Rozdział 4
Lustro wypełniło światło. Lśniące, złote, słoneczne światło, aż musieliśmy odwrócić oczy lub
zostać oślepieni jasnością. Jasnością Taranisa, Króla Światła i Iluzji.
- Co to do cholery jest? – Odezwał się męski głos, wydaje mi się, że to był Shelby.
- Samochwalstwo króla – powiedziałam. Nie powinnam była tego mówić, ale nie czułam się
dobrze i byłam zła. Zła o to, że w ogóle się tu znalazłam. Zła i przestraszona, ponieważ znałam
wystarczająco Taranisa, by być pewną, że na pewni się nie zmienił.
- Samochwalstwo – powiedział radosny męski głos. – To nie jest samochwalstwo, Meredith, to
jest to, czym jestem.
Użył tylko mojego imienia i żadnego z moich tytułów. To była obraza, a my musieliśmy to
przełknąć. Bardziej niespodziewane było to, że nie zaanonsował się formalnie. Zachowywał się
nieformalnie, kiedy rozmawiał prywatnie. Było prawie tak, jakby dla niego ludzcy prawnicy tak
naprawdę się nie liczyli.
W oślepiającym świetle wypełniającym pokój rozległ się głos Veducciego.
- Królu Taranisie, rozmawiałem z tobą kilkakrotnie i nigdy nie zostałem oślepiony przez twoje
światło. Czy mógłbyś zlitować się nad nami, zwykłymi ludźmi i przygasić swój blask, chociaż trochę?
- A ty co myślisz o moim blasku, Meredith? – Zapytał rozbawiony głos, a jego brzmienie
sprawiło, że się uśmiechnęłam, nawet mając zamknięte oczy.
Mróz ścisnął moją rękę, a dotyk skóry do skóry pomógł mi myśleć. Taranis nie miał mocy ciała
i seksu. W walce był tak dobry, że musiałam wykorzystać magię, jaką władałam, tylko po to, by
w obecności króla być zdolną myśleć. Sięgnęłam do Rhysa, aż moja ręka odnalazła nagą skórę na jego
szyi i policzku. Dotyk ich obu pomógł mi myśleć.
- Myślę, że twój blask jest zdumiewający, Wujku Taranisie.
On pierwszy zachował się poufale, używając tylko mojego imienia, więc pomyślałam, że
spróbuję przypomnieć mu, że jestem jego bratanicą. Że nie jestem jedną z arystokratek Unseelie, na
których chce zrobić wrażenie.
Nie obrażał mnie jakoś nadzwyczajnie, poza użyciem samego imienia, traktował mnie w ten sam
gówniany sposób jak Królową Andais. Tamta dwójka starała się zauroczyć się nawzajem od wieków. Po
prostu znalazłam się pośrodku gry, której nie miałam nadziei wygrać. Skoro sama Andais nie mogła
zneutralizować magii Taranisa podczas rozmowy przez lustro, to moje własne, bardziej ludzkie
zdolności, były bezsilne. Moi ludzie i ja wiedzieliśmy, co się stanie podczas tej rozmowy. Miałam
nadzieję, że w obecności ludzkich prawników Taranis trochę złagodnieje. Najwyraźniej tak nie było.
- Wujek brzmi tak staro, Meredith. Taranis, musisz nazywać mnie Taranis – jego głos brzmiał,
jakbyśmy byli starymi przyjaciółmi, jakby był bardzo szczęśliwy widząc mnie. Sam głos sprawiał, że
chciałam powiedzieć tak, zgadzając się na wszystko. Gdyby inny sidhe został przyłapany na używaniu
podobnego głosu i magii na drugim sidhe, w sposób taki jak ten, doprowadziłoby to do pojedynku, lub
zostało ukarane przez króla lub królową. Ale Taranis był królem, co znaczyło, że ludzie mu tego nie
mówili. Zostałam zmuszona do powiedzenia mu czegoś podobnego ostatnim razem, kiedy z nim
rozmawiałam. Czy tym razem mogę pozwolić sobie na coś równie niegrzecznego, jak sposób, w jaki
zakończyłam naszą ostatnią rozmowę?
- Tak więc, Taranisie. Czy mógłbyś obniżyć swój blask, żebyśmy mogli spojrzeć na ciebie?
- Czy to światło rani twoje oczy?
- Tak – powiedziałam, zza mnie doszły potwierdzenia pozostałych. To musiała być prawdziwa
przykrość dla ludzi pełnej krwi.
- W takim razie przyciemnię swoje światło dla ciebie, Meredith – wymówił moje imię jakby to
był cukierek na jego języku. Coś słodkiego, gęstego i do ssania.
Mróz przyciągnął moją rękę do swoich ust, całując kostki dłoni. To pomogło mi otrząsnąć się
z tego, co Taranis starał się na mnie wymusić. Robił tak ostatnim razem, uwodził magicznie tak
potężnie, że było to cholernie blisko bólu.
Rhys przytulił się bliżej do mnie, chowając twarz w moją szyję.
- On nie tylko próbuje wywrzeć wrażenie na nas wszystkich, Merry - wyszeptał - to jest
wymierzone prosto w ciebie.
Odwróciłam się do niego, mając nadal oczy zamknięte na światło.
- Tak robił ostatnim razem.
Ręka Rhysa wsunęła się na tył mojej głowy, przyciągając moją twarz do siebie.
- Niezupełnie to samo, Merry. Teraz stara się jeszcze bardziej wygrać z tobą.
Rhys pocałował mnie. To był delikatny pocałunek, myślę, że bardziej ze względu na czerwoną
szminkę, którą miałam, niż ze względu na poczucie przyzwoitości. Mróz potarł swoim kciukiem po
mojej ręce. Ich dotyk powstrzymał mnie od wsiąknięcia w głos Taranisa i poddania się przyciąganiu
światła.
Poczułam Doyle’a stającego przede mną, zanim otworzyłam oczy. Pocałował mnie w czoło,
dokładając swój dotyk do dotyku innych, jakby zdawał sobie sprawę, co robi Taranis. Przesunął się do
mojej lewej strony i w pierwszej chwili nie zorientowałam się, co robi, aż doszedł mnie głos Taranisa,
już nie tak szczęśliwy jak wcześniej.
- Meredith, jak śmiesz przychodzić przed moje oblicze z tymi potworami, które zaatakowały
moją damę, stojącymi tutaj, jakby nic złego się nie stało? Dlaczego nie są w kajdanach?
Jego głos nadal był głęboki, przyjemny, ale był to tylko głos. Nawet Taranis nie mógł sprawić,
by te słowa, to oburzenie, zostało wypowiedziane ciepłym, uwodzicielskim tonem.
Blask nieco ściemniał. Doyle blokował mi część widoku, częściowo zasłaniając
też Rhysa przed
wzrokiem króla, ale widziałam już wcześniej to przedstawienie. Taranis przyciemniał światło tak, że
wyglądało to, jakby to on był uformowany z tego blasku. Formowała się twarz, ciało, jego ubranie,
z samego światła.
- Moi klienci są niewinni, do czasu aż udowodni im się winę, Królu Tarasinie.- Powiedział Biggs.
- Wątpisz w słowo arystokraty Dworu Seelie? – Nie wydawało mi się, żeby tym razem oburzenie
było udawane.
- Jestem prawnikiem, wasza wysokość. Wątpię we wszystko.
Wydaje mi się, że Biggs chciał zażartować, ale jeżeli tak, to nie znał swojej publiczności. Taranis
nie miał poczucia humoru, tego byłam pewna, Och, myślał, że jest zabawny, ale nikt inny nie mógł być
bardziej zabawny niż król. Ostatnia plotka, jaka doszła nas z Dworu Seelie, mówiła, że nawet błazen na
dworze Taranisa został uwięziony za impertynencję.
Może bardziej żaliłabym się, gdyby Andais nie zabiła ostatniego dworskiego błazna czterysta czy
pięćset lat wcześniej.
