CATHY WILLIAMS
Pokochać cień
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Będziesz miała kłopoty!
Drobna blondyneczka odciągnęła Sammy na bok
i dodała konspiracyjnym szeptem:
- Pomyślałam, że powinnam cię ostrzec.
- Co masz na myśli, Florrie? - zapytała Sammy,
zniżając głos i równocześnie dziwiąc się sobie, że
wpada w tę samą spiskową manierę. Zaczęła mówić
normalnym tonem. - Przecież dopiero przyszłam, za
wcześnie jeszcze na jakieś kłopoty. A poza tym
- spojrzała na zegarek -jestem punktualnie. Zechciej
mi więc wyjaśnić...
Patrzyła ze sceptyczną rezerwą na podnieconą przyja
ciółkę i postanowiła nie uciekać się do nacisków, aby
wydobyć z niej jakieś sensowne zdania. Doświadczenie
nauczyło ją, że Florrie miewa trudności z zebraniem
myśli i przedstawieniem ich w spoistej i logicznej formie.
- Chodzi o artykuł, który napisałaś.
Florrie nadal mówiła szeptem, chociaż w szatni
prócz nich dwóch nie było nikogo.
Sammy zdjęła gruby beżowy płaszcz i rozejrzała się
za wolnym wieszakiem. W końcu, nie widząc wolnego
miejsca, powiesiła płaszcz na czyjejś kurtce.
Bardziej z przyzwyczajenia niż z próżności zerknęła
w lustro, aby upewnić się, czy na twarzy wszystko jest
w porządku.
Wciąż czuła płomień wstydu na myśl o tamtym
dniu sprzed dwóch miesięcy, gdy przyszła do tej małej
ruchliwej redakcji z dwiema ohydnymi plamami smaru
od roweru - na brwi i na policzku.
Twarz, którą teraz ujrzała w lustrze, była na szczęście
czysta i prawie zupełnie pozbawiona makijażu. Duże
brązowe oczy, zdaniem Sammy, największa ozdoba
jej dość nieokreślonego oblicza, spoglądały pytająco
na przyjaciółkę.
- Czyżbyś nie chciała wiedzieć, do czego zmierzam?
- zapytała Florrie, a podniecenie w jej głosie wzrosło
o stopień.
Sammy uśmiechnęła się.
- Ha! Śmiejesz się, ale przestaniesz się śmiać, kiedy
usłyszysz wszystko do końca - skomentowała chmurnie
przyjaciółka.
- O wszystkim mi powiesz w drodze do biurka.
Wzięła swoją dużą skórzaną torbę z mnóstwem
przegródek i skierowała się ku drzwiom. Florrie
udała się jej śladem. Lecz myśli Sammy pomknęły
już w kierunku zaplanowanych na dzisiaj zajęć.
Artykuł o przestępczości w niewielkim mieście
Padley musiał być ukończony, ponadto czekał pilny
wywiad na popołudnie: cotygodniowa powiastka
w stylu „ciepłe kluchy", którą musiała ugniatać bez
upragnionej szczypty dziennikarskiej bezpardonowej
wnikliwości.
Chwaliła sobie pracę młodszego reportera w miej
scowej gazecie, lecz przyznawała w duchu, że z roz
winięciem skrzydeł byłyby kłopoty, nawet gdyby szef
zatrudnił w jej dziale bardziej interesujących pracow
ników.
Nim otworzyła drzwi prowadzące z wąskiego
korytarza do głównego redakcyjnego pomieszczenia,
poczuła dłoń Florrie zaciskającą się na jej przegubie.
- Mówiłam poważnie, Sams.
Oczy Florrie, o barwie czystego błękitu, teraz były
zachmurzone strapieniem. Nerwowo zagryzała wargę.
Sammy przelękła się, że lada chwila jej przyjaciółka
wybuchnie płaczem. Miała szczerą nadzieję, że do
tego nie dojdzie. Bardzo lubiła Florrie, ale nie czuła
się na siłach sprostać potokowi jej łez.
Spoglądała na nią z uwagą i niepokojem.
- W takim razie powiedz mi o wszystkim - powie
działa z ręką na klamce. - O co właściwie chodzi?
Cokolwiek uczyniłam, nie może być to aż tak złe,
żebym musiała się obawiać.
- Czy pamiętasz ten artykuł, który przepisywałam
ci dwa tygodnie temu?
Sammy zmarszczyła brwi i przytaknęła ruchem
głowy. Nie mając daru słowa pisanego, Florrie pełniła
rolę sekretarki. Przepisała jednak w ostatnim okresie
więcej niż jeden jej artykuł.
- Który? - zapytała cierpliwie.
- Pamiętasz - Florrie wyraźnie przyśpieszyła
- wręczyłaś mi go na chwilę przed wyjściem. Byłaś
wówczas ubrana w fantastyczne czerwone ciuchy...
- Mniejsza o ciuchy - przerwała Sammy, świadoma
długości i zawiłości zapowiadającej się dygresji. - Który
artykuł?
- Dotyczący Romana Ferrersa, tego magnata
finansowego, właściciela Thurston Manor,
- Więc to o niego chodzi...
W głosie Sammy dało się wyczuć coś twardego.
Pamiętała wszystko z największą dokładnością. Jej
szef założył niemal weto, utrzymując, że artykuł jest
zbyt chlaszczący, lecz ona mimo wszystko zdołała
wydobyć z niego pozwolenie na druk. Przedtem, ma
się rozumieć, zwrócili się do radcy prawnego.
Czerpała z pisania tego artykułu dużo satysfakcji.
Roman Ferrers był nowym w okolicy. Niedawno
wykupił Thurston Manor, podupadający majątek
ziemski, leżący w odległości trzydziestu kilometrów
od Padley, i właśnie urządzał się w swojej samotni.
Sammy kreśliła portret krezusa z wielką gorliwością,
dopiero później przyznając, że całość wyszła odrobi-
nę zbyt złośliwa. Nie znosiła tego typu nadzianych
forsą playboyów, którzy wykupują wiejskie posiadło
ści, by odwiedzać je jedynie raz w roku, playboyów
niezmiennie ślepych na ich żywą wartość historyczną.
Chodziły ponadto słuchy, że chciał zmienić posiadłość
w rodzaj zwykłego hotelu. Niby najbanalniejszy pomysł,
ale słysząc o nim czuła, że krew ścina się w jej żyłach.
Hotel! Baseny w miejsce drzew, zwariowane pola
golfowe i prawdopodobnie obrzydliwa dyskoteka
z potwornymi zespołami co weekend.
- I cóż z nim? - zapytała próbując odzyskać
równowagę.
- A więc - Florrie nie potrafiła ukryć w swym
gorączkowym szepcie nutki uciechy z racji zapowia
dającego się skandalu - on jest tutaj!
Sammy zabrakło nagle słów. Artykuł był uszczypliwy,
lecz napisany ze sporą dozą obiektywizmu. Bez
potwierdzenia prawdziwych zamiarów Ferrersa nie
mogła poruszyć tematu hotelowego kompleksu, ale
jej zaprawioną zjadliwością niechęć można było
wyczytać pomiędzy wierszami.
- Co on tutaj robi? - zapytała marszcząc czoło.
- Skąd ja mam wiedzieć? Nie zapominaj, że jestem
tylko sekretarką. - Florrie uśmiechnęła się szeroko.
- Facet jest wspaniały - dodała z rozmarzeniem.
- W rodzaju tych, dla których można całkiem stracić
głowę, ale którzy nawet przez milion lat, patrząc na
ciebie, nie zauważą cię.
- Masz rację, nie zauważą cię, bo jesteś dla nich za
dobra.
Powiedziawszy to Sammy otworzyła drzwi i z miejsca
natknęła się na ukradkowe, płochliwe spojrzenia
kolegów. Ledwie pohamowała się, by nie wykrzyknąć
na całą salę, że Roman Ferrers jest tylko człowiekiem.
Dlaczego zatem zachowują się tak, jak gdyby wybuchła
trzecia wojna światowa?
Spokojnym krokiem podeszła do swego biurka, po
czym usiadła, ignorując swojego sąsiada, Roberta,
dziewiętnastoletniego chłopca, który dzielił z nią terminal
komputerowy. Właśnie zamierzał powiedzieć coś
poufnego, więc pochylił się ku niej na krześle.
- Wiem. - Sammy podniosła rękę na znak, by
zachował dystans. - Roman Ferrers zdecydował się
złożyć krótką wizytę naszej prowincjonalnej gazecie.
Florrie opowiedziała mi o wszystkim ze szczegółami,
możesz więc wrócić do właściwej pozycji. I lepiej
upewnij się, czy Hugo nie patrzy. On tylko czeka, by
wezwać cię na dywanik celem wygłoszenia kazania.
Hugo był ich szefem. Miał około pięćdziesiątki
i dynamizmu w sam raz na małą lokalną gazetę.
Sammy lubiła go. Nie nadawał się wprawdzie do
podkładania bomb, ale był miły i wyrozumiały.
- Hugo na pewno do nas nie zajrzy. Gości teraz
u siebie Romana Ferrersa - oznajmił Robert. - A sądząc
po wyglądzie tego ostatniego, przymocował już biednego
starego Hugo łańcuchami do biurka i właśnie odmierza
mu kije.
- Tak sądzisz? - Sammy uniosła brwi. - W każdym
razie robota musi być zrobiona. Mam do dokończenia
artykuł o przestępczości, a o drugiej czeka mnie wywiad.
Odwróciła się ku stercie papierzysk na biurku
i zaczęła w nich przebierać.
- Co robisz? - zapytał Robert, ignorując jej próby
pozbycia się go.
- Pracuję. Ostatecznie za to mi płacą.
- To Florrie nie powiedziała ci, że szef czeka na
ciebie w swojej jaskini? Miałaś się stawić u niego
zaraz po przyjściu.
- Do licha!
Jej brązowe oczy uchwyciły współczujące spojrzenie
Roberta, po czym skierowały się na zamknięte drzwi
gabinetu Hugona. Poczuła pierwsze oznaki zdener-
wowania. Nie była w nastroju na to spotkanie. Roman
Ferrers należał w końcu do typów odrzucających
dyskusję na rzecz konfrontacji.
Ale poradzi sobie z nim. Będzie chłodna, pełna
rezerwy i poprawna w każdym calu, a przede wszystkim
doskonale opanowana, gdy przyjdzie jej wysłuchać
zarzutów tamtego. Swym artykułem zadała cios jego
arogancji, ale nie posunęła się przecież do zniesławienia.
Z ociąganiem wstała od biurka, racząc kolegów
nieokreślonym grymasem. Oni zaś w odpowiedzi
spojrzeniami dodali jej otuchy.
Poprzez matowe szkło ścianki działowej mogła
dostrzec postacie dwóch mężczyzn i uznała, że skoro
obaj nadal zajmowali swe miejsca, sprawy nie mogły
jeszcze zostać całkowicie wyjaśnione. Zaraz też
wyobraziła sobie straszliwą scenę, w której oszalały
Ferrers miota się po biurze, roztrzaskuje i miażdży,
co wpadnie mu w ręce, a ona, krucha istota, usiłuje
go poskromić.
Obraz był tak zabawny, że spowodował u Sammy
nagły przypływ zaufania we własne siły.
Niemniej wszystko to graniczyło z czystym rojeniem.
Roman Ferrers był biznesmenem zbyt dużego formatu,
żeby miewać napady wściekłości z powodu byle artykułu
w lokalnej gazecie.
Zapukała.
- Proszę.
Zduszony głos szefa był ledwie rozpoznawalny.
Nie przypominał w niczym ojcowskiego tonu, do
jakiego przywykła. Zapewne Hugo przeżywał ciężkie
chwile.
Miej się na baczności, Ferrers, pomyślała Sammy,
odrzucając hardo w tył głowę.
Gdy Hugo zobaczył Sammy, cień ulgi przemknął
po jego twarzy. Natomiast Roman Ferrers, który
siedział tyłem, ani nie wstał na przywitanie, ani nawet
nie pofatygował się odwrócić głowy. Tym lepiej!
Zagłębiony w fotelu, już samą swoją obecnością
czynił pokój malutkim.
Bóg jeden raczył wiedzieć, jak wysoki był ten
mężczyzna. Poza tym prawdopodobnie zaliczał się do
tych zbirowatych facetów, którzy podróżują z osobistymi
ochroniarzami i obwieszają się kosztownościami, jakby
dla oznajmienia wszystkim, że przybyli na ten świat
i biorą go w posiadanie.
Sammy miała niewiele ponad półtora metra wzrostu
i uznała, że łatwiej zyska przewagę nad Ferrersem
siedzącym niż pochylonym nad nią niczym pierwotny
neandertalczyk.
- Chciał się pan ze mną widzieć, panie Dixon
- odezwała się od progu raźnym głosem i przechodząc
do porządku nad obecnością Ferrersa ruszyła w kierun
ku biurka.
- Tak, hm, mamy tu pewien kłopot z artykułem,
który napisałaś kilka...
- Kobieta! Powinienem właściwie był zgadnąć...
Zbirowaty typ zerknął przez ramię na Sammy,
która teraz przyjrzała się mu uważniej.
Nie widziała dotąd mężczyzny, który by emanował
taką wewnętrzną i fizyczną siłą. Jego rysy były jak
wykute w kamieniu, znamionowały raczej moc niż
urodę, a przecież sprawiały oczom osobliwą przyjem
ność. Ciemne, prawie czarne włosy zaczesywał do
tyłu, pozwalając im się zakręcać na kołnierzyku
koszuli. Jego oczy, w rzadkim kolorze ciemnej zieleni,
dwa klejnoty bez nazwy, posiadały w wyrazie
twardość krzemienia. I nie zdobiły go żadne ciężkie
złote łańcuchy.
Od wyrazistej linii wykroju ust aż po długie palce
dłoni spoczywających niedbale na oparciu skórzanego
fotela, wszystko w nim tchnęło wielką pewnością
siebie i samodyscypliną.
Sammy otworzyła usta, zamknęła je i po tym
krótkim wahaniu powiedziała mocnym głosem:
- Wreszcie pan zauważył. Co za zmysł obserwacji!
- Siadaj, Sammy - Hugo wskazał ręką na drugi
wolny fotel.
Posłusznie usiadła, by stwierdzić, że patrząc na
Romana Ferrersa musi teraz kierować wzrok ku
górze. Założyła nogę na nogę i czekała w milczeniu,
aż pierwszy się odezwie. On zaś obserwował ją bacznie,
z owym odcieniem bezstronnego zainteresowania,
z jakim ogląda się przedmioty.
Żadnych szans, by mogła wzbudzić w nim jakieś
emocjonalne zaciekawienie. Sammy dość się naczytała
prasowych notatek o nim i dobrze wiedziała, że lubi
kobiety wysokie, szczupłe i jasnowłose. Było oczywiste,
że tylko ten rodzaj kobiet mógł stanowić dopełnienie
jego muskularnej budowy i arogancji wypisanej na
smagłym obliczu.
- Zakładałem do tej chwili - zaczął cedzić słowa
głębokim głosem - że artykuł został napisany przez
mężczyznę.
- Ależ nie - podjął się wyjaśnień Hugo - nazywamy
Samanthę Sammy, odkąd tylko zaczęła u nas pracować.
To imię, którym podpisuje wszystkie swoje artykuły.
Sammy Borde.
- Nie rozumiem, jaką to czyni różnicę - zimno
wtrąciła Sammy - czy artykuł napisał mężczyzna, czy
kobieta.
- Kobieta? Może raczej dziewczyna?
Niemal zgrzytnęła zębami. Podła, arogancka,
szowinistyczna świnia. Myślał, że kim właściwie jest?
Oczywiście, nie miała tej klasycznie kobiecej figury
z talią jak osa, ale nie dawało mu to najmniejszego
prawa wygłaszania tego rodzaju taniutkich uwag.
Hugo wytarł czoło chusteczką. Wyglądał, jakby
był trzymany w lochu co najmniej od tygodnia, nie
zaś miał za sobą dziesięciominutową rozmowę z pewnym
biznesmenem.
- Nie ma potrzeby się złościć, Sammy - powiedział
zerkając z niepokojem na Romana. - Sammy ma
opinię osóbki o burzliwym temperamencie.
- Ja się nie złoszczę. - Wymówiła dobitnie każde
słowo.
- Nie? - kpiąco zapytał Roman.
Sammy zdusiła ripostę, która już miała się wymknąć
jej z ust i ponowiła próbę zapanowania nad sobą.
- Właściwie o co panu chodzi, panie Ferrers?
- zagadnęła głosem tak grzecznym, na jaki tylko
mogła się zdobyć.
- Panu Ferrersowi nie podoba się pełen uprzedzeń
ton twojego artykułu. Uważa, że jest tam zbyt wiele
niepochlebnych dla niego aluzji, aby kłaść to na karb
czystego zbiegu okoliczności. Piszesz na przykład, że
„O panu Ferrersie wiadomo, że ciężko pracuje, ale
zdaje się również nie ulegać wątpliwości, że w swoje
rozrywki wkłada tyle samo wysiłku. I jak poza tym
porachować te wszystkie tak często zmieniane kobiety,
uwieszone jego ramienia i wpatrujące się daremnie
w tę naznaczoną stygmatem bogactwa twarz?"
Hugo trzymał kopię jej artykułu przed sobą i odczytał
ten fragment z widoczną przykrością.
Roman Ferrers natomiast siedział nieporuszony.
Poczekał, aż Hugo skończy, po czym rzekł głosem nie
znoszącym sprzeciwu:
- Czy mógłby pan zostawić nas na chwilę samych,
panie Dixon...
Hugo skierował zaniepokojony wzrok na Sammy,
a ona odwzajemniła się mu uspokajającym uśmiechem.
- Nie ma pan powodu oskarżać nas o zniesławienie,
panie Ferrers - oświadczył wstając. - Zanim artykuł
poszedł do druku, porozumieliśmy się z prawnikiem.
W tych sprawach jesteśmy bardzo ostrożni.
Stał jeszcze przez chwilę, wahając się, czy opuścić
pokój z tym strzałem na pożegnanie, czy poczekać
jeszcze na reakcję przeciwnika.
Sammy również czekała w poczuciu triumfu.
Rozczarował ją fakt, że Roman ani myśli rejterować.
Miast tego rozsiadł się wygodnie w fotelu i na całą
długość wyciągnął przed siebie nogi.
- Bynajmniej nie płonę chęcią zemsty, panie Dixon
- rzekł miękko, mimo to przemycając groźbę w tych
słowach.
- Nie? - Hugo wyraźnie się odprężył.
Roman miał uśmiech na twarzy, ale jego zielone
oczy patrzyły twardo.
- Gdybym chciał się zemścić, bez trudu wykupiłbym
cały ten kramik.
Gestykulował szeroko, a Sammy mimo woli
dopatrzyła się w ruchach jego rąk zadziwiającego
wdzięku.
- Wszystko, czego oczekuję, panie Dixon, sprowadza
się do sprostowania i przeprosin.
Spojrzał na Sammy, której zwycięski uśmieszek
przygasł w tym momencie.
- Oczywiście. - Hugo odetchnął z ulgą.
- Wykluczone!
- Nie widzę problemu, Sammy. Nie zapominaj, że
pracujesz dla mnie. Zrobisz, co powiem.
- Wiem, że pracuję dla pana, panie Dixon, ale
bynajmniej nie oznacza to, że muszę stawiać pod
znakiem zapytania moją dziennikarską reputację,
ponieważ... - spojrzała lodowato na Ferrersa - ...po
nieważ jakiś głupawo uparty przybysz pragnie narzucić
swą wolę. Nie jest jeszcze właścicielem tej gazety,
więc nie posiada również i mnie. I dobrze wie, że nie
ma podstaw do wysuwania oskarżeń.
Natychmiast pożałowała swojego wybuchu. I nie
dlatego, żeby nie była pewna swoich słów, ale ze
względu na serdeczne uczucia, jakie żywiła do szefa.
Nie chciała sprzeciwiać się ani spierać z nim, lecz
z drugiej strony nie mogła dać za wygraną przed
tamtym indywiduum.
Tamto indywiduum natomiast obserwowało ich
dwoje z zainteresowaniem i śladem rozbawienia na
niezwykle męskiej twarzy.
- Czy mógłby pan nas zostawić, panie Dixon?
- powtórzył Ferrers spokojnie.
- Przemyśl to, co usłyszałaś ode mnie, Sammy.
Hugo przetarł szkła okularów, odczekał krótką
chwilę, po czym opuścił pokój.
- Głupawo uparty przybysz? - Roman skrzyżował
ramiona i lustrował ją z doprowadzającą do wściekłości
wyższością.
Jednak Sammy zdecydowana była nie poddawać
się złości. Najwidoczniej nic nie mogło wyprowadzić
go z równowagi, a pozwalając sobie na emocjonalne
wyskoki, Sammy wyglądała przy nim wręcz dziecinnie.
Nie, będzie go traktowała z nie zachwianą pogardą.
Strzepnęła niewidoczny pyłek kurzu ze spódnicy,
ułożyła wargi w zimny wzgardliwy uśmieszek i nic nie
odpowiedziała.
- I cóż, dziewczyno?
Poczuła, jak wzbiera w niej złość.
- Mam dwadzieścia cztery lata, panie Ferrers,
a zatem okres dziewczęcy pozostawiłam już za sobą.
Naprawdę, proszę mi wierzyć, że od lat nie bawiłam
się lalką. Ośmielam się zauważyć, że w porównaniu
z tymi podwiędłymi pięknościami, z którymi pan tak
lubi się fotografować, wyglądam rzeczywiście młodo,
lecz nie odpowiada mi pana protekcjonalna postawa.
Romanowi nie udało się stłumić wesołości i to
jeszcze bardziej rozdrażniło Sammy. Jak śmiał tutaj
przychodzić, żądać przeprosin za artykuł, który,
wiedziała to, przynosił więcej niż okruch prawdy,
a następnie mieć czelność naigrawać się z niej, gdy nie
chciała podrygiwać w takt granej przez niego muzyczki?
- Podwiędłe piękności? Muszę przyznać, że ma
pani oryginalny sposób wysławiania się. Z czymś
takim po prostu marnuje się pani tutaj. Dlaczego
wybrała pani to miejsce, tę szczególną gazetę? Czy
dlatego, że wychowała się pani w pobliżu?
Sammy spojrzała podejrzliwie. Rozmowa przy
jmowała nieoczekiwany obrót, a ona nie lubiła tego.
Była przygotowana na walkę, lecz to wyglądało na
usypianie jej fałszywym poczuciem bezpieczeństwa,
płynącego jedynie stąd, że on rościł sobie prawo do
interesowania się jej osobą. O nie! Nie urodziła się
wczoraj.
- Do czego pan zmierza, panie Ferrers...
- Mam na imię Roman.
•- Panie Ferrers. Osobiście trudno mi zrozumieć,
dlaczego wtargnął pan do naszej redakcji. Nigdy bym
nie zgadła, że niewielki artykuł w lokalnej gazecie,
o której mało kto słyszał, może wywołać u pana tego
rodzaju reakcję. Jednym słowem, czy nie potrafi pan
spożytkowywać swojego czasu w sposób bardziej
owocny?
- Chodzi o to, dlaczego napisała pani ten artykuł
- powiedział rozciągając samogłoski i patrząc na nią
zwężonymi oczyma o ciemnej oprawie. - Ponieważ
sądziła pani, że zabawi nim tutejszych mieszkańców
i upewni ich małe duszyczki, że my, przybysze, jesteśmy
dokładnie tacy, jakimi oni pragną nas widzieć. A ja
nigdy nie miałem być tego świadomy, ponieważ magnat
finansowy nie będzie zawracał sobie głowy tego rodzaju
małą gazetą. Czyż nie tak?
Sammy umknęła ze spojrzeniem, co bynajmniej nie
poprawiło jej samopoczucia. Normalnie wytrzymałaby
wzrok każdego, lecz ten mężczyzna rozstroił ją. Źródłem
tego była zapewne, jak wnioskowała, odraza, jaką
czuła do niego i wszystkiego, co reprezentował swoją
osobą.
- Nie wiem, co chciał pan przez to powiedzieć.
- Doprawdy?
Sammy niespokojnie poprawiła się w fotelu.
- Wydaje mi się - ciągnął nieubłaganie - że w pani
artykule jest coś więcej niż tylko szczypta indywidual
nego krytycyzmu. Oto dlaczego tu przyszedłem, nie
zaś wtargnąłem, jak to pani malowniczo określiła.
Teraz rzeczywiście mogła w to uwierzyć. Roman
Ferrers nie był człowiekiem, do którego pasowałoby
słowo „wtargnąć". Był na to zbyt zimny i opanowany.
- Jakiego typu badania mojej przeszłości prze
prowadziła pani, zanim zasiadła do pisania?
Sammy zaczerwieniła się. Gdyby Ferrers reagował
gniewem, sprostałaby mu. Mogłaby wówczas obwaro
wać się i utwierdzać samą siebie w przekonaniu, że kaźtle
słowo, które napisała o nim, było prawdziwe. Zamiast
tego zbliżał się do niej ukradkiem jak kot, formułując
pytania, na które trudno jej było odpowiedzieć.
- Czytałam wycinki prasowe - oświadczyła sucho,
rezygnując ze wzmianki o miejscowych pogłoskach
dotyczących jego planów zamiany rezydencji w hotel.
Mętna i niesprawdzalna plotka na pewno nie wydawała
by się mu wiarygodnym źródłem. Teraz zresztą również
jej-
- Wycinki prasowe?
- Artykuł nie był przecież pomyślany jako pogłębione
studium - uśmiechnęła się obronnie - lecz jako lekka
lektura dla tutejszych mieszkańców.
- I teraz wszyscy zgodnie uważają mnie za pożeracza
niewieścich serc. Nieokrzesanego zbira z ramionami
zwisającymi do ziemi, którego jedyną obsesją są
kobiety i pieniądze.
Obraz ten tak pasował do jej własnego wyobrażenia
Ferresa, że zaśmiała się nerwowo. Uznała, że posiadł
zupełnie tajemniczą zdolność wnikania do jej umysłu.
I było to bardzo deprymujące.
- Ludzie nie zawsze wierzą w to, co przeczytają
- uciekła się do wykrętu, nie mogąc wprost zaprzeczyć
jego słowom.
- Czy w takim razie ma mnie to przekonać, że
pani artykuł, oparty na fikcji rozpowszechnianej przez
inne sensacyjne dzienniki, jest usprawiedliwiony? - Jego
wargi wydęły się pogardliwie. - Czy pani naprawdę
myśli, że jest rzeczą godną pochwały oczerniać moje
imię w społeczności, zanim jeszcze zainstalowałem się
w niej? Powiem bez ogródek, panno Borde, to są
łajdackie metody.
- W porządku. Jeśli oczekuje pan przeprosin, to
w tym momencie mówię „przepraszam".
Jeśli o nią chodzi, sprawa była definitywnie
zakończona. I teraz im prędzej uwolni się od
przytłaczającej obecności Romana Ferrersa, tym szybciej
zdoła zebrać myśli. Jak na jej gust i możliwości, był
przeciwnikiem zbyt trudnym.
- A gdzież to pani się wybiera?
Sammy wyprostowała się i spojrzała mu w twarz,
po raz kolejny zauważając, jak niedokładne były
zdjęcia prasowe.
Z pewnością nie ujawniały tych znamionujących
nieustępliwość linii podbródka ani sposobu, w jaki
jego zielone oczy narkotyzowały i zamącały jej zdrowy
rozsądek.
- Słucham? - zapytała grzecznie.
- Powiedziałem, gdzież to pani się wybiera?
- Cóż, na pewno nie wychodzę z myślą, by przynieść
panu kawy - odparowała, równocześnie zdając sobie
sprawę, że słabnie w swej determinacji zachowania
spokoju.
Przyglądał się jej twarzy z wyrozumiałą ciekawością,
co sprawiło, że poczuła się znów nastolatką wezwaną
przed oblicze dyrektora szkoły. Nazwał ją dziewczyną,
i to obudziło wspomnienia, nasunęło przed oczy
obraz rodzinnego domu. Naturalnie nie dbała o to,
co on o niej myślał, i, do diabła, swój krytycyzm
odnośnie do jej wyglądu mógł zachować dla siebie.
Przez lata przyzwyczaiła się do swej odmienności.
Jak daleko mogła sięgnąć pamięcią, zawsze porów
nywano ją z jej siostrami i podkreślano różnice między
nimi.
Jej siostry były w dzieciństwie niebieskookimi blond
laleczkami, by później rozkwitnąć w zmysłowe
długonogie kobiety, które pląsały na czele nie
kończącego się orszaku mężczyzn.
Zaś Sammy. o brązowych oczach i włosach,
pozbawiona uderzającej urody sióstr, była zawsze tą,
którą matka przedstawiała obcym jako mózg całej
rodziny. I Sammy nie potrzebowała długiego czasu,
aby uświadomić sobie, że w jej przypadku inteligencja
była tożsama z brakiem urody.
Dbała więc o szare komórki, skończyła studia
i zawsze pozwalała swojemu gwałtownemu usposobieniu
być raczej znakiem rozpoznawczym, nie starając się
go ujarzmić.
Najstarsza siostra, Emily, była już mężatką, mieszkała
w Yorkshire i miała dwoje przeuroczych dzieci. Sammy
uwielbiała je.
Catherine, która wciąż przebywała w domu i łamała
męskie serca, była nieprzerwanym źródłem rodzicielskich
kłopotów. Będąc od lat jej powiernicą, Sammy również
z jej powodu mogła się nieraz uskarżać na bóle głowy.
- Halo?
Ciąg obrazów i wspomnień został przerwany.
Spojrzała na Romana z niechęcią. Dziewczyna, dobre
sobie. Gdyby była pięć lat młodsza, to nie namyślając
się wiele porwałaby najbliższy przedmiot i cisnęła
w niego. Tymczasem oznajmiła chłodno, że wychodzi.
- Przeprosiłam pana - powiedziała tonem, który
uznała za bardzo opanowany - czyli zrobiłam już to,
czego pan oczekiwał, więc nic tu po mnie. Mam
jeszcze dużo pracy.
- Nie zrozumieliśmy się.
- Doprawdy? Chciał pan przeprosin i otrzymał je.
Nie sądziłam, że jest tu miejsce na jakąś dwuznaczność.
Roman usiadł na krawędzi biurka Hugona. Ema
nował jakimś nieuchwytnym bogactwem, co sprawiło,
że biurko w tym momencie wydało się nędzne.
- Gdy powiedziałem, że chcę przeprosin, miałem
na myśli przeprosiny publiczne. Chcę je widzieć w druku,
w waszej gazecie, i to na pierwszej stronie. Myślę, że
będzie to honorowe załatwienie sprawy, nie uważa pani?
Jego głos miał zarazem gładkość jedwabiu i ostrość
brzytwy.
W oczach Sammy pojawił się przestrach.
- Nie mogę tego zrobić - wymamrotała.
Ugięły się pod nią nogi i opadła z powrotem na fotel.
- Dlaczego nie? Sama pani przyznała, że jej
spostrzeżenia i wnioski oparte zostały na, delikatnie
mówiąc, skromnych podstawach. Wszystko, czego
żądam od pani, to przyznanie się do błędu dużymi
tłustymi literami.
- Mam lepsze pomysły! - wybuchnęła złośliwie.
- Proszę mi na przykład pozwolić odgrywać przez
kilka dni rolę miejskiego obwoływacza lub wsuwać
ulotki pod drzwi domów!
- Wolno pani uważać to wszystko za rzecz wysoce
zabawną. Lecz proszę mi wierzyć, panno Borde, ja
czuję inaczej.
