Rozdział 28.
-Dokąd to filiżaneczko?
Dee-Ann obserwowała Wilko-Psa który zamarł w miejscu w jej pogmatwanych ścieżkach.
Chciała już odejść w inną stronę, odwróciła się i ruszyła w inną, tylko po to aby zawrócić w drugą
stronę. Ani razu nie zauważając, wyczuwając że Dee stała właśnie tam patrząc na nią.
Oczywiście Dee wiedziała że tak będzie. To jasne. Mężczyźni myśleli że mogą kontrolować
filiżankowego pudla z ich przytłaczająca męskością, ale Dee wiedziała że Blayne spróbuje zrobić
coś głupiego z hybrydami które zostały uwięzione przez w pełni ludzi. I to nie było coś czego Dee
nie mogła zrozumieć. Rozumiała. Do diabła budowała właśnie własny zespół liczący trochę hybryd
od miesięcy. Były młode ale każdy z nich miał potencjał. Ale była różnica między bezdomnym
cwaniaczkiem, a hybrydami które przeżyły tygodnie absolutnego piekła a może nawet miesięcy.
Nie. Nie mogli ich sprowadzić z powrotem. Nie mogli ich uwolnić w Nowym Jorku a co dopiero w
Hrabstwie Ursus. Więc jej zespół pójdzie cicho i szybko za dbać o nich w jednym czasie. Tak jak
do tego zostali przeszkoleni.
Ale coś na co Dee nie mogła pozwolić to to żeby nic się nie przytrafiło temu idiotycznemu
Wilko-Psu. Była zmęczona byciem obwinianym za wszystko: była zmęczona ludźmi których
uważała za przyjaciół nie odzywających się do niej: była nawet zmęczona koniecznością myślenia o
tym. Tak więc zostawiła facetów by robili swoje a ona czekała tutaj. Czekała tutaj ponieważ
wiedziała że Wilko-Pies przyjdzie tutaj....i to zrobiła.
-Dee-Ann.
Dee zbliżyła się do Wilko-Psa.
-Wiem co chcesz zrobić kochanie, jednak to się nie zdarzy.
-To jest dla ciebie łatwe, prawda?- Blayne zapytała.- Zabijanie? Unicestwianie nas na własną
rękę? Och. No tak. Nie jesteśmy. Jesteśmy tylko mutantami. Przybłędami.
-W takim razie jak myślisz co powinnam zrobić Blayne? Naprawdę? Zabrać je do domu z
nami? Może zadzwonić do zaklinacza psów, który sprawdzi czy można je mieć pod kontrolą?
Przemienić ich w szanowanych mieszańców? Potem usiąść i modlić się że nie wybuchną i nie
poderżną komuś gardła, czekając w kolejce w McDonaldzie na Big Maca i frytki?
-Myślę że przynajmniej należy dać im szansę. Nie wszyscy jesteśmy tacy sami.
-Wiem. Niektóre z nich są nawet bardziej niestabilne niż ty.
-Obrażaj mnie ile chcesz Dee ale zamierzam im pomóc.
Skończyła rozmawiać z tą małą irytującą jałówką, Dee-Ann chwyciła Blayne za ramię.
Wilko-Pies spojrzał na miejsce gdzie palce Dee ją chwyciły.
-Zostaw mnie.
-Możemy to zrobić prosto lub nie wszystko zależy od ciebie filiżaneczko.
Blayne podniosła wzrok na Dee.
-Powiedziałam, żebyś mnie puściła.
-Zrobię to kiedy będziesz już w domu. Teraz rusz się mała dziewczynko.
Blayne zrobiła to niezdarnie uderzając pięścią w twarz Dee już i tak posiniaczoną. Nudząc ją
niemal do łez Dee złapała rękę Blayne i wykręciła ją Wilko-Psu dopóki nie miała jej na kolanach.
Okazało się że w tym czasie Blayne zabrała 45 Dee którą miał schowaną w kaburze po wewnętrznej
stronie swojego uda.
Nie robiąc gwałtownych ruchów, Dee powoli spojrzała na broń trzymaną przez Blayne.
Zabezpieczenie było wyłączone a palec Blayne spoczywał na spuście. Nawet nie poczuła kiedy
dziewczyna wyciągnęła broń z kabury Dee.
-Uspokój się Blayne.
