Cassandra O'Donnell – Rebecca Kean 2 – Pakt krwi
Nieoficjalne tłumaczenie – Lucypher_13
Rozdział 28
−
Co ty wyprawiasz !!!? Kompletnie ci odbiło !!! - Wrzasnęłam , kiedy
otworzył drzwi .
−
Uspokój się , bez paniki , mam niezawodne hamulce .
−
Dobra rada : następnym razem postaraj się żebym skończyła pod kołami ,
bo inaczej wcale nie będzie ci do śmiechu .
−
Jakąś milę stad poczułem dym , więc docisnąłem pedał gazu – powiedział
przepraszająco .
−
I co zamierzałeś zrobić ? Dobić mnie ?
−
Nie , uratować cię . Nie zapominaj , ze mamy niedokończone dochodzenie .
−
Skoro już mowa o dochodzeniu … być może będę potrzebowała twojej
pomocy .
−
Co się stało ? - Zapytał patrząc na poczerniałe od ognia ściany .
−
Ktoś podłożył ogień . Czekałam aż dym się rozwieje żeby rzucić na to
wszystko okiem – powiedziałam .
−
To nie był wypadek ?
−
Nie . Budynek jest z kamienia i znasz wampiry . Żadnego gazu , drewna
czy jakiegokolwiek materiału łatwopalnego . Używają wyłącznie prądu .
−
A zwarcie ?
−
Ani przez chwilę w to nie wierzyłam .
−
Najwyraźniej szkody nie są zbyt poważne – powiedział zbliżając się do
domu .
−
Zdążyliśmy na czas . Straciliśmy tylko część budynku .
−
Jeszcze nie pojawili się ludzie ?
−
Owszem , ale już sobie pojechali .
−
Zabici , ranni ?
−
Nie .
−
Tym lepiej – powiedział z autentyczną ulgą . - Kto ci pomógł ugasić pożar ?
−
Raphael .
−
Raphael ? - powtórzył zdumiony .
−
Był strażakiem w poprzednim życiu .
−
Nie zrozum mnie źle , ale … żartujesz sobie ze mnie ?
W rzeczywistości tak naprawdę nie kłamałam . Bez mocy Raphaela z pewnością
nie byłabym w stanie kontrolować magii Wody . Ale nie miałam zamiaru dyskutować
z nim o tym . Zresztą z nikim innym też nie .
−
Możliwe – powiedziałam z szerokim uśmiechem .
Weszliśmy ostrożnie do środka . Parter jakimś cudem uratował się . Oczywiście
trzeba będzie odświeżyć ściany a dym pozostawił ślady na podłodze i marmurze , ale
nic nieodwracalnego . Schody na pierwsze piętro wydawały się nietknięte ,
przynajmniej do ostatniego schodka .
−
Nie ma żadnego śladu piany czy wody , wygląda jakby ogień po prostu
zgasł . Czego użyłaś ?
−
Gaśnicy mojej własnej produkcji – zaśmiałam się .
−
W takim razie wystaw je na sprzedaż – powiedział posuwając się do przodu
- gwarantuję , ze pójdą jak świeże bułeczki .
Nie był głupi i wiedział , ze posłużyłam się magią ale wydawało się ze moja
niechęć niezmiernie go bawiła . Cóż , każdy zabawia się jak może .
−
Zaczęło się tutaj . W tym pomieszczeniu – powiedział wchodząc do pokoju
przylegającego do tego Raphaela .
−
Skąd wiesz ?
−
Wyczuwam ślad paliwa . Spryskał ściany benzyną , resztę rozlał w
korytarzu . Trzeba było niezłej organizacji i dużo szczęścia żeby
niezauważonym dojść do tego pokoju .
−
Nie za bardzo . Jedynymi mieszkańcami tego domu są wampiry .
Wystarczyło ze podpalacz poczekał aż wstanie dzień – zauważyłam .
−
Nie ma żadnego alarmu czy kamer ? Widziałem przy wejściu .
−
Oczywiście , ze są . Ale nie w tym skrzydle .
−
Dlaczego ?
−
Ponieważ to są prywatne apartamenty Raphaela . Jego pokój jest tuż
obok .Wiesz jak bardzo wampiry są łatwopalne …
−
Chciałaś powiedzieć wasz pokój – poprawił z uśmiechem .
