Japonia płacze do wewnątrz
Nasz Dziennik, 2011-03-15
Ogrom bólu, ogrom cierpienia. Trudno pisać. Wielu zabitych, rannych, zaginionych.
Osamotnione matki, ojcowie, dzieci... Fale tsunami porwały najbliższych, domy, miejsca
pracy, dobytek całego życia. Ale w Japonii nie słychać płaczu. Japonia opłakuje swe
dzieci, ale jakby do środka, nie pokazując łez. Naród ujawnia swe męstwo i siłę
wewnętrzną. Ludzie chcą nawzajem pokrzepić się swoją postawą, choć niektóre miasta
są zrównane z ziemią.
Wczoraj w wiadomościach można było usłyszeć wypowiedzi osób uratowanych przed falami
tsunami. Ojciec, który pozostał tylko z najstarszym synem, bo żywioł pochłonął jego żonę i
dwie córeczki, mówi, że dziękuje za życie, że ma szczęście, bo inni zostali zupełnie sami.
Stara się innych podnosić na duchu.
Japończycy z natury nie pokazują uczuć. Jednak dziś łzy w środku czasem już się nie
mieszczą. Na oczach starszego mężczyzny woda porwała kilkoro ludzi. Gdy o tym opowiada,
próbuje nie płakać, jednak trudno walczyć z ogromem emocji. Łzy same płyną mu po
policzkach. Ludzi ewakuowano przeważnie do szkół, bibliotek lub urzędów miast.
Wolontariusze starają się spieszyć im z pomocą, dostarczając wodę, przygotowując onigiri
(ryżowe kulki z nadzieniem). Dostarczane są także gazety, z nadzieją, że ich czytanie pomoże
poszkodowanym choć na chwilę oderwać się myślami od własnego położenia i rozładować
nagromadzony stres. W miejscach ewakuacji są również dzieci, które straciły kontakt z
rodzicami. Wolontariusze, by odwrócić ich uwagę od tragedii, zapraszają maluchów do
pomocy w przygotowaniu posiłku. Wielu ludzi nie może skontaktować się z najbliższą
rodziną. Są dostępne bezpłatne telefony, tablice ogłoszeń o osobach zaginionych. Także w
telewizji na jednym z kanałów nieustannie nadawane są komunikaty przez poszukujących się
nawzajem. Uruchomiono specjalną linię 0, gdzie można uzyskać informacje lub zgłosić
zaginięcie. Liczba zaginionych przekroczyła 20 tys. osób. Najtrudniejsza jest rozłąka z
najbliższymi i brak informacji o nich.
Proszę o modlitwę
U nas w Nakameguro (dzielnica Tokio, w której mieszkamy) piątkowe trzęsienie ziemi
odczuwane było bardzo mocno. Na szczęście nikt z naszej sześcioosobowej wspólnoty
(siostra przełożona - Japonka, 3 siostry z Polski i 2 aspirantki z Wietnamu) ani żaden z
naszych sąsiadów nie odniósł obrażeń. Budynki są wytrzymałe na wstrząsy. Nie ma
większych zniszczeń. Fale tsunami do nas nie docierają. Na ulicach panuje cisza. Japończycy
zachowują wielki spokój.
W naszym kościele w niedzielnej Eucharystii uczestniczy nieznacznie większa liczba
wiernych niż zazwyczaj. Przyszło jednak kilka osób, które normalnie goszczą w kościele
tylko w największe święta. Wśród nich jest Emikosan, młoda dziewczyna. Odwiedziła nas tuż
przed trzęsieniem. Zapraszałyśmy ją wówczas na niedzielną Eucharystię, wymawiała się
jednak brakiem czasu. Dziś jednak przyszła. Martwi się szczególnie o elektrownie w
Fukushimie. Prosi o modlitwę. Ofiarowujemy jej różaniec z medalikiem Pana Jezusa
Miłosiernego. Po Mszy św. wierni spontanicznie dzielą się z nami swoimi przeżyciami z
ostatnich dni. Widać troskę o tych, których kataklizm dotknął najbardziej, ale nie ma paniki i
rozpaczy. Ten japoński spokój udziela się nam. Uczymy się od Japończyków zawierzenia - w
naszym przypadku zawierzenia Bogu, który jest z nami teraz szczególnie blisko. 90-letnia
staruszka, pani Utsumisan po raz pierwszy w swoim życiu przeżyła takie trzęsienie ziemi. - W
piątek jechałam z córką samochodem, gdy nagle zaczęło się trząść. Samochód zarzuciło na
drugą stronę jezdni. Szczęśliwie jednak powróciłyśmy do domu - opowiada.
Większość naszych wiernych była w czasie wstrząsów w domu. Mieszkający w starym
budownictwie chronili się na zewnątrz budynków. Nikt nie doznał większych szkód.