- W żadnym wypadku nie wyrażę zgody na coś
takiego - odrzekła unikając jego spojrzenia.
W tej chwili szczerze życzyła sobie, by wyparował
lub zgorzał w płomieniach. Tak czy inaczej, miała
dość mężczyzn do końca swego życia.
- Kto zatem mógłby ją wyrazić? Może pan Dixon?
- Tak. Lecz ja odmówię złożenia podpisu.
- Nie odmówi pani, moja mała lisiczko. A jeśli tak
twierdzę, to na pewno podpis pani będzie widniał we
właściwym miejscu.
- Proszę nie silić się na groźby, bo nie przelęknę
się ich.
- W porządku, żadnych gróźb. Ja tylko stwier
dzam fakty. Pozostaje więc pani wezwać swojego
szefa.
Nie spiesząc się wstała i otworzyła drzwi. Hugo
pracował nad czymś z Robertem. Uniósł głowę, a ona
przywołała go skinieniem ręki.
- Czy wszystko należycie omówione? - zapytał
z wymuszoną jowialnością, siadając za biurkiem.
- Oczekuję publicznych przeprosin, panie Dixon,
I to równych rozmiarami zjadliwemu artykułowi. Na
ustępstwa z mojej strony proszę nie liczyć.
- Ach. - Hugo westchnął z rezygnacją i wzruszył
ramionami. - Przypuszczam, że jesteśmy do tego
zobowiązani.
Sammy spojrzała nań z przerażeniem.
- Zobowiązani! Na pewno nie ja! Nie odczuwam
najmniejszego żalu z powodu tego, co napisałam.
- Powtarzam: zrobisz, co każę.
Pomimo tych słów Sammy wewnętrznie złagodniała.
Wiedziała bowiem, jak ciężko mu było je powiedzieć.
Hugo od lat był przyjacielem rodziny, na długo przed
jej urodzeniem. Ona zaś zawsze była jego ulubienicą.
- W takim razie - oświadczyła możliwie najspokojniej
- odchodzę z pracy.
- Czy to nie lekka przesada?
Oboje spojrzeli na Ferrersa, który dotąd zachowywał
milczenie.
- Czyta pan w moich myślach - skwapliwie zgodził
się Hugo. - Pomyśl, Sammy, wiesz przecież, że jesteś
najzdolniejszą dziennikarką tego zespołu. Nie chcę
cię utracić.
Dla Sammy była to nowość. Hugo nigdy nie mówił
jej jeszcze takich rzeczy. Czy będzie bardzo źle, jeżeli
ustąpi? Tak, pomyślała, będzie fatalnie. Stworzy
precedens i żaden z czytelników nie da później wiary
jej słowom.
Jakieś zwięzłe przeprosiny od redakcji, ukryte gdzieś
na ostatnich stronach, były jeszcze do pomyślenia.
Ale co innego dwustronicowa kobyła w czołówce. Na
to w żadnym wypadku nie mogła się zgodzić, i jeśli
odmowa będzie kosztować ją pracę, rozejrzy się za
czymś innym.
Będzie musiała, oczywiście, opuścić Padley, lecz
czyż nie ma gorszych rzeczy? Przeżyła tutaj niejedną
bolesną chwilę, zaś wyjazd pomoże zatrzeć przykre
wspomnienia.
- Nie widzę alternatywy - stwierdziła stanowczo.
- Ja widzę.
Roman badał szczegółowo jej twarz, wodząc swymi
kocimi zielonymi oczami po wargach znamionujących
upór, szeroko rozstawionych brązowych oczach
i ciemnych kręcących się włosach, które nigdy nie
chciały poddać się jej woli.
- Widzi pan?
W pytaniu Hugona zabrzmiała nadzieja.
Sammy była świadoma swych fizycznych braków
i w reakcji obronnej na badawczo-przenikliwe spojrzenie
Romana wyjrzała przez okno na spokojną High
Street. Jedynie z czystej ciekawości, zważywszy, że
nie było sposobu, by zmieniła zdanie, chciała usłyszeć,
jaki to wspaniały pomysł wylągł się w tej aroganckiej
i wściekle przystojnej głowie.
- Proszę mnie poprawiać, jeśli coś sknocę. - Skie
rował te słowa do Sammy, zmuszając ją tym samym
do spojrzenia na niego. - Nie chce pani przeprosić
mnie w druku, ponieważ uważa, że napisany artykuł
zgodny jest z prawdą, a ponadto obawia się pani
stracić zaufanie swych czytelników.
- Tak - odparła zaciekawiona, do czego to wszystko
mogło prowadzić.
- Widzę chyba wyjście z tej matni. Otóż co pani
powie na propozycję, aby przez miesiąc lub coś koło
tego była pani mym cieniem, świadkiem mych po
czynań? Jeśli pod koniec tego okresu nadal będę
wydawał się pani uosobieniem zepsucia, to zrezygnuję
z żądania przeprosin. Jeżeli jednak dojdzie pani do
innych wniosków, wtedy publiczne przyznanie się do
błędu raczej potwierdzi pani prawdomówność, niż ją
przekreśli.
Plan wydawał się dobry i wzbudził entuzjazm
w Hugonie. Sammy jednak ogarnęła wątpliwość, czy
wytrzyma tak długo w towarzystwie Ferrersa. Już po
godzinnej rozmowie czuła się skrajnie wyczerpana.
A cóż będzie po miesięcznym wspólnym przebywaniu?
- Musisz się zgodzić, Sammy, pomysł jest wręcz
znakomity. - Hugo nie szczędził zachęty.
- A gdzie ja... pan... gdzie się zainstalujemy? Zakłada
jąc, że w ogóle wyrażę zgodę na tę śmieszną imprezę.
- Ja... pani... najpierw możemy zatrzymać się
w Londynie, lecz równie dobrze tutaj.
W głosie Romana trudno było nie wyczuć kpiny.
Najwyraźniej bawił się każdą minutą, kwaśno pomyślała
Sammy.
- A jeśli dojdę po tym wszystkim do wniosku, że
nie jest pan wrodzoną uprzejmością i w ogóle wszystkim
„naj", za co najwyraźniej pan siebie uważa - powiedziała
patrząc mu śmiało w oczy - czy będę mogła wówczas
napisać coś w rodzaju relacji z tego miesiąca, nawet
gdyby miała ona nadwerężyć pana nieposzlakowaną
reputację?
- Dlaczego nie?
Wstał i włożył ręce w kieszenie. Widok jego
muskularnej sylwetki ponownie przeszył ją dreszczem
niepokoju.
- W takim razie przyjmuję propozycję. Kiedy
zaczynamy?
- Wyjeżdżam jutro do Londynu. Jest pani gotowa
mi towarzyszyć?
Spojrzała pytająco na Hugona, który kiwnięciem
głowy wyraził swą zgodę. Wyglądał na całkiem
odprężonego. Przy takim rozwiązaniu nie tylko nie
tracił najlepszego pracownika, lecz również nie musiał
walczyć z kimś, kto miał dużą siłę przebicia i kontakty
w świecie biznesu.
- Jesteśmy zatem umówieni.
Gdy tylko Ferrers opuścił redakcję, Sammy natych
miast uświadomiła sobie, w jakim napięciu spędziła
te chwile. Dopiero teraz mogła pełną piersią zaczerpnąć
powietrza.
- Bystry facet - powiedział Hugo z uznaniem.
- Nie znam nikogo, kto tego rodzaju problem
rozwiązałby ku zadowoleniu wszystkich stron.
- Niech ci będzie, bystry facet - potwierdziła
w nagłym zamyśleniu. - Czas pokaże, kim jest ponadto.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Ależ cudownie! Nie wyobrażasz sobie, ile bym
dała za taki wyjazd do Londynu. Wszystko jest tam
takie podniecające! Piccadilly Circus, Oxford Street!
Myślę, że mogłabym przekonać mojego kierownika
banku, że potrzebuję przeniesienia. Wyniosłabym się
stąd w jednej chwili.
Sammy spojrzała kątem oka na siostrę, której
twarz rozświetliła ekscytująca wizja życia w Londynie.
Pukle jej włosów opadały poniżej ramion, niczym
skręcone pasma jedwabiu.
- Siedzisz na moim śniadaniu.
Catherine przesunęła się odsłaniając sprasowaną
paczkę kanapek.
- Och, wybacz.
- Drobnostka. Mam nadzieję, że zostało trochę
białego sera w lodówce.
Zaczynała odczuwać poważne wątpliwości w związku
z tym całym pakowaniem się i wyjazdem na miesiąc lub
coś koło tego. Roman uprzedził Hugona, że pobyt może
przedłużyć się o dwa tygodnie, a tamten bez wahania się
zgodził. Zatem sześć tygodni z mężczyzną, który
wzbudzał w niej co najmniej niechęć. A kto przez ten
czas będzie karmił jej kota? Robbie siedział na neseserze
obserwując zdarzenia z właściwą kotom obojętnością.
- Najlepiej byłoby - Sammy myślała głośno - aby
ten przeklęty facet nie przeczytał mojego artykułu,
gdyż wtedy nigdy nie doszłoby do obecnej sytuacji.
Cisnęła do otwartej walizki coś z bielizny, a następnie
dwie koszule i dżinsy.
- Tak, ale przeczytał.
- Wiem o tym - mruknęła z irytacją. Czy Catherine
musi mówić oczywistości?
- A jaki w ogóle on jest? Florrie nazwała go
smacznym kąskiem.
Sammy skrzywiła się.
- Jest niewątpliwie z gatunku mężczyzn oddziały
wających na pewien rodzaj kobiet.
- Ale nie na ciebie?
- Bardziej porywający wydałby mi się nawet atak
grypy żołądkowej.
Spojrzała bezradnie na rozrzucone po całej sypialni
ubrania. Catherine, wbrew swemu dzikiemu, niepo
skromionemu wyglądowi, była z natury bardziej
porządna. Zaofiarowała się nawet wyręczyć ją
w pakowaniu, podczas gdy Sammy miała coś przekąsić.
Jednak ostatnią rzeczą, jakiej Sammy pragnęła, było
zjawić się w Londynie z walizką pełną rzeczy wybranych
przez siostrę, tak dalece różniły się w kwestii smaku
i gustu.
- Sądzę, że wciąż cierpisz po zerwaniu z Derkiem
Cairnsem.
- Bzdury!
Sammy walczyła z walizką, ale gwałtowność jej
odpowiedzi wzięła się zupełnie z czegoś innego.
- A jednak chyba mam rację. To może najważniejszy
powód napisania tego napastliwego artykułu o Ferrersie.
Sammy powstrzymała się od komentarzy. W uwadze
Catherine była spora doza prawdy. Zerwany związek
z Derkiem pozostawał nadal jej bolesnym wspo
mnieniem, ropiejącym wrzodem zepchniętym w pod
świadomość. Zostawił cierpki posmak w ustach
i szczególnie musiał ją zranić, skoro unikała odtąd
wszelkich bliższych kontaktów z mężczyznami.
- Ponosi cię fantazja, Catherine. Podaj mi, proszę,
kosmetyczkę.
i
Spełniwszy prośbę siostry Catherine rzuciła się na
łóżko.
- Moim zdaniem to jedna z przyczyn tych wakacji
w Londynie.
- To nie są wakacje, Cath. To jest wyrafinowana
forma kary.
Sapiąc z wysiłku postawiła ciężką walizkę na podłogę,
a resztę rozrzuconych rzeczy, nie bacząc na okrzyk
zgrozy, jaki wyrwał się z ust Catherine, zebrała
w tłumok, który po prostu wepchnęła do szafy.
- Nie zapominaj, że nie zgłaszałam się na ochotnika.
Zgłoszono to w moim imieniu. Dwudziestowieczna
wersja chińskich tortur Romana Ferrersa. Nie znoszę
tego człowieka, a będę zmuszona przebywać w jego
towarzystwie przez szereg tygodni.
- Zawsze mogłaś odmówić.
- Nie znasz go. To ktoś, kto nie rozumie słówka
„nie". Przynajmniej w sytuacjach, gdy wchodzi ono
w konflikt z jego życzeniami.
- Tak czy inaczej sądzimy, że wyjazd dobrze ci zrobi.
- Jacy „my"?
- Ja i mama.
- Więc plotkujesz o mnie poza moimi plecami?
- warknęła Sammy, nagle rozdrażniona.
Nie trzeba było wielkiej wyobraźni, ażeby zgadnąć,
czego dotyczyła ich rozmowa - jej nieszczęsnego
związku z Derkiem Cairnsem.
Spotkała go w tutejszej winiarni, gdzie przypadkowo
wstąpiła po pracy, i gdy tylko ją ujrzał, powziął plan
zdobycia jej.
Jej kobiecej próżności bardzo to pochlebiało, choć
teraz wspominała całą rzecz z obrzydzeniem. Nigdy
jeszcze bowiem nie stanowiła obiektu takich zabiegów
ze strony mężczyzny.
Raczej była tylko ich świadkiem. Catherine i Emily
miały dość zalotników, by założyć własne agencje
matrymonialne. Sammy obserowowała to niejako
z ukrycia.
Kiedy Derek zaczął umizgać się do niej, jej
przenikliwość osłabła. Co za głupota! Teraz wiedziała,
kim był naprawdę: zręcznym w manipulacji czarusiem,
gotowym powiedzieć każde słodkie słówko, jeśli
spodziewał się po nim korzyści.
Lecz taka jest kolej rzeczy, że szczęśliwym ślepcom
spada bielmo z oczu. Pewnego razu wzięła dzień
wolny od pracy, by zrobić mu niespodziankę. Udała
się do pubu, gdzie zwykł przebywać w porze lunchu.
I doprawdy, niespodzianka stała się prawdziwie wielkim
zaskoczeniem. Dla niego i tej kobiety, która okazała
się jego żoną.
Gniew na Derka był niczym w porównaniu
z gniewem, jaki skierowała przeciw sobie, choć jej
rodzina bez końca perswadowała jej, że o żadnym jej
błędzie nie może być tu mowy.
Pewną pociechę przynosiła jedynie świadomość, że
nie poszła z nim do łóżka.
Gdy Catherine w końcu pożegnała się, Sammy
wzięła szybki prysznic i wysuszyła włosy, z rezygnacją
obserwując, jak przeciwstawiają się wszelkim próbom
uczynienia z nich czegoś bardziej szałowego.
Pomyślała o Romanie i kobietach, w których
gustował, po czym jakby na przekór tym jego
gustom wskoczyła w najbardziej spłowiałe dżinsy,
nałożyła luźny sweter, który jej matka zrobiła
przeszło trzy lata temu, i wzuła płaskie pantofle na
każdą okazję.
Catherine solennie przyobiecała opiekować się kotem
i Sammy, w poczuciu winy, głaskała go czule przez
dobry kwadrans. Nie cierpiała rozstawać się z Robbim.
Była przeświadczona, że czuje on wówczas do niej
urazę. I kto wie, jaki skutek wywrze na nim jej
sześciotygodniowa nieobecność.
Była już gotowa do win Romana dopisać i tę, gdy
odezwał się dzwonek u drzwi.
Nim otworzyła, odruchowo zlustrowała mieszkanie.
Roman był ubrany w beżowe spodnie i gruby biały
pulower. Wydawał się dzisiaj wyższy i szczuplejszy
i w sumie bardziej niebezpieczny. Znowu poczuła
tamto mrowienie. Jak gdyby jeszcze nie nauczyła się
lekcji! Unikać takich mężczyzn jak on!
- Jest pan już - powitała go obojętnie. - W takim
razie idę po walizkę.
Podreptała do niewielkiego saloniku, świadoma, że
kroczy za nią i ciekawie rozgląda się po wszystkich
kątach.
- Czy nie uważa pani, że jej gniazdko jest trochę
klaustrofobiczns?
- Nie - odrzekła krótko. - Dla mnie jest aż za duże.
Wzięła walizę, dwie torby i torebkę i właśnie zaczęła
zastanawiać się, jak to wszystko zataszczy do
samochodu, kiedy ujął za rączkę walizki. Poczuła
jego dłoń na swojej, która tym samym znalazła się
jakby w kleszczach.
Czy działo się z nią coś niedobrego? Czy zapo
mniała, że powinna zachować dystans i imponować
opanowaniem, nie zaś reagować jak niezręczna
nastolatka?
- Naprawdę nie trzeba się bać - powiedział
z doprowadzającym do szału odcieniem rozbawienia
w głosie. - Moim zamiarem nie było chwycić panią,
a tylko walizkę.
Sammy raptownie wyrwała rękę i zajęła się pozos
tałym bagażem. Chętnie zrewanżowałaby się jakąś
zgrabną repliką, lecz jej wrodzony dowcip został
sparaliżowany przez ciężki atak skrępowania.
Jeżeli było to zapowiedzią tego, co miało nadejść,
pomyślała, to powinna wziąć się w garść, a przede
wszystkim nie zapominać o celu i przedmiocie całego
eksperymentu, to jest o ocenie Romana Ferrersa
w sposób możliwie bezstronny.
- Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko
temu, że wzięłam magnetofon.
- A jeśli miałbym, to czy w tej chwili wyrzuciłaby
go pani z torby?
- Nie, i tak pojechałby ze mną.
Wręczyła mu dwie torby, poczęstowała Robbie'ego
czułym klapsem na do widzenia i otworzyła frontowe
drzwi, zauważając z niechętnym podziwem, że Roman
niesie jej bagaże z taką lekkością, jak gdyby w torbach
było pierze.
Zima pokazała już, co potrafi, powietrze było
mroźne. Sammy, otulona w kurtkę i drżąca, próbowała
nadążyć za Romanem, który kroczył ku błyszczącemu
srebrnemu jaguarowi. Ten piękny wóz wyglądał
straszliwie nie na miejscu pomiędzy sfatygowanym
volkswagenem a oklapłym citroenem.
Do takich luksusów nie była przyzwyczajona. Kiedy
rozsiadła się wygodnie w fotelu, spojrzała z uznaniem
na drewnianą tablicę rozdzielczą.
- Może pani zdjąć kurtkę. - Roman przerwał jej
myśli. - Samochód jest ogrzewany, więc na pewno
nie zmarzniemy. Jeśli natomiast zostanie pani w tym
waciaku, to u końca podróży będzie pani jedną
wielką kałużą potu. I gdzie, u licha, pani to wynalazła?
Myślałem, że tego rodzaju wdzianka już dawno znikły
z powierzchni ziemi, kiedy ludzie doszli do wniosku,
że nie jest rzeczą gustowną upodabnianie się do
opony samochodowej.
- Waciak ten, by użyć pana określenia, uważam za
bardzo wygodny.
- A odkąd to wygodę stawia pani przed elegancją?
Spojrzała na jego ostry profil, złagodzony cieniem
uśmiechu, i zastanowiła się, jaka byłaby jego reakcja,
gdyby w tej chwili otworzyła drzwi i zażądała wyjęcia
bagażu. Tak czy inaczej, jeżeli nadal będzie dowcipkował
jej kosztem, grzeczność i kultura będą musiały zejść
na dalszy plan.
- Nie pana interes.
Zabrała się do ściągania watowanej kurtki, a kiedy
pośpieszył z pomocą, tamto odrętwienie powtórzyło się.
- Czy to u pani zwykła rzecz reagować w ten
sposób na najlżejsze dotknięcie? - zapytał i włączył silnik.
Ruszyli.
Odetchnęła z ulgą. Roman skupiony był teraz na
oblodzonej drodze i nie mógł dostrzec, że spłonęła
rumieńcem.
- W każdym razie do dzisiaj nie zdawałam sobie
z tego sprawy.
Udzieliwszy tej odpowiedzi, zajęła się wyglądaniem
przez okno.
Zima w te strony przychodzi wcześniej i gości
dłużej niż w innych hrabstwach. Kiedy samochód
sunął High Street, przede wszystkim rzucił się jej
w oczy przygnębiający wygląd przechodniów, okutanych
po czubek głowy.
W Londynie było zapewne cieplej. Przynajmniej
zawsze tak mówiły mapy pogodowe w telewizji.
Przez chwilę jechali w milczeniu. Nadarzała się
sposobność uporządkowania myśli.
Po zerwaniu z Derkiem podjęła mocne postanowienie
unikania mężczyzn. Derek udzielił jej zresztą bardzo
pożytecznej lekcji, z jakim partnerem ewentualnie
powinna się wiązać. Z kimś miłym, myślącym
i pozbawionym próżności, która zawsze idzie w parze
z urodą. Drażniło ją, że odnośnie do Ferrersa jej
zmysłowość sprzeciwia się jej woli. Kogoś takiego jak
Roman Ferrers należało unikać. I to nie tylko ze
względu na jego urodę, lecz również dlatego że był
zbyt mądry, zbyt władczy i zupełnie spoza jej
środowiska.
Rozprężyła się. W końcu jej zdolność logicznego
myślenia została nienaruszona i jak długo ją zachowa,
tak długo nie będzie niebezpieczeństwa, że spojrzy na
Romana innymi oczyma niż oczy reportera, który za
swą pracę pobiera zapłatę.
Opuścili miasteczko i w otwartym terenie pojechali
już z pełną szybkością.
- Ód jak dawna mieszka pani w tych stronach?
- Całe życie.
- Więc niezbyt długo.
Zacisnęła usta.
- Jeśli chce pan zaczynać wszystko od początku,
to równie dobrze możemy w tej chwili zawrócić.
- To miał być komplement. - Oderwał na chwilę
wzrok od asfaltowej wstęgi. - Kobiety raczej lubią
słuchać, kiedy się im mówi, jak młodo wyglądają.
- Muszą być w takim razie bardzo niepewne swego.
Nie wyobrażam sobie niczego gorszego od starzenia
się całkowicie wyzbytego wdzięku i pełnej akceptacji.
- Po raz pierwszy słyszę to z ust kobiety.
- Kobiety? - zapytała kpiąco. - Widzę, że wydoroś
lałam, odkąd spotkaliśmy się wtedy w redakcji.
Wówczas, o ile pamiętam, byłam jeszcze dziewczyną.
- Czy uraziłem panią?
- Ależ skąd - skłamała. - Nie dbam o to, co pan
o mnie myśli.
- Dlaczego od razu taka najeżona? Stanowczo należy
panią poskromić. Dziwię się, że nikt w Padley nie wziął
się jeszcze do tego. A może ktoś taki się znalazł?
- Nie pana interes!
Jego pytanie przywołało przykre wspomnienie Derka.
Wcisnęła dłonie pod uda, żeby powstrzymać ich drżenie.
- Czy dotknąłem czegoś bolesnego?
Wydawał się być obdarzony niesamowitą zdolnością
czytania między wierszami i wyczuwania podtekstów,
co w rezultacie zbliżało go do sedna spraw.
- A może w pana przypadku ktoś taki istnieje?
Pytanie było z rzędu tych, co wprawiają w za
kłopotanie.
- Och, tysiące kobiet. Jeżeli wierzyć tezom pani
artykułu. A jakie jest obecnie pani zdanie?
Rozmowa zaczęła schodzić na tematy zbyt osobiste.
Sammy nie miała zamiaru zajmować się intymnym
życiem Romana. Chciała spędzić te kilka tygodni
w roli reporterki i świadka, po czym cało i zdrowo
wrócić do Padley.
- Nie mam żadnego. Spodziewam się wyrobić je
sobie w odpowiednim czasie.
- Być może uda się pani.
Było coś dwuznacznego w tym wyrażeniu, coś, co
sprawiło, że poczuła falę gorąca ogarniającą ciało.
- I to jest właśnie ten powód, dla którego jadę.
A teraz proszę opowiedzieć mi o swojej pracy.
Chciałabym wiedzieć, czego mogę oczekiwać po
Londynie.
Praca. Temat bardzo bezpieczny. Nic, co mogłoby
niepokoić.
Roman, dzięki Bogu, chwycił haczyk. Rzeczowo
i zwięźle zaczął wyjaśniać, co robi.
Wystartował w drobnym biznesie, a kiedy już odniósł
szereg sukcesów, postanowił rozwinąć skrzydła. Teraz,
po dziesięciu latach, jego zyski płynęły z wielorakich
źródeł, włączając w to sieć hoteli, również tych za
granicą, oraz ostatni nabytek w postaci dochodowej
firmy farmaceutycznej na kontynencie.
Sammy pomyślała o swym artykule i niechętnie
przyznała w duchu, że faktycznie był on trochę zbyt
jednostronny. Zajęła się w nim wyłącznie postacią
z towarzyskich kolumn w dziennikach i jej najmniej
ciekawymi cechami, nie dostrzegając, że za tym wszyst
kim krył się ktoś o nieprzeciętnych zdolnościach, kto
swoją ciężką pracą zbudował całe finansowe imperium.
Oczywiście, ten ktoś był kobieciarzem, ale była to
tylko cząstka jego osobowości.
Z zaskoczeniem stwierdziła, że dotarli już do
przedmieść Londynu. Włączyła uprzednio magnetofon
i do tego stopnia pochłonięta była słuchaniem, iż
podróż minęła błyskawicznie.
- Oto i jesteśmy - oświadczył. - Marzy pani zapewne
o rozprostowaniu kości. Jechaliśmy ponad trzy godziny.
- Nie czuję zmęczenia - wyznała szczerze. - Przyzwy
czajona jestem do dużo mniejszych wozów. W moim
kochanym mini trzeba siedzieć trochę skulonym. Po
dziesięciu minutach jazdy człowiek o niczym innym nie
myśli, tylko o jak najszybszym wydostaniu się na
zewnątrz. Poza tym moje mini ma już około setki i nie
rokuję mu dłuższego żywota niż dalsze trzydzieści lat.
Roman roześmiał się i ich oczy spotkały się. Sammy
poczuła suchość w ustach i przyśpieszony rytm pulsu.
Jechali teraz bardzo wolno. Zatłoczone ulice Londynu
kontrastowały z otwartymi pustymi przestrzeniami
w Padley. Sammy pomyślała, że Catherine czułaby
się tu jak ryba w wodzie.
- Mieszkam w Hampstead. Niedaleko stąd.
Sammy nagle poczuła się niepewnie. Jego mieszkanie.
Wiedziała od początku, że będą mieszkać razem, lecz
nie poświęcała temu wiele uwagi. Ostatecznie mieściło
się to w dwustronnym układzie.
Obecnie perspektywa wspólnego przemieszkiwania
napełniła ją nieokreślonym niepokojem.
Kiedy zatrzymali się przed dużym domem w stylu
wiktoriańskim, ledwie powstrzymała się przed odruchem
paniki. Schowała magnetofon do torby i zanim zdążył
otworzyć drzwi po jej stronie, wyskoczyła z samochodu.
Żadnych przypadkowych dotknięć. Wytrącały ją
z równowagi. Lepiej przeciwdziałać faktom, które
zaskakują znienacka.
- Zajmuję dwa piętra - objaśnił otwierając drzwi
i wpuszczając ją pierwszą. - Górnego używam jako
sali gimnastycznej.
Kiedy poinformował ją wcześniej, że posiada
w Londynie mieszkanie, wyobraziła sobie coś o wiele
mniejszego. Nic dziwnego, że naigrawał się z jej
mieszkanka. W porównaniu z tym wyglądało jak
pudełko od zapałek.
Wnętrze, do którego weszli, urządzone było według
najwyższych standardów. Architekt zachował dawny
styl i atmosferę, ale usunął zatęchłość i starzyznę.
Idąc przez pokoje dostrzegła, że dywany są puszyste,
meble kuszą solidną staroswieckoscią, zaś obrazy na
ścianach wyglądają na oryginały.
Pierwsze piętro składało się z dużego salonu, jadalni,
gabinetu i kuchni, z której na pierwszy rzut oka nikt
jeszcze nie korzystał.
- Widzę, że rzadko pan tu gotuje.
Roman wzruszył ramionami.
- Brak czasu. Lunch jadam w pracy. Reszta...
Bywam czasami w restauracji. A pani?
Reszta?... Nie trzeba było wielkiej przenikliwości,
ażeby zgadnąć, co miał na myśli. Resztą były wieczory
z kobietami przy zastawionym stole w jakimś
ekskluzywnym lokalu.
- Ja też nie mam wiele czasu na gotowanie.
Zadowalam się sałatkami, owocami i kanapkami.
Stała tyłem do Romana, podziwiając malowidła,
nie zobaczyła więc uśmiechu, jaki zagościł w kącikach
jego ust.
Wstąpili na schody wysłane chodnikiem w kolorze
czerwonego wina. Drewniana balustrada błyszczała,
jak gdyby godzinę temu została powleczona politurą.
Sammy doszła do wniosku, że Roman musi mieć
gospodynię, która dba o porządek i czystość. Nie
potrafiła wyobrazić go sobie z odkurzaczem w ręku.
Sam pomysł był tak zabawny, iż wybuchnęła śmiechem.
- Czy to coś, z czego również mógłbym się pośmiać?
- Raczej nie. To coś bardzo osobistego.
- Czym mogłaby pani podzielić się z przyjacielem?
Sammy poczuła jego gorący oddech na karku
i przyspieszyła kroku.
- Powiedzmy, że tak - zgodziła się, bardziej by
porzucić temat, niż by rozmyślnie go zwodzić.
- A co to za człowiek?
Roman minął ją, otworzył drzwi jej sypialni
i równocześnie zagrodził ciałem przejście. Sammy
znów znalazła się pod działaniem jego zmysłowości.
- Kto?
- Pani przyjaciel. Co to za człowiek?
A zatem uparł się ciągnąć wątek i wszystko
wskazywało na to, że nie ustąpi, dopóki nie otrzyma
odpowiedzi.
Już miała na końcu języka, że nie ma żadnego
mężczyzny, który by na nią czekał, kiedy uświadomiła
sobie, iż tym samym odrzuci ostatnie pasy bezpieczeń
stwa. Jeśli natomiast wyczaruje z wyobraźni jakiegoś
mężczyznę, sprawi tym samym, iż w jakimś sensie
będzie on istniał. To mogło nie tylko uspokoić owe
gwałtowne fale zmieszania i niepewności, które zalewały
ją, gdy spoglądała na Romana, lecz nadto zablokować
kolejne pytania natury osobistej.
- Całkiem zwyczajny człowiek. Średniego wzrostu,
o takich sobie brązowych włosach i niczym nie
wyróżniających się niebieskich oczach.
- Imponujący opis. Jutro usłyszę, że nazywa się
Smith.
- Drobna poprawka - odrzekła głosem ociekającym
słodyczą. - Jutro nic pan na ten temat nie usłyszy.
- Sądziłem, że większość dziewcząt lubi mówić
o swoich chłopcach.
- No cóż, jeśli już taki pan ciekaw, to pracuje on
w firmie komputerowej i zalicza się do tego bardziej
atrakcyjnego gatunku mężczyzn, przynajmniej moim
zdaniem.
W oczach Romana odbiło się zainteresowanie.
Zapewne próbuje wyobrazić sobie teraz ów szczególny
gatunek, pomyślała złośliwie.
- Naprawdę? W takim razie przepada pani za
przeciętniakami.
- Na to wygląda. - Popatrzyła wokół siebie. - Jaki
piękny dom.
Czuła sie winna z powodu tego kłamstewka
o przyjacielu. Upiększanie rzeczywistości nie leżało
w jej naturze.
- Też tak sądzę - zgodził się lakonicznie.
Oderwał się wreszcie od drzwi i położył jej walizkę
na dużym łóżku.
- Większy niż oczekiwałam - powiedziała pierwszą
rzecz, jaka jej przyszła do głowy. - Ile tu jest sypialni?
- Cztery.
- A łazienek?
- Jeśli tak bardzo chce pani poznać rozkład tego
domu, proszę go sobie zwiedzić. Służąca przyjdzie
zrobić nam kolację. Zobaczymy się wpół do ósmej.
