Wielki chrześcikanin






Tadeusz Łamacz









Wielki chrześcijanin


Sadhu Sundar Singh











Redaktor odpowiedzialny: ks. dr Tadeusz Wojak


Redaktor techniczny: mgr teol. Ewa Otello-Wiśniewska















Wydawnictwo "Zwiastun", Warszawa 1973


"Zwiastun" - Wydawnictwo Kościoła Ewangelicko-Augsb. w PRL.

00-246 Warszawa, ul. Miodowa 21. Nakład 2.000 egz. Podpisano do druku 24 września 1973 r. Druk ukończono w listopadzie 1973 r.




CIESZYŃSKA DRUKARNIA WYDAWNICZA - CIESZYN, UL. POKOJU 1



SPIS TREŚCI


Przedmowa 3

I. Rodzima religia Sundara Singha 3

1. Historia religii Sikhów 3

2. Nauka i kult Sikhów 4

II. Życie Sundara Singha 6

1. Młodość. Walka wewnętrzna (wg wyznań Sundara Singha) 6

2. Nawrócenie 8

a. Wyznanie Sundara Singha 8

b. Osąd 9

3. Okres próby i prześladowań 10

4. Działalność Sadhu 13

a. Podróże misyjne na Wschodzie 13

Sundar Singh w Północnych Indiach 13

Tybet i Nepal 15

Południowe Indie i wschodnia Azja 17

b. Podróże misyjne na Zachodzie 19

III. Życie religijne Sundara Singha 22

Vita contemplativa 22

1. Modlitwa 22

2. Mistyka 27

3. Pokój wewnętrzny 29

4. Krzyż 30

5. Niebo na ziemi 31

Vita activa 31

1. Miłość braterska 31

2. Świadectwo o Chrystusie 33

3. Na świecie, lecz nie z tego świata 34

IV. Świat pojęć religijnych Sadhu 35

1. Myśli o Bogu 37

2. Stworzenie 39

3. Żywy Chrystus 40

4. Zbawienie 45

5. Cud 47

6. Tamten świat 49

7. Biblia 51

8. Kościół i kościoły 52

9. Chrześcijanie i niechrześcijanie 55

V. Znaczenie Sundara Singha dla zachodniego chrześcijaństwa 57



PRZEDMOWA


Książka, którą oddajemy do rąk Czytelników, przedstawia życie chrześcijanina w innym środowisku niż nasze - w Indiach. Jest to sylwetka człowieka, który chrześcijaństwa nie odziedziczył, lecz je przyjął po ciężkiej walce wewnętrznej, ukoronowanej ob­jawieniem Chrystusa. Sadhu Sundar Singh był pod urokiem świeżości Ewangelii i bezpośredniego doświadczenia jej mocy. To wszystko sprawiło, że jego chrześcijaństwo było inne niż na­sze, a w jego życiu znajdziemy rzeczy zaskakujące. Zracjonalizo­wane chrześcijaństwo Zachodu odpychało Singha, natomiast cud był dla niego sprawą naturalną, chociaż był on daleki od prymitywnej pobożności i żądzy cudów. Środowisko, w którym żył, znało świat wizji i zachwyceń, jakie przeżył i ap. Paweł (II Kor. 12,2), ale Sadhu był przekonany i głosił, że codzienny kontakt z Bogiem następuje w prostej, zwykłej modlitwie, a nie w wyjątkowych przeżyciach. Głębokie myśli zawiera rozdział o modlitwie. Świat życia wewnętrznego Sadhu jest bogaty a obraz jego barwny, gdyż wielki chrześcijanin umiał przedsta­wić wieczne prawdy w sposób prosty, posługując się znamienną dla myślicieli Wschodu mową porównań.

Niewielką tę książeczkę dajemy do rąk Czytelników w nadziei, że skłoni do zastanowienia nad zagadnieniami życia wewnętrz­nego. Podstawą niniejszego życiorysu była znana praca F. Heilera.


Redakcja











I. RODZIMA RELIGIA SUNDARA SINGHA


1. HISTORIA RELIGII SIKHÓW


Sundar Singh był Hindusem. Pochodził z kraju, którego skarby religijne zadziwiają swym bogactwem. Trudno ogarnąć umysłem ogrom prądów religijnych, które rozwinęły się w Indiach w ciągu wieków. Można usystematyzować bogaty rytuał, ascezę, misty­cyzm, ćwiczenia duszy, naukę o zbawieniu, gorliwość. Na tym gruncie, jako jeden z najbardziej godnych uwagi kierunków, wy­rosła religia Sikhów, której owocami usiłował karmić swą duszę Sadhu Sundar Singh.

Religia Sikhów stanowi swego rodzaju próbę syntezy hinduizmu i islamu. Jej twórca Guru Nanak zajmuje poczesne miejsce w rzędzie wielkich hinduskich "miłośników bóstwa" z okresu średniowiecza. Nanak urodził się w roku 1469. Zerwawszy ry­chło ze światem, wdział żółtą szatę hinduskich ascetów, został fakirem ("ubogim") i jako wędrowny święty albo według hin­duskiego określenia - sadhu, szukał zbawienia. Po trudach związanych ze studiowaniem księgi Wed i Koranu, po wytrwa­łych medytacjach, Nanak doszedł do poznania prawdy, że czło­wiek jest na drodze wiary, gdy boi się Boga i czyni dobrze.

Głoszenie tej wieści wypełniło resztę niezwykle bogatego życia Nanaka, po jego śmierci zaś powstało wokół jego osoby wiele legendarnych opowiadań.

W centrum głoszonej przez Nanaka wieści znajduje się myśl o wszechobecności Boga, jedności z Nim oraz o obowiązku chwalenia i wielbienia Go w duchu. Równość i braterstwo lu­dzi stanowią wysoki jego ideał.

Dzieło Nanaka poprowadził jego uczeń Angad. Z czasem miejs­ce Nanaka wśród Sikhów przekształciło się w urząd dziedziczny, sprawowany przez kolejnych następców - guru. Powstała świę­ta księga Granth, odrzucająca autorytet Wed i Puran, a czy­tanie jej stało się w społeczności Sikhów obowiązkiem.

Pałając zemstą względem mahometan za zamordowanie ojca, kolejny następca Nanaka - guru Har Gowind - stanął do wal­ki z islamem, zrywając w ten sposób z pierwotną nauką Nana­ka o niestosowaniu przemocy. Społeczność Sikhów przekształ­cił w wojskową organizację. Dla zapewnienia trwałej jedności zjednoczył Sikhów w kastę zwaną khalsa ("czyści"), z przydom­kiem Singh (Lew). Zabronił swoim wyznawcom czytania Wed, Szastry i Koranu, odwiedzania świątyń i miejsc świętych hinduiz­mu, oddawania czci braminom i mułłom, przestrzegania obce­go rytuału. Bogaty program reform tylko częściowo wszedł w ży­cie. Odtąd Sikhowie stali się żołnierzami, pokorni wyznawcy re­ligii Nanaka, święci i męczennicy - "Lwami", nieustępliwymi wojownikami, walczącymi do ostatniej kropli krwi.

Wkrótce po wzroście politycznego znaczenia Sikhów, co stało się po części za sprawą Ranjit Singha (1780-1839), który zor­ganizował Sikhów w państwo na wzór europejski, Anglicy prze­łamali (w roku 1845) bohaterski opór wyznawców Nanaka i Go­wind Singha i na zawsze złamali ich niezależność polityczną oraz wydali na pastwę przemożnych wpływów hinduizmu. W nowszych czasach odrębność Sikhów w morzu hinduizmu zdaje się być niedostrzegalna.

Jednak pierwotna myśl Nanaka nie zdoła umrzeć, dopóki Granth stanowi biblię sikhizmu. W początkach XX wieku po­wstał ruch religijny, który usiłował oczyścić z pyłu zapomnienia religię Nanaka i pokazać światu jej głębię duchową.


2. NAUKA I KULT SIKHÓW


Nauka zawarta w świętej księdze Granth łączy zdecydowany monoteizm z elementami panteizmu. Na wzór mahometan i ży­dów wierny Sikh składał wyznanie sformułowane w tzw. Japji, codzienną modlitwę poranną wywodzącą się od Nanaka: "Jest jeden Bóg, którego imię jest Prawda, Stwórca..., który był, jest i będzie". Bóg w poznaniu Sikhów jest absolutną próżnią, nieskończoną pustką - sunn, jak głosi termin wyjęty z buddyjskiej teologii. Jednak mieści się On we wszystkim, co widzialne, jawiące się w najrozmaitszych postaciach. Jest życiem we wszyst­kim, co posiada życie, nade wszystko zaś przebywa w sercu każ­dego człowieka i działa w nim jako "światło wewnętrzne". Jest on wszędzie, z dala od wszystkich i we wszystkim; jest jednoś­cią i mnogością, największy z wielkich i najmniejszy z ma­łych, stanowi spotkanie próżni i pełni.

- Bóg jest rybą i rybakiem - śpiewa Nanak - sam jest wodą i siecią. Pożąda przyjemności, jest przyjemnością i innych przyjemnością raduje, jest oblubieńcom i oblubienicą. - Tyś jest oceanem - modli się guru - tyś pianą i pęcherzykiem na jego powierzchni.

Stwórca w pojęciu Nanaka stanowi nierozłączną całość ze stwo­rzeniem, aktu bowiem stworzenia dokonał w drodze "rozsze­rzenia" własnej istoty. Mimo to owa nieuchwytna i wszechobec­na boskość bywa przedstawiana i wzywana jako osoba, jako "Ojciec" i "Zbawiciel," co więcej, posiada własne imię.

Modlitwa Arjuna brzmi niczym psalmy Dawida:

"Tyś jest ojcem moim, matką, bratem, tyś moim obrońcą na każdy dzień. Jakże więc mam bać się i troszczyć, o Panie! Znam cię dzięki twemu miłosierdziu, jesteś moją podporą i ucieczką. Nikogo poza tobą nie znajduję, wszystko bierze się z twojej woli i wszystko jest dziełem twoim, Panie. Przez ciebie są stwo­rzone istoty żywe, żyją, gdzie tobie się podoba; nic nie jest na­sze, wszystko twoje, Panie".

- Jak dziecko potrzebuje mleka, by się nasycić, jak biedakowi marzy się bogactwo, jak spragniony szuka wody, tak serce mo­je upatruje szczęścia w Hari, o Panie. - Jak usychająca z tęsk­noty cieszy się, gdy małżonek nadchodzi, tak serce moje pląsa z miłości ku Hari, o Panie.

- Mam wszystko wraz z tobą, bez ciebie na mgnienie oka żyć nie mogę; nędzarzem jestem bez mojego przyjaciela. - Drżę, by ujrzeć oblicze twoje.

W ten sposób, w modlitewnym uniesieniu, dochodzi do głosu personalizm, ku któremu skłania się religia Sikhów. Modlitwa wyraża serdeczną miłość i wiarę w osobowego Boga, przyjacie­la i zbawcę duszy. Jednakże ów płynący z miłości ku Bogu hymn pozwala też dostrzec swoiste ustępstwo na rzecz panteistycznego pojmowania i oglądania Boga. Okazuje się, że modlitwa wprowadza wiernego w nieskończoność i pozwala roztopić się w niej. - Tyś jest morze, my twoje ryby - to ulubiony obraz, jakim posługuje się hinduski panteizm. Rozmowa sam na sam z osobowym Bogiem kończy się z chwilą, kiedy wierny osiąga stan zupełnej jedności z Bogiem, kiedy rzec może, jak niegdyś Nanak: jestem nim, jestem bogiem.

Z takim wyobrażeniem Boga wiąże się prastara hinduska myśl na temat takich pojęć jak - MAYA i SAMSARA. Maya przysła­nia oczy ludzi, łudzi, wprowadza w błąd. Kto ulegnie zmysłowym urojeniom musi umrzeć i narodzić się fizycznie na nowo, przejść cykl kolejnych narodzin. Do rodzimych hinduskich poglądów dołącza się podstawowa zasada islamu głosząca nieodwracal­ność losu nakreślonego przez władcę wszechrzeczy. Błądzący człowiek wędruje przez wiele ciał. Mimo to religia ta głosi fa­talizm. Dla jednych przeznaczone jest piekło, dla innych nie­bo, Bóg mieszka wyłącznie w sercach ludzi, którym ta łaska by­ła przeznaczona już przed narodzeniem.

Takie zaprzeczenie jakiejkolwiek wolności osobistej idzie w pa­rze w religii Sikhów z silnym poczuciem winy i błaganiem o łas­kę i litość.

- Wybaw moją duszę - modli się Nanak - jestem grzeszni­kiem, ty jeden jesteś czysty. Jak ocean pełny jest wody, tak licz­ne są moje grzechy. O Boże, przebacz nam łaskawie, miej litość, nie pozwól kamieniowi upaść w głębinę. Jeżeli nie przebaczysz nam i nie zjednoczysz ze sobą, nie zdołamy uwolnić się od grzechu.

Wina i wiara w przebaczenie brzmią w tych słowach zupełnie wyraźnie. Zbawienie opiera się na przekonaniu o odpuszcza­jącej grzechy miłości bożej, do której dostęp jest możliwy - jak głosi Granth - przez pokorę. Pycha niweczy wszelkie po­szukiwania Boga. Jednak, jak w pojmowaniu Boga bezustannie kłóciły się personalizm i impersonalizm, tak i nauka o zbawie­niu zawiera sprzeczne sformułowania. Wierni Sikhowie zapomi­nają, że wieczna szczęśliwość zawiera się w pewności zbawie­nia darowanego przez Boga i domagają się nirwany, stanu, w którym wszelka osobowość, samoświadomość, indywidualność tracą znaczenie, toną, znikają w oceanie niekończącej się sub­stancji boskiej, jak powiada Nanak - uczniowie bywają wprost "połknięci". W takim nieświadomym błogostanie, gdzie dusze tracą swą odrębność, święci sikhijscy poszukują ostatecznego uwolnienia od grzechu i ciała.

- W najwyższym stadium nie ma radości ani bólu, ani na­dziei, ani pożądania, nie zna się kast, nie słyszy się ni mowy, ni śpiewu. W najwyższym stadium jest tylko ogląd niebieski.

Taki buddyjsko-braministyczny pogląd na nieświadomą, oziębłą rozkosz, jaką niesie ze sobą nirwana, krzyżuje się w religii Sik­hów z barwnym wyobrażeniem nieba właściwym mahometanom. Granth mówi o Sach Khand, swego rodzaju raju, gdzie po­bożni Sikhowie otrzymują wiekuistą nagrodę za wierność i umi­łowanie Boga.

Nanak częściowo odrzucił wszelkie zewnętrzne wyrazy poboż­ności, częściowo podniósł je do rangi norm etycznych. Święte pisma Granth stawią potęgę imienia Boga; samo wymawianie tego imienia zapewnia osiągnięcie pełni mądrości, zbawienie i szczęście.

- Imię Hari zawiera wszystką mądrość. Gdy ktoś szepce to imię, kimkolwiek by był, będzie uratowany.

- Szepcz imię Hari: Hari; moje serce; przynosi to pocieszenie na każdy czas, w dzień i w nocy.

Jeszcze dobitniej przemawia niewidzialny Bóg do zmysłów wie­rzących Sikhów, przybierając postać świętych nauczycieli, guru. Ci są bogiem ucieleśnionym; nie ma różnicy między guru a bo­giem, bóg i guru to jedno.

Zwyczaj wypijania wody, w której guru obmył stopy, stanowił w odległych czasach niezbędny sposób wejścia w szeregi ucz­niów guru - był to rytuał uświęcający. To wynoszenie człowieka na wyżyny boga oraz magiczny kult imienia zniekształcają zna­czenie słów Nanaka o wielbieniu Boga "w duchu i prawdzie".

Do dziś kult Sikhów zachowuje purytańską surowość i prosto­tę. W złotej świątyni Amritsar nie znajdziemy żadnej podobizny boga. Tylko tabernakulum kryje w swym wnętrzu kilka kopii Granth, które spoczywają na jedwabnych poduszkach. Dniem i nocą chóry modlitewne otaczają miejsce święte, a "uczeni w piśmie" przy akompaniamencie strunowych instrumentów (nie obdarzeni w zasadzie ni honorami, ni prawami), śpiewają ustępy z świętej księgi Granth. Poza tym recytacja urywków z świętej księgi jest nieodzowna podczas domowych uroczystoś­ci: urodzin, wesela czy palenia zwłok.

Obok bogatego obrządku, który narósł wokół lektury księgi Granth, Sikhowie posiadają dwa sakramenty - coś w rodzaju chrztu oraz coś zbliżonego do Wieczerzy Pańskiej. Ów "chrzest" stosuje się wobec każdego młodzieńca sikhijskiego, który osiąg­nął barierę dojrzałości, celem przyjęcia go do społeczności "czy­stych" (khalsa). Wykapany w świętym stawie Amritsar kandydat na "czystego" zostaje oblany mieszaniną wody i cukru, sporządzoną uprzednio nad jego głową i zabełtaną sztyletem, ze słowami: "Cześć czystej społeczności guru, zwycięstwo świętemu guru!" "Wieczerza" polega na przygotowaniu i rozdzieleniu w uroczystym zgromadzeniu ciasta (karahprasad), które spoży­wa się ze słowami: "Cześć guru"!

Codzienne życie Sikha podlega z jednej strony wymogom rytu­ału (kąpiel, czytanie Granth), z drugiej - moralno-obyczajowym przykazaniom. Wierność, prawdomówność, pokora i posłuszeń­stwo, szczodrość i gościnność, gotowość do przebaczania i zno­szenia niezasłużonego cierpienia składać się winny - według religii Sikhów - na motywy postępowania człowieka. Szczegól­ny nacisk kładzie się na cnoty małżeńskie i rodzicielskie. Ten właśnie związek wielkich prawd i powszechnej etyki daje religii Sikhów wysokie miejsce wśród hinduskich grup wyznaniowych. W codziennej modlitwie porannej ów religijny ideał w całej swej krasie i pełni staje przed oczyma wiernego Sikha. Szuka on skromności, umiaru i dyscypliny w postępowaniu, w prakty­kach religijnych, usiłuje zwyciężyć świat poprzez zwycięstwo nad ułomnościami własnego serca.

Wzniosła jest religia rodziny, w której urodził się Sundar Singh, legitymująca się świętymi i męczennikami. Pewne jej elementy, jak wiara w przebaczającą miłość bożą, zbliżają ją do central­nych elementów nauki Chrystusowej. Grzęzną owe myśli w wedyjskim panteizmie i mahometańskim fatalizmie. Na eklektyczny charakter religii Sikhów wskazuje ustawiczne oscylowanie mię­dzy teizmem a panteizmem, personalizmem a impersonalizmem, wiarą w przebaczenie a tęsknotą za nirwaną. Niemniej, mimo ogromnych i daremnych wysiłków Sundara Singha celem nasy­cenia swej zbolałej duszy pokarmem spreparowanym przez Nanaka i jego następców, religia ta okazała się na tyle bogata i silna, by zbliżyć go do Chrystusa.








II. ŻYCIE SUNDARA SINGHA


1. MŁODOŚĆ. WALKA WEWNĘTRZNA

(wg wyznań Sundara Singha)


Sundar pochodził ze starej, arystokratycznej i wielce nabożnej rodziny sikhijskiej. Urodził się 3 września 1889 roku w wiosce Rampur, w stanie Patiala, gdzie ojciec jego Sirdar Sher Singh posiadał znaczne dobra i pełnił funkcje "starszego". Sundar dojrzewał otoczony bogactwem i przepychem. Jednakże w domu ojcowskim panowała także bojaźń boża. Matka Sundara, mądra i wykształcona niewiasta, rychło wzbudziła w chłopcu tęsk­notę do Boga i wieczności. Słowa Sundara "wierzę, że każdy naprawdę pobożny człowiek posiadał pobożną matkę", znajdują w jego przypadku całkowite uzasadnienie. Sundar towa­rzyszył matce, kiedy odwiedzała świątynie celem złożenia ofiary albo gdy przez 40 dni czerpała duchowe rady, otuchę i pocie­szenie u purohitów (duchownych) w dżungli. Matka pełniła funkcje przewodnika po świętych pismach sikhizmu i hinduizmu oraz zaprawiała go do codziennego życia duchowego. Kiedy się rano budził i żądał mleka, otrzymywał nierzadko odpowiedź: "Nie, najpierw musisz otrzymać pokarm duchowy". Często nie­chętnie czytał wtedy odcinek Wed, Szastry, Granth oraz Bhagawadgity. W siódmym roku życia potrafił recytować z pamięci całą Bhagawadgitę, co na hinduskie stosunki nie stanowi bynaj­mniej wyjątku. Matka uznała, że powołaniem młodego Sundara jest życie poświęcone Bogu.

- Nie możesz - mówiła mu - być tak powierzchowny i zaprzątnięty światem jak twoi bracia. Musisz szukać pokoju duszy i umiłować religię. Powinieneś kiedyś zostać świętym sadhu.

Sundar zachował te słowa w sercu, wrażenie zaś, jakie wywarli na nim łagodni i pełni wewnętrznego pokoju sannjasini, do­pełniło miary. W młodym sercu obudziło się pragnienie życia wplecionego w harmonię nieskończonych światów. Sundar żył tęsknota za santi - pokojem serca. Później wyznał, że słowa, przykład i modlitwa matki posiadały decydujące znaczenie dla jego przyszłych losów.

- Dziecko na piersi matki jest niby garnek w rękach garnca­rza. Modląca się i pozostająca w duchowej łączności z Najwięk­szym Wychowawcą matka potrafi z dziecka zrobić wszystko. Mo­ja matka wychowała mnie w atmosferze religii, przygotowała we mnie grunt dla dzieła Pana. Nie wiedziała, co się stanie ze mną, ale zrobiła, co mogła. Byłaby chrześcijanka, gdyby ży­ła dłużej. Dziękuję Bogu za taką matkę. Znałem wiele kobiet chrześcijanek, lecz żadna nie dorównywała mojej matce. Duch Święty uczynił mnie chrześcijaninem, matka natomiast świętym. Przebywałem w najlepszej szkole teologicznej świata, bo ser­ce matki jest najlepszą szkołą teologiczną na świecie.

W 14 roku życia Sundar stracił matkę, właśnie w okresie, gdy stawał u progu walki wewnętrznej. Duszę jego wypełnił gorzki ból, który odzywał się przez całe życie. Chłopiec pogrążył się w świętych księgach ze zdwojoną gorliwością. Nad stronicami Granth, Upaniszad i Koranu ślęczał często do późnych godzin nocnych. Jego guru (nauczyciel duchowy) oznajmił kiedyś Sirdarowi Sher Singhowi: "Wasz syn będzie albo skończonym głup­cem, albo wielkim człowiekiem".

- Mój synu - czynił ojciec zarzuty nadgorliwemu chłopcu - zniszczysz wzrok i postradasz zmysły. Jesteś dopiero dzieckiem, dlaczego więc dręczysz się tak bardzo problemami życia du­chowego?

- Muszę za wszelką cenę znaleźć pokój - brzmiała odpowiedź.

- Ten świat nie daje mi pokoju.

Obok męczących studiów nad lekturą oddawał się Sundar kilkugodzinnym medytacjom, jednak pokoju wewnętrznego nie uzyskał. Pod kierownictwem sannjasina ćwiczył psychotechnikę jogi. W drodze napiętej koncentracji wewnętrznej udało mu się zapaść w trans i osiągnąć chwilowe uspokojenie. Jednak po powrocie do stanu normalnej świadomości, odnajdywał się w dawnej pozycji. Nieskuteczne okazywały się rady udzielane przez hinduskich purohitów i sadhu, przestrzeganie bogatego rytuału i pełnych patosu ceremonii.

- Usiłowałem - wyznał później Sundar Singh - zdobyć pokój środkami ofiarowanymi przez religie hinduskie i islam, ale bez skutku. Chciałem sam się uratować, jak pilnie studiowałem na­sze księgi! Jak gwałtownie kołatałem o pokój! Dobrze praco­wałem, wszystko czyniłem, co miało prowadzić do pokoju serca, jednak tego pokoju nie znalazłem, gdyż stworzyć go sam sobie nie byłem w stanie.

Pokój serca, do którego Sundar dążył z nieugiętą wolą, przy­szedł nie z religii rodzimych, ale z zupełnie innej strony. W szko­le misyjnej, założonej w rodzinnej miejscowości Sundara w la­tach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia przez amerykańskie­go prezbiterianina dr Wherry, udostępniono Sundarowi Nowy Testament, który był podstawą codziennej lektury.

Sundar zapytywał sam siebie: "Na co zda się czytanie Biblii? Jesteśmy Sikhami, naszą świętą księgą jest Granth. Być może dobre rzeczy są w tamtej księdze, ale to wszystko przeczy na­szej religii".

Ostrzegano młodego zapaleńca: "Nie czytaj Biblii, ponieważ tkwi w niej jakaś siła, która może uczynić z ciebie chrześcija­nina".

Nienawiść Sundara Singha do chrześcijan była tak zażarta, że został przywódcą grupy uczniów deklarujących się jako wro­gowie wszystkiego, co związane z Chrystusem. Niejednokrotnie darł Biblię oraz inne pisma chrześcijańskie, a przeciwko misjo­narzom przybywającym z Ewangelią podnosił głos: "Ludzie ci są przestępcami, przyszli zniszczyć wszystko, co nasze". Obrzu­cał ich kamieniami i nawozem oraz zachęcał innych do naśla­dowania. Lecz mimo owej fanatycznej nienawiści tajemnicza księga nie dawała mu spokoju.

- Już wówczas - wyznał Sadhu w kilka lat później - czułem boską moc tkwiącą w Biblii i jej wspaniałego ducha. Już wów­czas moja dusza czuła jej odświeżające działanie, niczym roz­palony świat tropikalny muskany chłodnym wiatrem morskim.

Nade wszystko uderzyły jego niespokojne serce słowa Jezusa: "Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie. (...) znajdziecie ukojeni dla dusz waszych" (Mat. 11,28-29). Sundar nie był w sta­nie uwierzyć temu zapewnieniu Chrystusa i wołał: - Jeżeli na­sza religia, hinduizm, najpiękniejsza religia świata nie daje mi pokoju, jakże może dać mi go jakakolwiek inna religia! Były jednak słowa Jezusa, które wdarły się do duszy Sundara sil­niej: "Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy kto weń wierzy nie zginął, ale miał żywot wieczny" (Jan 3,16).

Słowa te piekły Sundara, ale ich treść niosąca pociechę po­zostawała dla niego obca. Pragnąc przekonać się o niedorze­czności słów Chrystusa, Sundar Singh niezmordowanie badał wszelkie hinduskie pisma religijne i porównywał je z Nowym Testamentem. Nigdzie jednak nie znalazł zapowiedzi: "Pokój daję wam" ani "Życie daję wam".

Walka pomiędzy chrześcijaństwem a hinduizmem, trawiąca bez­ustannie duszę Sundara, doprowadziła ostatecznie do wybu­chu gniewu. Sundar podarł i spalił Biblię, tę zwodniczą księgę, która zamiast obiecanego pokoju dawała mękę, łzy i rozdarcie wewnętrzne. Odpowiedź Sundara na wątpliwości ojca była zde­cydowana: - Religia Zachodu jest fałszem, musimy ją znisz­czyć.


2. NAWRÓCENIE


a. Wyznanie Sundara Singha


Niepokój i wewnętrzna rozterka Sundara osiągnęły szczytowy punkt. Nikt nie potrafił pomóc znękanemu chłopcu. Rozpacz wskazywała jedyne wyjście - pozbawić się życia w nadziei osiągnięcia pokoju na drugim świecie. - Jeżeli nie mogę znaleźć Boga na tym świecie, znajdę Go, być może, na tamtym. Dnia 18 grudnia 1904 roku wieczorem rzekł Sundar do ojca: - Chcę się z tobą pożegnać, jutro rano znajdziesz mnie martwym. - Dlaczego chcesz się zabić? - zapytał ojciec. - Ponieważ - od­padł Sundar - ani hinduizm, ani dobrobyt, ani żadna rzecz na tym świecie nie zdołały mnie zadowolić. Twoje pieniądze dobre są dla zaspokojenia ciała, ale nie duszy. Dosyć mam tego nędz­nego i niedoskonałego życia, chcę z nim skończyć.

Sundar zamierzał rzucić się pod pociąg przejeżdżający opodal jego domu o piątej rano.

Nazajutrz wstał o trzeciej godzinie nad ranem i według wy­raźnego polecenia Govind Singha wziął zimną kąpiel rytualną. Następnie zaczął błagać Boga, aby wskazał mu drogę do zba­wienia. Ponieważ czuł tylko beznadziejną rozpacz, modlił się z pozycji ateisty: - Boże, jeśli w ogóle jesteś, pokaż, mi prawdziwą drogę; chcę zostać sadhu lub zabiję się. Jeśli nic mi nie objawisz, jeśli nadal nic nie będę rozumiał, zginę, by spot­kać Boga na tamtym świecie.

Modlił się i prosił Boga, by uwolnił go od niepewności i daro­wał mu pokój; odpowiedź jednak nie przychodziła.

Nagle - gdzieś około wpół do piątej - zauważył w swoim po­koju silne światło. Sądząc, że dom stanął w płomieniach, otwo­rzył drzwi, rozejrzał się, lecz nie znalazł ognia. Wrócił i modlił się nadal. Wtem, jakby w obłoku świetlanym, zobaczył ludzką twarz promieniejącą miłością. Początkowo był przekonany, że widzi Buddę, Krisznę albo jakieś inne bóstwo, chciał się rzu­cić na podłogę i błagać ową istotę o pokój. Wówczas zdziwiony usłyszał w rodzimym języku urdu słowa: "Dlaczego Mnie prześladujesz? Pomyśl, że Ja za ciebie dałem życie swoje na krzyżu". Sundar niezdolny był pojąć, co się stało, ani wydo­być z siebie głosu. Dostrzegł blizny będące świadectwem męki krzyżowej Jezusa z Nazaretu, którego dotąd uważał za wielkie­go człowieka działającego przed wiekami w Palestynie, a da­rzył Go nienawiścią. Na obliczu Jezusa nie było jednak śladu gniewu, raczej niezmącona łagodność i miłość. Wtedy Sundar pojął: - Jezus Chrystus nie zginął; On żyje i jest tu! I upadł do Jego stóp. W tej chwili zbolała dusza Sundara doznała ogrom­nej ulgi, pokój i radość wypełniły serce. Gdy Sundar się pod­niósł, Chrystusa nie było, pozostał natomiast cudowny pokój, którego już nigdy nie utracił. Jakiś czas później Sundar Singh powiedział:

- Ani w moim ojczystym języku urdu ani w języku angielskim nie potrafię opisać szczęścia, jakiego doznałem w owej godzi­nie.

Pełen radości Sundar zbudził ojca i zdecydowanie oświadczył - jestem chrześcijaninem! Wyrwany ze snu Sirdar Sher Singh nie mógł zorientować się w pierwszej chwili o co synowi chodzi.

- Rozum straciłeś - jęknął - idź spać! Przedwczoraj spaliłeś Biblię, teraz nagle jesteś chrześcijaninem. Jak to pogodzić?

- Ponieważ sam Go widziałem - odrzekł Sundar. Dotychczas mówiłem sobie, że człowiek ten żył przed dwoma tysiącami lat. Dziś natomiast widziałem Go osobiście, żywego Chrystusa i chcę Mu służyć. Doznałem Jego mocy. Darował mi pokój, ja­kiego dotąd nie znałem. Dlatego wiem, że Jezus Chrystus żyje. Chcę i muszę Jemu służyć.

Sirdar Sher Singh z trudem kojarzył wypadki. - Chciałeś prze­cież popełnić samobójstwo? - Chciałem i popełniłem - wy­jaśnił Sundar - tamten Sundar Singh nie żyje, jestem już no­wym człowiekiem.

Objawienie Chrystusa stanowi punkt zwrotny w życiu Sadhu. Otrzymał w ten sposób santi, cudowny pokój przewyższający rozum ludzki. Uwieńczone zostały zwycięstwem bezsenne noce, dni niestrudzonych poszukiwań, skończyła się wysuszająca duszę tęsknota. Swoje nawrócenie uważał Sundar Singh za cud, za rzecz nadnaturalną. Jak każdy wierzący odrzucał "natural­ne" rozumienie aktu nawrócenia, usilnie bronił jego ponadzmysłowego charakteru, jako dzieła łaski Bożej.

- Nie było to przywidzeniem. Poprzednio nienawidziłem Jezusa Chrystusa i nie modliłem się do Niego. Gdyby chodziło o Bud­dę, mógłbym powiedzieć, że wszystko było tworem mojej rozpa­lonej wyobraźni, ponieważ zwykle modliłem się do niego. Nie było to także sennym widziadłem. To była rzeczywistość, żywy Chrystus! Tylko On mógł swego wroga przemienić w zwiastuna Ewangelii. Dał mi pokój nie tylko chwilowy, ale na wiele lat; cudowny pokój, którego nie jestem w stanie opisać, lecz świad­czę o nim. Czego inne religie nie mogły dokonać w ciągu wielu lat, tego dokonał Chrystus w kilka sekund. Nieskończonym po­kojem wypełnił moje serce. Ani czytanie, ani książki, lecz sam Chrystus mnie przeobraził. Gdy mi się objawił, widziałem Jego wspaniałość i uświadomiłem sobie, że On jest żywym Bogiem.


b. Osąd


Sundar Singh widział w swoim nawróceniu manifestację trans­cendentnego Boga, objawienie żyjącego Chrystusa. Tak mocno podkreślał obiektywny charakter swego przeżycia, że czynił wy­raźną różnicę między nim, a późniejszym oglądem rzeczy nie­uchwytnych dla oka w przeżyciach, jakie z biegiem czasu stały się dla niego zwykłą rzeczą.

- Miałem i inne widzenia - powiedział - jednak Chrystusa wi­działem tylko raz.

Żyjący Chrystus był dla Sundara Singha tak realny jak dla apo­stołów, którzy obcowali ze zmartwychwstałym Panem twarzą w twarz.

Taka interpretacja cudownego nawrócenia napotyka na zde­cydowany sprzeciw ze strony współczesnego religioznawstwa. Przeżycia, jakich doznał Sadhu, ujęto w psychologiczny sche­mat: napięcia wewnętrzne w toku bezowocnych poszukiwań, rozpacz i zupełna rezygnacja, wreszcie nagłe zaspokojenie.

Fantastyczna przygoda Sundara Singha ze względu na wyraź­ne podobieństwo do zdarzenia w życiu Pawła z Tarsu sugeruje niedwuznacznie wpływ Dziejów Apostolskich, choć Sundar nie przypominał sobie, by przed nawróceniem czytał sprawozdanie Łukasza sprzed setek lat, co jednak jest prawdopodobne, ponie­waż Nowy Testament był codziennie czytany w szkole misyjnej w Rampur. Być może Sundar Singh podcieniowuje swą wewnętrzną walkę i zerwanie z samym sobą Pawłowym zwrotem ku Chrystusowi. Jest również znamienne, że w hinduskim chrze­ścijaństwie takie zetknięcia z Chrystusem nie stanowią rzad­kości. Wiodąca indywidualność hinduskich metodystów, Teofil Subrahmanjam, wkroczył na drogę działalności misyjnej rów­nież na skutek cudownego objawienia Chrystusa. Hinduska oso­bowość jest bardziej niż europejska podatna na odbiór demon­stracji świata niewidzialnego w sposób dostrzegalny zmysłami.

Fakt cudownego nawrócenia Sundara Singha jest niewątpliwy. Jest wykluczone, jakoby Sundar Singh w późniejszym okresie wymyślił tę historię. Sundar Singh przez dziewięć miesięcy przy­gotowywał się do przyjęcia chrztu; w tym czasie ks. Redman miał możność dowiedzieć się bezpośrednio od Sundara o jego nawróceniu. Prawdziwość faktu potwierdza i to, że Sundar Singh opowiadał o swym przeżyciu tylko zwiastując Ewangelię, nigdy zaś na ten temat nie rozmawiał. Uwzględnienie wspom­nianych momentów psychologicznych (podobieństwo do nawró­cenia ap. Pawła, typowy przebieg zdarzeń i ich częstotliwość w hinduskim chrześcijaństwie) czynią doświadczenie Sundara Singha zrozumialszym, nie wpływają jednak na jego bezbłędne wytłumaczenie. Psychologia, jak każda nauka, odkrywa pewne zjawiska, lecz istota ich jest specyficzna i ich interpretacja na­ukowa nie zawsze jest możliwa. Nawrócony może oglądać obja­wioną boską rzeczywistość, niezależnie od opinii psychologów. Rzeczywistość ta może przypadkowo znaleźć wyraz w prawidłach historii i porządku ludzkiej psychiki, lecz sama jest czymś zupełnie innym, pozostającym po "tamtej" stronie wszelkich pro­cesów psychologicznych; daje natomiast poznać się w akcie objawienia.

Objawienie Sundara i wszystkich, którzy nawrócili się w podob­ny sposób - to objawienie Bożej sprawiedliwości i łaski. Spra­wiedliwość Boża wskazuje na zupełną klęskę wysiłków ludzkich zmierzających do samozbawienia, łaska daje zbawienie za dar­mo. Próżność ludzkich wysiłków i wyłączna skuteczność krzyża Chrystusowego stanowią jądro nawrócenia.

- Kiedy mi się Chrystus objawił, poznałem, że jestem grzeszni­kiem, a On moim Zbawcą.

