Ubezpieczenia od kolejek
Nasz Dziennik, 2011-03-11
Potrzeba zdrowotna i konieczność leczenia, a nie
zasobność portfela powinny decydować o dostępie
do świadczeń zdrowotnych. Proponowane przez
rząd dodatkowe ubezpieczenia są żywcem
zaczerpnięte z teorii darwinizmu społecznego -
bogatszy jest mocniejszy i lepszy niż przeciętny
obywatel. Co ze zwykłą ludzką solidarnością, z
zasadami etyki?
W ramach kolejnej już, tym razem wiosennej ofensywy ustawodawczej, realizowanej według
platformerskiego scenariusza działań PR-owskich polegających na robieniu Polakom wody z
mózgu, rząd Donalda Tuska zapowiedział rychłe rewolucyjne (który to już raz...) zmiany w
polskiej ochronie zdrowia. Tym razem na rewolucyjnym celowniku pojawiły się dodatkowe
dobrowolne ubezpieczenia zdrowotne jako panaceum na wszystkie trapiące nas problemy
polskiej służby zdrowia. Na naprędce zwołanej konferencji prasowej minister zdrowia Ewa
Kopacz za pośrednictwem mediów roztoczyła przed naszymi obywatelami wspaniałą wizję
funkcjonowania ochrony zdrowia w Polsce, oczywiście w niedalekiej przyszłości. Wizja ta
miałaby się urzeczywistnić poprzez wprowadzenie dodatkowych, dobrowolnych
komercyjnych ubezpieczeń zdrowotnych. Kilka dni później na stronach internetowych
Ministerstwa Zdrowia pojawił się projekt dotyczący tej propozycji ustawy.
Nihil novi
W uzasadnieniu do projektu ustawy o dodatkowych ubezpieczeniach zdrowotnych opierano
się na przesłankach statystycznych, według których w polskim systemie opieki zdrowotnej
oprócz około 60 miliardów złotych przeznaczonych na leczenie naszych obywateli przez
Narodowy Fundusz Zdrowia (obowiązkowa składka zdrowotna uzupełniona w niewielkim
stopniu przez budżet państwa), krąży ponad 30 miliardów złotych, które Polacy z własnej
kieszeni przeznaczają na leczenie. To właśnie te środki finansowe powinny, zdaniem pani
minister, zasilić finansowo nasz system zdrowotny. Na marginesie trzeba przypomnieć, że
ogromną część tych funduszów pochłaniają dopłaty dokonywane przez pacjentów na zakup
leków w aptekach, a więc w żaden sposób nie mogą być skierowane na finansowanie
leczenia. Zgodnie z argumentacją rządu, przepisy regulujące działalność dodatkowych
ubezpieczeń zdrowotnych mają zagwarantować świadczeniobiorcom (czytaj: polskim
pacjentom) należytą realizację ich uprawnień wynikających z Konstytucji RP i z innych
ustaw. Ze zdumieniem konstatuję, że po to, by publiczne pieniądze przeznaczone na ochronę
zdrowia były wydawane racjonalnie i gwarantowały pacjentom właściwy poziom opieki
zdrowotnej, trzeba wprowadzić ubezpieczenia prywatne, komercyjne. Tak sformułowana
absurdalna teza ocierająca się o najlepsze przykłady purnonsensu nie ma żadnego odniesienia
i wytłumaczenia w tekście ustawy.
Zdaniem specjalistów i ekspertów z zakresu ubezpieczeń, proponowane w projekcie zmiany
nie wnoszą do naszego systemu organizacji i finansowania świadczeń zdrowotnych istotnych
zmian. Co więcej, ich wprowadzenie spowoduje nasilenie się istniejących już przecież w
naszej służbie zdrowia problemów i patologii.
Z tekstu projektu ustawy o dodatkowych ubezpieczeniach zdrowotnych wynika, że
proponowane są pewnego rodzaju ubezpieczenia o charakterze komplementarnym i
suplementarnym.
Od czego więc ten, kto będzie chciał i dodatkowo miał pieniądze, będzie się ubezpieczał?
Wygląda na to, że jedynym powodem dodatkowego ubezpieczenia zdrowotnego będzie
ubezpieczenie się od kolejki oczekujących na leczenie. To rozwiązanie będzie zatem podobne
do funkcjonujących w niektórych hipermarketach tzw. kas ekspresowych. Masz dodatkową
polisę - szybciej skorzystasz z leczenia reglamentowanego, które oznacza konieczność
oczekiwania w kilkumiesięcznej, często kilkuletniej, kolejce na konkretną poradę
specjalistyczną czy zabieg operacyjny. Inaczej - zamiast stać w kolejce rok lub dwa, będziesz
"załatwiony" ekspresowo. Jak to się ma do zasad prawidłowego kwalifikowania do zabiegu
operacyjnego w myśl zasad obowiązujących w prawie wszystkich istniejących systemach
opieki zdrowotnej, w których jedynym powodem skrócenia oczekiwania na leczenie są
względy zdrowotne, czyli pogorszenie się stanu zdrowia? To przecież podstawowa zasada
nowoczesnego państwa prawa, kardynalna zasada realizowana przez służbę zdrowia w
cywilizowanych krajach świata.
Uważam, że proponowana ustawa to ogromny krok wstecz, chyba że na serio weźmiemy
przemyślenia posłanki Platformy Obywatelskiej Joanny Muchy o traktowaniu przez chorych
pacjentów wizyty u lekarza jako swoistej rozrywki.
