Rozdział 1
Po roku niewoli w kopalniach soli w Endovier, Celaena Sardothien była
przyzwyczajona do eskortowania wszędzie w kajdankach i z wymierzonym w nią mieczem.
Większość z tysięcy niewolników Endovier była podobnie traktowana, choć za Celaeną
zawsze chodziło dodatkowe pół tuzina strażników z i do kopalni. Tego się akurat spodziewała
jako najbardziej znana zabójczyni Adarlan. To, czego ona nie oczekiwała to zakapturzony
mężczyzna w czerni u jej boku - tak jak teraz.
Chwycił ją za ramię, prowadząc do świecącego budynku, w którym przebywała
większość urzędników i nadzorców Endovier. Ruszyli w dół korytarza, schodami w górę i
dookoła, aż nie miała szans na odnalezienie drogi powrotnej.
Przynajmniej taki był zamiar jej eskorty. Trudno było go nie zauważyć, gdy szli w
górę i w dół tymi samymi schodami w ciągu kilku minut. Nie uszło również jej uwadze, że
krążyli zygzakiem między poziomami, chociaż budynek był zwykłą klatką schodową złożoną
z piaskowych korytarzy. Jakby mogła tak łatwo stracić orientację. Mogłaby się obrazić, gdyby
tak bardzo nie próbowali.
Weszli w wyjątkowo długi korytarz, tłumiący odgłosy ich kroków. Chodź
mężczyzna trzymający jej rękę był wysoki i szczupły, nie widziała nic spod jego kaptura. Inna
taktyka do zmylenia i zastraszenia jej. Czarne ubrania były prawdopodobnie też tego częścią.
Jego głowa odwrócona była w jej kierunku, a Caleana odpowiedziała mu uśmiechem.
Spojrzał do przodu, zacieśniając swój żelazny uścisk.
To było pochlebne, pomyślała. Nawet jeśli nie wiedziała, co się dzieje, albo
dlaczego czekał na nią na zewnątrz szybu. Po dniu spędzonym na wydobywaniu soli
kamiennej z wnętrzności góry myśl, że znalazła go stojącego z sześcioma strażnikami, nie
poprawiła jej nastroju.
Ale nadstawiła uszu, kiedy przedstawił jej się jako nadzorca Westfall Chaol,
kapitan gwardii królewskiej i nagle zamajaczyło niebo, góry nacierały na nią i nawet ziemia
urosła w kierunku jej kolan. Nie odczuła strachu ani przez chwilę – nie pozwalała sobie na to.
Kiedy obudziła się rano, powtórzyła te same słowa: Nie będę się bać. Przez lata te słowa
stanowiły różnicę między złamaniem i wygięciem: trzymali ją przed zniszczeniem w
ciemnościach kopalni.
Nie żeby pozwoliła kapitanowi coś z tego wiedzieć. Celaena zbadała wzrokiem
rękawiczkę, która trzymała ją za rękę. Ciemna skóra prawie dopasowała się do brudu na jej
skórze.
Poprawiła swoja podartą i brudną tunikę wolną ręka i przytrzymała ją z
westchnieniem. Była wprowadzana do kopalni przed wschodem słońca i wyprowadzana po
zmierzchu, więc rzadko kiedy widziała słońce. Była strasznie blada pod warstwą brudu. To
prawda, kiedyś była atrakcyjna, piękna - ale to nie ma teraz znaczenia, prawda?
Przeszli przez kolejny korytarz, a ona studiowała dokładnie przygotowany miecz
nieznajomego. Jego lśniąca głowica została zrobiona na kształt wzbijającego się do lotu orła.
Zauważywszy jej spojrzenie, jego dłoń w rękawiczce spoczęła na głowicy. Kolejny uśmiech
uniósł kąciki jej ust.
Daleka droga cię dzieli od Rifthold, Kapitanie - powiedziała, odchrząkając. -
Przyjechałeś z armią wokół której wcześniej było dość głośno? – Spróbowała dostrzec coś w
ciemności pod kapturem, ale nic nie zobaczyła. Wciąż jednak czuła jego spojrzenie,
oceniające, ciążące, sprawdzające. Odwróciła wzrok. Kapitan Royal Guard mógłby być
interesującym przeciwnikiem. Może nawet wartym jej zachodu. W końcu mężczyzna
podniósł rękę z mieczem i z fałdy jego płaszcza wypadł ukryty nóż. Kiedy się poruszył,
zauważyła złote wiwerny wyhaftowane na tunice.
Pieczęć królewska.
- Co cie obchodzi armia Adarlan?- odpadł.
Jak cudowanie było słyszeć głos jak jej własny - zimny i elokwentny- nawet, jeśli
był nieprzyjemnie brutalny!
- Nic - powiedziała, wzruszając ramionami. Wydał niski pomruk irytacji. Och,
byłoby miło zobaczyć, jak jego krew ścieka po tym marmurze. Traciła panowanie raz po raz -
pierwszy raz, kiedy nadzorca w zły dzień nacisnął ją zbyt mocno. Wciąż pamiętała uczucie
zatapiania czekana w brzuchu oraz lepkość krwi na rękach i twarzy. Może rozbroić dwóch ze
swoich strażników w mgnieniu oka. Czy kapitan jest lepszy od zmarłego nadzorcy?
Rozważając potencjalny wynik, uśmiechnęła się do niego ponownie.
- Nie patrz tak na mnie - ostrzegł i jego ręka wróciła do miecza. Caleana ukryła
tym razem uśmiech. Minęli szereg drewnianych drzwi, które widziała kilka minut temu. Jeśli
chciała uciec, po prostu musiała skręcić następnym korytarzem w lewo i zejść trzy piętra w
dół po schodach. Jedyną rzeczą, która przydała jej się w tym dezorientującym chodzie było to,
że poznała cały budynek. Idioci.
- Gdzie znowu jedziemy? - zapytała przeczesując pasma jej zmierzwionych i
matowych włosów. Kiedy nie odpowiedział, zacisnęła zęby. Dźwięki w holu niosły się zbyt
głośno według niej, by mogła go zaatakować bez powiadamiania całego budynku. Nie
widziała, gdzie mógłby położyć klucz od jej kajdanek, jak również sześciu ochroniarzy,
ciągnących ich za sobą mogli stanowić problem. Nie wspominając już o kajdankach.
Weszli do korytarza, w którym wisiały żelazne żyrandole. Na zewnątrz, za podszewką pod
oknami zapadała noc. Latarnie zapłonęły tak jasno, że dawały duże cienie, pod którymi
można się było ukryć.
Z dziedzińca słyszała innych niewolników idących w stronę drewnianego
budynku, w którym spali. Jęki agonii wśród brzęku łańcuchów, wykonując refren tak znanych
utworów, jakie śpiewali przez cały dzień w ponurej pracy. Okazjonalne solo bata dodawało
symfonii brutalności Adarlan, który stworzył go dla swoich największych zbrodniarzy,
obywateli najbiedniejszych i podbijając najnowszych.
Chociaż niektórzy z więźniów byli ludźmi oskarżonymi o próby praktykowania
magii - nie żeby mogli nią w ogóle władać, zważywszy, że magia zniknęła z królestwa -
ostatnimi dniami coraz więcej przybywało rebeliantów do Endovier. Większość pochodziła z
Eyllwe, jednego z ostatnich krajów wciąż walczących z prawami Adarlan. Ale kiedy męczyła
ich o informacje, patrzyli na nią pustym wzrokiem. Już złamani. Zadrżała, rozważając co
przeszli w rękach Adarlan.
Kilka dni zastanawiała się, czy lepiej umiera się na blokach zamiast bitym. Lepiej
by było, gdyby mogła umrzeć tamtej nocy, gdy została zdradzona i schwytana Ale miała inne
rzeczy na głowie, kiedy kontynuowali spacer. Czy w końcu zostanie powieszona? Zrobiło jej
się niedobrze. Była wystarczająco ważna, aby egzekucji przewodniczył sam kapitan
Królewskiej Gwardii. Ale dlaczego najpierw prowadzili ją do wnętrza budynku?
W końcu zatrzymali się przed kompletem czerwonozłotych, szklanych drzwi tak
grubych, że nic nie mogła przez nie zobaczyć. Kapitan Westfall wskazał brodą na dwóch
strażników stojących po obu stronach drzwi, a oni tupnęli swoimi włóczniami na powitanie.
Kapitan tak zaostrzył uścisk, że aż zabolało. Szarpnął Celaene bliżej, ale jej nogi wydawały
się jak z ołowiu i runęła na niego.
- Wolisz zostać w kopalni? - zapytał, brzmiąc na lekko rozbawionego.
- Być może, gdybyś powiedział, o co w tym wszystkim chodzi, nie byłabym
tak skłonna się opierać.
- Dowiesz się wystarczająco szybko - jej dłonie zaczęły się pocić. Tak, umrze.
W końcu się stało.
Drzwi jęknęły, odsłaniając sale tronową. Żyrandol ze szkła w kształcie winorośli
zajmował większość sufitu, plując ogniem małych diamencików na okna po drugiej stronie
pokoju. W porównaniu do szarości panującej za tymi oknami, bogactwo było niczym policzek
w twarz. Przypomnieniem, ile korzystali z jej pracy.
- Tutaj - warknął kapitan Straży i popchnął ją wolną ręką, ostatecznie uwalniając.
Celaena potknęła się, jej zrogowaciałe stopy poślizgnęły się na gładkiej posadce w trakcie,
kiedy się prostowała. Spojrzała za siebie, aby zobaczyć pojawiających się kolejnych sześciu
strażników. Czternastu strażników, plus kapitan. Złote królewskie godło wyhaftowane na
piersi czarnych mundurów. Byli to członkowie rodziny królewskiej, do której należał każdy
strażnik: bezwzględni, błyskawiczni żołnierze szkoleni od urodzenia by chronić i zabijać.
Przełknęła ślinę - miała ściśnięte gardło. Zawroty głowy i niezwykle silne bóle -
wszystko naraz. Celaena omiotła wzrokiem pomieszczenie. Na ozdobnym tronie z sekwoi
siedział przystojny, młody człowiek.
Jej serce zatrzymało się na moment, gdy wszyscy mu się ukłonili.
Stała właśnie przed księciem Adarlan.
Tłumaczenie: DziejeSie, Domi
Korekta: Domi
Rozdział 2
- Wasza Wysokość - powiedział Kapitan Gwardii. Wyprostował się i zdjął kaptur,
ujawniając krótko przycięte, kasztanowe włosy. Kaptur na pewno przeznaczony był do
zastraszenia jej w trakcie marszu. Jakby na nią mógł zadziałać tego typu podstęp. Pomimo
swojej irytacji, zamrugała na widok jego twarzy. Był taki młody!
Kapitan Westfall nie był nadzwyczaj przystojny, ale nie mogła powstrzymać
myśli, że jego twarz i jasność w złoto-brązowych oczach jest dość atrakcyjna.
Przechyliła głowę, w pełni świadoma swojego nędznego wyglądu.
- To ona? - zapytał Książę Adarlan'u, a głowa Celaeny odskoczyła, kiedy kapitan
kiwnął głową. Oboje spojrzeli na nią, czekając na jej ukłon. Kiedy pozostała wyprostowana,
Chaol przesunął się, a książę spojrzał na kapitana i podniósł brodę nieco wyżej.
Naprawdę ma mu sie kłaniać! Jeśli zmierzała właśnie do szubienicy, to na pewno
nie będzie spędzać swoich ostatnich chwil życia w poddanym ukłonie. Zagrzmiały za nią
kroki, ktoś złapał ją za szyję. Celaena dostrzegła tylko szkarłatne policzki i piaskowe wąsy
przed rzuceniem na lodowatą, marmurową podłogę. Ból przeszył jej twarz, światło zabłysło
jej pod powiekami . Ramiona ją bolały, związane ręce trzymała za sobą. Choć starała się
powstrzymać, łzy napłynęły jej do oczu z bólu.
- To jest właściwy sposób na przywitanie twojego przyszłego króla – rzucił do
Celaeny zarumieniony mężczyzna.
Morderczyni zasyczała, obnażając zęby kiedy przekręciła głowę, by spojrzeć na
klęczącego drania. Był prawie tak duży jak jej nadzorcy, ubrany w czerwień i pomarańcz
dopasowane do jego przerzedzonych włosów. Jego obsydianowe oczy błyszczały, kiedy
złapał ją za szyję. Gdyby mogła przesunąć prawą rękę o kilka centymetrów, mogłaby
wytrącić go z równowagi i chwycić miecz... Kajdany wbiły jej się w brzuch trzeszcząc, a
pulsujący gniew przywrócił jej twarzy szkarłatny kolor.
Po długiej chwili odezwał się książę.
- Nie bardzo rozumiem, dlaczego chcesz zmusić kogoś do ukłonu będącym
gestem lojalności i szacunku. - Jego słowa zabarwione były nudą.
Celaena próbowała skierować wzrok na księcia, ale mogła zobaczyć jedynie
parę czarnych, skórzanych butów kontrastujących z białą podłogą.
- To jasne, że ty mnie szanujesz, Duke'u Perringtonie, ale za bardzo się wysilasz -
trochę niepotrzebnie, zmuszając Celaenę Sardothien żeby to zrobiła. Obaj dobrze wiemy, że
nie darzy zbytnio miłością mojej rodziny. Więc może zamierzałeś ją poniżyć - urwał i mogła
przysiąc, że jego wzrok padł na jej twarz. - Ale myślę, że już dość tego. - Zamilkł na chwilę,
po czym zapytał - Nie masz spotkania ze skarbnikiem Endovier? Nie chciałbym, abyś się
spóźnił, zwłaszcza gdy przeszedłeś to wszystko po to, żeby się z nim spotkać.
Zrozumiawszy przesłanie jej prześladowca chrząknął i puścił ją. Celaena
oderwała policzek od marmuru, ale nadal leżała na podłodze, aż wstał i wyszedł.
Jeśli udałoby jej się uciec, być może dopadnie Diuka Perringtona po drodze i
odwdzięczy się za jego ciepłe powitanie.
Kiedy wstała, zmarszczyła brwi widząc odciski żwiru pozostawione po tym, jak
leżała na podłodze, a jej kajdanki zabrzęczały w cichym pomieszczeniu. Została wyszkolona
do bycia zabójcą już w wieku ośmiu lat od dnia, kiedy Król Morderców znalazł ją pół-martwą
nad brzegiem zamarzniętej rzeki i zabrał ją do siebie. Nie będzie upokarzana przez nikogo, a
już na pewno nie przez brud.
Przybrała dumny wyraz twarzy, zarzuciła swój długi warkocz na ramię i
podniosła głowę. Jej oczy spotkały się ze wzrokiem księcia.
Dorian Haviliard uśmiechnął się do niej. To był lśniący uśmiech i śmierdział na
kilometr sztucznością. Rozwalony na swoim tronie podpierał brodę na ręku, jego złota korona
błyszczała w miękkim świetle. Czarny kubrak zdobił wielki oznaczony królewskim
symbolem wywerny, zajmującym całość klatki piersiowej. Jego czerwony płaszcz opadał z
wdziękiem wokół niego i tronu.
Jednak było coś w jego oczach, w ich uderzająco niebieskim kolorze - kolorze
wód południowych krajów - i sposobie, w jaki kontrastowały z jego kruczoczarnymi włosami,
że wstrzymała oddech. Był boleśnie przystojny i nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat.
Książęta nie powinni być tak przystojni! Są pochlipującymi, głupimi,
odrażającymi stworami! Ten... ten... To niesprawiedliwe, żeby jednocześnie był księciem i był
taki przystojny.
Poruszyła się, kiedy zmarszczył brwi przyglądając się jej.
- Myślałem, że prosiłem o umycie jej - powiedział do kapitana Westfalla,
który wystąpił na przód. Zapomniała o innych ludziach przebywających w pomieszczeniu.
Spojrzała na szmaty oraz zabarwioną skórę i nie mogła powstrzymać ukłucia wstydu. Jak taka
piękna dziewczyna mogła być w tak nędznym stanie!
Na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że jej oczy są niebieskie lub szare albo
nawet zielone, w zależności od koloru jej ubrania. Z bliska jednak te walczące barwy
zrównoważone zostały przez błyszczący pierścień wokół źrenicy. Ale to jej złote włosy
najbardziej przykuwały uwagę, włosy, które wciąż utrzymywały blask swojej chwały. W
skrócie, Celaena Sardothien została obdarzona kilkoma atrakcyjnymi cechami w
rekompensacie dla większości przeciętnej: przez wczesny okres dorastania odkryła, że przy
pomocy kosmetyków, te średnie cechy można łatwo dopasować to tych nadzwyczajnych.
Ale teraz stała przed Dorianem Haviliardem jako ktoś nie znaczący więcej
niż szczur z kanałów. Jej twarz zarumieniła się, kiedy Kapitan Westfall zaczął mówić:
- Nie chciałem, żeby pan czekał.
Książę potrząsnął głową, kiedy Chaol do niej wyciągnął rękę.
- Teraz nie przejmuj się kąpielą. Widzę jej potencjał - książę wyprostował się,
ciągle wpatrując się w Celaenę. - Nie wierzę, że nigdy nie miałem przyjemności
przedstawienia się. Ale, jak zapewnie wiesz, jestem Dorian Haviliard, książę Adarlan, teraz i
książę większości Erilea.
Zignorowała nagły przypływ i załamanie gorzkich emocji, które obudziły się
przy tym nazwisku.
- A ty jesteś Celaena Sardothien, największym zabójcą Adarlan'u. Być może i
największym zabójcą w całym Erilea - studiował jej napięte ciało, zanim podniósł ciemne,
ładnie wyregulowane brwi. - Wydajesz sie być trochę młoda - oparł łokcie na udach. -
Słyszałem kilka fascynujących historii o tobie. Jak znalazłaś się w Endovier po takim życiu w
Rifthold?
Arogancki dupek.
- Nie mogłam być szczęśliwsza - mruknęła, kiedy wbiła w dłonie połamane
paznokcie.
- Po roku nie wydajesz się mniej lub bardziej żywa. Zastanawiam się jak to
możliwe, skoro średnia długość życia ludzi w tych kopalniach to miesiąc.
- To trochę jakby tajemnica - zatrzepotała rzęsami i poprawiła kajdanki, jakby
były one koronkowymi rękawiczkami.
Książę odwrócił się do swojego kapitana.
- Miała coś na języku, prawda? Nie brzmi jak hołota.
- Mam nadzieję, że nie! - wtrąciła Celaena.
- Wasza Wysokość - warknął na nią Chaol Westfall.
- Co? - zapytała Celaena.
- Będziesz zwracać się do niego per "Wasza Wysokość". - Celaena posłała mu
szyderczy uśmiech, a potem zwróciła swoją uwagę na księcia.
1 TO. BYŁO. GENIALNE! :D/ Domi
Dorian Haviliard, ku jej zaskoczeniu, roześmiał się.
- Wiesz, że jesteś teraz niewolnikiem, prawda? Czy twoje zadanie nic cie nie
nauczyło?
Gdyby jej ramiona nie były uwięzione, mogłaby ich wykończyć.
- Nie wiem, jak praca w kopalni może nauczyć czegokolwiek, poza tym, jak
używać kilofa.
- I nigdy nie próbowałaś uciekać?
Powolny, grzeszny uśmiech zagościł na jej ustach.
- Raz.
Brwi księcia uniosły się i odwrócił się do Kapitana Westfall.
- Nie powiadomiono mnie o tym.
Celaena zerknęła przez ramię na Chaola, który posłał księciu przepraszające
spojrzenie.
- Główny nadzorca poinformował mnie dziś po południu o tym, że był jeden
incydent. Trzy miesiące temu...
- Cztery miesiące - przerwała.
- Cztery miesiące - powiedział Chaol. - Po tym jak przybyła Sardothien,
próbowała uciekać.
Czekała na resztę historii, ale to było jej zakończenie.
- To nie była najlepsza część!
- Nie „najlepsza”? - powiedział książę, krzywiąc się, jednak z uśmiechem.
Chaol spojrzał na nią, zanim się odezwał.
- Nie ma nadziei na ucieczkę z Endovier. Twój ojciec upewnił się, że każdy z
wartowników Endovier jest tak uzbrojony, aby mógł zestrzelić wiewiórkę znajdującą się
dwieście metrów od niego. Próba ucieczki to samobójstwo.
- Ale ty żyjesz - powiedział do niej książę.
Uśmiech Celaeny zbladł, kiedy to sobie przypomniała.
- Tak
- Co sie stało?- zapytał Dorian.
Jej oczy stały się zimne i twarde.
- Pękłam.
- To wszystko, co masz do zaoferowania jako wyjaśnienie tego, co zrobiłaś? -
warknął Kapitan Westfall. - Zabiła swojego dozorcę i dwudziestu trzech strażników, zanim ją
złapano. Była już prawie przy ścianie, kiedy strażnicy powalili ją nieprzytomną.
- Więc? - powiedział Dorian.
Celaena zawrzała.
-Więc? Czy zdajesz sobie sprawę, jak daleko znajduje się ściana w kopalni? -
posłał jej puste spojrzenie. Zamknęła oczy i westchnęła dramatycznie. - Z mojego wału to
było trzysta sześćdziesiąt trzy stopy. Miałam kogoś w środku.
- Więc? - powtórzył Dorian. - Kapitanie Westfall, jak daleko dochodzą
niewolnicy, kiedy próbując uciec?
- Trzy stopy - mruknął. - Wartownicy Endovier zazwyczaj zabijają człowieka,
zanim przejdzie trzy stopy.
Cisza księcia nie była jej pożądaną reakcją.
- Wiedziałaś, że to było samobójstwo - powiedział w końcu, rozbawienie z jego
głosu znikło.
Może to nie był zły pomysł, żeby otworzyć bramę.
- Tak - powiedziała.
- Ale nie zabili cię.
- Twój ojciec kazał mi trzymać ją przy życiu tak długo, jak to tylko możliwe -
żeby znosiła nędzę, którą posiada Endovier. - Przeszył ją chłód, który nie miał nic wspólnego
z temperaturą.
- Nigdy nie chciałam uciec. - Żal w jego oczach sprawił, że chciała go uderzyć.
- Posiadasz wiele blizn? - zapytał książę. Wzruszyła ramionami, a on uśmiechnął
się, poprawiając atmosferę, kiedy zszedł z tronu. - Odwróć się i pozwól mi zobaczyć twoje
plecy
Celaena zmarszczyła brwi, ale spełniła polecenie, kiedy do niej podszedł.
Chaol również się przysunął.
- Nie jestem pewien, czy będzie widać przez ten cały brud - powiedział
książę, mierząc wzrokiem skórę przez skrawki jej koszuli. Skrzywiła się jeszcze
bardziej, kiedy powiedział:
- A cóż to za straszny smród!
- Jeśli ktoś nie ma dostępu do kąpieli i perfum, przypuszczam, że nie może
pachnieć tak dobrze jak ty, Wasza Wysokość.
Książę cmoknął i okrążył ją powoli. Chaol - i wszyscy strażnicy - trzymali
swoje dłonie na mieczach, jak powinni. W czasie krótszym niż sekunda mogła
2Za dużo Greya, za dużo Greya, za dużo Greya... Gdyby to był Grey to bym wiedziała jak to się skończy. /Domi
3KOCHAM JĄ :D /Domi
unieść ręce nad głowę księcia i swoimi kajdanami zgnieść jego tchawicę. Być może
warto by zobaczyć wyraz twarzy Chaola. Ale książę podszedł nie zważając na to,
jak niebezpiecznie blisko się jej znalazł. Może powinna sie obrazić.
- Z tego co widzę - powiedział - są trzy duże blizny i być może kilka mniejszych.
Nie tak strasznie, jak sie spodziewałem, ale... cóż, sukienka może to zakryć, tak sądzę.
- Sukienka? - Stał tak blisko, że mogła zobaczyć drobne szczegóły jego płaszcza i
pachniał nie perfumami, ale końmi i żelazem.
Dorian uśmiechnął się.
- Jakie masz niezwykłe oczy! A jaka jesteś zła!
Wchodząc w duszącą bliskość z księciem Adarlan, synem człowieka, który
skazał ją na powolną, nędzną śmierć, jej opanowanie balansowało w niebzpiecznym
tańcu wzdłuż krawędzi urwiska.
- Mam prawo wiedzieć - zaczęła, ale Kapitan Straży odciągnął ją od księcia,
trzymając za kark. - Nie chciałam go zabić, to był błazen.
- Uważaj co mówisz, zanim zrzucę cię z powrotem do kopalni – powiedział
brązowooki kapitan.
- Och, nie sądzę żebyś to zrobił.
- A dlaczego? - odpowiedział Chaol.
Dorian podszedł do tronu i usiadł, a jego szafirowe oczy lśniły.
Przeskakiwała spojrzeniem od jednego mężczyzny do drugiego i wyprostowała
ramiona.
- Bo jest coś, czego ode mnie chcecie, coś czego pragniecie tak bardzo, że
książę przyjechałtu osobiście. Nie jestem na tyle głupia, więc wiem, że to jakaś sekretna
działalność. Dlaczego jeszcze nie opuściłeś stolicy i nie jesteś daleko stąd? Byłam testowana
przez cały ten czas, aby zobaczyć, czy jestem sprawna fizycznie i psychicznie. Cóż, wiem, że
jestem jeszcze zdrowa i nie jestem załamana mimo tego incydentu ze ścianą. Więc żądam, by
mi powiedziano, dlaczego tu jesteś i czego ode mnie chcesz, jeśli nie jestem przeznaczona na
szubienicę.
Mężczyźni wymienili spojrzenia. Dorian złączył palce.
- Mam dla ciebie propozycję.
Wstrzymała oddech. Nie, w snach nawet najbardziej absurdalnych nie wyobrażała
sobie, że będzie miała okazję porozmawiać z Dorianem Haviliardem. Mogła go tak łatwo
zabić, oderwać m... Mogła zniszczyć króla, jak on zniszczył ją...
Ale może jego propozycja pozwoli jej na ucieczkę. Jeśli będzie za ścianą,
mogłaby to zrobić. Biec i biec, znikając w górach, żyć w samotności, w ciemnej
zieleni, dzika, z dywanem z igły sosnowej i gwiazdami jako koc. Mogła to zrobić.
Po prostu potrzebowała przedostać się za ścianę. Poprzednio była już tak blisko...
- Słucham - to wszystko, co powiedziała.
Tłumaczenie: DziejeSie
Korekta: Domi
Rozdział 3
Oczy księcia błyszczały z rozbawienia jej zuchwałością, ale jego wzrok został
zbyt długo na jej ciele. Celaena mogłaby przejechać paznokciami po jego twarzy za patrzenie
na nią w taki sposób, ale fakt, że poświecił jej chociaż jedno spojrzenie, kiedy była w takim
stanie, brudna... Powoli uśmiech pojawił się na jej twarzy.
Książę skrzyżował długie nogi.
- Zostawcie nas - rozkazał strażnikom. - Chaol, zostań tam, gdzie jesteś.
Celaena podeszła bliżej, kiedy strażnicy zamknęli za sobą drzwi. Głupie, głupie
posunięcie. Ale twarz Chaola pozostała nieczytelna. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę ją
powStrzyma, jeśli spróbuje uciec! Wyprostowała się. Co planują, że zachowują się tak
nieodpowiedzialnie?
Książe zachichotał.
- Nie uważasz, że to ryzykowne być w stosunku do mnie tak śmiałą, kiedy na szali
stoi twoja wolność?
Ze wszystkich rzeczy, które mógł powiedzieć, to było coś, czego najmniej się
spodziewała.
- Moja wolność? - Na dźwięk tego słowa przed oczami stanęły jej zielone sosny i
śnieg, wypalone od słońca skały klifu i błękitne, nieograniczone morze, ziemie, gdzie światło
zostało połknięte przez aksamitną zieleń, nierówności i doliny -miejsca, o których już
zapomniała.
- Tak, twoja wolność. Więc, naprawdę proponuję, panno Sardothien, żebyś
osądziła, czy chcesz być tak arogancka, zanim wyślę cię z powrotem do kopalni. - Książę
skrzyżował nogi. - Chociaż twoja postawa może być przydatna. Nie będę udawał, że
imperium mojego ojca oparte jest na zaufaniu i zrozumieniu, ale ty już to wiesz. - Zacisnęła
pięści i czekała, aż zacznie mówić dalej. Jego oczy spotkały się z jej, badając zamiary. - Mój
ojciec wbił sobie do głowy, że potrzebny mu Mistrz.
Zajęło jej chwilę, żeby zrozumieć o czym mówił. Celaena odrzuciła głowę do tyłu
i się roześmiała.
- Twój ojciec chce, abym była jego Mistrzem? Co... nie mów mi, że udało mu się
wyeliminować wszystkie szlachetne dusze na dworze! Na pewno jest jeden dzielny rycerz,
jeden władca niezachwianego serca i odwagi.
- Uważaj na to, co mówisz -ostrzegł Chaol stojący obok niej.
- Co z tobą, hmm? - powiedziała do kapitana, unosząc brwi. Och, to było takie
zabawne! Ona - Królewski Zabójca! - Nasz ukochany król odkrył, że czegoś ci brakuje?
Kapitan położył rękę na mieczu.
- Jeśli będziesz cicho, usłyszysz resztę, którą chce ci przekazać Jego Wysokość.
Odwróciła się do księcia:
- Więc?
Dorian odchylił się na tronie.
- Mój ojciec potrzebuje kogoś do pomocy w imperium; kogoś, kto pomoże mu z
trudnymi ludźmi.
- To znaczy, że potrzebuje lokaja do odwalania za niego brudnej roboty.
- Jeśli chcesz ująć to tak dosadnie, to owszem - powiedział książę. - Mistrz
utrzyma jego przeciwników w ciszy.
- Ciszy jak w grobie - powiedziała słodko.
Usta Doriana rozciągnęły się w uśmiechu, ale wyraz jego twarzy był neutralny.
- Tak.
Pracować dla króla Adarlanu jako jego wierny sługa. Uniosła podbródek. Ale
zabijając dla niego - to jak żądło w paszczy zwierzęcia, które zjadło właśnie połowę Erilea...
- A jeśli się zgodzę?
- Wtedy po sześciu latach odda ci wolność.
- Sześć lat! -ale słowo " wolność" znowu przebiło się przez nią echem.
- Jeśli odmówisz - powiedział Dorian, uprzedzając jej pytanie - powrócisz do
Endovier. - Jego szafirowe spojrzenie stwardniało,a ona przełknęła ślinę. I umrzesz, to chciał
powiedzieć.
Sześć lat jako nieuczciwy sztylet króla... lub całe życie w Endovier.
- Jednakże - powiedział książę. - Jest haczyk. - Zachowywała neutralny wyraz
twarzy, kiedy bawił się swoim pierścieniem na palcu. - Pozycja nie jest tobie oferowana.
Jeszcze. Mój ojciec pomyślał, że musi się trochę zabawić. Jest gospodarzem konkursu.
Zaprosił dwudziestu trzech członków do swojej rady, dla każdego po sponsorze dla
przyszłego Mistrza, którzy będą trenować w zamku ze szkła i ostatecznie staną do pojedynku.
Jesteś tu, aby wygrać - powiedział w półuśmiechu. - Będziesz oficjalnym Zabójcą Adarlan.
Nie uśmiechnęła się.
- Kim, dokładnie są moi konkurenci?
Widząc wyraz jej twarzy, uśmiech księcia zbladł.
- Złodzieje, zabójcy i wojownicy z całego Erilea. - Otworzyła usta, ale on jej
przerwał. - Jeśli wygramy i udowodnisz, że jesteś zarówno wykwalifikowana jak i godna
zaufania, ojciec poprzysiągł, że zwróci ci wolność. I podczas gdy będziesz jego Mistrzem,
otrzymasz znaczną pensję.
Ledwo słyszała jego ostatnie kilka słów. Konkurs! Przeciw jakimś mężczyznom z
bóg-wie-kąd! I mordercom!
- Co z innymi mordercami? -spytała.
- Żaden, o którym słyszałem. Żaden sławny jak ty. I przypomniałem sobie - nie
będziesz walczyć jako Celaena Sardothien.
- Co?
- Będziesz konkurować pod przezwiskiem. Przypuszczam,że nie słyszałaś o tym,
co się stało po twojej rozprawie.
- Newsy raczej trudno zdobyć, kiedy ciężko pracujesz w kopalni.
Dorian zachichotał, potrząsając głową.
- Nikt nie wie, że Celaena Sardothien jest młodą kobietą - wszyscy myślą, że
jesteś znacznie starsza.
- Co? - zapytała ponownie, opanowując emocje. - Jak to możliwe? - Powinna być
dumna, że utrzymała to w tajemnicy przed większością świata, ale...
- Zachowałaś swoją tożsamość w tajemnicy przez te wszystkie lata, kiedy
biegałaś, zabijając wszystkich wokół. Po twoim złapaniu ojciec pomyślał, że można by...
mądrze nie informować Erilea, kim jesteś. On chce zrobić to w taki sposób. Co by
powiedzieli nasi wrogowie, gdyby dowiedzieli się, że wszyscy boją się młodej dziewczyny?
- Więc byłam niewolnikiem w tym nędznym miejscu z imieniem i nazwiskiem
które nawet nie należy do mnie? A wszyscy myślą, że kto naprawdę jest Zabójcą Adarlan?
- Nie wiem, zupełnie mnie to nie obchodzi. Ale wiem, że byłaś najlepsza i
że ludzie nadal szepczą, wymawiając twoje imię. - Taksował ją spojrzeniem. -
Jeśli jesteś gotowa walczyć dla mnie, być moim Mistrzem podczas tych miesięcy, w trakcie
których będzie trwał konkurs, sprawię, że mój ojciec uwolni cię po pięciu latach.
Chodź starał się to ukryć, widziała napięcie w jego ciele. Chciał, żeby powiedziała
tak. Potrzebował jej tak bardzo, że był skłonny do targowania się z nią. Jej oczy zalśniły.
- Co masz na myśli, mówiąc " byłaś najlepsza" ?
- Byłaś w Endovier rok. Kto wie, czy nadal jesteś w formie?
- Jestem w dość dobrej kondycji, dziękuję - powiedziała, podnosząc swoje
poszarpane ręce. Próbowała nie zlizać spod nich całej ziemi. Kiedy ostatni raz jej ręce
były czyste?
- To się okaże - powiedział Dorian. - Omówimy szczegóły konkursu, kiedy
przyjedziemy do Rifthold.
- Pomimo ilości zabawy, wy -arystokraci - będziecie się o nas zakładać. Ten
konkurs wydaje się niepotrzebny. Dlaczego już teraz mnie nie zatrudnisz?
- Jak mówiłem, musisz udowodnić swoją wartość.
Położyła dłoń na biodrze, a brzęk jej łańcuchów poniósł się głośno przez pokój.
- Cóż, myślę, że bycie Zabójczynią Adarlanu dowodzi wszystkiego, czego możesz
potrzebować.
- Tak - powiedział Chaol, jego brązowe oczy błyszczały. - To dowodzi, że jesteś
przestępczynią i nie powinniśmy ufnie powierzać ci prywatnej sprawy księcia.
- Daję słowo, że...
- Wątpię, żeby król mógł wierzyć na słowo Zabójczyni Adarlan.
- Tak, ale nie rozumiem, dlaczego muszę przechodzić przez ten cały trening i
konkurs. To znaczy, jestem skazana na bycie trochę... nie w formie, ale... czego oczekujecie,
kiedy przez długi czas miałam do czynienia tylko ze skałami i kilofami? - posłała Chaolowi
złośliwe spojrzenie.
Dorian zmarszczył brwi.
- Więc nie przyjmujesz propozycji?
- Oczywiście, że ją przyjmuję - warknęła. Kajdanki tak bardzo przetarły skórę na
jej nadgarstkach, że jej oczy łzawiły - Będę tym twoim głupim Mistrzem, jeśli zgadzasz się
na uwolnienie mnie po trzech latach, nie pięciu.
- Czterech.
- Zgoda - powiedziała. - To jest okazja. Mogę wymienić jedną formę
niewolnictwa na inną, ale nie jestem głupia.
Mogła odzyskać wolność. Wolność. Poczuła zimne powietrze szeroko otwartego
świata, podmuch wiatru zmiecionego z gór i prowadzącego ją dalej. Mogła zamieszkać z dala
od Rifthold, stolicy, która kiedyś była jej królestwem.
- Miejmy nadzieję, że masz rację - odpowiedział Dorian. - I miejmy nadzieję, że
zapracujesz na swoją reputację. Oczekuję twojej wygranej i nie będę zadowolony, jeśli
przyniesiesz mi wstyd.
- A jeśli przegram?
Błysk zniknął z jego oczu, kiedy powiedział:
- Zostaniesz wysłana z powrotem tutaj, aby wypełnić resztę twojego wyroku.
Piękne wizje tego życia uderzyły Celaenę jak kurz z zatrzaśniętej książki.
- Więc równie dobrze mogę skoczyć z okna. Rok w tym miejscu już zostawił po
sobie...wyobraź sobie, co się stanie, kiedy wrócę. Będę martwa już w ciągu drugiego roku. -
Odchyliła głowę. - Twoja propozycja wydaje się sprawiedliwa.
- Owszem. - powiedział Dorian i machnął ręką w stronę Chaola. - Weź ją do jej
pokoju i umyj. Wbił w nią spojrzenie. - Opuszczamy Rifthold rano. Nie zawiedź mnie,
Sardothien.
Oczywiście to była bzdura. Jak trudne mogło być przyćmienie, oszukanie, a
potem zniszczenie jej konkurentów? Nie uśmiechnęła się, bo wiedziała, że gdyby jej się
udało, otworzyłoby to ją na sferę nadziei, która przez długi czas była zamknięta. Lecz wciąż
czuła się jakby chwyciła księcia i tańczyła. Próbowała myśleć o muzyce, o uroczystych
dźwiękach, ale mogła sobie tylko przypomnieć pojedyncze linijki z żałobnych piosenek
śpiewanych w czasie pracy w Eyllwe, głębokie i powolne, jak miód wylewający się ze słoika.
I w końcu do domu...
Nie zauważyła, kiedy Kapitan Westfall ją wyprowadził, ani tego, kiedy szli w dół
korytarz za korytarzem.
Tak, mogłaby pójść do Rifthold, gdziekolwiek, nawet przez Bramy Wyrd aż do
samego Piekła, jeśli oznaczałoby to wolność.
Po tym wszystkim nie będziesz już na próżno Zabójczynią Adarlanu.
TŁUMACZENIE: DziejeSie, Domi
KOREKTA: Domi, Klaudia_W
Rozdział 4
Gdy Celaena w końcu padła na łóżku po spotkaniu w sali tronowej, nie mogła
zasnąć, pomimo wyczerpania, które odczuwała w każdym calu ciała. Po tym, jak niemiłe
służące ją wykąpały, rany pulsowały boleśnie i miała wrażenie, jakby jej twarz obdarto ze
skóry.
Przekręciła się tak, by zmniejszyć ból, po czym przesunęła ręką w dół materaca i
zamrugała, gdy nie poczuła ograniczających ją kajdan. Zanim wzięto ją do kąpieli, Chaol
kazał je zdjąć.
Słyszała wszystko – odgłos przekręcanego klucza i to, jak kajdany spadły na
podłogę. Wciąż czuła je na skórze. Patrząc w sufit obróciła się i westchnęła z zadowoleniem,
gdy ból zelżał. Dziwnie się czuła leżąc na materacu, w jedwabnej pościeli pieszczącej jej
skórę i wtulając policzek w poduszkę. Już dawno zapomniała, jak smakuje jedzenie inne, niż
rozmoczony owies i czerstwy chleb, oraz jak czyste ciało i ubrania wpływają na
samopoczucie. Było to dla niej coś niezwykłego.
Chociaż obiad nie był już taki świetny. Drób był nijaki, a po kilku kęsach
pobiegła do
łazienki, by zwrócić zawartość żołądka. Chciała jeść, położyć rękę na pełnym żołądku i
powiedzieć, że nie jest w stanie zjeść ani kęsa więcej. Zjadłaby dobrze w Rifthold, czyż nie? I
co ważniejsze, jej żołądek by nie protestował.
Strasznie schudła. Pod koszulą nocną skóra opinała żebra, które nie powinny być
tak widoczne. I jej piersi! Kiedyś kształtne, teraz były nie większe, niż w trakcie okresu
dojrzewania . Gula stanęła jej w gardle, lecz natychmiast ją przełknęła. Miękkość materaca
przytłaczała ją, więc przesunęła się pod ścianę, choć przysporzyło jej to bólu. Jej twarz nie
była lepsza, gdy przyglądała się sobie w lustrze. Była wymizerowana: odznaczone kości
policzkowe i nieznacznie, ale niepokojąco zapadnięte oczy. Wzięła kilka uspokajających
oddechów, ratując nadzieję. Będzie jadła. Dużo. I ćwiczyła. Potrafi wrócić do formy.
Wyobrażając sobie ogromne uczty i jej powrót do dawnej formy, w końcu usnęła.
Gdy Chaol przyszedł po nią następnego rana, zastał ją śpiącą na podłodze,
zawiniętą tylko w koc.
- Sardothien – powiedział. Wymamrotała coś sennie, chowając twarzy w
poduszkę. – Dlaczego śpisz na podłodze? – otworzyła jedno oko. Oczywiście, nie wspomniał
o tym, jak inaczej wygląda, gdy jest czysta.
Nie marnowała czasu na okrycie się kocem, gdy wstawała. Długa koszula nocna
okrywała ją wystarczająco.
- Łóżko było niewygodne – powiedziała wprost, ale szybko zapomniała o
obecności kapitana, ponieważ ujrzała światło słoneczne.
Czyste, świeże, ciepłe światło słoneczne. Promienie, w których mogłaby się
pławić dzień w dzień, gdyby była wolna. Światło, które rozproszyło by mroki kopalni.
Wpadło ono do pokoju przez grube zasłony, padając na podłogę grubymi liniami. Celaena
ostrożnie wyciągnęła rękę.
Jej ręka była blada, prawie trupio-blada, ale było w niej coś, coś poza
stłuczeniami, cięciami i bliznami, co wyglądało pięknie i nowo w porannym świetle.
Podbiegła do okna i niemal zerwała zasłony, rozsuwając je, odsłaniając widok na
szare góry i ponure Endovier. Strażnicy stojący pod oknem nie spojrzeli w górę, a ona
wpatrywała się w niebieskoszare niebo i szybujące po nim chmury. Nie będę się bała. Po raz
pierwszy czuła, że te słowa są prawdziwe.
Na jej usta wypłynął uśmiech. Kapitan uniósł brew, ale nic nie mówił.
Była wesoła – wręcz rozradowana, a jej nastrój poprawił się, gdy służące zawinęły jej
włosy w warkocz opadąjcy na plecy i ubrały j w zadziwiająco wytworną amazonkę, która
ukrywała jej wychudzone ciało. Pokochała ten strój – uwielbiała dotyk jedwabiu, aksamitu,
atłasu, zamszu i szyfonu i fascynowały ją ozdobne szwy, a także skomplikowane wzory
zdobiące materiał. Gdy wygra ten śmieszny konkurs, będzie wolna… a wtedy będzie mogła
sobie kupować ubrania, jakie tylko zapragnie.
Śmiała się, gdy Chaol rozzłoszczony przez nią tym, że stała przed lustrem
podziwiając siebie, prawie siłą wyciągnął ją z pokoju. Bezchmurne niebo sprawiło, że chciała
tańczyć i skakać, nim doszli na miejsce. Jednak, gdy ujrzała w oddali małe figurki
wchodzące i wychodzące z góry, poczuła się gorzej.
Praca już się zaczęła, ale bez niej. Zostawiła ich wszystkich temu żałosnemu losowi. Z
zaciśniętym żołądkiem, Celaena odwróciła wzrok od więźniów, doganiając kapitana, który
stanął przy wozie, do którego zaprzężone były konie.
Powietrze wypełnił szczek i trzy czarne psy wybiegły do nich, by się przy witać.
Każdy był lśniący i zadbany – niewątpliwie należały do księcia. Uklękła na jednym kolanie, a
jej ciało zaprotestowało, gdy wyciągnęła ręce, by je pogłaskać. Lizały ją po rękach i twarzy, a
ich ogony uderzały w ziemię jak baty.
Para butów w kolorze hebanu pojawia się w zasięgu jej wzroku, a psy natychmiast
się uspokoiły i usiadły. Celaena spojrzała w górę i napotkała szafirowe oczy następcy tronu
Adarlan studiujące jej twarz. Nieznacznie się uśmiechnął.
- Zawsze tak reagują na kogoś nowego – powiedział, drapiąc jednego z nich za
uszami. – Karmiłaś je?
Potrząsnęła głową, ponieważ kapitan stał tuż za nią, tak blisko, że kolanami
dotykał jej jasnozielonej, aksamitnej peleryny. Rozbroiłaby go dwoma ruchami.
- Lubisz psy? – zapytał książę. Kiwnęła głową. Dlaczego zrobiło się tak gorąco? –
Czy doznam tego zaszczytu, by usłyszeć twój głos? Czy zadecydowałaś milczeć?
- Obawiam się, że twoje pytania nie wymagały słownej odpowiedzi.
Dorian nisko się pokłonił.
- W takim razie przepraszam, moja pani! To musiało być straszne, że raczyłaś mi
odpowiedzieć! Następnym razem spróbuję wymyślić coś bardziej inspirującego do wymiany
słów – po tym odwrócił się na pięcie i odszedł, a psy pobiegły za nim.
Gdy wstała, zmarszczyła brwi. Zmarszczyła je jeszcze bardziej, gdy zobaczyła,
jak Kapitan Straży uśmiecha się z wyższością, kiedy weszli do miejsca, skąd odprawiano
więźniów.
Nieznośne pragnienie rzucenia kimś o ścianę minęło, gdy przyprowadzono jej
klacz do jazdy.
Wsiadła na nią. Niebo zbliżyło się do niej, rozciągając w każdą stronę, do miejsc,
o których nigdy nie słyszała. Celaena trzymała się rogu siodła. Naprawdę opuszczała
Endovier. Wszystkie te beznadziejne miesiące, zimne noce… odeszły. Odetchnęła głęboko.
Wiedziała, że gdyby wystarczająco się postarała, mogłaby odlecieć. Czuła to do momentu,
gdy żelazo zacisnęło się wokół jej nadgarstków.
To Chaol skuwał ją kajdanami. Od nich pociągnął długi łańcuch, który przypiął
do siodła swojego konia. Gdy wsiadał na niego, zastanawiała się, czy nie zeskoczyć z klaczy i
nie powiesić go na najbliższym drzewie.
Straży było dużo. Około dwudziestu osób. Za dwoma mężczyznami pilnującymi
chorągwi strażnicy stali wokół księcia i Duke’a Perringtona. Po chwili dołączyła tam grupa
sześciu królewskich strażników, nudnych i mdłych jak owsianka. Byli tu, by chronić go –
chronić przed nią. Brzęknęła łańcuchami i puściła oko do Chaola. Nie zareagował.
Słońce wznosiło się coraz wyżej. Gdy wszystko było gotowe, ruszyli. Nie było
tam nikogo, poza kilkoma mozol cymi si niewolnikami. Dziedziniec ą ę opustoszał. Mur
nagle wyłonił się zza rogu, a w jej żyłach zaczęła płynąć szybciej. Ostatnio była tu tak
blisko…
Rozległ się trzask bata, zagłuszony przez wrzask. Celaena obejrzała się przez
ramię, za strażnikami i wozem z zaopatrzeniem został pusty dziedziniec. Żaden niewolnik
nigdy nie dotarł tak daleko – nawet po śmierci. Każdego tygodnia były kopane nowe,
zbiorowe mogiły, znajdujące się w pobliżu kopalni. I pod koniec każdego tygodnia groby
zapełniały się.
Była zbyt świadoma trzech długich blizn ciągnących się po jej plecach. Nawet,
gdyby uciekła… nawet, gdyby żyła spokojnie na wsi… te blizny do końca życia
przypominałyby jej, dlaczego je ma. I nawet, gdyby była wolna, to inni nie.
Celaena patrzyła przed siebie, wyrzucając te myśli ze swojego umysłu, ponieważ
przechodzili właśnie przez przejście w murze. Był on gruby, nie do przebicia, wilgotny.
Tętent końskich kopyt odbił się od ścian echem, jak grzmot. Żelazna brama otworzyła się,
lecz zdążyła dostrzec nikczemną nazwę kopalni, nim została podzielona na dwie części. Jej
serce biło szeroko, gdy bramy z jękiem zamykały się za nimi. Była na zewnątrz.
Poruszyła rękoma i przyglądała się, jak łańcuchy kołysały się z brzękiem między
nią a Kapitanem Straży. Były doczepione do siodła jego konia, który, gdyby się zatrzymali,
mógł być nieco niespokojny, lecz na tyle, by jedno szarpnięcie rozjuszyło go. Wtedy Kapitan
spadłby na ziemię, a ona…
Poczuła na sobie jego wzrok. Wpatrywał się w nią ze zmarszczonymi brwiami,
usta miał mocno zaciśnięte. Wzruszyła ramionami, ponownie ruszając łańcuchem. Poranne
niebo było niebieskie i bezchmurne. Przebywając leśną drogę szybko minęli góry, gdzie
znajdowały się kopalnie Endovier i ruszyli do piękniejszego kraju.
Przed południem byli w lesie Oakwalk. Lesie, który otaczał Endovier, a
jednocześnie dzielił kontynent na dwie części – „cywilizowane” kraje Wschodu i zaniedbane
ziemie Zachodu.
Legendy mówiły o dziwnych ludziach, którzy tam mieszkali – okrutni i
krwiożerczy potomkowie Królestwa Czarownic. Celaena spotkała kiedyś młodą kobietę z tej
przeklętej ziemi i choć okazała się zarówno okrutna i krwiożercza, to wciąż była
człowiekiem. I krwawiła jak każdy z nich.
Po godzinach ciszy Celaena odwróciła się w stronę Chaola.
- Pogłoski mówię, że król ma już dosyć wojny z Wendlyn i niedługo zacznie
kolonizować Zachód – powiedziała to mimochodem, ale miała nadzieję, że potwierdzi bądź
zaprzeczy. Im więcej wiedziała o bieżącej pozycji i manewrach króla, tym lepiej. Kapitan
zlustrował ją wzrokiem od góry do dołu, zmarszczył brwi, a następnie odwrócił wzrok. –
Zgadzam się z tym – powiedziała, głośno wzdychając. – Los tych pustych, szerokich równin i
nieszczęśliwych górskich okolic wygląda dla mnie na nudy.
Jego szczęka napięła się, gdy zacisnął zęby
- Jak długo jeszcze zamierzasz mnie ignorować?
Kapitan Straży wyprostował się.
- Nie wiedziałem, że cię ignoruję.
Zacisnęła usta, ukrywając rozdrażnienie. Nie da mu tej satysfakcji,
- Ile masz lat?
- Dwadzieścia dwa
- Taki młody! – zamrugała, patrząc na niego i czekając na jakąś reakcję. – Tylko
tyle zajęło ci osiągnięcie tak wiele?
Kiwnął głową.
- A ty ile masz lat?
- Osiemnaście – nic nie powiedział. - Wiem - kontynuowała. - To godne podziwu,
że osiągnąłem tyle w tak młodym wieku
- Przestępstwo nie jest osiągnięciem, Sardothien.
- Owszem, ale zostanie najsławniejszym zabójcą świata jest! - nie odpowiedział. –
Możesz mnie zapytać, jak to zrobiłam.
- Zrobiłaś co? – zapytał ostro.
- Jak stałam się tam utalentowana i sławna w tak krótkim czasie.
- Nie chcę o tym słyszeć.
To nie były słowa, jakie chciała słyszeć.
- Nie różnimy się zbytnio - powiedziała przez zęby. Jeśli zamierzała zaleźć mu za
skórę, musiała być nieustępliwa.
- Jesteś przestępczynią. Ja jestem Kapitanem Gwardii królewskiej. Nie mam w
obowiązku zabawiać cię rozmową i obdarzać dobrocią. Powinnaś się cieszyć, że nie
zamknęliśmy cię w wozie.
- Tak. Cóż… sądzę, że jesteś nieprzyjemny choć rozmawiasz ze mną i obdarzasz
dobrocią. – Gdy po raz kolejny nie odpowiedział, Celaena poczuła się głupio. Po kilku
minutach znów się odezwała. – Ty i książę przyjaźnicie się?
- Moje życie osobiste to nie twój interes.
Mlasnęła językiem.
- Pochodzisz ze szlacheckiego rodu?
- Owszem. – Prawie niepostrzeżenie zadarł brodę.
- Książę?
- Nie.
- Lord? – Gdy nie odpowiedział, uśmiechnęła się leniwie. – Lord Chaol Westfall –
powachlowała się ręką. – Panie, muszę się do ciebie przymilać!
- Nie nazywaj mnie lordem. To nie jest mój tytuł – powiedział cicho.
- Masz starszego brata?
- Nie.
- Więc dlaczego nie nosisz tytułu? – Znowu nie odpowiedział. Wiedziała, że
powinna przestać się wtrącać, ale nie mogła się powstrzymać. – Skandal? Pozbawienie prawa
przysługującego od urodzenia? Wpakowałeś się w coś nielegalnego?
Zacisnął warki tak mocno, że aż zbielały.
Przyglądała mu się.
-Twierdzisz, że…
- Mam cię zakneblować, czy potrafisz się zamknąć bez mojej pomocy? –
Zapatrzył się przed siebie, jego twarz nie wyrażała uczuć.
Starała się nie śmiać, gdy skrzywił się, kiedy zaczęła mówić dalej.
- Masz żonę?
- Nie.
Bawiła się palcami.
- Ja też nie.
Jego nozdrza się rozszerzyły.
- Ile miałeś lat, gdy zostałeś Kapitanem Straży?
Chwycił lejce swojego konia.
- Dwadzieścia.
Wszyscy się zatrzymali i zsiedli z koni. Celaena stanęła przodem do Chaola, który
przymierzał się do zejścia z konia.
- Dlaczego się zatrzymaliśmy?
Chaol odpiął łańcuch od siodła i szarpiąc nim dał jej znak, by zdiadła.
- Lunch – odpowiedział.
TŁUMACZENIE: Klaudia_W
KOREKTA: DziejeSie
4Celaena, uwielbiam cię za tą gadatliwość <3/ Klaudia
5 Hahahahaha, ze mną jest identycznie. „mówię coś mówię…” „zamkniesz się wreszcie?!!!!” „o.O <====
moja mina…mówię dalej” Ta wściekłość na twarzach ludzi, z którymi przebywam BEZCENNA :D/K.
Rozdział 5
Celaena odgarnęła z twarzy zabłąkany kosmyk i pozwoliła się prowadzić. Gdyby
chciała się uwolnić, najpierw musiałaby uciec Chalowoi. Byli sami, mogła tego spróbować,
choć łańcuchy były utrudnieniem; dodając do tego Królewską Gwardię szkoloną do zabijania
bez wahania...
Chaol był blisko niej, ogień płonął, a jedzenie było wyjmowane ze skrzyń i
worków. Żołnierze przetaczali drewniane kloce i tworzyli małe okręgi, by mieć gdzie
siedzieć, a ich towarzysze przygotowywali jedzenie. Książęce psy, posłusznie truchtające
obok swego pana zbliżyły się do zabójczyni i położyły się u jej stóp, merdając ogonami.
Przynajmniej one cieszyły się z jej towarzystwa.
Odczuwała głód do momentu, aż talerz z jedzeniem został położony na jej
kolanach. Celaena zirytowała się, gdy kapitan nie odpiął jej kajdan. Jednak po długim,
ostrzegawczym spojrzeniu, przepiął je na jej kostki. Wywróciła na to tylko oczami i podniosła
małą porcję mięsa do ust. Przeżuwała powoli. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała to
pochorowanie się przy nich wszystkich.
W czasie, gdy żołnierze zbici w grupki rozmawiali ze sobą, Celaena jadła w
milczeniu. Ona i Chaol usiedli z pięcioma żołnierzami. Książę, oczywiście, siedział na
kłodzie w towarzystwie Perringtona, z dala od niej. Poprzedniego dnia Dorian był arogancki i
czerpał rozrywkę z ich rozmowy, lecz gdy rozmawiał z diukiem, jego twarz była
nieprzenikniona. Postawą ciała ukazywał, jak jest spięty i Celaena widziała, jak zaciska
szczęki w odpowiedzi na słowa diuka. Jakiekolwiek były ich relacje, z pewnością nie można
było ich nazwać serdecznymi.
Celaena oderwała wzrok od księcia i zaczęła przyglądać się drzewom. Las
milczał. Psy leżały z uniesionymi uszami, choć nie wyglądały na znudzone niemożnością
ruszania się. Nawet żołnierze milczeli. Jej serce spowolniło. Las był tutaj inny.
Liście poruszały się na wietrze jak klejnoty - maleńkie rubiny, perły topazy,
ametysty szmaragdy i granaty, a ściółka była pełna bogactw. Pomimo powojennych
zniszczeń, ta część Lasu Oakwald pozostała nietknięta. Dookoła wciąż rozbrzmiewało echo
mocy, która kiedyś dała tym drzewom tak nienaturalne piękno.
Miała tylko osiem lat, gdy Arobynn Hamel, mentor i Król Morderców znalazł ją
na brzegu zamarzniętej rzeki i zaopiekował się nią, zabierając na granicę Adarlan i Terrasen.
W czasie nauki, która miała zrobić z niej najlepszą i najbardziej lojalną zabójczynię, nie
pozwalał wracać jej do domu, do Terrasen. Wciąż pamiętała piękno świata przed Królem
Adarlan, piękno, którego dużą część pozwolił zniszczyć. Teraz nie pozostało tam dla niej nic,
a może i nigdy czegoś takiego nie było. Arobynn nigdy nie powiedział tego głośno, ale gdyby
odrzuciła jego propozycję szkolenia, zleciłby komuś zabicie jej. Lub gorzej. Dopiero co
została osierocona, miała niecałe osiem lat, ale wiedziała, że życie z Arobynnem, z nowym
imieniem, dzięki któremu nikt by jej nie rozpoznał było dla niej szansą na rozpoczęcie
wszystkiego od nowa. Do czegoś, co nie zmusiłoby jej do skoku do lodowatej rzeki, jak w
noc sprzed dziesięciu lat.
- Przeklęty las - powiedział żołnierz o oliwkowej cerze, siedzący z nimi w kręgu.
Żołnierz obok niego zachichotał.
- Im szybciej zostanie spalony, tym lepiej - jeszcze inny odpowiedział, a Celaena
zesztywniała.
- Jest pełen nienawiści - stwierdził kolejny.
- A czego oczekiwałeś? - przerwała ich rozmowę. Ręka Chaola powędrowała do
rękojeści miecza, gdy żołnierze odwrócili się do niej, niektórzy z szyderczym wyrazem
twarzy. - To nie byle jaki las - zatoczyła łuk ręką, w której trzymała talerz. - To las Brannona.
- Ojciec zwykł opowiadać mi historie o tym, że ten las był pełen faerie -
powiedział żołnierz. - Teraz ich już nie ma. Zniknęły.
Jedne z nich ugryzł jabłko i powiedział:
- Wraz z tym nieszczęsnym Fae.
Inny odpowiedział:
- Pozbyliśmy się ich, prawda?
- Pieprzycie głupoty - Celaena nie wytrzymała. - Król Brannon był Fae, a las
nadal należy do niego. Nie byłabym zaskoczona, gdyby niektóre z tych drzew go pamiętały.
Żołnierze zaśmiali się.
- Te drzewa musiałyby mieć jakieś dwa tysiące lat! - powiedział jeden.
- Fae są nieśmiertelne - odpowiedziała.
- Drzewa nie.
Celaena najeżyła się i wzięła kolejny mały kęs jedzenia.
- Co wiesz o tym lesie? - Chaol zapytał ją cicho. Czyżby się z niej naśmiewał?
Żołnierze pochylili się, gotowi parsknąć śmiechem. Ale oczy Kapitana były pełne ciekawości.
Przełknęła mięso.
- Nim Adarlan rozpoczęło wojnę, ten las był spowity magią - powiedziała cicho,
ale łagodnie.
Czekał, aż zacznie mówić dalej, ale ona powiedziała już dość.
I..? - szturchnął ją.
- To wszystko co wiem - odpowiedziała, napotykając jego wzrok.
Żołnierze, rozczarowani tym, że nie powiedziała więcej, zajęli się swoim
jedzeniem. Kłamała i Chaol zdawał sobie z tego sprawę. Ona widziała o tym lesie bardzo
dużo, wiedziała, że kiedyś zamieszkiwały go wróżki, gnomy, duchy, nimfy, gobliny i inne
istoty, o których istnieniu ludzie nie wiedzieli bądź zapomnieli. Rządzili nim ich potężni,
człekokształtni kuzynowie, nieśmiertelnie Fae - pierwotni mieszkańcy i osadnicy kontynentu,
najstarsze istoty w Erilea.
Z rozrastającą się korupcją Adarlan i kampanią króla, która miała na celu złapanie
i usunięcie ich, wróżki i Fae uciekli, szukając schronienia w dzikich, nietkniętych przez
postęp technologiczny miejscach. Król Adarlan zakazał tego wszystkiego - magii, Fae, faerie i
usunął wszystkie ślady świadczące o ich istnieniu tak dokładnie, że nawet ci, którzy mieli we
krwi magię uwierzyli, że to wszystko nigdy nie istniało, a Celaena była jedną z nich. Król
stwierdził, że magia była zniewagą dla Bogini i jej boskości - uważał, że władanie nią było
bezczelną imitacją władzy Bogini. I choć król zakazał magii, większość znała prawdę: w
ciągu miesiące od jego ogłoszenia magia z własnej woli zniknęła. Być może miało to być
zapowiedzią nadchodzących okropności.
Wciąż czuła zapach płomieni, które szalały w trakcie jej ósmego i dziewiątego
roku życia - dym palonych książek przepełniony antyczną, niezastąpioną wiedzą, krzyki
utalentowanych jasnowidzów i uzdrowicieli trawionych przez ogień, a także zbezczeszczone i
zrównane z ziemią święte miejsca, które wymazano z historii. Wielu użytkowników magii,
którzy nie zostali spaleni, stali się więźniami Endovier i nie przetrwali tam długo. To był czas,
gdy straciła wiele, a sny wciąż zalewały ją niespełnionymi marzeniami. Pomimo rzezi, to
chyba dobrze, że magia zniknęła. Władanie nią było niebezpieczne dla każdego rozsądnego
człowieka; jej dary mogły zniszczyć każdego.
Ogień raził ją po oczach, gdy brała kolejny kęs. Nigdy nie zapomni historii o
Lesie Oakwald, legend o ciemności, przerażających i głębokich dolinach, basenach i
jaskiniach pełnych niebiańskiego światła. Lecz teraz były to tylko historie i nic poza tym.
Mówienie o nich mogło sprowadzić kłopoty. Przyjrzała się światłu słonecznemu, które
przebijało się przez baldachim utworzony z koron drzew, drzewom kołysanym przez wiatr i
długim gałęziom przypominającym kościste, obejmujące się ramiona. Stłumiła dreszcz.
Lunch, na szczęście, szybko się skończył. Łańcuchy ponownie zostały przepięte na jej
nadgarstki, a konie były wypoczęte i przeładowane. Nogi Celaeny tak zesztywniały, że Chaol
musiał pomóc wsiąść jej na konia. Była obolała od jazdy, a jej nos strasznie drażnił smród
końskiego potu.
Jechali przez resztę dnia, zabójczyni w milczeniu obserwowała leśne przełęcze, a
ucisk w klatce piersiowej nie zelżał, dopóki nie zostawili za sobą górskich dolin. Wszystko ją
bolało do momentu, gdy zatrzymali się gdzieś na noc. W czasie posiłku nie odzywała się i nie
komentowała jej małego namiotu obstawionego dookoła strażą, ani tego, że musiała spać
przykuta do jednego z nich. Nie śniła, lecz gdy się obudziła, nie mogła uwierzyć własnym
oczom.
U jej stóp leżały małe, białe kwiaty, a wiele dziecięcych śladów prowadziło do
wyjścia z namiotu. Zanim ktokolwiek wszedł i zauważył, Celaena zatarła ślady, a kwiaty
schowała do torby.
Choć nikt nie wspomniał ani słowem o wróżkach, gdy wyjeżdżali, Celaena
nieustannie obserwowała twarze żołnierzy, szukając w nich dowodu na to, że widzieli coś
dziwnego. Większość dnia z nerwów miała spocone dłonie, a jej serce tłukło o żebra, gdy
obserwowała kątem oka mijany las.
TŁUMACZENIE: DziejeSie, Klaudia_W
Rozdział 6
Przez następne dwa tygodnie podróżowali przez kontynent, noce były coraz
chłodniejsze, dni krótsze. Zimny deszcz trzymał się ich cztery dni, w czasie których Celaenie
było strasznie zimno, przez co rozważała rzucenie się do wąwozu z nadzieją, że pociągnie
Chaola za sobą.
Wszystko było mokre i do połowy zamarznięte i choć była w stanie wytrzymać to,
że ma mokre włosy to nie potrafiła znieść mokrych ubrań. Traciła czucie palcach. Każdej
nocy owijała je w jakieś suche rzeczy. Czuła się tak, jakby była w stanie częściowego
rozkładu i momentami zastanawiała się, czy wiatr nie ściągnie skóry z jej ciała. Ale jak to jest
z jesienną pogodą, deszcz minął i bezchmurne niebo rozciągnęło się nad nimi.
Celaena przysypiała na koniu, gdy książę wycofał się z pochodu i podjechał do
nich, a jego włosy podskakiwały mu wokół głowy. Czerwona peleryna unosiła się i opadała
czerwoną falą. Nad kołnierzykiem jego białej koszuli widać było kobaltowo-niebieski kaftan
obszyty złotem. Miała ochotę prychnąć, ale wyglądał lepiej niż dobrze w jego długich do
kolan brązowych butach. I choć skórzany pas mu pasował, to nóż myśliwski był zbyt
ozdobny.
Zatrzymał się tuż obok Chaola.
- Chodź - zwrócił się do kapitana, wskazując głową na strome, trawiaste wzgórza,
między które ich grupa akurat wjeżdżała.
- Gdzie? - zapytał kapitan, poruszając łańcuchem Celaeny, a Dorian nie zaszczycił
jej nawet spojrzeniem. Gdziekolwiek chciał iść, ona też musiała.
- Poobserwować widok - wyjaśnił Dorian. - Zabierz to ze sobą.
Celaena zjeżyła się. "To!" jakby była jakimś bagażem!
Chaol ruszył szybko, mocno szarpiąc jej łańcuchem. Chwyciła wodze, gdy
przyspieszyli do galopu, a ostry, koński zapach wdarł się w jej nozdrza. Szybko wjeżdżali w
górę stromym zboczem, koń szarpał się pod nią. Celaena próbowała nie obsunąć się na siodle.
Gdyby spadła, umarłaby ze wstydu. Słońce pojawiło się za nimi, wyłaniając się zza drzew, a
Celaena straciła oddech, gdy ujrzała wierzę, potem kolejne trzy, aż w końcu widziała
wszystkie sześć.
Stojąc na szczycie wzgórza, Celaena wpatrywała się na zwieńczenie piękna
Adarlan. Szklany zamek Rifthold.
Był olbrzymi, pełne migotliwych, krystalicznych wież i mostów, domków i
wieżyczek, izb i kopulastych, długich, niekończących się korytarzy. Pierwotnie był
zbudowany z kamienia, lecz wprowadzono nim wiele kosztownych zmian.
Pomyślała o tym, jak pierwszy raz go widziała, osiem lat temu, a zimno
przebiegło po niej, wprawiając jej ciało w dreszcze. Nawet wtedy znalazła zamek
marnotrawiący zasoby i talent. Wciąż pamiętała widok wież sięgających do nieba jak
szponiaste palce. Pamiętała niebieski płaszcz, którzy szczelnie ją otulał, ciężar loków,
kurczowe trzymanie się siodła i ubłocone czerwone, aksamitne buty. Ciągle wtedy myślała o
człowieku - człowieku, którego zabiła trzy dni wcześniej.
- Jeszcze jedna wieża i wszystko się posypie - książę zwrócił się do Chaola.
Odgłosy pozostałych wypełniały powietrze, gdy się zbliżali. - Przed nami jeszcze kilka mil, a
wolałbym przebyć te tereny w świetle dnia. Rozbijemy tutaj obóz.
- Zastanawiam się, co twój ojciec sobie o niej pomyśli - powiedział Chaol.
- Och, wszystko będzie porządku - dopóki się nie odezwie. Potem będzie ryk i
wyzwiska, a ja pożałuję ostatnich dwóch miesięcy na ściągnięcie ją tu. Ale cóż, myślę, że
ojciec ma ważniejsze sprawy niż to. - Po tych słowach książę zawrócił.
Celaena nie mogła oderwać wzroku od zamku. Czuła się taka mała, naet patrząc z
daleka. Już zapomniała, jak potężna była ta budowla.
Żołnierze rozbiegli się, rozbijając namioty i rozpalając ogniska.
- Wyglądasz, jakbyś patrzyła na szubienicę, nie na wolność - kapitan odezwał się
do niej.
Poczuła ból, aż odwinęła zaciśnięte wodze z ręki.
- Dziwnie jest widzieć to wszystko.
- Miasto?
- Miasto, zamek, slumsy, rzekę - cień zamku wzrastał nad miastem jak ogromna
bestia. - Wciąż nie rozumiem, jak to się stało.
- Jak zostałaś schwytana?
Skinęła głową.
- Pomimo wizji idealnego świata w imperium, twoi władcy i politycy bardzo
szybko się niszczą. Więc są zabójcami, tak sądzę.
- Wierzysz, że to jeden z twoich cię zdradził?
- Wszyscy wiedzieli, że dostawałam największe wynagrodzenie i mógł chcieć się
mnie pozbyć. - Obserwowała uliczki w mieście i wstęgę rzeki.
- Gdybym odszedł ze swojego stanowiska, mogliby na tym nieźle zarobić.
- Nie powinieneś oczekiwać honorowych osób w takich grupach.
- Nie powiedziałem, że to zrobiłem. Nigdy nie ufałem większości z nich i
wiedziałem, że mnie nienawidzą.
Miała podejrzenia, oczywiście. Ten, który był najbardziej prawdopodobnym
zdrajcą mógł naprawdę się nim okazać, ale ona nie była gotowa na stanięcie z tym twarzą w
twarz - ani teraz ani nigdy.
- Endovier musi być straszne - powiedział Chaol.
W jego słowach nie było złośliwości ani szyderstwa.
Czy można to nazwać współczuciem?
- Tak - powiedziała powoli. - Było. - Spojrzeniem dał jej znak, że by
kontynuowała. Cóż, przecież może mu powiedzieć, prawda? - Gdy przybyłam tam, obcięli mi
włosy, ubrali w szmaty i wcisnęli mi do ręki kilof, jakbym nie wiedziała, do czego służy.
Przykuli mnie do innych i chłostali tak, jak pozostałych. Nadzorcom rozkazano
traktować mnie wyjątkowo - wcierali sól w moje rany i bili mnie tak, że niektóre z nich nie
miały czasu się zagoić. Tylko dzięki uprzejmości kilku więźniów z Eyllwe w moje rany nie
wdało się zakażenie. Każdej nocy jeden z nich poświęcał godziny na oczyszczanie mi pleców.
Chaol nie odpowiedział, tylko spojrzał na nią nim zsiadł. Czy postąpiła głupio,
mówiąc mu coś tak osobistego? Nie odzywał się do niej do końca dnia, poza wydawaniem
krótkich poleceń.
•
Celaena obudziła się z westchnieniem, z dłonią na szyi, zimny pot spływał jej po
plecach. Miała koszmar, że leżała z w jednym z grobów w Endovier. Gdy próbowała
wyplątać się z gnijących kończyn, przygnieciono ją kolejnymi ciałami. Nikt nie zauważył, że
ona wciąż żyje, nikt nie słyszał jej krzyku. Tak ją pochowali.
Walcząc z mdłościami, Celaena objęła ramionami kolana. Odetchnęła - dech,
wydech, wdech, wydech - przechyliła głowę i oparła ją o własne ramię. Ze względu na
pogodę i słaby wiatr, poły namiotu były odsłonięte, dzięki czemu mogła obserwować stolicę.
Oświetlony zamek wzbijał się nad miastem jak kopiec z lodu i pary wodnej. Był on lekko
zielonkawy, a poświata ta zdawała się pulsować.
Od jutra ma być zamknięta w tych murach. Dzisiaj było strasznie cicho - cisza
przed burzą.
Wyobrażała sobie, że cały świat spał, zaczarowany przez zieloną poświatę zamku.
Czas przemija, góry wznoszą się i opadają, winorośle pełzną na uśpionym miastem,
ukrywając je pod warstwami cierni i liści. Tylko ona jedna nie spała.
Okryła się płaszczem. Chciała wygrać. Musiała wygrać i służyć królowi, a potem
zniknąć w nicości, nie myśląc więcej o zamkach, królach i zabijaniu. Nie chciała do tego
wracać. Magii nie ma, Fae zostali wygnani lub pokonani, a ona nie chciała mieć nic
wspólnego z ponownym powstaniem i upadkiem królestw.
Nie była skazana. Już nie.
•
Z ręką na mieczu, Dorian Havilliard obserwował zabójczynię, gdy reszta spała.
Było niej coś smutnego - siedziała z podkulonymi nogami, słońce księżyca oświetlało jej
włosy. Szczupła, dumna twarz, oczy przepełnione strachem.
Widział jej piękno, nieco dziwne i wyjątkowe. W jej oczach było coś specjalnego,
gdy patrzyła na piękny krajobraz. Nie mógł tylko zrozumieć, co.
Przyglądała się zamkowi, wznoszącemu się nad brzegiem rzeki Avery. Chmury
zbierały się nad nimi, więc podniosła głowę. W świetle gwiazd nad polaną widział to
dokładnie. Nie mógł powstrzymać się od patrzenia na nią.
Nie, on musi pamiętać, że jest przebiegłą zabójczynią z ładną buźką. Zmyła krew
z rąk, ale w każdej chwili mogła mu poderżnąć gardło. Poza tym jest jego Championem. Jest
tu, by walczyć dla niego i dla własnej wolności. Nic poza tym. Położył się z ręką na mieczu i
zasnął.
Nawet we nie mógł się uwolnić - piękna dziewczyna patrząca w gwiazdy i
gwiazdy patrzące na nią.
TŁUMACZENIE: Klaudia_W
Rozdział 7
Trębacze zasygnalizowali ich przybycie, kiedy zbliżali się do alabastrowych wież
Riftholdu. Szkarłatne flagi przedstawiające złote wiwerny trzepotały na wietrze nad stolica,
brukowane ulice były zatłoczone, a Celaena bez kajdanków, ubrana dostojnie i pomalowana,
siedziała przed Chaolem, marszcząc nos, kiedy dotarł do niej zapach miasta.
Pod zapachem przypraw i koni czuć było bród, krew i zepsute mleko. Powietrze
oczyszczała odrobinę słona woda Avery -różniąca się od soli Endovier. Przynosiła ze sobą
okręty z każdego oceanu w Erilea, statki handlowe zapchane towarami i niewolnikami, na
wpół zgniłe łodzie rybackie, ukryta waga świadcząca o tym, że ludzie jakoś to jedzą. Od
brodatych domokrążców do dziewcząt służebnych, przenoszących naręcza pudeł na
kapelusze. Wszyscy zatrzymywali się przed żołnierzami niosącymi flagi, którzy szli truchtem
dumnie na przód, a Dorian Haviliard im machał.
Podążali za księciem, który, tak jak Chaol został spowity w czerwoną pelerynę, na
lewej piersi miał wpiętą broszkę na wzór królewskiej pieczęci. Książę nosił złotą koronę na
swoich schludnych włosach, i musiała przyznać, że wyglądał po królewsku.
Młode kobiety podchodziły do nich, machając. Dorian mrugnął i uśmiechnął się. Celaena nic
nie mogła poradzić na to, że te same młode kobiety posłały w jej stronę ostre spojrzenia,
kiedy ujrzeli ją w książęcym orszaku. Wiedziała, że pojawiła się siedząc na szczycie konia jak
jakaś pani, która w nagrodę trafiła do zamku. Wiec Calaena tylko uśmiechnęła się do nich,
zarzuciła włosy i zatrzepotała rzęsami do książęcych pleców.
Poczuła uszczypnięcie ramię.
- Co? - syknęła do tego, który ją uszczypnął.
- Wyglądasz śmiesznie -powiedział Chaol przez zęby, uśmiechając się do tłumu.
Odzwierciedliła wyraz jego twarzy.
- To jest śmieszne.
- Siedź cicho i zachowuj się normalnie. - Jego oddech był gorący na jej szyi.
- Powinnam zeskoczyć z konia i uciekać - powiedziała, machając na młodego
człowieka, który gapił się nią. - Chciałabym stąd zniknąć od razu.
- Tak – powiedział. - Chcesz zniknąć z trzema strzałami wbitymi w kręgosłup.
- Jaka miła rozmowa.
Weszli do dzielnicy handlowej, gdzie tłum rósł pomiędzy drzewami, wzdłuż
szerokich dróg z białego kamienia. Szklane witryny sklepowe były prawie niewidoczne przez
tłum, ale dziwny głód pojawił się w niej, gdy mijali sklep po sklepie. Każde okno ukazywało
sukienki i tuniki, które stały dumnie na wystawach biżuterii, szerokie rondla kapeluszy,
wyglądające jak bukiety kwiatów. Ponad to wszystko wybijał się zamek, tak wysoki, że
musiała zadrzeć głowę do góry, aby zobaczyć szczyt wieży. Dlaczego wybrali tak długą i
niewygodną trasę? Czy naprawdę chcą zrobić z tego paradę?
Celaena przełknęła. Nastąpiła mała przerwa w budynkach, a żagle
rozprzestrzeniły się jak skrzydła ćmy, powitały ich kiedy skręcili do alei wzdłuż Avery. Statki
zadokowane były wzdłuż molo, liny leżały wszędzie z siatkami żeglarzy zwijających je do
siebie, zbyt zajętych, żeby zauważyć królewski orszak. Na dźwięk bata, jej głowę odrzuciło
na bok.
Niewolnicy zeszli w dół po trapie statku. Mieszanka podbitych narodów
związanych razem, każdy z nich miał pustą, szaloną twarz, które tak często wcześniej
widziała. Większość niewolników było jeńcami wojennych powstańców, którzy przeżyli
rozbiór bloków i niekończonych się linii wojsk Adarlan. Niektórzy prawdopodobnie byli
ludźmi, którzy zostali złapani lub oskarżeni o próbę praktykowania magii. Ale inny byli po
prostu zwykłymi ludźmi, w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Teraz zaważyła,
iż była niezliczona liczba przykutych niewolników pracujących w dokach, podnoszących się i
pocących, trzymających parasole i wylewających wodę, wbijających wzrok w ziemię lub
niebo -tylko nie w to, co było przed nimi.
Chciała zeskoczyć z konia i podbiec do nich, albo po prostu krzyczeć, że nie była
częścią tego sądu królewskiego, że nie położyła ręki na doprowadzenia ich tutaj, przykutych i
zagłodzonych, pobitych, że pracowała i krwawiła z nimi, z ich rodzinami, z ich przyjaciółmi -
ona nie była taka jak te potwory, które niszczyły wszystko. Że zrobiła coś, prawie dwa lata
temu, kiedy uwolniła niemal dwustu niewolników z ręki władcy piratów. Jednak nawet to nie
wystarczyło.
Miasto nagle zostało oddzielone, oderwane od niej. Ludzie nadal machali i kłonili
się, uśmiechając i śmiejąc, rzucając kwiaty i inne nonsensy pod ich konie. Miała trudności z
oddychaniem.
Prędzej niż jej się podobało, pojawiła się żelazna brama zamku, ażurowe drzwi
otworzyły się i kilkunastu strażników otoczyło brukowaną ścieżkę prowadzącą przez bramę.
Z długimi włóczniami, trzymali prostokątne tarcze, a ich oczy były ciemne pod brązowymi
hełmami. Każdy miał na sobie czerwoną pelerynę. Ich pancerze, na których widać było
zniszczone elementy, zostały wykonane z miedzi i skóry.
Za bramą nachylone do drogi stały srebrne i złote drzewa. Szklane latarnie
kiełkowały między żywopłotami wyznaczającymi ścieżkę. Zniknęły odgłosy miasta, kiedy
przechodzili pod kolejnym łukiem wykonanym ze szkła a następnie wzrósł przed nimi zamek.
Chaol westchnął, zsiadając na otwartym dziedzińcu. Wyciągnął ręce w stronę Celaeny,
ściągając ją z konia i ustawiając na chwiejnych nogach. Szkło błyszczało wszędzie, kiedy
ręka zacisnęła się na jej ramieniu. Stajenni cicho i szybko odprowadzili konie.
Chaol przyciągnął ja do siebie, wczepiając się palcami w jej płaszcz, kiedy zbliżył
się książę.
- Sześćset pokoi, ćwiartki wojskowe oraz miejsce dla służby, trzy ogrody, park do
gry oraz stajnie z obu stron -powiedział Dorian, wpatrując się w swój dom. - Kto
potrzebowałby kiedykolwiek tyle miejsca?
Zdobyła się na slaby uśmiech, trochę zaskoczona jego nagłym urokiem.
- Ja nie wiem, jak można spać w nocy ze ścianami ze zwykłego szkła
utrzymującymi cię od śmierci.
Spojrzała w górę, ale szybko wróciła, skupiając się na ziemi. Nie bała się
wysokości, ale myśl, że tak wysoko jedyne, co ją chroniło to szkło, zacisnęło jej brzuch.
- Jesteś jak ja - zachichotał Dorian. - Dziękuję bogom, że dałem wam pokoje w
kamiennej części zamku. Nie chciałbym, żebyś czuła się niekomfortowo.
Decydując, że skrzywienie się na niego nie byłoby najmądrzejszą decyzją,
Cealena odwróciła głowę w stronę masywnych bram zamku. Drzwi zostały wykonane z
czerwonego, mętnego szkła, szczerzące się na nią jak paszcza potwora. Ale widziała, że
wnętrze zostało wykonane z kamienia, i wydawało się jej, że zamek został pokryty szkłem dla
oryginalności. Jaki śmieszny pomysł: zamek ze szkła.
- Dobrze - powiedział Dorian. - Musisz trochę przytyć i nabrać nieco koloru.
Witaj w moim domu, Celaeno Sardothien - skinął na kilku dostojników, którzy podeszli i
ukłonili się. - Konkurs zaczyna się jutro. Kapitan Westfalll pokaże ci twoja izbę.
Rozejrzała się dookoła i szukając jej konkurentów. Nikt nie wydawał się nimi
być.
Książę skinął głową do innej grupy dworzan, którzy gawędzili i nie patrząc na
swojego zabójcę lub kapitana straży, znowu się odezwał.
- Muszę się spotkać z ojcem - powiedział, przelatując wzrokiem po ciele
szczególnie ładnej dziewczyny. Mrugnął do niej, a ona ukryła twarz za koronkowym
wachlarzem, kiedy szła dalej.
Dorian skinął do Chaola.
- Zobaczymy się dziś wieczorem.
Bez słowa do Cealeny, wspiął się po schodach do pałacu, jego peleryna trzepotała
na wietrze.
•
Książe mówił prawdę. Jej komory były w skrzydle zamku zbudowanego z
kamienia i to znacznie większe, niż się spodziewała. Składały się one z sypialni z połączoną
komorą kąpielową i garderobą, małą jadalnią oraz salą muzyki i gier. Każdy pokój został
urządzony w złocie i purpurze, jej sypialnia była również ozdobiona gigantycznymi
gobelinami wzdłuż jednej ściany, z kanapami i głęboko wyścielanymi krzesłami
poustawianymi w gustowny sposób. Jej balkon był naprzeciwko fontanny w jednym z
ogrodów, cokolwiek ona przestawiała, było piękna -nieważne, że zauważyła strażników
stojących poniżej.
Chaol opuścił ją i Cealena nie czekała, aż drzwi zatrzasnęły się za nim, kiedy
zamknęła się w swojej sypialni. Między pomrukami uznania podczas krótkiej wyprawy
Chaola wokół jej pokoju, policzyła okna -dwanaście, wyjście -jedno i strażnicy po drugiej
stronie drzwi, okien i balkonu -dziewięć. Każdy był uzbrojony w miecz, nóż i kuszę, a choć
zostali wezwani, kiedy mijał ich kapitan, wiedziała dokładnie że kusza nie była najlżejsza po
kilku godzinach.
Celaena zakradła się do swojego okna w sypialni, przyciskając plecy do
marmurowej ściany, spojrzała w dół. Rzeczywiście, strażnicy już przypięli sobie kusze do
pleców. Tracili cenne sekundy na wyciągnięcie broni i załadowanie ich -sekundy, w których
mogła zabrać ich miecze, podciąć im gardła i zniknąć w ogrodach. Uśmiechnęła się, podeszła
całkowicie do okna, studiując ogród. Jego dalekie granice kończyły drzewa parku gry.
Wiedziała tyle o zamku, że zdawała sobie sprawę, iż znajduje się na stronie południowej, a
jeżeli poszłaby przez park zabaw, dotarłaby do kamiennego muru i rzeki Avery poza nim.
Celaena otwierała i zamykała drzwi swojej szafy, komody i toaletki. Oczywiście,
nie było w nich żadnej broni, nawet kamieni do ognia, ale złapała kilka spinek z kości
pozostawionych z tyłu szuflady komody, i trochę w koszu mieszczącego się w jej
gigantycznej garderobie. Bez igieł. Uklękła na dywanie w garderobie -która była pozbawiona
ubrań -i w jednym okiem na drzwiach za nią, zaczęła pracować spinkami, łamiąc ich główki,
następnie związując je wszystkie razem łańcuszkiem. Kiedy skończyła, popatrzyła na to
wszystko i zmarszczyła brwi.
No cóż, to nie był nóż, lecz związane, nierówne końce połamanych szpilek mogą
zrobić pewne rany. Testowała je czubkiem palca i skrzywiła się, kiedy odłamek kości ukłuł
jej stwardniałą skórę. Tak, to na pewno będzie boleć, kiedy wbije to w szyje strażnika. I
zamroczy go na tyle, żeby chwyciła jego broń.
Celaena powróciła do sypialni, ziewając i stanęła na skraju materaca,
przywiącując prowizoryczną broń do jednego z kolumn częściowego baldachimu nad
łózkiem. Kiedy ją ukryła, ponownie rozejrzała się po pokoju. Coś w wymiarach wydawało się
dziwne - coś z wysokością, ale nie była pewna. Niezależnie od tego, pod baldachimem było
mnóstwo kryjówek. Co innego mogła zabrać, żeby nie zauważyli? Chaol prawdopodobnie
sprawdzał ten pokój, nim ją tu wpuścili. Słuchała przez drzwi sypialni wszelkich oznaki
czyjejś obecności. Kiedy była pewna, że nikt nie był w jej pokojach, weszła do foyer i
przeszła przez niego do pokoju gier. Ujrzała replikę bilardu wzdłuż przeciwległej ściany i
ciężkie kolorowe kulki ułożone na zielonym suknie stołu i uśmiechnęła się. Chaol nie był tak
mądry jak sądził.
Ostatecznie zostawiła wyposażenie bilardu, choćby dlatego, że podejrzane by
było, gdyby wszystko zniknęło, a dość łatwo jest złapać kij, jeśli próbowałaby uciekać, albo
wykorzystać ciężkie kule żeby ogłuszyć strażnika. Wyczerpana, wróciła do swojej sypialni i
wreszcie położyła się na ogromnym łóżku. Materac był tak miękki, że opadł o kilka
centymetrów i był na tyle szeroki, że zmieściłyby się tu trzy osoby, nie dotykając się
nawzajem. Leżąc na boku, oczy Celaeny robiły się coraz cięższe i cięższe.
Spała przez godzinę, aż sługa ogłosił przybycie krawca, aby wyposażyć ja w
odpowiedni strój dworski. W ten sposób kilka kolejnych godzin spędziła będąc mierzona i
wyprostowana, oraz oglądając prezentowane tkaniny w różnych kolorach. Nienawidziła
większości z nich. Kilka zwróciło jej uwagę, ale kiedy próbowała powiedzieć, jaki konkretnie
lubi styl w odpowiedzi dostała jedynie machnięcie dłonią i zaciśnięcie warg. Zastanawiała się
nad wbiciem jednej z krawieckich perłowych szpilek w jego oko.
Kąpała się, czując się niemal na tak brudna, jak w Endovier i była wdzięczna za
łagodnych pracowników, którzy jej pomagali. Wiele ran zmieniło się w strupy lub zostawiło
po sobie białe, cienkie linie, ale jej plecy nadal były w większości poranione. Po prawie
dwóch godzinach odprężenia -przycinania włosów, kształtowaniu jej paznokci, dbaniu o
skórę na rękach i stopach -Celaena uśmiechnęła się do lustra w przymierzalni.
Tylko w stolicy słudzy potrafili wykonać tak znakomita pracę. Wyglądała
spektakularnie. Całkowicie i zupełnie spektakularnie. Miała na sobie suknię z długimi
rękawami -spódnicę całą w bieli, podszytą i nakrapianą fioletem orchidei, a gorset koloru
indygo przecięty cienką linką złota. Miała na sobie również lodowo-białą pelerynę, która
wisiała na ramionach. Jej włosy -połowa poskręcana i związana wstążką koloru fuksji -
spadały luźnymi falami. Ale jej uśmiech zniknął, kiedy przypomniała sobie, dlaczego tutaj
była.
Królewski Zabójca, oczywiście. Wyglądała bardziej jak Królewski Piesek
Salonowy.
- Piękna - powiedział starszy, kobiecy głos, a Celaena odwróciła się razem z
uciążliwą tkaniną, która skręciła się wokół niej. Jej gorset - głupia, przeklęta rzecz - ściskał jej
żebra tak mocno, że nie mogła złapać oddechu. To dlatego wolała wygodne tuniki i spodnie.
To była kobieta, przysadzista, ale dobrze zbudowana w kobaltowo-brzoskwiniowej sukni,
która oznaczała ją jako jedna z pracowników królewskiego domu. Jej twarz była zaś nieco
pomarszczona, miała czerwone policzki.
Skłoniła się.
- Philippa Spindlehead - powiedziała kobieta, wstając. - Twoja osobista służba.
Musisz być...
- Celaena Sardothien. -powiedziała stanowczo.
Philippa otworzyła szeroko oczy.
- Zatrzymaj to dla ciebie, panienko – wyszeptała. - Jestem jedyną osobą, która to
wie. I strażnicy, jak sądzę.
- To co ludzie myślą o wszystkich tych moich strażnikach? - zapytała.
Philippa zbliżyła się, ignorując niemiły wzrok Celaeny, kiedy prostowała fałdy
sukni zabójczyni, rozprostowując ją w odpowiednich miejscach.
- Och, inni... mistrzowie również mają strażników poza swoimi komnatami. Albo
ludzie myślą, ze jesteś tu z innego powodu, pani - przyjaciółka księcia.
- Innego?
Pilippa uśmiechnęła się, ale nie spuszczała oczu z sukni.
- Jego Wysokość ma wielkie serce.
Celaena wcale nie była zdziwiona.
- Ulubieniec kobiet?
- To nie miejsce aby mówić o Jego Wysokości. I ty również powinnaś uważać na
język.
- Zrobię, jak mi się spodoba. - Badała suchą twarz swojej służby. Dlaczego
wysłali do niej tak miękką kobietę? Pokona ją w mgnieniu oka.
- Wtedy znajdziesz się z powrotem w tych kopalniach, grzybku. - Philippa
położyła dłoń na biodrze. - Och, nie grymaś - twoja twarz brzydko się wykrzywia, kiedy tak
patrzysz.
Sięgnęła i szczypnęła policzek Celaeny, a ta się odsunęła.
- Dziwisz się? Jestem zabójcą - nie tutejszym idiotą!
Phillipa cmoknęła.
- Wciąż jesteś kobietą i tak długo, jak jesteś w mojej władzy, będziesz tańczyć jak
ci zagram albo poproszę o pomoć Wyrda.
Celaena zamrugała, a potem powiedziała powoli:
- Jesteś strasznie grubiańska. Mam nadzieje, że nie odnosisz się tak do panienek
dworskich.
- Ach. To był powód dla którego przydzielono mnie właśnie do ciebie.
- Rozumiesz, z czym wiąże się mój zawód?
- Z całym szacunkiem, ale tego rodzaju ozdoby są warte znacznie więcej niż
widok mojej głowy toczącej się po ziemi.
Górna warga Celaeny wycofała się za zęby, kiedy słudzy wrócili do pokoju.
–
Nie rób takiej miny. - Philippa zawołała przez ramie. - To gniecie ten twój mały nos .-
Celaena mogła tylko gapić się jak służebna kobieta wychodzi.
•
Książę Adarlan patrzył na ojca bez mrugnięcia okiem, czekając aż zacznie mówić.
Siedząc na szklanym tronie, Król Adarlan również go obserwował.
Czasami Dorian zapominał jak mało przypominał ojca -to był jego młodszy brat,
Hollin, który objął po królu jego szerokie ramiona i okrągłą, bystrą twarz. Ale Dorian,
wysoki, stonowany i elegancki, nie był w żadnym calu podobny do niego. I jeszcze kwestia
szafirowych oczu Doriana-nawet jego matka nie miała takich oczu. Nikt nie wiedział, skąd
one pochodzą.
- Przyjechała? - zapytał ojciec. Jego głos był twardy, jak zderzenie tarcz i krzyk
strzał. Jeśli chodzi o pozdrowienia, to prawdopodobnie najmilsze, jakie mu się zdarzyły.
- Nie powinna stanowić żadnego zagrożenia ani problemu podczas jej pobytu -
powiedział Dorian tak spokojnie, jak tylko potrafił. Zabieranie Sardothien było ryzykowne
-stawiało się naprzeciw tolerancji ojca. Miał sprawdzić, czy było warto.
-Myślisz, jak każdy głupiec, że będzie mordować -Dorian wyprostował się, kiedy
król kontynuował. -Ona jest winna lojalności tylko sobie, i nie będzie miała problemu przy
wbijaniu noża w twoje serce.
-To dlatego, jest w stanie wygrać ten twój konkurs -jego ojciec nic nie powiedział,
a Dorian ciągnął, jego serce szalało. -Pomyśl o tym, cała ta konkurencja może nie być
potrzebna.
-Mówisz tak, bo boisz się stracić dobrą monetę -gdyby ojciec wiedział, że nie
odważył się znaleźć mistrza tylko dla złota, ale także żeby wyjechać, uciec od niego, tak
długo jak będzie rządził.
Dorian zahartował swoje nerwy, przypominając sobie słowa, które powtarzał
przez całą podróż do Endovier.
-Gwarantuję, że będzie w stanie wypełniać swoje obowiązki, a my naprawdę nie
musimy jej szkolić. Mówiłem ci już: to głupi pomysł z tym całym konkursem.
-Jeśli nie będziesz uważać na słowa, użyję jej żeby poćwiczyła na tobie.
-I co wtedy? Hollin obejmie tron?
-Nie wątp we mnie, Dorian -odparł ojciec. -Możesz myśleć, że to... ta dziewczyna
może wygrać, ale trzeba pamiętać, że Duke Perrington sponsoruje Kaina. Mogłeś lepiej
wybrać mistrza, bardziej jak on -wykuty z krwi i żelaza na polu bitwy. Prawdziwy Mistrz.
Dorian wepchnął ręce do kieszeni.
-Nie uważasz, że tytuł jaki nadałeś jest troszkę śmieszny, nazywając to
"Mistrzem". To nic więcej jak przestępcy.
Jego ojciec wstał z tronu i wskazał na mapę wymalowaną na przeciwległej ścianie
jego sali obrad.
-Jestem zwycięzca tego kontynentu, a wkrótce będę władcą całej Erileai. Nie
będziesz podważać mojego zdania.
Dorian, zdając sobie sprawę, jak blisko był przekroczenia granicy między
bezczelnością a buntem-granicy, której bardzo, bardzo uważał, aby nie przekraczać-
wymamrotał przeprosiny.
-Jesteśmy w stanie wojny z Wendlyn-jego ojciec kontynuował.-Nie mam wokół
wrogów. Kto lepiej wykona swoją pracę, niż ktoś wdzięczny za przyznanie nie tylko drugiej
szansy ale i także za bogactwo i moc mojego imienia? -Król uśmiechnął się, kiedy Dorian nie
odpowiedział. Starał się cofnąć, ale jego ojciec go obserwował.-Perrington powiedział mi, że
dobrze się zachowywałeś w czasie tej podróży.
- Z Perringtonem jako stróżem nie mogłem inaczej.
- Nie będę już miał żadnych chłopek walących w bramy z płaczem i złamanym
sercem.-Twarz Doriana nabrała koloru, ale nie uległ pod spojrzeniem ojca.
-Trudziłem się zbyt dużo i długo, żeby ustalić swoje imperium, nie skompiluje
tego nieślubny spadkobierca. Poślubisz odpowiednią kobietę, a wtedy będę cię męczył żebyś
dał mi wnuka albo dwóch. Kiedy będziesz królem, zrozumiesz tego konsekwencje.
-Kiedy będę królem, nie uznam kontroli nad Terrasenem poprzez cienką
wierzytelność dziedzictwa. -Chaol ostrzegał go, aby uważał na słowa, kiedy rozmawia z
ojcem, ale kiedy on przemówił do niego tak, jakby był rozpieszczonym idiotą....
-Nawet jeśli zaproponujesz im samorząd, ci rebelianci umieszczą głowę
szczupaka na bramach Orynth.
-Pomimo tego, że jestem nieślubnym spadkobiercą, ja będę szczęśliwy.
Król posłał mu trujący uśmiech.
-Mój złotousty syn. -Patrzyli na siebie w milczeniu, aż Dorian zaczął mówić.
-Być może należy rozważyć nasze trudności w przebicie się przez okręty obronne
Wendlyn jako znak, że należy przestać bawić się w bycie Bogiem.
-Bawić się? -Król uśmiechnął się, jego krzywe zęby błyszczały żółcią w świetle
ognia. -Ja się nie bawię. To nie jest zabawa.
