Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 24 Zabłąkane dusze

background image

BENTE PEDERSEN

ZABŁĄKANE DUSZE

background image

1

Dawno temu wpadła w ręce wojowniczych przybyszów z północy. Uprowadzili ją z

ciepłego, rozświetlonego Rzymu i powiedli do kraju, gdzie ziemia ścięta jest wieczną

zmarzliną. Do kraju, gdzie słońce stoi chłodne i nie spala ziemi na rdzawy popiół.

Nazwali ją Jumala i oddawali jej cześć.

Był to lud, który osiadł na południowych brzegach Bałtyku.

Pod panowaniem władcy o imieniu Filimer garstka współplemieńców ruszyła na

południe i w okolicach Morza Czarnego założyła potężne królestwo. W tamtych czasach

jednakże mężczyźni nie zapuszczali korzeni, tak jak to zawsze czyniły kobiety.

Mężczyźni prowadzili wojny i zdobywali łupy. Mężczyźni szukali podniety, nieustannie

rzucając wyzwanie śmierci, zastawiając swój ziemski żywot za krótkotrwałą rozkosz, jaką daje

akt odwagi.

Kobiety rodziły im dzieci, zajmowały się gospodarstwem, gotowały strawę i szyły

odzienie. Życie kobiet upływało na poszukiwaniu owoców runa leśnego, szykowaniu jedzenia,

wspólnym pilnowaniu ognia i doglądaniu dzieci. Życie kobiet to śmiech i codzienny znój. To

świat zamknięty. Ogień, dzieci, mężowie.

Kobiety nie szukały łupów, nie marzyły o władzy, którą daje podbijanie nowych ziem.

Krew nie wrzała w ich żyłach na myśl o walce, pocie, ciałach poległych wojowników z innego

plemienia. Nie chciały rabować i brać niewolników. Ni łupić obcych miast.

Świat kobiet to ogień, dzieci i mężowie.

Legendy głoszą, że ten lud, a właściwie sami mężczyźni, sprzymierzył się z królem

Wizygotów, Alarykiem, i razem z nim ruszył na Rzym w roku Pańskim 410.

Zdobył i splądrował miasto. Ceglasta, spalona słońcem ziemia spłynęła krwią.

Nasyceni walką, upojeni zwycięstwem wracali wojownicy do swoich domostw, lecz

wielu z nich nie zatrzymało się w potężnym królestwie na północnych brzegach Morza

Czarnego. Niektórzy nie zatrzymali się nawet na przyjaznych plażach Bałtyku.

Otworzyła się przed nimi ogromna kraina na północy świata, gdzie morze jest dzikie, a

ziemię na głębokości sztychu łopaty skuwa wieczny lód. Znaleźli kraj wprost wymarzony do

podbojów, zamieszkiwali go bowiem ludzie łagodni i nienawykli do walki.

Wojownicy rozbili obóz nad ogromną rzeką, która szerokim ujściem wpada do morza.

Mieli ze sobą zloty posążek kobiety z dalekiego kraju, gdzie słońce pali żywym ogniem,

powietrze ma zapach ziół, a wiatr jest jak łagodna pieszczota.

Postawili go na wzniesieniu w gęstym, wilgotnym lesie. Stał tam przez kolejne tysiąc

background image

lat. Przez tysiąc lat modlili się do złotego wyobrażenia kobiety, które skradli kiedyś, by

wykazać się odwagą godną prawdziwych mężczyzn. W kraju tak odległym, że nikt go już nie

pamiętał.

Ta kobieta była dla nich bóstwem najwyższym. Odlana z najszlachetniejszego kruszcu,

jakże różna od bożków z kamienia i drewna. Inna, bo mająca ludzkie rysy. Inna, bo

przemawiająca do nich, wypowiadająca boskie słowa w nieznanym języku.

Składali jej ofiary. Przez stulecia znosili dla niej trofea, aż wokół poniosła się wieść o

wielkim skarbie. Choć otaczali swą boginię ścisłą tajemnicą, zawsze znalazł się ktoś, kto nie

potrafił utrzymać języka za zębami.

Bronili jej czci zacieklej niż życia własnych współziomków. Zdrajców i plotkarzy karali

śmiercią. Bóstwo ze złota należało do nich, stanowiło ich sekret i odpowiedzialność. Będzie ich

chronić, obdarzać szczęściem i dostatkiem dopóty, dopóki starczy im sił, by zatrzymać je

wyłącznie dla siebie.

Na północ od Dwiny pewna zakochana młódka opowiedziała swemu wybranemu o

Jumali. O ziemi u jej stóp wysłanej złotymi monetami. Niewinna i niedoświadczona, dała się

uwieść. Opisała wojowniczemu wikingowi drogę do bogini.

Mężczyźni z zachodu znaleźli posążek i świątynię pełną skarbów. Jumali nie ruszyli, ale

złupili świątynię. Zabrali tyle, ile byli w stanie unieść, i podzielili kosztowności między siebie.

Ich przywódca, Torę, pozostał nienasycony. Dziewczynę, która powierzyła mu

tajemnicę, wyrzucił z pamięci, zanim dotarli do celu. Towarzysze znaczyli dla niego mniej niż

kruszec, który można zważyć w dłoni i w którego blasku można się ogrzać. Zabił jednego i

zabrał jego część. Skierował miecz przeciwko Gunsteinowi, ale ten zdołał umknąć.

Torę pożeglował swoim statkiem na zachód, uwożąc rozliczne skarby i historię o złotym

posążku kobiety.

Wiele razy jeszcze wykazał się brawurą. Rozlał wiele krwi, nie licząc się zbytnio z

ludzkim życiem. Potomność zapamiętała go pod mianem Torę Hund.

Jumala stała na wzniesieniu nad Dwiną już tysiąc lat, kiedy wieść o niej dotarła aż do

stolicy. Do ludzi kościoła, ludzi pragnących władzy i bogactw i wyznających tę samą definicję

męskiej odwagi, która każe zdobywać obce ziemie, mordować, grabić i zadawać gwałt. Która

dodaje powagi i ważności powracającym ze skarbami z wypraw w odległe zakątki świata.

Jumala pachniała złotem. Chytrzy doradcy podszeptywali, że pachnie też

bałwochwalstwem. Łatwo usprawiedliwić gwałt zadany bezbronnym.

Wysłano ludzi i nakazano im przenieść posążek do stolicy.

Wyznawcy Jumali pojęli, że muszą ratować boginię. Miejsce, w którym stała od tysiąca

background image

lat, przestało być bezpieczne.

Lud ruszył więc w drogę, uwożąc cały swój dobytek i największą świętość. Pociągnął

na południe, jak najdalej od cara i władzy kościoła.

Po posążku wszelki słuch zaginął.

Jumala przetrwała w opowieściach ludzi zamieszkujących północne brzegi Dwiny.

- Była obca. Przybyła z dalekiego kraju. Nic o niej nie wiedzieli. Nadali jej imię i

oddawali cześć. Ona obdarzała ich pomyślnością. Aż znikła. Przybyła znikąd i odeszła w

nicość...

Antonia umiejętnie stosowała pauzy, dozując napięcie.

- Nie uważasz, że to piękna opowieść? - spytała, odrzucając ciemne włosy z czoła.

Raija skinęła głową. Dłonie miała zanurzone w ciemnym chlebowym cieście, ręce

ubrudzone po łokcie. I białą grudkę mąki na policzku, w miejscu z którego odgarnęła niesforny

kosmyk.

- Dlaczego opowiadasz bajki? - spytała. - Nie masz nic innego do roboty, Toniu?

Jeszcze nie nadszedł czas spoczynku...

Perlisty śmiech Toni wypełnił kuchnię.

Kuchnię Jewgienija.

I Raiji...

Dziwne. Własna kuchnia Raiji. Na swój sposób bardziej należała do niej niż do

Jewgienija. Nie miała pojęcia, czy kiedykolwiek przyzwyczai się do tej myśli.

- Nie dostrzegasz, że ta historia jest o tobie, moja miła? Raiju, piękności ty moje!

Ogłuchłaś?

Raija uśmiechnęła się bezwiednie. Tonią zawsze traktowała ją jak boginię.

- Ponieważ była obca? - spytała. - Bo nie znali jej przeszłości?

Tonią energicznie pokiwała głową. Nie ruszyła palcem, by pomóc Raiji przy cieście.

Tonią nie miała zajęć gospodarskich w wielkim poważaniu. Nawet we własnej kuchni spędzała

niewiele czasu.

- Jestem z krwi i kości, nie ze złota - stwierdziła Raija i nagle poczuła ucisk w żołądku.

Jakieś światło przemknęło jej przed oczyma i znikło. Ułuda, która jedynie na moment pozostaje

w pamięci. - Nie padłam niczyim łupem. I sądzę, iż moja przyszłość nie skrywa żadnych

tajemnic. Pozostanę nad Dwiną całe życie, więc muszę polubić cerowanie Jewgienijowych

koszul...

Śmiech Toni przeniknął ściany niewielkiego domku na brzegu rzeki.

- Za tysiąc lat nikt nie będzie opowiadał legend o Raiji Bykowej - dodała Raija z mocą.

background image

Pewna siebie, stojąca mocno na ziemi w tym ogromnym kraju, z Jewgienijem u swego boku.

- Ja ułożę legendy o tobie - przekomarzała się Tonią. - Tobie na złość, Raiso, moja

przyjaciółko!

Tonią użyła imienia w rosyjskim brzmieniu, pod którym znała Raiję miejscowa ludność.

Poza Tonią tylko Jewgienij i Oleg nazywali ją Raiją i to była jedyna nić prowadząca do

poprzedniego życia. Życia, którego nie pamiętała.

Był przednówek roku 1735. Dzień chylił się ku zachodowi. Oleg i Jewgienij ruszyli do

Onegi, by zamówić nowy statek u szkutnika. Mężowie widzieli przyszłość w handlu i frachcie

morskim. W ten sposób chcieli zapewnić byt rodzinie.

Po prawdzie niewielu ludzi w Archangielsku widziało jakąkolwiek przyszłość dla tego

miasta założonego w 1584 roku. Ciemne chmury spowijały horyzont.

Anglicy rozpoczęli handlową działalność w tym miejscu jeszcze wcześniej, w roku

1553. Kiedy Archangielsk zyskał prawa miejskie, hamburscy kupcy wyparli z rynku

angielskich konkurentów. Historia „Russia Company” szybko dobiegła końca.

Mieszkańców miasta niewiele to obchodziło.

Handel i tak znalazł się w rękach nielicznych, czy to Rosjan czy cudzoziemców. Zwykły

człowiek na handlu zbożem z Niemcami nie zarobił złamanego szeląga.

Jedyne, co się zmieniało, to język, który rozbrzmiewał na nabrzeżu.

Po wizycie Piotra Wielkiego Archangielsk otrzymał wiele przywilejów, stając się

jedynym portem Rosji. Miasto rozkwitło, statki handlowe przemierzały Morze Białe wszerz i

wzdłuż. Przyszłość rysowała się w jasnych barwach.

Sam car tak powiedział.

Okres rozkwitu trwał krótko.

Wraz z założeniem Petersburga Rosja zyskała port położony znacznie bliżej

europejskich szlaków handlowych.

Piotr Wielki zapomniał o obietnicach złożonych miastu na północy. Wielcy ludzie mają

słabą pamięć. Przez nowy ośrodek portowy przepływało trzy czwarte rosyjskiego handlu z

zagranicą.

Archangielsk zaczął podupadać.

Piotr Wielki zmarł dziesięć lat temu, po nim rządzili Katarzyna I i Piotr II. Teraz znów

na tronie zasiadała caryca, Anna z rodu Romanowów, tego samego rodu, który Piotr Wielki

osadził na tronie Rosji.

Handel w rejonie Archangielska wciąż stanowił domenę nielicznych, ale w szczelnym

dotychczas systemie pojawiły się pierwsze pęknięcia. Kto miał pieniądze, mógł się poważyć na

background image

wejście do gry. Oleg i Jewgienij zamierzali skorzystać z okazji. Uznali, że handel i fracht

towarów to dobry interes.

Dwie młode ciemnowłose kobiety czekały na wschodnim brzegu Dwiny. Zapewnienia

mężów traktowały z przymrużeniem oka.

Wypełniały izbę śmiechem i rozmową, w malowanej na niebiesko kuchni opowiadały

sobie o tajemniczej, obcej bogini. Wymawiały jej imię.

Jumala.

To słowo brzmiało dla Raiji tajemniczo, choć budziło odległe wspomnienie.

Niewyraźne, ledwie uchwytne.

Tonią przyglądała się, jak Raija ugniata ciasto gwałtownymi ruchami, jakby dając upust

złości. Na obliczu przyjaciółki nie widać jednak było wzburzenia. Jeśli mieszkało w niej, to

głęboko ukryte, tak głęboko, że nawet ona nie umiała go dostrzec.

Żona Jewgienija nosiła włosy związane wstążką na karku. Nie zaplatała ich w warkocze

ani nie chowała pod chustą, jak nakazywał zwyczaj. Tak jak Tonią, Raija kierowała się

własnymi zasadami.

- Wygląda, jakbyś chciała sprawić temu ciastu lanie - zauważyła cierpko Tonią. Uniosła

nogi i oparła je o skrzynię z drewnem. Miała na sobie spodnie i buty do konnej jazdy, tak

zresztą ubierała się najczęściej. Nie przejmowała się ludzkim gadaniem. Jak daleko sięgała

pamięcią, ludzie zawsze o niej dużo mówili. Dotąd jednak nie słyszała słów na tyle ostrych, by

zdołały ją zranić. Pod tym względem Antonia nie była szczególnie wrażliwa.

Oleg zapytał kiedyś, czy nie mogłaby nosić się jak kobieta. To było jeszcze przed

ślubem, a Oleg bardzo ostrożnie i delikatnie ubrał swoją ciekawość w słowa. Odpaliła, że jeśli

szuka baby szerokiej w biodrach i tyłku, to droga wolna.

Od tamtej pory ani razu nie wrócił do tego tematu. Dał Toni wolną rękę w kwestii

ubioru i pozwolił żonie zająć się handlem i frachtem na lądzie. Interes przepisano na jego

nazwisko po ślubie, ale i tak zawiadywała nim Tonią. Od śmierci ojca nic się nie zmieniło.

Antonia była silną kobietą, przed nikim nie zginała karku, od nikogo nie przyjmowała

poleceń.

Żyła samotnie aż do chwili, kiedy zjawiła się Raija. Z morza od zachodu. Raija

Jewgienija. Na swój sposób jego łup.

Wielka tajemnica, której strzegli jak oka w głowie - ona, Oleg i Jewgienij.

Dopóki Raija jest szczęśliwa, Antonia będzie milczeć, taką złożyła przysięgę przed

samą sobą. Ani chwili dłużej.

- A ty kiedyś coś upiekłaś? - odcięła się Raija. I obie wybuchnęły śmiechem.

background image

- Jakoś mi to nie idzie - stwierdziła Tonią, wzdychając, choć w tym westchnieniu trudno

by było doszukać się prawdziwego żalu. Nie miała czasu, by żałować czegokolwiek w swym

krótkim życiu. Lubiła się w pełni taką, jaką stała się przez te lata. - Wyobrażasz sobie nudny

żywot tych kobiet, które pochylają się w nabożnym skupieniu nad połatanymi koszulami

mężów? - Tonią wzdrygnęła się na samą myśl.

- Te, które nieustannie obgadują tę wstrętną Antonię i jej nie mniej odrażającą

przyjaciółkę Raisę? - uzupełniła Raija, sprawnie formując okrągłe bochenki. Precyzyjne ruchy

jej dłoni dowodziły, że wypiek chleba to dla niej nie pierwszyzna. Nigdy jednak nie polubiła tej

czynności.

- I ślinią się na myśl o Olegu i Jewgieniju - dodała Tonią. - Na pewno się ślinią.

Zdobyłyśmy jedynych dwóch kawalerów, których warto było zdobyć, przynajmniej na wschód

od Dwiny. Już ja się na tym znam!

Znów zaniosła się śmiechem. Tonią nigdy nie ukrywała przeszłości. Potrafiła drwić z

samej siebie i w ten sposób wytrącać wrogom oręż z ręki.

Niełatwo poniżyć kogoś, kto nie odżegnuje się od własnych słabości.

Raija odstawiła bochenki do wyrośnięcia. Zmyła blat stołu i stolnicę, opłukała dłonie.

- Pomyślałaś kiedyś, ile wody przepływa kobietom przez ręce? - spytała

niespodziewanie Antonia.

Raija znieruchomiała. Temu twierdzeniu mogła jedynie przytaknąć. Kiedyś i jej

podobna myśl przemknęła przez głowę. Kiedy, nie wiedziała. Tylu rzeczy nie wiedziała.

Czasami to bolało. Zupełnie jakby stała przed zamkniętymi drzwiami we własnym domu, mając

przeświadczenie, że nie dowie się, co przed nią skrywają. Że nigdy nie znajdzie klucza.

Żyła teraźniejszością. Nie mogła patrzeć za siebie, rzucać spojrzeń przez ramię.

Rozmawiać o minionym czasie. Jeden tylko istniał kierunek. Naprzód.

Nie zawsze tak było, tyle wiedziała. Tyle potrafiła odgadnąć.

Jednak żadne nici nie prowadziły wstecz, żaden przewodnik nie mógł wskazać drogi

powrotnej. Żadnej szczeliny w murze oddzielającym ją od przeszłości.

Zupełnie nic.

Tylko ucisk w okolicach czoła, kiedy starała się przebić ciemność. Ból rozsadzający

głowę, kiedy usiłowała poskładać w całość strzępy niespokojnych snów.

Życie Raiji rozpoczęło się w Archangielsku pięć miesięcy wcześniej. Życie zaczęło się z

Jewgienijem, Olegiem i Antonią. I takie już zostało.

W pewnym sensie Antonia miała rację: los Raiji podobny był do losu bogini ze złota.

Jak Jumala przybyła znikąd do krainy nad Dwiną.

background image

Jak Jumala uczyniła zeń swoją ojczyznę.

- Spodziewam się dziecka - oznajmiła Antonia. Raija odwróciła się, gwałtownie

wyrwana z rozmyślań.

- Spodziewam się dziecka - powtórzyła Antonia i rozciągnęła usta w szerokim

uśmiechu. Niebieskie oczy błyszczały jak drogie kamienie w okrągłym, żywym obliczu.

Kosmyki włosów nad czołem podskakiwały do taktu z całym ciałem dziewczyny wstrząsanym

śmiechem, nad którym nie mogła zapanować. - Mała Tonią wciąż jeszcze potrafi wprawić

niektórych w prawdziwe zdumienie - stwierdziła.

Raija usiadła. Poczuła jakiś ucisk w piersiach, sama nie wiedziała dlaczego.

Dobry Boże, miałam kiedyś dziecko? przemknęło jej przez głowę. Miałam dziecko i

zapomniałam?

Ciemność pozostała nieprzenikniona. Nie było odpowiedzi. Pociechy w bólu, którego

może wcale nie powinna odczuwać.

Można zapomnieć? O dziecku?

- Nie życzysz mi szczęścia? - zdziwiła się Tonią, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.

Lubiła szokować.

Raija pokiwała głową.

- Tak się cieszę! - rzuciła szczerze, ale nerwowym gestem przycisnęła dłonie do

brzucha.

I zrobiła krok w kierunku przyjaciółki po świeżo umytej podłodze. Nie pozwalała, by do

kuchni wkradł się brud. Jakiś głos podszeptywał jej, że dom należy utrzymywać w czystości.

Czasami Raija widziała twarz, która pasowała do głosu. Błysk włosów jasnych jak len, w

następnej chwili pokrytych siwizną. I przyjazne oczy.

Nic więcej.

Raija objęła Antonię, na przemian śmiejąc się i płacząc, a przyjaciółka zrobiła to samo.

Śmiech mieszał się z łzami.

Kiedy uwolniły się z objęć, Raija osunęła się na podłogę koło skrzyni u stóp Toni. Obie

otarły oczy i policzki. Wciąż się śmiały, cicho i pogodnie, połączone radosną tajemnicą.

- Możesz wyobrazić sobie, jaką będę matką? - skrzywiła się Antonia.

Raija wsparła podbródek o dłonie złożone na skrzyni, wdychając zapach skórzanych

butów Toni zmieszany z wonią suchej sosny.

Wciąż czuła ucisk w piersiach.

Starała się nie zwracać na to uwagi.

- Wspaniałą - odrzekła, starannie wymawiając każdą sylabę.

background image

- Bądź szczera! - rzuciła Tonią z ostentacją, ale w jej głosie pobrzmiewała nuta

przestrachu. - Strasznie się boję, Raiju! - dodała, używając prawdziwego imienia przyjaciółki.

Nie tego, którym ochrzciła ją żartobliwie w chwili, gdy tamta przedzierzgnęła się w Rosjankę,

stając z Jewgienijem przed ołtarzem. - Jestem taka... nieodpowiedzialna - dokończyła, a w jej

głosie dało się wychwycić niepewność, której dotąd nie okazywała.

- Kto tak twierdzi? - zdziwiła się Raija. - Od kiedy przejmujesz się tym, co o tobie

gadają?

Antonia wzruszyła ramionami. Wyglądała teraz jak mała, przestraszona dziewczynka.

Szeroko rozwartymi oczyma patrzyła wprost przed siebie, w nieznane, które przerażało ją i

pociągało zarazem.

- Jesteś radosna i pełna życia - ciągnęła Raija. - Jakże mogłabyś okazać się złą matką?

Antonia nic nie odrzekła. Nie mogła wyznać otwarcie, że pyta kobietę o większym

doświadczeniu.

Nie mogła powiedzieć, że Raija już rodziła. Ta część życia przyjaciółki była zamknięta.

Nie wolno o niej wspominać.

- Boję się - powiedziała Tonią. - Strasznie się boję! Nie mogę przyzwyczaić się do tej

myśli. Czasami się raduję, zaraz potem wpadam w popłoch na myśl o obowiązkach, które mnie

czekają. Jestem taka niezdarna, nie dam sobie rady. I boję się porodu. Nikt mnie nie przekona,

że to nie boli! - Słowa wprost wylewały się z niej. - Boję się, Raiju, boję się!

Raija milczała. Miała w sobie odpowiednie słowa, znała ich moc, ale nie potrafiła nadać

im kształtu. Były jak pisklęta, które nie mogą oderwać się od gałęzi i rozpostrzeć skrzydeł do

lotu.

- Oleg wie? - spytała, a jej myśli pobiegły do męża Toni. Potężny, silny Oleg, dobry i

godzien zaufania. Przyjaciel. Opoka.

Tonią pokręciła głową, nagle zawstydzona. Ale tylko przez chwilę.

- Jeszcze nie - odrzekła. - Nie chcę, by obchodzono się ze mną jak z chińską porcelaną.

Wyobrażasz sobie, co uczyni, kiedy się dowie? Nie pozwoli mi ruszyć się z łóżka. I już mnie

nie tknie. - Wzdrygnęła się. - Pomyśl, cały rok bez tych rzeczy.

Parsknęły śmiechem. Nie miały przed sobą wielu tajemnic.

Tylko tę jedną, której Raija nie dostrzegała. Mur, którego i Antonia nie chciała widzieć.

- Jesteś bezwstydnicą! Antonia pokiwała ponuro głową.

- Sądzisz, że to zaraźliwe? Ze zostanę bezwstydną matką? Wcale tego nie pragnę.

Dziecko zasługuje na kogoś lepszego ode mnie...

- Dziecko nie ma wyboru - ucięła Raija. - Zostało poczęte. Będziesz matką, Antonio,

background image

czy tego chcesz czy nie. Myślisz, że inne się nie boją?

Antonia przesunęła bezwiednie opuszkami palców po haftach na rękawie bluzki. Ta

część jej garderoby była niezwykle kobieca. Obszerna, z cienkiego materiału, z wdzięcznie

skrojonym kołnierzem haftowanym w czerwone kwiaty. Wzory biegły wzdłuż wycięcia na

piersiach i powtarzały się na mankietach.

- Jesteś najlepszym lekarstwem - stwierdziła Tonią. - Wiesz o tym? Nic nie wydaje się

trudne, kiedy ty na to spojrzysz. Chciałabym patrzeć na świat twoimi oczami. Powinni wynieść

cię na ołtarze.

- Nie zyskałabyś poparcia ojców kościoła dla tego pomysłu - odrzekła Raija.

Przyjaciółki spojrzały po sobie i jak na zamówienie wybuchły śmiechem.

- Nigdy nie zapomnę twarzy księdza, kiedy kazał ci powtórzyć dziesięcioro przykazań -

chichotała Tonią. - A ty wyrecytowałaś wszystkie po kolei, a potem zmówiłaś pozostałe

modlitwy. Nawet Jewgienij się zdumiał. Miał szczęście, że ksiądz zaczął od ciebie. Sam miałby

kłopoty, by wymienić je w odpowiedniej kolejności...

Wspomnienia ze ślubu Raiji i Jewgienija. Wspomnienia, które przywoływały uśmiech

na twarzy. Prawo kościelne nad Dwiną nakazywało, by parę młodą wypytać o znajomość

modlitwy Pańskiej i dziesięciorga przykazań. Tym, którzy nie wykazali się odpowiednią

wiedzą, odmawiano ślubu.

Tak przynajmniej zapisano na papierze.

W praktyce rzadko kierowano się literą prawa. Jewgienijowi nawet nie przyszło do

głowy, by przygotować narzeczoną na tę próbę.

A ksiądz, rzecz jasna, zadał przewidziane prawem pytania.

Przez całą wieczność, która w rzeczywistości nie trwała dłużej niż kilka sekund, Raija

spoglądała na niego z zaskoczeniem. Antonia mogła przysiąc, że na twarzy duchownego

pojawił się wyraz triumfu. I znikł, kiedy Raija spokojnym głosem odmówiła tekst modlitwy i

wymieniła dziesięć przykazań.

Całemu światu pokazała, że nie jest niedouczoną istotą, za którą ją brali.

Antonia omal nie parsknęła. Oleg nadepnął jej na stopę, by ją od tego powstrzymać.

Tonią przez parę dni nie mogła mu tego darować. Oleg jakoś to wytrzymał. Byłoby znacznie

gorzej, gdyby żona naprawdę roześmiała się w kościele.

- Żebym tylko wiedziała, skąd je znam! - westchnęła Raija, powtarzając słowa, które

wypowiedziała po ślubie.

- W każdym razie przypomniałaś sobie we właściwym momencie - rzuciła lekko Tonią.

- Nie przejmuj się!

background image

- Też chciałabym mieć dziecko - spontanicznie dodała Raija. Dotąd o tym nie myślała.

Jewgienij wypełniał całe jej życie.

Teraz jednak, siedząc u stóp Toni i patrząc w twarz przyjaciółki, Raija zdała sobie

sprawę, że Jewgienij jej nie wystarczy. Że pragnie czegoś więcej poza cichym szczęściem.

Dotąd nie uświadamiała sobie, czego jej brak. Było tak, póki Tonią między radością a

obawą nie użyła odpowiednich słów.

Teraz Raija wiedziała, czego pragnie.

Dziecka.

Jewgienij w żartach wspominał o synach. Ona nigdy dotąd nie myślała poważnie o

potomstwie. Aż do tej chwili.

- Nic prostszego - uznała Tonią, śmiechem burząc poważny nastrój.

Raija odkryła pustkę w duszy.

Brak dziecka.

background image

2

Posiadał własny statek handlowy, którym opływał norweskie wybrzeże. Dzień świętego

Mikołaja miał stać się początkiem życia, które właściwie nie było mu pisane.

Nie urodził się, by zostać pryncypałem ani kupcem. Rozpoczynał jako zwykły

marynarz. Dawno temu. Już wtedy wyznaczył sobie cel w życiu, a w końcu dotarł do niego,

wystarczyło tylko wyciągnąć rękę.

Własny statek. Ubogi chłopak stawał się kimś. Ciężka praca przynosiła owoce. Karmił

się marzeniami, nadzieją, czasami nawet zaczynał wierzyć.

Statek spalił się, płomienie strawiły go do szczętu. Tamtej zimowej nocy w porcie w

Archangielsku spłonęło siedemnaście statków. Wiatr przerzucał ogień z masztu na maszt, a

czerwone języki znajdowały dla siebie dość pożywki. Silniejszy podmuch przeniósł pożar na

ląd, płomienie objęły małe domki w porcie. Trzy rodziny straciły życie, wielu dach nad głową.

Koniec marzeń. Tak myślał Jewgienij. Tak by się stało, gdyby nie Raija. Nie podjąłby

walki, nie zmierzyłby się z losem.

Raija pojawiła się wtedy, gdy skończyło się jedno życie, i dała początek nowemu.

Przede wszystkim dlatego, że ocaliła go przed śmiercią. Zabronił ludziom wspominać tamto

zdarzenie. Wciąż jednak krążyły o nim legendy - kapitan leży bez czucia na mokrym pokładzie,

zstępuje anioł w długiej pelerynie i tamuje krew, broczącą z rozszarpanego ramienia.

Jewgienij obawiał się tej legendy głównie dlatego, że mogła przysporzyć Raiji złej

sławy. Dobrze wiedział, skąd wzięła się dociekliwość popa podczas zaślubin.

Najbardziej zaś nie chciał budzić w Raiji starych wspomnień. Nowe życie zbudował na

tym, że zapomniała o przeszłości.

Bez niej popełniłby samobójstwo.

Bez niej nie miałby po co żyć. Nie po tym, co się stało. Trzeba niezwykłej siły woli, by

się podźwignąć z takiego nieszczęścia. Raija dała mu tę moc.

Spotykał już mężczyzn, którzy twierdzili, iż kobiety stanowią sens ich życia. Jego brat

kiedyś tak się wyraził. Jewgienij nigdy wcześniej nie myślał o kobietach w ten sposób.

Mężczyzna ma pracę i towarzyszy. Wystarczy, by wypełnić cały świat.

Tak było kiedyś. Zanim poznał tę, której Aleksiej zaprzedał duszę. Pokochał tę samą

dziewczynę, którą brat obdarzył uwielbieniem.

Raija mogła być wszystkim dla mężczyzny. Całym życiem. Tym była dla Aleksieja

przez krótki czas, zanim nie zżarła go zawiść i nie zamieniła w istotę, która nie pragnie kochać,

lecz posiadać.

background image

Tym była dla Jewgienija.

Wszystkim.

Sensem życia.

Samym życiem.

Raija Aleksieja. Mikkala. Reijo.

Jego Raija. Tylko jego. Tamci stanowili cienie z innej rzeczywistości.

Pojechał z Olegiem do Onegi. Zdobyli dwa niewielkie frachtowce. Uznali, że wystarczą

na początek. Razem z Olegiem zainwestowali ostatnie oszczędności. Zrobili odważny krok. Na

rzecz przyszłości.

- Nie odkryjesz nowych lądów, jeśli boisz się spuścić z oczu znajome wybrzeże -

stwierdził Oleg.

Odpowiednie słowa w ustach żeglarza. Głęboka myśl ukryta w prostym sformułowaniu.

Zrobili ten krok.

Spuścili z oczu znajome wybrzeże. Postawili wszystko na jedną kartę. Zapożyczyli się,

nie wspominając o tym ani Antonii, ani Raiji.

Oleg zdobył się nawet na żart.

- Nie dowiedzą się, jeśli się nam powiedzie. Jak przegramy, wierzyciele wyrzucą nas z

domów i zabiorą konie Antonii. Wtedy nasze żony poznają prawdę.

Pocieszali się tym ponurym żartem. Śmiali się niepewnie, czując ucisk w żołądku.

Znaleźli statek, który po solidnym remoncie mógł służyć ładnych parę lat. Jego

właściciel musiał się go pozbyć, nie powiodło mu się w interesach. Dostali tę jednostkę za

półdarmo.

Teraz już dysponowali prawdziwą flotą składającą się z dwóch niedużych frachtowców

i dwóch większych statków handlowych.

Ten wymagający przebudowy zamierzali nazwać „Antonia”. Ten drugi mieli ochrzcić

imieniem „Raija”.

- Tonią wpadnie w złość, kiedy dowie się, że wymaga przebudowy - śmiał się Jewgienij.

Olegowi spodobał się dowcip.

Mieli flotę. Oleg znów stanie na pokładzie. Zostanie kapitanem na „Raiji”.

- Jedna Antonia mi wystarczy - uznał.

Jewgienij obiecał sobie kiedyś, że nigdy już nie wejdzie na pokład statku i jak dotąd nie

sprzeniewierzył się obietnicy. Co prawda wślizgnął się raz na łódkę przycumowaną przy

nabrzeżu, nigdy już jednak nie pożegluje na pełne morze. To rzecz pewna!

Był potrzebny na lądzie, ktoś musiał zająć się handlem, przypilnować rachunków,

background image

rozmawiać z kupcami. Lepiej się do tego nadawał niż Oleg.

Jewgienij uważał, że na lądzie może znaleźć zajęcie godne mężczyzny bez ręki. Na

morzu potrzeba ludzi o obu ramionach. Dysponujących pełnią męskiej siły, niezbędnej, by

mierzyć się z wiatrem, wodą i chłodem. Tam nie byłby mężczyzną.

Nie w pełni.

Jewgienij nie umiałby żyć z takim przeświadczeniem.

Zawsze kiedy zostawiał ją, choćby na parę chwil, odczuwał lęk. Przyglądał się jej

badawczo, zanim odważył się odezwać do niej i objąć. Przy każdym powrocie do domu szukał

czegoś w jej twarzy. Niemego oskarżenia. Wyrazu oczu, którego przedtem nie było.

Zmarszczek wokół ust i oczu. Twardości spojrzenia.

Czegoś, co powiedziałoby mu, że wie. Że zna prawdę, którą przed nią ukrywał.

Nie znajdował niczego. Jewgienij wiedział jednak, że nie przestanie szukać. Nigdy nie

spocznie.

Wszystko zbudował na kłamstwie.

Wszystko rozpadnie się, kiedy Raija to dostrzeże.

Nie wiedział nawet, czy może ufać jej oddaniu. Promieniała radością jak małe dziecko

na jego widok.

Pełna oczekiwania, którego Jewgienij nie rozumiał. Nie wierzył, że je kieruje ku niemu.

Stworzyła mu nad Dwiną prawdziwy dom. Nic nie wniosła, niewiele co poprzestawiała,

ale po prostu była, wypełniała pokoje ciepłem. Jewgienij nie pojmował, jak to możliwe. Nie

rozumiał, skąd tyle mocy w małej kobiecie. Świat wokół niej cudownie rozkwitał.

- Dobrze jest wracać do ciebie - powiedział kiedyś, kiedy otulił ich mrok. Kiedy

ciemność była tuż tuż za kręgiem słabego światła rzucanego przez lampę. W piecu wciąż się

paliło. Raija dołożyła drewna. Wiedziała, że w chłodne wieczory mężowi dokucza ból.

- Źle, kiedy cię nie ma - odrzekła spokojnie. Tylko tyle, dość jednak, by poczuł wyrzuty

sumienia. Jewgienij wiedział, że nie uczyniła tego rozmyślnie.

Raija nie skrywała uczuć. Była szczera aż do bólu.

- Zapominam, że nie mogę zajmować się wyłącznie sobą - powiedział zawstydzony jak

mały chłopak. - Tyle lat byłem sam. Nie przywykłem do tego, że ktoś troszczy się o mnie.

Często o tym myślał, nigdy jednak nie rozmawiał z Olegiem na ten temat. Nie wiedział

nawet, czy powinien mówić o tym Raiji.

Wypowiedziane słowa są niebezpieczne, nie można przed nimi uciec. Zlekceważył w

życiu tyle obietnic, a przecież trudno się zmienić z dnia na dzień.

Raija nie zasługiwała na więcej kłamstw.

background image

- Nie mogę uwierzyć, że czekasz na mnie - dodał zdziwiony własną odwagą. Tym, że

obnaża przed nią najskrytsze uczucia. - Nie mogę pojąć, że się niepokoisz...

Śmiech. Głośny i wesoły jak brzęczenie trzmiela.

- My z Tonią tańcujemy w tym czasie w Archangielsku, rzecz jasna - przerwała mu. Jej

słowa smakowały miodem i kandyzowanym cukrem. - Cichaczem popijamy twoją wódkę i w

ogóle o was nie pamiętamy... Śmiał się razem z nią.

- Nie ma mężczyzny w Archangielsku, który odważyłby się zatańczyć z Tonią -

przekomarzał się. - Nikt nie chciałby narazić się na gniew Olega i spotkanie z jego twardą

pięścią.

- A czy ktoś odważyłby się zatańczyć ze mną? - spytała i spojrzała na niego z wyrazem

oczekiwania w rozbawionych oczach.

- Z tobą jest inaczej - przyznał Jewgienij. - Masz jednorękiego męża... Z nim większość

da sobie radę.

Ucieszył go uśmiech Raiji. Powiedział mu, że ta myśl nie postała w jej głowie.

Usiadła z lewej strony, tak jak lubił, wsunęła się mu pod pachę. A Jewgienij popadł w

zadumę. Ile to razy powtarzał jej, że potrzebuje mężczyzny, który objąłby ją oboma

ramionami...

Za każdym razem bojąc się, że odpowie, iż miała takich wielu.

- Nie ma dwurękich mężczyzn, którzy daliby tobie radę - stwierdziła z taką pewnością w

głosie, że momentalnie jej uwierzył. Przynajmniej w tej chwili, a nic więcej się nie liczyło. -

Nie ma dwurękich mężczyzn, w których objęciach chciałabym leżeć.

Jewgienij ścisnął delikatnie krągłe ramię dziewczyny. Lubił, kiedy tak mówiła. Z

początku sądził, że wypowiada te słowa, bo wie. Wie, iż są muzyką dla jego uszu.

Teraz rozumiał, że go nie zwodzi.

Raija była szczera.

Zasłużyła na kogoś, kto odwdzięczyłby się tym samym. A dostała jego...

Dostała i miłość.

Tego argumentu Jewgienij używał na swoją obronę. Miała jego serce, nikt nie byłby w

stanie kochać jej mocniej. Oparł życie na kłamstwie, by ją zatrzymać. By dać jej szczęście.

Takie, jakiego nie otrzymałaby w darze od nikogo innego.

- Tonią opowiedziała mi historię o złotej bogini. - Raija uśmiechnęła się, kiedy

Jewgienij spojrzał na nią. Wtuliła się weń jeszcze mocniej.

- Więc ruszysz teraz na poszukiwanie skarbów? - zdziwił się.

Przechyliła głowę. Jej spojrzenie pokrył jakiś cień. Teraz, pomyślał Jewgienij, teraz

background image

sobie przypomni! Jego słowa musiały poruszyć jakąś delikatną strunę. Nic takiego nie

nastąpiło. Jewgienij poczuł, jak całe ciało tężeje mu z napięcia.

