21 Lubelska Krystyna Miłość w stanie wyższej konieczności

background image

Krystyna Lubelska

Miłość w stanie wyższej

konieczności

background image

Rozdział 1

Jim stał na schodach przed gmachem redakcji u zbiegu

ulic Trzeciej i Piątej.

- A niech to diabli - burknął wściekle i starannie zgasił

niedopałek papierosa. Upał rozgrzewał powietrze do
białości, wilgotna, gorąca wata oblepiała ciało, smog
wciskał się pod powieki, w atmosferze czuć było opary
topniejącego asfaltu. Miasto huczało, klaksony dźwięczały
w uszach.

Tak musi wyglądać piekło, pomyślał Jim i wszedł do

budynku.

- Dzwonił Michael Watson-Smith - zameldowała

podekscytowanym głosem sekretarka.

- Nie do wiary. Na pewno do mnie? - spytał,

uśmiechając się.

Doskonale rozpoznawał wrażenie, jakie na ludziach

robiło nazwisko Michaela. Niektórzy czasem dopytywali
się, czy to rzeczywiście on. Większość jednak, ze względu
na oryginalność nazwiska, była pewna, że chodzi o
potomka jednej z bogatszych rodzin w Stanach.
Rudowłosa sekretarka, przejęta nową funkcją, a także
wiadomością, którą właśnie przekazała, nie miała pojęcia
o tym, o czym wiedzieli wszyscy w redakcji, że Jim i
Mike znają się od czasu studiów w Harvardzie. Jim uczył
się jak szalony, aby zdobyć stypendium, a jednocześnie

background image

pracował w bibliotece, dorabiając na papierosy i alkohol.
Właśnie tam się spotkali. Mike wręczył mu komplet
podręczników z poprzedniego roku i powiedział:

- Zrób coś z tym, mnie już nie są potrzebne. Może się

przydadzą?

Jim błyskawicznie przejrzał książki i, ku swojemu

zaskoczeniu, zobaczył wśród nich kilkanaście pozycji
medycznych.

- Co w końcu studiujesz? Finanse czy medycynę? -

zapytał.

- Finanse - odparł z naciskiem Mike - ale jestem

hipochondrykiem. Postanowiłem pozbyć się książek
medycznych, może mi przejdzie.

- „Dolegało mu wszystko poza puchliną wodną kolan"

1

- zacytował Jim i parsknął śmiechem.

Mike mu zawtórował.
- Oczywiście, znam to. Jerome K. Jerome.
Od tego popołudnia spędzili ze sobą mnóstwo czasu.

Jim miał niejasne poczucie, że powinien się trochę
opiekować bogatym i rozpieszczonym potomkiem
Watsonów-Smithów. Uważał Michaela za dziecko
szczęścia i zazwyczaj bez trudu, poza krótkimi chwilami
buntu, godził się z faktem, że na tym świecie komuś
takiemu należą się specjalne względy.

Mike skończył studia z wyróżnieniem. Teorię finansów

i operacji giełdowych opanował w stopniu celującym, ale
prowadzeniem imperium zajmował się w dalszym ciągu,

1

Cytat z książki Jerome'a K. Jerome'a „Trzech panów w łódce (nie licząc psa)".]

background image

zazdrosny o własne wpływy i władzę, ojciec Michaela.

„Julien J. Watson-Smith - powiadał ironicznie o swoim

starym Mike - podda się, gdy dobije setki. Przede mną
więc jeszcze ponad czterdzieści lat beztroskiego życia. W
wieku siedemdziesięciu lat będę miał wreszcie szansę
przejrzeć rodzinne księgi rachunkowe, o ile oczywiście
nie dostanę alzheimera".

Jim od pięciu lat był dziennikarzem w kalifornijskiej

redakcji jednego z najbardziej poważanych
amerykańskich dzienników. Zaczynał od posady
miejskiego reportera, potem pracował w dziale kultury.
Od niedawna zajmował biurko w dziale zagranicznym.
„Dziennikarstwo - mówił Jim - to nie jest siedzenie na
dupie. A ja najdalej byłem w Acapulco". Mike
wielokrotnie proponował mu pomoc w przyspieszeniu
kariery zawodowej. „Przecież wiesz - powtarzał - że do
mojego stryja należy większość udziałów w Times
Company. Masz znajomego wydawcę". Jim jednak
postawił sprawę jasno: jeśli kiedykolwiek wspomni
wujowi, że pracuje w gazecie należącej do Times
Company, to koniec z przyjaźnią. Na Michaela można
było liczyć. Jego stryj, którego Jim wielokrotnie spotykał
na różnych bankietach, wierzył, że Jim jest maklerem
giełdowym i zawsze wypytywał go o prognozy kursów
akcji. W rezultacie Jim, przed wizytami u Michaela,
wiedząc, że będzie tam Andrew Watson-Smith, specjalnie
studiował „Wall Street Journal", a niekiedy nawet dzwonił
do swojego kumpla z gazety, żeby poznać ploteczki z

background image

giełdy. Starszy pan był wówczas zachwycony, klepał go
po ramieniu i mówił: „Zawsze uważałem, że dobrze jest
pogadać z fachowcem".

Mike nie posiadał się wtedy z radości i często

powtarzał: „Masz szczęście, stary, że stryj nie czyta
swojej gazety i nie znalazł tam twojego nazwiska. Nigdy
nie przebaczyłby ci, że zrobiłeś z niego dupka. Nawiasem
mówiąc, uważa ją za szmatę, bo nie przynosi mu dobrej
kasy. Mam nadzieję, iż nie dlatego, że ty tam piszesz".

- Odczep się - odpowiadał Jim, jak zwykle zły, gdy

atakowano jego gazetę.

Niedawno jednak dostał wreszcie propozycję, która

przyprawiła go o zawrót głowy. Realny stał się wyjazd do
dalekiego kraju, w którym trwa wojna. No, może jeszcze
nie dosłownie wojna, ale w każdym razie istnieje na nią
duża szansa. Pojedzie do Polski. W reporterskiej podróży,
co jeszcze przydawało prestiżu, miał mu towarzyszyć
znany fotoreporter, kilkakrotny zdobywca World Press
Photo, Kay Lyons. To wreszcie było coś, o czym
naprawdę marzył, relacjonowanie wydarzeń z miejsca
dramatu, nic lepszego nie może się dziennikarzowi trafić.
Gdyby tak jeszcze do Polski wkroczyli Rosjanie, sprawa
stałaby się znacznie poważniejsza. Dotąd Polacy radzili
sobie sami i to właśnie polski generał ogłosił stan
wojenny w obronie komunizmu. Jednak z wszelkich
doniesień, które Jim uważnie śledził, wynikało, iż
społeczeństwo burzy się przeciwko rządom wojskowych.
Może więc dojść do tego, że obecne władze nie dadzą

background image

sobie rady ze zbuntowanym narodem i poproszą Rosjan o
pomoc. W którymś z opracowań na temat Polski
przeczytał, że Polacy znani są z buńczuczności, odwagi i
skłonności do bohaterskich zrywów. Trochę na to liczył.
Znacznie ciekawej byłoby znaleźć się w kraju ogarniętym
wojną. Martwił się, czy zdąży na czas. Wiele razy
wyobrażał sobie własne nazwisko wypisane wielkimi
literami na czołówce pierwszej strony: JIM KEATON,
korespondent wojenny z Warszawy. To byłoby naprawdę
coś i może wreszcie Jonas, szef działu zagranicznego,
przestałby się go czepiać.

Sekretarka przypomniała Jimowi, że powinien

zadzwonić do Michaela. Jego nazwisko miało magiczną
moc, pomyślał z lekką zazdrością Nikt nigdy nie
zapominał próśb Michaela Watsona-Smitha. Wziął kawę z
automatu i popijając ją drobnymi łykami, wykręcił numer
Michaela.

- O co chodzi? - rzucił obcesowo, bo miał dość

zmartwień na głowie, a zadowolony głos przyjaciela,
którym ten wypowiedział „halo", jeszcze bardziej go
zirytował.

- Co tak kiepsko brzmisz? - zapytał beztrosko Mike. -

Przyjdź na kolację.

- Mam piekielny problem. Kay nie może jechać ze mną

do Polski. Wpadł pod samochód i jest połamany. - W
głosie Jima dało się wyczuć rozgoryczenie. Los, czuł to od
dawna, nie obchodził się z nim zbyt sprawiedliwie, w
każdym razie nie tak, jak na to zasługuje.

background image

- Zawsze była z niego ofiara - pogodnie stwierdził

Mike.

- Z pewnością dlatego, że nie gra w golfa - odciął się

Jim, licząc, że urazi Michaela.

Mike jednak zignorował tę jawną prowokację.
- Czekam na ciebie - powiedział nieznoszącym

sprzeciwu tonem. - Właśnie wpadłem na pewien
znakomity pomysł.

- Mam gdzieś twoje pomysły - odparł Jim ponuro.
- OK. Tym bardziej wpadnij. - Michael zaśmiał się i

odłożył słuchawkę.

Gdybyśmy mogli wcześniej wyjechać, Kay nie wpadłby

pod samochód, rozważał Jim, którego zawsze
fascynowały wszelkie związki przyczynowo-skutkowe.
Już w dzieciństwie zamęczał matkę pytaniami, co byłoby
gdyby: „Gdybym nie poszedł do szkoły, nie
przewróciłbym się, mamo, prawda?". W szkole w Iowa,
koledzy przezywali go „Gdybol", ale na studiach w
Harvardzie jego gdybanie sprawiało, że uchodził,
zwłaszcza wśród dziewczyn, za osobnika myślącego i
wrażliwego.

Jechał swoim BMW wczesnym wieczorem do Michaela

i miał dość czasu na rozmyślania. Uwielbiał swój
luksusowy samochód, na który nie było go stać. Ten jeden
jedyny raz pożyczył od przyjaciela pieniądze. Od roku co
miesiąc przesyłał mu sporą jak na swoje możliwości
sumę. Mike wielokrotnie powtarzał: „Nie śpiesz się stary,
jak będziesz mógł, to mi oddasz". Jednak ta sprawa była

background image

dla Jima kwestią honoru. Mike śmiejąc się z jego
akuratności w spłacaniu długu, mówił często: „I tak nie da
się ukryć, że przyjaźnisz się ze mną tylko dla pieniędzy".
Jim także się wówczas uśmiechał, ale nie lubił takich
żartów. Mike przecież doskonale wiedział, jak magiczną
moc mają pieniądze. Zresztą i on nieraz zastanawiał się,
jaki byłby Mike, gdyby nie był aż tak bogaty. Czy tak
samo swobodny, zabawny, pewny siebie, tak bardzo
różniący się od znanych mu ludzi?

Jim był głęboko przekonany, iż życie każdego

człowieka jest zdeterminowane, z góry zapisane w
gwiazdach. Nie wierzył w wolną wolę ani w to, że można
coś radykalnie zmienić przeciw przeznaczeniu. Los był
jak kod genetyczny. Człowiek mógł żyć wedle wszelkich
zasad higieny, mógł dbać o siebie i łykać witaminy, jeśli
jednak miał gen raka, umierał na chorobę nowotworową.
Sprawa z Kayem była dla Jima kolejnym potwierdzeniem
jego tezy. Ciekawe, czy w końcu dotrze do tej cholernej
Polski? Miał nadzieję, że jest to zaplanowane przez
Opatrzność. Odruchowo spojrzał w niebo. Dostrzegł
czerwoną kulę słońca, zwisającego jak ogrodowy lampion
nad Sunset Boulvard, którym jechał. Życie nie jest takie
złe, powiedział sobie w duchu i poczuł ogarniającą go
radość na myśl o czekającej go polskiej przygodzie.

Skręcił w Pacific Palisades. Rodzice Michaela mieli

wspaniałą rezydencję w Beverly Hills. Mike twierdził, że
dom jest tak wielki, żeby jak najrzadziej mogli się w nim
widywać. Sam wolał być bliżej oceanu i dalej od rodziny,

background image

dlatego wybrał Pacific Palisades. „Człowieka, który ma
wizytówkę z adresem Beverly Hills - powiadał - nic już
nie czeka. A ja chciałbym jeszcze coś w życiu zrobić. Nie
wiem wprawdzie co, bo majątek już mam" - dodawał z
rozbrajającym uśmiechem.

Jim parkując samochód przed domem, domyślił się, że

kolacja będzie miała charakter rodzinny. Zauważył
jaguara ojca Michaela i sportowy kabriolet siostry.
Oznaczało to, że przyjechała sama, bez narzeczonego. Jim
niespecjalnie lubił teraz widywać siostrę przyjaciela,
uważał ją za nadętą i pretensjonalną, choć musiał
przyznać, że jest ładna. Każdy byłby ładny, pomyślał ze
złością, gdyby ładował na siebie kosmetyki po sto
dolarów za opakowanie. Czuł, że jest niesprawiedliwy,
ale, mówiąc szczerze, wściekał go fakt, że Grace jest od
niego wyższa.

Dom Michaela od frontu nie wyglądał zbyt okazale.

Natomiast przedstawiał się imponująco od strony
wysokiej skarpy, na której został zbudowany. Wielki taras
zwisał nad głębokim wąwozem pełnym kwitnących roślin,
z tarasu można było obserwować pojedyncze kojoty, które
zakradały się czasem pod dom, wypatrując kotów.
Wszyscy stali na tarasie i popijali drinki. Nagrzany dom
buchał wspomnieniem gorącego dnia. Upał już zelżał, ale
powietrze było nadal rozedrgane słonecznym żarem.

- Jesteś nareszcie - powiedział Mike, poklepując

przyjacielsko Jima. Młody Watson-Smith był wysokim,
dobrze zbudowanym mężczyzną. Spod gęstej, falowanej

background image

czupryny spoglądały na świat z radosnym zaciekawieniem
duże, zielonkawe oczy, które w chwilach wzburzenia
zmieniały się w szmaragdowe, przypominając wówczas
swoją barwą kolor oceanu. Twarz Michaela także
przeobrażała się pod wpływem nastroju. Czasem
wydawała się delikatna i subtelna jak uwiecznione na
portretach, uduchowione oblicza ortodoksyjnych Żydów,
a kiedy indziej, zwłaszcza w chwilach, gdy Mike był zły
lub podejmował trudne decyzje, stawała się surowa i
stanowcza.

Jim przywitał się z matką, siostrą i wreszcie ojcem

Michaela. Postawny, siwiejący, lekko przygarbiony
starszy pan oddawał się swojemu ulubionemu w gronie
rodzinnym zajęciu - czyli mieszaniu drinków. „O moim
ojcu nie da się powiedzieć nic dobrego - twierdził Mike -
poza tym, że jest kobieciarzem".

- A gdzie Sara? - zapytał Jim.
- Ma dziś nagranie - odparł Mike.
Sara to był wyjątkowy podbój Michaela. Jim zazdrościł

jej przyjacielowi, a jednocześnie nie pojmował, jak Mike
mógł tak zjawiskową kobietę traktować zwyczajnie, a
czasami nawet z lekkim lekceważeniem. Jim uważał, że
właśnie pieniądze dają mu tę cholerną siłę. Sara miała
śliczną twarz, smagłą cerę, długie nogi, a w dodatku
obdarzona była doskonałym głosem. Jako piosenkarka
stała się sławna już nie tylko w Ameryce. Przy tym
wszystkim była wcale niegłupia, a momentami bardzo
zabawna. I bez pamięci zakochana w Michaelu. Jim

background image

odetchnął z ulgą, gdy dowiedział się, że jej nie będzie.
Onieśmielała go, ciągle się też obawiał, że wszyscy
zauważą, jak bardzo mu się podoba. Był wprawdzie
niemal pewien, że Mike zdaje sobie z tego sprawę, ale
przyjaciel nigdy nie uczynił żadnej uwagi pod jego
adresem, czasem tylko zachowanie Jima wobec Sary
kwitował leciutkim uśmiechem.

Kolacja była doskonała. Mike zatrudniał kucharkę,

milczącą i antypatyczną Tajkę, obdarzoną jednak wielkim
talentem. Na komplementy, wyrażające uznanie dla jej
kulinarnego kunsztu, odpowiadała co najwyżej
wzgardliwym spojrzeniem. Jim wygłodzony po całym
dniu spędzonym w redakcji z apetytem pożerał kolejne
dania. Członkowie rodziny Watsonów-Smithów wybrane
kęski przełykali z pełną gracji niechęcią.

- Jim, kochanie, czy ty nie cierpisz przypadkiem na

bulimię? - usłyszał śpiewny głos Grace.

Cała rodzina Watsonów-Smithów, poza seniorem rodu,

doskonale znała się na wszelkich najbardziej nawet
wyszukanych chorobach. Umieli nie tylko je nazwać,
często nawet po łacinie, ale także wymienić
najsubtelniejsze objawy. Jim dostawał szału, gdy Mike
mówił z troską: „Kaszlesz? To może być zwykłe
przeziębienie albo początki astmy, a nawet raka płuc,
zresztą czytałem niedawno w «New England Journal of
Medicine», że gruźlica nie została do końca wytępiona.
Uważam, że powinieneś się prześwietlić". „Kaszlę, bo
palę, do cholery" - odpowiadał Jim ze złością. „No

background image

właśnie, dlatego proponuję ci prześwietlenie" - nie dawał
za wygraną Mike, z powagą wpatrując się w niego
zielonkawymi oczami, jakby już dostrzegał pierwsze
oznaki śmiertelnej choroby. Jim wzruszał ramionami, ale
mimo wszystko zaczynał się poważnie zastanawiać nad
swoim stanem zdrowia. I zwykle na kilka godzin
ograniczał palenie.

- Zostałem zaproszony na kolację, więc jem z

grzeczności, droga Grace - odparł Jim.

- Ona uważa spożywanie darów bożych za wyjątkowe

prostactwo - odezwał się Mike - a przewód pokarmowy za
atawizm.

Grace była przeraźliwie chuda. Przed trzema laty Jim

przeżył z nią niezbyt gorący romans. Spotykali się przez
kilka miesięcy, ale niespecjalnie go pociągała. Najbardziej
imponowała mu jej pozycja towarzyska, jednak w żaden
sposób nie mógł wzbudzić w sobie namiętności ani nawet
czułości. Grace zmuszała go do ćwiczeń fizycznych,
nigdy nie szli, jak inne pary, do restauracji czy do kina,
tylko spotykali się na siłowni albo na basenie, albo na
tenisie, a gdy była zmęczona, grali w kręgle. Ciało miało
doskonale umięśnione i sprężyste. Jednak kiedy
obejmował Grace, wydawało mu się, iż przyciska do
siebie utalentowanego lekkoatletę. Zdarzało się często
nieprzytomnemu ze znużenia, z obolałymi mięśniami,
marzyć o chwili drzemki, a dziewczyna przytulała się do
niego namiętnie i wtedy po prostu musiał jej odmówić.
„Widocznie mamy inne potrzeby i inne biorytmy" -

background image

stwierdził pewnego dnia i zaczął jej unikać. Pozostała
jednak między nimi jakaś jakby niezałatwiona sprawa,
rodzaj napięcia emocjonalnego i lekkie rozczarowanie.
„Moja siostra cię zamęczyła" - skwitował ich rozstanie
Mike i nigdy więcej nie wrócili do sprawy. Cholerny
Mike zawsze wiedział, jak się zachować.

- Słyszałem, że jedziesz do Polski, Jim - wyrwał go z

rozmyślań o Grace mocny głos głowy rodziny. - Boję się,
żeby z tej całej awantury nie było następnej wojny
światowej. Jak Rosjanie wejdą do Polski, znów trzeba
będzie zająć się Europą.

- Dobra Ameryka ponownie w roli zbawcy świata -

mruknął ironicznie Mike.

- Nie mów tak, chłopcze. Twój dziadek był

pułkownikiem w czasie drugiej wojny i walczył w
Europie, ale potem miał tak jej dość, że nie chciał jechać z
nami nawet do Paryża.

- Zdaniem dziadka - powiedziała Grace, oblizując usta -

Europa to barbarzyński kontynent.

- Pewnie jeszcze tego nie wiesz, Jim - dodał Mike - ale

dziadek powtarzał, że Europejczycy są gorsi od kanibali.
Słynny z odwagi Alexander Watson-Smith tak się przejął
widokiem więźniów w obozie koncentracyjnym, który
wyzwalał wraz z bohaterską armią amerykańską, że aż
zasłabł.

- Dziadek po prostu nie znosił zapachu dymu nawet z

kominka, a tam przecież palili ludzi... Cierpiał na alergię -
wtrąciła szybko matka Michaela i podsunęła Jimowi

background image

salaterkę z sałatą.

- O ile mi wiadomo, na dziadku wrażenie zrobiły raczej

żywe szkielety - rzekł z naciskiem Mike.

- Dziadek był bardzo wrażliwy - stwierdziła z urazą

pani Watson-Smith. - Ty, Mike, zawsze kpisz z własnej
rodziny. Generał Patton - zwróciła się do Jima - bardzo
cenił Aleksa...

- Powiedz lepiej, kiedy wyjeżdżacie z Sarą? - przerwała

jej Grace, znudzona rozmową o przeszłości.

- Nie wiem, czy w ogóle pojedziemy. - Mike się

zamyślił.

- A co, już nie jesteście razem? - zainteresowała się

siostra.

- Ależ owszem, zaraz to udowodnię - odpowiedział

uprzejmie Mike i wyszedł z salonu.

Wrócił z dużą tekturową kopertą pod pachą. Wyciągnął

z niej wielkie zdjęcia. Jim ze zdumieniem i zażenowaniem
patrzył na akty Sary. Czuł, że krew napływa mu do twarzy
i nie może opanować podniecenia. Bał się, że ktoś to
zauważy, więc szybko powiedział:

- Wspaniała dupa.
Mike spojrzał na niego ze zdumieniem. To nie była

uwaga w stylu Jima.

- Owszem, ma chłopak rację - przyznał z uznaniem J. J.

Watson-Smith.

Jezu, pomyślał Jim, nigdy nie miałbym odwagi pokazać

takich zdjęć moim starym. Ojciec kazał mu zamykać
oczy, gdy na ekranie pojawiała się choćby zapowiedź

background image

sceny łóżkowej. Rodzice mieli nieduży sklep w małej
miejscowości w Iowa, tuż obok stacji benzynowej.
Codziennie wieczorem przynosili do domu mnóstwo
jedzenia, najwięcej tych rzeczy, które mogłyby się zepsuć,
gdyby dłużej poleżały. Nadgniłe owoce, zbyt śmierdzące
sery, lekko śliskie wędliny, czerstwe bułki - to wszystko
lądowało na stole. A ojciec, pocierając ręce o spodnie,
mówił do Jima: „Co jak co, ale biedy to ty nie zaznasz".
Po czym otwierał piwo, pociągał spory łyk i sprawdzając
datę ważności, oświadczał z wielką satysfakcją: - „No i
patrzcie, przechodzone już od tygodnia, a ciągle pycha".

Z rozmyślań wyrwał go Mike.
- Jak ci się podobają, stary?
- Piękne.
- Technicznie też dobre, prawda?
- Jasne, są świetne - zgodził się Jim, marząc, żeby już

wreszcie Mike dał mu spokój. - Chodźmy na taras -
zaproponował.

Słychać było cykady i z dala szum oceanu. Lekki wiatr

chłodził powietrze, ciągle jeszcze przesycone upałem.
Rośliny i drzewa wyłaniały się z mroku jak abstrakcyjne
rzeźby. Część skarpy oświetlona z tarasu odbijała
jasnozieloną poświatą.

- Wspaniała jest Kalifornia - powiedział Jim pod

wpływem nagłego impulsu.

- Owszem, dopóki się nie trzęsie - odparł ze śmiechem

Mike.

Jim przypomniał sobie te straszne chwile, kiedy

background image

zamknięty w wysokim budynku, gdzie znajdowała się
redakcja, czuł, jak cała konstrukcja się chwieje i trzeszczy,
jak ogarnięty paniką krzyczy wniebogłosy, próbując
zagłuszyć nie tyko strach, ale także potworny, głuchy jęk
wydobywający się z wnętrza ziemi. Ciekawe, pomyślał
Jim, czy podobnie jest na wojnie? Czy człowiek też tak
bardzo się boi?

- Mike, zlikwidowałeś już szklane drzwi w hallu? -

zaniepokoiła się pani Watson-Smith. - Mogą być
niebezpieczne w czasie trzęsienia... Oho, słyszę
samochód.

- To na pewno Sara - rzucił obojętnie Mike.
Jim pomyślał z rozpaczą: Cholera, że też musiała

przyjechać.

Weszła rozpromieniona, ubrana w dżinsy i piękną

czerwoną koszulę, z której kolorem idealnie
harmonizował naszyjnik z niedużych rubinów.

- Pięknie wyglądasz, kochanie. - Mike podszedł do Sary

i pocałował ją czule. Ona przytuliła się do niego i
powiedziała:

- Ty też.
Zachowywała się tak bałwochwalczo w stosunku do

Michaela, że Jim chętnie myślałby, iż dziewczynie zależy
na jego forsie. Ale Sara była niezależna finansowo i coraz
sławniejsza. Skoro nie widzi w nim pieniędzy, rozmyślał
Jim, to co ją tak pociąga? Jestem niesprawiedliwy. Mike
jest superfacetem. Ale przecież, nie ma się co oszukiwać,
najfajniejsze są w nim pieniądze, te kilka milionów

background image

dolarów, które ma na koncie, i kilkadziesiąt dalszych,
które odziedziczy.

- O czym myślisz, skarbie? - spytała Sara, pochylając

się nad Jimem. Poczuł zapach jej luksusowych perfum po
trzysta dolarów za flakon i z przerażeniem odczuł
podniecenie.

- Zastanawiam się, co widzisz w Michaelu -

zaryzykował i aż przeląkł się własnej szczerości. Nigdy w
towarzystwie tej kobiety nie zachowywał się swobodnie.
Był przekonany, że Sara w głębi duszy ma go za idiotę,
który zgrabnie udaje mądralę.

- Kocham go - odparła z prostotą, czym przygnębiła

Jima ostatecznie.

Smętna Tajka wniosła na tacy kolację dla Sary.

Rodzice, a wraz z nimi i Grace, zaczęli się żegnać. Grace
czuje to co ja, pomyślał Jim z satysfakcją, Sara ją
obezwładnia i dlatego wychodzi ze starymi. Nagle poczuł
przypływ sympatii do Grace.

- Cześć, chudzino - powiedział i objął ją serdecznie.
- Cześć, a ty zostajesz? - zagadnęła, odwzajemniając

jego uścisk. Właściwie, dlaczego by nie, zastanowił się
przez sekundę, ale szybko odrzucił tę myśl. Już raz
przecież miał z nią romans.

- Tak, Mike ma do mnie jakąś sprawę.
Mike odprowadził rodziców i siostrę. Nie było go

dłuższą chwilę. Jim milcząco wpatrywał się w gołe,
szczupłe stopy Sary z pomalowanymi na rubinowy kolor
paznokciami. Słyszał kiedyś, że Chińczycy uważali stopy

background image

za najbardziej wstydliwą część ciała. Wyobraził sobie jej
nogi oplatające lędźwia Michaela. Podniósł wzrok i
spojrzał na Sarę. Na twarzy dostrzegł niejasne zapowiedzi
zmarszczek.

- Jesteś zmęczona, prawda? - zauważył ze

współczuciem.

- Tak. Nagranie trwało chyba dziesięć godzin, a i tak

nie jestem zadowolona. Jutro powtarzamy.

- Z czego nie jesteś zadowolona, kochanie? - zapytał

Mike, wchodząc do pokoju. Podszedł do Sary, lekko ją
pocałował i usiadł obok na fotelu. Stopa Michaela w
eleganckich, skórzanych sandałach, przylgnęła do stopy
obutej w złote paski na koturnie. Czy ja dziś
zwariowałem, pomyślał Jim, nie odrywając jednak ani na
chwilę wzroku od ich nóg, zachowuję się, jakbym był
pedikiurzystą.

- Orkiestra co dwie godziny robiła przerwy - zaczęła

Sara już ze znacznie pogodniejszym wyrazem twarzy. -
Podobno ich zawodową chorobą są hemoroidy, więc
dyrygent postanowił, że muszą obowiązkowo pochodzić.
Poza tym byli niezgrani. Okropny dzień.

Jima uraziło jakoś słowo: hemoroidy. Zbyt prostackie,

jego zdaniem, niepasujące do słodkich ust Sary. Aby
zatrzeć własne złe wrażenie, powiedział:

- Ja też miałem nie najlepszy dzień, tym bardziej, że

zawodową chorobą Jonasa, mojego szefa, jest paranoja.
No i mam kłopoty z wyjazdem.

- Do Polski? - bardziej stwierdziła niż zapytała Sara i

background image

czule pocałowała Michaela.

- Mam przesłać stamtąd kilka reportaży - rzucił

nonszalancko Jim, ale zaraz dodał już mniej pewnym
tonem: - Cztery tygodnie trwało załatwianie mojego i
Kaya wyjazdu, a teraz on leży w szpitalu.

- Zazdroszczę wam, że tak sobie opowiadacie o

kłopotach w pracy. Ja nie mam żadnych, jestem
bezrobotny - wtrącił Mike.

- Ależ, kochanie, piszesz doktorat - przypomniała Sara.
- No i co z tego - odburknął. - Po diabła mi doktorat?

Rozumiem, gdybym pisał pracę z filozofii, jakiś traktat,
gdzie mógłbym wyrazić swoje przemyślenia, swoje racje i
stosunek do życia. A ja obliczam krzywe rozwoju
gospodarczego. Czy możecie sobie wyobrazić coś bardziej
beznadziejnego?

- Zawsze uważałem, że powinieneś skończyć

medycynę. - Jim trwał przy tym zdaniu.

- Dobrze wiesz - odparł Mike ze złością - że nie wierzę

w uzdrawiającą moc medycyny.

- Bez żartów, doskonale znasz się na chorobach - uciął

Jim.

- Owszem, ale mój problem polega dokładnie na tym,

na czym polega kłopot lekarzy, znam się na chorobach i
nie mam pojęcia o ich leczeniu. Ale dajmy temu spokój.
Napijecie się czegoś?

- Nie - odpowiedział Jim - zaraz jadę.
- Poczekaj jeszcze trochę. Wiesz przecież, że chcę z

tobą pogadać.

background image

Jim spojrzał przelotnie na Sarę i natychmiast zauważył,

że jest niezadowolona. Szczerze mówiąc, sprawiło mu to
przyjemność. W rywalizacji o czas i zainteresowanie
Michaela, która się między nimi już od dawna
wytworzyła, dziś prowadził jeden do zera.

To była, zdaniem Jima, sprawiedliwa wygrana.

Prawdziwa męska przyjaźń także ma swoje prawa.

background image

Rozdział 2

Co za potworny dzień od samego ranka, myślał Jim,

wracając swoim BMW od Michaela. Matka często
powtarzała: „Nigdy nie wierz, synku, że jak się coś źle
zaczyna, to się dobrze kończy. Cudów nie ma". Matka
była Polką z pochodzenia, przyjechała do Stanów, gdy
miała dwanaście lat. Zapomniała już właściwie ojczystego
języka, ale pamiętała zadziwiająco wiele polskich
przysłów i powiedzeń. Jednak nigdy nie przytaczała ich
bez komentarza. Tłumaczyła nie zawsze udolnie i
zrozumiale na angielski, po czym natychmiast zaprzeczała
ich treści - tak jakby chciała udowodnić, że mądrości ze
starego kontynentu, tu w Ameryce, a szczególnie w Iowa,
nie mają sensu.

Matka, być może przez fakt, iż była cudzoziemką,

zawsze wydawała się Jimowi obca. Często, Jim mieszkał
jeszcze wówczas w domu, stary podkpiwał, choć brzmiała
w tym także nuta goryczy, że matka z synem powinni
pisywać do siebie kartki pocztowe, może wówczas łatwiej
będzie się im porozumieć. Jima drażnił jej dystans do
świata i to, że nie wyściubiała nosa poza Iowa, ale
najbardziej irytował go krytyczny stosunek matki do
niego, jej własnego syna. Joan Keaton nigdy nie
wymagała niczego od siebie, natomiast jemu stawiała
coraz to nowe żądania. Nie werbalizowała ich, ale on czuł,

background image

że matka stale podnosi mu poprzeczkę. To wprawdzie
dzięki jej nieposkromionej ambicji trafił do Harvardu, ale
również przez nią cierpiał teraz, że nie zasłużył jeszcze na
Pulitzera, że nie chodzi w glorii najlepszego dziennikarza
Ameryki. Matka była ciągle głodna jego sukcesów, a on
nie miał jej czym nakarmić.

Jim był tak roztrzęsiony, że postanowił zatrzymać się

na stacji benzynowej i kupić papierosy. Przez cały
wieczór powstrzymywał się od palenia, by nie słyszeć
uwag Michaela na temat ryzyka przedwczesnej śmierci.
Teraz jednak miał naprawdę podły nastrój, źle się czuł. W
uszach mu szumiało, w ustach czuł niesmak, a pod lewym
barkiem kłucie, gdy tylko poruszył ręką. Oparł się o
samochód i zapalił papierosa. Rozmowa z Michaelem
kompletnie go wykończyła. Najgorsze było to, iż dał się
zaskoczyć tak dalece, że nie wykorzystał wszystkich
argumentów. Mógł mu na przykład powiedzieć, że wojna
nie jest zabawą dla bogatych maminsynków. Mógł mu
przypomnieć, że matka Michaela codziennie dzwoni tylko
po to, aby go zapytać, czy zażył codzienną porcję witamin
i mikroelementów. Ale oczywiście Mike go zaskoczył i to
tak bardzo, że właściwie Jim poniósł same straty w tej
rozgrywce.

- Co on właściwie sobie wyobraża? - Jim był tak

wściekły, że mówił do siebie. - On chce ze mną
pojechać... Chce! Cholerni bogacze zawsze myślą, że
wszystko mogą dostać, że wszystko jest w zasięgu ręki.

Do tej pory stosunki między Jimem i Michaelem

background image

układały się bez zakłóceń. Mike miał pieniądze, a Jim
ciekawą pracę. Ich szanse były wyrównane. Nigdy o tym
wprost nie rozmawiali, ale Jim czuł doskonale, że Mike
szanuje to, co on robi. Początkowo był zaskoczony
faktem, że Mike czytał każdy jego tekst, nawet wówczas
gdy pracował w dziale miejskim i pisał niewielkie
informacje do gazety. Potem, gdy zaczęły ukazywać się
jego recenzje, Mike wielokrotnie dyskutował z nim na
temat opinii w nich zawartych i często się z owymi
poglądami nie zgadzał, jednak Jimowi to nie
przeszkadzało, bo to jego opinie były wydrukowane, a
Mike mógł sobie myśleć, co chciał. Ale pochlebiało mu
zainteresowanie przyjaciela. Teraz jednak Mike wkroczył
na jego teren. Chciał mu zabrać coś, co dotychczas
należało wyłącznie do Jima - jego pracę. Znowu usłyszał
ton głosu Michaela, gdy mówił: „Naprawdę reagujesz
dziecinnie, przecież wiesz, że robię dobre zdjęcia i mam
sprzęt, o jakim Kay może tylko marzyć". Dobre zdjęcia!
Teraz zrozumiał, dlaczego tak demonstracyjnie pokazywał
fotografie Sary i co chciał udowodnić. Rzygać mu się
chciało od tej nędznej przebiegłości.

Przypomniał sobie lekko zirytowaną twarz przyjaciela,

gdy ten tłumaczył: „Ja wszystko załatwię od strony
formalnej, stryj mi pomoże. Nie musisz się o nic
martwić".

- Przecież nie pracujesz w gazecie! - Jim wyciągnął

ostateczny argument, kończący, jak mu się wydawało całą
tę śmieszną sprawę.

background image

- Stryj natychmiast mnie zatrudni i przysięgam ci -

odpowiedział Mike z lekkim uśmiechem - że będzie
zachwycony. Uważa pisanie doktoratu z ekonomii za
stratę czasu, bo żadna wiedza o tym, jak robić pieniądze,
nie istnieje. O wszystkim decyduje talent. Powtarza, że
Sara potrafi śpiewać, a on umie robić pieniądze I oboje są
artystami. Wiele razy tłumaczył mi, że jak do interesu z
nim przystąpi laureat Nagrody Nobla, to i tak zarobi dwa
razy więcej od noblisty. Zresztą stryj sam chciał być
dziennikarzem.

- Jakoś mu nie wyszło - zauważył zgryźliwie Jim.
- Czy poznałeś kiedyś bogatego dziennikarza? Stryj

mówi, że nie chciał być pierwszy. - Mike roześmiał się
serdecznie.

- Już widzę te nagłówki we wszystkich brukowcach. -

Jim nawet się nie uśmiechnął i nadal twardo bronił swoich
pozycji.

- „Michael Watson-Smith wyrusza na wojnę".
Uderzenie było celne. Mike zamilkł i zastanawiał się

przez chwilę.

- Nikt się nie dowie, że pojechałem do Polski - rzekł po

namyśle. - Gazety już pisały, że jedziemy z Sarą na
wakacje, z dala od świata, do jakiejś dziury. Tę wersję z
łatwością można podtrzymać. Na miejscu będę używał
nazwiska Smith, a Sara wyjedzie sama.

- Mike, czyś ty oszalał - Jim kipiał oburzeniem - to jest

kraj reżimu wojskowego, KGB wychyla się tam zza
każdego krzaka, a ty chcesz właśnie tam udawać pana

background image

Smitha!

- Nie mam zamiaru fałszować dokumentów, przyznasz

jednak - ciągnął Mike z chłodnym spokojem - że Smith
nazywam się także i jest to dość popularne nazwisko, więc
mogę używać go na co dzień. A poza tym, Jim, jestem
pewien, że ludzie tam nie mają pojęcia, choć to zapewne
cholernie zdziwiłoby mojego starego, kim są Watsonowie-
Smithowie.

Jim ostatecznie stracił cierpliwość i powiedział:
- Na wszystko masz odpowiedź. Jest tylko jeden

problem, ja z tobą nie pojadę.

- Ale dlaczego? - Michael był naprawdę zdziwiony.
- Bo tak się nie robi - odpowiedział Jim lodowatym

tonem.

- Wyjaśnij, o co ci chodzi... Zostań! Nie wychodź!
- Co się dzieje, chłopcy? - Jim usłyszał nieskrywaną

ciekawość w głosie Sary, dochodzącym z sypialni na
piętrze i szybko uruchomił samochód. Nie miał ochoty
usłyszeć odpowiedzi Michaela.

*

Gdy Jim wrócił do swego niewielkiego, choć

wygodnego mieszkania w Westwood, ogarnął go
gorączkowy pośpiech. Podszedł do telefonu i zaczął
wykręcać numery znajomych fotografów. Ci, których
zastał w domu, mieli inne plany, w każdym razie
niezwiązane z wyjazdem do Polski. Wreszcie, gdy
postanowił się położyć, zadzwoniła Barbara.

- Albo cię nie ma, albo zajęte - zaczęła z pretensją w

background image

głosie.

- Mam kłopoty - odpowiedział zrezygnowany.
- Jakie kłopoty? Opowiedz - zażądała. Już widział, jak

rozsiada się przy telefonie na dłuższe posiedzenie, jedną
ręką podkładając sobie poduszkę pod głowę, drugą
chwytając drinka, i przygotowuje się do
psychoterapeutycznej rozmowy. Nie mam szczęścia do
kobiet, pomyślał Jim z goryczą, i na tym polu także
przegrywam z Michaelem.

- W gruncie rzeczy nic się nie stało - powiedział, bo

nagle odeszła mu ochota do zwierzeń. - Jestem zmęczony,
chcę się położyć.

- Ależ, kochanie, pragnę ci tylko pomóc. Komu się

zwierzysz, jeśli nie swojej słodkiej B. - Głos Barbary był
miękki jak flanela, a w dodatku, co Jima naprawdę
rozgniewało, użyła ich intymnej terminologii. Nie mogła
bardziej spudłować.

- Więc nie chcesz rozmawiać? - Była zła i urażona.
- Nie - rzucił niegrzecznie i odłożył słuchawkę. Ledwie

to zrobił, znów usłyszał dźwięk telefonu, więc szybko
wyłączył aparat. Straciłem przyjaciela i kochankę. Dobry
wynik jak na jeden wieczór, pomyślał Jim z
nieoczekiwanym zadowoleniem.

Następnego dnia, kiedy dotarł wreszcie do redakcji,

było już dobrze po dziesiątej. Czuł się tak, jakby miał
potężnego kaca, bolał go kark. Przez cały poranek
towarzyszyło mu uczucie, że spotkała go niezasłużona
przykrość. W hallu natknął się na Jonasa, który elegancki i

background image

zrelaksowany, przechodził, uważnie niosąc kubek kawy.

- Słyszałem o Kayu - powiedział, niechętnie

spoglądając na Jima. - Jak zwykle same niepowodzenia,
co?

Jim wzruszył ramionami i powlókł się dalej. Na biurku

leżało kilkanaście karteczek zapisanych starannym
pismem rudowłosej sekretarki. Przerzucił je szybko, ale
nie znalazł wiadomości, której szukał. Zapytał więc:

- Kathy, czy nie dzwonił do mnie Mike Watson-Smith?
- Nie, ale właśnie miałam ci powiedzieć - Kathy wolała

tę niezwykłą wiadomość przekazać osobiście - że
dzwoniła Sara Henderson i prosiła o telefon. Czy to ta
Sara?

- Tak, to ona - potwierdził rozbawiony podziwem

sekretarki. - Od dawna jest moją wielbicielką.

Zadzwonił szybko do Sary i umówili się na lunch.

Zaskoczyło go, że nalegała na osobiste spotkanie. Zwykle
była bardzo zajęta. Czas miała tylko dla Michaela i to
zawsze tyle, ile on zażądał. Gdy Mike postanowił
pospacerować z nią po plaży albo pójść na zakupy, albo
po prostu nagle w środku dnia zapragnął się z nią kochać,
była zawsze gotowa zerwać próbę lub odwołać nagranie.
W swoim środowisku zawodowym uchodziła za
niesolidną i niepunktualną. Jim jednak doskonale
wiedział, że Sara byłaby najsolidniejszą osobą na świecie,
gdyby nie uważała, że musi spełniać wszystkie zachcianki
Michaela. „Jest taki rozpieszczony - mówiła o nim jak o
kapryśnym dziecku - okropnie cierpi, kiedy mu się

background image

odmawia". Jim nieraz miał ochotę jej doradzić, aby tak
bardzo nie ulegała Michaelowi, jednak szczera rozmowa
między nimi była nie do pomyślenia. Sara szanowała
Jima, liczyła się z nim, był przecież przyjacielem jej
mężczyzny, jednak nigdy we wzajemnych kontaktach nie
przekroczyli dzielącej ich bariery.

Jim był podniecony i zaciekawiony perspektywą

spotkania. Zły nastrój minął. Szybko zabrał się do pracy.
Przejrzał wiadomości serwisowe i notatki z wczorajszej
konferencji poświęconej Polsce. Komentarz, w którym
odniósł się do polskich realiów, pełen był ponurych
prognoz. W zakończeniu dodał: „Być może jednak Rosja
będzie zmuszona zająć wobec Polski bardziej stanowcze
stanowisko. Polacy muszą się z tym liczyć. Nie można
bowiem ciągnąć niedźwiedzia za uszy i żywić nadzieję, że
uniknie się konsekwencji takiego postępowania". Jonas
przyjął tekst Jima bez słowa, co w ich wzajemnych
stosunkach oznaczało, że mu się podoba.

Na spotkanie z Sarą jechał w świetnym humorze.

Wszelkie zgryzoty poranka znikły jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. Czuł się atrakcyjnym mężczyzną,
który luksusowym samochodem mknie na spotkanie z
piękną kobietą. Życie nie jest takie złe, wystarczy, że coś
się dzieje. Z zadowoleniem pomyślał, że umówili się u
Andre - tam bywają wszyscy.

Zarezerwował stolik daleko od wejścia. Sara będzie

musiała przemierzyć kawałek drogi, żeby do niego
dotrzeć. Był kilka minut przed czasem. Przejrzał menu i

background image

jak zwykle w takich sytuacjach pomyślał o ojcu. Stary
powtarzał wprawdzie często, że „za luksusowy towar
trzeba płacić", ale Jim wątpił, czy zniósłby takie ceny.
Wyobraził sobie, że czeka na ojca. Niemal zobaczył, jak
wchodzi w czystej koszuli, w spodniach wyprasowanych
w kant i ze starannie przyczesanymi siwiejącymi włosami.
Przypomniał sobie, jak matka pochylona nad deską do
prasowania mozolnie prostowała żelazkiem każdą
niepotrzebną fałdkę i popijając piwo z butelki, śpiewała
polskie piosenki. Gdy nie pamiętała słów, zastępowała je
mruczeniem i zawodzeniem. A stary kładąc palec na
ustach, mówił z zachwytem: „Cicho, Jim, słyszysz, mama
śpiewa", tak jak gdyby jej śpiew był dla ojca najlepszym
dowodem na to, że matka jest z nim szczęśliwa. Rodzice
byli ze sobą bardzo blisko, więc Jimowi często wydawało
się, że im zawadza, że obecność trzeciej osoby narusza ich
zamkniętą wspólnotę. Już w dzieciństwie poznał uczucie
dojmującej samotności, od którego prawie nigdy nie
potrafił się uwolnić. Czasem tylko, gdy szczerze gadali z
Michaelem albo po prostu pękali ze śmiechu, a niekiedy w
fizycznym zespoleniu z Barbarą czuł, że lodowa skorupa,
w której tkwił, na chwilę się rozpada.

Jim, zanim dostrzegł Sarę, zauważył lekkie poruszenie

wśród osób siedzących w restauracji. Wyglądała
rewelacyjnie. Ubrana była w czerwoną minispódniczkę,
czarny wydekoltowany T-shirt, czarne sandały na
wysokich obcasach, a ciężkie ciemne włosy miała
związane w węzeł, co nadawało jej sylwetce dziewczęcy

background image

wygląd. Nie zwracała uwagi na spojrzenia, które ją
ścigały. Szła prosto i bez wahania w kierunku Jima.

Wstał od stolika zbyt wcześnie, więc czekał zmieszany,

zamiast rozkoszować się wrażeniem, jakie zrobiło wejście
pięknej i znanej kobiety. Szczerze mówiąc, czuł się jak
przydrożny strach na wróble. Na przywitanie ucałowała
go serdecznie, a on powiedział: - Wyglądasz fantastycznie
- i potarł ręce o spodnie. Sara zupełnie nie zauważyła
zdenerwowania Jima. Przypalając papierosa,
zapowiedziała, że nie ma zbyt wiele czasu i od razu
przystąpiła do rzeczy.

- Posłuchaj, Jim - zaczęła - Mike opowiedział mi o

wszystkim i absolutnie się z tobą zgadzam, on nie
powinien tam jechać.

- Dlaczego? - Mówił już zupełnie spokojnym głosem.

Opanował się z łatwością, gdy zrozumiał, że przyszła w
sprawie Michaela.

- Jak to dlaczego? - Sara była lekko zdetonowana. -

Mike ma mnóstwo innych rzeczy do zrobienia.

- Na przykład co? - Głos Jima brzmiał lodowato.
- Jim, przecież wiesz, że mieliśmy wyjechać. To dla

mnie ważne. Mike czasami jest taki trudny - mówiła
proszącym tonem. Chodzi o to, żeby nie wymknął się ze
złotej klatki, pomyślał złośliwie Jim i zapytał:

- Jednym słowem, mnie mogą zabić na tej wojnie, a

Mike się do tego nie nadaje? Jest na to zbyt drogocenny?

- Och, Jim, nie o to chodzi. Nie bądź taki... - szukała

odpowiedniego słowa - uszczypliwy. Po co Mike ma

background image

jechać do Polski? To go nic nie obchodzi, to nie jego
sprawa. Co innego ty, jesteś dziennikarzem, twoja matka
stamtąd pochodzi...

- Moja matka nie ma tu nic do rzeczy - powiedział

stanowczo. - Polska interesuje mnie wyłącznie ze
względów zawodowych, tak samo interesowałyby mnie
Węgry czy Nikaragua.

- Nie mam ochoty na jedzenie. - Sara odsunęła od siebie

talerz z apetycznie wyglądającymi eskalopkami cielęcymi
w sosie kaparowym. Jim nie znosił stosunku do jedzenia
zarówno Sary, jak i całej rodziny Watsonów-Smithów.
Gdyby przez całe dzieciństwo jadła tylko
przeterminowane, pomyślał Jim, nie rezygnowałaby tak
łatwo z dania za osiemdziesiąt dolarów.

- Mike zrobi, co zechce. - Jim właściwie nie miał już

ochoty na dalszą rozmowę.

- Powiedział, że nie będzie ci się narzucał. Jeśli się nie

zgodzisz, nie pojedzie - odparła Sara.

- A tobie zależy na tym, żebym się nie zgodził.
- Tak - przyznała otwarcie.
Jim nie zdołał nawet zjeść deseru, choć bez niego

uważał każdy posiłek za niedokończony, Sara zanadto się
śpieszyła. Gdy przechodzili między stolikami, kierując się
w stronę wyjścia, zauważył zaciekawione spojrzenie
Jonasa, który siedział w towarzystwie nieznanej mu pary.
Jonas ukłonił się demonstracyjnie.

Co za suka, myślał Jim, wracając samochodem do

redakcji, chce osaczyć biednego Michaela. Nagle przeszła

background image

mu złość na przyjaciela. Postanowił, że zatelefonuje do
niego i umówi się na wieczór, tuż po swojej lekcji
polskiego.

Rozczarowany spotkaniem z Sarą, wrócił do redakcji i

siedział po uszy zagłębiony w robocie, gdy wszedł Jonas i
rzucił prowokacyjnym tonem:

- Nie mogę uwierzyć, że Sara Henderson zadaje się z

takim gołodupcem jak ty. A może to tylko chwilowa
przyjacielska wymiana?

Jim podniósł głowę znad papierów i, ignorując

wzmiankę o Sarze, spokojnie oznajmił:

- Nie będzie żadnych problemów, zamiast Kaya do

Polski pojedzie ze mną Mike Watson-Smith.

- Co ty, żartujesz? - Jonas aż podparł się pod boki.
- Tak, jego stryj wszystko już załatwił. - Jim zagrał va

banque.

- Andrew Watson-Smith? - wypowiedział Jonas

drżącym głosem. Jego lizusostwo i uszanowanie dla
hierarchii doprowadzało Jima do szału. Jonas nigdy nie
myślał o niczym poza własną karierą zawodową.

- Zgadza się. - Przez chwilę bezczelnie przyglądał się

Jonasowi, który stał oszołomiony, nie wiedząc, jak się
znaleźć w tej sytuacji.

- Tylko czy ten Michael umie robić zdjęcia? - wydusił

w końcu.

- A czy to ma jakieś znaczenie? - zapytał Jim ze

śmiechem. Przyjemnie było podroczyć się z pieprzonym
Jonasem.

background image

- Kiedy jedziecie? - chciał wiedzieć Jonas, już

całkowicie pogodzony z wyjazdem Jima i Michaela. Za
swoją najlepszą cechę uważał bowiem to, że nigdy nie
walczył z czymś, na co nie miał wpływu.

- Niebawem - odparł Jim. - Tylko pamiętaj, że to jest

absolutna tajemnica. Nikt nie może się dowiedzieć, kto
naprawdę mi towarzyszy. Będzie to mało znany
fotoreporter o nazwisku Smith.

- Oczywiście, jasne - powiedział Jonas, zadowolony z

powierzonego mu sekretu.

Jim nie miał wątpliwości, że na tym człowieku można

polegać. Jego służalczość i służbistość nigdy nie
pozwoliłyby mu zdradzić firmowej tajemnicy, zwłaszcza
że sekret dotyczył bratanka największego udziałowca
gazety. Jim cieszył się teraz, że pojedzie do Polski z
Michaelem. Będzie się przynajmniej czuł mniej samotny.

background image

Rozdział 3

Jima zawsze przygnębiały niedzielne przedpołudnia.

Bałagan w mieszkaniu pogłębiał jeszcze kiepski nastrój.
Słońce świeciło prosto w okna i bezlitośnie obnażało
pustkę, zaniedbanie oraz, tak się przynajmniej Jimowi
wydawało, egzystencjalny smutek wnętrza. Postanowił
zrobić porządek, wprawdzie sprzątaczka miała przyjść
następnego dnia, ale on nie mógł znieść bałaganu ani
minuty dłużej. Ułożył więc porozrzucane wszędzie gazety
i pozmywał naczynia. Włączył magnetofon, z kasety
popłynął niski głos Niela Diamonda. Zanim pojedzie na
dyżur do redakcji, musi trochę odpocząć. W ciągu
poprzednich dwóch nocy spał zaledwie kilka godzin.

W piątek po lekcji polskiego pojechał do Michaela,

rozmawiali do trzeciej nad ranem. Sporo pili i cholernie
dużo się śmiali. Jim uczył go polskich słówek i różnych
zdań. „Mike, posłuchaj, powtórz: Czy ma pani ochotę
pójść ze mną do kawiarni?". Mike powtarzał, robił
mnóstwo błędów, skręcali się ze śmiechu. Około północy
przyjechała Sara, zaniepokojona, bo Mike nie odpowiadał
na telefony. A oni po prostu siedzieli w jacuzzi i raczyli
się kolejnymi drinkami.

Jim nie wspomniał ani słowa Michaelowi o spotkaniu z

Sarą. Odczuwał wdzięczność w każdym spojrzeniu
dziewczyny. Miał wspaniałe poczucie, że trzyma tę

background image

kobietę w garści. Gdyby Mike, bardzo wrażliwy na
punkcie własnej niezależności, dowiedział się o jej
prośbie, wpadłby w furię.

Po godzinie Sara wyszła pod pretekstem, że wcześnie

rano ma próbę. Mike nie zatrzymywał jej, wyraźnie wolał
męski wieczór. Chciał rozmawiać o Polsce, o wyjeździe, z
którym Sara nie miała nic wspólnego. Jimowi wydawało
się, że dziewczyna wychodząc, miała łzy w oczach. Mike
beztrosko powiedział: „Pa, najdroższa, zadzwonię jutro",
pocałował ją serdecznie i zabrał się do przygotowywania
następnego drinka. Znalazł się w innym świecie i w innym
wymiarze, gdzie Sara nie miała dostępu, i gdzie mógł mu
towarzyszyć tylko Jim.

Przespali się parę godzin, ale już o ósmej pływali w

basenie. Ranek był chłodny i rześki, kalifornijski upał
dopiero się rozpalał. Zjedli doskonałe śniadanie i wypili
kilka piw. Jim początkowo miał ochotę spędzić u
Michaela cały dzień, ale potem postanowił, że spotka się z
Barbarą. Nie zasługiwała na takie traktowanie jak
ostatnio. W gruncie rzeczy jest do mnie przywiązana, a
może nawet mnie kocha, myślał. Zapragnął bliskości
Barbary tak gwałtownie, że dość niespodziewanie
pożegnał się z przyjacielem i nie zważając na jego
protesty, wyszedł.

Barbara wynajmowała wygodne mieszkanie przy

Wilshire Boulvard. Jim wiedział, że choć pozornie
zajmuje ją wyłącznie kariera naukowa, marzy o dziecku.
Barbara wykładała psychologię na UCLA. Napisała

background image

książkę o narcyzmie męskim i kobiecym, która choć miała
być tylko skromną publikacją naukową, stała się niemal
bestsellerem. Musiał przyznać, że Barbara świetnie pisze.
Lubił z nią rozmawiać, była bardzo inteligentna i co Jima
często zaskakiwało, interesowała się polityką. Kiedy
powiedział jej, że wyjeżdża do Polski, zaczęła czytać
wszystko, co dotyczyło tego kraju. Jim przyznawał ze
wstydem, że o historii i obyczajach w Polsce wiedziała
więcej niż on. Kiedyś oznajmiła mu: „Wydaje mi się, że
polskie kobiety są fascynujące. Moim zdaniem, jeśli
chodzi o mężczyzn, dokonywała się tam selekcja
negatywna. Podczas gdy ci najlepsi ginęli w powstaniach,
kobiety musiały brać wszystko na swoje barki. Przetrwały
najsilniejsze. Boję się twojego wyjazdu, boję się
konkurencji".

Jim pocałował ją wówczas i roześmiał się pobłażliwie.

Nierzadko zaskakiwała go swoimi uwagami. Znacznie
gorzej szło im w łóżku. Barbara była zbyt pasywna. Poza
tym nieustannie troszczyła się o niego. Ciągle chciała mu
coś prać, stale martwiła się jego stanem zdrowia, coś
pichciła, dbała, żeby nie marzł, żeby jadł, żeby był
szczęśliwy. Wolałby, aby była mniej macierzyńska i mniej
czuła. Czasem nie wytrzymując tego niańczenia,
wykrzykiwał: „Czy nie rozumiesz, że mam już matkę? Ty
masz być moją kobietą, moją kochanką, moją dziwką, ale
nie mamuśką, do cholery!". Wtedy zaczynała się między
nimi kłótnia, ostra i bezlitosna, bo rozwścieczona Barbara
nie liczyła się ze słowami. Potrafiła walczyć z nim zajadle

background image

i bezpardonowo.

Barbara była wyraźnie zaskoczona nadejściem Jima.

Zwykle, gdy uprzedzał ją o swojej wizycie, czekała na
niego starannie ubrana i umalowana. Tym razem miała na
sobie niezbyt czyste dżinsy i krótką podkoszulkę; kręcone
krótkie włosy były zmierzwione, a twarz lekko spocona i
zaczerwieniona. Zaprosiła go do środka i Jim ze
zdumieniem zobaczył, że pakuje książki do kartonów. Nie
zaprzątał tym sobie głowy, bo bardzo podobała mu się
taka Barbara, nie nieskazitelna i elegancka, ale zwyczajna
młoda kobieta, która zajmuje się domem. Zaproponowała
mu herbatę, ale odmówił i zaczął ją całować. Czuł tak
wielkie pożądanie, że nie miał chęci na żadne pieszczoty,
więc powiedział po prostu: „Rozbierz się".

Nad ranem, kiedy Barbara zasypiała, stwierdził, że jest

głodny. Wstała bez słowa i zrobiła jajecznicę tylko dla
niego, sobie przygotowała herbatę i długo przypatrywała
się, jak smaruje grzanki, soli jajka i je. Wreszcie odezwała
się metalicznym głosem:

- Wyprowadzam się stąd.
- Tak? - Jim patrzył na nią zdumiony i pomyślał z

przerażeniem: Boże, mam nadzieję, że nie do mnie.

- Nie bój się, nie do ciebie. - Znów zaskoczyła go

właściwą sobie przenikliwością. - Zamieszkam z
Jonathanem.

Jim nie odzywał się przez chwilę. Oczywiście znał go.

Był kolegą Barbary z pracy. Kiedy spotykali się na
bankietach, zawsze wpatrywał się w nią oczami wielkości

background image

krowich placków. Od niedawna Jonathan i Barbara pisali
razem jakąś pracę i spędzali ze sobą dużo czasu. Jimowi
jednak nawet przez myśl nie przeszło, że coś między nimi
się dzieje.

- Dlaczego z nim? - zapytał w końcu.
- Bo mu na mnie zależy. Bo chce być ze mną.
- Ja też chcę. Nie możesz mnie zostawić teraz, kiedy

wyjeżdżam, kiedy mogą mnie zabić...

- Nie przesadzaj. Jeśli nie zrobię tego teraz, po twoim

powrocie będzie mi jeszcze trudniej. - Głos Barbary
brzmiał sucho i beznamiętnie.

Jim był kompletnie ogłuszony. Mówiła długo,

przeanalizowała ich związek i doszła do wniosku, że jej
nie kocha. Ona pragnie mieć dom i dzieci, nie chce być
jedną z tych amerykańskich zapracowanych kobiet, które
mają stanowisko, pieniądze i wracają do pustego domu, w
którym samotnie popijają drinki.

- Nie jestem amerykańską kobietą - odparł Jim - a mam

pracę, pieniądze, mieszkam sam i zdarza mi się, że piję
bez kumpli. Sam, przed telewizorem. Zresztą wiesz...

- Może właśnie na tym polega problem - powiedziała

Barbara zmęczonym głosem - że mężczyznom w każdej
sytuacji jest po prostu łatwiej.

Długo jeszcze przerzucali się słowami, aż wreszcie

stało się to bezsensowne. Ona podjęła decyzję, a on nie
zdobył się na wypowiedzenie zdania, na które czekała i
które mogłoby zmienić jej postanowienie. Przez chwilę
rozważał nawet, czy nie warto zaryzykować i poprosić ją

background image

o rękę, ale już sama myśl o tym zdawała się ograniczać
wolność osobistą. Wyobraził sobie codzienne powroty z
pracy do domu, małżeńskie łoże, wspólne śniadania i
kolacje, wyjścia na imprezy, z których będzie wracał
zawsze z nią. Owszem, niekiedy jej obecność mogłaby
być przyjemna, a nawet słodka, ale w większości
wypadków nie warta byłaby nawet funta kłaków.
Kłóciliby się, bo Barbara miała skłonność do pouczania
go, stale jedliby kiełki i sałatę, a co gorsza musiałby jej
oddawać zarobione przez siebie pieniądze. Mówiłaby do
niego „kotku" i godzinami obgadywała z przyjaciółkami
przez telefon każde jego posunięcie. Zresztą, szczerze
mówiąc, czasami bał się Barbary, jej błyskotliwych uwag,
kłującego spojrzenia, ironii w każdym zdaniu, gdy była na
niego zła oraz jej wspaniale rozwijającej się kariery
naukowej. Na pewno zabierałaby mnie na odczyty i
konferencje, pomyślał z goryczą. I tak zostałbym mężem
swojej żony. Nie, stanowczo nie ożeni się z Barbarą.

Jim opuścił mieszkanie Barbary około dziesiątej rano z

poczuciem porażki na własne życzenie. Na zewnątrz
panowało miłe ciepło, powietrze było czyste, ulica tętniła
życiem. Dostrzegł swoje odbicie w jednym z luster,
stojących na wielkiej wystawie sklepu z ciuchami. To nie
manekin, to ja, pomyślał z nagłym zadowoleniem i
poczuł, że świat stoi przed nim otworem. No, cóż, los jak
zwykle zadecydował za niego. Właściwie pogodził się z
sytuacją. Gdyby Barbara nie spotkała tego dupka, nadal
byliby razem, nie miałaby śmiałości stawiać mu żadnych

background image

żądań. Nie zasługiwała na nic lepszego, zdradziła go.

Jim po powrocie do domu spał pół godziny i obudził się

w znacznie lepszej formie. Zastanawiał się, czy nie
zadzwonić do Barbary, ale po namyśle zrezygnował. Nie
wiedziałby, co powiedzieć, zresztą mógł być u niej ten
bubek, Jonathan. Nie miał zamiaru dawać mu żadnej
satysfakcji. Spojrzał na zegarek, do wieczornego dyżuru w
redakcji zostały mu jeszcze cztery godziny. Nie wiedział,
co ze sobą zrobić. Nie miał ochoty wyjść ani zostać w
domu. Był głodny, ale w lodówce nie było nic do
jedzenia. W końcu znalazł wyschnięte kruche ciasteczka.
Zjadł je, mocząc w kawie. Postanowił nie przejmować się
Barbarą, w ogóle postanowił niczym się nie przejmować.
Machinalnie zaczął przeglądać leżącą na stole pocztę,
którą po powrocie do domu wyjął ze skrzynki. Zebrało się
tego sporo, jakieś reklamy, broszury, duży katalog, kartka
z pozdrowieniami z Hawajów od Susan i gruby list. Od
matki. Był tak zaskoczony, że przez dłuższą chwilę go nie
otwierał, tylko ważył w ręku. Na pewno matka lub ojciec,
któreś z nich było ciężko chore i chcą go o tym uprzedzić.
Wreszcie wytarł ręce o spodnie i zabrał się do czytania.

„Kochany Synku,
Na pewno dziwisz się, że do Ciebie piszę. Powiedziałeś

jednak ostatnio, że nie zdążysz przyjechać do domu przed
wyjazdem do Polski. A to, co ci chcę opowiedzieć, nie
nadaje się do rozmowy przez telefon.

Jak wiesz, wyjechałam z Polski w wieku dwunastu lat.

background image

Nigdy jednak nie opowiadałam Ci, jak do tego doszło. Nie
wiem dlaczego. Może nie miałam ochoty, może nie było
okazji. Nie myślałam zresztą zbyt wiele o Polsce ani o
tamtych dawnych latach, dopóki nie dowiedziałam się, że
tam jedziesz. Od tego czasu stale wspominam. Może też
dlatego, że zbliża się starość, a wtedy człowiek inaczej
patrzy na pewne rzeczy. Moja matka umarła, gdy miałam
cztery lata, a starsza siostra miała dziesięć. Nie wiem, na
co mama umarła, pamiętam tylko, że była to gwałtowna
śmierć. Jednego dnia chodziła po domu, krzątała się,
przytulała nas, a następnego już jej nie było na tym
świecie.

Moją siostrą Marią i mną zajęła się babka. Miała

księgarnię w Warszawie, to pamiętam doskonale, na rogu
ulic Kruczej i Wilczej. Babka kochała książki i tylko to
pomogło jej jakoś przeżyć śmierć jedynej córki. Marysia
chodziła do szkoły, a ja z babką spędzałam czas w
księgarni. Kiedy miałam pięć lat, czytałam już całkiem
swobodnie. Może dlatego do dziś tak dobrze pamiętam
niektóre polskie zwroty, przysłowia czy fragmenty
wierszy. Czasem kołaczą mi się też po głowie jakieś
historie, ale nie mam pewności, czy zdarzyły się
naprawdę, czy przeczytałam o nich w książkach.

W każdą niedzielę ojciec zabierał nas do siebie. Twój

dziadek był pięknym mężczyzną. Z twarzy jesteś do niego
trochę podobny, ale dziadek był znacznie wyższy. Miał
wielkie powodzenie u kobiet. Zawsze jak go
odwiedzałyśmy, zastawałyśmy jakąś panią. Ojciec na

background image

naszą cześć wydawał, jak sam mówił, ucztę. Stół uginał
się od ciastek, czekoladek, owoców. Otwierał szampana i
każda z nas mogła wypić po kieliszku. Potem brał dorożkę
i wszyscy jechaliśmy do najlepszej restauracji. Ojciec nie
był bogaty. Pracował jako wysoki urzędnik w magistracie.
Babka zawsze powtarzała, że on żyje ponad stan. Mam
wrażenie, że te jego różne panie wspomagały go
finansowo. Lubił kobiety eleganckie, zamożne i chętnie
przyjmował prezenty. Cieszył się z nich jak dziecko.
Nawet my, małe dziewczynki, lubiłyśmy mu coś
darowywać. Pamiętam, że kiedyś przed jego imieninami
Marysia ukradła z księgarni babki jakiś cenny album, żeby
mu go ofiarować.

Czasami zdarzało się, że sypiałam z babką. Lubiłam się

do niej przytulać, babka była dość pulchna i czułam się
przy niej bezpiecznie. Któregoś ranka obudziłam się
późno. Nie miałam zegarka, ale słońce stało już wysoko, a
Marysia wyszła do szkoły. Byłam zdziwiona, że babka
jeszcze śpi, zawsze wstawała przed nami. Postanowiłam
jej nie budzić. Zjadłam śniadanie, posprzątałam w kuchni.
Byłam już sporą dziewczynką, miałam siedem lat i za trzy
miesiące miałam iść do szkoły. Babka spała dalej, więc
zaczęłam ją budzić. Szarpałam nią coraz gwałtowniej, ale
babka ciągle spała. Lekarz stwierdził, że zmarła na zawał
serca. Spałam, gdy ona umierała...

W testamencie babka przepisała nam księgarnię.

Ojciec, jako nasz prawny opiekun, sprzedał ją i znalazł dla
całej naszej trójki większe mieszkanie. Nowe lokum

background image

znajdowało się w Warszawie, w dużym, szarym domu
przy ulicy Mokotowskiej. Mieszkało tam sporo Żydów.
Ojciec nie miał jednak żadnych uprzedzeń, co w Polsce
wcale nie było takie częste. Mieszkanie obok nas
zajmowała żydowska bezdzietna para. Spokojni ludzie w
średnim wieku. On był prawnikiem, ona nie pracowała.
Zwracałam się do niej «ciociu Haniu», na jej wyraźne
żądanie. Zapraszała mnie do siebie, kiedy wracałam ze
szkoły i dużo ze mną rozmawiała. Czasem całowała mnie
w czubek głowy i mówiła: «Jak rozkosznie byłoby mieć
taką małą». Jeszcze wówczas nie miałam pojęcia, jaką
rolę odegra ta para w moim życiu.

Naszym domem zajmowała się służąca Genia. Nie

umiała czytać, ale była schludna, świetnie gotowała.
Miała nie więcej niż trzydzieści lat. Szaleńczo zakochała
się w ojcu. Służyła nam wiernie jak pies i była pierwszą
antysemitką, jaką poznałam. To właśnie ona
wytłumaczyła mi, dlaczego ojciec stracił pracę. «Te
żydowskie psy - tak właśnie powiedziała - wciągnęły go
do partii komunistycznej i przez to wywalili go z roboty».
Partia komunistyczna była wówczas w Polsce nielegalna.
Ojciec jako urzędnik państwowy nie powinien mieć z nią
nic wspólnego. Wystarczyły plotki o jego związkach z tą
partią, by zmusili go do rezygnacji.

Ojciec dostawał od swoich licznych przyjaciół jakieś

dorywcze prace do wykonania, ale wszelkie próby
znalezienia stałej posady kończyły się fiaskiem. Pogłoski
o jego przynależności do partii komunistycznej były jak

background image

wilczy bilet. Mieliśmy teraz znacznie mniej pieniędzy, a i
towarzyska sytuacja ojca ucierpiała. Ciągle wprawdzie
kręciły się wokół niego panie, ale już nie tak dobrze
sytuowane. Ojciec nie bardzo potrafił odnaleźć się w tych
nowych warunkach. Czuł się zagubiony i widać było, że
rozpaczliwe usiłuje poprawić nasz byt.

Pewnego dnia oznajmił, że postanowił jechać na wojnę

do Hiszpanii, by pomóc towarzyszom. Mrugał przy tym
do nas porozumiewawczo, mówiąc, że nigdzie tak
człowiek dobrze nie zarobi, jak na wojnie. Miał wrócić w
glorii bohatera i jeszcze w dodatku bogaty.

Gdy wyjechał, opiekowała się nami Genia i sąsiadki. Po

sześciu tygodniach nieoczekiwanie wrócił. Przywiózł nam
trochę drobnych prezentów i dużą paczkę ciastek.
Najpierw od Geni, a potem od sąsiadów dowiedziałyśmy
się, że ojciec w drodze do Hiszpanii zatrzymał się w
Krynicy, bo chciał się trochę zabawić przed wyjazdem na
wojnę. Tam poznał jakąś śliczną panią i został dłużej. Tak
długo, dopóki nie przehulał wszystkich pieniędzy, jakie
otrzymał od partii na swoje utrzymanie, na broń i na
pomoc dla hiszpańskich towarzyszy.

Nikt nie mógł oskarżyć ojca o defraudację, bo przecież

jego wyjazd był nielegalny. Przez pewien czas
przychodzili do naszego domu jacyś groźnie wyglądający
mężczyźni, którzy kłócili się z ojcem. Zwykle kazał nam
pojawiać się pokoju i wskazując na nas dramatycznym
gestem, mówił: «Czy mogłem opuścić te dwie śliczne
dziewczynki? Błagały mnie, żebym wrócił». My

background image

grzecznie kłaniałyśmy się owym panom, a wychodząc,
słyszałyśmy szept ojca: «Oczywiście, że zwrócę wszystkie
pieniądze».

