14 GWIEZDNY PIRAT
J
ulio był absolutnie przerażony.
Już trzecią godzinę siedział sku-
lony za blaszanym kontenerem na
śmieci w jakimś śmierdzącym za-
ułku Nowego Orleanu. Dygocząc i
nerwowo zerkając na słabo oświe-
tloną ulicę, klął, na czym świat stoi,
swój beznadziejnie głupi pomysł
oskubania z gambli kilku frajerów
z Luizjany.
To była najgorsza partia poke-
ra w jego życiu. Oczywiście wygrał,
ale wkurzeni przegrani wynajęli ja-
kiegoś pieprzonego magika od vo-
odoo, aby nauczył cwaniaka z Ve-
gas, że miejscowych bossów się nie
kantuje.
Teraz Julio siedział w cuchnącym
zaułku i nerwowo reagował na
najdrobniejszy nawet hałas. Kim-
kolwiek był wynajęty magik, na-
prawdę znał się na swojej robocie.
Awaria samochodu, jadowity pa-
jąk w łóżku, nieświeże żarcie i ban-
da agresywnych, podpitych czarnu-
chów, układały się w zadziwiająco
morderczy, niepomyślny dla oszu-
sta ciąg „przypadków”. Julio nie
wierzył w czary. Wierzył w cudowną
moc gambli i brak poczucia hu-
moru okantowanych leszczy. I dla-
tego musiał szybko znaleźć jakiś
sposób na wydostanie się z tego
cholernego miasta.
– Witam monsieur Vasquez – do-
biegający z głębi zaułka cichy i
złowieszczo beznamiętny głos zje-
żył wszystkie włosy na ciele Julia.
Szuler powoli włożył rękę do kie-
szeni, wymacał znajomy, chłodny
kształt czterdziestki piątki i odwrócił
się.
Tuż za jego plecami stał, opie-
rając się na lasce, wysoki, szczupły
mężczyzna ubrany w czarny, staro-
świecki surdut. Dopełnieniem stroju
był wysoki cylinder oraz skórzane
rękawiczki.
Mężczyzna uśmiechnął się nie-
znacznie na widok wykrzywionej
twarzy oszusta.
– Nie ma się czego bać – powie-
dział powoli. – Jest już pan właści-
wie martwy. Przyszedłem tylko do-
pilnować, żeby wszystko poszło, jak
trzeba.
– Nie zbliżaj się! Mam broń! – głos
Julia załamał się nagle.
– No, no, tylko bez przemocy. Trze-
ba było pomyśleć o konsekwen-
cjach, zanim usiadł pan do stolika.
A tak – mężczyzna wyjął z kieszeni
surduta staroświecki zegarek na
łańcuszku. Pstryknęła otwierana
klapka. – Ma pan jeszcze dwana-
ście sekund życia.
– Pieprz się! – wrzasnął piskliwie
Julio, wyciągając z kieszeni rewol-
wer.
– Jedenaście.
– Zabiję cię, sukinsynu!
– Dziesięć.
– Nie zrobisz tego, nie potrafisz.
– Dziewięć.
Julio nie czekał na dalszy ciąg.
Rozpaczliwie rzucił się do tyłu, byle
dalej od tego przerażającego wa-
riata, w kierunku zbawiennych świa-
teł ulicy... Wprost pod koła nad-
jeżdżającej ciężarówki.
Ubrany w staroświecki strój męż-
czyzna wyszedł na ulicę i zbliżył się
do leżącego na mokrym asfalcie
Julia.
– Pięć, cztery, trzy...
Ostatnią rzeczą, którą zobaczył
w życiu szuler z Vegas Julio Vasqu-
ez było poważne, dostojne i jakby
zatroskane oblicze jego mordercy.
– Dwa.
– Santa Maria...
– Jeden.
T
jaaa. A zatem chciałbyś usłyszeć
coś o najskuteczniejszym płat-
nym mordercy w całym Nowym Or-
leanie? A mogę wiedzieć, po co ci
to? Jak Delacroix się dowie, że ktoś
o niego wypytuje, a ja odpowia-
dam chętnie i wyczerpująco na
takie pytania, to obaj możemy
Marcin Œciolny
GWIEZDNY PIRAT 15
skończyć bardzo nieprzyjemnie. No,
nie unoś się tak, żartowałem. Dok-
tor Delacroix palcem nie kiwnie bez
podpisanego kontraktu, więc na
razie obaj jesteśmy bezpieczni. Do
czasu, jak to mówią w Nowym Or-
leanie, bo dobry doktor Delacroix
w końcu przyjdzie po każdego.
Doktor Simon Delacroix to jedna
z najbardziej tajemniczych i prze-
rażających osobistości Nowego Or-
leanu. To nie ulega wątpliwości. In-
diańce i chłopaki z Posterunku
mają swoją Isabell, która powala
maszyny skinieniem dłoni, a Simon
Delacroix potrafi to samo zrobić z
każdym człowiekiem. Wyłącza lu-
dzi jak jakieś pieprzone telewizory
czy tostery. Pstryk i trup.
Simon Delacroix ma tak na oko
z pięćdziesiąt lat, lekko szpakowa-
te czarne włosy i dziwne, wodniste
oczy nieokreślonej barwy. Jest nie-
samowicie wysoki i chudy. Przypo-
mina szkielet ubrany w staroświec-
ki surdut, śnieżnobiałą koszulę, skó-
rzane rękawiczki i cylinder. XIX wiek.
Robi wrażenie.
Powiadają, że przed wojną stu-
diował medycynę i trzeba przy-
znać, że jest znakomitym lekarzem.
Leczy równie skutecznie, jak zabija.
Tylko że wtedy musiałby mieć z sie-
demdziesiąt lat, podczas gdy w rze-
czywistości wygląda na około pięć-
dziesiąt. Niektórzy twierdzą, że to
dzięki magii voodoo, którą w sekre-
cie praktykuje. Cholera wie, może
tak. Prawdą jest jednak, że w No-
wym Orleanie prawie wszyscy
mieszkańcy biorą udział w jakiejś
odmianie obrzędów voodoo i ja-
koś żaden z nich nie może się po-
chwalić długowiecznością. W No-
wym Orleanie voodoo ma choler-
nie długą tradycję i prawie tyle
samo odmian, co chrześcijaństwo.
A zazwyczaj jest tak, że obywatele,
dymający codziennie do kościoła,
każdej nocy obowiązkowo uczest-
niczą w obrzędach czarnej magii.
