej szali dziewica biała, bo ją tak nazywał, Kobalisa, bo jej obrazu mimo wszelkich usiłowań Mirosławy niemógł zupełnie od­dzielić od jakiejś bogów posłanki: jej wzrok błękitny i jej głos dźwięczny, a nadto wszy­stko jawiło mu się owo miłowanie chrze­ścijańskiego Bogas owo miłowanie które mu dziewica niedawno w słowie wyraziła. N& to wspomnienie w duszy Wojdewuta do uczuć relijnych i do ich walki, mieszało się inne światowe w postaci dotąd mu nie­znanej.

Szukając wzmocnienia w swoich obo­wiązkach, chodził nieraz do Kriwejty, nie­

raz odsłaniał mu ciemne wątpliwości swe­go serca; ale Władzea albo ich nierozu- miał, alho podejrzenie swoje chytrze ukry­wając przed nim, wypowiadał je w obec innych Kapłanów. Wtedy obruszony Waj- dewut oddawał się swoim marzeniem no­wym z całą siłą potężnej wyobraźni. W jego sercu chwilowo zaczęło wytwarzać się szczersze życie, aniżeli te które sądziłą w nim obudzić córka Prussoty; chociaż działo się to za jej pośrednictwem w spo­sób następny. Mirosława jakkolwiek chrze­ścijanka nieznała jeszcze dokładnie w owych czasach wszystkich przepisów Ewangelji, wszystkich tejemnic wiary i w zwyczajach swoich zachowywała wiele przyswojonych z dawnych pamiątek. Ale każde jej słowo najciemniejsze, w miarę jak jej lica działały na Wajdelotę, poczęło odsłaniać w jego pamięci zacienione dotąd obrazy. Nauki z któremi niegdyś Biskup Bruno i jego to­warzysz braciszek Paweł odzywali się do ludu , które z nienawiścią i fanatycznym

wstrętem odpychał dawniej i pomijał wzgar­dliwie Wojdewut, ożywały w nim nagle za każdym wyrazem młodej niewolnicy, i po- „ wtórzone ciemno przez nią samą prawdy rozjaśniały tak jaskrawo w jego umyśle, że nie raz Mirosława wpadała w zadumanie słysząc jak poganin niezrozumiałe dla niej samej rzeczy tłómaczył. Ale chwile te były przelotne w duszy jego i ustępowały w walce z obowiązkiem, lub uchodziły przed innem uczuciem jego serca. Nie raz po takich dłu­gich rozmowach kończył je Wojdewut żą­daniem, aby dziewczyna dla bezpieczeństwa przeniosła się do jego mieszkania. Miro* sława odpowiadała; że wtedy dopiero to nczyni, kiedy on się wyrzecze bogów swo­ich. I Wojdewut między tą słodką nadzieją i tem żądaniem stanął w zawieszeniu. Aż przyszła chwila stanowcza dla ich sto­sunków.

Święto zażynków już się kończyło. Wkrótce miano rozbić w kawałki posąg boga krucha i rozdzielić go między wier-

\

nych. Niebezpieczeństwo grożące niewol­nicy zajmowało bezprzestannie Wajdelotę i budziło w jego sercu tak czułą troskli­wość, że jej wyraz podniesiony na posę- pnem męzkiem licu młodzieńca, wprawiał dziewczynę w przechodnie ale silne zachwy­cenie. W owczas sama wszelkiemi siłami starała się nakłonić go do wyrzeczenia się bogów pogańskich.

Ale stara pobożność, jakkolwiek za­chwiana, trzymała się nawyknieniem w ser­cu groźnego oka: duch pogański ulatywał z niego i zupełnie przygasał; lecz formy pogańskie stały niewzruszone w swoich grach przesądnych i cisnęły jego duszę i wyobraźnią.

W takim właśnie były stanie stosunki Wajdeloty i Mirosławy, kiedy ich podsłu­chiwał obecnie Radewit i kiedy przekonał się o istniejącem między niemi silniejszem uczuciu, przyjaźniejszem aniżeli, to jakie stwarza się zwykle między niewolnicą i tym co ją więzi. Wajdelota naglony świętem

Krucha, pragnął ocalić ją od zguby. Miro­sława chciała pogańskiego Kapłana od czci jego bogów odwrócić.

Icóż Wojdewucie— rzekła po chwili z niecierpliwością w jaką wprawiło ją dłu­gie namyśliwanie się Kapłana: — czy rze­kliście ostatnie słowo wasze? rzeknijcie je prędko; bo jak wiecie dzisiaj dzień ostatni.

Cóż chcecie abym uczynił z waszym uporem niewiasto. — W niektórych chwi­lach zdawało się iż umysł jego jasno roz­różniał potęgę boską od tej, jaką na nim wywierała dziewica.

Wojdewucie! czyliż wam tego nie- rzekłam — słuchajcie mnie raz jeszcze — słuchajcie po raz ostatni, bo potem głos mój zamknie się dla waszego słuchu — mo- łodźcze wyrzeczcie się bogów waszych po­gańskich !

Nie! tak być niemoże niewiasto. Je­żeli niechcecie iść ze mną i przemieszkać u mnie, tylko z wyrzeczeniem się bogów

moich, to pozwólcie abym was zaprowadził do jakiego czestnego poważnego człeka, a ten was ochroni i przedemną i przed in­nymi ludźmi.

A gdzież takiego znajdziecie człeka?

Pomyślę o tem i poszukam go jeszcze tej doby.

Wajdelota wymawiając te słowa zda­wał się w myślach swych pogrążać, kiedy nagle uczuł z tyłu dotknięcie swej ręki.

Święty Wajdeloto! —rzekł mu z ci­cha stróż ognia, — czyż niebaczycie że tuż koło was, przed obrazem Potrympa jest ja­kiś człowiek który was widzi i słyszy.

Gdzie! gdzie! — wywówił cisnąc zębami Kapłan i rzucając ognistym groźnym wzrokiem do koła, lecz już wyprostowała się przed nim rosła postać Radewita.

Mirosława.powstała z krzesła blada i przerażona, ale prędko przyszła do siebie spodziewając się, przez cały czas swojego pobytu w tem tajemnem schronieniu, po­dobnego wypadku. Drżało tylko jej serce

Wyprawa i Półtora Krzyża. T, f. 12

0 los Wajdełoty. Kapłan ze swojej strony za odkryciem człowieka, którego wziął za napastnika grożącego młodej dziewczynie, podniósł głowę tak dumnie i wspaniale jak ryefrz gotujący się do śmiertelnej, walki,

1 0dwi*|wszy swój długi płaszcz, dobył ofiarnego noża, który go od dni kilkunasto nieodstępował, W takiej postawie stanął po przed niewolnicą i zdawał się ją zasła­niać swejemi piersiami. To bowiem poja­wienie się jednego człeka kazało się spo­dziewać liczniejszej zasadzki. Mirosława w. tej chwili niebezpiecznej niemegła od­wrócić wzroku od poganina, w jej serca ożyły nagle bajki rycerskie o których tyle słyszała. Cała bowiem postać Wajdełoty* natchniona, ponura i dumna y przypadała do miary tych nadzwyczajnych bohaterów* Wsławionych w jej wyobraźni tak siłą i odwagą, jakoteż szlachetną godnością ru- ehów.

Wajdelofco! — zawołał Radewit spo­kojnie — ubezpieczcie się. Tym człowie­

kiem którego szukacie dla ocalenia tej dzie­wicy, ja jestem*

Wftjdewut upuścił ku ziemi nóż, potem obejrzał się »a swoją niewolnicę, jakby chciał jej zapytać znaczenie wyrazów tego człowieka. Ale zamiast uwagi jej skiero­wanej na to zdarzenie, spotkał tylko wzrok Mirosławy. Ten wzrok oderwany zwykle od ziemi, zabarwiał się zachwyceniem pamiją- cem w duszy dziewczyny, wydał się w Wa- sku silniejszego czucia aniżeli sam Radewit się spodziewał. Po wyrazie tego wzroku przekonał się gorzko rycerz o prawdzie, o której był wątpił przez chwilę. Twarz jego przecież była spokojna choć smutna. Poznał on iż wyraz «miłowanie» niewy* kradł się bezkarnie ustom Mirosławy, że ten wyraz który wyczytywała tak żywo, tak gorąco w duszy Wajdeloty, w jego nawet uniesieniach dla chrześcijańskiego Boga, niemógł nierozpłomienić się w jej własnem sercu. Ale a czem może rycerz mewietóał, to o* tern: że miłość ich była tak

12*

czystą ze stron oba, jak kraj wiary w któ- rym się zrodziła. Wzrok Mirosławy i Woj- dewuta topił się obecnie jeden w drugim w nieruchomem zachwycenia, słuch ich za- nurzał się bezprzytomnie w dźwięku wza­jemnym słów kilku oderwanych, które się im wymknęły. Zdawało się przecież że nie umysły, jak to zwykle bywa, przynosiły im pierwsze do duszy wrażenia, ale że raczej same porwane za duszą unosiły się ną jej skrzydłach w sfery sobie obce, aż niezdolne podnieść się więcej i zrównać wysokości czucia, a natężone w swoich sprężynach niemogąc opaść do działania zakreślonego sobie ziemską, nizką naturą, zdawały się nagle zatrzymywać w swym biegu polo- tnym i zawieszać drżące między otchłanią

i niebem.

Radewit niemogąc rozerwać uwagi oboj­ga i zwrócić ją na siebie słowem wyżej wy- mówionem, przybliżył się jeszcze bardziej

i zawołał donośniej:

Poganinie,, czy niesłyszycie słów

moich? Szukaliście człowieka któryby oca­lił ową niewiastę od ładzi zbójczych i prze* chował ją bezpiecznie; tym człowiekiem poważnym w obec tej niewiasty ja będę.

Kto wy jesteście? — zawołał Waj- delota chwytając znowu bron swoją; potem poznawszy w mówiącym jedno okiego czci* cielą boga wód, cofnął się zdumiony.

Kto jestem: ani wy, ani Kriwejte, ani cały kraj pruski niewie o tem. Zapy­tajcie, — dodał rycerz spokojnie ale z gory­czą— zapytajcie tę niewiastę o moje miano

i cześć, a ona wam je wypowie.