Po pewnym czasie sytuacja się uspokoiła. Genia

powiedziała nam, że kilku z tych panów, którzy stale
przychodzili do ojca, trafiło do Berezy - więzienia dla
komunistów. Mimo to w domu było coraz trudniej. Ojca
nieustannie posądzano o sympatie prokomunistyczne.
Zdarzały się dni, kiedy to Genia stawiała nam obiad.
Gdyby nie pomoc jej i niektórych sąsiadów,
chodziłybyśmy z Marysią głodne.

Kiedyś ojciec wrócił do domu od cioci Hani i jej męża.

Przytulił mnie do siebie i zapytał: «Chciałabyś jechać do
Ameryki?». «Bardzo - odpowiedziałam - ale z tobą».

Nie chcę już dłużej rozwlekać tej opowieści. Ojciec

umówił się z Goldszmidtami, że zabiorą mnie do Ameryki
i tam dadzą mi wykształcenie, a potem wrócę do Polski.
Nie było go stać, żeby wykształcić obie córki. Przed
wyjazdem Goldszmidtowie zostawili ojcu sporą sumę
pieniędzy, dzięki nim Marysia miała skończyć studia. Jeśli
o mnie chodzi, to wiesz, co się stało. Gdy miałam
osiemnaście lat, oboje, ciocia Hania i wuj Aron, zginęli w
wypadku samochodowym. Wtedy w Polsce trwała
wojna... Moi przybrani rodzice zostawili mi trochę
pieniędzy. Wyszłam za twojego ojca. I za te pieniądze
kupiliśmy sklep.

Synku, opisałam to wszystko, bo chciałabym Cię

prosić, żebyś odnalazł moją siostrę. Nasze rodowe

background image

nazwisko brzmi: Skalska. Wiem, że moja siostra po
wojnie wyszła za mąż, a ojciec zginął w obozie
koncentracyjnym. Korespondowałyśmy trochę. Wtedy
nazywała się Maria Stebnicka. Potem przez lata nie
miałam od niej żadnych wiadomości. Chyba w 1957, po
niemal dziesięciu latach, dostałam od niej list, w którym
pisała, że wyszła drugi raz za mąż i jest w ciąży. Nie
odpisałam jej wtedy, bo byłam zła, że nie odzywała się
przez te wszystkie lata, kiedy ja słałam list za listem.
Potrzebowałam jej wtedy, umarł Twój malutki brat. Umarł
nagle, w nocy, zupełnie tak samo jak babka...

I tak straciłyśmy kontakt. Po drugim mężu siostra moja

nazywała się Maria Leska. Mieszkała przez cały czas w
Warszawie, wówczas przy Koszykowej 12, może nadal
mieszka (o ile w ogóle żyje). Jej syn czy córka, jeśli żyje,
ma dwadzieścia pięć lat.

Bardzo bym chciała, żebyś spróbował odnaleźć Marię.

W Polsce podobno znów zapowiada się wojna, może
będzie jej można jakoś pomóc. Teraz na starość zaczynam
do niej tęsknić, widać z wiekiem człowiek staje się
sentymentalny.

Uważaj na siebie, Jimmy. Mam nadzieję, że jeszcze

zadzwonisz przed wyjazdem.

Kochająca mama".

Jim był głęboko poruszony, jeszcze raz przeczytał list

od matki. Nagle okazało się, że ma rodzinę, której w ogóle
nie znał. W łańcuchu genetycznym pojawiły się wspólne

background image

ogniwa. Wiadomość wstrząsnęła nim, a jednocześnie
nabierał przekonania, że jego wyjazd do Polski nie jest
przypadkowy, że ma jakiś głębszy, ukryty sens.

background image

Rozdział 4

Andrew Watson-Smith załatwił wszelkie papiery i

dokumenty dla bratanka w ciągu dwóch tygodni. Zgodnie
z przypuszczeniami Michaela był wniebowzięty jego ideą
wyjazdu do Polski. „Jak człowiek ma dużo pieniędzy -
mówił - musi też mieć parę pomysłów na spędzanie czasu,
a mało jest rzeczy równie interesujących jak wojna".

Stryj nie chciał powiedzieć Michaelowi, jak tego

wszystkiego dokonał. Uśmiechał się tylko i odpowiadał,
że trzeba mieć odpowiednie kontakty i znajomości. „Od
trzydziestu lat siedzę w tym gównianym biznesie, jak
spędzicie w nim tyle lat co ja, to zrozumiecie, że telefon
do prezydenta trzeba mieć zapisany w każdym notesie. I
wcale nie mówię tylko o prezydencie Stanów
Zjednoczonych" - odpowiadał ze śmiechem stryj na
wszelkie dociekliwe pytania. Musieli mu oczywiście
powiedzieć, że Jim nie jest maklerem giełdowym, tylko
pracuje w jego własnej gazecie. Początkowo Andrew
Watson-Smith był trochę zły, że dał się nabrać „jakiemuś
podrzędnemu dziennikarzynie", ale po namyśle
poklepawszy Jima, powiedział: „Ty, chłopcze masz głowę
na karku, nie zdziwię się, jak zarobisz parę groszy. Mimo
wszystko twoje giełdowe przewidywania wcale nie były
takie głupie".

Wreszcie nadszedł dzień wyjazdu. Jim i Mike już o

background image

świcie byli na lotnisku. Czekała ich długa podróż. Z Los
Angeles do Waszyngtonu, z Waszyngtonu do Frankfurtu,
a z Frankfurtu, po ośmiu godzinach oczekiwania na
lotnisku, czarterowym samolotem, lecącym do Moskwy,
mieli dotrzeć do Warszawy. Nie zabrali wiele bagażu, do
plecaków mieli przypięte puchowe kurtki.

- O, do diabła - powiedział nagle Mike i złapał się za

kieszeń.

- Co się stało, kochanie? - zapytała natychmiast Sara.
- Zapomniałem wziąć z domu broń - zażartował.
Jim parsknął śmiechem.
- Och, Mike, przestań! - zwołała pani Watson-Smith i w

jej oczach pojawiły się łzy.

Jim przyglądał się rodzinnej scenie. Michaela

odprowadzał cały klan z odgałęzieniami: stawili się jego
rodzice, Julien J. Watson-Smith wraz z małżonką, Grace z
narzeczonym, niezbyt rozgarniętym trenerem golfa, Sara -
już upozowana na wdowę, pomyślał Jim - oczywiście
stryj i jeszcze kilka innych osób, które Jim kiedyś już
spotkał, ale nie pamiętał, kim są.

Jim i stryj Michaela stali razem i trochę na uboczu,

poddani szczególnemu ostracyzmowi towarzyskiemu.
Zostali uznani za winowajców całej tej niedorzecznej
eskapady. Andrew Watson-Smith popalał cygaro i lekko
cmokając, powiedział do Jima:

- Mój brat i moja bratowa uważają ten wyjazd za gorszy

od trzęsienia ziemi.

Sara od czasu do czasu popatrywała na Jima z

background image

wyrzutem w wielkich, podkrążonych oczach. Świadectwo
bólu i nieprzespanej nocy, pomyślał ironicznie Jim, ale w
gruncie rzeczy czuł się smutny i opuszczony. Nikt go nie
odprowadzał.

Z rodzicami pożegnał się telefonicznie. Nie pojechał do

Iowa, bo wolał nie rozmawiać z matką o liście. Nie chciał
jej mówić wprost, ale po namyśle doszedł do wniosku, że
nie ma ochoty grzebać się w zamierzchłych rodzinnych
historiach i szukać nieznanej ciotki. Matka to chyba
zrozumiała, bo ani słowem nie wspomniała już więcej o
całej sprawie. Zaproponował Barbarze, żeby go
odprowadziła na lotnisko, ale ona tylko się roześmiała i
powiedziała: „Kochanie, chyba wyleciało ci to z głowy,
ale nie jesteśmy już razem. Nie będę wstawać o świcie po
to, żeby żegnać obcego faceta". Sam jestem sobie winien,
myślał, mogłem się oświadczyć Barbarze. Kobiety
wszystko przekładają na związki, na węzły, na
zobowiązania, zawsze jest coś za coś. Tylko Sara była
zupełnie inna. Ona nigdy nie stawiała Michaelowi
żadnych warunków. Boże, jakże zazdrościł przyjacielowi
takiej kobiety.

Nagle poczuł na plecach czyjeś delikatne dotknięcie.

Był pewien, że to Barbara. Postanowił się nie odwracać,
żeby nie dać jej odczuć, jak bardzo na nią czekał. I
wówczas usłyszał:

- Strasznie cię przepraszam Jim, wybacz, że

przeszkadzam, ale nie było cię na ostatniej lekcji.

Zdumiony, nie wierzył własnym oczom. Jego

background image

nauczycielka polskiego! Przez chwilę patrzył na nią w
kompletnym osłupieniu. Prędzej spodziewałby się
zobaczyć ducha własnego dziadka, ale ponad wszelką
wątpliwość stała przed nim miss Zawadzky. Jej błękitne
oczy popatrywały spod puszystej grzywki na Jima z
lekkim przestrachem. Dopiero teraz uświadomił sobie, że
miss Zawadzky jest atrakcyjną kobietą. Miała piękną
oliwkową karnację, dobre nogi i miły uśmiech. Jej nagie
ramiona były matowe i okrągłe - takie właśnie podobały
mu się najbardziej. Mój Boże, pomyślał z nagłym żalem,
jaka szkoda, że wyjeżdżam. Nagle dostrzegł zaciekawione
spojrzenia całej rodziny Watsonów-Smithów, więc szybko
powiedział:

- Elizabeth, jak miło cię widzieć... Przynajmniej ty

przyszłaś mnie odprowadzić...

- Jim, naprawdę przepraszam - powtórzyła, wodząc

spłoszonym wzrokiem po twarzach stojących wokoło
osób. - Nie chcę ci przeszkadzać, ale mam do ciebie
ogromną prośbę...

- Do odlotu zostało co najmniej pół godziny, chodźmy

do baru na kawę - zaproponował Jim, obejmując ją
ramieniem. Dał znak Michaelowi, który rzucał pytające
spojrzenia znad głowy płaczącej Sary, iż niebawem wraca.
Był naprawdę zadowolony, że nie będzie musiał już dłużej
oglądać rozdzierających scen pożegnania. Uważał, że Sara
jest wspaniałą kobietą, ale jej psie przywiązanie do
Michaela bywało czasami denerwujące. Jim przypomniał
sobie Barbarę i tym razem docenił jej klasę. Przynajmniej

background image

umiała żegnać się krótko i bez niepotrzebnych łez.

Usiedli przy malutkim stoliku, tak blisko siebie, że ich

kolana się stykały. Elizabeth była lekko spocona z emocji.
Biło od niej ciepło i odurzający kobiecy zapach. Przez
chwilę Jim upajał się tym zapachem, który zawsze budził
w nim pożądanie.

- Mam w Polsce rodzinę - dosłyszał głos Elizabeth.

Mówiła bardzo poprawnym angielskim, z zabawnym
akcentem. - Tam jest teraz strasznie ciężko. Nie wiem, co
się z nimi dzieje. Bardzo się tym martwię.

- Kogo tam masz? Męża? - zapytał.
- Matkę i brata. Wyjechałam z Polski trzynaście lat

temu...

Zaraz po studiach wyszłam za mąż, za Żyda i musiałam

stamtąd wyjechać.

- Twój mąż był Amerykaninem?
- Nie. - Elizabeth po raz pierwszy podczas tego

spotkania uśmiechnęła się. - Wy, Amerykanie, takich
rzeczy nie rozumiecie. Przekonałam się o tym
wielokrotnie. Szymon był Polakiem, ale musiał opuścić
kraj, bo był także Żydem. Ówczesne władze urządziły
nagonkę na Żydów. Wszystkich zmuszali do wyjazdu.

- Ty też jesteś Żydówką?
- Nie, jestem katoliczką. Wyjechałam, bo byłam bardzo

zakochana, zresztą zaszłam w ciążę. Początkowo
mieszkaliśmy w Izraelu, ale ja tam nie mogłam
wytrzymać. Wszystko mi przeszkadzało, klimat, jedzenie,
zapachy, wszystko. Ale najbardziej ten stan ciągłego

background image

zagrożenia, w każdej chwili mogła wybuchnąć wojna, w
każdej chwili można było zginąć, przez przypadek, bo
jakiś arabski terrorysta podłożył bombę... Nie czułam, że
to jest moje miejsce, bałam się o dziecko. Po trzech latach
opuściłam Szymona. Nie rozstaliśmy się, jesteśmy nadal
małżeństwem, tyle że mieszkamy w innych krajach.
Szymon przyjeżdża tutaj kilka razy w roku, przysyła mi
pieniądze. W gruncie rzeczy jest mi dobrze,
przyzwyczaiłam się do samotności... Wiem, że on jest z
jakąś kobietą, ale co to ma za znaczenie...

- Dziwny kraj ta Polska - powiedział Jim pozornie bez

związku.

- Dziwny - zgodziła się Elizabeth - i smutny, ciężko się

tam żyje. Chciałabym ci dać list do mojej rodziny -
wyciągnęła z torebki zaadresowaną kopertę - a także
pieniądze... dwieście dolarów, więcej nie mogę. Błagam
cię Jim, przekaż im to. Powiedz, że u mnie wszystko w
porządku.

- OK, nie ma sprawy. Na pewno to zrobię. Tylko -

uśmiechnął się do Elizabeth - czy oni mówią po
angielsku?

Roześmiała się serdecznie i odparła:
- Trochę, ale za to ty mówisz po polsku. Byłeś moim

najlepszym uczniem, masz też świetny akcent.

Jim z nagłą niechęcią przypomniał sobie o liście, który

dostał od matki. Sama myśl o tym, że jest powiązany z
tamtym krajem, drażniła go, a niefrasobliwa prośba matki
doprowadzała go do furii. Jego podróż wiązała się

background image

wyłącznie ze sprawami zawodowymi, ale jego uparta stara
Joan Keaton jak zwykle miała to gdzieś.

*

Podróż do Warszawy była piekielnie męcząca. W

czasie drogi Jim i Mike niewiele ze sobą rozmawiali.
Czuli się zbyt niepewnie. Każdy z nich pogrążył się więc
we własnych rozmyślaniach. Niekiedy zasypiali i
gwałtownie budzili się z drzemki. Mike przez całą drogę
informował Jima o tym, jak paskudnie się czuje. Szczerze
mówiąc, Jim także miał podłe samopoczucie. Dokuczał
mu żołądek. Żałował, że w ogóle wybrał się w tę podróż.
A wszystko, myślał, przez tego skurwiela Jonasa. Gdyby
się mnie nie czepiał, nigdy nie wpadłbym na pomysł
wyjazdu. Właściwie nie ciekawił go już ten nieznany kraj.
Nie chciał wiedzieć, co mu się przydarzy. Był wściekły,
że dokądkolwiek jedzie.

Po niemal czterdziestu ośmiu godzinach od chwili

wylotu z Los Angeles znaleźli się wreszcie w Polsce. Byli
jedynymi pasażerami, którzy opuścili samolot, dalej
lecący do Moskwy. Wysiadali w zupełnej ciszy. Siedzący
w samolocie przyglądali się im w milczeniu. Niemiecka
stewardesa, która wyprowadzała Jima i Michaela,
powiedziała: „Good luck", i uścisnęła im dłonie.

Gdy znaleźli się na płycie lotniska, podeszli dwaj

żołnierze i eskortowali ich do budynku. Długo czekali na
bagaż. Lotnisko świeciło pustkami. Kręcili się po nim
niemal wyłącznie mundurowi. Odprawa celna była długa i
bardzo dokładna. Jeden z celników łamaną angielszczyzną

background image

wyjaśnił, że ze względu na bezpieczeństwo państwa
pewne rzeczy z ich bagażu muszą pozostać w depozycie.
Celnicy zatrzymali torbę ze sprzętem fotograficznym
Michaela, z trzema najnowocześniejszymi aparatami,
kamerą i obiektywami. Mike tłumaczył, że jest
fotografem, pokazywał legitymację prasową i dokument
akredytacyjny, załatwiony przez stryja. Celnicy łaskawie
zostawili mu w końcu mały podręczny aparat i film. Obaj
mężczyźni próbowali protestować, ale mówiący po
angielsku celnik zagroził im, że jeśli będą się stawiać,
odbiorą im nawet to.

- Taka awantura może się skończyć aresztem.

Doradzam spokój - powiedział. - Jeden film wystarczy
wam - dodał, uśmiechając się ironicznie - aby zrobić
pamiątkowe zdjęcia dla całej rodziny.

Pozostali celnicy, a wraz z nimi żołnierze starannie

sprawdzali ich rzeczy. Z dezodorantów wypuszczali
zawartość, wyciskali pastę z tubek, zaglądali do każdej
kieszeni i pod podszewki ubrań. Wreszcie podszedł jakiś
oficer i coś powiedział do celników, którzy wskutek jego
interwencji zostawili Amerykanów w spokoju. Zabrali im
jeszcze wszystkie gazety.

Po drugiej stronie bariery przywitał ich Bill Cameron z

ambasady amerykańskiej. Był tak gruby, że ledwo mieścił
się w przyciasnym garniturze.

- Nie miałem wątpliwości, że to wy - powiedział

zasapany. - Jakoś nie wyglądacie na szczęśliwych
turystów. Nieźle was przetrzepali, ale zapewniam, że

background image

mogłoby być gorzej, gdyby nie czuwała nad wami boska
opatrzność oraz Biały Dom. Chodźmy stąd.

Wyszli z lotniska w lodowatą ciemność. Wokół

panowała kompletna pustka. Nie było ludzi ani
samochodów, oprócz auta Camerona. Marznący deszcz
siekł policzki. Bez słowa wsiedli do samochodu Billa.

- Zawiozę was do mieszkania, w którym się

zatrzymacie. A jutro rano przyjadę i pogadamy, bo dziś
chyba nie macie ochoty na towarzyski wieczór? -
dopytywał się Cameron, wyraźnie nie oczekując
odpowiedzi.

Jim i Mike byli ledwo żywi ze zmęczenia, jednak

próbowali cokolwiek dostrzec spoza szyb samochodu. W
pewnym momencie Jim drgnął i trącił Michaela w bok:

- Popatrz - powiedział podniecony.
W słabym świetle latarni dostrzegli czołg, a wokół

niego żołnierzy, którzy grzali się przy koszach z
żarzącymi się węgielkami. Mike spojrzał na zegarek,
który we Frankfurcie nastawił na europejski czas. Była 6.
22 rano. O tej porze w Kalifornii jest jasny, słoneczny
dzień. Uliczni sprzątacze czyszczą ulice. Do sklepów
podjeżdżają ciężarówki z towarem. Na autostradach już
zaczynają się korki.

- To musi być bardzo biedny kraj - zauważył Mike. -

Prawie w ogóle nie ma samochodów.

- Ludzie mają auta, ale nie wolno im ich używać -

odpowiedział Bill. Można by sądzić, że ta sytuacja
niezmiernie go bawiła. - Na jazdę samochodem trzeba

background image

mieć specjalne zezwolenie. Ja mam, więc nie musicie się
niczego obawiać.

Mike dyskretnie szturchnął Jima. Ten kiwnął głową.

Doskonale się rozumieli. Obaj czuli, że nie cierpią
Grubasa.

Po najwyżej dwudziestu minutach jazdy Bill zatrzymał

samochód przed wysokim domem. Jim i Mike byli
zaskoczeni faktem, iż tak szybko dotarli do celu. Nie mieli
świadomości, że przez cały czas jechali przez miasto.
Myśleli, że wyludnione, ciemne przestrzenie, które
obserwowali zza szyb auta, to były odległe przedmieścia,
tymczasem, jak się okazało, jechali przez samo centrum
wschodnioeuropejskiej stolicy.

Weszli do klatki budynku, gdzie przywitał ich

zgniłosfermentowany zapach. Na odrapanych ścianach
pełno było ciemnych śladów po pościeranych napisach.
Miejsca, w których zachowała się farba, świeciły
błyszczącą sraczkowatą barwą. Grubas nacisnął czerwone
wypalone miejsce po guziku od windy, ale nie zadziałała,
wobec tego wydyszał, jakby perspektywa wysiłku
wystarczyła, żeby się zmęczył:

- Wybaczcie panowie, że nie będę wam towarzyszył aż

na dziesiąte piętro. To jest wasz klucz, numer mieszkania
210. W lodówce macie trochę jedzenia. Do zobaczenia
jutro rano. Żegnam.

Jim i Mike rozglądali się po mieszkaniu. Były to dwa

maleńkie pokoje, w których właściwie mieściły się tylko
łóżka. W jednym z pokojów minimalnie większym od

background image

drugiego znajdował się nieduży stolik z plastikowym
czarnym blatem, a wokół niego stały trzy czarne
plastikowe krzesła. Na ścianie wisiały „Słoneczniki" van
Gogha i plakat z filmu, jak odczytał Jim, „Ziemia
Obiecana". Ładny tytuł, roześmiał się i przetłumaczył go
Michaelowi. To coś w sam raz dla nas, stary. W rogu
większego pokoju stała etażerka, a na niej nieduży
telewizor. Kuchenne okno wychodziło na pokój. W
kuchni stała lodówka, a na ścianie wisiały dwie szafki.
Jim pomyślał, że chyba nigdy jeszcze nie mieszkał w tak
nędznym wnętrzu.

- Grubas umieścił nas w slumsach - powiedział z

irytacją Mike, odgadując myśli Jima. - Niech go szlag
trafi. Otworzę na chwilę okno, jakoś cuchnie tu stęchlizną.

- Będzie cholernie zimno - przestrzegł Jim, dotykając

kaloryferów. Były zaledwie letnie. - Wiem, że to nie jest
odpowiednie miejsce dla waszej lordowskiej mości -
skłonił się złośliwie przed Michaelem - ale mamy tu żyć
jak przeciętni Polacy. Sam chciałeś.

- Nie czepiaj się. - Mike nie miał ochoty się kłócić.

Brzydota pomieszczenia ostatecznie go przygnębiła, ale
nie chciał tego okazać. Wiedział, że Jim zacząłby kpić z
jego nieprzystosowania do zwyczajnego życia, a sam
udawałby nawykłego do wszelkich trudów trapera. -
Lepiej coś zjedzmy - zaproponował.

- I koniecznie napijmy się wódki - ucieszył się Jim.
- Zwariowałeś! - Mike spojrzał na niego z oburzeniem.

- Nie ma jeszcze ósmej.

background image

- W Los Angeles jest po północy, to świetna pora, żeby

się upić - odparł Jim.

- Nie mam zamiaru pić. Jesteśmy zmęczeni, jeszcze się

nie zaaklimatyzowaliśmy, alkohol może bardzo
zaszkodzić, osłabi układ odpornościowy, zabije limfocyty
T i...

- Nie pieprz, Mike, proszę cię. I tak już mam

wszystkiego dość, a mój układ odpornościowy tym
bardziej.

- Lepiej coś zjedzmy - powtórzył Mike.
W lodówce znaleźli żółty ser, trochę szynki i butelkę

polskiej wódki. W szafce był chleb. Zrobili kanapki i
herbatę. Jim postawił przed sobą kieliszek i nalał do niego
wódki. Siedzieli, przeżuwając kolejne kęsy i wpatrywali
się w czarny blat stołu. Wreszcie Mike powiedział:

- Grubas się nie wysilił.
- Sam pewno wszystko wyjadł - stwierdził Jim.
- Chudy nie jest. - Mike pokiwał głową i obaj z Jimem

roześmiali się serdecznie. Bardziej niż z dowcipu śmiali
się z samej potrzeby śmiechu, z konieczności odśmiania
całej tej absurdalnej sytuacji, w jakiej znaleźli się na
własne życzenie.

- Jedzenie jest tu na kartki. Ciekawe, co my będziemy

jedli? - zafrasował się nagle Jim.

- Jak to wygląda? Daje się kartki zamiast pieniędzy? -

zapytał Mike.

- Nie wiem dokładnie. - Jim wychylił kieliszek wódki. -

Ale mocna, uch... Przekonamy się, jak jest.

background image

Następnego ranka, punktualnie o dziesiątej, do drzwi

zadzwonił Grubas. Jim i Mike jeszcze leżeli w łóżkach
poprzykrywani, czym się tylko dało, bo było piekielnie
zimno. Kaloryfery przestały grzać. Nie było też, o czym
Mike już zdołał się przekonać, bo wpadł, jak mu się
zdawało, na genialny pomysł wzięcia gorącej kąpieli,
ciepłej wody. Szczękali zębami z zimna. Jim wyskoczył z
łóżka, otworzył Grubasowi i znów błyskawicznie
zagrzebał się w pościeli.

Wszedł Bill, czerwony, zaspany, i co obu przyjaciołom

zdawało się niemal niemożliwe, spocony.

- Boże, moje serce tego nie wytrzyma - poskarżył się.

Zdjął wielki kożuch i położył na krześle wypchaną
plastikową torbę z napisem coca-cola. - Przyniosłem
śniadanie.

Przez chwilę popatrzył na Jima i Michaela, jak im się

zdawało, ze współczuciem i stwierdził:

- Trochę to potrwa, zanim się przyzwyczaicie...

Chłopcy z Kalifornii, no tak...

Poszedł do kuchni. Włączył wodę i przygotował

najpierw herbatę, a potem śniadanie. Jim i Mike ubierali
się najszybciej jak potrafili, popijając herbatę parzącą im
usta.

Po śniadaniu, w trakcie którego niewiele mówili, bo

Jim i Mike byli skoncentrowani na rozgrzewaniu się, a
Grubas zajęty jedzeniem, Bill Cameron w końcu
oświadczył:

- Musimy porozmawiać... hm... jesteście tutaj dzięki

background image

temu, że w wasz przyjazd zaangażowały się najwyższe
władze tego kraju.

- Bzdura. - Jim wzruszył ramionami. - Ja byłbym tu już

dawno, gdyby nie wypadek kolegi, z którym miałem
przyjechać.

- Tak ci się tylko wydaje, chłopcze - powiedział Bill

nieoczekiwanie stanowczym tonem. Jim poczuł, że znowu
zaczyna w nim wzbierać niechęć do Grubasa, którego
jeszcze przed chwilą uważał za poczciwego i
nieszkodliwego faceta.

Bill Cameron był zaledwie osiem lat starszy od Jima i

Michaela, miał trzydzieści pięć lat. Jednak fakt, iż
przebywał w Polsce znacznie dłużej, powodował, że
traktował ich protekcjonalnie. Bawiła go ich naiwność,
strach, a zarazem buńczuczność i nonszalancja. Nie mają
o niczym pojęcia, czekają na coś wielkiego i niezwykłego,
a nie zdają sobie sprawy, myślał Cameron, że przede
wszystkim zetkną się z gównem. Wymuskani chłopcy z
Kalifornii dostaną tu trochę po dupie. No i dobrze...

Jim i Mike dowiedzieli się od Grubasa, że

kilkunastoletni syn jednego z wysokich polskich
dygnitarzy państwowych jest chory na białaczkę.
Pieniądze na leczenie, a przede wszystkim na operację
przeszczepu szpiku wyłożyła fundacja założona przez
Andrew Watsona-Smitha. W tej sytuacji, wyjaśnił Grubas,
skoro bratanek Watsona-Smitha i jego przyjaciel mieli
taki kaprys, władze wojskowe kraju, choć niechętnie,
pozwoliły im przyjechać do Polski.

background image

- My jednak - kontynuował Bill - nie chcemy mieć z

wami żadnych kłopotów. Sytuacja jest bardzo delikatna i
napięta... Nie chcemy zadrażniać.

- O czym ty, kurwa, mówisz, Bill - odezwał się Jim

zadziornym tonem. - Jestem dziennikarzem, mój kumpel
też, przyjechaliśmy, żeby zdać relację z tego, co się w
Polsce dzieje. A tobie o co chodzi?

Grubas uśmiechnął się pod nosem, ale jego głos

zabrzmiał twardo.

- Nic nie obchodzi nas, co się stanie po waszym

wyjeździe z Polski, ale tutaj...

- Kto to jest my? - wpadł mu w słowo zirytowany Mike.
- Władze twojego kraju - wyjaśnił spokojnie Bill.
- Mogą nam naskoczyć - wyraził się dobitnie Mike i

poczuł, patrząc wprost w twarz Billa, że ma ochotę dać
mu w szczękę.

- Tak wam się tylko wydaje - powtórzył Bill. - Chodzi

mi o to, żeby wszystko było jasne... żadnych szaleństw...
żadnych popisów. Teksty i zdjęcia, wszystko, co tu
zrobicie i będziecie chcieli wysłać, przejdą przez
ambasadę, bo i tak inaczej nie będziecie mogli ich
przesłać. Nie działa tu ani poczta, ani telefony. Panuje
reżim wojskowy, a my nie mamy ochoty wyciągać was z
więzienia... Więc pamiętajcie, bez głupstw.

- Chcesz mi powiedzieć, że nie mogę pisać o

wszystkim, co tu zobaczę? - zapytał Jim, wpatrując się w
okrągłe jak słońce oblicze Grubasa.

- Bez drastycznych szczegółów - zapowiedział Bill.

background image

- Ja chyba śnię. - Jim był tak zdenerwowany, że

wystąpiły mu rumieńce na twarz i co chwila wycierał ręce
o spodnie. - Wydawało mi się, że mamy wolną,
demokratyczną prasę.

- Owszem - potwierdził Bill, wcale niezbity z tropu -

ale dopóki jesteście w tym kraju, obowiązują tutejsze
reguły. Nie interesuje mnie, co zrobicie po powrocie do
Stanów, tylko co się dzieje z wami tutaj. OK? Chyba się
rozumiemy, chłopcy? - Grubas mrugnął do nich i zaczął
się zbierać do wyjścia.

Jim i Mike obserwowali go w milczeniu. Ubierał się

powoli i starannie zapinał każdy guzik. Przy drzwiach
odwrócił się i zapytał:

- Macie pieniądze?
- Tak - powiedział niechętnie Jim - a właściwie nie,

zostawili nam po trzysta dolarów.

- Wystarczy, możecie za to spokojnie przeżyć co

najmniej trzy miesiące. - Bill uśmiechnął się szeroko i
zamykając za sobą drzwi, pomachał im dłonią na
pożegnanie.

Jim i Mike spojrzeli po sobie. Grubas najwyraźniej

zwariował. Po chwili drzwi otworzyły się ponownie. Bill
wsunął swoją rozległą postać i powiedział, wręczając
Jimowi wizytówkę:

- W razie kłopotów albo jak będziecie chcieli

zadzwonić do mamusi, wpadnijcie. Zresztą będę z wami
w kontakcie. No to pa... I pamiętajcie, żadnych głupstw. -
Pogroził im tłustym palcem.

background image

Jim i Michael stali przed zamkniętymi drzwiami, jakby

zastanawiając się nad ostatnimi słowami Billa.

Wreszcie Mike lekko zdławionym głosem zapytał:
- Jak myślisz, czy Kay rzeczywiście przypadkiem

wpadł pod samochód?

Jim popatrzył na przyjaciela, w pierwszej chwili nie

rozumiejąc, o czym on mówi, a potem zdecydowanie
odparł:

- Nie gadaj bzdur, stary. To jasne, że Cameron

przyszedł nas postraszyć.

- Chyba masz rację - stwierdził po krótkim namyśle

Mike. - Grubas nie wygląda na specjalnie odważnego.

- W Iowa mógłby zostać szeryfem - rzucił Jim.
Mike głośno się roześmiał, a Jim przyłączył się do

niego. Ogarnęła ich fala przyjacielskiej wspólnoty.
Dobrze się rozumieli. W takich chwilach mieli wrażenie,
że we dwóch mogliby stawić czoła całemu wrogiemu
światu.

background image

Rozdział 5

Przez kilka następnych dni Jim i Mike godzinami snuli

się po Warszawie. Ciągle obserwowali te same obrazy.
Niemal na każdym rogu ulicy stali żołnierze, od czasu do
czasu widzieli czołg albo przejeżdżający wóz pancerny.
Przyzwyczaili się do tego widoku i nie robił już na nich
żadnego wrażenia. Jim nawet z pewnym rozbawieniem
przypominał sobie, jak przestraszył go pierwszy
napotkany czołg, jak serce skoczyło mu do gardła. Teraz
czołgi były dla nich takim samym elementem krajobrazu,
jak w innym mieście zabytki albo fontanny.

Chodzili z Michaelem po ulicach Warszawy, szukając

jakiegoś wydarzenia. Plany Jima z kalifornijskich czasów,
kiedy wyobrażał sobie, jak powali na kolana Jonasa
korespondencjami wojennymi z Polski, spełzły na niczym.
Nie tak wyobrażał sobie pobyt tutaj. Prędzej widziałby się
na pierwszej linii frontu, rzucającego się na radzieckie
czołgi niż zabijającego czas snuciem się po ulicach stolicy
kraju, w którym jak na złość nie działo się nic
spektakularnego. Codziennie z jednakową monotonią
widzieli to samo. Długie kolejki przed sklepami i
marznących w tych kolejkach, zdenerwowanych i
zmęczonych ludzi. Nędzne wystawy i puste sklepy.
Jezdnie pokryte prawie nietkniętym śniegiem, słabo albo
wcale nieoświetlone ulice, grupy ludzi czekających na z

background image

rzadka pojawiające się autobusy lub tramwaje. Czekanie,
cierpliwe, nieskończone czekanie to była
charakterystyczna cecha tego kraju. Ale wojna, powtarzał
sobie Jim w duchu, jakiś generał pierdnie i cały kraj siedzi
cicho. To wszystko, czego byli tutaj świadkami, Jim
uważał za warte nie więcej niż czwórka w skali Richtera
w Kalifornii. Mimo to Michaela rozsadzał, co jeszcze
bardziej irytowało Jima, jakiś dziwny entuzjazm.
Wszystko, co tutaj widział, wydawało mu się pasjonujące
i godne uwagi. Z byle powodu wyciągał aparat i
fotografował: ludzi w kolejkach, zatłoczone autobusy,
przejeżdżające czasami przez miasto kawalkady wojska.
Michael nie musiał nawet martwić się o filmy, mimo że
celnicy na lotnisku zostawili mu tylko jedną rolkę.

Już drugiego dnia, podczas wyczerpującej wędrówki po

mieście, Mike zauważył na zagraconej wystawie małego
sklepu o nazwie „Komis" torebkę, którą postanowił kupić
dla Sary. Torebka z prawdziwej krokodylej skóry okazała
się zresztą wyrobem Chanel i kosztowała grosze. Jim, po
przejrzeniu kupy paskudnych łachów, także kupił sobie
podniszczoną skórzaną kurtkę, za którą na Melrose Street
musiałby zapłacić kilkanaście razy więcej. Mike
wypatrzył pośród bezwartościowych drobiazgów dwie
rolki filmów Kodaka. Poprosił Jima, aby dowiedział się,
czy nie ma ich więcej. „A ile potrzeba?" - zapytał krótko
ekspedient zachwycony tak hojnymi klientami.
Następnego dnia Mike był już posiadaczem ponad
dwudziestu rolek I obietnicy, że chudy facet, w

background image

błyszczącym, czarnym kitlu z przypiętą do górnej kieszeni
etykietką „kierownik", wyglądający na niezbyt
rozgarniętego uczniaka, załatwi ich więcej. Przy okazji
zaoferował im najnowszy, wyprodukowany w NRD,
aparat fotograficzny, z doskonałymi obiektywami,
niewiele gorszy od jednego z tych, które Michael stracił
na lotnisku. Kierownik zażądał za niego osiemdziesiąt
zielonych. „No change money" - dodał i uśmiechnął się
szeroko, dumny ze swojej angielszczyzny. Gdy wyszli ze
sklepu, a uszczęśliwiony Mike pstrykał jak oszalały
zdjęcia nowym aparatem, Jim przegryzał swoją gorycz.
Nawet tutaj, w Polsce, Michaelowi szło łatwiej niż jemu.
Bawił się swoją robotą, podczas gdy on, aby napisać
artykuł, musi przynajmniej spróbować zrozumieć kraj,
który dotąd wydawał mu się niemożliwy do pojęcia.

Któregoś ranka wyszli z domu w lepszych niż

zazwyczaj humorach, bo dzień był piękny, słoneczny,
niezbyt mroźny. Śnieg skrzył się w słońcu i chrupał pod
butami. Drzewa wyglądały jak obłożone srebrną watą.
Było cicho. Nie zakłócały tej ciszy żadne dźwięki
charakterystyczne dla wielkiego miasta. O czym tu pisać,
pomyślał już niemal obsesyjnie Jim, o czym? Przecież nie
będę pisał o krajobrazie. Nie miał ochoty zgłębiać
żadnych polskich problemów. Czuł się tutaj przeraźliwie
obco i nie na miejscu, ale cieszył się swoim
wyobcowaniem. Był to bowiem dowód, że nie należał,
wbrew swoim korzeniom, wbrew genetycznemu
dziedzictwu, do tego kraju.

background image

Jim zaczął się denerwować także z jeszcze innego

powodu. Nie mógł kupić papierosów, a te przywiezione z
Kalifornii już się kończyły. Aż go skręcało, taką miał
ochotę na następnego papierosa, ale musiał robić długie
przerwy. Denerwował go Mike swoim gadaniem, że to
jest właśnie doskonały moment na rzucenie palenia.

- Ty nie palisz - powiedział Jim - a mimo to masz raka

trzustki.

Rzucił wściekłe spojrzenie Michaelowi i natychmiast

zrobiło mu się go żal, bo ten spuścił głowę i ze smutkiem
wpatrywał się w czubki swoich butów. Od dwóch dni
Mike miał atak hipochondrii. Bolało go w lewym boku,
odczuwał zgagę i uskarżał się na brak apetytu. Był więc
absolutnie pewny, że ma raka trzustki. Wymieniał kolejne
objawy i wszystkie idealnie zgadzały się z jego
tragicznym samopoczuciem. Nie chciał pić alkoholu, bo
uważał, że mogłoby to przyśpieszyć rozwój choroby.
Swoim zachowaniem doprowadził do szału Jima, który
marzył, by wreszcie mieć towarzystwo do picia. Co
pewien czas błagał Michaela, żeby wychylił choć
kieliszek, ale ten twardo odmawiał.

- Czy nie rozumiesz, stary - mówił głosem człowieka

pogodzonego z losem - że nie mogę? To tylko szybciej
wpędziłoby mnie do grobu.

- Przecież tak naprawdę nic ci nie dolega - przekonywał

Jim rozpaczliwie - jesteś zdrowy. Sam wiesz, że
hipochondryk wmawia sobie...

- Hipochondrycy - odpowiadał Mike, patrząc na Jima z

background image

wyrzutem - także umierają. A czasem nawet zdarza się to
z powodu raka trzustki.

Do cholery z nim, pomyślał Jim i powiedział

ugodowym tonem:

- Chodź, poszukamy czegoś do jedzenia.
Uśmiechnęli się do siebie. Jim doskonale wiedział, co

powiedzieć, aby wyjednać przebaczenie przyjaciela. Mike
bowiem uwielbiał zdobywać różne rzeczy w sklepach.
Chętnie i cierpliwie wystawał w kolejkach i był
niezmiernie dumny, kiedy udało mu się cokolwiek kupić.
Jim się irytował, ale ulegał pasji przyjaciela. Według
teorii Michaela odzywał się w nim instynkt myśliwski,
właściwy każdemu mężczyźnie. „Zastępuje mi to
polowanie" - powtarzał. Jima bawiło, że bogaty Mike,
który w Kalifornii lekceważył najbardziej wyszukane
potrawy, potrafił teraz tak się cieszyć ze zdobytego sera
czy rogalika. Mike docenił jego pojednawczy gest i
powiedział:

- OK, możemy spróbować zdobyć papierosy.
Nie był to jednak ich szczęśliwy dzień. Jakiś kioskarz,

pomagając sobie gestami, wyjaśnił Jimowi, że papierosy
są także tylko na kartki. Nie spodziewał się takiego ciosu.

- Co za pieprzony kraj! - rzucił z wściekłością Jim.
- Z ekonomicznego punktu widzenia to, co się dzieje w

Polsce, jest kompletnie chore - podsumował Mike. - Skoro
ludzie całymi dniami stoją w kolejkach, to przecież nie
mają czasu pracować.

- No i odkryłeś Amerykę, stary - stwierdził ironicznie

background image

Jim, grzebiąc po kieszeniach w poszukiwaniu papierosa.
Pożałował, że nie ma zwyczaju wkładania niedopałków,
zamiast do popielniczki, do kieszeni i ubawiła go ta
absurdalna myśl, która jednak w obecnej sytuacji miała
pewien sens.

Wreszcie usiedli na ławeczce, bo poczuli się zmęczeni,

a słońce solidnie przygrzewało i było niemal ciepło. Mike
pogrzebał w torbie i oznajmił:

- Mam dla ciebie niespodziankę.
- Papierosa? - zapytał Jim niecierpliwie.
- Nie, coś zdrowszego - powiedział i wyjął dwie piękne

kalifornijskie pomarańcze. - Znalazłem je w walizce.
Widocznie Sara je tam włożyła.

Pomarańcze miały w ich miłosnym języku znaczenie

symboliczne. „Jesteś moją pomarańczką" - mówiła Sara,
całując Michaela w policzek i w końcu tak zaczęli się
nazywać w chwilach czułości. Ale Jimowi nic do tego,
więc niech cieszy się owocami. Kalifornia rozkwitła
Michaelowi przed oczami. Przypomniały mu się krzewy z
biało-żółtymi kwiatami, rosnące na skarpie, gdzie stał jego
dom. Zatęsknił do tego miejsca tak silnie, aż zwilgotniały
mu oczy.

Starannie obrali pomarańcze i rozdzielili je na cząstki.

Jedli, rozkoszując się soczystym miąższem. Podszedł do
nich starszy mężczyzna z dość już wypchaną reklamówką
w ręku i zapytał:

- Rzucili pomarańcze?
Zamyślony Jim w pierwszej chwili nie zrozumiał

background image

pytania, ale Mike wiedziony swoim myśliwskim
instynktem, podpowiedział mu, że mężczyzna pewnie
pyta, gdzie można kupić pomarańcze. Nie mieli pojęcia,
co odpowiedzieć, więc dali mu, co zostało. Mężczyzna
zebrał starannie cząstki pomarańczy i schował do
reklamówki. Potem uśmiechnął się, pokazując niepełne
uzębienie i wyseplenił:

- Americanos?
Radośnie pokiwali głowami. Mężczyzna dodał coś

jeszcze, położył rękę na sercu i odszedł.

Tkwili dalej na ławce. Nie chciało się im ruszyć. Słońce

przygrzewało tak mocno, że wokół ławki już topił się
śnieg. Rozmawiali o Kalifornii. Nie mieli jeszcze żadnego
kontaktu z rodzinami. Telefony nie działały, a listów nie
chciało się im pisać.

- Sara szaleje. - Mike wystawił twarz do słońca. -

Matka pewnie też.

- Rozstałem się z Barbarą - oznajmił Jim.
- Domyślałem się. Nie było jej na lotnisku... Dlaczego

się rozstaliście?

- Właściwie nie wiem... - Jim nie miał ochoty przyznać

się przyjacielowi, że Barbara po prostu go porzuciła,
wymieniła, jak zużyty przedmiot. - Trochę mnie
denerwowała - przyznał po namyśle.

- A ty ją?
- Chyba też.
- Potrafisz wkurzyć, znam cię. - Roześmiali się

serdecznie.

background image

Szybko jednak zamilkli, bo śmiech dziwnie zabrzmiał

w białej pustce, która ich otaczała. Obaj dzielili to samo
odczucie: wydawało się im, że od czasu, kiedy byli w
Kalifornii, upłynęły długie lata. Czy to możliwe, że
jeszcze tak niedawno kryli się przed słońcem w cieniu
palm, że jedli pomarańcze, zrywając je prosto z drzew, że
beztrosko kąpali się w oceanie, a potem wygrzewali na
plaży, gdzie kelner donosił im margerithę, o
cierpkosłonym smaku z potłuczonym lodem, a Barbara i
Sara starannie smarowały im plecy olejkiem, pachnącym
kokosem? Po cholerę się tu pchałem? - Ostatnio Jim
nieustannie zadawał sobie to pytanie.

Nagle wokół domu, naprzeciwko którego stała ławka,

zauważyli zamieszanie. Podjechał samochód wyglądający
jak wojskowy jeep. Wyskoczyli z niego ludzie w cywilu,
wpadli do domu, a po niedługim czasie wyszli, prowadząc
pod ręce młodego, szarpiącego się mężczyznę. Dwaj inni,
którzy podążali za nimi, nieśli maszynę do pisania i
mnóstwo papierów. Towarzyszyły im dwie kobiety, jedna
młoda, druga znacznie starsza. Obie płakały i coś
krzyczały. Tamci wepchnęli mężczyznę do auta i
odjechali.

Jim i Mike przyglądali się tej scenie w milczeniu. Mike

wyciągnął aparat i nieustannie pstrykał zdjęcia. W duchu
błogosławił faceta z komisu za wspaniały obiektyw,
dzięki któremu, mimo odległości, fotografie wyjdą
wyraźne. Jim stanął, aby w razie potrzeby, zasłonić
Michaela, ale nikt na nich nie zwrócił uwagi. Przybyszom

background image

najwyraźniej zależało na jak najszybszym załatwieniu
sprawy, nie rozglądali się wokół.

Gdy wracali do domu, Mike cieszył się jak dziecko z

wykonanych zdjęć, ale Jim jakoś nie podzielał jego
entuzjazmu. Wreszcie po długim milczeniu, odezwał się:

- Dość tego. Musimy odnaleźć moją ciotkę... Trzeba też

oddać list, która dała mi miss Zawadzky.

- Masz go jeszcze? - zapytał Mike ze zdziwieniem. -

Byłem pewien, że ci go zabrali na granicy.

- Nie zabrali, nie robili nam przecież, choć diabli

wiedzą dlaczego, rewizji osobistej. Pora wziąć się do
roboty. W końcu muszę zrobić podpisy do tych twoich
zdjęć. Prawda, stary? - Jim uśmiechnął się z goryczą i
poklepał Michaela po ramieniu.

background image

Rozdział 6

Od kwadransa Jim i Mike stali przed budynkiem na

ulicy Koszykowej 12. Wcześniej sprawdzili już listę
lokatorów i znaleźli na niej personalia Marian Leski. Jim
pamiętał z lekcji polskiego, że polskie nazwiska mają
często inną końcówkę dla kobiet i inną dla mężczyzn.

- Zgadza się numer mieszkania i nazwisko -

skonstatował i dalej wpatrywał się w listę lokatorów.

Na myśl, że naprawdę znalazł swoją ciotkę, a może i

kuzynów, zrobiło mu się gorąco. W tym domu mieszka
siostra jego matki? Jeszcze do niedawna nie miał pojęcia,
że taka osoba w ogóle istnieje, a teraz stał przed jej
domem. Ona znała matkę, kiedy była małą dziewczynką,
myślał gorączkowo Jim, ciekawe, co powie? Czy
naprawdę jestem podobny do dziadka? A może to nie
ona? A jak nie zechce rozmawiać... Starał się opanować,
ale serce mu waliło, w skroniach czuł pulsowanie i co
chwila wycierał ręce o spodnie. Mike obserwując
przyjaciela, doskonale wyczuwał, co się z nim dzieje.
Milcząc, czekał cierpliwie, aż Jim uładzi się sam ze sobą,
aż odzyska spokój. I dalej stali przed domem, bo Jim nie
mógł się zdecydować na żaden krok.

- Czy myślisz, Mike, że to normalne zwalać się komuś

na głowę po prawie pięćdziesięciu latach?

- Nie jesteś aż taki stary - odpowiedział Mike ze

background image

spokojnym uśmiechem. Jim spojrzał na niego
nieprzytomnym wzrokiem i powiedział:

- Nie o to chodzi. Tylko czy ona zechce mnie widzieć?
- Najlepiej pójść na górę i się przekonać.
- Poczekajmy jeszcze trochę - poprosił Jim. I dalej stali

na mrozie.

Wreszcie Jim podjął decyzję i ruszył do przodu.

Wdrapywali się szerokimi schodami na czwarte piętro.
Winda stała na parterze, ale z doświadczenia wiedzieli
już, że nie działa, więc nawet nie próbowali jej
uruchomić. Stanęli przed drzwiami z tabliczką „Maria i
Marian Lescy". Jim popatrzył na przyjaciela przerażonym
wzrokiem, ale Mike nie zwracając na niego uwagi,
nacisnął dzwonek. Usłyszeli czyjeś kroki i pokasływanie.

Drzwi otworzył im drobny, niewysoki, starszy

mężczyzna w okularach. Ruchy miał energiczne, a zza
okularów patrzyły na nich ze zdumieniem bystre oczy.

- Panowie do kogo?
- Do cioci - powiedział Jim po polsku.
- Do cioci? - powtórzył mężczyzna zniecierpliwionym

głosem. - Do jakiej cioci?

- Do Maria Leska... Jestem synem jej siostry. Nazywam

się Jim Keaton, a to mój przyjaciel - oznajmił po polsku
uroczystym tonem Jim. - Przyjechaliśmy z Ameryki, a
konkretnie z Los Angeles, z Kalifornii.

Mężczyzna przez chwilę nic nie mówił, robił wrażenie,

jakby powtarzał w myślach ich słowa, po czym odezwał
się najczystszą angielszczyzną z brytyjskim akcentem.

background image

- Proszę, wejdźcie. Z tego co powiedziałeś, wynika, że

jestem twoim wujem. Cieszę się, że mogę cię poznać i
pana też. Twoja ciotka wyszła po zakupy - zwrócił się do
Jima z uśmiechem.

Gdyby mężczyzna przemówił do nich w języku suahili

nie byliby bardziej zdumieni. Jego czysta, niemal
oksfordzka angielszczyzna po prostu ich poraziła.
Mężczyzna był wyraźnie zadowolony z wrażenia, jakie
wywołał. Ze swobodą wprowadził gości do salonu, a sam
poszedł zrobić herbatę.

Z ciekawością rozglądali się po pokoju. Był znacznie

większy niż dwa pokoje z kuchnią, które obecnie
zajmowali. Idąc przez hall, zorientowali się zresztą, że
mieszkanie Leskich jest ogromne. Salon wydawał się
nieco zaniedbany, ale meble i przedmioty, które w nim się
znajdowały, były stare i piękne. Siedzieli przy
niewysokim stoliku z marmurowym blatem, na
ludwikowskich fotelach, obitych tapicerką w biało-
bordowe pasy. Pod oknem stał duży stół i wokół niego
dwanaście krzeseł. W kącie miał swe miejsce olbrzymi
zegar w dębowej skrzyni, ze złotą tarczą. Przeciwną
ścianę zajmował duży, wspaniale rzeźbiony kredens. Za
jego kryształowymi szybami można było dostrzec
delikatny porcelanowy serwis i różnej wielkości kielichy z
rżniętego szkła. Ściany zdobiły mniejsze i większe obrazy,
grafiki, a także zdjęcia w starych ramkach. Wszystko to
robiło wrażenie eklektycznego chaosu, ale jednocześnie
miało styl i charakter.

background image

Jim popatrzył z dumą na Michaela. Nowocześnie

urządzone wnętrza komfortowego domu w Pacific
Palisades przestały mu imponować. W tym pokoju czuło
się tradycję i europejską zasiedziałość. Co znaczą trzy
pokolenia nuworyszowskiego bogactwa Watsonów-
Smithów wobec wieków historii, myślał Jim. Po raz
pierwszy opuściło go poczucie niższości, które gdzieś
bardzo głęboko ukryte, zwykle odczuwał wobec
przyjaciela. Teraz Jim spojrzał na siebie innymi oczami.
Nie był już chłopcem z Iowa, był reprezentantem długiego
łańcucha pokoleń. Jego korzenie mocno tkwiły w tej
nieznanej mu jeszcze glebie. Był Amerykaninem, ani
przez chwilę nie miał co do tego wątpliwości, ale
wywodził się także stąd, z dziwnego kraju o nazwie
Polska. Tu żyli jego dziadkowie i jego pradziadkowie,
jego przodkowie. Jimowi wydało się to tak dziwne, że
poczuł ucisk w gardle.

Marian Leski wrócił do salonu, na tacy niósł chiński

imbryk i trzy filiżanki, na srebrnej paterze leżały kruche
ciasteczka, obok stała pięknie grawerowana, także srebrna
cukiernica w kształcie skrzynki, a na jednym z jej boków
widniała data 1819. Talerzyki, równie kruche jak filiżanki,
wyjął z kredensu. Usiadł i przyjrzał się chłopcom.

- Jakim cudem się tutaj znaleźliście? - zapytał swoją

nieskazitelną angielszczyzną.

Przyjaciele, uzupełniając nawzajem relację,

opowiedzieli mu o swojej drodze do Polski. Zgodnie
pominęli jednak rolę Andrew Watsona-Smitha w ich

background image

wyprawie. Jim, mówiąc o liście od matki, sięgnął do
kieszeni, wyjął go i pokazał wujowi, bo tak Leski nakazał
mu do siebie mówić. Starszy pan szybko przeczytał i był
wyraźnie wzruszony.

- Mój Boże - mówił - jakże się Marysia ucieszy... tyle

lat, mój Boże, a to niespodzianka.

*

Marian Leski poznał swoją przyszłą żonę Marię w maju

1951 roku. Dokładnie pamiętał tę datę, bo właśnie
wówczas wprowadził się z żoną, Heleną, na Koszykową
12 i zamieszkał obok Marii i Jana Stebnickich. Były to
dwa pokoje z kuchnią, przedzielone ścianką działową z
innym niewielkim mieszkaniem. Wielki przedwojenny
apartament w związku z rozpaczliwym głodem
mieszkaniowym został podzielony na dwie części. Tak
było w całym pięciopiętrowym domu, oprócz mieszkania
Stebnickich. Cztery pokoje, w tym duży salon, spora
kuchnia i służbówka, nadal stanowiły nietkniętą ani przez
wojnę, ani przez nowy ustrój całość.

Jan Stebnicki był prawie dwadzieścia lat starszy od

swojej żony, miał pięćdziesiąt lat. Wyglądał jednak
młodziej. Maria Stebnicka, wyjątkowo szczupła i zgrabna,
także nie wyglądała na swoje lata. Leski często
obserwował ich przez okno, gdy razem wychodzili na
spacer z niedużym pudlem. Zawsze pod rękę, zawsze
spokojni i pewni swojej wzajemnej miłości. Wydawali się
Leskiemu idealnym przeciwieństwem jego małżeństwa.

Helena, żona Leskiego, była poetką. Jej wiersze,

background image

poświęcone robotniczemu trudowi, drukowane we
wszystkich gazetach, miały wydania książkowe. Przez
pierwsze kilka lat małżeństwa Leski był mężem swojej
żony. To ona zarabiała pieniądze, to dla niej wszystkie
drzwi stały otworem, to ona ułatwiała im skomplikowane
powojenne życie. Podczas gdy jego żona recytowała
wiersze na akademiach, Leski pracował nad sobą. Zrobił
dyplom magisterski, uczył się języków obcych. Nie miał
pisarskiego talentu swojej żony, ale pisał lekko,
inteligentnie i jasno. Został zatrudniony jako dziennikarz
w jednym z najważniejszych warszawskich dzienników.

Ani Leski, ani jego żona nie utrzymywali bliższych

kontaktów ze swoimi sąsiadami Stebnickimi. Wymieniali
ukłony, czasem jakieś zdawkowe zdania na temat pogody
lub psa. Kiedyś Helena wróciwszy od sąsiadów z góry,
którzy bliżej znali się ze Stebnickimi, powiedziała do
męża, wydymając usta w ironicznym uśmiechu:

- Nie zdawałam sobie sprawy, że ojciec Stebnickiej był

znanym komunistą. To dlatego pozwolili im zatrzymać
takie duże mieszkanie... Mimo wszystko są jacyś dziwni.
Nigdy nie powiedziałabym o niej, że to córka takiego
ojca.

Życie Leskiego, które przez pięć lat płynęło spokojnie,

nagle doznało wstrząsu 1 stycznia 1956 roku. Po nocy
sylwestrowej, spędzonej na wielkim balu w Domu Prasy,
żona Leskiego oznajmiła mu, że od ponad roku ma
kochanka. Był nim młodszy od niej co najmniej dziesięć
lat pisarz Krzysztof Mazgan, który niedawno

background image

zadebiutował tomem opowiadań o życiu robotników w
Polsce. Leski czytał jego książkę i bardzo mu się
podobała. Nie był to żaden produkcyjniak, ale świetnie
skonstruowane opowiadania, z dobrym podtekstem
psychologicznym, wielką bystrością obserwacji i
przesycone humorem. Czytając książkę Mazgana
pomyślał, nie po raz pierwszy zresztą, że w Polsce
zmianie ulega nie tylko sytuacja polityczna, ale także
dokonuje się przełom w świadomości i umysłach ludzi.
Terror stalinowski słabł, a wraz z minimalnymi
podmuchami wolności ludzie odzyskiwali zdolność do
zwyczajnych przeżyć, reakcji, a nawet śmiechu.

Leski od dawna już obserwował to nieokreślone nowe,

które nadchodziło wielkimi krokami. Od kilku miesięcy
zaczął pisać reportaże; podlegały ostrej cenzurze i
ukazywały się w druku drastycznie skrócone albo po
prostu trafiały do kosza. Jego komentarze stały się tak
krytyczne, że przestano je w ogóle zamawiać. Leski stracił
pozycję niezwykle obiecującego dziennikarza. Fakt, że nie
wyrzucono go z redakcji, zawdzięczał romansowi swojej
żony, o którym wiedzieli wszyscy od dawna.
Niezrozumiałe zachowanie Leskiego jego koledzy i
przełożeni tłumaczyli sobie cierpieniem i rozdrażnieniem,
spowodowanym nową miłością małżonki. Nikt nie
przypuszczał bowiem, że Leski nie ma najmniejszego
pojęcia o głośnym związku żony. Jej wyznanie spadło na
niego jak grom z jasnego nieba.

Latem Helena Leska wyprowadziła się do swojego

background image

kochanka. Lipiec był gorący. Rozpalone mury jeszcze
potęgowały upał. Wszystkie okna w budynku były
pootwierane, panowała jednak cisza. Dzieci wyjechały na
wakacje, a sporo dorosłych na urlopy albo do pomocy
rodzinom na wsi. Leski też miał urlop, ale zupełnie nie
wiedział, co z nim zrobić. Został w domu i czytał książki,
czasem wieczorami umawiał się z kolegami na piwo.

Było już dobrze po północy. Leski wziął niedawno

chłodną kąpiel, siedział przy stole i wprost z termosu
wyjadał swoje ulubione lody o smaku zimnego budyniu,
jednocześnie czytał po angielsku „Trzech mężczyzn w
łódce (nie licząc psa)" Jerome'a K. Jerome'a. Kupił tę
książkę przed południem w malutkim i brudnym
antykwariacie. Bawił się świetnie, nigdy wcześniej o tej
książce nie słyszał. Ponurzy stalinowscy urzędnicy nie
dopuszczali nawet myśli o istnieniu takich książek. O
czymże innym była ta opowieść, jak nie o dekadenckim i
pozbawionym sensu życiu burżuazyjnych próżniaków?

Nagle usłyszał głośny dzwonek do drzwi. Otworzył.

Stała w nich Maria Stebnicka. Była blada i rozczochrana,
zapewne ubierała się w pośpiechu.

- Proszę pana - powiedziała - muszę zadzwonić... Mój

mąż źle się czuje.

Gdy rozmawiała przez telefon, tłumacząc lekarzowi, co

się stało, Leski nie spuszczał z niej wzroku. Podobały mu
się jej falujące ciemne włosy, gołe, nieopalone nogi i
smukłe dłonie. Był pewien, że pod krzywo zapiętą
sukienką, nie ma bielizny.

background image

Stebnicki miał zawał i trafił do szpitala. Marian Leski

zaczął coraz więcej czasu spędzać z Marią. Zabierał ją do
restauracji lub na lody, czekał pod szpitalem, kiedy szła
odwiedzić męża. Pewnego dnia, gdy wracali ze spaceru,
Maria zaczęła płakać. Płakała długo i rozpaczliwie, a
Leski całował ją i przytulał do siebie. Pocieszał. Nie
zatrzymali się nawet przed drzwiami jej mieszkania,
poszli do niego.

Po kilku tygodniach Stebnicki wrócił ze szpitala. Leski

wiedział jednak od Marii, że nie jest zdrowy. Lekarze
powiedzieli jej, że nadal grozi mu niebezpieczeństwo,
gdyż serce ma w kiepskim stanie. Stebnicki, dotąd zawsze
spokojny i cierpliwy, stał się gderliwy i nieznośny. Bez
przerwy też domagał się towarzystwa. W rezultacie, gdy
Maria wychodziła do pracy, Leski przed wyjściem do
redakcji wpadał do Stebnickiego, aby sprawdzić, jak się
czuje i czy niczego mu nie potrzeba. Wieczory zaczęli
spędzać w trójkę. Grali w remika albo w kości. Dużo
rozmawiali o polityce. Stebnicki miał doskonały
przedwojenny odbiornik Philipsa nastawiony na Wolną
Europę i razem wyłapywali słowa z trzeszczących
dźwięków, aby dowiedzieć się, co naprawdę w Polsce się
dzieje. Maria powiedziała kiedyś Leskiemu, że Stebnicki
zaczął chorować po wydarzeniach w Poznaniu. „Mówię
ci, tak się przejął - opowiadała kochankowi - że słuchając
radia, aż płakał i stale powtarzał, że to nigdy się nie
skończy i w tym kraju zawsze będą ginąć niewinni
ludzie".

background image

W październiku 1956 roku do władzy doszedł

Gomułka. Pod koniec listopada Marian Leski został
zastępcą redaktora naczelnego w swojej gazecie. Był
szczęśliwy z awansu i zadowolony ze swojej
wcześniejszej postawy. Wielu jego kolegów redakcyjnych
okazało się świniami i donosicielami. On zachował twarz i
wyrobił sobie opinię „przyzwoitego faceta", a to
niespodziewanie zaczęło mieć znaczenie. Miał przeczucie,
że nadchodzą dla niego dobre czasy. W grudniu, tuż przed
świętami Bożego Narodzenia zmarł Jan Stebnicki. W
tydzień po pogrzebie odbyli z Marią rozmowę, co do
której Leski nigdy nie był pewien, czy była straszna, czy
może tylko decydująca o jego dalszym życiu.

Tego dnia Maria nie chciała się kochać, choć nie

kochali się już od ponad dwóch tygodni i Leski
rozpaczliwie pragnął ukochanej. Maria jednak była
stanowcza. Ciężko usiadła przy stole i oparła się łokciem
o blat. Zapamiętał jej bladą twarz i płonące oczy.
Powiedziała szybko:

- Musimy się rozstać. Nie możemy być dłużej razem.
- Dlaczego? - wykrztusił. - Nie rozumiem, co się stało?
- Coś strasznego. Jestem w ciąży i chcę urodzić to

dziecko. Mam prawie trzydzieści siedem lat. To już
najwyższy czas. Nie zrezygnuję...

- Ależ kochanie - podszedł do niej i przytulił ją

serdecznie - ja też się cieszę i chcę mieć dziecko,
zwłaszcza z tobą. To cudownie... nie wiem, czym się
martwisz, głuptasku.

background image

Maria zaczęła płakać. Nie pytał nawet dlaczego,

rozumiejąc, że kobiety w ciąży bywają kapryśne i
nieprzewidywalne. Zapytał tylko, kiedy wezmą ślub, ale
ona nie odpowiedziała. Wstała i jeszcze pochlipując,
zbierała się do wyjścia. Tego było za wiele. Ujął ją za
ramiona i potrząsnął:

- Co się stało, do cholery? Dowiem się wreszcie, czy

nie?

- Dobrze, skoro chcesz - odparła Maria i znów usiadła

przy stole. W kretonowej sukience wyglądała dziecinnie i
bezradnie, była tak żałosna, że Leskiego zdjęła litość. -
Problem polega na tym... to znaczy... Nie wiem, czyje to
jest dziecko. Twoje czy Jana.

- Jak to nie wiesz czyje? - Pomyślał, że zwariowała. -

Oczywiście że jest nasze.

- To właśnie nie jest takie pewne - wyznała. Leskiemu

wydawało się, że usłyszał satysfakcję w jej głosie, ale
natychmiast odrzucił tę myśl.

- Spałaś z nim?
- Nie mogłam mu odmówić. Kochał mnie. Był taki

chory.... Przecież wiesz...

- Jezu! - Złapał się za głowę. Po chwili jednak

opanował się i powiedział całkiem spokojnym głosem. -
On na pewno nie mógł mieć dzieci. Nie mieliście
przecież....

- Nie mieliśmy - przerwała mu - bo Jan nie chciał mieć

dziecka. Mówił, że nie mamy prawa skazywać niewinnej
istoty na cierpienia w tym kraju. Mówił, że tu nigdy nie

background image

będzie normalnie. Spodziewał się nowej wojny. Byłam z
nim w ciąży, ale usuwałam na jego wyraźne żądanie...
Teraz jednak mam zamiar mieć to dziecko... bez względu
na wszystko.

- Jestem pewien, że ono jest nasze - powiedział Leski

stanowczo.

- Nie wiem, naprawdę nie wiem. - Ta jej uczciwość

wydała się mu nie do zniesienia.

W kwietniu 1957 roku, na niecały miesiąc przed

rozwiązaniem, Maria Stebnicka i Marian Leski wzięli
ślub. W połowie maja urodziła się im córka Anna Maria
Leska. Siostrzenica Joan Keaton i kuzynka Jima Keatona.

background image

Rozdział 7

Anna Leska wyprowadziła się z domu w tydzień po

ogłoszeniu przez generała stanu wojennego. Zamieszkała
ze swoją przyjaciółką Miką, także dziennikarką.
Regularnie widywała matkę, wpadała do domu, ale
unikała spotkań z ojcem. Nie chciała doprowadzać do
kłótni ani do kolejnych gwałtownych starć. Wydawało się
jej, że taka sytuacja ojcu również odpowiada. Dla matki
był to jednak prawdziwy dramat.

- Porozmawiaj z nim - błagała córkę. - Przecież nie

musicie mówić o polityce... Możecie rozmawiać o
wszystkim innym. To rozumny człowiek, dobrze wiesz.
Proszę cię, córeńko.

- To nic nie da, mamo. Nigdy się nie porozumiemy. On

w ogóle nie pojmuje, co tu się dzieje. Dialektyka,
rozsądek, kompromis, historyczne wybory - mówiła
Anna, naśladując ton głosu i gesty ojca. - Sytuacja
wymaga spojrzenia z perspektywy... Och mamo, to
wszystko są bzdury. Prawda jest taka, że chociaż tylko
część ludzi siedzi w więzieniu, to właściwie wszyscy
zostaliśmy internowani.

- Przesadzasz, kochanie. Od momentu, kiedy zajęłaś się

polityką, stałaś się bardzo niewyrozumiała. I śmieszna...
właśnie tak, śmieszna, z tym twoim przekonaniem, że we
wszystkim masz absolutną rację. Ojciec jest przyzwoitym

background image

człowiekiem. Nie ma z tym nic wspólnego - przekonywała
Annę matka.

- Owszem, ma i to dużo. On ich usprawiedliwia. Im się

podoba, że mają po swojej stronie człowieka
inteligentnego, który w dodatku zawsze może podrzucić
im kilka dobrych frazesów i...

- On tyle dla ciebie zrobił. Pomyśl tylko, dziecko.
- No, wiesz mamo, to chyba jest normalne, żeby ojciec -

odpowiadała Anna, tocząc rękami olbrzymie koło - robił
tyleee dla własnego dziecka.

- Dyskusja z tobą nie ma sensu. - Matka ucinała

rozmowę, wpadając w niezrozumiałą dla Anny złość. -
Sama nie wiesz, o czym mówisz.

Anna wychodziła z domu, trzaskając drzwiami, zła na

ojca i rozżalona na matkę. Maria, pozornie opanowana,
zostawała sama ze swoim strachem, wewnętrznym
dygotem i nerwami. Jej rodzina, do niedawna jeszcze
spokojna, kochająca się i oddana sobie, powoli zaczynała
się rozpadać.

Jakie to niesprawiedliwe, myślała Maria, że polityka ma

taki wpływ na życie zwykłych ludzi. Zawsze tak było...
Jan nie chciał mieć dzieci, bo nie odpowiadał mu ustrój. A
teraz moim dzieciom nie podoba się system. Boże, kiedy
tu wreszcie da się normalnie żyć.

Przez wiele lat Maria Leska z przerażeniem patrzyła,

jak Anna coraz bardziej staje się podobna do Jana
Stebnickiego. Po raz pierwszy zauważyła to
podobieństwo, gdy córka miała siedem lat. Uśmiechnęła

background image

się do matki i w twarzy córki Maria dostrzegła nagle jego
rysy i układ ust. Potem córka zaczęła rosnąć. Wzrostem
przewyższała niewysokiego Mariana i niedużą Marię.
Była zgrabna, smukła, strzelista. Jej sylwetka i sposób
poruszania się także przypominały Jana. Marię
spostrzeżenia dotyczące wyglądu córki przepełniały
strachem. Bała się, że pewnego dnia do Mariana dotrze
oczywista teraz dla Marii prawda, że Anna nie jest jego
dzieckiem.

Wydawało się jednak, że on nie miał żadnych

wątpliwości. Kochał Annę i był zachwycony zarówno jej
wyglądem, jak i inteligencją. Nawet gdy po czterech
latach małżeństwa na świecie pojawił się syn Michał,
uczucie Mariana dla Anny nie osłabło. Kochał syna, ale
jego miłość do córki miała w sobie więcej delikatności i
czułości.

Maria była wdzięczna Marianowi za wygodne życie,

jakie wraz z dziećmi mogła spędzać przy jego boku. Nie
kochała go, zmysły już ostygły, a wspomnienia
namiętnych czasów ich związku wywoływały u niej raczej
zawstydzenie niż nostalgię. Wystarczała jej obecnie
świadomość, że Marian uważa ją za dobrą żonę, tak
zresztą jak i ona miała go za przyzwoitego męża. Nie
skąpił na dom, szanował ją, a przede wszystkim był
oddany dzieciom. Czego jeszcze kobieta może wymagać
od mężczyzny po ćwierć wieku małżeństwa?, myślała
nieraz Maria, ciężko wzdychając. Nigdy jednak nie
narzekała, uważając, że i tak wyciągnęła szczęśliwy los w

background image

małżeńskiej loterii.

Od czasów kiedy się pobrali, kariera zawodowa

Mariana rozwijała się świetnie. Zachwiała się tylko raz, w
1968 roku. Leski odmówił wówczas pisania i wygłaszania
komentarzy antyżydowskich. Jako redaktor naczelny
jednego z najważniejszych dzienników nie chciał wziąć
udziału w nagonce, organizowanej przez władze.
Ostentacyjnie też żegnał na dworcu kolegów dziennikarzy
zmuszonych ze względu na pochodzenie do wyjazdu za
granicę. W rezultacie musiał odejść ze stanowiska. Jednak
infamia trwała zaledwie dwa lata. Przez ten czas pozycja
Mariana jako człowieka przyzwoitego i o mocnym
kręgosłupie jeszcze się umocniła. W kilka tygodni po
objęciu władzy przez Edwarda Gierka Leski powrócił na
poprzednie stanowisko, do tej samej gazety. Po kilku
latach jednak, w 1975 roku, poprosił towarzyszy z
wydziału zagranicznego KC o posadę korespondenta w
Londynie. Sytuacja w kraju przestała mu się wówczas
podobać. Miał coraz więcej kłopotów z cenzurą zbyt
często zatrzymującą teksty dziennikarzy, które on
zaakceptował do druku. Czuł, że jego pozycja, choć
pozornie nienaruszona, zaczyna słabnąć. Myślał też o
dzieciach. Pragnął, żeby poznały świat i nauczyły się
języków.

