~ 1 ~
Rozdział 26
- Toni, śniadanie.
Toni przewróciła się na dźwięku głos braciszka; mała ręka Freddiego poklepała jej
ramię.
- W porządku – powiedziała do niego. – Zjadłam śniadanie w samolocie.
Klepanie ustało i nastąpiła długa pauza zanim Freddy dodał.
- To był wczoraj.
Toni natychmiast usiadła, jej oczy próbowały się skupić mrugając. Odszukała
wzrokiem budzik w swoim pokoju. Po kilku sekundach, wreszcie jej oczy przeczytały
cyfry.
- To jest szósta trzydzieści? Rano?
Freddy kiwnął głową.
- Uhm. Mama zrobiła ci gofry i bekon. – Freddy się uśmiechnął. – Bardzo się
cieszę, że już jesteś w domu.
Toni uśmiechnęła się do swojego brata.
- Ja też.
Podszedł do drzwi, zatrzymał się i powiedział przez ramię.
- Pan też jest zaproszony, panie Reed.
- Nazywaj mnie po prostu Ricky Lee.
- Okej, Ricky Lee.
Jej brat wyszedł, a Toni się okręciła, spadając na kolana.
- Byłeś tutaj całą noc?
Ziewając i drapiąc się po głowie, duży wilk przetoczył się na plecy.
- Tak sądzę.
- Co ty sobie do diabła myślałeś?
~ 2 ~
- Że ja byłem zmęczony... że ty byłaś zmęczona... że my byliśmy zmęczeni.
- Ale byłeś tutaj całą noc. Do tego w moim łóżku. I Freddy nas widział!
Opierając się na łokciach, Ricky się podniósł.
- Ale przecież nie jesteśmy nadzy.
- Nie w tym rzecz. Kiedy Freddy wie, cały świat będzie wiedział.
Ricky wzruszył ramionami.
- Mnie to nie przeszkadza.
- Ale mnie tak.
- Ponieważ wstydzisz się, że widział cię ze mną?
Zaskoczona tym pytaniem, Toni natychmiast odparła.
- Oczywiście, że nie!
- Jesteś pewna? Wiem, że większość twoich przyjaciół jest ważnymi artystami i
muzykami. A ja jestem niczym więcej jak starym, dobrym wilkiem z Tennessee.
- Twój akcent z pewnością staje się silniejszy, gdy próbujesz sprawić, żebym czuła
się winna.
- I działa? – Wyciągnął ramię i zawinął je wokół jej pasa, przyciągając ją bliżej.
Zaśmiał się, gdy wpadła na niego.
Toni oparła ręce na jego torsie, ale zbyt mocno nie próbowała się odepchnąć.
- Przysięgam, – powiedział wpatrując się w jej usta, – że nie chciałem, żeby tak się
stało. Myślałem, że prześpimy się jakąś godzinę albo dwie. Nie cały dzień i noc.
- Bardziej martwiłam się o to, że nie prześpimy całej nocy. No wiesz, przez zmianę
czasu.
- Sądzę, że te negocjacje z niedźwiedziami tak nas wykończyły. To był pierwszy
raz, kiedy mogłaś przespać się tak spokojnie bez zmartwień.
Toni się uśmiechnęła.
- Ale to nie wyjaśnia, dlaczego spałeś tak długo.
- To twoja wina.
~ 3 ~
- Moja wina?
- Przytulając się do ciebie po prostu poczułem się cholernie dobrze. Dlaczego więc
miałbym się ruszać? – Zanim się odsunął pocałował ją w szyję. – Cholera, te gofry
smakowicie pachną. Mam nadzieję, że twoja mama zrobiła ich dość.
- Ile chciałbyś zjeść?
- Dużo. – Zsunął się z łóżka, kierując się do przyległej łazienki. – Użyję twojej
szczoteczki do zębów.
- Pewnie. Czemu nie?
- Ten ton był niepotrzebny – drażnił się. – Ty możesz używać mojej szczoteczki do
zębów, kiedy tylko zechcesz.
- Oh, dobrze. – Toni opadła z powrotem na łóżko. – Skoro stawiasz to w ten
sposób...
***
Do kuchni weszli razem, a Ricky oczekiwał traktowania, jakie panowało w jego
własnej rodzinie i sforze, wiele teatralnych przystanięć i gapienia się, wprawianie w
zakłopotanie. Ale szakale wydawały się mniej niż zainteresowane.