Słowa te i głos rycerza, choć zmieniony od ponurego dźwięku, obudziły nagle Miro­sławę ; czoło jej oparło się o ramie, jak gdyby szukała w tym ruchu przekonania się o prawdzie tego nowego objawu, jak gdyby lękała się czy upojone długim cza­sem zachwycenia zmysły jej, nieprzedsta- wują jej mylnie jakiegoś widziadła*

Wy, wyż to rycerzu!.. — dziko wymówiła.

Ja rycerz Radewit ! narzeczony wasz JMirosławo ! przybywam tu dla ocalenia was

i wyrwania z rąk pogańskich : ale jak wi­dzę znaleźliście takiego, który was pierwej ocalił. Czy z rąk jego wyrwać się życzy­cie, sam niewieta.

Powiedzcie niewiasto, ©o to za czło­wiek , bo na Peruna 1 , • • — wykrzyknął

Wajdelota.

Cicho Wojdewueie! wstrzymajcie zły czyn wasz, <—zawołała wówczas dzie­wczyna głosem pewniejszym, przychodząc do siebie ze swego 0trętwienia:-~-*ten czło­wiek jest mi znany.

Ten człowiek wam znany ?

Ten człowiek Wojdewucie, — dodała Mirosława po długiem wpatrzeniu się w ry­cerza, którego oko jedno zasłaniały włosy ciemne — jest mi przeznaczony od ojca i macierzy za męża.

On wam za mężal

Z nim tylko i w jego chadźbie mie­szkać mogę — rzekła drżącym głosem.

Z nim, z czcicielem boga wody wszelkiej, Antympa?

Pod tą postacią niewiedzieiiście Waj- deloto, że się ukrywał rycerz chrześcijań­ski miłośnik Mirosławy, który tu przybył dla jej wyszukania. Bądźcie pozdrowieni Ra- dewicie! — rzekła smutno dziewczyna gło­sem osłabionym od tyłu różnych wzruszeń

wierzę łacno źe moja niebezpieczność przyzwała was w te miejsca«

A więc nietraćcie czasu Mirosła­wo, i przed szarym rankiem ruszajmy w drogę.

Przy tych słowach rycerz postąpił ku swojej narzeczonej.

Tak prędko rycerzu?

Wojdewut i Mirosława spojrzeli na sie­bie tej chwili wzrokiem długim, przecią­głym, niewyczerpanym jak gdyby z dna ich duszy wychodził. Tym wzrokiem zdawali się zapytywać siebie: czy mają żegnać się na witki — pierwszy przerwał Wojdewnł*

Uważam z waszej mewy niewiasto, iż chcecie iść za tym człowiekiem i opuścić te miejsca: idźcie zatem, niechaj tak się stanie jak chcecie. — I od boleśnej goryczy skrzywiły się usta Kapłana, od smutnego wrażenia pochyliła się głowa jego.

Słuchajcie Wojdewucie! — zawo­łała nagle uniesionym głosem Mirosława, której serce przejęło się do głębi widokiem tej niemej boleści, a razem nabrało odwagi i stanowczej woli: — słuchajcie! Ten czestny rycerz chrześcijański przybył tu do mnie wprawdzie od macierzy i siostry, by mnie oswobodzić i zawieść do mojej ziemi. Z nim miałam przeżyć żywot cały. A jednak, je­żeli wyrzeczecie się bogów waszych, ów bojownik zgodzi się z wołą Boga, który znać inaczej chciał rozporządzić moją dolą, w tedy z wami zostanę.

Wajdelota milczał ponuro*, Na lica Radewila zaczęła występować niecierpli­wość , ale po nad wszystkiemi jego uczu­ciami panowała, nadzieja przebycia tej nie-

bezpiecznej chwili i uprowadzenia z sobą Mirosławy.

Jaklo Wojdewucie!—zawołała dzie­wczyna— czyliz niesłyśeeliście mojego osta­tniego słowa i znając dobroć prawdziwego Boga, jego potęgę, znając nicość waszych bałwanów, wolicie mnie opuścić na tej ziemi niżeli zaprzestać próżnej czci dla/ nieb. Wojdewucie rzeknijcie, rzeknijcie jedno tylko słowo a przy was zostaję i ży­wot mój wam oddam.

Mirosławo! — rzekł Radewit —je­żeli ten poganin chce przyjąć wiarę naszą świętą, wtedy czyńcie waszą wolę, zosta­wię was przy nim. Ale pomnijcie że czas ubiega, źe macierz wasza w łzach gorzkich czeka wieści o was, i że ten Prusak nie- myśli wyrzec się swoich bogów.

Kapłan zmierzył rycerza spojrzeniem nienawiści pełnem i walcząc w sobie z róż- nemi uczuciami, chciał przyśpieszyć jego odejście ażeby nieuledz słabości.

Wprawdzie stara wiara poganizmu ule-

ciała już z jego serca: wszystkie oszustwa Kriwejty stanęły mu razem na myśli, czar ostatni zniknął oszustwem samego Rade- wita, którego maj^c za cudownego i pobo­żnego pielgrzyma rzeki Talby, Wajdelota już czcić poczynał był głęboko, własnenu czynnościami pokruszył formy swojej sta* rej zabobonności, ich świętość uniósł przy­pływ nowyoh wyobrażeń. Jeżeli więc Waj- delota nieprzyjął słowa dziewczyny, to znać że wiara jego stała jeszcze na jednem ost*- tniem ale silnem uczuciu — tem uczuciem była: duma.

Wojdewucie! — krzyknęła w unie­sieniu Mirosława naglona przez Radewita io opuszczenia gaju — ostatni raz teraz m mojego Bogal ostatni raz przemawiam do was, a znajcie iż takiej niezłamię przy* sięgi, odpowiedzcie bez zwłoki. Czy przyjmujecie prawdziwą wiarę, to jestt czy wyrzekacie się na zawsze bogów wa­szych ?

Przy tem zapytaniu oddech wstrzymał

się w piersiach dziewczyny, twarz jej była bladsza niżeli zwykle i usta drżały na osta- tniem zawieszenia glosa. Wodjewat spoj­rzał naprzód ku niej w zachwyceniu, po­tem pochyliwszy głowę:

Nigdy! — odpowiedział ponuro. — Rycerzu, odprowadźcie ją do jej macierzy:

to rzekłszy powolnym oddalił się kro­kiem. Mirosława pochyliła się bezmocna na ramie posępnego i w gorzkim smutku pogrążonego Radewita.

Lecz nim jeszcze Wajdelota zbliżył się 4o płomienia Znicza, zatrzymał go tłum ludzi wkraczający wszyslkiemi stronami do gaja, a oa jego czele, uwiadomiony o wszystkiem przez wysłanego na zwiady Mikę, postępował w całej groźnej potędze swojego urzędu Kriwejte straszliwy.

Stójcie tu w tem miejscu Wojdę wa­cie! — zowołał grzmiącym głosem. — Oto lad przybywa poruszony waszeni czynami, i pyta was gdzie owa dziewka chrześcijań­

ska chroniła się uciekłszy ofiary bogom na­leżnej? Kto jej dał za mieszkanie przy­bytek święty, za ochronę przed pruskim ludem postać błogosławioną Krucha. Który to z Kapłanów, dla oka dziewki nieprzy­jacielskiej, wyrzekł się czci wszechmo­cnego Peruna i sprowadził niedolę na tę całą ziemię swojemi grzechy?

Wajdelota stanął osłupiały widokiem Prussa i tłumu ludzi. Mirosława ocuco­na lekkim wiatru przewiewem i gwarem głosów rozbudzona, zapadła znowu wotrę- twienie na słowa Kriwejty 5 tylko jej wzrok błądząc w około zawisł nieruchomy na licach młodego Kapłana. Radewit ze swojej stro­ny ożył uczuciem niebezpieczeństwa grożą­cego swojej ulubionej białce i szukał wszę­dzie Nadeja, od którego w razie przygody miał nadzieję jakiejkolwiek pomocy. Ale go nigdzie niebyło.

Tymczasem lud otoczywszy swojego niegdyś ulubieńca, oczekiwał niecierpliwie jego odpowiedzi.

Uciszcie się! — zawołał jeden ze starców występując z koła* — Wajdelota takiej sprawy zdradnej i niezbożnej niemógł popełnić. Może on sam odkrył ową chrze­ścijankę i wyrwał ją temu złośnenra czło­wiekowi co nas oszukiwał, udając się za czciciela wszechwładnego Antympa.

Taką cze$ć miał lud dla swego drugiego Kapłana, jego zbożność w licznych czynach wyrażona tak była znaną powszechnie, żfe nawet Kriwejte, któremu jedno słowo wy­starczyło dla zgubienia i odkrycia Rade- wita, nie mógł zupełnie zachwiać ufności jaką Wajdelota posiadał. Zręczny też Ka­płan, zmieniając głos groźny w proste ba­dawcze zapytanie, chciał naprzód cały czar świętości młodzieńca odjąć mu w oczach ludu, świadectwem i doniesieniem Miki, który miał stanąć natychmiast przeciw kła­mliwemu tłómaczeniu się groźnego oka, je­żeliby ten użyć zamierzył wybiegu dla swo­jej obrony. Ale Kriwejte niewyracbował może całej wziętości młodzieńca sądząc, iż

słowa Miki mogą stanąć przeciwko słowom Wajdeloty i zachwiać jego wiarę n ludu.

Wojdewucie, — rzekł wytłómaczcie się dla czego zastajem was lulaj z ową dziewczyną i tym człowiekiem jednooki»,

o którym wiemy że jest chrześcijaninem« Dla czego Krucha postać służyła za schro­nienie tej dziewce i dla czego zbożność zwróciliście jedynie ku owemu bożyszczu?

W ty eh wyrazach ostatnich przypomniał ludowi obłudną pobożność Wajdeloty, kłórą uważano przedtem jako skutek porozumie­nia się z b*giem obfitości«

Jako! czy liż milczycie? — dodał z try­umfem postępując naprzód i otaczając sd- śnionem kołem Radcwitay Mirosławę, Ka­płana i stróża świętego ognia, aby im nie dać czasu i miejsca do ucieczki. Mirosławy wzrok ciągle opierał się na Wajdelocie i powoli wychodząc z otrętwiałości, spoziera! ku niebu. Zdawało się iź płomień nadziem­ski ulatywał z jej źrenicy i dotykał twa­rzy młodzieńca swoim blaskiem poiotnym.