- Czy to miał być żart? – Królewski głos przeszedł przez pokój jak grzmot. To było jedno z jego
imion. Taranis Gromowładca. Kiedyś był bogiem nieba i burzy. Rzymianie przyrównywali do niego
swojego własnego Jupitera, chociaż jego moc nigdy nie sięgała do tej Jupitera.
- Najwyraźniej nie – powiedział Biggs, starając się zachować przyjemny wyraz twarzy.
Taranis wreszcie ujawnił się w lustrze. Krańce jego ciała były blaskiem, jakby drżały w nim
wszystkie kolory. Jego włosy i broda były w jego prawdziwym kolorze, czerwonym i pomarańczowym,
jak efektowny zachód słońca. Loki jego kręconych włosów były pomalowane blaskiem nieba, kiedy
słońce zatapia się na zachodzie. Jego oczy były prawdziwymi płatkami zieleni: jadeitowej, w kolorze
trawy, odcieniu liści. Wydawało się, że zieleń kwiatów zastąpiła tęczówki w jego oczach. Jako małe
dziecko, zanim zorientowałam się, że mną gardzi, naprawdę uważałam go za przystojnego.
- O mój Boże – powiedziała Nelson zadyszanym głosem.
Spojrzałam za siebie na nią, miała rozszerzone oczy i niemalże obwisłą twarz.
- Widziałaś jedynie jego zdjęcia, na których udaje człowieka, nieprawdaż?
- Miał rude włosy i zielone oczy, ale nie tak, nie tak – odrzekła. Cortez, jej szef chwycił ją za
łokieć i posadził na krześle. Cortez był zły i miał kłopoty z ukryciem tego. Interesująca reakcja z jego
strony.
Taranis odwrócił te zielone płatkowane oczy w stronę kobiety.
- Kilka kobiet widziało mnie w mojej pełnej chwale w ciągu wielu lat. Co sądzisz o mojej
prawdziwej formie, piękna dziewczyno?
Byłam pewna, że nie zostaje się asystentem pełnomocnika rządu w Los Angeles pozwalając, by
mężczyźni nazywali cię piękną dziewczyną. Ale jeżeli Nelson to przeszkadzało, nie powiedziała o tym.
Wydawała się zauroczona królem, upojona jego uwagą.
Abe podszedł, żeby dołączyć do naszej grupy. Galen szedł za nim wyglądając na zadziwionego.
To Abe pochylił się i wyszeptał.
- W tym jest magia, a nie tylko światło i iluzja. Wydaje mi się, że dołożył magię miłosną do
swoich zwykłych sztuczek.
Doyle przyciągnął Abe bliżej do nas i wyszeptał.
- Zaklęcie było wystarczająco mocne, żeby zadziałało na panią Nelson.
Wszyscy się z tym zgodziliśmy.
Nie chcieliśmy ignorować Taranisa, ale był tak bardzo zajęty flirtowaniem z Nelson, że było
łatwo zapomnieć, że to, że jest się ignorowanym przez króla, nie oznacza, że można sobie pozwolić na
ignorowanie króla.
- Nie przybyłem tutaj, by być znieważanym – powiedział swoim grzmotonośnym głosem.
Kiedyś zrobiłby na mnie wrażenie, ale zaprzyjaźniłam się z Mistralem. On również był bogiem burzy,
ale jedynym, który mógł posłać błyskawicę w dół korytarza wewnątrz kopca faerie. Grzmot w głosie
Taranisa nie mógł się z nim równać. W rzeczywistości, dzięki niemu mogłam widzieć mojego wujka
bardziej wyraźnie, wyglądał trochę przesadnie, jak ktoś, kto za bardzo wystroił się na randkę.
Spojrzałam na mężczyzn zgromadzonych wokół mnie i zorientowałam się, że wszyscy mnie
dotykają. Rhys owinął się dookoła mojego boku i pasa, Mróz z drugiej strony objął mnie trochę wyżej
ramieniem, Doyle położył swoją ciemną dłoń na mojej twarzy, Abe oparł dłoń na moim ramieniu, więc
mógł pochylić się i nie upaść (nawet kiedy był trzeźwy, jego równowaga czasami się chwiała). Galen
dotykał mnie, ponieważ on zawsze mnie dotykał, kiedy tylko mógł. Wydawało się, że osiągnęłam
najwyższy możliwy poziom dotyku. Mogłam myśleć. Nie byłam już dłużej zauroczona, jak biedna
panna Nelson. Kiedyś wydawało mi się, że to, że Andais pojawia się w trakcie rozmów przez lustro
owinięta mężczyznami, jest sposobem na szydzenie i drwienie z Taranisa i jego dworu. Ale dwie własne
rozmowy przez lustro nauczyły mnie, że w jej szaleństwie jest metoda. Jeżeli chodzi o mnie, to
wydawało mi się, że połączenie liczby magii, czy też mieszanki mocy tych pięciu mężczyzn, działało.
W każdym razie to będzie zupełnie inna rozmowa, niż byłaby, gdyby zaklęcie Taranisa zadziałało na
mnie. Interesujące.
- Meredith – zawołał Taranis. – Meredith, spójrz na mnie.
Wiedziałam, że w jego głosie była moc. Czułam ją, podobną do oceanu. Szepczącą i bliską. Ale
już dłużej nie stałam w wodzie. Już dłużej nie tonęłam w tym głosie.
- Widzę cię, Wujku Tarasinie. Bardzo dobrze cię widzę – odezwałam się, a mój głos był mocny
i pewny, co przyczyniło się do wygięcia w łuk idealnych brwi w kolorze zachodzącego słońca.
- Ale ja ledwie widzę ciebie, przez tłum twoich mężczyzn – powiedział. W jego głosie był ton,
którego nie mogłam rozróżnić. Zaniepokojenie, złość, coś nieprzyjemnego.
Doyle, Galen i Abe zaczęli się odsuwać ode mnie. Nawet Mróz zaczął się odsuwać. Tylko Rhys
pozostał przy mnie. W chwili, kiedy ich ręce się odsunęły, Taranis rozbłysnął światłem.
- Zostańcie, gdzie jesteście – powiedziałam. – Ja jestem waszą księżniczką. On nie jest waszym
królem.
Mężczyźni zawahali się. Najpierw przysunął się do mnie Doyle, a pozostali podążyli jego śladem.
Położyłam jego rękę na swojej twarzy i starałam się powiedzieć mu oczami, co się stało. Zaklęcie było
wymierzone z całą pewnością we mnie, jak strzała wycelowana w mój mózg. Jak mogłam wytłumaczyć
im bez słów, co się stało?
Rhys przysunął się bliżej do mojego pasa, ściskając mnie mocnej, ale zostawiając wystarczająco
miejsca, by ramię Mroza wślizgnęło się z powrotem na moje ramiona. Abe stanął za mną, kładąc rękę
niedaleko rąk Rhysa. Galen dołączył do niego, chociaż lekko zdziwiony, zacisnął rękę na moim
ramieniu, niedaleko dłoni Mroza. Ręką, którą nie dotykałam Rysa, przytuliłam w pasie Doyle’a. W
chwili, kiedy wszyscy mnie dotknęli, nawet poprzez ubranie, światło dookoła króla zniknęło. Taranis
był przystojny, ale to wszystko.
- Meredith – powiedział Taranis - jak możesz znieważać mnie w ten sposób? Ci mężczyźni
zaatakowali damę na moim dworze, rzucili się na nią. Ty tu stoisz, tu, teraz z nimi… dotykającymi cię,
jakby byli twoimi dworskimi faworytami.
- Ależ wujku, oni są moimi faworytami.
- Meredith – powiedział, wydawał się zszokowany, jak starszy wiekiem krewny, który właśnie
usłyszał, jak po raz pierwszy wymawiasz słowo „pieprzyć”.