Dorian wyprostował się.
-Chociaż może wygląda przyjemnie, wciąż jest zabójczynią. Musisz zachować
dystans, zrozumiano?
-Kto? Ta dziewczyna?
-Jest niebezpieczna, synu, choć ją opłacasz. Ona chce tylko jednego –nie myśl, że
nie będzie do tego dążyła. Jeśli ją uwolnisz, konsekwencje będą nieprzyjemne. Nie dla niej,
ani dla mnie.
-A jeśli chciałbym się z nią związać, to co być zrobił, ojcze? Wygnałbyś mnie do
kopalni razem z nią?
Ojciec Doriana wstał i podszedł do niego. Uderzenie odrzuciło głowę księcia, aż
się zachwiał, jednak odzyskał równowagę. Twarz mu pulsowała i piekło, walczył by nie
podnieść wzroku.
-Syn czy nie syn -warknął król. -Nadal jestem twoim królem. Będziesz mi
posłuszny Dorianie Havilliard lub gorzko za to zapłacisz. Skończyłem rozmowę z tobą.
Wiedząc, że jeśli się odezwie, tylko pogorszy sprawę, książę Adarlan skłonił się
lekko i odszedł, a w jego oczach błyszczał niekontrolowany gniew.
TŁUMACZENIE: DziejeSie, Klaudia_W
KOREKTA: Klaudia_W
Rozdział 8
Celaena kroczyła przez marmurowy hall, a suknia opływała ją biało-fioletową
falą. Chaol szedł tuż obok niej z ręką na rękojeści w kształcie orła.
- Czy jest tu jeszcze coś ciekawego do zobaczenia?
- Co jeszcze chciałabyś zobaczyć? Widzieliśmy wszystkie trzy ogrody, sale
balowe, stare komnaty i najpiękniejsze widoki, jakie oferuje kamienna część zamku. Jeżeli nie
chcesz przejść do szklanej części, to nie mamy nic więcej do zobaczenia.
Wzruszyła ramionami. Udało jej się przekonać go, aby ją oprowadził pod
pozorem nudy - jednak w rzeczywistości chciała wykorzystać każdą sekundę, by znaleźć jak
najwięcej dróg ucieczek. Zamek był stary, a wiele tych sal i klatek schodowych nie
prowadziło do wyjścia; ucieczka wymagała przemyślenia. Konkurs zaczyna się jutro, co
jeszcze mogła zaplanować? Czy jest jakiś lepszy sposób na przygotowanie się do potencjalnej
porażki?
- Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz przejść do szklanej części - ciągnął. - Nie ma
żadnej różnicy we wnętrzu - poza tym nawet nie wiesz, że jesteś w środku, chyba że ktoś ci
powie lub wyjrzysz przez okno.
- Tylko idiota będzie się poruszał po szklanym budynku.
- To szkło jest wytrzymałe tak samo jak stal i kamień.
- Taak, aż ktoś o większej masie nieco mocniej uderzy i wszystko się rozleci.
- To niemożliwe.
Na myśl o staniu na wyższych piętrach w szklanej części zemdliło ją.
- Czy nie ma tu żadnej biblioteki, którą moglibyśmy zobaczyć? - Minęli
zamknięte drzwi. Delikatny dźwięk rozchodzący się w powietrzu oczarował ją. Ktoś grał na
harfie.
- Kto jest w środku?
- Królowa dworu - złapał ją za rękę i pociągnął korytarzem.
- Królowa Georgina? - Czy on nie zdawał sobie sprawy, że nie powinien jej tego
mówić? Być może szczerze myślał, że Celaena nie jest zagrożeniem. Ukryła grymas
pojawiający się na jej twarzy.
- Tak, Królowa Georgina Havilliard.
- Czy młody książę jest w domu?
- Hollin? Jest w szkole.
- A czy jest tak samo przystojny, jak jego starszy brat?
Celaena uśmiechnęła się, gdy Chaol się spiął.
Było powszechnie wiadomo, że dziesięcioletni książę był zgniły i zepsuty
wewnątrz i na zewnątrz, a ona doskonale pamiętała skandal, który wybuchł kilka miesięcy
przed jej schwytaniem. Hollin Havilliard po stwierdzeniu, że jego owsianka jest przypalona,
pobił jedną z pracownic tak bardzo, że nie było możliwości by to ukryć. Rodzina kobiety
dostała odszkodowanie, a młody książę wysłany do szkoły w górach. Wszyscy o tym
wiedzieli. Królowa Georgina odmawiała karania go przez miesiąc.
- Hollin będzie dorastał wśród rodziny - burknął Chaol.
Przyspieszył kroku, a Celaena podążała tuż obok niego. Ogród był coraz bliżej.
Milczeli kilka minut, a w pobliżu słuchać było dziwne dźwięki.
- Co to za okropny hałas? - Celaena zapytała. Kapitan poprowadził ją przez
szklane drzwi i wskazał na na coś.
- Zegar - powiedział, a jego oczy błyszczały z rozbawienia, gdy wybiła pełna
godzina. Celaena nigdy nie słyszała takiego bicia dzwonu, jak to.
Z ogrodu wyrastały się dwie wieże wykonane z atramentowego, czarnego
kamienia. Na każdej z czterech stron zegara umieszczone były gargulce, które wyglądały,
jakby wzbijały się do lotu, bezgłośnie rycząc na wszystkich poniżej.
- Okropność - szepnęła. Numery na białej tarczy zegara były jak barwy wojenne, a
wskazówki jak miecze przecinające perłową powierzchnię.
- Jako dziecko nigdy do niego nie podchodziłem - przyznał Chaol.
- Chciałabym zobaczyć coś takiego przed bramami Wyrd - nie w ogrodzie. Jak
stare to jest?
- Król kazał go zbudować po urodzinach Doriana.
- Ten król? - Chaol przytaknął. - Dlaczego miałby zbudować coś tak okropnego?
- Dalej - powiedział, ignorując jej pytanie. - Chodźmy.
Celaena zatrzymała wzrok na zegarze chwilę dłużej. Gruba, pazurzasta łapa
gargulca wskazywała na nią. Mogłaby przysiąc, że jego szczęki się rozwarły. Gdy odwróciła
się, by ruszyć za Chaolem, zauważyła na asfaltowej drodze tabliczkę.
- Co to jest?
Zatrzymał się.
- Co jest co?
Wskazała na wygrawerowany znak. Był to okrąg przecięty pionową linią, wygiętą
poza obwodem. Oba końce linii łączyły się z okręgiem- jedna na górze, druga na dole.
- Co to za znak?
Chaol obszedł go i stanął tuż przy niej.
- Nie mam pojęcia.
Celaena ponownie spojrzała na gargulec.
- On na niego wskazuje. Co ten symbol może znaczyć?
- Oznacza, że marnujesz czas - powiedział. - To chyba jakiś ozdobny zegar
słoneczny.
- Czy istnieją inne znaki?
- Jeżeli się rozejrzysz to z pewnością jakieś znajdziesz - pozwoliła pociągnąć się
dalej, z dala od cienia wieży zegarowej i marmurowych sal zamku. Obejrzała się ponownie za
siebie i była pewna, że choć wciąż się oddalają, to gargulec nadal patrzy na nią.
Weszli do kwartałów kuchennych, gdzie panował bałagan, było głośno, a kłęby
mąki wznosiły się w powietrzu. Przeszli dalej, aż wyszli na korytarz. W panującej tam ciszy
słychać było tylko ich kroki. Celaena nagle się zatrzymała.
- Co - wyszeptała - to jest? - Wskazała na dębowe drzwi wysokie na dwadzieścia
stóp, a wzrok utkwiła w smokach wyłaniających się z kamiennych ścian. Nie złośliwe,
czworonożne smoki, lecz dwunożne wiwerny, takie jak te na królewskiej pieczęci.
- Biblioteka - słowo te zabrzmiało jak strzał pioruna.
- Czy... - spojrzała na klamkę w kształcie wielkiego pazura. - Czy możemy tam
wejść?
Kapitan Straży niechętnie otworzył drzwi, silnie je popychając. W porównaniu do
słonecznego korytarza, wnętrze, jakie im się ukazało, było ciemne. Lecz gdy przekroczyli
próg, ukazały jej się zapalone świece w świecznikach, a także marmurowe podłogi, duże
mahoniowe stoły i krzesła obite czerwonym aksamitem, półpiętra, małe mosty między nimi,
drabiny, barierki, a następnie książki - książki, książki, książki.
Weszła do miasta wykonanego ze skóry i papieru. Celaena przyłożyła dłoń do
serca. Drogi ewakuacyjne, bądźcie potępione.
- Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Ile ich tu jest?
Chaol wzruszy ramionami.
- Gdy ostatnim razem ktoś pofatygował się, by to zliczyć, było ich miliony. Ale
taki stan utrzymywał się dwieście lat temu. Powiedziałbym, że jest ich więcej, być może
dlatego, że biblioteka jest jeszcze po ziemią - na poziomie tuneli i katakumb.
- Ponad milion? Miliony książek? - Jej serce podskoczyło radośnie, a na jej ustach
wykwitł piękny uśmiech. - Umarłabym, zanim bym przeczytała chociaż połowę tego!
- Lubisz czytać?
Uniosła brew.
- A ty nie? - Nie czekając na odpowiedź, ruszyła w głąb biblioteki, zamiatając
suknią po podłodze. Zbliżyła się do półki i przyjrzała tytułom. Nie rozpoznała żadnego z
nich.Z uśmiechem na ustach, odwróciła się i ruszyła przy półkach, przesuwając dłonią po
zakurzonych książkach.
- Nie wiedziałem, że zabójcy lubią czytać - powiedział Chaol. Gdyby miała teraz
umierać, to byłoby to najlepsze do tego miejsce. - Mówiłaś, że pochodzisz z Terrasen; czy
kiedykolwiek byłaś w Wielkiej Bibliotece Orynth? Mówią, że jest dwa razy większa od tej i
że przechowują całą wiedzę ze świata.
Odwróciła się przodem do niego.
- Tak - przyznała. - Gdy byłam bardzo mała. Choć nie pozwolili mi ruszać książek
- opiekun biblioteki bardzo się bał, że mogę zniszczyć cenne rękopisy.
Nigdy już nie wróciła do Wielkiej Biblioteki, ale zastanawiała się, jak wiele z tych
bezcennych dzieł zostało zniszczonych z rozkazu króla Adarlan, gdy zakazał używania magii.
To, jak Chaol powiedział “zniszczone” z odrobiną smutku dało jej do zrozumienia, jak wiele
stracono. Pomimo to miała nadzieję, że uczeni zdołali ukryć chociaż część tych bezcennych
ksiąg, gdy król Adarlan przejął tam władzę i zniszczył ponad dwa tysiące lat idei i nauki.
Martwe, puste miejsce otworzyło się w jej wnętrzu. By zmienić temat, zapytała:
- Dlaczego tu nie przychodzisz?
- Strażnicy nie znaleźliby tu nic przydatnego. - Och, ależ się mylił! Biblioteki były
pełne pomysłów na, być może, najniebezpieczniejsze i najpotężniejsze bronie na świecie.
- Miałam też na myśli twoich szlachetnych towarzyszy - Chaol oparł się o stół,
rękę wciąż trzymając na mieczu.
Tylko on pamiętał o tym, że są sami w bibliotece.
- Obawiam się, że czytanie nieco wyszło z mody.
- Trudno, więcej będzie dla mnie.
- Do czytania? One należą do króla.
- To jest biblioteka, czyż nie?
- To należy do królewskiego majątku, a ty nie jesteś szlachetnej krwi. Musisz
mieć pozwolenie od króla, bądź księcia.
- Wątpię, by zauważył zniknięcie kilku książek.
Chaol westchnął.
- Jest późno. Jestem głodny.
- Więc? - Powiedziała. Warknął i praktycznie wyciągnął ją z biblioteki.
Po samotnej kolacji, w czasie której rozważała wszystkie warianty ucieczki i
możliwości na stworzenie sobie broni, chodziła po pokoju. Gdzie byli jej przeciwnicy? Czy
mieli dostęp do książek, jeżeli chcieli coś przeczytać?
Celaena opadła na krzesło. Była zmęczona, a słońce było coraz niżej. Zamiast
czytania mogłaby pograć na fortepianie, ale nie była pewna, czy zniosłaby jakikolwiek
dźwięk, który niezdarnie by zagrała. Wodziła palcem po jedwabie jej sukni. Myślała o
wszystkich tych książkach, których nikt nie czytał.
Myśl rozbłysła w jej głowie, a ona zerwała się na nogi, a już za chwilę siedziała
przy biurku i sięgała po kawałek pergaminu. Jeżeli kapitan Westfall tak bardzo nalegał na
przestrzeganie zasad, już ona mu to zagwarantuje. Zanurzyła pióro w atramencie i uniosła
rękę nad papier.
Jak dziwnie było trzymać pióro! W powietrzu napisała kilka liter. Niemożliwym
było, żeby zapomniała, jak się pisze. Jej palce poruszały się niezgrabnie, gdy pióro dotknęło
papieru, ale udało jej się napisać swoje imię, a następnie wypisać wszystkie litery alfabetu.
Litery były nierówne, ale była w stanie napisać wiadomość. Wciągnęła kolejny kawałek
papieru i zaczęła pisać:
Wasza Wysokość
Doszły mnie słuchy, że Wasza
biblioteka nie jest biblioteką, lecz osobistą
kolekcją przeznaczoną dla Ciebie, Twojego ojca
i cenionych przez niego ludzi. Wiele z milionów
książek wygląda na nieużywane, więc chciałam
prosić o pozwolenie na pożyczenie kilku
z nich, by mogły otrzymać uwagę, na jaką
zasługują. Ponieważ jestem pozbawiona
jakiejkolwiek rozrywki, będzie to ogromna życzliwość
z Pańskiej strony, że ktoś taki jak ja będzie mógł przeczytać
kilka z tych książek.
Najszczersze pozdrowienia
Celaena Sardothien.
Celaena rozpromieniła się i podała wiadomość najładniejszej ze służących, by
zaniosła wiadomość do księcia. Gdy kobieta wróciła pół godziny później ze stosem książek w
ramionach, Celaena ze śmiechem sięgnęła po notatkę, która leżała na szczycie skórzanego
stosu.
Moja najprawdziwsza Zabójczyni
Wręczam Ci siedem książek z mojej
osobistej biblioteki, które niedawno przeczytałem.
Cieszy mnie niezmiernie Twoje zainteresowanie.
Możesz, oczywiście, czytać co tylko zechcesz
i znajdziesz w bibliotece, ale najpierw przeczytaj
te, byśmy mogli o nich porozmawiać
Obiecuję, że nie są nudne, bo nie jestem
w stanie siedzieć i czytać stron bzdurnych,
nadętych mów, a tu będziesz moga
cieszyć się dziełami autorów, których bardzo
sobie cenię.
Najczulej
Dorian Havilliard.
Celaena znów się roześmiała i wzięła książki od kobiety, dziękując jej za fatygę.
Weszła do sypialni, zamykając drzwi kopnięciem. Usiadła na łóżku i rozłożyła przed sobą
książki. Nie rozpoznała żadnego z tytułów, choć jeden z autorów był jej znany. Wybrała tę
książkę, gdyż wydawała jej się najbardziej interesująca, położyła się na plecach i zaczęła
czytać.
•
Celaena obudziła się następnego ranka wraz z nieszczęśliwymi uderzeniami
zegara. Na wpół śpiąco liczyła uderzenia. Południe. Usiadła. Gdzie jest Chaol? I co
ważniejsze, co z konkursem? Czy to nie zaczyna się już dzisiaj?
Wyskoczyła z łóżka i wyszła z komnaty, spodziewając się go siedzącego w fotelu
z ręką na mieczu. Nie było go tam. Wystawiła głowę na korytarz, ale straże tylko chwyciły za
6 NAJCZULEJ ^_^ Kochany Dorianek :D / Klaudia
broń. Wyszła na balkon, a kusze pięciu strażników tylko kliknęły, gdy je załadowali. Położyła
ręce na biodrach i witała jesienny dzień.
Drzewa w ogrodzie były złoto-brązowe, połowa liści leżała martwa na ziemi.
Dzień był tak ciepły, że mógł uchodzić za letni. Celaena usiadła na poręczy i pomachała do
strażników celujących w nią. Z zamku Rifthold mogła obserwować żagle statków, wozy i
ludzi chodzących po ulicach. Zielone dachy płonęły szmaragdem w promieniach słońca.
Spojrzała ponownie na pięciu strażników stojących pod jej balkonem. Oni odpowiedzieli na
jej spojrzenie, a gdy powoli opuścili kusze, uśmiechnęła się. Mogła wybić im ten
bezsensowny pomysł za pomocą pięciu ciężkich książek.
W pobliżu rozbrzmiały głosy, a część strażników obejrzała się w kierunku, skąd
dochodziły. Trzy kobiety pojawiły się przy pobliskim żywopłocie, pogrążone w rozmowie.
Większą część rozmów, które podsłuchała wczoraj była niezwykle nudna i nie spodziewała
się wiele, gdy kobiety się zbliżyły. Miały piękne suknie, choć jedna z nich, najstarsza o
kruczoczarnych włosami nosiła najlepszą. Ogromna, czerwona spódnica, a gorset tak mocno
zawiązany, iż Celaena zastanawiała się, czy ta kobieta ma w talii więcej niż szesnaście cali.
Pozostałe kobiety, blondynki, były ubrane w bladoniebieskie, identyczne suknie, co
sugerowało, że są dwórkami. Celaena wycofała się z balkonu, gdy zatrzymały się przy
pobliskiej fontannie.
Ze swojego miejsca na tyłach balkonu Celaena widziała, jak kobieta w czerwieni
przesuwa ręką po spódnicy.
- Powinnam była założyć swoją nową, białą suknię - powiedziała to na tyle
głośno, że z pewnością słyszeli to wszyscy w Rifthold. - Dorian lubi biały - wyprostowała
fałdę na materiale. - Ale jestem pewna, że wszystkie zakładają białe suknie.
- Może pójdziemy Cię przebrać, milady? - Zapytała jedna z blondynek.
- Nie - warknęła kobieta. - Ta sukienka jest w porządku. Stara i brudna, ale jest.
- Ale... - powiedziała druga blondynka, ale zamilkła, gdy spojrzała na nią
ciemnowłosa. Celaena zbliżyła się do balustrady i przyjrzała się czerwonej sukni. Sukienka
wyglądała na nową.
- Niedługo Dorian poprosi mnie o prywatne spotkanie - Celaena wychylała się
przed balustradę. Strażnicy obserwowali trzy kobiety, skupieni na nich całkowicie. - Choć
martwię się, iż Perrington będzie przeszkadzał w zalotach. Mimo to i tak uwielbiam go a
zaproszenie mnie tutaj. Moja matka na pewno skręca się teraz w grobie - urwała a następnie
powiedziała. - Zastanawia mnie, kim ona jest.
- Twoja matka, milady?
- Dziewczyna, którą książę sprowadził do Rifthold. Słyszałam, że pojechał po nią
aż do Erilea i że jechała do miasta na szlacheckim koniu. Nic więcej nie słyszałam. Nawet jej
imienia.
Kobiety podążyły za swoją panią, wymieniając zirytowane spojrzenia, co
sugerowało, iż rozmowa na jej temat odbyła się wiele razy.
- Nie muszę się martwić - powiedziała kobieta. – Nierządnica
księcia nie będzie
dobrze przyjęta.
Jego co?!
Panie zatrzymały się pod balkonem, mrugając zalotnie.
- Potrzebuję fajkę - mruknęła, pocierając skronie. - Czuję, że zaczyna mnie boleć
głowa.
Celaena uniosła brwi.
- Niezależnie od tego - kobieta ruszyła dalej - będę musiała się pilnować. Może
nawet...
TRZASK!
Kobiety krzyczały, strażnicy rozbiegli się celując kuszami w różne strony. patrząc
w niebo, a Celaena szybko się wycofała, by jej nie widzieli. Doniczka nie trafiła.
Tym razem.
Kobieta zaklęła tak barwnie, że Celaena zacisnęła dłoń na ustach, by nie parsknąć
śmiechem. Służki gruchały, otrzepując suknię i zamszowe botki swej pani z mokrej ziemi.
- Milcz! - Syknęła. Strażnicy mądrze się wycofali i zachowali kamienne twarze. -
Bądźcie cicho i chodźcie!
Kobiety pobiegły za swą panią, a nierządnica księcia wkroczyła do komnaty i
wezwała sługi, by ubrali ją w najlepszą suknię, jaką mogli znaleźć.
TŁUMACZENIE: Klaudia
7SPŁOŃ, SUKO./ Klaudia
8Wielka szkoda… Mogła wziąć drugą i rzucić jeszcze raz :D/ Klaudia
Rozdział 9
Celaena stała przed różanym lustrem z uśmiechem na ustach.
Przebiegła dłonią wzdłuż sukni. Koronka koloru białej morskiej piany kwitła na
rozległym dekolcie, przechodząc w jedwabną proszkową zieleń oceanu na jej piersiach. Czerwona
przepaska pokrywała talię, tworząc kontrast między stanikiem a spódnicą. Wzory jasnozielonych
perełek, haftowanych spiralami i pnączami przez całą szerokość sukni oraz barwione szwy
rozciągnięte wzdłuż żeber. Schowany wewnątrz stanik był małym prowizorycznym sztyletem ze
spinki, choć wbijał jej się bezlitośnie w piersi. Uniosła ręce, aby dotknąć skręconych i podpiętych
włosy.
Nie wiedziała, co ma teraz zrobić, kiedy była ubrana, zwłaszcza gdy musiała się
przebrać przed konkursem, ale....
Spódnice zaszeleściły w drzwiach. Celaena podniosła wzrok i w odbiciu zauważyła
Philippę która weszła za nią. Zabójczyni próbowała się nie skrzywić, ale jej się nie udało.
- Szkoda, że jesteś tym, kim jesteś - powiedziała Philippa, odwracając Celaenę do
siebie. - Nie zdziwiłabym się, gdyby udało ci się namówić jakiegoś lorda do małżeństwa. Może
nawet Jego Wysokość, jeśli byłabyś wystarczająco urocza - poprawiła zielone fałdy sukni
Celaeny, i uklękła, zaczynając szczotkować rubinowe pantofle dziewczyny.
- Cóż, wydaje mi się, że plotki już to rozważają. Usłyszałam dziewczynę mówiąca, że
książę przyprowadził mnie tutaj, aby mnie uwieść. Myślałam, że całe królestwo wie o tych
zawodach.
Philippa zaczerwieniła się.
- Jakiekolwiek pogłoski słyszałaś, wszystko pójdzie w zapomnienie już za tydzień -
musisz po prostu poczekać. Pozwól mu znaleźć nową kobietę, która polubi i znikniesz z
podszeptów ludu. - Celaena wyprostowała się, kiedy Philippa złapała zbłąkane kosmyki jej
włosów. - Och, to nie miało na celu cię obrazić, słońce. Piękne panienki zawsze są wiązane z
Księciem - powinnaś być zaszczycona, że jesteś wystarczająco atrakcyjna, aby zostać jego
kochanką.
- Wolałabym w ogóle nie być postrzegana w ten sposób.
- Lepsze to niż jako zabójczyni, na którą stawiam.
Spojrzała na Philippę a potem się zaśmiała.
Philippa pokręciła głową.
- Twoja twarz jest znacznie ładniejsza, kiedy się uśmiechasz. Wygląda nawet trochę
dziewczęco. Znacznie lepiej niż ten wieczny grymas.
- Tak - przyznała Celaena. - Możesz mieć rację. - Chciała usiąść na fiołkowo-
różowym otomanie.
- Ach! - powiedziała Philippa i Celaena zamarła w pozycji stojącej. - Pognieciesz
tkaninę.
- Ale nogi mnie już bolą w tych butach - skrzywiła się żałośnie. - Nie możesz mnie
prosić, abym stała cały dzień.
- Tylko kiedy ktoś mi powie, jak pięknie wyglądasz.
- Nikt nie wie, że jesteś moją służąca.
- Och, oni wiedzą, że zostałam przydzielona do kochanki księcia zabranej do
Rifthold.
Celaena przygryzła wargę. Czy to dobrze, że nikt nie wiedział, kim naprawdę jest?
Co by pomyślała o niej konkurencja? Może tunika i spodnie byłyby lepsze.
Celaena chciała unieść rękę, aby podrapać się w swędzący policzek, ale Philippa
uderzyła ją.
- Zniszczysz swoje włosy.
Drzwi do jej mieszkania otworzyły się z hukiem, a następnie usłyszały znajome
warknięcie i zakończyły temat. Patrzyła w lustrze, jak Chaol pojawił się w drzwiach, dysząc.
Philippa dygnęła.
- Ty - zaczął, a potem zatrzymał się kiedy Celaena spojrzała na niego. Zmarszczył
brwi, gdy jego wzrok wędrował wzdłuż jej ciała. Jego głowa pochyliła się i otworzył usta, jakby
chciał coś powiedzieć, ale tylko pokręcił głową i się skrzywił. - Na górę. Teraz.
Dygnęła, patrząc na niego spod wachlarza rzęs.
- Gdzie, powiedz proszę, idziemy?
- Och, nie wdzięcz się do mnie - złapał ja za ramię i wyprowadził z pokoju.
- Kapitanie Westfall! - skarciła go Philipa. - Jej suknia wyciera podłogę. Przynajmniej pozwól jej
podnieść spódnicę.
Faktycznie jej suknia szorowała podłogę, a obcasy niemiłosiernie obcierały, ale nic
nie powiedziała, kiedy wyciągnął ją na korytarz.
Uśmiechnęła się do strażników pod jej drzwiami, a potem wybuchła śmiechem, kiedy
wymieniali między sobą spojrzenia.
Kapitan chwycił ją mocniej, aż zabolało.
- Pośpiesz się – powiedział. - Nie możemy się spóźnić.
- Być może gdybyś ostrzegł mnie wcześniej, ubrałabym się szybciej i nie musiałbyś
mnie ciągnąć! - Trudno jej było oddychać przez gorset, który zgniatał jej żebra.
Kiedy przebiegli przez długie schody, podniosła rękę do włosów aby upewnić się, że
jej fryzura jest nadal w dobrym stanie.
- Byłem zamyślony. Masz szczęście, że jesteś ubrana, chociaż wolałbym, żebyś
nosiła coś nieco mniej... plisowanego, kiedy zobaczysz króla.
- Króla? - była wdzięczna, że jeszcze nic nie jadła.
- Tak, króla. Czy myślałaś, że się z nim nie zobaczysz? Książę powiedział, że turniej
ma się rozpocząć dzisiaj, a to spotkanie jest z okazji oficjalnego rozpoczęcia. Prawdziwa praca
zacznie się jutro.
Jej ramiona stały się ciężkie i zapomniała o bolących nogach oraz zmiażdżonych
żebrach. W ogrodzie przechylona wieża zegarowa zaczęła wybijać godzinę. Dotarli na szczyt
schodów i ruszyli długim korytarzem. Nie mogła oddychać.
Było jej niedobrze, kiedy wyglądała przez okno na kolejowe przejście. Ziemia była
strasznie nisko - dalej, dalej niżej.
Ponadto wszystko było ze szkła. Nie chciała tu być. Nie chciała być w zamku ze
szkła.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?
- Po prostu postanowiłem zrobić to teraz. Początkowo miało to być tego wieczoru.
Miejmy nadzieję, że inni Mistrzowie przybędą później niż my.
Czuła, że za chwilę zemdleje. Król.
- Kiedy wejdziesz - powiedział przez ramię - zatrzymaj się wtedy, kiedy ja. Ukłon -
nisko. Kiedy podniesiesz głowę, trzymaj ją wysoko i stój prosto. Nie wolno ci patrzeć królowi w
oczy, nie odpowiadasz na nic bez "Wasza Wysokość" i w żadnym wypadku nie odpyskuj.
Zostaniesz powieszona, jeśli to zrobisz.
Strasznie bolała ją lewa skroń. To wszystko było chore. Byli tak wysoko, tak
niebezpiecznie wysoko... Chaol zatrzymał się przed zaokrąglonym narożnikiem.
- Jesteś blada.
Miała trudności z odzyskaniem ostrości w oczach, wzięła głęboki wdech i wydech,
wdech i wydech. Nienawidziła gorsetów. Nienawidziła króla. Nienawidziła szklanego zamku.
Te wszystkie dni - schwytanie ją i skazanie było jak sen w gorączce, ale doskonale mogła sobie
wyobrazić swoją próbę - ciemne drewno ścian, gładkie krzesło pod nią, jej rany nadal bolały pod
wszystkim i przerażająca cisza, które wyprzedziły jej ciało i duszę. Widziała już króla- tylko raz.
To wystarczyło aby stała się lekkomyślna i pragnęła jakiekolwiek kary, która zabierze ją z dala od
niego, nawet szybka śmierć.
Celaena - zamrugała a jej policzki paliły. Rysy Chaola zmiękły. - On jest tylko człowiekiem. Ale
tego człowieka należy traktować z szacunkiem, którego wymaga jego ranga. To spotkanie jest
tylko przypomnieniem tobie i innym mistrzom, dlaczego tu jesteście i co macie do zrobienia. Nie
jesteś na próbie. Nie będziesz dzisiaj testowana.
Weszli długim korytarzem, a ona zauważyła czterech strażników przed dużymi,
szklanymi drzwiami na drugim końcu.
- Celaena - zatrzymał się kilka metrów od strażników. Jego oczy były obfitym,
stopionym brązem.
- Tak? - jej tętno zwolniło.
- Wyglądasz dzisiaj bardzo ładnie - powiedział tylko, zanim drzwi się otworzyły i weszli do
środka. Celaena uniosła podbródek kiedy przeszli przez próg wprost do zatłoczonego
pomieszczenia.
TŁUMACZENIE: DziejeSie
KOREKTA: Domi
Rozdział 10
Najpierw zobaczyła podłogę. Czerwony marmur, skąpany w promieniach słońca,
które powoli zanikały, gdy nieprzejrzyste, szklane drzwi jęknęły przy zamknięciu. Żyrandole
i lampki wisiały dookoła. Rozglądała się rozbieganymi oczami po komnacie. Nie było tu
okien, jedynie szklana ściana przez którą widziała niebo. Poza zamkniętymi drzwiami nie
było żadnej drogi ucieczki.
Po jej lewej znajdował się ogromny kominek zajmujący niemal całą ścianę, a gdy
Chaol prowadził ją w głąb komnaty, Celaena starała się na niego nie patrzeć. Był okropny, w
kształcie uzębionej paszczy, która wewnątrz płonęła. W ogniu pobłyskiwało coś zielonego,
coś, co kazało jej się wyprostować. Kapitan zatrzymał się naprzeciwko tronu, Celaena stanęła
obok niego. Wydawał się nie widzieć w tej komnacie nic złowieszczego lub, jeśli to zrobił, to
nie dawał tego po sobie poznać. Spojrzała przed siebie, patrząc na tłum ludzi znajdujących się
w komnacie. Wiedząc, że wiele par oczu wpatruje się w nią, ukłoniła się z gracją, a spódnica
zaszeleściła wokół niej.
Poczuła, jak słabe ma nogi, gdy Chaol położył jej dłoń na plecach i pomógł się
wyprostować. Poprowadził ją dalej i zatrzymał się tuż obok Doriana Havilliarda. Brak brudu i
odpoczynek po trzech tygodniach ciężkiej podróży bardzo wpłynął na jego twarz. Miał na
sobie czerwono-złotą kurtkę, czarne włosy były wyszczotkowane i lśniące. Na jego twarzy
widać było zaskoczenie, gdy ujrzał ją w takim stroju, ale szybko zamaskował to krzywym
uśmieszkiem, gdy zwrócił się w stronę ojca. Dopiero teraz zwróciła uwagę, jak bardzo musi
się koncentrować, by jej dłonie nie drżały.
Król w końcu przemówił:
- Teraz, gdy wreszcie pofatygowałaś się, by tu przyjść, możemy zacząć - słyszała
już wcześniej ten głos, głęboki i szorstki. To sprawiło, że zimno przebiegło przez jej ciało,
odświeżając wspomnienia.
Zaryzykowała i uniosła wzrok. Był szeroki w barach, choć nie całkiem z powodu
muskulatury, ale wyglądał groźnie w szkarłatno-czarnej tunice. Peleryna z białego futra
otaczała go, a przy jego pasie wisiał miecz. Rękojeść była w kształcie wiwerny z otwartym
pyskiem. Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek ujrzy to ostrze.
Znała ten miecz.
Nazywał się Nothung.
- Od teraz twoim zadaniem jest służyć temu królestwu - rzekł, a szlachta, która
wynajęła jej konkurentów, słuchała z uwagą. Każdy z tych pomarszczonych szlachciców miał
na sobie delikatne ubrania, a do ich pasów przytroczone były ozdobne miecze. Obok każdego
z nich stał człowiek. Niektórzy byli wysocy i szczupli, inni tędzy, jeszcze inni średniego
wzrostu, ale każdy z nich otoczony był co najmniej trzema czujnymi strażnikami.
Dwadzieścia trzy osoby dzieliły ją od wolności.
Większość z nich była obojętna, ale gdy im się przyglądała, ich twarze były
poprzecinane bliznami, ospowate lub po prostu ohydne, w ich oczach nie było widać ani krzty
sprytu. Byli mięśniakami bez mózgu. Troje z nich zakutych było w łańcuchy. Czy byli aż tak
niebezpieczni?
Kilkoro z nich skrzyżowało z nią spojrzenia, a ona zastanawiała się co o niej myślą.
Większość z nich bardzo skupiało na niej uwagę. Założenie sukni było błędem. Dlaczego
Chaol nie powiedział jej o wczorajszym spotkaniu?
Umiarkowanie przystojny, czarnowłosy młodzieniec przyglądał jej się, a jego
oczy hipnotyzowały ją. Celaena przywdziała na twarz maskę obojętności. Był wysoki i
szczupły, ale nie niezdarny. Skinął jej głową. Przyglądała mu się przez chwilę i zastanawiała,
czy będzie trudnym przeciwnikiem. Po chwili oderwał od niej wzrok i zaczął obserwować
innych konkurentów.
Jeden z nich był olbrzymim mężczyzną, stojącym obok diuka Perringtona.
Wydawało się, że miał mięśnie ze stali i wyglądał, jakby wciśnięcie się w odpowiedni strój
sprawiało mu duży problem. Miała wrażenie, iż swoimi ogromnymi dłońmi byłby w stanie
zgnieść końską czaszkę. Nie był brzydki, miał dość przyjemną i opaloną twarz, ale coś w jego
postawie i obsydianowych oczach mówiło, że jest okropny. Skrzyżował z nią spojrzenie.
Uśmiechnął się, prezentując duże, białe zęby.
Król przemówił ponownie:
- Jesteś tu, by konkurować o tytuł mego Czempiona - mojej prawej ręki w świecie
pełnym wrogów.
Poczuła lekkie ukłucie wstydu. "Czempion" był dobrze ubranym i inaczej
nazwanym mordercą? Czy naprawdę była w stanie dla niego pracować? Przełknęła ślinę.
Musiała. Nie miała innego wyjścia.
- W ciągu najbliższych trzynastu tygodni będziesz tu mieszkać i konkurować z
innymi. Czekają cię codzienne treningi i co tygodniowe walki, a w ich trakcie będzie
eliminowany jeden z was.
Celaena szybko sobie to przeliczyła. Trzynaście tygodni, dwudziestu czterech
wojowników.
Jakby wyczuł jej pytanie, odrzekł:
- Te walki nie będą łatwe. Treningi także. Niektórzy z was mogą w nich ginąć.
Będą to dodatkowe testy, które wyeliminują najsłabszych. A jeśli ci się to nie spodoba,
zostaniesz wpakowana do tej samej dziury, z której cię tu przywieziono. Tydzień po Yulemas
czterech pozostałych Czempionów zmierzy się ze sobą w pojedynku, by zdobyć tytuł. Do
tego czasu konkurs ten odbywa się wśród moich najbliższych przyjaciół i doradców - zatoczył
bliznowatą dłonią łuk. - Każda próba podstępu z twojej strony skończy się wygnaniem.
Przez przypadek spojrzała w twarz królowi, a on w tym czasie przyglądał się jej. Uśmiechnął
się. Jej serce przyspieszyło i przywarło do kręgosłupa.
Morderca.
Powinien zawisnąć na szubienicy. Zabił wielu ludzi, którzy byli bezbronni i nie
zasłużyli na taki los. Zniszczył kulturę, bezcenną wiedzę, a także wiele z tego, co było jasne i
dobre. Jego poddani powinni się zbuntować. Erilea powinno wzniecić powstanie, ale
rebelianci bali się to zrobić. Celaena walczyła, by nie spuścić wzroku.
Nie mogła się wycofać.
- Czy to jasne? - Zapytał król, wpatrując się w nią. Jej głowa była ciężka, gdy
kiwała głową. Musiała ich wszystkich pokonać do Yulemas. Jeden zabity tygodniowo, może
więcej.
- Mów! - Ryknął król, a ona starała się nie drgnąć. - Czy jesteś wdzięczna za ten
zaszczyt? Nie chcesz mi podziękować i ofiarować swego posłuszeństwa?
Pochyliła głowę i wbiła wzrok w podłogę.
- Dziękuję, Wasza Wysokość. Jestem wdzięczna - mruknęła, a przez tłum
przeszedł pomruk.
Król położył dłoń na rękojeści Nothunga.
- Czeka nas trzynaście ciekawych tygodni - czuła jego wzrok na sobie. Zacisnęła
zęby. - Udowodnij, że chcesz być moim Czempionem, a bogactwo i chwała będą twoje na
wieki.
Miała trzynaście tygodni na wygranie swej wolności.
- Muszę wyjechać w przyszłym tygodniu ze względu na swoje sprawy osobiste.
Nie wrócę do czasu Yulemas. Nie sądzę jednak, że będziecie przez to nieposłuszni. Nie chcę
się dowiedzieć o żadnych kłopotach i wypadkach.
Czempioni skinęli głowami.
- Jeśli skończyliśmy, obawiam się, że muszę się pożegnać - przerwał Dorian,
stając obok niej, a ona uniosła głowę na dźwięk jego głosu i bezczelność z jaką przerwał
swemu ojcu. Skłonił się królowi i skinął głową oniemiałym radnym. Król machnął na niego
ręką, nie zadając sobie trudu, by na niego spojrzeć. Wychodząc z sali tronowej, Dorian
mrugnął do Chaola.
- Jeśli nie macie pytań - król powiedział to do Czempionów i ich sponsorów
tonem, który sugerował, że wypowiedzenie choćby słowa będzie drogą do szubienicy - to
możecie wyjść. Nie zapominajcie, że jesteście tutaj, aby przynieść chwałę mi i mojemu
imperium. Odejdźcie, wszyscy.
Celaena i Chaol nie rozmawiali, idąc korytarzem, szybko mijając tłum
konkurentów i ich sponsorów, którzy szli pospiesznie, rozmawiając ze sobą. Z każdym
krokiem, który oddalał ją od króla, do jej ciała wracało ciepło. Dopiero, gdy wyszli za róg,
Chaol odetchnął głęboko i zdjął rękę z jej pleców.
- Cóż, chociaż raz byłaś cicho - powiedział.
- A jakaż była przekonująca, gdy mu się kłaniała! - Powiedział ktoś wesołym
głosem. To Dorian, który opierał się o ścianę.
- Co robisz? - zapytał Chaol.
Dorian odepchnął się od ściany.
- Jak to co? Czekam na was.
- Jemy dzisiaj wspólną kolację - powiedział Chaol.
- Rozmawiałem z moją Czempionką - odpowiedział Dorian z łobuzerskim
uśmiechem. Pamiętając, jak uśmiechał się do pewnej damy w dzień ich przyjazdu, patrzyła
przed siebie. Książę wyrównał krok z Chaolem i szli dalej we trójkę.
- Przepraszam za gburowatość ojca - minęli ich pracownicy, którzy ukłonili się
Dorianowi. Zignorował ich.
- Na Wyrd! - Dorian się roześmiał. - On już dobrze cię wyszkolił! - Trącił Chaola
łokciem. - Z tego, jak oboje rażąco mnie ignorujecie, powiedziałbym, że może być twoją
siostrą! Choć tak naprawdę nie wygląda tak, jak każda inna - ciężko byłoby przejść obojętnie
koło kogoś tak ładnego, jak twoja siostra.
Celaena nie była w stanie powstrzymać uśmiechu cisnącego się na jej usta.
Zarówno ona, jak i książę dorastali pod opieką surowego, pamiętliwego ojca - cóż, w jej
przypadku przybranego ojca. Arobynn nigdy nie mógł zastąpić taty, którego straciła lub
nawet nie próbował. Ale Arobbyn miał przynajmniej powód do tego, by być tyranem, choć
czasami zdziecinniałym.
Dlaczego król Adarlan pozwolił być swojemu synowi całkowicie odmiennym niż
on sam?
- Otóż to! - powiedział. - Twoja reakcja - dzięki bogom, zadziwiłem cię - obejrzał
się za siebie, by upewnić się, że nikt za nimi nie idzie, a potem zniżył głos. - Nie sądzę, by
Chaol powiedział ci o naszym planie przed spotkaniem - ryzykownym w każdej jego części.
- Jakim planie? - Przeciągnęła palcami po delikatnym materiale spódnicy, obserwując, jak
pięknie wygląda w popołudniowym świetle.
- Dotyczący twojej tożsamości. Nikt nie może się dowiedzieć - konkurenci mogą
wiedzieć kilka rzeczy na temat Adarlańskiej Zabójczyni i mogliby to przeciwko tobie
wykorzystać.
Gdyby tak się stało, byłaby w stanie zabić ich wszystkich w przeciągu tygodnia.
- I kim dokładnie miałabym być, jeżeli nie bezwzględną morderczynią?
- Dla każdego w tym zamku - powiedział Dorian - nazywasz się Lillian Gordaina.
Twoja matka nie żyje, a ojciec jest bogatym kupcem z Bellhaven. Jesteś jedyną
spadkobierczynią jego fortuny. Masz jednak swój mroczny sekret: w nocy jesteś złodziejką
klejnotów. Spotkaliśmy się tego lata, gdy próbowałaś mnie okraść w trakcie moich wakacji
w Bellhaven i zauważyłem twój potencjał. Ale twój ojciec dowiedział się o twoich mrocznych
gierkach i wydziedziczył cię, a ty wyprowadziłaś się w okolic Endovier. Kiedy mój ojciec
zdecydował się zorganizować ten konkurs, wyruszyłem by cię odszukać i przywiozłem cię tu
jako swoją Czempionkę. Jakiekolwiek luki wypełnij według swojego uznania.
Uniosła brwi.
- Naprawdę? Złodziejka klejnotów?
Chaol parsknął, a Dorian szedł dalej.
- To raczej urocze, nie sądzisz? - Kiedy nie odpowiedziała, zapytał. - Czy
odpowiada ci mój dom?
- Jest naprawdę bardzo ładny - odpowiedziała głucho.
- "Naprawdę bardzo ładny?" Może powinienem przenieść moją Czempionkę do
większych komnat?
- Jeśli ci to odpowiada.
Dorian zachichotał.
- Cieszę się widząc, że to spotkanie nie odmieniło cię. Jak zamierzasz załatwić
Kaina?
Wiedziała, kogo ma na myśli.
- Być może należy zacząć karmić mnie tym, czym jego karmi Perrington.
Gdy Dorian nadal na nią patrzył, przewróciła oczami.
- Ludzie jego rozmiarów zazwyczaj nie są zbyt szybcy czy zwinni. Mógłby mnie
znokautować jednym ciosem, ale najpierw musiałby być na tyle szybkim, by mnie złapać -
posłała Chaolowi szybkie spojrzenie, by skomentował jakoś jej wypowiedź, ale to Dorian się
odezwał.
- Dobrze. Też tak myślę. A co z innymi? Jacyś potencjalni rywale? Niektórzy z
nich mają raczej makabryczną reputację.
- Pozostali wyglądają żałośnie - skłamała.
Uśmiech księcia się powiększał.
- Założę się, iż nie będą się spodziewać, że zostaną pokonani przez tak piękną
panią.
To wszystko było grą, prawda? Nim Celaena mogła zapytać, ktoś dygnął,
wychodząc im naprzeciw.
- Wasza Wysokość! Cóż za niespodzianka! - Głos był wysoki, ale gładki i
wyważony. To była kobieta z ogrodu. Przebrała się - miała teraz na sobie biało-złotą suknię i
Celaena ją podziwiała. Była niesprawiedliwie oszałamiająca. Była gotowa postawić fortunę
na to, że to nic i że stać ją na więcej.
- Lady Kaltain - Dorian odpowiedział krótko, jego ciało się napięło.
- Wracam właśnie od Jej Wysokości - powiedziała Kaltain, stając obok Celaeny.
Zabójczyni mogła być uprzejma, aby dbać o opinię, gdyby miała w tym jakikolwiek interes. -
Jej Wysokość pragnie, aby Wasza Wysokość pojawił się na spotkaniu i mógł...
- Lady Kaltain - przerwał jej Dorian. - Obawiam się, że jeszcze nie przedstawiłem
ci swojej przyjaciółki. - Celaena mogła przysiąc, że młoda kobieta się zjeżyła. - Pozwól mi
przedstawić Lady Lillian Gordianę. Lady Lillian, poznaj Lady Kaltain Rompier.
Celaena dygnęła, powstrzymując chęć odejścia; jeżeli przesadzi, może z
powrotem wylądować w Endovier.
Kaltain skłoniła się, a złote smugi na jej sukni zalśniły w słońcu.
- Lady Lillian pochodzi z Bellhaven - przybyła tu wczoraj.
Kobieta przyglądała się Celaenie spod ciemnych, wyprofilowanych brwi.
- Jak długo tu pozostanie?
- Tylko kilka lat - odpowiedział Dorian z westchnieniem.
- "Tylko"! Wasza Wysokość! Proszę nie żartować, to bardzo dużo czasu! -
Celaena patrzyła na wąską talię Kaltain. Czy ona naprawdę jest taka wąska? Może w ogóle
oddychać w tym gorsecie?
Zauważyła spojrzenia, które wymienili między sobą mężczyźni - rozdrażnione, zirytowane,
9OBY NIE. UDUŚ SIĘ, SUKO./ Klaudia
pełne łaskawości.
- Lady Lillian i Kapitan Westfall są sobie bardzo bliskimi przyjaciółmi -
powiedział Dorian z nutką dramatyzmu. Dla uciechy Celaeny, Chaol się zarumienił. - Dla
nich będzie to bardzo krótko, zapewniam cię.
- A dla ciebie, Wasza Wysokość? - Kaltain powiedziała nieśmiało. Było w tych
słowach nieco jadu. Celaena miała ochotę ją zamordować.
Dorian odpowiedział:
- Przypuszczam, że tak - wycedził, patrząc na Celaenę olśniewającymi,
niebieskimi oczami - Będzie to krótki okres dla Lady Lillian, ale dla mnie również. Być może
jeszcze krótszy.
Kaltain zwróciła się do Celaeny.
- Gdzie znalazłaś tę sukienkę? - wymruczała. - Jest niezwykła.
- Ja zleciłem wykonanie jej - powiedział Dorian od niechcenia, koncentrując się na swoich
paznokciach. Zabójczyni i książę spojrzeli na siebie, ich niebieskie oczy odzwierciedlały te
same intencje. Mieli wspólnego wroga. - Wygląda w niej niezwykle, czyż nie?
Kaltain na chwilę wydęła usta, a potem uśmiechnęła się.
- Wspaniale. Choć takie barwy nie pasują kobietom o bladej skórze.
- Bladość Lady Lilian była źródłem dumy jej ojca. Sprawia to, że jest niezwykła. -
Dorian spojrzał na Chaola, w którego oczach widać było niedowierzanie. - Zgadza się pan,
Kapitanie Westfall?
- Zgadzam się z czym? - warknął.
- Jak niezwykła jest nasza Lady Lillian!
- Proszę się wstydzić, Wasza Wysokość! - Cleaena zbeształa go, ukrywając
rozbawienie pod chichotem. - Blednę w porównaniu do Lady Kaltain.
Kaltain pokręciła głową, ale patrzyła na Doriana, gdy mówiła.
- Jesteś zbyt miła.
Dorian przestąpił z nogi na nogę.
- Cóż, ja powiedziałem wszystko. Muszę iść do mojej matki. - Skłonił się Kaltain,
następnie Chaolowi. Wreszcie podszedł do Celaeny. Patrzyła na niego z uniesionymi
brwiami, gdy uniósł jej dłoń do swych ust.
Jego warki były miękkie i gładkie, gdy muskał
nimi jej dłoń, a kontakt ten spowodował, że na jej policzki wypłynął głęboki rumieniec.
Walczyła z chęcią odsunięcia się. Albo uderzenia go.
- Do następnego spotkania, Lady Lillian - powiedział z czarującym uśmiechem.
10Mogę Ci pomóc?/ Klaudia
11Przeczuwam, że tutaj coś się będzie działo :D Może romansik?/ Klaudia
Była bardzo zadowolona, widząc minę Kaltain. Ukłoniła się głęboko księciu.
- My również musimy już iść - powiedział Chaol, a Dorian ruszył z rękoma w
kieszeniach, pogwizdując sobie. - Czy odprowadzić panią?
- To była nieszczera oferta.
- Nie - powiedziała stanowczo Kaltain, jej opanowanie znikało. - Idę na spotkanie z diukiem
Perringtonem. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, Lady Lillian - powiedziała,
obserwując ją z zapałem, co sprawiło, że zabójczyni poczuła się dumna z siebie. - Musimy się
zaprzyjaźnić, ty i ja.
- Oczywiście - odpowiedziała Celaena. Kaltain skłoniła się lekko, a spódnica
zaszeleściła wokół niej.
Odeszła, a oni czekali, aż jej kroki ucichną, nim zaczną rozmawiać.
- Bardzo cię to zadowoliło, czyż nie? - Warknął Chaol.
- Ogromnie - Celaena poklepała Chaola po ramieniu, a potem wsunęła mu dłoń
pod ramię. - Teraz musisz udawać, że mnie lubisz, albo wszystko zostanie zniszczone.
- Ty i Książę macie takie same poczucie humoru, jak widzę.
- Być może zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi, a ty wtedy pójdziesz w
odstawkę i zgnijesz.
- Dorian jest bardziej skłonny do trzymania się z damami z wyższych sfer. -
Uniosła głowę, by na niego spojrzeć. Uśmiechnął się. - Jesteś strasznie zarozumiała.
Spiorunowała go wzrokiem.
- Nienawidzę takich kobiet. Są tak zdesperowane, by zwrócić na siebie uwagę
mężczyzn, że z chęcią zdradzają i ranią inne kobiety. I twierdzą, że są najmądrzejsze! I są
nieznośnie bezpośrednie.
- Ludzie mówią, że jej ojciec jest tak bogaty, jak król - powiedział Chaol. -
Przypuszczam, że to między innymi dlatego Perrington ich tak uwielbia. Przyjechała tu
powozem większym niż większość chłopskich chat. Mieszkają prawie dwieście kilometrów
stąd. - Rozpustnicy.
- Żal mi jej służek.
- Żal mi jej ojca! - zachichotał i przesunął jej dłoń nieco wyżej na swoje ramię.
Skinęła na strażników pilnujących jej komnat, gdy się zatrzymali. Odwróciła się do Chaola.
- Zjesz obiad? Jestem głodna.
Spojrzał na strażników, a jego uśmiech zblakł.
- Mam ważną pracę do wykonania. Muszę przygotować wyprawę dla króla, nim
wyjedzie.
12Czy zajebać pani doniczką? xD/ Klaudia
Przekroczyła próg, ale odwróciła się do niego. Mały dołeczek w jego policzku
pogłębił się, gdy ponownie się uśmiechnął.
- Co? - Zapytała. Coś pachniało w jej komnatach, a jej żołądek głośno na to
zareagował.
Chaol pokręcił głową.
- Zabójczyni Adarlan - zachichotał i ruszył ponownie korytarzem. - Powinnaś
odpocząć - zawołał przez ramię. - Konkurs zaczyna się jutro. I nawet jeśli jesteś tak
fantastyczna, jak twierdzisz, będziesz potrzebowała każdej chwili snu, jaką tylko będziesz
mogła wykorzystać.
Chociaż przewróciła oczami i trzasnęła drzwiami, to podczas posiłku nuciła pod
nosem.
TŁUMACZENIE: Klaudia
Rozdział 11
Celaena czuła się, jakby dopiero usnęła, a już ktoś dźgał ją ręką w bok. Jęknęła,
krzywiąc się, a zasłony zostały rozsunięte, wpuszczając do pomieszczenia słońce.
- Obudź się - nic dziwnego, to był Chaol.
Skuliła się pod kocami, naciągając je na głowę, ale Chaol je ściągnął i rzucił na
ziemię. Koszula owinęła się wokół jej ud.
- Jest zimno - jęknęła, przyciągając kolana do mostka. Nie obchodziło ją, że miała
mało czasu na pokonanie innych Czempionów - chciała spać. Byłoby miło, gdyby książę
wcześniej zabrał ją z Endovier, by mogła wrócić do formy, skoro tak długo wiedział o
konkursie, prawda?
- Wstawaj - Chaol wyciągnął jej poduszki spod głowy. - Marnujesz mój czas. -
Jeżeli zauważył, jak dużo jej ciała było odsłoniętego, nie reagował na to. Narzekając, Celaena
przesunęła się na krawędź łóżka, ręką dotykając podłogi.
- Przynieś mi kapcie - wymamrotała. - Podłoga jest zimna jak lód.
Warknął coś pod nosem, ale Celaena zignorowała go i wstała. Przeciągnęła się i
poszła do jadalni, gdzie bardzo konkretne jedzenie czekało na stole. Chaol wskazał brodą w
tamtym kierunku.
- Jedz. Trening zaczyna się za godzinę.
Denerwowała się, ale ukryła to, przesadnie wzdychając, gdy opadała na krzesło.
Przyjrzała się wszystkiemu, co było na stole. Znowu nie było noży.
Nadziała kiełbasę na
widelec i zaczęła jeść.
Stojąc przy drzwiach, Chaol zapytał.
- Dlaczego, jeśli wolno spytać, jesteś tak zmęczona?
Przełknęła resztę soku z granatów i wtarła usta serwetką.
- Długo czytałam - powiedziała. - Wysłałam list do księcia, prosząc go o zgodę na
wypożyczanie książek z jego biblioteki. Spełnił moje życzenie i przysłał mi siedem książek,
które kazał mi przeczytać.
Chaol pokręcił głową z niedowierzaniem.
- To nie na miejscu, byś pisała do księcia.
Posłała mu krzywy uśmiech i wzięła kęs szynki.
- Mógł ten list zignorować. Poza tym, jestem jego Czempionką. Nie każdy czuję
13Nie martw się. Mi też nie dają noża do obiadu :D Jestem zbyt nieobliczalna… Mueheheh/ Klaudia
się zobowiązany do bycia dla mnie niemiłym, jak ty.
- Jesteś morderczynią.
- Jeśli powiem, że jestem złodziejką klejnotów, to będziesz mnie traktował z
większą uprzejmością? - Machnęła ręką. - Nie musisz odpowiadać. - Wzięła owsiankę do ust,
stwierdziła, że jest mdła i dosypała do niej cztery czubate łyżeczki cukru.
Czy konkurenci rzeczywiście są godnymi przeciwnikami? Zanim zaczęła się
zastanawiać, zauważyła jego czarny strój.
- Czy ty nigdy nie nosisz cywilnego ubrania?
- Pośpiesz się - to było wszystko, co powiedział. Konkurencja czeka. Nagle
straciła apetyt. Odsunęła od siebie miskę z owsianką.
- Powinnam się ubrać - odwróciła się, by wezwać Philippę, ale nie zrobiła tego. -
Co nas dzisiaj czeka na treningu? Może powinnam odpowiednio się ubrać?
- Nie mam pojęcia, dowiemy się, jak będziemy na miejscu. - Kapitan wstał i
uderzył głowicą miecza w ścianę, by przywołać służbę, gdy Celaena weszła do sypialni. Za
nią Chaol mówił do służki.
- Ubierz ją w spodnie i jakąś luźną koszulę. Nic kobiecego. I weź dla niej płaszcz
- dziewczyna zniknęła w garderobie. Celaena weszła za nią, bezceremonialnie ściągając z
siebie bieliznę, tym samym mając wielką radochę z tego, jaki czerwony na twarzy był Chaol
nim odwrócił się z zakłopotaniem.
Kilka minut później, Celaena szła do foyer do kapitana, krzywiąc się.
- Wyglądam śmiesznie! Te spodnie są absurdalne, a koszula okropna!
- Przestań narzekać. Nikt nie dba o to, jak wyglądasz - rzucił, otwierając drzwi
wyjściowe. Strażnicy od razu stanęli na baczność. - Poza tym w koszarach będziesz mogła je
zdjąć. Jestem pewien, że wszyscy będą zadowoleni, widząc cię w bieliźnie. - Zaklęła
gwałtownie pod nosem, gdy Chaol zarzucił jej na plecy aksamitną, zieloną pelerynę i zapiął ją
pod szyją. Szedł przed siebie w pośpiechu, kierując się do zamku. Strażnicy na różnych
etapach zakładania zbroi pozdrowili go. Otwarte drzwi ukazywały pomieszczenie, gdzie
wielu strażników jadło śniadanie.
Wreszcie Chaol zatrzymał się gdzieś na parterze. Ogromna, prostokątna komnata
była wielkości Sali Tronowej. Podłoga była ułożona z czarno-białych płytek, a szklane drzwi
sięgały do samego sufitu. Akurat były otwarte, a wiatr wdzierał się do środka z ogrodu.
Większość z dwudziestu trzech Czempionów kręciła się już po pokoju, ćwicząc z trenerami, a
sponsorzy obserwowali ich. Wszyscy byli dokładnie pilnowani przez strażników.
Nikt z nich na nią nie spojrzał, z wyjątkiem tego lekko przystojnego, młodego
mężczyzny z szarymi oczami, który uśmiechnął siędo niej, nim strzelił w tarczę z niepokojącą
dokładnością. Uniosła brodą i zlustrowała półkę z bronią.
- Oczekujesz, że będę tu z tobą trenować?
Sześciu strażników wkroczyło za nimi do sali. dołączając do wielu już krążących
po komnacie, trzymając miecze w gotowości.
- Jeśli spróbujesz czegoś głupiego... - powiedział cicho - oni tu są.
- Jestem po prostu złodziejką klejnotów, pamiętasz? - Podeszła do półki z bronią.
Były tam miecze, siekiery, łuki, sztylety myśliwskie, maczugi, włócznie, noże do
rzucania, drewniane laski... Podczas, gdy ona wolała małe sztylety, choć znała każdą z tych
broni. Rozejrzała się po pokoju, przyglądając się sparingom i skrzywiła się. Byli prawie
wszyscy. W rogu swojego pola widzenia dojrzała Kaina wchodzącego do sali. Pilnowało go
dwóch strażników, a tuż obok niego kroczył mężczyzna o twarzy poznaczonej bliznami -
zapewne jego trener. Wyprostowała ramiona, gdy Kain podszedł do niej, uśmiechając się.
- Dzień dobry - powiedział, jego głos był głęboki i chrapliwy. Jego ciemne oczy
taksowały jej ciało, a następnie zatrzymały się na jej twarzy. - Myślałem, że siedzisz teraz w
domu.
Posłała mu uśmiech.
- Zabawa dopiero się zaczyna, czyż nie? - Kain odpowiedział jej uśmiechem i
odszedł.
To byłoby tak bardzo proste. Tak łatwo byłoby zrobić obrót, złapać go za szyję i
uderzyć jego głową o ziemię. Nie zdawała sobie sprawy, że drży z wściekłości, nim nie
podszedł Chaol.
- Pozostaw to do czasu walk - powiedział cicho, ale nie słabo.
- Zamierzam go zabić - szepnęła.
- Nie, nie masz takiego zamiaru. Jeśli chcesz go uciszyć, pokonaj go. On jest po
prostu kretynem z królewskiej armii - nie trać siły na nienawidzenie go.
Przewróciła oczami.
- Dziękuję bardzo za zadecydowanie w moim imieniu.
- Nie potrzebujesz mnie do tego, by cię bronić.
- To byłoby miłe.
- Możesz sama staczać swoje bitwy - wskazał mieczem na szafę z bronią. -
Wybierz sobie coś. - Jego oczy błyszczały od niemego wyzwania, gdy rozwiązywała pelerynę
i rzucała ją na ziemię. - Zobaczymy, czy rzeczywiście jesteś w tak świetnej formie.
Zamknie Kaina w nieoznaczonym grobie na całą wieczność. Ale teraz... Teraz
musiała dowieść Chaolowi, że wciąż jest bardzo dobra.
Wszystkie bronie były wykonane precyzyjnie i błyszczały w świetle słońca.
Celaena eliminowała jedną po drugiej, wiedząc, jakich szkód może dokonać każdą bronią.
Jej serce biło szybko, gdy przesuwała palcami po ostrzach i rękojeściach. Była
rozdarta między sztyletem łowieckim a piękną rapierą z ozdobną rękojeścią. Mogła tym z
bezpiecznej odległości wyciąć serce.
Miecz jęknął, gdy wyciągnęła go z podstawki i trzymała go w dłoniach. Ostrze
było blade, mocne, gładkie i lekkie.
Nie dali jej noża do masła, a pozwalali używać tego?
Chaol zrzucił swój płaszcz na jej pelerynę, przeciągnął się lekko. Wyciągnął
miecz.
- Pozycja! - przeniósł się do pozycji obronnej, a Celaena spojrzała na niego
ponuro.
-
Myślisz, że kim jesteś? Kto mówi "Pozycja!"?
- Czy nie powinnaś mi najpierw pokazać podstaw? - Powiedział spokojnie i cicho,
tak, by tylko ona usłyszała. Luźno trzymała miecz przy boku, ale już po chwili pewnie
ściskała rękojeść.
- Byłam w Endovier przez rok, wiesz o tym. Mogłam łatwo zapomnieć.
- Z ilości zabitych przez ciebie tam ludzi wnioskuję, że nie zapomniałaś.
- Używałam kilofu - powiedziała z dzikim uśmiechem. - Wszystko, co musiałam
zrobić to rozwalić im głowy, albo celować kilofem w brzuch. - Na szczęście żaden z
Czempionów nie zwracał uwagi na ich wymianę zdań. - Jeśli wziąć pod uwagę tego rodzaju
zasady i równość... jaki rodzaj walki preferujesz, Kapitanie Westfall? - Położyła wolną dłoń
na sercu i zamknęła oczy.
Kapitan Straży zaatakował z pomrukiem.
Ale ona czekała tylko moment i już po chwili otworzyła oczy. Uniosła miecz do
bloku, usztywniła nogi, a stal zderzyła się ze stalą. Hałas był dziwny, bardziej bolesny niż
cios, ale Celaena nie miała czasu na tego typu rozmyślania, bo Chaol ponownie zaatakował, a
ona z łatwością sparowała cios. Ramiona bolały ją od siły uderzenia, ale nie poddawała się.
Walka na miecze była jak taniec - jeden zły krok i wszystko przepada. Gdy
usłyszała kolejne szczęknięcie zderzających się mieczy, znowu zablokowała cios. Konkurenci
zniknęli w świetle słonecznym.
Dobrze - powiedział przez zęby, blokując jej cios. Bolały ją mięśnie ud. - Bardzo dobrze -
sapnął. Sam był bardzo dobry - nawet lepiej niż bardzo dobry. Był fantastyczny, ale nie
zamierzała mu o tym mówić.
Miecze z brzękiem spotkały się ze sobą. Był silniejszy i musiała się naprawdę
namęczyć, żeby utrzymać blok. Ale nie ważne, jak był siny - ona była szybsza. Cofnęła rękę z
mieczem i gwałtownie przykucnęła, a jego atak nie zdał się na nic.
Podniosła się, wykręciła rękę w nadgarstku i zaatakowała, okręcając się,
wymachując ramieniem, kochając ten znoajomy ból. Poruszała się szybko, jak tancerka w
rytuale świątynnym, szybka jak wąż na czerwonej pustyni, jak woda płynąca ze zbocza góry.
Próbował ją zaskoczyć ciosem w twarz, ale tylko ją rozzłościł, a ona odchyliła łokieć i
uderzyła go.
- Podczas walki ze mną pamiętaj o jednym, Sardothien - sapnął. Słońce błyszczało
w jego złoto-brązowych oczach.
- Hmm? - chrząknęła, przygotowując się do odparcia kolejnego jego ciosu.
- Ja nie przegrywam - uśmiechnął się do niej i zanim dokończył wypowiedź
podciął ją, a ona upadła. Sapnęła, gdy uderzyła plecami w marmur, a miecz wyleciał z jej
ręki. Chaol wycelował ostrze w jej serce.
- Wygrałem - westchnął.
Oparła się na łokciach.
- Musiałeś mnie podciąć, żeby wygrać. To żadna wygrana.
- To nie we mnie ktoś mierzy bronią.
Odgłosy zderzających się broni i ciężkich oddechów wypełniały powietrze.
Błądziła wzrokiem po sali, obserwując Czempionów. Zauważyła Kaina. Uśmiechnął się do
niej szeroko więc i ona wyszczerzyła zęby.
- Jesteś zdolna - powiedział Chaol - ale niektóre z posunięć są niewyćwiczone.
Przerwała kontakt wzrokowy z Kainem i spojrzała w twarz Chaolowi.
- Jakoś nie przeszkadzało mi to w zabijaniu - splunęła.
Chaol zachichotał i odłożył swój miecz, a ona podniosła się z podłogi.
- Wybierz coś innego. Coś, co będzie interesujące. Coś, co wyciśnie ze mnie choć
odrobinę potu, proszę.
- Będziesz się pocił, kiedy cię pokonam, a twoja gałki oczne będą leżały u moich
stóp - mruknęła, podnosząc rapier.
- To jest duch.
Praktycznie rzuciła rapier na miejsce i bez wahania wyciągnęła może myśliwskie.
Moi drodzy, starzy znajomi.
Na jej twarzy wykwitł grzeszny uśmiech.
TŁUMACZENIE: Klaudia
Rozdział 12
W momencie, gdy Celaena miała ruszyć i zaatakować kapitana nożami, ktoś
uderzy włócznią w ziemię, tym samym nakazując ciszę. Obejrzała się i zobaczyła, że jest to
krępy, łysiejący mężczyzna stojący na podwyższeniu.
- Proszę o uwagę - powiedział mężczyzna. Celaena spojrzała na Chaola, który
skinął głową i odebrał jej noże, gdy dołączyło do niech dwudziestu trzech pozostałych
konkurentów. - Jestem Theodus Brullo, Mistrz Broni i sędzia tego konkursu. Oczywiście, to
nasz król jest ostatecznym sędzią, który wybierze sobie Czempiona, ale to ja będę każdego
dnia was pilnował i obserwował waszą drogę do zwycięstwa.
Poklepał rękojeść miecza, a Celaena mogła obserwować, jak mieni się złotem.
- Jestem tutejszym Mistrzem Broni od trzydziestu lat i mieszkam w tym zamku lat
dwadzieścia pięć, jeśli nie więcej. Trenowałem niejednego pana, rycerza i wielu niedoszłych
mistrzów Adarlan. Będzie to dla mnie bardzo ciekawe wyzwanie.
Stojący obok Celaeny Chaol stał z uniesionymi ramionami. Dotarło do niej, że
być może Brullo szkolił go. Biorąc pod uwagę, jak łatwo Chaol dotrzymywał jej kroku,
Brullo musiał być bardzo dobry, jeśli na pewno on szkolił Westfalla. Wiedziała lepiej, niż
ktokolwiek, by nie osądzać przeciwnika na podstawie jego wyglądu.
- Król powiedział wam już wszystko na temat tego konkursu - mówił Brullo z
rękami za plecami. - Ale sądzę, że miło by było wiedzieć o sobie nieco więcej - wycelował
palcem w Kaina. - Ty. Jak masz na imię, czym się zajmujesz i skąd pochodzisz? I szczerze
powiedziawszy to wiadome jest, że żaden z was nie pracuje jako piekarz czy producent
świeczników.
Nieznośny uśmiech Kaina powrócił.
- Kain, żołnierz z królewskiej armii, pochodzę z gór White Fang.
Oczywiście, że tak. Słyszała o brutalności ludności z tego regionu gór i widziała
niektórych z nich z bliska, dostrzegła zapalczywość w ich oczach. Wielu z nich zbuntowało
się przeciwko Adarlan i szybko straciło życie. Co by powiedzieli jego górscy towarzysze,
widząc go tu teraz? Zacisnęła zęby. Co by powiedzieli ludzie z Terrasen, gdyby ją tu
zobaczyli?
Brullo albo mu nie wierzył, albo po prostu miał to gdzieś i w żaden sposób nie
zareagował na jego słowa, a już po chwili wskazywał kolejnego człowieka.
Celaena z miejsca go polubiła.
- A ty?
Szczupły, wysoki mężczyzna o blond włosach z zakolami i ironicznym wyrazem
twarzy.
- Xavier Forul. Mistrz Złodziei z Melisanda. - Mistrz złodziei! Ten człowiek?
Oczywiście zdawała sobie sprawę, że jego szczupłe ciało prawdopodobnie było tylko plusem
przy wślizgiwaniu się do domów. Może nie blefował.
Jeden po drugim, dwudziestu jeden pozostałych konkurentów przedstawiało się.
Było wśród nich sześciu żołnierzy - każdy z nich wyrzucony z wojska za złe zachowanie,
które musiało być naprawdę niewłaściwe, zważywszy na to, jak armia Adarlan była szkolona.
Następnie trzech złodziei - w tym ciemnowłosy, szarooki Nox Owen, którego prawie nie
słuchała, a on posyłał jej od samego rana urocze uśmiechy. Trzej najemnicy, wyglądający na
takich, którzy nie liczą się z ludzkim życiem, a potem dwaj spętani mordercy.
Jak sugerował pseudonim - Bill Chastain, Zjadacz Oczu - zjadał oczy swych ofiar.
Wyglądał zaskakująco zwyczajnie, mysio-brązowe włosy, ciemna karnacja, niewysoki, choć z
okropnymi bliznami wokół ust. Kolejny ze skutych mężczyzn to Ned Clement, który pojechał
na trzy lata pod Scynthe, gdzie specjalną bronią torturował kapłanki ze świątyni. Z jego
opalonej skóry wynikało, że zanim zamknięto go w Endovier, musiał bardzo dużo czasu
spędzić na słońcu w Calaculla.
Następnie przedstawiło się dwoje spokojnych ludzi z bliznami na twarzach, którzy
wydawali się znajomymi, a następnie pięciu zamachowców.
Natychmiast zapomniała nazwiska ostatniej czwórki: niezdarny, wyniosły
chłopiec; napakowany facet; niski mężczyzna, a także facet ze złamanym nosem, który
twierdził, że miał smykałkę do noży. Nie byli w Bractwie Zabójców - Arobbyn Hamel nigdy
by ich nie przyjął. Nawet po wielu latach morderczych treningów.
Tej czwórce brakowało kwalifikacji i wyrafinowania, by Arobbyn na nich w
ogóle spojrzał. Musiałby ciągle ich obserwować, ale, co najważniejsze, nie byli Cichymi
Zabójcami z Czerwonej Pustyni. Być może będą w miarę dobrymi przeciwnikami - może
spowodują że na jej ciele wystąpi choć kropla potu. Spędziła kiedyś miesiąc na treningach w
gorącym, letnim słońcu i do dzisiaj boli ją każdy skrawek ciała na samo wspomnienie tych
ćwiczeń.
Ostatni zawodnik, który przedstawił się jako Grave spowodował, że przerwała
rozmyślania. Był niski, ale z rodzaju tych twarzy, od których ludzie szybko odwracają wzrok.
Stał skuty w kajdany pomimo to, że obok niego stało pięciu strażników, patrzących na niego
bez przerwy. Po przedstawieniu się, Grave błysnął ohydnym uśmiechem, prezentując swoje
brązowe zęby. Jej wstręt nie zmalał, gdy otaksował ją wzrokiem. Zabójcy tacy jak oni nigdy
nie przestają zabijać. Nawet, gdy jego ofiarami są kobiety. Zmierzyła się z nim spojrzeniem.
- A ty? - Zapytał ją Bruno, przerywając jej rozmyślania.
- Lillian Gordaina - powiedziała, wysoko unosząc podbródek. - Złodziejka
klejnotów z Bellhaven. - Niektórzy z mężczyzn zachichotali, a ona zacisnęła zęby. Nie
śmialiby się, gdyby wiedzieli, jak naprawdę się nazywa, gdyby wiedzieli, że "złodziejka
klejnotów" potrafi obedrzeć ze skóry nie używając noża.
- W porządku - powiedział Brullo, machając ręką. - Macie pięć minut na
odłożenie broni i złapanie oddechu. Wtedy przebiegniecie się trochę, żeby wiedział, jak się
ma wasza kondycja. Ci z was, którzy nie dobiegną, nie wygrają. Pierwszy test będzie trwał
pięć dni - jeszcze się przekonacie, jak jesteśmy bezlitośni.
Po tym wszyscy się rozeszli, szeptając ze swoimi trenerami na temat tego, którzy
konkurenci mogą sprawiać największe zagrożenie. Z pewnością nie złodziejka klejnotów z
Bellhaven. Chaol kroczył koło niej, obserwując mijających ich Czempionów. Nie po to przez
osiem lat budowała swoją reputację, za co zapłaciła pobytem w Endovier by stracić to
wszystko tak po prostu.
- Jeśli będę musiała jeszcze raz powiedzieć o sobie "złodziejka klejnotów"...
Chaol uniósł brwi.
- Co dokładnie będziesz robić?
- Czy ty wiesz, jak to upokarzające, udawać jakąś złodziejkę klejnotów z małego
miasta w Fenharrow? - Patrzył na nią z góry przez chwilę.
- Jesteś aż tak arogancka? - Zjeżyła się, ale szli dalej. - Głupotą było ćwiczenie z
tobą w tym momencie. Muszę przyznać, że nie zdawałem sobie sprawy z tego, że jesteś taka
dobra. Na szczęście nikt na ciebie nie patrzył. A chcesz wiedzieć dlaczego, Lillian? - Zrobił
krok w jej stronę, przyciszył głos. - Bo jesteś śliczną, małą dziewczynką. Jesteś złodziejką
klejnotów z małego miasteczka w Fenharrow. Rozejrzyj się. - Odwrócił się częściowo do
Czempionów. - Czy ktoś na ciebie patrzy? Czy ktoś z nich cię zaczepia? Nie, ponieważ nie
wyglądasz na prawdziwą konkurentkę. Ponieważ wydaje im się, że nie przeszkodzisz im w
odzyskaniu wolności i zyskaniu bogactwa.
- Dokładnie! To upokarzające!
- To jest przebiegłe. I musisz prawie do samego końca utrzymywać ich w
przekonaniu, że nie jesteś zdolna wygrać. Nie będziesz fenomenalnie walczyć, nie będziesz
tłuc wszystkich tych złodziei, żołnierzy i zabójców. Musisz utrzymywać się na poboczu i
14TEŻ TAK KCEM *_* <złowieszczy śmiech>/ Klaudia
wyglądać na kogoś, kto nie sprawia zagrożenia, aby tamci skupili się na wyeliminowaniu
większych, silniejszych i szybszych Czempionów. Takich jak Kain… Ale przetrwasz -
kontynuował. - A gdy się obudzą w finałowy poranek i okaże się, że to właśnie ty jesteś ich
przeciwniczką i że to ty ich pokonałaś, wszystkie te obelgi i brak uwagi odbiją się na nich. -
Wyciągnął rękę, by wyprowadzić ją na zewnątrz. - I co masz teraz do powiedzenia, Lillian
Gordaina?
- Mogę na siebie patrzeć - powiedziała żartobliwie, biorąc go za rękę. - Muszę
powiedzieć, że jesteś raczej genialny, kapitanie. Tak genialny, że właściwie mogę ci
podarować jeden z klejnotów, które planuję ukraść dziś wieczorem królowej.
Chaol zachichotał i wyprowadził ją na zewnątrz.
•
Płuca paliły ją żywym ogniem, a nogi miała jak z ołowiu, ale biegła dalej,
utrzymując się po środku gruby Czempionów. Brullo, Chaol i inni trenerzy wraz z trzema
tuzinami uzbrojonych strażników pilnowali ich, krążąc konno po parku.
Niektórych Czempionów - Grave'a, Ned'a i Billa skuto długimi kajdanami.
Podejrzewała, że tylko dzięki Chaolowi nie została skuta. Ku jej zaskoczeniu Kain prowadził
i był prawie dziesięć metrów przed nimi. Jak on mógł biec tak szybko?
Dźwięk deptanych liści i dyszenia wypełniał ciepłe, jesienne powietrze, a Celaena
trzymała wzrok wbity w wilgotne, ciemne włosy złodzieja biegnącego tuż przed nią. Krok za
krokiem, oddech za oddechem. Oddychaj - musiała pamiętać o oddychaniu.
Po chwili Kain – prowadzący wyścig – skręcił na północ, tym samym zawracając
ku zamkowi. Jak ptaki podążające za tym pierwszym w kluczu, reszta pobiegła za nim. Krok
za krokiem, nie zwalniając. Pozwól im patrzeć na Caina, niech to na nim się skoncentrują.
Celaena nie potrzebowała wygrać tego wyścigu, by pokazać im, że jest lepsza –
nie musiała udowadniać swojej lepszości w żadnej z konkurencji wymyślonej przez króla.
Straciła oddech, miała wrażenie, że rozsadza jej płuca, ale biegła dalej. Już niedługo dotrą do
mety. Niedługo.
Nie mogła oglądać się za siebie by sprawdzić, czy któryś z konkurentów
biegnących za nią ma zamiar ją wyprzedzić. Czuła na sobie wzrok Chaola, dopingujący by
utrzymywała tempo. Wierzył w nią.
Drzewa rozstępowały się, odsłaniają polanę, która położona była między parkiem
gier a stajnią. Koniec ścieżki. Lekko odwróciła głowę i zaklęła, widząc zbliżających się do
niej przeciwników. Traciła oddech, ale musiała zostać w środku stawki.
Zostań w środku.
Kain minął ostatnie drzewa i uniósł ręce w zwycięskim geście. Przebiegł jeszcze
kilka metrów, zwolnił, a jego trener wiwatował na jego cześć. Jedyną odpowiedzią Celaeny
było przyspieszenie. Tylko kilka metrów w lewo. Coraz więcej światła przedostawało się
między drzewami, gdy zbliżała się do mety. Mroczki pojawiły się przed jej oczami,
zasłaniając jej widok. Musiała zostać w środku. Lata treningu z Arobynnem nauczyły ją, jakie
są konsekwencje, gdy rezygnuje się z czegoś zbyt szybko.
Po chwili minęła drzewa i otwarta przestrzeń eksplodowała wokół niej zielenią
trawy i błękitem nieba. Mężczyźni przed nią zatrzymywali się, a ona oparła ręce o kolana. To
było jedyne, co mogła zrobić, by nie upaść, jednak jej nogi zaczęły się uginać, ale ona się
zaparła. Zmusiła się do oddechu, a mroczki wciąż tańczyły przed jej oczami.
- Dobrze - Brullo podjechał do nich konno. - Napijcie się wody. Przed nami
jeszcze długa droga.
W zasięgu jej wzroku Chaol zatrzymał konia. Nogi same poniosły ją w jego
kierunku, a potem minęła go, kierując się do lasu.
- Gdzie idziesz?
- Zgubiłam pierścionek - skłamała z roztargnieniem. - Daj mi chwilę, żeby go
znaleźć. - Nie czekając na jego zgodę, weszła między drzewa, słuchając przy okazji
przechwałek i drwin pozostałych Czempionów. Zbliżali się. Weszła między krzaki, potknęła
się, a świat w jej oczach zawirował. W chwili, gdy upadła na kolana, zaczęła wymiotować.
Drżała w konwulsjach, póki nie opróżniła żołądka. Podniosła się na drżących
nogach, p czym oparła się o drzewo. Zauważyła Kapitana Westfalla na ścieżce. Obserwował
ją z zaciśniętymi ustami.
Otarła wargi wierzchem dłoni i nie odzywając się do niego, wyszła z lasu.
TŁUMACZENIE: Klaudia
Rozdział 13
Trwała pora lunchu, kiedy Brullo zostawił ich samym sobie, stwierdzenie, że
Celaena była głodna byłoby po prostu solidnym niedopowiedzeniem. Była w połowie posiłku,
przełykając mięso i chleb, kiedy nagle drzwi do jadalni się otworzyły.
- Co ty tu robisz? – powiedziała z pełnymi ustami.
- Co? – zapytał Kapitan Gwardii, zajmując miejsce przy stole. Zmienił strój i
wziął kąpiel. Przyciągnął do siebie tacę z łososiem i nałożył go na swój talerz. Twarz Celaeny
wyrażała obrzydzenie. Zmarszczyła nos.
- Nie chcesz łososia?
- Nienawidzę ryb. Wolałabym umrzeć, niż je zjeść.
- Dlaczego?
- Bo śmierdzisz jak one.
- Otworzyła usta ukazując jednolitą papkę chleba i
mięsa, które akurat żuła. Potrząsnął głową.
- Może dobrze walczysz, ale twoje maniery to po prostu hańba.
Czekała, aż wspomni o wcześniejszym wymiotowaniu, ale nie kontynuował. –
Potrafię grać i mówić jak dama, jeśli chcę.
- Więc proponuję, żebyś zaczęła. – Zrobił pauzę, po czym zapytał: – jak ci się
podoba twoja tymczasowa wolność?
- Czy to obłudna uwaga czy szczere pytanie?
Wziął kęs ryby.
– Jak wolisz.
Przez okno widać było popołudniowe niebo – lekko blade, lecz nadal urokliwe.
- Podoba mi się to z wielu powodów. Zwłaszcza teraz, kiedy mam książki do
czytania, gdziekolwiek mnie tu zamkniesz. Nie spodziewam się, że zrozumiesz.
- Wręcz przeciwnie. Może nie mam tak wiele czasu na czytanie jak ty czy Dorian,
ale to nie znaczy, że mniej lubię książki.
Wgryzła się w jabłko. Było kwaśne, lecz miało słodki, miodowy posmak.
– Doprawdy? A w jakich książkach gustujesz?
15Boże… ona jest genialna :D/Domi
Wymienił kilka, a ona zamrugała.
– Cóż… to dobry wybór – w większości. A jakieś inne? – zapytała i w jakiś
sposób godzina upłynęła, niosąc ich na skrzydłach rozmowy. Nagle zegar wybił pierwszą, a
Kapitan wstał.
- Popołudnie należy do ciebie i możesz je spędzić w jaki sposób chcesz.
- Gdzie idziesz?
- Dać odpocząć kończynom i płucom.
- Tak, cóż… Mam nadzieję, że poczytasz coś lepszego zanim cię znów zobaczę.
Westchnął, kiedy opuszczał jej pokój.
– Mam nadzieję, że weźmiesz kąpiel zanim cię znów zobaczę.
Wzdychając, Celaena kazała swoim służącym, aby przygotowali jej kąpiel.
Popołudnie spędziła na czytaniu książki na balkonie.
•
Gdy nastał świt, drzwi do pokoju Celaeny otworzyły się, a znajomy odgłos
kroków poniósł się echem po pokoju.
Chaol Westfall zatrzymał się na moment, kiedy zobaczył zabójczynię, zwisającą z
belki przymocowanej do wejścia do sypialni, systematycznie podciągającą się w górę, by
dotknąć podbródkiem do drewnianego drążka. Pot pokrywał jej podkoszulkę i biegł
strumieniem w dół jej bladej skóry. Ćwiczyła już od godziny. Jej ramiona drżały, kiedy
kolejny raz podciągała się w górę.
Choć mogła udawać, że była w połowie pakowania, nie było żadnego powodu,
żeby tak trenować. Nawet, kiedy przy kolejnym podnoszeniu jej ciało krzyczało, żeby
przestała. To nie tak, że nie była w formie - przecież kilof, którym pracowała w kopalni był
ciężki. I to zdecydowanie nie miało nic wspólnego z jej konkurentami uderzających ją we
wczorajszym wyścigu.
Miała już nad nimi przewagę. Po prostu musiała być jeszcze trochę ostrzejsza.
Nie przerwała ćwiczeń, kiedy się do niego uśmiechnęła, dysząc przez zaciśnięte zęby. Ku jej
zaskoczeniu, odwzajemnił uśmiech.
•
Tego popołudnia nadeszła straszna burza i Chaol pozwolił Celaenie spacerować z
nim wokół zamku po tym, jak skończyła trenować z innymi Czempionami. Mimo, że mało
mówił, cieszyła się, ze jest z dala od swojego pokoju i miała na sobie jedną z nowych sukien -
ozdobioną perłami piękną, jedwabną, blado-liliową kreację z różowymi, koronkowymi
akcentami. Ale wtedy skręcili w róg i niemal zderzyli się z Kaltain Rompier. Zabójczyni
skrzywiłaby się, ale zapomniała o Kaltain, kiedy jej wzrok padł na jej towarzyszkę. To była
kobieta z Eyllwe.
Była wspaniała - miała wydłużoną, szczupłą sylwetkę, wszystko u niej było
idealnie uformowane i gładkie. Jej luźna biała suknia kontrastowała z jej kremowo-brązową
skórą, a jej trzyczęściowy złoty naszyjnik pokrywał większość jej piersi i szyi. Bransolety z
pozłacanej kości słoniowej migotały wokół jej nadgarstków, a na nogach miała sandały z
dopasowanymi do nich obrączkami. Cienki diadem składający się ze zwisającego złota i
biżuterii wieńczył jej głowę. Było z nią dwóch strażników, stojących ramię w ramię z
asortymentem Ellywiańskich sztyletów i mieczy. Obaj dokładnie uważnie zbadali wzrokiem
Chaol’a i Celaenę – ważąc w ich spojrzeniu czaiła się groźba.
Dziewczyna z Eyllwe była księżniczką.
- Kapitan Westfall! – powiedziała Kaltain i dygnęła. Za nią niski mężczyzna,
ubrany w czerwono-czarny strój radnego, skłonił się, biorąc z niej przykład.
Księżniczka stała spokojnie, a w jej sylwetce widać było perfekcję. Jej brązowe
oczy wyrażały ostrożność, kiedy zwrócone były w stronę Celaeny i jej towarzysza.
Celaena posłała w jej stronę delikatny uśmiech, a księżniczka zbliżyła się do nich
o krok. Strażnicy poruszyli się nieznacznie. Poruszała się lekko i z wdziękiem.
Kaltain wskazała na dziewczynę, bez skutku próbując ukryć niesmak wypisany na
jej pięknej twarzy.
– To jest Jej Królewska Wysokość, Księżniczka Eyllwe, Nehemia Yther
Chaol skłonił się nisko. Księżniczka ledwo zauważalnie skinęła głową. Celaena
znała jej imię – często słyszała w Endovier Eyllewiańskich niewolników, jak wychwalali
piękno i odwagę Nehemii. Nehemia, Światło Eyllwe, która mogła uwolnić ich od sytuacji, w
której tkwili. Nehemia, która mogła pewnego dnia stanowić zagrożenie dla rządów Króla
Adarlanu nad jej rodzimym krajem, gdyby zasiadła na tronie. Nehemia, szeptali, która
przemyca informacje i dostarcza je do wojowniczych grup w Eyllwe. Ale co ona tu robiła?
16 Jezu ale ją rodzice skrzywdzili xD /Domi
- I panna Lillian - powiedziała Kaltain ożywiona. Celaena ukłoniła się na tak
nisko, że niewiele ją dzieliło od upadku i powiedziała w stronę Eyllwe - Witaj w Rifthold,
Wasza Wysokość.
Księżniczka Nehemia uśmiechnęła się leniwie, a pozostali się na nią gapili. Radny
promieniał, ocierając pot z czoła. Dlaczego nie wysłali Nehemii z Księciem, lub chociaż
Perringtonem? Dlaczego widziała ją u boku Kaltain Rompier?
- Dziękuję ci - odpowiedziała księżniczka, niskim tonem
- Wyobrażam sobie, jak długą przebyłaś podróż - ciągnęła Celaena. - Przyjechałaś
dzisiaj, Wasza Wysokość?
Strażnicy stojący za księżniczką wymienili spojrzenia i brwi Nehemii powoli się
uniosły. Niezbyt wiele ludzi z tych stron mówiło ich językiem.
- Owszem. I królowa wysłała tę tu - Nehemia wskazała głową na Kaltain - by
oprowadziła mnie razem z tym spoconym robakiem po okolicy - zmrużyła oczy patrząc na
radnego, który załamał ręce i wytarł czoło chusteczką. Najwyraźniej zdawał sobie sprawę,
jakie Nehemia stwarzała zagrożenie; ale dlaczego przyprowadził ją do zamku?
Celaena przebiegła językiem po zębach, próbując powstrzymać uśmiech.
- Wydaje się być trochę zdenerwowany. - Musiała szybko zmienić temat lub
zrobić coś, co powstrzymałoby ją przed roześmianiem się. - Co sądzisz o zamku?
- To jest najgłupsza rzecz, jaką w życiu widziałam - powiedziała Nehemia,
wpatrując się w sufit, jakby przez kamień mogła dostrzec poszczególne szklane sekcje. -
Wcześniej weszłam do zamku z piasku.
Chaol ich obserwował, trochę z niedowierzaniem.
- Obawiam się, że nie zrozumiałam twoich słów - przerwała Kaltain. Celaena
próbowała nie przewrócić oczami - zapomniała że kobieta nadal tu stała.
- My - powiedziała księżniczka, walcząc, by powiedzieć coś we wspólnym
języku. - Rozmawialiśmy z pogodą.
- O pogodzie - poprawiła ją ostro Kaltain.
- Uważaj na słowa - rzuciła Celaena zanim się zastanowiła, co mówi.
Kaltain posłała Celaenie złośliwe spojrzenie.
- Jeśli jest tutaj, żeby uczyć się naszych zasad, powinnam ją poprawiać, żeby nie
brzmiała głupio.
Przyjechała, by uczyć się naszych zasad czy po coś jeszcze? Wyraz twarzy
księżniczki był nieprzenikniony. Tak samo jak jej strażników.
17*Aaaaach skąd ja to znam ^_^ /Domi
- Wasza Wysokość - powiedział Chaol, poruszając się o krok w stronę księżniczki
tak, żeby stanąć pomiędzy nią a Celaeną. - Zwiedzasz zamek?
Nehemia zastanowiła się nad znaczeniem jego słów i spojrzała na Celaenę
unosząc brwi, jakby oczekiwała, aż dziewczyna jej tę wypowiedź przetłumaczy. Kąciki ust
Celaeny wykrzywiły się ku górze. Widziała, jak intensywnie poci się radny. Nehemia była
kimś, z którym trzeba było się liczyć. Celaena przetłumaczyła pytanie Chaola z łatwością.
- Jeśli rozważasz tę strukturę szaleństwa bycia zamkiem
- odpowiedziała
Nehemia. Celaena odwróciła się do Chaola.
- To znaczy "tak".
- Nie wiedziałam, że tyle słów może oznaczać pojedynczy wyraz - powiedziała
Kaltain z fałszywą słodyczą w głosie. Celaena wbiła paznokcie w dłonie. "Wyrwę ci włosy z
tego łba...". Chaol zbliżył się o kolejny krok do Nehemii - efektywnie blokując Cealenie
drogę do Kaltain. Sprytnie. Przyłożył dłoń do piersi.
- Wasza Wysokość. Jestem Kapitanem Straży Królewskiej. Proszę mi pozwolić
Panią eskortować.
Celaena ponownie przetłumaczyła wypowiedź, a księżniczka skinęła głową.
- Pozbądź się jej - powiedziała płasko do Celaeny, wskazując dłonią w stronę
Kaltain. - Nie obchodzi mnie jej temperament.
- Jesteś odwołana - rzuciła dziewczyna do Kaltain, błyskając uśmiechem. -
Księżniczka jest zmęczona twoim towarzystwem.
- Ale królowa... - zaczęła Kaltain.
- Jeśli Jej Wysokość sobie tego życzy, prośba zostanie spełniona - przerwał jej
Chaol. Pomimo, że przybrał kamienny wyraz twarzy, mogłaby przysiąc, że widziała w jego
oczach iskierki rozbawienia. Celaena chciała go uściskać. Nie zawracała sobie głowy
kiwnięciem Kaltain na pożegnanie, kiedy księżniczka razem z radnym dołączyli do nich i
ruszyli dalej korytarzem, zostawiając gotującą się z wściekłości kobietę za sobą.
- Czy wszystkie twoje królewskie kobiety takie są? - zapytała księżniczka Celaenę
po ellywiańsku.
- Takie jak Kaltain? Niestety, Wasza Wysokość.
Nehemia badała wzrokiem zabójczynię i Celaena wiedziała, że przyglądała się jej
ubraniom, sposobie chodzenia, postawie - wszystkiemu, co Celaena obserwowała wcześniej u
18Dokładnie TAK było :D/ Domi
19 Dobrze wiedzieć xD /Domi
księżniczki. - Ale ty - ty nie jesteś jak one. Skąd wiesz jak mówić po ellywiańsku tak
dobrze?
- Ja… - Celaena zastanawiała się, czy skłamać - uczyłam się go przez kilka lat.
- Używasz wiejskiej intonacji. Uczą tego w twoich książkach?
- Znałam kobietę z Eyllwe, która nauczyła mnie tego języka.
- Twoja niewolnica? - Ton jej głosu stał się ostrzejszy i Chaol przeniósł na nich
wzrok.
- Nie - odpowiedziała Celaena pośpiesznie. - Nie wierzę w utrzymywanie
niewolników. - Nagle poczuła, jak coś w jej wnętrzu się skręca na wspomnienie tych
wszystkich niewolników, których zostawiła w Endovier, wszystkich tych ludzi, którzy byli
skazani na cierpienie, nim zginęli. To, że opuściła Endovier nie znaczyło, że przestało ono
istnieć.
Głos Nehemii był delikatny.
– Więc jesteś zupełnie niepodobna do twoich dworskich towarzyszy.
Celaena mogła jedynie dostrzec skinięcie księżniczki, zanim zwrócili uwagę na
korytarz przed nimi. Popędzani przez panów służący wytrzeszczali oczy na widok księżniczki
i jej strażników. Po chwili ciszy Celaena spięła ramiona.
- Co robisz w Rifthold, jeśli mogę spytać? – zwróciła się do księżniczki i po
chwili dodała – Wasza Wysokość.
- Nie musisz sobie zawracać głowy tym tytułowaniem. – Księżniczka bawiła się
jedną ze złotych bransolet na jej nadgarstku. – Przyjechałam na prośbę mojego ojca, Króla
Eyllwe, który nakazał mi uczyć się waszego języka i zwyczajów po to, żebym mogła lepiej
służyć Eyllwe i mojemu ludowi.
Biorąc pod uwagę to, co słyszała wcześniej o Nehemii nie sądziła, że to cała
historia, ale tylko uśmiechnęła się uprzejmie i zapytała:
- Jak długo zostaniesz w Rifthold?
- Dopóki mój ojciec uzna to za słuszne. – Przestała bawić się bransoletami i
skrzywiła się na dźwięk deszczu bębniącego o szyby w oknach. – Jeśli dopisze mi szczęście,
będę tu tylko do wiosny. Chyba, że mój tata zdecyduje, że mężczyzna z Adarlanu może mnie
uczynić dobrą małżonką, wtedy będę tutaj, póki ta sprawa będzie załatwiona.
Widząc irytację w oczach księżniczki, Celaenia poczuła litość dla mężczyzny,
którego jej ojciec wybierze jej na męża. Ta myśl ją uderzyła i Celaena przechyliła głowę na
20Zastanawiałam się czy napisać "Gdzie się nauczyłaś tak dobrze mówić po ellywiańsku" ale stwierdziłam, że
trzeba utrzymywać te dziwne wypowiedzi księżniczki :D /Domi
bok.
- Kogo mogłabyś poślubić? Księcia Doriana? – To było wścibskie I nieco
bezczelne. Natychmiast pożałowała tego pytania w chwili, kiedy wyszło z jej ust.
Ale Nehemia tylko mlasnęła językiem.
– Ten przystojny młodzieniec? Uśmiecha się do mnie o wiele za często –
powinnaś zobaczyć, jak puszcza oko do innych kobiet na dworze. Chcę męża, który zagrzeje
mOje łóżko. Sam. - Zatrzymała przez chwilę wzrok na zabójczyni, ponownie mierząc ją
wzrokiem od stop do głów. Celaena złapała księżniczkę ma tym, jak się wpatruje w parę blizn
na jej dłoniach. – Skąd jesteś, Lillian?
Celaena niedbale schowała ręce w fałdach sukni.
– Z Bellhaven. To miasto w Fenharrow. Port rybacki. Okropnie cuchnie. – To nie
było kłamstwo. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżała do Bellhaven na misję, rybi odór
powodował, że się dławiła, jeśli była za plisko doków. Księżniczka zachichotała. – Rifthold
pachnie okropnie. Zbyt dużo ludzi. Przynajmniej w Banjali słońce wszystko wypala i rzeczny
pałac mojego ojca pachnie jak kwiat lotosu.
Idący za nimi Chaol odchrząknął, oczywiście zmęczony wykluczeniem z
konwersacji i Celaena uśmiechnęła się do niego.
– Nie bądź taki ponury – powiedziała we wspólnym języku. – Musimy dotrzymać
towarzystwa księżniczce.
- Nie przechwalaj się – powiedział opuszczając brwi. Położył dłoń na rękojeści
miecza i zaraz strażnicy Nehemii zbliżyli się do niego o krok. Pomimo, że Chaol mógł być
Kapitanem Straży, Celaena nie wątpiła, że strażnicy mogliby go pokonać, jeśli stanowiłby
zagrożenie. – My tylko przyprowadzamy ją z powrotem do królewskiej rady. Zamierzam
zamienić z nimi słowo na temat pozwolenia Kaltain pokazywania się w jej pobliżu.
- Polujesz? – zapytała księżniczka po ellywiańsku.
- Ja? – Księżniczka skinęła głową. – Och… eee, nie – powiedziała Celaena,
następnie wróciła do eyllywiańskiego. – Jestem bardziej czytelnikiem.
