background image

Jak Turowski przygotowywał wizytę 
Nasz Dziennik, 2011-03-11 

Przesłuchania Tomasza Turowskiego, byłego 
ambasadora tytularnego RP w Moskwie, chce 
parlamentarny zespół ds. zbadania przyczyn 
katastrofy smoleńskiej. Zdaniem jego szefa 
Antoniego Macierewicza, relacja mężczyzny byłaby 
pomocna w ustaleniu szczegółów dotyczących 
przygotowań do wizyty delegacji prezydenckiej w 
Katyniu.
 
 

- Tomasz Turowski, ambasador tytularny Polski w Moskwie, wcześniej zakonspirowany 
agent w klasztorze jezuitów, człowiek, który był w Watykanie w dniu zamachu na Ojca 
Świętego Jana Pawła II, został oddelegowany do przygotowania wizyty smoleńskiej. Dziwi 
mnie to, że kancelaria prezydencka nie wiedziała wcześniej o jego zaangażowaniu w 
przygotowanie tej wizyty - mówiła poseł PiS Jadwiga Wiśniewska. W ten sposób odniosła się 
do stwierdzenia Adama Kwiatkowskiego, eksperta w gabinecie szefa Kancelarii Prezydenta 
RP Lecha Kaczyńskiego, który był w Smoleńsku w dniu katastrofy, a którego relacji 
wysłuchał wczoraj zespół smoleński. Kwiatkowski stwierdził enigmatycznie, że nie wie nic 
na temat uczestniczenia Turowskiego w przygotowaniach wizyty delegacji prezydenckiej w 
Smoleńsku, a jego kontakty z ambasadorem tytularnym w Moskwie ograniczyły się tylko do 
krótkiego wzajemnego przedstawienia się sobie. - Ja nie uczestniczyłem w pracach zespołu 
przygotowującego wizytę w Smoleńsku. Osobą, która z ramienia Kancelarii Prezydenta 
koordynowała te prace, była pani Katarzyna Doraczyńska, która zginęła w katastrofie - mówił 
Kwiatkowski. - Skoro nic bliższego o roli pana Turowskiego nie wiadomo, jeśli chodzi o 
przygotowywanie wizyt: 7 i 10 kwietnia, to wydaje się konieczne zaproszenie go na 
posiedzenie zespołu, by wyjaśnił nam wszystkie szczegóły, w tym przede wszystkim to, 
dlaczego w ogóle doszło do rozdzielenia obu wizyt - podkreśliła Wiśniewska. Jak zaznaczył 
na wczorajszym posiedzeniu zespołu smoleńskiego jego przewodniczący Antoni 
Macierewicz, zaproszenie do byłego ambasadora w Moskwie Jerzego Bahra zostało już 
wysłane. Macierewicz zapewnił, że kolejne w najbliższym czasie wystosuje do Tomasza 
Turowskiego. - Zaproszenie zawsze można wysłać. Jeżeli pan Turowski nie ma nic do 
ukrycia, być może się stawi - komentuje krótko Karol Karski, wiceszef Komisji Spraw 
Zagranicznych. Zdaniem Witolda Waszczykowskiego, byłego zastępcy szefa Biura 
Bezpieczeństwa Narodowego, Turowski na posiedzenie zespołu się nie stawi. - Sądzę, że 
będzie się zasłaniał tym, że toczy się śledztwo IPN. W tej chwili jest on jednym z głównych 
podejrzanych, który mógł knuć jakąś intrygę przynajmniej w sprawie rozdzielenia wizyt 
prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Donalda Tuska. Ale nie zakładam, by do 
czegokolwiek się przyznał - jeśli oczywiście ma coś na sumieniu - jeśli chodzi o tragedię 
smoleńską - twierdzi Waszczykowski. 
 
Błędne współrzędne pasa 
Z relacji przedstawionej wczoraj przez Adama Kwiatkowskiego wynika, iż pięcioosobowa 
grupa, która z ramienia Kancelarii Prezydenta przygotowywała wizytę 10 kwietnia (w jej 
skład wchodziła m.in. Katarzyna Doraczyńska), była gorzej traktowana przez stronę rosyjską 
niż ta przygotowująca wizytę premiera Donalda Tuska wyznaczoną na 7 kwietnia. Chodziło 
m.in. o różnice w zakwaterowaniu podczas pobytu w Moskwie w marcu ubiegłego roku. Jak 
wynika z relacji Kwiatkowskiego, grupa z Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego 
podczas swego pobytu w Moskwie była wyłączona z udziału w większości spotkań z 