Biggs i Shelby, obaj starali się przesunąć i opanować. Wydaje mi się, że powodem, dla którego
prawnicy nie wtrącali się bardziej do rozmowy, było to, że nawet mężczyźni byli pod wpływem zaklęcia,
które Taranis sprowadził na to spotkanie. Stosował magię w określonym celu, używał magii podczas
układów Królową Andais, a teraz ze mną. Kiedy ostatnio rozmawiałam z Taranisem, nie byłam
w stanie tego ocenić. Ale teraz miałam Doyle’a i moich pozostałych mężczyzn. Nie tylko moja moc
wzrosła podczas ostatnich kilku dni w faerie. Bogini była bardzo pracowitym bóstwem. Wszyscy
zmieniliśmy się pod jej dotykiem i dotykiem jej małżonka, Boga.
- Nie będę rozmawiać na ten temat przy potworach, którzy rzucili się na kobietę z mojego
dworu – głos Taranisa przetoczył się przez pokój jak pogłos nadchodzącej burzy. Ludzie zareagowali,
jakby to było coś więcej niż szept. Byłam bezpieczna za rękami moich mężczyzn, od tego, co Taranis
starał się zrobić, cokolwiek to było.
Shelby odwrócił się do nas.
- Myślę, że to rozsądna prośba, by ta trójka poczekała na zewnątrz, kiedy będziemy rozmawiać
z królem.
- Nie – odrzekłam.
- Księżniczko Meredith – powiedział Shelby - zachowuje się pani niedorzecznie.
- Panie Shelby, jest pan magicznie manipulowany – odrzekłam uśmiechając się do niego.
Wykrzywił się.
- Nie rozumiem, co pani chce przez to powiedzieć.
- Wiem, że pan nie rozumie – powiedziałam. Odwróciłam się do Taranisa. – To, co im robisz,
jest nielegalne w świetle ludzkiego prawa, tego prawa, do którego zwróciłeś się o pomoc.
- Nie prosiłem ludzi o pomoc - odrzekł.
- Oskarżyłeś moich ludzi przed ludzkim prawem.
- Wniosłem petycję do Królowej Andais o sprawiedliwość, ale odmówiła potwierdzenia moich
praw do osądzenia jej Unseelie sidhe.
- Rządzisz Dworem Seelie – odpowiedziałam - nie Unseelie.
- Wasza królowa jasno mi to powiedziała.
- Więc skoro Królowa Andais odrzuciła twój wniosek dotyczący jej dworu, zwróciłeś się do
ludzi.
- Odwoływałem się do ciebie, Meredith, ale nie chciałaś ze mną rozmawiać.
- Doradziła mi to Królowa Andais, a to ona jest moją królową i siostrą mojego ojca. Biorę pod
uwagę jej rady – właściwie to było coś więcej niż rozkaz. Powiedziała, że jakiekolwiek zło planuje
Taranis, powinnam go unikać. Jeżeli ktoś tak potężny jak Andais mówi, że powinnam kogoś unikać, ze
strachu przed tym, co może zrobić, słucham. Nie jestem aż tak arogancka, by uwierzyć, że zamiarem
Taranisa było tylko porozmawiać ze mną przed lustrem. Andais również w to nie wierzyła, a teraz,
dzisiaj, zaczynałam się zastanawiać. Nie wydawało mi się, żebym miała cokolwiek, co mogłabym mu
zaoferować, co byłoby warte takiego zachodu.
- Ale teraz, z powodu ludzkiego prawa, musisz ze mną rozmawiać – odrzekł.
- Księżniczka zgodziła się na to spotkanie z grzeczności – odezwał się Biggs. – Nie była
zmuszona, by być tutaj.
Oczy Taranisa nawet nie drgnęły, by spojrzeć na prawnika.
- Ale jesteś tutaj, teraz, piękniejsza niż pamiętałem. Nie poświęciłem ci tyle uwagi, co
powinienem, Meredith.
Zaśmiałam się, to był chropowaty dźwięk.
- Och nie, wujku Taranisie, myślę, że poświęciłeś mi dosyć uwagi. Wątpię, by moje śmiertelne
ciało
zniosło więcej.
Doyle, Rhys i Mróz zastygli przy mnie. Wiedziałam, co chcieli mi przekazać, uważaj, nie ujawniaj
dworskich sekretów przy ludziach. Ale to Taranis zaczął ciągnąć nas miedzy ludzi. Ja tylko podążałam
za nim.
- Nigdy nie zapomnisz mi tej jednej chwilki z dzieciństwa?
- Prawie pobiłeś mnie na śmierć, wujku. Tego nie da się zapomnieć.
- Nie rozumiałem, jak kruche było twoje ciało, Meredith, inaczej nigdy bym cię w ten sposób nie
dotknął.
Pierwszy ocknął się Veducci.
- Czy Król Taranis przyznał się do pobicia cię, kiedy byłaś dzieckiem Księżniczko?
Spojrzałam na mojego wujka, tak swobodnego, tak imponującego, tak królewskiego w swoim
złotym i białym dworskim ubraniu.
- Nie zaprzeczył, nieprawdaż, wujku Taranisie?
- Proszę, Meredith, wujek brzmi tak formalnie – jego głos był przymilny. Ze sposobu, w jaki
Nelson zaczęła iść w stronę lustra, zorientowałam się, że ton jego głosu był uwodzący.
- Nie, nie zaprzeczył – odezwał się Doyle.
- Nie rozmawiam z tobą, Ciemności – powiedział Taranis, a jego głos starał się znów zagrzmieć.
Ale wraz z uwodzeniem to nie zadziałało, teraz pogróżka wypadła blado.
- Królu Taranisie – powiedział Biggs - czy przyznał się pan do pobicia mojej klientki, kiedy była
dzieckiem?
Taranis odwrócił się w końcu do niego, skrzywiony. Biggs zareagował, jakby samo słońce
uśmiechnęło się do niego. Zająknął się w swojej przemowie i wydawał się być niepewny.
- To, co zrobiłem lata temu – powiedział Taranis - nie ma nic wspólnego z tymi zbrodniami,
które popełniły te potwory.
Veducci obrócił się do mnie.
- Jak bardzo panią pobił, Księżniczko Meredith?
- Pamiętam, jak czerwona była moja krew na białym marmurze – odezwałam się. Spojrzałam na
Veducciego, kiedy do niego mówiłam, chociaż czułam, że magia Taranisa ciągnie mnie, wzywa mnie,
żebym spojrzała na niego. Patrzyłam na Veducciego, ponieważ mogłam i ponieważ wiedziałam, że to
zdenerwuje króla. – Gdyby moja babcia, moja prababcia, nie interweniowała, wierzę, że pobiłby mnie
na śmierć.
- Chowasz urazę, Meredith. Przeprosiłem cię za swoje działanie tego dnia.
- Tak – powiedziałam odwracając się do lustra. – Niedawno przeprosiłeś mnie za pobicie.
- Dlaczego pobił panią? – zapytał Veducci.
- To nie są sprawy ludzi – zagrzmiał Taranis.
Pobił mnie, kiedy zapytałam, dlaczego Maeve Reed, kiedyś bogini Conchenn, została wygnana
z jego dworu. Teraz była złotą boginią Hollywood, była nią od pięćdziesięciu lat. Nadal mieszkaliśmy
w jej posiadłości w Holmby Hill, pomimo tego, że niedawno doszło tak wielu ludzi, że zaczęło być
ciasno, nawet przy jej przestrzeni. Maeve oddała nam do użytku nowe pokoje, kiedy wyjechała do
Europy. To było wystarczająco daleko, by pozostać poza zasięgiem Taranisa, a przynajmniej taką
mieliśmy nadzieję.