W Londynie spędzili cztery lata. Ania skończyła tam

studia, a Michał zrobił maturę. Leski, który doskonale
znał angielski przed wyjazdem, zrobił w Londynie
świetne wrażenie. Różnił się od swoich poprzedników,

background image

którzy przyjeżdżali do Anglii, nie mając żadnego pojęcia
ani o kraju, ani o języku. Szybko zdobył opinię człowieka
otwartego i światowego, mimo że przyjechał zza żelaznej
kurtyny.

Mógł przedłużyć czas swojej kadencji jako

korespondenta o następne cztery lata, tym bardziej, że w
kraju, czuł to wyraźnie, nikt nie miał głowy do
zajmowania się jego osobą ani szukania nowego
człowieka do obsadzenia stanowiska, ale tęsknił do
Polski. Wiedział ponadto, że w kraju następują jakieś
wydarzenia, których do końca nie rozumiał. Był rasowym
dziennikarzem, chciał rozpoznać tę nową sytuację.
Intuicja do tej pory niezawodna, nie podpowiadała mu
możliwości dalszego rozwoju wypadków.

Święta Bożego Narodzenia spędzili jeszcze w

Londynie. Na Okęciu wylądowali 1 stycznia 1980 roku.
Gdy Leski przyjrzał się sytuacji - przeraził się. Brak było
jedzenia, mydła, papieru toaletowego, brakowało
dosłownie wszystkiego. Bez przerwy wybuchały strajki.
Rozumiał doskonale, że aby opanować problemy
gospodarcze, najpierw trzeba przekonać i uspokoić
społeczeństwo. Natychmiast więc zabrał się do pracy. W
radiu wygłaszał komentarze, w telewizji prowadził
audycję, której pomysł zapożyczył z angielskiej BBC. Był
to rodzaj publicystycznego talk-show, gatunku wówczas
zupełnie w Polsce nieznanego. Przykroił audycję do
polskiej miary i prowadził ją z wielkim powodzeniem. Od
dawna był znanym dziennikarzem, ale wreszcie poznał

background image

smak prawdziwej sławy. W swoim programie ukazywał
Polakom niepokoje i kłopoty zachodnich krajów, obnażał
pustkę duchową i moralną ich obywateli. Przestrzegał
przed bezkrytycznym zachwycaniem się wolnością i
demokracją Zachodu. Robił to z całym przekonaniem i
czystym sumieniem, nie przedstawiał bowiem nieprawdy,
a nawet przekazywał jej znaczącą część.

Załatwił córce etat w jednym z najbardziej

prestiżowych dzienników. Spodziewał się z jej strony
wielkiego entuzjazmu do pracy, ale Anna po każdym
niemal powrocie z redakcji wygłaszała mnóstwo
krytycznych uwag, zwłaszcza pod adresem redaktorów
pisma. Wyśmiewała ich czujność, z upodobaniem
odnotowywała ingerencje cenzury w teksty własne i
kolegów. Sama zaś pisała mało i niechętnie.

W czerwcu, w pół roku po powrocie, cała rodzina

przeżyła wielką radość. Michał, o którego trochę się
martwił, bo był lekkoduchem, zdał do szkoły filmowej.
Leski dziwił się wprawdzie, że jego niezbyt urodziwy syn
dostał się na wydział aktorski, jednak znajomy profesor z
filmówki i jednocześnie znany reżyser wyjaśnił mu, że
Michał ma nieprawdopodobnie mimiczną twarz i
wrodzony talent.

Leski ubolewał, że jego córka zupełnie nie przykłada

się do pracy w redakcji. Jednak bardziej niepokoiło go
zachowanie Anny, gdy robił jej wymówki. Tłumaczył, że
powinna więcej pracować, że „nie może się wozić tylko
na nazwisku ojca". Dziewczyna najczęściej milczała,

background image

kiedyś jednak oświadczyła, że „najchętniej zmieniłaby
nazwisko". „Wezmę każde - powiedziała - byle nie
twoje". Leski aż zamilkł, ugodziła go boleśnie; jednak
żona, która słyszała rozmowę, zareagowała gwałtownie.
„Milcz - zawołała do córki - nie mogę już tego słuchać.".
Zaskoczyła go nieoczekiwanie ostra reakcja żony, ale
jednocześnie było mu przyjemnie, że tak otwarcie się za
nim wstawiła.

Nie przykładał wielkiej wagi do konfliktów i sporów z

córką, aż do sierpnia 1980 roku. Leski miał wówczas
wrażenie, że Anna oszalała. Wyjechała do Gdańska i cały
czas spędzała ze strajkującymi robotnikami w stoczni. Był
piękny sierpień, wakacje, a ona zamiast na plaży, tkwiła
przy fabrycznej bramie. Zdaniem Leskiego był to po
prostu nonsens. Kiedy wracała do domu, najwyżej na
kilkanaście godzin, rozgorączkowana, z zachwytem
opowiadała o wydarzeniach w stoczni. Ciągle też
wymieniała nazwisko Wałęsy. Dla wielu był to nowy
bohater narodowy, Leski jednak doskonale wiedział, z
biuletynów specjalnych, które otrzymywali najbardziej
zaufani ludzie w kraju, że jest to elektryk, o zdolnościach
przywódczych, a przy tym zwykły rozrabiaka. Nie miał
wątpliwości, iż władze będą musiały wreszcie stanowczo
zareagować na strajk w stoczni, bo sytuacja dochodziła do
absurdu. Niepokoił się o córkę. Spodziewał się ze strony
władz demonstracji siły, był więc zdziwiony, gdy doszło
do układu z robotnikami. Podpisywanie porozumień ze
strajkującymi Leski uważał za nierozważny krok. W jego

background image

opinii władze składały obietnice, z których nie będą
mogły się w przyszłości wywiązać. Sytuacja gospodarcza
Polski była dramatyczna, wymagała zaciskania pasa i
dyscypliny społecznej. Tymczasem kraj pogrążał się w
anarchii. Anna jednak nie chciała słuchać ostrzeżeń ojca.
Gdy porozumienie robotników z rządem zostało
podpisane, triumfowała i szalała z radości, jak zresztą
znaczna część społeczeństwa. Dziwił się naiwności ludzi.
Czy naprawdę wierzą, że zwycięstwo jest po ich stronie,
że wygrali? - pytał sam siebie.

Anny nigdy nie było w domu. Ciągle biegała na jakieś

spotkania i zebrania. Leski już wówczas nie miał
wątpliwości, że oboje znaleźli się po przeciwnych
stronach barykady. Ojca i córkę zaczęła dzielić nie tylko
ocena sytuacji, ale także poglądy polityczne. Coraz
bardziej oddalali się od siebie. Maria próbowała łagodzić
konflikty, ale była bezradna. Gdy w kraju został
ogłoszony stan wojenny, między ojcem i córką
zapanowała otwarta wojna. W tej sytuacji nieoczekiwane
pojawienie się nieznanego siostrzeńca z Ameryki Maria
Leska uznała za szczęśliwy omen.

background image

Rozdział 8

Dzień był pochmurny i wyjątkowo przygnębiający. Jim

i Mike znów przez kilka godzin snuli się po mieście,
grzęznąc w roztapiającym się śniegu; nie tracili nadziei, że
natrafią na jakieś wyjątkowe wydarzenie. W kilku
miejscach zebrali nasiąknięte wodą ulotki, które Jim
starannie schował do kieszeni, aby wieczorem spokojnie
je przeczytać i przetłumaczyć. Po południu byli umówieni
z Billem Cameronem w jego biurze. Grubas obiecał
udostępnić im jeden z dwóch działających w rezydencji
telefonów, aby mogli pogadać z rodzinami.

Powlekli się więc do ambasady, gdzie Mike rozmawiał

telefonicznie z Sarą, która wróciła już z samotnej
wakacyjnej podróży na antypody i opowiadała
rozbawiona, w jaki sposób gazety komentują fakt, że
Mike nie powrócił wraz z nią. Jim słyszał miłosne
wyznania Michaela, domyślał się, co mówi Sara, i popadał
w coraz większe przygnębienie. Zazdrościł Michaelowi.
Nagle zdał sobie sprawę, że poza matką nie było żadnej
kobiety na świecie, którą obchodziłby jego los. Najwyżej,
pomyślał rozgoryczony, miss Zawadzky zastanawia się,
czy nie zwiałem z jej dwustu dolarami.

Jimowi nie chciało się zadzwonić nawet do rodziców.

Przesłał tylko, za pośrednictwem Grubasa, pocztą
dyplomatyczną artykuł do gazety. Grubas, zgodnie z

background image

wcześniejszą zapowiedzią, przeczytał go przed wysłaniem
i obojętnym tonem stwierdził: „Interesujące
spostrzeżenia". Ta recenzja wywołała u Jima kolejny atak
niechęci do Camerona.

Grubas całkowicie nieświadomy wrogich uczuć, jakie

budzi w obu przyjaciołach, poczęstował ich whisky,
zabawiał miłą pogawędką i wypuścił dopiero pół godziny
przed godziną policyjną.

- Zauważyłeś - powiedział Mike w drodze do domu -

jak Grubas się migał? Anegdotki, plotki i żadnej
konkretnej odpowiedzi na nasze pytania. Nic, po prostu
nic. Dla kogo on, kurwa, pracuje? Dla CIA czy dla KGB?

Po powrocie do domu w milczeniu przygotowywali

kolację. Szary makaron wrzucili do garnka. Mike kroił
cebulę, a Jim starannie mieszał ją w misce z białym
pokruszonym serem, po który półtorej godziny stali w
kolejce. Milczeli. Każdy z nich przeżuwał własne
wątpliwości.

Ciekaw jestem, jak Jonas zareaguje, kiedy dostanie mój

w pocie czoła wyskrobany tekst?, Jim zżymał się na samą
myśl o minie szefa. Nie ma w nim żadnych konkretów,
same obrazki. Na pewno powie: impresje mamy gdzieś i
wrzuci go do kosza. Będzie triumfował. Nie ma do mnie
przekonania, nie lubi mnie, ale jest profesjonalistą, zna się
na robocie. Może ma rację, nie nadaję się do tego fachu,
jestem za miękki. Po diabła mi to wszystko? Zimno,
ohydnie, obrzydliwie. Co za pieprzony kraj, jak ci ludzie
mogą tu żyć? Chociaż wujek jest fajny. Mike powiedział o

background image

nim „prawdziwy Europejczyk". Swoją drogą, dziwny ten
kraj, pełen sprzeczności, z jednej strony brud, gówno,
ubóstwo, z drugiej kultura, języki, antyki... Wszystko się
popieprzyło, przemieszało. A jeszcze przy tym wszystkim
czołgi i żołnierze, ale też nie walczą, tylko stoją na
każdym rogu ulicy. Przejmują grozą, straszą, ale przecież
do nikogo nie strzelają... To jest, kurwa, jakiś thriller, gra,
tylko o co w tym wszystkim chodzi? Powinienem się tego
jak najszybciej dowiedzieć - na tym polega prawdziwe
dziennikarstwo. Dobrze, że matka wyjechała z Polski.
Urodzić się w tym kraju to byłby prawdziwy pech. Co oni
za życie mają ci Polacy...

- Kiedy stąd spieprzamy? - zapytał Mike, wyczuwając

jak zwykle bez pudła nastrój przyjaciela.

- Ja nie mogę, jestem dziennikarzem, a ty jako

fotoamator chcesz, to spieprzaj sam - odpowiedział z
godnością Jim. Był zły, że Mike przyłapał go na
defetystycznych rozmyślaniach.

- Mój plan jest następujący. Uważaj. - Mike nie dał się

łatwo spławić. - Zaliczamy uroczysty obiad u twojej
ciotki, potem jedziemy do rodziny miss Zawadzky,
pokręcimy się jeszcze parę dni i zwijamy interes.

- Ty jak zwykle o interesach. Wypróbowany żydowski

sposób na życie - odparł złośliwie Jim.

- Działa od trzech tysięcy lat. Moja rodzina zwykle robi

dobre interesy. I dlatego ci mówię, spadajmy stąd.
Niczego tu się nie dokopiemy, najwyżej dostaniemy
awitaminozy, już czuję się jakoś słabo.

background image

- Ty zawsze czujesz się słabo - zdenerwował się Jim. -

Grubas się wypiął, traktuje nas jak uczestników wycieczki
krajoznawczej. Piękny powrót... Jonas dałby mi popalić.

- Jak sobie życzysz, niewdzięczny gojku, stryj wywali

Jonasa - powiedział Mike z powagą. - Zanim wrócimy, już
go nie będzie...

- Nie gadaj bzdur, zajrzyj lepiej do makaronu - poradził

Jim.

Mike wstał, przeciągnął swoją potężną postać i ruszył w

stronę kuchni. W tym momencie usłyszeli ostry,
przeciągły dzwonek. Spojrzeli po sobie.

- Czyżby Grubas? - spytał retorycznie Jim i poszedł

otworzyć drzwi. Mike z ciekawością spoglądał zza jego
pleców. W otwartych drzwiach stała niestara jeszcze
kobieta, otulona wielką kraciastą chustą. Twarz miała
fioletową od mrozu, nos czerwony, jej duże, okrągłe
niebieskie oczy bystrze lustrowały pomieszczenie.

- Przedtem mieszkały tu jakieś inne. Jezdeśta nowe? -

zagadnęła uprzejmie.

Jim i Mike grzecznie milczeli, wpatrując się w

nieoczekiwanego gościa. Mike zaczął szukać w
kieszeniach drobnych pieniędzy. Baba jednak, nie
zwracając najmniejszej uwagi na zakłopotanie lokatorów,
zgięła się gwałtownie wpół i zaczęła grzebać w dużej
poplamionej torbie. Odrzuciła szmaty, leżące na wierzchu
i jednym ruchem ręki wyciągnęła z torby różowy,
otoczony białym tłuszczykiem, kawał świńskiego
grzbietu. Wygięła się do tyłu i zaprezentowała go z

background image

profesjonalnym wdziękiem, z jakim w eleganckich
butikach ekspedientki pokazują długość i doskonałą
jakość wytwornych rajstop. Jim i Mike dalej trwali w
ciszy, nie wiedząc, co myśleć o tej wizycie.

- Schabu nie chceta, to może kulkę. - Baba znów

poszperawszy w torbie, wyciągnęła z niej okrągły
kawałek mięsa, poprzecinany niebieskimi żyłkami i
oblepiony kawałkami gazety. Nie doczekawszy się żadnej
reakcji ze strony mężczyzn, schowała cielęcinę i w
ostatnim odruchu rozpaczy wyjęła z torby trzy, różowe
świńskie nóżki, zakończone raciczkami. Tym razem Jim
zdecydowanie pokręcił głową.

- Nic nie chceta, to chodźta se o suchym pysku -

powiedziała. - Przyjdę za tydzień.

Przykryła torbę szmatami i błyskawicznie zniknęła. Jim

i Mike popatrzyli na siebie w osłupieniu, ale już w dwa
tygodnie później zrozumieli, że w Polsce nie da się żyć
bez „baby z cielęciną", która dostarczała mięso z
regularnością dostawców z najbardziej ekskluzywnych
amerykańskich supermarketów. Michael szybko podłapał
to wyrażenie i bawił Jima do rozpuku, wymawiając słowa:
baba z cielęciną, z takim wyrazem twarzy, jakby co
najmniej oświadczał się Sarze Henderson.

background image

Rozdział 9

- Mój Boże, żeby im tylko smakowało - powiedziała do

córki Maria Leska, rozsmarowując krem na cieście. Całe
niedzielne przedpołudnie spędziła w kuchni,
przygotowując dla gości różne przysmaki. Ania i Michał
pomagali jej, choć właściwie bardziej dezorganizowali
pracę. Dawniej po prostu przepędziłaby oboje z kuchni,
ale dziś pragnęła słyszeć ich śmiech i głupie żarty,
wyjątkowo nie przeszkadzała jej powolność Michała i
niezręczność córki. Po raz pierwszy od wielu miesięcy
poczuła, że życie rodzinne przynajmniej na chwilę
powróciło do normy. Nawet Marian kilka razy zajrzał do
kuchni i rozmawiał z córką tak jak dawniej, jak gdyby nie
dzieliła ich ta piekielna polityczna przepaść.

Żeby tak trwało, żeby mogło tak trwać, pomyślała

Leska i poczuła nagłą tęsknotę za zapomnianą siostrą.
Zanim wyjechała do Ameryki były sobie bardzo bliskie. A
potem lata mijały i w ogóle przestała o niej myśleć. W
latach pięćdziesiątych listy od siostry starannie darła na
drobniutkie kawałeczki i od razu wrzucała do różnych
koszy na śmieci. W okolicach domu i biura doskonale
orientowała się w ich topografii. Nigdy nie wrzucała
dopiero co otrzymanych listów do tych samych co
poprzednio koszy. Opracowała wówczas cały system
pozbywania się korespondencji z Ameryki, choć przecież

background image

wiedziała, że na pewno ktoś przed nią ją przeczytał. Mimo
to śmiertelnie się bała, że wezwą ją do UB, będą
przesłuchiwać - wtedy wyjdzie na jaw, że czuje się z
siostrą związana, że interesuje się jej życiem, a może, co
gorsza, Ameryką. Wolała więc, żeby siostra znikła z jej
życia. Tylko obecność jest ważna, myślała, wystarczy,
żeby nawet najbliżsi sobie ludzie nie kontaktowali się ze
sobą przez kilka lat i odchodzą jak umarli... Gdzieś
biegnie ich życie, ale nie obok nas, więc traci znaczenie.
Co ze mnie za człowiek, wyrzekłam się siostry i nawet nie
miałam wyrzutów sumienia z tego powodu, uznałam to za
normalne, zwykła rzecz, ludzka sprawa, jak człowiek
łatwo się usprawiedliwia. Marian też traci kontakt z
Anią... broni wyższych racji, a ona walczy z nim z tego
samego powodu. Wszędzie ta przeklęta polityka. Zawsze
ona...

- Mama myśli tak intensywnie, że aż talerze

podskakują. - Maria usłyszała nagle wesoły głos Michała.
- Jak to fajnie, że mamy rodzinę w Ameryce, będzie gdzie
spieprzać z naszej kochanej ojczyzny. Mister General
good bye, komuno żegnaj.

- Na razie nigdzie nie wyjeżdżasz, więc się nie wyrażaj

- powiedziała, jakoś podświadomie przestraszona
teoretyczną nawet możliwością wyjazdu syna. Ostatnio
zresztą Michał wyraźnie ją niepokoił. Za dużo spał, ciągle
narzekał na ból głowy, zażywał zbyt wiele środków
przeciwbólowych. Namawiała go na wizytę u lekarza, ale
wszyscy w domu lekceważyli jej obawy. Nawet Marian,

background image

tak ostatnio obojętny wobec wszystkich domowych
spraw, któregoś dnia krzyknął, że już najwyższy czas, aby
przestała z syna robić ofiarę. Sam Michał swoje nie
najlepsze samopoczucie tłumaczył stresem. Szkoła
filmowa, jak i inne uczelnie, została, w obawie przed
buntem studentów, zamknięta przez wojskowe władze.
Dla Michała był to prawdziwy cios, marzył o aktorstwie i
bał się, że nigdy aktorem nie zostanie. W przeciwieństwie
do siostry nie angażował się w politykę, na wszelki
wypadek unikał też jakichkolwiek spotkań z kolegami,
których podejrzewał o możliwość kontaktów z opozycją.
Rozumiał sprzeciw Anny wobec systemu, on też nie
pochwalał stanu wojennego, ale jej bunt i zaangażowanie
po stronie przegranych uważał za idiotyzm. Michał był
zdania, że i tak nic się nie da zrobić, czekał więc tylko
coraz bardziej niecierpliwie na moment, kiedy szkoła
filmowa zostanie otwarta i znów będzie mógł do niej
wrócić.

- Które słowo, mamo, uważasz za brzydkie, spieprzaj

czy komuna? - zapytał Michał ze śmiertelną powagą,
naśladując drewniany głos generała.

- Przestań, jeszcze ojciec usłyszy i znów zacznie się

awantura - odparła Leska karcącym tonem, ale oczy
śmiały się jej do niezbyt przystojnego, jednak pełnego
wdzięku syna. Przepełniała ją tak wielka czułość, że miała
ochotę go ucałować, ale wiedziała, że zaraz powie:
„Dorosłych synów się nie całuje, dorosłemu synowi co
najwyżej można podsunąć jakąś panienkę". Nie lubiła,

background image

gdy tak mówił, bo dawał jej do zrozumienia, że niebawem
przestanie być jej synkiem, a stanie się mężem jakiejś
nieznanej obcej kobiety, albo co gorsza Elżbiety...

- Zaprosiłeś Elżbietę?
- Oczywiście, mamo, przecież wiem, jak ją lubisz -

zaśmiał się Michał.

- To ile osób będzie? - zastanowiła się Ania i zaczęła

wyliczać na palcach. - My w czwórkę plus Elżbieta i tych
dwóch z Ameryki, razem siedem - dobra cyfra.
Szczęśliwa.

- Jak dla kogo - powiedział Michał ponuro i zabrzmiało

to jakoś złowróżbnie. Leska znów poczuła niepokój i
nagły skurcz serca. Strach o dzieci, o ich bezpieczeństwo i
przyszłość nie dawały jej ostatnio zasnąć. Stała się
przesądna, zaczęła uważać na dobre i złe znaki, a słowa
syna, chociaż bez znaczenia, przestraszyły ją.

Zbliżała się trzecia, więc Lescy zgromadzeni w salonie

niecierpliwie czekali na dzwonek do drzwi. Nie chciało im
się rozmawiać, bo wewnętrzne napięcie i ciekawość, nie
pozwalały się skoncentrować na niczym innym jak tylko
czekaniu. Jedynie Leski spokojnie przeglądał gazety i nie
wykazywał żadnych oznak zdenerwowania, ale on był w
lepszej sytuacji, to rozumieli wszyscy, bo już ich widział.

Wreszcie dziesięć minut po trzeciej usłyszeli

upragniony dzwonek. Wszyscy wypadli do przedpokoju.
Leska gwałtownie otworzyła drzwi. Jim spojrzał na swoją
ciotkę i od razu zdecydował, że nie budzi w nim wielkiej
sympatii. Wydała mu się elegancka i przystojna, ale na jej

background image

twarzy dostrzegł oschłość, a może rozgoryczenie, które
mu się nie spodobało. Jim podszedł do niej i próbował ją
objąć, ale ciotka podała mu rękę, a potem lekko cmoknęła
w policzek. Leska sama była zaskoczona własnym
dystansem i obojętnością wobec siostrzeńca, ale ten
dorosły, krępy, przystojny mężczyzna wydał się jej obcy.
Co wspólnego mógł mieć ten dojrzały facet z jej
ukochaną, małą siostrą? Czy naprawdę był jej synem?

Później Jim wiele razy przypominał sobie i analizował

szczegóły pierwszego spotkania z rodziną. Pamiętał, że
początkowo miał poczucie tak straszliwej obcości i
zbędności swojej osoby, że tkwił przy stole, nic nie
mówiąc, i bezmyślnie patrzył w talerz. Na szczęście Mike
wziął cały ciężar wizyty na siebie. Gadał, śmiał się,
opowiadał anegdoty. Wszyscy byli nim zachwyceni, tylko
ciotka wydawała się nieobecna i co pewien czas z uwagą
przyglądała się Jimowi, którego wprawiało to w jeszcze
większe zakłopotanie. Nagle wstała gwałtownie z krzesła i
zdjęła ze ściany spłowiałą fotografię w mosiężnej ramce.
Podała ją Jimowi i powiedziała cichym, pełnym napięcia
głosem:

- Popatrz, to twój dziadek.
Z fotografii spoglądał na niego nieznany mężczyzna,

ale przecież o niezupełnie obcej twarzy. Matka miała
rację, Jim był podobny do dziadka. Nie uderzająco
podobny, ale łatwo w twarzy dziadka można było
odczytać zapowiedź rysów Jima. Zupełnie tak, myślał,
jakby pół wieku temu dziadek antycypował moje

background image

istnienie, mój wygląd. Jim tak samo jak dziadek miał
regularne rysy, wypukłe, zmysłowe usta, jasne włosy i
wyraziste spojrzenie piwnych oczu, w których u wnuka
kryła się lekka ironia, u dziadka zastępowała ją radość
życia. Wszyscy obejrzeli fotografię i zapadło milczenie.
Jim miał wrażenie, że zgromadzeni przy stole dzielą jego
myśli. Tajemnicza siła genów dała o sobie znać. Urodził
się kilkanaście tysięcy kilometrów stąd, w Iowa. Przeżył
dwadzieścia siedem lat bez żadnej wiedzy o swoim
dziadku, nie myślał o nim, nie zastanawiał się, jakim był
człowiekiem ani jakie miał życie. Pamięć genów
przetrwała w jego twarzy, w jego słowiańskich kościach
policzkowych, w spojrzeniu, które zarejestrowała
fotografia niebędąca przecież jego zdjęciem.

Ciotka cichym, spokojnym głosem zaczęła opowiadać o

dziadku. Od tego momentu Jim zrozumiał, że przestał być
obcy, że został przez ciotkę przyjęty do rodziny. Wuj
tłumaczył jej słowa na angielski.

- Zawsze był beztroski - stwierdziła po chwili milczenia

ciotka. - Zginął przez własną lekkomyślność. Tak długo
mu się udawało... Pamiętasz, Jim, w liście twojej matki,
który zostawiłeś mi do przeczytania, było napisane, że
mieszkaliśmy w domu na Mokotowskiej, gdzie sporą
liczbę lokali zajmowali Żydzi. Twój dziadek miał wśród
nich wielu przyjaciół, pomagali mu w trudnych
chwilach... Gdy Niemcy zaczęli organizować getto, wasz
dziadek ukrył dwoje żydowskich nastolatków w
piwnicach, wyrobił im fałszywe dokumenty na imię i

background image

nazwisko twojej matki, która szczęśliwie była w Ameryce
i przeprowadził ich do różnych klasztorów, jedno z tych
dzieci umieścił w klasztorze w Łagiewnikach pod Łodzią,
drugie gdzieś pod Poznaniem. Dziadek dokonał tych
karkołomnych wyczynów i włos mu nie spadł z głowy.
Kiedyś przypadkiem, gdy szedł ulicą, była łapanka i
wywieźli go do Niemiec na przymusowe roboty. Pracował
na farmie, u bauera. Miał już wówczas ponad pięćdziesiąt
lat, ale wyglądał znacznie młodziej, był zdrowy,
przystojny i nic, nawet ta okrutna wojna, nie gasiło w nim
radości życia. W jakiś dziwny sposób go nie niszczyła,
tylko dodawała mu skrzydeł. Może dlatego, że dzięki niej
tyle się działo. - Ciotka uśmiechnęła się i po chwili
opowiadała dalej: - Wkrótce cała rodzina bauera
uwielbiała go, nie musiał zbyt wiele pracować,
wystarczało, że błyszczał jak to on... Po pół roku pracy
dali mu tygodniowy urlop. Przyjechał do Warszawy.
Przyjaciele i znajomi dowiedzieli się o jego powrocie.
Zabawom i hulankom nie było końca, a wasz dziadek
zakochał się w naszej nowej sąsiadce. Była to wesoła i
miła wojenna wdowa. Miała już dobrze ponad czterdzieści
lat, ale dziadek dla niej oszalał i oczywiście nie wrócił do
bauera. Na moje błagania odpowiadał, że nie ma sensu
tam wracać, skoro tu jest tak przyjemnie... „Nie warto się
tak przejmować, będzie co ma być" - powtarzał. I mimo
wojny, mimo tego, co działo się dokoła, cieszył się
życiem. Jestem jego córką, ale nigdy tego nie rozumiałam.
Uważałam, że jest lekkomyślny... ale może to on miał

background image

rację. Może właśnie trzeba korzystać z radosnych chwil, a
o resztę się nie martwić.

- Mamo, co ja słyszę - zawołała Ania - uszom nie

wierzę! I kto to mówi? Przecież ty zawsze o wszystko
martwisz się na zapas.

- Może niepotrzebnie - powiedziała Leska i zamyśliła

się, bo twarz syna wydała się jej zbyt blada i zmęczona.
Po chwili jednak dokończyła swoją opowieść. - Ojciec
ukrywał się przed gestapo przez pół roku, wreszcie go
odnaleźli i wysłali do Dachau. Tam umarł na tyfus. Rano,
gdy do obozu weszli alianci, był jeszcze całkiem
przytomny. Amerykanie przywieźli ze sobą leki, które
pomogły wielu więźniom, ale nie zdążyły uratować jego.
Wieczorem stracił przytomność... Zmarł 29 kwietnia 1945
roku.

- Mój dziadek - odezwał się Mike półgłosem - był

amerykańskim pułkownikiem, dotarł do Niemiec wraz z
generałem Pattonem. Wyzwalał Dachau i był tam w
kwietniu 1945 roku. Nazywał się Alexander Wat...
Alexander Smith - poprawił się. - Może nawet widział
waszego dziadka... to niesamowite.

- Świat to wielki grajdoł. - Michał użył pozornie

nonszalanckiego tonu, ale był wyraźnie poruszony
opowieścią matki.

- W swoim życiu - zaczęła Maria po krótkim namyśle -

widziałam wiele niesamowitych przypadków i wiele
dziwnych spotkań. Zwłaszcza po wojnie. Ludzie
spotykają się w najdziwniejszych okolicznościach... i to,

background image

gdzie kto mieszka, w jakim kraju i w jakiej od siebie
odległości, nie ma zupełnie znaczenia. Jak mają się
spotkać, to się spotkają... Tak jak my dzisiaj.

- Przemawia przez ciebie niezrozumiały determinizm,

kochanie - stwierdził Leski, uśmiechając się do żony.

- No tak, dawno nie słyszeliśmy - wtrąciła zaczepnie

Anna - żadnego marksistowsko-leninowskiego kawałka.
Ale dzięki ojcu możemy mieć świeżutką ideologię z
dostawą wprost do domu. Po prostu delikatesy.

- Przynajmniej dzisiaj się nie kłóćcie - poprosiła Leska.
Jim i Mike wyczuli, że są świadkami konfliktu, ale nie

zrozumieli, o co chodzi. Kłótnia szybko została zażegnana
i dalej siedzieli w miłej, rodzinnej atmosferze,
opowiadając sobie nawzajem własne losy. Jim czuł się
doskonale ze swoimi kuzynami, a Michaelowi wyraźnie
podobała się Anna. Jim miał świadomość, że przeżywa
niezapomniany wieczór, pierwsze godziny ze swoimi
świeżo odnalezionymi krewnymi, i że musi zapamiętać
każdą chwilę, żeby potem móc opowiedzieć o wszystkim
matce, siostrze tej kobiety, której kilka godzin temu w
ogóle nie znał, a która była jego najbliższą krewną i
pamiętała jego matkę z czasów, gdy ani ona, ani nikt inny
na świecie nie przewidywał, że pojawi się na nim ktoś taki
jak Jim Keaton. „Syn swojej matki, dziennikarz,
znienawidzony przez szefa, zaprzyjaźniony z Michaelem
Watsonem-Smithem, porzucony przez feministkę
Barbarę". Gdybym teraz umarł, pomyślał z nagłym
przerażeniem, tylko tyle napisaliby w moim nekrologu.

background image

Przy deserze zdarzył się dziwny incydent. Michałowi,

który wyciągnął rękę po talerzyk z ciastem, nagle zaczęła
gwałtownie drgać lewa ręka. Jej ruchy początkowo niemal
niewidoczne, stały się zamaszyste, wyglądało to, jakby
demonstrował sposób zamykania i otwierania się
semafora. Zdziwiony patrzył na własną rękę, ale widać
było, że nie jest w stanie nad nią zapanować. Leska
krzyknęła przerażona. Po kilkudziesięciu sekundach
drgawki ustały. Przy stole zapadło milczenie. Michał
uważnie popatrzył po wszystkich:

- Co się stało? Czemu nic nie mówicie? - zapytał,

wyraźnie nie zdając sobie sprawy z tego, co zdarzyło się
przed chwilą.

- Nie podoba mi się to - szepnął Mike do Jima - to może

być coś poważnego.

- Odchrzań się, Mike, czy ty naprawdę wszędzie musisz

węszyć jakąś śmiertelną chorobę? - odszepnął Jim.

Incydent z Michałem szybko poszedł w zapomnienie.

Już po chwili wszyscy znów żywo rozmawiali. Leska
przyniosła albumy i oglądali zdjęcia. Jim po raz pierwszy
od dawna czuł się naprawdę szczęśliwy, opuściło go
ciągle mu towarzyszące poczucie pustki i osamotnienia.

Zbliżała się siódma, Leski wyszedł z pokoju i po kilku

minutach wrócił w żołnierskim mundurze. Jim i Mike
spojrzeli po sobie zaskoczeni.

- Będę mógł zostać jeszcze pół godziny -

usprawiedliwił się. - Niestety, obowiązki wzywają, o
ósmej trzydzieści mam audycję... Pewno dziwi was ten

background image

mundur, ale mamy stan wojenny, telewizja jest instytucją
zmilitaryzowaną...

Anna spojrzała na ojca z nienawiścią i szybko

powiedziała:

- Przepraszam, mamo, ale musimy już iść. Zabieram

naszych gości. Mam nadzieję, Michał, że wy z Elżbietą
też wychodzicie?

- Nie, zostajemy z mamą... Nie musisz mi mówić, co

mam robić - odparł rozzłoszczony Michał. - A poza tym -
dodał jakby zawstydzony własnym wybuchem - jestem
trochę zmęczony.

background image

Rozdział 10

Tamtego wieczora Anna zabrała ich do swojej

przyjaciółki Miki, z którą dzieliła mieszkanie. Jechali tam,
a właściwie głównie szli, w szampańskim nastroju. Anna
starała się zrobić jak najlepsze wrażenie na Michaelu.
Czarowała go, opowiadała zabawne anegdoty o sytuacji w
Polsce, śmiała się dużo i głośno. Jim z przyjemnością
patrzył na swoją kuzynkę. Była nie tylko ładna i
wyjątkowo zgrabna, ale także inteligentna. Moja rodzina,
myślał Jim, zaprezentowała się fantastycznie. Pokazali
klasę. Jakże był im wdzięczny. Nigdy nie przyszłoby mu
do głowy, że właśnie w Polsce odzyska swoje
nadszarpnięte poczucie wartości. Przyjaźń z Michaelem
wiele go kosztowała. Stale musiał godzić się z tym, że jest
biedniejszy, pochodzi z gorszej rodziny, że nie jest tak
wszechstronnie wykształcony ani wysportowany, a nawet
z tym, że jest niższy od Michaela. Mike zawsze miał
wszystko to, o co Jim musiał walczyć. A teraz tu, w tej
biednej Polsce, okazało się, że jego rodzina ma
europejskie tradycje, a na ścianach portrety przodków, o
jakich mógłby tylko marzyć Watson-Smith. Nie wiedział,
że obrazy i meble należały do pierwszego męża ciotki,
Jana Stebnickiego, że to w jego dziedzictwie Lescy uwili
sobie rodzinne gniazdo. Jimowi podobali się krewni,
niemal się w nich zakochał.

background image

Po godzinnym marszu dotarli wreszcie do celu. Anna

zadzwoniła trzy razy, raz długo i dwa razy krótko, a
potem zastukała trzy razy. Ktoś gwałtownie otworzył
drzwi. Przez chwilę wszyscy troje stali oszołomieni, bo w
mieszkaniu było ciemno od dymu i przez jego kłęby
widać było jedynie zarysy sylwetek.

- I pomyśleć - cicho powiedział do Jima Mike - że oni

mają tu papierosy na kartki.

- Zamknij się - syknął Jim.
Anna poszeptała chwilę z dziewczyną, która otworzyła

drzwi całej trójce. Dziewczyna skinęła głową i ruchem
ręki dała im do zrozumienia, żeby zostali w przedpokoju.
Po chwili wyszedł do nich szczupły, wysoki mężczyzna z
kieliszkiem wódki w ręku.

- Powitajmy naszych amerykańskich przyjaciół -

zwrócił się niezłą angielszczyzną, unosząc kieliszek do
góry. - Welcome. Zdrowie pierwszych obywateli
amerykańskich, którzy goszczą w tych komunistycznych
murach.

Mężczyzna wzniósł toast, a w jego ślad poszła reszta

grupy. Anna wyjaśniła Jimowi i Michaelowi, że jest to
zebranie konspiracyjno-edukacyjne. Spotykają się, żeby
rozmawiać o sytuacji w Polsce.

- I rozumiecie - dodała wyraźnie podniecona - że mogą

nas stąd zgarnąć.

- Grubas by się ucieszył. - Jim uśmiechnął się do

Michaela.

- O czym mówicie? - zapytała Anna.

background image

- Też mamy swoje konspiracyjne sprawy -

odpowiedział Mike z godnością, ale ta jego odpowiedź
wyraźnie nie spodobała się Annie. Wzruszyła ramionami,
oczywiście ci amerykańscy chłopcy nie mogą mieć
pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi.

Obaj Amerykanie z ciekawością przypatrywali się

osobom zgromadzonym w jednym małym pomieszczeniu.
Mężczyźni, niewiele starsi od nich, wydawali się na
pierwszy rzut oka identyczni. Wszyscy mieli brody i
ubrani byli w szare, długie, powyciągane swetry. Na ich
twarzach malowało się napięcie. Kobiety robiły wrażenie
ostentacyjnie zaniedbanych. Wszyscy wstali na chwilę,
żeby przywitać się z nowo przybyłymi, po czym znów
rozsiedli się na podłodze wokół krzesła, na którym
siedział mężczyzna zdecydowanie starszy od reszty
towarzystwa. Po chwili milczenia mężczyzna odchrząknął
i podjął przerwane nadejściem gości przemówienie.
Mówił niezbyt głośno, ale dobitnie i z ogniem. Jim i Mike
siedzieli nieporuszeni, nie rozumiejąc sensu tego, co
mówił guru - jak w myślach nazwał starszego pana Mike.
Anna powiedziała im, że jest to wykład o dramatycznej
sytuacji gospodarczej Polski, ale była tak zasłuchana w
słowa wykładowcy, że nie mieli odwagi prosić jej o
tłumaczenie. Jim rozumiał pojedyncze zdania, ale nie
chciało mu się zastanawiać nad ich sensem. Obaj
przyglądali się więc obecnym. Jim z przyjemnością
pomyślał, że jego kuzynka jest najefektowniejsza wśród
tych niebrzydkich, ale jakoś niespecjalnie pociągających

background image

dziewczyn. Gdy starszy pan skończył mówić, wszyscy
rzucili się z pytaniami do Amerykanów.

- Spokojnie - krzyknęła Anna - będę tłumaczyć, ale nie

mogę wszystkiego od razu!

Jim przeżywał kolejne chwile wewnętrznego triumfu,

bo gdy zebrani dowiedzieli się, że jest dziennikarzem, całe
ich zainteresowanie skupiło się wyłącznie na nim. Tylko
jemu zadawano pytania i proszono o komentarze. Mike
stał z boku. No, mister Watson-Smith, pomyślał z
satysfakcją Jim, przekonaj się, jak to przyjemnie być
panem Nikt. Swoją drogą, gdyby dowiedzieli się, kim jest
naprawdę Mike, mieliby głupie miny. Nie mają w
kieszeniach więcej niż ze sto dolarów. Mike mógłby kupić
ich wszystkich, razem z tym budynkiem, za swoje
miesięczne kieszonkowe. A oni gadają o ekonomii,
rozprawiają o gospodarce, przecież ten kraj ledwo dyszy.

-

Przepraszam, nie dosłyszałem pytania -

usprawiedliwił się Jim, gdy zapadło nagłe milczenie.

- Jan pyta, czy masz zamiar o nas napisać? Czy

będziesz pisał o tym, co tu się dzieje? - przetłumaczyła
Anna.

- Tak, ale dopiero po powrocie do Stanów - odparł Jim -

tam, jak państwo wiecie, nie ma cenzury.

Wszyscy roześmiali się z aprobatą. Jim odczuł, że mają

go za fajnego faceta. Jezu, pomyślał, gdyby oni wiedzieli,
że ja nie mam o czym pisać! Co im powiem, że nie
rozumiem nic z tego, co się dzieje? Spodziewałem się
wojny, a zastałem śnieżną breję, a gdyby nie moja rodzina

background image

umarłbym tu z nudów.

Spojrzał na stojącego pod ścianą Michaela, po którego

twarzy błąkał się niewyraźny uśmiech. Ten przynajmniej
mnie rozumie, pomyślał Jim i lekko skinął ręką w stronę
przyjaciela, ale on wcale nie zauważył tego gestu. Jim
dopiero później uświadomił sobie, że Mike patrzył w
jeden tylko punkt, w miejsce, gdzie siedziała Mika.

Po kilku godzinach zgromadzeni zaczęli się rozchodzić.

Anna wyjaśniła, że trzeba przestrzegać zasad konspiracji:
wychodzi się parami, po czym każda z osób idzie w inną
stronę.

- A jeśli agentów jest dwóch? - zapytał Mike.
- Jesteś bardzo naiwny. - Anna się roześmiała.
W końcu zostali we czwórkę: Jim, Mike, Anna i

właścicielka mieszkania, Mika, która także całkiem
poprawnie radziła sobie z angielskim. Mika wyciągnęła
spod wersalki butelkę ciepłej wódki. Popijali ją małymi
łyczkami i obie dziewczyny opowiadały, że zebranie, w
którym uczestniczyli, było kolejnym z serii tajnych
spotkań, jakie odbywają się po domach.

- Nazywamy to Latającym Uniwersytetem, Flying

University - przetłumaczyła z wdziękiem Mika. Mike
parsknął zachwyconym śmiechem. Jim popatrzył na niego
z niepokojem, coś dziwnego działo się z Michaelem.

Dziewczyny powtarzały, że takie spotkanie to zwykła

szkółka. Najwyraźniej dawały do zrozumienia, że ich
prawdziwa działalność konspiracyjna polega na czymś
zupełnie innym i znacznie poważniejszym.

background image

- Chyba możemy mieć do nich zaufanie - powiedziała

Anna.

- W końcu Jim jest moim kuzynem, a Mike - Anna

uśmiechnęła się kokieteryjnie - to nasz kumpel.

Podczas całej rozmowy Mike był milczący i poważny,

jakby jego pewność siebie nieco się zachwiała. Nie
flirtował już z Anną, nie odpowiadał na jej zaczepki, ale
też nie odzywał się prawie do Miki. Jim zdecydował, że
Mike albo źle się czuje, albo się upił, ale miał trochę za
złe przyjacielowi, że ten nie prezentuje się już tak
wspaniale jak w domu u Leskich. Anna też zauważyła
nastrój Michaela, i posmutniała. Tylko Jim i Mika z
ożywieniem rozprawiali o tym, co dzieje się w Polsce.
Mika często powtarzała: „Wy, Amerykanie, niczego nie
rozumiecie", ale starała się objaśnić Jimowi sytuację.

- W gruncie rzeczy chodzi o to, że nikt w Polsce nie

chce już komunizmu - mówiła.

- Robotnicy też nie? - chciał wiedzieć Jim.
- Przede wszystkim oni nie chcą - odparła z

przekonaniem.

- Ale to przecież oni mieli w waszym kraju przywileje,

sama to powiedziałaś. - Jim dolał sobie jeszcze wódki, ale
zachowując rozsądek, dolał do niej wody.

- Tak, ale byli oszukiwani. - Mika mówiła z coraz

większym podnieceniem. - Odebrano im wszystko, a w
pierwszym rzędzie wolność za obietnicę stałej pracy i
skromnej płacy.

- Myślisz, że w kapitalizmie ludzie są bardziej wolni,

background image

zwłaszcza jeśli nie mają pracy? - Jim postanowił
prowokować dziewczynę, bo złościł go jej entuzjazm i
poczucie wyższości, z jakim traktowała wszelkie, jego
zdaniem, rozsądne uwagi.

- Co to za pytanie - oburzyła się. - Ty myślisz po

amerykańsku, bo od urodzenia nie wiesz, co to cenzura
ani co to znaczy, że partia ma zawsze rację, ani co to jest
towarzysz, ani donos.

- O, przepraszam, to ostatnie słowo doskonale znam. -

Jim przypomniał sobie Jonasa. - Mój szef doskonale
opanował technikę donoszenia.

Spojrzał na Michaela i obaj się roześmiali. Dziewczyny,

już na rauszu, także zaczęły chichotać. Mika włączyła
magnetofon. Rozległ się głos Sary Henderson. Nagranie
co prawda okazało się fatalne, słychać było szum i pogłos,
ale bez wątpienia to ona śpiewała swój wielki przebój
„Our love will last forever".

- Skąd to macie? - rzucił Mike, nieoczekiwanie ostrym

tonem.

- Dostałam od kolegi, to nagranie z radia Luksemburg.

Uwielbiam głos Henderson - odparła Mika i zaczęła się
kołysać w rytm piosenki. Mike stał przez chwilę
nieporuszony, po czym zgrabnie skłonił się przed Miką i
poprosił ją do tańca. Jim wobec tego zatańczył ze swoją
kuzynką. Mike, ku radości obu dziewczyn, śpiewnie i
bezbłędnie recytował słowa piosenki, którą wyśpiewywała
Henderson.

- Też ją lubisz, prawda? - zapytała Mika.

background image

- Jasne - powiedział Mike bez chwili wahania - jest

niezła.

- Znasz jeszcze jakiś tekst z jej repertuaru? -

zainteresowała się Anna.

- Tak, co najmniej kilka.
- To fantastyczne, chyba naprawdę jesteś jej fanem. -

Mika zaklaskała w dłonie.

*

- Kurwa, stary, nie mogłem tego słuchać - powiedział

Jim do przyjaciela, gdy układali się do spania na
podłodze. Zostali u Miki na noc, bo przegapili godzinę
policyjną. Jim zresztą inaczej to tłumaczył, przyjacielowi
wcale nie chciało się opuszczać przytulnego mieszkania
Miki i specjalnie przedłużał ich pobyt aż do godziny zero.

- O co ci chodzi? - zapytał niewinnie Mike.
- Nie mogłem patrzeć, jak przytulasz się do tej obcej

dziewczyny, klepiąc teksty piosenek Sary. Jezu, gdyby
Sara to widziała. Nie masz za grosz poczucia
przyzwoitości. Całowałeś się z Miką - Jim aż sapał z
oburzenia - w takt jej piosenek.

- Podobały się jej. To nie ja wpadłem na pomysł, żeby

ich słuchać - bronił się Mike.

- No, nie. Nie wytrzymam. Całemu światu się podobają,

więc i na tym zadupiu także, ale Mike, zastanów się, co ty
widzisz w tej dziewczynie?

- Nie wiem. - Do Jima dotarł spokojny głos Michaela. -

Po prostu mi się podoba. Może wreszcie się dowiem, po
co tu przyjechaliśmy.

background image

- Przypominam ci, nieszczęsny dupku - Jim zagrzmiał -

że przyjechaliśmy, bo ja mam napisać stąd
korespondencje warte Pulitzera, a ty masz zrobić zdjęcia
godne World Press Photo.

- Jak dotąd nic z tych rzeczy się nam nie udaje.
- No to fajnie, zamiast tego będziemy się pieprzyć. -

Jim nie posiadał się z oburzenia.

- Nie bądź wulgarny, Jim i... odpieprz się, stary.
- Zmierz sobie gorączkę, Mike, ty chyba naprawdę

jesteś chory. - Jim postanowił być bezlitosny dla
przyjaciela, ale Mike nawet nie odpowiedział na zaczepkę.

Jim nie mógł zasnąć. Zawsze uważał, że ma intuicję, i

zaczął przeczuwać kłopoty. Poza tym, chyba po raz
pierwszy, naprawdę nie rozumiał Michaela. Jak on mógł,
mając tak niezwykłą dziewczynę jak Sara, interesować się
Miką. Nie była nawet specjalnie ładna. Miała duże,
ciemne błyszczące oczy, ale poza tym lekko krzywe zęby,
zbyt okrągłe policzki i małe, jakby stale zaciśnięte usta. Z
figury przypominała, Jim przekręcił się na materacu,
Empire State Building, szeroka w dole, wąska w górze.
Stanowczo nie była w jego typie. Owszem, miała sporo
wdzięku i ładnie się śmiała, ale gdzież jej do Sary. Mike
ma przewrócone w głowie - doszedł do wniosku Jim - i
właśnie dlatego podobają mu się proste jedzenie, stanie w
kolejkach i zwyczajne dziewczyny. Wrodzone poczucie
sprawiedliwości kazało mu jednak przyznać, że Mika nie
jest taka całkiem zwykła, coś w sobie może i ma, ale to za
mało, żeby tracić głowę. Pomyślał o Barbarze, którą

background image

ciągle porównywał z Sarą. Przez pewien czas prowadził
nawet turniej między tymi dwiema kobietami. Była ta gra
w kółko i krzyżyk. Jeżeli Barbara zrobiła coś, co
szczególnie mu się podobało, zapisywał na jej konto w
notesie krzyżyk, a Sara w tej samej sytuacji dostawała
kółko. Jednak kółek było w końcu o tyle więcej niż
krzyżyków, że Barbara nie miała już żadnych szans na
objęcie prowadzenia ani nawet na remis, więc
zniechęcony zrezygnował z prób udowodnienia samemu
sobie, że Barbara można dorównywać Sarze. Teraz jednak
żałował, że tak głupio stracił nie tyle Barbarę, ile jej
miłość i oddanie. Mika nie mogła stawać do konkurencji
ani z Sarą, ani nawet z Barbarą. Przegrałaby już na starcie,
pomyślał Jim i zaczął zapadać się w otchłań między jawą
a snem, przed oczami mając wirujące kółka.

Mike także nie zmrużył oka. Było mu gorąco, odczuwał

podniecenie na samą myśl, że Mika śpi obok, w drugim
pokoju, Wyobrażał sobie jej rozpalone snem ciało, gorącą
skórę i błyszczące oczy. W tańcu dotykał jej gładkich,
jedwabistych palców. Te dłonie mogłyby go pieścić.
Sama myśl o tym doprowadzała do szaleństwa, choć sam
zadawał sobie pytanie, co naprawdę w niej widzi? Jim ma
rację. Ona nawet nie jest szczególnie ładna. Co to jest, do
cholery? Dawno nie miałem kobiety, to na pewno dlatego
tak jej pragnę - odpowiadał sam sobie. Sara nie może się
spodziewać, że zawsze będę wierny. Boże, jak mi gorąco,
nie dam rady, pójdę i obudzę Mikę.

- Jim, czy możesz dać mi papierosa? - zapytał cicho.

background image

- A może ja śpię, Mike. Nie pomyślałeś o tym? -

odpowiedział Jim zgryźliwie, ale podniósł się z łóżka i
wyjął z kieszeni marynarki paczkę papierosów.

Mike zapalił. Był wdzięczny przyjacielowi, że ten

nawet nie okazał zdziwienia jego prośbą. Ciekawe, co
robią starzy, pomyślał i poczuł nagłą tęsknotę do jasnego
kalifornijskiego dnia. Wpatrywał się w okno, ale widział
tylko nieprzeniknioną ciemność. Męczy mnie ten kraj,
mam go dosyć - uświadomił sobie Mike i ogarnęło go
rozpaczliwe poczucie zagubienia. W Stanach życie było
łatwiejsze, proste, sterowalne. Tutaj, jakby postradał
kompas. Wszystko tu jest na niby, niby-dyktatura, niby-
wojna, a nawet niby-dolary. Mike uśmiechnął się do
siebie. Już niejednokrotnie musiał dokonywać absurdalnej
operacji, a zarazem nielegalnej, i wymieniać u pokątnych
handlarzy banknoty na papierki zwane bonami, bo tylko
za nie można było nabyć towar w dolarowym sklepie, w
którym kupowali alkohol i papierosy, a czasem szynkę w
puszce i herbatę.

- Mike, robisz doktorat z finansów, a nie potrafisz

wyjaśnić prostej operacji. O co tu chodzi? Po co im
bezwartościowy papier zamiast prawdziwych pieniędzy? -
dopytywał się Jim, ale Mike bezradnie rozkładał ręce.

- Ekonomia tego kraju - odpowiadał - wymyka się

naukowemu poznaniu.

- Po powrocie do Los Angeles zapytam twojego stryja,

on na szczęście jest samoukiem, istnieje więc szansa, że
będzie znał odpowiedź - stwierdził Jim.

background image

Tak, Jim ma rację, jestem głupcem, rozmyślał Mike.

Szaleje za mną jedna ze sławniejszych i piękniejszych
kobiet na świecie, a ja tracę głowę dla jakiejś Polki, którą
ledwo znam. Stryj zawsze mówił, że nic nie robi z faceta
takiego głupca, jak jego własny penis. Prześpię się z nią i
szlus, po prostu muszę mieć kobietę.

- Przeziębisz się i dostaniesz zapalenia płuc, w

następstwie czego umrzesz, bo nie znają tutaj
antybiotyków. - Mike ocknął się na dźwięk głosu Jima.

- Daj mi spokój, już i tak mam wszystkiego dość -

powiedział, ale wrócił na swoje posłanie i niemal
natychmiast zasnął.

Przeraźliwie ostry dźwięk dzwonka obudził ich

dokładnie o godzinie 6.04. Pies Miki, szorstkowłosy
jamnik, zaczął przeciągle i piskliwie wyć.

- Chyba nie pośpimy - uznał Mike, wstając z posłania -

trzeba zobaczyć, co tam się dzieje.

- Ktoś przyszedł - stwierdził Jim, nadstawiając ucha. -

Słyszę męskie głosy. O tej porze?! Zawsze byłem zdania,
że to barbarzyński kraj.

Nagle drzwi pokoju, w którym spali, gwałtownie

otworzył niski, krępy mężczyzna, towarzyszyło mu dwóch
innych w identycznych, niebieskich ortalionowych
kurtkach. Za ich plecami Jim dostrzegł obie dziewczyny.

- Wychodzić - rozkazał ten, który otworzył drzwi.
Jim, który zrozumiał polecenie, pchnął Michaela przed

sobą. Wszyscy czworo i trzech obcych znaleźli się w
jednym pokoju. Jamnik Miki, Kid, szczekał i drapał do

background image

drzwi. Ktoś stukał w ścianę, chyba chodziło o to, żeby
uspokoić psa. Przybysze kazali stanąć całej czwórce pod
ścianą. Niski mężczyzna, który wyraźnie był szefem,
oświadczył donośnym głosem:

- Zajmiemy się wami później, najpierw popracujemy.
Anna zaczęła tłumaczyć jego słowa, ale Niski warknął:
- Milczeć.
Trzej obcy spokojnie, metodycznie przeglądali książki i

papiery. Zawartość szuflad wyrzucali na podłogę. Nie
mówili przy tym ani słowa.

Jim nie mógł opanować dygotu. Było mu potwornie

zimno. Czuł, że się boi. Nie miał pojęcia, co robić ani jak
się zachować. Spojrzał na Michaela, który stał obok, tak
jak on w samych gatkach. Wydawał mu się dziwnie
spokojny, jakby nieobecny. Gapi się oczywiście na Mikę,
niech go szlag trafi. Jim spróbował wziąć się w garść. Nie
zabiją nas przecież, jesteśmy Amerykanami. No i co z
tego, możemy po prostu zniknąć. Nikt nie będzie wiedział,
co się z nami dzieje. Jezu, co oni robią, wszystko
wywalają.

Popatrzył na dziewczyny, które we flanelowych

koszulach nocnych stały wsparte o ścianę. Anna miała łzy
w oczach. Mika zastygła, jakby była wykuta z kamienia.
Jim przyjrzał się jej uważnie i zdecydował, że wygląda
nieapetycznie. Twarz miała zaspaną, kręcone włosy
potargane. Na nogach dostrzegł ciemny meszek, a jej
stopy wydawały się za duże. I przypomniały mu się
najseksowniejsze pod słońcem stopy Sary z czerwonymi

background image

paznokciami w kształcie migdałów. Przeniknęło go
wspomnienie ciepła kalifornijskiego dnia i intensywnych
promieni słońca, które rozświetlały bujne kolory roślin.
Zatęsknił za spacerami nad oceanem i za leniwym
pławieniem się w basenie u Michaela, za wszystkim, co
sprawiało, że czas płynął rozkosznie i bezproblemowo. Po
cholerę się tu pchałem, pomyślał z rozpaczą. Ojciec
zawsze mu powtarzał: „Siedź na dupie, tam gdzie ci
dobrze". A było mu dobrze, było mu jak w raju i wszystko
to stracił, bo zachciało mu się dziennikarskiej przygody,
która na razie polega na tym, że stoi prawie goły,
zmarznięty, głodny i bezradnie przygląda się trzem
facetom, którzy bezczelnie przeszukują mieszkanie
dziewczyn. A w dodatku śmiertelnie się boi. Nie czuł w
sobie ani krztyny posłannictwa, ani podniecenia nową
sytuacją, która dla rasowego reportera mogłaby być
fascynująca. „Jak nas tu ukatrupią, poza starymi nikt po
mnie nie zapłacze, a Jonas będzie zacierał łapy, że
wreszcie się mnie pozbył. Na trumnie położą mi
amerykańską flagę. Boże, mam już dość tego stania".
Spojrzał na zegarek była już 7.56. Kid szalał pod
drzwiami, bo chciał wyjść. Trzej faceci zrobili już spory
stos z papierów, które uznali za podejrzane.

Jeden z mężczyzn w niebieskiej kurtce zapytał o coś

Mikę. Jimowi wydawało się, że zrozumiał słowo „smycz".
Ale uznał to za niemożliwe, bo po co facetowi smycz?
Niebieski wyszedł do przedpokoju i po chwili wrócił z
długą, skórzaną smyczą. A jednak, przemknęło Jimowi

background image

przez myśl, będą nas bić. Niebieski podszedł do Kida i
starannie zapiął mu smycz. Kid zaczął szaleć z radości i
lizać faceta.

- Proszę zostawić mojego psa. Niech pan nie robi mu

krzywdy - poprosiła Mika i w jej wielkich lśniących
oczach pojawiły się łzy.

- Niech pani nie będzie śmieszna - powiedział Niebieski

oburzonym głosem - przejdę się z nim parę razy koło
bloku. Nie mogę patrzeć, jak zwierzę cierpi za ludzką
głupotę. Na spacerek - zwrócił się do psa - idziemy na
spacerek.

Kid skakał z radości. Mike spojrzał na Jima. No tak, ten

nic nie kapuje, pomyślał Jim i głośno powiedział:

- Ten pan zabiera psa na spacer.
- Jak to? - zapytał osłupiały Mike, ale Jim tylko

wzruszył ramionami.

- Wami też się zajmiemy w odpowiednim czasie,

chłopcy - odezwał się nieoczekiwanie niski mężczyzna -
jeszcze z wami poharcujemy. Tłumacz - nakazał Annie. -
Wszystko o was wiemy. Znaleźliśmy torbę z aparatem i
filmami. Przejrzymy, co tam macie. Ale to nie są chyba
zdjęcia gołych laleczek? Co?! - Facet wrzasnął
nieoczekiwanie, a po chwili dodał już nieco ciszej: - Nie
potrzebujemy tu amerykańskich kapusiów. Za
szpiegowanie należy się u nas czapa.

Anna zająknęła się przy słowie death sentence i

rozpaczliwie spojrzała na swojego kuzyna.

- Nie jesteśmy szpiegami - zaczął Mike z powagą - w

background image

naszej sprawie będzie interweniować amerykańska
ambasada i... prezydent - zaryzykował. - Łamiecie nasze
demokratyczne...

- W dupie mam waszego prezydenta! - wrzasnął znów

Niski - i wasze prawo! Mamy tu swoje kodeksy. Jest stan
wojenny i nie będziemy cackać się z takimi gnojkami jak
wy. Nikt was tu nie zapraszał. Mam uwierzyć, że
przyjechaliście tu włóczyć się po ulicach, gapić na
wystawy i fotografować krajobraz? Dobrze wiem, gnojki,
co tu robicie i za czym węszycie.

- Mamy jednak prawo - odezwał się stanowczo Mike -

prosić o kontakt z ambasadą. Proszę wysłać samochód po
Billa Camerona, on poświadczy, kim jesteśmy.

- Prawo to macie do jednego. Do siedzenia, kurwa,

cicho. Nie doradzaj mi, pieprzony jankesie, sam wiem, co
mam robić. Tłumacz dokładnie! - wrzasnął do Anny, która
zdenerwowana coraz częściej gubiła się w szybkim
dialogu. - Mam wypalać na niego benzynę. Patrzcie go!
Stój pod ścianą i milcz. Stój, mówię! - rozdarł się tak, aż
dziewczyny drgnęły.

Nieoczekiwanie Niski wyjął z kieszeni kajdanki i

zatrzasnął je na przegubach Michaela.

- Proszę tego nie robić - powiedziała Mika bezbarwnym

głosem.

- Zamknij się suko, za to, co tu masz, nie wyjdziesz z

pierdla przez następne dziesięć lat.

Jim czuł, że dygoce, a jednocześnie płonęły mu

policzki. Pragnął z całych sił, żeby ten koszmar wreszcie

background image

się skończył. Niski jednak znowu przyłączył się do
Niebieskiego i razem dalej przetrząsali książki i papiery.

- Jestem amerykańskim dziennikarzem. - Jim

nieoczekiwanie przeszedł na polski. Głos mu się łamał.

- Wiem lepiej, kim jesteś, gnojku - osadził go Niski. - U

nas i u was pismaki to szmaty. No, jesteś szmata, prawda,
tak samo jak ta, co tam stoi, twoja kuzynka. Powiedz:
jestem szmata. Chcę usłyszeć to po polsku.

Jim milczał. Czuł, że płoną mu uszy. Było mu wszystko

jedno, co się z nim stanie. Mógłby zabić faceta.

- Powiedz, bo cię załatwię - wycedził tamten.
W tym momencie wrócił drugi Niebieski z psem. Kid

radośnie podbiegł do Miki i polizał ją po gołej nodze.
Dziewczyna zaczęła cichutko płakać. Niebieski
wyprowadził Niskiego do przedpokoju; dochodziło
stamtąd tylko ciche szemranie. Ten, który z nimi został,
zagłębił się w lekturze jakiejś broszury. Mike, korzystając
z okazji, prześliznął się w stronę Miki. Nie mógł skutymi
rękami wykonać żadnego gestu, więc pochylił się i
pocałował ją w mokry policzek. Popatrzyła na niego i
otarła łzy. Anna i Jim przyglądali się tej scenie
zafascynowani jej niezwykłą czułością.

- Nic tu po nas - wyszeptała Anna do Jima i smutno się

uśmiechnęła.

Ona też czuje się samotna, widać to u nas rodzinne,

pomyślał Jim. Poczuł więź z tą wysoką, zgrabną
dziewczyną. Tamci mogą sobie robić, co chcą. On i Anna
są z jednego pnia, łączy ich jedna ósma wspólnych

background image

genów. Jim, który wychował się bez rodzeństwa, poczuł,
że ma prawdziwą siostrę. Tak samo jak Mike, Grace.

- No, gnojki, ubierać się, wyjeżdżamy - zdecydował

Niski, wchodząc do pokoju. Zdjął z rąk Michaela
kajdanki, które pozostawiły wyraźny, czerwony ślad na
przegubach rąk. - Ubierać się, migiem.

- Dokąd jedziemy? - zapytała Anna.
- Gówno ci do tego... Jedno ci tylko mogę

zagwarantować, szybko tu nie wrócisz - dodał z
wściekłością, patrząc na dziewczynę, która za wszelką
cenę próbowała ukryć strach.

background image

Rozdział 11

Od kilku godzin wszyscy czworo siedzieli na

drewnianych lawach w ohydnym pomieszczeniu,
oświetlonym jedną żarówką. Pilnował ich więzienny
strażnik, który nie pozwolił im ze sobą rozmawiać. Jim
odczuwał ssanie w żołądku, było mu niedobrze, miał
wrażenie, że cuchnie. Co pewien czas spoglądał z
wściekłością na Michaela; działał mu na nerwy, zwłaszcza
to jego idiotycznie uduchowione oblicze. Mike sprawiał
wrażenie nie tylko niezwykle spokojnego, ale nawet
szczęśliwego w tej całej niemożliwej do zniesienia
sytuacji. Pieprzony hipochondryk powinien tu już mdleć i
umierać, może daliby wtedy coś do jedzenia, rozmyślał
gorzko Jim, a ten nic, tylko słodko się uśmiecha. Jim z
odrazą spojrzał na Mikę, podświadomie obwiniał ją za to,
co im się przydarzyło. Opatulona, wyglądała ciężko i
niezgrabnie. Kiedy ubierali się pod okiem trzech ubeków,
Mika podrzuciła mu sweter ze słowami: „Trzeba nałożyć
na siebie jak najwięcej".

Był jej wdzięczny za ten gest i za sweter, dzięki

któremu trząsł się z zimna odrobinę mniej, ale nic nie
mógł poradzić na to, że Mika absolutnie mu się nie
podoba i nie może dzielić z przyjacielem jego fascynacji.
Zamknęli mnie, siedzę w więzieniu w obcym kraju
ogarniętym wojną i rozmyślam o dupach, zamiast o tym,

background image

co napiszę, przywołał się do porządku Jim. Zacznę od
rewizji, potem jak skuli Michaela... Nie był jednak w
stanie wywołać w sobie żadnego zapału do opisywania
tych wydarzeń. Kogo to obchodzi? Zamknęli mnie. Mój
problem. Odczuwam dyskomfort, strach, ale przede
wszystkim mijają godziny i nic. Żadnego dramatu, tylko
smętne siedzenie w zimnie i o głodzie. Pierwszy Jonas
polegnie z nudów już przy trzecim akapicie. Skrzywi się
w ten charakterystyczny dla siebie sposób i powie: „No i
co, biedactwo, zamknęli cię i naprawdę nic więcej się nie
działo?". Jim przymknął oczy. Boże, żeby jakiś cudowny
wehikuł czasu przeniósł go daleko stąd. Będę żył inaczej,
obiecał sobie. Nie muszę być sam. Miss Zawadzky jest
całkiem niezła. I lubi mnie.

Wszedł strażnik z wózkiem, na którym stał wielki

blaszany termos z kawą i kromki chleba posmarowanego
smalcem. W milczeniu podał im należne porcje i wyszedł.
Strażnik, który ich pilnował, krzyknął za nim, ale ten nie
usłyszał, wobec tego wybiegł. Po chwili wrócili obaj i
stojąc pod drzwiami, o czymś rozmawiali. Aresztanci
zostali sami, ale jeszcze przez chwilę w pomieszczeniu
panowało milczenie. Jakby wszyscy zastanawiali się nad
tym, co powiedzieć. Wreszcie odezwał Jim.

- Mam nadzieję, że Grubas nas z tego wyciągnie.
- Na pewno, ale co się stanie z dziewczynami? - zapytał

Mike.

Jim zawstydził się, że o tym nie pomyślał. Pal sześć

Mikę, ale Anna jest przecież jego kuzynką.

background image

- Aniu, przecież twój ojciec jest wojskowym! - Jim

wykrzyknął, tak jak gdyby dokonał jakiegoś odkrycia. -
Muszą pozwolić ci się z nim skontaktować.

- Nie mam zamiaru o nic go prosić - powiedziała Anna

z nagłym zniecierpliwieniem w głosie. - A poza tym mój
ojciec nie jest wojskowym, tylko dziennikarzem.

- Świetnie, wobec tego zamarznijmy tutaj wszyscy

razem - odparł Jim, urażony jej postawą. - A co do twego
ojca, to na własne oczy widziałem go w mundurze. U nas
dziennikarze nie chodzą tak do pracy - dodał jeszcze,
uśmiechając się złośliwie.

- Na pewno wywiozą nas z Warszawy - stwierdziła

spokojnie Mika, próbując zażegnać konflikt między
kuzynami. - Wszystkie obozy dla internowanych są poza
miastem.

- Będziesz miał z tego niezły kawałek do gazety, Jim. -

Mike się uśmiechnął. - W Wietnamie byłoby cieplej, ale
korespondencje z Europy też się liczą.

- To ten pieprzony kraj leży w Europie? - Jim podniósł

głos, bo tak naprawdę był piekielnie zły na siebie.
Natrętne pytanie „po cholerę się tu pchałem?" znów
cisnęło mu się na usta. - Byłem pewien, że to głęboka
Azja.

- Jak możesz tak mówić, Jim? - Anna nie kryła

oburzenia.

- Dajcie spokój, są ważniejsze sprawy do omówienia -

powiedziała Mika pojednawczo. Jim był wściekły, że to
właśnie ona stanęła w jego obronie, zwłaszcza gdy

background image

przyłapał zachwycone spojrzenie Michaela, którym ten
patrzył na Mikę. On naprawdę zwariował, westchnął w
duchu Jim, gapi się na nią, jakby odezwał się sam Martin
Luter King.

- Posłuchajcie, myślę, że powinniśmy...
Mika przerwała, bo usłyszeli podniesione głosy i jakiś

rwetes za drzwiami. Po chwili wkroczył Bill Cameron, jak
zwykle zasapany, spocony, w rozpiętym płaszczu.

- No, widzę, że podali wam niezłą kolację - powiedział,

wskazując na resztki chleba ze smalcem, które pozostały
na talerzach.

- Czy ty zawsze musisz mówić o jedzeniu, Bill? -

zapytał uprzejmie Mike.

Dwaj strażnicy stali w drzwiach i przyglądali się z

uwagą całej scenie, jakby rozumieli każde wypowiedziane
słowo.

- Wiedziałem, że narobicie sobie kłopotów, a tyle razy

powtarzałem, żebyście się w nic nie pakowali. No i
proszę, teraz mamy pasztet.

- Po prostu złożyliśmy wizytę naszej znajomej - zaczął

Jim - u...

- U której przypadkiem odbywało się konspiracyjne

zebranie - dokończył Grubas.

- Jesteś dobrze poinformowany, jak zawsze - dodał

Mike i uśmiechnął się do Jima. Ten mrugnął do niego
porozumiewawczo. Przyjaciele odnaleźli utracone
poczucie solidarności, znów połączyła ich niechęć do
Grubasa.

background image

- Nie myślcie, że was z tego łatwo wyciągnę.

Rozmawiałem już z paroma osobami, ale na razie musicie
tu zostać, chociaż zupełnie nie rozumiem dlaczego. -
Grubas nachylił się i zaczął szeptać.

- Nie wysilaj się, przecież oni nie rozumieją tego, co

mówisz. - Mike ruchem głowy wskazał na strażników i
parsknął śmiechem.

- Tu się nie ma z czego śmiać. - Grubas nerwowo

ocierał pot z czoła. - Nie rozumiem, dlaczego nie chcą
was stąd wypuścić?

- Mają nas za amerykańskich szpiegów - oznajmił Jim.

- Zabrali torbę Michaela z aparatami i zdjęciami...

- Nie żartuj. - Grubas wyraźnie zbladł. - Niech to diabli.
Jim poczuł, że po plecach przebiegł mu zimny dreszcz.

Kto wie, jak skończy się ta cała historia?

