Autorka: crimsonmarie
Tłumaczyła: Amaranthine
Beta: chochlica1
*BELLA*
Gdy następnego ranka usłyszałam dźwięk alarmu, otworzyłam oczy i jęknęłam, sięgając,
by wyłączyć budzik, zanim na powrót zagrzebałam głowę w poduszkach i objęłam je
ramionami.
Nie miałam innego wyjścia, jak tylko odgrzebać nadmuchiwany materac, który zalegał na
dnie mojej szafy, odkąd się tu wprowadziłam.
Nie był zbyt wygodny.
Tak naprawdę zazwyczaj każdego ranka budziłam się na ziemi, nieważne jak bardzo
napompowałam materac wieczorem.
Bolące plecy dawały mi się we znaki przez ostatnie dwie noce. Ktokolwiek sądził, że
spanie na podłodze może polepszyć stan kręgosłupa, gorzko się pomylił.
Moje biodra aż wrzeszczały, domagając się, bym zmieniła pozycję. Albo tak właściwie
wyszła z domu i kupiła nowe łóżko.
Nie miałam najmniejszego zamiaru wykonać pierwszej z tych czynności, dopóki mój
budzik nie rozdzwonił się jeszcze raz i nie miałam już ani odrobiny wolnego czasu, żeby
wykonać drugą.
Chociaż cała ta sytuacja mogła mieć wiele wspólnego z faktem, że zeszłej nocy Rosalie
zaciągnęła mnie i Angelę na parkiet na dosłownie kolejną piosenkę.
Najwyraźniej uwielbiała każdy kawałek grany przez DJ-a. Mogła nie znać ich tytułu, nie
wiedzieć, kto je śpiewał albo jakie były ich słowa, ale oznajmiała, że je uwielbia i przez
całą noc nie pozwoliła nam usiąść czy odpocząć.
Ale później kupiła kolejkę drinków i wszystko jej wybaczyłyśmy.
Ziewnęłam, rozciągając ramiona nad głową, kiedy zakopałam nos jeszcze głębiej w
szorstki materiał poszewki na mej poduszce. Uśmiechnęłam się do siebie, przypominając
sobie, co zrobiłam zeszłej nocy.
Nagle moje oczy się rozszerzyły i błyskawicznie usiadłam, gapiąc się na ścianę przede
mną.
O. Mój. Boże.
Pocałowałam go. Zaciągnęłam swój tyłek do jego domu, zapukałam do jego drzwi, a
kiedy otworzył, nie zrobiłam nic innego, jak tylko się na niego rzuciłam.
Pocałowałam Edwarda Cullena.
Mojego sławnego sąsiada.
Tego, który wcześniej nie okazywał żadnego zainteresowania moją osobą.
Tego, który powiedział mi też, że nie jest na mnie zły za to, co zrobiłam.
Ale w końcu byłam podpita.
Kto chciałby denerwować podpitą osobę?
Nikt, w tym cała rzecz.
- O mój Boże - jęknęłam, pochylając się do przodu i chowając twarz w dłoniach.
Miałam iść z nim dziś na zakupy.
- O mój Boże! - krzyknęłam, wyrzucając w powietrze zaciśnięte pięści.
On odwzajemnił mój pocałunek.
- O mój Boże! - wrzasnęłam, pochylając się jeszcze bardziej i zwijając się w kulkę na
końcu wypompowanego materaca.
Będę musiała się przeprowadzić. Nie ma żadnego sposobu, żeby to naprawić.
Pocałowałam go w szyję.
- O mój Boże - wyjęczałam w szorstką niebieską kołdrę, którą też wyjęłam wcześniej z
dna szafy.
Powiedziałam mu, że go chcę.
- O mój Boże – zaskomlałam na granicy łez, zakopując nos w materiale.
Znowu usiadłam prosto, a włosy opadły mi na twarz, kiedy ponownie zagapiłam się na
ścianę przede mną.
Powiedział, że jeżeli naprawdę tak myślę, porozmawiamy o tym dzisiaj.
- O mój Boże - wyszeptałam, ciężko przełykając i kładąc dłoń na klatce piersiowej, gdy
usiłowałam równomiernie oddychać.
Porozmawiamy o tym. Czyli było coś, o czym mielibyśmy rozmawiać. A to oznaczało, że
może, ale tylko może, on też mógł coś do mnie czuć.
- O mój Boże - odetchnęłam, złażąc z materaca i biegnąc do łazienki.
Kiedy stałam w strumieniu wody pod prysznicem z dłońmi zanurzonymi w spienionych
włosach, było mi ciężko wyobrazić sobie, jak bardzo wszystko zmieniło się w przeciągu
ostatniego dnia.
Przyszłam do pracy długo przed tym, kiedy Jessica nawet pomyślałaby o wstaniu z łóżka,
zadowolona, że mogę mieć choćby te kilka godzin ciszy w miejscu, które traktowałam jak
drugi dom.
Mogłam w spokoju wypić kubek kawy z Cumberland Farms i przeglądnąć wczorajszą
robotę Jessici, poprawiając jej błędy albo zwyczajnie robiąc to, czego ona nie pokwapiła
się wykonać.
Gdyby to było jakkolwiek możliwe, wyrzuciłabym ją już dawno temu. Ale po raz kolejny
stanowiło to moje jedyne źródło dochodu i nie miałam zamiaru go stracić. Jej ojciec
przywróciłby do życia wszystkie moje lęki, a nie chciałam być bezrobotną.
A w dodatku nie mogłam znieść myśli, że przejęłaby księgarnię, w której prowadzenie
moja rodzina włożyła tyle wysiłku i uczucia. Szczerze mówiąc, przez to robiło mi się
trochę niedobrze.
Myślałam o Edwardzie przez cały dzień. Tak naprawdę niechcący ignorowałam większość
klientów, którzy do mnie podchodzili, by poprosić o pomoc, bo byłam zbyt skupiona na
jego uśmiechu, albo na wspomnieniu, jak jego oczy rozbłysły, gdy zjadł swój pierwszy
kawałek pizzy, albo tym głupim, krzywym uśmieszku, którego nie potrafiłam wyrzucić z
głowy.
Nawet kiedy Jessica w końcu się pojawiła, fakt, że spóźniła się bite trzy godziny i w
dalszym ciągu będzie żądała, bym jej za nie zapłaciła, nie wyprowadził mnie z równowagi
tak, jak zazwyczaj się to działo.
Mniej się tym przejmowałam. To wszystko stawało się żałosne i niebezpieczne, ale tak
naprawdę nic mnie to nie obchodziło.