Odwrócił się i wyszedł, zanim zdołała odpowiedzieć.
Przez chwilę patrzyła zdumiona na zamknięte drzwi,
lecz nagle poczuła ogólne wyczerpanie i usiadła na łóżku.
Rozległa sypialnia z podwójnym łóżkiem i wyku-
szowym oknem posiadała oddzielną łazienkę. Sammy
odkręciła kurek nad wanną, szczodrze dolewając
pieniącego się płynu do kąpieli, po czym przeszła się
wokół pokoju, zerknęła przez okno na starannie
utrzymany ogród na tyłach domu i przyjrzała się
baczniej pięknemu gobelinowi zdobiącemu jedną ze
ścian. Bogaty zbiór bezcennych przedmiotów stanowił
ornamentykę tego wnętrza.
Cały dom w niczym nie przypominał tego, czego
się spodziewała. Wyobrażała sobie Ferrersa w miesz-
kaniu urządzonym ultranowocześnie, zapchanym
elektroniką i meblami obitymi czarną skórą. Tymczasem
znajdowała się w czymś przytulnym i urządzonym ze
smakiem.
Wszystko tutaj świadczyło o zainteresowaniach
właściciela historią i kulturą. W związku z tym zadała
sobie pytanie, jak będzie wyglądać Thurston Manor?
Obraz grzmiącej dyskoteki i rozwrzeszczanych turys
tycznych hord zaczął nie pasować do Romana. Ale
nigdy nie należy ufać pierwszemu wrażeniu. Szczególnie
jeśli chodzi o mężczyznę, który sposobem szarlatana
wyczarowuje swój urok z kapelusza.
Rozebrała się, weszła do wanny i pomyślała z kolei
o jego kobietach. Długonogich i wyrafinowanych
w swojej urodzie. Jaki był w łóżku z nimi? Jaki
mógłby być w łóżku z nią? Co czułaby, gdyby jego
ręce pieściły jej ciało, a zmysłowe gorące usta dotykały
jej ust?
Zmusiła się, ażeby myśleć o Derku Cairnsie. Był
przecież jej tarczą przeciwko głupim uwikłaniom się
w innych mężczyzn. Ale czy przeciw prawdopodobnemu
uwikłaniu się w Romana Ferrersa? Roman był równie
wytworny, jak ona przyziemna, i właściwie niepo
wtarzalny.
W stosunkach z nim powinna być możliwie
najbardziej zawodowo rzeczowa, miła i powściągliwa.
Będzie kontrolować swój gwałtowny temperament
i powstrzymywać się od ironicznych uwag.
Kiedy później przebrała się do kolacji i podeszła do
lustra, miała okazję uśmiechnąć się do nowej osoby,
którą tak bardzo w tej chwili chciała się stać.
Roman czekał w jadalni. Ubrany był w spodnie od
najlepszego krawca i jedwabną koszulę. Ona zaś
miała na sobie dżinsy i ulubiony sweter.
Panna Shirley, służąca, obrzuciła Sammy nagannym
spojrzeniem, lecz nie popsuło to jej pogodnego nastroju.
Dawne wzorce postępowania zostawiła za sobą
i wszystko odtąd zdawało się takie proste. Uśmiechnęła
się promiennie do ściągniętych ust panny Shirley
i nawet do Romana, kiedy ten zaczął komentować jej
ubiór.
- Nie jestem przyzwyczajona do elegancji - wyjaśniła
miłym głosem. - Prawie zawsze nosiłam dżinsy. Są
wygodne i można po prostu uprać je w wodzie.
- Podobną teorię dołączyła pani do swojego waciaka.
Sammy poczuła, że jej słoneczny nastrój się ulatnia.
- Nie dysponuję nieograniczonymi sumami na stroje.
- Podejrzewam, że w przypadku posiadania tych
sum, wszystko i tak zostałoby po dawnemu.
- Doprawdy?
- Tak, ponieważ nie jest pani pewna swojej figury
i woli ją tuszować.
- Powiedziane to zostało jako obraza - ziarno
prawdy zawarte w uwadze Romana sprawiło, że się
zaczerwieniła - i tak też to przyjmuję. Wolę myśleć,
że mój ubiór jest przedłużeniem mojej osobowości.
Nie ubieram się dla mężczyzn.
- Mówi pani jak staroświecka nauczycielka.
- Być może nie widzę sensu czarowania pana.
Czuła się zraniona oskarżeniem Romana. Czy
rzeczywiście przypominała zmanierowaną nauczycielkę?
- Dlaczego?
- Ponieważ, przypomnę panu, jestem tutaj, aby
wykonać pewną robotę. Porozmawiajmy więc może
o rzeczach bardziej dla mnie przydatnych. Chociażby
o panu.
Panna Shirley wniosła główne danie. Sammy skupiła
się na jedzeniu, zauważając ze złością, że drżą jej ręce.
Znowu ją zdenerwował, znowu dręczył uwagami na
temat wyglądu.
- Proszę bardzo.
Pijąc wino odchylił lekko głowę.
- Zorientował mnie już pan w swoich obecnych
interesach, lecz proszę mi opowiedzieć teraz coś o swojej
przeszłości. Co pan porabiał, zanim zdecydował się
dojść do wielkich pieniędzy?
- A co to ma wspólnego z pani artykułem?
- Bardzo dużo - odrzekła szczerze zdumiona.
- Nie zgadzam się. Istotne jest, jaki jestem dzisiaj.
- Surowość znikła z jego twarzy. - Proszę więc pytać
mnie o dzień dzisiejszy.
- A jeśli chcę wiedzieć więcej?
- W takim razie - rzekł miękko - będzie pani
musiała przyznać się do braku szczęścia.
Najwyraźniej ostrzegał ją przed mieszaniem się
w jego prywatne życie. Miał zamiar ujawniać to
tylko, co uznał za konieczne, resztę trzymając za
nieprzeniknioną zasłoną.
- Proszę nie zapominać, że dziennikarze to dobrzy
detektywi i wyszperają każdy sekret.
Twarz Romana ściemniała.
- Proszę nie zapominać - rzekł głosem twardym
jak stal - że ludzie interesu nie zawsze grają fair.
Sammy jednak wiedziała, że wbrew temu, co właśnie
powiedział, Roman grał uczciwie, lecz to wcale nie
oznaczało, że nie grał ostro i bezlitośnie.
Żył przecież w bezlitosnym świecie pieniądza,
oddychał atmosferą tego świata. Będzie więc musiała
zadowalać się tym, co Roman dla niej wybierze.
Chyba że, pomyślała, zdoła nakłonić go do większej
otwartości.
ROZDZIAŁ TRZECI
Trzy następne dni upłynęły na działaniu. Sammy
odkryła u Romana niezwykłą umiejętność koncent
rowania się na pracy. Stawiał przed sobą najwyższe
wymagania. Dotyczyło to również jego współpracow
ników. I rzecz zastanawiająca, od najmłodszego
urzędnika po kierowników i dyrektorów, wszyscy
potrafili im sprostać. Sprężyną i motorem wszystkiego
był jednak Roman. Znał każdego z imienia, co
graniczyło wręcz z cudem. Na jego barkach, a ściślej
mówiąc, inteligencji i zdolnościach dyplomatycznych,
wznosiło się jego finansowe imperium.
Sammy nie rozstawała się z magnetofonem, na
grywając wszystkie swoje rozmowy z pracownikami
imperium Ferrersa. Aż w końcu praktyka ta straciła
swój sens. Wszyscy śpiewali na jedną nutę. Roman
był dobry i wspaniałomyślny dla podwładnych,
jakkolwiek z całą surowością traktował ich błędy.
Kiedy wspomniała przy obiedzie, że jest już trochę
znudzona tymi pieniami pochwalnymi, odchylił się na
krześle, założył splecione ręce za głowę i rzekł
rozbawiony:
- A czego oczekiwałaś? W biurach znajdują się"
instrumenty tortur na wypadek, gdyby ktoś zgrzeszył
lenistwem lub niekompetencją.
Po drugiej stronie stołu siedział bez wątpienia ktoś,
kto wiedział, czego chce od życia, i zdecydowany był
to osiągnąć. Gdzie jednak tkwiły korzenie tych jego
ambicji?
Odłożyła nóż i widelec i weszła w rolę dziennikarki.
- Jak zdołałeś zdobyć takie poważanie w świecie
biznesu? - Starała się pytać w konwencji towarzyskiej
rozmowy, nie zaś jak dociekliwy sędzia śledczy. - Sądzę,
że jako stary...
- To bardzo miłe z twojej strony. Mam trzy
dzieści sześć lat, które tobie pewnie wydają się
starością.
- Oczywiście, że nie!
- Nie? Powtarzałaś niejednokrotnie, że nie jesteś
już dziewczyną, lecz mnie traktujesz, jakbym nigdy
nie był chłopcem.
- Bzdura!
- Czy tak? A co wiesz o mężczyznach?
- Wiem, że...
Zawahała się. Czy Derek Cairns był mężczyzną?
Był żonaty, lecz wcale nie przestał być chłopcem,
Piotrusiem Panem, który nigdy nie opanował sztuki
dorastania.
Naprzeciw niej siedział natomiast ktoś całkiem
inny, niebezpieczny tygrys, który patrzył teraz na nią
z chłodnym namysłem.
- Co wiesz o nich, Sammy?
- Wiem tyle, że z talentem zbaczamy z tematu. Nie
jestem tutaj, by być przez ciebie przepytywaną,
a najmniej w sposób, który sprawia, że czuję się jak
dziwaczny przybysz z Marsa. Jeśli więc pozwolisz, to
ja będę zadawała pytania.
- Tak jest, proszę pani.
Zasalutował i wstał od stołu.
Przełykając irytację Sammy udała się za nim do
salonu. Dlaczego musiał zawsze udaremniać jej próby
zachowania duchowej równowagi?
Panna Shirley podała kawę.
- Odkryłaś więc, że nie jestem ludojadem. Pierwszy
krok ku twemu odkłamującemu artykułowi.
- A pozostał jeszcze cały kilometr. Na przykład:
wszystkie gazetowe wzmianki na twój temat mówią
o ogromnej liczbie kobiet w twoim życiu. Dlaczego?
- To ty mi powiedz. Nigdy nie mogłem pojąć,
dlaczego gazety czują się zobowiązane do drukowania
wszystkich tych szczegółów z prywatnego życia. To
przecież takie zbędne.
- Nie chodzi mi o kwestię zagrożenia prywatności
przez prasę.
- A o co?
- O te wszystkie kobiety.
- Znam takie powiedzonko: w różnorodności smak
życia. Z jakiegoś powodu kobiety garną się do mnie.
- Z jakiegoś powodu? Cóż za bezmiar fałszywej
skromności.
Dopiero powiedziawszy to uświadomiła sobie
znaczenie swoich słów. Uśmieszek Romana napełnił
ją zgrozą.
- Ty również uważasz mnie za pociągającego
mężczyznę. Czyż nie tak, Sammy?
- Jedynie obiektywnie.
Sparzyła usta gorącą kawą.
- Czy jestem równie atrakcyjny jak twój przyjaciel?
Sammy puściła to mimo uszu.
- Dlaczego dotąd się nie ożeniłeś? - spytała
bezceremonialnie.
- Ponieważ - odparł z ostrzegawczym uśmiechem
- nie widziałem sensu. Moja praca zbyt mnie pochłania,
abym miał czas na spełnianie żądań jakiejś tam kobietki.
- A czy te twoje kobietki wiedzą to, kiedy nawiązują
z tobą znajomość?
- Oczywiście.
Błysk w jego oczach powiedział jej, że stąpa po
cienkim lodzie. Prawdziwe wyzwanie dla rasowego
dziennikarza. Sammy uznała, że jeśli będzie posuwać
się dostatecznie ostrożnie, uniknie wypadku i kto wie,
ile fascynujących rzeczy wydobędzie z Romana.
[
- A jednak śpią z tobą - podtrzymywała temat.
- Zdumiewające.
- Dlaczego? A czy ty wzbraniałabyś się?
W salonie zaległa głęboka cisza. Czy były to zaloty,
zapytywała samą siebie Sammy, czy też żarty z niej?
Skłaniała się ku tej ostatniej ewentualności.
- Tak - powiedziała sztywno. - Jestem pewna, że tak.
- I znów wychodzi z ciebie nauczycielka. Wy
glądasz w tej chwili jak znieważona personifikacja
pruderii.
- Będę ci wdzięczna, jeśli zachowasz tego typu
uwagi dla siebie. Być może jestem pruderyjna, lecz
wiem przynajmniej, że nigdy nie wystawiłabym na
szwank własnej godności bieganiem za mężczyzną,
który myśli, że kobiety są tylko zabawkami i nie
zasługują na poważne traktowanie.
Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, która Sammy
wydała się wiecznością. Z kuchni dobiegały odgłosy
dyskretnej krzątaniny panny Shirley.
- Siedź spokojnie i nie wyciągaj zbyt pochopnych
wniosków - rzekł rozkazująco. - Czy nie jest to
zresztą pierwsza zasada kodeksu dziennikarza?
Lecz na odpowiedź już nie dał jej czasu, gdyż zaraz
przeszedł do innego tematu. Chodziło o plany na
dzień jutrzejszy i o spotkanie z działaczami związku
zawodowego. Teraz bez reszty był na tym skoncent
rowany, zapomniawszy jak gdyby o niedawnym
gorącym sporze.
- Nie wiedziałam, że w twoich przedsiębiorstwach
są związki zawodowe.
- Nie ma, ale rozważam możliwość zainwestowania
w zakłady produkcyjne blisko Solihull. Znaleźli się
w finansowych tarapatach i są do przejęcia. Zdecydował
bym się jednak na to, pod warunkiem że udałoby mi
się podporządkować związki zawodowe. - Jego głos
stwardniał. - Obecny zarząd miał z nimi masę kłopotów.
Jeśli przejmę fabrykę, kłopoty te muszą się skończyć.
Jest kilka spraw, których nie mogę tolerować.
Była w nim jakaś bezwzględność, która wykluczała
kompromis.
- Ciebie naprawdę można się przestraszyć - zau
ważyła pół żartem, pół serio.
- Doprawdy? - W tej chwili stał tyłem do światła
i w cieniu jego twarz wydawała się aż złowieszcza
w swej surowości. - Świat interesów nie jest areną dla
słabych. Tym bardziej jeżeli chce się odnieść sukces.
Wymagane są wówczas zręczność, rozwaga i umiejętność
skupienia się na jednym celu.
- I ty posiadasz wszystkie te cechy.
- Pragnę sukcesu.
- Dlaczego sukces znaczy dla ciebie tak wiele?
Miała poczucie, że znajduje się na progu jakiegoś
sensacyjnego odkrycia, choć nie wiedziała jeszcze,
jakiego.
Ale sposobność umknęła. Namiętność znikła z twarzy
Romana, a na jej miejsce pojawił się podszyty kpiną
chłód. Posunęła się za daleko i to go zmusiło do
wycofania.
- Koniec końców będziemy musieli wyruszyć
jutro bardzo wcześnie - stwierdził i uśmiechnął
się do niej w taki sposób, że się zaczerwieniła.
- Ciekaw jestem, jaka będzie twoja ocena tej
fabryki.
Skłamałaby, gdyby wyparła się przyjemności, jaką
w tej chwili odczuła. Oczekiwał jej zdania! Był to
komplement, pierwszy tego rodzaju w jej życiu.
Zabawne, co ten człowiek potrafił z nią wyczyniać.
Zabawne i niebezpieczne.
Następnego dnia rankiem Sammy włożyła swój
najlepszy kostium z kremową jedwabną bluzką,
wyszczotkowała do połysku włosy i poświęciła sporo
czasu na staranny makijaż.
Kiedy spojrzała w lustro na końcowy efekt, mogła
go tylko z satysfakcją zaakceptować.
Roman czekał przy stole w jadalni, z kawą w jednej
ręce, a „Financial Times" w drugiej.
Uniósł głowę i zrobił sceptyczną minę.
- Czy nie sądzisz, że odstawiłaś się jak na przyjęcie?
- Odstawiłam się?
- Mmmm. Chcę powiedzieć, że nie wybieramy się
na herbatkę do Królowej. To jest po prostu zakład
produkcyjny. Czy masz pojęcie, jak coś takiego wygląda?
Wierz mi, nie zobaczysz tam ani mebli w stylu
chippendale, ani chińskiej porcelany. Bardziej już
zwykłe kubki i kalendarze z gołymi dziewczętami na
ścianach. Zobaczą cię i będą chować ręce za plecami,
abyś nie zauważyła ich brudnych paznokci.
Roześmiał się, a Sammy miała wielką ochotę go
kopnąć.
- Doprawdy, bardzo śmieszne. Innymi słowy, chcesz,
abym się przebrała.
- Innymi słowy - potwierdził, nie przestając się śmiać.
- Dobra! - warknęła. - Ale nie wiń mnie, jeśli się
spóźnimy.
Kiedy z powrotem znalazła się w swojej sypialni,
zaczęła wściekle zrzucać z siebie poszczególne części
garderoby, aż pozostała tylko w staniku i majteczkach.
Otworzyła szafę i grzebiąc w niej w poszukiwaniu
czegoś bardziej stosownego, natrafiła w końcu na
starą kraciastą spódnicę i spłowiały zielony sweter.
Nie usłyszała pukania do drzwi, które w pośpiechu
zostawiła uchylone.
Po prostu nagle ujrzała go w pokoju. Patrzył na
nią, jak gdyby widział ją po raz pierwszy.
Nie mogła wydusić z siebie słowa. Stała bez ruchu
kompletnie oszłomiona.
Roman podszedł do niej. Poczuła jego bliskość
i zaraz potem jego palec przesuwający się od obojczyka
po miękkim wzniesieniu piersi aż do nabrzmiałej
i stwardniałej brodawki pod cienkim materiałem
biustonosza.
Zniewoliła ją wielka słabość, lecz otrzeźwiła groza.
Trzęsącymi się rękami i wciąż patrząc w ziemię, aby
łzy upokorzenia nie trysnęły z oczu, wciągnęła swój
spłowiały sweter.
- Wynoś się z mego pokoju.
On jednak ujął ją pod brodę i sprawił, że spojrzała
na niego. Oddychał szybko, jedyny znak utraty
panowania nad sobą.
- Nie ma potrzeby się krępować. Takie rzeczy się
zdarzają. Drzwi były otwarte, z czego wywnioskowałem,
że przebrałaś się i zaraz wychodzisz. Nie słyszałaś
mojego pukania?
Zamiast odpowiedzieć, Sammy uniosła rękę i wy
mierzyła mu policzek.
- Wynoś się!
- Postępujesz jak dziecko. - Chwycił ją za przegub
dłoni i przycisnął do swoich piersi. - W porządku,
straciłem panowanie nad sobą i dotknąłem cię.
Ale przecież nie zgwałciłem! Więc, na miłość boską,
uspokój się.
Sammy szarpnięciem uwolniła rękę.
- Jak śmiesz traktować mnie, jakbym była wyzbyta
wszelkich zasad! Czy wydaje ci się, że każda kobieta
umiera z ochoty, abyś jej dotknął?
- Twoje ciało powiedziało mi zupełnie co innego!
Jego słowa były jak smagnięcie biczem po twarzy.
Zabolały niemal fizycznie. Jakkolwiek głośno by im
zaprzeczała, Roman miał rację. Kiedy jej dotykał,
poczuła przypływ osobliwego podniecenia, przemożną
potrzebę całkowitego oddania mu się.
- Wynoś się!
Tym razem posłuchał i szybko wyszedł z pokoju,
a ona w pośpiechu włożyła spódnicę.
Och, gdybyż mogła zawrócić czas i odwołać swoje
słowa, gesty, miny! Dlaczego tak właśnie się zachowała?
Powinna była raczej na jego pomyłkę zareagować
rozbawieniem, a wówczas opuściłby pokój z grzecznym
„przepraszam". Widział już przecież niejedną rozebraną
kobietę i to rozebraną kompletnie, a nie - jak ona
- tylko połowicznie.
Dotknięcie Romana przepaliło jej biustonosz niczym
ogień.
Nigdy nie doświadczyła tego z Derkiem. Myślała
teraz o nim jako o śmiesznej młodzieńczej przygodzie.
Roman czekał w samochodzie. Kiedy wsiadła, włączył
radio, ale natychmiast przerwał monotonne bredzenie.
Jechali milcząc.
Nieznośna cisza. Taką ciszę pragnie się wypełnić
słowami. Ale Sammy wiedziała, że tego nie zrobi.
Roman zresztą sprawiał wrażenie, jakby zapomniał
już o dopiero co zaszłym incydencie i myślał tylko
o czekającym go spotkaniu.
Po raz kolejny musiała przyznać w duchu, że był
niebezpiecznie pociągający. Oczywiście, gustował
w kobietach, które dopełniały go. Dowcipnych,
dbających o swój wygląd nowoczesnych kobietach,
które nie zamieniały się w kawał lodu, kiedy dotykał
ich mężczyzna.
Uświadomienie sobie tego sprawiało ból, ale Sammy
byłaby skończonym głuptasem, gdyby nie dopuszczała
do siebie myśli, że zbliżył się do niej pchnięty bardziej
ciekawością niż czymkolwiek innym.
Pożądanie można było wykluczyć. Przynajmniej
z jego strony. Bo jeśli o nią chodzi, to niewątpliwie
nie doceniała wpływu, jaki na nią wywierał.
Pragnienia, jakie wzbudziło jego dotknięcie, zaskoczy
ły ją i zawstydziły. Teraz przede wszystkim należało
uważać, by tego rodzaju sytuacja nie powtórzyła się.
Zacisnęła wargi i zaczęła zwracać większą uwagę
na otoczenie. Tablice informowały, że zbliżają się już
do Solihull. Przyjęła to z ulgą.
Zanim ich jaguar zatrzymał się na parkingu przed
kompleksem fabrycznym, uspokoiła się już na tyle,
by zadać Romanowi kilka sensownych pytań doty
czących przedsiębiorstwa.
Dyrekcja czekała już na nich i od razu, pomijając
towarzyskie wstępy, obie strony przeszły do rzeczy.
Zjawili się przedstawiciele robotników, a kobieta
o surowej twarzy z włosami upiętymi w ciasny kok
usiadła z notatnikiem w ręku, gotowa spisywać protokół
zebrania.
Sammy śledziła negocjacje z rosnącą fascynacją.
Dyrekcja przedstawiła techniczne dane zakładu. Roman
słuchał w milczeniu, od czasu do czasu wtrącając
pytania, które świadczyły o jego lepszej znajomości
rzeczy, niż Sammy mogła się spodziewać.
W zwięzłej wypowiedzi zarysował swoje plany
związane z fabryką, po czym przeszedł do drażliwego
problemu stosunków z załogą.
Nastąpiła krótka, pełna napięcia pauza, po której
wojowniczo włączyli się związkowcy. Sammy miała
wrażenie, że tylko przez wzgląd na dwie obecne
w pokoju kobiety ich język nie jest bardziej soczysty,
treściwy i barwny.
Poczuła gniew, kiedy zaczęli grozić strajkiem,
lekceważąc dość jasne ostrzeżenia, że strajk spowoduje
natychmiastowe zamknięcie fabryki.
Roman pochylił się do przodu, bez reszty skupiony
na argumentach partnerów negocjacji.
Dlaczego, zadawała sobie pytanie, nie przeciwstawia
im swoich własnych?
Kiedy jeden ze związkowców walnął pięścią w stół
i zadeklarował gotowość opuszczenia wraz z towa
rzyszami tego zebrania, Sammy zerwała się i krzyknęła
podniesionym głosem:
- Świetnie! Tylko co z tymi ludźmi, których interesów
podjął się pan bronić? Co się z nimi stanie, jeśli
fabryka zostanie zamknięta, ponieważ pan okazał się
zbyt uparty i całkowicie głuchy na głos rozsądku? Co
stanie się z ich rodzinami? O ile w ogóle to pana
cokolwiek obchodzi...
Zapadła kompletna cisza. Nawet protokólantka
przestała notować i siedziała teraz z piórem zawieszonym
w powietrzu i ustami półotwartymi ze zdumienia.
Sammy nie śmiała nawet rozejrzeć się po twarzach.
Cisza powiedziała jej, że reakcja innych na jej wystąpienie
jest identyczna.
W końcu chłodny, spokojny głos Romana przerwał
tę ciszę, która stawała się już nie do zniesienia.
Związkowcy słuchali. Najpierw tylko słuchali, a potem
zaczęli potakiwać głowami. Sammy z ulgą uświadomiła
sobie, że chwieją się w swym stanowisku, idą na
ustępstwa.
- Rozważymy to, panie Ferrers - powiedział jeden
z nich, gdy gotowali się do odejścia.
Tak czy inaczej, była to zawoalowana forma
akceptacji i po raz pierwszy w trakcie tego spotkania
Roman pozwolił sobie na uśmiech.
Pojawiły się drinki, kanapki i herbata, czym dyrekcja
milcząco potwierdziła sukces. Sammy już więcej nie
odezwała się. Roman zupełnie jej nie zuważał. Lecz
kiedy znaleźli się w samochodzie, odwrócił się ku niej
i ryknął:
- Co, u diabła, cię opętało? Mogłaś zaprzepaścić
wszystkie starania! Czy sądziłaś, że twój wrzask rozwiąże
cokolwiek?
- Przepraszam - powiedziała potulnie. - Naprawdę,
bardzo przepraszam.
Jego gniewne słowa zraniły ją boleśnie.
- Nie życzę sobie, abyś traciła głowę podczas ważnych
rozmów - kontynuował szorstko.
Sammy zgodziła się z żałosną miną.
- I albo będziesz trzymała się w karbach, albo
wsiądziesz w pierwszy pociąg do Padley.
- Wspaniale! - Podniosła głos. - Być może tak
właśnie powinnam uczynić.
Niewidzącymi oczami wpatrywała się w krajobraz
za szybą samochodu. Nigdy jeszcze nie czuła się tak
paskudnie. Powstrzymywała łzy, które jednak w końcu
popłynęły.
W panice zaczęła szukać w torebce jakiejś chusteczki,
ale ze względu na panujący tam bałagan bez rezultatu.
Roman odwrócił się ku niej i rzekł coś nie
zrozumiałego. Potem zjechał na pobocze i zgasił silnik:
- Płaczesz - stwierdził i obrzucił ją bezradnym
spojrzeniem. - Tu jest chusteczka, na miłość boską!
Wielkie nieba, pomyślała, Roman ma trudności ze
znalezieniem słów. Nigdy by nie uwierzyła, że potrafi
się jąkać.
Dramatycznie wytarła nos w ofiarowaną chusteczkę.
Kusiło ją, aby wycisnąć z siebie jeszcze kilka łez, lecz
równoczesna pokusa uśmiechu czyniła to niemożliwym.
W sumie spuściła tylko oczy ze smutnym wyrazem
twarzy.
- Czego właściwie oczekiwałaś? - Roman przeszedł
na defensywny ton. - Nie powinnaś była tam tak
eksplodować. A ja, oczywiście, musiałem coś powiedzieć.
- Oczywiście - zgodziła się Sammy.
- No, tak. - Bębnił palcami po kierwonicy. - I nie
możesz winić mnie za to, że wpadłem w gniew.
- Nie winię cię.
- To dobrze, bardzo dobrze. - Utkwił w niej
wzrok i dodał jakby niechętnie: - Jeśli ma być to dla
ciebie jakimś pocieszeniem, to mimo wszystko coś
osiągnęłaś tą swoją tyradą. Mianowicie przywołałaś
tych dwóch do porządku, i w jakimś sensie zaciekawiłaś.
Miałem wrażenie, iż są gotowi perorować do skończenia
świata. A ty pomieszałaś im szyki. Wprawdzie nie
było to w moim stylu, lecz czasami warto huknąć
i grzmotnąć, by przykuć czyjąć uwagę.
- Czy nie mówisz tego wszystkiego po to tylko, by
poprawić mi humor?
- Jesteś niemożliwa.
I zanim się zorientowała, pogłaskał ją po policzku.
Żar palców sparzył jej skórę.
Niemal nie miała odwagi odetchnąć, by nie zniweczyć
tej ulotnej chwili. Ty skończona idiotko, rzekła w końcu
do siebie i natychmiast zaśmiała się przerywanym
śmiechem.
- Masz rację, wszyscy o mnie tak mówią.
Roman również się zaśmiał, lecz w jego śmiechu
przebijało zakłopotanie tym szczególnym napięciem,
jakie powstało między nimi. Wreszcie przekręcił kluczyk
w stacyjce i ruszyli.
- A co myślisz o samym przedsiębiorstwie? - zapytał,
gdy wjechali na autostradę i mógł częściowo rozluźnić
uwagę.
- Wygląda obiecująco - odrzekła ważąc każde
słowo - szczególnie teraz, kiedy zmusiłeś związki do
respektowania twego stanowiska. Gdzież, u licha,
nauczyłeś się tej całej dyplomacji?
- A nie wydaje ci się, że niektórzy ludzie po prostu
rodzą się chłodni i opanowani?
- Nie - odparła z przekonaniem. - Zawsze byłam
zdania, że tak zwani spokojni ludzie trzymają swe
namiętności na wodzy.
- W takim razie według ciebie i ja mam namiętny
temperament?
Zastanowiła się, czy jego pytanie należało brać
poważnie.
- Tak właśnie uważam, i to prawdopodobnie
temperament prawdziwego dzikusa. Z tym że nie
pozwalasz mu się ujawniać.
- Więc jestem nadzorcą niewolników, kobieciarzem,
a na dodatek potencjalnym maniakalnym mordercą.
- Coś w tym rodzaju - zaśmiała się.
Lubiła, kiedy wpadał w taki właśnie nastrój
i przekomarzał się z nią. Poza tym nie zapomniała
jeszcze dotknięcia dłoni gładzącej jej policzek.
Wjeżdżali do zatłoczonego Londynu. Sammy
uświadomiła sobie z pewnym niepokojem, jak bardzo
przyzwyczaiła się do tego miasta, a jeszcze bardziej
do domu Romana. Polubiła grube dywany w pokojach
i wszystkie te piękne przedmioty, które stanowiły
o atmosferze wnętrza i kierowały jej myśli ku ich
właścicielowi. Kiedy dla odmiany pomyślała o swoim
mieszkaniu, miała przelotną wizję czegoś bardzo
ciasnego, w czym w tej chwili przebywał Robbie.
Telefonowała codziennie do Catherine, aby upewnić
się, że siostra nie zapomniała go nakarmić.
Teraz więc, kiedy znaleźli się wreszcie w domu,
podeszła natychmiast do aparatu i wykręciła numer.
Roman przygotowywał drinki.
- Jak miewa się Robbie? - zapytała, gdy tylko
usłyszała głos Catherine.
Siostra zaczęła się rozwodzić o ogromnych porcjach
jedzenia, które codziennie pochłania kot i które, była
przeświadczona, wystarczyłyby do nakarmienia za
głodzonego słonia. Następnie przerzuciła się na swój
ostatni romans.
- Cath - przerwała Sammy, gdy wreszcie doczekała
się pierwszej luki w strumieniu słów - nie mogę
spędzić przy aparacie całej nocy. Czy masz mi coś
jeszcze do powiedzenia?
Była już gotowa odłożyć słuchawkę, gdy Catherine
zawołała:
- Ależ tak! Derek próbował skontaktować się z tobą.
- Co? - wykrzyknęła Sammy, by natychmiast ściszyć
głos do szeptu. - Derek?
Usunęła Derka w głęboką przeszłość jako za
wstydzającą pomyłkę swego życia i nie miała ochoty
oglądać go nigdy więcej.
