Sadhu Sundar Singh wielki chrześcijanin

Sadhu Sundar Singh








(1889-1929)







1. MŁODOŚĆ. WALKA WEWNĘTRZNA



Sundar pochodził ze starej, arystokratycznej i wielce nabożnej rodziny sikhijskiej. Urodził się 3 września 1889 roku w wiosce Rampur, w stanie Patiala, gdzie ojciec jego Sirdar Sher Singh posiadał znaczne dobra i pełnił funkcje "starszego". Sundar dojrzewał otoczony bogactwem i przepychem. Jednakże w domu ojcowskim panowała także bojaźń boża. Matka Sundara, mądra i wykształcona niewiasta, rychło wzbudziła w chłopcu tęsknotę do Boga i wieczności. Słowa Sundara "wierzę, że każdy naprawdę pobożny człowiek posiadał pobożną matkę", znajdują w jego przypadku całkowite uzasadnienie. Sundar towarzyszył matce, kiedy odwiedzała świątynie celem złożenia ofiary albo gdy przez 40 dni czerpała duchowe rady, otuchę i pocieszenie u purohitów (duchownych) w dżungli. Matka pełniła funkcje przewodnika po świętych pismach sikhizmu i hinduizmu oraz zaprawiała go do codziennego życia duchowego. Kiedy się rano budził i żądał mleka, otrzymywał nierzadko odpowiedź: "Nie, najpierw musisz otrzymać pokarm duchowy". Często niechętnie czytał wtedy odcinek Wed, Szastry, Granth oraz Bhagawadgity. W siódmym roku życia potrafił recytować z pamięci całą Bhagawadgitę, co na hinduskie stosunki nie stanowi bynajmniej wyjątku. Matka uznała, że powołaniem młodego Sundara jest życie poświęcone Bogu.


- Nie możesz - mówiła mu - być tak powierzchowny i zaprzątnięty światem jak twoi bracia. Musisz szukać pokoju duszy i umiłować religię. Powinieneś kiedyś zostać świętym sadhu.


Sundar zachował te słowa w sercu, wrażenie zaś, jakie wywarli na nim łagodni i pełni wewnętrznego pokoju sannjasini, dopełniło miary. W młodym sercu obudziło się pragnienie życia wplecionego w harmonię nieskończonych światów. Sundar żył tęsknota za santi - pokojem serca. Później wyznał, że słowa, przykład i modlitwa matki posiadały decydujące znaczenie dla jego przyszłych losów.


- Dziecko na piersi matki jest niby garnek w rękach garncarza.


Modląca się i pozostająca w duchowej łączności z Największym Wychowawcą matka potrafi z dziecka zrobić wszystko. Moja matka wychowała mnie w atmosferze religii, przygotowała we mnie grunt dla dzieła Pana. Nie wiedziała, co się stanie ze mną, ale zrobiła, co mogła. Byłaby chrześcijanka, gdyby żyła dłużej. Dziękuję Bogu za taką matkę. Znałem wiele kobiet chrześcijanek, lecz żadna nie dorównywała mojej matce. Duch Święty uczynił mnie chrześcijaninem, matka natomiast świętym. Przebywałem w najlepszej szkole teologicznej świata, bo serce matki jest najlepszą szkołą teologiczną na świecie.


W 14 roku życia Sundar stracił matkę, właśnie w okresie, gdy stawał u progu walki wewnętrznej. Duszę jego wypełnił gorzki ból, który odzywał się przez całe życie. Chłopiec pogrążył się w świętych księgach ze zdwojoną gorliwością. Nad stronicami Granth, Upaniszad i Koranu ślęczał często do późnych godzin nocnych. Jego guru (nauczyciel duchowy) oznajmił kiedyś Sirdarowi Sher Singhowi: "Wasz syn będzie albo skończonym głupcem, albo wielkim człowiekiem".


- Mój synu - czynił ojciec zarzuty nadgorliwemu chłopcu - zniszczysz wzrok i postradasz zmysły. Jesteś dopiero dzieckiem, dlaczego więc dręczysz się tak bardzo problemami życia duchowego?


- Muszę za wszelką cenę znaleźć pokój - brzmiała odpowiedź.


- Ten świat nie daje mi pokoju.


Obok męczących studiów nad lekturą oddawał się Sundar kilkugodzinnym medytacjom, jednak pokoju wewnętrznego nie uzyskał. Pod kierownictwem sannjasina ćwiczył psychotechnikę jogi. W drodze napiętej koncentracji wewnętrznej udało mu się zapaść w trans i osiągnąć chwilowe uspokojenie. Jednak po powrocie do stanu normalnej świadomości, odnajdywał się w dawnej pozycji. Nieskuteczne okazywały się rady udzielane przez hinduskich purohitów i sadhu, przestrzeganie bogatego rytuału i pełnych patosu ceremonii.


- Usiłowałem - wyznał później Sundar Singh - zdobyć pokój środkami ofiarowanymi przez religie hinduskie i islam, ale bez skutku. Chciałem sam się uratować, jak pilnie studiowałem nasze księgi! Jak gwałtownie kołatałem o pokój! Dobrze pracowałem, wszystko czyniłem, co miało prowadzić do pokoju serca, jednak tego pokoju nie znalazłem, gdyż stworzyć go sam sobie nie byłem w stanie.


Pokój serca, do którego Sundar dążył z nieugiętą wolą, przyszedł nie z religii rodzimych, ale z zupełnie innej strony. W szkole misyjnej, założonej w rodzinnej miejscowości Sundara w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia przez amerykańskiego prezbiterianina dr Wherry, udostępniono Sundarowi Nowy Testament, który był podstawą codziennej lektury.


Sundar zapytywał sam siebie: "Na co zda się czytanie Biblii? Jesteśmy Sikhami, naszą świętą księgą jest Granth. Być może dobre rzeczy są w tamtej księdze, ale to wszystko przeczy naszej religii".


Ostrzegano młodego zapaleńca: "Nie czytaj Biblii, ponieważ tkwi w niej jakaś siła, która może uczynić z ciebie chrześcijanina".


Nienawiść Sundara Singha do chrześcijan była tak zażarta, że został przywódcą grupy uczniów deklarujących się jako wrogowie wszystkiego, co związane z Chrystusem. Niejednokrotnie darł Biblię oraz inne pisma chrześcijańskie, a przeciwko misjonarzom przybywającym z Ewangelią podnosił głos: "Ludzie ci są przestępcami, przyszli zniszczyć wszystko, co nasze". Obrzucał ich kamieniami i nawozem oraz zachęcał innych do naśladowania. Lecz mimo owej fanatycznej nienawiści tajemnicza księga nie dawała mu spokoju.


- Już wówczas - wyznał Sadhu w kilka lat później - czułem boską moc tkwiącą w Biblii i jej wspaniałego ducha. Już wówczas moja dusza czuła jej odświeżające działanie, niczym rozpalony świat tropikalny muskany chłodnym wiatrem morskim.


Nade wszystko uderzyły jego niespokojne serce słowa Jezusa: "Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie. (...) znajdziecie ukojeni dla dusz waszych" (Mat. 11,28-29). Sundar nie był w stanie uwierzyć temu zapewnieniu Chrystusa i wołał: - Jeżeli nasza religia, hinduizm, najpiękniejsza religia świata nie daje mi pokoju, jakże może dać mi go jakakolwiek inna religia! Były jednak słowa Jezusa, które wdarły się do duszy Sundara sil-niej: "Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy kto weń wierzy nie zginął, ale miał żywot wieczny" (Jan 3,16).


Słowa te piekły Sundara, ale ich treść niosąca pociechę pozostawała dla niego obca. Pragnąc przekonać się o niedorzeczności słów Chrystusa, Sundar Singh niezmordowanie badał wszelkie hinduskie pisma religijne i porównywał je z Nowym Testamentem. Nigdzie jednak


nie znalazł zapowiedzi: "Pokój daję wam" ani "Życie daję wam".


Walka pomiędzy chrześcijaństwem a hinduizmem, trawiąca bez-ustannie duszę Sundara, doprowadziła ostatecznie do wybuchu gniewu. Sundar podarł i spalił Biblię, tę zwodniczą księgę, która zamiast obiecanego pokoju dawała mękę, łzy i rozdarcie wewnętrzne. Odpowiedź Sundara na wątpliwości ojca była zdecydowana: - Religia Zachodu jest fałszem, musimy ją zniszczyć.



2.NAWRÓCENIE



a. Wyznanie Sundara Singha



Niepokój i wewnętrzna rozterka Sundara osiągnęły szczytowy punkt. Nikt nie potrafił pomóc znękanemu chłopcu. Rozpacz wskazywała jedyne wyjście - pozbawić się życia w nadziei osiągnięcia pokoju na drugim świecie. - Jeżeli nie mogę znaleźć Boga na tym świecie, znajdę Go, być może, na tamtym. Dnia 18 grudnia 1904 roku wieczorem rzekł Sundar do ojca: - Chcę się z tobą pożegnać, jutro rano znajdziesz mnie martwym. - Dlaczego chcesz się zabić? - zapytał ojciec. - Ponieważ - odparł Sundar - ani hinduizm, ani dobrobyt, ani żadna rzecz na tym świecie nie zdołały mnie zadowolić. Twoje pieniądze dobre są dla zaspokojenia ciała, ale nie duszy. Dosyć mam tego nędznego i niedoskonałego życia, chcę z nim skończyć.


Sundar zamierzał rzucić się pod pociąg przejeżdżający opodal jego domu o piątej rano.


Nazajutrz wstał o trzeciej godzinie nad ranem i według wyraźnego polecenia Govind Singha wziął zimną kąpiel rytualną. Następnie zaczął błagać Boga, aby wskazał mu drogę do zbawienia. Ponieważ czuł tylko beznadziejną rozpacz, modlił się z pozycji ateisty: - Boże, jeśli w ogóle jesteś, pokaż, mi prawdziwą drogę; chcę zostać sadhu lub zabiję się. Jeśli nic mi nie objawisz, jeśli nadal nic nie będę rozumiał, zginę, by spotkać Boga na tamtym świecie.


Modlił się i prosił Boga, by uwolnił go od niepewności i darował mu pokój; odpowiedź jednak nie przychodziła.


Nagle - gdzieś około wpół do piątej - zauważył w swoim pokoju silne światło. Sądząc, że dom stanął w płomieniach, otworzył drzwi, rozejrzał się, lecz nie znalazł ognia. Wrócił i modlił się nadal. Wtem, jakby w obłoku świetlanym, zobaczył ludzką twarz promieniejącą miłością. Początkowo był przekonany, że widzi Buddę, Krisznę albo jakieś inne bóstwo, chciał się rzucić na podłogę i błagać ową istotę o pokój. Wówczas zdziwiony usłyszał w rodzimym języku urdu słowa: "Dlaczego Mnie prześladujesz? Pomyśl, że Ja za ciebie dałem życie swoje na krzyżu". Sundar niezdolny był pojąć, co się stało, ani wydobyć z siebie głosu. Dostrzegł blizny będące świadectwem męki krzyżowej Jezusa z Nazaretu, którego dotąd uważał za wielkiego człowieka działającego przed wiekami w Palestynie, a darzył Go nienawiścią. Na obliczu Jezusa nie było jednak śladu gniewu, raczej niezmącona łagodność i miłość. Wtedy Sundar pojął: - Jezus Chrystus nie zginął; On żyje i jest tu! I upadł do Jego stóp. W tej chwili zbolała dusza Sundara doznała ogromnej ulgi, pokój i radość wypełniły serce. Gdy Sundar się podniósł, Chrystusa nie było, pozostał natomiast cudowny pokój, którego już nigdy nie utracił. Jakiś czas później Sundar Singh powiedział:


- Ani w moim ojczystym języku urdu ani w języku angielskim nie potrafię opisać szczęścia, jakiego doznałem w owej godzinie.


Pełen radości Sundar zbudził ojca i zdecydowanie oświadczył - jestem chrześcijaninem! Wyrwany ze snu Sirdar Sher Singh nie mógł zorientować się w pierwszej chwili o co synowi chodzi.


- Rozum straciłeś - jęknął - idź spać! Przedwczoraj spaliłeś Biblię, teraz nagle jesteś chrześcijaninem. Jak to pogodzić?


- Ponieważ sam Go widziałem - odrzekł Sundar. Dotychczas mówiłem sobie, że człowiek ten żył przed dwoma tysiącami lat. Dziś natomiast widziałem Go osobiście, żywego Chrystusa i chcę Mu służyć. Doznałem Jego mocy. Darował mi pokój, jakiego dotąd nie znałem. Dlatego wiem, że Jezus Chrystus żyje. Chcę i muszę Jemu służyć.


Sirdar Sher Singh z trudem kojarzył wypadki. - Chciałeś przecież popełnić samobójstwo? - Chciałem i popełniłem - wyjaśnił Sundar - tamten Sundar Singh nie żyje, jestem już nowym człowiekiem.


Objawienie Chrystusa stanowi punkt zwrotny w życiu Sadhu. Otrzymał w ten sposób santi, cudowny pokój przewyższający rozum ludzki. Uwieńczone zostały zwycięstwem bezsenne noce, dni niestrudzonych poszukiwań, skończyła się wysuszająca duszę tęsknota.


Swoje nawrócenie uważał Sundar Singh za cud, za rzecz nadnaturalną. Jak każdy wierzący odrzucał "naturalne" rozumienie aktu nawrócenia, usilnie bronił jego ponadzmysłowego charakteru, jako dzieła łaski Bożej.


- Nie było to przywidzeniem. Poprzednio nienawidziłem Jezusa Chrystusa i nie modliłem się do Niego. Gdyby chodziło o Buddę, mógłbym powiedzieć, że wszystko było tworem mojej rozpalonej wyobraźni, ponieważ zwykle modliłem się do niego. Nie było to także sennym widziadłem. To była rzeczywistość, żywy Chrystus! Tylko On mógł swego wroga przemienić w zwiastuna Ewangelii. Dał mi pokój nie tylko chwilowy, ale na wiele lat; cudowny pokój, którego nie jestem w stanie opisać, lecz świadczę o nim. Czego inne religie nie mogły dokonać w ciągu wielu lat, tego dokonał Chrystus w kilka sekund. Nieskończonym pokojem wypełnił moje serce. Ani czytanie, ani książki, lecz sam Chrystus mnie przeobraził. Gdy mi się objawił, widziałem Jego wspaniałość i uświadomiłem sobie, że On jest żywym Bogiem.



b. Osąd




Sundar Singh widział w swoim nawróceniu manifestację transcendentnego Boga, objawienie żyjącego Chrystusa. Tak mocno podkreślał obiektywny charakter swego przeżycia, że czynił wyraźną różnicę między nim, a późniejszym oglądem rzeczy nieuchwytnych dla oka w przeżyciach, jakie z biegiem czasu stały się dla niego zwykłą rzeczą.


- Miałem i inne widzenia - powiedział - jednak Chrystusa widziałem tylko raz.


Żyjący Chrystus był dla Sundara Singha tak realny jak dla apostołów, którzy obcowali ze zmartwychwstałym Panem twarzą w twarz.


Taka interpretacja cudownego nawrócenia napotyka na zdecydowany sprzeciw ze strony współczesnego religioznawstwa. Przeżycia, jakich doznał Sadhu, ujęto w psychologiczny schemat: napięcia wewnętrzne w toku bezowocnych poszukiwań, rozpacz i zupełna rezygnacja, wreszcie nagłe zaspokojenie.


Fantastyczna przygoda Sundara Singha ze względu na wyraźne podobieństwo do zdarzenia w życiu Pawła z Tarsu sugeruje niedwuznacznie wpływ Dziejów Apostolskich, choć Sundar nie przypominał sobie, by przed nawróceniem czytał sprawozdanie Łukasza sprzed setek lat, co jednak jest prawdopodobne, ponieważ Nowy Testament był codziennie czytany w szkole misyjnej w Rampur. Być może Sundar Singh podcieniowuje swą wewnętrzną walkę i zerwanie z samym sobą Pawłowym zwrotem ku Chrystusowi. Jest również znamienne, że w hinduskim chrześcijaństwie takie zetknięcia z Chrystusem nie stanowią rzadkości. Wiodąca indywidualność hinduskich metodystów, Teofil Subrahmanjam, wkroczył na drogę działalności misyjnej również na skutek cudownego objawienia Chrystusa. Hinduska osobowość jest bardziej niż europejska podatna na odbiór demonstracji świata niewidzialnego w sposób dostrzegalny zmysłami.


Fakt cudownego nawrócenia Sundara Singha jest niewątpliwy. Jest wykluczone, jakoby Sundar Singh w późniejszym okresie wymyślił tę historię. Sundar Singh przez dziewięć miesięcy przygotowywał się do przyjęcia chrztu; w tym czasie ks. Redman miał możność dowiedzieć się bezpośrednio od Sundara o jego nawróceniu. Prawdziwość faktu potwierdza i to, że Sundar Singh opowiadał o swym przeżyciu tylko zwiastując Ewangelię, nigdy zaś na ten temat nie rozmawiał. Uwzględnienie wspomnianych momentów psychologicznych (podobieństwo do nawrócenia ap. Pawła, typowy przebieg zdarzeń i ich częstotliwość w hinduskim chrześcijaństwie) czynią doświadczenie Sundara Singha zrozumialszym, nie wpływają jednak na jego bezbłędne wytłumaczenie. Psychologia, jak każda nauka, odkrywa pewne zjawiska, lecz istota ich jest specyficzna i ich interpretacja naukowa nie zawsze jest możliwa. Nawrócony może oglądać objawioną boską rzeczywistość, niezależnie od opinii psychologów. Rzeczywistość ta może przypadkowo znaleźć wyraz w prawidłach historii i porządku ludzkiej psychiki, lecz sama jest czymś zupełnie innym, pozostającym po "tamtej" stronie wszelkich procesów psychologicznych; daje natomiast poznać się w akcie objawienia.


Objawienie Sundara i wszystkich, którzy nawrócili się w podobny sposób - to objawienie Bożej sprawiedliwości i łaski. Sprawiedliwość Boża wskazuje na zupełną klęskę wysiłków ludzkich zmierzających do samozbawienia, łaska daje zbawienie za darmo. Próżność ludzkich wysiłków i wyłączna skuteczność krzyża Chrystusowego stanowią jądro nawrócenia.


- Kiedy mi się Chrystus objawił, poznałem, że jestem grzesznikiem, a On moim Zbawcą.