Nie czułam się tak od momentu, kiedy zaczęłam się spotykać z Jakiem. I prawdę
powiedziawszy, nawet wtedy to było nic z ogarniającym mnie w tej chwili uczuciem
spokoju i potrzeby.
Dzień dosłownie przeleciał mi na mglistym, brązowowłosym, zielonookim, pięknie
uśmiechającym się wspomnieniu i nim się zorientowałam, myślami siedziałam w swojej
furgonetce, jadąc do domu, by przyszykować się na wyjście wieczorem, którego wcale
tak nie wyczekiwałam.
Wiedziałam, że robiłyśmy to w każdy piątek. Przez cały tydzień zdawałam sobie sprawę,
że wybierzemy się do Saratogi oraz że nabędę idealną okazję i wymówkę, by się wstawić,
jeśli tylko będę miała na to ochotę.
Ale to byłby jeden dzień mniej spędzony z Edwardem. Jeden dzień, w którym w ogóle
bym się z nim nie zobaczyła. Jeden dzień bliżej do jego wyjazdu.
I nie miałam najmniejszego pojęcia, kiedy znowu tu przyjedzie.
Mimo to ubrałam się tak, jak Rosalie chciałaby, bym to zrobiła, w trakcie wyraźnie
krzywiąc się w trakcie. Próba wyjścia w moich zwyczajnych, nudnych, wygodnych
dżinsach i równie nudnym i wygodnym t-shircie tylko spowodowałoby, że zaciągnęłaby
mnie z powrotem do domu i kazała ubrać to, co ona wybierze.
I przy okazji przez cały czas by zrzędziła. Marnowałabym jej cenny czas, który mogłaby
poświęcić na tańczenie, picie i flirtowanie, a absolutnie nienawidziła tracić okazji na
rzucenie jakiegoś biednego, niczego niespodziewającego się i zazwyczaj niewinnego
mężczyzny na kolana.
Rozkwitała w nasze piątkowe wieczory.
Biedna Angela i ja byłyśmy tam z nią jedynie dla towarzystwa.
Posunęłam się nawet do tego stopnia, że wyprostowałam włosy i lekko umalowałam
oczy, dochodząc do wniosku, że im więcej wysiłku włożę w wystrojenie się, tym będzie
szczęśliwsza i szybciej minie nam noc.
Ale okej, to były tylko życzenia. Żadna z nas nie wracała do domu, zanim wybiła północ,
czasami nawet pierwsza rano – a wszystko dzięki Rosalie.
Po raz pierwszy spotkałam Rosalie Hale na imprezie w college'u. Moja współlokatorka,
Lauren Mallory, zaciągała mnie na imprezy żeńskiego bractwa, kiedy nie miała z kim iść.
Nigdy nie umiałyśmy się dogadać, ale gdy tylko czegoś chciała, stawałam się jej cholerną
najlepszą przyjaciółką.
Spędziłam większą część nocy, stojąc przy misce z doprawionym alkoholem ponczem,
mając nadzieję i modląc się, że Lauren wkrótce będzie miała za sobą swoją zwyczajową
dawkę trunku.
Z samego rana miałam zajęcia a do tego dwa referaty, które musiałam oddać za
minimum dwadzieścia cztery godziny. Naprawdę nie posiadałam czasu na udawanie, że
nawiązuję kontakty z napalonymi, pijanymi członkami męskiego bractwa, którzy myśleli,
że są najlepszą rzeczą na tym świecie.
Stojąc tam, byłam podrywana przez większą ilość facetów, niż umiałam zliczyć. Ktoś
wylał piwo na rękaw mojej koszulki od Van Halena, a jakąś godzinę temu ktoś inny
niemal na mnie zwymiotował.
Gotowałam się, by wrócić do zacisznego pokoju w naszym akademiku i spędzić resztę
nocy, robiąc ostatnie poprawki w swoich referatach.
Kiedy straciłam Lauren z oczu, zaczęłam ją przeklinać i podniosłam wzrok dopiero wtedy,
gdy obok siebie usłyszałam niskie warknięcie.
- Można by pomyśleć, że moi współlokatorzy będą mieli więcej rozumu – oświadczyła
wysoka blondynka o figurze modelki, sięgając po puszkę piwa ze stolika obok mnie. - Za
sześć godzin mam zajęcia.
- Ja nie mogę nawet znaleźć swojej współlokatorki – wymruczałam, fukając, gdy
skrzyżowałam ręce na piersiach i stanęłam na palcach.
W pomieszczeniu było całe morze ludzi, ale żadna osoba nie wyglądała jak moja
brązowowłosa znajoma.
Blondynka w dalszym ciągu mi się przyglądała, spokojnie sącząc piwo. Wyglądało na to,
iż w ogóle nie zwraca uwagi na hałas i zamieszanie wokół niej, jako że wszyscy faceci,
którzy wcześniej mnie podrywali, leżeli teraz u jej stóp, śliniąc się i gapiąc na nią.
- Też masz na jutro referaty? - spytała, unosząc perfekcyjnie wyregulowaną brew w moją
stronę.
- Dwa. – Westchnęłam, po raz kolejny próbując dostrzec, czy Lauren nie ma gdzieś w
pobliżu.
Oczywiście nigdzie jej nie było. To ogromnie ułatwiłoby mi życie, a ona zwykle uwielbiała
je utrudniać.
- Mieszkasz w akademiku?
Przytaknęłam, kiwając głową i ciężko wzdychając, gdy z powrotem opadłam na pięty i na
nią spojrzałam.
Dlaczego właściwie aż tak przejmowała się pracą domową? Nie wyglądała mi na typ
dziewczyny, która poszłaby do college'u po to, żeby naprawdę się czegoś nauczyć.
- Tak. – Ponownie westchnęłam, powoli irytując się jej ciągłymi pytaniami. - Dlaczego?
- Twoją współlokatorką jest Lauren Mallory, prawda?
Powoli kiwnęłam głową, patrząc na nią zwężonymi oczyma.
Jakim cudem wiedziała o mnie aż tyle, kiedy ja nawet nie miałam pojęcia, kim ona jest?
- Jeden z moich współlokatorów śpi z nią od trzech miesięcy. Powiem mu, żeby ją tu
zatrzymał.
Rozpogodziłam się, nagle pałając wdzięcznością do stojącej obok mnie piękności. Stała z
jedną ręką opartą na brzuchu, w drugiej trzymając puszkę piwa, którą się bawiła.