Kiedyś nazwaliby to ekumenizmem,
dziś określiłbym to raczej mianem
przezorności. Jezus Jezusem, ale na
wnerwione duchy raczej nie pora-
dzi, a voodoo już tak. Ale wracaj-
my do tematu. Doktor Simon Dela-
croix. W pracy wykorzystuje elemen-
ty czarnej magii, jest aktywnie dzia-
łającym kapłanem voodoo, ma
swoich wiernych i oddanych po-
pleczników, żeby nie powiedzieć -
fanatycznych wyznawców. Wiesz, o
co mi chodzi: laleczki z ludzkich
włosów, paznokci, krwi i nasienia,
niszczenie fotografii przyszłej ofiary,
tańce na bagnach, węże, zabija-
nie kurczaków, bębny, ciągła ob-
serwacja, tajemnicze listy, krwawe
ochłapy na progu i cały ten stuff.
Ja jestem z Memphis, więc głupie
hokus-pokus raczej mnie nie prze-
straszy, ale przemawia do mnie
fakt, że jak do tej pory Delacroix
wykonał wszystkie zlecenia, których
się podjął. Z magią czy bez, ale
wykonał. I dlatego ludzie w całej
Luizjanie tak się go boją. Czasem
wystarczy ogłosić, że Delacroix wziął
na kogoś zlecenie, aby ofiara wia-
ła w panice, gdzie pieprz rośnie, lub
(co zdarza się coraz częściej) po-
pełniła samobójstwo. Poważnie.
Goście nie wytrzymują nerwowo.
Ulubioną metodą doktora, jeśli ma
czas i nie musi zabijać szybko, jest
powolne osaczenie swojej ofiary,
zaszczucie jej, stopniowe zniszcze-
nie psychiki, doprowadzenie do
granicy obłędu, a stamtąd przecież
do śmierci już niedaleko. Ale jak
myślisz, że taki z ciebie twardziel,
co to się duchów i paranoi nie ulęk-
nie, to wiedz, że doktor Delacroix i
na takich ma sposoby. Stare dobre
i wypróbowane: jadowity wąż w
łazience, trucizna w żarciu, zatruta
strzałka, nóż w plecach, „upadek”
ze schodów, „zawał serca” lub sta-
ra dobra kula w potylicę. Simon
Delacroix w te klocki też nie ma
sobie równych, uwierz mi i módl się,
żebyś nie musiał tego sprawdzać
na własnej skórze. Dobra, ale co ja
ci tu będę ględził, oto garść fak-
tów i kłamstw, dotyczących najlep-
szego płatnego zabójcy w Delcie.
Primo, co by o Delacroix nie ga-
dać, prawda jest taka, że gość ja-
kąś magię w sobie ma. Nie wiem,
co to do cholery jest, sprawny wy-
wiad, armia donosicieli, empatia,
dobrze rozwinięta inteligencja
emocjonalna, psychologia, suge-
stia, hipnoza lub voodoo, ale gość
dosłownie czyta w myślach. Fa-
16 GWIEZDNY PIRAT
chowcy z Posterunku przewidują
następny ruch maszyny, a doktor
Delacroix człowieka. Wystarczy, że
na ciebie spojrzy i od razu wie, cze-
go się boisz, co cię najbardziej raj-
cuje i za co oddałbyś duszę. Mało
tego, on tę wiedzę potrafi wykorzy-
stać w praktyce, zazwyczaj, aby
zwabić ofiarę w pułapkę. Może
przed wojną był psychoanalitykiem,
szpiegiem, specjalistą od prania
mózgów, terrorystą lub innym taj-
nym agentem, kto go tam wie?
Moim zdaniem to empatia, dosko-
nały zmysł obserwacji i ostry jak
brzytwa, analityczny umysł czynią z
doktora tak skutecznego zabójcę.
Ale to nie wystarczy.
Dobra. Teraz kilka informacji o
sposobie pracy doktora. To na wy-
padek, gdybyś kiedyś chciał sko-
rzystać z jego usług. Zawsze pra-
cuje na zlecenie. Zawsze w formie
pisemnego kontraktu. Nie ma pa-
pieru, nie ma zlecenia. Nie ma zle-
cenia, nie ma trupa. Nigdy nie bie-
rze zleceń terminowych. Czas, miej-
sce i sposób zejścia ofiary zawsze
wybiera sam. Stara się także sam
uśmiercać ofiarę lub przynajmniej
być świadkiem jej śmierci. Zapłatę
inkasuje po wykonaniu zadania.
Aha, czasami życzy sobie w cha-
rakterze honorarium różnych dziw-
nych rzeczy. Osobiście słyszałem o
kilogramie złota, perłach, rubinach,
wiadrze kawioru, trzech zdrowych
ludzkich sercach i poemacie, który
zleceniodawca musiał napisać oso-
biście. Poważnie. Nigdy nie zgad-
niesz, czego zażąda za usługę na-
stępnym razem. Obłęd. I tyle. Nie
próbuj kiwać doktora, nie próbuj
migać się od zapłaty i nigdy, prze-
nigdy, nie próbuj go zabić, a wszyst-
ko będzie dobrze.
No, to teraz opowiem ci całą resz-
tę historii o doktorze Delacroix. Tę
wersję historii doktora możesz usły-
szeć w prawie każdej knajpie na
terenie Luizjany. W Nowym Orleanie
doktor Simon Delacroix uważany
jest (według mnie zupełnie słusznie)
za wcielenie śmierci. Poważnie. Jak
w Nowym Orleanie usłyszysz, że ktoś
spotkał doktora Delacroix lub do-
brego doktora, oznacza to, że kop-
nął w kalendarz. Dasz wiarę? Te
zabobonne sukinsyny maja na-
prawdę bujną wyobraźnię. We-
dług nich nasz doktorek potrafi czy-
tać w myślach, stawać się niewi-
dzialny, teleportować się do za-
mkniętych pomieszczeń, skutecznie
i szybko hipnotyzować, zabijać spoj-
rzeniem lub laleczką voodoo, roz-
mawiać z duchami zmarłych i roz-
kazywać im, zmieniać się w szczu-
ra lub węża. Pełen odlot i full opcja.
Jeśli jesteś wystarczająco cierpliwy,
to możesz godzinami wysłuchiwać
przerażających opowieści o dokto-
rze i jego nadnaturalnych mocach,
bo ludziska z Delty naprawdę lu-
bią opowiadać takie historie. Ale
jedna ma swoje racjonalne wytłu-
maczenie. No, przynajmniej ja mam
dla niej wytłumaczenie. Otóż powia-
dają, że Simon Delacroix potrafi być
w dwóch miejscach jednocześnie.