Sundar Singh przeżył to, co Paweł, Luter i każdy chrześcijanin, dla którego grzech i łaska stanowią problem pierwszej wagi. Różnica polega tylko na tym, że Paweł doświadczył własnej słabości i własnego grzechu na gruncie żydowskiej Tory, Luter - w pętach reguł klasztornych, Sundar Singh natomiast - na płaszczyźnie mistyczno-filozoficznych wskazań hinduizmu.


- Hinduizm uczył mnie, że jest niebo i że powinienem czynić wszystko, by stać się wolnym od grzechu i postępować zgodnie z boskim upodobaniem. Usiłowałem ratować się własnym wysiłkiem, co okazało się nonsensem i daremnymi zabiegami. Byłem dumny z hinduskiej religii i filozofii, ale filozofia nie potrafi uratować grzesznika. Zrozpaczony prosiłem Boga, by wskazał mi drogę zbawienia. Jako odpowiedź - zobaczyłem mojego Zbawcę. Czegoś takiego nie oczekiwałem.


Zewnętrzna forma nawrócenia nie pokrywa się z jego treścią. Sundar Singh wyraźnie mówił, że cudowne akcesoria zubożają wiarę, zwracał uwagę na słowa Chrystusa: "Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli". Pokornie stawiał wyżej tych chrześcijan, wobec których Bóg nie użył tak mocnego argumentu. Niemniej był przekonany, że w położeniu, w jakim się znalazł, bez doznanego objawienia musiałby zginąć.


Patrząc od strony wymogów psychologii, nadnaturalna forma doświadczenia łaski w życiu chrześcijanina może stać się bardziej zrozumiała, gdy uświadomimy sobie, w jaki sposób Sundar Singh widział kontakt człowieka z rzeczywistością ducha.


- Mózg jest niezwykle czułym i delikatnym narzędziem, wypo-sażonym w wiele precyzyjnych zmysłów, które w godzinie medytacji odbierają informacje z niewidzialnego świata i przyczyniają się do powstawania idei wybiegających daleko poza normalny bieg myśli ludzkiej. Mózg nie wytwarza takich idei, lecz otrzymuje je z niewidzialnego, wyższego świata ducha i przekłada je na język stosunków ludzkich. Niektórzy odbierają takie informacje w snach, inni w wizjach, jeszcze inni podczas długich godzin medytacji.


Z pewnością Sundar Singh wahałby się postawić na jednej płaszczyźnie przeżycie nawrócenia i wewnętrzne zrozumienie szeregu spraw z dziedziny wszechrzeczy; to, czego doznał w godzinie zwrotu ku Chrystusowi, stawiał zupełnie słusznie ponad wszystkim, co później przeżywał w ekstazach i oglądał w wizjach. Możemy urobić sobie zdrowy i wszechstronny pogląd na akt nawrócenia. Realność boskiego objawienia można porównać do przesyłania wieści drogą radiową. Jak niewidoczne są fale eteru, tak uchyla się spod ludzkiego poznania kontakt duszy z transcendentną rzeczywistością. I podobnie jak antena wychwytuje wieści przekazywane na falach eteru, tak duchowe objawienie Boga musi przybrać zmysłowy kształt, by człowiek mógł je pojąć. Owo "uzmysłowienie" objawienia bywa osiągane w sposób oryginalny bądź stereotypowy, czasem jednak dokonuje się w obrazach dostępnych dla zmysłów.


Nie można tych widzeń traktować jako halucynacji, nie są one płodem skrytych marzeń rodzących się w podświadomości, lecz są jedynie wyrazem ponad zmysłowego doświadczenia. Nawrócenie Sundara Singha jest, podobnie jak nawrócenie każdego szczerze wierzącego, objawieniem boskiej rzeczywistości, cudem łaski Bożej. Ale cudu tego nie należy szukać w zewnętrznym objawieniu Chrystusa, lecz poza nim. Postać Chrystusa, którego Sundar Singh oglądał na własne oczy była realna. Było to uchwycenie zmysłami bezpośredniego objawienia Boskiej Rzeczywistości.



3.OKRES PRÓBY I PRZEŚLADOWAŃ




Po cudownym zetknięciu się ze Zbawcą Sundar Singh spędził wiele dni na samotnej modlitwie. Pamiętając niedawną nienawiść, jaką żywił do chrześcijaństwa, prosił Boga o przebaczenie:


- Boże mój, przebacz mi. Byłem duchowo ślepy, nie mogłem zrozumieć Twoich słów, dlatego spaliłem Biblię.


Otrzymał od Boga pełną pocieszenia obietnicę: Byłeś ślepy lecz otworzyłem ci oczy. Idź i świadcz o Mnie. Świadcz o tym, coś przeżył, głoś, że jestem Zbawcą.


Pierwszym świadectwem, jakie złożył 15-letni Sundar Singh o Zbawcy, było zdeklarowanie się w gronie rodzinnym jako wyznawca Chrystusa. Daremne okazały się apele ojca do Sundarowej godności jako Sikha, czy też przywoływanie na pamięć zmarłej matki. Bezsilny ojciec zwrócił się więc o pomoc do wysoko postawionego w społeczności Sikhów stryja, który otworzył skarbiec rodzinny, złożył turban u stóp Sundara jako symbol najgłębszego uniżenia i błagał chłopca, by swą wiarą w Chrystusa nie profanował dobrego imienia rodziny.


- Wszystko będzie twoje, jeśli pozostaniesz naszym. Młody uczeń Chrystusa trwał jednak wiernie u boku swego Mistrza droższego mu nad wszystkie skarby świata. W ślad za tym przyszły drwiny, szyderstwa i prześladowania. Najbliżsi przyjaciele zelżyli Sundara jako krzywoprzysiężcę, renegata i oszusta; znajomi byli oburzeni. Nauczyciela szkoły misyjnej oskarżono o zwodzenie młodzieży na manowce chrześcijaństwa. Oświadczenie Sundara i drugiego nawróconego chłopca, że nauczyciel nie ponosi najmniejszej winy, wzmogło niechęć ludności do wszystkich okolicznych chrześcijan. Wielu spośród nich opuściło tę miejscowość, stacja misyjna zaś została zlikwidowana wobec nieustannego zagrożenia ze strony mieszkańców wioski. Sundar Singh nie czuł się bezpieczny w swych rodzinnych stronach, usiłował przedostać się do prezbiteriańskiej szkoły misyjnej w Ludhijanie, prowadzonej przez dr Wherry. W szkole tej przeżył okres bolesnych doświadczeń z tamtejszymi chrześcijanami; większość uczniów stanowili nominalni chrześcijanie, którzy nie żyli wg nauki Chrystusa. Rozczarowany opuścił szkołę i wrócił do Patiala. Krewni przekonali się rychło, że powrót Sundara do domu ojcowskiego nie oznacza powrotu na łono religii ojcowskiej. Widząc, że nie można chłopca odwieść od Chrystusa, krewni zarzucili Sundarowi obłudę, ponieważ nie przyjął jeszcze chrztu. Wobec tego Sundar postanowił przyjąć chrzest daleko poza domem, aby nie narazić najbliższych na przykrości. Myśl o zerwaniu z rodziną była dla niego koszmarem. Głos wewnętrzny natomiast mówił: "Każdego więc, który Mnie wyzna przed ludźmi, i Ja wyznam przed Ojcem Moim". Sundar przezwyciężył słabość.


- Jestem gotów wszystko poświęcić dla Pana - mówił. Nie mogę się Go zaprzeć.


Ostatnią instancją, do której postanowiła odwołać się rodzina, był maharadża. Ten zarzucił Sundarowi hańbę, jaką ściągnął swym wyznawaniem Chrystusa na swych najbliższych.


- Sher Singh (Lwie Serce), jak to się stało, że stałeś się tchórzem?


Maharadża obiecał chłopcu najwyższe honory z chwilą powrotu do wiary ojca. Sundar pozostał jednak wierny Chrystusowi, nieustraszenie składając świadectwo o swoim Zbawcy. Wkrótce potem przypieczętował obcięciem włosów zerwanie z khalsa, społecznością "czystych".


Uznany za wyrzutka, wydziedziczony i wygnany z domu, z Nowym Testamentem i paczką żywności wkroczył szesnastoletni Sundar Singh na drogę, którą szli wszyscy wielcy hinduscy mężowie religii. Pierwszą noc - jak opowiadał Sadhu - spędził pod drzewem, głodny i spragniony, drżący z zimna. Szatan zręcznie podsuwał:


- Przedtem korzystałeś z wszelkich wygód i przyjemności, dzisiaj cierpisz.


Sundar natomiast czynił rachunek ze swego dotychczasowego życia:


- Tam, wśród wygód i luksusu żyłem niespokojny i rozbity wewnętrznie, tutaj, w zimną noc pod drzewem doznaję cudownego pokoju serca. Była to - wyznał Sadhu - moja pierwsza noc w niebie. Świat nie mógłby dać mi takiego pokoju. Jezus Chrystus, który żyje, obdarzył mnie tym. Zimno trzęsło mną bezlitośnie, byłem głodny i bezdomny, jednak czułem obecność żywego Chrystusa. Zbawiciel mój przemienił cierpienie w radość.


W swej samotności prosił Boga o kierownictwo. W odpowiedzi otrzymał wskazówkę, aby udać się do chrześcijan w Rupar. Ledwo jednak przestąpił próg tamtejszej plebanii prezbiteriańskiego duchownego Uppala - zemdlał. Trucizna, jaką krewni dodali do ostatniego posiłku Sundara, zaczęła działać (Tuż przedtem przyjaciel Sundara, z którym bronił nauczyciela w Patiala, zmarł otruty przez swego ojca). Ks. Uppal natychmiast zawezwał lekarza. Ten zastosował płukanie żołądka, czuwał przy chorym do późnej nocy, odchodząc zaś pozostawił nikłą nadzieję. Nazajutrz, ku swemu ogromnemu zdziwieniu, znalazł u Sundara znaczną poprawę. Przyjaciele Sundara, pastor Uppal, jego żona oraz misjonarze Wherry i Fife, widzieli w cudownym uzdrowieniu Sundara skutek modlitwy. Natomiast Sundar Singh tak opowiada o tym wypadku:


- Gdy przybyłem do chrześcijan w Rupar, zacząłem odczuwać skutki trucizny...; ból wzmagał się, leżałem na podłodze i strasznie cierpiałem.


Chrześcijanie zaczęli modlić się za mnie. Natychmiast też posłali po lekarza. Ten nabożny Hindus przyszedł, zbadał mnie i otwarcie stwierdził, że nie ma nadziei ratunku.


- Nie znam żadnych sposobów - mówił - bo jest już za późno, trucizna przenika cały organizm. Za kilka godzin chłopiec umrze.


Strasznie krwawiłem. Lekarz dodał: - Trucizna zżarła całe wnętrzności, czeka go śmierć.


- Mimo potwornego bólu słyszałem, co mówił. Równocześnie myślałem: Niemożliwe bym zmarł, ponieważ jeszcze nic nie zdziałałem dla mojego Zbawiciela. Krótko jestem chrześcijaninem i muszę składać świadectwa o Chrystusie. I mówiłem do przyjaciół, którzy siedzieli wokół mnie: - Niemożliwe, bym teraz miał umrzeć.


Lecz lekarz odbierał wszelką nadzieję:


- Biedny chłopcze, nie znasz tej trucizny, jestem lekarzem i doskonale znam jej działanie.


Ostatnie jego słowa brzmiały: - Nie trzeba mu dawać nawet lekarstwa.


Modliłem się w duchu, pastor i pozostali chrześcijanie modlili się przez cały czas. Nadal krwawiłem, czułem się bardzo słabo, ledwo mogłem się poruszać. Noc była długa i ciężka, modliliśmy się gorąco. Gdy zaczęło świtać wstąpiła we mnie nowa siła i poczułem się lepiej. Prosiłem przyjaciół, by wynieśli mnie na światło słoneczne. Wówczas zauważyłem zbliżającą się postać lekarza. Mniemał, że ruch wokół wejścia do domu oznacza przygotowania do pogrzebu... Gdy zobaczył mnie, oddalił się milcząco. Przez długi czas nic o nim nie słyszałem. W roku 1919 na pewnym zgromadzeniu w Burmie podszedł do mnie jakiś człowiek i powiedział:


- Mój przyjacielu, czy mnie poznajesz? Jestem lekarzem, który, gdy usiłowano cię otruć, przyszedł i oświadczył, że nie ma dla ciebie ratunku... Wówczas byłem nieprzejednanym wrogiem chrześcijaństwa. Twoje cudowne wyzdrowienie dało mi jednak dużo do myślenia. Zacząłem czytać Biblię i zastanawiać się nad Chrystusem. Dziś dziękuję Bogu z głębi serca, że i ja zostałem chrześcijaninem.


Potem ów lekarz oświadczył zebranym, że wśród nich znajduje się żywe świadectwo cudownej działalności Boga.


- Widziałem go, gdy śmierć jego była pewna, ale Bóg darował mu życie.


Niemniej zdziwiona była moja rodzina dowiedziawszy się, że żyję.


- On żyje, a myśmy przecież go truli, sądząc, że przyniesie nam wstyd.


Wtedy otworzyłem Biblię i wskazałem na Ewangelię Marka: "... a choćby coś trującego wypili, nie zaszkodzi im" (Mar. 16,18).


Zaraz po wyzdrowieniu Sundar udał się ponownie do Christian Boys Boarding School w Ludhijanie, gdzie spotkał się z serdecznym przyjęciem i szczerą miłością ze strony obydwu misjonarzy - dr Wherry'ego i dr Fife'a. Po pewnym czasie zjawił się nieustępliwy ojciec Sundara, aby mimo wszystko ściągnąć chłopca z powrotem do domu. Wierność Sundara nie zmiękczyła serca ojca. Stanowczy pokój bił z oczu młodzieńca, powaby doczesnych namiastków szczęścia nie miały dostępu do jego duszy.


Misjonarze wysłali Sundara do Sabathu, aby ochronić go przed atakami otoczenia i naleganiami krewnych. Tam, w chrześcijańskiej lecznicy, pogrążony w religijnych rozważaniach, przygotowywał się Sundar do chrztu. Według tamtejszego obyczaju mógł być ochrzczony po ukończeniu szesnastu lat. Obawiając się wzburzenia wśród ludności, dr Fife postanowił nie chrzcić Sundara Singha w Ludhijanie. Odesłał więc chłopca z listem polecającym do ks. Redmana, kierownika anglikańskiej Church Missionary Society w Simla, prosząc go o szczególną troskliwość i dokonanie chrztu w odpowiednim czasie. Redman tak opisuje pobyt Sundara Singha w Simla:


- Byłem pod wrażeniem jego szczerości. Starannie przeegzaminowałem go, zadając mnóstwo pytań dotyczących Ewangelii. Odpowiadał ku mojemu pełnemu zadowoleniu i wówczas już wykazywał całkowitą znajomość życia i nauki Chrystusa. Następnie zapytywałem go o jego osobisty stosunek do Chrystusa jako Zbawiciela. Odpowiedzi były czymś więcej niż usatysfakcjonowaniem nauczyciela. Powiedziałem mu, że z największą radością ochrzczę go następnego dnia, w niedzielę.


W niedzielę, dnia 3 września, właśnie w szesnastą rocznicę urodzin, Sundar Singh został ochrzczony przez ks. Redmana w kościele św. Tomasza według obrządku anglikańskiego. Słowa psalmu 23, które były wprowadzeniem do chrztu, okazały się proroczą zapowiedzią, życia wędrownego głosiciela Prawdy, jakim był Sadhu Sundar Singh: "Pan jest pasterzem moim, niczego mi nie braknie".





4.DZIAŁALNOŚĆ SADHU



a. Podróże misyjne na Wschodzie


Sundar Singh w Północnych Indiach




- Idź i złóż o Mnie świadectwo - brzmiało polecenie, jakie otrzymał Sundar Singh od Mistrza wnet po swoim nawróceniu.


- Niechże więc się stanie wola Zbawcy. W jaki sposób jednak szesnastoletni młodzieniec mógł świadczyć o potędze i miłości Zbawiciela świata? W duszy Sundara zabrzmiało życzenie nieżyjącej matki:


- Powinieneś pewnego dnia zostać sadhu (świętym)!


Czyż nie powinien zatem zwiastować Jezusa wśród swoich rodaków odziany w szatę, jaka od najdawniejszych czasów jest w Indiach cechą świętości i uważana jest w całej Azji za symbol ascezy? A noszona była przez tytanów ducha tej miary co Mahawira Wardhamana Dżina, Gotama Siddhartha Budha, Tulsi Das, a także przez guru Nanaka, założyciela rodzimej religii Sundara Singha? Czyż nie powinien oczekiwać otwartych drzwi dla Ewangelii Chrystusowej jako nirgrantha, "wolny", jako - ten, który się wyrzekł, jako "żebrzący mnich", jako sadhu "wędrujący święty", bezdomny, biedny, czysty - żywe ucieleśnienie najwyższego ideału przyświecającego religiom Indii od tysięcy lat, kość z kości, krew z krwi hinduskiej?


Te i podobne myśli krążyły po głowie Sundara Singha zanim został ewangelistą w żółtej szacie hinduskich ascetów. Trudno przypuszczać, by młody Sundar Singh znał dzieje żyjących przed nim siewców słów Chrystusowych, którzy starali się znaleźć dostęp do hinduskich serc poprzez tę symboliczną formę odzienia. Sundar Singh znając tęsknoty swojej ojczyzny, złożył ślub wierności życiu wędrownego sadhu i wdział szafranowe płótno. Ono, przykrojone do jego postaci, koc używany często jako turban oraz Nowy Testament w ojczystym języku stanowiły wyłączny ekwipunek Sundara Singha, gdy wyruszał ze słowem Jezusowym. O nic nie prosił; jałmużna, jaką otrzymywał od życzliwych ludzi, była jego pokarmem, a gdy tego zabrakło - zmuszony był zaspokajać głód korzeniami i liśćmi. Gdy dobrzy ludzie przyjęli go w swoje progi, z wdzięcznością korzystał z ich gościny. Nieraz jednak nocował w brudnych budach na szlakach karawanowych lub pod drzewami. Wyznawcy hinduizmu użyczali mu chętnie dachu nad głową i domowej strawy. U mahometan spotykał się z niechęcią, gdy tylko dał się poznać jako chrześcijański sadhu. Niekiedy w potoku obelg wyrzucano go z domów. Wówczas przytułkiem stawała się dżungla. Niechaj nikt nie sądzi, że misjonarze chrześcijańscy przyjmowali Sundara Singha z otwartym sercem. Nieufnie odnosili się do jego trybu życia, dopatrując się u niego próby roztopienia chrześcijaństwa w hinduskiej pobożności.