- Pod jednym warunkiem – kontynuowała, zaciskając wargi.
Zawsze musi być jakieś „ale”. Zawsze.
- Jakim? - wymamrotałam, zbyt zajęta przeklinaniem Lauren, żeby o cokolwiek się z nią
teraz kłócić.
- Pozwolisz mi się przyłączyć, żebym też mogła się pouczyć.
- W porządku! - szybko odparłam.
I od tamtej pory trzymałyśmy się razem. W wielu przypadkach potrafiła być okropnym
utrapieniem, snobistyczna czy też sztywna, ale zawsze była przy mnie, kiedy jej
potrzebowałam. Stanowiła najbardziej szczerą osobą, jaką znałam i nigdy nie uważała na
to, co mówi, na co zazwyczaj musiałam uważać, kiedy rozmawiałam z nią o czymś
ważnym.
Dochodząc do wniosku, że mój dzisiejszy wygląd ją usatysfakcjonuje, chwyciłam kurtkę i
zeszłam na dół. Przerzuciłam ją przez jedno z krzeseł w jadalni, zanim weszłam do
kuchni.
Chwyciłam kawałek pizzy z pudełka, które przyniosłam do domu zeszłego wieczoru,
podgrzałam go i zjadłam, stojąc na środku jadalni.
A kiedy już z tym skończyłam, zorientowałam się, że wpatruję się w przestrzeń, myślami
odpływając w stronę Edwarda.
Zobaczę się z nim jutro, po wyjściu z pracy. I spędzę z nim większość popołudnia, które
mi pozostanie.
Tak naprawdę wybieramy się jedynie na zakupy, ale zawsze to było odrobinę więcej
czasu spędzonego z nim.
A ja z miłą chęcią przyjmę każdą chwilę, jaką będzie chciał mi poświęcić.
Nigdy wcześniej nie miałam prawdziwej okazji, żeby spędzić z nim trochę wolnego czasu.
Zawsze moją uwagę zajmował Jake i nieważne, jak bardzo chciałam pójść i spotkać się z
Edwardem, on zawsze skutecznie znajdował coś do roboty dla nas obojga.
Teraz to oczywiście nabierało więcej sensu, ale wcześniej, zanim wszystko mi
wytłumaczył, nie umiałam tych rzeczy połączyć..
Byłam tak zajęta, łącząc ze sobą wskazówki, które tłumaczyłyby zachowanie Jake'a, że
totalnie przegapiłam samochód Angeli parkujący na podjeździe, dopóki nie usłyszałam,
jak Rosalie krzyczy na mnie z dworu.
Wychodząc na zewnątrz, kiedy już miała zacząć łomotać w drzwi i przechodząc przez jej
szybką kontrolę ubrania, minęło jedyne dwadzieścia sekund, zanim zaczęła zarzucać
mnie pytaniami.
- Kim on jest? - zażądała odpowiedzi, odwracając się na przednim siedzeniu, gdy już
wszystkie wsiadłyśmy do samochodu.
- Co?
- Nie udawaj głupiej, Swan – ostrzegła mnie, a jej błyszczące, niebieskie oczy zwęziły się,
gdy wskazała na mnie wymanikiurowanym paznokciem. - Masz ten idiotyczny, ogromny
uśmiech na twarzy. Kim on jest?
- I co się stało z Jakiem? - Angela ożywiła się na siedzeniu kierowcy, spoglądając na mnie
we wstecznym lusterku. - Nigdy nie opowiedziałaś mi o tym do końca.
Angela Webber była najmilszą i najsłodszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałam. Jak
to się stało, że zaprzyjaźniła się z Rosalie, było dla mnie kompletną zagadką. Kiedy
zaczęłam więcej przebywać z Rose, Angela zawsze była z nami, przewracając oczyma na
niemal każde słowa, które wypłynęły z ust tej pierwszej.
Stanowiła kompletne przeciwieństwo siedzącej obok blondynki. Jej brązowe włosy były
pofalowane, a okulary z czarnymi oprawkami zawsze zsuwały się z jej nosa, w wyniku
czego musiała je poprawiać co kilka sekund.
Rose szczerze ich nienawidziła. Ja uważałam, że wyglądały uroczo. Angelę to nie
obchodziło, tak czy siak.
Spotykała się z tym samym chłopakiem – Benem Cheneyem – od liceum i z tego, co się
orientuję, ich małżeństwo było naprawdę jak ze snu.
Nie cieszyłam się z tego, że zeszłego września byłam zmuszona do noszenia różowej
sukni druhny, ale chociaż to mogłam zrobić dla dziewczyny, która potrafiła najgorszy
możliwy dzień obrócić w coś pozytywnego.
Wzięłam więc głęboki wdech i zaczęłam relacjonować całe zajście, nie omijając żadnego
szczegółu, podczas naszej czterdziestominutowej jazdy do Saratogi.
Kiedy wreszcie skończyłam, oczy Rosalie wciąż były we mnie utkwione i tym razem
uformowały się w dwie maleńkie szparki.
- Nie jesteś zmartwiona sytuacją z Jakiem – oświadczyła.
- Troszeczkę.
- Ale nie na tyle, żeby powstrzymało cię to przed uganianiem się za swoim seksownym
sąsiadem.
Wyszczerzyłam się wbrew sobie. Nie wspomniała nic o jego statusie gwiazdy. Wyglądało
na to, że w ogóle się tym nie przejmowała.
Miałam ochotę ją za to ucałować.
- Nie. – Ponownie szeroko się uśmiechnęłam.
- Więc na co czekasz! - wykrzyknęła, sięgając do tyłu i uderzając mnie w ramię.
Raczej mocno, śmiem dodać.
- Nie znęcaj się nad nią, Rose! - zbeształa ją Angela, wjeżdżając na parking, z którego był
dostęp do wszystkich klubów na ulicy Caroline.
- A on jest tobą zainteresowany?
- Nie wiem.
Zobaczyłam, że przewraca oczami, odwracając się. Wszystkie trzy wysiadłyśmy z
samochodu, spotykając się z tyłu pojazdu i krzyżując ramiona, tak jak zawsze, gdy
szłyśmy w kierunku The City Tavern – czteropiętrowego klubu, w którym często
bywałyśmy.
- Musiałby być głupi, żeby nie być – stwierdziła Angela, uśmiechając się do mnie. - Jesteś
niezłą sztuką, Bello.
- Dzięki Ang.
- Tak, tak, wystarczy już tego. Po prostu korzystaj z okazji! - oświadczyła Rose,
wyrzucając rękę w powietrze w teatralnym geście. - Co masz do stracenia?