- No, nic, muszę lecieć i spotkać się z kimś. Na razie się

nie martwcie, chłopcy. Uszy do góry. Pewnie chcą was
trochę postraszyć. W końcu jesteście przedstawicielami
wrogiego mocarstwa. No, to cześć chłopaki, trzymajcie
się. Do widzenia, paniom. - Grubas skłonił się jak zwykle
gibkim ruchem i wybiegł. Więźniowie popatrzyli po sobie
zrezygnowanym wzrokiem. Nawet Grubas nie przyniósł
im żadnej nadziei, a co gorsza, nie umiał ukryć niepokoju.
Przynajmniej Mike wygląda na mniej szczęśliwego,
pomyślał z satysfakcją Jim. Chciał coś powiedzieć, ale
zrezygnował, bo czuł, że żołądek podchodzi mu do gardła.

Jeden ze strażników wywiózł wózek z resztkami

kolacji. Ten, który pozostał, oznajmił, że dzisiejszą noc

background image

aresztanci spędzą na ławach, a dopiero rano dowiedzą się,
co dalej się z nimi stanie.

- Nie ma jeszcze decyzji w waszej sprawie -

poinformował krótko. - Będziecie spać tu razem, bo nie
wiedzą, co z wami zrobić, a poza tym nie mam już
męskich cel; wszędzie pełno tego motłochu.

Anna przetłumaczyła jego słowa. Znowu wszyscy

czworo popatrzyli na siebie bezradnie. Jim pochylił się w
kierunku Michaela i szepnął mu wprost do ucha:

- Sam chciałeś się w to wpakować. Nie moja wina.
Mike spojrzał na niego, niemile zaskoczony.
- Co ty, cieszę się, że tu jestem - powiedział z

naciskiem - przynajmniej coś się dzieje. To jest wreszcie
prawdziwe życie.

- O ile nie skończy się śmiercią. - Jim uśmiechnął się

blado.

Mike wzruszył ramionami, przesunął się w stronę Miki

i coś szeptał jej do ucha. Anna drzemała. Jim poczuł się
znowu piekielnie samotny. Mike zawsze potrafił znaleźć
sobie kogoś, na kim mógł się wesprzeć. On musiał dawać
sobie radę sam. Zgrzytnęły drzwi, wszedł drugi strażnik.
Uważnie rozejrzał się po celi i zawołał: - Koniec rozmów.
Cisza nocna.

Jim odetchnął z ulgą, teraz wszyscy zostaną tylko ze

swoimi myślami.

Cała czwórka, choć piekielnie zmęczona, spała źle. W

celi było zimno i duszno. Jim gapił się w ciemność i po
raz pierwszy poczuł, że jest mu wszystko jedno, co stanie

background image

się z nim, Michaelem i całą resztą. W zasadzie zależało
mu tylko na kąpieli. Marzył o wannie, wypełnionej
pieniącą się, gorącą wodą i szorstkich ręcznikach, którymi
do sucha można wytrzeć rozgrzane ciało. Kiedy brali
kąpiel, razem z Barbarą, w jednej wielkiej wannie, ona
dokładnie osuszała go ręcznikiem, całując przy tym gdzie
popadło. Barbara potrafiła być delikatna, serdeczna,
rozkoszna, kiedy tylko miała wrażenie, że całkowicie i
bez zastrzeżeń ją akceptuje. Ale jego tak wiele rzeczy
drażniło, w zasadzie ciągle miał do niej pretensje. A to nie
podobało mu się jej uczesanie, a to bluzka czy nawet
sposób, w jaki akcentowała niektóre słowa. Jak ona
mogła, rozmyślał Jim, wytrzymać tyle czasu z kimś takim
jak ja? Ogarnął go nagły wstyd i tęsknota za czułością
kobiety, którą przez własną głupotę stracił. Jeśli uda mi
się wrócić, spotkam się z nią, obiecywał sobie, i
przeproszę, przynajmniej to jej się należy. Rozmyślania
przerwał mu cichutki szept Michaela:

- Musimy coś wymyślić, stary.
- W porządku, co proponujesz? - odszepnął, czując

nagłą, niezrozumiałą złość. - Bo ja osobiście nie widzę
żadnego wyjścia z tej gównianej sytuacji.

- Przede wszystkim trzeba pomyśleć o dziewczynach.
- No jasne, poświęćmy dla nich własne życie - wycedził

jadowicie Jim. - Zdaje mi się, Mike, że ty o niczym innym
nie marzysz.

- Czego się tak wściekasz? - Mike był dotknięty jego

nieprzyjazną reakcją.

background image

- Chyba nietrudno się domyślić? - Jim gwałtownie

odwrócił się od Michaela. Nie chciało mu się z nim gadać.
Wydał mu się niedorzeczny w swoich reakcjach
zakochanego faceta. Właściwie śmieszny. Ale w końcu
był jego kumplem, jedynym, jakiego miał na całej
północnej półkuli.

- Dobranoc Lancelocie - mruknął ugodowo do Michaela

i zasnął.

background image

Rozdział 12

Następnego dnia koło południa w celi pojawiło się

dwóch cywilów, w garniturach i starannie zaciśniętych
krawatach. Grzeczność i uprzejmość okazywali niemal
demonstracyjnie. Oznajmili, że zabierają Amerykanów
oraz Annę na przejażdżkę.

- A co z moją przyjaciółką? - dopytywała się Anna.
- Proszę się nie martwić. Nie stanie się jej żadna

krzywda - odpowiedział facet w buraczkowym garniturze
w czarne paski.

Jim doskonale zrozumiał, o czym rozmawia jego

kuzynka z Buraczkowym, i na wieść o tym, że Mika nie
będzie im towarzyszyć, ucieszył się. Drażniła go ta
dziewczyna. Anna dalej indagowała Buraczkowego w
sprawie Miki, a Jim wyjaśnił Michaelowi, że gdzieś ich
zabierają. Ani słowem nie wspomniał mu jednak, że Mika
z nimi nie pojedzie. Im później to do niego dotrze, tym
lepiej, pomyślał sobie.

Buraczkowy uprzejmie i stanowczo uciął rozmowę.
- Pora na nas - powiedział i uśmiechnął się, błyskając

krzywymi, ale bardzo białymi zębami. Anna szybciutko
podeszła do Miki i ucałowała ją w oba policzki.
Dziewczyna była bardzo blada i wyraźnie starała się być
dzielna, ale po twarzy spływały jej łzy. Zdezorientowany
Mike zapytał:

background image

- Co się dzieje?
- Mika nie jedzie z nami - odparła Anna.
- Dlaczego? - zapytał Mike, a po chwili namysłu

stwierdził: - Wobec tego ja też nie jadę.

- Mike, nie rób cyrku - poprosił Jim - w końcu nie

wiadomo, dokąd jedziemy. Może będzie jej lepiej...

- Zostaje sama, nie rozumiesz? Będzie się bała.
- Cisza! - ryknął Buraczkowy, który najwyraźniej miał

dość wszelkich rozmów i własnej uprzejmości. -
Wychodzić, szybko. Raz, dwa.

Mike nieporuszony siedział na ławce.
- Powiedz mu, że jedziemy - zwrócił się drugi cywil do

Anny - i powiedz, że nie chcemy używać siły.

Anna przetłumaczyła jego słowa, a od siebie dodała, że

jego opór nie ma sensu, pogarsza tylko sytuację. Mike,
który zdaniem Jima, zachowywał się jak idiota, w ogóle
nie odpowiadał i dalej siedział bez ruchu, tylko kurczowo
chwycił się krawędzi ławy. Buraczkowy wypchnął Annę i
Jima na korytarz i kiwnął głową na strażnika. Ten
błyskawicznie podszedł do Michaela, chwycił go pod
ramiona, wykręcił ręce do tyłu i zatrzasnął kajdanki na
przegubach. Mike zaskoczony nagłością ataku w ogóle nie
zareagował. Do diabła, pomyślał Jim, co z nim jest? Już
drugi raz zakładają mu te przeklęte kajdanki.

- Uspokój się, Mike. - Głos Miki zabrzmiał

nadspodziewanie spokojnie. - Dam sobie radę. Nie
martwcie się o mnie.

- Dość tych pożegnań - rzekł Buraczkowy. - Idziemy.

background image

W samochodzie, a właściwie eleganckiej czarnej

limuzynie, którą kierował ten drugi, Buraczkowy odzyskał
poprzednią uprzejmość. Zdjął Michaelowi kajdanki i
poinformował całą grupę, że będą jechać najwyżej pół
godziny. Potem zapadło milczenie. Jim wyglądał przez
okno samochodu. Dzień był słoneczny. Żołnierze stojący
przy czołgach wystawiali twarze do słońca. Przy sklepach
wiły się długie kolejki. Nic się nie zmieniło, skonstatował
Jim w myślach, stale to samo. Spojrzał na Michaela, który
siedział wyprostowany jak struna. Próbował złapać jego
spojrzenie, ale Mike był zbyt pochłonięty własnymi
myślami.

Po dwudziestu pięciu minutach jazdy po niemal pustych

jezdniach wjechali w leśną drogę. Mike ocknął się i lekko
szturchnął Jima łokciem. No, wreszcie odzyskał instynkt
samozachowawczy, stwierdził z zadowoleniem Jim i
uśmiechnął się do przyjaciela. Anna wtulona w siedzenie
samochodu drzemała. Opadła jej broda, a z ust poleciała
cienka strużka śliny. Wyglądała źle. Biedna dziewczyna,
pomyślał Jim ze współczuciem, ja stąd kiedyś wyjadę, a
ona musi tu żyć.

Limuzyna zatrzymała się przed bramą, którą otworzył

żołnierz. Po przejechaniu jeszcze kilkudziesięciu metrów
zaparkowali przed dużą willą, z pięknymi balkonami i
werandą z drzewa modrzewiowego ciętego w koronkowe
wzorki. Anna, która właśnie się ocknęła, ze zdumieniem,
mrugając oczami, patrzyła na dom.

- Wysiadamy - polecił Buraczkowy, a żołnierz, który

background image

zszedł po szerokich schodach, prowadzących do willi,
otworzył drzwi samochodu, najpierw Buraczkowemu, a
potem całej reszcie.

- Szef w domu? - zapytał Buraczkowy.
- Czeka - odpowiedział krótko żołnierz.
- Idziemy, idziemy - ponaglił Buraczkowy gramolących

się z samochodu przyjaciół.

Żołnierz wprowadził ich do wielkiego salonu,

połączonego z jadalnią. Duży, ciemny, błyszczący stół był
nakryty na trzy osoby. Jim objął zastawiony stół
zachwyconym wzrokiem. Nie wierzył własnym oczom.
Na stole stało pieczywo, szynka, ser, pasztet
ugarnirowany śliwkami, ogórki, kawior w kryształowej
misie, na lodzie, a nawet ćwiartka wódki i soki. Roznosił
się smakowity zapach kawy, parującej z wielkiego
dzbanka. Obok niego na srebrnej paterze piętrzyły się
ciastka z kremem. Buraczkowy skłonił się jak lokaj i
wskazał na stół.

- Siadajcie i jedzcie. Potem porozmawiamy.
Buraczkowy opuścił pokój. Został z nimi żołnierz,

który ich obsługiwał i na początek starannie rozlał wódkę
do małych kryształowych kieliszków, a potem sok do
kryształowych szklaneczek ze złotym szlaczkiem. Przez
długą chwilę wszyscy troje siedzieli w milczeniu, nie
wiedząc, co zrobić, wpatrywali się w góry jedzenia na
stole. Wreszcie Mike podniósł kieliszek wódki, wychylił
go do dna jednym haustem i pusty wskazał żołnierzowi do
napełnienia. Anna i Jim poszli w ślady Michaela, a

background image

żołnierz uśmiechnął się i powiedział: „Na zdrowie". W
chwilę potem cała trójka rzuciła się na jedzenie. Najpierw
jedli szybko, połykając wielkie kęsy, żeby zaspokoić
pierwszy głód. Potem zaczęli smakować kolejne potrawy.
Gdy już właściwie byli najedzeni, krępa kobieta w
niebieskim fartuchu wniosła wazę z parującą zupą. Przy
deserze żołnierz poczęstował ich papierosami. Jim,
wdychając dym, poczuł się jak w niebie. Papierosy były
mocne. Na języku czuł jeszcze smak kawy zmieszany ze
słodyczą czekoladowego ciastka, które zjadł przed chwilą.
Wszędzie, nawet w piekle można znaleźć chwilę
przyjemności, pomyślał i rozkoszował się uczuciem
sytości.

Anna też odzyskała werwę. Zarumieniły się jej policzki,

oczy błyszczały od wypitego alkoholu i źle przespanej
nocy. Wyglądała tak ślicznie, że Jim pożałował, iż jest
jego najbliższą krewną. Tylko Michaela nie opuszczał
kiepski nastrój i widać było, że ma im za złe tak nagle
odzyskaną pogodę ducha. Gdy żołnierz wynosił naczynia,
Mike wziął ze stołu garść czekoladek i schował do
kieszeni. Jego zapobiegliwość wprawiła Jima w
zdumienie, ale zrobił to samo.

- Bogaci zawsze potrafią się urządzić, a biedni idą ich

śladem - zażartował Jim, mrugnąwszy do przyjaciela.

- Czy Mike jest bogaty? Nic o tym nie mówiliście? -

zainteresowała się Anna.

- Jasne, mam całe dwieście sześćdziesiąt dolarów -

roześmiał się Mike, ale zgromił przyjaciela wzrokiem. Jim

background image

miał czasami nieprzepartą ochotę opowiedzenia o majątku
Michaela, choć sam nie rozumiał dlaczego, bo w tych
warunkach wydawał się kompletnie abstrakcyjny.

Mike spojrzał na zegarek. Odkąd się tutaj znaleźli,

minęła co najmniej godzina. Po co ich przywieźli? Stanął
przy oknie i wpatrywał się w wysokie, strzeliste sosny,
lekko przypudrowane śniegiem. Było mu strasznie żal
Miki; widział przed sobą jej duże oczy, w których czaił się
przestrach, a jednocześnie hardość i odwaga. Pocałowała
go na pożegnanie, tak jakoś miękko i czule. Potarł
policzek, tuż przy kąciku ust, gdzie dotknęły go jej mokre
wargi. Znów poczuł pożądanie. Marzył o tej zwyczajnej
dziewczynie, jak chyba nigdy o żadnej kobiecie. Jak to
powiedziała? Walczymy o godność człowieka i....

- Mike, Mike - usłyszał zniecierpliwiony głos Anny. -

Zasnąłeś? Siadaj z nami. - Wskazała miejsce na kanapie. -
Musimy się zastanowić, co robimy?

- Nasz problem polega na tym, że nic nie możemy

zrobić. Przecież stąd nie uciekniemy - odparł niezbyt
grzecznie Mike, bo był zły, że przerwano mu rozmyślania.
Tak lubił o niej myśleć, rozważać niuanse związku, który
dotąd istniał bardziej w jego wyobraźni niż w
rzeczywistości.

- Zostało jeszcze trochę wódki, to ją dokończymy. No,

wreszcie masz o czym napisać swój reportaż życia i
powalić Jonasa na kolana. Mój przyjaciel - wyjaśnił Annie
Mike - o niczym innym nie marzy.

- Eee tam - machnął ręką Jim - to dopiero fascynująca

background image

opowieść. Najpierw wpakowali nas do więzienia, a potem
do tej koszmarnej willi, gdzie podali rosyjski kawior.
Jonas naprawdę się wzruszy. Będzie płakał jak bóbr.

- Obawiam się drogi Watsonie, że nigdy nie zrobisz

kariery - stwierdził Mike, patrząc kpiąco na przyjaciela.

- Mam w dupie karierę, drogi panie Smith. Chcę jak

najszybciej wrócić do domu - odpowiedział Jim
chrapliwym głosem. Mike potrafił być cholernie
denerwujący.

- No, w tym przynajmniej jesteśmy zgodni - powiedział

pojednawczo Mike, a Jim spojrzał na niego zdziwiony.
Był pewien, że Mike, ze względu na Mikę, chce zostać w
Polsce jak najdłużej. Widać odzyskał jednak zdrowy
rozsądek.

- Zabierzemy ze sobą Annę - zaproponował Jim.
- O nie, nigdy - odparła, machając ręką, jakby opędzała

się od muchy. - Nie wyobrażam sobie życia poza tym
krajem. Z trudem wytrzymywałam nawet w Anglii.
Miałam tam narzeczonego, ale nie chciałam zostać. Tu
jest moje miejsce.

- Nie wiem, co ci się tu tak podoba? - bardziej

stwierdził niż zapytał Jim.

- Ja też nie wiem. - Parsknęła śmiechem. - Chyba lubię

wojskowy dryg i porządek.

Nagle zamilkła i spojrzała na drzwi, które najpierw

lekko się uchyliły, a potem szybkim, nerwowym krokiem
wkroczył do pokoju wysoki, dość szczupły mężczyzna w
średnim wieku. Był ubrany w cywilne spodnie, ale na

background image

rozpiętą koszulę miał nałożoną wojskową kurtkę. Za nim,
w odpowiedniej odległości, jak arabska żona, posuwał się
Buraczkowy.

Na widok wchodzącego mężczyzny Anna wyraźnie się

zmieszała. Ten szybkim krokiem podszedł do niej,
pocałował ją w rękę i powiedział:

- Jakże pani wyrosła. Pamiętam panią jako małą

dziewczynkę.

Anna też doskonale go pamiętała. To był Jan Kuczek,

kolega ojca sprzed lat, z jednej redakcji. Bywał u nich w
domu, a ojciec był dumny z przyjaźni z Kuczkiem,
wybitnym reporterem, którego teksty wywoływały zawsze
szerokie zainteresowanie. Potem ich drogi jakoś się
rozeszły. Kuczek zaczął pisać teksty polityczne, które ojcu
nie zawsze przypadały do gustu. Całkowity rozłam
między nimi nastąpił w 1968 roku, wówczas Kuczek
gromił w swoich artykułach syjonizm. W najbardziej
znanym tekście pt. „Polska dla Polaków", namawiał
wszystkie osoby pochodzenia żydowskiego do
jednoznacznego określenia się i wyjazdu z kraju. „Nasza
niebogata ojczyzna nie jest w stanie wykarmić
wszystkich, a obcy naszej słowiańskiej historii sami
powinni odejść" - tak brzmiało najsłynniejsze zdanie z
jego artykułu. Kiedy wrócili całą rodziną z Londynu,
Kuczek od dawna nie był już dziennikarzem. Zajął się
polityką i pełnił odpowiedzialne stanowisko w
najwyższych władzach państwowych. Był także szarą
eminencją dzięki swoim wpływom wśród wojskowych.

background image

Kiedyś w swoich tekstach wykpiwał rządy portugalskich
pułkowników, obecnie sam stał się wpływowym
pułkownikiem. Znał świetnie kilka języków. Ojciec mówił
o nim, że jest niebezpieczny i unikał jak ognia wszelkich z
nim kontaktów.

- Zaprosiłem tutaj panią, bo potrzebuję tłumacza. Mój

angielski jest zbyt słaby - uprzejmie wytłumaczył
pułkownik. - A wiem skądinąd, że dłuższy czas spędziła
pani w Anglii.

- Tak, to prawda - powiedziała Anna, czując idiotyczny

respekt przed tym facetem, który przypominał jej
nauczyciela literatury z brytyjskiego college'u.
Jednocześnie dostrzegła w jego słowach fałsz, który
jeszcze bardziej ją przestraszył.

- Cieszę się, panowie - zwrócił się do Amerykanów,

mówiąc dobitnie i powoli, żeby Anna mogła
przetłumaczyć każde jego słowo - że jesteście gośćmi w
naszym kraju. Zdaję sobie sprawę, że spotkały was tutaj
pewne przykrości, ale chyba wiecie, że sytuacja się
normalizuje. Żaden kraj nie znosi anarchii, a w Polsce
mieliśmy do czynienia z bałaganem i brakiem respektu dla
jakiejkolwiek władzy. Istniała groźba zewnętrznej
interwencji. Fakt, że nie przyjechaliście tu oglądać wojny,
rzezi, masakry - wyraźnie rozkoszował się tymi słowami -
masakry, powiadam, zawdzięczamy tylko generałowi. Nie
mamy krwi na rękach, ale porządek musi być. W Stanach
niepotrzebnie robi się z byle czego sensację. No cóż,
macie wolną prasę - jego głos brzmiał sarkastycznie -

background image

więc każdy może wypisywać głupstwa... Nie jesteśmy
zainteresowani podgrzewaniem atmosfery wokół stanu
wojennego. Nie chcemy, żeby Amerykanie byli naszymi
wrogami. Potrzebujemy zrozumienia dla naszych działań.

- Aby je uzyskać, nie musicie chyba zamykać ludzi do

więzień? - zapytał buńczucznie Mike.

- Pan nie do końca rozumie, w jakich warunkach

musimy pracować. Bez przerwy spiski, konspiracja,
szepty, a tymczasem kraj stacza się po równi pochyłej.
Niektórzy ludzie muszą być izolowani, aby nie szerzył się
bałagan. Wie pan jak to jest, jedna zarażona owca, a pada
całe stado.

Kuczek włożył ręce do kieszeni i nerwowo przechadzał

się po pokoju, w tę i z powrotem.

- Może ludzie się buntują, bo chcą innej władzy - nie

ustępował Mike.

- O jakiej innej władzy pan mówi? Świetnie pani

tłumaczy, moja droga... bardzo sprawnie. Skończyła pani
studia za granicą, prawda?

- Tak - odparła cichutko Anna.
- No proszę, sami widzicie, że stwarzamy naszym

obywatelom różne możliwości. Pani Anna skończyła
studia za granicą. Chciałbym, żeby moje dzieci także tam
studiowały. Może Londyn? Może Stany? Tak, Stany nie
byłyby złe, wiem, że fundacja pańskiego stryja przyznaje
stypendia najzdolniejszym. - Serdecznie uśmiechnął się do
Michaela. - No cóż, Harvard albo UCLA, można tylko
pomarzyć.

background image

Anna spojrzała na Michaela z całkowitym

zaskoczeniem, ale nie miała czasu zastanawiać się nad
słowami Kuczka, bo ten mówił coraz szybciej.

- Moje dzieci, a mam córkę i syna, bliźnięta, od lat uczą

się angielskiego. Sam nie potrafię, niestety, ocenić, w
jakim stopniu opanowały ten język. Chciałbym poznać
obiektywną opinię o ich umiejętnościach, tym bardziej, że
za rok zdają maturę. Nauczyciele, którzy ich uczą, nie
zawsze potrafią sami oszacować swoją pracę. Zaprosiłem
tutaj panów, bo moi drodzy, powiem wprost, chciałbym,
abyście przepytali moje dzieci z języka angielskiego.
Niezręcznie mi o to prosić, ale nie zajmie to wiele czasu.

- Nie mamy nic specjalnego do roboty - kpiąco

zapewnił go po polsku Jim.

- Za godzinę wracają ze szkoły. - Kuczek udał, że nie

dosłyszał komentarza Jima, i mówił nadal, patrząc prosto
w oczy Amerykanom, jakby rzeczywiście wierzył, że
mogliby mu odmówić. - Chciałbym, żeby to wypadło
naturalnie. A może jeszcze kawy? Koniaku? Papierosa?

Zapadło chwilowe milczenie, po czym Anna zaczęła się

histerycznie śmiać.

- Pamięta pan brytyjskie wieczory w naszym domu? -

zapytała po angielsku Anna, kiedy już opanowała chichot.
- Miałam chyba osiem lat, kiedy co czwartek spotykaliście
się u nas, mama podawała kanapki z masłem i ogórkiem,
kruche ciasteczka, a wy popijaliście whisky i paliliście
cygara. Rozmawialiście wyłącznie po angielsku o
polityce, sami mężczyźni. Bawiliście się w angielskich

background image

lordów. Ha, ha, ha! Byłam strasznie ciekawa, co tam się
dzieje, więc próbowałam wsunąć się do pokoju za każdym
razem, kiedy mama donosiła wam jedzenie. A pan na mój
widok zawsze powtarzał to samo: Ann, come to me and
give me a big hug. Nie wiedziałam, co to znaczy, ale
bałam się tych słów... może dlatego tak dobrze wryły mi
się w pamięć. Po co pan kazał mnie tu przywieźć? Po
diabła ten cały cyrk z tłumaczeniem?

Kuczek popatrzył na nią z odrazą, ale grzecznie

odpowiedział, tym razem po angielsku:

- Chciałem cię poznać, moja droga, przekonać się, jaka

jesteś naprawdę. Mam wielki sentyment do twojej
rodziny, a zwłaszcza matki. Dochodzą do mnie różne o
tobie opinie. Chyba nie ma w tym nic dziwnego, że
chciałbym lepiej poznać dawno niewidzianą córkę mojego
przyjaciela.

- Wybrał pan dziwne okoliczności, a poza tym mój

ojciec nie jest wcale pańskim przyjacielem. - Anna czuła,
że usta wykrzywiają się jej w podkówkę, ale choć starała
się z całych sił, nie była w stanie zapanować nad mimiką.

- Mylisz się, moja droga, z twoim ojcem bardzo wiele

mnie łączy, tak samo myślimy o świecie. Z tobą jest
inaczej, wiem o tym.

Anna chciała jeszcze coś powiedzieć, ale Mike szybko

podniósł się z kanapy, podszedł do pułkownika i
powiedział:

- Oczywiście, z przyjemnością porozmawiamy z

pańskimi dziećmi, zanim jednak nadejdą, chciałbym z

background image

panem chwilę porozmawiać na osobności, o ile nie ma
pan nic przeciwko temu.

- Z największą przyjemnością, z największą. -

Pułkownik zacierał ręce i kilkakrotnie powtórzył. -
Oczywiście, ależ tak. Chodźmy do mojego gabinetu.

background image

Rozdział 13

Mike przygotował dwa wielkie kubki z gorącą herbatą i

dolał do niej whisky. W mieszkaniu panowało lodowate
zimno. Wyłączone kaloryfery pokryły się lekkim
szronem. Siedzieli z Jimem jak na dworcu, ubrani w grube
swetry, a nawet czapki i rękawiczki.

- Musimy się poważnie zastanowić - stwierdził

stanowczo Jim, parząc sobie usta herbatą - w jaki sposób
stąd się ewakuujemy. Trzeba uruchomić Grubasa, niech
ruszy głową.

- Nie wiem, jak ci to powiedzieć - Mike stał tyłem do

Jima i gapił się w okno - ale na razie nie możemy stąd
wyjechać.

- Co to znaczy? Czy chodzi o te twoje amory? - Jima

złościł fakt, że przemawiał do pleców Michaela, więc
poirytowanym głosem dodał jeszcze: - Wkurwia mnie ten
kraj. Nie chcę tu być. Rozumiesz to?

- Rozumiem, ale moje, jak powiadasz, amory nie mają z

tym nic wspólnego. - Odwrócił się od okna i zaczął
przechadzać po niewielkim pokoju. - Powiem ci, o co
chodzi kiedy indziej, ale nie w tej chwili. Teraz jednak
raczej nie wybieraj się w drogę.

Jim przez chwilę patrzył na Michaela, jakby nie

rozumiejąc, co powiedział. Wreszcie wykrztusił,
obrzucając go pełnym niechęci wzrokiem:

background image

- Powiem ci coś. Nie obchodzą mnie twoje tajemnice.

Rób, co chcesz, ja się stąd zabieram, jak najszybciej.

- Zrozum, wszystko ci powiem, tylko miej trochę

cierpliwości. - Mike starał się zachować spokój, ale
wybuch przyjaciela uważał za co najmniej
niesprawiedliwy.

- Po co zamknąłeś się z pułkownikiem? Po cholerę,

pytam? - wykrzykiwał dalej Jim.

- Jim, nie teraz. - Michael podniósł głos. Czuł, że traci

cierpliwość.

- Mam cię dość, ciebie i twoich pieprzonych sekretów!

- wrzasnął Jim. - Wychodzę.

Trzasnął drzwiami. Gdy znalazł się na dworze,

natychmiast pożałował swojej decyzji. Sypał śnieg z
deszczem, podmuchy wiatru przenikały lodowatym
zimnem. Jima przeszły dreszcze. Nie miał jednak zamiaru
się poddać i wracać do mieszkania. Mam go powyżej
dziurek w nosie, pomyślał o Michaelu. Postanowił
odwiedzić swoich krewnych i sprawdzić, co dzieje się z
Anną. Zauważył nadjeżdżający autobus i ruszył biegiem
do przystanku.

W mieszkaniu Leskich panował ponury nastrój. Ciotka

miała zapuchnięte oczy, a jej usta smutek i gorycz
wygięły w łuk. Zgarbiła się, skuliła, zestarzała, tak jakby
od ostatniej wizyty Jima upłynęły nie dni, a lata. To
utwierdziło go tylko w przekonaniu, że człowiek nie
starzeje się z dnia na dzień, ale wskutek dramatycznych
wydarzeń, które odciskają się piętnem na psychice i

background image

zapisują na twarzach jak czarne litery na białym papierze.
Anna zaraz przy drzwiach poinformowała Jima, że Michał
stracił przytomność na ulicy i zabrali go do szpitala. Tam
odzyskał świadomość, ale przez pewien czas nie pamiętał,
kim jest, ani nie rozpoznawał nikogo z rodziny.

- Połóż się, mamo. Zajmę się Jimem, dam mu coś do

jedzenia. Nie martw się, nie pozwolę mu umrzeć z głodu.
- Uśmiechnęła się i przytuliła do matki.

- Wolę coś robić, cokolwiek - powtarzała Leska, a Jima

ogarnęło uczucie rodzinnej solidarności z tą nagle
postarzałą kobietą, jego ciotką.

- Wszystko będzie dobrze - wybąkał po polsku i

nieoczekiwanie dla siebie, pocałował ją w rękę.

- Jak tylko ojciec wróci z pracy, zaraz pojedziemy do

szpitala - mówiła, w ogóle nie zwracając uwagi ani na
słowa, ani na gest siostrzeńca. - Może już będą znali jakąś
diagnozę.

- Ładna mi praca - powiedziała Anna, myśląc o ojcu.
- Biegał jak oszalały, żeby załatwić wam zwolnienie. I

po ci to wszystko? Mamy takie zmartwienie, a ty jeszcze
nam dokładasz...

- To oczywiście, wszystko moja wina. - Anna była

urażona niesprawiedliwością matki.

Leska pokiwała głową, machnęła ręką i wyszła do

kuchni. Jim czuł, że jakaś dłoń ściska go za gardło.
Ogarnął go strach i przygnębienie. Michał, taki młody,
zachorował. Każdy przecież może iść ulicą i nagle upaść.
Każdy, Mike, Anna, matka. Boże, każdy - uświadomił

background image

sobie z przerażającą jasnością - nawet ja. Jakie to okrutne,
zawsze coś człowiekowi zagraża. Jak przed tym uciec?
Jak się nie poddać? Ocknął się, czując delikatne muśnięcie
palców Anny. Zdał sobie sprawę, że dziewczyna siedzi
przy nim od kilku chwil.

- Nie martw się - odezwał się do kuzynki łagodnym

głosem. - To nie musi być nic strasznego.

- Ja też tak myślę, ale starzy panikują, szczególnie

matka. - Anna westchnęła i zamilkła, ale po chwili
poprosiła:

- Opowiedz mi o Michaelu, jaki on jest? Wydaje mi się

taki tajemniczy.

- Tajemniczy? - Jim poczuł lekki niepokój. Czyżby się

domyślała, kim jest Mike? - Powiem ci coś, chyba stracił
głowę dla twojej przyjaciółki.

- Naprawdę? Twój przyjaciel z moją przyjaciółką, no

widzisz, wszystko zostaje w rodzinie. - Anna roześmiała
się, ale Jim zauważył, że ta informacja sprawiła jej
przykrość. Kolejna ofiara Michaela, pomyślał z
rozdrażnieniem, pieprzony Humphrey Bogart. Sama myśl
o przyjacielu wytrącała dziś Jima z równowagi.

- Czy mogę zostać u was na noc? - zapytał. - Jakoś nie

chce mi wracać taki kawał drogi.

- Jasne. - Anna wyraźnie się ucieszyła. - Pogadamy

sobie.

- Byle nie o Michaelu. Wkurza mnie ostatnio - wyznał.
- Nie, o nim nie - przyrzekła.
Ciotka co chwilę donosiła im jakieś smakołyki. Anna

background image

wypytywała Jima o Amerykę, a on bawił ją do łez
anegdotami ze wspólnego studenckiego życia jego i
Michaela, starannie jednak unikając wszelkich aluzji do
majątku Watsonów-Smithów. Stracił już wszelką chęć do
opowiadania o fortunie Michaela. To podsyciłoby tylko
zainteresowanie Anny i całej rodziny. Wielokrotnie już
obserwował, jak ludzie na wieść o bogactwie Michaela
doznawali niemal zmysłowej fascynacji jego osobą.
Zaczynali traktować go z czułością i delikatnością, jakby
był kruchą kobietą. Czuł się wówczas zepchnięty na drugi
plan. Tym razem jednak nie miał zamiaru tracić swojego
uprzywilejowanego miejsca w kręgu rodzinnym. Należało
mu się nie tylko jako nieoczekiwanie odnalezionemu
krewnemu z Ameryki, ale w dodatku dziennikarzowi z
najczęściej na świecie cytowanej gazety. Szczerze
mówiąc, Jim początkowo nie zdawał sobie z tego sprawy,
ale Leski właśnie jego, a nie Michaela, obdarzał
szczególnym zainteresowaniem. „Między nami
dziennikarzami" - powiadał często do Jima i poklepywał
go po ramieniu. Jim zdecydowanie darzył sympatią
swojego wuja.

Około szóstej wieczorem wrócił wprost ze szpitala

Leski. Był w świetnym humorze, bo Michał już zupełnie
dobrze się poczuł, a lekarze orzekli, że mogła to być utrata
świadomości wskutek przejściowych kłopotów z
ciśnieniem. Leski przeprosił żonę, że do szpitala pojechał
sam, ale jak powiedział, nie mógł już znieść niepewności
co do stanu zdrowia syna ani minuty dłużej.

background image

- Przepraszam cię kochanie - powiedział serdecznie,

obejmując Marię - ale obawiałem się, że to coś naprawdę
poważnego. Na szczęście nasz synek jest w niezłej formie.
Trzeba będzie załatwić mu jakieś wakacje, może pojedzie
na narty. Już ja się wszystkim zajmę.

Maria przyglądała się mężowi. Zawsze wiedziała, że

kocha dzieci, że jest dobrym ojcem, ale troska, którą
okazywał synowi, strach o jego zdrowie wzruszały ją.
Może nie zawsze dobrze im się układało, ale dziś czuła
bez żadnej wątpliwości, że są parą bliskich sobie ludzi.

Leski wystawił na stół doskonałe francuskie wino, bo

postanowił, że wszyscy czworo wspólnie obleją dobrą
wiadomość.

- Nie chcę rozmawiać o tym, co się z wami działo, bo

nie chcę denerwować matki, i tak już dość zamartwia się o
Michała - zwrócił się po angielsku do Anny i Jima, gdy
ciotka wyszła do kuchni. - Mam nadzieję, że nie będziecie
robić więcej żadnych głupstw, a tobie, Aniu, przydała się
ta nauczka. Z kim ty chcesz walczyć i o co? Przecież nie
jest ci źle, moje dziecko.

- Och, tato, nic nie rozumiesz... chodzi o coś zupełnie

innego - odpowiedziała mu Anna w tym samym języku.
Nagle przyszedł jej do głowy Londyn i angielski
narzeczony, Joseph, którego tam zostawiła. Kto wie, czy
wówczas nie podjęła decyzji wbrew swojemu
przeznaczeniu? Ogarnął ją niepokój o własną przyszłość.
Co będzie dalej z nią, z jej życiem w kraju, gdzie nie tylko
nie ma kiełbasy, pomyślała z gorzką ironią, ale i

background image

perspektyw dla takich jak ona? Czy zawsze już będzie
tkwić w beznadziejnej alternatywie: albo partia, albo
opozycja? Nie miała jednak czasu, aby dłużej zastanawiać
się nad tym problemem, bo dotarły do niej słowa ojca,
wypowiadane wzburzonym głosem:

- A o co? Powiedz mi raz wreszcie, o co ci chodzi?
- Na przykład żebym mogła opublikować to, co chcę.

Pisać o wszystkim i żebym...

- Jesteś jeszcze bardzo naiwna. - Leski nie pozwolił jej

dokończyć, ale jego głos brzmiał teraz bardziej
wyrozumiale. - Zapytaj Jima, czy on pisze wszystko, co
chce.

- Stąd nie - odpowiedział, uśmiechając się, Jim - No

widzisz, tato, nawet jemu zamykają tu usta.

- Opowiadasz jak zwykle bzdury. - Leski,

zdenerwowany podniósł się od stołu i zaczął przechadzać
się po pokoju, przedtem zapaliwszy papierosa. - Nie mogę
słuchać tych twoich demagogicznych racji. Byłaś w
Anglii, wiesz dobrze, że i tam prasa nie jest całkiem
wolna. Nigdzie nie jest, nawet w tym raju zwanym
Ameryką.

- Ale tam jest demokracja, tato, demokracja, jak jedna

gazeta czegoś nie napisze, to inna to wydrukuje.

- Demokracja to nie jest tylko to, co jeden z drugim

wypisuje, ale coś więcej. - Leski wypowiadał słowa
podniosłym tonem, który jeszcze bardziej irytował Annę. -
I my to coś więcej mamy. Ludzie mają pracę, nie ma
biedy, bezdomnych...

background image

- Gdzie ty żyjesz? - Anna podniosła głos, była już

wytrącona z równowagi. - Nic nie ma w sklepach, a
bieda... wszyscy są biedni.

- Nie mówisz chyba o sobie. - Ojciec uśmiechnął się

ironicznie. - Szafa ledwo się domyka od twoich ciuchów, i
to wszystkie zagraniczne, drogie. Na nogach masz buty,
które, o ile pamiętam, kupiliśmy na wyprzedaży u
Harrodsa.

- Przestań, nie rozmawiajmy na tym poziomie, bo...
- Znowu się kłócicie. - Leska wyszła z kuchni, stanęła

na progu pokoju, uniosła ręce i pocierała nimi skronie. -
Aniu, czy naprawdę nie możesz dać ojcu choć chwili
spokoju? Jesteś jak nawiedzona...

- Mamo, przepraszam, dobrze, zostawmy to, pogadajmy

o czymś innym. Trzeba się zastanowić, co zanieść jutro
Michałowi do szpitala.

- Ależ Michał jutro wychodzi. Nie mówiłem wam?
Leska aż klasnęła w dłonie. Podeszła do stołu, wzięła

kieliszek z winem i powiedziała:

- Wypijmy za Michała i za to, żebyście wreszcie

przestali się spierać.

- Mało możliwe - mruknęła pod nosem Anna, ale

głośniej powiedziała - Tak, za Michaela.

Wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni. Dziewczyna

zaczerwieniła się i zawołała ze śmiechem:

-

Oczywiście, za Michała. Przepraszam,

przejęzyczyłam się.

*

background image

Po wyjściu Jima Mike nie bardzo wiedział, co ze sobą

zrobić. Pokręcił się po mieszkaniu, ułożył porozrzucane
wszędzie ubrania. Włączył radio, próbował przysłuchiwać
się polskiemu i wyłapywać poszczególne słowa, ale
szybko go to znudziło. W końcu usiadł i zaczął pisać list
do Sary, jednak po napisaniu kilkunastu słów, ogarnęło go
zniechęcenie. W gruncie rzeczy nie wiedział, o czym
pisać, każde słowo było nie takie i, co gorsza, podszyte
fałszem. Zmiął kartkę. To nie ma sensu. Co ona może
wiedzieć? Odległość, która ich dzieliła, wydała się
Michaelowi nie do pokonania. Postanowił poczytać.
Pożyczył od Leskiego dwie książki, „Trzech mężczyzn w
łódce (nie licząc psa)" Jerome'a K. Jerome'a i
„Wiwisekcję" Patricka White'a. Zastanawiał się przez
chwilę, którą wybrać, w końcu zdecydował się na
Jerome'a K. Jerome'a. Musiał sobie poprawić nastrój, a
Jerome K. Jerome nie tylko go bawił, ale przypominał o
konieczności zachowania dystansu wobec różnych spraw.
Mike położył się na kanapie i przykrył dwiema kołdrami,
swoją i Jima. Tak naprawdę był zadowolony z
samotności. Po raz pierwszy od tygodni spędzali czas
osobno. Mike czuł rozchodzące się po ciele rozkoszne
ciepło. Czytał tylko przez chwilę. Zasnął.

Spał krótko, może dwadzieścia minut. Śnił mu się dom

w Kalifornii, a w nim warczący pies, którego nie mógł
schwytać ani uspokoić. Niepokój, jaki odczuwał po
rozmowie z pułkownikiem, nie pozwalał mu się odprężyć.
Im więcej myślał o jej przebiegu, tym bardziej wydawała

background image

mu się groźna. Może rzeczywiście nigdy nie będziemy
mogli stąd wyjechać?, pomyślał i poczuł, jak serce
przyśpiesza. O Boże, jeszcze do tego mam arytmię -
chwycił się za puls. Koniecznie muszę się uspokoić.
Przecież to jakaś bzdura, po cholerę mieliby nas tu
trzymać. Myśl, że mógłby nigdy nie zobaczyć Kalifornii,
żywej, jasnej, zielonej, i zostać na zawsze w tym smętnym
kraju, kompletnie wyprowadziła go z równowagi. Zrobiło
mu się słabo. Odrzucił obie kołdry i szybko wstał.
Postanowił napić się herbaty z rumem. To powinno go
uspokoić, ale wspomnienie tamtej rozmowy nie dawało
mu spokoju.

Gabinet pułkownika wyglądał dziwacznie. Przy

wielkim biurku w stylu art deco, zawalonym papierami,
po obu stronach stały dwa brzydkie, bezstylowe krzesła,
jedno z nich miało lekko podartą tapicerkę. Na małym,
błyszczącym politurą stoliku leżało mnóstwo gazet, a
wśród nich dostrzegł popielniczki i kieliszki, pod nim zaś
kilkanaście butelek wódki, whisky i różnego gatunku
koniaków. Z sufitu zwisał przybrudzony, chiński
papierowy lampion. Na ścianach wsiało kilka pięknych,
wartościowych obrazów, a między nimi sporo zdjęć,
oprawionych w brzydkie, złote ramki. Na zdjęciach byli
sami mężczyźni, sfotografowani w różnych sytuacjach, na
polowaniu, podczas zebrań, balów, a nawet podczas
kuligu.

- Proszę siadać - odezwał się pułkownik staranną

angielszczyzną z fatalnym akcentem i wskazał

background image

Michaelowi obdarte krzesło. - Cieszę się, że
zaproponowałeś rozmowę, wydajesz mi się
najrozsądniejszy z całej trójki. - Przerwał na chwilę, po
czym uśmiechnąwszy się pod nosem, dodał coś zupełnie
nieoczekiwanego: - No i najbogatszy.

Mike przez chwilę mu się przyglądał, nie był pewien,

czy naprawdę słyszał te słowa. Po chwili jednak doszedł
do wniosku, że takie stwierdzenie pułkownika ułatwia mu
tylko sytuację.

- Pan dobrze wie, że nie jesteśmy szpiegami - zaczął,

lekko się zacinając.

- Może tak, a może nie. - Pułkownik zachichotał.
Bawi się ze mną, skurwiel, pomyślał Mike i od razu

poczuł się spokojniejszy.

- Załóżmy jednak, że nie - powiedział i uśmiechnął się

promiennie. - Nie chcemy mieć kłopotów, jesteśmy
gotowi tak szybko, jak to będzie możliwe, opuścić ten
kraj. Oczywiście, pokryjemy wszystkie koszty - dodał
jednym tchem.

- Chwileczkę. - Pułkownik zapalił papierosa. - Nie ma

powodu do pośpiechu. Wy, młodzi, jesteście w gorącej
wodzie kąpani. A ja jestem człowiekiem systematycznym.
Wolność to kosztowna sprawa.

- Jak kosztowna? - zapytał błyskawicznie Mike, z

wdzięcznością przypominając sobie nauki stryja, że w
sprawach finansowych nigdy niczego nie należy owijać w
bawełnę.

- Trudna sprawa, ale do załatwienia. - Pułkownik wstał

background image

od biurka, wyjął spod małego stolika jedną z butelek i
napełnił dwa kieliszki. - Wypijmy za zdrowie pańskiego
stryja - powiedział wzruszonym głosem - tyle dobrego
zrobił dla naszego kraju... Niestety, przeszczep szpiku, za
który zapłaciła jego fundacja nie udał się. Potrzebna jest
powtórna operacja. Ojciec szaleje z rozpaczy. A to jedna z
najważniejszych osób w naszym państwie. I tak ma masę
trosk na głowie, widzi pan przecież, co się u nas dzieje, a
tu jeszcze takie nieszczęście. Nie ma większego kłopotu
dla rodziców niż chore dziecko. Tak, mój drogi, to jest
dopiero nieszczęście.

- Oczywiście, nie ma sprawy. Mówię w imieniu mojego

stryja i swoim własnym. Cokolwiek potrzeba i jeszcze
więcej, najlepsza klinika, lekarze, wszystko - zapewniał
pułkownika Mike.

- Matka chciałaby stale czuwać przy swoim dziecku -

dodał Kuczek.

- Powiedziałem: wszystko - powtórzył dobitnie Mike,

oddychając z ulgą, że tak łatwo poszło.

Pułkownik uniósł się lekko znad biurka, wyciągnął dłoń

i wymienił z Michaelem serdeczny uścisk. Mike uznał
rozmowę za zakończoną. Podniósł się z krzesła i ruszył w
stronę drzwi.

- Chwileczkę, chwileczkę - zwołał pułkownik -

wypijmy jeszcze po jednym.

- Nie, dziękuję, już sporo dziś wypiłem.
- Nalegam. - Pułkownik uśmiechnął się serdecznie i

Mike, ku własnemu zaskoczeniu, stwierdził, że ma

background image

czarujący uśmiech i z powrotem usiadł na krześle przed
biurkiem. Pułkownik postawił przed nim pełen kieliszek.
Zapadło milczenie. Wreszcie Mike podniósł kieliszek i
powiedział po polsku:

- Na zdrowie.
Pułkownik podziękował, wyraźnie wzruszony.
- Cieszę się, że uczy się pan polskiego. Pański

przyjaciel całkiem nieźle sobie radzi z naszym językiem.
Czy to prawda - znów całkiem nieoczekiwanie zapytał
pułkownik - że co siódmy mieszkaniec Los Angeles to
homoseksualista?

- Nie rozumiem, o co chodzi, panie pułkowniku?
- Ależ nie, o nic. Zwykła ciekawość. Wiesz, byłem

kiedyś dziennikarzem, więc mnóstwo różnych głupich
wiadomości łazi mi po głowie. Nieważne... nie o tym
chciałem mówić... hm...

Mike siedział sztywno. Czuł, że od wypitej wódki i od

tej całej rozmowy zaczyna mu się robić niedobrze.
Gdybym miał trochę godności, pomyślał, powinienem
wyrzygać mu się na stół i wyjść. Mimo to siedział dalej i
cierpliwie czekał, aż Kuczek wypowie następne słowa.
Pułkownik jednak zaczął przekładać jakieś papiery i
uparcie milczał. Wreszcie Mike nie wytrzymał i
zaproponował:

- Może przejdźmy do konkretów, panie pułkowniku.
- Świetny pomysł. - Pułkownik natychmiast się ożywił.

- Znakomity...

Kuczek pochylił się nad biurkiem, poszperał w jednej z

background image

szuflad i wyjął plik zdjęć, które rozsypał na blat. Mike ze
zdumieniem przyglądał się fotografiom. To były jego
prace. Przez moment odczuł dumę, bo zdjęcia były
naprawdę niezłe. Miałby wielką ochotę pokazać je
Jimowi. Pytająco popatrzył na pułkownika, ten jednak dał
mu czas na przyglądanie się fotografiom. Po chwili
wskazał na jedno ze zdjęć ukazujące czołg, który jak Mike
pamiętał, sfotografował na jednym z rogów ulicy,
niedaleko księgarni, gdzie za grosze można było kupić
piękne albumy z opisami w języku angielskim. Schował
się wówczas za drzewem i dyskretnie pstryknął
kilkanaście ujęć.

- Jest tu sporo zdjęć, budzących podejrzenie co do celu

waszej wizyty w naszym kraju. Na tym czołgu są nawet
widoczne jak na dłoni oznaczenia bojowe. - Pułkownik
postukiwał palcem w białe litery i numery wypisane na
czołgu, które dla Michaela nie znaczyły kompletnie nic. -
A dalej... - pułkownik pogrzebał wśród zdjęć - nasze wozy
pancerne... a tu rozsypane ulotki... nasi żołnierze...
fabryka samochodów i robotnicy, którzy wyglądają, jakby
byli na galerach... a to następne, o proszę, puste półki w
sklepach, a tu same butelki z octem, kolejki... Po cholerę,
tu przyjechaliście? Po co? - Pułkownik podniósł głos.

- Jesteśmy reporterami. To chyba oczywiste, że...
- Oczywiste jest tylko jedno - Kuczek nie pozwolił

dokończyć Michaelowi - że pozwoliliśmy wam odwiedzić
ten kraj w ciężkich dla niego chwilach, a wy - uderzył
dłonią w blat biurka - wykorzystujecie to do podglądania i

background image

szpiegowania. Skąd mieliście filmy?

- Kupiliśmy w jakimś małym sklepie - odparł, jąkając

się Mike, zaskoczony atakiem.

Pułkownik wyjął z szuflady kolejne zdjęcie i pokazał je

Michaelowi. Na fotografii widniała podobizna faceta z
komisu w alpakowym fartuchu z napisem „kierownik" na
górnej kieszonce. Michaelowi zachciało się śmiać na
widok tej postaci, ale jego rozmówca drążył temat.

- Byliście z nim umówieni?
- Ależ skąd. Trafiliśmy do tego sklepu przypadkiem.
- Przypadkiem też zrobiliście te wszystkie zdjęcia, które

przez przypadek przydadzą się waszym agentom. -
Pułkownik patrzył na Michaela okiem bazyliszka, a ten
wił się jak piskorz pod jego spojrzeniem - No cóż... wasza
sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Chyba będziecie
musieli wrócić tam, skąd przyjechaliście. Ale nie do
Ameryki - dodał, aby nie zostać źle zrozumianym - tylko
do więzienia.

Michael na myśl o powrocie do celi poczuł dreszcz

strachu. Byle nie to, tylko nie tam.

- Będziecie musieli nam to udowodnić - powiedział

Mike, starając się zachować kamienny spokój. - Jesteśmy
dziennikarzami, nie szpiegami. Nasz rząd upomni się o
nas, o nasze prawa.

- Zanim to się stanie, posiedzicie - odparł cynicznie

pułkownik - zwłaszcza że, mój kochany, z
dziennikarstwem masz tyle wspólnego, ile ja z
Rotschildem. Twój status w naszym kraju jest bardzo

background image

podejrzany. Dobrze wiemy, że do czasu wyjazdu nie
pracowałeś w gazecie.

Mike panicznie szukał jakiegoś rozwiązania. Wszystko,

co powiedział do tej pory, było niewłaściwe, obracało się
przeciwko niemu, chociaż zaraz...

- Panie pułkowniku, moja rodzina, jak pan wie, jest

bogata. Może moglibyśmy naszymi pieniędzmi wspomóc
jakieś inwestycje w pańskim kraju? - Wypowiedział te
słowa poważnie i z namaszczeniem, choć odczuwał
obawę przed reakcją pułkownika.

Zapadło milczenie. Kuczek wyraźnie zastanawiał się

nad propozycją, pocierał brodę i uważnie przyglądał się
swemu rozmówcy. Mike czuł, że strużka potu spływa mu
wzdłuż kręgosłupa. Za oknem zakrakała wrona i uznał to
za zły znak. Pułkownik przez ciągnące się jak wieczność
sekundy nie spuszczał oka z Michaela, który czuł, że
ogarnia go coraz większe przerażenie. Wreszcie, ku
zdumieniu Amerykanina, uśmiechnął się szeroko i
życzliwie.

- Przyznam, że czekałem na te słowa - rzekł

serdecznym tonem i jakby w nagrodę poczęstował
Michaela czekoladką z naddartym sreberkiem. - Powiem
wprost. Jak już wspominałem, mam dzieci... żonę. Będę z
panem szczery, sytuacja w tym kraju może przybrać
nieoczekiwany obrót. Człowiek całe życie haruje dla
ojczyzny i nic z tego nie ma... Każdy obywatel na
Zachodzie, nawet nie tak zasłużony dla kraju, ale zwykły
robotnik, ma choćby polisę ubezpieczeniową, ja nie mam

background image

nic. Nie chcę wiele... Razem, pięćdziesiąt tysięcy
dolarów.

- Czy będziemy mogli wyjechać bez kłopotów, a

dziewczyny pozostaną wolne? - Mike nabrał pewności
siebie.

- Kto tu wspominał o dziewczynach? Ja mówiłem tylko

o was dwóch - sprecyzował Kuczek. - Ale czekam na
propozycję...

- No więc, panie pułkowniku, proszę podać cenę za całą

naszą czwórkę.

- Umiesz się targować, drogi chłopcze. No cóż, tacy

jesteście. Kapitaliści. Sto tysięcy dolarów. To jest nic, to
jak splunąć dla Watsonów-Smithów.

- Zgoda. - Michael z ulgą wyciągnął rękę, ale

pułkownik udał, że nie zauważył tego gestu i ciągnął:

- A może dołożysz jeszcze z dziesięć tysięcy za tego

faceta, który sprzedał wam filmy. Inaczej pójdzie siedzieć
za spekulowanie towarem, handel dolarami, a może nawet
zarzucimy mu współpracę z obcym wywiadem.

- Dobrze. - Michael odpowiedział bez chwili

zastanowienia. Pragnął, bez względu na cenę, jak
najszybciej opuścić gabinet pułkownika, ale trzeba było
do końca wyjaśnić wszystkie kwestie. - Dziewczyny nie
zostaną internowane, a my będziemy mogli spokojnie
wyjechać. Tak, panie pułkowniku?

- Masz moje słowo, ale... - Pułkownik pożałował przez

sekundę, że nie podał wyższej ceny za kierownika
komisu, który od dawna już mu się opłacał, żeby móc

background image

prowadzić brudne, komisowe interesy. Ale nie był
pazerny. Umiał się cieszyć nawet małymi sumami, a te
ponad sto tysięcy dolarów, zarobione praktycznie bez
ryzyka, to była zasłużona nagroda za lata pracy dla
ojczyzny - ...nie będziecie mogli od razu wyjechać.

- Nie rozumiem.
- Po pierwsze, musimy mieć gwarancję, że operacja

chłopca odbędzie się w najlepszych warunkach. Po drugie,
muszę zadbać o własny interes.

- Podpiszę zobowiązanie - odparł zdecydowanie

Michael.

- To za mało, drogi chłopcze. Zresztą z zasady nie daję

na piśmie takich kontraktów. - Twarz pułkownika znów
rozjaśnił czarujący uśmiech. - Kiedy się znajdziecie w
Stanach, nie będę miał już wpływu na wasze losy. Te sto
dziesięć tysięcy dolarów twój stryj powinien przekazać na
konto, które założy w Szwajcarii na podane hasło.
Dopiero gdy sprawdzę, że pieniądze są na koncie,
będziecie mogli opuścić naszą socjalistyczną ojczyznę.

- Jak zawiadomię stryja?
- Ułatwię ci to, nie musisz się martwić. - Pułkownik

zawiesił głos i podrapał się po głowie. - Na razie
potrzebuję waszych paszportów, żeby przedłużyć wam
wizy.

- A jaką mam gwarancję, że po wpłaceniu pieniędzy na

twoje - Mike z rozmysłem zwrócił się na ty do
pułkownika - konto, naprawdę będziemy mogli stąd
wyjechać?

background image

- Nie jesteście nam tu potrzebni. A poza tym jako

gwarancję będziecie mieli w Stanach syna naszego
dygnitarza.

- Na miłość boską, o czym pan mówi?
- Nie unoś się, chłopcze. Znam kapitalistów, u was

business is business. Wszystko pod zastaw, nic za
darmo... Jest jeszcze jedna sprawa, nie opowiadaj za dużo
o tym, czego się tu dowiedziałeś. Nie wykluczam, że
macie podsłuch w mieszkaniu. Trzymaj język za zębami.
Nie wszyscy będą tu tak jak ja twoimi przyjaciółmi... więc
sza. - Pułkownik położył palec na ustach. - Zaraz każę
kierowcy porozwozić was do domów.

- A co z Miką? - zapytał Mike.
- Zawarliśmy kontrakt. - Pułkownik popatrzył na

Michaela wyraźnie rozgoryczonym wzrokiem. - Nie
widzę powodu, żeby mi nie ufać. A swoją drogą, mój
drogi, mógłbyś od czasu do czasu napisać do Sary
Henderson. Ona tak za tobą tęskni.

Mike wstał i bez słowa opuścił gabinet pułkownika.

Zanim wszedł do salonu, oparł się o ścianę w
przedpokoju, żeby ochłonąć. Koszula przykleiła mu się do
pleców. Stał i zgodnie z zaleceniami swojego nauczyciela
jogi, próbował oddychać miarowo, żeby się opanować.
Głowa pułkownika raptownie wysunęła się z gabinetu.

- Zanim opuścicie mój dom, poproszę o wasze

paszporty. Inaczej będziemy musieli was aresztować za
nielegalny pobyt - powiedział pułkownik i zachichotał.
Mike był wściekły, że przyłapał go w chwili słabości.

background image

- Co z egzaminem pańskich dzieci? - Bardziej wysyczał

niż zapytał Mike.

- Moich dzieci? - Pułkownik się zaśmiał. - Mam tylko

córkę, a ona już dawno wyszła za mąż. Niestety, nie
doczekałem się jeszcze wnuków.

background image

Rozdział 14

Mike niespokojnie kręcił się po mieszkaniu. Pieprzony

pułkownik, nie mógł przestać o nim myśleć. Jim mógłby
już wrócić do domu, zamiast bez sensu się dąsać.
Uśmiechnął się pod nosem na myśl o jego reakcji, gdy
powie mu o okupie. Sytuacja nie jest jednak wesoła,
westchnął. Miał wrażenie, że ani chwili dłużej nie zdoła
wytrwać w tym kraju. Po raz pierwszy w życiu Michael
Watson-Smith doświadczył, że nie zawsze można
kierować swoim losem, że czasem ster wymyka się z ręki
nawet najlepszym żeglarzom. Jak ja tu wytrzymam? -
zadawał sobie rozpaczliwe pytanie. W tym momencie
usłyszał dźwięk dzwonka. Odetchnął z ulgą. Jim wraca,
dzięki Bogu. Gwałtownie otworzył drzwi i osłupiał. Stała
w nich Mika. Przyglądał się jej zdumiony. Jak mogła mu
się kiedykolwiek podobać? Widział przed sobą
niebrzydką, ale zwyczajną, zmęczoną młodą kobietę.

- Mogę wejść? - zapytała niezbyt poprawnym

angielskim, w którym ostro dźwięczał szeleszczący polski
akcent.

Mike ocknął się i bez entuzjazmu powiedział: - Jasne.
Zdjęła powoli czapkę, potem płaszcz. Mike nie pomógł

jej, tylko przyglądał się dziewczynie rozczarowany. Ta
kobieta nie miała nic wspólnego z osobą, którą
zapamiętał. Czy to możliwe, żeby człowiek mógł się tak

background image

zmienić w ciągu jednej doby, nawet spędzonej w
więzieniu. Mika popatrzyła na niego i zaczerwieniła się
pod jego taksującym, nieżyczliwym spojrzeniem.

- Przepraszam, że przyszłam - powiedziała cichym,

zachrypniętym głosem - naprawdę przepraszam. Ale moje
mieszkanie jest zaplombowane... Nie wiedziałam, co
robić. Powiedzieli mi, że was też zwolnili. Myślałam, że
jesteście tu wszyscy, zresztą nie chciałam jechać do
Leskich, ze względu na ojca Ani. To pewnie on załatwił,
że nas wypuścili... Przepraszam, czy mogłabym dostać
szklankę herbaty. Muszę zastanowić się, co robić, zanim
wyjdę. Gdzie Jim? - zaniepokoiła się.

- Pojechał do Leskich.
- Ach tak.
Zapadło milczenie. Mike poszedł do kuchni

przygotować herbatę. Zachowuję się jak idiota, skarcił się,
przecież to nie jej wina, że przestała mi się podobać.
Trudno wytrzymać konkurencję z Sarą. Ona nawet po
miesiącu spędzonym w więzieniu wyglądałaby jak anioł.
Zatęsknił gwałtownie do pięknego, zadbanego,
sprężystego ciała Sary, a także ich nieoczekiwanych
wybuchów namiętności. Dużo dałby za to, żeby móc teraz
dotknąć jej delikatnego łona, brzucha, piersi. Kiedyś, gdy
Sara miała nagranie, pojechał do niej, wywołał ją ze studia
i kochali się namiętnie w pustej montażowni. Potem Sara
podniosła się, wygładziła spódnicę. Pocałowała go w usta.
I wyszła. Przez cały czas nie powiedzieli ani słowa. Tak,
Sara miała klasę.

background image

- Strasznie zmarzłam. - Mika łapczywie popijała gorącą

herbatę. - Na dworze jest zimno, ale w celi było jeszcze
gorzej. Wiesz o czym marzę? O gorącej kąpieli.

- Tak? Przypadkiem mamy dzisiaj ciepłą wodę. Możesz

się wykąpać.

- Naprawdę? Z rozkoszą. - Mika uśmiechnęła się, a on

poczuł, że jego niechęć do niej zaczyna topnieć.

Biedna dziewczyna, jaką ona ma w życiu szansę,

pomyślał ze współczuciem. Polka, Polska, co to naprawdę
znaczy? A oni taką wagę przykładają do wydarzeń w
Polsce, jakby ten kraj był pępkiem świata. Nawet gazeta
stryja oczekuje tylko sensacyjnych doniesień, a przecież
za każdą taką sensacją kryje się czyjeś uwięzienie, strach,
cierpienie. Stryj mnie też przysłał tutaj, żebym przeżył
przygodę życia, cholerny świat...

Z łazienki, po długiej kąpieli, Mika wyszła kompletnie

ubrana. Wilgotne, prawie czarne włosy okleiły jej twarz i
uwydatniły słowiańskie rysy: wystające kości policzkowe,
wysokie czoło, zadarty nos. Policzki się zaróżowiły, oczy
nabrały tak właściwego im blasku.

- Szkoda, że nie mam się w co przebrać. Fatalnie czuję

się w tych brudnych ciuchach, a nie mogę dostać się do
domu. W amerykańskim filmie - Mika uśmiechnęła się
szeroko - po prostu wyszedłbyś do sklepu i kupił mi
wieczorową suknię.

- Nie polegałbym na swoim guście, na pewno kupiłbym

ci coś kosztownego i paskudnego. Mam pomysł, dam ci
czystą koszulę Jima i jego dżinsy, jesteście tego samego

background image

wzrostu.

Mike, wyszukując w rzeczach Jima odpowiedniej

koszuli, spodni, skarpetek i swetra, wolał nie myśleć, co
na ten temat powie przyjaciel. Jim nie znosił wszelkiego
szperania w jego rzeczach, przykładał też wagę do
ubrania. Pozbawienie go w tych warunkach kilku sztuk
garderoby było krokiem ryzykownym.

Przebrawszy się w ciuchy Jima, Mika nie była już tak

spłoszona i wyglądała znacznie lepiej. Mike zauważył, że
męskie przebranie dodaje jej szyku. W czasie gdy była w
łazience, on przygotował kolację.

- Zaraz dogotuje się ryż, pomieszam go z tuńczykiem -

zapowiedział - i posypię żółtym serem.

- Skąd masz takie pyszności? - Była wyraźnie

zachwycona. - Jestem taka głodna.

- Ryż i żółty ser wystałem w kolejce, a puszkę tuńczyka

dostaliśmy od wuja Jima.

- Od Leskiego? Od tego komucha? - zapytała z

oburzeniem i zaraz dodała: - Nie cierpię faceta. Wiem, że
to nie fair, w końcu jest ojcem Ani, ale nie podoba mi się,
że właśnie on wyciągnął nas z aresztu.

- Jeszcze ci nie powiedziałem - Mike nie miał ochoty na

kontynuowanie dyskusji o Leskim - że wódkę mam z
dolarowego sklepu. Doskonała żytnia.

- Upijmy się - zaproponowała radośnie Mika.
- Zgoda, ale będziemy pili powoli i dystyngowanie.

Zaraz zapalę świeczki. - Mike beztrosko wyciągnął
nadpalone już świeczki, które przechowywali z Jimem na

background image

wypadek braku prądu, co zdarzało się tu permanentnie i
znów wolał nie wyobrażać sobie reakcji Jima.

Zabawne, pomyślał, że Mika przyszła, kiedy on jedyny

raz wyszedł z domu beze mnie. Jim powiedziałby, że to
jest zrządzenie losu. Zaczynał odczuwać głęboką i
niezrozumiałą radość z faktu, że dziewczyna jest razem z
nim, że jest im ze sobą jakoś łatwo i przyjemnie. Nie
powitałem jej zbyt miło, przyznał w duchu, a ona przyjęła
to normalnie, bez dąsów i grymasów. Nie domaga się
ciągłej uwagi i adoracji jak Sara, jest zupełnie inna.
Zwyczajna, ale jednocześnie niezwykła, inna, niepodobna
do żadnej ze znanych mu amerykańskich dziewczyn.
Zanim spotkał Sarę, miał co najmniej kilka romansów,
które były krótkie i burzliwe, a przebiegały zawsze wedle
tego samego schematu. Przez kilka tygodni, czasem
miesięcy, wydawało mu się, że jest zakochany, potem
nabierał podejrzeń, że dziewczyna jest z nim tylko dla
jego pieniędzy, zaczynał odczuwać zniechęcenie i powoli
oddalał się od niej. Nigdy nie mówił wprost o rozstaniu,
po prostu nie odpowiadał na telefony, unikał miejsc, w
których razem bywali i znajomych, dzięki którym się
poznali. Sara była pierwszą kobietą, z którą trwał w
prawdziwym, długim, bo już co najmniej trzyletnim
związku. Ale Sara mu dorównywała, byli partnerami. On
wprawdzie bogatszy, ale ona bardziej utalentowana i
sławna. Bilans wychodził na zero. Pieprzony buchalter ze
mnie, zganił się Mike, zawsze w jakimś momencie
dochodzę do cyfr. Jim ma rację. Uśmiechnął się na

background image

wspomnienie przyjaciela, który w chwilach wzajemnych
kłótni, zawsze prędzej czy później wytykał mu fakt, że ma
pieniądze. „Bogaci, a zwłaszcza tak bogaci jak ty -
podkreślał z wyższością - nie mają pojęcia o życiu
zwyczajnych ludzi".

Michael rozmawiał z Miką do późnej nocy. Mimo że

często się zacinała, brakowało jej angielskich słów, nie
miał żadnych kłopotów ze zrozumieniem tego, co mówiła.
Jakby była między nami jakaś metafizyczna więź, myślał,
a przecież nie mamy ze sobą nic wspólnego, ani kraju, ani
historii, środowiska. Po prostu nic. Spotkaliśmy się i
rozmawiamy. Nic więcej, ale... Boże...

Dowiedział się, że ojciec Miki pracuje jako mechanik, a

matka jest utalentowaną krawcową, u której szyją suknie i
kostiumy żony komunistycznych dygnitarzy. Kiedy Mika
dostała się na studia, rodzice zamienili duże,
przedwojenne mieszkanie na dwa mniejsze w blokach po
to, żeby ona miała własne lokum i nie musiała, ucząc się,
stale słuchać turkotu maszyny matki. Gdy córka uzyskała
dyplom, starzy poczuli, że spełniło się marzenie ich życia.
Jeszcze szczęśliwsi byli, kiedy przyjęto ją do pracy w
jednej z najbardziej prestiżowych gazet. Dumą napawał
ich każdy artykuł w gazecie, podpisany jej nazwiskiem.

Teksty Miki jednak zaczęły ukazywać się coraz rzadziej

albo coraz bardziej, wskutek ingerencji cenzury, okrojone.
Zrozumiała, że zawód, o którym marzyła już w
dzieciństwie, wymaga nie tyle talentu, ile giętkości karku i
elastyczności. Jawny konflikt z kierownictwem redakcji

background image

rozpoczął się od momentu, kiedy w czasie jednego z
zebrań, Mika poruszyła problem druku makulatury. Każda
redakcja zobowiązana była do oddania odpowiedniej
ilości makulatury do punktu skupu, gazeta jednak
rozchodziła się bez zwrotów. W związku z tym drukarze
w każdą sobotę, w godzinach nadliczbowych drukowali
nieaktualne numery gazety po to, aby redakcja miała co
oddać do punktu skupu. Mika podczas kolegium użyła
słowa „absurd". I ten niewinny z pozoru wyraz wywołał
prawdziwą burzę. Stała się wrogiem publicznym numer
jeden, jej postawa ciągle była omawiana na zebraniach
partyjnych. Wspaniałomyślnie dano jej szansę. Jeśli
zapisze się do partii i zacznie odpowiedzialnie pisać o
sprawach organizacji młodzieżowych, wtedy jej winy
zostaną wymazane. Mika jednak odmówiła. Została więc
wyrzucona z redakcji, zanim jeszcze nastąpił stan
wojenny. Rodzice byli rozgoryczeni, bo uważali
postępowanie córki za zwykłe fochy, ale matka co tydzień
przynosiła jej siatkę pełną zakupów i zostawiała trochę
pieniędzy.

Mika miała kolegę, który działał w opozycji, zaczęła z

nim współpracować. Potem poznała innych
opozycjonistów, a wśród nich spotkała też swoją pierwszą
miłość. Problem jednak polegał na tym, że jej wybranek
był żonaty, a jednocześnie jako aktywny członek opozycji
był człowiekiem niezwykle zajętym. Musiał dzielić swój
czas między obowiązkami dla ojczyzny i rodziny. W tym
harmonogramie musiał jeszcze zmieścić Mikę. Spędzał

background image

więc u niej jedną noc w tygodniu (z czwartku na piątek).
Oficjalnie wyjeżdżał wówczas w sprawach
organizacyjnych do Radomia. Mika żyła od czwartku do
czwartku, czekając na randkę z Janem. Przychodził
zwykle około 18.30 (w tym czasie odchodził pociąg do
Radomia, a on, jako doświadczony konspirator, zawsze
dbał o szczegóły), wychodził zaś o 8.15 następnego dnia
(w tym czasie przyjeżdżał z Radomia poranny pociąg do
Warszawy). Kiedy opuszczał jej mieszkanie, Mika
nienawidziła Jana, a potem jak szalona tęskniła za nim
cały tydzień. Jan był nie tylko przystojny, ale był także
świetnym kochankiem. Mika zdawała sobie sprawę, że
jest uzależniona nie tylko od jego dotyku, ale także od
pory miłości, którą im wyznaczał. Wiedziała, że powinna
skończyć ten romans, ale kiedy Jan pukał do drzwi, jej
postanowienia pękały jak bańki mydlane. Czekała z
kolacją, gotowa do miłości. Teraz Jan był internowany, i
choć Mika cierpiała z tego powodu, jednocześnie czuła się
jak pijak w mieście, w którym zamknięto wszystkie
knajpy. Powoli uwalniała się od Jana. Tego wszystkiego
jednak nie opowiedziała Michaelowi, ograniczyła się
jedynie do wyznania, że jej chłopak siedzi w Białołęce,
ale i tak mieli się właściwie rozstać.

