Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

background image

Lew Dawidowicz Trocki

Drobnomieszczańska

opozycja w

Socjalistycznej Partii

Robotniczej Stanów

Zjednoczonych

Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (Uniwersytet Warszawski)

WARSZAWA 2005

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 2 -

www.skfm-uw.w.pl

Artykuł Lwa Trockiego „Drobnomieszczańska

opozycja w Socjalistycznej Partii Robotniczej

Stanów Zjednoczonych” został napisany w

Coyoacan (Meksyk) 15 grudnia 1939 roku i

opublikowany w Biuletynie Opozycji

(bolszewików-leninistów), nr 82-83 (luty-marzec-

kwiecień), 1940 r.

Tłumacz nieznany.

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

Trzeba nazwać rzeczy po imieniu. Teraz, gdy stanowiska obu walczących frakcji zostały w pełni

określone, trzeba powiedzieć, że mniejszość Komitetu Centralnego stoi na czele typowo

drobnomieszczańskiej tendencji. Jak każde drobnomieszczańskie ugrupowanie wewnątrz socjalizmu,

obecną opozycję charakteryzują następujące cechy: lekceważący stosunek do teorii i skłonność do

eklektyzmu; brak szacunku dla tradycji własnej organizacji; dbałość o osobistą „niezależność” kosztem

troski o obiektywną prawdę; nerwowość zamiast konsekwencji; gotowość do szybkiego przeskakiwania z

jednego stanowiska na drugie; niezrozumienie rewolucyjnego centralizmu i wrogi do niego stosunek; w

końcu: skłonność do zastępowania dyscypliny partyjnej powiązaniami kółkowymi i osobistymi sympatiami.

Nie wszyscy oczywiście członkowie opozycji cechy te przejawiają z jednakową siłą. Jednakże, jak zawsze

w takim pstrym bloku, ton nadają ci, którzy najbardziej oddalają się od marksizmu i proletariackiej polityki.

Walka będzie zapewne długa i poważna. Nie zamierzam oczywiście w tym artykule wyczerpać problemu,

spróbuję jednak przedstawić jego ogólne zarysy.

Teoretyczny sceptycyzm i eklektyzm

W styczniowym numerze „New International” z 1939 r. opublikowano artykuł tow. tow. Bernhama i

Shachtmana „Cofający się inteligenci”. Artykuł, zawierający wiele słusznych myśli i celnych politycznych

charakterystyk, wyróżniał się istotnym brakiem, by nie powiedzieć błędem: wiodąc spór z przeciwnikami,

którzy uważają się (bez dostatecznych podstaw) za przedstawicieli „teorii” przeważnie, artykuł świadomie

nie stawiał kwestii na poziomie teoretycznym. Absolutnie konieczne było wyjaśnienie, czemu „radykalna”

inteligencja Stanów Zjednoczonych przyjmuje marksizm bez dialektyki (zegar bez sprężyny). Sekret jest

prosty. Nigdzie nie było takiego wstrętu do walki klasowej, jak w kraju „nieograniczonych możliwości”.

Odrzucanie społecznych przeciwieństw jako podstawowej siły napędowej rozwoju, wiodło w królestwie

myśli teoretycznej do odrzucenia dialektyki, jako logiki przeciwieństw. Tak jak w sferze polityki uważano,

że można przy pomocy dobrych sylogizmów przekonać wszystkich o słuszności pewnego programu i,

stopniowo, „rozsądnymi” środkami, przekształcić społeczeństwo, tak też w dziedzinie teorii uważano za

sprawę udowodnioną, że logika Arystotelesa, zniżona do poziomu „zdrowego rozsądku”, jest wystarczająca

do rozwiązania wszystkich problemów.

Pragmatyzm, mieszanina racjonalizmu i empiryzmu, stał się narodową filozofią Stanów

Zjednoczonych. Teoretyczna metodologia Maxa Eastmana niczym w istocie się nie odróżniała od

metodologii Henry Forda: obaj postrzegają żywe społeczeństwo z punktu widzenia „inżyniera” (Eastman –

platonicznie). Historycznie, obecne spoglądanie z góry na dialektykę, tłumaczy się po prostu tym, że

dziadkowie i prababki Maxa Eastmana i innych nie potrzebowali dialektyki dla pokonywania przestrzeni i

bogacenia się. Czasy się jednak zmieniły i pragmatyczna filozofia weszła w epokę bankructwa, tak jak i

amerykański kapitalizm.

Tego wewnętrznego związku między filozofią a materialnym rozwojem społeczeństwa autorzy

artykułu nie pokazali, nie mogli i nie chcieli pokazać, i sami szczerze wyjaśnili dlaczego. „Obaj autorzy

tego artykułu – piszą sami o sobie – zdecydowanie różnią się w swej ocenie ogólnej teorii dialektycznego

materializmu; jeden z nich przyjmuje ją, drugi ją odrzuca... Nie ma w tym niczego nienormalnego. Chociaż

teoria bez wątpienia zawsze w ten czy inny sposób związana jest z praktyką, związek między nimi nie jest

niezmiennie prosty i bezpośredni; do tego, jak już mieliśmy okazję zauważyć wcześniej, istoty ludzkie

często postępują niekonsekwentnie. Z punktu widzenia każdego z autorów u drugiego jest między

„filozoficzną teorią” a polityczną praktyką takiego rodzaju niekonsekwencja, która może w pewnym

wypadku doprowadzić do konkretnej politycznej rozbieżności. Teraz jednak tego nie ma i nikomu jeszcze

nie udało się udowodnić, że zgoda bądź niezgoda w najbardziej abstrakcyjnych kwestiach dialektycznego

materializmu w sposób nieunikniony dotyczy dzisiejszych konkretnych kwestii politycznych – a polityczne

partie, programy i walki opierają się na takich konkretnych kwestiach. Możemy mieć wszyscy nadzieję, że

– kiedy pójdziemy do przodu i będziemy mieć więcej czasu – zgoda może być osiągnięta także i w

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 3 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

odniesieniu do bardziej abstrakcyjnych kwestii. Na razie jednak przed nami jest wojna, faszyzm,

bezrobocie”.

Jaki jest sens tych doprawdy szokujących rozważań? Jako że niektórzy ludzie przy pomocy błędnej

metody dochodzą niekiedy do słusznych wniosków; jako że niektórzy ludzie przy pomocy prawidłowej

metody dochodzą nierzadko do błędnych wniosków, to... to metoda nie ma znaczenia. Kiedyś tam w wolnej

chwili pomyślimy o metodzie, teraz jednak nie mamy na to czasu. Wyobraźcie sobie robotnika, który skarży

się majstrowi na złe narzędzie i otrzymuje odpowiedź: przy pomocy złego narzędzia można zrobić dobrą

rzecz a przy pomocy dobrego narzędzia wielu tylko marnuje materiał. Obawiam się, że robotnik, zwłaszcza

jeśli pracuje dobrze, odpowie majstrowi jakimś nie akademickim powiedzeniem. Robotnik ma do czynienia

z twardymi materiałami, które stawiają opór i dlatego zmuszają go, by cenił dobre narzędzie; tymczasem

drobnomieszczański inteligent – niestety! – w charakterze „narzędzia” korzysta z powierzchownych

obserwacji i powierzchownych uogólnień – dotąd, dokąd wielkie wydarzenia nie uderzą go mocno po

skroni.

Żądanie, by każdy członek partii zajmował się badaniem dialektycznej filozofii byłoby, rzecz

zrozumiała, nieżyciowym pedantyzmem. Jednakże robotnik, który przeszedł szkołę walki klasowej, w

wyniku swego własnego doświadczenia zyskuje predyspozycję do myślenia dialektycznego. Nawet nie

znając tego słowa, łatwo przyjmuje samą metodę i z niej wnioski. Z drobnomieszczaństwem sprawa

wygląda gorzej. Są co prawda drobnomieszczańskie elementy organicznie związane z proletariatem i bez

jakiejkolwiek wewnętrznej rewolucji przejmujące jego punkt widzenia. Jest to jednak maleńka mniejszość.