Maeve wyjawiła
nam ciemny sekret Taranisa. Chciał poślubić ją, po oddaleniu trzeciej żony za
bezpłodność. Maeve odmówiła, wytykając mu, że poprzednia żona, którą oddalił, ma dziecko z kimś
innym. Ośmieliła się powiedzieć królowi, że to on jest bezpłodny, a nie kobiety. Sto lat temu Maeve
powiedziała mu to, a on wygnał ją i zakazał komukolwiek kontaktować się z nią. Bał się, że jego dwór
dowie się, że od wieków wie o tym, że jest bezpłodny i nic nie powiedział, nic nie zrobił… Jeżeli król
jest bezpłodny, jego ludzie i ziemia stają się jałowi. Skazał swoich ludzi na powolną śmierć. Żyli prawie
wiecznie, ale brak dzieci oznaczał, że jeżeli zginą, nie będzie więcej Seelie sidhe. Gdyby jego dwór
zorientował się, co robił, to według naszego prawa mogli zażądać, by poświęcił za to swoje życie.
Dwukrotnie próbował zabić Maeve za pomocą magii, przerażających zaklęć, do używania
których nie przyznawał się żaden Seelie. Próbował zabić ją, ale nas nie. Nawet kiedy musiał zastanawiać
się, że znamy jego tajemnicę. Bał się naszej królowej, czy może nie uważał, żeby jego dwór uwierzył
komukolwiek, kto był częścią Dworu Unseelie? Może to dlatego groził Maeve, a nie nam.
- Jeżeli znęcał się pan nad księżniczką, kiedy była dzieckiem, to może mieć wpływ na tę sprawę
– odezwał się Veducci.
- Teraz żałuję swojego temperamentu, tamtej chwili z tą kobietą – powiedział Taranis. – Ale
jedna moja bezmyślność, całe dekady temu, nie zmienia faktu, że ta trójka Unseelie sidhe stojąca przede
mną, zrobiła coś dużo gorszego Lady Caitrin.
- Jeżeli pomiędzy księżniczką i królem dochodziło do przemocy –wtrącił się Biggs - może to być
motywem stojącym za zarzutami przeciwko jej kochankom.
- Czy pan insynuuje, że król może mieć romantyczny motyw? – Cortez w swoim głosie zawarł
tyle pogardy, jakby to było zabawne.
- To nie byłby pierwszy mężczyzna, który bił dziewczynkę, kiedy była dzieckiem, a potem
obrócił to w znęcanie się seksualne, kiedy stała się starsza. – Powiedział Biggs.
- O co wy mnie oskarżacie? – Zapytał Taranis.
- Pan Biggs stara się dowieść, że ma pan jakieś romantyczne zamiary względem księżniczki –
powiedział Cortez. – A ja mówię mu, że to nie o to chodzi.
- Romantyczne zamiary – powtórzył powoli Taranis. – Co to ma oznaczać?
- Czy ma pan seksualne lub matrymonialne zamiary względem Księżniczki Meredith? – Zapytał
Biggs.
- Nie widzę, jaki związek te pytania mają z barbarzyńskim atakiem tych potworów Unseelie na
piękną Lady Caitrin.
Wszyscy mężczyźni, których dotykałam znów napięli się i znieruchomieli, nawet Galen. Wszyscy
zorientowali się, że król nie odpowiedział na pytanie. Są dwa powody, dla których sidhe unikają pytania.
Pierwszy, z czystej przewrotności, ponieważ uwielbiają gierki słowne. Taranis nie lubił gierek słownych,
był jednym z najmniej przewrotnych sidhe. Drugi powód był taki, że odpowiedź była czymś, do czego
nie chcieli się przyznać. Ale jedyną odpowiedzią Taranisa, której mógłby chcieć uniknąć, było „tak”. A
to nie mogło być „tak”. Nie mógł mieć romantycznych planów względem mnie. Nie mógł.
Spojrzałam na Doyle’a i Mroza. Spojrzałam w poszukiwaniu wskazówek, co powinnam zrobić.
Zignorować, czy drążyć to? Co było lepsze? Co było gorsze?
- Chociaż współczujemy tragedii, jaką księżniczka przeżyła w dzieciństwie – odezwał się Cortez
- jesteśmy tutaj, by zbadać nową tragedię, jaką jest atak tych trzech mężczyzn na Lady Caitrin.
Spojrzałam na Corteza. Odwrócił wzrok od mojego spojrzenia, jakby nawet w jego uszach to
oświadczenie zabrzmiało opryskliwie.
- Czy rozumie pan, że wszyscy jesteście pod jego magicznym wpływem? – Zapytałam.
- Wydaje mi się, ze wiedziałbym, gdyby mną manipulowano, Księżniczko Meredith –
odpowiedział Cortez.
- Istotą magicznej manipulacji – odezwał się Veducci przesuwając się do przodu - jest to, że nie
wiesz, co się dzieje. Dlatego jest to nielegalne.
Biggs odwrócił się twarzą do lustra.
- Czy używa pan magii, Królu Tarasinie, do wpływania na ludzi w tym pokoju?
- Nie staram się wpływać na cały pokój, panie Biggs – odrzekł Taranis.
- Mogę zadać pytanie? – Zapytał Doyle.
- Nie będę rozmawiał z potworami z Dworu Unseelie – stwierdził Taranis.
- Kapitan Doyle nie jest oskarżony o żadne zbrodnie – powiedział Biggs. Zorientowałam się, że
nasi prawnicy mają mniejsze problemy z magiczną obecnością Taranisa, niż ci z przeciwnej strony, poza
Veduccim, który wydawał się trzymać dobrze. Prawnicy zaczęli porozumiewać się z Taranisem, tylko
słownie, ale to było wystarczające dla kogoś z jego mocą, by na nich wpłynął. To była subtelna magia
królestwa. Jeżeli zgadzasz się być królem, łączy się z tym moc. Taranis został wybrany na króla przez
faerie, nawet teraz, jako efekt tego wyboru, pozostała mu moc.
- Oni wszyscy są potworami – powiedział Taranis. Spojrzał na mnie, przekazując mi swoimi
zielono płatkowanymi oczami całą tęsknotę, jaką był w stanie. – Meredith, Meredith, przybądź do
mnie, zanim moc Unseelie zmieni cię w coś potwornego.
Gdybym wcześniej nie złamała jego zaklęcia, pewnie ten urok przyciągnąłby mnie do niego. Ale
stałam bezpieczna pomiędzy moimi mężczyznami i naszą mocą.
- Widziałam oba dwory, wujku. Zauważyłam, że oba są na swój sposób jednakowo piękne
i okropne.
- Jak możesz porównywać światło i radość Złotego Dworu z ciemnością i przerażeniem
Ciemnego Tronu?
- Jestem najprawdopodobniej jedynym arystokratą sidhe w najnowszej historii, która może je
porównywać, wujku.
- Taranis, Meredith, proszę, Taranis.
Nie podobało mi się, że nalega, by mówić na niego po imieniu, a nie używając tytułu. Przy
Unseelie był zawsze bardzo świadomy swojego tytułu. W rzeczywistości nie musiał prosić, by czytano
wszystkie jego tytuły. To było do niego niepodobne, odrzucenie tego, co podnosiło go w oczach
innych.
- Więc dobrze, wujku… Taranisie – w chwili kiedy to powiedziałam, powietrze zdawało się mieć
większą masę, było mi ciężko oddychać. Dołączył do swojego imienia zaklęcie przyciągania, więc za
każdym razem, kiedy wypowiem jego imię, będzie ciaśniej mnie wiązać. To było przeciwko zasadom.
Było to powodem pojedynków pomiędzy sidhe na każdym dworze. Ale nie wyzywa się króla na
pojedynek. Po pierwsze był królem, a po drugie był jednym z najlepszych wojowników, jakimi sidhe
mogli się poszczycić. Może jego moc była uszczuplona, ale ja byłam śmiertelna i musiałam przełknąć
każdą obrazę, jaką nam rzucił. Może właśnie na to liczył?
- Potrzebujemy krzesła dla naszej księżniczki – powiedział Doyle.
Prawnicy podali krzesło przepraszając, że nie pomyśleli o tym wcześnie. Magia może to sprawić,
że zapominasz o pewnych rzeczach. Zapominasz o pewnych doczesnych rzeczach jak krzesła, czy to,
że twoje nogi są zmęczone, aż zorientujesz się, że twoje ciało jest ranne, a ty to lekceważysz. Usiadłam
z wdzięcznością. Gdybym wiedziała, że tyle będę stać, włożyłabym niższe szpilki.