Ze szczególnym upodobaniem odwiedzał Sundar Singh miejsca pielgrzymek, gdzie głosił Ewangelię wśród licznie zgromadzonych sadhu i sannjasinów. Nie omijał również kobiet hinduskich, którym obyczaj nie pozwalał uczestniczyć w życiu publicznym.


Z początku głosił Sadhu Ewangelię w swojej rodzinnej miejscowości i okolicznych wioskach, potem udał się do Afganistanu i Kaszmiru, gdzie rzadko docierali misjonarze. Po długiej podróży misyjnej zatrzymał się w Kotgarh, by nieco odpocząć. Tam spotkał się ze wspomnianym misjonarzem Stokesem i wraz z nim odbył pełną trudów drogę przez dolinę Kangra. Pod koniec podróży Sundar ciężko zachorował. Stokes przyprowadził go do domu Europejczyków, gdzie długo się leczył otoczony miłością gospodarzy.


W roku 1907 - Sundar Singh i Stokes poświęcili się pielęgnowaniu trędowatych w Sabathu oraz zadżumionych w szpitalu w Lahaur. Zajęci dniami i nocami tylko krótko odpoczywali leżąc na podłodze. W roku 1908 choroba zmusiła Stokesa do powrotu do USA, Sundar Singh przedsięwziął sam dalszą pracę misyjną.


W codziennym znoju dla Chrystusa jego duchowe życie okrzepło i zyskało na głębi. Redman, który w dwa lata po chrzcie Sundara spotkał go na pewnym zgromadzeniu, rzekł: "Wielkie wrażenie wywarła na mnie dojrzałość jego charakteru widoczna na każdym kroku. Zobaczyłem młodego człowieka mocnego w wierze, jakkolwiek liczył dopiero dziewiętnaście lat".


... Pragnieniem Sundara Singha była pielgrzymka do Palestyny. Chciał zobaczyć miejsca, gdzie żył i działał jego Zbawiciel. Musiał jednak z tych planów zrezygnować.


Głosząc Ewangelię przemierzył środkowe Indie i powrócił do swoich stron rodzinnych.


W roku 1909 za radą przyjaciół-chrześcijan wstąpił do anglikańskiego kolegium w Lahor, gdzie zapoznał się z systematycznym wykładem Pisma Świętego, historią Kościoła, liturgiką, apologetyką. Uzyskał formalne pozwolenie Kościoła na zwiastowanie Ewangelii. Pobyt w kolegium teologicznym nie wzbogacił zresztą jego pełnego prostoty i skromności obrazu życia u boku Jezusa. Odwrotnie, poczuł niechęć do intelektualizmu teologicznego. Mimo skrępowania, jakie niosło ze sobą pozwolenie, Sundar Singh głosił wszędzie, gdzie znajdował słuchaczy. Postępowanie jego wywołało opozycję działaczy Kościoła Anglikańskiego, wobec czego Sundar zwrócił się do biskupa w Lahor z prośbą o cofnięcie przyznanego pozwolenia. Czuł, że powołanie jego polega na głoszeniu nauki Chrystusowej bez powiązań z jakąkolwiek organizacją kościelną i bez uprawnień, jakie daje urząd kapłana. Biskup spełnił życzenie Sundara Singha, co nie oznaczało jednak zerwania Sundara z Kościołem Anglikańskim, z którym do końca pozostał formalnie związany.


W ten sposób, wolny od administracyjnego balastu kontynuował Sadhu swe dzieło. Podczas wędrówki po wschodnich Indiach po raz pierwszy natknął się na członków tajnej misji sannjasinów, na których już wcześniej zwrócono mu uwagę. Ci ezoteryczni chrześcijanie, uważający się za "naśladowców azjatyckiego Chrystusa", rozproszeni są po całych Indiach i krajach ościennych, zasilani głównie ludźmi z warstw wykształconych. Pewna ich część - zorganizowani sannjasini - czcili Jezusa z Nazaretu w skrytości, metodami opartymi na hinduskich wzorach życia na pograniczu wieczności i doczesności. W okresie prześladowań doznał Sadhu z ich strony wiele życzliwości. Namawiał ich usilnie, by opuścili swe kryjówki i przystąpili do publicznego wyznawania chrześcijaństwa. Sannjasini usprawiedliwiali się następująco:


"Nasz Pan powołał nas na rybaków. Kiedy zaś rybak złowi rybę, nie czyni hałasu; oczekuje w spokoju, aż sieć się napełni, gdyż hałas odstraszyłby ryby. Pracujemy w ciszy, czekamy, aż sieć się napełni, a wówczas cały świat zobaczy owoce naszej działalności".


W końcu roku 1912 żądano, by Sundar Singh głosił Ewangelię czterem tysiącom Sikhów, którzy jako trwale wyemigrowali do Kanady. Z radością gotów był wykonać polecenie, jednak rząd kanadyjski odmówił mu paszportu.


W tym okresie Sadhu zamierzał urzeczywistnić plan 40-dniowego postu na pustkowiu. Wierzył, że i ten rodzaj naśladowania Chrystusa pozwoli mu zbliżyć się do Boskiego Mistrza. Może wpływ na Sundara Singha wywarł post św. Franciszka albo też Brahmabandhawa, któremu praktyka ta posłużyła do wewnętrznego przygotowania się do założenia zakonu sannjasinów. Niewątpliwie odezwały się też w Sadhu prastare motywy hinduskiej ascezy, choćby wspomnieć tylko Buddę poszczącego do granic wytrzymałości, by tą drogą wyprowadzić duszę na jaśnię i zajrzeć w głębiny własnej istoty.


Dnia 24 stycznia 1913 roku Sundar Singh zaszył się w dżungli. Miał przy sobie 40 kamieni i każdego dnia wyrzucał jeden. Rychło opuściły go siły fizyczne, słuch i wzrok odmawiały posłuszeństwa, wkrótce zasłabł do tego stopnia, że odkładanie kamieni sprawiało mu mękę. W miarę ubywania sił fizycznych tężało jego życie duchowe; w ekstatycznym uniesieniu trwał w nadzmysłowym świecie. Gdy wzrok jego nie był w stanie odbierać wrażeń ze świata materii, oglądał wiarą Chrystusa z przebitymi dłońmi, krwawiącymi stopami i obliczem promieniejącym miłością. Gdy ciało traciło wszelką wrażliwość, przeżywał w duszy najwspanialszy pokój i szczęście. Pościł około 10-12 dni. Z początkiem lutego znaleźli go drwale w stadium zupełnego wyczerpania. Niebawem znalazł się w domu anglikańskiego pastora Dharamdżita, gdzie pod troskliwą opieką gospodarza w połowie marca na tyle odzyskał siły, że zdecydował się ponownie ruszyć w drogę.


Sadhu ogromnie cenił skutki postu. Czuł się, jak później zapewniał, duchowo odnowiony i umocniony. Wszelkie pokusy, opory wewnętrzne i niepewność znikły bez śladu. Uwolnił się od uporczywej chęci porzucenia swego powołania i powrotu do ojcowskiego domu. Uświadomił sobie również niezależność ducha od ciała. Nade wszystko zaś zdobył głębokie przeświadczenie, że pokój wewnętrzny jest nie tylko subiektywnym odczuciem, działaniem utajonej siły życia, lecz następstwem obecności żywego Boga.


W Szimla dotarła do niego wieść o własnej śmierci, ukazały się nekrologi w prasie. Niemożność odszukania nadawcy dała pożywkę bezpodstawnym podejrzeniom, jakoby autorem informacji był sam Sundar Singh.



Tybet i Nepal



Już w pierwszych latach swej działalności Sundar Singh przedsięwziął śmiały plan głoszenia Ewangelii w Tybecie, w "ponurym, niedostępnym kraju" - jak sam go nazwał, w gnieździe ortodoksyjnego buddyzmu. Sadhu nie znał ni ludzi, ni mowy imponująco rozległej krainy. Zdawał sobie jedynie sprawę z szalonych trudności, na jakie narażone było głoszenie nauki Chrystusa w tej połaci świata. W swej miłości ku Zbawcy, w gorliwości służby i gotowości złożenia życia u stóp Mistrza Sundar Singh nie zrażał się żadnymi przeszkodami.


Tybet to jedno z najbardziej tajemniczych miejsc na kuli ziemskiej - kraina wielkich lodów. Geograficzne odosobnienie, a także niepowtarzalne piękno łańcuchów górskich czynią ten kraj w nie mniejszym stopniu osobliwym, niż mnogość gigantycznych klasztorów, pielęgnujących swoiste skarby piśmiennictwa i pełen patosu kult.


Sundar Singh nie był pierwszym chrześcijańskim misjonarzem. który dotarł do tej niegościnnej, górskiej krainy.


W pierwszej połowie XIV wieku dotarł tam mnich franciszkański Odorich von Pardenone. W XVII stuleciu rozwinął działalność na tym terytorium, z początku pomyślną, portugalski jezuita. Z początkiem XVIII wieku podjęli na nowo dzieło kapucyni, w roku 1745 musieli jednak uchodzić. Dopiero w sto lat później udało się Hucowi i Gabetowi rozpocząć działalność misyjną, aczkolwiek na krótko, w stolicy Tybetu. Wysiłki misjonarzy katolickich, ponawiane w XIX wieku, zakończyły się ostatecznym wypłoszeniem chrześcijan z Tybetu w latach sześćdziesiątych tegoż wieku. Wikariat apostolski w Tybecie liczył w roku 1918 - 3744 chrześcijan. U wschodniej granicy działały protestanckie stowarzyszenia misyjne, zaś w zachodnim Małym Tybecie cudów poświęcenia dokazywało bractwo hernhutów. Wnętrze Tybetu było od lat nieosiągalne dla chrześcijańskich misjonarzy, nie tylko z woli Tybetańczyków, lecz i rządu brytyjskiego. Indyjscy chrześcijanie, którym udało się przedrzeć w te strony bądź w roli kupców, bądź ascetów w celu głoszenia Ewangelii, ponosili męczeńską śmierć, podobny los spotykał tubylców przyznających się do chrześcijaństwa. Sundar Singh słyszał o pewnym człowieku, który za wiarę w Chrystusa musiał opuścić dom rodzinny i następnie wędrując głosił Ewangelię. Z rozkazu lamy zaszyto go w skórę jaka i w ten sposób uśmiercono.


Misje chrześcijańskie spotykają tu niepokonane trudności, jak nigdzie w Azji. Arcybiskup Renou, który osobiście przekonał się o niewdzięcznej pracy w tym rejonie, tak pisał:


"Jakie olbrzymie trudności ma Ewangelia do pokonania, by zapuścić korzenie w tej twierdzy lamaizmu! Niezwykłym cudem byłoby obalenie owego kolosa bałwochwalstwa, umocnionego wszelkimi środkami, jakie ma diabeł do dyspozycji! Jak ostać się wobec mocy lamy, który każdego innowiercę traktuje z nienawiścią. Konieczny jest cud, byśmy znaleźli drogę poprzez krainę zabobonów, jaką jest Tybet. Lękam się, gdy myślę o tym, co nas czeka, lecz moc boska nie zna granic".


Takie pole pracy obrał sobie dziewiętnastoletni uczeń Chrystusa - Sadhu. Bez żadnej pomocy materialnej, nieuzbrojony w dostateczny zasób wiadomości, polegając wyłącznie na łasce Bożej, przystąpił do dzieła - zdawałoby się - z góry skazanego na niepowodzenie.


Z nadejściem roku 1908 wybrał się w drogę. W stacji misyjnej hernhutów spotkał się z dowodami serdecznej przyjaźni ze strony braci. Oni nauczyli go podstawowych wyrazów tybetańskiej mowy. W dalszej wędrówce doszedł do lamaistycznego klasztoru, gdzie przyjęto go przyjaźnie. Czy już wówczas udało mu się osiągnąć wnętrze Tybetu, trudno stwierdzić. Na pewno wiadomo, ze w roku 1912 Sadhu zaszedł do dużej wioski na płaskowyżu Wielkiego Tybetu. W miejscowości tej głosił w swoim ojczystym języku urdu, mając tłumacza do pomocy. Dalej wiadomo, że po raz drugi zmierzał przez Almorę do Tybetu około roku 1913, zaś w roku 1917 w drodze powrotnej z Tybetu i Nepalu zatrzymał się w Pitharagarh, o czym zaświadczyli misjonarz metodystów i jego żona. Podobnie misjonarz Turner z London Missionary Society dwukrotnie (w latach 1915-1917) spotkał Sundara Singha w Dangoli na północ od Almory; ten sam otrzymał w roku 1917 dwa listy od Sundara Singha. Kilkakrotnie Sundarowi Singhowi nie udało się osiągnąć Wielkiego Tybetu. W roku 1914 został zatrzymany wraz ze swoim towarzyszem Tharchinem przez agentów brytyjskich w Gangtok. W roku 1919, gdy zmierzał do Tybetu przez Poo, został zatrzymany powtórnie. W roku 1923 władze brytyjskie przeszkodziły Sundarowi Singhowi w kolejnej wyprawie do Tybetu. Jest faktem niezbitym, że Sadhu podejmował często na nowo trud, by dotrzeć do Wielkiego Tybetu i nieraz mu się to udawało. Sadhu znajdował w Tybecie nie tylko wrogów, lecz i przyjaciół. Głoszenie Ewangelii ułatwiał Sundarowi Singhowi fakt, że jego strój przypominał szaty lamów.


Jaką pozycję zajmuje Ewangelia w lamaistycznych krajach Tybetu, mówi następujący fakt: Gdy Sadhu zwiedzał bibliotekę w pewnej buddyjskiej świątyni, odkrył ku swojemu ogromnemu zdziwieniu Nowy Testament.


- Skąd to macie? - zapytał.


- Jest to wspaniała księga i znajdują się w niej wspaniałe rzeczy. Wie pan, kim był ten biblijny Jezus Chrystus? Zapewne jakimś wcieleniem Buddy.


Sadhu rzekł: - Wierzę w Niego. Jest moim Zbawicielem i Zbawicielem świata.


Lama odparł filozoficznie: - Nie wiem, czy jest Zbawcą świata, lecz wiem, że jest wcieleniem Buddy. Tybet jest dachem świata. Chrystus przyjdzie powtórnie, Tybet będzie jego tronem i stąd będzie panował nad światem. Oczekujemy Jezusa Chrystusa, by przejął panowanie nad całą ziemią.


Sundar Singh znalazł również przyjaźń i pomoc w owej nieprzystępnej dla chrześcijan krainie w osobach Wangdiego i młodego Thapy, który służył Sundarowi dwukrotnie jako tłumacz w zachodnim Tybecie. Obaj, Wangdi i Thapa, otrzymali chrzest z rąk Sadhu. Naturalnie, stykał się też z jawną wrogością, nieraz opowiadał, jakim sposobem kilkakrotnie uszedł męczeńskiej śmierci.


W Razar lama oskarżył Sundara Singha o nielegalny pobyt i głoszenie obcej religii. Skazano go więc na śmierć. Wrzucono do głębokiej na 40 stóp studni, opróżnionej z wody, przeznaczonej na miejsce kaźni dla złoczyńców. Aby uniemożliwić ucieczkę, złamano Sundarowi prawą rękę. Sadhu znalazł się wśród gnijących ciał. Studnię przykryto ciężką żelazną pokrywą. Głodny i spragniony, w bólu i odorze leżał Sadhu przez trzy dni bliski śmierci. Niepocieszony zanosił skargę do Zbawiciela: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? W żarliwej modlitwie wznosił ręce do Boga, w odpowiedzi pokój wypełnił jego duszę, Sadhu czuł obecność Boga w owym padole cierpienia. Trzeciej nocy pokrywa studni została odwalona, a do wnętrza zsunęła się lina. Sundar uchwycił się sznura. Kiedy Sadhu po wydostaniu się ze studni, usiłował dojrzeć swego wybawcę, nikogo wokół nie było, zdruzgotana zaś ręka była zdrowa. Sundar z trudem zawlókł się do lamy z prośbą o zwrot odzieży.


Lama widząc go żywego, zdjęty strachem, prosił Sadhu, aby jak najszybciej opuścił miasto, by jego Bóg w gniewie nie zesłał jakiegoś nieszczęścia na mieszkańców.


Inne osobliwe zdarzenie Sadhu to spotkanie ze starym wieszczem, który zachęcał go do pielęgnowania życia wewnętrznego i głoszenia Prawdy. Gdy Sadhu przemierzał pokryte śniegiem pasmo górskie w Himalajach, niedaleko słynnego jeziora Manessarowar, dotarł do pieczary sędziwego ascety. Sundar Singh przywykł spotykać w Himalajach hinduskich sannjasinów i mnichów tybetańskich, tym razem był to chrześcijański pustelnik. Starzec zmówił klęcząc modlitwę w imieniu Jezusa Chrystusa, odczytał ze starego zwoju kilka wierszy z Kazania na Górze. Następnie wieszcz opowiedział Sundarowi swe niecodzienne dzieje. Utrzymywał, że urodził się w rodzinie mahometan w Aleksandrii. W trzydziestym roku życia wstąpił do klasztoru, lecz ani modlitwa, ani Koran nie zaspokoiły go wewnętrznie. Powodowany potrzebą duszy zwrócił się do pewnego świętego chrześcijańskiego, który z Indii przybył do Aleksandrii, aby głosić Ewangelię. Świętym był Jernaus (arabska forma Hieronima). Ze swej małej książeczki odczytał mu słowa: "Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie." "Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna Swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny". Słowa te wskazały spragnionemu prawdy młodzieńcowi drogę do Chrystusa. Porzucił klasztor, przyjął chrzest i wraz ze swym nauczycielem, a później sam, szedł przez świat. Po długich wędrówkach powrócił w Himalaje, by poświęcić się rozmyślaniom i modlitwie. W swej samotni przeżył wiele wizji. Tak zwierzał się sędziwy pustelnik - Mahariszi.


... Opowiadania pustelnika przekazane przez Sadhu w Indiach, a zniekształcone i napuszone przez jego biografa Zahira, noszą nikłe znamiona prawdopodobieństwa. Ciekawe, że starzec uwierzył na podstawie tych samych słów Jezusa, co Sadhu. Pustelnik był prawdopodobnie idealną postacią, jaką Sadhu oglądał w stanach ekstazy, w którą wkładał swe własne przeżycia. Profesor Hauer, który przez wiele lat działał jako misjonarz w Indiach, objaśnił, że pojęcie "Mahariszi" u wielu hinduskich ascetów jest dziełem ich własnej psychiki, produkującej fikcyjną postać świętego nauczyciela. Przeciwko takiemu tłumaczeniu przemawiają dwa fakty:


1.