-Zapomnij o utracie nogi tu Smith. Pociągnę za spust i rozwalę ci główną tętnicę. Wykrwawisz
się zanim oni będą ci mogli udzielić cholernej pomocy. Więc weź swoje pieprzone łapy ze mnie.
Dee zdała sobie sprawę że Blayne, z Wilko-Psa zmieniła się w pełni wszelkiego rodzaju
charakter.
Trzymając Dee na muszce jej własnego pistoletu, Blayne wstała i zrobiła krok do tyłu.
-Wykorzystałaś mnie.- powiedziała Blayne nie brzmiąc jak filiżankowy pudel, którego Dee
obserwowała przez ostatnie kilka miesięcy.
-Wykorzystywałaś mnie przez cały ten czas, a potem miałaś czelność za czipować mnie
kurwa? Żartujesz sobie ze mnie?
Dee powoli podniosła ręce i powiedziała.
-Blayne....
-Przez cały ten czas czekałaś aż oni mnie złapią. Kiedy miałaś się zamiar wtrącić? Po tym jak
by wystawili mnie w pierwszej walce? A może dopiero po dwunastej? A może w ogóle by ci to nie
przeszkadzało bo i tak mnie ani trochę nie lubisz?
-Źle to wszystko zrozumiałaś Blayne.
-Nie. Nie zrobiłam tego.- i wtedy Blayne uderzyła ją. Nie w taki sposób jak delikatny kwiatek,
filiżankowy pudel który zrobił to wcześniej. Ale jak Muhammad Ali, zadała cios lewą ręką..... a
Blayne była lewo ręczna.
Dee chwyciła się za świeżo wyleczony nos teraz ponownie złamany. Ty szalona mała dziwko!
-Co teraz zamierzasz zrobić suko?- zażądała Blayne- No i co zamierzasz teraz zrobić?
To byłe rzadko spotykana rzecz a ona odziedziczyła ją po mamusi a nie po tatusiu. Wściekłość
sfory Lewis. Dorastała słysząc jak mężczyźni Smith wciąż twierdzili że ta wściekłość jest
„seksowna”, ale mężczyźni Smith nie mieli dobrze poukładane w głowach.
Blayne miała 45 skierowaną prosto w Dee.
-Pociągnij za spust dziwko.- wyzwała Dee- Zrób to.
I ta szalona suka to zrobiła! Dwa razy!
Jedna z kul drasnęła ucho Dee zanim utkwiła w drzewie za nią. I coś powiedziało Dee że to nie
był ślepy strzał. Nie po sposobie w jaki trzymała broń i w sposobie w jaki się uśmiechała do Dee.
Dlaczego celowo ją tylko drasnęła, Dee nie mogła pojąć i była ona po prostu zbyt zła żeby
spróbować.
Ręce jej drżały, Dee chwyciła się za uch i poczuła krew na palcach. Wściekłość przedzierała
się przez nią jak dzikie ognie.
-Więc co zamierzasz teraz zrobić Dee-Ann? Co? Co zamierzasz teraz zrobię ze swoim
filiżankowym pudlem?
Rzucając broń obok niej Blayne roześmiała się i zaczęła uciekać.
I ostatnią rzeczą jakiej była świadoma Dee w tej chwili, było śledzenie jej broni i ładowanie się
do lasu po Blayne Thorpe.
***************************
Usłyszeli strzały za biurem szeryfa, a młodszy z Van Holtz'ów zajrzał za Ezra'a.
-Gdzie do cholery jest Blayne?
-Gdzie jest Dee-Ann?- Niles Van Holtz chciał wiedzieć.
Wielka paka hybrydy który został sparowany z córką Ezra'a jak kleszcz wyszedł przez tylne
wyjście, reszta mężczyzn ruszyła za nim. Ezra pokręcił głową i też poszedł, wychodząc na zewnątrz
zobaczył ogromną wilczycę ładująca się do lasu po jego dziewczynkę.
-Farma jest w tamta stronę.- powiedział Grigori Novikow mężczyzną.
-Jeśli Dee-Ann dostanie w swoje ręce Blayne....
-Tak się nie stanie.- powiedziała hybryda Blayne i się przemieniła. Przemienił się w coś w co
tylko Blayne mogła naprawdę kochać.
Tak. Będę miał wnuki dziwadła.