Gorzej wygląda sprawa z drobnymi burżua o umysłowości akademickiej. Ich teoretyczne przesądy zdążyły

uzyskać już w ławie szkolnej skończoną formę. Jako że przyswoili sobie wiele wszelakich mądrości

potrzebnych i niepotrzebnych bez pomocy dialektyki, to wydaje się im, że mogą doskonale przeżyć życie i

bez niej. W gruncie rzeczy radzą sobie bez dialektyki jedynie o tyle, o ile teoretycznie nie sprawdzają, nie

czyszczą i nie ostrzą narzędzi swego myślenia i o ile praktycznie nie wychodzą poza wąski krąg życiowych

stosunków. W zderzeniu z wielkimi wydarzeniami łatwo się gubią i popadają w recydywę

drobnomieszczaństwa. Odwoływanie się do niekonsekwencji dla uzasadnienia nie opartego na pryncypiach

teoretycznego bloku oznacza wydawanie sobie samemu, jako marksiście, złego świadectwa.

Niekonsekwencja – nie jest przypadkowa i w polityce nie jest bynajmniej tylko indywidualną cechą.

Niekonsekwencja jest zazwyczaj funkcją społeczną. Istnieją grupy społeczne, które nie mogą być

konsekwentne. Drobnomieszczańskie elementy, które nie zrzuciły z siebie do końca starych

drobnomieszczańskich tendencji, systematycznie zmuszone są do uciekania się wewnątrz robotniczej partii

do teoretycznej ugody z własnym sumieniem.

Stosunek tow. Shachtmana do metody dialektycznej w przytoczonych wyżej rozważaniach nie może

być nazwany inaczej, jak eklektycznym sceptycyzmem. Jasne jest że Shachtman zaraził się tym nastrojem

nie w szkole Marksa, lecz w środowisku drobnomieszczańskiej inteligencji, której do twarzy jest ze

wszystkimi rodzajami sceptycyzmu.

Ostrzeżenie i sprawdzenie

Artykuł zszokował mnie do tego stopnia, że natychmiast napisałem do Shachtmana: „Właśnie

przeczytałem wasz i Bernhama artykuł o inteligentach. Wiele w nim pięknych rozdziałów. Jednakże część

odnosząca się do dialektyki stanowi ogromny cios, który wy, jako redaktor „New International”, mogliście

zadać marksistowskiej teorii. Bernham powiada: „nie uznaję dialektyki”. To jasne i każdy się z tym liczy.

Wy jednak mówicie: „ja uznaję dialektykę, ale to nie jest ważne, nie ma to żadnego znaczenia”.

Przeczytajcie ponownie to, coście napisali. Ten fragment niesamowicie dezorientuje czytelników „New

International” i jest najlepszym prezentem dla Eastmana i jemu podobnym... Dobrze, jeszcze

porozmawiamy o tym publicznie!”...

List mój został napisany 20 stycznia, kilka miesięcy przed obecną dyskusją. Shachtman

odpowiedział mi 5 marca w tym sensie, że nie rozumie, z jakiego powodu podnoszę szum. 9 marca pisałem

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 4 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

do Shachtmana ponownie: „Nie odrzucałem w najmniejszym stopniu możliwości współpracy z

antydialektykami, odrzucałem jednak sensowność napisania wspólnego artykułu, w którym kwestia

dialektyki odgrywa, czy powinna była odgrywać, bardzo ważną rolę. Polemika (z burżuazyjnymi

inteligentami) rozwija się na dwóch poziomach: politycznym i teoretycznym. Wasza polityczna krytyka jest

słuszna. Wasza teoretyczna krytyka jest niedostateczna: zatrzymuje się akurat tam, gdzie powinna była stać

się szczególnie ofensywną. Zadanie polega akurat na tym, żeby wykazać, że ich błędy (jako że chodzi o

błędy teoretyczne) są produktem ich niezdolności i niechęci do przemyślenia kwestii w sposób

dialektyczny. Zadanie to mogłoby być wykonane z poważnym pedagogicznym sukcesem. Zamiast tego

oświadczacie, że dialektyka to sprawa prywatna i że można być bardzo dobrym chłopakiem, nie będąc

dialektykiem”.

Wiążąc się w tej kwestii z antydialektykiem Bernhamem, Shachtman pozbawił się możliwości

wykazania, czemu Eastman, Hook i wielu innych zaczynało od filozoficznej walki przeciwko dialektyce, a

skończyli polityczną walką przeciwko socjalistycznej rewolucji. Tymczasem w tym właśnie tkwi sedno

rzeczy.

Obecna dyskusja polityczna przyniosła sprawdzenie mojego ostrzeżenia w znacznie bardziej

jaskrawej formie, niż mogłem mieć nadzieję, czy też, dokładniej, niż mogłem się obawiać. Metodologiczny

sceptycyzm Shachtmana przyniósł swoje opłakane owoce w kwestii natury radzieckiego państwa. Bernham

wcześniej jeszcze konstruował, czysto empirycznie, w oparciu o swe bezpośrednie wrażenia, nie-

proletariackie i nie-burżuazyjne państwo, likwidując po drodze marksowską teorię państwa, jako

organizację klasowego panowania. Shachtman zajął w tej kwestii nieoczekiwanie stanowisko-unik: że

problem należy rozważyć, prócz tego socjologiczne określenie ZSRR nie ma bezpośrednio znaczenia dla

naszych zadań politycznych, względem których Shachtman zgadza się w pełni z Bernhamem. Niechaj

czytelnik raz jeszcze przeczyta to, co wymienieni dwaj towarzysze pisali na temat dialektyki. Bernham

odrzuca dialektykę, Shachtman jakby ją uznaje, lecz... boski dar „niekonsekwencji” pozwala obu dojść do

zgody w politycznych wnioskach. Stosunek obu do natury radzieckiego państwa kropka w kropkę

odzwierciedla ich stosunek do dialektyki!

W obu wypadkach wiodąca rola należy do Bernhama. Nic dziwnego: on posiada swoją metodę:

pragmatyzm. Shachtman metody nie ma. Przystosowuje się do Bernhama. Nie biorąc na siebie

odpowiedzialności za antymarksistowską koncepcję Bernhama w całości, broni on zarówno w dziedzinie

filozofii, jak i w dziedzinie socjologii swego ofensywnego bloku z Bernhamem przeciwko marksistowskiej

koncepcji. W obu wypadkach Bernham występuje jako pragmatyk, Shachtman – jako eklektyk. Przykład

ten posiada to nieocenione znaczenie, że nawet dla towarzyszy, którzy nie mieli doświadczenia w dziedzinie

teorii, całkowita zbieżność zachowania się Bernhama i Shachtmana na dwóch różnych poziomach myślenia,

przy tym w kwestiach pierwszorzędnej wagi, sama przez się rzuca się w oczy. Metoda rozumowania może

być dialektyczna bądź wulgarna, świadoma lub nieświadoma, lecz istnieje i daje o sobie znać.

Słyszeliśmy w styczniu 1939 r. od naszych autorów: „nikomu jeszcze dotąd nie udało się

udowodnić, że zgoda bądź niezgoda względem najbardziej abstrakcyjnych nauk dialektycznego

materializmu nieuchronnie wiąże się z dzisiejszymi lub jutrzejszymi konkretnymi problemami

politycznymi”... Nikomu nie udało się udowodnić! Minęło zaledwie kilka miesięcy – i Bernham z

Shachtmanem sami udowodnili, że ich stosunek do takiej „abstrakcji”, jak dialektyczny materializm, znalazł

absolutnie precyzyjne odzwierciedlenie w ich stosunku do radzieckiego państwa.