Podobnie jak w naszym klasztorze potłukło się tylko wiele przedmiotów.
W naszym kościele gromadzą się także na coniedzielnej Eucharystii wierni ze wspólnoty
niemieckojęzycznej w liczbie 50-60. Dziś na Mszę św. przyszło tylko 11 osób. Okazało się,
że niemieckie firmy poleciły swym pracownikom powracać do kraju. Pozostali tylko ci,
którzy mają tu swoje rodziny.
Idź i wróć
W sobotę nad ranem odczuwane były u nas jeszcze silne wstrząsy. Rano jedna z naszych
sióstr wychodziła do pracy, do domu starców. Sprawdzamy, czy pociągi w kierunku Yogi
(dzielnica Tokio) już jeżdżą. Okazuje się, że wszystko w porządku. Żegnamy się tak jak
zawsze po japońsku, gdy wychodzimy z domu: "Ittekimasu" ("Idę i wrócę"), "Itterasshyai"
("Idź i wróć"). Dziś brzmią one jednak szczególnie mocno. Z niepokojem patrzymy na siebie
i zapewniamy się o wzajemnej modlitwie.
U siostry w pracy kilkoro pracowników pozostało na noc, gdyż nie mieli połączeń, by wrócić
do domu. Byli bardzo pomocni w porządkowaniu pokojów pensjonariuszy i w przenoszeniu
chorych z parteru na piętro. Podczas wstrząsów zatrzymana została winda i ci, którzy przed
trzęsieniem zjechali na dół, nie mogli wrócić do swoich pokoi. Nikomu z osób starszych i
pracowników nic się nie stało. Miejscami tylko odpadł tynk z elewacji budynku.
Odwiedza nas też bezdomny, który często przychodzi do naszego klasztoru, prosząc o
jedzenie. Szykujemy kappu-ramen (gorący kubek). Pytamy, jak się czuje, gdzie spędził noc. -
W Shibuya [jedna z najbardziej zatłoczonych stacji w Tokio] zostałem wraz z innymi
ewakuowany do miejskiej biblioteki - opowiada.
Otrzymujemy także e-maile od polskich i polsko-japońskich rodzin, które gromadzą się na
comiesięcznych Mszach św. dla Polonii w Yotsuya (dzielnica Tokio). Pytają, czy u nas
wszystko w porządku, dzielą się swoimi przeżyciami... Najtrudniejszy dla większości był brak
kontaktu z najbliższymi, szczególnie z dziećmi, które ewakuowane ze szkół nie zawsze mogły
powrócić do domu. Jedna z mam opowiadała, że zawsze dzieci do domu odwozi szkolny
autobus. Jednak po ewakuacji rozesłano rodzicom e-maile z prośbą, by sami odebrali dzieci.
W Hashimoto nie było prądu, nie było możliwości nawiązania kontaktu. Z niepokojem
czekała na wieści. Dopiero ok. 22.00 starszemu synowi udało się poinformować, że są
bezpieczni w domu u koleżanki. Mąż również dotarł do domu z pracy dopiero o 4.00 nad
ranem.
Spokój i dyscyplina
Z telewizji dochodzą do nas coraz smutniejsze komunikaty o zabitych, rannych,
potrzebujących pomocy. Wzywają do gromadzenia zapasów wody i prowiantu. Idziemy do
sklepu, ale chleba już nie ma. Obento (gotowy lunch w pudełeczku, który Japończycy jedzą w
pracy lub w szkole) również rozsprzedane. Na półkach z półproduktami również robi się
pusto. Widać, że ludzie słuchają komunikatów i się do nich stosują. To naprawdę pomaga w
opanowaniu całej sytuacji. Japończycy od przedszkola są wychowywani do posłuszeństwa
wydawanym poleceniom. Widać to w codziennym życiu, choćby na zatłoczonych tokijskich
dworcach, gdzie nikt się nie pcha, ludzie ustawiają się w kolejce, by wsiąść do pociągu.
Schodzą wyznaczoną stroną schodów, choćby po drugiej stronie nikogo nie było. Każdy
uważa, by nie być przeszkodą dla innych, by innym nie sprawiać problemów. Wyraża to
często powtarzane przez Japończyków wyrażenie "gomeiwaku-o kakenaiyouni". Ta troska, by
drugiemu ze mną było dobrze, to efekt charakterystycznego w Japonii wychowania do życia
w grupie. Jest to chyba jedyny kraj na świecie, gdzie ludzie w obliczu tak wielkiej tragedii są
tak bardzo zdyscyplinowani.
Dziś wstrząsy są już coraz słabsze. Wierzymy, że wkrótce wszystko się wyciszy.
Zawierzamy naszą Japonię Bożej Opatrzności.
s. Klaudiusza Bujnowicz SDP,
Tokio, Nakameguro