Księżniczka spojrzała przez okno zbryzgane przez deszcz.
- Większość naszych książek spłonęło pięć lat temu, kiedy Adarlan został
zaatakowany. Nie stanowiło to żadnej różnicy, jeśli te książki były o magii… – jej głos ucichł
przy tym słowie, nawet radny i Chaol nie mogli jej zrozumieć. - … albo o historii. Po prostu
podpalili wszystkie biblioteki, uniwersytety i muzea…
Znajomy ból przebiegł przez pierś Celaeny.
– Eyllwe nie było jedynym krajem, gdzie to się stało.
Coś zimnego i ostrego błysnęło w oczach Nehemii. – Teraz większość książek
otrzymujemy od Adarlanu – książek w języku, który ledwo rozumiem. To jest także
powodem mojej obecności tutaj. Tyle jest rzeczy do zrobienia! – tupnęła nogą, a jej biżuteria
zabrzęczała. – Nienawidzę tych butów! I tej okropnej sukni! Nie obchodzi mnie, że jest
zrobiona z ellywiańckiego jedwabiu i że jestem zobowiązana reprezentować moje królestwo –
skóra mnie swędzi od tej sukni od chwili, kiedy ją założyłam! – spojrzała na suknię Celaeny.
– Jak w niej wytrzymujesz?
Celaena uniosła poły swojej sukni. – Szczerze mówiąc, niemal łamie mi żebra.
- Cóż, przynajmniej nie ja jedna cierpię – powiedziała Nehemia.
Chaol zatrzymał się przed drzwiami i poinformował sześciu wartowników
stojących na zewnątrz, by obserwowali kobietę i strażników księżniczki. – Co on robi?
- Przywraca cię do rady i zapewnia, że Kaltain nie będzie już ci sprawiała
problemów.
Ramiona Nehemii nieznacznie opadły. – Jestem tu dopiero dzień, a już chcę
wyjechać.
Westchnęła głęboko i zwróciła się ponownie do okna, wpatrując się w dal, jakby
mogła zobaczyć całą drogę powrotną do Ellywe. Nagle chwyciła dłoń Celaeny i ją ścisnęła.
Jej palce były zaskakująco stwardniałe – w miejscach, w których miecz lub sztylet powinien
dotykać skóry. Oczy Celaeny spotkały się ze spojrzeniem księżniczki i ta puściła jej rękę. Być
może plotki na temat jej współpracy z niewolnikami w Eyllwe były prawdziwe…
- Dotrzymasz mi towarzystwa póki tu będę, Panno Lilian?
Celaena zamrugała słysząc tę prośbę – szczerą, będącą źródłem zaszczytu. –
Oczywiście, jeśli tego chcesz, będę ci służyć z przyjemnością.
- Mam służących. Potrzebuję kogoś, z kim mogłabym porozmawiać.
Celaena nie mogła nic na to poradzić – księżniczka promieniała. Chaol kolejny
raz wkroczył do korytarza i ukłonił się w stronę księżniczki. – Rada pragnie panią widzieć. –
Celaena przetłumaczyła.
Nehemia wydała z siebie cichy jęk, ale podziękowała Chaolowi przed
zwróceniem się do Celaeny.
– Cieszę się, że się poznałyśmy, Panno Lilian – powiedziała Nehemia z błyskiem
w oczach. – Niech pokój będzie z tobą.
- I z tobą – mruknęła zabójczyni, obserwując jak księżniczka wychodzi.
Nigdy nie miała zbyt wielu przyjaciół. Zwykle ci, których miała, często ją
zawodzili. Czasami z okropnym skutkiem, jak się przekonała tego lata mając do czynienia z
Cichymi Zabójcami Czerwonej Pustyni. Po tym wszystkim przysięgła sobie, że już nigdy nie
zaufa żadnej dziewczynie, a w szczególności żadnym liczącym się wśród społeczeństwa.
Dziewczynom, które zrobią wszystko, żeby dostać to czego chcą. Ale w trakcie kiedy drzwi
zamykały się za księżniczką, Celaena zastanawiała się, czy nie jest w błędzie.
•
Chaol Westfall obserwował, jak zabójczyni jadła lunch, jej oczy przeskakiwały z
talerza na talerz. Natychmiast zrzuciła z siebie suknię, kiedy weszła do swojego pokoju i teraz
siedziała ubrana w różano-jadeitowy szlafrok, który dobrze na niej leżał.
- Jesteś dzisiaj okropnie cichy - powiedziała z ustami pełnymi jedzenia. Czy ona
nigdy nie przestaje jeść? Jadła więcej niż ktokolwiek, kogo znał - więcej nawet niż jego
strażnicy. Miała dokładnie przemyślane wielkości porcji w każdym posiłku.
- Oczarowany Księżniczką Nehemią? - zapytała przeżuwając posiłek, przez co
trudno ją było zrozumieć.
- Masz na myśli tę upartą dziewczynę? - Natychmiast pożałował swoich słów,
kiedy zauważył, jak oczy zabójczyni się zwężają. Czas treningu się zbliżał, a on nie był w
nastroju do patronowania. Miał na głowie ważniejsze rzeczy do zrobienia. Przed
opuszczeniem zamku tego ranka, król nie zabrał ze sobą w podróż żadnych ze strażników,
których mu zaproponowano i odmówił odpowiedzi na pytania dotyczące celu jego podróży
oraz nie chciał, aby ktokolwiek mu towarzyszył.
Nie wspominając już faktu, że zaginęły królewskie psy. Znaleźli tylko ich w pół
zjedzone szczątki nadal znajdujące się w północnym skrzydle zamku. To było niepokojące;
kto mógłby dopuścić się do tak okrutnego czynu?
- Co ci nie pasuje w upartych dziewczynach? - naciskała. - Poza tym, że nie są
tępymi ciamajdami potrafiącymi otworzyć usta tylko by wydawać rozkazy lub plotkować?
- Po prostu preferuję inny typ kobiet.
Widocznie powiedział właściwą rzecz, bo Celaena zatrzepotała rzęsami.
- A jaki typ kobiet preferujesz?
- Na pewno nie aroganckie zabójczynie.
Zrobiła kwaśną minę.
- Przypuśćmy, że nie jestem zabójczynią. Byłabym wtedy w twoim typie?
- Nie.
- Wolisz Lady Kaltain?
- Nie bądź niemądra. - Łatwo było być nieuprzejmym. Ale również bycie miłym
stawało się zbyt proste. Wziął kęs chleba. Obserwowała go, przechylając głowę na bok.
Czasami miał wrażenie, że patrzy na niego niczym kot polujący na mysz. Zastanawiał się, ile
by jej zajęło rzucenie się na niego.
Wzruszyła ramionami i odgryzła kawałek jabłka. Było w niej też coś
dziewczęcego. Och, nie mógł znieść ile jest w niej sprzeczności!
- Pan się na mnie gapi, Kapitanie.
Chciał przeprosić, ale się powstrzymał. Ona była wyniosłą, wulgarną i całkowicie
bezczelną zabójczynią. Całe miesiące marzył o tym, aby została Zwyciężczynią, a potem
odeszła. Nie sypiał dobrze odkąd zabrali ją z Endovier.
- Masz resztki jedzenia między zębami - powiedział, a Celaena pogrzebała między
nimi paznokciem i zwróciła głowę w stronę okna. Deszcz spływał gładko po szkle. Patrzyła
na deszcz, czy na coś za nim?
Napił się ze swojego kielicha. Pomijając jej zarozumiałość, była inteligentna i
stosunkowo uprzejma oraz w pewien sposób urocza. Ale gdzie podział się ten mrok?
Dlaczego nie mógł się pokazać, żeby wrzucić ją do lochu i odwołać tę śmieszną konkurencję?
Było w niej coś wielkiego i śmiertelnego, a jemu się to nie podobało.
Byłby gotowy - kiedy przyszedłby na to czas, cierpliwie by czekał. Zastanawiał
się tylko, które z nich przetrwa.
TŁUMACZENIE: Domi_Morgan
KOREKTA: Klaudia
Rozdział 14
Przez następne cztery dni Celaena budziła się przed świtem, by ćwiczyć w swoim
pokoju, wykorzystując wszystko, co się dało - krzesła, drzwi, bile i kije bilardowe. Kule były
świetne w ćwiczeniu równowagi. W porze śniadaniowej pojawiał się Chaol. Potem szła
biegać po parku, a on jej towarzyszył.
Nadeszła jesień, a wiatr pachniał liśćmi i śniegiem. Chaol nigdy nie wspominał o
tym, jak zwróciła posiłek po pierwszym teście i nie komentował też polepszającej się z
każdym dniem kondycji Celaeny.
Po skończonym biegu ćwiczyli w zamkniętej sali, z dala od oczu jej
przeciwników. Trenowali do czasu, aż padała na ziemię i mówiła, że umiera z głodu i
zmęczenia. Noże pozostały jej ulubioną bronią, ale tą prawdziwą zastąpiły drewniane
rekwizyty - dzięki temu mogli zadawać swobodne i mocne ciosy nie martwiąc się, że
poodcinają sobie ręce.
Od pierwszego spotkania z księżniczką Nehemią nie widziała jej, ani nawet nie
słyszała nic na jej temat od służby.
Chaol zawsze zjadał z nią obiad, a potem dołączali do reszty grupy, by trenować
pod okiem Brulla. Większość treningu służyła tylko temu, by upewnić się, że potrafią
posługiwać się bronią. I oczywiście Celaena przez cały czas starała się nie zwracać na siebie
uwagi i pozostać w cieniu. Najbardziej jednak wyróżniał się Kain.
Kain. Jakże ona go nienawidziła! Brullo praktycznie kłaniał się mu, pozostali
również patrzyli na niego z szacunkiem. Nikt nie pofatygował się by skomentować jej
polepszoną formę. Ciekawa była, czy oni również przechodzili podobne piekło jak ona w
Endovier.
Gdy Kain był w pobliżu, ciężko było jej się skupić. Wciąż widziała jego
szydercze miny i słyszała, jak drwił z niej, czekając na jakikolwiek błąd. Miała ogromną
nadzieję, że nie będzie jej tak rozpraszał w czasie eliminacji. Brullo nie dawał im wskazówek,
czego dokładnie muszą się uczyć, ale Chaol najwidoczniej wiedział, co robi.
Dzień przed pierwszym tekstem wiedziała, że dzieje się coś złego. Chaol nie
przyszedł na śniadanie, ale wysłał po nią strażników, by eskortowali ją do sali szkoleniowej.
Nie pojawił się również na obiad i z niego też eskortowali ją strażnicy. Miała wiele pytań.
Bez Chaola w pobliżu, trzymała się na uboczu grupy, obserwując konkurentów
otoczonych przez strażników i trenerów. Brullo jeszcze się nie pojawił. I strażników było
mniej.
- Jak myślisz, o co chodzi? - zapytał Nox Owen, młody złodziej z Perranth, stając
obok niej.
Po tym, jak dowiedziano się o jego kwalifikacjach i praktyce, wielu zawodników
chciało mieć go po swojej stronie, ale on pozostawał samotnikiem.
- Nie miałam dzisiaj rano treningu z Kapitanem Westfall'em - odpowiedziała. Co
było złego w przyznaniu się do tego?
Nox wyciągnął rękę.
- Nox Owen.
- Wiem, kim jesteś - powiedziała, ale uścisnęła jego rękę. Jego uścisk był solidny,
a dłoń zrogowaciała i pokryta bliznami. Widać było po tym, jak angażował się w pracę.
- Dobrze. Czułem się nieco niewidzialny przez tego prostaka, który przez ostatnie
dni nieudolnie się popisuje. - Wskazał brodą na Kaina, który właśnie napinał biceps. Na jego
palcu połyskiwał pierścień z dużym, czarnym kamieniem. Dziwiło ją to, że nosi go w trakcie
treningu. - Widzisz Verina? Wygląda, jakby miał się rozchorować. - Spojrzała na złodzieja i
poczuła chłód. Na co dzień można go było zastać u boku Kaina, wyśmiewającego się wraz z
nim z innych Czempionów. Lecz dzisiaj stał przy oknie blady i z szeroko otwartymi oczami.
- Słyszałem, jak rozmawiał z Kainem - rozległ się za nimi bojaźliwy głos, a gdy
odwrócili się, ujrzeli stojącego w pobliżu najmłodszego zabójcę, Pelora. Celaena spędziła pół
dnia na obserwowaniu go i doszła do wniosku, że on naprawdę może dużo zyskać na tych
treningach.
- Co mówił? - Nox włożył ręce do kieszeni. Jego ubrania nie były tak nędzne, jak
pozostałych konkurentów; sam fakt, że słyszała już kiedyś jego imię oznaczało, że musiał być
dobrym złodziejem. Piegowata twarz Pelora zbladła nieco.
- Bill Chastain - Zjadacz Oczu - został znaleziony martwy dzisiaj rano.
Czempion zginął? I to do tego notoryczny zabójca.
- Jak? - zapytała.
Pelor przełknął ślinę.
- Verin powiedział, że nie wyglądał dobrze. Jakby ktoś go rozerwał. Minął jego
ciało na drodze. - Nox zaklął cicho pod nosem, a Celaena obserwowała pozostałych
Mistrzów. Pozbijali się w gromady i szeptali między sobą, co oznaczało, że wieść już się
rozeszła. Pelor kontynuował. - Powiedział, że ciało Chastaina było prawie poćwiartowane.
Przez jej kręgosłup przebiegł chłodny dreszcz, ale potrząsnęła głową, gdy na salę wszedł
strażnik i oznajmił, że dzisiejszy trening mogą wykorzystać, jak chcą. By odwrócić swoje
myśli od przerażających obrazów, które przemykały pod jej powiekami, pożegnała się z
Noxem i Pelorem, po czym podeszła do szafy z bronią. Do pasa przypięła noże do rzucania.
Podeszła do stanowiska z tarczami; chwilę później dołączył do niej Nox i zaczął rzucać
ostrzami w tarczę. Nigdy nie trafił bliżej niż w drugi pierścień. Nie był może utalentowany w
rzucaniu nożami, ale łucznikiem był bardzo dobrym.
Wyciągnęła sztylet zza pasa. Kto mógł zabić tak brutalnie jednego z
Czempionów? I jak w ogóle ciało zostało wywleczone tak daleko, jeśli był w budynku?
Dookoła roiło się przecież od strażników. Czempion nie żył, a od pierwszego testu dzielił ich
jeden dzień; czyżby to był pierwszy sprawdzian?
Jej celem był malutki okrąg na środku tarczy. Uspokoiła oddech, uniosła rękę,
rozluźniła się. Odgłosy treningu innych Mistrzów zostały stłumione. Czerń dziesiątki
przyciągała ją, zrobiła wydech i rzuciła. Sztylet leciał do celu, błyszcząc ja gwiazda.
Uśmiechnęła się ponuro, gdy trafił w sam środek tarczy.
Nox zaklął siarczyście, gdy jego nóż utkwił w trzecim pierścieniu, a ona uśmiechnęła się
jeszcze szerzej pomimo posiekanego trupa gdzieś na terenie zamku. Celaena sięgnęła po
kolejny sztylet, gdy z ringu, gdzie trenował z Kainem, zawołał ją Verin.
- Sztuczki cyrkowe nie są użyteczne, gdy jest się królewskim Czempionem. -
Utkwiła w nim spojrzenie, jednak była ustawiona w pozycji do rzutu. - Może lepiej połóż się
na plecach i poćwicz sztuczki przydatne kobiecie. Jeślibyś chciała, mógłbym cię czegoś
nauczyć. - Zaśmiał się, a Kain dołączył do niego. Celaena zacisnęła rękę na sztylecie tak
mocno, że ją to zabolało.
- Nie zwracaj na nich uwagi - mruknął Nox. Rzucił kolejnym sztyletem, znowu
nie trafiając w środek tarczy. - Oni nawet nie wiedzą co zrobić z kobietą, nawet jeśli jakaś
wchodzi naga do ich sypialni.
Celaena posłała kolejny sztylet w sam środek. Nox uniósł swoje ciemne brwi,
które podkreślały jego szare oczy. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat.
- Masz imponujący cel.
- Jak na kobietę? - powiedziała wyzywająco.
- Nie - powiedział i rzucił kolejny sztylet. - Jak na każdego. - Ostrze nie trafiło w
czarne pole. Podszedł do tarczy i wyszarpnął noże, wkładając je do pochew. Celaena
odchrząknęła.
- Źle stoisz - powiedziała cicho, tak, by inni Czempioni nie usłyszeli. - I masz źle
ułożony nadgarstek.
Nox opuścił rękę. Celaena stanęła przed tarczą.
- Nogi w ten sposób - powiedziała. Przyglądał jej się przez chwilę, a następnie
ustawił się tak samo. - Ugnij je lekko w kolanach. Ściągnij łopatki; rozluźnij nadgarstek.
Rzucaj na wydechu - zaprezentowała mu to i kolejny sztylet wbił się w środek tarczy.
- Pokaż jeszcze raz - powiedział Nox z uznaniem.
Zrobiła to, o co prosił, a następnie rzuciła też lewą ręką. Wydała okrzyk tryumfu,
gdy ostrze wbiło się w rękojeść tego drugiego. Nox spojrzał na nią z uznaniem, unosząc
ramię.
- Cóż, właśnie mnie zawstydziłaś – powiedział ze śmiejąc się. Gdy robił wydech,
uniósł rękę jeszcze wyżej.
- Trzymaj bliżej – usłyszał jej odpowiedź. – Wszystko zależy od tego, jak go
złapiesz.
Nox postąpił według jej uwag i rzucił, gdy wypuścił powietrze z płuc, rzucił. Nie
trafił w dziesiątkę, ale był bliżej.
- Jest niewielka poprawa.
- Niewielka - powiedziała, podchodząc do celów. Wyciągnęła z nich sztylety i
podeszła do niego ponownie. Wcisnęła noże za pas.
- Jesteś z Perrant, prawda? - zapytała. Choć nigdy nie była w Perranth, drugim z
największych miast w Terrasen , to wspomnienie o jej ojczyźnie nadal wzbudzała w niej
strach i poczucie winy. Minęło dziesięć lat od czasu, gdy rodzina królewska została
wyrżnięta, dziesięć lat odkąd król Adarlan wkroczył na tamte ziemie, dziesięć lat odkąd w
Terrasen poleciały głowy i zakłócono tam spokój. Nie powinna o tym wspominać - nie
wiedziała nawet, dlaczego to zrobiła.
Zmusiła się do wykazania zainteresowania, gdy Nox skinął głową.
- Po raz pierwszy jestem poza Perranth, rzeczywiście. Mówiłaś, że pochodzisz z
Bellhaven, czyż nie?
- Mój ojciec jest kupcem - skłamała.
- A co myśli o córce, która kradzieżą klejnotów zarabia na życie?
Posłała mu uśmiech i posłała nóż w tarczę.
- Z pewnością nie zaprasza mnie do domu.
- Ach, ale przynajmniej jesteś w dobrych rękach. Masz najlepszego trenera z
możliwych. Widziałem was rano, jak biegaliście. Będę musiał ubłagać mojego, aby pozwolił
mi trenować poza tymi zajęciami. - Kiwnął głową w stronę swojego trenera, który siedział
pod ścianą z kapturem zarzuconym na głowę.
- Śpi, znowu.
- Czasami strasznie boli mnie przez niego dupa - powiedziała, rzucając kolejnym
nożem. - Ale masz rację, jest najlepszy.
Po chwili milczenia, Nox odezwał się ponownie:
- Na następnym treningu znajdź mnie, dobrze?
- Dlaczego - sięgnęła po kolejny sztylet, ale okazało się, że nie ma przy pasie
żadnego.
Nox rzucił nóż i tym razem trafił w sam środek.
- Ponieważ obstawiam swoje złoto na to, że wygrasz całe to cholerstwo.
Uśmiechnęła się lekko.
- Miejmy nadzieję, że nie zostanę wyeliminowana w jutrzejszym teście. -
Zlustrowała wzrokiem całą salę, by przyjrzeć się, czy ktoś wygląda na osobę martwiącą się
jutrzejszym wyzwaniem, ale nie dostrzegła w żadnym z nich niczego niezwykłego.
Większość z nich stała cicho i obserwowała starcie Kaina i Verina, choć niektórzy byli bladzi
jak śnieg.
- I miejmy nadzieję, że żadnego z nas nie załatwią tak, jak Zjadacza Oczu - dodała
i zamyśliła się.
•
- Czy ty poza czytaniem robisz cokolwiek innego? - zapytał Chaol. Spojrzała się
na niego z krzesła na balkonie, gdy usiadł obok niej. Póżno popołudniowe słońce ogrzewało
jej twarz, a ostatni, balsamiczny powiew jesieni rozczesywał jej włosy.
Pokazała mu język.
- Nie powinieneś zastanawiać się nad morderstwem Zjadacza Oczu? - Nigdy nie
przychodził do niej do pokoju po obiedzie.
Coś mrocznego pojawiło się w jego oczach.
- To nie twój interes... I nie próbuj wyciągać ode mnie żadnych informacji na ten
temat. - dodał, gdy otwierała usta, by coś powiedzieć. Spojrzał na książkę na jej kolanach. -
Widziałem w czasie obiadu, że czytasz "Wiatr i Deszcz" ale zapomniałem cię zapytać, co o
niej myślisz.
On naprawdę przyszedł, by porozmawiać o książce, gdy jednego z Czempionów
znaleziono martwego dziś rano?
- Nieco się ciągnie - przyznała, podnosząc brązową książkę. Gdy nie
odpowiedział, zapytała. - A tak naprawdę to dlaczego przyszedłeś?
- Miałem długi dzień.
Zaczęła masować sobie kolana.
- Przez morderstwo Billa?
- Przez księcia, który zabrał mnie na posiedzenie Rady, które trwało trzy godziny
powiedział, zaciskając zęby.
- Myślałam, że Książę to twój przyjaciel?
- Jest nim.
- Jak długo się przyjaźnicie?
Nie mówił i wiedziała, że właśnie się zastanawia, ile może jej wyjawić, by nie
mogła wykorzystać tych informacji przeciwko niemu. Już miała go uderzyć, gdy powiedział:
- Od dzieciństwa. Byliśmy jedynymi chłopcami w całym królestwie w tym
samym wieku i o szlachetnym rodowodzie. Razem się uczyliśmy, bawiliśmy, trenowaliśmy.
Ale gdy skończyłem trzynaście lat, tata zabrał moją rodzinę do domu w Anielle.
- Miasto na Srebrnym Jeziorze? - Miało to jakiś sens, że rodzina Chaola stamtąd
pochodziła. Obywatele Anielle rodzili się wojownikami; a wszystko po to, by chronić się
przed ludźmi z Białych Gór Fang. Na szczęście życie dla tych z Anielle stało się w przeciągu
ostatnich lat łatwiejsze. Zawdzięczali to atakowi wojsk Adarlan na zbójców z Białych Gór.
Wielu z nich trafiło do niewoli. Słyszała kiedyś historie o góralach zabijających swoje żony i
dzieci, a następnie samych siebie, byleby tylko nie trafić w ręce ludzi z Adarlan. Myśl o tym,
że Chaol mógłby zmierzyć się z jednym z tych mężczyzn - zbudowanych jak Kain - napawał
ją strachem.
- Tak - powiedział Chaol, bawiąc sie nożem myśliwskim wiszącym u jego boku. -
Dostałem propozycję, by dołączyć do Królewskiej Rady, jak mój ojciec; chciał dać mi trochę
czasu na poznanie ludzi, naukę... cokolwiek mogli mnie nauczyć radni. Powiedział, że
królewska armia stacjonuje w górach i że można przenieść interesy w tamte tereny. - Jego
wzrok był odległy. - Ale tęskniłem za Rifthold.
- Więc uciekłeś? - była zdziwiona, że tak bardzo się angażował - zastanawiało ją
też, dlaczego nie powiedział tego w czasie drogi z Endovier.
- Uciekłem? - zachichotał. - Nie. Dorian przekonał Kapitana Straży, z pomocą
Brulla, aby wziąć mnie na ucznia. Ojciec odmówił. Więc oddałem swój tytuł Lorda Anielle
mojemu bratu i następnego dnia wyjechałem.
Milczenie kapitana nasuwało jej pytanie, dlaczego jego ojciec nie protestował. A
co z jego matką? Chaol wziął głęboki oddech.
- A co z tobą?
Skrzyżowała ramiona.
- Myślałam, że nie chcesz nic o mnie wiedzieć.
Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, gdy obserwował niebo.
- Co takiego uczynili rodzice swojej córcze, że stała się Adarlańską Zabójczynią?
- Moi rodzice nie żyją - powiedziała. - Zginęli, gdy miałam osiem lat.
- Więc ty...
Jej serce załomotało w piersi.
- Urodziłam się w Terrasen, potem stałam się zabójczynią, a następnie
wylądowałam w Endovier. Teraz jestem tu. To wszystko.
Zapadła cisza, aż w końcu zapytał:
- Skąd masz tę bliznę na twojej prawej ręce? - nie musiała patrzeć na poszarpaną
linię biegnącą wzdłuż ręki, kończącą się tuż przy nadgarstku. Zacisnęła palce.
- Gdy miałam dwanaście lat, Arobynn Hamel zdecydował, że zbyt słabo posługuję
się lewą ręką. Więc dał mi wybór: albo on złamie mi prawą rękę, albo zrobię to sama. -
Mroczne wspomnienie wywołało ogromny ból... - Tej samej nocy oparłam rękę o futrynę i
zatrzasnęłam z całej siły drzwi. Powstała głęboka rana i złamałam dwie kości. Goiło się to
bardzo długo, a w tym czasie mogłam używać jedynie lewej ręki. - Posłała mu fałszywy
uśmiech. - Założę się, że Brullo nigdy ci czegoś takiego nie zrobił.
- Nie - powiedział cicho. - Nie zrobił tego. - Odchrząknął i wstał. - Pierwszy test
jest jutro. Jesteś gotowa?
- Oczywiście - skłamała.
Stał przez chwilę, przyglądając się jej.
- Zobaczymy się jutro rano - powiedział i wyszedł. W ciszy, która nastąpiła po
jego wyjściu zaczęła rozpamiętywać historię, ścieżki, którymi kroczyła. Tak różne, a za
razem tak podobne. Objęła się ramionami, a chłodny wiatr rozwiewał jej suknię.
Tłumaczenie: KlaudiaBower
Rozdział 15
Mimo, że nigdy tego nie przyzna, Celaena naprawdę nie wiedziała, czego się
spodziewać w pierwszym Teście. Przez to całe szkolenie z ostatnich pięciu dni, gdzie
trenowała różne techniki z rozmaitą bronią bolało ją całe ciało. Inną sprawą było to, że
ukrywanie bólu w kończynach było niemal niemożliwe. Gdy wraz z Chaolem weszła rano do
sali treningowej przyjrzała się swoim przeciwnikom i przypomniała sobie, że nie jest jedyną
osobą, która nic nie wie.
Czarna kurtyna dzieliła salę na pół, a za nią znajdowało się coś, co miało
zadecydować o losie jednego z nich.
Codzienne zamieszanie zostało zastąpione ciszą i zamiast zbitych grupek można
było dostrzec zawodników stojących przy swoich trenerach. To, że trzymała się blisko Chaola
nie było niczym niezwykłym. Sponsorzy siedzieli na podwyższeniach, patrząc w dół przez
kraty. Gdy ujrzała księcia i ich spojrzenia skrzyżowały się, poczuła gulę w gardle. Poza
wysłaniem jej książek nie miała z nim kontaktu od spotkania z królem. Uśmiechnął się do
niej, a jego szafirowe oczy błyszczały w świetle poranka. Odwzajemniła się uśmiechem
wyrażającym napięcie i szybko odwróciła wzrok. Brullo stał przy kurtynie, trzymając rękę na
rękojeści miecza, a gdy Celaena obserwowała otoczenie, ktoś do niej podszedł. Wiedziała kto
to, zanim się jeszcze odezwał.
- To nieco dramatyczne, nie sądzisz?
Spojrzała z ukosa na Noxa. Chaol stał obok niej spięty, a ona czuła, że obserwuje
uważnie złodzieja i z pewnością zastanawia się czy Celaena nie zaplanowała wraz z nim
planu ucieczki obejmujący także zabicie członków królewskiej rodziny.
- Po pięciu dniach bezsensownego szkolenia - odpowiedziała cicho, aż nazbyt
świadoma, że prawie nikt się nie odzywa. - Cieszę się, że próbują zrobić z tego coś
emocjonującego.
Nox zaśmiał się pod nosem.
- Jak myślisz, co tam jest?
Wzruszyła ramionami, skupiając się na kurtynie. Na sali pojawiało się coraz
więcej zawodników, aż w końcu zegar wybił dziewiątą, czas rozpoczęcia Testu. Nawet,
gdyby wiedziała co jest za kurtyną, nie pomogłaby mu.
- Mam nadzieję, że to grupa ludożerczych wilków, które mamy zabić gołymi
rękami. - Spojrzała na niego, uśmiechając się lekko. - Czyżby to nie było fajne?
Chaol odchrząknął subtelnie. To nie był czas na rozmowy. Wsadziła ręce do
kieszeni swoich czarnych spodni.
- Powodzenia - powiedziała do Noxa, nim wraz z Chaolem ruszyła w stronę
kurtyny.
Gdy trochę się od niego oddalili, zapytała pod nosem:
- Naprawdę nie wiesz, co jest za zasłoną? - Chaol pokręcił głową.
Poprawiła gruby, skórzany pas wiszący na jej biodrach. Miał on za zadanie unieść
dużą ilość broni.
Śmierć Zjadacza Oczu miała jeden plus: mniej konkurentów do pokonania.
Spojrzała na Doriana. Z pewnością ze swojego miejsca mógł zobaczyć, co jest za kurtyną.
Może mógłby jej nieco pomóc? Przyjrzała się pozostałym sponsorom ubranym w drogie
ubrania zaciskających zęby na widok Perringtona. Uśmiechał się, gdy patrzył na Kaina
napinającego swoje muskularne ramiona. Czyżby powiedział mu, co jest za kurtyną?
Brullo odchrząknął.
- Proszę o uwagę! - zwrócił się do nich. Każdy zawodnik starał się wyglądać na
opanowanego, gdy zbliżali się do kurtyny. - Nadszedł czas na pierwszy Test - uśmiechnął się
szeroko, jakby to, co jest za zasłoną miało być dla nich piekłem. - Według zaleceń Jego
Królewskiej Mości jeden z was ma zostać dzisiaj wyeliminowany i uznany za niegodnego
bycia królewskim czempionem. - Och skończ z tym! pomyślała, zaciskając mocno zęby.
Jakby czytał jej w myślach, Brullo pstryknął palcami, a strażnicy stojący pod ścianą ściągnęli
kotarę. Rozsuwała się cal po calu, aż Celaena zobaczyła co ich czeka i uśmiechnęła się z
rozbawieniem. Strzelanie z łuku to ich pierwszy Test?
- Zasady są proste - powiedział Brullo. Cele były rozstawione po całej szerokości
sali. - Macie pięć strzał - jedna na każdą tarczę. Najgorszy ze strzelców wraca do domu.
Niektórzy zawodnicy zaczęli coś mruczeć pod nosem, a Celaena robiła wszystko,
aby się nie roześmiać. Niestety Kain nie ukrywał się ze swoim tryumfalnym uśmiechem.
Dlaczego to nie jego znaleźli wczoraj martwego?
- Będziecie podchodzić pojedynczo - powiedział Brullo, a za nim strażnicy
postawili wózek z łukami i kołczanami napełnionymi strzałami. - Ustawcie się wzdłuż stołu,
aby określić kolejność. Test uważam za rozpoczęty.
Spodziewała się, że każdy po kolei zerwie się by być pierwszym, ale żaden z
zawodników nie spieszył się do powrotu do domu.
Celaena miała właśnie ruszyć w stronę stołu, gdy Chaol chwycił ją za ramię.
- Nie popisuj się - ostrzegł.
Uśmiechnęła się słodko i strzepnęła jego rękę.
- Postaram się - wymruczała i poszła stanąć w kolejce.
•
Ryzykownym było dawać im strzały, nawet jeśli groty zostały stępione. To nie
powstrzymałoby jej przed wbiciem strzały w gardło Perringtona lub Doriana, jeśli naszłaby ją
ochota.
Choć ta myśl ją rozbawiła, to wciąż koncentrowała się na Czempionach.
Dwudziestu dwóch konkurentów oddających po pięć strzałów - Test strasznie się ciągnął.
Dzięki Chaolowi, który ją pospieszył nie była w kolejce ostatnia lecz trzecia od końca. Stała
w wystarczającej odległości, by widzieć każdego, nie wyłączając Kaina.
Pozostali zawodnicy wyglądali dobrze. Tarcze miały pięć kolorowych pierścieni -
żółty jako centrum, a w nim małe, czarne kółko czyli dziesiątka. Kolejne cele były
rozstawiane w coraz większej odległości, a że sala była bardzo długa, od piątego dzieliło ich
jakieś siedemdziesiąt metrów.
Celaena przesunęła palcami po cisowym łuku. Łucznictwo było pierwszą
umiejętnością, jakiej nauczył ją Arobynn - niezbędny etap szkolenia zabójcy.
Dwóch konkurentów zrobiło to z łatwością - zaliczyli Test. Choć nie trafili w
dziesiątkę, a ich strzały nie znalazły się w centralnym okręgu - kimkolwiek ich trenerzy byli,
wiedzieli czego muszą ich nauczyć.
Pelor, niezdarny zabójca, nie był jeszcze na tyle silny, by napiąć odpowiednio
cięciwę i trafić dobrze. Gdy skończył, jego oczy błyszczały z oburzenia, że Czempioni go
wśmiewają, w tym Kain najgłośniej.
Twarz Brulla była ponura.
- Nikt nigdy cię nie uczył, jak się strzela z łuku, chłopcze?
Pelor podniósł głowę, patrząc na Mistrza Broni z zaskakującą dumą.
- Jestem bardziej wykwalifikowany w truciznach.
- Trucizny - Brullo wyrzucił ręce w górę. - Król chce Czempiona, a ty byś nawet
krowy na pastwisku nie ustrzelił! - Machnął na Pellora, a zawodnicy znowu się roześmiali.
Celaena miała ochotę zrobić to samo, ale gdy zobaczyła jak Pelor bierze drżący
oddech, rozluźnia ramiona i odchodzi w miejsce, gdzie stali konkurenci, którzy ukończyli
Test, przeszła jej na to ochota. Gdy odpadnie, to gdzie go przeniosą? Do więzienia czy jakiejś
innej piekielnej dziury?
Wbrew sobie poczuła do chłopaka współczucie. Jego strzały nie były aż tak złe.
Następny był Nox, który zaskoczył ją pozytywnie, oddając trzy strzały bliskie
dziesiątki i dwa nieco gorsze. Może powinna rozważyć możliwość zawarcia z nim sojuszu. Po
minach pozostałych konkurentów wiedziała, że myślą o tym samym.
Grave, odpychający zabójca, poradził sobie tak dobrze, jak przypuszczała. Cztery
dziesiątki i jeden strzał w żółty okrąg.
Kain podszedł do białej linii, napiął czarny łuk i zaczął strzelać. Pięć strzałów -
jeden za drugim, bez zatrzymania.
Gdy rozległ się dźwięk ostatniej strzały wbitej w tarczę, poczuła mdłości. Pięć
dziesiątek. Jedyną pociechą było to, że nie trafił dokładnie w sam środek czarnego koła, a na
jego obrzeżach.
Kolejka skracała się szybko. Mogła myśleć tylko o Kainie oklaskiwanym przez
Perringtona, poklepywanego po plecach przez Brulla i dumnego z pochwał jakie słyszy. I
wszystko to otrzymał nie ze względu na to, że był górą mięśni lecz dlatego, że zasłużył.
W końcu Celaena stanęła na białej linii, wbijając wzrok w cele. Niektórzy
chichotali, ale ona trzymała głowę wysoko, gdy unosiła łuk. Może ćwiczyli przez kilka dni,
ale ona była doskonała. W tym przypadku na tyle dobra, by nie rzucać się w oczy. I zabijała
ludzi z większych odległości niż najbardziej oddalona tarcza.
Czyste strzały. Miała gulę w gardle. Próbowała przełknąć, ale czuła suchość w
ustach.
Naciągnęła cięciwę, czuła ból w rękach. Wyciszyła się, odcięła od wszystkiego
poza dźwiękiem własnego oddechu i skupiła spojrzenie na pierwszym celu. Wzięła
uspokajający oddech. Gdy wypuszczała powietrze, puściła cięciwę.
Dziesiątka.
Ucisk w żołądku osłabł i wzięła wdech przez nos. Nie był to bezbłędny strzał, ale
nawet się o to nie starała. Niektórzy przestali się śmiać, ale nie zwracała na nich uwagi,
sięgając po kolejną strzałę i posyłając ją do drugiego celu. Skierowała ją do krawędzi żółtego
pierścienia i trafiła z zabójczą precyzją.
Mogłaby nawet zrobić ze strzał idealny okrąg, gdyby miała wystarczającą ich
ilość.
Trafiła kolejną dziesiątkę - bardziej na jej granicy. Tak samo było z kolejnym
strzałem, ale tym razem celowała po drugiej stronie środka. Trafiała dokładnie w to miejsce,
w które chciała.
Gdy sięgała po ostatnią strzałę, usłyszała jak jeden z konkurentów, rudowłosy
najemnik Renault, chichocze. Zacisnęła rękę mocno na łuku i naciągała cięciwę. Celem była
niewielka kropka, niczym ziarnko piasku, na środku tarczy. Widziała, że nikt jej nie
dosięgnął, nawet Kain. Ramię Celaeny drżało z wysiłku, gdy oddawała strzał.
Trafiła w sam środek, zakrywając kropkę. Wszyscy przestali się śmiać. Nikt nic
nie mówił, gdy oddawała łuk. Chaol krzywił się oczywiście, że nie postąpiła według planu,
ale na twarzy Doriana dostrzegła uśmiech. Westchnęła i dołączyła do grupy konkurentów
czekających na zakończenie Testu. Trzymała się na uboczu.
Kiedy ich wyniki zostały porównane, odpadł jeden z byłych żołnierzy, a nie Pelor.
I choć nie odpadła, to nie mogła znieść - absolutnie nie mogła znieść uczucia, że tak
naprawdę nie wygrała.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 16
Pomimo, że starała się utrzymywać równomierny oddech, łapała spazmatycznie
powietrze biegnąc z Chaolem przez park. Jeśli był zdyszany, to widać było to tylko po pocie
perlącym się na jego twarzy i wilgotnej, białej koszuli.
Biegli w kierunku wzgórza wciąż osnutego poranną mgłą. Nogi ugięły się pod
nią, gdy zobaczyła, jak stroma jest ścieżka, a żołądek podszedł jej do gardła. Celaena wdała z
siebie głośny okrzyk, aby zwrócić na siebie uwagę Chaola, nim zwolniła i zatrzymała się,
opierając ręce o pień drzewa.
Wzięła drżący oddech i trzymała się mocno drzewa, gdy zaczęła wymiotować.
Nienawidziła łez, które ciekły po jej policzkach, ale nie miała ich nawet kiedy otrzeć, bo
kolejny spazm szarpnął jej ciałem. Chaol stał w pobliżu patrząc na nią. Oparła czoło o ramię,
uspokajając oddech, by odzyskać kontrolę nad ciałem.
Minęły trzy dni od pierwszego Testu i dziesięć, odkąd tu przybyła, a ona wciąż
nie była w najlepszej formie. Następne eliminacje odbywały się za cztery dni i choć treningi
nadal trwały, to i tak wstawała wcześniej niż zwykle. Nie chciała być gorsza od Kaina,
Renaulta czy któregokolwiek innego z Czempionów.
- Skończyłaś? - zapytał Chaol. Podniosła głowę, by posła mu miażdżące
spojrzenie, ale wszystko wróciło, ciągnąc ją do ziemi, gdy znowu zaczęła wymiotować.
- Mówiłem ci, żebyś nie jadła przed ćwiczeniami.
- Skończyłeś się już wymądrzać?
- Skończyłaś zwracać swoje wnętrzności?
- Na razie - warknęła. - Może następnym razem nie będę taka uprzejma i zwrócę
wszystko na ciebie. *
- Jeśli mnie złapiesz - powiedział, uśmiechając się lekko.
Chciała zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy, ale gdy chciała odsunąć się od
drzewa, kolana ugięły się pod nią i ponownie się oparła o pień, czekając na powrót torsji.
Kątem oka dostrzegła, że przygląda się jej plecom, które były dobrze widoczne spod
przepoconej koszulki.
Wyprostowała się.
- Podoba ci się patrzenie na moje blizny?
Przygryzł na moment dolną wargę.
–
Od kiedy je masz? - wiedziała, że pyta o trzy podłużne blizny przecinające jej plecy.
21Jestem za!/ K.
22ZBOCZENIEC/ K.
- A jak myślisz? - odpowiedziała. Gdy się nie odezwał, spojrzała na baldachim z
liści ponad nimi. Poranna rosa spowodowała, że niektóre z nich ugięły się pod ciężarem wody
i posklejały ze sobą. - Te trzy mam z pierwszego dnia w Endovier.
- Co takiego zrobiłaś, że na nie zasłużyłaś?
- Zasłużyłam? - roześmiała się gorzko. - Nikt nie zasługuje na to, by katować go
jak psa. - Otworzył usta, ale nie dała mu dojść do słowa. - Gdy przyjechałam do Endovier,
zaciągnęli mnie do środka i przywiązali do jakiegoś słupka. Dwadzieścia jeden batów.
Patrzyła na niego niewidzącym spojrzeniem, aż popielato-szare niebo zamieniło się w ponure
Endovier, a syk wiatru przeobraził się w głosy wzdychających niewolników.
- Stało się to zanim zaprzyjaźniłam się z kimkolwiek - spędziłam tę pierwszą noc
zastanawiając się czy dam radę; co się stanie, jeśli w rany wda się infekcja i czy umrę zdając
sobie z tego w ogóle sprawę.
- Nikt ci nie pomógł?
- Rano. Młoda kobieta podarowała mi maść, gdy czekaliśmy na śniadanie. Nigdy
nie zdążyłam jej podziękować. Później, tego samego ranka, czterech nadzorców zgwałciło ją,
a następnie zabiło. - Zacisnęła dłonie w pięści, gdy poczuła pieczenie w oczach. - W dniu,
gdy spróbowałam ucieczki, zakradłam się do ich sekcji i odpłaciłam im za to, co jej zrobili. -
Coś zimnego przepłynęło przez jej żyły. - Zginęli za szybko.
- Przecież byłaś kobietą w Endovier - jego głos był szorstki i cichy. - Nikt nigdy...
- urwał, nie będąc w stanie dokończyć.
Posłała mu gorzki uśmiech.
- Na początku bali się mnie. A po tym, gdy niemal dotknęłam bramy, żaden do
mnie nie podchodził zbyt blisko. No, a jeśli próbował być zbyt przyjacielski...Cóż, stawał się
przykładem dla pozostałych, że z łatwością mogę zrobić to samo z nimi, jeśli mi się zachce. -
Wiatr szumiał wokół nich, wyciągając kosmyki włosów z jej warkocza. Nie musiała dzielić
się z nim swoim podejrzeniem, że Arobynn przekupił strażników Endovier, by była
bezpieczna. - Każdy z nas radził sobie na swój sposób.
Celaena nie mogła zrozumieć delikatności w jego spojrzeniu, gdy kiwał głową.
Popatrzyła jedynie na niego przez chwilę, zanim ruszyła biegiem w stronę
wzgórza, nad którym pojawiały się pierwsze promienie słońca.
•
23na jej miejscu bym mu za to pytanie przyłożyła w ryj. Kretyn -_-/ Klaudia
Następnego popołudnia Czempioni zgromadzili się wokół Brulla, który opowiadał
im o broni i innych nonsensach, których ona uczyła się lata temu i nie musiała słuchać ich
ponownie. Zastanawiała się tylko, czy da radę spać na stojąco, gdy kątem oka dostrzegła ruch,
który przykuł jej uwagę.
Odwróciła się w momencie, gdy jedne z potężniejszych Czempionów - tych
wiecznie strzeżonych - rzucił się na strażnika, powalając go na podłogę. Ten uderzył głową o
marmur i stracił przytomność. Nie odważyła się ruszyć - tak samo pozostali Czempioni, nie
licząc mężczyzny, który próbował uciec.
Jednak Chaol i jego ludzie poruszali się tak szybko, że uciekinier nie miał nawet
szansy na dotknięcie szklanych drzwi nim strzała przeszyła jego szyję. Zapadła cisza, a
połowa strażników, wraz z Chaolem, otoczyła martwego Czempiona, a także nieprzytomnego
strażnika.
Jęknęły łuki, gdy łucznicy na podwyższeniach naciągnęli cięciwy. Celaena starała
się nawet nie drgnąć, tak samo Nox stojący obok niej. Jeden zły ruch i wystraszony strażnik
byłby w stanie ją zabić.
Nawet Kain nie oddychał zbyt głęboko.
Przez ścianę Czempionów, strażników i ich broni, Celaena obserwowała Chaola
klęczącego obok nieprzytomnego mężczyzny. Nikt nie zajmował się martwym zawodnikiem,
leżącym twarzą do ziemi z ręką wyciągniętą w stronę drzwi. Miał na imię Sven i nie
wiedziała, dlaczego wydalono go z wojska.
- O bogowie - wyszeptał Nox, tak cicho, że jego usta prawie się nie poruszyły. -
Oni po prostu go... zabili. - Pomyślała o tym, żeby mu powiedzieć, że ma się zamknąć, ale
nawet to wydawało się ryzykowne. Pozostali Czempioni też coś do siebie mruczeli, ale nie
próbowali nawet drgnąć. - Wiem, że na poważnie traktowali fakt, żebyśmy nie uciekali, ale...
- Nox zaklął i czuła, że patrzy na nią z ukosa. - Mój sponsor zrezygnował. Wziął mnie na bok
i powiedział, że nie pójdzie siedzieć tylko dlatego, że przegrałem. - W tym momencie
wiedziała, że mówi bardziej do siebie, a gdy nie odpowiedziała, przestał mówić. Patrzyła bez
przerwy na martwego Czempiona.
Dlaczego Sven tak ryzykował? Dlaczego tu i teraz? Do kolejnego Testu zostały
trzy dni. Co spowodowało, że ta chwila wydała mu się odpowiednia?
W dniu, gdy próbowała uciec z Endovier nie myślała o wolności. Nie, ona
wybrała czas i miejsce i po prostu spróbowała. Nigdy nie miała w planie ucieczki.
Światło słoneczne przebijało się przez drzwi, oświetlając Czempiona całego we krwi.
Być może zdał sobie sprawę, że nie ma szans na wygraną i że ten sposób na śmierć jest lepszy
niż powrót do miejsca, skąd go tu przywieziono. Gdyby chciał uciec, wybrałby noc, gdyby
pozostali konkurencie byli z dala od niego.
Sven chciał coś udowodnić i rozumiała to tylko dlatego, że ona któregoś dnia też
próbowała i pragnęła chociaż palcem dotknąć bramy Endovier.
Adarlan mógł odebrać im wolność, zniszczyć ich życia, pokonać i złamać ich,
mogli zostać zmuszeni do brania udziału w śmiesznym konkursie, ale czy byli przestępcami
czy nie - wciąż pozostawali ludźmi.
Wpatrując się w rękę wyciągniętą w stronę nieosiągalnej wolności, Celaena
odmówiła cichą modlitwę za martwego Czempiona i życzyła mu powodzenia.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 17
Z ciężkimi powiekami Dorian Havilliard próbował się nie garbić siedząc na
tronie. Muzyka i bezsensowna paplanina unoszące się w powietrzu zachęcały go do spania.
Dlaczego matka nalegała na jego obecność? Dla niego weekendowe spotkania to za dużo.
Choć z pewnością jest to lepsze od badania zwłok Zjadacza Oczu, nad którymi Chaol spędził
kilka ostatnich dni. Miał się martwić o to później - jeżeli stałoby się problemem. Ale tak nie
będzie, skoro Chaol nad tym pracuje. Najprawdopodobniej była to pijacka bijatyka.
I jeszcze Czempion, który tego popołudnia próbował uciec. Dorian wzdrygnął się
na myśl o tym, ile Chaol ma z tym wszystkim roboty; ranni żołnierze i sponsor, który stracił
zawodnika, bo został zabity. Co jego ojciec sobie myślał, gdy zadecydował o zorganizowaniu
tego konkursu?
Dorian spojrzała na matkę siedzącą na tronie tuż obok niego. Z pewnością nic o
tym nie wie i najprawdopodobniej byłaby przerażona, gdyby zdawała sobie sprawę z tego,
jacy przestępcy żyli pod jej dachem.
Jego matka nadal była piękna, choć widać było zmarszczki na jej twarzy, a
kasztanowe włosy poznaczone były siwizną. Miała na sobie jardy zielonego aksamitu i
opływała w chusty a także złote szale. Korona podtrzymywała połyskliwy welon, według
Doriana wyglądający jak namiot na jej głowie.
Przed nim szlachta chodziła dumnie po sali, plotkując, rozglądając się, uwodząc
siebie nawzajem. Orkiestra stojąca w kącie grała menueta, a słudzy przedzierali się przez
dostojników tańczących na środku komnaty, by napełnić wyczyszczone kielichy oraz
rozłożyć talerze i sztućce.
Dorian czuł się jak ozdoba.
Miał na sobie, oczywiście, strój wybrany przez
matkę, przyniesiony mu dzisiejszego ranka: kamizelka z niebiesko-zielonego aksamitu, z
niemal absurdalnie bufoniastymi rękawami w czarno-białe paski. Spodnie, na szczęście, były
jasnoszare, choć jego zamszowe, kasztanowe buty wyglądały na zbyt nowe jak na jego męską
dumę.
- Dorian, mój kochany. Wyglądasz na złego. - Posłał Królowej Georginii
przepraszający uśmiech. - Dostałam list od Hollina. Pisze, że nas kocha.
- Napisał coś interesującego?
24 patrząc na opis jego stroju ja bym tu napisała: czuł się jak IDIOTA. A raczej: WYGLĄDAŁ JAK IDIOTA./
Klaudia
25
Co to za moda?! WTF WGL O_O Błazen :x / Klaudia
- Jedynie to, że nienawidzi szkoły i chce wrócić do domu.
- Pisze to w każdym liście.
Królowa Adarlan westchnęła.
- Jeśli twój ojciec mi tego nie zabroni, sprowadzę go do domu.
- Lepiej, żeby został w szkole. - Jeżeli chodziło o Hollina to im dalej był, tym
lepiej.
Georginia przyglądała się synowi.
- Zostałeś lepiej wychowany. Nigdy nie ignorowałeś swoich opiekunów. Och,
mój biedny Hollin. Gdy umrę, zaopiekujesz się nim, prawda?
- Umrzesz? Mano, masz tylko...
- Wiem ile mam lat. - Machnęła ręką z pierścieniem. - I dlatego właśnie
powinieneś się ożenić. Wkrótce.
- Ożenić? - Dorian zazgrzytał zębami. - Z kim?
- Dorian, jesteś następcą tronu. I masz już dziewiętnaście lat. Czy chcesz zostać
samotnym królem i nie mieć żadnych potomków i dopuścić do objęcia tronu przez Hollina? -
Nie odpowiedział. - Tak myślałam - rzekła po chwili. - Jest wiele młodych kobiet, które
byłyby dobrymi żonami. Ale najlepsza byłaby księżniczka.
- Nie ma żadnych wolnych księżniczek - powiedział nieco za ostro.
- Z wyjątkiem księżniczki Nehemii. - Roześmiała się i położyła dłoń na jego. -
Och, nie martw się. Nikt cię nie zmusi do poślubienia jej. Zaskakuje mnie, że ojciec nadal
pozwala jej nosić tytuł. Jest porywczą, wyniosłą dziewczyną - wiesz, że odmówiła noszenia
sukni, którą jej wysłałam?
- Jestem pewien, że księżniczka ma swoje powody - powiedział ostrożnie,
zdegustowany niewypowiedzianą przez jego matkę obelgą. - Rozmawiałem z nią tylko raz,
ale wydawała się... żywiołowa.
- Więc może jednak powinieneś ją poślubić - jego matka ponownie się roześmiała,
nim zdążył zareagować.
Dorian uśmiechnął się lekko. Nadal nie mógł się dowiedzieć, dlaczego ojciec
zagwarantował Królowi Eyllwe, że jego córka pozostanie tu tak długo, aż nauczy się
Adarlańskich zwyczajów. Jeżeli chodziło o ambasadorów, Nehemia nie była najlepszym
wyborem. Szczególnie od momentu, gdy usłyszał o tym, że popiera Eyllwiańskich
rebeliantów i starała się za wszelką cenę zamknąć obóz pracy w Calaculla. Dorian nie mógł
jej za to winić, a szczególnie po tym, jak na własne oczy zobaczył co się działo w Endovier i
do jakiego stanu to miejsce doprowadziło Celaenę. Ale jego ojciec nigdy nie robił nic bez
powodu i choć wymienił kilka słów z Nehemią to nic się nie dowiedział, ale ciekawiło go, czy
miała jakieś własne motywy by tu przybyć.
- Wielka szkoda, że Lady Kaltain ma umowę z Diukiem Perringtonem -
kontynuowała jego matka. - Jest taką śliczną i uprzejmą osobą. Być może ma siostrę.
Dorian skrzyżował ramiona i przełknął niechęć. Kaltain stała po drugiej stronie
sali, a mimo to był świadom jej spojrzenia pełzającego po całym jego ciele.
Poprawił się na fotelu i aż nazbyt czuł ból w kości ogonowej spowodowany zbyt długim
siedzeniem.
- Co myślisz o Elise? - zapytała królowa, wskazując na blondynkę ubraną w
lawendową suknię. - Jest bardzo piękna. A może jest też całkiem zabawna.
- Elise jest nudna - powiedział.
- Och, Dorain - Przyłożyła dłoń do serca. - Chyba nie powiesz mi, że chcesz
poślubić kobietę z miłości? Miłość nie gwarantuje udanego małżeństwa.
Nudził się. Nudziły go te kobiety, nudzili mężczyźni towarzyszący im, nudziło go to
wszystko.
Gdy wyjeżdżał do Endovier miał nadzieję, że to stłumi jego znudzenie, że będzie
zadowolony z powrotu po długiej nieobecności, ale gdy zobaczył zamek, było tak samo. Te
same kobiety posyłające mu wymowne spojrzenia, te same służące gapiące się na niego, ci
sami radni podlizujący się mu i zostawiający pod drzwiami potencjalne prawodawstwa w
nadziei na odpowiedź. I jego ojciec... jego wiecznie zajęty podbojami ojciec -
niepowstrzymany w zajęciu każdego skrawka kontynentu. Nawet walka między
Czempionami go znudziła, bo pewne było, że finalistami będą Kain i Celaena, a do tego
czasu... cóż, pozostali Czempioni nie interesowali go.
- Znowu się dąsasz. Czy denerwujesz się czymś, mój zwierzaczku? Miałeś jakiś
kontakt z Rosamundą? Moje biedne dziecko - tak mocno cię skrzywdziła! - Królowa
potrząsnęła głową. - Ale to było ponad rok temu...
Nie odpowiedział. Nie chciał myśleć o Rosamundzie bądź o jej chamskim mężu,
dla którego go zostawiła.
Niektórzy arystokraci zaczęli tańczyć, wymijając się nawzajem. Wielu z nich było
w jego wieku, ale czuł się tak, jakby między nimi istniała ogromna przepaść. Nie czuł się
starszy ani mądrzejszy, ale czuł... czuł... czuł się tak, jakby było w nim coś, co nie pozwalało
mu cieszyć się tak jak im, nie pozwalało ignorować tego, co działo się poza królestwem. Ale
to wykraczało poza jego tytuł. Na początku cieszył się swoją pozycją, ale przez to było jasne,
że on zawsze będzie o krok dalej. Gdyby nie Chaol, czułby się bardzo samotny.
- Dobrze - powiedziała jego matka, kiwając palcem na jedną ze swoich dwórek. -
Jestem pewna, że absorbuje cię twój ojciec, ale gdy już znajdziesz chwilę dla mnie i dla
przyszłości naszego królestwa, spójrz na to. - Dwórka dygnęła przed nim i podała mu kopertę
opatrzoną pieczęcią rodziny jego matki. Otworzył list i wyciągnął kartkę, a jego żołądek
skręcił się na widok długiej listy nazwisk. Wszystkie szlachcianki, każda gotowa na wydanie.
- Co to jest? - domagał się odpowiedzi, walcząc z chęcią, by zgnieść papier.
Posłał mu zwycięski uśmiech.
- Lista potencjalnych narzeczonych. Każda z nich odpowiednia na stanowisko
królowej. I z informacji, które mi podano wiem, że są zdolne do wydania na świat wielu
spadkobierców.
Dorian wcisnął listę do kieszeni kamizelki. Narastał w nim niepokój.
- Pomyślę o tym - powiedział i zanim zdążyła odpowiedzieć, zszedł z
podwyższenia. Natychmiast pięć młodych kobiet podeszło do niego, proponując taniec, jak
sobie radzi, czy pojawi się na balu Samhuinn. Oblegały go, a on patrzył na nie obojętnie.
Jakie były ich imiona?
Spojrzał ponad ich zdobionymi klejnotami głowami w stronę drzwi. Udusi się,
jeśli pozostanie tu jeszcze chwilę. Z grzeczności pożegnał się z nimi i wyszedł, odprowadzany
przez muzykę, a lista niedoszłych narzeczonych wypalała dziurę w jego ubraniu i skórze.
Dorian wcisnął ręce do kieszeni, idąc zamkowym korytarzem. Psiarnia była pusta
- psy biegały po wybiegu. Chciał sprawdzić, jak się ma jedna z ciężarnych suk, ale wiedział,
że i tak nie przewidzi liczności miotu. Miał jedynie nadzieję, że szczenięta będą zdrowe, a
matka ich nie odtrąci. Była najszybsza, a on nigdy nie umiał poskromić jej temperamentu.
Nie wiedział, gdzie idzie, po prostu potrzebował spaceru. Rozpiął górny guzik
kamizelki.
Usłyszał szczęk zderzających się mieczy dobiegający z sali treningowej. Stanął w
wejściu i rozejrzał się. Treningi zostały już zakończone, ale tam...
Tam była ona.
Jej złote włosy lśniły, gdy parowała ciosy trzech strażników, miecz był
przedłużeniem jej ręki. Była skupiona na mężczyznach otaczających ją.
Z lewej strony rozległo się klaskanie, a cztery walczące osoby zatrzymały się,
dysząc. Dorian widział szeroki uśmiech na twarzy zabójczyni. Pot perlił się na jej wysokich
kościach policzkowych, a niebieskie oczy błyszczały.
Księżniczka Nehemia zbliżyła się do niej, klaszcząc. Nie była ubrana w
26Ty, nie szalej tak./ K.
elegancką, białą suknię lecz w czarną tunikę i luźne spodnie, a w ręku trzymała bogato
zdobiony miecz.
Księżniczka poklepała zabójczynię po ramieniu i powiedziało coś, co rozbawiło
blondynkę. Dorian rozejrzał się. Gdzie jest Chaol albo Brullo?
Dlaczego adarlańska Zabójczyni jest tutaj sama z księżniczką Eyllwe? I do tego z
mieczem! Nie mogło tak być, zwłaszcza po incydencie z uciekającym Czempionem.
Dorian podszedł z uśmiechem i skłonił się księżniczce, a ona w odpowiedzi
lakonicznie skinęła głową. Nic dziwnego. Ujął dłoń Celaeny. Pachniała metalem i potem, ale i
tak pocałował ją, patrząc dziewczynie w oczy.
- Lady Lillian - mruknął z ustami przy jej skórze.
- Wasza Wysokość - odpowiedziała, starając się wyrwać dłoń z jego uścisku, ale
Dorian przytrzymał ją mocniej.
- Mogę na słówko? - pociągnął ją w kąt sali, nim zdążyła zaprotestować. Kiedy
znaleźli się na uboczu, zapytał: - Gdzie jest Chaol?
Skrzyżowała ramiona.
- To w ten sposób rozmawiasz ze swoim ukochanym Czempionem?
Skrzywił się.
- Gdzie on jest?
- Nie wiem. Gdybym miała obstawiać, to powiedziałabym, że zajmuje się
rozszarpanymi zwłokami Zjadacza Oczu lub zastanawia się, co zrobić z ciałem Svena. Poza
tym Brullo powiedział, że mogę tu zostać, jak długo zechcę. Mam jutro kolejny Test, wiesz
przecież.
Oczywiście, że wiedział.
- Dlaczego księżniczka Nehemia jest tutaj?
- Posłała po mnie, a gdy Philippa powiedziała, że jestem tutaj, nalegała by się
przyłączyć. Najwidoczniej kobieta może bardzo długo wytrzymać z mieczem w dłoniach. -
Przygryzła wargę.
- Nie przypominam sobie, byś wcześniej była taka rozmowna.
- Cóż, być może gdybyś znalazł czas na porozmawiaanie ze mną, to
dowiedziałbyś się o tym.
Prychnął, ale niech bogowie go przeklną, połknął przynętę.
- Kiedy miałem z tobą porozmawiać?
- Zdajesz sobie chyba sprawę, że wspólnie odbyliśmy dość długą podróż z
27Cóż za poświęcenie -_-/ K.
Endovier? I jestem tu już ponad tydzień.
- Wysłałem ci książki - odparł.
- A zapytałeś mnie chociaż, czy je przeczytałam?
Czy ona zapomniała, do kogo mówi?
- Rozmawiałem z tobą raz, odkąd tu jesteś.
Wzruszyła ramionami i odwróciła się. Nieco zirytowany, ale także ciekawy,
chwycił ją za ramię. Jej turkusowe oczy błyszczały, gdy patrzyła ze złością na jego rękę, a
jego serce przyspieszyło gdy spojrzała mu w oczy. Choć była spocona, to nadal była piękna.
- Nie boisz się mnie? - spojrzała na jego miecz. - Czy może jesteś tak dobry we władaniu
bronią jak Kapitan Westfall?
Podszedł bliżej, wzmacniając uścisk.
- Lepszy - szepnął jej do ucha. To było to: zamrugała, rumieniąc się.
- Cóż - zaczęła, ale czas się skończył. Wygrał. Skrzyżowała ramiona. - Bardzo
zabawne, Wasza Wysokość.
Skłonił się dramatycznie.
- Robię, co mogę. Ale nie możesz tutaj zostać z księżniczką Nehemią.
- A to dlaczego? Czy uważasz, że zamierzam ją zabić? Dlaczego miałabym
uśmiercać jedyną osobę w tym zamku, która nie jest paplającym idiotą? - Spojrzała na niego,
sugerując, że on należy do tej grupy. - Pomijając fakt, że jej straż zabiłaby mnie, nim
zdążyłabym unieść broń.
- Tak po prostu nie może być. Ona jest tutaj, by uczyć się naszych zwyczajów, a
nie walczyć.
- Jest księżniczką. Może robić, co jej się rzewnie podoba.
- Jak sądzę, zamierzasz ją uczyć na temat broni?
Przechyliła głowę.
- Jednak trochę się mnie boisz.
- Odprowadzę ją do jej komnat.
Celaena zatoczyła szeroki łuk ręką.
- Wyrd ci pomoże. - Przeczesał palcami swoje ciemne włosy i podszedł do
księżniczki, która czekała na nich z ręką na biodrze.
- Wasza Wysokość - powiedział Dorian, wskazując na trzymaną przez nią broń. -
Obawiam się, że musicie wrócić do swoich komnat.
Księżniczka spojrzała przez ramię z uniesionymi brwiami. Ku jego przerażeniu,
Celaena zaczęła mówić po Eyllwiańsku, wskazując na jej miecz. Nehemia syknęła coś w jego
stronę. Dorian nie znał tego języka za dobrze, poza tym księżniczka mówiła za szybko. Na
szczęście zabójczyni tłumaczyła.
- Mówi, że możesz iść się położyć albo tańczyć i nas zostawić - powiedziała
Celaena.
Starał się wyglądać poważnie.
- Powiedz jej, że wasz trening jest niedopuszczalny.
Celaena powiedziała coś, a Nehemia w odpowiedzi machnęła ręką i ruszyła w
stronę ringu.
- Co powiedziałaś? - zapytał.
- Powiedziałam, że z chęcią będziesz jej pierwszym przeciwnikiem -
odpowiedziała. - I co ty na to? Chyba nie chcesz zdenerwować księżniczki odmową?
- Nie będę walczył z księżniczką.
- Wolałbyś trening ze mną?
- Być może, gdyby lekcje odbyły się prywatnie, w twoich komnatach - powiedział
gładko. - Dzisiaj w nocy.
- Będę czekać. - Owinęła kosmyk włosów wokół palca.
Księżniczka robiła wymachy mieczem z taką siłą i precyzją, że aż przełknął ślinę.
Czując, że pewność siebie opuszcza go, podszedł do szafki z bronią i wziął dwa drewniane
miecze.
- Co księżniczka powie na nieco szermierczej podstawy? - zapytał Nehemię. Ku
jego uldze, księżniczka skinęła głową i oddała swój miecz jednemu ze strażników, a potem
wzięła treningową broń od Doriana.
Celaena nie mogła robić z niego głupca!
- Stań tak - powiedział do księżniczki, przyjmując pozycję obronną.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 18
Celaena uśmiechała się, kiedy obserwowała jak książę Adarlan prowadzi
księżniczkę
Eyllwe przez podstawowe zasady szermierki. Jest czarujący,
pomyślała. W pewien arogancki sposób. Lecz ktoś z takim tytułem mógłby być dużo, dużo
gorszy. Zrobiło się jej nieswojo, kiedy przyprawił ją o rumieniec. Wprawdzie był on tak
przystojny, że miała trudności, by przestać zastanawiać się, dlaczego nie jest żonaty.
Nawet miała ochotę go pocałować.
Przełknęła ślinę. Oczywiście całowała się już wcześniej. Dzięki Samowi nie było
jej to obce. Lecz minął już rok od utraty zabójcy, z którym dorastała. I nawet myśl, że
mogłaby całować kogokolwiek innego sprawiała, że było jej niedobrze. Dopóki nie spotkała
Doriana…
Księżniczka Nehemia wypuściła powietrze z płuc klepiąc mieczem nadgarstek
Doriana.
Celaena stłumiła śmiech. Skrzywił się i potarł obolały staw, lecz po chwili na jego
twarzy pojawił się uśmiech w trakcie gdy księżniczka zaczęła triumfować.
Do Diabła z nim za to, że jest taki przystojny!
Oparła się o ścianę i zaczęłaby cieszyć się oglądaniem treningu, gdyby ktoś nie
złapał jej za ramię tak mocno, że aż bolało.
- Co to jest? – Odciągnięta od ściany Celaena zauważyła Chaola.
- Co masz na myśli?
- Co z nią robi Dorian?
Wzruszyła ramionami.
- Trenuje.
- A dlaczego trenują?
- Bo zgłosił się, by ją tego nauczyć?
Chaol praktycznie odepchnął ją od siebie, kiedy zbliżył się do ćwiczącej ze sobą
pary. Przerwali, a Dorian poszedł za Chaolem do rogu pomieszczenia. Rozmawiali
pośpiesznie… wściekle, zanim Chaol wrócił do Celaeny.
- Strażnicy zabiorą cię do twoich komnat.
- Co? – Przypomniała sobie ich rozmowę na balkonie i zmarszczyła brwi. Tak
wiele wymienionych zdań. - Test odbędzie się jutro, a ja muszę trenować!
- Myślę, że dość już treningu na dzisiaj… niedługo będzie obiad. Twoja lekcja z
Brullo skończyła się dwie godziny temu. Odpocznij, bo w przeciwnym wypadku jutro
będziesz bezużyteczna. I nie, nie wiem na czym będzie polegał Test, więc nie kłopocz się
pytaniem o to.
- To absurd! – krzyknęła, a Chaol ją uszczypnął, by była ciszej. Księżniczka
Nehemia rzuciła zaniepokojone spojrzenie w stronę Celaeny, lecz zabójczyni machnęła na nią
ręką, by ta kontynuowała swoją lekcję z następcą tronu
- Nigdzie się nie wybieram ty nieznośny kretynie.
- Naprawdę jesteś taka ślepa i nie widzisz, dlaczego nie możemy na to pozwolić?
- Nie możecie pozwolić… po prostu się mnie boisz!
- Nie pochlebiaj sobie.
- Myślisz, że chcę wrócić do Endovier? – syknęła. – Myślisz, że nie zdaję sobie
sprawy z tego, że jeśli ucieknę, do końca życia będą mnie ścigali? Myślisz, że nie wiem
dlaczego wymiotuję, kiedy z tobą rano biegam? Moje ciało to wrak. Muszę tutaj spędzić te
dodatkowe godziny, a ty nie powinieneś mnie za to karać!
- Nie zamierzam udawać, że nie wiem jak działa przestępczy umysł.
Wyrzuciła ręce w górę.
- Wiesz, właściwie to czułam się winna. Tylko trochę. A teraz pamiętam,
dlaczego nie powinnam była tak się czuć. Nienawidzę bezczynnego siedzenia – zamknięta w
pokoju, znudzona sama sobą. Nienawidzę tych wszystkich strażników i bzdur; nienawidzę,
kiedy mówisz mi, by trzymać w tajemnicy mój talent. Nienawidzę, że Brullo śpiewa pieśni
pochwalne o Kainie, a ja tam jestem, znudzona i nawet w połowie niezauważona.
Nienawidzę, jak ktoś mi mówi, co mam robić. A najbardziej nienawidzę ciebie!
Tupał stopą o ziemię.
- Skończyłaś?
Twarz Chaola nie wyrażała żadnej uprzejmości, a ona mlasnęła językiem. Kiedy
wychodziła, pięści ją świerzbiły, by wybić mu zęby.
TŁUMACZENIE: Domi
Rozdział 19
Siedząc na krześle przy ognisku w hallu, Kaltain obserwowała jak Diuk
Perrington rozmawiał z Królową Georginą na podwyższeniu. Szkoda, że Dorian tak szybko
wyszedł; nie miała nawet okazji z nim porozmawiać. Było to irytujące, szczególnie z uwagi
na fakt, że większą część poranka spędziła na ubieraniu się dla dworu: jej kruczoczarne włosy
były starannie skręcone, a jej skóra mieniła się złotem dzięki delikatnie połyskującym
pudrom, które nałożyła na twarz. Pomimo, że wiązania jej złoto różowej sukni miażdżyły jej
żebra i perły oraz diamenty ją dusiły, trzymała podbródek wysoko i wyrażała opanowanie.
Dorian wyszedł, lecz pojawienie się Perringtona było niespodzianką. Diuk rzadko odwiedzał
dwór. To musiało być coś ważnego.
Kaltain podniosła się z krzesła, kiedy ten ukłonił się królowej i pośpiesznie
skierował się w stronę drzwi. Kiedy stanęła mu na drodze, zatrzymał się na jej widok,
obrzucając ją głodnym wzrokiem, co sprawiło, że miała ochotę się wzdrygnąć. Ukłonił się
nisko.
- Milady
- Wasza Książęca Mość – uśmiechnęła się, zmuszając do zduszenia niechęci i
wstrętu.
- Mam nadzieję, że masz się dobrze – powiedział, oferując jej ramię, by
poprowadzić ją korytarzem. Uśmiechnęła się ponownie, przyjmując je.
Mimo, że był nieco pulchny, poczuła twarde mięśnie ramion pod swoją dłonią.
- Bardzo dobrze, dziękuję. A Wasza Wysokość? Mam wrażenie, że wieki cię nie
widziałam! Jakaż to niesamowita niespodzianka, że odwiedziłeś dwór.
Perrington uśmiechnął się do niej, ukazując żółte zęby.
- Też za tobą tęskniłem, pani.
Próbowała się nie skrzywić, kiedy jego włochaty, gruby palec potarł jej
nieskazitelnie czystą skórę i zamiast tego pochyliła lekko głowę w jego stronę.
- Mam nadzieję, że Wasza Wysokość cieszyła się dobrym zdrowiem; czy
rozmowa była przyjemna?
Och, wtrącanie się było niebezpieczne, zwłaszcza, że była tu na jego łasce.
Spotkanie z nim zeszłej wiosny było łutem szczęścia. A przekonywanie go, by zaprosił ją na
dwór – głównie przez sugerowanie, co może go czekać, kiedy nie była pod opieką ojca – nie
było szczególnie trudne.
Lecz nie była tutaj, by rozkoszować się dworem. Nie, była zmęczona byciem
drobną damą, czekając na poślubienie tego, kto da najwięcej pieniędzy, zmęczona
małostkowymi politykami i łatwo ulegającymi manipulacji głupcami.
- Prawdę mówiąc Jej Wysokość ma się dość dobrze – powiedział Perrington,
prowadząc Kaltain w stronę pokoi. Jej żołądek ścisnął się lekko. Mimo że nie ukrywał, że jej
pragnął, nie wziął jej do łóżka – jeszcze. Lecz z mężczyzną takim jak Perrington, który
zawsze dostawał to, czego zapragnął… Nie miała zbyt wiele czasu, by znaleźć sposób na
uniknięcie spełnienia obietnicy, którą złożyła mu na początku tego roku. – Lecz… - Książę
kontynuował. – Zważając na syna w wieku odpowiednim do zawarcia małżeństwa, jest zajęta.
– Kaltain utrzymywała spokojny i pogodny wyraz twarzy.
- Czy możemy oczekiwać jakichś wieści związanych z zaręczynami w najbliższej
przyszłości? – Kolejne niebezpieczne pytanie.
- Szczerze, mam taką nadzieję – burknął książę, jego twarz spochmurniała pod
przydługimi włosami. Poszarpana blizna wzdłuż policzka wyraźnie się odznaczała. – Jej
Wysokość właśnie sporządziła listę dziewczyn uznawanych za najodpowiedniejsze… -
Książę urwał niepewnie, przypominając sobie do kogo o tym wszystkim mówił, a Kaltain
zatrzepotała zalotnie rzęsami.
- Och, bardzo przepraszam – zamruczała. – Nie chciałam wtrącać się w sprawy
dworu.
– Poklepała go po ramieniu, jej serce galopowało. Dorian sporządził listę
najodpowiedniejszych panien młodych? Kogo tam umieścił? I jak mogła się… Nie, zastanowi
się nad tym później. Na tę chwilę musiała się dowiedzieć, kto stał pomiędzy nią a koroną.
- Nie masz za co przepraszać – powiedział. Jego ciemne oczy błyszczały. –
Chodź, opowiedz mi, co robiłaś w ciągu ostatnich paru dni.
- Nic ważnego. Chociaż spotkałam niezwykle interesującą młodą kobietę –
odparła swobodnie, prowadząc go przez pełną okien klatkę schodową prosto do szklanej
części zamku. – To przyjaciółka Doriana… nazywają ją Lady Lillian.
Książę pozostał nieugięty.
- Spotkałaś ją?
- Och, tak… Jest dość miła. – Kłamstwo łatwo przeszło jej przez gardło. – Kiedy
z nią dzisiaj rozmawiałam, wspominała jak bardzo następca tronu ją lubi. Mam nadzieję, że
jest na liście królowej. – Gdy chciała uzyskać pewnych informacji na temat Lillian, nie tego
się spodziewała.
- Lady Lillian? Oczywiście że nie.
- Biedaczysko. Obawiam się, że to złamie jej serce. Wiem, że nie powinnam się
tym interesować – kontynuowała, książę przez chwilę zrobił się bardziej czerwony i bardziej
wściekły – ale godzinę temu słyszałam od samego Doriana, że…
- Że co? – Poczuła, jak jego złość przyprawia ją o dreszcz – nie był zły na nią,
lecz na Lillian. Na broń, na którą właśnie się natknęła i mogła ją dobrze wykorzystać.
- Że jest do niej bardzo przywiązany. Prawdopodobnie się w niej zakochał.
- To bzdura.
- To prawda! – Posępnie pokręciła głową.
- Jakież to tragiczne.
- Tak naprawdę to jest głupie. – Książę zatrzymał się na końcu korytarza, który
prowadził do pokoju Kaltain. Jego złość rozwiązała mu język – Głupie i durne, i niemożliwe.
- Niemożliwe?
- Pewnego dnia wyjaśnię ci, dlaczego. – Zegar zaczął wybijać godzinę nierównym
rytmem i Perrington odwrócił się w jego stronę. – Mam spotkanie rady. – Pochylił się na tyle,
by szeptać jej do ucha, jego oddech, gorący i wilgotny, muskał jej skórę.
- Prawdopodobnie widzimy się wieczorem? – Przesunął dłonią po jej ciele zanim
odszedł. Obserwowała go przez chwilę, a kiedy zniknął, westchnęła drżącym głosem. Lecz
jeśli mógł pomóc jej zbliżyć się do Doriana…
Musiała się dowiedzieć, kto był jej konkurencją, lecz najpierw musiała znaleźć
sposób, by odciągnąć Lillian od księcia. Na liście czy nie, stanowiła zagrożenie.
I jeśli książę nienawidził ją na tyle, na ile się zdawało, mogła mieć potężnych
sojuszników, kiedy nadszedłby czas na upewnienie się, że Lillian rozluźniła uścisk, w którym
trzymała Doriana.
•
Dorian i Chaol niewiele mówili, kiedy szli na obiad w Wielkim Holu. Księżniczka
Nehemia była bezpieczna w swoich komnatach, otoczona przez strażników. Szybko
uzgodniono, że to było głupie ze strony Celaeny sprzeczać się z księżniczką, a nieobecność
Chaola była niewybaczalna, nawet jeśli miał zbadać martwego Zwycięzcę.
- Wydaje się, że jesteś w dobrych stosunkach z Sardothien - powiedział Chaol
zimnym tonem.
- Zazdrośni jesteśmy, co? – droczył się z nim Dorian.
- Bardziej niepokoi mnie twoje bezpieczeństwo. Może jest piękna i może
imponować ci swoją inteligencją, lecz nadal jest zabójczynią Dorian.
- Mówisz jak mój ojciec.
- Chodzi o zdrowy rozsądek. Zwycięzca czy nie, trzymaj się od niej z daleka.
- Nie wydawaj mi rozkazów.
- Robię to tylko ze względu na twoje bezpieczeństwo.
- Dlaczego miałaby mnie zabić? Myślę, że lubi być rozpieszczana. Jeśli do tej
pory nie próbowała stąd uciec lub zabić kogokolwiek, dlaczego miałaby to zrobić teraz? –
Poklepał przyjaciela po ramieniu. – Za bardzo się martwisz.
- Martwienie się to mój zawód.
- Zatem osiwiejesz zanim skończysz dwadzieścia pięć lat i już na pewno
Sardothien się w tobie nie zakocha.
- O czym ty mówisz?
- Cóż, jeśli by uciekła, czego oczywiście nie zrobi, złamałaby ci serce. Byłbyś
zmuszony zamknąć ją w lochach, złapać lub zabić.
- Dorian, nie lubię jej.
Czując narastającą w przyjacielu irytację, Dorian zmienił temat.
- Co z tym martwym Zwycięzcą – Zjadaczem Oczu? Jakieś pomysły co do tego,
kto to mógł zrobić lub dlaczego?
Oczy Chaola pociemniały.
- Badałem to w kółko i w kółko w ciągu ostatnich paru dni. Ciało zostało
całkowicie zniszczone. – Twarz Chaola straciła kolor. – Ani śladu wnętrzności; nawet
mózg… zniknął. Wysłałem o tym wiadomość do twojego ojca, lecz w międzyczasie będę
jeszcze kontynuował śledztwo.
- Założę się, że była to tylko pijacka kłótnia – powiedział Dorian, jednak sam
toczył wiele kłótni i nie znał nikogo, kto by się dopuścił do pozbawienia kogoś wnętrzności.
Dorian w swojej podświadomości poczuł lekkie ukłucie strachu. – Mój ojciec
prawdopodobnie będzie się cieszył, że Zjadacz Oczu jest już od dawna na tamtym świecie.
- Mam taką nadzieję.
Dorian zaśmiał się i otoczył kapitana ramieniem.
- Kiedy ty się tym zajmiesz, jestem pewien, że ta sprawa będzie już jutro
rozwiązana – powiedział, prowadząc przyjaciela do stołówki.
TŁUMACZENIE: Domi
Rozdział 20
Celaena zamknęła książkę i westchnęła. Co za straszne zakończenie. Wstała z
krzesła, nie wiedząc, dokąd idzie i wyszła z sypialni. Była gotowa przeprosić Chaola za
słowa, które padły, gdy znalazł ją z Nehemią w sali treningowej, ale jego zachowanie...
Chodziła po pokoju. Miała ważniejsze rzeczy do zrobienia, niż strażnik najpopularniejszej
kryminalistki, czyż nie? Nie cieszyło ją bycie okrutną, ale... czy on na to nie zasłużył?
Naprawdę się ośmieszyła wspominając o wymiotach. I powiedziała mu wiele
innych niemiłych rzeczy. Czy stracił do niej zaufanie albo ją znienawidził?
Celaena spojrzała na swoje ręce i zdała sobie sprawę, że zaciskała je tak mocno, iż
jej place zrobiły się czerwone. W jaki sposób z najgroźniejszego więźnia w Endovier zmieniła
się w taki kłębek nerwów?
Miała wiele zmartwień - na przykład jutrzejszy Test. I martwy Czempion. Dla
własnego bezpieczeństwa uszkodziła zawiasy tak, że skrzypiały głośno, gdy ktoś otwierał
drzwi. Jeżeli ktoś spróbuje się włamać, ona będzie o tym wiedziała. Do tego udało jej się wbić
w kostkę mydła kilka skradzionych igieł do szycia, dzięki czemu miała prowizoryczną,
miniaturową broń.
Lepsze to, niż nic, zwłaszcza gdy morderca zasmakował w krwi Czempionów.
Przycisnęła ręce do boków, wpychając niepokój z umysłu i weszła do pokoju gier.
Nie mogła grać sama ani w karty ani w bilard, ale...
Jej wzrok padł na fortepian. Umiała grać - och, kochała grać, kochała muzykę,
sposób, w jaki mogła zniszczyć lub uleczyć i ukazać wszystko, co wydaje się niemożliwe i
heroiczne. Ostrożnie, jakby skradając się do śpiącej osoby, podeszła do dużego instrumentu.
Uniosła drewnianą klapę i skrzywiła się, gdy zaskrzypiała głośno. Odchylając wieko,
sprawdziła pedały. Przyjrzała się klawiszom koloru kości słoniowej, a następnie tym
czarnym, które wyglądały jak szczeliny między zębami.
Kiedyś była dobra - może nawet więcej, niż dobra. Arobynn Hamel chciał, by dla
niego grała gdy tylko nadarzała się ku temu okazja.
Zastanawiała się, czy Arobynn wie, że wyszła z kopalni. Będzie próbował ją stąd
wyciągnąć, jeśli się dowie? Jak do tej pory nie odważyła się rozważyć tego, kto ją zdradził.
Wszystko było jakby za mgłą w momencie, gdy ją porwano - to, jak dwa tygodnie wcześniej
straciła Sama, a teraz wolność. I coś z jej głębi, z tych niewyraźnych dni w przeszłości.
Sam. Jaką on miał w tym wszystkim rolę? Gdyby żył, gdy została pojmana,
wyciągnąłby ją z królewskich lochów, ryzykując własną wolność. Ale tak samo jak ją, Sama
również zdradzono - czasami świadomość tego uderzała w nią tak mocno, że zapominała, jak
się oddycha. Dotknęła jednego z klawiszy. Dźwięk był głęboki, pełen smutku i gniewu.
Ostrożnie, jedną ręką, wygrywała powolną melodię na wyższych tonach. Echo –
strzępy wspomnień wypływające z nicości. W jej komnatach było tak cicho, że nawet ta
delikatna melodia wydawała się strasznie głośna.
Zaczęła grać drugą ręką. Był to utwór, który kiedyś mogła powtarzać bez
przerwy, aż w końcu Arobynn krzyczał, by zagrała coś innego. Zagrała jeden akord, potem
drugi, dodała nieco wyższych nut, naciskając pedał i puszczając go.
Melodia płynęła spod jej palców, z początku nieśmiało, potem bardziej pewnie,
ukazując jej emocje. Był to smutny kawałek, ale rozbrzmiewał czystością i nowością.
Zaskoczyło ją, że pomimo tak długiej przerwy jej palce nie zapomniały, że w jej
ciele wciąż żyje muzyka. Gdzieś w tym wszystkim był Sam.
Zapomniała o czasie i przenosiła się między utworami, wyrażając ból otwieranych
starych ran, grała i grała, a ten dźwięk oczyszczał i ratował ją.
•
Opierający się o futrynę, Dorian tkwił w bezruchu. Grała od jakiegoś czasu,
odwrócona do niego plecami. Zastanawiał się czy wie, że on tam jest i czy w ogóle skończy
grać. Nie miałby nic przeciwko słuchaniu tego przez wieczność. Przyszedł tu, by
odwdzięczyć się obłudnej zabójczyni za wczoraj, a zamiast tego obserwował młodą kobietę
zwierzającą się fortepianowi.
Odepchnął się od ściany. Pomimo jej ogromnego doświadczenia, nie zauważyła
go do momentu, gdy usiadł obok niej na ławce.
- Grasz pię... - Jej palce wcisnęły mocno klawisze, które wydały z siebie okropne
dźwięki, a już po chwili dziewczyna stała w połowie drogi do szafy z kijami bilardowymi,
patrząc na niego. Mógłby przysiąc, że miała łzy w oczach.
- Co tu robisz? - spojrzała na drzwi. Czy ona zamierza go zaatakować jednym z
tych kijów?
- Chaola za mną nie ma - powiedział z szybkim uśmiechem. - Jeśli to cię martwi.
Przepraszam, jeśli przeszkadzam. - Zastanawiał się nad jej dyskomfortem, gdy zobaczył, że
się czerwieni. Widział w niej zbyt wiele emocji jak na Zabójczynię Adarlan. Być może jego
wcześniejszy plan upokorzenia jej nie poszedł na marne. - Ale grałaś tak pięknie, że ja...
- W porządku. - Skierowała się w stronę krzeseł. Wstał, blokując jej przejście.
Była zaskakująco średniego wzrostu. Zlustrował ją spojrzeniem. Pomijając jej wzrost, miała
bardzo ponętne kształty. - Co tu robisz? - kontynuowała.
Uśmiechnął się szelmowsko.
- Przecież byliśmy umówieni. Nie pamiętasz?
- Myślałam, że żartowaliśmy.
- Jestem księciem Adarlan. - Usiadł w fotelu przy kominku. - Ja nigdy nie żartuję.
- Czy wolno ci tu być?
- Czy wolno? Powtarzam: jestem księciem Adarlan. Mogę robić, co mi się
rzewnie podoba.
- Owszem, ale ja jestem adarlańską Zabójczynią.
Nie chciał się bać, nawet jeśli była zdolna nadziać go w kilka sekund na jeden z
kijów bilardowych.
- Słuchając tego, jak grasz, stwierdziłem, że stać cię na dużo więcej.
- Co masz na myśli?
- Cóż - powiedział, próbując nie zagubić się w jej dziwnych, pięknych oczach. -
Nie sądzę, by ktoś, kto tak gra był bezwzględnym kryminalistą. Wydaje się, że masz duszę -
zażartował.
- Oczywiście, że mam duszę. Każdy ją ma.
Wciąż się rumieniła. Krępował ją? Zwalczył chęć uśmiechnięcia się. To było zbyt
zabawne.
- Jak ci się podobały książki?
- Bardzo ładne - powiedziała cicho. - Wspaniałe, naprawdę.
- Cieszę się. - Ich oczy się spotkały, a ona cofnęła się w stronę krzesła. W tym
momencie to on bardziej wydawał się zabójcą.
- Jak treningi? Czy ktoś sprawia kłopoty?
- Doskonale - powiedziała, ale kąciki jej ust opadły. - Nie ma. Sądzę, że po
dzisiejszym dniu nikt nie będzie sprawiał problemów. - Zajęło mu chwilę, nim zorientował
się, że mówi o Czempionie, którego zabito podczas prób ucieczki.
Przygryzła lekko dolną wargę, by uspokoić się, nim zapytała:
- Czy to Chaol kazał zabić Svena?
- Nie - powiedział. - Mój ojciec rozkazał strażnikom zabić każdego z was, jeżeli
próbowalibyście uciekać. Myślę, że Chaol nigdy nie wydał takiej komendy - dodał, nie
wiedząc nawet, dlaczego. Ale niepokój w jej oczach zmniejszył się nieco.
Gdy nic nie powiedziała, zapytał najbardziej obojętnie jak tylko mógł:
- Skoro już o tym mowa, jak sobie dajecie z Chaolem radę? - Oczywiście było to
całkowicie niewinne pytanie.
Wzruszyła ramionami, a on starał się nie wnioskować zbyt wiele z tego gestu.
- W porządku. Myślę, że trochę mnie nienawidzi, ale biorąc pod uwagę jego
pozycję, nie dziwię mu się.
- Dlaczego uważasz, że cię nienawidzi? - Z jakiegoś powodu nie mógł się
powstrzymać przed zadaniem pytania.
- Ponieważ jestem zabójcą, a on kapitanem Gwardii, zmuszonym do niańczenia
mnie.
- Chcesz, by było inaczej? - Posłał jej leniwy uśmiech. To pytanie nie było już
takie niewinne.
Wstała, zbliżając się do niego, a jego serce trochę przyspieszyło.
- Cóż, a kto chciałby być nienawidzony? Choć szczerze to wolałabym być
nienawidzona niż niewidoczna. Ale to nie ma znaczenia. - Nie przekonały go jej słowa.
- Jesteś samotna? - zapytał, nim zdążył się powstrzymać.
- Samotna? - Pokręciła głową i w końcu usiadła. Zwalczył pragnienie, by pokonać
dzielącą ich odległość, by sprawdzić, czy jej włosy są tak jedwabiste, na jakie wyglądają. -
Nie. Mogę spędzać czas w odosobnieniu, jeżeli mam ze sobą dobrą książkę.
Spojrzał w ogień, starają się nie myśleć, gdzie była jeszcze niedawno i jak
samotna musiała się czuć. W Endovier nie było książek.
- Mimo to nadal uważam, że ciągłe przebywanie bez towarzystwa nie jest
przyjemne.
- I co z tym zrobisz? - roześmiała się. - Nie chciałabym być uważana za taką, jak
twoje kochanki.
- A co w tym złego?
- Jestem postrzegana jako zabójczyni - nie należę do typu kobiet notorycznie
grzejących twoje łóżko - zakrztusił się, ale ona kontynuowała. - Może mi wyjaśnisz dlaczego,
czy jednak wystarczy to, iż powiem, że nie biorę drogiej biżuterii i drobiazgów w zamian za
seks?
Warknął.
- Nie mam zamiaru rozmawiać na temat moralności z morderczynią. Przecież
zabijałaś ludzi za pieniądze.
Jej spojrzenie stało się twarde, gdy wskazała na drzwi.
- Teraz możesz wyjść.
- Odsyłasz mnie? - Nie wiedział, czy się śmiać czy krzyczeć.
- Czy mam wezwać Chaola by wyraził swoje zdanie? - Skrzyżowała ręce wiedząc,
że wygrała. Być może zdała sobie sprawę, że denerwowanie go może być bardzo dobrą
zabawą.
- Dlaczego chcesz mnie wyprosić z twoich komnat za mówienie prawdy?
Nazwałaś mnie kimś gorszym od rozpustnika. - Przez lata nie miał takiej zabawy. - Opowiedz
mi o swoim życiu - jak długo uczyłaś się grać na pianinie, by dojść do takiej perfekcji. I co to
za utwór? Był taki smutny; myślałaś o jakiejś tajemniczej miłości? - mrugnął.
- Ćwiczyłam - wstała, kierując się w stronę drzwi. - I tak - warknęła - myślałam.
- Jesteś dzisiaj strasznie drażliwa - powiedział, przyciągając ją. Przytrzymał ją w
pewnej odległości, ale przestrzeń ta była tak intymna, że aż zamruczał. - Nie jesteś teraz tak
rozmowna, jak po południu.
- Nie jestem jakimś cholernym towarem, który możesz podziwiać! - Podeszła
bliżej. - Nie jestem karnawałowym eksponatem i nie użyjesz mnie jako części swojego
niespełnionego pragnienia przygody i emocji! I nie wątpię, że to dlatego wybrałeś mnie, bym
została twoim Czempionem.
Otworzył usta, robiąc krok do przodu.
- Co?
- To było wszystko, co był w stanie wykrztusić.
Stanęła tak blisko, że musiał usiąść. Przynajmniej nie wychodziła.
- Czy ty naprawdę myślisz, że nie wiem, po co tu przylazłeś? To, że dałeś mi do
przeczytania "Koronę Bohatera" sugeruje, iż masz dość fantazyjny umysł, pragnący
przygody.
- Nie uważam cię za przygodę - mruknął.
- Och? Zamek zapewnia tyle emocji, że obecność adarlańskiej Zabójczyni to nic
niezwykłego? Nic, co mogłoby zachęcić młodego księcia, który przez całe życie będzie
musiał rządzić? I co ma w ogóle to wszystko znaczyć? Jestem teraz do dyspozycji twojego
ojca. Nie zostanę też błaznem jego synalka.
Tym razem to on się zarumienił. Czy kiedykolwiek został skarcony przez kogoś
takiego, jak ona? Przez jego rodziców i opiekunów owszem, ale nie przez młodą kobietę.
- Czy ty wiesz, z kim rozmawiasz?
28Jajco, kretynie -_-/ K.
29Z bezmózgim i bezczelnym złamasem?/ K.
- Mój drogi książę - mówiła przeciągle, oglądając swoje paznokcie. - Jesteśmy w
moich komnatach sami. Drzwi prowadzące na korytarz są daleko. Mogę mówić, co tylko
zechcę.
Wybuchnął śmiechem. Usiadła i przyglądała mu się z przechyloną głową. Jej
policzki były zaróżowione, a jej niebieskie oczy błyszczały jasno. Czy ona nie zdaje sobie
sprawy, że gdyby nie była zabójczynią, to mógłby zrobić z nią co tylko by chciał?
- Pójdę już - powiedział w końcu, powstrzymując się przed myśleniem, czy
naprawdę mógłby zaryzykować gniew ojca i Chaola i jakie mogłyby być tego konsekwencje.
- Ale wrócę. Niedługo.
- Jestem pewna - powiedziała sucho.
- Dobranoc, Sardothien. - Rozejrzał się po pokoju z uśmiechem. - Zanim wyjdę,
powiedz mi tylko jedno: twoja tajemnicza miłość... Czy mieszka w tym zamku?
Gdy w jej oczach pojawiło się coś mrocznego wiedział, że powiedział
niewłaściwą rzecz.
- Dobranoc - odrzekła chłodno.
Dorian pokręcił głową.
- Nie miałem na myśli...
Machnęła tylko ręką, patrząc w ogień. Rozumiejąc, że ma wyjść, skierował się w
stronę drzwi, a każdy jego krok rozbrzmiewał głośno w cichym pokoju. Był już prawie na
progu, gdy usłyszał, jak mówi odległym głosem:
- Miał na imię Sam. - Wciąż patrzyła na płomienie. Miał na imię...
- Co się stało?
Spojrzała na niego ze smutnym uśmiechem.
- Umarł.
- Kiedy? - Stanął na korytarzu. Nigdy by jej nie powiedział, nie wypowiedziałby
żadnego z tych cholernych słów, gdyby wiedział...
Mówiła zduszonym głosem:
- Trzynaście miesięcy temu.
Przebłysk bólu przemknął po jej twarzy. Był tak prawdziwy i ogromny, że poczuł
ten ból w sobie.
- Przykro mi - szepnął.
Wzruszyła ramionami, jakby to mogło zmniejszyć cierpienie, które dostrzegał w
jej oczach, podsycane blaskiem ognia.
- Mi również - szepnęła, odwracając wzrok.
Wyczuwając, że to naprawdę koniec rozmowy, odchrząknął.
- Powodzenia na jutrzejszym Teście.
Nie odezwała się już, gdy wyszedł.
Nie mógł pozbyć się z pamięci tej muzyki nawet, gdy spalił listę panien na
wydaniu od matki, nawet, gdy skończył czytać książkę, a nawet wtedy, gdy w końcu udało
mu się zasnąć.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 21
Celaena zwisała z kamiennej ściany zamku, a jej nogi drżały, gdy wciskała palce
u rąk w szczeliny między gigantycznymi blokami. Brullo krzyczał coś do Czempionów
wspinających się po murach zamku, ale jego głos uciekał wraz z wiatrem.
Jeden z zawodników nie pokazał się na Teście - może udało mu się uciec. Być
może to i lepiej, zważając na tę kretyńską konkurencję. Zacisnęła zęby, podciągając się na
rękach i zapierając się stopami.
Dwadzieścia, może trzydzieści stóp ponad nimi trzepotała złota flaga, będąca
trofeum tego wyścigu. Zasady były proste: kto pierwszy chwyci flagę i zniesie ją na dół,
zostanie poklepany po ramieniu. Ten, kto zejdzie ostatni, wróci tam, skąd przybył.
Co ciekawe, jeszcze nikt nie spadł - może dlatego, że droga do flagi była dość
prosta: balkony, parapety i kraty pokrywały większą część wieży. Celaena wspięła się nieco
wyżej, palce strasznie ją bolały. Patrzenie w dół było bardzo złym pomysłem, nawet jeśli
Arobynn kazał stać jej w jakimś wysokim punkcie, patrząc w dół, by przyzwyczaiła się do
dużych wysokości.
Dyszała, kiedy chwyciła się parapetu i usiadła na nim, by przyjrzeć się
pozostałym, gdy okazał się wystarczająco szeroki.
Kain prowadził i miał najprostszą trasę, Grave i Verin podążali tuż zanim, poniżej
byli Nox i młody zabójca Pelor. Dalej było jeszcze tylu zawodników, że niektórzy obijali się
o siebie.
Każdy z nich miał do wyboru jeden przedmiot pomocniczy - liny, kolce, buty i co
było pewne - Kain wybrał linę.