−
Tak , nasz pokój – przyznałam wzdychając .
−
Myślisz , ze chodzi o naszego zabójcę ?
−
Dlaczego tak sądzisz ?
−
Raphael gości członków Mortefilis i delegację francuską , a jednak
poprosiłaś mnie żebym zbadał teren . To oznacza , ze najprawdopodobniej
pożar niewiele ma wspólnego z wampirami za to dużo z naszym
dochodzeniem . Zgadza się ?
−
Kto ci powiedział o naszych gościach ?
−
Jestem Assayimem , tak jak ty . Mam swoje źródła .
−
A oprócz tego ?
−
No dobra . Moje Directum poinformowało mnie o tym w razie gdybym
zauważył któregoś z nich na naszym terytorium . Nie chcieli żebym zranił
jednego i popełnił wielką gafę .
−
Więc wczoraj wieczorem , kiedy mnie podwiozłeś wiedziałeś , ze tu są ?
−
Tak . Czekałem aż mi o tym wspomnisz ale nie zrobiłaś tego .
−
To nie twoja sprawa .
−
To nie był zarzut . Po prostu mam wrażenie , ze utrzymujesz bardzo bliskie
stosunki z niezwykle niebezpiecznymi ludźmi . Uważam , ze to nie jest zbyt
mądre .
−
Uwierzysz mi jeśli ci powiem , ze całkowicie się z tobą zgadzam , i ze
gdybym mogła to postąpiłabym inaczej ?
Długo mi się przyglądał po czym skinął głową :
−
Tak .
−
Dobrze . Więc , nie widzisz niczego co mogłoby nam pomóc ?
−
Przez dym i benzynę nie mogę wyczuć niczego innego , ale sądząc po ilości
myślę , ze musiał użyć samochodu żeby przywieźć tutaj paliwo .
−
Chcesz żebyśmy się rozejrzeli za śladami opon ? Zdajesz sobie sprawę z
liczby samochodów znajdujących się na terenie posiadłości ?
−
Wystarczy jeśli skupimy się na tych , które pozostawiły bardzo głęboki ślad
przyjeżdżając i lżejszy wyjeżdżając . Oczywiście mam na mysli
najświeższe ślady .
−
Eee … wszczepiłeś sobie bioniczne oko ?
−
Nie – powiedział , śmiejąc się . - Jestem pumołakiem , to wystarczy .
−
Więc nie traćmy czasu , chodźmy .
Poczułam chmurę energii i nie musiałam patrzeć żeby wiedzieć , ze już się
przemienił . Clarence pod względem transformacji był najszybszym
zmiennokształtnym jakiego znałam . Domyślałam się , ze był również jednym z
najpotężniejszych . Pierwsze rzadko zdarzało się bez drugiego .
Rzuciłam się za nim , sięgając po kluczyki od samochodu i wskoczyłam do mojego
Chryslera . Nie miałam żadnej szansy dogonić go na nogach . Poza tym , kto był w
stanie biec z szybkością ponad 50 kilometrów na godzinę ? Ja z pewnością nie .
Clarence trzymał nos przyklejony do ziemi . Badał każdy ślad opon . Nagle
zdawało się , ze bardziej zainteresował się szczególnie jednym z nich . Zobaczyłam
jak rzucił się biegiem podjazdem i podążyłam za nim , modląc się by nie spotkać na
drodze ludzi . W przeciwnym razie zwalimy sobie na kark albo gliny , albo
myśliwych albo SPA . Puma musiał chyba być tego świadomy bo znikał między
drzewami kiedy tylko pojawiał się jakiś samochód , motor czy rower . Niestety w
mieście nie było drzew , wysokiej trawy czy krzaków , a trop prowadził nas prosto
tam .
−
Clarence , rzucam ci ciuchy . Wykluczone żebyś tak się pojawił miedzy
ludźmi – krzyknęłam przez okno .
W odpowiedzi usłyszałam lekceważące warkniecie i zaczęłam trąbić .
−
Ja nie żartuję ! Znasz prawo . Dalej się tak zachowuj i się wkurzę !
Clarence przyspieszył i nagle straciłam go z oczu .