- Co się stało? - spytała. Zdenerwowanie męża nie uszło jej uwagi. - Ramię, prawda? -

Rozzłościła się. - Mówiłam ci tysiące razy. Musisz być roztropniejszy. Nie przemęczać się, nie

wychodzić na zimne powietrze. Stąd biorą się bóle!

Jewgienij uśmiechnął się blado. Musiał zwalić winę na tę dokuczliwość, nie mógł się

przyznać do własnych obaw.

- Ja się przemęczam? Tutaj z tobą? - udał zdziwienie. - Nie dałaś mi po temu okazji.

Ręce Raiji wślizgnęły się pod koszulę Jewgienija. Nie po to, by pieścić, wywoływać

dreszcz na skórze i podnietę. Nie po to. Dziewczyna złożyła dłonie na bliźnie po odjętym

ramieniu. Zmarszczyła brwi tak mocno, że prawie zetknęły się nad nasadą nosa. Używała swej

mocy, jej dłonie emanowały niezwykłym ciepłem.

Jewgienij nie rozumiał, skąd się brało, ona zresztą też nie. Bał się. Bał się, że ta

tajemnicza umiejętność zawróci ją na drogę, którą kiedyś podążała. Tę, która nie kończy się

urwiskiem, na którym Raija uległa wypadkowi, lecz wiedzie dalej do miejsca, skąd ją zabrał.

- Skąd przybyła? Na to pytanie Jewgienij wzdrygnął się.

- Jumala - dodała Raija, nie patrząc na męża. Nie mogła więc zobaczyć wyrazu ulgi na

jego twarzy.

- Nie wiem - odrzekł. - Nikt tego nie wie. Tak już bywa z legendami, zaczynają się nie

wiadomo gdzie i prowadzą donikąd. Taka jest Jumala. Przedmiot wyjęty z legend.

- Tonią twierdzi, że istniała - upierała się Raija. - Że można odnaleźć miejsce, na którym

ją postawiono.

- Może - mruknął, czując znużenie. - Może istniała. Zdobycz wojenna. Jak wiele innych.

Mężczyźni zawsze prowadzili jakieś wojny. Ale nie żyła naprawdę, stworzyły ją ludzkie ręce.

Tonią już taka jest, że musi mieć żywą boginię ze złota. Niczym pośledniejszym się nie

zadowoli...

- Ale słyszałeś tę opowieść? Skinął głową.

- Nie ma dziecka w tej okolicy, które by nie słyszało o niej. Złota kobieta. Bogini ze

złota. I każde dziecko choć raz marzyło, by ją odnaleźć. Jak nie Jumalę, to chociaż skarby.

- Który chłopak nie pragnie zostać poszukiwaczem skarbów? - powiedziała, jakby

sięgała do mądrości życiowych ukrytych w głębi duszy. Jewgienij milczał, czekając, co nastąpi,

ale Raija nie dodała nic więcej.

- Tak się nas wychowuje - odrzekł. - Dla nędzarzy opowieści o bogactwach mają

szczególny urok. Słyszałem wiele historii o ludziach, którzy ruszyli szukać bogini, ale nigdy jej

background image

nie znaleźli.

Zamilkł.

Raija zdjęła dłonie z blizny. Ciało Jewgienija przenikało przyjemne ciepło. Tego

wieczora ból mu specjalnie nie doskwierał, ale ręce Raiji zawsze sprawiały cuda. Jewgienij

skąpił jej pochwał. Nie chciał rozbudzać mocy, których żadne z nich nie pojmowało.

- Wolałbym, żebyś nie musiała tego robić - westchnął, kiedy zręczne palce żony

zapinały mu guziki koszuli. - To cię wyczerpuje, mój aniele...

Raija wzruszyła ramionami. Tego tematu unikała jak mogła. Tak, ten akt wysysał z niej

wszystkie siły, ale nie było niczego, czego by nie zrobiła, by ulżyć Jewgienijowi w cierpieniu.

Żadna ofiara nie zdawała się zbyt duża.

- Co się z nimi stało? - dopytywała się. Jej myśli wciąż krążyły wokół postaci z legendy,

którą Tonią zapłodniła jej wyobraźnię. Raija zawsze musiała mieć jakiś obiekt marzeń.

- Co się z nimi stało? - powtórzył Jewgienij, odwracając wzrok na płomienie. - Jumala

miała wiernych strażników - dodał wolno. - Nad tymi, którzy targnęli się na jej cześć, wisiało

przekleństwo. Wielu z łowców przygód znikło bez śladu. Mówię to na wszelki wypadek,

gdybyś chciała spróbować...

Roześmiał się cicho i zmierzwił jej włosy.

- Nie wolno zbytnio zbliżać się do bóstwa - szepnęła Raija zamyślona. - Ani do złota -

dorzuciła. Wyciągała konkluzje dla niej zupełnie oczywiste, dla niego niejasne. Jewgienij nie

odważył się spytać, jakimi ścieżkami podążają myśli dziewczyny. - Po prostu znikali bez śladu?

- nie mogła wyjść ze zdziwienia. Patrzyła na męża szeroko rozwartymi oczami.

- W głębi lądu jest wiele bagien - mówił Jewgienij. - Wiele tajemnych miejsc, uroczysk.

Znał kunszt trzymania słuchaczy w napięciu. Opowiadanie historii to jedna z

umiejętności, której uczono go w dzieciństwie. Ludzie, u których się wychowywał, kochali

opowieści i muzykę. Mężczyźni zbierający się wieczorami wokół ognia prześcigali się w

krasomówstwie. Słowa musiały malować żywy, namacalny obraz. Kto tego nie potrafił,

powinien choć umieć śpiewać. Otwierać ludzkie serca rzewną piosnką o niespełnionej miłości

lub wzbudzać kaskady śmiechu rubaszną przyśpiewką. Kto nie umiał snuć opowieści ani

śpiewać, musiał przynajmniej umieć tańczyć. Zatracić się w pląsie w kręgu rówieśników pod

zachwyconymi spojrzeniami kobiet.

- Większość nigdy nie wracała - ciągnął. - Ludzie opowiadają straszne historie o ich

losie. Strażnicy bogini ponoć tną ciała nieszczęśników na kawałki i rzucają padlinożercom.

Wyłupują oczy i wyrywają języki, by śmiałkowie nie mogli powiedzieć, co widzieli. I żeby już

nigdy nie ujrzeli nic innego. Takie tam bajanie...

background image

Twarz Raiji wyrażała odrazę.

- Jesteśmy ludem, który nie szydzi z poważnych spraw - dodał Jewgienij. - Niektórzy

uważali ją za świętość.

- Naprawdę? Skinął powoli głową.

- Ale przecież minęła cała wieczność od chwili, kiedy zniknęła - dociekała Raija. - A

cała wieczność i jeszcze trochę od chwili, kiedy się tu zjawiła. Czasy się zmieniają. Kościół

zwalcza bałwochwalstwo...

Jewgienij spokojnie przyglądał się żonie.

- Legenda pozostaje żywa - odrzekł. - To prawda, minęło wiele lat od czasów, kiedy

skradziono ją nie wiadomo gdzie i przywieziono w te okolice. Strzeżono jej przez tyle pokoleń,

że ich liczby nie sposób zliczyć. Jeśli można utrzymać siłę legendy przez taki szmat czasu, to

nie sądzisz, że można dochować wiary?

Raija nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nagle jednak ujrzała tę historię w innym,

mroczniejszym świetle.

- Najwyższa pora, by na zawsze zamknąć ją w legendzie - stwierdziła, lekko pobladłszy.

Wyobraziła sobie zmasakrowane ciała tych nieszczęśników, którzy zapragnęli spełnić chłopięce

marzenie. Miała niezwykle żywą wyobraźnię.

Jewgienij milczał.

- Trzeba marzyć o żywych kobietach - powiedział po chwili. - A nie takich zrobionych

ze złota czy innego zimnego kruszcu. Bogactwo należy zdobywać własnymi siłami zamiast

karmić się marzeniami o nim.

- A bogactwo to więcej niż złoto. Raija wtuliła się całym ciałem w Jewgienija. Objęła

go ramionami, splotła dłonie na jego szyi.

Sprawiała wrażenie, że marznie w ciepłej izbie. Jewgienij chronił ją przed

niewidzialnym wrogiem. Przed jakąś nienazwaną siłą w głębi jej duszy.

W mroku życia Raiji było mnóstwo cieni, których nie sposób dotknąć i nazwać, nie

rozproszywszy ciemności.

A tego Jewgienij nie miał ochoty czynić.

- Niewiele nam zostało? - spytała.

Potrząsnął głową. Nie zamierzał mieszać jej do interesów. Mężczyźni, których znał, nie

dzielili swych obowiązków z żonami. Nie zamierzał przerzucać na Raiję trosk, z którymi sam

mógł dać sobie radę.

- Będzie źle, jeśli nie dostaniemy zleceń. Jeśli nie uda się nam przewieźć więcej drewna

i mąki na zachód.

background image

Nie odważył się wymienić kraju z nazwy. To brzmiało nieomal jak ponury żart, że ich

przyszłość zależała od pomyślności handlu z Norwegią. Musiał się jednak przyzwyczaić do tej

myśli. Czuł, jakby ktoś przystawił mu nóż do gardła. Przynajmniej wiedział, że wciąż żyje.

- Rzecz jasna, zastawiliście wszystko? Brązowe oczy domagały się odpowiedzi.

- Tak. Raija roześmiała się.

- Nie stracimy wszystkiego - zapewnił ją pospiesznie. - To niemożliwe.

Dziewczyna zanosiła się śmiechem.

- Nie jesteśmy na tyle szaleni!

- Lepiej postawić wszystko na jedną kartę niż nie zrobić nic.

Nie tego się spodziewał. Oczekiwał wymówek, tyrady na cześć roztropności i

zapobiegliwości. Nie tego potrzebowała. Niektórzy żyją mocniej, kiedy grunt usuwa się im

spod stóp. To, przed czym ją chronił, wywołało rumieniec na policzkach, wesołe iskierki w

oczach.

- Nie ukrywaj przede mną niczego! Gotów był złożyć każdą przysięgę, kiedy patrzyła na

niego w ten sposób. Szeroko rozwartymi źrenicami, pociemniałymi, miękkimi jak aksamit.

- Czy idzie dobrze, czy źle, Jewgienij, chcę wiedzieć o wszystkim. Nie jestem tak

głupia, by nie zrozumieć. Jeśli zaś nie pojmę, wyjaśnisz mi!

Nie spuszczała z niego wzroku, póki się nie zgodził. Skinął głową, potwierdził słowami.

- Chcesz się ze mną kochać? - spytała bez ogródek. Wciąż ze spojrzeniem wbitym

prosto w niego. Pułapka, w którą musiał wpaść.

Zacisnął palce na jej krągłym ramieniu, musnął wargami policzek, dotknął różowych

Ust.

- Jestem zmęczony, kochana - odrzekł łagodnie, by nie poczuła się odtrącona.

Zaśmiała się cicho i ciepło. Jakby obiecywała, że nie da mu spokoju, kiedy odpocznie.

Siedzieli przytuleni do siebie, aż ogień zamienił się w żar. Wtedy wstali i położyli się w

łóżku z drewna o złocistej barwie.

Jewgienij zamierzał sprostać oczekiwaniom żony.

background image

3

Przeczyło to zdrowemu rozsądkowi, ale Raija nie mogła wyrzucić historii o złotej

bogini z pamięci. Jumala wciąż powracała w jej myślach.

Raija nie wspomniała o tym Jewgienijowi. Jak większość mężczyzn uważał, że kobiety

powinny zajmować się dniem codziennym. Miała zresztą niejasne przeczucie, że mąż nie lubił,

kiedy wspominała tę legendę z dawno minionych lat.

Stała nad balią. Była sama i rzeczywiście nie miała nic innego do roboty, jak zająć się

zwykłymi, codziennymi czynnościami. Czymś tak trywialnym jak pranie.

Powietrze wciąż było chłodne, ale łagodził je południowy wiatr. W środku dnia słońce

słało ku ziemi ciepłe promienie, na tyle ciepłe, że miało się ochotę wystawić do nich twarz.

Raija marzła jednak, jeśli stała w miejscu. Podwinęła rękawy bluzki po łokcie, mokre

przedramiona pokryły się gęsią skórką.

Ziemia pod balią zamieniła się w błoto. Raija nie była dobrą gospodynią. Nawet prać nie

potrafiła. Co z tego, że rzeczy były czyste, skoro marnowała tyle wody...

Nie miała ku temu zdolności. Prace domowe zajmowały jej znacznie więcej czasu niż

innym kobietom. Wiedziała o tym dobrze i czasami wyrzucała sobie własną niezaradność.

Jewgienij nigdy tego nie robił. W żartach ganił ją za bałagan i zaraz chwalił za ciepło, jakim

ożywiała dom.

Raija wolała pamiętać dobre słowa.

Zostały tylko robocze spodnie Jewgienija. Musiała trzeć je z całych sił o drewnianą

ścianę balii, by pozbyć się plam na kolanach. Westchnęła, chciała to mieć już za sobą. Nigdy

jednak nie skończy, jeśli będzie nieustannie zerkać na jasnoniebieskie niebo i słońce, które co

rusz skrywało się za chmurami.

Zanurzyła ręce po łokcie. Poczuła szorstkość materiału na dłoniach.

To był obcy żaglowiec. Nigdy w życiu nie widzieli podobnego. Dostrzegli go z daleka,

zanim jeszcze przybił do brzegu. Wiatr wydął żagiel i popchnął statek ku nim. Wyglądał jak

drapieżne zwierzę. Jego dziób zdobiła głowa smoka.

Ten widok ją przeraził.

Nigdy dotąd nie widziała obcych. Nie ruszała się stąd, znała tylko tę nizinę i las, i rzekę,

która leniwie i szeroko płynęła do zimnego morza. Morze nie było dla kobiet. Łodziami

zajmowali się mężczyźni. Tak okazałej jak ta nie mieli.

Wymieniali się uwagami, wyraźnie podekscytowani. Nie patrząc na nich, wiedziała, że

są uzbrojeni. Wiedziała także, że będą się starać unikać walki.

background image

Obcy nie mogą tu zostać. Niech biorą co chcą i odpływają.

Czuła przedziwne podniecenie, drżała. Jakaś dłoń zacisnęła się na jej ramieniu.

Gniewny głos nakazał wrócić do domu.

Zaczerwieniła się. Nie odważyła się odwrócić.

- To nie jest dobre miejsce dla kobiet - powiedział, nie puszczając jej ramienia.

Wiedziała, że jest przystojny. Wiedziała, nie patrząc.

Kiedy ją uwolnił, rozejrzała się wokół. Otaczali ją sami mężczyźni, nie było kobiet,

starców ani dzieci. W domach pozamykano zasuwy.

Zbyt głęboko pogrążona w myślach nie zauważyła, że się pochowali. Dała się ponieść

marzeniom, a to nie jest dobre. Zaczerwieniła się jeszcze mocniej.

Co sobie o niej pomyśli?

- To mogą być kupcy - rzucił krótko, nieomal opryskliwie. Spod przymkniętych powiek

dostrzegła jednak, że i on się zarumienił. W jego oczach zobaczyła niepokój, a nie gniew. Nie

uważał jej za głupią gąskę. Chyba nawet ją lubił. Dotąd jednak tego nie okazywał... - To jednak

wątpliwe - ciągnął. - Czas jarmarku minął. Powinni wracać do domu, wszak nie mamy już nic

do sprzedania. Nic tu po nich. Nie powinni tu cumować, nie o tej porze dnia.

Zmierzchało.

- Uważaj na siebie - poprosił. Miał niebieskie oczy. Wiedziała. Przyjrzała się im

wcześniej. Polubiła te oczy, polubiła jego. Nikt o tym nie wiedział. - Nie może stać ci się

krzywda - dorzucił pospiesznie. Wokół mężczyźni gotowali się na przyjęcie nieznajomych.

Wcale nie byli pewni, czy przybywają w pokojowych zamiarach.

- Tak szybko stałaś się kobietą - powiedział, nie odrywając od niej oczu. Poczuła ucisk

w gardle. - Nie może ci się stać krzywda. Obcy nie podniesie na ciebie ręki...

Sięgnął za pazuchę, wydobył coś i wcisnął jej w dłonie. Żaden mężczyzna spoza

rodziny nie dotykał dotąd jej skóry. Przeszył ją ogień. W dłoniach ujrzała nóż.

- Użyj go, jeśli będzie trzeba. Nie wahaj się... Zamilkł i zagryzł wargę jak mały chłopak.

Nie jak mężczyzna o najbardziej błękitnych oczach na świecie. Bardziej błękitnych niż morze,

Dwina i niebo.

- Potem poproszę, by... oddali mi ciebie za żonę - dodał. - Bądź ostrożna. Ani słowa o

niej...

Skinął głową w kierunku lasu.

Zdrętwiała na samą myśl. Uważał, że nie ma rozumu?

Odwrócił się do niej plecami. Miał czarne włosy, zupełnie nie pasujące do barwy oczu.

Nie wiedziała, dlaczego. Wiedziała jedynie, że tworzą dobraną parę. Ona też miała czarne

background image

włosy. Ciemne jak noc, mówili. Niektórzy twierdzili, że jest ładna. Miała im wierzyć? Jeszcze

inni posyłali jej ukradkowe spojrzenia.

Zebrała suknie i pobiegła ku domostwom. Nie chciała być pierwszą kobietą, na której

spoczną oczy przybyszów. Słyszała, co się stało z tymi, które wpadły w ręce barbarzyńców.

Tych historii nie opowiadano dzieciom.

Dał jej nóż. Dotknął jej, spojrzał na nią. Powiedział, że poprosi, by mu ją oddali za

żonę...

Przybysze twierdzili, że mają pokojowe zamiary. Chcieli pohandlować skórami.

Przyjrzała się im przez szczelinę w ścianie. Wysocy mężczyźni, brodaci i potężnie zbudowani.

Nie wyglądali na kupców, ale nie należy sądzić ludzi po pozorach.

W wiosce dobijano targu, potem wyprawiono ucztę na cześć przybyłych. Nie można

było pozbyć się ich od razu. Pojawiły się kobiety. Na co dzień widywały jedynie ludzi z wioski.

Ciekawe były nowych twarzy.

Ona się nie odważyła.

Czuła na sobie spojrzenie błękitnych oczu. Słał jej ostrzeżenie. Wiedziała, że właśnie

trzyma straż w tamtym miejscu...

Nie miała pojęcia, jak zmienią wartowników, nie zwracając uwagi nieznajomych.

Czuwali dwójkami. Co noc. Nad Dwiną kręciło się teraz mnóstwo obcych ludzi, więc

pilnowali i za dnia. Każda dwójka spędzała tam jedną trzecią doby. Dwa razy dłużej niż

dotychczas, ale żadna ofiara nie była za mała dla bogini.

Nie mogła wpaść w obce ręce. Taką złożyli obietnicę. I zaprzysięgli, że będą milczeć.

Trzech przybyszów wyróżniało się strojem, wyglądali na przywódców. Tak się też

zachowywali. To dziwne, przywódca zwykle jest jeden.

Dwóch było podobnych do siebie. Dostrzegła podobieństwo, choć widziała ich jedynie

przez krótką chwilę.

Ten trzeci sprawiał, że zimny dreszcz przebiegał jej po plecach. Bała się go. Nie

wyróżniał się wyglądem, ale biło od niego lodowate zimno. Miał twarde, zawzięte, złe oblicze.

Opowiedzieli jej, że jedna z kobiet spędziła z nim noc. Znała ją, były w podobnym

wieku. Powiedzieli, że zrobiła to dobrowolnie. Podobał się jej.

Płakała. Z tego związku nie mogło wyniknąć nic dobrego.

Odpłynęli następnego wieczora, ale zatrzymali statki niedaleko lądu. Nie rozumiała,

dlaczego tak uczynili. W zapadającym mroku nie mogli wszak stawiać żagli.

Kiedy obudziła się w nocy, zrozumiała. Takie przynajmniej miała przeświadczenie.

Wstała po cichu i wyślizgnęła się w ciemność. Noc była chłodna. W tych stronach noce

background image

były zawsze chłodne.

Nie odważyła się zbudzić nikogo. Powiedzą, że zmyśla, że ma bujną wyobraźnię.

Stopy niosły ją do lasu ku zakazanemu miejscu. Tam gdzie wstępu nie miał nikt poza

garstką wtajemniczonych. Ona do nich nie należała. I nigdy nie będzie. Jest przecież zwykłą

dziewczyną.

Znała drogę. Wszystkie dzieci znały drogę. Wiedziały, dokąd prowadzi.

Słyszała ciche głosy, nie rozumiała słów. To nie był nikt z jej ludu, to nie były warty.

Przybysze.

Doszła do skraju polany. Zobaczyła wysoki płot na niewielkim wzniesieniu. Za płotem

dom.

Skarby, dary ofiarne. I ona.

Jumala.

Przed domem dwóch wartowników.

Stała pod drzewami, skrywała ją ciemność. Słyszała, jak przechodzą przez płot, i nie

mogła uczynić nic, by ich powstrzymać. Nie mogła krzyczeć, bo by ją odkryli. Mogła jedynie

patrzeć.

Dłoń Jumali ich skarci.

Jumala przegna ich strasznym głosem.

Ale nic się nie stało.

Żadna boska kara nie spadła na obcych, którzy bezcześcili święte miejsce.

Rozległ się krzyk, zwykły ludzki krzyk.

Poznała ten głos. Jego głos. Wpatrywała się w noc, wiedząc, że blask niebieskich oczu

już zgasł. Nigdy już nie poprosi, by została jego żoną.

Pobiegła do wsi, obudziła mężczyzn, przekonała ich, że stało się najgorsze.

Zabrali broń i zniknęli w lesie.

Wciąż miała nóż, który jej dał. Wiedziała, kto jest winny. Ta, która spędziła noc z

przywódcą.

Tej nocy, kiedy jej współziomkowie szukali rabusiów, a ci uchodzili ze skarbami

Jumali, naszyjnikiem, który zdobyli, utrącając głowę posążkowi, tej nocy zabrała czyjeś życie.

Pięknym za nadobne.

Utraciła go, zanim stał się jej oblubieńcem. Śmierć za śmierć ukochanego.

Nie poczuła się jednak lepiej.

Statki odpłynęły. Już nigdy ich nie ujrzeli.

Podwoili straże przy bogini. Rozgrzanym prętem umocowali na powrót głowę Jumali.

background image

Dopiero wtedy bogini odezwała się.

A ona, która nigdy nie miała należeć do wtajemniczonych, również usłyszała jej głos. I

wydało się jej, że Jumala płacze.

Stała z rękoma zanurzonymi w balii. Woda była lodowato zimna, jej ręce czerwone i

zgrabiałe. W spodniach Jewgienija ziała wielka dziura.

Raija patrzyła na nie, nic nie widząc. Powietrze ochłodziło się. Z trudem oderwała

wzrok od powierzchni wody.

I zaraz znów na nią spojrzała. Jej serce tańczyło w oszalałym rytmie. Szybciej niż stopy

Jewgienija, kiedy pląsami starał się przegnać pijackie odrętwienie. Coraz szybciej i szybciej...

Obrazy wciąż nie znikały, stały jej przed oczyma wyraźnie jak powietrze w mroźny

dzień, jak północne słońce w letnią noc.

Minął dzień, a ona prała z rękami zanurzonymi w balii i...

Poczuła, jak serce truchleje, jak zimna kula uciska jej żołądek.

W spodniach Jewgienija nie było dziury, kiedy zaczęła je trzeć o ścianę balii. Przełknęła

ślinę i spojrzała jeszcze raz. Dziura miała wielkość kobiecej dłoni.

A słońce zatoczyło łuk na niebie, kiedy tak stała, trąc Jewgienijowe portki.

Przeliczyła odległość na czas. Marzła, nie mogła podnieść ramion.

Strasznie marzła.

Przełykała ślinę raz za razem, czuła ucisk w gardle. Wargi miała suche i spękane.

Dom stal, tam gdzie stał. Po lewej płynęła Dwina pokryta krą. Widziała drogę

prowadzącą do Archangielska. Niedługo wróci Jewgienij. Nie pojmie, że pranie zabrało jej cały

dzień.

Tym torem biegły jej myśli.

Więc wyżęła dziurawe portki i wrzuciła do drugiej balii z czystą wodą. Nie wolno jej

było chodzić nad rzekę. Jewgienij zabronił. Mówił, że Dwina niesie za dużo wody tam, gdzie

lód się połamał, a kra już niepewna.

Raija skończyła pranie, wypłukała i rozwiesiła rzeczy. Przemyła balie i schowała je w

szopie.

Potem weszła do kuchni i zaczęła szykować jedzenie. Ręce wykonywały bezwiedne

ruchy, myśli krążyły gdzie indziej, po nieznanych ścieżkach, obcym śladem.

Sen? Czy to był sen?

Skąd miała wiedzieć!

Wszak nie spała. Stała schylona nad balią i prała przed własnym domem nad brzegiem

Dwiny. Tu była ciałem i duszą. Choć może...?

background image

Był w niej strach, lecz jej nie obezwładniał. Już to budziło w niej większe zdumienie niż

obrazy, które ujrzała. Poczucie, że to doznanie nie jest nowe. Coś w jej wnętrzu starało się

zapanować nad oszalałym pulsem.

A więc zdarzało się wcześniej?

Miała już takie sny?

Niebezpieczne pytania. Stawiała je, nie spodziewając się żadnych odpowiedzi.

W uszach jej szumiało, dudniło w skroniach. Raija nie mogła błądzić dłużej w

ciemnościach. Stała na zewnątrz, usiłując przebić się przez zbocze ciemnej góry, która

wypełniała jej wnętrze. Cierpiała.

Skąd wzięły się te obrazy? Nie pojmowała. Nie słyszała o Jumali, zanim Tonią nie

opowiedziała jej historii o bogini z zamierzchłych czasów.

Krajobraz wydał się jej znajomy. Raija uznała, że to miejsce musi znajdować się

niedaleko.

Powietrze miało ten sam smak. Dwina, ziemia i las - wszystko było niepokojąco

znajome.

Tylko ludzie jacyś inni. Ubrani w skórzane suknie, bluzy i spodnie. Nawet obuwie mieli

ze skóry. Tam nie marzła...

A on był młody, ten młodzieniec o czarnych włosach i niebieskich oczach. I przystojny.

Raija widziała go wyraźnie. Nie znała jego imienia, lecz gdyby ktoś je wymienił,

uznałaby, że brzmi znajomo. Miała niezachwianą pewność, że tak właśnie by się stało.

Taki młody.

Za młody, by umierać.

Czy tamta pokochała innego? Czy oddano ją innemu? Raija wiedziała, że dziewczyna ze

snu ulepiona była z twardej gliny. Nie mogła stać się zabawką w rękach mężczyzny.

Mieszała w garnku, w którym gotowały się ryby. Nie chciała myśleć o niej, nie chciała

pamiętać czarnych włosów poruszanych wiatrem. Loków spływających wzdłuż szczupłego

ciała. Jak skrzydła...

Przypominały jakiegoś ptaka...

Łomot w skroniach. Mieszała łyżką tak gwałtownie, że wywar tryskał z garnka.

Skwierczał na rozgrzanym blacie pieca. Gorące krople spadły na obnażone przedramiona Raiji,

parząc ją boleśnie.

Zaklęła instynktownie.

- Perkele!

I zamilkła ze zdumienia, wpatrując się w garnek. Słowo dźwięczało jej w uszach.

background image

Nie było rosyjskie.

Bóg jeden wie, skąd się wzięło, ale nie było rosyjskie.

Wyszło z mroku, wychynęło z nicości. Przebiło się przez czarną górę.

I nic nie znaczyło.

Ale upewniło ją w jednym. W tym, czego i tak się domyślała: nie jest Rosjanką.

Teraz może powtarzać to słowo, aż znajdzie kogoś, kto zna jego znaczenie. Wtedy

pozna prawdę.

Teraz musiała uważać, by obiad Jewgienija się nie przypalił. Już wiedziała, że jest obca.

Tutaj we własnej kuchni zyskała niezbity dowód. Kiedyś dowie się, skąd pochodzi...

Dudnienie w skroniach przesunęło się, objęło kark, potem okolice oczu. Tylko mały

skrawek głowy nie poddawał się emocjom, ale wkrótce i to się zmieni. Raija wiedziała.

Nagle wiedziała tak wiele...

Choć nie wszystko chciała wydobyć z mroku. Wyszarpać ze zbocza czarnej góry.

Kiedy umrze, umrze na zawsze.

Ta prawda stała się dla niej aż nadto oczywista.

Nie chciała jednak myśleć, dlaczego nabrała takiego znaczenia. Nie chciała, lecz twarz

tamtej dziewczyny nie pozwalała zapomnieć. Też była młoda, straciła ukochanego, zanim

zdążyła go bliżej poznać. Zanim zdążyła pokochać go tak mocno, by mieć prawo do żałoby.

W jej żyłach płynęła jednak gorąca krew. Zabiła, by się zemścić.

Raija zakładała, że mieszkańcy wioski uznali, iż uczyniła to dla bogini. Miała nadzieję,

że ją nagrodzili. Że dziewczynę spotkał lepszy los i godnie przeżyła resztę swoich dni.

I nigdy nie pomyślała, że nie jest tamtą dziewczyną. Nie pomyślała, że to tylko sen.

Bo to było coś innego, coś bardziej niebezpiecznego.

Coś, czego nie da się ująć w żadne granice.

Coś, co nie daje spoczynku.

Nie chciała, by to działo się z jej ciałem. Nie chciała wchodzić w czyjeś życie w innym

czasie. Nie chciała wkradać się do czyjejś duszy.

Dlaczego?

Dlaczego właśnie ona?

Była obca w tym kraju. Nie należała do niego tak jak Jewgienij, Tonią czy Oleg.

Dlaczego owe przedziwne wcielenia nie przytrafiały się prawdziwemu dziecku rosyjskiej

ziemi?

Coś wiązało ją z Jumalą, pogańską boginią. Zrobioną ze złota ludzkimi rękoma,

obdarzoną mocą i wielbioną przez ludzi.

background image

Piękny przedmiot.

Raija nie słyszała o Jumali nigdy przedtem.

Teraz wiedziała, jak bogini wygląda.

Przez kilka godzin żyła pod inną postacią. Pamiętała wszystko, czego doświadczyła.

Pamiętała posążek.

Zdjęła garnek z ognia i nakryła do stołu. Usłyszała rżenie konia. Wiedziała, że Jewgienij

oporządzi zwierzę, zanim wejdzie do domu.

Jewgienij miał w sobie tyle miłości, tyle ciepła i czułości. Troszczył się o wszystko.

O zwierzęta. O załogę na swoim statku. Ich rodziny. I o nią.

Jewgienij nie mógł wypędzić obrazów, które powstały w jej głowie. Nie mógł przegnać

precz cieni, tak jak nie potrafił przeniknąć do wnętrza czarnej góry, którą stała się jej dusza.

Prosił, by nauczyła się żyć w ciemności, brać dzień takim, jaki jest. Cieszyć się chwilą.

Potrafiła.

Często.

Pojawiały się jednak myśli, o których nie wiedział. Wątpliwości, o których nie mówiła.

Niepokój, którego by nie zrozumiał. Nie dzieliła się nim, by nie ranić męża. By nie budzić w

nim zwątpienia w prawdziwość jej uczuć. Nie powinien wątpić. Kochała go.

Kochała go aż do bólu. Prawdziwego bólu, prawdziwego ognia...

Raija podjęła decyzję, zanim Jewgienij stanął w progu. Nie mogła powiedzieć mu o tym

doznaniu, o dziewczynie, o młodzieńcu, który padł z obcej ręki.

Nie mogła powiedzieć o ścieżkach, którymi podążała.

background image

4

Nie powiedziała ani słowa. Jewgienij nie śmiał pytać.

Na morzu nie znał trwogi. Kierował się roztropnością, ale dla żywiołów miał akurat tyle

szacunku, że gotów był ważyć się na więcej niż większość ludzi.

Czuł szacunek dla morza, nie lęk przed nim. Niewielu rzeczy się bał.

Teraz bał się utracić Raiję.

Patrzyła na niego z drugiej strony stołu oczyma jak dwa węgliki. Ledwie co jadła.

Chudła. Tej jesieni, kiedy przyprowadził ją Aleksiej, miała pełniejsze kształty.

- Pragniesz mieć dzieci, Jewgienij? - spytała, odsuwając talerz z rybą i kaszą. Obok

leżały trzy kawałki chleba. Posmarowała masłem i nagryzła tylko jeden z nich.

Złożyła dłonie pod brodą, splotła palce. Usta miała na wpół otwarte, włosy odgarnięte z

czoła.

Nie spuszczała go z oczu. Miał wrażenie, że przeszywa go wzrokiem na wylot.

- Po co pytasz? - wyrwało mu się. - Który mężczyzna nie chce mieć potomka? Syna,

który podtrzyma ród i poniesie dalej nazwisko...

Uśmiechnęła się. Tym tak dobrze mu znanym uśmiechem, ciepłym, lekko

wyrozumiałym, spokojnym, jakby pojmowała wszystkie sprawy tego świata...

- Więc chcesz? - powtórzyła, domagając się zapewnień.

- Czy to znaczy, że jesteś przy nadziei? - zapytał z napięciem. Jeśli tak, to nic po niej nie

było widać. Żadnych znaków ociężałości, rodzącego się macierzyństwa.

Zaprzeczyła z cieniem uśmiechu na twarzy.

- Nie pytam po fakcie - powiedziała. - Najpierw chcę wiedzieć, czy tego pragniesz.

Nigdy nie mówisz o dzieciach. Dzieci znaczą więcej dla kobiet. Niestety...

Zrobiła znaczącą pauzę.

Zawsze tak było, pomyślał Jewgienij, ale nic nie powiedział. Domyślał się, że nie

oczekiwała takiego komentarza.

- Myślę, że znalazłbym czas na ojcostwo - stwierdził Jewgienij. Wstrzymał oddech i

zobaczył światło w oczach żony. Więc znalazł odpowiednie słowa. - Kocham cię, Raiju.

Kocham cię, Raiju Raiso Bykowa. Niczego bardziej nie pragnę, niż mieć z tobą dziecko. Część

mnie i część ciebie. Więcej z ciebie... Nie mogłoby spotkać mnie większe szczęście, mój aniele.

Jestem ostatnim z rodu, ale to nie rzecz najważniejsza...

Nie spytała, co jest najważniejsze.

Słowa mają sens, ale nie wszystko da się wypowiedzieć. Istnieje cienka granica, której

background image

nie wolno przekraczać.

- A ty? Chciałabyś mieć dzieci? - zapytał. On też stracił apetyt.

Nigdy nie zadał jej ważniejszego pytania i nigdy z większym napięciem nie oczekiwał

odpowiedzi. Czuł suchość w gardle i tętnienie w skroniach.

Cisza nie miała końca.

Raija skinęła głową z powagą.

- Nie dlatego, że się nudzę - zapewniła go. - Nagle to właśnie wydało się mi właściwe. -

Spojrzała za okno, za odległy horyzont, który niknął w gęstniejącym mroku. - Trzeba wiele

miłości, by powołać nowe życie.

Bywała zbyt refleksyjna, nawet dla człowieka, który sam lubił oddawać się medytacjom.

- To, co nas łączy, Jewgienij, jest tak wielkie, że znajdzie się miejsce dla dzieciątka.

Pragnę tulić to małe ciało, szukać w twarzyczce twoich rysów, odnajdywać moje. Widzieć nas

oboje w doskonalszym kształcie... - Uśmiechnęła się zawstydzona. - Głupia gęś ze mnie, nie

uważasz?

Potrząsnął gwałtownie głową. Wypowiedziała najpiękniejsze słowa, jakie zdarzyło mu

się słyszeć. Co za pytanie!

- Jesteś cudowna, pani Bykowa. Niezwykła, wspaniała. Nie znam istoty mądrzejszej od

ciebie... - Roześmiał się cicho. - Teraz ja zachowuję się głupio, ale to wszystko twoja wina.

Kobieta nie powinna być taka piękna, tak ponętna, tak...

- Więc może powinieneś sobie poszukać innej - przerwała mu.

- Nigdy! Teraz nabrał ochoty na coś innego niż jedzenie.

- Moglibyśmy zacząć od razu - uśmiechnął się.

- Czas nie jest odpowiedni - przyznała, rumieniąc się i odwracając wzrok. Nie wyjaśniła,

dlaczego.

To było terytorium kobiet, na które mężczyźni nie mieli wstępu. Kobiety wiedziały

lepiej.

Kiedyś ją o to zapyta. Skąd brała tę pewność. Nie teraz, moment nie był właściwy.

Nie powiedział, że ćwiczenie czyni mistrza, to by zabrzmiało strasznie głupio i

chłopięco. Nie życzył sobie, by traktowała go jak chłopca. Dawno już stał się mężczyzną.

- Czy ktoś jeszcze wierzy w Jumalę? - spytała niespodziewanie.

Jewgienij sądził, że zapomniała o tamtej historii. Już nawet zdążył poczuć ulgę z tego

powodu.

- Tutaj? Skinęła głową.

- Tutaj. Wszędzie. Nieważne. Czy ktoś wciąż oddaje jej cześć?

background image

- Nie sądzę - odrzekł. - To byłoby dość nierozsądne. Kościół znajduje się pod carskim

zwierzchnictwem. Trzeba wierzyć w to, co car podaje do wierzenia.

Myśli Raiji podążały zupełnie innym torem. Nie wiedziała o tylu rzeczach, więc nie

liczyła się w ogóle z ich istnieniem.

Jumala... Słowo miało znajome brzmienie. Musiała je kiedyś usłyszeć. Zanim jeszcze

poznała legendę.

Wydawało się jej, że ta bogini wciąż żyje.

Może się jednak myliła...

- Znikli przed setkami lat - dodał Jewgienij ze zniecierpliwieniem.

Raija zmarszczyła brwi. To było do niego niepodobne. Rzadko pozwalał sobie na takie

odruchy. Wyraźnie nie lubił, kiedy mówiła o Jumali. Nie lubił tej legendy, tak się zresztą kiedyś

wyraził.

Nie wiedziała, dlaczego, ale nie pytała. Udzieliłby wymijającej odpowiedzi, tego była

pewna.

- Legendy żyją dłużej niż hołd oddawany bożkom. Bałwochwalstwo umiera, jeśli

pozbawić je obiektu czci. Ten lud odszedł, zabierając posążek. Zegnaj, bogini! Żegnaj, wiaro!

Nie ma już wyznawców Jumali, upłynęło tyle czasu, Raiju. Pozostała legenda, może jakieś

monety zagrzebane w miejscu, gdzie stał posążek. Nikt nie wie, gdzie to jest, a wielu próbowało

je znaleźć. Taka próba męskości. To wielki kraj. Gdyby ktoś odnalazł miejsce kultu, ułożyłby o

nim nową legendę. Albo pieśń. Nie znam żadnych...