Ona wybrała puszkę smoły i gdy przysiadła na parapecie, jej lepkie, czarne dłonie
mocno chwytały się muru.
Użyła kawałka liny, by przywiązać puszkę ze smołą do paska i zanim zaczęła się
dalej wspinać, nasmarowała ręce. Ktoś niżej jęknął i zwalczyła ochotę patrzenia w dół.
Wiedziała, że wybrała trudniejszą drogę, ale było to z pewnością bezpieczniejsze niż
walczenie z pozostałymi o najprostszą trasę. Nie chciała znajdować się blisko Grave'a czy
Verina by mieli możliwość zrzucenia jej ze ściany.
Wcisnęła palce między kamienie i dźwignęła się górę, a w tym samym momencie
usłyszała huk, ciszę, po czym rozległy się krzyki gapiów. Spojrzała w dół i ujrzała ciało Neda
Clementa, zabójcy, który nazywał siebie Scythe i spędził za swoje zbrodnie rok w obozie
pracy w Calaculla.
Przeszedł przez nią dreszcz. Choć zabójstwo Zjadacza Oczu zrobiło na nich
wrażenie, sponsorów z pewnością nie interesowało, że w trakcie Testów może zginąć jeszcze
wielu z nich.
Chwyciła się rynny, obejmując udami żelazo. Kain sprytnie zarzucił linę na
gargulca i podciągnął się na jeden z balkonów jakieś piętnaście stóp pod flagą. Zwalczyła
frustrację i dalszą drogę pokonywała wspinając się po rynnie.
Pozostali konkurenci podążali ścieżką Kaina. Słychać było krzyki, a gdy spojrzała
w górę, Grave postępował identycznie jak Kain, zarzucając linę na gargulca. Verin trącił go w
bok i sam zrobił to samo, tym samym zbliżając się do Kaina. Nox, będący tuż za Verinem
identycznie jak tamci szykował linę, gdy Grave zaczął go wyklinać, a Nox uniósł rękę w
pokojowym geście.
Wspinając się coraz wyżej, Ceaena zapierała się brudnymi stopami o uchwyty
trzymające rynnę w pionie. Równym i szybkim tempem zbliżała się do flagi. I właśnie wtedy
dostrzegła, że od końca dzieli ją jeszcze bardzo długa wspinaczka.
Nadal trzymając się rynny wchodziła dalej. Piętnaście metrów pod nią jeden z
Czempionów wspinał się po gargulcach, szybko nadrabiając straty.
Od kolejnej skalnej maszkary dzieliło go jakieś osiemnaście metrów i był to ten,
przy którym kłócili się Graves i Nox. Ona na szczęście była poza ich zasięgiem, podciągając
się po rynnie. Cal po calu zbliżała się do końca, a wiatr rozwiewał jej włosy.
Po chwili usłyszała krzyk Noxa i w porę odwróciła głowę, by zobaczyć jak spada.
Na szczęście udało mu się przywiązać linę, a ta naprężyła się mocno, gdy zawisł na niej.
Zamarła, gdy uderzył w ścianę, obcierając o nią przedramiona i nogi.
Graves jeszcze nie skończył. W tym momencie wyciągał zza paska sztylet, który
błysnął w promieniach słońca. Zdobycie broni, gdy byli tak dobrze pilnowani to nie lada
wyczyn.
Celaena krzyknęła ostrzegawczo, gdy Graves zaczął przecinać linę, ale wiatr
porwał jej słowa. Żaden z Czempionów nie zatrzymał się by zrobić cokolwiek, jedynie Pelor
zwolnił przez chwilę, ale tylko po to, by ominąć Grave'a. Jeśli Nox zginie, ubędzie kolejny
zawodnik - a jeśli to się stanie, może na tym ucierpieć Test. Wiedziała, że powinna ruszać, ale
coś trzymało ją w miejscu.
Nox nie mógł znaleźć dobrego oparcia na murze i poza pobliską półką lub
gargulcem nie miał nic – pozostawał upadek. Gdy lina pęknie, on zginie.
Nić po nici, lina puszczała pod sztyletem Grave'a i Nox czując drżenie sznura,
spojrzał na nią z przerażeniem. Jeśli spadnie, nie przeżyje. Jeszcze kilka cięć sztyletem i lina
puści.
Nici trzeszczały. Celaena ruszyła się. Zaczęła szybko zsuwać się po rynnie,
rozcinając sobie skórę o metal, ale nie myślała o tym. Najemnik na gargulcu miał tylko czas
na to, by oprzeć się o ścianę, gdy skoczyła na głowę kamiennego potwora, łapiąc się jego
rogów, żeby utrzymać równowagę. Grave już przewiązał jeden koniec liny wokół szyi
posągu, a ona chwyciła drugi i obwiązała się sznurem w pasie. Był wystarczająco długi i
wytrzymały, a cztery gargulce w pobliżu zapewniały jej odpowiednią przestrzeń do ucieczki.
- Dotknij jeszcze raz tej liny, a cię wypatroszę - ostrzegła najemnika i
przygotowała się.
Nox krzyczał i odważyła się spojrzeć na niego. Rozległ się trzask pękającej liny, a
także pełen strachu i złości wrzask Noxa. Odbiła się kolejno od czterech gargulców i
skoczyła.
TŁUMACZNENIE: KlaudiaBower
Rozdział 22
Wiatr huczał wokół niej, gdy spadała z wyciągniętymi rękami. Ludzie krzyczeli, a
światło odbijające się od szklanego zamku oślepiało ją. A on spadał z szeroko otwartymi,
szarymi oczami, machając ramionami, jakby nagle miały zmienić się w skrzydła.
W mgnieniu oka objęła go ramionami i uderzyła w niego z taką siłą, że straciła
oddech.
Spadali razem, byli coraz niżej, zbliżając się ku ziemi. Nox chwycił linę, ale
nawet to nie spowolniło upadku.
W końcu sznur się napiął i szarpnął nimi tak mocno, że Celaena prosiła, by jej
ręce utrzymały Noxa.
Uczepieni liny uderzyli w ścianę. Aby jak najlepiej chronić głowę przed
uderzeniem, odchyliła ją i bardzo mocno obiła sobie bark. Skoncentrowała się na ramionach,
żeby utrzymać Noxa, jej oddech był bardzo płytki. Wisieli tak, płasko przy ścianie, dysząc
ciężko trzydzieści stóp nad ziemią. Lina ich utrzymała.
- Lillian - powiedział Nox, ledwo łapiąc oddech. Wcisnął twarz w jej włosy. - O
bogowie. - Poniżej wybuchły okrzyki zagłuszające jego słowa.
Kończyny Celaeny drżały niemiłosiernie i musiała bardzo koncentrować się na
utrzymaniu Noxa. Jej żołądek przewracał się bez przerwy.
Ale Test wciąż trwał - oczekiwano, że go dokończą, więc Celaena spojrzała w
górę. Wszyscy Czempioni zatrzymali się, by spojrzeć jak ratuje spadającego złodzieja. Poza
jednym, który wspinał się dalej, coraz bardziej od nich oddalając.
Mogła tylko patrzeć, jak flaga zostaje zerwana i Kain wydaje okrzyk tryumfu. Z
dołu rozległy się okrzyki gratulacji, gdy Kain machał ponad nimi wszystkimi flagą, chwaląc
się zwycięstwem. Zawrzało w niej.
Wygrałaby, gdyby wspinała się łatwą trasą, weszłaby tam dwa razy szybciej, niż
Kain. Ale Chaol powiedział jej, że ma się nie wyróżniać i trzymać w środku stawki. Jej droga
była znacznie trudniejsza, wymagająca większych umiejętności, a Kain musiał po prostu
przeskakiwać z balkonu na balkon i podciągać się na linie - jak amator. Poza tym, gdyby
poszła na łatwiznę, byleby za wszelką cenę wygrać, nie uratowałaby Noxa.
Zacisnęła szczękę. Czy da radę przejść pomyślnie Test? Może Nox mógłby wziąć
linę, a ona po prostu wspinałaby się bez pomocy? Nie było nic gorszego niż drugie miejsce.
Ale pomimo to Verin, Grave, Pelor i Renault wspinali się po ostatnich metrach, by dotknąć
szczytu wieży.
- Lillian, Nox. Ruszcie się - krzyknął Brullo, a ona spojrzała w dół na Mistrza
Broni.
Krzywiąc się, szukała szczeliny między kamieniami by rozpocząć dalszą
wspinaczkę. Jej skóra, zdarta przez kamienie piekła, ale nadal szukała szczelin. Gdy w końcu
jej się udało, powoli podciągnęła się w górę.
- Przykro mi - wyszeptał Nox, jego nogi również zaczęły szukać oparcia.
- W porządku - powiedziała. Roztrzęsiona i odrętwiała wspinała się dalej po
ścianie, pozostawiając Noxa, by radził sobie sam.
Idiotka. Ratowanie go było głupstwem. Co ona sobie myślała?
•
- Głowa do góry - powiedział Chaol, popijając wodę ze szklanki. - Osiemnaste
miejsce jest w porządku. Nox był zaraz po tobie. - Celaena nic nie odpowiedziała i rozgniotła
marchewkę na swoim talerzu.
Potrzeba było dwóch wanien wody, żeby zmyć z jej obolałych rąk i nóg cały brud,
a opatrzenie jej ran zajęło Philippie pół godziny. Choć udało jej się przestać drżeć, wciąż
słyszała krzyk Klemensa Neda i dźwięk jego ciała uderzającego w ziemię. Zabrano jego ciało,
nim ukończyła Test. Tylko i wyłącznie jego śmierć uratowała Noxa przed odpadnięciem z
zawodów. To, co zrobił Grave uszło mu na sucho, nikt go za to nie ukarał. Najwidoczniej w
Testach nie było żadnych zasad.
- Robisz dokładnie tak, jak zaplanowaliśmy - ciągnął Chaol. - Choć twój
bohaterski czym nie był zbytnią dyskrecją, jeśli chodzi o twoje umiejętności.
Spojrzała na niego.
- Cóż, ale wciąż przegrywam. - Gdy Dorian gratulował jej, że uratowała Noxa, a
złodziej przytulił ją, kolejny raz dziękując, tylko Chaol się krzywił.
Najwidoczniej ratowanie potrzebujących nie było dobre dla reputacji złodziejki
klejnotów.
- Czy przegrywanie z honorem nie było częścią twojego treningu.
- Nie - powiedziała kwaśno. - Arobynn powiedział mi, że drugie miejsce to po
prostu ładny tytuł dla pierwszego przegranego.
- Arobynn Hamel? - zapytał, odstawiając szklankę. - Król Zabójców?
Spojrzała w stronę okna, a błyszczące Rifthold było ledwo za nim widoczne.
Dziwnie było myśleć, że Arobynn jest w tym samym mieście, tak blisko niej.
- Wiesz, że był moim panem?
- Zapomniałem - odpowiedział. Arobynn wychłostałby ją za ratowanie Noxa,
czym naraziła swoją bezpieczną pozycję w konkursie. - Nadzorował twoje treningi osobiście?
- Na początku uczył mnie on, a potem sprowadzał dla mnie nauczycieli z całego
Erilea. Eksperci walki z pól ryżowych południowego kontynentu, eksperci od trucizn z
Dżungli Bogdano... Raz wysłał mnie do Cichych Zabójców na Czerwonej Pustyni. Cena nie
miała dla niego znaczenia. Ja także - dodała, bawiąc się sznurkiem szlafroka. - Nie mówił mi
aż do czasu, gdy ukończyłam czternaście lat, iż oczekuje, że oddam mu wszystkie pieniądze,
które na mnie wydał.
- Uczył cię, a potem kazał ci a to płacić?
Wzruszyła ramionami, ale nie była w stanie ukryć błysku gniewu w jej oczach.
- Kurtyzany przechodzą przez to samo; bierze się je w młodym wieku, przydziela
im się do domów i są one tam zatrzymywane, aż są w stanie oddać każdą monetę wydaną na
ich stroje i naukę.
- To podłe - splunął, a ona zamrugała, gdy usłyszała złość w jego głosie - po raz
pierwszy nie była skierowana w jej stronę. - Spłaciłaś go?
Zimny uśmiech nie sięgający oczu ukazał się na jej twarzy.
- Och, aż do ostatniego miedziaka. A potem on wyszedł i wydał to wszystko.
Ponad pięć tysięcy złotych monet. Przepadły w trzy godziny. - Chaol podniósł się z miejsca.
Wcisnęła te wspomnienia do najgłębszych zakamarków pamięci, aż przestało
boleć.
- Nadal nie przeprosiłeś - powiedziała, zmieniając temat, żeby Chaol nie miał
okazji zadać kolejnego pytania.
- Przeprosić? Za co?
- Za wszystkie obrzydliwe rzeczy, które powiedziałeś wczoraj po południu, gdy
ćwiczyłam z Nehemią.
Zmrużył oczy, łapiąc przynętę.
- Nie będę przepraszał za mówienie prawdy.
- Prawdy? Potraktowałeś mnie tak, jakbym była szaloną kryminalistką!
- A ty powiedziałaś, że nienawidzisz mnie bardziej, niż kogokolwiek innego.
- Miałam na myśli każde twoje słowo. - Jednak jej usta zadrżały, a w kończy
okazało się, że i on się uśmiecha. Rzucił w nią kawałkiem chleba, który złapała w rękę i
odrzuciła mu. Przechwycił go z łatwością. - Idiota - powiedziała, uśmiechając się.
- Szurnięta kryminalistka - odpowiedział z uśmiechem.
- Naprawdę cię nienawidzę.
- To nie ja ukończyłem Test na osiemnastym miejscu - powiedział. Celaena
poczuła, jak drżą jej nozdrza i jedyne, co mógł zrobić Chaol to uchylić się przed jabłkiem,
które rzuciła w jego głowę.
Dopiero później Philippa powiedziała jej o Czempionie, który nie pokazał się na
Teście. Jedna ze służących znalazła go martwego na klatce schodowej. był brutalnie
poturbowany i rozczłonkowany.
To morderstwo rzuciło cień na kolejne dwa tygodnie i na dwa Testy, przez które
w tym czasie przeszli. Celaena zdała je - zwinność i umiejętność śledzenia - bez zwracania na
siebie większej uwagi, czy ryzykując swoje życie, by kogoś uratować. Na szczęście w tym
czasie nie doszło do kolejnego morderstwa, ale Celaena łapała się na tym, że często ogląda się
za siebie, choć Chaol stwierdził, że te morderstwa to tylko nieszczęśliwe wypadki.
Z każdym dniem poprawiała się jej forma, pracowała ciężko i nieustannie, udało
jej się nawet powstrzymać przed zabiciem Kaina, który wciąż przedrzeźniał ją na treningach.
Książę nie pokazał się ponownie w jej komnatach i widywała go tylko w czasie Testów, gdy
uśmiechał się do niej i puszczał jej oczka, a ona czuła wtedy śmieszne mrowienie i ciepło.
Miała ważniejsze rzeczy na głowie. Do ostatniego pojedynku zostało dziewięć
tygodni i niektórzy, wliczając w to Noxa, byli na tyle dobrzy, by znaleźć się w finałowej
czwórce. Z pewnością w finale znajdzie się Kain, ale kto jeszcze? Jak dotąd była pewna, że
ona będzie jedną z tych osób.
Ale jeśli miała być ze sobą szczera, była tego coraz mniej pewna.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 23
Celaena wpatrywała się w przepaść. Widziała szare, ostre skały - znała ich
trzeszczenie pod stopami, ich zapach po deszczu i zdawała sobie sprawę, że są w stanie ją
poszatkować, jeśli spadnie. Ciągnęły się kilometrami i wzbijały się w niebo jak góry.
Miała na sobie cienkie ubrania, które ledwo chroniły ją przed zimnym wiatrem.
Gdy dotknęła brudnych szmat, poczuła jak zaciska się jej żołądek.
Co się stało?
Obróciła się, kajdany brzęknęły i przeniosły ją do tego odludnego miejsca, jakim
było Endovier.
Zawiodła. Zawiodła i została tu przysłana z powrotem. Nie było szans na
ucieczkę.
Zasmakowała wolności, była tak blisko niej, a teraz krzyczała, gdy rozdzierający
ból smagał jej plecy, zapowiadając kolejne uderzenie. Upadła na ziemię, kamienie kaleczyły
jej nagie kolana
- Wstawaj - ktoś warknął.
Łzy zapiekły ją pod powiekami, gdy słyszała ponownie unoszony bicz. Tym razem
ją zabiją. Umrze z bólu.
Bicz opadł, rozcinając skórę, odbijając się od ciała, sprawiając że wszystko pękło
i eksplodowało w agonii, ciągnąc jej ciało na cmentarz, na śmierć...
•
Celaena otworzyła oczy. Dyszała.
- Czy wszystko... - powiedział ktoś obok niej, a ona usiadła gwałtownie.
Gdzie była?
- To był sen - powiedział Chaol.
Patrzyła na niego, potem rozejrzała się po pokoju, przeczesując włosy palcami.
Rifthold. Jest w Rifthold. W szklanym zamku - nie, w kamiennej części zamku.
Była cała spocona i miała wrażenie, że pot na jej plecach to krew. Poczuła
zawroty głowy i mdłości, zbyt małe i zbyt duże, wszystko na raz. Okna były zamknięte, ale
czuła na twarzy pocałunek powiewu o zapachu róż.
- Celaena. To był sen - powiedział ponownie kapitan Straży. - Krzyczałaś - posłał
jej drżący uśmiech. - Myślałem, że cię mordują.
Celaena sięgnęła ręką do swoich pleców i zaczęła ich dotykać przez koszulę
nocną. Czuła trzy duże szramy i klika mniejszych, ale nic, nic...
- Byłam katowana - pokręciła głową, by wypędzić sen z umysłu. - Co ty tu robisz?
Jeszcze nie świta. - Skrzyżowała ramiona rumieniąc się lekko.
- Jest Samhuinn. Mam odwołać nasz dzisiejszy trening, ale chciałem zobaczyć,
jakie masz na dzisiaj plany.
- Dzisiaj... Co? Dzisiaj jest Samhuinn? Dlaczego nikt mi nie powiedział? Jest
dzisiaj bal? - Czy aż tak zatraciła się w konkursie, że do tego stopnia straciła poczucie czasu?
Skrzywił się.
- Oczywiście, ale nie zostałaś zaproszona.
- Oczywiście. A więc będziecie wzywać zmarłych tej nawiedzonej nocy lub
rozpalicie z kompanami ognisko?
- Nie wierzę w takie zabobonne nonsensy.
- Bądź ostrożny, mój cyniczny przyjacielu - ostrzegła, unosząc rękę w powietrze. -
Bogowie i zmarli są dziś najbliżej ziemi i mogą usłyszeć każde niemiłe słowo, które
wypowiesz!
Przewrócił oczami.
- To głupie święto z okazji nadejścia zimy. A ogniska są rozpalane po to, by
potem wykorzystać popiół do pokrycia pól.
- Jako ofiara dla bogów, by chroniły je!
- To sposób na użyźnienie gleby.
Celaena odrzuciła kołdrę na bok.
- Skoro tak mówisz - powiedziała, gdy wstawała. Poprawiła swoją przepoconą
koszulę nocną. Cuchnęła potem.
Prychnął, idąc za nią.
- Nigdy nie uważałem cię za osobę przesądną. Jak to wpasowuje się w twoją
karierę? - Obejrzała się przez ramię, nim weszła do łaźni. Chaol stał tuż za nią.
Zatrzymała się w progu.
- Chcesz do mnie dołączyć? - zapytała, a Chaol zesztywniał, gdy zdał sobie
sprawę z błędu, jaki popełnił. W odpowiedzi zatrzasnął drzwi.
Celaena znalazła go w jadalni, kiedy wyszła z łaźni, a woda kapała z jej włosów
na podłogę.
- Nie masz swojego śniadania?
- Nadal mi nie odpowiedziałaś.
- Na co? - Usiadła po drugiej stronie stołu i nałożyła sobie owsianki. Jedyne,
czego potrzebowała ta owsianka to sos, nie, trzy stosy cukru - ewentualnie jakiegoś kremu i...
- Idziesz do świątyni?
- Mogę iść do świątyni, ale nie na uroczystość?
Wzięła łyżkę owsianki.
- Wyznawania swojej religii nie powinno się zabraniać nikomu.
- A uroczystość to...
- Pokaz rozpusty.
- Ach, rozumiem - przełknęła kolejny kęs. Och, kochała owsiankę! Ale potrzeba
było jeszcze łyżeczkę cukru.
- No i co? Idziesz? Jeżeli tak, to musimy się spieszyć.
- Nie - powiedziała, przeżuwając jedzenie.
- Jak na kogoś tak przesądnego, strasznie ryzykujesz rozgniewanie bogów.
Wyobraź więc sobie, że to może być twój ostatni dzień.
Zrobiła obłąkany wyraz twarzy, nadal jedząc.
- Obchodzę to święto na swój sposób. Może uda mi się złożyć jedną lub dwie
ofiary.
Wstał i poklepał swój miecz.
- Pilnuj się, jak mnie nie będzie. I nie ubieraj się zbyt szykownie - Brullo
powiedział, że dzisiaj po południu masz trening. Jutro Test.
- Znowu? Czy ostatni nie odbył się trzy dni temu? - jęknęła. Rzucali oszczepem,
jadąc konno i jej nadwyrężony nadgarstek wciąż dawał się we znaki. Lecz Chaol nie
powiedział nic więcej, a w jej izbach zapanowała cisza. Choć próbowała zapomnieć, wciąż
słyszała trzask bicza.
•
Wdzięczny za to, że uroczystość wreszcie się skończyła, Dorian Havillaird
spacerował po terenie zamku. Nie był religijny, a modlitwy nie przekonywały go do wiary, a
po godzinach siedzenia w ławce mrucząc modlitwę po modlitwie wręcz pragnął świeżego
powietrza. I samotności.
Westchnął przez zaciśnięte zęby i pomasował obolałe miejsce na skroni. Ruszając
przed siebie, minął grupkę pań, które dygnęły w jego stronę i zaczęły chichotać między sobą.
Dorian lakonicznie kiwnął głową i minął je. Jego matka wykorzystała ceremonię
jako sposób na pokazanie mu dam kwalifikujących się do bycia przyszłą królową. Spędził
cały ten czas starając się nie wrzeszczeć na całe gardło.
Skręcił za żywopłot niemal wpadając na osobę odzianą w niebiesko-zielony
kasamit. Był to kolor górskich jezior - klejnotu, jak cień który nie ma imienia. Nie
wspominając o tym, że sukienka wyszła z mody jakieś sto lat temu. Uniósł wzrok do twarzy
dziewczyny i uśmiechnął się.
- Witaj, Lady Lillian - powiedział, kłaniając się, a następnie przywitał jej dwóch
towarzyszy. - Księżniczko Nehemio, Chaolu Westall. - Ponownie przyjrzał się ubraniu
zabójczyni. Fałdy tkaniny wyglądały jak zmarszczona woda rzeki - wyglądała dość
atrakcyjnie - To dość uroczysty strój.
Celaena marszczyła brwi.
- Służące Lady Lillian były na uroczystości, gdy się ubierała - powiedział Chaol. -
Nie miała nic innego do ubrania. - Oczywiście gorsety wymagały pomocy drugiej osoby przy
ubierania i zdejmowaniu - poza tym suknie miały mnóstwo ukrytych zapięć i wiązań.
- Naprawdę przepraszam, mój drogi książę - powiedziała Celaena. Jej uczy były
jasne i widać było w nich złość, a na jej policzki wypłynął rumieniec. - Naprawdę mi przykro,
że mój strój nie przypadł do książęcego gustu.
- Nie, nie - powiedział szybko, wbijając wzrok w stopy. Miał na nogach czerwone
buty - była to czerwień zimowych jagód, które zaczynały pojawiać się już na krzewach. -
Wyglądasz bardzo ładnie. Po prostu trochę... nie na miejscu. - O wieki nie na miejscu. Posłała
mu zirytowane spojrzenie. Odwrócił się w stronę Nehemii.
- Proszę mi wybaczyć - powiedział po eyllwiańsku, choć nie był w nim najlepszy
- Jak się miewasz?
Jej oczy błyszczały z rozbawienia na jego tandetny akcent, ale skinęła głową na
jego słowa.
- Czuję się dobrze, Wasza Wysokość - odpowiedziała w jego języku. Dorian
skupił uwagę na jej dwóch strażnikach, którzy kryli się w cieniach na terenie dworu,
obserwując.
Krew w żyłach Doriana zawrzała ze złości.
Diuk Perrington tygodniami naciskał na wysłanie większych sił do Eyllwe, by
zmiażdżyć buntowników tak skutecznie, aby więcej nie ważyli się kwestionować adarlańskich
reguł. Wczoraj wyjaśnił im dokładnie plan: mieli wprowadzać na tamte ziemie kolejne
legiony, zatrzymując Nehemię tutaj, by nie zachęcała rebeliantów do buntu. Nie będąc
szczególnie skłonnym do brania zakładników, Dorian spędził pół godziny wytaczając
argumenty przeciw temu planowi. I choć nie on jeden wyraził swą dezaprobatę, większość
osób zgodziło się z planem Perringtona. Jednak młodemu Havilliardowi udało się namówić
ich do wstrzymania z podjęciem ostatecznej decyzji do chwili, aż wróci jego ojciec. Dzięki
temu mógłby przeciągnąć niektórych zwolenników planu diuka na swoją stronę.
Teraz, stojąc obok Nehemii, Dorian szybko odwrócił wzrok. Gdyby był kimś
innym niż księciem, ostrzegłby ją. Lecz jeśli Nehemia opuści Rifthold wcześniej, niż miała w
planach, diuk będzie wiedział, kto powiedział o planie księżniczce i o wszystkim poinformuje
jego ojca. Między Dorianem a królem nie działo się ostatnio najlepiej; nie było mu
dodatkowo potrzebne piętno osoby popierającej rebeliantów.
- Wybierasz się na wieczorne przyjęcie? - zapytał wreszcie księżniczkę,
zmuszając się do spojrzenia na nią i zachowania neutralnego wyrazu twarzy.
Nehemia spojrzała na Celaenę.
- Zostałaś zaproszona?
Zabójczyni posłała jej uśmiech, który mógł oznaczać tylko jedno: kłopoty.
- Niestety, mam inne plany. Prawda, Wasza Wysokość? - Nie starała się nawet
ukryć nuty irytacji w swoim głosie.
Chaol zakaszlał, nagle zainteresowany jagodami na żywopłocie. Dorian został
sam.
- Nie wiń mnie - powiedział gładko książę. - Przyjęłaś przecież zaproszenie już
dawno. - Jej oczy zamigotały, ale Dorian nie mógł jej zaprosić. Nie mógł zabrać jej na
przyjęcie, gdzie miało być tyle par oczu. Pojawiłoby się zbyt wiele pytań. Nie wspominając o
trudnościach w obserwowaniu jej przy takiej ilości osób.
Nehemia zmarszczyła brwi patrząc na Celaenę.
- A więc nie idziesz?
- Nie, ale jestem pewna, że miło spędzisz czas - odpowiedziała zabójczyni, a
następnie przerzuciła się na Eyllwe i powiedziała coś jeszcze. Znajomość tego języka przez
Doriana była na tyle dobra, że zrozumiał co nieco: Jego Wysokość z pewnością wie, jak
zapewnić kobiecie rozrywkę.
Nehemia roześmiała się, a Dorian poczuł na twarzy gorąco. Stanowiły
niebezpieczną parę, nich bogowie pomogą im wszystkim.
- Cóż mamy do załatwienia coś ważnego, spieszymy się - Celaena zwróciła się do
księcia, biorąc księżniczkę pod ramię. Być może pomysł na pozwolenie im zaprzyjaźnić się
był niebezpieczny. - Więc musimy już iść. Miłego dnia, Wasza Wysokość. - Dygnęła, a
czerwone i niebieskie perełki w jej pasie zabłyszczały, odbijając światło słoneczne. Obejrzała
się przez ramię, uśmiechając się szyderczo do Doriana, nim zniknęła z księżniczką w głębi
ogrodu.
Książę spojrzał na Chaola.
- Dzięki za pomoc.
Kapitan poklepał go po ramieniu.
- Myślisz, że to było złe? Powinieneś je zobaczyć i usłyszeć, jak naprawdę się
rozkręcą. - Po tym ruszył za kobietami.
Dorian miał ochotę wrzeszczeć i wyrywać sobie włosy. Cieszył się widząc
Celaenę uśmiechniętą. Ale przez ostatnie tygodnie wciągnął się w wir spotkań rady i zajęć
związanych z dworem, przez co nie miał okazji by ją odwiedzić. Gdyby nie przyjęcie,
poszedłby do niej. Dzisiaj nie chciał jej urazić mówiąc o sukience - mimo iż dawno wyszła z
mody, nie spodziewał się też, że tak bardzo zirytuje ją brak zaproszenia na ucztę, ale... Dorian
skrzywił się i ruszył do psiarni.
•
Celaena uśmiechała się do siebie, przebiegając palcami po starannie przyciętym
żywopłocie. Uważała, że suknia jest śliczna. Oczywiście odświętna!
- Nie, nie, Wasza Wysokość. - Powiedział Chaol do Noehemii, na tyle wolno, że
rozumiała. - Nie jestem żołnierzem. Jestem strażnikiem.
- Bez różnicy - odparła księżniczka z ciężkim i niezręcznym akcentem. Mimo to
Chaol zrozumiał i zjeżył się, a Celaena ledwo była w stanie ukryć swoje rozbawienie.
Udało jej się spotkać z Nehemią kilkakrotnie w przeciągu ostatnich dwóch
tygodni - przeważnie na krótkie spacery i kolacje, w czasie których rozmawiały o dorastaniu
Nehemii w Eyllwe, o tym co myśli o Rifthold i jak bardzo irytuje ją rada. Celaena z rozkoszą
słuchała, że chodziło o wszystkich.
- Nie jestem trenowany do walk - powiedział Chaol przez zęby.
- Zabijasz na rozkaz twojego króla. - Twojego króla. Nehemia może nie znała tak
dobrze ich języka, ale była wystarczająco inteligenta, aby rozumieć to słowo. " Twój król",
nie jej. Gdy były same, Celaena mogła słuchać narzekań księżniczki na króla Adarlan, ale
nie, gdy byli w ogrodzie - ktoś mógł podsłuchiwać. Przez jej plecy przebiegł dreszcz i
przerwała ich rozmowę, nim Nehemia zdołała dodać coś jeszcze.
- Myślę, że nie ma sensu kłócić się z nią, Chaol - powiedziała do kapitana Straży,
trącając go łokciem.
- Być może nie powinieneś oddawać Terrinowi swojego tytułu. Może mógłbyś go
odzyskać? To by zapobiegło wielu niezręcznościom.
- Jak zapamiętałaś imię mojego brata? Wzruszyła ramionami, nie do końca
rozumiejąc błysk w jego oku.
- Mówiłeś mi o nim. Dlaczego miałabym nie pamiętać? - Wyglądał dziś
atrakcyjnie. Dobrze wyglądały jego włosy, kontrastując z opalenizną skóry - i sposób, w jaki
opadały na jego czoło. - Przypuszczam, że będziesz się cieszył, świętując beze mnie -
powiedziała ponuro.
Prychnął.
- Denerwuje cię to, że opuści cię coś takiego?
- Nie - powiedziała, odgarniając rozpuszczone włosy z ramienia. - Ale... cóż, to
jest przyjęcie, a każdy lubi przyjęcia.
- Czy mam ci przynieść jakiś drobiazg z zabawy?
- Tylko, jeśli będzie to duży kawałek pieczonego jagnięcia.
Powietrze było chłodne i lekkie.
- Święto nie jest wcale tak ekscytujące - zapewnił. - Kolacja jak każda inna. Mogę
ci też zagwarantować, że jagnięcina będzie sucha i twarda.
- Jako mój przyjaciel powinieneś zabrać mnie tam, lub dotrzymać towarzystwa
poza salą balową.
- Przyjaciel? - zapytał.
Zarumieniła się.
- Dobrze, "naburmuszona eskorta" to lepszy opis. Lub "niechętny znajomy", jeśli
wolisz. - Ku jej zaskoczeniu, uśmiechnął się.
Księżniczka chwyciła Celaenę za rękę
- Będziesz mnie uczyć! - powiedziała po eyllwiańsku. - Naucz mnie, jak lepiej
mówić po waszemu, jak pisać i czytać, lepiej niż umiem teraz. Nie wytrzymam już dłużej z
tymi potwornie nudnymi ludźmi, których nazywacie nauczycielami.
- Ja... - zaczęła we wspólnym języku i skrzywiła się. Czuła się winna, że
wykluczyli Nehemię z rozmowy na tak długo, a nauka jej będzie z pewnością świetną
zabawą. Namawianie Chaola na krótkie spotkania z Nehemią nie były niczym
skomplikowanym - zawsze godził się im towarzyszyć. Ale nigdy nie zgodzi się na
wysiadywanie z nimi w czasie nauczania księżniczki. - Ja... Nie wiem, jak nauczyć cię mówić
w naszym języku. - Skłamała.
- Nonsens - powiedziała Nehemia. - Będziesz mnie uczyć. Po... Cokolwiek to jest,
co z nim robisz. Godzina przed kolacją, codziennie. - Księżniczka uniosła brodę w sposób,
który mówił: nie ma innej opcji.
Celaena przełknęła ślinę i starała się wyglądać przymilnie, gdy zwracała się do
Chaola, który obserwował je z uniesionymi brwiami.
- Ona chce, bym ją uczyła codziennie przed kolacją.
- Obawiam się, że jest to niemożliwe - powiedział. Celaena przetłumaczyła.
Nehemia posłała mu miażdżące spojrzenie, które zazwyczaj sprawiało, że ludzie
zaczynali się pocić.
- Dlaczego nie? - mówiła w Eyllwe. - Jest mądrzejsza od większości ludzi w tym
zamku.
Chaol, na szczęście, załapał ogólny sens jej wypowiedzi.
- Nie sądzę, że...
- Czyż nie jestem księżniczką Eyllwe? - Nehemia przerwała mu we wspólnej
mowie.
- Wasza Wysokość - zaczął Chaol, ale Celaena uciszyła go machnięciem dłoni.
Podążyli wzrokiem tam, gdzie wskazywała ręką. Tuż przed nimi wznosił się zegar - jak
zawsze mroczny i groźni. Ale tuż przed nim klęczał Kain. Pochylał głowę i koncentrował
wzrok na czymś, co leżało na ziemi.
Na dźwięk ich kroków uniósł głowę. Uśmiechnął się szeroko i wstał. Miał brudne
ręce, ale nim Celaena mogła przyjrzeć się dłużej jego dziwnym poczynanion, skinął głową
Chaolowi i odszedł za wieżę.
- Paskudne bydlę - sapnęła Celaena, wpatrując się w stronę, w którą odszedł.
- Kto to jest? - Nehemia zapytała w Eyllwe.
- Żołnierz z królewskiej armii - odpowiedziała Celaena. - Obecnie służy Diukowi
Perringtonowi.
Nehemia obejrzała się za Kainem, a jej ciemne oczy zwęziły się.
- Coś w nim sprawia, że mam ochotę obić mu twarz.
Celaena roześmiała się.
- Cieszę się, że nie jestem jedyna.
Chaol nie powiedział nic, gdy ruszyli dalej. Zabójczyni i Nehemia szły tuż za
nim, a gdy przeszli przez małe patio, gdzie stał wieża zegarowa, Celaena spojrzała na miejsce,
gdzie klęczał Kain. Odkopał nieco jeden z tych dziwnych znaków i wyczyścił go.
- Jak myślisz, co to jest? - zapytała Nehemię, wskazując na znak wyryty na płytce.
Dlaczego Kain ją czyścił?
- Znak Wyrd - odpowiedziała księżniczka, nazywając to we wspólnej mowie.
Celaena uniosła brwi. To był po prostu trójkąt zamknięty w okręgu.
- Czy jesteś w stanie odczytać to? - zapytała. Znak Wyrd... Jaki dziwny!
- Nie - powiedziała szybko Nehemia. - To część starożytnej religii, która wymarła
dawno temu.
- Jakiej religii? - zapytała Celaena. - Patrz, tam jest kolejny. - Wskazała na kolejny
znak, kilka metrów dalej. Tym razem była to pionowa linia z odwróconym daszkiem
odbijającym na boki ze środka linii.
- Należy zostawić to w spokoju - powiedziała ostro księżniczka, a Celaena
zamrugała. - Niektóre rzeczy odeszły w niepamięć nie bez powodu.
- O czym ty mówisz? - zapytał Chaol, a ona wyjaśniła mu całą rozmowę. Kiedy
skończyła, zacisnął wargi, ale pozostawił to bez komentarza.
Szli dalej, a Celaena dostrzegła następny znak. Miał nieco dziwny kształt: mały
diament z dwoma strzałkami skierowanymi do środka. Przez jego środek przebiegała pionowa
linia, dzieląc go na dwie symetryczne części. To król kazał je wyryć, czy może były one tu
wcześniej?
Nehemia patrzyła się na jej czoło, a Celaena zapytała:
- Jestem brudna na twarzy?
- Nie - odpowiedziała księżniczka w zamyśleniu, marszcząc brwi i nadal patrząc
na jej czoło. Nagle spojrzała w oczy Celaena z wściekłością, która nieco odpychała
zabójczynię. - Nie wiesz nic o Znakach Wyrd?
Zegar wybił pełną godzinę.
- Nie - powiedziała Celaena. - Nie wiem nic na ich temat.
- Ukrywasz coś - powiedziała księżniczka cicho w Eyllwe, choć nie był to
oskarżycielski ton. - Jesteś kimś więcej, niż ci się wydaje Lillian.
- Ja... Cóż, mam nadzieję, że jestem kimś więcej niż wdzięczącą się dwórką -
powiedziała na tyle odważnie, na ile było ją stać. Uśmiechnęła się szeroko z nadzieją, że
Nehemia przestanie się na nią tak dziwnie patrzeć. - Czy możesz mnie nauczyć prawidłowo
mówić po eyllwiańsku?
- Jeśli nauczysz mnie czegoś więcej w tym twoim śmiesznym języku - odrzekła
księżniczka, choć w jej oczach widać było ostrożność. Co się stało, że Nehemia zaczęła się
tak dziwnie zachowywać?
- A więc umowa - powiedziała zabójczyni ze słabym uśmiechem. - Tylko nic mu
nie mów. Kapitan Westfall zostawia mnie wczesnym popołudniem samą. Godziny przed
kolacją będą doskonałe.
- Więc przyjdę o piątej - powiedziała Nehemia. Księżniczka uśmiechnęła się i
ruszyła przed siebie, w jej ciemnych oczach pojawił się błysk. Celaena mogła jedynie podążać
za nią.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 24
Celaena leżała na łóżku, wpatrując się w rozlane na podłodze światło księżyca.
Wypełniło zakurzone szczeliny między płytami, otulając wszystko srebrno-niebieską
poświatą, która sprawiało, że miała wrażenie, jakby wszystko zostało zamrożone.
Nie bała się nocy, dlatego w tych mrocznych godzinach odnajdywała nieco
przyjemności. To był po prostu czas, kiedy spała, czas, kiedy skradała się i zabijała, czas,
kiedy na niebie pojawiały się błyszczące gwiazdy, które sprawiały, że czuła się cudownie
mała i nieistotna.
Zmarszczyła brwi. Była dopiero północ i mimo, iż jutro mieli kolejny Test, nie mogła
zasnąć. Jej powieki były zbyt ciężkie by czytać, nie mogłaby grać na fortepianie ze strachu
przed kolejnym zawstydzającym spotkaniem, a nie zamierzała bawić się w wyobrażenia, jak
wygląda uroczystość. Wciąż miała na sobie szmaragdowo-niebieską suknię i była zbyt
leniwa, by się przebrać. Śledziła wzrokiem światło księżyca, które padało na ścianę zakrytą
arrasem
. Gobelin był dziwny, stary i niezbyt starannie zachowany. Obrazy leśnych zwierząt
wśród opadających drzew rozsiane były na dużej powierzchni. Jakaś kobieta - jedyny
człowiek na gobelinie – stała w pobliżu podłogi.
Była człowieczych rozmiarów i niezwykle piękna. Choć miała srebrzyste włosy, jej
twarz wyglądała młodo, a jej powłóczysta, biała suknia wydawała się poruszać w świetle
księżyca…
Celaena usiadła na łóżku. Czy gobelin właśnie się lekko zakołysał? Zerknęła na okno.
Było szczelnie zamknięte. Gobelin ledwo zauważalnie poruszył się w przód, nie do boku.
To możliwe?
Skóra ją mrowiła, a ona sama zapaliła świecę zanim podeszła do ściany. Arras przestał
się poruszać. Sięgnęła do skrawka tkaniny i pociągnęła ją w górę. Za nią był tylko kamień,
ale…
Celaena odsunęła ciężkie fałdy gobelinu i wetknęła go w dekolt, by utrzymać tkaninę
w powietrzu. Na powierzchni ściany widniało pionowe wyżłobienie, różniące się od reszty.
Potem jeszcze jedno, trzy stopy od poprzedniego. Biegły od podłogi i tuż nad głową Celaeny
łączyły się w…
To są drzwi!
Celaena oparła się ramieniem o kamienną płytę. Niewiele to dało, a jej serce
http://pl.wikipedia.org/wiki/Tapiseria
/Domi
podskoczyło. Pchnęła ponownie, płomienie trzymanej przez nią świecy zamigotały. Drzwi
jęknęły i poruszyły się nieznacznie. Chrząkając, naparła na nie i w końcu je otworzyła.
Przed nią ukazało się ciemne przejście.
Chłodny wiatr wiał prosto z czarnej głębi, zdmuchując kosmyki na jej twarz. Dreszcz
przeszedł ją wzdłuż kręgosłupa. Dlaczego wiatr wieje wewnątrz? Zwłaszcza, kiedy poruszał
gobelinem?
Obejrzała się na łóżko pełne książek, których nie miała zamiaru czytać tej nocy.
Zrobiła krok w stronę przejścia.
W świetle świecy zobaczyła, że zostało ono wykonane z kamienia i jest gęsto pokryte
kurzem. Cofnęła się do swojego pokoju. Zwiedzanie obarczone jest odpowiednimi
przepisami. Szkoda, że nie miała ze sobą sztyletu. Celaena odłożyła świecę. Potrzebowała
także pochodni – albo w ostateczności jakiegoś super świecznika. Choć była przyzwyczajona
do ciemności, nie była na tyle głupia, żeby jej ufać. Przechodząc przez pokój i drżąc z
podniecenia Celaena zabrała z kosza na robótki Philippy dwie kulki przędzy razem z
szydełkami oraz jeden z jej prowizorycznych noży. W kieszenie owiniętej ciasno wokół niej
peleryny wetknęła trzy dodatkowe świeczniki.
Ponownie stanęła przed wnęką. Była niesamowicie ciemna i wydawała się ją
przyciągać. Znowu poczuła wiatr.
Postawiła krzesło w progu – nie mogła pozwolić, żeby drzwi się zamknęły i tym
samym uwięziły ją w środku już na dobre. Pięć razy obwiązała sznurkiem jego oparcie,
trzymając motek w wolnej ręce. Jeśli by się zgubiła, to poprowadziłoby ją z powrotem.
Ostrożnie złożyła gobelin pod drzwiami na wszelki wypadek, gdyby ktoś wszedł do
jej pokoju. Wchodząc do korytarza stwierdziła, że powietrze jest zimne, ale suche. Pajęczyny
wisiały wszędzie, nie było okien, tylko bardzo długie schody, sięgające dużo dalej niż padało
światło ze świecy, którą trzymała w ręku. Kiedy schodziła w dół, jej ciało się napięło
oczekując na pojedynczy dźwięk, który mógł ją gwałtownie wysłać z powrotem do pokoju.
Było cicho – śmiertelnie cicho.
Celaena trzymała świecę w górze, ciągnąc za sobą pelerynę, która pozostawiała za
sobą czystą linię na podłodze pokrytej kurzem. Mijały minuty, a ona badała ściany szukając
jakichś rycin lub oznaczeń, ale nie widziała żadnych. Może było to tylko przejście dla
służących? Poczuła lekkie rozczarowanie.
Nagle dostrzegła koniec schodów, a ona zatrzymała się przed trzema przejściami
równie ciemnymi i imponującymi. Gdzie była? Miała trudności z wyobrażeniem sobie, że tak
duża przestrzeń mogłaby być zapomniana w zamku wypełnionym tak dużą ilością ludzi, ale…
Podłoga była pokryta kurzem. Żadnego śladu stóp.
Wiedząc, co zawsze się dzieje w takich sytuacjach, Celaena uniosła świecę do łuków
portali szukając jakichkolwiek deskrypcji zwiastujących pewną śmierć w przypadku przejścia
pod konkretnym łukiem.
Wzięła do ręki zapas przędzy. Teraz było tego trochę więcej niż kawał sznurka.
Odłożyła świecę i przywiązała kolejną kulkę to końca poprzedniej szpuli. Być może powinna
wziąć jeszcze jedną. Cóż, w ostateczności nadal miała ze sobą kredę.
Wybrała drzwi pośrodku tylko dlatego, że były najbliżej. Z drugiej strony schody
biegły dalej w dół – właściwie to zastanawiała się, czy znajdowała się już pod zamkiem. W
korytarzu robiło się bardzo zimno i wilgotno, a świeca Celaeny powoli gasła w tej wilgoci.
Dalej było coraz więcej łuków, lecz Celaena szła prosto, za wilgocią, którą odczuwała
na całym ciele. Woda ściekała po ścianach, a kamień był śliski przez grzyb, który tam się
pojawiał na przestrzeni wieków. Jej czerwone, aksamitne buty zdawały się być kruche i
cienkie w całej tej wilgoci. Rozważałaby powrót do pokoju, gdyby nie dźwięk, który
usłyszała.
Był to dźwięk wolno płynącej wody. Właściwie, w miarę kiedy szła, korytarz stawał
się coraz jaśniejszy. Nie było to światło pochodzące od świecy, lecz raczej delikatne, białe
światło z zewnątrz – światło Księżyca. Zabrakło jej włóczki i zostawiła ją na ziemi.
Nie było już możliwości, by zawrócić. Wiedziała, co to było – a raczej nie śmiała
mieć nadziei na to, że to było tym, czym wierzyła, że jest. Pospieszyła w tamtą stronę,
ślizgając się dwa razy, jej serce biło tak głośno, iż miała wrażenie, że zaraz ogłuchnie. Przed
nią pojawiła się brama, a za nią… za nią… Celaena wpatrywała się w kanał ściekowy
biegnący obok i wypływający prosto z zamku. Pachniało, delikatnie mówiąc, nieprzyjemnie.
Stała przy brzegu, przyglądając się otwartej bramie prowadzącej do szerokiego
strumienia, które bez wątpienia wpływało do morza lub Avery. Nie widziała żadnych
strażników ani zamknięć zabezpieczających żelazne ogrodzenie , które było na tyle wysokie
by uniemożliwić przejście.
Cztery małe łodzie były przycumowane do brzegu, widziała tam też kilka innych
drzwi - niektóre drewniane, niektóre z żelaza - prowadzące do tego wyjścia. Stanowiło to
prawdopodobnie drogę ucieczki dla króla, chociaż Celaena widząc na pół zgniłe łodzie
zastanawiała się, czy o ich stanie wiedział monarcha. Podeszła do żelaznego ogrodzenia i
wetknęła dłoń w jedną z luk. Nocne powietrze było chłodne, lecz nie zimne. Drzewa
majaczyły za strumieniem: musiała się znajdować w tylnej części zamku, która wychodziła na
morze.
Czy na zewnątrz byli jacyś strażnicy? Znalazła na ziemi kamień - kawałek
pokruszonego sufitu - i cisnęła go do wody, za bramę. Nie słyszała żadnych odgłosów zbroi,
żadnego pomrukiwania i przeklinania. Zbadała drugą stronę. Zobaczyła dźwignię służącą do
podnoszenia bramy dla przepływającej przez nią łodzi. Celaena odstawiła świecę, zdejmując
płaszcz uprzednio opróżniwszy kieszenie. Mocno trzymając się ogrodzenia, postawiła na
bramie najpierw jedną stopę, potem drugą.
Podniesienie bramy nie byłoby trudne. Poczuła beztroskę - beztroskę i dzikość.
Co robiła w pałacu? Dlaczego była - Zabójczynią Adarlan! – biorącą udział w jakimś
absurdalnym konkursie by udowodnić, że jest najlepsza? Ona była najlepsza!
Niewątpliwie byli teraz pijani, wszyscy. Mogła w tym momencie wziąć jedną z
mniej zniszczonych łodzi i zniknąć w przeciągu jednej nocy. Celaena zeszła z powrotem.
Potrzebowała peleryny. Byli tacy głupi myśląc, że uda im się ją oswoić!
Poślizgnęła się na mokrym szczeblu i z trudem stłumiła krzyk, kiedy chwyciła za
pręty, klnąc, gdy uderzyła kolanem w bramę. Uczepiona bramy, zamknęła oczy. To była tylko
woda.
Uspokoiła się, pozwalając by jej stopy ponownie znalazły punkt oparcia. Światło
księżyca było niemal oślepiające, tak jasne, że ledwo widziała gwiazdy.
Wiedziała, że może uciec z łatwością i byłaby głupia, gdyby to zrobiła. Król by ją
jakoś odnalazł. A Chaol zostałby okryty hańbą i zwolniony ze swojego stanowiska.
Księżniczka Nehemia znalazłaby się sam na sam ze swoim kretyńskim towarzystwem i cóż...
Celaena wyprostowała się, uniosła podbródek. Nie uciekłaby od nich jako zwykła
przestępczyni. Stawi im czoło - szczególnie królowi - i zasłuży na wolność w honorowy
sposób. Dlaczego miała rezygnować z darmowego jedzenia i szkolenia jeszcze przez jakiś
czas? Nie wspominając o tym, że musiała zaopatrzyć się w przedmioty niezbędne do ucieczki,
a to może potrwać tydzień. Dlaczego miała się spieszyć?
Celaena wróciła do drzwi podniosła płaszcz. Miała wygrać. I po wygranej, gdyby
chciała uniknąć posłuszeństwa wobec króla… cóż, teraz znała drogę ucieczki.
Jednak Celaena miała trudności ze znalezieniem wyjścia z komnaty.
Była wdzięczna, że w korytarzu panowała cisza, kiedy szła w górę. Mięśnie jej
nóg płonęły od pokonywania tak wielu stopni. To było właściwe.
Wkrótce Celaena znalazła się przed dwoma pozostałymi przejściami.
Co mogłaby w nich znaleźć? Straciła zainteresowanie. Lecz zimny wiatr wiał tak
mocno z prawego korytarza, że Cealena przesunęła się o krok. Włoski stanęły jej na
ramionach, kiedy obserwowała, jak płomień świecy wskazuje na korytarz, w którym
panowała ciemność, czarniejsza niż w pozostałych. Wiatr niósł szepty, mówiące do niej w
martwych językach. Zadrżała i postanowiła iść w przeciwnym kierunku - do przejścia
położonego daleko po lewej stronie. Pójście za szeptami w Samhuinn mogło przysporzyć jej
kłopotów.
Pomimo chłodnego wiatru w przejściu było ciepło. Z każdym krokiem na krętych
schodach szepty cichły. Do góry, do góry i do góry, jej ciężki oddech i szuranie butów
stanowiły jedyne dźwięki. Nie było żadnych krętych przejść, lecz tylko jeden korytarz tak
długi, że wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Szła nim, powłócząc nogami. Po pewnym
czasie ze zdziwieniem stwierdziła, że słyszy muzykę. Właściwie był to odgłos wielkiego
ucztowania, a przed nią majaczyło złote światło, rzucane przez drzwi lub okno.
Skręciła za róg i podążyła w stronę znacznie mniejszego korytarza. Sufit był tak
niski, że musiała się schylać, idąc w kierunku światła. Nie były to drzwi, nie było to też okno,
tylko raczej brązowa, metalowa kratka. Celaena zamrugała, kiedy spojrzała z góry na
rozświetloną Wielką Salę, w której trwała uczta.
Czy te tunele służyły do szpiegowania? Skrzywiła się na to, co zobaczyła: ponad
setkę ludzi jedzących, śpiewających i tańczących… Był tam Chaol, siedzący obok jakiegoś
starego człowieka, rozmawiający z nim i… on się śmiał? Jego szczęście sprawiło, że
zarumieniła się i odłożyła świecę. Spojrzała na drugą stronę ogromnej sali. Było tam też parę
metalowych krat tuż pod sufitem, choć nie widziała żadnych innych mrużąc oczu spoza ich
ozdobnych okuć.
Celaena przeniosła wzrok na tancerzy. Wśród nich było kilku Czempionów,
wytwornie ubranych, ale nie na tyle, żeby dokładnie ukryć ich nieumiejętność tańca. Nox,
który teraz stał się jej partnerem treningowym również tańczył, być może odrobinę bardziej
elegancko niż inni - choć wciąż było jej żal dam, które tańczyły z nim. Pozostali Mistrzowie
mogli uczestniczyć w uczcie, tylko nie ona? Chwyciła kratkę, przyciskając do niej twarz żeby
lepiej widzieć. Rzeczywiście, przy stołach siedziało ich jeszcze więcej, nawet pryszczaty
Pelor siedziała niedaleko Chaola! Młody chłopak-zabójca! Wyszczerzyła zęby. Jak mogła nie
przyjąć zaproszenia na ucztę? Ucisk w jej piersi nieco zelżał, kiedy nie dostrzegła twarzy
Kaina wśród obecnych. Przynajmniej jego też trzymali zamkniętego w klatce. Zauważyła
następcę tronu, śmiejącego się i tańczącego z jakąś blond idiotką. Chciała go nienawidzić za
to, że nie chciał jej zaprosić; przecież była jego Czempionem! Ale... miała trudności z
odwróceniem od niego wzroku.
Nie miała ochoty z nim rozmawiać. Chciała tylko na niego patrzeć, by zobaczyć ten
niezwykły wdzięk i dobroć w jego oczach, które sprawiły, że powiedziała mu o Samie.
Podczas gdy mógł być pełnokrwistym Havilliard'em, on... Cóż, nadal bardzo
chciałaby go pocałować.
Celaena skrzywiła się, kiedy taniec się skończył i książę pocałował dłoń
blondwłosej kobiety. Odwróciła się od kraty. W tym miejscy kończył się korytarz. Spojrzała
ponownie na ucztę, tylko po to by zobaczyć, jak Chaol wstaje od stołu i zaczyna iść w stronę
wyjścia z Wielkiej Sali. Co, jeśli wejdzie do jej pokoju i zobaczy, że jej nie ma? Nie
obiecywał przypadkiem, że przyniesie jej coś z uczty? Jęcząc na myśl o schodzeniu po tych
wszystkich schodach, po których wcześniej musiała wejść, wzięła świecę oraz przędzę i
pospieszyła w stronę swojej komnaty, zwijając po drodze włóczkę, którą tam zostawiła.
Biegła w dół, coraz niżej, pokonując dwa stopnie na raz.
Wypadła z tuneli i rzuciła się po schodach do swojego pokoju, światło
pochodzące z komnaty stawało się z każdym krokiem coraz jaśniejsze. Chaol zamknąłby ją w
lochu, gdyby zobaczyłby ją w jakimś tajnym przejściu - zwłaszcza, kiedy korytarz prowadził
na zewnątrz zamku! Pokrywał ją pot, kiedy dotarła do swoich komnat. Wykopała krzesło i z
rozmachem zamknęła kamienne drzwi. Przykryła je gobelinem i rzuciła się na łóżko.
•
Po całych godzinach bawienia się na uczcie, Dorian wszedł do pokoju Celaeny.
Nie wiedział dokładnie, co tam robił o drugiej w nocy. W głowie kręciło mu się od wina, a on
był tak zmęczony po wszystkich tańcach, że był niemal pewien, że gdyby usiadł, mógłby
zasnąć. W jej komnatach panowała cisza i ciemność, a on z cichym trzaskiem otworzył drzwi,
żeby zajrzeć do środka.
Mimo że już spała , wciąż miała na sobie tę dziwną sukienkę. W jakiś sposób
wydawało się, że teraz znacznie bardziej do niej pasuje, kiedy leżała na czerwonych kocu. Jej
złote włosy rozlewały się wokół jej głowy, a na policzkach miała rumieńce. U jej boku leżała
książka, otwarta i oczekująca na obrócenie strony. Pozostał w drzwiach, obawiając się, że
mógłby ją obudzić, gdyby zrobił kolejny krok. Taka zabójczyni. Ona nawet nie trudziła się,
by spowodować jakieś problemy. W jej twarzy nie było ani krzty zabójczyni. Żadnego śladu
agresji, czy żądzy krwi, które byłyby zgodne z jej zawodem.
W jakiś sposób ją znał. I wiedział, że nie chciała mu zaszkodzić. Miało to trochę
sens. Kiedy rozmawiali, tak ostro, jak zwykle z nim rozmawiała, czuł się swobodnie, jakby
chciał jej coś powiedzieć. Ona musiała czuć się tak samo po tym, jak powiedziała mu o
Samie, kimkolwiek on był. Więc był tutaj, w środku nocy. Flirtowała z nim, lecz czy było to
prawdziwe? Usłyszał odgłos kroków i po chwili zobaczył Chaola stojącego po drugiej stronie
korytarza.
- Co ty tu robisz? – syknął cicho Chaol.
- A ty co tu robisz? - odparował Dorian, starając się zachować spokojny głos. To
było lepsze pytanie. Jeśli Chaol przez tyle czasu ostrzegał go przed niebezpieczeństwami
wiążącymi się ze spędzaniem czasu z Celaeną, to co on tutaj robił w środku nocy?
- Na Wyrd, Dorian! Ona jest zabójczynią. Proszę, proszę powiedz mi, że nie było cię
tu wcześniej. – Dorian nie mógł powstrzymać uśmiechu. – Nawet nie chcę słyszeć wyjaśnień.
Po prostu stąd wyjdź, lekkomyślny idioto. Wyjdź.
Chaol chwycił go za kołnierz kurtki i Dorian uderzyłby przyjaciela, gdyby ten nie był
tak szybki. Zanim się obejrzał, został brutalnie wyrzucony na korytarz, a drzwi zostały za nim
zamknięte i zaryglowane. Dorian z jakiegoś powodu nie spał dobrze tej nocy.
•
Chaol Westfall wziął głęboki oddech. Co on tu robił? Miał prawo potraktować
księcia Adarlan w taki sposób, kiedy sam postępował w ten sam sposób? Nie rozumiał
wściekłości, która pojawiła się w oczach Doriana, kiedy wyrzucił go za drzwi, nie chciał
rozumieć tego rodzaju gniewu. To nie była zazdrość, lecz coś podobnego. Coś, co zmieniło
jego przyjaciela w kogoś innego, kogoś, kogo nie znał. Był niemal pewien, że dziewczyna jest
dziewicą, ale czy Dorian o tym wiedział? To prawdopodobnie sprawiło, że jeszcze bardziej
się nią interesował. Westchnął i pchnął drzwi krzywiąc się, kiedy zaskrzypiały głośno.
Usnęła w ubraniu. Wyglądała pięknie i nic nie ukrywało jej potencjału do
zabijania. Był widoczny w jej silnej szczęce, linii brwi, w idealnej harmonii jej postaci. Była
oszlifowanym ostrzem wykonanym przez Króla Zabójców dla jego własnego zysku.
Wglądała jak przyczajone zwierzę - górski kot lub smok - a jej oznaki siły było
widać wszędzie. Potrząsnął głową i wszedł do sypialni.
Na dźwięk jego kroków otworzyła jedno oko.
- Jest jeszcze noc – zaczęła marudzić i przekręciła się.
- Przyniosłem ci prezent. – Poczuł się niezmiernie głupio i przez chwilę rozważał, czy
uciec z jej pokoju.
- Prezent? – zapytała bardziej wyraźnie, odwracając się w jego stronę i mrugając.
- To nic; rozdawali je na przyjęciu. Tylko podaj mi dłoń. - To było kłamstwo - w
pewnym sensie. Dawali je dla kobiet pochodzących ze szlachty. Zabrał jeden z kosza, gdy
puszczono go w obieg. Większość kobiet nigdy by ich nie założyła. Zostałyby wyrzucone lub
rozdane ulubionych sługom.
- Pokaż mi. – Leniwie wyciągnęła rękę. Sięgnął do kieszeni i wyjął prezent.
- Proszę. – Położył go na jej dłoni.
Obejrzała go, uśmiechając się sennie.
- Pierścień. – Założyła go. – Jaki ładny. – Był prosty: wykonany ze srebra, jego jedyną
ozdobę stanowił ametyst wielkości paznokcia osadzony pośrodku. Powierzchnia klejnotu była
gładka, błyszczał się na palcu zabójczyni niczym fioletowe oko. - Dziękuję - powiedziała,
zamykając oczy.
- Masz na sobie suknię, Celaena. - Jego rumieniec nie chciał zniknąć.
- Zaraz się przebiorę. – Wiedział, że tego nie zrobi. – Po prostu potrzebuję…
odpocząć. – I po tym zasnęła, z ręką na piersi i pierścieniem widniejącym na palcu.
Z westchnieniem niezadowolenia kapitan chwycił koc z pobliskiej kanapy i
przykrył ją nim. Chciał zdjąć pierścień z jej palca, ale... Cóż, w jej wyglądzie było coś
spokojnego. Pocierając kark, wciąż z płonącą twarzą, wyszedł z pokoju zastanawiając się, jak
dokładnie jutro wyjaśni to wszystko Dorianowi.
TŁUMACZENIE: Dominika
Rozdział 25
Celaena śniła. Znowu szła długim, tajnym przejściem. Nie miała świecy i
podążała za ciągiem powietrza. Skręciła w prawy korytarz, dwa pozostałe nie były
zachęcające i czuć było nich wilgoć, a ten wydawał się ciepły i przyjemny. I nie pachniał
pleśnią lecz różami. Przejście prowadziło w bok, a potem znikło.
Stała teraz na zwężających się schodach. Z powodu, którego nie znała, unikała
dotykania kamiennych ścian. Schody prowadziły ją w dół, były kręte, a w powietrzu unosił się
różany zapach, aż stanęła przed łukowatymi drzwiami. Znudzona schodzeniem przeszła po
ostatnich dwóch schodach i zatrzymała się.
Znajdowała się przed starymi, drewnianymi drzwiami. Pośrodku umiejscowiona
była brązowa kołatka w kształcie czaszki. Wyglądała tak, jakby się uśmiechała.
Czekała, aż zerwie się wiatr lub ktoś zacznie przerażająco krzyczeć, bądź na
jakieś ochłodzenie czy zmianę zapachu. Jednak zrobiło się jeszcze cieplej, nadal czuła ten
piękny zapach i dzięki temu zebrała w sobie odwagę, po czym nacisnęła klamkę. Drzwi
bezdźwięcznie ustąpiły.
Spodziewała się, że wejdzie do ciemnego, zapomnianego pomieszczenia, ale
zastała tam coś zupełnie odwrotnego. Snop księżycowego światła wpadał do środka przez
mały otwór w suficie, oświetlając twarz pięknego, marmurowego posągu leżącego na
marmurowej płycie. Nie - to nie był posąg. Sarkofag. To był grób. W kamiennym suficie
wykuto drzewa i rozciągały się one nad śpiącą kobietą. Obok stał sarkofag z wyrytą
podobizną mężczyzny.
Dlaczego twarz kobiety skąpana była w świetle, a jego pozostawała ukryta?
Był przystojny, miał krótko obciętą brodę, czoło jasne i szerokie, a nos prosty i szlachetny. W
kamiennych dłoniach trzyma miecz, którego rękojeść spoczywała na jego piersi.
Oddech uciekł z jej płuc. Na głowie miał koronę.
Kobieta również ją miała. Nie była tandetna i ogromna, lecz mała, z niebieskim
klejnotem osadzonym tuż nad jej czołem. Jej włosy, długie i faliste rozlewały się wokół jej
głowy opadając na pokrywę sarkofagu, jakby były prawdziwe. Celaena mogła przysiąc, że
wyglądały bardzo realistycznie. Światło księżyca oświetlało jej twarz, a zabójczyni
wyciągnęła drżącą rękę i dotknęła nią kamiennego policzka.
Był zimny i twardy, taki jaki powinien być kamień.
- Którą królową byłaś? - zapytała głośno, a jej głos rozległ się echem w
pomieszczeniu. Przebiegła dłonią po ustach kamiennej kobiety, następnie po czole. Jej oczy
zwęziły się. Wyryto tam znak, prawie niewidoczny dla oczu. Przesunęła po nim palcem, a
potem znowu mu się przyjrzała. Decydując, że potrzeba jej więcej światła, przesunęła się, by
światło księżyca dokładniej oświetliło czoło królowej. Diament, dwie strzałki skierowane ku
środkowi i pionowa linia przeprowadzona przez jego środek...
Widziała ten Znak Wyrd już wcześniej. Cofnęła się od sarkofagu, czując chłód. To
było zakazane miejsce.
Potknęła się o coś, a gdy spojrzała w dół, zauważyła podłogę. Otworzyła usta.
Była pokryta gwiazdami, jak nocne niebo. A sufit przedstawiał ziemię. Dlaczego
to odwrócono? Spojrzała na ściany i położyła rękę na sercu.
Niezliczone Znaki Wyrd pokrywały ich powierzchnię. Były tam wiry, spirale, linie
i kwadraty. Małe Znaki układały się w większe, a te w jeszcze większe, aż w końcu cały ten
pokój był czymś, czego ona nie rozumiała.
Celaena spojrzała na kamienne trumny. U stóp królowej było coś napisane.
Zabójczyni skierowała się w tamtą stronę.
Przeczytała tekst wyryty w kamieniu:
„Ach! Czas jest Rysą!”
Było w tym trochę sensu. Musieli być ważnymi władcami, bardzo starymi, ale...
Podeszła ponownie do głowy królowej. W jej twarzy było coś uspokajającego i znajomego,
coś co przypomniało Celaenie o zapachu róż. Ale było w niej też coś dziwnego.
Celaena niemal zapłakała na głos, gdy to ujrzała: spiczaste, przyległe uszy. Uszy Fae,
nieśmiertelnych.
Ale żaden Fae nie połączył się z linią Havilliardów od tysiąca lat. Była tylko
jedna taka osoba. Jeśli to była prawda, jeśli ta królowa była wróżką, bądź pół-wróżką, to
była... była...
Celaena zachwiała się i wpadła na ścianę. Pył wzbił się w powietrze wokół niej.
Ten człowiek był Gavinem, pierwszym królem Adarlan. A ta kobieta - Elena,
pierwsza księżniczka Terrasen, córka Brannona, a żona Gavina i królowa Adarlan.
Serce Celaeny zaczęło bić gwałtownie, poczuła mdłości. Ale nie mogła się ruszyć
z miejsca. Nie powinna była tu wchodzić, nie powinna naruszać świętych miejsc zmarłych,
gdy była tak splamiona i skażona swymi zbrodniami. Coś przyjdzie po nią, będzie ją
prześladować i torturować w karze za zakłócanie spokoju.
Ale dlaczego tak bardzo zaniedbano ich groby? Dlaczego nikt nie przyszedł na
ich groby tego dnia? Dlaczego nie złożono tu kwiatów? Dlaczego zapomniano o Elenie
Galathynius Havilliard?
Pod ścianą leżały stosy broni i biżuterii. Był tam miecz błyszczący złotem.
Wiedziała, jaki to miecz. Podeszła do niego. Była to legendarna broń Gavina, którą niemal
rozerwał kontynent, miecz, którym zabił Czarnego Pana Erawan. Przez tysiąc lat nie
zardzewiał ani trochę.
Mimo, iż magia została zniszczona, to moc nadal drzemała w tym mieczu.
- Damaris - wyszeptała nazywając ostrze.
- Znasz swoją historię - powiedział lekki, kobiecy głos, a Celaena podskoczyła z
krzykiem, gdy potknęła się o włócznie i wpadła w stos skarbów. Głos roześmiał się. Celaena
sięgnęła po sztylet, świecznik, cokolwiek. Ale potem zobaczyła właścicielkę głosu i zamarła.
Była najpiękniejsza. Włosy opadały srebrem wokół jej młodej twarzy niczym
księżycowa rzeka. Jej oczy był jak nieskazitelne, niebieskie kryształy, a skóra blada niczym
alabaster. Jej uszy nieznacznie sterczały.
- Kim jesteś? - wysapała zabójczyni, choć znała odpowiedź. Chciała to usłyszeć.
- Wiesz, kim jestem - odrzekła Elena Havilliard.
Jej podobizna na sarkofagu została wykonana perfekcyjnie. Celaena nie ruszała
się z miejsca, pomimo bólu nóg i kręgosłupa.
- Czy jesteś duchem?
- Nie do końca - odpowiedziała królowa Elena, pomagając wstać Celaenie. Jej
dłoń była zimna, ale trzymała mocno. - Nie jestem żywa, ale mój duch nie nawiedza tego
miejsca. - Spojrzała w sufit, nagle poważniejąc. - Wiele ryzykują, przychodząc tu dzisiaj.
Celaena, wbrew sobie, cofnęła się.
- Ryzykujesz?
- Nie mogę zostać tu długo - ty również - powiedziała. Cóż za absurdalny był to
sen? - Teraz są rozproszone, ale... - Elena Havilliard spojrzała na sarkofag męża.
Celaenę rozbolała głowa. Czy Gavin Havilliard rozpraszał coś na górze?
- Kogo trzeba rozproszyć?
- Ośmiu opiekunów, wiesz, o kim mówię.
Celaena patrzyła na nią pustym wzrokiem, ale w końcu zrozumiała.
- Gargulce na wieży zegarowej?
Królowa skinęła głową.
- Strzegą portalu między dwoma światami. Udało nam się zyskać trochę czasu,
ale nieco się spóźniłam... - Chwyciła Celaenę za ramiona. Ku jej zaskoczeniu, zabolało. -
Musisz wysłuchać tego, co mam ci do powiedzenia. Nic nie dzieje się przypadkowo. Wszystko
ma swój cel. Miałaś przybyć do zamku i miałaś stać się zabójczynią, by nauczyć się
wszystkiego, co będzie ci niezbędne do przeżycia.
Nudności wróciły. Celaena miała ogromną nadzieję, że królowa nie wspomni o
czymś, o czym ona tak długo starała się zapomnieć.
- Coś złego mieszka w tym zamku, coś tak niegodziwego, że będzie w stanie
zatrząść gwiazdami. Echo tego zła przesiąknie do wszystkich światów - królowa mówiła dalej.
- Musisz to zatrzymać. Zapomnij o przyjaciołach, zapomnij o długach i
przysięgach. Zniszcz to nim będzie za późno, nim portal będzie tak wielki, że stanie się zgubą.
Odwróciła głowę, jakby coś usłyszała.
- Och, nie ma czasu - powiedziała, zbielały jej oczy. - Musisz wygrać i stać się
królową Czempionów. Rozumiesz los ludzi. Erilea potrzebuje cię jako królowej
Czempionów...
- Ale co jest...
Królowa sięgnęła do kieszeni.
- Nie mogą cię tu znaleźć. Jeśli tak się stanie, wszystko przepadnie. Noś to -
wcisnęła coś metalicznego i zimnego w dłonie Celaeny. - Będzie chronić cię od złego. -
Pchnęła dziewczynę ku drzwiom. - Dzisiaj zostałaś tu sprowadzona. Ale nie przeze mnie. Ja
również zostałam tu sprowadzona. Ktoś chce, byś wiedziała; ktoś chce, byś zobaczyła... -
Odwróciła głowę, gdy w powietrzu rozległ się warkot.
- Nadchodzą - wyszeptała.
- Ale ja nie rozumiem! Nie jestem... Nie jestem tym, za kogo mnie uważasz!
Królowa Elena położyła ręce na jej ramionach i pocałowała ją w czoło.
- Odwaga serca jest bardzo rzadka - powiedziała spokojnie. - Niech ona cię
prowadzi.
Wycie rozległo się dookoła, wdzierając się w krew Celaeny niczym lód.
- Idź - powiedziała królowa, wskazując zabójczyni korytarz. - Biegnij!
Nie potrzebując więcej zachęty, Celaena zaczęła wbiegać po schodach. Uciekała
tak szybko, że nawet nie myślała o tym, gdzie zmierza. Za nią rozległy się krzyki i warkot, a
żołądek podszedł jej do gardła, gdy przyspieszyła. Ujrzała światło ze swoich komnat, a gdy
zbliżyła się jeszcze bardziej, usłyszała za sobą płaczliwy głos, przeradzający się w gniew.
Wpadła do pokoju i ujrzała swoje łóżko, nim wszystko dookoła pociemniało.
•
Otworzyła oczy. Oddychała gwałtownie. Miała na sobie suknię, ale była
bezpieczna w swoim pokoju. Dlaczego stała się tak podatna na dziwne i nieprzyjemne sny? I
dlaczego nie mogła oddychać? Znajdź i zniszcz zło czające się w zamku, zaiste!
Celaena przekręciła się na bok i z chęcią by usnęła w ubraniu, ale poczuła metal
uwierający ją w rękę. Proszę niech to będzie pierścień od Chaola. Wiedziała jednak, że to coś
innego. Na jej dłoni leżał amulet wielkości monety zawieszony na złotym łańcuszku.
Zwalczyła ochotę, by krzyknąć. Był wykonany ze skomplikowanych spojeń, przedstawiał
nakładające się na siebie dwa okręci. pomiędzy nimi znajdował się mały, niebieski klejnot,
przez co amulet wyglądał jak oko. Przez całość przebiegała pionowa linia. To było piękne i
dziwne i ...
Celaena spojrzała przed siebie. Drzwi był uchylone.
Wyskoczyła z łóżka, uderzając ramieniem w ścianę tak mocno, że rozległ się
nieprzyjemny dźwięk. Pomimo bólu rzuciła się do drzwi i zamknęła je dokładnie. Ostatnią
rzeczą, jakiej potrzebowała to coś wpadające do jej pokoju. Albo ponowne spotkanie z Eleną.
Dysząc cofnęła się, patrząc się na gobelin. Kobieta stojące tuż obok drewnianej skrzyni. Z
przerażeniem zdała sobie sprawę, że była to Elena. Stała tam, gdzie widziała wtedy drzwi.
Niezły znacznik. Celaena dorzuciła drewna do ognia, szybko przebrała się w koszulę nocną i
wsunęła się do łóżka, zabierając ze sobą prowizoryczny nóż. Amulet leżał tak, gdzie go
zostawiła. Będzie cię chronić...
Spojrzała na drzwi. Nie ma krzyków, nic nie wyje i nic nie wskazuje na to, by coś
właśnie się stało.
Jednak...
Celaena przeklęła się za to, ale założyła amulet na szyję. Był jasny i ciepły.
Okryła się kołdrą pod samą brodę i zacisnęła powieki, czekając na sen lub na szponiaste
dłonie łapiące ją, próbując powalić.
Jeśli to nie był sen - jeśli to nie były halucynacje...
Celaena chwyciła naszyjnik. Zostań królewskim Czempionem - mogła to zrobić.
Zamierzała to osiągnąć, jak na razie. Ale jakie były motywy Eleny? Erilea potrzebowało
Króla Czempionów, który zrozumiałby cierpienie ludzi. Wydawało się to dość proste. Ale
dlaczego Elena była tą, która jej to powiedziała? I jaki miało to związek z pierwszym
poleceniem: znajdź i zniszcz zło czające się w zamku?
Celaena wzięła uspokajający oddech, wtulając twarz w poduszkę. Jaka
głupia była, otwierając sekretne przejście akurat w Samhuinn! Czy mogła mieć przez to jakieś
kłopoty? Otworzyła oczy, patrząc na gobelin.
Zło czai się w tym królestwie... Zniszcz to...
Czy nie miała już wystarczająco zmartwień? Miała zamiar wypełnić drugie
zadanie Eleny - ale pierwsze... mogła mieć przez to kłopoty. To nie było tak, że mogła sobie
chodzić i przeszukiwać zamek ot tak, dla przyjemności, kiedy tylko zechce!
Ale... Jeśli istnieje tak wielkie zagrożenie, to nie tylko ona jest w
niebezpieczeństwie. I choć nie wiadomo jak bardzo by była szczęśliwa, gdyby to zło
zniszczyło Kaina, Perringtona, króla i Kaltain Rompier, jeśli coś stałoby się Nehemii lub
Chaolowi i Dorianowi, gdyby doznali krzywd...
Celaena wzięła drżący oddech. Przecież mogła szukać wskazówek w grobowcu.
Może znalazłaby coś odnośnie motywów Eleny. Ale jeśli to nic by nie dało... cóż,
przynajmniej próbowała.
Do jej pokoju wdarł się podmuch o zapachu róż. Aromat ten jeszcze długo unosił
się w pokoju po tym, jak zasnęła.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 26
Drzwi do jej sypialni otworzyły się z hukiem i Celaena zerwała się na nogi w
mgnieniu oka, chwytając za świecznik. Ale Chaol nie przejął się nią, gdy wpadł do środka z
zaciśniętą szczęką. Z jękiem opadła na łóżko.
- Czy ty kiedykolwiek śpisz? - mruknęła, naciągając na siebie kołdrę. - Czy nie
świętowałeś do wczesnych godzin porannych? - Położył dłoń na rękojeści miecza, a drugą
ręką zerwał z niej nakrycie i za łokieć wyciągnął ją z łóżka.
- Gdzie byłaś w nocy?
Odsunęła się od niego, a strach zacisnął jej gardło. Nie było możliwości, by
wiedział o jej spacerze. Uśmiechnęła się do niego.
- Tutaj oczywiście. Czy nie byłeś tu przypadkiem, by dać mi to? - wyszarpnęła
rękę z jego uścisku i pokazała mu pierścionek.
- To było tylko kilka minut. Co z resztą nocy?
Powstrzymała się przed cofnięciem, gdy studiował jej twarz, potem ręce, a na
końcu resztą. Gdy to zrobił, zrewanżowała mu się. Jego czarna tunika była rozpięta przy szyi i
lekko pognieciona, a jego krótkim włosom przydałby się grzebień. Cokolwiek się działo,
spieszył się.
- Co to za zamieszanie? Czy nie mamy przypadkiem Testu? - Oglądała swoje
paznokcie, czekając na odpowiedź.
- Został odwołany. Znaleziono dziś rano kolejnego martwego Czempiona. Xavier
- złodziej z Melisandra.
Łypnęła na niego, a potem z powrotem spojrzała na swoje paznokcie.
- I myślisz, że ja to zrobiłam?
- Mam nadzieję, że tak nie było, bo jego ciało zostało w połowie zjedzone.
- Zjedzone! - zmarszczyła nos. - Usiadła po turecku na łóżku, podpierając się na
rękach. - Jak makabrycznie. Obstawiam Kaina, jest na tyle obrzydliwy, że mógłby zrobić coś
takiego. - Poczuła skurcz w żołądku na myśl o kolejnym zamordowanym Czempionie... Czy
to ma coś wspólnego ze złem, o którym mówiła Elena? Zabójstwo Zjadacza Oczu i dwóch
innych mistrzów nie było przypadkiem, czy pijacką bijatyką jak ustalono w czasie śledztwa.
Nie, to był wzór.
Chaol westchnął przez nos.
Uśmiechnęła się do niego.
- Kain to najlepszy kandydat. Pochodzisz z Anielle - powinieneś wiedzieć lepiej
niż ktokolwiek, jacy są mężczyźni z Białych Gór Fang.
Przeczesał dłonią krótkie włosy.
- Pownnaś uważać na to, kogo oskarżasz. Nawet jeśli jest brutalem, to jest to
Czempion diuka Perringtona.
- A ja jestem Czempionką następcy tronu! - przerzuciła włosy przez ramię. -
Przypuszczam, iż to oznacza, że mogę oskarżać kogo tylko zechcę.
- Powiedz mi wprost - gdzie byłaś w nocy?
Wyprostowała się, patrząc w jego złoto-brązowe oczy.
- Moi strażnicy mogą potwierdzić: byłam tu całą noc. A jeśli król to
zakwestionuje, zawsze mogę mu powiedzieć, że ty również możesz za mnie poręczyć.
Chaol spojrzał na pierścień, a ona ukryła uśmiech; niewielkie rumieńce wkradły
się na jego policzki. Powiedział:
- Jestem pewien, że ucieszysz się jeszcze bardziej, gdy powiem ci, że nie mamy
dziś treningu.
Uśmiechnęła się z dramatycznym westchnieniem i wsunęła się pod koce,
rozkładając na poduszkach.
- Ogromnie mnie to cieszy. - Podciągnęła przykrycie do samej brody i
zatrzepotała rzęsami. - Teraz się wynoś. Zamierzam to świętować kolejnymi pięcioma
godzinami snu. - Kłamała, ale on to kupił.
Zamknęła oczy, zanim mogła zobaczyć, jak wychodzi. Dopiero, gdy usłyszała
trzaśnięcie drzwi do jej komnat, usiadła.
Zjedzono Czempiona?
Ostatnia noc w jej śnie - nie, to nie był sen. To działo się naprawdę. I były tam te
skrzeczące stwory... Czy Xavier zabił jednego z nich? Ale one były w grobowcu; nie było
możliwości, by ktoś natknął się na nie w zamkowych salach.
Do jego ciała musiały się dobrać jakieś szkodniki, nim go znaleziono. Bardzo
głodne robactwo.
Zadrżała i wyskoczyła spod koców. Potrzebowała dodatkowej prowizorycznej
broni i sposób na wzmocnienie drzwi i okien. Nawet, gdy przygotowywała się do obrony,
wmawiała sobie, że nie ma się czym martwić. Ale te kilka godzin wolności... dawały jej wiele
możliwości. Zamknęła drzwi do swojej sypialni i wślizgnęła się do grobowca.
•
Przeszukując szybko grobowiec, Celaena beształa sama siebie. Nie było tu nic, co
wyjaśniałoby motywy Eleny. Albo coś, co mogłoby być źródłem tajemniczego zła.
Absolutnie nic.
W ciągu dnia promienie słońca wpadały do grobowca przez dziurę w suficie,
oświetlając drobinki kurzu wirujące w powietrzu niczym płatki śniegu. Jak to możliwe, że
komnata pod zamkiem była tak mocno oświetlona? Celaena zatrzymała się centralnie pod
otworem, zaglądając w niego.
Rzeczywiście, ścianki dziury obłożone były polerowanym złotem. Dużą ilością
złota, które odbijało światło i wprowadzało je tutaj. Celaena przeszła między dwoma
sarkofagami.
Mimo, że miała ze sobą broń, nie natknęła się na żaden ślad wskazujący na
obecność warczących i piszczących istot z minionej nocy. Eleny też tu nie było.
Zabójczyni zatrzymała się obok jej sarkofagu. Błękitny kamień osadzony w jej koronie
pulsował lekko w świetle słońca.
- Jaki masz cel w nakazywaniu mi tych wszystkich rzeczy? - zastanawiała się na
głos, a jej słowa niosły się echem po misternie zdobionych ścianach. - Żyłaś tu tysiąc lat
temu. Dlaczego nadal przejmujesz się Erilea? - Dlaczego nie przyciągnęła tu Doriana, Chaola
lub Nehemii, by to zrobili?
Celaena postukała królową w jej kamienny nos.
- Można by pomyśleć, że masz coś ciekawszego do roboty w swoim
pozagrobowym życiu. - Choć starała się uśmiechnąć, jej głos zabrzmiał na przygnębiony
bardziej, niż by chciała.
Powinna już iść; nawet, jeśli drzwi jej sypialni były zamknięte, ktoś mógł tam
wejść i zacząć jej szukać. A bardzo wątpiła, że ktokolwiek uwierzyłby jej, gdyby powiedziała,
że została zaangażowana przez pierwszą królową Adarlan w bardzo ważną misję. Wprawdzie,
stwierdziła z grymasem, byłaby szczęściarą, jeśli nie oskarżyliby jej o zdradę stanu i
używanie magii. To z pewnością zagwarantowałoby jej powrót do Endovier.
Po ostatnim okrążeniu grobowca, Celaena wyszła. Nie było tam nic przydatnego.
Poza tym, jeśli Elena chciała, by to ona została królewskim Czempionem, nie mogła spędzić
całego czasu na polowanie na zło, czymkolwiek ono było. To z pewnością zmniejszyłoby jej
szanse na wygraną. Zaczęła wbiegać po schodach, świeca rzucała dziwne cienie na ściany.
Jeśli to zło stanowiło takie zagrożenie, jak uważała Elena, to jak Celaena mogła to pokonać?
Nie sądziła, że coś złego mieszkającego w zamku mogło ją przestraszyć.
Nie, nie było tak. Dziewczyna prychnęła. Musiała się teraz skoncentrować na
wygraniu. A gdy już zdobędzie tytuł królewskiego Czempiona, zajmie się poszukiwaniem
tego zła.
Może.
•
Godzinę później, otoczona przez strażników, Celaena z wysoko uniesionym
podbródkiem szła korytarzem w stronę biblioteki. Uśmiechnęła się do młodych kawalerów i
służek, które patrzyły na jej białą suknię. Nie mogła ich winić - suknia była niesamowita. A
ona wyglądała w niej spektakularnie. Nawet Ress, jeden z przystojniejszych strażników
pilnujących jej komnat, tak uważał. Oczywiście, przekonanie ich, by zaprowadzili ją do
biblioteki nie było zbyt trudne.
Celaena z zadowolonym uśmiechem przeszła obok szlachcica, który na jej widok
uniósł brwi. Był strasznie blady, gdy otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zabójczyni minęła
go. Przyspieszyła, gdy usłyszała męskie głosy odbijające się echem od ścian, gdy zbliżała się
do zakrętu.
Idąc jeszcze szybciej, zignorowała mlaśnięcie języka Ress;a, gdy skręciła. Znała
ten zapach zbyt dobrze. Odór krwi i rozkładającego się ciała.
Ale nie spodziewała się, że zobaczy ciało na własne oczy.
"Na wpół zjedzony" było delikatnym określeniem na to, co zostało z ciała
Xaviera.
Jedne z jej strażników zaklął pod nosem, a Ress podszedł do niej, kładąc lekko
rękę na jej plecach, tym samym zachęcając ją, by poszła dalej. Żaden z mężczyzn nie spojrzał
na nią, gdy przechodziła obok nich, obserwując ich i dokładniej przyglądając się
rozkładającym zwłokom.
Pierś Xaviera została rozerwana, a jego serce zostało usunięte. Może ktoś usunął
je przed znalezieniem ciała, nie było po nim śladu. A jego twarz wciąż wykrzywiona była w
niemym krzyku.
To nie było przypadkowe morderstwo. Na czubku głowy Xaviera widniała dziura
i widać było, że nie ma tam mózgu. Smugi krwi na ścianie wyglądały, jakby ktoś coś pisał, a
potem to zamazał. Ale nawet po tym część z tego pozostała, a ona starała się na to nie patrzeć.
Znaki Wyrd.
Trzy Znaki, tworzące łuk kończący się blisko ciała.
- Święci bogowie - mruknął jeden ze strażników i opuścił miejsce zbrodni.
Nic dziwnego, że Chaol wyglądał rano tak niedbale! Wyprostowała się. Myślał,
że ona to zrobiła?
Idiota. Gdyby chciała pozbyć się swoich konkurentów, jeden po drugim, zrobiłaby
to szybko - podrzynając gardło, wbijając nóż w serce, zatruwając wino. To było po prostu
niesmaczne. I dziwne; Znaki Wyrd robiły z tego coś więcej, niż brutalne zabójstwo. Być
może rytuał.
Ktoś nadchodził z naprzeciwka. To Grave, okropny zabójca, wpatrywał się w
ciało z daleka. Jego oczy, ciemne jak leśne bagno, napotkały jej wzrok. Zignorowała jego
ohydne zęby, gdy szczerząc się machnął głową w stronę ciała Xaviera.
- Szkoda - powiedziała, celowo nie wkładając w te słowa przykrości.
Grave zachichotał, wciskając ręce w kieszenie swoich brudnych, zaniedbanych
spodni. Czy jego sponsor nie przejmował się właściwym ubiorem Czempiona? Oczywiście,
że nie, jeśli był na tyle okropny i głupi, by wybrać go na Mistrza.
- Jaka szkoda - Grave wzruszył ramionami, gdy go mijała. Skinęła krótko w
odpowiedzi, nie odzywając się, podążając dalej korytarzem.
Zostało ich tylko szesnastu - szesnastu Czempionów, z których czterech wejdzie
do finału. Koniec był coraz bliżej. Powinna dziękować bogu, który postanowił zakończyć
życie właśnie Xaviera.
Ale z jakiegoś powodu nie była w stanie.
•
Dorian zamachnął się mieczem, chrząkając, gdy Chaol z łatwością zrobił unik i
sparował cios. Jego ciało było całe obolałe od długiej przerwy w treningach. Nierówny
oddech grzązł mu w gardle, gdy zadał cios i nie trafił.
- Tak się dzieje, gdy siedzi się bezczynnie - Chaol zaśmiał się, robiąc krok w bok,
przez co Dorian poleciał do przodu. Pamiętał czasy, gdy byli równie dobrze - choć było to
dawno temu. Dorian, choć nadal lubił szermierkę, poczuł większe zamiłowanie do książek.
- Miałem spotkania i ważne rzeczy do czytania - powiedział Dorian, dysząc.
Rzucił się. Chaol zrobił unik, a następnie natarł tak mocno, że Dorian musiał się cofnąć. Jego
zawzięcie wzrosło.
- Spotkania, które były tylko pretekstem do wszczęcia kłótni z diukiem
Perringtonem. - Dorian zrobił szeroki zamach mieczem, a Chaol był zmuszony się bronić. - A
może jesteś po prostu zbyt zajęty odwiedzaniem Sardothien w środku nocy? - Z czoła Chaola
kapał pot. - Jak długo to trwa?
Dorian warknął, gdy Chaol przeszedł do ofensywy i zbliżał się krok po kroku,
czując ból w udach.
- To nie to, co myślisz - powiedział przez zęby. - Nie spędzam z nią nocy. Oprócz
ostatniego incydentu odwiedziłem ją raz. I uwierz, była mniej, niż uprzejma, nie martw się.
- Przynajmniej jedno z was zachowało zdrowy rozsądek - Chaol zadawał ciosy z
taką precyzją, że Dorian nie mógł go nie podziwiać. - Bo ty swój rozum wyraźnie straciłeś.
- A co z tobą? - zapytał Dorian. - Zechciałbyś może powiedzieć mi, jak pojawiłeś
się w jej pokoju tej nocy, gdy zginął kolejny Czempion? - Dorian zrobił unik, ale Chaol nie
dał się nabrać. Zamiast tego zadał tak silny cios, że Dorian musiał walczyć o zachowanie
równowagi. - Dobra, to był tani chwyt - przyznał, przechylając miecz, by odparować kolejny
cios. - Ale nadal chcę odpowiedzi.
- Może nie mam jej. Tak jak ty to powiedziałeś - to nie to, co myślisz. - Brązowe
oczy Chaola błyszczały, ale nim Dorian mógł się wypowiedzieć, jego przyjaciel zakończył
temat brutalnym ciosem.
- Jak tam swaty? - zapytał Westfall, ciężko oddychając. Dorian skrzywił się. To
dlatego tu był. Gdyby miał spędzić jeszcze chwilę ze swoją matką, swatającą go, oszalałby. -
Aż tak źle?
- Zamknij się - warknął Dorian i zaatakował Chaola.
- To musi być wyjątkowo okropne być dzisiaj tobą. Założę się, że wszystkie panie
błagały cię, być chronił je przed zabójcą w naszych murach. - Uśmiech kapitana Straży nie
sięgał oczu. Jego poświęcenie na trening z Dorianem, gdy znaleziono kolejne zwłoki, było
bardzo zaskakujące; książę wiedział, ile stanowisko Kapitana znaczy dla jego przyjaciela.
Dorian zatrzymał się nagle i wyprostował. Chaol miał teraz ważniejsze rzeczy do
roboty.
- Wystarczy - powiedział, chowając rapier. Nie zwalniając kroku, Chaol zrobił to
samo.
Salę treningową opuścili w milczeniu.
- Żadnych wieści od twojego ojca? - zapytał kapitan głosem, który wskazywał, że
coś jest nie tak. - Zastanawia mnie, gdzie pojechał.
Dorian wypuścił oddech, normując jego rytm.
- Nie. Nie mam zielonego pojęcia. Pamiętam, jak wyjeżdżał w ten sam sposób,
gdy byłem mały, ale to nie działo się od lat. Założę się, że robi coś szczególnie paskudnego.
- Uważaj co mówisz, Dorian.
- Albo co? Zamkniesz mnie w lochach? - Nie chciał być niemiły, ale był
niewyspany, a martwy Czempion ni poprawił jego nastroju. Kiedy Chaol się nie odzywał,
Dorian zapytał. - Czy myślisz, że ktoś chce wykończyć wszystkich Czempionów?
- Być może. Rozumiem, że ktoś może chcieć pozbyć się konkurencji, ale robić to
tak zaciekle... Mam nadzieję, że to nie jest wzorzec, którym morderca będzie postępował.
Książę poczuł chłód we krwi.
- Myślisz, że spróbuje zabić Celaenę?
- Zwiększę ilość strażników wokół jej komnat.
- By ją chronić, czy zatrzymać ją w środku?
Zatrzymali się na skrzyżowaniu korytarzy, gdzie każdy miał skierować się w
swoją stronę.
- A jakie to ma znaczenie? - powiedział cicho kapitan Straży. - To jest mało
ważne. Wciąż będziesz ją odwiedzał, nie ważne, co powiem, a strażnicy cię nie zatrzymają,
bo jesteś księciem.
W głosie Chaola było słychać gorycz i rezygnację, przez co Dorian poczuł się źle.
Powinien trzymać się z dala od Celaeny - jego przyjaciel ma już wystarczająco zmartwień.
Ale wtedy przypomniał sobie o liście spisanej przez matkę i zorientował się, że i on ma ich
wystarczająco.
- Muszę ponownie sprawdzić ciało Xaviera. Spotkamy się na kolacji - powiedział
Chaol, nim skierował się do swojego pokoju. Dorian go obserwował.
Droga powrotna do pokoju strasznie mu się dłużyła. Otworzył drewniane drzwi
prowadzące do jego pokoju, zdjął ubranie i skierował się do łaźni. Miał dla siebie całą wieżę,
choć jego komnaty zajmowały tylko jej górną część. Zapewnili świetne warunki każdemu, ale
dzisiaj czuł się po prostu pusty.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 27
Późnym popołudniem Cealena wpatrywała się w hebanową wieżę zegarową.
Robiło się coraz ciemniej, jakby w jakiś sposób wchłaniała umierające promienie słoneczne.
Na szczycie wieży, gargulce pozostały nieruchome. Nie poruszyły się.
Nawet nie drgnęły palcem. Strażnicy, tak ich nazywała Elena. Ale Strażnicy
czego? Boją się Eleny na tyle, żeby trzymać się od niej z daleka. Na pewno gdyby były złe,
Elena powiedziałaby to wprost. Lecz nie nad tym teraz zastanawiała się Celaena patrząc na
nie - nie, kiedy mogła przez to wpaść w kłopoty i ktoś zabiłby ją, nim stałaby się królewskim
Czempionem.
Dlaczego Elena musiała być w związku z tym wszystkim taka tajemnicza?
- Co jest takiego interesującego w tych paskudnych rzeczach? - zapytała Nehemia,
stając obok niej.
Celaena odwróciła się w jej stronę.
- Myślisz, że potrafią się poruszać?
- Są z kamienia, Lillian - powiedziała księżniczka we wspólnym języku, jej
ellywiański akcent był nieco mniej słyszalny.
- Och! - zawołała Celaena. - To było naprawdę dobre! Jedna lekcja i będziesz
mnie samą już zawstydzać! - Niestety nie można było powiedzieć tego samego o
eyllwiańskim Celaeny.
Nehemia się rozpromieniła.
- Wyglądają tak potwornie - powiedziała w języku Eyllwe.
- Obawiam się, że Znaki Wyrd nie pomagają - odrzekła Celaena. Jedne z nich był
u jej stóp, a ona spojrzała na pozostałe. Było ich razem dwanaście, tworząc duży krąg wokół
samotnej wieży.
Nie miała zielonego pojęcia, co to mogło znaczyć. Żaden ze znaków
tutaj nie odpowiadał tym trzem, które Celaena zauważyła w miejscu morderstwa Xaviera, ale
musiał być jakiś związek.
- Więc, ty naprawdę potrafisz je przeczytać? - zapytała przyjaciółkę.
- Nie - odpowiedziała krótko Nehemia i ruszyła w kierunku żywopłotów, które
otaczały dziedziniec. - I nie powinnaś próbować tego zrozumieć - powiedziała przez ramię. -
Nic dobrego z tego nie wyjdzie.
Celaena owinęła się ciaśniej płaszczem, gdy ruszyła za księżniczką. Śnieg miał
zacząć padać w ciągu następnych kilku dni, zwiastując Yulemas - i ostateczny pojedynek, od
którego dzieliły ją jeszcze dwa miesiące.. Rozkoszowała się ciepłem płaszcza, pamiętając aż
za dobrze zimę, którą spędziła w Endovier. Ta pora roku była bezlitosna, kiedy mieszkało się
w cieniu Gór Ruhnn. To był cud, że nie dostała odmrożeń. Jeśliby wróciła, kolejna zima
mogłaby ją zabić.
- Wyglądasz na zmartwioną - powiedziała Nehemia, podczas gdy Cealena
sięgnęła w jej stronę i położyła dłoń na jej ramieniu.
- Wszystko w porządku - powiedziała w języku Eyllwe uśmiechając się przez
wzgląd na Nehemię. - Nie lubię zimy.
- Nigdy nie widziałam śniegu - rzekła Nehemia patrząc w niebo. - Zastanawiam
się, jak długo będzie trwać ta nowość.
- Mam nadzieję, że wystarczająco długo, aby nie przeszkadzały ci przeciągi w
korytarzach, mroźne poranki i dni bez słońca.
Nehemia się zaśmiała.
- Powinnaś przyjechać ze mną do Eyllwe. - i upewnić się, że zostaniesz na tyle
długo, żeby doświadczyć jednego z naszych upalnych lat. Wtedy docenisz swoje mroźne
poranki i dni bez słońca.