Wojdewueie, — rzekł Radewit zbli­żając się do jego ucha — nietraćcie myśli i umu w tej złej przygodzie: zrzućcie rzeez eałą aa mnie. Rzeknijcie jedno sło­wo, a ten tłom daiki uwierzy wam t oca­licie tym sposobem swój własny żywot, a patem potraficie zbawić tę czestoą białkę i wyrwawszy ją z rąk ich, odprawie do jej} macierzy. Pomnijcie że ona was miłuje. Mnie już dawno śmierć spotkać miała od waszych pogan, czy więc dziś przydybie, czy inną dobą, jedna to sprawa. Dalej Woj- dewucie l umu i sprawnego słowa, a wszy­stko zrobicie z tymi ludźmi, którzy was- czj&zą i więcej może wam wierzą niżeli Kriwejcie.

Czy widzieie ludzie — zawołał Prus

stoi »ierucbomy i milczy. Wina na jego licu, bogowie zagniewani odjęli mu mowę^

. — Czar jakiś w tej sprawie, — rzekł ten sam starzec który już raz przema- wiał za groźnem okiem: — czar jakiś ścię­ty Kriwejto i wy zbożni ludzie. Może

owa dziewka podeszła chytrze ducha Waj- deloty.

Dla czegóż milczy, — zawołano ze stron niektórych — dla czegóż nierzeknie słowa, jakby czuł swoją wrażdę?

Wojdewucie! — odezwał się starzec

żywot mój na schyłku, broda pobielała, powiedzcie mnie jak rzecz się przygodła, czyli w rzeczy samej owa dziewka użyła czarów przeciw wam 5 jeżeli tak jest, po­kuta ciężka obmyje waszą winę a jej śmierć ukoi może gniew bogów.

Rzeknijcie zatem słowo! — powtó­rzono groźno w około.

Czyliż oniemieliście?—niecierpliwy pomruknął Radewit.

Ludzie rozszarpcie mnie! — podniosła tej chwili dźwięczny głos córka Prussoty,

ten człowiek niejest winny przeciw wa­szemu zakonowi. Ja go chciałam nawrócić do wiary prawdziwej 5 ale dusza jego wzbra­niała się do końca opuścić wiarę swoich7 dawnych bogów.

Słyszycie ludzie! — wykrzyknął sta- * rzec— Wajdelóta niechciał wiary swej wyrzec się nawet wśród potęgi czaru jaki przyłożyła ta zła dziewka.

r Niech ją zaraz rozedrą! — groźno za­wołał Kriwejte, rozgniewany tym zwrotem jaki rzeczy brać zaczynały. Tłum za tym głosem rzucił się ku Mirosławie i Rade- witowi.

v — Cicho! — zgrzmiał nagle głos Wojde- wuta zwracając uwagę powszechną. —Stój­cie tu w miejscu. Ta białka nic niewinna jedno czystością duszy swojej, ja tu ją przechowałem', ja broniłem ją od dzikiej zemsty waszej 5 bo jej umysł zbożny wszedł do megojimysłu, bo jej Bóg — wykrzyknął dobitnie — jest moim bogiem, a fcześć jego czci waszych pogańskich bogów_mecierpi.

To wymówiwszy nogą odwalił z pod­stawka posąg Peruna, i rzucił go z całą gwał­townością swojego poruszenia u slóp dębu.

- Wtedy jeden głos za głosem Kriwejty podniósł się pod objęciem szerokich liści Wyprawa i Półtora Krzyża. T. I.

świętego drzewa i rozwiódł się po eałym* gaju złorzeczeniem i przekleństwem, jak szum morza bijącego o skały* Noże bły* snęły ze wszech, stron dobyte i gotowe udcK rzyć w serca ofiar, przechodziły toż koło ich ramion i twarzy; ale zawsze czy zrzą- dzeniem wypadku, czyli tez jakaś siła nie* znana odwodziła je tak zręeznie, ii trafiały ślepo i w zamieszaniu osoby niemające ma wspólnego z bohaterami głównymi naszego obrazu. Jeden tylko raz trafił w bok Waj- delotę, krew jego potoczyła się obficie — i Kapłan upadł bezmocny. Sto innych narzę­dzi morderczych podniosło się nad jego gło­wą; kiedy nagle starzec mały zbliżył się* do ucha Kriwejty i zwrócił na siebie oczy przytomnych. Rozmowa ich bowiem zda­wała się rokować jakieś ważne wypadki. Starzec wskazywał widocznie palcem ku stronie wschodniej, zkąd widać było liczne światła. Poznano zaraz iż blask ich bił wproet od jeziora. Kriwejte po tej rozmo­wie stanął pomieszany, potem po długiftn

wahania się, zwrócił nagle swoje kroki w stronę muru i tym gwałtownym mchem pociągnął za sobą ciekawość wielkiej części ludu przybyłego do gaja. Ale draga nierów­nie większa część pozostała przy ofiarach przeznaczonych dla gniewa bogów; kiedy starzec który rozmawiał był z Kriwejtą po­jawił się znowu i zawołał donośniet — la« dzie, ruszajcie spiesznie bo tam na jeziorze okazują się statki Leskie. Wojsko Bolesła­wa przybyło już pod samo Romnowe i grozi waszemu dobytkowi, jeźłinieruszycie w po­moc tym którzy bronią przeprawy. Tych chrześcijan wraz z nieczestnym Wajdelotą,

dodadał do kilku ludzi zbrojnych, którzy pomieszani dotąd w tłumie wyszli na raz i stanęli tuż obok Radewita, Mirosławy i Wajdeloty: —tych chrześcijan uwiążcie na­tychmiast i zawiedźcie do mieszkania Kri- wejty, który kazał ich zachować na jutrzej­szą ofiarę, aby krew ich pokropiła dąb święty i oczyściła mieszkanie bogów ze złego czynu tego Kapłana.

Zbrojni porwali wnet obwinionych wpośród tłumu, który przejęty obawą gwał­townego najazdu dawno juz spodziewa­nego, rozpraszał się w drobnych kupach i częścią ruszał ku miejscu gdzie zniknął Kriwejte, częścią udawał się do mieszkań swoich, częścią odprowadzał więźniów ma­jąc na swojem czele starca Sygonottę, zna­nego ze względów jakie posiadał u Kri- wejty — wktórym jednak Radewit rozpo­znał Nadeja.

Kiedy przebywszy pewny przeciąg czasu w mieszkaniu Prusa ujrzał mniemany cza­rownik iż tłum rozszedł się powoli, wnet nakazał zbrojnym aby zdjęli sznury z rąk więźniów, a sam rzekł w ten sposób do braciszka Pawła, który w dali mu bezprze- stannie towarzyszył:

Szczęście braciszku Pawle, żeśmy zdołali ubezpieczyć naszymi sześcioma lu­dźmi ten straszny napad na ich żywot. Jeden tylko Wajdelota dostał ranę w bok obuchem, reszta zdrowa i cała.

Bóg wam i wasza sprawność dopo* mogły Nadeju!

Ludzie nasi udawali przez cały ciąg że sami rzucają się na zagrożonych przez pogan braci naszych, i za każdą razą od­pierali tych którzy byli na przodzie z nie- małem pomieszaniem Prusaków, a że byli najsilniejsi i najlepiej uzbrojeni, łacno im to się udało, aż pokąd nasz wybieg nie- dokonał reszty. Wczas było to przybycie Bezbraima, jeźli to on jest.

Po tych słowach, towarzysz świętego Brunona o którym dawniej już słyszeliśmy, Nadej, Kochan giermek Bezbraima, pięciu zbrojnych Prussoty i Radewit, udali się ći<- chym krokiem ku miejscu przebywania bra­ciszka. — Wajdelotę rannego uniesiono; Mirosława wspierana od Radewita postęp powała wśród tej całej zamieszanej sceny półbezprzytomnie. — Przebywali ostrożnie miejsce wykarczowane lasu, gdzie żaden głos, żadna stopa ludzka niegroziła im odkry­ciem. —Ale jedno oko, którego najmniej się

spodziewali, śledziło pilnie ich kroków. Było to oko Miki sługi i szpiega Kriwejty, które­mu się zdało nieco podejrzauem działanie Nadeja w całej tg sprawie. Ale ponieważ znał nieco przyjazne stosunki władcy z ,Sy- gonottą, lękał się przeto otwarcie stawać jego zamiarom naprzeciw, lecz za to przez cały pobyt więźniów w mieszkaniu Prusa niespuścił ich z oka. Ujrzawszy nareszcie jak odwiązywano pojmanych, ruszył w śład za niemi, chcąc odkryć całą te tajemnicę i zjednać sobie łaskę Kriwejty a cześć u ludu. Potrzebując zatrzymać się chwilę w zbliż miejsca wykarczowanego, a zatem za nadto otwartego, ażeby niebyć dojrzanym, nie- mógł potem zdąźyć tak rychło aby zachwycić wzrokiem uchodzących chrześcijan, kiedy się znowu w gęstwinę lasu rzucili; zwła­szcza że natrafił na ścieżkę wijącą się wkil- ka różnych drożynek, a potem gubiącą się w rozdroży leśnej. Mika stanął w milcze­niu. Przez czas jakiś myśl zabobonna ude­rzyła go tem nagłem zuiknieniem dziewię­

ciu przeszło ludzi 5 wkrótce jednał po chwili zastanowienia się rzekł do siebie: «Gdyby w okół tego miejsca schronienie ich tak się rozciągało jak pół grodu Romnowe, to je odkryję i ich razem. Teraz cicho tylko, cicho Miko! aby inni ludzie na ten sam trop niewpadli; gdy się tak słowem i czy­nem podobam Kriwejcie i ludowi Prusaków, to zobaczymy czy biedny Mika za taki czyn gorliwy, miejsca Wajdeloty nie zaj­mie. Ależ zdradny ów Sygonotta .... za lulka dób zobaczym, zobaczym ich wszy­stkich. •

I wysunąwszy śledzcze oko błądził je­szcze czas jakiś, potem z tą samą cichością z jaką szedł dotąd, zwrócił się ku mieszka­niu Rriwejty, postanowiwszy zachować milczenie o tem co widział aż pokąd na pe­wniejszy trop niewpadnie.

ROZDZIAŁ V.