- Dobrego przyjaciela.
- Przyjaciele są lepszymi kochankami.
Gdybym tak naprawdę nie usłyszała, co powiedziała, mogłoby to nawet zabrzmieć
filozoficznie. Jeśli wtedy miałabym za sobą kilka drinków, prawdopodobnie bym się z nią
zgodziła i więcej o tym nie myślała.
Ale ją słyszałam i nie wypiłam jeszcze wystarczająco dużo.
- Kto mówił coś o kochankach?
- Bello! - pisnęła widocznie zniecierpliwiona, wyjmując dowód osobisty z kieszeni w
dżinsach, gdy podchodziłyśmy do wejścia do klubu. - Właśnie o tym myślisz i nawet nie
próbuj zaprzeczać.
- Nawet nie wiem, czy on jest mną zainteresowany! - wykrzyknęłam, wyjmując własny
dowód i pokazując go ochroniarzowi, kiedy już tam doszłyśmy.
- Ja jestem – powiedział mężczyzna, a światło znad wejścia odbijało się w jego łysej
głowie.
- Zapomnij! - odpaliła Rosalie, zaciągając nas obie do ciepłego wnętrza i natychmiast w
górę po pierwszych schodach. - Bella, możesz sprawić, że się tobą zainteresuje.
Wywróciłam oczyma, ciężko wzdychając i zaciskając dłonie na ramionach Angeli.
Wchodziłyśmy drugim rzędem schodów. Nasze obcasy głośno stukały o twarde podłoże.
To, jak udawało nam się zejść z powrotem w jednym kawałku po tych cholernych
schodach, po tym, jak już skończymy z drinkami, było absolutnie zadziwiające.
Szczególnie mając na sobie szpilki, na których noszenie każdego tygodnia nalegała Rose.
- Jak? - Ponownie westchnęłam, a rytm muzyki na czwartym piętrze zaczął zagłuszać
naszą rozmowę.
- Masz swoje kobiece wdzięki – oznajmiła, szczerząc się, gdy wchodziłyśmy pod trzecie
schody.
- Oczywiście – parsknęłam, znowu przewracając oczami.
- Jestem pewna, że on też jest zainteresowany – zapewniła mnie Angela, poklepując
jedną z moich wciąż znajdujących się na jej ramionach dłoni. - Może po prostu się boi.
- Musi radzić sobie z o wiele ważniejszymi sprawami niż zainteresowaną nim sąsiadką –
zrzędziłam. – I jestem pewna, że się nie boi.
- W taki razie jest zwyczajnym głupkiem! - krzyknęła Rosalie, kiedy w końcu dotarłyśmy
na czwarte piętro i ruszyłyśmy w kierunku otwartego wejścia. - A tacy zawsze się boją.
- Ale on zawsze jest taki... pewny siebie! - wrzasnęłam, usiłując przekrzyczeć muzykę.
Dotarłyśmy do zatłoczonego baru i czekałyśmy, aż barman do nas podejdzie.
- Zrób pierwszy ruch! Wygląda na to, że nie masz innego wyjścia!
- Nie mogę tego zrobić!
- Dlaczego? - zapytała, kładąc ręce na biodrach. Po raz kolejny posłała mi gniewne
spojrzenie.
- Bello – zaśmiała się Angela, kręcąc głową. - Czasy się zmieniły.
- O czym ty mówisz?
- Zrób pierwszy ruch.
A jeśli już Angela to powiedziała, było to coś wartego zastanowienia. Nie uchodziła
również za osobę, która przejmowałaby kontrolę, więc jeśli teraz kazała mi wziąć sprawę
w swoje ręce, to zdecydowanie coś oznaczało.
Resztę nocy spędziłyśmy pijąc, tańcząc, przyglądając się, jak Rose owija sobie kolejnych
mężczyzn wokół małego palca, tylko po to, by wtedy, gdy już jedzą jej z ręki, spławić ich,
oraz wymyślając dla mnie plan gry.
A kiedy nasz wieczór dobiegł końca i Rosalie z Angelą wycofały samochód z mojego
podjazdu, ja dalej stałam w miejscu, wpatrując się w dom Edwarda z kluczami w ręku,
wykręcając usta na bok.
Rose miała rację. Co miałam do stracenia? Przez większość czasu mieszkał w Kalifornii i
widziałam się z nim tylko wtedy, gdy przyjeżdżał do swojego zacisza. Wciąż
odśnieżałabym jego podjazd, kiedy byłaby taka potrzeba, ale jeśli to jedyna rzecz, jakiej
ode mnie chciał, pogodziłabym się z tym.
A poza tym przysięgłam blondynce, że pójdę z nim porozmawiać.
Nim po powrocie zatrzymałyśmy samochód, zobaczyłam w jego salonie niebiesko-białe
światło ekranu telewizora. To pozwoliło mi myśleć, że przynajmniej był u siebie, co
bardzo ułatwiłoby sprawę, kiedy zabrałabym się za pukanie do drzwi.
W tym równaniu nie było już więcej niewiadomych. W danym momencie czułam się
całkiem dobrze i nie chciałam zmarnować fałszywej pewności siebie, która właśnie
płynęła w moich żyłach.
Najgorsze, co mogło się stać, to to, że będzie spał. A wtedy po cichu wróciłabym do
siebie i opadła na materac, żeby odespać dzisiejszy odlot.
Krzyżując ramiona, przeszłam przez ulicę i niemal zatańczyłam na schodach
prowadzących na jego werandę, do drzwi wejściowych. Zapukałam trzy razy i cierpliwie
czekałam, aż otworzy.
Musiał otworzyć. No bo kto zostawiłby włączony telewizor?
Kiedy już miałam zapukać jeszcze raz, drzwi stanęły przede mną otworem, a w nich on z
włosami porozkładanymi na wszystkie możliwe kierunki – jak zwykle – i lekko
zadziwionym wyrazem twarzy.
Gdyby nie piwo, które jeszcze krążyło w moim organizmie, prawdopodobnie powolutku
bym się wycofała, szczodrze się tłumacząc.
Niestety, nie po to tu przyszłam.
Spłukując szampon z włosów, mogłam przypomnieć sobie wszystko, co mu
powiedziałam. W najgorszym razie trafiłam w dziesiątkę.
Pamiętam, jak praktycznie zmusiłam go, by odwzajemnił mój pocałunek. Zupełnie
dosłownie się na niego rzuciłam.