Grigori Novikow zmienił się za swoim bratankiem i wystartowali za dwoma kobietami. Szef
policji czarny niedźwiedź pobiegł z powrotem do miasta aby mieś stałe połączenie z jego
zastępcami. McRyrie i młodszy Van Holtz chcieli iść w ślady Novikow'ów, ale Ezra chwycił ich z
tyłu i pociągnął z powrotem.
-Do helikoptera.- powiedział.
Ezra wiedział co jego córka robi, wiedział co ryzykowała. Ponieważ to było to czym była.
Zaakceptował to już dawno temu, ale on ja zawsze sprowadzał z powrotem.
-Niech niedźwiedzie ścigają je na ziemi. My pojedziemy na ziemią panowie.
******************************
Blayne wiedziała gdzie niedźwiedzia granica się skończyła. To było jasne dzięki centrum
śniegu i lodu, mogłaby powiedzieć że to było piękne, słoneczny dzień z drugiej strony. Pchnęła
mocniej biegnąc prosto do tej zimnej dziury gdzie zabije każdego w pełni człowieka który stanie jej
na drodze. Wybuchnęła w drugą stronę i w prawo od zimna ale pogoda śnieg i wolny lud.
Dysząc ciężko jej ręce w rękawiczkach zimne jak lód, Blayne utrzymywała bieg. Usłyszała
chrząkniecie i wiedziała że Dee uczyni wszystko by do niej dotrzeć.
Założę się że jest wkurzona.
Zaśmiała by się gdyby mogła wziąć oddech, ale ona nie byłą wkurzona na cholerną wilczycę
Smith, ponieważ ona była znudzona życiem. Zrobiła to ponieważ Dee-Ann potrzebowała pomocy.
Ale Dee-Ann nie wzięła Blayne na poważnie. Nazwała ją filiżaneczką. Niegrzecznie! Więc Blayne
zabrała stronę z podręcznika filozofii Ezra'a Thorpe'a od utraty przyjaciół do irytacji wrogów. Miała
w zasadzie wszcząć bójkę.
I to też się udało. Miała wkurzoną Dee-Ann o coś zażarcie. Teraz Blayne będzie musiała
wymyślić sposób jak żyć na tyle długo żeby jej pomóc. Ale Blayne zaraz go wymyśli, nagle za
wzgórzem chwyciły ją silne ręce, unosząc ją i roztrzaskując ją o najbliższe drzewo. Dee-Ann
wepchnęła swoje przedramię pod gardło Blayne, przytrzymując ją w miejscu.
Kły na zewnątrz, krew lecąca jej ze złamanego pokrywające jej twarz i sweter na piersi, Dee-
Ann była o krok od zdziczenia. Ale Blayne wiedziała że jest jedna rzecz która może przywrócić
Dee z powrotem. Jedna rzecz o którą dbała.
-Spójrz.- wypluła Blayne, przekonując się jak trudno rozmawia się z przedramieniem
przyciśniętym do tchawicy.- Spójrz.- naciskała, używając swoich oczu aby dać gest w lewo bo nie
mogła zrobić tego ciałem. - Proszę. Spójrz.
Trzymając ją w miejscu, krzywiąc się nieufnie Dee zerknęła.
Blayne zakaszlała kiedy przedramię się odsunęło, pocierała to miejsce ręką wiedzą że będzie
tam miała wielkiego siniaka. Ale przynajmniej Dee niczego jej nie zmiażdżyła. To było coś.
-Myślę że oni wiedzą że nadchodzicie.- powiedziała Blayne wpatrując się we wzgórze.
W pełni ludzie mieli zespół Dee przygniecionych do muru za budynkiem. Odciętych od ich
transportu w pobliżu plaży i ziemi za gospodarstwem. Nie byli jeszcze martwi ale będą.
-Całe miasto przyjdzie tą stroną.- powiedziała Blayne Dee.
-Chyba nie ma sensu kazać ci wracać tam prawda?
-Wydostane hybrydy Dee. Ale nie krępuj się zabijać w pełni ludzi między mną a nimi.-Blayne
uśmiechnęła się gdy Dee nie przywaliła jej w twarz. -Wiesz skoro jesteś tak dobra w tym
wszystkim.
*********************************
Do czasu kiedy Bo i jego wujek weszli w środek nie kończącej się burzy, połowa miasta była
tuż za nimi. Miejscowi przyszli z dwóch powodów. Przyszli bo w pełni ludzie używali ich
terytoriom do torturowania innych. A co ważniejsze ponieważ Blayne ich potrzebowała.