Sundar Singh przeżył to, co Paweł, Luter i każdy chrześcijanin, dla którego grzech i łaska stanowią problem pierwszej wagi. Różnica polega tylko na tym, że Paweł doświadczył własnej sła­bości i własnego grzechu na gruncie żydowskiej Tory, Luter - w pętach reguł klasztornych, Sundar Singh natomiast - na płaszczyźnie mistyczno-filozoficznych wskazań hinduizmu.

- Hinduizm uczył mnie, że jest niebo i że powinienem czynić wszystko, by stać się wolnym od grzechu i postępować zgodnie z boskim upodobaniem. Usiłowałem ratować się własnym wy­siłkiem, co okazało się nonsensem i daremnymi zabiegami. By­łem dumny z hinduskiej religii i filozofii, ale filozofia nie potrafi uratować grzesznika. Zrozpaczony prosiłem Boga, by wska­zał mi drogę zbawienia. Jako odpowiedź - zobaczyłem mojego Zbawcę. Czegoś takiego nie oczekiwałem.

Zewnętrzna forma nawrócenia nie pokrywa się z jego treścią. Sundar Singh wyraźnie mówił, że cudowne akcesoria zubożają wiarę, zwracał uwagę na słowa Chrystusa: "Błogosławieni, któ­rzy nie widzieli, a uwierzyli". Pokornie stawiał wyżej tych chrze­ścijan, wobec których Bóg nie użył tak mocnego argumentu. Niemniej był przekonany, że w położeniu, w jakim się znalazł, bez doznanego objawienia musiałby zginąć.

Patrząc od strony wymogów psychologii, nadnaturalna forma doświadczenia łaski w życiu chrześcijanina może stać się bar­dziej zrozumiała, gdy uświadomimy sobie, w jaki sposób Sundar Singh widział kontakt człowieka z rzeczywistością ducha.

- Mózg jest niezwykle czułym i delikatnym narzędziem, wypo­sażonym w wiele precyzyjnych zmysłów, które w godzinie medy­tacji odbierają informacje z niewidzialnego świata i przyczyniają się do powstawania idei wybiegających daleko poza nor­malny bieg myśli ludzkiej. Mózg nie wytwarza takich idei, lecz otrzymuje je z niewidzialnego, wyższego świata ducha i prze­kłada je na język stosunków ludzkich. Niektórzy odbierają takie informacje w snach, inni w wizjach, jeszcze inni podczas dłu­gich godzin medytacji.

Z pewnością Sundar Singh wahałby się postawić na jednej płaszczyźnie przeżycie nawrócenia i wewnętrzne zrozumienie szeregu spraw z dziedziny wszechrzeczy; to, czego doznał w go­dzinie zwrotu ku Chrystusowi, stawiał zupełnie słusznie ponad wszystkim, co później przeżywał w ekstazach i oglądał w wizjach. Możemy urobić sobie zdrowy i wszechstronny pogląd na akt nawrócenia. Realność boskiego objawienia można porównać do przesyłania wieści drogą radiową. Jak niewidoczne są fale ete­ru, tak uchyla się spod ludzkiego poznania kontakt duszy z transcendentną rzeczywistością. I podobnie jak antena wy­chwytuje wieści przekazywane na falach eteru, tak duchowe objawienie Boga musi przybrać zmysłowy kształt, by człowiek mógł je pojąć. Owo "uzmysłowienie" objawienia bywa osiągane w sposób oryginalny bądź stereotypowy, czasem jednak dokonuje się w obrazach dostępnych dla zmysłów.

Nie można tych widzeń traktować jako halucynacji, nie są one płodem skrytych marzeń rodzących się w podświadomości, lecz są jedynie wyrazem ponadzmysłowego doświadczenia. Nawró­cenie Sundara Singha jest, podobnie jak nawrócenie każdego szczerze wierzącego, objawieniem boskiej rzeczywistości, cu­dem łaski Bożej. Ale cudu tego nie należy szukać w zewnętrz­nym objawieniu Chrystusa, lecz poza nim. Postać Chrystusa, którego Sundar Singh oglądał na własne oczy była realna. Było to uchwycenie zmysłami bezpośredniego objawienia Bos­kiej Rzeczywistości.


3. OKRES PRÓBY I PRZEŚLADOWAŃ


Po cudownym zetknięciu się ze Zbawcą Sundar Singh spędził wiele dni na samotnej modlitwie. Pamiętając niedawną nienawiść, jaką żywił do chrześcijaństwa, prosił Boga o przebacze­nie:

- Boże mój, przebacz mi. Byłem duchowo ślepy, nie mogłem zrozumieć Twoich słów, dlatego spaliłem Biblię.

Otrzymał od Boga pełną pocieszenia obietnicę: Byłeś ślepy lecz otworzyłem ci oczy. Idź i świadcz o Mnie. Świadcz o tym, coś przeżył, głoś, że jestem Zbawcą.

Pierwszym świadectwem, jakie złożył 15-letni Sundar Singh o Zbawcy, było zdeklarowanie się w gronie rodzinnym jako wy­znawca Chrystusa. Daremne okazały się apele ojca do Sundarowej godności jako Sikha, czy też przywoływanie na pamięć zmarłej matki. Bezsilny ojciec zwrócił się więc o pomoc do wy­soko postawionego w społeczności Sikhów stryja, który otwo­rzył skarbiec rodzinny, złożył turban u stóp Sundara jako sym­bol najgłębszego uniżenia i błagał chłopca, by swą wiarą w Chrystusa nie profanował dobrego imienia rodziny.

- Wszystko będzie twoje, jeśli pozostaniesz naszym. Młody uczeń Chrystusa trwał jednak wiernie u boku swego Mi­strza droższego mu nad wszystkie skarby świata. W ślad za tym przyszły drwiny, szyderstwa i prześladowania. Najbliżsi przyja­ciele zelżyli Sundara jako krzywoprzysiężcę, renegata i oszusta; znajomi byli oburzeni. Nauczyciela szkoły misyjnej oskarżono o zwodzenie młodzieży na manowce chrześcijaństwa. Oświad­czenie Sundara i drugiego nawróconego chłopca, że nauczy­ciel nie ponosi najmniejszej winy, wzmogło niechęć ludności do wszystkich okolicznych chrześcijan. Wielu spośród nich opuś­ciło tę miejscowość, stacja misyjna zaś została zlikwidowana wobec nieustannego zagrożenia ze strony mieszkańców wioski. Sundar Singh nie czuł się bezpieczny w swych rodzinnych stro­nach, usiłował przedostać się do prezbiteriańskiej szkoły mi­syjnej w Ludhijanie, prowadzonej przez dr Wherry. W szkole tej przeżył okres bolesnych doświadczeń z tamtejszymi chrześci­janami; większość uczniów stanowili nominalni chrześcijanie, którzy nie żyli wg nauki Chrystusa. Rozczarowany opuścił szko­łę i wrócił do Patiala. Krewni przekonali się rychło, że powrót Sundara do domu ojcowskiego nie oznacza powrotu na łono religii ojcowskiej. Widząc, że nie można chłopca odwieść od Chrystusa, krewni zarzucili Sundarowi obłudę, ponieważ nie przyjął jeszcze chrztu. Wobec tego Sundar postanowił przyjąć chrzest daleko poza domem, aby nie narazić najbliższych na przykrości. Myśl o zerwaniu z rodziną była dla niego koszma­rem. Głos wewnętrzny natomiast mówił: "Każdego więc, który Mnie wyzna przed ludźmi, i Ja wyznam przed Ojcem Moim". Sundar przezwyciężył słabość.

- Jestem gotów wszystko poświęcić dla Pana - mówił. Nie mo­gę się Go zaprzeć.

Ostatnią instancją, do której postanowiła odwołać się rodzina, był maharadża. Ten zarzucił Sundarowi hańbę, jaką ściągnął swym wyznawaniem Chrystusa na swych najbliższych.

- Sher Singh (Lwie Serce), jak to się stało, że stałeś się tchó­rzem?

Maharadża obiecał chłopcu najwyższe honory z chwilą powro­tu do wiary ojca. Sundar pozostał jednak wierny Chrystusowi, nieustraszenie składając świadectwo o swoim Zbawcy. Wkrótce potem przypieczętował obcięciem włosów zerwanie z khalsa, społecznością "czystych".

Uznany za wyrzutka, wydziedziczony i wygnany z domu, z No­wym Testamentem i paczką żywności wkroczył szesnastoletni Sundar Singh na drogę, którą szli wszyscy wielcy hinduscy mę­żowie religii. Pierwszą noc - jak opowiadał Sadhu - spędził pod drzewem, głodny i spragniony, drżący z zimna. Szatan zręcz­nie podsuwał:

- Przedtem korzystałeś z wszelkich wygód i przyjemności, dzi­siaj cierpisz.

Sundar natomiast czynił rachunek ze swego dotychczasowego życia:

- Tam, wśród wygód i luksusu żyłem niespokojny i rozbity we­wnętrznie, tutaj, w zimną noc pod drzewem doznaję cudowne­go pokoju serca. Była to - wyznał Sadhu - moja pierwsza noc w niebie. Świat nie mógłby dać mi takiego pokoju. Jezus Chry­stus, który żyje, obdarzył mnie tym. Zimno trzęsło mną bezli­tośnie, byłem głodny i bezdomny, jednak czułem obecność żywego Chrystusa. Zbawiciel mój przemienił cierpienie w ra­dość.

W swej samotności prosił Boga o kierownictwo. W odpowiedzi otrzymał wskazówkę, aby udać się do chrześcijan w Rupar. Led­wo jednak przestąpił próg tamtejszej plebanii prezbiteriańskiego duchownego Uppala - zemdlał. Trucizna, jaką krewni do­dali do ostatniego posiłku Sundara, zaczęła działać (Tuż przed­tem przyjaciel Sundara, z którym bronił nauczyciela w Patiala, zmarł otruty przez swego ojca). Ks. Uppal natychmiast zawez­wał lekarza. Ten zastosował płukanie żołądka, czuwał przy cho­rym do późnej nocy, odchodząc zaś pozostawił nikłą nadzieję. Nazajutrz, ku swemu ogromnemu zdziwieniu, znalazł u Sunda­ra znaczną poprawę. Przyjaciele Sundara, pastor Uppal, jego żona oraz misjonarze Wherry i Fife, widzieli w cudownym uzdro­wieniu Sundara skutek modlitwy. Natomiast Sundar Singh tak opowiada o tym wypadku:

- Gdy przybyłem do chrześcijan w Rupar, zacząłem odczuwać skutki trucizny...; ból wzmagał się, leżałem na podłodze i strasz­nie cierpiałem. Chrześcijanie zaczęli modlić się za mnie. Na­tychmiast też posłali po lekarza. Ten nabożny Hindus przyszedł, zbadał mnie i otwarcie stwierdził, że nie ma nadziei ratunku.

- Nie znam żadnych sposobów - mówił - bo jest już za późno, trucizna przenika cały organizm. Za kilka godzin chłopiec um­rze.

Strasznie krwawiłem. Lekarz dodał: - Trucizna zżarła całe wnę­trzności, czeka go śmierć.

- Mimo potwornego bólu słyszałem, co mówił. Równocześnie myślałem: Niemożliwe bym zmarł, ponieważ jeszcze nic nie zdziałałem dla mojego Zbawiciela. Krótko jestem chrześcijani­nem i muszę składać świadectwa o Chrystusie. I mówiłem do przyjaciół, którzy siedzieli wokół mnie: - Niemożliwe, bym teraz miał umrzeć.

Lecz lekarz odbierał wszelką nadzieję:

- Biedny chłopcze, nie znasz tej trucizny, jestem lekarzem i dos­konale znam jej działanie.

Ostatnie jego słowa brzmiały: - Nie trzeba mu dawać nawet lekarstwa.

Modliłem się w duchu, pastor i pozostali chrześcijanie modlili się przez cały czas. Nadal krwawiłem, czułem się bardzo słabo, ledwo mogłem się poruszać. Noc była długa i ciężka, modliliś­my się gorąco. Gdy zaczęło świtać wstąpiła we mnie nowa si­ła i poczułem się lepiej. Prosiłem przyjaciół, by wynieśli mnie na światło słoneczne. Wówczas zauważyłem zbliżającą się po­stać lekarza. Mniemał, że ruch wokół wejścia do domu oznacza przygotowania do pogrzebu... Gdy zobaczył mnie, oddalił się milcząco. Przez długi czas nic o nim nie słyszałem. W roku 1919 na pewnym zgromadzeniu w Burmie podszedł do mnie jakiś człowiek i powiedział:

- Mój przyjacielu, czy mnie poznajesz? Jestem lekarzem, który, gdy usiłowano cię otruć, przyszedł i oświadczył, że nie ma dla ciebie ratunku... Wówczas byłem nieprzejednanym wrogiem chrześcijaństwa. Twoje cudowne wyzdrowienie dało mi jednak dużo do myślenia. Zacząłem czytać Biblię i zastanawiać się nad Chrystusem. Dziś dziękuję Bogu z głębi serca, że i ja zostałem chrześcijaninem.

Potem ów lekarz oświadczył zebranym, że wśród nich znajduje się żywe świadectwo cudownej działalności Boga.

- Widziałem go, gdy śmierć jego była pewna, ale Bóg darował mu życie.

Niemniej zdziwiona była moja rodzina dowiedziawszy się, że żyję.

- On żyje, a myśmy przecież go truli, sądząc, że przyniesie nam wstyd.

Wtedy otworzyłem Biblię i wskazałem na Ewangelię Marka: "... a choćby coś trującego wypili, nie zaszkodzi im" (Mar. 16,18).

Zaraz po wyzdrowieniu Sundar udał się ponownie do Christian Boys Boarding School w Ludhijanie, gdzie spotkał się z ser­decznym przyjęciem i szczerą miłością ze strony obydwu misjo­narzy - dr Wherry'ego i dr Fife'a. Po pewnym czasie zjawił się nieustępliwy ojciec Sundara, aby mimo wszystko ściągnąć chłopca z powrotem do domu. Wierność Sundara nie zmiękczyła serca ojca. Stanowczy pokój bił z oczu młodzieńca, powaby doczesnych namiastków szczęścia nie miały dostępu do jego duszy.

Misjonarze wysłali Sundara do Sabathu, aby ochronić go przed atakami otoczenia i naleganiami krewnych. Tam, w chrześci­jańskiej lecznicy, pogrążony w religijnych rozważaniach, przy­gotowywał się Sundar do chrztu. Według tamtejszego obyczaju mógł być ochrzczony po ukończeniu szesnastu lat. Obawiając się wzburzenia wśród ludności, dr Fife postanowił nie chrzcić Sundara Singha w Ludhijanie. Odesłał więc chłopca z listem polecającym do ks. Redmana, kierownika anglikańskiej Church Missionary Society w Simla, prosząc go o szczególną troskli­wość i dokonanie chrztu w odpowiednim czasie. Redman tak opisuje pobyt Sundara Singha w Simla:

- Byłem pod wrażeniem jego szczerości. Starannie przeegza­minowałem go, zadając mnóstwo pytań dotyczących Ewangelii. Odpowiadał ku mojemu pełnemu zadowoleniu i wówczas już wykazywał całkowitą znajomość życia i nauki Chrystusa. Na­stępnie zapytywałem go o jego osobisty stosunek do Chrystusa jako Zbawiciela. Odpowiedzi były czymś więcej niż usatysfak­cjonowaniem nauczyciela. Powiedziałem mu, że z największą radością ochrzczę go następnego dnia, w niedzielę.

W niedzielę, dnia 3 września, właśnie w szesnastą rocznicę uro­dzin, Sundar Singh został ochrzczony przez ks. Redmana w koś­ciele św. Tomasza według obrządku anglikańskiego. Słowa psalmu 23, które były wprowadzeniem do chrztu, okazały się proroczą zapowiedzią, życia wędrownego głosiciela Prawdy, ja­kim był Sadhu Sundar Singh: "Pan jest pasterzem moim, ni­czego mi nie braknie".


4. DZIAŁALNOŚĆ SADHU


a. Podróże misyjne na Wschodzie

Sundar Singh w Północnych Indiach


- Idź i złóż o Mnie świadectwo - brzmiało polecenie, jakie otrzymał Sundar Singh od Mistrza wnet po swoim nawróceniu.

- Niechże więc się stanie wola Zbawcy. W jaki sposób jednak szesnastoletni młodzieniec mógł świadczyć o potędze i miłości Zbawiciela świata? W duszy Sundara zabrzmiało życzenie nieżyjącej matki:

- Powinieneś pewnego dnia zostać sadhu (świętym)!

Czyż nie powinien zatem zwiastować Jezusa wśród swoich ro­daków odziany w szatę, jaka od najdawniejszych czasów jest w Indiach cechą świętości i uważana jest w całej Azji za symbol ascezy? A noszona była przez tytanów ducha tej miary co Mahawira Wardhamana Dżina, Gotama Siddhartha Budha, Tulsi Das, a także przez guru Nanaka, założyciela rodzimej religii Sundara Singha? Czyż nie powinien oczekiwać otwartych drzwi dla Ewangelii Chrystusowej jako nirgrantha, "wolny", jako - ten, który się wyrzekł, jako "żebrzący mnich", jako sadhu "wędrujący święty", bezdomny, biedny, czysty - żywe ucieleśnienie najwyższego ideału przyświecającego religiom Indii od tysięcy lat, kość z kości, krew z krwi hinduskiej?

Te i podobne myśli krążyły po głowie Sundara Singha zanim zo­stał ewangelistą w żółtej szacie hinduskich ascetów. Trudno przypuszczać, by młody Sundar Singh znał dzieje żyjących przed nim siewców słów Chrystusowych, którzy starali się znaleźć do­stęp do hinduskich serc poprzez tę symboliczną formę odzie­nia. Sundar Singh znając tęsknoty swojej ojczyzny, złożył ślub wierności życiu wędrownego sadhu i wdział szafranowe płótno. Ono, przykrojone do jego postaci, koc używany często jako turban oraz Nowy Testament w ojczystym języku stanowiły wyłączny ekwipunek Sundara Singha, gdy wyruszał ze słowem Jezusowym. O nic nie prosił; jałmużna, jaką otrzymywał od życzliwych ludzi, była jego pokarmem, a gdy tego zabrakło - zmuszony był zaspokajać głód korzeniami i liśćmi. Gdy dobrzy ludzie przyjęli go w swoje progi, z wdzięcznością korzystał z ich gościny. Nieraz jednak nocował w brudnych budach na szla­kach karawanowych lub pod drzewami. Wyznawcy hinduizmu użyczali mu chętnie dachu nad głową i domowej strawy. U ma­hometan spotykał się z niechęcią, gdy tylko dał się poznać jako chrześcijański sadhu. Niekiedy w potoku obelg wyrzucano go z domów. Wówczas przytułkiem stawała się dżungla. Niechaj nikt nie sądzi, że misjonarze chrześcijańscy przyjmowali Sundara Singha z otwartym sercem. Nieufnie odnosili się do jego trybu życia, dopatrując się u niego próby roztopienia chrześci­jaństwa w hinduskiej pobożności.

Ze szczególnym upodobaniem odwiedzał Sundar Singh miejs­ca pielgrzymek, gdzie głosił Ewangelię wśród licznie zgroma­dzonych sadhu i sannjasinów. Nie omijał również kobiet hin­duskich, którym obyczaj nie pozwalał uczestniczyć w życiu pu­blicznym.

Z początku głosił Sadhu Ewangelię w swojej rodzinnej miejsco­wości i okolicznych wioskach, potem udał się do Afganistanu i Kaszmiru, gdzie rzadko docierali misjonarze. Po długiej pod­róży misyjnej zatrzymał się w Kotgarh, by nieco odpocząć. Tam spotkał się ze wspomnianym misjonarzem Stokesem i wraz z nim odbył pełną trudów drogę przez dolinę Kangra. Pod koniec po­dróży Sundar ciężko zachorował. Stokes przyprowadził go do domu Europejczyków, gdzie długo się leczył otoczony miłością gospodarzy.

W roku 1907 - Sundar Singh i Stokes poświęcili się pielęgno­waniu trędowatych w Sabathu oraz zadżumionych w szpitalu w Lahaur. Zajęci dniami i nocami tylko krótko odpoczywali leżąc na podłodze. W roku 1908 choroba zmusiła Stokesa do powrotu do USA, Sundar Singh przedsięwziął sam dalszą pra­cę misyjną.

W codziennym znoju dla Chrystusa jego duchowe życie okrze­pło i zyskało na głębi. Redman, który w dwa lata po chrzcie Sundara spotkał go na pewnym zgromadzeniu, rzekł: "Wielkie wrażenie wywarła na mnie dojrzałość jego charakteru widocz­na na każdym kroku. Zobaczyłem młodego człowieka mocnego w wierze, jakkolwiek liczył dopiero dziewiętnaście lat".

Pragnieniem Sundara Singha była pielgrzymka do Palestyny. Chciał zobaczyć miejsca, gdzie żył i działał jego Zbawiciel. Mu­siał jednak z tych planów zrezygnować.

Głosząc Ewangelię przemierzył środkowe Indie i powrócił do swoich stron rodzinnych.

W roku 1909 za radą przyjaciół-chrześcijan wstąpił do angli­kańskiego kolegium w Lahor, gdzie zapoznał się z systematycz­nym wykładem Pisma Świętego, historią Kościoła, liturgiką, apologetyką. Uzyskał formalne pozwolenie Kościoła na zwiastowa­nie Ewangelii. Pobyt w kolegium teologicznym nie wzbogacił zresztą jego pełnego prostoty i skromności obrazu życia u boku Jezusa. Odwrotnie, poczuł niechęć do intelektualizmu teologicz­nego. Mimo skrępowania, jakie niosło ze sobą pozwolenie, Sundar Singh głosił wszędzie, gdzie znajdował słuchaczy. Postę­powanie jego wywołało opozycję działaczy Kościoła Anglikańs­kiego, wobec czego Sundar zwrócił się do biskupa w Lahor z prośbą o cofnięcie przyznanego pozwolenia. Czuł, że powo­łanie jego polega na głoszeniu nauki Chrystusowej bez powią­zań z jakąkolwiek organizacją kościelną i bez uprawnień, jakie daje urząd kapłana. Biskup spełnił życzenie Sundara Singha, co nie oznaczało jednak zerwania Sundara z Kościołem Angli­kańskim, z którym do końca pozostał formalnie związany.

W ten sposób, wolny od administracyjnego balastu kontynuo­wał Sadhu swe dzieło. Podczas wędrówki po wschodnich Indiach po raz pierwszy natknął się na członków tajnej misji sannjasinów, na których już wcześniej zwrócono mu uwagę. Ci ezo­teryczni chrześcijanie, uważający się za "naśladowców azjatyckiego Chrystusa", rozproszeni są po całych Indiach i krajach ościennych, zasilani głównie ludźmi z warstw wykształconych. Pewna ich część - zorganizowani sannjasini - czcili Jezusa z Nazaretu w skrytości, metodami opartymi na hinduskich wzo­rach życia na pograniczu wieczności i doczesności. W okresie prześladowań doznał Sadhu z ich strony wiele życzliwości. Na­mawiał ich usilnie, by opuścili swe kryjówki i przystąpili do pu­blicznego wyznawania chrześcijaństwa. Sannjasini usprawiedli­wiali się następująco:

"Nasz Pan powołał nas na rybaków. Kiedy zaś rybak złowi ry­bę, nie czyni hałasu; oczekuje w spokoju, aż sieć się napełni, gdyż hałas odstraszyłby ryby. Pracujemy w ciszy, czekamy, aż sieć się napełni, a wówczas cały świat zobaczy owoce naszej działalności".

W końcu roku 1912 żądano, by Sundar Singh głosił Ewangelię czterem tysiącom Sikhów, którzy jako drwale wyemigrowali do Kanady. Z radością gotów był wykonać polecenie, jednak rząd kanadyjski odmówił mu paszportu.

W tym okresie Sadhu zamierzał urzeczywistnić plan 40-dniowego postu na pustkowiu. Wierzył, że i ten rodzaj naśladowania Chrystusa pozwoli mu zbliżyć się do Boskiego Mistrza. Może wpływ na Sundara Singha wywarł post św. Franciszka albo też Brahmabandhawa, któremu praktyka ta posłużyła do wewnętrz­nego przygotowania się do założenia zakonu sannjasinów. Nie­wątpliwie odezwały się też w Sadhu prastare motywy hinduskiej ascezy, choćby wspomnieć tylko Buddę poszczącego do granic wytrzymałości, by tą drogą wyprowadzić duszę na jaśnię i zaj­rzeć w głębiny własnej istoty.

Dnia 24 stycznia 1913 roku Sundar Singh zaszył się w dżungli. Miał przy sobie 40 kamieni i każdego dnia wyrzucał jeden. Rychło opuściły go siły fizyczne, słuch i wzrok odmawiały posłu­szeństwa, wkrótce zasłabł do tego stopnia, że odkładanie ka­mieni sprawiało mu mękę. W miarę ubywania sił fizycznych tężało jego życie duchowe; w ekstatycznym uniesieniu trwał w nadzmysłowym świecie. Gdy wzrok jego nie był w stanie od­bierać wrażeń ze świata materii, oglądał wiarą Chrystusa z przebitymi dłońmi, krwawiącymi stopami i obliczem promie­niejącym miłością. Gdy ciało traciło wszelką wrażliwość, przeżywał w duszy najwspanialszy pokój i szczęście. Pościł około 10-12 dni. Z początkiem lutego znaleźli go drwale w stadium zupełnego wyczerpania. Niebawem znalazł się w domu angli­kańskiego pastora Dharamdżita, gdzie pod troskliwą opieką gospodarza w połowie marca na tyle odzyskał siły, że zdecydował się ponownie ruszyć w drogę.

Sadhu ogromnie cenił skutki postu. Czuł się, jak później za­pewniał, duchowo odnowiony i umocniony. Wszelkie pokusy, opory wewnętrzne i niepewność znikły bez śladu. Uwolnił się od uporczywej chęci porzucenia swego powołania i powrotu do ojcowskiego domu. Uświadomił sobie również niezależność ducha od ciała. Nade wszystko zaś zdobył głębokie przeświadczenie, że pokój wewnętrzny jest nie tylko subiektywnym odczu­ciem, działaniem utajonej siły życia, lecz następstwem obecnoś­ci żywego Boga.

W Szimla dotarła do niego wieść o własnej śmierci, ukazały się nekrologi w prasie. Niemożność odszukania nadawcy dała pożywkę bezpodstawnym podejrzeniom, jakoby autorem infor­macji był sam Sundar Singh.


Tybet i Nepal


Już w pierwszych latach swej działalności Sundar Singh przed­sięwziął śmiały plan głoszenia Ewangelii w Tybecie, w "ponurym, niedostępnym kraju" - jak sam go nazwał, w gnieździe ortodoksyjnego buddyzmu. Sadhu nie znał ni ludzi, ni mowy impo­nująco rozległej krainy. Zdawał sobie jedynie sprawę z szalo­nych trudności, na jakie narażone było głoszenie nauki Chry­stusa w tej połaci świata. W swej miłości ku Zbawcy, w gorli­wości służby i gotowości złożenia życia u stóp Mistrza Sundar Singh nie zrażał się żadnymi przeszkodami.

Tybet to jedno z najbardziej tajemniczych miejsc na kuli ziems­kiej - kraina wielkich lodów. Geograficzne odosobnienie, a tak­że niepowtarzalne piękno łańcuchów górskich czynią ten kraj w nie mniejszym stopniu osobliwym, niż mnogość gigantycznych klasztorów, pielęgnujących swoiste skarby piśmiennictwa i pe­łen patosu kult.

Sundar Singh nie był pierwszym chrześcijańskim misjonarzem. który dotarł do tej niegościnnej, górskiej krainy.

W pierwszej połowie XIV wieku dotarł tam mnich franciszkański Odorich von Pardenone. W XVII stuleciu rozwinął działalność na tym terytorium, z początku pomyślną, portugalski jezuita. Z początkiem XVIII wieku podjęli na nowo dzieło kapucyni, w roku 1745 musieli jednak uchodzić. Dopiero w sto lat póź­niej udało się Hucowi i Gabetowi rozpocząć działalność mi­syjną, aczkolwiek na krótko, w stolicy Tybetu. Wysiłki misjona­rzy katolickich, ponawiane w XIX wieku, zakończyły się ostatecz­nym wypłoszeniem chrześcijan z Tybetu w latach sześćdziesiątych tegoż wieku. Wikariat apostolski w Tybecie liczył w roku 1918 - 3744 chrześcijan. U wschodniej granicy działały prote­stanckie stowarzyszenia misyjne, zaś w zachodnim Małym Ty­becie cudów poświęcenia dokazywało bractwo hernhutów. Wnę­trze Tybetu było od lat nieosiągalne dla chrześcijańskich misjo­narzy, nie tylko z woli Tybetańczyków, lecz i rządu brytyjskiego. Indyjscy chrześcijanie, którym udało się przedrzeć w te strony bądź w roli kupców, bądź ascetów w celu głoszenia Ewangelii, ponosili męczeńską śmierć, podobny los spotykał tubylców przy­znających się do chrześcijaństwa. Sundar Singh słyszał o pew­nym człowieku, który za wiarę w Chrystusa musiał opuścić dom rodzinny i następnie wędrując głosił Ewangelię. Z rozkazu lamy zaszyto go w skórę jaka i w ten sposób uśmiercono.

Misje chrześcijańskie spotykają tu niepokonane trudności, jak nigdzie w Azji. Arcybiskup Renou, który osobiście przekonał się o niewdzięcznej pracy w tym rejonie, tak pisał:

"Jakie olbrzymie trudności ma Ewangelia do pokonania, by za­puścić korzenie w tej twierdzy lamaizmu! Niezwykłym cudem byłoby obalenie owego kolosa bałwochwalstwa, umocnionego wszelkimi środkami, jakie ma diabeł do dyspozycji! Jak ostać się wobec mocy lamy, który każdego innowiercę traktuje z nienawiścią. Konieczny jest cud, byśmy znaleźli drogę poprzez kra­inę zabobonów, jaką jest Tybet. Lękam się, gdy myślę o tym, co nas czeka, lecz moc boska nie zna granic".

Takie pole pracy obrał sobie dziewiętnastoletni uczeń Chrystu­sa - Sadhu. Bez żadnej pomocy materialnej, nieuzbrojony w do­stateczny zasób wiadomości, polegając wyłącznie na łasce Bo­żej, przystąpił do dzieła - zdawałoby się - z góry skazanego na niepowodzenie.

Z nadejściem roku 1908 wybrał się w drogę. W stacji misyjnej hernhutów spotkał się z dowodami serdecznej przyjaźni ze stro­ny braci. Oni nauczyli go podstawowych wyrazów tybetańskiej mowy. W dalszej wędrówce doszedł do lamaistycznego klaszto­ru, gdzie przyjęto go przyjaźnie. Czy już wówczas udało mu się osiągnąć wnętrze Tybetu, trudno stwierdzić. Na pewno wiado­mo, ze w roku 1912 Sadhu zaszedł do dużej wioski na płaskowyżu Wielkiego Tybetu. W miejscowości tej głosił w swoim ojczy­stym języku urdu, mając tłumacza do pomocy. Dalej wiadomo, że po raz drugi zmierzał przez Almorę do Tybetu około roku 1913, zaś w roku 1917 w drodze powrotnej z Tybetu i Nepalu zatrzymał się w Pitharagarh, o czym zaświadczyli misjonarz me­todystów i jego żona. Podobnie misjonarz Turner z London Missionary Society dwukrotnie (w latach 1915-1917) spotkał Sundara Singha w Dangoli na północ od Almory; ten sam otrzymał w roku 1917 dwa listy od Sundara Singha. Kilkakrotnie Sundarowi Singhowi nie udało się osiągnąć Wielkiego Tybetu. W ro­ku 1914 został zatrzymany wraz ze swoim towarzyszem Tharchinem przez agentów brytyjskich w Gangtok. W roku 1919, gdy zmierzał do Tybetu przez Poo, został zatrzymany powtórnie. W roku 1923 władze brytyjskie przeszkodziły Sundarowi Singho­wi w kolejnej wyprawie do Tybetu. Jest faktem niezbitym, że Sadhu podejmował często na nowo trud, by dotrzeć do Wiel­kiego Tybetu i nieraz mu się to udawało. Sadhu znajdował w Tybecie nie tylko wrogów, lecz i przyjaciół. Głoszenie Ewan­gelii ułatwiał Sundarowi Singhowi fakt, że jego strój przypominał szaty lamów.

Jaką pozycję zajmuje Ewangelia w lamaistycznych krajach Ty­betu, mówi następujący fakt: Gdy Sadhu zwiedzał bibliotekę w pewnej buddyjskiej świątyni, odkrył ku swojemu ogromnemu zdziwieniu Nowy Testament.

- Skąd to macie? - zapytał.

- Jest to wspaniała księga i znajdują się w niej wspaniałe rze­czy. Wie pan, kim był ten biblijny Jezus Chrystus? Zapewne jakimś wcieleniem Buddy.

Sadhu rzekł: - Wierzę w Niego. Jest moim Zbawicielem i Zba­wicielem świata.

Lama odparł filozoficznie: - Nie wiem, czy jest Zbawcą świata, lecz wiem, że jest wcieleniem Buddy. Tybet jest dachem świata. Chrystus przyjdzie powtórnie, Tybet będzie jego tronem i stąd będzie panował nad światem. Oczekujemy Jezusa Chrystusa, by przejął panowanie nad całą ziemią.

Sundar Singh znalazł również przyjaźń i pomoc w owej nieprzystępnej dla chrześcijan krainie w osobach Wangdiego i mło­dego Thapy, który służył Sundarowi dwukrotnie jako tłumacz w zachodnim Tybecie. Obaj, Wangdi i Thapa, otrzymali chrzest z rąk Sadhu. Naturalnie, stykał się też z jawną wrogością, nie­raz opowiadał, jakim sposobem kilkakrotnie uszedł męczeńs­kiej śmierci.

W Razar lama oskarżył Sundara Singha o nielegalny pobyt i głoszenie obcej religii. Skazano go więc na śmierć. Wrzuco­no do głębokiej na 40 stóp studni, opróżnionej z wody, prze­znaczonej na miejsce kaźni dla złoczyńców. Aby uniemożliwić ucieczkę, złamano Sundarowi prawą rękę. Sadhu znalazł się wśród gnijących ciał. Studnię przykryto ciężką żelazną pokrywą. Głodny i spragniony, w bólu i odorze leżał Sadhu przez trzy dni bliski śmierci. Niepocieszony zanosił skargę do Zbawi­ciela: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? W żarliwej modlitwie wznosił ręce do Boga, w odpowiedzi pokój wypełnił jego duszę, Sadhu czuł obecność Boga w owym padole cier­pienia. Trzeciej nocy pokrywa studni została odwalona, a do wnętrza zsunęła się lina. Sundar uchwycił się sznura. Kiedy Sadhu po wydostaniu się ze studni, usiłował dojrzeć swego wybawcę, nikogo wokół nie było, zdruzgotana zaś ręka była zdrowa. Sundar z trudem zawlókł się do lamy z prośbą o zwrot odzieży.

Lama widząc go żywego, zdjęty strachem, prosił Sadhu, aby jak najszybciej opuścił miasto, by jego Bóg w gniewie nie zesłał jakiegoś nieszczęścia na mieszkańców.

Inne osobliwe zdarzenie Sadhu to spotkanie ze starym wiesz­czem, który zachęcał go do pielęgnowania życia wewnętrznego i głoszenia Prawdy. Gdy Sadhu przemierzał pokryte śniegiem pasmo górskie w Himalajach, niedaleko słynnego jeziora Manessarowar, dotarł do pieczary sędziwego ascety. Sundar Singh przywykł spotykać w Himalajach hinduskich sannjasinów i mni­chów tybetańskich, tym razem był to chrześcijański pustelnik. Starzec zmówił klęcząc modlitwę w imieniu Jezusa Chrystusa, odczytał ze starego zwoju kilka wierszy z Kazania na Górze. Następnie wieszcz opowiedział Sundarowi swe niecodzienne dzieje. Utrzymywał, że urodził się w rodzinie mahometan w Ale­ksandrii. W trzydziestym roku życia wstąpił do klasztoru, lecz ani modlitwa, ani Koran nie zaspokoiły go wewnętrznie. Powodowany potrzebą duszy zwrócił się do pewnego świętego chrze­ścijańskiego, który z Indii przybył do Aleksandrii, aby głosić Ewangelię. Świętym był Jernaus (arabska forma Hieronima). Ze swej małej książeczki odczytał mu słowa: "Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie." "Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna Swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny". Słowa te wskazały spragnionemu prawdy młodzieńcowi drogę do Chrystusa. Porzucił klasztor, przyjął chrzest i wraz ze swym nauczycielem, a później sam, szedł przez świat. Po długich wędrówkach powrócił w Himalaje, by poświę­cić się rozmyślaniom i modlitwie. W swej samotni przeżył wiele wizji. Tak zwierzał się sędziwy pustelnik - Mahariszi.

Opowiadania pustelnika przekazane przez Sadhu w Indiach, a zniekształcone i napuszone przez jego biografa Zahira, noszą nikłe znamiona prawdopodobieństwa. Ciekawe, że starzec uwie­rzył na podstawie tych samych słów Jezusa, co Sadhu. Pustelnik był prawdopodobnie idealną postacią, jaką Sadhu oglądał w stanach ekstazy, w którą wkładał swe własne przeżycia. Pro­fesor Hauer, który przez wiele lat działał jako misjonarz w In­diach, objaśnił, że pojęcie "Mahariszi" u wielu hinduskich asce­tów jest dziełem ich własnej psychiki, produkującej fikcyjną postać świętego nauczyciela. Przeciwko takiemu tłumaczeniu przemawiają dwa fakty:

  1. Mahariszi był znany w Himalajach nie tylko Sadhu Sundar Singhowi, lecz i członkom misji sannjasinów; niektórzy z nich widzieli w Mahariszim swego "pa­pieża", z którym pozostają w ekstatyczno-telepatycznej łącz­ności,

  2. Za prawdziwością spotkania Sadhu z Mahariszim prze­mawia okoliczność, że stosownie do swej zasady - "jestem po­wołany głosić nie Mahariszego, lecz Jezusa Chrystusa" - Sundar Singh nigdy w swych wystąpieniach nie wspominał o oso­bliwym pustelniku i energicznie zwalczał ciekawość i żądzę sen­sacji wywołane opowiadaniami o Mahariszim.