1) Mahariszi był znany w Himalajach nie tylko Sadhu Sundar Singhowi, lecz i członkom misji sannjasinów; niektórzy z nich widzieli w Mahariszim swego "papieża", z którym pozostają w ekstatyczno-telepatycznej łączności,

2.


2) Za prawdziwością spotkania Sadhu z Mahariszim przemawia okoliczność, że stosownie do swej zasady - "jestem powołany głosić nie Mahariszego, lecz Jezusa Chrystusa" - Sundar Singh nigdy w swych wystąpieniach nie wspominał o osobliwym pustelniku i energicznie zwalczał ciekawość i żądzę sensacji wywołane opowiadaniami o Mahariszim.



Tybet nie jest jedyną krainą tak bardzo niegościnną dla chrześcijan. Również w Nepalu obfitującym w świątynie buddyjskie, nie zdołali chrześcijańscy misjonarze zagrzać miejsca. Sundar Singh dotarł jednak i tutaj, gdzie spotkał się również z jawnym prześladowaniem, lecz i wsparciem ze strony tajnych chrześcijan sannjasinów. Wiadomo, że w początkach czerwca 1914 roku szedł z Ghum w kierunku Nepalu. W pobliżu granicy - w Ilom był przez jeden dzień więziony. Notatka w Nowym Testamencie Sadhu uściśla datę uwięzienia:


- Nepal, 7 czerwiec 1914. Obecność Chrystusa zalała moje więzienie niebiańskim światłem; cóż dopiero będzie w niebie.


Według opowiadań Sadhu męczeństwo w Ilom miało następujący przebieg: Gdy Sadhu nauczał publicznie w Ilom, został aresztowany i przyprowadzony przed oblicze maharadży, który skazał Sundara na sześć miesięcy więzienia. W więzieniu, wśród rabusiów i złodziei Sadhu nadal zwiastował Ewangelię. Ponieważ działał wbrew wyraźnemu zakazowi naczelnika więzienia, przeniesiono go do obory dozorcy więziennego i przywiązano do drewnianej kłody. Ograbiono go z odzienia, skrępowano ręce i wysypano na niego kosz pijawek. Oprawcy szydzili z niego i obrzucali go błotem. W tych warunkach spędził Sundar Singh bez wody i pożywienia całą noc. Gdy nazajutrz dozorca więzienny zastał go żywego i promieniejącego radością, przestraszył się i bezzwłocznie złożył meldunek maharadży. Ten odparł: - To wariat. Wypuść go.


Człowiek, który w przeddzień podarł ofiarowaną mu przez Sadhu Ewangelię, nawrócił się po tym wydarzeniu.


Ponieważ Sundar Singh przebywał w Ilom sam, o jego męczeństwie nikt nie może zaświadczyć. Oświadczenie rządu nepalskiego było wymijające. Tybetańczyk Tharchim, który spotkał Sadhu poświadczył, że lędźwie i plecy Sundara były obrzękłe, pokryte ranami i ropiejącymi wrzodami, wobec czego Sadhu musiał poddać się leczeniu.




Południowe Indie i wschodnia Azja




Od roku 1912 sława Sundara Singha jęła obejmować całe Indie. Pełne entuzjazmu, nieomal fanatycznie sławiące Sadhu książeczki Zahira, które w roku 1916 pojawiły się w języku hindustani, a w 1917 w angielskim, uczyniły imię Sundara Singha jeszcze bardziej głośnym. Według opinii indologa Macnicola - Sundar Singh "przyciągał Indie jak magnes". Gdziekolwiek zjawił się, napływały masy chrześcijan i niechrześcijan. Z początkiem roku 1918 Sadhu przybył do Madras. Otrzymał liczne zaproszenia do głoszenia Ewangelii. Rano i wieczorem Sundar Singh przemawiał na wielkich zgromadzeniach, w ciągu dnia w szkołach i spotykał się z setkami chrześcijan, którzy oczekiwali od niego rady i pomocy. W nocy natomiast często zjawiali się hindusi jak Nikodem u Jezusa. Sadhu napominał hinduskich chrześcijan, by nie zaniedbali dzieła zapoczątkowanego przez europejskich misjonarzy. W pięknej przypowieści usiłował utrwalić w świadomości słuchaczy obowiązek pracy misyjnej:


- Pewien człowiek posiadał wspaniały ogród, kwiaty i drzewa troskliwie pielęgnowane budziły u przechodzących radość. Człowiek ten musiał na pewien czas wyjechać. - Mam przecież syna - myślał - on będzie dbał o ogród w czasie mojej nieobecności. Syn jednak nie poświęcił najmniejszej uwagi pięknej posiadłości. Nikt nie pielęgnował


bujnej roślinności. Przez otwartą bramę wchodziło bydło sąsiadów i pasło się na hodowanych tam ziołach. Nikt się nie znalazł, kto by podlewał schnące rośliny. Ludzie przystawali i zdumiewali się nad zaniedbanym ogrodem. Syn właściciela bezczynnie leżał w oknie. Pytali go więc zdziwieni ludzie, czemu pozwala ginąć pięknej przyrodzie?


- Och - odparł - ojciec wyjechał i nie dał mi żadnego polecenia. Takimi jesteście i wy, chrześcijanie hinduscy. Wasi misjonarze odjechali, wam ustąpili miejsca. Jeśli zatem jesteście prawdziwymi synami, wykonajcie swój obowiązek bez specjalnego nakazu ojcowskiego.


Podobnie jak wśród stowarzyszeń misyjnych w południowej Indii, tak i wśród chrześcijan-spadkobierców tradycji apostoła Tomasza, usiłował Sundar rozbudzić nowy zapał i energię.


W tym okresie Sundar Singh znajdował się u szczytu swoich wpływów. Mógł zrobić cokolwiek by chciał z masami, które go entuzjastycznie witały. Wówczas nastąpiło doniosłe wydarzenie w jego wewnętrznym życiu. Pisał o tym we wstępie do swej książki "U stóp Mistrza". Kiedy pewnego dnia szedł do dżungli, aby się modlić, zastąpił mu drogę człowiek zdradzający swym zachowaniem, że chce z nim mówić. Człowiek ów usiłował nakłonić Sadhu do podjęcia działalności w duchu religii hinduskiej celem stworzenia nowej synkretycznej religii jednoczącej chrześcijaństwo, buddyzm i islam. Czynił nadzieję, że Sadhu uzyska wpływ na setki milionów mieszkańców Indii. Będzie to nagrodą za jego trud.


- Idź precz ode mnie szatanie - odparł Sadhu. - Chcesz mnie zepchnąć z wąskiej drogi krzyża i cierpień i postawić na szerokiej drodze śmierci. Zapłatą moją jest Pan, który dał za mnie swe życie, a moim świętym obowiązkiem jest poświęcić Mu wszystko!


Sadhu modlił się przez łzy, a potem ujrzał wspaniałą, niewypo-wiedzianą światłość. Jakkolwiek nic nie słyszał, a łzy przesłaniały mu oczy, strumień miłości zstąpił na jego duszę, odczuł obecność umiłowanego Zbawiciela i poczuł się bezpieczny u Jego stóp. W ten sposób pokonał Sadhu pokusę, rzec można - zawodową. A przecież dla niego istniał tylko jeden Pan, jeden Zbawiciel, Jezus Chrystus i jedna Ewangelia zwiastująca miłość Bożą. Chrystus był dla niego "wszystkim we wszystkich" (Kol. 3,11). "Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki" (Hebr. 13,8).


Do maja 1918 roku działa Sadhu na terenie południowych Indii, potem przez sześć tygodni na Cejlonie, w rejonie, gdzie zrodził się buddyzm - hinajana. Słuchały go rzesze chrześcijan-katolików i ewangelików, mahometan, wyznawców hinduizmu i buddystów. Sundar Singh z całą stanowczością potępiał wszelkie podziały kastowe, luksus i bogactwo, panoszące się wśród tamtejszych chrześcijan, jako istotne przeszkody w szerzeniu się nauki Chrystusowej, W Dżafnie zetknął się Sadhu po raz pierwszy z rzymskokatolicką opozycją. Rzymski kapłan zabronił wiernym słuchać Sadhu Sundar Singha. W lipcu 1918 roku udał się Sadhu do Bombaju i Kalkuty. Tam zachorował na grypę.


- W szpitalu - powiedział Sadhu - dał mi Bóg spokój i czas na modlitwę. Tego na południu nie miałem.


Po wyzdrowieniu odbył podróż misyjną do Burmy, a stamtąd przez Singapur do Japonii. Wszędzie głosił Ewangelię i składał świadectwo o mocy Bożej.


W Japonii był głęboko wstrząśnięty materializmem, niemoralnością i rozbiciem religijnym. Potem udał się do Chin. W obu tych krajach zwrócił uwagę na brak różnic kastowych, co ułatwiało przyjęcie chrześcijaństwa. Na chińskich i japońskich chrześcijanach wywarł Sadhu ogromne wrażenie.


Wnet po powrocie w rodzinne strony rozpoczął przygotowania do podróży misyjnej do Małego Tybetu. Towarzyszył mu Turnyed Ali, który już wcześniej służył Sundarowi jako tłumacz. Lecz przed wyjazdem przeżył Sundar ogromną radość. Ojciec jego, Sirdar Sher Singh, przyjął go bardzo serdecznie i zapytał o drogę wiodącą do Chrystusa. Syn wskazał mu Biblię i modlitwę. Ojciec wysłuchał go uważnie i po pewnym czasie wyznał:


- Znalazłem twojego Zbawiciela. Stał się On również moim Zbawcą.


Ojciec domagał się, aby Sundar go ochrzcił.


- Moje oczy zostały przez ciebie otwarte, przeto chcę przyjąć chrzest z twoich rąk.


Jednak Sadhu odmówił ojcu, jak tysiącom nawróconych, gdyż swoje zadanie widział tylko w zwiastowaniu Ewangelii.


- Chrzest jest zadaniem innych, moim zadaniem jest świadczyć o pokoju w Chrystusie.


Pragnąc spełnić życzenie syna, Sirdar Sher Singh sfinansował podróż Sundara do Europy.




b. Podróże misyjne na Zachodzie




Dlaczego Sadhu opuścił na jakiś czas tereny misyjne na Wschodzie i wyruszył na Zachód? Jedną z przyczyn były skargi wierzących Hindusów, że chrześcijaństwo europejskie chyli się ku upadkowi i straciło wpływ na ludzi Zachodu. Sundar Singh chciał sprawdzić istotny stan rzeczy, wieści te bowiem stanowiły wielką przeszkodę w jego pracy misyjnej. Właściwym jednak powodem jego podróży było jak zawsze - wezwanie Boże.


- Pewnej nocy w czasie modlitwy otrzymałem nakaz, by udać się do Anglii i tam zwiastować Ewangelię. Wiedziałem, że muszę złożyć tam świadectwo.


W lutym 1920 roku Sundar Singh przybył do Liverpoolu, stąd przez Manchester dotarł do Birmingham, gdzie przez kilka dni gościł w seminarium misyjnym kwakrów. Wkrótce, jako gość anglikańskiego Towarzystwa Misyjnego w Oksfordzie rozwinął tam działalność, zwiastując Ewangelię w kościele św. Jana i wielu kolegiach. W Londynie przemawiał do słuchaczy różnych wyznań w kościołach anglikańskich, w katedrze westminsterskiej, gdzie zgromadziło się około 700 duchownych z arcybiskupem Canterbury na czele. Nadto głosił w Trinity College w Cambridge, w różnych londyńskich stowarzyszeniach i społecznościach misyjnych. Nalegano, by przybył do Irlandii i Szkocji i niebawem wygłosił przemówienie w Edynburgu.


Po trzymiesięcznej działalności w Anglii wyruszył Sadhu w podróż do Ameryki. Przemawiał w Nowym Jorku, Baltimore, Filadelfii, Chicago, San Francisco. Brał również udział w wielkiej konferencji studentów.


Dnia 30 lipca Sadhu odpłynął do Australii. Po drodze zatrzymał się w Honolulu, gdzie przemawiał do słuchaczy najrozmaitszych ras. W Sydney, gdzie przebywał osiem dni, głosił Ewangelię w kościołach i salach uniwersyteckich. W Melburne zwiastował Słowo Boże w kaplicy kongregacjonalistów. Odwiedził wszystkie większe miasta w Australii.


Do Indii powrócił 25 września 1920 roku. Z Bombaju udał się do Sabathu, by po długim okresie pracy, oddać się w ciszy i skupieniu rozmyślaniom i modlitwie. W ostatnim tygodniu roku podjął na nowo swą apostolską działalność i przewędrował Pendżab i Bengal.


W roku 1921 wyruszył w kierunku Tybetu, który był szczególnym terenem jego pracy. Witany przed rokiem z entuzjazmem, kroczył obecnie wśród ustawicznego zagrożenia, wędrując z mozołem przez pustkowia wysokiego Tybetu. Przed rokiem przemawiał w Europie do tłumów wypełniających kościoły i okazałe sale, obecnie głosił Ewangelię w brudnych uliczkach tybetańskich miast i wiosek.


Po powrocie z Tybetu podjął ponownie pracę w stronach ojczystych. W następnym roku zdecydował się, wobec licznych zaproszeń z Europy, powtórnie udać się na Zachód. Tym razem chciał w drodze do Europy odwiedzić miejsca, gdzie żył i działał Zbawiciel. Pragnął tego od dłuższego czasu. I tym razem ojciec ofiarował mu pieniądze na podróż.


Dnia 29 stycznia 1921 roku odpłynął do Port Saidu, a stamtąd do Palestyny. Tu odwiedził miejscowości, w których działał Jezus: Jerozolimę, Emaus, Betanię, Jerycho, Betlejem, Hebron, Betel, Nazaret, Kafarnaum. Widział jezioro Genezaret, kąpał się w Jordanie. Był przejęty myślą, że tu żył jego Pan, tu zmarł i po zmartwychwstaniu obcował z uczniami. Całe życie Zbawiciela, wielki dramat Ewangelii rozegrał się jeszcze raz w duszy hinduskiego naśladowcy Jezusa; świadomość bezpośredniej, osobistej obecności Pana towarzyszyła mu na każdym kroku.


- Cały czas jest przy mnie, gdziekolwiek idę, On jest ze mną. Dusza Sadhu opływała radością. Gdy modlił się na Górze Oliwnej, widział jakoby Chrystusa stojącego i mówiącego, jak niegdyś do uczniów: "Pokój wam! Jak Ojciec mnie posłał, tak i Ja was posyłam". Gdy powstał z kolan, wiedział, że jego powołaniem, jak niegdyś apostołów, jest składanie świadectwa na całym świecie.


Z Palestyny wyruszył do Kairu, gdzie głosił Ewangelię wśród chrześcijan koptyjskich. W osiem dni później przemawiał w Marsylii, a następnie przemierzył niemiecką i francuską Szwajcarię. Wygłaszał kazania w wielu kościołach reformowanych, w Lozannie, Genewie, Neuchatel, Bernie, Zurychu. W Neuchatel liczba jego słuchaczy osiągnęła 10.000. W Genewie przyjęto go w sali obrad Ligi Narodów. Powiedział tam wówczas: "Liga Narodów czyni wielkie wysiłki, aby zjednoczyć świat, lecz nic nie osiągnie, jeśli nie będzie sama stanowić ligi serc, ta zaś jest możliwa, gdy serca będą należeć do Tego, który jest Panem dusz. W Nim jedynie świat znajdzie prawdziwy pokój".


Przez krótki czas Sadhu przebywał w Niemczech. Odwiedził Halle, Lipsk, Berlin, Hamburg i Kolonię. Przemawiał w kościołach i na uniwersytetach. Pamiętny był jego pobyt w Wittenberdze, gdzie wygłosił kazanie w tym samym kościele, w którym niegdyś przemawiał wielki reformator. Łączyło go z nim wiele, zwłaszcza prosta, konsekwentna pobożność. O tym godnym uwagi wydarzeniu napisał do autorki swej biografii, pani Carter: "Wczoraj przybyłem do Wittenbergi. Widziałem dom, w którym mieszkał Luter i kościół, w którym głosił Ewangelię. Na drzwiach tego kościoła przybił 95 tez. Tutaj też został pochowany. Dziś wieczorem będę w tym kościele przemawiał".


Z Niemiec udał się Sadhu Sundar Singh do Szwecji, gdzie w licznych miastach przemawiał do uważnych słuchaczy. W Sztokholmie był gościem księcia Oskara Bernadotte, którego ze względu na jego żywą pobożność wysoko cenił. W Upsali przez wiele dni gościł w domu arcybiskupa Soederbloma; tenże służył mu jako tłumacz, gdy w auli uniwersytetu mówił o Indii, a w kościele katedralnym o modlitwie. Wkrótce Sadhu znalazł się w Norwegii, a potem w Danii. Gdy przy pożegnaniu jedna z krewnych króla prosiła Sundara o błogosławieństwo, ten odrzekł:


- Nie jestem godny kogokolwiek błogosławić, moje ręce podarły Pismo Święte. Tylko ręce Chrystusa mogą panią i innych pobłogosławić.


Z Danii w początkach czerwca wyjechał przez Hamburg do Holandii. Przemawiał w Groningen, Rotterdamie, Hadze, Utrechcie i innych miastach. Zorganizowano spotkania Sadhu z wybitnymi osobistościami Holandii, mężami stanu, profesorami, dostojnikami kościelnymi. Wyczerpany niekończącymi się podróżami wrócił Sundar Singh w lipcu do Anglii. Poprzednio już odrzucił zaproszenia z Finlandii, Grecji, Rumunii, Włoch, Portugalii, Ameryki, nie mógł też sprostać wielu naleganiom w Anglii. Tęsknił za fizycznym i duchowym odpoczynkiem, ciszą i spokojem. W sierpniu powrócił do swych ojczystych Himalajów. Tutaj, w oderwaniu od świata, nabył nowych sił na drogę swej apostolskiej wędrówki. Pod koniec roku głosił znów Ewangelię w swym ojczystym języku w północnych Indiach.