Jako jeden galopujący klan niedźwiedzi przeszli przez burzę na drugą stronę. Teraz mogli
usłyszeć strzały kiedy opuścili miejsce gdzie występowały gwałtowne wiatry. Zespół który wysłał
Van Holtz był w środku strzelaniny. Stojąc na wzniesieniu Bo widział Blayne i wilczyce Smith'ów
przemieszczające się w dół korzystając z drzew jako kładki. Bo nie będzie się starał zatrzymywać
Blayne. Nie było sensu. Ale mógł pomóc. Oni wszyscy mogli pomóc.
Zdecydował się zejść ze wzniesienia, i ruszył w stronę pierwszego mężczyznę w pełni
człowieka jakiego znalazł. W pełni człowiek obrócił się szybko ze swoim karabinem maszynowym
w obu rękach. Zanim zdążył pociągnąć za spust Bo uderzył broń i oderwał jedno z w pełni
człowiecze ramię w czasie wykonywania tej czynności.
Oh.....to było zupełnie przypadkowe. Przepraszam.
Kula trafiła człowieka w bok, Bo opuścił głowę ładując strzelbę i przypadkowo w tym czasie
oderwal mu nogę.
Mój błąd. Sory.
************************************
Chociaż niedźwiedzię deptali i uderzali dookoła w pełni ludźmi, a Dee-Ann zastrzeliła resztę
pomagając jednocześnie uwolnić jej zespół, Blayne znalazła miejsce gdzie były trzymane hybrydy.
Na drzwiach wisiał gruby łańcuch i kłódka, ale była wstanie otworzyć drzwi wystarczająco aby
móc się wślizgnąć.
Niektóre z hybryd, prawdopodobnie te najnowsze, wołały o pomoc. Ale wiele z nich po prostu
patrzyło na nią, ich ciała pokryte starymi bliznami i nowymi ranami, ich oczy były martwe. Nie
dbała o to. Miała zamiar wypuścić je wszystkie.
Był tylko jeden mały problem........w przeciwieństwie do wilków pełnej krwi Blayne nie była
zbyt dobra w otwieraniu zamków. Przynajmniej nie bez klucza.
Próbowała kilka razy i już miała szukać młotka lub siekiery, kiedy zdegustowana wilczyca
chwyciła kłódkę którą trzymała Blayne.
-Czy twój tatuś nie nauczyła cię niczego, Filiżaneczko?
-Uwierz mi. Próbował.
Chowając swoja broń z powrotem w kaburze, Dee przykucnęła przed pierwszą klatką i
rozpoczęła pracę nad zamkiem. Blayne wstała i rozejrzała się dookoła. Miejsce to było po prostu
nie ludzkie. Klatka stała na klatce, a w każdej z nich zmienna hybryda. Niektórzy ciężko ranni,
niektórzy martwi, a niektóre były ciche po prostu przyglądając się im. Coś powiedziało Blayne że
one trochę tu pobyły. Że porzucili nadzieje że kiedykolwiek ktoś ich odnajdzie.
Dee otworzyła pierwszą klatkę i przeszła do następnej. Blayne pomogła zmiennemu wyjść z
klatki i doprowadziła go do drzwi.
-Zmień się i uciekaj.- powiedziała – Prosto do Kanady. Nie obracając się za siebie.
Niestety Blayne po prostu nie wierzyła że grupa Dee nie zlikwiduje hybryd, więc wysłanie ich
do Kanady było w tym momencie najlepszym rozwiązaniem.
Blayne pomagała każdemu zmiennemu którego uwalniała Dee, w dwie stanowiły świetny
zespół w sposób w który Blayne nie myślała że może kiedykolwiek być możliwy.
Dotarli do ostatniej klatki i Dee nie ruszyła zamka. Zamiast tego wpatrywała się w hybrydę
wewnątrz.
-Wrócę po nią. - powiedziała i Blayne złapała ja za ramię zanim zdążyła odejść.
-Nie zostawimy jej.- Blayne spojrzała na cichą kobietę wpatrującą się w nie.- Ona może
chodzić.
Cholera, ona wyglądała jak by mogła chodzić, skakać i tańczyć też.
Dee wyszarpnęła rękę po to tylko aby złapać za rękę Blayne i odciągnąć ją od klatki hybrydy.