Ale są chwile, chwile dobroczynne ; W których się dusza człowieka poprawia, W których i przyszłość swoje sny objawis I z sceny marzeń nikną myśli czynne.

Z poematu: Skald, przez .Tomasza Olizarowskiego.

i

W czasie kiedy się działy zdarzenia opisane przez nas w dwóch ostatnich roz­działach, wojska polskie niepróżnowały^ po zajęciu dużej przestrzeni pruskiego kra­ju, po spędzeniu wielkiej liczby ludności z ich siedlisk, lub pojmaniu w niewolę, przybliżyły się tak nagle ku Romnowe że Kri w ej te sam był przerażonym, jakkot wiek od pewnego czasu spodziewał się ich przybycia. Rolesław zajęty obecnie bra­niem niektórych grodów, wysłał poprzód siebie swojęgo starszego syna Bezbraima

dla oblężenia Romnowy. Wybór ten i pole odznaczenia się otworzone młodzieńcowi w obec narodu, przywykłego uważać Mie­czysława za swojego przyszłego władcę, miał złagodzić nieco to położenie upoka­rzające jakiego doznawał syn rozwiedzio­nej Judyty Węgierskiej, obok syna Kunildy Słowianki. Bezbraim też niepróżnował 5 zabrawszy z sobą dwie czy trzy legije bojo­wników ruszył naprzód, resztę wojska miał mu ojciec po zdobyciu Radzimia, którem się teraz zajmował, przysłać natychmiast wraz z narzędziami potrzebnemi do opa­nowania prędkiego Romnowy. Otto drogą wskazaną przez krajowców puścił się Wi­słą az ku miejscu, gdzie z jej strumieni wylewało się szeroko w około miasta stołe­cznego wzmiankowane wyżej jezioro. Usa­dowiwszy na przygotowanych statkach swo­ich wojowników, postanowił Królewicz^prze* prawić się aż do muru, przedzielonego fossą głęboką od przestrzeni suchej rozciągającej się dość obszernie po przebyoiu jeziora.

i tą stroną natrzeć na grod nieprzyjacielski. Inne bowiem strony, jakeśmy powiedzieli, otoczone były nieprzebytemi i ogromnie rozciągłemi bagniskami. Przyjaźń jego dla Radewita wśród tego zamiarn niebyła przy­pomnianą. Bezbraim w istocie, oprócz na­dziei pomocnego objaśnienia ze strony ry­cerza , zajmował się nim i dla tego, że uczuwał pewny pociąg ku surowemu cha­rakterowi, pociąg który nabrał jeszcze wię­kszej siły od czasu, gdy ostatni raz widzieli się w grodzie Rubieży. Śmiałość Rade­wita, jego głębokie dla Mirosławy i dla całego jej rodu uczucie: przypomniały opu­szczonemu dziecku tę postać miłości rodzin­nej , której niepoznał jak tylko w rozer­waniu okropnem pomiędzy ojcem i matką. Zajmowała go także niespokojność o ciało świętego biskupa Brunona, którego śmierć już była wszystkim wiadoma, i o los bra­ciszka Pawła. Do Biskupa przywiązywała go szczególniej pamięć na rady jego da­wane często Bolesławowi, ażeby nieusu-

wał swojego starszego syna dla jakiejś winy matki; nigdy bowiem niechciał Bruno inaczej wytłómaczyć sobie przyczynę roz­wodu Króla z Księżniczką Węgierską. Ła­twość rozwodu utrzymywała się jeszcze w słowiańskich krajach wkorzeniona zwy­czajami. Nasz święty Apostoł, podobnie innym owego wieku duchownym, w takich razach przychodził powagą swoją w pomoc opuszczonym sierotom i słodził ich los, wpływając na sumienie i dobre uczucia mo­żnych ; a tych znalazł niemało w sercu Bolesława. — Lecz ażeby dowiedzieć się o doliRadewita, o miejscu ukrycia ciała świę­tego Brunona, ażeby nakoniec złapać wieść

o braciszku Pawle, potrzeba było Bezbrai- mowi człowieka, któryby nietylko przedarł się ku grodowi mającemu się zdobyć lub jego okolicom, ale nawet potrafił nabrać języka o wszystkiem co się tam dzieje i powrócić z wieścią pewną. Jego giermek, znający ziemię pruską do której przez Cheł­mno wszedł był z Królem, umiejący nieco

języka, a co największa pełny tych wybie­gów, klóremi w narodzie dzikim ułatwiają się wszystkie przeszkody.— zdawał się być jedynym do tej sprawy.

. Wrzeczy samej wybór ten niezawiódł Bezbraima; młodzieniec nietyłko umiał się dostać do Romnowy ale i dać z tamtąd wieść o sobie i o tem co odkryj, to jest:

o schronieniu Braciszka Pawła. — Spo-i tkawszy się z Nadejem i uwiadomiwszy go o blizkiem brzybyciu legji polskich, wi­dzieliśmy jak dozwolił użyć domownikowi Prussoty, tajemnicę przylądowaoia królew­skiego syna za sprężynę ocalającą zagro­żone w gaju ofiary. Światełka bowiem, okazywane przez Nadeja przebranego za Sygonottę Kapłanowi pruskiemu, były to statki polskie jeziorem zbliżające się ku oblę­żeniu. Wszystko co mógł zrobić Kriwe w obecnem niebezpieczeństwie było: bro­nić wylądowania rycerzom polskim. Ale rozsypani bez ładu ludzie jego, niezdołali utrzymać się przed natarciem żołnierzy

wyćwiczonych ezeskiemi i niemieckiemi bo­jami» Jak skoro część wojska wysiadła na brzeg, reszta łodzi pod zasłoną strzał przy­bijała coraz łatwiej, aż przerażeni Prusacy uciekając ku bramie roztworzyli ją tak, ii zaledwo nieprzyjaciel nieprzebył mosta na fossie i tejże nocy nie wkroczył ai i»* samą bramę muru. Kriwejte zarafoił zte- mn poświęciwszy kilkudziesięciu ludzi, któ­rzy niepośpieszyE przybyć na czas. Zresztą zaś swoich wszedł do miasta zamykając bramę i zdejmując most za sobą» Ten pier­wszy popłoch był tak wielki, iz poczynano nazajutrz wynosić z gaju niektóre świętości i ukrywać je przed spodziewanem najściem nieprzyjaciela. Odwaga jednak ludzi pru­skich pokrzepiła się -wkrótce kilka powo­dzeniami przez parę dni następne, i zmu­siła Bezbraima do czekania pomocy dwóch drogich legji, chociaż wiadomość, jaką ode­brał od swojego giermka o zamkniętych w przepaści naszych bohaterach, nagliła go do spiesznego dziąłania.

m

Szczęściem Radzim jak wszystkie mi*« sla pruskie oprócz Romnowy, niemające ¿a* dnej obrony warownej, niepotraftł ostać się długo przed Królem, który zatrzymawszy się tam czas jakiś, wysłał natychmiast po­moc swojemu synowi. Ałe z narzędzi wo­jennych, sądząc po innych*miastach pruskich niepotrzebujących wielkiego w zdobywania natężenia, nienatełał Król wraz z dwie­ma legijami, jak tylko parę wieź i kilka taranów. Bezbraim więc miał wielkie tru­dności do zwalczenia, szczególnie przy za­sypywaniu fossy bez której przebycia nie- mójgł podprowadzić wieź do mura. Sam mnr ten nawet zwrócił szczególniej jego baczność, był bowiem niezwyczajnej szero­kości. Zdawało się iż on sięgał dawnych czasów, i że wzniesionym był niegdyś przez jakichś z przechodzących tędy zdoby­wczych ludów, łub przynajmniej na wzór starych Gallów udziałany; co tłómaczyło jego szerokość ogromną — budował się on sposobem następuiącym: Dwie obszerne

belki położone na ziemi w dłuż i o dwie stopy jedna od drugiej odległe, związane były innemi poprzecznemi belkami. Pró­żnia zaś dwóch stóp zapełniona była ziemią którą z wierzchu grubemi kamieniami przy­bito. Do każdej warstwy takiej belek, zie- mi i kamieni, przybywała druga zawsze z jednaką przerwą tak że belki, przedzie­lone kamieńmi, niedotykały się. Tym sposo­bem aż do zamierzonej wysokości posuwa­ny stawał mur obszerny na długość belek, co go prawie niepodobnym do rozłamania czyniło, nawet za pomocą dużych taranów, a niemiał ich syn królewski jak tylko dwa, trzeci był znacznie uszkodzony. Z tern wszystkiem postanowił zacząć od trudno­ści stawających najpierwej na jego drodze, spodziewając się zwyciężyć inne po bliż- szem rozpatrzeniu rzeczy. Najpierwszą i najważniejszą było przebycie głębokiej fossy odgradzającej go od muru i zajęcie prze­strzeni między nią i murem; fossa bowiem nie pod sam mur dochodziła, jak zwykle

to się działo., owszem zostawiała między nim i sobą kilkanaście lub więcej kroków, co mo- gło^stać się wielką korzyścią Bezbraimowi, tak w rozłożeniu narzędzi wojennych, jako też w obraniu jej za podstawę do dalszych działań. W skutek tych przyczyn, rozkaza­wszy zebrać się ludziom swoim około fossy, opatrzonych w łuki i kusze postawił dla po­wstrzymania Prusaków gdyby się do wycie­czki sposobili, a razem dla odpierania grotów i rażenia tych którzy je z wysokości muru rzu­cali na robotników pracujących nad zasypy­waniem rowu. Te groty i pociski tak silnie raziły, iż po krótkim odporze trzeba było się cofnąć z całą robotą; co lud dziki przejęło nieopisanym tryumfem objawionym w trzy­krotnym okrzyku.* Korzystając z tego unie­sienia swoich wojowników, Kriwejte opa­trzony zbroją i łukiem wysunął się z dobo­rem ludzi naprzód, ażeby ścigać cofających się. Przed nim postępowała wydobyta z gaju święta chorągiew, którą widzieliśmy obok posążków Worszkaita i Szwejbrata, a na

Wyprawa i Półtora Krzyza. T. I.