Milczała, a słowa Jewgienija zapadały jej w serce. Zastanawiała się, czy sama miałaby

jakieś szanse, gdyby zechciała ruszyć na poszukiwanie.

Coś jej podpowiadało, że nie byłaby z góry skazana na niepowodzenie.

Inni kierowali się wyobraźnią. W niej tkwiła jakaś pewność, której nie potrafiła

wyjaśnić. Nawet nie próbowała. Akceptowała ją. Bez słów.

Miała przeczucie.

Jewgienij nie pojąłby. Dla niego liczyły się rzeczy namacalne. To, czego nie mógł

dotknąć, nie istniało.

Jak na członka narodu, który cenił mistyczność, był nadzwyczaj przyziemny.

Musiał zrozumieć. Ujrzeć, znaleźć przyczynę. Lub odrzucić. Takie to proste.

Jewgienij pamiętał swego dziadka o pomarszczonej twarzy i mądrych oczach. O

wielkich dłoniach, które ciągnęły cumy i gładziły kobiecą skórę. Kiedyś był młody, w czasach,

które Jewgienij ledwie mógł sobie wyobrazić.

- Nie chodź śladami Jumali - ostrzegł go. - Nieroztropnie jest kraść to, co do niej należy.

background image

Pojmujesz mnie, chłopcze?

Jewgienij skinął głową. Był młokosem i marzył o bogactwach. A kto nie marzył? Wielu

ważyło się na wyprawę do lasu w poszukiwaniu wzgórza ofiarnego. Nie zrażali się

przeciwnościami, nie pamiętali o daremnych usiłowaniach poprzednich pokoleń.

- Nie igraj z bogami - powiedział starzec dawno temu. Od wielu lat leżał w grobie,

pewnie zostały już po nim same kości.

Ale jego mądrość nie przeminęła bez echa.

- Była ich bóstwem najwyższym - wyjaśnił, zaglądając w głąb Jewgienijowej duszy. -

Nie należy odrzucać wszystkiego, co wiąże się z czasem minionym, mój chłopcze...

- Chyba nie wierzysz w te historie? - wypalił Jewgienij i roześmiał się lekceważąco. - W

te bożki!

Dziadek milczał. Zasłaniał się wiekiem, by nie odpowiadać na wiele pytań. Zostawiał

im pożywkę dla wyobraźni.

- Była najwyższym bóstwem. Istniały inne, Jewgienij, mój chłopcze, ale nie tak ważne.

Numgamtaj... Przedziwny kamień. Mówili, że spadł z nieba jako dar dla ludzi. Leży gdzieś,

niewielu wie gdzie. Niektórzy stąpają po nim, nie zdając sobie sprawy z bliskości bóstwa. Jest

Khese, góra nad brzegiem morza. Nieliczni wiedzą, że odznacza się magiczną mocą. Młodzi

łatwo zapominają. Odrzucają wiarę starszych... Jest Pogorme... postać zaklęta w kamieniu.

Minisej... Kharugwaj... Posoty... Bogowie drzew. Ale Jumala jest największa z nich. Nie wolno

chodzić jej śladami. Nie wolno zbliżać się do niej, nie należy obrażać bogini i jej ludu ani kraść

jej skarbów...

- Nikt już nie wierzy w te bzdury! - wykrzyknął Jewgienij ze zniecierpliwieniem i

rezygnacją. - To są góry, kamienie i figury zrobione ręką człowieka.

- To bogowie. Wciąż znajdziesz ich czcicieli. Nie wszyscy uciekli przed carem i

kościołem. Niektórzy zostali i utrzymali wiarę. Nigdy nie mieli bogów wyższych niż Jumala.

Nie obrażaj bogini, Jewgieniju. Obrażasz Jumalę, szukając jej skarbów. Nie sprowadzaj na

siebie nieszczęścia!

Oprzytomniał.

Dzięki napomnieniom dziadka.

Nie przestraszył się tych słów, ale mimo to nie wyruszył z towarzyszami.

Tamci nie wrócili. Ciało jednego znaleziono w bagnie. Pozostali dwaj zniknęli bez

śladu.

Jewgienij nigdy już nie rozmawiał z dziadkiem na ten temat. Czuł jednak na sobie jego

wzrok, rozumiał, co mówiły oczy starego człowieka. Czuł ulgę, że nie dołączył do przyjaciół.

background image

Ale nie podziękował dziadkowi, tego byłoby za wiele.

Stary człowiek rozumiał.

Teraz Raija znalazła się na niebezpiecznej ścieżce. Jewgienijowi wcale się to nie

podobało.

- Musieli mieszkać niedaleko - zastanawiała się. Teraz zabrała się za rybę, choć potrawa

wystygła, a sos stężał. Zamyślona maczała w nim kawałki chleba i podnosiła do ust. -

Potrzebowali lasu, by w nim polować i ukryć posążek. Musieli mieszkać blisko rzeki i morza,

by móc łowić ryby...

Widziała to miejsce wyraźnie, tak jak w tamtym niby - śnie.

Leżało nad morzem. U ujścia Dwiny.

Co miał powiedzieć, by ją powstrzymać? Ile musiała wiedzieć, by przerwać tę grę?

Niebezpieczną grę.

Raija poddawała się nastrojom. Należała do tego gatunku ludzi, który łatwo ulega

opętaniu. Dotąd sądził, że zapomni. Teraz zmienił zdanie.

Ta historia mogła zostawić głębokie ślady w jej duszy.

Przestraszył się.

- Niedobrze jest iść tropem bóstwa - powiedział znużony, jakby powtarzał to

wielokrotnie, a ona nie chciała słuchać. Teraz też nie posłucha. Zrobi, co zechce. Nie mógł

trzymać jej na uwięzi.

- Nie sądzisz, że to gdzieś w pobliżu? - upierała się. Nie chciała stracić wątku.

- Pewnie tak - westchnął zrezygnowany. Już nie chciało mu się jeść.

Zaczęło się tak dobrze. Od rozmowy o dziecku. Raija jednak uporczywie wracała do

tamtego tematu. Jakby ją coś opętało.

Jumala.

- I tak byś nie znalazła - dodał szybko. Twarz żony przybrała wyraz zdecydowania,

które wcale mu się nie spodobało.

Nie lubił, kiedy wysuwała podbródek. Przypominała wtedy uparte dziecko.

- Nawet nie próbuj - ciągnął. - Mogę ci tego zabronić. Napisano w prawie, że żona

winna być posłuszna mężowi. - Roześmiał się cicho. - Ci, co spisywali te prawa, nie zakładali,

że istnieją żony takie jak ty. Tobie niczego nie można zabronić. Lecz prośby posłuchasz?

Skinęła lekko głową.

- Więc proszę, byś nie szukała śladów Jumali. Proszę, byś trzymała się z daleka od tych

starych, na wpół zapomnianych wierzeń.

Jewgienij nie domagał się obietnic. I dobrze, bo Raija nie mogła mu niczego obiecać.

background image

Musiałaby skłamać.

Więc milczała.

To mu nie wystarczyło. Jewgienij wiedział, że dla spokoju ducha powinien był mocniej

ją naciskać.

Tyle że Raija nie należała do kobiet, które poddają się presji. Raczej ucieknie, a tego

Jewgienij nie chciał. Czuł teraz, że powinien poprosić Tonie, by została z Raiją. Wiedział, że

Tonią ma dość własnych spraw. Kiedy Oleg wyjedzie, wszystkie obowiązki spadną na nią. Toni

jednak też nie spodobałoby się to zauroczenie dawną legendą.

Powinien właściwie skarcić ją za to, że naopowiadała Raiji tych głupstw!

Skąd jednak miała wiedzieć, że przyjaciółka zareaguje tak impulsywnie?

- Muszę wyjechać - powiedział. - W dole rzeki odbywają się jarmarki. Trzeba kupić

mąkę przed wyprawą na zachód. To najlepszy towar do wymiany za rybę. Może znajdziemy

jakieś skóry i futra w dobrej cenie. W tej mierze możemy ufać wyłącznie sobie. Nie ma co słać

zastępców, sami wiemy najlepiej, co w trawie piszczy...

To była długa przemowa spowodowana przede wszystkim wyrzutami sumienia. Za

często zostawiał żonę samą.

Nie tak miało być. Nie tak to sobie wyobrażał. Nie to pragnął jej dać.

Dobrobyt jednak nie bierze się z niczego.

Wymaga wysiłku.

Wymaga ofiar przez jakiś czas. To smutne, lecz jakże prawdziwe.

- Długo cię nie będzie?

- Tyle, ile trzeba. Trudno to uznać za odpowiedź, ale lepszej nie miał. Niestety.

- Oleg jedzie z tobą? Skinął głową. Blat stołu stał się morzem. Pomyślał, że powinni

siedzieć po tej samej stronie podczas posiłków. Żeby móc się dotknąć. Blat był jak nieprzebyte

morze.

- Oleg i ja jesteśmy wspólnikami. Razem podejmujemy decyzje i ponosimy za nie

odpowiedzialność.

- Miałeś już nigdy nie stawać na pokładzie? - spytała łagodnie. W jej głosie nie było

pogardy, pytała powodowana troską. Dosłyszał ten ton, choć starała się go ukryć.

I zrobiło mu się ciepło na duszy. Inni domagali się dowodów miłości. Troska Raiji

wystarczała mu za znak.

- Będę na łodzi - odrzekł. Niektóre obietnice są rozciągliwe. - Nie wypływamy na

morze. Pożeglujemy Dwiną. A rzeka, choćby nie wiem jak szeroka, nigdy nie stanie się

morzem. Rozbijesz się, na piechotę dotrzesz do brzegu...

background image

Raija roześmiała się.

Jewgienij stroił sobie żarty. Choć dla kogoś, kto urodził się żeglarzem, Dwina

rzeczywiście nie stanowiła wielkiego wyzwania.

- Najszybszy sposób podróży - dodał, jakby uznał dotychczasowe argumenty za

niewystarczające. - I najtańszy. Musimy przewieźć mnóstwo mąki.

Raija pokiwała głową.

- Dobrze. Mów o mnie co chcesz, tylko nie to, że mieszam się do twoich interesów.

Prowadź je po swojemu.

Taka jest twoja praca, przyznaję. Podejmuj decyzje. Pragnęłabym je jednak poznać,

zanim ruszysz w drogę.

I nagle stała się podejrzliwa. Zmarszczyła brwi. Kawałek chleba, który trzymała w

dłoni, zamieniał się w okruszki. Grudka masła przylepiła się do kciuka dziewczyny. W izbie

było ciepło, tłuszcz topił się i spływał żółtą strugą po palcu, wzdłuż dłoni. Niedługo sięgnie

rękawa koszuli, mankietu, zostawi plamy.

- A kiedy wypływasz? - spytała zdziwiona. Znała odpowiedź, zanim jej udzielił.

- Jutro... Nie powiedziała, że mógł zawiadomić ją wcześniej.

Nieraz mu to wypominała, a nie lubiła się powtarzać. Równie mocno nie lubiła potulnie

kłaść uszu po sobie. Tym razem jednak tak uczyniła, notując sobie w pamięci, że po raz ostatni

okazuje pobłażliwość.

Jewgienij zrozumiał, że milczenie żony jest groźniejsze niż wybuch złości, i na wszelki

wypadek też się nie odezwał. W duchu obiecał sobie, że już nigdy nie okaże żonie podobnego

lekceważenia. Musiał zrozumieć, że nie żyje sam. Że ponosi cząstkę odpowiedzialności za jej

życie.

- Mam ci pomóc się spakować? - spytała łagodniej, niż się spodziewał.

Nie wypadało przyjąć pomocy.

- Może jednak zajmiemy się sobą... - dodała głosem, w którym brzmiało tysiąc obietnic.

- Później, jak będziesz gotów do drogi...

Jewgienij rzucił się do pakowania. Potem nieraz wspominali tę noc. Śmiali się ciepło do

wspomnień. Karmili tą bliskością.

Było tak pięknie w sposób nieomal przerażająco graniczący z doskonałością.

Doskonałości nie można powtórzyć, nie można znaleźć się jeszcze bliżej.

Przytuliła policzek do szerokich pleców Jewgienija nachylonego nad workiem

podróżnym. Więc się nie gniewała. Nie próbowała się godzić, nie siliła się na grzeczność. Tego

Jewgienij obawiał się najbardziej. Że bliskość będzie rodzajem wyrafinowanej kary.

background image

Taka nie była.

Przytuliła się w geście czułości, oddania i miłości.

Tylko Bóg wiedział, że Jewgienij na to nie zasługuje. Ani na Raiję, ani na jej

bezgraniczne oddanie, ani na miłość. Tylko że nie zamierzał z niczego rezygnować. Nie chciał.

Nie potrafił...

- Czy ktoś mówił ci, że jesteś cudowna? - szepnął chrapliwie, siląc się na żart.

- Już dawno nikt mi tego nie mówił - odrzekła i prześlizgnęła się, by się przytulić do

jego piersi. Rozpięła mu kilka guzików u koszuli.

Czule obejmował ją ramieniem. Dłoń położył na karku, pod splotem ciężkich ciemnych

włosów. Lubił wplątywać w nie palce, czuć, że wpada w pułapkę jak ryba schwytana w sieć,

jak ptak stawiający nogę we wnyki, bez szans na ucieczkę. Lubił padać łupem...

- Kocham cię. - Powiedziała to nieomal ze śmiechem, składając szybkie pocałunki na

gorącej skórze Jewgienija w rozpięciu koszuli. - Powinnam się złościć. Czasami zastanawiam

się, czy pamiętasz, że żyję obok... Ale i tak cię kocham. To głupie z mojej strony. Głupie,

głupie... Tyle że jeśli chodzi o ciebie, tak dobrze czuć się głupio. Mogę być głupia do końca

moich dni...

- Jesteś niezwykle rozsądna - zapewnił ją. - Jeśli twierdzisz, że jesteś głupia, to

marzyłbym, by wszyscy byli podobni w tej głupocie do ciebie.

Natrętne myśli o tym, że może wcale nie należy do niego, utonęły gdzieś głęboko w

podświadomości. Nie zamierzał się nimi dzielić z nikim.

- Daj mi usta! - poprosiła, rozchylając wargi w uśmiechu. Nigdy polecenie nie zawierało

w sobie takiego ciepła, nie było tak mocno przepojone miłością.

Jewgienij posłuchał.

Pocałunek smakował masłem, rybą i Raiją. Jewgienijowi przemknęło przez głowę, że i

ona czuje podobne zapachy. Masła, ryby i chleba razowego. I Jewgienija.

Przesuwał palcami po włosach, które były jak nici delikatnego splotu, z którego powstać

ma najszlachetniejsza tkanina. Jedwab całego Wschodu nie mógł się z nimi równać.

Pragnął jej. Przyspieszony oddech Raiji mówił mu, że i ona go pożąda.

Dawniej zawsze czuł zażenowanie w takiej sytuacji. Ubzdurał sobie, że szczęściem

kobiety jest poddanie się miłości.

Wolno się mylić.

I napotkać ogrom uczuć, a nie chłodny dystans. Odnaleźć ten sam żar.

Raija kochała całą sobą. A Jewgienij czuł, że nie zasługuje na taką miłość.

Ale ją odwzajemniał.

background image

Uwolniła go z ubrania, po czym sama się rozebrała. Uczyniła to z dostojeństwem

bogini.

Jewgienij wzdrygnął się na tę myśl i odegnał ją od siebie. W nagłym przebłysku ujrzał

posążek ze złota.

Całe to gadanie o Jumali! Teraz i jego dopadło. W najintymniejszej chwili, którą dzielił

z Raiją. Zamknął oczy, podporządkował wszystkie zmysły miłości.

Raija popchnęła go na podłogę wyłożoną dywanami. Poczuł miękkość futra pod

biodrem i przesunął się w tamtym kierunku. Podążała za nim na czworakach, sprężysta w

ruchach jak kot na łowach, pewna zdobyczy.

Nie miał szans. Był łatwym łupem. Poddał się bez walki, położył na płask, czekając, aż

go posiądzie.

Kładąc dłonie po obu stronach ciała Jewgienija, wślizgnęła się na niego od kostek aż po

ramiona, ledwie go dotykając, czyniąc prawdziwe czary tam, gdzie skóra muskała skórę.

Wywołując fale rozkoszy w miejscach, których nie dotykała, które omijała, świadomie

zachowując lekki dystans.

Wydał z siebie jęk bólu. I zachwytu. Jednego pomieszanego z drugim.

Włosy Raiji łaskotały go po udach, na brzuchu, na piersi...

Jedwabne nici, które mogą orać skórę jak ostre szpony ptaka. Które sprawiają, że krew

szybciej krąży, które doprowadzają do szaleństwa...

W końcu dotknęła go. Usiadła na nim, pozwalając mu rozkoszować się widokiem jej

ciała. Chłonąć zapach. Zabroniła się dotykać.

- Jesteś moją ofiarą - powiedziała poważnie, lecz z uśmiechem we wzroku. Z radością w

atłasowej głębi oczu. Poznawał ją i nie poznawał zarazem.

Objęła go. Trzymała mocno w sidłach własnego pożądania i miłości.

Brała go w posiadanie.

Kiedy później, dużo później zsunęła się z niego, uczyniła to z dostojeństwem królowej. I

pomogła mu wstać, podała dłoń, by miał w niej oparcie na tym świecie.

Okno pokryło się rosą. Wczesnowiosenna noc była chłodna.

Raija pocałowała kochanka, z przekorą ugryzła go w dolną wargę.

- Kocham cię, Jewgieniju. Kocham cię jak szalona w tym życiu!

To było dziwaczne wyznanie miłości, choć na swój sposób piękne.

Ubrała się, mimo że była już głęboka noc Jewgienij narzucił na siebie koszulę, wiedział,

że zaśnie jak kamień.

- Kiedy wrócę, ty staniesz się moją zdobyczą - przekomarzał się. Pociągnął ją delikatnie

background image

za włosy, by dodać znaczenia swoim słowom.

Śmiech Raiji był jak szemranie wody w strumieniu.

Zakręciła się w miejscu. Na ułamek chwili dala się zatrzymać, pozwoliła się pocałować

w wargi czerwone, rozgrzane miłością.

- Nigdy nie będę niczyją zdobyczą - ostrzegła, uwalniając się z jego objęć. Była boso,

miała potargane włosy i rumieńce na policzkach.

Uciekła, zostawiając otwarte drzwi. Słyszał, jak dokłada drew do pieca w kuchni.

Zawsze tak robiła przed pójściem spać. Nie lubiła chłodu.

Kochał ją.

Raija miała rację. To on był zdobyczą.

background image

5

Raija śledziła wzrokiem odpływające statki.

Pożegnali się wczesnym rankiem. Niepokoił się o nią, tak jak ona o niego. Tyle że Raija

nie widziała żadnych powodów do niepokoju.

- Bądź dobrą żoną - powiedział, całując ją na odchodnym. - Będę myślał o tobie cały

czas, Raiju. Będę tęsknić. Przestań zajmować się marzeniami. Zapomnij o tym posążku. To

tylko martwy przedmiot...

Złożyła coś na kształt obietnicy, ukrywając zdziwienie.

Raija wiedziała, skąd brało się jej zainteresowanie posążkiem, ale Jewgienij nie miał

pojęcia o dziwnych doznaniach.

Nie pojmowała więc, dlaczego wspomniał o tym. Dlaczego uznał za niezbędne, by

napomnieć ją tuż przed wyjazdem.

Łódź przesunęła się przed jej wzrokiem. Jewgienija nie dostrzegła, widziała jednak

ogromną sylwetkę Olega.

Domyśliła się, że Antonia nie powiedziała mężowi o dziecku. W przeciwnym razie Oleg

nie ruszyłby w drogę.

Tonią odwiedziła ją pod wieczór, wpadła na podwórze jak wicher. Rozsiodłała konia i

zaprowadziła go do stajni. Wbiegła do maleńkiej izby, ciągnąc za sobą podmuch zimnego

powietrza.

Włosy miała związane w koński ogon, luźne kosmyki zwisały przy uszach i na czole.

Wyglądała jak piętnastolatka, jeśliby ktoś poprzestał na jednym spojrzeniu. W przypadku

Antonii nigdy się tak nie zdarzało.

Była taką kobietą, na którą trzeba spojrzeć dwa razy.

Za pierwszym razem zapierała dech swą młodością i żywiołowością. Energia dosłownie

ją rozsadzała.

Drugie spojrzenie potwierdzało to, co ujrzało pierwsze. Była pełna życia. Ludzie

powiadali, że w żyłach Antonii nie płynie krew, lecz świeże powietrze. Zapewne nie mieli racji.

Żyła pełnią życia, każdym skrawkiem ciała.

Będzie stara jak góra, lecz nie przestanie zdumiewać ludzi.

- Jewgienij prosił, żebyś mnie przypilnowała? - spytała Raija.

- Tak - odparła Tonią bez ogródek. Niczego nie owijała w bawełnę. Walić prosto z

mostu, takim kierowała się przesłaniem. Uda się, to dobrze. Nie uda się, też dobrze. Tak czy

siak życie toczy się dalej.

background image

- Jewgienij zmył mi głowę za to, że opowiedziałam ci historię o złotej bogini.

Opadła na krzesło i ściągnęła buty do konnej jazdy, po czym zdjęła pelerynę i zwinęła ją

w kłębek. Nie miała szacunku dla własnej garderoby, niszczyła rzeczy szybciej niż inne kobiety

i nigdy ich nie naprawiała.

- Każde dziecko w Archangielsku o niej słyszało - prychnęła. - Raiso, nie powinnaś się

tak ekscytować...

Raija uśmiechnęła się.

- Doprawdy?

- Co cię tak w niej pociąga? - dziwiła się Tonią. - Może ja zrozumiem, wszak jestem

kobietą... - Wzruszyła ramionami. - Tak przynajmniej mówią - dodała, chichocząc.

- Śnię o niej - odrzekła Raija - ale nie mam zamiaru iść w las na poszukiwania. Tego,

jak sądzę, obawia się Jewgienij. Nie wiem, dlaczego to sobie ubzdurał. Mężczyźni rozumują w

przedziwny sposób. Chciałam mu powiedzieć, że nigdzie się stąd nie ruszę, ale wtedy by

zapewne pomyślał, że postąpię dokładnie odwrotnie...

Tonią śmiała się.

- Wielu szukało skarbów Jumali - odezwała się po chwili. Siedziała z nogami

podciągniętymi pod brodę, mała i delikatna, energicznie gestykulując. - Są tacy, co nigdy nie

dali za wygraną. Jewgienij nie mówił ci o tym?

Raija potrząsnęła głową. Jewgienij rzadko wspominał o Jumali.

- Dusi w sobie niepokoje, ale nie odezwie się ani słowem! - uznała Antonia.

- Dlaczego oszczędzają nam szczegółów? Na to pytanie nie było odpowiedzi.

- Twierdzą, że wiąże się z nią jakieś przekleństwo... - Tonią jednocześnie rozłożyła ręce

i wzruszyła ramionami. - Kto wie, może to wszystko bzdury, ale Jumala naprawdę istniała.

Składali jej dary, modlili się do niej, wierzyli, że ich chroni. Była boginią, cokolwiek to

znaczy...

- I?

- Zniknęła przed setkami lat, ale miejsce kultu musiało znajdować się gdzieś w tych

okolicach. A wiara w nią trwała na tyle długo, że zostawiła po sobie głębokie ślady. - Antonia

zniżyła głos. - Mówi się, że wciąż żyją jej wyznawcy, wciąż modlą się do niej, choć przecież jej

lud odszedł stąd całą wieczność temu. Chodzą plotki, że ktoś pilnuje tego miejsca, gdzie stała,

że wciąż uznaje je za święte. I że przekleństwo wisi nad tymi, którzy wyciągają rękę po skarby

bogini. Rzeczywiście, wielu poszukiwaczy skarbów zaginęło bez wieści.

- Klątwa bogini ich zabiła? - spytała Raija z niedowierzaniem. To brzmiało niesłychanie

naiwnie.

background image

- Lub padli z czyjejś ręki - odrzekła rzeczowo Antonia. - Przekleństwo spełnić się może

w rozmaity sposób. Jeśli nie spadnie grom z jasnego nieba, to czemu nie skorzystać z pomocnej

dłoni?

Raija uniosła kąciki ust w uśmiechu. Antonia miała specyficzne poczucie humoru,

którym potrafiła rozładować napięcie.

- Jewgienij nie boi się chyba, że i mnie to dosięgnie? - zadziwiła się.

- Nie mam pojęcia, ale zwymyślał mnie, nie przebierając w słowach. Nie pozostaje mi

nic innego, stwierdził, jak nie spuszczać z ciebie oka podczas jego nieobecności...

Wymieniły spojrzenia i obie jednocześnie rozłożyły ręce.

- Przynajmniej wiesz, że cię kocha - uznała Antonia. - Wiele kobiet zadowoliłoby się

choć cząstką tego...

Miała rację. Tylko że Jewgienij powinien wykazać dość zrozumienia, by wiedzieć, że

ona nie rzuca się na oślep w wir przygód.

Nie takich przygód.

Pytała, bo chciała znać prawdę.

Musiała poznać prawdę.

Raija nie potrzebowała opiekunki, a Tonią w dosadnych słowach zapewniła, że nią nie

zamierza zostać.

- Jeśli ktoś potrzebuje opiekunki, to raczej ja - dodała i skuliła się jak kot przy piecu. -

Oleg jednak nic nie wie. I jeszcze się nie domyśla...

- Nie ma prawa wiedzieć? - zdziwiła się Raija. Siedziała na podłodze, podciągnęła

kolana i wsparła na nich podbródek. Czuła lekkie znużenie.

- Ma - odrzekła Tonią - ale nie teraz. Ja też mam prawo wyboru odpowiedniej chwili...

Raija nie zawsze dobrze rozumiała przyjaciółkę. Czasami poglądy Toni wydawały się

jej chwiejne i nieprzemyślane, ale młoda Rosjanka rzadko zmieniała zdanie.

- Muszę przyzwyczaić się do tej myśli - dodała, jakby się broniąc. - Nie wiem, co jest

rozsądne, póki sama nie znajdę rozwiązania. Pojmujesz?

Raija wymigała się od odpowiedzi.

- Oleg to dobry człowiek - rzekła jedynie. - Będzie wspaniałym ojcem.

- Nie czuję, że jest nas dwoje - rzuciła Antonia. Przyglądała się własnemu ciału, może tu

i tam dostrzegała jakąś drobną zmianę albo może raczej wyobrażała ją sobie. - To wciąż ta sama

głupia Tonią z czasów, zanim zamieszkało w niej nowe życie. Czy to nie zadziwiająca myśl?

Zupełnie niepojęta. Ale tak już jest, inaczej ziemia pozostałaby niezamieszkała. Śmiesznie

proste. A jednocześnie całkowicie niezrozumiałe...

background image

Przechyliła głowę w zamyśleniu.

- Życie to cud - stwierdziła Raija, nie mając pojęcia, skąd bierze te górnolotne

stwierdzenia. Po prostu zjawiały się znikąd.

Zgodziła się jednak ze samą sobą, jak tylko je wypowiedziała. I to było najdziwniejsze.

- Umiesz przeklinać? - zmieniła nagle temat i wbiła spojrzenie brązowych oczu w

Antonię.

- Jak szewc! - Tonią nie wahała się ani chwili. - W całym Archangielsku nie znajdziesz

nikogo lepszego ode mnie. A o co ci chodzi? Kogo chcesz zwymyślać? I z jakiej przyczyny?

- Przypomniałam sobie pewne słowo - powiedziała wolno Raija. - To musi być

przekleństwo...

Antonia roześmiała się cicho i puściła oko do przyjaciółki.

- Chyba jesteśmy ulepione z jednej gliny. Jakie to słowo?

Raija też się uśmiechnęła, ale z pewną rezerwą.

- Perkele - wyrzekła i spojrzała na Tonie z wyczekiwaniem.

- I tyle?

Raija skinęła głową. Tonią smakowała wyraz, rozbierała go na dźwięki.

Wydało się jej, iż brzmi jakoś mizernie. Sama użyłaby soczystszych określeń, a to było

liche i słabe.

- Nie mam pojęcia - pokręciła głową. - Nie jest całkiem obce, ale i nie znajome. Masz

pewność, że dobrze je zrozumiałaś?

- Nie miałam co rozumieć - wyjaśniła Raija. - Samo się zjawiło. Wychynęło z mroku i

nagle jest w mojej głowie. Słowo w języku, którego nie rozumiem. Może nic nie znaczy, ale to

zapewne moja mowa ojczysta...

- Chciałabym ci pomóc - zawahała się Antonia. Po części była to prawda, ale tylko po

części. Tonią nie miała pewności, czy Raija powinna przebić się przez ciemność. Lepiej może,

żeby góra w duszy przyjaciółki nigdy się nie rozwarła.

Nie wszystkie prawdy powinny wyjść na jaw. Tak przynajmniej Antonia pojmowała

sprawy tego świata.

Życzyła Raiji jak najlepiej. Tylko tyle.

- Nie masz gdzieś Jewgienijowego likieru? - spytała. - Jestem taka bezwstydna, ale i oni

nie mają wstydu, porzucając nas na kilka tygodni. Powinni się cieszyć, że zniknie jedynie

zawartość paru butelek, a nie my same...

I znów się roześmiała. Plotła co ślina na język przyniesie. Znów zachowywała się jak

dawniej, kpinami przeganiała cienie i strachy. Przynajmniej wierzyła, że to potrafi.

background image

Piękną karafkę z przezroczystego szkła wypełniał napój o barwie syropu. A potem było

go coraz mniej, aż na dnie pozostała jedynie złocista obwódka.

Tonią i Raija chichotały coraz rzadziej. W głowach im szumiało, ociężałe położyły się

na łóżku i zasnęły, nie rozebrawszy się, nie zamknąwszy drzwi.

Karafka stała przed kominkiem. Obok niej dwie szklanice dnem do góry.

To było to samo miejsce. Widziała je wcześniej. Drzewa porastały je gęsto, wysokie

drzewa o zielonych igłach.

Przyszła odwilż, śnieg się topił. Rant sukni nasiąknął wodą. Człapała w śnieżnej bryi,

złoszcząc się niepomiernie.

Przyprowadzili jej jakiegoś starucha, starszego od jej wujka, tego była pewna. Ale

matka i wujek wdzięczyli się do niego. Twierdzili, że to idealna partia dla niej, wszak nie miała

posagu.

Gdyby choć ojciec żył! Między rodami panowały waśnie, napadano na wioski.

Ojciec zginął trafiony strzałą.

A ją chcieli teraz wydać za tego bezzębnego starca.

To niepojęte, ale matka nie stanęła w obronie córki. Wręcz przeciwnie, naciskała na

małżeństwo. Jedna gęba mniej do wyżywienia. Oto prawdziwa przyczyna...

Nie uda się im!

Prędzej się zabije!

Najpierw musi jednak z kimś się rozmówić. Nie w wiosce na oczach wszystkich. Młoda

panna nie powinna spotykać się z mężczyznami na osobności.

Poza tym domyśliliby się wszystkiego. Mogłaby narobić mu kłopotów. Nie była

odpowiednią narzeczoną dla niego, ona, panna bez posagu.

Musi zagadnąć go, kiedy wróci ze służby. Trzymał straż przy Jumali w nocy razem z

innym młodzieńcem, który niczego nie zdradzi. Musi z nim porozmawiać jeszcze tej nocy,

powiedzieć, jaki los jej gotują.

Błagać o pomoc. W głębi duszy nie wiedziała, czy może na nią liczyć.

Dlatego ukradła wujowi trzy monety i wsunęła do kieszeni sukni. Były ciężkie, wyrzuty

sumienia sprawiały, że cięższe niż w rzeczywistości.

Jeśli pomoże, odłoży monety na miejsce.

Wtedy nie będzie ich potrzebować...

Musiała się z nim rozmówić.

Stali koło płotu wysokiego prawie na dwa metry, zrobionego z grubych bali zbitych tak

ciasno, że nie było między nimi najmniejszego prześwitu.

background image

Nie widziała domu, w którym trzymano Jumalę. Jej świątyni.

Tylko szaman i jego pomocnicy mieli do niej dostęp. Do złotej bogini. Opiekunki.

Najwyższego bóstwa.

Jumala.

Nawet książę nie wchodził do jej domu.

Dziewczynę przepełniał bezmierny szacunek, kiedy biegła przez las. Świtało, ciemność

wokół niej nie była już tak mroczna, ale cienie drzew i tak dawały wystarczające schronienie.

Chowała się na każdy niespodziewany odgłos.

Ciarki biegły jej po plecach na myśl o tym, że Jumala wie o wszystkim. Co by

powiedziała?

Młodzieńcy usłyszeli szmer na skraju lasu. Jeden z nich podszedł bliżej i podniósł

kuszę. Barczysty, o lekko krzywych nogach, ale wąski w biodrach, co kazało zapomnieć o tej

drobnej skazie na jego urodzie.

Pokazała się, bo to z nim właśnie chciała rozmawiać.

Zdziwił się, ale i ucieszył. Poznawała to po wyrazie twarzy, dość grubo ciosanej, i

niezwykłych oczach, które zmieniały barwę jak kamienie na morskim dnie. Zazwyczaj oczy

były jasnobrązowe. Dobrze znała wszystkie ich odcienie, po kolorze potrafiła odgadnąć myśli

właściciela.

- To ty? - burknął, ale nie ukrywał zadowolenia. - Nie powinnaś tu przychodzić...

Chwyciła go za klapy kurty. Nigdy dotąd go nie dotykała, nigdy nie dotykała żadnego

mężczyzny. Chciała zachować czystość - dla niego.

- Chcą mnie wydać za mąż! - krzyknęła. Powiedziała, za kogo.

Nie mogła widzieć twarzy młodzieńca, ale słyszała jego przyspieszony oddech,

dostrzegła napięty mięsień na szyi.

- Tak, można zrozumieć, dlaczego tak się spieszą - odrzekł po chwili.

- Odmówiłam - dodała ze wstydem i złością. On też powinien się rozgniewać. Pokazać,

że jest właśnie taki, jakim go sobie wyobrażała.

- Nie możesz - stwierdził z mocą. - Musisz robić, co ci każą.

Oparła się o drzewo. Spojrzała na niego zawiedziona.

- Tak mało dla ciebie znaczę? - zdziwiła się. I wbiła wzrok w tę twarz, którą kochała.

Twarz tego, który był jej pisany.

- Nie - odrzekł - ale nie mam im nic do zaofiarowania. Nie mogę się równać z tamtym.

- Więc ucieknijmy! - zaproponowała, choć wiedziała, że się nie zgodzi. Był dwa lata

starszy. Powie, że tak nakazuje rozsądek.

background image

- Dokąd? - zapytał. - On jest stary, wkrótce umrze. Musisz wytrzymać. Jeśli dasz mu

dzieci, to odziedziczysz po nim cały majątek. Wtedy będziesz sama decydować...

- Zaczekasz na mnie? Skinął głową w ciemności.

- Zaczekam. Drugi wartownik zbliżył się, chcąc sprawdzić, co tak zajmuje towarzysza.

Roześmiał się bezgłośnie na widok dziewczyny.

- Więc jest was dwoje do pilnowania bogini - powiedział. - Idę do domu. Zaraz zjawią

się nasi zmiennicy, zresztą noc jest nadzwyczaj spokojna...

Młodzieniec mu przytaknął. Zostali sami.

- Nie uciekniesz ze mną?

- Opłaca się czekać - zdecydował za oboje, nawet nie pytając jej o zdanie. Nie

zastanawiając się, czym byłoby dla niej życie u boku bezzębnego, śliniącego się starca.

Tej nocy stracił wiele w jej oczach, ale nie przestała go kochać. W takim wypadku nie

miałaby już nic. Już nic by nie zostało.

A musiała trzymać się czegoś przez resztę życia, choćby wiary, iż ta miłość była czysta.

Że mogła zamienić się w coś pięknego.

W to warto wierzyć.

- Kochasz mnie? - spytała. Kobiety nie powinny zadawać takich pytań. Nie powinny

naprzykrzać się. Tyle razy dał dziewczynie do zrozumienia, iż jej pragnie. To powinno

wystarczyć.

- Tak - przyznał z ociąganiem. Nie powtórzył wyznania, wypowiedział tylko to jedno

słowo.

Chwyciła kuszę młodzieńca. Wypuściła strzałę, która przeszyła jego ubranie, przebiła

skórę i weszła w ciało.

Prosto w brzuch.

Siedziała, obejmując go ramionami, kiedy umierał. Trzymała go mocno, by złagodzić

przedśmiertne drgawki.

Skonał, lecz jęk wciąż brzmiał w jej uszach. Wciąż widziała szkliste spojrzenie

gasnących oczu, w których nie mogła już odnaleźć kolorów morskich kamieni.

Z wielkim trudem wyciągnęła strzałę z ciała młodzieńca. Grot przebił skórę na wylot,

musiała zaprzeć się i szarpnąć z całej siły. Na drzewcu zostały ślady krwi.

Podeszła do płotu. Nikt jej nie zatrzymywał, nowe warty jeszcze nie nadeszły.

Mówiono, że Jumala mści się na tych, którzy wyciągają rękę po jej skarby. Na tych,

którzy jej urągają.

Dawno nikt tego nie uczynił. Minęło sporo łat od tamtej nocy, kiedy barbarzyńcy z

background image

zachodu znieważyli boginię.

Dostała się za płot łatwiej, niż się spodziewała. Szaman nie zastawił żadnych pułapek.

Szaman zresztą był prostym człowiekiem i nie uważała się za głupszą od niego. Ciekawiło ją,

czy uznałby tę myśl za herezję.

Z zewnątrz budowla nie wyróżniała się niczym szczególnym.

Dziewczyna otworzyła drzwi z pewnym nabożeństwem.

Niosła daninę. Zamierzała złożyć ofiarę.

W lewej dłoni ściskała monety ukradzione wujowi. W prawej - strzałę.

Była piękna. Inna niż sobie wyobrażała. Znacznie mniejsza.

Zawsze sądziła, że Jumala jest wielkości dorosłego mężczyzny, tymczasem figurka nie

sięgała jej nawet do pasa.

Posążek przedstawiał kobietę w pozycji siedzącej.

Złota, naga postać trzymająca czarę w dłoniach wpatrywała się w nią błyszczącymi

oczyma. Dziewczyna zamarła.

Drzwi nie domknęły się.

U stóp Jumali stały misy z monetami, wzdłuż ścian leżały stosy skór. Niektóre całkiem

pogniły, w izbie unosił się stęchły zapach.