Trzeba, co prawda, powiedzieć, że różnica między oboma przypadkami jest bardzo poważna, ma

ona jednak nie teoretyczny, lecz polityczny charakter. W obu wypadkach Bernham i Shachtman zawiązali

blok na gruncie nie uznawania i połowicznego uznawania dialektyki. W pierwszym jednak wypadku blok

ten swym ostrzem skierowany był przeciwko przeciwnikom partii proletariackiej. W drugim wypadku blok,

jak się okazało, został zawiązany przeciwko marksistowskiemu skrzydłu własnej partii. Zmienił się, że tak

powiem, front działań wojennych, broń jednak pozostała ta sama.

Ludzie, co tu dużo mówić, często bywają niekonsekwentni. Jednak świadomość ludzka stanowi tym

nie mniej pewną jedność. Filozofia i logika powinny się opierać na jedności ludzkiej świadomości, a nie na

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 5 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

tym, czego jej brakuje dla jedności, tj. na niekonsekwencji. Niech Bernham nie uznaje dialektyki – za to

dialektyka uznaje Bernhama, tj. rozciąga także na niego sferę swego oddziaływania. Niech Shachtman

uważa, że dialektyka nie ma znaczenia dla politycznych wniosków – w politycznych wnioskach samego

Shachtmana znajdziemy gorzkie owoce jego lekceważącego stosunku do dialektyki. Przykład ten trzeba by

było wprowadzić do podręczników dialektycznego materializmu.

W zeszłym roku odwiedził mnie młody angielski profesor politycznej ekonomii, sympatyzujący

Czwartej Międzynarodówce. W rozmowach o sposobach i drogach realizacji socjalizmu od razu przejawił

tendencje brytyjskiego utylitaryzmu w duchu Keynesa i innych: „trzeba postawić sobie jasny ekonomiczny

cel, wybrać najbardziej rozważne środki dla jego realizacji”, itp. Zapytałem go: „jest pan zapewne

przeciwko dialektyce?” Nie bez zdziwienia odpowiedział: „tak, nie widzę w niej żadnego pożytku”.

„Jednak – oponowałem – dialektyka pozwoliła mi na podstawie kilku pańskich uwag w kwestiach

ekonomicznych od razu określić do jakiej kategorii filozoficznego myślenia pan należy – już w tym jest

nieoceniona zasługa dialektyki”. Chociaż potem nie słyszałem już o moim gościu, prawie nie wątpię, że

antydialektyczny profesor obstaje dziś, że ZSRR nie jest państwem robotniczym; że „bezwarunkowa obrona

ZSRR” to pogląd przestarzały; że nasze metody organizacyjne są złe, itp. Jeśli na podstawie podejścia danej

osoby do poszczególnych praktycznych kwestii można określić ogólny typ jego myślenia, to, znając ogólny

typ myślenia, można w przybliżeniu przepowiedzieć, jak dana osoba podejdzie do tego czy innego

praktycznego problemu. Takie jest nieocenione wychowawcze znaczenie dialektycznej metody myślenia!

Abecadło materialistycznej dialektyki

Zgnili sceptycy, w rodzaju Souvarine’a, zapewniają, że jakoby „nikt nie wie”, co to takiego ta

dialektyka. I są „marksiści”, którzy z szacunkiem przysłuchują się Souvarine’owi i gotowi uczyć się od

niego. I „marksiści” owi kryją się nie tylko w „Modern Monthly”. Struga souvarinizmu jest, na

nieszczęście, także w obecnej opozycji SWP. Tu koniecznie trzeba ostrzec młodych towarzyszy:

wystrzegajcie się rakowej zarazy!

Dialektyka – nie jest ani fikcją ani mistyką, lecz nauką o formach naszego myślenia, jeśli nie

ogranicza się ono do codziennych życiowych trosk, lecz próbuje zrozumieć bardziej złożone i długotrwałe

procesy. Między dialektyką a formalną logiką taki jest, powiedzmy, stosunek wzajemny, jak między wyższą

a niższą matematyką.

Spróbuję tu, w najbardziej skrótowej formie, określić istotę problemu. Logika prostego sylogizmu

Arystotelesa wychodzi od tego, że A=A. Prawdę tę przyjmuje się jako aksjomat dla wielu praktycznych

ludzkich poczynań i elementarnych uogólnień. W gruncie rzeczy A nie równa się A. Łatwo to udowodnić,

jeśli się spojrzy na te dwie litery przez szkło powiększające: bardzo się od siebie różnią. Jednakże –

zaprotestuje ktoś – nie chodzi o wielkość i formę liter – są to tylko symbole równych wielkości, na przykład

funta cukru. Protest jest chybiony – w rzeczywistości funt cukru nigdy nie jest równy funtowi cukru,

dokładniejsza waga zawsze wykaże różnicę. Sprzeciwi się ktoś: za to funt cukru równa się samemu sobie.

Nie jest to prawda: wszystkie ciała nieustannie zmieniają swe rozmiary, wagę, wygląd, itp. i nigdy nie są

równe samym sobie. Sofista powie na to, że funt cukru równy jest samemu sobie „w każdym danym

momencie”, nie mówiąc już o bardzo wątpliwej praktyczności takiego „aksjomatu”, gdyż także teoretycznie

nie wytrzymuje on krytyki. Jak w gruncie rzeczy rozumieć słowo „moment”? Jeśli jest to nieskończenie

mała cząsteczka czasu, wówczas funt cukru nieuchronnie ulega w ciągu owego „momentu” pewnym

zmianom. Czy też „moment” jest czysto matematyczną abstrakcją, tj. stanowi zero czasu? Jednakże

wszystko co istnieje, istnieje w czasie; samo istnienie jest nieustannym procesem przemian; czas jest więc

podstawowym elementem istnienia. A więc aksjomat A=A oznacza, że każde ciało równe jest samemu

sobie, gdy się nie zmienia, tj. nie istnieje.

Na pierwszy rzut oka może się wydać, że te „subtelności” do niczego nie są potrzebne. W gruncie

rzeczy mają one znaczenie decydujące. Aksjomat A=A jest, z jednej strony, źródłem całego naszego

poznania, z drugiej strony – źródłem wszystkich błędów naszego poznania. Bezkarnie korzystać z

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 6 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

aksjomatu A=A można tylko w pewnych granicach. Kiedy ilościowe zmiany A dla interesującego nas

zagadnienia są nieistotne, wówczas możemy przyjmować, że A=A. Tak na przykład sprzedawca i kupujący

odnoszą się do funta cukru. Tak odnosimy się do temperatury słońca. Do niedawna tak odnosiliśmy się do

siły nabywczej dolara. Jednakże zmiany ilościowe po przekroczeniu pewnych granic przechodzą w

jakościowe. Funt cukru, który ulega działaniu wody lub nafty, przestaje być funtem cukru. Dolar w

objęciach prezydenta przestaje być dolarem. Uchwycenie w porę krytycznego momentu przemiany ilości w

jakość jest jednym z najważniejszych zadań we wszystkich krainach poznania, w tym także w socjologii.

Każdy robotnik wie, że nie można wykonać dwóch rzeczy absolutnie jednakowych. Przy produkcji

łożysk stożkowych dopuszcza się pewne odchylenie, które nie powinno jednakże przekraczać pewnej

granicy (tak zwana odchyłka dopuszczalna albo luz). Przy zachowaniu norm tolerancji stożki uważa się za

równe (A=A). Gdzie tolerancja została przekroczona, tam ilość przeszła w jakość; inaczej mówiąc: łożysko

okazało się złe lub nie nadające się.

Nasze naukowe myślenie jest tylko częścią naszej ogólnej praktyki, włączając w to także technikę.

Dla pojęć istnieją tu także „odchyłki dopuszczalne”, które ustanawia nie logika formalna, wychodząca z

aksjomatu A=A, lecz dialektyczna logika, wychodząca z aksjomatu, że wszystko zawsze się zmienia.