Ponoć jego „ciało alternatywne” jest
znacznie młodsze i sprawniejsze.
Cholera, ani chybi doktorek ma nie-
zwykle podobnego do siebie synal-
ka, który szykuje się do przejęcia
schedy i dlatego osobiście wyko-
nuje niektóre zadania. Nie ma to,
jak rodzinny biznes. Syn przejmie
imię i nazwisko doktora i siup –
mamy nieśmiertelnego zabójcę.
Ech ci plotkarze.
A pozostałe opowieści? Czy jest
w nich jakieś ziarno prawdy? Chciał-
byś wiedzieć, co? A co ci będę glę-
dził, przyjedź do Nowego Orleanu i
przekonaj się na własnej skórze.
Wypadek - szkic przygody
Wypadek - szkic przygody
Wypadek - szkic przygody
Wypadek - szkic przygody
Wypadek - szkic przygody
Jest enpec, jest przygoda. Bohaterowie sie-
dzą sobie w jakimś mniejszym lub i więk-
szym mieście. Kontaktuje się z nimi jakiś
kolo i zleca dziwne zadanie. Kolo widzi, że
gracze są tu przejazdem i nie należą do
tych, co zadawaliby zbyt dużo pytań, dla-
tego zdecydował się właśnie im zlecić fu-
chę. Fucha zaś polega na tym, że ni mniej,
ni więcej, tylko za dwa dni, wczesnym ran-
kiem, dokładnie o piątej, mają się wpie-
przyć rozpędzoną bryką w budynek mo-
telu „Sunset”. Mają wjechać od północnej
strony i władować się w konkretny pokój,
dokładnie 3 okno od zachodu.
Kolo wie, że wyklepanie bryki kosztuje,
wie też, że właściciel motelu srogo się zjeży.
Są na to gamble, i na brykę, i na odremon-
towanie ścianki motelu.
„I co? Mamy kogoś zabić?” pewnie
spytają BG. „Nie, po prostu władujecie się
w pokój, udajecie awarie hamulców. Prze-
praszacie i się wynosicie szybko”.
Woow. Niezła szopka.
BG dogadują się w detalach – ile kasy,
kiedy płatne itp. A potem, dwa dni później
– miejmy nadzieję – ładują się rozpędzo-
ną bryką do pokoju 113.
Jak już się pewnie domyśliłeś, robotę
zleca graczom Simon (z graczami rozma-
wia jego pomocnik). Simon właśnie wypeł-
nia kontrakt, a gracze mają być jednym z
elementów, które wywołają stan głębokie-
go przerażenia i psychozy u ofiary, wokół
której od kilku dni dzieją się dziwne rzeczy.
Zależnie od twojej woli i twoich graczy,
po wykonaniu zlecenia mogą ruszyć w
swoją stronę, lecz może się okazać, że ich
drogi skrzyżują się dwa dni później z ofia-
rą. Spotkają w knajpie przerażonego han-
dlarza Tornado, który totalnie napruty wy-
daje cały dobytek, wierząc, że tej nocy
zginie. Jak gracze z nim pogadają, okaże
się, że poluje na niego demon, który przy-
zwał siły magii i voodoo! Kilka dni temu
omal nie przejechała mnie ciężarówka,
trzy dni temu kawał betonu spadł tuż za
mną, a dwa dni temu wjechała rozpędzo-
na bryka wprost do pokoju 113! Ja spałem
w 114, powie przerażony. Facet uwierzył,
że ma przesrane...
Gracze mogą wyciągnąć od niego
gamble, mogą go porwać i szantażować
Simona, mogą gościowi pomóc, mogą
cuda. Cuda mogą, bo to jest RPG. My da-
jemy sytuację, a gracze się bawią. Dobrej
zabawy!
Pirat
GWIEZDNY PIRAT 17
Nazwa projektu:
Nazwa projektu:
Nazwa projektu:
Nazwa projektu:
Nazwa projektu: Łazarz
Typ:
Typ:
Typ:
Typ:
Typ: Arachnoid C30
Pancerz:
Pancerz:
Pancerz:
Pancerz:
Pancerz: A1
Kierownik badań:
Kierownik badań:
Kierownik badań:
Kierownik badań:
Kierownik badań:
dr Izaac Balton
Wstępny raport Edmunda Stolic-
kyego, koordynatora i inicjatora
prac nad projektem:
27 lipca, około godziny trzyna-
stej, nasze maszyny pomiarowe wy-
kryły silną emisję promieniowania
ultrafioletowego w sektorze F12,
obejmującego południowe wybrze-
ża jeziora Michigan. Emisji towa-
rzyszył słaby sygnał radiowy o ni-
skiej częstotliwości, skierowany w
górne partie atmosfery ziemskiej.
Przez długi czas nie byliśmy w sta-
nie zweryfikować naszych domy-
słów, dlatego też zespół badaczy,
zajmujących się promieniowaniem
tła tej emisji, nie był w stanie efek-
tywnie pracować.
Dwa dni po tajemniczej eksplo-
zji fal zostaliśmy poinformowani o
przyjeździe zespołu łowczego z oko-
lic Detroit. Grupce Zabójców maszyn
przewodniczył kapitan Alfred Mi-
gnolla, któremu udało się zniszczyć
i przetransportować nowy rodzaj
maszyny zwiadowczej Molocha. W
starciu zginęło sześciu jego pod-
opiecznych, co silnie wpłynęło na
wzrost ceny za upolowane trofeum.
Z opowiadań kapitana możemy
wywnioskować, że emisja promie-
niowania nastąpiła w tym samym
czasie i kwadracie powierzchnio-
wym, co walka z maszyną. Nie
możemy być jednak pewni, że oba
te wypadki są ze sobą powiązane.
Dokładniejsze informacje w dal-
szych partiach raportu.
Dr Michael Thornsword – technik i
specjalista balistyczny:
Zacznę od pancerza. Materiał,
z którego został odlany, przypomi-
na strukturą włókno węglowe. Jed-
nak struktura atomowa materiału
wykazuje elastyczność i wytrzyma-
łość. Przeprowadziłem serię ekspe-
rymentów natury kinetycznej, bada-
łem zachowanie płytek pancerza
na silne uderzenia mechaniczne,
odporność na kwasy i substancje
organiczne. Wynik przerósł moje
oczekiwania.
Materiał okazuje się „reagować”
na bodźce mechaniczne, odkształ-
ca się jak tworzywo słabe struktu-
ralnie (np. złoto), ale nie ulega znisz-
czeniu. Co więcej, powyginany pan-
cerz odkształca się powoli do po-
staci podstawowej. Regeneracja
trwa od kilku do kilkunastu godzin
– zależnie od rozmiaru zniszczeń.