-Wypuść ją a ta kobieta rozerwie nas na strzępy. Widać to w jej oczach.
-Skąd możesz to wiedzieć?
-Widziałaś Pit Bulla który brał udział w zbyt wielu walkach psów? Mają oczy takie jak jej.
Zostawiamy ją.
-Do diabła z tym co mówisz. Nie zostawimy jej.
-Nie kłóć się ze mną w tej sprawie Filiżaneczko.
-Nie zostawię jej. I myślałam że ty nigdy nie zostawiłaś za sobą człowieka.
-Nie zostawiłam Marines. Ona nie jest Marine.
-Nie. Ale ona jest jedną z nas. Nie zostawię jej.
-Zrobisz tak jak ci powiem.
-Jak cholera że........
Ucho Blayne drgnęło, słysząc kroki za nią, dochodził ze strony z której uwalniała hybrydy.
Kiedy ona zajęta była Dee, para kul trzaskała w klatkę ostatniej hybrydy przecinając powietrze
wokół nich.
Warcząc Dee odepchnęła Blayne na bok i strzeliła dwa razy ze swojej broni. W pełni człowiek
upadł, ale Blayne widziała więcej w pełni ludzi kierujących się w ich kierunku.
-Dee?
-Masz.- Dee wyciągnęła noże z kabury które miała przymocowane z tyłu dżinsów, cienkie
ostrza miała schowane w środku skórzanej kurtki lotniskowej.- Cały czas myślałam że to był
hokeista.- Dee popchnęła Blayne.- Idź Filiżaneczko. Pokaż mi na co cię stać.
Wiedząc że nie może wydostać hybrydy na własna rękę, Blayne zdecydowała że pokaże
dokładnie wilczycy na co ja stać.
Blayne skoczyła na jedną z klatek i wspięła się na górę aż miała jedną nogę na klatce, a reszta
dociśnięta do nadwieszenia znajdującego się nad drzwiami. Czekała obserwując przez otwarte
drzwi z łatwością całą drogę, kilku w pełni ludzi wchodziło z podniesioną automatyczną bronią, z
palcami na spustach. Spojrzała na to gdzie jest Dee i nieznacznie dostosowała jej wagę. Ostatnią
rzeczą jaką chciała to wypalona broń, martwa Dee i biedna hybryda.
Kiedy mężczyźni trochę minęli ją z przodu, Blayne ruszyła.
*************************************************
Dee nie wiedziała kiedy straciła rozum, ale tak musiało się stać. Oddała obydwa noże Blayne
Thorpe które dostałą od swojego tatusia na 10 urodziny i pozwoliła filiżankowemu pudlowi kryć
swoje plecy dopóki Dee nie uwolni niebezpiecznie niestabilnej hybrydy, był to szczyt głupoty. Ale
stać tam i kłócić się o to wszystko przez cały cholerny dzień nie brzmiało jak dobry plan, w ogóle.
Poza tym ......chciała zobaczyć co potrafi filiżankowy pudel. Było jedną rzeczą zobaczyć ciało
na stole, ale naprawdę nie pozna się umiejętności dziewczyny do nie zobaczy się jej w akcji.
Przyczajona przed klatką Dee podniosła kłódkę. Hybryda wewnątrz wciąż się nie poruszyła.
Ona tylko patrzyła swoimi zimnymi, martwymi oczyma. Dee wolała by raczej stawić czoła
dwudziestu facetom z bronią a nie taj kobiecie, ale Blayne miała na nią sposób, i Panie była to
uparta kobieta.
Dee przesunęła palce wokół kłódki, dotykając go przez chwilę zanim go otworzyła. Była to
umiejętność którą posiadał każdy szanujący się wilk, ale najwidoczniej nie Wilko-Pies. Znalazła
odpowiednie miejsce i już miała odblokować zamek kiedy, gdy spojrzała za siebie i zobaczyła
Blayne nad drzwiami stodoły. Miała tylko kilka sekund do namysłu. Co ona do kurwy zrobi teraz?
Kiedy Blayne przerzuciła się do przodu i w dół, z nożami w dłoniach trzaskając w ramiona
mężczyzny z lewej. Krzyknął, jego palec automatycznie zacisnął się na spuście gdy jego ciało
naturalnie się obróciło. Seria pocisków eksplodowała, rozrywając dwóch mężczyzn w połowie.