Dziewczyna przełknęła ślinę i opadła na kolana przed boskim posążkiem. Położyła trzy

monety u stóp bogini. Nie odważyła się włożyć ich do pustej czary, nie miała śmiałości dotknąć

Jumali. Wydało się jej to czynem bezbożnym.

Ucałowała ziemię przed Jumalą.

Wtedy usłyszała.

Bogini przemówiła do niej.

W języku, którego żaden człowiek nie rozumie. W boskim języku niepodobnym do

niczego, co do tej pory słyszała. Brzmiał jak odgłos nura wiosną, kiedy puszcza lód na

torfowiskach. Jak krzyk gdzieś pomiędzy bólem a rozkoszą.

Więc bogini wiedziała o niej. Wzrok, który spoczywał na niej, nie był pusty.

Nie odważyła się podnieść oczu.

Chwyciła strzałę i skierowała jej grot ku piersi, kurczowo ściskając drzewce. Drugi

koniec wsparła o ziemię. Zaczerpnęła tchu i rzuciła się na ostrze.

Raija obudziła się, słysząc nieludzki głos bogini. Ostatnie dźwięki, które zabrzmiały w

uszach umierającej.

Usiadła skulona u wezgłowia, drżąc jak bezbronny ptak. Znikąd pomocy.

Jej łkanie obudziło Antonię.

background image

- Moja głowa! - jęknęła Tonią i dopiero po chwili oprzytomniała. - Co się stało, do

diabła? - spytała. - Wyglądasz, jakbyś zobaczyła upiora.

- Tak właśnie było - szepnęła Raija, drżąc jak osika. - Nie jestem pijana, Toniu. Nie

jestem... ale i tak nie uwierzyłabyś, gdybym...

Tonią podniosła się z trudem i przytuliła przyjaciółkę.

- Raiju - Raiso, spróbuj! Dzisiaj uwierzę we wszystko.

- Idę śladem Jumali - odrzekła Raija bezbarwnym głosem. - W ciałach kobiet, które nie

zaznały szczęścia...

Opowiedziała całą historię, zalewając się łzami.

- To nie sen - zakończyła. - Nazwij to jak chcesz, ale to nie sen.

- Jewgienij wie? - spytała Antonia i natychmiast sama udzieliła odpowiedzi. -

Oczywiście, że nie wie. Inaczej by nie wyjechał. - Nabrała tchu. - Wierzę ci. Nie wiem, o czym

mówisz, i jestem przerażona, ale wierzę ci.

Raija oparła się o wezgłowie.

- To mnie wyczerpuje - jęknęła - ale ona nie zrobi mi krzywdy. Nie jest niebezpieczna...

Antonia patrzyła, jak przyjaciółka zasypia. Po raz pierwszy w życiu złożyła ręce do

modlitwy. Modliła się za Raiję.

background image

6

Antonia nie była istotą bojaźliwą, ale czuła się niepewnie wobec zjawiska, którego

nawet nie potrafiła nazwać.

Nie spały wiele, ani ona, ani Raija. Dużo rozmawiały.

Nad ranem Tonią ubrała w słowa myśl, która od paru godzin chodziła jej po głowie.

- Jeśli wierzysz, że żyjemy kilkakrotnie, to wyjaśnienie nasuwa się samo...

Raija spojrzała na przyjaciółkę. O co też Toni chodziło? Domyślała się, ale nie chciała

dociekać prawdy.

- Nie wierzę - pokręciła stanowczo głową. Ten pomysł wydał się jej całkowicie

niedorzeczny. - Nie wierzę - powtórzyła, jakby usiłowała dodać mocy słowom.

- Skąd ta pewność? - zdziwiła się Antonia. Na jej twarzy znać było trudy nieprzespanej

nocy. - Ja jej nie mam...

Zapadło milczenie.

- Nie chcę wierzyć - przyznała Raija. - To otwiera tyle możliwości, cały wielki świat we

mnie, i to mnie przeraża. Nie chcę wierzyć...

- Nigdy ci nie opowiadałam, jak wyglądał posążek Jumali - szepnęła Antonia, a w jej

oczach pojawił się wyraz powagi, która zaskakiwała przez kontrast z jej zwykłą wesołością. -

Istnieje wiele wersji - ciągnęła. - Nie znałaś ich, Raijo, a jednak opisałaś boginię.

- Owoc mojej wyobraźni...

- Niektórzy twierdzą, że posążek przedstawiał kobietę w długiej sukni z dzieckiem na

ręku. Inni mówią, iż była to wojowniczka z oszczepem w groźnej i władczej pozie, gotowa do

obrony swojego ludu. Są i tacy, którzy uważają, iż posąg wyobraża stojącą kobietę bez szat. -

Zamilkła i nabrała powietrza. - Istnieje też inne przekonanie. Jumala to ponoć naga niewiasta,

siedząca i trzymająca czarkę w dłoniach.

Raija miała ochotę przycisnąć dłonie do uszu i krzyczeć. Krzyczeć, by Antonia

przestała. By nie powiedziała ani słowa więcej.

- Wierzę w twój opis - zakończyła Tonią. Rozluźniła wstążkę na karku, wzięła jeden z

drewnianych grzebieni Raiji i zaczęła się czesać. Zamilkła, by przyjaciółka mogła głębiej

zastanowić się nad jej słowami.

Kiedy niesforne ciemne loki ułożyły się równomiernie wokół okrągłej twarzy Antonii,

dziewczyna nie spięła ich w koński ogon, tylko przewiązała na głowie. Długie włosy tańczyły

wesoło wokół wstążki plecionej z niebieskich, złotych i czerwonych nici.

- Sądzę, że jesteś świadkiem - odezwała się Tonią, usuwając włosy z grzebienia. -

background image

Walnij mnie w głowę, jeśli się nie zgadzasz. W końcu mogę mieć swoje zdanie?

- To nie był sen - powtórzyła Raija z desperacją. - Ani teraz, ani przedtem. To się działo

naprawdę.

- Byłaś którąś z tamtych postaci - dodała Antonia bez cienia wahania w głosie. -

Pomyśl! Widziałaś się? Z zewnątrz? Czy może po prostu znałaś swój wygląd?

- Ta pierwsza była niska, ciemnowłosa. - Raija nie miała wątpliwości. - Piętnaście lat,

może młodsza. Wiem na pewno, chociaż jej nie widziałam...

A nie mówiłam? można było wyczytać z twarzy Antonii.

- Nie mogę powiedzieć, jak wyglądała ta druga. Naprawdę, Toniu!

- Pamiętasz jednak skraj sukni, mokry i ciężki. A buty?

- Nosiła trzewiki z plecionej kory brzozowej. Raija przełknęła ślinę. Nie musiała się

zastanawiać ani chwili, odpowiedziała spontanicznie.

- A ten młodzieniec?

- Ciemnowłosy, krzywonogi, wąski w biodrach, brązowe oczy, czasami złociste,

kanciasta twarz... - Glos Raiji słabł z każdym wyrazem. - Nosił szeroką koszulę, skrojoną z

jednego kawałka sukna, prostą. Wszywane rękawy, zwykłe wycięcie pod szyją bez żadnych

ozdób... - Dziewczyna znalazła się na skraju rozpaczy. - Skąd ja to wiem, Toniu? Nie zmyślam,

to nie wytwór wyobraźni. Mam to w głowie. Widzę, jakbym...

- ...jakbyś sama wszystko przeżyła - dokończyła Antonia.

Raija skinęła głową.

- Nikt dzisiaj nie chodzi w takim stroju.

- Dlaczego właśnie mnie się to przytrafia?

- Może są w tobie drzwi, których my nie mamy - orzekła filozoficznie Antonia. Starała

się nie okazywać niepokoju, który dręczył jej serce. Uważała się za osobę mocno stąpającą po

ziemi, lecz opowieść Raiji naprawdę nią wstrząsnęła. Nie było jej do śmiechu.

- Dlaczego właśnie teraz?

- Bo dałam ci klucz. - Antonia ogryzała nerwowo paznokcie. - Opowiedziałam ci o

Jumali i obudziłam jakieś wspomnienia. Teraz sypią się jak lawina...

- Będą kolejne? Głos Raiji drżał, choć w sercu nie czuła lęku.

- A jak sądzisz? - Antonia wolała odpowiedzieć pytaniem.

Wolała nie mieć własnego zdania, nie myśleć o niczym. Nie wiedziała nawet, czy

odważy się powtórzyć wszystko Jewgienijowi. Raija zwierzyła się jej w zaufaniu, ale ta sprawa

nie była zwykłą tajemnicą, niewinnym sekretem, który żona skrywa przed własnym mężem.

Antonia kierowała się dobrem przyjaciółki.

background image

I w głębi duszy nosiła przekonanie, że Jewgienij powinien wiedzieć o wszystkim.

Raija nie odpowiedziała, lecz jej milczenie starczyło Antonii za komentarz.

Przeraziła się.

- Muszę wracać do Archangielska... Słowa zawisły w powietrzu między nimi.

- Musisz wracać - powtórzyła Raija. Była znużona i ociężała. Pulsowało jej w głowie,

bolał ją brzuch. Likier na niewiele się zdał, smakował przez chwilę jak wiele innych ulotnych

przyjemności. Teraz jednak przyprawiał dziewczynę o mdłości. - Trzeba zająć się stajniami i

doglądnąć interesu - dodała zdecydowanie. - Jesteś za to odpowiedzialna. Przyjdą woźnice i

zdziwią się, zastawszy zamknięte drzwi. Trzeba oporządzić zwierzęta, wyczyścić je i

nakarmić...

- A ty? Nie możesz jechać ze mną?

- Nie masz dość woźniców? Roześmiały się obie. Tonią uniosła kąciki ust, ale jej oczy

wciąż wyrażały powagę. Zarzuciła Raiji ramiona na szyję.

- Boję się o ciebie! Jesteś mi bardzo bliska, Raiso!

- A co mogłoby mi się stać? - zdziwiła się Raija i spłynął na nią nagły spokój.

- To - odrzekła Antonia. Nie odważyła się nazwać rzeczy po imieniu, jakby

wymówienie słowa mogło obudzić rzeczywistość, która śmiertelnie ją przerażała.

- Nie zniknę - zapewniła przyjaciółkę Raija, wyzwalając się z jej objęć. - Zostanę tutaj.

To wygląda jak sen. Przenoszę się gdzieś, a jednocześnie pozostaję na miejscu. To, co tkwi we

mnie, jest także gdzieś indziej w przestrzeni. Ja podróżuję jak we śnie. Wszak bezpiecznie jest

śnić?

Antonia nie dawała się przekonać. Opowieść przyjaciółki przeraziła ją i przyprawiła o

zimne dreszcze.

- To się dzieje naprawdę, ale w innym miejscu...

- W innym czasie - uzupełniła Antonia. Raija skinęła niepewnie głową, jakby dopiero

teraz uświadomiła sobie ten fakt.

- Nic mi nie grozi - zapewniła. - Dam sobie radę, jeśli znów mi się to przytrafi. Minęła

jedna doba, zanim sen się powtórzył, więc nie nadejdzie szybko. Może wcale...

Słowa dziewczyny nie brzmiały przekonująco.

- To się dzieje gdzieś w okolicy, prawda? Że też Tonią musiała wyrażać głośno te

przypuszczenia, które Raija starała się ukryć!

- Jumala stanowi klucz do zagadki - rezonowała Antonia.

Raija całą noc snuła podobne myśli.

- Była w obu snach. Nieśmiertelna i ponadczasowa. Zanim jeszcze jej lud wywiózł ją

background image

stąd. Musisz przygotować się na więcej...

- Nie mów w ten sposób!

- Nie uważasz, że mam rację? Raija nie odpowiedziała. Bo i po co? Wyglądało na to, że

Tonią sama potrafiła znaleźć właściwe odpowiedzi.

- Jedź do Archangielska! - powiedziała znużona. - Położę się spać. We śnie nic mi nie

grozi.

Spała twardo, nie śniąc o niczym, a kiedy się obudziła, zapadał wieczór. Było jej lżej na

ciele i ciężej na duszy.

Miała nadzieję, że Antonia nie przyjedzie. Czasami trzeba rozmawiać, czasami lepiej

milczeć. I wsłuchiwać się w ciszę.

Raija myślała o Jumali. Zastanawiała się, czy posążek może emanować taką mocą.

Rzecz zrobiona ręką człowieka.

Widziała ją.

Ale ten dźwięk...

Raija pamiętała dźwięk, tkwił w niej jak cierń.

Silny, przeszywający, upiorny - i samotny.

Jak to możliwe, że dało się go usłyszeć? Czy skoro ludzie wyrzeźbili tę postać,

stworzyli również głos?

Raiję dopadały czasem takie przyziemne pytania.

Nie wtedy, kiedy szła po wodę ze studni, kiedy zadawała paszę koniom i sprzątała

stajnię, nosiła drwa i myła kubki.

Nachodziły ją później, gdy siedziała przy stole z kawałkiem chleba w dłoni i kruszyła

go na małe kawałeczki tylko po to, by podnosić kuleczki miękiszu i wkładać je do ust.

Ta druga, ta, której twarzy Raija nie znała, też była młoda. Na tyle młoda, że dostrzegała

jedynie prostą drogę wiodącą do celu. Zbyt niedoświadczona, aby docenić potęgę cierpliwości.

I czasami uznać konieczność postępowania według reguł, których się nie szanuje.

Dwie młode kobiety. Pełne ognia, przepojone uczuciami.

I mężczyźni. Jeden zabity w walce. Drugi ręką ukochanej.

Też młodzi. Ciemnowłosi, przystojni.

Jumala zawsze przy nich, błyszczący cień w mroku.

Raija zastanawiała się, co też zdarzyło się później, kiedy znaleźli dziewczynę u stóp

bogini. Ci wtajemniczeni, którzy mieli do niej dostęp. Zbrukała święte miejsce i zapewne

spotkała ją kara. Wprawdzie sama targnęła się na własne życie, ale łatwo mogli upozorować

śmierć za sprawą bogini.

background image

Z pewnością nie uczynili z tej dziewczyny bohaterki. Ta pierwsza zabiła zdrajcę. Taki

czyn łatwo usprawiedliwić. Ta druga nie mogła liczyć na wyrozumiałość własnego ludu.

Popełniła bluźnierstwo, zabijając strażnika bogini i hańbiąc święte miejsce.

A Raija... Jakiej mogła spodziewać się kary? Wszystko działo się wbrew jej woli, choć

w istocie rozwój wydarzeń obudził w niej ciekawość tego, co jeszcze może nastąpić...

Więc wbrew woli, przynajmniej na samym początku. Jednakże podążanie śladami

bogini trudno uznać za objaw szacunku...

Raija odepchnęła te myśli. Nic nie może się jej przytrafić.

Wieczór był cichy i spokojny. Wypełniła go zwykłymi zajęciami. Wzięła się za

cerowanie skarpetek. Używała własnej przędzy, niezbyt dobrej jakości, miejscami cienkiej,

miejscami grubej. Nie wyrzuciła jej, bo nie uznawała marnotrawstwa. Po kilku praniach

Jewgienij nawet nie zauważy zgrubień i węzłów.

Siedziała w słabym świetle jednej lampy nie dlatego, że szczędziła oleju. Nie

potrzebowała nic więcej, wystarczał jej ten jasny krąg, w którym mieściły się dłonie trzymające

skarpetę, prowadzące igłę nierównym ściegiem.

Ciemność napełniała ją spokojem.

Ta ciemność była dobra i jakże odmienna od tej, która gościła w jej wnętrzu.

Naprawiła trzy pary skarpet. Olej dopalał się. Poczuła znużenie.

Przespała cały dzień, ale wciąż czuła zmęczenie. I zadowolenie. Że wszystko jest tak,

jak przedtem. Takie zwyczajne.

Jakby sny, w których przeżywała cząstkę cudzego istnienia, w ogóle się nie zdarzyły.

Dlatego była szczęśliwa.

Na dodatek zrobiła rzecz użyteczną.

Cerowanie męskich skarpetek nie nadaje wprawdzie życiu wielkiego sensu, lecz w tej

chwili napełniło Raiję dziecięcą radością.

Gdyby ktoś kazał jej teraz podać definicję szczęścia, powiedziałaby: cerowanie

skarpetek. Prosta czynność, mocno osadzona w świecie realnym.

Niczego więcej nie było jej trzeba.

Starannie sprzątnęła kuchnię, odstawiła wszystkie sprzęty na miejsce. Tak jak postępuje

prawdziwa gospodyni.

Dobra gospodyni zajmuje się domem i rodziną. Nie drąży przeszłości, nie tyka spraw,

które jej nie dotyczą. Raija pomyślała ciepło o Jewgieniju i zatęskniła za nim.

On też był ciemnowłosy. Jak ci młodzieńcy ze snów...

Czy to miało jakiekolwiek znaczenie?

background image

Raija przestraszyła się.

Może go utraci? Jak te dwie kobiety, których okruchy życia dostrzegła przez uchylone

drzwi do przeszłości. One też kochały gorąco, może zbyt gorąco, może mocniej niż ona kochała

Jewgienija.

Miłość czasami rani. Nie zawsze jest dobra i łagodna jak ta, która połączyła ją z

Jewgienijem. Czasami ociera się o mrok i sprawia ból. Ból, którego nie można znieść. Ból, bez

którego nie można żyć. Miłość na ostrzu noża.

Raija rozumiała moc takiego uczucia.

Nie wiedziała, skąd bierze się to zrozumienie, ale domyślała się, że jego źródło tkwi w

przeżyciach z przeszłości.

Ani przez chwilę nie wątpiła, że musiała przeżyć ból miłości we własnym sercu.

Teraz będzie inaczej.

Spędzą życie razem. Nikt nie rozdzieli jej z Jewgienijem. Przeżyli wspólnie zaledwie

kilka chwil.

Jeszcze nie doczekali się dzieci.

Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach, kiedy w nagłym przebłysku przypomniała

sobie, że żadna z dwóch kobiet z przeszłości nie miała potomstwa.

Nie znała losu pierwszej dziewczyny, mogła jedynie snuć przypuszczenia, z czego nic

dobrego wyniknąć nie mogło.

Druga zmarła młodo. Z obrazem rozbitej miłości w głowie. Z krwią ukochanego na

rękach. Z jego krwią na strzale, która przerwała nić jej życia. Życia bez dziecka.

Głupotą jest sądzić, że miało być podobne do jej żywota...

Nie, to nie był ten wzór.

Usłyszała go dopiero, kiedy wpadł do kuchni. Ciężko oddychał, wzrok miał dziki,

policzki nie ogolone.

- Antonia! - sapnął. Nowy, inny ból przeszył Raiję.

- Co z nią? - krzyknęła przybyłemu prosto w twarz. Rozpoznała jednego z woźniców,

ale nie pamiętała jego imienia. Było ich tak wielu, że nawet nie zaprzątała sobie tym głowy.

- Chora - odrzekł, bezradnie rozkładając ramiona. - Przyzywa ciebie.

Raija zaczęła się ubierać. Spieszyła się, naciągnęła więc tylko buty do konnej jazdy i

narzuciła pelerynę na codzienny strój. Nie przykryła włosów chustą, nie wzięła rękawiczek.

Siodłając konia w stajni, zorientowała się, że ma na sobie fartuch.

Zdjęła go.

- Co z Tonią? - powtórzyła spokojniej, zamykając stajenne wrota.

background image

Mężczyzna siedział już na wierzchowcu. Wyraźnie lepiej czuł się w towarzystwie

zwierząt.

- Coś z brzuchem - powiedział, wzruszając ramionami. - Nie znam się na tym. Miałem

cię przywieźć.

Dziecko! przemknęło Raiji przez głowę.

Przycisnęła pięty do boków zwierzęcia i zacisnęła dłonie na wodzach.

Dobry Boże, żeby tylko dotarła na czas! Żeby tylko nie stała się im żadna krzywda! Ani

Toni, ani dziecku.

background image

7

Raija nie była dobrym jeźdźcem, ale tego wieczora mogłaby iść w zawody z

najlepszymi. Ze stajni wyprowadziła konia Jewgienija.

Ten narowisty ogier nie pozwalał się dosiąść nikomu innemu poza właścicielem.

Teraz zaś reagował na najdrobniejszy gest Raiji, choć musiał wyczuć w niej

niewprawnego jeźdźca.

Zwierzęta kierują się instynktem. I może instynkt podpowiadał mu, iż chodzi o ważną

sprawę. O ludzkie życie.

Raiji zdawało się, że końskie kopyta wystukują imię Antonii. Miała wrażenie, że ten

rytm towarzyszy jej całą drogę na północ ku morzu, ku ujściu Dwiny.

An - to - nia - An - to - nia... - głucho odzywała się ziemia, po której wierzchowce

pędziły galopem.

An - to - nia - An - to - nia... - i tak całą drogę do Archangielska.

I serce Raiji biło tym samym rytmem. Przepełnione strachem o los przyjaciółki.

Nie mogli wysłać kogoś bardziej rozgarniętego? Ten milczek znał się jedynie na

koniach...

No tak, tylko tego jednego nie można mu odmówić. Tonią zawsze z dumą powtarzała,

że zatrudnia najlepszych woźniców w okolicy.

Raija rada była wiedzieć, co przytrafiło się Toni.

Powiedział, że coś z brzuchem, ale ta niejasna uwaga jedynie spotęgowała jej strach.

Spytała, czy Antonia krwawi. Spojrzał na nią wzrokiem tak nieskończenie pustym, że nie mogła

opanować irytacji. I po dłuższej chwili, kiedy już przestała spodziewać się odpowiedzi,

wzruszył ramionami.

Ci mężczyźni, pomyślała Raija z wściekłością.

Jej lęk wzrastał z każdą chwilą.

Pędzili w kierunku miasta. Trzymali się blisko rzeki, ale tętent kopyt zbudził wielu

mieszkańców pobliskich osad.

Niektórzy stawali na progu małych chat i spoglądali ku cieniom przemykającym w

półmroku.

- Kogo licho niesie? - pytali jedni.

- W kogo wódka wchodzi, z tego rozum ucieka - wzdychali drudzy.

I nikt nie rozumiał, że idzie o życie.

Antonia zatrudniała wyłącznie mężczyzn. Na jej chlebie nie było kobiet, obie siostry

background image

wyprowadziły się do Kemu. Tonią nie zatrzymywała ich. Uważała, że ludzie nie powinni plątać

się sobie pod nogami tylko dlatego, że łączy ich więź pokrewieństwa.

Mężczyźni wnieśli ją na pokład jednej z łodzi i położyli w chłodnym pomieszczeniu

oświetlonym słabym blaskiem dwóch lamp. Stali wokół niej bezradni, pobladli na twarzy,

zaciskali spotniałe dłonie, nagle i boleśnie odczuwając brak kobiet w gospodarstwie.

Na widok Raiji odetchnęli z ulgą.

Antonia spoczywała na ławie przykryta dwoma w miarę czystymi derkami końskimi.

Raija zrzuciła pelerynę, nie zważając na chłód.

Podwinęła rękawy koszuli i odrzuciła w bok ciemne loki, najdłuższe upinając za uszami.

Mężczyźni śledzili jej poczynania z nadzieją. W chwili kiedy stanęła nad ich ukochaną

Antonią, pyskatą chlebodawczynią, jedyną w swoim rodzaju, cudowną Tonią, przypomnieli

sobie wszystkie historie o aniele w czarnej pelerynie, który uratował życie Jewgienijowi.

Marynarze z „Sankt Nikołaja” opowiadali niestworzone historie, w które mało kto wierzył.

Nawet jeśli dać wiarę w co drugie słowo, Raija i tak zdawała się stworzeniem z innego świata...

Co może zdziałać?

Raija zdarła z Toni derki. Grzały, ale były brudne!

- Dlaczego, do diaska, położyliście ją tutaj? - syknęła, zwracając się do mężczyzn

stojących półkolem. Każdemu zajrzała w oczy, nikogo nie ominęła.

I żaden nie wytrzymał jej spojrzenia. Nikt nie miał gotowej odpowiedzi, żaden nie

spodziewał się wymówek.

Po prawdzie nie zrobili znów tak wiele. Podnieśli Tonie z wozu, przynieśli tutaj i złożyli

na ławce. Przykryli byle czym, po to by ją ogrzać.

A ta furia ciskała teraz na nich gromy.

- Przecież gdzieś musi mieć klucz do domu? - ciągnęła Raija. - Nikt z was o tym nie

pomyślał?

Przeszukała kieszenie Toni i znalazła klucz.

- Lepiej, żeby to zrobiła kobieta - odezwał się jeden z woźniców. W jego głosie słychać

było zażenowanie.

Raija spojrzała nań z rezygnacją.

- Naprawdę sądzisz, że Tonią uniosłaby się honorem? Nie uważasz, że zna dotyk

męskich rąk na tyle dobrze, by wiedzieć, kiedy go jej trzeba?

Poczerwienieli.

Mało kobiet pozwalało sobie na taką bezpośredniość, mało potrafiło wygarnąć prawdę,

nie przebierając w słowach. Jak mężczyzna. Wstydzili się, słysząc podobne stwierdzenia z ust

background image

kobiety. Na dodatek tak pięknej jak żona Jewgienija Bykowa.

- Wyjmijcie drzwi z zawiasów. Zaniesiemy ją do domu. Tutaj zamarznie, a wtedy Oleg

pourywa nam głowy.

Raija przejęła dowództwo.

A oni uznali to bez szemrania. Wyjęli drzwi z futryny i przenieśli na nie Tonie,

uważając na każdy ruch, jakby była zrobiona z kruchego materiału. Takiego, z którego wyrabia

się te filiżanki do kawy. Te ze Wschodu, tak cienkie, że wręcz przezroczyste. Z taką

delikatnością ją ponieśli.

Ich panią. Tonie.

Złożyli ją w domu Olega niedaleko portu i szybko cofnęli się do drzwi wyjściowych.

Raija nie pozwoliła im się oddalić. W ostrych słowach oznajmiła, iż oczekuje

dopełnienia wszelkich obowiązków. Trzeba oporządzić zwierzęta i stajnie. Pozamykać wierze

je i oddać klucze. Tak jak kazała Antonia.

- I chcę wiedzieć, co zaszło! Historia nie była długa. Przyszedł nieoczekiwany ładunek

drewna, który należało w ciągu dnia przeładować na jedną z łodzi stojących w porcie. Tonią nie

miała żadnego z woźniców na podorędziu, więc sama wzięła się za tę robotę, łamiąc jedną ze

swoich świętych zasad.

W trakcie przeładunku sterta drewna na wozie przesunęła się. Tonią, niewiele się

namyślając, podparła ją, po prostu rzuciła się w tamtym kierunku i przytrzymała drewno ze

wszystkich sił. Kiedy inni pospieszyli z pomocą, nagle padła na ziemię zgięta wpół, wijąc się z

bólu.

Trzymała się za brzuch. Nie krzyczała, ale uroniła parę łez. Widzieli, że zaciska zęby.

I kilka razy wypowiedziała imię Raiji.

Wnieśli ją do łodzi.

Nie wiedzieli, co począć.

Raija pozwoliła im odejść. Nie wiedzieli, co począć... To takie proste

usprawiedliwienie. Równie tanie jak to, że ktoś nie wie, co robi.

Każdy powinien mieć choć odrobinę oleju w głowie, choćby największy prostak. Raija

pozwoliła sobie na tę gorzką myśl.

Zdjęła ubranie z Antonii, to samo, które przyjaciółka nosiła, będąc z wizytą u niej.

Zostawiła jedynie wstążkę we włosach, odgarnęła loki opadające na czoło.

Tonią miała krwotok. Niezbyt obfity, drobne plamy krwi poznaczyły bieliznę i spodnie

do konnej jazdy.

Nie mogli tego nie zauważyć. Nie przyznali się ze strachu. By nie zapuścić się w te

background image

obszary życia, których nie znali, które ich zawstydzały.

Mogłaby wykrwawić się na śmierć, a żaden z nich nie pospieszyłby z pomocą!

Raija nie ukrywała wzburzenia.

Obmyła Tonie i odziała ją w świeżą koszulę, która zapewne należała do Olega. Koszula

sięgała Toni do kolan i Raija musiała podwinąć rękawy.

Wbrew krążącym plotkom Antonia nie miała nocnej bielizny. Pewnie nie musiała stroić

się w koronki, by wyglądać uwodzicielsko - w przeciwieństwie do tych, którym zawdzięczała

swą wątpliwą reputację...

Raija pomyślała o tym nie bez złośliwej satysfakcji. Gotowa była użyć wszelkich

środków w obronie przyjaciółki. Przyjaźń to święte uczucie, to coś na kształt więzów krwi. Te

zaś nie łączyły jej z nikim, Antonia i Oleg stanowili dla niej rodzinę.

Owinęła Tonie w czyste koce i otworzyła na chwilę okno, by przewietrzyć izbę. Potem

je zamknęła i rozpaliła pod piecem. Nagotowała zupy i trzymała ją w cieple na skraju nagrzanej

płyty.

Usiadła na brzegu łóżka i czekała.

- To ty, Raiso? - Głos Antonii był ledwie słyszalny, chrapliwy, odmieniony.

Raija poderwała się z miejsca. Musiała przysnąć.

- Oczywiście, że to ja - odrzekła z lekką irytacją i zaraz tego pożałowała.

Pogłaskała Antonię po włosach i policzku. Poczuła ciepłe łzy na dłoni.

- Toniu, głuptasie! - powiedziała. - Boli cię? Tonią wykrzywiła twarz w półmroku.

Zapadła już noc. Olej w lampie dopalał się, pod piecem wciąż płonął słaby ogień. Trzeba

dołożyć drewna albo torfu, co tam jest pod ręką.

- Chyba się przeliczyłam z siłami - szepnęła Tonią. - Masz wodę? Jestem taka

spragniona...

Raija przyniosła wody. Podniosła szklankę do ust Antonii i podtrzymując głowę

dziewczyny, pozwoliła jej zwilżyć wargi i gardło, przełknąć całą zawartość małymi łykami.

Tonią opadła na poduszki i przymknęła oczy. Jej twarz pokrywała niezwykła bladość.

Przesunęła dłońmi po kocach i położyła je na brzuchu w obronnym geście.

- Straciłam je?

- Miałaś krwotok - wyjaśniła Raija. - Nie wiem nic więcej. Nie sądzę, byś straciła

dziecko, ale musisz uważać na siebie. Nie wolno ci tak ryzykować, Toniu! Nosisz w sobie nowe

życie!

- Nie pomyślałam o tym. - Antonia wciąż mówiła tym samym chrapliwym szeptem. -

Jeszcze nie zdążyłam się przyzwyczaić - dodała, usprawiedliwiając się. Użyła tych samych

background image

słów co kiedyś.

Teraz brzmiały pusto, całkowicie wyprane z treści. Obie miały to samo wrażenie.

- Wciąż mnie boli.

Antonia położyła dłoń z boku.

Raija nie wiedziała, czy to dobry, czy zły znak. Instynkt podpowiadał jej, że Antonia

musi leżeć i odpoczywać.

- Twoi ludzie wpadli w popłoch - powiedziała. - Przykryli cię końską derką.

Antonia chciała się roześmiać, ale wydobyła z siebie jedynie chrapliwy kaszel, bardziej

przypominający płacz niż śmiech.

- Chcieli dobrze - szepnęła. Zapadła cisza. Po dłuższej chwili Antonia odezwała się

ponownie.

Cicho i niepewnie.

- Czy Oleg musi o tym wiedzieć?

- A co ty sądzisz? Tonią pokiwała wolno głową.

- Musi. Dobry Boże, będzie na mnie wściekły...

- I nie bez powodu - przerwała przyjaciółce Raija.

- Ja też się gniewam na ciebie, moja miła. Gdyby nie stan, w jakim się znajdujesz,

wyrwałabym ci wszystkie włosy z głowy. Przewinęłabym cię przez kolano i...

- A miałam cię za wzór łagodności. - Antonia ułożyła usta na kształt uśmiechu i zasnęła.

Raija postanowiła dołożyć do pieca. Weszła do kuchni i omal nie krzyknęła z

przestrachu. Na stołku siedział jakiś mężczyzna. Spał głową wsparty o ścianę, ściskając w dłoni

klucz do sklepu i stajni.

Raija obudziła go. Mężczyzna nie potrafił ukryć zakłopotania.

- Co z nią? Z Tonią? W jego głosie pobrzmiewała troska. O, tak, nieraz klęli z jej

powodu. Śmiali się z tej kobiety w spodniach, stroili sobie żarty i kłócili się z nią przy

najmniejszej sposobności.

Ale ją kochali.

Ze szczerym oddaniem.

- Dojdzie do siebie - obiecała Raija. - Zostanę z nią, odbierzecie klucz ode mnie.

Choroba Toni niczego nie zmienia, praca toczy się dalej. Możecie przysłać tu kogoś, jeśli

chcecie się jej poradzić. Najstarszy z was przejmie obowiązki nadzorcy. Dacie sobie radę przez

jakiś czas?

Zdumiał się niepomiernie, widząc przed sobą jeszcze jedną kobietę pokroju Antonii. Nie

rzekł ani słowa, ale zrozumiał, co miała mu do powiedzenia. Skinął głową, zapewne w głębi

background image

ducha poczuł się niezdarnie i głupio. Raija przestraszyła się, czy jej przemowa nie wzbudzi w

nim sprzeciwu.

Wyszedł jednak, kłaniając się w pas i zapewniając, że będą modlić się za Antonię.

Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Raija zadumała się. Ciekawa była, ile z tych modlitw

trafi do Jumali...

Noc minęła spokojnie. Raija położyła się obok Toni, nie zdejmując ubrania. Budziła się

za każdym razem, kiedy przyjaciółka obracała się przez sen, kiedy jej wargi wymawiały jakieś

słowo.

O świcie wstała i, nie myśląc o porannej toalecie, rozpaliła pod piecem. Przeszukała

kuchnię w poszukiwaniu niezbędnych sprzętów.

Nie znalazła ich w tych miejscach, które sama uznałaby za właściwe. Poranna

krzątanina w domu Antonii stała się dla niej nowym przeżyciem.

Z pewnością nie ciężką pracą ani przykrym obowiązkiem.

Możliwość pomocy Toni była dla Raiji prawdziwą radością.

Traktowała ją jak siostrę, nie jak zwykłą przyjaciółkę, choć przecież łączyła je przyjaźń.

Uznawała ją za siostrę.

Nie taką prawdziwą, krew z krwi. Więź z Tonią wydawała się jej jednak mocniejsza niż

pokrewieństwo.

Tworzyły rodzaj wspólnoty. Czasami miały wrażenie, że są tą samą istotą w dwóch

postaciach, i ta myśl budziła w nich obu lęk. Zdarzało się, że Raija widziała w Toni kogoś

bliższego sobie niż Jewgienij, a przecież Jewgienija kochała...

Nie znajdowała słów, by nazwać tę bliskość.

Wiedziała tylko, że Tonią wiele znaczy w jej życiu.

Wzięła się za gotowanie kaszki na wodzie. Na półce znalazła dzban z kaszą, w cebrzyku

była woda ze studni w podwórzu.

Z zewnątrz dochodziły odgłosy budzącego się życia.

Stukot kół po wąskim kamienistym zaułku prowadzącym do portu. Głosy mężczyzn

zdążających do pracy.

Tych nielicznych, którzy utrzymali swoje zajęcie. Nie wszystek handel upadł, kiedy car

przeniósł łaskawy wzrok na Petersburg.

Wciąż do Archangielska zawijały statki pod cudzoziemską banderą. Wciąż w powietrzu

przesyconym solą rozbrzmiewała obca mowa. Niektórzy płynęli na wschód wzdłuż północnych

wybrzeży imperium.

Raija nawet nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Zimno i lód, który nie tajał latem,

background image

czyniły żeglugę niezwykle uciążliwą. Mądre głowy w Europie uznały jednak, że w cieplejszych

miesiącach roku fracht północną drogą morską mógł przynieść wymierne korzyści.

Co kto lubi, pomyślała.

Kaszka gotowała się, Raija bezwiednie mieszała w garnku. Tonią potrzebowała ciepłej

strawy, musiała się wzmocnić.

Dodała szczyptę soli i odrobinę cukru, potem znalazła talerz, napełniła go i odstawiła

potrawę do wystygnięcia.

Zanurzyła łyżkę raz jeszcze w garnku i posmakowała kaszy. Była zbyt wodnista. Nigdy

jej nie lubiła. Nawet kiedy była dzieckiem...

Ta myśl ją zdumiała. Wiedziała, że się nie myli. Kolejny okruch z przeszłości, który

przeniknął przez czarną zasłonę niepamięci.

Już jako dziecko nie lubiła kaszki.

Niby nic istotnego, a jednak Raija poczuła niezwykłe podniecenie. Skrawek jej życia,

kawałek kryształowej kuli, którą usiłowała zlepić w jedną całość.

Kiedyś tego dokona.

I nie przejmie się, że znać na niej będzie ślady połączeń i spękania.

Będzie należeć wyłącznie do niej.

Dostrzeże w niej piękno. Skończony kształt.

Już jako dziecko nie lubiła kaszki...

Ktoś zapukał do drzwi i Raija rzuciła się, by je otworzyć. Nie chciała, by ten odgłos

zbudził Tonie. Tonią miała wypoczywać, zapomnieć o troskach.

To był ten sam mężczyzna, który poprzedniego wieczora zasnął na stołku kuchennym.

Ten sam, który z troską wypytywał o zdrowie Antonii.

Zabrał klucz, obiecał przyjść o zmierzchu i zdać raport z całego dnia.

Raija podziękowała mu z góry.

Kiedy zatrzymał się z wahaniem na progu, Raija zapewniła go, że Tonią spokojnie

przespała noc. I że wciąż śpi.

- Sądzisz, że prędko stanie na nogi? Brak nam naszej chlebodawczyni. Możesz to jej

powiedzieć.

Wyrażał się tak uroczyście, jakby mówił o carycy.

- To się okaże - odrzekła ostrożnie Raija. Skoro Oleg nic nie wiedział o dziecku, nie

uznała za stosowne, by informować woźniców o tym fakcie. - Oleg niedługo wróci. Spodoba

mu się to, że otoczyliśmy Tonie opieką. Może spotka was za to nagroda...

Woźnica skinął głową ze zrozumieniem. Odszedł, mrucząc coś niewyraźnie pod nosem.

background image

Raija wzruszyła ramionami.

Ach, ci mężczyźni!

Wzięła talerz i zaniosła go do alkowy. Tonią już się obudziła.

- Powinnaś spać dłużej - napomniała przyjaciółkę Raija.

Tonią podparła się na łokciu i usiadła. Wykrzywiła twarz w grymasie, ten ruch musiał

sprawić jej ból.

Odsunęła na bok koce i podniosła koszulę Jewgienija. Rozpoznała ją i uśmiechnęła się

krzywo.

Na prześcieradle były plamy krwi.

Raija też je spostrzegła.