−
Zasrany pumołak , jeśli kiedykolwiek cię znajdę już ja się tobą zajmę –
mruknęłam , przywołując swoją moc aby ją wysłać na poszukiwanie jego
aury .
Na szczęście nie był zbyt daleko i dogoniłam go w okolicy Battery Park na Monroe
Street . Intensywność jego energii była odkręcona na maksimum . Doprowadziła
mnie bezpośrednio do jesionu .
−
Nienawidzę wielkich , nieposłusznych kocurów – powiedziałam ,
podnosząc głowę .
Miauknął w odpowiedzi .
−
Kontynuuj a potnę to cholerne drzewo na kawałki . Złaź natychmiast !
Posłuchał , ale od razu pobiegł na tyły domu stojącego naprzeciwko . Pognałam za
nim z pistoletem w dłoni .
−
Mam nadzieję , ze wiesz co robisz – powiedziałam rzucając zaklęcie
otwierające zamek .
Warknął i w szumie energii , która mnie zmroziła od stop do głów , rzucił się do
gardła wilkowi stojącemu za drzwiami . Przez moment stałam jak sparaliżowana ,
obserwując ich . Przeciwnik Clarence nie był zwykłym lykanem tylko stepowym
wilkiem i ścisnęło mnie w gardle kiedy przyszedł mi na myśl Bruce . Wilk od samego
początku tej afery dziwnie się zachowywał . Teraz rozumiałam powód jego strachu i
milczenia , i to doprowadzało mnie do wściekłości . Nie tylko na niego ale również
na siebie samą . Jak mogłam aż tak mu zaufać ? Rewelacje Clarence'a na temat serii
morderstw , które miały miejsce cztery lata temu w stadzie stepowym , powinny były
dać mi do myślenia . Ale nie . Nie . Ja po prostu głupio przymknęłam na to oczy . I
po co to wszystko ? Po to żeby wieść spokojne życie ze zdrajcą i tchórzem .
Naprawdę , można było się popłakać … ze śmiechu .
−
Clarence ! Czekaj … cofnij się ! - zawołałam wyciągając Berettę , ale moje
krzyki ginęły w odgłosie warknięć i wrzasków .
Wilk wyrwał się z uchwytu pumy i przeorał mu pazurami lewy bok . Następnie
bestie zaczęły wirować jak trąba powietrzna , która niszczyła wszystko na swojej
drodze . Właściciel będzie musiał zatrudnić nowego dekoratora wnętrz . Eee …
tynkarza . Nie . Murarza . Och , najlepiej firmę , która specjalizuje się w ciężkich
remontach .
Stałam z boku mając nadzieję , ze nie rozwalą wszystkich nośnych ścian , i ze sufit
wytrzyma . Nie chciałam być świadkiem jak dom się zawala , szczególnie kiedy
znajdowałam się wewnątrz . Na szczęście radosny duet zmienił taktykę i teraz
mogłam usłyszeć całą serię kłapnięć i imponujące odgłosy łamanych kości . Krew
zbryzgała podłogę . Clarence zawył . Przegrywał walkę . Ale nie mogłam użyć magii
bez ryzyka , ze go zranię . W dodatku rzucenie się na oślep w walkę pomiędzy
wilkołakiem i pumą , nie wydawało mi się najlepszym sposobem na zachowanie
życia . Nie byłam wystarczająco silna aby przetrwać frontalny atak . Zresztą zawsze
byłam beznadziejna w walce wręcz . To była główna wada urodzonej czarownicy ,
byłyśmy równie bezradne przy zmiennokształtnych jak i zwykli ludzie .
−
Clarence , zejdź z linii strzału ! – Krzyknęłam , ale puma pozostawał głuchy
na moje wołanie .
Nie zdziwiło mnie to szczególnie . Kot znajdował się na górze łańcucha
pokarmowego i jak wszyscy zmienni trudno mu było zaakceptować , ze jakiś mizerny
lykan go dominuje . Nawet jeśli dany lykan mierzył trzy głowy więcej niż on , miał
dwudziestocentymetrowe kły i był szerszy od słonia . I spróbuj zrozumieć …
−
Zjeżdżaj stamtąd albo cię sprzątnę ! - Wrzasnęłam ponownie .