Przyjazd Sundara Singha do Europy był wszędzie obserwowany z uwagą. Byli Hindusi, którzy przybyli do Europy tuż przed Sadhu, jak Rabindranath Tagore, duchowy przywódca ówczesnych Indii. Ci jednak wieźli do Europy religijną mądrość Indii, a gdy rozprawiali o systemie kultur Wschodu i Zachodu, usiłowali zachęcić ludzi Zachodu do studiowania świętych ksiąg, przede wszystkim Upaniszad. Asceta chrześcijański Upadhjaja prezentował w swych wykładach w Anglii hinduska kastowość jako idealny system społeczny, a filozofię zawartą w Wedach - jako odmianę chrześcijańskiej nauki o objawieniu. Profesor uniwersytetu w Bombaju kreślił w roku 1910, na kongresie wolnego chrześcijaństwa, wizję posłannictwa ówczesnych Indii na Zachodzie, Tagore i inni głosili:


"Dzisiejsze Indie mają spełnić posłannictwo wobec całego świata. Znana jest służba, jaką spełnił w stosunku do Indii Zachód, mało jednak zdajemy sobie sprawę, że i Indie mają coś do zaofiarowania; chodzi o źródła inspiracji, których dzisiejszy świat potrzebuje. Głos mój jest głosem Indii współczesnych: głoszę wiedzę o bezpośredniej łączności z samoobjawiającym się duchem, o syntezie światowych religii, która pogodzi jogę z nauką wszystkich wielkich proroków i o braterstwie ludzkości oglądanym w osobie Syna Bożego.


Wiedza ta zawarta jest w proroctwie: Zachód zwróci się do Wschodu, by poznać jego prastarą mądrość i rozwinąć zmysł mistyczny; przyjdzie, by w naturze dostrzec nie tylko pole doświadczalne dla nauki, lecz świątynię ducha, by ćwiczyć się w medytacjach, pojąć istotę idealizmu i by wtopić obecność Boga w życie społeczeństw.


Z ust uduchowionego Hindusa padła przestroga, jakiej długo przed nim udzielali wielcy filozofowie Zachodu. Zjawił się jednak Hindus, który nie wznosił hymnów na cześć świętych ksiąg swej ojczyzny, owszem, odmawiał im możliwości zaspokojenia duszy trawionej pragnieniem pokoju. Sadhu z całą stanowczością świadczył, że Chrystus jest Drogą, Prawdą i Życiem, że w Nim mieszka pełnia boskości. Nowy Testament jest Słowem Bożym, a modlitwa kluczem do nieba. Dotąd nie słyszano, by Sadhu z ojczyzny Wed, nic więcej nie miał do zaoferowania krajom Zachodu nad prostą, starą nowinę o miłości Bożej objawionej w Chrystusie. Nie dziw więc, że wykształceni Europejczycy ze zdumieniem witali tego człowieka. Stąd szczególne zainteresowanie wokół jego osoby, ciekawość, często rozdmuchiwana przez niezbyt wyszukaną reklamę. Lecz owa ciekawość, jak dobrze wyraziła się pewna Szwedka, była "zmieszana z dziecięcym życzeniem, by choć raz ujrzeć w rzeczywistości człowieka, który wewnętrznie i zewnętrznie odpowiada jakiejś biblijnej postaci".


Wrażenie, jakie Sadhu wywarł w Europie na swych słuchaczach, jak i na tych, z którymi nawiązał bliższy kontakt, było potężne. W kościele św. Bridesa w Londynie pod koniec mowy Sadhu wszyscy klęczeli - rzecz niepowtarzalna w takim zgromadzeniu. Wszyscy czuli, że "mówi człowiek z innego świata", jak się wyraził korespondent "The Church Times". Mężczyźni i kobiety różnych narodowości, klas i zawodów zgodnie stwierdzali, że postać i słowa Sadhu poruszyły ich do głębi. Pewien teolog angielski napisał: "Nie jestem w stanie wyrazić wrażenia, jakie wywarł na mnie ten ze wszech miar szczególny człowiek, który zrzekł się wielkiego bogactwa, radując się wyłącznie łaską swego Mistrza i który o swoim Mistrzu mówi z tak zadziwiającą prostotą". Holenderski duchowny zwierzył się w liście: "Był dla mnie objawieniem, a Nowy Testament stał mi się dzięki niemu bliższy i zrozumialszy". A oto zdanie z listu z Szwecji: Spotkanie z Sadhu było przeżyciem religijnym. Trzeba się skłonić przed wielkim apostołem, wówczas nie zobaczy się nic więcej, jak tylko Boga, którego on głosi". Jeden z szwajcarskich teologów napisał: "Sadhu wywarł na mnie wielkie wrażenie, powiem więcej - największe, jakiego kiedykolwiek doznałem". Prosty góral alpejski powiedział: "Był to wyjątkowy dzień w moim życiu. Cieszyłem się wraz z naszym bratem we wierze, który przyszedł do nas z Azji i zwiastował Ewangelię w katedrze w Lozannie". Pewien indyferentny naukowiec angielski rzekł do Sadhu: "Nie pańskie kazania, lecz pan sam mnie nawrócił. Pan, Hindus, jest tak bardzo podobny do Chrystusa duchem i postawą; jest pan żywym świadectwem Ewangelii i Jezusa Chrystusa".


Sundar Singh pozostawił niezatarte wspomnienia, wielu zachęcił do nowego życia duchowego. Pobyt w Europie był dla Sadhu wielkim rozczarowaniem, uznał, że jego idealny obraz zachodniego chrześcijaństwa rozmija się z rzeczywistością i przyznał rację hinduskim oponentom, którzy ubolewali nad stanem zachodniego chrześcijaństwa i wskazywali wyższość hinduskiej kultury duchowej. Wielokrotnie Sadhu dawał wyraz bólowi zrodzonemu z zawiedzionych nadziei:


"Myślałem kiedyś, że mieszkańcy Zachodu są wspaniałymi ludźmi; widząc ich umiłowanie Boga i doświadczając ich dobroci, mniemałem, że muszą być żywymi chrześcijanami. Jednak po moich podróżach zmieniłem zdanie, przekonałem się, że życie jest tam zupełnie inne. Bez wątpienia są tam prawdziwi słudzy Boga, lecz nie wszyscy. Porównywałem pogan i chrześcijan Zachodu. Pierwsi modlą się do bóstw wykonanych własnymi rękami, a w krajach chrześcijańskich - ludzie uwielbiają siebie. Wielu nie modli się i nie czyta Słowa Bożego; lubią alkohol i popadają w różne formy grzechu. Doszedłem do przekonania, że w Europie są zaledwie garstki chrześcijan, ale nie ma społeczeństw chrześcijańskich.


- Kiedyś ubolewałem nad tym, że urodziłem się w Indii i zazdrościłem tym, którzy od dzieciństwa znają chrześcijaństwo! Zwiedziwszy kraje zachodnie zmieniłem pogląd.


Mimo bolesnego rozczarowania wiara Sundar Singha w Chrystusa nie zachwiała się. Nie oskarżał chrześcijaństwa za niereligijność i moralny stan Zachodu.


- Nie można gardzić Chrystusem. Wina za istniejący stan rzeczy spoczywa na tych, którzy mniemając, że są Jego naśladowcami, nie traktują Go jako swego Pana. Jezus żył 33 lata w Palestynie, lecz kraj ten nie jest chrześcijański; tylko niektórzy stali się potem Jego świadkami i zginęli męczeńską śmiercią.


Często Sadhu posługiwał się porównaniami, które miały wyjaśnić fakt, że nie można obciążać winą chrześcijaństwa za moralny stan Zachodu.


- Pewnego dnia siedziałem nad brzegiem rzeki w Himalajach. Wyjąłem z wody ładny, okrągły, twardy kamień i rozłupałem go. Długo leżał w wodzie, lecz ona nie dotarła do jego wnętrza. Podobnie bywa z ludźmi - społeczeństwa setki lat były poddane wpływom Ewangelii, lecz chrześcijaństwo nie przeniknęło ich życia. Przyczyną nie jest słabość Ewangelii, lecz zatwardziałość serc.


Podróż Singha przez kraje europejskie stanowiła dla niego i inne niebezpieczeństwo. Jak niegdyś cierpiał dla Chrystusa ból i zniewagi, tak obecnie odbierał hołd i wyrazy uznania. Był czczony jak święty. Uwielbianie za życia jest niebezpieczne dla każdego bogobojnego człowieka, a podwójnie niebezpieczne dla nawróconego. Wielu przyjaciół Sundara towarzyszyło mu z troską w dniach triumfu. Była to jedna z najcięższych prób w życiu Sadhu. Czyż wiele trzeba, by chwałę należną Chrystusowi przypisać sobie?


Singh i w tym wypadku okazał się zwycięzcą. Jego głęboka pokora pozostała bez zmiany. Jeden z jego przyjaciół napisał: "Sundar był zawsze naturalny i bezpretensjonalny. Mimo entuzjazmu z jakim się spotykał, pozostał skromnym sługą Bożym". Sadhu nieustannie podkreślał w swoich przemówieniach, że przyjechał do Europy, aby złożyć jasne, proste i skromne świadectwo wiary.


- Jestem - powiedział - odbiorcą i dzieckiem. Mówię o tym, co wziąłem od mego Pana. Nie chcę, aby nazywano mnie mistykiem, podobnie jak w Indiach sprzeciwiałem się, gdy mnie nazywano Svami (Panem). Zgadzam się, aby mię nazywano Sadhu, ponieważ to słowo określa po prostu bogobojnego człowieka.


- Gdy Jezus wjeżdżał do Jerozolimy, ludzie usłali drogę szatami i kwiatami, aby uczcić swego Pana. Jezus, zgodnie z proroctwem wjeżdżał na osiołku. Stopami nie dotykał drogi przyozdobionej na Jego cześć; to osiołek stąpał po kwiatach i gałązkach. Czy osiołek mógłby sobie uroić, że droga jest tak ustrojona dla niego? Jakiż próżny byłby chrześcijanin, który nosząc imię Chrystusowe, przypisywałby sobie cześć należną Panu.


Przykre doświadczenia zebrane na Zachodzie nadały słowom Sadhu twardości i chropowatości. Przestrzegał słuchaczy tak, jak Chrystus miasta galilejskie. Powiedziawszy to, strząsnął proch z nóg swoich i powrócił do ojczyzny z postanowieniem, że nigdy więcej nie wybierze się na Zachód. Z Indii udał się jeszcze raz w znojną wędrówkę do Tybetu.


- Nie lękam się tego, że pewnego dnia umrę w Tybecie. Gdy nadejdzie taki dzień, przyjmę go z radością. Co rok wracam do Tybetu i mogę tam naprawdę stracić życie, lecz wtedy znajdę się u boku Chrystusa.




III. ŻYCIE RELIGIJNE SUNDARA SINGHA



VITA CONTEMPLATIVA


1.Modlitwa





Życie Sundara Singha układa się w cudowną legendę, jakich wiele możemy odnaleźć w żywotach świętych. Śmierć bohatera takich historii oraz brak wystarczająco wiarygodnych świadków skłania często czytelnika do zaszeregowania tego typu dziejów w poczet baśni. Jednakże życie Sadhu posiada pełne walory historycznej rzeczywistości; w jego osobie widzimy świadka naszych czasów, tkwiącego bez reszty w wieczności i czerpiącego z głębokiej społeczności ze Zbawcą.


Życie Sundara Singha stoi pod znakiem cudów. Czy weźmiemy jego cudowne nawrócenie, czy codzienny znój wędrownego sadhu, czy też niespotykane wymykanie, się z objęć śmierci - uderza nas nadnaturalna, przemożna siła. Siłą tą jest modlitwa.


- Przez ludzi modlitwy Bóg czyni wielkie rzeczy - powiedział Sadhu.


Tajemnica Sundara Singha spoczywa w ustawicznym kontakcie modlitewnym z Bogiem. Modlitwa jest światem, w którym żył i pracował Singh. Jest zdrojem, z którego płynęło jego wspaniałe życie, umiłowanie Chrystusa, gotowość ponoszenia ofiar i apostolska żarliwość. Sam Sadhu wyznał:


- Wszystko co mam, osiągnąłem przez modlitwę. Każdego ranka spędzał Sundar kilka godzin na czytaniu Biblii, modlitwie i rozważaniach. Przebywając w Himalajach poświęcał całe dni i noce samotnej modlitwie. Ponieważ dla Sadhu modlitwa była chlebem duchowym, bezustannie napominał do życia modlitewnego.


Zachodni chrześcijanie byli nieraz zaskoczeni, że Sundar Singh tyle czasu poświęcał modlitwie. Autor życiorysu Singha - F. Heiler, który gruntownie przebadał rolę modlitwy w chrześcijańskiej pobożności, zdumiony był ogromnym znaczeniem, jakie Sadhu przypisywał modlitwie. Sundar Singh wskazywał, że modlitwa jest sercem religii, alfą i omegą życia wewnętrznego, ogromną potrzebą naszego ducha. Gdy się modlimy, otwiera się już w tym życiu przed nami wszystko, czego domaga się serce. Wobec tego życie bez modlitwy jest ogromnie niebezpieczne.


- Jak oddech i obieg krwi pełnią istotne funkcje w ciele - obrazowo wyjaśniał Sadhu - tak modlitwa pełni istotne funkcje w duszy. Modlitwa jest oddechem naszego życia duchowego. Modlić się, znaczy zaczerpnąć Ducha Świętego. Jak oddychając wchłaniamy powietrze w płuca, tak modląc się przyjmujemy Ducha Świętego.


Po mistrzowsku maluje Sadhu dalej swój obraz:


- W rzeczywistości człowiek nie potrafi żyć bez Boga ani dnia, ani godziny. W Nim żyjemy i trwamy. Lecz większość, to ludzie śpiący, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, że oddychają. Gdyby zabrakło powietrza, zmarliby przez uduszenie. Nie zastanawiamy się nad tym, jak niezbędnym darem jest powietrze. Podobnie jest z naszą zależnością od Boga. Żyjemy w Nim.


- Raz siedziałem nad brzegiem morza i spostrzegłem jak ryby wyskakiwały nad powierzchnię wody i otwierały pyszczki. Z początku sądziłem, że głód zmusza je do chwytania owadów. Rybak wyjaśnił mi jednak, że nie potrafią one żyć wyłącznie tlenem zawartym w wodzie, dlatego od czasu do czasu wypływają na powierzchnię, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Tak jest i z nami. Świat podobny jest do oceanu. Możemy żyć w nim, pracować i działać, ale ciągle potrzebujemy dopływu świeżego tchnienia w modlitwie. Ci chrześcijanie, którzy nie poświęcają czasu modlitwie, nie są w stanie pojąć prawdziwego życia w Chrystusie.


Jeszcze w innym podobieństwie, ujętym z iście wschodnią naturalnością, podkreślił Sadhu nieodzowność modlitwy:


- Bóg dał piersiom matki mleko, a niemowlęciu instynkt ssania. Mleko to nie płynie samo do ust dziecka, musi ono pokarm wyssać. Bóg stworzył również posiłek duchowy i wzbudził w nas pragnienie nasycenia się nim. W duszę ludzką włożył pragnienie duchowego pokarmu. Duchowe mleko, pożywienie duszy czerpiemy przez modlitwę. Musimy o nie żarliwie prosić. Wówczas z dnia na dzień będziemy wyrastać ze swego niemowlęctwa. Bez modlitwy nie można otrzymać nadnaturalnych darów Ducha Świętego.


Modlitwa jest koniecznym przygotowaniem do odbierania duchowych darów Boga. Jedynie tęsknota i modlitwa otwierają miejsce dla Boga w naszych sercach. Bez modlitwy Bóg nie może nam udzielić duchowych dóbr. Bez pogrążania się w niej nie jesteśmy też w stanie korzystać z nich.


- Fruwa wiele ptaków w powietrzu i jest wiele migocących gwiazd na firmamencie, lecz gdy chcesz posiąść perłę, musisz sięgnąć w głębię morską. Tak wiele pięknych rzeczy zdobi świat, ale by znaleźć perłę, trzeba dotrzeć aż do dna morskiego; by znaleźć perły ducha, musimy zanurzyć się w głębokościach, tj. pogrążyć się w rozważaniach i modlitwie. Wówczas posiądziemy kosztowne perły.


- Gdy ptak fruwa, ziemska grawitacja nie obniża jego lotów; ruchem skrzydeł broni się przed siłą ciążenia. Gdyby odcięto ptakowi skrzydła, spadłby na ziemię. Chrześcijanin wzbija się w górę na skrzydłach modlitwy. Modlący się zostaje uwolniony od trosk tego świata, w modlitwie osiąga niebo. Żadna siła ziemi nie oderwie go od nieba. Wzlata wyżej i wyżej, wreszcie dociera do Boga i dostępuje kojącego pokoju.


- Przed kilku laty przebywałem w Himalajach, na wysokości 6.000 m. Nagle rozszalała burza. Przeraziła mnie myśl, że mogę stać się pastwą żywiołów. Ale wkrótce spostrzegłem, że burza rozładowuje się po de mną. Znajdowałem się wysoko, w niezmąconej atmosferze, gdy tymczasem huk piorunów wstrząsał naturą, a błyskawica rozdzierała ciemności nocne. Powiedziałem sobie: Tak samo jest z dzieckiem Bożym. Jak długo przebywa ono na wysokościach, w bliskości Chrystusa, szatan jest wobec niego bezsilny. Dopiero gdy zstępuje i oddala się od Chrystusa, pogrąża się w atmosferze pokus i grzechu. Modlitwa utrzymuje nas z dala od niebezpieczeństwa i daremne są wtedy wysiłki kusiciela.


- W ciemności, posługując się dotykiem, potrafimy rozróżnić, jaki przedmiot trzymamy w ręku - laskę, czy żmiję. W ciemności czujemy to i owo, ale widzieć możemy tylko w światłości. Jak długo tkwimy w ciemności, błądzimy po omacku i nie potrafimy dojrzeć prawdziwej rzeczywistości. Człowiek, na którego nie padło boskie światło, znajduje się w ciemności. Cóż możemy więc uczynić, by wydostać się na światło? Musimy wyjść z ciemności i zbliżyć się do światła, tzn. usiąść u stóp Zbawcy. Wówczas zostaniemy skąpani w Jego świetle i ujrzymy wszystko jasno i wyraźnie. Modlitwa jest kluczem, którym otwieramy Boską Rzeczywistość. Modlitwa wyprowadza nas z mroku i prowadzi w świat duchowej jasności.


I tak modlitwa jest "jedyną drogą do zrozumienia rzeczy duchowych", jedyną drogą, na której objawia się nam prawda, jedynym kluczem do Królestwa Niebieskiego. Nie przez filozofowanie, logikę i wiedzę znajdujemy Boga, lecz tylko i wyłącznie przez modlitwę. W modlitwie człowiek wznosi się ponad świat zmysłowy i ogarnia świat wyższy, jedyną prawdziwą i doskonałą rzeczywistość - jak głosi tajemniczy zwrot z Upaniszad.