„Zdrowy rozsądek” charakteryzuje się tym, że systematycznie narusza dialektyczne odchyłki dopuszczalne.

Wulgarne myślenie operuje takimi pojęciami, jak kapitalizm, moralność, wolność, robotnicze

państwo itp., itd., jako niezmiennymi abstrakcjami, uważając, że kapitalizm równa się kapitalizmowi,

moralność równa się moralności, itp. Dialektyczne myślenie rozpatruje wszystkie rzeczy i zjawiska w ich

nieustannej przemianie, przy czym w materialnych warunkach tych przemian odkrywa ono ową krytyczną

granicę, za którą A przestaje być A, robotnicze państwo przestaje być robotniczym państwem.

Główny błąd wulgarnego myślenia polega na tym, że pragnie się ono zadowalać nieruchomymi

odbitkami rzeczywistości, która jest wiecznym ruchem. Dialektyczne myślenie przydaje samym pojęciom –

przy pomocy dalszych uszczegółowień, poprawek, konkretyzacji – ową treściwość i giętkość, prawie gotów

jestem powiedzieć „soczystość”, która do pewnego stopnia przybliża je do żywych zjawisk. Nie kapitalizm

w ogóle, a dany kapitalizm, na określonym stadium rozwoju. Nie robotnicze państwo w ogóle, a dane

państwo robotnicze, w kraju zacofanym, w imperialistycznym otoczeniu itp.

Dialektyczne myślenie tak się ma do myślenia wulgarnego, jak taśma filmowa do nieruchomej

fotografii. Film nie odrzuca prostej fotografii, lecz kombinuje serię fotografii zgodnie z prawami ruchu.

Dialektyka nie odrzuca sylogizmu, lecz uczy kombinacji sylogizmami w ten sposób, żeby przybliżyć nasze

poznanie do wiecznie zmieniającej się rzeczywistości. Hegel ustanawia w swej logice szereg praw:

przechodzenie ilości w jakość, rozwój przez przeciwieństwa, konflikty treści i formy, zerwanie

stopniowości, przechodzenie możliwości w konieczność itp., które są równie ważne dla teoretycznego

myślenia, jak prosty sylogizm dla bardziej elementarnych zadań.

Hegel pisał do Darwina i do Marksa. Dzięki potężnemu impulsowi, danemu myśli przez rewolucję

francuską, Hegel filozoficznie przeczuł ogólny ruch nauki. Właśnie jednak dlatego, że było to genialne

przeczucie, uzyskało ono u Hegla idealistyczny charakter. Hegel traktował idealistyczne cienie

rzeczywistości jak ostatnią instancję. Marks wykazał, że ruch ideowych cieni jest tylko odzwierciedleniem

ruchu ciał materialnych.

Nazywamy naszą dialektykę „materialistyczną”, dlatego że korzenie jej są nie na niebiosach i nie w

głębinach naszego „wolnego ducha”, a w obiektywnej rzeczywistości, w przyrodzie. Świadomość wyrosła z

nieświadomości, psychologia – z fizjologii, świat organiczny – z nieorganicznego, system słoneczny z

mgławicy. Na wszystkich stopniach tej drabiny rozwoju zmiany ilościowe przechodziły w jakościowe.

Nasza myśl, w tym także i dialektyczna, jest tylko jedną z form przejawiania się zmieniającej się materii.

Ani dla Boga, ani dla diabła, ani dla duszy nieśmiertelnej, ani dla odwiecznych norm prawa i moralności w

tej mechanice nie ma miejsca. Dialektyka myśli, wyrosła z dialektyki przyrody, ma więc na wskroś

materialistyczny charakter.

Darwinizm, który wyjaśnił pochodzenie gatunków poprzez przejście zmian ilościowych w

jakościowe był najwyższym triumfem dialektyki w ramach całej organicznej przyrody. Drugim wielkim

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 7 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

triumfem było odkrycie tablicy masy atomowej chemicznych elementów i dalszych przekształceń

elementów jednych w drugie.

Z tymi przekształceniami (gatunków, elementów, itp.) ściśle wiąże się problem klasyfikacji,

jednakowo ważny w naukach przyrodniczych, jak i w społecznych. Systematyka Linneusza (XVIII w.),

która za podstawę uznawała niezmienność gatunków, sprowadzała się do sztuki opisywania i

klasyfikowania roślin na podstawie ich cech zewnętrznych. Młodzieńczy okres botaniki jest analogiczny do

młodzieńczego okresu logiki, bowiem formy naszego myślenia rozwijają się, jak wszystko co żywe. Tylko

zdecydowane odrzucenie idei niezmienności gatunków, tylko zbadanie historii rozwoju roślin i ich anatomii

stworzyło podstawę dla prawdziwie naukowej klasyfikacji.

Marks, który w odróżnieniu od Darwina był świadomym dialektykiem, znalazł podstawę dla

naukowej klasyfikacji społeczeństw ludzkich w rozwoju sił wytwórczych i w strukturze stosunków

własnościowych, stanowiących anatomię społeczeństwa. Wulgarno-opisową klasyfikację społeczeństw i

państw, która jeszcze teraz kwitnie na uniwersyteckich katedrach, marksizm zastąpił klasyfikacją

materialistyczno-dialektyczną. Tylko posługując się metodą Marksa, można prawidłowo ustanowić pojęcie

robotniczego państwa, jak i moment jego upadku.

We wszystkim tym, jak widzimy, nie ma niczego „metafizycznego”, czy też „scholastycznego”, jak

to twierdzą zadowolone z siebie nieuki. Dialektyczna logika wyraża prawa rozwoju współczesnej myśli

naukowej. I na odwrót – walka przeciwko materialistycznej dialektyce jest odzwierciedleniem dalekiej

przeszłości, konserwatyzmu drobnej burżuazji, chełpliwości rutyniarzy katedry i... odrobiny nadziei na

świat pozagrobowy.

Natura ZSRR

Określenie, jakie daje ZSRR tow. Bernham: „nie-robotnicze i nie-burżuazyjne państwo”, jest czysto

negatywne, wyrwane z łańcucha historycznego rozwoju, wisi w powietrzu, nie zawiera w sobie ani grama

socjologii i stanowi po prostu teoretyczną kapitulację pragmatyka w obliczu sprzecznego historycznego

zjawiska.

Gdyby Bernham był dialektycznym materialistą, postawiłby sobie następujące trzy pytania: 1) jakie

jest historyczne pochodzenie ZSRR? 2) jakim zmianom podlegało to państwo w czasie swego istnienia? 3)

czy zmiany te przeszły ze stadium ilościowego w jakościowe, tj. czy stworzyły one historycznie niezbędne

panowanie nowej klasy wyzyskiwaczy? Odpowiedzi na te pytania zmusiłyby Bernhama do wyciągnięcia

jedynego do pomyślenia wniosku: ZSRR jest póki co zwyrodniałym państwem robotniczym. Dialektyka nie

jest czarodziejskim wytrychem do wszystkich problemów. Nie zastępuje ona konkretnej analizy naukowej.

Kieruje ona jednak tę analizę na właściwą drogę, chroniąc od bezpłodnego błądzenia w pustyni

subiektywizmu czy scholastyki.

Bruno R. sprowadza radziecki reżim, jak i faszystowski, do kategorii „biurokratycznego

kolektywizmu” na tej podstawie, że w ZSRR, we Włoszech i w Niemczech panuje biurokracja; tam i tu –

planowe podstawy; w jednym wypadku własność prywatna została zlikwidowana, w drugim – ograniczona

itd. Tak, na podstawie względnej zbieżności niektórych cech zewnętrznych różnego pochodzenia, o różnym

ciężarze gatunkowym, o różnym klasowym znaczeniu, ustanawiana jest pryncypialna tożsamość

społecznych reżimów – absolutnie w duchu burżuazyjnych profesorów, którzy ustanawiają kategorie

„kontrolowanej gospodarki”, „centralistycznego państwa”, nie interesując się wcale klasową naturą tego czy

innego.