Celaena spędziła już jedno upalne lato na Czerwonej Pustyni, lecz powiedzenie o
tym Nehemii wiązało się z odpowiadaniem na trudne pytania. Zamiast tego powiedziała:
- Bardzo chciałabym zobaczyć Eyllwe.
Przez chwilę wzrok Nehemii spoczywał na czole Celaeny, zanim się uśmiechnęła.
- Więc niech tak będzie.
Oczy Celaeny rozbłysły, a ona odchyliła głowę, by zobaczyć wyłaniający się
przed nimi zamek.
- Zastanawiam się, czy Chaol przebrnął już przez ten bałagan po morderstwie.
- Moi strażnicy powiedzieli mi, że ten mężczyzna... został bardzo brutalnie zabity.
- Delikatnie mówiąc - mruknęła Celaena, obserwując, jak przesuwające się
promienie zachodzącego słońca sprawiają, że zamek mieni się na złoto, czerwono i niebiesko.
Pomimo ostentacyjnego charakteru szklanego zamku, musiała przyznać, że czasami wyglądał
pięknie. - Widziałaś ciało? Moi strażnicy nie mogli podejść na tyle blisko.
Skinęła powoli głową.
- Jestem pewna, że nie chcesz znać szczegółów.
- Wtajemnicz mnie - rzuciła Nehemia z uśmiechem.
Celaena uniosła brew.
- Cóż... wszystko było obsmarowane krwią. Ściany, podłoga.
- Obsmarowane? - zapytała Nehemia, a jej głos zmienił się w szept. - A nie
zbryzgane?
- Tak myślę. Jakby ktoś ją tam roztarł. Było tam namalowane kilka Znaków
Wyrd, lecz większość została wytarta. - Pokręciła głową, kiedy przypomniała sobie ten
widok. - A ciało mężczyzny było pozbawione organów - jakby ktoś go rozciął od szyi do
pępka i... przepraszam, wyglądasz, jakbyś miała zamiar zwymiotować. nie powinnam ci nic
mówić.
- Nie, kontynuuj. Czego jeszcze brakuje?
Celaena odczekała chwilę, zanim powiedziała:
- Jego mózgu. Ktoś zrobił dziurę w czubku jego głowy, a jego mózgu juz nie było.
I z twarzy zdarto mu skórę.
Nehemia skinęła głową wpatrując się w jałowy krzak przed nimi. Księżniczka
przygryzła dolną wargę, a Celaena zauważyła, że jej palce podkurczają się i rozkurczają przy
jej bokach. Zimny wiatr wiał wokół nich, co sprawiało, że warkocze Nehemii kołysały się
lekko. Złoto wplecione w jej włosy cicho postukiwało.
- Przepraszam - powiedziała Celaena. - Nie powinnam... - Usłyszała za sobą kroki
i zanim zdążyła się odwrócić, ktoś odezwał się męskim głosem:
- Co my tu mamy.
Zesztywniała, kiedy Kain stanął w pobliżu, na wpół ukryty w cieniu wieży
zegarowej majaczącej za nimi.
Verin - kędzierzawy, pyskaty złodziej, stał tuż obok niego.
- Czego chcesz? - zapytała.
Twarz Kaina wykrzywiła się w grymasie. W jakiś sposób stał się wyższy - albo jej
się to wydawało.
- Udawanie damy wcale cię nią nie czyni… - powiedział. Celaena rzuciła
wzrokiem na Nehemię, lecz ta wpatrywała się w Kaina - miała zwężone oczy, lecz jej usta
były dziwnie rozluźnione. Kain nie skończył, a jego uwagę przykuła Nehemia. Wyszczerzył
się, odsłaniając swoje lśniące białe zęby. - A noszenie korony nie sprawi, że będziesz
prawdziwą księżniczką - już nie.
Celaena zrobiła krok w jego stronę.
- Zamknij paszczę, albo wepchnę ci zęby do gardła i sama ją za ciebie zamknę.
Kain parsknął śmiechem, na co Verin też się roześmiał. Złodziej ich okrążał, a
Celaena wyprostowała się, zastanawiając, czy rzeczywiście będą tu walczyć.
- Królewski piesek salonowy strasznie szczeka - powiedział Kain. - Ale czy ma
pazury?
Poczuła, jak dłoń Nehemii zaciska się na jej ramieniu, ale zignorowała to i
zrobiła kolejny krok w stronę złodzieja. Była na tyle blisko, że obłoki pary z jego ust dotykały
jej twarzy. W zamku strażnicy nadal wałęsali się, rozmawiając ze sobą.
- Dowiesz się, kiedy moje pazury zatopią się w twoim gardle - odparowała.
- Dlaczego nie teraz? - szepnął Kain. - No dawaj. Uderz mnie. Uderz mnie z całą
tą wściekłością, którą czujesz za każdym razem, kiedy zmuszasz się do nietrafienia w środek
tarczy lub kiedy zwalniasz, więc nie wspinasz się po ścianach tak szybko, jak ja - pochylił się
i powiedział szeptem tak, że tylko ona mogła to usłyszeć. - Zobaczmy, co ten rok w Endovier
tak naprawdę cię nauczył.
Serce Celaeny przyspieszyło. Wiedział. Wiedział kim była i co robiła. Nie
odważyła się spojrzeć na Nehemię i miała tylko nadzieję, że nie rozumiała wspólnego języka
na tyle, żeby wiedziała, o czym mówi. Za nimi Verin wciąż się im przyglądał.
- Myślisz, że jesteś jedyną osobą, której sponsor jest gotów zrobić wszystko, aby
wygrać? Myślisz, że twój książę i kapitan są jedynymi, którzy wiedzą, kim jesteś?
Celaena zacisnęła dłoń w pięść. Dwa ciosy i leżałby na ziemi, walcząc o oddech.
Kolejny i Verin już by leżał obok niego.
- Lillian - powiedziała Nehemia we wspólnym języku, biorąc ją za rękę. - Mamy
sprawy do załatwienia. Chodźmy.
- Racja - powiedział Kain. - Idź za nią, jeśli taki z ciebie salonowy piesek.
Dłoń Celaeny zadrżała. Jeśli go uderzy... jeśli go uderzy, jeśli dopuści tu do bójki
i strażnicy będą musieli ich rozdzielić, Chaol nie pozwoli jej ponownie zobaczyć Nehemii, nie
mówiąc już o opuszczaniu po lekcjach swojego pokoju lub o późnych ćwiczeniach z Noxem.
W takim razie
Celaena uśmiechnęła się, wzruszyła ramionami i powiedziała jasno:
- Wsadź sobie tego pieska w dupę, Kain.
Kain i Verin roześmiali się, a gdy ona i Nehemia odeszły, księżniczka trzymała ją
mocno za rękę. Nie ze strachu czy gniewu, ale po to, żeby jej pokazać, że ją rozumie... że ona
tam była. Celaena ścisnęła jej dłoń. Minęło wiele czasu od kiedy ktoś o nią dbał, a Celaena
miała wrażenie, że mogłaby się do tego przyzwyczaić.
•
Chaol stał z Dorianem w cieniu na półpiętrze, patrząc na zabójczynię, która
uderzyła manekina położonego na środku podłogi. Wysłała mu wiadomość, że zamierza
trenować przez parę godzin po obiedzie, a on zaprosił Doriana, by przyszedł razem z nim.
Może Dorian zauważy, dlaczego byłą dla niego tak dużym zagrożeniem. Dla wszystkich.
Celaena chrząknęła, uderzając raz za razem, lewo-prawo-lewo-lewo-prawo. Bez
końca, jakby wewnątrz niej coś płonęło i nie mogło się wydostać.
- Wygląda na silniejszą niż wcześniej - powiedział cicho książę. - Wykonałeś
dobrą robotę, doprowadzając ją z powrotem do formy
Celaena biła i kopała manekina omijając niewidoczne ciosy. Strażnicy przy
drzwiach tylko patrzyli - ich twarze były bez wyrazu. - Myślisz, że ma szanse pokonać Kaina?
Celaena obróciła nogę w powietrzu i uderzyła nią w głowę manekina. Ten
zakołysał się. Cios znokautowałby człowieka.
- Myślę, że jeśli nie zostanie wyprowadzona z równowagi i zachowa zimną krew,
mogłaby wygrać. Ale ona jest... dzika. Musi się nauczyć panować nad emocjami - zwłaszcza
nad tą niewiarygodną wściekłością.
Co było prawdą. Chaol nie wiedział, czy to z powodu Endovier, czy po prostu
przez samo bycie zabójczynią; cokolwiek było przyczyną tej nieustępliwej wściekłości,
Celaena nigdy nie mogła być spuszczona z oczu.
- Kto to? - zapytał ostro Dorian, gdy na salę wszedł Nox i skierował się do
Celaeny. Przerwała trening, potarła owiniętne knykcie i otarła pot z czoła, machając do niego.
- Nox - powiedział Chaol. - Złodziej z Perranth. Czempion ministra Jovala.
Nox powiedział coś do zabójczymi, a ta zachichotała. Złodziej również się
roześmiał.
- Ma innego przyjaciela? - zapytał Dorian i uniósł brwi, gdy Celaena
zademonstrowała Noxowi jakiś ruch. - Pomaga mu?
- Każdego dnia. Zostają przeważnie po treningach z pozostałymi zawodnikami.
- I pozwalasz na to?
Chaol spojrzał na Doriana, gdy usłyszał ton jego głosu.
- Jeśli chcesz, żebym to za kończy, zrobię to.
Dorian przyglądał im się jeszcze chwilę.
- Nie. Niech z nim trenuje. Pozostali Czempioni to brutale - może jej się przydać
sojusznik.
- Owszem, może.
Dorian odwrócił się i opuścił balkon, znikając w ciemnościach korytarza. Chaol
obserwował go. Czerwona peleryna falowała za nim. Westchnął. Wiedział, że to zazdrość,
gdy patrzył na przyjaciela. Choć Dorian był sprytny, jednocześnie był też beznadziejny w
ukrywaniu swoich emocji, jak Celaena. Możliwe, że przyprowadzenie tu księcia przyniosło
zupełnie odmienne skutki od tych, których oczekiwał.
Na ołowianych nogach Chaol podążył w ślady następcy tronu, mając nadzieję, że
Dorian nie wciągnie ich w poważne kłopoty.
•
Kilka dni później Celaena przewracała żółte strony ciężkiego tomu, wiercąc się w
fotelu. Próbowała czytać niezliczoną ilość razy, lecz jedyne, co tam było, to jakieś bzdury,
strona po stronie. Ale poszukiwania były tego warte, jeśli na miejscu zabójstwa Xaviera były
Znaki Wyrd, tak samo jak wokół wieży zegarowej. Im więcej wiedziała na temat tego, czego
chciał morderca - dlaczego i jak zabijał - tym lepiej. To było poważne zagrożenie, z którym
trzeba było sobie poradzić, a nie jakieś wymyślone, niewytłumaczalne zło, o którym
wspomniała Elena. Oczywiście niewiele można było znaleźć. Oczy ją bolały, więc zabójczyni
podniosła wzrok z nad książki i westchnęła. W bibliotece było ponuro, a gdyby nie dźwięk
przewracanych przez Chaola stron księgi, byłoby zupełnie cicho.
- Skończyłaś? - zapytał, zamykając książkę, którą właśnie czytał. Nie powiedziała
mu o Kainie ujawniającym, że wie, kim naprawdę jest, ani o prawdopodobnym związku
pomiędzy morderstwem i Znakami Wyrd - jeszcze nie. Wewnątrz biblioteki nie miała myśleć
o konkursach i brutalności. Tutaj mogła się delektować ciszą i spokojem.
- Nie - mruknęła, bębniąc paznokciami o blat.
- To jest teraz twój sposób na spędzanie wolnego czasu? - Cień uśmiechu pojawił
się na jego ustach. - Miejmy nadzieję, że nikt się o tym nie dowie, bo zrujnujesz sobie w ten
sposób reputację. Nox zostawi cię wtedy dla Kaina. - Zaśmiał się do siebie i ponownie
otworzył książkę, odchyając się na krześle. Przyglądała mu sięprzez chwilę, zastanawiając
się, czy dalej by się śmiał, gdyby wiedział, co czyta. I jak mu to może pomóc.
Celaena wyprostowała się na krześle, rozcierając paskudnego siniaka na nodze.
Oczywiście był to zamierzony cios Chaola drewnianym mieczem.
Spojrzała na niego, ale on czytał.
Podczas treningów był bezlitosny. Ćwiczył z nią wszystko: chodzenie na rękach,
żonglowanie ostrzami... Nie było to nowością, ale z pewnością nie sprawiało jej
przyjemności. Przynajmniej humor mu się poprawił. I wydawało się, że jest mu trochę
przykro, że tak mocno ją uderzył. Celaena zaczynała go lubić.
Zabójczyni zatrzasnęła książkę, z której w powietrze wzbiły się tumany kurzu. To
było bez sensu.
- Co? - spytał, prostując się.
- Nic - mruknęła.
Czym były Znaki Wyrd i skąd się wzięły? I co ważniejsze, dlaczego nie słyszała o
nich wcześniej? Były na całym grobie Eleny - starym, zapomnianym sarkofagu - co te znaki
tam robiły? I na miejscu zbrodni!
Musiało to mieć ze sobą związek.
Do tej pory niewiele się o nich dowiedziała: według jednej książki Znaki Wyrd
tworzyły alfabet. Chociaż według tomu, który teraz przeglądała wynikało, że nie ma w nich
żadnej gramatyki: są to tylko symbole, które się ze sobą łączyła. I że zmieniały swoje
znaczenie w zależności od tego, z jakimi innym znakami są przedstawiane. Były boleśnie
trudne do rysowania, wymagały dokładności co do cala, bo każdy błąd mógł zmieniać ich
znaczenie.
- Przestań patrzeć się dąsać i patrzeć morderczym wzrokiem - zbeształ ją Chaol.
Spojrzał na tytuł książki. Żadne z nich nie wspominało o morderstwie Xaviera, a ona nadal
szukała o tym więcej informacji. - Przypomnij mi, co czytasz.
- Nic - powiedziała ponownie, chowając książkę. Ale on zmrużył oczy, a ona
westchnęła. - To tylko... po prostu książka o Znakach Wyrd. Tych przy wieży zegarowej.
Zainteresowały mnie, więc zaczęłam o nich czytać. - Było to w połowie prawdą.
Czekała na szyderstwa i sarkazm, ale się ich nie doczekała.
- I? Skąd ta frustracja?
Spojrzała w sufit, wydymając usta.
- Wszystko, co mogę o nich znaleźć to po prostu... radykalne i dziwaczne teorie.
Nigdy nie widziałam czegoś takiego! Dlaczego? Niektóre książki twierdzą, że Wyrd to siła,
która trzyma razem Erilea - i nie tylko! Niezliczone inne światy też.
- Słyszałem o tym - powiedział, podnosząc swoją książkę. Wciąż się na nią
patrzył. - Zawsze myślałem, że Wyrd to stary termin Wiary... albo Przeznaczenia.
- Ja tak samo. Ale Wyrd nie jest religią, przynajmniej nie w tej części kontynentu.
I nie jest też wliczane do kultu Bogini lub bogów.
Położył książkę na kolanach.
- Czy jest jeszcze coś, poza twoją obsesją na punkcie tych znaków w ogrodzie? A
może to przez to, że się nudzisz? - Martwienie się o własne bezpieczeństwo to wystarczający
powód!
- Nie. Tak. To ciekawe: niektóre teorie sugerują, że Matka Bogini to tylko duch z
innego świata, i że dotarła tu przez Wrota Wyrd, odnajdując potrzebujące odnowy Erilea.
- Brzmi to trochę jak świętokradztwo - ostrzegł.
Był na tyle dorosły by pamiętać egzekucje i palenie na stosie dziesięć lat temu.
Jakby to było dorastać w cieniu króla, który tyle niszczy? Patrzeć, jak zabija królewskie
rodziny, pali wyznawców magii żywcem, jak świat spowija ciemność i smutek?
Przerwała rozmyślania i złożyła to wszystko w sensowną wypowiedź.
- Nie myśl, że przed przybyciem Bogów nie było tu życia, starożytnych
cywilizacji, które jakimś cudem zniknęły. Być może to przez Wrota Wyrd. Ruiny istnieją...
ruiny tak stare, że mogły zostać stworzone przez Fae. - Jaki to miało związek z morderstwami
Czempionów... jeszcze tego nie odkryła. W tej chwili chwytała się jak tonący brzytwy.
Postawił nogi na podłodze i umieścił książkę na stole.
- Mogę być z tobą szczery? - pochylił się, a Celaena zrobiła to samo, by usłyszeć
jego szept. - Bredzisz jak wariatka.
Z gardła Celaeny wydobył się brzydki dźwięk, gdy usiadła, gotując się w środku.
- Przepraszam za to, że interesuje mnie historia naszego świata!
- Przed chwilą powiedziałaś, że to brzmi jak radykalne i dziwaczne teorie. -
Zaczął czytać jeszcze raz i zapytał, nie patrząc na nią. - Ponawiam pytanie: dlaczego tak się
frustrujesz?
Przetarła oczy.
- Bo... - niemal marudziła - chcę dostać prostą odpowiedź na to, czym są Znaki
Wyrd i dlaczego są one akurat w tutejszych ogrodach, a nie gdzieś indziej. - Magia została
zniszczona na rozkaz króla; więc dlaczego pozwolono tu zostawić Znaki Wyrd? By pokazać,
że ich obecność w miejscach morderstw ma znaczenie?
- Powinnaś znaleźć inny sposób na zajęcie swojego wolnego czasu - powiedział,
wracając do lektury. Zazwyczaj strażnicy obserowali ją w bibliotece godzinami, dzień po
dniu.
Co on tu robił? Uśmiechnęła się - jej serce zabiło szybciej - a potem spojrzała na
książki na stole.
Przestudiowała ponownie informacje, które zebrała. Była też wzmianka o
Wrotach Wyrd, ale nigdy o nich nie słyszała. Kiedy po raz pierwszy natknęła się na to
pojęcie, kilka dni temu, wydało jej się interesujące i postanowiła o tym poczytać, przekopując
się przez stosy pergaminów, by odnaleźć co ciekawsze teorie.
Bramy były zarówno prawdziwe i niewidzialne.
Ludzie nie mogli ich zobaczyć, lecz mogły być przywołane i otwarte za pomocą
Znaków Wyrd. Otwierały przejścia do innych światów, niektóre z nich były dobre, inne złe.
Różne rzeczy mogły prześlizgnąć się z drugiej strony do Erilea. To dlatego w Erilea istniały
te wszystkie dziwne stworzenia.
Celaena przyciągnęła kolejną książkę w swoją stronę i uśmiechnęła się. Miała
wrażenie, jakby ktoś czytał jej w myślach. Był to duży, czarny tom, zatytułowany "Chodząca
Śmierć" napisany nadszarpniętymi, srebrnymi literami. Na szczęście kapitan nie widział
tytułu, zanim ją otworzyła. Ale...
Nie pamiętała, jak ją wybierała z półki. Śmierdziała prawie jak ziemia i Celaena
zmarszczyła nos, kiedy przerzucała strony. Szukała jakiegokolwiek śladu Znaków Wyrd lub
jakiejkolwiek wzmianki o Wrotach, lecz szybko znalazła coś dużo bardziej interesującego.
Ilustracja skrzywionej, na wpół zbutwiałej twarzy uśmiechnęła się do niej, z jej
kości odpadała skóra. Powietrze zrobiło się chłodniejsze i Celaena potarła dłonie. Gdzie ona
to znalazła? Jak to uniknęło pożarów? Jakim cudem jakakolwiek z tych książek uniknęła
pożarów dziesięć lat temu?
Znowu zadrżała, prawie podskakując. Puste, szalone oczy potwora były pełne
wściekłości. Wydawało się, że na nią patrzy. Zamknęła książkę i odepchnęła ją na drugą
stronę stołu. Jeśli król wiedziałby, że tego typu książki wciąż są w jego bibliotece, to
wszystko już byłoby zniszczone. W przeciwieństwie do Wielkiej Biblioteki Orynth, nie było
tu żadnych Mistrzów Nauk, by chronili bezcenne książki. Chaol nadal czytał. Coś jęknęło i
Celaena odwróciła głowę w kierunku tylnej części biblioteki. To był gardłowy odgłos,
zwierzęcy...
- Słyszałeś coś? – zapytała
- Zamierzasz stąd w ogóle wyjść? - To była jego odpowiedź.
- Kiedy będę już zmęczona czytaniem. - Przysunęła z powrotem do siebie czarną
książkę, przekartkowując przerażającą ilustrację martwej twarzy i przyciągnęła bliżej świecę,
by odczytać opisy różnych potworów. Gdzieś w pobliżu stóp słyszała odgłos drapania - jakby
ktoś przesuwał paznokciem po suficie pod nią. Włoski na jej ramionach uniosły się, a ona
niemal potknęła się, idąc do najbliższego stołu, jakby na coś czekała - dłoń; skrzydło; otwartą,
pełną kłów paszczę - co mogło się pojawić i ją złapać.
- Słyszysz to? - zapytała Chaola, który powoli, złośliwie się uśmiechnął.
Wyciągnął sztylet i przesunął czubkiem po marmurowej podłodze, tworząc dokładnie taki
sam dźwięk jak przed chwilą.
- Cholerny idiota - warknęła. Podniosła dwie ciężkie księgi ze stołu i wyszła z
biblioteki upewniając się, że zostawiła "Chodzącą Śmierć" daleko w tyle.
TŁUMACZNIE: Domi
Rozdział 28
Marszcząc brwi, Celaena celowała w białą kulę. Kij łatwością przesunął się
między jej palcami, gdy ułożyła rękę wygodnie na blacie stołu. Z niezręcznością pchnęła
kulę. Chybiła całkowicie. Klnąc, spróbowała ponownie. Uderzyła bilę w bok, a ona delikatnie
trafiła kolorowe kule z lekkim trzaskiem. Cóż, przynajmniej trafiła. To było bardziej
skuteczne, niż jej poszukiwania informacji o Znakach Wyrd.
Było po dziesiątej, a ona potrzebowała przerwy od ciągłych treningów,
poszukiwań i martwieniem się Kainem oraz Eleną i w końcu wylądowała w pokoju gier. Była
zbyt zmęczona, by grać na fortepianie, w karty nie mogła grać sama, a bilard wydawał się być
najodpowiedniejszym zajęciem. Sięgała po kij z nadzieją, że gra nie okaże się trudna do
opanowania.
Zabójczyni okrążyła stół i wycelowała ponownie. Chybiła. Zaciskając zęby
złamała kij na pół o swoje kolano. Grała dopiero od godziny. Do północy będzie mistrzynią!
Nauczy się grać w tę śmieszną grę, albo zrobi z tego stołu materiał na opał. I wykorzysta go
do spalenia Kaina żywcem.
Celaena pchnęła kij i uderzyła bilę z taką siłą, że ta odbiła się od przeciwnej ściany stołu,
trafiając w trzy kolorowe kule, a ta z numerem trzy poturlała się w stronę łuzy.
Zatrzymała się tuż przed krawędzią otworu.
Wrzask wściekłości wyrwał się z jej gardła, gdy podeszła do łuzy. Najpierw
krzyczała na bilę, a potem chwyciła kij i wymierzyła nim, wciąż krzycząc przez zaciśnięte
zęby. W końcu zabójczyni wbiła do łuzy bilę z numerem trzy.
•
- Jak na największą zabójczynię na świecie, grasz żałośnie - powiedział Dorian,
wchodząc do pokoju.
Krzyknęła i odwróciła się w jego stronę. Miała na sobie tunikę i spodnie, a włosy
opadały rozpuszczone na jej plecy. Oparł się z uśmiechem o stół, gdy na jej twarzy pojawił
się rumienieć w kolorze głębokiej czerwieni.
- Jeśli masz zamiar mnie obrażać, to możesz sobie to wsadzić... - podniosła kij w
powietrze i wykonała obsceniczny gest, kończąc nim zdanie.
Podwinął rękawy, nim sięgnął po kij z szafki zawieszonej na ścianie.
- Czy planujesz ponownie pogryźć kij? Bo jeśli tak, to poprosiłbym tu
nadwornego malarza, by uwiecznił dla mnie ten widok.
- Nie waż się mnie wyśmiewać!
- Nie bądź taka poważna. - Wycelował w białą bilę i z wdziękiem posłał ją w
stronę zielonej jedynki, która po chwili znalazła się w łuzie. - Jesteś niezwykle zabawna, gdy
skaczesz w złości.
Ku jego zaskoczeniu i radości, zaśmiała się.
- Zabawne dla ciebie - powiedziała. - Irytujące dla mnie. - Pochyliła się i uderzyła
w białą bilę. Chybiła.
- Pozwól, że pokażę ci, jak to się robi. - Stanął obok niej, odłożył swój kij i zabrał
jej. Odepchnął ją delikatnie w bok, a jego serce zabiło szybciej, gdy stanął na jej miejscu. -
Widzisz, jak kciukiem i palcem wskazującym trzymam górny koniec kija? Wszystko, co
musisz z zrobić, to...
Trąciła go biodrem, żeby się przesunął i zabrała mu kij.
- Wiem, jak to trzymać, pajacu. - Spróbowała trafić w kolorową bilę, ale znowu
jej się nie udało.
- Nie ruszasz ciałem w odpowiedni sposób. Po prostu pozwól mi pokazać.
Choć była to najstarsza i najbardziej bezwstydna sztuczka, podszedł do niej i
położył jedną rękę na tej, którą ona obejmowała górną końcówkę kija. Następnie drugą
chwycił jej nadgarstek. Ku swemu przerażeniu, poczuł, jak rumieńce wypływają na jego
policzki.
Spojrzał na nią i z zadowoleniem stwierdził, że ona również jest czerwona, może
nawet bardziej.
- Jeśli nie przestaniesz się wczuwać i nie zaczniesz mnie uczyć, wydłubię ci oczy i
w ich miejsce wsadzę kule bilardowe.
- Spójrz, wszystko co musisz zrobić... - Pochylił się razem z nią, a ona uderzyła w
bilę. Poturlała się w kąt i wbiła kolorową kulę do łuzy. Odsunął się od niej z uśmiechem -
Widzisz? Jeśli będziesz tak robiła, to zadziała. Spróbuj jeszcze raz. - Podniósł kij. Prychnęła,
ale zrobiła tak, jak powiedział, wycelowała i uderzyła. Biała bila rozbiła pozostałe, choć
żadna nie wpadła do łuzy... ale przynajmniej w nie trafiła.
Dorian chwycił trójkąt i uniósł go w powietrze.
- Gotowa na grę?
•
Wybiła druga, nim skończyli. Zamówił tacę deserów, które przyniesiono w czasie
ich gry i choć protestowała to zjadła duży kawałek ciasta czekoladowego, jak również połowę
jego porcji.
Wygrał każdą rundę, zanim zdążyła to do siebie przyswoić. Tak długo, jak trafiała
w bile, potwornie się przechwalała. Ale gdy jej się nie udawało - cóż, nawet ognie piekielne
nie mogły równać się z wściekłością, jaka wypływała potokiem słów z jej ust. Nie mógł sobie
przypomnieć czasów, gdy śmiał się tak bardzo.
Gdy nie przeklinała i nie parskała ze złości, rozmawiali o książkach, które oboje
przeczytali, a ona trajkotała bez przerwy i miał wrażenie, jakby przez rok nie wypowiedziała
ani słowa i bał się, że znowu zrobi się milcząca. Była przerażająco inteligentna. Rozumiała
go, gdy mówił o historii czy polityce - choć nienawidziła tego tematu - i miała nawet sporo do
powiedzenia w kwestii teatru.
W pośpiechu obiecał jej nawet, że po zakończeniu
konkursu zabierze ją na spektakl. Zapadła po tym niezręczna cisza, ale szybko minęła.
Dorian rozłożył się w fotelu, opierając głowę na dłoni. Ona rozwaliła się na
drugim naprzeciwko niego, przerzucając nogi przez oparcie i zwieszając luźno ręce.
Wpatrywała się w ogień spod półprzymkniętych powiek.
- O czym myślisz? - zapytał.
- Nie wiem - powiedziała. Pozwoliła głowie opaść na poręcz fotela. - Myślisz, że
zabicie Xaviera i pozostałych… że to były zaplanowane morderstwa?
- Być może. Czy to coś zmienia?
- Nie. - Machnęła leniwie ręką. - Nieważne.
Zanim zdążył zadać jej pytanie, zasnęła.
Żałował, że nic nie wiedział o jej przeszłości. Chaol powiedział mu jedynie, że
pochodzi z Terrasen i że jej rodzina nie żyje. Nie miał bladego pojęcia, jakie było jej życie, w
jaki sposób stała się zabójczynią i jak nauczyła się grać na fortepianie. Wszystko to było
tajemnicą. Chciał wiedzieć o niej wszystko. Żałował, że po prostu mu tego nie powie.
Wstał i przeciągnął się. Położył kije na półce, ułożył równo kule i wrócił do
śpiącej zabójczyni. Potrząsnął nią delikatnie, a ona jęknęła w proteście.
- Możesz tu spać, ale rano będziesz tego żałować.
Ledwo otwierając oczy, wstała i poczłapała w stronę sypialni. Gdy niemal weszła
w futrynę, doszedł do wniosku, że potrzebna jej pomoc. Starał się nie myśleć o cieple jej
skóry pod ręką, gdy kierował ją w stronę sypialni i patrzył jak wlecze się do łóżka i upada na
koce.
- Twoje książki są tam - mruknęła, wskazując na stos ułożony przy jej łóżku.
Powoli wszedł do pokoju. Leżała nieruchomo z zamkniętymi oczami. W świecznikach palił
się trzy świecie. Z westchnieniem zdmuchnął je, nim podszedł do łóżka. Czy spała?
- Dobranoc, Celaena - powiedział. Po raz pierwszy zwrócił się do niej po imieniu.
Ładnie układało się na jego języku.
Wymamrotała coś, co zabrzmiało jak "nahnuh" i nie poruszyła się. W zagłębieniu
jej szyi błyszczał ciekawy naszyjnik. Miał wrażenie, jakby widział go już wcześniej.
Po ostatnim spojrzeniu na nią, podniósł stos książek i wyszedł z pokoju.
Jeśli stanie się Czempionem jego ojca, a potem odzyska wolność, czy pozostanie taka sama?
Czy jest to tylko gra, by osiągnąć zamierzony cel? Nie potrafił sobie wyobrazić, że ona udaje.
Nie chciał sobie tego wyobrażać.
Zamek był cichy i ciemny, gdy wracał do swojego pokoju.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 29
Podczas Testu następnego popołudnia, Celaena stała w sali treningowej ze
skrzyżowanymi ramionami obserwując walkę Kaina z Grav'em. Kain wiedział, kim ona jest;
całe to udawanie i powstrzymywanie się poszło na nic. Jego to bawiło. Zacisnęła zęby, gdy
miecze mężczyzn zderzyły się z trzaskiem.
Test był dość prosty: każdy musiał stoczyć walkę z partnerem, a jeśli wygrał, nie
martwił się, że zostanie wyeliminowany. Przegrani będą mieli dogrywkę z Brullem. Ten,
który jego zdaniem będzie walczył najgorzej, odpadnie.
Grave trzymał się dobrze w walce z Kainem, choć widziała, jak drżą mu kolana.
Nox, stojąc obok niej, syknął, gdy Kain pchnął Grave'a, który potoczył się po ringu.
Kain uśmiechnął się szeroko, nawet nie dysząc. Celaena zacisnęła dłonie w pięści i wcisnęła
je w żebra. W jednej chwili Kain przykładał nóż go gardła Grave'a, a ten wyszczerzył
paskudne zęby w uśmiechu.
- Świetnie, Kain - powiedział Brullo, klaszcząc. Zabójczyni starała się
kontrolować oddech.
- Uważaj, Kain – odezwał się Verin, stojąc kawałek dalej. Kędzierzawy złodziej
uśmiechnął się do niej. Nie była zachwycona z tego, że to z nim przyjdzie jej się zmierzyć.
Ale przynajmniej nie był to Nox. - Mała dama chce się z tobą powalczyć.
- Uważaj, Verin - ostrzegł go Nox, jego szare oczy płonęły.
- Co? - powiedział blondyn. Teraz wszyscy Czempioni - i nie tylko - patrzyli się
na nich. Pelor, który stał najbliżej, cofnął się kilka kroków. Dobre posunięcie.
- Bronisz jej? - drażnił go Verin. - Odwdzięczasz się? Rozłożyła przed tobą nogi,
a ty masz oko na jej ćwiczenia?
- Zamknij się, cholerna świnio - Celaena nie wytrzymała. Chaol i Dorian
odepchnęli się od ściany i podeszli bliżej ringu.
- Albo co? - odpowiedział złodziej, podchodząc do niej. Nox zesztywniał i
położył rękę na mieczu.
Ale Celaena się nie cofnęła.
- Albo wyrwę ci język.
- Dość tego! - krzyknął Brullo. - Załatwicie to na ringu. Verin. Lilian. Teraz.
Verin posłał jej chytry uśmiech, a Kain poklepał go po plecach, gdy wszedł w
narysowany kredą krąg, wyciągając miecz.
Nox położył rękę na jej ramieniu, a kątem oka zauważyła, że Chaol i Dorian
podeszli bliżej i obserwowali ją uważnie. Zignorowała ich.
Tego było za wiele.
Dość udawania i pokory.
Dość Kaina.
Verin uniósł miecz, strząsając blond loki z oczu.
- Zobaczmy, co masz do zaoferowania.
Podeszła do niego, trzymając miecz luźno przy boku. Uśmiech Verina poszerzył
się, gdy uniósł broń.
Zaatakował, ale Celaena nie zwlekała i uderzyła go pięścią w ramię, posyłając
jego miecz w powietrze. Na tym samym oddechu trafiła dłonią w jego lewą rękę, odpychając
ją. Gdy zaczął się cofać, kopnęła go, a on wytrzeszczył oczy, gdy jej stopa trafiła w klatkę
piersiową. Kopnięciem posłała go w powietrze, a w następnej chwili wylądował na podłodze
poza ringiem. W sali zapadła cisza.
- Wyśmiej mnie ponownie - splunęła na Verina - a następnym razem użyję
miecza. - Odwróciła się od niego i stanęła twarzą w twarz z Brullem. - Oto lekcja dla ciebie,
Mistrzu Broni - powiedziała. - Daj mi do walki prawdziwych mężczyzn. Może wtedy
spróbuję ponownie.
Minęła go, przeszła obok uśmiechniętego Noxa i zatrzymała się przed Kainem.
Wpatrywała się w jego twarz, która mogłaby być nawet przystojna, gdyby nie był draniem z
jadowitym uśmiechem.
- Oto jestem - powiedziała, rozkładając ramiona. - Zwykły salonowy piesek.
Czarne oczy Kaina błyszczały.
- Wszystko, co słyszę, to ujadanie.
Ręka ją świerzbiła, by sięgnąć po miecz, ale przycisnęła ją do boku.
- Zobaczymy czy nadal będziesz słyszał ujadanie, gdy wgram ten konkurs. - Nim
zdążył powiedzieć coś jeszcze, podeszła do stołu z wodą.
Później tylko Nox z nią rozmawiał.
Co najdziwniejsze, Chaol nie wypomniał jej tego, co zrobiła.
•
Gdy była już bezpieczna w swoim pokoju, tuż po Teście, Celaena obserwowała
płatki śniegu zwiewane od wzgórz poza Rifthold. Leciały w jej stronę, zwiastując
nadchodzącą burzę. Popołudniowe słońce uwięzione za chmurami, oświetlało je, barwiąc
obłoki żółcią. Horyzont znikający za wzgórzami wyglądał surrealistycznie. Została sama w
świecie ze szkła.
Celaena zamknęła okno, ale zatrzymała się przed gobelinem przedstawiającym
królową Elenę. Zabójczyni często pragnęła przygód ze starymi zaklęciami i bezbożnymi
władcami. Ale nie zdawała sobie sprawy, że będzie wyglądało to w ten sposób - walka o jej
wolność. Zawsze sobie wyobrażała, że będzie miała kogoś, kto jej pomoże - lojalny przyjaciel
lub jednoręki żołnierz, czy coś. Nie wobrażała sobie że będzie tak... samotna.
Żałowała, że nie ma tu z nią Sama. Zawsze wiedział co robić, zawsze osłaniał jej
tyły, czy tego chciała czy nie. Dała by wszystko - wszystko na świecie - by mieć go z
powrotem przy sobie.
Jej oczy zapłonęły, a wtedy położyła rękę na amulecie. Metal pod jej palcami był ciepły - w
pewien sposób pocieszający. Cofnęła się od gobelinu, by lepiej się mu przyjrzeć.
W centrum stał jeleń, wspaniały i dostojny, patrząc z ukosa na Elenę. Był to
symbol królewskiego domu Terrasen, królestwa, które Brannon, ojciec Eleny, zbudował.
Przypominał, że pomimo, iż Elena stała się królową Adarlan, wciąż należy do Terrasen. Jak
Celaena - nie ważne, gdzie Elena poszła, nie ważne, jak daleko - zawsze będzie częścią
Terrasen.
Zabójczyni słuchała wycia wiatru. Z westchnieniem pokręciła głową i odwróciła
się.
Znajdź zło czające się w zamku...
Najprawdziwszym złem na świecie są czyny człowieka.
•
Po drugiej stronie zamku, Kaltain Rompier zaklaskała lekko, gdy grupa
akrobatów zakończyła swoje popisy. Był to ostatni występ. Nie miała ochoty oglądać
godzinami skaczących chłopców, ale królowej Georginii podobało się to i zaprosiła Katain,
by zasiadła dziś obok tronu. Był to zaszczyt, który zawdzięczała Perringtonowi.
Perrington pragnął jej; wiedziała o tym. I jeśli pociągnie za sznurki, z łatwością
może go przekonać, by zrobił z niej swoją księżną. Ale księżna jej nie wystarczyła - nie, gdy
Dorian wciąż był wolny. Głowa bolała ją od zeszłego tygodnia, ale dziś wydawało się, iż jej
głowa pulsuje w rytm jej myśli: Nie wystarczy. Nie wystarczy. Nie wystarczy. Ból wsiąkał
nawet w jej sny, wypaczając jej sny i przeobrażając je w koszmary tak wyraziste, że po
przebudzeniu nie mogła sobie przypomnieć, gdzie jest.
- Jak cudownie, Wasza Królewska Mość - powiedziała Kaltain, gdy akrobaci
zabrali swoje rzeczy.
- Tak, to było dość ciekawe, czyż nie? - Zielone oczy królowej błyszczały, gdy
uśmiechała się do Kaltain. Właśnie wtedy ból nasilił się tak bardzo, że zacisnęła pięści,
ukrywając je w fałdach sukni w kolorze mandarynki.
- Chciałabym, by książę Dorian mógł ich zobaczyć - Kaltain pochyliła się. - Jego
Wysokość powiedział mi wczoraj, jak bardzo lubi tu przychodzić. - Kłamstwo było dość
łatwe i sprawiało, że głowa mniej ją bolała.
- Dorian tak powiedział? - Królowa Georginia uniosła brew.
- Czy to cię zaskakuje, Wasza Wysokość?
Królowa położyła rękę na piersi.
- Myślałam, że mój syn nie lubi takich rzeczy.
- Wasza Wysokość - wyszeptała. - Czy przysięgniesz, że nie powiesz ani słowa?
- Słowa o czym? - zapytała królowa szeptem.
- Cóż... Książę Dorian coś mi zdradził.
- Co powiedział? - Królowa dotknęła jej ramienia.
- Zdradził mi powód, dla którego rzadko przychodzi na spotkania. Powiedział, że
jest dość nieśmiały.
Królowa cofnęła się, światło w jej oczach zblakło.
- Och, on powtarza mi to w kółko. Miałam nadzieję, że powiesz mi coś
interesującego, Lady Kaltain. Na przykład, że znalazł młodą kobietę, którą adoruje.
Ciepło uderzyło do jej twarzy, a głowa bolała ją niemiłosiernie. Chciała swoją
fajkę, ale do końca tego spotkania została jeszcze godzina, a niewłaściwym by było zostawić
królową Georginię samą.
- Słyszałam - powiedziała królowa pod nosem - że jest jakaś młoda dama, ale nikt
nie wie, kim jest! Albo gdy słyszą jej imię, to nic im ono nie mówi. Znasz ją?
- Nie, Wasza Wysokość. - Kaltain starała się ukryć frustrację.
- Jaka szkoda. Myślałam, że chociaż ty jedna będziesz ją znała. Jesteś tak mądrą
dziewczyną, Kaltain.
- Dziękuję, Wasza wysokość. Jesteś zbyt uprzejma.
- Bzdura. Znam się na ludzkich charakterach i wiedziałam, że jesteś niezwykła, od
momentu, gdy przybyłaś na dwór. Jesteś najodpowiedniejszą osobą dla człowieka tak
dzielnego jak Perrington. Cóż za szkoda, że to Doriana nie spotkałaś pierwszego!
Nie wystarczy, nie wystarczy, śpiewał ból. To był jej czas.
- Nawet, gdyby tak było - Kaltain zachichotała - Wasza wysokość, z pewnością by
się nie udało - jestem zbyt pokorna dla twego syna.
- Twoje piękno i bogactwo duszy zrekompensowałoby to.
- Dziękuję, Wasza Wysokość - jej serce biło szybko.
Jeśli odpowiada królowej... Kaltain ledwie zarejestrowała, iż królowa rozsiadła się
na tronie, po czym klasnęła w dłonie dwa razy. Zabrzmiała muzyka.
Kaltain jej nie słyszała. Perrington dał jej buty. Teraz był jej czas by zatańczyć.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 30
- Nie jesteś skupiona.
- Owszem, jestem! - powiedziała Celaena przez zęby, naciągając cięciwę jeszcze
bardziej.
- Więc strzelaj - odpowiedział Chaol, wskazując cel na przeciwległej ścianie
długiego korytarza. Była to odległość niemożliwa dla każdego z wyjątkiem niej. - Zobaczmy,
czy ci się uda.
Przewróciła oczami i wyprostowała się. Cięciwa lekko zadrżała, a ona uniosła łuk.
- Planujesz strzelić z lewej strony - powiedział, krzyżując ramiona.
- Zamierzam strzelić cię w łeb, jeśli się nie zamkniesz. - Odwróciła głowę, by na
niego spojrzeć. Uniósł brwi, a ona, patrząc na niego, uśmiechnęła się złośliwie po czym na
ślepo puściła cięciwę.
Strzała przeszyła powietrze ze świstem, by po chwili z lekkim trzaskiem wbić się
w ścianę. Miał lekko podkrążone oczy - czy nadal się nie wysypiał, choć Xavier zginął trzy
tygodnie temu? Ona na pewno nie spała dobrze.
Budził ją każdy hałas, a Chaol jeszcze nie odkrył, kto zabijał kolejnych
Czempionów. To, kto zabija nie obchodziło ją tak bardzo jak sposób, w jaki zabójca ich
wybierał. Nie było wzorca: pięć trupów, żaden nie miał nic wspólnego z pozostałymi poza
tym, że byli przeciwnikami. Nie mogła zobaczyć innego miejsca zbrodni w celu ustalenia, czy
w tamtych miejscach również namalowano krwią Znaki Wyrd.
Celaena westchnęła, rozluźniając ramiona.
- Kain wie, kim jestem.
Jego twarz pozostawała bez wyrazu.
- Jak?
- Perrington mu powiedział, a Kain powiedział mi.
- Kiedy? - Nigdy nie widziała, by wyglądał tak poważnie. To sprawiło, że
odpowiedziała z wysiłkiem.
- Kilka dni temu - skłamała. Minęły tygodnie od ich konfrontacji. - Byłam w
ogrodzie z Nehemią - ze strażnikami, nie martw się - a on do nas podszedł. Wie o mnie
wszystko, a także to, że przy pozostałych zawodnikach się... ograniczam.
- Czy dał ci do zrozumienia, że pozostali też o tobie wiedzą?
- Nie - powiedziała. - Nie sądzę, żeby wiedzieli. Nox nie ma pojęcia.
Chaol położył dłoń na rękojeści miecza.
- Będzie w porządku. Po prostu straciliśmy element zaskoczenia. I tak pokonasz
Kaina w pojedynku.
Uśmiechnęła się lekko.
- Wiesz, to zaczyna brzmieć tak, jakbyś we mnie wierzył. Powinieneś uważać.
Zaczął coś mówić, ale rozległy się za nimi szybkie kroki, więc przerwał. Dwóch
strażników zatrzymało się gwałtownie przed nimi i zasalutowało. Chaol dał im chwilę, by
złapali oddech, nim powiedział:
- Tak?
Jeden z nich, starszy mężczyzna z przerzedzającymi się włosami zasalutował po
raz drugi i powiedział:
- Kapitanie, jesteś potrzebny.
Choć wyraz jego twarzy pozostał taki sam, wyprostował ramiona i uniósł
podbródek.
- Co się dzieje? - powiedział zbyt szybko, by brzmiało to obojętnie.
- Kolejne ciało - odpowiedział strażnik. - W części dla służby.
Drugi strażnik, szczupły i wątły, wyglądający na młodego, był śmiertelnie blady.
- Widziałeś ciało? - zapytała Celaena. Skinął głową. - Jak świeże?
Chaol posłał jej ostre spojrzenie, a strażnik powiedział:
- Myślę, że z nocy. Krew w połowie skrzepła.
Wzrok Chaola był beznamiętny. Myślał - zastanawiał się, co robić.
Wyprostował się.
- Chcesz udowodnić jak dobra jesteś? - zapytał ją.
Oparła ręce na biodrach.
- Czy muszę jeszcze bardziej? - skinęła na strażników, by wskazali drogę.
- Chodź ze mną - powiedział do niej przez ramię i mimo kolejnego trupa
uśmiechnęła się lekko, idąc za nim. Gdy się oddalali, Celaena spojrzała na tarczę.
Chaol miał rację. Chybiła o sześć cali - trafiła z lewej strony.
•
Na szczęście ktoś nieco to ogarnął, nim przyszli. Choć nawet teraz Chaol musiał
przepychać się przez tłum zgromadzonych strażników i służących, a Celaena szła tuż za nim.
Kiedy dostali się na skraj grupy i ujrzeli ciało, ręce opadły jej po bokach. Chaol zaklął
wyjątkowo brutalnie.
Nie wiedziała na co patrzeć. Na ciało z otwartą klatką piersiową, zmasakrowaną twarz, puste
miejsce po mózgu, ślady pazurów wyżłobione w podłodze czy na Znaki Wyrd narysowane
kredą po bokach tułowia trupa.
Zachowała zimną krew. Te morderstwa były niezaprzeczalnie ze sobą połączone.
Tłum nadal mówił coś między sobą, gdy Chaol podszedł do ciała, a następnie zwrócił się do
jednego ze strażników.
- Kto to jest?
- Verin Ysslych - Celaena uprzedziła strażnika. Rozpoznałaby kręcone włosy
Verina zawsze i wszędzie. Mężczyzna należał do liderów podczas Testów. Cokolwiek go
zabiło...
- Jakie zwierzę mogło zrobić takie rysy? - zapytał Chaol, ale nie oczekiwał jej
odpowiedzi. Pomyśleli o tym samym. Zadrapania był głębokie - co najmniej ćwierć cala.
Przykucnęła przy jednym z nich i przesunęła palcem wzdłuż wewnętrznej krawędzi. Było
poszarpane, ale czyste. Zmarszczyła brwi, obserwując pozostałe ślady.
- W tych śladach nie ma krwi - powiedziała, patrząc przez ramię na Chaola.
Ukląkł obok niej, a ona wskazała na nie. - Są czyste.
- To znaczy?
Nadal marszczyła brwi, gdy dreszcz przebiegł po jej plecach.
- Cokolwiek to było, zrobiło te ślady przed wypatroszeniem go.
- A dlaczego jest to takie ważne?
Wstała, patrząc w obie strony korytarza, a następnie z powrotem przykucnęła.
- To oznacza, że to coś miało czas na wykonanie śladów przed atakiem.
- Może zrobiło je, czekając.
Potrząsnęła głową.
- Pochodnie wypaliły się prawie doszczętnie. Nie ma żadnych oznak na to, że
zostały przed atakiem zgaszone - nie ma śladów wody, sadzy. Jeśli Verin zginął ostatniej
nocy, to w chwili jego śmierci pochodnie płonęły.
- I?
- Spójrz na korytarz. Najbliższe drzwi są pięćdziesiąt metrów stąd, zakręt jeszcze
dalej. Jeśli te pochodnie płonęły...
- Wtedy Verin mógł zobaczyć to coś na długo przed tym, nim dotarł w to miejsce.
- Dlaczego więc się tu zbliżył? - powiedziała bardziej do siebie niż innych. - A co,
jeśli to nie było zwierzę tylko człowiek? Co, jeśli była to osoba znająca Verina i była w stanie
zająć go na czas odpowiednio długi, by przywołać to stworzenie? - Wskazała na nogi Verina.
- W okolicy kostek widać proste cięcia. Jego ścięgna zostały przecięte nożem, by nie mógł się
ruszać. - Uważając, by nie zniszczyć Znaków Wyrd narysowanych na kamieniu, podniosła
sztywną i zimną dłoń Verina. - Spójrz na jego paznokcie. - Z trudem przełknęła ślinę. - Są
popękane i porozrywane. - Użyła własnego paznokcia, by zeskrobać brud z palców trupa i
rozmazała go na swojej dłoni. - Widzisz? - Wyciągnęła rękę w stronę Chaola, by mógł się
przyjrzeć. - Kurz i drobinki kamienia. - Przysunęła rękę Verina do słabych zadrapań na
podłodze. - Ślady paznokci. Był aż tak zdesperowany, by uciec, że odpychał się rękami. Gdy
to coś zatopiło pazury w kamieniu, a jego pan patrzył, Verin wciąż żył.
- Więc co to znaczy?
Uśmiechnęła się do niego ponuro.
- Oznacza to, że masz kłopoty.
Gdy Chaol zbladł, Celaena zdała sobie sprawę, że to, co zabija Czempionów może
być jednocześnie tajemniczą siłą, o której mówiła Elena.
•
Siedząc przy stole, Celaena przeglądała książki.
Nic, nic, nic. Przerzucała kolejne strony i nigdzie nie mogła znaleźć tych dwóch
Znaków Wyrd, które zostały narysowane przy ciele Verina. Musiały być ze sobą powiązane.
Przerwała przekręcanie kartek, gdy ujrzała mapę Erilea. Mapy interesowały ją od
zawsze. Było coś urzekającego w precyzji, z jaką określano lokalizację pozostałych miejsc na
Ziemi. Przejechała delikatnie palcem wzdłuż wschodniego wybrzeża. Zaczęła od południa -
Banjala, stolica Eyllwe, a następnie wijącymi wzorami dotarła do samego Rifthold. Jej palec
przesunął się w stronę Meah, następnie na północ do Orynth, a potem zawróciła w stronę
morza, na tereny Wybrzeża Sorian, aż w końcu dotarła do końca kontynentu i dalej na Morze
Północne.
Patrzyła na Orynth, miasto światła i nauki, perłę Erilea i stolicę Terrasen. To tam się urodziła.
Celaena zatrzasnęła książkę.
Rozglądając się po pokoju, zabójczyni wydała z siebie długie westchnienie.
Gdy udało jej się usnąć, widziała w snach starożytne bitwy, miecze z oczami,
Znaki Wyrd wirujące wokół jej głowy i oślepiające ją mnogością barw. Widziała lśniące
zbroje wróżek i śmiertelnych wojowników, słyszała szczęk tarcz, warczenie okrutnych bestii i
czuła zapach krwi na gnijących ciałach leżących wokół niej.
Rzeź przyczyniła się do jej pobudki. Zabójczyni Adarlan zadrżała.
- Och, dobrze. Mam nadzieję że już się obudziłaś - powiedział książę, a Celaena
zerwała się z miejsca i zauważyła zbliżającego się Doriana. Wyglądał na zmęczonego i nieco
roztargnionego.
Otworzyła usta, a potem pokręciła głową.
- Co ty tu robisz? Jest prawie północ, a ja jutro mam Test. - Nie mogła
zaprzeczyć, że jego obecność przyniosła jej ulgę - zdawało się, że morderca atakuje
Czempionów tylko wtedy, gdy są sami.
- Przerzuciłaś się z literatury na historię? - Przeglądał książki na stole. - "Krótka
historia odnowienia Erilea" - czytał. - "Symbole i Moc. Kultura i Ochrona Eyllwe”. - Uniósł
brwi.
- Czytam to, co mi się podoba.
Osunął się na siedzenie obok niej, dotykając nogą jej nóg.
- Czy pomiędzy nimi jest jakiś związek?
- Nie - było to w części kłamstwem, choć miała nadzieję, że każda z tych książek
będzie zawierała informacje o Znakach Wyrd albo co znaczyły te, które narysowano obok
trupa. - Zakładam, że słyszałeś o śmierci Verina.
- Oczywiście - powiedział, mroczny cień przebiegł przez jego twarz. Była zbyt
świadoma bliskości jego nogi, ale nie potrafiła się zmusić do odsunięcia.
- A nie interesuje cię to, że tak wielu Czempionów zginęło brutalnie z rąk jakiejś
dzikiej bestii?
Dorian pochylił się, patrząc jej w oczy.
- Wszystkie te morderstwa miały miejsce w ciemnych, odosobnionych
korytarzach. Nigdy nie jesteś sama, a twoje komnaty są bardzo dobrze chronione.
- Nie miałam na myśli siebie - powiedziała ostro, odsuwając się nieco. To również
nie była do końca prawda. - Po prostu myślę, że to źle wpływa na twojego szanowanego ojca.
- Od kiedy martwisz się o reputację mojego "szanowanego" ojca?
- Od chwili, gdy stałam się Czempionką jego syna. Może powinieneś poświęcić
więcej środków na rozwiązanie tych morderstw, nim wygram te absurdalne zawody tylko
dlatego, że jako jedyna pozostałam przy życiu.
- Jeszcze jakieś prośby? - zapytał, wciąż będąc tak blisko, że bez problemu
mogłaby go pocałować, gdyby się odważyła.
- Dam ci znać, jak jeszcze coś mi wpadnie do głowy. - Ich spojrzenia się
skrzyżowały. Jakim człowiekiem był następca tronu? Mimo, że nie chciała się do tego
przyznać, miło było mieć kogoś przy sobie, nawet jeśli był to Havilliard. Odepchnęła od
siebie myśli o zwłokach i śladach pazurów.
- Dlaczego jesteś taki rozczochrany? Kaltain
rzuciła się na ciebie?
- Kaltain? Na szczęście nie. Ale co to był za okropny dzień! Maluchy są głupie i...
- położył głowę na rękach.
- Maluszki?
- Jedna z moich suk urodziła miot mieszańców. Wcześniej były za małe by to
określić. Ale teraz... Cóż, liczyłem na rasowe.
- Mówimy o psach czy o kobietach?
- A co wolisz? - posłał jej szelmowski uśmiech.
- Och, zamknij się - syknęła i zachichotała.
- Czemu, jeśli mogę zapytać, jesteś taka nieogarnięta? - jego uśmiech zbladł. -
Chaol powiedział mi, że zabrał cię, byś zobaczyła ciało. Mam nadzieję, że widok nie był zbyt
wstrząsający.
- Nie. Po prostu źle spałam.
- Ja także - przyznał. Wyprostował się. - Zagrasz dla mnie na fortepianie? -
Celaena uderzyła lekko nogą w podłogę, zastanawiając się, jak on mógł tak szybko zmienić
temat.
- Oczywiście, że nie.
- Grasz cudownie.
- Gdybym wiedziała, że ktoś mnie szpieguje, to nie grałabym wcale.
- Dlaczego gra jest dla ciebie taka osobista? - Pochylił się na krześle.
- Nie potrafię słuchać muzyki czy grać bez... Nieważne.
- Nie, powiedz mi to, co zamierzałaś powiedzieć.
- Nic interesującego - powiedziała, składając książki.
- Czy to wzbudza wspomnienia?
Spojrzała na niego, szukając w jego twarzy śladu kpiny.
- Czasami.
- Wspomnienia o rodzicach? - Wstał, by pomóc jej ułożyć resztę książek.
Celaena znieruchomiała.
- Nie zadawaj głupich pytań.
- Przepraszam, jeśli cię uraziłem. - Nie odpowiedziała. Drzwi w jej umyśle, które
trzymała zamknięte przez tak długi czas, otworzyły się po tym pytaniu, a one rozpaczliwie
starała się je zamknąć. Widząc jego twarz tak blisko... Zamknęła drzwi i przekręciła klucz. -
To po prostu... - powiedział, próbując załagodzić sytuację. - To dlatego, że nic o tobie nie
wiem.
- Jestem zabójczynią - jej puls się uspokoił. - To wszystko, co musisz wiedzieć.
- Tak - powiedział z westchnieniem. - Ale dlaczego nie chcesz, bym wiedział
więcej? Na przykład, jak stałaś się zabójczynią i jakie rzeczy lubiłaś przed tym.
- To nie jest interesujące.
- Nie widzę w tym nic nudnego. - Nie powiedziała nic. - Proszę? Jedno pytanie...
obiecuję, że nie będzie strasznie osobiste.
Skrzywiła usta, patrząc na stół. Co złego było w pytaniu? Mogła przecież nie
odpowiedzieć.
- Proszę bardzo.
Uśmiechnął się.
- Muszę pomyśleć chwilę, by zadać dobre pytanie. - Przewróciła oczami, ale
usiadła. Po kilku sekundach zapytał. - Dlaczego tak bardzo lubisz muzykę?
Zrobiła minę.
- Powiedziałeś: nic osobistego!
- Czy to pytanie jest wścibskie? Jak bardzo różni się od pytania, dlaczego tak
bardzo lubisz czytać?
- Nie, nie. Pytanie jest w porządku. - Wzięła długi oddech przez nos i wbiła
spojrzenie w stół. -
Lubię muzykę... - powiedziała powoli - ponieważ, gdy ją słyszę, ja...
ja zatracam się w sobie, jeśli to ma sens. Czuję się jednocześnie pusta i pełna i czuję, jak
Ziemia krąży wokół mnie. Gdy gram, ja nie... chociaż wtedy nie niszczę. Ja tworzę. -
Przygryzła wargę. - Kiedyś chciałam być uzdrowicielką... Przed tym, gdy stałam się
zabójczynią, gdy byłam tak młoda, że ledwie pamiętam, zawsze chciałam być uzdrowicielką.
- Wzruszyła ramionami. - Muzyka przypomina mi o tym - roześmiała się pod nosem. - Nigdy
nikomu tego nie mówiłam - przyznała, a potem zobaczyła jego uśmiech. - Nie śmiej się ze
mnie!
Potrząsnął głową, ukrywając uśmiech.
- Nie wyśmiewam cię. Ja po prostu...
- Nie jesteś przyzwyczajony do tego, że ktoś mówi prosto z serca?
- No... tak.
Uśmiechnęła się lekko.
- Teraz moja kolej. Czy są jakieś granice?
- Nie - oparł ręce za głową. - Nie jestem tak skryty, jak ty.
Zrobiła minę, gdy myślała nad pytaniem.
- Dlaczego jeszcze się nie ożeniłeś?
- Ożeniłem? Mam dziewiętnaście lat!
- Owszem, ale jesteś następcą tronu.
Skrzyżował ramiona. Starała się nie zwracać uwagi na pracę jego mięśni pod
materiałem koszuli.
- Zadaj inne pytanie.
- Chcę usłyszeć odpowiedź. To musi być ciekawa, skoro tak stawiasz opór.
Spojrzał na śnieg wirujący za oknem.
- Nie jestem żonaty... - powiedział cicho. - Bo nie mogę znieść idei małżeństwa z
kobietą odmienną ode mnie umysłem i duchem. To oznaczałoby śmierć mojej duszy.
- Małżeństwo to umowa, nie rzecz święta. Jako następca tronu powinieneś
porzucić takie fantazje. Co, jeśli będziesz musiał poślubić kobietę dla dobra sojuszu? Chcesz
rozpętać wojnę z powodu swoich romantycznych ideałów?
- To nie tak.
- Och? Twój ojciec nie rozkazał ci poślubić księżniczki w celu wzmocnienia
swojego imperium?
- Mój ojciec ma od tego armię.
- Możesz z łatwością mieć na boku kobietę, którą będziesz kochał. Małżeństwo
nie wyklucza kochania innych.
Jego szafirowe oczy błysnęły.
- Ty wyjdziesz za kogoś, kogo kochasz - i nikogo innego - powiedział, a ona się
zaśmiała. - Śmiejesz się ze mnie! Śmiejesz mi się w twarz!
- Zasłużyłeś na to, żeby cię wyśmiać. Gadasz straszne głupoty. Ja mówiłam z
duszy, przez ciebie przemawia egoizm.
- Strasznie lubisz osądzać.
- Jaki jest sens w posiadaniu własnego zdania, jeżeli nie można go wypowiedzieć?
- Jaki jest sens w posiadaniu serca, jeżeli nie używa się go, by oszczędzić innym
przykrych słów?
- Och, dobrze powiedziane, Wasza Wysokość! - Patrzył na nią ponuro. - Daj
spokój. Nie myślałam, że weźmiesz to tak na poważnie.
- Właśnie rujnujesz moje marzenia i ideały. Wystarczy, że robi to moja matka.
Jesteś po prostu okrutna.
- Raczej szczera. Jest różnica. Poza tym, jesteś księciem Adarlan. Posiadasz
stanowisko, dzięki któremu możesz zmienić Erilea na lepsze. Możesz pomóc stworzyć świat,
w którym prawdziwa miłość będzie się dobrze kończyła.
- A jaki musiałby być to świat, by tak się stało?
- Świat, w którym rządziłby naród.
- Mówisz o anarchii i zdradzie.
- Nie mówię o anarchii. Osądź mnie o zdradę, jeśli chcesz... Zostałam już skazana
za bycie zabójczynią.
Przysunął się do niej, dotknął palcami jej dłoni - ciepłych i zrogowaciałych od
trzymania broni.
- Nie możesz oprzeć się możliwości skomentowania wszystkiego co powiem,
prawda?
Poczuła niepokój, a jednocześnie nadzwyczajny spokój. Coś zabłyszczało w jego
oczach, ale po chwili znikło. - Twoje oczy są bardzo dziwne - powiedział. - Nigdy nie
widziałem żadnych z takim jasnozłotym pierścieniem.
- Jeśli próbujesz uwieść mnie tymi pochlebstwami, obawiam się, że to nie działa.
- Ja tylko obserwuję; nie mam żadnego planu. - Spojrzał na dłoń, którą wciąż
dotykał jej ręki. - Skąd masz ten pierścionek?
Zacisnęła dłoń w pięść, zabierając ją z jego uścisku. Ametyst w pierścionku lśnił
w blasku ognia.
- To był prezent.
- Od kogo?
- Nie twoja sprawa.
Wzruszył ramionami. Wiedziała, że lepiej mu nie mówić, kto naprawdę jej go dał
- poza tym Chaol mógł nie chcieć, by Dorian wiedział.
- Chciałbym wiedzieć, kto daje pierścionki mojej Czempionce.
Kołnierz jego czarnej kurtki odchylił się, a ona nie mogła usiedzieć w miejscu.
Chciała go dotknąć, przesunąć palcami po jego opalonej skórze tuż przy tkaninie.
- Bilard? - zapytała, wstając. - Mogłabym wykorzystać kolejną lekcję. - Nie
czekając na odpowiedź, skierowała się do pokoju gier. Bardzo chciała stanąć blisko niego,
dotykać i czuć zapach jego skóry. Podobało jej się to.
Co gorsza, zdała sobie sprawę, że lubi jego.
•
Chaol obserwował Perringtona przy stole w jadalni. Gdy wspomniał diukowi o
śmierci Verina, nie wyglądał na zaskoczonego. Kapitan rozejrzał się po obszernej sali, po
której kręcili się sponsorzy. Idioci. Jeżeli Celaena miała rację, wśród nich mogła być osoba
odpowiedzialna za śmierć Czempionów.
Ale który z członków królewskiej rady byłby tak zdesperowany, by to zrobić?
Chaol wyciągnął nogi pod stołem i skupił się z powrotem na Perringtonie.
Widział, jak diuk używał swojej pozycji, by zdobyć w radzie sojuszników, by go
popierali. Ale to nie były zagrywki, które mogłyby wzbudzić zainteresowanie Westfalla.
Bardziej rzucało mu się w oczy to, jak pomiędzy uśmiechami na twarzy diuka pojawia się
cień. To nie była złość czy obrzydzenie, ale cień zasnuwający jego oczy mrokiem. Było to tak
dziwne, że gdy Chaol pierwszy raz to zobaczył, odsunął od siebie jedzenie pilnując, czy to się
powtórzy.
Kilka chwil później tak się stało. Oczy Perringtona pociemniały, a jego twarz
promieniała, jakby widział wszystko na ściecie i sprawiało mu to radość.
Znał nieco diuka i nigdy mu nie ufał. Tak samo Dorian, szczególnie po planie
wykorzystania Nehemii jako zakładniczni, by zmusić rebeliantów Eyllwe do współpracy.
Niestety, diuk był najbardziej zaufanym doradcą króla i nie oferował nic poza wsparciem przy
podbijaniu świata przez Adarlan.
Kalrain Rompier siedziała kika miejsc dalej. Chaol uniósł lekko brwi. Jej oczy
wpatrzone w Perringtona nie były pełne tęsknoty do ukochanego lecz czystej kontemplacji.
Chaol przeciągnął się, unosząc ręce za głowę.
Gdzie jest Dorian? Nie pojawił się w czasie posiłku, lecz nie było go także w
psiarni.
Ponownie spojrzał na diuka.
To znowu się pojawiło - na chwilę!
Wzrok Perringtona skupił się na czarnym pierścieniu na lewej dłoni i jego oczy
pociemniały, a źrenice się powiększyły, jakby chciały wchłonąć tęczówki. Potem to zniknęło
- jego oczy znowu były normalne. Chaol przyjrzał się Kaltain. Czy zauważyła te dziwne
zmiany?
Nie - wyraz jej twarzy pozostawał beznamiętny. Nie było w niej oszołomienia,
zdziwiena. Jej spojrzenie było płytkie, jakby bardziej ją interesowało, czy jego kurtka pasuje
do jej sukni. Chaol wstał, kończąc jabłko i wyszedł z jadalni.
Mimo, iż było to dosyć dziwne, miał dość problemów. Diuk był ambitny, ale nie
stwarzał zagrożenia dla zamku i jego mieszkańców. I choć Kapitan Straży udał się do swoich
komnat, nie mógł wyzbyć się wrażenia, że Perrington również go obserwował.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 31
Ktoś stał w nogach jej łóżka.
Celaena wiedziała o tym na długo przed otworzeniem oczu, gdy wsunęła rękę pod
poduszkę, by chwycić prowizoryczny nóż zrobiony ze szpilek, łańcucha i mydła.
- To niepotrzebne - powiedziała kobieta i Celaena usiadła na dźwięk głosu Eleny.
- Poza tym będzie całkowicie nieskuteczne. - Poczuła w żyłach chłód, gdy ujrzała widmo
pierwszej królowej Adarlan. Choć Elena była w pełni widoczna, kontury jej postaci lśniły, jak
gwiazdy. Jej długie, srebrne włosy opadały wokół jej twarzy, gdy się uśmiechnęła. Celaena
odłożyła żałosny nóż. - Witaj, dziecko - powiedziała królowa.
- Czego chcesz? - zapytała ostro zabójczyni, ale mówiła cicho. Śniła czy jednak
strażnicy mogli ją usłyszeć? Była spięta i przygotowywała się do wyskoczenia z łóżka, być
może na balkon, ale Elena zagradzała jej drogę.
- Tylko przypomnieć ci, że musisz wygrać konkurs.
- Mam to w planach - Czy obudzi się po tym wszystkim? - Ale bynajmniej nie dla
ciebie - dodała chłodno. - Robię to dla swojej wolności. Masz coś ważnego do powiedzenia,
czy chcesz mnie tylko niepokoić? Czy może chcesz mi jeszcze poopowiadać o tej złej rzeczy,
która wybija kolejno Czempionów?
Elena westchnęła, unosząc oczy do sufitu.
- Wiem tak mało, jak ty. - Gdy grymas nie zniknął z twarzy Celaeny, Elena
powiedziała: - Nie ufasz mi jeszcze. Rozumiem to. Lecz jesteśmy po tej samej stronie, czy w
to wierzysz czy nie. - Spojrzała na zabójczynię, osaczając ją intensywnością spojrzenia. -
Przyszłam tu, aby ostrzec cię, byś miała oko na prawo.
- Słucham? - Celaena przekrzywiła głowę. - Co to ma znaczyć?
- Spójrz w prawo. Tam znajdziesz odpowiedź.
Celaena spojrzała w tamtym kierunku, ale ujrzała jedynie gobelin zasłaniający
tajne przejście. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale gdy spojrzała w miejsce, gdzie przed
chwilą stała królowa, nie było jej tam.
•
Na Teście następnego dnia Celaena obserwowała rozstawione stoliki i pucharki
poustawiane na nich. Od Samhuinn minęły dwa tygodnie, podczas których przeszła kolejny
Test - rzucanie nożem. Dwa dni temu zginął kolejny Czempion.
Niedopowiedzeniem byłoby stwierdzenie, że spała. Gdy nie szukała informacji o
Znakach Wyrd znalezionych przy trupach, większość nocy spędzała obserwując okna i drzwi,
nasłuchując zgrzytu pazurów na kamieniu. Królewska straż obstawiająca jej komnaty nic nie
pomoże, skoro bestia potrafi żłobić dziury w marmurze. Zdjęcie kilku mężczyzn nie będzie
niczym trudnym.
Brullo stał w tyłach sali z rękami splecionymi za plecami, obserwując pozostałych
trzynastu zawodników stojących przy stołach. Spojrzał na zegar, Celaena również. Minęło
pięć minut – pozostało jeszcze pięć, w trakcie których będzie musiała zidentyfikować
pozostałe z siedmiu trucizn w pucharach i ustawić je w kolejności od najsłabszej do tej
śmiertelnie niebezpiecznej.
Jednak ostatecznym sprawdzianem będzie to, jak po zidentyfikowaniu trucizn
będą musieli wypić tą, która według nich jest najbardziej szkodliwa. Jeśli wypiją złą... Nawet
z antidotum w dłoni będzie to bardzo nieprzyjemne. Celaena rozluźniła się i podniosła do
nosa jeden z kielichów, wąchając. Słodkie - za słodkie. Wyczuła wino deserowe, które miało
ukryć słodycz, ale w brązowym naczyniu trudno było zobaczyć kolor. Zanurzyła palec,
przyglądając się, jak na jej paznokciu pojawia się fioletowy płyn.
Zdecydowanie belladonna.
Spojrzała na pozostałe pucharki, których zawartość zidentyfikowała. Szalej.
Krwiowiec kanadyjski. Tojad. Oleander. Zaczęła ustawiać je w odpowiedniej kolejności,
stawiając belladonnę tuż przed śmiertelną dawką oleandra.
Trzy minuty.
Zabójczyni podniosła przedostatni kielich i powąchała. A potem ponownie. Nie
pachniało wcale. Odwróciła głowę od stołu i pociągnęła nosem, by oczyścić nozdrza.
Wąchając perfumy, czasami ludzie tracą węch, gdy czują zbyt wiele zapachów. Właśnie
dlatego perfumy przechowywane są tak, by nie mieszały się ich zapachy. Pociągnęła nosem
znowu i zanurzyła w kielichu palec.
Pachnie jak woda, wygląda jak woda...
Być może to tylko woda. Odstawiła kielich i poniosła ostatni. Ale gdy powąchała,
poczuła tylko wino. Wydawało się być czyste.
Przygryzła wargę i spojrzała na zegar. Zostały dwie minuty.
Niektórzy z Czempionów klęli pod nosem. Ten, który wypadnie najgorzej, wraca
do domu.
Celaena powąchała kielich z wodą ponownie, wymieniając w myślach bezwonne
trucizny. Żadne z nich nie może zostać połączona z wodą, nie barwiąc jej. Podniosła kielich z
winem, mieszając ciecz. W winie można ukryć każdą truciznę. Ale która to była?
Po jej lewej stronie Nox przeczesał dłońmi ciemne włosy. Zidentyfikował trzy
trucizny, cztery jeszcze przed nim. Półtorej minuty.
Trucizny, trucizny, trucizny. Poczuła suchość w ustach. Czy Elena będzie ją
prześladować na złość, jeśli Celaena przegra?
Zabójczyni spojrzała w prawo i zauważyła Pelora, niezdarnego, młodego zabójcę,
obserwującego ją. Trzymał przed sobą te same kielichy, co ona. Patrzyła, jak ten z wodą
stawia na samym końcu, jako najsłabszą substancję, a ten, gdzie było wino umieszcza na
samym początku. Zerknął na nią i ledwie zauważalnie skinął głową, po czym włożył ręce do
kieszeni.
Skończył.
Celaena spojrzała na swoje kielichy, nim Brullo mógłby ją przyłapać.
Trucizny. Pelor o tym mówił podczas pierwszego Testu. Szkolił się w truciznach.
Spojrzała na niego z ukosa. Stał po jej prawej stronie.
Spójrz w prawo. Tam znajdziesz odpowiedź.
Elena powiedziała jej prawdę.
Pelor patrzył na zegar, odliczając sekundy do końca Testu. Dlaczego jej pomógł?
Ustawiła wodę na końcu, a kielich z winem na samym początku.
Bo poza nią, Kain i jego sojusznicy dręczyli także Pelora. I dlatego, gdy była w
Endovier, przyjaciele, których tam miała nie byli ulubieńcami nadzorców lecz tymi, których
nienawidzono najbardziej. Wyrzutkowie szukali siebie nawzajem.
Żaden z Czempionów nie pofatygował się, by spojrzeć na Pelora - nawet Brullo.
Zdawało się, że zapomniał o tym, co na pierwszym Teście powiedział zabójca. Gdyby
wiedział, Test nie odbywałby się w taki sposób.
- Koniec czasu. Ustawcie kielichy w ostatecznej kolejności - powiedział Brullo, a
Celaena patrzyła na naczynia stojące przed nią. Po drugiej stronie pokoju Dorian i Chaol
obserwowali ją ze skrzyżowanymi ramionami. Czy zauważyli, że Pelor jej pomógł?
Nox, klnąc siarczyście, poustawiał byle jak pozostałe kielichy - wielu
zawodników zrobiło to samo. W przypadku błędów, odtrutki były pod ręką. Brullo zaczął
sprawdzać kolejnych zawodników, każąc im pić najsilniejszą według nich truciznę, często
podając antidotum. Większość z nich ustawiło wino pod sam koniec, nie zastanawiając się
nawet czy może w nim być jakaś trucizna. Nawet Nox potrzebował leku; ustawił tojad jako
pierwszy.
I Kain, ku jej radości, zrobił się cały siny po spożyciu wilczej jagody. Gdy brał
antidotum, modliła się, by Brullowi go zabrakło. Do tej pory nie wyłoniono żadnego
zwycięzcy. Jeden z zawodników wypił wodę i nim Brullo zdążył do niego podejść, już leżał
na ziemi. Bloodbane
- straszna, bolesna trucizna. Zażycie bardzo małej dawki może
spowodować halucynacje i dezorientację. Na szczęście Brullo bardzo szybko zmusił go do
przełknięcia antidotum, choć i tak trzeba było przenieść Czempiona do zamkowego szpitala.
W końcu Mistrz Broni stanął przy jej stole. Gdy sprawdzał kolejność ustawionych kielichów,
zachowywał kamienną twarz. W końcu powiedział:
- No więc śmiało.
Celaena spojrzała na Pelora, którego piwne oczy błyszczały, gdy podnosiła kielich
do ust i brała z niego łyk.
Nic. Żadnego dziwnego smaku, żadnych dziwnych reakcji organizmu.
Niektóre trucizny zaczynają działać po dłuższym upływie czasu, ale... Brullo
wyciągnął w jej stronę zaciśniętą rękę. Czy w środku było antidotum?
Ale on rozłożył palce i poklepał ją po plecach.
- Bardzo dobrze - tylko wino - powiedział, a za nim rozległ się wśród
Czempionów pomruk.
Podszedł do Pelora - ostatniego Czempiona, a ten wypił kieliszek wina. Brullo
uśmiechnął się do niego i położył mu rękę na ramieniu.
- Kolejny zwycięzca.
Od strony sponsorów i trenerów rozległy się oklaski, a Celaena uśmiechnęła się
szeroko do Pelora. Ten odwzajemnił uśmiech, czerwieniąc się od szyi, aż po włosy koloru
miedzi.
Choć trochę oszukiwała, wygrała. Może teraz uznać Pelora za swojego
sojusznika.
I tak, Elena ją obserwowała, ale to niczego nie zmienia. Choć ich ścieżki zostały
ściśle ze sobą połączone, nie zostanie królewskim Czempionem, by realizować plan jakiegoś
ducha, o którym nie miała pojęcia.
Nawet, jeśli Elena powiedziała jej, jak wygrać Test.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
31szukałam chyba z pół godziny polskiego odpowiednika i nie znalazłam. Więc wybaczcie, ale musiałam
zostawić po angielsku ;)/ K.
Rozdział 32
Po przerwaniu lekcji ze względu na spacer, Celaena i Nehemia mijały przestronne
sale zamkowe, a za nimi szli strażnicy.
Cokolwiek księżniczka myślała na temat eskorty zabójczyni, nie mówiła nic.
Pomimo faktu, że Yulemas było za miesiąc, a finałowe starcie pięć dni po nim, zabójczyni i
księżniczka dzieliły między siebie czas na naukę Eyllwe i języka wspólnego. Czytały książki
ze zbiorku Celaeny, a księżniczka musiała pisać list za listem, aż w końcu wyglądało to
przyzwoicie.
Odkąd rozpoczęły lekcje, wspólna mowa Nehemii znacznie się poprawiła, choć
dziewczęta wciąż rozmawiały w Eyllwe. Może dla wygody i komfortu, a może by widzieć
rozdziawione usta tych, którzy chcieli się czegoś z tych rozmów dowiedzieć - niezależnie od
powodu, zabójczyni radziła sobie dobrze. Przynajmniej nauczyła się czegoś w Endovier.
- Jesteś dziś cicha - powiedziała Nehemia. - Czy coś się stało?
Celaena uśmiechnęła się słabo. Coś się działo.
Poprzedniej nocy spała bardzo mało i obserwowała nadchodzący świt. Zginął
kolejny Czempion. Nie wspominając o wciąż nurtujących ją rozkazach Eleny.
- Czytałam do późna, to wszystko.
Weszły do części zamku, w której Celaena nigdy nie była.
- Wyczuwam w tobie wiele zmartwieć - powiedziała nagle Nehemia - i słyszę
dużo z tego, czego nie mówisz. Nie rozmawiasz o swoich problemach, ale widać je w twoich
czach. - Czy ona była aż tak przewidywalna? - Jesteśmy przyjaciółkami - powiedziała cicho
księżniczka. - Gdy będziesz mnie potrzebowała, będę przy tobie.
Celaena poczuła ucisk w gardła, gdy kładła rękę na ramieniu Nehemii.
- Nikt nie nazwał mnie przyjaciółką od długiego czasu - powiedziała zabójczyni. -
Ja... - mroczne wspomnienie majaczyło w jej umyśle, a ona walczyła z nim. - Istnieją części
mnie, których... - Usłyszała dźwięk, który nawiedzał ją w snach. Głośny tętent kopyt.
Celaena potrząsnęła głową i dźwięk umilkł.
- Dziękuję, Nehemio - powiedziała szczerze. - Jesteś prawdziwą przyjaciółką. -
Jej serce było skamieniałe i drżała, lecz wspomnienie odeszło.
Księżniczka nagle jęknęła.
- Królowa poprosiła mnie, bym obejrzała z nią dzisiaj występ jej ulubionej trupy.
Pójdziesz ze mną? Mogłabym korzystać z tłumacza.
Celaena zmarszczyła brwi.
- Obawiam się, że...
- Nie możesz pójść - słysząc w głosie przyjaciółki irytację, posłała jej
przepraszające spojrzenie.
- Są pewne rzeczy, których... - zaczęła zabójczyni, ale księżniczka pokręciła
głową.
- Wszyscy mamy swoje tajemnice, choć ciekawi mnie, dlaczego twój kapitan tak
się obserwuje, a w nocy pilnuje cię tylu strażników. Gdybym była głupia, stwierdziłabym, że
się ciebie boją.
Zabójczyni uśmiechnęła się.
- Ludzie zawsze boją się głupich rzeczy. - Pomyślała o tym, co powiedziała
księżniczka i poczuła ciężar w żołądku. - A więc twoje stosunki z królową poprawiły się?
Chyba nie bardzo... starłaś się o to.
Księżniczka kiwnęła głową i uniosła podbródek.
- Wiesz, że sytuacja między naszymi krajami nie jest teraz najprzyjemniejsza.
Choć trzymałam się z dala od Georginy, zdałam sobie sprawę, że jeśli się do niej zbliżę, może
to mieć dobry wpływ na Eyllwe. Tak więc rozmawiałam z nią kilkakrotnie w ciągu ostatnich
tygodni, z nadzieję, że poprawią się nasze stosunki. Myślę, że dzisiejsze zaproszenie oznacza
postęp. - Celaena zrozumiała, że poprzez Georginę, Nehemia może zyskać posłuch u króla
Adarlan.
Zagryzła wargi, ale zaraz się uśmiechnęła.
- Jestem pewna, że twoi rodzice są zadowoleni. - Skręciły, a w powietrzu unosiło
się szczekanie.
- Gdzie jesteśmy?
- W psiarni - Nehemia rozpromieniła się. - Książę pokazał mi wczoraj szczenięta,
choć myślę, że była to wymówka, by wymigać się od uczestnictwa w jednym z wieczorków
swojej mamy.
Wystarczająco złe było chodzenie bez Chaola... ale wejście do psiarni...
- Czy wolno nam tu być?
Nehemia wyprostowała się.
- Jestem księżniczką Eyllwe - powiedziała. - Mogę chodzić, gdzie zechcę.
Celaena podążyła za księżniczką, która weszła do pomieszczenia przez duże,
drewniane drzwi. Marszcząc nos, przeszła obok kojca z psami różnych ras.
Niektóre były tak duże, że sięgały jej bioder, a inne miały łapy długości jej dłoni i
ciała długości jej ramienia. Rasy były piękne i fascynujące, a smukłe psy wzbudziły w
zabójczyni podziw. Ich wygięte brzuchy i długie nogi były pełne gracji i prędkości, a na
dodatek nie szczekały tak jak inne psy, lecz siedziały cicho i wpatrywały się w nią ciemnymi,
mądrymi oczami.
- Czy wszystkie są psami myśliwskimi? - zapytała, ale Nehemia zniknęła.
Słyszała jej głos w kojcu obok, a potem zobaczyła, jak macha ręką, by zabójczyni poszła za
nią.
Celaena pospieszyła za nią i spojrzała ponad bramką.
Dorian Havilliard uśmiechał się do niej, gdy Nehemia siadała.
- Witaj, Lady Lillian - wymruczał, głaszcząc brązowo-złotego szczeniaka. - Nie
spodziewałem się ciebie tutaj. Choć Nehemia uwielbia łowiectwo, dziwi mnie, że udało jej się
ciebie tu przyprowadzić.
Celaena spojrzała na cztery psy.
- To są maluszki?
Dorian podniósł jednego nich i pogłaskał po głowie.
- Tak. Wciąż nie mogę oprzeć się ich urokowi.
Ostrożnie, obserwując jak Nehemia śmieje się, gdy dwa szczeniaki skoczyły na
nią i zaczęły lizać, zabójczyni otworzyła drzwi kojca i wsunęła się do środka.
Księżniczka wskazała palcem w róg.
- Czy ten pies jest chory? - zapytała. Bł tam piąty szczeniak, nieco większy niż
pozostałe, a jego sierść była jedwabista, srebrzysto-złota, połyskująca w cieniu.
Zwierzę otworzyło swoje ciemne oczy, jakby wiedziało, że mówią o nim i
obserwują go. To był piękny pies i według Celaeny wyglądał jak rasowy.
- Nie jest chory - powiedział Dorian. - Po prostu jest nietowarzyski. Nie zbliża się
do ludzi. Do zwierząt także.
- Ma dobry powód - powiedziała Celaena, omijając nogi następcy tronu i zbliżając
się do piątego szczenaika. - Dlaczego miałoby dać się dotknąć komuś takiemu jak ty?
- Jeśli nie zacznie zachowywać się normalnie, będę zmuszony go zabić -
powiedział Dorian bezceremonialnie, a przez Celaenę przebiegła iskra.
- Zabić go? Zabić? Z jakiego powodu? Co to zwierzę ci zrobiło?
- To nie będzie odpowiednie zwierzę do tresowania.
- Więc zabijesz go ze względu na jego usposobienie? To nic nie da! - rozejrzała
się. - Gdzie jest jego mama? Może on jej potrzebuje.
- Ich mama widuje je tylko przez kilka godzin. Te psy są tutaj, by wytresować je
do wyścigów i polowanie, nie do przytulania.
- To okrutne, że izolujecie je od matki! - Zabójczyni weszła w cień i wzięła
szczeniaka na ręce. Przytuliła go do piersi. - Nie pozwolę ci go skrzywdzić.
- Jeśli jego duch jest dziwny - powiedziała Nehemia - byłoby to uciążliwe.
- Uciążliwe dla kogo?
- Nie jest to coś, czym trzeba się denerwować - odezwał się Dorian. - Wiele psów
jest codziennie zabijanych bezboleśnie. Nie rozumiem, dlaczego się temu sprzeciwiasz.
- Dobrze, nie zabijaj tego jednego! - powiedziała. - Pozwól mi go zatrzymać...
jeśli to jedyny sposób, byś go nie zabijał.
Dorian przyglądał się jej.
- Jeśli tak cię to denerwuję, nie zabiję go. Zatrzymam go i zanim podejmę
ostateczną decyzję, zapytam cię o potwierdzenie.
- Zrobisz to?
- Czym jest dla mnie życie psa? Jeśli cię to zadowoli, zrobię to.
Jej twarz płonęła, gdy wstał, stając blisko niej.
- Ty... obiecujesz?
Położył rękę na sercu.
- Przysięgam na swoją koronę, że szczeniak będzie żył.
Nagle zdała sobie sprawę, jak blisko siebie stoją.
- Dziękuję.
Nehemia obserwowała ich z uniesionymi brwiami do chwili, gdy w bramie
pojawił się jeden z jej strażników.
- Musimy iść, księżniczko - powiedział w Eyllwe. - Musisz przygotować się na
wieczór z królową.
Księżniczka wstała, przepychając się obok szczeniąt.
- Idziesz ze mną? - zapytała Celaenę we wspólnym języku. Zabójczyni skinęła
głową i otworzyła bramę. Zamykając ją, spojrzała na następcę tronu.
- Więc? Nie idziesz z nami?
Usiadł na podłodze w kojcu, a szczeniaki natychmiast go obskoczyły.
- Być może zobaczymy się dziś wieczorem.
- Jeśli będziesz miał szczęście - wymruczała i odeszła. Idąc przez zamek,
uśmiechała się do siebie.
W końcu Nehemia odwróciła się do niej.
- Lubisz go?
Celaena skrzywiła się.
- Oczywiście, że nie. Dlaczego bym miała?
- Rozmawiacie z łatwością. Wydaje się, że macie... połączenie.
- Połączenie? - Celaena zakrztusiła się tym słowem. - Po prostu lubię go drażnić.
- To nie zbrodnia, jeśli uważasz go za przystojnego. Muszę przyznać, że źle go
oceniałam. Miałam go za nadętego, egoistycznego idiotę, ale nie jest taki zły.
- To Havilliard.
- Moja matka była córką wodza, który starał się obalić mojego dziadka.
- Oboje się wygłupiamy. To nic.
- Wydaje się, że on bardzo się tobą interesuje.
Celaena szybko odwróciła głowę, jej oczy były pełne dawno zapomnianej furii,
która skręcała do bólu jej żołądek,
- Wolałabym wyciąć sobie serce, niż zakochać się w Havilliardzie - warknęła.
Zakończył spacer w milczeniu, a gdy doszły do miejsca, gdzie kierowały się w
dwie różne strony, Celaena życzyła księżniczce miłego wieczoru i szybko skierowała się do
jej części zamku.
Kilku strażników podążało a nią w większej odległości, która z każdym dniem
stawała się coraz większa. Czy to był rozkaz Chaola?
Nadchodziła noc, a niebo stawało się granatowe, płatki śniegu przyklejały się do
szyb. Mogła z łatwością wyjść z zamku, zaopatrzyć się w niezbędne rzeczy w Rifthold i do
jutrzejszego południa być na statku.
Celaena zatrzymała się przy oknie, opierając o parapet. Strażnicy również się
zatrzymali, nic nie mówiąc. Czekali. Chłód sączył się do środka, owiewając jej twarz. Czy
oczekiwaliby jej na południu? Czy jednak pójście na północ byłoby bardziej zaskakujące,
skoro zimą nikt się tam nie kierował, chyba że chciał umrzeć.
Coś przesunęło się w odbiciu w oknie, a gdy się odwróciła, ujrzała mężczyznę
stojącego za nią.
Kain nie uśmiechał się do niej, nie w ten szyderczy sposób. Zamiast tego sapał,
usta miał otwarte i poruszał nimi jak ryba wyjęta z wody. Jego ciemne oczy były szeroko
otwarte, a on zaciskał rękę na swoim gardle. Miała nadzieję, że dławi się śmiertelnie.
- Czy coś się stało? - zapytała słodka, opierając się o ścianę.
Rozejrzał się na boki, na strażników i na okno, nim jego oczy spoczęły na niej.
Wzmocnił ucisk na szyi, jakby chciał zatrzymać słowa, które walczyły o uwolnienie, a jego
hebanowy pierścień na palcu błyszczał matowo. Mimo, że to nie powinno być możliwe,
wyglądał tak, jakby przybyło mu w ciągu kilku ostatnich dni jakieś dziesięć funtów mięśni. W
rzeczywistości, za każdym razem, gdy go widziała, wydawał się większy.
Zmarszczyła brwi i skrzyżowała ramiona na piersi.
- Kain - powiedziała, ale on popędził korytarzem jak zając, szybciej niż jest to
możliwe. Zerknął kilka razy za siebie - nie na nią, nie na strażników, którzy szemrali między
sobą zdezorientowani, lecz na coś poza nimi wszystkimi.
Zabójczyni poczekała, aż dźwięk jego kroków ucichnie, a potem pobiegła do
swoich komnat.
Wysłała wiadomość do Noxa i Pelora, nie wyjaśniając powodu, lecz po prostu
przekazując im, by nie wychodzili w nocy ze swoich komnat i żeby nie otwierali nikomu
drzwi.
TŁUMACZENIE: Klaudia_Bower
Rozdział 33
Kaltain uszczypnęła się w oba policzki, kiedy wyszła z garderoby. Jej słudzy
rozpylali wokół perfumy, a jedna z młodych kobiet przełknęła wodę z cukrem zanim położyła
dłoń na drzwiach. Była w samym centrum dymu buchającego z fajki, gdy zapowiedziano
nadejście diuka Perringtona. Czmychnęła do przebieralni i przebrała się, mając nadzieję, że
nie będzie od niej czuć dymem. Gdyby dowiedział się o opium, mogłaby po prostu zrzucić
winę na koszmarne bóle głowy, które ostatnio miewała. Kaltain przeszła przez jej sypialnię do
korytarza, a następnie weszła do salonu.
Wyglądał, jakby był przygotowany na bitwę – czyli jak zwykle.
- Wasza Wysokość - powiedziała, dygając. Świat wydawał jej się przesłonięty
mgłą, a jej ciało było ciężkie. Pocałował jej dłoń, kiedy mu ją podała, jego wargi były
wilgotne na jej skórze.
Ich oczy się spotkały, kiedy podniósł wzrok z jej dłoni i zapomniała o całym
świecie. Jak daleko mogła się posunąć, aby zabezpieczyć swoją pozycję u boku Doriana?
- Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam - powiedział, uwalniając jej dłoń. Znowu
dostrzegła ściany pomieszczenia, razem z podłogą i sufitem, a ona miała wrażenie, jakby
została uwięziona w pudełku, pięknej klatce pełnej gobelinów i poduszek.
- To tylko drzemka, milordzie - odpowiedziała, siadając. Pociągnął nosem, a
Kaltain czułaby się niesamowicie zestresowana, gdyby nie narkotyk spowijający jej umysł. -
Czemu zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę?
- Chciałem cię zapytać... Nie widziałem cię na obiedzie. - Perrington skrzyżował
ramiona, przez co wyglądał, jakby był w stanie zmiażdżyć komuś czaszkę.
- Byłam niedysponowana. - Powstrzymała chęć oparcia o kanapę zbyt ciężkiej
głowy.
Powiedział coś do niej, lecz ona miała wrażenie, jakby straciła słuch. Jego skóra
wydawała się stwardnieć i błyszczeć, a oczy wyglądały jak bezlitosne marmurowe kule.
Nawet przerzedzone włosy wydawały się być z kamienia. Obserwowała, jak białe usta nadal
się poruszają, odsłaniając gardło wyrzeźbione z marmuru.
- Przepraszam - odezwała się. - Nie czuję się zbyt dobrze.
- Czy mam przynieść ci wody? - Książę wstał. - Albo powinienem iść?
- Nie! - zaprotestowała, niemal krzycząc. Serce jej drgnęło. - Chodzi mi o to, że...
Czuję się na tyle dobrze, by cieszyć się twoim towarzystwem, lecz musisz mi wybaczyć moje
roztargnienie.
- Nie powiedziałbym, że jesteś roztargniona, Lady Kaltain - powiedział, siadając.
- Jesteś jedną z najmądrzejszych kobiet, jakie kiedykolwiek spotkałem. Jego Wysokość
powiedział mi wczoraj to samo.
Kaltain wyprostowała się gwałtownie. Zobaczyła twarz Doriana i koronę
spoczywającą na jego głowie.
- Książę powiedział to... o mnie?
Diuk położył dłoń na jej kolanie, głaszcząc je kciukiem.
- Oczywiście, potem Lady Lillian mu przerwała, zanim zdążył powiedzieć coś
więcej.
W głowie jej wirowało.
- Dlaczego z nim była?
- Nie wiem. Chciałbym, żeby było inaczej.
Musiała coś zrobić, coś, żeby to zatrzymać. Dziewczyna działała szybko - zbyt
szybko jak dla niej samej. Lillian miała Następcę Tronu w swoich sidłach, a teraz Kaltain
musiała je przeciąć. Perrington mógłby to zrobić - sprawić, że Lillian by zniknęła i nigdy nie
została odnaleziona.
Nie - Lillian była damą i mężczyzna mający w sobie tak wiele honoru co
Perrington nigdy nie naruszyłby jej szlachetnego urodzenia. Chociaż może... Szkielety
tańczyły w kole wewnątrz jej głowy. Lecz co jeśli by nie wiedział, że Lillian jest damą?
Nagle uderzył ją tak mocny ból głowy, że wciągnęła powietrze z sykiem.
- Tak samo zareagowałem - powiedział, gdy pocierała skroń.
- Trudno uwierzyć, żeby ktoś mający tak złą opinię jak Lady Lillian zdobył serce
księcia. - Może jej bóle głowy by ustały, gdyby była u boku Doriana. - Być może wynikłoby z
tego coś dobrego, gdyby ktoś porozmawiał z Jego Wysokością.
- Ma złą opinię?
- Słyszałam od kogoś, że jej pochodzenie nie jest takie... czyste, jak być powinno.
- Co słyszałaś? – Perrington zażądał wyjaśnień.
Kaltain bawiła się klejnotem zwisającym z jej bransoletki.
- Nie słyszałam szczegółów, ale pewna część szlachty nie wierzy, że zasługuje na
towarzystwo kogokolwiek z dworu. Chciałabym się dowiedzieć więcej na temat Lady Lillian,
tak jak ty, prawda? Naszym obowiązkiem jest chronienie naszego księcia przed tego typu
niebezpieczeństwami jako jego poddani.
- To prawda, tak jest - powiedział cicho.
Coś dzikiego i obcego wewnątrz niej wydało okrzyk, wywołując koszmarny ból
głowy. Myśli o makach i klatkach zniknęły.
Musiała zrobić to, co było konieczne, by zatrzymać koronę - i zabezpieczyć
przyszłość.
•
Celaena podniosła wzrok znad starożytnej księgi o Znakach Wyrd, kiedy drzwi
otworzyły się, skrzypiąc tak głośno, że obudziłyby umarłego. Jej serce przyspieszyło i
próbowała wyglądać na tyle swobodnie, na ile ją było stać w tym momencie. Lecz ten, kto
wszedł nie był Dorianem Havilliardem, nie był też okrutnym stworem.
Drzwi w końcu otworzyły się na oścież i Nehemia stanęła przed nią. Nie patrzyła
na Celaenę, ani też nie poruszyła się, kiedy stała w progu. Wzrok miała wbity w podłogę, a po
policzkach łzy spływały strumieniami.
- Nehiemia? - zapytała Celaena, wstając. - Co się stało?
Ramiona Nehemii uniosły się i opadły. Powoli podniosła głowę, ukazując
zaczerwienione oczy.
- Ja... nie wiedziałam, gdzie się podziać - powiedziała w języku Eyllwe.
Celaena nie mogła zaczerpnąć tchu, kiedy zapytała:
- Co się stało?
To właśnie wtedy Celaena zauważyła skrawki papieru w dłoniach Nehemii.
Drżały w jej uścisku.
- Zmasakrowali ich - wyszeptała Nehemia, wytrzeszczając oczy. Potrząsnęła
głową jakby zaprzeczała swoim własnym słowom.
Celaena znieruchomiała.
- Kto?
Nehemia wydała z siebie zduszony szloch i część Celaeny zadrżała na dźwięk
agonii w jej głosie.
- Legion armii Adarlan pojmał pięciuset rebeliantów z Ellywe ukrywających się
na granicy Lasu Oakwald i Kamiennych Bagien. - Łzy kapały z policzków Nehemii prosto na
jej białą suknię. - Mój ojciec mówi, że zapędzili ich do Calaculla jako jeńców wojennych.