- Dzień dobry, wam obojgu – przywitała ich Jackie. – Gofry i bekon na śniadanie.
Ile chcesz, Ricky? Jeden, dwa?
- Spróbuj sześć – stwierdziła Toni, sięgając po jeden z plastikowych kubków na
stole i dzban soku pomarańczowego.
- Nie ma sprawy – roześmiała się Jackie. – Musiałam nakarmić tego lwa strażnika.
Mój Boże, ten to może zjeść.
- Ale wiesz, Miss Jackie, że nie musisz żywić ochrony.
- Nie przeszkadza mi to. Przynajmniej na śniadanie. Nie robię lunchu ani obiadu. Po
to są usługi na wynos.
~ 4 ~
Ricky usiadł przy stole, kiwając głową do rodzeństwa Jean-Louis Parker. Jedli dalej,
pogrążeni w swoich własnych myślach, jak się wydawało. Dopóki Kyle nie ugryzł
kawałka bekonu, a potem zapytał.
- Freddy powiedział nam, że złapał cię na profanowaniu naszej siostry.
Toni zachłysnęła się sokiem pomarańczowym, szybko przytykając rękę do swoich
ust i odwracając się od stołu, by nie parsknąć nim na siedzących przy stole.
- No cóż… – zaczął Ricky, ale Cooper uciszył go uniesioną ręką.
- Kyle – powiedział Coop – czy ty faktycznie wiesz, co znaczy profanować?
- Oczywiście, że tak.
- Nie, nie wiesz – wtrąciła się Oriana.
- Zamknij się. Właśnie, że wiem.
- Nic nie wiesz. Jesteś idiotą.
- A ty tyjesz!
- Kyle! – Toni, Cooper i Cherise, wszyscy razem, krzyknęli jednym głosem.
- Ona zaczęła!
Jackie postawiła przed Rickym talerz z całą stertą gofrów i drugi talerz z mnóstwem
bekonu. Uśmiechając się, mrugnęła do niego okiem i szepnęła.
- Trzymaj się z dala od mojego partnera, bo dochodzi do siebie.
- Dochodzi do siebie?
Rzuciła okiem na swoje znowu sprzeczające się potomstwo i pochyliła się niżej, by
wyszeptać Rickiemu do ucha.
- Dochodzi do siebie po tym, jak odkrył, że jego córka zakochała się w wilku. Coś,
za co jestem pewna, że wini Irene. Ona ma zły wpływ, nie wiedziałeś? Przynajmniej tak
zawsze mówiła moja matka.
Kiedy trochę się odsunęła, Ricky delikatnie zapytał.
- Jest pani tego pewna? Z tym zakochaniem, oczywiście. Ponieważ ja tak naprawdę
nie mogę tego stwierdzić.
~ 5 ~
- Ponieważ jesteś facetem, a wy wszyscy jesteście beznadziejnie głupi. –
Uśmiechnęła się do niego i wróciła do kuchenki.
Zanim Ricky zabrał się za swoje gofry, Toni i jej rodzeństwo przestało się kłócić,
ale teraz wpatrywali się w niego.
- Co? – zapytał z pełną buzią.
- Naprawdę zamierzasz to wszystko zjeść? – zapytał Coop.
Ricky wzruszył ramionami.
- Jestem głodny.
***
Na podwórku, podczas gdy reszta jej rodziny wciąż była w kuchni i obserwowała
Rickiego Lee jak zmiata trzecią dokładkę gofrów i bekonu, Toni stanęła naprzeciw
swojej przyjaciółki.
- Co ty do mnie powiedziałaś? – zapytała Toni.
- Wilk... on jest w tobie zakochany.
- Zamknij się.
- To ty się zamknij.
- On nie jest we mnie zakochany.
- Jesteś głupia. Jesteś głupia.
Toni ścisnęła razem wargi. To wywołało u niej zmarszczenie brwi i śmieszny
wyraz, ponieważ tak naprawdę próbowała się nie roześmiać.
- Równie dobrze możesz stawić temu czoła. Wilk jest skoncentrowany na celu. I
myślę, że tym celem jest twoja duża dupa.
- Moja dupa nie jest tak duża jak twoja.