znak władzy jego świeckiej niesiono przed nim, wedle zwyczaju, obraz du*y: był to człowiek form olbrzymich, wymalowany niezgrabnie na płótnie do tyki przyczepio- nem, mający głowę niedźwiedzia z paszczą otwartą i osadzony na dwóch rumakach dę­bem stojących. Jak skoro te dwa znamiona wojny opuściły wysokość muru i wychyliły sie przez bramę, odgłos surm wojennych zabrzmiał wraz z pieśnią Wajdelotów, która podnosiła się groźno wśród krzykliwych ech okolicy. Tę chwilę chciał obrócić Bez- braim na zdobycie mostu, ale rycerstwo je­go pokaleczone przy ostatniem usiłowaniu, cofało się tak bezładnie, iź musiał sam dla własnej obrony zamknąć się w obozie oto­czonym palissadami na przestrzeni między rowem i jeziorem. To cofnięcie się Pola­ków do warownego zakresu, napełniło ra­dością Prusaków, chociaż dalej za nimi pójść nieśmieli. Głosy tych co na murze przypatrywali się walce, niewiast nawet i starców, szyderskie okrzyki mieszały z szu­

mem dmącego miatru i zdzikiem ryczeniem zwycięzców. Otto zaczął myśleć o sławie swojej i o rychłej potrzebie oswobodzenia przyjaciół swych kryjących się tajemnie i niezdolnych zapewne utrzymać się długo w takim stanie, jak skoro zamiar ich wy­szukania wejdzie gorąco do chęci Kriwejty

o czem niewątpił po usłyszeniu od swego giermka wszystkich szczegółów tego co za­szło w gaju. Myślał więc jakim sposobem odbić na Prusakach utraconą wyższość, a potem jak zasypać fossę. — Podejście żadne udać się niemogło, wszyscy bowiem mie­szkańcy różnej płci i wieku czuwali na mu­rze : Kriwejte posunął do tego stopnia prze­zorność, iż na przypadek podstąpienia pod mur polskich bojowników, kazał poznosić różne ciężary, aby niemi przytłaczać oble­gających. — Przerwa długa od ostatniej wycieczki Prusaków zdawała się go uspo­kajać — już za\nierzał nawet, ukryte na pierwszy popłoch i z gaju wyniesione skarby wraz z ciałem Brunona nazad przywrócić

14*

i odprawiwszy uroczyste nabożeństwo na cześć bogów, pokropić dąb święty krwią niektórych pojmanych rycerzy. Ale cichość i milczenie w obozie polskim, przy naj­większej karności w służbie, uderzała go i jego lud dziki do podobnego porządku nie­przywykły. Głos mu jakiś mówił tajemny, iż to milczenie nie jest skutkiem opadnięcia na odwadze, że może jest to owa chwila straszna, gdzie odwaga karmi się drażniona cichem przeszłego niepowodzenia wspomnie­niem, a zamiar ważny roi się w głuchem milczeniu.

W rzeczy samej uczucia te były wspólne i synowi Króla i jego rycerstwu. Oczeki­wało odo niecierpliwie ale w posłuszeństwie odwetu na Prusakach. On zaś chciał po- dźwignąć swoją sławę zamiarem nie na próżnej opartym popędliwości, ale głęboko rozważonym. Myśl jego przebiegała wszy­stkie wojenne przygody, jakich był świad­kiem pod ojcem lub o jakich słyszał od niego, i naprowadziła jego uwagę na trzy

wieże przysłane przez Bolesława. Jedna czteropiątrowa mogła wyrównać choć nie­zupełnie wysokości muru, druga o dwóch, trzecia zaś o jednem piętrze urządzona była do utrzymywania jednego z największych taranów. Z tej uwagi wypłynął w umyśle Królewicza zamiar prędki, śmiały, uży­wany rzadko, ale dość skutecznie jak o tem słyszał. Kazał przywołać do siebie kit- ku cieśli zręcznych między żołnierzami, i wybudować jedną wieżę mogącą się użyć do czynności zakreślonej działaniem tara­na — sam zaś tymczasem dwupiętrową wieżę kazał toczyć aż ku fossie na walcach za pomocą sznurów. Wzrok jego wpra­wny wyrachował iż jej wysokość była do­stateczną do zarzucenia fossy, którą po przesypaniu nieco ziemią przeszedłszy, sta­wał się zaraz panem przestrzeni między nią i murem, dającej mu klucz do przełama­nia samego lub wysadzenia bramy. Tym końcem kilka silnyeh oddziałów postępo­wało za tą budowlą, mocno zbitą z belek

zdolnych wytrzymać parcie największych ciężarów. Na widok tej massy posuwają­cej się naprzód, Prusacy stojący za fossą i przed murem, zdawali się przypatrywać jej z ciekawością nieprzenikając jeszcze za­miarów oblegających. Ale gdy ją już blizko rowu ujrzeli, w ówczas strzały liczne i ka­mienie z proc aż z murów ciśnione wypadały ze stron wszystkich na polskie oddziały. Bezbraim nie kazał jak tylko łucznikom od­strzeliwać, biorąc na cel znakomitszych nie­przyjaciół. Reszcie wojowników jego nie- mogły bardzo szkodzić pociski, po za tym domem ruszającym się. Dopiero kiedy wie­ża upchnięta siłą sznurów posuwających ją na walcach, co raz dalej od jednego do dru­giego, z miejsc oznaczonych kołami i doł­kiem postąpiła na sam brzeg, a potem ru­nęła w fossę, popłoch Prusaków ogarnął 5 ujrzeli bowiem że ukryte dotąd rycerstwo polskie, po prędkiem zasypaniu przygoto­waną ziemią, przechodziło rów, jak z zie­mi wyskakując, i ukazywało się,wnet na

drogiej jego stronie. Prusacy pospieszyli zamknąć się po za murem; reszta rycer­stwa polskiego prżybyła wraz z narzę­dziami, i tak Bezbraim ujrzał się panem przestrzeni tyle sobie potrzebnej, bez stra­cenia prawie żadnego żołnierza. Ale uj­rzawszy bramę muru w żelaztwo opa­trzoną i urządzoną położeniem i małą ob­jętością swoją tak silnie, że jej nic nie- mogło naruszyć, a cóż dopiero rozwalić podpartą podobnemi, jak wnosił, z drugiej strony obronami, stracił wszelką nadzieję jej wysadzenia lub zdobycia i obrócił się znowu ku murowi, którego szerokością tak się dotąd niepokoił. Nowa ta trudność była przyczyną nowej przerwy w działaniu w od­dziale Polaków, przerwy niebezpiecznej, bo za każdem podstąpieniem pod mur, cię­żary, ukrop i kamienie waliły się na głowy zuchwałych, tak że trzeba było założywszy niewielki obóz do strzeżenia miejsca prze­bytego na fossie, resztę rycerstwa ściągnąć nieco dalej. Zeby przytem jednak nietracić

czasu na próżno i przynajmniej spróbować szturmem mocy tej dziwnej i niespodziewa­nej warowni, jaką zasiali Polacy pod Ro- mnowem 5 syn Królewski poczynił rozpo­rządzenia następujące, z wielką rozwagą na wszystko cokolwiek mu zapewnić mogło korzyść nad nieprzyjaciółmi. Naprzód po­czynając o kilka kroków przed fossą aż ku murowi podnosić kazał jak najprędzej ta­ras, co uskutecznił pracując pod zasłoną wież na ten koniec uwyślnie sporządzonych

dwio niższe wieże z grubych blocbów twardego drzewa zrodbione, opartrzone ta­ranami i zwodzonym mostem, podprowa­dzono od lewej strony, gdzie mur zdawał się łatwiejszym do natrącenia. Z małą je­dnak nadzieją patrzał Bezbraim na usiło­wania z tej strony, szerokość bowiem muru przechodziła mocą swoją potęgę taranów. Od prawej strony przygotowano ogromną cztero piętrową wieżę i za pomocą sznu­rów i kołów, gotowano się prowadzić ją na walcach aż ku murowi, jak skoro tylko

taras podniesiony będzie. Wieża ta obu- dzała choć w odległości podziwienie pogan, tak jej proporcye przechodziły granicę ich pojęcia. Niesądził Kriwejte aby tę dużą machinę potrafiono przywieść aż do muru. Spokojnym więc na nią poglądał okiem, pewny iż w razie usiłowań przybliżenia jej, potrafi przeszkodzić łatwo zamiarom oblegających. W czasie wznoszenia tara­su postępującego szybko ale z trudnością, z przyczyny pocisków, ciężarów, waru i kamieni, które rzacali na oddziały polskie na murze stojący wojownicy pruscy, nie- zaniedbał Bezbraim nakazać sporządzenie kilku kruków czyli haków, które służyły stosownie do swojej budowy do różnych użytków: jako, do zaczepiana i podnosze­nia ciężarów, do wstrzymywania pędu ta­rana i t. d. Obecnie użyte przez Ottona i sporządzone, nie tak miały pożytkować w pracach oblężenia, jak raczej służyć do przerażenia pogan, dla tego iż zrobienie takich mniejszej pracy i czasu wymagało.

Były to haki służące do zaczepiania ró­żnych przedmiotów;—obeznamy się z nie­mi bliżej w ciągu dalszego oblężenia — na- koniec kilka balestr czyli kusz wielkich *) umieszczonych w wieży, stanowiło cały sprzęt wojenny Bezbraima. Niebył on zby­teczny nawet na wiek ów, gdzie już Niem­cy z Włoch sprowadzali różne narzędzia wojenne i urządzali je na wzór dawnych rzymskich, ale przynajmniej mógł trzymać w uszanowaniu i postrachu dzikich niezna- jących go Prusaków.

W miarę postępowania tarasu, myśl Bezbraima nieraz obracała się ku przyja­cielskim sobie a dziś w niebezpieczeństwie zostającym osobom, ku Radewitowi, Pawło­wi i Mirosławie. — I jego sława i ich los zawisł od prędkiego oblężenia, pragnął bo­wiem dokonać go przed przybyciem Króla. Niebezpieczeństwo w istocie groziło mie­

*) Balestrę zwano kuszą, ale były kastę i ręczue.

szkańcom podziemnej groty, w chwili samej w której zajmował się syn Królewski śro­dkami zdobycia Romnowy$ groziło im bli­żej, aniżeli się spodziewał, niewiedząc o tem iż jest człowiek, który wszystkie ich poruszenia szpieguje, i czeka tylko chwili przyjaznej i zupełnego odkrycia, aby ich wydać w ręce Kriwejty.