Łagodnie westchnęłam, sięgając po żel pod prysznic i dozując go na myjkę, którą zdjęłam
z wieszaczka.
Ale to, jak jego usta układały się na moich, kiedy już mnie pocałował, powodowało, że
tortury, przez które przechodziłam, były tego warte.
Nawet jeśli nie miałoby się to nigdy powtórzyć, a wszystko, o czym chciał rozmawiać, to
przywrócenie poprzedniego porządku rzeczy, już na zawsze zapamiętam, jak smakował
w moich ustach.
I ten wspaniały jęk wydobywający się z jego warg już na zawsze będzie rozbrzmiewał w
moim sercu.
Ja tego dokonałam. Jęknął tak przeze mnie.
Kładąc myjkę z powrotem na stojak, potarłam dłońmi twarz i wzięłam głęboki oddech,
relaksując się pod dotykiem gorącej wody spływającej po moich bolących plecach i
biodrach.
Wciąż pozostawało piekielnie dużo czasu do chwili, kiedy zobaczę się z nim po pracy.
Było również śmiertelnie wiele scenariuszy, które tworzyłam w swojej głowie,
dotyczących tego, jak mówi mi, żebym dała mu spokój.
Ale ten jęk, ten mały, boski jęk będzie muzycznym tłem do wszystkich czynności.
I szczerze mówiąc, jak mogłabym na coś takiego narzekać?
~*~
Resztę dnia spędziłam zaszywając się wśród półek z książkami, nerwowo przechodząc
nad ich stosami oraz ignorując widocznie ciekawskie spojrzenia, które Jessica wciąż
posyłała w moją stronę, kiedy byłam dla niej widoczna.
Ogólnie rzecz biorąc, w ogóle ją ignorowałam, co prawdopodobnie było połowicznym
powodem, dla którego tak patrzyła. Nigdy wyraźnie nie zwracałam na nią uwagi. Po
prostu nie mogłam. Byłam jej szefową, a to stanowiło coś nieprofesjonalnego i
bezsensownego. Nigdy wcześniej tego nie robiłam, nieważne jak bardzo się na nią
wściekałam.
Ale obawiałam się, że w sekundzie, w której zacznie opowiadać o swoich nadchodzących
wakacjach i zachowywać się pretensjonalnie, wypaplam, że pocałowałam swojego
sąsiada. Tego, od którego przez cały ten czas kazałam jej się trzymać z daleka. Tak
naprawdę nikt poza mną i Edwardem nie musiał o tym wiedzieć.
Wspomnienie jego reakcji osadziło się w mojej głowie i ilekroć podszedł do mnie klient z
prośbą o pomoc, nie zwracałam na niego uwagi.
Bardzo ciężko było mi się skupić na czymkolwiek innym.
Około południa pobiegłam do swojego mini biura na drugim piętrze i zamknęłam drzwi
na klucz.
Sprzedałam Jessice tanią wymówkę, mówiąc, że mam do zrobienia jakąś zaległą
papierkową robotę – co w rzeczywistości było prawdą – i uciekłam, zanim jeszcze
zdążyła kiwnąć głową.
Usiadłam w postarzałym krześle przy moim biurku, nerwowo przygryzając paznokcie i
intensywnie wpatrując się w zegar, którego wskazówki powoli zbliżały się do szesnastej.
Robotę papierkową, jaką powinnam załatwić dawno temu, ignorowałam z każdą chwilą i
uderzeniem sekundowej wskazówki. A gdy poruszała się ta wskazująca minuty, jęk
Edwarda wzmagał się coraz bardziej.
Ale nie chciałam, żeby zamilkł. Nigdy nie pragnęłam go zapomnieć. Jeżeli miała to być
jedyna rzecz, jaka mi po nim dziś zostanie, chciałam ją nagrać i odtwarzać w kółko aż do
końca swojego życia.
Jeden mały dźwięk nigdy nie znaczył dla mnie aż tyle, co teraz.
Było to zarówno przerażające, jak i ogromnie satysfakcjonujące.
Kiedy więc zegar w końcu wskazał godzinę czwartą po południu, serce podskoczyło mi
do gardła, a dłonie zaczęły się trząść. Wstałam od biurka, zbierając dokumenty, którymi
jeszcze trzeba było się zająć.
Chciałam wziąć je ze sobą do domu na wszelki wypadek, gdyby Edward kazał mi się od
siebie odczepić. W ten sposób, będę miała na co się gapić przez kolejne kilka godzin,
myśląc w samotności nad rzeczami, jakie mogłam zrobić inaczej.
Chwytając torebkę i klucze z drugiego końca biurka, wyszłam z biura po schodach w dół
na roztrzęsionych nogach po raz pierwszy naprawdę wdzięczna, że Jessica wyszła punkt
czwarta, jak zwykła robić w soboty.
Kiedyś powiedziała mi, że ma życie prywatne, do którego wraca, i nie chciała spędzać tu
ani chwili dłużej, niż musiała, gdy tam czekał na nią cały świat.
Szybko spoglądając nad blatem głównego biurka, przygryzłam dolną wargę, widząc
znajdujący się na nim bałagan.
Nie zrobiła dosłownie nic. Zazwyczaj zajmowała się choćby jedną rzeczą. Pierwszą, jaką
robiła, była najmniejsza i najmniej ważna rzecz odkładana przeze mnie, dopóki nie
trzeba było jej wykonać, ale dzisiaj nawet się o tym nie śniło. Wszystko wyglądało
dokładnie tak, jak zostawiłam to wczoraj wieczorem, zanim wyszłam.
Szczerze mówiąc, zaczynałam się zastanawiać, co takiego wypisywała na klawiaturze,
kiedy przez cały dzień słyszałam ohydny stukot jej sztucznych paznokci na klawiszach.
Ciężko wzdychając, przeczesałam dłonią włosy, kręcąc głową, nim wyszłam na zewnątrz i
zamknęłam za sobą drzwi.
Pięć i pół minuty później zaparkowałam na swoim podjeździe, a zanim wysiadłam z
furgonetki i wbiegłam do domu, mój wzrok powędrował w stronę jego domu
widocznego we wstecznym lusterku.
Było mniejsze ryzyko, że przyjdzie tu otwarcie na mnie nawrzeszczeć, kiedy nie
zwlekałam przed wejściem.
Położyłam swoje rzeczy w przedpokoju i zatrzasnęłam drzwi wejściowe po to, by chwilę
potem otworzyć drzwi do szafy i wyjąć kowbojski kapelusz leżący na górnej półce.