Lecz niektórzy z rebeliantów chcieli uciec i... - Nehemia oddychała ciężko, z trudem
wyrzucając z siebie słowa. - A żołnierze zabili ich wszystkich. Była to kara za ucieczkę. Nie
oszczędzili nawet dzieci.
Celaenie zrobiło się niedobrze. Pięciuset ludzi - pozarzynanych. Zabójczyni była
świadoma obecności strażników Nehemii stojących w progu, ich oczy błyszczały.
Ilu z tych ludzi znali - tych, którym Nehemia w jakiś sposób pomogła i których
chroniła?
- Jaki jest sens w byciu księżniczką Ellywe, jeśli nie mogę pomóc moim ludziom?
- zapytała Nehemia. - Jak mogę nazywać siebie ich księżniczką, kiedy dzieją się takie rzeczy?
- Tak mi przykro - wyszeptała Celaena. Jakby te słowa złamały zaklęcie, które
trzymało księżniczkę w miejscu, Nehemia rzuciła się w jej ramiona. Jej złota biżuteria mocno
wpijała się w skórę Celaeny. Księżniczka płakała. Nie będąc w stanie nic powiedzieć, po
prostu ją objęła - tak długo, jakby miało to złagodzić tlący się w niej ból.
TŁUMACZENIE: Dominika
Rozdział 34
Celaena siedziała przy oknie w sypialni, obserwując taniec śniegu w nocnym
powietrzu. Nehemia już dawno wróciła do swoich komnat, osuszając łzy i prostując ramiona.
Zegar wybił jedenastą, a Celaena przeciągnęła się, czując nagły skurcz w brzuchu. Pochyliła
się, oddychając regularnie i czekając, aż ból minie. Siedziała przy oknie ponad godzinę, więc
owinęła koc mocniej wokół siebie, gdyż ciepło z kominka nie docierało do niej.
Na szczęście pojawiła się Philippa, niosąc herbatę.
- Proszę, dziecko - powiedziała. - To ci pomoże. - Postawiła kubek na stole i
położyła rękę na oparciu krzesła. - Przykro mi, że stało się coś tak strasznego tym rebeliantom
z Eyllwe - wyszeptała tak cicho, że tylko Celaena mogła to usłyszeć. - Nie mogę sobie
wyobrazić, jak czuje się księżniczka. - Celaena poczuła gniew, który łączył się z bólem
brzucha. - To dobrze, że ma taką przyjaciółkę jak ty.
Celaena dotknęła dłoni Philippy.
- Dziękuję. - Chwyciła filiżankę i syknęła, niemal upuszczając ją na kolana, gdy
poparzyła sobie rękę gorącym naczyniem.
- Ostrożnie - Philippa zachichotała. - Nie wiedziałam, że zabójcy mogą być tak
niezdarni. Jeśli czegoś potrzebujesz, powiedz słowo. Ja już przeżyłam swoje comiesięczne
bóle.
Philipa zmierzwiła włosy Celaeny i wyszła. Zabójczyni chciała podziękować jej
ponownie, ale poczuła następny skurcz i pochyliła się do przodu, gdy drzwi się zamknęły.
Jej powrót do normalnej wagi w ciągu ostatnich miesięcy przywrócił cykle miesięczne, które
przez głodowanie w Endovier zniknęły. Celaena jęknęła. Jak miała teraz trenować?
Pojedynek miał się odbyć za cztery tygodnie.
Płatki śniegu błyszczały i migotały za oknem, kręcąc się, gdy spadały na ziemię.
Jak Elena mogła oczekiwać, że Celaena pokona zło w zamku, skoro poza nim
było go jeszcze więcej? Czym było to zło w porównaniu z rzeczami, które działy się w innych
miejscach? Na przykład w Endovier i Calaculla?
Drzwi do sypialni otworzyły się i ktoś podszedł do niej.
- Słyszałem o Nehemii. - To był Chaol.
- Co ty tu... Czy to nie jest zbyt późna pora na odwiedziny? - zapytała, szczelniej
owijając się kocem.
- Ja... Jesteś chora?
- Jestem niedysponowana.
- Przez to, co się stało z rebeliantami?
Czy on nie rozumie?
Celaena skrzywiła się.
- Nie. Naprawdę źle się czuję.
- Mi też się robi niedobrze - mruknął Chaol, wbijając spojrzenie w podłogę. -
Przez to wszystko. I po tym, co się stało w Endovier... - Potarł twarz, jakby chciał wymazać to
z pamięci. - Pięćset osób - wyszeptał. Oszołomiona tym, co właśnie mówił, mogła tylko
patrzeć. - Posłuchaj - powiedział i zaczął chodzić po pokoju. - Wiem, że czasami jestem w
stosunku do ciebie oziębły i wiem, że narzekasz na mnie Dorianowi, ale... - odwrócił się do
niej. - To dobrze, że jesteś blisko z księżniczką, a ja doceniam twoją szczerość i niezachwianą
przyjaźń. Wiem, że krążą pogłoski o powiązaniach Nehemii z rebeliantami w Eyllwe, ale...
ale chciałbym myśleć, że jeśli ktoś podbiłby mój kraj, to nie zatrzymałbym się przed niczym,
byleby wyzwolić mój lud. - Chciała coś powiedzieć, ale poczuła straszny ból owijający się
wokół dolnej części kręgosłupa, atakujący też brzuch. - Może ja... - zaczął, patrząc w okno. -
Może się myliłem. - Wszystko zaczęło się kręcić i wyginać, a Celaena zamknęła oczy. Jej
skurczom zawsze towarzyszyły nudności.
Ale ona nie może zwymiotować. Nie teraz.
- Chaol - zaczęła, kładąc rękę na ustach, gdy mdłości się nasiliły i przejęły nad nią
kontrolę.
- To po prostu dlatego, że jestem dumny ze swojej pracy - kontynuował. Och,
będzie wymiotować. - A ty jesteś Zabójczynią Adarlan. Ale zastanawiałem się czy... jeśli byś
chciała...
- Chaol - ostrzegła. Gdy odwrócił się, zwymiotowała na podłogę.
Wydał z siebie dźwięk zdegustowania, odskakując do tyłu.
Łzy wezbrały w jej oczach, gdy poczuła w ustach gorzki i ostry smak. Oparła się
o kolana, pozwalając treściom żołądkowym lądować na podłodze.
- Czy ty... Na Wyrd, ty naprawdę jesteś chora, tak?
- Wezwał służącą i pomógł
wstać jej z krzesła. Świat był teraz wyraźniejszy. O co chciał ją zapytać? - Chodź.
Zaprowadzę cię do łóżka.
- Nie jestem aż tak chora - jęknęła. Posadził ją na łóżku, oczyszczając koc.
Służąca weszła i zmarszczyła brwi, gdy zobaczyła bałagan na podłodze, po czym
zawołała pomoc.
32HA! Błagam cię. Faceci to bardzo ograniczone umysłowo istoty. /K
33Nie, NA NIBY, cholera jasna. Tak dla jaj sobie rzyga, bo jej się nudzi i chce sobie życie urozmaicić /K
- Więc w jaki sposób?
- Ja, ech... - Jej twarz była tak rozpalona, iż miała wrażenie, że zaraz spłynie na
podłogę. Och, ty idioto! - Moje miesięczne cykle wróciły.
Jego twarz nagle była identycznie czerwona jak jej. Odsunął się i przeciągnął
dłonią po krótkich, brązowych włosach.
- Ja... jeśli... W takim razie pójdę - wyjąkał i ukłonił się. Celaena uniosła brew, a
potem, wbrew sobie, uśmiechnęła się, gdy wychodził z pokoju tak szybko, jak tylko się dało
nie biegnąc, potykając się i wypadając gwałtownie z pomieszczenia.
Celaena spojrzała na sprzątaczki, które czyściły podłogę.
- Bardzo przepraszam - zaczęła, ale machnęły na to ręką.
Zawstydzona i obolała wczołgała się na łóżko i przykryła szczelnie, czekając na
sen.
Ale tak się nie stało, a chwilę później drzwi otworzyły się ponownie i usłyszała
jak ktoś się śmieje.
- Minąłem Chaola, a on poinformował mnie o twoim "stanie". Kto by pomyślał,
że człowiek taki jak on jest aż tak wrażliwy, zwłaszcza po oglądaniu tych wszystkich zwłok.
Celaena otworzyła jedno oko i zmarszczyła brwi, gdy Dorian usiadł na łóżku.
- Jestem w stanie absolutnej agonii i nie mam na nic ochoty.
- Nie może być aż tak źle - powiedział i wyciągnął z kieszeni kurtki talię kart. -
Chcesz zagrać?
- Już ci mówiłam, że nie czuję się najlepiej.
- Jak dla mnie wyglądasz dobrze. - Umiejętnie tasował karty. - Tylko jedna gra.
- Czy nie płacisz ludziom, by cię zabawiali?
Spojrzała na nią spode łba.
- Powinnaś czuć się zaszczycona moją obecnością.
- Byłabym zaszczycona, gdybyś wyszedł.
- Jak na kogoś, kto żyje na mojej łasce, jesteś strasznie odważna.
- Odważna? Ja dopiero zaczynam. - Leżąc na boku, podwinęła kolana pod klatkę
piersiową.
Zaśmiał się, chowając karty do kieszeni.
- Twój nowy psi towarzysz ma się dobrze, jeśli chcesz wiedzieć.
Jęknęła w poduszkę.
- Idź sobie. Czuję się, jakbym umierała.
34HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA, O MAMUNIU, WYOBRAŹCIE TO SOBIE /K
- To niesprawiedliwe, by panna umierała w samotności - powiedział, kładąc rękę
na jej dłoniach. - Czy chcesz, żebym ci poczytał w twych ostatnich chwilach? Jaką historię
chciałabyś usłyszeć?
Wyrwała ręce z jego uścisku.
- Co powiesz na historię o idiotycznym księciu, który nie chce zostawić
zabójczyni samej?
- Och! Uwielbiam tę historię! Ma tak szczęśliwe zakończenie. Okazuje się, że
zabójczyni udawała chorobę, by zwrócić na siebie uwagę księcia! Kto by pomyślał? Taka
mądra dziewczyna. A scena w sypialni jest tak piękna, że warto ją przeczytać dla ich ciągłego
przekomarzania!
- Wyjdź! Wyjdź! Wyjdź! Zostaw mnie i idź uganiać się za innymi kobietami! -
Wzięła książkę i rzuciła w niego. Złapał ją, nim zdążyła złamać mu nos, a Celaena otworzyła
szeroko oczy. - Ja nie chciałam... To nie był atak! To był żart... Nie zamierzałam cię
skrzywdzić, Wasza Wysokość - powiedziała w roztargnieniu.
- Mam nadzieję, że adarlańska Zabójczyni wybrałaby bardziej godny sposób na
zaatakowanie mnie. Może mieczem albo nożem, najlepiej nie w plecy. - Złapała się za brzuch
i skuliła. Czasami nienawidziła być kobietą. - Jestem Dorian, tak przy okazji. Nie "Wasza
Wysokość".
- Bardzo dobrze.
- Powiedz to.
- Ale co?
- Powiedz moje imię. Powiedz: Bardzo dobrze, Dorian.
Przewróciła oczami.
- Jeśli ci się to podoba, Wasza Wspaniałomyślna Świątobliwość, będę cię
nazywała po imieniu.
- "Wspaniałomyślna Świątobliwość"? Och, podoba mi się. - Cień uśmiechu
pojawił się na jej ustach, a Dorian spojrzał na książkę. - To nie jest żadna z książek, które ci
wysłałem! I nigdy takiej nie widziałem!
Zaśmiała się słabo i wzięła herbatę od służącej, która ją przyniosła.
- Oczywiście, że nie, Dorian. Wysłałam po nią pokojówkę.
- "Pasjonujący Zachód Słońca" - odczytał tytuł i otworzył na przypadkowej
stronie. Zaczął czytać na głos. - "Jego dłonie pieściły delikatnie jej skórę koloru kości
słoniowej, jedwabistą br... - otworzył szerzej oczy. - Na Wyrd! Ty naprawdę czytasz takie
śmieci? Co stało się ze Symbolami i Władzą Eyllwe, Celami i Kulturą?
Skończyła pić herbatę imbirową, która uspokoiła jej żołądek.
- Możesz pożyczyć, kiedy skończę. Jeśli to przeczytasz, to twoje literackie
doświadczenia będą kompletne. I... - dodała z nieśmiałym uśmiechem - będziesz mógł
zaczerpnąć pomysły, które mógłbyś przetestować z jedną ze swoich przyjaciółek.
Wciągnął powietrze przez zęby.
- Nie przeczytam tego.
Zabrała mu książkę, opierając się na poduszkach.
- A więc jesteś identyczny jak Chaol.
- Chaol? - spytał, dając się wciągnąć w pułapkę. - Pytałaś Chaola, czy to
przeczyta?
- Nie chciał, oczywiście - skłamała. - Powiedział, że to nie byłoby w porządku,
gdyby czytał coś takiego, zwłaszcza, że ja bym mu to dała.
Dorian wyrwał jej książkę z rąk.
- Daj mi to, kobieto-demonie. Nie będziesz nas porównywała. - Spojrzał jeszcze
raz na powieść, a potem odwrócił książkę, ukrywając tytuł. Uśmiechnęła się, a potem zaczęła
patrzeć na padający śnieg. Było strasznie zimno i nawet ogień w kominku nie był w stanie
ogrzać podmuchów wiatru, które wkradały się do jej sypialni przez nieszczelne drzwi
balkonowe.
Czuła, że Dorian jej się przygląda, ale nie w ostrożny sposób, jak czasami robił to
Chaol. Sądziła, że książę obserwował ją, bo po prostu to lubił.
Ona również lubiła na niego patrzeć.
•
Dorian nie zdawał sobie sprawy, że wpatrywał się w nią, dopóki nie
wyprostowała się i nie zapytała:
- Na co się gapisz?
- Jesteś piękna - powiedział, nim zdążył pomyśleć.
- Nie bądź głupi.
- Czy obraziłem cię? - Jego krew płynęła w dziwnym rytmie.
- Nie - odpowiedziała i odwróciła twarz w stronę okna.
Dorian obserwował, jak jej twarz staje się coraz bardziej czerwona. Nigdy nie
znał tak atrakcyjnej kobiety, do której przez tak długi czas się nie zalecał. I nie mógł
zaprzeczyć, że bardzo chciał dowiedzieć się, jak smakują usta Celaeny, jak pachnie jej naga
skóra, jak jej ciało reagowałoby na jego dotyk.
Tydzień, w którym odbywało się Yulemas był czasem relaksu, chwilą do
świętowania, korzystania z przyjemności cielesnych, które dawały ciepło w zimowe noce.
Kobiety nosiły rozpuszczone włosy, niektóre zdejmowały nawet gorsety. Było to
święto owoców ze zbioru lecz także ciał. Oczywiście oczekiwał tego święta co roku. Ale
teraz...
Teraz czuł dziwny ciężar w brzuchu. Jak mógł świętować, gdy właśnie dostał
wiadomość o tym, co żołnierze ojca zrobili z eyllwiańskimi rebeliantami? Nie oszczędzili
nikogo. Pięćset osób - wszyscy nie żyją. Jak mógł kiedykolwiek jeszcze spojrzeć Nehemii w
twarz? I jak mógł w przyszłości rządzić krajem, w którym żołnierze mieli tak mało
współczucia wobec ludzkiego życia?
Poczuł suchość w ustach. Celaena pochodziła z Terrasen - kolejnego kraju, który
podbił jego ojciec. Cudem było, że Celaena nie zakończyła jego życia - a może spędziła tyle
czasu w Adarlan, że przestała o to dbać. Chociaż Dorian w to wątpił, zważywszy na trzy
blizny przecinające jej plecy, które wciąż przypominały o brutalności jego ojca.
- Czy coś się stało? – zapytała.
Ostrożnie; z zaciekawieniem. Jakby jej zależało. Wziął głęboki oddech i podszedł
do okna, bo nie mógł na nią patrzeć. Szkło pod jego ręką było zimne, a on patrzył jak śnieg
spada na ziemię.
- Musisz mnie nienawidzić - wymamrotał. - Nienawidzić mnie oraz naszej
frywolności i bezmyślności, gdy poza murami dzieje się tyle strasznych rzeczy. Słyszałem o
tych zmasakrowanych rebeliantach i ja... jest mi wstyd - powiedział, opierając głowę o szybę.
Usłyszał jak wstaje a potem opada na krzesło. Słowa popłynęły jak rzeka, jedno za drugim, a
on nie mógł przestać mówić. - Rozumiem, dlaczego zabijanie tych z mojego rodzaju
przychodzi ci z taką łatwością. I nie winię cię za to.
- Dorian - powiedziała delikatnie. Na zewnątrz było ciemno.
- Wiem, że nigdy mi tego nie powiesz - kontynuował, wyrażając to, co chciał
powiedzieć już dawno. - Ale wiem, że gdy byłaś dzieckiem, stało się coś strasznego. Coś, co
być może zrobił mój ojciec. Masz prawo, by nienawidzić Adarlan za przejęcie władzy w
Terrasen... za podbijanie wszystkich krajów, a także ojczyzny twej przyjaciółki. - Przełknął
ślinę, czuł pieczenie w oczach. - Nie uwierzysz mi, ale... Nie chcę być częścią tego. Nie mogę
nazywać siebie człowiekiem, gdy mój ojciec pozwala na tak niewybaczalne okrucieństwo.
Ale nawet, gdybym poprosił o ułaskawienie w imieniu tych państw, nie posłuchałby. Nie w
35+18!!!!!! zasłaniać oczy ludzie!!!!!! :D /K
tym świecie. Jest to świat, w którym wybrałem swojego Czempiona, bo wiedziałem, że to
wkurzy mojego ojca. - Pokręciła głową, ale on mówił dalej. - Ale gdybym odmówił
sponsorowania Czempiona, ojciec wziąłby to za znak uległości, a ja nie jestem takim
człowiekiem. Więc wybrałem adarlańską Zabójczynię na swoją Czempionkę, ponieważ to był
jedyny wybór, jaki mogłem podjąć samodzielnie. - Tak, teraz wszystko było jasne. - Życie nie
powinno takie być - powiedział, a ich oczy spotkały się, gdy zatoczył ręką łuk. - I... I świat
nie powinien być taki, jaki jest.
Zabójczyni milczała, słuchając dudnienia jej serca, nim się odezwała.
- Nie nienawidzę cię - powiedziała trochę głośniejszym szeptem. Usiadł na
krześle naprzeciwko niej i oparł głowę na dłoni. Wydawał się strasznie samotny. - I nie sądzę,
że jesteś taki jak oni. Ja... Przepraszam, jeśli cię zraniłam. Bardzo często sobie żartowałam.
- Zraniłaś mnie? - powiedział. - Nie zraniłaś mnie! Po prostu... sprawiłaś, że różne
rzeczy były trochę zabawniejsze.
Przechyliła głowę.
- Tylko trochę?
- Może trochę bardziej. - Wyciągnął nogi przed siebie. - Ach, gdybyś tylko mogła
pójść ze mną na bal w Yulemas. Ciesz się, że nie możesz tam pójść.
- Dlaczego nie mogę pójść? I czym jest bal w Yulemas?
Jęknął.
- Niczym wyjątkowym. Po prostu bal maskowy. I myślę, że doskonale wiesz,
czemu nie możesz iść.
- Ty i Chaol naprawdę rozkoszujecie się psuciem mi zabawy, prawda? Lubię takie
imprezy.
- Kiedy zostaniesz Czempionką mojego ojca, będziesz mogła chodzić na jaki
tylko bal zapragniesz.
Skrzywiła się. Chciał jej powiedzieć, że gdyby mógł, to poprosiłby ją, aby z nim
poszła; że chciałby z nią spędzać każdą wolną chwilę; że myśli o niej cały czas; zdawał sobie
jednak sprawę, że mogła go wyśmiać.
Zegar wybił północ.
- Powinienem już iść - powiedział, wyciągając ręce. - Mam jutro posiedzenie
Rady i nie sądzę, by diuk był zadowolony, że siedzę tam półprzytomny.
Celaena uśmiechnęła się.
- Pamiętaj, by przekazać diukowi najserdeczniejsze pozdrowienia. - Nie było
mowy, by zapomniała o tym, jak potraktował ją pierwszego dnia w Endovier. Dorian również
tego nie zapomniał. I pomyślał, że jeśli Perrington potraktowałby ją tak samo jeszcze raz,
zapłonąłby z wściekłości.
Bez namysłu pochylił się i pocałował ją w policzek. Zesztywniała, gdy jego usta
dotknęły jej skóry i, choć pocałunek był krótki, poczuł jej zapach. Odsunięcie się było
zaskakująco trudne.
- Zdrowiej, Celaena - powiedział.
- Dobranoc, Dorian. - Gdy wychodził, zastanawiał się, dlaczego wyglądała na
smutną i dlaczego wymówiła jego imię z czułością, ale też rezygnacją.
•
Celaena wpatrywała się w światło księżyca, wpadające przez sufit.
Bal maskowy w Yulemas! Nawet, jeśli był to najbardziej skorumpowany i
ostentacyjny lud w Erilea, brzmiało to strasznie romantycznie. A ona oczywiście nie mogła
iść.
Wydała z siebie długie westchnienie i wsunęła ręce pod głowę.
Czy to właśnie o to chciał zapytać ją Chaol, nim zwymiotowała? Chciał zaprosić
ją na bal?
Pokręciła głową. Nie. Ostatnie rzecz, jaką by zrobił to zaproszenie jej na
królewski bal. Poza tym, oboje mieli ważniejsze rzeczy na głowie. Jak na przykład zabójca
Czempionów. Być może powinna mu wysłać wiadomość o dziwnym zachowaniu Kaina
dzisiejszego popołudnia.
Zamknęła oczy i uśmiechnęła się. Nie mogła sobie wyobrazić lepszego prezentu
w Yulemas niż odnalezienie martwego ciała Kaina z samego rana. Mimo, iż zegar odliczał
kolejne godziny, Celaena zachowywała czujność - czekała, zastanawiając się, co tak
naprawdę czai się w zamku, lecz nie mogła też zapomnieć o pięciuset rebeliantach z Eyllwe,
których zabito i pochowano w zbiorowym, nieoznaczonym grobie.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 35
Następnego wieczoru Chaol Westfall stał na drugim piętrze zamku, patrząc na
dziedziniec. Poniżej, dwie postacie powoli kroczyły między żywopłotami. Biały płaszcz
Celaeny łatwo było zauważyć, a Doriana zawsze można było dostrzec dzięki okrągłej, pustej
przestrzeni wokół niego.
Powinien być tam na dole, idąc oddalony od nich o krok, obserwując, upewniając
się, że dziewczyna nie wykorzysta go do ucieczki. Logika i lata doświadczenia krzyczały, by
poszedł za nimi, pomimo sześciu strażników, którzy ich pilnowali. Była podstępna, przebiegła
i okrutna. Ale nie mógł zmusić swoich nóg do marszu.
Z każdym dniem czuł topniejące bariery. On sam pozwolił im topnieć. Z powodu
jej szczerego uśmiechu, ponieważ zastał ją pewnego wieczoru śpiącą z twarzą w książce,
ponieważ wiedział, że wygra.
Była przestępczynią - maszyną do zabijania, Królową Podziemia - ale jednak...
jednak była tylko dziewczyną, wysłaną w wieku siedemnastu lat do Endovier. Za każdym
razem, kiedy o tym pomyślał, robiło mu się niedobrze.
On w wieku siedemnastu lat trenował ze strażnikami, lecz nadal tu mieszkał,
wciąż miał dach nad głową, dobre jedzenie i przyjaciół. Dorian w tym wieku zabiegał o
Rosamundę, nie przejmując się niczym.
Lecz ona - w wieku siedemnastu lat - została wysłana do obozu zagłady. I
przeżyła. Nie był pewien, czy on sam by przeżył w Endovier, nie mówiąc już o zimie. Nigdy
go nie biczowano; nigdy nie widział, jak ktoś umiera. Nigdy mu nie było zimno i nigdy nie
głodował.
Celaena zaśmiała się na coś, co powiedział Dorian. Przetrwała w Endovier i wciąż
potrafiła się śmiać. Chociaż przerażało go to, co widział tam w dole; odległość jej dłoni od
obnażonego gardła Doriana, ale to, co przerażało go jeszcze bardziej było to, że jej ufał. I nie
wiedział, jak to o nim świadczy.
•
Celaena weszła pomiędzy żywopłoty i nie mogła powstrzymać uśmiechu
pojawiającego się na jej twarzy. Szli blisko siebie, lecz nie na tyle, by się dotykać. Dorian
znalazł ją kilka chwil po obiedzie i zaprosił na spacer. Właściwie to pojawił się tak szybko po
tym, jak słudzy posprzątali jej jedzenie, iż mogła pomyśleć, że cały czas czekał na zewnątrz.
Oczywiście, tylko ze względu na zimno pragnęła go dotknąć i poczuć ciepło jego
ciała.
Biały, podbity futrem płaszcz w małym stopniu ochraniał ją przed lodowatym
powietrzem. Mogła sobie jedynie wyobrazić reakcję Nehemii na takie temperatury. Lecz po
tym, jak dowiedziała się o losie tych rebeliantów, księżniczka większość czasu spędzała w
swoich pokojach i odrzucała propozycje Celaeny pójścia na spacer.
Minęły już trzy tygodnie od jej ostatniego spotkania z Eleną i nie widziała jej ani
nie słyszała pomimo trzech Testów, przez które przeszła - najbardziej ekscytującym był tor
przeszkód, który przeszła odnosząc jedynie parę zadrapań i siniaków. Niestety, Pelor nie
poradził sobie tak dobrze jak ona i wreszcie został odesłany do domu. Lecz miała szczęście:
trzech pozostałych przeciwników jest martwych. Wszystkich znaleziono w zapomnianych
korytarzach; zniszczonych nie do poznania. Nawet Celaena podskakiwała na każdy nieznany,
dziwny dźwięk.
Zostało ich już tylko sześcioro: Cain, Grave, Nox, żołnierz i Renault, okrutny
najemnik, który zastępuje Verina jako prawą rękę Caina. Nic dziwnego, że jego ulubionym
zajęciem było docinanie Celaenie.
Odepchnęła na bok myśli o morderstwach, w trakcie kiedy przechodzili obok
fontanny, a ona zdążyła zauważyć, jak Dorian kątem oka patrzy na nią z podziwem.
Oczywiście, nie myślała o Dorianie, kiedy wybierała tak znakomitą, lawendową sukienkę lub
kiedy upewniała się, że jej włosy są starannie ułożone, a jej białe rękawiczki były bez skazy.
- Co teraz będziemy robić? - zapytał Dorian. - Już dwa razy obeszliśmy ogród.
- Nie masz jakichś książęcych spraw do załatwienia? - Celaena skrzywiła się
czując podmuch lodowatego wiatru, który zwiał kaptur z jej głowy i zamrażał uszy. Kiedy
ponownie naciągnęła kaptur, spostrzegła, że Dorian patrzy się na jej gardło.
- Co? – zapytała, okrywając się ciaśniej płaszczem.
- Zawsze nosisz ten naszyjnik - powiedział. - To kolejny prezent? - Pomimo, że
miała rękawiczki, zerknął na jej dłoń - gdzie zawsze spoczywał ametystowy pierścionek - i
zobaczyła iskrę w jego oczach. - Wygląda bardzo staro. Skradziony z królewskiej szkatułki,
prawda? - Mrugnął do niej, lecz nie wyczuwała w tym życzliwości.
- Nie – powiedziała ostro. Choć naszyjnik nie mógł chronić jej przed
morderstwem i choć Elena miała jakiś plan, któremu nie ufała, Celaena by go nie zdjęła. Jego
obecność w pewien sposób ją uspokajała w ciągu tych długich godzin, kiedy siedziała,
obserwując drzwi.
Nadal patrzył na jej dłoń, dopóki jej nie opuściła. Badał wzrokiem naszyjnik.
- Kiedy byłem chłopcem, czytałem opowieści o świcie Adarlan; Gavin był moim
bohaterem. Musiałem przeczytać każdą legendę dotyczącą wojny z Erawan.
Jakim cudem mógł być taki inteligentny? Nawet ona nie potrafi się tak szybko
zorientować. Starała się wyglądać, jakby kierowała nią niewinna ciekawość.
- Elena, Pierwsza Królowa Adarlan, miała magiczny amulet. W bitwie przeciwko
Czarnemu Panu, Gavin i Elena zorientowali się, że nie mają szans. Już miał zabić
księżniczkę, kiedy pojawił się duch i podał jej naszyjnik. A gdy go włożyła, Erawan nie mógł
jej skrzywdzić. Wiedziała, kim naprawdę jest Czarny Pan i nazwała go jego prawdziwym
imieniem. Tak go to zaskoczyło, że rozkojarzył się i wtedy zabił go Gavin. - Dorian spojrzał
w dół. - Nazwali naszyjnik Okiem Eleny; został stracony na wieki.
Dziwnym było słyszeć jak Dorian, syn człowieka, który zakazał wszelkiej magii,
mówi o potężnym amulecie. Mimo to, śmiała się tak bardzo, na ile ją było stać.
- I myślisz, że ta błyskotka jest Okiem? Myślę, że do tej pory obróciło się już w
pył.
- Nie sądzę - powiedział i energicznie pocierał ramiona, by je rozgrzać. - Ale
widziałem zaledwie kilka ilustracji Oka, a twój naszyjnik je przypomina. Może to replika. -
Spojrzał w niebo. - Jestem szczęściarzem. Otrzymaliśmy tego ranka list, że śniegi w górach
uniemożliwiają Hollinowi powrót do domu. Utknął w szkole aż do wiosny, na własną
odpowiedzialność.
- Twoja biedna matka – powiedziała Celaena z półuśmiechem.
- Prawdopodobnie wyśle służących, by dostarczyli mu prezenty na Yulemas, bez
względu na burzę.
Celaena go nie słyszała i pomimo, że rozmawiali przez dobrą godzinę meandrując
po najbliższym otoczeniu, nie mogła uspokoić bicia swojego serca. Elena musiała wiedzieć,
że ktoś rozpozna jej amulet - i czy był prawdziwy... Król zabiłby ją na miejscu za to, że nosi
go nie tylko jako pamiątkę z domu, lecz coś zawierające moc.
Znowu mogła się tylko zastanawiać nad prawdziwymi zamiarami Eleny.
•
Celaena podniosła wzrok znad książki na gobelin na ścianie. Komoda pozostała
tam, gdzie ją wcześniej popchnęła - obok przejścia. Pokręciła głową i powróciła do książki.
Choć przebiegała wzrokiem po tekście, nie docierało do niej żadne słowo.
Czego od niej chciała Elena? Martwe królowe zwykle nie powracają, by wydawać
rozkazy żywym. Celaena zamknęła książkę. To nie było tak, że nie chciała wykonać
polecenia Eleny, albo - tak czy tak pracowała ciężko, by móc stać się królewską Czempionką.
A co do znalezienia i pokonania zła w zamku... cóż, teraz wydawało się, że było
to powiązane z zabójstwem Mistrzów. Jakim cudem mogła nie próbować zrozumieć, skąd to
się wzięło?
W którymś z pokojów zamknęły się drzwi i Celaena podskoczyła, książka
wyleciała jej z rąk. Podniosła mosiężny świecznik stojący obok jej łóżka, gotowa przeskoczyć
przez materac, lecz opuściła go, kiedy zza drzwi dobiegło nucenie Philippy. Jęknęła, kiedy
wydostała się z łóżka, by odzyskać książkę.
Upadła pod łóżko, więc Celaena uklękła na lodowatej podłodze, starając się
sięgnąć po książkę. Nigdzie jej nie mogła znaleźć, więc sięgnęła po świecę. Natychmiast ją
spostrzegła, przy tylnej ścianie, lecz kiedy jej palce musnęły okładkę, poświata, jaką rzucał
płomień świecy prześledził białą linię biegnącą po podłodze pod łóżkiem.
Celaena szybko przyciągnęła do siebie książkę i wstała gwałtownie. Dłonie jej
drżały, kiedy odsuwała łóżko, a stopy ślizgały się na podłodze. Mebel przesuwał się wolno,
lecz w końcu na tyle, żeby zobaczyć, co zostało nakreślone na podłodze.
Wszystko wewnątrz niej zmieniło się w lód.
Znaki Wyrd.
Na podłodze było kilkadziesiąt namalowanych kredą Znaków Wyrd. Tworzyły
gigantyczną spiralę z wielkim znakiem w samym środku. Celaena zachwiała się, uderzając w
kredens.
Co to było? Przebiegła drżącą ręką po włosach, wpatrując się w znak w samym
środku.
Widziała już ten znak. Był on wyryty na jednej stronie ciała Verina.
Żołądek podszedł jej do gardła, pośpieszyła do stolika nocnego, chwyciła dzban z
wodą i uniosła go nad spiralą. Niewiele myślą, wylała jego zawartość prosto na znaki, a
następnie pobiegła do łaźni, by nalać więcej. Kiedy woda już zmyła kredę, wzięła ręcznik i
wytarła podłogę, aż zaczęły boleć ją plecy, a ręce i nogi jej kompletnie zmarzły.
Wtedy dopiero zarzuciła na siebie spodnie i tunikę i udała się do drzwi.
•
Na szczęście strażnicy nic nie powiedzieli, kiedy poprosiła ich, by o północy
eskortowali ją do biblioteki. Pozostali w sali głównej, w trakcie kiedy ona ruszyła między
stosy książek, kierując się do zatęchłych, zapomnianych wnęk, gdzie znajdowała się
większość książek o Znakach Wyrd. Nie mogła iść szybko, wciąż oglądając się za siebie.
Czy była następna? Co to wszystko miało znaczyć? Zaczęła wyłamywać palce.
Skręciła za róg i zatrzymała się.
Nehemia siedziała przy małym biurku, wytrzeszczając na nią oczy.
Celaena położyła rękę na piersi, tuż przy jej galopującym sercu.
- Cholera - powiedziała. - Przestraszyłaś mnie!
Nehemia uśmiechnęła się, lecz niezupełnie szczerze. Celaena przekrzywiła głową,
kiedy zbliżyła się do stołu..
- Co ty tu robisz? - zapytała Nehemia w języku Eyllwe.
- Nie mogłam zasnąć. - Skierowała wzrok na książkę, którą trzymała księżniczka.
Nie była to książka, której używały podczas lekcji. Nie, ta była gruba, stara, gęsto zapełniona
tekstem. - Co czytasz?
Nehemia zatrzasnęła książkę i wstała.
- Nic.
Celaena obserwowała jej twarz; usta miała zaciśnięte, podbródek uniesiony.
- Myślałam, że nie umiesz jeszcze tak dobrze czytać.
Nehemia wetknęła książkę pod ramię.
- Więc jesteś jak każdy nieświadomy głupiec w tym zamku, Lillian – powiedziała,
doskonale władając wspólnym językiem. Nie dając jej szans na odpowiedź, księżniczka
skierowała się do wyjścia.
Celaena patrzyła, jak odchodzi. To nie miało sensu. Nehemia nie mogła czytać
książki na tak zaawansowany poziomie, nie, kiedy jeszcze miała trudności z przeczytaniem
całej linijki tekstu. I Nehemia nigdy nie mówiła z tak nieskazitelnym akcentem. W cieniu za
biurkiem, kawałek kartki wpadł pomiędzy mebel a kamienną ścianę.
Celaena rozłożyła zmięty papier. Obróciła się w stronę, w którą poszła Nehemia.
Ze ściśniętym gardłem zabójczyni wetknęła kawałek kartki do kieszeni i pośpieszyła w stronę
wielkiej sali. Znaki Wyrk wypalały dziurę w jej ubraniu. Ruszyła schodami w dół, a następnie
wzdłuż korytarza wypełnionego książkami.
Nie, Nehemia nie mogłaby z nią tak pogrywać - nie mogłaby kłamać dzień w
dzień na temat tego, jak mało wie. To Nehemia powiedziała jej, że akwaforty w ogrodzie były
Znakami Wyrd. Wiedziała, czym są - ostrzegła ją, nakazała trzymać się od nich z daleka, raz
za razem.
Ponieważ Nehemia była jej przyjaciółką - ponieważ Nehemia płakała, kiedy jej
ludzie zostali zamordowani, ponieważ przyszła do niej, by Celaena ją pocieszyła.
Ale Nehemia pochodziła z podbitego królestwa. A król Adarlan zerwał koronę z
głowy jej ojca i pozbawił go tytułu. I ludzie z Eyllwe zostali w nocy uprowadzeni i sprzedani
do niewoli, wraz z rebeliantami, których, jak głosiły plotki, Nehemia tak zaciekle wspierała. I
pięciuset obywateli Eyllwe właśnie zostało zmasakrowanych.
Celaenę piekły oczy, podczas gdy w wielkiej sali dostrzegła siedzących w
fotelach, marudzących strażników.
Nehemia miała wszelkie powody, by ich oszukiwać, by spiskować przeciwko
nim. By rozetrzeć na proch ten głupi konkurs i wszystkich zdenerwować. Kto jest lepszym
cele niż przestępcy żyjący tutaj? Nikt by za nimi nie tęsknił, lecz strach mógłby przesączyć
się do zamku.
Ale dlaczego Nehemia mogłaby spiskować przeciwko niej?
TŁUMACZENIE: Domi
Rozdział 36
Kolejne dni mijały bez widywania się z Nehemią, a Celaena milczała w sprawie
incydentu z nią i nie wspominała o tym Chaolowi, Dorianowi ani nikomu innemu, kto
odwiedzał jej komnaty. Nie mogła wydać Nehemii - nie bez konkretniejszych dowodów i nie
rujnując tym wszystkiego. Więc spędzała cały swój wolny czas na szukaniu informacji o
Znakach Wyrd, rozpaczliwie próbując je rozszyfrować, znaleźć gdzieś te symbole i odkryć,
co znaczą, jaki mają związek z mordercą i jego bestią. Wśród jej zmartwień, kolejny Test
minął bez komplikacji i incydentów, choć nie mogła tego powiedzieć o żołnierzu, którego
odesłano do domu... ale ona wciąż trenowała intensywnie z Chaolem, a także pozostałymi
Czempionami. Pozostało ich pięcioro. Ostatni Test miał się odbyć za trzy dni, a ostatni
pojedynek dwa dni po nim.
Celaena obudziła się rano w Yulemas, rozkoszując się ciszą.
Było coś spokojnego w tym dniu, pomimo mroku po jej spotkaniu z Nehemią. W
tej chwili zamek był tak cichy, że słyszała spadające płatki śniegu.
Szron pokrywał szyby, ogień trzaskał kominku, a cienie płatków śniegu
dryfowały po podłodze. Był to tak spokojny i piękny zimowy poranek. Nie zrujnuje go
myślami o Nehemii czy pojedynku, albo balu, na który nie została zaproszona.
Nie, to był poranek w Yulemas, a ona była szczęśliwa.
Nie czuła się, jak w święto, gdy czciło się ciemność, która dała początek wiośnie,
ani jak w trakcie świętowania narodzin pierworodnego syna Bogini. To był po prostu dzień,
kiedy ludzie byli bardziej uprzejmi, spoglądali dwukrotnie na żebraka na ulicy, przypominali
sobie, że miłość jest czymś żywym.
Uśmiechnęła się i przekręciła na bok. Ale coś jej zawadziło.
Było twarde i szorstkie, leżało tuż przed jej twarzą i miało wyraźny zapach...
- Cukierki! - Duża, papierowa torba leżała na poduszce, a ona zauważyła, że jest
pełna różnego rodzaju smakołyków. Nie było żadnej notatki ani imienia napisanego na torbie.
Wzruszyła ramionami i ze świecącymi oczami wyciągnęła garść słodyczy. Och, jak ona
uwielbiała słodycze!
Celaena zaśmiała się wesoło i wsadziła do ust kilka cukierków.
Jeden po drugim, przeżuwała je, a potem zamknęła oczy i odetchnęła głęboko,
próbując każdego rodzaju łakoci.
Kiedy w końcu przestała jeść, bolała ją szczęka. Opróżniła torbę, wysypując jej
zawartość na łóżko, ignorując cukier, który rozsypał się po pościeli i przyglądała się
smakołykom leżącym przed nią.
Były tam wszystkie jej ulubione słodycze: gumy w czekoladzie, czekoladki w
migdałach, żelki w kształcie jagód, twarde cukierki w cukrze, kruche ciastka orzechowe,
landrynki, czerwone cukierki o smaku lukrecji, trufle i, co najważniejsze, czekolada.
Wcisnęła do ust truflę.
- Ktoś - mówiła w czasie przeżuwania - jest dla mnie bardzo dobry.
Przerwała na chwilę i sprawdziła torbę ponownie. Kto to wysłał? Może Dorian.
Na pewno nie Nehemia ani Chaol. Ani Mroźne Faerie, które przychodziły do dobrych dzieci.
Do niej przestały przychodzić, gdy przelała krew pierwszego człowieka.
Może Nox. Lubił ją wystarczająco.
- Panienko Celaeno - zawołała Philippa z progu, gapiąc się na nią.
- Wesołego Yulemas, Philippa! - powiedziała. - Może cukierka?
Philippa podbiegła do Celaeny.
- Istotnie, wesołego Yulemas! Spójrz na łóżko! Spójrz na ten bałagan! - Celaena
skrzywiła się. - Twoje zęby są czerwone! - krzyknęła Philippa. Sięgnęła po lusterko stojące
przy łóżku Celaeny i przytrzymała je, by zabójczyni mogła się sobie przyjrzeć. Rzeczywiście,
jej zęby miały odcień purpury.
Przebiegła po nich zębami, a potem starała się zetrzeć kolor palcem. Pozostał.
- Cholerne cukierki!
- Tak - Philippa parsknęła. - Wokół ust masz czekoladę. Nawet mój wnuk nie
zjada cukierków w taki sposób!
Celaena roześmiała się.
- Masz wnuka?
- Tak i jest nawet w stanie jeść, nie brudząc łóżka, a na jego zębach i twarzy nic
nie zostaje!
Celaena odrzuciła kołdrę, a cukier rozprysnął się w powietrzu.
- Weź cukierka, Philippa.
- Jest siódma rano - Philippa zgarnęła cukier w swoją dłoń. - Rozchorujesz się.
- Rozchoruję? Jak można zachorować od słodyczy? - Celaena skrzywiła się i
wyszczerzyła swoje szkarłatne zęby.
- Wyglądasz jak demon - powiedziała Philippa. - Po prostu nie otwieraj ust, a nikt
nie zauważy.
- Obie wiemy, że jest to niemożliwe.
Ku jej zaskoczeniu, Philippa roześmiała się.
- Wesołego Yulemas, Celaena - powiedziała. Słysząc, jak Philippa nazywa ją po
imieniu, poczuła jak ciepło rozchodzi się po jej ciele. - Chodź - służąca cmoknęła. - Niech no
cię ubiorę - ceremonia zaczyna się o dziewiątej. - Philippa skierowała się do garderoby, a
Celaena odprowadziła ją wzrokiem. Jej serce było duże i czerwone, jak jej zęby.
W ludziach było dobro... głęboko, ale zawsze był w nich ślad dobroci. Musiał być.
•
Celaena wyszła z garderoby chwilę później, ubrana w uroczystą, zieloną suknię,
którą Philippa uznała za jedyną właściwą na uroczystość w świątyni. Jej zęby nadal były
czerwone i czuła się niedobrze na widok torby z cukierkami. Niemniej jednak szybko
zapomniała o tym, gdy zobaczyła Doriana Havilliarda siedzącego przy stole w jej pokoju ze
skrzyżowanymi nogami. Miał na sobie piękną biało-złotą kurtkę.
- Jesteś moim prezentem, czy masz coś w tym koszu na kolanach? - zapytała.
- Jeśli zechciałabyś mnie rozpakować - powiedział, stawiając duży, wiklinowy
kosz na stół. - Mamy jeszcze godzinę do uroczystości w świątyni.
Roześmiała się.
- Wesołego Yulemas, Dorian.
- I nawzajem. Widzę, że... Czy ty masz czerwone zęby?
Zacisnęła usta, potrząsając gwałtownie głową, zaprzeczając. Złapał ją za nos i
zacisnął na nim palce i choć starała się jak mogła, nie mogła oderwać jego palców. Otworzyła
usta, a on wybuchnął śmiechem.
- Jadłaś cukierki?
- Ty je wysłałeś? - trzymała usta zaciśnięte najbardziej, jak się tylko dało.
- Oczywiście. - Podniósł torbę ze stołu. - Jaki jest twój... - urwał, ważąc torbę w
dłoni. - Czy nie dałem ci przypadkiem trzech kilogramów cukierków?
Uśmiechnęła się szelmowsko.
- Zjadłaś pół worka!
- Miałam ich nie ruszać?
- Chciałbym trochę!
- Nigdy mi o tym nie mówiłeś.
- Bo nie sądziłem, że zjesz je przed śniadaniem!
Zabrała mu torbę i postawiła na stole.
- No cóż, to pokazuje, jak słaby jesteś w osądzaniu, czyż nie?
Dorian otworzył usta, by coś powiedzieć, ale worek z cukierkami przewrócił się, a
zawartość rozsypała się po stole. Celaena odwróciła się w samą porę, by zobaczyć smukły,
złoty pyszczek wystający z kosza, kierujący się w stronę cukierków.
- Co to jest? - zapytała stanowczo.
Dorian uśmiechnął się.
- Twój prezent na Yuemas.
Zabójczyni odsunęła pokrywę kosza. Pyszczek od razu się schował, a Celaena
zobaczyła w środku drżącego, złotowłosego pieska z czerwoną kokardką zawiązaną na szyi.
- Och, szczeniaczek - uśmiechnęła się i pogłaskała ją. Pies drżał, a ona spojrzała
na Doriana przez ramię. - Co jej zrobiłeś, kretynie? - syknęła. Dorian wyrzucił ręce w
powietrze.
- To prezent! I prawie straciłem rękę, a także inne ważne części ciała, starając się
wsadzić ją do tego koszyka. A potem wyła całą drogę do twoich komnat!
Celaena spojrzała żałośnie na psa, który zlizywał właśnie cukier z jej palców.
- Co ja mam z nią zrobić? Nie mogłeś znaleźć jej domu, więc postanowiłeś
podarować ją mnie?
- Nie! - powiedział. - No, tak. Ale ona wydaje się być spokojniejsza, gdy jesteś w
pobliżu i przypomniałem sobie, jak moje psy cię polubiły, gdy jechaliśmy tu z Endovier. Być
może zaufa ci na tyle, by przystosować się do ludzi. Nie którzy mają do tego talent. - Uniosła
brwi, gdy chodził po pokoju. - To kiepski prezent, wiem. Powinienem był znaleźć coś
lepszego.
Pies spojrzał na Celaenę. Jej oczy były złoto-brązowe, jak stopiony karmel.
Wydawało się, ze czeka na cios. Była piękna, a jej łapki sugerowały, że kiedyś może urosnąć
duża i szybka. Lekki uśmiech pojawił się na ustach Celaeny. Pies zamerdał ogonem raz,
potem ponownie.
- Jest twoja - powiedział Dorian. - Jeśli ją chcesz.
- Co z nią zrobię, jeśli będę musiała wrócić do Endovier?
- Zadbam o nią. - Celaena gładziła psa po miękkich, oklapniętych uszach. Były
tak długie, że kończyły się przy kości policzkowej. Szczeniak merdał energicznie ogonem.
Tak, było niej życie.
- Więc nie chcesz jej? - mruknął.
- Oczywiście, że chcę - powiedziała i wtedy zdała sobie sprawę, ile będzie
problemów. - Ale chcę, żeby ją wytresowano. Nie chcę, żeby na wszystko sikała, gryzła
meble, buty i książki. Chcę, żeby siadała, kiedy jej powiem, kładła się i turlała czy cokolwiek
jeszcze te psy robią. Chcę, żeby mogła się uczyć z pozostałymi psami. Musi wykorzystać te
długie łapy.
Dorian skrzyżował ramiona, gdy Celaena wzięła psa na ręce.
- To długa lista wymagać. Być może powinienem był po prostu kupić biżuterię.
- Gdy będę trenować - pocałowała szczeniaka w miękką głowę, a pies przycisnął
zimny nos do jej szyi - chcę, by była w psiarni. Gdy wracam, może być u mnie. Zatrzymam ją
też na noc. - Trzymała psa na wysokości oczu. Suczka machała łapkami w powietrzu. - Jeśli
zniszczysz mi buty - powiedziała do psa - zrobię z ciebie kapcie. Zrozumiano?
Zwierzę patrzyło na nią, marszcząc pyszczek, a Celaena uśmiechnęła się i
postawiła suczkę na podłodze. Zaczęła obwąchiwać podłogę, trzymając się z dala od Doriana,
a po chwili zniknęła pod łóżkiem.
Zabójczyni podniosła narzutę, by zajrzeć pod spód. Na szczęście Znaki Wyrd
zmyła dokładnie. Pies nadal szukał czegoś, obwąchując wszystko.
- Będę musiała wymyślić dla ciebie imię - powiedziała do niej, a potem wstała. -
Dziękuję - zwróciła się do Doriana. - To piękny prezent.
Był miły, co nie zgadzało się z kimś o jego wychowaniu. Miał serce, zdała sobie
sprawę, i sumienie. Był inny niż pozostali.
Nieśmiało, prawie niezgrabnie, zabójczyni podeszła do księcia i pocałowała go w
policzek. Jego skóra była zaskakująco gorąca, a ona zastanawiała się, czy pocałowała go
poprawnie, gdy odsuwała się od niego. Jego oczy były błyszczące i szeroko otwarte.
Czy zrobiła coś źle? Całus był zbyt mokry? Czy miała usta lepkie od cukierków?
Miała nadzieję, że nie wytrze policzka.
- Przykro mi, że nie mam dla ciebie prezentu - powiedziała.
- Ja... eee, nie oczekiwałem go. - Zarumienił się szaleńczo i spojrzał na zegar. -
Muszę iść. Zobaczymy się na ceremonii, a może dzisiaj wieczorem po balu? Postaram się
uciec tak szybko, jak to możliwe, choć założę się, że skoro tam nie pójdziesz, to Nehemia
również wyjdzie szybciej, więc nie będzie to wyglądało źle, jak ja wyjdę.
Nigdy nie widziała go tak rozgadanego.
- Baw się dobrze - powiedziała, zrobiła krok do tyłu i prawie wpadła na stół.
- Zobaczymy się dziś wieczorem - powiedział. - Po balu.
Ukryła uśmiech za ręką. Czy to jej pocałunek wywołał ten słowotok?
- Do widzenia, Celaena. - Odwrócił się, gdy dotarł do drzwi. Uśmiechnęła się do
niego, szczerząc zęby, a on ze śmiechem skłonił się i wyszedł.
Zostając sama, poszła zobaczyć, jak się ma jej nowa towarzyszka, gdy uderzyła ją
pewna myśl:
Nehemia będzie na balu.
Z początku był to dla niej normalny fakt, ale potem nadeszły mroczne myśli.
Celana zaczęła chodzić po pokoju.
Jeśli Nehemia naprawdę jest jakoś związana z zabijaniem Czempionów...albo
jeszcze gorzej - wydaje polecenia bestii, aby ich zniszczyć. Do tego dowiedziała się o
masakrze jej ludzi... Nie miała lepszej okazji niż bal, by ukarać Adarlan, skoro tak wielu
przedstawicieli szlachty tam będzie - i to niestrzeżonych.
To było irracjonalne, Claena zdawała sobie z tego sprawę. Ale co jeśli... Co jeśli
Nehemia może zrobić, jeżeli to ona kontroluje bestię? Owszem, nie miałaby nic przeciwko,
gdyby Kaltain albo Prringtona spotkała straszna śmierć, ale Dorian tam będzie. I Chaol.
Celaena weszła do sypialni, wyłamując palce. Nie mogła ostrzec Chaola... bo gdyby się
myliła, to mogłaby nie tylko zniszczyć przyjaźń z Nehemią, ale także wysiłki księżniczki w
sprawach dyplomatycznych. Jednak nie mogła tego tak zostawić.
Och, nie powinna nawet o tym myśleć. Ale wcześniej widziała już,, jak jej
przyjaciele robią straszne rzecz i przez to była w stanie uwierzyć w najgorsze. Była
świadkiem tego, jak daleko może kogoś poprowadzić chęć zemsty. Może Nehemia nie robi
nic... może Celaena wpada w paranoję i tylko się ośmiesza. Ale jeśli coś się stanie tej nocy...
Celaena otworzyła drzwi do garderoby, przyglądając się błyszczącym sukniom
wiszącym wzdłuż ścian.
Chaol będzie wściekły, jeżeli pójdzie na bal, ale mogła sobie z tym poradzić.
Zniesie nawet to, że być może wtrąci ją do lochu. Przez myśl, że jednemu z nich może stać się
krzywda - albo coś gorszego - była gotowa zaryzykować niemal wszystko.
•
- Czy ty nie uśmiechasz się nawet w Yulemas? - zapytała Cahaola, gdy
wychodzili z zamku i kierowali się do szklanej świątyni w centrum wschodniego ogrodu.
- Gdybym miał takie purpurowe zęby, to nie uśmiechałbym się bez przerwy -
powiedział. - Powinnaś zadowolić się okazjonalnym grymasem. Wyszczerzyła na niego zęby
i szybko zamknęła usta, gdy przeszła koło nich grupa służących. - Dziwię się, że nie
narzekasz bardziej.
- Na co? - Dlaczego on nigdy nie żartował z nią tak, jak Dorian? Może on
naprawdę nie dostrzegał jej atrakcyjności. Taka możliwość dotykała ją bardziej, niżby
chciała.
- Na to, że nie możesz iść na bal. - Spojrzał na nią z ukosa. Nie mógł wiedzieć, co
ona planuj. Philippa obiecała zachować tajemnicę... nie zadawała nawet pytań, gdy Celaena
poprosiła ją, by znalazła dla niej odpowiednią suknię i maskę.
- No cóż, najwyraźniej ni ufasz mi na tyle.
Chciała brzmieć impertynencko, ale nie mogła utrzymać odpowiedniego tonu
głosu.
Nie mogła tracić czasu na martwienie się o kogoś, kto najwyraźniej interesował
się nią tylko wtedy, gdy chodziło o ten śmieszny konkurs.
Chaol prychnął, jednak cień uśmiechu pojawił się na jego ustach. Przy następcy
tronu nigdy nie czuła się głupio. Chaol tylko ją prowokował... Chociaż miał też swoje dobre
strony.
Nie miała pojęcia, kiedy przestała go tak bardzo nie lubić.
Mimo to wiedziała, że nie będzie zadowolony, gdy pojawi się dzisiejszego
wieczoru na balu. Z maską czy bez, będzie wiedział, że to ona.
Miała tylko nadzieję, że kara ni będzie sroga.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 37
Siedząc na ławce na tyłach przestronnej świątyni, Celaena zaciskała usta tak
bardzo, że to aż bolało. Zęby miała nadal czerwone; nie chciała, żeby ktoś to jeszcze
zauważył.
Świątynia była piękna, cała ze szkła. Jedynie wapień pokrywający podłogę był
tym, co przypominało jeszcze o pierwotnej kamiennej świątyni, którą zniszczył Król Adarlan,
podczas gdy zdecydował zastąpić ją szklaną konstrukcją. Dwie kolumny około stu ławek z
drzewa różanego rozciągały się pod szklanym sklepieniem, które przepuszczało tak dużo
światła w ciągu dnia, że niepotrzebne były żadne świeczki. Śnieg pokrywał przezroczysty
dach, rzucając wzory ze światła słonecznego w całym pomieszczeniu. Przez to, że ściany
także były ze szkła, witraże nad ołtarzem wydawały się unosić w powietrzu. Wstała, by
spojrzeć ponad głowami tych, którzy siedzieli przed nią. Dorian razem z królową siedzieli w
pierwszej ławce, rząd strażników znajdował się bezpośrednio za nimi. Diuk i Kaltain siedzieli
po drugiej stronie przejścia, a za nimi siedziała Nehemia i kilka innych osób, których nie
rozpoznawała. Nie szpiegowała Noxa ani pozostałych Mistrzów - ani Kaina. Pozwolili jej
przyjść tu, a na bal już nie?
- Usiądź - warknął Chaol, ciągnąc za jej zieloną suknię. Zrobiła minę i opadła na
wyściełanej ławce. Kilka ludzi się na nią spojrzało. Mieli na sobie suknie i marynarki tak
skomplikowanych krojów, że sama się zastanawiała, czy bal został przeniesiony na czas
lunchu. Arcykapłanka weszła na kamienną scenę i uniosła ręce nad głowę. Fałdy jej
ciemnoniebieskiej szaty opadły wokół niej, a jej białe włosy miała długie i rozpuszczone.
Ośmioramienna gwiazda widniała wytatuowana na jej czole w niebieskim
odcieniu, który pasował do jej sukni, jej ostre krawędzie biegły aż do linii włosów.
- Witam wszystkich. Przyjmijcie błogosławieństwo od Boginii i wszystkich jej
bogów stojących nad wami. - Jej głos niósł się po całej komnacie, docierał nawet do tych z
tyłu. Celaena stłumiła ziewnięcie. Szanowała bogów - jeśli istnieli i jeśli pasowało jej
poprosić ich o wsparcie - ale ceremonie religijne były... brutalne.
Minęło wiele lat od momentu, kiedy uczestniczyła w czymś takim i w momencie,
kiedy Kapłanka opuściła ramiona i spojrzała na tłum, zabójczyni przesunęła się na swoim
miejscu. Miały to być zwykłe modlitwy, przechodzące później w modlitwy Yulemas, a
następnie w procesję bogów.
- Już się wiercisz - powiedział Chaol pod nosem.
- Która godzina? - wyszeptała, a on uszczypnął ją w ramię.
- Dziś - powiedziała kapłanka - jest dzień, w którym świętujemy koniec i początek
wielkiego cyklu. Dziś jest dzień, w którym Wielka Boginii dała życie swojemu
pierworodnemu, Lumasowi, Panu Bogów. Wraz z jego narodzinami do Erilea wniesiono
miłość, która wygnała chaos powstały z Bram Wyrd.
Poczuła jakiś ciężar naciskający na powieki. Wstała dzisiaj tak wcześnie - i spała
tak mało po tym spotkaniu z Nehemią... Nie mogła się powstrzymać, Celaena powędrowała
do Krainy Snu.
•
- Obudź się. - Chaol warknął jej do ucha. - Już.
Usiadła gwałtownie, wokół było jasno i mgliście. Kilku szlachciców w jej ławce
zaśmiało się cicho. Spojrzała przepraszająco na Chaola i zwróciła wzrok w kierunku ołtarza.
Kapłanka skończyła wygłaszać kazania i śpiewać pieśni Yulemas. Musiała tylko
przesiedzieć procesję bogów, a potem była wolna.
- Jak długo spałam? - szepnęła. Nie odpowiedział. - Jak długo spałam? -
powtórzyła i zauważyła małe rumieńce na jego policzkach. - Ty też stałeś?
- Dopóki nie zaczęłaś ślinić mi się na ramię.
- Jaki przemądrzały - zagruchała, a on szturchnął jej nogę.
- Skup się.
Chór kapłanek zszedł ze sceny. Celaena ziewnęła, lecz skinęła głową razem z
resztą zgromadzonych w momencie, kiedy chór ich pobłogosławił. Zaczęły grać organy i
wszyscy pochylili się, żeby spojrzeć na dół ołtarza, by zobaczyć procesję bogów.
Dudnienie kroków wypełniało świątynię i wszyscy zebrani wstali. Każde dziecko
z zawiązanymi oczami nie miało więcej niż dziesięć lat i choć wyglądały raczej głupio,
przebrane za bogów, było w nich coś uroczego. Każdego roku wybierano dziewięcioro dzieci.
Jeśli dziecko się przed tobą zatrzyma, otrzymasz błogosławieństwo od samego
boga oraz mały podarunek, które przyniosło ze sobą dziecko, jako symbol łaski bożej.
Farnor, Bóg Wojny, zatrzymał się w pierwszym rzędzie obok Doriana, lecz potem
skierował się w prawo, przeszedł na drugą stronę przejścia, by ofiarować miniaturowy,
srebrny miecz Diukowi Perringtonowi.
Nic dziwnego.
Odziany w lśniące skrzydła Lumas, Bóg Miłości, szedł obok niej. Założyła ręce.
Co za głupia tradycja. Deanna, Bogini Polowania i Dziewic zbliżyła się. Celaena
przestępowała z nogi na nogę, mając nadzieję, że nie będzie żałowała, że Chaol dał jej
miejsce przy przejściu. Ku jej przerażeniu, dziewczynka zatrzymała się przed nią i zdjęła
opaskę.
Była dosyć mała: jej blond włosy opadały luźnymi lokami, a w jej brązowych
oczach dostrzegała odrobinę zieleni. Dziewczynka uśmiechnęła się do Celaeny i wyciągnęła
rękę, by dotknąć czoła zabójczyni. Celaena poczuła pot na plecach, kiedy w jej stronę
zwróciło się setki spojrzeń.
- Niech Deanna, Łowczyni i Obrończyni Młodych, błogosławi i trzyma cię w
opiece tego roku. Ofiarowuję ci tę złotą strzałę jako symbol jej mocy i łask.
Dziewczynka skłoniła się i wyciągnęła przed siebie podłużną strzałę. Chaol trącił
Celaenę, a ona ją chwyciła.
- Yulemas cię błogosławi - powiedziała dziewczynka, a Celaena skinęła głową na
znak podziękowania. Ścisnęła strzałę, kiedy dziewczynka się oddaliła. Oczywiście, nie mogła
jej używać. Lecz została wykonana z litego złota. Była dużo warta.
Wzruszywszy ramionami, Celaena podała strzałę Chaolowi.
- Przypuszczam, że nie wolno mi tego mieć - powiedziała, siadając z resztą tłumu.
Odłożył ją z powrotem na jej kolana.
- Nie chciałbym podważać decyzji bogów - patrzyła na niego przez chwilę. Czy
wyglądał inaczej? Coś w jego twarzy się zmieniło. Szturchnęła go łokciem i uśmiechnęła się.
TŁUMACZENIE: Domi
Rozdział 38
Jardy jedwabiu, chmury pudru, szczotki, grzebienie, perły i diamenty błyszczały
wokół Celaeny. Gdy Philippa ułożyła ostatni kosmyk włosów zabójczyni, założyła na twarz
maskę i umieściła na głowi małą, kryształową tiarę, Claena nie mogła nic na to poradzić, ale
czuła się jak księżniczka.
Philippa uklękła i założyła kryształowe pantofle na nogi.
- Gdybym nie znała cię lepiej, nazwałabym cię Królową Faerie. To jak ma... -
Philippa zamilkła, nim wypowiedziała słowo, którego król Adarlan tak bardzo zakazywał i
zamiast tego powiedziała: - Ledwo cię poznaję!
- Dorze - powiedziała Celaena. To będzie jej pierwszy bal, na którym nie będzie
musiała nikogo zabić. Owszem, idzie tam, by upewnić się, że Nehemia nikogo nie skrzywdzi.
Ale... bal to bal. Może, jeśli jej się poszczęści to trochę potańczy.
- Czy jesteś pewna, że to dobry pomysł? - zapytała Philippa, wstając. - Kapitan
Westfall nie będzie zadowolony.
Celaena posłała służącej ostre spojrzenie.
- Mówiłam ci, nie zadawaj pytań.
Philippa prychnęła.
- Tylko nie mów im, że ci pomagałam, gdy przywloką cię tu z powrotem.
Przyglądając się jej zirytowaniu, gdy podchodziła do lustra, Philippa podążyła za
nią.
Patrząc w swoje odbicie, Celaena zastanawiała się, czy dobrze widzi.
- To najpiękniejsza suknia, jaką kiedykolwiek widziałam - przyznała, a w jej
oczach zabłysło światło.
To nie był biały kolor, ale raczej odcień szarego, a szeroka spódnica i gorset były
inkrustowane tysiącami mikroskopijnych kryształów, które przypominały Celaenie
powierzchnię morza. Jedwabne nici na staniku tworzyły wzory z róż i mogłyby one uchodzić
za pacę mistrza malarstwa. Ramiona zakrywało króciutkie bolerko z gronostajów.
Z uszu zwisały malutkie diamenty, a włosy miała spięte wysoko i były
poprzetykane perłami. Jej szara, jedwabna maska zakrywała jej twarz. Była niepodobna do
czegokolwiek, ale delikatne perły i kryształy musiały zostać wykonane przez kogoś
wykwalifikowanego.
- Mogłabyś zdobyć rękę króla, wyglądając w ten sposób - powiedziała Philippa. -
A może następca tronu postara się o twoją.
- Gdzie w Erilea znalazłaś tę sukienkę? - mruknęła Celaena.
- Nie zadawaj pytań - cmoknęła starsza kobieta.
Celaena uśmiechnęła się.
- W porządku. – Zastanawiała się, dlaczego miała wrażenie, jakby jej serce było
za duże do jej ciała i dlaczego czuje się tak niestabilnie w butach. Musiała pamiętać, po co
tam idzie, by zachować spokój.
Zegar wybił dziewiątą, a Philippa spojrzała na drzwi, dając Celaenie możliwość
ukrycia noża w staniku.
- Jak, dokładnie, masz zamiar dostać się na bal? Wątpię, by strażnicy pozwolili co
po prostu wyjść.
Celaena posłała służącej chytre spojrzenie.
- Obie będziemy udawały, że zostałam zaproszona przez księcia... Teraz zrobisz
duże zamieszanie w związku z tym, że jest późno, a oni nie zaprotestują.
Philippa powachlowała się ręką, jej twarz zrobiła się czerwona. Celaena chwyciła
ją za rękę.
- Obiecuję - powiedziała - jeśli wpadnę w jakiekolwiek kłopoty, przysięgam na
swój ostatni oddech, że nie wydam cię.
- A masz zamiar pakować się w jakieś kłopoty?
Zabójczyni posłała jej tryumfalny uśmiech.
- Nie. Po prostu źle się czuję siedząc tu bezczynnie, gdy pozostali tak dobrze się
bawią. - To nie było do końca kłamstwo.
- Bogowie, pomóżcie mi - mruknęła Philippa i wzięła głęboki oddech. - Idź! -
krzyknęła nagle, popychając Celaenę w kierunku drzwi. - Idź, bo się spóźnisz! - Była trochę
zbyt głośna, ale przekonująca... Philippa otworzyła drzwi prowadzące na korytarz. - Książę
nie będzie zadowolony, jeśli się spóźnisz! - Celaena zatrzymała się w progu, wskazując na
pięciu strażników, którzy stali na zewnątrz, a potem spojrzała na Philippę.
- Dziękuję - powiedziała zabójczyni.
- Koniec guzdrania się! - krzyknęła kobieta i wypchnęła zabójczynię, niemal ją
przewracając, po czym zamknęła drzwi z trzaskiem.
Celaena odwróciła się w stronę strażników.
- Ładnie wyglądasz - jeden z nich, Ress, powiedział nieśmiało.
- Wybierasz się na bal? - uśmiechnął się inny.
- Zostaw dla mnie jeden taniec, dobrze? - dodał trzeci. Żaden z nich jej nie
zawrócił.
Celaena uśmiechnęła się i wzięła pod ramię Ressa, który wyciągnął do niej rękę.
Starała się nie śmiać, gdy wypiął pierś. Lecz gdy zbliżali się do Wielkiej Sali i
usłyszała dźwięki walca, poczuła w żołądku kotłujący się rój pszczół.
Nie mogła zapomnieć, po co tam szła. W przeszłości odgrywała już taką rolę, ale
wtedy szła kogoś zabić, a nie konfrontować się z przyjaciółką.
Ujrzała czerwono-złote, szklane drzwi i widziała, że ogromny hol został
przystrojony wieńcami i zniczami.
Byłoby łatwiej, gdyby mogła obserwować bal z ukrycia, pozostając
niezauważoną, ale teraz nie miała czasu na zwiedzanie tajnych tuneli w jej pokoju, poza tym
nie mogła tak nagle zrezygnować i jednocześnie nie zwrócić niczyjej uwagi.
Ress zatrzymał się i ukłonił.
- Tutaj cię zostawię - powiedział tak poważnie, jak tylko mógł, choć patrzył na
bal, który trwał w najlepsze.
- Spędź ten wieczór miło, panno Sardothien.
- Dziękuję ci, Ress. - Miała ochotę zwymiotować i uciec do swojego pokoju.
Zamiast tego skinęła mu na pożegnanie. Ona po prostu musiała zejść po schodach
i znaleźć sposób na to, by Chaol pozwolił jej zostać.
Wtedy mogła obserwować Nehemię przez całą noc.
Jej buty wydawały się słabe i nie zważając na strażników stojących przy
drzwiach, zrobiła kilka kroków w tył. Unosiła nogi wysoko i stawiała mocno na ziemi,
testując wytrzymałość obuwia. Gdy przekonała się, że nawet skok w powietrze może
roztrzaskać obcas, zbliżyła się do szczytu schodów.
Ukryty w staniku, prowizoryczny nóż uwierał ją.
Modliła się do Bogini, do każdego boga, którego znała, do Wyrd i do tego, kto był
odpowiedzialny za jej los, by nie musiała go użyć.
Celaena wyprostowała się i zrobiła krok do przodu.
•
Co ona tu robi?
Dorian prawie upuścił drinka, gdy zobaczył Celaenę Sardothien na szczycie
schodów.
Nawet w masce ją rozpoznał. Mogła mieć swoje wady, ale nigdy nie robiła nic na
pół gwizdka. Przeszła samą siebie w tej sukience. Ale o ona tu robi?
Nie potrafił powiedzieć, czy to sen czy rzeczywistość do chwili, gdy kilka głów, a
potem wiele odwróciło się w jej stronę. Choć grał walc, ci którzy tańczyli , zatrzymali się,
gdy tajemnicza dziewczyna uniosła spódnicę i zrobiła krok, potem kolejny.
Jej sukienka była zrobiona z gwiazd zerwanych z nieba, a spirale kryształów na
jej szarej masce błyszczały.
- Kto to jest? - westchnął młody dworzanin stojący obok niego.
Nie patrzyła na nikogo, gdy schodziła po schodach, a nawet królowa Adarlan
wstała, by zobaczyć spóźnialską. Nehemia także stanęła obok królowej.
Czy Celaena straciła rozum?
Podejdź do niej. Weź ją za rękę.
Lecz jego stopy były hak z ołowiu i Dorian był jedynie w stanie na nią patrzeć.
Zarumienił się pod czarną maską. Nie wiedział dlaczego, ale widząc ją, czuł się jak człowiek.
Miała w sobie coś z sennego marzenia, w którym nie był zepsutym księciem, ale królem.
Dotarła do podnóża schodów, a Dorian zrobił krok do przodu.
Ale ktoś go uprzedził, a książę zacisnął boleśnie szczęki, gdy uśmiechnęła się i
dygnęła Chaolowi. Kapitan Straży, który nie zadał sobie trudu, by założyć maskę, wyciągnął
rękę. Celaena patrzyła na Chaola swoimi błyszczącymi oczami, a jej długie, białe palce
uniosły się w powietrzu, by pochwycić jego dłoń.
W tłumie rozległy się szepty, gdy kapitan sprowadził ją ze schodów i zniknęli w
tłumie. Jakiekolwiek tematy poruszali w rozmowach ludzie dookoła niego, nie miały być
przyjemne. Wolał trzymać się od nich z daleka.
- Proszę - powiedziała dwórka - nie mów mi, że Chaol nagle ma żonę.
- Kapitan Westfall? - powiedział dworzanin, który odzywał się wcześniej. -
Dlaczego ta ślicznotka miałaby wyjść za strażnika? - Pamiętając, kto stał obok niego,
dworzanin spojrzał na Doriana, który nadal patrzył na schody szeroko otwartymi oczami. -
Kto to jest, Wasza Wysokość? Znasz ją?
- Nie, nie znam - szepnął Dorian i odszedł.
•
Walc trwał, a muzyka grała tak głośno, że miała trudności ze słyszeniem
własnych myśli, gdy Chaol zaciągnął ją do alkowy. Nic dziwnego, że nie założył maski, to
było dla niego zbyt głupie. Sprawiło to też, że złość na jego twarzy była wyraźnie widoczna.
- Więc - wręcz kipiał wściekłością, trzymając mocno jej nadgarstek. - Może
zechciałabyś mi powiedzieć, co sobie uroiłaś w tej swojej główce, iż stwierdziłaś, że to był
dobry pomysł?
Próbowała wyrwać mu się, ale nie chciał jej puścić. Po drugiej stronie wielkiej
sali Nehemia siedziała z królową Adarlan, czasami spoglądając w kierunku zabójczyni.
Ponieważ się zdenerwowała, czy dlatego, że była zaskoczona?
- Wyluzuj - syknęła na Kapitana Straży. - Chciałam mieć tylko trochę zabawy.
- Zabawy? Zrujnowanie królewskiego balu uważasz za zabawę? - Argumenty nie
pomogą; mogła powiedzieć, że jego złość wynika jedynie z zakłopotanie, że udało jej się
wymknąć z komnat.
Postanowiła jednak zacząć się dąsać.
- Byłam samotna.
Zakrztusił się.
- Nie mogłaś spędzić tego jednego wieczoru na własną rękę?
Wyrwała nadgarstek z jego uścisku.
- Nox tu jest, a jest złodziejem! Jak mogłeś pozwolić mu tu przyjść - z tą całą
biżuterią błyszczącą dookoła - a mnie nie chciałeś puścić? Jak mogę zostać królewskim
Czempionek, skoro mi nie ufasz?
Właściwie było to pytanie, na które naprawdę chciała znać odpowiedź.
Chaol zakrył twarz ręką i wydał z siebie długie, długie westchnienie. Starała się
nie uśmiechnąć. Wgrała.
- Jeśli przegniesz....
Uśmiechnęła się szeroko.
- Uważaj to za prezent na Yulemas od ciebie dla mnie.
Posłał jej chłodne spojrzenie, ale wzruszył ramionami.
- Proszę, nie każ mi tego żałować.
Poklepała go po policzku i przeszła koło niego.
- Wiedziałam, że musi być powód, dla którego cię lubię.
Nie powiedział nic, ale podążył za nią w stronę tłumu. Była już wcześniej na
balach maskowych, ale było tu coś niepokojącego, czego nie mogła zobaczyć na twarzach
ludzi wokół niej. Większość dworzan, włącznie z Dorianem, miało maski o różnych
rozmiarach, kształtach i kolorach. Niektóre były proste, inne wyszukane, a także w kształcie
pysków zwierząt. Nehemia wciąż siedziała z królową, miała na sobie złoto-turkusową maskę
z motywem kwiatu lotosu. Wydawały się być zaangażowane w uprzejmej rozmowie, a
strażnicy Nehemii stali z boku podium, już wyglądając na znudzonych.
Chaol trzymał się blisko niej, gdy znalazła puste miejsce w tłumie i zatrzymała
się.
Był to dobry punkt widokowy. Widziała stąd wszystko - podium, schody główne,
parkiet...
Dorian tańczył z małą brunetką o skandalicznie dużym biuście i nie starał się
nawet unikać patrzenia na niego zbyt często. Czy nie dostrzegł, że przyszła?
Nawet Perrington ją zobaczył, gdy Chaol zaciągnął ją w róg sali. Na szczęście kapitan
subtelnie odprowadził ją na bok, nim miała okazję nim porozmawiać.
Po drugiej stronie pomieszczenia dostrzegła spojrzenie Noxa. Flirtował z młodą
kobitą w masce gołębia i uniósł kieliszek w geście pozdrowienia, nim z powrotem odwrócił
się do dziewczyny. Zdecydował się na niebieską maskę, która zakrywała tylko oczy.
- Cóż, postaraj się nie mieć za dużo zabawy - powiedział Chaol, stojąc obok niej i
skrzyżował ramiona.
Ukrywając groźne spojrzenie, również skrzyżowała ramiona i rozpoczęła
czuwanie.
•
Godzinę później, Celaena zaczęła przeklinać się za bycie idiotką. Nehemia wciąż
siedziała z królową i ani razu nie spojrzała w kierunku Celaeny.
Jak mogła w ogóle wziąć pod uwagę, że Nehemia - właśnie Nehemia! - zaatakuje
ich wszystkich?
Twarz zabójczyni płonęła ze wstydu pod maską. Nie zasługiwała na to, by
nazywać się przyjaciółką. Wszyscy ci martwi Czempioni, tajemnicze złe moce i te śmieszne
zawody sprawiły, że zaczęła wariować.
Zabójczyni wygładziła suknię, lekko marszcząc brwi. Chaol stał obok niej, nic nie
mówiąc.
Mimo, iż pozwolił jej zostać, wątpiła, by szybko o tym zapomniał. Albo, że
strażnicy będą siedzieć cicho - zwłaszcza, że może im się nieźle oberwać.
Celaena wyprostowała się, gdy Nehemia wstała nagle, a jej strażnicy stanęli na
baczność. Pochyliła głowę ku królowej, a światło z żyrandoli zatańczyło na jej masce, po
czym zeszła z podium.
Celaena czuła, jak jej puls przyspiesza, gdy Nehemia przecisnęła się przez tłum z
podążającymi za nią strażnikami i zatrzymała się tuż przed nią i Chaolem.
- Wyglądasz pięknie, Lillian - powiedziała księżniczka we wspólnej mowie, a jej
akcent był kanciasty jak nigdy dotąd. To było jak uderzenie w twarz, że wtedy w bibliotece
mówiła tak płynnie. Czy ostrzeże Celaenę, by milczała w tej sprawie?
- Ty również - odpowiedziała pewnie zabójczyni. - Podoba ci się bal?
Nehemia bawiła się fałdą sukni. Z wyglądu niebieskiej tkaniny, zabójczyni
wnioskowała, że to prezent od królowej Adarlan.
- Tak, ale nie czuję się dobrze - powiedziała księżniczka. - Wracam do swojego
pokoju.
Celaena ukłoniła jej się sztywno.
- Mam nadzieję, że poczujesz się lepiej - to było wszystko, co była w stanie
powiedzieć.
Nehemia patrzyła na nią dłuższą chwilę, a jej oczy błyszczały i widać było w nich
ból, po czym odeszła. Celaena patrzyła na nią, jak wchodzi po schodach i oderwała wzrok od
księżniczki, gdy znikała za drzwiami.
Chaol odchrząknął.
- Czy zechcesz mi powiedzieć, o co chodzi?
- Nie twój interes - odpowiedziała.
Coś jeszcze może się zdarzyć, nawet, jeśli Nehemii tu nie było. Coś mogło się
zdarzyć. Ale nie. Księżniczka nie byłaby zdolna to odpłacenia bólem za bój. Była na to za
dobra.
Celaena przełknęła ślinę. Prowizoryczny nóż w staniku był dla niej jak ciężar.
Nawet, jeśli Nehemia nie skrzywdzi nikogo dzisiejszej nocy, nie udowodni tym
swej niewinności.
- Co się stało? - Chaol naciskał.
Zmuszając się, by odsunąć od siebie wstyd i zmartwienie, Celaena podniosła
podbródek. Mimo, że księżniczka odeszła, wciąż miała czuwać, ale mogła też spróbować się
trochę zabawić.
- Przez to, że patrzysz krzywo na każdego, nikt nie poprosi mnie do tańca.
Kapitan uniósł brwi.
- Nie krzywię się na wszystkich. - Nawet, gdy to mówił, zauważyła, że marszczy
brwi na dworzanina przechodzącego obok nich i patrzącego zbyt długo w kierunku Celaeny.
- Przestań! - syknęła. - Nikt nigdy nie poprosi mnie do tańca, jeśli będziesz to
robił.
Posłał jej spojrzenie pełne irytacji i ruszył przed siebie.
Podążyła za nim do granicy parkietu.
- Tutaj - powiedział, stając na brzegu morza zmieszanych tkanin sukien. - Jeśli
ktoś zechce poprosić cię do tańca, stoisz na widoku.
Z tego miejsca wciąż mogła upewniać się, że żadna bestia nie wmiesza się w
tłum. Ale on nie musiał o tym wiedzieć. Spojrzała na niego.
- Zechciałbyś ze mną zatańczyć?
Zaśmiał się.
- Z tobą? Nie.
Spojrzała na marmurową posadzkę, czując ucisk w piersi.
- Nie musisz być taki okrutny.
- Okrutny? Celaena, Perrington tam stoi. Jestem pewien, że nie cieszy go twoja
obecność, więc nie chcę ryzykować zwracaniem jego uwagi bardziej, niż to konieczne.
- Tchórz.
Jego oczy złagodniały.
- Gdyby go tu nie było, to zatańczyłbym z tobą.
- Wiesz, że mogę to z łatwością zorganizować.
Potrząsnął głową i poprawił klapę w swojej czarnej tunice. Właśnie wtedy Dorian
tanecznym krokiem przeciskał się przez tłum, a brunetka podążała za nim. Nawet na nią nie
spojrzał.
- W każdym razie - dodał Chaol, wskazując brodą na Doriana - myślę, że masz o
wiele bardziej atrakcyjnych zalotników rywalizujących o twoją uwagę. Jestem nudnym
towarzyszem.
- Nie przeszkadza mi bycie tu z tobą.
- Jestem pewien, że nie - powiedział sucho, choć patrzył jej w oczy.
- Ale to prawda. Dlaczego nie tańczysz z nikim? Czy nie ma tu kobiet, które ci się
podobają?
- Jestem Kapitanem Straży... Nie jestem za specjalnym kąskiem dla nich. -
Widziała w jego oczach smutek, choć dobrze go ukrywał.
- Czyś ty oszalał? Jesteś lepszy od nich wszystkich. I jesteś... Jesteś bardzo
przystojny - powiedziała, biorąc go za rękę. Dostrzegała piękno w jego twarzy - siłę, honor i
lojalność.
Nie docierały do niej żadne dźwięki, a w ustach poczuła suchość, gdy na nią
patrzył.
Jak to się stało, że tak długo tego nie dostrzegała?
- Tak myślisz? - powiedział po chwili, patrząc na ich złączone dłonie.
Ścisnęła jego dłoń porozumiewawczo.
- Oczywiście. Gdybym tak nie...
- Dlaczego nie tańczycie?
Chaol puścił jej rękę. Miała trudności z oderwaniem od niego wzroku.
- A z kim miałabym tańczyć, Wasza Wysokość?
Dorian był niepokojąco przystojny w tunice koloru cyny. Można powiedzieć, że
pasowała do jej sukienki.
- Wyglądasz niesamowicie - powiedział. - I ty również dobrze wyglądasz, Chaol. -
Mrugnął do swojego przyjaciela. Następnie spojrzenia Doriana i zabójczyni spotkały się, a
ona poczuła się tak, jakby jej krew zamieniła się w spadające gwiazdy. - A więc? Czy muszę
pouczyć cię o tym, jak głupie było wkradanie się na bal, czy mogę po prostu poprosić cię do
tańca?
- Nie sądzę, by był to dobry pomysł - powiedział Chaol.
- Dlaczego? - zapytali chórem. Dorian stanął nieco bliżej niej. Mimo, że wstydziła
się sama siebie za to, że uwierzyła w tak okropne rzeczy, jakie sobie pomyślała o Nehemii,
świadomość, że Dorian i Chaol są bezpieczni sprawiła, że martwiła się tym trochę mniej.
- Ponieważ to przyciągnie zbyt dużą uwagę. Dlatego.
Celaena przewróciła oczami, a Chaol spojrzał na nią.
- Czy muszę ci przypominać, kim jesteś?
- Nie. Przypominasz mi o tym codziennie - odparła. Jego brązowe oczy
pociemniały.
Jaki sens miało jego bycie miłym dla niej, skoro w następnej chwili ją obrażał?
Dorian położył rękę na jej ramieniu i posłał Chaolowi uroczy uśmiech.
- Wyluzuj, Chaol - powiedział, a jego dłoń zsunęła się na jej plecy, palcami
muskając jej nagą skórę. - Weź sobie wolne. - Dorian odwrócił ją od kapitana. - To będzie dla
ciebie coś dobrego - powiedział przez ramię, choć wesoły ton zniknął z jego głosu.
- Idę się napić - mruknął Chaol i odszedł. Obserwowała go przez chwilę. Cudem
byłoby, gdyby nazwał ją przyjaciółkę.
Dorian pogłaskał ją po plecach, a ona spojrzała na niego. Jej serce zaczęło niemal
galopować, a Chaol rozpłynął się w jej myślach niczym rosa w porannym słońcu. Czuła się z
tym źle, ale... ale... Och, ona pragnęła Doriana, nie mogła temu zaprzeczyć.
Pragnęła go.
- Wyglądasz pięknie - powiedział cicho Dorian, patrząc na nią w sposób, który
sprawiał, że jej uszy płonęły. - Nie byłem w stanie przestać na ciebie patrzeć.
- Och? A myślałam, nawet mnie nie zauważyłeś.
- Chaol był przy tobie pierwszy, gdy się pojawiłaś. Poza tym musiałem zebrać się
na odwagę, by do ciebie podejść. - Uśmiechnął się. - W tej masce jesteś strasznie tajemnicza.
- Przypuszczam, iż fakt, że za tobą czeka kolejka panien gotowych to tańca, nie
pomógł?
- Jestem tu przecież, czyż nie? - Jej serce zwolniło i zdała sobie sprawę, że nie
była to odpowiedź, jakiej oczekiwała. Czego ona od niego chciała?
Wyciągnął rękę, pochylając głowę.
- Zatańczysz ze mną?
Muzyka ciągle grała? Zapomniała o tym. Świat obrócił się w nicość, rozświetloną
blaskiem świec. Ale tam były jej nogi, a tu było jej ramię, szyja i usta.
Uśmiechnęła się do niego i chwyciła go za rękę, wciąż mając oko na wszystko dookoła nich.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 39
Był zagubiony... zatracił się w świecie, o którym zawsze marzł.
Jej ciało było ciepłe pod jego dłonią, a palce miękkie wokół jego ręki. Obrócił ją i
poprowadził po parkiecie w walcu najsprawniej, jak tylko mógł. Nie pomyliła ani jednego
kroku i nie dbała o to, że wiele kobiet patrzy na nią z gniewem, gdy w ciągu kolejnych
tańców nie zmienił partnerki.
Oczywiście, to nie było dobre dla księcia, że tańczył tylko z jedną kobietą, ale nie
mógł skupić się na niczym poza jego partnerką i muzyką, która prowadziła ich dalej.
- Jesteś strasznie wytrzymały - powiedziała.
Kiedy ostatnio powiedzieli cokolwiek? Mogło to być dziesięć minut temu, bądź
też godzinę.
Zamaskowane twarze wokół nich zlewały się ze sobą.
- Podczas, gdy niektórzy rodzice biją swoje dzieci, moi za karę wysyłali mnie na
lekcje tańca.
- Więc musiałeś być bardzo niegrzecznym chłopcem. - Rozejrzała się po sali,
jakby szukała kogoś lub czegoś.
- Jesteś dziś strasznie łaskawa w swych komplementach. - Obrócił ją. Spódnica jej
sukni błyszczała w świetle żyrandola.
- To Yulemas - powiedziała. - Wszyscy są mili w czasie tego święta. - Coś
błysnęło w jej oczach i mógł przysiąc, że był to ból, ale nim się upewnił, błysk w jej oczach
zniknął.
Objął ją w pasie, jego nogi poruszały się w rytm walca.
- A ja się ma twój prezent?
- Och, najpierw ukryła się pod łóżkiem, a później w jadalni i tam ją zostawiłam.
- Zamknęłaś psa w jadalni?
- Miałam ją zamknąć w sypialni, gdzie mogłaby zniszczyć dywany? Albo w sali
gier, gdzie mogłaby połknąć pionki od szachów i się udusić?
- Może trzeba było wysłać ją do psiarni, gdzie są pozostałe psy.
- W Yulemas? Nawet bym nie pomyślała o wysłaniu jej powrotem do tego
przeklętego miejsca!
Nagle poczuł, że chce ją pocałować - bardzo - w usta. Ale to, co czuł, nie mogła
być prawdziwe. Ponieważ po balu, ona znowu będzie morderczynią, a on nadal będzie
księciem. Dorian przełknął ślinę. Ale dzisiaj, mimo...
Przyciągnął ją bliżej. Pozostali byli tylko cieniami na ścianach.
•
Marszcząc brwi, Chaol obserwował, jak jego przyjaciel tańczy z zabójczynią. On
z nią nie zatańczył. I był zadowolony, że nie zebrał się na odwagę, by ją o to poprosić, nie po
tym, jak zobaczył kolor twarzy duka Perringtona, gdy ten zauważył z kim tańczy Dorian.
Dworzanin o imieniu Otho stanął obok Chaola.
- Myślałem, że jest z tobą.
- Kto? Lady Lillian?
- Więc tak ma na imię! Nigdy wcześniej jej tu nie widziałem. Czy ona niedawno
przybyła na dwór?
- Tak - odpowiedział kapitan. Jutro będzie musiał porozmawiać z jej strażnikami o
tym, że pozwolili Celaenie tu przyjść.
Miał nadzieję, że po pouczeniu ich będzie miał mniejszą ochotę na rozwalenie im
głów.
- Jak się masz, kapitanie Westfall? - zapytał Otho, klepiąc go trochę za mocno po
plecach. Czuć było od niego wino. - Nie jesz już z nami.
- Przestałem z wami jadać trzy lata temu, Otho.
- Powinieneś wrócić, brakuje nam ciebie. - To było kłamstwo. Otho chciał po
prostu dowiedzieć się więcej o nieznajomej damie. Jego reputacja związana z kobietami była
dobrze w zamku znana; każdy wiedział, jak wykorzystuje kobity przybywające do zamku lub
jak wyjeżdża do Rifhthold, by korzystać z usług innego rodzaju kobiet.
Chaol obserwował Doriana zapatrzonego w Celaeną, przyglądał się, jak jej usta
rozciągają się w uśmiechu, a jej oczy eksplodują światłem, gdy książę coś powiedział. Nawet,
gdy miała maskę, Chaol widział szczęście wypisane na jej twarzy.
- Czy on jest z nią? - zapytał Otho.
- Lady Lillian należy do siebie i do nikogo więcej.
- Więc nie jest z nim?
- Nie.
Otho wzruszył ramionami.
- To dziwne.
- Dlaczego? - Chaol poczuł nagle, że ma ochotę go udusić.
- Bo wygląda na to, że on jest w niej zakochany - powiedział i odszedł.
Wzrok Chaola na chwilę stracił ostrość. Potem Celaena roześmiała się, a Dorian
wpatrywał się w nią. Książę nie odrywał od niej wzroku. Twarz Doriana była pełna... czegoś.
Radości? Rozmarzenia? Ramiona i plecy miał wyprostowane.
Wyglądał jak mężczyzna.
Jak król.
Niemożliwością było, by to się stało; poza tym kiedy miało się to stać? Otho był
pijany, a do tego jest kobieciarzem. Co on wie o miłości?
Dorian obrócił Celaenę z szybkością i zręcznością, a ona wpadła mu w ramiona,
unosząc ręce z radości.
Ale ona nie była zakochana - tego Otho nie powiedział. Nie widział z jej strony
przywiązania. Poza tym Celaena nie byłaby taka głupia.
To był Dorian, który był głupkiem... on sam złamie sobie serce, jeśli rzeczywiście
się w niej zakochał.
Nie mogąc dłużej patrzeć na swojego przyjaciela, Kapitan Straży opuścił bal.
•
Kaltain obserwowała z wściekłością i w agonii, jak Lillian Gordaina i książę
Adarlan tańczą i tańczą i tańczą. Nawet z tak wiele ukrywającą maską, rozpoznała łowczynię
posagów. Poza tym, kto zakłada na bal szare ubrania?
Kaltain spojrzała na swoją suknię i uśmiechnęła się.
Jasne odcienie niebieskiego, szmaragd i delikatny brąz, a do tego dopasowana
maska z pawimi piórami musiała kosztować tyle , co mały dom. Był to oczywiście prezent od
Perringtona, wraz z biżuterią, która zdobiła jej szyję i ramiona.
To z pewnością nie był nudny i monotonny wzór z kryształów, jaki miała na sukni
nierządnica.
Perrington pogładził ją po ramieniu, a Kaltain odwróciła się w jego stronę,
mrugając zalotnie.
- Jesteś dziś strasznie przystojny, mój kochany - powiedziała, obserwując złoty
łańcuch zarzucony na jego czerwoną tunikę. Jego twarz była identycznego koloru, co ubranie.
Zastanawiała się, czy mogła znieść obrzydzenie do pocałowania go. Zawsze
mogła odmówić, podobnie jak w ciągu ostatnich miesięcy, ale gdy by tak pijany...
Będzie musiała znaleźć na to sposób. Ale wciąż nie było bliżej Doriana, niż na
początku jesieni i nie poczyniła też żadnych postępów z Lillian.
Przepaść otworzyła się przed nią. Poczuła w głowie krótki, słabo pulsujący ból.
Nie miała innych możliwych opcji.
Musiała wyeliminować Lillian.
•
Gdy zegar wybił trzecią i większość z gości - włączając w to królową i Chaola -
wyszła, Celaena postanowiła, że może spokojnie wyjść. Opuściła więc salę balową, gdy
Dorian poszedł po napoje i spotkała Ressa czekającego na nią na zewnątrz.
Korytarze w zamku były ciche, gdy szli do jej komnat, idąc pustymi pasażami dla
służących, by uniknąć zbyt ciekawskich dworzan mówiących o niej.
Nawet jeśli poszła na bal ze złych powodów, czerpała radość z tańca z Dorianem.
Nawet więcej, niż trochę.
Uśmiechając się do siebie, oglądała swoje paznokcie, gdy skręcili w korytarz
prowadząc do jej pokoju.
Radość z faktu, że Dorian patrzył tylko na nią, rozmawiał tylko z nią i traktował
ją, jakby byli sobie równi, wciąż ją rozpierała. Może jednak jej plan nie był jedną, wielką
klapą.
Ress odchrząknął, a Celaena spojrzała przed siebie i zauważyła Doriana stojącego
przy drzwiach do jej komnat, rozmawiającego ze strażnikami. Nie mógł zostać długo na balu,
skoro zdążył przyjść tu przed nią.
Jej serca waliło mocno, ale udało jej się uśmiechnąć nieśmiało. Dorian ukłonił się
jej, otworzył drzwi, po czym weszli do środka.
Niech Ress i pozostali myślą, co chcą.
Zdjęła maskę i rzuciła ją na stolik w przedpokoju, po czym westchnęła, gdy
chłodne powietrze owiało jej zaczerwienioną twarz.
- A więc? - zapytała, opierając się o ścianę obok drzwi do jej sypialni.
Dorian podszedł do niej powoli, zatrzymując się na odległość ramienia.
- Opuściłaś bal bez pożegnania - powiedział i oparł rękę o ścianę, tuż przy jej
głowie.
- Jestem pod wrażeniem, że przyszedłeś tu tak szybko i to bez eskorty dam z
dworu. Może powinieneś spróbować swoich sił w zawodzie zabójcy.
Odgarnął włosy z twarzy.
- Nie interesują mnie nadworne damy - powiedział niewyraźnie i pocałował ją.
Jego usta były ciepłe i gładkie, a Celaena straciła poczucie czasu i miejsca, gdy
powoli oddała pocałunek. Odsunął się na chwilę i spojrzał jej w oczy, gdy je otworzyła, po
czym pocałował ją ponownie.
Tym razem było inaczej - pocałunek był głębszy i pełen pożądania.
Jej ramiona były zarazem ciężkie i lekkie, a pokój wirował wokół niej.
Nie mogła się powstrzymać. Podobało jej się to... lubiła to, że ją całował, lubiła
jego zapach, smak i dotyk.
Objął ją w talii i przyciągnął do siebie, jego usta wciąż dotykały jej. Położyła dłoń
na jego ramieniu i wbiła palce w mięśnie.
Jak bardzo zmieniło się wszystko między nimi, odkąd po raz pierwszy zobaczyła
go w Endovier!
Otworzyła oczy. Endovier.
Dlaczego ona całuje się z księciem Adarlan? Poluzowała uścisk, a jej ręka zsunęła
się po jego ramieniu.
Odsunął się od niej i uśmiechnął. To było zaraźliwe. Dorian pochylił się znowu,
ale ona zręcznie położyła dwa palce na jego ustach.
- Powinnam iść do łóżka - powiedziała. Uniósł brwi. - Sama - dodała. Zdjął jej
palce ze swoich ust. Znowu próbował ją pocałować, ale ona z łatwością wyślizgnęła się pod
jego ramieniem i chwyciła za klamkę.
Otworzyła drzwi i weszła do sypialni, nim zdążył ją powstrzymać. Zajrzała do
przedpokoju, obserwując, jak wciąż się uśmiecha.
- Dobranoc.
Dorian oparł się o drzwi, stając blisko niej.
- Dobranoc - szepnął, a ona nie powstrzymała go, gdy znowu ją pocałował.
Przerwał kontakt, nim była na to gotowa i nieomal upadła na podłogę, gdy
odsunął się od drzwi.
Zaśmiał się cicho.
- Dobranoc - powiedziała znowu, ciepło rozlało się po jej twarzy. Potem już go
nie było.
Celaena skierowała się na balkon i otworzyła drzwi, wdychając chłodne
powietrze. Jej ręka powędrowała do ust, gdy wpatrywała się w gwiazdy, czując, jak jej serce
rośnie i rośnie i rośnie.
•
Dorian wracał powoli do swoich komnat, jego serce łomotało w piersi.
Wciąż czuł jej usta na swoich, czuł zapach jej włosów i widział złoto jej oczu
migoczące w blasku świec.
Konsekwencje będą ogromne. Musi znaleźć sposób, aby się udało;
Musi znaleźć sposób na to, by mogli być razem.
Musi.
Właśnie skoczył z klifu.
Mógł jedynie czkać na sieci.
•
Stojąc w ogrodzie, Kapitan Straży spojrzał na młodą kobietę na balkonie,
przyglądając się, jak tańczy samotnie walca, zagubiona w marzeniach.
Wiedział jednak, że nie myśli o nim.
Zatrzymała się i spojrzała w górę. Nawet z daleka dostrzegał rumieńce na jej
twarzy. Wydawała się młoda. Nie, nowa.