Kiedy siadałam, towarzyszyło temu pewne zamieszanie, więc przez chwilę nie wszyscy moi
mężczyźni mnie dotykali. Taranis zalśnił złotym światłem. Potem mężczyźni usadowili się na swoich
miejscach i znów stał się zwyczajny. No dobrze, na tyle zwyczajny, na ile takim mógł być Taranis.
Mróz stał za moimi plecami z rękami na moim ramieniu. Spodziewałam się, że Doyle zajmie
swoje miejsce za moimi plecami, ale to Rhys stanął obok mojego drugiego ramienia. Doyle klęknął na
podłodze obok mnie, z jedną ręką na mojej ręce. Galen przesunął się przede mnie, więc usiadł u moich
stóp ubrany jak prosto od krawca, opierając się o moje osłonięte pończochami nogi. Jedna z jego rąk
przesuwała się w górę i w dół po mojej łydce, leniwym gestem, który u człowieka mógłby zostać
uznany za zaborczy, a u istoty magicznej oznaczał jedynie zdenerwowanie. Abe klęknął po mojej
drugiej stronie, jak lustrzane odbicie Doyle’a. No dobrze, może nie zupełnie lustrzane. Doyle miał
jedna rękę na rękojeści swojego krótkiego miecza, a drugą rękę trzymał spokojnie na mojej. Abe
chwycił moją drugą rękę ściskając ją. Gdyby był człowiekiem, powiedziałabym, że się boi. Potem
zorientowałam się, że to być może jest pierwszy raz, od kiedy Taranis wyrzucił go, kiedy widzi swojego
byłego króla. Abe nigdy nie był jednym z faworytów Andais, więc mógł nie być nigdy włączony do
rozmowy pomiędzy dworami.
Pochyliłam się wystarczająco, żeby móc oprzeć policzek o jego włosy. Abe spojrzał do góry,
przestraszony, jakby nie spodziewał się, że odwzajemnię jego dotyk. Królowa bardziej brała niż dawała,
wszystko poza bólem. Odwzajemniłam jego zaskoczony uśmiech i starałam się powiedzieć mu
spojrzeniem, że przykro mi, że nie pomyślałam, co może dla niego znaczyć dzisiejsza rozmowa
z królem.
- Muszę wziąć na siebie część odpowiedzialności za to, że siedzisz pomiędzy nimi tak szczęśliwa,
Meredith – odezwał się Taranis. – Gdybyś znała przyjemność, jaką znaleźć możesz z Seelie sidhe, nigdy
więcej nie pozwoliłabyś się im dotknąć.
- Większość z sidhe dookoła mnie była kiedyś częścią Dworu Seelie – powiedziałam, po prostu
opuszczając jego imię. Chciałam wiedzieć, czy jeżeli przestanę mówić „wujku’, znajdzie inny powód,
żeby wymusić na mnie wypowiedzenie swojego imienia. Czułam szarpnięcie magii, kiedy
wypowiadałam jego imię.
- Byli arystokratami Dworu Seelie przez wieki, Meredith - odrzekł Taranis. – Stali się czymś
pokrętnym, ale ty nie masz ich z czym porównać, to było przeoczeniem ze strony Seelie. Jest mi
szczerze przykro, że tak cię zaniedbaliśmy. Chciałbym ci to wynagrodzić.
- Co masz na myśli mówiąc, że stali się czymś pokrętnym? – Zapytałam. Wydawało mi się, że
wiedziałam, ale nauczyłam się nie wyprzedzać wniosków, kiedy układam się z innym dworem.
- Lady Caitrin powiedziała o ich odrażających ciałach. Żaden z nich trzech nie ma wystarczającej
mocy, żeby użyć osłony na tyle, by ukryć prawdę o swoim ciele podczas intymnych chwil.
Biggs podszedł do mnie, jakbym go wezwała.
- Oświadczenie lady jest całkiem malownicze, czyta się to bardziej jak scenariusz horroru, niż
cokolwiek innego.
Spojrzałam na Doyle’a.
- Czytałeś to?
- Tak – odpowiedział. Spojrzał na mnie, jego oczy były nadal niewidoczne za ciemnymi
okularami.
- Czy lady oskarżyła ich o to, że są zdeformowani?
- Tak – odpowiedział.
Musiałam pomyśleć.
- W taki sam sposób ambasador widział nas wszystkich.
Doyle lekko poruszył kącikiem ust, ukrywając się przed lustrem. Wiedziałam, że to oznaczało
niemalże uśmiech. Miałam rację, pomyślał, że byłam na właściwym torze. Okay, jeżeli byłam na
właściwym torze, to gdzie zmierzał ten mały pociąg?
- Jak bardzo są zdeformowani według oświadczenia lady? – Zapytałam.
- Tak bardzo, że żaden człowiek nie byłby w stanie przetrwać ich ataku – odpowiedział Biggs.
Wykrzywiłam się.
- Nie rozumiem.
- To stare opowieści – odrzekł Doyle - że Unseelie mają kości i kolce na członkach.
- Och – powiedziałam, ale co dziwne, te plotki miały jakąś podstawę. Do Sluaghów, królestwa
Sholto należącego do naszego dworu, należeli nocni myśliwce. Wyglądali jak wielka manta z wiszącymi
mackami, ale mogli latać jak nietoperze. Byli latającą sforą w dzikim polowaniu sluaghów. Królewscy
myśliwce mieli kolec wewnątrz członków, by stymulować owulację u kobiet nocnych myśliwców. Był to
również dowód, że pochodziło się z królewskich myśliwców, ponieważ tylko oni mogli zapłodnić
samice ze swego gatunku. Zgwałcenie przez królewskiego myśliwca było podstawą starych,
przerażających opowieści w faerie. Ojciec Sholto nie był jednym z królewskich myśliwców, ponieważ
jego matka nie potrzebowała kolca, by mieć owulację. To było niespodziewane dziecko, na wiele
sposobów. Był wspaniałym, cudownym sidhe, poza kilkoma ekstra dodatkami tu i tam. Przeważnie
tam.
- Królu Taranisie – powiedziałam i jego imię znów szarpnęło mną, jak ręka ciągnąca, żeby
zwrócić na siebie uwagę. Wzięłam głęboki wdech i rozluźniłam się, wczuwając się w Rhysa i Mroza za
moimi plecami, trzymając ręce na Doyle’u i Abe. Galen wydawał się wyczuwać, co było mi potrzebne,
ponieważ wsunął rękę pomiędzy moje łydki tak, że owinął się dookoła mojej nogi i zmusił mnie do
rozsunięcia szerzej stóp, by móc przytulić się mocniej. Było tylko kilkoro pośród moich strażników,
którzy mogliby wyglądać tak ulegle przed Taranisem. Ceniłam tych, którzy bardziej cenili bycie blisko
mnie, niż trzymanie fasonu.
Spróbowałam znów.
- Królu Światła i Iluzji, czy ty twierdzisz, że ci trzej z moich strażników są potworami, tak że
stosunek z nimi jest bolesny i potworny?
- Tak mówi Lady Caitrin, więc tak jest – powiedział. Oparł się wygodniej na swoim tronie. Tron
był ogromny i złoty, był jedyną rzeczą, która się nie zmieniła, kiedy iluzja przyblakła. Król siedział na
tronie, który nawet dzisiaj kosztowałby fortunę.
- Czy ty twierdzisz, że moi mężczyźni nie są w stanie utrzymać złudzenia piękna podczas
intymnych chwil?
- Unseelie nie mają wystarczającej mocy iluzji, jaką władają Seelie – usiadł bardziej wygodnie na
swoim tronie, rozszerzając nogi, jak robią mężczyźni, by przyciągnąć uwagę do swojej muskulatury.