Kilka lat temu moja mama i Phil zostali zaproszeni na imprezę z okazji Halloween i
przebrali się za kowboja i kowbojkę. Nie pamiętam do końca, jak ich przebrania
wylądowały w mojej szafie, ale w tej chwili nie to obchodziło mnie najbardziej. Miałam
to, czego potrzebowałam i nie zamierzałam poddawać w wątpliwość tego, co wreszcie
mi wychodziło.
Wciąż istniała nadzieja, że wszystko się ułoży. Że kiedy zeszłej nocy mówił, iż wcale mnie
nie nienawidzi, naprawdę miał to na myśli. W innym wypadku nie byłam pewna, jak
zniosę to odrzucenie.
I nie byłam również pewna, dlaczego już wydawał się znaczyć dla mnie więcej, niż Jake
kiedykolwiek znaczył.
Rzucając kowbojski kapelusz na wierzch mojej torebki, wbiegłam po schodach do
sypialni, otwierając na oścież górną szufladę komody i wyjmując zwykłą, czarną chustę,
którą w cieplejsze dni zwykłam związywać włosy do tyłu.
Było to o wiele łatwiejsze niż używanie tych głupich gumek recepturek, tylko targających
włosy.
Schodząc na dół po schodach, stanęłam w przejściu prowadzącym do salonu, gładząc
chustę w palcach, gdy wpatrywałam się w kowbojski kapelusz.
Wszystko może dobrze się ułożyć. Mógł jedynie powiedzieć mi, że nie chce być ze mną w
taki sposób i wciąż będziemy mogli zostać przyjaciółmi.
Wciąż będę mogła się z nim przyjaźnić. Nie musiałam być nikim więcej, jeśli on tego nie
chciał. Jeśli on nie poczuł tego, co ja, kiedy go pocałowałam, mogliśmy po prostu dalej
być przyjaciółmi.
Zrobiłam duży wdech i podeszłam do kapelusza. Zagryzając dolną wargę, dotarłam do
niego.
Mogłam to zrobić. Mogłam zachowywać się, jakby nic się nie stało, jeśli była taka
potrzeba. Mogłam się z nim tylko przyjaźnić.
Podnosząc kapelusz, klucze i torebkę z podłogi, wzięłam jeszcze jeden głęboki oddech, a
następnie zatrzasnęłam i zamknęłam za sobą drzwi.
Moje oczy śledziły jego dom, kiedy szłam przez ulicę. Me serce powędrowało do gardła,
a dłonie pociły się, gdy zaciskałam je mocniej na brzegu ronda kapelusza.
Jak miałam poradzić sobie z kilkumiesięcznymi przerwami między jego wizytami, kiedy
zepsułam wszystko jednym pocałunkiem? Podczas gdy go tu nie było, spędzałam czas
myśląc o nim, nawet jeśli nie było to aż tak intensywne, jak przez kilka ostatnich dni.
Jeżeli nie potrafiłam zauważyć tego, nim wypomniał mi to Jake, właśnie to robiłam od
momentu jego wyjazdu.
Jak miałam przetrwać czas rozłąki, jeśli byśmy się nie dogadali?
- Zamknij się, Bello – wyszeptałam sama do siebie, podczas gdy moja lewa stopa
wstąpiła na jego podjazd.
Wykonałam kolejny mocny wdech i ciężko przełknęłam ślinę, podchodząc i stając przed
drzwiami wejściowymi.
No cóż, i teraz nie następuje nic.
Sięgając wolną ręką, zapukałam do drzwi i szybko zacisnęłam powieki, słysząc jego kroki.
Mogę to zrobić. Mogę to zrobić i zrobię. To nie będzie dla mnie koniec świata.
Usłyszałam odgłos otwieranych drzwi i uniosłam jedną powiekę, podnosząc wzrok, by
ujrzeć stojącego przede mną Edwarda i krzywy uśmieszek na jego twarzy.
Nie byłam pewna, co mam o tym myśleć. Tak naprawdę to mogło oznaczać cokolwiek. I
niekoniecznie musiało to być coś dobrego.
- Cześć – powiedziałam potulnie, otwierając drugie oko i machając do niego wolną ręką.
- Wejdź! – oświadczył wesoło, wciąż się uśmiechając i ustępując mi miejsca. - Mamy tyle
do... - Nagle zatrzymał się, przekręcając głowę na bok, gdy zauważył kowbojski kapelusz i
bandanę w moim ręku. - Co to jest?
Przeszłam przez próg, przełykając ślinę i nerwowo się uśmiechając.
- To twoje przebranie – odparłam cicho. - Doskonale wtopisz się w tłum, obiecuję.
- Kowbojski kapelusz? - spytał, podnosząc jedna brew i zamykając za mną drzwi.
I dzięki tej zwykłej czynności, podszedł do mnie niemożliwie blisko, przez co na sekundę
zaniemówiłam. Nawet gdy drzwi były już zamknięte, nie postąpił do tyłu, niemal
całkowicie uniemożliwiając mi powiedzenie tego, co trzeba powiedzieć.
- Tak – wykrztusiłam, kiwając potakująco głową i gładząc palcami brzeg kapelusza. - Nie
zauważyłeś, że niemal każdy mężczyzna tutaj nosi podobny?
Pokręcił przecząco głową, wciąż zaciskając wargi i wpatrując się w kapelusz.
- Prawie w ogóle nie wychodzę z domu, Bello. – Spojrzał na mnie, a na jego twarz
wypłynął lekko wymuszony uśmiech. - Jak mógłbym zauważyć?
Moje policzki zapłonęły z gorąca i znowu przygryzłam dolną wargę, niezręcznie
wzruszając jednym ramieniem i postępując z nogi na nogę.
- Nie wiem.
- Chociaż nigdy wcześniej o tym nie myślałem. Zawsze na myśl przychodziła mi czapka
baseballowa albo coś...
- Jeśli nie chcesz go zakładać, nie musisz. – Ciężko westchnęłam, krzyżując ramiona na
klatce piersiowej i gwałtownie mrugając, żeby zatrzymać łzy napływające mi nagle do
oczu.
O mój Boże, czasem stawałam się taka sentymentalna. To takie żałosne. Nie chciał
założyć tego kapelusza i nie był to żaden problem. Znajdziemy mu inny.
- Nie! - wykrzyknął, sięgając w moją stronę, żeby delikatnie złapać mój nadgarstek. - Jest
wspaniały. Naprawdę.
Pokiwałam głową, kładąc kapelusz i bandanę na stoliku obok, zanim spuściłam wzrok na
swoje buty, po raz kolejny zagryzając wargę.