Szkodliwa segregacja
Czy proponowane zmiany wnoszą nową jakość do systemu? Moim zdaniem, nie. Co więcej,
jestem przeciwnikiem stworzonego przez projekt ustawy o dobrowolnych dodatkowych
ubezpieczeniach zdrowotnych podziału osób na posiadających ubezpieczenie publiczne i
posiadających ubezpieczenie prywatne, przy jednoczesnym wspólnym źródle udzielania
świadczeń. Takie rozwiązanie, moim zdaniem, spowoduje reakcje rynkowe, które nie będą
leżały w zamierzeniach ustawodawcy (zawsze należy mieć w pamięci możliwe reakcje strony
podażowej i popytowej). W moim rozumieniu klasyfikacji dobrowolnych ubezpieczeń
chorobowych ubezpieczenia komplementarne powinny być świadczone poza systemem
świadczeniodawców "publicznych" (dokładnie kontraktowanych przez oddziały NFZ).
Przecież ich rozwój ma swoje korzenie w nieefektywnym systemie publicznym i przejawia
się rozwojem systemu równoległego. Nie należy dzielić świadczeniobiorców, a podzielić
świadczenia, tj.: na te pokryte w całości przez system publiczny (wówczas ubezpieczenia
suplementarne mają system równoległy), pokryte w części przez system publiczny (dopłaty
jako ubezpieczenia komplementarne są finansowane z dobrowolnych ubezpieczeń, natomiast
dla osób najbiedniejszych składka na to ubezpieczenie finansowana jest z budżetu państwa)
oraz na niepokryte przez system publiczny (rozwiązanie podobne do poprzedniego).
Jednakże, aby osiągnąć ten cel, wszystkie świadczenia, procedury muszą być precyzyjnie
zdefiniowane oraz regularnie weryfikowane, na co trzeba całego sztabu specjalistów i
środków finansowych na pokrycie kosztów ich pracy.
Za skrajnie niesprawiedliwą ze względów społecznych uważam również propozycję
odliczenia składki na dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne od podatku dochodowego PIT.
Moim zdaniem, oznacza to, że ewentualne ulgi z zasady będą nakierowane na osoby o
znacznych dochodach. Co ma w związku z tym począć przeciętny rencista czy emeryt?
Notabene z przepisów ustawy nie wynika w żaden sposób, by do tego systemu mógł na
normalnych zasadach przystąpić schorowany starszy człowiek, a jeżeli już, to jest pewne, że
nie będzie w stanie zapłacić wyliczonej przez prywatnych ubezpieczycieli składki. Będzie ona
bowiem musiała opiewać na kwoty wielotysięczne. A co z tymi, którzy nie podlegają
podatkom od dochodów osobistych, np. rolnikami? Jakie propozycje ulg i zachęt ma dla tej
niemałej przecież grupy rząd PO - PSL?
Szpital to nie fabryka
Na koniec chciałbym zwrócić uwagę na fragmenty uzasadnienia projektu, które nawiązują do
racjonalnego - według autorów - wykorzystania bazy szpitalnej (tzw. zasobów szpitalnych).
Nie jest prawdą, że zabiegi operacyjne i inne procedury w szpitalach odbywają się przez 24 h
na dobę. Tak nie dzieje się w żadnym znanym mi szpitalu europejskim. Po prostu
pomieszczenia, w których wykonuje się zabiegi, muszą być przez ściśle określony czas
sprzątane, dezynfekowane, wietrzone, muszą być sterylizowane narzędzia itd. W przypadku
zaniedbań w tej tak ważnej sferze procedur medycznych pojawiają się duże ilości powikłań i
zakażeń szpitalnych, a to przecież katastrofa dla pacjenta, szpitala, nie mówiąc już o płatniku.
Leczenie powikłań, zakażeń szpitalnych to ogromne, dodatkowe koszty. Każdy dobrze
zarządzany szpital zwraca na odpowiednie przerwy technologiczne bardzo dużą uwagę. W
potężnej klinice uniwersyteckiej w Monachium zabiegi operacyjne, te planowe, wykonywane
są w godzinach 8.00-17.00 z wyłączeniem dni wolnych od pracy. W pozostałym czasie
obowiązuje przerwa techniczna, by unikać za wszelką cenę niekorzystnego narażenia pacjenta
na powikłania. Swoją drogą, kto w polskich warunkach ma przeprowadzać te dodatkowe
zabiegi po godzinie 15.00? Przecież w większości polskich szpitali o godzinie 13.00,
najpóźniej 15.00, poza lekarskim personelem dyżurnym nie uświadczysz innego personelu.
Lekarze w tym czasie przyjmują w innych placówkach leczniczych, często w gabinetach
prywatnych. Czy autorzy projektu myślą, że odpowiednia premia finansowa w sposób
magiczny załatwi ten problem? Chętnie zobaczyłbym chirurga, anestezjologa, którzy po
godzinie 15.00 za premię w wysokości około 50 zł realizują zapowiedzi rządu wynikające z
projektu ustawy o dodatkowych ubezpieczeniach zdrowotnych. Przecież w tym samym czasie
zarobi wielokrotnie więcej w innej placówce.
Nie czas w tym miejscu na szczegółową analizę projektu ustawy, eksperci zajmujący się
zawodowo systemami opieki zdrowotnej i ubezpieczeniami nie pozostawiają żadnych złudzeń
co do wartości tego dokumentu. Proponowane rozwiązania nie wpłyną w żaden sposób na
poprawę dostępności i jakości leczenia w polskiej służbie zdrowia. Wygląda na to, że
rewolucyjne zmiany, jak uczy doświadczenie, pozostaną jedynie gromkim dęciem w tubę
propagandową. Nie dajmy się zwariować.
Bolesław Piecha