background image

przedstawicielami strony rosyjskiej. Nie mogła też przeprowadzić rekonesansu na lotnisku 
Siewiernyj. Według jego relacji, załoga Jaka-40, który wylądował na Siewiernym przed Tu-
154, podnosiła w rozmowie z nim, że podczas zbliżania do lotniska urządzenia pokładowe 
wskazywały współrzędne pasa startu i lądowań w zupełnie innym miejscu, niż znajdował się 
on w rzeczywistości. Co więcej, pilot skorygował te błędy dopiero po wyjściu z chmur i 
dlatego bezpiecznie wylądował na lotnisku. - Rozmawialiśmy też o tym, dlaczego tak się 
stało, że samolot rozbił się zupełnie z boku od pasa. Oni (załoga jaka) twierdzili wtedy, że 
prawdopodobnie było to spowodowane uderzeniem w drzewo, co zmieniło tor jego lotu. 
Zasugerowałem, że byłoby to zbyt duże przesunięcie, żeby samo uderzenie maszyny je 
powodowało. Po dwóch godzinach, kiedy panowała już piękna pogoda i wystartowaliśmy 
jakiem ze smoleńskiego lotniska do kraju, podszedł do mnie jeden z pilotów i stwierdził, że 
miałem rację i że niemożliwie, by samolot tak zboczył z kursu po uderzeniu w drzewo - 
mówił wczoraj Kwiatkowski. Z jego relacji wynika, że kpt. Artur Wosztyl, dowódca jaka, 
stwierdził wówczas, że jest nierealne, by tupolew podchodził do lądowania czterokrotnie. 
Jeśli lotnisko nie jest zamknięte, samolot ma prawo wykonać tylko dwa podejścia. Nie ma też 
nic dziwnego w tym, że pilot schodzi do wysokości decyzji (tak zrobił mjr Arkadiusz 
Protasiuk), by podjąć decyzję o ewentualnym lądowaniu lub odejściu. Jak zaznaczył 
rozmowie z "Naszym Dziennikiem" pilot kpt. Michał Wiland (7 tys. godzin nalotu, w tym 4,5 
tys. na Tu-134) urządzenia pokładowe mogą rzeczywiście nieprecyzyjnie określić miejsce 
pasa, ale wtedy jest to najczęściej efekt rozstrojenia bliższej lub dalszej prowadzącej 
radiolatarni. Urządzenia pokładowe odczytują wtedy inny kąt ścieżki schodzenia oraz inny 
kurs podejścia. W efekcie następuje odchylenie samolotu. Innym sposobem na 
dezinformowanie w tym względzie załogi może być też umieszczenie w dalszej odległości od 
lotniska urządzeń, które naprowadzałaby samolot na "fałszywy" pas. 
Podczas wczorajszego posiedzenia zespołu posłowie zobaczyli pierwsze efekty prac nad 
komputerową rekonstrukcją wraku samolotu. Pokazano rysunki z oznaczonymi częściami 
wraku, które udało się zidentyfikować na zdjęciach robionych na miejscu katastrofy niedługo 
po niej. - Ponieważ nie mamy wraku, nie mamy pomocy urzędników pana premiera, w 
związku z tym postanowiliśmy ze zdjęć robionych w odległości czasowej jak najkrótszej - 
godzinę, dwie, trzy po katastrofie, wtedy kiedy te części nie były jeszcze ruszone - 
zrekonstruować, jak one wyglądałyby na korpusie samolotu, i ustalić, które z nich były 
najbardziej narażone na oddziaływanie zewnętrzne - mówi Macierewicz. Zaznaczył, że prace 
są "na etapie dosyć zaawansowanym". Zastrzegł jednak, że jest za wcześnie na mówienie o 
wnioskach. - Wygląda na to, że najbardziej rozpadły się części pod śródpłaciem, tak jakby 
tam nastąpiło jakieś rozerwanie - stwierdził Macierewicz. Eksperci współpracujący z 
zespołem dokonali już rekonstrukcji prawej burty samolotu oraz części lewej. - 
Identyfikujemy części samolotu po to, by uzyskać całą wiedzę na temat tego, jak on wyglądał 
w momencie katastrofy, jaką częścią uderzył w ziemię. Na razie wszystko wskazuje na to, że 
przednia część samolotu, od kokpitu do skrzydeł, leżała w normalnej pozycji, czyli 
podwoziem do ziemi. Żadna część samolotu nie była wryta w ziemię więcej niż na głębokość 
10 centymetrów - mówi Macierewicz. 
 
  

Anna Ambroziak