Tybet nie jest jedyną krainą tak bardzo niegościnną dla chrześ­cijan. Również w Nepalu obfitującym w świątynie buddyjskie, nie zdołali chrześcijańscy misjonarze zagrzać miejsca. Sundar Singh dotarł jednak i tutaj, gdzie spotkał się również z jaw­nym prześladowaniem, lecz i wsparciem ze strony tajnych chrześcijan sannjasinów. Wiadomo, że w początkach czerwca 1914 roku szedł z Ghum w kierunku Nepalu. W pobliżu gra­nicy - w Ilom był przez jeden dzień więziony. Notatka w Nowym Testamencie Sadhu uściśla datę uwięzienia:

- Nepal, 7 czerwiec 1914. Obecność Chrystusa zalała moje więzienie niebiańskim światłem; cóż dopiero będzie w niebie.

Według opowiadań Sadhu męczeństwo w Ilom miało następu­jący przebieg: Gdy Sadhu nauczał publicznie w Ilom, został aresztowany i przyprowadzony przed oblicze maharadży, który skazał Sundara na sześć miesięcy więzienia. W więzieniu, wśród rabusiów i złodziei Sadhu nadal zwiastował Ewangelię. Ponie­waż działał wbrew wyraźnemu zakazowi naczelnika więzienia, przeniesiono go do obory dozorcy więziennego i przywiązano do drewnianej kłody. Ograbiono go z odzienia, skrępowano ręce i wysypano na niego kosz pijawek. Oprawcy szydzili z nie­go i obrzucali go błotem. W tych warunkach spędził Sundar Singh bez wody i pożywienia całą noc. Gdy nazajutrz dozor­ca więzienny zastał go żywego i promieniejącego radością, prze­straszył się i bezzwłocznie złożył meldunek maharadży. Ten od­parł: - To wariat. Wypuść go.

Człowiek, który w przeddzień podarł ofiarowaną mu przez Sad­hu Ewangelię, nawrócił się po tym wydarzeniu.

Ponieważ Sundar Singh przebywał w Ilom sam, o jego męczeń­stwie nikt nie może zaświadczyć. Oświadczenie rządu nepalskie­go było wymijające. Tybetańczyk Tharchim, który spotkał Sadhu poświadczył, że lędźwie i plecy Sundara były obrzękłe, pokryte ranami i ropiejącymi wrzodami, wobec czego Sadhu musiał pod­dać się leczeniu.


Południowe Indie i wschodnia Azja


Od roku 1912 sława Sundara Singha jęła obejmować całe In­die. Pełne entuzjazmu, nieomal fanatycznie sławiące Sadhu książeczki Zahira, które w roku 1916 pojawiły się w języku hindustani, a w 1917 w angielskim, uczyniły imię Sundara Singha jeszcze bardziej głośnym. Według opinii indologa Macnicola - Sundar Singh "przyciągał Indie jak magnes". Gdziekolwiek zjawił się, napływały masy chrześcijan i niechrześcijan. Z po­czątkiem roku 1918 Sadhu przybył do Madras. Otrzymał liczne zaproszenia do głoszenia Ewangelii. Rano i wieczorem Sundar Singh przemawiał na wielkich zgromadzeniach, w ciągu dnia w szkołach i spotykał się z setkami chrześcijan, którzy oczeki­wali od niego rady i pomocy. W nocy natomiast często zja­wiali się hindusi jak Nikodem u Jezusa. Sadhu napominał hin­duskich chrześcijan, by nie zaniedbali dzieła zapoczątkowa­nego przez europejskich misjonarzy. W pięknej przypowieści usiłował utrwalić w świadomości słuchaczy obowiązek pracy misyjnej:

- Pewien człowiek posiadał wspaniały ogród, kwiaty i drzewa troskliwie pielęgnowane budziły u przechodzących radość. Czło­wiek ten musiał na pewien czas wyjechać. - Mam przecież sy­na - myślał - on będzie dbał o ogród w czasie mojej nieobec­ności. Syn jednak nie poświęcił najmniejszej uwagi pięknej po­siadłości. Nikt nie pielęgnował bujnej roślinności. Przez otwar­tą bramę wchodziło bydło sąsiadów i pasło się na hodowanych tam ziołach. Nikt się nie znalazł, kto by podlewał schnące rośli­ny. Ludzie przystawali i zdumiewali się nad zaniedbanym ogro­dem. Syn właściciela bezczynnie leżał w oknie. Pytali go więc zdziwieni ludzie, czemu pozwala ginąć pięknej przyrodzie?

- Och - odparł - ojciec wyjechał i nie dał mi żadnego pole­cenia. Takimi jesteście i wy, chrześcijanie hinduscy. Wasi mi­sjonarze odjechali, wam ustąpili miejsca. Jeśli zatem jesteście prawdziwymi synami, wykonajcie swój obowiązek bez specjalne­go nakazu ojcowskiego.

Podobnie jak wśród stowarzyszeń misyjnych w południowej In­dii, tak i wśród chrześcijan-spadkobierców tradycji apostoła To­masza, usiłował Sundar rozbudzić nowy zapał i energię.

W tym okresie Sundar Singh znajdował się u szczytu swoich wpływów. Mógł zrobić cokolwiek by chciał z masami, które go entuzjastycznie witały. Wówczas nastąpiło doniosłe wydarzenie w jego wewnętrznym życiu. Pisał o tym we wstępie do swej książki "U stóp Mistrza". Kiedy pewnego dnia szedł do dżun­gli, aby się modlić, zastąpił mu drogę człowiek zdradzający swym zachowaniem, że chce z nim mówić. Człowiek ów usiło­wał nakłonić Sadhu do podjęcia działalności w duchu religii hinduskiej celem stworzenia nowej synkretycznej religii jedno­czącej chrześcijaństwo, buddyzm i islam. Czynił nadzieję, że Sadhu uzyska wpływ na setki milionów mieszkańców Indii. Bę­dzie to nagrodą za jego trud.

- Idź precz ode mnie szatanie - odparł Sadhu. - Chcesz mnie zepchnąć z wąskiej drogi krzyża i cierpień i postawić na szero­kiej drodze śmierci. Zapłatą moją jest Pan, który dał za mnie swe życie, a moim świętym obowiązkiem jest poświęcić Mu wszystko!

Sadhu modlił się przez łzy, a potem ujrzał wspaniałą, niewypo­wiedzianą światłość. Jakkolwiek nic nie słyszał, a łzy przesłania­ły mu oczy, strumień miłości zstąpił na jego duszę, odczuł obec­ność umiłowanego Zbawiciela i poczuł się bezpieczny u Jego stóp. W ten sposób pokonał Sadhu pokusę, rzec można - zawodową. A przecież dla niego istniał tylko jeden Pan, jeden Zbawiciel, Jezus Chrystus i jedna Ewangelia zwiastująca miłość Bożą. Chrystus był dla niego "wszystkim we wszystkich" (Kol. 3,11). "Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki" (Hebr. 13,8).

Do maja 1918 roku działa Sadhu na terenie południowych In­dii, potem przez sześć tygodni na Cejlonie, w rejonie, gdzie zro­dził się buddyzm - hinajana. Słuchały go rzesze chrześcijan-katolików i ewangelików, mahometan, wyznawców hinduizmu i buddystów. Sundar Singh z całą stanowczością potępiał wszel­kie podziały kastowe, luksus i bogactwo, panoszące się wśród tamtejszych chrześcijan, jako istotne przeszkody w szerzeniu się nauki Chrystusowej, W Dżafnie zetknął się Sadhu po raz pierwszy z rzymskokatolicką opozycją. Rzymski kapłan zabronił wier­nym słuchać Sadhu Sundar Singha. W lipcu 1918 roku udał się Sadhu do Bombaju i Kalkuty. Tam zachorował na grypę.

- W szpitalu - powiedział Sadhu - dał mi Bóg spokój i czas na modlitwę. Tego na południu nie miałem.

Po wyzdrowieniu odbył podróż misyjną do Burmy, a stamtąd przez Singapur do Japonii. Wszędzie głosił Ewangelię i składał świadectwo o mocy Bożej.

W Japonii był głęboko wstrząśnięty materializmem, niemoralnością i rozbiciem religijnym. Potem udał się do Chin. W obu tych krajach zwrócił uwagę na brak różnic kastowych, co ułat­wiało przyjęcie chrześcijaństwa. Na chińskich i japońskich chrześcijanach wywarł Sadhu ogromne wrażenie.

Wnet po powrocie w rodzinne strony rozpoczął przygotowania do podróży misyjnej do Małego Tybetu. Towarzyszył mu Turnyed Ali, który już wcześniej służył Sundarowi jako tłumacz. Lecz przed wyjazdem przeżył Sundar ogromną radość. Ojciec jego, Sirdar Sher Singh, przyjął go bardzo serdecznie i zapytał o dro­gę wiodącą do Chrystusa. Syn wskazał mu Biblię i modlitwę. Ojciec wysłuchał go uważnie i po pewnym czasie wyznał:

- Znalazłem twojego Zbawiciela. Stał się On również moim Zbawcą.

Ojciec domagał się, aby Sundar go ochrzcił.

- Moje oczy zostały przez ciebie otwarte, przeto chcę przyjąć chrzest z twoich rąk.

Jednak Sadhu odmówił ojcu, jak tysiącom nawróconych, gdyż swoje zadanie widział tylko w zwiastowaniu Ewangelii.

- Chrzest jest zadaniem innych, moim zadaniem jest świad­czyć o pokoju w Chrystusie.

Pragnąc spełnić życzenie syna, Sirdar Sher Singh sfinansował podróż Sundara do Europy.


b. Podróże misyjne na Zachodzie


Dlaczego Sadhu opuścił na jakiś czas tereny misyjne na Wscho­dzie i wyruszył na Zachód? Jedną z przyczyn były skargi wierzących Hindusów, że chrześcijaństwo europejskie chyli się ku upadkowi i straciło wpływ na ludzi Zachodu. Sundar Singh chciał sprawdzić istotny stan rzeczy, wieści te bowiem stanowiły wielką przeszkodę w jego pracy misyjnej. Właściwym jednak powodem jego podróży było jak zawsze - wezwanie Boże.

- Pewnej nocy w czasie modlitwy otrzymałem nakaz, by udać się do Anglii i tam zwiastować Ewangelię. Wiedziałem, że mu­szę złożyć tam świadectwo.

W lutym 1920 roku Sundar Singh przybył do Liverpoolu, stąd przez Manchester dotarł do Birmingham, gdzie przez kilka dni gościł w seminarium misyjnym kwakrów. Wkrótce, jako gość anglikańskiego Towarzystwa Misyjnego w Oksfordzie rozwinął tam działalność, zwiastując Ewangelię w kościele św. Jana i wie­lu kolegiach. W Londynie przemawiał do słuchaczy różnych wy­znań w kościołach anglikańskich, w katedrze westminsterskiej, gdzie zgromadziło się około 700 duchownych z arcybiskupem Canterbury na czele. Nadto głosił w Trinity College w Cambrid­ge, w różnych londyńskich stowarzyszeniach i społecznościach misyjnych. Nalegano, by przybył do Irlandii i Szkocji i niebawem wygłosił przemówienie w Edynburgu.

Po trzymiesięcznej działalności w Anglii wyruszył Sadhu w pod­róż do Ameryki. Przemawiał w Nowym Jorku, Baltimore, Filadel­fii, Chicago, San Francisco. Brał również udział w wielkiej kon­ferencji studentów.

Dnia 30 lipca Sadhu odpłynął do Australii. Po drodze zatrzymał się w Honolulu, gdzie przemawiał do słuchaczy najrozmaitszych ras. W Sydney, gdzie przebywał osiem dni, głosił Ewangelię w kościołach i salach uniwersyteckich. W Melburne zwiastował Słowo Boże w kaplicy kongregacjonalistów. Odwiedził wszyst­kie większe miasta w Australii.

Do Indii powrócił 25 września 1920 roku. Z Bombaju udał się do Sabathu, by po długim okresie pracy, oddać się w ciszy i skupieniu rozmyślaniom i modlitwie. W ostatnim tygodniu roku podjął na nowo swą apostolską działalność i przewędrował Pendżab i Bengal.

W roku 1921 wyruszył w kierunku Tybetu, który był szczególnym terenem jego pracy. Witany przed rokiem z entuzjazmem, kro­czył obecnie wśród ustawicznego zagrożenia, wędrując z mo­zołem przez pustkowia wysokiego Tybetu. Przed rokiem prze­mawiał w Europie do tłumów wypełniających kościoły i okaza­łe sale, obecnie głosił Ewangelię w brudnych uliczkach tybe­tańskich miast i wiosek.

Po powrocie z Tybetu podjął ponownie pracę w stronach ojczys­tych. W następnym roku zdecydował się, wobec licznych za­proszeń z Europy, powtórnie udać się na Zachód. Tym razem chciał w drodze do Europy odwiedzić miejsca, gdzie żył i dzia­łał Zbawiciel. Pragnął tego od dłuższego czasu. I tym razem ojciec ofiarował mu pieniądze na podróż.

Dnia 29 stycznia 1921 roku odpłynął do Port Saidu, a stamtąd do Palestyny. Tu odwiedził miejscowości, w których działał Jezus: Jerozolimę, Emaus, Betanię, Jerycho, Betlejem, Hebron, Betel, Nazaret, Kafarnaum. Widział jezioro Genezaret, kąpał się w Jordanie. Był przejęty myślą, że tu żył jego Pan, tu zmarł i po zmartwychwstaniu obcował z uczniami. Całe życie Zbawiciela, wielki dramat Ewangelii rozegrał się jeszcze raz w duszy hin­duskiego naśladowcy Jezusa; świadomość bezpośredniej, oso­bistej obecności Pana towarzyszyła mu na każdym kroku.

- Cały czas jest przy mnie, gdziekolwiek idę, On jest ze mną. Dusza Sadhu opływała radością. Gdy modlił się na Górze Oliw­nej, widział jakoby Chrystusa stojącego i mówiącego, jak nie­gdyś do uczniów: "Pokój wam! Jak Ojciec mnie posłał, tak i Ja was posyłam". Gdy powstał z kolan, wiedział, że jego powo­łaniem, jak niegdyś apostołów, jest składanie świadectwa na całym świecie.

Z Palestyny wyruszył do Kairu, gdzie głosił Ewangelię wśród chrześcijan koptyjskich. W osiem dni później przemawiał w Mar­sylii, a następnie przemierzył niemiecką i francuską Szwajcarię. Wygłaszał kazania w wielu kościołach reformowanych, w Loza­nnie, Genewie, Neuchatel, Bernie, Zurychu. W Neuchatel licz­ba jego słuchaczy osiągnęła 10.000. W Genewie przyjęto go w sali obrad Ligi Narodów. Powiedział tam wówczas: "Liga Na­rodów czyni wielkie wysiłki, aby zjednoczyć świat, lecz nic nie osiągnie, jeśli nie będzie sama stanowić ligi serc, ta zaś jest możliwa, gdy serca będą należeć do Tego, który jest Panem dusz. W Nim jedynie świat znajdzie prawdziwy pokój".

Przez krótki czas Sadhu przebywał w Niemczech. Odwiedził Halle, Lipsk, Berlin, Hamburg i Kolonię. Przemawiał w kościołach i na uniwersytetach. Pamiętny był jego pobyt w Wittenberdze, gdzie wygłosił kazanie w tym samym kościele, w którym niegdyś przemawiał wielki reformator. Łączyło go z nim wiele, zwłaszcza prosta, konsekwentna pobożność. O tym godnym uwagi wyda­rzeniu napisał do autorki swej biografii, pani Carter: "Wczoraj przybyłem do Wittenbergi. Widziałem dom, w którym mieszkał Luter i kościół, w którym głosił Ewangelię. Na drzwiach tego kościoła przybił 95 tez. Tutaj też został pochowany. Dziś wie­czorem będę w tym kościele przemawiał".

Z Niemiec udał się Sadhu Sundar Singh do Szwecji, gdzie w licznych miastach przemawiał do uważnych słuchaczy. W Sztokholmie był gościem księcia Oskara Bernadotte, którego ze względu na jego żywą pobożność wysoko cenił. W Upsali przez wiele dni gościł w domu arcybiskupa Soederbloma; ten­że służył mu jako tłumacz, gdy w auli uniwersytetu mówił o In­dii, a w kościele katedralnym o modlitwie. Wkrótce Sadhu zna­lazł się w Norwegii, a potem w Danii. Gdy przy pożegnaniu jedna z krewnych króla prosiła Sundara o błogosławieństwo, ten odrzekł:

- Nie jestem godny kogokolwiek błogosławić, moje ręce po­darły Pismo Święte. Tylko ręce Chrystusa mogą panią i innych pobłogosławić.

Z Danii w początkach czerwca wyjechał przez Hamburg do Ho­landii. Przemawiał w Groningen, Rotterdamie, Hadze, Utrech­cie i innych miastach. Zorganizowano spotkania Sadhu z wy­bitnymi osobistościami Holandii, mężami stanu, profesorami, dostojnikami kościelnymi. Wyczerpany niekończącymi się podróża­mi wrócił Sundar Singh w lipcu do Anglii. Poprzednio już od­rzucił zaproszenia z Finlandii, Grecji, Rumunii, Włoch, Portu­galii, Ameryki, nie mógł też sprostać wielu naleganiom w An­glii. Tęsknił za fizycznym i duchowym odpoczynkiem, ciszą i spo­kojem. W sierpniu powrócił do swych ojczystych Himalajów. Tu­taj, w oderwaniu od świata, nabył nowych sił na drogę swej apostolskiej wędrówki. Pod koniec roku głosił znów Ewangelię w swym ojczystym języku w północnych Indiach.

Przyjazd Sundara Singha do Europy był wszędzie obserwowany z uwagą. Byli Hindusi, którzy przybyli do Europy tuż przed Sadhu, jak Rabindranath Tagore, duchowy przywódca ówczesnych Indii. Ci jednak wieźli do Europy religijną mądrość Indii, a gdy rozprawiali o systemie kultur Wschodu i Zachodu, usiłowali za­chęcić ludzi Zachodu do studiowania świętych ksiąg, przede wszystkim Upaniszad. Asceta chrześcijański Upadhjaja pre­zentował w swych wykładach w Anglii hinduska kastowość jako idealny system społeczny, a filozofię zawartą w Wedach - jako odmianę chrześcijańskiej nauki o objawieniu. Profesor uniwer­sytetu w Bombaju kreślił w roku 1910, na kongresie wolnego chrześcijaństwa, wizję posłannictwa ówczesnych Indii na Za­chodzie, Tagore i inni głosili:

"Dzisiejsze Indie mają spełnić posłannictwo wobec całego świa­ta. Znana jest służba, jaką spełnił w stosunku do Indii Zachód, mało jednak zdajemy sobie sprawę, że i Indie mają coś do zaofiarowania; chodzi o źródła inspiracji, których dzisiejszy świat potrzebuje. Głos mój jest głosem Indii współczesnych: głoszę wiedzę o bezpośredniej łączności z samoobjawiającym się duchem, o syntezie światowych religii, która pogodzi jogę z nauką wszystkich wielkich proroków i o braterstwie ludzkości oglądanym w osobie Syna Bożego.

Wiedza ta zawarta jest w proroctwie: Zachód zwróci się do Wschodu, by poznać jego prastarą mądrość i rozwinąć zmysł mistyczny; przyjdzie, by w naturze dostrzec nie tylko pole doś­wiadczalne dla nauki, lecz świątynię ducha, by ćwiczyć się w medytacjach, pojąć istotę idealizmu i by wtopić obecność Boga w życie społeczeństw.

Z ust uduchowionego Hindusa padła przestroga, jakiej długo przed nim udzielali wielcy filozofowie Zachodu. Zjawił się jed­nak Hindus, który nie wznosił hymnów na cześć świętych ksiąg swej ojczyzny, owszem, odmawiał im możliwości zaspokojenia duszy trawionej pragnieniem pokoju. Sadhu z całą stanowczością świadczył, że Chrystus jest Drogą, Prawdą i Życiem, że w Nim mieszka pełnia boskości. Nowy Testament jest Słowem Bożym, a modlitwa kluczem do nieba. Dotąd nie słyszano, by Sadhu z ojczyzny Wed, nic więcej nie miał do zaoferowania krajom Zachodu nad prostą, starą nowinę o miłości Bożej obja­wionej w Chrystusie. Nie dziw więc, że wykształceni Europejczy­cy ze zdumieniem witali tego człowieka. Stąd szczególne zain­teresowanie wokół jego osoby, ciekawość, często rozdmuchi­wana przez niezbyt wyszukaną reklamę. Lecz owa ciekawość, jak dobrze wyraziła się pewna Szwedka, była "zmieszana z dziecięcym życzeniem, by choć raz ujrzeć w rzeczywistości człowieka, który wewnętrznie i zewnętrznie odpowiada jakiejś biblijnej postaci".

Wrażenie, jakie Sadhu wywarł w Europie na swych słuchaczach, jak i na tych, z którymi nawiązał bliższy kontakt, było potężne. W kościele św. Bridesa w Londynie pod koniec mowy Sadhu wszyscy klęczeli - rzecz niepowtarzalna w takim zgromadzeniu. Wszyscy czuli, że "mówi człowiek z innego świata", jak się wy­raził korespondent "The Church Times". Mężczyźni i kobiety różnych narodowości, klas i zawodów zgodnie stwierdzali, że postać i słowa Sadhu poruszyły ich do głębi. Pewien teolog angielski napisał: "Nie jestem w stanie wyrazić wrażenia, ja­kie wywarł na mnie ten ze wszech miar szczególny człowiek, który zrzekł się wielkiego bogactwa, radując się wyłącznie łaską swego Mistrza i który o swoim Mistrzu mówi z tak zadziwiającą prostotą". Holenderski duchowny zwierzył się w liście: "Był dla mnie objawieniem, a Nowy Testament stał mi się dzięki niemu bliższy i zrozumialszy". A oto zdanie z listu z Szwecji: Spotkanie z Sadhu było przeżyciem religijnym. Trzeba się skłonić przed wielkim apostołem, wówczas nie zobaczy się nic więcej, jak tyl­ko Boga, którego on głosi". Jeden z szwajcarskich teologów napisał: "Sadhu wywarł na mnie wielkie wrażenie, powiem wię­cej - największe, jakiego kiedykolwiek doznałem". Prosty góral alpejski powiedział: "Był to wyjątkowy dzień w moim życiu. Cieszyłem się wraz z naszym bratem we wierze, który przyszedł do nas z Azji i zwiastował Ewangelię w katedrze w Lozannie". Pe­wien indyferentny naukowiec angielski rzekł do Sadhu: "Nie pańskie kazania, lecz pan sam mnie nawrócił. Pan, Hindus, jest tak bardzo podobny do Chrystusa duchem i postawą; jest pan żywym świadectwem Ewangelii i Jezusa Chrystusa".

Sundar Singh pozostawił niezatarte wspomnienia, wielu zachę­cił do nowego życia duchowego. Pobyt w Europie był dla Sad­hu wielkim rozczarowaniem, uznał, że jego idealny obraz za­chodniego chrześcijaństwa rozmija się z rzeczywistością i przy­znał rację hinduskim oponentom, którzy ubolewali nad sta­nem zachodniego chrześcijaństwa i wskazywali wyższość hindus­kiej kultury duchowej. Wielokrotnie Sadhu dawał wyraz bólowi zrodzonemu z zawiedzionych nadziei:

"Myślałem kiedyś, że mieszkańcy Zachodu są wspaniałymi lu­dźmi; widząc ich umiłowanie Boga i doświadczając ich dobroci, mniemałem, że muszą być żywymi chrześcijanami. Jednak po moich podróżach zmieniłem zdanie, przekonałem się, że życie jest tam zupełnie inne. Bez wątpienia są tam prawdziwi słudzy Boga, lecz nie wszyscy. Porównywałem pogan i chrześcijan Za­chodu. Pierwsi modlą się do bóstw wykonanych własnymi rę­kami, a w krajach chrześcijańskich - ludzie uwielbiają siebie. Wielu nie modli się i nie czyta Słowa Bożego; lubią alkohol i popadają w różne formy grzechu. Doszedłem do przekonania, że w Europie są zaledwie garstki chrześcijan, ale nie ma społe­czeństw chrześcijańskich.

- Kiedyś ubolewałem nad tym, że urodziłem się w Indii i za­zdrościłem tym, którzy od dzieciństwa znają chrześcijaństwo! Zwiedziwszy kraje zachodnie zmieniłem pogląd.

Mimo bolesnego rozczarowania wiara Sundar Singha w Chrystusa nie zachwiała się. Nie oskarżał chrześcijaństwa za niereligijność i moralny stan Zachodu.

- Nie można gardzić Chrystusem. Wina za istniejący stan rze­czy spoczywa na tych, którzy mniemając, że są Jego naśladow­cami, nie traktują Go jako swego Pana. Jezus żył 33 lata w Pa­lestynie, lecz kraj ten nie jest chrześcijański; tylko niektórzy stali się potem Jego świadkami i zginęli męczeńską śmiercią.

Często Sadhu posługiwał się porównaniami, które miały wyjaś­nić fakt, że nie można obciążać winą chrześcijaństwa za mo­ralny stan Zachodu.

- Pewnego dnia siedziałem nad brzegiem rzeki w Himalajach. Wyjąłem z wody ładny, okrągły, twardy kamień i rozłupałem go. Długo leżał w wodzie, lecz ona nie dotarła do jego wnętrza. Podobnie bywa z ludźmi - społeczeństwa setki lat były poddane wpływom Ewangelii, lecz chrześcijaństwo nie przeniknęło ich życia. Przyczyną nie jest słabość Ewangelii, lecz zatwardziałość serc.

Podróż Singha przez kraje europejskie stanowiła dla niego i in­ne niebezpieczeństwo. Jak niegdyś cierpiał dla Chrystusa ból i zniewagi, tak obecnie odbierał hołd i wyrazy uznania. Był czczony jak święty. Uwielbianie za życia jest niebezpieczne dla każdego bogobojnego człowieka, a podwójnie niebezpieczne dla nawróconego. Wielu przyjaciół Sundara towarzyszyło mu z troską w dniach triumfu. Była to jedna z najcięższych prób w życiu Sadhu. Czyż wiele trzeba, by chwałę należną Chrystu­sowi przypisać sobie?

Singh i w tym wypadku okazał się zwycięzcą. Jego głęboka po­kora pozostała bez zmiany. Jeden z jego przyjaciół napisał: "Sundar był zawsze naturalny i bezpretensjonalny. Mimo entu­zjazmu z jakim się spotykał, pozostał skromnym sługą Bożym". Sadhu nieustannie podkreślał w swoich przemówieniach, że przy­jechał do Europy, aby złożyć jasne, proste i skromne świadec­two wiary.

- Jestem - powiedział - odbiorcą i dzieckiem. Mówię o tym, co wziąłem od mego Pana. Nie chcę, aby nazywano mnie misty­kiem, podobnie jak w Indiach sprzeciwiałem się, gdy mnie nazywano Svami (Panem). Zgadzam się, aby mię nazywano Sadhu, ponieważ to słowo określa po prostu bogobojnego czło­wieka.

- Gdy Jezus wjeżdżał do Jerozolimy, ludzie usłali drogę sza­tami i kwiatami, aby uczcić swego Pana. Jezus, zgodnie z pro­roctwem wjeżdżał na osiołku. Stopami nie dotykał drogi przy­ozdobionej na Jego cześć; to osiołek stąpał po kwiatach i ga­łązkach. Czy osiołek mógłby sobie uroić, że droga jest tak ustrojona dla niego? Jakiż próżny byłby chrześcijanin, który nosząc imię Chrystusowe, przypisywałby sobie cześć należną Panu.

Przykre doświadczenia zebrane na Zachodzie nadały słowom Sadhu twardości i chropowatości. Przestrzegał słuchaczy tak, jak Chrystus miasta galilejskie. Powiedziawszy to, strząsnął proch z nóg swoich i powrócił do ojczyzny z postanowieniem, że nigdy więcej nie wybierze się na Zachód. Z Indii udał się jeszcze raz w znojną wędrówkę do Tybetu.

- Nie lękam się tego, że pewnego dnia umrę w Tybecie. Gdy nadejdzie taki dzień, przyjmę go z radością. Co rok wracam do Tybetu i mogę tam naprawdę stracić życie, lecz wtedy znajdę się u boku Chrystusa.




III. ŻYCIE RELIGIJNE SUNDARA SINGHA


VITA CONTEMPLATIVA


1. Modlitwa


Życie Sundara Singha układa się w cudowną legendę, jakich wiele możemy odnaleźć w żywotach świętych. Śmierć bohatera takich historii oraz brak wystarczająco wiarygodnych świadków skłania często czytelnika do zaszeregowania tego typu dziejów w poczet baśni. Jednakże życie Sadhu posiada pełne walory historycznej rzeczywistości; w jego osobie widzimy świadka na­szych czasów, tkwiącego bez reszty w wieczności i czerpiącego z głębokiej społeczności ze Zbawcą.

Życie Sundara Singha stoi pod znakiem cudów. Czy weźmiemy jego cudowne nawrócenie, czy codzienny znój wędrownego sadhu, czy też niespotykane wymykanie, się z objęć śmierci - ude­rza nas nadnaturalna, przemożna siła. Siłą tą jest modlitwa.

- Przez ludzi modlitwy Bóg czyni wielkie rzeczy - powiedział Sadhu.

Tajemnica Sundara Singha spoczywa w ustawicznym kontakcie modlitewnym z Bogiem. Modlitwa jest światem, w którym żył i pracował Singh. Jest zdrojem, z którego płynęło jego wspa­niałe życie, umiłowanie Chrystusa, gotowość ponoszenia ofiar i apostolska żarliwość. Sam Sadhu wyznał:

- Wszystko co mam, osiągnąłem przez modlitwę. Każdego ranka spędzał Sundar kilka godzin na czytaniu Biblii, modlitwie i rozważaniach. Przebywając w Himalajach poświę­cał całe dni i noce samotnej modlitwie. Ponieważ dla Sadhu modlitwa była chlebem duchowym, bezustannie napominał do życia modlitewnego.

Zachodni chrześcijanie byli nieraz zaskoczeni, że Sundar Singh tyle czasu poświęcał modlitwie. Autor życiorysu Singha - F. Heiler, który gruntownie przebadał rolę modlitwy w chrześcijańs­kiej pobożności, zdumiony był ogromnym znaczeniem, jakie Sadhu przypisywał modlitwie. Sundar Singh wskazywał, że mo­dlitwa jest sercem religii, alfą i omegą życia wewnętrznego, ogromną potrzebą naszego ducha. Gdy się modlimy, otwiera się już w tym życiu przed nami wszystko, czego domaga się serce. Wobec tego życie bez modlitwy jest ogromnie niebez­pieczne.

- Jak oddech i obieg krwi pełnią istotne funkcje w ciele - obrazowo wyjaśniał Sadhu - tak modlitwa pełni istotne funk­cje w duszy. Modlitwa jest oddechem naszego życia duchowe­go. Modlić się, znaczy zaczerpnąć Ducha Świętego. Jak oddychając wchłaniamy powietrze w płuca, tak modląc się przyj­mujemy Ducha Świętego.

Po mistrzowsku maluje Sadhu dalej swój obraz:

- W rzeczywistości człowiek nie potrafi żyć bez Boga ani dnia, ani godziny. W Nim żyjemy i trwamy. Lecz większość, to ludzie śpiący, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, że oddychają. Gdyby zabrakło powietrza, zmarliby przez uduszenie. Nie zastanawiamy się nad tym, jak niezbędnym darem jest powietrze. Podobnie jest z naszą zależnością od Boga. Żyjemy w Nim.

- Raz siedziałem nad brzegiem morza i spostrzegłem jak ryby wyskakiwały nad powierzchnię wody i otwierały pyszczki. Z początku sądziłem, że głód zmusza je do chwytania owadów. Ry­bak wyjaśnił mi jednak, że nie potrafią one żyć wyłącznie tle­nem zawartym w wodzie, dlatego od czasu do czasu wypływają na powierzchnię, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Tak jest i z nami. Świat podobny jest do oceanu. Możemy żyć w nim, pracować i działać, ale ciągle potrzebujemy dopływu świeżego tchnienia w modlitwie. Ci chrześcijanie, którzy nie poświęcają czasu modlitwie, nie są w stanie pojąć prawdziwego życia w Chrystusie.

Jeszcze w innym podobieństwie, ujętym z iście wschodnią naturalnością, podkreślił Sadhu nieodzowność modlitwy:

- Bóg dał piersiom matki mleko, a niemowlęciu instynkt ssa­nia. Mleko to nie płynie samo do ust dziecka, musi ono pokarm wyssać. Bóg stworzył również posiłek duchowy i wzbudził w nas pragnienie nasycenia się nim. W duszę ludzką włożył pragnie­nie duchowego pokarmu. Duchowe mleko, pożywienie duszy czerpiemy przez modlitwę. Musimy o nie żarliwie prosić. Wów­czas z dnia na dzień będziemy wyrastać ze swego niemowlęctwa. Bez modlitwy nie można otrzymać nadnaturalnych darów Du­cha Świętego.

- Modlitwa jest koniecznym przygotowaniem do odbierania du­chowych darów Boga. Jedynie tęsknota i modlitwa otwierają miejsce dla Boga w naszych sercach. Bez modlitwy Bóg nie może nam udzielić duchowych dóbr. Bez pogrążania się w niej nie jesteśmy też w stanie korzystać z nich.

- Fruwa wiele ptaków w powietrzu i jest wiele migocących gwiazd na firmamencie, lecz gdy chcesz posiąść perłę, musisz sięgnąć w głębię morską. Tak wiele pięknych rzeczy zdobi świat, ale by znaleźć perłę, trzeba dotrzeć aż do dna morskiego; by znaleźć perły ducha, musimy zanurzyć się w głębokościach, tj. pogrążyć się w rozważaniach i modlitwie. Wówczas posiądziemy kosztowne perły.

- Gdy ptak fruwa, ziemska grawitacja nie obniża jego lotów; ruchem skrzydeł broni się przed siłą ciążenia. Gdyby odcięto ptakowi skrzydła, spadłby na ziemię. Chrześcijanin wzbija się w górę na skrzydłach modlitwy. Modlący się zostaje uwolniony od trosk tego świata, w modlitwie osiąga niebo. Żadna siła ziemi nie oderwie go od nieba. Wzlata wyżej i wyżej, wreszcie dociera do Boga i dostępuje kojącego pokoju.

- Przed kilku laty przebywałem w Himalajach, na wysokości 6.000 m. Nagle rozszalała burza. Przeraziła mnie myśl, że mogę stać się pastwą żywiołów. Ale wkrótce spostrzegłem, że burza rozładowuje się pode mną. Znajdowałem się wysoko, w niezmąconej atmosferze, gdy tymczasem huk piorunów wstrząsał naturą, a błyskawica rozdzierała ciemności nocne. Powiedzia­łem sobie: Tak samo jest z dzieckiem Bożym. Jak długo prze­bywa ono na wysokościach, w bliskości Chrystusa, szatan jest wobec niego bezsilny. Dopiero gdy zstępuje i oddala się od Chrystusa, pogrąża się w atmosferze pokus i grzechu. Modlitwa utrzymuje nas z dala od niebezpieczeństwa i daremne są wte­dy wysiłki kusiciela.

- W ciemności, posługując się dotykiem, potrafimy rozróżnić, jaki przedmiot trzymamy w ręku - laskę, czy żmiję. W ciemnoś­ci czujemy to i owo, ale widzieć możemy tylko w światłości. Jak długo tkwimy w ciemności, błądzimy po omacku i nie potrafi­my dojrzeć prawdziwej rzeczywistości. Człowiek, na którego nie padło boskie światło, znajduje się w ciemności. Cóż możemy więc uczynić, by wydostać się na światło? Musimy wyjść z ciem­ności i zbliżyć się do światła, tzn. usiąść u stóp Zbawcy. Wów­czas zostaniemy skąpani w Jego świetle i ujrzymy wszystko jas­no i wyraźnie. Modlitwa jest kluczem, którym otwieramy Boską Rzeczywistość. Modlitwa wyprowadza nas z mroku i prowadzi w świat duchowej jasności.

I tak modlitwa jest "jedyną drogą do zrozumienia rzeczy ducho­wych", jedyną drogą, na której objawia się nam prawda, jedynym kluczem do Królestwa Niebieskiego. Nie przez filozofo­wanie, logikę i wiedzę znajdujemy Boga, lecz tylko i wyłącznie przez modlitwę. W modlitwie człowiek wznosi się ponad świat zmysłowy i ogarnia świat wyższy, jedyną prawdziwą i doskonałą rzeczywistość - jak głosi tajemniczy zwrot z Upaniszad.