- Teraz ty powiedz mi coś o sobie - zażądała,

nieoczekiwanie przytulając się do siedzącego obok niej na
kanapie Michaela.

- Hm, jestem amerykańskim chłopcem, potomkiem

kowbojów, lubię whisky, squsha i piszę doktorat z

background image

finansów.

- Tak? - zdziwiła się Mika. - A ja myślałam, że jesteś

fotoreporterem.

- Jestem, dorabiam w ten sposób, żeby mieć pieniądze

na dokończenie doktoratu. - Mike mówiąc to, przyglądał
się dziewczynie spod oka. Wydawała mu się taka urocza
w tym swoim zachwycie nad jego doktoratem. I Boże,
wierzyła, że musi pracować. Przepełniała go wielka
czułość. Postanowił, że jeszcze dziś będzie się z nią
kochał.

background image

Rozdział 15

Jim miał coraz częściej dość pobytu w Polsce. Zdarzało

się, że odczuwał paraliżujący i duszący strach na myśl, iż
pułkownik pozbawił paszportu zarówno jego, jak i
Michaela. Wydawało mu się, że już nigdy nie wróci do
domu, nie zobaczy Kalifornii, rodziców, swojego biurka
w redakcji. Źle sypiał, nie miał apetytu, denerwowało go
gadanie przyjaciela, a szczególnie widok jego anielsko
rozmarzonej twarzy, gdy rozprawiał o Mice.

- Zgoda, jest miła, niebrzydka - tłumaczył mu Jim. - No

dobra, nawet inteligentna. Tęsknisz za Sarą i usiłujesz
znaleźć kobietę zastępczą. Wyrób czekoladopodobny.

- Nie bądź taki dowcipny - śmiał się Mike, ale Jim

nadal widział w jego oczach blask zachwytu nad tą
zwyczajną dziewczyną i miał świadomość, że Mike po
prostu chce, żeby dał mu święty spokój. Jim czuł się
bezradny i zagubiony, a przebywanie w obecności
zakochanej pary jeszcze pogłębiało jego frustrację. Kilka
dni temu był w ambasadzie u Grubasa, rozmawiał przez
telefon z Sarą, która łamiącym się głosem dopytywała się,
co się z nimi dzieje i dlaczego Mike nie daje znaku życia.

„Powiedz mi Jim, czy coś mu się stało? Czy nie jest

przypadkiem chory? Tak bardzo się o niego martwię,
wszyscy się martwimy. Jego matka szaleje, ja zresztą też.
Dlaczego nie wracacie?".

background image

„Daj spokój, Saro. - Jima drażnił histeryczny ton jej

głosu. - Nic mu nie jest".

„Więc dlaczego nie dzwoni?".
„Doskonale wiesz, że telefony są wyłączone. Nie

można po prostu wyjść do budki i zadzwonić".

„Ale przecież rozmawiamy. Dlaczego go z tobą nie

ma?".

„Akurat przechodziłem obok ambasady, więc wpadłem

odwiedzić Billa Camerona, a rozmawiamy przez gorącą
linię, bo Grubas pozwolił, ale nie mogę długo...".

„Jaki Grubas?".
„Cameron z ambasady, waży ze trzysta funtów".
„Jim, dlaczego nie ma z tobą Michaela? Powiedz,

aresztowali go?".

Jim aż się zagotował. Co, do cholery, oni tam sobie

wyobrażają, robią z Michaela bohatera, a on, nie zważając
na okoliczności, po prostu zakochał się jak sztubak.

„Mamy - położył nacisk na tym słowie - różne

przygody, ale wszystko jest w porządku. Mike jest cały i
zdrowy, ja również - dodał po chwili. - Może zadzwoń do
mojej starej, powiedz jej, że znalazłem ciotkę i w ogóle
rodzinę. Ciotka ją pozdrawia, jak wrócę, to matce
opowiem".

„Dobrze, zadzwonię - obiecała Sara, kompletnie

niezainteresowana rewelacjami Jima. - Słuchaj, powiedz
Michaelowi, że czekam jutro na jego telefon... ".

„Jutro jest zajęty".
„Zajęty? - Głos Sary zabrzmiał niepewnie. - No dobrze

background image

przez najbliższe trzy dni będę codziennie czekać na jego
telefon między 13 a 16 waszego czasu. Musi do mnie
zadzwonić".

„Powtórzę mu" - powiedział Jim spokojnie.
„Jezu, Jim, co się dzieje?" - Głos Sary był pełen łez.
„Nie wiem. Cześć" - Odłożył słuchawkę.
Opowiedział o telefonie Michaelowi w drodze na

stację, gdzie mieli się spotkać z Anną i Miką. Wszyscy
razem postanowili pojechać do Podkowy Leśnej, tam
bowiem mieszkała rodzina miss Zawadzky, nauczycielki
polskiego, która powierzyła mu list i pieniądze. Dzień był
piękny, świeciło słońce, w powietrzu unosił się leciutki
zapach wiosny. Jim, po raz pierwszy od kilku dni, miał
dobry nastrój, dogadywali się z przyjacielem, bez kłótni i
niedomówień.

- Uważam, że powinieneś zadzwonić do Sary - upierał

się Jim.

- Co jej powiem? Jakoś nie mam ochoty z nią

rozmawiać. Kiedy wrócimy, wszystko jej wyjaśnię.

Miłość, cóż to jest ta miłość? - zastanowił się Jim.

Gadanie i nic więcej - odpowiedział sobie, sięgając do
własnego doświadczenia. Też kiedyś był przekonany, iż
Barbara go kocha, stale zapewniała, że nie może bez niego
żyć. A potem w jednej chwili wymieniła go na tego
kretyna Jonathana. I teraz tamtego obcałowuje, kusi
słodkimi słówkami, seksowną bielizną, pewnie tą samą,
którą kupowała, aby uwodzić Jima. Barbara nigdy nie
lubiła niepotrzebnych wydatków, cała jej garderoba,

background image

wszelkie domowe sprzęty, wreszcie ona sama, będą służyć
nowemu panu. Ciekawe, czy tamtego tak samo jak Jima
będzie wściekać służalczość Barbary, jej całodobowa
gotowość na skinienie kochanka. Kto by uwierzył, że pani
doktor, znana z liberalnych i ultrafeministycznych
poglądów, potrafi jak pies warować godzinami, czekając
na telefon od ukochanego. Tak, teraz Jim dostrzegał jak na
dłoni zakłamanie Barbary, jej babski fałsz. Przysiągł
sobie, że nie będzie się dalej wtrącał w związek Michaela.
Niech i on sparzy się na kobiecej przebiegłości. Po co się
spierać, skoro i tak byli zdani na siebie. W końcu, nie jest
adwokatem Sary, nie wynajęła go, żeby ciągle wygłaszał
mowy na temat jej niezwykłości. Z daleka dostrzegł
stojące na malutkim dworcu WKD dziewczyny. Machały
do nich, uśmiechając się serdecznie. Jim postanowił, że
przestanie się dziś przypieprzać do świata i ludzi, da
wszystkim, a co najważniejsze, da sobie trochę świętego
spokoju. Muszę odetchnąć, pomyślał. Nie mogę ciągle
czekać, że stanie się coś strasznego i nieodwołalnego. I że
nigdy nie będę już mógł wrócić tam, skąd przyjechałem.

*

Szli przez las, bezsensownie szczęśliwi. Zupełnie tak,

jakby wystarczyło odjechać kilkanaście kilometrów od
Warszawy, żeby zgubić wszystkie przygnębiające myśli,
które na co dzień tłoczyły się w głowach. Pułkownik
stracił nad nimi swoją przytłaczającą moc, poczuli się
wolni, dalecy od wszelkich upiorów systemu. W
malutkim sklepiku, usadowionym przy leśnej drodze,

background image

kupili świeże, pachnące drożdżówki, biały ser i jabłka.
Anna triumfalnie wyjęła kartkę na alkohol, kupili więc
wytrawne bułgarskie wino, które odkorkowali już w
sklepie i wypili po sporym hauście. Uwiedziona ich
radością ekspedientka zgodziła się sprzedać jeszcze jedną
butelkę wina w zamian za wołowe z kością oraz kiełbasę,
które starannie wycięła z kartki. „Jedni wolą się napić,
inni coś zjeść" - powiedziała i mrugnęła do nich
porozumiewawczo. Anna przetłumaczyła jej słowa
Amerykanom i wywołały one kolejny wybuch radości.

- Ja zawsze wolę się napić! - wykrzyknął Mike i złapał

butelkę. Anna usiłowała mu ją odebrać. Była taka urocza
w siłowaniu się z nim, że niewiele myśląc, przyciągnął ją
do siebie i pocałował. Przytuliła do niego lekko
zarumienioną twarz.

- Spróbuj mnie złapać! - zawołał Mike i pobiegł z

ledwo zakorkowaną butelką. Anna natychmiast rzuciła się
za nim w pogoń. Jim i Mika obserwowali tę scenę w
milczeniu. Wreszcie dziewczyna odwróciła się i powoli
ruszyła do przodu. Mike błyskawicznie zorientował się, że
jego ukochana jest niezadowolona. Natychmiast
zrezygnował z zabawy i pobiegł za Miką.

- Mika, posłuchaj, no co, kochanie - mówił bezładnie,

czule obejmując dziewczynę.

Jim i Anna zostali w tyle. Dobry nastrój Anny prysł.

Jim zastanawiał się, czy jego kuzynka jest w Michaelu
zakochana, czy po prostu zazdrosna o jego
zainteresowanie przyjaciółką. Z dwojga złego wolałbym

background image

chyba, rozmyślał Jim, żeby wybrał Annę. Przynajmniej
pieniądze - uśmiechnął się złośliwie - zostałyby w
rodzinie. Szli chwilę w milczeniu. Jim obserwował spod
oka starania Anny, aby odzyskać nadszarpnięte poczucie
godności.

- Jesteś super - powiedział Jim do kuzynki. - Masz

klasę.

- Może, ale jakoś mi się nie układa. - Anna wzruszyła

ramionami.

- No wiesz, z Michaelem mało komu się układa.
- Martwię się o Michała. - Anna szybko zmieniła temat.

- On jest naprawdę bardzo chory. Ojciec udaje przed
matką, ale mnie powiedział, że Michał ma raka mózgu.
Wczoraj lekarze postawili diagnozę.

A to drań, nie wiadomo dlaczego Jim pomyślał o

przyjacielu, głośno jednak powiedział:

- Takie rzeczy się teraz operuje.
- Tak, wiem. - Jimowi wydało się nagle, że Anna

skuliła się, zmalała, jakby na powrót stała się małą
dziewczynką. - Ale to jest skomplikowane. Teraz robią
jeszcze dodatkowe badania. Strasznie mi go żal. On czuje,
że dzieje się z nim coś złego. Bez przerwy pyta: „Co mi
jest, co mi jest?".

- Wiesz - odezwał się Jim po chwili milczenia, podczas

gdy wydawało się, że przetrawia informacje Anny - Mike
ma w Stanach dziewczynę. To jest ta piosenkarka, Sara
Henderson.

- Żartujesz! - Anna aż klepnęła się po udach. - Nie

background image

wierzę. Ta Sara Henderson?

- Tak, to ona.
- Jim, niemożliwe, ale numer. - Anna zanuciła przebój

Sary „You should never lie to me". - No jasne. To nic
dziwnego, że znał każde słowo z tekstu jej piosenki. Boże,
ale przecież to jest superlaska. Byłam na jej koncercie w
Londynie, chyba ze trzy lata temu, niedługo przed
wyjazdem do Polski. Gazety wtedy pisały, że jej facetem
jest jakiś potwornie nadziany mydłek. Ale - roześmiała się
serdecznie - to chyba nie był Mike. Widziałam nawet
zdjęcie tego typa w którejś z gazet. Był chyba młody, ale
nie bardzo atrakcyjny, taki sobie.

- Od tego czasu Mike bardzo wyładniał - powiedział

Jim poważnie.

- Oj, nie wygłupiaj się Jim. - Anna znów się roześmiała.

- Ale jak oni się poznali?

- Robił jej zdjęcia. Pstryknął jedno, drugie i się

zakochał. Tylko proszę cię, nic nie mów, że ci
powiedziałem. Nie daj znać po sobie, że cokolwiek wiesz,
bo Mike nie darowałby mi.

- Biedna Mika, a ona tak się zaangażowała. Żal mi jej.

Naprawdę. Może jednak trzeba jej powiedzieć.

- Nie zrobisz mi tego. - Jim popatrzył groźnie na Annę.
- Nie, oczywiście, że nie. To będzie nasz sekret. A ty

też nie daj nic poznać mamie, co wiesz o Michale. Ona nie
może się dowiedzieć, przynajmniej na razie. I tak już
strasznie się martwi.

Jim kontemplował sylwetkę Michaela wygiętą pod

background image

takim kątem, aby jak najlepiej dopasować się do
przytulonej do niego Miki. Ten to nigdy nie ma
zmartwień, pomyślał rozżalony, tylko romanse mu w
głowie.

*

Rodzinny dom miss Zawadzky robił dziwnie wrażenie.

Był to stary kamienny dworek, którego bryłę ozdabiały
różne dziwaczne rzeźby. Wokół domu rosły dorodne dęby
i kasztany oraz sporo nieujarzmionego zielska, o tej porze
roku brunatnego i wyschniętego. Między drzewami stała
odrapana kamienna kobieca figura. Było w tym obejściu
dziwne zaniedbanie, tak jak gdyby jego gospodarz
wyjechał na wiele lat, a po powrocie nie mógł sobie dać
rady z otoczeniem. Zastukali, ktoś od środka szarpnął za
klamkę i w otwartych drzwiach pojawiła się stara kobieta,
w zniszczonej sukni, z jej szyi zwisał złoty łańcuch, na
nogach miała lakierowane, choć już solidnie podniszczone
klapki. Była w niej ta sama przygasła świetność, jaka
panowała w całym obejściu. Popatrzyła uważnie na
przybyszów i powiedziała zdecydowanym głosem:

- Proszę wejść. Państwo pewnie do syna.
Posadziła całą czwórkę w salonie, a sama znikła na

dłuższą chwilę, zanim w ogóle zdążyli jej cokolwiek
wytłumaczyć. W milczeniu przyglądali się odrapanym
ścianom, starym, poczerniałym srebrom, wyszczerbionej
porcelanie. Dwa duże, śmierdzące psy o skołtunionej
sierści, leżały na podłodze. Mika podeszła i zaczęła
głaskać jednego, mrucząc coś pieszczotliwie. Anna i Jim

background image

niechętnie popatrzyli po sobie, teraz już oboje odczuwali
wrogość do Miki. Nikomu nie chciało się odzywać, ich
niedawny dobry nastrój prysł, jak tylko zamknęły się za
nimi drzwi tego dziwacznego domu. Wreszcie Mike
powiedział:

- Nie zdziwiłbym się, gdyby tu straszyło.
Mika roześmiała się z aprobatą. Jej śmiech dziwnie

zabrzmiał w ciszy pokoju. Zaczerwieniła się, spłoszona
popatrzyła na Michaela. On jednak oglądał jakąś starą
mapę, która leżała na jednym z trzech niskich chińskich
stoliczków. Jim jakoś inaczej wyobrażał sobie mieszkanie
miss Zawadzky i czuł się rozczarowany, zarówno tym
domem, jak i jej matką. Na dobrą sprawę moglibyśmy ją
zamordować, pomyślał Jim. Zirytowała go beztroska tej
bezbronnej, starej kobiety, która wpuszcza do domu ludzi,
nie pytając ich nawet, czego chcą. Wreszcie madame
Zawadzky wkroczyła do salonu. Miała na sobie elegancką
garsonkę, długi sznur korali i buty na wysokich obcasach.
Była starannie uczesana i umalowana. Nie odjęło jej to
jednak lat, ale jak gdyby uwydatniło zmarszczki i
podkreśliło zwiotczały owal twarzy. Jimowi wydawało się
nawet, że ma świeżo wylakierowane paznokcie u rąk.
Madame usiadła w fotelu, skrzyżowała całkiem jeszcze
zgrabne nogi i wziąwszy ze stolika mały dzwoneczek,
zadzwoniła. Po chwili do salonu wsunęła się zgarbiona
postać, która niosła przed sobą wielką tacę. Postawiła ją
na podłodze i starannie rozdzieliła na wszystkie trzy
chińskie stoliczki dobra z tacy. Filiżanki z herbatą,

background image

imbryk, kryształowe miseczki z ciasteczkami, konfitury z
maleńkimi łyżeczkami oraz kieliszki, które gosposia
wypełniła następnie gęstą cieczą z niezbyt czystej,
oblepionej butelki.

- A teraz słucham, państwa. O co chodzi? Mój syn

niebawem nadejdzie.

Anna przedstawiła wszystkich po kolei i wyjaśniła cel

ich wizyty. Jim sięgnął do kieszeni, wyjął kopertę z listem
oraz pieniędzmi od miss Zawadzky. Madame otworzyła
kopertę, zajrzała do środka i powiedziała;

- Dobre i to, cieszę się, że moja córka wreszcie

przypomniała sobie o nas.

Jim czuł się w obowiązku wystąpić w obronie miss

Zawadzky. Swoją łamaną, ale trzeba przyznać, coraz
sprawniejszą polszczyzną, z pomocą obu dziewczyn
opowiedział madame o życiu jej córki i o tym, jak ciężko
musi pracować, żeby zdobyć pieniądze na utrzymanie
siebie i dziecka.

- Mówiłam jej, żeby nie wychodziła za mąż za tego

Żyda, to nie miało sensu.

- Była w nim zakochana - brnął dalej Jim, nie ustępując

madame, bo miss Zawadzky nieoczekiwanie wzbudziła w
nim wielką czułość, a nawet tęsknotę. Przypomniał sobie
jej ciepły zapach i nieśmiały dotyk na lotnisku. Nagle
zaczął myśleć o niej jak o kimś bliskim, jak o swojej
dziewczynie. - Zresztą - dodał wbrew sobie - nadal go
kocha.

- Ech - starsza pani machnęła ręką - co za głupstwa... jej

background image

mąż jest niewiele wart.

Dalszy jej wywód przerwało jednak gwałtowne wejście

rosłego mężczyzny, który okazał się bratem miss
Zawadzky. Z Markiem dogadali się od razu. Był
sympatyczny, otwarty i na pewno kochał swoją siostrę.
Wypytywał gości o jej losy, zaproponował, żeby zostali
na obiedzie. Anna tłumaczyła Michaelowi słowa Marka, a
Jim doskonale się z nim porozumiewał po polsku.

- Mamy kurczaki, wczoraj udało mi się kupić na wsi.

Będzie pyszny obiad. - Marek uśmiechał się szeroko. -
Chodźmy do kuchni.

Wszyscy, oprócz Anny, której nie wypadało wstać, bo

madame tonem nieznoszącym sprzeciwu oznajmiła, że
chce z nią porozmawiać, udali się do kuchni. Ich radosne
głosy rozbrzmiewały gdzieś w drugiej części domu, a
Anna wściekła, że musiała zostać z madame, starała się
być dla niej uprzejma. Grzecznie więc i wyczerpująco
odpowiadała na jej pytania, gdzie tak dobrze nauczyła się
języka, co robi, co zamierza. Anna była coraz bardziej
znudzona i marzyła, żeby jak najszybciej wyrwać się od
madame. Ta jednak w końcu powiedziała:

- Wiesz, moje dziecko, kiedyś mieszkałam w tym

samym domu, w którym mieszkali twoi rodzice. Jesteś
bardzo podobna do swojego ojca.

- Och, chyba go pani już nie pamięta - odpowiedziała

Anna, nasłuchując głosów z kuchni. - Mój ojciec jest
niewysokim brunetem.

- Nie mówię o twoim ojczymie, ale ojcu.

background image

- Nie rozumiem. - Anna podniosła głowę i uważnym

wzrokiem zmierzyła madame. Niewątpliwie stara
oszalała.

- Jesteś bardzo podobna do Jana Stebnickiego,

pierwszego męża twojej matki - wypaliła madame.

- Pani chyba żartuje, przecież on umarł. - Anna poczuła,

że twarz ją pali. Było jej gorąco. Powoli, guzik po guziku,
rozpięła sweter. Przez chwilę w pokoju panowało
milczenie. Pragnęła wstać i jak najszybciej opuścić to
miejsce, ale nie zrobiła żadnego ruchu. Nagle zdała sobie
sprawę, że błagalnie patrzy na madame. Poprawiła więc
włosy i uśmiechnęła się do starej kobiety. Ta odczytała to
jako zachętę do dalszych wynurzeń.

- Taaak - powiedziała, głęboko zaciągając się

papierosem. - To bardzo szlachetne ze strony Mariana, że
ożenił się z twoją matką, gdy była w ciąży.

Anna uważnie obserwowała, jak z nozdrzy madame

wydobywają się smugi dymu. Jej badawcze spojrzenie
sprawiło, że poczuła się nieswojo. Założyła nogę na nogę i
lekko pokasłując, pociągnęła łyk herbaty. Spojrzała na
Annę, unosząc brew. Miała żółtawe oczy w tygrysie cętki,
a źrenice szare i mętne.

- Boże, co pani mówi, o co tu chodzi? - zapytała w

końcu Anna, bo wydawało się jej, że ta stara, obca,
nieprzyjemna kobieta oczekuje od niej jakiejś reakcji.
Powinnam wstać i wyjść, pomyślała. Teraz, od razu,
natychmiast...

- Dziwię się twojej matce, że nie powiedziała ci na ten

background image

temat ani słowa. Uważam, że takich spraw nie należy
ukrywać, stanowczo nie. Stebnicki to był bardzo dobry
człowiek i wielki patriota. Twoja matka nie potrafiła tego
docenić, była sporo od niego młodsza. No i Marian
zawrócił jej w głowie. Ale pamiętam również ich dobre
czasy - uśmiechnęła się madame, odsłaniając ciemne
uzębienie. - Ładną tworzyli parę. Jan pochodził z
doskonałej i wykształconej rodziny. Żartował, że u nich w
domu nawet służąca mówiła po łacinie. To ten system go
zabił. Nie mógł się z tym, co tu się działo, pogodzić. To
nie jest ustrój dla wrażliwego i myślącego człowieka. Na
pewno nie... Biedny Janek, wiele musiał znieść... -
Madame zamyśliła się. Z kuchni słychać było śmiech i
stuk naczyń. Jednak w pokoju, gdzie siedziały obie
kobiety, panowała nieprzyjazna cisza. Po chwili madame
dodała:

- Przystojny był z niego mężczyzna, z klasą. Wysoki,

szczupły blondyn. Ty jesteś bardzo do niego podobna,
nawet tak samo się uśmiechasz, unosisz lekko górną
wargę. Ot, geny. Jesteś naprawdę bardzo ładna, moje
dziecko - stwierdziła łaskawie madame.

- Proszę pani, przepraszam, nie mam ochoty tego

słuchać... Naprawdę nie. - Głos Anny się załamał.

- Wiem, co mówię, moja droga, a na prawdę nie warto

przymykać oczu. Byłam nie tylko sąsiadką, ale i
przyjaciółką twojej matki. Obserwowałam jej romans z
Marianem od początku, a Maria zwierzała mi się ze
swoich rozterek. - Madame westchnęła i niezbyt czystą

background image

dłonią z czerwonymi paznokciami sięgnęła po pudełko
papierosów. Wyjęła jeden z pogniecionej paczki i stukała
nim o blat stolika. Anna patrzyła na nią bezmyślnie.
Słowa tej kobiety nie mogły jej dotyczyć. W końcu po
długiej chwili wybąkała:

- Mama nigdy o pani nie wspominała, a ja... ja przecież

znam jej przyjaciół.

- Nie cierpiałam Mariana - odpowiedziała pozornie bez

związku madame. - Nie mogłam znieść jego
zaangażowania, jak to mówił, w sprawy ojczyzny. Zawsze
gadał frazesami, na wszystko miał odpowiedź i wszystko
usprawiedliwiał. Z jego powodu poróżniłam się z twoją
matką. Przestałyśmy rozmawiać, dzwonić do siebie I tak -
zrobiła gorzki grymas - minęło ćwierć wieku. Twoja
matka nie wie nawet, że wyszłam po raz drugi za mąż...
ale to takie dawne czasy. Mój Boże, wieki... Marian to nie
był zły człowiek, ale słaby, zawsze chciał być blisko
władzy i z władzą. Przez takich jak on - wzięła z talerzyka
ciasteczko i ugryzła je tak energicznie, że aż chrupnęło -
moje dziecko tuła się po świecie.

- Mój ojciec nie miał z tym nic wspólnego. - Anna ze

wszystkich sił starała się nie płakać.

- Formalnie nie, ale w rzeczywistości... - Stara kobieta

machnęła ręką.

- Skąd pani może wiedzieć takie rzeczy? - zapytała

gwałtownie Anna. - Nie wierzę, że moja matka przyznała
się pani do tego wszystkiego. Ona jest... ona jest taka
dyskretna, skryta.

background image

- Widać życie ją tego nauczyło. Kiedyś byłyśmy

naprawdę blisko, urocza kobieta, ale nigdy nie miała
lekko.

- Pani chce się na niej zemścić, pani jej nie lubi i

dlatego mówi pani te bzdury. Nie wierzę... po prostu nie...
nie.

- W porównaniu z moją córką jesteś szczęściarą, moja

droga. Twoja matka potrafiła zadbać o to, żebyś miała
dobre i bezpieczne życie. Nawet za cenę kłamstwa. A ja
co? Oprzytomniałam w porę, zmagałam się z tym
ustrojem, byłam niepokorna. A teraz Elżunia uczy w
Stanach polskiego i klepie biedę, ja mam nędzną
emeryturę, mój syn, bardzo zdolny matematyk, jeździ
taksówką, moja synowa została internowana i siedzi
gdzieś na Mazurach. Mnie jest już wszystko jedno, ale
moje dzieci mają zniszczone życie. Jaki czeka je los? Nie
mają żadnych perspektyw. Będą tkwić w tej magmie, tak
jak i my tkwiliśmy. Kolejne pokolenie straconych. -
Madame westchnęła. - Dlatego, powiem ci, moja droga,
nienawidzę takich jak twój ojczym, przez nich to
wszystko. Wcale nie przez tych najgorszych, ale tych
najsłabszych.

- Proszę nie nazywać go moim ojczymem, nie życzę

sobie. Czego pani ode mnie chce?

Madame przyjrzała się jej dokładnie, jakby po raz

pierwszy ją widziała. I powiedziała raczej do siebie niż do
dziewczyny:

- Wykapany ojciec. Nie ma wątpliwości.

background image

- Po co pani mówi mi to wszystko? - Anna powtórzyła

pytanie. - Po co?

- Nie planowałam tego, ale jak cię zobaczyłam... No

cóż, mojej córce też bym powiedziała.

Anna nie słuchała już tego, co mówi ta straszna kobieta.

Podniosła się powoli z kanapy.

- Przepraszam panią, ale muszę iść do toalety.
Madame uśmiechnęła się zjadliwie.
- Podobnie jak twój ojczym nie masz odwagi, żeby

spojrzeć prawdzie w oczy. - Zastanowiła się chwilę. -
Może to nie pomaga, ale poprawia samopoczucie. No cóż,
moje dziecko, jesteś już dużą dziewczynką. Prawe drzwi z
korytarza, tam jest łazienka.

Anna początkowo nie zrozumiała, co starsza pani

mówi. Dopiero po chwili dotarły do niej jej wskazówki.
Podniosła się bez słowa i wyszła. Starannie zamknęła
drzwi łazienki na przerdzewiały haczyk. Usiadła na
sedesie. Czuła palący wstyd. Nic nie obchodziły jej
sprawy między ojcem a matką ani jej pierwszym mężem,
a nagle przez tę koszmarną kobietę znalazła się w samym
środku ich kłamstwa. Wróciła do czyjejś załganej
przeszłości, która właśnie ją, niczemu niewinną, zaczęła
uwierać jak pancerz.

Boże, co robić, myślała gorączkowo. Czuła w ustach

niesmak. Co to za bzdura, co to za koszmarna bzdura. Ta
kobieta jest wariatką. Ale gdzieś głęboko wiedziała, że to
wszystko prawda, że całe jej dotychczasowe życie legło w
gruzach. Mamo, jęknęła w duchu, coś ty mi zrobiła. Leski

background image

wydał się jej obcym człowiekiem. Nagle zrozumiała, że
on wie, że zawsze wiedział i miłość tego człowieka do
niej wydała jej się chora, zła, niemal kazirodcza. A więc
od początku do końca jestem kłamstwem, myślała ze
zgrozą, jestem sztuczna, nieprawdziwa. Mój brat jest
moim przyrodnim bratem, a mój ojciec nie jest moim
ojcem. Matko Boska, jak będę z tym żyła? Co zrobię?

Usłyszała pukanie do drzwi. To była Mika.
- Aniu, co ci jest? Dobrze się czujesz?
Następna oszustka, niby-przyjaciółka. - Annę

przeniknął dreszcz na dźwięk przejętego głosu Miki. - Nie
do wiary, jaki ten świat jest zakłamany.

- Aniu. - Pukanie do drzwi stawało się coraz

głośniejsze. - Aniu?

- Daj spokój, już wychodzę - odparła, zniecierpliwiona.

Stanęła jeszcze przed lustrem, poprawiła włosy. Kiedy
wyszła, Mika ją przytuliła i pocałowała, aż promieniała
szczęściem, którym musiała się z kimś podzielić. Jeszcze
raz przycisnęła Annę do siebie. Anna nie odwzajemniła
uścisku.

- Coś się stało? - Mika patrzyła na nią uważnie. - Co

powiedziała ci ta Zawadzka?

- Nudziła, jak to starsze panie. Kochała się w moim

ojcu. No wiesz, wspomnienia.

- Marek już wstawił kurczaki do pieca - zameldowała

uspokojona Mika. - Świetnie się bawimy, jest nawet
mnóstwo wina. Boże, jaka jestem szczęśliwa - westchnęła.

- Ja też - powiedziała spokojnie Anna - ja też.

background image

Mika popatrzyła na nią. Po chwili uśmiechnęła się.
- Idź do kuchni. Aha, Aniu, masz puderniczkę?
- W torebce. - Anna przyjrzała się przyjaciółce. Miała

zbyt czerwone policzki, czoło lekko spocone, pod lewym
okiem rozmazała się jej kropka tuszu, a mimo to
wyglądała pociągająco. Była tak rozradowana, że aż biło
od niej wewnętrzne światło. Mika stropiła się pod
taksującym spojrzeniem Anny.

- Co jest? - zapytała.
- Nic, po prostu podziwiam, jak świetnie wyglądasz. -

Anna obróciła się na pięcie, czując jednocześnie pretensje
do losu, który okazał się przychylny dla Miki, a jej
podarował tylko trudną do przełknięcia porcję prawdy.

background image

Rozdział 16

Bez żadnych wstępnych ustaleń i rozmów między

przyjaciółmi, Jim i Mike zamieszkali osobno. Jim
przeniósł się do Leskich, a do Michaela wprowadziła się
Mika. Teoretycznie stało się tak dlatego, że mieszkanie
Miki było nadal zaplombowane. Według Jima jednak
dziewczyna nie zrobiła nic, aby je na powrót odzyskać.
Odebrała psa od sąsiadów i wraz z nim wpakowała się do
Michaela, w ogóle nie zwracając uwagi na fakt, że
znajdują się tam rzeczy Jima i ma on tam łóżko.

Jim, który nigdy nie przepadał za Miką, od czasu jej

przeprowadzki, nabrał jeszcze większej antypatii do
dziewczyny, choć niekiedy starał się z niej wytłumaczyć
sam przed sobą. To jakaś patologia, ganił się w duchu. W
dziewczynach Michaela podkochuję się albo ich nie
znoszę. A cóż mi ta Polka przeszkadza? O co mi chodzi?
A jednak dobrze wiedział, w czym rzecz, choć sam przed
sobą wolał się do tego nie przyznawać. Miał poczucie, że
ta niezbyt urodziwa Polka po prostu wykwaterowała go z
mieszkania, że pozbawiła go miejsca, które zajmował przy
Michaelu, że zagroziła ich zażyłości i przyjaźni. Mike
miał teraz dla Jima strasznie mało czasu. Był z Miką na
spacerze albo u jej rodziców, albo u jej znajomych, albo
spędzał z nią upojne (tego już w ogóle Jim nie rozumiał)
godziny w łóżku. Zdaniem Jima, Mike postradał rozum,

background image

ale nie był w stanie mu niczego wytłumaczyć. Najbardziej
jednak irytował go fakt, że wszelkie próby rozmowy z
przyjacielem o ich niepewnej sytuacji w Polsce kończyły
się zawsze tym samym. Mike pocieszał go: „Nie martw
się stary, ja jestem szczęśliwy z Miką, ty mieszkasz przy
rodzinie i też ci jest nieźle. Po diabła mamy wracać do
Ameryki?". W takich chwilach Jim czuł, że nie może
znieść Michaela.

„Jesteś głupkiem - powtarzał przyjacielowi. - Możemy

nigdy stąd nie wyjechać. A ja w żadnym wypadku nie
chcę zostać w tym komunistycznym bagnie".

Sama myśl o tym doprowadzała Jima do takiej

desperacji, że mógłby się rozpłakać: „Przestań się gzić.
Proszę cię, róbmy coś".

„Teraz ruch należy do pułkownika - odpowiadał

spokojnie Mike. - Musimy czekać. Uspokój się Jim, masz
tu rodzinę, a dzięki Annie i wujowi poznajesz różnych
ludzi, rozmaite punkty widzenia, na to, co się dzieje. Po
powrocie będziesz miał z tego co najmniej kilka tekstów.
Mam nadzieję, że robisz notatki?".

Jim niczego nie notował, bo po prostu bał się zostawiać

jakiekolwiek ślady, zwłaszcza po rewizji u Miki, której
skutki obaj bezpośrednio odczuli. Postanowił więc
zawierzać własnej pamięci, choć jako dziennikarz
doskonale wiedział, jak często ona zawodzi, jak szczegóły
mylą się z faktami, jak emocje górują niekiedy nad
wspomnieniami. Jednak pytanie przyjaciela tak
rozwścieczyło Jima, że niemal natychmiast się z nim

background image

pożegnał. Uznał, że Mike dał tym pytaniem dowód braku
poczucia rzeczywistości. Mike zdążył jeszcze zawołać za
nim: „No to, cześć. Do zobaczenia".

*

W telewizji podali, że zostaną włączone miejscowe

telefony. Władze wojskowe nieco złagodziły reżim
wobec, zdaniem Jima, żałośnie biernej postawy obywateli.
Ach ci Polacy, co najwyżej pomodlą się o spokój i
przegraną generała, stwierdził Jim, kiedy we czwórkę
wracali z mszy, w której udział wzięło ponad tysiąc osób.
W czasie jej trwania miał świadomość, że bierze udział w
wyjątkowym obrzędzie. Uczestniczył nie w nabożeństwie,
ale w wielkim wspólnym proteście przeciwko reżimowi.
Udzieliła mu się atmosfera niezwykłej solidarności, jaka
łączyła tych ludzi, którzy stali na zimnie, wsłuchując się w
grzmiące słowa księdza. Wystarczyło jednak, że zauważył
pełną nabożnego skupienia twarz Miki i przejęte oblicze
Michaela, aby odzyskał właściwy mu dystans zarówno do
religii, jak i spraw tego dziwacznego kraju.

Szczerze mówiąc, zupełnie inaczej wyobrażał sobie

Polskę. Wiedział, że jest to kraj głęboko katolicki, ale
spodziewał się raczej ujrzeć Polaków wymachujących
karabinami, niż grzecznie powtarzających za księdzem
katolickie formułki. Jim nie znosił patosu, a ten naród
opanowała, jego zdaniem, atmosfera nieznośnego
uniesienia. W dodatku niemal każdy napotkany Polak
deklarował, że jest w opozycji, konspiruje, spiskuje
przeciwko władzy. Jak mówił Mike, „wystarczy, że

background image

napisze kredą na płocie «Precz z komuną» i już uważa się
za bohatera". Obaj byli jednak ostrożni w głośnym
wygłaszaniu swoich opinii, bo zarówno Mika, jak i Anna
reagowały na nie ze złością i oburzeniem. Zdaniem obu
dziewczyn usprawiedliwiało ich tylko to, że jako
Amerykanie, byli zbyt beztroscy, aby cokolwiek
zrozumieć z polskiej trudnej historii. „Wy mieliście tylko
wojnę secesyjną - wyjaśniały obu ignorantom - a my dwie
wojny światowe i co najmniej kilka powstań". Michael nie
znosił dyskusji na tematy ojczyźniane, ponieważ jego
filozofia tak w wypadku Polski, jak i każdego innego
kraju była jasna. Silna gospodarka to fundament, na
którym należy budować, polityka ma wtórne znaczenie.
Tu jednak było całkiem odwrotnie, rządziły idee, a o
pieniądzach w zasadzie nie wypadało mówić. „To, co tu
się dzieje, to jest dla mnie czarna magia" - zwierzał się
przyjacielowi. „A co ja mam powiedzieć? Jak z tej
magmy mam ulepić sensowny artykuł?" - skarżył się Jim.

Gdy u Leskich pierwszy raz od dawna zadźwięczał

dzwonek telefonu, wszyscy aż drgnęli. Telefon był od
Michała, który znów trafił do szpitala na badania. Kilka
dni wcześniej stracił przytomność, tym razem w sklepie.
Teraz jednak czuł się na tyle dobrze, iż na wieść,
błyskawicznie rozchodzącą się po szpitalu, o tym, że
włączyli telefony, postanowił zrobić rodzinie
niespodziankę. Jim odebrał telefon, bo reszta rodziny
wyglądała, jakby była sparaliżowana dźwiękiem aparatu.
Najpierw usłyszał trzaski, cześć Michała, i kobiecy głos

background image

powtarzający: „Rozmowa kontrolowana, rozmowa
kontrolowana". Podał słuchawkę ciotce i zaczął
przedrzeźniać ze swoim amerykańskim akcentem:
„Rozmowa kontrolowana". Anna, która oczywiście także
nie mogła dalej mieszkać z Miką i wróciła do domu, teraz
siedziała na kanapie i serdecznie bawiła się małym
przedstawieniem Jima. Jednak wuj, który jadł właśnie
spóźniony obiad, odłożył sztućce i poważnym tonem
powiedział:

- Uważam, że nie ma się z czego śmiać. Decyzja o

włączeniu głosu, ostrzegającego przed podsłuchem,
świadczy o tym, że kraj się demokratyzuje.

- Tato, co ty opowiadasz? - wykrzyknęła oburzona

Anna. - Fakt, że mamy cenzurę i podsłuch, uważasz za
dowód demokracji?

- Wszystkie ingerencje czyni się w sposób jawny i dla

dobra obywateli. Chodzi o to, żeby w tak trudnej sytuacji
nie dawać szansy wywołania rozruchów lub nie dopuścić
do niepotrzebnego judzenia. Cokolwiek się dzieje, lepiej,
żeby zostało załatwione własnymi rękami, bez pomocy
przyjaciół. Dlatego trzeba się godzić nawet na drastyczne
środki.

- Przecież spędziliśmy razem parę lat w

demokratycznym kraju - powiedziała Anna, pozornie już
spokojna. - Czy naprawdę nie widzisz różnicy?

- Owszem, my używamy cenzury z powodów wyższej

konieczności, oni natomiast nie stosują jej, bo
przeszkadzałaby w zarabianiu pieniędzy. Wolność z

background image

naszej strony to uświadomiona konieczność - Leski
uśmiechnął się lekko - a z ich to otwarta droga do fortun,
bez niepotrzebnych barier i przeszkód.

- My się nigdy nie dogadamy, tato - stwierdziła ze

smutkiem Anna.

- Obawiam się, że nie, ponieważ nie przyjmujesz do

wiadomości innych, niż twoje, argumentów. Jest mi
przykro - był zirytowany, ale usiłował nadać swojemu
głosowi żartobliwe brzmienie - że mam taką tępą latorośl.

Słowa Leskiego trafiły Jimowi do przekonania. W

gruncie rzeczy facet ma sporo racji, rozmyślał. W
kapitalizmie wszystko służy pomnażaniu pieniędzy, nawet
ta osławiona wolność i swoboda wyboru. Czy taki Mike
zastanowił się kiedykolwiek nad tym, że ma kupę forsy,
podczas kiedy inni muszą ciężko zarabiać na życie?
Oczywiście, że nie. Zawsze uważał, że mu się to wszystko
należy. A Andrew Watson-Smith, właściciel imperium
medialnego, dobrze pilnował interesów bogaczy, rękami
właśnie takich jak Jim, gołodupców. O co walczą ci
Polacy, za co siedzą, czego chce Anna? Żeby było u nich
tak samo jak w Ameryce, żeby także ich kraj podzielił się
na coraz biedniejszych i coraz bogatszych. W takim
kierunku zmierza świat, a oni w ogóle nie biorą tego pod
uwagę. Myślą, że wszyscy będą wolni, zamożni i
szczęśliwi. Jim aż pokiwał głową, był bardzo zadowolony
z tak błyskotliwej analizy. Chciał się swoimi
rozmyślaniami podzielić z Anną, ale ona wściekła na ojca
już wyszła z pokoju. Ciotka, po rozmowie z Michałem,

background image

poszła się położyć.

- Dobrze, że zostaliśmy sami, Jim - powiedział wuj

cichym głosem, splatając jednocześnie dłonie tak silnie, że
aż rozległ się trzask kości. - Muszę z tobą porozmawiać.

Jim poczuł przebiegający po plecach dreszcz. Na

pewno Leski chce mu oznajmić, że wie o umowie z
pułkownikiem, że nigdy nie będą mogli stąd wyjechać, a
może nawet zostaną aresztowani. Przez dłuższą chwilę w
salonie panowała cisza. Jim czekał na jego słowa jak na
wyrok, ale wuj najwyraźniej chciał opóźnić tę chwilę.
Siedział przy stole, głowę podparł na łokciach i gapił się
w blat stołu. Wreszcie zaczął:

- Mój syn... znaczy nasz Michał jest śmiertelnie chory.
A więc o to chodzi. Jim odetchnął z ulgą. Dzięki Bogu,

szło o Michała, a nie o niego czy Michaela. Lubił swojego
kuzyna, było mu go żal, ale nie wiedział, jak pocieszyć
wuja, a ten oczekiwał reakcji z jego strony, więc znów
zapadło milczenie.

- Powiem wprost - powiedział Leski z wysiłkiem. - Być

może będziemy musieli cię prosić o pomoc. Chodzi o to,
że konieczna będzie operacja neurochirurgiczna, której w
Polsce nie można wykonać.

Przyglądał się wujowi, jego bladej, skupionej twarzy i

dotarło do niego, że być może rysuje się dla niego i
Michaela szansa opuszczenia Polski. Jim nie ufał
pułkownikowi. I choć Mike zapewniał go, że jak weźmie
forsę, to nie będzie miał powodu, żeby ich zatrzymywać,
intuicja podpowiadała Jimowi, że może to nie być aż tak

background image

oczywiste. Pułkownik budził jego wrodzoną
podejrzliwość. Teraz jednak nabrał otuchy. Pułkownik nie
odmówi w takiej sytuacji wydania paszportów, przecież
deklarował przyjaźń dla Leskich.

- Nie ma sprawy, wujku. Chętnie pomogę, Mike także

ma sporo kontaktów. A jak już wrócimy do Stanów, to
będzie możliwa również pomoc finansowa. - Jim
gorączkowo składał obietnice, choć wiedział, że tego
rodzaju operacja w amerykańskim szpitalu kosztuje
majątek. On nie ma pieniędzy, ale Mike może ruszyć
kiesą. Chciał wspomnieć o fundacji stryja Michaela, ale w
ostatniej chwili się powstrzymał. Postanowił, że najpierw
pogada z przyjacielem. Zresztą podobała mu się rola męża
opatrznościowego własnej rodziny i nie miał ochoty
dobrowolnie z niej rezygnować.

- Och, dziękuję ci, Jim. - Wuj wyraźnie się wzruszył. -

Mam jednak nadzieję, że tę operację jako ratującą życie
sfinansuje nasze ministerstwo zdrowia. Ja też mam trochę
pieniędzy, Maria ma sporo biżuterii. Chodzi o to, żeby
tam, na miejscu, nie był sam. Kiedy wracacie do Stanów?

- Nie mam pojęcia - odparł bez zastanowienia Jim.
Leski spojrzał pytająco.
- To znaczy niedługo... - Jim się zawahał. - Myślę, że za

jakieś dwa, trzy tygodnie. - Postanowił ukryć przed
Leskim konszachty z pułkownikiem.

- W gruncie rzeczy to dziwne, że pozwalają wam tu tak

długo przebywać, zwłaszcza po tym nieszczęsnym
aresztowaniu. - Leski zamyślił się, po czym dodał: - Jim,

background image

muszę cię o to zapytać. Przepraszam, ale w tej sytuacji
muszę... sam rozumiesz, prawda? Mam nadzieję, że w nic
się nie wplątaliście?

- Oczywiście, że nie. Wszystko jest dobrze. Nie martw

się wuju. Nie wdaliśmy się w żadną szpiegowską aferę.

- No tak, no tak. - Leski pokiwał głową. - Nie mów na

razie nic ciotce. Po co ma się martwić? Ja i tak teraz będę
miał mnóstwo załatwiania. Mój Boże, gdybym mógł
przewidzieć chorobę Michała, zostalibyśmy w Londynie,
nie wracałbym tutaj. Nawet nie wiesz - powiedział
zduszonym głosem - jak straszna rzecz się stała. Tylko on
się liczy... tylko on.

Jim obserwował dłonie Leskiego, który przez całą

rozmowę ściskał lub wykręcał palce. Wuj miał chłopskie
ręce, duże, sękate, niepasujące do jego szczupłej, drobnej,
eleganckiej sylwetki. Grzbiety dłoni były z boku pokryte
rudawym włosem, jakby świńską szczeciną, odnotował
Jim w myślach i sam zganił się za to porównanie. Przez
chwilę obaj mężczyźni przyglądali się sobie z uwagą. Jim
czuł, że Leski chce jeszcze coś powiedzieć, ale nie
przechodzi mu to przez gardło. A jednak nie spodziewał
się tego, co w końcu usłyszał.

Leski odchrząknął, rozpakował pudełko papierosów i

dał jednego Jimowi, drugiego wziął dla siebie. Jim podał
wujowi ogień, ale sam nie zapalił, tylko bawił się
papierosem, wysypując z niego trochę tytoniu na podłogę,
która od kilku dni powinna być przynajmniej
pozamiatana. Pełno było na niej okruchów i drobnych

background image

strzępków papieru. Nikt w rodzinie jednak nie miał głowy
do zajmowania się sprzątaniem. Szczerze mówiąc, Jima
zaczął już trochę męczyć fakt, że ci bliscy mu ludzie
przestali się nim interesować, jakby nie istniał, jakby tylko
sam Michał był na tym świecie. A przecież on także
boryka się z mnóstwem problemów, o których ciotka z
wujem nie mają nawet pojęcia, bo od dawna już nie
zapytali Jima, choćby tylko o to, jak się czuje. Dla Jima
był to tylko jeszcze jeden oczywisty dowód
rodzicielskiego egoizmu, bezwzględnej władzy genów
nad uczuciami i emocjami. Zaangażowanie Leskich w
walkę o zdrowie Michała przestało mu się zdawać godne
podziwu, ale uznał je za kwestię czystej biologii,
instynktu przetrwania, który realizowała ta para ssaków,
walcząc o życie dla swojego potomka i tyle. Nic więcej.

- No więc, to nie jest dla mnie łatwe, naprawdę -

usłyszał głos wuja - ale myślę, że byłoby lepiej, gdybyś z
powrotem zamieszkał ze swoim przyjacielem. No wiesz...

Jim czuł, że purpurowieją mu policzki, zupełnie jakby

ktoś uderzył go w twarz.

- Oczywiście, wuju - powiedział spokojnie. -

Wyprowadzę się, myślałem już o tym.

- Będzie dobrze, jak sam porozmawiasz o swoim

pomyśle z Marią. Ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
No, cóż, chłopcze, rozumiem, u nas taka ponura
atmosfera... a ty jesteś młody, trzeba, żebyś się czasem
rozerwał, zabawił...

Jim był zaskoczony nieoczekiwanie ujawnionym

background image

podobieństwem Leskiego do pułkownika. Byli ulepieni z
tej samej gliny. Postanowił, że wyprowadzi się stąd jak
najszybciej. Ale wiedział, że nie będzie to takie proste. W
ich niegdyś wspólnym z Michaelem mieszkaniu
zagnieździła się przecież ta Polka.

background image

Rozdział 17

Jim, pomimo że mieszkał u rodziny, czuł się

osamotniony. Wuj i ciotka zajmowali się niemal
wyłącznie chorym Michałem. Anna często gdzieś znikała
na długie godziny. Zdarzało się, że zabierała go na jakieś
spotkania towarzyskie, ale one zawsze przebiegały tak
samo. Najpierw, jako Amerykanin, stawał się obiektem
zainteresowania, a potem wszyscy zapominali o nim i
zaczynali zajmować się sobą oraz losami ojczyzny. Jim
coraz lepiej radził sobie z polskim, ale w gwarze, wśród
podnieconych i spierających się głosów trudno mu było
wyłapać sens rozmowy. Często miał zresztą poczucie, że
ci zacietrzewieni Polacy nie zawsze potrafią się nawzajem
zrozumieć.

Bez większego przekonania widywał się przez pewien

czas z dziewczyną, którą poznał podczas jednego z takich
spotkań. Kasia, zdaniem Jima, nie różniła się od Polek,
które dotąd poznał. Ładna, bystra, zaangażowana w
sprawy kraju i oddana swojemu mężczyźnie. Gdy nie miał
już ochoty dłużej się z nią widywać, powiedział jej, że
wraca do Ameryki. Oznajmił to podczas pożegnalnej
kolacji, którą sam przygotował. Kasia popłakała się i była
gotowa wyjechać razem z nim. Obiecał, że przyśle jej
zaproszenie, udawał wielki smutek i z ulgą rozstał się z
dziewczyną, a po całej sprawie, choć nie do końca

background image

rozumiał dlaczego, pozostał mu lekki niesmak i niechęć
do samego siebie. Pewnego dnia jednak uznał, że jego
polski romans, zupełnie inaczej niż Michaela, po prostu
nie był udany i przestał w ogóle o nim myśleć.

Anna załatwiła mu kontakt z dwoma czy trzema

zachodnioeuropejskimi dziennikarzami przebywającymi
w kraju. Każdy z nich miał swoją koncepcję na temat
dalszego rozwoju sytuacji w Polsce, ale żaden z nich nie
był, myślał Jim z goryczą, w tak paskudnym położeniu jak
on i Mike. Im dłużej był skazany na Polskę, tym mniej go
interesowała i obchodziły problemy ludzi tutaj żyjących.
Czuł się jak zwierzę złapane w pułapkę, które nie zwraca
uwagi na świat zewnętrzny, a szuka jedynie drogi
uwolnienia się z zatrzaśniętej klatki. Myśli o Kalifornii
nawiedzały Jima niemal obsesyjnie. Nie mógł spać.
Kilkakrotnie odwiedził Michała w szpitalu, w gruncie
rzeczy tylko po to, żeby nabrać większego dystansu do
własnych kłopotów. Ale wizyty te jeszcze pogłębiały jego
desperację. Dawały dowód, że los nad nikim nie ma
litości. Zapadła mu w pamięci młodziutka twarz Michała z
rozbieganymi oczami i dziwnym, zastygłym na ustach, na
wpół ironicznym, na wpół tragicznym uśmiechem. Na
stoliku obok łóżka stało pełno jedzenia: słoik z zupą,
rozgrzebana na talerzu szynka, owoce, otwarty sok.
Zapach żywności łączył się ze szpitalną duchotą i ta woń
przypominała

mu

powroty

obładowanego

przeterminowanym żarciem ojca ze sklepu. Jim
niespecjalnie tęsknił za rodzicami, ale chciałby

background image

opowiedzieć matce o jej rodzinie, o siostrze, której tak
dawno nie widziała, o swoich kuzynach. Wyobrażał sobie
przejęcie matki, jej entuzjazm, ale i smutek, kiedy dowie
się o Michale. Tak, matka była zupełnie inna niż ciotka.
Żywiołowa, szczera, bardziej serdeczna. Kiedy tylko
wrócą, od razu pojedzie do Iowa, żeby spotkać się ze
starymi - postanowił.

Od kilku już dni Jim nie widział się z przyjacielem.

Dzwonił parę razy, ale Mike nie odbierał telefonów, a sam
odezwał się tylko raz, kiedy Jim akurat wyszedł po
zakupy. Anna, która podniosła słuchawkę, powtórzyła mu
później rozmowę.

- Mike - powiedziała - właśnie wychodził, więc nie

może później zadzwonić. Prosił, żeby ci przekazać, że u
niego wszystko okej. Na razie brak nowych wiadomości.
Ma nadzieję, że dobrze się bawisz - zakończyła ironiczną
relację z rozmowy.

Bez wątpienia to właśnie ich łączyło - niechęć do

Michaela nieobecnego i zakochanego. Mika zawładnęła
nim całkowicie. Jej władza nad Michaelem była naprawdę
irytująca. Co więcej, Jim zaczął podejrzewać, że
przyjacielowi przestało zależeć na jak najszybszym
opuszczeniu Polski. W końcu, co mu szkodzi posiedzieć
sobie w tym kraju? Nie czeka na niego jak na Jima,
robota, nie musi się obawiać furii Jonasa, cokolwiek tu
robi Mike, odsetki i tak mu lecą. Dupek, cholerny dupek.
Jim nie posiadał się z wściekłości. Postanowił wziąć
sprawę w swoje ręce. I choć nie miał pewności, co może

background image

w ten sposób osiągnąć, siadł za biurkiem Leskiego i
napisał list:

„Kochana Saro,
Mam nadzieję, że żyje Ci się pogodniej i lepiej niż mnie

tutaj. Pogoda paskudna, a mój nastrój świetnie do niej
pasuje. Dużo pracuję, sporo piszę, więc będzie z czym
wracać do Ameryki. Wyobraź sobie, że znają tutaj Twoje
piosenki! Najbardziej znany przebój to «You should never
lie to me». Pamiętam doskonale, kiedy nagrywałaś tę
piosenkę. Przyjechałaś ze studia do Michaela i
pojechaliśmy we czwórkę do Santa Barbara. Najpierw
graliśmy w siatkówkę na plaży, a wieczorem trafiliśmy na
party do Warrena Beatty. Śpiewałyście wtedy razem z
dziewczynami taką fajną piosenkę o facecie, który odszedł
do innej kobiety i byłyście tak przekonujące, że niektóre z
nich aż się popłakały. Boże, to wydaje się tak dawno. Nie
widuję Michaela zbyt często, bo mieszkam obecnie u
swojej rodziny (szczęśliwie odnalezionej siostry mojej
mamy). A zresztą znasz dobrze mojego kumpla i wiesz, że
jak go coś pochłonie, to na nic innego nie ma czasu.
Wydaje mi się, że Mike, w przeciwieństwie do mnie, nie
ma specjalnie ochoty przyśpieszać naszego powrotu do L.
A. Ucałowania Jim".

Przeczytał list kilkakrotnie. W pierwszym zdaniu

zmienił słowo „nam" na „mnie". Miał nadzieję, że Sara
zrozumie, co chciał przekazać. Liczył nie tyle na jej

background image

inteligencję, ile na intuicję zakochanej kobiety. Był
przekonany, że musi zwęszyć niebezpieczeństwo, tym
bardziej, że była zawsze tak bardzo zazdrosna o Michaela.

Nazajutrz, z samego rana zadzwonił do Grubasa i

umówił się z nim w kawiarni w centrum miasta. Grubas
stawił się punktualnie o dwunastej i natychmiast po
wkroczeniu do sali zamówił wielką wuzetkę z bitą
śmietaną.

- Co to za szczęśliwy traf, że akurat są - rozpromienił

się. - Uwielbiam te ciastka. A dla ciebie co?

- Kawa.
- No dobrze. - Grubas wyraźnie zmartwił się jego

brakiem zainteresowania dla ciastek. - Wolisz pewnie
barszcz albo pierogi?

- Wszystko mi jedno.
- Ach tak. - Grubas przyjrzał się Jimowi uważniej. -

Chyba pora wyjeżdżać.

- Owszem, ale Mike wpadł, zakochał się i może zechce

tu zostać na zawsze.

- Szczerze mówiąc, wątpię. - Grubas uśmiechnął się

życzliwie. - Nie martw się.

- Chciałbym, żeby zadziałała kobieta. Klin klinem. -

Jim poweselał, bo dzięki optymizmowi Grubasa nabrał
otuchy. - Napisałem list do Sary. Czy możesz go wysłać?
Masz, czytaj.

Grubas uważnie przeczytał list i z westchnieniem

skomentował:

- Obawiam się, że Michael ci za to nie podziękuje.

background image

Rozmawiali jeszcze z pół godziny. I po raz pierwszy od

czasu, kiedy go poznał, Jim miał poczucie, że spotkał
fajnego faceta. Grubas także optował za tym, żeby obaj
przyjaciele wyjechali jak najszybciej. W końcu nie mają
tu nic do roboty, a tak długa ich obecność w Warszawie
może się w końcu wydać komuś podejrzana. Jim kiwał
głową. Podczas całej rozmowy rozmyślał nad tym, czy
powiedzieć o warunkach wyjazdu postawionych im przez
pułkownika. Nie miał jednak żadnej gwarancji, że
Cameron będzie mógł pomóc, a gdyby ujawnił wspólną
tajemnicę, uczyniłby z pułkownika nieprzejednanego
wroga, a Jim już i tak śmiertelnie się go obawiał. Zawsze
bał się ludzi obłudnych, a zarazem inteligentnych.
Pułkownik zaś nie tylko posiadał obie te cechy, ale
jeszcze coś, co wyjątkowo niepokoiło Jima. Był, jego
zdaniem, nieobliczalny. Mike oczywiście uważał, że
przyjaciel przesadza, ale w opinii Jima, pułkownik
wykazywał cechy demoniczne.

- Nawet papież uznał istnienie szatana - tłumaczył Jim

rozbawionemu jego powagą Michaelowi. - To nic
dziwnego, że spotkaliśmy przedstawiciela piekielnych
mocy. To się mogło zdarzyć każdemu.

- No jasne, Jim, mamy wielkie szczęście, że ten

cudowny przypadek spotkał akurat nas. - Mike pękał ze
śmiechu. - Są jednak tacy, którzy uważają, że szatan
gnieździ się w systemie nerwowym - dodał, poważniejąc.
- Myślę, że taka teoria bardziej mi odpowiada.

Jima nic tak nie martwiło, jak beztroski nastrój

background image

przyjaciela. Całkiem niedawno, gdy go zapytał, czy
dobrze się czuje, ten największy hipochondryk na całym
zachodnim wybrzeżu, który zawsze znajdował powód do
narzekań na własne zdrowie, bez wahania odpowiedział:
„Cudownie".

*

Zapadał zmrok, gdy Jim z Anną siedzieli w kuchni i

jedli znakomity obiad przygotowany przez ciotkę. Lescy
pojechali do szpitala, aby odwiedzić Michała. Anna
włączyła magnetofon. Z taśmy popłynęły dźwięki muzyki
Beatlesów. Jim z przyjemnością spędzał czas ze swoją
kuzynką. Rozumieli się. I choć żadne z nich nie zdradziło
drugiemu przyczyny własnego kiepskiego nastroju,
dzielili się nim jak pysznym deserem. Narzekali na
rzeczywistość, na los, na życie. Rozprawiali ze sobą jak
para rozczarowanych życiem osiemdziesięciolatków. Jim
zastanawiał się, czy nie powiedzieć jej, że postanowił się
wyprowadzić, ale nie bardzo wiedział, jak to zrobić. Bał
się, że Anna źle oceni jego pomysł, że pomyśli, iż
opuszcza rodzinę w trudnej dla niej sytuacji. Nagle
zadźwięczał dzwonek do drzwi. Anna poszła otworzyć.
Jim usłyszał radosny głos Michaela, a zaraz potem Miki.
Poczuł się urażony, że przyszli tak razem, bez zapowiedzi.
Wstał i niechętnie poszedł do przedpokoju. Pomógł zdjąć
płaszcz Mice, a ona pocałowała go w policzek.

- Siadajcie w salonie - zarządziła Anna - zaraz zrobię

herbatę.

- Przynieśliśmy whisky. - Mika triumfalnie wyjęła

background image

butelkę z torby.

Kiedy się rozsiedli dookoła stołu i rozlali whisky, Jim

musiał jednak przed samym sobą przyznać, że cieszy się z
przyjścia Michaela. Był nie tylko jego przyjacielem, był
łącznikiem między obecnym a dawnym życiem. A Jima,
zwłaszcza od czasu, gdy mieszkał u wujostwa, tak
pochłonęła polska, szara codzienność, że o Kalifornii
myślał jak o pięknym, dawno obejrzanym filmie. Zresztą
trzeba wreszcie zdecydowanie załatwić sprawę
przeprowadzki. Wuj wprawdzie nie nalegał, ale
popatrywał na niego pytająco, co Jima cholernie
irytowało. Mike był w świetnym nastroju, dowcipkował,
ale Jimowi wydawało się, że nawet jak na szczęśliwie
zakochanego, jest trochę zbyt podekscytowany. Znowu się
czepiam, skonstatował i postanowił nie poddawać się w
ciągu tego wieczoru żadnym ponurym rozważaniom.

Anna podgrzała zupę i podała ją gościom. «Grzibowa»

- zachwycił się Mike po polsku. A potem oznajmił, że ma
dziś urodziny. Jim lekko się zawstydził. Faktycznie,
zapomniał. W zeszłym roku obchodzili urodziny Michaela
w Santa Monica. Wielki namiot rozstawiony na plaży aż
lśnił od świateł. W miejscu, gdzie stały stoły pełne
najwykwintniejszego żarcia, płachty namiotu były
opuszczone, natomiast z przeciwnej strony odsłonięte,
więc widać było ciemny, ale przyjaźnie szumiący ocean.
Noce kalifornijskie są chłodne, kobiety miały na sobie
najbardziej wymyślne futra. Barbara wystąpiła w etoli z
czarnych norek. Gdy sięgała po kieliszek lub

background image

gestykulowała podczas rozmowy, jej okrągłe, koloru kości
słoniowej ramiona, wyłaniały się spod futra, tworząc
niezwykle seksowny kontrast. To był ich dobry wieczór,
nie kłócili się, a Jim czuł się dumny z wyglądu i
błyskotliwości swojej partnerki. Barbara wdała się w
rozmowę z całkiem przystojnym i niestarym jeszcze
mężczyzną, który okazał się opiekunem pracy doktorskiej
Michaela. Potem dowiedzieli się, że facet jest także
jednym z kandydatów do Nagrody Nobla. Barbara
rozprawiała z nim o swojej pracy na temat pozycji kobiet
w zarządzaniu największymi firmami, a przyszły noblista
wydawał się tym zachwycony. Na pół godziny przed
północą Sara zaśpiewała dla Michaela specjalnie napisaną
i skomponowaną na jego cześć piosenkę, a następnie
wykonała „Happy birthday to you", w którym wszyscy jej
towarzyszyli. Potem Mike chciał się wykąpać w oceanie,
ale go powstrzymali. Wobec tego zdecydował, że jadą do
niego „odbyć ablucje" w basenie. Nieźle pijani wsiedli
niewielką zaprzyjaźnioną grupą do wielkich limuzyn,
czekających przed wejściem na plażę. Każdy miał w ręku
butelkę świeżo otwartego szampana, którego pili podczas
jazdy, oblewali się nawzajem, śmiejąc do rozpuku. Spali z
Barbarą u Michaela, a następnego dnia do wieczora
leczyli kaca, przygotowywanymi przez gospodarza
wymyślnymi drinkami. Jim pamiętał, że kiedy w
poniedziałek poszedł do pracy, nie był w stanie napisać
sensownego zdania.

- Hej, o czym tak myślisz? - zawołała Mika. Wcześniej

background image

zadała mu pytanie, którego nie dosłyszał. Jim ocknął się
jak ze snu.

- Wspominam - przełknął trochę whisky - poprzednie

urodziny mojego przyjaciela. - Mówiąc to, uśmiechnął się
porozumiewawczo do Michaela.

- Jak było? Opowiedzcie - prosiły dziewczyny, ale oni

nie mieli ochoty na żadne opowieści. Zresztą nawet gdyby
zdecydowali się na urodzinowe wspomnienia, dziewczyny
i tak pomyślałyby, że postradali rozum. W smutnej,
biednej Polsce, gdzie ludzie godzinami stali po kawałek
mięsa, im samym przepych tamtej imprezy wydawał się
nieprawdopodobny, a nawet w złym guście. Jim
przypomniał sobie, jak porcelanowe talerzyki z
niedojedzonymi krabami, szynką parmeńską, kawiorem,
ostrygami, nadgryzionymi tortami, dyskretnie usuwane ze
stołów przez kelnerów, lądowały w czarnych,
przepastnych workach. Fakt, że tak stanowczo odmówili
wspomnień, trochę zwarzył atmosferę. Wreszcie Anna
powiedziała:

- Włączę telewizor, posłuchamy, co towarzysze mają do

powiedzenia, skoro wy nie chcecie z nami rozmawiać.

Popatrywali tylko na umundurowanych spikerów, ale

nie mieli ochoty ich słuchać.

- I tak wiadomo, co powiedzą. - Anna machnęła ręką i

przyciszyła nabrzmiały powagą głos spikera.

- Zupełnie jakby wygłaszał mowę pogrzebową -

stwierdził Mike.

- A to główny grabarz - zaśmiała się Anna, gdy na

background image

ekranie pojawił się generał. Przez dłuższą chwilę bawili
się oglądaniem dziennika, wyobrażając sobie, że jest to
relacja z niezmiernie uroczystego i pompatycznego
pogrzebu. Jim nałożył przeciwsłoneczne okulary i
naśladował sztywne ruchy generała, który miał iść za
żałobnym konduktem.

Dziewczyny oznajmiły, że mają zamiar jechać do

Białołęki odwiedzić internowanych kolegów. Potem
zaczęły opowiadać o rodzinnych dramatach niektórych z
nich. O chorobach matek, opuszczonych dzieciach, o
żonach, które nie mogą sobie poradzić z samotnością. Jim
postanowił zapamiętać te historie. Takie ludzkie,
autentyczne kawałki mogą bardzo ożywić jego przyszłe
teksty. Dopiero teraz docenił fakt, że zostali aresztowani.
Z dziennikarskiego punktu widzenia to była fantastyczna
historia, świetny reportaż wcieleniowy. Jonas nie będzie
mógł nawet pisnąć, bo w końcu co on wie o Polsce? Jim
zdawał sobie sprawę, że w jego tekstach nie znajdzie się
nawet jedna dziesiąta prawdy o tym kraju, ale
przynajmniej odnotuje w nich swoje własne przeżycia.
Czy zresztą w ogóle można zrozumieć inny kraj, pytał
sam siebie, skoro tak trudno zrozumieć pojedynczego
człowieka, rodaka, przyjaciela, a nawet członków własnej
rodziny?

Do godziny policyjnej pozostały jeszcze najwyżej trzy

kwadranse, kiedy Mike podniósł się, przeciągnął, nalał
sobie do połowy szklaneczkę whisky i powiedział do
Jima, klepiąc go po plecach:

background image

- No, stary, pora, żebyśmy pogadali.
- A co, nie gadamy? - zapytał Jim żartobliwe, ale

poczuł bicie serca.

A więc jednak... przeczucia mnie nie myliły, pomyślał

zdruzgotany trafnością własnych przewidywań.

Poszli do łazienki, usiedli na brzegu wanny i

wypróbowanym, konspiracyjnym sposobem puścili wodę
z kranu.

- Może dodajmy jeszcze prysznic - roześmiał się Jim,

ale Mike nie zareagował.

- Wątpliwe, żeby u Leskiego był podsłuch, ale lepiej

uważać - stwierdził. Jim, czując, że ma ściśnięte gardło,
pokiwał głową. Mike zdał mu relację ze spotkania z
pułkownikiem.

- Telefon w naszym mieszkaniu jest na pewno na

podsłuchu - powiedział.

Umówili się z Miką, która miała coś do załatwienia w

mieście, że ona wpadnie do rodziców, a Mike ją stamtąd
odbierze. Mika zadzwoniła, a Mike zawiadomił ją, że
wyjdzie dopiero za pół godziny. Kiedy wyszedł po około
dwudziestu pięciu minutach z domu, zobaczył
zaparkowany przed wejściem ten sam samochód, który
zabrał ich do pułkownika. Kierowca od razu go rozpoznał,
otworzył drzwiczki i gestem pokazał, żeby wsiadł. Nie
jechali zbyt długo. Może kwadrans. Stanęli przed
dwupiętrowym, dość zniszczonym domem. Kierowca
wysiadł i wcisnął domofon. Po paru minutach pułkownik
wyszedł.

background image

- Przejdźmy się - rzekł stanowczo do siedzącego w

samochodzie Michaela. Ten posłusznie usłuchał rozkazu.

Spacerowali wśród starych domów na Saskiej Kępie.

Pułkownik był bardzo oficjalny, poinformował Michaela,
że za chwilę wejdą do pewnego mieszkania, w którym
Mike napisze list do stryja.

- Nie będziemy tam rozmawiać o liście - szeptał

pułkownik. - Trzeba zachować wszelkie możliwe środki
ostrożności. Zaproponuję ci kawę, potem popytam, co tu
robicie, czy porządnie się zachowujecie, z kim się
spotykacie. Zadzwoni telefon, to będzie moja żona.
Przejdę do drugiego pokoju, żeby porozmawiać, a ty w
tym czasie napiszesz list. Papier i długopis będą
przygotowane. Napiszesz stryjowi, że niezbędnie
potrzebne są ci te pieniądze, że ma przesłać je do
Szwajcarii. Mam nadzieję - pułkownik uśmiechnął się
ironicznie - że pamiętasz sumę? Drobne sto dziesięć
tysięcy dolarów. Dla waszej rodziny, to jakby kupić bilet
tramwajowy, a dostajesz za to wolność czworga, a
właściwie pięciorga ludzi. Jesteśmy hojni, bardzo hojni.

Przerwał na chwilę, bo naprzeciwko nich szedł wysoki

mężczyzna, który zdjął kapelusz i kłaniając się, podszedł
do pułkownika, a ten podał mu rękę i radosnym głosem
powiedział: „Witam, witam. Niestety bardzo się spieszę.
Odprowadzam bratanka na pociąg". Gdy mężczyzna
odszedł na odpowiednią odległość, pułkownik
kontynuował rozpoczęty wątek.

- No więc tak, pieniądze mają być przesłane na nowo

background image

otwarte konto, do podjęcia na hasło. Tu masz kartkę z
hasłem. - Mike spojrzał na nią i odczytał: „Victoria 1381".
- Zapamiętałeś? To oddaj kartkę - zażądał pułkownik i
wziął ją od Michaela, a następnie starannie podarł na
drobniutkie kawałki i wrzucił do pobliskiego kosza, po
czym zapalił zapałkę i tlącą się rzucił na papierowe
strzępki. - Zanim was stąd wypuścimy, sprawdzę, czy
pieniądze są w banku i czy hasło działa. Potem je zmienię
tak, żeby nikt z was go nie znał. - Pułkownika zirytował
uśmiech Michaela, więc wrzasnął. - Zrozumiano?