Bruno R. i jego zwolennicy czy połowiczni zwolennicy, jak Bernham, pozostają w dziedzinie

społecznej klasyfikacji w najlepszym wypadku na poziomie Linneusza, na usprawiedliwienie którego

należy jednak przypomnieć, że żył on przed Heglem, przed Darwinem i przed Marksem.

Jeszcze gorsi i niebezpieczniejsi są bodaj ci eklektycy, którzy oświadczają, że klasowy charakter

radzieckiego państwa „nie ma znaczenia”, że kierunek naszej polityki określany jest przez „charakter

wojny”. Jak gdyby wojna była samodzielną, ponadspołeczną substancją; jak gdyby charakter wojny nie był

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 8 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

określany przez charakter klasy panującej, tj. tenże czynnik społeczny, który określa także charakter

państwa. Zadziwiające, z jaką lekkością niektórzy towarzysze, pod ciosami wydarzeń, zapominają o

abecadle marksizmu!

Nic dziwnego jeśli teoretycy opozycji, odmawiający dialektycznego myślenia, płaczliwie kapitulują

w obliczu sprzecznego charakteru ZSRR. Tymczasem sprzeczności między społecznymi podstawami,

wniesionymi przez rewolucję, a charakterem kasty, wydźwigniętej przez zwyrodnienie rewolucji, są nie

tylko bezspornym faktem historycznym, lecz i siłą sprawczą. Na tej sprzeczności opieramy się w naszej

walce o obalenie biurokracji. Tymczasem niektórzy ultralewicowcy dochodzą już do absurdów w rodzaju

tego, że dla obalenia bonapartystycznej oligarchii należy poświęcić społeczne podstawy ZSRR. Nie

domyślają się oni, że ZSRR minus społeczne podstawy wniesione przez Październikową Rewolucję, to

właśnie da nam reżim faszystowski.

Ewolucjonizm i dialektyka

Tow. Bernham będzie zapewne protestował, powołując się na to, że, jako ewolucjonista, interesuje

się pochodzeniem społecznych i państwowych form nie mniej, niż my, dialektycy. Z tym nie będziemy się

spierać. Każdy wykształcony człowiek po Darwinie uważa się za „ewolucjonistę”. Prawdziwy

ewolucjonista powinien jednak ideę ewolucji przenieść także na swoje własne formy myślenia. Elementarna

logika, powstała w owej epoce, gdy sama idea ewolucji prawie jeszcze nie istniała, jest jawnie

niewystarczająca dla poznania procesów ewolucji. Logika Hegla jest właśnie logiką ewolucji. Trzeba tylko

nie zapominać, że samo pojęcie „ewolucja” jest niezwykle wypaczone i wykastrowane przez uniwersytecką

profesurę i liberalną publicystykę w duchu światowego „postępu”. Kto zrozumiał, że ewolucja przebiega

poprzez walkę antagonistycznych sił; że powolne nagromadzenie zmian wysadza w pewnym momencie

starą otoczkę i doprowadza do katastrofy, rewolucji; kto się nauczył, w końcu, przenosić ogólne prawa

ewolucji na samo myślenie, ten właśnie jest dialektykiem – w odróżnieniu od wulgarnego ewolucjonisty.

Dialektyczne myślowe wychowanie, równie niezbędne dla rewolucyjnego polityka, jak ćwiczenie

palców dla pianisty, zmusza do podchodzenia do wszystkich problemów z punktu widzenia procesów, a nie

nieruchomego meritum. Tymczasem wulgarni ewolucjoniści, ograniczający się zwykle do uznania ewolucji

w określonych dziedzinach, zadowalają się we wszystkich pozostałych kwestiach trywialnością „zdrowego

rozsądku”.

Amerykański liberał, pogodzony z istnieniem ZSRR, dokładniej – z moskiewską biurokracją,

uważa, czy też, w ostatecznym rachunku, uważał do czasu radziecko-niemieckiego paktu, że radziecki reżim

w całości jest „faktem postępowym”, że negatywne cechy biurokracji („o, oczywiście, są takie!”) będą

stopniowo obumierały, i że w ten sposób zapewniony zostanie pokojowy i bezbolesny „postęp”.

Wulgarny drobnomieszczański radykał podobny jest do liberalnego „postępowca” pod tym

względem, że bierze ZSRR w całości, nie rozumiejąc jego wewnętrznych sprzeczności i ich dynamiki.

Kiedy Stalin zawiązał sojusz z Hitlerem, wtargnął do Polski a potem do Finlandii, wulgarni radykałowie

triumfowali – tożsamość metod stalinizmu i faszyzmu została udowodniona! Okazali się jednakże w

kłopocie, kiedy nowe władze zaczęły wzywać ludność do wywłaszczenia obszarników i kapitalistów –

takiej możliwości w ogóle nie przewidywali! Tymczasem społeczno-rewolucyjne kroki, podejmowane

wojskowo-biurokratyczną drogą, nie tylko nie naruszyły naszego dialektycznego określenia ZSRR, jako

zwyrodniałego państwa robotniczego, lecz przeciwnie, dały mu najbardziej bezsporne potwierdzenie.

Zamiast tego, by ów triumf marksistowskiej analizy uczynić przedmiotem uporczywej agitacji,

drobnomieszczańscy opozycjoniści zaczęli z doprawdy przestępczą lekkomyślnością krzyczeć, że

wydarzenia obaliły naszą prognozę, że stare schematy się nie nadają, że niezbędne są jakieś nowe słowa.

Jakie właściwie? Tego jeszcze sami nie rozstrzygnęli.

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 9 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

Obrona ZSRR

Zaczęliśmy od filozofii, potem przeszliśmy do socjologii. Wyjaśniło się, że w obu dziedzinach dwaj

najwybitniejsi przywódcy opozycji zajmują anty-marksistowskie lub eklektyczne stanowisko. Jeśli

przejdziemy do polityki, właśnie do kwestii obrony ZSRR, to okaże się, że tu czyhają na nas nie mniejsze

niespodzianki.

Formułę „bezwarunkowej obrony ZSRR” – formułę naszego programu – opozycja niespodziewanie

ogłosiła za „mętną, abstrakcyjną i przestarzałą”. Niestety, nie wyjaśnia ona, na jakich właściwie

„warunkach” sama się godzi nadal bronić zdobyczy rewolucji. Dla przydania choćby cienia sensu swoim

nowym formułom, opozycja próbuje przedstawić sprawę tak, jakbyśmy dotąd „bezwarunkowo” bronili

międzynarodowej polityki kremlowskiego rządu, z jego Armią Czerwoną i GPU. Wszystko zostało

wywrócone i postawione na głowie! W gruncie rzeczy międzynarodowej polityki Kremla dawno już nie

broniliśmy nawet warunkowo, zwłaszcza od czasu, kiedy otwarcie proklamowaliśmy konieczność obalenia

kremlowskiej oligarchii poprzez powstanie. Błędne stanowisko nie tylko wypacza dzisiejsze zadania, lecz

zmusza także do przedstawiania w fałszywym świetle swój własny dzień wczorajszy.