Dopiero dla modlącego się życie duchowe staje się rzeczywistością. Bóg objawia się proszącemu jako osobowy Zbawiciel. Bóg, którego odkrywamy w modlitwie, to Bóg objawiony, a nie Bóg ukryty. Gdy Sundar Singh w pamiętny dzień nawrócenia mocował się z Bogiem w modlitwie, zobaczył ludzkie oblicze Jezusa i wiedział, że On jest Bogiem. I jak wtedy Sadhu patrzył na Chrystusa cielesnymi oczami, tak stale oglądał Go swym duchowym wzrokiem w modlitwie. Najgłębsze tajniki chrześci­jaństwa - uczłowieczenie Boga w Jezusie Chrystusie, Jego zmartwychwstanie i wniebowstąpienie zostają objawione modlącemu się sercu. W modlitwie chrześcijanin przeżywa obec­ność Boga-Człowieka; modlitwa jest kluczem wiary w boskość Chrystusa. Owocem gorliwej modlitwy jest badanie Biblii.

- Dowiadujemy się - mówił Sundar Singh - wiele o Jezusie z ksiąg Biblii, lecz poznajemy Go tylko przez modlitwę. Takie jest moje osobiste doświadczenie. Nie wiedziałem, że Bóg rze­czywiście istnieje, zanim nie objawił mi się w modlitwie. Wtedy doświadczyłem, że w istocie On jest wiecznym Słowem.

Gdy ojciec Sundara pytał go, jak można poznać Chrystusa, ten odparł:

- Gdy chcesz wiedzieć, kim był Chrystus - czytaj Biblię, lecz gdy chcesz Go poznać osobiście - módl się. Czytanie Biblii nie wystarczy dla poznania Chrystusa.

- Przez modlitwę prostym sposobem urzeczywistniamy obec­ność Chrystusa i poznajemy Go. Musicie pogrążyć się w sa­motnej modlitwie, wówczas usłyszycie głos, który może wam dopomóc. Gdy każdego dnia poświęcicie choćby pół godziny na czytanie Jego Słowa i modlitwie, doświadczycie, że Bóg ob­jawia się duszom ludzkim. Nie znalazłszy czasu na modlitwę, nie poznacie Boga. Jedynie w modlitwie zdołacie widzieć Chry­stusa i usłyszeć, co ma każdemu do powiedzenia. Jestem przekonany, że każdemu z was objawi się On w modlitwie, wtedy poznacie, kim On jest. I nie tylko objawi się, ale przyjdzie we własnej osobie, by darować wam siłę, radość i pokój.

Jakiego rodzaju jest modlitwa, o której cudownej mocy tak wie­le Sadhu mówił? Czy jest to dziecięca prośba o pomoc w naj­rozmaitszych okolicznościach życia, wołanie o zaspokojenie po­trzeb codziennych i uświęcenie? Czy też napięte, głębokie roz­ważanie, pełne pokoju zagłębianie się w sobie, gdzie dusza odcięta od świata przebywa długi czas? Modlitwa Sadhu jest wypośrodkowaniem obu przeciwieństw - ni to naiwna, ziems­ka prośba, ni to misterna, wyzuta z próśb kontemplacja. Sadhu wielokrotnie wykładał słuchaczom, że modlitwa oznacza coś zupełnie odmiennego niż prośba, żądanie, domaganie się.

- Istota modlitwy nie polega na tym, by żądać czegoś od Boga, lecz by otwierać przed Nim serce, rozmawiać i obcować z Nim. Modlitwa jest stałym powierzaniem się Bogu. Modlić się - zna­czy błagać o samego Boga, a nie o zaspokojenie rozmaitych potrzeb. Modlić się - to nie prosić, lecz uzgadniać z Bogiem. Istota modlitwy tkwi w tym, by prosić nie o błogosławieństwa, lecz o Dawcę błogosławieństwa i życie w społeczności z Nim. Prawdziwe dziecko Boże nie prosi o dary, lecz życzy sobie prze­bywać pod opieką Bożą.

- Dziecko przybiega do matki i woła: Mamo, mamo! Nie chce przy tym czegoś konkretnego, ale pragnie być blisko matki, spocząć na jej kolanach, przytulić się do niej, słyszeć jej głos. Wtedy jest szczęśliwe. Szczęście to nie polega na tym, że dziec­ko otrzymuje wszystko, czego żąda. W takim wypadku byłoby niecierpliwe, uparte, a tym samym nieszczęśliwe. Szczęście jest w tym, że czuje miłość i troskliwość matki i cieszy się jej obecnością. Tak samo jest z dzieckiem Bożym. Nie zabiega ono o obfitość błogosławieństw. Ono chce mieć Boga, chce sie­dzieć u stóp Pana, w społeczności z Nim, a gdy tak się dzieje, czuje się szczęśliwe.

W drugim podobieństwie przestrzega Sadhu, aby nie prosić Bo­ga o rzeczy niekoniecznie potrzebne.

- Czy widziałeś kiedyś czaplę stojącą na brzegu jeziora? Po jej postawie można by sądzić, że duma nad cudowną wodą, która rozciąga się wokoło. Ale czapla nie myśli o tych spra­wach, upatruje tylko jak by schwytać żabę czy małą rybkę. Po­dobnie postępuje wielu ludzi. Siedzą nad brzegiem nieskoń­czonego oceanu boskości. Nie rozmyślają jednak o majestacie i miłości Boga, nie zastanawiają się nad jego istotą, skąd pły­nie oczyszczenie od grzechów, zaspokojenie duchowego prag­nienia, ale bezustannie przyświeca im myśl, jakby coś zdobyć. W ten sposób odwracają się plecami od źródła prawdziwego pokoju. Żyją pod znakiem rzeczy przemijających i sami przemi­jają.

I tak modlitwa Sadhu to nie błaganie o ziemskie błogosła­wieństwo ani nawet o duchowe dary łaski, lecz dialog z Bo­giem, społeczność z Nim, obcowanie z Nim. A jednak z tej mo­dlitwy nie jest wyłączona prosta prośba, lecz jej przedmiotem jest tylko sam Bóg.

Jedyną możliwą modlitwą chrześcijanina jest: "Bądź wola Two­ja". Chodzi o to, by "wola Boża działa się przeze mnie i in­nych". Kto szuka Boga i pełni Jego wolę, osiąga pełnię życia i szczęście, nie potrzebuje prosić o poszczególne dary. - Gdy mam Ciebie, nie pytam o nic więcej na ziemi i niebie - te sło­wa psalmisty dźwięczą we wszystkich modlitwach Sadhu.

- Wyobraźcie sobie drzewo pełne owoców. Jeśli ono nie jest waszą własnością, musicie kupować owoce u właściciela. Kie­dy drzewo jest waszą własnością, wszystkie owoce należą do was. Podobnie jest z Bogiem - gdy On jest waszym Ojcem, sta­jecie się Jego domownikami, dziećmi i wszystko jest dla was otwarte. Gdy Jezus zachęca, abyśmy szukali, prosili i kołatali, ma na myśli modlitwę o Ducha Św.

Mimo, że Sundar Singh uznaje prośbę o Boga jako jedyną prawdziwą modlitwę, to jednak przypisuje dziecięcej modlitwie o ziemskie i niebieskie dary pedagogiczne znaczenie, widząc w niej przygotowanie do prawdziwej modlitwy. Modlący się przychodzi do Boga z dziecięcymi, błahymi życzeniami, jednak obecność Boga przekształca jego serce; zapomina niebawem o swych drobiazgowych pragnieniach i poddaje się zupełnie woli Bożej. Gdy Bóg nie spełnia drobnych życzeń, modlący pro­si o coś więcej, o łaskę i miłość, o samego Boga. Nawiązując społeczność z Bogiem - odkrywa człowiek ku swojemu wielkie­mu zdziwieniu i zadowoleniu, że modlitwa przyniosła mu coś więcej, niż tego początkowo oczekiwał.

Gdy cokolwiek otrzymamy, uciekamy sprzed oblicza Boga; dla­tego Bóg nie daje nam często tego, o co prosimy. Nie znaczy to, że nas nie kocha, lecz życzy sobie, byśmy pozostali w Jego obecności. Kiedy pojmiemy, co to znaczy siedzieć u stóp Chry­stusa i z Nim rozmawiać, ujrzymy sens modlitwy, odczujemy Jego obecność w sercu. Nie będziemy musieli prosić o rzeczy niezbędne do życia; otrzymamy je - nie prosząc o nie.

- Gdy przechodziłem przez Beludżystan, trafiłem do pewnej wioski, do której wodę noszono trzy mile, ponieważ nie było tam źródła. Pewnego dnia spotkałem człowieka, który wpadł na na­stępujący pomysł: Miał dwóch synów, którym polecił przeko­pać pole. W tej roli jest ukryty skarb - powiedział. Synowie pomyśleli: Na pewno znajdziemy złoto i srebro! Toteż trzy dni dniem i nocą kopali; czwartego dnia opadli z sił. Wówczas rzek­li: Szukając złota i srebra nie mamy wody, aby ugasić pragnie­nie. Woda jest najważniejsza. Nagle z przekopanej ziemi trysnął strumień - jakże byli szczęśliwi! Jeden z nich pobiegł do ojca, by natychmiast go zawiadomić, co się stało. Ojciec rzekł: Nie mówiłem wam: idźcie i dokopcie się wody, bo wiedziałem, że nie chcielibyście pracować dla całej wsi. Ponieważ wam jednak powiedziałem, że w roli jest ukryty skarb - poszliście. Moim celem było spowodować, byście, szukając złota i srebra, zna­leźli coś bardziej cennego. Kopanie dało wam świetną za­prawę fizyczną, a nadto znaleźliście wodę! Tak właśnie jest z modlitwą. Jest ona ćwiczeniem, jak kopanie dołu, czyni nas odpornymi na pokusy; przez modlitwę odnajdujemy daleko cen­niejsze skarby niż się spodziewamy, nie tylko rzeczy przemija­jące, ale Stwórcę wszystkiego, źródło prawdziwego życia.

- Promienie słoneczne padające na słoną wodę powodują pa­rowanie, powolne zagęszczanie się chmur i wreszcie opady świeżej, słodkiej wody. Tak też myśli i życzenia modlącego niczym chmury osiągają niebo; słońce sprawiedliwości oczyszcza myśli modlącego od domieszek grzechu. Modlitwa przeradza się w błogosławieństwo.

Ponieważ Sundar Singh dostrzega cel modlitwy w społeczności z Bogiem, a nie w spełnieniu się poszczególnych życzeń ludz­kich, odrzuca z całą stanowczością myśl o oddziaływaniu czło­wieka na wolę Boga. Modlitwa nie służy pozyskiwaniu Boga dla ludzi, lecz ludzi dla Boga. W modlitwie nie zdołamy zmienić planów Bożych. Zmienia się człowiek, który się modli, uczy się woli Bożej i pokornego poddania się Bogu.

- Są ludzie, którzy modlą się mniemając, że mogą zmienić pla­ny Boże. Problem ten długo mnie zajmował. Otrzymałem odpo­wiedź. Nie możemy zmieniać planów Bożych, ale możemy po­znać plany Boże odnośnie nas. Gdy modlimy się w skupieniu, Bóg przemawia do nas językiem serc. Objawia nam swe plany dotyczące zbawienia. Poznawszy te plany chcemy żyć zgodnie z nimi. Gdy w modlitwie dochodzimy do zrozumienia Bożych pla­nów, wstępuje w nas siła, by żyć zgodnie z nimi. Jest przecież możliwe, by plany te przewidywały ból, biedę, chorobę, ale nas napawa radością to, że możemy powiedzieć: Bądź wola Twoja. Ody zrozumiemy, że plany Boże służą naszemu dobru, nie skar­żymy się, nie szemrzemy pod adresem Boga.

- Ptak siedzi na jajach. Najpierw jajko wypełnia substancja bez formy i kształtu. Ale z biegiem czasu matka ciepłem swego ciała sprawia, że nieforemna masa przybiera jej postać i kształt. Zmiana przebiega nie w matce, lecz w jajku. Tak więc Bóg nie zmienia się przez nasze modlitwy, tylko my zmieniamy się na Je­go obraz i podobieństwo.

- Czasem człowiek może o wiele więcej zdziałać przez modlit­wę niż przez kazanie. Człowiek, który w swojej samotni żarliwie się modli, może pomóc innym, wywrzeć wielki wpływ na oto­czenie bez najmniejszego rozgłosu. Daje z siebie wiele, jego pomoc płynie niczym informacja telegraficzna przekazywana w formie niewidocznych i niesłyszalnych fal.

Sundarowe pojęcie modlitwy wznosi się wysoko nad naiwne ro­zumienie jej przez wielu chrześcijan. A przecież modlitwa w żadnym wypadku nie jest dla niego równoznaczna z rozmyślaniem, pogrążaniem się w sobie jak dla pobożnych braminów i buddy­stów, a także dla wielu chrześcijańskich mistyków. Sadhu do­ceniał medytacje. Każdą modlitwę rozpoczynał rozważaniem przeczytanych słów z Biblii. Koncentracja na pewnej prawdzie jest, zgodnie z doświadczeniem Sadhu, "ogniskiem soczewki, którą człowiek nacelowuje na kawałek materii". Zwykle modli­twa jego przybierała postać milczącego obcowania.

- Nie znam słów, gdy modlę się samotnie. Język modlitwy nie zawiera słów.

Jednak modlitwa Singha różni się od uniesień wielu mistyków silnym kontaktem z Bogiem, podobnym do stosunków przyja­cielskich.

- Ludzie modlitwy rozmawiają z Bogiem jak z przyjacielem.

Sadhu czynił wyraźny rozdział między mistycznym wzlotem, zna­nym mu już z okresu przed nawróceniem, a modlitwą chrześcijańską. Tym, czego nie osiągnął drogą medytacji, lecz przez prostą modlitwę, był pokój serca.

- Dopóki ćwiczyłem się w hinduizmie, spędzałem wiele godzin na medytacjach. Pomogło mi to widzieć duchowe rzeczy, ale nie mogłem pojąć duchowej rzeczywistości. Wiedziałem, co to jest rozmyślanie, ale nie - czym jest modlitwa. Bóg objawił mi się dopiero przez rozmyślanie i modlitwę. Długi czas oddawałem się rozmyślaniom, ale nie mogłem w ten sposób zdobyć pokoju. Dopiero gdy zacząłem się modlić, odczułem obecność Boga. Prosta modlitwa do Jezusa pomogła mi więcej niż medytacje. Kiedyś rozmawiałem o medytacjach z Tagore. Powiedziałem mu, że przez kontemplację potrafimy poznać wiele rzeczy, lecz do zrozumienia spraw duchowych potrzeba czegoś więcej. W prawdziwej modlitwie Bóg oświeca najczulsze miejsca duszy - su­mienie i wrażliwość moralną.

I tak znajduje Sadhu złoty środek między dwoma biegunami życia modlitewnego - dziecięco-egoistyczną żebraninę o ze­wnętrzne i wewnętrzne dobra, a wyzutym z treści modlitewnej zagłębianiem się w sobie. Oba bieguny mają to wspólne, że człowiek obraca się wokół samego siebie. Dla Sundara Singha modlitwa jest pełnym oddaniem serca Bogu. Sadhu nie kieruje swej modlitwy w pustkę; Bóg jemu odpowiada, objawia mu się, odsłania Swą miłość.

- Mówi On do duszy i natychmiast pojmujemy Jego słowa; po­dobnie jak zdarza się w rozmowie, gdy jeden z rozmówców wie, co drugi chce powiedzieć, zanim ten ostatni otworzy usta. Tak przemawia Bóg w najgłębszej ciszy do duszy. Jego myśli do­cierają do nas bezpośrednio, bez słów, a często bywają to takie myśli, że nie sposób ich wysłowić. Jednakże w ten sposób w ciągu minuty poznajemy to, czego w inny sposób nie po­znalibyśmy przez całe lata.

Nie jest tak, jakoby dopiero modlitwa nakłaniała Boga ku nam i otwierała źródła łaski Bożej. Ostatecznie sama modlitwa jest już boskim objawieniem i sprawą łaski. Bóg wychodzi na­przeciw modlącemu się. On, a nie człowiek, otwiera możliwość modlitewnego kontaktu z Sobą. Szukanie Boga i tęsknota za Nim są dziełem Miłości, która pociąga ludzi ku sobie niczym magnes żelazo.

- Owa Boża Rzeczywistość szuka i znajduje tych, którzy duszą poszukują i znajdują Boską Rzeczywistość, ona napawa ich swą błogą społecznością i obecnością, zanim w ogóle zaczęli o Niej myśleć. Podobnie dziecko, gdy zabłądzi i usiłuje odna­leźć matkę, wie, że zanim uświadomiło sobie swe zbłąkanie, matka wyszła mu naprzeciw powodowana miłością macierzyń­ską.

Wyznanie Sadhu, jego wskazówki i porównania prowadzą nas do przekonania o głębi, sile i "wewnętrzności" jego życia mo­dlitewnego. Możemy wprost wsłuchiwać się w rytm jego modlą­cego się serca. Sadhu napisał dwie modlitwy, w których usi­łuje ubrać w słowa swój bezsłowny dialog z wiecznością.

- O Panie, który jesteś dla mnie wszystkim we wszystkim, ży­ciem mojego życia i duchem mojego ducha. Spojrzyj na mnie łaskawie i napełnij Twoim Świętym Duchem i miłością, abym nie znał miłości ku czemuś innemu. Nie proszę o inne dary jak tylko o Ciebie samego, który jesteś dawcą życia i wszelkich dobrych darów. Nie proszę o świat z jego skarbami, nie o niebo, Ciebie jedynie wypatruję i domagam się Ciebie, bo gdzie Ty jesteś, jest niebo, tylko Ty możesz zaspokoić głód i pragnie­nie mojego serca, boś Ty je powołał do istnienia. O mój Stwo­rzycielu, serce moje stworzyłeś wyłącznie dla Siebie, nie dla jakiegokolwiek innego celu, dlatego ono nie może znaleźć gdzie indziej pokoju i ciszy jak tylko w Tobie, który włożyłeś w serce głęboką tęsknotę za pokojem. Usuń z mego serca wszystko, co się Tobie sprzeciwia, przyjdź, zamieszkaj we mnie i panuj nade mną zawsze.

- Panie mój, jestem pełen wdzięczności za Twoje liczne dary i błogosławieństwa. Ale podzięka serca i ust nie wystarcza, muszę poświęcić moje życie w służbie dla Ciebie i swoją wdzięczność wyrazić czynem. Chwała Tobie, że mnie, nieużytecz­ną istotę powołałeś z niebytu do bytu i radujesz społecznością z Tobą. Nie znam siebie, nieraz nie wiem, czego mi potrzeba, lecz Ty, Ojcze, znasz mnie i moje potrzeby. Nie potrafię miło­wać siebie tak, jak Ty mnie miłujesz. Wtedy naprawdę będę sie­bie miłował, gdy całym sercem i całą duszą pokocham bezgra­niczna Miłość, która mnie stworzyła i którą Ty sam jesteś. Dla­tego stworzyłeś we mnie serce, by zostało zjednoczone z Tobą, jedynym Stwórcą.

Panie, siedzieć u Twoich stóp jest rzeczą najszczęśliwszą. Bo znaczy to, że mam miejsce w wiecznym Królestwie. Przynoszę więc siebie w ofierze dla Ciebie. Weź mnie łaskawie, użyj do Swej służby, bo Ty jesteś moim, a ja Twoim. Stworzyłeś mnie z garstki prochu, dałeś prawo stać się Twoim dzieckiem. Tobie niech będzie cześć i chwata, i dzięki na wieki! Amen.

Obie modlitwy stanowią przykład życia Sundara z Bogiem, Proś­by są tu tylko tłem i mają jeden cel - uwielbienie Boga. Takie modlitwy są w samej rzeczy "spoczywaniem u stóp Mistrza", przebywaniem w Jego uszczęśliwiającej obecności, wewnętrz­nym zespoleniem się z Nim. Niemal wszystkie myśli o modlitwie i analogiczne słowa można znaleźć w pismach mistyków chrześ­cijańskich, przede wszystkim u Augustyna, Franciszka z Asyżu, Tomasza a Kempis. Znane jest modlitewne westchnienie Augu­styna: "Stworzyłeś nas, Panie, dla Siebie i niespokojne jest serce nasze, póki nie spocznie w Tobie". Franciszek z Asyżu powie­dział: "Panie, nie mam niczego i niczego nie pragnę, niczego nie miłuję i niczego nie chcę, prócz Ciebie". W "Naśladowaniu Chrystusa" są słowa: "Gdzie Ty jesteś, tam jest niebo". "Ty jesteś cały mój, a ja cały Twój". Modlitwy Sundara są wynikiem jego osobistych przeżyć i tchną świeżością, chociaż zawierają myśli, które spotykaliśmy u wielkich mistyków średniowiecza.

Sadhu należy do wielkich chrześcijańskich mężów modlitwy. W historii chrześcijaństwa należy mu się osobne miejsce, nie tylko ze względu na zdecydowanie, z jakim bronił miejsca mo­dlitwy w życiu chrześcijanina, lecz też ze względu na oryginal­ność i głębię jego myśli w tym zakresie. Dzięki niemu dla wie­lu chrześcijan otwarł się na nowo świat modlitwy. "Nauczył nas modlić się - ktoś powiedział - nasze modlitwy są teraz zupełnie inne".


2. Mistyka


Sundar Singh był nie tylko mężem modlitwy, był mistykiem. Wy­nika to jasno z jego wypowiedzi. W zasadzie mówił tylko o swo­im nawróceniu, prowadzeniu i opiece na drogach życia, nigdy zaś o łasce doznanej w objawieniach, jakie otrzymywał. Mówił zupełnie prosto: "W modlitwie zostało mi objawione...".

Biblijny Jan, autor Objawienia, który zapisywał swoje wizje, ukrywał się pod pseudonimem. Wielcy chrześcijańscy mistycy, jak Bernard z Clairvaux, przysłaniali swe przeżycia ogólnikami teologicznymi, inni - jak Katarzyna z Genui, odkrywali rąbek swych doznań w ścisłym gronie przyjaciół i kierowników ducho­wych, jeszcze inni, jak Teresa od Dzieciątka Jezus, rejestrowali je na rozkaz swoich spowiedników. Można ubolewać, że Sadhu w swojej prostocie nie przestrzegał ostrożności właściwej wiel­kim chrześcijańskim mistykom. Skoro jednak przeżycia jego sta­ły się znane, nie można ich pominąć mówiąc o życiu Singha.

Możemy dokładnie poznać stopień, jaki osiągnęło życie modli­tewne Sadhu. Sundar Singh przechodził z medytacji do bezsłow­nej modlitwy, a następnie do zachwyceń. Od strony psychologicznej Sadhu określał ten stan jako pełny zastój odbioru zja­wisk zewnętrznych.

- Jak nurek musi wstrzymywać oddech, tak podczas ekstazy wy­uczają się zewnętrzne zmysły. W zachwyceniu czasoprzestrzeń nie dociera do świadomości. Nie ma przyszłości ani przeszłości - tylko teraźniejszość. Jednakże takie przeżycie nie oznacza tłu­mienia świadomości, lecz jakby jej rozbłysk; nie jest to stan podświadomości jak hipnoza lub trans, lecz stan przejrzystej świadomości. Jest to jawa, a nie mara. Podczas zachwycenia mogę jasno myśleć. Jestem zdolny przez długi czas zastana­wiać się nad jednym i tym samym przedmiotem.

Sadhu wyjaśniał, że czynności ducha w zachwyceniu są z grun­tu niezależne od czynności mózgu. W takim stanie ogląda się świat niedostępny dla zmysłów. "Nie słyszę żadnych słów, wszyst­ko widzę w obrazach, problemy rozwiązywane są łatwo i bez trudu. Tamten świat rozpościera się przede mną, pytania nurtujące serce znajdują momentalnie odpowiedź. Człowiek wsłu­chuje się w szept Ducha Świętego. Duchowym wzrokiem oglą­da niewypowiedziane rzeczy niebiańskiego świata, a serce czu­je głęboki pokój i nieopisane szczęście.

Gdy Sadhu wracał do stanu przeciętnej świadomości, czuł się odświeżony i z nowymi siłami wkraczał na drogę apostolstwa. Naturalnie, prymitywne pojmowanie duchowej rzeczywistości przez ludzi tego świata wydawało mu się bardzo ubogie.

- Często, gdy przemija taki stan, myślę, że ludzie są ślepi, sko­ro nie widzą tego, co ja widzę, a co jest tak bliskie.

Sundar nigdy nie czynił jednak wysiłków, jak jogowie, aby zna­leźć się w zachwyceniu. Raczej czekał na taką chwilę, jak że­brak u wrót bogacza czeka na jałmużnę. Oczekiwał tego jak wędrowiec czeka u progu dnia na wschód słońca.

- Zachwycenie - powiedział trafnie Sundar Singh - jest da­rem, który człowiek otrzymuje, lecz o który nie powinien zabie­gać; dla tego który go doznaje, jest kosztowną perłą.

Trzeba zaznaczyć, że Sundar Singh, w przeciwieństwie do misty­ków europejskich nie czynił różnicy między oglądem (modlitwą pokoju), a zachwyceniem. Trzeba pamiętać, że dusze ludzi Wschodu są bardziej dysponowane do takich przeżyć niż ludzi Zachodu. Skłonność Hindusów do dostrzegania Boskiej Rzeczy­wistości sprzyja tym zjawiskom. Przyczyny szczególnego nasile­nia tych przeżyć u Sundara należy doszukiwać się w jego boga­tym wyposażeniu charyzmatycznym. Przeżycia te były dla niego nie tylko antycypacją wieczności, lecz źródłem siły dla codzien­nego trudu apostolskiego. O znaczeniu tego pisał w prostych słowach:

- Dar, jaki otrzymałem od Boga, jest mi droższy ponad wszyst­ko. W niezwykłym stanie, jakiego dostępuję, znajduję cudowną radość i szczęście, które wszystko przewyższają. W ciągu czter­nastu lat życia cierpiałem niejednokrotnie głód, pragnienie i prześladowanie i byłbym rzucił w takich chwilach swe powo­łanie, gdyby nie ów dar Boży.

Sadhu uświadamiał sobie nadnaturalny charakter zachwycenia. W jego rozumieniu normalny, codzienny kontakt człowieka z Bogiem następuje w prostej, zwykłej modlitwie, a nie w wyjątkowych mistycznych przeżyciach.

- Modlić się i rozmyślać potrafi każdy. Jeśli jest wolą Bożą, by człowiek wyszedł ponad to, Bóg wskaże mu drogę, jeśli nie, wystarczy skromna, prosta modlitwa.

Słowa te przekonują, że mimo głębokiego mistycyzmu Sadhu zachował rozsądne spojrzenie na powszednie życie chrześci­janina. Mówiąc o niezwykłych uniesieniach duchowych Sadhu, można przypomnieć słowa Dostojewskiego, które znajdujemy w "Braciach Karamazow": "Nie wstydź się swych zachwyceń, ceń je, to istny dar Boga, ale Bóg nie daje go każdemu, lecz tylko wybrańcom".



3. Pokój wewnętrzny


Szczególnie cennym darem, jaki posiadał Sundar, był niewypo­wiedziany pokój wewnętrzny. Jednak ów święty pokój nie zstę­pował na niego tylko w chwilach szczególnego uniesienia, lecz wypełniał całe jego życie. Sundar Singh zawsze czuł bliskość żywego Chrystusa i pokój, którego świat dać nie może.

- Często czuję obecność Chrystusa, nie widząc Go moimi cie­lesnymi oczami, jak w godzinie nawrócenia. Obecność Jego da­je mi pokój przewyższający wszelki rozum. Pokój, radość i szczęś­cie nie opuszczają mnie wśród prześladowań. Nikt mi nie od­bierze pokoju, który znalazłem w Zbawcy.

Słowo "santi" - pokój wypowiadał Sadhu ze szczególną czcią. Pokój był przecież przedmiotem tęsknoty wszystkich pobożnych Hindusów. Żadne jednak z hinduskich pism religijnych nie dało Sundarowi tego obiecanego dobra, znalazł je dopiero w Chry­stusie. Dlatego - powiedział Soederblom - pokój jest podsta­wowym pojęciem religii, a szczególnie w chrześcijaństwie. Mo­żliwość osiągnięcia pokoju stanowi szczególne dobro Ewan­gelii. Pokój darowany w Chrystusie nie mieści się w naszych pojęciach i słowach.

- Pokój ten jest tak cudowny - mówi Sadhu - że chciałbym pokazać go wam w jakiś sposób, ale jest to niemożliwe, gdyż tego nie można oglądać. Nie potrafię go opisać. Nie znam słów na wyrażenie tego stanu. Jednak ci, którzy go doznali, wiedzą o co chodzi.

Czego nie mogły oddać słowa, wyrażała postać, spojrzenie i za­chowanie Sundara. Swą powierzchownością żywo wyrażał po­kój, jaki nosił w sercu. Soederblom powiedział: "Bije z niego pokój i radość. Kto z nim obcował, widział uosobienie pokoju, łagodności i dobroci".

Ten nieustający cichy pokój odczuł szczególnie ojciec Sundara, który pamiętał syna w okresie jego rozterki duchowej. "Obser­wowałem twoje życie, gdy byłeś w domu, i patrzę na ciebie obecnie. Dawniej nie byłeś szczęśliwy, dziś mimo tylu cierpień jesteś zupełnie spokojny. Jak to się stało?" Sundar odparł: "Po prostu znalazłem pokój w żywym Chrystusie, którego kiedyś nie­nawidziłem".

Pokój i radość odczuł Singh najbardziej w okresie cierpień i prześladowań.

- Doznaję szczególnego pokoju w dniach ucisku - mówił. Czu­ję go bardziej niż wtedy, gdy wszystko układa się pomyślnie.

Wiele razy podkreślał Sundar ten fakt. Pełen pokoju był po wygnaniu z domu, w zimną noc w niegościnnym Tybecie, w wię­zieniu w Ilom, w studni śmierci w Razar.

- Dłużyła mi się pierwsza noc po wygnaniu z domu. Leżałem pod drzewem głodny i spragniony. Pamiętam jednak jaka ra­dość wypełniała moje serce. Obecność Zbawiciela przeobrazi­ła moje cierpienie w szczęście.

- Gdy w Nepalu wtrącono mnie do więzienia za głoszenie Ewangelii, byłem zupełnie spokojny. Choć miałem ręce i nogi skute łańcuchami, przeżywałem niebo na ziemi. Chrystus był ze mną według Swej obietnicy: "Będę z wami po wszystkie dni..." Świat uważa ludzi posiadających ten pokój za marzy­cieli, ale jest to w istocie pełna rzeczywistość.

Dla Sundara pokój wewnętrzny nie był wyłącznie wartością psychiczną. Nie był to owoc naturalnego działania psychiki ludz­kiej, lecz dar łaski, strumień miłości Bożej.

- Cudowny pokój, jaki staje się udziałem modlącego się czło­wieka nie jest płodem fantazji czy myśli, lecz skutkiem obecnoś­ci Boga w sercu. Para, w którą przemienia się woda, tworzy chmury i skrapla się w postaci deszczu. Potrzebny jest ocean, by wskutek parowania powstały wielkie chmury i spadł deszcz dla ożywienia spragnionej ziemi. Pokój duszy nie pochodzi z na­szej własnej podświadomości, on zstępuje na nas z ogromu mi­łości Bożej, z którą się spotykamy w modlitwie.

- Rozmawiałem kiedyś z psychologiem, który zapewniał mnie, ze ów pokój jest wytworem naszej wyobraźni. Opowiedziałem mu wtedy historię śleponarodzonego, który nie wierzył w istnie­nie słońca. Pewnego dnia ułożono go na dworze i zapytano: "Jak się czujesz?" Odparł: "Jest mi ciepło". "Właśnie słońce cię ogrzewa, nie widzisz go, lecz czujesz jego działanie". "Nie - zaprzeczył niewidomy - to ciepło jest skutkiem obiegu krwi". Tak myślą ci, którzy nie znają istotnego źródła wewnętrznego pokoju.

Pokój był dla Sundara podstawowym dowodem prawdziwości Ewangelii. Mało znajdujemy chrześcijan, którzy by z taką siłą podkreślali ważność wewnętrznego pokoju, jak ów uczeń Chrystusa pochodzący z kraju, gdzie od wieków ludzie trudzą się nad znalezieniem tego stanu.


4. Krzyż


Pokój i radość nadają według Sundara Singha przewodni ton życiu chrześcijanina. Lecz nigdy nie osiągają one według jego doświadczeń takiej głębi, jak w godzinie cierpień.

- Gdy cierpiałem dla Zbawiciela, znajdowałem niebo na zie­mi; w cierpieniach czuję tak wyraźnie bliskość Chrystusa, że znikają najmniejsze wątpliwości. Bliskość ta jest dla mnie tak oczywista, jak słońce w południe.

To paradoksalne przeżycie wiedzie Sundara Singha w sam śro­dek chrześcijańskiej filozofii cierpienia. Cierpienie jest drogą do społeczności z Bogiem.

- Ból i nieszczęście zbliżają nas do Boga i czynią zdolnymi do służby dla Niego. Wielu patrzy na cierpienie jako na karę za grzechy. A przecież są one, jak i sposób ich przyjmowania, wyborną drogą służby Bogu i szczególną możliwością uwielbie­nia Go.

- Przez Krzyż Bóg objawia ludziom swą miłość. Bez Krzyża nie wiedzielibyśmy nic o miłości Ojca Niebieskiego.

Krzyż jest jak owoc leszczyny. Skorupa jest twarda, ale jądro krzepiące. Na pozór Krzyż nie ma nic wspólnego z pięknem i dobrem; istota Krzyża daje się jednak poznać tych, co go noszą. Odnajdują oni w nim pokój wewnętrzny.

- Trzęsienie ziemi wyzwala źródła świeżej wody, która zwilża miejsca suche i daje życie roślinom. W podobny sposób cier­pienie wyzwala w sercu ludzkim ukryte źródła wody życia.

- W okresie wojny żyzne pola zamienia się na rowy strzeleckie i niszczy się zasiewy. Po pewnym czasie w rowach tych pojawiają się kwiaty i krzewy. Wówczas spostrzega się, że pod wierzchnią warstwą gleby ziemia jest jeszcze bardziej urodzaj­na. Podobnie, gdy cierpimy, wychodzą na jaw skryte bogactwa duszy.

Szlif wydobywa z diamentów prawdziwe piękno. Mienią się w świetle słonecznym cudownymi barwami. Tak i my, ukształto­wani Krzyżem, będziemy się lśnić jak drogocenne kamienie w Królestwie Bożym.

- Nowo narodzone dziecię musi krzyczeć, by rozwinąć ściśnięte płuca. Pewien lekarz opowiadał mi o dziecku, które po urodze­niu nie mogło oddychać. Chcąc spowodować pracę płuc, le­karz dał dziecku klapsa. Matka patrzyła na lekarza zgorszona. Lecz to, co zrobił, było podyktowane miłością. Nasze duchowe płuca są tak samo skurczone jak płuca nowo narodzonego dzie­cka. Cierpienie jest Bożym uderzeniem, po którym łapiemy oddech i jesteśmy zdolni do modlitwy.

Krzyż i cierpienie są środkami, jakich Bóg używa, by wprowa­dzić ludzi w sferę najgłębszego szczęścia. Krzyż jednakże da­ruje ludziom nie tylko szczęście, lecz upodabnia ich do Boga. Na drodze cierpień i Krzyża człowiek staje się coraz bardziej podobny do Zbawcy, ponieważ Zbawiciel świata wybrał drogę cierpień i Krzyża. Ogromnym przywilejem jest możność uczestni­ctwa w Jego cierpieniu. Dlatego Sundar Singh usiłował naśla­dować przykład cierpiącego Chrystusa. Jezus milczący przed Najwyższą Radą był dla niego wzorem, gdy podnosiły się prze­ciw niemu głosy potępienia. Sadhu życzył sobie mieć cząstkę w cierpieniu Chrystusa i pragnął z Nim umrzeć.

- Ponieważ chętnie dzielę cierpienie z Chrystusem, nie chciał­bym doczekać Jego powtórnego przyjścia... O wiele bardziej pragnąłbym jak On umrzeć i przez śmierć dostać się do Nieba, by móc na sobie doświadczyć tego, co znaczyła dla nas Jego śmierć.

Jak wielcy chrześcijańscy mistycy i męczennicy, tak i Sundar Singh był prawdziwym "miłośnikiem krzyża". Czasem wpadał wprost w zachwyt na widok krzyża, jako uosobienia duchowej radości.

- Krzyż jest kluczem do Nieba. Na niebie i na ziemi nie ma nic większego od krzyża. Zawiera on wszystkie ziemskie i nie­bieskie błogosławieństwa i powinniśmy umieć nieść to brzemię. Im cięższy jest krzyż, tym bardziej raduje się moja dusza. Krzyż wabi mnie swym blaskiem.

- Mogę powiedzieć z pełnym przeświadczeniem na gruncie me­go doświadczenia jako sadhu, że krzyż dźwigać będzie tych, którzy go dźwigają, do czasu, gdy wraz z krzyżem wzniesieni zostaną do nieba, w sferę rzeczywistej obecności umiłowanego Zbawcy.



5. Niebo na ziemi


Doświadczenia obecności Chrystusa w modlitwie, pokój serca, świadomość znaczenia krzyża - Sundar Singh ze szczególnym upodobaniom nazywał "niebem na ziemi".

- Gdy całą duszę przelewamy w modlitwę, znajdujemy pokój, radość i niebo na ziemi.

- Gdy wkraczamy w społeczność z Bogiem, odkrywamy, że treść nieba mieści się w doskonałym pokoju duszy.

- Gdy w cichej modlitwie oczekujemy Pana, nie potrzebujemy pytać o tamten świat, lecz osiągamy niebo tutaj, na ziemi. Gdzie dzieje się wola Boża, tam nasze serca już żyją w niebie. Chrześ­cijanin już tutaj, na ziemi, żyje w niebie. Życie wieczne prze­żywa się w modlitwie, zaczyna się ono w doczesności. Modlitwa odmienia ziemię w niebo.