Ze swojej strony, mieszkańcy groty pustelniczej nieznali dokładnego położenia rzeczy w obozie Bezbraima, bo giermek od­dalił się od nich w chwili, kiedy jeszcze o nowych legjach i machinach przysłanych przez Bolesława niebyło wzmianki. Za­szedł ich tylko odgłos porażki polskiego od­działu, tak jak wpzród popłoch Prusaków. Musimy się zająć niemi obecnie i opisać niektóre zdarzenia zaszłe w ciągu utar­czek przy murze Romnowy prowadzonych. Grota będąca ich schronieniem miała przy korzeniu lipowego drzewa otwór niewielki do wyzierania, który się jednak rozsze­rzał z trudnością za uchyleniem ułożone-

z wierzchu i ziemią przysypanego kamie­nia. Grota ta mogąca pomieścić kilku lu­dzi, rozporządzeniem wewnętrznem, które w niej poczynił Paweł, położoną była nie­daleko gaju ale w stronie przeciwnej od muru miasta. Pomoc zatem z tamtąd była trudną bez zupełnego zdobycia stolicy, co niemało przyczyniało się do niespokojności ich o dolę Mirosławy. Dwie izby przedzie­lone deską stanowiły całe to pomieszkanie. W jednej z nich Mirosława na łożu z liści świeżych spoczywała, w drugiej Radewit, Paweł, Nadej, kilku wojowników Prus- soty i ranny Wajdelota. Krewniak Woj- dewuta wyszedłszy na zwiady niepojawił się dotąd. Nóż który w czasie napadu w gaju ugodził był Kapłana pogańskiego, minąwszy żebro nieuczynił wielkiej rany.

Kilka dni wypoczynku przy staraniu Pawła i samejże Mirosławy, przyniosły cierpiącemu znaczną ulgę. Wojdewut nie­mym tylko znakiem dziękował swoim wy­bawcom za starania około siebie podejmo­

wane. Starania te troskliwe i czujne na najdrobniejszą boleść chorego,, zdały się duch jego przenosić do jakichsiś krajów szczęśliwych, których nieznał jeszcze; łagodna i poważna twarz Pawła, lekka i biała postać Mirosławy, unosiły się ciągle w snach jego i rozlewały się w nich topiąc gwałtowność gorączkowych poruszeń w ja- kimeś świetle cudownego blasku.

Dopiero gdy do sił zaczął przychodzić, jawiły się jego pamięci wszystkie zdarzenia zaszłe niedawno w gaju, tak że gdy mu je przypomniał towarzysz Brunona — gdy mu powtórzył jego słowa przy obaleniu posągu Peruna wyrzeczone, Wajdelota potwier­dził je znakiem głowy, jak gdyby dotąd stały w jego przekonaniu, a Paweł niewiele miał pracy przywieść go do uroczystego wyrzeczenin się błędów swoich. Radewit nawrócenie Poganina brał za coś przecho­dzącego granice władzy ludzkiej, iż nie- śmiał w obec cudu niepotłumić swoich ziemskich uczuć dla córki Prussoty; za co

wdzięznością, ehociaź niedbałą, zdawała się odpowiadać mu Mirosława. Między Mirosławą a Wajdelotą, ta gra miłosnego instynktu wzrosła z jednej i z drugiej strony pod ogniem natchnienia religijnego, inaczej się objawiała aniżeli dotąd. Wmiarę jak Wajdelota, słowami Pawła i własnemi wspo- mniemiami, rzucony w kraje duman nad wiarą chrześcijańską objawioną sobie, za­pominał ziemskich skłoności, i nieraz po rozmowie z Pawłem leżał w głębokiem mil­czeniu uniesiony do sfer innych, a cza­sem ponury — Mirosława powracała do swojej niewieściej natury i do swoich nie­wieścich uczuć! Chociaż dumna, chociaż szczęśliwa cudem przez siebie zdziałanym, oddawała się myślom pobożnym; pragnęła jednak nieraz dajrzeć we wzroku Wojde- wuta tego gwałtownego i namiętnego wy­razu, tej dzikiej skłonności, którą jej da­wniej objawiał. Nieraz słowa jej przecho- chodząc nagle z pobożnej treści do mniej surowych obrazów, starały się obudzić

w serca Wojdewuto czulsze wspomnienia. Ale Wajdelota westchnął tylko i zamyślił się głęboko. Różne ztąd wnioski powsta­wały w jej sądzie i w umśle Pawła o sta­nie duszy Wojdewuta. Mirosławie się zdało iż może żałował dawnej swojej czci dla bogów — ale na każde zapytanie w tym względzie, odpowiadał Kapłan pogański lek­kim uśmiechem pogardy, który widocznie odnosił się do dawnych wyobrażeń. Paweł nieposądzając chrześcijańskiego serca swo­jego ucznia, myślał iż może zajmuje go obecne niebezpieczeństwo ze strony Prusa­ków i obrażonego Kriwejty, jakkolwiek nie- wątpił o jego odwadze. Ale Wojdewut po­sądzony o to wołał z uniesieniem które uderzało dziwnie chrześcijańskiego Apo­stoła :

Ojcze! brońcie tylko siebie s co się mnie tyczy, niech przyjdą 1 niech przyj­dą, nich na mnie ich dziki, ślepy gniew spadnie! — Wymawiając te słowa odkry­wał pierś swoją odważnie i z godnością,

i powtarzał nawet, jak zauważała Miro­sława, tę samą modlitwę, którą podniosły jej usta w ówczas, kiedy on przybywszy noeą do gaju chciał ją zamordować wtedy Kapłan pogański , a dziś żałujący chrze­ścijanin. Twarz jego i lica, w czasie owej modlitwy z wielkim dziwem córki Prus- soty dosłownie powtórzonej, pełne były nietylko spokojności ale nawet jakiejś nie opisanej rozkoszy. Uderzały jednak wszy­stkich wyrazy następne, które przytem do­dawał. «A on! on niech mi przebaczy tylko.... teraz widzę, widzę jego postać.... jaśnieje mi zawsze blada, słodka, jak wcza­sach nocnej doby. •

Podobne chwile powtarzały się dość często, i nikt niemógł wytłomaczyć jakie uczucie przywodzi Wajdelotę do stanu bli- zkiego obłąkania. Wyraz on zdwał się być najniezrozumialszym dla wszystkich. Mirosława domyśliwała się w nim Kri- wejtę, którego potęgi i świętości może je­szcze lękał się Wajdelota; ale uśmiech*

obojętny, pogardliwy nawet na wspomnie­nie Prusa, n,azał to posądzenie dziewczyn ny, Pąweł dawny Apostoł pojął lepiej tt uniesienia religijne młodzieńca, tem bar­dziej, iż słyszał go nieraz mówiącego juz o prawdach i tajemnicach wiary z tem sil- nem natchnieniem, które tylko daje nad* zwzyczajne przekonanie i duch w niem jasnowidzący. Z tem wszystkiem jeżeli pojmował te uniesiena Apostoł, to ani jego chwil chmurnego smutku, ani znaczenia słów obłąkaniu blizkich nieuraiał wytłó- maczyc.

Mirosława niemogła znieść tych chwil za strony Wajdeloty, w jednej z nich łzy puściły się jej tłumnie. Niewiasta z Apo­stołki wracała.do swojej naturalnej słabo­ści i okiem smutnem opierając się na mło­dzieńcu , zapytywała go z wyrzutem, dla czego stracił dla niej wzrok i słuch dla jej słów- Wajdelotaniemieszając już jak przed­tem uczucia ubóstwienia do twojej dla dzie­wicy skłonności, odpowiadał jej w owcza?:

Wyprawa i Półtora Krzyca. T. i. 15

Czestnie was miłuję, ałe cóż kiedy ile razy spojrzę na was lub słów waszych słucham, tyle razy jego postać blada, krwa­wa staje przedemną żałobnie, bez złości, bez gniewu; a moja dusza jej widokiem sciśniona napróżno błaga Boga i jego syna by zemścił ezynu mego. Tę postać zawsze mi wasz widok, wasze wspomnienie przy­wodzi , tak jak gdyby była w waszym wzroku, jak gdyby mieszkała w waszych słowach.

Nierozumietó was Wojdewucie t — odpowiadała przerażona Mirosława tem wy­znaniem, które okazywało że widok jej osoby sprawiał boleśne jakieś na młodzieńcu wrażenie: — nierozumiem was, powiedzcie przecie, powiedzcie co wam się widzi złego w mojej osobie?

Nic złego niewiasto, jedno kara za moje grzechy.

Nad te wyrazy więcej niechciał wyrzec Wajdelota. Raz jednak kiedy długo leżał w zadumaniu, rysy jego ożywiły się nagle,

twarz przybrała wyraz jaśniejący; przy- zwaszy cicho Pawła, rzekł do niego głosem wzruszonym:

Ojcze! chrześcijan Bóg rzekliście iż jest miłosierny i przebaczy mi; ale cóż kiedy ja sobie niemogę jeszcze przebaczyć. Pozwólcie niech wam złoże grzech mój do wspólnej wiedzy, jak to jest w waszym i moim zakonie , a lżej mi będzie na sercn.

Mówcie, czestny chrześcijaninie — odpowiedział Paweł chcąc zaspokoić po- burzony umysł Wojdewuta zapewnieniem miłosierdzia boskiego.

- Ojcze! czy pomnicie moją postać? przypatrzcie się jej dobrze, moźeście ją , gdzie zauważyli.

Zda mi się żem was gdzieś widział, ale dobrze niepomnę, bo wiecie, wzrok mój tak słaby, że tylko na wzbliż ludzi roze­znaję; ponieważ jednak wiem iż byliście - najstarszym z Wajdelotów pogańskich, mu­siałem więc was widywao często , a słowa świętego księdza Brunona musiały się nieraz

15*

ńa wprost do was obracać, kiedy je rozda- wał pomiędzy pogan za natchnieniem bo- skiem.

