Sztuka
Cienia
Rozdział 4
By crazysweet
POV: Tajemniczy Nieznajomy
Czasami sam się siebie pytam, dlaczego nikt mi nie
powiedział, że bycie Nefilim to tyle pracy. Zostałbym wampirem.
I tyle, cała szopka. A tak to te przysięgi, klątwy i ograniczenia.
Skaranie Boskie. Ok, są też dobre strony jak na przykład walka
i...walka, no i jeszcze walka. Lubię ,,te bajery'', jak to ujął kiedyś
Raphi. Ale te oślizgłe, cuchnące demony....błee.
Dzisiaj przynajmniej jest sobota – jest impreza. W każdą
sobotę, a więc i dzisiaj, chodzę z Cassidy i Raphaelem do
STYKSU.
-Markusie? Na czym zawiesisz te swoje cudne oczęta dzisiejszej
nocy? Mięsista Kath w sosie własnym, czy coś a' la pieczona
Becky podlewana hektolitrami taniej podróby Chanel? Hmm.-
Zapytała jak zawsze przemiła Cass, średniego wzrostu
blondyneczka o dużych, sarnich oczach i pełnych ustach.
Ładna...ale, ale nie dla mnie.
-A co? Chciałabyś zająć ich uprzywilejowane miejsce?-
Odciąłem się. Odgarnąłem z czoła złociste kosmyki włosów.
-Jeszcze czego?!- Prychnęła blondynka.- Może frytki do tego?!=
Przewróciłem oczami.
-Też cię kocham.- Mruknąłem mierzwiąc jej wcześniej starannie
ułożone włosy.- Wściekła się i walnęła mnie w żebra. Wyciągnęła
z torebki lusterko i zaczęła robić bliżej niezidentyfikowane ruchy
ręką w celu poprawienia włosów. Wydymała przy tym zabawnie
karminowe usta.
Szliśmy jedną z tycz zatęchłych, Londyńskich uliczek.
Wokół roztaczał się swąd zgnilizny i rozkładu. Mgła oblepiała
ciało niczym jakaś ośmiornica. Kolejna latarnia była za jakieś
trzysta metrów, STYKS, za pięćset. Przyspieszyliśmy kroku.
Byliśmy na terenie niczyim, na terenie Przyziemnych, co się z
równa z ,,niczyim''. Tu ktokolwiek mógłby nas zamordować,
porwać albo zamordować i porwać, a na koniec zgwałcić. I tyle.
Czasem nawet najlepsi muszą odpuścić. Szczególnie, że miałem
na sobie moje ulubione jeansy.
Staliśmy pod szyldem STYKSU. Jeśli sądzić po
pozorach...zapuszczona melina. Jednak to tylko przykrywka, ale
w środku...cud, miód i orzeszki, a w dodatku malinki. Pewnym
krokiem przekroczyliśmy próg wkraczając w tłum czarownic,
wampirów, nefilim i innych nadzwyczaj normalnych i
powszechnie spotykanych stworzeń.
POV: Clarissa
Cała spięta szłam u boku Iana. Zastanawiałam się, co
mieli na myśli moi stołówkowi koledzy i czy dobrze zrobiłam
dając się oprowadzić po szkole. A może to seryjny gwałciciel,
albo recydywista. Nigdy nic nie wiadomo.
-Głupiaś.- Skarciłam się w duchu.
-Opowiedz mi coś o sobie...- Zażądał.
-Ale.....moja historia nie jest ciekawa...same nudy...flaki z
olejem..- Zaczerwieniłam się po same cebulki włosów. Nie
lubiłam mówić o dzieciństwie, wstydziłam się.
-Opowiedz...- Nalegał. No ale co ja mu powiem. Może...Wiesz?
Miałam po prostu zajebiste dzieciństwo! Rodzice zostawili mnie
u Blewett'ów kiedy miałam rok i...się zmyli. Super, nie? Potem
mieszkałam w takim brudnym, zimnym miejscu- sierocińcu, jak z
horrorów. Lubisz horrory? A... i mam jedną
przyjaciółkę...Ninę...Jest wspaniała...pełnia szczęścia..
-Bez szans.- Powiedziałam kamiennym głosem. Przystanęłam i
zmroziłam go wzrokiem.