- Jestem zwarta i silna. Ty, jednak, jesteś szakalem i powinnaś wyglądać bardziej
jak Oriana. Jeśli jednak będzie miała taki tyłek, nie będzie niczyją prima coś tam.
~ 6 ~
- Ale z ciebie suka.
- I jestem w tym bardzo dobra.
- Zrobię coś takiego, Livy, że mnie za to znienawidzisz.
Livy wpatrywała się w nią przez moment, czarne oczy się zwęziły. A potem,
miodożer zaczął błagać.
- Proszę nie.
- Muszę.
- Nie. Nie musisz. Po prostu możemy sobie odpuścić.
- Niczego sobie nie odpuścimy. Nic nie odpuszczę. Ani teraz. Ani kiedykolwiek.
Zdegustowana Livy warknęła.
- W takim razie skończmy z tym.
Więc Toni tak zrobiła – przytuliła swoją najlepszą przyjaciółkę.
- Bardzo ci dziękuję za zaopiekowanie się tymi małymi draniami, których kocham.
- Wiesz, że nie miałam nic przeciwko.
- Wiem. – Przytuliła Livy mocniej. – Ale to dla mnie bardzo dużo znaczy.
- Nieważne.
- Wiesz... nie musisz się wstydzić, jeśli się mną interesujesz. Najwyraźniej wiele
osób to robi.
Sycząc, Livy trąciła śmiejącą się Toni.
- Jesteś taka dziwna – zarzuciła jej. – Mówiłam ci, że będę ich chronić.
- Wiem.
- To znaczy, mogę być zimną suką bez serca, ale kiedy składam obietnice
dotrzymuję ich.
- Ohhh. Mogę przytulić cię jeszcze raz?
- Nie.
~ 7 ~
Toni śmiała się, dopóki nie zobaczyła ojca , idącego w jej stronę, a pies, którego jej
matka przyprowadziła, z sobie tylko znanych powodów, szedł tuż obok niego. W
pewien sposób była zadowolona, że ojciec znalazł sobie towarzystwo, podczas pobytu
w Nowym Jorku. Chociaż miał mnóstwo przyjaciół w swoim rodzinnym stanie, nie miał
żadnego z nich tutaj, ale też nie czuł potrzeby znalezienia sobie nowych. Więc pies i
prawdopodobnie Coop, dawali mu trochę odprężenia od powstrzymywania dzieci przed
zabiciem się nawzajem.
- Cześć, tato. – Toni uśmiechnęła się do ojca, ale on nie odpowiedział, tylko po
prostu zawinął wokół niej swoje ramiona i mocno ją przytulił.
- Uh... tato?
- Moje biedne, biedne dziecko. Winię za to tylko Irene!
Toni zerknęła na Livy, ale jej przyjaciółka właśnie wdała się w bójkę z nieokrzesaną
wiewiórką, która wyśmiewała się z niej z wysokiej gałęzi.
- Winisz Irene, za co?
- Za ten... ten... ten koszmar.
O, rany.
- Tato…
- Wiesz, że on nie jest taki jak Van Holtzowie, prawda? – Ojciec odepchnął ją od
siebie, żeby mógł spojrzeć jej prosto w twarz, ale nadal ściskał jej ramiona. – Nie jest
szefem ani nie jest kulturalny w niczym, co nie obejmuje bandżo.
- Tato!
- Ja po prostu staram ci się uzmysłowić, w co wchodzisz. Ponieważ myślę, że masz
błędne wyobrażenie tego, że wilki są lepsze niż są naprawdę. Ale one nie są.
- Tato, podchodzisz do tego zbyt poważnie.
- To wszystko moja wina – mówił dalej. – Powinien powstrzymać to od początku.
Ale sądziłem, że zdoła oderwać twoje myśli od tego śmiesznego w pełni człowieka, po
którym wciąż rozpaczałaś. Nie przypuszczałem, że zaangażujesz się z nim na poważnie!
- Tato, po nikim nie rozpaczałam.
- Ale byłaś zdołowana przez ostatnie kilka miesięcy.
~ 8 ~
Wzruszyła ramionami i przyznała.
- Zaczynałam myśleć, że całe moje życie zmierza do opiekowania się moim
rodzeństwem. Kocham ich wszystkich, ale spędzanie każdego dnia na upewnianiu się,
że mamy dość pieniędzy na rekonstrukcję plastyczną twarzy Kyle'a, po tym jak kogoś
znowu wkurzy, nie jest moim pomysłem na zadowolone życie dziewczyny.