Nieopisany cud życia chrześcijańskiego tkwi według Sundara Singha w podniesieniu doczesności na wyżyny wieczności. Taje­mnica polega na tym, że już tutaj zaczynamy żyć w niebie, jeśli trwamy przy boku Zbawcy. Chrześcijaństwo to nie nieokreślone zapewnienia na temat nieba, lecz posiadanie nieba.

- Wszystkie inne religie szukają zbawienia w przyszłości, chrześ­cijaństwo mówi: teraz. Człowiek, który pisze te słowa, wie z doświadczenia, że prawdą są słowa: "oto teraz czas łaski, oto teraz dzień zbawienia".

- Kto we mnie wierzy, ma życie wieczne, a nie - będzie miał życie wieczne. Te słowa Chrystusa leżą u źródeł Sundarowych myśli wokół nieba na ziemi.

Sadhu był wytrawnym szermierzem chrześcijańskiej wiedzy o tamtym świecie; tamten świat nie wabi go jednak urokami przyszłości, lecz wartością teraźniejszości, nie tylko apokaliptyczno-eschatologicznymi wizjami, lecz realnymi wartościami du­chowymi. Teraźniejsze doświadczenie transcendentnej rzeczywi­stości staje się zwrotem ku przyszłemu życiu; można mówić o sposobieniu się do wieczności w doczesności, o stadium przedszkolnym na ziemi.

- Wielu sądzi - jak zdołałem się jeszcze przekonać w hinduizmie, że radość i szczęście są osiągalne w przyszłym życiu. Gdy zostałem chrześcijaninem, przekonałem się, ze radość i szczęś­cie już na ziemi stają się tak pełne, że można mówić o niebie na ziemi.

- Są chrześcijanie, którzy żyją tylko nadziejo życia przyszłego; nie zdają sobie sprawy, że życie to rozpoczyna się tu, na ziemi. Nie wierzę religiom, które przyrzekają niebo po śmierci.

- Wasze mieszkanie jest nie tutaj, prawdziwa ojczyzna znajdu­je się w górze. Zanim jednak tam dojdziecie, musicie posiąść swą ojczyznę już tutaj. Ci chrześcijanie, którzy oczekują wstą­pienia do nieba, a nie czują, że mieszkają w nim już tutaj, znaj­dą się w pozycji intruzów, gdy kiedyś zostaną tam wezwani.

"Niebo na ziemi" - w tych słowach odzywa się najpełniejsza radość duszy Sundara. Chrystus jest dla niego tym niebem. Chrystocentryczny charakter pobożności Sadhu objawia się w całej mocy. Chrystus przyniósł mu niebo w chwili, gdy w roz­goryczeniu zamierzał rozstać się z tym światem. Tak więc Sadhu mógł rzec: "Dlatego już teraz żyję w niebie, bo jestem w Chry­stusie".


VITA ACTIVA


1. Miłość braterska


Życie w niebie, jakim radował się Singh, nie upływało na kon­templacji, lecz na wytężonej pracy. Pokój serca nie jest dobrem samym w .sobie, lecz źródłem nieustającej pracy dla bliźnich. Tenże Sadhu, który obcował z wiecznością, przemierzał krwawiącymi stopami całe lądy, by nieść innym zbawienie. On, który głosił ważność wewnętrznych przeżyć, nie szczędził słów na te­mat powszedniej, czynnej, wspomagającej miłości. Mąż nawo­łujący do modlitwy, wpajał słuchaczom obowiązek bezintere­sownej, wzajemnej służby. Sundar Singh łączył w harmonijną całość życie kontemplacyjne i życie aktywne.

Piszą o nim: "Wczesnym rankiem Sadhu siedział u stóp Mi­strza w milczącej modlitwie, w ciągu dnia głosił naukę Chrystusową tłumom oraz ze szczerą miłością krzepił wątpiących i po­magał potrzebującym. Oddalenie od świata i oddanie się w samotności społeczności z Bogiem było dla Singha rzeczą zu­pełnie naturalną, mówił on jednak: "Bóg stworzył nas nie po to, byśmy żyli w pieczarach, lecz abyśmy szli do innych i słu­żyli im". Siły zdobywane w codziennej, cichej modlitwie parły Sundara do zwiastowania, do wędrówek misyjnych. Pokoju nie zamykał w sobie, lecz podawał spragnionym i potrzebującym.

- Kto otrzymał pokój i szczęście, nie potrzebuje wezwania: Idź, głoś innym! Jest to powszechnym zjawiskiem, że skoro otrzyma­liśmy błogosławieństwo, niezwłocznie dzielimy się nim. Jeśli do­brze pojęliśmy miłość Chrystusową, nie potrafimy pozostać bez­czynni. Bóg jest przecież miłością. Jakże możemy używać tej miłości, nie pamiętając o tych, którzy mają do niej równe pra­wo.

- Gdy Bóg stał się dla nas żywym, miłość braterska po prostu wypływa z nas. Gdy Jego życie w nas tętni, żyjemy miłością, starając się być dobrymi dla innych. Bóg jest miłością, w łączności z Nim stajemy się zdolni do miłości i służenia. Niechaj nikt nie myśli, że to, co może zrobić dla innych, jest tak małe i niepozorne, że szkoda się trudzić. Wiele małych strumieni two­rzy rzekę. Bóg żąda, byśmy byli wierni w małym, wierni w prostej służbie dla innych. Dlatego wspomagaj nas, Panie, byśmy brali i dawali, przyjmowali moc Ewangelii i dalej ją przekazywali, byśmy - będąc błogosławieni - stali się błogosławieństwem dla innych.

Wdzięczność wobec Boga przybiera w życiu chrześcijanina po­stać miłosierdzia w stosunku do braci. Sam Bóg dokonał dla ludzi niepojętego dzieła miłości, zstępując z wyżyn niebieskich i przywdziewając postać ludzką, by cierpieć i umrzeć dla zba­wienia świata. Toteż człowiek, który doświadczył Bożej miłości, kocha braci, poświęca się dla nich, aby i oni dostąpili zba­wienia.

- Chrystus zstąpił z nieba dla naszego zbawienia, gdyby zo­stał w niebie, bylibyśmy straceni. Gdy żyjemy w wygodzie, za­patrzeni w siebie, nie troszcząc się o współbraci, nie pojmuje­my dlaczego Chrystus zstąpił z nieba.

- Wielu gardzi tymi, którzy poświęcają zdrowie, siły i uzdolnie­nia dla zbawienia innych, uważa się ich za naiwnych, a mimo to, oni właśnie dokonują dzieła najwyższej wagi. Dopiero wtedy gdy całkowicie angażujemy się w dzieło Jezusa Chrystusa, świat dostrzega, że istotnie jesteśmy Jego uczniami. Sól nadaje smak potrawom, dopiero gdy się rozpuści. Możemy przyczynić się do zbawienia innych, oddając się samemu tej sprawie. Ceną życia jest życie. Dziecię Boże musi być gotowe do złożenia życia w ofierze, aby w ten sposób przynieść braciom wieść o prze­baczeniu. Pamiętajmy zawsze, że Jezus szedł drogą ofiary. Wie­lu znajduje Baranka Bożego dzięki poświęceniu innych chrześ­cijan.

Chrześcijanin żywi dla innych miłość, której doznał od Boga, poświęca swe siły dla braci. Choć oddaje życie, odbiera je w stokroć piękniejszej postaci. Siła jaka z niego wypływa, wra­ca. Miłość wspomagająca, serdeczna i ofiarująca się mnoży szczęście, jakie człowiek wierny Bogu przyjmuje od Niego. Pod­czas wędrówek do Tybetu, gdy nie dzieliłem się błogosławień­stwem, którego dostąpiłem, straciłem pokój i radość; gdy da­wałem innym to, co sam otrzymałem, byłem naprawdę szczęśli­wy. Rurociąg do rozprowadzania wody konserwuje się dzięki bezustannemu przepływowi świeżej wody. Tak jest i z tymi, któ­rych Duch Święty używa do przekazywania innym wody życia. Oni zachowują czystość i świętość oraz osiągną Królestwo Boże.

- Gdy kiedyś podczas burzy śnieżnej wędrowałem w górach z pewnym Tybetańczykiem, dostrzegłem człowieka, który leżał nieprzytomny na drodze. Powiedziałem do mego towarzysza: "Musimy zatrzymać się i pomóc mu". Ten jednak zaoponował: "Nikt nie może od nas wymagać, byśmy jemu pomogli, skoro sami jesteśmy w niebezpieczeństwie". "Jeśli myślisz, że i my mamy umrzeć, lepiej byśmy umierali, niosąc drugiemu pomoc" - odrzekłem. Nie usłuchał mnie i poszedł swoją drogą. - Wzią­łem z wielkim wysiłkiem zmarzniętego człowieka na plecy i nios­łem go szmat drogi. Praca mięśni rozgrzała mnie i ciepło udzieliło się nieszczęśnikowi. Dotarliśmy do najbliższej wioski, czując się dobrze. Tybetańczyka, który opuścił mnie i ruszył sa­motnie w drogę, znalazłem w pobliżu szlaku. Zamarzł na śmierć. Stało się dla mnie jasne, że ci, którzy chcą zachować swe ży­cie, stracą je, ci zaś, którzy tracą swe życie dla Pana, zachowują je. Chciałem ratować człowieka, a trudząc się dla niego, uratowałem samego siebie. Gdy będziemy postępować samo­lubnie, myśleć tylko o sobie - zginiemy.

O ile przez czynną miłość bliźniego życie wewnętrzne krzepnie i nabiera rumieńców, o tyle samotna kontemplacja, wyzuta z troski o bliźnich, trwoni siły wewnętrzne. Mistycyzm zamykający się bez reszty w sobie, oznacza śmierć prawdziwej społecz­ności z Bogiem. Sadhu wyrażał często tę myśl w podobieństwach.

- Pustelnicy tybetańscy tracą zdolność widzenia jak ryby żyjące w głębinach morskich. Struś przestał korzystać ze skrzydeł i nie jest już zdolny do żadnych lotów. Nie zaniedbuj talentów i darów powierzonych tobie, rozwijaj je, abyś rósł wewnętrz­nie.

- Widziałem w Tybecie mnicha, który pięć czy sześć lat żył w ciemnej grocie. Gdy wchodził do niej, miał normalny wzrok, ale wskutek długiego przebywania w ciemności, stał się ślep­cem. Podobnie bywa z nami. Gdy nie wykorzystujemy otrzyma­nych błogosławieństw na chwałę Boga, możemy je utracić na zawsze.

- Stojąc w nurtach Jordanu w Palestynie, myślałem: Świeża woda, która mnie obmywa, pada do Morza Martwego, i rze­czywiście staje się martwa, bo nie znajduje odpływu. Tak samo dzieje się z chrześcijanami, z całymi społecznościami wierzących i z Kościołami; stają się martwe, choć ciągle chłoną wodę życia, ale nigdy nie znajdują dla niej odpływu. Otrzymują poznanie, moc z góry, ale nie dzielą się tym z innymi. Nie działają w tym duchu.

- Miłość chrześcijańska, praktyczna działalność są przekazy­waniem darów otrzymanych od Boga, odpływem wlewanej w nas miłości Bożej. Praca dla bliźnich nie jest wynikiem naszych ludzkich możliwości, lecz skutkiem działania Ducha Bożego. Prawdziwa miłość chrześcijańska i wiara są nierozerwalnie ze sobą złączone.

Nie jesteśmy zdolni wykrzesać bezinteresownej miłości sami z siebie. W hinduizmie usiłowałem - zgodnie z jego nakazami - kochać innych. Chciałem stosować się do wskazań mojej re­ligii, lecz nie byłem zdolny wykonać tego. Dopiero gdy pozna­łem Chrystusa, uwierzyłem w Niego, pojąłem, co znaczy miłość. Ujrzałem przepaść między hinduizmem a chrześcijaństwem. Hinduizm też głosił miłość, ale Chrystus czyni nas zdolnymi do miłości.

Od czasów Lutra nikt nie podkreślał z taką stanowczością związku wiary i miłości. Dziwne, że pewne myśli Sadhu dosłow­nie zgadzają się z wyznaniami Lutra, którego pism Sadhu nie znał. Ulubionym słowem biblijnym Sundara było powiedzenie apostoła Pawła: "W Chrystusie Jezusie ani obrzezanie, ani nieobrzezanie nic nie znaczy, lecz wiara, która jest czynna w mi­łości".

"Widzimy, jaką łaskę wzięliśmy od Chrystusa, cieszymy się, że i ktoś inny może ją posiąść i że temu drugiemu człowiekowi mo­żemy pomóc, wskazując mu Chrystusa". Te wspaniałe słowa Lutra znajdują żywy oddźwięk w wypowiedziach Sundara. Ta mimowolna zgodność przekonań obydwu wielkich chrześcijan świadczy jak głęboko się wsłuchali w przewodnią myśl chrześ­cijaństwa - nierozerwalny związek wiary i miłości.


2. Świadectwo o Chrystusie


Sundar Singh tęsknił za obcowaniem z Bogiem w samotności, pragnął zażywać ciszy i skupienia. Jego duchowe uniesienia zbliżały go do nieba. Jednak jakaś przemożna siła prowadziła go z samotni w zgiełkliwy świat i skłaniała do służby bliźnim. Sadhu widział zadanie, jakie wkrótce chrześcijaństwo będzie miało do spełnienia.

- Idę - mówił Sadhu - na przekór swej woli do wielkich miast, zmuszam się do tego. Powiedziano mi kiedyś, że tylko przez czynne działanie można pomóc innym. Tutaj mamy mało czasu do pracy, dlatego nie możemy zaniedbać żadnej sposobności. Rozumiem pustelników, którzy upodobali sobie życie w samot­ności, sam postąpiłbym tak chętnie, ale tak nam czynić nie wolno.

Wola służenia ludziom była jednym z bodźców czynnego życia Sadhu. Drugim czynnikiem było pragnienie złożenia świadec­twa o mocy Bożej, która przeistoczyła jego życie. Nawet wów­czas, gdy praca okazuje się daremna, gdy ludzie odrzucają radosną nowinę, niesioną im w słowach i czynach, pozostaje obowiązek poruszania serc i pieczętowania wierności dla Chry­stusa nawet męczeństwem. "Biada mi, jeślibym Ewan­gelii nie zwiastował" - mógł powiedzieć Sundar za apostołem Pawłem. Sadhu często doświadczał wewnętrznego przymusu głoszenia Ewan­gelii.

- Jeżeli rzeczywiście uwierzyliśmy w Ewangelię, stanie się ona siłą zmuszającą nas do mówienia o Jezusie. Nie wolno mil­czeć, gdy się doświadczyło mocy Chrystusa. Trzeba o tym mó­wić, choćby to nas wiele kosztowało.

Jednak świadczenie o łasce Jezusowej nie jest dla chrześcija­nina ciężarem, lecz przynosi szczerą radość i jest prawdziwym przywilejem.

- Możliwość świadczenia o Chrystusie daje mi prawdziwe za­dowolenie. Chcę składać to świadectwo, przecież On tak wiele dla mnie uczynił. Cóż to za godność być Jego świadkiem. Anio­łowie i całe zastępy niebieskie wielbią i chwalą Boga, lecz nie mogą składać o Nim świadectwa jako o Zbawcy. Nie doświadczyli tego, gdyż nigdy nie byli grzesznymi. Tylko ci, których Je­zus uratował, mogą powiedzieć jakiej doznali miłości.

Największą i najświętszą formą świadectwa o Chrystusie jest ofiara krwi, śmierć męczeńska. Ten rodzaj świadectwa stano­wił szczególne upodobanie i tęsknotę Sundara. Wiele razy opo­wiadał o męczennikach w Tybecie, Armenii i innych krajach. Obrazy przedstawiające chrześcijańskich męczenników, które pokazywano Sundarowi w europejskich kościołach, miały dla niego ogromną wartość. Jednak obok umiłowania męczeństwa nie szczędził nigdy słów uznania dla cichych ofiar, które wierni chrześcijanie składają codziennie Chrystusowi.

- Niektórym chrześcijanom łatwo jest umrzeć dla Chrystusa, ale On potrzebuje również wiernych dzieci, które codziennie składają siebie w ofierze dla Niego, oddają Mu swe siły, czas i myśli. Łatwiej jest umrzeć dla Chrystusa, niż żyć dla Niego; kto naprawdę żyje dla Niego, musi nie raz, lecz codziennie umierać.

Świadectwo chrześcijańskie nie polega jedynie na głoszeniu wzniosłych przemówień. Ktoś może być wielkim kaznodzieją, a nie być świadkiem Chrystusa; ktoś może być natomiast świad­kiem Zbawiciela, nie będąc kaznodzieją. Każdy człowiek - ro­botnik czy chłop, sędzia czy urzędnik, lekarz czy adwokat, na­uczyciel czy uczeń, świecki czy duchowny jest chrześcijaninem, gdy w swoim życiu jest wierny Panu. Składać świadectwo o Nim to nie znaczy przemawiać z ambony, nauczać w szkółce nie­dzielnej, działać w towarzystwach biblijnych, w rozmaitych spo­łecznościach chrześcijańskich. Wszyscy szarzy chrześcijanie mają sposobność dać dowody wierności swemu Panu w codzien­nym życiu. Mogą tego dokonać swym rzetelnym postępowaniem, nieskazitelnym charakterem, prawdomównością, gorliwością we wierze, otwartym przyznawaniem się do Chrystusa. Świadczymy o Jezusie nie tylko wargami, lecz przede wszystkim życiem. Każ­dy oddany Jezusowi chrześcijanin jest Jego świadkiem.


3. Na świecie, lecz nie z tego świata


Vita contemplativa oraz vita activa - to dwie strony życia chrześcijanina, życia w Bogu i życia dla bliźnich, w cichej mod­litwie i chrześcijańskiej postawie.

- Jakie są najważniejsze rzeczy, które musi czynić chrześcija­nin? Są dwie, jedna zależna od drugiej - modlitwa i praca. To jakoby dwa płaty płuc - lewy i prawy - jednakowo po­trzebne.

Życie chrześcijanina przebiega na dwóch płaszczyznach - w niebie i na ziemi. Temu, kto chciałby żyć wyłącznie w niebie, odwrócony plecami do świata, żadne wysiłki nie pozwolą osiągnąć nieba. Tak więc chrześcijanin musi być i działać w świecie, jednocześnie przebywając sercem w niebie. Sundar Singh okre­ślał tę "dwupoziomowość" zwrotem: "Choć żyję na tym świecie, nie jestem z tego świata".

Myśl ta zupełnie przypomina sformułowanie Lutra: "Tak więc zerwałem ze światem, a przecież żyję w nim. Nikt nie jest mniej światem zainteresowany i nikt bardziej świata nie potrzebuje, jak chrześcijanin".

- Musimy tak żyć - powiedział Sundar Singh - byśmy będąc na tym świecie, nie byli z tego świata.

Dwa podobieństwa potwierdzają tę prawdę:

- Ryby morskie żyją w słonej wodzie, gdy jednak je spożywa­my, nie odczuwamy smaku soli. Żyją w słonym środowisku, lecz sól na nie nie działa. Tak i prawdziwi chrześcijanie żyją w tym świecie, ale świat nie dociera do ich serc. Chrześcijanin, mimo że tkwi w świecie skażonym grzechem, jest wolny od grzechu, broni go bowiem przed nim modlitwa.

- Pewnego dnia, gdy wędrowałem przez Himalaje, w odległoś­ci stu metrów od pewnej wioski, natknąłem się na potwornie brudne miejsce. Odór był tak nieznośny, że z trudem minąłem tę okolicę. W kilka dni później znowu tamtędy przechodziłem, lecz tym razem ujrzałem niewiarygodną zmianę. Brudno było jak przedtem, lecz na ziemi wyrosły kwiaty, których zapach był moc­niejszy od odpychającego odoru. Brud i gnój posłużyły kwiatom jako pożywka. Dzięki podłożu wyrosły kwiaty, promienie słoneczne padały na ich kielichy, niosły ciepło, widok był wspa­niały. Chrześcijanie są w świecie jak te kwiaty. Żyją w środo­wisku grzechu, lecz serca swe kierują ku słońcu sprawiedliwoś­ci; jego blask złoci ich serca. Potrafią oni składać świadectwa, że Chrystus żyje i działa.

Jeszcze inaczej określił Sadhu stosunek chrześcijan do świa­ta:

- Choć jesteśmy na tym świecie, świat nie potrafi być w nas. Na potwierdzenie i tych słów znalazł Sundar obraz:

- Świat podobny jest do oceanu. Jak prawdą jest, że nie mo­żemy żyć bez wody, tak też jest prawdą, że nie możemy żyć w wodzie; woda niesie życie, lecz także śmierć. Gdy spożywamy wodę, znajdujemy życie, gdy jednak woda nas zalewa, umie­ramy.

- Jesteśmy w tym świecie niczym małe łódki.

- Łódce jest potrzebna woda, by mogła płynąć. Łódka nie mo­że poruszać się ani drogą, ani polem, ani ulicą. Miejscem łódki jest rzeka i morze. W żadnym jednak wypadku woda nie może przedostać się do łódki. Wówczas łódka nie utrzyma się na po­wierzchni, wypełniona wodą, idzie na dno wraz z tymi, którzy w niej się znajdują. Łódka musi być w wodzie, lecz woda nie śmie być w łódce.

- Na tym świecie, lecz nie z tego świata. My w świecie, lecz nie świat w nas...

W istocie są to piękne, proste określenia pozycji chrześcijani­na w świecie. Lecz jak powinien on żyć i pracować, pozostać wiernym, a nie "zarazić się" światem? Sadhu odpowiada:

- Nie świat, lecz Chrystus powinien być w nas. I ponownie wskazuje na modlitwę, jako tę szczepionkę ochronną, jako sku­teczny środek dla odparcia wszelkich pokus i kierowania wzro­ku we właściwą stronę.

- Jest lekarstwo, które chroni nas przed niszczącym działaniem tego świata; musimy je codziennie zażywać - jest to modlitwa. Żyjąc modlitwą, pozostajemy ukryci w Bogu. Uciekam się do modlitwy, gdy tylko świat usiłuje mnie oczarować.

Tak więc modlitwa spełnia dwojaką rolę: wprowadza ludzi w kontakt z wiecznością, budzi zaufanie do Zbawcy, a jedno­cześnie przynosi siłę, potrzebną do działania w świecie i uchro­nienia się przed nim. Stąd modlitwa stanowi tajemnicę zarów­no biernego jak i czynnego życia chrześcijańskiego.








IV. ŚWIAT POJĘĆ RELIGIJNYCH SADHU


Sadhu Sundar Singh, obcując z Bogiem, pozostawał do cna dzieckiem. Należy on do "naiwnych" indywidualności religij­nych, nie do filozofów religii, raczej znajduje się w jednym sze­regu z Franciszkiem z Asyżu i Lutrem, niż z Augustynem, Toma­szem i Kalwinem. Mimo że we wczesnej młodości Sundar zgłę­bił hinduską filozofię i teologię, a później studiował przez pe­wien czas chrześcijańską teologię, nie zajmował się w toku swej apostolskiej działalności problemami natury filozoficzno-teologicznej. Wnikliwe wdzieranie się umysłem w Boską Rzeczywi­stość, jak i systematyczne podejście do zagadnień wewnętrzne­go objawienia były mu obce. Sadhu znał jedno kryterium w re­ligii - osobiste przeżycie zbawienia. Jako nieprzejednany wróg wszelkiego intelektualizmu teologicznego gardził abstrakcyjnymi pojęciami podsuwanymi teologii przez filozofię. Expertus sum - doświadczyłem, oto jedyny dowód jaki Sundar Singh przytaczał dla uzasadnienia swej wiary. Experire - doznawać - oto rada Sadhu dla innych na drogę życia.

- W Chrystusie znalazłem to, czego nie mógł dać mi hinduizm ani buddyzm - pokój i radość na tym świecie. Ludzie tak długo nie wierzą, póki czegoś nie przeżyją. Gdy przemierzałem Hima­laje pokryte wiecznymi śniegami i lodem, trafiłem na gorące źródło i opowiadałem później o tym przyjacielowi. Nie mógł uwierzyć. Jakże w krainie wiecznych lodów może się znaleźć gorące źródło?

- Chodź i zanurz swe ręce, a przekonasz się, że mam rację.

Poszedł, zanurzył ręce w wodzie, poczuł ciepło. Wówczas zaczął się zastanawiać:

- Musi być jakiś ogień w tej górze! Dopiero wówczas dotarło to do niego, gdy doświadczył, wtedy uwierzył. Najpierw jest wia­ra i doświadczenie, potem zrozumienie. Nic nie zrozumiemy bez duchowego doświadczenia, jakie odbiera się w modlitwie. Do­wiemy się kim jest Ojciec a kim Syn, przekonamy się, że Chry­stus jest dla nas wszystkim i że nic nie zdoła oddzielić nas od Jego miłości. Mogą przyjść pokusy i prześladowania, lecz nic nas nie oderwie od Chrystusa. Modlitwa jest jedyną drogą do tego wspaniałego doświadczenia.

W tych słowach zawarta jest w całej swej prostocie "teologia doświadczalna" Sadhu. Pokój, który znalazł w Chrystusie, sta­nowi dowód prawdziwości objawienia Boga w osobie Jezusa. Drogą ku temu pokojowi jest wyłącznie modlitwa. Sadhu jest przekonany, że skoro sam zdobył na tej drodze zbawienie, zdobędą je i inni. Żaden dogmat, żaden biblijny czy kościelny auto­rytet, żadna teologia spekulatywna, tylko doświadczenie grun­tuje pewność zbawienia.

- Fakty, które w związku z osobą Jezusa znajdujemy w różnych książkach, nie stanowią najmniejszego dowodu; dowód ten mu­sicie znaleźć we własnych sercach, sercem musicie poznać Chrystusa. Wówczas zrozumiecie, że On jest Zbawcą.

- Głoszę Ewangelię Chrystusową nie dlatego, że tak czy ina­czej jest napisane, lecz ponieważ tego doświadczyłem.

- Chrześcijaństwo głosi wiele prawd, których nie zrozumiemy, gdy zdajemy się tylko na książki; staną się dla nas zrozumiałe, gdy je przeżyjemy. Chrześcijaństwo nie jest religią książkową, lecz religią życia.

- Prawd religijnych nie pojmuje się głową, lecz sercem. Rozu­mem nie znajdziemy Chrystusa. Religia jest sprawą serca. Ser­ce jest najbardziej wewnętrzną cząstką duszy. Odbiera ono, można by rzec, telegraficzne wieści z niewidzialnego świata. Mój umysł zgadza się z tym, co oglądam wiarą. Gdybym czegoś nie doświadczył wiarą, umysł nigdy by tego nie uznał. Wiara spogląda dalej niż umysł - we wieczność.

- Wzrok duchowy jest tak delikatny jak czubki palców; obec­ność duchowej rzeczywistości wyczuwa on natychmiast. Serce nie jest w stanie posługiwać się logicznymi dowodami. Myśli - taki pokój może przyjść tylko z Boskiej Rzeczywistości, a więc znalazłem tę rzeczywistość. Serce ma swoje racje, których rozum nie zna.

Sadhu, podobnie jak Luter, odnosił się nieufnie do metafizycz­nej wiedzy filozofów.

- Nasza wiedza o Boskiej Rzeczywistości spoczywa wewnątrz nas, a nie w argumentach filozofii. Choć filozofia usiłuje pojąć Boską Rzeczywistość, nie udaje się jej to; nikt nie obejmie jej rozumem.

- Jezus nie rozpoczął swej pracy w gronie filozofów, lecz wśród prostych rybaków. Świat miał wielu mędrców i wielu zdołał za­pomnieć, lecz ludzie którzy współdziałali z Chrystusem, nigdy nie będą zapomniani.

Ponieważ o wierze rozstrzyga doświadczenie serca, autorytetem w dziedzinie religii są dla Sadhu ludzie, którzy żyją w osobistej społeczności z Bogiem. Żaden wnikliwy filozof czy uczony teo­log nie może być przewodnikiem w życiu duchowym.

- Gdy chcemy cokolwiek dowiedzieć się o religii, musimy zwró­cić się do ludzi, którzy żyją z Bogiem. Nie możemy wymagać od inżyniera, by się znał na chirurgii, a od chirurga, by znał się na mechanice. Cóż wie filozof o boskości Chrystusa? Szukajcie po­mocy u proroków i mężów modlitwy.

Wewnętrzne przeżycie zbawienia, które dokonuje się w modlit­wie, stanowiło alfę i omegę posłannictwa Sadhu. Doświadcze­nie to nie jest płochym uczuciem radości, lecz jest uwarunko­wane istnieniem ponadzmysłowej Boskiej Rzeczywistości. Aby nie zacierać tej Rzeczywistości w niestałości uczuć, potrzebne są wierzącemu jasne i mocne pojęcia. Prawdziwe przeżycie re­ligijne wymaga konkretnych pojęć, które gwarantują realność tych przeżyć. Im głębsze i im bardziej bezpośrednie są przeży­cia, tym silniejsze i bardziej wyraziste są pojęcia i obrazy w świadomości. Obrazy i pojęcia, jakimi posługiwał się Sadhu, były przeważnie jego własne.

Sadhu posiadał cudowną umiejętność wyrażania swych do­świadczeń wewnętrznych przy pomocy prostych, a jednocześnie nadzwyczaj barwnych obrazów i podobieństw. Podobieństwa te były dla niego czymś więcej niż obrazem, przypadkowo unaoczniającym jakieś zjawisko. Jego podobieństwa nie są igrasz­ką myśli, lecz posiadają równie mocną formę jak zasady wia­ry. Co więcej, obrazy, jakie nasuwała mu myśl i wyobraźnia, stanowiły teologię Sadhu. Myśli jego żyły w obrazach i podo­bieństwach, każde z nich miało swoje miejsce w wieści, którą głosił. Podobieństwa do codziennych, powszechnych zjawisk rozwiązywały Sundarowi szereg problemów religijnych; w ob­liczu barwnych porównań intelekt musi złożyć broń! Podobień­stwa zastępują logikę. W podobieństwach światło pada na ja­kiś określony punkt, reszta pozostaje w mroku. To jednak nie przeszkadzało Sundarowi posługiwać się także nauką. W swej skłonności do podobieństw Sundar Singh zbliżył się zarówno do starotestamentowych proroków i do Jezusa z Nazaretu. Wszyscy unikają abstrakcji, a poprzestają na podobieństwach, koncentrując uwagę na osobistych przeżyciach religijnych. Mi­strzostwo w posługiwaniu się podobieństwami pochodzi z anty-intelektualnej pobożności, opartej na wewnętrznym doświad­czeniu. Sundar Singh jest wymownym przedstawicielem tego typu chrześcijaństwa. Podstawowa myśl, że życie chrześcijańskie opiera się na osobistym doświadczeniu serca, kształtowała je­go poglądy o Bogu, Chrystusie i Kościele. Nęci wprost, by prze­śledzić, w jaki sposób ta zasadnicza myśl wije się poprzez sze­roki świat pojęć religijnych Sadhu.


1. Myśli o Bogu


Sundar był przeświadczony, że ogarnięcie i opisanie Boga jest niemożliwe. Gdy mówił o tajemnicach Boskiej Rzeczywistości, uporczywie sugerował, że ludzka mowa jest za uboga, aby wy­razić te tajemnice. Szczególnie odczuwał głębię Boga, gdy z wy­żyn zachwycenia powracał w ziemską rzeczywistość.

- W okamgnieniu wypełnił Pan me serce i zaczął przemawiać w tak cudowny sposób, że gdybym spisał całe tomy, nie oddał­bym ułamka moich wrażeń. Rzeczy niebieskie bowiem mogą być wypowiedziane tylko w mowie niebios, ziemskie języki są do te­go niezdolne. W wizjach widzę i słyszę mnóstwo rzeczy, których jasne wyobrażenie noszę w sercu, a jednak nigdy nie zdołam ich przekazać w moim ojczystym języku. Usiłowania ubrania tych spraw w słowa są daremne, bo przenoszenie rzeczy z tamtego świata w ten - zaciera ich piękno. Nie znam mo­wy, w jakiej zdołałbym oddać to, co widzę i słyszę ze świata ducha. Jestem jak niemowa, który kosztuje słodycze, lecz z ni­kim nie może podzielić się swym odczuciem.

Każdy pisarz biblijny, który "w duchu" odbierał boskie obja­wienie, boleśnie przeżywał, według mniemania Singha, fakt nie­możliwości oddania w słowach niebiańskiej rzeczywistości. Bo "Bóg nie ma języka", Bóg ukryty nie mówi i nie może być wyra­żony.

Ów Bóg ukryty, który nie może być żadną ludzką mową wypo­wiedziany, jest "otchłanią miłości".

- Mówimy w Indiach: Bóg jest oceanem miłości. W tym oce­anie chcemy żyć. Ale grzech nam nie pozwala. Dzięki Bogu - Chrystus zerwał jarzmo grzechu i wprowadził nas znowu w bez­miar Bożej miłości.

Ocean ten mimowolnie wchłania w siebie wszystkie strumienie, którymi wzbiera dusza ludzka. Bóg jednak nie tylko pociąga ku sobie ducha ludzkiego, nie tylko stanowi obiekt ludzkich tęsk­not; w Swej miłości Sam tęskni za szczęściem stworzenia, schyla się ku człowiekowi, daruje mu się i zbawia go. Bóg jest osobo­wą miłością, która potrzebuje ludzkości jako przedmiotu miłoś­ci. Jak ludzkość potrzebuje Boga, tak Bóg ludzkości. Miłość między Bogiem i człowiekiem jest aktem dwustronnym, nie tyl­ko ludzką potrzebą. Juliana von Norwich powiada:

- Naszą potrzebą naturalną jest posiadać Boga, a najgłęb­szym pragnieniem boskim - posiadać nas.

Jeszcze bardziej paradoksalnie brzmi wypowiedź Eckharta:

- Dla Boga większą potrzebą jest dawać, niż naszą brać. Sundar Singh następująco wyraził tę podstawową myśl chrześ­cijańską:

- Bóg lubi, gdy się modlimy. Cieszy się naszymi prośbami. Wię­cej, Bóg i dusza pożądają się nawzajem. Bóg potrzebuje na­szych modłów jak matka, która czuje się niedobrze, gdy na jej piersi nie spoczywa dziecko i nie ssie mleka. Moc Boga jest w tym, że może nam dawać według naszych potrzeb, jak i na­sza moc jest w tym, że oddajemy siebie i to, co nasze - in­nym.

Jak wielu chrześcijańskich i niechrześcijańskich mistyków, po­sługiwał się Sundar Singh często obrazem macierzyństwa dla ukazania dwustronności stosunku miłości między Bogiem a czło­wiekiem.

- Bóg jest naszą matką duchową.

Bóg jest ofiarującą się miłością i niczym innym. Miłość stano­wi całą Jego istotę, jest On - by powiedzieć za Lutrem - "tylko miłością i miłosierdziem".

- Miłość Boża jest nieograniczona, bo kocha On nie tylko dob­rych, którzy w Niego wierzą, lecz i złych, którzy chwilowo odma­wiają Mu posłuszeństwa. Miłość Boża jest bezinteresowna, kto kocha Boga, potrafi także kochać bliźnich i jest przez nich ko­chany.

Wobec wiary w niezgłębioną miłość Bożą, Sundar Singh odsu­wał na dalszy plan myśl o Bogu zapalczywym, gniewnym, osą­dzającym i mściwym. Nie ma u Sundara Singha napięcia mię­dzy boskim gniewem i miłością. Według proroków i Pawła, Boga wyraźnie cechują surowość i łaska, gniew i miłość, sąd i ratu­nek, pomsta i pomoc - w języku dzisiejszej filozofii religii - tremendum i fascinosum. "Sprawiedliwość i prawo są podstawą tronu twego; łaska i wierność idą przed tobą" (Ps. 89,15).

Dla mężów Nowego Testamentu gniew usuwa się na dalszy plan, oni akcentują łaskę, ale przecież gniew nie znika nawet w Ewangelii miłości, jaką jest Ewangelia św. Jana - "Kto wie­rzy w Syna, ma żywot wieczny, kto zaś nie słucha Syna, nie ujrzy żywota, lecz gniew Boży ciąży na nim" (Jan 3,36). Dopiero w pierwszym Liście św. Jana nie znajdujemy wzmianki o Bożym gniewie; treść Listu da się wyrazić równaniem: "Bóg jest miłością" (I Jana 4,16). W historii chrześcijańskiej myśli o Bogu ciągle przeciwstawia się gniew i łaskę. W nowy i oryginalny spo­sób oba te przeciwieństwa połączył Luter wskazując różnicę między "Bogiem a Bogiem", mówiąc o "ucieczce od Boga do Boga", od Boga "ukrytego" do Boga objawionego, od Boga za­palczywego w gniewie do Boga przebaczającego; chodzi o to, by "odwołać się od sądu do łaski". Według Lutra mszczący i karzący gniew jest mniej właściwy Bogu niż przebaczająca i ofiarująca się miłość, którą Luter sławił jak mało kto. Bóg przebaczający w miłości był dla Lutra majestatem siejącym po­strach, a Jego znamionami są: chwała, sąd, pomsta. Owego wypośrodkowania Bożego gniewu i miłości Sundar Singh nie dostrzegał z taką przejrzystością jak Luter. Mówił wprawdzie czasem o boskim sądzie i o sądnym dniu. Niejednokrotnie brzmiał w jego słowach motyw eschatologiczny; mówił wszela­ko o sądzie dokonującym się obecnie:

- Doprawdy, moi przyjaciele, w pewnym sensie nastał dzień Pański, sąd Boży dokonuje się nad nami.