To sprawiło, że poczuł w klatce piersiowej ból. Mimo to patrzył na nią, patrzył, aż
westchnęła i weszła do środka.
Nie pomyślała nawet, by spojrzeć w dół.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
36 A weź się utop, jak już wpadniesz do wody. /K.
37
Ten fragment tłumaczyłam na ślepo. Nie widziałam w ogóle klawiatury, tak się zryczałam. Moje biedactwo ;(
/ K.
Rozdział 40
Celaena jęknęła, gdy coś zimnego i mokrego zaczęło sunąć po jej policzku, a
nagle poczuła na nim liźnięcie. Otworzyła oczy i zauważyła, że szczeniak patrz na nią z góry,
merdając ogonem. Przekręcając się, zmrużyła oczy, chroniąc je przed promieniami
słonecznymi.
Nie mogła tyle spać. Za dwa dni był Test, a ona musiała trenować. Był to ostatni
Test przed Pojedynkami - Test, który mia zadecydować, kim będą czterej finaliści.
Zabójczyni potarła oczy, a potem podrapała psa za uszami.
- Czy nasikałaś gdzieś i przyszłaś i o tym powiedzieć?
- O nie - powiedział ktoś, otwierając drzwi do jej sypialni - Dorian. - Wziąłem ją o
świcie do psiarni.
Uśmiechnęła się słabo, gdy podszedł bliżej.
- Czy to nie jest zbyt wczesna pora na odwiedziny?
- Wczesna? - zaśmiał się, siadając na łóżku. Odsunęła się. - Jest prawie pierwsza
po południu! Philippa powiedziała mi, że spałaś cały ranek jak zabita.
Pierwsza! spała tak długo? A co z lekcjami z Chaolem? Podrapała się po nosie i
wzięła psa na kolana. Przynajmniej tej nocy nic się nie stało, ale jeżeli dokonano kolejnego
morderstwa, to nic o tym nie słyszała. Prawie westchnęła z ulgą, choć poczucie winy przez to,
co zrobiła i jak mało wiary miała w Nehemię sprawiało, że nadal była nieszczęśliwa.
- Nazwałaś ją już? - zapytał zwyczajnie, z opanowaniem.
Robił to na pokaz, czy ten pocałunek nie był dla niego ważny?
- Nie - powiedziała, zachowując neutralny wyraz twarzy, choć chciała krzyczeć z
zakłopotania. - Nie mogę wymyślić niczego odpowiedniego.
- A co myślisz o ... - powiedział, drapiąc się po brodzie. - Zło...ciutka?
- To najgłupsze imię, jakie kiedykolwiek słyszałam.
- A masz coś lepszego?
Podniosła jedną z nóg psa i przyjrzała się łapce.
- Fleetfoot.
- To było idealne imię. Tak naprawdę, to czuła, jakby to imię istniało
przez cały czas, a ona okazała się jasnowidzem i w końcu je odkryła. - Tak, Fleetfoot. To jest
to.
- Czy to coś oznacza? - zapytał, a suczka podniosła głowę, by na niego spojrzeć.
38 RĄCZA ŁAPA/STOPA?! RLY? Wybaczcie, ale wolę to imię po angielsku. Nie wiem, jak Wy :D /K.
- Będzie to oznaczać, że ona wyprzedzi wszystkie twoje rasowe pieski. - Wzięła
psa na ręce i pocałowała w głowę. Podrzuciła nią lekko, a Fleetfoot spojrzała jej w oczy ze
zmarszczonym pyszczkiem. Była absurdalnie miękka i stworzona do przytulania.
Dorian zachichotał.
- Zobaczymy. - Celaena posadziła psa na łóżku. Fleetfoot szybko wpełzła pod
koce i zniknęła. - Dobrze spałaś? - zapytał.
- Tak, choć wydaje się, że ty nie, skoro wstałeś tak wcześnie.
- Posłuchaj... - zaczął, a Celaena miała ochotę rzucić się z balkonu. - Jeżeli
chodzi o ostatnią noc... Przepraszam, jeżeli za bardzo się pospieszyłem - urwał. - Celaena,
krzywisz się.
Naprawdę robiła miny?
- Eeee... przepraszam.
- A więc cię to zdenerwowało!
- Co?
- Pocałunek!
Poczuła, jak zbiera jej się w gardle flegma, więc odkaszlnęła.
- Och, to nic takiego - powiedziała, klepiąc się w pierś, gdy odchrząkiwała. - Nie
przeszkadzało mi to. Ale nie nienawidziłam tego, jeśli tak myślisz! - Natychmiast pożałowała
swoich słów.
- A więc podobało ci się? - uśmiechnął się leniwie.
- Nie! Och, idź sobie! - Rzuciła się na poduszki, wciągając koc na głowę. Chciała
umrzeć ze wstydu.
Fleetfoot lizała ją po twarzy, gdy leżała pod kocami.
- Wyłaź - powiedział. - Po twojej reakcji można wywnioskować, że nigdy nikt cię
nie całował.
Odrzuciła narzuty, a Fleetfot wpełzła z powrotem w ciemności.
- Oczywiście, że się całowałam - warknęła, starając się nie myśleć o Samie i co
miała z nim wspólnego. - Ale nie z pompatycznym, aroganckim, napakowanym księciuniem!
Spojrzał na swoją klatkę piersiową.
- Napakowany?
- Och, zamknij się - powiedziała, uderzając go poduszką. Przesunęła się na brzeg
łóżka, wstała i podeszła do balkonu.
Poczuła, że ją obserwuje i patrzy na jej plecy przecięte trzema dużymi bliznami,
39 Pewnie Ci wali z gęby. /K.
jej krótka koszula nocna niewiele ukrywała.
- Zamierzasz tu siedzieć, gdy będę się przebierała? - spojrzała na niego. Nie
patrzył na nią tak, jak ostatniej nocy. W jego spojrzeniu była ostrożność i niewypowiedziany
smutek. Krew zawrzała w jej żyłach. - No co?
- Twoje blizny są okropne - powiedział, niemal szeptem.
Położyła dłoń na biodrze i podeszła do drzwi garderoby.
- Wszyscy mamy blizny, Dorian. Moje po prostu są bardziej widoczne. Siedź tu,
jeśli chcesz, ale ja idę się ubrać. - Po tych słowach wyszła z pokoju.
•
Kaltain szła u boku diuka Perringtona przez długą, pałacową szklarnię.
Pomieszczenie to było pełne światła i cieni, a ona wachlowała się, gdy ciepłe powietrze
uderzało ją w twarz.
Mężczyzna wybrał sobie najbardziej absurdalne miejsce na schadzkę. Interesował się
roślinami tak, jak ona kałużami na ulicy.
Zerwał śnieżnobiałą lilię i podał jej z lekkim ukłonem.
- To dla ciebie - starała się nie krzywić na widok jego spoconej, rumianej twarzy i
rudych wąsów.
Myśl o tym, że jest do niego uwiązana sprawiła, że miała ochotę wyrwać
wszystkie te rośliny z korzeniami i rzucić je w śnieg.
- Dziękuję - powiedziała ochryple.
Perrington studiował uważnie jej twarz.
- Wydajesz się zmęczona, Lady Kaltain.
- Naprawdę? - Przechyliła głowę na bok, wypowiadając to słowo. - Być może
dzisiaj blednę w porównaniu z tym, jak świetnie bawiłam się na balu.
Czarne oczy diuka przeszywały ją na wskroś, a po chwili zmarszczył brwi, gdy
chwycił ją za łokieć i poprowadził przed siebie.
- Nie musisz udawać, że dobrze się ze mną bawiłaś. Spostrzegłem, że
obserwowałaś następcę tronu
Kaltain udawała obojętność, gdy uniosła wypielęgnowane brwi i spojrzała na
niego z ukosa.
- Patrzyłam na niego?
Perrington przesunął tłustym palcem po liściu paproci. Czarny pierścień pulsował,
a w jej głowie w odpowiedzi zapulsował ból.
- Również go obserwowałem. Ale szczególnie dziewczynę. Kłopotliwa, czyż nie?
- Lady Lillian - Kaltain zamrugała, nie wiedząc, czy może już odetchnąć z ulgą.
Nie dostrzegł, że pragnie księcia, ale ona zauważyła, jak Lillian i Dorian tulili się do siebie
przez całą noc.
- To tak siebie nazywa - mruknął Perrington.
- To nie jest jej imię? - zapytała Kaltain, nim zdążyła pomyśleć.
- Chyba nie uwierzyłaś, że ta dziewczyna jest czystej krwi?
Serce Kaltain zamarło.
- A nie jest?
Perrington uśmiechnął się, po czym powiedział jej wszystko.
Gdy Perrington skończył, Kaltain była jedynie w stanie gapić się nie niego.
Zabójczyni. Lillian Gordaina była Celaeną Sardothien, najbardziej znaną zabójczynią. I wbiła
swoje pazury w serce Doriana.
Jeżeli Kaltain chciała ręki Doriana, musiała być o wiele bardziej przebiegła.
Wyjawienie, kim naprawdę jest Lillian, mogło wystarczyć. Albo też nie. Kaltain
nie mogła ryzykować.
W szklarni było cicho, gdy brała głęboki oddech.
- Jak możemy pozwalać, żeby to ciągnęło się dalej? Jak możemy pozwalać księciu
narażać się w ten sposób? - Perrington skrzywił twarz, przez coś, co było dla niego bolesne i
brzydkie, ale grymas ten zniknął, nim dokładnie zdążyła do dostrzec, a w głowie poczuła silne
pulsowanie. Potrzebowała swojej fajki, by się uspokoić, nim dostanie drgawek.
- Nie możemy - powiedział Perrington.
- Ale jak możemy to powstrzymać? Powiedzieć królowi?
Perrington potrząsnął głową, kładąc rękę na rękojeści miecza myśląc przez
chwilę. Wyciągnęła rękę w stronę krzaku róży i przesunęła palcem po jednym z kolców.
- Dostanie się do finałowego Pojedynku - powiedział powoli. - A przed ostatnią
walą będzie musiała wypić toast na cześć Bogini i bogów. - Nie tylko ciasno zawiązany
gorset pozbawił ją tchu, gdy książę to powiedział. Opuściła rękę. - Miałem zamiar poprosić
cię o przyniesienie kielichów. Wtedy mogłabyś dosypać jej coś do wina.
- Zabić ją osobiście? - Zatrudnić kogoś to jedno, ale zrobić to samej...
Książę podniósł ręce.
- Nie nie. Ale król zgodził się, że trzeba podjąć drastyczne środki i zrobić to w
sposób, który Dorian uzna za... wypadek. Gdybyśmy mogli tylko podać jej niewielką dawkę
Krwawej Plagi, nie śmiertelną, ale taką, by straciła kontrolę, dałoby to przewagę Kainowi,
której tak bardzo potrzebuje.
- Kain nie może jej zabić sam? W pojedynkach cały czas zdarzają się wypadki. -
Poczuła mocne ukłucie w głowie, który odbił się echem w jej ciele. Może otrucie jej byłoby
łatwiejsze...
- Kain uważa, że tak, ale ja nie chcę ryzykować. - Perrington chwycił ją za ręce.
Jego pierścień mroził jej skórę, a ona walczyła z pragnieniu, by wyrwać rękę z jego uścisku. -
Nie chcesz pomóc Dorianowi? Po pierwsze, uwolniłabyś go od niej...
Wtedy będzie mój. Będzie mój tak, jak powinien być.
Ale zabić za to...
Będzie mój.
- Wtedy przeciągniemy go na swoją stronę, czyż nie? - Perrington zakończył z
uśmiechem, przez który instynkt kazał jej uciekać i nie oglądać się za siebie.
Ale w myślach widziała tylko koronę i tron, a także księcia siadającego obok niej.
- Powiedz mi, co muszę zrobić – rzekła.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 41
Zegar wybił dziesiątą, a Celaena siedziała przy małym biurku w swoim pokoju,
unosząc wzrok znad książki. Powinna spać, albo chociaż próbować.
Fleetfoot drzemiąca na jej kolanach ziewnęła szeroko.
Celaena podrapała ją za uszami i przesunęła ręką po stronie książki. Znaki Wyrd
patrzył na nią, ich skomplikowane krzywizny i kąty mówiły językiem, którego nie mogła
rozszyfrować.
Jak długo Nehemia się ich uczyła? Zabójczyni rozmyślała, w jaki sposób mogą
one działać, skoro magia zniknęła?
Nie widziała księżniczki od czasu balu, nie ośmieliła się do niej zbliżyć czy
powiedzieć Chaolowi, czego się dowiedziała.
Nehemia kłamała, jeżeli chodziło o jej umiejętność władania wspólną mową czy
znajomością Znaków Wyrd, ale mogła mieć ku temu jakiś powód.
Zabójczyni była zła, że poszła zeszłej nocy na bal, zła, że uwierzyła, iż Nhemia
byłaby zdolna do takich rzeczy. Księżniczka była przecież jedną z tych dobrych. Nie
manipulowała Celaeną, gdy się przyjaźniły. Były przyjaciółkami.
Zabójczyni przełknęła gulę w gardle i przekręciła stronę.
Jej serce zatrzymało się.
Z kartki patrzyły na nią symbole, które widziała wokół ciał. Na marginesie, wieki temu, ktoś
napisał wyjaśnienie:
Ofiara dla Ridderaka:
Za pomocą krwi i odpowiedniemu oznaczeniu obszaru wokół ciała, po wezwaniu stwora
znaki prowadzą wymianę: bestia przekaże ci siłę z tego ciała.
Celaena walczyła, by jej ręce nie drżały, gdy kartkowała książkę, by znaleźć coś
na temat znaków, które znalazła pod łóżkiem. Gdy nic nie odnalazła, wróciła do zaklęcia
przywołania.
Ridderak - to była nazwa zwierzęcia? Czym to jest? Skąd to pochodzi, jeśli nie z...
Wrota Wyrd.
Przycisnęła zaciśnięte ręce do oczu.
Ktoś używał Znaków Wyrd, by otworzyć portal i wezwać stwora. To było
niemożliwe, bo magia zniknęła, ale teksty mówiły, że Znaki Wyrd wykraczają poza magię.
Co zrobić, jeżeli ich moc nadal skutkuje.
Ale... Ale Nehemia?
Jak jej przyjaciółka mogła zrobić coś takiego? Do czego potrzebowała siły
Czempionów? I jak mogła ukrywać to wszystko tak dobrze?
Jednak Nehemia mogła z łatwością grać. I może Celaena potrzebowała przyjaciela...
potrzebowała kogoś tak odmiennego i odizolowanego, jak ona sama. Być może za bardzo
tego chciała, była za bardzo zdesperowana i nie zobaczyła tego, co powinna ujrzeć.
Celaena wzięła uspokajający oddech.
Nehemia kocha Eyllwe, to prawda, a zabójczyni wiedziała, że księżniczka nie
mogła zrobić nic, by ochronić kraj. Jednak...
Lód przepłynął przez jej żyły. Może Nehemia była tu, by zacząć coś większego...
może chciała się upewnić, że król nie zniszczy Eyllwe całkowicie. Może chciała się upewnić,
że kilku szepnie: bunt. I nie miała na myśli buntu rebeliantów ukrywających się na pustyni,
lecz bunt wszystkich królestw przeciwko Adarlan - tak, jak powinno się stać na początku.
Ale dlaczego zabija Czempionów? Dlaczego nie wybija szlachty? Bal był idealną
ku temu okazją. Dlaczego używa Znaków Wyrd? Widział komnaty Nehemii; Nie było tam
żadnych oznak czającego się demona i nigdzie w zamku, gdzie mogła...
Celaena uniosła wzrok znad książki. Zastawiony przez komodę gobelin nadal
wybrzuszał się przez wiatr.
Nigdzie w zamku nie było miejsca by ukryć i wezwać takiego potwora, z
wyjątkiem zapomnianych komnat i tuneli prowadzących do nich.
- Nie - powiedziała, wstając tak szybko, że Fleetfoot ledwo zdążyła skoczyć, gdy
krzesło się przewróciło.
Nie, to nie była prawda. Ponieważ to była Nehemia. Bo... bo...
Celaena chrząknęła, odsuwając komodę na bok i składając gobelin na podłodze.
Tak, jak to było dwa miesiące temu, zimny i wilgotny wiatr przeleciał jej przez
palce, ale pachniał różami.
Wszystkie morderstwa miały miejsce dwa dni przed Testem.
Oznaczało to, że dziś w nocy albo jutro coś się stanie. Ridderak, czymkolwiek
jest, zaatakuje ponownie.
A ze znakami, które znalazła narysowane pod łóżkiem... nie było mowy, by
czekała, aż sam po nią przyjdzie.
Po tym, jak zamknęła skomlącą Fleetfoot w sypialni, weszła do tunelu, kładąc w
progu książkę, by drzwi się nie zatrzasnęły i tylko raz pożałowała, że poza świecznikiem i
prowizorycznym nożem nie ma żadnej broni.
Bo jeśli Nehemia naprawdę okłamała ją w ten sposób i to ona zabijała
Czempionów, to Celaena musiała zobaczyć to na własne oczy. I jeśli to się stanie, to będzie
mogła ją zabić gołymi rękami.
•
Im niżej schodziła, tym powietrze było mroźniejsze. Gdzieś w pobliżu kapała
woda, a Claena obejrzała się tęsknie za siebie, gdy zbliżyła się do skrzyżowania.
Nie było mowy o ucieczce. Jaki byłby tego sens, skoro była tak blisko wygranej?
A jeśli przegra, to ucieknie tędy, zanim zdążą odesłać ją z powrotem do Endovier.
Celaena spojrzała na przejścia z lewej i prawej strony.
Jedno z lewej prowadziło w ślepy zaułek. To z prawej było przejściem do grobowca Eleny.
Widziała też inne korytarze prowadzące do nieznanych miejsc.
Podeszła bliżej do bramy i zamarła, widząc ślady prowadzące w mętną ciemność.
Zakłóciły pył zbierający się przez wieki.
Ślady prowadziły w dół.
Nehemia i jej stwór musieli zejść tu, zaledwie piętro niżej.
Czy Verin nie zginął zaraz po tym, jak drażnił ją na oczach księżniczki? Celaeana
chwyciła świecznik mocniej i wyciągnęła z kieszeni prowizoryczny nóż.
Krok po kroku przemierzała schody. Wkrótce przestała widzieć stopnie, a ich
końca nadal nie mogła się dopatrzeć.
Lecz potem korytarz wypełnił szept, odbijając się od ścian.
Spowolniła i zakryła świecę, gdy schodziła niżej.
To nie była bezsensowna gadanina jakiegoś z pracowników, ale głos szybki,
niemal śpiewny.
Ale to nie była Nehemia.
Mężczyzna.
Zeszła jeszcze niżej, zbliżając się do celu. Z kamieni sączło się zielonkawe
światło, prowadzące ją naprzód., w ciemność.
Włoski na jej ramionach stanęły dęba, gdy głos stał się wyraźniejszy.
To nie była wspólna mowa, lecz język gardłowy i surowy, drażniący uszy i
wysysający ciepło z kości.
Mężczyzna sapał, jakby słowa paliły mu gardło, a na sam koniec zachłysnął się
powietrzem.
Zapadła cisza. Gasząc świecę, Celaena zakradła się pod drzwi i zajrzała do
pomieszczenia.
Dębowe drzwi stały otworem, a zardzewiały klucz tkwił w zamku.
W środku, przed ciemnością tak czarną, iż wydawało się, że pochłonie świat,
klęczał Kain.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 42
Kain.
Osoba, która stawała się silniejsza i lepsza z każdym kolejnym Testem. Myślała,
że to trening, ale... to przez to, że używał Znaków Wyrd i bestii, którą wezwał, by ukraść siłę
martwym Czempionom.
Przesunął dłonią po podłodze i zielonkawe światła wystrzeliły z miejsca, gdzie
przesunął palcami zanim zostały wessane w pustkę, jak widma na wietrze. Jedna dłoń mu
krwawiła.
Nie odważyła się nawet oddychać, kiedy coś zamajaczyło w ciemności. Usłyszała
dźwięk pazura uderzającego o kamień i syku niczym gasnącego płomienia. I wtedy, krocząc
40 KABOOM! Czy ktoś poza mną podejrzewał tego zasrańca? Koleś nie ma jaj, żeby się zmierzyć z Celaeną o
własnych siłach. CIEEEEENIAAAAAS./ K.
w stronę Kaina na kolanach wygiętych w złą stronę - jak zwierzę chodzące na tylnych łapach
- pojawił się Ridderak. Był on jak wyjęty z koszmarów starożytnego boga. Jego naga, szara
skóra ciasno opinała zniekształconą głowę, ukazując otwartą paszczę wypełnioną czarnymi
kłami.
Kłami, które pozbawiły i zjadły narządy wewnętrzne Xaviera i Verina; kłami,
które zrobiły sobie ucztę z ich mózgów. Jego niewyraźne, ludzkie ciało przysiadło na
podłodze, a on sam wyciągnął ręce po kamiennej podłodze. Skały zapiszczały pod pazurami.
Kain uniósł głowę i wstał powoli, w czasie kiedy stworzenie uklękło przed nim i opuściło
ciemne oczy.
Znak poddaństwa.
Celaena zorientowała się, że drży, kiedy zrobiła krok do tyłu, by uciec tak daleko i
szybko, na ile ją było stać. Elena miała rację: to było złe. Amulet pulsował na jej szyi, jakby
nakazując ucieczkę. W ustach czuła suchość, krew pulsowała w jej żyłach, gdy się cofała.
Kain odwrócił się w jej stronę, a Ridderak gwałtownie uniósł głowę, zaczął
węszyć. Zamarła, lecz kiedy to zrobiła, silny wiatr pchnął ją w plecy, sprawiając, że znalazła
się z powrotem w pokoju.
- Tej nocy to nie miałaś być ty - powiedział Kain, lecz wzrok Celaeny pozostał na
bestii, która zaczęła dyszeć. - Ale ta szansa jest zbyt dobra, by ją zmarnować.
- Kain. - To było wszystko, co mogła powiedzieć. Oczy Ridderaka... nigdy czegoś
takiego nie wiedziała. Nie było w nich nic, oprócz głodu - nieograniczonego, wiecznego
głodu.
Ta kreatura nie należała do tego świata. Znaki Wyrd działały. Wrota były
prawdziwe.
Wyciągnęła z kieszeni prowizoryczny nóż. Był żałośnie mały; jakim
sposobem szpilka mogła zrobić krzywdę takiemu stworzeniu?
Kain poruszał się tak szybko, że nim zdążyła mrugnąć, on przy niej był i jakimś
cudem trzymał jej nóż w dłoni.
Nikt - żaden człowiek - nie mógł poruszać się tak szybko; jakby nie był niczym
więcej niż cień i wiatr.
- Szkoda - wyszeptał Kain stojąc w drzwiach, chowając do kieszeni nóż. Celaena
zerknęła na potwora, na niego i z powrotem. - Nigdy się nie dowiem - Zacisnął palce na
klamce. - Nie, żeby mnie to obchodziło. Żegnaj, Celaena. - Zatrzasnął drzwi.
Zielonkawe światło nadal jarzyło się ze znaków na podłodze - znaków, które
Kain wyrył własną krwią - oświetlające potwora, który patrzył na nią tymi głodnymi,
bezwzględnymi oczami.
- Kain - szepnęła, cofając się do drzwi i przesuwając po nich ręką w poszukiwaniu
klamki. Obróciła się i szarpnęła za nią. Drzwi były zamknięte. W pokoju nie było nic, prócz
kamienia i pyłu. Jakim cudem pozwoliła mu się tak łatwo obezwładnić? - Kain. - Drzwi nie
ustąpiły. - Kain! - krzyknęła i uderzyła pięścią w drzwi tak mocno, że to aż bolało.
Ridderak zaczął się podkradać, stanął z powrotem na swoich czterech długich,
pajęczych kończynach, obwąchując ją, a ona sama zatrzymała się. Dlaczego od razu jej nie
zaatakował? Znowu ją obwąchał i uderzył uzbrojoną w pazury dłonią w podłogę - na tyle
mocno, by odpadł od niej kawałek kamienia.
Chciał ją żywą. Kain obezwładnił Verina, gdy wezwał stwora; lubił gorącą krew.
Więc znalazłby najprostszy sposób, by ją unieruchomić, a potem...
Nie mogła oddychać. Nie, nie w ten sposób. Nie w tej komnacie, gdzie nikt jej nie
znajdzie, gdzie Chaol nigdy się nie dowie, dlaczego zniknęła i mógłby ją za to przeklinać do
końca życia, gdzie nigdy nie będzie miała szansy powiedzieć Nehemii, że się myliła co do
niej. I Elena - Elena powiedziała, że ktoś chciał, by zjawiła się w grobowcu, by zobaczyć... by
co zobaczyć?
I wtedy już wiedziała.
Odpowiedź znajdowała się po jej prawej - w prawym przejściu, przejściu, które
prowadziło do grobowca, kilka poziomów niżej. Stwór przykucnął, gotowy do skoku, i w tym
momencie Celaenie przyszedł najbardziej lekkomyślny i odważny plan, jaki w życiu
wymyśliła. Opuściła pelerynę na podłogę. Z rykiem, który wstrząsnął całym zamkiem,
Ridderak zaczął biec w jej stronę.
Celaena pozostała przed drzwiami, obserwując, jak stworzenie pędzi w jej stronę,
jak spod jego pazurów lecą iskry, kiedy uderzają w kamień. Kiedy był dziesięć stóp od niej,
skoczył prosto na jej nogi.
Lecz Celaena już biegła, biegła prosto na te czarne, gnijące kły. Ridderak z
warkiem skoczył na nią, tak samo, jak ona pędziła na niego. Grzmiący, rozrywający wybuch
niósł się po komnacie, kiedy Ridderak roztrzaskał drewniane drzwi. Mogła sobie tylko
wyobrazić, co to mogło zrobić z jej nogami. Lecz nie miała czasu na zastanawianie się.
Stanęła i obróciła się, zawracając w stronę miejsca, gdzie stwór przebił się przez drzwi i teraz
wytrząsał się ze sterty drewna.
Rzuciła się przez drzwi i skręciła w lewo, pędząc w dół klatki schodowej. Nigdy nie dotarłaby
żywa do swoich komnat, lecz jeśli będzie wystarczająco szybka, być może zdąży dobiec do
grobowca.
Ridderak znowu ryknął, a klatka schodowa zadrżała. Nie odważyła się spojrzeć za
siebie. Skupiła się na swoich stopach, na utrzymywaniu się w pozycji pionowej, w trakcie
kiedy zbiegała w dół po schodach, kierując się na niższe stopnie, oświetlone światłem
księżyca spływającym z grobowca.
Celaena dotarła do półpiętra i pobiegła w stronę drzwi , modląc się do bogów,
których imion zapomniała, lecz - jak miała nadzieję - oni nie zapomnieli o niej.
Ktoś chciał, bym tu przyszła w Samhuinn.
Ktoś wiedział, że to się stanie. Elena chciała, by to zobaczyła - więc mogła wyjść
z tego cało.
Stwór uderzył o posadzkę i ruszył za nią. Był tak blisko, że mogła poczuć jego
cuchnący oddech. Drzwi do grobowca były szeroko otwarte. Jakby ktoś czekał w środku.
Proszę... proszę...
Dopadając do drzwi, wślizgnęła się do środka. Zdobyła trochę cennego czasu, kiedy Ridderak
zatrzymał się ze ślizgiem, omijając grobowiec. Powrót i ponowne uderzenie zajęły mu chwilę.
Wchodząc, potrącił spory kawałek drzwi.
Dudnienie jej stóp o posadzkę rozbrzmiewało w całym grobowcu, kiedy biegła
pomiędzy sarkofagami do Damaris, miecza starożytnego króla.
Oparte o stojak, ostrze błysnęło w świetle księżyca – metal wciąż był nietknięty, pomimo
upływu tysiąca lat.
Stwór warknął i usłyszała jego głęboki wdech oraz zgrzyt paznokci ryjących o
podłogę, gdy Ridderak skoczył w jej stronę. Rzuciła się do miecza, lewą dłonią obejmując
chłodną rękojeść, a następnie okręciła się w powietrzu i zamachnęła.
Miała czas tylko na to, żeby zobaczyć jego oczy i niewyraźny kształt jego ciała, zanim
przebiła Damaris jego głowę.
Ból przeszył jej dłoń, kiedy uderzyli w ścianę i upadli na podłogę, rozrzucając
skarby. Czarna, śmierdząca odpadami krew trysnęła na nią. Nie poruszyła się, nie, kiedy
patrzyła w czarne oczy, znajdujących się ledwie kilka centymetrów od jej własnych. Nie,
kiedy widziała swoją prawą dłoń między czarnymi zębami stwora i spływającą z niej krew w
dół jego podbródka. Po prostu dyszała i trzęsła się, nie zdejmując lewej dłoni z rękojeści
miecza, nawet, kiedy te głodne oczy zrobiły się matowe, a ciało stwora opadło na jej.
Zamrugała dopiero, kiedy amulet ponownie zapulsował. Wszystko potem stało się
serią kroków, tańcem, który musiała wykonać perfekcyjnie, w przeciwnym wypadku
rozpadnie się w tym grobowcu i nigdy się nie podniesie.
Najpierw wyciągnęła dłoń z paszczy stwora. Parzyła niemiłosiernie. Łuk
tryskających krwią ran otaczał jej kciuk, a ona chwiała się na nogach, kiedy odepchnęła od
siebie Ridderaka. Był zaskakująco lekki - jakby jego kości były puste w środku. Widząc jak
przez mgłę, wyciągnęła Damaris z czaszki potwora.
Użyła koszulki, by wytrzeć ostrze Gavina, a następnie odstawiła miecz na
miejsce. To dlatego przyprowadzili ją do grobowca na Samhuinn, prawda? Dzięki temu
zobaczyła Damaris i miała pomysł na uratowanie się.
Zostawiła stwora tam, gdzie leżał, wgnieciony w sterty kamieni. Ktoś mógł to
posprzątać. Ona już wiele zrobiła. Mimo to, Celaena zatrzymała się obok sarkofagu Eleny i
spojrzała na piękną twarz wyrzeźbioną z marmuru.
- Dziękuję - powiedziała zachrypniętym głosem. Ledwo widząc, opuściła
grobowiec i chwiejąc się, wchodziła po schodach, przyciskając krwawiącą dłoń do piersi.
Kiedy w końcu była bezpieczna w swoich komnatach, podeszła do drzwi od
sypialni i pochyliła się, dysząc, kiedy je otwierała. Jej rana goiła się, a krew nadal spływała po
nadgarstku.
Słuchała, jak kapie na podłogę. Powinna iść do pokoju kąpielowego i opłukać tę
dłoń. Była już zimna jak lód. Powinna...
Jej nogi nie wytrzymały już dłużej i Celaena upadła. Powieki miała ciężkie, więc
je zamknęła. Dlaczego jej serce biło tak wolno?
Otworzyła oczy by spojrzeć na dłoń. Widok przesłaniała jej mgła i wszystko, co
widziała, było mieszaniną różu i czerwieni. Lód w dłoni dotarł już do ramienia i biegł w dół,
w stronę nóg.
Słyszała donośny, grzmiący hałas. Łup, łup, łup, łup, a po nim skowyt. Pod
powiekami widziała światło padające na zacieniony pokój.
Usłyszała krzyk - krzyk kobiety - i ciepłe dłonie objęły jej twarz. Miała tak zimną
skórę, że to aż parzyło. Czy ktoś otworzył okno?
- Lilian! - To była Nehemia. Potrząsnęła Celaenę za ramiona. - Lillian! Co ci się
stało?
Calaena pamiętała tylko trochę z tego, co działo się później. Silne ręce uniosły ją i
z wysiłkiem zaniosły do pokoju kąpielowego. Kiedy Nehemia była z nią już w środku,
zerwała z niej ubrania. Dłoń parzyła Celaenę, kiedy dotknęła wody i próbowała się cofnąć,
lecz księżniczka mocno ją trzymała, mówiąc w języku, którego zabójczyni nie rozumiała.
Celaena zobaczyła, jak jej ramiona pokryte są świecącymi, turkusowymi znakami - Znakami
Wyrd. Nehemia trzymała ją w wodzie, kołysząc.
Pochłonęła ją czerń.
TŁUMACZNIE: Dominika
Rozdział 43
Celaena otworzyła oczy.
Było ciepło, a płomień świecy jarzył się złotem. Czuła zapach kwiatów lotosu i
gałki muszkatołowej. Wydała z siebie cichy odgłos i zamrugała, próbując się podnieść z
łóżka. Co się stało? Pamiętała tylko wspinanie się po schodach, a następnie ukrywanie
sekretnych drzwi za gobelinem...
Celaena drgnęła i chwyciła za tunikę, zauważywszy, że jakimś cudem zmieniła się
w koszulę nocną, i wtedy podniosła w górę i obejrzała swoją dłoń. Była wyleczona -
całkowicie wyleczona.
Jedynymi pozostałościami ran były blizny w kształcie półksiężyca pomiędzy jej
kciukiem, a palcem wskazującym - ślady ugryzień dolnych zębów Ridderaka. Przebiegła
palcem po każdej kredowo-białej bliźnie, śledząc ich kształt, a następnie poruszyła palcami,
by upewnić się, czy żadne nerwy nie zostały zerwane.
Jak to było możliwe? To była magia - ktoś ją uleczył. Podniosła się i zobaczyła,
że nie jest sama.
Nehemia siedziała w fotelu obok, obserwując ją. Na jej ustach nie było uśmiechu,
a Celaena przesunęła się, kiedy ujrzała nieufność w oczach młodej kobiety.
Fleetfoot leżała u jej stóp.
- Co się stało? – zapytała Celaena
- O to samo miałam cię zapytać - powiedziała księżniczka Eyllwe. Wskazała na ciało
Celaeny. - Jeślibym cię nie znalazła, umarłabyś od tego ugryzienia w ciągu mniej niż pięciu
minut.
Nawet krew, która skapnęła na podłogę, została wytarta.
- Dziękuję - powiedziała, a następnie spojrzała na ciemniejące niebo za oknem. -
Co to za dzień? - Jeśli minęły dwa dni, to przegapiła ostatni Test...
- Minęły zaledwie trzy godziny.
Ramiona Celaeny opadły. Nie przegapiła Testu. Nadal został jej jeden dzień na
trening, a następnego dnia miał odbyć się Test.
- Nie rozumiem. Jak...
- To nie jest teraz ważne - przerwała jej Nehemia. - Chcę wiedzieć, skąd miałaś to
ugryzienie. Tylko w twojej sypialni była krew - nie było żadnych śladów w korytarzu lub
gdziekolwiek indziej.
Celaena zacisnęła i rozluźniła prawą dłoń, obserwując, jak blizny rozciągają się i
kurczą. Była o cal od śmierci. Obrzuciła księżniczkę wzrokiem, a następnie znów spojrzała na
dłoń. W cokolwiek była zaangażowana Nehemia, nie spiskowała z Kainem.
- Nie jestem tą, za którą się podaję - powiedziała cicho Cealena, nie potrafiąc
spojrzeć w oczy przyjaciółki. - Nie ma kogoś takiego jak Lillian Gordaina. - Nehemia nic nie
powiedziała. Celaena zmusiła się, by spojrzeć jej w oczy. Księżniczka ją uratowała; jak mogła
myśleć, że jest jedną z osób, które mają władzę nad stworem? Prawda była taka, że najwięcej
zawdzięczała swojej przyjaciółce. - Nazywam się Celaena Sardothien.
Usta Nehemii otworzyły się ze zdziwienia. Powoli pokręciła głową.
- Ale wysłali cię do Endovier. Miałaś być w Endovier z... - Wytrzeszczyła oczy. -
Mówisz chłopską odmianą języka Eyllwe - tą używaną przez niewolników w Endovier. To
tak się go nauczyłaś. - Celaena zaczęła mieć trudności z oddychaniem. Usta Nehemii
zadrżały. - Poszłaś... poszłaś do Endovier? Endovier to obóz śmierci. Ale... dlaczego mi nie
powiedziałaś? Nie ufasz mi?
- Oczywiście, że ci ufam - powiedziała. Szczególnie teraz, kiedy udowodniła, że
nie jest jedną z odpowiedzialnych za te morderstwa. - Król zakazał mi mówić tym językiem.
- Jakim językiem? - zapytała ostro Nehemia, mrugając przez łzy. - Król wie, że tu
jesteś? Wydaje ci rozkazy?
- Jestem tutaj dla jego rozrywki. - Celaena wyprostowała się na łóżku. - Jestem tu,
ponieważ on jest gospodarzem konkursu na Królewskiego Czempiona. Po tym jak wygram -
jeśli wygram, będę pracowała dla króla przez cztery lata jako sługus i zabójczyni. A potem
mnie zwolni i moje imię zostanie oczyszczone.
Nehemia tylko na nią spojrzała, obciążając tym pustym wzrokiem.
- Myślisz, że chcę tu być? - wykrzyknęła Celaena, choć wywołało to pulsujący ból
z tyłu jej głowy. - To był wybór pomiędzy tym a Endovier! - Położyła jej ręce na piersi. -
Zanim zaczniesz mi prawić wykłady na temat mojej moralności lub zanim uciekniesz i
schowasz się za swoimi strażnikami, wiedz tylko, że nie ma momentu, w którym się nie
zastanawiam, jak będę się czuła zabijając dla niego - dla człowieka, który zniszczył wszystko,
co kochałam!
Nie mogła oddychać, nie, kiedy drzwi w jej umyśle otworzyły się i zamknęły, a
obrazy, które Celaena starała się odsuwać, błysnęły jej przed oczami. Zamknęła je, modląc
się, by zajęła je ciemność. Nehemia milczała. Fleetfoot zapiszczała. Po jej umyśle ludzie,
miejsca i słowa poniosły się echem. Potem kroki. To one ją przywróciły do rzeczywistości.
Materac skrzypnął, kiedy Nehemia na nim usiadła. Sekundę później dołączył do niej jakiś
mniejszy ciężar - Fleetfoot.
Nehemia ujęła dłoń Celaeny w swoją - ciepłą.
Celaena otworzyła oczy, lecz patrzyła się na ścianę na drugim końcu pokoju.
Nehemia ścisnęła jej dłoń.
- Jesteś moją najdroższą przyjaciółką, Celaena. To mnie boli... boli mnie bardziej,
niż kiedy zdaję sobie sprawę, że to mogłoby zepsuć nasze relacje. Widzieć cię patrzącą na
mnie z taką nieufnością w oczach. I już nie chcę, żebyś kiedykolwiek tak na mnie spojrzała.
Więc chciałabym ci dać to, co dałam kilku osobom już wcześniej. - Jej ciemne oczy błysnęły.
- Imiona nie są ważne. Liczą się tylko kłamstwa, które masz w sobie. Wiem, przez co
przeszłaś w Endovier. Wiem, z czym mierzą się tam moi ludzie, dzień po dniu. Lecz ty nie
pozwoliłaś się złamać; nie oddałaś swojej duszy temu okrucieństwu.
Księżniczka przebiegła palcem po znaku na dłoni zabójczyni. - Nosisz wiele
imion, więc ja też cię jednym obdarzę. - Uniosła dłoń do czoła Celaeny i narysowała na nim
niewidzialny znak. - Nazywam cię Elentiya - powiedziała, a następnie pocałowała ją w czoło.
- Daję ci to imię, byś nosiła je z honorem, by używać go, kiedy inne będą miały zbyt wielką
wagę. Daję ci imię Elentiya, „Duch, którego nie można złamać”.
Celaena siedziała spokojnie. Czuła, jak imię ją wypełnia. To była bezwarunkowa
miłość. Tacy przyjaciele nie istnieli. Dlaczego miała tyle szczęścia, że znalazła jednego
takiego?
- Chodź - powiedziała Nehemia promiennie. - Powiedz mi, jak zostałaś
Zabójczynią Adarlan i jak dokładnie wylądowałaś w tym zamku - i jakie są szczegóły tego
absurdalnego konkursu. - Celaena uśmiechnęła się lekko, kiedy Fleetfoot merdała ogonem i
polizał ramię Nehemii.
Uratowała jej życie - jakimś cudem. O tym, jak to się stało, mogła dowiedzieć się
później. Więc Celaena zaczęła mówić.
•
Następnego ranka, Celaena szła obok Chaola, wpatrując się w marmurową
podłogę korytarzy. Śnieg w ogrodzie odbijał promienie słoneczne, przez co w zamku światło
było niemal oślepiające. Powiedziała Nehemii prawie wszystko. Były pewne rzeczy, o
których nigdy nikomu by nie powiedziała. Nie wspominała o Kainie i stworze. Nehemia nie
pytała już, co ją ugryzło w dłoń, lecz została z nią, kuląc się na łóżku, gdy rozmawiały całą
noc.
Celaena, niepewna, jak teraz będzie mogła kiedykolwiek zasnąć po tym, gdy się
dowiedziała, do czego zdolny jest Kain, była wdzięczna za jej towarzystwo. Otuliła się
szczelniej płaszczem. Poranek był nienaturalnie chłodny.
- Jesteś dzisiaj jakaś cicha - powiedział Chaol patrząc się wciąż przed siebie. -
Pokłóciłaś się z Dorianem?
Dorian. Zatrzymał się wczorajszej nocy przy jej komnatach, jednak zanim wszedł do środka,
Nehemia go przegoniła.
- Nie, nie widziałam go od wczorajszego poranka. - Po tych wszystkich
wydarzeniach, wydawało się, jakby minęły lata od wczorajszego poranka.
- Podobało ci się tańczenie z nim na balu?
Kiedy jego słowa zaczęły być nieco ostrzejsze? Odwróciła się do niego, kiedy
skręcali za róg, kierując się do prywatnej sali treningowej.
- Wyszedłeś dość wcześnie. Myślałam, że chciałeś mnie pilnować całą noc.
- Nie potrzebujesz już mojego nadzoru.
- Nie potrzebowałam go od początku.
Wzruszył ramionami.
- Teraz wiem, że nigdzie się nie wybierasz.
Na zewnątrz, wyjący wiatr wzniósł chmurę śniegu, wysyłając iskrzącą się falę w
powietrze.
- Mogłabym wrócić do Endovier.
- Nie wrócisz.
- Skąd to możesz wiedzieć?
- Po prostu wiem.
- Tak, to mnie bardzo przekonuje.
Zaśmiał się, kontynuując marsz w stronę pokoju treningowego.
- Dziwię się, że twój pies za tobą nie przybiegł, zważając na to, jak marudzisz.
- Jeśli miałbyś psa, to byś się nie śmiał - powiedziała ponuro.
- Nigdy nie miałem zwierzaka. Nigdy nie chciałem.
- To jest prawdopodobnie błogosławieństwo dla każdego psa, który mógłby być
twoim towarzyszem.
Dźgnął ją łokciem. Uśmiechnęła się i odwzajemniła gest. Chciała mu powiedzieć
o Kainie. Chciała mu to powiedzieć w momencie, gdy zobaczyła go przy swoich drzwiach.
Chciała mu powiedzieć o wszystkim.
Ale on nie mógł o tym wiedzieć. Ponieważ, jak uświadomiła to sobie zeszłej
nocy, jeśli by mu wszystko powiedziała - o Kainie i istocie, którą wypuścił, chciałby
zobaczyć pozostałości po bestii. A to oznaczało, że musiałaby go przeprowadzić przez
sekretne przejście. Chociaż mógł jej ufać na tyle, żeby zostawić ją sam na sam z Dorianem,
tego, że ma dostęp do niestrzeżonej drogi ewakuacyjnej, nie była gotowa mu wyjawić.
Poza tym, zabiła to. To koniec. Tajemnicze zło Eleny zostało pokonane. Teraz po
prostu pokona Kaina w pojedynku, a potem nikt o tym nie będzie musiał wiedzieć.
Chaol zatrzymał się przed nieoznakowanymi drzwiami do ich pokoju ćwiczeń i
odwrócił się w jej stronę.
- Zamierzam zapytać cię o to tylko raz, więcej juć nie będę pytał - rzekł, patrząc
na nią tak intensywnie, że zaczęła się wiercić. - Czy wiesz, w co się pakujesz z Dorianem?
Roześmiała się, wydając z siebie ostre, kraczące dźwięki.
- Udzielasz mi romantycznej porady? Ze względu na mnie czy na Doriana?
- Oboje.
- Nie zdawałam sobie sprawy, że obchodzę cię na tyle, żebyś się o mnie martwił.
Albo chociaż zauważał.
Nie złapał przynęty. Zamiast tego po prostu otworzył drzwi.
- Tylko pamiętaj, żeby używać mózgu, dobrze? - powiedział przez ramię, po czym
wszedł do pomieszczenia.
•
Godzinę później, pocąc się i wciąż dysząc przez ćwiczenia z szermierki, Celaena
wytarła czoło rękawem, gdy szli z powrotem do jej pokoju.
- Niedawno widziałem, jak czytasz „Erlic and Emide” - powiedział. - Myślałem,
że nienawidzisz poezji.
- To co innego. - Wzruszyła ramionami. - Epicka poezja nie jest nudna... albo
pretensjonalna.
- Och? - Krzywy uśmiech pojawił się na jego twarzy. - Wiersze o wielkich
bitwach i bezgranicznej miłości nie są pretensjonalne? - Żartobliwie uderzyła go w ramię, a
on się zaśmiał.
Zaskakująco zachwycona jego śmiechem, zachichotała. Lecz wtedy skręcili za
róg, stając twarzą w twarz ze strażnikami. Wtedy go zobaczyła.
Król Adarlan.
TŁUMACZENIE: Dominika
Rozdział 44
Król.
Serce Celaeny załomotało i przyległo do kręgosłupa. Poczuła każdą z małych
blizn na dłoni.
Podszedł do nich, jego wyniosła postawa była zbyt ogromna na ten wąski
korytarz, ich oczy się spotkały.
Powoli, nie chcąc zawisnąć na szubienicy, skłoniła się. Patrzył na nią twardym
spojrzeniem. Włoski na jej ramionach uniosły się. Czuła, jak czegoś szuka, czegoś wewnątrz
niej. Wiedział, że coś jest nie tak, że coś zmieniło się w jego zamku... coś związanego z nią.
Celaena i Chaol wyprostowali się, po czym odeszli na bok.
Król odwrócił głowę, by się jej przyjrzeć, gdy przechodził obok nich.
Czy mógł ujrzeć, co znajduje się poza jej ciałem? Czy wiedział, że Kain umiał
otwierać portale do innych światów? Czy wiedział, że nawet, gdy magia jest zakazana, to
Znaki Wyrd mają własną siłę? Moc, którą król mógłby władać i nauczyć się przywoływać
demony czy Ridderaki... W jego oczach był mrok, zimny i bezgraniczny niczym odległości
między gwiazdami.
Czy jeden człowiek może zniszczyć świat? Cy jego ambicje były aż tak
niezaspokojone? Słyszała dźwięki wojny.
Król spojrzał przed siebie.
Czaiło się w nim coś niebezpiecznego. W powietrzu unosiła się śmierć, którą
czuła, gdy stała przed czarną otchłanią, którą otworzył Kain. To był smród innego świata -
martwego świata.
Jaki cel miała Elena w tym, żeby zabójczyni zbliżyła się do króla?
Celaenie udało się ruszyć, krok za krokiem, oddalając się od króla. Patrzyła przed
siebie nieobecnym wzrokiem i choć nie widziała Chaola, to czuła, że jej się przygląda. Na
szczęście nie powiedział ani słowa.
Miło było mieć kogoś, kto rozumie.
Nie skomentował też tego, że znacznie się do niego zbliżyła, gdy szli dalej.
•
Chaol chodził po swoim pokoju zaraz po tym, jak skończył się trening Celaeny
wraz z pozostałymi Czempionami. Po obiedzie wrócił do swoich komnat, by przeczytać
raport z królewskiej podróży... Przez ostatnie dziesięć minut czytał go już trzykrotnie.
Zmiął papier w dłoni.
Dlaczego król wrócił sam? I, co ważniejsze, w jaki sposób cała jego świta zginęła
podczas tej podróży? Niejasne było to, gdzie król podróżował. Wspominał coś o Białych
Górach Fang, ale... Dlaczego wszyscy zginęli?
Król mówił coś o tym, że rebelianci zatruwali jedzenie w jego sklepach, ale
szczegóły były tak niedokładne, iż wręcz sugerowały, że prawda kryje się gdzie indziej.
Być może nie wyjaśniał tego zbyt szczegółowo, by nie martwić swych
poddanych. Ale Chaol był Kapitanem jego Straży.
Jeśli król mu nie ufał...
Zegar wybił pełną godzinę, a ramiona Chaola opadły.
Biedna Celaena. Czy wiedziała, że wyglądała jak przerażone zwierzę, gdy pojawił
się król? Aż miał ochotę pogłaskać ją po plecach. Wrażenie, jakie wywarł na niej król
utrzymywało się jeszcze długo po tym incydencie, a ona była strasznie cicha w czasie obiadu.
Była niesamowita, tak szybka, że miał trudności z utrzymaniem za nią tempa.
Wspinała się po ścianach z łatwością i była nawet zdolna do wspinania się na własny balkon z
użyciem tylko i wyłącznie rąk.
Denerwowało go to, zwłaszcza, gdy przypominał sobie, że ma tylko osiemnaście
lat. Zastanawiał się, czy była tak dobra przed pobytem w Endovier.
Nie męczyła się podczas sparingów, ale wydawało mu się, że zatracała się w sobie
i uciekała do miejsca, gdzie było miło i spokojnie, bądź gorąco i niebezpiecznie.
Była w stanie zabić każdego, nawet Kaina, w ciągu kilku sekund.
Ale gdy stanie się Czempionem – czy będą mogli pozwolić jej podróżować po
Erilea? Owszem, był z niej dumny, ale nie wiedział, czy będzie mógł spać wiedząc, że
wytrenował i puścił wolno najlepszą na świecie zabójczynię. Jeśli wygra, będzie tu przez
cztery lata.
Co sobie pomyślał król, gdy zobaczył ich razem, śmiejących się? Z pewnością nie
był to powód, dla którego król miałby pytać, co się stało z jego ludźmi. Nie – król nie dbał o
tego typu sprawy, zwłaszcza, że Celaena mogła zostać jego Mistrzynią.
Chaol potarł swoje ramię.
Wyglądała na taką drobną, gdy zobaczyła króla.
Od powrotu z podróży król nie wydawał się zmieniony, był tak samo gburowaty
jak zawsze. Ale ten nagły wyjazd i samotny powrót... Coś się działo, coś, w co król był
zamieszany.
Celaena w jakiś sposób też to przeczuła.
Kapitan Straży oparł się o ścianę, wbijając spojrzenie w sufit.
Nie powinien wtrącać się w sprawy króla. W tym momencie miał skupić się na
sprawie związaną z morderstwami zawodników i doprowadzeniu Celaeny do zwycięstwa.
Tu już nie chodziło o dumę Doriana; Celaena nie przetrwałaby kolejnego roku w
Edovier.
Chaol uśmiechnął się lekko.
Wpakowała się w wystarczającą ilość kłopotów przez miesiąc pobytu w zamku.
Mógł sobie jedynie wyobrażać, co się będzie działo przez kolejne cztery lata.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 45
Celaena sapnęła, gdy ona i Nox opuścili miecze, a Mistrz Broni zawołał
Czempionów, by napili się wody.
Jutro odbywał się ostatni Test przed Pojedynkiem.
Utrzymywała dystans, gdy Kain skierował się do stołu pod ścianą, gdzie stały
dzbany z wodą. Obserwowała każdy jego ruch. Patrzyła na jego mięśnie, wzrost, szerokie
plecy, na wszystkie siły skradzione martwym Mistrzom. Przyglądała się czarnemu
pierścieniowi na jego palcu.
Czy miał on jakiś związek z jego strasznymi umiejętnościami?
Nie wyglądał nawet na zaskoczonego jej obecnością, gdy wchodził na salę
treningową. Po prostu posłał jej szyderczy uśmiech i sięgnął po miecz.
- Czy coś się stało? - zapytał Nox, gdy zatrzymał się obok niej. Oddychał
nierówno. Kain, Grave i Renault rozmawiali między sobą. - Byłaś nieco wytrącona z
równowagi. - Jak Kain nauczył się wzywać tę kreaturę... I co to była zaczerń, która
towarzyszyła jej pojawieniu? Czy on robił to naprawdę tylko po to, by wygrać konkurs? - A
może - Nox kontynuował. - Coś zajmuje twoje myśli?
Wypchnęła Kaina ze swoich myśli.
- Co?
Spojrzał na nią.
- Wygląda na to, że na balu cieszyłaś się uwagą następcy tronu.
- Pilnuj swojego nosa – warknęła.
Nox uniósł ręce.
- Nie chciałem być wścibski. - Podeszła do stołu z wodą, nie odzywając się do
Noxa słowem, gdy napełniała szklankę do siebie i nie zaproponowała picia także jemu. Zrobił
to sam, gdy odstawiła dzban. - Blizny na twojej dłoni są nowe.
Schowała ręce do kieszeni, jej oczy błyszczały.
- Pilnuj swojego nosa – odpowiedziała. Chciała odejść, ale Nox chwycił ją za
ramię.
- Powiedziałaś mi, bym tamtej nocy został w swoich komnatach. A te blizny
wyglądają jak ślady po ugryzieniu. Chodzą słuchy, że Verin i Xavier zostali zabici przez
zwierzęta. - Zmrużył szare oczy. - Wiesz coś.
Spojrzała przez ramię na Kaina, który żartował sobie z Gravem, jakby nie był
psychopatą wzywającym demony
- Została nas piątka. Czworo przejdzie do Pojedynku, jutro jest ostateczny Test.
Cokolwiek stało się Verinowi i Xavierowi, nie był to wypadek, zwłaszcza, że obaj zginęli
dwa dni przed Testami. - Wyrwała ramię z jego uścisku. - Uważaj na siebie – syknęła.
- Powiedz mi, co wiesz.
Nie mogła, nie wychodząc na szaloną.
- Jeśli jesteś mądry, to wyniesiesz się z tego zamku.
- Dlaczego? - Zerknął na Kaina. - Czego nie mówisz?
Brullo skończył pić wodę i poszedł po miecz. Nie miała zbyt wiele czasu, nim
zawoła ich, by wracali do ćwiczeń.
- Mówię, że gdybym miała do wyboru coś innego niż bycie tu... gdybym nie miała
do wyboru bycia tu lub śmierci, wyniosłabym się stąd i nie oglądała za siebie.
Nox podrapał się po szyi.
- Nie rozumiem ani słowa z tego, co mówisz. Dlaczego nie masz wyboru? Wiem,
że sprawy z twoim ojcem nie mają się za dobrze, ale z pewnością on nie... - Uciszyła go
ostrym spojrzeniem. - Ty nie jesteś złodziejką klejnotów, prawda? - Potrząsnęła głową. Nox
spojrzał na Kaina. - A Kain o tym wie. To dlatego zawsze próbuje cię sprowokować... byś
pokazała, jaka jesteś naprawdę.
Kiwnęła głową. Co to za różnica, czy dowie się prawdy? Miała teraz ważniejsze
sprawy na głowie. Na przykład jak ma przetrwać Pojedynki. Lub powstrzymanie Kaina.
- Ale kim jesteś? - zapytał Nox. Przygryzła wargę. - Powiedziałaś, że ojciec
wysłał cię do Endovier. To jest prawda. Książę pojechał tam, by cię nająć – są na to dowody.
- Po tym, gdy to powiedział, jego wzrok powędrował do jej pleców. Mogła wręcz poczuć, jak
informacje układają się w jego głowie. - I... ty nie byłaś w miasteczku Endovier. Byłaś w
Endovier. W kopalniach soli. To wyjaśnia fakt, że byłaś tak wyniszczona, gdy po raz
pierwszy cię zobaczyłem.
Brullo klasnął w ręce.
- Ruszcie się! Do roboty!
- Byłaś niewolnicą w Endovier? - Nie mogła znaleźć słów, by odpowiedzieć. Nox
był zbyt mądry. - Przecież jesteś ledwie kobietą... Co musiałaś zrobić, by... - Jego wzrok
uciekł do Chaola i strażników, którzy stali niedaleko niego. - Czy słyszałem wcześniej twoje
imię? Czy słyszałem o tym, że zostałaś wtrącona do kopalni?
- Tak. Wszyscy słyszeli o tym, że tam trafiłam – westchnęła i obserwowała, jak
przypomina sobie wszystkie imiona, które kiedykolwiek usłyszał, po czym wszystko składa
do kupy.
Zrobił krok do tyłu.
- Jesteś dziewczyną?
- Zaskakujące. Wiem. Wszyscy myśleli, że jestem starsza.
Nox przeczesał ręką swoje czarne włosy.
- I masz do wyboru albo zostać królewską Mistrzynią albo wrócić do Endovier?
- To jest powód, dla którego nie mogę uciec. - Brullo krzyknął na nich, by zaczęli
ćwiczyć. - I właśnie dlatego mówię ci, byś wyniósł się z zamku póki jeszcze możesz. - Wyjęła
rękę z kieszeni i wyciągnęła w jego stronę. - Te blizny zostawiła mi kreatura, której nie
jestem w stanie ci opisać tak. A gdybym to zrobiła, nie uwierzyłbyś mi. Ale została nas
piątka, a że jutro odbędzie się Test, a to oznacza, że ta noc może być niebezpieczna.
- Nic z tego nie rozumiem – powiedział Nox, nadal stojąc krok od niej.
- I nie musisz. Ale ty nie wrócisz do więzienia, jeśli przegrasz i nie zostaniesz
Czempionem nawet, jeśli zakwalifikujesz się do pojedynków. Więc musisz odejść.
- Czy chcę wiedzieć, co zabija Mistrzów?
Zadrżała, gdy przypomniała sobie kły i smród potwora.
- Nie – powiedziała, nie będąc w stanie ukryć strachu czającego się w jej głosie. -
Nie chcesz. Musisz po prostu mi zaufać – zaufać, że nie próbuję cię nabrać, byś zrezygnował
z konkursu.
Cokolwiek zobaczył na jej twarz, sprawiło to, że opuścił ramiona.
- Przez cały ten czas byłem pewien, że jesteś po prostu śliczną dziewczyną z
Bellhaven, która kradnie klejnoty, by zwrócić na siebie uwagę ojca. A teraz dowiaduję się, że
ta dziewczyna o blond włosach jest Królową Podziemia. - Uśmiechnął się smutno. - Dziękuję
za ostrzeżenie. Mogłaś mi przecież nic nie mówić.
- Byłeś jedynym, który traktował mnie z powagą – powiedziała, uśmiechając się
ciepło. - Jestem zaskoczona, że mi uwierzyłeś.
Brullo krzyknął na nich, a oni ruszyli w stronę pozostałych. Chaol patrzył na nich
nieprzeniknionym spojrzeniem.
Była pewna, że zapyta ją później, o czym rozmawiali.
- Wyświadcz mi przysługę, Celaena – powiedział Nox. Brzmienie jej imienia
zaskoczyło ją. Zbliżył usta do jej ucha. - Oderwij Kainowi głowę – wyszeptał ze
złowieszczym uśmiechem. Celaena uśmiechnęła się jedynie w odpowiedzi i kiwnęła głową.
Nox odszedł w nocy, wykradając się z zamku nie mówiąc nikomu ani słowa.
•
Zegar wybił piątą, a Kaltain zwalczyła chęć, by potrzeć oczy, gd opium
opuszczało jej organizm każdym porem jej ciała.
W świetle zachodzącego słońca, zamek zalany był czerwienią, pomarańczem i
złotem, a kolory te zlewały się ze sobą.
Perrington poprosił ją, by dołączyła do niego w trakcie obiadu w Wielkiej Sali. Na
co dzień nie ośmieliłaby się palić przed publicznym posiłkiem, ale ból głowy nękał ją przez
całe popołudnie i nie tracił na sile.
Może opium podziałało źle - być może tym razem wypaliła za dużo. Wśród
łomotu w uszach i głowie słyszała szept skrzydeł wypełniający powietrze.
W chwilach między mrugnięciami, mogła przysiąc, widziała różne rzeczy
krążące wokół niej, unoszące się nad nią, czekając, czekając, czekając...
- Moja pani - powiedział Kain, pochylając głowę, gdy przechodziła obok.
Kaltain nie odpowiedziała. Zacisnęła spocone dłonie i skierowała się przed siebie.
Minęło trochę czasu nim dźwięki trzepoczących skrzydeł ucichły, ale gdy usiadła
obok diuka, zapomniała o tym.
•
Po kolacji Celaena siedziała przy stoliku do szachów naprzeciwko Doriana.
Pocałunek po balu, który odbył się dwa dni temu nie był taki zły. Nawet miły,
jeśli miała być uczciwa.
Oczywiście przyszedł tego wieczora, ale jak do tej pory nie było żadnej wzmianki
o świeżych bliznach na jej dłoni czy pocałunku. A ona, nawet za milion lat, nie wspomni mu
o Ridderaku.
Może i czuła coś do niego, ale gdyby on powiedział o sile Znaków Wyrd i
Wroach Wyrd swojemu ojcu... Na samą myśl o tym poczuła chłód w żyłach.
Lecz gdy patrzyła na niego, gdy jego twarz oświetlały płomienie z kominka, nie
widziała w nim żadnego podobieństwa do jego ojca. Nie, ona widziała jedynie jego dobroć i
inteligencję, no, może odrobinę arogancji, ale...
Celaena przesunęła palcami po uszach psa.
Spodziewała się, że będzie się teraz trzymał z daleka i poleci do kolejnej kobiety,
gdy już wiedział, jak smakuje.
Cóż, a jeśli w pierwszej kolejności chciał posmakować ciebie?
Zrobił ruch swoim Królem na co Celaena roześmiała się.
- Na pewno chcesz to zrobić? - zapytała. Wykrzywił twarz, zmieszany, a ona
sięgnęła po swój pionek, przesunęła go po przekątnej i przewróciła jego Króla.
- Cholera! - krzyknął, na co zabójczyni zachichotała.
- Trzymaj - oddała mu pionek. - Weź go i spróbuj zrobić inny ruch.
- Nie. Będę grał jak mężczyzna i zaakceptuję porażkę! - Zaśmiali się, ale szybko
zapanowała między nimi niezręczna cisza.
Uśmiech wciąż igrał na jej ustach, gdy sięgnął po jej dłoń. Chciała ją odepchnąć,
ale nie mogła się zmusić. Uniósł jej rękę nad planszą i płasko przytknął do swojej, po czym
splótł razem ich palce.
Jego dłoń była szorstka i twarda. Ich splecione ręce spoczywały obok planszy.
- Niektórzy potrzebują dwóch dłoni, by grać w szachy – powiedziała,
zastanawiając się, czy możliwe jest, że jej serce eksploduje.
Fleetfoot fuknęła i zeskoczyła z jej kolan, najprawdopodobniej, by zaszyć się pod
łóżkiem.
- Myślę, że my potrzebujemy jednej. - Ruszył jednym z pionków. - Widzisz?
Przygryzła wargę. Wciąż nie była w stanie wyrwać ręki w jego uścisku.
- Zamierzasz pocałować mnie ponownie?
- Bardzo chętnie. - Nie była w stanie się poruszyć, gdy przysuwał się do niej,
coraz bliżej i bliżej. Stół zatrzymał go o milimetry od jej ust.
- Minęłam dziś na korytarzu twojego ojca – powiedziała.
Dorian powoli usiadł z powrotem na krześle.
- I?
- I wszystko było w porządku – skłamała. Zmrużył oczy.
Musnął palcem jej nadgarstek.
- Nie powiedziałaś tego, by uniknąć nieuniknionego, prawda? - Nie, powiedziała
to, by podtrzymać rozmowę, by zatrzymać go tu tak długo, jak tylko się da, by nie musiała
zmierzyć się z nocą samotnie, z groźbą Kaina unoszącą się nad nią.
Kto lepiej mógłby uchronić ją przed mrokiem zbliżających się godzin od
królewskiego syna? Kain nie ośmieliłby się go skrzywdzić.
Ale to wszystko... wszystko, co wydarzyło się z Ridderakiem i to, co przeczytała,
było prawdą. Co, jeśli Kain mógł wezwać coś jeszcze – na przykład śmierć? Wielu ludzi
straciło fortunę, gdy zakazano uprawiania magii.
Nawet król mógł zamieszany w te moce.
- Drżysz – powiedział Dorian. Tak było. Drżała jak jakaś cholerna idiotka. - Czy
wszystko w porządku? - Okrążył stół i usiadł naprzeciwko niej.
Nie mogła mu powiedzieć, nie, nie mógł się o tym nigdy dowiedzieć. Tak samo
nie mógł się dowiedzieć, że przed kolacją znalazła pod łóżkiem świeżo namalowane Znaki
Wyrd.
Kain wiedział, że Celaena odkryła jego sposób na wyeliminowanie przeciwników.
Być może chciał na nią zapolować tej nocy, a może nie – nie miała zielonego pojęcia.
Nie zamierzała tej nocy zbyt wiele spać - a przynajmniej do czasu, aż nie nadzieje
go na koniec swojego miecza.
- Wszystko w porządku – jej głos był niewiele głośniejszy od szeptu.
Jeśli nadal będzie pytał, nie wytrzyma i powie mu wszystko.
- Jesteś pewna, że czujesz się... - zaczął, ale zerwała się z krzesła i pocałowała go.
Niemal zepchnęła go na podłogę, ale udało mu się podeprzeć ramieniem o brzeg
krzesła i utrzymać równowagę. Drugim ramieniem objął ją w talii.
Pozwoliła mu się dotknąć, jego smak wypełnił cały jej umysł. Pocałowała go,
chcąc ukraść część jego powietrza. Wplotła palce w jego włosy, a gdy wpił się gwałtownie w
jej usta, pozwoliła wszystkiemu przeminąć.
•
Zegar wybił trzecią. Celaena usiadła na łóżku i podkuliła nogi do piersi.
Po godzinach całowania, rozmawiania i jeszcze więcej ałowania, Doran wyszedł -
zaledwie kilka minut temu.
Miał ochotę zapytać go, czy zostanie - było by to nawet mądre, ale myśl, że
Dorian byłby z nią, gdy Kain albo Ridderak zjawiliby się po nią, a Dorian zostałby ranny
sprawiła, że pozwoliła mu odejść.
Zbyt zmęczona by czytać, lecz zbyt zmęczona, by spać, wpatrywała się w
kominek.
Każdy dźwięk, czy odgłosy kroków sprawiały, że drżała. Udało jej się zabrać z
koszyka Philippy kilka pinezek, gdy ta nie patrzyła.
Lecz prowizoryczny nóż, ciężkie książki i świecznik nie były dobrą bronią w
porównaniu z tym, co mógł wezwać Kain.
Nie powinnaś była zostawiać Damarisa w grobowcu.
Nie było mowy, by tam wróciła - nie, gdy Kain żył.
Objęła kolana, drżąc na wspomnienie ciemności, z której przyszła tamta rzecz.
Kain musiał nauczyć się o Znakach Wyrd w Białych Górach Fang - przeklęte pogranicza
Adarlan i Zachodnich Pustkowi.
Mówiono, że zło nadal wykrada się z ruin Królestwa Wiedźm i że stare kobiety z
żelaznymi zębami nadal wędrowały samotnia opuszczonymi górskimi szlakami.
Włoski na jej ramionach uniosły się, a ona chwyciła koc i szczelnie się nim
owinęła.
Jeśli przeżyje do Pojedynków i pokona Kaina, koszmar się skończy. Wtedy będzie
mogła znowu spać spokojnie - jeśli Elena znowu nie wymyśli czegoś wielkiego.
Zabójczyni oparła policzek o kolana, słuchając tykania zegara.
•
Kopyta uderzały z hukiem o zamarzniętą ziemię z coraz szybciej, gdy jeździec bił
konia. Śnieg i błoto pokrywały ziemię grubą warstwą, biały puch spadał z nieba.
Celaena biegła - szybciej, niż jej młode nogi mogły znieść. Wszystko ją bolało.
Gałęzie szarpały jej suknię i włosy.; kamienie kaleczyły stopy.
Przemierzała szybko las, oddychając tak ciężko, że nie była w stanie zebrać
powietrza, by wołać o pomoc.
Musi dotrzeć do mostu. To nie może przejechać przez most.
Tuż za nią rozległ się trzask, gdy wydobyto miecz z pochwy.
Upadła, lądując w błocie, między kamieniami. Dźwięki zbliżającego się demona
wypełniały powietrze, gdy próbowała wstać. Ale błoto więziło ją, nie mogła się ruszyć.
Dotarła do zarośli, jej małe dłonie krwawiły, koń był tuż za nią, ona...
•
Celaena obudziła się, dysząc. Położyła rękę na wysokości serca i przycisnęła ją do
piersi, ta drżała przy każdym uderzeniu.
To był tylko sen.
W kominku żarzyły się drwa, przez jej zasłony sączyło się zimne, jasnoszare
powietrze.
To był tylko koszmar. Musiała w pewnej chwili przysnąć.
Chwyciła amulet, przesuwając kciukiem po kamieniu.
W jakiś sposób mnie chroniłeś, gdy tamten potwór zaatakował mnie poprzedniej
nocy.
Marszcząc brwi, delikatnie objęła Fleetfoot i pogłaskała ją po łebku.
Świt był blisko. Przetrwała kolejną noc.
Z westchnieniem położyła się i zamknęła oczy.
Kilka godzin później, gdy informacja o ucieczce Noxa rozeszła się po królestwie,
Celaena została powiadomiona o tym, że ostatni Test został odwołany.
Jutro miała zmierzyć się z Gravem, Renaultem i Kainem.
Jutro rozstrzygnie się sprawa i jej wolność.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 46
Las otaczający Doriana był pokryty lodem, a śnieg okrywał drzewa grubymi,
białymi czapami. Omiatał spojrzeniem gałęzie i krzewy. Potrzebował wyjść dzisiejszego dnia
na polowanie, by móc poczuć mroźne powietrze owiewające go w trakcie jazdy.
Widział jej twarz za każdym razem, gdy zamykał oczy. Zajmowała jego myśli,
sprawiała, że chciał robić wielkie i wspaniałe rzeczy, tylko dla niej, chciał stać się
człowiekiem, który zasługuje na koronę.
Ale Celaena... nie wiedział, co ona czuje. Pocałowała go - łapczywie - ale kobiety,
w których kochał się w przeszłości zawsze były chętne. Patrzyły na niego z uwielbieniem, a
ona patrzyła na niego jak kot obserwujący mysz.
Dorian wyprostował się, gdy wyczuł niedaleko siebie ruch. Dziesięć metrów dalej
jeleń żywił się korą.
Zatrzymał konia i wyciągnął z kołczanu strzałę. Ale nie strzelił.
Jutro miała stanąć do pojedynku.
Jeśli coś jej się stanie... Nie, ona potrafi o siebie zadbać; jest silna, inteligentna i
szybka.
Posunął się za daleko; nie powinien był jej nigdy pocałować. Bo teraz, bez
względu na to, jak będzie sobie wyobrażał swoją przyszłość, lub z kim ją spędzi, nie potrafił
sobie wyobrazić bycia z kimś innym - nie chciał być z kimś innym.
Zaczął padać śnieg. Dorian spojrzał na szare niebo i skierował konia w stronę
parku.
•
Celaena stała przy drzwiach balkonowych wpatrując się w Rifthold. Dachy były
pokryte śniegiem, a światła migotały w każdym oknie.
Może i wyglądałoby to pięknie, gdyby nie wiedziała, jak bardzo to miejsce było
brudne i skorumpowane.
Miała nadzieję, że Nox był już daleko, daleko stąd.
Powiedziała strażnikom, że tego wieczora nie chce żadnych gości i kazała im
odprawić nawet Chaola i Doriana, gdyby się pojawili. Raz ktoś zapukał do jej drzwi, ale ona
41 Koleś... Ty się po prostu ZAKOCHAŁEŚ./ K.
nie odpowiedziała, a ta osoba szybko odeszła i nie spróbowała ponownie.
Położyła dłoń na szkle, czując pod palcami jego chłód. Zegar wybił dwunastą.
Jutro - a może już dziś? - stanie do walki z Kainem.
Jeszcze nigdy z nim nie trenowała. Pozostali zawodnicy byli zbyt chętni, by miała
choć chwilę na sparing z nim.
Choć Kain był silny, to nie tak szybki jak ona. Ale był wytrzymały. Będzie
musiała dość długo go unikać. Modliła się, by te biegi z Chaolem dały jej siłę do tej walki.
Jeśli przegra... Nawet o tym nie myśl.
Oparła czoło o szybę.
Bardziej honorowe będzie nie stanięcie do pojedynku, czy powrót do Endovier? A
może bardziej honorowa będzie śmierć niż zdobycie tytułu królewskiego Czempiona?
Kogo on rozkaże jej zabijać?
Jako adarlańska Zabójczyni miała głos. Pomimo, że Arobbyn Hamel ocalił ją,
zawsze miała coś do powiedzenia, gdy dostawała zlecenie. Żadnych dzieci. Nikt z Terrasen.
Ale król mógł kazać zabić jej każdego. Czy Elena oczekiwała od niej, że odmówi
mu, gdy stanie się jego Czempionką?
Żołądek podszedł jej do gardła.
Teraz nie było czasu na myślenie o tym. Musiała skupić się na Kainie, na
pokonaniu go.
I choć starała się z całych sił, potrafiła myśleć tylko o zagłodzonej, beznadziejnej
zabójczyni, którą jednego jesiennego dnia wyciągnął z Endovier niemiły Kapitan królewskiej
Straży.
Co powiedziałaby wtedy księciu, gdyby wiedziała, że będzie mogła stracić tak
wiele? Czy zaśmiałaby się, gdyby wiedziała, że inne rzeczy - inni ludzie - będą znaczyli dla
niej tak wiele, jak jej wolność?
Celaena przełknęła gulę w gardle.
Być może istniały inne powody, dla których miała jutro walczyć. Być może kilka
miesięcy w zamku jej nie wystarczały. Być może... może dlatego, że chciała tu zostać z
innych powodów, niż jej ewentualna wolność.
To była jedna z tych rzeczy, w które zabójczyni z Endovier nie mogła uwierzyć.
Ale to była prawda. Chciała tu zostać.
I to sprawiało, że jutrzejszy dzień miał być o wiele trudniejszy.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 47
Kaltain owinęła się czerwoną peleryną, chłonąc jej ciepło.
Dlaczego pojedynki odbywały się na zewnątrz? Zamarznie, zanim przyjdzie
zabójczyni! Pomacała palcami fiolkę, którą miała ukrytą w kieszeni, patrząc na dwa kieliszki
stojące na stole. Po prawej był ten dla Sardothien. Nie mogła ich pomylić.
Spojrzała na Perringtona, który stał u boku króla. Nie miał pojęcia, do czego była
zdolna, by pozbyć się Sardothien raz na zawsze - by Dorian znowu był wolny.
Poczuła, jak jej krew wrze z euforii.
Diuk zbliżył się do niej, a Kaltain wbijała spojrzenie w ziemię w miejscu, gdzie
miały odbyć się pojedynki.
Stanął przed nią, oddzielając ją od członków Rady tak, by nie mogli jej zobaczyć.
- Nieco za chłodno jak na pojedynek na zewnątrz - powiedział. Kaltain
uśmiechnęła się i pozwoliła fałdom płaszcza opaść na stół, gdy pocałował ją w rękę.
Wystawiła ukradkiem zza materiału wolną rękę i wsypała zawartość fiolki do wina. Gdy
podniosła rękę, fiolka była z powrotem w kieszeni.
To wystarczy, by osłabić Sardothien - wywoła zawroty głowy i dezorientację.
W przejściu pojawił się strażnik, a za nim kolejny. Między nimi kroczyła
dziewczyna. Miała na sobie męskie ubrania, choć Kaltain musiała przyznać, że jej czarno-
złota kurtka jest dobrej marki.
Dziwnie było myśleć o tej kobiecie jak o zabójczyni, ale widząc ją teraz, z tymi
jej dziwactwami i wadami, to wszystko nabierało sensu.
Kaltain przesunęła palcem po brzegu kielicha i uśmiechnęła się.
Mistrz diuka Perringtona wyłonił się zza wieży zegarowej. Kaltain uniosła brwi.
Myśleli, że Sardothien jest w stanie pokonać tego człowieka, gdyby nie była pod
wpływem narkotyków?
Kaltain zrobiła krok do tyłu, a Perrington usiadł obok króla, gdy pojawili się
pozostali dwaj zawodnicy.
Z zapałem widocznym na twarzach czekali na krew.
•
Stojąc w namiocie, z którego widziała wieżę zegarową, Celaena starała się nie
drżeć. Nie widziała sensu w tym, żeby pojedynki odbyły się na zewnątrz - cóż, oprócz
przysporzenia Czempionom kolejnych niewygód.
Spojrzała tęsknie na okna chroniące zamek przed zimnem, a następnie na
zamarznięty ogród. Ręce miała zdrętwiałe.
Chowają je do kieszeni swojej futrzanej kurtki, podeszła do Chaola, który stał na
skraju gigantycznego koła narysowanego kredą, które zostało zrobione na kostce.
- Strasznie tu zimno - powiedziała. Kołnierz i mankiety kurtki obszyte były futrem
królika, ale to nie wystarczyło. - Dlaczego nie powiedziałeś mi, że to odbędzie się na
zewnątrz?
Chaol pokręcił głową, patrząc na Grave'a i Renaulta - najemnika z Zatoki
Czaszek, który, ku jej satysfakcji, również nie był zadowolony z pogody.
- Nie wiedzieliśmy o tym, król podjął decyzję przed chwilą - powiedział Chaol. -
Może dzięki temu to wszystko skończy się szybciej. - Uśmiechnął się lekko, ale ona nie
odpowiedziała tym samym.
Niebo było jasne i niebieskie, a ona zaciskała zęby, gdy silny podmuch wiatru
naparł na nią. Wokół stołu ustawiono trzynaście krzeseł, a na samym środku siedzieli król i
Perrington. Za diukiem stała Kaltain ubrana w piękny, czerwony płaszcz pokryty białym
futrem. Spojrzały sobie w oczy, a Celaena zastanawiała się, dlaczego Kaltain posyła jej
uśmiech. Kobieta odwróciła wzrok w kierunku wieży, a Celaena podążyła za jej spojrzeniem i
wtedy zrozumiała.
Kain szedł pochylony, mijając wieżę zegarową. Jego mięśnie mało co nie
rozerwały tuniki.
To wszystko, skradziona siła... co by się stało, gdyby Ridderak zabił też ją? O ile
silniejszy byłby dzisiaj? Co gorsza, na jego piersi widniał złoty znak królewskiej Straży -
wiwern.
Prezent od Perringtona, tu nie miała wątpliwości. Czy diuk zdawał sobie sprawę,
jakimi mocami dysponował jego Czempion? Nawet, gdyby próbowała to udowodnić, nikt by
jej nie uwierzył.
Poczuła mdłości, ale Chaol chwycił ją za łokieć i odprowadził w daleki kąt
namiotu.
Przy stole stało dwóch starzejących się mężczyzn, którzy patrzyli na nią
niespokojnie.
Skinęła im głową.
Lordowie Urizen i Garnel. Najwidoczniej otrzymaliście to, za co byliście w stanie
zabić. I wydaje mi się, że ktoś powiedział wam, kim tak naprawdę jestem.
Minęły dwa lata od chwili, gdy wynajęli ją, każdy z osobna, by zabiła na ich
zlecenie tego samego mężczyznę. Nie zadała sobie oczywiście trudu, by powiedzieć im, że
tak się stało i że od obojga wzięła pieniądze.
Puściła oczko do Lorda Garnela, a ten zbladł, przewracając kubek ciepłego kakao,
które zalało papiery leżące przed nim.
Och, zachowa ich sekret; mogłoby to zniszczyć jej reputację. Ale jeśli jej wolność
będzie sprowadzała się do głosowania... Uśmiechnęła się do Lorda Urizena, na co odwrócił
wzrok.
Spojrzała na innego mężczyznę, którego znała, a ten na nią patrzył.
Król.
Głęboko w środku drżała, ale pochyliła głowę.
- Jesteś gotowa? - zapytał Chaol. Celaena zamrugała, przypominając sobie, że stoi
obok niej.
- Tak - powiedziała, choć nie była to prawda. Wiatr smagał jej włosy,
przeczesując je lodowatymi palcami.
Dorian siedział przy stole, czarujący i przystojny jak zawsze. Posłał jej ponury
uśmiech, gdy chował ręce w kieszeniach, odwracając wzrok w stronę ojca.
Ostatni z radny usiadł przy stole.
Celaena przechyliła głowę, gdy pojawiła się Nehemia i stanęła tuż przy białej linii
okręgu.
Księżniczka spojrzała jej w oczy i uniosła brodę w geście wsparcia. Miała na
sobie wspaniały strój: obcisłe spodnie, grubą tunikę wysadzaną spiralnymi drucikami z żelaza
i wysokie buty do kolan, miała też przy sobie drewnianą laskę, wysoką tak, jak ona.
By zwrócić jej honor, zdała sobie sprawę Celaena i poczuła, jak szczypią ją oczy.
Jeden wojownik uznaje drugiego.
Wszyscy zamilkli, gdy wstał król. Skostniała od środka, poczuła się niezgrabna i
gruba, ale również lekka i słaba jak niemowlę.
Chaol trącił ją łokciem, każąc jej stanąć przed stołem. Skupiła się na swoich
nogach, gdy ruszyła w tamą stronę. Nie patrzyła w twarz królowi.
Na szczęście po jej bokach stali Renault i Grave. Gdyby to był Kain, byłaby
zdolna skręcić mu kark w tej chwili, by zakończyć to jak najszybciej.
Ta wiele osób na nią patrzyło...
Zatrzymała się dziesięć stóp od króla Adarlan.
Na stole leżała jej wolność albo śmierć. Jej przeszłość i przyszłość siedziała na
tronie ze szkła.
Umknęła wzrokiem w stronę Nehemii, która niebezpieczna i pełna wdzięku
ogrzewała ją i sprawiała, że stała wyprostowana.
Król Adarlan przemówił. Wiedząc, że patrzenie na jego twarz osłabi ją, odszukała
wzrok Nehemii. Lecz ona nie patrzyła na króla, ale na jakiś punkt za tronem.
Zastanawiała się, czy obecność Kaltain oznaczała, że Perrington powiedział jej, kim
naprawdę jest Celaeana.
- Wyciągnięci z waszego nędznego życia macie okazję stać się godnymi tytułu
królewskiego Mistrza. Po miesiącach treningów nadszedł moment, w którym rozstrzygnie się,
kto z was zostanie moim Mistrzem. Staniecie ze sobą do walki w pojedynkach. Możecie
wygrać tylko poprzez uwięzienie przeciwnika w pozycji, w której zginąłby w prawdziwej
walce. A więc - posłał ostre spojrzenie w jej kierunku - Kain i Czempion radnego Garnela
walczą jako pierwsi. Czempionka mojego syna i zawodnik radnego Mullisona będą następni.
- Oczywiście król wiedział, jak Kain miał na imię. Równie dobrze mógł oświadczyć, komu
kibicuje. - Zwycięzcy zmierzą się ze sobą w Pojedynku. Ten, kto wygra, zostanie królewskim
Mistrzem. Czy to jasne? - Skinęli głowami. W czasie nie dłuższym niż jedno uderzenie jej
serca widziała prawdziwe oblicze króla. I w tej samej chwili przestała się go bać.
Nie będę się bała, obiecała sobie, biorąc te słowa do serca.
- Pojedynki rozpoczną się na mój rozkaz - powiedział król.
Odbierając to jako znak, Celaena odwróciła się i skierowała się w miejsce, gdzie
stał Chaol.
Kain i Renault skłonili się królowi, a potem stanęli przodem do siebie i
wyciągnęli miecze. Przyjrzała się Renaultowi, który przyjmował pozycję wyjściową.
Widziała już jego pojedynek z Kainem; nigdy nie wygrał, ale zawsze
wytrzymywał dłużej, niż się tego spodziewała.
Być może uda mu się wygrać.
Ale wtedy Kain uniósł miecz. Miał lepszą broń. I był pół stopy wyższy od
Renaulta.
- Zaczynajcie - powiedział król.
Błysnęła stal. Obaj zaatakowali i nagle odskoczyli. Renault, przechodząc w
defensywę, skoczył do przodu i zadał kilka ciosów, które Kain odparł.
Zmusiła się do rozluźnienia ramion i oddychania głęboko chłodnym powietrzem.
- Myślisz, że to było po prostu szczęście - szepnęła do Chaola - że walczę jako
druga?
Skupiał się na pojedynku.
- Myślę, że masz możliwość odpocząć. - Wskazał brodą na pojedynek. - Kain
czasami zapomina zasłaniać się z prawej strony. Spójrz tam. - Celaena patrzyła, jak Kain
uderza, wykręcając ciało tak, że jego prawa strona była nieosłonięta. - Renault nawet tego nie
zauważa. - Kain chrząknął i naparł na Renaulta mieczem, zmuszając najemnika do cofnięcia
się. - Po prostu przegapił swoją szansę. - Wiatr ryczał wokół nich. - Pozostań skoncentrowana
- powiedział, wciąż obserwując pojedynek. Renault cofnął się, każde zderzenie z ostrzem
Kaina cofało go w stronę granicy ringu. Jeden krok poza linię, a zostanie zdyskwalifikowany.
- Będzie próbował cię sprowokować. Nie daj się. Skup się na jego ostrzu i jego nieosłoniętym
boku.
- Wiem - powiedziała i skupiła się ponownie na ich walce akurat w chwili, gdy
Renault krzyknął i potknął się. Krew trysnęła z jego nosa, a on upadł ciężko na podłogę.
Kain z ręką w krwi Renaulta uśmiechnął się tylko i przytknął czubek miecza w
serce przeciwnika. Ten zbladł, a Kain wyszczerzył zęby wpatrując się w swojego
przeciwnika.
Spojrzała na wieżę zegarową. Nie trwało to nawet trzy minuty.
Rozległo się uprzejme klaskanie, a Celaena zauważyła, że twarz Lorda Granela
czerwienieje z wściekłości. Mogła się jedynie domyślać, ile pieniędzy właśnie stracił.
- Dzielnie walczyliście - powiedział król. Kain skłonił się i nie pomógł
Renaultowi wstać. Po prostu ruszył przed siebie.
Z większą godnością, niż się spodziewała, Renault wstał, ukłonił się królowi,
mamrocząc podziękowania. Trzymając się za nos, najemnik oddalił się.
Co właśnie stracił i gdzie wróci?
Po drugiej stronie ringu stał Grave, uśmiechając się do niej. Zacisnął dłoń na
rękojeści miecza. Wykrzywiła usta w lekkim grymasie, gdy wyszczerzył zęby. Oczywiście,
jej pojedynek miał być nieco groteskowy. Renault przynajmniej jakoś wyglądał.
- Za chwilę zaczynami - powiedział król. - Przygotujcie broń. - Po tych słowach
odwrócił się do Perringtona i zaczął mówić coś do niego, a wiatr skutecznie go zagłuszał.
Celaena odwróciła się do Chaola. Ale zamiast wręczyć jej marny miecz, którym
zazwyczaj trenowała, wyciągnął własny. Głowica w kształcie orła lśniła w słońcu południa.
- Proszę - powiedział. Zamrugała, patrząc na ostrze i powoli uniosła głowę, by na
niego spojrzeć. Ujrzała w jego oczach północne wzgórza. To było poczucie lojalności wobec
kraju, który wykraczał poza człowieka siedzącego przy stole. Głęboko w sobie znalazła złoty
łańcuch, który połączył ich te sobą. - Weź go - powiedział.
Krew huczała jej w uszach. Podniosła rękę, by chwycić miecz, ale ktoś dotknął jej
ramienia.
- Jeśli mogę - Nehemia rzekła w Eyllwe. - Chciałabym ci zaoferować to. -
Księżniczka wyciągnęła przed siebie pięknie rzeźbioną laskę z żelaznym zakończeniem.
Celaena patrzyła na zmianę na nią i na miecz Chaola. Miecz, oczywiście, był rozsądniejszym
wyborem - poza tym czuła się oszołomiona tym, że Chaol zaproponował jej własną broń, ale
laska...
Nehemia pochyliła się, by wyszeptać coś Celaenie do ucha:
- Pokonaj ich bronią z Eyllwe - mówiła urywanym głosem. - Niech drewno z
lasów Eyllwe pogrąży Adarlan. Niech królewskim Mistrzem będzie ktoś, kto rozumie
cierpienie niewinnych.
Czy Elena nie powiedziała prawie tego samego?
Celaena przełknęła ślinę, a Chaol opuścił miecz, cofając się od nich o krok.
Nehemia nie przerwała kontaktu wzrokowego.
Wiedziała, o co księżniczka ją prosi. Jako królewska Mistrzyni będzie w stanie
ocalić niezliczoną ilość istnień - a tym sposobem podważyć królewski autorytet.
A to, zdała sobie sprawę, było też pragnieniem Eleny.
Choć strach przewiercił ją na wskroś, gdy pomyślała o tym, że nie będzie w stanie
tego zrobić, przypomniała sobie trzy blizny przecinające jej plecy. Pomyślała o niewolnikach
w Endovier i pięciuset martwych rebeliantach.
Celaena wzięła laskę z rąk Nehemii. Księżniczka uśmiechnęła się do niej groźnie.
Chaol, co ją zdziwiło, nie sprzeciwił się jej wyborowi. Schował miecz i pochylił
głowę, gdy Nehemia poklepała Celaenę po ramieniu i odeszła.
Celaena wypróbowała laskę, wykonując nią kilka ruchów.
Wyważona, solidna, mocna. Zaokrąglona, żelazna końcówka mogła powalić
człowieka.
Czuła zapach olejku do rąk, którego używała jej przyjaciółka, zapach kwiatu
lotosu.
Tak, laska to dobry wybór.
Pokonała Verina gołymi rękami. Mogła pozbyć się Grave'a i Kaina z pomocą
tego.
Spojrzała na króla, który nadal rozmawiał z Perringtonem i spostrzegła, że Dorian
przygląda się jej. Jego szafirowe oczy odbijały blask światła sączącego się z nieba, lecz jego
spojrzenie było nieco zamglone, kiedy ujrzał ją z Nehemią.
Miał wiele wad, ale nie był głupi; zdał sobie sprawę z tego, jakie znaczenie miała
tak naprawdę zaoferowana przez Nehemię broń?
Szybko spuściła wzrok.
Będzie się o to martwiła później. Po drugiej stronie ringu kręcił się Grave,
czekając na to, aż król skupi się na pojedynku i wyda rozkaz.
Wypuściła drżący oddech. Oto ona, w końcu. Trzymała laskę w lewej dłoni,
chłonąc wytrzymałość drewna i siłę swej przyjaciółki.
W ciągu najbliższych minut wiele może się zdarzyć, zmienić.
Spojrzała na Chaola. Wiatr wyrwał z jej warkocza kilka kosmyków, więc wsunęła
je za uszy.
- Bez względu na to, co się stanie - powiedziała cicho - chcę ci podziękować.
Chaol przechylił głowę na bok.
- Za co?
Zapiekły ją oczy, ale winę zwaliła na gwałtowny wiatr, po czym zamrugała
gwałtownie, by pozbyć się z nich wilgoci.
- Za sprawienie, że moja wolność ma teraz jakieś znaczenie.
Nic nie powiedział, po prostu chwycił ją za rękę i trzymał ją w swojej, kciukiem
przesuwając po pierścionku, który nosiła.
- Niech rozpocznie się drugi pojedynek - powiedział król, machając w stronę
ringu.
Chaol uścisnął jej dłoń. Jego skóra była ciepła w mroźnym powietrzu.
- Daj mu popalić - powiedział. Grave wszedł na ring i wyciągnął miecz.
Wyjmując rękę z uścisku kapitana, Celaena wyprostowała się i weszła na ring.
Szybko skłoniła się królowi i swojemu przeciwnikowi.
Skrzyżowała spojrzenie z Gravem i uśmiechnęła się, uginając kolana, a laskę
łapiąc dwoma rękoma.
Nie masz pojęcia, w co się pakujesz, mały człowieczku.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 48
Tak, jak się spodziewała, Grave rzucił się nia nią, celując w środek kija z
nadzieją, że go złamie.
Ale Celaena zrobiła unik. Gdy Grave trafił w powietrze, uderzyła go końcem laski
w plecy. Zachwiał się, ale zachował równowagę, zrobił obrót na jednej nodze i zaatakował
ponownie.
Tym razem przyjęła cios, machając laską tak, że trafił w jej dolną część. Jego ostrze utknęła w
drewnie, a ona skoczyła na niego, pozwalając, by własną rękojeścią trafił się w twarz. Potknął
się, ale zabójczyni miała w gotowości własną pięść.
Gdy spotkała się z jego nosem, delektowała się bólem w kostkach i chrzęstem
pękającej kości w jego nosie. Odskoczyła, by nie miał możliwości zrewanżowania się tym
samym.
Krew lśniła, sącząc się z jego nosa.
- Suka! - syknął i zamachnął się.
Odparła uderzenie, trzymając laskę oburącz, dociskając drewno do ostrza, aż jego
kawałki zaczęły odpryskiwać. Odepchnęła go, chrząknęła i zrobiła obrót. Uderzyła górną
częścią laski w tył jego głowy, a on zachwiał się, lecz utrzymał równowagę.
Otarł krew z nosa, sapał z błyszczącymi oczami. Jego paskudna twarz stała się
dzika, gdy zaszarżował na nią, celując prosto w serce.
Zbyt szybko, zbyt gwałtownie, by mogła go zatrzymać.
Rzuciła się do przysiadu. Gdy ostrze przeleciało nad jej głową, uderzyła w jego
nogi.
Nie miał nawet czasu krzyknąć, gdy przetoczyła się pod nim i nie miał nawet chwili, by
chwycić miecz, bo ona już zdążyła przykucnąć i przyłożyć żelazną część laski do jego gardła.
Pochyliła się i zbliżyła usta do jego ucha.
- Nazywam się Celaena Sardothien - wyszeptała. - Ale nie ma znaczenia, jakie
ono jest: Celaena, Lillian czy suka, bo pokonam cię bez względu na to, jak mnie nazywasz. -
Uśmiechnęła się do niego i wstała. On tylko patrzył na nią, a krew z nosa roztarła mu się na
policzku. Wyciągnęła chusteczkę z kieszeni i rzuciła mu ją. - Możesz to zatrzymać -
powiedziała, po czym zeszła z ringu.
Dopadła do Chaola w chwili, gdy przekroczyła linię.
42 Dodaję ten przypis tutaj, bo tak naprawdę mogę go machnąć prawie w każdym miejscu xD Nie wiem jak Wy,
ale ja jaram się walczącą Celaeną :D/ K.
- Jak długo to trwało? - zapytała. Odnalazła wzrokiem Nehemię, rozpromienioną.
Celaena uniosła laskę w geście pozdrowienia.
- Dwie minuty.
Uśmiechnęła się do kapitana. Była niemal dumna.
- Lepiej od Kaina.
- I na pewno bardziej dramatycznie - powiedział Chaol. - Czy ta chusteczka była
naprawdę konieczna?
Przygryzła lekko wargę i już miała odpowiedzieć, gdy król wstał i wszyscy
ucichli.
- Wino dla zwycięzców - powiedział, a Kain podszedł do stołu. Celaena została z
Chaolem.
Król kiwnął na Kaltain, która posłusznie wzięła srebrną tacę z dwoma kielichami.
Jeden podała Kainowi, a potem podeszła do Celaeny, nim ta podeszła do królewskiego stołu.
- W imię wiary i ku czci Wielkiej Bogini - powiedziała Kaltain dramatycznym
tonem. Celaena miała ochotę ją uderzyć. - Niechaj będzie to modlitwa do Matki, która
stworzyła nas wszystkich. Pijcie, niech was błogosławi, nabierzcie siły. - Kto napisał to
przemówienie? Kaltain ukłoniła się im, a Celaena uniosła kielich do ust. Król uśmiechnął się
do niej, a ona starała się nie drżeć, gdy piła. Kaltain odebrała od niej kielich, gdy skończyła,
po czym ukłoniła się Kainowi i zabrała pucharek od niego.
Wygraj. Wygraj. Wygraj. Rozwal go szybko.
- Przygotujcie się - rozkazał król. - Zaczynacie na mój rozkaz.
Celaena spojrzała na Chaola. Czy nie powinni pozwolić jej chwilę odpocząć?
Nawet Dorian uniósł brwi, patrząc na ojca, ale król uciszył syna jednym spojrzeniem.
Kain wyciągnął miecz, a na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech, gdy
przykucnął w postawie obronnej na środku ringu.
Zaczęła by bluzgać, gdyby Chaol nie położył ręki na jej ramieniu, patrząc na nią
brązowymi oczami pełnymi emocji, których nie rozumiała. W jego twarzy była siła i
powodowała, że przez to był przejmująco piękny.
- Nie przegraj - wyszeptał na tyle cicho, by tylko ona usłyszała. - Nie czuję się
tak, jakbym miał eskortować cię z powrotem co Endovier. - Świat rozmywał się na brzegach,
gdy odchodził z wysoko uniesioną głową, ignorując ostre spojrzenie króla.
Kain zbliżył się, jego miecz błyszczał.
Celaena wzięła głęboki oddech i wkroczyła na ring. Zdobywca Erilea uniósł ręce.
- Zaczynajcie! - ryknął, a ona potrząsnęła głową, by odzyskać ostrość widzenia.
Uspokoiła się, chwyciła laskę jak miecz, gdy Kain zaczął krążyć wokół niej.
Poczuła mdłości na widok napinających się mięśni jej przeciwnika.
Z jakiegoś powodu wszystko widziała jak za mgłą. Zacisnęła zęby i zamrugała.
Musiała użyć przeciwko niemu siły.
Kain zaatakował szybciej, niż się tego spodziewała. Odparła jego miecz szerszym
bokiem laski i odskoczyła, gdy usłyszała jęk drewna.
Uderzył z taką prędkością, że musiała cofnąć się do krawędzi ringu. Ostrze
utknęło głęboko w jej broni. Ramiona bolały ją od uderzenia. Nim mogła odzyskać
równowagę, Kain wyrwał miecz z jej broni i zaatakował znowu. Mogła jedynie się wycofać,
odpierając cios żelazną częścią laski.