W cytowanym już artykule, w „New International”, Bernham i Shachtman dowcipnie nazywali

grupę rozczarowanych inteligentów „Ligą Porzuconych Nadziei” i uparcie pytali, jakie będzie stanowisko

owej opłakanej Ligi w wypadku wojennego starcia między krajem kapitalistycznym a Związkiem

Radzieckim. „Korzystamy z okazji – pisali – by zażądać od Hooka, Eastmana i Layonsa niedwuznacznych

oświadczeń w kwestii obrony Związku Radzieckiego w razie napadu ze strony Hitlera czy Japonii – albo,

przypuśćmy, ze strony Anglii...” Bernham i Shachtman nie stawiali żadnych „warunków”; nie określali

żadnych konkretnych uwarunkowań i jednocześnie żądali „niedwuznacznej” odpowiedzi. „Czy powstrzyma

się ona (Liga Porzuconych Nadziei) od zajęcia stanowiska, czy też ogłosi neutralność? – kontynuowali –
Słowem, czy opowiada się ona za obroną Związku Radzieckiego przed imperialistycznym napadem
niezależnie od stalinowskiego reżymu i wbrew niemu?” (podkreślenia nasze). Drogocenny cytat! To jest

właśnie to, co mówi nasz program. Bernham i Shachtman opowiadali się w styczniu 1939 roku za

bezwarunkową obroną Związku Radzieckiego i całkiem słusznie określani, co oznacza bezwarunkowa

obrona, a mianowicie „nie bacząc na stalinowski reżim i wbrew niemu”. Tymczasem ich artykuł napisany

został w owe dni, gdy doświadczenie rewolucji hiszpańskiej było w istocie wyczerpane do końca. Tow.

Cannon ma po trzykroć rację, gdy mówi, że rola stalinizmu w Hiszpanii jest niepomiernie bardziej

zbrodnicza, niż w Polsce i Finlandii. W pierwszym wypadku biurokracja, za pomocą katowskich metod,

zdławiła socjalistyczną rewolucję. W drugim wypadku, przy pomocy metod wojennych, daje impuls

socjalistycznej rewolucji. Czemuż to Bernham i Shachtman tak nieoczekiwanie zbliżyli się do stanowiska

„Ligi Porzuconych Nadziei”? Czemu? Nie możemy przecież uznać za wyjaśnienie arcyabstrakcyjne

odwoływania się Shachtmana na „konkretność wydarzeń”. A wyjaśnienie znaleźć nie trudno. Uczestnictwo

Kremla w republikańskim obozie w Hiszpanii popierała burżuazyjna demokracja całego świata. Robota

Stalina w Polsce i Finlandii spotyka się ze wściekłym potępieniem tejże demokracji. Nie bacząc na

wszystkie swoje krzykliwe sformułowania, opozycja jest odzwierciedleniem wewnątrz robotniczej partii

nastrojów „lewicowej” drobnej burżuazji.

„Nasi panowie – pisali Bernham i Shachtman o „Lidze Porzuconych Nadziei” – znajdują powód do

dumy w myśli, że wnoszą oni jakoby coś „świeżego”, że „dokonują przewartościowania nowego

doświadczenia”, że nie są oni dogmatykami („konserwatystami”? – L. T.), którzy odmawiają weryfikacji

swych „podstawowych założeń” itd. Jakież żałosne samooszustwo! Nikt z nich nie ujawnił nowych faktów,

nie dał nowej wykładni ani na dzień dzisiejszy, ani na przyszłość”. Szokujący cytat! Czy nie powinniśmy

dodać do artykułu „Cofający się inteligenci” nowego rozdziału? Proponują Shachtmanowi współpracę...

Jakże to jednak tacy wybitni ludzie jak Bernham i Shachtman, bez zastrzeżeń oddani sprawie

proletariatu, dali się tak łatwo zastraszyć całkiem nie strasznym panom z „Ligi Porzuconych Nadziei”? Na

płaszczyźnie czysto teoretycznej wytłumaczenie leży w błędnej metodzie u Bernhama, w nieposzanowaniu

metody – u Shachtmana. Prawidłowa metoda nie tylko ułatwia wyciągnięcie prawidłowego wniosku, lecz,

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 10 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

wiążąc każdy nowy wniosek z wnioskami poprzednimi łańcuchem konsekwencji, utrwala wniosek w

pamięci. Jeśli zaś polityczne wnioski wyciągane są empirycznie, na oko, jeśli niekonsekwencję ogłasza się

przy tym za swego rodzaju wyższość, wówczas marksistowski system polityki nieuchronnie zastępowany

jest przez impresjonizm, tak charakterystyczny dla drobnomieszczańskiej inteligencji. Każdy nowy zwrot

wydarzeń jest dla empiryka-impresjonisty zaskoczeniem, każe mu zapomnieć o tym, co sam pisał wczoraj i

rodzi gwałtowną potrzebę nowych słów, zanim jeszcze w głowie zrodziły się nowe myśli.

Wojna radziecko-fińska

Rezolucja opozycji w kwestii wojny radziecko-fińskiej stanowi dokument, pod którymi mogliby, z

niewielkimi zastrzeżeniami, podpisać się bordigiści, Berecken, Sneflit, Fenner-Brockway, Marco Piver i im

podobni, w każdym jednak razie nie bolszewicy-leniniści. Wychodząc wyłącznie od charakteru radzieckiej

biurokracji i z faktu „wtargnięcia” rezolucja pozbawiona jest jakiejkolwiek społecznej treści. Stawia ona

Finlandię i ZSRR na jednej desce i jednakowo„potępia i odrzuca oba rządy i obie armie”. Poczuwszy

jednak, że coś tu nie tak, rezolucja nieoczekiwanie, bez jakiegokolwiek związku z tekstem, dodaje:

„przyjmując tę perspektywę, zwolennicy Czwartej Międzynarodówki będą, rozumie się, (doprawdy,

wspaniałe jest to „rozumie się”! – L. T.) brać pod uwagę (!) konkretne uwarunkowania – sytuację wojenną,

nastroje mas, a także (!) różnicę stosunków ekonomicznych w Finlandii i Rosji”. Co nie słowo, to perełka.

Pod „konkretnymi” uwarunkowaniami nasi miłośnicy „konkretnego” pojmują sytuację wojenną, nastroje

mas i – na trzecim miejscu! – różnicę ekonomicznych systemów. Jak właściwie owe trzy „konkretne”

uwarunkowania będą „brane pod uwagę”, o tym nie ma w rezolucji ani słowa. Jeśli opozycja w stosunku do

danej wojny jednakowo odrzuca „oba rządy i obie armie”, to jakże się ona będzie „liczyć” z różnicą w

sytuacji wojennej i społecznych systemach? Zdecydowanie niczego tu nie można zrozumieć!

Ażeby mocniej ukarać stalinowców za ich niewątpliwe zbrodnie, rezolucja, w ślad za

drobnomieszczańskimi demokratami wszystkich odcieni, ani słowem nie wspomina o tym, że Armia

Czerwona w Finlandii wywłaszcza wielkich posiadaczy ziemskich i wprowadza kontrolę robotniczą,

przygotowując wywłaszczenie kapitalistów.

Jutro stalinowcy będą dławić fińskich robotników. Dziś jednak dają – zmuszeni są dać – mocny

impuls walce klasowej, w jej najbardziej ostrej formie. Przywódcy opozycji budują swą politykę nie na

„konkretnym” procesie, jaki rozwija się w Finlandii, a na demokratycznych abstrakcjach i szlachetnych

uczuciach.

Wojna radziecko-fińska już najwidoczniej zaczyna się uzupełniać wojną domową, w której Armia

Czerwona znajduje się – na danym etapie – w tym samym obozie, w którym są fińscy małorolni chłopi i

robotnicy, gdy tymczasem armia fińska ma poparcie klas posiadających, konserwatywnej robotniczej

biurokracji i anglo-saksońskich imperialistów. Nadzieje, jakie Armia Czerwona budzi wśród fińskiej

biedoty, okażą się, przy braku międzynarodowej rewolucji, złudzeniem; współpraca Armii Czerwonej z

biedotą okaże się czasowa; Kreml może wkrótce skierować broń przeciwko fińskim robotnikom i chłopom.