- Więc kiedy kocham się z nimi, widzę, czym naprawdę są?
- Jesteś po części człowiekiem, Meredith. Nie masz takich mocy jak prawdziwy sidhe. Przykro
mi, że to mówię, ale jest wiadome, że twoja magia jest słaba. Zauroczyli cię, Meredith.
Za każdym razem, kiedy wypowiadał moje imię, powietrze stawało się gęstsze. Ręka Galena
prześlizgnęła się po mojej nodze, aż odnalazła górę pończochy i wreszcie mogła dotknąć nagiej skóry.
Dotyk sprawił, że na chwilę zamknęłam oczy, ale oczyścił mi umysł. Kiedyś, to co powiedział Taranis,
może byłoby prawdą, ale moja moc rosła. Nie byłam już dłużej tym, czym byłam wcześniej. Czy nikt
nie powiedział Taranisowi? To nie zawsze było mądre, powiedzieć królowi to, co mu się nie podobało.
Taranis przerażał mnie, mniej lub bardziej, przez całe moje życie. Odkrycie, że może zostanę następcą
tronu na konkurencyjnym dworze, oznaczało, że jego traktowanie mnie było gorzej niż tylko
politycznie niewłaściwe. Zrobił ze mnie swojego wroga, mniej więcej tak uważał. Tylko, że był zbyt
daleko od arystokratów sidhe w obu dworach, aby odkryć, jak gorączkowo starają się zrekompensować
trwające całe życie złe traktowanie.
- Wiem, co biorę w swoją rękę i moje ciało, wujku.
- Nie znasz przyjemności Dworu Seelie, Meredith. Wiele czeka na ciebie, żebyś to poznała –
jego głos był jak dźwięczące dzwonki. Był niemalże muzyką w powietrzu.
Nelson znów zaczęła iść w stronę lustra. Jej twarz była pełna zachwytu. Cokolwiek widziała, nie
było prawdziwe. Wiedziałam to teraz.
- Mówiłam dwukrotnie prawnikom, że rzucasz na nich urok, wujku, ale cokolwiek im robisz,
sprawiasz, że o tym zapominają. Sprawiasz, że zapominają o prawdzie, wujku.
Mężczyźni w pokoju wyglądali, jakby wzięli naraz wdech.
- Coś przeoczyłem – odezwał się Biggs.
- My wszyscy – dodał Veducci. Podszedł do Nelson, która stała przed lustrem, wpatrując się
w nie, jakby w zachwycie nad wszechświatem, jaki był w szkle. Dotknął jej ramienia, ale nie
zareagowała. Po prostu wpatrywała się w króla.
- Cortez, pomóż mi z nią – zawołał Veducci.
Cortez wyglądała jakby usnął i obudził się gdzieś indziej.
- Co do cholery się dzieje? – Zapytał.
- Król Taranis używa magii przeciwko nam wszystkim.
- Myślałem, że metal nas ochroni – odezwał się Shelby.
- On jest Królem Dworu Seelie – powiedział Veducci. – Nawet to, co ja mam, nie jest
wystarczającą ochroną. Nie wydaje mi się, żeby kilka spinaczy mogło tu pomóc. – Położył ręce na
ramionach kobiety i zaczął odpychać ją od lustra. Zawołał ponad ramieniem. – Cortez, skoncentruj się,
pomóż mi ze swoją asystentką. – Krzyknął, a krzyk wydawał się przestraszyć Corteza. Ruszył do
przodu, nadal wyglądając na przestraszonego, ale ruszył się. Zrobił, o co poprosił go Veducci.
We dwóch odciągnęli Nelson od lustra. Nie walczyła z nimi, ale jej twarz pozostała wpatrzona
w Taranisa, który siedział ponad nami. To było interesujące. Nie zorientowałam się wcześniej, ale coś
w perspektywie lustra sprawiało, że był nieznacznie wyżej niż my. Oczywiście, był na tronie w Sali
tronowej. Był na podium. Więc dosłownie spoglądał w dół, na nas. Fakt, że dopiero teraz to
zauważyłam, powiedział mi jasno, że jakimkolwiek zaklęciem rzucił we mnie, zadziałało. Nie
zauważyłam tego wyraźnie.
- Łamiesz ludzkie prawo – powiedział Doyle - używając przeciwko nim magii.
- Nie będę rozmawiał z potworami ze straży królowej.
- To rozmawiaj ze mną, wujku – odezwałam się. – Łamiesz prawo, przez magię, którą rzucasz.
Musisz przestać, lub ta rozmowa zakończy się.
- Złożę ci każdą przysięgę, jaką chcesz – powiedział Taranis - że nie używam celowo magii
przeciwko żadnemu człowiekowi pełnej krwi, który jest w tym pokoju.
To było niezłe kłamstwo, tak bliskie prawdy, że właściwie wcale nie było kłamstwem.
Zaśmiałam się. Mróz i Abe zdziwili się, jakby ten dźwięk nie był tym, czego się spodziewałam.
- Och wujku, czy złożysz również przysięgę, jaką będę chciała, że nie starasz się rzucić uroku na
mnie?
Pokazał mi swoją przystoją, męską twarz, ale broda rujnowała ten efekt. Nie byłam wielbicielką
włosów na twarzy, może dlatego, że dorastałam na dworze Andais. Jakikolwiek był tego powód,
życzeniem królowej było, by jej mężczyźnie nie mieli bród i tak też się stało. Większość z nich nie
mogło wyhodować odpowiednio gęstej brody. Czasami życzenie królowej staje się rzeczywistością
w krainie faerie, widziałam prawdę w tym starym powiedzeniu faerie. Mogłam kontrolować to, co
mówię na głos, ale kiedy nawet moje myśli stawały się rzeczywistością, było to przerażające. Cieszyłam
się, że wyjechałam z faerie i wróciłam do bardziej solidnej rzeczywistości, gdzie mogłam myśleć, co
chciałam i nie martwić się o to, co z tego stanie się rzeczywiste.
Byłam zatopiona w swoich myślach, kiedy Taranis pchnął we mnie swoją twarz, swoje oczy,
cudowny kolor swoich włosów. Pchnął zaklęciem, które mnie zauroczyło. To było jak ciężar
w powietrzu, gęstość na języku, jakby nawet powietrze starało się stać tym, co sobie życzył. On był
faerie, może tam, na jego dworze, to zadziałałoby dokładnie tak, jak chciał. Czegokolwiek chciałby ode
mnie, byłabym zmuszona mu dać. Ale byłam w Los Angeles, nie w faerie i bardzo się z tego cieszyłam.
Cieszyłam się, że jestem otoczona przez wytworzone przez człowieka stal, beton i szkło. Były istoty
magiczne, które zachorowałyby tylko wchodząc do takiego budynku. Moja ludzka krew pozwoliła mi
tego uniknąć. Moi ludzie byli sidhe, więc dla nich to również był surowy materiał.
- Meredith, Meredith, przybądź do mnie – wyciągnął do mnie swoją rękę, jakby mógł sięgnąć
przez lustro i złapać mnie. Niektórzy z sidhe mogą tak zrobić. Nie myślałam, że Taranis był jednym
z nich.
Doyle wstał, obejmując mnie jedną ręką, ale stojąc swobodnie, wolną rękę opuścił przy boku.
Znałam tę postawę. Zostawiał sobie wystarczająco miejsca na broń. To pewnie byłby pistolet,
ponieważ kapitan obejmował mnie ręką, którą używał miecza.
Mróz przesunął się troszkę dalej od mojego krzesła, nadal trzymając rękę na moich ramionach,
nie musiałam patrzeć na niego, żeby wiedzieć, że wykonuje swoją własną wersję przygotowań Doyle’a.
Galen wstał, przerywając kontakt ze mną. Taranis nagle został
otoczony złotym światłem. Jego
oczy lśniły całym uniesieniem rosnącej zieleni. Zaczęłam podnosić się z krzesła. Ręce Rhysa przycisnęły
mnie, więc nie mogłam się ruszyć.