Jej krew płynęła wolno, kręciło jej się w głowie. Czy była chora? Mdłości nie
mijały.
Chrząkając, zabójczyni odsunęła się, z trudem nie popisując się swoimi
umiejętnościami. Jeśli naprawdę jest chora, musi to zakończyć jak najszybciej.
To nie miał być pokaz jej umiejętności, zwłaszcza, jeśli książki mówiły prawdę i
Kain naprawdę posiadał moc wszystkich martwych Mistrzów.
Przełączyła się na ofensywę i zwinnie ku niemu skoczyła. Sparował jej atak
rękojeścią miecza. Nadziała się laską na jego miecz, kawałki drewna odprysnęły od broni.
Serce dudniło jej niemiłosiernie, a dźwięk trzaskającego drewna był niemal nie do
zniesienia.
Dlaczego wszystko zwalniało?
Atakowała - coraz szybciej i szybciej, z każdą chwilą coraz mocniej. Kain zaśmiał
się, a ona niemal krzyknęła ze złości. Za każdym razem, gdy przypuszczała na niego atak, za
każdym razem robił zręczny unik, albo odsuwał się, jakby wiedział, jaki będzie każdy jej cios.
Miała wrażenie, że bawi się z nią, że to jakiś żart, którego ona nie rozumie.
Celaena zamachnęła się laską z nadzieją, że trafi w jego nieosłoniętą szyję. Ale on
uchylił się i choć stał bokiem, a ona spróbowała uderzyć go w brzuch, on znowu zablokował
jej cios.
- Nie czujesz się najlepiej? - zapytał, szczerząc swoje białe, lśniące zęby. - Być
może nie powinnaś była wstrzymywać...
TRZASK!
Uśmiechnęła się, gdy trafiła laską w jego bok. Pochylił się, a ona podcięła go,
przez co upadł na ziemię.
Podniosła laskę, ale poczuła się bardzo źle, a jej mięśnie nagle się rozluźniły.
Nie miała siły.
Zablokował jej cios, jakby to nic nie znaczyło, przez co musiała się wycofać.
Wstał.
I wtedy usłyszała miękki, kobiecy i szaleńczy śmiech.
Kaltain.
Celaena potknęła się o własne nogi, ale zachowała równowagę. Spojrzała jednym
okiem na kobietę i kielichy stojące na stole przed nią. I wtedy zdała sobie sprawę, że nie piła
wina, lecz Krwawą Plagę, truciznę, którą rozpoznała w trakcie jednego z Testów. W
najlepszym przypadku powodowała halucynacje. W najgorszym...
Miała problemy z utrzymaniem laski. Kain podszedł do niej, a ona nie miała
innego wyboru, jak odpierać jego ataki, z ledwością unosząc broń. Ile trucizny jej podali? Jej
broń pękała, drewno odpryskiwało, jęczało.
Gdyby to była dawka śmiertelna, już by nie żyła. Musieli dać jej tyle, by wywołać
halucynacje, ale nie tyle, by dało się to wykryć.
Nie mogła się skupić, a jej ciało było na przemian ciepłe i zimne.
Kain był tak wielki, niczym góra, a jego ciosy... w porównaniu z tym Chaol
uderzał jak dziecko...
- Już zmęczona? - zapytał. - Szkoda, że całe to twoje ujadanie było niczym.
Wiedział. Wiedział, że ją odurzyli.
Warknęła i skoczyła. Odsunął się w bok, a ona otworzyła szeroko oczy, gdy
trafiła w powietrze, powietrze, powietrze, aż w końcu... Kain uderzył ją rękojeścią w plecy, a
ona widziała tylko zbliżające się kamienie, nim zderzyła się z nimi twarzą.
- Żałosne - powiedział, a jego cień padł na nią, gdy przewróciła się na plecy,
starając się odsunąć, nim podejdzie zbyt blisko. Czuła w ustach smak krwi.
To nie mogło się dziać - nie mogli jej w ten sposób zdradzić.
- Gdybym był Grav'em, wściekłbym się, że mnie pokonałaś.
Oddychała szybko i ciężko, a kolana bolały ją, gdy próbowała wstać, zaatakować
go.
Zbyt szybko, by mogła zrobić unik, chwycił ją za kołnierz kurtki i z powrotem
pchnął na ziemię.
Utrzymała równowagę i zatrzymała się kilka stóp od niego.
Kain krążył wokół niej, bezczynnie wymachując mieczem. Jego oczy były ciemne
- ciemne niczym ten portal do innego świata.
Nadchodziło nieuniknione, drapieżnik bawił się swoim posiłkiem przed
zjedzeniem go.
Chciał nacieszyć się każdą chwilą.
Musiała zakończyć to teraz, nim zaczną się halucynacje. Wiedziała, że będą
potężne: widziała kiedyś, jak używano Krwawej Plagi jako środka umożliwiającego
rozmawianie ze zmarłymi.
Celaena pchnęła laską, drewno zderzyło się ze stalą.
Broń pękła na pół.
Część z żelaznym zakończeniem wylądowała po drugiej stronie ringu,
pozostawiając Celaenę z bezużytecznym kawałkiem drewna. Czarne oczy Kaina wpatrywały
się przez chwilę w jej, a potem zamachnął się i z całej siły uderzył ją w ramię.
Usłyszała trzask zanim poczuła ból, a potem krzyknęła, upadając na kolana, gdy
pękła kość. Pchnął stopą w jej ramię, a ona poleciała do tyłu i upadła z impetem, który
przemieścił pękniętą kość.
Agonia oślepiała ją, a świat zmieniał się, wszystko było zamazane.
Wszystko działo się tak wolno...
Kain chwycił za kołnierz jej płaszcza i postawił ją na nogi. Wyrywała się z jego
uścisku, ziemia falowała pod jej stopami, a potem poczuła coś twardego. Podniosła kawałek
złamanego drewna lewą ręką.
Kain, dysząc i uśmiechają się, podszedł do niej.
•
Dorian zacisnął zęby. Coś było bardzo źle. Wiedział to od chwili, gdy rozpocząć
się pojedynek i zaczął się pocić, gdy miała zadać zwycięski cios, ale nie była w stanie tego
zrobić. A teraz...
Nie mógł patrzeć, jak Kain kopie ją w ramię, a gdy podniósł ją brutalnie, po czym
od razu upadła na ziemię, myślał, że zwymiotuje. Wciąż ocierała twarz, pot lśnił na jej czole.
Co było nie tak? Powinien to zatrzymać, powinien odwołać pojedynek.
Niech pozwolą jej walczyć jutro, z mieczem i świeżym umysłem.
Chaol syknął, a Dorian niemal krzyknął, gdy Celaena próbowała wstać, ale
upadła.
Kain dokuczał jej bez przerwy, fizycznie i psychicznie... Musiał to zatrzymać.
Mężczyzna wycelował miecz w Celaenę, która rzuciła się do tyłu, lecz nie dość
szybko.
Krzyknęła, gdy ostrze przebiło jej udo, rozrywając materiał i skórę. Krew
zabarwiła jej spodnie. Mimo to wstała chwiejnie, na jej twarzy widać było wściekłość.
Dorian musiał jej pomóc. Ale jeśli przerwie walkę, wygra Kain.
Więc patrzył, z rosnącym przerażeniem i rozpaczą, jak Kain uderza ją pięścią w
twarz.
Kolana ugięły się pod nią i upadła.
•
Coś w błaganiach Chaola zmusiło Celaenę, by uniosła zakrwawioną twarz i
spojrzała na Kaina.
- Spodziewałem się czegoś więcej - powiedział Kain, gdy Celaena pełzła do tyłu
na czworaka, wciąż ściskając w ręku kawałek drewna. Dyszała przez zęby, krew ściekała po
jej wardze. Kain przyglądał się jej twarzy, jakby chciał z niej coś wyczytać, jakby słyszał coś,
czego nie słyszał Chaol. - I co by powiedział twój ojciec?
Coś błysnęło w jej oczach, na granicy strachu i dezorientacji.
- Zamknij się - powiedziała, jej głos drżał, gdy walczyła z bólem.
Lecz Kain gapił się na nią, jego uśmiech był coraz szerszy.
- To wszystko tam jest - powiedział. - Tuż pod ścianą, którą zbudowałaś, by to
zatrzymać. Z każdym dniem widzę to coraz jaśniej.
O czym on mówił? Kain uniósł miecz i przebiegł palcem po ostrzu, tak, gdzie
było zabrudzone krwią - jej krwią.
Chaol powstrzymywał obrzydzenie i gniew.
Kain roześmiał się głośno.
- Jakie to było uczucie, gdy obudziłaś się pomiędzy swoimi rodzicami
pływającymi we własnej krwi?
- Zamknij się! - powiedziała znowu, wolną ręką odpychając się od ziemi, jej twarz
wykrzywiła się z wściekłości i bólu. Jakichkolwiek ran Kain dotykał, bolało ją to.
- Twoja matka była młoda i śliczna, prawda? - powiedział Kain.
- Bądź cicho! - Próbowała wstać, ale jej ranna noga na to nie pozwalała.
Oddychała gwałtownie.
Skąd Kain wiedział o takich szczegółach z życia Celaeny?
Serce Chaola łomotało dziko, ale nie był w stanie jej pomóc.
Wydała z siebie krzyk, który uciekł z wiatrem, gdy podniosła się na nogi.
W całej tej furii nie czuła bólu, gdy zamachnęła się na niego pozostałościami
laski.
- Dobrze - sapnął Kain, uderzając tak mocno, że ostrze utknęło w drewnie. - Ale
niewystarczająco. - Odepchnął ją, a ona cofnęła się o krok, po czym mężczyzna uniósł nogę i
kopnął ją w żebra. Cios wyrzucił ją w powietrze.
Chaol nigdy nie widział, by ktoś uderzył z taką siłą.
Celaena upadła na ziemię i turlała się, póki nie uderzyła w wieżę zegarową.
Głową uderzyła o czarny kamień, a on zagryzł wargi, by nie krzyknąć, resztkami sił trzymał
się na uboczu, zmuszał się do patrzenia, jak Kain rozrywa ją na strzępy, kawałek po kawałku.
Jak to wszystko mogło potoczyć się tak źle? Tak szybko?
Zadrżała, gdy uniosła się na kolana, trzymając się za bok. Wciąż ściskała kawałek
laski Nehemii, jakby to była skała na środku morza przemocy.
•
Celaena czuła krew, gdy Kain pchnął ją ponownie, przeciągając po podłodze. Nie
próbowała walczyć. Mógł wycelować mieczem w jej serce w każdej chwili.
To nie był pojedynek - to była egzekucja. I nikt nie robił nic, by to powstrzymać.
Odurzyli ją. To nie było w porządku. Słońce rzucało migotliwe promienie, a ona
szarpała się w uścisku Kaina pomimo agonii obejmującej jej ciało.
Dookoła słyszała szepty, śmiech, głosy z innego świata.
Wołali ją - ale innym imieniem, niebezpiecznym imieniem... Spojrzała w niebo,
widziała czubek brody Kaina, nim podniósł ją na nogi i uderzył ją - najpierw w twarz - potem
pchnął ją na zimną ścianę.
Otaczała ją znajoma ciemność. Głowa pękała jej w szwach, ale krzyk ugrzązł
Celaenie w gardle, gdy otworzyła oczy na ciemność, w której coś się pojawiło.
Coś... coś martwego stało naprzeciwko niej.
To był mężczyzna, jego skóra była blada i gniła. Jego oczy płonęły czerwienią i
patrzył na nią złamanym, chłodnym spojrzeniem. Jego zęby były ostre i tak długie, że ledwo
mieściły mu się w ustach.
Gdzie zniknął cały świat? Musiały zacząć się halucynacje. Wokół niej rozbłysło
światło, gdy szarpnęła się do tyłu i wytrzeszczyła oczy w chwili, gdy Kain rzucił ją na ziemię
tuż przy krawędzi okręgi.
Cień przesłonił słońce. To był koniec. Teraz umrze - umrze, albo przegra i wróci
do Endovier. To był koniec. Koniec.
Na krawędzi pierścienia ujrzała parę czarnych butów, gdy ktoś przykucnął przy
niej.
- Wstawaj - szepnął Chaol. Nie mogła się zmusić, by spojrzeć mu w twarz.
To był koniec.
Kain zaczął się śmiać, a ona czuła echo jego kroków, gdy zbliżał się do niej.
- To wszystko na co cię stać? - krzyknął tryumfalnie. Celaena drżała. Świat był
pełen mgły, ciemności i głosów.
- Wstawaj - powtórzył głośniej Chaol. Mogła tylko patrzeć na białą linię, która
wyznaczała granicę ringu.
Kain mówił rzeczy, których nie mógł wiedzieć - widział je w jej oczach. I jeśli tak
dokładnie znał jej przeszłość... Pisnęła, nienawidząc się za to i za łzy, które spłynęły po jej
twarzy, nosie, by spaść na ziemię. Było już po wszystkim.
- Celaena - powiedział łagodnie Chaol. I wtedy usłyszała szuranie, a w zasięgu jej
wzroku pojawiła się ręka sunąca po ziemi. Jego palce zatrzymały się tuż przy krawędzi. -
Celaena - szepnął, a jego głos był pełen bólu i nadziei, czegoś lepszego, co czekało na nią po
drugiej stronie linii. Poruszenie ramieniem spowodowało, że przed jej oczami zatańczyły
mroczki, ale ona przesuwała ją dotąd, aż jej palce dotknęły białej linii, ćwierć cala od ręki
Chaola. Oddzielała ich biała linia.
Podniosła wzrok na jego twarz i ujrzała jego oczy okryte srebrem.
- Wstawaj - to było wszystko, co powiedział. W tym momencie, w jakiś sposób
jego twarz była jedyną rzeczą, która miała znaczenie.
Poruszyła się i nie mogła powstrzymać szlochu, gdy jej ciało eksplodowało
bólem, który dociskał ją do ziemi. Ale ona skupiła się na jego oczach, na jego zaciśniętych
ustach, które rozchyliły się, gdy wyszeptał:
- Wstawaj.
Odsunęła rękę od linii, opierając dłoń na zamarzniętej ziemi. Wciąż patrzyła mu
w oczy, gdy drugą ręką trzymała się pod piersiami i krzyczała, podnosząc się, a jej ramię było
wygięte pod nienaturalnym kątem. Wsunęła zdrową nogę pod siebie.
Gdy wstawała, usłyszała kroki Kaina i zobaczyła, że Chaol otwiera szeroko
oczy.
Świat stał się czarno-niebieski i jak przez mgłę widziała, że Kain chwyta ją i
popycha na wieżę zegarową tak, by uderzyła twarzą o kamień. Gdy otworzyła oczy, świat
wirował.
Ciemność była wszędzie. W głębi duszy wiedziała, że to nie halucynacje, tylko
prawdziwy świat istniejący pod osłoną jej świata, a trucizna w jakiś sposób otworzyła jej
umysł, by mogła to ujrzeć.
Były tam dwa potwory, jeden miał skrzydła. Uśmiechał się - uśmiechał tak, że
Celaena nie zdążyła krzyknąć, gdy wyrzucił ją w powietrze. Upadła na ziemię, a powtór
rzucił się na nią. Szarpnęła się.
Gdzie zniknął świat? Gdzie ona jest?
Było ich więcej - pojawiło się ich więcej. Martwi, demony, potwory - chcięli jej.
Wypowiadali jej imię. Większość z nich miała skrzydła, a jeden z nich nie dbał o pozostałych
i przedzierał się przez nich pazurami.
Atakowali kolejno, rozrywając jej ciało. Chcieli zabrać ją do ich królestwa, a
wieża była portalem. Pożrą ją.
Czuła przerażenie - przerażenie, jakiego nigdy nie zaznała. Celaena zakryła
głowę, gdy tłoczyły się nad nią i kopały na oślep.
Gdzie zniknął świat? Jak dużo trucizny jej podali?
Umrze. Wolność albo śmierć.
Bunt i wściekłość mieszały się w jej krwi. Odsunęła zdrową rękę i spojrzała w
mroczną twarz z oczami płonącymi niczym węgiel.
Ciemność skurczyła się i ujrzała prawdziwe oblicze Kaina. Widziała słońce -
widziała rzeczywistość.
Ile ma czasu do pojawienia się kolejnych wizji wywołanych trucizną?
Kain sięgnął do jej gardła, a ona rzuciła się do tyłu. Udało mu się chwycić amulet.
Oko Eleny z głośnym trzaskiem zostało zerwane z jej szyi.
Słońce zniknęło, a krwawa plaga przejęła kontrolę nad jej umysłem. Celaena
ponownie stała przed armią umarłych. Mroczna postać, którą był Kain podniosła rękę,
upuszczając amulet na ziemię.
Przyszli po nią.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
43 Powiem jedno: Jeżeli po tym fragmencie jest tu jakaś dziewczyna z Teamu Dorian to radzę się nie
przyznawać, bo nie ręczę za siebie. Ale i tak Was kocham <3 / K.
Rozdział 49
Dorian patrzył z przerażeniem, jak Celaena rzuca się na ziemi, odpychając od
siebie rzeczy, których nie mogli dostrzec. Co się dzieje? Coś było w tym winie? Lecz było
coś dziwnego w sposobie, w jaki Kain tam stał, uśmiechając się. Czy było tam... czy
rzeczywiście było tam coś, czego nie mogli zobaczyć?
Krzyknęła. To był najokropniejszy dźwięk, jaki Dorian kiedykolwiek słyszał.
- Przerwij to natychmiast - powiedział do Chaola, kiedy jego przyjaciel podniósł
się z miejsca w pobliżu ringu. Lecz on tylko patrzył na wijącą się zabójczynię z twarzą białą
jak papier. Kopała i uderzała powietrze, kiedy Kain przykucnął przy niej i uderzył ją w usta.
Trysnęła z nich krew.
To się nie skończy, jeśli jego ojciec nic nie powie albo Kain nie skopie jej do
nieprzytomności. Lub gorzej. Musiał pamiętać, że jakakolwiek ingerencja - nawet
powiedzenie, że została odurzona - mogła spowodować jej dyskwalifikację.
Odczołgała się od Kaina, a jej ślina i krew skapywały na podłogę.
Ktoś stanął obok Doriana, a po oddechu poznał, że to Nehemia. Powiedziała coś
w języku Eyllwe i podeszła do krawędzi ringu. Schowane wśród fałd płaszcza palce szybko
się poruszały - rysując znaki w powietrzu.
Kain podszedł do miejsca, gdzie leżała Celaena, dysząc. Jej twarz była biała, pokryta
czerwonymi smugami. Podniosła się do pozycji klęczącej i obrzuciła nieobecnym wzrokiem
ring, każdego, prawdopodobnie coś za nimi. Czekała.
Czekała... aż ją zabije.
•
Klęcząc, Celaena oddychała ciężko, niezdolna do pozbycia się halucynacji i
powrotu do rzeczywistości. Tutaj, śmierć ją otoczyła, czekając. W pobliżu stał Kain będący
tylko cieniem, a jedyną wyróżniającą się w nim rzeczą były jego płonące oczy. Biła od niego
ciemność - powiewała jak strzępy ubrań na wietrze.
Wkrótce miała umrzeć.
Światło i ciemność. Życie i śmierć. Gdzie się wpasuję?
Poczuła iskrę tak silną, że jej dłonie zaczęły grzebać wokół w poszukiwaniu
wszystkiego, czego mogła użyć przeciwko niemu. Nie w ten sposób. Znajdzie wyjście -
mogła znaleźć sposób by przeżyć. Nie boję się. Szeptała to sobie każdego ranka w Endovier,
lecz co dobrego wnosiły te słowa w tym momencie?
Demon ją dopadł i krzyk – nie przepełniony rozpaczą lub strachem, lecz raczej
błaganiem - wyrwał jej się z ust.
Wołanie o pomoc.
Demon odskoczył, jakby jej wrzask zaskoczył go. Kain skierował go ponownie w
jej stronę.
Lecz wtedy stało się coś nadzwyczajnego.
Drzwi, drzwi, drzwi - wszystkie nagle się otworzyły. Drewniane, żelazne,
przepełnione powietrzem i magią.
I z innego świata, pojawiła się Elena, okryta złotym światłem. Włosy starożytnej
królowej lśniły jak spadająca gwiazda, kiedy wkroczyła do tego świata.
Kain zachichotał, zrobił krok w stronę dyszącej zabójczyni i uniósł miecz, celując
w jej pierś. Elena przebiła się przez umarłych żołnierzy, rozpędzając ich.
Kain opuścił miecz.
Podmuch wiatru uderzył w niego tak mocno, że powalił go na ziemię, a jego
miecz przeleciał przez ring Lecz, zamknięta w tym ciemnym, strasznym świecie, Celaena
widziała tylko, jak starożytna królowa zmierza w stronę Kaina, przewracając go, zanim
umarli zdążyli uderzyć. Już było za późno.
Złote światło eksplodowało wokół niej, chroniąc przed cofającymi się umarłymi.
Wiatr - potężniejszy niż cokolwiek, czego widzowie byli świadkami - wciąż wył dookoła.
Osłaniali twarze w czasie kiedy wiatr smagał wszystko dookoła.
Demony ryknęły i rzuciły się na nią ponownie. Lecz brzęknął miecz i demon
upadł. Z ostrza kapała czarna krew, a usta królowej Eleny wykrzywiał dziki grymas, kiedy
uniosła broń. To było wyzwanie; zbliżyć się do niej, by wystawić jej wściekłość na próbę.
Jak przez mgłę, Celaena zobaczyła koronę z gwiazd jaśniejącą na głowie Eleny,
srebrna zbroja świeciła jak latarnia morska w ciemnościach. Demony wrzasnęły. Elena
wyciągnęła rękę, a z jej dłoni błysnęło złote światło, tworząc ścianę pomiędzy nimi a
umarłymi, kiedy rzuciła się do Celaeny i ujęła jej twarz w dłonie.
- Nie mogę cię ochronić - wyszeptała królowa, jej skóra jaśniała. Twarz też była
inna - wyraźniejsza, piękniejsza. Jej dziedzictwo Fae. - Nie mogę dać ci mojej siły. - Musnęła
palcami czoło Celaeny. - Ale mogę usunąć truciznę z twojego organizmu.
Za nimi Kain starał się podnieść. Wiatr uderzył go ze wszystkich stron,
utrzymując go w pułapce w tym samym miejscu.
Z drugiego końca ringu podmuch wiatru wysłał w jej stronę laskę do podpierania się.
Brzęknęła, kiedy upadła na podłogę, wciąż leżała kilka stóp od niej.
- Weź ją – powiedziała królowa.
Celaena sięgnęła po laskę, a wszystko migało pomiędzy wizją skąpanego w
świetle słonecznym ringu i nieskończonej ciemności. Przesunęła nieznacznie ramię i stłumiła
krzyk bólu. W końcu, poczuła pod palcami wygładzone drewno - lecz również ból w palcach.
- Kiedy trucizna zniknie, nie będziesz mnie widziała. Nie zobaczysz też demonów
- rzekła królowa, kreśląc znaki na czole zabójczyni.
Kain spojrzał na króla, kiedy już odzyskał miecz.
Król skinął głową.
Elena trzymała twarz Celaeny w dłoniach.
- Nie obawiaj się.
Za złotą ścianą światła, umarli wrzeszczeli i wyjękiwali imię Celaeny. Lecz wtedy
Kain - mający w środku coś ciemnego i mrocznego - przeszedł przez ścianę jak gdyby nigdy
nic, niszcząc ją całkowicie.
- Drobne sztuczki, Wasza Wysokość - powiedział do Eleny. - Tylko drobne
sztuczki.
Elena w jednej chwili była już na nogach, blokując Kaina, by nie podszedł do
Celaeny. Cienie otaczały go, a jego oczy przypominające rozżarzone węgle zapłonęły. Uwaga
Kaina była skupiona na Calaenie, kiedy powiedział:
- Sprowadzono cię tutaj - wy wszyscy zostaliście tu sprowadzeni. Wszyscy
uczestnicy niedokończonej gry. Moi przyjaciele - wskazał na umarłych - tak mi powiedzieli.
- Odejdź - warknęła Elena, a jej palce tworzyły jakiś symbol. Jasne, niebieskie
światło buchnęło z jej dłoni.
Kain zawył, jakby to się w niego wbiło. Światło cięło jego ciało na wstęgi. Potem
zniknął, zostawiając wirujący tłum umarłych i przeklętych oraz Elenę - będącą wciąż przed
nimi. Rzucili się na nią, lecz odepchnęła ich z powrotem tą złotą tarczą, dysząc przez
zaciśnięte zęby. Elena opadła na kolana i chwyciła Celaenę za ramiona.
Przesłaniała ją ciemność; Celaena skinęła głową, a ból zastąpił panikę. Mogła
dostrzec ślady światła. Mogła poczuć chłód zimy, bolącą nogę i ciepłą lepkość krwi na całym
ciele.
Dlaczego była tu Elena i co robiła Nehemia na krawędzi ringu, poruszając tak dziwnie
rękami?
- Wstań - powiedziała Elena. Stawała się przezroczysta. Jej ręce zsunęły się z
policzków Celaeny i niebo wypełniło białe światło. Trucizna opuściła ciało Celaeny. Kain,
ponownie jako człowiek z krwi i kości, podszedł do rozciągniętej na podłodze zabójczyni.
Ból, ból, ból. Bolała ją noga, głowa, ramię, bark i żebra…
- Wstań – wyszeptała ponownie Elena, po czym zniknęła. Znowu dostrzegła
resztę świata.
Kain był blisko, lecz nie widziała ani śladu cieni otaczających go wcześniej.
Celaena podniosła postrzępione resztki laski. Jej wzrok się wyostrzył.
I tak, trzęsąc się, z trudem wstała.
TŁUMACZENIE: Dominika
Rozdział 50
Celaena z ledwością utrzymywała ciężar na rannej nodze, ale zacisnęła zęby i
podniosła się. Wyprostowała ramiona, kiedy Kain się zatrzymał.
Wiatr pieścił jej twarz i mierzwił włosy. Nie będę się bać. Znak płonął na jej czole
oślepiającym, niebieskim światłem
- Co masz na twarzy? - zapytał Kain. Król wstał, marszcząc brwi, a w pobliżu
Nehemia dyszała. Bolącym, niemal bezużytecznym w tej chwili ramieniem wytarła krew z
ust. Kain warknął, kiedy zamachnął się na nią mieczem.
Jej przeciwnik wytrzeszczył oczy, kiedy zatopiła postrzępiony koniec laski w jego
prawym boku, dokładnie tam, gdzie - jak mówił Chaol - było niechronione miejsce.
Krew wylała się jej na ręce, kiedy ją wyszarpnęła i Kain cofnął się, trzymając za
żebra.
Zapomniała o bólu, o strachu, o tyranie, który wpatrywał się ciemnymi oczami w
płonący znak na jej czole. Odskoczyła i cięła ramię Kaina złamaną częścią laski, rozpruwając
mięśnie i ścięgna. Chciał ją uderzyć drugą ręką, lecz odskoczyła na bok, odpychając
kończynę.
Rzucił się w jej stronę, a ona zrobiła unik. Upadł na ziemię. Uderzyła go stopą w
plecy, a kiedy podniósł głowę, przycisnęła mu do szyi odłamek laski niczym nóż.
- Rusz się, a poderżnę ci gardło - powiedziała. Bolała ją szczęka.
Kain pozostał nieruchomo i przez chwilę mogła przysiąc, że jego oczy jarzyły się
jak węgle. Przez jedno uderzenie serca rozważała zabicie go tutaj, w tym momencie. Nie
mógłby wtedy powiedzieć wszystkiego, co wiedział - o niej, o jej rodzicach, o Znakach Wyrd
i ich mocy. Jeśli król wiedziałby o którejś z tych rzeczy... Jej dłoń drżała, powstrzymując się
od przejechania laską po szyi, lecz Celaena uniosła posiniaczoną twarz w stronę króla. Radni
zaczęli nerwowo klaskać.
Żaden z nich nie widział całego widowiska; żaden nie widział cieni w porywistym
wietrze. Król zmierzył ją wzrokiem i Celaena chciała utrzymać się w pozycji pionowej, stanąć
tak wysoko jak on.
Odczuwała każdą sekundę ciszy niczym ciosy w brzuch. Czy właśnie rozważał
jakieś wyjście? Po czasie, który wydawał się wiecznością, król przemówił.
- Czempion mojego syna zwyciężył - warknął król.
Świat zadrżał pod jej stopami. Wygrała. Wygrała. Była wolna - lub tak blisko tego
stanu, jak to było możliwe. Stanie się Czempionem króla, a później będzie wolna...
Dotarło to do niej i upuściła na ziemię oblepione krwią pozostałości laski, kiedy
zdjęła stopę z pleców Kaina. Odeszła od niego, utykając. Jej oddech był ciężki i urywany.
Elena ją uratowała. A ona sama... wygrała.
Nehemia stała dokładnie tam gdzie wcześniej, tylko... Księżniczka upadła, a jej
strażnicy rzucili się w jej stronę. Celaena zrobiła krok w stronę przyjaciółki, ale jej nogi
odmówiły posłuszeństwa i upadła na ziemię.
Dorian, jakby wybudzony z transu, podbiegł do niej, rzucając się na kolana i
szepcąc w kółko jej imię.
Ale ledwo go słyszała. Skulona na ziemi, czuła gorące łzy spływające po jej
twarzy.
Wygrała.
Nie zważając na ból, Celaena zaczęła się śmiać.
•
Kiedy zabójczyni śmiała się cicho do siebie, skulona na ziemi, Dorian opatrywał jej ciało.
Rana na udzie nie przestawała krwawić, ręka wisiała bezwładnie, a twarz i ramiona były
mieszaniną rozcięć i szybko tworzących się siniaków.
Kain, z twarzą wykrzywioną z wściekłości, stał niedaleko w tyle, po jego palcach
lała się krew, kiedy trzymał się za bok. Niech cierpi.
- Ona potrzebuje uzdrowiciela - powiedział do ojca. Król się nie odezwał. - Ty,
chłopcze. - Dorian warknął do giermka. - Przyprowadź uzdrowiciela - tak szybko jak
potrafisz! - Dorian oddychał z trudem. Powinien to zatrzymać, kiedy Kain uderzył ją po raz
pierwszy. Powinien zrobić coś innego niż patrzenie na nią, kiedy było jasne, że została
odurzona. Ona by mu pomogła; nie zawahałaby się.
Nawet Chaol jej pomógł - ukląkł przy krawędzi ringu. Tylko kto ją odurzył?
Ostrożnie otaczając Celaenę ramionami, Dorian zerknął na Kaltain i Perringtona.
W ten sposób przegapił wymianę spojrzeń pomiędzy jego ojcem i Kainem. Żołnierz
wyciągnął sztylet.
Lecz Chaol to zobaczył. Kain uniósł ostrze, by dźgnąć dziewczynę od tyłu.
Nie myśląc, nie rozumiejąc tego, co robi, Chaol skoczył między nich i wbił miecz
w serce Kaina.
Pojawiła się krew, obryzgując ramiona, twarz i ubrania Chaola. Krew cuchnęła
śmiercią i rozkładem. Kain upadł, uderzając ciężko o ziemię.
Wszystko dookoła ucichło. Chaol obserwował, jak Kain wydobywa z siebie
ostatnie oddechy, patrzył, jak umiera. Kiedy już było po wszystkim, oczy Kaina zamarły,
wpatrzone w Chaola, którego miecz upadł z łoskotem na ziemię. Opadł na kolana przy
Kainie, lecz go nie dotknął. Co on zrobił?
Chaol nie mógł przestać patrzeć się na swoje pokryte krwią dłonie. Zabił go.
- Chaol - sapnął Dorian. Celaena w jego ramionach zachowała całkowity spokój.
- Co ja zrobiłem? - zapytał go Chaol. Celaena wydała z siebie cichy dźwięk i
zaczęła się trząść.
Dwóch strażników pomogło mu wstać, lecz Chaol mógł tylko patrzeć się na swoje
dłonie, całe we krwi.
Dorian patrzył, jak jego przyjaciel znika we wnętrzu zamku i ponownie skupił
uwagę na zabójczyni. Jego ojciec krzyczał.
Drżała tak bardzo, że jej rany krwawiły coraz intensywniej.
- Nie powinien go zabijać... Teraz on... on... - sapnęła. - Uratowała mnie -
powiedziała, chowając twarz w jego piersi. - Dorian, ona pozbawiła mnie trucizny. Ona...
ona... O bogowie, nawet nie wiem, co się stało. - Dorian nie miał pojęcia, o czym dziewczyna
mówi, ale przytrzymał ją mocniej.
Dorian czuł na sobie wzrok radnych, rozważających każde słowo, które wyszło z
ust Celaeny, każdy jego ruch lub reakcję.
Nie zważając na ich obecność, pocałował Celaenę we włosy. Znak na jej czole już
blakł. Co on oznaczał? Co to wszystko oznaczało? Kain trafił dzisiaj w czuły punkt,
wspominając o jej rodzicach, a wtedy kompletnie straciła kontrolę. Nigdy nie widział jej tak
dzikiej, tak szalonej.
Nienawidził siebie za to, że nie zareagował; za to, że stał jak jakiś cholerny
tchórz.
Mógł to dla niej zrobić...mógł ją od tego uwolnić, ale potem... potem...
Nie walczyła z nim, kiedy zaniósł ją do jej komnat, instruując lekarza, by szedł za
nimi. Miał dość polityków i intryg. Kochał ją i żadne imperium, żaden król i żaden ziemski
strach nie mógł trzymać go z dala od niej. Nie, jeśli by próbowali ją od niego zabrać,
rozdarłby świat własnymi rękami.
I z jakiegoś powodu, nie przerażało go to.
•
Kaltain obserwowała zrozpaczona i zagubiona, jak Dorian niesie płaczącą
zabójczynię. Jakim sposobem pokonała Kaina będąc pod wpływem narkotyków? Dlaczego
żyła?
Siedząc obok wściekłego króla, Perrington kipiał ze złości. Radni gryzmolili coś
na papierach. Kaltain wyjęła z kieszeni pustą fiolkę. Czy diuk nie dał jej wystarczająco dużo
Krwawej Plagi, by poważnie zaszkodzić zabójczyni? Dlaczego Dorian nie rozpaczał nad jej
martwym ciałem? Dlaczego ona sama nie trzymała Doriana w ramionach, pocieszając go?
Poczuła w głowie ból tak silny, że jej oczy zrobiły się obsydianowe i przestała myśleć jasno.
Kaltain zbliżyła się do diuka i szepnęła mu do ucha.
- Myślałam, że mówiłeś, że to zadziała - starała się utrzymywać głos na poziomie
szeptu. - Myślałam, że mówiłeś, że ten cholerny narkotyk zadziała!
Król i diuk zerknęli na nią, a radni wymienili między sobą spojrzenia, kiedy
Kaltain się wyprostowała. Potem, powoli, diuk podniósł się z miejsca.
- Co trzymasz w dłoni? - zapytał nieco za głośno.
- Wiesz, co to jest! - gotowała się ze złości, wciąż próbując zachować spokojny
ton głosu, nawet kiedy ból w jej głowie zmienił się w gromki ryk. Ledwie mogła jasno
myśleć; mogła tylko odpowiedzieć na wewnętrzną wściekłość. - Cholerna trucizna, którą jej
podsunęłam - mruknęła pod nosem, więc tylko Perrington mógł to usłyszeć.
- Trucizna? - zapytał Perrington tak głośno, że Kaltain wytrzeszczyła oczy. -
Otrułaś ją? Dlaczego to zrobiłaś? - Skinął na trzech strażników.
Dlaczego król nic nie mówił? Dlaczego jej nie pomógł? Perrington dał jej truciznę
na rozkaz króla, prawda? Członkowie rady spojrzeli na nią z wyrzutem, szepcząc między
sobą.
- Dałeś mi ją! - powiedziała do diuka.
Perrington zmarszczył pomarańczowe brwi.
- O czym ty mówisz?
Kaltain ruszyła w jego stronę.
- Ty parszywy sukinsynu!
- Powstrzymaj ją, proszę - powiedział uprzejmie diuk - jakby nie była nikim
więcej niż histeryczną służką. Jakby była nikim. - Mówiłem ci - powiedział diuk królowi do
ucha - że zrobi wszystko, żeby dostać kor... - Emocje biły z jego twarzy, gdy wypowiadał te
słowa.
Zrobił z niej idiotkę
Kaltain zmagała się ze strażnikami.
- Wasza Wysokość, proszę! Diuk powiedział mi, że...
Perrington tylko odwrócił wzrok.
- Zabiję cię! - krzyknęła do niego. Odwróciła się do króla i spojrzała na niego
błagalnie, jedna on także odwrócił wzrok, a jego twarz wykrzywiła się z niesmakiem. Nie
słuchałby jej, nieważne, jaka była prawda. Perrington planował to od dawna. A ona robiła
dokładnie to, co chciał, żeby robiła.
Kierował nią niczym zamroczonym głupcem tylko po to, by wbić jej nóż w plecy.
Kaltain krzyczała i rzucała się w uścisku strażników, lecz królewski stół stawał się
coraz mniejszy. Kiedy dotarła do wrót zamku, diuk się do niej uśmiechnął, a wszystkie jej
marzenia wyblakły.
TŁUMACZENIE: Dominika
Rozdział 51
Następnego poranka Dorian uniósł wysoko podbródek, gdy ojciec spojrzał na
niego. Nie chciał spuścić wzroku, nie ważne jak długo miałaby trwać cisza.
Po tym, jak ojciec pozwolił bawić się i krzywdzić Celaenę tak długo, choć
wyraźnie była pod wpływem narkotyków... To cud, że Dorian jeszcze nie wybuchł, ale musiał
porozmawiać z ojcem.
- No więc? - zapytał król w końcu.
- Chciałbym się dowiedzieć, co stanie się z Chaolem. Za zabicie Kaina.
Ciemne oczy jego ojca błyszczały.
- A jak sądzisz, co powinno się z nim stać?
- Nic - powiedział Dorian. - Myślę, że zabił go, by bronić Cea... bronić
zabójczynię.
- Myślisz, że życie zabójczyni jest ważniejsze od życia żołnierza?
Szafirowe spojrzenie Doriana pociemniało.
- Nie, ale wierzę, że próba dźgnięcia ją w plecy po tym, jak wygrała była
niehonorowa. - Jeśli kiedykolwiek dowie się, że Perrington albo jego ojciec w jakikolwiek
sposób maczali ręce w otruciu Celaeny przez Kaltain... Ręce Doriana zacisnęły się w pięści.
- Honor? - Król pogładził się po brodzie. - Czy zabiłbyś mnie, gdybym próbował
postąpić z nią w ten sposób?
- Ty jesteś moim ojcem - powiedział ostrożnie. - Chciałbym wtedy wierzyć, że
dokonany przez ciebie wybór był dobry.
- Cóż za przebiegły z ciebie kłamca! Niemal tak dobry jak Perrington.
- Więc nie ukarzesz Chaola?
- Nie widzę powodu, dla którego miałbym pozbyć się tak doskonałego dowódcy
Straży.
Dorian westchnął.
- Dziękuję, ojcze. - Wdzięczność w jego oczach była szczera.
- Czy coś jeszcze? - zapytał bezceremonialnie król.
- Ja... - Dorian spojrzał w okno, a dopiero potem na ojca, opanowując nerwy.
Drugi powód, dla którego przyszedł. - Chciałbym wiedzieć, co zrobisz z zabójczynią -
powiedział, a jego ojciec uśmiechnął się w sposób, który zmroził krew księcia.
- Zabójczyni... - zastanawiał się jego ojciec. - Wypadła dość haniebnie w
pojedynku, nie wiem, czy mogę zatrudnić jako swoją Mistrzynię szlochającą kobietę, otrutą
czy też nie. Gdyby była naprawdę dobra, zorientowałaby się, że wino jest zatrute zanim je
wypiła. Może powinienem odesłać ją do Endovier.
Temperament Doriana rozgorzał z zawrotną prędkością.
- Mylisz się co do niej - zaczął, ale potem pokręcił głową. - Nie ujrzysz jej w
innym świetle, nie ważne, co ci powiem.
- Dlaczego miałbym widzieć zabójczynię inaczej niż jako potwora? Sprowadziłem
ją tu, by wzięła udział w konkursie, lecz nie po to, by wtrącała się w życie mojego syna i
imperium.
Dorian wyszczerzył zęby. Nigdy nie odważył się spojrzeć na ojca w ten sposób.
Poczuł zadowolenie, gdy jego ojciec usiadł powoli, a Dorian zastanawiał się, czy król
rozważa jak dużym jest to problem.
Ku własnemu zaskoczeniu, zdał sobie sprawę, że już go to nie obchodzi. Być
może nadszedł czas, by zacząć kwestionować decyzje ojca.
- Ona nie jest potworem - powiedział. - Wszystko co robiła, czyniła po to, aby
przeżyć.
- Przeżyć? Takie kłamstwo ci wcisnęła? Mogła zrobić wszystko, by przetrwać, a
wybrała zabijanie. Lubi zabijać. Owinęła cię sobie wokół palce, czyż nie? Och, jakaż ona jest
mądra! Jakim świetnym politykiem by była, gdyby urodziła się mężczyzną!
Niskie warknięcie wydobyło się z gardła Doriana.
- Nie wiesz, o czym mówisz. Nie jestem do niej przywiązany.
Ale właśnie w tym jednym zdaniu Dorian popełnił błąd i wiedział, że ojciec
odkrył jego nowy słaby punkt: przytłaczający terror, jakiego Claena może zaznać z jego ręki.
Poluzował zaciśnięte po bokach pięści.
Król Adarlan spojrzał na następcę tronu.
- Wyślę jej kontrakt, gdy już wszystko załatwię. Do tego czasu dobrze by było,
gdybyś trzymał język za zębami, chłopcze.
Dorian tonął w zimnej furii, która tkwiła w jego wnętrzu.
Nagle w jego głowie pojawił się obraz: Nehemia podająca Celaenie laskę, którą
miała walczyć. Nehemia nie była głupia; tak jak on wiedziała, że symbole mają szczególny
rodzaj mocy.
I choć Celaena została królewskim Czempionem, zwyciężyła bronią z Eyllwe.
Nawet, jeśli Nehemia prowadziła swoje gierki, choć nie miała szans na zwycięstwo, Dorian
podziwiał księżniczkę, że ośmieliła się zagrać pierwsze skrzypce.
Być może któregoś dnia odważy się zapragnąć kary za to, co jego ojciec zrobił z
rebeliantami z Eyllwe. Nie dzisiaj. Jeszcze nie.
Ale to może być dobry początek.
Stojąc przed ojcem, uniósł wysoko głowę i powiedział:
- Perrington chce wykorzystać Nehemię jako zakładniczkę, by uzyskać
posłuszeństwo rebeliantów.
Jego ojciec przekrzywił głowę.
- Już teraz? To ciekawy pomysł. Zgadzasz się?
Choć dłonie Doriana zaczęły się pocić, przywołał na twarz neutralną minę i
odpowiedział:
- Nie, nie zgadzam się. Sądzę, że możemy to rozegrać lepiej.
- Naprawdę tak uważasz? Czy zdajesz sobie sprawę, ilu żołnierzy i jak dużo
materiałów straciłem przez tych rebeliantów?
- Wiem, ale użycie Nehemii w ten sposób jest zbyt ryzykowne. Rebelianci mogą
to wykorzystać, by zdobyć sojuszników w innych królestwach. Poza tym Nehemia jest
kochana przez swoich ludzi. Jeśli martwisz się o stratę żołnierzy i materiałów, to możesz
stracić znacznie więcej, jeśli zdecydujesz się na plan Perringtona. Lepiej będzie, jeśli
dogadamy się z księżniczką... musimy postarać się z nią współpracować, a wtedy rebelianci
wycofają się. Jeśli będziemy ją przetrzymywać jako zakładniczkę, tak się nie stanie.
Zapadła cisza, a Dorian starał się nie wiercić, gdy ojciec przyglądał mu się
uważnie. Każde uderzenie serca było niczym młot walący w jego ciało.
W końcu jego ojciec skinął głową.
- Powiem Perringtonowi, by zaniechał planowania tego.
Dorian niemal westchnął z ulgą, ale minę zachował obojętną, starając się, by jego
głos był spokojny, gdy mówił:
- Dziękuję, że mnie wysłuchałeś.
Jego ojciec nie odezwał się, a on, nie czekając na pozwolenie, odwrócił się na
pięcie i wyszedł.
•
Celaena starała się nie krzywić z bólu, gdy obudził ją ból promieniujący od
ramienia i nogi.
Owinięta w koce i bandaże spojrzała na zegar stojący na kominku. Była już
prawie pora podwieczorku.
Szczęka bolała ją, gdy otworzyła usta. Nie potrzebowała lustra, by stwierdzić, że
cała jej twarz pokryta jest paskudnymi siniakami. Zmarszczyła brwi, a jej twarz zaczęła przez
to pulsować. Niewątpliwie wyglądała ohydne.
Bezskutecznie próbowała usiąść. Wszystko ją bolała. Miała rękę na temblaku, a
udo piekło ją, gdy wsunęła się pod kołdrę.
Nie pamiętała zbyt wiele z tego, co się działo wczoraj po pojedynku, ale na
szczęście nie zginęła z rąk Kaina czy z rozkazu króla.
Sny z ostatniej nocy były pełne Nehemii i Eleny, choć często znikały w wizji
demonów i zmarłych. I te rzeczy, które powiedział Kain. Koszmary były tak straszne, że
Celaena prawie nie spała pomimo bólu i wyczerpania.
Zastanawiała się, co się stało z amuletem Eleny. Miała wrażenie, że te koszmary
spowodowane były jego brakiem i szkoda jej było, że go straciła, choć Kain był już martwy.
Drzwi do jej sypialni otworzyły się i zobaczyła Nehemię stojącą w progu.
Księżniczka uśmiechnęła się lekko, zamknęła drzwi i podeszła do niej. Fleetfoot
podniosła głowę i zaczęła merdać ogonem.
- Witaj - powiedziała Celaena w Eyllwe.
- Jak się czujesz? - zapytała Nehemia we wspólnej mowie, bez cienia akentu.
Fleetfoot wskoczyła na obolałe nogi Celaeny, by przywitać się z księżniczką.
- Dokładnie tak, jak wyglądam - powiedziała zabójczyni, a twarz bolała ją, gdy
mówiła.
Nehemia usiadła na brzegu materaca. Gdy zapadł się pod nią, Celaena skrzywiła
się. Leczenie nie będzie łatwe.
Fleetfoot, po polizaniu i obwąchaniu Nehemii, zwinęła się między nimi w kłębek i
poszła spać. Celaena głaskała ją po aksamitnie miękkich uszach.
- Nie będę owijała w bawełnę - powiedziała księżniczka. - To ja uratowałam ci
życie w czasie pojedynku.
Mgliste wspomnienia ukazywały jej Nehemię robiącą palcami dziwne symbole w
powietrzu.
- Czyli to nie były halucynacje? I... ty też widziałaś to wszystko? - Cleaena
próbowała usiąść nieco wyżej, ale za bardzo ją bolało poruszenie choćby o cal.
- Nie, nie miałaś halucynacji - powiedziała księżniczka. - I tak, widziałam
wszystko to, co ty widziałaś; mój dar pozwala mi widzieć to, czego nie widzą inni. Krwawa
Plaga, którą podała ci Kaltain spowodowała, że też to zobaczyłaś; to, co kryje się pod
powłoką tego świata. Nie sądzę, by przewidziała taki efekt, ale twoja krew zareagowała
właśnie w ten sposób. Magia wzywa magię. - Celaena poruszyła się niespokojnie na te słowa.
- Dlaczego przez cały ten czas udawałaś, że nie rozumiesz naszego języka? -
zapytała zabójczyni, pragnąc zmienić temat, ale to pytanie męczyło ją niczym rany, które
miała.
- To była oryginalna przykrywka - powiedziała jej przyjaciółka, delikatnie
dotykając ramienia Celaeny. - Zdziwiłabyś się, ile ludzie potrafią wygadać, gdy myślą, że ich
nie rozumiesz. Lecz z każdym dniem udawanie przy tobie było coraz trudniejsze.
- Ale dlaczego poprosiłaś mnie, bym cię uczyła?
Nehemia spojrzała w sufit.
- Ponieważ potrzebowałam przyjaciółki. Ponieważ cię lubię.
- Czyli naprawdę czytałaś tę książkę, gdy spotkałam cię w bibliotece.
Nehemia skinęła głową.
- Ja... szukałam informacji. Na temat Znaków Wyrd, jak to nazywacie je w swoim
języku. I okłamałam cię, mówiąc, że nic o nich nie wiem. Wiem wszystko. Wiem, jak je
czytać, jak ich używać. Cała moja rodzina ma ten dar, ale zachowaliśmy to w tajemnicy,
przekazując kolejnym pokoleniom. Używamy ich w ostateczności, w obronie przez złem, czy
najpoważniejszymi chorobami. A tutaj, gdzie magia została zakazana... cóż, choć Znaki Wyrd
rządzą się mocą innego rodzaju, jestem pewna, że gdyby ludzie odkryli to, że ich użyłam,
zostałabym za to uwięziona.
Celaena próbowała usiąść prosto, przeklinając siebie za to, że nie może się
poruszać, niemal nie mdlejąc z bólu.
- Użyłaś ich?
Nehemia skinęła z powagą.
- Utrzymujemy to w tajemnicy ze względu na wielką moc, jaką mają.
Przerażające jest, w jaki sposób mogą zostać wykorzystane dla dobra lub zła... choć w
większości przypadków używano ich mocy do złych uczynków. Od chwili, gdy tu
przyjechałam miałam świadomość, że ktoś dzięki Znakom Wyrd wzywał duchy z Innych
Światów - światów poza naszą strefą. Ten głupiec Kain wiedział o nich wystarczająco dużo,
by wzywać potwory, ale nie wiedział, jak je kontrolować i odsyłać z powrotem. Spędziłam
miesiąc wypędzając i niszcząc wezwane przez niego potwory; dlatego właśnie je niszczyłam;
z tego też powodu byłam czasami tak nieobecne.
Wstyd palił policzki Celaeny. Jak mogła kiedykolwiek pomyśleć, że Nehemia
zabija Mistrzów? Zabójczyni próbowała unieść prawą rękę, by ujrzeć blizny.
- To dlatego nie zadawałaś pytań tej nocy, gdy zostałam ugryziona. Ty... uleczyłaś
mnie Znakami Wyrd.
- Nadal nie wiem jak i gdzie natknęłaś się na Ridderaka... ale nie sądzę, by był to
odpowiedni czas na takie opowieści. - Nehemia mlasnęła językiem. - Znaki, które
znajdowałaś pod łóżkiem były narysowane przeze mnie. - Celaena zadrżała, gdy księżniczka
to powiedziała. Syknęła, gdy poczuła ból w całym ciele. - To były symbole ochronne. Nawet
nie masz pojęcia, jak uciążliwym było wciąż rysować je na nowo, gdy ty je zmywałaś. -
Uśmiech zatańczył na ustach Nehemii. - Myślę, że gdyby nie one, to Ridderak dorwałby cię
znacznie szybciej.
- Dlaczego?
- Ponieważ Kain cię nienawidził. I chciał cię wyeliminować z konkursu. Gdyby
nie był martwy, z chęcią bym go zapytała, gdzie nauczył się otwierać takie portale. Gdy
trucizna przeniosła cię na pogranicze dwóch światów, sama jego obecność wezwała potwory
do... pomiędzy światy, by cię zniszczyć. Po tym wszystkim, co zrobił, myślę, że zasłużył na
śmierć z ręki Chaola.
Celaena spojrzała w stronę drzwi sypialni. Nie widziała go od wczorajszego dnia.
Czy król ukarał go za to, co zrobił, by jej pomóc?
- Ten człowiek troszczy się o ciebie bardziej, niż zdajesz sobie z tego sprawę -
powiedziała Nehemia z uśmiechem w głosie. Twarz Celaeny płonęła. Nehemia odchrząknęła.
- Przypuszczam, że chcesz wiedzieć, jak cię uratowałam.
- Skoro tego chcesz - odpowiedziała zabójczyni, a księżniczka uśmiechnęła się.
- Z pomocą Znaków Wyrd udało mi się otworzyć portal do jednego z królestw
Innego Świata... i wezwać Elenę, pierwszą królową Adarlan.
- Znasz ją? - Celaena uniosła brew.
- Nie... Ale odpowiedziała na moje wezwanie o pomoc. Nie wszystkie światy są
pełne ciemności i śmierci. Niektóre są pełne dobrych istot, które, jeśli nasze potrzeby będą tak
duże, staną w obronie Erilea. Usłyszała moje wołanie o pomoc na długo przed otwarciem
portalu.
- Czy możliwe jest przejście do... do Innych Światów? - Celaena przypomniała
sobie niejasno Wrota Wyrd i że natknęła się na nie w książce miesiące temu. Nehemia
obserwowała ją uważnie.
- Nie wiem. Jeszcze nie zakończyłam szkolenia. Ale królowa była jednocześnie w
tym i nie w tym świecie. Była w... pomiędzy, jakby nie mogła przekroczyć linii całkowicie,
tak, jak kreatury, które widziałaś. Otworzenie prawdziwego portalu, przez który ktoś może
przejść wymaga ogromnej ilości energii... i nawet wtedy portal zamknie się po chwili. Kain
był w stanie otworzyć go na tyle, aby Ridderak przez niego przeszedł, ale potem go zamknął.
Więc musiałam otworzyć go na tak długo, by odesłać to z powrotem. Bawiliśmy się w kotka i
myszkę od miesięcy. - Potarła skronie. - Nawet nie wiesz, jak męczące to było.
- Kain wezwał te potwory w czasie pojedynku, prawda?
Nehemia rozważyła pytanie.
- Być może. Mogły już czekać.
- Ale widziałam je tylko z powodu Krwawej Plagi, którą podała mi Kaltain,
prawda?
- Nie wiem, Elentiya - Nehemia westchnęła i wstała. - Wiem tylko, że Kain zna
sekrety mocy moich ludzi... mocy, która bardzo dawno została zapomniana w krajach
Północy. To mnie martwi.
- Przynajmniej nie żyje - pocieszyła ją Celaena i przełknęła ślinę. - Ale... tylko że
w tym... miejscu Kain nie wyglądał jak Kain. Wyglądał jak demon. Dlaczego?
- Być może zło, które wzywał, powoli sączyło się do jego duszy i zmieniło go w
coś, czym nie był.
- Mówił o mnie. Jakby wiedział wszystko. - Celaena owinęła się szczelniej
kocami. Coś rozbłysło w spojrzeniu Nehemii.
- Czasami źli powiedzą nam coś, by nas zmylić... by nawiedzać nasze myśli, gdy
ich nie widzimy. Delektowałby się wiedząc, że martwisz się tym, co powiedział. - Nehemia
poklepała ją po dłoni. - Nie dawaj mu satysfakcji tym, że ciągle cię nie pokoi; pozbądź się go
z głowy.
- Przynajmniej król o niczym nie wie. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, co by
zrobił, gdyby miał dostęp do takiej mocy.
- Mogę wyobrazić sobie wiele - powiedziała cicho jej przyjaciółka. - Czy wiesz,
co to był za Znak, który pojawił się na twoim czole?
Celaena wykrzywiła usta.
- Nie. A ty?
Nehemia patrzyła na nią uważnie.
- Nie, nie wiem. Ale widziałam go tam już wcześniej. Najprawdopodobniej jest
częścią ciebie. I martwię się tym, co król sądzi na ten temat. To cud, że nie zwrócił na to
uwagi. - Celaena poczuła chłód w żyłach, a Nehemia szybko dodała. - Nie martw się. Jeśli
chciałby cię przesłuchać, zrobiłby to już dawno.
Celaena wzięła drżący oddech.
- Dlaczego tak naprawdę tu jesteś, Nehemia?
Księżniczka milczała przez chwilę.
- Nie będę twierdzić, że przez lojalność wobec króla Adarlan. Wiesz to przecież. I
nie boję się powiedzieć ci, że przyjechałam do Rifthold tylko po to, by dowiadywać się, jakie
ma plany.
- Naprawdę przyjechałaś tu szpiegować? - szepnęła Celaena.
- Jeśli chcesz to nazwać w ten sposób. Nie ma nic, czego nie zrobiłabym dla
mojego kraju. Żadna ofiara nie jest zbyt wielka, by ratować moich ludzi z niewoli, aby
uchronić świat przed kolejną masakrą. - Ból pojawił się w jej oczach.
Celaenie krajało się serce.
- Jesteś najodważniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam.
Nehemia pogłaskała Fleetfoot.
- Moja miłość do Eyllwe pozbawia mnie lęku przed królem Adarlan. Ale nie będę
cię tym obciążać, Elentiya. - Zabójczyni niemal westchnęła z ulgą, choć wstydziła się, że
odebrała to w ten sposób. - Być może nasze ścieżki są splecione, ale... ale myślę, że od teraz
musisz przemierzać własną ścieżkę. Dostosować się do nowej sytuacji.
Celaena kiwnęła głową i odchrząknęła.
- Nie powiem nikomu o twoich mocach.
Księżniczka uśmiechnęła się smutno.
- I już nie będzie między nami żadnych sekretów. Gdy poczujesz się lepiej,
chciałabym usłyszeć jak poznałaś się z Eleną. - Spojrzała na Fleetfoot. - Czy miałabyś coś
przeciwko, gdybym zabrała ją na spacer? Muszę poczuć na twarzy trochę świeżego
powietrza.
- Oczywiście - powiedziała Celaena. - Siedzi tu zamknięta od rana.
Jakby rozumiała, suczka zerwała się z łóżka i usiadła u stóp Nehemii.
- Cieszę się, że jesteś moją przyjaciółką, Elentiya - powiedziała księżniczka.
- Jestem jeszcze szczęśliwsze, że bronisz mnie - odpowiedziała Celaena,
powstrzymując ziewnięcie.
- Dziękuję za uratowanie mi życia. Dwa razy. A może i więcej. - Celaena
zmarszczyła brwi. - Czy chcę wiedzieć, ile razy potajemnie uratowałaś mnie przed Kainem i
tymi potworami?
- Nie, jeśli chcesz spać. - Nehemi pocałowała ją w czubek głowi i podeszła do
drzwi, a Fleetfoot dreptała za nią.
Księżniczka zatrzymała się w drzwiach, odwróciła się i rzuciła coś Celaenie. - To
należy do ciebie. Jeden z moich strażników znalazł to po pojedynku. - To było Oko Eleny.
Celaena zamknęła amult w dłoni.
- Dziękuję.
Gdy Nehemia wyszła, Celaena uśmiechnęła się mimo tego, czego się właśnie
dowiedziała i zamknęła oczy. Trzymając amulet w dłoni, spała mocniej niż przez ostatnie
miesiące.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 52
Celaena obudziła się następnego dnia, niepewna tego, która jest godzina.
Ktoś pukał do jej pokoju, a ona zamrugała, wypędzając resztki snu z oczu i
zobaczyła wchodzącego Doriana. Patrzył na nią przez chwilę, stojąc w drzwiach, a ona
uśmiechnęła się.
- Cześć - powiedziała ochryple. Pamiętała, jak ją niósł, a potem trzymał, gdy
uzdrowiciel zszywał jej nogę...
Podszedł, ciężko stąpając.
- Dziś wyglądasz jeszcze gorzej - wyszeptał. Mimo bólu, Celaena usiadła.
- Wszystko w porządku - skłamała. Tak nie było. Kain złamał jej jedno żebro i
bolało ją niemiłosiernie przy każdym oddechu. Zacisnął zęby, patrząc w okno. - Co się z tobą
dzieje? - zapytała. Starała się sięgnąć do niego, ale za bardzo bolało ją ramię, poza tym
siedział za daleko.
- Nie mam pojęcia - powiedział. Smutne błysk przegranej błysnął w jego oczach,
a jej serce zabiło szybciej. - Nie była w stanie spać od czasu pojedynku.
- Chodź - powiedziała najdelikatniej, jak tylko mogła, klepiąc miejsce obok
siebie. - Usiądź.
Posłusznie usiadł, choć plecami do niej i położył głowę na rękach. Wziął kilka
głębokich oddechów.
Celaena ostrożnie dotknęła jego pleców. Zesztywniał, a ona niemal odskoczyła.
Ale on rozluźnił się i zaczął regularnie oddychać.
- Jesteś chory? - zapytała.
- Nie - wymamrotał.
- Dorian. Co się stało?
- Co masz na myśli mówiąc "co się stało"? - zapytał, chowając twarz w dłoniach. -
W jednej chwili powaliłaś Grave'a, a w następnej Kain omal cię nie zabił...
- To przez to nie spałeś?
- Nie mogę... nie mogę... - jęknął. Dała mu chwilę, pozwalając uporządkować
myśli. - Przepraszam - powiedział, zabierając ręce z twarzy i siadając prosto. Skinęła głową.
Nie chciała naciskać. - Jak naprawdę się czujesz? - Jego słowa wciąż podszyte były strachem.
- Okropnie - powiedziała ostrożnie. - Podejrzewam, że wyglądam dokładnie tak,
jak się czuję.
Uśmiechnął się lekko. Próbował to zwalczyć... jakiekolwiek uczucie nim
zawładnęło.
- Nigdy nie byłaś piękniejsza. - Spojrzał na łóżko. - Czy miałabyś coś przeciwko,
gdybym się położył? Jestem strasznie zmęczony.
Nie odmówiła, gdy zdejmował buty i rozpinał marynarkę. Z jękiem wyciągnął się
obok niej, kładąc ręce na brzuchu. Patrzyła, jak zamyka oczy i wypuszcza powietrze przez
nos. Pozornie normalna mina wróciła na jego twarz
- Jak Chaol? - zapytała, sztywniejąc. Przypomniała sobie tryskającą krew i
przerażenie na jego twarzy.
Dorian otworzył jedno oko.
- Nic mu nie będzie. Wziął wczoraj i dziś wolne. Myślę, że tego potrzebuje. -
Celaena poczuła ucisk w sercu. - Nie powinnaś czuć się odpowiedzialna - powiedział,
odwracając się na bok, by patrzeć jej w twarz. - Zrobił to, co chciał.
- Tak, ale...
- Nie - podkreślił Dorian. - Chaol wiedział, co robi. - Pogłaskał ją palcem po
policzku. Jego palec był lodowaty, a ją przeszył dreszcz. - Przepraszam - powiedział znowu,
zabierając rękę od jej twarzy. - Przepraszam, że cię nie uratowałem.
- O czym ty mówisz? To nad tym tak rozmyślałeś?
- Przepraszam, że nie zatrzymałem Kaina w chwili, gdy zorientowałem się, że coś
jest nie tak. Kaltain otruła cię, a ja powinienem wiedzieć... powinienem znaleźć sposób, by jej
to uniemożliwić. Kiedy zdałem sobie sprawę, że masz halucynacje... Przepraszam, że nie
znalazłem sposobu, by go zatrzymać.
Zielona skóra i żółte kły błysnęły jej przed oczami, przez co zacisnęła rękę w
pięść.
- Nie powinieneś mnie przepraszać - powiedziała, nie chcąc rozmawiać o
koszmarze, który widziała lub o zdradzie Kaltain czy o rozmowie z Nehemią. - Zrobiłeś tak
jak każdy by zro... powinien zrobić. Gdybyś w to ingerował, zdyskwalifikowaliby mnie.
- Powinienem był posiekać Kaina w chwili, gdy położył na tobie łapy. Zamiast
tego stałem tam, gdy Chaol ukląkł koło ciebie. To ja powinienem był zabić Kaina.
Demony zniknęły, a na jej usta wypłynął uśmieszek.
- Zaczynasz mówić jak zabójca, przyjacielu.
- Być może spędzam z tobą za dużo czasu.
Celaena podniosła głowę z poduszki i ułożyła ją na jego piersi. Ogarnęło ją ciepło.
Choć ciało niemal jej płonęło w agonii, gdy przekręcała się na bok, położyła chorą rękę na
jego brzuchu. Oddech Doriana ogrzewał jej głowę, a ona uśmiechnęła się, gdy objął ją
ramieniem.
Milczeli przez chwilę.
- Dorian... - zaczęła, a on pstryknął ją palcem w nos. - Au - powiedziała, krzywiąc
się. Choć jej twarz usiana była siniakami, to jakimś cudem Kain nie złamał jej żadnej kości,
lecz cięcie na nodze pozostawi po sobie bliznę.
- Tak? - powiedział, opierając podbródek o jej głowę.
Słuchała dźwięku bicia jego serca, które ją uspokajało.
- Gdy przyjechałeś po mnie do Endovier... Czy myślałeś wtedy, że wygram?
- Oczywiście. Dlaczego miałbym jechać po ciebie tak daleko, gdybym nie był
tego pewny? - Prychnęła, leżąc na jego piersi, a on delikatnie uniósł jej podbródek. Jego oczy
były znajome... jak coś, czego zapomniała. - Wiedziałem, że wygrasz od chwili, gdy cię
zobaczyłem - wyszeptał, a jej serce łomotało, gdy zrozumiała, co jest między nimi. - Choć
muszę przyznać, że wiedziałem, jak to się skończy. I... nie ważne, jak dziwny i pokręcony był
ten konkurs, jestem wdzięczny, że dzięki niemu pojawiłaś się w moim życiu. Póki oddycham,
będę zawsze za to wdzięczny.
- Chcesz mnie doprowadzić do płaczu, czy po prostu jesteś głupi?
Dorian pochylił się i pocałował ją. Strasznie bolała ją przez to szczęka.
•
Siedząc na tronie ze szkła, król Adarlan głaskał rękojeść Nothunga.
Perrington ukląkł przed nim, czekając.
Niech czeka.
Choć zabójczyni była jego Czempionką, musiał jeszcze wysłać kontrakt. Była
blisko zarówno z jego synem jak i księżniczką Nehemią; czy mianowanie jej Mistrzynią
wiąże się z jakimś ryzykiem?
Ale Kapitan Straży ufał jej na tyle, by uratować jej życie. Twarz króla była
beznamiętne niczym kamień. Nie chciał karać Chaola Westfalla... nawet tylko dlatego, by
uniknąć piekła, gdyby Dorian stanął w obronie kapitana.
Gdyby tylko Dorian urodził się żołnierzem, a nie czytelnikiem.
Ale w Dorianie był prawdziwy mężczyzna... mężczyzna, który mógł stać się
wojownikiem. Być może kilka miesięcy na froncie zdziałałoby coś dobrego. Hełm i miecz
mogą doskonale wpłynąć na temperament młodego człowieka. Poza tym pokazałby wolę i
moc jego sali tronowej... Dorian mógłby być silnym dowódcą, wystarczy go tylko popchnąć.
A co do zabójczyni... Gdy już wyzdrowieje, czy znajdzie się odpowiedniejsza
osoba na jej miejsce?
Chociaż, nie znał nikogo zaufanego na to miejsce. Celaena Sardothien była
najlepszym i jedynym wyborem od chwili śmierci Kaina.
Król odnalazł rysę na podłokietniku jego szklanego tronu.
Znał się na Znakach Wyrd, ale nigdy nie widział takiego, jak jej. Ale znajdzie go.
I jeśli okaże się, że jest to jakieś proroctwo, dziewczyna zawiśnie przed zmrokiem. Widząc jej
porażkę, gdy została odurzona, niemal uwierzył, że zginie. Ale czuł je... czuł złe spojrzenia
umarłych... Ktoś ingerował i uratował ją. A jeśli te stworzenia i broniły i atakowały ją...
Być może nie należała do osób, które umierają na jego rozkaz. A przynajmniej nie
do chwili, gdy odkryje znaczenie tego Znaku. Na razie jednak miał ważniejsze sprawy na
głowie.
- To, jak zmanipulowałeś Kaltain było dość interesujące - powiedział w końcu
król. Perrington nadal klęczał. - Czy użyłeś mocy?
- Nie: zrobiłem to spokojnie, tak jak prosiłeś - powiedział diuk, obracając
obsydianowy pierścień na grubym palcu. - Poza tym, widać było na niej wpływ tego
wszystkiego... była osłabiona i blada, wspominała nawet o bólach głowy.
Zdrada Lady Kaltain była niepokojąca, ale nie wiedziała o planie Perringtona,
który chciał ją wykorzystać... nawet tylko po to, by udowodnić, jak łatwo można ją
dostosować do swoich planów i jak jej determinacja znika... musiał temu zapobiec.
Takie publiczne objawienie tylko przysporzyło wielu irytujących pytań.
- Mądrze było przetestować to na niej. Stanie się silnym sojusznikiem... i nadal
nie podejrzewa naszego wpływu. Wiążę wielkie nadzieje z tą mocą - zwierzył się król,
patrząc na własny czarny pierścień. - U Kaina pokazały się fizyczne zmiany, a u Kaltain
wpływało to na myśli i emocje. Chciałbym przetestować pełną zdolność tych mocy na kilku
innych umysłach.
- Część mnie nie chciała, by Kaltain była taka podatna - narzekał Perrington. -
Chciała mnie wykorzystać, by dotrzeć do twojego syna, ale nie chciałem używać siły, by
zamienić ją w Kaina. Wbrew sobie czuję, iż nie podoba mi się myśl, ze na tak długo zostanie
zamknięta w lochach.
- Nie obawiaj się o Kaltain, przyjacielu. Nie zostanie w lochach na zawsze. Po
tym jak skandal ucichnie, a zabójczyni będzie zajęta pracą, złożymy Kaltain ofertę nie do
odrzucenia. Ale są sposoby na to, by ją kontrolować, jeśli nie do końca jej udasz.
- Najpierw zobaczymy, jak lochy zmienią jej zdanie - powiedział szybko
Perringotn.
- Oczywiście, oczywiście. To tylko sugestia.
Milczeli, a Perrington wstał.
- Diuku - rzekł król, echo niosło się po komnacie. Ogień w kominku rozbłysnął
zielonym światłem, oświetlając cienie. - Niedługo czeka nas dużo pracy w Erilea. Przygotuj
się. I przestań naciskać na plan wykorzystania księżniczki Eyllwe - przyciąga zbyt wiele
uwagi.
Diuk skinął tylko głową, ukłonił się i wyszedł z komnaty.
44 SKUR**SYNY PIER**LONE!!!!!!!!!! CELAENA WAS ROZP***DOLI. / K.
Rozdział 53
Celaena odchyliła się na krześle i oparła nogi na stole, balansując niepewnie na
tylnych nogach siedzenia. Zacisnęła i rozluźniła mięśnie, by się rozluźnić, po czym
przekręciła stronę w książce, którą trzymała przed sobą. Fleetfoot drzemała pod stołem,
chrapiąc cicho.
Na zewnątrz popołudniowe słońce topiło śnieg w spływającą po szybach wodę,
która rzucała wzory na cały pokój.
Jej obrażenia nie były już tak uciążliwe, ale nadal kulała, gdy chodziła. Przy
odrobinie szczęścia szybko wróci do formy.
Minął tydzień od pojedynku. Philippa miała już zadanie - musiała pozbyć się
zbędnych ubrań Celaeny, by zrobić miejsce na nowe. Wszystkie rzeczy zamierzała kupić, gdy
pojedzie do Rifthold, jak już dostanie pierwszą wypłatę jako królewska Mistrzyni... którą
miała nadzieję odebrać po podpisaniu kontraktu... kiedyś tam.
Gdy Philippa była zajęta, Nehemia i Dorian często ją odwiedzali. Książę czasami
czytał jej do późnych godzin nocnych. Gdy usypiała, jej sny często były wypełnione
archaicznymi słowami, dawno zapomnianymi twarzami i świecącymi na niebiesko Znakami
Wyrd, a także królem oraz jego martwą armią wzywaną do piekła. Po przebudzeniu starała się
jak najszybciej o nich zapomnieć - szczególnie i magii.
Usłyszała kliknięcie klamki, a serce podskoczyło jej do gardła.
Czy to moment, gdy będzie musiała iść podpisać z królem kontrakt? Ale to nie był
Dorian ani Nehemia.
Świat zatrzymał się, gdy Chaol wszedł do pokoju. Fleetfoot rzuciła się do niego,
machając ogonem. Celaena niemal spadła z krzesła, gdy ściągnęła nogi ze stołu i skrzywiła
się z bólu, gdy dała o sobie znać rana na udzie. Od razu wstała, ale gdy otworzyła usta, nie
miała nic do powiedzenia.
Gdy Chaol przyjaźnie pogłaskał Fleetfoot po głowie, ta z powrotem weszła pod
stół, obróciła się dwa razy i ponownie skuliła na podłodze.
Dlaczego stał w progu?
Celaena spojrzała na swoją koszulę nocną i zarumieniła się, gdy zauważyła, że
patrzy na jej gołe nogi.
- Jak obrażenia? - zapytał. Jego głos był miękki i zdała sobie sprawę, że nie
patrzył na jej nagą skórę, ale na bandaż owinięty wokół jej uda.
- Czuję się dobrze - powiedziała szybko. - Bandaż ma teraz tylko wywoływać
współczucie. - Próbowała się uśmiechnąć, ale nie powiodło się. - Ja... Nie widziałam cię przez
cały ten tydzień. - Odczuwała to jak lata. - Czy... Czy wszystko w porządku?
Ich spojrzenia spotkały się. Nagle była z powrotem na pojedynku, leżąc krzyżem
na ziemi. Kain śmiał się z niej, był tuż za nią, ale wszystko co widziała, wszystko co słyszała,
to Chaol, klęczący i wyciągający do niej rękę.
Jej gardło zacisnęło się.
W tamtym momencie zdała sobie z czegoś sprawę. Ale nie pamiętała, o co
chodziło.
Może to też była halucynacja.
- Czuję się dobrze - powiedział, a ona zrobiła krok w jego stronę, zbyt świadoma
tego, jak krótka jest jej koszula nocna. - Ja po prostu... Chciałem przeprosić za to, że nie
przyszedłem wcześniej.
Zatrzymała się ledwie stopę od niego i przechyliła głowę. Nie miał miecza.
- Jestem pewna, że byłeś zajęty - powiedziała.
On tylko stał. Przełknęła ślinę i schowała niesforny kosmyk włosów za ucho.
Zrobiła kolejny krok i musiała teraz odchylić głowę do tyłu, by spojrzeć mu w twarz. Jego
oczy były pełne bólu.
Przygryzła wargę.
- Ty... Ty uratowałeś mi życie, wiesz przecież. Dwa razy.
Chaol lekko zmarszczył brwi.
- Zrobiłem to, co musiałem.
- I dlatego jestem ci winna wdzięczność
- Nie jesteś mi nic winna - powiedział spiętym głosem. Gdy jego oczy
zabłyszczały, jej serce zabiło szybciej. Wzięła go za rękę, ale on ją odepchnął. - Chciałem
tylko zobaczyć, jak się czujesz. Muszę iść na spotkanie - powiedział, a ona wiedziała, że
kłamie.
- Dziękuję za zabicie Kaina. - Zesztywniał. - Ja... Ja wciąż pamiętam, jak to było
zabić pierwszy raz. Wcale nie było tak łatwo.
Spuścił wzrok na podłogę.
- To właśnie dlatego nie mogę przestać o tym myśleć. Bo to było łatwe. Po prostu
sięgnąłem po miecz i zabiłem go. Chciałem go zabić. - Przyszpilił ją wzrokiem. - On wiedział
o twoich rodzicach. Jak?
45 O TO, ŻE SIĘ W NIM ZAKOCHAŁAŚ, CHOLERA JASNA!!!!! / K.
- Nie wiem - skłamała. Wiedziała to bardzo dobrze. Kain mając dostęp do Innych
Światów, do miejsca pomiędzy, czymkolwiek to było, miał zdolność przenikania jej umysłu,
wgląd w jej wspomnienia. Do jej duszy. Albo i dalej, być może. Jej ciałem wstrząsnął
dreszcz.
Twarz Chaola złagodniała.
- Przykro mi, że zginęli w ten sposób.
Odsunęła od siebie to wszystko, gdy powiedziała:
- To było bardzo dawno temu. Padało, a ja myślałam, że wilgoć na łóżku to
deszcz wpadający przez okno. Gdy obudziłam się następnego dnia rano, uświadomiłam sobie,
że to nie deszcz. - Wzięła drżący oddech, odpychając od siebie wspomnienie krwi krzepnącej
na jej skórze. - Arobynn Hamel znalazł mnie wkrótce po tym.
- Nadal jest mi przykro.
- To była bardzo dawno temu - powtórzyła. - Nawet nie pamiętam, jak wyglądali.
- To było kolejne kłamstwo. Pamiętała każdy szczegół twarzy swoich rodziców. - Czasami
zapominam, że w ogóle istnieli. - Skinął głową, co wyrażało większe zrozumienie niż słowa. -
To, co dla mnie zrobiłeś Chaol - spróbowała ponownie. - Nawet nie to z Kainem, ale gdy...
- Muszę iść - przerwał jej w pół słowa i odwrócił się.
- Chaol - powiedziała, chwytając go za rękę i odwracając w swoją stronę.
Zobaczyła tylko ten nawiedzony błysk w oczach, nim zarzuciła mu ręce na szyję i
przytuliła go mocno. Wyprostował się, ale wtuliła się w niego z całej siły, choć to pogarszało
stan jej obrażeń. Po chwili objął ją ramionami, przyciągając jeszcze bliżej, tak blisko, że gdy
zamknęła oczy i westchnęła, to nie wiedziała, gdzie kończy się jego ciało, a zaczyna jej.
Jego oddech był gorący na jej szyi, gdy pochylił się i wtulił policzek w jej włosy.
Jej serce biło szybko, a jednak czuła się spokojna, jakby mogła pozostać w jego ramionach na
zawsze i pozwolić światu iść dalej. Przypomniała sobie jego palce sunące w stronę linii,
sięgające po nią pomimo dzielącej ich bariery.
- Czy wszystko w porządku? - Od strony drzwi rozległ się głos Doriana.
Chaol odsunął się od niej tak szybko, że prawie się potknęła.
- Wszystko w porządku - powiedział, prostując ramiona.
Powietrze owiało chłodem jej rozgrzaną skórę, gdy nie czuła już jego ciała. Z
trudem patrzyła na Doriana, gdy Chaol skinął głową księciu i opuścił jej komnaty.
Książę spojrzał na nią, gdy kapitan wyszedł. Lecz Celaena wciąż patrzyła na drwi,
nawet po tym, gdy Chaol zamknął je za sobą.
- Nie sądzę, by pozbierał się po zabiciu Kaina - powiedział Dorian.
- Oczywiście - warknęła. Dorian uniósł brwi, a ona westchnęła. - Przepraszam.
- Wyglądaliście, jakbyście byli w trakcie... czegoś - powiedział ostrożnie.
- To nic. Po prostu źle się czułam z tym, jak on sobie radzi.
- Szkoda, że uciekł tak szybko. Mam dobre wieści. - Jej żołądek się zacisnął. -
Ojciec przestał zwlekać ze sporządzeniem twojego kontraktu. Podpiszesz go jutro w sali
obrad.
- Masz na myśli... Masz na myśli, że oficjalnie jestem królewską Czempionką?
- Okazuje się, że nie nienawidzi cię aż tak bardzo. To cud, że nie kazał ci czekać
dłużej - mrugnął do niej.
Cztery lata. Cztery lata niewoli, a potem będzie wolna.
Dlaczego Chaol wyszedł tak szybko? Spojrzała w stronę drzwi i zastanawiała się,
czy może go jeszcze dogonić.
Dorian położył ręce na wysokości jej talii.
- Przypuszczam, iż oznacza to, że jesteśmy na siebie skazani jeszcze przez jakiś
czas. - Przybliżył do niej swoją twarz.
Pocałował ją, ale odsunęła się od niego.
- Ja... Dorian, jestem królewską Czempionką. - Zakrztusiła się śmiechem, gdy to
powiedziała.
- Tak, jesteś - odpowiedział, zbliżając się ponownie. Ale ona podeszła do okna i
wyjrzała przez nie. Świat stał przed nią otworem. Mogła przejść na drugą stronę białej linii.
Spojrzała na niego.
- Nie mogę być z tobą, skoro jestem królewskim Mistrzem.
- Oczywiście, że możesz. Wciąż będziemy musieli utrzymywać to w tajemnicy,
ale...
- Mam wystarczająco dużo tajemnic. Nie potrzebuję kolejnej.
- Więc znajdę sposób, by powiedzieć o tym ojcu. I matce. - Skrzywił się
nieznacznie.
- W jakim celu? Dorian, jestem niewolnicą twojego ojca. A ty jesteś następcą
tronu.
To była prawda... I jeśli ten związek nabrał głębi, byłby jedynie problemem, gdy
musiałaby opuścić zamek. Nie wspominając o komplikacjach w związku z Dorianem, gdy jest
Czempionką jego ojca.
I czy chciał tego, czy nie, Dorian miał obowiązki do wypełnienia. Choć pragnęła
go, choć chciała o niego dbać, wiedziała, że ten związek nie skończy się dobrze. Nie, gdy
miał objąć tron.
Jego oczy pociemniały.
- Czy ty właśnie mówisz, że nie chcesz być ze mną?
- Mówię, że... Opuszczę ten zamek za cztery lata i nie wiem, jakby to się miało
skończyć dla nas obojga. Mówię, że nie chcę myśleć o takiej ewentualności. - Słońce
ogrzewało jej skórę, a z jej ramion spadał jakiś niewidzialny ciężar. - Mówię, że za cztery lata
będę wolna i że jeszcze nigdy wolna nie byłam. - Jej uśmiech był coraz szerszy. - A chcę
wiedzieć, jak to jest.
Otworzył usta, ale nic nie powiedział, gdy zobaczył jej uśmiech.
Choć nie żałowała swojego wyboru, czuła dziwne rozczarowanie, gdy powiedział:
- Jak sobie życzysz.
- Ale chciałabym pozostać twoją przyjaciółką.
Włożył ręce do kieszeni.
- Zawsze.
Pomyślała o dotknięciu jego ramienia lub pocałowaniu go w policzek, ale słowo
"wolność" odbijało się echem w jej głowie wciąż i wciąż, a ona nie potrafiła przestać się
uśmiechać.
Przechylił głowę, a jego uśmiech był nieco sztuczny.
- Myślę, że Nehemia jest już w drodze i zamierza powiedzieć ci o kontrakcie.
Będzie zła, że nie przekazała ci tego pierwsza; przeproś ją w moim imieniu, dobrze? -
Zatrzymał się, gdy otwierał drzwi, trzymał rękę na klamce. - Gratuluję, Celaena - powiedział
cicho.
Nim zdążyła odpowiedzieć, wyszedł i zamknął drzwi.
Samotnie podeszła do okna, położyła rękę na sercu, wciąż szepcząc do siebie
jedno słowo.
Wolna.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 54
Kilka godzin później Chaol spojrzał na drzwi do jej jadalni.
Nie do końca wiedział, co tu robił. Był u Doriana w komnatach, ale go tam nie
zastał, a musiał wytłumaczyć mu, że to, co zaszło w jej pokoju, gdy książę się pojawił, nie
było tym, czym mogło się wydawać.
Spojrzał na swoje dłonie.
W ciągu ostatniego tygodnia król prawie wcale się do niego nie odzywał, a imię
Kaina nie padło w trakcie żadnego z ich spotkań. Jak się okazało, Kain był niewiele więcej
niż pionkiem w zabawie króla, a tym bardziej nie był członkiem królewskiej Straży.
Ale wciąż był martwy. Oczy Kaina nie otworzą się więcej przez niego... Nie
będzie mógł przez niego oddychać... Jego serce przestało przez niego bić...
Ręka Chaola powędrowała w miejsce, gdzie powinien być jego miecz.
Rzucił go w kąt pokoju natychmiast po tym, jak wrócił do swoich komnat po
pojedynku w zeszłym tygodniu. Na szczęście ktoś oczyścił go z krwi. Może strażnicy, którzy
zabrali Chaola do pokoju i dali mu silnego drinka. Siedzieli w milczeniu, aż na jego twarz
wrócą pozory normalności, a potem wyszli bez słowa, nie czekając, aż Chaol im podziękuje.
Chaol przesunął dłonią po krótkich włosach i otworzył drzwi do jej jadalni.
Celaena jadła właśnie obiad, siedząc wygodnie na krześle. Uniosła brwi
- Dwie wizyty jednego dnia? - zapytała, odkładając widelec. - Czemu
zawdzięczam tę przyjemność?
Skrzywił się.
- Gdzie jest Dorian?
- Dlaczego Dorian miałby tutaj być?
- Myślałem, że przychodzi tu zwykle o tej porze.
- Cóż, nie spodziewaj się go tutaj po dzisiejszym dniu.
Podszedł bliżej, zatrzymując się przy krawędzi stołu.
- Dlaczego?
Wzięła do ust kawałek chleba.
- Bo skończyłam z nim.
- Co zrobiłaś?
- Jestem królewskim Czempionem. Na pewno zdajesz sobie sprawę z tego, jak
niewłaściwy byłby mój związek z księciem. - Jej niebieskie oczy błyszczały, a on myślał o
tym, jaki nacisk położyła na słowo "książę" i dlaczego to sprawiło, że jego serce zabiło
szybciej.
Chaol ukrył uśmiech.
- Zastanawiałem się, kiedy odzyskasz zdrowe zmysły. - Czy denerwowała się tak,
jak on? Czy ciągle myślała o swoich rękach splamionych krwią? Ale z tymi wszystkimi jej
ofiarami, tryumfem i paradowaniem z rękami na biodrach... Na jej twarzy wciąż można było
dostrzec delikatność. To dało mu nadzieję, że nie straci duszy przez zabicie, dało mu nadzieję
na odnalezienie ludzkości i odzyskanie honoru...
Przyjechała z Endovier i wciąż umiała się śmiać.
Okręciła włosy wokół palca. Wciąż miała na sobie tę absurdalnie krótką koszulę
nocną, która zsunęła się z jej ud, gdy oparła stopy o krawędź stołu.
Skupił się na jej twarzy.
- Zechciałbyś do mnie dołączyć? - zapytała, wskazując na stół. - To dla mnie
wstyd, by świętować w samotności.
Spojrzał na nią, na ten jej lekki uśmiech. Cokolwiek stało się z Kainem,
cokolwiek stało się na pojedynku... to go prześladowało. Ale teraz...
Przysunął sobie krzesło i usiadł. Ona wypełniła kielich z winem i podała mu go.
- Za cztery lata do wolności - powiedziała, unosząc kieliszek.
Chaol podniósł swój.
- Za ciebie, Celaena.
Ich oczy się spotkały, a Chaol nie ukrył uśmiechu, gdy ona również się
uśmiechnęła.
Być może cztery lata z nią mogły nie wystarczyć.
•
Celaena stała w grobowcu i wiedziała, że śni. Często odwiedzała go w snach, by
zabić Ridderaka, by zostać uwięzioną w sarkofagu Eleny, by zmierzyć się ze zrezygnowaną
młodą kobietą ze złotymi włosami i koroną za ciężką dla niej...
Dzisiaj była tu tylko ona i Elena, a grobowiec skąpany był w blasku księżyca, nie
było też śladu martwego cielska Ridderaka.
- Jak twoje leczenie? - zapytała królowa, obierając się bokiem o swój sarkofag.
46 AAAAAWWWWWWWW :3 <3/ K.
Celaena zatrzymała się w progu. Zbroja królowej zniknęła, zastąpiona zwykłą
sukienką. Jej rysy nie były wykrzywione zapalczywością.
- Dobrze - powiedziała Celaena, ale spojrzała na siebie. W świecie snu nie miała
żadnych obrażeń. - Nie wiedziałam, że jesteś wojowniczką - powiedziała, wskazując brodą
miejsce, gdzie stał Damaris.
- Istnieje wiele rzeczy, których o mnie zapomniano. - W niebieskich oczach Eleny
rozbłysł smutek i gniew. - Walczyłam u boku Gavina na polach bitewnych w czasie wojen
przeciwko Erawanowi i demonom. W ten sposób się w sobie zakochaliśmy. Ale wasze
legendy przedstawiają mnie jako panienkę, która czekała w wieży z magicznym
naszyjnikiem, który pomógłby bohaterskiemu księciu.
Celaena dotknęła amuletu.
- Przykro mi.
- Możesz być inna - powiedziała cicho Elena. - Możesz być wielka. Lepsza niż
my... niż ktokolwiek z nas - Celaena otworzyła usta, ale nie wydobyły się z nich żadne słowa.
Elena zrobiła krok w jej stronę. - Możesz dosięgnąć gwiazd - wyszeptała. - Możesz zrobić
wszystko, jeśli tylko się odważysz. I czujesz to w głębi duszy. To jest to, co przeraża cię
najbardziej. - Podeszła do zabójczyni, a ona robiła wszystko, by nie wycofać się z grobu i nie
uciec. Królowa jaśniała, jej niebieskie oczy były niesamowite, tak jak jej piękna twarz. -
Znalazłaś i pokonałaś zło, które Kain wezwał do tego świata. A teraz jesteś królewską
Czempionką. Zrobiłaś to, o co cię poprosiłam.
- Zrobiłam to dla swojej wolności - powiedziała Celaena. Elena posłała jej
porozumiewawczy uśmiech, który sprawił, że miała ochotę krzyknąć, ale zachowała
beznamiętny wyraz twarzy.
- Skoro tak uważasz. Ale gdy zawołałaś o pomoc... gdy amulet pękł, a ty
pozwoliłaś sobie kogoś potrzebować... wiedziałaś, że ktoś odpowie. Wiedziałaś, że
odpowiem.
- Dlaczego? - zapytała śmiało Celaena. - Dlaczego odpowiedziałaś? Dlaczego
muszę zostać królewską Mistrzynią?
Elena uniosła twarz ku światłu księżyca, które wpadało do grobu.
- Ponieważ są na świecie ludzie, którzy potrzebują ratunku tak bardzo, jak ty
chcesz uratować siebie - odpowiedziała. - Możesz zaprzeczać, że to wszystko, czego
pragniesz, ale tam są ludzie - twoi przyjaciele - którzy potrzebują cię tutaj. Twoja
przyjaciółka, Nehemia, potrzebuje cię tutaj. Ponieważ spałam - długim, niekończącym się
snem - i zbudził mnie głos. I ten głos nie należał do jednego człowieka, lecz do wielu.
Niektórzy szeptali, inni krzyczeli, niektórzy nawet nie wiedzieli, że wołają. Ale wszyscy
pragną tego samego. - Dotknęła środka czoła Celaeny. Poczuła ciepło, niebieskie światło
odbiło się od twarzy Eleny, gdy znak Celaeny zapłonął i zniknął. - A gdy będziesz gotowa -
gdy usłyszysz ich wołanie... wtedy dowiesz się, dlaczego przyszłam do ciebie, dlaczego stoję
przed tobą, dlaczego nadal będę nad tobą czuwać, bez względu na to, ile razy mnie odtrącisz.
Celaena poczuła, że pieką ją oczy, więc cofnęła się w stronę korytarza.
Elena uśmiechnęła się smutno.
- Dopóki ten dzień nie nadejdzie, jesteś dokładnie w tym miejscu, w którym
powinnaś być. U boku króla, gdzie będziesz miała możliwość zobaczyć, co należy zrobić. A
teraz... ciesz się zwycięstwem.
Celaena czuła się źle przez to, o co jeszcze może zostać poproszona, ale skinęła
głową.
- Dobrze - szepnęła, odchodząc, ale zatrzymała się kawałek dalej. Spojrzała przez
ramię na królową, która nadal tam stała, obserwując ją smutnymi oczami. - Dziękuję za
uratowanie mi życia.
Elena pochyliła głowę.
- Więzów krwi nie da się zerwać - wyszeptała i zniknęła, a jej słowa odbijały się
echem w cichym grobie.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower
Rozdział 55
Następnego dnia, Celaena zbliżyła się do szklanego tronu, patrząc czujnie na salę
obrad. Była to ta sama sala, gdzie stała przed królem kilka miesięcy temu.
Zielonkawy ogień płonął w kominku w kształcie paszczy, a trzynastu mężczyzn
siedziało przy długim stole, każdy patrzył na nią. Ale nie było tu innych Czempionów - tylko
ona. Zwyciężczyni.
Dorian stał obok ojca i uśmiechał się do niej. Miała nadzieję, że to dobry znak.
Pomimo nadziei, jaką czuła na widok jego uśmiechu, nie mogła zignorować
strachu, który wezbrał w jej sercu, gdy król patrzył na nią swoimi ciemnymi oczami, gdy
podchodziła bliżej. Szelest złotych spódnic jej sukni był jedynym dźwiękiem rozlegającym
się w pomieszczeniu. Celaena dociskała ręce do bordowego stanika, starając się ich nie
wykręcać.
Zatrzymała się i ukłoniła. Chaol, zatrzymując się obok niej, zrobił to samo.
Kapitan stał bliżej, niż musiał.
- Przyszłaś podpisać kontrakt - powiedział król, a jego głos łamał jej kości. Jak
taki brutalny człowiek może posiadać władzę nad światem?
- Tak, Wasza Królewska Mość - powiedziała najpokorniej, jak to było możliwe,
patrząc na jego buty.
- Bądź moją Czempionką, a staniesz się wolną kobietą. Służ mi cztery lata, które
wytargowałaś z moim synem, choć nie potrafię zrozumieć, dlaczego się z tobą targował -
powiedział, posyłając chłodne spojrzenie Dorianowi. Chłopak zagryzł wargi, ale nic nie
odpowiedział.
Jej serce opadało i wznosiło się w jej piersi niczym boja. Musiała robić wszystko,
co rozkaże jej król - każda misja, jaką jej zleci, a po czterech latach będzie wolna, bez obawy
o pościg i zniewolenie.
Będzie mogła zacząć od nowa z dala od Adarlan. Będzie mogła odejść i
zapomnieć o tym okropnym królestwie.
Nie wiedziała, czy się uśmiechnąć, czy się śmiać, czy kiwać, bądź płakać i
tańczyć z tego powodu. Będzie mogła dożyć późnych lat. Nie chciała zabijać. Będzie mogła
powiedzieć "dowidzenia" Arobynnowi i opuścić Adarlan na zawsze.
- Nie zamierzasz mi podziękować? - warknął król.
Ukłoniła się bardzo nisko, ledwo powstrzymując rozpierającą ją radość. Pokonała
go - zgrzeszyła przeciwko jego imperium i teraz wychodziła z tego zwycięsko.
- Dziękuję za ten zaszczyt i dar, wasza wysokość. Jestem twoją pokorną sługą.
Król prychnął.
- Kłamstwo nie pomoże. Podejdź podpisać kontrakt. - Radny posłusznie położył
pergamin na stole przed nią.
Patrzyła na pióro i puste miejsce na papierze, gdzie miała się podpisać.
Oczy króla błysnęły, ale ona nic nie zrobiła. Jedna oznaka buntu, jeden agresywny
ruch, a ją powiesi.
- Nie będziesz zadawała pytań. Kiedy powiem ci, że masz coś zrobić, zrobisz to.
Nie muszę się przed tobą tłumaczyć. A jeśli w jakiś sposób zostaniesz schwytana, będziesz
się wypierała powiązań ze mną do ostatniego oddechu. Czy to jasne?
- Doskonale, Wasza Królewska Mość.
Wstał z podium. Dorian chciał ruszyć za ojcem, ale pokręcił głową.
Celaena spojrzała w podłogę, gdy król stanął przed nią.
- A teraz posłuchaj mnie uważnie, zabójczyni - powiedział król. Czuła się mała i
krucha, gdy stał tak blisko. - Nie spełnij któregoś z moich poleceń, albo spróbuj nie wrócić, a
słono zapłacisz. - Głos króla był tak miękki, że ledwo go słyszała. - Jeśli nie wrócisz z którejś
misji, na którą cię wyślę, mam twojego przyjaciela, kapitana - przerwał, by sobie to
przyswoiła. - Zabiję go. - Patrzyła szeroko otwartymi oczami na jego pusty tron. - Jeśli i
wtedy nie wrócisz, zabiję Nehemię. Potem jej braci. Niedługo po tym pochowam obok nich
ich matkę. Uwierz, że jestem tak przebiegły i skryty, jak ty. - Czuła, że się uśmiecha. -
Widzisz to już, prawda? - Odsunął się. - Podpisz.
Spojrzała na puste miejsce na
kontrakcie i co ono jej dawało.
Wzięła cichy, głęboki oddech i modląc się głęboko w sobie, podpisała. Napisanie
każdej kolejnej litery było coraz trudniejsze.
W końcu położyła pióro na stole.
- Dobrze. A teraz się wynoś - powiedział król, wskazując na drzwi. - Wezwę cię,
gdy będziesz potrzebna.
Ponownie usiadł na tronie. Cleaena ukłoniła się ostrożnie, nie odrywając wzroku
od jego twarzy. Tylko na chwilę spojrzała na Doriana, a z szafirowych oczu emanował mogła
przysiąc, smutek, nim się o niej uśmiechnął.
Poczuła, że Chaol kładzie rękę na jej ramieniu.
On może umrzeć. Nie może na to pozwolić. Albo rodzina Ytger.
Z nogami jednocześnie lekkimi i ciężkimi, opuściła komnatę.
Na zewnątrz wiatr ryczał, opływając wieże ze szkła, ale nie był w stanie zniszczyć
ścian.
•
Z każdym kolejnym krokiem z dala od sali obrad, ciężar spadał z jej ramion.
Chaol milczał, dopóki nie weszli do kamiennej części zamku, a wtedy przerwał
ciszę.
- Cóż, Mistrzyni - powiedział. Nadal nie nosił miecza.
- Tak, kapitanie?
Kącik jego ust uniósł się w uśmiechu.
- Czy teraz jesteś szczęśliwa?
Nie walczyła z uśmiechem.
- Możliwe, że właśnie sprzedałam swoją duszę, ale... tak. Na tyle szczęśliwa, na
ile mogę być.
- Celaena Sardothien, królewska Czempionka - powiedział w zadumie.
- Co w związku z tym?
- Podoba mi się brzmienie - powiedział, wzruszając ramionami. - Czy chcesz
wiedzieć, jakie jest twoje pierwsze zadanie?
Spojrzała w jego złoto-brązowe oczy i wszystkie obietnice, które leżały między
nimi, połączyły ich dłonie, gdy się uśmiechnęła
- Powiesz mi jutro.
TŁUMACZENIE: KlaudiaBower