- Nigdy na to nie pozwolę. Nie zrozum mnie źle. Nie wyobrażam sobie
funkcjonowania tej rodziny bez twojej pomocy, ale nie miałem zamiaru pozwolić ci,
byś stała się czyjąkolwiek nianią. Zasługujesz, bardziej niż ktokolwiek inny, żeby mieć
swoje własne życie i swoją własną rodzinę. – Urwał na chwilę, a potem dodał. –
Rodzinę stworzoną z nierozpuszczonych szakalich dzieci.
- Tato.
- Ja tylko mówię, że podejmujesz ryzyko zaczynając mieszać rasy.
- To mówi facet, który zwykł spędzać całe noce na zewnątrz baru, żeby mógł dostać
bilety na koncert Dead Kennedys
1
? Gdzie podział się mój pełen uczucia, liberalny tata?
Poza tym – dodała, – oboje wiemy, że bycie zwierzęciem czystej krwi także niczego nie
gwarantuje.
I żeby to zilustrować, obejrzała się na swoją najlepszą przyjaciółkę, której
powierzyła swoje rodzeństwo na ostatnie parę dni.
Livy zmieniła się i siedziała teraz wysoko na drzewie, bijąc się na pięści z
wiewiórką. Zmieniona postać Livy była niemal porównywalna do prawdziwego
miodożera, ale prawie pięćdziesięciokilogramowy zmienny miodożer nadal był maleńki
w porównaniu do zmiennego lwa, tygrysa czy niedźwiedzia. Oczywiście ta różnica
nigdy nie powstrzymywała Livy przed zaczepianiem ich wszystkich od czasu do czasu.
Szczerze mówiąc, Livy walczyłaby z samą Królową angielską, gdyby sądziła, że
kobieta wpatruje się w nią zbyt długo.
- To nie jest dobre porównanie – sprzeczał się jej ojciec, ale skrzywił się, kiedy Livy
straciła zainteresowanie wiewiórką, bo odkryła ukryty w wyższej partii drzewa ul.
- Uh-oh – westchnął jej ojciec. – Uszykuję krem antyalergiczny z apteczki. –
Skierował się do tylnych drzwi, ale zatrzymał się, obrócił do niej i uśmiechnął. –
Kocham cię, dziecino.
1
Dead Kennedys to amerykański zespół grający hardcore punk, powstały w latach siedemdziesiątych
~ 9 ~
Toni uśmiechnęła się na ciepłe słowa ojca, ignorując odgłos łamania się gałęzi, a
potem Livy uderzającej o ziemię z ulem trzymanym w swoich pazurach.
- Ja też cię kocham, tato.
Ruszył ponownie, machając ręką.
- Powodzenia dzisiaj w pracy.
Kiedy ojciec wchodził do domu, pojawił się Ricky Lee.
- Doberek, panie Parker.
- A niech tam – warknął jej ojciec, obchodząc wilka i znikając w domu.
Ricky Lee popatrzył na nią i się skrzywił. Współczuła facetowi. Nikt nie chciał
stawiać czoła ojcu psowatego, po tym jak dowiedział się, że zadawałeś się z jego córką.
- Przypuszczam, że jest wściekły, co? – zapytał Ricky jak tylko stanął przed nią.
- Po prostu się o mnie martwi. Próbowałam powiedzieć mu, że to nie jest na
poważnie, ale on mi nie wierzy.
- Oczywiście, że nie. Ja ci nie wierzę.
Przewróciła oczami.
- Nie oszaleję na twoim punkcie, jeśli tym się martwisz.
- Nie martwię. Ale co wtedy, kiedy to ja oszaleję na twoim?
Toni zrobiła krok do tyłu.
- Ale nie oszalejesz.
- Mówiłam ci. – Oboje spojrzeli na Livy teraz już w ludzkiej postaci, chociaż jej
ręce wciąż miały pazury, jej nagie ciało pokryte było latającymi pszczołami, a ona
tymczasem obżerała się plastrami wosku wypełnionymi larwami. – Wy psy nigdy mnie
nie słuchacie, chociaż zawsze mam rację. – Wyciągnęła pazury i otworzyła dłoń. –
Larwę?
Toni zadrżała.
- Nie. Ale dziękuję.