Struktura atomowa rozpręża się
podczas kontaktu ciała obcego,
odstępy pomiędzy atomami się
powiększają, nie modulując przy
tym podstawowej siatki i składu
cząsteczkowego. Fizyk atomowy,
Bernard Hill, nazwał ten proces „he-
rezją wobec praw natury”. Nie
chciał uwierzyć w proces odkształ-
cania nawet, kiedy oglądał go na
ekranach monitorów. Teraz nie wy-
chodzi już z laboratorium, za wszel-
ką cenę próbuje skopiować ten
efekt na własnym materiale. Jak
dotąd bez rezultatów.
Istnieje silny związek pomiędzy
płytami pancerza, a nukleinowym
pasem organicznym zalegającym
w wewnętrznych partiach korpusu,
ale o tym rozprawiać będzie prof.
Herbert Wright. Tymczasem prze-
chodzę do układów hydraulicz-
nych.
Zestaw skomplikowanych ukła-
dów, zasilających odnóża, ma tyl-
ko jedno zastosowanie – symula-
cję ruchową stawonogich pajęcza-
Rados³aw Polaczkiewicz
18 GWIEZDNY PIRAT
ków. Przez profilowane odnóża
przepływa śluzowaty płyn nieorga-
niczny, którego celem jest przyspie-
szanie impulsów energetycznych,
płynących z centralnego proceso-
ra. Skład i budowa płynu są do tej
pory zagadką. Niemniej przepływ
impulsów z informacjami do po-
szczególnych partii maszyny odby-
wa się około półtora raza szybciej
niż ten sam proces przy zastosowa-
niu tradycyjnych przewodników.
Dzięki temu maszyna reaguje bły-
skawicznie, a standardowe opóź-
nienie w egzekucji konkretnych ru-
chów zostało znacznie zmniejszone.
Interesujące wydało mi się
stwierdzenie pana Mignolli, jako-
by maszyna odczuwała co moc-
niejsze ciosy. Oto fragment z prze-
słuchania:
„(…) kiedy Mike i Jennis zasypywali
drania ołowiem, Muto posłał mu w
tyłek 66-stkę z pozdrowieniami. By-
dlaka przechyliło na prawo i usły-
szeliśmy, jak zawył. Cholera! To nie
kit, zaryczał jak ranne zwierzę. Muto
załadował M72 i przy…..ił mu drugi
raz, a tego znowu zarzuciło, i do
diaska, ZNOWU ZARYCZAŁ. (…) Sam
nie wiem, brzmiało to jak ryk muła
zsyntezowany przez komputer. No
wiecie, te sztuczki z programami od
dźwięku.”
Przez wiele tygodni łamaliśmy
sobie nad tym głowy, aż młody asy-
stent dr Izaac’a – James Fondehl -
przypadkiem odkrył przyczynę tych
zachowań.
Otóż, przy ciężarze prawie pię-
ciu ton wagi, odnóża arachnoida
musiały znosić olbrzymie siły naci-
sku, zwłaszcza, że C30 potrafił przy-
spieszyć do 160 km/godz., a także
skakać na kilka metrów wysokości.
System skomplikowanych stawów,
choć doskonały, nie mógł przyjmo-
wać tak dużych energii. Przewody
zainstalowane w odnóżach paję-
czaka miały za zadanie pompo-
wać duże ilości sprężonego powie-
trza, które w zależności od siły na-
cisku było wprowadzane do sta-
wów skokowych, a następnie uwal-
niane termotunelami na zewnątrz.
Powietrze działało tu jak strefa bu-
forowa, która przyjmowała na sie-
bie większość energii nacisku. Kie-
dy robot się przechylał, cały ciężar
ogniskował się tylko na czterech,
czasem trzech nogach – przez co
ilość powietrza wprowadzanego w
układy skokowe musiała się na-
tychmiast zwiększać. Wyprowadza-
ne na zewnątrz powietrze wydawa-
ło dźwięki, które wzmacniały prze-
wody odprowadzające. Brzmiało to
najwyraźniej jak ryk zwierzęcia. Wy-
tłumieniem wszelkich wstrząsów zaj-
mowały się także pomniejsze
amortyzatory, ale działały one jako
dodatkowe oprzyrządowanie, a nie
główna jednostka. Technologia ta,
a także wspomaganie biologiczne,
o którym powie prof. Wright, pozwa-
lały maszynie poruszać się zwinnie
i delikatnie, pomimo ciężaru i ga-
barytów. Nie zdziwiłbym się, gdy-
by C30 zaszedł mnie niepostrzeże-
nie od tyłu, nie robiąc najmniejsze-
go hałasu.
Obecnie koncentruję się na jed-
nostce centralnej – pseudoproce-
sorze, który znajduje się w specjal-
nej alkalicznej komórce pod grzbie-
tową płytą.
Brakuje mi pomocy naszego ze-
społowego elektronika, który został
przydzielony do prac nad nadaj-
nikiem „Oswald
Oswald
Oswald
Oswald
Oswald”, montowanym
obecnie przez grupę Alfa3.
Problem, z którym się borykam,
przerasta mnie. Nasi asystenci na-
rzekają na niekonwencjonalną
strukturę procesora, brak jakiejkol-
wiek pamięci magazynującej i cał-
kowity zanik przewodów oraz łą-
czeń procesora z podrzędnymi
partiami mechanizmu.
Brakuje nam w tej chwili specja-
listy, oczekujemy na przydział kom-
petentnych elektroników, którzy
mają w przeciągu miesiąca się tu
pojawić. Jedyna teoria, na jaką
sobie nasz zespół pozwolił, to teo-
ria „Redukcji pozawałowej
Redukcji pozawałowej
Redukcji pozawałowej
Redukcji pozawałowej
Redukcji pozawałowej”. Jej
podstawowy szkielet opracował
Fondehl, któremu wróżę dużą ka-
rierę w Posterunku.
James podejrzewa, że jeszcze
przed „
śmiercią” maszyny procesor
był połączony standardowo z po-
zostałymi elementami C30. Prawdo-
podobnie połączenia te zostały
przerwane wraz z uszkodzeniem
arachnoida, a krzemowe nici zosta-
ły rozpuszczone w wysoko stężonym
roztworze, który unosi się w każdym
wolnym zakamarku C30. Byłaby to
reakcja ochronna mechanizmu na
przyszłe interwencje specjalistów,
takich jak my. Za teorią Redukcji
Redukcji
Redukcji
Redukcji
Redukcji
pozawałowej
pozawałowej
pozawałowej
pozawałowej
pozawałowej przemawia fakt, że
w biologicznym roztworze, obok two-
rów komórkowych, wykryliśmy roz-
rzedzone, śladowe ilości metali – w
tym krzemu.