Pozostali dwoje uskoczyli z drogi na czas. Jak na ludzi całkiem szybko, powrócili na nogi gdy
umierający mężczyzna upadł i jego broń zamilkła.
Blayne wyciągnęła ostrza z ramio mężczyzny i bez wahania pobiegła do przodu. Dee patrzyła
z otwartymi ustami jak Blayne Thorpe filiżaneczkowy pudel cięła jednego mężczyznę przez ramię,
przecinając ścięgna jego broń upadla na ziemię. Zaatakowała innego mężczyznę z lewą ręką,
podcinając mu gardło, apotem umieściła ostrze w jego piersi jednym mocnym uderzeniem.
Szarpnęła ostrzę i się odwróciła, trzaskając ostrzem w oko człowieka któremu zniszczyła ramię gdy
próbował podnieść broń drugą ręką.
Trzeci odpadł zostało trzech, Blayne przechyliła ich obu zanim przeniosła się nad nim i
chwyciła jego pistolet za lufę. Wyciągnęła broń do przodu a następnie pchnęła ją z powrotem
łamiąc facetowi nos. Rzuciła broń, nos mężczyzny krwawił kiedy sięgał po pistolet w kaburze przy
boku. Cięła go jednym ze swoich ostrzy i mężczyzna zaczął krzyczeć, trzy z jego palców upadły na
podłogę. Blayne cięła z drugiej strony i cześć jego twarzy odpadła. Odwróciła się nadając sobie
trochę pędu, więc jej uderzenie z pół obrotu wbiło go w podłogę. Wylądowała na nim z ramionami
wzniesionymi na swoją głową, zanim walnęła oboma ostrzami w pierś mężczyzny.
-Skończyłaś?- Blayne odezwała się do niej, jej ręce przekręcały noże aby upewnić się że zabiła
go szybko.
-Eee.....- oszołomiona tak jak nigdy nie była oszołomiona zanim Dee spojrzała z powrotem na
zamek.- Tak, Eee...- szybko pobawiła się zamkiem aż się otworzył.
Wypuszczając oddech, zaczęła mówić Blayne że skończyła, kiedy dość zdrowej wielkości i
pełna blizn dłoń chwyciła ją przez kraty. Miała tylko chwilę żeby spojrzeć w górę i zobaczyła
hybrydę gapiącą się na nią z drugiej strony klatki zanim ta suka chwyciła głowę Dee i uderzyła nią
w kraty przewracając ją.
************************************
Blayne wyciągnęła ostrza i wstała. Miała tylko chwilę żeby uświadomić sobie że ktoś stoi za
nią. Odwróciła się, ale hybryda uderzyła w nią dłońmi, posyłając znacznie mniejsze ciało Blayne na
drugą stronę pokoju.
Jasna cholera. Kobieta hybryda była w części grizzly a w części psem. I to naprawdę, bardzo
wkurzonym.
Blayne uderzyła w ścianę a potem w podłogę, ale po połamaniu wszystkich jej kości w czasie
uprowadzenia, one uzdrawiając się stały się jeszcze silniejsze niż wcześniej. Więc chwiejąc się
wstała z powrotem na nogi, bez szwanku, naprzeciw hybrydy kierującej się na nią.
-Poczekaj.- powiedziała Blayne podnosząc ręce w górę.
Chryste, ona była młoda. Prawie dorosła locha. Co oni ci zrobili? Mimo że była jeszcze w
ludzkiej postaci, wyglądała tak jak by człowiekiem już nie była. Podobnie jak cześć która została
pobita i walcząca poza nią. Miała tak wiele blizn i tak wiele bólu musiała przetrwać. To wszystko
było pand jej siły.
-My chcemy ci tylko pomóc. Ja chcę ci tylko pomóc.- Locha nie odpowiedziała Blayne, po
prostu wydała swego rodzaju prychnięcie i lekko powąchała.
To nie był dobry znak, ale Blayne nie chciała musieć jej zabić. Nie zasługiwała na to. Jeszcze,
Blayne również próbuje uniknąć śmierci tutaj.
-Pozwól mi. Pozwól mi pomóc sobie.- Blayne wyciągnęła rękę- Tylko weź mnie za rękę.
Locha patrzyła na ręce Blayne przez kilka piekielnie długich sekund, zanim wyciągnęła rękę i
chwyciła je.