-Oj dziewczyno...kto zechce być twoim mentorem....Królik
Baks....czy może....hmmm...nie wiem...Edwart Mullen...przecież
wszystkie go tak kochacie...- Powiedział z szyderczym
uśmiechem.
-Po pierwsze, to Edward Cullen, a po drugie, to ja go nie
kocham...- Powiedziałam dosadnie, irytował mnie ten cały
Everett. Massakra. Phi. Ale nie mogę go sobie raczej wyobrazić w
okularach i wełnianym sweterku szytym przez babkę
Hermenegildę...ani ze SCRABLAMI.
-Jedno i to samo...Mullen..Cullen...Jeden ciort...ale mówię
poważnie...nie wiem kto zostanie twoim mentorem i do jakiego
domu cię przydzielą. Ceremonia jest w Szabat.- Co on mówi?!
Czuję się jak w jakimś pożal się Boże Harrym Potterze.
Chryste...A ja myślałam, że oni kochają Cullenów...a tu HP się
kłania...LOL. Spojrzałam na niego krzywo i uniosłam jedną
idealnie wydepilowaną brew.
-Co się tak *jopisz.... jak cielę na malowane wrota..kurde..nie
widziałaś przystojnego mężczyzny nigdy??- ...jak cielę na
malowane wrota...haha..o jaaaa ciee.
-Mentorzy? Szabat? Co to ma być? A ja? Żeńska wersja HP??-
Prychnęłam z politowaniem potykając się o własne nogi.
Upadłam i boleśnie uderzyłam się w tyłek. Syknęłam z bólu.
Usłyszałam dźwięczny śmiech, był to zdecydowanie
najpiękniejszy dźwięk jaki słyszałam w moim dotychczasowym
życiu.
-Na jakim ty żyjesz świecie? Clare?
-Clarissa! Na tym samym, co ty Janie.- Odpowiedziałam.
Zmrużył oczy.
-Ian...Mam na imię Ian..a, że nazwałem cię Clare, to tylko
świadczy o tym, że jesteś całkowicie przeciętna i nudna...-
Prychnął. W oczach zabłysły mi łzy, ukradkiem je starłam.
Przybrałam bojową minę.
-Ograniczony, snobistyczny, skretyniały, masochistyczny
ignorant!- Wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
-Ciekawy dobór słów.- Jechał po mnie dalej.
-A co? Przynajmniej nie jestem tak ograniczona jak ty!
-Ja ograniczony?
-A żebyś wiedział, bałwan.
-Zdzira.- Zamachnęłam się i z całej siły walnęłam go w twarz. Coś
zagruchotało. Złamałam mu szczękę! Yeah! Ten jednak z furią w
oczach nastawił kość i przesunął po niej palcami szepcząc
dziwne, **chińskie formułki. Po chwili kość się zrosła.
Przestraszyłam się nie na żarty. Wygląda mi to na jakieś przejawy
czarnej magii...kurde! Ale się wpitoliłam. W jednej chwili całe
życie przetoczyło mi się przed oczami. Widziałam jakby w
spowolnionym tempie jego dłoń zmierzającą w kierunku mojej
twarzy. Uchyliłam się.
W naszą stronę podbiegł jakiś komicznie wyglądający
chłopak...chyba chłopak. Miał(a) na sobie zielone szorty, żółty,
neonowy podkoszulek, kolorową koszulę w kratę i wiązaną pod
szyją, damską arafatkę. Do tego wszystkiego był(a) rudy(a). Super,
nie?
-Ianie! Jak ci nie wstyd!? Chcesz uderzyć kobietę? I to w dodatku
tak drobną i urodziwą?! Popatrz tylko na te jej krucze loki,
szmaragdowe oczęta i usta...hmm.- Rozmarzył się...a mi zaczęło
robić się niedobrze.
-Nie czuję tego...ale jakby powiedzieć....smoliste, poplątane
strąki, bagniste tęczówki i ścierpnięte wargi....to oddaje jej urodę,
a raczej...brzydotę.- Powiedział bezbarwnym, pustym głosem. We
mnie się zagotowało.
-Wiesz, że cię nie znoszę?! Że każda sekunda spędzona w twoim
towarzystwie jest przykra? I że mam dość?! Wolę mieszkać pod
mostem niż z tobą!- Wydusiłam z trudem tłumiąc łzy.