Dopiero dla modlącego się życie duchowe staje się rzeczywistością. Bóg objawia się proszącemu jako osobowy Zbawiciel. Bóg, którego odkrywamy w modlitwie, to Bóg objawiony, a nie Bóg ukryty. Gdy Sundar Singh w pamiętny dzień nawrócenia mocował się z Bogiem w modlitwie, zobaczył ludzkie oblicze Jezusa i wiedział, że On jest Bogiem. I jak wtedy Sadhu patrzył na Chrystusa cielesnymi oczami, tak stale oglądał Go swym duchowym wzrokiem w modlitwie. Najgłębsze tajniki chrześcijaństwa - uczłowieczenie Boga w Jezusie Chrystusie, Jego zmartwychwstanie i wniebowstąpienie zostają objawione modlącemu się sercu. W modlitwie chrześcijanin przeżywa obecność Boga-Człowieka; modlitwa jest kluczem wiary w boskość Chrystusa. Owocem gorliwej modlitwy jest badanie Biblii.


- Dowiadujemy się - mówił Sundar Singh - wiele o Jezusie z ksiąg Biblii, lecz poznajemy Go tylko przez modlitwę. Takie jest moje osobiste doświadczenie. Nie wiedziałem, że Bóg rzeczywiście istnieje, zanim nie objawił mi się w modlitwie. Wtedy doświadczyłem, że w istocie On jest wiecznym Słowem.


Gdy ojciec Sundara pytał go, jak można poznać Chrystusa, ten odparł:


- Gdy chcesz wiedzieć, kim był Chrystus - czytaj Biblię, lecz gdy chcesz Go poznać osobiście - módl się. Czytanie Biblii nie wystarczy dla poznania Chrystusa.


Przez modlitwę prostym sposobem urzeczywistniamy obecność Chrystusa i poznajemy Go. Musicie pogrążyć się w samotnej modlitwie, wówczas usłyszycie głos, który może wam dopomóc. Gdy każdego dnia poświęcicie choćby pół godziny na czytanie Jego Słowa i modlitwie, doświadczycie, że Bóg objawia się duszom ludzkim. Nie znalazłszy czasu na modlitwę, nie poznacie Boga. Jedynie w modlitwie zdołacie widzieć Chrystusa i usłyszeć, co ma każdemu do powiedzenia. Jestem przekonany, że każdemu z was objawi się On w modlitwie, wtedy poznacie, kim On jest. I nie tylko objawi się, ale przyjdzie we własnej osobie, by darować wam siłę, radość i pokój.


Jakiego rodzaju jest modlitwa, o której cudownej mocy tak wiele Sadhu mówił? Czy jest to dziecięca prośba o pomoc w najrozmaitszych okolicznościach życia, wołanie o zaspokojenie potrzeb codziennych i uświęcenie? Czy też napięte, głębokie rozważanie, pełne pokoju zagłębianie się w sobie, gdzie dusza odcięta od świata przebywa długi czas? Modlitwa Sadhu jest wypośrodkowaniem obu przeciwieństw - ni to naiwna, ziemska prośba, ni to misterna, wyzuta z próśb kontemplacja. Sadhu wielokrotnie wykładał słuchaczom, że modlitwa oznacza coś zupełnie odmiennego niż prośba, żądanie, domaganie się.


- Istota modlitwy nie polega na tym, by żądać czegoś od Boga, lecz by otwierać przed Nim serce, rozmawiać i obcować z Nim. Modlitwa jest stałym powierzaniem się Bogu. Modlić się - znaczy błagać o samego Boga, a nie o zaspokojenie rozmaitych potrzeb. Modlić się - to nie prosić, lecz uzgadniać z Bogiem. Istota modlitwy tkwi w tym, by prosić nie o błogosławieństwa, lecz o Dawcę błogosławieństwa i życie w społeczności z Nim. Prawdziwe dziecko Boże nie prosi o dary, lecz życzy sobie przebywać pod opieką Bożą.


- Dziecko przybiega do matki i woła: Mamo, mamo! Nie chce przy tym czegoś konkretnego, ale pragnie być blisko matki, spocząć na jej kolanach, przytulić się do niej, słyszeć jej głos. Wtedy jest szczęśliwe. Szczęście to nie polega na tym, że dziecko otrzymuje wszystko, czego żąda. W takim wypadku byłoby niecierpliwe, uparte, a tym samym nieszczęśliwe. Szczęście jest w tym, że czuje miłość i troskliwość matki i cieszy się jej obecnością. Tak samo jest z dzieckiem Bożym. Nie zabiega ono o obfitość błogosławieństw. Ono chce mieć Boga, chce sie-dzieć u stóp Pana, w społeczności z Nim, a gdy tak się dzieje, czuje się szczęśliwe.


W drugim podobieństwie przestrzega Sadhu, aby nie prosić Boga o rzeczy niekoniecznie potrzebne.


- Czy widziałeś kiedyś czaplę stojącą na brzegu jeziora? Po jej postawie można by sądzić, że duma nad cudowną wodą, która rozciąga


się wokoło. Ale czapla nie myśli o tych sprawach, upatruje tylko jak by schwytać żabę czy małą rybkę. Podobnie postępuje wielu ludzi. Siedzą nad brzegiem nieskończonego oceanu boskości. Nie rozmyślają jednak o majestacie i miłości Boga, nie zastanawiają się nad jego istotą, skąd pły-nie oczyszczenie od grzechów, zaspokojenie duchowego pragnienia, ale bezustannie przyświeca im myśl, jakby coś zdobyć. W ten sposób odwracają się plecami od źródła prawdziwego pokoju. Żyją pod znakiem rzeczy przemijających i sami przemijają.


I tak modlitwa Sadhu to nie błaganie o ziemskie błogosławieństwo ani nawet o duchowe dary łaski, lecz dialog z Bogiem, społeczność z Nim, obcowanie z Nim. A jednak z tej modlitwy nie jest wyłączona prosta prośba, lecz jej przedmiotem jest tylko sam Bóg.


Jedyną możliwą modlitwą chrześcijanina jest: "Bądź wola Twoja". Chodzi o to, by "wola Boża działa się przeze mnie i innych". Kto szuka Boga i pełni Jego wolę, osiąga pełnię życia i szczęście, nie potrzebuje prosić o poszczególne dary. - Gdy mam Ciebie, nie pytam o nic więcej na ziemi i niebie - te słowa psalmisty dźwięczą we wszystkich modlitwach Sadhu.


- Wyobraźcie sobie drzewo pełne owoców. Jeśli ono nie jest waszą własnością, musicie kupować owoce u właściciela. Kiedy drzewo jest waszą własnością, wszystkie owoce należą do was. Podobnie jest z Bogiem - gdy On jest waszym Ojcem, stajecie się Jego domownikami, dziećmi i wszystko jest dla was otwarte. Gdy Jezus zachęca, abyśmy szukali, prosili i kołatali, ma na myśli modlitwę o Ducha Św.


Mimo, że Sundar Singh uznaje prośbę o Boga jako jedyną prawdziwą modlitwę, to jednak przypisuje dziecięcej modlitwie o ziemskie i niebieskie dary pedagogiczne znaczenie, widząc w niej przygotowanie do prawdziwej modlitwy. Modlący się przychodzi do Boga z dziecięcymi, błahymi życzeniami, jednak obecność Boga przekształca jego serce; zapomina niebawem o swych drobiazgowych pragnieniach i poddaje się zupełnie woli Bożej. Gdy Bóg nie spełnia drobnych życzeń, modlący prosi o coś więcej, o łaskę i miłość, o samego Boga. Nawiązując społeczność z Bogiem - odkrywa człowiek ku swojemu wielkiemu zdziwieniu i zadowoleniu, że modlitwa przyniosła mu coś więcej, niż tego początkowo oczekiwał.


Gdy cokolwiek otrzymamy, uciekamy sprzed oblicza Boga; dlatego Bóg nie daje nam często tego, o co prosimy. Nie znaczy to, że nas nie kocha, lecz życzy sobie, byśmy pozostali w Jego obecności. Kiedy pojmiemy, co to znaczy siedzieć u stóp Chrystusa i z Nim rozmawiać, ujrzymy sens modlitwy, odczujemy Jego obecność w sercu. Nie będziemy musieli prosić o rzeczy niezbędne do życia; otrzymamy je - nie prosząc o nie.


- Gdy przechodziłem przez Beludżystan, trafiłem do pewnej wioski, do której wodę noszono trzy mile, ponieważ nie było tam źródła. Pewnego dnia spotkałem człowieka, który wpadł na następujący pomysł: Miał dwóch synów, którym polecił przekopać pole. W tej roli jest ukryty skarb - powiedział. Synowie pomyśleli: Na pewno znajdziemy złoto i srebro! Toteż trzy dni dniem i nocą kopali; czwartego dnia opadli z sił. Wówczas rzekli: Szukając złota i srebra nie mamy wody, aby ugasić pragnienie. Woda jest najważniejsza. Nagle z przekopanej ziemi trysnął strumień - jakże byli szczęśliwi! Jeden z nich pobiegł do ojca, by natychmiast go zawiadomić, co się stało. Ojciec rzekł: Nie mówiłem wam: idźcie i dokopcie się wody, bo wiedziałem, że nie chcielibyście pracować dla całej wsi. Ponieważ wam jednak powiedziałem, że w roli jest ukryty skarb - poszliście. Moim celem było spowodować, byście, szukając złota i srebra, znaleźli coś bardziej cennego. Kopanie dało wam świetną zaprawę fizyczną, a nadto znaleźliście wodę! Tak właśnie jest z modlitwą. Jest ona ćwiczeniem, jak kopanie dołu, czyni nas odpornymi na pokusy; przez modlitwę odnajdujemy daleko cenniejsze skarby niż się spodziewamy, nie tylko rzeczy przemijające, ale Stwórcę wszystkiego, źródło prawdziwego życia.


- Promienie słoneczne padające na słoną wodę powodują parowanie, powolne zagęszczanie się chmur i wreszcie opady świeżej, słodkiej wody. Tak też myśli i życzenia modlącego niczym chmury osiągają niebo; słońce sprawiedliwości oczyszcza myśli modlącego od domieszek grzechu. Modlitwa przeradza się w błogosławieństwo.


Ponieważ Sundar Singh dostrzega cel modlitwy w społeczności z Bogiem, a nie w spełnieniu się poszczególnych życzeń ludzkich, odrzuca z całą stanowczością myśl o oddziaływaniu człowieka na wolę Boga. Modlitwa nie służy pozyskiwaniu Boga dla ludzi, lecz ludzi dla Boga. W modlitwie nie zdołamy zmienić planów Bożych. Zmienia się człowiek, który się modli, uczy się woli Bożej i pokornego poddania się Bogu.


- Są ludzie, którzy modlą się mniemając, że mogą zmienić plany Boże. Problem ten długo mnie zajmował. Otrzymałem odpowiedź. Nie możemy zmieniać planów Bożych, ale możemy poznać plany Boże odnośnie nas. Gdy modlimy się w skupieniu, Bóg przemawia do nas językiem serc. Objawia nam swe plany dotyczące zbawienia. Poznawszy te plany chcemy żyć zgodnie z nimi. Gdy w modlitwie dochodzimy do zrozumienia Bożych planów, wstępuje w nas siła, by żyć zgodnie z nimi. Jest przecież możliwe, by plany te przewidywały ból, biedę, chorobę, ale nas napawa radością to, że możemy powiedzieć: Bądź wola Twoja. Ody zrozumiemy, że plany Boże służą naszemu dobru, nie skarżymy się, nie szemrzemy pod adresem Boga.


- Ptak siedzi na jajach. Najpierw jajko wypełnia substancja bez formy i kształtu. Ale z biegiem czasu matka ciepłem swego ciała sprawia, że nieforemna masa przybiera jej postać i kształt. Zmiana przebiega nie w matce, lecz w jajku. Tak więc Bóg nie zmienia się przez nasze modlitwy, tylko my zmieniamy się na Jego obraz i podobieństwo.


- Czasem człowiek może o wiele więcej zdziałać przez modlitwę niż przez kazanie. Człowiek, który w swojej samotni żarliwie się modli, może pomóc innym, wywrzeć wielki wpływ na otoczenie bez najmniejszego rozgłosu. Daje z siebie wiele, jego pomoc płynie niczym informacja telegraficzna przekazywana w formie niewidocznych i niesłyszalnych fal.


Sundarowe pojęcie modlitwy wznosi się wysoko nad naiwne rozumienie jej przez wielu chrześcijan. A przecież modlitwa w żadnym wypadku nie jest dla niego równoznaczna z rozmyślaniem, pogrążaniem się w sobie jak dla pobożnych braminów i buddystów, a także dla wielu chrześcijańskich mistyków. Sadhu doceniał medytacje. Każdą modlitwę rozpoczynał rozważaniem przeczytanych słów z Biblii. Koncentracja na pewnej prawdzie jest, zgodnie z doświadczeniem Sadhu, "ogniskiem soczewki, którą człowiek nacelowuje na kawałek materii". Zwykle modlitwa jego przybierała postać milczącego obcowania.


- Nie znam słów, gdy modlę się samotnie. Język modlitwy nie zawiera słów.


Jednak modlitwa Singha różni się od uniesień wielu mistyków silnym kontaktem z Bogiem, podobnym do stosunków przyjacielskich.


- Ludzie modlitwy rozmawiają z Bogiem jak z przyjacielem.


Sadhu czynił wyraźny rozdział między mistycznym wzlotem, znanym mu już z okresu przed nawróceniem, a modlitwą chrześcijańską. Tym, czego nie osiągnął drogą medytacji, lecz przez prostą modlitwę, był pokój serca.


- Dopóki ćwiczyłem się w hinduizmie, spędzałem wiele godzin na medytacjach. Pomogło mi to widzieć duchowe rzeczy, ale nie mogłem pojąć duchowej rzeczywistości. Wiedziałem, co to jest rozmyślanie, ale nie - czym jest modlitwa. Bóg objawił mi się dopiero przez rozmyślanie i modlitwę. Długi czas oddawałem się rozmyślaniom, ale nie mogłem w ten sposób zdobyć pokoju. Dopiero gdy zacząłem się modlić, odczułem obecność Boga. Prosta modlitwa do Jezusa pomogła mi więcej niż medytacje. Kiedyś rozmawiałem o medytacjach z Tagore. Powiedziałem mu, że przez kontemplację potrafimy poznać wiele rzeczy, lecz do zrozumienia spraw duchowych potrzeba czegoś więcej. W prawdziwej modlitwie Bóg oświeca najczulsze miejsca duszy - sumienie i wrażliwość moralną.


I tak znajduje Sadhu złoty środek między dwoma biegunami życia modlitewnego - dziecięco-egoistyczną żebraninę o zewnętrzne i wewnętrzne dobra, a wyzutym z treści modlitewnej zagłębianiem się w sobie. Oba bieguny mają to wspólne, że człowiek obraca się wokół samego siebie. Dla Sundara Singha modlitwa jest pełnym oddaniem serca Bogu. Sadhu nie kieruje swej modlitwy w pustkę; Bóg jemu odpowiada, objawia mu się, odsłania Swą miłość.


- Mówi On do duszy i natychmiast pojmujemy Jego słowa; podobnie jak zdarza się w rozmowie, gdy jeden z rozmówców wie, co drugi chce powiedzieć, zanim ten ostatni otworzy usta. Tak przemawia Bóg w najgłębszej ciszy do duszy. Jego myśli docierają do nas bezpośrednio, bez słów, a często bywają to takie myśli, że nie sposób ich wysłowić. Jednakże w ten sposób w ciągu minuty poznajemy to, czego w inny sposób nie poznalibyśmy przez całe lata.


Nie jest tak, jakoby dopiero modlitwa nakłaniała Boga ku nam i otwierała źródła łaski Bożej. Ostatecznie sama modlitwa jest już boskim objawieniem i sprawą łaski. Bóg wychodzi naprzeciw modlącemu się. On, a nie człowiek, otwiera możliwość modlitewnego kontaktu z Sobą. Szukanie Boga i tęsknota za Nim są dziełem Miłości, która pociąga ludzi ku sobie niczym magnes żelazo.


- Owa Boża Rzeczywistość szuka i znajduje tych, którzy duszą poszukują i znajdują Boską Rzeczywistość, ona napawa ich swą błogą społecznością i obecnością, zanim w ogóle zaczęli o Niej myśleć. Podobnie dziecko, gdy zabłądzi i usiłuje odnaleźć matkę, wie, że zanim uświadomiło sobie swe zbłąkanie, matka wyszła mu naprzeciw powodowana miłością macierzyńską.


Wyznanie Sadhu, jego wskazówki i porównania prowadzą nas do przekonania o głębi, sile i "wewnętrzności" jego życia modlitewnego. Możemy wprost wsłuchiwać się w rytm jego modlącego się serca. Sadhu napisał dwie modlitwy, w których usiłuje ubrać w słowa swój bezsłowny dialog z wiecznością.


- O Panie, który jesteś dla mnie wszystkim we wszystkim, życiem mojego życia i duchem mojego ducha. Spojrzyj na mnie łaskawie i napełnij Twoim Świętym Duchem i miłością, abym nie znał miłości ku czemuś innemu. Nie proszę o inne dary jak tylko o Ciebie samego, który jesteś dawcą życia i wszelkich dobrych darów. Nie proszę o świat z jego skarbami, nie o niebo, Ciebie jedynie wypatruję i domagam się Ciebie, bo gdzie Ty jesteś, jest niebo, tylko Ty możesz zaspokoić głód i pragnie-nie mojego serca, boś Ty je powołał do istnienia. O mój Stworzycielu, serce moje stworzyłeś wyłącznie dla Siebie, nie dla jakiegokolwiek innego celu, dlatego ono nie może znaleźć gdzie indziej pokoju i ciszy jak tylko w Tobie, który włożyłeś w serce głęboką tęsknotę za pokojem. Usuń z mego serca wszystko, co się Tobie sprzeciwia, przyjdź, zamieszkaj we mnie i panuj nade mną zawsze.