Ale najwidoczniej ciągle nie miał zamiaru współpracować . Postanowiłam strzelać .
Raz , dwa razy , ale nie trzy ponieważ wilkołak ulotnił się . Zniknął w chmurze dymu
bez efektów specjalnych . Po prostu … rozpłynął się . I natychmiast poczułam jak
zalewa mnie gniew .
−
Czego nie rozumiesz w zdaniu „ przesuń dupę z mojej linii strzału ” ? -
Spytałam chłodno Clarence'a rozwalonego na podłodze .
Był ranny . Krew tryskała z jego ran jak coca cola , którą za mocno
wstrząsnęliśmy , ale nie obchodziło mnie to . Byłam na niego wściekła i umierałam z
ochoty żeby pozwolić mu zdechnąć , jak gówno którym był …
−
Kurwa , prawie go mieliśmy ! Gdybyś się tak głupio nie rzucił na niego to
bym go załatwiła ! – Dodałam bardzo zdenerwowana .
Ale puma już mnie nie słuchał . Miał zamknięte oczy i prawie całkowicie się
wykrwawił . Tym razem definitywnie umieściłam go w kategorii „ cholerne
brzemię” . Nie mogłam użyć swojej energii żeby go uzdrowić i tym samym
zaryzykować , ze stanę się bezradna . Nawet nie byłam pewna , czy lykan tak
naprawdę zniknął i czy nagle nie wyskoczy jak przysłowiowy diabeł z pudełka . Więc
skontaktowałam się z jedyną osobą , która mogła okazać się przydatna w takiej
sytuacji : Aligarh , szef stanowego klanu zmiennych . Właściwie to nie zaliczał się do
moich przyjaciół . Lubił sprawiać , ze czułam się nieswojo i zachowywał się jak
prawdziwy macho , ale dał mi słowo , ze pomoże mi jeśli kiedykolwiek go o to
poproszę .
Rzeczywiście , Aligarh dołączył do mnie pięć minut później w towarzystwie dwóch
swoich ludzi stylem przypominających owłosionych psychopatów .
−
Dodała pani swój osobisty akcent do wystroju ? - Zapytał .
Miał na sobie dżinsy , adidasy i niebieską koszulę , która z trudnością ukrywała
jego mięśnie i szerokie ramiona . Jego ciemna karnacja podkreślała jego niesamowite
szare oczy , które patrzyły na mnie złośliwie .
−
To nie ja jestem asem zniszczenia tylko on – powiedziałam wskazując
palcem na Clarence'a . - Możecie mu pomóc ?
Jednym z dwóch mężczyzn , który mu towarzyszył był nie kto inny jak Khor ,
chłopak Beth . Co raczej nieszczególnie mnie cieszyło . Niezbyt podobała mi się
treść naszej ostatniej rozmowy . Na szczęście mądrze postanowił zignorować mnie i
jak dobry ochroniarz zostawił mnie przy wejściu do pomieszczenia . Nie było sensu
tłumaczyć mu , ze agresor pumy nie musiał przekraczać progu żeby zbliżyć się do
nas , tylko mógł nagle teleportować się na środku pokoju jak Spock ze Star – Trek .
Najprawdopodobniej to i tak niczego by nie zmieniło .
−
Jest w okropnym stanie . Gdzie jest wilk , który go zranił ?
Aligarh miał niezawodny węch . Zastanawiałam się czy tak było ze wszystkimi
tygrysami szablastozębnymi . ( Tak , tak , dobrze zrozumieliście : tygrys
szablastozębny !)
−
Zniknął .
Podniósł na mnie zdziwione oczy .
−
Uciekł wam ?
−
Powiedzmy , ze ulotnił się , jak robią to niektóre demony .
−
Był opętany ?
−
Jego oczy nie były czerwone i nie miał tak naprawdę aury prawdziwego
lykana , więc nie jestem pewna . Myśli pan , ze będzie mógł go uratować ? -
Zapytałam , wskazując na nadal nieprzytomnego pumę .
−
Zrobimy wszystko co w naszej mocy . Ale muszę przyznać iż wolałbym
żeby dokonała pani prezentacji zanim wprowadziła go na nasze terytorium .