Sprawę pozostawiam otwartą.
Prof. Herbert Wright – biolog, gene-
tyk, nadzorca zespołu biochemików
Posterunku.
W szczelinach podpłytowych za-
obserwowaliśmy zgrupowania ko-
mórkowe, przypominające tkankę
mięśnia gładkiego. Były to plastry
komórkowe, wykazujące dużą wy-
trzymałość i rozciągliwość. Na po-
wierzchni plastrów pracował biolo-
giczny układ napowietrzający, w
postaci przemieszczającego się
wolno systemu żyłek. Co dziwne,
twory komórkowe posiadały dwa
jądra i dwudzielną ścianę komór-
kową, przepuszczającą dowolne
związki chemiczne.
Nie ma wątpliwości, że plastry
były elementami ścięgien, których
pajęczaki nie posiadają. Stawy
skoczne i kolanowe wypełnione
były odżywczą żelatyną, w której za-
wieszone były grudkowate twory.
Trudno powiedzieć, jakie było ich
przeznaczenie, proces rozkładu syn-
tetycznego białka zachodził tak
szybko, że grudki te znikły już nad
ranem tego samego dnia. Przypusz-
czalnie były one kiedyś pełnopraw-
nymi i rozwiniętymi strukturami, któ-
re zdegradowały się do tego stop-
nia po dwudniowej podróży na
Posterunek. Ich odtworzenie jest już
niemożliwe. Sama zaś galareta
miała prawdopodobnie reduko-
wać tarcie w stawach i ich kompo-
nentach.
To, co nasi koledzy z grupy tech-
nicznej nazywali skrzepem, a co
znaleźli w warstwach podpłytowych,
GWIEZDNY PIRAT 19
to były najwyraźniej zespoły komór-
kowe, naśladujące wzory tkanki
mięśnia poprzecznie prążkowane-
go. Nasze badania mikroskopowe
wykazują, że były to zwykłe mięśnie.
Niestety, szybkość rozpadu bio-
logicznego jest zaskakująca i tyczy
się ona każdego niemal elementu
maszyny. Podejrzewamy, że to, co do
tej pory zarejestrowaliśmy, było już
na w pół rozłożonym materiałem.
Wnętrze arachnoida C30 musiało
wyglądać zupełnie inaczej dwa dni
temu. Fakt przyspieszonej degene-
racji nie mógł być pominięty, w pla-
cówce badawczej śmierdziało tak
mocno, że grupa techniczna zrezy-
gnowała z badań na czas usunię-
cia i spreparowania części biolo-
gicznych. Musieliśmy bardzo szyb-
ko pracować nad izolacją mate-
riału. Okazało się bowiem, że płyn
ustrojowy zaczyna wżerać się w
metal, powodując korozję całego
inwentarza mechanicznego. Spo-
wodowane jest to prawdopodob-
nie zwiększającym się ubytkiem
związku chemicznego, który nazwa-
liśmy Trentem (na cześć biochemi-
ka Filipa Trenta, naszego kolegi,
który ten związek odkrył). Związek
ten produkowany był w czasie re-
akcji syntezy dokonywanej w ją-
drach komórkowych każdej komór-
ki arachnoida. Wraz ze „zgonem”
centralnego procesora, komórki
przestały pracować. Trent wchodził
w skład błon komórkowych, które
(dzięki niemu) odporne były na sil-
ne działanie płynu ustrojowego i
chroniły zewnętrzne instalacje przed
korozją.
Podejrzewam, że w ciągu kilku,
kilkunastu dni, C30 uległby całko-
witemu rozpadowi, co tylko potwier-
dza tezę Fondehl’a o specyficznym
zabezpieczeniu projektu przed nie-
powołanymi rękami. W dalszej czę-
ści raportu postaram się jednak
zaprzeczyć teorii Redukcji pozaw
Redukcji pozaw
Redukcji pozaw
Redukcji pozaw
Redukcji pozawa-
a-
a-
a-
a-
łowej,
łowej,
łowej,
łowej,
łowej, czy też raczej kilku jej ele-
mentom. Chciałbym jednak przed
tym zacytować fragment sprawoz-
dania Jennis Block:
„(…) szef ma rację, ja też to widzia-
łam. Bydlak był mocny i rozerwał
ponad połowę z nas na strzępy, ale
kiedy wytargałam mu dupsko
moim M203, to zaczął krwawić.
Jakiś olej to może był, czy co? Białe
jak mleko i gęste. Taa, miedzy pły-
ty pancerza dostał, farba mu po-
szła, na nodze też poszła jak mu Al
p…..ął.”
Dziś już nic z tej tajemniczej sub-
stancji nie zostało, widocznie była
najbardziej podatna na rozkład.
Przez kilka dni poruszaliśmy się
po grząskim gruncie domysłów i hi-
potez. Rewolucja w badaniach przy-
szła dopiero półtora tygodnia póź-
niej, kiedy większość materiału ule-
gła biodegradacji, a my posiłko-
waliśmy się zaledwie kilkoma za-
konserwowanymi próbkami. Stano-
wiły one tylko 3% początkowego
inwentarza. Poddaliśmy obserwa-
cjom mały wycinek galaretowatej
substancji, która zalegała cienkim
pasem pod pancerzem. Przypomi-
nała ona zgęstniałą zawiesinę ko-
loru zepsutego masła. Zawierała
kilka odżywczych składników, sub-
stancje toksyczne, drobiny metali
ciężkich i komórki białkowe. Nie były
to komórki białkowe w dosłownym
znaczeniu, ale struktury do nich
podobne.
Dopiero, kiedy przyjrzeliśmy się
dokładnie jądrom komórkowym
(podwójne) – doznaliśmy oświece-
nia. Otóż to nie były do końca ją-
dra, tylko formacje (gniazda, popu-
lacje) mikrotworów technologicz-
nych. Był to materiał biologiczny,
sprzężony z nanotechniką. Jądra
były kluczem. Okazało się, że w każ-
dej komórce biologicznej (bez
względu na specjalizacje) znajdo-
wało się skupisko nanotechnolo-
gicznych urządzeń. Takie małe fa-
bryki chemiczne, dokonujące w cią-
gu sekundy przeszło dwieście re-
akcji chemicznych. Pobór mocy był
stosunkowo niewielki, biorąc pod
uwagę energię powstałą w wyni-
ku syntezy sztucznego białka. Mu-
szę w tym momencie wyjaśnić ta-
jemnicę głównego procesora, nad
którym głowił się tak dr Michael
Thornsword.