Odwróciłam się i pobiegłam w stronę szosy. Zaraz tego
pożałowałam, bo nie znałam okolicy. Westchnęłam, ale ze
względu na moją dumę nie zawróciłam. Poszłam prze siebie.
Liczyłam pęknięcia na betonowych płytach, liście na drzewach,
gwiazdy na niebie, aż wreszcie dotarłam pod jakiś pożal się Boże
klub...totalna wiocha. STYKS. Obdrapany tynk, wybite szyby i
chorągiewki reklamujące piwo. Co mam do stracenia?
Dziewictwo, ale je i tak kiedyś stracę. Wchodzę w to. W końcu jak
mawia Nina: Życia nie trzeba brać na poważnie, i tak nie wyjdę z niego
żywa.
Wtargnęłam do środka zmarznięta i na maksa wściekła. Nie
zważając na nic przepchnęłam się do baru i usiadłam na stołku.
Podszedł do mnie barman. Dość przystojny, przydługie, brązowe
włosy, wąsy i szare oczy. Taki...przeciętny.
-Co podać mon cher?- Jak ja koffam francuzów.
-Specjalność zakładu ma chère- Barman uśmiechnął się
szarmancko i poszedł na zaplecze. Przyniósł ze sobą butelkę
drogiego szampana i nalał mi do wysokiego kieliszka.
-Według rozkazu, ami!- Podał mi trunek i pobiegł odebrać
kolejne zamówienie. Zaczęłam się selektować, powoli
zaszczycając kupki smakowe tak wykfintnym napojem.
Na stołku obok mnie usiadła blondynka. Na jej ustach igrał
uśmieszek.
-Cześć! Jestem Cass.- Wyciągnęła rękę. Zaskoczona gestem w
pierwszej chwili nie zareagowałam, ale po chwili podałam jej
rękę.
-Issa.- Uśmiechnęłam się szeroko. Chwilę później wpadł na mnie
jakiś koleś i wylał na mnie niedopitego szampana. Wydałam z
siebie okrzyk oburzenia.
-Raphaleu!- Krzyknęła Cass. Chyba go zna.- Popatrz tylko co
zrobiłeś!- Nie czekając na odpowiedź złapała mnie za rękę i
pociągnęła w stronę toalet. Wtargnęłyśmy do środka i
zamknęłyśmy się w pokaźnych rozmiarów kabinie.
-Zdejmij bluzkę.
-Cco?- Odpowiedziałam.
-To co słyszysz. Szybciudko.- Czerwieniąc się zciągnęłam bluzkę
ukazując bluzkę na ramiączka z pokaźnych rozmiarów dekoldem.
Cass uśmiechnęła się i zaczęła grzebać w torbie. Wyciągnęła
nożyczki i szybkim ruchem zaczęła obcinać nogawki moich
jeansów. Podskoczyłam.
-Ej!- Krzyknęła Cass, bo nierówno ucięła.
-To ja powinnam krzyczeć! Psujesz mi spodnie!- Ale ta niezrażona
ucięła mi spodnie ledwo zakrywając tyłek. A przypominam, że
jest jesień. Cass miała na sobie czarne legginsy i czerwoną tunikę
z ćwiekami. Do tego buty na koturnach. Ja króóótkie spodenki,
czarną koszulkę na ramiączka i trampki. Brr. Wyszłyśmy z
łazienki wyrzucając po drodze skrawki materiału.
-Dlaczego to robisz?- Spytałam.
-Bo mój szanowny brat wylał na ciebie twojego szampana.-
Odpowiedziała rozbawiona. Nie mówiłam już nic.
-Będziemy przyjaciólkami.- Powiedziała ciągnąc mnie na środek
parkietu...
Czytelnicy!
A więc wiecie już kim jest TN. Wiecie, ze z
pewnością jest to utwór fantasy i że będzie to
niezapomniana księga.
Jeszcze: KOMENTUJCIE! Hmm. Razem z Miss
postanowiłyśmy nie wstawiać galerii postaci, bysćie
sami mogli wykreować postacie. Aha. Rozdział piąty
napisze moja droga Miss. Jakieś pytania kierujcie do
chomika crazysweet, albo MissNothing...x3.
AVE!
crazysweet