−
Zna go pan ?
−
Nie osobiście . Ale nie ma zbyt wielu pumołaków w okolicy . Domyślam
się , ze to Clarence , Assayim Nowego Jorku .
−
Dobrze się pan domyśla . Miałam zamiar przedstawić go panu dziś rano ,
ale wpadliśmy na trop mordercy …
Nie zamierzałam wdawać się w szczegóły . Aligarh wystarczająco szybko dowie
się co wydarzyło się u Raphaela .
−
Pracuje z panią ?
−
Nie w sposób oficjalny . Tylko do czasu aż złapiemy popaprańca , który w
tej chwili doprowadza mnie do szału .
−
Chodzi o tego , który zaatakował dwie wilczyce ? - Zapytał , marszcząc
brwi .
−
Tak – odpowiedziałam , kiwając głową . - I dostałabym go gdyby ten
palant głupio nie rzucił się na niego .
−
Clarence jest dominującym samcem , chyba nie myślała pani , ze pozwoli
jej walczyć za niego ?
−
Jeśli już chce pan wiedzieć , to mam serdecznie dość waszej zasranej
samczej pychy i waszego kompleksu wyższości nad biedną samicą , którą
jestem . Miałam dziesięć tysięcy razy większą szansę na zabicie tego
skurwiela wilka niż on .
−
Więc dlaczego nie zrobiła tego pani ? - Rzucił zaciekawiony .
−
Nie chciałam interweniować żeby nie zranić go w czasie walki . Wynik :
zgubiłam swój cel i pozwoliłam uciec temu szaleńcowi .
Zrobił krok do przodu i delikatnie uniósł moją broda aż nie mogłam już uniknąć
jego wzroku .
−
To były dobre intencje …
−
To było absolutnie głupie … - szepnęłam , zmieszana naszą bliskością .
−
Wiesz , ze jesteś śliczna kiedy się złościsz – powiedział , zbliżając swoje
usta do moich .
Wielokrotnie już okazywał swoje zainteresowanie mną , ale tym razem naprawdę
miałam tego dość .
−
Odsuń się albo strzelę – powiedziałam , przykładając swoją broń do jego
części intymnych .
−
Zabiłabyś mnie dla jednego pocałunku ? - Zapytał rozbawiony .
−
Mam nerwy w strzępach i ogromną ochotę wylądować się na kimś , więc
to zależy tylko od pana – powiedziałam oschle .
Wiedziałam z kim mam do czynienia . Był tak silny i szybki , ze z łatwością
mógłby wyrwać mi broń jeszcze zanim miałabym czas policzyć do jednego . Ale był
zbyt arogancki aby wziąć siłą to , co chciałby żebym zaoferowała mu z własnej
woli .
−
Niezbyt lubisz zmiennych , prawda ?
−
Jaki ma pan problem ? Oskarży mnie pan o rasizm bo nie chcę się z panem
przespać ? Niech pan przestanie flirtować , Aligarh , i uratuje tego
cholernego pumę . Nie chciałabym żeby się okazało , ze wszystko co
zrobiłam było na nic !
Przyglądał mi się przez chwilę i w końcu skinął głową .
−
W porządku . Zajmę się nim . Ale chcę dostać coś w zamian .
−
Co ?
−
Obiad . Tylko we dwoje .
Zmienny miał niesamowitą charyzmę i niezaprzeczalny urok . Najprawdopodobniej
nie był przyzwyczajony , ze ktoś go odpycha , ale nie miałam zamiaru delikatnie się z
nim obchodzić ani usprawiedliwiać się . Nie byliśmy dziećmi a czas naglił .
Skrzyżowałam ramiona na piersi .
−
W takim razie niech zdycha skoro sprawi to panu przyjemność … Ja
umywam ręce .
Mierzyłam go wzrokiem wiedząc , ze nic nie zrobi . Aligarh mógł mieć swoją
strasznie przerażającą stronę , ale był fantastycznym przywódcą stada i jednym z
najpotężniejszych zmiennych tego kraju . Nigdy nie zawiedzie jednego ze swoich .
Tym bardziej kiedy chodziło o Alphę i w dodatku Assayima . Pomoże mu nie tylko
dlatego , ze było to jego świętym obowiązkiem i miał to zapisane w genach , ale
również dla korzyści .