- Panie mój, jestem pełen wdzięczności za Twoje liczne dary i błogosławieństwa. Ale podzięka serca i ust nie wystarcza, muszę poświęcić moje życie w służbie dla Ciebie i swoją wdzięczność wyrazić czynem. Chwała Tobie, że mnie, nieużyteczną istotę powołałeś z niebytu do bytu i radujesz społecznością z Tobą. Nie znam siebie, nieraz nie wiem, czego mi potrzeba, lecz Ty, Ojcze, znasz mnie i moje potrzeby. Nie potrafię miłować siebie tak, jak Ty mnie miłujesz. Wtedy naprawdę będę siebie miłował, gdy całym sercem i całą duszą pokocham bezgraniczna Miłość, która mnie stworzyła i którą Ty sam jesteś. Dlatego stworzyłeś we mnie serce, by zostało zjednoczone z Tobą, jedynym Stwórcą.


Panie, siedzieć u Twoich stóp jest rzeczą najszczęśliwszą. Bo znaczy to, że mam miejsce w wiecznym Królestwie. Przynoszę więc siebie w ofierze dla Ciebie. Weź mnie łaskawie, użyj do Swej służby, bo Ty jesteś moim, a ja Twoim. Stworzyłeś mnie z garstki prochu, dałeś prawo stać się Twoim dzieckiem. Tobie niech będzie cześć i chwata, i dzięki na wieki! Amen.


Obie modlitwy stanowią przykład życia Sundara z Bogiem, Prośby są tu tylko tłem i mają jeden cel - uwielbienie Boga. Takie modlitwy są w samej rzeczy "spoczywaniem u stóp Mistrza", przebywaniem w Jego uszczęśliwiającej obecności, wewnętrznym zespoleniem się z Nim. Niemal wszystkie myśli o modlitwie i analogiczne słowa można znaleźć w pismach mistyków chrześcijańskich, przede wszystkim u Augustyna, Franciszka z Asyżu, Tomasza a Kempis. Znane jest modlitewne westchnienie Augustyna: "Stworzyłeś nas, Panie, dla Siebie i niespokojne jest serce nasze, póki nie spocznie w Tobie". Franciszek z Asyżu powiedział: "Panie, nie mam niczego i niczego nie pragnę, niczego nie miłuję i niczego nie chcę, prócz Ciebie". W "Naśladowaniu Chrystusa" są słowa: "Gdzie Ty jesteś, tam jest niebo". "Ty jesteś cały mój, a ja cały Twój". Modlitwy Sundara są wynikiem jego osobistych przeżyć i tchną świeżością, chociaż zawierają myśli, które spotykaliśmy u wielkich mistyków średniowiecza.


Sadhu należy do wielkich chrześcijańskich mężów modlitwy. W historii chrześcijaństwa należy mu się osobne miejsce, nie tylko ze względu na zdecydowanie, z jakim bronił miejsca modlitwy w życiu chrześcijanina, lecz też ze względu na oryginalność i głębię jego myśli w tym zakresie. Dzięki niemu dla wielu chrześcijan otwarł się na nowo świat modlitwy. "Nauczył nas modlić się - ktoś powiedział - nasze modlitwy są teraz zupełnie inne".


2. Mistyka



Sundar Singh był nie tylko mężem modlitwy, był mistykiem. Wynika to jasno z jego wypowiedzi. W zasadzie mówił tylko o swoim nawróceniu, prowadzeniu i opiece na drogach życia, nigdy zaś o łasce doznanej w objawieniach, jakie otrzymywał. Mówił zupełnie prosto: "W modlitwie zostało mi objawione...".


... Biblijny Jan, autor Objawienia, który zapisywał swoje wizje, ukrywał się pod pseudonimem. Wielcy chrześcijańscy mistycy, jak Bernard z Clairvaux, przysłaniali swe przeżycia ogólnikami teologicznymi, inni - jak Katarzyna z Genui, odkrywali rąbek swych doznań w ścisłym gronie przyjaciół i kierowników duchowych, jeszcze inni, jak Teresa od Dzieciątka Jezus, rejestrowali je na rozkaz swoich spowiedników. Można ubolewać, że Sadhu w swojej prostocie nie przestrzegał ostrożności właściwej wielkim chrześcijańskim mistykom. Skoro jednak przeżycia jego stały się znane, nie można ich pominąć mówiąc o życiu Singha.


Możemy dokładnie poznać stopień, jaki osiągnęło życie modlitewne Sadhu. Sundar Singh przechodził z medytacji do bezsłownej modlitwy, a następnie do zachwyceń. Od strony psychologicznej Sadhu określał ten stan jako pełny zastój odbioru zjawisk zewnętrznych.


- Jak nurek musi wstrzymywać oddech, tak podczas ekstazy wyuczają się zewnętrzne zmysły. W zachwyceniu czasoprzestrzeń nie dociera do świadomości. Nie ma przyszłości ani przeszłości - tylko teraźniejszość. Jednakże takie przeżycie nie oznacza tłumienia świadomości, lecz jakby jej rozbłysk; nie jest to stan podświadomości jak hipnoza lub trans, lecz stan przejrzystej świadomości. Jest to jawa, a nie mara. Podczas zachwycenia mogę jasno myśleć. Jestem zdolny przez długi czas zastanawiać się nad jednym i tym samym przedmiotem.


Sadhu wyjaśniał, że czynności ducha w zachwyceniu są z gruntu niezależne od czynności mózgu. W takim stanie ogląda się świat niedostępny dla zmysłów. "Nie słyszę żadnych słów, wszystko widzę w obrazach, problemy rozwiązywane są łatwo i bez trudu. Tamten świat rozpościera się przede mną, pytania nurtujące serce znajdują momentalnie odpowiedź. Człowiek wsłuchuje się w szept Ducha Świętego. Duchowym wzrokiem ogląda niewypowiedziane rzeczy niebiańskiego świata, a serce czuje głęboki pokój i nieopisane szczęście.


Gdy Sadhu wracał do stanu przeciętnej świadomości, czuł się odświeżony i z nowymi siłami wkraczał na drogę apostolstwa. Naturalnie, prymitywne pojmowanie duchowej rzeczywistości przez ludzi tego świata wydawało mu się bardzo ubogie.


- Często, gdy przemija taki stan, myślę, że ludzie są ślepi, skoro nie widzą tego, co ja widzę, a co jest tak bliskie.


Sundar nigdy nie czynił jednak wysiłków, jak jogowie, aby znaleźć się w zachwyceniu. Raczej czekał na taką chwilę, jak żebrak u wrót bogacza czeka na jałmużnę. Oczekiwał tego jak wędrowiec czeka u progu dnia na wschód słońca.


- Zachwycenie - powiedział trafnie Sundar Singh - jest darem, który człowiek otrzymuje, lecz o który nie powinien zabiegać; dla tego który go doznaje, jest kosztowną perłą.


Trzeba zaznaczyć, że Sundar Singh, w przeciwieństwie do mistyków europejskich nie czynił różnicy między oglądem (modlitwą pokoju), a zachwyceniem. Trzeba pamiętać, że dusze ludzi Wschodu są bardziej dysponowane do takich przeżyć niż ludzi Zachodu. Skłonność Hindusów do dostrzegania Boskiej Rzeczywistości sprzyja tym zjawiskom. Przyczyny szczególnego nasilenia tych przeżyć u Sundara należy doszukiwać się w jego bogatym wyposażeniu charyzmatycznym. Przeżycia te były dla niego nie tylko antycypacją wieczności, lecz źródłem siły dla codziennego trudu apostolskiego. O znaczeniu tego pisał w prostych słowach:


- Dar, jaki otrzymałem od Boga, jest mi droższy ponad wszystko. W niezwykłym stanie, jakiego dostępuję, znajduję cudowną radość i szczęście, które wszystko przewyższają. W ciągu czternastu lat życia cierpiałem niejednokrotnie głód, pragnienie i prześladowanie i byłbym rzucił w takich chwilach swe powołanie, gdyby nie ów dar Boży.


Sadhu uświadamiał sobie nadnaturalny charakter zachwycenia. W jego rozumieniu normalny, codzienny kontakt człowieka z Bogiem następuje w prostej, zwykłej modlitwie, a nie w wyjątkowych mistycznych przeżyciach.


- Modlić się i rozmyślać potrafi każdy. Jeśli jest wolą Bożą, by człowiek wyszedł ponad to, Bóg wskaże mu drogę, jeśli nie, wystarczy skromna, prosta modlitwa.


Słowa te przekonują, że mimo głębokiego mistycyzmu Sadhu zachował rozsądne spojrzenie na powszednie życie chrześcijanina. Mówiąc o niezwykłych uniesieniach duchowych Sadhu, można przypomnieć słowa Dostojewskiego, które znajdujemy w "Braciach Karamazow": "Nie wstydź się swych zachwyceń, ceń je, to istny dar Boga, ale Bóg nie daje go każdemu, lecz tylko wybrańcom".



3. Pokój wewnętrzny




Szczególnie cennym darem, jaki posiadał Sundar, był niewypowiedziany pokój wewnętrzny. Jednak ów święty pokój nie zstępował na niego tylko w chwilach szczególnego uniesienia, lecz wypełniał całe jego życie. Sundar Singh zawsze czuł bliskość żywego Chrystusa i pokój, którego świat dać nie może.


- Często czuję obecność Chrystusa, nie widząc Go moimi cielesnymi oczami, jak w godzinie nawrócenia. Obecność Jego daje mi pokój przewyższający wszelki rozum. Pokój, radość i szczęście nie opuszczają mnie wśród prześladowań. Nikt mi nie odbierze pokoju, który znalazłem w Zbawcy.


Słowo "santi" - pokój wypowiadał Sadhu ze szczególną czcią. Pokój był przecież przedmiotem tęsknoty wszystkich pobożnych Hindusów. Żadne jednak z hinduskich pism religijnych nie dało Sundarowi tego obiecanego dobra, znalazł je dopiero w Chrystusie. Dlatego - powiedział Soederblom - pokój jest podstawowym pojęciem religii, a szczególnie w chrześcijaństwie. Możliwość osiągnięcia pokoju stanowi szczególne dobro Ewangelii. Pokój darowany w Chrystusie nie mieści się w naszych pojęciach i słowach.


- Pokój ten jest tak cudowny - mówi Sadhu - że chciałbym pokazać go wam w jakiś sposób, ale jest to niemożliwe, gdyż tego nie można oglądać. Nie potrafię go opisać. Nie znam słów na wyrażenie tego stanu. Jednak ci, którzy go doznali, wiedzą o co chodzi.


Czego nie mogły oddać słowa, wyrażała postać, spojrzenie i zachowanie Sundara. Swą powierzchownością żywo wyrażał pokój, jaki nosił w sercu. Soederblom powiedział: "Bije z niego pokój i radość. Kto z nim obcował, widział uosobienie pokoju, łagodności i dobroci".


Ten nieustający cichy pokój odczuł szczególnie ojciec Sundara, który pamiętał syna w okresie jego rozterki duchowej. "Obserwowałem twoje życie, gdy byłeś w domu, i patrzę na ciebie obecnie. Dawniej nie byłeś szczęśliwy, dziś mimo tylu cierpień jesteś zupełnie spokojny. Jak to się stało?" Sundar odparł: "Po prostu znalazłem pokój w żywym Chrystusie, którego kiedyś nienawidziłem".


Pokój i radość odczuł Singh najbardziej w okresie cierpień i prześladowań.


- Doznaję szczególnego pokoju w dniach ucisku - mówił. Czuję go bardziej niż wtedy, gdy wszystko układa się pomyślnie.


Wiele razy podkreślał Sundar ten fakt. Pełen pokoju był po wygnaniu z domu, w zimną noc w niegościnnym Tybecie, w więzieniu w Ilom, w studni śmierci w Razar.


- Dłużyła mi się pierwsza noc po wygnaniu z domu. Leżałem pod drzewem głodny i spragniony. Pamiętam jednak jaka radość wypełniała moje serce. Obecność Zbawiciela przeobraziła moje cierpienie w szczęście.


- Gdy w Nepalu wtrącono mnie do więzienia za głoszenie Ewangelii, byłem zupełnie spokojny. Choć miałem ręce i nogi skute łańcuchami, przeżywałem niebo na ziemi. Chrystus był ze mną według Swej obietnicy: "Będę z wami po wszystkie dni..." Świat uważa ludzi posiadających ten pokój za marzycieli, ale jest to w istocie pełna rzeczywistość.


Dla Sundara pokój wewnętrzny nie był wyłącznie wartością psychiczną. Nie był to owoc naturalnego działania psychiki ludzkiej, lecz dar łaski, strumień miłości Bożej.


- Cudowny pokój, jaki staje się udziałem modlącego się człowieka nie jest płodem fantazji czy myśli, lecz skutkiem obecności Boga w sercu. Para, w którą przemienia się woda, tworzy chmury i skrapla się w postaci deszczu. Potrzebny jest ocean, by wskutek parowania powstały wielkie chmury i spadł deszcz dla ożywienia spragnionej ziemi. Pokój duszy nie pochodzi z naszej własnej podświadomości, on zstępuje na nas z ogromu miłości Bożej, z którą się spotykamy w modlitwie.


- Rozmawiałem kiedyś z psychologiem, który zapewniał mnie, ze ów pokój jest wytworem naszej wyobraźni. Opowiedziałem mu wtedy historię śleponarodzonego, który nie wierzył w istnienie słońca. Pewnego dnia ułożono go na dworze i zapytano: "Jak się czujesz?" Odparł: "Jest mi ciepło". "Właśnie słońce cię ogrzewa, nie widzisz go, lecz czujesz jego działanie". "Nie - zaprzeczył niewidomy - to ciepło jest skutkiem obiegu krwi". Tak myślą ci, którzy nie znają istotnego źródła wewnętrznego pokoju.


Pokój był dla Sundara podstawowym dowodem prawdziwości Ewangelii. Mało znajdujemy chrześcijan, którzy by z taką siłą podkreślali ważność wewnętrznego pokoju, jak ów uczeń Chrystusa


pochodzący z kraju, gdzie od wieków ludzie trudzą się nad znalezieniem tego stanu.



4. Krzyż




Pokój i radość nadają według Sundara Singha przewodni ton życiu chrześcijanina. Lecz nigdy nie osiągają one według jego doświadczeń takiej głębi, jak w godzinie cierpień.


- Gdy cierpiałem dla Zbawiciela, znajdowałem niebo na ziemi; w cierpieniach czuję tak wyraźnie bliskość Chrystusa, że znikają najmniejsze wątpliwości. Bliskość ta jest dla mnie tak oczywista, jak słońce w południe.


To paradoksalne przeżycie wiedzie Sundara Singha w sam środek chrześcijańskiej filozofii cierpienia. Cierpienie jest drogą do społeczności z Bogiem.


- Ból i nieszczęście zbliżają nas do Boga i czynią zdolnymi do służby dla Niego. Wielu patrzy na cierpienie jako na karę za grzechy. A przecież są one, jak i sposób ich przyjmowania, wyborną drogą służby Bogu i szczególną możliwością uwielbienia Go.


- Przez Krzyż Bóg objawia ludziom swą miłość. Bez Krzyża nie wiedzielibyśmy nic o miłości Ojca Niebieskiego.


Krzyż jest jak owoc leszczyny. Skorupa jest twarda, ale jądro krzepiące. Na pozór Krzyż nie ma nic wspólnego z pięknem i dobrem; istota Krzyża daje się jednak poznać tych, co go noszą. Odnajdują oni w nim pokój wewnętrzny.


- Trzęsienie ziemi wyzwala źródła świeżej wody, która zwilża miejsca suche i daje życie roślinom. W podobny sposób cierpienie wyzwala w sercu ludzkim ukryte źródła wody życia.


- W okresie wojny żyzne pola zamienia się na rowy strzeleckie i niszczy się zasiewy. Po pewnym czasie w rowach tych pojawiają się kwiaty i krzewy. Wówczas spostrzega się, że pod wierzchnią warstwą gleby ziemia jest jeszcze bardziej urodzajna. Podobnie, gdy cierpimy, wychodzą na jaw skryte bogactwa duszy.


Szlif wydobywa z diamentów prawdziwe piękno. Mienią się w świetle słonecznym cudownymi barwami. Tak i my, ukształtowani Krzyżem, będziemy się lśnić jak drogocenne kamienie w Królestwie Bożym.


- Nowo narodzone dziecię musi krzyczeć, by rozwinąć ściśnięte płuca. Pewien lekarz opowiadał mi o dziecku, które po urodzeniu nie mogło oddychać. Chcąc spowodować pracę płuc, lekarz dał dziecku klapsa. Matka patrzyła na lekarza zgorszona. Lecz to, co zrobił, było podyktowane miłością. Nasze duchowe płuca są tak samo skurczone jak płuca nowo narodzonego dziecka. Cierpienie jest Bożym uderzeniem, po którym łapiemy oddech i jesteśmy zdolni do modlitwy.


Krzyż i cierpienie są środkami, jakich Bóg używa, by wprowadzić ludzi w sferę najgłębszego szczęścia. Krzyż jednakże daruje ludziom nie tylko szczęście, lecz upodabnia ich do Boga. Na drodze cierpień i Krzyża człowiek staje się coraz bardziej podobny do Zbawcy, ponieważ Zbawiciel świata wybrał drogę cierpień i Krzyża. Ogromnym przywilejem jest możność uczestnictwa w Jego cierpieniu. Dlatego Sundar Singh usiłował naśladować przykład cierpiącego Chrystusa. Jezus milczący przed Najwyższą Radą był dla niego wzorem, gdy podnosiły się przeciw niemu głosy potępienia. Sadhu życzył sobie mieć cząstkę w cierpieniu Chrystusa i pragnął z Nim umrzeć.


- Ponieważ chętnie dzielę cierpienie z Chrystusem, nie chciałbym doczekać Jego powtórnego przyjścia... O wiele bardziej pragnąłbym jak On umrzeć i przez śmierć dostać się do Nieba, by móc na sobie doświadczyć tego, co znaczyła dla nas Jego śmierć.


Jak wielcy chrześcijańscy mistycy i męczennicy, tak i Sundar Singh był prawdziwym "miłośnikiem krzyża". Czasem wpadał wprost w zachwyt na widok krzyża, jako uosobienia duchowej radości.


- Krzyż jest kluczem do Nieba. Na niebie i na ziemi nie ma nic większego od krzyża. Zawiera on wszystkie ziemskie i niebieskie błogosławieństwa i powinniśmy umieć nieść to brzemię. Im cięższy jest krzyż, tym bardziej raduje się moja dusza. Krzyż wabi mnie swym blaskiem.


- Mogę powiedzieć z pełnym przeświadczeniem na gruncie mego doświadczenia jako sadhu, że krzyż dźwigać będzie tych, którzy go dźwigają, do czasu, gdy wraz z krzyżem wzniesieni zostaną do nieba, w sferę rzeczywistej obecności umiłowanego Zbawcy.