- Oczywiście. - Mike pozwolił sobie na wzruszenie

ramionami. - Kiedy będziemy mogli stąd wyjechać?

- Jak tylko przekonam się, że wszystko działa. Ale

jeszcze jedno. Cała sprawa musi pozostać w tajemnicy.
Jeśli stryjcio puści parę z gęby, nigdy nie opuścicie tego
kraju, zgnijecie tu w więzieniu, oskarżeni o szpiegostwo.
W tej sprawie nie występuję sam, mam potężnego
mocodawcę.

- No i co dalej? - dopytywał się Jim, paląc już chyba

dziesiątego papierosa. Denerwował się tym bardziej, że
zazwyczaj bardzo spokojny Mike, także w czasie swojego
opowiadania stawał się coraz bardziej spięty i zatroskany.
- Przecież nie chodzi o forsę, prawda?

- Jasne, że nie. Stryj ma moje pełnomocnictwo, a ja już

od sześciu tygodni nie wziąłem z konta ani grosza -
zaśmiał się Mike.

- Oddam ci te marne kilkadziesiąt tysięcy. Na tekstach

stąd zarobię więcej. Kiepsko tylko, że nie będziemy mieli

background image

do nich żadnych zdjęć - dodał złośliwie i zamyślił się, ale
po chwili chwycił Michaela za rękę, przysunął się bliżej i
wysyczał mu do ucha:

- Tylko się nie popisuj, żadnych głupich gier z

pułkownikiem. To on nas trzyma w garści. Nie
udowadniaj mu, że Watson-Smith zawsze musi być górą.

- Odpieprz się Jim, nie w tym rzecz. - Mike zastanowił

się przez chwilę, szukając odpowiednich słów. W gruncie
rzeczy nie chciał niepokoić Jima. Głupio mu było, że
zostawił go samego, że Jim musiał wyprowadzić się z ich
wspólnego mieszkania, aby on mógł zamieszkać z Miką.
Nie potrafił jednak z niej zrezygnować, z chwil, które
mógł z nią spędzić. Mika to był dar od losu, nigdy jeszcze
nie czuł się tak blisko związany z żadną kobietą. Nie
dzieliło ich bogactwo. Nie miała pojęcia o istnieniu
wielkiej fortuny Watsonów-Smithów. Kochała zwykłego
faceta z Ameryki, którego idiotyczne przeznaczenie
przywlokło do Polski. Bez zastrzeżeń wierzył jej, gdy
zapewniała go o swojej miłości, kiedy gładząc go po
twarzy, mówiła, jaki jest przystojny, inny, wspaniały. Ufał
jej czułości, poddawał się pieszczotom, wyginał się jak
kot, żeby dopasować się do jej gorących i pożądliwych
dłoni.

Jim spokojnie czekał, aż Mike wreszcie zbierze myśli.

Uznał, że jest mu wszystko jedno, co się z nimi stanie.
Napięcie ostatnich dni zmieniło go teraz w bryłę lodu.

- Trochę się martwię, żeby stryj nie wyskoczył z jakąś

sensacją dla prasy - wybąkał wreszcie Mike. - Wiesz

background image

przecież, że jest nieprzewidywalny. Dałem mu wprawdzie
do zrozumienia, że powinien zachować sekret, ale Andrew
Watson-Smith z zasady nie wierzy, że cokolwiek może
zagrozić jemu lub jego rodzinie.

- Myślisz, że byłby aż tak... - Jim nie chciał użyć słowa

głupi - beztroski.

- Mam nadzieję, że nie. W najgorszym wypadku ja

ożenię się z Miką, tobie też się znajdzie jakąś ładną Polkę
i tutaj założymy dynastię. - Michael udawał dobry humor,
ale też zaczął się coraz bardziej obawiać pułkownika.

- Jasne - odparł Jim - z taką kasą jak twoja wszędzie

można spokojnie żyć, zwłaszcza na tym zadupiu. Chyba
że znów zaczną wypędzać stąd Żydów, wtedy wylądujesz,
jak miss Zawadzky w Ameryce.

Jim miał teraz dodatkowy powód do zadowolenia, że

napisał do Sary. List był enigmatyczny. Nie ulegało
wątpliwości, że po jego otrzymaniu, Sara porozumie się
ze stryjem Michaela. Dobrze wiedział, że stary Watson-
Smith jest za cwany na to, aby w jakikolwiek sposób
narażać swojego ukochanego bratanka. Wreszcie
zdecydował, iż poinformuje Michaela o rozmowie z
Leskim.

- Muszę się wyprowadzić, stary. Oni, to znaczy, wuj

mnie tu nie chce.

- Myślisz, że coś wie od pułkownika? - zafrasował się

Mike.

- Nie, jestem pewien, że nie. Boi się na wszelki

wypadek. Nie chce być w nic zaplątany. Nie podoba mu

background image

się, że nie chcemy stąd wyjechać. Tylko co zrobimy z
Miką? Będzie się musiała wyprowadzić - fałszywie
zatroszczył się Jim.

Mike obiecał, że zastanowi się, jak to najszybciej

załatwić. Wyraźnie jednak widać było, że cała sprawa jest
mu nie w smak. W rezultacie Jim po rozmowie z
przyjacielem czuł się jeszcze gorzej niż po rozmowie z
Leskim. Wszystkim zawadzał. Nawet najbliżsi mu ludzie
nie brali pod uwagę ani jego osoby, ani jego zamierzeń.
Czuł, że może trochę przesadza w rozżalaniu się nad sobą,
ale trudno było mu powstrzymać rozgoryczenie. Nawet tu,
w Polsce, gdzie Jimowi początkowo wydawało się, że ich
szanse są wreszcie wyrównane, bogaty Mike znów złowił
swój kawałek szczęścia i aż kipiał radością życia. Mike
zawsze korzystał z tego, co podsuwał mu los, nie
zastanawiał się nad konsekwencjami, nie rozważał
wszelkich możliwych za i przeciw. Całkiem inaczej niż ja,
rozmyślał z goryczą Jim. Zanim zamoczę stopę, już
przewiduję, że się utopię.

Nieodwołalnie postanowił, że podkradnie wujowi

butelkę whisky z barku i kiedy już wszyscy pójdą, upije
się w samotności. To zresztą nie będzie pierwszy raz w
życiu. Wiedział, że za często i za dużo pije, ganił się za to,
ale nie potrafił sobie w inny sposób dać rady ze strachem,
który budził go w nocy, a w ciągu dnia trzymał żelaznym
uściskiem za gardło.

background image

Rozdział 18

Przeprowadzka Jima do poprzedniego mieszkania w

bloku, o czym często myślał z ironicznym uśmiechem,
okazała się niewiarygodnie prostą sprawą. Mieszkanie
Miki zostało w cudowny sposób odplombowane, więc
dziewczyna wprowadziła się do niego bez żadnych
kłopotów, a wraz z nią wprowadził się, z całym swoim
dobytkiem, Mike. Szczerze mówiąc, Jima mocno
zdenerwowała nielojalność przyjaciela. Zupełnie inaczej
rzecz się miała, gdy Jim mieszkał z rodziną, teraz jednak,
kiedy został sam w obcym mieszkaniu, oczekiwałby od
Michaela innego zachowania. Tymczasem zamiast
trzymać z nim sztamę, jego kumpel po prostu znikł. Na
szczęście Anna odwiedzała go często i wspólnie
analizowali beznadziejne postępowanie Michaela, jego
psie przywiązanie do Miki, jej brak charakteru i urody.
Byli przerażająco niesprawiedliwi, ale wystarczało
wspólne wyjście do kina, spotkanie w kawiarni, aby
potem każde z nich przedstawiało własne, bulwersujące
spostrzeżenia na temat zakochanej pary. Jim, choć starał
się tego nie komentować, zauważał z pewnym
rozbawieniem, ale i zazdrością, fascynację Anny osobą
Michaela.

Anna spędzała z Jimem niemal każdy wieczór,

przynosiła różne przysmaki, które ugotowała ciotka. Jim

background image

zaś, korzystając z wyrzutów sumienia Leskiego, pożyczył
od niego pięćset bonów dolarowych i niemal codziennie
robił zakupy w Peweksie. Znosił do domu pełne siatki
czekolad, puszek z ananasami i brzoskwiniami, herbat o
różnych smakach, kawy, puszek z tuńczykiem,
sardynkami i anchois. W spożywczym niedaleko domu
kupował, zostawiając za każdym razem dolara napiwku
zaprzyjaźnionej ekspedientce, świeżą śmietankę, po którą
jak zwykle wiła się olbrzymia kolejka. Co wieczór ubijał z
niej krem. Następnie do dwóch dużych misek rozkładał
owoce z puszek i wstawiał je do lodówki, żeby zrobiły się
zupełnie zimne. Wieczorem, gdy przychodziła Anna,
najpierw jedli solidną kolację, a następnie pochłaniali
owoce z bitą śmietaną. Jim czuł, że od tygodnia, od kiedy
zamieszkał z powrotem w poprzednim mieszkaniu,
przytył.

Któregoś wieczora siedzieli z Anną przy zastawionym

stole, nieoczekiwanie objawił się Grubas. Z rozkoszą
przyłączył się do kolacji, emablował Annę i był niezwykle
zabawny. Spędzili w trójkę uroczy wieczór. Gdy Anna
powiedziała, że chciałaby już wyjść, Grubas natychmiast
zaofiarował się, że ją odwiezie.

- Mam jednak nadzieję - zwrócił się do Jima i mrugnął

porozumiewawczo - że Jim będzie nam towarzyszył. Nie
chciałbym budzić jego podejrzeń.

- Och, to mój kuzyn - roześmiała się Anna - i to

pierwszego stopnia, więc właściwie brat.

- Kuzyn nie kuzyn, jadę z wami - zawołał Jim. - Nie

background image

mam zamiaru zostawiać cię pod opieką takiego pożeracza
serc.

Grubas chichotał. Te słowa sprawiły mu wyraźną

przyjemność. Jim przyglądał mu się spod oka. Niegłupi
facet, a łakomy na pochlebstwa jak na ciastka z kremem.
Jednak kiedy tylko wsiedli do samochodu, Jima ogarnęło
dobrze znane uczucie niepokoju. Anna żartowała z
Grubasem, ale Jim nie odezwał się ani słowem.
Kalkulował, co powie mu ta zadowolona z siebie góra
mięsa, jaką ogłosi rewelację. Ani przez chwilę nie umiał
się skupić na rozmowie Anny z Billem, przez szyby
samochodu obserwował pustawe ulice i rozświetlone
okna, w których niekiedy migały ludzkie sylwetki. Boże,
myślał Jim, jak oni mogą cieszyć się życiem, ci Polacy.
Tu już nic dobrego nie może się zdarzyć...

Grubas zatrzymał samochód przed domem Leskich.

Anna zaprosiła obu mężczyzn na górę, ale odmówili.
Cameron ostro ruszył, ale po mniej więcej ośmiuset
metrach wjechał w osiedle i stanął w pobliskiej zatoczce.
Włączył radio.

- Nie chciałem mówić przy Annie ani tym bardziej w

waszym mieszkaniu ze względu na możliwy podsłuch. -
Wyjął z kieszeni rolkę gumy do żucia, grzecznie
poczęstował Jima i po chwili zapytał. - Nawiasem
mówiąc, gdzie jest Mike?

Jim przez moment zastanowił się nad właściwą

odpowiedzią, ale w końcu postanowił powiedzieć wprost:

- Wyprowadził się. Mieszka ze swoją dziewczyną, tą

background image

Polką, Miką.

Grubas wydął usta i cichutko zagwizdał.
- No, to mamy prawdziwy pasztet - powiedział

wyraźnie podekscytowany.

- Do cholery - zniecierpliwił się Jim. - Powiesz

wreszcie, o co chodzi?

Sara Henderson poprosiła Grubasa o pomoc w

załatwieniu polskiej wizy, jej prośbę poparł w specjalnym
faksie Andrew Watson-Smith. Grubas z góry uważał
sprawę za przegraną, ale dla spokoju sumienia oraz, jak
podkreślił, z szacunku dla Andrew Watsona-Smitha
zwrócił się do polskich władz z tą beznadziejną sprawą.
Po trzech dniach odezwał się do niego pułkownik Kuczek
i stwierdził, że owszem, pani Henderson dostanie wizę
pod warunkiem, że wyrazi zgodę na jeden występ. Będzie
to koncert, podkreślił Kuczek, dla wybranych osób,
najwyższych władz tego kraju. Co więcej pani Henderson
zaśpiewa charytatywnie, polskiego rządu nie stać na
zapłacenie jej honorarium. To w końcu piosenkarka
światowej sławy, a jej występ byłby, rozmarzył się
pułkownik, jak gałązka oliwna między dwoma niezbyt
przyjaźnie nastawionymi do siebie rządami. Jim słuchał
Grubasa i naprawdę nie wiedział, co o tym wszystkim
myśleć. Z jednej strony pragnął przyjazdu Sary, chciał,
żeby sama przekonała się, ile naprawdę wart jest jej
ukochany Mike, z drugiej jednak nie potrafił sobie jej tutaj
wyobrazić, w tych warunkach, w tym kraju, jakby rajski
ptak wylądował na Grenlandii.

background image

- No więc sam rozumiesz - dotarły do niego słowa

perorującego Grubasa - że taki koncert zostałby bardzo źle
odebrany przez opozycję, to w ogóle jest bez sensu. Mike
musi wyjaśnić miss Henderson, że takich rzeczy się tu nie
robi, tu nawet krajowi aktorzy w ramach protestu nie
występują w teatrze.

- Co za wspaniała, waleczna postawa, z całą pewnością

przyczyni się do uwolnienia kraju spod władzy
komunistów. - Jim zgryźliwie skomentował słowa
Grubasa.

- Wbrew temu, co ci się wydaje, władze biorą cały ten

protest bardzo serio. Oni są tutaj niesłychanie wrażliwi na
to, co u nas nazywa się public relations, a u nich
propaganda. Otóż bunt aktorów uważają, skądinąd
słusznie, za PR disaster. Nie wolno łamać zasad bojkotu,
w każdym razie nie powinna tego robić Amerykanka.

- Będzie trudno wytłumaczyć Sarze. Wywęszyła

rywalkę - stwierdził Jim.

- Trzeba jej to wyjaśnić. Musi zrezygnować z przyjazdu

tutaj. - Grubas był naprawdę zły, na jego gładkiej,
pogodnej zazwyczaj twarzy pojawił się grymas
niezadowolenia. - To nie jest dobry teren do miłosnych
gierek ani do występów na żywo. Najlepiej byłoby,
gdybyście jak najprędzej opuścili ten kraj.

- Ba, o niczym innym nie marzę. - Jim uśmiechnął się

gorzko.

- No więc o co chodzi? Nie widzę przeszkód.
Przez dłuższą chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć.

background image

Grubas patrzył na niego podejrzliwie i żuł gumę,
wydymając tłuste policzki.

- Mike ubzdurał sobie, że jest zakochany w tej Polce.

Przyjazd Sary mógłby mu tylko pomóc odzyskać rozum...
- wykrztusił wreszcie Jim.

- Nie rozumiesz, Jim, to nie jest tylko kwestia romansu,

to sprawa polityczna - mówił Grubas, a Jim z uwagą
przyglądał się jego palcom, przypominającym grube
cygara, którymi wystukiwał na kierownicy rytm piosenki,
płynącej z radia. - Zupełnie nie rozumiem, po co tak długo
siedzicie tutaj? Z tego może wyjść tylko nieprzyjemna
afera. Już o tym mówiliśmy. Nie podoba mi się, że całą
sprawą interesuje się Kuczek. Ma fatalną opinię, a
jednocześnie wiele może zaszkodzić.

Jim wzruszył ramionami. Postanowił zachować zimną

krew i nie dać się ani ponieść własnym lękom, ani ulegać
zdenerwowaniu Grubasa.

- Spróbuj to wytłumaczyć Michaelowi Watsonowi-

Smithowi.

- Z tutejszym reżimem nie ma żartów.... W każdym

razie bardzo cię proszę, Jim - Grubas odzyskał spokój -
żeby Mike zgłosił się do ambasady, zaaranżujemy seans
telefoniczny z miss Henderson. Z tego, co rozumiem,
jemu też nie będzie zależało na jej przyjeździe tutaj.

Na wieść o tym, że do Warszawy może przyjechać Sara

Henderson, Mike dostał szału. Jim, choć spodziewał się,
że przyjaciel nie będzie zachwycony taką ewentualnością,
był jednak zaskoczony gwałtownością jego reakcji.

background image

- Ona nie może tu przyjechać, ja sobie tego zwyczajnie

nie życzę - wrzeszczał. - Nie może mnie ścigać po
świecie. Jeżeli ośmieli się tu przyjechać, natychmiast z nią
zerwę!

Jim bronił decyzji Sary, choć już wcale nie był

przekonany, czy rzeczywiście jej przyjazd ma jakikolwiek
sens.

- Kocha cię, chce się dowiedzieć, co się z tobą dzieje.

Nie odzywasz się do niej... w końcu od trzech lat jesteście
razem. Ma prawo...

- Do niczego nie ma prawa. - Mike nawet nie pozwolił

dokończyć Jimowi zdania. - Nie dałem jej takiego prawa.

- Mike, do cholery, opamiętaj się.
Jednak do Michaela nie trafiały żadne argumenty.

Zgodnie z życzeniem Grubasa stawił się w ambasadzie i
rozmawiał z Sarą przez telefon. Stanowczo zażądał, żeby
nie przyjeżdżała. Sara, której agent już za pośrednictwem
polskiego konsulatu w Stanach, wysłał pisemny kontrakt
dotyczący warunków występu, stwierdziła, że nie może
się już wycofać.

„Ile będzie kosztować zerwanie kontraktu? Zapłacę ci

za to, a nawet dołożę jeszcze pięćdziesiąt procent" - złożył
Sarze ofertę Mike.

„Mike, jak ty się do mnie zwracasz? Co ty mówisz?" -

Po głosie poznał, że płacze, co tylko jeszcze bardziej go
zirytowało.

„Proponuję ci uczciwy biznes" - stwierdził krótko i bez

namysłu.

background image

„Nie robię na tym występie żadnego interesu. Chcę

przyjechać, zobaczyć, co się z tobą dzieje. Kocham cię,
tęsknię, Mike, kochanie, zrozum".

„Niedługo wracam i nie widzę żadnej potrzeby, żebyś

się tutaj pojawiała. Poza tym chcę ci powiedzieć coś
jeszcze, teraz w Polsce uczciwi artyści nie występują. Ale
ty uparłaś się, żeby wyśpiewywać serenady samemu
generałowi".

„Jestem piosenkarką, więc śpiewam dla tych, którzy

chcą mnie słuchać. - Głos Sary zabrzmiał teraz twardo i
uparcie. Mike wkroczył na jej zawodowy teren, tu Sara
Henderson, jedna z najlepszych artystek estradowych na
świecie, czuła się mocno i pewnie. - I powiem ci coś
jeszcze, Mike, obojętnie, co na ten temat myślisz,
przyjadę do Warszawy i dam koncert... jeśli tylko dostanę
wizę".

„Och, zapewniam cię, Saro, że już ją masz".
„Czy wiesz, że po raz pierwszy w trakcie tej rozmowy,

zwróciłeś się do mnie po imieniu?" - Westchnęła
cichutko.

„Nie wygrasz ze mną tej wojny - oświadczył dobitnie. -

Powtarzam, nie chcę cię tu widzieć".

„Spotkałeś kogoś? Zakochałeś się?" - Głos Sary

zadrżał.

„A ty zawsze o tym samym... Owszem - postanowił być

szczery - zaprzyjaźniłem się z pewną dziewczyną, ale to
nie jest to, co sobie wyobrażasz".

Usłyszał, że Sara płacze. Zrobiło mu się jej żal.

background image

Chlipanie, które dobiegało do niego gdzieś zza oceanu,
przywołało wspomnienia. Przecież to Sara, jego wspaniała
zdobycz, dziewczyna, która go kocha i pewnie jego
przyszła żona, matka jego dzieci. Z Miką nie może być
mowy o żadnych wspólnych planach. Ona nie wie o nim
najważniejszego, że jest tak cholernie, przeraźliwie
bogaty. Ich związek, Mike nagle zdał sobie z tego sprawę,
opiera się na kłamstwie. Ta Polka o niczym nie ma
pojęcia, o jego domu, rodzinie, przeszłości. Poczuł się jak
aktor, który doskonale odgrywa swoją rolę, ale który po
przedstawieniu musi zdjąć kostium i wrócić do własnego
domu.

„Saro, kochanie - zwrócił się do niej łagodnie - zrób to,

o co cię proszę, a wszystko da się naprawić".

„Za dużo ode mnie wymagasz, Mike" - odparła Sara i

usłyszał trzask odkładanej słuchawki.

Jeszcze tego samego dnia skontaktował się z

pułkownikiem. Zaproponował mu dodatkowe pięćdziesiąt
tysięcy dolarów tylko za odmówienie wizy dla Sary
Henderson. Pułkownik nie miał jednak ochoty na żadne
negocjacje.

- Nie jestem chciwy - powiedział żartobliwie, ujmując

Amerykanina za łokieć. Potem jednak wyjaśnił mu
absolutnie poważnie, że przyjazd takiej klasy artystki to
dla jego rządu gratka, z jakiej nigdy nie zrezygnuje. - Na
wszelki wypadek i wy nie dostaniecie paszportów przed
jej przyjazdem, bo to mogłoby odebrać ochotę miss
Henderson na pojawienie się w naszej ojczyźnie.

background image

- Umowa była inna - zdenerwował się Mike. - Nie

dotrzymuje pan jej warunków.

- Ja tylko dopisałem do niej jeden, nieistotny punkt -

uściślił pułkownik i zaraz dodał poważniej: - Masz moje
słowo, drogi chłopcze. Miss Henderson przyleci mniej
więcej za dziesięć dni na niecały tydzień. Jeśli
najważniejszy punkt naszego kontraktu zostanie przez
szanownego stryja dotrzymany, za dwa, może trzy
tygodnie się pożegnamy. Tyle chyba wytrzymacie w
naszym pięknym kraju, co?

background image

Rozdział 19

Stan Michała znów trochę się pogorszył. Leski

dowiedział się, że nie jest to jeszcze sytuacja bezpośrednio
zagrażająca życiu, ale Michał powinien jak najszybciej
wyjechać do Stanów na operację. W tej chwili może
jeszcze całkiem dobrze znieść podróż samolotem, ale nie
wiadomo, podkreślił słynny neurochirurg, profesor
Gańko, jak szybko choroba będzie postępować.
„Oczywiście, moglibyśmy spróbować wykonać operację
na miejscu - mówił, siedząc za wielkim biurkiem, na
którym stało mnóstwo kwiatów - ale obawiam się o jej
rezultat".

Gańko przyjął od Leskiego wypchaną kopertę z

pieniędzmi i czuł się zobowiązany, aby zrobić dla niego
coś więcej poza wystawieniem zaświadczenia o
konieczności wykonania zabiegu poza granicami kraju.
Starał się wobec tego uzmysłowić mu krajową mizerię na
tle wyjątkowej szansy, jaką jest operacja w USA. „Muszę
przyznać - mówił - że w warunkach naszej służby zdrowia
mogłoby się to okazać zbyt ryzykowne dla pacjenta. Sam
pan doskonale wie, panie redaktorze, że z braku leków i
sprzętu musieliśmy ograniczyć liczbę operacji. Nasi
chirurdzy, że tak powiem, nie mają warunków do
treningu".

Leski z niechęcią wspominał rozmowę z profesorem

background image

Gańko, który miał opinię znakomitego fachowca, a
zarazem cynicznego łapownika. Był upokorzony faktem,
że wręczył mu łapówkę. Przed spotkaniem z profesorem
nie spał pół nocy, tylko wyobrażał sobie, w jaki sposób,
on, znany dziennikarz ma dyskretnie podać lekarzowi
kopertę. Następnie prześladowały go obrazy, w których
dotknięty jego zachowaniem Gańko podniesie krzyk na
cały szpital i kompletnie go skompromituje. Ale wszystko
odbyło się bez najmniejszych zakłóceń. Kiedy
zdetonowany Leski wyciągnął rękę z kopertą, profesor
chwycił ją delikatnie, ale stanowczo, tak jakby
szczypcami usuwał narośl z ciała pacjenta. Następnie
wsunął kopertę do kieszeni elegancko wyprasowanego,
nieskazitelnie białego fartucha. Uśmiechnął się i
powiedział czystym, pozbawionym jakiegokolwiek
skrępowania głosem: „Dziękuję".

Od kilku dni Leski miał już zebrane wszelkie

dokumenty, które powinny umożliwić zgodę władz na
otrzymanie przez Michała paszportu, a mimo to ciągle
odsyłano go do następnych urzędników. Czas płynął, a
sprawa wyjazdu syna ciągle pozostawała
nierozstrzygnięta. Próbował przyśpieszyć wydanie
decyzji, prosząc o interwencję różnych wpływowych
znajomych, ale i to nie dawało rezultatu. Dziś po raz
kolejny odwiedził urząd paszportowy, ale nadal nie było
dokumentu dla Michała.

Szedł ulicą, ciążyła mu teczka i wydawało mu się, że na

plecach dźwiga stukilowy ciężar. Czuł się bezradny.

background image

Próbował rozsądnie przeanalizować sytuację, ale strach, iż
Michał może nie zdążyć wyjechać na czas, odbierał mu
rozum. Nie chciało mu się wracać do domu, patrzeć na
ściągniętą, pełną napięcia twarz Marii i słuchać jej
narzekań na los, nie miał także ochoty kłócić się z Anną o
sprawy, które w obliczu nieszczęścia w jego rodzinie
wydały mu się nieistotne.

Co się z nami stało, myślał, jeszcze do niedawna

byliśmy taką zgraną rodziną i nagle wszystko się
rozpadło. Zdał sobie sprawę, że przeżył z Marią ponad
ćwierć wieku, zdawałoby się, w poprawnym związku, a
teraz w obliczu nieszczęścia, nic ich ze sobą nie łączy.
Zawsze tak było, korzystała z jego pozycji zawodowej,
pieniędzy, wyjazdów zagranicznych, nie dając mu z siebie
więcej niż pierwsza lepsza dziewka z ulicy. A nawet i
tamta byłaby wdzięczniejsza i bardziej oddana. Maria
sypiała z nim niezbyt chętnie, a jeśli już wskutek jego
nalegań dochodziło do stosunku, to leżała obojętna, jakby
niezainteresowana pieszczotami. Nie tylko nie doznał od
niej ani ciepła, ani przyjaźni, ale nawet teraz jego żona,
która powinna go wspierać w trudnej sytuacji, stale ma do
niego pretensje, jak gdyby fakt, że Michał zachorował, był
winą Leskiego. Nie czuł żadnej więzi z tą kobietą,
wydawała mu obca do szpiku kości.

Zorientował się, że mruczy do siebie pod nosem.

Wobec tego wyprostował się, mocniej chwycił teczkę,
spojrzał prosto w oczy mijającemu go przechodniowi.
Postanowił wpaść do barku Europejskiego, aby napić się

background image

kawy i spokojnie zastanowić nad swoim dalszym
postępowaniem. Nie poddam się - złożył sobie przysięgę,
bo przed oczami stanęła mu umęczona twarz syna, który
patrzył na niego jak na obcego człowieka, bo przez
dłuższy czas nikogo nie rozpoznawał. Mózg jego bystrego
i dowcipnego syna szwankował. Leski starał się
wyobrazić sobie, co dzieje się w głowie Michała, jakie
synapsy czy neurony uciska ten cholerny guz, który czyni
z młodego i mądrego chłopaka półgłówka.

„Mój Boże, jak ja mogę tak myśleć o Michale, co też

mi przychodzi do głowy?". Leski przystanął i zapalił
papierosa. Wezbrała w nim gwałtowna fala rozpaczy. Syn
- jego duma i nadzieja - leżał na rozbebeszonym
szpitalnym łóżku, zdany na łaskę personelu medycznego,
dla którego był kolejnym, kiepsko rokującym
przypadkiem.

Muszę iść dalej, nie mogę tak stać w miejscu, pomyślał,

chwytając zaciekawione spojrzenia przechodniów, którzy
przecież znali go z telewizji. Gazie miałem iść? Już wiem,
na kawę, zastanowię się nad tym wszystkim w spokoju. W
ustach poczuł smak gorącej, pachnącej, czarnej kawy. Pił
ją zawsze z bitą śmietaną i kieliszkiem koniaku. Tak, to
dobrze mi zrobi... na pewno.

Kiedy Leski dotarł do Europejskiego, zamiast do

kawiarni, natychmiast skierował kroki do recepcji. W
drodze olśniła go bowiem myśl, żeby umówić się na
spotkanie z wszechwładnym Kuczkiem. Jego dawny
bliski kolega był wprawdzie znanym cwaniakiem i

background image

kreaturą, ale Leski wiedział, że jak każda prawdziwa
świnia, bywał sentymentalny i uczuciowy. Nieszczęście w
rodzinie, niegdyś serdecznie z nim zaprzyjaźnionej,
powinno, miał nadzieję, zadziałać mu na wyobraźnię.
Stojąc przy recepcji, wykręcił numer biurowy Kuczka. O
dziwo, telefon odebrał on sam.

- Janek? Mówi Marian Leski.
- Sto lat cię nie słyszałem. Co u ciebie?
Odetchnął z ulgą, gdy usłyszał uradowany głos Kuczka.

Wymienili jeszcze parę uprzejmych zdań, po czym
umówili się na spotkanie. Leski odłożył słuchawkę i po
chwili namysłu zadzwonił do domu, ale tam nikt nie
odbierał.

Maria Leska uważnie przyglądała się mężowi. Później

niż zazwyczaj wrócił do domu i zachowywał się dość
dziwnie. Stale zagadywał do niej lub do Anny,
opowiedział kilka antykomunistycznych dowcipów,
pogwizdywał, ciągle siadał i wstawał, chodził po
mieszkaniu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Ani razu
nie włączył radia, żeby wysłuchać wiadomości i oznajmił,
że nie idzie dziś do telewizji, bo przełożył dyżur. Anna,
której spojrzenia kilkakrotnie przyłapała, też popatrywała
na ojca ze zdziwieniem. Dziewczyna umówiła się z
Jimem, że wpadnie do niego dopiero około ósmej, ale
mimo że była za kwadrans siódma, postanowiła wyjść z
domu. Drażniło ją zachowanie ojca. Pewnie ma kłopoty w
pracy - zdecydowała - ale co mnie to obchodzi? Zaczęła
się szykować do wyjścia, była już prawie gotowa, kiedy

background image

Leski poprosił, żeby wyjątkowo dzisiaj została w domu.

- Nie widzę powodu - burknęła niegrzecznie Anna.
- Bardzo cię proszę, musimy porozmawiać... To jest

konieczne. - W głosie Leskiego zabrzmiało
zniecierpliwienie. - Chyba nie muszę prosić cię o
audiencję?

- Dasz mi kolejną lekcję marksizmu i leninizmu? -

zakpiła Anna.

Zirytowany wzruszył ramionami, opanował się jednak i

powiedział spokojnie:

- Chodzi o Michała.
Anna spojrzała na matkę, która z zastygłą twarzą

przysłuchiwała się wymianie zdań między ojcem a córką.
Boże, jak ona się postarzała, pomyślała Anna. Powinna
pójść do fryzjera, ma zupełnie siwe włosy. Nagle poczuła
wyrzuty sumienia, że tak mało udziela się w domu, nie
pomaga matce, nie podtrzymuje jej na duchu, że tak
rzadko odwiedza Michała. W tej chwili z całą jasnością
dotarło do niej, że w domu zdarzyło się nieszczęście, że
jej brat może umrzeć, że rodzice są zrozpaczeni, że i ona
także powinna odczuwać smutek. Ale tak naprawdę już
było jej żal tej straconej kolacji z Jimem, podczas której
znów mogliby mówić o Michaelu. Anna zupełnie nie
rozumiała, z jakiego powodu ten Amerykanin tak ją
fascynuje, ale prawda była taka, że ze wszystkich sił
pragnęła zgłębić tajemnicę, jakiś sekret, który, jak czuła,
dotyczył tego młodego mężczyzny. Miała poczucie, że tak
stało się od momentu, kiedy dowiedziała się o jego

background image

związku z Sarą Henderson. Jednak w chwilach uczciwości
przyznawała sama przed sobą, że Mike budził nie tylko jej
ciekawość, ale także czułość, którą starannie ukrywała, bo
Mika, jak więzienny strażnik, stale towarzyszyła swojemu
chłopakowi, a co gorsza, jeśli tylko na chwilę znikała,
Mike zaraz rozglądał się i pytał: „A gdzie Mika?".

- Zadzwonię, żeby odwołać kolację i zaraz wracam -

powiedziała Anna, kierując się do swojego pokoju. Kiedy
wykręciła numer, zorientowała się, że nie domknęła
drzwi, więc w ciszy, która panowała w domu, rodzice
będą słyszeć każde jej słowo.

Jim szybko podniósł słuchawkę, zupełnie tak, jak gdyby

oczekiwał czyjegoś telefonu.

- Hallo... słucham - poprawił się.
- Tu Anna. Cześć. Dzwonię, bo niestety musimy

zrezygnować z dzisiejszej kolacji. Muszę zostać w domu.
Nie, nie... To jest związane z Michałem. Nic takiego się
nie dzieje... Nie przejmuj się i nie czekaj na mnie -
mówiła, starannie unikając imienia swojego rozmówcy.
Zazwyczaj z Jimem rozmawiali po angielsku, ale teraz
specjalnie zwracała się do niego po polsku. Nie chciała,
żeby rodzice, a zwłaszcza matka, odkryli, że nie dzwoni
do swojego tajemniczego chłopaka, którego istnienie
podejrzewała Leska od dnia, kiedy Anna co wieczór
zaczęła znikać z domu w porze kolacji, a wracać dobrze
po północy.

Leska była zadowolona, że córka wreszcie ma kogoś.

Odkąd wrócili z Londynu do Polski, wydawało się, że jest

background image

bardzo samotna, mimo wielu adoratorów jakoś nie
potrafiła sobie znaleźć nikogo na stałe. Początkowo Leska
sądziła, że córka żałuje rozstania z Josephem, swoim
angielskim narzeczonym, z którym zerwała tuż przed
ślubem. Wszystko już było zaplanowane. Anna z
Josephem mieli wynajęte mieszkanie w Londynie. Ona
zaczęła pisywać niewielkie teksty do brytyjskich pism
kobiecych. On, kilka lat starszy od Anny, rozkręcił już
własny interes. Miał niewielkie, ale całkiem dobrze
prosperujące biuro podróży. Leska lubiła Josepha, który
wydawał się jej nie tylko przystojny i zabawny, ale miał
także głowę na karku. I nagle, któregoś wieczora, na dwa
tygodnie przed powrotem Leskich do Polski i na trzy dni
przed własnym ślubem, Anna oznajmiła, że wraca z
rodziną do kraju. Matka odbyła z nią kilka długich
rozmów, próbując zrozumieć, co się stało, namawiała
Annę do przemyślenia decyzji, ale dziewczyna była
nieugięta.

- Nie wyobrażam sobie, mamo, spędzenia tutaj życia -

mówiła z wielkim przekonaniem. - Nie będę mogła was
widywać. W końcu do Warszawy nie jeździ się jak do
Paryża. A ponadto, mamo, to ci się pewnie wyda głupie,
ale strasznie tęsknię za Polską. Chcę tam wrócić, zostać
dziennikarką, robić coś pożytecznego. Anglia nigdy nie
stanie się moim krajem. Zawsze będę tu obca.

- Przyzwyczaisz się, córeczko. Może nie rezygnuj zbyt

szybko, jesteś jeszcze taka młoda. - Leska nie rozumiała,
jak Anna może lekceważyć szansę pozostania za granicą,

background image

legalnie i w dobrych warunkach.

- Boże, mamo, przestań. Powiedz, o co ci chodzi? Nie

chcesz mnie już w domu?

Rozpaczliwe pytania córki gasiły wszelką między nimi

dyskusję. Leska płakała, żegnając się na Heathrow z
Josephem, było jej żal chłopaka. Anna miała także łzy w
oczach, ale za wszelką cenę pragnęła nad sobą panować.
Leska słyszała, jak córka powiedziała do Josepha:
„Przepraszam cię za to całe zamieszanie... Nie chciałam
tego. Mam nadzieję, że jeszcze oboje będziemy
szczęśliwi". Podczas gdy ona była rozczarowana decyzją
córki, Marian nie krył zachwytu, że wracają do kraju całą
rodziną. „Moja córeczka, moja dziewczynka" - powtarzał
i pokrzykiwał na Marię, zły z powodu jej łez.

Anna odłożyła słuchawkę i wróciła do salonu, gdzie

przy stole siedzieli rodzice.

- Marysiu, zrób herbatę. Daj też ciasto. To będzie

dłuższa rozmowa - zarządził radosnym głosem Leski i
żartobliwie mrugnął do córki. Anna, pod pretekstem, że
chce pomóc matce, także odeszła od stołu, bo drażnił ją
widok niespokojnego ojca, który udawał dobry nastrój.
Matce drżały ręce, więc Anna wyjęła czajnik z jej dłoni i
sama zaczęła przygotowywać herbatę, pokroiła ciasto,
ułożyła je na talerzu. Leska przez cały czas stała
nieporuszona, dopiero gdy córka powiedziała: „Gotowe.
Chodźmy", ich spojrzenia się spotkały. W obu można było
odczytać to samo nieme pytanie: „Co to będzie?".

Kiedy usiadły przy stole, Leski odchrząknął, napił się

background image

herbaty i nie patrząc ani na żonę, ani na córkę, zaczął
mówić.

- Wiecie, że Michał musi wyjechać na operację za

granicę. - Leska obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem,
przecież to oczywiste, po co ta szopka. O tak, Marian
zawsze lubił efekty specjalne, pomyślała z niechęcią o
mężu. Anna pokiwała głową.

- Załatwiłem wszelkie dokumenty - kontynuował

swoim doskonale ustawionym, radiowym głosem. -
Ministerstwo zdrowia opłaci operację, szpital w Bethesda
czeka na Michała. Wydawało się, że wszystko jest na
dobrej drodze, ale ciągle jeszcze nie było paszportu.
Profesor Gańko poinformował mnie, że stan Michała się
pogorszył... Przepraszam, kochanie, nie powiedziałem ci o
tym, bo nie chciałem cię martwić. - Leski po raz pierwszy,
od kiedy zaczął mówić, spojrzał na bladą i zmęczoną
twarz żony. Współczuł jej, ale jednocześnie odczuwał
ulgę, że wreszcie może podzielić się z kimś swoim
zmartwieniem. - No, jednym słowem, Michał powinien
wyjechać jak najszybciej, bo później podróż samolotem
może być dla niego zbyt ryzykowna.

- Boże, Boże - westchnęła Leska.
- Ale mimo to ciągle nie było dla niego paszportu.

Zwracałem się o pomoc do naczelnego i do szefa
telewizji. I nic z tego. W końcu wpadłem na pomysł, żeby
poprosić o interwencję Kuczka. Mówił mi - Leski zwrócił
się do córki - że spotkaliście się podczas jakiegoś
przyjęcia, rozmawialiście, chwalił twój angielski... No

background image

więc Kuczek obiecał pomoc, ale pod pewnym
warunkiem...

- Jaki to warunek? Pieniądze? - przerwała gwałtownie

Maria.

- Nie - odparł Leski i zamilkł. Jak powtórzyć te straszne

słowa, wypowiedziane lekkim tonem przez Kuczka.
Zastanawiał się rozpaczliwie, pragnął wstać i wyjść,
zakończyć tę rozmowę, ale przecież nie mógł ze względu
na Michała, na jego życie, na szansę, jaką jest dla niego
operacja.

- No, więc co? - zniecierpliwiła się Anna.
- Chodzi o to, żebyś ty także wyjechała - powiedział

spokojnym głosem, ale czuł takie wewnętrzne napięcie, że
nie był w stanie spojrzeć na córkę. Leska, jakby nie
słysząc całej rozmowy, mieszała łyżeczką herbatę. „Jak
zwykle robi to za głośno. Tyle lat małżeństwa, tyle lat
razem, prosiłem ją, żeby tego nie robiła, że ten dźwięk
mnie drażni, a ona dalej wali łyżką o szkło". Leski nigdy
jeszcze tak dotkliwie, jak w tej chwili nie odczuł bezsensu
małżeństwa z Marią. Zmarnował przy tej kobiecie ćwierć
wieku, przy niej z mężczyzny w sile wieku stał się
przedwcześnie starcem, a ona nic sobie z tego nie robi.
Uważa, że każda godzina z jego życia jej właśnie się
należy. Jak kiedykolwiek mogło mu przyjść do głowy,
żeby się z nią ożenić.

- Nie rozumiem. Ja? Chodzi o mnie? - powtórzyła

pytanie Anna.

- Owszem. Michał wyjedzie pod warunkiem, że

background image

będziesz mu towarzyszyć. On dostanie paszport, ty
dokument podróżny w jedną stronę...

Obie kobiety patrzyły na niego w osłupieniu. Wreszcie

Anna się ocknęła.

- To znaczy, że on mnie zmusza do emigracji. Tak?

Tato! Tak?

- Niestety, tak. Ale proszę cię nie krzycz. - Leski

próbował być opanowany. - Musimy to wszystko
spokojnie rozważyć.

- Nie mam zamiaru nigdzie wyjeżdżać. Nie może mnie

zmusić, nie do tego...

- Tylko że wtedy nie wyjedzie Michał. - Leski odzyskał

spokój. Nie podobała mu się egoistyczna postawa córki.
Był gotów walczyć z nią o Michała, o jego prawo do
życia. - Operacja w Stanach może go uratować, jest na to
duża szansa. Jeśli nie zgodzisz się na wyjazd, wydasz na
niego wyrok. To twój brat, nie możesz go zostawić bez
pomocy... Zastanów się dobrze, zanim podejmiesz
decyzję. Nie widzę nic złego w tym, że zajmiesz się
bratem w najcięższych dla niego chwilach... W Stanach
masz ciotkę, Jima, damy ci na początek trochę pieniędzy.
Zapiszesz się na studia, jesteś zdolna, zdobędziesz
dodatkowy zawód, a po paru latach tu wrócisz, to się na
pewno da załatwić. I znów będziemy mieli w domu was
oboje. - Odetchnął z ulgą. Udało mu się wyrazić to, co
najważniejsze.

- Da się załatwić? Marian, co ty mówisz, co to za

propozycja? Oto ta twoja komuna - krzyczała Leska, która

background image

przechyliwszy się przez stół, uderzała palcem w klatkę
piersiową męża. - Oto ci twoi kolesie! Barbarzyńcy!... Nie
dość, że jedno dziecko jest śmiertelnie chore, to jeszcze
każą nam pozbyć się drugiego. Matko Boska, to nie do
wiary. Dlaczego ona ma wyjechać? Nie zgadzam się na to,
absolutnie nie. Jak można być takim... takim mordercą!

- Mamo, uspokój się. Nie krzycz tak. - Twarz Anny

była zalana łzami, ale dziewczyna starała się zachować
spokój. - Co powiedziałeś Kuczkowi, tato? Czego on ode
mnie chce?

- Że przekażę ci tę propozycję... Mówi, że jesteś

zaangażowana po niewłaściwej stronie. Nie podoba mu
się twój stosunek do Polski i...

- To oburzające, ja nie rozumiem, jak w ogóle mogłeś

prowadzić taką rozmowę. - Opanowana zazwyczaj Maria
miotała się po pokoju. Nigdy nie widział jej w stanie
podobnego wzburzenia. - Kombinacje, targi... Jesteś taki
sam jak oni, jak ten twój Kuczek, którego sprowadzałeś
do domu, żeby go karmić ogórkami. - Leski uśmiechnął
się lekko, ubawiła go absurdalność pretensji żony, ale to
wywołało tylko jeszcze większą jej wściekłość.

- Jesteś wyjątkowym skurwysynem! - wrzasnęła Maria.
Podniósł się, jakby chciał ją uderzyć. Usiadł jednak z

powrotem.

- Próbuję walczyć o życie naszego dziecka...
- Mamy dwoje dzieci! - krzyknęła Leska - To ty masz

dwoje - wycedził Leski, doprowadzony do ostateczności.
Miał dość udawanej szlachetności swojej żony. Kim jest

background image

ta kobieta, żeby mogła go tak łatwo osądzać? - Przecież
wiesz, równie dobrze jak ja, że kocham Annę jak córkę,
ale ona nie jest moim dzieckiem.

- Co do tego nie ma żadnej pewności - powiedziała

Leska i uderzyła się dłonią w usta.

- Mamo - jęknęła Anna.
- Boże, Aniu, przepraszam. - Maria podbiegła do córki i

przytuliła ją mocno do siebie. Anna wyrwała się z jej
objęć i ku zaskoczeniu obojga powiedziała, patrząc
płonącymi oczami na matkę.

- Tak, słyszałam już o tym, jestem bardzo podobna do

twojego byłego męża. Mam nawet taki sam uśmiech.

Po tych słowach wstała, wyszła do przedpokoju,

nałożyła płaszcz, ale wróciła jeszcze na chwilę do salonu.

- Nie rozumiem tylko, dlaczego to mnie oszukiwałaś?

Trzeba było oszukać jego. - Gestem głowy wskazała na
siedzącego bez słowa Leskiego.

background image

Rozdział 20

W mieszkaniu Leskich panowała przygnębiająca cisza.

Nawet kiedy oboje byli w domu, wzajemnie się
ignorowali. Rozmawiali ze sobą tylko w szpitalu, przy
łóżku syna, bo przed Michałem chcieli nadal sprawiać
wrażenie zgodnej pary. Podczas jednej z tych wizyt Leska
zdała sobie sprawę, że z całego małżeństwa, ze
wszystkich przeżytych z Marianem lat, nie zostało już nic.
Ani uczuć, ani emocji, ani nawet wrogości, po prostu
zwykła obojętność. Łączył ich tylko Michał, syn, krew z
krwi Mariana, ale i on słabł, umierał tak samo jak całe ich
wspólne życie. Nie było warto, myślała.

Kiedyś pragnęła, żeby ciężko chory Stebnicki odszedł

na zawsze, żeby mogła ułożyć sobie życie z Marianem. A
teraz nie potrafiła sobie nawet przypomnieć, czy
kiedykolwiek kochała Mariana, czy byli sobie naprawdę
bliscy. O czym właściwie rozmawiali, kiedy zostawali
sami w domu? On czytał albo pisał, a ona gotowała,
sprzątała, podawała do stołu. Była sprawną, dobrze
opłacaną służącą, nikim więcej. Niczego zresztą nie
chciała dla siebie, nie dbała o to, czy jest szczęśliwa lub
choćby zadowolona. Liczyły się tylko dzieci, dla nich
znosiła tę monotonną codzienność. A teraz, Marii zdawało
się, że gorycz podchodzi jej do gardła i pozbawia
oddechu, córka uciekła z domu, syn może umrzeć na raka.

background image

Jedno ma chore ciało, drugie chorą duszę, a ona przygląda
się temu bezradnie, jakby nie była ich matką, tylko kimś
obcym i dalekim. Nigdy nie umiała pomóc bliskim, którzy
na nią liczyli, opuściła nawet swoją małą siostrę Joasię.
Nie odpisywała jej na listy, bo bała się bezpieki.
Pozwoliła ojcu sprzedać Joasię do Ameryki, w zamian za
pieniądze na studia dla niej. Jak ojciec, w ogóle mógł tak
postąpić? Przehandlował własną córkę, jej siostrę, a ona
nie tylko się na to godziła, ale, mój Boże, uważała
swojego ojca za dobrego człowieka, jego, który własne
dziecko skazał na życie z dala od ojczyzny i rodziny. A
ona stawiała mu ołtarzyki, wychwalała jego bohaterstwo,
a być może ojciec ratując w czasie wojny te żydowskie
dzieci, chciał tylko odkupić podły postępek, jaki popełnił
wobec własnej córki. Może pojął ohydę własnego
grzechu. Boże, jak człowiek niczego nie rozumie, jak nie
potrafi rozgryźć nawet odczuć tych najbliższych osób ani
motywów ich postępowania, ani sprawiedliwie osądzić ich
uczynków. A teraz Marian, zupełnie jak kiedyś jej ojciec,
chce wysłać córkę do Ameryki. Dla dobra Michała. Czy
kolejny raz w jej rodzinie trzeba będzie sprzedać los
jednego dziecka w zamian za niepewną pomyślność
drugiego?

- Mamo, dlaczego Ania do mnie nie przychodzi? -

usłyszała cichutki, ale wyraźny głos syna. Otrząsnęła się z
rozmyślań i uśmiechnęła do Michała. Wydawał się taki
wzruszający, taki delikatny w tej swojej chorobie, znów
stał się jej grzecznym, kochanym, małym synkiem.

background image

Potrzebował jej, podała mu sok, którego napił się przez
rurkę. Od dwóch dni był w całkiem niezłej formie
umysłowej, bo nie powtórzyły się ostatnio utraty
przytomności, które pozostawiały, wskutek obrzęku
mózgu, luki w pamięci.

- Pewnie zapomniała o mnie, odkąd straciła głowę dla

tego Amerykanina? - dopytywał się tym swoim cichutkim
głosikiem. Leska była zaskoczona, bo mogło chodzić
tylko o Michaela, przyjaciela Jima, ale przecież to absurd.
Jego dziewczyną jest Mika. Bywali u nich razem. A
jednak, zastanowiła się Leska, coś w tym jest, co mówi
Michał, zawsze taki wrażliwy na uczucia innych. Z
miłością popatrzyła na syna, dobre dziecko, Bóg sprawi,
że wyzdrowieje. No, oczywiście, Michał ma rację. Leska
przypomniała sobie spłoszone spojrzenia Anny, gdy
odwiedzali ich Mika i Mike, jej zakłopotanie, jej sztuczną
wesołość. Anna, zawsze taka swobodna i pewna siebie,
traciła przy tej parze obie te cechy, stawała się sztywna i
opuszczał ją naturalny wdzięk. Leska przywołała w
pamięci pewien wieczór, kiedy siedzieli razem przy stole,
jedząc kolację.

Mike brylował, wygłupiali się z Jimem, prowadzili

śmieszne dialogi po polsku. Leska była zaskoczona
talentem Michaela do zabawy językiem, który znał
przecież jeszcze niezbyt dobrze. Potem, gdy razem z Anną
zmywały w kuchni, podzieliła się z córką swoimi
wrażeniami. Anna zajęta wkładaniem naczyń do szafki
powiedziała wówczas: „Masz rację, mamo. Nie znam

background image

nikogo, kto byłby taki jak Mike. On jest niezwykły". „No
i chyba bardzo zakochany w Mice" - stwierdziła nie bez
pewnej złośliwości Leska, bo irytowało ją, że jej śliczna i
zgrabna córka jest ciągle sama. Anna nie odezwała się ani
słowem, po prostu wyszła z kuchni, zostawiając ją samą.
Teraz Leska serdecznie pożałowała swoich słów, że też
człowiek potrafi być tak okrutny i bezmyślny, nawet w
stosunku do własnej córki. Kiedy tylko Anna wróci do
domu - Leska uważała, że ukryła się u swojego nowego,
nieznanego chłopaka, u którego ostatnio spędzała
wszystkie wieczory - musi z nią porozmawiać, wreszcie
szczerze i otwarcie. Córka nie powinna osądzać matki.

- Tak daleko odchodzisz, mamo - nieoczekiwanie i

jakby z pretensją w głosie odezwał się Michał i wyciągnął
rękę w kierunku matki. Leska przelękła się słów syna.
Wzięła jego słabą, wiotką dłoń w swoje ręce, ale nie
mogła wydobyć głosu. Po raz pierwszy od lat zaczęła się
bezgłośnie modlić. Wzmocniła ją żarliwa modlitwa.
Poczuła w sobie dość siły, żeby wraz z nią towarzyszyć
Michałowi aż do jasnego tunelu, którym jej syn odejdzie
na zawsze. Człowiek żyje po to, żeby wszystko przetrwać,
pomyślała, nawet śmierć własnego dziecka.

- Jesteśmy tutaj, synku - odezwał się, zamiast niej,

Marian. - Nie zostawimy cię samego, tylko nie odchodź.
Spróbuj z nami zostać. Proszę cię, nie rób nam tego.
Postaraj się, synku. - Leski odwrócił twarz, bo nie chciał,
żeby Michał zobaczył łzy. Chłopak przez chwilę nic nie
mówił. Wydawało się, że zasnął. Ale znów otworzył oczy.

background image

- Spróbuję, tatusiu, ale chyba nie dam rady. -

Uśmiechnął się do rodziców, ale był to tylko cień jego
dawnego uśmiechu.

*

Anna od czasu rozmowy z ojcem nie pokazała się w

domu. Jim i Mike, pod komendą Miki, która wskazywała
adresy, szukali jej u różnych bliższych i dalszych
znajomych, ale dziewczyna zapadła się pod ziemię. Nikt
nie miał pojęcia, gdzie jest, z nikim się nie kontaktowała.
Coraz więcej osób przyłączało się do poszukiwań, ale nie
dawały one rezultatu.

- Podejrzewam pułkownika - powtarzał Jim za każdym

razem, kiedy choć na moment zostawali sami z
Michaelem. - Pewnie stary lis zamknął gdzieś Annę i
czeka na dalsze finansowe oferty.

- Trudno mi w to uwierzyć - odpowiadał Mike.
- A w to, że taki kraj jak ten istnieje, potrafisz

uwierzyć? - dopytywał się histerycznie Jim. - Wpadliśmy
w straszne gówno i nie wiem, jak z tego wybrniemy.

Mike parokrotnie, pod wpływem nalegań Jima,

próbował złapać pułkownika telefonicznie, ale pod
numerem, który im dał, nikt nie odpowiadał. Tego dnia
jednak Jim z Miką sami pojechali kontynuować
poszukiwania Anny. Michael źle się czuł, łamało go w
kościach, bolała głowa, więc postanowił zostać w łóżku.

- Dawno nie miałeś porządnego ataku hipochondrii. -

Jim skwitował złośliwie jego pozostanie w domu. - Z
radością widzę, że wracasz do formy.

background image

Mike wziął aspirynę i zapadł w sen. Kiedy się obudził,

było jeszcze zupełnie jasno. Spojrzał na zegarek, wpół do
drugiej. Spał półtorej godziny. Czuł się znacznie lepiej.
Wstał, zrobił herbatę i usiadł na fotelu z książką w ręku.
Nie czytał jednak długo, postanowił zadzwonić do
pułkownika. Kuczek błyskawicznie odebrał telefon.

- Zdziwisz się, ale wiem, po co do mnie dzwonisz -

powiedział, nie dając nawet Michaelowi czasu na
sformułowanie pytania, ale sam mu je zadał: - Jak
myślisz, drogi chłopcze, gdzie jest kuzynka twojego
przyjaciela?

- Nie mam pojęcia. Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że

nie u pana, pułkowniku - stwierdził Mike, starając się, aby
w jego głosie zabrzmiał ton rozbawienia.

- Lubię twoje anglosaskie poczucie humoru. - Kuczek

się roześmiał. - Jest tam, gdzie w ogóle nie spodziewasz
się jej znaleźć.

- Domyślam się. Czy dopisujemy nowy punkt do naszej

umowy? - zapytał niewinnie Mike.

- Nic podobnego - oburzył się pułkownik. - Za kogo ty

mnie masz, chłopcze? Tę informację dostaniesz ode mnie
za darmo. Anna Leska jest w Podkowie Leśnej, u tej starej
raszpli.

- U madame Zawadzky? - W głosie Michaela słychać

było zdziwienie. Pułkownik jednak już mu nie
odpowiedział, bo po prostu odłożył słuchawkę.

Mike, niewiele myśląc, ubrał się i już wychodząc z

domu, zawrócił, żeby zostawić kartkę: „Kochanie, nie

background image

martw się o mnie. Już wiem, gdzie jest Anna, przywiozę
ją całą i zdrową. Powiedz Jimowi. M.". Po chwili
zastanowienia podarł kartkę i wyrzucił do śmieci.
Postanowił, że nie będzie zapowiadał przyjazdu Anny,
tylko zrobi wszystkim niespodziankę.

Kiedy dotarł kolejką do Podkowy, zaczynało

zmierzchać. Wchodząc do lasu, nie czuł się zbyt pewnie,
rozpoznał jednak sklepik, w którym kupowali wino i
drożdżówki. Nagle wydało mu się dziwne, że w ogóle
znalazł się w tym kraju, że ma już w Warszawie swoje
znajome miejsca i ulubione trasy, że poznał Mikę i
zakochał się w niej, że wśród Polaków ma coraz więcej
kolegów, jednak najbardziej zdumiewał go fakt, że
właściwie obchodził się bez pieniędzy. On, który w
Kalifornii nie ruszał się bez pliku kart kredytowych, miał
dziś w kieszeni równowartość najwyżej trzydziestu
dolarów i wcale nie czuł się z tym źle. Prawda, że nie
spotkał w tym kraju ani doskonałych knajp, ani budzących
pożądanie sklepów, ale wcale mu ich nie brakowało. Po
raz pierwszy w życiu był tylko sobą, a otaczający go
ludzie dostrzegali w nim Michaela, który wyróżniał się
spośród nich jedynie tym, że był Amerykaninem. Mike
miał zawsze wrażenie, iż kupuje uczucia, bo wszyscy
zazwyczaj wiedzieli, jak bardzo jest bogaty. Czasem
nawet wydawało mu się, że i Jim ustępuje mu w różnych
sprawach, bo także uznaje przewagę Michaela, jaką
dawało mu bogactwo. Dlatego lubił, gdy Jim otwarcie kpił
z niego lub kłócił się o byle co, bo wtedy miał poczucie,

background image

że nie traktuje go specjalnie, że są prawdziwymi
przyjaciółmi.

Coraz bardziej tęsknił za Kalifornią, ale przymusowy

obecnie pobyt w Polsce traktował, w przeciwieństwie do
Jima, nie jako rodzaj udręki, ale jako wyzwanie. Testował
nie tylko samego siebie, lecz i swoje uczucie do Miki,
które dla niego samego było wielką niespodzianką. W
zasadzie nie całkiem podobała mu się fizycznie, jej biodra
były zbyt obfite, a on zawsze lubił smukłe kobiety.
Drażniła go czasem jej zbyt żywa mimika, jej żarty, które
nie zawsze wydawały mu się właściwe, a niekiedy nawet
jej niezbyt poprawna angielszczyzna. A jednak w jakiś
dziwny sposób nic, co go w niej irytowało, w istocie nie
miało znaczenia, a przeciwnie, rozczulało go albo bawiło.
Nigdy nie bywał na nią naprawdę zły ani obrażony. Mika
stała się częścią jego ego, była jego klonem, stanowiła
jego duchowy rewers. Po namyśle doszedł do wniosku, że
najbardziej pociąga go zapach ciała Miki. W końcu to
zmysł węchu sprawia, że łączą się zwierzęta, a kim oni są,
jeśli nie parą ssaków? Często wsuwał nos w zagięcie jej
łokcia, żeby upajać się tą jakąś wyjątkową wonią, którą,
zdawało mu się, tylko wyczuwał. Nawet kiedy się kochali,
delikatnie ją obwąchiwał, co Mikę trochę zawstydzało.
Uważałby to pewnie za swoje własne dziwactwo, ale od
Jima wiedział, że i dla niego woń kobiety ma istotne
znaczenie.

- To jest chemia, stary - wyjaśnił mu kiedyś poważnie

Jim. - Feromony, endorfiny.

background image

- Z nas dwóch to ja jestem specjalistą od medycyny,

więc się nie mądrzyj. Endorfiny to nie są substancje
zapachowe - sprostował ubawiony Mike.

- Ale też sprawiają przyjemność. Prawda, stary? -

odgryzł się Jim.

Mike nie chciał się zastanawiać nad tym, jak dalej

rozwinie się jego związek z Miką. Wiedział, że pewnego
dnia, już całkiem niedługo, wyjedzie i będzie to pewnie
oznaczało kres ich uczucia. Szczerze mówiąc, nie
wyobrażał sobie nieuchronnie zbliżających się dni bez tej
polskiej dziewczyny. Może powinien zabrać ją ze sobą do
Ameryki? Ale czy tam byłoby im ze sobą tak samo
dobrze? Czy gorące słońce Kalifornii nie ujawniłoby w
ich związku rys, których teraz nie dostrzega? Zresztą
musiałby jej powiedzieć prawdę o sobie, a to
spowodowałoby, że ten układ straciłby balans. Nie miał
ochoty więcej o tym myśleć. Stryj zawsze powtarzał: „Nie
martw się na zapas, chłopcze, ciesz się dobrą chwilą, bo
los już czeka, żeby ci dokopać". Zresztą życie, czego
dowód stanowi choćby jego przyjazd do Polski, jest zbyt
nieprzewidywalne, postanowił więc, jak to zwykle czynił
Jim, zdać się na los. Na razie jednak nawet teraz, po tak
krótkim rozstaniu, poczuł szaloną tęsknotę za Miką,
żałował, że na nią nie poczekał, żeby mogli przyjechać tu
razem. Mógłby ją wówczas tulić i całować, a ona
pieszczotliwie dotykałaby jego krocza. Odetchnął głęboko
i rozejrzał się po niemal ciemnym lesie. Na szczęście,
mrok rozpraszało widoczne w oddali światło. To był bez

background image

wątpienia dom matki miss Zawadzky.

*

Anna obserwowała postać, która wyłoniła się z

ciemniejącego lasu. Od kilkunastu minut stała w oknie,
bezmyślnie gapiąc się na drzewa. Sylwetka tego
człowieka wydawała się jej znajoma. Potarła szybę, która
zaparowała od jej oddechu. Czy to możliwe? Mike.

Tamtego wieczora, po rozmowie z ojcem, nie

wiedziała, co ze sobą zrobić. Nie chciała z nikim, nawet z
Jimem, omawiać propozycji pułkownika ani zachowania
Leskiego. Szła więc ulicą bez określonego celu. Kiedy
doszła do dworca, nagle olśniła ją myśl, żeby pojechać do
madame. Ta kobieta i tak zna tajemnicę jej pochodzenia,
może więc szczerze z nią pomówić. Znała jej
prawdziwego ojca, wiedziała jaki był, może powie coś
więcej. A poza tym, i ów argument był nie do
pogardzenia, nikt Anny tam nie będzie szukał. Wsiadła
więc do ostatniej kolejki i pojechała do Podkowy.

Na widok Anny madame nie wyraziła specjalnego

zdziwienia. Była w domu sama, bo Marek nocą jeździł
taksówką. Od czasu, gdy godzina policyjna została
zawieszona, ludzie, mimo trwającego nadal stanu
wojennego, cieszyli się z odzyskanych nocnych godzin i
odwiedzali się na potęgę, topiąc wspólny stres w alkoholu.
Marek mógł więc nieźle zarobić na nocnych kursach.
Madame zaprosiła Annę do kuchni, zrobiła herbatę i
kanapki, które dziewczyna zjadła z apetytem. Anna
opowiedziała jej dokładnie przebieg rozmowy z Leskim,

background image

gdy doszła do propozycji pułkownika, dotyczącej
przymusowej emigracji dla Anny, żółte oczy madame
błysnęły.

- A więc to tak - powiedziała z nagłym zadowoleniem. -

I Marian dostaje od nich za swoje. Nikogo nie
oszczędzają, nawet swoich zwolenników. Wydaje mi się,
że ta cała zabawa już długo nie potrwa.

Poza tymi kilkoma zdaniami nie skomentowała już

więcej słów Anny. Kiedy ta skończyła mówić, madame
stwierdziła, że już najwyższa pora pójść spać. Wyjęła z
szafy pościel, wskazała Annie łóżko w jednym z kilku
pokojów na piętrze i życzyła jej dobrej nocy. Dziewczyna
uznała, że popełniła błąd, przyjeżdżając do niej, ale jak
tylko przyłożyła głowę do poduszki, natychmiast zasnęła.
Przez następne kilka dni obie kobiety niewiele
rozmawiały ze sobą. Annie wydawało się, że stara kobieta
bezustannie ją obserwuje, ale też unika bliższego
kontaktu.

- Potrzebujesz czasu, moje dziecko - powiedziała tylko

któregoś razu, odpowiadając na usilne starania Anny, aby
wciągnąć ją do rozmowy. - Nikt za ciebie nie rozwiąże
twojego dylematu.

- Myślałam, że pani mi pomoże - poskarżyła się Anna.
- Ja nie mogłam pomóc nawet swojej własnej córce -

odparła z goryczą madame. - Zresztą - dodała po chwili -
sama nie wiem, co zrobiłabym w takiej sytuacji. W tym
kraju zawsze ludzi stawia się od razu wobec ostatecznych
wyborów. Gdybym znała dobre rozwiązanie, to byłabym

background image

ci je podpowiedziała, ale, przykro mi, nie znam... Ani lata,
ani doświadczenie nie dają żadnego patentu na mądrość.
Jedno, co mogę zrobić, to dać ci święty spokój.

Anna była rozczarowana postawą starej kobiety, ale

jednocześnie zadowolona z faktu, że jest z dala od domu,
od matki i Leskiego, jak zaczęła nazywać ojca w myślach,
a także od tragedii Michała. Było tego za wiele, jak na jej
młode barki, i choć miała czasami paskudne poczucie
winy, że zrejterowała, czuła się jednocześnie wyzwolona,
jak skazaniec, który uciekł spod gilotyny. Przyjechała do
Podkowy, żeby przemyśleć decyzję dotyczącą swojej
ewentualnej emigracji, ale najczęściej przyłapywała się na
marzeniach o Michaelu.

I nagle w sam środek tych marzeń wkroczył Mike, nie

żaden fantom, ale żywy, rzeczywisty, pełen energii, gotów
do pomocy i dumny z faktu, że odnalazł Annę. Kiedy
zapukał do drzwi, nie zeszła na dół, wolała, żeby to
madame otworzyła Michaelowi. Potrzebowała czasu, by
opanować wzruszenie. Serce waliło głośno i
nierytmicznie, było jej niedobrze, czuła, że rumieńce
paliły policzki. „Boże, pozwól mi się opanować", ścisnęła
dłonie w pięści, tak mocno, że długie, zadbane paznokcie
wbiły się w skórę. Usłyszała z dołu wołanie madame.
Wzięła kilka głębokich oddechów i zeszła. Nie potrafiła
powstrzymać radości na widok Michaela, a on przytulił ją
do siebie i pocałował. Madame taktownie usunęła się z
pola widzenia. Zostali sami.

Anna zaproponowała kolację. Mike spojrzał na zegarek,

background image

zdążą jeszcze coś przegryźć przed odjazdem ostatniej
kolejki. Był głodny, właściwie od rana, poza herbatą, nie
miał nic w ustach. Anna nakryła do stołu, postawiła na
nim świece w pięknych, starych i odrapanych lichtarzach.
Podgrzała mięso, podsmażyła ziemniaki, błyskawicznie
przygotowała surówkę. Mike z przyjemnością patrzył na
tę śliczną i zgrabną dziewczynę, krzątającą się po kuchni.
Anna uśmiechnęła się do niego i zapytała:

- Masz ochotę na calvados?
Odpowiedział jej uśmiechem i kiwnął głową. Lubił

żubrówkę z sokiem jabłkowym, a Jim, z właściwą mu
skłonnością do przesady, był nawet zdania, że ten polski
koktajl jest jednym z najszlachetniej smakujących
drinków na świecie. Któregoś wieczoru, gdy się
wygłupiali, ułożyli nawet piosenkę, zaczynającą się od
słów „I love bison vodka with apple juice". Ustalili, że
Sara obowiązkowo będzie musiała ją zaśpiewać na
jednym ze swoich koncertów.

Mike nie pytał Anny o nic. Czekał, aż dziewczyna sama

zacznie mówić. Ona jednak opowiadała mu o madame, o
zwyczajach tego domu, o spacerach po lesie. Ani razu nie
zapytała Michaela, w jakim celu przyjechał. Jego wizytę
traktowała jak niezapowiedziane odwiedziny starego
przyjaciela. Mike spojrzał na zegarek i zaczął się trochę
niecierpliwić, mieli niecałą godzinę do odjazdu kolejki, a
czekała ich jeszcze droga przez las. Anna, wyczulona jak
wierny pies na wszelkie gesty ukochanego właściciela,
zauważyła niepokój Michaela.

background image

- Nie wrócę dziś z tobą do Warszawy - powiedziała

łagodnie i czule popatrzyła mu prosto w oczy. - Chodźmy
na górę, do mojego pokoju. Niedługo przyjedzie na
kolację Marek, potem znów wraca do Warszawy, bo
jeździ taksówką nocą, to cię podrzuci do domu. Wolę
jednak, żeby nas tu nie zastał, bo potrafi zagadać na
śmierć. A ty przecież chcesz ze mną spokojnie pomówić,
prawda?

Mike kiwnął głową. Anna podała mu tacę, na której

ustawiła dwie szklanki, butelkę wódki, sok jabłkowy i
dwa talerzyki z sernikiem domowej roboty. Sama wzięła
ze stołu oba lichtarze z płonącymi świecami. W malutkim
pokoju było przytulnie, a przez uchylone okno wdzierała
się lekko dusząca woń sosnowego lasu. Anna ustawiła
świece na niedużym stoliku, obok postawiła tacę. Usiedli
na podłodze, plecami opierając się o łóżko. Było cicho,
tylko od czasu do czasu zatrzeszczała jakaś belka w
drewnianym stropie albo gdzieś daleko zaszczekał pies.
Mike nie mógł oderwać oczu od twarzy Anny, której
światło świec przydawało tajemniczej szlachetności. Czuł
ciepło jej ciała, delikatny zapach świeżości, lawendowego
mydła i, Mike pociągnął nosem, imbiru? Miał wielką
ochotę powąchać dziewczynę, żeby dobrze odczytać
wszelkie składniki jej zapachu, ale obawiał się reakcji
Anny, więc powiedział tylko:

- Pora, żebyś zaczęła mówić. Co się stało?

*

Kiedy kilkanaście godzin później wracał tą samą drogą

background image

przez las, czuł niesmak i niechęć do samego siebie. Nie
tak wyobrażał sobie powrót z Podkowy do Warszawy.
Wracał nie tylko bez Anny, ale zostawił biedną
dziewczynę upokorzoną i w rozpaczy. Chciał dobrze, nie
miał zamiaru Anny skrzywdzić, pragnął ją tylko
pocieszyć. Co powie Mice? Jak wytłumaczy się z nocy
spędzonej poza domem? Przez chwilę pomyślał o Jimie, w
końcu mógł spać u niego, jednak szybko odrzucił tę
koncepcję. Zaniepokojona nieobecnością Michaela
dziewczyna na pewno do niego zadzwoniła. Przyznam się,
postanowił, będzie musiała mi wybaczyć. Ale na samą
myśl o przykrości, jaką sprawi Mice, serce podskakiwało
mu do gardła.

background image

Rozdział 21

Pułkownik od samego świtu był w złym humorze.