Wszystko to wiemy z góry i wszystko to mówimy otwarcie, w formie ostrzeżenia. A jednak w tej

„konkretnej” wojnie domowej, która toczy się na terytorium Finlandii, jakie „konkretne” miejsce winni

zająć „konkretni” zwolennicy Czwartej Międzynarodówki? Jeśli w Hiszpanii walczyli oni w obozie

republikańskim, nie bacząc na to, że stalinowcy dławili socjalistyczną rewolucję, to w Finlandii tym

bardziej powinni być w tym obozie, gdzie stalinowcy okazują się zmuszeni popierać wywłaszczenie

kapitalistów.

Dziury w swym stanowisku nasi nowatorzy zatykają strasznymi słowami: politykę ZSRR w

Finlandii nazywają oni „imperialistyczną”. Wielkie to wzbogacenie nauki! Odtąd imperializmem będzie się

nazywała polityka zagraniczna kapitału finansowego i zarazem polityka niszczenia kapitału finansowego.

Winno to w sposób istotny przysporzyć jasności klasowej świadomości robotników! Zarazem jednak –

zakrzyknie, powiedzmy, nadto pospieszny Stanley – Kreml wspiera politykę kapitału finansowego w

Niemczech! Sprzeciw ten oparty jest na zastąpieniu jednej kwestii inną, na rozpuszczeniu konkretnego w

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 11 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

abstrakcyjnym (powszedni błąd wulgarnego myślenia). Jeśli Hitler jutro okaże się zmuszony do

dostarczenia broni powstańczym Hindusom, to czy rewolucyjni robotnicy niemieccy winni się sprzeciwić

temu konkretnemu posunięciu w formie strajku czy sabotażu? Przeciwnie, powinni się postarać możliwie

jak najszybciej dostarczyć broń powstańcom. Mamy nadzieję, że jest to jasne także dla Stanleya. Przykład

ten ma jednak charakter czysto hipotetyczny. Przyda nam się do tego, by pokazać, że nawet faszystowski

rząd finansowego kapitału może okazać się w pewnych wypadkach zmuszony do wspierania po drodze

ruchu narodowo-rewolucyjnego (żeby jutro spróbować go zdławić). Poprzeć rewolucję proletariacką,

powiedzmy we Francji – na to Hitler pod żadnym warunkiem nie pójdzie. Jeśli chodzi o Kreml, to okazuje

się on dziś zmuszony – to już nie hipotetyczny a realny przypadek – wywoływać społeczno-rewolucyjny

ruch w Finlandii (żeby jutro spróbować politycznie go zdusić). Przykrywanie danego społeczno-

rewolucyjny ruchu apokaliptycznym imieniem imperializmu tylko dlatego, że wywoływany jest,

deformowany i zarazem tłumiony przez Kreml, oznacza wydawanie samemu sobie świadectwa

teoretycznego i politycznego ubóstwa.

Trzeba do tego dodać, że rozszerzenie pojęcia „imperializmu” nie ma też uroku nowości. Obecnie

nie tylko „demokracja” ale i burżuazja krajów demokratycznych nazywa radziecką politykę

imperialistyczną. Cel burżuazji jest jasny: zatrzeć społeczną sprzeczność między kapitalistyczną ekspansją a

radziecką, usunąć z widoku problem własności i tym samym pomóc rzeczywistemu imperializmowi. Jaki

jest cel Shachtmana i innych? Sami tego nie wiedzą. Ich terminologiczne nowatorstwo obiektywnie

prowadzi tylko do tego, że oddalają się oni od marksistowskiej terminologii Czwartej Międzynarodówki i

zbliżają się do terminologii „demokracji”. Ta okoliczność – niestety! – po raz kolejny potwierdza niezwykłą

podatność opozycji na nacisk opinii społecznej drobnej burżuazji.

„Kwestia organizacyjna”

Z szeregów opozycji coraz częściej rozlegają się głosy: „kwestia rosyjska nie ma właściwie

decydującego znaczenia; główne zadanie – to zmiana systemu w partii”. Jako zmianę systemu trzeba

rozumieć zmianę kierownictwa, czy też, jeszcze dokładniej, odsunięcie Cannona i jego najbliższych

współpracowników ze stanowisk kierowniczych. Te szczere głosy pokazują, że dążenie do podjęcia walki

przeciwko „frakcji Cannona” poprzedzało ową „konkretność zdarzeń”, na którą Shachtman i inni powołują

się dla wytłumaczenia zmiany swego stanowiska. Zarazem głosy te przypominają cały szereg poprzednich

opozycyjnych ugrupowań, które podejmowały walkę z najróżniejszych powodów, jednakże, kiedy

pryncypialny grunt zaczynał się pod ich nogami kolebać, przenosili całą swą uwagę na tak zwaną „kwestię

organizacyjną” – tak to wyglądało z Moligneu, Sneflitem, Bereckenem i wieloma innymi. Jak by nie były

niemiłe owe incydenty, nie można ich pominąć!

Byłoby jednak błędem myślenie, że przeniesienie uwagi na „kwestię organizacyjną” stanowi prosty

manewr w walce frakcyjnej. Nie, samopoczucie opozycji w rzeczywistości, chociaż mętnie, mówi jej, że

chodzi nie tyle o „kwestię rosyjską”, ile w ogóle o podejście do kwestii politycznych, w tym także do metod

budowy partii. I jest to w pewnym sensie słuszne.

Szczególnie jaskrawo widzieliśmy ideologiczny wpływ innej klasy na przykładach Bernhama

(pragmatyzm) i Shachtmana (eklektyzm). Nie braliśmy pod uwagę innych przywódców, jak np. tow.

Eberna, dlatego że on, z zasady, nie bierze udziału w zasadniczych sporach, ograniczając się do „kwestii

organizacyjnej”. Nie oznacza to jednak, że Ebern nie ma znaczenia. Przeciwnie, w pewnym sensie można

powiedzieć, że Bernham i Shachtman występują jako dyletanci opozycji, gdy tymczasem Ebern – to

bezsporny specjalista w tej dziedzinie. Ebern, i tylko on, posiada swe tradycyjne ugrupowanie, wyrosłe ze

starej komunistycznej partii i zespolone w początkowym okresie samodzielnego istnienia „lewej opozycji”.

Wszyscy pozostali, którzy mają rozmaite powody do krytyki i niezadowolenia, dołączają do tego

ugrupowania. Cała poważna walka frakcyjna w partii jest zawsze, w ostatecznym rachunku, przejawem

walki klasowej. Frakcja większości na samym początku określiła ideową zależność opozycji od

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 12 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

drobnomieszczańskiej demokracji. Opozycja, przeciwnie, właśnie z racji swego drobnomieszczańskiego

charakteru, nawet nie próbowała szukać społecznych korzeni obozu przeciwnego.

Opozycja rozpoczęła ostrą walkę frakcyjną, która paraliżuje partię w niezwykle krytycznym

momencie. Żeby walka taka miała uzasadnienie, a nie była bezlitośnie potępiona, trzeba mieć dla niej

bardzo poważne i głębokie uzasadnienie. Dla marksisty takie uzasadnienie może mieć tylko klasowy

charakter. Przed rozpoczęciem swej ostrej walki przywódcy opozycji mieli obowiązek postawić sobie

pytanie: wpływ jakiej nie-proletariackiej klasy odzwierciedla większość KC? Tymczasem o klasowej ocenie

rozbieżności ze strony opozycji nie ma nawet mowy. Chodzi o „konserwatyzm”, „błędy”, „złe metody” itp.

psychologiczne, intelektualne, techniczne niedociągnięcia. Opozycja nie interesuje się klasową naturą

przeciwnej frakcji, tak jak nie interesuje się klasową naturą ZSRR. Ten jeden fakt wystarczy dla ujawnienia

drobnomieszczańskiego charakteru opozycji, z zabarwieniem akademickiego pedantyzmu i dziennikarskiej

wrażliwości.