Blayne uśmiechnęła się.
-Wszystko będzie w porządku. Obiecuję.
Locha nadal na nią się gapiła, jak by nie bardzo rozumiała słowa Blayne. Za lochą Blayne
mogła zobaczyć podnosząca się Dee. Krew ciekła jej z rany na głowię, a ona miła swoją 45 na
zewnątrz. Miała broń podniesioną w plecy lochy, Blayne miła jej powiedzieć żeby tego nie robiła,
kiedy głowa lochy podniosła się. Ona pociągnęła raz nosem, zanim Blayne mogła cokolwiek zrobić,
locha wysłała ją lecącą prosto w Dee.
Dwie kobiety uderzyły w podłogę i toczyły się aż nie wpadły na ścianę stodoły. W tym
momencie, Blayne zaczęła myśleć że miała więcej kontaktów fizycznych z Dee w ciągu ostatniej
godziny niż z Bo w ostatnim tygodniu.
Dee zdrapała się z niej ze swoją 45 uniesioną jeszcze raz do góry, ale Blayne podskoczyła i
stanęła między dwoma kobietami.
-Przesuń się Blayne!
-Nie. Ja nie pozwolę ci jej skrzywdzić.
-Blayne.....
-Ona jest młoda Dee. To jeszcze dzieciak. Możemy jej pomóc. Naprawdę jej pomóc.
-Pomóc jej? Jak?
-Dając jej szansę. Proszę?- Blayne położyła rękę na ramieniu Dee spychając broń w dół. -
Proszę Dee?
-To głupota.
-Przynajmniej tyle byś mogła zrobić po tym co mi zrobiłaś! Zaczipowałaś..- syknęła.
-Och. To..- Dee wzniosła oczy do sufitu.- Nie puścisz tego w nie pamięć w najbliższym czasie.
Prawda?
-Jeśli będziesz ją chronić, zabierzesz z powrotem do miasta i utrzymasz ją przy życiu wszystko
zostanie ci wybaczone. Przysięgam.
-Hmm..
-Nie naprawdę. Ja..ja powiem wszystkim jak wspaniała jesteś i....- pstryknęła palcami. - Ja
nawet wymyślę układ dopingujący dla Ciebie! Dooooooooooooooo.....
-Stop!
Zarówno Blayne i Dee podskoczyły powoli kierując się w stroną lochy stojącej za nimi.
-Żadnego dopingowania.- locha powiedziała – Po prostu.....Żadnego dopingowania.
Blayne uśmiechnęła się do Dee.
-Wasza dwójka powinna się dogadać jak dom z ogniem. Obie jesteście gburowate.
Głowa Lochy uniosła się do góry, ukazując kły na zewnątrz. Dee złapała Blayne za rękę i
pociągnęła ją za siebie. Ale locha obróciła się w stronę otwartych drzwi. Widząc więcej w pełni
ludzi przechodzących przez drzwi Blayne obeszła Dee.
-Zabierz ją stąd Dee.
-Co zamierzasz zrobić?
-Zabierz ją.- Blayne powtórzyła następnie ruszyła do biegu, prosto w stronę drzwi i w stroną
drzewa które było na zewnątrz budynku.
*********************************
Bo był zirytowany. Dlaczego? Ponieważ jego wuj nie porzuciła zabawki Bo. Nie ważne ile Bo
ciągnął w jedną stronę, jego wujek ciągnął w drugą, obje warczeli i warczeli jeden na drugiego. To
takie niesprawiedliwe! Niedźwiedzie z Hrabstwa Ursus nie wiedziały jak się dzielić, to jest coś
przed czym jego matka go ostrzegała. A kiedy zabawka rozerwała się na pół, żaden z nich nie
chciał już jej z powrotem, ponieważ nie było już krzyczenia i błagania o litość. Odrzucił swoją
połowę na bok, Bo spojrzała na lądujący helikopter przy plaży. Uzbrojony McRyrie wyszedł
pierwszy i po jednym spojrzeniu Bo wiedział że Grizzly robił już to wcześniej. Bo spędzał
wystarczająco dużo czasu wokół Marinse żeby wiedzieć kiedy patrzy na jednego z nich.
Po McRyrie wyszedł Van Holtz i Blayne ojciec. Starszy wilk trzymał worek narzędzi
mechanika w jednej ręce i 380 w drugiej.