Poprzedniego wieczora położył się spać bardzo późno, bo
mieli posiedzenie u Starego. W ścisłym gronie omawiali
irytujący fakt, że ukrywający się działacze opozycyjni, na
których dawno już wydano nakazy aresztowania, bawili
się z władzą w kotka i myszkę. Przebierali się, zapuszczali
brody, farbowali włosy, zmieniali miejsca zamieszkania, a
bezradni agenci bezpieki, niczym psy myśliwskie, które
utraciły węch, bezustannie gubili trop. Stary nalegał, żeby
dokonać jakiegoś spektakularnego aresztowania, bo
władza, jak powiedział, wydaje się społeczeństwu zanadto
bezradna, a nawet się ośmiesza. Kuczek zgadzał się ze
Starym, bo podobnie jak inni, wiedział, że ci z pozoru
zastraszeni obywatele kpią sobie z generała, jego rządów i
współpracowników. Asystent sekretarza do spraw
propagandy, jakby na potwierdzenie tego faktu, odczytał
cotygodniową listę nowych dowcipów na temat władzy i
bohaterem dwóch z nich okazał się sam Kuczek.
Słuchając żartów o sobie, śmiał się razem z innymi, ale w
głębi serca odczuwał wściekłość i upokorzenie. Ten
niedouczony i w gruncie rzeczy prymitywny naród bawił
się jego kosztem, nie doceniając oczywistego faktu, że
Kuczek był nie tylko wykształconym poliglotą, ale całe
życie podporządkował służbie temu krajowi i jego

background image

niewdzięcznym obywatelom. Ciemna masa, rozmyślał,
nic innego, tylko gigantyczny zagon kapuścianych głów.

Skoncentrowany jak zwykle na sobie jednak zauważył,

że i Stary nie jest w dobrym nastroju. Dowcipy
dowcipami, ale gospodarka kraju była w rozpaczliwej
sytuacji, na Śląsku burzyli się górnicy, a politykę generała
krytykowali zarówno Rosjanie, jak i Amerykanie. Kiedy
narada dobiegała końca, Stary, jak to miał w zwyczaju,
zapraszał jednego z jej uczestników na kieliszek do
swojego gabinetu. To było wyróżnienie, którego aż do
następnej okazji zazdrościli wybrańcowi wszyscy obecni
podczas posiedzenia. Tym razem Stary zaprosił Kuczka.

Siedzieli przy niedużym stoliku, popijając szkocką

whisky. Stary długo się nie odzywał, a Kuczek nie
wiedział, jak zacząć rozmowę. Sam potrzebował pociechy
i nie czuł się na siłach, aby udzielać Staremu
psychicznego wsparcia.

- Kiedy przyjeżdża ta Henderson? - Stary przerwał w

końcu przedłużające się milczenie.

- Myślę, że powinna tu być najdalej za tydzień -

odpowiedział Kuczek, trochę zdziwiony błahym pytaniem
Starego, który zazwyczaj gardził artystami, uważając ich
za nędznych rozrabiaków. Wiedział, że z rozkazu samego
Starego chłopcy z wydziału przebijali co bardziej znanym
aktorom opony lub uszkadzali samochody. Dzwonili do
nich po nocach, strasząc porwaniami lub śmiercią.
Jednemu ze sławniejszych aktorów, pod pozorem
przeprowadzki, wynieśli wszystkie meble z domu, a na

background image

ścianach zostawili napis: „Jeszcze z tobą zagramy".
Kuczek uważał ten ostatni numer za całkiem niezły, ale
generalnie nie pochwalał takich zabaw z opozycją. Nigdy
jednak nie powiedział na ten temat ani słowa, bo nie miał
odwagi skrytykować Starego, który świetnie się bawił,
słuchając takich opowieści.

- To bardzo dobrze - stwierdził nieoczekiwanie Stary, z

wyraźnym zadowoleniem. - Trzeba będzie nadać sprawie
odpowiedni rozgłos. Da się przy okazji nauczkę tym
naszym komediantom. Zresztą nie tylko im... gazety, nie
tylko nasze, napiszą o występie tej Amerykanki. Czy ona
jest rzeczywiście taka sławna?

- Tak, świetnie śpiewa, ma w repertuarze prawie same

przeboje, a poza tym - dodał po chwili namysłu Kuczek -
jest piękna.

- Tym lepiej, tym lepiej. - Stary pogłaskał się po

wystającym brzuchu i wypił whisky jednym haustem do
dna. Kuczek wiedział, że jest to sygnał, iż wizyta w
gabinecie dobiega końca. Pożegnał się więc i wyszedł już
w świetnym nastroju. Stary nigdy nie udzielał pochwał
wprost, ale Kuczek wiedział, że jest z niego niezwykle
zadowolony.

Po drodze, wracając do domu, wstąpił do swojej

wieloletniej kochanki, ale jej nie zastał. Przypomniało mu
się, że wspominała wcześniej o bankiecie, na którym
powinni pokazać się razem. Nieobecność Maryli nie
zepsuła mu wcale humoru. Seks z nią od dawna go już nie
bawił. Musi znaleźć sobie inną kobietę, młodszą i bardziej

background image

chętną do tych spraw. Pułkownik nadal uważał się za
przystojnego, szarmanckiego i w istocie czarującego
mężczyznę. Miał pięćdziesiąt osiem lat, ale kobiety nadal,
jak za młodych lat, budziły w nim pożądanie. Brakowało
tylko czasu na te rzeczy, westchnął głęboko, bo sprawy
ojczyzny niezmiernie go angażowały. Ale teraz powalczy
wreszcie o swoje. Wyczuwał, że nadszedł odpowiedni
czas. Należał do najwęższej elity kraju, a kto wie, czego
jeszcze się dochrapie.

Zadowolenie Starego cieszyło go z innego jeszcze

powodu. Postanowił, że zanim wypuści Amerykanów z
kraju, sam wyjedzie na kilka dni w zagraniczną podróż
służbową i sprawdzi, czy umowa została dotrzymana, a
pieniądze od Watsona-Smitha wpłynęły na konto. Tak
będzie bezpieczniej. Stary od czasu do czasu zezwalał
swoim pracownikom, którzy swobodnie władali obcymi
językami, na takie wyjazdy, bo chodziło o to, żeby
sprawdzili klimat panujący wokół Polski w krajach
zachodnich. Na wyjazd trzeba było jednak specjalnie
sobie zasłużyć, a zorganizowanie wizyty tej
piosenkareczki Henderson niewątpliwie kwalifikowało go
do nagrody.

Po powrocie do domu wypił zioła przygotowane przez

żonę i położył się spać, w błogim przekonaniu, że
następnego poranka może sobie pozwolić na wylegiwanie
się w łóżku co najmniej do dziesiątej. Spał jednak nie
dłużej niż cztery godziny, kiedy obudził go telefon.
Dzwonił agent miss Henderson. Artystka, oznajmił

background image

urzędowym tonem, wycofuje się z kontraktu, bo z powodu
kłopotów z gardłem, niestety, nie będzie mogła przyjechać
do Polski. Zmuszę tę kurwę do przyjazdu, pomyślał
pułkownik, odkładając słuchawkę. Spojrzał na zegarek.
Było piętnaście po szóstej. Zastanowił się przez chwilę,
po czym wsunął na nogi eleganckie, skórzane pantofle i
poszedł do pokoju żony. Włączył radio na cały regulator,
z odbiornika popłynęła melodia wojskowego marsza.
Kobieta, gwałtownie obudzona, patrzyła na niego
przerażonym wzrokiem.

- Mam do ciebie prośbę - powiedział grzecznie. -

Chciałbym, żebyś gdzieś zadzwoniła.

Bez słowa wstała z łóżka i nieprzytomnym wzrokiem

rozglądała się w poszukiwaniu szlafroka. Pułkownik
przyglądał się jej spod oka. Kiedyś była bardzo ładna, ale
teraz opuchlizna, wywołana nadmiernym, choć
dyskretnym piciem, nadała jej twarzy wygląd
niezadowolonego dziecka, niegdyś bujne, niesforne
ciemne loki, przerzedziły się i smutno zwisały po obu
stronach policzków, które miały czerwonofioletowy
odcień, z powodu popękanych naczyń krwionośnych, jej
zawsze pełne, ale dawniej zgrabne nogi, przypominały
obecnie dwa grube kloce. Owszem, była przynajmniej
miła i spokojna, nie robiła awantur, nie czepiała się, a
nawet na swój sposób dbała o niego. Ale co z tego? To nie
była kobieta dla mężczyzny z krwi i kości. Czuł się
samotny jak palec, bo zarówno żona, jak i kochanka nie
zasługiwały w żadnym razie ani na jego względy, ani

background image

pozycję, jaką zajmował wśród najwyższych dostojników
kraju. Od dawna już czekał na kobietę wyjątkową, która
dorówna mu intelektualnie i zaspokoi jego wyrafinowane
potrzeby seksualne. Na razie zadowalał się tym, co miał,
ale w marzeniach pielęgnował obraz zwiewnej i oddanej
istoty, której będą mu zazdrościli wszyscy koledzy z
wydziału. Doskonale wiedział, że ma wśród nich opinię
świetnego fachowca, ale także dziwaka i samotnika; miał
ochotę im pokazać, na co go jeszcze stać.

*

- Tak. Słucham, słucham - powtórzyła lekko

zniecierpliwionym tonem Mika. - Niestety, Michaela nie
ma. A pani w jakiej sprawie? Halo, chwileczkę, halo -
wołała, ale odpowiedział jej tylko sygnał odłożonej
słuchawki.

- Dziwny telefon - powiedziała do Jima, który siedział

w fotelu, lekko podpity, bo przez całą noc wypili z Miką
sporo wódki. Jim pokiwał głową. Nie podobała mu się
cała ta historia ze zniknięciem Michaela. Najpierw Anna,
potem Mike, a teraz na pewno nadejdzie kolej na niego.
Pułkownik załatwi ich wszystkich. Miał przeczucie,
ostrzegał Michaela, a on oczywiście nic sobie z tego nie
robił, ufny we własne pieniądze i nazwisko. Zawsze
uważał, że świat sprzyja Michaelowi Watsonowi-
Smithowi. Nie brał pod uwagę faktu, iż w tym kraju każdy
mógł się okazać winny, oskarżony, uwięziony. Zresztą nie
ma żadnej pewności, że ta Polka nie wplątała w coś
Michaela, nie wciągnęła go w jakąś konspiracyjną robotę.

background image

Taka była przecież dumna ze swoich tajnych kontaktów z
działaczami opozycji. Przypomniała mu się wzgarda, z
jaką wyrażała się o jego wuju, ojcu swojej przyjaciółki.
Jim także nie miał dobrego zdania o starym Michaela, ale
nigdy by sobie nie pozwolił, żeby powiedzieć o tym
przyjacielowi, a ta dziewucha waliła Annie wszystko
prosto w oczy. „Stary komuch" - mówiła o Leskim.

- O czym myślisz? - zapytała Mika. Ocknął się i

spojrzał jej w twarz. Była blada, oczy miała
zaczerwienione z niewyspania. Jim po raz kolejny doznał
uczucia rozczarowania, że to właśnie w tej dziewczynie
zakochał się Mike.

- A jak myślisz, o czym mogę myśleć? - odpowiedział

złośliwie pytaniem na pytanie. Dziewczyna popatrzyła na
niego wzrokiem pełnym żalu, ale odparła tylko, że też
niepokoi się o Michaela.

- Da sobie radę - stwierdził nieoczekiwanie beztroskim

tonem Jim. - Nawet nie domyślasz się, ile ma atutów w
ręku.

Znów poczuł nagłą ochotę, żeby opowiedzieć jej o

bogactwie Michaela, jego porąbanej rodzinie i o związku
z Sarą Henderson, aby udowodnić tej Polce, że w istocie
nie zna, jak jej się naiwnie wydaje, lepiej od niego
prawdziwego Michaela. Dziewczyna jednak, jakby
wiedziona intuicją, wstała z kanapy i oznajmiła, że idzie
do kuchni zrobić kawę dla nich obojga. Bała się Jima,
jego ironii i niechęci do niej, ale kiedy Mike długo nie
wracał, zadzwoniła do Jima, a on zjawił się niemal na

background image

zawołanie. Wspólnie czekali na Michaela już dziesiątą
godzinę. Z trudem znosiła obecność Jima, ale
jednocześnie czuła, że byli ze sobą złączeni niepokojem o
jego los. I tylko z tego powodu wcześniej nie kazała się
wynosić temu nieznośnemu kuzynowi Anny, który pętał
się za Michaelem i z którego powodu Michael miał ciągłe
wyrzuty sumienia. A to przecież właśnie Jim kradł im
bezcenne minuty z czasu, jaki mogli spędzić razem,
zupełnie sami, kochając się, pożądając i tęskniąc do
siebie, nawet gdy ona wychodziła do drugiego pokoju,
aby odebrać telefon, a Mike leżał na kanapie i
niecierpliwie wołał, żeby już jak najszybciej wróciła.

Usłyszeli zgrzyt klucza w drzwiach, spojrzeli po sobie,

ale nim zdążyli wymienić choćby słowo, do pokoju
wszedł Michael. Był bardzo blady, jego duże zielone
oczy, wydawały się niemal seledynowe, bo otaczały je
sine obręcze, usta lekko mu drżały. Mika i Jim patrzyli na
niego z przerażeniem. Jim pomyślał, że po raz pierwszy w
życiu ten zaprzysięgły hipochondryk wydaje się naprawdę
chory.

- Pułkownik dał ci chyba nieźle popalić, co, Mike? -

zapytał Jim.

- Pułkownik? - powtórzył Mike.
Mika podeszła do Michaela i zarzuciła mu ręce na

szyję.

- Tak się cieszę, że ten drań cię wypuścił. Czego chciał?

O co mu chodziło? - mówiła, całując go po twarzy. - Jak
dobrze, że już jesteś. Tak się o ciebie martwiłam,

background image

kochanie.

Michael poczuł wielką ulgę, całą drogę panicznie bał

się, że będzie musiał powiedzieć prawdę. Tymczasem oni
sami podsuwali mu zręczne kłamstwo, łatwy wykręt. Że
też wcześniej nie pomyślał o pułkowniku, teraz szybko
musi spreparować jakąś historię, ale to nie będzie trudne,
musi mieć tylko trochę czasu.

- Dajcie mi chwilę, zaraz wam wszystko opowiem, ale

na razie muszę iść do łazienki... Czuję się brudno... po
prostu obrzydliwie - wyznał nieoczekiwanie szczerze.

- Idź, idź. Zaraz przygotuję śniadanie. Zjemy coś i

pogadamy.

- Mika była tak ucieszona, że uśmiechnęła się do Jima i

pogłaskała go po ręku. - Aleśmy się nadenerwowali, co?

Jim miał ochotę wyjść, ale postanowił jednak poczekać

na rozmowę z Michaelem. Pułkownik przecież nie
zatrzymał go na noc bez powodu; jeśli postawił nowe
żądania, Mike na pewno znajdzie okazję, żeby dyskretnie
mu to przekazać. Sięgnął po gazetę, którą Mike przyniósł
ze sobą, widocznie kupił ją, żeby studiować polski, bo
Mika nie czytała oficjalnie wydawanych gazet, polegała
wyłącznie na prasie konspiracyjnej. Jim zapalił papierosa i
zaczął przeglądać dziennik. Na drugiej stronie zobaczył
duży nekrolog: „Michał Leski - przeczytał najpierw
nazwisko, a potem dalej: - Wczoraj późnym wieczorem,
zmarł po ciężkiej chorobie nasz ukochany syn...". Jim
rzucił gazetę, nałożył kurtkę i zawołał do Michaela przez
drzwi łazienki:

background image

- Jadę do ciotki, umarł Michał. Słyszysz Mike?
- Tak słyszę. - Mike odpowiedział mu po dłuższej

chwili. - Trzeba będzie zawiadomić Annę.

- Dobra rada. Tylko, gdzie ona jest? - Jim mówił

podniesionym tonem. - Dzwoniłem do ciotki wczoraj,
mówiła, że Anny ciągle nie ma. Po prostu zapadła się pod
ziemię. Jezu, jak oni to zniosą... A pułkownik nic ci o niej
nie mówił?

- Nie, zupełnie nic... Niech to szlag trafi - odpowiedział

Mike dziwnie zrozpaczonym głosem. - Poczekaj chwilę.
Pojadę z tobą.

- Zostań Mike - poprosiła Mika, gdy wyszedł z łazienki,

w której umył twarz i przyczesał włosy. Michael był nadal
bardzo blady i dziwnie się zachowywał. Mika intuicyjnie
poczuła, że zamknął się przed nią, że coś ukrywa. Za
wszelką cenę pragnęła z nim porozmawiać, powiedzieć
mu, jak bardzo tęskniła, że się martwiła. Widać było, że ta
noc spędzona poza domem sporo go kosztowała.
Wyglądał mizernie. Była pewna, że nie zniesie ani chwili
dłużej jego nieobecności. Nie obchodzili jej Lescy, ani
nawet Michał, który umarł tak nie w porę.

- Jesteś taki zmęczony. To jest rodzina Jima, więc

powinien być z nimi sam. Nie będziesz tam potrzebny.
Odpocznij, kochanie.

- Pozwolisz, że ja zdecyduję, gdzie i komu jestem

potrzebny - stwierdził Mike jadowitym tonem, zwracając
się do zdumionej jego słowami dziewczyny: - Pojadę.
Pojadę, choćby ze względu na Annę.

background image

Jim ze zdziwieniem spojrzał na przyjaciela, ale bez

względu na powód, jaki nim kierował, był zadowolony, że
Mike będzie mu towarzyszył w trudnych chwilach. Czuł
niemal fizyczny strach przed cierpieniem Leskich i pustką
w ich domu. Panuje tam pewnie grobowa atmosfera,
pomyślał i zaraz sam skarcił się za niestosowną myśl. Po
raz pierwszy w życiu całkiem świadomie zetknął się ze
śmiercią kogoś z rodziny. Umarł Michał, syn siostry
matki, jego kuzyn - próbował sobie wyobrazić
nieodwracalność i niemożliwą do zaakceptowania
nieuchronność tej sytuacji. Ale śmierć Michała, podobnie
jak i jego własna w przyszłości, wydały mu się równie
nieprawdopodobne.

background image

Rozdział 22

Na pogrzebie Michała nie było Anny. Jej nieobecność

w jakiś dziwny sposób wydawała się nawet bardziej
znacząca niż odejście Michała. Jim, podobnie jak wszyscy
inni, nieustannie zadawał sobie pytanie, co mogło się stać
z dziewczyną. To pytanie zawisło nad całą ceremonią, a
ksiądz, który odprawiał nabożeństwo żałobne, powiedział
na zakończenie: „Módlmy się za naszą siostrę Annę. Oby
powróciła do nas w dobrym zdrowiu". Ciotka załkała, a
zebrani wokół otwartego grobu ludzie wymienili
spojrzenia oznaczające, że dziś niczego nie można być
pewnym. Władze wojskowe rzadko wprawdzie
odznaczały się okrucieństwem, ale w ich posunięciach
sporo było nieobliczalnego nonsensu. Anna była córką
człowieka oddanego reżimowi, ale sprzyjała opozycji,
więc może ktoś postanowił dać jej nauczkę? Uczestników
pogrzebu zastanawiał też fakt, że Lescy nad grobem syna
stali osobno. Ona wspierała się na ramieniu siostrzeńca z
Ameryki, a on z dala od żony, wyprostowany jak struna, z
twarzą zupełnie bez wyrazu, tkwił samotny w swojej
rozpaczy jak w kokonie.

Jim także w żaden świadomy sposób nie brał udziału w

ceremonii. Podtrzymywał dygoczącą ciotkę i bezmyślnie
wpatrywał się w zatrzaśnięte wieko trumny. Jeszcze
wczoraj był pewien, że nie będzie w stanie znieść

background image

pogrzebu Michała, że zabije go bezsilna rozpacz, że nie
będzie mógł tak po prostu pożegnać i pozwolić zakopać w
ziemi swojego ciotecznego brata. A dziś odczuwał już
tylko niecierpliwość. Chciałby, żeby było już po
wszystkim, pragnął uciec od nieznośnego cierpienia
Leskich i od własnej bezradności. Nagle ogarnął go
dziwny wstyd, że on żyje, podczas gdy tamten, młodszy
od niego, pożegnał się z tym światem. Może był bardziej
utalentowany, lepszy od Jima, ale los odebrał mu szansę,
zanim to w ogóle mógł okazać. Jeszcze tak niedawno,
kiedy przyjechali do Polski, Michał miał swoje miejsce w
tym świecie, pragnął zostać znanym aktorem. A teraz
bezdusznie został usunięty z szeregu, nie ma go, a co
gorsza, już nigdy nie będzie. On, Jim, trwa jeszcze, ale jak
długo?

Przypomniało mu się, gdy pewnego dnia ćwiczyli z

Michaelem jazdę samochodami po wzgórzach Santa
Monica. Michaelowi oczywiście towarzyszyła Sara, więc
oboje gdzieś się zapodziali. Postanowił na nich poczekać.
Wysiadł z samochodu, zapalił papierosa i rozejrzał się po
dziwnie pięknym, jakby naznaczonym kraterami,
księżycowym krajobrazie. Przez długą chwilę cieszył się
tym widokiem, potem kontemplował urodę ukwieconego
wielkimi barwnymi kielichami kaktusa, aż nagle jego
wzrok zatrzymał się na stojącym nieopodal sejsmografie.
W zasięgu spojrzenia miał ich co najmniej kilka.
Wszystkie lekko drżały, przypominając o grozie mającego
przecież kiedyś nastąpić wydarzenia. Zapragnął uciec z

background image

Kalifornii, ukryć się przed katastrofą, którą na co dzień
bagatelizował, o której prawie nigdy nie myślał. Miał
wrażenie, że się dusi, a serce wyskoczy mu z piersi.
Wsiadł do samochodu. Zatrzasnął drzwi. Był mokry od
potu. Boże, jakie kruche jest życie. Czy warto się starać,
martwić, a zwłaszcza cieszyć się z tęczowej, mydlanej
bańki, jaką ofiarowuje? Jaki sens tkwił w tym, że
przyjechał do Polski, po to aby uczestniczyć w pochówku
swojego kuzyna? Gdyby w Stanach dotarła do niego
wiadomość o śmierci Michała, mało by go obeszła.
Odszedłby ktoś nieznajomy, kogo nie umiałby sobie
nawet wyobrazić. A teraz ta śmierć boli, uwiera, nie
pozwala zapomnieć o przemijaniu. Ta śmierć może być,
tak to Jim teraz odbierał, bo nic nie dzieje się bez
przyczyny, nauczką dla niego, może lekcją pokory, a
może karą, bo przecież kłamał, cudzołożył, a także
zazdrościł Michaelowi jego pieniędzy i sukcesów. A
przecież Mike jest z tej samej gliny, tak samo śmiertelny,
słaby, zagubiony. Zrozumiał, że wyśmiewana przez niego
hipochondria przyjaciela, jest próbą obrony, gardą, którą
chroni się przed ciosami losu. Zrobiło mu się żal
Michaela, siebie i wszystkich obecnych na tej pieprzonej
uroczystości, podczas której zabrakło Anny. Tuż przed
pogrzebem Leska powiedziała mu, że Anna jest okrutna,
że pragnie ukarać ją swoim zniknięciem. Słowa ciotki
głęboko zastanowiły Jima, ale dalsza dyskusja z nią nie
była możliwa. Ciotka nie mówiła, ale wydobywała z
siebie poszczególne słowa, poruszała się jak manekin,

background image

twarz wykrzywiał gniewny grymas. W jej cierpieniu nie
było łagodności. Czuło się, że bunt aż w niej kipi. Nie
potrafiła, choć przedtem zdawało się jej inaczej, pogodzić
się z odejściem syna. Nie szukała już pomocy w
modlitwie ani ludzkim współczuciu. Czuła się samotna
jak nigdy w życiu i wiedziała, że tak być musi.

Jim przez cały czas podejrzewał, że pułkownik maczał

palce w zniknięciu Anny. Jednak teraz zwątpił w jego
winę. Pułkownik stał po przeciwnej stronie grobu, tuż
przy Leskim. Na twarzy wypisany miał głęboki żal, a gdy
dwukrotnie pochylił się w stronę Leskiego, aby mu coś
szepnąć, pojawiała się na niej pełna współczucia czułość.
Nagle Jim uświadomił sobie, że to Michael odkąd wrócił
od pułkownika, zachowuje się dość dziwnie. Stał się
milczący, zamknięty w sobie, zrezygnowany do tego
stopnia, że nawet ta Polka nie potrafiła go rozruszać. Tak,
to pewne, Michael coś ukrywa.

*

Tamtego wieczora w Podkowie, kiedy Mike z Anną

siedzieli tak blisko siebie, że czuli dotyk swoich
rozgrzanych ciał, sporo wypili. Mike bawił się w barmana,
proponując dziewczynie coraz to nowe drinki: cuba librę,
margerithę lub campari orange, w rzeczywistości zaś stale
mieszał wódkę z sokiem jabłkowym. Opowiadał jej
zabawne historie o studenckich czasach, kiedy pracował
jako barman w jednym z nocnych klubów. Tak naprawdę
były to opowieści, które usłyszał od Jima, bo przecież
żaden członek rodziny Watsonów-Smithów nigdy nie

background image

wystawałby za barem, ale Anna, podobnie jak Mika, nie
miała pojęcia, kim naprawdę jest. Nie miał życiorysu, nie
miał przeszłości, mógł być w oczach tych kobiet, kim
chciał. Niezmiernie bawiła go taka sytuacja, tworzył więc
na użytek Anny swój własny wizerunek, opowiadał
niestworzone historie o sobie, o swojej rodzinie, o pracy
fotoreportera.

Dziewczyna wpatrywała się w niego coraz bardziej

błyszczącymi oczami i z coraz większym zachwytem. Na
chwilę zapomniał o Mice, bo śliczna, delikatna i
zarumieniona twarz Anny podobała mu się z każdą minutą
bardziej. Pocałował ją, dziewczyna namiętnie oddała
pocałunek, zaczęła go pieścić. Mike trochę ochłódł, bo nie
były to dłonie, do których dotyku tak bardzo przywykł,
które potrafiły wywołać jego pożądanie dotykiem suchej
skóry, zapachem, który jak olejek eteryczny, pod
wpływem ciepła, docierał do niego z coraz większą mocą,
aby go w końcu oszołomić. Fizycznie tęsknił do Miki, ale
jakby chcąc przezwyciężyć to uczucie, odpowiadał coraz
bardziej zapamiętale na pieszczoty Anny. Kochali się
krótko, bo Michaelowi nie chciało się zapanować nad
własnym podnieceniem. Gdy leżeli obok siebie, zaczął się
zastanawiać, jak najszybciej i w miarę taktownie wstać i
jak najszybciej dostać się do domu. Żałował tego, co się
stało, czuł się głupio wobec Anny. A Mika? Pewnie czeka
na niego, szalejąc z niepokoju. Biedna, kochana
dziewczyna. Michaelowi serce ścisnęło się na myśl o tym,
co zrobił. Ach, to przecież nie ma znaczenia, pomyślał i

background image

podniósł się z łóżka, po omacku zaczął szukać spodni.
Anna jednak szarpnęła go za rękę i powiedziała:

- Nie możesz teraz odejść, Mike, to nie byłoby w

porządku... Nie rozumiesz, że cię kocham... Od czasu
kiedy cię poznałam, stale myślę tylko o tobie. Jesteś mi
potrzebny, zwłaszcza teraz. Proszę, Mike, zostań... -
Ściskała go kurczowo za łokieć.

Michael poczuł się pochlebiony faktem, że ta piękna

dziewczyna wybrała właśnie jego na obiekt swoich uczuć,
ale szczerze mówiąc, nie bardzo go to obchodziło.
Myślami był już gdzie indziej, przy Mice.

- Marek już pewnie wyjechał do Warszawy? - zapytał,

jakby w ogóle nie dosłyszał wyznania Anny.

- Boże, nie wiem. - W jej glosie zabrzmiała rozpacz. -

Mike, proszę cię, nie zostawiaj mnie tu samej.

- Jedź ze mną. - Wciągnął już spodnie i właśnie

poszukiwał pod łóżkiem skarpetek, wobec tego jego głos
zabrzmiał nieco głucho. - Odwiozę cię do domu, tak
chyba będzie najlepiej. - Popatrzył na Annę, której twarz
miała rozpaczliwy wyraz skrzywdzonej dziewczynki. -
Aniu, przepraszam, naprawdę...

- Wiedziałam, że to nie może się udać... jesteś taki sam

jak wszyscy, Boże. - Anna zaczęła płakać. Mike bezradnie
patrzył na jej skrzywioną rozpaczliwym grymasem twarz,
miał coraz bardziej dość tej całej historii, ale przecież nie
mógł tak po prostu odejść. Usiadł więc z powrotem na
łóżku. Wtedy Anna zaczęła mówić szybko i bezładnie.
Opowiedziała mu o tajemnicy swoich narodzin, a także o

background image

propozycji Kuczka, aby wyjechała z kraju na zawsze,
żeby ratować życie swojego brata. Michael był
wstrząśnięty żądaniem pułkownika. Nie mieściło mu się w
głowie, że w cywilizowanym świecie można zażądać od
kogoś takiej ofiary, nie dać mu wyboru, postanowić za
niego. Wezbrała w nim nienawiść do pułkownika, który
szatańskim sposobem, dobiwszy z nim targu, dalej igra z
ludzkim losem.

- Zostań ze mną, dopóki się nie rozwidni - poprosiła

Anna. - Inaczej nie wiem, co się ze mną stanie. Nie wiem,
co mam robić, Mike... Nie chcę emigrować z poczuciem,
że wysyłają mnie za granicę z wilczym biletem, to mnie
obraża, poniża... Mam prawo tu żyć, takie samo jak
wszyscy. Nie jestem gorsza od nich... Tylko że jak
zostanę, skażę na pewną śmierć Michała. On umrze
przeze mnie... - Anna chlipnęła i wytarła oczy ręką.

- Ameryka to nie jest najgorszy kraj do życia -

powiedział Mike, przytulając Annę. - Nie dramatyzuj.
Zastanów się...

- Łatwo ci mówić, ale oni za mnie chcą rozstrzygnąć

moje życie. Gdyby ktoś do ciebie przyszedł z taką
propozycją, po prostu wyrzuciłbyś go z domu, a ja... a
mnie mogą zrobić wszystko, wszystko odebrać. Nawet
kraj, w którym mieszkam.

- Pomyślimy, co z tym wszystkim zrobić. - Mike

przełknął ślinę, bo czuł, że zaschło mu w gardle. Nie miał
ochoty rozwiązywać tych problemów o świcie, po
nieprzespanej nocy. Chciało mu się pić, ale najbardziej ze

background image

wszystkiego chciałby jak najszybciej stąd odejść.
Wiedział jednak, że musi zostać nie tyle ze względu na
Annę, ile przez wzgląd na wieloletnią przyjaźń z Jimem.
Nie mógł tak po prostu zostawić w takim stanie kogoś z
jego rodziny i odejść. Oddałbym co najmniej dwadzieścia
procent fortuny Watsonów-Smithów, pomyślał, żeby ta
łóżkowa historia nigdy się nie wydarzyła. W duchu
przyznał rację Jimowi, który twierdził, że każda kobieta,
jak tylko spędzić z nią noc, od razu uważa, że ma prawo
do mężczyzny, domaga się opieki, chce czegoś w zamian.
Współczuł Annie, ale nie umiał rozwiązać jej dylematu.
Już raz zapłacił pułkownikowi za wolność dziewczyny.
Teraz sama musi podjąć decyzję. Szczerze mówiąc,
przymusowa nawet emigracja z tego strasznego kraju
wcale nie wydawała się Michaelowi zbyt przerażającym
wyborem. Najbardziej bulwersujące było stawianie wobec
alternatywy: wyjazd siostry lub śmierć brata. Ale Polacy
nie mieli, jego zdaniem, wielkiego pojęcia o tym, czym
jest wolny wybór i demokracja. Nawet ci dyskutujący po
nocach, uzdrawiający Rzeczpospolitą (Michael potrafił
pięknie wyartykułować to słowo i często popisywał się
nim przed znajomymi Miki) uważali, że tylko oni mają
receptę na porządek w tym kraju. Gadali o wolnych
wyborach, ale kiedy pewnego razu Mike zapytał, co
będzie, jeśli obywatele zagłosują znowu na komunistów,
zebrani popatrzyli na niego, jedni ze zgrozą, inni z
rozbawieniem.

„Oni przecież mają swoich zwolenników - kontynuował

background image

Mike - ludzie korzystają tu z bardzo wielu społecznych
przywilejów i..."

Mike nie dokończył jednak myśli, bo przerwała mu

sama Mika.

„Kochanie - powiedziała - dziewięćdziesiąt pięć

procent społeczeństwa ich nienawidzi, reszta to
aparatczycy".

Mike spojrzał na zegarek. Była już prawie piąta nad

ranem. Od jego wyjścia z domu Miki upłynęło ponad
dwanaście godzin. Za wszelką cenę musi się stąd
wydostać.

- Gdybym zgodziła się wyemigrować - nie ustępowała

Anna - moglibyśmy się w Stanach widywać. Prawda?
Mike!

- Owszem, przecież jesteśmy przyjaciółmi. -

Uśmiechnął się do dziewczyny, bo jednak rozczulała go
gra, którą z nim podjęła.

- Od przyjaźni do miłości tylko jeden krok -

powiedziała kokieteryjnie Anna, uznając, że zaczyna
prowadzić w tej rozgrywce. Zirytowało to Michaela.

- Posłuchaj, chcę wrócić do domu... do Miki - stwierdził

stanowczo. - Nie mam ochoty w tej chwili prowadzić z
tobą dyskusji. Jestem zmęczony, jest późno...

- Nie ma teraz kolejki. Pierwsza odjeżdża przed szóstą -

odparła Anna, jak zdawało się Michaelowi, triumfalnie, a
potem przyjrzała mu się dokładnie i stwierdziła: - Jesteś
kłamczuszkiem, kochanie.

Michael podniósł głowę i spojrzał na dziewczynę ze

background image

zdziwieniem, ale i złością. Mogłaby wreszcie dać spokój.

- Nie jesteś wiernym kochankiem ani dla Miki, ani dla

miss Sary Henderson. - Anna zachichotała.

- Chciałbym zejść na dół i zadzwonić do Miki. Gdzie

jest telefon? - zapytał wyraźnie już rozdrażniony.
Ogarnęła go złość na Jima, że powiedział jej o Sarze. Czy
wiedziała jeszcze coś więcej o jego życiu, zastanowił się.
Nie, chyba nie, za łatwo łykała opowieści o jego
studenckiej doli.

- Co jej powiesz? Że spędziłeś ze mną noc? - Głos

Anny zabrzmiał kpiąco.

- Kiedy opowiem jej o twoich problemach, na pewno

zrozumie. Spróbujemy ci pomóc - obiecał Mike.

Anna poczuła się urażona jego słowami.
- Nie bądź śmieszny. Nigdzie nie wrócę, zostaję tutaj. -

Gwałtownie wstała z łóżka, wzięła pustą butelkę po
wódce i rozbiła ją o parapet. Następnie, biorąc do ręki
kawał szkła, zagroziła:

- Jeżeli teraz odejdziesz, podetnę sobie żyły.
- Zwariowałaś! - zawołał Mike, ale dziewczyna już

zdążyła lekko się zranić. Podbiegł do niej, starając się
odebrać szkło. Kiedy za nie chwycił, rozciął sobie palec,
trysnęła krew. Anna zaczęła się histerycznie śmiać. Mike,
niewiele myśląc, przyłożył sobie do krwawiącego palca
poduszkę.

- Uspokój się, proszę - powiedział do Anny i usiadł na

łóżku. - Usiądź tu, obok mnie, porozmawiajmy.

- Nie chcę z tobą rozmawiać. - Anna zlizała kropelkę

background image

krwi z ranki na przegubie dłoni - Chcę się z tobą kochać...
Mike. - Podeszła do niego i przytuliła się namiętnie.

Odepchnął ją poduszką.
- Siadaj, do cholery - rzucił ostro, ale ona uklękła przed

nim i zaczęła mu rozpinać spodnie. Poczuł jednocześnie
niechęć i podniecenie. Ta dziewczyna oszalała. Nie
potrafił jej odmówić. Zanadto go pragnęła. Michael wziął
ją brutalnie. Chciał jej odpłacić za udowodnienie mu, jak
bardzo jest słaby. Kiedy przestali się kochać, bez słowa
wstał i zaczął się ubierać, wówczas Anna zupełnie naga,
zsunęła się z łóżka, uklękła przed nim i powiedziała,
składając ręce jak do modlitwy:

- Błagam cię, zostań.
- To nie jest nasze ostatnie spotkanie w życiu - odparł

spokojnie i posadził ją na łóżku. - Porozmawiamy o tym,
co się stało, w spokoju, kiedy nabierzesz dystansu do całej
tej sytuacji. Na razie odpocznij.

- Nie mam ochoty na odpoczynek. - Rozpłakała się,

ukrywając twarz w dłoniach. Ten rozpaczliwy gest
obudził współczucie Michaela, ale postanowił mu nie
ulegać. Zaczął się obawiać, że ta dziewczyna nigdy nie
pozwoli mu odejść. Niezdecydowany postał jeszcze przez
chwilę przed płaczącą Anną, a w końcu powiedział:

- Do widzenia.
Kiedy schodził schodami w dół, nasłuchiwał, co dzieje

się na górze, ale panowała tam zupełna cisza. Przystanął
przed frontowymi drzwiami i wtedy z ciemnego korytarza
wyłoniła się madame.

background image

- Otworzę - zaproponowała. - Mam nadzieję, że dobrze

się bawiliście - dodała z uśmiechem, który Mike uznał za
złośliwy.

Co za bagno, pomyślał, kiedy wreszcie znalazł się na

zewnątrz. Kilkakrotnie głęboko odetchnął wilgotnym,
rześkim, czystym leśnym powietrzem. I postanowił
przebiec choćby tylko kilkaset metrów.

*

Mike zdecydował się, bez drastycznych szczegółów,

opowiedzieć Jimowi o spotkaniu z Anną w Podkowie, gdy
jako ostatni opuścili mieszkanie Leskich po odbywającej
się tam stypie. Jim nie był w stanie zrozumieć obcości,
jaka zapanowała między Leskimi, niemożliwej do
pokonania nawet w tak ciężkich dla obojga chwilach.

- O co tu chodzi? Przecież oni w ogóle ze sobą nie

rozmawiają, unikają się, a wuj dał mi do zrozumienia, że
niebawem wyprowadzi się z domu - zastanawiał się. - A
poza tym, co się dzieje z Anną? Gdzie jest? Mike, boję
się, boję się, że znikniemy tak jak ona.

- Ja ci to wszystko wytłumaczę - zapowiedział Mike ku

zaskoczeniu Jima. - Tak się dziwnie składa, że wiem teraz
więcej o twojej rodzinie niż ty sam. A nawet wiem, gdzie
jest Anna.

Gdy skończył swoją opowieść, w której postanowił być

szczery, niemal do granic ekshibicjonizmu, Jim długo się
nie odzywał. Michael cierpiał katusze, bo me było to
zachowanie typowe dla jego przyjaciela, który zazwyczaj
reagował impulsywnie. Michael wolałby, żeby go

background image

zwymyślał, ale Jim postanowił ukarać go milczeniem.

- Cześć - odezwał się wreszcie, gdy po długim marszu

pustymi ulicami doszli do miejsca, z którego każdy z nich
powinien udać się w swoją stronę.

- Jutro jadę do Podkowy, po Annę - oznajmił.
- Pojadę z tobą - zaproponował Mike, ale Jim tylko

wzruszył ramionami.

- Żartujesz chyba - powiedział. - Zastanawiam się, po

cholerę takiego dupka jak ty poznawałem ze swoją
rodziną... Jesteś, kurwa, bogaty, Mike, ale nie masz klasy.

Następnego dnia koło południa Jim zadzwonił do drzwi

Michaela, ale nie chciał wejść do mieszkania.

- Muszę się z tobą widzieć - rzucił krótko. - Będę

czekał przed domem.

Mike aż ucałował Mikę, tak ucieszył się z przyjścia

przyjaciela. Mika wyjrzała z balkonu, żeby przyjaźnie
pomachać Jimowi. Miała nadzieję, że ich spotkanie
wreszcie poprawi nastrój Michaelowi, który przez całą
noc nie zmrużył oka. Po powrocie od Leskich
poinformował ją tylko, że pokłócił się z Jimem, ale ona
czuła, że stało się coś więcej. Od kilku dni Mike
zachowywał się tak dziwnie, można by przypuszczać, że
jej nienawidzi, że pragnie od niej odejść, ale potem znów
gorąco zapewniał ją o swojej miłości. Była zmęczona jego
rozchwianym stanem psychicznym i gwałtownymi
wybuchami namiętności. W ich zbliżeniach zabrakło
czułości. Dawniej leżeli nadzy obok siebie, pieścili się
godzinami, zanim doszło do stosunku. Teraz było całkiem

background image

inaczej, Mike brał ją gwałtownie, a potem dążył już tylko
do orgazmu, czasem miała wrażenie, nie tylko
zapominając o jej potrzebach i uczuciach, ale i o niej
samej. Coś stało się z Michaelem, a ona nie wiedziała, w
czym zawiniła. Bez przerwy analizowała ich związek,
szukając przyczyny, dla której od niej odchodził. I sama
przyznawała przed sobą, że coraz częściej odgrywa role,
które wymyślała, aby na nowo zafascynować Michaela.
Zapewne i on wyczuwał fałsz, jaki wkradł się w jej
zachowanie, ale często nie potrafiła już zdobyć się na
szczerość.

- Byłem w Podkowie - oznajmił Jim, gdy Mike usiadł

przy nim na ławce - ale niczego się nie dowiedziałem. Jest
gorzej, niż myślisz... Rozmawiałem ze starą, ale ona
twierdzi, że Anna spędziła u niej tylko jedną noc, a potem
postanowiła wyjechać. Mówiła też, że ciebie w ogóle tam
nie widziała.

- Może jej nie zrozumiałeś? Powiedziałem prawdę, do

cholery. - Michaelowi zachciało się wyć z bezsilnej złości.

- Tak sądzę - odparł sucho Jim. - Tym bardziej mi się to

nie podoba. Anny nie ma i musimy coś z tym zrobić. Nie
zdematerializowała się przecież, gdzieś jest... Żywa czy
martwa - dodał po chwili.

- Jesteś specjalistą od makabrycznych przepowiedni. -

Mike uśmiechnął się blado, szukając jednocześnie
uśmiechu przyjaciela, ale ten patrzył gdzieś w dal.

- Nic nie rozumiem. - Jim bezradnie rozłożył ręce. - Że

też wszystko musiało się tak popieprzyć.

background image

Rozdział 23

Kiedy żona pułkownika odłożyła słuchawkę po

rozmowie z Miką i powtórzyła mężowi, że Michaela nie
ma w domu, Kuczek od razu się domyślił, że chłopak
pojechał do Podkowy, aby spotkać się z Anną. Ciekawe
tylko - zadał sobie pytanie - co też tam tak długo robi ten
bogaty szczeniak? Spojrzał na zegarek. Było kilka minut
po szóstej. Od chwili kiedy poinformował Michaela o
miejscu pobytu Anny, minęło co najmniej trzynaście
godzin. Pewno jakaś konspiracyjna rozróba, pomyślał.
No, tak, synową Zawadzkiej przymknęliśmy, ale to stare
babsko nas nienawidzi. Kto wie, co tam się wyprawia?
Poczuł się jak kot na łowach. Lubił ogarniające go uczucie
podniecenia na samą myśl o tym, że będzie mógł
przyłapać kogoś na gorącym uczynku. Cieszył się też, że
znów zaskoczy szefa nową akcją. Stary cenił go nie tylko
za znajomość języków i intuicję, ale także za to, iż
pułkownik, mimo że mógłby posłużyć się swoimi ludźmi,
nie wahał się podjąć operacyjnych działań osobiście. Stary
nie wiedział, że Kuczek kochał takie zadania, bo czuł się
wówczas jak samotny szeryf, bohater ulubionych
amerykańskich filmów.

Pułkownik wezwał kierowcę. I szybko zaczął się

ubierać. Nałożył nieskazitelnie czystą, sztywną od
krochmalu koszulę. Przez moment rozważał, czy wziąć

background image

mundur, ale w końcu zdecydował się na sportową
marynarkę. Samotny oficer w limuzynie z kierowcą budził
ciekawość przechodniów, a jemu zależało na dyskrecji.
Zresztą, w razie konieczności aresztowania kogoś można
wezwać posiłki przez radiotelefon w samochodzie. Ale
gdyby okazało się, że to Michael Watson-Smith popadł
znów w tarapaty i będzie trzeba się dogadać, lepiej nie
rzucać się w oczy. Tak czy inaczej musi z nim omówić
kwestię przyjazdu Sary Henderson. Nie ma zamiaru
narażać się na niezadowolenie szefa przez głupi kaprys
amerykańskiej piosenkareczki. Założył kaburę z
pistoletem, z którym od czasu ogłoszenia stanu wojennego
się nie rozstawał i szybkim, energicznym krokiem
wyszedł z domu. Wystarczył mu rzut oka na żonę, by
nabrać przekonania, że już od rana przyssie się do butelki
z wódką. Był czas, że walczył z jej nałogiem. Teraz dbał
tylko o to, żeby miała w domu alkohol.

Dzień był szarawy i smutny, ciężkie chmury zwisały

nad horyzontem, zapowiadało się na deszcz. Pułkownik
wyglądał przez szybę samochodu, obserwując
przechodniów, którzy śpieszyli się do pracy. Gdyby mógł,
zadałby rodakom przymusowe ćwiczenia sportowe. Co to
jest do cholery, że łażą jakby ich pogięło, denerwował się
w duchu. Przez to wyglądają na przygnębionych. A czy
mają powody? Nic, tylko pretensje do władzy, dajcie to,
dajcie tamto. O nic nie muszą się martwić, ani o chleb, ani
o bezpieczeństwo. To oni tam na górze stale łamią sobie
głowę, jak nalać z pustego w próżne. Nagle dotarło do

background image

niego, że niedługo będzie naprawdę bogaty. Miał już
odłożone około trzydziestu tysięcy dolarów, jak doda sto
od Amerykanina (dziesięć tysięcy trzeba przeznaczyć na
rozkurz, na łapówki dla kumpli i prezenty dla
przełożonych - na to pułkownik nigdy nie skąpił grosza)
zostanie człowiekiem zamożnym. Szczerze mówiąc, nie
znosił tego Watsona-Smitha. Facet miał forsę,
wykształcenie, urodę, a na domiar wszystkiego do
trzydziestki brakowało mu jeszcze trzech lat. Pułkownik
westchnął, na świecie nie ma sprawiedliwości. Owszem,
smarkacz mu zapłaci, ale co z tego, jak będzie chciał, i tak
może wsadzić go do pierdla. Poczuł się pokrzepiony tą
myślą i zaczął snuć plany. Wieczorem wpadnie do Maryli,
zjedzą kolację, a potem pójdą do łóżka. Taka rutyna też
ma swoje miłe strony.

Kierowca zaparkował samochód pod domem

Zawadzkich, ale zanim pułkownik zdążył wysiąść z
samochodu, stara otworzyła drzwi wejściowe. Mimo
wczesnej pory była kompletnie ubrana i, co pułkownik
odnotował nawet z rozbawieniem, umalowana. Zdumiona
kobieta popatrzyła na Kuczka.

- A ty... a pan co tu robi? - Nie wiedziała, jak zwracać

się do znajomego z dawnych lat. Kiedyś często spotykali
się u Leskich, przepili i przetańczyli wiele nocy.
Zawadzka nie była do końca pewna, ale chyba nawet się z
nim przespała. Pamiętała, jak ją adorował, podziwiał jej
piękne nogi. Była niemal dziesięć lat od niego starsza, ale
wtedy to nie miało znaczenia. Teraz i on się postarzał.

background image

Pozostał szczupły i miał dobrą sylwetkę, ale twarz była
pobrużdżona, przez skąpe włosy prześwitywała różowa,
nakrapiana piegami czaszka, żywy niegdyś wzrok
przygasł.

Pułkownik nie miał ochoty wdawać się w rozmowę ze

starą kobietą.

- Chyba ma pani gości? - zapytał uprzejmie.
Kobieta zawahała się, ale po chwili odpowiedziała:
- Owszem, jest u mnie Anna Leska. Odwiedził ją jakiś

Amerykanin, ale już wyszedł.

- A pani dokąd się wybiera? - Głos pułkownika

zabrzmiał podejrzliwie, co spłoszyło kobietę.

- Idę - odparła po namyśle - do kościoła.
- Wobec tego zobaczę się z małą Leską - stwierdził

pułkownik i ruszył w stronę drzwi. - Proszę sobie nie
przeszkadzać i pomodlić się również za mnie - dodał z
rozbrajającym uśmiechem. Uśmiech ma ciągle uroczy,
pomyślała stara kobieta. Dobrze, że Marka nie w domu -
odetchnęła z ulgą.

- Anna jest na górze - poinformowała, gdy pułkownik

wchodził już do domu. Stała jeszcze przez moment,
zastanawiając się, czy jednak nie zawrócić. Zdecydowała
jednak, że lepiej zejść mu z oczu.

Kuczka zaskoczył widok, jaki zastał w pokoju Anny.

Półnaga dziewczyna leżała odwrócona tyłem na łóżku i z
głową ukrytą w dłoniach, rozpaczliwie szlochała. Na
stoliku i podłodze walały się resztki jedzenia, rozbite
szkło, sporo było śladów krwi.

background image

- Co się stało, dziecko? Zgwałcił cię? - zapytał, starając

się nadać głosowi jak najcieplejszy ton, pułkownik.

Dziewczyna odwróciła się gwałtownie. Twarz miała

spuchniętą od łez, oczy zaczerwienione, ale była taka
podniecająca w tej swojej rozpaczy. Pułkownik z
zachwytem poczuł, iż członek staje mu dęba, tak jak za
dawnych lat, gdy wystarczyło, że spojrzał na kawałek
odkrytego kobiecego ciała.

- Nie - powiedziała nieoczekiwanie spokojnym i jakby

kpiącym głosem Anna. - Nie, to ja... to moja wina. - I
znów zaczęła płakać.

Pułkownik stał bezradnie. Pojechać za Amerykaninem?

Odrzucił tę myśl. Musi zaopiekować się tą małą. W
milczeniu zaczął sprzątać, układać rzeczy, rozbite szkło i
niedopałki zebrał w gazetę.

- Po co pan przyjechał? Aresztować mnie czy

Michaela? - rzuciła hardo dziewczyna, ocierając oczy.

- Michael już pewnie jest aresztowany, wszystkich was

mają zamknąć... a ciebie przyjechałem ostrzec - skłamał
całkiem nieoczekiwanie dla samego siebie. - Jesteś córką
mojego przyjaciela...

- Nie jestem jego córką - usłyszał.
Tego było już za wiele. Zawodowa ciekawość

pułkownika została wystawiona na ciężką próbę, ale
wiedział, że nie może teraz zadawać zbyt wielu pytań.
Przyszła mu do głowy całkiem inna myśl.

- Słuchaj, moje dziecko. Nie mamy czasu. Za pół

godziny przyjadą cię aresztować, ten Amerykanin

background image

wepchnął was w niezłą kabałę. Potrzebuję czasu, żeby
oczyścić cię z zarzutów i boję się, że jak cię zamkną,
będzie mi trudno cię wyciągnąć. Musisz jechać ze mną.

- A niech mnie zamkną - odparła Anna obojętnie. - Jest

mi wszystko jedno. Nie wierzę panu... I jeszcze jedno -
podniosła głos - nigdzie stąd nie wyjadę, tak jak pan sobie
tego życzył.

- Ja? - Pułkownik szczerze się zdziwił. - Co za bzdura?

Kto ci to powiedział?

- Ojciec. Szantażował go pan. Chciał pan, żebym

wyjechała z bratem i nigdy tu nie wróciła. A co, kurwa! -
wrzasnęła Anna, a pułkownik poczuł się dotknięty jej
wulgarnym słownictwem. - Czy to jest tylko pański kraj?
Czy tylko pan ma do niego prawo?

Pułkownik przez chwilę milczał. Zastanawiał się, czy

przekazać jej wiadomość, którą znał już od kilku godzin,
że jej brat umarł. Nie mógł się zdecydować, co będzie
lepsze dla jego planów.

- Twój ojciec, przykro mi to powiedzieć, kłamał -

odezwał się wreszcie.

- No, jasne - zakpiła - tylko pan mówi prawdę.
- Być może z nas dwóch to właśnie ja - zaznaczył

dobitnie pułkownik, patrząc jej prosto w oczy. -
Posłuchaj, dziecinko, nie mamy czasu. Ubieraj się i
jedziemy. Dam ci kryjówkę na kilka dni, potem jakoś się
wszystko załatwi.

- Mogą mnie aresztować. Jest mi naprawdę wszystko

jedno.

background image

- No skoro tak... Widać zapomniałaś, jak było

przyjemnie przesiedzieć choćby przez jedną noc. Teraz
sprawa jest znacznie poważniejsza i nie uda mi się tak
łatwo wyciągnąć cię z tej kabały, jak wtedy po rewizji u
twojej przyjaciółki, ale jak chcesz, twój wybór. Dałem ci
szansę, jeśli z niej nie skorzystasz, czekaj tu, aż po ciebie
przyjadą i cię zamkną.

Pułkownik był już na schodach, gdy dziewczyna

zawołała za nim:

- Zgoda. Postanowiłam, że pojadę z panem.
Uśmiechnął się do siebie, jego metody nigdy nie

zawodziły, ta harda smarkula się poddała. Zastanawiał się,
gdzie ją zawieźć. Nie był przygotowany na taką sytuację.
Miał do dyspozycji kilka mieszkań, przeznaczonych do
przesłuchań, ale uznał, że jak na te okoliczności wszystkie
były zbyt ponure. Wreszcie zdecydował, że najlepszy
będzie lokal na Saskiej Kępie, ten sam, w którym spotkał
się z Amerykaninem. Dał Annie czas na umycie się,
ubranie i spakowanie rzeczy, a sam przez radiotelefon w
samochodzie rozmawiał ze swoim ordynansem. Przekazał
mu polecenie, aby zawiózł na Saską Kępę kawior, szynkę,
sery, kilka szampanów i wódkę, do tego kwiaty. Wydał
jeszcze kilka dyspozycji, połączył się z biurem, mówiąc,
że ma zajęcia na mieście. Czuł się świetnie. Planował
nową akcję. Nawet nie zauważył, że do samochodu
podeszła wracająca z kościoła Zawadzka. Spojrzał na nią
zaskoczony.

- Co się stało? - zapytała, a pułkownikowi wystarczyło

background image

jedno spojrzenie, by zrozumieć, że była przestraszona.
Najwidoczniej nie spodziewała się go zastać.

- Anna Leska pojedzie ze mną - oświadczył stanowczo.

- Chcę ją uratować przed więzieniem. Ta mała
niepotrzebnie bawi się w konspirację.

Stara patrzyła na niego ze zdziwieniem i nieufnie.
- Nikt, absolutnie nikt - kontynuował pułkownik - nie

może się dowiedzieć, że to ja zabrałem stąd dziewczynę, a
najlepiej zaprzeczać, że w ogóle tu była... W innym
wypadku możesz - celowo zwrócił się do niej poufale -
mieć kłopoty. Twój syn też nie jest całkiem czysty,
jakbyśmy tak pogrzebali w jego aktach, niejednego można
by się dokopać... Zresztą i ja się narażam, zabierając stąd
tę małą.

- Co mam mówić? Przecież i Marek, i ten Amerykanin

wiedzą, że Anna tu była - powiedziała Zawadzka.

- Zaprzeczać, wszystkiemu zaprzeczać - doradził

pułkownik.

- Tak jak wy to robicie? - upewniła się stara kobieta.
Pułkownik był zadowolony, że w lot pojęła jego

intencje. Postanowił ją za to wynagrodzić.

- Umarł brat Anny. - Mówił szeptem, tak aby stojący

obok kierowca nie mógł niczego usłyszeć. - Ona jeszcze o
tym nie wie. Jak dotrze do niej wiadomość, będzie chciała
natychmiast pojechać do domu, a tam tylko na nią czekają
- poinformował Zawadzką konfidencjonalnie. - Leskiego i
tak już spotkało dość nieszczęść, po co jeszcze ma się
zamartwiać o córkę, która trafi do więzienia? Zresztą, i on

background image

nie jest całkiem czysty, i ten Amerykanin też nie, więc
sza. - Pułkownik położył palec na ustach.

Stara w milczeniu przyglądała mu się uważnie. Z domu

wyszła Anna. Miała ze sobą tylko torebkę i reklamówkę.
W świetle dnia wyglądała bardzo mizernie.

- Do widzenia - zwróciła się do madame. - Dziękuję za

wszystko.

Zawadzka uścisnęła dziewczynę serdecznie i zaczęła jej

coś szeptać do ucha, ale pułkownik zawołał:

- Moje panie, trzeba jechać, nie rozgadujcie się.
W samochodzie spod oka obserwował Annę.

Postanowił dać jej czas na otrząśnięcie się z tej całej
historii. Było mu jej żal, a jednocześnie myśl, że zyskał
panowanie nad losem tej dziewczyny, zachwycała go.
Mieszkanie na Saskiej Kępie było wprawdzie trochę
zaniedbane, ale można będzie je przerobić na całkiem
przytulne gniazdko. Postanowił, że jeszcze dziś w wolnej
chwili przygotuje listę niezbędnych zakupów. No i proszę,
jaki piękny motylek wpadł mi do klatki. Szkoda, pomyślał
z nagłym żalem, że nie mogę opowiedzieć o tym Staremu.

Przez całą drogę czuł na sobie podejrzliwe spojrzenia

Anny, ale kiedy weszli do mieszkania na Saskiej Kępie,
intuicyjnie odczuł, że w dziewczynie narasta znużenie i
zniechęcenie. Wyglądała na bardzo zmęczoną i czuć było
od niej silny zapach alkoholu. Pułkownik oznajmił, iż
wychodzi na chwilę, żeby odesłać kierowcę. Anna
pokiwała głową. Wiedziała, że musi wziąć się w garść i
zastanowić nad sytuacją, ale emocje poprzedniej nocy i

background image

wypity alkohol nie pozwalały jej na razie zebrać myśli.

Pułkownik kazał kierowcy zadzwonić za kwadrans i nie

zadawać żadnych pytań ani nie dziwić się niczemu, co
mówi. Kierowca uśmiechnął się szeroko.

- Ładna laleczka, panie pułkowniku - stwierdził z

uznaniem.

- Wam nic do tego - osadził go pułkownik. - To jest

sprawa polityczna najwyższej wagi. Ani mru-mru nikomu.
Inaczej wyrzucę was na zbity pysk.

- Tak jest, panie pułkowniku. Kiedy po pana

przyjechać? - Kierowca od razu zmienił ton. Jeździł z
Kuczkiem już od kilkunastu miesięcy, znał sporo jego
tajemnic, ale ciągle się go bał. Reakcje pułkownika były
czasem zupełnie nie do przewidzenia. Jednak zawsze
potrafił docenić lojalność i domyślność swego kierowcy,
świetnie go wynagradzając. Ten podejrzewał, że robił to
nawet ze swojej własnej kieszeni.

- Czekam na wasz telefon - rzucił pułkownik, ginąc w

drzwiach klatki schodowej.

Cicho wszedł do mieszkania, dziewczyna drzemała na

siedząco. Kuczek miał już plan. Zdjął marynarkę, położył
ją na krześle, odpiął kaburę i przykrył ją marynarką.
Poszedł do kuchni i zaczął przygotowywać posiłek,
cichutko pogwizdując. Pokroił pieczywo, wędlinę ułożył
na talerzu, ugotował jajka. Kawior postanowił zostawić na
kolację. Usłyszał dzwonek telefonu. Anna gwałtownie
wyrwana z drzemki, rozejrzała się nieprzytomnym
wzrokiem. Pułkownik podniósł słuchawkę.

background image

„Tak mówcie. O co chodzi? Nie macie dziewczyny, nie

zdążyliście... No tak. Trzeba będzie przeszukać kilka
podejrzanych miejsc, pewnie gdzieś tam się ukrywa...
Wiem, wiem. No to do roboty, chłopaki. Aha, zgarnęliście
już Amerykanów? To przynajmniej tyle. Obu? Dobra.
Meldujcie, co i jak".

Odłożył słuchawkę i popatrzył na dziewczynę.

Uśmiechnął się do niej ciepło.

- Chodź, zjesz coś, moje dziecko - powiedział z

wyrazem troski na twarzy.

- Niedobrze mi - poskarżyła się dziewczyna. Po tonie

jej głosu pułkownik wyczuł, że jego gra przynosi
rezultaty. Anna przestała się buntować. Znów trafiłem w
dziesiątkę, pomyślał. Był z siebie naprawdę zadowolony.

- Przygotowałem ci coś na kaca. - Podał jej długą

szklankę, w której wódkę w sporej ilości pomieszał z
sokiem pomidorowym, dodał cytrynę i odrobinę tabasco.
Anna spróbowała napoju, wyczuła smak alkoholu, ale w
końcu było jej wszystko jedno. Może nawet lepiej upić się
od rana, i tak nie ma nic innego do roboty. Przynajmniej
na chwilę zapomni o tym, jak Mike ją upokorzył. Szybko
wypiła drinka i poczuła się lepiej. Pułkownik przyrządził
następnego.

Była głodna, jadła z apetytem. Na twarz powrócił jej

rumieniec. Pułkownik patrzył na nią z przyjemnością.
Zawsze umiał cieszyć się z życia, a to była prawdziwa
rozkosz jeść śniadanie z taką uroczą małą. Cierpliwości,
stary - mruczał do siebie, przygotowując dla dziewczyny

background image

jeszcze jednego drinka.

- Czy to znaczy, że chłopcy są już internowani? -

dopytywała się Anna.

- Są w areszcie. Trzeba rozstrzygnąć pewne sprawy.

Nie wiadomo, czego szukali w naszym kraju -
odpowiedział grzecznie pułkownik.

- Czy nie wie pan, co jest z moim bratem? Jak się

czuje? - Popatrzyła na niego z niepokojem.

- Stan pani brata znacznie się polepszył - odparł,

starannie smarując kromkę masłem. - Pewnie niedługo
wyjdzie ze szpitala. Operacja okazała się całkiem
niepotrzebna. Profesor Gańko na wszelki wypadek zawsze
przesadza z diagnozami. Lubi występować w roli
uzdrowiciela.

- To dobrze - ucieszyła się, a po chwili zapytała: - A

dlaczego pan chciał, żebym opuściła Polskę?

- Wierutna bzdura. Co ci chodzi po głowie, moje

dziecko? - Pułkownik nie krył oburzenia. - Leski - dodał
po chwili milczenia - ostatnio bardzo dziwnie się
zachowywał. Mam poważne podejrzenia, że chciał
wydobyć pieniądze od tego bogatego Amerykanina.

- Od Michaela? - Głos Anny zadrżał.
- Tak. Jego rodzina ma spore pieniądze. Leski

widocznie o tym wiedział, a choroba syna doprowadzała
go do szaleństwa, więc wpadł na pomysł, żeby wysłać go
do Ameryki. Chciał go ratować, to zrozumiałe...
Niepotrzebnie tylko wdał się w konszachty z tymi
jankesami.

background image

- Więc Michael jest aż tak bogaty? Ojciec nigdy o tym

nie mówił... a tak, teraz rozumiem... Mike i ta Henderson,
to jednak o nim czytałam w Anglii. - Anna usiłowała
myśleć logicznie, ale wypity alkohol mącił jej umysł.

- Leski wdał się z nimi w jakiś podejrzany interes.

Sprawdzamy to, ale każdy, kto się kontaktował z
Amerykanami, może mieć upaprane ręce. - Pułkownik
zapalił papierosa i wydmuchując dym, robił z niego kółka,
które rozpływały się w powietrzu. - No cóż, duże
pieniądze zawsze kuszą.

- Nienawidzę go - rzekła z mocą Anna.
- Kogo? Michaela? - podsunął uprzejmie pułkownik, w

duchu rozczulony bezsilną złością tego ślicznego
stworzenia.

- Nie. Ojca, to znaczy Leskiego. - I nie czekając na

żadne dociekania ze strony pułkownika, sama wyjawiła
mu tajemnicę swoich narodzin. - Dowiedziałam się, że
moim prawdziwym ojcem był Stebnicki. Bardzo się
cieszę, że to nie Leski.

Chwilę milczała, a potem nieoczekiwanie zaczęła

płakać. Pułkownik zaprowadził dziewczynę na kanapę,
przysiadł obok i przytulił ją lekko. Płakała coraz bardziej
rozpaczliwie, a wreszcie, gdy trochę się opanowała,
powiedziała:

- Wszędzie kłamstwo i kłamstwo, to naprawdę

obrzydliwe.

Nie odpowiedział. Chciało mu się śmiać. A więc to tak,

przemądrzały Leski przez lata wychowywał bachora tego

background image

antykomunisty, Stebnickiego. Anna była coraz bardziej
pijana i śpiąca. Pułkownik podniósł ją, posadził na krześle
i błyskawicznie rozłożył kanapę.

- Połóż się maleńka - odezwał się czule.
Posłusznie wyciągnęła się na kanapie.
- Taka jestem zmęczona - poskarżyła się. - Nie chce mi

się żyć. Naprawdę...

Ziewnęła, zamknęła oczy i zapadła w sen. Pułkownik

przykrył ją kocem. Odczekał dobrą chwilę, a następnie
rozebrał się do slipek i położył obok dziewczyny, która
lekko się poruszyła. Zaczął ją delikatnie pieścić.
Jedwabistość młodego ciała podnieciła go. Miał ochotę się
z nią zabawić. Musi ją dostać. Rozpiął jej spodnie i
sięgnął do majtek. Anna otworzyła oczy. Zobaczyła
podnieconą twarz pułkownika. Zaczęła krzyczeć, ale on
się tym nie przejmował. Mieszkanie było specjalnie
wyciszone. Zdarł z Anny dżinsy i majtki, dziewczyna
broniła się rozpaczliwie, ale nieudolnie. Pułkownik czuł
na twarzy jej pijacki oddech. Wyrywała się, więc uderzył
ją raz i drugi. Nie za mocno. Ściągnął slipy i zachwycił się
swoją erekcją. Przewrócił dziewczynę na brzuch i wziął ją
od tyłu, przyciskając jej głowę do poduszki, żeby nie
mogła się bronić. Ulżył sobie z rozkoszą, wyszedł z ciała
dziewczyny, strzepując z członka krople nasienia.
Rozciągnął się obok Anny, która w ogóle się nie
poruszyła, nadal leżąc z głową w poduszce.

- No widzisz, popiszczałaś, powalczyłaś, a w końcu

było całkiem miło. Prawda? - przemawiał zadowolony z

background image

siebie.

Anna nie mogła znieść jego zapachu, ostrej, jakby

zjełczałej woni potu. Wydawało się jej, że i ją samą
przeniknęła ta obrzydliwa woń. Nie mogła podnieść
głowy, bo czuła, że zwymiotuje. Wypełniała ją nienawiść
do tego podstarzałego mężczyzny, ale jednocześnie
ogarnęła ją niechęć do siebie. Nikogo nie obchodzi, ani
matki, ani Michaela. Ojcowskie uczucie Leskiego, na
którym kiedyś tak bardzo polegała, okazało się
oszustwem. Wszystko było kłamstwem i gównem.
Postanowiła zsikać się na kanapę.

- Czyś ty oszalała?! - wrzasnął pułkownik, gdy dotarła

do niego ciepła, wilgotna plama. Wstał i pobiegł do
łazienki. Chwycił ręcznik, papier toaletowy, wpadł do
pokoju i zaczął osuszać kanapę. Anna, która w tym czasie
odwróciła się, przyglądała mu się uważnie. Był nagi,
skórę miał wysuszoną, penis zwisał mu pod sporą fałdą
brzucha. Wydał jej się groteskowy i ohydny w swoim nad
nią triumfie. Kolejna klęska, która spotykała ją w życiu.
Nigdy nie daruje Michaelowi, że ją zostawił, porzucił na
pastwę pułkownika. Miała dwadzieścia pięć lat i nagle
zdała sobie sprawę, że wszystkie lata przeżyła w
złudzeniu, w nierzeczywistości. Nie potrafiła sobie
przypomnieć żadnej radosnej chwili. Nawet drobne
przyjemności, które czasem jej się przydarzały, były nie
tylko krótkotrwałe, ale zawsze potem opłacone jakąś
niezasłużoną przykrością. Nie warto żyć, to nie ma sensu.
Kiedy pułkownik myślał, że spała, zdjął marynarkę i

background image

przykrył nią kaburę z pistoletem. Widziała to wszystko,
bo obserwowała go spod przymkniętych powiek. No więc
tak, trzeba zachować spokój. Pułkownik nałożył już
spodnie i koszulę.

- Czy możesz mi zrobić herbatę? - zapytała, specjalnie

zwracając się do niego na ty.

- Oczywiście, kochanie - odparł radośnie.
Nie ma to jak zrobić przyjemność kobiecie, rozmyślał

w kuchni, od razu mięknie. Postanowił, że będzie dobry
dla tej dziewczyny, budziła w nim dawno zapomnianą
czułość, jutro podaruje jej coś z biżuterii żony. A dziś
spędzi z nią noc. Wszystkie kobiety to lubią, śniadanie do
łóżka, po namiętnej nocy. Może niepotrzebnie ją uderzył,
ale kto wie, a nuż to ją właśnie podnieciło.

- Poproszę też o kanapkę - zawołała Anna. Pułkownik

jednak, swoim nieomylnym instynktem, który tak
podziwiał w nim Stary, wyczuł w jej głosie coś, co go
zaniepokoiło. Przeszedł przez przedpokój i zajrzał do
pokoju. Anna trzymała w ręku pistolet, skierowany w
swoją stronę, palec miała na spuście. Pułkownik rzucił się
w jej kierunku, zaczęli się szarpać. Wyrwał dziewczynie
pistolet, ale ona błyskawicznie pociągnęła za spust. Padł
strzał. Z ramienia Anny trysnęła krew. Pułkownik pobiegł
po ręczniki i próbował zatamować krew. Udało mu się to
po dłuższej chwili, ale dziewczyna utraciła jej sporo.
Kanapa wyglądała jak zalana ketchupem. Spojrzał na
Annę. Jej twarz była przeraźliwie blada, oczy miała
zamknięte. Sprawdził puls. Żyła.

background image

Rozdział 24

Michael spojrzał w okno. Było już prawie całkiem

jasno. Czuł ciepło płynące od śpiącej obok niego Miki.
Dawno nie przeżył tak namiętnej nocy. Kochali się,
zasypiali na chwilę i znów kochali. A jednak nie była to
całkiem uczciwa gra, pomyślał, dziwiąc się, że przyszło
mu do głowy takie dziwne sformułowanie. Jednak zbyt
wiele razy, gdy unosił się w spazmatycznej rozkoszy nad
leżącym pod nim ciałem Miki, przychodziła mu na myśl
Anna. To nie był obraz tej dziewczyny, ale jakby kolaż, na
który składały się fragmenty jej ciała, póz, gestów. Nagle
przypominały mu się jej rozsunięte, długie nogi albo twarz
w grymasie rozpaczy, albo jej piersi, gdy namiętnie
przytulała się do jego nagiego torsu. Były to sekundowe
migawki, przesuwające się przed oczami jak w
kalejdoskopie, ale podniecały go, dając mu poczucie, że
kocha się z dwiema pożądającymi go kobietami.