- Oczywiście nie powiedziałaś mu, gdzie jestem?
Poczuła wielką ulgę, gdy otrzymała zapewnienie
Cath, iż ani jej to było w głowie.
Zbliżył się Roman, więc zakończyła normalnym
głosem:
- To dobrze. Odezwę się pojutrze. Powiedz rodzicom,
że ich kocham.
Gdy rozłączyły się, stała jeszcze przez chwilę przy
aparacie roztrząsając ostatnią złą wiadomość.
- Czy wszystko w porządku? - zapytał.
- Oczywiście. Dlaczego zresztą miałoby być inaczej?
•
Tym razem jednak wybieg nie udał się. Kiedy
przeszli do salonu, Roman przysiadł na poręczy jej
fotela i rzekł rozciągając samogłoski:
- A zatem pan Przeciętniak ma na imię Derek,
czyż nie tak?
Spojrzała zdumiona. Miała umysł zbyt zatłoczony
różnymi myślami, by wdawać się w gorączkową obronę
kogoś, kto nawet nie istniał.
- Nie musisz odpowiadać. Wyraz twojej twarzy jest aż
nadto wymowny. Ale pamiętaj, że jesteś tutaj w określo
nym celu. Nie życzę sobie, by po moim domu kręcił się
twój kochanek. Zarezerwuj go sobie na noc we własnej
sypialni, i dopóki zadanie, którego się podjęłaś, nie będzie
wykonane, będziesz musiała obywać się bez seksu.
Sammy zbladła. Roman posunął się za daleko
i niemal znienawidziła go za to, jakkolwiek sama
wpędziła się niemądrym gadaniem w tę sytuację
i zabrakło jej przezorności, by wydobyć się z niej, gdy
była jeszcze na to szansa.
Dobrze chociaż, że Roman nie wie, co ona naprawdę
czuje, ilekroć on zbliża się do niej. Przynajmniej do
tego przydał się wyimaginowany kochanek.
- Dzięki za ostrzeżenie.
Jej oczy pociemniały. Poderwała się z fotela. Każdy
metr dalej od Romana gwarantował swobodniejszy
oddech.
Roman też wstał i podszedł do okna, po czym
wpatrzył się w ciemność nocy.
Nie widziała jego twarzy, nie zgadywała jego myśli.
Jednak ani przez chwilę nie miała wątpliwości, że
gdyby Roman chciał, sprowadziłby sobie kobietę do
łóżka. Był właścicielem tego domu i przysługiwały
mu prawa właściciela.
Co było dobre dla niego, nie było dobre dla niej.
Czekała, aż przerwie grobową ciszę, szybko jednak
zorientowała się, że nie może na to liczyć.
Bez słowa opuściła pokój i pobiegła do swojego
bezpiecznego, pustego łóżka.
ROZDZIAŁ CZWARTY
W czwartek Sammy poruszona została wiadomością,
że na weekend wybierają się do Padley. Czekało kilka
spraw, których Roman miał dopilnować w Thurston
Manor.
Przypomniała sobie o pogłoskach, które zapowiadały
bliską przemianę posiadłości w hotel dla bogaczy.
- Spraw? A jakiego rodzaju to sprawy? - zapytała,
tknięta niepokojem.
- A jakiego rodzaju sprawy zaprzątają ludzi, którzy
właśnie nabyli jakąś nieruchomość? - zapytał ironicznie.
- Jeśli chcesz wiedzieć, po Padley krążyły pogłoski,
że planujesz przekształcić Thurston Manor w... w hotel.
Wreszcie wyrzuciła to z siebie. Obserwowała go
czekając na jakieś oznaki zdenerwowania, a zobaczyła,
że odrzuca głowę do tyłu i wybucha śmiechem.
A im dłużej się śmiał, tym większą miała ochotę
roztrzaskać na jego głowie filiżankę razem ze spodecz-
kiem.
- Cieszy mnie, że czujesz się tym tak ubawiony.
Lecz szczerze mówiąc, nie ma nic mniej zabawnego,
niż patrzeć, jak klejnot miejscowej tradycji i kultury
zmienia się w pensjonat dla ludzi z furą pieniędzy
i ziarnkiem rozumu.
Teraz wręcz zanosił się od śmiechu.
- Pensjonat! - parsknął.
- Tak, pensjonat. Z identycznymi rycinami w po
kojach i lekcjami konnej jazdy dla bardzo odważ
nych.
Stopniowo uspokajał się.
- Jesteś cudowna - powiedział. - Nikt jeszcze mnie
tak nie rozśmieszył. Jak zwykle, rzucasz się na oślep.
Czy nigdy nie liczysz do dziesięciu, kiedy przyjmujesz
te swoje wspaniałe hipotezy?
- Czy nigdy - złośliwie odwróciła pytanie - nie liczysz
do dziesięciu, aby ułatwić sobie bycie miłym i grzecznym?
- Ciekawe, lecz do momentu, kiedy cię spotkałem,
nikt mi nie zarzucił nieuprzejmości.
- Tak, bardzo ciekawe, lecz nie odpowiedziałeś
jeszcze na moje pytanie, z jakimi zamiarami nosisz się
wobec posiadłości?
- Na pewno nie chcesz pogalopować na górę
i przynieść swojego magnetofonu, by zarejestrować
każde moje słowo?
Pogalopować? Nie chciała być czworonożnym
zwierzęciem. Wolała, by myślał o niej jak o kobiecie,
która porusza się z gracją i wdziękiem.
- Po prostu odpowiedz na moje pytanie.
- Rozkaz, kapitanie! - zasalutował żartobliwie.
- Część z tego, co słyszałaś, jest prawdą, lecz całość
nie jest tak straszliwa. Pewne przeróbki będą zrobione
i dwór, owszem, będzie czymś w rodzaju hotelu, ale
jedynie przez część roku i nie z przeznaczeniem dla
ludzi - jak ty to powiedziałaś? - z furą pieniędzy
i ziarnkiem rozumu.
- Doprawdy? A jak chcesz weryfikować swoich
gości? Prosić ich o wypełnienie formularza i potem
decydować, którzy z nich są pożądani, a którym
należy odmówić prawa wstępu?
- Znowu zaczynasz się rozpędzać.
- W takim razie przepraszam - rzekła z rozmyślnym
chłodem - ale właśnie powiedziałeś mi, że dwór tak
czy inaczej przemieni się w hotel, i oczekujesz, że
będę grzecznie tu sobie siedziała i zadawała wyważone
i uprzejme pytania.
W nagłym porywie wstała i zbliżyła się do Romana,
zdając sobie sprawę z niebezpieczeństw związanych
z tą bliskością.
- Prawdę mówiąc, oczekuję tego.
- Przyjmij zatem, że te wszystkie wyważone pytania
zostały już zadane!
Posiadłość co roku na jeden miesiąc będzie zamieniała
się w ośrodek wakacyjny dla dzieci, które inaczej nie
mogłyby nigdzie wyjechać. Tych znajdujących się
w ciężkiej sytuacji materialnej. I uwierz mi, nie będą
żłopać piwa w miejscowych pubach i nie będą dla
Padley żadnym utrapieniem. Zadowolona?
W głębokiej ciszy, jaka zapanowała, Sammy słyszała
jedynie pulsowanie krwi w skroniach.
- Co za niespodzianka widzieć się oniemiałą. Może
powinienem zaskakiwać cię częściej?
Powędrował oczyma po jej sylwetce z góry do dołu
i znowu w kierunku twarzy.
Nagle zapragnęła dotknąć jego ciała, poczuć ciepło
skóry. Pragnienie było tak przemożne, że niemal
omdlała.
Patrząc gdzieś w bok, powiedziała cicho:
- Lepiej zacznę się pakować.
Musiała jak najszybciej opuścić ten pokój, uciec od
przytłaczającego działania obecności Romana.
Spakowała się dopiero następnego dnia rano. Nie
zabrało jej to zresztą wiele czasu. Wrzuciła kilka
szmatek do torby podróżnej i, wesoła jak ptaszek,
dołączyła do Romana, czekającego już w samochodzie.
- Czy to wszystko, co wzięłaś? - Wskazał oczyma
na jej skromny bagaż.
- Wyjeżdżamy tylko na trzy dni i to mi w zupełności
wystarczy.
Umieściła torbę przy nogach.
- Przypuszczam - zauważył, kiedy już ruszyli - że
swoje najmodniejsze łaszki zostawiłaś w Padley. Chcę
powiedzieć, że czasami będziesz potrzebowała czegoś
seksownego i ponętnego na spotkanie z kochankiem.
Bądź co bądź, nie widziałaś się z nim od dwóch tygodni.
Seksownego i ponętnego? Miał ją widocznie za
pustą idiotkę. Nie o to bowiem chodziło, że nie było
żadnego kochanka, lecz nawet gdyby ktoś taki istniał,
nie wtłaczałaby przecież siebie w żadną kusą i przyciasną
sukienkę, by tylko go zadowolić.
- Typowo męska uwaga. Bo czy ty zakładasz
seksowne i ponętne ubrania, gdy idziesz na spotkanie
z kobietą?
Roześmiał się ze szczerym rozbawieniem.
- Ciało mężczyzny, w odróżnieniu od kobiecego,
nie nadaje się do takich praktyk.
Sammy powstrzymała się od komentarzy. Pomyślała,
że Romanowi udaje się być seksownym właśnie w swych
surowych w stylu garniturach, które uwydatniały
szerokość jego ramion i długość nóg.
- Zresztą nie mogę wyobrazić sobie ciebie w czymś
seksownym - dorzucił.
- Dzięki za komplement.
- I czy w ogóle masz coś takiego? Jakąś, powiedzmy,
wystrzałową czarną sukienkę?
Sammy niespokojnie poruszyła się na swoim
siedzeniu. Nie miała niczego takiego, lecz równocześnie
nie zamierzała przyznawać się do tego przed Romanem.
- Owszem, mam - odrzekła chłodno.
- Naprawdę?
- Tak, naprawdę. A ściślej mówiąc, kilka. - Widząc
zaś niedowierzanie w jego oczach, dodała: - Gdybym
to ja prowadziła samochód, patrzyłabym na drogę.
Na tym odcinku wydarzyły się wczoraj dwa wypadki.
- W takim razie może zabierzesz jedną z nich do
Londynu - kontynuował temat, ignorując jej ostrzeżenie.
- Zaproszeni jesteśmy na przyjęcie, więc będziesz
potrzebowała czegoś eleganckiego.
- Jakie przyjęcie?
- Wyłącznie towarzyska impreza, którą organizuje
Yvonne Ridley, modelka. Mogłaś już zresztą słyszeć
o niej przy jakiejś okazji.
Sammy oczywiście słyszała. Twarz Yvonne Ridley
z nieznośną wręcz regularnością pojawiała się na
okładkach magazynów ilustrowanych. Miała rude
włosy, nieskazitelną skórę i piękne fiołkowe oczy.
Była, w istocie, typowym przykładem tak zwanej
uroczej dziewczyny. Sammy była przekonana, że
większość kobiet kładzie wieczorem głowę na poduszkę
w nadziei, że zbudzą się na drugi dzień cudownie
przemienione w Yvonne Ridley.
Pomysł, aby ona, Sammy, pokazywała się w jakiejś
kusej, ponętnej sukienczynie obok Yvonne Ridley,
która nie potrzebowała żadnych tego rodzaju eks
perymentów, by wyglądać seksownie, po protu zakrawał
na żart.
- Jak ją poznałeś? - zapytała, starając się nie
okazywać nadmiernej ciekawości.
- Od czasu do czasu się widujemy.
Poczuła ucisk w żołądku, lecz żadnej satysfakcji
z tego powodu, że modelka odpowiadała dokładnie
temu typowi kobiet, o których Sammy napisała
w swym artykule, że otaczają Romana ciasnym
wianuszkiem.
- Widujecie się? - Nie mogła się powstrzymać,
żeby nie zadać tego pytania.
Rzucił jej z ukosa krótkie spojrzenie.
- Najczęściej wtedy, gdy wraca ze zdjęć w innych
krajach.
- Szczęściara.
- Uważasz tak dlatego, że śpi ze mną, czy że
wyjeżdża na zdjęcia za granicę?
Roześmiał się, jakby ubawiony niejaką wulgarnością
swego pytania.
- Sądziłam - odpaliła natychmiast - że w mojej
ocenie nie ma żadnej dwuznaczności. Chodziło mi,
oczywiście, o podróże. - Z zadowoleniem stwierdziła,
że uśmiech zniknął z twarzy Romana. - Zazdroszczę
ludziom, którzy dużo podróżują, nawet gdyby
niezmiennie trafiali na tę samą plażę, gdzie setka
fotografów próbuje im zrobić dobre ujęcie.
- Chciałabyś pozować do zdjęć jako modelka?
Sammy uświadomiła sobie nagle, że Roman naigrawa
się z niej, i nastroszyła się.
- Nie sądzę, bym kiedykolwiek mogła stanowić
ten upragniony przez fotografów obiekt na okładki
magazynów.
- W pewnym sensie masz rację - zgodził się Roman.
- Twój gwałtowny temperament mógłby sprawić, że
gdyby poprosili cię o coś, czego akurat nie miałabyś
ochoty robić, w jednej chwili ich aparaty znalazłyby
się w morzu.
Uwaga ta stanowiła doskonały pretekst do przerwania
rozmowy i Sammy uczyniła to.
Ciszę, jaka zapadła między nimi, zburzył Roman
dopiero wówczas, gdy wjechali na główną ulicę
Padley.
- Co porabiasz jutro wieczorem?
- Dlaczego pytasz?
Nie planowała niczego szczególnego. Co najwyżej
spotka się z przyjaciółmi i wpadnie gdzieś z nimi na
drinka.
- Pomyślałem, że mogłabyś odwiedzić Thurston
Manor i obejrzeć przeróbki. Później ewentualnie
pojechalibyśmy gdzieś na kolację.
- Przykro mi, ale nie mogę. Mam inne plany.
- Można wiedzieć, jakie?
- Nie twoja sprawa. Mimo wszystko dziękuję za
zaproszenie. Skorzystam może innym razem.
Nie będzie innego razu, lecz on nie musiał o tym
wiedzieć.
Przez chwilę myślała, że porzucił temat, gdy nagle
powiedział nieprzyjemnym głosem:
- Bez wątpienia wybierasz się gdzieś z tym swoim
przyjacielem.
Milczała.
- Odpowiadaj, gdy mówię do ciebie.
Odwróciła się ku niemu, autentycznie zdumiona.
- Nie jestem twoją własnością. Mam prawo robić,
co mi się żywnie podoba. Również milczeć. Poza tym
sądziłam, że jest to stwierdzenie, nie zaś pytanie.
Stanęli przed jej domem.
Chwyciła torbę i już miała wysiadać z samochodu,
gdy zapytał:
- A zatem, gdzie się jutro wypuszczasz?
- Powiedzieliśmy już sobie wszystko na ten temat.
- Twoja pierwsza odpowiedź nie była zadowalająca.
Ależ miał czelność! Nie znała nikogo, kto potrafiłby
nalegać z taką bezwzględnością. Każdy inny już dawno
pojąłby, że nie chce dłużej rozmawiać na ten temat.
Ale nie on! Zaczynała podejrzewać, że potraktował
jej powściągliwość jako wyzwanie,
- Jeśli już musisz wiedzieć - chwyciła się pierwszej
myśli, jaka jej przyszła do głowy - to prawdopodobnie
wybiorę się do tutejszej winiarni.
Uśmiechnął się, po czym nachylając nad nią wyszeptał
jej do ucha:
- Teraz możemy się pożegnać.
Wciąż czuła na szyi ciepło jego oddechu, kiedy tak
stała na chodniku i łowiła uchem oddalający się
pomruk silnika.
Gdy otworzyła drzwi swojego mieszkania, powitał
ją Robbie. Wzięła go na ręce i gładząc szare krótkie
futerko zapragnęła nagle, aby jej życie było równie
nieskomplikowane, jak życie jej ulubieńca.
Ponieważ odrzuciła propozycję Romana, poczuła
się zmuszona wymyślić coś na ten wieczór. Zresztą
perspektywa spędzenia dnia w domu i w samotności
nie była zbyt zachęcająca.
Zadzwoniła więc do Florrie, prosząc ją o zor
ganizowanie spotkania z kilkoma najbliższymi kolegami.
Mieli się spotkać w winiarni o wpół do siódmej.
Ubrała się w spodnie i przyduży sweter, który
dostała od jednej z ciotek na gwiazdkę rok temu, po
czym podeszła do lustra. Lecz zamiast swojego odbicia,
ujrzała kpiący uśmieszek Romana, zupełnie taki sam
jak wówczas, kiedy mówił jej, że nie może wyobrazić
jej sobie w czymś seksownym lub po prostu kobiecym.
W jednej chwili zrzuciła więc wszystko i stanęła
naga przed lustrem. Doprawdy, nie musiała ukrywać
swego ciała pod zbyt obszernymi swetrami! Nie była
wysoka, piersi też nie miała bujnych, ale jej ciało było
proporcjonalnie zbudowane, a piersi jędrne i po
dziewczęcemu spadziste.
Pod wpływem nagłego impulsu rzuciła się do szafy
i po minucie była już ubrana w obcisłą jasnoróżową
wełnianą sukienkę, która wspaniale podkreślała
szczupłość jej sylwetki.
Potem staranny makijaż i końcowy efekt wydawał
się nie najgorszy.
Kiedy zjawiła się w winiarni, powitały ją bardzo
pochlebne gwizdy i okrzyki.
- Tylko nie mów nam, że zmieniło cię tak życie
w Londynie! - wykrzyknęła Florrie, a Sammy zaraz
energicznie zaprotestowała, mówiąc, że jest prowinc-
juszką i że jest dumna z tego.
Zaimprowizowane na chybcika spotkanie trwało
niewiele ponad dwie godziny. Niektórzy wybierali się
jeszcze do kina i proponowali Sammy, żeby dołączyła
się, ale podziękowała.
Miała właśnie sięgnąć po torebkę i opuścić lokal
razem z Florrie, gdy spojrzała ku stolikom przy barze
i zatrzęsła się. Musiała też chyba zmienić się na
twarzy, gdyż Florrie zapytała zaniepokojonym głosem,
czy coś się stało.
- Nie, nic, z tym że chwilę tu jeszcze zostanę.
Zdzwonimy się jutro. Idę wprawdzie do rodziców na
lunch, ale po południu będę wolna i chyba uda nam
się spotkać.
Kiedy Florrie odeszła, Sammy znowu spojrzała
w kierunku baru, mając tym razem nadzieję, że mara,
którą poprzednio zobaczyła, tymczasem rozpłynęła
się w powietrzu. Próżne nadzieje. Derek Cairns ciągle
tam był, a teraz właśnie skinął jej głową na powitanie.
Zawahała się, czy ma uciekać, czy zostać. W końcu
zdecydowała, że musi ostatecznie wyjaśnić sprawy.
- Co tu porabiasz? - zapytała, stając przy jego
stoliku.
Jak mogła kiedykolwiek odczuwać coś do tego
płaza? Jasne włosy zbyt starannie zaczesane, zęby
zbyt białe, twarz zbyt cwaniacko milusia, a na dokładkę,
takie miała wrażenie, wypił zbyt dużo.
Sammy patrzyła z pogardą na siedzącego mężczyznę.
- Siadaj, siadaj.
Wskazał na trzy wolne krzesła, lecz Sammy stała
nadal.
- Dlaczego tu przyszedłeś?
- To siostra ci nie powiedziała? Szukałem cię.
- W jakim celu?
- Czy muszę mieć cel? Brakuje mi ciebie. - Pociągnął
ze szklanki. - Żona z dziećmi opuściła dom i czuję się
osamotniony. Wróćmy więc do punktu, w którym
przerwaliśmy naszą znajomość.
Mówił coraz głośniej i Sammy usiadła w obawie,
by nie zaczął krzyczeć.
Czuła się niemal fizycznie chora, jednak musiała
przez to przejść.
- Cóż mnie to może obchodzić - wymawiała każde
L
słowo z mrożącą pogardą - nawet gdyby twoja żona
przeprowadziła się na Marsa. Nie chcę mieć z tobą
nic wspólnego. Ani teraz, ani nigdy. Zrozumiałeś?
- Chyba nie mówisz serio, Sammy.
Pochylił się i chwycił ją za rękę. Przerażona,
natychmiast wyrwała ją.
Patrzyła na tę pustą, przystojną twarz i już nie
wiedziała, kogo nienawidzi bardziej: Derka, za jego
miałkość i obłudę, czy siebie, za swoją dziewczyńską
głupotę, która sprawiła, że dała się złapać na gładkie
słówka.
- Mówię śmiertelnie serio. I powtarzam: nie chcę
mieć z tobą nic wspólnego. A jeśli będziesz wymuszał
na mnie spotkania, pójdę na policję.
Cała dygotała, a twarz jej płonęła.
W tej samej chwili Derek zrzucił maskę i zobaczyła
wulgarnego, rozwścieczonego chłopaka.
- Pożałujesz! Zwodziłaś mnie przez pół roku i teraz
chcę tego, co mi się słusznie należy.
- Gdybyś miał dostać to, co ci się słusznie należy
i na co zasłużyłeś, musiałbyś siedzieć teraz pod kluczem.
Ujrzała błysk nienawiści w jego oczach.
- Ty zimna mała dziwko! - wybuchnął. - Jeszcze
pożałujesz! Zapamiętaj moje słowa!
Ogarnął ją strach. Zerwała się z krzesła i rzuciła ku
wyjściu. Dopiero na zewnątrz, w zimnym podmuchu,
trochę ochłonęła.
A gdy tak stała na chodniku i głęboko wciągała
w płuca mroźne powietrze, aby ukoić rozdygotane
nerwy, nagle zauważyła zaparkowanego naprzeciw
winiarni srebrnego jaguara. Roman! Czyżby był tam
w środku przez cały czas? Spojrzała do tyłu, ale
żaluzje na oknach zasłaniały wnętrze.
Co musiał sobie pomyśleć? Przecież na pewno widział
ją z Derkiem i kto wie, jakie wnioski z tego wyciągnął.
W tej chwili jednak mało ją to wszystko obchodziło.
Zawołała taksówkę i dopiero kiedy znalazła się
w łóżku, poczuła się trochę bardziej bezpieczna. Skulony
w nogach Robbie miło grzał jej stopy.
Co miał na myśli Derek, kiedy powiedział jej, że
pożałuje? Ta dwukrotnie powtórzona pogróżka brzmiała
teraz w jej głowie niczym echo po strzale z broni palnej.
W końcu, nie mogąc zasnąć, sięgnęła po książkę
i czytała ją dotąd, aż oczy same się zamknęły.
Z głębokiego snu wyrwał ją natarczywy dzwonek
telefonu. Podniósłszy słuchawkę, usłyszała energiczny
i ostry głos Romana, który zaraz w pierwszym zdaniu
poinformował ją, że za godzinę opuszczają Padley.
- Ależ jest dopiero wpół do ósmej.
- Wiem o tym bardzo dobrze.
- Poza tym mam być na lunchu u rodziców.
- Więc odwołaj wizytę.
Był to rozkaz i chwilę się zastanawiała nad nim.
- Przyjadę do Londynu wieczornym pociągiem
- poszła na kompromis.
- Nie ma mowy. Jedziesz ze mną.
- Mam dość tych twoich rozkazów! - krzyknęła.
- Zresztą, czy to takie istotne, że pojadę trochę
później? Nie proszę cię o pieniądze na bilet.
Po krótkiej przerwie powiedział:
- W takim razie zjemy lunch razem.
- Chyba nie słuchałeś mnie. Mam zamiar zjeść
lunch z rodzicami.
- Jestem pewien, że zgodzą się na dodatkowego
stołownika. Do Londynu wyruszymy po lunchu. A poza
tym chciałbym poznać twoich rodziców.
Sammy gwałtownym ruchem usiadła na łóżku.
Stanowczo sprawy zaszły zbyt daleko. Nie tylko że
sam zapraszał się do domu jej rodziców, ale, co
gorsza, oni będą z pewnością mile zaskoczeni tą
wizytą. Odkąd bowiem podjęła się swej dziennikarskiej
misji, stale dopytywali się o Romana.
- A więc? - nalegał. - O której mam wpaść po ciebie?
- O wpół do dwunastej - warknęła i rzuciła
słuchawkę.
Jak na niedzielę, była to niemożliwie wczesna godzina,
lecz wylegiwanie się w łóżku nie miało już sensu.
Wstała więc i poszła do kuchni. Przekonała się, że
w domu nie ma nic do jedzenia, i nakarmiła tylko kota.
Pamięć zaczęła podsuwać jej nieskładne fragmenty
wczorajszego koszmarnego spotkania z Derkiem. Znów
posłyszała słowa jego groźby i ponownie odczuła tę
samą bojaźń, co wtedy przy stoliku. Naprawdę
przestraszył ją.
Rozejrzała się po swoim pustym mieszkaniu
i roześmiała z własnej głupoty i nadwrażliwości. Padley
było małą mieściną, ona zaś mieszkała w bloku
i znała wszystkich jego mieszkańców. Jeden krzyk
i pomoc nadejdzie ze wszystkich stron. Nie, stanowczo
nie było żadnego zagrożenia.
Tym niemniej, kiedy Roman przybył o umówionej
godzinie, powitała go z ulgą i szczerą radością.
Jeszcze tylko napisała kartkę dla Catherine, która
wyjechała na weekend, i wyruszyli.
Jak przewidziała, jej rodzice byli bardzo przejęci
zjawieniem się gościa. Pokazali mu dom i ogród,
a Roman zadawał uprzejme pytania. Potem rozmawiano
o Padley i Thurston Manor, zaś Sammy przyjęła rolę
słuchacza i widza.
Zanim lunch został podany na stół, jej rodzice
i Roman gawędzili już jak starzy przyjaciele.
W pewnej chwili matka zaciągnęła Sammy do
kuchni i zwróciła ku niej pytające spojrzenie.
- Nie, mamo - odpowiedziała Sammy na to milczące
pytanie - jeśli spodziewasz się następnego zięcia, to
lepiej zapomnij o tej szczególnej rybie. Moja sieć jest
na nią zbyt mała i cienka. Jeżeli w ogóle chciałabym
tych połowów. Chodzi jednak o to, że ich nie chcę.
Policzki Sammy płonęły.
- Przecież nie powiedziałam słowa.
- Nie musiałaś.
- Ale chyba przyznasz, że jest on uroczym młodym
człowiekiem...
- Mamo - przerwała Sammy ostrzegawczym tonem.
- ... i takim przystojnym - dokończyła matka,
wyjmując z szafki swoją najlepszą deserową zastawę
i srebrne łyżeczki.
- Zapomnij o tym i żadnego swatania. Żadnych
wszystkowiedzących, aluzyjnych spojrzeń. Najlepiej
rozmawiajmy o czymś neutralnym, na przykład
o pogodzie.
- Oczywiście, kochanie.
Powiedziawszy to, matka wyszła z kuchni, niosąc
bitą śmietanę z ciastem maczanym w winie, a Sammy
została sama w poczuciu jakiegoś zawodu.
Po chwili wzięła głęboki wdech i dołączyła do
tamtych trojga. Niemniej do końca wizyty siedziała
w nerwowym napięciu, żeby tylko matce nie wymknęła
się jakaś dwuznaczna uwaga.
Kiedy więc około trzeciej Roman podniósł się
z krzesła i oświadczył, że na nich, niestety, już czas,
odczuła prawdziwą ulgę.
- Musi nas pan ponownie odwiedzić - zapraszała
pani Borde.
- Jest zbyt zajęty interesami - wtrąciła się Sammy.
Roman puścił jej słowa mimo uszu.
- Na pewno odwiedzę państwa. Proszę potraktować
to jako przyrzeczenie z mej strony.
Pani Borde czule uścisnęła córkę.
- Pamiętaj dzwonić do nas regularnie, kochanie.
- Czy zapominałam dotąd? Powiedz Catherine, by
kupiła Robbie'emu pastę z tuńczyka. To jego ulubiony
przysmak.
Ostatnie jej słowa przytłumił już nieco szum
zapuszczanego silnika. Wskoczyła do samochodu,
a kiedy ruszyli, długo machała rodzicom na pożegnanie,
aż całkiem zniknęli jej z oczu.
Roman był w świetnym humorze. W ciepły przyjaciel
ski sposób mówił o jej rodzicach. Pytał o dzieciństwo
i siostry. Mało brakowało, by gwizdał z zadowolenia.
Londyn zbliżał się w błyskawicznym tempie. Derek,
jego groźby, jej lęki - wszystko to zostało kilometry
zanią.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Trzeciego dnia Sammy zadzwoniła do Catherine.
Chciała się dowiedzieć, czy Derek zniknął ze sceny.
- Nie widziałam go.
- To dobrze.
- Ale wiem, że zadawał pytania.
- Jakiego rodzaju?
- Nie mam pojęcia. Słyszałam o tym od przyjaciela
mojego przyjaciela. Wiesz, jak to tutaj jest. Jeśli ktoś
kichnie zbyt głośno, poinformowane jest o tym całe
miasteczko.
Sammy doszła do wniosku, że Derek jest właściwie
dla niej niegroźny. Nie ma szans, by naszedł ją tutaj,
w Londynie.
Konkluzja ta wprawiła ją w dobry humor. Gdy
odłożyła słuchawkę i odwróciła się, zobaczyła utkwione
w niej oczy Romana.
Ubrany był w zwykłe spodnie i koszulę z krótkimi
rękawami i wyglądał nawet bardziej smukło i niebez
piecznie niż zazwyczaj.
- Z kim rozmawiałaś?
Patrzył teraz w gazetę, którą trzymał przed sobą.
- Z siostrą. Chciałam dowiedzieć się, co z Robbim
oraz czy w Padley nie wydarzyło się coś sensacyjnego.
- A wydarzyło się?
Opadł na oparcie fotela, założył ręce za głowę
i przypatrywał się jej badawczo spod przymkniętych powiek.
Sammy próbowała trzymać się w garści.
- Nie.
- Być może wszystko to czeka na twój powrót.
- Lub być może Padley jest po prostu nudną,
ospałą mieściną. Szczególnie w porównaniu z tętniącym
życiem Londynem. Doprawdy, dziwi mnie twój pomysł
kupienia tam posiadłości.
- Wszyscy potrzebujemy spokoju i odpoczynku.
- Myślałam, że finansowi magnaci nigdy nie
odpoczywają.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Odkąd wróciliśmy, wszystkie wieczory spędziłeś
poza domem. - Uświadomiła sobie, ku własnemu
przerażeniu i zażenowaniu, że jednak zaczyna drążyć
temat. - Z kim? Czy nie zabieram się czasem do
oglądania drugiej strony medalu?
Roman ogarnął ją długim i uważnym spojrzeniem.
- A chciałabyś ją zobaczyć?
W tonie jego głosu było coś takiego, co spowodowało,
że poczuła mrowienie na całej powierzchni skóry.
- Przypuszczam, że i tak zobaczę. W piątek.
- Cieszę się, że nie zapomniałaś. - Skrzyżował
nogi i zapatrzył się w czubki swoich butów. - Wiem
z doświadczenia, że zakochane kobiety często zapo
minają o umówionych terminach.
Sammy milczała. Zakochana? Ha! Równie dobrze
mógł ją zapytać, czy w najbliższym czasie nie wybiera
się na Księżyc.
Jak zresztą mogła zapomnieć o tym przyjęciu?
Stanowiło wspaniałą okazję, by dodać do jego portretu
ostatnie brakujące detale, zanim zasiądzie do pracy
nad artykułem, który, chmurna ta myśl nawiedzała ją
od pewnego już czasu, zapowiadał się na gruntowne
oczyszczenie osoby Romana.