- Galen – powiedział Doyle.
Galen uklęknął na jedno kolano, więc dotykał moich nóg. To był wystarczający dotyk. Blask
ściemniał, a przymus wstania opadł.
- To jest problem – powiedziałam.
Abe pochylił się nad moim drugim ramieniem, rozsypując swoje długie, paskowane włosy
dookoła krzesła. Zaśmiał się, ciepłym, męskim śmiechem.
- Merry, Merry, potrzebujesz więcej mężczyzn.
Uśmiechnęłam się, ponieważ miał rację.
- Nie zdążą przybyć na czas – powiedział Mróz.
- Biggs, Veducci, Shelby, Cortez, wszyscy – zawołałam
Cortez został z Nelson by przytrzymać ją na krześle, tak, że nie mogła podejść do lustra, ale
pozostali podeszli do mnie.
- Meredith – powiedział Taranis - co ty robisz?
- Wzywam pomocy – odrzekłam.
Doyle wskazał mężczyznom, by stanęli pomiędzy lustrem, a nami. Uformowali ścianę
garniturów i ciał. To pomogło. Co to, w imię Danu, było za zaklęcie? Powinnam wiedzieć, wzywając
imienia Bogini, powinnam. Ale spędziłam dużą część życia mówiąc tak jak ludzie, którzy mówią: „co to
jest, na Boga”. Tak naprawdę nie spodziewają się, że Bóg im odpowie, prawda?
Pokój wypełnił się zapachem róż. Wiatr przeszedł przez pokój, jakby ktoś otworzył okno,
chociaż wiedziałam, że nikt tego nie zrobił.
- Merry, opanuj to – powiedział delikatnie Rhys.
Wiedziałam, co miał na myśli. Chcieliśmy zachować kilka rzeczy w tajemnicy przed Taranisem,
między innymi uwagę, jaką obdarzała mnie Bogini. W faerie był to początek pełnej manifestacji. Gdyby
Bogini, nawet jej cień, pojawił się w tym pokoju, Taranis by o tym wiedział. Wiedziałby, że powinien się
mnie bać. Nie byliśmy na to gotowi, jeszcze nie.
Pomodliłam się cicho.
- Bogini, proszę, zachowaj swoją moc na później. Nie chcemy ujawniać naszych tajemnic przed
tym mężczyzną.
Zapach róż stał się mocniejszy na chwilę, a potem wiatr zaczął ustawać. Zapach zaczął zanikać,
jak kosztowne perfumy, kiedy ich posiadacz opuści pokój. Poczułam, że napięcie opuszcza
otaczających mnie mężczyzn. Ludzie po prostu wyglądali na zdziwionych.
- Twoje perfumy są niesamowite, Księżniczko – powiedział Biggs. – Co to jest?
- Porozmawiamy o kosmetykach później, panie Biggs – odrzekłam.
Wyglądał na zażenowanego.
- Oczywiście. Przepraszam. Jest coś w was, co sprawia, że biedny prawnik zapomina się – jego
słowa były potworną prawdą. Miałam nadzieję, że nikt w tym pokoju nie odkryje, jak bardzo były
prawdziwe.
- Królu Dworu Seelie, znieważyłeś mnie, moich ludzi, a przeze mnie moją królową –
powiedziałam.
- Meredith – jego głos przeszedł westchnieniem przez pokój i pieścił moją skórę, jakby miał
palce.
Nelson zaskomlała.
- Przestań! – Krzyknęłam, a w moim głosie było odbicie mocy. – Jeżeli nie przestaniesz
próbować zauroczyć mnie, wyczyszczę lustro i nie będzie więcej rozmów.
- Oni zaatakowali kobietę na moim dworze. Muszą zostać nam oddani, by ich ukarać.
- Daj mi dowód tych zbrodni, wujku.
- Słowo arystokraty Seelie jest wystarczającym dowodem – powiedział, a jego głos nie brzmiał
teraz uwodzicielsko. Był rozzłoszczony.
- Ale słowo arystokraty Unseelie nie ma znaczenia, czyż nie tak? – Zapytałam.
- Nasze historie mówią za siebie – odrzekł.
Zapragnęłam, by prawnicy przesunęli się, żebym mogła zobaczyć Taranisa, ale nie śmiałam.
Kiedy miałam zablokowany widok na niego, mogłam myśleć. I mogłam być zła.
- Tak więc nazywasz mnie kłamcą. Czy tak wujku?
- Nie ciebie, Meredith, nigdy ciebie.
- Jeden z tych mężczyzn, których oskarżasz, był ze mną, kiedy Lady Caitrin twierdziła, że została
zgwałcona. Nie mógł być z nią i ze mną w tym samym czasie. Ona kłamie, albo wierzy w kłamstwa
kogoś innego.
Ręka Doyle’a zastygła w mojej. Miał rację. Powiedziałam za wiele. Cholera, ta gra słów była
trudna. Tak wiele sekretów, tak ciężko zadecydować kto co wie i co kiedy komu powiedzieć.
- Meredith – powiedział, jego głos znów pchnął się na mnie, prawie jak dotyk - Meredith,
przybądź do mnie, do nas.
Nelson wydala z siebie dźwięk podobny do cichego krzyku.
- Nie mogę jej utrzymać! – Powiedział Cortez.
Shelby podszedł, by mu pomóc i nagle zobaczyłam lustro.
Mogłam widzieć tę wysoką, imponującą postać. Widok wystarczył, by dodać wagi jego słowom,
więc to było jak szarpnięcie.
- Meredith, przybądź do mnie.
Wyciągnął rękę do mnie, a ja wiedziałam, że powinnam ją chwycić, wiedziałam.
Ręce i ciała moich mężczyzn przycisnęły moje ręce, ramiona, nogi, przytrzymując mnie na
krześle. Nie chciałam tego, musiałam spróbować się podnieść. Nie myślałam, żeby iść do Taranisa,
ale… ale… To dobrze, że miałam ręce, które trzymały mnie na dole.
Nelson krzyczała.
- On jest tak piękny, tak piękny! Muszę iść do niego! Muszę iść do niego!
Szarpniecie kobiety sprawiło, że Cortez i Shelby upadli wraz z nią na podłogę.
- Ochrona – głęboki głos Doyle’a wydawał się przerwać histerię.
- Co? – Zapytał Biggs mrugając gwałtownie.
- Wezwij ochronę – powiedział Doyle - poślij po pomoc.
Biggs skinął głową, znów zbyt gwałtownie, ale poszedł do telefonu na swoim biurku.
Głos Taranisa rozległ się jak coś dźwięcznego i mocnego, jakby słowa mogły być kamieniami
rzucanymi na skórę.
- Panie Biggs, proszę spojrzeć na mnie.
Biggs zawahał się, z dłonią zawieszoną nad telefonem.
- Przytrzymajcie ją na krześle – powiedział Doyle, potem puścił mnie i poszedł w kierunku
Biggsa.
- On jest potworem, Biggs – powiedział Taranis. – Nie pozwól mu dotknąć się.
Biggs odwrócił rozszerzone oczy i spoglądał na Doyle’a. Cofnął się, podniósł ręce, jakby
osłaniał się przed uderzeniem.
- O mój Boże – Wyszeptał. Cokolwiek widział, to nie był mój przystojny kapitan.
Veducci odwrócił się w miejscu, gdzie stał, nadal przede mną. Wyciągnął coś z kieszeni spodni
i rzucił w lustro. Pył i kawałki roślin uderzyły w powierzchnię, ale utknęły w szkle, jakby to była woda.
W tej chwili wiedziałam dwie rzeczy. Pierwsze, to to, że Taranis, mógł sprawić, że przez lustro można
był podróżować od jednego miejsca do drugiego, była to zdolność, którą większość z nas utraciła.
Drugie, że on naprawdę myślał „przybądź do mnie”. Gdybym podeszła do lustra, mógłby mnie w nie
wciągnąć. Bogini pomóż nam.