Ciekawe, co dzieje się z Anną? Od tylu dni, od kiedy

wyjechał z Podkowy, nie daje znaku życia. Ich wspólne z
Jimem poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów.
Leska ciągle płacze, Leski wyprowadził się z domu. Całe
życie tych ludzi legło w gruzy. Michaela przeniknął
dreszcz strachu na myśl o tym, że nie można przewidzieć
momentu, w którym los bierze nagły zakręt i
błyskawicznie odwraca się od spokojnej przeszłości. W

background image

Stanach praktycznie nie istniało dla niego pojęcie
„niepewnego jutra". Tam wszystko przebiegało, mniej lub
bardziej, zgodnie z planem. W Polsce ludzkie losy były
tak poplątane i zawiłe, że tutejsi ludzie mieli tylko
przeszłość, z którą się rozliczali i teraźniejszość z którą się
zmagali. Żyli z dnia na dzień, nie przejmując się tym, co
będzie. Mika powiedziała mu kiedyś, że taka postawa jest
charakterystyczna dla nieszczęśliwych krajów i
nieszczęśliwych ludzi. Po co walczyć o przyszłość, skoro
ta może się okazać jeszcze gorsza od tego, co już znane. „I
tak już nic lepszego od komuny nam się nie przydarzy -
powtarzała - zawsze będziemy tkwili w tym bagnie".

Mika otworzyła oczy i uśmiechnęła się. Wygląda ładnie

- ocenił Michael - ale jakoś inaczej, obco. Czuł przesyt
obecnością, ciałem i zapachem kochanki. Jej wspomnienie
tkwiło jeszcze we wszystkich porach skóry, w dłoniach, w
lekko obolałym członku. Przytuliła się do niego, ale
odsunął dziewczynę delikatnie i powiedział:

- Zaraz wstaję. Umówiłem się z Jimem.
- Nie możecie bez siebie żyć - odezwała się z ironią. -

Ze mną spędzasz noce, z nim dni.

- Wiesz dobrze, że szukamy Anny - tłumaczył jej

cierpliwie, ale drażnił go fakt, że tak bezwzględnie
zgłasza prawa do jego czasu. - Poza tym Jim jest moim
przyjacielem. Cała rodzina mu się rozpada, nie mogę...

- A ja? Kim ja dla ciebie jestem? - Mika gwałtownie

weszła mu w słowo. - Wydawało mi się, że mnie kochasz.

- Też mi się tak wydawało - odpowiedział obojętnie.

background image

- Mike, co się stało? Dlaczego jesteś taki dziwny, inny?

- Mówiła teraz przerażonym tonem. - Co on ci powiedział
ten Kuczek? Od czasu kiedy wróciłeś od niego,
zachowujesz się zupełnie inaczej.

- Muszę wziąć prysznic. Odłóżmy tę rozmowę na

wieczór, dobrze? - Pochylił się i pocałował Mikę w
policzek. Pragnął, żeby mu dała święty spokój. Poszedł do
łazienki, długo stał pod prysznicem, myjąc się dokładnie.
Potem wytarł się zbyt miękkim ręcznikiem, starannie
uczesał włosy, skropił ciało wodą toaletową. Fizycznie
poczuł się doskonale. Z szafy wyjął swój kaszmirowy golf
w niebieskawym kolorze, nałożył wyprane i wyprasowane
przez Mikę dżinsy. Spojrzał w lustro. Wyglądał świetnie -
przystojny, zdrowy, silny i nie bez znaczenia okazał się
fakt, że jak to powiedział pułkownik, jest bogaty. A
przede wszystkim jest wolny, tak, wolny. Ani pułkownik,
ani ta dziewczyna, ani nikt inny nie mogą go tu
zatrzymać. Jest Amerykaninem, mieszkańcem
niepodległego i demokratycznego kraju. Uśmiechnął się
pod nosem, nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek
będzie to miało dla niego aż takie znaczenie. Poza tym nie
ma powodu, żeby wiązał się z Miką. Zresztą i tak
niedługo stąd wyjedzie.

Wszedł do kuchni. Mika w szlafroku i z potarganymi

włosami przygotowywała śniadanie. Zauważył, że
płakała. Następna - odnotował z pewnym znudzeniem.
Usiadł przy stole i czekał na jajecznicę, którą zaczęła
właśnie smażyć. W kuchni było ciepło, roznosiła się miła

background image

woń kawy i jajek, smażonych na cieniutkich plastrach
boczku.

- Nie martw się, kochanie - miało to zabrzmieć ciepło i

uspakajająco - najpóźniej po ósmej będę w domu.

- Idę dziś do rodziców. Nie wiem, o której wrócę.

Oboje mają grypę. Może się zarażę i umrę - powiedziała
ponurym głosem Mika.

Boże, ależ te kobiety są do siebie podobne, Mike znów

zaczął odczuwać przesyt, który tak często towarzyszył mu
w związkach z kobietami. Jak coś z facetem nie wychodzi,
od razu chcą umierać. Stanęła mu przed oczami
zrozpaczona, ale i śliczna twarz Anny. Nadział na widelec
kawał boczku i zjadł, przegryzając go chlebem. Mika,
siedząc naprzeciw, popijała kawę.

- Nie jesz? - zapytał uprzejmie.
- Nie, zjem później. Nie chcę być niedyskretna, ale

proszę, powiedz mi, co stało się u pułkownika. O co
chodziło? No, Mike. - W głosie Miki brzmiała prośba.

- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Tak - odparła zdecydowanie.
Mike przełknął ostatni kęs chleba. Przeżuł jeszcze

kawałek boczku i odsunął od siebie talerz.

- Nie byłem wtedy u pułkownika. Spędziłem noc w

Podkowie, u matki miss Zawadzky. - Przerwał na chwilę,
spojrzał na Mikę i zobaczył jej zdumioną minę. Stracił
nieco pewności siebie, więc zaczął się jąkać. - Spędziłem
tę noc z Anną... Nie chciałem... naprawdę nie... po prostu
pojechałem jej tam szukać. Pułkownik powiedział mi,

background image

gdzie jest.

- Ale... mój Boże, dlaczego z nią spałeś? - Głos Miki

zabrzmiał nieoczekiwanie spokojnie. - Przecież między
nami tak dobrze się układało.

- Powiedziała, że mnie kocha, że chce tego - odparł

Michael bez chwili namysłu, ale jednocześnie zauważył,
że Miki w ogóle nie obchodził los Anny, nawet nie
zapytała, dlaczego nadal nie ma jej w Warszawie. Miłość,
ta wychwalana pod niebiosa miłość, pomyślał Michael,
jest potwornie egoistyczna. Nie ma w niej miejsca dla
dramatów innych ludzi.

- Ale przecież mówiłeś, że mnie kochasz, że jestem ci

taka bliska. Mike, no powiedz, co się stało? Dlaczego
mnie zdradziłeś? - Mika wstała, podeszła do niego,
przykucnęła i przytuliła się do jego kolan.

- Przecież powiedziałem. - Miał już dość tej sceny, a

poza tym nie podobało mu się słowo zdrada. Chciał
wyjść. Nie miał ochoty odpowiadać teraz na pytania o
sprawy, których sam do końca nie rozumiał. Odrzucił
Annę dla Miki, a teraz właśnie tamta ciągle powracała mu
na myśl. Gdy Mika powiedziała, żeby się wyprowadził,
jej słowa kompletnie go zaskoczyły.

- Naprawdę tego chcesz? - upewnił się jeszcze.

Rozpaczliwe zapragnął odmienić sytuację. Tak trudno
odejść od kogoś, kto naprawdę kocha.

- Nie chcę, ale to jedyne wyjście - odpowiedziała Mika

bez wahania.

Oczy miała już zupełnie suche. Wydawała się spokojna,

background image

choć Michael zauważył, że nie umie opanować drżenia.
Było mu jej strasznie żal. Chciał z nią zostać, ale z
powodu suchości w gardle, nie mógł powiedzieć ani
słowa, zresztą była taka stanowcza, taka zdecydowana i
smutna.

Wspólnie spakowali rzeczy Michaela. Gdy objuczony

schodził schodami w dół, poczuł znowu skurcz serca z
żalu za tą dziewczyną. To już koniec. A jeszcze tak
niedawno na myśl o konieczności rozstania z Miką
cierpiał i był gotów się z nią ożenić, aby mogła z nim
razem pojechać do Kalifornii. Złapał taksówkę, żeby
pojechać do mieszkania Jima. Przynajmniej na niego
zawsze można było liczyć. Przyjaźń jest pewniejsza od
miłości, rozmyślał Mike, rozpierając się na siedzeniu w
taksówce. Ludzie zbyt wiele oczekują od tego uczucia. Do
prymitywnych seksualnych odruchów dopisuje się
ideologię i wychodzi z tego zakłamany knot. Postanowił,
że upiją się jeszcze dziś razem z Jimem i ucieszył na myśl
o wspólnej rozmowie. Zawsze umieli się dogadać. Poczuł
ulgę na wspomnienie o tym, że rozstał się z Miką, w
końcu stało się to, co i tak nieodwołalnie musiało się stać.

- Co to, wracasz do Ameryki? - zapytał kpiąco Jim, na

widok obładowanego przyjaciela.

- I can get no satisfaction - zanucił Mike i dodał: -

Najwyższy czas, aby nasza polska przygoda dobiegła
końca.

- Oby słowo stało się ciałem - zawołał ucieszony Jim,

unosząc ręce ku górze. - Wreszcie odzyskałeś rozum.

background image

Przed chwilą dzwonił pułkownik. Chce się z nami widzieć
- zameldował.

*

Po raz pierwszy w życiu, od czasu wojennych

bombardowań Warszawy przez Niemców, pułkownik
naprawdę odczuwał strach. Bał się własnego cienia, budził
się w nocy zlany potem, wzdrygał się, gdy słyszał pukanie
do drzwi. Był kłębkiem nerwów, a wszystko przez tę
gówniarę, córkę Leskiego. Gdy prawie dwa tygodnie temu
Anna postrzeliła się z jego broni, przeżył prawdziwy szok.
Zatamował jej krew, ale zupełnie nie wiedział, co dalej
zrobić z ranną dziewczyną. W końcu, patrząc na
nieprzytomną i bladą twarz Anny, zdecydował, że
pojedzie po żonę. Interesowała się medycyną, miał
nadzieję, że coś wymyśli. Wziął taksówkę i popędzając
kierowcę, pojechał do domu. Żona była lekko podpita, ale
całkiem przytomna, a nawet bystrzejsza niż zwykle.
Powiedział jej, że przesłuchiwał młodą działaczkę
opozycji, a ona postrzeliła się w trakcie przesłuchania.

- Zadzwoń po lekarza, wezmą ją do szpitala - doradziła

żona, nalewając sobie kieliszek wódki, bo w trakcie jego
relacji zdążyła wyjąć butelkę, ukrytą za książkami w
bibliotece.

- Nie pij. - Pułkownik szarpnął ją za rękę. - Chcę, żebyś

tam ze mną pojechała. Nie mogę dzwonić na pogotowie.
Pomyślą, że to ja... rozumiesz? Musisz ze mną pojechać -
dodał z naciskiem.

- Po raz pierwszy od lat wyjedziemy z domu razem -

background image

powiedziała ironicznie i zachichotała. - Muszę się
odpowiednio ubrać.

Pułkownik bez słowa znosił jej kpiny. Niech gada, co

chce, jest mu potrzebna.

- Pośpiesz się - ponaglił ją.
Gdy jednak znaleźli się w mieszkaniu na Saskiej Kępie,

Edycie odechciało się bawić nową sytuacją. Z
przerażeniem w oczach popatrzyła na męża.

- Coś ty jej zrobił? - zapytała drżącym i pełnym

napięcia głosem.

- Ja? Ja? - powtórzył pułkownik z oburzeniem. - Sama

jest sobie winna.

Kuczek załatwił antybiotyki oraz zioła, które Edycie

wydawały się odpowiednie. Codziennie przywoził żonę
na Saską Kępę, aby zmieniała dziewczynie opatrunki i
przemywała ranę, ale stan Anny pogarszał się niemal z
dnia na dzień. Gorączkowała, nie chciała jeść, była coraz
słabsza. Pułkownik był przekonany, że robi mu na złość,
nie chce wyzdrowieć, pragnie umrzeć, żeby narobić mu
kłopotów. Co gorsza, Stary niedawno wezwał go do siebie
i stanowczo zażądał podjęcia działań w celu odnalezienia
córki Leskiego.

- Był u mnie ten dziennikarzyna - zwierzył się Stary

Kuczkowi - i prosił, żeby odnaleźć jego małą. Jakoś
kiepsko wyglądał... Swoją drogą to dziwne, że ktoś w
naszym kraju może tak po prostu zniknąć - zaniepokoił się
- przecież kontrolujemy sytuację, prawda?

Kuczkowi zachciało się śmiać. Nie miał jednak zamiaru

background image

dyskutować z przełożonym. Zawsze czuł przed nim
respekt, ale dziś był po prostu sparaliżowany strachem.
Nie bał się niczego konkretnego, degradacji czy utraty
pracy, ale śmiertelnie obawiał się wstydu, jaki spadnie na
jego głowę. Już sobie wyobrażał, jak będą z niego kpić, ci
Polacy, jego współbratymcy, jak będą go obmawiać,
układać o nim dowcipy. Z budzącego szacunek i
kompetentnego fachowca, za jakiego się uważał, zrobią
szmatę, kobieciarza niepotrafiącego stanąć na wysokości
zadania. Już niemal słyszał te cyniczne żarty na własny
temat: „Dziewczyna pułkownika? To taka, która się woli
postrzelić, niż mu się oddać". Działacze opozycji -
nienawidził ich całym sercem, uważając za
wyrachowanych obiboków - będą się bawić jego kosztem.
Pułkownik czuł, że koszula przykleja mu się do pleców,
włożył ręce do kieszeni, bo nie mógł opanować ich
drżenia. A gdyby jakimś cudem Stary dowiedział się o
łapówce od Amerykanina, nie miałby dla Kuczka żadnej
litości. Fakt, że nie zamierzał się z nim podzielić, że sam
to wszystko ukartował, całkowicie by go pogrążył. Stary
nie tylko nie kiwnąłby palcem, żeby mu pomóc, ale
jeszcze wbiłby mu gwóźdź do trumny. Musi coś zrobić z
tą dziewczyną, ona jest kamyczkiem, który może poruszyć
lawinę.

- Uważam - kontynuował Stary - że jest to honorowa

sprawa dla naszych chłopców, aby odnaleźć dziewczynę.
Co innego, jakby zniknęła za politykę, ale za tym jej
zniknięciem kryje się pewnie jakaś kryminalna historia. A

background image

może ty jednak coś o tym wiesz? - zaniepokoił się Stary.

- Oczywiście, że nie - gładko skłamał Kuczek. - Leski

jest moim przyjacielem, znam tę dziewczynę od dziecka.
Wprawdzie nie jest całkiem czysta, współpracuje z
opozycją, ale w końcu za to się nie zabija.

- Ty jak coś powiesz, ha, ha! - Stary trzymał się za

brzuch ze śmiechu. - Nie zabija się, ha, ha!

Pułkownik stał zakłopotany, wyjątkowo nie chciało mu

się śmiać z własnego dowcipu, którym tak rozbawił
Starego. Znów dotarło do niego z całkowitą jasnością, że
to już nie przelewki, że rozmowa, którą odbył przed
chwilą, nadaje sprawie z Anną inny, poważniejszy
wymiar. Teraz to jego mogą wsadzić do więzienia, o ile
sprytnie się z tego nie wywinie. Stary nigdy mu nie
daruje, gdy się dowie, że go oszukał. „Możemy kiwać
społeczeństwo, ale nigdy siebie nawzajem" - powtarzał
przecież często na odprawach i uderzał pięścią w stół.
Pułkownik aż wzdrygnął się na wspomnienie tego
odgłosu.

Po rozmowie ze Starym znów pojechał na Saską Kępę.

Kolejny raz chciał się przyjrzeć Annie i zastanowić, co z
nią zrobić. Kiedy wszedł do mieszkania, uderzył go słodki
zapach ropy i wymiocin. Znów musiała się zrzygać,
pomyślał. Stary czy młody, tak samo śmierdzi w chorobie.

Podszedł do łóżka i uważnie popatrzył na dziewczynę.

Twarz miała rozpaloną, oczy nieprzytomne, oddychała
ciężko i nieregularnie. Jeśli Anna umrze, co zrobi z
trupem? Zawiezie zwłoki nad Wisłę i utopi. Jeśli znajdą

background image

ciało i okaże się, że dziewczyna została postrzelona,
można to będzie zwalić na przypadkowych bandytów albo
nawet przy sprzyjających okolicznościach na opozycję.
Można byłoby przecież zasugerować jakieś ich
porachunki z Leskim. Im szybciej dziewczyna umrze, tym
lepiej, pozbędzie się wreszcie ciężaru, który zaczynał już
odczuwać ponad miarę. Może przyśpieszyć jej odejście?
Ta myśl już kilkakrotnie przychodziła mu do głowy. Ale z
drugiej strony, dostrzegał sporo niebezpieczeństw takiego
rozwiązania. Jak znajdą trupa Anny, będzie dochodzenie,
może wtedy zacząć śpiewać ten stary babsztyl, Zawadzka.
Z takimi jak ona nigdy nic nie wiadomo. Ma duszę
zdrajczyni. Przez całe lata była nie tylko ich partyjną
towarzyszką, ale i kumpelką, aby pewnego dnia się od
nich odwrócić. Żydówa, stwierdził w myślach pułkownik.
A Edyta? Wcale nie był pewien, czy może polegać na
żonie. Upije się i zacznie pleść trzy po trzy. Z domu
wprawdzie wcale nie wychodzi, ale rozmawia czasem
całymi godzinami przez telefon ze swoimi przyjaciółkami,
takimi samymi jak ona, pijaczkami. Był już niemal
całkiem zrezygnowany, gdy nagle olśnił go pewien
pomysł. Wziął do ręki słuchawkę, ważył ją przez chwilę w
dłoni, po czym wykręcił numer telefonu. Ci chłopcy z
Ameryki, że też wcześniej o nich nie pomyślał.

background image

Rozdział 25

Mika pozmywała po śniadaniu, a potem starannie

posprzątała mieszkanie, ułożyła na nowo swoje ubrania w
szafie, które zajęły półki, opróżnione przez Michaela.
Była zupełnie spokojna, nie odczuwała żadnego bólu,
rozczarowania ani gniewu. Poruszała się tylko wolniej niż
zazwyczaj, a każdy ruch wymagał pewnego wysiłku.
Umyła kafelki w łazience, odkurzyła oba pokoje,
uporządkowała gazety i papiery. Potem wykąpała się,
umyła włosy, zrobiła sobie makijaż. Włożyła granatowe
spodnie, białą koszulową bluzkę i długi, rozpinany sweter.
Przyjrzała się sobie w lustrze. A więc tak wygląda kobieta
zdradzona i porzucona. Na twarzy nie było śladów
cierpienia, fizycznie odczuwała raczej konsekwencje
miłosnej nocy. Paliły ją podrapane zarostem Michaela
policzki, usta miała lekko obrzmiałe od jego namiętnych
pocałunków, a podkrążone, ale lśniące oczy wyglądały jak
u sytej kotki.

Zrobiła sobie kawę, zapaliła pierwszego od wielu dni

papierosa, bo Mike nie cierpiał dymu. Uśmiechnęła się na
wspomnienie jego zdrowotnych teorii wygłaszanych z
wielkim przejęciem. Ogarnęła ją rozpacz. Jak będzie bez
niego żyła? Czym wypełni puste godziny, które dotąd
spędzali razem? Usiłowała myśleć racjonalnie, żeby nie
poddać się tej bezbrzeżnej czarnej dziurze, która wciągała

background image

ją w otchłań. Przecież wcześniej, przed nim, miała jakieś
życie. Sporo się w nim działo. Miała przyjaciół, umiała się
bawić, miała kochanka, o coś walczyła, obchodziły ją
sprawy kraju, w którym się urodziła. Michael zastąpił jej
to wszystko. Zaniedbała kontakty z przyjaciółmi, przestała
się w ogóle zajmować polityką. Od dawna też zalegała z
tekstami, które miała napisać do konspiracyjnej prasy.
Może dobrze, że odszedł, bo przez niego zatraciła własną
osobowość. Nie, nieprawda. Odkryła tylko ono w sobie
kogoś innego, kobietę, która jak bohaterka
osiemnastowiecznych romansów, całą siebie ofiarowuje
mężczyźnie. Kiedy spędzała czas z Michaelem, nikt jej
naprawdę nie obchodził, nawet rodzice, a jej przyjaciółka
Anna stanowiła wyłącznie potencjalne zagrożenie. Dobrze
wiedziała, że Anna durzy się w Michaelu, ale to jej wcale
nie niepokoiło. Przyjemnie było być punktem odniesienia
w jego świecie. I to tak ważnym, że nawet atrakcyjna
Anna, do której po cichu wzdychali ich wspólni koledzy,
traciła wszelkie swoje walory. Ale w końcu to ona
odniosła zwycięstwo, zniszczyła ich szczęśliwy związek.
Ciekawe, gdzie się teraz podziewa?

Z jej strony to pewnie jakaś gra, ukrywa się, żeby

wywołać jeszcze większe zainteresowanie Michaela.
Swoją drogą, jak podle oszukał ją, Mikę. Kłamał,
opowiadał o nocy spędzonej u pułkownika, a ona mu
współczuła, przytulała go do siebie, całowała. A Michael
pewnie kpił sobie z niej w duchu, z jej naiwności i
oddania. Mika westchnęła i zapaliła następnego papierosa.

background image

Postanowiła być ze sobą szczera. Rozumiała Annę, jej
starania o to, żeby zdobyć Michaela. Był taki niezwykły,
swobodny, zabawny, ale najbardziej pociągała w nim
pewność siebie. Nie miał wahań ani rozterek, po prostu
robił to, co wydawało mu się w danej chwili słuszne albo
zabawne czy ciekawe. I nawet, jeśli się pomylił, nie
wycofywał się ze strachem, ale szedł dalej, nie
roztrząsając po drodze własnych błędów. Mika chyba po
raz pierwszy w życiu spotkała człowieka, który by tak bez
zastrzeżeń akceptował samego siebie. To było w Michaelu
fascynujące, nie tylko, jak zauważyła, dla kobiet, ale
również dla mężczyzn. Ciekawe, czy Jim zdawał sobie
sprawę z tego, że ich przyjaźń z Michaelem wspiera się na
jego braku pewności siebie, że Mike stał się jego
psychiczną protezą? Boże, co mnie obchodzi Jim? Co ze
mną się stanie? Co dalej zrobię?, Mika zrobiła gwałtowny
ruch ręką, rozlewając kawę na stół i wytarła plamę
ściereczką.

Musiałam zrobić jakiś błąd, zastanawiała się, ciągle

pocierając suchy już blat. Zdawała sobie sprawę, że
bywała nudna albo zbyt zmęczona, niekiedy źle
wyglądała, że czasem nawet całkiem świadomie
wykorzystywała władzę, którą miała nad Michaelem.
Dlaczego tak musiało się stać? O ileż łatwiej byłoby się
rozstać z powodu jego wyjazdu do Ameryki. Z tym
właściwie była pogodzona. Wyobrażała sobie nawet, jak
będzie za nim tęsknić, pisać do niego listy i żyć nadzieją,
że może kiedyś znów się spotkają. Ale na jego zdradę nie

background image

była przygotowana, zaufała mu bezgranicznie. Nie wolno
tego robić. Nie z mężczyznami. Ale przecież ona sama
wcale nie jest lepsza od Michaela. Spała z Janem, kradnąc
noce z nim jego własnej żonie. Może w sprzyjających
okolicznościach zachowałaby się dokładnie tak samo jak
on? Może też nie potrafiłaby odmówić innemu
zakochanemu w niej mężczyźnie? Niepotrzebnie kazała
mu się wyprowadzić. „Miłość nie zazdrości" -
przypomniały się jej słowa z listu św. Pawła. Głupio się
zachowała, niegodnie, powinna mu pomóc, podać rękę, a
nie unosić się honorem. Zrobiło się jej go żal. Zachowała
się jak sekutnica. Powie mu to, będą się razem śmiali z jej
jędzowatego charakteru. Co za znaczenie ma jedna noc
spędzona przez Michaela z inną kobietą wobec ich tylu
wspólnych nocy, jeszcze dzisiaj kochali się przecież z
takim oddaniem.

Mika wydała się sobie niemądra i próżna. Spojrzała na

zegarek. Było już po czwartej. Poczuła się niezbyt dobrze.
Mocna kawa i wypalone papierosy dały o sobie znać.
Poszła do łazienki i zwymiotowała. Potem usiadła na
sedesie, żeby odpocząć. Po dłuższej chwili wstała i
dokładnie umyła zęby. Przed wyjściem postanowiła zjeść
kromkę chleba z masłem, żeby pusty żołądek nie
doprowadzał jej do kolejnych mdłości. Przeżuła kanapkę i
popiła ją wodą. Nie mogła myśleć o niczym innym, jak
tylko o tym, że zobaczy Michaela. Przebrała się. Włożyła
sukienkę, którą tak bardzo lubił i która podkreślała jej
figurę. Nie włożyła stanika. Poprawiła makijaż, ale nadal

background image

była bardzo blada. Kiedy wyjmowała z torebki klucze,
żeby zamknąć drzwi, serce podskoczyło jej z radości.
Uświadomiła sobie, że Mike nie oddał kluczy do jej
mieszkania. To był szczęśliwy znak, dowód, że tak
naprawdę nie odszedł. Kiedy zamykała drzwi, nie
przeczuwała, że zanim znowu tu powróci, upłynie wiele
miesięcy.

*

Mika tak rozpaczliwie pragnęła zobaczyć Michaela, że

kiedy stanęła przed drzwiami ich wspólnego z Jimem
mieszkania, nie miała siły nacisnąć dzwonka. Zeszła więc
na półpiętro, usiadła na schodach i zapaliła papierosa.
Niemal natychmiast go zgasiła, bo nie chciała, żeby Mike
poczuł od niej zapach, którego nie lubił. Wyjęła z torebki
lusterko i przejrzała się w nim. Przypudrowała twarz, usta
pociągnęła szminką. Jeszcze do niedawna, będąc z
Michaelem, nie zastanawiała się, jak wygląda. Jego
zadowolenie z samego siebie przenosiło się również na
bliskich mu ludzi. Teraz jednak bała się jego spojrzenia.
Czuła się nieatrakcyjna, obawiała się, że w jego obecności
zbyt uważnie zacznie kontrolować własne gesty i
wypowiadane słowa, że stanie się zbyt ożywiona albo
nudna i smutna. Musi nad tym zapanować. Jeśli tylko
będzie taka jak dawniej, na pewno go odzyska.

Pocieszona tą myślą wstała, wygładziła sukienkę i z

powrotem przemierzyła kilka schodów. Stanęła przed
drzwiami i nacisnęła dzwonek. Odczuła rozczarowanie,
gdy otworzył jej Jim, który gestem zaprosił ją do środka.

background image

Nie okazał specjalnego zaskoczenia jej wizytą. Powiedział
tylko:

- Cześć, zdejmij płaszcz.
Kątem oka dostrzegła, że torby Michaela, stojące w

przedpokoju, pozostały nierozpakowane, i odczuła ulgę,
że nie wszystko jeszcze stracone. Mike przywitał się z nią
serdecznie, pocałował w policzek. Zupełnie jakby nic się
nie stało. Zaproponował jej coś do picia, więc poprosiła o
kieliszek wina. Może dzięki temu uda mi się zwalczyć to
nieznośne napięcie. Inaczej nie dam rady, pomyślała z
rozpaczą. Usiadła na kanapie, bo stojąc, czuła się wielka i
niezgrabna jak słonica, Mike nalał wina i postawił przed
nią kieliszek. Mika zauważyła, że trzęsą mu się ręce.
Widać, że i dla niego ta sytuacja była trudna. Przeprosił
dziewczynę na chwilę i przeszedł do pokoju, w którym
czekał na niego Jim. Niegrzecznie, odnotowała Mika,
zamknął za sobą drzwi. Słyszała ich głosy przez ścianę,
ale nie rozróżniała słów. Zaczęła przeglądać książkę, która
leżała obok kanapy, ale nie umiała przeczytać ani zdania.
Trudno, najwyżej mnie stąd wyproszą, pomyślała, i tak
już nic gorszego nie może mnie spotkać.

Mice wydawało się, że minęła wieczność, zanim

Michael i Jim wyszli z pokoju, w którym rozmawiali.

- Przepraszam, Mika - powiedział Mike, tym swoim

miłym, ciepłym głosem. - Zapraszamy cię na kolację do
Victorii. Tam się upijemy - dodał, spoglądając na
opróżniony przez Mikę kieliszek.

- To będzie nasza ostatnia wieczerza - zawołał ze

background image

śmiechem Jim.

- Nie rozumiem, to znaczy, że wracacie do Stanów? -

dopytywała się, czując jednocześnie bezsilną złość na
Jima. Będą bez sensu siedzieć w tej jedynej w Warszawie
luksusowej knajpie, podczas gdy ona tak bardzo chciałaby
porozmawiać z Michaelem sam na sam. Na pewno
przekonałaby go, że nie warto się rozstawać. Znalazłaby
jakiś sposób, gdyby nie obecność tego nieznośnego Jima,
choć musiała przyznać, że zachowywał się w stosunku do
niej przyzwoicie, a nawet jak na niego, całkiem
przyjaźnie. Lituje się nade mną, pomyślała Mika i
zachciało się jej płakać. Odczuwała niemal fizyczny ból
na myśl o tym, że przegrała związek z Michaelem.
Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że gdyby nawet teraz
wrócił, byłoby inaczej, nie tak łatwo jak na początku,
kiedy wszystko działo się samo przez się. Teraz musieliby
razem odtwarzać domek z kart, który sami tak
lekkomyślnie, tak głupio zdmuchnęli.

- Ależ nie, wręcz przeciwnie. Zostajemy w Polsce -

odpowiedział Mike na jej pytanie i podał płaszcz. Jego
serdeczność była doskonale obojętna. Dziewczynie znów
się wydawało, że nie zdoła powstrzymać łez, ale tylko
głęboko westchnęła. Skoro Mike zostaje, wszystko
jeszcze da się naprawić. Miała nieprzepartą ochotę, aby go
pocałować, ale udało się jej przynajmniej otrzeć o niego,
poczuć jego ciepłą skórę i zapach.

W taksówce, którą dotarli do Victorii, nikt nie

powiedział ani słowa. Gdy weszli do restauracji, kelner

background image

wskazał im stolik i po chwili przyjął zamówienie.

- Na początek poprosimy butelkę najlepszego

szampana... - zaordynował po polsku Mike.

- Osiemset złotych za jedną. Może być? - zapytał

uprzejmie kelner.

- Jasne, świętujemy coś wyjątkowego. A do tego

poproszę dla wszystkich bliny z czarnym kawiorem i
śmietaną. To na wstęp.

- Proszę bardzo - uśmiechnął się kelner.
Zabawny był ten cudzoziemiec starannie wymawiający

słowa po polsku. Spodobała mu się też dziewczyna, która
im towarzyszyła. Niepiękna, ale efektowna. Miała
ogromne lśniące brązowe oczy, na ich dnie czaiła się
melancholia, którą uznał za oznakę inteligencji. Zadaniem
kelnera było także podsłuchiwanie rozmów gości, ale ta
trójka, w jego opinii, wyglądała całkiem niegroźnie.
Zresztą między sobą porozumiewali się po angielsku, a on
rozumiał tylko najprostsze zdania w tym języku.
Wprawdzie znajomość angielskiego była warunkiem
zatrudnienia, ale szwagier wszystko załatwił. Posmarował
komu trzeba i dotąd nikt kelnera nie zapytał nawet o
znajomość obcych języków. Tym bardziej, że wyjątkowo
gorliwie zdawał sprawozdania ze wszystkich rozmów
prowadzonych po polsku.

Kiedy kelner sprawnie ich obsłużył, Mika zapytała:
- Czy coś się stało?
Do tej pory, zajęta własnymi emocjami, nie dostrzegła,

że obaj Amerykanie zachowują się jakoś inaczej, czuło się

background image

w nich desperację i niepokój. Nawet Mike, zwykle tak
opanowany, wydawał się kompletnie wyprowadzony z
równowagi.

- Właśnie chcemy ci opowiedzieć, co się stało. W

naszym mieszkaniu, jak wiesz, jest podsłuch, więc
woleliśmy wyjść z domu. - Głos Michaela aż wibrował od
powstrzymywanego napięcia. - Sprawa jest prosta.
Zaprosił nas do siebie pułkownik i złożył nam pewną
propozycję w wiadomej sprawie.

- W sprawie Anny? - domyśliła się Mika, próbując

ukryć niechęć do dawnej przyjaciółki. Miała wrażenie, że
Anna, podobnie jak Jim, jest stale obecna w jej życiu, że
nie może się od niej uwolnić. Tym bardziej, że Michael
zdawał się ani na chwilę nie zapominać o jej istnieniu. To
już nie była jej przyjaciółka, tylko rywalka, „ta druga".
Usta Miki wykrzywił na chwilę gorzki grymas. Sama
zaproponowała kiedyś Annie, żeby z nią zamieszkała,
lubiła ją, były sobie bliskie. A teraz, tak, mogłaby ją
zabić... Co też jej przychodzi do głowy? Była zdumiona
gwałtownością uczuć, które nią miotały. Na zewnątrz
jednak zachowywała spokój. Zdradzały ją tylko pełne
niepokoju i gniewu oczy, ale nikt, nawet kelner, nie
zauważył zmiany jej spojrzenia.

- No, stary - zwrócił się Mike do Jima, podnosząc

kieliszek. - Nie damy się sukinsynowi.

Jim bez słowa, jednym haustem wychylił zawartość

kieliszka. Mika przyglądała się tej scenie, zupełnie nie
rozumiejąc, o co chodzi. Wyjęła papierosa, a usłużny

background image

kelner podszedł, żeby podać jej ogień. Mike nawet nie
zwrócił uwagi na to, że znów zaczęła palić. Odczytała to
jako następny dowód obojętności z jego strony.

- No więc, co się stało? - powtórzyła z pewnym

zniecierpliwieniem.

Jim popatrywał na Mikę ze współczuciem. Teraz, kiedy

rozstała się z Michaelem, miał dla niej więcej
wyrozumiałości. Wcześniej drażniła go pewność
dziewczyny, że tylko ona ma patent na postępowanie z
Michaelem. Tak niewiele o nim wiedziała, a przede
wszystkim tego, co Jim wielokrotnie obserwował choćby
w jego stosunkach z Sarą, że potrafi być nieuchwytny, że
z łatwością jak zręczna ryba wyślizguje się z sieci, którą
zastawiały na niego kolejne kobiety. Michael mógł być
nawet śmiertelnie zakochany, ale zawsze zostawiał sobie
szeroki margines wolności. To zresztą była ich wspólna
cecha. Obaj nie lubili zobowiązań, a jeszcze bardziej
przymusu, choćby pochodził od ukochanej kobiety. Obaj
bali się codzienności z drugim człowiekiem. Biedna
dziewczyna, już z nim niczego nie wywalczy -
skonstatował Jim.

Michael rozlał resztę szampana do kieliszków i

zamówił drugą butelkę tej samej marki. Kelner
usłyszawszy zamówienie, uśmiechnął się szeroko i
powiedział:

- Mamy jeszcze tylko dwie takie butelki na składzie.

Proponuję wziąć obie.

Liczył na niezły napiwek. Wyglądali na takich, którzy

background image

nie liczą się z pieniędzmi. Przytaszczył obie butelki w
dwóch srebrnych kubełkach z lodem. Kiedy odszedł od
stolika, Michael zdecydował się wreszcie odpowiedzieć
na pytanie Miki.

- No więc posłuchaj - zwrócił się do dziewczyny. -

Pułkownik powiedział nam, że Anna postrzeliła się w
trakcie przesłuchania. Jest w kiepskim stanie... Kiedy to
zrobiła, w pokoju była tylko ona i pułkownik. Twierdzi, iż
początkowo myślał, że to tylko draśnięcie, więc nie
wzywał pogotowia. - Michael wyrzucał z siebie słowa z
szybkością pistoletu maszynowego, najwyraźniej tę
opowieść chciał mieć jak najszybciej za sobą. - Sprawa
jednak okazała się poważniejsza, niż początkowo sądził.
Anna jest, jak powiedział, na skraju życia i śmierci.
Powinna jak najszybciej trafić do szpitala, ale pułkownik
nie ma zamiaru odpowiadać na żadne głupie pytania.
Zaproponował więc, żeby jeden z nas przyznał się, że
przypadkiem postrzelił Annę, kiedy przesłuchiwał nas we
troje. Wymyślił to nawet całkiem zręcznie, prawda Jim? -
zakończył, strzelając z palców, Mike.

- Ależ Mike, to przecież absurd. - Spojrzenie Miki

wyrażało bezgraniczne zdumienie. - Na pewno z was
zakpił... On jest taki dziwny.

- Nie sądzę - odparł Mike. - Brzmiał całkiem serio.

Jutro o dziesiątej mamy zgłosić się do niego ze
wskazaniem, który z nas strzelał do Anny i tylko ten
zostanie aresztowany, a potem szybko uwolniony...
Pułkownik się o to postara. W przeciwnym razie już

background image

dziesięć po dziesiątej zostaniemy obaj aresztowani pod
zarzutem szpiegostwa. Groził nam, że z tego nie
wyplączemy się tak szybko, jak z przypadkowego
postrzelenia dziewczyny.

- Jesteście Amerykanami, nie pójdzie mu tak łatwo jak

z nami tutaj... Będzie miał na karku ambasadę, zachodnie
gazety... To nie takie proste. - Mika mówiła z głębokim
przekonaniem.

- Owszem, kochanie - przyznał Mike. - Masz rację, ale

tylko częściowo. Udowodni nam kontakty z opozycją, ma
zdjęcia, a nasza ambasada też musi przestrzegać praw tego
kraju. Grubas nas ostrzegał. Zresztą poza sprawą o
szpiegostwo, pułkownik i tak może nas jeszcze wrobić w
postrzelenie Anny. Nie wiadomo, co wymyśli, widać, że
sam znalazł się w potrzasku. Jest piekielnie
zdesperowany.

Mika słuchała Michaela z rosnącym przerażeniem. Tak

czy inaczej grozi im uwięzienie. Mike nie zniesie
dłuższego zamknięcia, jest taki niezależny. To wszystko
przez Annę, powtarzała w duchu z rozpaczą, wszystko
przez nią. Zauważyła wzrok kelnera, który przyglądał się
jej z wyraźną aprobatą. Ubek w czystej postaci, pomyślała
o nim, jednocześnie ani na chwilę nie mogąc uwolnić się
od obrazu Michaela w więziennej celi. Poczuła, ze drży.
Starała się opanować, aby nie zwróciło to uwagi kelnera.

- I co zrobicie? - zapytała, nie podnosząc głowy, żeby

nie napotkać spojrzenia żadnego z nich.

Przez dłuższą chwilę panowało milczenie, a w końcu

background image

Michael powiedział:

- Nie mamy wielkiego wyboru. Powiemy więc, że

zaczęliśmy się szarpać, bo w trakcie przesłuchania wyszło
na jaw, że przespałem się... - Mike lekko zmieszany,
spróbował złapać spojrzenie Miki, ale ona dalej siedziała
ze spuszczoną głową. - No więc... przespałem się z Anną,
a Jima to oburzyło, zarówno ze względu na fakt, że to jego
kuzynka, jak i dlatego, że mam dziewczynę w Ameryce.
Kiedy tak się szarpaliśmy, jeden z nas chwycił pistolet,
który leżał na biurku i broń wystrzeliła, a Anna, która
chciała nas rozdzielić, została ranna. Powiemy, że nie
mamy pojęcia, który z nas w trakcie szarpaniny pociągnął
za spust. Wolimy - Mike uśmiechnął się do Jima, który
pokiwał głową - przejść przez to razem... Pułkownik
obiecał, że przyzna, iż broń była niezabezpieczona. Ani
Anna, ani nikt z jej rodziny nie wniesie oskarżenia
przeciwko nam, a prokurator umorzy sprawę. Pułkownik
wszystko załatwi, o ile pójdziemy mu na rękę. Inaczej...

- Mike wykonał gest podrzynania gardła. - No, w

każdym razie szpiegostwo jest bardziej ryzykowne i nie
daje gwarancji, że pułkownik nie wpakuje nas w sprawę
Anny.

- To już koniec? - Mika uważnie popatrzyła na

Michaela. A więc to tak, on ma jeszcze kogoś w Ameryce.
Jakże była głupia i naiwna. - Ale przecież Anna powie
prawdę, kiedy ją będą przesłuchiwać, powie, że nie macie
z tym nic wspólnego. - Głos Miki zabrzmiał teraz
nadzieją.

background image

- Annę też może zastraszyć ten skurwiel - odparł Jim.
- A poza tym - dodał Michael poważnym głosem -

Anna jest bardzo chora i jak najszybciej musi uzyskać
pomoc. Trzeba ją ratować. Chyba to rozumiesz, Mika?

- Oczywiście. - Nie miała ochoty rozwodzić się nad

sytuacją Anny. Michaela tak bardzo obchodzi ta
dziewczyna - zabolało ją to. Nic, tylko Anna i Anna. Mika
czuła rosnący w niej ból. - Ale to oznacza, że wsadzą was
obu, co jest kompletnie bez sensu. - Dziewczyna wsparła
się na łokciach i mówiła mocnym głosem. Fakt, że Mike
zwrócił się do niej po imieniu, tak jakoś miękko i ciepło,
mimo wszystko dodał jej pewności siebie. - Uważam, że
rozsądniej byłoby, gdyby Jim wziął całą sprawę na siebie.
Ma tu rodzinę, jego wuj jest człowiekiem wpływowym,
zna wiele osób. Poza tym sprawa języka i...

- Coś jeszcze, Mika? - zapytał Jim z ironią.
- Przestańcie - wtrącił się Michael. Wzruszała go

determinacja Miki, ale był też na nią trochę zły, że zbyt
mało wie o nim samym. - Nie ma tu już czego
rozstrzygać. Postanowiliśmy z Jimem, że tak właśnie
zrobimy, we dwóch będzie nam raźniej, a poza tym
spowoduje to większy szum. - Mike uśmiechnął się do
przyjaciela.

- Mike, żartujesz sobie, ale ty ich nie znasz. Nie wiesz,

do czego są zdolni. - Mika złożyła ręce jak do modlitwy. -
Trzeba nad tym wszystkim pomyśleć, kogoś się poradzić.
Mamy jeszcze czas - spojrzała na zegarek - do dziesiątej
zostało prawie dwanaście godzin. Może dobrze byłoby

background image

zadzwonić do Camerona? Może on coś wymyśli?

- Nie, to skomplikowałoby tylko całą sprawę. Grubas

zacząłby interweniować, a to mogłoby się źle skończyć
dla Anny. Teraz szkoda czasu, a później stary Bill będzie i
tak miał szansę się popisać. - Mike zareagował stanowczo,
nudziła go rozmowa o tym, co już i tak zostało
postanowione. Próżne dyskusje nie były w jego stylu.

- Mika, dalsza rozmowa na ten temat nie ma sensu.

Jedna śmierć w mojej rodzinie to dość. Jeśli możemy nie
dopuścić do drugiej, zrobimy to - odezwał się z pewnym
patosem Jim, a dziewczyna poczuła, że chyba nigdy w
życiu nie czuła do nikogo takiej nienawiści jak do tego
mężczyzny. Jim był jak Jonasz, sprowadzał na Michaela i
na nią same kłopoty. Michael wyczuł jej nastrój i
powiedział swoim balsamicznym głosem:

- Uwierz, że wybraliśmy najlepsze wyjście z tej całej

gównianej sytuacji. - Zauważyła, że cały czas mówił teraz
w liczbie mnogiej. Zirytowało ją to, bo nawet kiedy byli
razem, wcale jej nie nadużywał. Mike natychmiast
zareagował na zmianę jej wyrazu twarzy i szybko dodał: -
Nie martw się, kochanie, jakoś to przeżyjemy.

Wypili jeszcze po kieliszku szampana, Mike

uregulował rachunek i wyszli z restauracji, odprowadzani
podejrzliwym wzrokiem kelnera. Za dużo szeptali nad
stołem. Przestali mu się podobać, węszył spisek i zarzucał
sobie brak odpowiedniej czujności.

Szli całkiem pustą ulicą. Wieczór był chłodny, ale

pogodny. Niebo rozgwieżdżone, ale gwiazdy wydawały

background image

się dalekie, nie tak jak w Kalifornii, gdzie miało się
wrażenie, że wiszą wprost nad głową. Przez dłuższy czas
nie odzywali się do siebie, aż wreszcie Mika oznajmiła:

- Będę nocowała u rodziców. Złapię taksówkę.
- Odwieziemy cię - zaproponował Mike i machnął ręką

na przejeżdżający samochód.

Gdy podjechali pod blok, w którym mieszkali rodzice

Miki, wraz z nią wysiadł z samochodu i poprosił, żeby
kierowca poczekał. Jim wysunął głowę przez otwarte
drzwi i powiedział:

- Cześć Mika. Good luck.
Miała wrażenie, że nie jest całkiem przytomna,

wszystko, co znajdowało się w zasięgu wzroku, było
zamazane. Dom rodziców stracił kontury i rozpływał się
w przestrzeni. Lekko wsparła się o Michaela, ale szybko
cofnęła rękę. On jednak przytulił dziewczynę do siebie i
wyszeptał jej do ucha:

- Nie martw się o mnie, wcale nie jestem tego wart.
- Ale ja cię kocham - odpowiedziała Mika bezradnym

szeptem.

Michael poczuł się śmiertelnie zmęczony. Za dużo

oczekiwała, podczas gdy jej czas, który do niedawna tak
bardzo liczył się dla niego, już minął. Nie okazał jednak
ani rozczarowania, ani zniechęcenia. Zwykle potrafił
trzymać uczucia na wodzy. Pocałował dziewczynę w
policzek, a potem w rękę i dodał jeszcze, wsiadając do
taksówki:

- Dziękuję za wszystko. Naprawdę.

background image

Mika długo stała bez ruchu, wpatrując się w pustą

przestrzeń, bo ciągle miała nadzieję, że Mike po nią
wróci. Ale nie wrócił, więc w końcu ciężkim krokiem
ruszyła w stronę domu. Cichutko otworzyła drzwi.
Rodzice, na szczęście, spali. Usiadła na łóżku w swoim
dawnym pokoju i tak, kompletnie ubrana, przesiedziała
kilka godzin. Myślała o Michaelu, ale także o Annie.
Przyszła pora, żeby ona, Mika, pokazała, ile naprawdę jest
warta. O 6.30 podjęła ostateczną decyzję. Od tego
momentu poruszała się jak w transie. Wyszła na spacer z
psem, wzięła kąpiel, zjadła śniadanie i serdeczniej niż
zwykle pożegnała się z rodzicami.

background image

Rozdział 26

Jim i Michael obudzili się o świcie. Męczył ich kac. Po

odwiezieniu Miki i powrocie do domu, nie potrafili
wymyślić dla siebie żadnego zajęcia, więc postanowili się
upić. „I tak - argumentował Mike - nie mamy nic do
stracenia, a w więzieniu będzie panowała posucha. Tam
nie dostaniemy ani whisky, ani koniaku - mówił,
wyjmując z szafki kolejne butelki - ba, nie będzie nawet
wódki ani piwa".

Jim zgadzał się z przyjacielem, więc żłopali alkohol do

czwartej nad ranem. Obaj zdawali sobie sprawę, że
powinni zastanowić się nad własnym losem i wszelkimi
możliwymi konsekwencjami wspólnej decyzji, ale wcale
nie mieli na to ochoty. Będzie, co ma być.

- Ciekawe, jak czuje się Anna? Może ten skurwiel

przynajmniej pozwoli się nam z nią zobaczyć - powiedział
nad ranem Michael.

- Wątpię, ale wkurwia mnie, Mike, że masz takie

wielkie serce i martwisz się o Sarę, Annę, Mikę - jesteś
jak Matka Teresa z Kalkuty, ale gdyby się tu pojawiły
wszystkie trzy, to byś je przeleciał, a potem każdej z nich
powiedział: przepraszam.

- Pomyliłeś się w rachunkach, Jim. Nie trzy, a cztery...
- Jak to? - Jim sprawiał wrażenie lekko zdetonowanego.
- A Matka Teresa? Zapomniałeś?

background image

Zaczęli się śmiać. W ich przyjaźni najlepsze było to, że

zawsze potrafili się nawzajem rozśmieszyć. Często nawet
denerwowali innych, wybuchając w towarzystwie
niezrozumiałymi dla nich atakami chichotu. Tak było od
pierwszego dnia ich znajomości. Niegdyś obaj doszli
nawet do wniosku, że nic tak nie łączy ludzi jak podobna
struktura poczucia humoru. „Nasza struktura to
stuprocentowa wełna" - stwierdził wówczas Mike. „A ja
powiedziałbym raczej, że czysty jedwab" - odparł Jim i
znów pękali ze śmiechu.

Jeśli tylko trafią do jednej celi, może wcale nie będzie

im tak źle, jakoś przetrwają. Obu podobała się
solidarność, która ich teraz łączyła, bo w Ameryce nigdy
nie mieli okazji tego doświadczyć. Teraz razem stawią
czoło pułkownikowi. Nie czuli strachu, tylko niepewność
i niepokój, a Mike dodatkowo jeszcze odczuwał, jak
ćmiący ząb, poczucie winy.

Budzik zadzwonił punktualnie o ósmej trzydzieści.

Walcząc z kacem, obaj przygotowywali się do wyjścia.
Do niewielkich toreb pakowali po kilka zmian bielizny,
kilka książek, przybory toaletowe, swetry.

- Nie wiem, co się może jeszcze przydać - narzekał Jim,

upychając do torby kolejne rzeczy. - Nigdy jeszcze nie
zabawiłem w więzieniu na dłużej.

- Ja wezmę jeszcze aspirynę, witaminy, krople

żołądkowe i może... wapno - poważnie wyliczał Mike.

Jim popatrzył na niego spod oka i znów obaj ryknęli

śmiechem. Czuli, że ten śmiech ich oczyszcza i wzmacnia.

background image

To jeszcze nie jest koniec świata, powtarzał sobie w
duchu Jim, tylko ciekawa przygoda. Dobry materiał na
reportaż i na wspólne wspomnienia, ale niech to diabli
wezmą, po co się tu pchałem? I nagle przyszło mu do
głowy, że gdyby matka nie napisała listu, gdyby nie
złożyli wizyty Leskim i nie poszli z Anną do Miki -
sprawy potoczyłyby się inaczej. Gdyby nie fakt, że ma
polskie korzenie, jego obecny los byłby zupełnie
odmienny. Wobec tego nie tylko jego własna przeszłość
ma znaczenie, ale liczy się także przeszłość przodków.
Czerpał z kapitału z odsetkami, na który składały się losy i
postępki minionych pokoleń jego bliższych i dalszych
krewnych. Przecież gdyby nie postępowanie dziadka
Skalskiego, matka nie znalazłaby się w Ameryce, a tym
samym i on nie pojawiłby się na tym świecie. Czy to
możliwe? Kto mógłby sobie wyobrazić ten świat bez Jima
Keatona?, pomyślał z ironią, na którą zawsze było go stać
w trudnych okolicznościach.

- Jim, co tak stoisz? - niecierpliwił się Mike. -

Chodźmy, bo się spóźnimy.

Pięć minut przed dziesiątą byli już w biurze u

pułkownika. Sekretarka poprosiła, żeby poczekali, bo szef
jest zajęty. Mijały długie minuty, ale drzwi jego gabinetu
pozostawały zamknięte. Mike i Jim drzemali na miękkich
fotelach. Około dwunastej sekretarka podała im herbatę,
którą wypili z rozkoszą. I znów nic się nie działo. Minęły
następne dwie godziny. Wreszcie Mike wstał z fotela,
przygładził włosy i podszedł do biurka sekretarki.

background image

- Czy moglibyśmy pójść do domu? - zapytał grzecznie

po polsku. - Pułkownik spóźnił się już cztery godziny.
Byliśmy umówieni na dziesiątą.

- Oczywiście - odparła sekretarka. - Dziwiłam się

nawet, że panowie tak długo tu siedzą...

Chciała jeszcze coś dodać, ale Jim pociągnął Michaela

za rękaw i szybkim krokiem wyszli z urzędu. Usiedli w
pobliskiej kawiarni i zastanawiali się, co to wszystko
oznacza. Nagle okazało się, że nie mają co ze sobą zrobić.
Czuli się tak, jakby wrócili do świata żywych już po
pochówku i stypie. Życie toczyło się dalej, oni zaś z niego
wypadli i nie potrafili wrócić na swoje miejsca. Mike
próbował dzwonić z automatu w kawiarni do Miki, ale nie
było jej w domu. Wreszcie zdecydował, że zadzwoni do
pułkownika. Drżącą ręką wybrał numer, a pułkownik
odezwał się po pierwszym dzwonku. Był chłodny, ale
uprzejmy.

- Nastąpiły nieprzewidziane okoliczności - powiedział

półgłosem. - Gdzie jesteście?

Michael podał nazwę kawiarni.
- Będę tam za pół godziny - oznajmił i jak zwykle

natychmiast odłożył słuchawkę.

Zjawił się przed trzecią. Kawiarnia była prawie pusta.

Zamówił kawę i przyjrzał się uważnie obu Amerykanom.

- Jakoś nie najlepiej wyglądacie - pokiwał głową

pułkownik.

- Spodziewaliśmy się najgorszego - wyznał szczerze

Mike i lekko się uśmiechnął.

background image

- Tacy jak ty - odezwał się po dłuższej chwili

pułkownik - takie właśnie bogate dupki mają szczęście...
Twoja dziewczyna, Mika, zgłosiła się dziś o dziewiątej do
mojego biura i złożyła zeznanie... - Przerwał i siorbnął łyk
kawy. Jim i Michael czekali na jego dalsze słowa w
pełnym napięcia milczeniu.

- No więc - kontynuował pułkownik - przyznała się, że,

kiedy przesłuchiwałem ją i Annę Leską, ściągnęła z biurka
mój pistolet i postrzeliła swoją byłą przyjaciółkę. Zrobiła
to z zazdrości, gdyż Leska wyznała, że spędziła noc z jej
amerykańskim chłopakiem w Podkowie Leśnej, w domu
Zawadzkich.

- I co pan zrobił? - zapytał głuchym głosem Jim.
- Jak to co? - zdziwił się pułkownik. - Aresztowałem ją.

Nic innego nie mogłem zrobić. Anna Leska jest już w
szpitalu, podali jej kroplówkę, ma się lepiej...

- Przecież pan wie, że to nieprawda, że Mika skłamała.

To my mieliśmy się przyznać. - Michael rozpaczliwe
szukał właściwych słów. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł
się tak beznadziejnie.

- Przyznam, że takie rozwiązanie bardzo mi odpowiada.

Prawda nie odgrywa w tej sprawie najmniejszej roli, jak i
zresztą w wielu innych. Liczą się zeznania. Przyniosłem
wasze paszporty. Myślę, że jest to nasze ostatnie
spotkanie. Radzę jak najszybciej stąd wyjechać, zresztą
już rozmawiałem o waszym wyjeździe z Cameronem z
ambasady.

- Czy będziemy mogli zobaczyć się z Miką?

background image

Porozmawiać z nią? - Michael z trudem artykułował
słowa. Czuł ucisk w klatce piersiowej i przemknęło mu
przez myśl, że za chwilę może dostać zawału. Ale wolałby
chyba atak serca, od pełnej upokorzenia wdzięczności,
którą w tej chwili odczuwał dla Miki. Nie zasługiwał na
takie poświęcenie, ale z góry wiedział, że z niego
skorzysta.

- Oczywiście, że nie zezwolę na żadne spotkanie -

odparł stanowczo pułkownik. - Zaczną się rozmowy,
matactwa, podczas gdy tu mamy do czynienia z czystą
sprawą. A jeszcze i wam przyjdzie do głowy, żeby coś
kręcić. Nie ma mowy, żadnych spotkań.

- My nie możemy tego tak zostawić. Będziemy

walczyć, przecież to wszystko jest jednym wielkim
kłamstwem. - Jim nie posiadał się z oburzenia.

- A jaka jest ta prawda? - Pułkownik był już wyraźnie

zniecierpliwiony. - Czy może taka, iż to jeden z was zranił
Annę? Oczywiście, że nie. Nawet was przy tym nie było.
Co kombinujecie? Udało się wam wykręcić sianem, to się
cieszcie. Mało brakowało, żebym zamknął jednego z was.

- To pan ją postrzelił - stwierdził spokojnie Mike,

wskazując pułkownika palcem. - Taka jest prawda.

- Tak ci się tylko wydaje. Musiałbyś zresztą udowodnić

swoją hipotezę, chłopcze. - Pułkownik się roześmiał. - A
to w tym kraju, nawet dla Watsonów-Smithów i z ich
pieniędzmi, jest absolutnie niemożliwe.

- Dlaczego? - odruchowo zapytał Mike.
- Bo to jest mój, a nie twój kraj, drogi chłopcze.

background image

Żegnam was i życzę miłej podróży. I dobrze wam radzę,
nawet nie próbujcie żadnych numerów. Ostrzegam, bo
was polubiłem, ale jak przyjdzie co do czego, moje
uczucia nie będą miały nic do rzeczy.

- A pieniądze w banku szwajcarskim? Oskarżymy pana

o łapownictwo. - Jim podniósł głowę i groźnie spojrzał
pułkownikowi prosto w oczy.

- O ile wiem, nie masz ani grosza w żadnym banku, mój

kochany. O jakich pieniądzach mówisz? A poza tym, za
co miałbym wziąć łapówkę od takich dwóch niewiniątek
jak wy? - Pułkownik wyglądał na naprawdę
zaskoczonego. Michael pociągnął Jima za rękaw, żeby ten
dał już spokój. Pułkownik wstał, rzucił na stół banknot
przewyższający znacznie cenę kawy, którą wypił.
Odwrócił się na pięcie i pomachał im ręką.

- Adieu - powiedział, ale odchodząc, jeszcze zapytał: -

A ile zapłaciliście tej dziewczynie za jej poświęcenie dla
was? Ciekaw jestem, ile to kosztowało?

Mike wstał, wyglądał, jakby chciał pobiec za nim, ale

usiadł z powrotem.

- Adieu - powtórzył Jim, odprowadzając wzrokiem

pułkownika. - Diabły zawsze gadały po francusku.

- Nie chce mi się śmiać z twoich kretyńskich

dowcipów, Jim. Jakoś nie jestem w nastroju. - Michael
wstał od stolika. - Chodźmy stąd.

W czterdzieści godzin później Bill Cameron i Maria

Leska odprowadzili obu Amerykanów na lotnisko. Jim
dziękował Bogu, że Anna żyje, a ciotka, po jej

background image

odnalezieniu, odzyskała chęć do życia. Wcześniej obaj
odwiedzili Annę w szpitalu, ale niewiele z nią rozmawiali,
bo była bardzo słaba. Po kilku minutach Jim, na cichutką
prośbę kuzynki, zostawił Michaela samego z Anną.
Czekając na przyjaciela, snuł się po korytarzu. Żałował
teraz, że nie okazywał Mice więcej sympatii. Swoim
postępkiem wzbudziła jego podziw i szacunek, ale także
zazdrość. Dla mnie nikt nigdy się tak nie poświęcał, a dla
Michaela, myślał rozgoryczony, kobiety byłyby gotowe
pójść nawet na szafot. Ale i on, tak samo jak Michael,
czuł się wobec niej winien, bo poświęcenie tej kobiety
ocaliło od kłopotów także i jego. Miał wobec Miki
niespłacony dług, o którym wiedział, że już zawsze będzie
uwierał jego sumienie. Musimy coś zrobić. Ona nie
powinna brać tego na siebie, myślał, ale z góry wiedział,
że obaj po prostu wyjadą.

Kiedy Michael wyszedł wreszcie od Anny, Jim nie

mógł się powstrzymać i zadał mu pytanie:

- Co ci powiedziała?
- Życzyła mi, żebym był szczęśliwy - mruknął Michael.
- Nic więcej? - dopytywał się Jim wbrew sobie.
- Nic - odparł Mike. Jim jednak zauważył, że oczy ma

podejrzanie wilgotne. Szybkim krokiem wyprzedził
Michaela, bo czuł, że sam za chwilę się rozklei i rzucił
tylko:

- Zasrany świat... Dobrze, że stąd wyjeżdżamy.
Nie spodziewał się usłyszeć od Michaela żadnej

odpowiedzi, ale ten nieoczekiwanie odezwał się

background image

opanowanym już, ale nadal smutnym głosem:

- Od tego i tak nie da się uciec, sam dobrze wiesz, Jim...

background image

Epilog

Minęło siedem lat. W czerwcu 1989 roku w Polsce

odbyły się pierwsze od kilkudziesięciu lat demokratyczne
wybory, które komuniści przegrali. Jim uważnie czytał
artykuł na ten temat, siedząc w elegancko umeblowanym
gabinecie swojego domu w Hollywood Hills. Po powrocie
do Kalifornii, nieoczekiwanie dla wszystkich, porzucił
dziennikarstwo. Nie potrafił opisać w spodziewanych
przez kierownictwo redakcji reportażach tego, co się w
Polsce działo. Miał poczucie, że nie sprawdził się tam w
żadnej roli, ani jako mężczyzna, ani jako dziennikarz.
Miał poczucie, że zbyt wiele rzeczy mu umknęło, że nie
nadaje się do tego zawodu. Nie widział żadnej potrzeby,
aby dzielić się z czytelnikami swoimi polskimi
doświadczeniami. Przeciwnie, chciał je ukryć przed
dociekliwym światem. Kiedy jednak żegnał się z szefem
działu zagranicznego, Jonasem, ten powiedział: „Robisz
błąd, bo zanadto się przejmujesz, ale nie będę namawiał
cię do powrotu".

Przez pół roku Jim żył z oszczędności i pieniędzy

podsyłanych mu przez starych. Sprzedał BMW. Nie
udzielał się towarzysko, prawie nie widywał się z
Michaelem, który także odzywał się do niego niezmiernie
rzadko. Siedział w domu, czytał lub bezczynnie leżał,
gapiąc się w sufit. W porze lunchu wychodził do

background image

pobliskiej knajpki, gdzie jadał stale te same dania, które
popijał czerwonym winem, a wychodząc z restauracji, w
pobliskim sklepie kupował sobie jeszcze butelkę lub dwie
na popołudnie i wieczór. Z codziennego upijania się na
smutno po kilku miesiącach wyciągnęła Jima Barbara,
która zadzwoniła do niego pewnego wieczora,
oznajmiając, że jest wolna i że tęskni za nim, że jej go
brakuje. Zaczęli się znów spotykać, a któregoś dnia
Barbara zaprosiła go na kolację, podczas której
powiedziała Jimowi, że jest w ciąży. Ucieszył się i
natychmiast oświadczył. Uroczysty ślub odbył się w
ratuszu w Santa Barbara, a świadkiem był Michael
Watson-Smith.

Energia Barbary i wiara w jego zdolności dodały

Jimowi pewności siebie. Zaczął ostro pracować. Napisał
scenariusz, według którego powstał całkiem niezły film.
Podpisał kilka umów na dalsze scenariusze, w jednym z
prestiżowych dzienników miał stały felieton. Dobrze
zarabiał, a Barbara, której kariera naukowa rozwijała się
doskonale, otrzymywała krocie za swoje książki z
dziedziny psychologii. W chwilach szczerości przyznawał
sam przed sobą, że nie kocha Barbary. Lubił ją, był do
niej przywiązany, dała mu rozkoszną i śliczną
dziewczynkę o imieniu Kathy, która niedawno skończyła
pięć lat. Jednak Barbara nie była tą jedyną wymarzoną
kobietą, o której myślał przez całe dorosłe życie.
Małżeństwo z nią było kompromisem między marzeniami
a tym, co podsunął mu los, ale dzięki Barbarze i córce

background image

pozbył się dręczącego go wcześniej uczucia
niedopasowania własnej osoby do kształtu świata, w
którym żył. W jakimś sensie, przyznawał sam przed sobą,
opłaciła mu się rezygnacja z ideału. Mimo to od pewnego
czasu zaczął odczuwać znudzenie swoją szczęśliwą
egzystencją.

Wdał się w romans ze swoją byłą nauczycielką

polskiego, miss Zawadzky. Spotkał ją przypadkiem w
polskiej księgarni. Poszli na kawę, a potem, zaraz tego
samego dnia, do niej. Była od niego kilka lat starsza, jej
syn miał prawie dwadzieścia lat, ale Elizabeth, mimo że
miała czterdzieści dwa lata, nadal była bardzo
pociągająca. A ponadto dawała mu czułość, którą rzadko
teraz dostawał od Barbary, stawiającej mu coraz wyższe
wymagania. Nie miał wątpliwości, że żona go kocha, ale
okazywała to, zdaniem Jima, w sposób, w jaki trener
okazuje uczucie swojemu ogierowi, którego wystawia do
wyścigów. Na zewnątrz jednak stanowili doskonałą i
pełną sukcesów parę, mieli piękny dom i więcej niż spore
konto w banku. Jim wiedział, że nie ma prawa skarżyć się
na los. Jego matka, która stale korespondowała z ciotką
Leską, poinformowała go kiedyś, że Anna ma dziecko,
które samotnie wychowuje. Nie zapytał ani o płeć
dziecka, ani o jego wiek. Ponieważ nie utrzymywał
kontaktu ze swoją kuzynką, regularnie posyłał matce
pieniądze do Iowa, żeby ta przesyłała je do Warszawy,
ciotce, Annie i jej dziecku. Nigdy, choć sam nie miał
pojęcia dlaczego, nie wspomniał o tym Michaelowi.

background image

Poinformował go tylko pewnego dnia, że Anna, po długim
pobycie w szpitalu psychiatrycznym, gdzie leczyła się z
depresji, odzyskała chęć do życia i zaczęła pracować jako
tłumaczka.

Wzajemne stosunki Michaela i Jima wróciły do normy

w dwa lata po ich powrocie z Polski, kiedy adwokat
Michaela przesłał wiadomość, że Mika wreszcie została
zwolniona z więzienia. Wtedy zaczęli spotykać się w
dawnym rytmie, jakby fakt uwolnienia dziewczyny zdjął z
nich odium winy i wstydu. Wspominali czasem Polskę,
ale tylko wówczas, kiedy byli we dwóch, nigdy nie
dzielili się wspomnieniami w większym gronie. Michael,
uznał Jim, bardzo się zmienił od czasu powrotu z Polski.
Zamknął się w sobie, nie miał już też porywającego
entuzjazmu dla codzienności, którym z łatwością uwodził
otoczenie, częściej sięgał po alkohol. W jednej ze
szczerych rozmów wyznał kiedyś Jimowi: „Przekonałem
się, że życie nawet dla Watsonów-Smithów potrafi być
parszywe".

Michael, po powrocie z Polski, dokończył szybko

doktorat z finansów, a potem pomagał stryjowi w
prowadzeniu wydawnictwa. Okazało się, że ma wielki
talent do tego interesu, co często podkreślał Andrew
Watson-Smith, dumny ze zdolności i operatywności
bratanka, który poszerzył wydawnictwo o kilka tytułów i
pomnożył jego zyski. Michael pracował bez wytchnienia
całymi dniami, a w wolnych chwilach oddawał się
licznym romansom, lecz z nikim nie związał się na stałe.

background image

Opiekował się jedynie Sarą, która miała problemy z
alkoholem i lekomanią, w związku z czym jej kariera
wisiała na włosku. Jim spotkał niedawno Sarę u Michaela
i przeraził się jej wyglądem. Była tak chuda i blada, że
twarz przypominała pośmiertną maskę. Po wyjściu Sary
długo o niej rozmawiali, a Mike stwierdził, że żadnej
kobiecie nigdy jeszcze nie przyniósł nic, poza kłopotami.
Przyznał też, że dawno temu napisał listy, zarówno do
Miki, jak i do Anny, ale żadna mu nie odpisała.

Jim skończył czytać artykuł o Polsce, starannie złożył

gazetę I wykręcił numer do Michaela. Gdy ten podniósł
słuchawkę, od razu zapytał:

- Co myślisz o tym, co dzieje się w Polsce?
- Chyba trzeba będzie to sprawdzić osobiście - odparł

błyskawicznie Mike.

Jim odchrząknął, bo nie spodziewał się takiej reakcji.
- Dobry pomysł - stwierdził po chwili. - Ale chyba

trzeba będzie z tym poczekać. Najpierw muszę skończyć
scenariusz.

- Jasne, przecież każdy z nas jest uwikłany przede

wszystkim w swoją własną historię. Zresztą masz
rodzinę... - Mike przerwał na chwilę i Jim usłyszał, jak
mówi: „Ależ tak, proszę wejść i przejrzeć te papiery". Po
chwili Michael znów odezwał się do słuchawki: - Wrócę
tam, najszybciej jak się da.

- Tylko po co, Mike? - zapytał Jim.
- Może po to, żeby poszukać sprawiedliwości, a może

po to, żeby siebie usprawiedliwić. Sam nie wiem... zresztą

background image

jeszcze o tym pogadamy. Nie mogę teraz rozmawiać.
Mam mnóstwo roboty. Cześć.

W kilka miesięcy później obaj przyjaciele czekali na

lotnisku w Los Angeles na samolot do Nowego Jorku, z
którego mieli się przesiąść do rejsowego airbusa, lecącego
do Warszawy. Jima odprowadzała cała rodzina, Barbara z
Kathy, rodzice, którzy akurat przyjechali do Los Angeles,
aby odwiedzić wnuczkę, teść wraz z teściową, rozgadaną
Mildred. Tym razem, pomyślał lekko rozbawiony Jim, nie
ma na lotnisku miss Zawadzky. Uśmiechnął się na
wspomnienie ich namiętnego pożegnania poprzedniego
wieczora. Kątem oka dostrzegł Michaela - który tak jak
dawno temu na tym samym lotnisku on - stał z boku,
smutny i osamotniony. Jego ojciec, Julien J. Watson-
Smith, dwa lata temu miał wylew, od tego czasu żona nie
opuszczała go ani na chwilę. Stryj Andrew Watson-Smith
wraz z czterdzieści lat młodszą od niego kochanką
pojechali na narty do Aspen, Grace spędzała czas z
kolejnym narzeczonym, surfując na Karaibach, Sara była
na odwyku. Jim, spoza pleców swoich licznie
zgromadzonych krewnych, przyglądał się Michaelowi i
zastanawiał, czy jego najlepszy kumpel odzyska tę
cholerną siłę, która sprawiała, że życie w jego obecności
wydawało się tak atrakcyjne. Miał nadzieję, że tak. Nie
wierzył, by Michaela Watsona-Smitha mógł pokonać
zwykły pułkownik.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
STAN WYŻSZEJ KONIECZNOŚCI, prawo karne
!ERRATA, b) stan wyższej konieczności art
Stan wyższej konieczności 3
stan wyzszej koniecznosci komentarz, Prawo, prawo karne
STAN WYŻSZEJ KONIECZNOŚCI, prawo karne
348 Michaels Leigh Kłamstwo z miłości Romans na koniec lata
Lubelska Krystyna Matka i macho
OBRONA KONIECZNA, STAN WYŻSZEJ KONIECZNOŚCI, EKSPERYMENT NAUKOWY I PRZEKROCZENIA
Miłość aż po koniec świata wiersz
pw 41 panstwo stanu wyzszej koniecznosci net
Stan wyższej konieczności
21 Ross JoAnn Miłość zemsta i korona
Metrologia 21, POLITECHNIKA LUBELSKA
21 - Falowe właściwości cząstek, Politechnika Lubelska, Studia, Studia, FIZA
Awans na koniec miłości
Bóg Jest Miłością - koniec czasów - kontemplacja Boga
Projekt sieci do akademika ucelni wyższej, Politechnika Lubelska, Studia, semestr 5, Sem V, Sprawozd

więcej podobnych podstron