Poczuła, jak lód ścina jej krew w żyłach. Odstawiła talerz i natychmiast o nim

zapomniała. Świat zawirował.

Ale nie straciła panowania nad sobą.

- Krwawisz, ale tylko troszkę - powiedziała z przekonaniem, które musiała czerpać z

innego życia, nie tego tutaj nad brzegami Dwiny u boku Jewgienija.

- Ale jednak. - Głos Antonii drżał, co rzadko się zdarzało. Szybko przykryła się kocem i

kurczowo przycisnęła go do łona. Nie chciała patrzeć. - Nie opowiadaj mi, że tak ma być,

Raiso. Nie może być dobrze, skoro leci krew!

- Uspokój się - odrzekła Raija. - Zmienię pościel, umyję cię i przebiorę. Będę się tobą

opiekować. Musisz leżeć!

Antonia nie protestowała.

- Sądzisz, że stracę dziecko? - pisnęła.

- Nic nie sądzę - rzuciła opryskliwie Raija. Znalazła talerz z kaszką i wcisnęła w dłonie

Toni. - Jedz!

A kiedy Tonią przełknęła pierwszą łyżkę strawy, Raija złagodniała. Osunęła się na

podłogę przy łóżku i oparła czoło o ścianę.

- Nie pozwolę ci poronić! - wyrzekła z mocą. - Słyszysz, Toniu? Nie pozwolę, byś

straciła dziecko...

background image

8

Przez kolejne dwa tygodnie Raija dowiedziała się niejednego o prowadzeniu interesów.

Na przykład tego, że wymagają odwagi i wiary we własne siły. Zwłaszcza jeśli się jest kobietą

w świecie zarezerwowanym niemal wyłącznie dla mężczyzn.

Konie i fracht to był świat mężczyzn.

Mężczyzn i Antonii.

Antonia leżała w łóżku. Mijały kolejne dni i tygodnie. Woźnicom nie pozostało nic

innego jak zaakceptować, że inna kobieta zajęła miejsce chlebodawczyni.

Z początku bała się zajrzeć im w oczy.

Więc niczego nie robili tak, jak chciała.

Wtedy wpadała w złość.

Zaczynała krzyczeć, wyzywała ich od najgorszych.

Śmiali się cicho, spoglądali ukradkiem po sobie. Żartowali, że jest tak samo jak w

domu...

Raija stłumiła gniew. Przemyślała wszystko od początku, wzięła pod uwagę

zastrzeżenia woźniców. Następnym razem odważyła się patrzeć im w oczy, podnosić głos i

łajać kiedy trzeba. W końcu ją zaakceptowali.

Ta trudna próba przyniosła jej sporo satysfakcji. Miała wrażenie, że dokonała czegoś

ważnego.

- Kiedy urodzę, będziesz mogła przejąć to wszystko - uznała Antonia. Z trudem

wytrzymywała w łóżku, lecz Raija twardo obstawała przy swoim. Więc leżała. Krwawienia

ustąpiły. - Założę się, że poprowadziłabyś interesy równie dobrze jak ja.

Raija usiadła, by rozsznurować botki. Prezent od Jewgienija. Sięgały jej za kostkę,

Jewgienij z dumą opowiadał, że kobiety w Europie noszą podobne. W Niemczech, we Francji...

Stopy w nich cierpiały.

Stopy domagały się zwyczajnego obuwia, miękkich kumagów czy butów do konnej

jazdy.

Na co dzień nie nosiła nic innego. Czasami nawet zakładała sztylpy do odświętnej

sukni, choć Jewgienij tego nie lubił. Twierdził, że nie wypada. Ludzie gotowi pomyśleć, że jej

skąpi na obuwie...

Więc teraz, chcąc podkreślić kobiecość i zdobyć szacunek woźniców Toni, założyła

sznurowane botki.

Zapewne nie zwrócili na to uwagi...

background image

- To dość zajmujące, przyznaję - stwierdziła Raija, rozprostowując palce - ale długo

bym nie wytrzymała. Nie mam twoich zdolności, Toniu. Biorę się ochoczo do nowych zadań,

ale zapału nie starcza mi na długo... - Zamyśliła się. - Mam nadzieję, że nasi mężowie wnet

wrócą, bo przydałaby się już jakaś odmiana...

Nie przyznała się, że niecierpliwie oczekuje powrotu Olega ze względu na Tonie, która

coraz niechętniej reagowała na polecenia.

- Potrzebujesz czegoś? - spytała. Przyjaciółka potrząsnęła przecząco głową.

- Powinnaś lepiej się odżywiać, bo urodzisz najszczuplejsze dziecko pod słońcem!

Antonia wzruszyła ramionami.

- Zważywszy na to, którędy ma przyjść na ten świat, to może i lepiej - mruknęła.

Raija zachichotała.

- Wrócisz do stajni? - zaciekawiła się. - To znaczy do przewozów - poprawiła się.

- Po porodzie? Raija skinęła głową.

Antonia nie odpowiedziała od razu. Usiadła na łóżku i skrzywiła się. Raija udała, że

tego nie widzi.

- A kto zajmie się wszystkim? Na Olega nie mogę liczyć. Praca na lądzie zupełnie mu

nie odpowiada. Musi czuć pokład pod stopami!

- A dziecko?

- Przynajmniej od razu pozna zapach koni - odparowała Tonią, choć z wolna zaczęła

sobie zdawać sprawę, że temu problemowi nie poświęciła dotąd należytej uwagi.

Pomieszczenia stajenne nie były zbyt przytulne, zwłaszcza zimą. O piastunce Tonią

nawet nie pomyślała. Na to pozwalali sobie wyłącznie najzamożniejsi, ci, co zaliczali się do

szlachty.

- Sama się w ten sposób wychowałam, czyż nie? - dodała wyzywająco.

- Skąd mam wiedzieć? - Raija roześmiała się. - Z pewnością znajdziesz odpowiednie

rozwiązanie.

- Ojciec zabierał mnie do stajni, jak tylko nauczyłam się chodzić - ciągnęła Tonią. - Nikt

poza mną nie chciał. A ja to uwielbiałam! Moje dziecko będzie takie jak ja. Nie ma nic ponad

konie, Raiju! Nic!

Raija nie zaprzeczyła.

- Nie pójdzie tak łatwo - przyznała Antonia. Raija zadziwiła się tą nagłą zmianą

nastroju. Tonią zazwyczaj bagatelizowała trudności, w ogóle ich nie dostrzegała. Tym razem

było inaczej.

- Będę musiała zaufać woźnicom. Przekazać im większość obowiązków... - Napotkała

background image

wzrok Raiji. - Tego boję się najbardziej, Raiso! Zamknięta w czterech ścianach, nawet nie

powącham świeżego powietrza...

I wykrzywiła się. W pierwszej chwili Raija wzięła ten grymas za komentarz do dopiero

co wypowiedzianych słów. W następnym momencie zrozumiała, że to reakcja na ból.

Uniosła koc, zobaczyła plamy krwi na prześcieradle. Znużonym ruchem opuściła

przykrycie.

Spojrzała na Tonie.

- Co zrobiłaś? - spytała.

- Wstałam na chwilkę. Tonią naciągnęła na siebie koc, jakby osłaniając się nim przed

Raiją i oskarżeniami. Jak dziecko zbesztane przez kogoś, kto dotąd obdarzał je miłością i

dobrocią. Jak ktoś, kto pierwszy raz spotyka się z krytyką.

Raija starała się panować nad złością. Ważyła każde słowo.

- Mocno krwawiłaś?

Tonią energicznie potrząsnęła głową. Loki fruwały w obie strony, twarz zniknęła w

morzu włosów.

- Tylko trochę - pisnęła z przestrachem. - Zaraz się położyłam. Wtedy przestało.

- Do diaska, po co wstawałaś? - wybuchnęła Raija. Rzadko udawało się jej zachować

spokój i opanowanie przez dłuższą chwilę. - Możesz mi to wyjaśnić? Masz wszystko, czego ci

trzeba, a ja zawsze jestem w pobliżu. Wystraszyłaś mnie nie na żarty! Naprawdę chcesz stracić

dziecko?

Przez kilka sekund patrzyły sobie w oczy. Nikt w ten sposób nie odzywał się do Toni.

Zdawała sobie sprawę z własnej głupoty i nieodpowiedzialności, ale te słowa...

- Łatwo ci mówić! - krzyknęła równie porywczo jak Raija. - To ja muszę leżeć jak

kłoda! I umierać z nudów! Musiałam wstać, rozumiesz? Po prostu musiałam!

- A o dziecku nie pomyślałaś? - wypaliła Raija, drżąc z emocji. - Jesteś egoistką.

Zapominasz o życiu, które w sobie nosisz.

- Co ty możesz o tym wiedzieć? - odparowała Tonią. Ich głosy niosły się daleko. Na

ulicę, do sąsiednich domów.

Ludzie nie reagowali. Wszystkim zdarzało się podnieść głos. Nie zwykli tłumić emocji

w sobie. Nie wolno czekać zbyt długo, lepiej dać upust złości, zanim zamieni się w coś

gorszego.

- Co ty, do diabła, możesz o tym wiedzieć? - powtórzyła Tonią. Z gniewem i bólem. I z

rozczarowaniem. Nie spodziewała się podobnych oskarżeń ze strony przyjaciółki.

Chciała urodzić to dziecko! Nawet kosztem wolności, zdobytej w trudzie i znoju.

background image

Pragnęła dziecka bardziej niż czegokolwiek na tym świecie!

- Czułaś kiedyś coś podobnego? - naciskała. - Jakbyś siedziała zamknięta w ciemnej celi

i nie mogła oddychać. Czułaś się kiedyś w podobny sposób?

Raija nie odpowiedziała na pytania.

- Już rodziłam - szepnęła. Gniew rozpłynął się bez śladu.

Była jakaś odmieniona i spokojna. Jak ktoś, kto żył wystarczająco długo, by wiedzieć,

co to ból.

Obie otworzyły szeroko oczy. Raija położyła dłonie na ustach, jakby chciała zatrzymać

kolejne słowa. A może tylko zwolnić ich bieg i przetrawić.

I słowa nie popłynęły szerokim strumieniem, tylko sączyły się z trudem.

Tonią patrzyła na przyjaciółkę z nabożnym podziwem. I ze strachem.

Przez ułamek sekundy pomyślała, że Raija udaje. Ze może cały czas wie o wszystkim i

prowadzi z nimi perfidną grę.

W następnej chwili odepchnęła to przypuszczenie od siebie.

Raija nie była taka.

Zapomniała, lecz to, co pozostawało ukryte, nie przestało istnieć.

Przez ciemną zasłonę przedostawały się strzępy dawnego życia. Tonią pomyślała o

Jewgieniju.

On straci najwięcej, kiedy Raiji wróci pamięć.

- Przepraszam - powiedziała głucho Tonią. - Nie chciałam cię zranić...

- Nie masz za co przepraszać - odrzekła Raija. Głos dziewczyny drżał z lekka, jej oczy

zasnuły się mgłą. - Czuję, że to prawda - dodała po dłuższym milczeniu. Nie patrzyła na

Antonię, na nic nie patrzyła. Po prostu wbiła wzrok w nieokreślony punkt. - Wiem, że to

prawda... - Pokiwała głową z niedowierzaniem. - Co się stało? - spytała samą siebie. - Co się

stało z moim dzieckiem?

W ścianach tego domu nie mogła spodziewać się prawdziwej odpowiedzi.

Tak niewiele wiedziała o sobie. Tyle tylko, kim jest w teraźniejszości. Przeszłość

skrywał mrok.

Nie miała pojęcia, co ją tutaj przywiodło.

To tak jakby mieszkać w wysokim domu, z którego nie widać ziemi. Nie wątpić, że

gdzieś w dole jest fundament, i nie wiedzieć jak daleko. Nie znać pomieszczeń na niższych

piętrach ani barwy muru. Takie domy nie istnieją.

A ona istniała. Jej życie przypominało taką budowlę. Kiedyś urodziła dziecko.

- Nie mów o tym Jewgienijowi! - Raija wymusiła przysięgę na przyjaciółce. Dobiła z

background image

nią targu. Tak to przynajmniej wyglądało w oczach Toni. Coś za coś. - A ja nie wspomnę

Olegowi o twojej nieroztropności!

To był dobry interes dla Toni.

Lecz nie uwolnił jej od uczucia niepokoju.

Oleg wstąpił do stajni w drodze do domu, spodziewając się zastać tam żonę. Antonia

bywała w domu jedynie po to, by spać i jeść.

Wieści, które przekazali mu woźnice, wywołałyby bladość na licach każdego

mężczyzny.

Kiedy Oleg wpadł do własnej izby, na jego twarzy malowały się niepokój i gniew.

Nawet nie przywitał się z Raiją, ledwie zauważył jej obecność. Dwoma krokami

przesadził kuchnię i znalazł się w pokoju Toni.

Upadł na kolana przed łóżkiem. Chwycił Tonie za dłonie i oparł o nie czoło. Westchnął

głęboko.

Dopiero teraz spojrzał na żonę.

- Wiesz, że napędziłaś mi strachu? - spytał cicho, a kiedy nie odpowiedziała, wybuchnął

wściekły: - Zdajesz sobie sprawę, co uczyniłaś, kobieto? Dlaczego nie wiem o niczym? Nie

mam prawa wiedzieć? Straciłaś dziecko?

Tonią śmiała się przez łzy. Śmiała się prosto w twarz swemu rozzłoszczonemu mężowi,

który w gniewie rzeczywiście wyglądał nieco komicznie.

- Oleg, mój kochany! - Musiała przerwać, by zaczerpnąć tchu. Otrzeć łzy i spoważnieć.

- Sądzisz, że zastałbyś mnie w łóżku, gdybym straciła dziecko? Mogłabym przecież wrócić do

pracy, zamiast wyręczać się Raiją...

Potężny mężczyzna objął ją ramionami i przytulił z zadziwiającą delikatnością. Bał się!

Był śmiertelnie przerażony.

Bardziej niż na morzu w sztormową pogodę. To coś miało większe znaczenie niż jego

życie.

- Przytul mnie mocniej, do diabła! - zażądała przyszła matka z typową dla siebie

bezceremonialnością.

Oleg odważył się na więcej. Przyciągnął Tonie do siebie.

A ona łasiła się do niego jak kotka łaknąca pieszczoty.

- Chyba nie osłabłeś w drodze? - przekomarzała się, zamykając ramiona na jego szyi,

wciąż niezadowolona. - Pokaż, że wciąż drzemie w tobie siła, mój mężu. Męska siła!

Nie sposób było długo opierać się takiej prośbie.

Oleg westchnął ciężko. Złość uleciała. Gniew, który wzbudziła w nim dramatyczna

background image

relacja woźniców, ustąpił.

Przytulił żonę mocno, tak jak tego chciała.

- Tak się bałem - szepnął, całując ją czule. - Na samą myśl, co mogło cię spotkać... Nie

pojmuję, dlaczego nie powiedziałaś mi o dziecku...

Antonia ucieszyła się, że nie patrzył jej w oczy. Nie miała czystego sumienia.

- Wybaczysz? - spytała pokornie. Rzadko okazywała pokorę. Wyłącznie wobec Raiji. I

Olega. - Możesz mi wybaczyć?

- Dlaczego? - dziwił się, nie odpowiadając na pytanie. - Dlaczego nie miałem prawa

wiedzieć?

- Ależ miałeś! - odrzekła wzburzona. - Nie bądź niemądry. Prędzej czy później

dowiedziałbyś się!

Położyła mężowi dłonie na piersi i odepchnęła go lekko od siebie. Teraz już chciała

zajrzeć mu w twarz. Upewnić się, że jej wierzy.

- Ja też się bałam - szepnęła z niezwykłą dla siebie niepewnością. - To zupełnie nowe

przeżycie. Z początku nie mogłam się z nim oswoić. Musiałam sama poczuć radość po to, by

móc podzielić się nią z tobą. A wtedy jeszcze nie czułam radości...

To było trudne wyznanie i wiele ją kosztowało.

Trudne, lecz zgodne z prawdą. Oleg dostrzegł to od razu i rozgoryczenie, które z

początku go zaślepiło, stopiło się pod gorącym i czułym wzrokiem Toni.

Dobrze rozumiał, dlaczego tak wielu straciło rozum, zajrzawszy w te niebieskie oczy.

Które teraz prosiły go o zrozumienie.

Jakże mógłby im tego odmówić?

- Wybaczam ci z całego serca - odrzekł łagodnie i mrugnął kilka razy, by odegnać łzy. -

Przebaczam ci, maleńka.

I pocałował ją w usta, w policzki, w powieki, które na chwilę skryły przed nim ten

przepastny błękit.

A Tonią odrzuciła na bok koce, podciągnęła koszulę i pokazała mu brzuch.

Żadne z nich nie dostrzegło zmiany, ale oboje wpatrywali się weń z nabożnym

skupieniem. Tonią wzięła męża za rękę i położyła jego dłoń na skórze, jakby chciała, by

dotknął dziecięcia, które miało się narodzić.

Spełnienie marzeń obojga. Przyszłe źródło radości i trosk.

- Nie mogę uwierzyć - mruknął wzruszony i niezdarnym ruchem wygładził koszulę

żony, a potem otulił ją kocami. Patrzył na nią innym wzrokiem, w którym był podziw i

szacunek.

background image

Wydała mu się święta...

Weszła Raija i potargała Olega po włosach.

- Lepiej, żebyś uwierzył - powiedziała szorstko, ale jej wzrok wyrażał miłość do obojga.

- Za pół roku zostaniesz ojcem, więc zacznij o tym myśleć. W innym razie przerazisz się nie na

żarty, kiedy niemowlę wypełni krzykiem izbę...

- To niemożliwe! - powtarzał Oleg. - Matko Przenajświętsza! Nie mogę uwierzyć.

Radość mnie rozsadza!

Musiał wstać. Zaczął chodzić niespokojnie po domu i nawet nie pomyślał o tym, by

zrzucić z siebie podróżne ubranie.

Potem zatrzymał się raptownie.

Spojrzał na Raiję, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z jej obecności.

- Do diabła, kobieto! - wykrzyknął i śmiechem pokrył grubiaństwo. - Nie obrazisz się na

mnie - upewnił się, a Raija również się uśmiechnęła. - Jewgienij jest przy łodziach. Pilnuje

rozładunku. Jeszcze zdążysz! Miałem powiedzieć ci wcześniej.

Potrząsnął głową nagle zakłopotany.

- Tacy są ojcowie - pocieszyła go Raija, szykując się do wyjścia.

- Sądzisz, że ma rację? - spytał Oleg, odwracając się do Antonii. I upewniwszy się, że

Raija zniknęła za drzwiami, dodał: - Ona powinna wiedzieć najlepiej, nieprawdaż?

background image

9

Jewgienij tulił ją całą drogę do domu. Chłodny wiosenny dzień studził jego namiętność.

- Tęskniłem, mój aniele - powtarzał. Raija powoziła.

- Dobrze, że zaszłaś po mnie do portu. Przewróciłbym dom do góry nogami, gdybym cię

w nim nie zastał. Pewnie bym pomyślał, że wyruszyłaś na poszukiwanie skarbów Jumali i

zginęłaś z ręki jej strażników.

Raija roześmiała się. Po raz pierwszy wyznał, dlaczego niepokoi się jej nagłym

zainteresowaniem starą legendą.

- Dziwnie jest wracać do domu - odrzekła, delektując się bliskością męża. - Nie byłam

w nim od tygodni. Wciąż konie i konie, i ludzie, którzy nie chcą płacić za przewóz. Nauczyłam

się mnóstwa nowych słów...

Śmiali się teraz razem. Jewgienij opierał policzek o włosy żony. Był nieogolony i

brudny, ale Raija nie zwracała na to uwagi. Zamierzała wsadzić męża do balii zaraz po

przyjeździe do domu.

I potrzymać go w niej, by się solidnie odmoczył.

- Jak wam poszło? - spytała.

- Za skóry musieliśmy zapłacić więcej, niż się spodziewaliśmy - przyznał. - Mąka zaś

jest przedniej jakości. Będą mieli z czego piec chleb na norweskim wybrzeżu!

Na chwilkę wstrzymał oddech. Może nieopatrznie obudził w niej pamięć tym

stwierdzeniem? Raija nie zareagowała. Niepotrzebnie się tym dręczył...

- A jeśli Oleg nie zechce płynąć na zachód? - zastanawiała się. - Ktoś musi pilnować

Toni. Jeśli nie stać nad nią z batem, natychmiast zapomina o poczuciu odpowiedzialności.

- Wynajmiemy szypra - oświadczył Jewgienij. - Będzie nas to drożej kosztowało, ale ja

nie stanę już na pokładzie.

Tego problemu nie musieli dotąd brać pod uwagę, ale rozwiązanie nasuwało się samo.

Mniejszy zarobek to jedyna niedogodność.

Dom czekał. Konie prychały radośnie na widok własnej stajni. Raija musiała zabrać je

do Archangielska, ale te dni były dla zwierząt wyłącznie odpoczynkiem. Nie pracowały,

czasami tylko zaprzęgano je do bryczki.

Trzeba było nanieść wody, a piec wydał się Raiji zupełnie obcy. Przez wiele dni z rzędu

rozpalała pod kuchnią Toni, a każdy piec ma swoje kaprysy, które trzeba poznać, zanim się

będzie z nim za pan brat.

W niedługim czasie kuchnia pachniała mydłem. Szyby zaparowały, z garnuszka unosił

background image

się zbytkowny aromat kawy. Masło postawione zbyt blisko ognia niemal się roztopiło. Zupełnie

o nim zapomnieli, kiedy Jewgienij wyszedł z kąpieli czysty i pachnący i wyciągnął do niej rękę.

Ubranie Raiji przemokło od dotyku jego parującej skóry, zanim zdążyła je zdjąć.

Podłoga kuchni stała w kałużach wody, kiedy ze śmiechem oddali się miłosnym

igraszkom. Stara ława zapraszała, by doznali rozkoszy w jej wiekowych, pożłobionych

objęciach.

- Przynajmniej nie potrzebujemy ręczników - oznajmił Jewgienij, kiedy zakładał świeże

ubranie na rozgrzane, nie do końca suche ciało.

Śmiali się oboje. Dobrze znów być razem. Tęskniła za mężem.

Nie tylko za fizyczną miłością, za pieszczotami, choć one stanowiły ważny element

wspólnego życia. Brakowało jej czegoś więcej. Jego, Jewgienija.

- Tęskniłeś za mną? - spytała, kiedy już wynieśli balię, opróżnili, wypłukali i postawili

na miejsce. Razem.

Obejmował ją ramieniem, a ona po raz kolejny pomyślała, iż jest do tego stworzone.

Tak jak jej ramię układało się miękko za jego plecami, a dłoń znajdowała idealne dla siebie

miejsce na biodrze...

- Tęskniłeś?

- Bezbrzeżnie - odrzekł.

- Ale jak? - dopytywała się. Nie dlatego, że domagała się kolejnej deklaracji miłości.

Jewgienij składał je, nawet jeśli nie prosiła.

Po prostu chciała wiedzieć.

- Jak za tobą tęskniłem? Cóż to za pytanie? Słońce słało pożegnalne promienie przez

płonące chmury, a niebo przybrało już barwę nocy. Było teraz granatowo - czerwone.

- Myślę o tobie - powiedział i roześmiał się. - To oczywiste. Wodzę wzrokiem za każdą

niewysoką, czarnowłosą kobietą z nadzieją, że to ty. I zawsze doznaję rozczarowania, a

jednocześnie i radości, że spotkałem w życiu właśnie ciebie. Inni mężczyźni nie zdają sobie

nawet sprawy, jak bardzo powinni mi zazdrościć...

Raija wsparła głowę na piersi męża.

Uwielbiała takie chwile, w których mogła czuć pełnię oddania i przynależności.

- Opowiadam Olegowi o tobie, a on opowiada mi o Toni. Każdy mówi o własnym

szczęściu. On nie rozumie zapewne, że można oszaleć na twoim punkcie, ja nie pojmuję jego

uwielbienia dla Toni... Nie myśl jednak, aniele, że bujam w obłokach i zapominam o pracy. O,

nie, w pracy kieruję się rozsądkiem. Jestem tylko szczęśliwy, bezgranicznie szczęśliwy. I mam

zamiar takim pozostać. Jeśli tylko mi na to pozwolisz...

background image

Wcale nie zamierzała mu przeszkadzać!

- Czy ta odpowiedź cię zadowala? - spytał. Raija otarła policzek o jego ramię,

zamrugała i uśmiechnęła się. Ten uśmiech zawsze działał tak samo. Przywoływał słońce o

zachodzie.

- Chciałam prawdy - odrzekła - i ją dostałam. O, tak, odpowiedź zadowoliła Raiję.

Krzyczała głośno, długo i żałośnie. Krzyk przeszywał wyznawców, mroził krew w

żyłach. Gdyby dotarł do niewiernych, przeraziłby ich jeszcze bardziej.

- To świętokradztwo, że musimy to robić - mruknął jeden ze starszych, siedzących

blisko ogniska. Ona była daleko od ognia w ostatnim kręgu. - Świętokradztwo! - powtórzył i

splunął przed siebie.

Wokół rozległ się potakujący pomruk. - Wstyd! - powtarzano.

Ona też tak uważała. Poza tym bolały ją nogi i marzła. Od opuszczenia rodzinnych stron

jeszcze nie jadła do syta.

Wciąż wędrowali, ani razu nie zatrzymując się w jednym miejscu dłużej niż na jedną

noc. Nie, raz rozbili obóz na dwa dni, kiedy zachorował jeden ze starszyzny. Pochowali go

drugiego wieczora.

I znów ruszyli w drogę W noc. W mrok.

To był zły czas, choć otarcia na stopach goiły się szybko.

Bali się, wokół obozu rozstawiali warty. Kapłani nieustannie przenosili skrzynię z

miejsca na miejsce.

Tylko garstka wtajemniczonych wiedziała, gdzie się znajduje.

Tak musiało być.

Nad brzegiem morza na północy paliło się wiele ognisk. Noc była mroźna.

Tęskniła za ciepłym domem, za wieczorami ożywianymi jedynie spokojnymi

oddechami rodziców i braci...

Teraz dźwigała dwie skóry, jedną na posłanie, drugą do przykrycia. Gdyby je

zapodziała, marzłaby jeszcze dotkliwiej.

Czasami spała z dwoma młodszymi braćmi, ogrzewała ich, otaczała opieką. To było

uciążliwe, ale starała się ulżyć matce. W domku nad Dwiną matka harowała jak wół, a teraz

spoczęło na niej jeszcze więcej obowiązków. Wychudła i poszarzała na twarzy, znów wypadały

jej zęby. Matka pewnie spodziewała się kolejnego dziecka. Wtedy zawsze gubiła zęby.

Niewiele ich zostało.

Nie chciała rodzić dzieci, jeśli z tego powodu miałaby stracić zęby i urodę.

Siedziała daleko od ogniska w cieniu, tak daleko, że mogła nieomal czuć się samotna.

background image

Najstarszy brat usiadł koło niej, uśmiechnął się szeroko. Był przystojny. Podobał się

dziewczętom.

Chichotała, kiedy wynosiły go pod niebiosa, ale w skrytości ducha przyznawała im

rację.

Był przystojny.

Jak reszta rodzeństwa. Przyznawała to bez fałszywej skromności. Zdawała sobie sprawę

z własnej urody, domyślała się, że chłopcy rozmawiali o niej tak, jak inne dziewczęta o jej

bracie. Czasami złościła się z tego powodu, ale jednocześnie czuła dreszcz ekscytacji.

Ciemne oczy chłopaka spoczęły na siostrze.

- Ktoś na ciebie czeka - powiedział cicho, by nikt inny go nie usłyszał. - Tam pod

drzewami. Ma na sobie czerwoną pelerynę...

Czuła, że policzki jej pałają, ale na szczęście było ciemno, a ognisko rzucało rdzawy

blask.

Mężczyźni w czerwonych płaszczach składali ofiary Jumali, gromadzili skarby dla

bogini.

Niewielu młodzieńców dostępowało tego zaszczytu.

Urodził się, by służyć Jumali.

Jego ojciec należał do najwyższego kręgu wtajemniczonych, matka była najmłodszą

córką szamana. O, tak, urodził się, by służyć Jumali. Nie tylko po to, by nosić czerwoną

pelerynę z dumnie podniesioną głową.

- Pozwolę ci spotkać się z nim w cztery oczy - powiedział brat i pociągnął ją za czarny

kosmyk. - Nikt cię nie zobaczy, siostrzyczko.

Zniknęła bezgłośnie w mroku. Serce bilo jak oszalałe. Bala się, że go nie dostrzeże.

Równie mocno obawiała się spotkania i tego, że zażąda za wiele.

Chrząknął, kiedy przeszła, nie zauważywszy go. Rozłożyste drzewa gęsto porastały las.

Stał skryty pod gałęziami sięgającymi niemal do ziemi.

- Pozwolono ci przyjść?

Poczuła jego zapach. Obcy, a jednocześnie dobrze znajomy.

- Przyszłam - odrzekła śmiało, choć w sercu czaił się lęk. Miała zbyt mało lat, by ważyć

się na cokolwiek, ale nic już nie było takie jak przedtem. Żyli niepewni, co przyniesie kolejny

dzień. Pożądliwie szukali przeżyć.

- Czuwałem przy Jumali - oznajmił. Czuła jego ciepły oddech na policzku. - Przychodzę

od jednej bogini do drugiej...

Przeszył ją dreszcz. Nie chciała, by porównywał ją z Jumalą. To bluźnierstwo!

background image

- Urodzisz mi dziecko - dodał i objął ją w talii.

Obóz leżał niedaleko. Dziewczyna słyszała stłumione głosy, czasami czyjś śmiech.

Rzadko. Nie mieli z czego się śmiać.

Lud opuścił swoje siedziby nad rzeką Dwiną, gdzie żył w pokoju przez wiele pokoleń.

Ich dzieje tonęły w mrokach przeszłości, o przodkach krążyły legendy, których nikt nie

podejmował się osadzić w czasie.

Wieści o Jumali dotarły do cara. Iwan Trzeci zamierzał wprowadzić w swoim potężnym

państwie jedną wiarę. Rozesłał mnichów na wszystkie strony i polecił chrzcić poddanych.

Na północnym zachodzie mieszkało plemię, które oddawało cześć złotej niewieście,

innym bożkom, ogniowi i wodzie, drzewom i kamieniom.

Relacje mnichów i odraza kazały Iwanowi Trzeciemu wysłać kolejnych duchownych do

tego zapadłego zakątka królestwa. Gotował także wojsko, by żelazem wymóc posłuszeństwo.

Jeden z mnichów nie potrafił utrzymać języka za zębami.

Lud dowiedział się o żołnierzach i w pośpiechu opuścił swoje siedziby.

Zostawili wszystko i ruszyli na wschód wzdłuż wybrzeża. Szli niewielkimi grupami,

przemykali się niepostrzeżenie przez rozległe, słabo zaludnione ziemie.

Uszli spojrzeniom nielicznych mieszkańców. Wędrowali nocami, kierując się

wskazaniami gwiazd.

Ominęli wojskowe straże.

Uciekali, by ocalić najwyższe bóstwo. By uratować siebie i jedynie prawdziwą wiarę.

Nie chcieli przyjąć religii, której nie potrzebowali. Mieli Jumalę. Po co im bóg, którego

nie widać? Który może w ogóle nie istnieje? Jumala była wśród nich. Jumala była jedną z nich.

Mieli obowiązek ratować ją i siebie.

Nie mogli zaprzeć się wiary.

Przed wyruszeniem w drogę wstawili posążek do kadzi z wodą. Wojownicy zaprzysięgli

wierność księciu i Jumali, po czym napili się świętej wody.

Ona nigdy nie znajdzie się tak blisko bogini, bo jest kobietą. On zaś pil wodę.

Teraz powiedział, że urodzi mu dziecko.

Pocałował ją w cieniu drzewa. Pocałował tak namiętnie, że niemal zapomniała jego

słowa, zapomniała o bliskości obozu, o grupkach pobratymców rozsianych po całym lesie.

Nigdy nie trzymali się razem, w ten sposób ograniczali zagrożenie do minimum.

Jego ręce dotykały jej drobnych piersi. Nawet nie wiedziała, kiedy wsunęły się pod

materiał. Porządna dziewczyna krzyknęłaby. Przynajmniej odtrąciła natręta.

Ona oparła się o drzewo i pozwoliła, by rozpiął jej kaftan i całował nagą skórę.

background image

Słodycz przenikała jej ciało, płynęła w żyłach jak soki w drzewach na wiosnę.

To była niebezpieczna gra.

Lecz on nosił czerwoną pelerynę i pił wodę Jumali. Należał do kręgu wtajemniczonych,

ona zaś była zwykłą dziewczyną. Stanowił najlepszą partię, jaką mogła sobie wymarzyć, i

pożądał jej. Pragnął, by urodziła mu dzieci.

Usłyszała głuchy odgłos. Upuścił broń na ziemię. Nie potrzebował teraz broni. Był

wystarczająco groźny bez niej.

Groźny i wspaniały.

Delikatnie skubał zębami jej skórę, obdarowywał doznaniami, których dotąd nie znała.

Dłonie oparł na krągłych biodrach dziewczyny. Wiedziała, że ma pełne kształty, jej

przyjaciółki wydawały się chude przy niej. Czuła się z tym niezręcznie, ale chłopcy tylko za nią

rzucali długie spojrzenia.

Teraz jego dłonie spoczęły na jej biodrach. Podniósł głowę i przysunął się, uwięził ją

między swoim ciałem a drzewem.

Palce chwyciły skraj spódnicy i podwinęły w górę. Uczynił to tak wprawnym gestem, że

dziewczyna nie miała wątpliwości. Nie pierwszy raz uwodził kogoś w nocnych ciemnościach.

Przycisnął ją zdecydowanie, niemal brutalnie. Zarumieniła się, może dlatego, że czuła

bliskość jego podnieconego ciała, a może dlatego, iż bezwstydność sytuacji wydała się jej

rozkoszna.

Gładził ręką jej uda, a potem dotykał tak, jak nikt dotąd. Czasami jedynie marzyła, by

ktoś to zrobił, ale zawsze wstydziła się tych myśli.

Teraz tak właśnie miało być.

Pożądliwie całował jej wargi. Kurczowo trzymała go za ramiona, bala się przesunąć

dłonie, choć pragnęła poznać jego ciało...

Na tę myśl też oblewała się rumieńcem.

Myślała, że wie.

Słyszała kiedyś odgłosy w mroku. Śledziła kiedyś falowanie ciał spod

półprzymkniętych powiek.

A jednak nic nie wiedziała.

Nie wiedziała, co mogą sprawić dłonie mężczyzny. Nie wiedziała, co to znaczy leżeć na

miękkim mchu, czuć dotyk rąk na piersiach i rytmiczny puls męskości.

Nie miała pojęcia...

Potem nie pozwolił jej odejść. Rozścielił płaszcz pod drzewem, tę piękną, czerwoną

pelerynę, i pociągnął dziewczynę na nią. Usiadł przy niej, objął ją ramionami i przemawiał

background image

cicho. Już nie jak do dziecka, lecz jak do osoby dorosłej. Niemal jak do mężczyzny.

Od czasu do czasu całował ją, dotykał bezwiednie, jakby nie mógł rozstać się z jej

ciałem. Znów wsunął dłonie pod kaftan, nie pozwolił zapiąć haftek.

- Jesteś taka miękka - mówił z zachwytem. - Taka piękna. Nie miałem piękniejszej.

Nie zdziwiła się. Widywała go z innym kobietami. Opowiadano sobie o jego podbojach,

ale wszak należał do kręgu wtajemniczonych.

- Bawisz się - odrzekła. Nie potrafiła zdobyć się na mocniejszy wyrzut. - Jutro nawet na

mnie nie spojrzysz...

- Przyglądam się tobie od tygodni - powiedział. Uśmiechnął się w ciemności. - Od lat.

Wtedy byłaś jeszcze dzieckiem. Czekałem, aż dorośniesz. Przyszłaś na świat po to, by urodzić

moje dziecko.

Znów to samo.

Dotknął wargami jej szyi.

Nie miała innych. Istniał tylko on. On, który zaplanował jej przyszłość. On - strażnik

Jumali.

Znów jej zapragnął.

Opuścił spodnie, wsunął się na nią, podciągnął spódnicę, a ona nie stawiła oporu.

Rozchylił kolanem nogi dziewczyny i wszedł w nią. Przygniatał ją całym ciałem, nie spieszył

się.

Ugryzła go w szyję, kiedy ogarnęła ją fala nieznanej rozkoszy.

Sądziła, że umiera.

Ale wróciła do rzeczywistości, a on utonął w niej, śmiejąc się. W oczach zalśnił mu

ogień i jakiś dziwny blask, żółty odcień w zieleni źrenicy. Miał niezwykłe oczy. Niektórzy

twierdzili, iż są oznaką godności. Potomek szamana.

Była wyczerpana, kiedy ją przykrywał. Pozwolił jej leżeć z głową wspartą na swoim

ramieniu. Zastanawiała się, czy innym kobietom okazuje podobną troskliwość. Czy jest dla nich

równie czuły, kiedy je posiądzie. Kiedy je zniewoli.

To brzydkie słowo...

A jakiego miała użyć?

Nie chciał jej za żonę. Może nie była tego godna?

Nie odważyła się zapytać.

- Powiedziałem matce, że będę z tobą. - Jego głos dochodził z daleka, jakby z

przeciwnej strony gór, które widzieli daleko na wschodnim horyzoncie. Z każdym dniem rosły

w oczach, ale czekała ich długa droga, zanim je przekroczą.

background image

Teraz też nie wspomniał o małżeństwie. O domu. O rodzinie.

Mężczyźni w czerwonych pelerynach mogli zakładać rodziny. Mogli się żenić! To nie

stanowiło żadnej przeszkody.

Zrobił się melancholijny, kiedy noc wokół zgęstniała. Punkciki ognia gasły jeden po

drugim, na koniec został tylko jeden.

Wtedy wstał i pomógł się jej podnieść.

- Wracaj do swoich - powiedział cicho. Przytulił ją mocno, pocałował w oba policzki i

w usta.

Już nigdy go nie zobaczyła. Ruszył z innymi wojownikami przodem, by zapewnić

reszcie swobodne przejście.

Wpadli na grupę zbrojnych, którzy rozłożyli się obozem. Wszyscy oprócz jednego

dostali się do niewoli i ponieśli śmierć.

On też.

Poległ chwalebnie.

Zapłakała na tę wieść. Kiedy ojciec poznał powód łez córki, wyrzucił ją z namiotu.

Matka zajęła się nią serdecznie.

- Nie wszystek umarł - powiedziała. - Urodzisz mu dziecko.