Powiem wam więc wszystko ojcze, bo jak widzę wszystkiego niewiecie. Nie- tylko wtedy, kiedy niósł do ucha mego sło­wa święte ów kriwe chrześcijański wi­dzieliście mnie wśród Indzi, ale i w on dzień .... pomnijcie dobrze .... gdyście cho­dząc z nim prawili do ludzi obok świętego bzowego drzewa przy uświęconym stru­mieniu. Dużo już pogan tuliło serca ku wam świętemi słowy poruszywszy się, czuli je bowiem słodkiemi i prawdżiwemi. Ale dwóch ludzi postanowiło nieczestnie zem­ścić się za waszą zbożność. Prus władca tego ludu, przez złośne a fałszywe serce, i ja jego Worszkajtes w ówczas przez ślepy um i twardą, niegodną duszę. Zebrawszy naj­gorętszych pogan, stanąłem przed świętym chrześcijańskim człekiem i juz słowa jego dobrzmiewały mi do duszy, kiedy nagle za­gorzało mi w sercu. Rozumiałem w ówczas

iż Ła wściekłość moja była głosem Perony nakazującym mi dokonać krwawego dzieła,

i pierwsza włócznia która trafiła święte­go, czestnego, złotych słów Brunona . . .

o ojcze dobry! ta włócznia była waszego syna.

Tu zatrzymał się Wajdelota, zasłonił twarz rękoma i spoczął w głuchem drę­twienia. Mirosława zbladła na to wyzna­nie strasznej winy młodzieńca, ale z za­chwyceniem poglądała na żal głęboki w du­szy tak niedawno dzikiej. Paweł chciał ostro upomnieć grzesznika i przerażony tem opowiadaniem cofnął się w pierwszej chwili od wstrętu; ale ujrzawszy na twa­rzy? w głosie i w ruchach Wojdewuta bo­leść nieopisaną, potłumił swoje oburzenie, odpowiadając tylko cichym i urywanym głosem — jakby mierzył ile surowości i ile potrzeba było w słowach użyć pobła­żania.

Synu I straszna jest wrażda wasza., Ale Bóg chrześcijan miłosierny na tych

co żałują winy i okupić ją zamierzają po­kutą ciężką. Święty Ksiądz Bruno wie­cie jak był słodki w swoich słowach, on wasz żal widzi, i daraje wam może ów czyn bezbożny.

Ta właśnie jego słodkość, ojcze, więcej mi rani duszę, niżeliby zranić mogła surowość. Niewiem dla czego, ale przy tej jego słodkości i przy waszej dzisiaj, wina moja waży więcej w mej duszy s ale słu­chajcie dalej.

Paweł nadstawił ucha niecierpliwie — lękał się bowiem aby jeszcze jaka podobna wina niedołożyła wagi swej w sumieniu ’ nowo nawróconego. —

Otóż po dokonaniu tego złego czynu

kończył Wajdelota — radość wzięła mię dzika. Wnet poszedłem do gaju, ażeby dąb święty pokropić krwią zabitego bez- . czestnie księdza, i zdało mi się że lica Pe- runa rozjaśniły się dla mnie. Odtąd z owej śmierci Brunona żadnej niemiałem żałości, tak. pusto i ślepo było w sercu mojem. Aż

dopiero gdym poznał ową dziewczynę, gdym jej słów zasłyszał, gdym nareszcie zapamię­tał jej modlitwę, którą zanosiła do Boga go­tując się umrzeć z mej ręki; aż dopiero w tedy powstawały w moim umie nagle i niespodzianie słowa księdza i dostawały się do mego serca. Z dnia na dzień jak mi ja­wił się widok Mirosławy, jak mi jej słowa się pomnażały, tak rosła w mojej pamięci postać i słowa pozbawionego żywota Bru­nona. Już niemogłem tak spokojnie i ra­dośnie jak pierwej myśleć o moim zbójczym czynie. Ile razy wszedłem do gaju, ile razy rzuciłem wzrokiem na ławę, gdzie jego głowa i ciało leżały zastygłe od krwi ubiegłej przy posągu Poklusa, tyle razy zastrzęsła się moja dusza. Dziś nawet kie­dym już poznał prawdziwego Boga , po­stać zabitego księdza, tak jasno mi stoi, — dodał smutno Wajdelota —jak gdybym ją miał tuż przed sobą; a krew jego ciepła zda mi się że mię ciągle okrapia, jak gdy­bym był owym dębem czczonym przez po-»

m

gan, po którego kom ją wylałem. Słowa zaś Brunona wszystkie jakie z ust tylko jego kiedykolwiek w obec mię wyszły, stoją mi tak jedne przy drogich wyraźne, żebym je przeliczył i przejrzał w każdem ż nich myśl jego jak w strumieniu jasnym. Jeżeli czasem w tej jamie zapomnę tych rze­czy ciężkich dla mego grzesznego serca, tó wnet widok Mirosławy stawia mi wszystko na pamięć, wszystko jak było w dniu owego zabójstwa; w jej postaci świeci mi postać słodka księdza, a w jej głosie najcichszym słyszę wyraźnie słowa jego. Rzeknijcież ojcze! rzeknijcież, jaką pokntę prawo chrze­ścijan ustanawia na taką wrażdę? rzeknij­cie surowo, im cierpsza będzie, im trudniej­sza, tem snadniej zdaje mi się ulż^dnsZ}< mojej.

Synu! pokutę ciężką odbywacie już W tej chwili z woli Boga, gdy się wam te rzeczy w sumieniu pojawiają, a jaką je­szcze odbyć macie, potem wam rzeknę, gdy z tej jamy wyjdziem.

Od czasu tego zwierzenia się ze strony Wajdeloty, wiadomą była mieszkańcom pod­ziemnej groty przyczyna częstego zachmu- rzania się jego. Z pojęciami nowej wiary wykształciła się prędko jego dusza i nowe sumienie stworzyło się w jego sądzie. To nagłe wykształcenie się barbarzyńskiego serca do najdelikatniejszyb uczuć, niena- zwie niepodobnem ktokolwiek ma tylko znajomość ludzi w ich rożnych usposobie­niach i charakterach. Ziarno rzucone na na takim gruncie jak jest umysł Wajdeloty, rośnie pod ziemią. — Pod strefą takiego gorącego ducha szybko dojrzewają pojęcia» pod ogniem takiego serca błyskawicą roz* świecają się uczucia — a cóż dopiero wśród zdarzeń niezwyczajnych życia, które przy­śpieszają samo rozwijanie się pewnych władz duszy, właściwych niepospolitym ludziom.

Ztąd wynikło, źe sam braciszek Paweł, surowy naprzód dla winy Wajdeloty, ujrza­wszy żal jego, złagodniał w swoim sądzie.

Wojdewut tem pobłażaniem dotknięty, je­szcze silniej w swojem sumiepiu zapadał w zwyczajne ponure zadumania i zdawał się knować pewien zamiar tajny. Ośm dni minęło od czasu zdarzenia przytrafionego w gaju, które zmusiło osoby naszej powie­ści szukać schronienia w grocie zamieszki­wanej przez Pawła, kiedy pewnego razu wśród nocy daleko posuniętej, gdy wszyscy usnęli snem twardym, przedsięwzięcie go­dne uwagi przyszło do myśli groźnego oka. Wstał on cichym krokiem i mimo rany, która mu jeszcze nieco dolegała, przypełzał do otworu jaskini, potem odwa­liwszy kamień silnem ramieniem, wyszedł na swobodne powietrze i ruszył wprost ku gajowi.

Będę ją miał ciągle, rzekł do sie­bie, ciągle przed zwrokiem tę postać słod­kiego księdza, tak jak ją dźwigam na du­szy; wydobędę ciało jego od stóp krwawego Poklusa i przeniosę aż tutaj.

Myśl tę nastręczyła Wojdewutowi

ówczesną cześć dla ciał wszystkich mę­czenników, cześć która nawet u pogan na­brała wagi, ponieważ jak wiadomo wyku­pywano je od nich i płacono drogo, dla tego ciało zabitego na ofiarę chrześcijanina cenili równo z innemi swiętemi kosztownościami. Ale wykradzenie zwłok Brunona, jakkol­wiek przy znajomości wszystkich tajemnych kryjówek gaju mogło niebyć niepodobnem do wykonania dlaWajdeloty—ztem wszy- stkiem czujność tych którzy się znajdowali w przybytku bogów, narażała go na wiel­kie trudności i niebezpieczeństwo. Niezra- ził się jednak temi względami umysł po­dobnego człowieka. Przystąpiwszy śmiało ku wschodniej stronie gaju, odchylił Waj- delota znajome sobie i na sprężynie tajnej poruszające się wejście, wszedłszy niem, postąpił aż do korzenia dębu i obejrzał się w około. Słońce zaczęło już odkrywać ze wschodu lekką barwę ranku, a cichość pa­nowała wszędzie—tylko z odległości muru jeziora dochodził go szmer licznych głosów

pomieszanych, jakby się gotowano do walki ze strony oblężeńców. Wojdewut cały od­dany swojemu przedsięwzięciu, niesłyszał i nieuważał tych głosów, zwłaszcza że ude­rzyła go najmocniej nieobecność stróża świętego ognia, chociaż Znicz palił się ciągle. Wkrótce stanął osłupiały zbliży­wszy się ku posągom trzech bogów najzna­komitszych: Peruna, Potrympa i Poklusa; miejsce bowiem gdzie leżała na ławie, ja­keśmy to wyżej opisali, głowa Biskupa i tułub wraz z nożem ofiarnym, było próżne. Innych też kosztowności pogańskich brakło w przybytku — bo je w pierwszym popło­chu oblężenia, jak o tem wie czytelnik, ukryto. Był to zawód straszny dla przeję­tego świętością nowego chrześcijanina, bo­leść ogarnęła jego serce. Szczęściem ujrzał jeszcze zapomnianą rękę świętego męczen­nika uschłą od krwi wy ciekłej. Wojdewut schwycił ją skybko i cisnąć tę drogą pamią­tkę do serca, unosił ją do swojego obecnego mieszkania jako skarb najdroższy. Stąpa«

nia jego były ostrożniejsze jak przedtem, bo już miał do stracenia coś co go więcej nad życie zajmowało: relikwię, którą tak wysoko cenili ówcześni chrześcijanie. Ra­dość jego kiedy już stanął w grocie, wyró­wnała się radości towarzyszy niewoli, gdy się dowiedzieli o przyczynie jego wycieczki,

i zachwyceniu Pawła tak z powodu czynu pobożnego młodzieńca, jakoteż z wartości pospolicie przywiązanej do skarbu, którego stali się posiadaczami. Zdobycie jednak tej świętej relikwji stało się źródłem następu­jącego zdarzenia, które okropnie wpłynęło na los chroniących się w podziemnej grocie chrześcijan.