Clarence'a wspierało Directum Nowego Jorku i był bardzo ważnym członkiem
swojej społeczności . Uratowanie mu życia miało istotne znaczenie polityczne . I
Aligarh doskonale o tym wiedział .
−
Ona raczej nie jest z tych co blefują – powiedział cicho Khor .
Aligarh przyglądał mi się przez chwilę , po czym zwrócił się do lwołaka i skinął
głową . Lew natychmiast podszedł do Clarence'a i wziął go w ramiona .
−
Dobrze się nim zajmijcie , jeszcze może mi się przydać – powiedziałam .
Aligarh otworzył usta i natychmiast je zamknął , mierząc mnie wzrokiem . Khor
pokręcił głową z dezaprobatą .
−
Twoja wrażliwość kiedyś cię zgubi , Rebecco – zadrwił .
−
To nie ja tracę czas na bezużyteczną paplaninę kiedy on umiera –
odpowiedziałam , marszcząc brwi .
−
Będziemy cię informować na bieżąco , Assayimie – powiedział zimno
Aligarh , szybko opuszczając pomieszczenie .
Uraziłam go ale nie obchodziło mnie to . Teraz byłam pewna , ze zrobi wszystko co
w jego mocy żeby uratować Clarence'a i nie stracić twarzy . I tylko to się liczyło .
Pumołak popełnił błąd ale nie chciałam żeby zginął w tak głupi sposób .
Przynajmniej nie wcześniej zanim nie złapiemy tego cholernego , szalonego wilka .
Kiedy tylko odwrócili się plecami , wysłałam swoją moc w poszukiwaniu energii
lykana . Ale bez powodzenia . Ten sukinsyn nieźle się spakował . I mogły minąć
godziny zanim raczy ponownie się pojawić . Zdecydowałam się wreszcie przeszukać
dom ale nie znalazłam nic nowego . Niczego po sobie nie pozostawił . Żadnych
dokumentów , żadnych przedmiotów osobistych ani nawet ubrań . I nie miałam
najmniejszego pojęcia gdzie mógł się ukryć . Jedyne czego byłam pewna , to ze był
to wilk stepowy , i ze Bruce zdradził nas wszystkich ukrywając iż zabójca był z jego
gatunku . Rozum podpowiadał mi żebym się uspokoiła zanim pójdę z nim
porozmawiać , ponieważ wiedziałam , ze członkowie tego samego stada mają
wpojoną ochronę każdego z nich , ale moje serce krwawiło . Czułam się zraniona .
Zraniona , ze pozwolił mi zaryzykować nie uprzedzając mnie i nie przejmując się
tym , co mogło mi się przydarzyć . Już mu nie ufałam . I nie było mowy , ze zrobię
mu jakiś prezent . Teraz będzie musiał mi powiedzieć wszystko co wie , nawet jeśli
będę musiała go złamać .
Wyszłam z domu i natychmiast zadzwoniłam do Beth .
−
Witaj kochana , czy mogłabyś się udać do Bruce'a i zabrać na kilka godzin
Leo ?
−
Dlaczego ? Co się dzieje ? - Zapytała zaniepokojona .
−
Wytłumaczę ci później . I nic mu nie mów . Wymyśl jakąś wymówkę w
stylu kina czy przechadzki . To musi wyglądać naturalnie .
−
Dlaczego chcesz żeby zabrać Leo od Bruce'a ? - Zapytała głosem
zachrypniętym z niepokoju .
−
Muszę z nim porozmawiać sam na sam .
−
Chodzi o śledztwo ? Odkryłaś coś ?
−
Beth … proszę .
−
Dobra , dobra . Będę za godzinę .
−
Zadzwoń do mnie kiedy już Leo będzie z tobą .
−
Naprawdę nie chcesz mi powiedzieć …
Rozłączyłam się i natychmiast skontaktowałam się z Ronaldem , szamanem
pracującym w ludzkiej policji .
−
Ronald , tu Rebecca Kean , potrzebuję kilku informacji . Zacznijmy od
nazwiska właściciela domu znajdującego się na Monroe Street 12 , tuż obok
Park Street …