Biggs wydawał się ocknąć spod wpływu zaklęcia i chwycił telefon, jak wcześniej zamierzał.
- Oni są potworami, Meredith – powiedział Taranis. – Nie mogą udźwignąć takiej ilości światła
słonecznego. Jak mogą chować się w ciemności i nie być złem?
Potrząsnęłam głową.
- Twój głos to teraz tylko słowa, wujku. Moi mężczyźni stoją w świetle, wyprostowani
i wspaniali.
Mężczyźni patrzyli na króla, poza Galenem, który patrzył na mnie. Jego spojrzenie pytało: Czy
lepiej się czujesz? Skinęłam mu głową, dzieląc się z nim uśmiechem, jakim dzieliliśmy się, odkąd
skończyłam czternaście lat.
Taranis zagrzmiał.
- Nie, nie będziesz dzielić łoża z zielonym człowiekiem i sprowadzać życia do ciemności. Bogini
dotknęła cię, a to my jesteśmy dziećmi Bogini.
Zmusiłam się, by utrzymać pusty wyraz twarzy, ponieważ ostatni komentarz mógł wiele
znaczyć. Czy wiedział, że kielich Bogini przybył do mnie? Czy plotki wsadziły mu do głowy coś
innego?
Powrócił zapach róż.
- Czuję zapach kwiatów jabłoni – wyszeptał Galen.
Każdy z mężczyzn czuł ten zapach, jaki poczuł, kiedy Bogini ukazała się im. Ona nie była jedną
boginią, ale wieloma. Miała twarz każdej kobiety. Nie tylko róże, ale wszystko, co wyrosło z ziemi, było
jej zapachem.
Doyle wrócił do nas.
- Czy to mądre, Meredith?
- Nie wiem.
Ale wstałam, a oni odsunęli ode mnie swoje ręce. Stałam sama przed moim wujkiem,
z mężczyznami stojącymi z rzędzie dookoła mnie. Prawnicy cofnęli się zadziwieni, poza Veduccim,
który wydawał się rozumieć wszystko bardziej, niż powinien.
- Wszyscy jesteśmy dziećmi Bogini, wujku – powiedziałam.
- Unseelie są dziećmi ciemnego boga.
- Nie ma pomiędzy nami ciemnego boga – powiedziałam. – Nie jesteśmy chrześcijanami.
Ludźmi, dla których zaświaty są pełne przerażenia. Jesteśmy dziećmi ziemi i nieba. Jesteśmy samą
naturą. Miedzy nami nie ma zła, tylko różnice.
- Nakładli ci do głowy kłamstw – powiedział.
- Prawda jest prawdą, zarówno w świetle słonecznym jak i w ciemności. Nie możesz ukrywać się
wiecznie przed prawdą, wujku.
- Gdzie jest ambasador? Przeszuka ich ciała i odnajdzie koszmar, o którym mówiła Lady.
W pokoju znów powiał wiatr, delikatna bryza, jak pierwszy powiew wiosny. Zapach roślin
zmieszał się tak, że mogłam czuć zapach kwiatów jabłoni Galena, jesienną woń liści dębu Doyle’a,
słodki aromat konwalii Rhysa. Mróz smakował jak zaprawiony lodem, a Abe miodowym słodem.
Zapachy i smaki pomieszane były z zapachem dzikich róż.
- Czuję zapach kwiatów – odezwała się niepewnym głosem Nelson.
- A ty czujesz zapach, wujku? – Zapytałam.
- Nic nie czuję, poza zepsuciem, które stoi za tobą. Gdzie jest ambasador Stevens?
- Jest teraz pod opieką ludzkiego czarownika. Oczyszczają go z zaklęcia, które umieściłeś na
nim.
- Więcej kłamstw - powiedział, ale w jego głosie było coś, co przeczyło tym mocnym protestom.
- Byłam w łóżku z tymi mężczyznami. Wiem, że ich ciała nie są przerażające.
- Jesteś po części człowiekiem, Meredith. Zauroczyli cię.
Wiatr nasilił się, napierając na powierzchnię lustra, z odrobinkami utkwionych w nich ziół, jak
wiatr na wodzie. Patrzyłam jak marszczy się woda.
- Czujesz zapach, wujku?
- Nie czuję nic, poza smrodem magii Unseelie – jego głos był nieprzyjemny z gniewu i czegoś
jeszcze. Zorientowałam się w tej chwili, że Taranis był szalony. Myślałam, że wszystkie jego zbrodnie
wynikały z arogancji, ale kiedy patrzyłam na jego twarz, moja skóra stała się zimna, nawet pod dotykiem
Bogini. Taranis, Król Światła i Iluzji był szalony. To było w jego oczach, jakby zasłona oddzielająca
jego zdrowie psychiczne została podniesiona i nie mogłam tego przeoczyć. W jego umyśle było coś
pękniętego. Panie, pomóż nam.
- Nie jesteś sobą, Wasza Wysokość – odezwał się cicho Doyle swoim głębokim głosem.
- Jesteś Ciemnością, a ja jestem Światłem – Taranis podniósł swoją prawą rękę, dłonią do
przodu. Poczułam jak moi strażnicy przesuwają się w moją stronę. Rzucili się na mnie, przyciskając
mnie do podłogi, ochraniając mnie swoimi ciałami. Poczułam ciepło, nawet przez chroniące mnie ciała.
Słyszałam krzyki, nawet Nelson krzyczała, a prawnicy wrzeszczeli. Odezwałam się spod stosu
osłaniających mnie ciał, z Galenem przyciśniętym ciasno do mnie.
- Co jest? Co się stało?
Męski głos odezwał się od drzwi. Przybyła ochrona, ale co mogła poradzić broń przeciwko
komuś, kto mógł obrócić samo światło w broń? Czy można strzelić przez lustro i trafić kogoś po
drugiej stronie? Możesz strzelić do lustra, ale kula utknie w szkle. Taranis mógł nas zranić. Czy my
byliśmy w stanie zranić jego?
Rozległy się inne glosy, wydawały się dochodzić z przodu, z lustra. Starałam się podejrzeć pod
ramieniem Galena, i spływającymi długimi włosami Abe, ale byłam uwięziona pod ich ciałami, czując
na sobie coraz większy ciężar. Byłam uwięziona i zbędna, aż walka się zakończy. Wiedziałam, że nie ma
sensu nakazywać im zejść ze mnie. Jeżeli uznają, że jestem bezpieczna, poruszą się i wyprowadzą mnie
z pokoju. Do tej pory oferują swoje życia by mnie osłaniać. Kiedyś przyjmowałam to z ulgą. Teraz
niektórzy z nich byli dla mnie cenni jak moje własne życie. Musiałam wiedzieć, co się dzieje.
- Galen, co się stało?
- Przede mną jest dwóch prawników. Nic nie widzę, tak jak ty – odrzekł.
- Strażnicy Taranisa starają się uspokoić go – odpowiedział mi Abe.
- Dlaczego Nelson krzyczy? – Zapytałam. Mój głos był trochę ściśnięty, pod ciężarem
wszystkich mężczyzn leżących na mnie.
Usłyszałam wrzask Mroza.
- Wyprowadzić ją!
Poczułam ruch, jeszcze zanim Galen chwycił mnie za ramię i pociągnął na nogi. Abe chwycił
moje drugie ramię i obaj pobiegli do drzwi. Biegli tak szybko, że po prostu nieśli mnie pomiędzy
sobą.
Zza mnie dobiegł mnie krzyk Taranisa.
- Meredith, Meredith, nie, nie mogą ukraść cię ode mnie!
Światło, złoty, palący blask dobiegł nas z tyłu. Gorąco uderzyło najpierw w nasze plecy.
Rozpoznałam głos Rhysa, krzyczał. Usłyszałam ich biegnących za nami, ale wiedziałam, że nie zdążą.
W przeciwieństwie do tego, co widzi się na filmach, nie można wyprzedzić światła. Nawet sidhe nie są
tak szybcy.