Wiedziała, że to prawda, ale nie mogła pozbyć się smutku, który opanował jej serce i

tłumił radość z macierzyństwa.

Jumala opłakiwała poległych synów. Wznosiła skargi do bladego nieba.

Szli na wschód. Uciekali ku górom.

Raija obudziła się spocona, choć w izbie panował przyjemny chłód. Usiadła bezgłośnie,

słyszała spokojny oddech Jewgienija u swego boku.

Nie odważyła się wstać, nie chciała budzić męża. Musiałaby opowiedzieć mu o śnie, a

nie mogła.

Historia toczyła się dalej w innym czasie. Ludzie nosili inne szaty. Tylko Jumala była

taka sama.

Iwan Trzeci...

Zapamiętała imię. Mogła zapytać, kiedy żył. Uzyskałaby jakąś wskazówkę.

I pamiętała ból. Niespełnioną miłość. Kolejny młodzieniec, który umarł za wcześnie.

Kolejna dziewczyna, którą pozbawiono szczęścia.

Ból przede wszystkim.

I Jumala.

Lud uciekający, by ocalić boginię.

background image

Raija drżała. Nie lepiej było oddać posążek żołnierzom? I przyjąć wiarę, którą chcieli

narzucić...

Wybrali bezdomność, cierpienie dzieci i starców, śmierć młodych wojowników.

Czy nie łatwiej było pozbyć się posążka?

W końcu zapadła w sen. Niedobry, męczący sen wypełniony postaciami błyszczących

kobiet. Widziała zimny blask złota, słyszała płacz rozpaczy...

- Powiesz mi, co cię dręczy? - spytał Jewgienij. Wstali. Zjedli razem śniadanie.

- Wiem, że źle spałaś, aniele...

- Śnię - odrzekła. - Widzę cienie... Nie wiedziała, czy przyjmie te słowa za dobrą mo-

netę. Nie potrafiła kłamać.

Nie kłamała.

background image

10

Jewgienij bił się z myślami całą drogę do Archangielska. Jechał na własnym

wierzchowcu. Zmusił go do wysiłku, by rozgrzać siebie i zwierzę.

Koń biegł, parskając radośnie. Jewgienij czuł powiew cudownej swobody.

Powiedział Raiji, że niedługo wróci.

Odmówił, kiedy chciała się z nim zabrać. Myślała o tym, by odwiedzić Antonię, kiedy

on będzie załatwiać swoje sprawy.

Nie mógł powiedzieć żonie, że wybierał się rozmówić z jej przyjaciółką.

Uwiązał konia do palika przed stajnią Toni. Choć należała do Olega, nikt nie nazywał

jej inaczej jak stajnią Toni.

Olega nie było w domu. Jakaś dziewczyna podskoczyła z przestrachu na widok

niespodziewanego gościa. Jewgienij nigdy dotąd jej nie widział. Widać Oleg zatrudnił

pomocnicę dla żony.

- Śpi? - zapytał, zdejmując czapkę. - Tonią - dodał wyjaśniająco. - Antonia...

Zupełnie jakby w domu mieszkało wiele kobiet.

- To ty, Jewgienij? - dobiegł go głos Antonii. - Zamknęli mnie. Do diabła, człowieku!

Wejdź i pogadaj ze mną. Chyba byłeś już kiedyś w alkowie damy? Choć pewnie nie zawsze

wchodziłeś drzwiami!

Jewgienij uśmiechnął się krzywo. Dziewczę zarumieniło się. Ile mogła mieć lat? Kiedyś

potrafił to ocenić jednym rzutem oka. Teraz już nie. Zrobiło mu się jej żal.

- Mam nadzieję, że nie słuchasz tego, co mówi Antonia - powiedział poważnie,

wprawiając dziewczynę w jeszcze większe zakłopotanie. - Jej słownictwo nie jest godne

naśladowania...

Wszedł do sypialni.

- Zamknij drzwi za sobą! - zakomenderowała Tonią. - Byliśmy już sami w jednej izbie i

żadne z nas nie doznało uszczerbku - dodała i zachichotała, widząc wyraz twarzy dziewczyny. -

Robię się prawdziwą jędzą na starość - westchnęła i poklepała brzeg łóżka.

Jewgienij przysiadł przy niej.

- Oleg przysłał mi tę małą - westchnęła. - Jeśli sądzi, że ona może go zastąpić, to się

grubo myli. Powieszę się, zanim stanie na pokładzie!

- Szepnij mu o tym słówko - powiedział Jewgienij z uśmiechem, poklepując Tonie

uspokajająco po ręce - a nigdzie nie popłynie. Użyj podstępu...

Zajrzała mu w oczy.

background image

- Nie pogniewasz się? Skorzystanie z usług szypra będzie was trochę kosztować...

- Uważam, że Oleg powinien być w domu, kiedy urodzi się mu syn - odrzekł spokojnie

Jewgienij.

Tonią uśmiechnęła się. Promień słońca po burzy.

- Co cię sprowadza? - spytała prosto z mostu. - Odwiedziny u chorej? Czemu więc nie

zabrałeś Raisy?

Jewgienij westchnął i pochylił głowę. Potem podniósł wzrok i spojrzał Toni prosto w

oczy. Lubił imię, które nadała jego żonie. Sam chciałby go używać, ale nie potrafił. Dla niego

była wyłącznie Raiją.

- Co się z nią dzieje, Toniu? - spytał znużonym głosem. - Wielkie nieba, co się z nią

dzieje? Nie potrafię znaleźć przyczyny. Może ma innego? Nie, to niemożliwe... Wprawdzie nie

była nigdy wzorem wierności, ale...

- A co się stało? - spytała ostrożnie Antonia. Nie chciała skrzywdzić przyjaciółki,

wyjawiając jej tajemnicę.

- Nie śpi. Dziś przesiedziała pół nocy. Ja też nie spałem, ale nie pokazałem tego po

sobie. Coś ją dręczy, Toniu. I boi się o tym ze mną rozmawiać...

- ... a ty darzysz ją takim szacunkiem, że boisz się spytać? Lękasz się, że ją stracisz,

Jewgieniju Dymitrowiczu! Skinął głową.

- Tak. To takie proste.

- Znałeś ją przedtem... - Antonia ostrożnie badała teren.

Jewgienij spojrzał na nią zdumiony powściągliwością, z jaką wymówiła te słowa.

- Jaka była? - Antonia pomogła sobie gestami dłoni. Zawahała się, jej ruchy straciły na

wyrazistości, jakby pytała o coś nieuchwytnego. - Nie chodzi mi o wygląd, o urodę. Wyczułeś

w niej coś dziwnego?

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Przecież uratowała ci życie. Nikt mi nie wmówi, że było inaczej. Mam na to słowo

Olega, a jemu ufam bezgranicznie. Czasami bardziej niż sobie samej. Czy ona rozporządza

jakimiś tajemnymi mocami?

- Co chcesz przez to powiedzieć? - powtórzył Jewgienij łagodnie, jakby przemawiał do

dziecka. Ściskał Antonię za rękę i to była w tej chwili jedyna nić łącząca go z rzeczywistością.

Czuł, że odpływa i traci grunt pod nogami...

- Ona śni na jawie - szepnęła Antonia. To brzmiało jak herezja, za takie słowa wtrącano

do lochu. Tonią wypowiedziała je z trudem również dlatego, że wciąż nie mogła w nie

uwierzyć. Należały do świata marzeń, a ona mocno stąpała po ziemi. - Ma sny, które nam są

background image

nieznane. Boję się, Jewgieniju! Lękam się, że to ja popchnęłam ją w tę stronę, choć pewnie nie

jest to dziełem przypadku. Wydaje mi się, że musiało się tak stać. Musiała tu się zjawić. Raija -

Raisa. Była tu wcześniej.

- Do diabła, co ty wygadujesz?

- Nie wiem, w jakim świecie przebywa - ciągnęła Antonia - ale nie śni. Widzi rzeczy,

których nie powinna znać. W przeszłości... A wszystko obraca się wokół Jumali...

Tego się nie spodziewał.

- Chyba w to nie wierzysz - zaprotestował. - Ona chyba w to nie wierzy!

- Wierzy - westchnęła Tonią. - Ona to przeżywa, więc jak może być inaczej? Musiałaby

uznać się za szaloną. Sądzisz, że oszalała?

Jewgienij nie odpowiedział od razu.

- Zawsze miała niezwykłą moc - odezwał się niechętnie po długim milczeniu. - Nie

przypadkiem oskarżono ją o konszachty z diabłem.

- Co możesz dla niej zrobić?

Jewgienij skrył twarz w dłoniach. To niedorzeczność, pomyślał. Wszyscy zwariowali. A

on sam był na/bardziej szalony ze wszystkich.

- Mogę to powstrzymać? - zapytał. Żadne z nich nie znało odpowiedzi. Mogli jedynie

zgadywać i oboje doszli do tej samej konkluzji. Tonią nie musiała odpowiadać. Nawijała

ciemne loki na palec. Ona też czuła lęk na myśl o tym, w co pogrążała się Raija. Nie taki silny

jak Jewgienija, ale jednak czaił się w jej sercu.

Jewgienij wciąż nie mógł uwierzyć.

- Do tej pory miała trzy sny? - spytał niepewnie.

- Trzy życia - poprawiła go i uśmiechnęła się ciepło. Ze współczuciem.

- Dlaczego nic mi nie powiedziała? - rozgniewał się.

- Z tego samego powodu, dla którego ty boisz się z nią rozmawiać - stwierdziła cierpko.

- Żeby oszczędzić ci cierpienia.

Cóż mogli jej przeciwstawić?

- Musisz to zaakceptować - dodała cicho. - Okazać wyrozumiałość, Jewgienij. Została

tutaj ze względu na ciebie...

Jakby tego nie wiedział!

Więc może popełnił błąd?

A teraz przyjdzie zapłacić? Za to, że ją okłamał. Że uległ pokusie, by ułożyć sobie z nią

życie...

Czy taka miała być cena?

background image

Rady Toni nie miały wielkiego znaczenia. W ostateczności sam musiał znaleźć

właściwe słowa. I trafić do serca Raiji...

Zaufanie...

Nie miał pewności, czy mu ufa, i to bolało go najbardziej. Nosiła w sobie tajemnicę.

Wolała dzielić się nią z przyjaciółką niż z nim.

To prawda, Raija i Tonią były sobie bliskie. Przyjaźń między kobietami oznacza

szczerość, której nie rozumieją mężczyźni, nienawykli rozmawiać o uczuciach.

A mimo wszystko bolał nad tym, że nie okazała mu zaufania.

- Nie bądź dla niej zbyt surowy! - poprosiła Tonią. Jewgienij spojrzał na nią zdumiony.

Jakby to w ogóle było możliwe!

Myła podłogę, kiedy wrócił. Klęczała i szorowała deski piaskiem. Miała czerwone

dłonie, więc zapewne użyła zimnej wody. Raija potrafiła być surowa dla siebie samej.

- Zdejmij buty! - poleciła. Jewgienij uśmiechnął się i posłuchał. Długo mocował się z

butami do konnej jazdy, jedną ręką niełatwo je zdjąć.

Nie pomogła mu.

- Przeskocz - dodała, nie patrząc na niego. Szorowała z całych sił.

Jakby pracą usiłowała pozbyć się czegoś. Taką miała metodę radzenia sobie z

kłopotami. Harując do upadłego, pozbywała się złości i strachu.

- Muszę z tobą porozmawiać, Raiju - powiedział, nie ruszając się z miejsca. Stał obok

butów, które zdjął, przy wieszaku, na którym powiesił kurtkę.

W końcu musiała podnieść wzrok. Podparła się i wyprostowała zesztywniałe plecy.

Poważne oblicze męża zakłopotało ją.

- Muszę z tobą porozmawiać, aniele - powtórzył. Pomógł jej wstać i przytulił. Jego

wzrok nie wyrażał nic poza bezdenną czułością.

Pocałował ją.

I objąwszy za ramię, poprowadził po świeżo umytej podłodze do alkowy.

- Musimy porozmawiać, kochana. - Nie rozumiała jeszcze, o co chodzi, póki nie dodał: -

Byłem u Toni... Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

- Uważasz, że zmyślam? - żachnęła się.

- Nie wiem - westchnął Jewgienij. - Szczerze mówiąc, nie wiem. Ale daj mi szansę

zrozumieć.

Przyjrzała mu się uważnie, szukając nieszczerości w oczach męża. Nie znalazła.

Więc opowiedziała mu wszystko.

Opowieść wstrząsnęła Jewgienijem równie mocno jak za pierwszym razem, kiedy

background image

usłyszał ją z ust Toni.

- Co sama o tym sądzisz? - spytał. Raija nie patrzyła na niego, snując opowieść. Słyszał,

jak wiele razy drżał jej głos.

Teraz zwracała się do niego o pomoc, a Jewgienij bał się powiedzieć coś, co by ją

uraziło, co by zerwało cienką nić porozumienia i zaufania.

- Tonią uważa, że to ja - odrzekła niechętnie, jakby takie tłumaczenie było jej

szczególnie obce.

- Wiesz, jak one wyglądają? - zapytał. Chciał uczynić to wcześniej, ale opowieść Raiji

tak go pochłonęła, że zapomniał.

Raija potrafiła opowiadać.

- Są młode. - Nie miała żadnych wątpliwości. - Wszystkie trzy pochodziły z prostych

rodzin, żadna nie zajmowała znaczniejszego miejsca. I piękne. Nie mogę jednak opisać ich

wyglądu, Jewgienij. Nie widziałam żadnej z nich. Byłam nimi...

- Widzisz innych ludzi? Świat wokół? Raija skinęła głową.

- Wszystkie tracą ukochanych - dodała. - Tonią uważa, że jest w tym jakiś sens.

Rzeczywiście, historia zdaje się powtarzać. Tylko ta ostatnia, ta z dzisiejszej nocy, spodziewa

się dziecka. Ciekawa jestem, jak potoczyły się jej dalsze losy... - Usiłowała sobie przypomnieć

szczegóły. - I jeszcze oczy oblubieńców. Coś je łączy, pamiętam to zwykle po przebudzeniu,

ale teraz już nie... Są tacy przystojni. I wszyscy umierają. To niesprawiedliwe!

- W tych czasach młodzi ludzie żyli krótko - stwierdził Jewgienij. - Wszystko zależało

od szczęścia. Kto źle trafił, umierał na wojnie, której sensu nawet nie pojmował...

- Kiedy panował Iwan Trzeci? Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Pamiętam to imię. - Raija wbiła w męża spojrzenie dużych, brązowych oczu. - Z

ostatniego snu. Iwan Trzeci wysłał wojsko, by pomogło mnichom w walce przeciwko ludowi

Jumali...

Raija omal nie powiedziała „przeciwko mojemu ludowi”.

Ta myśl przyprawiła ją o dreszcze.

- Pewnie z dwieście pięćdziesiąt lat temu - odrzekł Jewgienij. - Jesteś pewna, aniele?

Nie usłyszałaś tego imienia przy innej okazji?

- Był trzecim władcą, który nosił to miano? - spytała. Nie miała pewności, czerpała tę

wiedzę z czegoś, co jest kruchsze od snu.

Jewgienij wzdrygnął się.

- Tak, to prawda. Nie opowiadał żonie o tym władcy. Antonia i Oleg zapewne też nie.

Nikt inny. Wielu zresztą nie słyszało o tych dawnych czasach.

background image

Więc skąd wiedziała?

To był jakiś dowód. Dla obojga.

- Cierpisz? Zaprzeczyła.

- Odczuwam głęboki smutek - wyjaśniła. - Dla tych młodych dziewcząt nie ma nadziei.

Wszystko wydaje się pozbawione sensu... - Westchnęła i objęła Jewgienija w pasie. - I dręczy

mnie strach, że noszę w sobie żałobę po kimś, kto zmarł dawno, dawno temu... - Uchwyciła

wzrok męża i zniżyła głos do szeptu. - Dwieście pięćdziesiąt lat? Jesteś pewny?

Skinął głową. Raija zadrżała.

- To ostatni sen... Podróżuję w czasie. Za pierwszym razem byłam w zamierzchłej

przeszłości. Wszystko wyglądało zupełnie inaczej...

- Dwieście pięćdziesiąt lat... - Jewgienij również nie ukrywał lęku. Skoro los tak chce, to

Raija musi przekroczyć dwa wieki, by wrócić do niego.

Jak długo to potrwa?

- Zastanawiam się, jak toczy się ich dalsze życie - mówiła Raija - ale nigdy nic się nie

powtarza. Tylko Jumala jest ta sama. Musiałbyś usłyszeć jej krzyk!

Wzdrygnęła się bezwiednie.

- Posągi nie krzyczą - stwierdził rzeczowo.

- Ten krzyczy - nie ustąpiła. - Sam tak mówiłeś, to stanowiło część twojej legendy. Nie

zostałaby boginią, gdyby nie było w niej czegoś nadzwyczajnego. Co za pociecha z bogini,

która nic nie potrafi?

Jewgienij roześmiał się. Więc potrafiła zachować poczucie humoru mimo powagi

sytuacji. Raija śmiała się razem z mężem.

- Szkoda, że nie powiedziałaś mi o wszystkim na samym początku - uznał.

- Wtedy jeszcze bardziej lękałbyś się o mnie! Miała rację.

Wciąż się bał.

Błagał ją, by trzymała się z dala od Jumali, by nie zaprzątała sobie głowy starymi

legendami. Lękał się, że da się skusić i wyruszy na poszukiwanie skarbów.

Powinien znać ją lepiej.

Mówił, że nie wolno tropić dawnych bożków.

Zwłaszcza takich jak Jumala, zakorzenionych w tej ziemi. Wciąż mogli przecież żyć jej

wyznawcy. To niebezpieczne.

Lecz przecież nie wybrała sobie tego losu.

Los wybrał ją.

Historia działa się, a Raija nie miała na to żadnego wpływu. Nie mogła się jej wyrzec.

background image

Jak można wyrzec się własnego życia? Kto potrafi odrzucić bezwartościowe okruchy,

kto potrafi przewidzieć przyszłość?

Tak właśnie było.

Tylko że te okruchy należały do kogoś innego.

To niesprawiedliwe. Nie powinna przeżywać cudzego cierpienia. Miała dość własnego,

choć go nie pamiętała...

- Jest w tym jakiś sens - pisnęła.

- Jaki? - zapytał Jewgienij. Na całą wieczność zapamiętał odpowiedź, której udzieliła.

Wryła się mu w pamięć, zapadła w serce, skrywała bowiem ziarno prawdy.

- Mnie się to przydarza - odrzekła. - Jestem dość silna, by z tym żyć.

background image

11

Powinien strzec Raiji, ale nie miał na to ani czasu, ani jej przyzwolenia. Uważał, że to

byłoby poniżej jego godności. Poza tym oboje mieli dość obowiązków.

Raija powiedziała mu, że ludzie z przeszłości pojawiają się jedynie we śnie. I wtedy,

gdy zagłębia się w myślach.

Przynajmniej rozmawiali. Pomniejszali lęk, dzieląc go między siebie.

Nie nazwany strach jest najgorszy. Odsuwali go jak najdalej.

Tego wieczora tylko na chwilę wyszedł z domu. Zajrzał do koni, zadał im obroku,

przemawiając do nich czule. Zwierzęta potrzebują miłości tak jak ludzie. Kogoś, kto okazuje im

troskę i ma dla nich czas. Potrafi dzielić się ciepłem.

Wszystkie żywe istoty potrzebują tego.

Chwilę go nie było...

Lecz kiedy wszedł do kuchni, od razu wyczuł zmianę.

Choć wszystko wyglądało tak jak dawniej.

Ogromny piec trzymał ciepło, błysnął żółtymi płomieniami, kiedy dokładał kolejne

polano. Jewgienij nie lubił marznąć, a oszczędzać można w inny sposób. Zresztą nie należeli do

najbiedniejszych.

Garnki wisiały w zwykłym miejscu na hakach pod półką. Raija upodobała sobie

miedziane, a Jewgienij sprawił jej takie. Lubił spełniać kaprysy żony. Polerowała je

nieustannie, można się było w nich przejrzeć i zobaczyć własny, komicznie zniekształcony

konterfekt.

Stół był uprzątnięty, firanki zwisały równymi fałdami, stołki, ława, skrzynia na drewno,

wszystko tkwiło na właściwym miejscu.

Niczego nie brakowało.

Poza Raiją.

Jewgienij nabrał powietrza, usiłując zapanować nad rosnącym zdenerwowaniem, i

przeszukał pozostałe pomieszczenia.

Raiji nie było w domu.

Rzucił okiem na rzeczy żony. Zabrała jedynie szal, więc nie mogła odejść daleko.

Do stajni nie poszła, pomyślał, stając na stopniach w zapadającym mroku. Był tam

przed chwilą, zamknął za sobą drzwi.

Nosiła klucze przy pasku. Może poszła po coś do spiżarni?

Mało prawdopodobne. Nie wychodziłaby o tej porze. Potrafiła zorganizować sobie

background image

dzień.

Nigdzie nie widać było światełka lampy. Raija dobrze widziała w ciemności. Zauważył

to dopiero po pewnym czasie. Miała tyle niezwykłych cech...

Zostawił otwarte drzwi i ruszył przed siebie. Bezwiednie skierował kroki nad rzekę. Nad

Dwinę.

Pomyślność tej ziemi zależała od Dwiny. Rzeka wiodła do kraju na południu, rzeką

spławiano drewno i towary na wybrzeże. Dwina matkowała im od kołyski aż po grób.

Jewgienij kochał rzekę. Woda zawsze była jego żywiołem, a teraz, kiedy morze się

przed nim zamknęło, została tylko Dwina.

Całkiem przyzwoita namiastka. Dwina miała w sobie jakiś majestat. Wydawała się

leniwa i spokojna, ale skrywała dzikość. Była zmienna, inna za każdym zakolem.

Rzeka jego życia zachowywała się w gruncie rzeczy jak kobieta.

Jewgienij kochał bezwarunkowo.

Zarówno rzeki, jak i kobiety.

Raija trzęsła się z zimna. Jewgienij nieomal wpadł na nią. Nie widział w ciemności tak

dobrze jak ona. Dostrzegł ją dopiero wtedy, kiedy znalazła się na wyciągnięcie ręki.

Siedziała aa brzegu, który urwiskiem opadał ku Dwinie. Skok do wody mógł zakończyć

się śmiercią śmiałka.

Jewgienij nie sądził, by z myślą o śmierci wybrała to miejsce, jedyne niebezpieczne

miejsce niedaleko domu.

Obejmowała się ramionami, przykryta szalem, stopy spuściła poza krawędź obrywu.

Jewgienij wiedział, że usiadła na litej skale, inaczej bardziej by się przestraszył tym widokiem.

Potrącił nogą jakiś kamień i Raija odwróciła się. W ciemności jej twarz była białą

plamą, w której połyskiwały zęby. Miała otwarte usta, jakby zastygłe w zdumieniu. I oczy

płonące przedziwnym blaskiem. Jewgienij dostrzegł to wszystko, siadając obok i obejmując ją

ramieniem. Raija nie zaprotestowała.

- Wyszłaś tak cienko ubrana! - ofuknął ją łagodnie.

- Wieczór jest chłodny. Nie zauważyłaś, aniele?

- Tak - odrzekła jednym słowem i położyła mu głowę na ramieniu. Spoglądała na nurt

rzeki, wsłuchiwała się w jej cichy szum, który niósł spokój i ukojenie. Wiedziała, że zna ten

szum z czasów, które zamknięte były we wnętrzu ciemnej góry. Zawsze mieszkała nad

brzegiem rzeki. Rzeka uformowała jej naturę.

Błękitną i przejrzystą jak woda. Czasami dziką i wzburzoną.

- Ty też się nie ubrałeś - dodała. Wydawała się zamyślona, ale nie straciła całkowicie

background image

kontaktu z rzeczywistością. - Będzie cię bolało...

Zapewne miała rację, ale Jewgienij nie przejmował się tym w tej chwili.

Najważniejsze, by siedzieć u boku żony i obejmować ją ramieniem. Nie w ciasnej izbie,

ale pod bezkresnym niebem.

- Znów tam byłaś - powiedział. Nie pytał, z góry znał odpowiedź.

Głowa Raiji wsparta na jego ramieniu. Jej oddech, przyspieszony i ledwie słyszalny.

Bicie serca, gwałtowny rytm jak stukot końskich kopyt po zmarzniętej ziemi w tundrze.

- Znów tam byłam - odrzekła bez zbytniego smutku, ale i bez radości. - Byłam tą samą

kobietą.

Jewgienij zmartwiał.

Powiedziała „byłam”.

Więc przyjęła swój nowy los.

Jewgienij słyszał szum Dwiny, dostrzegał skąpe refleksy światła na falach. Wiedział,

gdzie są wiry, choć ciemność skrywała je przed wzrokiem. Widział Dwinę.

I słuchał Raiji.

Widział jej opowieść.

Cichy głos dziewczyny mieszał się z szumem rzeki, aż stały się jednością. Jego żona i

jego rzeka. Głos rzeki i głos Raiji.

Jej słowa spływały z prądem ku ujściu, ku morzu.

- Zachorowała. Pamiętam uciążliwy marsz przez góry. I ból. Urodziła dziecko...

Raija uśmiechnęła się z rozrzewnieniem i rozluźniła się. Jewgienij widział uśmiech i

słyszał go.

Głos Raiji zmieniał się, kiedy rozchylała usta w uśmiechu. Wypełniał się ciepłem,

rozkwitał w zapadającą noc na kamieniach u jego stóp.

- Prześlicznego chłopczyka o kruczoczarnych włosach. Jego uśmiech był jak słońce w

mroku, oczy jak promyki. Śmiał się perliście. Kochała go. Biega} wokół, mógł mieć może dwa

lata, może mniej. Nie wiem, pamiętam jedynie radość z jego istnienia. I ból. Była chora, nie

miała ujrzeć, jak syn dorasta i staje się mężczyzną...

Raija zaczerpnęła tchu.

Jewgienij dostrzegł, że bez powodzenia próbuje oddzielić los tamtej kobiety od swego

własnego.

- Jego matka wciąż żyła. - Raija przyspieszyła tok opowiadania, jakby chciała to już

mieć za sobą. - Była stara i mądra. Kochała ją i ubóstwiała chłopczyka. Wdał się w ojca, nikt w

to nie wątpił. Zwłaszcza ona, która pomogła mu się urodzić. Stało się to w zimową noc

background image

rozświetloną zielonym światłem zorzy. Niebo płonęło, kiedy się rodził, tak by widział go cały

świat. A jego oczy od początku przypominały dwa słońca. W żartach nazywali go Synem Zorzy

Polarnej.

Raija smakowała te słowa.

Jewgienij zastanawiał się, czy pamięta zorzę polarną z dawnego życia. Na niebie Raiji

też płonęły światła.

- Kochała go i chciała być mu matką. Ale krwawiła, chudła i słabła, a życie wyciekało z

niej czerwonym strumykiem. - Przełknęła ślinę. - Ze wschodu nadciągnęli żołnierze. Przeszli

przez góry, byli uzbrojeni po zęby i gotowi do walki. Lud ukrył skarby. Chłopczyk należał do

kręgu wtajemniczonych. Przytuliła go po raz ostatni, zanim pozwoliła babce zabrać go ze sobą

na wysepkę na bagnach, gdzie ukryli Jumalę, gęś z brązu, drewniane posążki, skarby bogini.

Towarzyszyła im grupka mężczyzn w czerwonych pelerynach i starców, którzy mieli strzec

Jumali. Nikt nie wiedział, gdzie to było, nawet książę nie dostąpił zaszczytu towarzyszenia

bogini. Jej syn tak. Zaszczyt, radość mimo bólu rozstania... Ona sama nie była godna. Spłodziła

syna ze strażnikiem Jumali, ale sama nie znaczyła nic. Poza tym wkrótce miała umrzeć. Babka

wiedziała. Stara kobieta wiedziała wiele...

Raija wpatrywała się w ciemność.

Znajdzie to miejsce? pomyślał z przestrachem Jewgienij.

Odsunął od siebie tę myśl. To niemożliwe. Raija nie miała pojęcia o istnieniu bagien na

wschód od Uralu.

On wiedział.

Kiedyś popłynął drogą na wschód, ale nigdy nie wspominał żonie o tamtej wyprawie.

- Ludzie Iwana, rzecz jasna - ciągnęła spokojnym głosem.

Więc wciąż znajdowali się w czasach Iwana Trzeciego. Trzeba by wiele wysiłku, by

zmyślić taką historię. Jewgienij wiedział to doskonale i tym większe ogarniało go zdumienie.

Jej słowa nie tworzyły nowej legendy, lecz opisywały dawną rzeczywistość, którą Raija

ujrzała na własne oczy wokół siebie. Słyszała głosy, czuła zapachy.

Po prostu była w środku zdarzeń.

- Przybyli z zachodu i południa. Rozdzielili się. Szli wzdłuż rzeki. Przeprawili się przez

Ob, tam gdzie łączy się z Irtyszem. Choć mężczyźni gotowi byli do walki, a Jumala czuwała

nad nimi, straciliśmy wielu. Padli, byli młodzi. Mieli rodziny. Byli starzy. Walczyli z nadludzką

mocą. Kobiety także. Ona także. Wstąpiła w nią jakaś moc, zabierała oszczepy zabitym, wzięła

łuk umierającego wojownika. Wyrywała strzały z ciał poległych. Jej ręce drżały, kiedy napinała

cięciwę, ale szybko odnalazła spokój. Przestała słyszeć krzyki wokół siebie i z zimnym

background image

wyrachowaniem przerzedzała szeregi nieprzyjaciół. W końcu zepchnięto ich nad rzekę, ocknęła

się, słysząc jej szum. W lewym ramieniu tkwiła strzała, krew broczyła z rany. W oczach jej się

zaćmiło. Za nią znajdowała się otchłań, poniżej rzeka. Spienione wiry zmyją krew, oczyszczą.

Widziała nadbiegających żołnierzy, nigdzie nie dostrzegała swoich pobratymców. Nie znała ich

losu, musieli rozdzielić się w ferworze walki. Żołnierzy było niewielu, śmiali się, mówili

nieznanym językiem. Rozumiała jednak ten śmiech, wiedziała, co kryją obce słowa. Wciąż była

młoda, widzieli piękną dziewczynę. Nie domyślali się nawet, iż była jeszcze piękniejsza, zanim

życie zaczęło z niej wyciekać. Nie wiedzieli, że jest już stara duchem.

Po policzkach Raiji spływały łzy. Roniła je nad losem kobiety z czasów Iwana

Trzeciego.

- Stalą nad brzegiem rzeki przy urwisku i słyszała jej szum. Trzymała łuk w dłoniach.

Wyrwała strzałę z rany, ból przestał istnieć. Na drzewcu była jej krew. Trafiła najbliższego

napastnika w szyję, krew trysnęła jak fontanna. Towarzysze rzucili się mu na pomoc. Słyszała

krzyki dochodzące z oddali. Widziała ich czerwone dłonie. Uśmiechnęła się.

Czerwony uśmiech w bladej twarzy.

Już nie patrzyli na nią pożądliwie. Nie śmiali się chrapliwie, przestali wymieniać

sprośne uwagi. Dziewczyna odwróciła się do rzeki i położyła łuk na ziemi zbroczonej krwią.

Nie spojrzała za siebie. Przez krótką chwilę pomyślała o tym, którego nazywano Synem Zorzy

Polarnej. Przepełniał ją spokój. Był w dobrych rękach, należał do kręgu wtajemniczonych.

Nigdy nie dowie się o matce. Opowiedzą mu o ojcu bohaterze, ale nigdy nie dowie się o matce.

Może ktoś wspomni, że należała do najpiękniejszych w wiosce, ale to w końcu nic

nadzwyczajnego. Pragnęłaby znaczyć więcej, ale dokonała już wyboru. Właściwego wyboru. Z

twarzą zwróconą ku niebu powiedziała: „Oddaję ci moje dziecko, Jumalo! Strzeż go. Jest twoje.

Syn Złotej Bogini i Zorzy Polarnej”. Skacząc do wody, ujrzała twarz ukochanego, tego, któ-

remu urodziła potomka...

Raija zamilkła.

Na dłuższy czas.

- Może się spotkali - dokończyła. - Może się połączyli. Nie wiem. Nie dotknęłam nawet

tafli wody, kiedy opowieść prysła. Z pewnością nie cierpiała, zginęła godną śmiercią. Nie

splugawili jej ciała. Walczyła do upadłego. Oddała swoje dziecko bogini, nie ma większej

ofiary... - Raija drżała. - Nie mogłam wytrzymać w czterech ścianach. Musiałam tu przyjść. To

miejsce jest podobne, ale Dwina płynie szerzej i nie tak dziko. Nie wiem, czy można by tutaj

umrzeć, gdyby się chciało... Jewgienij przytulił ją mocno.

- Można by - odrzekł. - Gdyby się chciało. Wrócimy do domu?

background image

Pomógł jej wstać i poszli w kierunku zabudowań. Bliskość Jewgienija kazała zapomnieć

o chłodzie nocy. Tyle że chłód był również w sercu Raiji.

Pustka po kobiecie, która wybrała śmierć przeszło dwieście lat temu.

Mogłaby nosić ten ciężar samotnie, miała dość sił. Jewgienij wiedział o tym doskonale.

Raija przeżyła wiele, czarna góra w jej wnętrzu skrywała mnóstwo bólu i cierpienia.

Znajdował jednak pocieszenie w tym, że dzieliła się z nim tajemnicą. Wziąłby ją na

swoje barki, ale nie potrafił. A Raija nie mogła mu jej oddać.

Tylko trochę ulżył żonie w cierpieniu.

- Nie spodziewałam się znów jej ujrzeć - powiedziała, kiedy leżeli ciasno spleceni pod

wzorzystym wełnianym kocem o żywych kolorach. Kołdra suszyła się w szopie. Noce nie były

już tak chłodne jak zimą. Nie potrzebowali właściwie tego koca, który Jewgienij kazał utkać,

dowiedziawszy się, iż szlachetnie urodzeni kładą się pod przykryciem z puchu. Przynajmniej

nie teraz, kiedy lato stało u progu.

- Ale chciałaś poznać jej dalsze losy - odrzekł Jewgienij. Sama tak się kiedyś wyraziła,

choć może przypominanie tego było niedelikatnością z jego strony.

- To nie z tego powodu - szepnęła, jakby bojąc się, że nie są sami. - Miałam dowiedzieć

się o walce, o żołnierzach, o ludziach, którzy poświęcili wszystko dla ratowania Złotej Bogini.

Miałam poznać miejsce, w które ją wywieźli...

- A ona? Ta kobieta?

- Może nie ma żadnego znaczenia. Głos Raiji poniósł się żałośnie w noc.

- Nieważna - powtórzyła, jakby smakując to słowo. - Była taka dzielna. Życie wyciekało

z jej wymizerowanego ciała czerwonym strumykami, ale się nie poddała. Do końca dochowała

wiary w Złotą Boginię, w Jumalę. Oddała jej dziecko... To prawdziwa odwaga, Jewgieniju.

Większa niż ta okazana na polu bitwy. Lecz nikt nie będzie o niej pamiętać. Nikt prócz mnie.

- Kto opowiadał ci o rzece Ob? - spytał Jewgienij, trąc podbródkiem o włosy Raiji. - I o

Irtyszu?

- Nikt. - Oparła się na łokciu. - Nikt - powtórzyła. Jewgienij westchnął i przyciągnął ją

do siebie.

- Wierzę ci - powiedział z rezygnacją. Chwilami wciąż sądził, że to zły sen. - Te rzeki

leżą na wschód od Uralu, wysokich gór, które dzielą kraj na pół. Nie mogłaś o tym wiedzieć,

aniele, nigdy tam nie byłaś. A jednak je ujrzałaś. Nie miałaś pojęcia o bagnach, a jednak je

rozpoznajesz...

Pocałował ją w czoło. Było chłodne, on sam pocił się z wrażenia. Różnili się, on umierał

ze strachu, ona przyjmowała zrządzenia losu. Nie uginała się przed nimi, była jak brzoza w

background image

tundrze, wytrwała i odporna.

- Kocham cię, Raiju - szepnął i jeszcze raz pocałował. W pocałunku nie było pożądania,

nie mógłby teraz posiąść jej ciała.

Nie tej nocy.

Tej nocy był opiekunem i przyjacielem.

- Będę z tobą tam, gdzie nas droga zaprowadzi.

- Tam, gdzie chce Jumala, rozumiesz już teraz? - odrzekła.

I zasnęła wsparta policzkiem na nagim torsie męża. Jak niewinne dziecko.

Jej sny były normalnymi snami.

Jewgienij miał pewność, tej nocy bowiem nie zmrużył oka. Jego myśli krążyły wokół

opowieści Raiji.

Wokół Jumali.

background image

12

Raija trzymała się prosto, ale między jej brwiami pojawiła się głęboka zmarszczka.

Usztywniała ramiona odrobinę mocniej niż przedtem i zaciskała usta. Tylko w oczach skrywał

się cień uśmiechu.

Tonią źle znosiła ciążę. Krwawienia pojawiały się natychmiast, kiedy wstawała z łóżka.

Mądre kobiety i jedyny w Archangielsku medyk potwierdzili diagnozę Raiji.

Jeśli chciała urodzić dziecko, musiała leżeć.

Nieodwołalnie.

Antonia nie mogła pogodzić się z tym wyrokiem.

Całe życie była jak motyl. Najszybsza tanecznica nad Morzem Białym. I najweselsza.

Teraz przykuta do łóżka i ociężała. Puchła i traciła kształty, nie mogła zobaczyć palców

u nóg, nie podnosząc ich wysoko w górę. W końcu w ogóle nie mogła ich dźwignąć.

Antonia płakała. Raija siedziała na skraju łóżka. W porównaniu z Tonią wyglądała jak

zwiewna trzcina, choć w istocie była mocniej zbudowana od przyjaciółki.

- Moje nogi są jak kłody drewna, Raiso! - łkała Tonią. - Jak kłody, słyszysz? Mogliby

mnie spławić Dwiną.

Raija wyobraziła sobie ten widok i uśmiechnęła się do własnych myśli. Potem przetarła

czoło Toni wilgotną chustką. Żar lał się z nieba, potęgując cierpienia dziewczyny. Czas dłużył

się niemiłosiernie.

Oleg nie wracał.

A dziewka, którą najął do pomocy, nie wytrzymała i uciekła z płaczem. Nawet woźnice

nie zdołali jej przekonać, by została. Ani prośbą, ani groźbą.

Więc znów zwrócili się do Raiji.

A ona po raz kolejny przeniosła się do Archangielska. Tym razem Jewgienij jej

towarzyszył.

W ten sposób miał bliżej do pracy i obowiązków, ale wcale nie widywali się częściej.

Jewgienij niechętnie przebywał z Tonią pod jednym dachem.