Przyjęcie u Yvonne Ridley. Nie bardzo go czekała, ale
przez ostatnie kilka dni dużo o nim myślała. I za każdym
razem pojawiała się w jej myślach postać Tamtej Kobiety
w ramionach Romana. Wówczas Sammy czuła się
paskudnie.
- Mam nadzieję, że posiadasz jakąś stosowną kreację?
- Wątpię - odparła z całą szczerością. - Bo któryż
z moich strojów można by uznać za odpowiedni na
przyjęcie gromadzące śmietankę towarzyską i reprezen
tantów najwyższych sfer?
- A ta różowa sukienka?
Sammy oblała się rumieńcem. Roman po raz pierwszy
wspomniał, jakkolwiek tylko pośrednio, że widział ją
wówczas w winiarni z Derkiem.
- Nie wzięłam jej ze sobą.
Roman wstał, podszedł do okna i oparł się o parapet.
- Czy ubierasz się w nią tylko na specjalne okazje?
Na przykład na spotkanie z kochankiem?
- Wkładam ją, kiedy mam już dość dżinsów i swetra.
- Więc jak to jest, że ja jedynie w nich cię widuję?
- zapytał nie spuszczając z niej wzroku. - Czy dlatego
że nie jestem twoim kochankiem?
W przyćmionym świetle wnętrza Sammy skon
statowała, że nie ma żadnego pomysłu na dowcipną
ripostę. Jej brak ogłady towarzyskiej wydawał się
horrendalny.
- W takim razie trzeba się o coś postarać - rzucił
szorstko. - Nie możesz pójść w żadnym z tych ubrań,
których oglądanie stało się moim największym
przywilejem.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że nie mogę
pójść w dżinsach i trykotowej koszulce? Serdeczne
dzięki za uprzedzenie mnie o tym.
Mimo wszystko miał rację. Będzie musiała kupić
sobie coś bezużytecznego, coś na ten jeden wieczór.
Skądinąd wiedziała, że mimo bogatej oferty londyńskich
sklepów, wybierze rzecz pierwszą lepszą z brzegu, nie
mając ochoty ani czasu zaczynać obchodów od początku
następnego dnia.
- Wypuszczam się w piątek na miasto - wyraziła
głośno swe myśli.
Roman zmarszczył czoło.
- Po co?
- Kupić sukienkę. Po cóż innego?
- Świetnie. Pojadę z tobą.
Sammy zareagowała paniką. Była to ostatnia rzecz,
której pragnęła. Jak na jej gust wiedział zbyt dużo
o ubraniach i modzie. Zmusiłby ją do kupienia czegoś
bajecznie drogiego i spłacałaby rachunek przez najbliższe
dziesięć lat.
Poza tym praktyczno-finansowym zastrzeżeniem
problem stanowiłaby sama obecność Romana podczas
zakupów. Musiałaby paradować przed nim w każdej
sukience, której kupno by rozważała.
- Dzięki, lecz nie lubię i nie potrafię kupować
w towarzystwie innych osób.
- Nonsens!
- Naprawdę! - Starała się ukryć swoją desperację.
- Wybiorę odpowiednio do zawartości własnej
portmonetki.
- Jeśli o to chodzi, to nie zwracaj uwagi na ceny.
Zapłacę za każdą rzecz, którą wybierzesz.
- Nie ma mowy!
- Sammy, to nie jest propozycja, to jest stwierdzenie
faktu. Idziesz na to przyjęcie na moją prośbę i moim
zamiarem jest pokryć wszystkie koszty związane ze
stosowną kreacją.
Po krótkim milczeniu Sammy zapytała:
- Co chcesz powiedzieć przez „stosowna"?
Jej wyobrażenie „stosowności" było bez wątpienia
odmienne od jego wyobrażenia. Nie miała zamiaru
błyszczeć na tym przyjęciu, gdzie z pewnością nie
zabraknie fotografów. Planowała raczej dyskretnie
wtopić się w tło i obserwować Romana. I było rzeczą
obojętną, czy będzie w długiej sukience, krótkiej
sukience czy nawet w spodniach.
- Wstań - zakomenderował.
- Dlaczego?
- Żebym mógł przyjrzeć się twojej figurze.
Kiedy niechętnie uniosła się z fotela i Roman
podszedł do niej, poczuła jego męski zapach, który
zawsze oddziaływał na nią narkotycznie. Gdy usiłował
chwycić ją za ręce, wyrwała mu je z wściekłością
i skrzyżowała w obronnym geście na piersi.
- Jak mam cokolwiek zobaczyć i stwierdzić, w czym
byłoby ci najlepiej, gdy stoisz w ten sposób?
Rozplótł jej ramiona, a Sammy poczuła się jak
mała żaglówka, której olinowanie ocenia ktoś przywykły
do pełnomorskich jachtów.
- Skończyłeś? - spytała cierpkim głosem i opadła
na fotel, by nie usłyszał łomotu jej serca.
- Dlaczego robisz się taka nerwowa, gdy ciebie
dotykam? Czy aby na pewno dotykał cię już jakiś
mężczyzna?
- Jeśli nie masz zamiaru udzielić mi pożytecznych
rad, to będę ci wdzięczna za...
- Za...?
- ... za zamknięcie się!
Rozlany na jego twarzy uśmieszek stanowił dodat
kową udrękę.
- Zachowujesz się jak zgwałcona dziewica. Ale nie
jesteś nią, prawda?
Na chwilę zabrakło jej słów.
- Idę na górę!
- W porządku - powiedział polubownie. - Do
twarzy będzie ci w czerwonym. Unikaj ozdóbek i falban.
Ozdóbek i falban?! Doprawdy, nie była to rada
zbyt oryginalna.
Pośpiesznie wyszła z pokoju, a następnego dnia
znalazła się na Oxford Street na długo przed otwarciem
sklepów.
Przeczekała w kawiarni, a następnie podjęła zwykłą
w takich razach wędrówkę. Była już bliska utraty
nadziei na kupienie czegokolwiek, kiedy w jednym
z droższych magazynów na Bond Street przykuła jej
uwagę morelowa suknia.
Spodobała się jej od pierwszej chwili. Uszyta była
z miękkiego jedwabiu, wcięta w talii, a poza tym
cudownie układała się wokół jej szczupłych bioder.
Sprzedawczyni chwaliła i zachęcała, Sammy słuchała
jej słów z daleko posuniętą rezerwą. Biorąc pod
uwagę cenę, sprzedawczyni piałaby z zachwytu nawet
wtedy, gdyby Sammy wyglądała niczym hipopotam
w spódniczce.
Mimo wszystko musiała przyznać, że wygląda dobrze.
Nie ulegało wątpliwości, że suknia była bezbłędnie
skrojona. Nie miała ani jednej zbędnej fałdy czy
zmarszczenia, odznaczała się elegancją i luksusem.
Sammy zapłaciła, by w następnej kolejności kupić
czarne skórzane pantofle na wysokim obcasie i komplet
biżuterii. Kiedy wróciła do domu, była z siebie bardzo
zadowolona.
Wrócił też Roman i zapytał nieco obojętnym tonem,
czy coś znalazła. Sammy ogarnęło dziecięce pragnienie
zatajenia faktu kupienia sukienki do momentu, gdy
będzie już mogła ją włożyć i liczyć na efekt niespodzianki
i olśnienia. Niemniej rozsądek podpowiadał jej, by na
żadne tego rodzaju reakcje z jego strony nie liczyła.
Czyż nie spotykał się z kobietą, o rywalizacji z którą
nawet nie miała co myśleć? Tak więc odpowiedziała
wymijająco, że, owszem, udało się jej coś znaleźć,
szczegóły jednak zachowała dla siebie.
Ku jej rozczarowaniu Roman ograniczył się do
kiwnięcia głową i wyrażenia nadziei, że sukienka jest
dostatecznie wytworna. Po czym, rozwiązując krawat,
lekko wbiegł na schody.
Przybita tym brakiem zainteresowania, Sammy miała
wielką ochotę krzyknąć za nim, że nie, wręcz odwrotnie,
suknia nie jest wytworna, jest workowata i w mysim
kolorze, ona zaś wygląda w niej jak w dziewiątym
miesiącu ciąży. Pohamowała się jednak i poczekawszy,
aż drzwi zamknęły się za nim, poszła do łazienki,
gdzie wzięła kąpiel i tak długo szczotkowała włosy,
aż stały się puszyste i błyszczące. Mimo to niesforne
loczki w żaden sposób nie dawały się ujarzmić.
Cóż z tego, pomyślała, że jej strój nie uzyska
u niego wysokiej oceny? Ostatecznie nie ubierała się
dla niego.
Oblekła przezroczyste pończochy i wsunęła stopy
w nowe pantofelki na wysokich obcasach. Miała
nadzieję, że po sześciu godzinach będą równie wygodne
jak w tej chwili i że pod koniec wieczoru nie będzie
utykać z powodu pęcherzy na piętach.
Suknia, którą włożyła na ostatku, wydała się jej
obecnie jeszcze piękniejsza. Jakby uszyta z myślą o niej.
Akcentowała wszystkie wypukłości i wklęsłości jej ciała,
których dotąd nie była nawet świadoma. I po raz
pierwszy od lat Sammy poczuła się sobą oczarowana.
Gdy zaś stanęła na szczycie schodów w pełnym
blasku swej wieczorowej toalety, była niemal gotowa
uwierzyć, że oto bierze udział w jakimś wspaniałym
filmowym melodramacie.
Roman czekał na dole. W pewnej chwili odwrócił
się ku niej i musiała bezstronnie przyznać, że nie
widziała jeszcze mężczyzny o tak pociągającej urodzie.
Jego czarne włosy zaczesane były do tyłu, a naturalna
swoboda, z jaką nosił wizytowy garnitur, miała w sobie
coś z wdzięku tygrysa.
Ich oczy spotkały się. Sammy schodziła ze schodów
możliwie najwolniej, gdyż tyleż lękała się potknięcia
z powodu swych wysokich obcasów, co zależało jej
na elegancji ruchów.
Roman wciąż milczał, aż poczuła, iż jej twarz
oblewa się rumieńcem. Trzymał jej płaszcz, a ona
zgrabnym ruchem wsunęła się w niego.
- Czy nie masz zamiaru się odezwać? - zapytała
nerwowo, zmieszana jego upartym spojrzeniem.
- Straciłem głowę i szukam właśnie odpowiednich
słów.
Opanowała ją absurdalna pokusa chichotu.
- Wspaniale - powiedziała pospiesznie. - Wolę cię
takiego.
Rozpaczliwie zapragnęła, by wszystko wróciło do
poprzedniej normy.
I faktycznie, kpiąca wesołość, którą zawsze dotąd
odnajdywała w jego oczach, gdy na nią patrzył, była
daleko lepsza od tej nieodgadnionej ciszy.
Odczuła więc ulgę, kiedy znalazła się w samochodzie
i otoczyła ciemnością. Nareszcie mogła swobodnie
odetchnąć. Aby przełamać ciszę, zdecydowała się na
kilka rzeczowych pytań - dokąd jadą? jak wiele osób
będzie na przyjęciu? Jeśli będzie paplać, być może
zdoła się zabezpieczyć przed jego niebezpiecznym
urokiem, jaki na nią rzucał.
Kiedy ich samochód zatrzymał się przed jednym
z bardziej luksusowych hoteli Londynu, poczuła ucisk
w żołądku.
Mężczyzna w uniformie pomógł jej wysiąść; po
czym, otrzymawszy kluczyki, odjechał srebrnym
jaguarem na parking.
Roman, trzymając Sammy pod ramię, wprowadził
ją do holu, który, jak w większości dużych hoteli,
urządzony był nienagannie, choć bezosobowo.
Impreza była w pełnym toku i wszędzie kręcili się
goście. Sammy rozglądała się z zaciekawieniem.
W końcu półgłosem zwierzyła się Romanowi, że
spodziewała się bardziej intymnego urodzinowego
przyjęcia.
- Takiego, które gromadzi rodzinę i najbliższych
przyjaciół. Choć może to już staromodny pomysł?
Roman uśmiechnął się, ale nic nie odrzekł. Po
prostu nie miał na to czasu. Natychmiast bowiem
zostali otoczeni, a Sammy, która grzecznie pozwalała
siebie przedstawiać, odczuła satysfakcję na widok
wielkiej łatwości, z jaką jej partner nawiązywał kontakt
z ludźmi o nazwiskach z pierwszych stron gazet.
Zauważyła, iż wielu żartuje sobie z nim, lecz zawsze
z oznakami szacunku i podziwu dla człowieka potężnego
dzięki mądrości i bogactwu.
Kobiety stojące wokół obrzucały go ukradkowymi
spojrzeniami. Była ciekawa, czy zauważał to. W każdym
razie nie dawał tego po sobie poznać. Musiał już
przywyknąć do tego rodzaju hołdów.
Spróbowała włączyć się do rozmowy i uśmiechnęła
miło do olbrzymiego Amerykanina z cygarem w ustach
i w marynarce w kratkę. Ten nazwał ją „małą lady"
i dopytywał się o zawód i pracę.
Spodobał się jej. Kiedy uśmiechał się, jego oczy
zwężały się, a twarz upodabniała do różowej twarzy
uczniaka. Opowiadał właśnie o swych rodzinnych
stronach w Ameryce, gdy dał się słyszeć za nimi niski
i manieryczny głos kobiecy.
- Roman, kochanie, nareszcie cię widzę.
Sammy obejrzała się i zobaczyła Yvonne Ridley,
uśmiechającą się uwodzicielsko, niemożliwie piękną,
a na dokładkę wystrojoną w najbardziej bezwstydną
i najbardziej skąpą szatkę, jaką Sammy kiedykolwiek
widziała poza plażą.
Dłonie Sammy stały się lepkie, a kiedy uniosła
kieliszek szampana do ust, musiała powstrzymać drżenie
palców.
- Kochanie - gulgotała Yvonne swym zachrypniętym
głosem - upłynęło dużo czasu. Powiedziałabym, zbyt
dużo.
Swą długą białą dłonią ujęła od tyłu jego głowę
i nachyliła ku swojej. Ich usta złączyły się. Sammy
zrobiło się słabo.
- Sądząc po scence, starzy przyjaciele - skomentował
półgłosem jej amerykański przyjaciel.
- Tak - zgodziła się lakonicznie, zbyt mało sobie
ufając, by powiedzieć coś jeszcze.
Osobą, która pierwsza zakończyła tę zarazem
publiczną i intymną scenę powitania, okazał się Roman.
Spoglądał na Yvonne, a w jego zielonych oczach
błyszczała aprobata.
- Widzę, że zdecydowałaś się na sukienkę w sam
raz na tę okazję.
Sukienka? On to nazywał sukienką? Czarny kawałek
materiału, który zaledwie przesłaniał najbardziej intymne
miejsca szczupłej figury.
Sammy odwróciła się do swego rozmówcy, próbując
skupić się na jego słowach. Za nimi Roman i Yvonne
gruchali sobie w najlepsze. Kiedy zaś odeszli w głąb
sali, Sammy zmieniła pozycję, by móc ich obserwować.
Zresztą nie należało to do rzeczy trudnych. Roman
przerastał innych mężczyzn co najmniej o pół głowy,
poza tym gdziekolwiek się znalazł, tam zaraz otaczał
go ożywiony tłumek. Spleciona z nim Yvonne nie
odstępowała go ani na chwilę.
Ona, Sammy, nie mogła konkurować z żadną
z tych kobiet, które podchodziły do Romana i do
których się uśmiechał. Czuła się przy nich po prostu
jak wieśniaczka.
Jakkolwiek trzeźwo by na siebie patrzyła, bolesna
była świadomość, że zawróciła sobie głowę mężczyzną,
który mógł mieć każdą kobietę, którą zechciał. Również
każdą spośród tu obecnych.
Oto i cały materiał na artykuł. Wszędzie kobiety,
a on przebiera w nich jak w ulęgałkach. Coś takiego
na pewno by się spodobało czytelnikom w Padley.
Kiedy otwarto bufet ze wszystkimi możliwymi
przekąskami i wykwintnymi sałatkami, w Sammy
przepełniała się właśnie czara goryczy. Przedstawiono
ją różnym osobom, ale zaledwie pamiętała ich nazwiska.
Była zbyt zaprzątnięta odpychaniem od siebie napas
tujących ją koszmarnych obrazów Yvonne i Romana
w łóżku.
Nakładała właśnie na swój talerzyk plasterki łososia,
kiedy zjawił się Roman.
- Dobrze się czujesz? - zapytał.
- Oczywiście. Nie ma powodu, bym czuła się źle.
Jak zwykle zrobił ironiczną minę, ona zaś, widząc
wolny stolik, usiadła przy nim dla spożycia posiłku,
jakkolwiek ostatnią rzeczą, którą czuła, był głód.
- Wybacz, że na tak długo cię opuściłem - zaczął
przysiadając się.
- Nie myśl o tym. Miałam okazję dostrzec, że
zaoferowano ci bardziej przyjemne spędzenie czasu.
- Naprawdę?
- Oczywiście. Chociażby Yvonne Ridley. Wy dwoje
tworzycie oszałamiającą parę.
- Czy mam przyjąć to jako komplement?
- Odczytuj to, jak ci się żywnie podoba.
Sammy grzebała widelcem w talerzu, niezdolna
zmierzyć się ze spojrzeniem jego zielonych oczu.
- Gdybym nie znał prawdy - rzekł łagodnie
- powiedziałbym, że jesteś zazdrosna.
Sammy niemalże zakrztusiła się wędzonym łososiem
i sałatką z pomidorów.
- Zazdrosna! - wybuchnęła pogardliwie. - Do
zazdrości trzeba powodów, a nie zapominaj, że jestem
tutaj w charakterze obserwatora. I zdążyłam zaobser
wować, że Yvonne nie jest jedyną kobietą, z którą
jesteś w dobrych stosunkach.
Roman zacisnął wargi. Rozbawienie w jego oczach
zamieniło się w lodowaty chłód.
- A jednak porzucasz rolę obserwatora, aby
ponownie przykroić mnie do schematu, na którym
oparłaś ten swój przeklęty artykuł. Dlaczego nie
zaprzestaniesz wreszcie dostrzegać wszystkiego w czar
nych lub białych kolorach? Przecież nie o to chodzi,
czy jestem ascetycznym mnichem, czy też kobieciarzem.
Owszem, przyznaję, od dawna nie jestem prawiczkiem.
- A czy wyrażasz zgodę na umieszczenie tego
w mym artykule? - zapytała złośliwie.
- Zachowujesz się jak dziecko.
- Dlaczego? Nie ma tu kobiety, która nie patrzyłaby
na ciebie pożądliwie. Bóg jedyny wie, z iloma spałeś.
Posunęła się za daleko, wiedziała to, ale straciłaby
do siebie cały szacunek, gdyby miała przepraszać za
coś, czego była pewna. Spojrzała na Romana, którego
twarz ściągnięta była gniewem. Uświadomiła sobie,
że panuje nad sobą ostatnim wysiłkiem woli. Poczuła
przypływ szczególnego nastroju, którego nie umiała
zdefiniować. Coś jakby wstyd z powodu nieopatrznych
słów i coś jakby przyjemność na widok skutków,
jakie wywołały. Przynajmniej wiedział, że nie wszyscy
są gotowi padać mu do nog.
- Czy chciałabyś, żebym wszystkie je wskazał palcem?
- zapytał zimnym, ponurym głosem.
- Sądzę, że przeżyję bez tego rodzaju informacji.
- Czy jesteś pewna? - naciskał nieubłaganie. - Nie
chciałabyś znać nazwisk, dat, miejsc? Mój Boże,
Sammy, mówisz, jak gdybyś uważała akt miłosny za
zbrodnię.
W tym momencie zjawiła się Yvonne. Stanęła za
Romanem i położyła dłonie na jego ramionach, on
zaś przykrył je swymi.
- Czy nie macie nic przeciwko temu, że się dołączę?
Zajęła wolny fotel, a jej ręka dla odmiany spoczęła
na udzie Romana.
- Roman powiedział mi wszystko o tobie - rzekła
protekcjonalnie - i twojej małej misji. Przypuszczam,
że pierwsze zauroczenie Londynem minęło i musisz
teraz tęsknić za swoim...
- Padley - wyręczyła ją Sammy.
- Tak, Padley - powtórzyła Yvonne. - Nigdy nie
słyszałam o tej miejscowości. Chociaż teraz, gdy
Roman kupił tam wiejską posiadłość, spodziewam się
lepiej poznać tamte strony.
Rzuciła Romanowi znaczące spojrzenie, na które
odpowiedział uśmiechem.
- Szczęśliwe Padley - wymamrotała Sammy tak
cicho, że Roman musiał się aż ku niej pochylić.
- Co powiedziałaś? - zapytał.
- Powiedziałam, że w takiej dziurze jak Padley
Yvonne może się trochę nudzić.
Oczy tamtej spojrzały na nią badawczo.
- Och, myślę, że małe miasteczka mogą być
całkiem malownicze. I bardzo kojące po tych wszy
stkich podróżach, jak w moim wypadku. Zresztą
gdy będę z Romanem, wątpię, bym szczególnie
interesowała się Padley. Będziemy zapewne zbyt
zajęci sobą, by robić krajoznawcze wycieczki po
okolicy.
Sammy gwałtownie splotła dłonie. Nigdy dotąd nie
doświadczyła zazdrości, a tu nagle siła tego uczucia
sprawiła, że dygotało całe jej ciało.
I w tym momencie Sammy z całą jasnością
uświadomiła sobie, iż weszła w niebezpieczne i groźne
królestwo miłości. Zakochałam się w tym człowieku,
pomyślała w rozterce i zakłopotaniu. Hałas sali zaczął
ją przytłaczać. Gdyby tylko mogła stąd uciec, najszybciej
i najdalej...
Roman znowu pochylił się ku niej.
- Na pewno dobrze się czujesz? - zapytał.
- Ależ tak, wspaniałe - odrzekła odsuwając talerz.
Yvonne wciąż mierzyła ją badawczym spojrzeniem.
- Być może powinnaś pojechać do domu - powie
działa z fałszywym uśmiechem. - Mogę kazać wezwać
taksówkę.
- Ja cię odwiozę - wtrącił się Roman, ale ręka
Yvonne zacisnęła się na jego udzie.
- Och, nie - zaprotestowała. - My jeszcze nie
odrobiliśmy zaległości po tak długim niewidzeniu.
Jestem pewna, że twój mały cień sam sobie poradzi.
- Czuję się wspaniale - powtórzyła Sammy i uniosła
się z fotela. - Muszę tylko napić się wody.
W tym momencie pokój zawirował.
Roman poderwał się i podtrzymał ją.
- Nie bądź małą idiotką - wyszeptał. - Jeżeli źle
się czujesz, natychmiast wychodzimy.
- Nie śmiałabym popsuć ci zabawy.
Wyrwała się gwałtownie z jego ramion i dała nura
w tłum gości.
Kiedy następnie obejrzała się, dostrzegła, że Roman
szuka jej po całej sali, a Yvonne robi wszystko, by
z tego zrezygnował.
Niech go diabli, pomyślała Sammy.
Wyszła na korytarz, a panująca tam cisza była jak
powiew świeżego powietrza.
Jak mogła? Jak mogła zakochać się w kimś takim?
Mówi się, że miłość jest ślepa. Ale nie wspomina, że
jest także synonimem głupoty i cierpienia.
Zabrała płaszcz z szatni i przerzuciła go przez
ramię. Na dworze ostrza chłodu kłuły jej gołą skórę.
Wsiadła do taksówki.
Nie miała pojęcia, jak długo jechała i jaką trasą.
Była zbyt zaprzątnięta własnym wewnętrznym światem.
A przede wszystkim usiłowała uporać się ze skutkami
tego trzęsienia ziemi, które naruszyło fundamenty jej
osobowości.
Otworzyła drzwi mieszkania i nie zapalając świat
ła skierowała się do salonu, gdzie rzuciła się na
kanapę.
Próbowała zebrać rozbiegane myśli, lecz okazało
się to niemożliwe. Nie było w nich większego sensu,
tylko ta nieubłagana konstatacja, że zakochała się
w Romanie Ferrersie.
W ten sposób zaprzeczyła wszystkim postanowieniom,
jakie podjęła po zerwaniu z Derkiem. Roman wtargnął
w jej życie wyważając drzwi, o których istnieniu nie
miała pojęcia. A teraz, kiedy stały otworem, zadawała
sobie pytanie, czy kiedykolwiek się zamkną.
Ociężałym krokiem podeszła do kontaktu. Światło
na chwilę oślepiło ją. A potem uczyniła coś, czego
dotąd prawie nigdy nie robiła. Nalała sobie całą
szklankę brandy. Alkohol palił jej gardło i wyciskał
łzy z oczu.
Dalszym skutkiem picia nie było wprawdzie
zmniejszenie ciężaru, który leżał jej na sercu, lecz
w każdym razie chwilowe znieczulenie zmysłów, to
zaś było jej bardzo potrzebne.
Nie minęło dziesięć minut, odkąd wróciła, kiedy
rozległ się dzwonek u drzwi. Ostry. Natarczywy.
Roman! Czyżby tak wcześnie opuścił przyjęcie?
Przyszło jej na myśl, że przecież nosił własne klucze,
ale mogła się mylić.
Z obronnym uśmiechem, by zamaskować ból,
podeszła do drzwi wejściowych.
O, Boże, a co będzie, jeżeli Roman stoi tam z Yvonne?
Im dwojgu być może nie będzie umiała sprostać.
Dzwonek znów ożył, tym razem kilkoma naglącymi
zrywami. I z gotowością powiedzenia frazesu w rodzaju
„jak miło was widzieć", Sammy otworzyła drzwi.
Ale mężczyzną, który stał na progu, nie był Roman.
Był nim Derek. Derek Cairns, który najpierw
zablokował drzwi nogą, gdy próbowała je zatrzasnąć,
a potem z uśmiechem wszedł do środka.
- No cóż - powiedział - znowu się spotykamy.
Zdziwiona?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Sammy ogarnęło przerażenie. Pobladła i z ustami
półotwartymi ze zdumienia cofnęła się o krok.
- Skąd się tu wziąłeś? - wykrztusiła. - Jak
dowiedziałeś się, gdzie mieszkam?
- Pytania, pytania. Czy tak się wita kogoś, kto
kilka godzin spędził w zimnie czekając na ciebie?
Jego oczy wędrowały po niej, a Sammy uległa
nieprzepartemu wrażeniu, że oblazło ją jakieś robactwo.
Spojrzała ku drzwiom, próbując ocenić swoje szanse
przemknięcia się obok intruza i wydostania się na
zewnątrz.
Niegdyś umawiała się z tym mężczyzną i spędziła
w jego towarzystwie stosunkowo dużo czasu, ale
teraz czuła jedynie strach. Budziło nieufność wyra
chowanie obecne w wyrazie jego twarzy. I co miał na
myśli mówiąc o tych godzinach wyczekiwania? Czyżby
obserwował dom? A jeśli tak, to od jak dawna?
Pytania te jedynie wzmogły lęk i zaczęła wolniutko
przesuwać się w stronę drzwi. I już napinała mięśnie
do decydującego kroku, gdy zauważył tę jej gotowość
ucieczki.
- Nie próbowałbym tego. Nie będziesz chyba, na
tyle głupia.
Ujął ją za łokieć. Sammy wzdrygnęła się. Uścisk
jego dłoni stał się mocniejszy. Nie wiedziała, czy
powoduje nim gniew, czy mściwość.
- Czyżbyś nie chciała pokazać mi tego pięknego
domu?
Prowadził ją w kierunku salonu.
- Drzwi wyjściowe są za tobą - powiedziała zimnym
i dobitnym głosem. Spróbowała uwolnić się z uścisku,
lecz jego palce wpijały się mocno w jej ciało.
- Drzwi wyjściowe? Ależ dopiero co przyszedłem.
Byli teraz w salonie. Po zamknięciu drzwi Derek
nareszcie puścił ją. Z niekłamanym podziwem rozejrzał
się po wspaniałym wnętrzu. Piękne przedmioty zawsze
wprawiały go w zachwyt i zawsze uskarżał się, że
wysokość jego pensji nigdy nie dorównuje upodobaniom
do kosztownych drobiazgów.
- Ładnie tu - podsumował i zagłębił się w jednym
z foteli. - Doprawdy, bardzo ładnie. Czy oszczędzałaś
się dla bogacza?
- To naprawdę ostatni raz z tobą rozmawiam
- powiedziała Sammy. - Ostatni raz. Nie mam nic
więcej do dodania. Więc jeśli pozwolisz...
- Jakie alkohole trzyma tu twój przyjaciel?
- Czy nic z tego, co właśnie powiedziałam, nie
dotarło do ciebie? Mam to powtórzyć?
- Słyszałem, Sammy, słyszałem każde słowo, ale
jestem tutaj, by przekonać cię, że musimy porozmawiać,
roztrząsnąć pewne kwestie, zakończyć przerwaną sztukę.
Przerwana sztuka, nie zakończone sprawy. Z jej
strony wszystkie sprawy między nimi były definitywnie
zakończone.
Ukradkowo spojrzała na zegarek, modląc się
w duchu, żeby Roman już wrócił.
Derek uśmiechał się do niej, ale nie było odrobiny
ciepła w jego uśmiechu.
Będzie musiała pozwolić mu mówić i być może
poić go alkoholem w rozpaczliwej nadziei, że się
urżnie i straci przytomność. Pamiętała, że ma mocną
głowę, ale trzeźwy Derek stanowił większą groźbę niż
Derek pijany.
- Czego się napijesz? - zapytała słysząc swój
zmieniony głos i zmuszając się do uśmiechu.
- To już brzmi lepiej, staruszko. Podwójną szkocką
z wodą.
Gdy podchodziła do barku, usłyszała, jak Derek
zrzuca buty.
Mimo że z całych sił próbowała trzymać się na
wodzy, pobiegła myślą ku ich ostatniej rozmowie
w winiarni w Padley i temu wyrazowi nienawiści na
jego twarzy, kiedy nazwał ją zimną dziwką.
Podała mu szklankę, po czym szybko usiadła możliwie
najdalej od niego.
Wychylił zawartość jednym haustem i dostał z rąk
Sammy kolejnego drinka. Tym razem jednak zmieniła
proporcje na rzecz alkoholu.
- Czy reszta domu jest tak samo bogato urządzona?
Sucho potwierdziła.
- Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?
Derek dotknął palcem swojego nosa.
- Powiedział mi mały ptaszek. Padley, jak wiesz,
jest niewielką mieściną. Kilka pytań tutaj, kilka pytań
tam i zguba znaleziona. Ma się rozumieć, czekałem,
by na ten wieczór dostać cię samiuteńką.
Sammy nie zapytała, dlaczego. Na to pytanie znała
odpowiedź. Chciała teraz przenieść rozmowę na
neutralne terytorium, aby oderwać jego myśli od
faktu, że są sami i że ona się boi.
- Jak z twoją pracą?
Wzruszył ramionami.
- Nie najgorzej. Chociaż nastał czas, by się ruszyć.
Potrzebuję takiego zajęcia, które pozwoli mi zarobić
na coś podobnego.
Zaborczym ruchem rąk wziął w posiadanie cały
pokój.
- Jestem pewna, że to osiągniesz.
- Nie traktuj mnie protekcjonalnie!
Aż podskoczyła na ten okrzyk. Wiedziała, że łatwo
wpada w złość. W pierwszych dniach ich znajomości
żartował nawet z nią na temat tej cechy swojego
charakteru. Ale nigdy jeszcze nie doświadczyła jej na
sobie. A teraz, pomyślała, nie był to czas na tego
rodzaju odkrycia.