W dalszym ciągu trzymał w dłoni mój nadgarstek i kiedy na niego spojrzałam, on też
wgapiał się w moje buty, wolną ręką przeczesując swoje potargane włosy.
- Mogę zapytać cię o kilka rzeczy? - spytał, szybko podnosząc wzrok.
Uśmiech, który wcześniej wystąpił na jego usta, dawno znikł, i mimo że byłam nerwowa
już na długo, zanim tu przyszłam, to jeszcze pogorszyło sprawę.
Przytaknęłam kiwnięciem głowy, nie ufając swemu głosowi na tyle, by próbować
uformować jakieś słowa.
To było właśnie to; ma zamiar poprosić mnie, żebym odeszła i niemal słyszałam, jak
wypowiada te słowa swym pięknym głosem. Do diabła, umiałam nawet poczuć, jak
części mojego zdradliwego serca zaczynają pękać na maleńkie kawałki.
To nie miało się tak potoczyć. Nie miałam być tak zaangażowana w coś, co nigdy się
między nami nie zdarzy. Nie miałam czuć czegoś takiego do kogoś, kto nigdy nie będzie
chciał mnie w taki sposób.
Odwróciłam wzrok znowu zmuszona do serii gwałtownych mrugnięć, gdy łzy wypełniły
moje oczy.
- Czy już całkowicie otrząsnęłaś się po rozstaniu z Jacobem?
Zmarszczyłam brwi, kiedy jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w bordowy dywan na
podłodze w salonie. Popatrzyłam wprost na niego.
- Co?
Jego obraz mi się zamazywał i musiałam ponownie popatrzeć w bok, czując, że łzy,
których wcale się nie pozbyłam, zaczęły torować sobie drogę po moich policzkach.
Nie mogłam pozwolić, żeby znowu zobaczył, jak płaczę. Nie w tej chwili. Nie, kiedy
wydawał się być tak radosny, otwierając mi drzwi. Nie zrujnuję jego dobrego humoru
swoimi głupimi myślami i pomysłami.
- Gdyby pojawił się w przeciągu tygodnia i przyznał, że popełnił błąd... – zaczął,
chwytając mój podbródek i zmuszając mnie, bym na niego spojrzała. - Przyjęłabyś go z
powrotem?
Świetnie. Jestem pewna, że teraz już zobaczył, iż jestem na skraju łez. Dlatego fuknęłam i
wyrwałam nadgarstek z jego uścisku, owijając sobie ramiona wokół pasa.
- Nie. Edwardzie, co to ma z tym wszystkim wspólnego?
- To ma wiele wspólnego ze wszystkim. – Przyglądałam się, jak jego usta zadrżały, zanim
wykrzywił je w niewielkim grymasie. - Wasz związek jest całkiem zakończony, tak? Nie
ma żadnej szansy, żebyś chciała znowu z nim być?
- Nie. To koniec. Nawet gdyby zapłacił mi milion dolarów, nigdy bym do niego nie
wróciła. Edwardzie...
- Mam jeszcze tylko jedno pytanie – delikatnie mi przerwał.
Wzięłam głęboki oddech i pokiwałam głową.
Czułam się zdezorientowana. Nie byłam pewna, co to miało z tym wszystkim wspólnego
i dlaczego w ogóle stanowiło teraz coś ważnego.
- Czego...? - przerwał, przestępując z nogi na nogę i opuszczając ręce luźno po bokach.
Zgarbił ramiona, gdy puścił mój podbródek. - Czego ode mnie chcesz?
I tak, to właśnie to. To, na co czekałam przez cały ten czas. Ukłucie, które prowadziło
tylko do spirali żalu i poczucia winy spowodowane przez jedno Espresso Martini za dużo.
- Co? - wykrztusiłam, ciężko przełykając i spuszczając wzrok na podłogę.
Te cholerne łzy... Dlaczego po prostu nie mogły sobie pójść i zostawić mnie w spokoju?
Albo przynajmniej zaczekać aż będę sama?
- Czego ode mnie chcesz? - powtórzył zniżonym głosem, nagle znajdując się o wiele bliżej
niż sekundę temu.
To oczywiście,spowodowało wrzucenie wyższego biegu przez moje serce, pomimo że
miałam ochotę pobiec do swojego domu i schować się tam, dopóki nie stanę się tak
stara, że nie będę pamiętała, co schrzaniłam.
- Niczego! - wykrzyknęłam, wycofując się, co poskutkowało jedynie tym, że uderzyłam
plecami w drzwi wejściowe. - Ja tylko... ja nie... Gdybym wiedziała, że pocałunek może
spowodować, iż pomyślisz, że czegoś od ciebie chcę, nigdy...
- Och! Nie, Bello. Już w porządku. – Usłyszałam, jak bierze duży wdech. Podskoczyłam,
gdy położył dłonie na moich ramionach. Wciąż wpatrywałam się w swoje stopy i w
końcu też w jego, skoro podchodził coraz bliżej. - Zeszłej nocy, powiedziałaś, że tego
chciałaś. Co dokładnie obejmuje to coś?
Gwałtownie podniosłam głowę, patrząc na niego rozszerzonymi oczami wypełnionymi
łzami. Natomiast jego oczy spoglądały prosto na mnie, a oddech stał się szybki i płytki.
Delikatnie ściskał moje ramiona, czekając, aż coś powiem.
Wyglądał prawie, jakby się... denerwował.
- Hmm... to obejmuje... - Odpłynęłam, próbując dobrać wszystko w słowa tak, żeby ani
go nie przestraszyć, ani nie obrazić. -... ciebie.
Jestem całkowitym głupkiem. To przecież bardzo wyjaśniało naszą sytuację, prawda?
Oblizał wargi i pokiwał głową, stawiając nogi nieco szerzej, co jak się domyślałam,
ułatwiało mu spoglądanie na mnie z góry. Albo delikatne spławienie mnie. Nie byłam do
końca pewna, dokąd prowadziły te wszystkie pytania.
- Jaką część mnie, Bello? - wyszeptał.
- Jaką cześć...?
- Odpowiedz – poprosił, a jego oczy zatopione w moich przepełnił swojego rodzaju
smutek. - Proszę.
- Chcę cię całego. – Odetchnęłam, kręcąc głową i ciężko przełykając ślinę.
W tym momencie nie istniał już powrót. Ostatnie, co mogłam zrobić, to być z nim
szczera.