Jednakże z myślą o sądzie Bożym krzyżowała się u Sundara Singha idea immanentności sądu nad grzechem. Stąd sąd wyjęty jest z boskiej istoty. Z wielką wytrwałością i energią bronił Sadhu wobec chrześcijańskich teologów swego przeświadczenia o czystej i wyłącznej miłości Bożej. Boża miłość jest wszędzie jednakowo skuteczna, nawet w piekle. Bóg nie sądzi, nie wy­rokuje i nie karze grzesznych ludzi, lecz grzech jest tym, co jako kara daje się we znaki grzesznikowi, który pozwolił grze­chowi zapanować nad sobą.

- Bóg nie sądzi grzeszników, grzechy osądzają ich na śmierć. Często zapytywano mnie: "Jeśli Bóg jest miłością, jak może skazywać ludzi na wieczne kary piekielne? Zawsze odpowiada­łem: Bóg nie wystał żadnego człowieka do piekła i nigdy tego nie uczyni; grzechy prowadzą do piekła! Zwróćcie uwagę na przypadek Judasza Iskarioty. Gdy zdradził Pana, ani Piłat, ani najwyżsi kapłani, ani Jezus, ani apostołowie, żaden z nich nie osądził go i nie skazał na powieszenie. Sam się powiesił, po­pełnił samobójstwo, zmarł w swoich grzechach. Taki jest ko­niec ludzi, którzy żyją w grzechu".

- Nie Bóg nienawidzi grzeszników, to grzesznicy kochają grzech i nienawidzą Chrystusa.

- Bóg nikogo nie karze, nikogo do piekła nie wysyła. Taka myśl nie da się pogodzić z Bożą miłością, którą głosił Chrystus i którą w swej śmierci objawił światu. Grzesznik sam się karze, niewolnik doczesnych rozkoszy sam skazuje się na nieszczęś­cie. Serce ludzkie potrafi zdobyć się na to, by czuć się dobrze tylko w piekle, tzn. daleko od pokoju w Chrystusie.

- Odrodzeni mogą widzieć Królestwo Niebieskie, inni nie po­trafią tego. Taki jest rzeczywisty sąd, który odbywa się każdego dnia. Nie dzieje się on na skutek ingerencji Boga; to, co nas od Boga dzieli, znajduje się wewnątrz nas.

- Dusza, opuściwszy ciało, wie wszystko, co ją spotkało w prze­szłości. Pamięć niedawnych zdarzeń jest świeża i żywa. Oto co osądza duszę. Boska światłość pozwala bezbożnym przyj­rzeć się sobie jak w lustrze, wówczas widzą, że nie potrafią żyć w społeczności z Nim.

- W północnych Indiach gościłem pewnego dnia u jednego z moich przyjaciół. Rozmawialiśmy o rzeczach duchowych. Wtem wszedł pewien młodzieniec, który chciał spędzić tydzień z sy­nem gospodarza. Jak tylko posłyszał naszą dyskusję, zaczął się niepokoić, było widoczne, że źle się czuje między nami. I patrz­cie - ten, który miał spędzić tydzień w domu mego przyjaciela, już po kilku minutach zapytał o rozkład jazdy, by znaleźć pierwszą lepszą okazję do powrotu.

- Dlaczego chcesz już odjeżdżać? - zapytał mój przyjaciel. - Przyjechałeś na tydzień, pokój jest gotowy a wszyscy przyjmują cię z otwartymi rękami!

Młodzieniec nie spieszył ze szczerym wyjaśnieniem, lecz przyja­ciel domyślił się, że rozmowa na tematy duchowe, której przy­słuchiwał się przez chwilę, napawała go niechęcią, a spędze­nie całego tygodnia w takim gronie byłoby dla niego niemiłe. Po pół godzinie zniknął. Podobnie ma się z grzesznikami w niebie. Bóg jest miłością i chce nas mieć blisko siebie. Jak może być z dala od swoich dzieci? Jak może posyłać je do piekła? Bóg nie posyła grzeszników do piekła, doprowadzają tam grzesznika jego grzechy. Bóg pozwala każdemu przyjść do nieba i każdego do Siebie zaprasza. Bóg nie utrudnia pobytu w nie­bie lub czyni go niemożliwym. Nie, stan własnego serca nie pozwala człowiekowi znaleźć się u źródła życia.

Sundar Singh był głęboko przekonany, że grzesznika nie osądza Bóg, lecz jego własne grzechy. Powoływał się na słowa Ewan­gelii św. Jana: "A jeśliby kto słuchał słów moich, a nie prze­strzegał ich, Ja go nie sądzę; nie przyszedłem bowiem sądzić świata, ale świat zbawić" (Jan 12,47), "Bo nie posłał Bóg Syna na świat, aby sądził świat, lecz aby świat był przez niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie będzie sądzony; kto zaś nie wierzy, już jest osądzony dlatego, że nie uwierzył w imię jednorodzonego Syna Bożego. A na tym polega sąd, że światłość przyszła na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność, bo ich uczynki były złe. Każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światłości i nie zbliża się do światłości, aby nie ujawniono jego uczynków. Lecz kto postępuje zgodnie z prawdą, dąży do światłości, aby wyszło na jaw, że uczynki jego dokonane są w Bogu" (Jan 3,17-21).

Usunięcie trwogi z rozważań o Bogu i mocne podkreślanie mi­łości Bożej nadają wyobrażeniom Sadhu na temat Boga cha­rakter statyczny. Bóg, któremu obcy jest wszelki gniew, to Bóg, którego Sadhu głosił. Bóg jest spokojem, zachowuje spokój we wszystkich swoich dziełach. Jeżeli pokój serca był dla Sundara Singha najcenniejszym dobrem, to istotnie Bóg mógł być dla niego wyłącznie pokojem. Owa cisza bezszelestna towarzyszy myślom Sundara Singha o Bogu.


2. Stworzenie


Istotę Boga stanowi czysta miłość; ona to poruszyła nieskoń­czonego Boga w Jego doskonałości i kazała Mu powołać do istnienia skończony świat. Sundar Singh powtarzał myśl chrześcijańską - Bóg stworzył świat po to, by innym istotom dać udział w Swej doskonałości.

- Bóg nie stwarzał w celu uzupełnienia braków czy niedostat­ków w Swej istocie. Bóg sam w sobie jest doskonały. Stwarza, bo w Jego naturze leży stwarzanie. Daje życie, bowiem dawa­nie życia poszczególnym istotom jest znamieniem Jego mocy i działania. W Swej miłości czyni ludzi szczęśliwymi, stwarza­jąc ich i ofiarując im prawdziwy pokój u Swego boku.

Stworzony świat nie jest identyczny z Bogiem. Sundarowym wy­obrażeniom Boga brak panteizmu właściwego kosmologii Upaniszad i Wed.

- Wieszczowie hinduscy gubią Boga w naturze, chrześcijańscy mistycy natomiast odnajdują Boga w naturze. Hinduski mistyk wierzy, że Bóg i natura to jedno; chrześcijański mistyk wie, że musi być Stwórca, który stworzył wszechświat.

Mimo istotnej różnicy między światem a Bogiem, Bóg i świat pozostają, zdaniem Sundara Singha, w ścisłym związku - wi­dzialny i niewidzialny świat są odbiciem nieskończonego Bo­ga.

- Niezliczona ilość istot wypełnia świat widzialny i niewidzial­ny. W licznych formach i rodzajach stworzenia objawiają się liczne właściwości Boga. Każdy rodzaj, stosownie do możliwoś­ci, odzwierciedla jakąś cząstkę boskiej natury.

Sadhu po platońsku widział w widzialnym świecie kopię świata niewidzialnego - "objawienie świata ducha w materialnej for­mie". Lecz ów pogląd platoński Sadhu Singh wiązał chrześ­cijańską wiedza o objawieniu. Obawiał się umieszczać na rów­noległych płaszczyznach naturę i Pismo Święte.

Zarówno Biblia jak i księga natury zostały napisane językiem ducha, jako że Duch Święty jest źródłem wszelkiego życia. Dzie­łem Jego jest cała natura ożywiona, a mowa, w której dzieło to zostało napisane, jest mową ducha.

Umiłowanie natury, jakie znajdujemy u wielu chrześcijańskich i niechrześcijańskich mistyków, jest dziełem wiary w objawienie Boga w naturze. Liczne podobieństwa, podsłuchane przez Sad­hu w naturze, świadczą, ile serca wkładał Sundar w obserwowanie przyrody i jak ją kochał. Szczególnie subtelne były związki łączące Sundara ze światem zwierząt. Jak Franciszek z Asyżu i inni chrześcijańscy mistycy widział w życiu zwierząt odbicie Bożej miłości.

Mimo wielkiej wspaniałości objawienia Boga w naturze, dla Sundara Singha wspanialsze było objawienie Boga w duszy ludzkiej.

- Człowiek jest cząstką wszechświata a zarazem zwierciadłem, w którym wszechświat się przegląda. Odbija się w nim zarów­no widzialna jak i niewidzialna cząstka stworzenia. W tym świecie człowiek jest jedyną istotą, która potrafi wytłumaczyć istotę stworzenia. Człowiek jest językiem natury. Natura mówi, lecz bezsłownie. Człowiek ubiera w słowa te nieme wyznania natury.

W odniesieniu do Sundara Singha można przytoczyć słowa św. Bonawentury:

- Wszystkie stworzenia świata zmysłowego wiodą ducha podziwiającego i oglądającego ku wiecznemu Bogu, są one bo­wiem cieniem jego sztuki stwórczej, jej oddźwiękiem, obrazem, śladem.


3. Żywy Chrystus


Bóg objawia się w świecie widzialnym i niewidzialnym. Mimo to objawiony Bóg pozostaje ukryty. Nikt, nawet wśród niebian, nie może ujrzeć Boga twarzą w twarz. Przez całą wieczność Bóg pozostaje niewidzialny.

- Gdy pierwszy raz znalazłem się w zachwyceniu pytałem: Gdzie jest Bóg? Odpowiedziano mi: Bóg jest w niebie tak sa­mo niewidzialny jak na ziemi. Bóg jest nieskończony. Tutaj jest Chrystus; jest On Bogiem, wizerunkiem niewidzialnego Boga, tylko w Nim można Boga oglądać na ziemi i w niebie.

To przeżycie odkrywa tajemniczy stosunek między Bogiem "ukry­tym" a "objawionym". "Boga nikt nigdy nie widział, lecz jednorodzony Syn, który jest na łonie Ojca, objawił Go" (Jan 1,18). W Chrystusie, osobowym Bogu, uczłowieczonym Zbawcy, zdolni jesteśmy pojąć głęboką tajemnicę wiecznej miłości. W Chrystusie nieskończoność schyla się przed potrzebującym pomocy stworzeniem, w Nim nieskończoność zwraca oblicze ku poszukującemu człowiekowi; oblicze to jest ludzkim obliczem pełnym łagodności i dobroci, rozpromienionym miłością. Obli­cze to (wg Lutra) jest "zwierciadłem ojcowskiego miłosierdzia". Sadhu miał możność oglądać je swym cielesnym wzrokiem w godzinie nawrócenia. Oglądał je również swym wzrokiem du­chowym, gdy w zachwyceniu oglądał niebo. Tylko w Chrystusie i przez Chrystusa, nigdzie poza Nim, Sadhu doświadczał obec­ności Boga, poznawał Go, oglądał Jego miłość. Poznanie Bo­ga w naturze staje się możliwe, gdy w duszy zamieszka Chry­stus - Słowo. Bóg jest w Chrystusie, Bóg jest Chrystusem i Chry­stus jest Bogiem.

- Chrystus jest moim Zbawicielem, jest moim życiem, jest dla mnie wszystkim na ziemi i niebie.

Chrystocentryczna pobożność Sadhu raz po raz przywodzi na pamięć Lutra, który z równą Sundarowi stanowczością bronił twierdzenia, że nie ma najmniejszej różnicy między wiarą w Bo­ga i w Chrystusa.

- Nie znam Boga poza Chrystusem. Bóg jest miłością tylko wówczas, gdy oglądamy Go w osobie Jezusa Chrystusa. Nie daj sobie wmówić, że Boga można znaleźć gdzie indziej, jak tylko w Jezusie. Nie chcę znać innego Boga, jak tylko objawio­nego w moim Panu, Jezusie Chrystusie.

Słaby człowiek nie zniósłby widoku Boga, zostałby pochłonię­ty ogniem Jego mocy i dostojeństwa; człowiek nigdy nie zoba­czy i nie pojmie nieskończonego Boga w całym Jego majesta­cie. Dlatego Bóg daje się poznać w ludzkim ciele. Oto jak Sad­hu pojmował wcielenie Chrystusa:

- Pragnąc wprowadzić ludzkość na drogę prawdy, Chrystus nie mógł się objawić ludziom w lepszy sposób jak stając się czło­wiekiem i dając im w ten sposób do zrozumienia, że Bóg nie jest obcą mocą, lecz miłością.

- Człowiek nosi w sobie naturalną tęsknotę, by ujrzeć Boga. Pragniemy zobaczyć Tego, którego wielbimy. Bóg jest nieskończony. Właśnie dlatego jest On dla nas niedostępny. Oto dla­czego Bóg stał się ciałem, przyjął ludzką, ograniczoną postać i w ten sposób stał się poznawalny.

Na przekonania Sadhu rzucają pewne światło rozważania Lu­tra o osobie Chrystusa. Zdaniem reformatora Bóg absolutny i "ukryty" jest dla ludzkiego ducha niedostępny. Między Nim a człowiekiem istnieje przepaść nie do przebycia. Człowiek, któ­ry usiłowałby stanąć przed majestatem Boga, zostałby starty w proch. Nie ma drogi do wiekuistego Boga, którą by utorował sobie sam grzeszny człowiek. Lecz Bóg w miłości, która wypeł­nia całą Jego istotę, chce, aby człowiek patrzył w Jego serce. On sam dostosowuje się do ludzkich zdolności poznania, zstę­puje z nieba, przywdziewa niepozorną postać, w prosty sposób ofiarowuje się, kładzie przed oczyma ludzi Swój wizerunek, daje dowód Swej niezgłębionej miłości i mądrości, chroni przed ża­rem Swojej niedostępnej chwały. Człowiek, który szuka Boga, musi uchwycić boskość w Synu Marii. W Nim znajduje Boga, którego może oglądać, który zbawia i budzi nadzieję.

Sadhu mówi: Kiedyś chciałem przeprawić się przez rzekę, lecz nie było ani łódki, ani mostu. Wtedy pewien człowiek wskazał mi prosty sposób - nadmuchał skórzany worek powietrzem i ka­zał mi się na nim położyć. Na tym worku przepłynąłem rzekę. Pomyślałem wtedy, że niewidzialny duch Boży musiał zamiesz­kać w ciele Jezusa, aby nas przenieść na brzeg wieczności.

- Przed kilku laty byłem świadkiem, jak pewien człowiek poka­zywał prostemu wieśniakowi butelkę z czerwonego szkła wypełnioną mlekiem. Pytał wieśniaka: Co jest w tej butelce? Ten odpowiedział: Wino. Nie wierzył, że zawiera ona mleko, dopóki mleka nie wylano. Przez czerwień szkła nie mógł dojrzeć bieli mleka. Tak jest z osobą Zbawiciela. Stał się człowiekiem i Jego boskość ukryła się w ludzkim ciele. Ludzie widzą Go zmęczone­go, głodnego, pragnącego i mówią: "Jeśli jest Bogiem, dlacze­go łaknie, pragnie, męczy się i się modli?" Ci jednak, którzy żyją z Nim, wiedzą, że jest On nie tylko człowiekiem, lecz także Bogiem.

Przyjęcie Boga w ciele nie oznaczało dla Sundara Singha trud­ności. Do zaakceptowania Boga w osobie Jezusa Chrystusa przygotował go w swoisty sposób hinduizm, który zna rozmaite formy upokorzenia się Boga.

- Jak długo tkwiłem w hinduizmie, nie mogłem pojąć jak mo­żemy otrzymać życie przez męczeńską śmierć Chrystusa. Wieść o krzyżu była dla mnie głupstwem. Gdy jednak zacząłem po­znawać miłość Bożą i kiedy miłość ta owładnęła moim sercem, otwarł się rozum.

- Chrystus pojednał nas z Bogiem; na krzyżu jedna Jego ręka wskazuje Boga, ta skrwawiona dłoń mówi, że dokonało się za­dośćuczynienie, że przez krew doszło do pojednania. Druga za­chęca grzesznika i przypomina, że dostęp do krzyża jest wolny. Obie ręce wyrażają jedno - skoro doszło do pojednania, nie ma już przepaści między Bogiem a człowiekiem. Najgłębszą tajemnicę krzyża Sadhu widział nie w zadośćuczy­nieniu Syna Bożego, lecz w objawieniu miłości Bożej, ofiarującej się ludziom.

- Chrystus wiedział, że ani za srebro i złoto nie można kupić życia, ale raczej - życie za życie. Dusza może być uratowana przez oddanie duszy. Dlatego dał swoje życie na ratunek świa­ta. Chrystus przyszedł, by objawić bezgraniczną miłość ojcowską, skrytą od wieków; by przez oddanie Swego życia zbawić wszystkie dusze i aby przez Swoją śmierć i zmartwychwstanie dowieść, że taka śmierć jaką świat za śmierć uważa, nie jest śmiercią, lecz źródłem życia.

I znowu przypowieści pomagają Sundarowi wykazać niepojętą miłość Bożą:

- Swego czasu widziałem w Himalajach dwie wioski, oddzie­lone wysoką i niedostępną górą. Bezpośrednia odległość ze wsi do wsi nie była wielka, lecz podróż przez szczyt masywu górskie­go trwała prawie tydzień. Jakiś człowiek, mieszkający w jednej z wiosek, wpadł na myśl, że jeśli drogi nie można przeprowa­dzić stokami góry, trzeba będzie przebić masyw górski. Posta­nowił temu dziełu poświęcić swe życie. Zabrał się do roboty, krótko jednak przed wykończeniem tunelu zginął. Poświęcił życie dla połączenia obu wiosek. Zdarzenie to podsunęło mi myśl o górze grzechu, jaka dzieli człowieka od Boga. W historii tej znalazłem podobieństwo do Chrystusa, przekopującego drogę przez zwały grzechu i oddającego przy tym swoje życie.

- Przed kilku laty dotarłem do Butanu w Himalajach. Mówiłem ludziom o Jezusie Chrystusie i podkreślałem, że nasze zbawie­nie opiera się na Jego śmierci, którą poniósł dla nas. Wielu mówiło: Niemożliwe, byśmy przez śmierć jednego mogli być ura­towani. Pewien młody człowiek powiedział: Jest to możliwe i prawdziwe, mówię to na podstawie własnego doświadczenia. Sądziłem, że jest on chrześcijaninem; nic jednak o Chrystusie nie słyszał. Zapytałem go więc, jakie miał doświadczenie, na co opowiedział mi następującą rzecz:

- Gdy przed trzema miesiącami wędrowałem po górach, przez nieostrożność runąłem w przepaść. Zostałem ciężko ranny i moc­no krwawiłem. Ojciec zaniósł mnie do lekarza, a lekarz po do­kładnym zbadaniu powiedział, że nie może mi pomóc. "Gdy­by miał tylko połamane kości, naprawiłbym je, gdyby był cho­ry, dałbym mu lekarstwo, ale on stracił bardzo dużo krwi. Bez krwi nie możemy żyć. Nie mogę dać pacjentowi krwi, nie mogę więc mu pomóc". Na pytanie ojca, czy w ogóle nie da się nic zrobić, odparł: "Owszem, gdyby znalazł się ktoś, kto dałby mu krew, część swojej krwi, mógłbym go uratować". Ojciec, który kochał mnie, z miejsca powiedział, że gotów jest dać mi krew. Lekarz otwarł mu żyły i przetoczył krew. Ponieważ jednak ojciec był stary, operacja była ponad jego siły. Zmarł z wyczerpania, ale mnie uratował. W ten sposób - kończył młodzieniec opo­wiadanie - ojciec zmarł za mnie. Ponieważ kochał mnie ponad wszystko, dał za mnie życie!

- Na podstawie jego opowiadania wyjaśniłem istotę śmierci Chrystusowej: Jak ty runąłeś z góry i na skutek ran straciłeś krew, tak i my przez grzechy spadliśmy z wyżyn społeczności z Bogiem. Straciliśmy prawdziwe życie, życie duchowe. Ale Chry­stus umarł za nas na krzyżu, przelał za nas krew. Ci, którzy wierzą w Niego, wiedzą na podstawie własnego doświadczenia, że Chrystus przyszedł na świat, by dać życie grzesznikom.

- Dwaj chłopcy grali o pieniądze. Prawo tego kraju karało hazardzistów grzywną do 500 rupii. Policjanci ujęli chłopców i uwięzili w areszcie. Jeden z nich był synem bogacza, drugi - biednego chłopa. Za syna bogacza natychmiast zapłacono 500 rupii i został zwolniony. Biedak nie miał pieniędzy, musiał zo­stać za kratami. Lecz matka chłopca, aby uciułać potrzebne pieniądze pracowała dzień w dzień przenosząc ciężkie kamie­nie. Pewnego razu upadł jej kamień na rękę i mocno zranił. Z okna więzienia wyjrzał chłopiec, spostrzegł skrwawione ręce matki i zawołał: ..Mamo, skąd te rany? Dlaczego krwawisz?" - "Pracuję, aby cię uwolnić" - odpowiedziała. W końcu uzbie­rała 500 rupii i uwolniła syna. Po pewnym czasie spotkał bied­nego chłopca syn bogacza i zaczął namawiać do gry w kości. "Przenigdy - odparł biedak - twoje zwolnienie przyszło łatwo, moje natomiast dzięki ciężkiej pracy matki, przez jej trud, rany i krew. Nigdy już nie będę uczestniczył w grze, która mogłaby spowodować cierpienie mojej matki". Tacy, jak ów syn boga­tych rodziców, wierzą, że przebaczenie grzechów zdobywa się łatwo, nie mają więc sił, by zerwać z grzechem. Ci zaś, którzy wiedzą, że Jezus cierpiał, by zbawić nas od grzechów, stawiają opór grzechowi, by nie sprawić bólu Bogu.

- Na moim himalajskim szlaku dostrzegłem gromadkę ludzi pod płonącym drzewem. Wszyscy patrzyli w górę, na koronę drzewa objętego płomieniami. Podszedłem i zobaczyłem ptaka, który pełen trwogi krążył wokół gniazda uplecionego w gałę­ziach płonącego drzewa. Ptak usiłował ratować swe potomstwo, lecz nie znał sposobu. Nikt nie był w stanie wspiąć się na drzewo i pomóc matce piskląt. Sama mogła bez trudu odlecieć i uratować się. Ona jednak przestała krążyć, zniżyła się i skrzy­dłami nakryła swój kwilący drobiazg. Niebawem została z niej odrobina popiołu. Swą miłość ku dzieciom pokazała przez to, że oddała swe życie. Jeżeli więc ów ptaszek, małe, niepozorne stworzonko, posiada tyle miłości, o ile więcej miłuje swe dzie­ci Ojciec Niebieski, Stwórca wszystkich żywych istot.

Krzyż Chrystusowy mówił Sundarowi Singhowi o głębi Bożej mi­łości. Miłość ta jednak nie zamyka się w męczeńskiej śmierci na Golgocie, lecz wypełnia całe życie Chrystusa, od betlejems­kiego żłobka do ostatniego tchnienia na krzyżu.

- Jezus Chrystus był dla Sundara Zbawcą i Pośrednikiem w peł­nym tego słowa znaczeniu. Sadhu odrzucał mniemania liberal­nych teologów, którzy uważają Jezusa z Nazaretu za zwiastu­na Ewangelii i wskazującego ludziom drogę do Ojca.

Życie Chrystusa na ziemi miało dla Singha pełną wartość hi­storyczną. Narodzenie Chrystusa w stajence, wędrówki przez Pa­lestynę, śmierć na Golgocie - oto fakty historyczne. Przenosze­nie "historii zbawienia" w sferę psychologii i metafizyki było Sundarowi obce. Jezus z Nazaretu, który chodził po Palestynie, był dla Sundara identyczny z wiecznym Synem Bożym i Zbawcą, którego widział w chwili nawrócenia. Serce Sundara biło z prze­jęcia, gdy własnymi stopami dotykał tego zakątka ziemi, po którym chodził w swym ludzkim ciele Zbawca.

Sundar Singh wolny był od historyzmu niektórych współczes­nych teologów. Widać to w duchowym spojrzeniu Sundara na śmierć krzyżową Chrystusa. Sundar nie obawiał się mówić o "duchowej, wiecznej krwi Chrystusa", która posiada zbawczą moc.

Na pytanie szwajcarskiego teologa; jak rozumie werset - "krew Jezusa Chrystusa (...) oczyszcza nas od wszelkiego grzechu"? - Sadhu odpowiedział:

- W znaczeniu duchowym. Oczyszczenie może się dokonać tyl­ko przez wiarę. Wszystko zależy od wiary. Drzewo krzyża nie ma cudownej mocy uwalniania od grzechu, ale przypomina histo­rię z wężem spiżowym: ci, którzy podnieśli wzrok, zostali ule­czeni; ci, którzy wzgardzili, zmarli. Wszystko zależy od posłu­szeństwa, od wiary. Zbawienie jest ofiarowane w odpowiedzi na wiarę wszystkim, którzy spojrzeli na Zbawcę rozpiętego na krzyżu. Sadhu oświadczył:

- Ofiara za grzech i krew, która zmywa grzechy, oznacza, że zostaliśmy wszczepieni w Chrystusa, my w Niego, a On w nas. Gałązka, która ma być wszczepiona w drzewo owocowe, jest gorzka. Jednakże skoro zostanie wszczepiona, wpływa w nią słodki sok, który likwiduje przyrodzoną gorycz gałązki.

Bardziej znamienna aniżeli spirytualistyczne skłonności Sadhu jest okoliczność, że jego wiara w Chrystusa równomiernie roz­kładała się pomiędzy dwoma biegunami: historią z początków naszej ery a żywą obecnością Chrystusa. Bóg tylko raz w hi­storii stał się człowiekiem, wszedł w ludzką osobowość, w cia­ło - w osobie Jezusa z Nazaretu. Lecz Jezus z Nazaretu nie należy do przeszłości, jako żywy Chrystus manifestuje swą moc i miłość w grzesznych sercach ludzkich.

- Chrystus faktycznie żyje wśród nas, jak przed 1.900 laty i wcze­śniej.

Objawienie żywego Chrystusa, a nie informacje o Jezusie hi­storycznym, uczyniło Sundara Jego uczniem.

- Na pytanie: Co uczyniło cię chrześcijaninem? - muszę odpo­wiedzieć:

- Chrześcijaninem uczynił mnie sam Chrystus. Gdy mi się obja­wił, zobaczyłem Jego wspaniałość i zdobyłem przeświadczenie, że jest On żywym Bogiem. Nie tylko dlatego wierzę w Jezusa Chrystusa, że o Nim czytałem w Biblii, lecz że Go widziałem, przeżyłem Jego obecność, znam Go z mojego codziennego do­świadczenia. Nie tylko przez czytanie Ewangelii, lecz przez Te­go, o którym czytałem w Ewangelii, jestem tym, kim jestem. Już przed nawróceniem podobała mi się Jego nauka, jest piękna. Ale wątpliwości moje nie zniknęły, dopóki nie przekonałem się, że Chrystus żyje.

- Być chrześcijaninem, znaczy przyjąć Chrystusa do serca. Bib­lia wiele opowiada o Jezusie Chrystusie. On jednak nie żyje na stronicach papieru, lecz w naszych sercach.

Podstawą wewnętrznej społeczności Sundara z Chrystusem nie była prawdziwość faktów dziejowych, lecz odwrotnie, społeczność z Chrystusem była dla niego koniecznym warunkiem do zrozumienia historii zbawienia.

- Chrześcijaństwo ugruntowane jest na żywym Chrystusie, któ­ry jest z nami stale.

- Człowiek musi znać Biblię. Kocham Biblię, wiodła bowiem mnie ku Zbawcy, który jest niezależny od historii. Historia opo­wiada o czasie, Chrystus natomiast mówi o wieczności. Z punktu widzenia historii ważna jest znajomość Biblii. Nikt nie odbie­rze mi wewnętrznego pokoju, zatrzymam przecie Chrystusa. Bi­blia nauczyła mnie wielu rzeczy o Chrystusie. Wielkim faktem historycznym jest sam Jezus.

Na pytanie: - Jaki sens nadajesz zmartwychwstaniu? Czy uwa­żasz je za fakt, który miał miejsce przed 2.000 lat, czy też za coś takiego, co dla każdego z nas posiada bieżące znaczenie?

Sadhu odparł:

- Jest to żywy fakt. Gdyby Chrystus nie zmarł i gdyby nie zmar­twychwstał, chrześcijaństwo nie dałoby światu nic nad nową religię. Żywy Chrystus stanowi chrześcijaństwo.

Pewien obyty w świecie hinduski chrześcijanin powiedział:

- Widziałem grób Mahometa. Jest ozdobiony diamentami i roz­maitymi innymi klejnotami. Powiedziano mi: Tutaj spoczywają zwłoki Mahometa. Gdy byłem nad grobem Napoleona, usły­szałem: Tutaj spoczywają zwłoki Napoleona. Gdy jednak sta­łem nad grobem Chrystusa, znalazłem grób otwarty. Nie leżały w nim żadne zwłoki. Grób Chrystusa jest już otwarty od 2.000 lat. Także serce moje jest otwarte dla Pana. On żyje we mnie. Chry­stus jest żywy, bo żyje w sercach ludzkich. Prawdziwymi chrześ­cijanami nie są ci, którzy przyznają się do Chrystusa, lecz ci, którzy Go posiadają.

- Wielu chrześcijan jest podobnych do Marii, która kochała Chrystusa i przyszła do Jego grobu nazajutrz po zmartwychwsta­niu. Kochała Jezusa, lecz gdy Go ujrzała zmartwychwstałego, nie poznała Go; patrzyła przez łzy, mgła przesłaniała jej oczy. Tak jest z wieloma chrześcijanami, kochają Chrystusa, a nie widzą w Nim Zbawiciela. Nie widzą Go przez mgłę grzechu i omyłek, mają oczy pełne łez smutku.

Również pogląd na "wieczny charakter" dziejów zbawienia po­dzielał Sadhu z Lutrem, pod wrażeniem słów - "Chrystus wczo­raj i dziś, ten sam i na wieki" - bronił myśli, że zbawienie jest wiecznym faktem, nie tylko wydarzeniem w historii, ale "od­wiecznym, tajemnym zrządzeniem Bożym", że Chrystus "przed oczyma Boga" od wieków, "zanim świat powstał", ofiarowany jest za grzech świata. Sundar Singh mówił:

- Złoto, srebro i diamenty skryte były w ziemi na długo przed odkryciem ich przez człowieka. Tak i dzieło miłości Bożej po­wstało, zanim Jezus, ucieleśniona miłość, objawił światu bo­gactwa Boskiej Rzeczywistości.

Ponieważ zbawienie jest wiecznym, przez Boga postanowionym faktem, który utrwalił się w historii, dając początek nowej erze. Luter widział w narodzinach, śmierci i zmartwychwstaniu Chry­stusa "coś więcej niż zdarzenie, które raz zaszło - raczej dar, który wiecznie trwa".

Sundar Singh poszedł jeszcze dalej. Jak wielu mistyków sta­wiał ponad ziemską działalność Chrystusa Jego obecność w po­jedynczej duszy ludzkiej. Nie historia, tylko głębokie życie du­chowe jest najwłaściwszym terenem boskiego objawienia, naj­świętszym zakresem Jego działalności. Serce jest tronem Króla królów.

Mistrz Eckhart pisał: "Bóg bardziej ceni swe duchowe poczęcie w duszy ludzkiej niż cielesne narodziny z Marii".

A Luter: "Dziecię winno być twoje bardziej niż Marii. Niechby się Chrystus narodził tysiąc i więcej razy, gdy jednak nie na­rodzi się w nas - nic nam to nie pomoże".

Tego typu wykraczanie ponad historię zbawienia ku bezpośred­niej, osobistej pewności zbawienia nie jest bynajmniej ubiera­niem faktów z historii Jezusa w symbole wewnętrznych przeżyć, a już wcale - ich zaprzeczeniem. Jest ono wyzwalaniem się z okowów historycznej wiarygodności i podążaniem w sferę wewnętrznego przeżycia, przejściem z przeszłości w teraźniej­szość, w Boską Rzeczywistość.

Chrystus żyje i działa wiecznie, a wieczny Chrystus jest tym samym, który chodził po ziemi. Sadhu w pięknych słowach wy­znał starą prawdę chrześcijańską "Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki".

W swych przemówieniach w Europie Sadhu raz po raz krytyko­wał racjonalistyczno-moralistyczne podejście do osoby Jezusa, które niesie chrześcijaństwu drętwotę i przeciwstawiał mu oso­biste doświadczenie Chrystusa.

- Wielu nie doszło do osobistego spotkania z Chrystusem i nie zna nieocenionej wartości obcowania z Nim. Znają Chrystusa tylko z teologii lub historii. Dlatego potrafią uwierzyć jedynie w to, że Chrystus był świętym człowiekiem, wielkim nauczycie­lem moralności, czy też geniuszem religijnym. Znają Go jako dobrego mistrza, wielbią Jego wspaniały charakter i czystość. Ale nie cenią Jego boskości. Mają oczy zamknięte na boskość Zbawiciela. Bóg otwiera oczy tym, którzy o to proszą.

- Chrystus nie przyszedł, by nas pouczać, lecz zbawić od grze­chu i kary. Nie mógłby zbawić świata nauczając, musiał złożyć własne życie w ofierze. Chrystus nie tylko mówi o darach du­chowych, lecz daje je nam. Nie tylko uczy miłości, lecz dowodzi swej nauki oddaniem własnego życia. Chrystus chce być dla nas nie tylko wzorem, chce być dla nas źródłem nowego życia. Chrystus nie jest jedynie wielkim człowiekiem, prorokiem, On jest naszym Zbawicielem.

- Boskość Chrystusa i zbawienie w Nim to dwie fundamental­ne rzeczy. Bez nich chrześcijaństwo nie miałoby nic nowego do powiedzenia, bez nich byłoby niczym więcej niż nauką moral­ności. Trudno znaleźć bardziej moralnego człowieka niż Budda, mimo to dusza jego nie zaznała pokoju.

- Myślę, że gdybyśmy przyjęli tylko Chrystusową zewnętrzną po­stać - a odrzucili Jego wewnętrzną istotę - boskość - nasza religia nie różniłaby się od hinduizmu.

Jak wszyscy wielcy chrześcijanie, był Sundar Singh namiętnym rzecznikiem boskości Chrystusa. Broniąc centralnej prawdy chrześcijańskiej, zbliżał się coraz bardziej do Lutra, który nie znał słów dla wypowiedzenia radości, że Chrystus jest Zbawi­cielem przynoszącym odpuszczenie grzechów. Nie tylko nauczy­cielem i prawodawcą, nie tylko wzorem moralnej żarliwości.

- Tylko ci, którzy żyją z Nim w modlitwie, wiedzą, że jest On ucieleśnionym Bogiem, który zszedł na świat, by zbawić grzesz­ników. Nikt nie potrafi pojąć, kim jest Jezus Chrystus, jak tylko ten, kto żyje z Nim w modlitwie.

- Gdy pokazano mojemu przyjacielowi Hindusowi narcyz, nie mógł wyjść ze zdumienia. Mnóstwo czytał na temat tego kwia­tu, sam jednak nigdy tej rośliny nie widział, dlatego nie poznał jej, gdy mu ją pokazano. Całkiem możliwe, że wielu wie wiele rzeczy o Chrystusie, lecz nie zna Go. Ci, którzy Go poznali, zna­leźli pokój, radość i zbawienie.

- Gdy ślepo narodzonemu opowiadasz o barwach - czerwonej, niebieskiej i innych, nie będzie miał pojęcia o ich pięknie. Nie jest w stanie odróżniać kolorów, zna bowiem tylko rozmaite naz­wy barw, ale nie ma pojęcia o ich rzeczywistym wyglądzie. Bar­wy są dla niego zupełnie obce. Tak samo jest z duchowo śle­pymi. Człowiek może być uczony, zanim jednak nie odzyska du­chowego wzroku, nie może poznać Chrystusa, ani zrozumieć, że jest On Bogiem, który stał się człowiekiem.

- Wiele rzeczy można dostrzegać wzrokiem. Widzimy krople niosące ulgę oczom w razie choroby; krople te oglądamy we flakonie. Gdy jednak krople zostaną do oczu wkroplone, nie widzimy ich. Czujemy, że wzrok się poprawia, choć kropli nie widać. Można rzec: Mam w oczach lekarstwo, ale go nie wi­dzę. Gdy Chrystus żył cieleśnie w Palestynie, widziało Go wielu ludzi, ale dziś, gdy żyje w naszych sercach, nie widzi się Go. Jak lekarstwo oczyszcza On nasze serca z wszelkiego zła. Choć nie widzimy Go, jesteśmy zbawieni. Wiemy to, ponieważ czuje­my obecność Boga w naszym życiu.