- Jestem najdalsza od tego - wyjaśniała spokojnie.
- Chcę tylko powiedzieć, że na pewno ci się powiedzie.
Jesteś dobrym pracownikiem i szanują cię.
Każde słowo niemalże dławiło ją w gardle.
- Do diabła z ich szacunkiem - odparł, mimo
wszystko uspokojony. - Nie płacą mi dostatecznie.
Być może, gdybym był bogatszy, spałabyś wówczas
ze mną.
Dało się wyczuć nutę pytania w jego głosie.
Rozsądek podpowiadał jej, że powinna natychmiast
zmienić temat rozmowy, lecz ta bezczelna insynuacja
rozwścieczyła ją.
- Pieniądze nie mają tu nic do rzeczy.
- Nie? Ciekawe, że wyrzekłaś się wszystkich swoich
zasad dla kogoś, komu, jak wiadomo, nie powodzi
się najgorzej.
Błysnął w uśmiechu zębami. Sammy zacisnęła usta.
- Jeszcze jednego drinka?
- Lepiej zbliż się do mnie.
Serce Sammy biło jak oszalałe. Poczuła, jak jej
paznokcie wbijają się w tapicerkę fotela.
- Musisz być głodny.
- Owszem, lecz zjadłbym tylko ciebie, kochanie.
- Czy mogę ci coś przyrządzić? Może kanapkę?
A może coś bardziej konkretnego?
W jej głosie zaczynała pobrzmiewać rozpacz.
Dlaczego, na miłość boską, Roman musiał wybrać
właśnie tę noc na zacieśnianie więzów przyjaźni z tą
idiotką? Ona, Sammy, potrzebowała go.
- Później.
To pojedyncze słowo przeszyło ją dreszczem strachu.
Zapowiadało wszakże tak wiele.
Przynajmniej wciąż siedział na swoim miejscu. Nie
wiedziała jeszcze, jak się zachowa, gdyby ruszył ku niej.
- Gdzie obecnie mieszkasz? - zapytała w intencji,
aby zaczął mówić.
- Tam, gdzie dawniej. Ale zupełnie sam. Czy
mówiłem ci, że Jenny z dziećmi odeszła?
Sammy milcząco potwierdziła.
- Oczywiście, winę ponosisz ty - ciągnął rzeczowym
tonem. - Jenny dowiedziała się o nas.
Chciała zapytać, czy Jenny odeszła, bo już dłużej
nie mogła znieść jego flirtów, jednak zdusiła to pytanie.
Sytuacja, w jakiej się znajdowała, nie stwarzała
warunków dla uczciwej wymiany zdań. Gdyby te
warunki istniały, zadałaby mu wraz z tym pytaniem
również kilka innych. I nie byłby zachwycony.
- Żałuję, że tak się stało.
Wcale nie było jej przykro. Pomyślała, że Jenny ma
lepsze widoki przed sobą bez tego oślizgłego padalca
zwanego jej mężem, ale była to ostatnia rzecz, którą
mogła powiedzieć.
Siedziała teraz na samym brzeżku fotela, kurczowo
ściskając palcami jego boki.
- Gdybyś naprawdę żałowała, podkreślam: na
prawdę, udowodniłabyś mi to.
- Udowodniłabym? - powtórzyła słabym głosem.
Usta Derka wykrzywiły się w wyrachowanym
uśmieszku kupczyka czy lichwiarza. Wyglądał w tej
chwili dokładnie na tego, kim faktycznie był: mężczyzną,
który przyszedł odebrać swój dług i ma zamiar
rozkoszować się tym.
- Nigdy nie posunęliśmy się do punktu, który
powinien być naturalną konsekwencją naszej znajomo
ści. Oczekuję, że zrobimy to teraz.
Sammy oblała się rumieńcem.
- W ogóle o tych rzeczach nie myślałam. Sądziłam,
że po prostu mnie lubisz.
Jej głos był pełen goryczy.
- Oczywiście, że cię lubiłem. Co nie znaczy, że nie
liczyłem na pójście z tobą do łóżka.
W ciszy, jaka zapanowała po tych słowach, słychać
było szum drzew za oknem i tykanie zegara. Nawet
sama cisza zdawała się rozbrzmiewać swymi własnymi
dźwiękami.
- I myliłeś się.
- Niestety, odkrycie to mam już poza sobą.
- Wstał i rozprostował ramiona. - Nie powinnaś
była doprowadzać do tego. To był błąd z twojej
strony.
W odruchu paniki Sammy poderwała się i skoczyła
do okna.
- Jeśli zbliżysz się choćby o krok, zacznę krzyczeć.
- Proszę, krzycz, jeśli ma to poprawić twoje
samopoczucie. Tylko że nikt cię nie usłyszy. Kto
o wpół do trzeciej w nocy chodzi na spacery?
Miał rację. Uliczki wokół najpewniej były opustoszałe.
Sammy drżała na całym ciele.
Lecz kiedy poczuła jego ręce na swojej twarzy, jej
strach przemienił się w wulkan gniewu. Uderzyła go
na odlew.
- Ty obrzydliwcze! - krzyknęła, odskakując i ude
rzając się o parapet okienny.
Chwycił ją za nadgarstek.
- Bądź dobrą dziewczynką, Sammy - mamrotał.
- Żądam tylko tego, na co zasłużyłem.
- Zasłużyłeś tylko na długą odsiadkę.
- Nie opieraj mi się.
- Wynoś się stąd! Wynoś się! Wynoś!
Żadne z nich nie usłyszało otwierania drzwi.
Sammy zaledwie zdążyła uświadomić sobie obecność
Romana, gdy Derek został już cisnięty w drugi kąt
pokoju. Odbił się od sofy i zwalił na podłogę, gdzie
leżał dysząc.
Roman z niepokojem i troską zwrócił się ku Sammy.
- Czy nic ci się nie stało?
- Czuję się...
Odważyła się na kilka chwiejnych kroków, po
czym nogi ugięły się pod nią i padła na sofę.
Derek tymczasem próbował przyjąć postawę pio
nową. Jak większość tyranów, był do głębi tchórzem.
Jego kozactwo wyparowało, ustępując miejsca prag
nieniu ucieczki.
Roman odgadł jego zamiary i uprzedził je.
- Hola, kolego, na razie nigdzie się nie wybieramy.
Zostaniesz tu, dopóki nie dowiem się, co w ogóle się
wydarzyło i czy czasami Sammy nie zamierza cię
oddać w ręce policji.
- A co będzie, jeśli nie zostanę?
- Spróbuj tylko uczynić jakiś ruch, a zapewniam
cię, że nie odmówię sobie przyjemności rzucenia cię
na kolana.
Roman powiedział to jedwabistym głosem. Derek
pobladł.
- Sammy - wyjąkał - powiedz mu, że nic takiego
tutaj nie zaszło...
- Mam kłamać, czy tak? - zapytała z odrazą.
Roman stał między nimi niczym arbiter na ringu.
Jego twarz aż pociemniała z wściekłości.
- Czy podniósł na ciebie rękę, Sammy? - zapytał.
Na pozór zwracał się do niej głosem spokojnym,
ale Sammy wiedziała, ile nadludzkiego wysiłku go to
kosztuje. Nie miała też wątpliwości, że grożąc Derkowi
bynajmniej nie żartował. Przerastał tamtego o pół
głowy, a skumulowana w jego ciele siła dawała
gwarancję, że znokautuje każdego przeciwnika. Nawet
w wizytowym garniturze wyglądał groźnie. W rezultacie
teraz bardziej niż kiedykolwiek przypominał tygrysa,
gotowego rozszarpywać przy pierwszej nadarzającej
się okazji.
Poczuła coś jakby litość dla wystraszonego i bladego
jak ściana Derka.
- Przyszedłem tylko porozmawiać... - bełkotał
niewyraźnie.
- Sammy, czy chcesz wysunąć jakieś zarzuty
przeciwko temu człowiekowi?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
Roman spojrzał na Derka.
- Wynoś się z mego domu! - rzekł przez zaciśnięte
zęby. - A jeśli kiedykolwiek znajdziesz się od niej
w odległości mniejszej niż dziesięć kilometrów, to
osobiście sprawię, iż pożałujesz, że się w ogóle urodziłeś.
- Nie ujrzy mnie nigdy więcej - zapewnił tamten
skwapliwie, chwytając sweter, buty i płaszcz i wycofując
się ku drzwiom.
Po krótkiej chwili usłyszeli trzaśniecie drzwi
frontowych.
- Marsz do łóżka - powiedział Roman rozkazującym
tonem. - Przyniosę ci drinka i może zechcesz mi
wyjaśnić, co, u diabła, tutaj się stało.
- Jestem zbyt zmęczona na wyjaśnianie czegokolwiek.
Czy mogę poczekać z tym do rana?
- Już jest ranek - rzekł rozwiązując muszkę i rzucając
ją na fotel. - I uwierz mi, jestem nie mniej zmęczony.
Ale uważam, że kilka rzeczy trzeba przedyskutować.
Więc idź do łóżka, a kiedy przyniosę ci tego drinka,
będziesz mogła powiedzieć, co porabiałaś tutaj z tym
facetem. Jasne?
Sammy milcząco przytaknęła.
Udała się na górę, gdzie szybko przebrała się
w strój nocny, a potem dokładnie sprawdziła, czy
żaden skrawek jej ciała nie wystaje spod koca.
Kiedy zaś kilka minut później pojawił się z drinkami,
nie mogła się oprzeć podejrzeniu, że Roman zna
powody, dla których tak pięknie i skutecznie okryła
się kocem.
- Jestem kompletnie wyczerpana.
Roman puścił to mimo uszu. Rozpiął kołnierzyk
koszuli i podwinął rękawy.
- Zdaje się, że rozpoznałem tego faceta. Kochanek?
- Nic bardziej absurdalnego.
Pociągnęła porządny łyk brandy i natychmiast
poczuła rozlewające się wewnątrz ciepło.
Roman przysiadł na brzegu łóżka i trzeba było
niemałego wysiłku, by przezwyciężyć przyciąganie
jego ciała.
- Zatem co zaszło?
- Czekał na mnie. Wróciłam do domu i już po
kilku minutach usłyszałam dzwonek. Pomyślałam
o tobie i o tym, że zapomniałeś kluczy, ale był to
Derek. Wtargnął siłą, a dalej już wiesz.
Miała wielką ochotę rozpłakać się. By nie dopuścić
do tego, z całych sił zacisnęła zęby.
- A teraz wytłumacz mi powody tego wszystkiego.
- Niegdyś spotykałam się z nim, ale zerwałam
znajomość, gdy tylko dowiedziałam się, że ma żonę
i dzieci. Nigdy nie pogodził się z moją decyzją.
Jej głos drżał zdradziecko.
- Boże, jeżeli dotknął cię...
Roman zbliżył dłoń do jej twarzy i delikatnie
pogładził ją po policzku.
Nagle pokój zaczął się kurczyć. Coraz to nowe fale
gorąca przepływały przez jej ciało.
- Na szczęście nie zrobił tego.
Sammy odsunęła się. Zdała sobie sprawę, że jeśli
pozwoli mu nadal się dotykać, choćby ów dotyk był
najbardziej ojcowski, cały jej zdrowy rozsądek
i samodyscyplina pójdą w rozsypkę.
- To on był z tobą w winiarni w Padley.
Spojrzała zdumiona.
- Próbowałam przemówić mu do rozsądku, ale nie
rozstaliśmy się jako przyjaciele. Nie mogę teraz pojąć,
co w nim zobaczyłam za pierwszym razem. Wydawał
się taki łagodny i pokrewny duchem. Uległam
złudzeniom - podsumowała z odrazą.
- Pierwsze wrażenia nie zawsze są prawdziwe.
Powiedziałbym nawet, że bardzo często są zupełnie
błędne. Skądinąd nie sądzę, żebyś z jego strony
mogła się jeszcze spodziewać jakichś kłopotów.
- Nie podziękowałam ci jeszcze za ratunek.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
- Nie wierzyłam, że wrócisz tak prędko. Wydawałeś
się tak zachwycony towarzystwem Yvonne, iż doszłam
do wniosku, że będziecie dokazywać ze sobą aż do rana.
Twarz Romana zesztywniała.
- Co przez to rozumiesz? - zapytał.
- Och, nic, zupełnie nic...
- Nie, Sammy, coś jednak chciałaś przez to
powiedzieć.
- Naprawdę nie miałam niczego na myśli. Po
prostu jestem tak tym wszystkim wstrząśnięta, że nie
wiem, co mówię.
- Słowa wypowiedziane pod wpływem szoku,
zgadza się?
- Dokładnie tak.
Gotował się do odejścia. Zapragnęła nagle, by
został. Wnosił ze sobą spokój i bezpieczeństwo.
Wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła jego dłoni.
Ale w tej chwili, wyczuwając chłód jego ciała,
cofnęła ją. I już miała schować ją pod kocem, kiedy
z kolei on wyciągnął swoją. Ich dłonie splotły się ze sobą.
- Czy bardzo byś się martwiła, gdybym spędził
noc z Yvonne?
Na razie bardziej od wszelkiej myśli o innej kobiecie
martwiły ją ich splecione dłonie. Serce Sammy biło
jak oszalałe.
Z jednej strony pragnęła, aby sobie poszedł, z drugiej
natomiast, by został, a nawet więcej. Jej ciało spragnione
było pieszczoty jego rąk. Pod cienką tkaniną nocnej
koszuli piersi nabrzmiały pożądaniem.
Już chciała powiedzieć, że może zostawić ją samą,
że czuje się lepiej, tylko jest zmęczona, ale te słowa
w żaden sposób nie chciały przejść jej przez gardło.
Zamiast tego zamknęła oczy i rozchyliła wargi.
Roman pochylił się nad nią i zaczął całować ją
delikatnie i zarazem namiętnie.
Coś jakby jęk protestu wydobył się z jej ust. Całe
ciało płonęło niczym w czterdziestostopniowej gorączce.
- Chcesz, abym został? - zapytał ochrypłym głosem.
Zarzuciła mu ręce na szyję i przygarnęła do siebie.
Wszystko wołało w niej, aby został i kochał ją.
Słowa nie dawały się wypowiedzieć. Do głosu doszło
jej ciało. Ono to namiętnymi porywami odpowiadało
na jego pieszczoty.
- A zatem?
- Tak.
Usłyszała jego westchnienie. Płonął podobnie jak ona.
- Rozbierz mnie - poprosił.
Drżącymi palcami zaczęła rozpinać guziki jego
koszuli. Trwało to całą wieczność. Zrzucił koszulę
i wstał.
Patrzyła teraz zahipnotyzowana, jak rozpina pasek
u spodni. Czynił to ruchami pełnymi erotycznego
wdzięku. Złowił jej spojrzenie i uśmiechnął się. Uśmiech
ten oznaczał zadowolenie z wywołania takiego właśnie
efektu.
Niespiesznie uwalniał się z resztek ubrania. Miała
mnóstwo czasu, aby jeszcze zatrzymać bieg wydarzeń.
I wyszedłby bez słowa protestu. Wiedziała to. Nie był
mężczyzną, który przełamywałby siłą wolę kobiety.
Ale ona pragnęła już tylko tego, aby pozostał.
Osiągnęła stan upojenia. Ściągnęła nocną koszulę.
A kiedy wsunął się pod koc, jego nagość sprawiła, że
drżała i dygotała poza wszelką kontrolą i świadomością.
Dotknął jej ud, a one rozchyliły się, jak pod
dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Zabiłbym go, gdyby cię zniewolił. Czy nigdy
z nim tego nie robiłaś? Powiedz, Sammy. Muszę to
wiedzieć.
- Nigdy, ani z nim, ani z kimkolwiek innym.
Nawet nie spojrzała na niego. Po prostu obawiała
się, że jej wyznanie wywołało na jego twarzy wyraz
niedowierzania.
- Zrobię to delikatnie - raczej tchnął niż wyszeptał
jej do ucha.
Wygięła ciało w łuk, gdy jego wargi scałowywały
każdy centymetr jej skóry od szyi aż po brodawki
sutek, które momentalnie stwardniały.
A później dłonie kontynuowały to, co zaczęły usta.
Pod ich pieszczotą jej piersi emitowały fale rozkoszy
na całe ciało.
Sammy całkowicie zagubiła się w krainie zmysłów,
do której nie miała dotąd dostępu. Dążyła do zupełnego
zatracenia się, choć tego pragnienia nie umiałaby
nawet nazwać.
Kiedy wchodził w nią, obronnie naprężyła się, ale
trwało to ułamek sekundy. A potem wzniósł ją na
taki poziom rozkosznego upojenia, że tylko powtarzała
jego imię, słysząc swój głos jakby z dystansu tysięcy
kilometrów.
Najpierw powolny w ruchach, później coraz szybszy,
w pewnej chwili zamarł zupełnie. Sammy poczuła się
przeniesiona w strefę, gdzie prawa ciążenia i w ogóle
cała codzienność przestaje się liczyć.
Spojrzała na niego półprzytomnym wzrokiem
i uśmiechnęła się. Leżał teraz u jej boku. Jego zielone
oczy wpatrywały się w nią. Tym trudniej było odgadnąć
jego myśli. Czy ich zbliżenie znaczyło dla niego
dokładnie tyle samo, co dla niej?
Wracała do realności, omdlenie powoli ustępowało.
Przeżycie, którego dopiero co doświadczyła, nie dawało
się opisać. Ale jakie przeżycia były udziałem Romana?
Zdała sobie sprawę, że jego ręce, ręce kochanka,
zdradzały pewność i doświadczenie.
Czy tak samo pieścił nimi Yvonne? Czy patrzył na
nią z tą samą ociężałą sytością, gdy odpoczywali po
akcie miłosnym?
Jeszcze przed minutą kochanie się z nim wydawało
się Sammy upragnionym i słusznym wyborem. Teraz
nie była tego taka pewna.
Ogarnęło ją mocne przeświadczenie, że w dzieleniu
się z kimś swym ciałem kryje się jakaś tajemnica. Nie
widzą jej tylko te kobiety, które rozpatrują akt miłosny
jako nieuchronny produkt uboczny znajomości
z mężczyzną. Dla nich rzecz cała nie przedstawia
żadnego problemu i czerpią z niej tylko przyjemność,
a ona, Sammy, była jak najdalsza od narzucania
komukolwiek swych zasad. Ale właśnie przez wzgląd
na te zasady słuszność jej postępku stanęła teraz pod
znakiem zapytania.
Otrzeźwiała zupełnie, jakby oblana kubłem zimnej
wody.
W tej samej chwili Roman wznowił pieszczoty.
Stwierdziła z przerażeniem, że jej ciało zaczyna
odpowiadać.
- Zaczekaj.
- Co się stało?
Utkwione w niej zielone oczy Romana zdawały się
podważać wszystkie jej logiczne konstrukcje.
- Nie mogę.
- Nie możesz? Czego mianowicie?
- Nie mogę kochać się z tobą.
Nie zamierzona ironia tej odpowiedzi uderzyła ją
z całą mocą. Jakby kupowała polisę ubezpieczeniową
już po wypadku. Oto cała ona - wypełniona sokami
jego miłości, a stawiająca kwestię samodyscypliny.
Roman wsparł się na łokciu. Ale wciąż drugą ręką
gładził w zamyśleniu jej piersi. Sammy odsunęła ją od
siebie.
- Nie powinnam była iść z tobą do łóżka tylko
dlatego, że pociągasz mnie. Nie należę do tego typu
kobiet.
- Czy chcesz to powiedzieć, że możesz oddać swe
ciało tylko mężowi? Czy tak?
- Nie...
- A jednak mniej więcej taki sens mają twoje słowa.
- W porządku! Jestem staromodna i anachroniczna.
Nie przypuszczam, abyś w pełni to pojął, ale tak
właśnie jest. Nie leży w moim charakterze sypiać
z mężczyzną przy każdej okazji. Nie zaliczam się do
kobiet w rodzaju Yvonne, które kulturalną rozmowę
kończą łóżkiem, a łóżko kulturalną rozmową.
- Jednym słowem, chcesz powiedzieć, że popełniliśmy
błąd?
Sammy skuliła się. W jej myślach panował zamęt
nawet bez tych jego natarczywych pytań, na które
tak trudno było odpowiedzieć.
- Tak! - odrzekła krótko.
- Widzę.
Gwałtownie uniósł się i spuścił nogi z łóżka.
Próbując zdławić rozpaczliwe pragnienie, by jej nie
opuszczał, odwróciła się do niego plecami.
- Niczego nie widzisz.
- Widzę przynajmniej to, że żałujesz wszystkiego,
co zaszło między nami.
Spojrzała przez ramię. Na twarz Romana powrócił
ów dobrze jej znany zimny, cyniczny wyraz.
Chciała wykrzyczeć w tę twarz, że niczego nie
żałuje, zupełnie niczego, lecz zachowała milczenie.
Plątanina sprzecznych uczuć nie dawała się wyrazić
jednym prostym zaprzeczeniem.
Roman ubierał się.
- Czy moje usługi zostały przyjęte, ponieważ
pomyślałaś, że mogę cię trochę ożywić po ciężkim
przejściu z tamtym wstrętnym facetem? A może uległaś
przelotnej zachciance udowodnienia swej atrakcyjności?
A może wreszcie chodziło w tym wszystkim o jakąś
spaczoną formę wdzięczności? Nie? - zapytał, jak
gdyby zaprzeczała. - W takim razie złóżmy rzecz całą
na karb chwilowego zaślepienia.
Powiedziawszy to wyszedł zamaszystym krokiem
i huknął za sobą drzwiami.
Sammy aż podskoczyła. Leżała teraz na plecach,
pozwalając ogarnąć się otępiającemu poczuciu porażki.
Pozwalała też płynąć łzom, których słoność smakowała
wargami.
Co za przerażająca sytuacja, pomyślała. Czuła się
głęboko nieszczęśliwa. Dobrze, że chociaż jej zadanie
związane z przyjazdem do Londynu zostało zakończone.
Mogła wynosić się stąd nawet w tej chwili. Miała
dość materiału, by napisać wielostronicową apologię
Romana Ferrersa. Bo niewątpliwie będzie to całkowite
wycofanie się z poprzednich zarzutów.
Spojrzała na budzik stojący na nocnej szafce
i pomyślała, że cztery godziny snu powinny wystarczyć.
Potem opuści ten dom i uwolni się spod paraliżującego
uroku jego właściciela. I wróci do cichego Padley.
Pozostawało tylko pytanie, czy zdoła od nowa
uporządkować swe życie?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Roman był już ubrany i właśnie dopijał kawę,
kiedy powłócząc nogami Sammy weszła do jadalni.
Na jej twarzy odbijał się brak snu i czuła się tak,
jakby miała sto lat, a na swych barkach wszystkie
troski ludzkości.
Roman obrzucił ją krótkim spojrzeniem.
- Nie jesteś ubrana.
Mimowolnie spojrzała na swój sweter i wypłowiałe
dżinsy.
- Przepraszam, ale sądziłam, że jestem.
- Wiesz, co mam na myśli. Nie możesz iść ze mną
do biura w tym stroju sprzątaczki.
- Sprzątaczki? Nie mam zamiaru z tobą nigdzie
chodzić - odpowiedziała chłodno.
Nie wydawał się jej obwieszczeniem szczególnie
zdziwiony czy zaniepokojony. Prawdopodobnie
zapomniał już o wydarzeniach minionej nocy i myślał
wyłącznie o czekających go dzisiaj spotkaniach. Miała
wrażenie, że patrząc na nią, w rzeczywistości nie
dostrzega jej. Myśl ta pogłębiała jeszcze jej przygnębienie.
Nie chcąc jednak pokazywać tego po sobie, sięgnęła
po dzbanek i napełniła filiżankę czarnym parującym
płynem.
- Lepiej załóż coś przyzwoitszego i zrób to szybko.
Jestem już spóźniony.
- Czy nie dotarły do ciebie moje słowa? Otóż
powiedziałam, że nigdzie się z tobą nie wybieram.
Tym razem spojrzał na nią naprawdę, chociaż jego
twarz pozostała nieporuszona.
- Jasne, że słyszałem. Pomyślałem tylko, że jest to
z twojej strony rodzaj miny na dzień dobry.
- Wiedz zatem, że nie jest. Wynoszę się stąd.
- Nie ma potrzeby, abyś z powodu minionej nocy
załamywała się teraz pod wyrzutami sumienia - wycedził
powoli każde słowo.
- Wyrzuty sumienia? W moim przypadku?
Jak śmiał? I co to w ogóle za insynuacje? Że niby
uwiodła go? Przypomniała sobie ów gest, którym
milcząco prosiła, by został, i natychmiast zepchnęła
go w głąb świadomości.
- Poza tym nie minęło jeszcze ustalone między
nami sześć tygodni.
- Wiem o tym. Potrafię liczyć równie dobrze jak
ty. Lecz mam już dostatecznie dużo materiału na
swój artykuł. Zdecydowałam więc, że najwyższy czas
wrócić do Padley i zabrać się do pisania.
- Nie rozumiem tej panicznej ucieczki.
- To nie jest paniczna ucieczka - zaprzeczyła unikając
jego wzroku.
- Nie? Jednego dnia jesteś gotowa zostać na cały
okres, drugiego pakujesz walizki i zachowujesz się,
jak gdyby ziemia paliła ci się pod stopami. Wygląda
to właśnie na paniczną ucieczkę.
- W porządku. Jeśli tak to wygląda w twoich
oczach, niech takim pozostanie.
- Miniona noc nie powtórzy się więcej, jeżeli nią
właśnie jesteś taka spanikowana. Popełniłaś błąd,
oboje popełniliśmy go. Jako ludzie pełnoletni,
powinniśmy poprzestać na tym i kontynuować
znajomość na dawnych warunkach.
- Co za gładkie słówka! Prawda jest taka, że wcale
nie obawiam się możliwości powtórzenia się ostatniej
nocy. Jak powiedziałam, uważam, że czas już wracać.
A im prędzej zabiorę się do pracy, tym lepiej.
Wzruszył ramionami.
- Rób jak chcesz. Lecz zdajesz sobie chyba sprawę,
że wszystko, co napiszesz, będzie musiało przejść
przez moją cenzurę.
Dosłownie zatkało ją. Żadnej tego rodzaju klauzuli
nie było w ich wstępnej umowie.
- Dlaczego? - zapytała wzburzona.
- Rusz głową, dziewczyno.
- Och, widzę, że wróciłam do statusu „dziewczyny".
Czy to dlatego, że jako punkt odniesienia pojawiła się
Yvonne Jak-Jej-Tam? - Wiedziała, że zachowuje się
jak złośliwe dziecko, ale machnęła na to ręką. - A poza
tym nie widzę powodów, dla których masz mnie
cenzurować. Zamierzam pisać uczciwie. A rzetelność
była chyba jedynym warunkiem, o ile się nie mylę?
- Zgoda, taki był układ. Niemniej będę chciał
przeczytać artykuł, zanim pójdzie do druku.
- Prześlę ci kopię - przystała niechętnie.
- Przyjadę i wezmę ją osobiście. Za kilka dni
zjawię się w Padley. Wybacz, że nie będę mógł
odwieźć cię na stację. O ósmej trzydzieści mam
spotkanie. Zadzwoń po taksówkę.
Tak czy inaczej bolało, że nie chciał wykręcić się od
spotkania i odstawić ją na dworzec. A jeszcze bardziej
bolało, że tak mało w gruncie rzeczy przejął się jej
wcześniejszym odjazdem.
Lecz kiedy na odchodnym zwrócił się ku niej,
pojawiło się na jego twarzy zupełnie coś dziwnego.
Jakby... Zniknęło jednak tak szybko, iż była niemal
pewna, że uroiła to sobie.
- Mam nadzieję, że wrócisz cała i zdrowa. Było
dla mnie cennym przeżyciem pracować u twego boku.
- To ja byłam tą stroną, która nabierała doświad
czenia.
Roman zaśmiał się cicho, po czym wyszedł z pokoju.
Usłyszała, jak drzwi od ulicy zatrzasnęły się.
W ciszy, która nagle opadła na nią całunem, Sammy
niemal usłyszała swoje myśli. Żadna z nich jednak nie
przykuła jej uwagi.
Udała się na górę, by w pośpiechu dokończyć
pakowania walizek. Od czasu do czasu siadała na
łóżku, dokonując bilansu spędzonych tutaj dni. Doszła
do wniosku, iż opuszcza ten piękny dom obarczona
problemami, których ani nie przewidziała, ani nie
miała nadziei rozwiązać.
Kiedy zaś po kilku godzinach wróciła do Padley,
jedyną jasną plamą na ciemnym horyzoncie okazał
się Robbie, który pod jej nieobecność niemożliwie
przytył.
- Ta moja siostra po prostu cię utuczyła. - Sammy
z uśmiechem oceniła wygląd swego ulubieńca, który
wtulił pyszczek w jej szyję i mruczał z zadowoleniem.
Rozejrzała się po znajomych kątach. Jak się
spodziewała, mieszkanie było nienagannie wysprzątane.
Toteż w poczuciu winy usadowiła Robbie'ego na
łóżku, po czym w rekordowym tempie rozpakowała
bagaże. Chowając ubrania do szafy, wieszała je byle
jak, bez najmniejszej troski o to, jak jutro czy pojutrze
będą wyglądały.
Kiedy przyszła kolej na suknię kupioną w Londynie,
Sammy zwinęła ją w kłębek i wepchnęła w najdalszy
kąt szafy.
Kiedy na drugi dzień zjawiła się w redakcji, nie
stwierdziła żadnych zasadniczych zmian. A jednak
miała wrażenie, że jej „misja" trwała nie trzy tygodnie,
tylko trzy lata.
Florrie powitała ją w porze lunchu i z miejsca zażądała
szczegółowego sprawozdania z pobytu w stolicy.
- Jak to jest, Sammy, mieszkać pod jednym dachem
z takim maharadżą? - zapytała, natychmiast zamieniając
się w słuch.
Sammy zmusiła się do uśmiechu. Była skazana na
omijanie prawdy, a nie chciała mówić kłamstw.
- Przede wszystkim człowiek doświadcza praw
dziwego komfortu - odrzekła lekkim tonem. - Ogromny
dom zapełniony antykami i perskimi dywanami. I to
wykwintne jedzenie. Od lat nie jadłam tak dobrze.
A swoją drogą muszę ulepszyć moją kuchnie.
- A tak naprawdę, Sammy, to jakie były twoje
przeżycia?
- Powiedziałam już. Duży dom. Bogate jadłospisy.
- Wiesz, o co mi chodzi.
Sammy dobrze wiedziała, o co chodziło jej przyjaciół
ce. Niuanse brzmienia w jej głosie oraz aluzyjne
spojrzenie błękitnych oczu mówiły same za siebie.
Chcąc zyskać na czasie, podeszła do biurka
i wyciągnęła torebkę ze śniadaniem. Kiedy się odwróciła,
miała okazję stwierdzić, że Florrie już zajęła miejsce
z miną słuchaczki i powierniczki.
- No i?
- Co „no i"? Czy mój artykuł o przestępczości już
się ukazał?
- Ty i ten nabab. Czy doszło między wami do
fizycznego zbliżenia?
W pierwszym odruchu Sammy chciała poradzić
Florrie, by nie wścibiała nosa w nie swoje sprawy,
lecz zaraz uświadomiła sobie, że przyjaciółka poczuje
się tym dotknięta.
- My tylko graliśmy wobec siebie określone role
- powiedziała uchylając się od bezpośredniej odpowiedzi.