- Czy możesz znieść to, że jestem aktorem? Czy możesz znieść to, że każdy tabloid w tym
kraju robi cholerną aferę nawet z jednej głupiej kolacji z przyjaciółką?
- Ufam ci – wyszeptałam, kładąc drżące dłonie na jego ramionach. - I znam cię na tyle,
żeby wiedzieć, że nikomu byś tego nie zrobił.
- Nie zrobiłbym tego tobie – łagodnie mnie poprawił, prostując się i robiąc jeszcze jeden
krok w moją stronę, sukcesywnie zapełniając dzielącą nas przestrzeń. - Ale muszę
wiedzieć, Bello. Czy poradzisz sobie z cały tym gównem związanym ze spotykaniem się
ze mną?
- Chcesz się ze mną spotykać? - pisnęłam, wbijając paznokcie w jego ramiona.
- Tak. – Uśmiechnął się, pochylając się i opierając swoje czoło o moje. - Tak myślę.
- Myślisz?
- Muszę wiedzieć, Bello. – Uśmiech znikł, a jego twarz znowu stała się całkowicie
poważna. - Czy sądzisz, że zniesiesz wszystko, co idzie w parze z byciem ze mną?
Wzięłam głęboki wdech nosem i zacisnęłam wargi.
To było to. Moja szansa. To, na co czekałam.
- Jeśli to oznaczałoby bycie z tobą, ale prawdziwe bycie – zaczęłam delikatnie - to tak,
Edwardzie. Sądzę, że tak.
Oczekiwałam na uśmiech lub że chwyci mnie w ramiona i będzie przytulał do momentu,
kiedy nie będę mogła oddychać. Coś w tym stylu. Coś, co pokazałoby mi, że właśnie tego
chce.
Zamiast tego, jedynie oblizał wargi i wziął głęboki oddech.
O Boże, a co jeśli on tylko żartował? Jeśli chciał się tylko przekonać, co musi zrobić,
żebym rozpadła się przed jego oczami?
Cóż, w takim razie czekanie na to zajmie mu dość długo, jeżeli właśnie tego pragnął.
- Ludzie będą cię fotografowali – odparł łagodnie. Jego głos brzmiał niemal tak, jakby
cierpiał. - Już nigdy nie powrócisz do cichego, spokojnego życia.
- Ale ty będziesz ze mną? - spytałam głosem o kilka oktaw wyższym niż zazwyczaj.
Zwykle spotykało mnie to, gdy się bardzo denerwowałam i w tym samym momencie
musiałam coś powiedzieć. Nie był to do końca pisk, ale nie brzmiało to też jak mój
normalny głos.
Oczywiście to niezwykle żenujące. Spowodowało tylko to, że jeszcze bardziej się
zestresowałam.
- Jeśli tylko będę mógł, to oczywiście, że tak. Nigdy nie zostawię cię samej, jeśli nie będę
musiał.
Słysząc te słowa, czułam się, jakbym fruwała w powietrzu. Jakby gigantyczny ciężar
został zdjęty z mojej klatki piersiowej. Gdy przyglądałam się, jak na jego wargi powoli
wypływa uśmiech, wydusiłam z siebie stłumiony chichot.
- Więc nie przeszkadza mi to – zaśmiałam się, kręcąc głową. - Naprawdę mi nie
przeszkadza.
I wtedy pojawił się ten szeroki uśmiech, a jego dłonie w końcu opuściły moje ramiona i
podążyły tam, gdzie chciałam; ciasno owinął je wokół mojej talii, przyciągając mnie do
siebie i zanurzając nos w moim ramieniu. Zarzuciłam mu ręce na szyję, przylegając do
niego równie mocno, co on do mnie.
- Muzyka dla moich uszu – wymruczał, ściskając mnie jeszcze raz, zanim się
wyprostował, opierając dłonie na moich biodrach.
Ja tylko się do niego szczerzyłam zbyt podekscytowana całym tym pomysłem bycia z
Edwardem Cullenem. Razem. Chodzenia na randki. Całowania się.
O mój Boże, całowania.
- Powiedz mi więc, o co chodzi z tą chustą, którą przyniosłaś. – Wskazał na nią
podbródkiem, nie puszczając mnie. - Na co będzie potrzebna?
Sięgnęłam do góry i przeczesałam palcami jego włosy lekko oszołomiona, że mogę zrobić
to tak otwarcie, nie będąc pod naciskiem zdziwionych spojrzeń, jakich się od niego
spodziewałam.
- Twoje włosy są zbyt rozpoznawalne. Nawet gdyby były pod kapeluszem, ludzie
wypatrzyliby je w jednej chwili. Dlatego je zakryjemy.
Uśmiechnął się do mnie, pochylając się i delikatnie dotykając moich warg swoimi.
W mojej głowie wystrzeliły tysiące iskierek i odwzajemniłam uśmiech, ciasno obejmując
ramionami jego szyję, stając na palcach i zatapiając się w jego usta, zanim się ode mnie
odsunie.
Lecz tym razem się nie zawahał, a jego usta złączyły się z moimi równie żarliwie. Po raz
kolejny owinął ręce wokół mojego tułowia, by mnie do siebie przysunąć.
- Jesteś olśniewająca, wiesz o tym? - spytał, odrobinę się odsuwając.
Widząc to, chciałam zrobić kwaśną minę, ale nie mogłam się na to zdobyć. Byłam zbyt
szczęśliwa przez to, że ten mężczyzna, ten boski, wspaniały mężczyzna, obejmujący
mnie, się ze mną spotykał. Był moim chłopakiem i mimo że ten fakt nie do końca jeszcze
do mnie dotarł, niewiele to teraz znaczyło.
Z każdą chwilą rosłam, płynęłam w powietrzu, czy jakiego tam jeszcze innego
oklepanego wyrażenia używało się, żeby opisać, jak niesamowicie czuło się w pobliżu tej
drugiej osoby. Nie chciałam zbyt wiele się nad tym zastanawiać.
Byłam szczęśliwa. Nie czułam się tak od bardzo dawna i zamierzałam tego
kwestionować.
Miałam zamiar żyć chwilą, cieszyć się nią i kompletnie zanurzyć się w tych uczuciach, bo
nigdy wcześniej ich nie doświadczałam.
A kiedy posadziłam go przy stole w jadalni z czarną bandaną przewieszoną przez ramię, a
moimi dłońmi w jego włosach, nie umiałam powstrzymać głupkowatego uśmiechu,
przez który Rose męczyła mnie cały wczorajszy wieczór.
Ale tak naprawdę nawet nie próbowałam tego zrobić.