Nigdy nie było i nie miało być
żadnych widocznych połączeń pro-
cesora z resztą układów. To płyn, a
jednocześnie miliony nanoodbior-
ników pełniły funkcję połączeń. Pro-
ces przesyłu informacji odbywał się
poprzez miliony pośredników.
A składowana pamięć? Wyniki
obserwacji?
Zajęło nam to pół roku pracy. W
tym czasie złapaliśmy kolejnego
C30, ale już w dużo gorszym stanie.
Nanotechnologia pozwoliła wy-
korzystać Molochowi zupełnie inny
środek magazynowania informacji.
Odkrył to Pablo Zelemich, który
dołączył do naszego projektu w kil-
ka miesięcy po jego rozpoczęciu.
Zdolny biochemik dokładnie ana-
lizował prace zespołu i zauważył,
że do tej pory nie znaleziono me-
tod składowania informacji przez
C30. Zaproponował nam teorię, któ-
ra zakładała zapis na poziomie
czysto chemicznym. Związki che-
miczne wydzielane przez nanoko-
mórki były jednocześnie zakodowa-
nymi informacjami, to znaczy, że
specjalistyczne dekodery biologicz-
ne zainstalowane w postaci dwu-
pasmowych ścian komórkowych
mogły informację odczytywać. To
tak, jak kubki smakowe w naszych
językach – pozwalają nam odczy-
tywać smaki – i choć nie pełnią one
funkcji komunikacyjnych, to może-
my stworzyć na ich podstawie cały
system informacyjny, gdzie gorzki
smak oznaczałby słowo „tak”, a
słodki np. „nie”. Wszystko zależy od
umowności. Prawdopodobnie Mo-
loch zorganizował sobie daleko
bardziej skomplikowany system
językowy, którego tłumaczeniem
zajmowały się biologiczne repro-
duktory.
Maszyna posiadała zresztą bar-
dzo ciekawy system impulsów che-
micznych, który był sprzężony z pan-
cerzem. Za każdym razem, gdy pły-
ta ulegała odkształceniu, było to re-
jestrowane przez cienki pas gala-
retowatych receptorów, które przy-
legały bezpośrednio do pancerza.
Informacja o tym, przekazywana w
postaci szybkich impulsów, docie-
rała do procesora. Można powie-
20 GWIEZDNY PIRAT
dzieć, że maszyna miała własny
system nerwowy i swoiście „czuła”
każdy atak. W przypadku trafienia
maszyny, wykazuje ona odruch
bezwarunkowy, który jest znany
większości stworzeń – ten odruch
pogłębiał reakcje i przyspieszał
działanie. Dawniej mogliśmy się
wspiąć niepostrzeżenie na robota i
zaskoczyć go. Nic by nie poczuł, bo
receptory nacisku były zbyt niepre-
cyzyjne. C30 wykrywa nawet najlżej-
szy nacisk na pancerz.
Sprzężenie podstawowych urzą-
dzeń technicznych (jak wizjery, czuj-
niki i urządzenia nadawcze) z bio-
molekularnym podłożem dało nie-
spotykane efekty. Tuż pod komórką
alkaliczną znajduje się mała ko-
mora, symulująca biologiczny me-
chanizm równowagi – podobny do
kociego. Jest to kulisty nadajnik,
umieszczony w centrum pojemnika
w stanie nieważkości. Pozwala on
automatycznie zorientować się
maszynie w przestrzeni i zareago-
wać błyskawicznie na zmiany po-
łożenia względem podłoża. Mó-
wiąc prościej - jakkolwiek by nie
przewrócić C30, to zawsze spadnie
„na cztery łapy”.
Biomechanizmów nie można
mylić z maszynoludźmi Molocha,
tworami typu Juggernaut. Ludzkie
partie ciała są dla maszyn Molo-
cha protezami i nie reprezentują
całościowego organizmu. Tymcza-
sem model C30 to biofilny orga-
nizm o możliwościach reproduko-
wania i syntezowania własnych ele-
mentów komórkowych. Tutaj me-
chanizm i materia biologiczna two-
rzą całościowy, integralny byt. Nie
jest to materia czysto ożywiona, ale
wtórna i półmartwa – bo na pod-
stawowym poziomie molekularnym
naśladuje ona tylko wzory struktu-
ralne cytochromu i jego czterdzie-
stoczteroelementowy alfabet.
Prace nadal w toku.
Dr Izaac Balton - kierownik badań:
Niespotykany twór, nazwany Ła-
zarzem, a to ze względu na pół-
martwą inżynierię biologiczną, na-
dal znajduje się pod obserwacją.
Moim naczelnym zadaniem jest
przeprowadzić dogłębną i wyczer-
pującą analizę biorobota, a także
zapewnić bezpieczeństwo naszym
ludziom. Nie mogę zatem pozwo-
lić, by po półrocznym okresie ba-
dań moje skargi nie były traktowa-
ne poważnie. Do tej pory nie wie-
my, dlaczego Moloch wyprowadził
maszynę tak daleko na południe,
nie uzbroiwszy jej zawczasu. Nie
wiemy, do czego miał ów Łazarz
służyć. Nie zgadzam się z dr Thorn-
swordem, że jest to maszyna szpie-
gowska – przeczą temu gabaryty i
ogólna architektura. Maszyna po-
trafi walczyć za pomocą swoich
odnóży i robi to dość efektywnie, ale
nie posiada oprócz tego żadnych
innych zabezpieczeń. Nie wiemy też,
jak i dlaczego wyemitowała tak sil-
ne promieniowanie ultrafioletowe i
do kogo skierowany był impuls ra-
diowy. Jak dotąd wszystko przema-
wia za faktem, że Moloch CHCIAŁ,
aby C30 został złapany. Nie może-
my ignorować takiej możliwości. In-
teresująca wydaje się promienio-
twórcza wydzielina jednego z na-
notechnologicznych gruczołów C30.
Jest to jedyna substancja organicz-
na, która nie ulega przyspieszone-
mu rozpadowi. Niestety, nie mamy
pojęcia, do czego służy i z czego
się składa, choć prof. Herbert Wri-
ght podejrzewa, że składają się na
nią parahormonalne morfy – zmu-
towane komórki hormonalne. Potra-
fimy już duplikować substancję, ale
nie potrafimy wyjaśnić podstawo-
wych procesów w niej zachodzą-
cych. Z tego powodu pragnę za-
znaczyć, że choć jestem kierowni-
kiem projektu, to proszę o wycofa-
nie i zniszczenie dostępnych mate-
riałów oraz wstrzymanie badań.