Żeby zrozumieć, nacisk jakich klas czy warstw znajduje swe odzwierciedlenie w walce frakcji,

trzeba prześledzić walkę tych frakcji historycznie. Ci członkowie opozycji, którzy twierdzą, że obecna

walka nie ma „nic wspólnego” ze starą walką frakcyjną, wykazują po raz kolejny powierzchowny stosunek

do życia partii. Podstawowe jądro opozycji – jest to samo, które trzy lata temu grupowało się wokół Mosti i

Spectora. Podstawowe jądro większości – to samo, które grupowało się wokół Cannona. Z kierowniczych

postaci tylko Shachtman i Bernham przesunęli się z jednego obozu do drugiego. Ale te osobowe zmiany,

jak by nie były ważne, nie zmieniają ogólnego charakteru obu ugrupowań. Na wyjaśnianiu historycznej

kontynuacji walki frakcyjnej nie będę się jednak zatrzymywał, odsyłając czytelnika do przepięknego pod

każdym względem artykułu Joe Hansena „Organizacyjne metody i polityczne zasady”.

Jeśli pominie się wszystko, co przypadkowe, osobiste i epizodyczne, jeśli sprowadzić obecną walkę

do podstawowych politycznych typów, to niewątpliwie najbardziej konsekwentny charakter ma walka tow.

Eberna przeciwko tow. Cannonowi. Ebern reprezentuje w tej walce drobnoburżuazyjne, pod względem

składu społecznego, propagandystyczne ugrupowanie, połączone starymi osobistymi związkami i mające

prawie rodzinny charakter. Cannon reprezentuje formującą się proletariacką partię. Historyczna racja w tej

walce, jakie by nie były poszczególne możliwe błędy, niedopatrzenia itp. – jest w pełni po stronie Cannona.

Gdy przedstawiciele opozycji podnoszą krzyki: „kierownictwo zbankrutowało”, „prognoza się nie

sprawdziła”, „wydarzenia nas zaskoczyły”, „trzeba mieć hasła” – wszystko to bez najmniejszej próby

poważnego przemyślenia problemu – to występują oni w istocie rzeczy jako partyjni defetyści. To

zasmucające zachowanie tłumaczy się poirytowaniem i strachem starego propagandystycznego kółka w

obliczu nowych zadań i nowych stosunków w partii. Sentymentalizm osobistych związków nie chce ustąpić

miejsca poczuciu obowiązku i dyscypliny. Zadanie stojące przed partią polega na tym, by rozbić stare

kółkowe powiązania i rozpuścić najlepsze elementy propagandystycznej przeszłości w proletariackiej partii.

Niezbędne jest wychowanie takiego ducha partyjnego patriotyzmu, żeby nikt nie śmiał oświadczyć: „nie

chodzi właściwie o kwestię rosyjską, lecz o to, że jest nam przyjemniej i wygodniej pod kierownictwem

Eberna, niż pod kierownictwem Cannona”. Osobiście nie wczoraj doszedłem do tego wniosku. Musiałem

dziesiątki i setki razy przedstawiać go w dyskusjach z towarzyszami, którzy wchodzili w skład grupy

Eberna, przy czym niezmiennie podkreślałem drobnoburżuazyjny charakter tej grupy. Uparcie i

wielokrotnie proponowałem przeniesienie z szeregu członków do grona kandydatów tych

drobnomieszczańskich towarzyszy podróży, którzy niezdolni są do werbowania do partii robotników.

Osobiste listy, dyskusje i przestrogi, jak pokazały dalsze wydarzenia, do niczego nie doprowadziły – ludzie

rzadko się uczą na cudzym przykładzie. Antagonizm dwóch warstw partii i dwóch okresów jej rozwoju

ujawnił się i przyjął charakter ostrej walki frakcyjnej. Nie pozostaje nic innego, jak jasno i wyraźnie

przedstawić swe stanowisko przed amerykańską partią i całą Międzynarodówką. „Drużba – drużbą, a służba

– służbą” – mówi rosyjskie przysłowie.

Możliwe tu jest pytanie: jeśli opozycja jest nurtem drobnomieszczańskim, to czy nie oznacza to, że

dalsza jedność partii jest niemożliwa? Jak bowiem pogodzić drobnomieszczański nurt z proletariackim?

Takie stawianie problemu oznacza jednostronne myślenie, niedialektyczne, i dlatego – błędne. Opozycja w

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 13 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

tej dyskusji przejawiła jaskrawo swe drobnomieszczańskie cechy. Nie oznacza to jednak, że opozycja nie

posiada innych cech. Większość członków opozycji jest głęboko oddana sprawie proletariatu i jest w stanie

się uczyć. Elementy związane dziś ze środowiskiem drobnomieszczańskim jutro mogą związać się z

proletariatem. Niekonsekwentni mogą, pod wpływem doświadczenia, stać się bardziej konsekwentnymi.

Kiedy partię uzupełnią tysiące robotników, nawet niektórzy zawodowi frakcjoniści mogą się wychować w

duchu proletariackiej dyscypliny. Trzeba dać im na to czas. Oto dlaczego propozycja tow. Cannona –

oczyścić dyskusję od wszelkich gróźb rozłamu, wykluczeń itp. była w najwyższym stopniu słuszna i na

czasie.

Pozostaje tym nie mniej sprawą niewątpliwą, że, gdyby partia w całości zeszła na drogę opozycji,

mogło by to doprowadzić do jej katastrofy. Opozycja, jako taka, nie jest w stanie dać partii

marksistowskiego kierownictwa. Większość obecnego Komitetu Centralnego znacznie bardziej

konsekwentnie, poważnie i głębiej wyraża proletariackie zadania partii, aniżeli mniejszość. Właśnie dlatego

większość nie może być zainteresowana w doprowadzeniu walki do rozłamu – słuszne idee zwyciężą. Ale i

zdrowe elementy opozycji nie mogą życzyć sobie rozłamu – doświadczenie przeszłości nazbyt jaskrawo

wykazało, że wszelkiego rodzaju improwizowane grupy, które odrywały się od Czwartej Międzynarodówki,

skazywały siebie tym samym na rozkład i zgon. Oto dlaczego można bez jakichkolwiek obaw oczekiwać

przyszłego partyjnego zjazdu. Odrzuci on antymarksistowskie nowatorstwa opozycji i zapewni jedność

partii.

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 14 -

www.skfm-uw.w.pl


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Lew Trocki, Drobnomieszczańska opozycja w Robotniczej Partii Socjalistycznej Stanów Zjednoczonych (S
Lew Trocki, O centralizmie demokratycznym i ustroju partii
Lew Trocki, Bankructwo terroru i jego partii
Lew Trocki, Drobnomieszczańscy moraliści a partia proletariacka
Włodzimierz I Lenin – O stosunku partii robotniczej do religii (1909 rok)
Lew Trocki, O Partii Robotniczej
Lew Trocki, Inteligencja a Socjalizm
Lew Trocki, Pozdrowienia dla polskiej Lewicowej Opozycji
Lew Trocki, Przemówienie wygłoszone na VI Ogólnorosyjskim Zjeździe Rad Delegatów Robotniczych, Żołni
Lew Dawidowicz Trocki – O centralizmie demokratycznym i ustroju partii (1937 rok)
ROZWÓJ SOCJALDEMOKRATYCZNEJ PARTII NIEMIEC
Lew Trocki
ROZWÓJ SOCJALDEMOKRATYCZNEJ PARTII NIEMIEC (5) doc
Powstanie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej
ROZWÓJ SOCJALDEMOKRATYCZNEJ PARTII NIEMIEC (4) doc
Lew Dawidowicz Trocki – Walcząc pod prąd (1939 rok)
Lew Trocki, Jednolity Front z Grzezińskim
Lew Trocki, Przemówienie na II Ogólnorosyjskim Zjeździe Rad
Lew Trocki, Abecadło materialistycznej dialektyki

więcej podobnych podstron