Od czasu wybiegu, którym Nadej i Ko­chan ocalili zagrożony żywot Radewita i Mirosławy i ułatwili w pośród powszechne­go zamieszania ich ucieczkę, Mika nieprze- stawał śledzić ich tajamnie. Postanowiony stróżem ognia na miejscu krewniaka Waj- deloty, obchodził on codziennie, wykrada­jąc się z gaju, przestrzeń zatrzymaną w pa<-

się w tem miejscu norze tajemnej weszedł do umysłu sługi Kriwejty razem z przy­pomnieniem, ii tam niegdyś wznosiła się ehata jednego z Prusaków o którym mó­wiono ie nawrócony przez świętego Woj­ciecha, wyznawał tajemnie wiarę chrze­ścijańską. Wkrótce ucho jego przyłożyło się do ziemi w tym samym czasie kiedy noga stąpała mocniej dia wypróbowania gruntu; idąc ciągle za głuchym odgłosem kroków swych trafił na wejście do jaski­ni, zostawione otworem przez Wajdelotę. W ówczas zakradłszy się po za drzewem wśród głębokich krzaków, oczekiwał nie­spokojnie uderzony tętnieniem chodu do­brze sobie znajomego. Niedługo jego cier­pliwość otrzymała nagrodę odkryciem dawno upragnionej tajemnicy. Ujrzał bowiem jak groźne oko unosząc coś z sobą, wchodził do groty, i wszedłszy zawalił ją kamie­niem. Lekki okrzyk radości tylko co nie« zdradził bytności Miki, ale go prędko po- tłumiwszy, powracał nazad do swych obo­

wiązków krokiem lżejszym; tylko mu tchnie­nie zapierało się od prędkiego bicia serca. Postanowieniem jego było, natychmiast odkryć rzecz całą Kriwejcie, potem ogło­siwszy przed ludem, że za natchnieniem bogów wiedziony, ich rozmową objaśnio­ny, znalazł miejsce tajemnego przebywania zbiegów, ruszyć ze zbrojnymi i pojmać ich wszystkich, W (fuszy jego rozkosznie świe* eiła nadzieja pozyskania tym czynem w ca­łej Romnowie sławy świętego i miłego bo* gom Kapłana, a z nią wyższego urzędu i tej czci i wziętości której tak długo Wajdelocie zazdrościł.

Zbudził go u bramy gaju z tych ma­rzeń słodkich głos znajomy jednego ze zna­komitych starców grodu, o którego zabo­bonnej wierze dla starych bogów był dobrze uwiadomiony.

Miko czestny! a wyż co czynicie o tej dobie wśród lasu?

Głos bogów —* odpowiedział Mika wznosząc oczy ku górze z pobożnem wesU

chnieniem — wszędzie przemawia do swo­jego mzkiego sługi t czy to przy świętym dębie, czy przy strumieniu pod niebem, a nawet w lesie liśćmi błogosławionego brzo- zowego drzewa objawia wolę swoją.

Toż was głos bogów prowadził w te miejsca o Miko wierny! a więc i ja mu­szę być w ich łasce, bo inaczej dla czego by dziś a nie w dzień inny przyszła mi myśl pójść do brzozowycb zarośli lasu, z kąd niedaleko wierzbowe jedno drzewko święte wyrasta. Pod nim złożyłem posłań­com bozkint ofiarę w strawie, jakem to już wczoraj uczynił. Powtórzyłem też samą ofiarę dzisiaj, bo za przybyciem mojem pod owe drzewo nieznalazłem zostawionego po­karmu: znać że go święte dotykały usta, rze­kłem do siebie. Ale zgadnijcie co ujrzałem w dali od wierzby przy brozowem drzewie.

Co? — zapytał niecierpliwy Mika.

Ujrzałem jak z pod przewa wstała jakaś postać i niezważając na mnie szła wprost do gaju.

Wyprawa i Półtora Krzyża. T. I.

ruszyła bronić grodu zagrożonego przez Lechów; jednakże ludzi poważnych zebra­łem z piętnastu i ci zejdą się za krótką dobę, a otoczywszy norę strzedz będą wy- chodu dopokąd reszta ludzi nienadejdzie.

Te słowa dałyby głęboko do myślenia Mice w ustach innego człowieka, tyle było w nich pozornej chytrości, tyle zamiaru do­brze obrachowanego ze strony starca w po­zyskaniu dla siebie całej korzyści odkrycia, mogącego być źródłem łaski Kriwejty. — Ale stróż ognia znał tego który mówił. Tam gdzie człek zręczny narzuci sztucznie zabobonną sieć na umysły, gdzie jej uży­wa jako sprężyny dla swoich przewrotnych

i chciwych panowania widoków; tam sła­bsze duchy utonąwszy raz w mamidle, wy­silają się same w sobie do reszty i w sta­nie chorowitym swego natężenia, biorą za natchnienie bogów, za widzenie cudowne każdy pojaw wypadku, każde powiązanie ich będące w zwyczajnym biegu rzeczy ludzkich.

gów, ten człek pomoże sobie do czci u lu­dzi tego grodu, ażeby tą czcią możny wzniecał wiarę ojców.» Stało się jako rzekł Puszcz, dla tegom was zatrzymał widząc wasz włos siwy, i dla tego tak nagle dopytywałem was o rzecz całą chcąc wie­dzieć, czyli mam jeszcze czekać z mojem odkryciem, czyliteż znałazłem już szuka« nego człowieka. Idźcie przeto i pilnujcie groty, ale pomnijcie że tam ich jest dzie­więciu ludzi, może uzbrojonych; trzeba przeto bronić im wychodu i nienacierać, a ja wnet sam pójdę do Kriwejty, aby tu przysłał większą liczbę zbrojnych młodź- ców i sam prowatiził święte mścnVe dzieło bogów do szczęśliwego końca.

Te słowa zręczne zlewając część za­sługi choć mniejszą dla slarca, trafiły do jego zabobonnej duszy, i do jego pychy nie­odstępnej od zabobonu.

Czestny Miko! wasz um zrozumiał mowę bogów i mnie się teraz widzi że ta­kie było ich żądanie; słucham więc wa­

szego słowa, chociaż lat wam niewiele je­szcze i niemogą dostać moim; ale nieza- staniecie władzcę w jego chadźbie, jest już bowiem na murze szerokim i broni Leskim ludziom przystępu do grodu.

Człeku! gdy tak jest, idźcie do Miki co miesza niedaleko chaty Wajdeloty i rze­knijcie mu aby przypilnował Znicza, aż ja powrócę od Kriwejty; muszę mu bowiem uczynić zaraz to odkrycie i przyjść ze zbrojnymi dla dania wam siły potrzebnej- jeźliby .ci chrześcijanie bronić się zamie­rzali.

A możecież opuszczać sami i inne­mu powierzać świętego Znicza ?

Święty Znicz pusty—odparł z west­chnieniem Kapłan, śledząc na rysach starca jakie na nich zrobi to niedbalstwo wrażenie

i chcąc je wytłómaczyć na swoją korzyść.

Święty Znicz niema jak dawniej ani skarbów w około siebie ani drogich rzeczy; popłoch przed Lechami kazał je wynieść z gaju; dla tego bogowie objawili mi iż

w razie nagłym można pomierzyć na kró­tką chwilę jego straż innemu Mice. Bogów wola jest jasna dla mnie jak dla was pogoda dzienna, bądźcie więc zdrowi człeku i pełń­cie dzieło tak jak ja wam rzekłem.

To powiedziawszy Kapłan młody, oko­lił się szatą białą, którą nosili Mikowie i przyśpieszonym krokiem ruszył ku obronnej stronie Romnowy.

Ale i mieszkańcy groty niebyli bez po­dejrzenia względem tego co się po nad nimi działo. Nocna wycieczka Wojdewuta po­ruszyła nieco ostrożną przezorność bra­ciszka, tak źe wiedziony tajemnem prze­czuciem w chwili wchodzenia Wajdeloty wychylił głowę po za szparę, którą nie­dobrze był zawarł kamień nagle przyparty do otworu, i jeżeli niedojrzał wyraźnie postaci uciekającego ku gajowi Miki, to usłyszał dobitnie jakieś stąpanie obcych kroków po nad sobą. Pierwszem jego dzie­łem było zawrzeć mocniej wejście do ja­skini kamieniem cięższym, podpierając go

Z waszą i jej śmiercią—dodał wska­zując na Mirosławę — i moja musi nastąpić; jej też bronić będę, ale sam za siebie nie- podniosę broni na Pruskich ludzi, których rodzi ta sama ziemia co i mnie, a któ­rych może wiara boga prawdziwego tak jak mnie przejmie wkrótce.

Uczucia chrześcijańskie zaczęły w sercu Wajdeloty rozwijać i podnosić do pewniej­szego pojęcia miłość swej ziemi i narodu.

Ostrożność Pawła niedługo usprawiedli­wioną została wypadkiem rzucająnym smu­tek w serca chrześcijan ale nie popłoch. — . Stąpania liczne zatętniły w ich uchu i gro­źne głosy przybywających dla wzbronienia im wychodu starców, dostały się ponuro aż do ieh ciemnicy ostatniem oświeconej łuczywem.

My musimy znowu udać się w inną stronę, aby obaczyć na jaką szalę przewa­żała się walka toczona na obszerniejszem polu, i czy potrafi jeszcze Bezbraim, mimo szybkości ruchów, przybyć w pomoc chrze-


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bobrowicz Jan KRÓL WYGNANIEC
Żabiński Jan Z ŻYCIA ZWIERZĄT TOM 4
Twardowski Jan Utwory zebrane Tom 4
Twardowski Jan Utwory zebrane Tom 5
Żabiński Jan Z ŻYCIA ZWIERZĄT TOM 1
Żabiński Jan Z ŻYCIA ZWIERZĄT TOM 3
Żabiński Jan Z ŻYCIA ZWIERZĄT TOM 6
Żabiński Jan Z ŻYCIA ZWIERZĄT TOM 5
Twardowski Jan Utwory zebrane Tom 12
Twardowski Jan Utwory zebrane Tom 9
Twardowski Jan Utwory zebrane Tom 6
Twardowski Jan Utwory zebrane Tom 7
Runciman Steven Dzieje wypraw krzyzowych tom 1
Twardowski Jan Utwory zebrane Tom 11

więcej podobnych podstron