Moje wcześniejsze prośby zostały
odrzucone, dlatego proszę przynaj-
mniej o odizolowanie zaangażo-
wanych w projekt grup od reszty
naukowców.
Edmund Stolicky – komentarz do
raportu:
Po separacji korpusu naukowe-
go projektu Łazarz
Łazarz
Łazarz
Łazarz
Łazarz i umieszczeniu
stacji badawczej w kwadracie F36
na pustyni Nevada, kontakt z gru-
pą 24 specjalistów nawiązywano
sporadycznie. Ze względu na usil-
ne prośby grupy dyrektorskiej z dr
Baltonem na czele, cały obszar
objęto prowizoryczną kwarantan-
ną. Zostałem odizolowany od pro-
jektu, by objąć w Posterunku funk-
cję informatora i oficjalnego przed-
stawiciela projektu. Niestety, dwa
miesiące temu nadajniki stacji za-
milkły, a kontakt z grupą się urwał.
Dotychczas Posterunek wysłał dwie
grupy rekonesansowe, które nie
dają znaku życia. Nie docierają do
nas żadne komunikaty.
Mam szczerą nadzieję, że spra-
wa C30 i cisza w kwadracie F36
nie są powiązane.
Projekt czasowo zawieszony.
22 GWIEZDNY PIRAT
Jestem Jake. Wolny Jake. Na pew-
no o mnie słyszeliście. Nie wiem, czy
dobrze trafiłem, ale to chyba tu się
pisze te śmieszne tekściki dla upa-
dłych patriotów. Niedawno usłysza-
łem o tej gazetce, dowiedziałem się,
gdzie wychodzi, kto w niej pisuje i
stwierdziłem, że ja też mógłbym coś
napisać. Nie jestem w tym dobry,
ale mam kilka ważnych wieści do
przekazania światu. Zmuście się i
przeczytajcie, zapomnijcie na chwi-
lę o bólu oczu. Mnie będą bolały
palce, gdy skończę.
Pierwsza rzecz, jaką mam do zako-
munikowania: Moloch. Front cały
czas się przesuwa. To norma. Jed-
nak goście z Posterunku chyba nie
do końca zdają sobie sprawę, że
już od bardzo dawna walczą na
złym froncie. Cały czas gapicie się
na północ, zamiast odwrócić się i
spojrzeć na południe! Moloch już
dawno sobie poszedł, wy głupki!
Niedawno wróciłem z okolic Mem-
phis. Mało tam ludzi. Kilka obozów
pełnych przestraszonych twardzie-
li, którzy postanowili walczyć. Mają
charyzmatycznych przywódców,
więc jeszcze jakoś się trzymają. In-
formuję jednak, że to tylko kwestia
czasu, gdy i oni padną, po czym
Wielkie Żelazne Dupsko popełznie
dalej na południe, a wy tutaj zo-
staniecie i będziecie dalej walczyli
na marne!
Sam przesiedziałem w jednym
z tych obozów… a obozy te to kilka
dziurawych namiotów, parę samo-
chodów i to, co każdy przyniesie ze
sobą. Zjeżdżają się więc chętni do
zabawy ze wszystkich stron Zasra-
nej Ameryki. To jednak za mało.
Amunicja zapewne już dawno się
skończyła, broń popsuta, a mucia-
ków i towarzyszących im maszyn
ciągle nie ubywa! Nie wiem, może
im to w tej chwili bez różnicy, bo
mogą już nie żyć. Jeśli wam też to
bez różnicy, to ja się wypisuję.
Brałem udział w jednej z tych bi-
tek. Nie wiem, jakim cudem, ale
udało się chociaż jedną z tamtej-
szych dziwnych fortec oczyścić. To,
co tam znaleźliśmy… Mam nadzie-
ję, że wasze żony siedzą teraz
gdzieś bezpieczne. Zwłaszcza, jeśli
są przy nadziei. Pierwszy raz widzia-
łem coś takiego i potem długo
oglądałem treści swojego żołądka.
Nie wiem jak, ale Moloch najwy-
raźniej stwierdził, że zacznie muto-
wać ludzi już w brzuchach ich ma-
musiek. Faceci nie mają jaj, żeby
się ich pozbyć, a i usunąć to mało
kto potrafi. Bardzo sprytne. W tej
fortecy było laboratorium. Tam,
prócz kobiet po operacji, znaleźli-
śmy wiele szklanych tub z mutują-
cymi płodami. Ja się przyznaję, nie
miałem odwagi tego zniszczyć. Zro-
bił to za mnie kumpel. Pilnujcie za-
tem swoich żonek i dzieci. I najle-
piej ruszcie się i biegiem dalej na
południe, nim to wszystko na do-
bre się tam rozwinie.
Salt Lake City. Niech mi ktoś powie,
że kolesie stamtąd są w porządku!
Ja rozumiem, że każdy musi w coś
wierzyć, ale bez przesady! Wszyst-
ko było w porządku do czasu, gdy
zacząłem zauważać, że po autostra-
dach chodzi coraz więcej bezbron-
nych staruchów, głoszących Jedy-
ną Prawdę. Niech sobie chodzą,
ale gdy nagle zyskali stado wy-
znawców, którzy ciągle za nimi ła-
zili… litości! Gadają tacy różne bzdu-
ry, a potem idzie na rzeź to właśnie
stado. Moi kumple też dali się w to
wciągnąć. Ledwo uszli z życiem.
Uratowałem ich, co tu dużo mówić.
Gino
GWIEZDNY PIRAT 23
Coraz więcej o tym słyszę. Jan
Apostoł? Pewien gość opowiadał mi,
że to Gregory Willow. Szaleniec. To-
talnie mu odbiło, gdy banda ma-
niaków z krzyżami wybiła mu ro-
dzinę. Uznał, że to Gniew. I co? Wziął
książkę i czytał ją wszędzie. Najlep-
sze jest to, że wszyscy wokół ginęli,
podczas gdy on wszędzie wycho-
dził w jednym kawałku.
To jeszcze nic. Dostrzegłem, że
ostatnimi czasy wzrosło zapotrzebo-
wanie na relikwie. Wpadam do mie-
ściny, a tam każdy z kłaczkiem wło-
sków w uchu, bo to chroni przed
plagą. Każdy z króliczą łapką – to
chyba jakiś stary przesąd. Ktoś inny
modli się do starego pudła… ale
wiecie co? Gdy brak wam kasy, to
jest świetny interes. Kilku cwaniaków
wmówiło jednemu durniowi, że
drzwi, które posiadają, są święte.