Chcąc się upewnić że ojciec Blayne pozostanie bezpieczny, Bo ruszył w stronę mężczyzny, ale
zauważył w pełni ludzi wybiegających ze stodoły kątem oka. Odwrócił się opuszczając głowę
gotowy do rozprawienia się z nimi. Ale Blayne wybiegła ze stodoły wyrywając drzwi, prosto w
stronę pobliskiego drzewa, które rosło wysoki i starożytne na oczach ludzi. Kiedy była tuż przed
nim, podskoczyła, jedną nogą uderzając w drzewo i katapultowała się w centrum grupy w pełni
ludzkich mężczyzn. Po tym Blayne przeszła do pracy, za pomocą noży cięła i kroiła każdego
mężczyznę zanim którykolwiek był wstanie oddać strzał.
Bo spojrzał na McRyria i Van Holtz'a. Ich usta były otwarte, patrząc na Blayne a ojciec Blayne
oddalił się.
Bo poszedł za nim zapewniając mu pewną ochronę. Do tego czasu śledzony wilk zeszedł na
dół, znalazł go przykucniętego przy małej studni. Co ułatwiło Bo znalezienie się za nim, Pan
Thorpe spojrzał na niego przez swoje ramię. Prychnął potrząsając głową.
-Załęże się że ona kocha te kły. Zaufaj mi w pewnym momencie jeśli już tego nie zrobiła ona
będzie prosić żeby mogła się na nich zawiesić.
Blayne mogła zawiesić się na każdej części Bo jeśli tego chciała. Nie dbał o to.
-Chociaż zgaduje że to cię nie obchodzi prawda? - wilk wstał zabrał torbę z narzędziami z jego
pistoletem schowanym w tylnej kieszeni dżinsów.
-Chodź- powiedział odchodząc.- Dwójka może więcej.
Wzruszając ramionami, Bo podążył za wilkiem, uderzając lub rozrywając jakiegokolwiek w
pełni człowieka który znaleźli się w ich pobliżu.
To były kolejne miłe chwile między nim i jego przyszłym teściem.
*********************************
Blayne oczyściła ostrza z krwi zanim schowała je na szczycie butów. W tym czasie stanęła,
miała Locka i Ricka stojących przed nią....rozdziawionych.
-Co?
Rick wskazał na w pełni ludzi u jej stóp.
-Ty....ty zabiłaś ich wszystkich.
-Musiałam.
-Ale zrobiłaś to za pomocą......uh......umiejętności.
-Acha.
Rick wyglądał jak by chciał powiedzieć coś więcej, ale zauważyła jej ojca machającego do
niej.
-Lepiej się ruszmy. Tatuś zaraz wysadzi to miejsce.
-Czekaj......co?- Lock rzucił się w jego stronę spojrzenie.- On nie może wysadzić Hrabstwa
Ursus.
Roześmiała się.
-Nie bądź głupi.
Blayne podniosła palce do ust i gwizdnęła, wszystkie niedźwiedzie nadal zabawiający się z w
pełni ludzmi skierowały swoją uwagę na nią.
-Niech wszyscy znikają Grigori!
Polarny skinął głowa i odszedł na tylnych łapach, rycząc sygnał który miał rozproszyć
niedźwiedzie na całej posiadłości. Blayne pobiegła w kierunku helikoptera. Dee-Ann i reszta jej
zespołu a także hybryda dawno zniknęli. Sięgnęła do helikoptera i duża dłoń wyciągnęła się w jej
stronę. Złapała ją i Bo podciągnął ją do środka. Ric i Lock weszli za nią i jej ojciec dał sygnał
pilotowi że może ruszać.
Helikopter się uniósł i Blayne pochyliła się przez Rica aby popatrzeć. Kiedy już było jasne że
zobaczyła nie wielką eksplozję, piasek z plaży pękał w małą kule. Wtedy ziemia się zatrzęsła, i
wszystko w promieniu ćwierć mili mocno raz szarpnęło i rozsypało się w sobie, znikając w oceanie.
Uśmiechnęła się do ojca.
-Nadal masz to tato.
Wzruszył ramionami.
-Niektórych umiejętności się nie traci.
Blayne usiadła i wypuściła oddech.
-Co za dzień, no nie? - powiedziała do nich wszystkich a Bo się roześmiał.
Tłumaczyła:
SiBiL