Dobrze rozumiał tę dziewkę, która uciekła. Liczył tygodnie i modlił się, by Tonią

urodziła przed czasem. I by Oleg odbył najszybszy w dziejach rejs handlowy wzdłuż brzegów

Norwegii.

Czuł złość, czuł się winny.

Powinien był ruszyć na zachód razem z Olegiem.

Nie miał prawa zatrzymywać Raiji.

background image

Nie usiadł jednak, by napisać list. Nie poprosił Olega o przekazanie wieści.

Wręcz odwrotnie, kazał mu trzymać się z daleka od fiordu Lyngen. Omijać go szerokim

łukiem.

- Jestem gruba i brzydka! - jęczała Antonia. - Głupia gęś ze mnie. Myślę wyłącznie o

sobie. Ale nie chcę być brzydka!

- Nie jesteś. - Raija uśmiechała się i odgarniała loki ze spoconego czoła przyjaciółki.

Nie zamykały okien na noc, ale upał i tak dawał się we znaki. Nawet wiatr od morza nie

przynosił ulgi. - Wyglądasz słodko, Toniu. Zaokrągliłaś się na buzi. Wszystko ustąpi, kiedy

dziecię przyjdzie na świat. Wytrzymaj. Teraz już nie ma odwrotu... Tonią jęknęła bezsilnie.

- Kiedyś bałam się bólu! Teraz chcę już to mieć za sobą. Wreszcie zobaczyć własne

stopy! Chce mi się rzygać, kiedy widzę swoje odbicie w szybie. Ten potwór to nie ja. Patrzę na

tę kobietę i nie mogę pojąć, jak mogła się tak zaniedbać. I wtedy poznaję własną twarz, Raiju -

Raiso! I płaczę, leję więcej wody niż Dwina, kiedy pękają lody!

- Płacz, jeśli ci to pomaga - odrzekła lekko Raija. Współczuła Toni, ale w żaden sposób

nie mogła jej pomóc. - Zawsze byłaś piękna - dodała z westchnieniem. - To jeszcze nie koniec

świata. Wkrótce znów będziesz wąska w talii i pełniejsza w biodrach niż kiedykolwiek

przedtem. Mężczyźni oczu od ciebie nie oderwą. Wrócisz do swojej figury, moja miła!

- Nie dworuj sobie ze mnie! - łkała Tonią. - Łatwo ci mówić. Jesteś wiotka jak trzcina,

w żadnym razie nie wyglądałabyś równie obrzydliwie jak ja!

Raija wzruszyła ramionami.

- Zobaczymy - powiedziała. - Za parę miesięcy. Wtedy ty będziesz mnie pocieszać,

kiedy zacznę się roztkliwiać nad własną talią...

Antonia zaniemówiła. Patrzyła na przyjaciółkę i zapomniała o łzach. Pociągnęła nosem i

zdołała się uśmiechnąć.

Znów była piękna.

Raija nie kłamała. Wystarczyło, by Tonią się uśmiechnęła, a wszyscy przestawali

zwracać uwagę na cokolwiek innego.

Miała olśniewający uśmiech, jak promień słońca, które przedziera się przez deszczowe

chmury.

- Jesteś przy nadziei? Raija skinęła głową. Przez chwilę panowała nad sobą, a potem

wybuchła radością i wpadła w objęcia Toni, która zdążyła już zapomnieć o własnych

problemach.

Śmiały się i płakały na przemian. Przytulały i obsypywały pocałunkami.

- Kiedy? - W końcu roku - odrzekła Raija zawstydzona i dumna.

background image

- Jewgienij wie?

Raija znów pokiwała głową. Zamrugała powiekami, by odgonić łzy.

Od dawna chciała podzielić się tą tajemnicą z przyjaciółką. Już otwierała usta, ale za

każdym razem coś ją wstrzymywało.

Milczała.

Tonią miała dość własnych kłopotów i na dodatek zmagała się z nimi samotnie. Musiała

zawierzyć obcym ludziom, zaufać, że potrafią pilnować interesów i doglądać zwierząt.

Oleg nie powinien był wypływać.

Tyle że szyper upił się do nieprzytomności w dzień przed rejsem. Nie starczyło czasu,

by znaleźć zastępcę. Oleg złamał obietnicę, choć uczynił to z prawdziwą przykrością.

Antonia popłakiwała w skrytości, lecz nie dała niczego poznać po sobie. Umiała robić

dobrą minę do złej gry, miała za sobą lata treningu.

To ona zmusiła męża do wyjazdu.

Ona zwolniła go z obietnicy.

Nie miała innych rywalek poza morzem. Tylko jej i morzu Oleg pozostawał wierny.

Nie zdąży wrócić przed narodzinami dziecka. Zdawała sobie z tego sprawę. Gorzka

świadomość. Ale mogła z nią żyć. Teraz i Raija spodziewała się dziecka. Więź, która je łączyła,

stała się jeszcze silniejsza.

- Co mówi Jewgienij? - spytała, czując lekkie ukłucie zazdrości. Jewgienij nie ruszy na

morze, kiedy jego dziecko będzie przychodzić na świat.

- A jak sądzisz? - Raija uśmiechnęła się krzywo. - Zbuduje synowi zamek!

Antonia nie mogła się opanować.

- A ja powiję córkę! Tym mężczyznom tylko synowie w głowie! A kto ich, do diaska,

urodził? Kobiety. Czyjeś córki. Oleg myśli identycznie. Ma zamiar podarować synowi całą

flotyllę! - Tonią pogładziła się po brzuchu, w którym ruszało się nowe życie. - Ta mała dama

kopie tak, jakby prosiła się już na ten świat. Rusza nóżkami szybciej niż Oleg tańczący w pi-

janym widzie! - Zmrużyła oczy i spojrzała na Raiję. - W ogóle się nie zmieniłaś. I będziesz tak

wyglądać do końca. Dzieciak wyskoczy z ciebie, jak będziesz myć podłogę. Nawet nie

zauważysz...

Raija zajrzała w głąb własnej duszy. Nie dostrzegła nic poza ciemną ścianą.

- Powiadają, że za drugim razem jest łatwiej.

Tonią zamilkła.

Wszak wiedziała. Dlaczego nie umiała trzymać języka na wodzy? Użalając się nad sobą,

zapominała o bożym świecie.

background image

Raija uważała, że urodziła już jedno dziecko. Tonią znała prawdę.

Raija urodziła trójkę.

Pewnie, że będzie jej łatwiej. Że też musiała tak chlapać jęzorem!

- Mówię, co mi ślina na język przyniesie - ratowała sytuację. - Oleg wątpi, czy w mojej

głowie postała choć jedna rozsądna myśl...

Raija westchnęła i pogłaskała Antonię po okrągłych policzkach.

- To nic, Toniu. Znam cię i kocham. Przywitamy twoje dziecko na tym świecie, a potem

zaczekamy, aż wyszczuplejesz w talii. Potem pożegnamy moją wąską kibić, by na koniec

powitać mojego potomka. W takiej kolejności. Będziemy płakać i śmiać się razem, będziemy

świętować. Pomyśl, nasze dzieci będą rówieśnikami. Czy to nie cudowne?

Tonią zamyśliła się. Radowała się radością przyjaciółki. I szczęściem Jewgienija...

Przez ułamek sekundy poczuła żal, kiedy zrozumiała, że Jewgienij jest stracony na

zawsze. Pamiętała uczucie, którym go darzyła.

Z Olegiem nie przeżyła podobnej namiętności. Kochała go, ale ta miłość była inna,

spokojna, opanowana... czasami nudna. Życie z Jewgienijem inaczej by wyglądało. Gdyby nie

zjawiła się Raija...

Ale życzyła mu szczęścia. Nikt nie zasługiwał na nie bardziej, nikt więcej dla niego nie

poświęcił.

Razem z nim dźwigali sekret. Jak szklaną kulę, której nie można wypuścić z rąk, bo

rozsypie się w proch.

- Wszyscy dostaliśmy wiele od życia - powiedziała. Chciała wyrazić wdzięczność, ale w

jej słowach pobrzmiewał smutek. I zwątpienie.

Spali w ciasnej kuchni, a drzwi do pokoju Toni zamykali starannie. Sama tego chciała,

choć Raija była gotowa poświęcić dla przyjaciółki resztki prywatności.

Jewgienij bał się przez moment, że Antonia przystanie na to.

- Ona bulgoce, jak się przewraca na drugi bok - szepnął zdumiony. - Też taka będziesz?

- Nie - zapewniła go pospiesznie. Leżała na ramieniu męża jak na poduszce. Nie spała

wiele, cały czas nasłuchiwała odgłosów z sąsiedniego pomieszczenia. - Tonią ciężko znosi

ciążę. Twierdzi, że to kara za grzechy! - Raija westchnęła z rezygnacją. W kuchni panowała

duchota. Raija miała na sobie cienką koszulę i przykrywała się prześcieradłem, ale skóra

Jewgienija grzała jak piec.

To było miłe uczucie. Przez chwilę, zanim nie oblała się potem. Ale i tak nie odsuwała

się od męża. Tak rzadko się widywali, cieszyła się każdą sekundą tej intymnej bliskości.

W końcu upał stawał się nie do zniesienia.

background image

Jewgienij śmiał się cicho. Wszystko robili cicho. Tęsknili za własnym domem, gdzie

mogli podnosić głos, krzyczeć, dać upust namiętności. Poddać się pieszczocie słów, równie

ekscytującej jak dotyk.

Przyjaźń zobowiązuje.

Oboje o tym wiedzieli.

I oboje kochali Tonie i Olega. Stawili się na wezwanie, nie zważając na niedogodności.

- Więc wkrótce poznamy nową, pobożną Tonie - chichotał Jewgienij.

Raija uniosła się na łokciu. Nie podzielała rozbawienia męża. Mężczyzn śmieszą

zupełnie inne rzeczy.

Pocałowała go lekko, kiedy się uspokoił.

- Posiedzę trochę. Spij, musisz wstać wcześnie...

Nie powiedział, że i ona wstaje o świcie. Raija potrzebowała chwil ciszy, dobrej

samotności. Musiała czasami zagłębić się we własnej duszy, inaczej nie byłaby sobą.

Skinął głową. Został w łóżku i tęsknił za dotykiem jej ciała. Słyszał oddech dziewczyny,

usiadła przy stole tuż obok lawy. Gdyby wyciągnął rękę, mógłby dotknąć jej kolana.

Nie uczynił tego. Obrócił się tylko, by móc ją widzieć.

Potem zamknął oczy.

Raija nie patrzyła na męża.

Ruszała w podróż.

Zasnął, zanim oddaliła się w inną rzeczywistość.

W obozie panowało podniecenie. Książę Nimian zagrzewał ich do walki, do obrony

ludu i wiary.

- Niewierni zostaną pokonani! - krzyknął wielkim głosem.

Była kobietą, ale dala się ponieść emocjom, gotowa ruszyć przeciwko kozakom Jermaka

Timofiejewicza z gołymi rękami.

Przywódcy ludu sprzymierzyli się z chanem Kuczumem, by razem stawić czoło

nawałnicy. Zagrodzić drogę tej dzikiej hordzie, która przekroczyła góry, by zdobyć ich ziemie.

Kozacy trzymali ich w okrążeniu od trzech dni. Zajęli lasy, rozbili w puch inne

oddziały. Jedynie ich wioska dawała odpór najeźdźcy.

Nawet ona wiedziała, skąd czerpali siłę do obrony.

Mieli Jumalę.

- Zabrali Pogorme - oznajmił z bólem książę Nimian. Miał zwiadowców, którzy

dostarczali mu wieści o ruchach nieprzyjaciela. Urodzeni w tych lasach przenikali

niepostrzeżenie przez szeregi wroga.

background image

Donieśli mu, że Kozacy znaleźli kamienny posąg. Bogini Pogorme wpadła w ich ręce.

Lud burzył się przeciwko świętokradztwu.

- Wciąż mamy Jumalę! - wrzasnął Nimian. Dała się ponieść entuzjazmowi tłumu

zgromadzonemu wokół swego przywódcy.

- Oddamy naszą boginię? - spytał wyzywająco. Zwracał się do wszystkich, nie tylko do

wojowników.

- Nie! - odkrzyknęli jak jeden mąż.

- Damy się złamać? - Nie!

- Póki Jumala pozostaje w ukryciu, nikt nas nie złamie! - zapewnił książę. - Lud Konda

przetrwa, a ręka bluźniercy nie dotknie naszej bogini!

Krzyczeli. Uwielbiali swego wodza. Lecz nawet on nie był godzien, by dotykać

posążka.

Szaman i jego pomocnicy rozpoczęli ceremonię, która miała tchnąć ducha walki w

wojowników.

Palili tłuszcz i siarkę.

Okolicę spowił gęsty, gryzący dym, wokół uniósł się przykry zapach.

Posążek umieszczono w wielkiej kadzi i pod nadzorem szamana napełniono go wodą.

Każdy z wojowników przysięgał na wierność księciu i wypijał kubek wody.

Boski płyn należał się tym, którzy trwali u boku przywódcy.

Pożądała tej wody. Chciała być mężczyzną i pić wodę Jumali. Święty płyn. Na widok

bogini łzy napłynęły jej do oczu.

Nie widziała jej nigdy wcześniej. Zanim rozpoczęła się wojna, Jumala pozostawała w

ukryciu. Tylko garstka wtajemniczonych miała do niej dostęp.

Złota niewiasta trzymająca czarkę w dłoniach nie była przeznaczona dla wszystkich

oczu. Jej widok mógł oślepić. Tylko nieliczni nie doznawali trwogi w obliczu jej wielkości.

Kiedy nieprzyjaciele podeszli pod wioskę, jedynie Jumala mogła tchnąć nadzieję w

serca ludu.

Zwiadowcy donosili, że pozostałe wioski upadły. Ludzie poddali się Kozakom.

Przymierze z chanem na nic się nie zdało. Sprzedano ich.

Pierwsza dostrzegła nieznajomego. Przeraziła się, nigdy nie była specjalnie odważna.

Stała jak sparaliżowana, nie mogąc wykrztusić słowa.

Miał czarne, sztywne włosy, ciemną skórę, wąskie, lekko skośne oczy. Płaską twarz i

szeroki nos.

Wyróżniał się wyglądem. Zapewne był Połowcem.

background image

Mężczyźni otoczyli go, ktoś przytknął mu sztylet do gardła. Nieznajomy wyciągnął

przed siebie puste dłonie i uśmiechnął się.

Miał na sobie obdarte ubranie.

Powiedział, że przychodzi jako przyjaciel. Uciekł z kozackiej niewoli. Zapytał, czy są w

stanie przeciwstawić się diabłom na końskich grzbietach.

Nie dowierzali mu, ale dali jeść. Trzymali z dala od Jumali. W końcu był Połowcem, nie

należał do ludu Konda. Niewierny, choć wróg wspólnego wroga.

Ceremonia toczyła się dalej. Zwrócili się do Jurnali. Prosili boginię o opiekę, błagali, by

oszczędziła im poniżenia i dała odwagę do walki.

I obiecywali, że oddadzą życie w jej obronie. Bluźniercy nigdy nie położą ręki na

świętym posążku.

Wzruszenie dławiło ją w gardle. Nie mogła myśleć o niczym innym. Jumala była

wspaniała.

Pociągnęła nosem. Poczuła się głupio, kiedy odnalazł ją Walentin. Ujrzał jej łzy i otarł

je palcami. Był ledwie chłopcem, kiedy Kozacy przekraczali góry. Teraz zamienił się w

mężczyznę, odniósł ranę w walce wręcz. Po cięciu na policzku zostanie blizna, jeśli będzie żyć

na tyle długo, by się zarosło.

- Boisz się? - spytał zadziornie. Zawsze przybierał taki ton, traktował życie jak jeden

wielki żart. Nawet teraz się uśmiechał, choć niedaleko wioski stał Bogdan Briaszaga ze swoimi

wojownikami.

- Tak - odrzekła szczerze. - A ty? Potrząsnął głową. Niedawno go ostrzygła, teraz

widziała, że uczyniła to nieudolnie. Strzyżenie wydawało się takie łatwe, wystarczyło ciąć

równo z krawędzią miski, ale nawet tego nie potrafiła robić dobrze. Tu i ówdzie dostrzegała

nierówne kosmyki.

- Nie - odrzekł, a jego oczy stały się przejrzyste jak woda na torfowisku. - Jeśli zginę, to

godną śmiercią. Jumala wszystko mi wynagrodzi.

Miał silną wiarę. Chciałaby mieć choć odrobinę tej woli i zdecydowania. Nie była

jednak mężczyzną. Nie wiedziała nawet, czy może nazwać się kobietą.

- Jeśli zginiesz, moje życie straci sens. Nigdy przedtem nie pozwoliła sobie na taki akt

odwagi.

Od zawsze było wiadomo, że są sobie przeznaczeni. Od czasów dziecięcych zabaw

przyzwyczajali się do tej myśli. Lubili się, ale czas nie sprzyjał weselu. On nie był prawdziwym

wojownikiem. Ona nie była prawdziwą kobietą.

Może nigdy nie zostaną mężem i żoną.

background image

Dotknął jej policzka. Miał takie dobre ręce. Czerwieniła się na myśl, że mogłyby

dotykać jej ciała. W miejscach, które czasami muskał wzrokiem.

- Znajdą ci innego, ptaszyno. Tak ją nazywał. Mówił, że jest lękliwa jak pisklę.

- Nie chcę innego, Walentin. Chcę ciebie! Uśmiechnął się.

- Jumala czuwa nad nami. Nie dostaniesz innego, ptaszyno. Żartowałem. Sądzisz, że

pozwoliłbym na to?

Potrząsnął głową.

Lecz pod przykrywką żartu skrywał smutek i żal. Nie wierzyła mu. Tak jak nie ufała do

końca w opiekuńczą moc bogini. Oślepił ją blask Jumali, ale nie straciła zdrowego rozsądku.

Dotknął jej włosów, nawinął jeden lok na palec wskazujący. Potem odciął kosmyk i

schował go do skórzanego woreczka, który nosił na rzemyku na szyi.

- Jeśli Jumala mnie nie ochroni, to twój lok uczyni to na pewno.

Roześmiał się, ale jej nie pocałował.

Choć tęskniła do dotyku jego warg.

Miała tęsknić całą wieczność. Za pocałunkiem, którego nie złożył na jej ustach.

Połowiec okazał się kozackim szpiegiem. Nagle zniknął. Domyślali się, jakie

wiadomości zaniesie Briaszadze, porucznikowi Jermaka.

Zaufani ludzie wynieśli skrzynię z posążkiem do lasu. Towarzyszył im szaman wraz z

kapłanami.

Wiedzieli, co oznacza zniknięcie Połowca.

Kozacy uderzyli na wioskę i brutalnie złamali opór jej mieszkańców. Przeszukali dom

po domu.

Wszyscy domyślali się, czego szukają.

Jumali.

Ukryli ją. Jeszcze raz ocalili przed poniżeniem. Póki bogini żyje, żyć będzie duch ludu

Konda. Nawet pod jarzmem niewiernych.

Mieli swą dumę.

Mieli swoje bóstwo.

Walentin padł od miecza. Widziała błysk klingi, usłyszała jego chrapliwy krzyk.

Powstrzymała łzy. Zginął godną śmiercią. Jumala mu wynagrodzi.

Wioskę zrównano z ziemią. Wojownicy ludu nie potrafili powstrzymać Kozaków.

Ustępowali im w sztuce wojennej, nie mieli we krwi tej samej dzikości co oni.

Dumni mężczyźni walczyli do końca. Polegli za boginię.

Kobietom przystawiono noże do gardeł.

background image

Nie straciła przytomności, kiedy czterech pierwszych bezcześciło jej ciało. Kolejna

twarz rozpłynęła się w błogosławionym mroku, gdzie ból nie sięga, gdzie nic już nie ma...

Jewgienij był śmiertelnie przerażony.

Krzyki Antonii słychać było zapewne w całym Archangielsku.

Raija siedziała nieruchomo i wpatrywała się przed siebie nic nie widzącymi oczyma.

Wyglądała jak martwa.

Cały świat legł w gruzy, zanim spostrzegł, że dziewczyna oddycha.

Szarpał ją. Klepał po policzkach, przy taszczył wiadro wody.

W końcu wymierzył jej siarczysty policzek. Nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek

tak mocno uderzy kobietę.

W szklistych oczach pojawiła się oznaka życia.

Jęki Antonii wypełniały cały dom.

Wsadził głowę Raiji do cebrzyka.

Pomogło.

Warknęła na niego jak na kogoś obcego i nagle dotarły do niej dźwięki z alkowy Toni.

Skoczyła na równe nogi i wypadła z kuchni.

Jewgienij zagotował wodę, słyszał, że się przydaje. Wsadził nożyczki w ogień, wiedział

więcej niż większość mężczyzn. Nie miał pojęcia, skąd.

Raija nawet mu nie podziękowała.

Przybiegła po wodę. Warknęła, by poszukał czystej bielizny, czegoś do owinięcia

dziecka.

Przeszukał szafy Toni, w końcu znalazł prześcieradła, które Oleg kupił na jakimś

jarmarku. Zdawało mu się, że sam sprawił Raiji podobne.

Niepewnie położył je na stole.

Raija porwała je. Mruknęła coś niezrozumiałego i wybiegła.

I znów rozległy się przeraźliwe wrzaski Antonii przemieszane z przekleństwami Raiji.

Sam nie potrafiłby kląć siarczyściej.

- Przyj, do diabła! Nie widziałaś nigdy, jak klacze się źrebią? Nawet one mają dość

rozumu, by przeć!

I Tonią zdławiła w sobie kolejny krzyk.

Głos Raiji wydawał się teraz łagodny jak aksamit.

- Tak dobrze. Jesteś wspaniała. Widzisz, jakie to proste! Nie powstrzymuj niczego,

pomóż dziecku. Masz dość sil. Przyj, dziewczyno!

I głos Raiji przeszedł w śmiech. Cudowny śmiech, który dotąd rezerwowała wyłącznie

background image

dla Jewgienija w chwilach największej intymności...

Antonia jęknęła.

Wyczerpany Jewgienij opadł na krzesło.

Śmiech Raiji był jak muzyka.

Śmiech Toni jak dźwięk fujarki w klarowną noc.

I jeszcze jeden dźwięk. Silny, przeszywający głos. Śpiewak, który rozpoczyna dopiero

swą pieśń. Wykrzykuje pierwszą zwrotkę nowego życia.

Szkoda, że nie ma Olega! Szkoda, że nie może przeżywać tego samego!

Przeraziła go myśl, że niedługo czeka go podobne doznanie. Znacznie intensywniejsze.

Pod koniec roku, kiedy rodzić się będzie jego dziecko.

Przeogromna myśl. Bezbrzeżna. Myśl, która rozsadza głowę i przepełnia pierś.

Raija płakała, kiedy wyszła do niego z dziecięciem. Z małą istotą otuloną w

prześcieradło.

Czarne loczki i oczy jak szparki. Mały nosek w środku czerwonej twarzyczki.

- Oto Olga, wujku Jewgieniju - powiedziała.

Olga zamrugała oczami, ale nie wydała się nim zainteresowana. Ziewnęła i zapadła w

sen.

To była długa noc.

background image

13

Dano jej imiona Olga Walentyna. Antonia była pod wrażeniem historii, którą Raija

opowiedziała tej nocy, kiedy urodziła się dziewczynka. Po raz pierwszy wymieniła jakieś imię.

Młodzieniec, który poszedł na śmierć, nie pocałowawszy swej ukochanej, i ofiarował

swe życie za wiarę, boginię i swój lud - jego właśnie Antonia upamiętniła w drugim imieniu

córeczki.

Walentyna.

Raija spędziła w domu Toni całe lato aż do jesiennego dnia, kiedy wrócił Oleg. Rejs

zakończył się powodzeniem, Oleg zamienił towar na ryby, za które spodziewał się uzyskać

dobrą cenę w okolicznych wioskach.

Liczne dni postne kazały ludziom wstrzymywać się od potraw mięsnych. Ryby były

poszukiwanym towarem. Mogli zarobić sporo pieniędzy.

Dziewczynka zauroczyła Olega. Ta mała, pulchna istota uśmiechająca się do ojca

bezzębnymi usteczkami stała się ośrodkiem jego świata.

Godzinami stał przy kołysce, przypatrując się śpiącej córeczce. Tańczył, trzymając ją w

ramionach, kręcił się w pląsach, aż mała zanosiła się śmiechem, a jej czarne oczęta błyszczały

jak dwa słońca.

- Córka to dar z nieba! - oznajmił dumnie Raiji i Jewgienijowi.

Antonia i Raija wymieniły rozbawione spojrzenia.

Jewgienij chrząkał znacząco, popatrując na pokrytą czarnymi lokami główkę, która

ginęła w ogromnych ramionach Olega.

- Przypominam sobie, że w kółko rozprawiałeś o synu.

Oleg oburzył się.

- O synu? - powiedział, wywracając oczy ku niebu. - Kim mógłby być syn w

porównaniu z tą niebiańską istotą? Czy syn może równać się z Olgą Walentyną? Widzieliście

kiedyś równie pięknego aniołka? Przyznajcie szczerze, istnieją śliczniejsze dzieci od mojej

córki?

Ze śmiechem zapewniali dumnego tatę, że na całej ziemi nie ma piękniejszej

dziewczynki. Oleg zapomniał wszystko, co mówił przed jej narodzeniem. Wymazał tamten czas

z pamięci.

Raija zaokrągliła się. Jewgienij twierdził, że bardzo jej do twarzy w stanie odmiennym.

Antonia szczypała się w zwiotczałą skórę na brzuchu i twierdziła, że nie ma

sprawiedliwości na tej ziemi.

background image

Ona też ubóstwiała Olgę. Córeczka wynagrodziła jej wszystkie trudy połogu.

- Ja będę równie szalony? - pytał Raiję Jewgienij. - Czy to w ogóle możliwe, by twój

rozsądny mąż zachowywał się tak dziecinnie jak ten tu mój druh i szanowany kapitan?

- Z pewnością - odpowiedziała Antonia. - Będziesz jeszcze gorszy!

- Zobaczymy - stwierdziła Raija. - Zobaczymy. Najpierw przyjdą święta, potem

dziecko.

Kobiety oddaliły się z Olgą, a Oleg i Jewgienij ruszyli do portu. Mieli mnóstwo spraw

do obgadania.

Raija asystowała Toni przy kąpieli i przewijaniu dziecka. Potem młoda matka karmiła

Olgę piersią, a Raija czuła, jak serce w niej rośnie na ten widok. Miała wrażenie, że

doświadczyła już tej rozkoszy, jaką daje bliskość niemowlęcia.

Ale nic nie pamiętała.

Olga nie chciała spać. Kiedy Tonią położyła małą w kołysce, ta gwałtownie

zaprotestowała, otwierając szeroko oczy i machając rączkami.

- Spójrz, prawdziwe źrebię! - roześmiała się Antonia. Raija pocałowała dziewczynkę w

miękki policzek i pieszczotliwie pogładziła po nosku. Takim samym, jaki miała Antonia, co do

tego nie mogło być żadnych wątpliwości.

- Spróbuj zasnąć, maleńka! Ciocia Raija posiedzi w kuchni! Rano wstanie nowy dzień.

Uśmiechnęła się do Toni. Przyjaciółka nie zachęcała córeczki do spania, lubiła

odkrywać coś nowego przy każdej sposobności obcowania z małą, a godzinami spoczynku nie

bardzo się przejmowała. Każdy dzień przynosił cudowne doznania.

Zamknęła drzwi za sobą. W kuchni panowała przyjemna cisza, przy zamkniętych

oknach odgłosy z ulicy ledwie tu docierały. Wystarczyło jednak rozchylić okiennice, by poczuć

zapach morza, usłyszeć krzyk mew w porcie...

Raija wybrała ciszę.

Usiadła na ławie przy stole, skuliła się i zamknęła oczy.

Nie starała się wywołać niesamowitych snów, ale na swój sposób tęskniła do nich. Nie

przenosiła się w tamten świat od chwili narodzin Olgi Walentyny. Minęło już sporo dni.

Wiedziała, że tam wróci...

W wiosce panowało podniecenie. Mieszkańcy byli znużeni walką i czuwaniem. W

napięciu czekali na kolejny ruch żołnierzy Bogdana Briaszagi. Znużeni czekaniem. Znużeni

jego cierpliwością.

Wiedzieli, że szuka Jumali.

Przeszedł góry, wysłany nie przez rząd, lecz przez Anglików. Chyba. Nie wiedziała

background image

dokładnie. Nigdy nie słyszała o tym plemieniu. Ale car na pewno pałał wściekłością.

Briaszaga wciąż znajdował się w lesie, walczył i szukał Jumali.

Więc zapewne car go wysłał.

Łatwo go było poznać, nosił zbroję ze złotym orłem. Ponoć dostał ją od cara.

Niezbyt hojny ten car, uznała. Mógł mu dać całą zbroję ze złota, a nie tylko zdobić ją

ornamentem.

Nie była nikim ważnym, posługiwała u starej kobiety należącej do najwyższego kręgu.

Kobieta nie miała siły wychowywać wnuka. Jej syn zmarł, matka dziecka zginęła w walce z

ludźmi Briaszagi przed wieloma laty.

Chłopczykowi ostała się wyłącznie babka. Wzrastał jak udzielny książę, choć w jego

żyłach nie płynęła szlachetna krew. Jego matka pochodziła z ludu, za to ojciec nosił czerwoną

pelerynę. Należał do wtajemniczonych, kto wie, może zostałby szamanem. Może dostąpiłby

zaszczytu dotykania złotej bogini.

Mieli pozostać w domach. Obozowiska nie przenoszono, ale wszystkim nakazano

czuwać. Mężczyźni krążyli wokół wioski, gotowi do obrony.

Pozostali wojownicy ukryli się w lesie, czekając na kolejny ruch Briaszagi.

Rozesłali zwiadowców na wszystkie strony. Chodziły pogłoski, że Briaszaga nadejdzie

bez swoich żołnierzy. Ze będzie się starał przekonać ich do prawdziwej wiary.

Wystarczy, by oddali swoich bogów carowi. Briaszadze.

Znaleźli Khese.

Ludzką postać wyrzeźbioną w kamieniu.

Nie mogli jej przenieść. Nie mogli ukryć i chronić.

Zresztą nie była tak ważna jak Jumala.

Obawiali się, że Briaszaga domyśla się wszystkiego. Wiele razy znalazł się blisko celu.

Niechętnie przyznawali, że choć niewierny, był godnym przeciwnikiem.

Wiedziała, że nie powinna oddalać się od domu. Stara kobieta spała, dziecko też. Wokół

panowała niezmącona cisza.

Zamierzała kogoś poszukać.

Kogoś, kto nie leżał w zasadzce, lecz trzymał wartę nad rzeką.

Warta to nużące zajęcie. Z pewnością ucieszy się na jej widok...

Pobiegła boso. Poruszała się bezszelestnie, znała każdą ścieżkę i każde drzewo. Tu był

jej dom, tu w okolicach Biełogorie. Nie znała innego. Najstarsi powiadali, że przybyli tu z

północnego zachodu. Przed wielu laty. Wciąż żyli ludzie, którzy narodzili się w starym kraju.

Teraz należeli do starszyzny.

background image

Nie miała odwagi nawet na nich spojrzeć. Nie ośmieliłaby się zapytać o ziemię

przodków.

Wiedziała, że uciekli.

Ze byli prześladowani.

Niewierni chcieli mieczem wyplenić ich religię. Chcieli odebrać im Jumalę...

Zatrzymała się. Wielkie nieba! W lesie wcale nie było tak cicho.

Serce trzepotało jej w piersi. Nie poruszyła się. Zapanowała nad odruchem, który kazał

jej rzucić się do ucieczki.

Słyszała szczęk oręża. Męskie głosy. Krzyki.

Odgłosy walki.

Nie mogła pobiec do wioski, by ostrzec mieszkańców. Musiała myśleć o własnym

ratunku.

Wczołgała się w gęstwę i usiadła. Nikt jej tutaj nie znajdzie.

Nie będą mieli czasu szukać.

Widziała rzekę. Głęboki Wagaj, rozdzielający się na wiele strumieni.

Kiedy się uspokoiła, kiedy dudnienie serca przestało głuszyć inne odgłosy, dostrzegła

walczących.

Wojownicy z jej ludu nie mieli zbroi, tylko proste brązowe kaftany, które nie mogły

zatrzymać strzały i ostrej klingi.

Napastników było niewielu, policzyła ich na palcach obu rąk. Wszyscy nosili pancerze.

A mimo to paru poległo, ich ciała leżały na wąskim paśmie ziemi oddzielającym rzekę

od lasu. Nie dostrzegła ciał obrońców Jumali, barwa kaftanów zlewała się z otoczeniem.

Wrogowie zaatakowali z ukrycia. Plan się powiódł.

Zagryzała z przejęciem palce, by nie krzyknąć. Wbrew własnej woli stała się świadkiem

krwawej łaźni.

Uderzenia mieczy były jak jękliwe bicie dzwonów. Kiedy klingi nie trafiały na siebie,

smagały powietrze ze świstem.

Tak jej się przynajmniej zdawało. Siedziała zbyt daleko od walczących, a szum wody

zagłuszał niektóre dźwięki.

Jeden z wojowników wyróżniał się dzielnością.

Strącili go z konia, ale wciąż stawiał zacięty opór.

Nie podobała jej się walka. Zabijanie nie jest powodem do dumy, nawet jeśli daje

świadectwo męskości.

Ale odczuwała rodzaj szacunku dla tego człowieka, choć nie należał do jej ludu i nie

background image

podzielał jej wiary.

Nie poddawał się.

Nawet kiedy przyparli go do rzeki, nie chciał parolu. Ciął wściekle mieczem do końca.

Nagle potknął się i upadł do tyłu.

Wtedy zobaczyła błysk na jego piersi.

I poznała go.

Złoty orzeł nie potrafił fruwać.

Zniknął w odmętach rzeki. W ciężkiej zbroi nie miał najmniejszych szans. To ona

pociągnęła go na dno. Nie dosięgnął go oręż przeciwników.

Walka ucichła.

Niektórzy z jego ludzi polegli.

Inni uciekli.

Śmierć oficera odebrała im resztki odwagi.

Wojownicy Jumali nie ścigali ich. Walka nigdy nie była dla nich celem samym w sobie.

Zabijali w obronie własnej. Zabijali tych, którzy podnosili rękę na boginię...

Nie wyszła z zarośli, póki nie upewniła się, że walka dobiegła kresu. Kiedy mężczyźni

nad brzegiem rzeki zaczęli się śmiać i wiwatować.

Kiedy z lasu wybiegli im na spotkanie inni towarzysze. Nie wszyscy wzięli udział w

potyczce.

Była tylko kobietą, ale nie mogła usiedzieć na miejscu. Musiała poznać, jak smakuje

zwycięstwo!

Odnalazła go. Wydawał się zaskoczony, ale otoczył ją ramionami i pocałował, nie

bacząc na obecność innych mężczyzn. Na skraju lasu leżało ciało napastnika.

Nie zwracała na nie uwagi.

Promieniała szczęściem.

Wokół niej rozbrzmiewał śmiech. Z tych czy tamtych ust padł gruby żart, ale nie było w

tych docinkach złośliwości.

A on nie puszczał jej z uścisku.

Kaftan przekrzywi! mu się, włosy sterczały na wszystkie strony. Nigdy nie dawały się

ułożyć, grzywka zawsze opadała mu na oczy.

Był rozgrzany walką, czuła przez ubranie oszalały rytm jego serca. Biło szybciej niż jej

własne, kiedy stała się świadkiem tych dramatycznych wydarzeń.

Tulił ją do serca. To było takie wspaniałe uczucie.

Pocałował ją w czoło. Odsunął jej włosy, by dotknąć wargami skóry.

background image

Nie była mu obojętna...

- To on zagonił Bogdana Briaszagę do wody - oznajmił jeden ze starszych i poklepał

młodzieńca po ramieniu. Dziewczyna kąpała się w jego chwale.

Nie rozpoznała go wcześniej. W brunatnych kaftanach wszyscy wyglądali jednakowo.

Wyróżniał się tylko ten jeden, ten, który wpadł do wody. Bo słońce odbijało się od orła

na piersi.

Poklepywali dzielnego wojownika po plecach, mrugali porozumiewawczo, gratulowali.

Mówili, że zasłużył, by trzymać taki kwiatuszek w objęciach.

Stał się prawdziwym mężczyzną!

Ona zawsze uważała, że nim jest. Wcześniej dostrzegła jego wielkość.

A on rozkoszował się blaskiem chwały. Puścił dziewczynę i usiadł nad brzegiem rzeki,

by rozsznurować buty. Potem zdjął ciężki kaftan i stanął w samych spodniach. Szeroki w

barach, wąski w biodrach, długonogi...

Poczuła, że serce znów zaczyna bić w oszalałym rytmie, a policzki pokrywają się

rumieńcem.

Musnął ją wzrokiem i ułożył usta w uśmiechu. Czytał w jej myślach. Znał jej ukryte

pragnienia. Były mu miłe.

Sprawiały, że jeszcze bardziej czuł się mężczyzną.

- Szkoda zbroi - roześmiał się zawadiacko i potoczył wzrokiem dokoła.

Spojrzeli na Wagaj. Spojrzeli na niego.

Był jeszcze młody. Wiedzieli, że jego matka owdowiała i nie doczekała się kolejnych

synów. Po śmierci córki miała tylko jego.

Nie spodobał się im ten pomysł.

Był jednak człowiekiem, który zapędził Bogdana Briaszagę do wody.

Miał prawo to zrobić.

Patrzyli, jak skacze w nurt i znika pod powierzchnią.

Zaczęli rozprawiać o prądach. O tym, że należał do najlepszych pływaków w wiosce.

Ale rzeka jest zimna o tej porze...

Pojawił się, łapczywie łapiąc powietrze. Uśmiechał się szeroko, włosy oblepiły mu

głowę jak czarna czapka. Pomachał do niej ręką, pozwalając unieść się prądowi.

Potem znów zanurkował.

Długo go nie było.

Tak długo, że zaczęła podejrzewać najgorsze. Wagaj zabrał go za karę.

Bogdan Briaszaga dokonał zemsty.

background image

Wtedy się pojawił.

Mężczyźni skoczyli do brzegu. Pływak coś ciągnął.

Ona się nie poruszyła.

Mężczyźni pomogli mu wydostać ciało na brzeg.

Młodzieniec nie okazywał oznak zmęczenia. Zdarł zbroję z zabitego. Podarunek od

samego cara.

Patrzyła, jak wrzucają zwłoki do wody. Śledziła je wzrokiem, kiedy spływały z prądem.