5. Niebo na ziemi




Doświadczenia obecności Chrystusa w modlitwie, pokój serca, świadomość znaczenia krzyża - Sundar Singh ze szczególnym upodobaniom nazywał "niebem na ziemi".


- Gdy całą duszę przelewamy w modlitwę, znajdujemy pokój, radość i niebo na ziemi.


- Gdy wkraczamy w społeczność z Bogiem, odkrywamy, że treść nieba mieści się w doskonałym pokoju duszy.


- Gdy w cichej modlitwie oczekujemy Pana, nie potrzebujemy pytać o tamten świat, lecz osiągamy niebo tutaj, na ziemi. Gdzie dzieje się wola Boża, tam nasze serca już żyją w niebie. Chrześcijanin już tutaj, na ziemi, żyje w niebie. Życie wieczne przeżywa się w modlitwie, zaczyna się ono w doczesności. Modlitwa odmienia ziemię w niebo.


Nieopisany cud życia chrześcijańskiego tkwi według Sundara Singha w podniesieniu doczesności na wyżyny wieczności. Tajemnica polega na tym, że już tutaj zaczynamy żyć w niebie, jeśli trwamy przy boku Zbawcy. Chrześcijaństwo to nie nieokreślone zapewnienia na temat nieba, lecz posiadanie nieba.


- Wszystkie inne religie szukają zbawienia w przyszłości, chrześ-cijaństwo mówi: teraz. Człowiek, który pisze te słowa, wie z doświadczenia, że prawdą są słowa: "oto teraz czas łaski, oto teraz dzień zbawienia".


- Kto we mnie wierzy, ma życie wieczne, a nie - będzie miał życie wieczne. Te słowa Chrystusa leżą u źródeł Sundarowych myśli wokół nieba na ziemi.


Sadhu był wytrawnym szermierzem chrześcijańskiej wiedzy o tamtym świecie; tamten świat nie wabi go jednak urokami przyszłości, lecz wartością teraźniejszości, nie tylko apokaliptyczno-eschatologicznymi wizjami, lecz realnymi wartościami duchowymi. Teraźniejsze doświadczenie transcendentnej rzeczywistości staje się zwrotem ku przyszłemu życiu; można mówić o sposobieniu się do wieczności w doczesności, o stadium przedszkolnym na ziemi.


Wielu sądzi - jak zdołałem się jeszcze przekonać w hinduizmie, że radość i szczęście są osiągalne w przyszłym życiu. Gdy zostałem chrześcijaninem, przekonałem się, ze radość i szczęście już na ziemi stają się tak pełne, że można mówić o niebie na ziemi.


- Są chrześcijanie, którzy żyją tylko nadziejo życia przyszłego; nie zdają sobie sprawy, że życie to rozpoczyna się tu, na ziemi. Nie wierzę religiom, które przyrzekają niebo po śmierci.


- Wasze mieszkanie jest nie tutaj, prawdziwa ojczyzna znajduje się w górze. Zanim jednak tam dojdziecie, musicie posiąść swą ojczyznę już tutaj. Ci chrześcijanie, którzy oczekują wstąpienia do nieba, a nie czują, że mieszkają w nim już tutaj, znajdą się w pozycji intruzów, gdy kiedyś zostaną tam wezwani.


"Niebo na ziemi" - w tych słowach odzywa się najpełniejsza radość duszy Sundara. Chrystus jest dla niego tym niebem. Chrystocentryczny charakter pobożności Sadhu objawia się w całej mocy. Chrystus przyniósł mu niebo w chwili, gdy w rozgoryczeniu zamierzał rozstać się z tym światem. Tak więc Sadhu mógł rzec: "Dlatego już teraz żyję w niebie, bo jestem w Chrystusie".




VITA ACTIVA


1. Miłość braterska




Życie w niebie, jakim radował się Singh, nie upływało na kon-templacji, lecz na wytężonej pracy. Pokój serca nie jest dobrem samym w .sobie, lecz źródłem nieustającej pracy dla bliźnich. Tenże Sadhu, który obcował z wiecznością, przemierzał krwawiącymi stopami całe lądy, by nieść innym zbawienie. On, który głosił ważność wewnętrznych przeżyć, nie szczędził słów na temat powszedniej, czynnej, wspomagającej miłości. Mąż nawołujący do modlitwy, wpajał słuchaczom obowiązek bezinteresownej, wzajemnej służby. Sundar Singh łączył w harmonijną całość życie kontemplacyjne i życie aktywne.


Piszą o nim: "Wczesnym rankiem Sadhu siedział u stóp Mistrza w milczącej modlitwie, w ciągu dnia głosił naukę Chrystusową tłumom oraz ze szczerą miłością krzepił wątpiących i pomagał potrzebującym. Oddalenie od świata i oddanie się w samotności społeczności z Bogiem było dla Singha rzeczą zupełnie naturalną, mówił on jednak: "Bóg stworzył nas nie po to, byśmy żyli w pieczarach, lecz abyśmy szli do innych i służyli im". Siły zdobywane w codziennej, cichej modlitwie


parły Sundara do zwiastowania, do wędrówek misyjnych. Pokoju nie zamykał w sobie, lecz podawał spragnionym i potrzebującym.


- Kto otrzymał pokój i szczęście, nie potrzebuje wezwania: Idź, głoś innym! Jest to powszechnym zjawiskiem, że skoro otrzymaliśmy błogosławieństwo, niezwłocznie dzielimy się nim. Jeśli dobrze pojęliśmy miłość Chrystusową, nie potrafimy pozostać bezczynni. Bóg jest przecież miłością. Jakże możemy używać tej miłości, nie pamiętając o tych, którzy mają do niej równe prawo.


- Gdy Bóg stał się dla nas żywym, miłość braterska po prostu wypływa z nas. Gdy Jego życie w nas tętni, żyjemy miłością, starając się być dobrymi dla innych. Bóg jest miłością, w łączności z Nim stajemy się zdolni do miłości i służenia. Niechaj nikt nie myśli, że to, co może zrobić dla innych, jest tak małe i niepozorne, że szkoda się trudzić. Wiele małych strumieni tworzy rzekę. Bóg żąda, byśmy byli wierni w małym, wierni w prostej służbie dla innych. Dlatego wspomagaj nas, Panie, byśmy brali i dawali, przyjmowali moc Ewangelii i dalej ją przekazywali, byśmy - będąc błogosławieni - stali się błogosławieństwem dla innych.


Wdzięczność wobec Boga przybiera w życiu chrześcijanina postać miłosierdzia w stosunku do braci. Sam Bóg dokonał dla ludzi niepojętego dzieła miłości, zstępując z wyżyn niebieskich i przywdziewając postać ludzką, by cierpieć i umrzeć dla zbawienia świata. Toteż człowiek, który doświadczył Bożej miłości, kocha braci, poświęca się dla nich, aby i oni dostąpili zbawienia.


- Chrystus zstąpił z nieba dla naszego zbawienia, gdyby został w niebie, bylibyśmy straceni. Gdy żyjemy w wygodzie, zapatrzeni w siebie, nie troszcząc się o współbraci, nie pojmujemy dlaczego Chrystus zstąpił z nieba.


Wielu gardzi tymi, którzy poświęcają zdrowie, siły i uzdolnienia dla zbawienia innych, uważa się ich za naiwnych, a mimo to, oni właśnie dokonują dzieła najwyższej wagi. Dopiero wtedy gdy całkowicie angażujemy się w dzieło Jezusa Chrystusa, świat dostrzega, że istotnie jesteśmy Jego uczniami. Sól nadaje smak potrawom, dopiero gdy się rozpuści. Możemy przyczynić się do zbawienia innych, oddając się samemu tej sprawie. Ceną życia jest życie. Dziecię Boże musi być gotowe do złożenia życia w ofierze, aby w ten sposób przynieść braciom wieść o przebaczeniu. Pamiętajmy zawsze, że Jezus szedł drogą ofiary. Wielu znajduje Baranka Bożego dzięki poświęceniu innych chrześcijan.


Chrześcijanin żywi dla innych miłość, której doznał od Boga, poświęca swe siły dla braci. Choć oddaje życie, odbiera je w stokroć piękniejszej postaci. Siła jaka z niego wypływa, wraca. Miłość wspomagająca, serdeczna i ofiarująca się mnoży szczęście, jakie człowiek wierny Bogu przyjmuje od Niego. Podczas wędrówek do Tybetu, gdy nie dzieliłem się błogosławieństwem, którego dostąpiłem, straciłem pokój i radość; gdy dawałem innym to, co sam otrzymałem, byłem naprawdę szczęśliwy. Rurociąg do rozprowadzania wody konserwuje się dzięki bezustannemu przepływowi świeżej wody. Tak jest i z tymi, których Duch Święty używa do przekazywania innym wody życia. Oni zachowują czystość i świętość oraz osiągną Królestwo Boże.


- Gdy kiedyś podczas burzy śnieżnej wędrowałem w górach z pewnym Tybetańczykiem, dostrzegłem człowieka, który leżał nieprzytomny na drodze. Powiedziałem do mego towarzysza: "Musimy zatrzymać się i pomóc mu". Ten jednak zaoponował: "Nikt nie może od nas wymagać, byśmy jemu pomogli, skoro sami jesteśmy w niebezpieczeństwie". "Jeśli myślisz, że i my mamy umrzeć, lepiej byśmy umierali, niosąc drugiemu pomoc" - odrzekłem. Nie usłuchał mnie i poszedł swoją drogą. - Wziąłem z wielkim wysiłkiem zmarzniętego człowieka na plecy i niosłem go szmat drogi. Praca mięśni rozgrzała mnie i ciepło udzieliło się nieszczęśnikowi. Dotarliśmy do najbliższej wioski, czując się dobrze. Tybetańczyka, który opuścił mnie i ruszył samotnie w drogę, znalazłem w pobliżu szlaku. Zamarzł na śmierć. Stało się dla mnie jasne, że ci, którzy chcą zachować swe życie, stracą je, ci zaś, którzy tracą swe życie dla Pana, zachowują je. Chciałem ratować człowieka, a trudząc się dla niego, uratowałem samego siebie. Gdy będziemy postępować samolubnie, myśleć tylko o sobie - zginiemy.


O ile przez czynną miłość bliźniego życie wewnętrzne krzepnie i nabiera rumieńców, o tyle samotna kontemplacja, wyzuta z troski o bliźnich, trwoni siły wewnętrzne. Mistycyzm zamykający się bez reszty w sobie, oznacza śmierć prawdziwej społeczności z Bogiem. Sadhu wyrażał często tę myśl w podobieństwach.


- Pustelnicy tybetańscy tracą zdolność widzenia jak ryby żyjące w głębinach morskich. Struś przestał korzystać ze skrzydeł i nie jest już


zdolny do żadnych lotów. Nie zaniedbuj talentów i darów powierzonych tobie, rozwijaj je, abyś rósł wewnętrznie.


- Widziałem w Tybecie mnicha, który pięć czy sześć lat żył w ciemnej grocie. Gdy wchodził do niej, miał normalny wzrok, ale wskutek długiego przebywania w ciemności, stał się ślepcem. Podobnie bywa z nami. Gdy nie wykorzystujemy otrzymanych błogosławieństw na chwałę Boga, możemy je utracić na zawsze.


- Stojąc w nurtach Jordanu w Palestynie, myślałem: Świeża woda, która mnie obmywa, pada do Morza Martwego, i rzeczywiście staje się martwa, bo nie znajduje odpływu. Tak samo dzieje się z chrześcijanami, z całymi społecznościami wierzących i z Kościołami; stają się martwe, choć ciągle chłoną wodę życia, ale nigdy nie znajdują dla niej odpływu. Otrzymują poznanie, moc z góry, ale nie dzielą się tym z innymi. Nie działają w tym duchu.


- Miłość chrześcijańska, praktyczna działalność są przekazywaniem darów otrzymanych od Boga, odpływem wlewanej w nas miłości Bożej. Praca dla bliźnich nie jest wynikiem naszych ludzkich możliwości, lecz skutkiem działania Ducha Bożego. Prawdziwa miłość chrześcijańska i wiara są nierozerwalnie ze sobą złączone.


Nie jesteśmy zdolni wykrzesać bezinteresownej miłości sami z siebie. W hinduizmie usiłowałem - zgodnie z jego nakazami - kochać innych. Chciałem stosować się do wskazań mojej religii, lecz nie byłem zdolny wykonać tego. Dopiero gdy poznałem Chrystusa, uwierzyłem w Niego, pojąłem, co znaczy miłość. Ujrzałem przepaść między hinduizmem a chrześcijaństwem. Hinduizm też głosił miłość, ale Chrystus czyni nas zdolnymi do miłości.


Od czasów Lutra nikt nie podkreślał z taką stanowczością związku wiary i miłości. Dziwne, że pewne myśli Sadhu dosłownie zgadzają się z wyznaniami Lutra, którego pism Sadhu nie znał. Ulubionym słowem biblijnym Sundara było powiedzenie apostoła Pawła: "W Chrystusie Jezusie ani obrzezanie, ani nieobrzezanie nic nie znaczy, lecz wiara, która jest czynna w miłości".


"Widzimy, jaką łaskę wzięliśmy od Chrystusa, cieszymy się, że i ktoś inny może ją posiąść i że temu drugiemu człowiekowi możemy pomóc, wskazując mu Chrystusa". Te wspaniałe słowa Lutra znajdują żywy oddźwięk w wypowiedziach Sundara. Ta mimowolna zgodność przekonań obydwu wielkich chrześcijan świadczy jak głęboko się wsłuchali w przewodnią myśl chrześcijaństwa - nierozerwalny związek wiary i miłości.



2. Świadectwo o Chrystusie




Sundar Singh tęsknił za obcowaniem z Bogiem w samotności, pragnął zażywać ciszy i skupienia. Jego duchowe uniesienia zbliżały go do nieba. Jednak jakaś przemożna siła prowadziła go z samotni w zgiełkliwy świat i skłaniała do służby bliźnim. Sadhu widział zadanie, jakie wkrótce chrześcijaństwo będzie miało do spełnienia.


- Idę - mówił Sadhu - na przekór swej woli do wielkich miast, zmuszam się do tego. Powiedziano mi kiedyś, że tylko przez czynne działanie można pomóc innym. Tutaj mamy mało czasu do pracy, dlatego nie możemy zaniedbać żadnej sposobności. Rozumiem pustelników, którzy upodobali sobie życie w samotności, sam postąpiłbym tak chętnie, ale tak nam czynić nie wolno.


Wola służenia ludziom była jednym z bodźców czynnego życia Sadhu. Drugim czynnikiem było pragnienie złożenia świadectwa o mocy Bożej, która przeistoczyła jego życie. Nawet wówczas, gdy praca okazuje się daremna, gdy ludzie odrzucają radosną nowinę, niesioną im w słowach i czynach, pozostaje obowiązek poruszania serc i pieczętowania wierności dla Chrystusa nawet męczeństwem. "Biada mi, jeślibym Ewangelii nie zwiastował" - mógł powiedzieć Sundar za apostołem Pawłem. Sadhu często doświadczał wewnętrznego przymusu głoszenia Ewangelii.


- Jeżeli rzeczywiście uwierzyliśmy w Ewangelię, stanie się ona siłą zmuszającą nas do mówienia o Jezusie. Nie wolno milczeć, gdy się doświadczyło mocy Chrystusa. Trzeba o tym mówić, choćby to nas wiele kosztowało.


Jednak świadczenie o łasce Jezusowej nie jest dla chrześcijanina ciężarem, lecz przynosi szczerą radość i jest prawdziwym przywilejem.


- Możliwość świadczenia o Chrystusie daje mi prawdziwe zadowolenie. Chcę składać to świadectwo, przecież On tak wiele dla mnie uczynił. Cóż to za godność być Jego świadkiem. Aniołowie i całe zastępy niebieskie wielbią i chwalą Boga, lecz nie mogą składać o Nim


świadectwa jako o Zbawcy. Nie doświadczyli tego, gdyż nigdy nie byli grzesznymi. Tylko ci, których Jezus uratował, mogą powiedzieć jakiej doznali miłości.


Największą i najświętszą formą świadectwa o Chrystusie jest ofiara krwi, śmierć męczeńska. Ten rodzaj świadectwa stanowił szczególne upodobanie i tęsknotę Sundara. Wiele razy opowiadał o męczennikach w Tybecie, Armenii i innych krajach. Obrazy przedstawiające chrześcijańskich męczenników, które pokazywano Sundarowi w europejskich kościołach, miały dla niego ogromną wartość. Jednak obok umiłowania męczeństwa nie szczędził nigdy słów uznania dla cichych ofiar, które wierni chrześcijanie składają codziennie Chrystusowi.


- Niektórym chrześcijanom łatwo jest umrzeć dla Chrystusa, ale On potrzebuje również wiernych dzieci, które codziennie składają siebie w ofierze dla Niego, oddają Mu swe siły, czas i myśli. Łatwiej jest umrzeć dla Chrystusa, niż żyć dla Niego; kto naprawdę żyje dla Niego, musi nie raz, lecz codziennie umierać.


Świadectwo chrześcijańskie nie polega jedynie na głoszeniu wzniosłych przemówień. Ktoś może być wielkim kaznodzieją, a nie być świadkiem Chrystusa; ktoś może być natomiast świadkiem Zbawiciela, nie będąc kaznodzieją. Każdy człowiek - robotnik czy chłop, sędzia czy urzędnik, lekarz


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sadhu Sundar Singh at masters feet
Wielki chrześcikanin
Easter czyli Wielkanoc w Wielkiej Brytanii sięga swym początkiem czasów przed nastaniem chrześcijańs
Reformy Piotra Wielkiego, religioznawstwo, II rok, chrześcijaństwo nowożytne
Wala chrześcijańskiego Prometeusza o szczęście narodu w Wielkiej Improwizacji
CZERWONY PROPORZEC CZARNEGO ORŁA OBROŃCA CHRZEŚCIJAŃSTWA Krótki rys biograficzny pewnego wielkiego
Wielkie miasta świata Problemy Moskwy
5 tydzień, V Niedziela Wielkiego postu C
6 Wielki kryzys 29 33 NSL
6 tydzień, VI Wielki Poniedziałek
WIELKIE PROBLEMY GERIATRYCZNE 2
Wielkie katastrofy ekologiczne
Wielki Kryzys, Keynes
wielkie odkrycia geograficzne
7 Filozofia chrześciajnska
Wielkie problemy geriatryczne
Wielki Post droga krzyzowa
1 tydzień, od Środy p

więcej podobnych podstron