Zrozumienie Trójcy Świętej Sadhu wyrasta, podobnie jak jego chrystologia, z osobistego przeżycia zbawienia. Czysto meta­fizyczne pojęcie Trójcy, jakie zawierają katolickie dogmaty, ma na oku wewnątrzboski proces życiowy. Dzieło zbawienia i uświę­cenia przypisuje się Synowi i Duchowi, mimo że w istocie dzia­łalność Boga "na zewnątrz" posiada charakter jednolity. Stare pojęcie Trójcy przenosi punkt ciężkości na "ekonomię zbawie­nia" dostrzegalną w historycznym objawieniu Syna i w działal­ności Ducha Św. w pojedynczej duszy. Sundar Singh, któremu nieznana była precyzyjność historycznych dogmatów, nieświa­domie przyjął za swoje owo "ekonomiczne" pojęcie Trójcy. Swój pogląd na Trójcę ubrał w piękne podobieństwo, którego w sta­rym Kościele użył Sabeliusz:

- Chrystus, Ojciec i Duch to jak ciepło i światło słoneczne. Choć światło nie jest ciepłem, a ciepło nie jest światłem, oba pochodzą, z jednego źródła, tylko ich działalność poza słońcem jest różna. W ten sam sposób Chrystus i Duch, od Ojca wychodząc, dają światu światło i ciepło. Chrzest Ducha spala w sercu niczym płomień wszelki grzech i zło oraz przygotowuje serce do nieba, oczyszczając je i uświęcając.



4. Zbawienie


Chrystus jest obrazem Boga, według którego Bóg stworzył czło­wieka. Jest On obrazem wiernym, w ludziach natomiast obraz ten jest niedoskonały i przyćmiony. Grzechy są stanem zniszcze­nia i zejścia z drogi Bożej.

O ile spojrzenie Sadhu na grzech zdradza postawę właściwą mistykom, o tyle jego myśli o zbawieniu brzmią na wskroś ewangelicznie. Problem "grzech - łaska" to dla Sundara Singha centralny problem chrześcijaństwa.

- Sedno chrześcijaństwa polega na tym, że Jezus Chrystus ura­tował swój lud od grzechów. Tych, którzy wierzą w Niego, czyni wolnymi od grzechu, przebaczając im winy, czyni ich wolnymi od mocy grzechu, sposobiąc ich do pokonywania zła.

Hymn na cześć sola gratia zaintonowany przez Augustyna i Lu­tra, dźwięczy w całej pełni w posłannictwie Sadhu. Zbawienie jest niezasłużonym darem Boga, uniewinniającą łaską Bożą.

- Świadczę, że nie potrafimy stworzyć sobie pokoju, że znajdu­jemy go u Jezusa w modlitwie.

Sadhu nieustannie głosił, że nikt nie zdobędzie zbawienia, prze­baczenia grzechów, usprawiedliwienia i pokoju duszy własnym wysiłkiem. W młodości przecie doświadczył, że wszelkie ludzkie wysiłki dla osiągnięcia zbawienia są daremne.

- Jak możemy uwolnić się od grzechów? Własnym wysiłkiem - nie! Moja religia uczyła mnie, że można uratować się własna praca. Bez wątpienia była to dobra nauka, lecz to nie może nigdy uwolnić od grzechu. Chciałem być dobry, chciałem dobrze czynić, lecz nie miałem dość sił do tego. Grzesznik może być uratowany tylko wtedy, gdy odda swe serce Chrystusowi, nigdy zaś własnym wysiłkiem. Kawał węgla jest czarną bryłą. Myjąc i wycierając go, nie uczynimy go jaśniejszym. Choćby nawet ca­łe lata leżał w ogrodzie, gdy go wyjmiemy, przekonamy się, że jest czarny jak przedtem. Tak samo jest z ludzkim sercem. Zbrudzone grzechem - jest nieczyste. Choć uprawialibyśmy post i umartwienia, serce pozostanie nieczyste. Rzućmy je jednak w płomień słów i ducha Jezusa Chrystusa, oddajmy je Temu, który chrzci ogniem, będziemy czyści.

- Nie możemy zapracować na nasze zbawienie. Moralność uczy odróżniać dobro i zło, lecz nie jest w stanie nic zdziałać. Ryba schwytana w sieci widzi na odległość kilku metrów, po­trafi się nawet poruszać, cóż, kiedy jest już schwytana. Przez wiedzę, którą zdobyłem, rozszerzyłem otaczający mnie świat, ale jednocześnie stwierdziłem, że jestem omotany siecią grzechu. Nie tylko ja to czuję, spotkałem wielu, wielu Hindusów, którzy odeszli od świata, zamknęli się w grotach skalnych, rozmyślając i trudząc się nad znalezieniem drogi wolności, jednak nie po­wiodło im się. Coraz bardziej plątali się w sieci. Wielu postępo­wało tak przed dotarciem do Chrystusa. Chrystus zerwał kajda­ny grzechu i uczynił ich wolnymi.

- Odwiedziłem kiedyś przyjaciela. Ten wziął sztabkę magnesu i podszedł do stołu, na którym leżało złoto, srebro i żelazo. Ma­gnes przyciągał żelazo, lecz ani złota, ani srebra - metali o wyższej wartości - nie mógł przyciągnąć. To zdarzenie przypo­mniało mi słowa Jezusa: "Nie przyszedłem ratować sprawiedli­wych, lecz grzeszników". Ten, który ma się za sprawiedliwego i sam sobie wystarcza, pewien, że nie potrzebuje Zbawiciela, będzie pozostawiony samemu sobie. Chrystus nie pociągnie go do siebie.

Zbawienie, które człowiek otrzymuje od Boga bez żadnych za­sług, polega na odpuszczeniu grzechów. Ale odpuszczenie grze­chów nie oznacza pełnego zbawienia. Nie wystarczy obciąć pę­dów z drzewa grzechu, chodzi raczej o wyrwanie drzewa z ko­rzeniami. Zbawienie i odkupienie są czymś więcej niż odpu­szczenie grzechów, oznaczają odnowę człowieka, narodziny na nowo, uświęcenie.

- W pewnej wsi mieszkała dziewczyna, która codziennie wymiatała pajęczyny ze swojego pokoju. Gdy kiedyś po raz setny wykonywała tę czynność, pomyślała sobie: "Panie, oczyść me serce od grzechu, tak jak ja czyszczę ten pokój". Wówczas otrzy­mała odpowiedź: - Dziecko, dlaczego wymiatasz tylko paję­czyny? Lepiej byłoby zabić pająki, które snują sieci. Kiedy za­bijesz pająki, nie będzie więcej pajęczyn. Nie wystarczy, aby nasze grzechy zostały odpuszczone, ważne są słowa apostoła: "Zewleczcie z siebie starego człowieka (...)".

- Niektórzy sądzą, że zbawienie w Chrystusie oznacza odpu­szczenie grzechów. Całkowite, pełne zbawienie oznacza naro­dzenie na nowo, nie tylko przebaczenie. Jezus Chrystus nie przy­szedł po to, by jedynie przebaczyć nam grzechy, lecz aby nas odrodzić. Przez Jezusa Chrystusa otrzymujemy nowe życie. Szczęście w Chrystusie - to stać się nowym człowiekiem.

- Widziałem w pewnym ogrodzie krzak cierniowy, który rodził dobre owoce. Zapytałem ogrodnika, jak to możliwe. Powiedział mi, że wszczepił pęd szlachetny w pień krzaka. Krzak rósł, cier­nie zaś zwolna znikały, urosły szlachetne gałązki i przyniosły szlachetne owoce. Zdarzenie to unaoczniło mi dzieło Chrystu­sa w nas. Jak pęd szlachetny dał cierniowemu krzakowi życie i uczynił zeń owocującą roślinę, tak i Chrystus wszczepił w nas nowe życie, uczynił nas nowymi ludźmi, przynoszącymi owoce żywota. Powtórne narodzenie oznacza przyjęcie Chrystusa.

Tak więc Sundar Singh przeniósł punkt ciężkości zbawienia z przebaczenia grzechów na uświęcenie, nowe życie w społecz­ności z Chrystusem.

Łaska usprawiedliwiająca była dla Sadhu identyczna z łaską uświęcającą, a łaska była dla niego darem, który wywołuje w duszy zmiany jakościowe w mocy Ducha Św. Sadhu - po­dobnie jak Luter - widział związek wiary i dobrych uczynków. Człowiek jest zdolny wykonywać dzieła miłości i sprawiedliwoś­ci wyłącznie dlatego, że dzięki wierze znalazł się w społecz­ności z Chrystusem i osiąga w ten sposób radość i pokój. Do­piero gdy serce stanie się dobre wskutek działania Ducha Św. człowiek zdolny jest naprawdę czynić dobrze. Dopóki serce nie zostanie oczyszczone i odnowione, dopóty daremne są dobre uczynki. Sadhu posługiwał się podobieństwem o dobrym i złym drzewie, aby wykazać zależność między wiarą darowaną przez Boga, a uczynkami miłosierdzia.

Odnowa serca, dzięki niosącej zbawienie łasce Bożej, jest ka­mieniem węgielnym moralnego życia. W tym miejscu dostrze­gał Sadhu istotną różnicę między chrześcijaństwem, a innymi religiami.

Moralność tego świata powiada: Czyń dobrze a będziesz dob­rym, ale Ewangelia głosi: "Bądźcie najpierw dobrymi". Dobre dzieła same przychodzą, gdy serce jest dobre i odnowione.

- Niechrześcijańskie religie pouczają: Czyń tyle dobrych uczyn­ków, ile tylko możesz, a staniesz się w końcu dobrym. Chrześci­jaństwo ma coś wręcz odwrotnego do powiedzenia: Bądź naj­pierw dobry, a będziesz dobre rzeczy czynił; dobre uczynki pochodzą z dobrego serca. Najpierw musi być odmienione serce.

Słowa Sundara Singha brzmią jak cytaty z dzieł Lutra. Sadhu zgodny był z Lutrem co do joty, aczkolwiek nie przeczytał ani zdania z jego książek, a jedynie pośrednio słyszał o nim w mi­sjach protestanckich w Indiach.

Po przemianie wewnętrznej człowiek może dokonywać naj­szczytniejszych rzeczy w miłości. Człowiek wówczas jest nie tylko powołany jako nowe stworzenie, lecz jako odbicie Chrystusa staje się podobny Bogu. Celem miłości Bożej jest podniesienie człowieka na wyżyny doskonałości.

- Niedźwiedź polarny żyje w śniegach Północy i posiada barwę śniegu. Tygrys bengalski jest koloru trzcin i traw puszczowych. Także i ci, którzy w modlitwie trwają w duchowej społeczności z Bogiem, jak aniołowie otrzymują dział w naturze Chrystuso­wej i upodobniają się do Niego.

- Klimat ma pewien wpływ na rysy twarzy i postać człowieka. Jeśli fizyczna atmosfera tak mocno kształtuje cielesność, o wie­le więcej atmosfera duchowa wywiera wpływ na duszę i jej charakter. Jeśli żyjemy z Bogiem w modlitwie, Jego obraz wy­ciska się w nas coraz wyraźniej.

- Gdy Chrystus w nas żyje, całe nasze życie staje się podobne Jego życiu. Sól, rozpuściwszy się w wodzie, znika sprzed oczu, ale nie przestaje istnieć. O jej istnieniu możemy przekonać się - pijąc wodę. Także i Chrystus żyjący w nas - acz niewidzialny - jest przecie widoczny przez miłość.

Głos chrześcijańskich mistyków brzmi w wypowiedziach Sadhu. Przykłady, jakimi posługiwał się Sundar Singh, dowodzą, że myśl o likwidacji ludzkiej indywidualności i czystej identyfikacji z Bo­giem była mu obca. Niedźwiedź polarny pozostaje niedźwie­dziem, choć przyjmuje barwę śniegu, i człowiek podobny do Boga pozostaje człowiekiem. Podobieństwo do Chrystusa ma swój początek w osobistym kontakcie z Bogiem przez wiarę i mo­dlitwę.




5. Cud


Świat pojęć Sundara Singha to świat cudów. Publiczne wyzna­nia Sadhu przepełnione były nieprawdopodobnymi wprost opo­wiadaniami z własnego życia i z życia innych ludzi wiary. Cuda te były dla Sundara Singha oczywistymi znakami Bożej mocy, miłości i łaski. Singh pragnął, aby one krzepiły i umacniały we wierze także innych.

Kiedyś Sundar siedział zbłąkany w dżungli nad brzegiem rwącej rzeki, nie znał dalszej drogi. W pewnej chwili pojawił się jakiś człowiek i przeprawił go na drugi brzeg.

Innym razem napadła go zgraja uzbrojonych w kije ludzi; zaczął się modlić, gdy otworzył oczy - był sam. Nazajutrz na­pastnicy wrócili z zapytaniem, cóż to za istoty w lśniących sza­tach przyszły mu na ratunek? Sadhu był przekonany, że otoczyli go aniołowie.

Pewnego dnia spał w jakiejś pieczarze, gdy się obudził, ujrzał obok siebie potężnego lamparta. Dziki zwierz był dziwnie ła­godny, nie wyrządził mu żadnej krzywdy.

W Tybecie okrutni prześladowcy zakuli go w kajdany i przywiązali do drzewa. Była zimna i ciemna noc. Sadhu zasnął. Gdy się obudził, więzy leżały opodal, a obok niego na ziemi były świeże owoce.

Sadhu opowiadał również przykłady Bożej mocy i opieki z ży­cia innych chrześcijan. Pewnego tybetańskiego chrześcijanina zrzucono z wysokiej góry z powodu jego wiary w Chrystusa. Do ciężko rannego i spragnionego człowieka zbliżył się nieznajomy i napoił go z własnych rąk. Po bliznach męczennik poznał w nieznajomym Zbawiciela i rzucił się do Jogo stóp ze słowami: "Pan mój i Bóg mój!"

W swych przemówieniach Sadhu posługiwał się przykładami bohaterstwa chrześcijańskich męczenników. Pewnego tybetań­skiego ewangelistę ubiczowano, a jego rany posypano solą. Twarz, jego jednak jaśniała radością i pokojem. Wtedy lud za­czął się zastanawiać. Mówili: "Ta radość nie jest z tego świa­ta; musi być prawda to, co on opowiada o Chrystusie". Gdy lama powiedział, że opanował go zły duch, lud odrzekł, iż musi to być duch dobry i święty.

Krytycznie nastawiony czytelnik Zachodu odniesie się sceptycz­nie do powyższych zdarzeń i potraktuje z politowaniem marzycielstwo Hindusa. Krytyka wobec Sundara jest naturalną reak­cją współczesnego realizmu na atmosferę, w której żył ów hin­duski uczeń Chrystusa. Tego prawa krytyce odmówić nie można. Na pierwszy rzut oka przykłady z życia Sadhu uderzają swoistym prostactwem i prymitywizmem. Najbardziej zwraca uwagę kryty­cznie nastawionych badaczy stałość motywów w owych opo­wiadaniach. Jest kilka typów cudów, które się powtarzają. Naj­częstszym przypadkiem jest nagłe pojawianie się i znikanie nadzmysłowej postaci. Także historie męczeństwa mają zawsze ten sam schemat; męczennicy promienieją wśród najcięższych mąk nadnaturalnym pokojem i to wywiera wpływ na otoczenie. Abstrahując od racji historycznych, trzeba przy ocenie tych opo­wiadań wziąć pod uwagę mentalność hinduskich ascetów. Je­den z najlepszych znawców tej sprawy powiedział, że Hindusi nie znają granicy między legendą a historią. Zwłaszcza można to powiedzieć o ascetach, którzy dnie i noce spędzają w zupeł­nej samotności, oddając się rozważaniom, wewnętrznemu oglą­dowi. Dla nich życie wewnętrzne ma taką wyrazistość, że zacie­ra się różnica pomiędzy pierwiastkiem obiektywnym i subiektywnym. Prowadzi to do wniosku, że w wypadku Sundara Singha nie mamy do czynienia z historycznymi zdarzeniami, lecz z le­gendami, które tu i ówdzie nawiązują do prawdziwych faktów, jednakże forma, w jakiej są przekazywane należy do płodów fantazji Nawet badacz, który nie przeczy istnieniu cudów, nie może na tę okoliczności zamykać oczu. Krytyka historyczna jest przecież niezależna od religijnego czy filozoficznego stosunku do zagadnienia cudów. Kto jest obeznany z problematyka biblijnych i hagiograficznych relacji o cudach, odkryje ku swemu zdziwieniu w przykładach przytaczanych przez Sadhu pewne za­sadnicze prawo rządzące tego rodzaju opowiadaniami; stałość motywów, nakładanie się zdarzeń i mocne podkreślanie gwał­townie zmieniającej się sytuacji,

Nasuwa się spostrzeżenie: Sadhu opowiadał o rzeczach, których sam doświadczył. Wokół tych wydarzeń narosły legendy. Powsta­ją one nie tylko po śmierci bohatera, lecz już za jego życia i wyrastają na tle jego własnych przeżyć wewnętrznych.

Z drugiej strony trzeba stwierdzić, że legendy nigdy nie są je­dynie igraszką wyobraźni, lecz ich fundamentem są faktyczne, cudowne przeżycia. Trudności, w obliczu których staje krytyk, polegają na tym, że na podstawie cudu nie można dokładnie ustalić faktycznego stanu rzeczy i trzeba pogodzić się z wielo­ma niejasnościami. Jednak ostrożnie musimy podejść do twier­dzenia o rozwoju legend w życiu wielkich chrześcijan. Tacy lu­dzie jak Sundar byli na pewno szczerzy i prawdomówni.

Wątpliwości w ustaleniu podstaw opowieści o cudach nie są w stanie przysłonić duchowej postawy chrześcijanina, który o cudach informuje. Wierzący w cuda żyje nie tylko w świecie zmysłów, lecz także w świecie nadzmysłowym. Patrzy on inaczej na świat, jego duchowy wzrok, wyostrzony przez stały kontakt z Bogiem, ogląda wieczność. Sundar Singh powiedział o współ­czesnym, zracjonalizowanym człowieku:

- Nie przeminęły dni cudów, lecz dni wiary na ziemi. Współ­cześni nie wierzą w cuda, bo ich nie rozumieją. Spędzają czas na badaniach, interesach, a nie prowadzą życia modlitewnego. Człowiek modlitwy zna wyższe prawa nad naturalne zasady wiedzy. Cuda nie są sprzeczne z prawami natury. Istnieją wyższe prawa natury, których na ogół nie znamy. Modlitwa wiedzie nas stopniowo do poznania tych praw.

Według Ewangelii modlitwa pokazuje ludziom, że możliwe są rzeczy, które dotąd uznali za niemożliwe. Drogi wielkiego Pra­wodawcy są niezgłębione. Jego wolą i planem jest szczęście każdego stworzenia.

- Na dalekiej Północy most z wody jest zjawiskiem codziennym. Gdy powierzchnię wody skuwa lód, a pod nim płynie swobodnie rzeka, po powierzchni lodu ludzie mogą przejść bezpiecznie na drugi brzeg. Gdyby prostemu człowiekowi z okolic równika, któ­ry zna jedynie żar tropiku, opowiadano o moście z wody, po­wiedziałby, że jest to niemożliwe. Istnieją również zjawiska w świecie ponadzmysłowym, które wydają nam się nierealne.

Wiara w cuda ma korzenie w głębi duszy, rodzi się z modlitewnej społeczności z Bogiem; pochodzi z duszy i musi do niej wracać. Wobec cudownych zdobyczy serca, jakie przypadają w udziale wierzącemu przez modlitwę, wobec pokoju wewnętrz­nego, wszelkie zdarzenia zewnętrzne, choćby jak najbardziej niepojęte, muszą ustąpić w cień. Sadhu głosił z energią, że istoty cudu nie szuka się w zewnętrznych wydarzeniach, lecz w dziele zbawienia, które Bóg dokonuje w sercu.

Cuda nie dzieją się po to, aby zaspokajać naszą ciekawość, lecz aby ratować nasze dusze od śmierci. O swoim ocaleniu w studni mówił:

- Być może, wyciągnął mnie ze studni anioł lub sam Jezus. Było to cudowne zajście. Lecz największy cud tkwi w tym, że w tych odrażających warunkach Jezus napełnił serce moje po­kojem. O swoim uwolnieniu z kajdan powiedział: - Nie w tym widzę największy cud, że pozbyłem się krępujących pęt, lecz w tym, że wśród największych cierpień mogłem przeżywać po­kój.

- Często spotykałem ludzi, którzy pragnęli, abym mówił o cu­dach. Tak wiele o tym słyszeli i chcieli, bym jeszcze coś opo­wiedział. Największym cudem jest to - mówił - że Jezus Chry­stus zmienił moją naturę i zbawił mnie od grzechu. Cudem jest to, że grzesznik, martwy w swych grzechach i przestępstwach rodzi się na nowo dzięki Chrystusowi. Gdy człowiek przeżył ten cud, nie będzie się zdumiewał nad zewnętrznymi tzw. cudami. Największym z cudów jest ponowne narodzenie, kto przeżył ten cud, nie dziwi się innym. Kto wierzy w ten cud, wierzy we wszyst­kie cuda.

Czasem Sundar Singh wręcz ostrzegał przed żądzą cudów, domagając się od słuchaczy prostego, czynnego życia. Nie po­winniśmy domagać się cudów, lecz pełnić wolę Bożą. Po­nieważ Singh cały nacisk kładł na cuda duchowe, wzdrygał się wkładać ręce na chorych i modlić się za nich.

Gdy pewna kobieta na Cejlonie prosiła Sadhu, by włożył ręce na jej śmiertelnie chorego syna, ten odparł: - W tych rękach nie ma żadnej siły, tylko w przebitych rękach Chrystusa. W koń­cu Sadhu spełnił prośbę matki i po trzech dniach chłopak wraz z matką znajdował się wśród jego słuchaczy. Zachwyconych zapewnił Sundar, że nie dokonał tego własną, lecz Chrystusową mocą. Gdy jednak podziw się szerzył, przyrzekł sobie nigdy wię­cej podobnych rzeczy nie czynić, gdyż to odwraca uwagę od Ewangelii Chrystusa, do głoszenia której został powołany. Od­tąd odmawiał z całą stanowczością wkładania rąk na chorych, wzbraniał się nawet przed błogosławieniem.

Dodając pierwszeństwo duchowemu cudowi, jakim jest zbawie­nie, Sundar Singh przypomina Lutra, który żywił głęboką nie­ufność w stosunku do cudownych zjawisk i niezwykłych znaków zewnętrznych. Dla Lutra też największym cudem była, płynąca z przebaczenia grzechów, szczęśliwość serca.

"Widzialne" cuda, jakich dokonywał Jezus, są jedynie znakami dla nie pojmujących, niewiernych mas, którym rzuca się je "ni­czym dzieciom jabłka i gruszki" i w ten sposób zmusza do wia­ry. My natomiast winniśmy wielbić Boga za wspaniałość cudu, jaki Chrystus codziennie w chrześcijaństwie dokonuje, poko­nując diabelską moc. "Cudem nad cudami" jest mocna żywa wiara.

Znowu przywiódł nas Sadhu w samą głębię chrześcijańskiej wiary w cuda. Możemy w ten sposób znaleźć drogę między zabobonną żądzą cudu, a racjonalną bojaźnią przed cudami. Ży­cie Sundara potwierdza myśl, którą Dostojewski włożył w usta starego Kozimy w "Braciach Karamazow":

- Według mnie, cuda nigdy nie wprawiają w zakłopotanie re­alistów. Cuda nie wzbudzają wiary w ludziach obdarzonych trzeźwym spojrzeniem na rzeczywistość. Obdarzony trzeźwym spojrzeniem - o ile nie jest wierzący - znajdzie w sobie do­syć siły i sposobności, by cudom nie wierzyć. A gdy cuda zjawią się przed jego oczyma jako fakty niezaprzeczalne, raczej zwątpi w swe zmysły, niż pogodzi się z tymi faktami. Gdyby z fak­tami takimi się pogodził, pogodziłby się z nimi jako z zjawiska­mi naturalnymi, dotąd mu nieznanymi. Wiara takich ludzi nie rodzi się przez cuda, a raczej cuda rodzą się przez wiarę. Jeśli bowiem człowiek taki jest wierzący, musi ze względu na swoje spojrzenie bezwarunkowo pogodzić się z cudami.


6. Tamten świat


Sadhu rozróżniał trzy sfery niebios. Pierwsze: "niebo na ziemi" - to dla Sundara obcowanie z Chrystusem w Jego pokoju, cze­go wierni doświadczają w modlitwie. Drugie niebo było dla Sundara identyczne z rajem obiecanym przez Zbawiciela skru­szonemu łotrowi na krzyżu. Wiele ludzi dociera tutaj po śmierci w swym "ciele duchowym" i przebywa tam pewien czas. Ten rodzaj purgatorium nie ma nic wspólnego z bolesnym miejscem próby, jakim jest "czyściec". Nie płonie tam ogień usuwający z duszy grzech; ci, którzy tam przebywają cieszą się obecnością Chrystusa, lecz nie mogą Go jeszcze oglądać. Słyszą jakby z da­la cudowną muzykę. W takim stadium dusze wiernych dojrzewają w świętej tęsknocie ku doskonałemu oglądowi Chrystusa i ku społeczności z wszystkimi wybranymi. Bywają chrześcijanie, którzy już na ziemi żyją w doskonałej społeczności z Bogiem i ci oglądają już tutaj miejsce wiecznej radości. Apostoł Paweł powiedział, że był zachwycony do siódmego nieba. Sundar Singh opisywał swe wizje niebieskie, które można porównać do wizji św. Jana w Objawieniu. W niebie jest Chrystus, Zbawiciel. Tam dochodzi do bezpośredniego obcowania z Panem, tam też wyjaśniają się wszystkie tajemnice i zagadki życia. Nie ma tam zmęczenia, bólu ani troski, panuje tam radość, pokój i mi­łość.

- W ludziach drzemią zarodki niezliczonych właściwości, które nie mogą rozwinąć się w tym świecie, bo brak tu odpowiednich warunków, aby dojść do doskonałości. Tam, przed obliczem Oj­ca Niebieskiego i w społeczności z Chrystusem dojrzewa do­skonałość. Tam będą zaspokojone wszelkie tęsknoty i pragnie­nia, tam jest dom ojcowski i panuje prawdziwe szczęście. Tam jest nasza wieczna ojczyzna. Szczęście ludzi, którzy na ziemi cierpieli i walczyli, będzie większe nad szczęście aniołów przebywających w domu ojcowskim i nie znających bólu ani walki. Dla tych, którzy przeszli przez gorycz i mękę radość tego życia będzie podwójna. Bóg Ojciec pozostanie nadal niewidoczny, widoczny jest jednak w obliczu Swego Syna.

- Wyobraźmy sobie kurczątko nie wyklute jeszcze z jajka, które twierdzi, że poza skorupą nic nie istnieje. Kokosz powiada: Nie, na zewnątrz są góry, kwiaty, drzewa. Pisklę posiada jeden argu­ment: Ja tych rzeczy nie widzę. Gdyby w tej chwili pękła sko­rupka, pisklę przekonałoby się, że matka ma rację. Tak i my tkwimy w skorupie i nie widzimy piekła ani nieba. Kiedyś jed­nak skorupka ta zniknie, wówczas ujrzymy wszystko.

Wypowiedzi Sundara na temat piekła nie są jednolite. We wczesnym okresie mówił o nieodwołalności sądu i karze wiecz­nej.

- Obecnie Bóg nam daje możliwość ratunku. Jeśli odrzucimy tę okazję, innej nie będzie. Gdybyśmy mieli szansę zbawienia na tamtym świecie, Chrystus nie przychodziłby na ten świat. W piekle nie będziemy w stanie się naprawić. Kiedy natura raz stała się zła, nic jej nie zmieni. Szatan zawładnie nami i uwię­zi nas w krainie śmierci.

Potem Sadhu wypowiadał się inaczej. Twierdził, że miłość Boża okazuje się skuteczna nawet w piekle. Piekło nie będzie miej­scem wiecznej kaźni, lecz bolesnym purgatorium, gdzie grzesz­nicy, choć powoli, będą się przemieniać wewnętrznie. Cierpienie, którego doświadczą, przysposobi ich do życia w niebie. Bóg jest miłością i będzie ich krzepił. Dzięki Jego łasce zrodzi się w sercach grzeszników miłość do Boga i przemieni ich du­sze. Tylko nieliczni - sam diabeł - będą na wieki pozbawieni nieba.

- Gdy iskra Boża tli się w sercu, nie możemy tracić nadziei co do przyszłości grzesznika. Bóg stworzył przecież ludzi dla spo­łeczności ze Sobą, dlatego nikt nie może być na wieki oddzie­lony od Niego. Choć długą i błędna droga kroczy grzesznik, powróci w końcu do Tego, na którego obraz i podobieństwo został stworzony. Takie jest ostateczne przeznaczenie.

Wiara Sundara Singha w ostateczne zbawienie większości lu­dzi strąconych do piekła jest może sprzeczna z tradycyjną nauką zachodniego Kościoła. Wiekuistość kary jest dogmatem i tak nauczają wszystkie Kościoły. Natomiast pogląd, że piekło jako purgatorium kiedyś zniknie, znajduje się w dziełach Klemensa, Origenesa i Grzegorza Wielkiego. Oczywiście są to nauki nie­oficjalne. W dobie Reformacji myśl tę podchwycili anabaptyści, z nastaniem zaś racjonalizmu przyjęła ją częściowo teologia protestancka. Interesujące jest, że Sadhu nie znał tych kie­runków teologicznych. Można dodać, że apostoł Paweł nie mó­wi o wiecznych mękach, lecz o tym, że niektórzy nie odziedziczą Królestwa Bożego. Zniszczone będą wszystkie siły demo­niczne. Nastanie chwila, że Bóg będzie "wszystkim we wszyst­kich".

Niebo i piekło były dla Sundara Singha wielkościami eschatolo­gicznymi, lecz nie wyłącznie. Niebo i piekło rozpoczynają się już za życia. Podobnie jak Jakub Boehme bronił Sundar myśli, że niebo i piekło goszczą już teraz w sercach ludzkich.

- Niebo i piekło są stanami przeciwstawnymi w świecie ducha, mają one swe źródło w sercu ludzkim. Grunt założony jest już w tym życiu. Oba stany nie odnoszą się wyłącznie do ludzkiego serca, istnieją w pełni w zaświatach.

- Czasem człowiek odczuwa bez powodu radość lub ból, które w istocie są dotknięciem świata niewidzialnego, tj. nieba lub piekła. Niebo i piekło rzucają cienie w ludzkie serca. Stopniowo kontakt z jedną lub drugą częścią świata niewidzialnego na­biera cech trwałych. Przez dobre czy złe czyny i przyzwyczaje­nia człowiek dostaje się pod wpływ jednej lub drugiej części niewidzialnego świata i opowiada się za nią. Tak więc już na tym świecie kładzie się podwaliny pod niebo i piekło. Gdy du­sza opuszcza w chwili śmierci ciało, wstępuje w stan, ku któ­remu skłaniała się na ziemi.


7. Biblia


Pobożność Sadhu opierała się w pełni na osobistej społecznoś­ci z żywym Chrystusem. Wewnętrzny pokój, ofiarowany przez Chrystusa, nie jest związany z żadnymi zewnętrznymi gwaran­cjami zbawienia. Sadhu stale podkreślał, że czytanie Biblii nie wystarcza dla wejścia w osobisty kontakt z Chrystusem; nie tylko lektura, lecz także modlitwa jest właściwym kluczem do niebios. Szczególne znaczenie dla Sundara Singha miał fakt, że Chrystus, w przeciwieństwie do wielu twórców religii, nawet w przeciwieństwie do starotestamentowych proroków i Aposto­łów, nie napisał ani słowa.

- Inni nauczyciele, gdy przeczuwają swój ziemski kres, chcą przelać swą naukę na papier, aby żyła wówczas, gdy ich usta zamilkną. Chrystus postąpił inaczej. Nie myślał o opuszczeniu nas, pozostaje z nami do skończenia świata. Dlatego nie zo­stawił rękopisów. Słowo Boże jest drogowskazem, prawdę i ży­cie znajdujemy u Pana.

- Życie i duch Chrystusowy mogą być zapisane tylko w sercach ludzkich, a nie w książkach. Jezus Chrystus wiedział, że Jego dzieło ma zostać dokonane w sercach, a nie na kartkach ksią­żek.

Choć Sadhu stawiał osobisty kontakt z Chrystusem ponad wszystko, Biblia była dla niego chlebem powszednim.

- Doświadczyłem - powiedział - dzięki łasce Bożej, że istotnie jest ona Słowem życia danym przez Zbawiciela.

Nowy Testament był nieodłącznym towarzyszem Sundara, jedyną własnością, którą oprócz żółtej szaty i koca, nosił ze sobą. Stąd Sadhu czerpał materiał do swych medytacji i bodźce do życia modlitewnego oraz swych wystąpień publicznych.

- W tej książce jest wszystko, co powinniśmy wiedzieć o Zba­wicielu świata - mówił.

Podczas wykładu w Brytyjskim Towarzystwie Biblijnym Sadhu wyraził głęboką wdzięczność, gdyż za jego pośrednictwem zdo­był Ewangelię w swej ojczystej mowie.

- Bóg stale objawia się przez swoje święte Słowo, Biblię, wszystkim, którzy Go z serca szukają. Zwiastun Ewangelii nie zdoła wszędzie dotrzeć, lecz Słowo Boże dociera wszędzie i prze­obraża ludzi tak, że zaczynają kochać Zbawcę, Odkupiciela świata.

- Dzięki Słowu Bożemu tysiące przeżyło to, co ja, i związało się ze swym Panem i Zbawcą.

Oto jedno z najgodniejszych uwagi tego typu nawróceń:

- Wędrując, znalazłem się w środkowej Indii. Przemawiałem do pogan i zakończyłem pytaniem, czy chcieliby sami czytać książkę, która opowiada o Jezusie Chrystusie. Wśród słuchaczy znajdował się zdecydowany przeciwnik chrześcijaństwa. Kupił Ewangelię św. Jana, przeczytał jedno czy dwa zdania i podarł ja w kawałki. Kolporter Biblii, u którego ów kupił książkę, był mocno zniechęcony, pocieszyłem go jednak słowami:

Nie trać odwagi, pewnego dnia ujrzysz odmienny skutek. W dwa lata później dowiedziałem się, co się zdarzyło później. Gdy ten, który podarł Ewangelię i strzępki jej rzucił u wejścia do wa­gonu kolejowego, przechodził tam właśnie człowiek, który od lat gorąco poszukiwał prawdy. Podniósł papier, zebrał strzępy i przeczytał słowa "życie wieczne". Hinduska religia zna naukę o wędrówce dusz, czym jednak jest życie wieczne? Na innym miejscu zauważył słowa "chleb żywota". Co to znaczy? Pokazał szczątki książki jakiemuś przechodniowi z ubolewaniem, że książka, w której znajdują się takie słowa, jest podarta. Ten odparł:

- To są słowa z chrześcijańskiej książki, zostaw ten śmieć, bo się zabrudzisz. Ostrzeżenie to nie przeszkodziło poszukiwaczowi prawdy pójść i kupić Nowy Testament. Z ogromnym wzruszeniem przeczytał Ewangelię i stał się przekonanym uczniem Chrystu­sa. Znalazł Zbawcę, a w Nim pokój. Później został głosicielem Ewangelii w środkowych prowincjach Indii. Tak więc strzępy po­dartej Ewangelii stały się istotnie chlebem żywota.

Sadhu Sundar Singh był głęboko przekonany o cudownej mocy Biblii. W czasie swych wędrówek misyjnych rozdawał ludziom Nowy Testament lub pojedyncze jego księgi.

Sadhu był wolny od formalnego nawyku studiowania Pisma Świętego i daleki od ortodoksyjnej teorii mechanicznej inspira­cji słownej.

- Ci, którzy pisali Biblię, nie otrzymali natchnienia dzięki swym umiejętnościom sporządzania notatek, lecz przez to, że żyli sło­wami żywota. Pismo Święte jest natchnione w pierwotnym zna­czeniu tego słowa, jest dane przez Boga. Pisali je ludzie "w du­chu", tzn. w stanie boskiego natchnienia. Tylko wewnętrzne przeżycie może wyjaśnić tajemnice tej księgi.

- Duch Święty jest prawdziwym autorem Pisma Świętego. Jak moje ubranie nie jest moją osobą, tak i słowa Pisma są tylko ludzkimi słowami. Mowa codzienna nie potrafi oddać w pełni rzeczy duchowych. Natrafia się na trudności, gdy chce się w sło­wach dotrzeć do prawdziwego sensu. Tym jednak, którzy pozo­stają w styczności z Duchem Świętym, wszystko staje się jasne. W Piśmie Świętym łączą się rzeczy dane od Boga z elementami ludzkimi.

Tak więc Pismo Święte zawiera w niedoskonałej ludzkiej mowie dostrzegalną "w duchu" prawdę Bożą - mamy więc skarb w gli­nianych naczyniach. "Proste i marne są pieluszki, lecz cenny skarb, który w nich spoczywa - jest nim Jezus Chrystus" (Lu­ter). Ponieważ niepomiernie cenniejsza jest istota od niedoskonałej powłoki, nie pomoże czepianie się owej powłoki. Jeżeli człowiek chce dotrzeć do zrozumienia sensu Słowa Bożego - musi przebić zewnętrzną skorupę i dotrzeć do jądra. Tylko ci, którzy "żyją w duchu", są w stanie pojąć znaczenie Biblii. Po­nieważ jednak rzeczy duchowe nie mogą być przyjęte bez mo­dlitwy i zagłębiania się w nie, modlitwa i medytacja są kluczem do zrozumienia Biblii. Mowa Słowa Bożego jest duchowa, na­rodzeni z ducha potrafią słowo to pojąć.