Zbliżył się do niej otoczony wianuszkiem wojowników. Był mokry. Ciepłe powietrze

sprawiało, że jego ciało parowało. Gibkie, sprężyste, o mięśniach jakby ciosanych z kamienia.

Nie mogła oderwać od niego wzroku. Poczuła, jak oblewa ją fala gorąca.

Potem zajrzała mu w oczy. Stanął tak blisko, że mógł wyczuć, co dzieje się w jej

wnętrzu. Gdyby byli sami, straciłaby dziewiczą czystość. Oboje o tym wiedzieli.

Inni mężczyźni też.

Wiedzieli, że tych dwoje należy do siebie.

Radowała się, że znalazła w sobie odwagę, by wyjść z lasu.

Stał przed nią, trzymając ciężką zbroję w dłoniach. Spojrzał na ten drogocenny

przedmiot, a potem rzucił go do jej stóp. Obiema dłońmi odgarnął mokre włosy.

Jego twarz nigdy nie była taka naga, nigdy nie był bardziej bezbronny. A ona nie była

wojowniczką, nie miała w sobie nic szczególnego. Posługiwała starszej kobiecie.

Zaczerwieniła się i spuściła oczy. Jego spojrzenie domagało się zbyt wiele.

Powinna okazać skromność.

Nie udawała. Była skromną dziewczyną. W jej życiu liczył się tylko on. Nie spojrzała

nigdy na innego mężczyznę.

Nie w ten sposób...

Uśmiechnął się. Wiedział. W jego oczach pojawiły się iskierki zrozumienia. Błyszczały

jak ogień, miały tę samą barwę. Dziewczyna chciała uciec, schować się, ale nie mogła się

poruszyć.

- Daruję ci zbroję Bogdana Briaszagi - powiedział uroczyście.

Zachwiała się, ale nie upadła.

To był najcenniejszy przedmiot, jaki posiadał. Wiedziała, ale poczuła, jak żołądek

wywraca się jej na drugą stronę. Nie chciała zbroi! Nie chciała jej dotykać.

Nosił ją człowiek, który odszedł w śmierć...

- Poślubię cię - dodał. - Porozmawiam z twoją panią.

Nie miała rodziców ani nikogo, kto mógłby ją wyswatać. Była służącą, lecz on mimo to

background image

pragnął pojąć ją za żonę.

Nie traktował jej jak zabawkę.

Choć mógłby, a ona zapewne by uległa. Nie miałaby wyboru.

Chciał ją poślubić.

Gdyby odmówiła przyjęcia daru, zepsułaby wszystko. Odrzucając jego miłość,

zburzyłaby swoją przyszłość.

Wahała się. Przenosiła wzrok z młodzieńca na zbroję. Policzki jej pałały. Mężczyźni

stanęli ciaśniej, czekając, co odpowie.

- Nie mogę przyjąć tego daru - szepnęła w końcu. Młodzieniec wyglądał jak rażony

gromem, więc dodała pospiesznie: - Zbroja należy się kobiecie, lecz nie takiej śmiertelniczce

jak ja. Nie zwykłej posługaczce. Darujmy ją Jumali. Do niej należy.

Kiedy podniosła wzrok, wiedziała już, że właściwie dobrała słowa.

Popatrzył na nią z dumą, objął i pocałował. Mężczyźni odwrócili się, a ich twarze

rozjaśniły uśmiechy.

- Zbroja znajdzie się w świątyni Jumali w Biełogorie! - zadecydował.

Dużo ryzykowała.

I wygrała. Może Jumala była po jej stronie?

Antonia znalazła Raiję na ławie przy stole. Siedziała z rękoma złożonymi na piersiach i

podkurczonymi nogami.

Wsparła głowę o ścianę. Miała otwarte oczy, ale nic nie widziała.

Nie umarła.

Nie spała.

Antonia mogła dotknąć jej, ale Raija i tak nic by nie poczuła.

W kuchni zjawili się Oleg i Jewgienij. Oleg zdumiał się niepomiernie, żona nie

opowiadała mu wiele o przeżyciach Raiji.

Jewgienij usiadł na drugim końcu ławy. Jego twarz wyrażała lęk i niepewność.

Antonia pogładziła go po włosach, przytuliła jak matka.

- Oleg zaprowadzi konie do stajni. Zostaniecie u nas.

- Boję się! - wyszeptał Jewgienij pobladłymi wargami.

- Nie ma czego - odrzekła łagodnie. - Raija - Raisa wędruje.

background image

14

Znalazła się w próżni, gdzie nie było bólu ani tęsknoty. Nic nie było. Istniała i nie

istniała jednocześnie. Nieskończona cisza. Spokój. Płynęła z prądem.

Siedziała długo, przyglądając się klasztorowi niedaleko Samarowa. Mnisi przybyli tutaj,

by nawracać lud Konda. Świątynia miała stanowić centrum walki z bezbożnictwem.

Tam gdzie Irtysz wpada do Obu, miała rozegrać się bitwa o ich dusze. Między ich

Bogiem a Jumalą.

Jej wioska wciąż płonęła. Car wysłał wojsko aż do Bieriezowa.

Żołnierze mieli jedno zadanie: wyplenić zabobon u ludów na nizinie Konda wzdłuż

brzegów rzeki Ob. Spalić i splądrować świątynie, zniszczyć posążki bożków.

Poddani cara wzięli sobie jego polecenia mocno do serca. Złupili wszystkie wioski na

zachodnim brzegu Obu i po obu stronach Irtysza. Od Tobolska po Bieriezowo nikt nie czuł się

bezpiecznie.

Spalili jej wioskę, zabrali to, co było w niej cennego. Zabili mężczyzn, zgwałcili

kobiety. Uciekła, kiedy kolejny żołdak zasnął na niej, pijany do nieprzytomności.

Nie wiedziała, co się stało z innymi. Słyszała głosy w lesie, ale bala się pokazać.

Znała imię człowieka, który zesłał im ten los. Car, rzecz jasna. Był jednak ktoś, kogo

nienawidziła mocniej niż Piotra Wielkiego.

Grigorij Nowicki. Kapitan. Przeczesywał lasy od wielu lat, szukając skarbów i bożków.

Szukając Jumali.

Rozmawiał z ludźmi, ciągnął ich za języki. Czasami miał szczęście, nie wszyscy ludzie

z jej ludu podążali właściwą ścieżką.

Był coraz bliżej, wiedział coraz więcej.

Niebezpieczny przeciwnik.

Niecierpliwość cara wyszła im na dobre. Przenieśli Jumalę w bezpieczne miejsce, z

Biełogorie do lasów nad rzeką Konda.

Żołdacy cara będą szukać jej na próżno.

Póki Jumala jest bezpieczna, duch ludu Konda żyje.

Spojrzała na klasztor na północy. Widziała płomienie, które ogarniały wioskę, wolno

zamieniając ją w zgliszcza. Pożerały domy ludzi, których znała. Nie wiedziała, czy żyją,

żołnierze mieli ciężką rękę dla czcicieli bożków...

Zacisnęła pięści, schowana w trzcinach nad rzeką. Wiotkie rośliny delikatnie pieściły jej

zmaltretowane ciało.

background image

Woda zmyła brud.

Nie przypuszczała, że to w ogóle możliwe. Wciąż czuła przemożny ból, ale woda zmyła

brud. Woda łagodziła rany.

Zabrali jej ciało, nie odebrali duszy. Obłapiali ją rękami, ale nie dotknęli tego, co

najważniejsze. Nie patrzyła im w twarze, nie zapamiętała rysów, nie zajrzała w oczy.

Miała wyjść za mąż w środku lata. Od dawna przygotowywała swoje wiano. Uszyła

suknię.

Kiedy przymknęła oczy, widziała go w szerokiej, kolorowej koszuli, zdobionej wzdłuż

wycięcia na szyi. Ciemne włosy pasowałyby do czerwieni, do srebrnych haftów...

Widziała czarnowłose dzieci, które by mu urodziła. Synów o lekko kanciastych

twarzach jak jego, córki podobne do niej. Dumnie wyprostowane... jak on. Które potrafią snuć

marzenia, frunące na szeroko rozpostartych skrzydłach... jak ona.

Umiała marzyć.

Teraz ich wioskę ogarniały płomienie.

Wiano spłonęło. Ona siedziała w rzece. Zhańbiona.

Nie wiedziała, czy żyje, czy już umarła.

Obcy splądrowali ich święte miejsca, uczynili wiele niegodziwości. Dzieciom

opowiadano straszne historie o żołdakach cara. Car był wcieleniem zła.

Ich lud pragnął żyć w pokoju, nienawidził wojny.

Nie miał nieprzyjaciół. Nie podniósł miecza przeciwko nikomu.

Tylko bronił świętości. Jumali.

To było słuszne. Ofiarować życie za boginię. A jednak czuła ból na myśl, że jej

ukochany mógł polec w walce.

Złożyła ręce, zanurzona w wodzie. Złożyła dłonie i modliła się do Jumali.

Prosiła boginię, by zachowała go przy życiu...

Zapadła noc. Olga obudziła się dwukrotnie, została nakarmiona i znów zasnęła. Oleg i

Jewgienij uważali, że Tonią też powinna się położyć. Karmiąca matka potrzebuje odpoczynku.

Nie posłuchała ich. Owinęła Raiję wełnianym kocem i usiadła z drugiej strony stołu.

Czasami zapadała w niespokojną drzemkę, przeważnie jednak czuwała.

- Przymknęła trochę oczy - odezwał się Jewgienij. Bał się. Bał się, że Raija odniesie

trwały uraz. Nie na ciele, lecz na duszy. I że ucierpi dziecko.

Zmieniła się. Nie ośmielili się jej dotknąć, kiedy patrzyła, nic nie widząc, przenikając

ich wzrokiem.

Wtedy była lodowato zimna. Oddychała tak wolno, że musieli wysilać się, żeby

background image

usłyszeć cokolwiek. Kiedy usiłowali dopasować się do jej rytmu, dostawali zadyszki.

W ciągu nocy opuściła powieki, a jej oddech się uspokoił.

Wciąż była blada i lodowato zimna, ale regularnie wciągała powietrze.

Spała snem tak głębokim, że nie obudziła się, kiedy Jewgienij położył ją na ławie, by

dać odpocząć skurczonym członkom.

Jedna myśl zawładnęła jego umysłem. Może oskarżenia o czarnoksięstwo, które zawisły

nad głową Raiji w Norwegii, miały jakieś podstawy?

Nie była zła.

Jewgienij nie znał nikogo, kto dawałby bliźnim równie wiele ciepła, kogoś o większym

sercu. A jednak różniła się od innych.

Może nie powinien odbierać jej tym, którzy ją rozumieli? Tym, którzy znali tę ukrytą

moc i potrafili stawić jej czoło? On się wyłącznie bał.

- Trzeba sprowadzić lekarza - uznał Oleg, który bał się nie mniej niż Jewgienij. Pamiętał

dobrze, jak Raija zatrzymała krwotok w poszarpanym ramieniu przyjaciela.

Te obrazy na trwałe wpisały się w jego pamięć. Już wtedy wiedział, że nie ma do

czynienia ze zwykłą kobietą.

Teraz utwierdził się w tym przekonaniu.

Żadna wiedźma.

Ani anioł.

Ale też nie zwykła kobieta.

Nie wiedział, jak ją nazwać, ale chciał, by żyła.

Złożył ogromne dłonie pod stołem z obawy, by któreś tego nie dostrzegło. By ani Tonią,

ani Jewgienij nie widzieli go w chwili słabości.

Oleg pomodlił się o życie Raiji.

Ocknęła się o poranku i nie zdziwiła się widokiem bliskich.

Jej ciało było sztywne i obce. Wydostała się z przyjemnej nicości wprost w bolesną

rzeczywistość i przez chwilę miała ochotę wrócić do tamtego świata.

Ciało Jewgienija chroniło ją, było jak ciepły dom, który usuwa znużenie z obolałych

członków.

- Odbyłaś podróż, Raiso - powiedziała Tonią i pogładziła przyjaciółkę po włosach.

Odwdzięczała się za pociechę, którą dostała, kiedy jej świat wydawał się nie do zniesienia. -

Długo cię nie było, zaczęliśmy się martwić - szepnęła i zajrzała Raiji prosto w oczy.

Było w nich tyle treści, wspomnień z innej rzeczywistości.

Bólu innych istnień.

background image

- Nie - odezwała się Raija, obejmując wszystkich spojrzeniem. - Wielkie nieba, jak to

dobrze znów was widzieć!

Jewgienij przytulił żonę z całych sił, jakby już nigdy nie chciał jej puścić.

Oboje wiedzieli, że nie mógł jej zatrzymać.

- Odbyłam dwie podróże - dodała po chwili. Czekali, co powie, a ona gotowa była

podzielić się z nimi swym brzemieniem. - W dwóch postaciach. Zbliżam się do końca. Piotr

Wielki. Panował niedawno?

Potwierdzili.

Cichym głosem opowiedziała wszystko. Szeptała, by nie budzić Olgi, ale również

dlatego, że nie miała sił mówić głośniej.

Pokazała im świat, który ujrzała.

W którym zostawiła ślady stóp.

I uwierzyli.

Uznali jej odmienność. Pochodziła z obcego ludu, była piękna, ale nie tylko to różniło ją

od innych.

Było coś jeszcze.

- Historia się zmienia - powiedziała zamyślona Antonia. Jej podkrążone oczy

świadczyły o znużeniu, ale Tonią nie mogła się położyć. Nie tej nocy, kiedy Raija odbywała

swą przedziwną wędrówkę. - Zauważyłaś?

Raija skinęła głową.

- Jedna znalazła szczęście, tak przynajmniej sądzę. Kochała go, a on chciał ją poślubić.

Nie zginął, okrył się chwalą...

Raija potwierdziła.

Dostrzegała to równie jasno jak Tonią. Widziała i inne zależności. Wiedziała, co działo

się w duszach tamtych kobiet.

Dokładnie to samo, co w jej własnej.

- Dziewczyna zawsze pochodzi z ubogiej rodziny - zaczęła cicho. - Jest młoda, ale

dostrzega już potęgę i moc uczuć. To kobieta, nie dziecko. Wiem, że jest niezwykle urodziwa,

choć nie widzę twarzy. Wcielam się w nie za każdym razem. Podróżuję w ich ciele, widzę ich

oczyma. I mam własne dłonie, stopy. I czarne włosy.

Zamilkła, nie podnosząc oczu. Czuła w sobie bezmierną pustkę.

Jedna z nocnych wędrówek miała dobre zakończenie. Pozostałe przyniosły ból.

Ten ból wciąż dławił jej serce.

Przenikał jak ostrze włóczni sprzed stuleci, sprzed lat...

background image

Uderzyło ją, że żadna z kobiet nie należała do teraźniejszości. Nie mogła spotkać ich w

obecnym życiu.

Trudno przeżywać losy ludzkie sprzed wieków. Jeszcze trudniej te z nieodległej

przeszłości.

Wszystkie bowiem należały do świata umarłych.

- A młodzieniec? - zamyśliła się Antonia. Złożyła dłonie pod brodą. Wbiła wzrok w

Raiję, jakby spodziewała się ujrzeć jego odbicie w oczach przyjaciółki. - Jest wciąż taki sam?

Raija zawahała się. Kątem oka dostrzegła stężałą twarz męża, wyczuła napięcie jego

nieruchomego ciała.

Odczuwał zazdrość wobec mężczyzn, którzy zginęli przed wiekami.

Uznała to za policzek i komplement jednocześnie. Za dowód miłości.

Miłości tak wielkiej, że szuka rywali tam, gdzie są tylko cienie.

- Zmienia się - odrzekła. - Z początku myślałam, że się różnią, teraz dostrzegam

wspólne cechy. Są młodzi, choć odrobinę starsi od dziewczyny. Zazwyczaj umierają. Kochają

ją, mimo że czasami nie potrafią okazać uczucia. On nie jest może przystojny, ale w

nieregularnych rysach twarzy tkwi jakaś moc.

Kanciasta sylwetka, silne dłonie. Młode, prężne ciało. Ciało młodzieńca, który staje się

mężczyzną, świadomym swej siły i uroku. Wyróżnia się w tłumie, choć nie urodą. Czarne

włosy, sztywne i niesforne. Ma ciemną karnację, ciemniejszą niż ludzie w wiosce. Tak było za

każdym razem, tylko ona ma skórę podobnej barwy. Pozostali są jasnowłosi. On ma grzywę

czarną jak noc. Ona też. Jej włosy błyszczą jak skrzydła tego ptaka...

Szukała właściwego słowa i go nie znalazła. Dostrzegła niepokój Jewgienija, ale nie

znała jego przyczyny. Poza tą jedną. Poza zazdrością wobec cieni z przeszłości.

- Kruka? - dopowiedział zadziwiająco pewnym głosem.

Raija spojrzała na niego i uśmiechnęła się Z wdzięcznością.

- Właśnie - dodała. - Czarne jak skrzydła kruka... Nie dostrzegła wyrazu ulgi na jego

twarzy. Ledwie powstrzymał się od westchnienia...

I tym razem nie przedarła się za zasłonę ciemności.

- Jego oczy mają niezwykłą barwę - ciągnęła. Tym razem zwracała się przede

wszystkim do Antonii, jakby tylko kobieta mogła zrozumieć te słowa. - Jak woda na

torfowisku. Jak kamyki na dnie morza, jak ogień. Nie wiem, jak ją opisać najtrafniej...

- Może jak bursztyn? - spytał Oleg i przyniósł bransoletę, którą kiedyś podarował

Antonii. Położył ją na stole. Raija wzięła ozdobę do ręki i pogładziła gładką powierzchnię

kamienia.

background image

Bransoleta mieniła się odcieniami żółci i brązów. Nieokreślonych, nieuchwytnych.

Skinęła głową.

- Jak bursztyn - zakończyła. - Ma oczy barwy bursztynu.

Odłożyła bransoletę. Jewgienij nie mógł spojrzeć żonie w oczy. Aleksiej dał jej kiedyś

identyczną. Mógł przysiąc, że tak było. Sam pomagał młodszemu bratu znaleźć ozdobę godną

najpiękniejszej kobiety w Finnmarku.

Trzymał wtedy bransoletę w dłoniach i zastanawiał się, jak może wyglądać kobieta,

która zasłużyła na tak drogocenny podarek.

Uważał, że nie ma takiej na świecie.

Mylił się. Nie po raz pierwszy, nie po raz ostatni. Wtedy jednak nie wiedział, że

popełnia błąd.

Teraz dorósł.

To głównie zasługa Raiji. Lub wina. Zależy jak na to spojrzeć.

Ol eg roześmiał się i spojrzał na Jewgienija. Potargał go po ciemnej grzywce, która

nigdy nie układała się tak jak powinna.

- Czy to twój czarnowłosy wielbiciel?

- To nie ja - odrzekł ponuro Jewgienij. Zbyt ponuro jak na żartobliwą uwagę przyjaciela.

Raija spojrzała na niego długo. W jej wzroku było morze miłości i cichy żal. Jakby

doznała zawodu.

- Nie - powiedziała - to nie Jewgienij. Zapadła cisza, w której trudno zbudować mosty.

Cisza jak przepaść o gładkich, śliskich ścianach.

- Jeśli Tonią i ja mamy rację... - zaczęła znów i rzuciła niepewne spojrzenie na

przyjaciółkę.

- Nie mylimy się!

- Jeśli mamy rację - powtórzyła Raija - to odbywam wędrówkę przez świat realny. To

nie marzenia ani sny, mogę przysiąc. Wiem, co to znaczy śnić. Być może widzę moje

poprzednie wcielenia. Nie mam pojęcia, boję się nawet myśleć o tym. Boję się mieć własne

zdanie. To się jednak kiedyś działo... - Przerwała, słowa przychodziły z trudem. - Jeśli jestem tą

kobietą, to on zawsze stoi u jej boku. Tu go nie widzę. Więc jeśli go znałam, to w poprzednim

życiu. Tym, którego nie pamiętam.

I znów cisza. Straszniejsza niż poprzednia.

Raija chwyciła Jewgienija za rękę. Spojrzała na niego z wdzięcznością i bezbrzeżnym

oddaniem.

- To dobrze, że nie pamiętam. To dobrze, że mam Jewgienija. I miłość, w której nie ma

background image

miejsca na ból.

background image

15

Raija nie wędrowała już w czasie. Nie wiedziała dlaczego. Może dlatego, iż nigdy nie

zostawiali jej samej.

Przeszła jesień, nadciągnęła zima. Świętowali Boże Narodzenie.

Okres postu był trudny. Trwał długo, od czternastego listopada do dwudziestego

trzeciego grudnia, w tym czasie wstrzymywano się od potraw mięsnych.

Należało umartwiać się przed narodzeniem Chrystusa po to, by silniej radować się Jego

przyjściem.

W ciągu roku mięso rzadko trafiało na stół, ale zakaz czynił ten brak dotkliwszym.

Jewgienij nie należał do osób szczególnie religijnych, ale postępował jak inni

mieszkańcy Archangielska. Przeciętny Rosjanin stosował się do nakazów kościoła

prawosławnego.

Poszczono cztery razy do roku: czterdzieści dni przed Bożym Narodzeniem, czterdzieści

dni przed Wielkanocą, od pierwszej niedzieli po Świętej Trójcy do dwunastego lipca, ten okres

trwał od ośmiu dni do sześciu tygodni, i wreszcie przez pierwsze trzy tygodnie sierpnia. Poza

tym nie jedzono mięsa w niektóre dni, szóstego stycznia w święto Objawienia Pańskiego, dwu-

dziestego dziewiątego sierpnia na pamiątkę męczeńskiej śmierci Jana Chrzciciela i czternastego

września.

Poza tym w każdą środę i piątek.

Postnych śród Jewgienij nie przestrzegał, ale w piątek w jego domu jadano wyłącznie

ryby.

Nie głodowano więc podczas postu. Zresztą mięso i tak zastrzeżone było dla

zamożniejszych. Czas postu w pewnym sensie łagodził nierówności społeczne. Ludzie

przynajmniej jedli to samo.

Raija czuła ociężałość w całym ciele. Przepowiednia Antonii się sprawdziła, ciąża nie

zniekształciła sylwetki przyjaciółki tak jak jej. Najbardziej przyszłej matce dokuczał ciężar

noszonego dziecięcia, czuła go w kostkach, nogach, kręgosłupie.

Radowała się tym, co będzie. Jewgienij wpadał w entuzjazm, po to by za chwilę trząść

się ze strachu. Dobitnie dał Antonii do zrozumienia, że spodziewa się jej obecności, kiedy

skończą się święta.

Śmiertelnie się bał zostać z Raiją sam na sam, bo jakoś nie widział się w roli akuszerki.

Raija uśmiechała się na samą myśl o tym.

Antonia z pewnością nie odmówi pomocy.

background image

Jewgienij nigdy nie był bardziej blady jak w chwili, kiedy oznajmiła mu, że się zaczęło.

Spojrzał na nią dzikim wzrokiem i zagonił do łóżka. Krzyknął, że jest

nieodpowiedzialna, mówiąc mu o tym tak późno. Że sprałby ją na kwaśne jabłko, gdyby nie

była w stanie odmiennym.

I w ogóle się nie roześmiał, gdy odpowiedziała, że nie miałby powodu, by ją sprać,

gdyby nie była w stanie odmiennym.

Antonia zamierzała zjawić się następnego dnia. Raija wyliczyła sobie datę porodu na

Nowy Rok, ale przecież mogła się pomylić. Dziecięciu wyraźnie się spieszyło.

Widocznie chciało urodzić się w roku 1735.

Jewgienij popędził do Archangielska, choć Raija zapewniała go, że to niepotrzebne.

Myślała o przyjaciółce cały dzień.

Brzmiało to może dziwacznie, ale Raiję i Antonię łączyła przedziwna więź,

nienamacalna, a jednak prawdziwa.

Kiedy w życiu Antonii działo się coś szczególnego, Raija wiedziała o tym, zanim padły

słowa. Antonia szóstym zmysłem wyczuwała na odległość, że przyjaciółka potrzebuje jej rady

lub opieki.

Jewgienij uznał, że bredzi, kiedy usiłowała mu to wytłumaczyć.

Rodził się jego syn, Raija potrzebowała pomocy.

Fachowej pomocy.

Zupełnie zapomniał, że Antonia asystowała dotąd tylko przy jednym porodzie.

Własnym.

Osiodłał konia i ruszył do Archangielska.

Niemal zagonił biedne zwierzę na śmierć.

Raija zastanawiała się, czy Antonia już jest w drodze. A może czeka.

Sama nie uważała, by pośpiech był wskazany. Skurcze pojawiały się w rzadkich

odstępach.

Poznała je.

Wiedziała, co oznaczają.

Wody jeszcze nie odeszły.

Wstała z łóżka, kiedy za Jewgienijem zamknęły się drzwi. Mężczyźni lubili rozprawiać

o kobiecej skłonności do dramatyzowania. Jak przyszło co do czego, to oni wpadali w panikę.

Poród to ból. Wszystko rodzi się w bólach, po to by dostać nagrodę od życia.

Usiadła na krześle Jewgienija, tym, które stało najbliżej ognia. Trochę marzła, ale nie

musiała dokładać do ognia. Jewgienij zadbał o wszystko.

background image

Kaflowy piec w sypialni utrzyma ciepło przez całą dobę.

Nie zmarznie. Gorszy był chłód w jej duszy.

Nie należał do niej.

Stała w środku ciżby. Było duszno, musiała wspinać się na palce, by dostrzec cokolwiek

ponad ramionami ludzi. Najchętniej odwróciłaby głowę.

Pilnowali ich. Dziesiątki oczu nadzorowało każdy ich ruch.

Szaleństwo.

Starszyzna kazała im przyjść. Obarczyła niewiernych winą za ten niecny postępek.

Zrobili, co im kazano.

Oczekiwali kary.

Poszła za tłumem oglądać, jak żołnierze cara palą święte przedmioty. Ten obraz wryje

się na zawsze w pamięć jej ludu i żyć będzie w legendach przekazywanych z pokolenia na

pokolenie.

Ścisnęła dłoń młodzieńca stojącego u jej boku. Byli za młodzi, by darzyć się miłością,

przynajmniej ona była za młoda. Tak twierdzili rodzice. Mówili, że miłość to nie to samo co

małżeństwo.

Zresztą upatrzyli dla niej innego męża.

Kiedy dorośnie.

Pochodził z dobrej rodziny, nosił czerwoną pelerynę. Zbierał ofiary dla bogów, często

przemierzał całą nizinę Konda.

Znała go.

Jego żona zmarła poprzedniego roku. Nie był już młody, ale twierdził, że zaczeka, aż

ona dorośnie do zamążpójścia.

Płakała w skrytości, ale nawykła do posłuszeństwa.

Teraz, póki jeszcze była zbyt młoda, by wyjść za mąż, jej serce przepełniała miłość do

tego, którego nie pozwalano jej kochać.

Jak wielki błąd popełniali!

On też ją kochał. Pochodził z biednej rodziny, razem się wychowali, ich domy

znajdowały się niedaleko od siebie.

Był dla niej jak starszy brat.

Zawstydziła się, odkrywszy, że go kocha. Miłość wydała się jej odrażającym uczuciem.

Z wolna jednak obraz brata rozpływał się i niknął, a na jego miejsce pojawił się

wizerunek młodego mężczyzny.

Nie znała bardziej urodziwego młodzieńca. Nie przeszkadzało jej, że ojciec naśmiewał

background image

się z jego oczu i mówił, że mają barwę brudnej wody w kałuży. Nie przeszkadzało jej, że inne

dziewczęta chichotały na widok jego czarnych włosów. Jej włosy też były czarne. Urodziła się

z czupryną jak węgiel w rodzinie jasnowłosych. Minęło sporo czasu, zanim ojciec uznał ją za

swoją. Oskarżał żonę, że przyprawiła mu rogi. Niedobre lata.

Byli stworzeni dla siebie. Takie same włosy, takie same myśli, takie same marzenia.

On też się przestraszył, kiedy poczuł miłość.

Przede wszystkim dlatego, że była taka młoda. Czynił szalone wysiłki, by wyrzucić ją z

pamięci.

W walkach w lesie należał do najdzielniejszych.

Rodzina kazała jej zapomnieć o dziecięcym zauroczeniu. Czy nie widziała, jak mało jest

wart?

Ze nie potrafi panować nad sobą?

Kto by chciał takiego dzikusa za męża?

Ona chciała.

Nie powiedziała tego głośno.

Spotykali się potajemnie. Ukradkiem wymieniali pocałunki.

Przysięgła, że będzie posłuszną córką i wyjdzie za mąż za tego, którego jej wyznaczono.

Nie zamierzała jednak dochować czystości. Stary człowiek nie kupi sobie kobiety, której

przedtem nikt nie posiadł.

Spletli dłonie. Miał krótkie, silne palce. W tłumie nikt nie mógł dostrzec tej ukrytej

pieszczoty.

Był blisko, tak blisko, że czuła się pewniej w tej strasznej chwili, kiedy żołnierze palili

ich bogów.

Posążki, misy, skóry wyniesione ze świątyni.

Nazywali ją gontyną.

Drewniane posągi od razu zajęły się ogniem, suche drewno pękało z trzaskiem. Jeden z

nich miał cynową twarz.

Nie wiedziała, kogo przedstawia. Może Miniseja. Może Kharugwaja lub Posoty.

Stała zbyt daleko.

Drewno płonęło, cyna topiła się.

Wiedziała, co chcą im powiedzieć. Że to nie bogowie, że można ich zniszczyć. Znikną,

zamienią się w nicość.

Zasiali ziarno zwątpienia w jej duszy.

Choć jednocześnie czuła pogardę do nich, odrazę, którą dzieliła z całym swoim ludem.

background image

Wielkość bogów nie kryje się w posągach. Bogowie to coś więcej. To duch.

A ducha chyba nie można spalić w płomieniach?

Starszyzna wyjaśniła im wszystko. Na potajemnych spotkaniach zapewniała, że Jumala

nie wpadnie w ręce bezbożnych. Jumala znaczyła najwięcej. To nie tylko złota postać

trzymająca czarę.

Jumala mówiła, była powierniczką duszy ludu Konda. Gdyby ją stracili,

sprzeniewierzyliby się samym sobie.

Skomplikowane myśli.

Zwłaszcza dla kogoś, kto kocha zakazaną miłością.

Stos dopalił się, tłum rozszedł się. Ludzie ruszyli do kościoła, jedynego prawdziwego

kościoła. Do którego mieli prawo i obowiązek uczęszczać.

W Bieriezowie nie oddawano już czci bożkom. Prawdziwa wiara odniosła triumf.

Stanęła w nawie przeznaczonej dla kobiet i uśmiechnęła się. Widziała postać

ukochanego, wyglądał wspaniale, choć nosił przykrótką i przetartą na łokciach kurtkę.

Po nabożeństwie ruszyła do domu. Wszyscy tak robili, zwolennicy prawdziwej wiary i

czciciele bożków. Potem niektóre domostwa pustoszały. Ludzie cichaczem wykradali się do

lasu.

Śledziła go wzrokiem. Pozwoliła rodzicom się oddalić, tak by mogła znaleźć się u boku

ukochanego, tak by mógł objąć ją ramieniem.

Szli razem przez las. Stworzeni dla siebie.

Głęboko w głuszy, tam gdzie mnisi nie odważyli się zapędzać, rozpoczęły się inne

obrzędy.

Dla kręgu wtajemniczonych i ludu.

Nie było już żadnych posągów.

Najstarszy z nich objął wzrokiem zgromadzonych. Najpotężniejszy szaman w kraju

Konda.

- Jumali tutaj nie ma. Jumala jest bezpieczna. Nikt jej nie znajdzie. Znajduje się na

wysepce na bagnach, gdzie nikt nie trafi, ani latem, ani zimą. Żaden myśliwy nigdy nie

zapuszczał się w tamte strony.

Westchnęła i ścisnęła jego rękę.

Jumala była bezpieczna.

Z palcami wplecionymi w palce ukochanego rozpoczęła cichą modlitwę. Prosiła

boginię, by pozwoliła jej połączyć się z ukochanym. By nie wiązała jej ze starcem.

Jumala była bezpieczna.

background image

Więc jest nadzieja. Póki bogini żyje, żyją i oni.

Może zdarzyć się cud.

Raija wiedziała, że nadszedł czas. Podniosła się z krzesła i poszła do sypialni. Podłoga

pod krzesłem była mokra.

Uśmiechała się do siebie między skurczami. Uśmiechała się, choć szła przygięta z bólu

do ziemi.

Za oknami zapadła noc. Jewgienij zapewne dotarł już do Archangielska.

Nie będzie długo sama. Czuła to.

Za chwilę rozlegnie się parskanie koni i skrzypienie płóz u sań. Usłyszy głosy. Antonii,

Olega, Jewgienija.

Tupot stóp na zmrożonej ziemi.

Do środka domu wdarł się strumień zimnego powietrza.

Krzyknęła na powitanie.

Jewgienij wpadł do środka z Olgą na ręce i położył dziecko u boku żony. Usiadł przy

niej, nawet nie zdejmując rękawiczki. Musiała mu pomóc.

Antonia panowała nad wszystkim. Uśmiechała się, uspokajała Jewgienija. On

najbardziej tego potrzebował.

Oleg zaprowadził zwierzęta do stajni i zjawił się w izbie. To on zdjął z Jewgienija

płaszcz z wilczych skór. Jewgienij nawet o tym nie pomyślał. Potem Oleg podniósł swoją małą

córeczkę i stanął z nią przy piecu.

Byli przy Raiji, nikt nie pomyślał, by wyjść.

Tak miało zostać.

Antonia nie musiała pomagać.

Dziecko samo przyszło na świat. Krzyczało, zanim je obmyli.

Toni trzęsły się ręce, kiedy przecinała pępowinę. Przestały drżeć, kiedy wiązała nić,

kiedy podniosła niemowlę, by Jewgienij mógł je obmyć.

Dorosłe dłonie na małym, niemal przezroczystym ciele.

Raija płakała, kiedy przystawiała maleństwo do piersi. Płakała, kiedy stali się

prawdziwą rodziną, ona, Jewgienij i dziecko.

Jewgienij też płakał. Strumienie łez spływały po jego wychudzonych policzkach. Zmusił

się do uśmiechu.

- Mam syna, Oleg! Nie mówiłem? Urodził mi się syn!

Antonia i Raija wymieniły spojrzenia.

Mały ssał mleko. Niewiele, dość jednak, by na jego twarzyczce zagościł wyraz

background image

zadowolenia.

Miał czarną grzywkę, czarną jak tysiąc nocy. Ciemne oczy i zadarty nosek.

Jewgienij dotknął go delikatnie.

- Wdał się w matkę - powiedział serdecznie, pełen miłości do Raiji i tego cudownego

stworzenia. Jego dziecka. Jego syna.

Tonią wzięła go w ramiona i zaniosła do okna.

- Oto twoje królestwo, mały książę - powiedziała z uśmiechem. - To Dwina. A tam

miasto, gdzie jest wiele statków. Nazywa się Archangielsk i leży nad Morzem Białym. Tam

mieszka ciocia Tonią, wujek Oleg i mała Olga.

Mały skrzywił się.

Na niebie stała zorza polarna, jakiej Antonia jeszcze nie widziała. Nawet tamtej nocy,

kiedy ona i Raija wywróciły się z wozem.

Przekraczała wszelką wyobraźnię. Ogień i lód. Zieleń, żółć i fiolet. Pokryła całe niebo.

Nawet Raija usiadła na łóżku, by ją podziwiać.

- Nie jesteś synem zorzy polarnej, to wiem na pewno - powiedziała Tonią. Pocałowała

dziecię w czoło i podała je Jewgienijowi. A on mógłby je trzymać całą noc.

- Jesteś moim synem - oznajmił. - Nazwę cię Michaił.

background image

EPILOG

Nadeszło lato roku 1736. Zeszło wiele czasu, zanim Raija zdołała przekonać Jewgienija.

Wciąż nie wiedział, czy dobrze robią.

- Mam dość tego lasu - powiedział z irytacją, żałując, że się zgodził.

Jechali przez cały dzień. Jewgienij uważał, że marnują czas. Zrobił to, by przestała

suszyć mu głowę.

- Już niedaleko - odrzekła. Nigdy nie była w tym miejscu, ale rozpoznawała je. Młoda

dziewczyna biegła przez ten las, by spotkać się z ukochanym.

Ujrzeć jego śmierć.

Znała ten las.

Polana zarosła, drzewa podeszły do wzniesienia.

Zeskoczyła z siodła i pobiegła. Jewgienij złapał wodze i przywiązał wierzchowce do

drzewa. Ruszył powoli za żoną.

Raija zatrzymała się na środku zbocza.

- To tutaj - powiedziała z błyszczącymi oczyma. Przepełniał ją spokój, którego nie

potrafiła wyjaśnić. W tej chwili nie była wyłącznie Raiją Bykową, ale również tamtymi

kobietami. Razem znalazły się u źródła. Tam, gdzie się wszystko zaczęło. - Tutaj stała Jumala,

Jewgienij.

Nie uwierzył. Jak większość mężczyzn domagał się dowodów. Zaczął grzebać w ziemi.

Lud Jumali uciekł stąd przed setkami lat. Drewno gnije szybko.

Zdawało mu się jednak, że dostrzega zarys budowli i ślady płotu.

Tam gdzie wskazywała Raija.

Na głębokości dłoni znalazł monetę. Przerwał poszukiwania, kiedy miał ich całą garść.

Cudzoziemskie monety, pokryte obcymi znakami.

Jewgienij poczuł chłód w sercu.

Odłożyli wszystkie poza pierwszą.

- Tę dostanie Michaił - oznajmiła Raija. - Nie stanie mu się z tego powodu żadna

krzywda.

Jewgienij nic nie odrzekł. Raija była piękniejsza niż kiedykolwiek. A jej głos tchnął

pewnością.

- Nie ruszę już na wędrówkę, Jewgienij - dodała. Objęła męża w pasie. - Podróż

dobiegła kresu. Tutaj.

Stali długo.

background image

Potem zeszli do koni i odjechali. Nigdy już nie wrócili w to miejsce. Dusze pokutujące

odnalazły spokój. Raija odwróciła się jeden jedyny raz.

- Podróż dobiegła kresu - powtórzyła.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 10 Wyroki losu
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 23 Złoty ptak
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 40 Obcy ptak odlatuje
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 18 Posłaniec śmierci
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 22 Mężczyzna w masce
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 11 Pod obcym niebem
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 34 Lato grzechu
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 07 Statek ze wschodu
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 39 Chłodny blask
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 37 Syn armatora
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 38 Wędrowny ptak
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 29 Droga do domu
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 38 Wędrowny ptak
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 17 Przerwany lot
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 26 Wyjęty spod prawa
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 08 Czarownica
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 36 Ze łzami w oczach
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 28 Córka Szamana

więcej podobnych podstron