A potem jęła opowiadać o Yvonne i wydanym
przez nią przyjęciu. Słowa płynęły, ona zaś słuchając
samej siebie ledwie mogła uwierzyć, że Sammy
z opowiadania i Sammy opowiadająca jest tą samą
dziewczyną.
Pokój zaczynał powoli zapełniać się kolegami
wracającymi z lunchu i siłą rzeczy, ku wielkiej uldze
Sammy, rozmowa stała się bardziej naturalna.
Przez cały następny tydzień, rezerwując sobie na to
godzinę dziennie, Sammy pracowała nad artykułem
o Romanie Ferrersie. Praca ta okazała się najtrudniejszą
w jej życiu. Wspomnienia chwil spędzonych z Romanem
ożyły na nowo, on sam zaś nieustannie stawał jej
przed oczyma. Wówczas mogłaby przysiąc, że czuje
zapach jego ciała i że Roman znów patrzy na nią tym
swoim charakterystycznym spojrzeniem, którym ją
obdarzał, ilekroć czuł się rozbawiony jakimś jej
powiedzonkiem.
Skończywszy artykuł, zrezygnowała z przeczytania
go w całości. Było to wręcz ponad jej siły. Po prostu
przekazała maszynopis Hugonowi z uwagą, że Ferrers
życzył sobie zapoznać się z nim jeszcze przed
skierowaniem go do druku.
- Czy mogę już tobie zostawić dalsze kontaktowanie
się z nim?
Zadała to pytanie pełna nadziei na zgodę z jego
strony, lecz zaraz zobaczyła z przestrachem i roz
czarowaniem, jak kręci przecząco głową.
- Co za głupi pomysł! Spędziłaś z tym facetem
chyba dość czasu, by rzecz dociągnąć do końca. Poza
tym - dodał, błędnie interpretując wyraz jej twarzy
- nie ma już powodów do obaw. Artykuł jest świetnie
napisany i bardzo rzeczowy. Nie sądzę, by pan Ferrers
mógł znaleźć w nim jakieś odstępstwa od prawdy.
No to klops, ponuro pomyślała Sammy. Będzie
musiała sama zadzwonić do Romana.
Zwlekała z tym do poniedziałku. Tego dnia podniosła
słuchawkę i wykręciła numer jego londyńskiego biura.
Sekretarka Romana, Maggie, z którą Sammy podczas
tych trzech tygodni w Londynie zdążyła się zaprzyjaźnić,
objaśniła, że szef jest na zebraniu i w ogóle ma
mnóstwo roboty, ponieważ ostatnio wcale się nie
pokazywał.
Kobiety poplotkowały przez chwilę, po czym Sammy
z uczuciem ulgi odłożyła słuchawkę.
Spróbuje później, bliżej końca dnia. Nie kryła
bowiem przed sobą, że potrzebuje kilku godzin na
zebranie sił do tej ciężkiej próby. Tymczasem zajęła
się pisaniem bieżących artykułów.
O wpół do dziewiątej ostatnia osoba opuściła redakcję.
Sammy została sama.
Nieoczekiwanie zaalarmował ją odgłos kroków
zatrzymujących się pod drzwiami. W pierwszej chwili
pomyślała, że to Derek. Ostatni raz widziała go
tamtej nocy, gdy Roman tak bezceremonialnie wyrzucił
go z domu. Być może nie zapamiętał udzielonej mu
lekcji i przyszedł, by dokończyć to, co zaczął.
Klamka drgnęła i pod czyjąś dłonią zaczęła opadać.
Uświadomiła sobie nagle swoją bezbronność. Porwała
z biurka grube tomisko i w kilku susach dopadła do
drzwi.
Poczekała, aż drzwi się otworzyły, i w tej samej
chwili gwałtownie je popchnęła. Rozległ się oczekiwany
łomot. Drzwi uderzyły o czyjeś ciało.
Już chciała z krzykiem uciekać, gdy do środka
wtoczył się półogłuszony Roman.
- Co, do diabła, wyrabiasz?
Sammy w osłupieniu wpatrywała się w niego przez
chwilę. A potem jej wargi zaczęły drgać i z gardła
popłynął swobodny śmiech.
- Uważasz to za zabawne, prawda?
- Nieszczególnie.
- Czy tak zwykle witasz osoby odwiedzające
redakcję?
- Tylko wówczas, gdy przychodzą o tak późnej
porze. A swoją drogą, to co cię tu sprowadza?
Utkwił w niej rozbawione spojrzenie. Zaczerwieniła
się i odwróciła do biurka.
Musiał przyjechać po artykuł. Więc dobrze, wręczy
mu go i natychmiast się rozstaną. Nie miała zamiaru
wdawać się z nim w żadne pogawędki.
On jednak zamiast wziąć maszynopis, chwycił ją za
rękę i przyciągnął do siebie.
- Co robisz? - szepnęła, czując, że brakuje jej
powietrza. - Oto ten twój przeklęty artykuł.
- Nie sądzisz, że po tak długiej jeździe należy mi
się przynajmniej filiżanka kawy?
Już miała na końcu języka, aby na kawę poszedł
sobie do najbliższego lokalu, ale tego rodzaju chamstwo
ani nie było w jej stylu, ani niczego by nie rozwiązało.
Jedyną skuteczną metodą wydawała się pełna rezerwy
grzeczność.
- Jasne - przyznała rzeczowym tonem. - Trudno
jednak będzie mi parzyć kawę jedną ręką.
Uwolnił ją, a kiedy wróciła z kubkiem i usiedli przy
jej biurku, Roman powiedział łagodnym głosem:
- Nie walcz z tym, Sammy. Bo ja już dłużej
walczyć nie mogę.
Zapragnęła nagle uciec do domu i zaryglować za
sobą drzwi.
- Ale z czym mam nie walczyć? - zapytała
z wymuszonym uśmiechem. - Nie mam pojęcia, o czym
w ogóle mówisz.
- Wyjaśnię to przy kolacji.
- Będzie to trudne, gdyż nie zamierzam nigdzie
z tobą chodzić.
- Czy są tu jakieś dobre restauracje? Jaką kuchnię
lubisz? Chińską? Hinduską? Lub może coś bardziej
wyszukanego?
- Kanapki z tuńczykiem, oto co zamierzam zjeść,
gdy wrócę do domu. Sama.
- Niech zatem będą kanapki z tuńczykiem.
Roman rozluźnił się i splótł ręce z tyłu głowy.
Ponownie podała mu artykuł. Tym razem wziął go
i pobieżnie przerzucił strony.
- Doskonale.
- Ale przecież ledwie rzuciłeś nań okiem!
- Ufam ci.
Sammy zamknęła szuflady biurka i sięgnęła po
palto. Następnie pogasiła światła. Otoczył ich srebrzysty
mrok.
- A zatem tuńczyk u ciebie?
Pytaniu w ciemności towarzyszyło dotknięcie
ramieniem. Aż podskoczyła. Szybko jednak opanowała
się i zaczęła intensywnie myśleć. Było jasne, że nie
miał zamiaru puścić jej samej do domu, a z drugiej
strony nie chciała prowadzić z nim utarczek w swoim
mieszkaniu.
- No, dobrze. Pójdę z tobą na tę kolację.
Wkładała właśnie klucz do drzwi, gdy dotknął
wargami jej karku. Na chwilę zabrakło jej powietrza.
- Będę ci wdzięczna, jeśli darujesz sobie takie
niespodzianki.
- Dlaczego? Pragniesz mnie równie mocno, jak ja
pragnę ciebie. Przez ostatnie dni myślałem tylko
o tobie i jedyny wniosek, do jakiego doszedłem, to
ten, że jesteś tą upragnioną istotą.
Upragnioną? Ha! Mylił chyba znaczenie słów.
Jego pragnienia były czysto fizyczne. A jednak
nawet w tym wypadku nie mogła oprzeć się wzru
szeniu.
- Trzy kilometry za miastem jest całkiem miłe
bistro - zmieniła temat rozmowy, kierując się w stronę
jego samochodu.
- Wspaniale. Czy zamierzasz się przebrać?
- Nie ma potrzeby. Nie jedziemy do ekskluzywnego
lokalu.
Bistro okazało się ciepłe, tętniące życiem i dość
zatłoczone. Tutaj na pewno, pomyślała Sammy, nie
grozi im intymne sam na sam. Żadnych ciemnych
kątów i zakamarków. Żadnych zatopionych w cichych
rozmowach par. Żadnych palących się świec na
stolikach. Po prostu grupy młodzieży i rozbrzmiewająca
z głośników muzyka pop. W takich warunkach nawet
Don Juan nie miałby żadnych szans uwodzenia.
Popatrzyła ponad obrusem na Romana i zobaczyła
jego milczący uśmiech z charakterystycznie uniesionymi
brwiami. Czyżby czytał w jej myślach?
Zamówili jedzenie, po czym Roman zaczął mówić
o swoich interesach. Sammy słuchała z dużym
zainteresowaniem. Kiedy zaś pojawiły się przed nimi
dwie parujące miski makaronu z bazylią, skorzystała
z chwili przerwy w rozmowie, aby zapytać:
- Jak długo masz zamiar pozostać w Padley?
- Czy czasami nie próbujesz pozbyć się mnie?
- Jestem tylko ciekawa.
- Cóż, sądzę, że będę mógł zostać przez resztę
tygodnia. Jest trochę do zrobienia w związku z prze
budową domu.
- A co z interesami w Londynie?
Niemal cały tydzień? Padley było małą mieściną.
Będzie natykała się nań na każdym kroku. Jak w takim
razie mogła wyrzucić go z serca i pamięci, skoro nie
chciał zniknąć z jej pola widzenia?
Nie było to uczciwe! Chwycił ją gniew. Czy nie
miał nic lepszego do roboty? Co z tego, że było coś
do zrobienia w domu! Czy nie mógł tego zlecić
komuś innemu? Było dość ludzi pracujących dla
niego, którzy byli gotowi spełnić każde jego życzenie.
- Moje interesy, ufam, nie ucierpią z powodu
mojej tygodniowej nieobecności. A poza tym są pewne
sprawy między nami, których nie udało się nana
doprowadzić do końca.
- Jakie sprawy?
Poczuła wzbierającą falę paniki.
- Uciekłaś ode mnie, prawda?
- Wcale nie uciekłam. Po prostu zebrałam potrzebny
materiał i wyjechałam.
- Zwykła wymówka.
- Umm.
- Kochaliśmy się, kochaliśmy się najżarliwiej jak
tylko można, i oto nagle w kilka godzin później
decydujesz się wracać do swojego Padley.
- Było to niedokładnie tak.
- Nie? Więc błagam o objaśnienie.
- Przede wszystkim nie rozumiem, o co ten cały
hałas. Czyżbyś nie miał dość kobiet chętnych do
zagrzania ci łóżka?
- Żadna nie zrobi tego tak jak ty.
Najsprzeczniejsze myśli nawałnicą zalały jej umysł,
a wśród nich i ta, że upodobał ją sobie. Być może
spodobała mu się od samego początku. Pomimo że
była tak krańcowo odmienna od jego dotychczasowych
kochanek. A teraz znowu chce wkroczyć w jej życie
i podjąć wątek w miejscu, gdzie został przerwany.
Ona zaś tak bardzo pragnęła wtulić się w jego ramiona.
Musiała więc zachować największą ostrożność, bo
inaczej nasyci się jej ciałem, zniszczy ją, a potem odejdzie.
Mężczyźni tacy jak Roman Ferrers zawsze są w ruchu,
zawsze odchodzą. Po prostu leży to w ich naturze.
I tylko tym Roman różnił się od Derka, że postępował
uczciwie i nigdy nikogo by świadomie nie skrzywdził.
Bo chyba nie domyślał się, że ona cierpi przez niego,
że fizyczne pożądanie i najczystsza miłość stopiły się
w jedną przepełniającą ją namiętność.
- Chyba nie zjem deseru.
Z pewną ostentacją spojrzała na zegarek.
- Chodzimy spać przed północą?
- Muszę wstać jutro bardzo wcześnie.
- Oczywiście.
Poprosił o rachunek, ignorując jej nieśmiało wyrażoną
gotowość zapłacenia za siebie.
Przez całą powrotną drogę wpatrywała się w ciem
ność. Próbowała przyłożyć do zaistniałej oto sytuacji
kryteria zdrowego rozsądku i chwilami jej się to
udawało. Wiedziała, czego chce, a czego pragnie
uniknąć, więc gdzież się znajdowało to nieokreślone
i nieuchwytne?
Gdy zatrzymali się przed budynkiem, w którym
mieszkała, Roman też wysiadł i odprowadził ją aż
pod drzwi.
- Czy zaprosisz mnie na kieliszek?
- Wybacz, ale jestem taka zmęczona. Dzięki za
uroczy wieczór.
- Czy to wszystko? Uroczy wieczór?
- Więc nie masz zastrzeżeń co do artykułu?
Nie odpowiedział, a ona patrząc mu w twarz
i widząc jego zachłanne spojrzenie, poczuła, że
bezwiednie reaguje na płynący zeń erotyzm.
- Dobranoc - wyszeptała, lecz zanim zdążyła uczynić
jakikolwiek ruch, objął ją i przycisnął do siebie.
Próbowała się wyrwać.
- Przestań walczyć ze mną, Sammy.
- Nie walczę z tobą! - odpowiedziała, mimo to nie
przestając szamotać się i odpychać go.
Nagle puścił ją, lecz ona zamiast zatrzasnąć mu
drzwi przed nosem, stała na progu swojego mieszkania
pełna wahań i niepewności.
- Wpuść mnie. Porozmawiamy. - Uniósł ręce
w geście poddania się. - Obiecuję zachowywać się
grzecznie.
- Dobrze, ale tylko na kilka minut. Jutro naprawdę
muszę wstać wcześnie.
Ty idiotko! - krzyczała w niej jakaś druga istota. Co
ty właściwie wyprawiasz! Jesteś tylko niemądrym,
słabym dziewczątkiem, zatraconym w miłości, która do
niczego nie doprowadzi, której kresem musi być nicość.
- Powiedziałeś, że chcesz porozmawiać - podjęła,
kiedy usiadł. - W takim razie mów. Ja słucham.
- Doprawdy, nie pomagasz swym gościom poczuć
się swobodnie.
- Jeśli chcą czuć się swobodnie, to niech wynajmą
pokoik gdzieś przy rodzinie, gdzie będą traktowani
ciepło i serdecznie.
Zauważyła, że ani tym cierpkim tonem odpowiedzi,
ani całą jej postawą nie wydawał się nadmiernie przejęty.
- Dlaczego zachowujesz się w taki sposób? Czy
zapomniałaś, że byliśmy ze sobą w łóżku?
- No to co? W tej samej minucie, gdy pojawiasz się
w Padley, mam otwierać namiętnie ramiona i wskakiwać
z tobą do najbliższego łóżka? I jakoś nie mogę sobie
przypomnieć, byś wymówił choć jedno słówko prośby,
żebym pozostała, gdy dowiedziałeś się o mojej decyzji
wyjazdu z Londynu.
- Czy to właśnie nie daje ci spokoju? - Twarz
Romana wyrażała w tej chwili jakby wewnętrzne
olśnienie. - Czy pomyślałaś wówczas, że nie życzę
sobie twojego dłuższego pobytu?
- W ogóle niczego nie myślałam!
- Ja natomiast myślałem - wziął ze stolika jeden
z milutkich bibelocikow i jął dokładnie mu się
przypatrywać - że jeśli nie będzie cię w pobliżu, to
może uleczę się z choroby, której na imię „Sammy".
Twarz Sammy płonęła. Każde słowo, jakie wypo
wiedział, rozniecało w niej płomień, który przez ostatnie
kilka dni był tylko żarem popiołu.
- Więc zacznij leczenie od opuszczenia tego miejsca.
Tym sposobem zniknę ci z oczu, a za dwa tygodnie
zapomnisz o mnie zupełnie.
W jej głosie pobrzmiewała rozpacz.
- Obawiam się, że nie będzie to łatwe.
- A to pech. Czy nie dopuszczasz do siebie myśli,
że po prostu nie chcę cię widzieć?
Uśmiechnął się jednym z tych swoich zniewalających
uśmiechów.
- Nie.
- Nie chcę cię tutaj. Czyż można wyrażać się jaśniej?
- Nie wierzę ci. Dlaczego jesteś taka lękliwa i nieufna
w stosunkach z mężczyznami? Czy to z powodu tego
faceta o nazwisku Cairns, czy źródła tkwią dalej
w przeszłości?
- Nie jestem lękliwa i nieufna - zaprotestowała
gwałtownie.
- Więc usiądź i porozmawiajmy jak ludzie dorośli.
Sammy wybrała najdalej stojące krzesło i z ociąganiem
się usiadła. W obecności Romana wcale nie czuła się
dorosłą, tylko półprzytomną z miłości szesnastolatką.
- A o czym mamy rozmawiać?
- Nie udawaj nierozgarniętej. O twoich lękach.
- Niczego się nie boję.
Roman zignorował ten jej ponowny protest.
- Podobasz mi się, Sammy, a ja podobam się
tobie. Już raz kochaliśmy się i chciałbym to z tobą
powtórzyć. Więc gdzież właściwie leży zasadnicza
przeszkoda?
Dla niego wszystko było przejrzyste i jasne. Lubił ją,
ona lubiła jego, mogli więc zabawiać się z sobą do woli.
Doprawdy nic prostszego i mniej skomplikowanego.
Wstał i zbliżył się do niej. Ogarnął ją niepokój.
- Możemy rozmawiać zachowując dystans - bąknęła
niewyraźnie.
- Ja nie mogę. - Opadł przed nią na kolana. - Nie
opieraj się, Sammy.
Jego ręka dotknęła jej smukłej kostki, przesunęła
się w stronę kolana, zmieniła kierunek i zagłębiła
w miękkość pod spódniczką. Potem palce zajęły się
odpinaniem pończoch, które zostały ściągnięte jednym
delikatnym ruchem. Westchnęła i nieznacznie rozchyliła
nogi. Całował jej uda, aż w końcu poczuła, że cała
roztapia się w bezbrzeżnej tęsknocie pożądania.
- Wygrałeś - powiedziała słuchając bicia jego serca,
kiedy rytmiczność ich ciał zamarła i leżeli spokojnie
na sofie.
Roześmiał się i zanurzył twarz w jej włosach.
- Nie sądziłem, że bierzemy udział w zawodach.
- Dobrze wiesz, o czym myślę. Przyszedłeś, zoba
czyłeś, zwyciężyłeś.
- I co za urocze zwycięstwo. Nie dające się z niczym
porównać.
- Czy myślisz o kobietach w kategoriach podbojów?
Jako o istotach, które bierze się na cel, zdobywa,
a potem porzuca?
- Już o czymś podobnym kiedyś rozmawialiśmy.
Jego głos był ciągle pełen żartobliwych tonów, ale
oczy patrzyły poważnie.
- Doprawdy? Nie mogę sobie przypomnieć.
Spoglądała teraz w sufit, próbując skupić uwagę na
widocznych tam rysach i plamach.
- Potępiasz mnie. Nawet kiedy mi się oddajesz,
czujesz niechęć do mnie, ponieważ utożsamiasz łóżko
z małżeństwem.
- Nie - zaprzeczyła niepewnym głosem. - Po prostu
stwierdzam fakty, to wszystko.
Jej głos załamał się podejrzanie, a w oczach stanęły
łzy. Przeczuwała, że wszystko, co za chwilę usłyszy,
zburzy resztki iluzji, jakie posiadała jeszcze odnośnie
do ich wzajemnego stosunku i jego dalszych losów.
- Pragnę być z tobą szczery, Sammy - zaczął,
a ona ledwie powstrzymała się od wykrzyczenia mu
w twarz, żeby lepiej milczał, że nie chce niczego słuchać.
- Nie wierzę w małżeństwo, nigdy nie wierzyłem
i prawdopodobnie nigdy nie uwierzę.
- Dlaczego? - Próbowała się uśmiechnąć.
- Pamiętasz, jak kiedyś zapytałaś mnie o moją
młodość, a ja odpowiedziałem mniej więcej w tym
stylu, żebyś nie wtykała nosa w nie swoje sprawy?
Kiwnęła głową na znak, że przypomina sobie taką
rozmowę.
- Teraz więc wypełnię tę lukę i powiem ci, dlaczego
jestem taki sceptyczny, jeśli chodzi o miłość, dlaczego
wszystkie te kolacje w świetle księżyca i gromy z jasnego
nieba wydają mi się jedną wielką lipą. Otóż - przerwał
jakby szukając odpowiedniego słowa - mój ojciec był
do obłędu zakochany w mojej matce. Oddałby za nią
życie. Gdy byłem już na tyle dojrzały, by rozumieć
pewne rzeczy, zobaczyłem, że umieścił swoje uczucia
nie tam, gdzie powinien. Moja matka nie zasługiwała
na miłość mojego ojca. Poślubiła go, ponieważ myślała,
że będzie robił pieniądze, ale on albo nie wysilał się,
albo nie miał szczęścia. Żyło im się raz lepiej, raz
gorzej, w sumie bardzo przeciętnie. Jemu to wystarczało,
jej było za mało.
Głos Romana aż drżał z emocji. Chciała powiedzieć
mu, że nie musi wcale ciągnąć tego dalej, on jednak
zatracił się we wspomnieniach.
- W końcu matka wystąpiła z ultimatum. Albo
więcej pieniędzy, albo rozwód. Pozaciągała olbrzymie
długi, a mój ojciec harował od świtu do nocy, aby je
pospłacać. Oczywiście, nie był w stanie sprostać jej
wymaganiom, ale był wciąż tak zaślepiony miłością
do niej, że ufał, iż jeśli wyjaśni jej, że pieniędzy nie
znajduje się w przydrożnych rowach i że mogą być
szczęśliwi mając to, co mają, ona zrozumie.
- I nie zrozumiała - wtrąciła Sammy, która znała
koniec tej całej historii, zanim została ona dopo
wiedziana w słowach.
- Zgadłaś. Brutalnie oświadczyła mu, że ich
małżeństwo jest straszliwą pomyłką i że nie ma zamiaru
na zawsze zaprzęgać się w jarzmo biedy. Porzuciła
nas, ale uczyniła to dopiero wówczas, gdy znalazła
sobie partnera o odpowiedniejszym jej zdaniem statusie
majątkowym. - Roześmiał się gorzko. - Przez półtora
roku patrzyłem, jak mój ojciec ginie w oczach. Zaczął
pić, czego zresztą przedtem nigdy nie robił. Aż wreszcie
stało się, czego chyba w tym czasie pragnął najbardziej
- umarł na atak serca. Dzień jego śmierci był dla
mnie zarazem dniem złożenia sobie przyrzeczenia, że
zostanę bogaty. Nie chciałem być na każde skinienie
ludzi stojących wyżej ode mnie i nie chciałem wikłać
się uczuciowo w żadną kobietę, pomijając stosunki
w płaszczyźnie fizycznej. Oto jaki jestem i jakiego
będziesz musiała zaakceptować.
Przerwał i czekał na jej odpowiedź.
- A co się stało z twoją matką? - zapytała wymijająco.
- Osiem lat temu zabiła się spadając z konia.
Ostatni raz widziałem ją, kiedy od nas odeszła. Później
próbowałem zobaczyć się z nią, lecz odmówiła mi tej
szansy.
- Och...
- A zatem?
- O co chodzi? - zapytała odraczając nieuchronne.
- O to, czy jesteś gotowa zaakceptować mnie takim,
jakim jestem, a niewątpliwie jestem typem nomada.
Albo uznajmy naszą znajmość za zakończoną.
Czekał na jej odpowiedź wstrzymując oddech. Gdyby
miała choć trochę odwagi, powiedziałaby, że w takim
razie mogą się pożegnać. Ale uświadomiła sobie
z przeraźliwą jasnością, że nigdy tego nie zrobi.
- Nie wiążą nas żadne łańcuchy. Nie odczuwam
też żalu z powodu jakichś twoich nie dotrzymanych
zobowiązań.
Zmusiła się do uśmiechu, a wyraz jego twarzy
złagodniał.
- Doskonale. Wobec tego może zaproponujesz mi,
bym został aż do śniadania?
Zostań, kochany, tak długo, jak tylko zechcesz,
pomyślała z wielkim smutkiem.
- Nie mam nic do jedzenia.
- Ty będziesz najlepszym kąskiem.
Ty również, umiłowany, tylko że ty jesteś dla mnie
pokarmem dużo bardziej szkodliwym, niż ja jestem
dla ciebie, pomyślała. A pomyślawszy to, podjęła
natychmiast decyzję, że będzie cieszyć się nim, gdy
tylko to będzie możliwe, ponieważ wspomnienia są
najgłębszą treścią życia. I nie będzie pytała o przyszłość.
- Uważam, szanowny panie, że ta mała gospoda
potrafi zapewnić panu wygodny nocleg.
Szczęśliwie składało się, że miała podwójne łóżko,
co zresztą stało się powodem kpin z jego strony, aż
musiała rzucić weń poduszką.
Płonęła w niej żagiew miłości. Była ciekawa, czy
płomień, który rozświetlał ją od wewnątrz, został
zauważony przez Romana. Miała nadzieję, że nie.
Nie chciała, by dręczyły go żale i wyrzuty sumienia,
gdy nadejdzie moment ostatecznego rozstania.
Ich miłość fizyczna przybierała różne formy. Raz
była łagodna i miękka jak puch, innym razem
gwałtowna i ostra jak włócznia. Kiedyś zapytał ją,
o czym myśli.
- O tym, jak wielką rozkosz czerpię z twojego ciała.
- Ja także.
Poczuła ostry ból nie spełnionej miłości. Mówiąc
to samo, mówili w gruncie rzeczy zupełnie o czym
innym. Miłość i czysta żądza, kategorie niemal
przeciwstawne. Poczuła łzę na policzku i ukradkiem
wytarła ją dłonią.
Ostatnia dekada dwudziestego wieku nie była dla
romantycznych głupców. Oczywisty cynizm tej myśli
zaskoczył ją. A jednak z góry godziła się na wszystkie
zachcianki Romana. Będzie utrzymywała z nim intymne
stosunki tak długo, dopóki on nie znudzi się nimi i nie
przesyci. Cokolwiek będzie jej dawał, ona wyciągnie po
to dłoń, ponieważ bez niego była tylko cieniem samej
siebie. On był słońcem, powietrzem i wodą, które czyniły
z niej roślinę zdolną do życia i rozwoju.
Gdy obudziła się rano, blade zimowe słońce wsączało
się już do sypialni.
Miała iść wcześnie do pracy, lecz tego ranka jedynie
przeciągnęła się i przylgnęła do Romana.
Tym razem kochali się niespiesznie, jak gdyby cały
czas do nich należał. Tym razem też po raz pierwszy
doświadczyła swej mocy, kiedy odpowiedział spazmem
na jej pieszczoty. Mogłaby zostawać w łóżku przez
całe dni i tygodnie.
- Muszę pędzić do pracy - powiedziała z żalem.
- Już?
- Jest wpół do dziewiątej! Jedno z nas musi zarabiać
na nędzne utrzymanie. Przez ostatnią dobę wiele się
w Padley wydarzyło i ja to muszę opisać.
Wyskoczyła z łóżka i wzięła szybki prysznic, besztając
go z udaną surowością, gdy próbował do niej dołączyć.
Gdy opuszczała mieszkanie, była już prawie dziewiąta.
- Przygotuję na twój powrót romantyczny obiad
ze świecami - powiedział odprowadzając ją do drzwi.
Z wyjątkiem ręcznika opasującego go w biodrach,
był całkiem nagi i jeszcze zroszony wodą. Diabeł
w swoim najbardziej kuszącym przebraniu.
- Będziesz mógł uważać się za szczęściarza, jeśli
znajdziesz cokolwiek w lodówce. Żyję w rajskiej
pustce diety.
Spędziła dzień na marzeniach, licząc godziny i minuty,
jakie zostały jej do powrotu. Cóż by to były za dnie,
gdyby miała niezachwianą pewność, że zawsze zastanie
Romana w domu! Rojenia tego rodzaju nie należały
jednak do bezpiecznych.
W piątek wieczorem, zdławiwszy odruch dumy,
zapytała go, kiedy wyjeżdża.
- Nie odpowiada ci moje kucharzenie?
- Gotowałeś tylko raz! A swoją drogą z efektem
lepszym od tych, jakie zazwyczaj ja osiągam.
- Najprawdziwsza prawda.
- Cooo? Spodziewałam się raczej, że moja kulinarna
biegłość doczeka się komplementów.
- Masz rację. To wczorajsze spaghetti z grzankami
było wyśmienite.
- A kiedy zobaczę cię ponownie?
Patrzył na nią w milczeniu, aż w końcu zaczęła
mieć wątpliwości, czy w ogóle usłyszał pytanie.
- Wracam do Londynu - powiedział zmienionym
głosem - i pojawię się znowu za tydzień.
Odetchnęła z ulgą. Przez jedną straszliwą chwilę
myślała, że usłyszy, iż owszem, było bardzo miło, ale
ten epizod należy nieodwołalnie zakończyć.
Pożegnali się następnego dnia rano. Patrzyła za
jego znikającym jaguarem z obezwładniającym do
znaniem utraty.
Spędzili niemal całą uprzednią noc na szaleństwie
miłosnym. W końcowych fazach przyjmowało ono
postać narkotycznych nieziemskich uniesień.
Nigdy jeszcze dotąd Sammy nie doświadczyła bólu
wywołanego kryzysem zaufania. Była świadoma swoich
słabych stron i kształtowała swe życie zgodnie z tymi
przyrodzonymi ograniczeniami, filozoficznie zakładając,
że kto nie jest w stanie ich zaakceptować, dla tego nie
ma miejsca w jej życiu.
Teraz cały ten fundament jej duchowej egzystencji
zaczynał pękać i kruszyć się pod naporem najróżniej
szych lęków i wątpliwości.
Co będzie, jeśli tam, w swoim wspaniałym londyńskim
mieszkaniu, w pełnym świetle dnia, Roman dojdzie
do wniosku, że właściwie od ciemnowłosej dziewczyny
w dżinsach i tenisówkach woli powściągliwe, czarujące
blondynki na wysokich obcasach i w obcisłych
sukienkach?
A jeśli w ogóle nie znosi tej nieporządnej, bałaganiar-
skiej strony jej osobowości?
Rozejrzała się po mieszkaniu i aż jęknęła głośno.
Wyglądało bowiem, jak gdyby wydarzyło się w nim
kilka większych klęsk żywiołowych. Zaraz też zabrała
się do sprzątania i z niezwykłą u siebie dokładnością
oczyściła nawet boczne listwy podłogowe i wymyła okna.
Kiedy skończyła, usiadła na sofie zastanawiając
się, czy otaczająca ją zewsząd wzorowa czystość jest
efektem nagłego ataku poczucia winy czy też bez
miernego znudzenia.
W niedzielę po południu wychodziła kilka razy na
spacer, zaczynała czytać i zaraz odkładała książki, by
wreszcie zasiąść przy maszynie do pisania. A gdy ta
zaczęła jakby oddalać się i zasnuwać mgłą, Sammy
stwierdziła, że morzy ją sen.
Pod wpływem nagłego impulsu wykręciła numer
rodziców. Telefon odebrała Catherine.
Gdy Sammy zapowiedziała swoją wizytę, siostra
nie wydawała się zachwycona.
- Oczekuję kogoś - wyjaśniła w odpowiedzi na
przycinki Sammy.
- Pozwól mi zgadnąć. Mężczyzna.
- Jest cudowny. Jasnowłosy, niebieskooki i boski
na parkiecie.
- W takim razie - skomentowała Sammy skwaszo-
nym głosem - co za chodząca doskonałość! A czy do
tego ma jeszcze rozum, jeśli nie żądam zbyt wiele?