Więc facet kupił za masę gambli
ciężkie, wielgachne drzwi. Do teraz
targa je na plecach. Jestem prze-
konany, że niebawem handel reli-
kwiami na dobre rozkwitnie i bę-
dzie bardziej opłacalny od Torna-
do. Mogę się wręcz założyć!
W każdym bądź razie, ja ostrze-
gam. Trzymajcie się, ludzie, z dala
od tych pojebusów. Jeśli choć odro-
binę wam życie miłe, nie zbliżajcie
się do nich! Nie chcę się przekony-
wać, że jestem jedynym kolesiem
na ziemi, który jeszcze nie ma żad-
nego talizmanu.
Kolejna sprawa – Tornado. Nie
chciałbym być oskarżony o rozsie-
wanie plotek, ale kilka źródeł szep-
tało o zebraniu chemików i kolesi,
którzy znają się na obróbce Torna-
do. Mają sobie przedstawić nowe
metody, spostrzeżenia i ogółem…
pewnie naćpają się, nim o wszyst-
kim sobie opowiedzą. W każdym
bądź razie, uważam, że ludzie po-
winni o tym wiedzieć. A jest ku temu
kilka powodów: raz – każdy chęt-
nie posłucha; dwa – ćpuny znajdą
coś dla siebie; trzy – banda fana-
tyków z Nowego Jorku zrobi jatkę;
cztery – będzie dobra zabawa.
Inna sprawa, że jakiś świr może
mieć niedobre zamiary i zacznie
wymachiwać bronią. Spokojna gło-
wa! Ja z kumplami już teraz
oświadczamy, że chętnie przypilnu-
jemy porządku, żeby spotkanie
przebiegło zgodnie z planem i żeby
każdy wyciągnął dla siebie coś
pożytecznego. Nie wiem jeszcze,
gdzie odbędzie się spotkanie, ale
prawdopodobnie gdzieś w okoli-
cach Vegas.
A skoro o spotkaniach już mowa,
za jakieś dwa miesiące spotykamy
się z kumplami w Detroit. A nie jest
to zwykłe spotkanie, bo zjeżdżają
się „wszyscy, którzy lubią strzelać do
skórzanych gangerów na autostra-
dach”. Wszystkich zapraszam –
znajdzie się alkohol, jakieś palenie,
fajne panienki, muzyczka i ogółem
będzie wesoło. Pobawimy się, a
później, gdy najdzie nas ochota,
wyjedziemy gdzieś na autostradę
w poszukiwaniu niedobrych gan-
gów motocyklowych.
Dlatego jedźcie, ludzie, do Detroit.
Tam spotkacie mnie – nie ważne,
czy mnie lubicie i chcecie poga-
dać, czy też chcecie mnie zabić.
Wierzę, że uda nam się na chwilę
zapomnieć o gównach tego świa-
ta i nikt nam nie przeszkodzi w do-
brej zabawie.
To by było wszystko. Chciałbym jesz-
cze umieścić tutaj jedną, osobistą
wiadomość.
Do Boba: Bob, pamiętasz mnie?
To ja wysłałem twojego braciszka
do krainy wiecznego szczęścia. Jak
się spotkamy, któryś z nas pójdzie
do niego z pozdrowieniami. Teraz
szukam ciebie. Uważaj.
Jake Malcolm Tenner,
czyli Wolny Jake
Świat żyje
Świat żyje
Świat żyje
Świat żyje
Świat żyje
Apel to przykład na świetny gadżet na sesję. Pokazuje, że świat NS żyje, że są tu jacyś ludzie, którzy coś tam próbują, mniej lub bardziej udanego
zrobić. Okazuje się, że życie w USA nie toczy się od jednego zleceniodawcy do drugiego, a są jeszcze i inni ludzie, jak choćby jakiś palant wydający
gazetkę. Świat nie dzieli się na gości, którzy płacą gamble, i ofiar, które za te gamble trzeba zlikwidować.
Taki apel można z łatwością przygotować przed sesją, wydrukować graczom i zapewnić im sporo zabawy, a przy okazji może ukryć jakieś haki
na przygodę!
Gazety NS
Gazety NS
Gazety NS
Gazety NS
Gazety NS
Najsłynniejsze tytuły w świecie NS
to:
Wieści z Frontu
Wieści z Frontu
Wieści z Frontu
Wieści z Frontu
Wieści z Frontu
Czasopismo publikowane przez Po-
sterunek i rozsyłane w możliwie
jak największym nakładzie na całe
Stany. Zawiera informacje o tym,
jak radzić sobie w świecie po woj-
nie, jak walczyć z Molochem, jak
zdobywać żywność, jak leczyć naj-
popularniejsze dziś choroby.
Ne
Ne
Ne
Ne
New Y
w Y
w Y
w Y
w York Times
ork Times
ork Times
ork Times
ork Times
Czasopismo wydawane co tydzień
w Nowym Jorku. Drukowane w du-
żym nakładzie, bardzo popularne.
Zawiera bardzo cenne porady i
rozbudowany dział edukacyjny, re-
dagowany przez szereg speców,
pomagających w tworzeniu pisma.
Zawiera też ogłoszenia administra-
cyjne, zmiany w prawie itp. Czaso-
pismo regularnie jest wysyłane tak-
że do Federacji Appalachów, gdzie
jest bardzo popularne.
Afisz
Afisz
Afisz
Afisz
Afisz
Nieregularnik z NJ. Zawiera niezli-
czone ilości ogłoszeń. Do tego za-
wiera dużo humoru i sporo bezsen-
sownych tekstów. Miesięcznie uka-
zują się zazwyczaj dwa numery. Jest
dość drogie, ale popularny, bo jest
centrum wymiany informacji.
Nobel
Nobel
Nobel
Nobel
Nobel
Pismo ukazuje się w Federacji Ap-
pallachów, zawiera niezrozu-
miały bełkot przeznaczony dla han-
dlowców. Informacje o cenach, kosz-
tach, informacje o nowych odkry-
tych złożach, magazynach, informa-
cje od Gildii Archeologów. Nieprzy-
datne przeciętnemu człowiekowi,
ale bez niego trudno robić biznes
w północnych Stanach.
Good Old Times
Good Old Times
Good Old Times
Good Old Times
Good Old Times
Pismo literackie, patrz ramka w Neu-
roshimiestrona 226 w 1.5.