Takie duchowe spojrzenie na Biblię wyjaśnia, dlaczego Sadhu szczególnie miłował najbardziej "pneumatyczną" - Ewangelię św. Jana. Tę księgę nowotestamentową Sadhu najczęściej czy­tał i cytował. Poza tym wykorzystywał najczęściej listy Apostoła Pawła i Apokalipsę, Słowami psalmistów i proroków wypowia­dał nieraz swe przeżycia wewnętrzne. Właśnie jako mistyk i wi­zjoner posiadał zrozumienie dziecięco-realistycznego obcowa­nia mężów Starego Testamentu z Bogiem.

Jak wszyscy wielcy chrześcijanie rozumiał Sadhu Biblię w świet­le osobistego przeżycia zbawienia. Cudowny pokój, jaki otrzy­mał od Chrystusa, był dla niego kluczem do Pisma Świętego. Widzimy w tym podobieństwo do Lutra, dla którego radosna wiara w zbawienie darowane przez Boga była "treścią i grun­tem" całego Pisma. Dla Sadhu i Lutra Pismo Święte było księ­gą łaski i pociechy.

- Cała Biblia świadczy o Chrystusie - mawiali obaj.

Dla Sundara Singha Ewangelia św. Jana była "prawdziwym jądrem i rdzeniem wszystkich ksiąg"; "jedyna, delikatna, iście główna Ewangelia". Ewangelia św. Jana - jak świadczył Sundar - jest dla wszystkich Hindusów (także dla niechrześcijan) najcenniejszą częścią Biblii. Miłość Sadhu do czwartej Ewange­lii płynęła stad, że w jej świetle orlim wzrokiem ducha patrzył w tajemnicę boskości Chrystusa.

Na pytanie, dlaczego tak mocno skłania się ku Ewangelii św. Jana, Sadhu odparł:

- Jan leżał na piersi Jezusa. Miał gorące serce i nie rozma­wiał z Chrystusem metodą usta-usta, lecz serce-serce. Dlatego najlepiej Go rozumiał. Jan - wydaje mi się - najbardziej spośród apostołów miłował Jezusa. Inni stawiali Chrystusowi pytania i zadowolili się, gdy otrzymali odpowiedź. Jan doma­gał się czegoś, co przechodzi z serca w serce. Dlatego Jan mógł lepiej niż inni wyrazić wewnętrzny i osobisty związek serca z Chrystusem.

Jak Jan spoczywał przy Ostatniej Wieczerzy na piersi Mistrza, tak - zgodnie z doświadczeniem Sadhu - każdy chrześcijanin musi spoczywać na piersi Pana czytając Pismo Św. Ten tylko, kto pielęgnuje pełen ufności kontakt z Chrystusem, może po­wiedzieć wraz z Piotrem: "Ty masz słowa żywota wiecznego ".


8. Kościół i kościoły


Sundar Singh obcował twarzą w twarz z Chrystusem. Nie prze­bywał On wtedy sam na sam z Chrystusem, lecz otoczony był kręgiem duchów szczęśliwych, skupiających się wokół tronu Chrystusa (Hebr. 10).

- Tutaj - powiedział Singh - istnieje prawdziwa społeczność świętych, o której jest mowa w apostolskim wyznaniu wiary. Kościół, do którego Sadhu sercem należał, nie jest instytucjo ziemska, lecz ogółem dusz należących do Chrystusa, jest Koś­ciołem niewidzialnym.

- Należę do ciała Chrystusowego, to znaczy do prawdziwego Kościoła, którego nie pojmuje się jako budowli z cegieł i ka­mieni, lecz jako wspólnotę rzeczywistych chrześcijan, żyjących i zmarłych.

Sadhu patrzył na Kościół Chrystusowy jako na ukryty przed lu­dzkim wzrokiem triumfujący zbór świętych w niebie. Takie spoj­rzenie na Kościół nie jest nowością, to samo widzieli już Kle­mens z Aleksandrii i Augustyn. Nuta ta dźwięczy w starokościelnej liturgii. Wielka idea głosząca, że Kościół ziemski - jak­kolwiek niedoskonały - jest odbiciem, przedsionkiem Kościoła niebiańskiego, nie pokrywała się ze sposobem myślenia Sunda­ra. Nie odczuwał on, że w liturgii, zwiastowaniu Słowa Bożego i modlitwie wszyscy chrześcijanie już obecnie utrzymują związek z niebieskimi zastępami.

Ponieważ Sadhu przeważnie kierował swe spojrzenie na Koś­ciół niewidzialny, a w Kościele widzialnym dostrzegał wyłącznie pojedynczych chrześcijan, raził go często instytucjonalizm, dogmatyzm i ustrój hierarchiczny. Nie kwestionował on przynależ­ności do zorganizowanych ziemskich Kościołów. Sam uważał się za formalnego członka Kościoła Anglikańskiego w Indii. Nikt nie słyszał z jego ust cierpkich słów pod adresem instytucji kościel­nej. Owszem, włączał się otwarcie w nurt porządku kościelnego, odmawiając udzielania Chrztu. Odsyłał nowo nawróconych do chrześcijańskich stacji misyjnych. Tylko wtedy, gdy nie było w pobliżu jednostek misyjnych, jak w Tybecie i Himalajach, udzielał Chrztu. Uważał się za powołanego do głoszenia Ewan­gelii i składania świadectwa o Chrystusie, pragnął rozbudzić wiarę. Wielokrotnie okazywał wielki szacunek dla urzędów koś­cielnych. Podczas pobytu w Anglii u arcybiskupa Canterbury, żegnając się z nim, ukląkł, by stosownie do anglikańskiego oby­czaju otrzymać błogosławieństwo. Jednak mimo objawów sza­cunku dla zwierzchności kościelnych, Sadhu nie przyznawał im autorytetu w zakresie nauki.

W Kościele mało jest ludzi z głębokim doświadczeniem ducho­wym, którzy mogliby nadać ostateczny autorytet dogmatom koś­cielnym. Objawienie otrzymane przez Ducha Św. znaczy dla mnie więcej niż tradycja Kościoła. Kościoły i chrześcijaństwo to nie to samo.

O uroszczeniach rzymskiego papieża Sadhu mówił:

- Co się tyczy papieża, mam wielki respekt dla jego osoby, lecz nie wierzę w niego jako zastępcę Chrystusa i następcę św. Piotra. Nie znajduję w nim ani Chrystusowego, ani Piotrowego ducha. Chrystus cały czas pozostaje z nami, a św. Piotr nie po­zostawił i nie uprawnił żadnego następcy, lecz uczył, że każdy prawdziwy chrześcijanin winien być przedstawicielem Chrystu­sa na ziemi (I Piotr. 2,9). Opoką, na której Chrystus zbudował swój Kościół, nie jest Piotr, lecz sam Chrystus.

Choć Sadhu w swej działalności i poglądach był niezależny od jakiegokolwiek autorytetu kościelnego, przypisywał on autory­tetowi wysoką rangę pedagogiczną.

- Ponieważ nie każdy jest duchowo rozwinięty, autorytet tra­dycji kościelnej pozostaje dla większości koniecznością.

Sundar Singh rozróżniał więc "dwojakie chrześcijaństwo" - kościelne chrześcijaństwo mas, które nie potrafią obyć się bez autorytetu i wolne chrześcijaństwo duchowo rozwiniętych, którzy samotnie pielgrzymują do Boga. W pięknym porównaniu uczynił swój pogląd zrozumialszym:

- W górach rwące strumienie żłobią sobie własne koryto, na równinach natomiast ludzie muszą mozolnie przekopywać ka­nały, by woda mogła płynąć. Tak samo jest z tymi, którzy żyją z Bogiem na wysokościach. Duch Święty przenika ich na wskroś, podczas gdy inni, którzy mało czasu poświęcają modlitwie i ob­cowaniu z Bogiem, muszą o wszystko mozolnie zabiegać.

Ponieważ Sadhu żył w bezpośredniej społeczności ze Zbawcą, nie wiązał się autorytetem kościelnym. Domagał się jednak po swym nawróceniu Chrztu, gdyż chciał wypełnić nakaz Chrystu­sa. Także dla posłuszeństwa Chrystusowi brał udział w Wiecze­rzy Świętej, ilekroć nadarzała się okazja, przy czym czcił bło­gosławieństwo płynące z Sakramentu. Wieczerzę Św. pojmował w sensie kalwińskim.

Wspólnej modlitwie przypisywał ograniczone znaczenie, gdyż serce - według jego doświadczenia - łatwiej modli się w sa­motni niż w zgromadzeniu. Ideałem modlitwy dla Sundara Singha nie była liturgia kościelna ani modlitwa w zgromadzeniu, lecz samotna modlitwa w zamkniętym pomieszczeniu albo w gór­skich pustkowiach.

- Ludziom głęboko uduchowionym nie odpowiada dotychcza­sowa forma chrześcijańskiej służby Bogu. Znajdują oni bowiem bezpośredni kontakt z Bogiem w medytacjach i modlitwie, cały czas świadomi są Jego błogosławionej obecności w duszy. Jeśli nie możesz znaleźć Boga w zgromadzeniu, szukaj Go w samot­ności. W samotności Bóg potrafi lepiej do nas przemawiać niż w tłumie. W ciszy i samotności, gdy wzrok serca jest skiero­wany ku Chrystusowi, zyskamy pokój, za którym tęskni serce.

Sundar Singh uogólniał swe osobiste doświadczenia twierdząc, że dla wielu ludzi właściwym Domem Bożym jest cicha "ko­mórka", a najwyższy powab społeczności modlitewnej tkwi w osobistym kontakcie z Bogiem. Obca była Sundarowi staro­chrześcijańska myśl, głosząca, że wierni Chrystusa jednoczą się w liturgii, by zgodnie prosić i chwalić Boga.

Pustelnicze skłonności Sadhu pojawiały się jeszcze wyraźniej w jego apostolskiej działalności. Sundar Singh sprawował swą misję na własną rękę, nie tylko bez kościelnej missio canonica, lecz również bez oparcia w jakiejkolwiek społeczności misyj­nej.

- Nie należę do żadnej społeczności, jestem zupełnie sam. Podczas gdy inni wielcy mężowie ducha, posiadający nie mniejszą skłonność do samotności, zakładali zakony i rozmaite brac­twa świeckie, a Franciszek z Asyżu powołał do życia bractwo (fraternitas), Sundar Singh nie odczuwał potrzeby gromadzenia wokół siebie podobnie myślących, którzy by go wspierali w trud­nej działalności misyjnej.

- Św. Franciszek czuł się powołany przez Boga do założenia zakonu, ja natomiast nie czuję się do tego powołany.

Chociaż około czterystu młodych ludzi prosiło Sundara Singha o przyjęcie jako uczniów, Sadhu uparcie odmawiał: Pozo­stał sam w swoim apostolskim mozole.

Trudno znaleźć wśród wielkich osobowości chrześcijańskich bar­dziej jaskrawy indywidualizm. Na przykładzie Sadhu potwierdzi­ły się słowa Jakuba Boehme:

- Chrześcijanin nie potrzebuje sekt, potrafi żyć w zborze, lecz widzi możliwość służby Bogu i poza nim. Ponieważ Sadhu nie był związany z żadną kościelną społecznością i - jak sam mó­wił - należał do wszystkich, którzy są oddani Chrystusowi, mógł służyć wszystkim.

- Po to jestem wolny, abym mógł iść wszędzie, nie ma dla mnie żadnych barier.

Nie znamy przykładu w dziejach chrześcijaństwa, aby ktoś - tak jak Sadhu - głosił w najrozmaitszych Kościołach chrześ­cijańskich i społecznościach - u nestorian, jakobitów, chrześ­cijan koptyjskich, anglikanów, prezbiterianów, kongregacjonalistów, metodystów, luteran, reformowanych, baptystów, kwakrów. Jedynie Kościół Rzymskokatolicki zamknął wówczas dla owego apostoła Jezusa Chrystusa swe kazalnice, choć liczni chrześci­janie rzymscy znajdowali sposobność, aby go słuchać.

- We wszystkich Kościołach, gdzie miłuje się Chrystusa, znajdu­ję braci. Choć są mi obce rozmaite obyczaje i instytucje, wszędzie, gdzie znajduję prawdziwych chrześcijan, czuję się jak w domu. Chrześcijaństwo nie jest przecież ekskluzywnym to­warzystwem, Kościół, to sam Chrystus.

- Mamy w Indii niższe i wyższe kasty i ludzie nie rozumieją po przyjęciu chrześcijaństwa, co znaczy istnienie tego lub tam­tego Kościoła, sądzą, że to po prostu nowa kasta. Sekty są dzi­wacznymi i zbytecznymi tworami. Jest tylko jeden Bóg - skąd tyle Kościołów? Dlaczego są waśnie i niezgody? Często zasta­nawiam się, gdy patrzę na chrześcijan, którzy przez krótki czas ziemskiego bytowania nie potrafią żyć w zgodzie - jak będą żyć wespół całą wieczność w niebie?

Sundar Singh żył myślą o jedności chrześcijan. Uczył ludy Za­chodu ustami Wschodu prawdziwej wspólnoty ducha. Ponie­waż jedność tę widział w sercach, zakorzenioną w Chrystusie, wszelkie próby organizacyjnego zjednoczenia i połączenia Koś­ciołów uważał za chybione.

- Nie wierzę, by jedność protestantów i katolików przyniosła coś dobrego. Gdy miesza się dwie farby, powstaje trzecia. Oba­wiam się, że z połączenia katolików z protestantami wyrosłoby znowu mnóstwo wyznań. Nie wierzę w zjednoczenie dokonane sztucznymi środkami. Daremna jest formalna jedność. Ci, któ­rzy są zespoleni w Chrystusie, są jedno i będą jedno w niebie. Prawdziwi chrześcijanie muszą być zespoleni w duchu, jakiekol­wiek byłyby różnice w ich sposobach wielbienia Boga. Nie wierzę w jedność formalną, pozorną i sztuczną, a tylko i wyłącznie w wewnętrzną jedność serc i duchów.

- Nie wierzę w Kościół instytucjonalny ani katolicki, ani pro­testancki, lecz w ciało Chrystusowe, tzn. związek prawdziwych wiernych, świętych.

Te zdania wyrażają najlepiej stanowisko Sadhu wobec Kościo­ła. W istocie słowa te brzmią echem starochrześcijańskiego aksjomatu: "Gdzie jest Chrystus, tam jest Kościół powszechny". Klasyczni przedstawiciele chrześcijańskiej myśli o Kościele nie pojmowali Kościoła tak spirytualistycznie jak Sadhu, nie oddzie­lali widzialnego i niewidzialnego Kościoła. Dla nich Kościół - także widzialny, instytucjonalny - był żyjącym Chrystusem, ciałem Chrystusa, Jego "Oblubienicą". Nie tylko ojcowie średnio­wiecznego chrześcijaństwa uczyli w ten sposób, lecz także Luter opiewał chwałę Kościoła jako "matki, która rodzi każdego chrześcijanina i niańczy go Słowem Bożym". W tym jedynym Kościele musi każdy się znaleźć i wróść weń, jeśli chce być szczęśliwy i dojść do Boga.

Sundar Singh zawsze mówił o żywym Chrystusie. Pożegnalne słowa zmartwychwstałego Zbawiciela - "Będę z wami po wszyst­kie dni, aż do skończenia świata" - były mu szczególnie drogie. Widział jednak żywego Chrystusa w życiu poszczególnych chrze­ścijan. Był całkowicie przeniknięty wiarą w uczłowieczenie Syna Bożego. W pięknych podobieństwach unaoczniał wielki para­doks, jak to Król chwały przebywał w nędznej powłoce ludz­kiej na ziemi. Nie widział jednak Chrystusowej inkarnacji w Koś­ciele. Głębiej od Sundara Singha pojął tę myśl chrześcijańską jego poprzednik Brahmabandhaw, gdy pisał: "Jest jeden fakt dorównujący wielkością inkarnacji Boga - to powstanie po­wszechnego Kościoła w sali, gdzie odbywała się Ostatnia Wie­czerza".

Singhowi bynajmniej nie brak było pokory. Nie raz podczas po­bytu na Zachodzie wykazywał gotowość nie tylko dawania, lecz i brania, nie tylko dzielenia się własnym doświadczeniem, lecz i korzystania z doświadczeń innych.

- Nikt nie może powiedzieć: Wiem wszystko, nie potrzebuję uczyć się od innych. Uczymy się każdego dnia. Uczę się bez­ustannie zarówno od tych, których spotykam na Wschodzie, jak i od moich braci na Zachodzie.

Jednak brakowało Sundarowi chęci uczestniczenia w kościel­nych organizacjach i utrzymywaniu kontaktu z wiekową tradycją Kościoła powszechnego. Dlatego nie posiadał najmniejsze­go zrozumienia dla symbolu ciągłości i spoistości Kościoła w po­staci sukcesji apostolskiej. Oto co mówił na ten temat:

- Nie wierzę w następstwo apostołów. Prawdziwa jedność du­cha została wielokrotnie zerwana, ponieważ nie wszyscy biskupi i papieże byli poświęceni przez Ducha Świętego.

Sadhu uważał osobiste przeżycie zbawienia za podstawowe kryterium prawd religijnych. Osobiste życie z Chrystusem przedkła­dał ponad wszelką tradycję. Wielu świętych chrześcijańskich okresu średniowiecza i nowszych czasów miało podobne doś­wiadczenia wewnętrzne, lecz żaden z nich nie ośmielił się nie podporządkować się kościelnej tradycji. Wszyscy oni uznawali słuszność osądu Kościoła odnośnie swych przeżyć. Powyższa wzmianka nie jest zarzutem przeciw Sundarowi, wskazuje jedy­nie, że inni wielcy chrześcijanie realizowali jeszcze szerszy ideał pokory. W istocie w takim radykalnym indywidualizmie tkwi nie­bezpieczeństwo dla równowagi duchowej, jakiemu niektórzy ulegają. W przypadku Sadhu, jak Soederblom słusznie zauważył, owo niebezpieczeństwo zostało odparte przez pokorne polega­nie na Nowym Testamencie.

Sadhu w swym stosunku do Kościoła zdradzał pewną jedno­stronność. Być może uzasadnienia trzeba szukać w tym, że wy­rósł w świecie indywidualizmu duchowego, jakim jest hin­duizm.

Fakt, że Sundar Singh - ekumeniczny apostoł Chrystusa naj­nowszych czasów - nie mógł znaleźć sobie miejsca w żadnym Kościele, wskazuje na niedomogi współczesnego zorganizowa­nego chrześcijaństwa. Pocieszający jest fakt, że przecież Sadhu mógł głosić swą wieść ludziom rozmaitych wyznań i spotykał się z chętnym przyjęciem. Słowa jego brzmiały jak ciągłe nawo­ływanie: "Ut ommes unum sint", jako obiecujące ekumeniczne proroctwo zapowiadające duchową jedność rozdartego chrześ­cijaństwa.


9. Chrześcijanie i niechrześcijanie


Sundar Singh nie znał innego Boga poza objawionym w Jezu­sie Chrystusie. Mimo to nie podzielał poglądów wielu chrześci­jan na temat religii niechrześcijańskich. Sadhu nie był pewien potępienia wszystkich niechrześcijan. Był przesiąknięty myślą o nieskończonym miłosierdziu Boga, a Boska wola powszech­nego zbawienia stanowiła dla niego jądro wiary chrześcijań­skiej. "Bóg chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy" - serce Sadhu było pod wrażeniem tej nowotestamentowej myśli. Zbawienie jest dostępne dla wszystkich ludów i wszystkich grzeszników świata.

Na wewnętrzne doświadczenie Sundara nałożyło się doświad­czenie zewnętrzne, które zdobył w praktycznym kontakcie z re­ligiami Indii i zachodnim chrześcijaństwem. To, co przeżył pod­czas swych wędrówek misyjnych, stanowi cząstkę dziejów religii. Miał, jak mało kto, sposobność porównania chrześcijaństwa z rozmaitymi pozachrześcijańskimi religiami. To porównanie wy­padło jednak zgoła inaczej niż teoretyczne zestawienia zacho­dnich teologów. Podczas gdy ci ostatni widzą światłość po stronie chrześcijaństwa, a poza nim tylko mrok i nieprzeniknioną ciemność, Sadhu widział po obu stronach światłość i ciemność. Gęsty cień spoczywa na życiu zachodnich chrześcijan, podczas gdy z serc hinduskich "łowców Prawdy" tryska światłość. Z pew­ną ironią porównywał Sundar Singh chrześcijan i niechrześci­jan.

- Zwie się nas poganami, powiedział kiedyś w rozmowie z ar­cybiskupem Upsali. Uważa się moją matkę za pogankę. Gdyby dotąd żyła, zostałaby uczennicą Chrystusa, lecz już w swej ro­dzimej religii żyjąc, była tak bogobojna, że śmieszne wydaje się określenie "poganka". Modliła się do Boga, służyła Mu, kochała Go o wiele goręcej i głębiej niż wielu, wielu chrześcijan. Widzia­łem w Indii wielu i to wielu więcej niż na Zachodzie, którzy prowadzą życie duchowe, chociaż nie znają chrześcijaństwa. Żyją. światłem darowanym im przez Boga. Macie tutaj Słońce zbawie­nia, jak wielu jednak troszczy się o nie? Ludzie żyją jedynie dla świata. Chrześcijanie mają skarb i dar od Boga - jedynie godny ludzkiego posiadania - mają Chrystusa, a przecież nie potrafią rzucić zeświecczonego życia, mają nie tylko ręce, lecz i serca pełne tego świata. Hindusi natomiast rzucają świat, nie uzyskując uprzednio boskiego skarbu na własność. Oni nie tylko dnia­mi i miesiącami, ale całymi latami szukają prawdy, znoszą wiele cierpień na drodze poszukiwań. U was, chrześcijan, już po dzie­sięciu minutach człowiek czuje się zmęczony. Zachodni chrześ­cijanie z imienia zwą niechrześcijan poganami. Prawdą jest, że ci ostatni czczą podobizny bóstwa; tutaj, na Zachodzie, wielbią jednak samych siebie, a to jest jeszcze gorsze. Bałwochwalcy szukają prawdy, tutejsi zaś chrześcijanie szukają, jak widzę, atrakcji i dobrobytu. Ludzie Zachodu mają wiedzę i filozofię. Wiedzą jak wykorzystać elektryczność, jak latać w powietrzu. Lu­dzie Wschodu szukają Prawdy. Spośród trzech mędrców, którzy szli ujrzeć Chrystusa do Palestyny, nie było żadnego z Zachodu. Sadhu znalazł w chrześcijaństwie to, czego nie mógł znaleźć latami w swej rodzinnej religii - pokój, radość i szczęś­cie. Ujrzał jednak niebawem ku swemu ogromnemu zdziwieniu, że chrześcijaństwo wielu jego "braci" nie jest takie, jak jego chrześcijaństwo, że wielu z nich nie dorównuje pod względem duchowej głębi jego pogańskim rodakom. Własne doświadcze­nie prowadziło Sundara Singha, obok myśli o wiecznym Chry­stusie, do głębokiego zrozumienia religii niechrześcijańskich.

- Żywy Chrystus objawia się każdemu człowiekowi według je­go potrzeb. Również niechrześcijańscy myśliciele otrzymują światło sprawiedliwości.

Sundar Singh posunął się jeszcze dalej: widział objawienie Boga nie tylko w sferze przeżyć religijnych niechrześcijan, lecz w ogromnej pozareligijnej dziedzinie życia duchowego, w wie­dzy i filozofii, w poezji i sztuce.

- Prawda ma różne oblicza. Każdy, stosownie do przyznanych mu przez Boga uzdolnień, objawia jakąś cząstkę Prawdy i daje jej wyraz. Filozof, uczony, poeta, malarz i mistyk odpowiednio do swych uzdolnień i rodzaju ducha przedstawiają i wyjaśniają rozmaite strony Boskiej Rzeczywistości. Nie sposób jednemu człowiekowi posiąść wszechstronne pojęcie o Boskiej Rzeczy­wistości i dać wyraz jej wielostronności.

Tenże Sadhu, który nie szczędził trudu głosząc objawienie Boga w Jezusie Chrystusie, nie zawężał objawienia do osoby histo­rycznego Jezusa. Sadhu dostrzegał objawienie Boga w rozle­głym świecie ducha. Historia religii jak i historia ducha ludz­kiego są szczeblami wiodącymi do tajemnicy uczłowieczenia, ukrzyżowania i zmartwychwstania Chrystusa. Wszędzie wieczny Bóg wylewa swą nieskończona, miłość i łaskę, nigdzie jednak miłosierdzie Jego nie jest tak wyraźne jak w życiu i cierpieniu Jego Syna. Jest nieskończenie wiele znamion miłości Bożej, żad­ne jednak nie jest tak przejrzyste jak życie i cierpienie krzyżowe Jezusa. Wszędzie działa Słowo oświecając, wiodąc, pomagając i zbawiając, zewsząd wysyła promienie, lecz w uczłowieczonym, zmartwychwstałym i wiecznie żywym Chrystusie owe promienie ogniskują się z potężną siłą.

- W Indiach - powiedział Sadhu - wiemy, że Bóg jest dobry. Lecz nie odczuwamy, że jest aż tak dobry - iż Chrystus umarł za nas. Wiele piękna tkwi w hinduizmie, lecz najwspanialsze światło bije z Chrystusa. Bóg pełne zaspokojenie daje w Chry­stusie; kto Jego znalazł, znalazł niebo na ziemi.

Religie pogańskie stanowią etap przedszkolny na drodze po­znania Chrystusa. Tak jest z żydowskim zakonem, grecką filozofią.

- Gwiazda wiodła mędrców do Betlejem - powiedział Sadhu. Gdy jednak dotarli tam, nie potrzebowali więcej gwiazdy, tam bowiem znajdował się Chrystus. Gdy słońce oświeca ziemię, gwiazdy tracą swój blask. Mamy w Indiach wielu spragnionych i szukających Prawdy, mają oni jednak tylko gwiazdę, za którą mogą iść. Chrześcijanie mają słońce.

Sadhu w prostych słowach oddał prawdę, którą podsuwa hi­storia religii: Bóg objawia się w całej historii ludzkości, ale najbardziej w Chrystusie, który jest fundamentem chrześcijań­stwa. Nowy Testament świadczy o tym jasno i zwięźle:

- A Słowo ciałem się stało i zamieszkało wśród nas, i ujrze­liśmy chwałę jego, chwałę, jaką ma jedyny Syn od Ojca, pełne łaski i prawdy. A z Jego pełni myśmy wszyscy wzięli, i to łaskę za łaską (Jan 1,14.16).

















V. ZNACZENIE SUNDARA SINGHA DLA ZACHODNIEGO CHRZEŚCIJAŃSTWA


Wraz z Sundarem Singhiem chrześcijaństwo hinduskie wkro­czyło w nową epokę. Sadhu głosił Ewangelię na sposób hindus­ki, dzięki czemu skutecznie kołatał do serc swoich rodaków. Historia misji chrześcijańskich mało zna ewangelistów takich, jak Sundar Singh. Czyż jednak posłannictwo Sadhu wyczerpało się na obszarze Indii i krajów ościennych? Czy Sadhu miał też coś do powiedzenia chrześcijańskiemu Zachodowi? Osoba i słowa Sadhu stanowią krytykę spłyconego chrześcijaństwa Zachodu.

Zdaniem Sadhu historia zachodniego chrześcijaństwa to pro­ces jego oddalania się od centrum i ucieczki na coraz mroczniejsze peryferie. Chrześcijaństwo Zachodu uwikłało się w czczy formalizm, ugrzęzło w dogmatach, skostniało w kościelnej or­ganizacji, zdrętwiało w teologicznej dialektyce. Coraz widocz­niej skorupa zastępowała jądro, a promieniowanie światło. Nie brakło w przeszłości świętych, którzy własnym przykładem i na­woływaniem sprowadzali chrześcijaństwo do stóp Chrystusa. Dzisiaj jest wielu uczonych teologów, wytrawnych organizato­rów, natomiast trudno znaleźć mężów Bożych, dla których Chry­stus byłby "wszystkim we wszystkim".

Takiego właśnie człowieka Zachód oglądał w osobie Sundara Singha. To, co w mniemaniu większości stanowi jedynie przed­miot pięknych legend z okresu średniowiecza, stanęło przed ich oczyma jako żywa rzeczywistość. W osobie Sadhu zjawił się człowiek, który bez reszty żył w duchowym świecie i którego serce należało do wieczności i żywo wyrażało prawdę o wiecz­nym Chrystusie. Stał przed społeczeństwami Zachodu jako ży­we "sursum corda", jako przewodnik do światła Boskiej Rzeczywistości.

Sundar Singh wyraźnie widział przyczynę powierzchowności, ubóstwa zachodniego chrześcijaństwa: w zaniku modlitwy.

- On postawił - powiedział pewien szwajcarski duchowny - z wielką prostotą diagnozę naszej obecnej sytuacji.

- Wy, Europejczycy, zanadto pałacie nienawiścią, nie macie czasu by się modlić i żyć - powtarzał.

Znalazł trafne słowa na określenie lekceważącego stosunku do modlitwy.

- Ludzie, którzy nie mają czasu na obcowanie z Bogiem w mo­dlitwie, nie mieszczą się w moim ideale człowieka.

Wypowiedzi Sadhu w Europie i Ameryce brzmiały niczym zawo­łanie:

- Módlcie się bez ustanku!

Na pytanie pewnego pastora, co robić, aby osiągnąć lepsze rezultaty swej pracy, Sadhu odparł: Więcej się modlić.

Sadhu słusznie pouczał Zachód, zwracając uwagę na tę spra­wę - powiedział Soederblom. Nauka ta jednak nie pochodzi z Indii, lecz z Ewangelii. Nadmierna aktywność zachodniego chrześcijaństwa nie jest w stanie zrekompensować słabości jego życia wewnętrznego.

W pojęciu Sundara wielu chrześcijan Zachodu zaniechawszy modlitwy, zgubiło wejrzenie w największą tajemnicę chrześci­jaństwa - boskość Chrystusa. Z wielką powagą zwracał się Sadhu przeciwko wszystkim, którzy widzą w Chrystusie wyłącznie proroka i moralistę należącego do przeszłości, nie zaś Zba­wiciela i działającego dziś dawcę życia.

Tym, którzy zmagają się z problematyką historii religii i wiedzą dotyczącą Biblii, spojrzenie Singha na zasadniczą prawdę chrześcijańską wskazało sposób rozwiązania. Sadhu nie zwra­cał się we wierze do historycznego Jezusa z Nazaretu, lecz do wiecznego Chrystusa. Dopiero na podstawie modlitewnej społeczności z Chrystusem rozważał fakty dostarczone przez Ewan­gelię. Kierunek wiary od wiecznego Chrystusa do historycznego Jezusa z Nazaretu jest możliwy do przyjęcia przez tych wszyst­kich, którym odwrotny kierunek uniemożliwiła krytyka Biblii i ba­dania wokół osoby Jezusa.

Sadhu oddał nieocenioną przysługę zachodnim chrześcijanom i teologom odwracając ich uwagę od żmudnych badań historycznych, a kierując ją ku żywej obecności Syna Bożego. Wiara w żywego Chrystusa i pierwszorzędne znaczenie modlitwy w ży­ciu człowieka, na co Sadhu usiłował wyostrzyć wzrok zachodnich chrześcijan, prowadzą nieodzownie do przekonania, że religia chrześcijańska jest religią wieczności. Królestwo Boże stanowiące dla starego chrześcijaństwa wielkość eschatologiczną, antycypowaną w mistyczno-sakramentalnym porządku Kościoła, na warsztacie nowszej teologii jęło się coraz bardziej przekształ­cać w królestwo norm etycznych, realizowanych dzięki aktyw­ności człowieka. Tego rodzaju optymizm zrodził gwałtowną re­akcję Bartha i Gogartena, którzy postawili człowieka w stanie kryzysu, zapędzili w bezmiar wątpliwości, zawiesili "w powie­trzu". Sundar Singh objawił nam prawdziwie chrześcijańską wia­rę w tamten świat, która mało ma wspólnego z posępną eschatologią i ułudą doczesnego raju.

Sadhu zwrócił uwagę na szczególną potrzebę współczesnej teo­logii chrześcijańskiej. Bez żywej wiary i gorącej pobożności gro­zi teologii uwikłanie się w przesadną problematykę, negatywną krytykę czy pustą dialektykę. Teologia bez modlitwy jest studnią bez wody. Wielkość teologów minionych czasów tkwi nie tylko w ich niespotykanej uczoności, lecz w żywym kontakcie z Bo­giem. Teologia ta posiada moc i rozmach, których nie staje dzi­siejszym teologom. Tamci budowali gmach poglądów chrześcijańskich, wsłuchując się w głos Ducha Świętego.

Sundar Singh odegrał też wielką rolę w procesie jedności Koś­ciołów, wytęsknionej i poszukiwanej obecnie przez wiele wy­znań. Urzeczywistnienie w sercach chrześcijan Sundarowego oddania Bogu musiałoby niechybnie doprowadzić do formalnej jedności.

Sadhu ukazał chrześcijanom Zachodu kosztowny skarb ukryty w roli, Ewangelię Chrystusa w jej prostocie i wielkości. Wielu zachodnich chrześcijan nie znalazło tego skarbu, inni widzą go, lecz nie doceniają i porzucają. Sadhu powiedział Europejczy­kom:

- Jesteście jako człowiek, który posiadł diament, lecz nie po­znał jego wartości. Sądził, że to kamień szlachetny, sprzedał go więc bez dłuższego targu za kilka rupii. Odkrył jednak po cza­sie, że pozbył się w ten sposób diamentu wartego sto tysięcy rupii i zaczął krzyczeć: To był diament, a ja go wziąłem za zwykły szlachetny kamień! Głupiec ze mnie! Pozbyłem się go za darmo! Zaczął szukać człowieka, któremu sprzedał za bezcen ów diament, było jednak za późno.


* * * * *


Sędziwy misjonarz prezbiteriański, dr Wherry, który znał Sadhu Singha od dzieciństwa i przez dwadzieścia lat obserwował jego rozwój, nazwał go - "największym ewangelistą naszego stule­cia", "największą indywidualnością współczesnego Kościoła". Może zbytni entuzjazm dyktował taką opinię, nie ulega jednak wątpliwości, że Sadhu był apostołem Wschodu i Zachodu. Sundar Singh miał dwojaką wieść dla świata: dla Indii - że mimo tylu bogactw duchowych nie znalazły kosztownej perły, jaką jest Ewangelia; dla Zachodu - że pogrzebał tę drogocenną perłę w spekulacjach teologicznych, instytucjach kościelnych i kultu­rze. Sadhu był prawdziwym głosicielem Ewangelii, nie tylko bo­wiem nauczał, ale żył według niej. Takich głosicieli potrzebuje ludzkość. Gdy pewien duchowny angielski zapytał Mahatmę Gandhiego, w jaki sposób chrześcijaństwo w Indiach mogłoby zyskać siłę, ten odparł: "Wszyscy misjonarze i chrześcijanie mu­szą zacząć żyć jak Chrystus". Zupełnie podobnie pisał Rabindranath Tagore do pewnego młodego Anglika, który zamierzał zostać misjonarzem w Indiach: "Każdy chrześcijanin powinien stać się jak Chrystus. Nie potraficie głosić chrześcijaństwa, jeśli nie upodobnicie się do Chrystusa. Tak zatem głoście nie chrześ­cijaństwo, lecz miłość Bożą, która w Nim się objawia". Sadhu urzeczywistniał ideał wysunięty przez dwóch największych Hin­dusów ostatnich czasów. Powiedział w Szwajcarii: "Gdy chrześ­cijanin staje się podobny do swego Zbawcy, życie jego staje się dla innych świadectwem". Natomiast w rozmowie z arcybi­skupem Upsali wyznał:

- My Hindusi, pragniemy nie tylko nauki, nie tylko wiedzy re­ligijnej, bo tego mamy dosyć, jesteśmy zmęczeni nauką. Po­trzebujemy żywego Chrystusa. Chrześcijanie hinduscy potrze­bują ludzi, którzy nie tylko głoszą i uczą, lecz którzy swym życiem i postawą pokazują Chrystusa.

To co Sadhu powiedział o Indiach, odnosi się także do nas. Słowa te jednocześnie wskazują, kim Sadhu był i kim chciał być: naśladowcą Jezusa Chrystusa. Jako taki zaś zwraca się do nas i do wszystkich chrześcijan z napomnieniem Apostoła Narodów:

"Bądźcie naśladowcami Moimi, jak i ja jestem naśladowcą Chrystusa".


KONIEC



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sadhu Sundar Singh wielki chrześcijanin
Easter czyli Wielkanoc w Wielkiej Brytanii sięga swym początkiem czasów przed nastaniem chrześcijańs
Reformy Piotra Wielkiego, religioznawstwo, II rok, chrześcijaństwo nowożytne
Wala chrześcijańskiego Prometeusza o szczęście narodu w Wielkiej Improwizacji
CZERWONY PROPORZEC CZARNEGO ORŁA OBROŃCA CHRZEŚCIJAŃSTWA Krótki rys biograficzny pewnego wielkiego
Wielkie miasta świata Problemy Moskwy
5 tydzień, V Niedziela Wielkiego postu C
6 Wielki kryzys 29 33 NSL
6 tydzień, VI Wielki Poniedziałek
WIELKIE PROBLEMY GERIATRYCZNE 2
Wielkie katastrofy ekologiczne
Wielki Kryzys, Keynes
wielkie odkrycia geograficzne
7 Filozofia chrześciajnska
Wielkie problemy geriatryczne
Wielki Post droga krzyzowa
1 tydzień, od Środy popielcowej, I Niedziela Wielkiego postu A
Chrzestna

więcej podobnych podstron