Catherine zachichotała.
- Oczekujesz w istocie za dużo.
- Ja też mam garść wiadomości dla ciebie o pewnym
mężczyźnie.
Po tamtej stronie nastąpiła chwila ciszy. Sammy
zgadywała, że jej siostra myśli. Jej życie erotyczne
było bardzo intensywne, pełne krótszych lub dłuższych
przygód miłosnych, lecz jeśli i na Sammy trafiło, to...
- Chyba nie Derek?
- Broń Boże! Ten pełzający gad zapadł się pod
ziemię już na wieczne czasy.
- W takim razie kto?
Gdy Sammy poruszyła temat, w tej samej chwili
odczuła niechęć do rozwijania go. Ale potrzeba
podzielenia się z kimś swymi przeżyciami okazała się
nieprzeparta.
- Nazywa się Roman Ferrers. Spędziłam z nim
trzy tygodnie w Londynie w związku z tym ar
tykułem.
- Wiem, tylko myślałam, że jesteś z nim na noże.
- Byłam.
- I co...?
- Zrobiłam najgłupszą rzecz pod słońcem. Zako
chałam się.
- Zakochałaś się? Naprawdę? Jak dajesz sobie
z tym radę?
- Roman lubi mnie, a może nawet więcej, lecz
zdaje się nie wierzyć w trwałe związki.
Głos Sammy załamał się.
- Ty zaś wyznajesz zasadę „małżeństwo lub żegnaj,
ukochany", czyż nie tak?
Ujęte w ten sposób, brzmiało to nieznośnie
wiktoriańsko. Wywołała z pamięci przystojną uśmiech
niętą twarz Romana, kiedy machał jej na pożegnanie.
Nie ulegało wątpliwości, że ten człowiek stanowi
zupełne przeciwieństwo kandydata na męża.
Zaraz też szybko zakończyła rozmowę. Zawsze
zdumiewało Sammy, że jej siostra, tak różna od niej
pod tyloma względami, znała ją tak dobrze. Miała
tylko nadzieję, że Catherine dochowa tajemnicy i nic
nie powie matce. Nie chciała bowiem na jutrzejszym
proszonym obiedzie u rodziców zalewać puddingu
czy pieczeni wołowej strumieniami łez.
Catherine dotrzymała sekretu. Tak często jednak
mrugała do niej i dawała przeróżne znaki, że Sammy
musiała odciągnąć siostrę na stronę i szeptem
wytłumaczyć jej, że jeśli nie przestanie, rodzice zaczną
się czegoś domyślać.
Matkę zaniepokoił wygląd córki. Nawet dotknęła
jej czoła, sprawdzając, czy nie ma gorączki. Zapytała
też, czy się właściwie odżywia.
- Wszystko zależy, mamo, od twego rozumienia
słowa „właściwie". Na przykład fasola jest bardzo
pożywna.
Matka pokręciła głową z rezygnacją, zaś ojciec
przesłał Sammy coś na kształt porozumiewawczego
uśmiechu. Oboje wiedzieli, słowo w słowo, co za
chwilę zostanie powiedziane na temat zdrowej,
racjonalnej diety, której wagę i konieczność matka
starała się wpoić swoim córkom. Dlaczego więc teraz,
kiedy są już dorosłe i samodzielne, nie stosują tych
zasad w praktyce?
- Postaram się, mamusiu.
- Starasz się, Samantho, odkąd przeprowadziłaś
się do tego obskurnego mieszkania.
- Układanie listy pierwszorzędnych pod względem
zdrowotnym potraw zajmuje trochę czasu - próbowała
bronić się Sammy, równocześnie oczyma błagając
siostrę o pomoc. Ta jednak odmówiła przyjścia
z odsieczą.
- Wystarczy tylko chcieć. A swoją drogą, wyglądasz
bardzo mizernie. Potrzebny ci mąż, który dbałby
o ciebie.
- Bardzo smakuje mi twoje jedzenie, mamusiu.
A szczególnie uwielbiam twoje sałatki jarzynowe. Czy
dodałaś pomarańczę do marchewki?
Matka znów dala wyraz własnej rezygnacji, co
zresztą było na rękę Sammy. Rozmowa o mężu
mogła dotknąć w niej jakiejś bolesnej struny, ona zaś
chciała miło spędzić ten czas u rodziców. Od godziny
nie poświęciła Romanowi ani jednej myśli i wolała
nie niszczyć tego skromnego osiągnięcia. Toteż przez
resztę wieczoru z uśmiechem na twarzy raczyła rodzinę
anegdotami ze swojej pracy dziennikarskiej, tak iż
w końcu poczuła się dość wyczerpana.
Na odchodnym dostała od matki torbę z przy
rządzonymi przez nią domowymi wiktuałami. Ze
środka unosił się zapach pieczeni i owocowego
puddingu.
- Mamo, nie powinnaś. Wygląda to na cotygodniową
daninę w ramach szeroko zakrojonej akcji miłosierdzia.
- Wiedz, że uszczęśliwisz matkę, jeśli znajdziesz
sobie jakiegoś miłego chłopca i pobierzecie się.
Sammy pożegnała się. Wiedziała, że matka nie
zarzuci tego tematu, do chwili gdy ona, Sammy, nie
stanie się nieodwołalnie kobietą-żoną i kobietą-matką.
Rodzice stanowili piękny przykład udanego małżeństwa
i matka nie dopuszczała wręcz myśli, że córki mogą
nie pójść w jej ślady.
Po powrocie do domu znowu myślami skupiła się
na Romanie i przez cały tydzień przyłapywała się na
mimowolnym spoglądaniu ku aparatowi telefonicznemu.
Ten jednak milczał uparcie.
W piątek wieczorem, poirytowana swą naiwną
prostodusznoscią i szczerze wściekła na tę milczącą
przeklętą rzecz, postanowiła wybrać się z przyjaciółmi
do winiarni. Właśnie przebrała się w dżinsy i gruby
sweter, kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi.
Szóstym zmysłem wyczuła, że mógł to być tylko
Roman. Rzuciła się ku drzwiom, a kiedy stanął przed
nią, wyniosły i emanujący siłą, wręcz zachłysnęła się
spijając wzrokiem z jego twarzy najdrobniejsze szczegóły
rysów, które przez ten tydzień zaczęły już zacierać się
w jej pamięci.
- Hola! - uniosła prawą rękę w powstrzymującym
geście. - Wychodzę. Nie zadzwoniłeś, więc ułożyłam
sobie inne plany na ten wieczór.
Sięgnęła po kurtkę, lecz chwycił ją za ramię i zaciągnął
w głąb mieszkania.
- Czy nie mówiłem ci, że przyjadę na weekend?
- zapytał ostrym tonem.
Zrzucił wierzchnie okrycie, usiadł na otomanie
i wyciągnął nogi. W niej zaś walczyły ze sobą dwa
sprzeczne uczucia. Równocześnie chciała zatracić się
w nim i odparować ciosem ów przemożny wpływ,
jaki na nią wywierał.
- Och, zbliż się tutaj! - Wyciągnął ku niej rękę.
Niechętnie i z ociąganiem się usiadła u jego boku.
Wystarczyło zatem te kilka minut jego obecności,
by zdołał całkowicie wyzuć ją z woli. Patrzyła na
martwy ekran telewizora. Wiedziała, że jest tylko
podrażnionym dzieckiem, które się dąsa, bo ktoś nie
zadzwonił.
- Wyjeżdżałem do Sztokholmu - powiedział czytając
w jej myślach - gdzie harowałem od rana do nocy,
i możesz mi wierzyć lub nie, tęskniłem za chwilą
naszego spotkania bardziej niż za czymkolwiek innym.
Poczuła, że się odpręża.
- Obiecałam kilku znajomym pójść z nimi do
winiarni.
- Obietnice są po to, by ich nie dotrzymywać.
A poza tym czyż nie chcesz spędzić tego wieczoru
ze mną?
Spojrzała w jego mądre zielone oczy i zaprzeczenie
zamarło jej na wargach.
Wsunął rękę pod jej sweter i nie zwalniając
biustonoszu jął przez materiał głaskać jej piersi.
- Nawiasem mówiąc, mam pewne plany na sobotę
i niedzielę.
- Tak?
- Wybieramy się do Thurston Manor.
- My?
Przez ciało Sammy przechodziły fale pożądania.
Zaczęła wić się i kręcić niespokojnie. Roman cicho się
roześmiał.
- Będziemy mieli na to czas, ukochana - wyszeptał
do jej ucha.
Ukochana. Czy aby tylko nie przesłyszała się?
- Wrzuć do torby kilka niezbędnych rzeczy.
- A co z Robbim?
- Wpadniemy tu jutro nakarmić go. Oczywiście,
możesz go zabrać, ale wolałbym mieć cię całą dla siebie.
Sammy przeciągnęła się z nieodpartym kocim
wdziękiem.
- Nie rób tego albo nigdy stąd się nie ruszymy!
- Obiecuję, obiecuję.
Śmiejąc się wstała i spojrzała na Romana z góry.
Nawet w tej półleżącej pozycji nie zatracił nic ze swej
mocy i gwałtowności. Biła zeń jakaś bezczelność,
która zawsze się łączy z dużą pewnością siebie. Był
w pełni świadom własnej wyjątkowości, ale traktując
ją obojętnie robił z niej użytek, gdy sytuacja tego
wymagała.
Sammy pomyślała, że byłoby prościej i bardziej
bezpiecznie zakochać się w kimś zwyklejszym. W kimś
w okularach na nosie, z nadmiernie chudymi nogami
i umiarkowanie niepewnym odnośnie do spraw i ludzi.
Zresztą była to czysta hipoteza, gdyż nigdy nie
zainteresowałby jej taki mężczyzna, a przynajmniej
nie byłoby w jej uczuciach nic z tej pasji i wiecznego
głodu, jakie odczuwała w tym wypadku.
Zapakowała trochę rzeczy do torby i czule pożegnała
się z Robbim, który natychmiast zasnął na środku jej
łóżka.
Roman już czekał przy drzwiach.
- Gospodyni przygotowała nam nastrojową kolację,
nie musimy więc marnować czasu w restauracji.
Na przemian śmiejąc się i całując pobiegli do
samochodu.
Radosne podniecenie, w jakim się znajdowała, nie
rozwiało się do końca podróży, kiedy wysadzaną
drzewami aleją zajechali przed front domu.
Sammy oglądała już Thurston Manor, aczkolwiek
tylko z zewnątrz, niemniej tamto pełne podziwu
przeżycie widoku wyniosłej fasady z niezliczoną liczbą
okien odżyło w niej z całą mocą. Zanim zdążyli
obwieścić swój przyjazd, ogromne dębowe drzwi
otworzyły się i na progu stanęła gospodyni.
- W samą porę - przywitała ich opryskliwie. - Sałata
zaczyna już więdnąć.
Obrzuciła Sammy badawczym spojrzeniem i po
dreptała do kuchni.
Zostali w ogromnym holu.
Roman zdjął swoją oliwkowozieloną kurtkę, po
czym wyjaśnił, że gospodyni, która domaga się, by jej
imię, Esmeralda, wymawiane było w pełnym brzmieniu,
pracuje tu na przychodne.
Sammy zaledwie słuchała. Znajdowała się pod zbyt
silnym wrażeniem dostojnej wspaniałości domu.
Na prawo mieściła się kuchnia, jadalnia, biblioteka,
salon i pokoje dla służby.
Roman zawiódł ją w lewo, do jednego z mniejszych
saloników, całego w zieleniach i żółciach.
- No, teraz nie dziwię się widząc te wszystkie
wnętrza, że kiedy tylko zjawiasz się u mnie, za
czynasz chorować na klaustrofobię. Tamten dom
w Londynie i ta rezydencja to chyba w sumie dość
miejsca jak na jedną osobę? A może jeszcze planu
jesz wykupić całą Szkocję, ażeby mieć gdzie space
rować?
Roman zaśmiewał się na cały głos. Ileż to kobiet,
pomyślała Sammy, biedziło się nad tym, by złapać tę
szczególną rybę? Z ciemnymi włosami odrzuconymi
do tyłu, z półprzymkniętymi zielonymi oczyma, był
bez wątpienia żniwiarzem, któremu snopy same wiązały
się w rękach. Czyż zresztą kiwnął choć palcem, by
mieć ją dla siebie?
Zasiedli do stołu dość późno i tylko dlatego, że
Esmeralda oczekiwała tego po nich. W przeciwnym
razie, zagroziła, najbliższy posiłek zjedzą dopiero
jutro wieczorem.
- Jesteś potworem, Esmeraldo - zwrócił się Roman
do gospodyni, gdy nakładali sobie potrawy pod jej
drapieżnym spojrzeniem.
- Gada pan po próżnicy, panie Ferrers. Takim
młodziankom jak pan potrafię jeszcze wrzepić klapsa.
Sammy zachichotała, a Roman przyjął teatralny
wygląd wielkiego pana.
- Któż to słyszał o gospodyni rządzącej domo
wnikami żelazną ręką?
Jedzenie było wyborne. Sammy zjadła trzy porcje,
ku zadowoleniu Esmeraldy i zdumieniu Romana.
- Widzę, że nie za bardzo wierzysz w dietę? - zapytał.
- Mój apetyt stał się nienasycony, odkąd pojechałam
do Londynu. I wszystkiemu ty jesteś winien. Zado
walałam się byle czym, dopóki nie spróbowałam
naprawdę dobrego jedzenia. A teraz nigdy nie mam
dość.
I była to prawda. Jadła ostatnio więcej, niż
kiedykolwiek przedtem, i mimo uwag matki na temat
jej mizernego wyglądu wiedziała, że raczej pogrubiała
w pasie. Nie za dużo, wystarczająco jednak, by dżinsy
zaczęły lekko cisnąć.
Na kawę przeszli do wspaniałego salonu, gdzie
Esmeralda rozpaliła w kominku. Rozmowa toczyła
się o wszystkim i o niczym.
Świtało, gdy wreszcie trafili do łóżka, a raczej
ogromnego łoża. Pełne wdzięku mahoniowe meble
w sypialni, mięsisty orientalny dywan na podłodze
i wiele innych cudownych skarbów tego starego
domostwa wprawiło Sammy w niekłamany zachwyt.
Roman nie komentował tej jej nie skrywanej admiracji
i była mu za to wdzięczna. Wiedziała, jaka prostacka
musi być w jego oczach w tej chwili, ale nie mogła nie
wyrazić swego entuzjazmu. Nie było w tym ani śladu
zawiści, a tylko szczere uwielbienie dla pięknych
przedmiotów.
Leżąc w ubraniu na łóżku Roman przywołał ją
skinieniem. Gdy przytulała się do niego, czuła się
prawie zawstydzona.
- Śpiąca? - zapytał.
- Bardzo.
- Może na jakiś czas uda mi się spędzić sen z twoich
powiek.
Powoli zaczął odpinać guziki jej bluzki, odsłaniając
jej dziewczęce piersi. Oddychała coraz szybciej, by
w pewnym momencie, gdy wtulił twarz w ich ciepły
jedwab, odpowiedzieć głębokim westchnieniem.
Nadal obnażał jej ciało z przyprawiającą o obłęd
powolnością, całował odsłonięte skrawki skóry, by
wreszcie samemu się rozebrać.
Być może, pomyślała, pokój ten wcale nie jest
ogrzewany. Być może upał, który wisiał w powietrzu,
pochodził z jej trawionego ogniem ciała.
- Czy rozpalam cię, Sammy? Czy potrafię to robić?
Pytaniu towarzyszył gorący podmuch w jej szyję.
- Co masz na myśli? - zapytała nie bardzo
przytomnie, gdyż dłonie, którymi pieścił jej uda,
zalewały jej umysł falami rozkoszy.
- Odpowiedz mi!
- Po co? Czy jak powiem „nie", stracisz do siebie
zaufanie?
- Chyba nie stracę. Niemniej chcę to od ciebie
usłyszeć.
Spojrzała na Romana próbując odczytać wyraz
jego twarzy. Zazwyczaj wiedziała, kiedy jest w dobrym
humorze, a kiedy dręczy go nuda. Ale teraz ta jego
twarz niewiele różniła się od kawałka papirusu
zapisanego staroegipskim pismem hieroglificznym.
- Rozpalasz mnie do białości - odpowiedziała
szczerze i poważnym głosem.
Ze zduszonym jękiem nakrył jej usta swoimi, całując
ją z taką dziką żarłocznością, jakiej nigdy jeszcze
dotąd nie doświadczyła.
A potem wyznał, jak wiele to dla niego znaczy, że
jest jej pierwszym mężczyzną.
Nie musiał już deklarować miłości po kres czasu.
Wystarczało Sammy, że jej duch szybował w podmuchu
jego namiętności.
Otworzyła się na jego przyjęcie, pełna nie wyrażonej
tęsknoty powiedzenia mu, jak bardzo go miłuje.
Jego spostrzegawczości mało co uchodziło i potrafiłby
w przeciągu kilku sekund zorientować się, że coś jest
nie tak.
- Co się stało? Wyglądałaś wspaniale, gdy widzieliśmy
się ostatnim razem.
Zacisnęła dłonie. Nawet z tak dalekiej odległości
czuła na sobie jego zgubny wpływ. Pomyślała o dziecku
i zdobyła się na dość obojętny ton.
- Mam lekkie bóle żołądka.
Nie wchodziła w szczegóły, zaś cisza z tamtej
strony mogła oznaczać, iż analizuje jej lakoniczną
odpowiedź.
- Co się stało, Sammy? - powtórzył pytanie.
- Powiedziałam ci. Ból żołądka. Musiałam zjeść
coś, co mi zaszkodziło.
- Czy to wszystko?
- Przestań mnie przesłuchiwać!
- Nie przesłuchuję cię. Wyrażam tylko swój niepokój.
Poczuła wyrzuty sumienia, ale nie mogła ulec żadnej
słabości. Wiedziała z doświadczenia, z jaką łatwością
przychodziło mu łamać jej samoobronę, lecz byłoby
fatalnie, gdyby zwyciężył i tym razem.
- Przyjadę w piątek około szóstej wieczorem
- powiedział, gdy nie przerywała milczenia. - Myślę,
że moglibyśmy spędzić miły weekend w gospodzie
w pobliżu Clinton. Kto wie, może pogoda pozwoli
nam nawet na krótką wycieczkę, co byłoby pewną
odmianą w stosunku do całodziennego leżenia w łóżku.
Roześmiał się.
- Przykro mi, ale nie wyjadę z tobą.
Słowa te sprawiły jej większy ból, niż mogła się
tego spodziewać.
- Dlaczego nie?
Ton jego głosu sygnalizował, że Roman sztywnieje
i staje się czujny.
- Bo wyjeżdżam sama.
- Dokąd?
- Nie twój interes! Możemy spać ze sobą, lecz to
jeszcze nie daje ci prawa wnikania w moje prywatne
życie.
- Masz rację, ale pozwala chyba mieć nadzieję na
otrzymanie od ciebie jasnej odpowiedzi.
Jego glos zaczynał mrozić.
- Dobrze - uciekła się do wykrętu - mam chorą
przyjaciółkę i zamierzam spędzić u niej weekend.
- Bez żartów, Sammy. Chora przyjaciółka! Czy to nie
o nich mówią żony, kiedy chcą zdradzić swoich mężów?
- Przez chwilę słyszała tylko jego głęboki oddech.
- Ufam ci, Sammy, że nie spotykasz się z kochankami.
- Powiedziałam ci. Muszę odwiedzić chorą przy
jaciółkę.
Każdy z odrobiną oleju w głowie, słysząc coś
takiego, stałby się podejrzliwy, a co dopiero Roman,
z jego przerażającą intuicją i zdolnością postrzegania.
- Kim ja, do diabła, jestem w twoich oczach?
- wybuchnął. - Gdzie mieszka ta twoja przyjaciółka
i dlaczego nigdy dotąd o niej nie wspomniałaś? Nagła
choroba, paradne! Lub może rozwijała się przez lata
i teraz nagle nastąpił atak, wymagający twej natych
miastowej pomocy?
- Możesz mi nie wierzyć.
- Nie, nie wierzę ci. I chciałbym usłyszeć prawdę,
zamiast tych niezbyt subtelnych kłamstw.
- Dobrze. Oto prawda. Nie chcę już więcej spotykać
się z tobą. Nasza znajomość miała dobre strony, lecz
uważam ją za zakończoną.
Po tamtej stronie zapanowała cisza. Zamiast
skorzystać z okazji i odłożyć słuchawkę, Sammy
nadal słuchała, czekając na odpowiedź. W bolesnym
pragnieniu czekała jego głosu.
- Wolałbym przedyskutować z tobą tę kwestię
w bezpośredniej rozmowie.
Wpadła w panikę. Nie chciała go mieć przed sobą.
Nie darzyła siebie dostatecznym zaufaniem.
Gdy odezwała się, jej głos przypominał krakanie.
- Twój przyjazd jest wykluczony.
- Dlaczego? - zapytał lodowato. - Czy dlatego, że
w trakcie naszego spotkania nie będziesz mogła być
tak wymowna?
Prawda zawarta w tym pytaniu oszołomiła ją.
- Jestem bardzo zajęta. Mam mnóstwo roboty,
a poza tym...
- Poza tym przyjeżdżam jutro wieczorem. Bywaj.
Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, odłożył
słuchawkę.
Próbowała uporządkować myśli. Była skończoną
idiotką myśląc, że zdoła zerwać znajomość bez
walki. Podobała mu się i nie krył tego przed
nią. Nie pozwoli jej odejść, tylko dlatego że po
prosiła go o to grzecznie przez telefon. Nie leżało
to w jego charakterze. Ale jaki jeszcze miała tu
wybór?
Wiedziała jedno: ranić go, sprawiać mu ból było
tym samym, co sprawiać ból samej sobie. Na pewno
też nigdy dotąd żadna kobieta nie ugodziła w jego
męską dumę.
Spędziła resztę popołudnia na ponurych rozmyś
laniach i właśnie zabierała się do przyrządzania kolacji,
gdy rozległo się mocne pukanie do drzwi.
Na progu stał Roman. Padało przez cały dzień,
a zimny, niesiony wiatrem deszcz siekł biczami strug.
Był to ten rodzaj pogody, jakby słońce zdecydowało,
że ma coś o wiele lepszego do roboty, niż pokazywać
się nad prowincjonalną mieściną. Płaszcz Romana
cały ociekał wodą, mimo że od samochodu do drzwi
wejściowych nie było daleko.
Sammy stała niczym dotknięta paraliżem.
- Sądziłam, że przyjedziesz jutro - powiedziała
wreszcie nieprzyjaznym głosem, nie okazując naj
mniejszej ochoty zaproszenia go do środka.
Tamte zielone oczy prześlizgnęły się po jej sylwetce
i zatrzymały na twarzy.
- Uwierzysz, jeśli powiem, że niepokoiłem się?
- Nie.
Uśmiechnął się przez zaciśnięte zęby.
- Masz rację. Przyjechałem tu pchany nieprzepartym
pragnieniem zobaczenia, na własne oczy, skutków
przemiany uroczej dziewczyny, z którą rozstałem się
w niedzielę, w zimną dziwkę, z którą rozmawiałem
przez telefon dziś rano.
Sammy zaczerwieniła się straszliwie, od szyi aż po
skraj czoła.
W rozpaczliwym odruchu zapragnęła usprawiedliwić
się, a nawet pokajać, by tylko nie widzieć już więcej
tego kamiennego, okrutnego wyrazu jego twarzy.
- Wybacz mi - powiedziała załamującym się głosem.
- Powiesz mi o wszystkim w środku.
Przeszedł obok Sammy, zdjął płaszcz i marynarkę
i przeczesał palcami mokre włosy. Wyglądały jak
posmarowane brylantyną.
- Czy napijesz się kawy?
- Nie. Ani kawy, ani herbaty. Czekam wyjaśnień.
- Sądziłam, że wyjaśniłam ci wszystko przez telefon.
- Więc sądziłaś błędnie. Nie wytłumaczyłaś w istocie
niczego. Zaserwowałaś mi najpierw bałamutną his
toryjkę o tym, że jesteś zbyt zajęta. Potem paplałaś
coś o chorej przyjaciółce, by w końcu poinformować
mnie, że nie chcesz już więcej mieć ze mną nic
wspólnego. Ale to nie jest wyjaśnienie, tylko stwierdzenie
faktu. A więc dlaczego? Co w ogóle się stało? Czy ten
nieprzyjemny typek macza w tym palce? Bo jeśli tak,
to osobiście dopilnuję, by...
Nie chciała słuchać tego wszystkiego. Pragnęła
wyłączyć się i udać przed sobą, że Romana nie ma
w jej mieszkaniu. Skupić uwagę na jakimś przedmiocie
w nadziei, że rzeczywistość rozwieje się niczym senny
koszmar.
A jednak musiała spojrzeć prawdzie w oczy.
- Nie, Derek nie ma tu nic do rzeczy. Lecz może
jesteś głodny? Zjadłbyś coś? Lodówka tym razem jest
pełna.
- Czy przestaniesz ciągle z tym żarciem i piciem?
Gdybym miał na coś ochotę, zainstalowałbym się
w najbliższym hotelu. Chcę tylko jednego: abyś przestała
traktować mnie niczym jakiegoś cholernego intruza
i szczerze ze mną porozmawiała!
Zaczął przemierzać pokój wielkimi krokami, jak
gdyby jego gniew i niecierpliwość chciały się wyrwać
z jarzma samokontroli.
Ręce Sammy dygotały, gdy nalewała sobie mleka
do szklanki.
- Jaki to zły duch w ciebie wstąpił? - zapytał ciągle
jeszcze spokojnym głosem. Podszedł do niej i zanu
rzywszy palce w jej włosy zmusił ją, by spojrzała na
niego. - Uwierz mi - wyszeptał - że wywlokę go
stamtąd, gdy będzie to konieczne. Wydobędę z ciebie
prawdę.
Zawiódł ją do otomany i posadził u swego boku.
- Spójrz na mnie.
Sammy posłusznie wykonała rozkaz i wpadła w stan
zawrotnej nieważkości.
- Powiedz mi wprost, że już ci się znudziłem.
Jego głos zniżył się aż do szeptu, który oddziaływał
na nią niczym wyrafinowana pieszczota.
- Porzuć te historyjki o chorych przyjaciółkach
i nawale zajęć, a tylko powiedz, patrząc mi prosto
w oczy, że więcej już mnie nie pragniesz.
Wzięła głęboki oddech i odrzekła pośpiesznie:
- Więcej już cię nie pragnę.
- Kłamiesz!
Skłonił ku niej swoją ciemną głowę i wycisnął na
wargach długi, namiętny pocałunek.
By to już niemal xa potno, gdy opriytomniak na
tyle, by go od siebie odepchnąć. Jej ciało zostało
pobudzone. Uświadomiła sobie z rozpaczą, że jak
najszybciej musi odzyskać panowanie nad sytuacją,
gdyż po prostu nie ma wyboru. Gdyby bowiem
popełniła ten błąd i uległa mu raz jeszcze, to już na
tej drodze piętrzących się błędów nie byłoby odwrotu.
Gdyby pół roku temu ktoś powiedział jej, że zakocha
się w takim mężczyźnie i będzie to miłość na całą
wieczność, wyśmiałaby go.
Wówczas wszystko było takie proste. Dzisiaj
natomiast każda minuta schodziła na zmaganiu się
z pragnieniem oddania się mu.
- Mówię, co myślę, Romanie - rozwijała swoje
kłamstwo cichym głosem. - Nie chcę cię więcej widzieć.
Nie, pozwól mi iść swoją drogą. Nie mogę spotykać
się z tobą. Ja... to byłoby dla mnie fatalne i zgubne.
Gdzie indziej nikt nie będzie mnie ranił. Jestem
krańcowo wyczerpana i postanowiłam z tym skończyć.
- Nie chcę cię ranić. Dlaczego sądzisz, że chciałbym
tego?
Mówił wolno, jak gdyby doświadczał u siebie tych
samych trudności z formułowaniem myśli, których
i ona właśnie doświadczała.
- Nie o to chodzi. - Pełna udręki, odwróciła się od
Romana. - Chodzi o to, że zrobiłbyś to poza swoją
wolą. Czy w ogóle ktoś chce kogoś zranić rozmyślnie?
Rzecz w tym, że sprawianie innym bólu jest u ciebie
jak gdyby naturalnym odruchem.
Ciemny płomień zapalił mu twarz.
- Bo czyż poświęciłeś - ciągnęła czując, jak
nagromadzona boleść i gniew zaczynają wylewać się
z niej - choć trochę uwagi i troski tym kobietom,
które porzuciłeś na pastwę losu, tylko dlatego że nie
dawały nadziei, iż dostroją się do twego pojmowania
spraw?
- Nie porzuciłem ich „na pastwę losu".
- Wybacz, ale nie będę jedną z twoich ofiar
- zastrzegła się.
- Nie będziesz - zapewnił uspokajająco. - Przy
rzekam.
- Wybacz.
- Na miłość boską, przestań z tym wybaczaniem!
Uległa wrażeniu, że w nieuchwytny sposób sytuacja
zaczyna się zmieniać. Być może on również to wyczuł,
ponieważ cofnął rękę, którą otaczał jej szyję. Skorzystała
z okazji i odsunęła się.
- Nie sądzę, ażebyś miał kłopoty z zastąpieniem
mnie kimś innym. Być może Yvonne jest ciągle do
wzięcia.
Gorycz pobrzmiewała w jej słowach.
- Być może, tylko że ja nie mam zamiaru tego
sprawdzać.
Chwała Bogu! krzyknęła w głębi duszy. Chciała
być kolcem w jego boku, ostrym kamykiem w jego
bucie, nawet gdyby nie miało to trwać długo.
- A zatem...
Wstała z wymuszonym uśmiechem na twarzy. Czuła
się chora. Chora i nieszczęśliwa.
- A zatem - podchwycił - było miło pana poznać
i do widzenia. Czy tak?
Opanował ją gniew. Oto uczucie, którego potrzebowa
ła. Coś, co mogło złagodzić piekący ból jej serca.
Za kogo właściwie się uważał? Za wzór prawości
i rzetelności? Miał czelność dawać jej do zrozumienia,
że postępuje z nim nieuczciwie. Ależ ona tylko
wyprzedziła jego zachowanie, gdy uzna, że czas
zakończyć ten romans.
I tylko nie mów mi, kochany, myślała, że wijesz się
w mękach moralnych, gdy mówisz „bywaj" tej czy
tamtej ze swoich przyjaciółek. O nie! Załatwiasz
sprawę bukietem róż i pożegnalną kolacją!
- No i co? - zapytał twardym głosem. - Dlaczego
milczysz? Minutę temu wyrażałaś się całkiem jasno.
I nie mów mi, że nie masz mi nic do powiedzenia.
- Nie mam nic do dodania! Zachowujesz się, jakbym
popełniła zbrodnię stulecia. Życie jest pełne zerwanych
związków. Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć
o tym, gdyż twój udział jest znaczny.
Roman zerwał się gwałtownie i zbliżył ku niej.
Zrobiła krok do tyłu. Nie chciała, by podchodził zbyt
blisko. Nie chciała mieć tuż przed sobą jego zielonych
błyszczących oczu, gdyż pamiętała równie dobrze ich
ciepło, inteligencję i humor, jak widziała teraz ich
wściekłość.
Nie chciała rozbudzać swojej miłości do niego.
Pragnęła skupić się bez reszty na gniewie.
- Nie myśl, że masz prawo oczekiwać, iż po takich
zarzutach będę zachowywał się jak grzeczny chłopiec,
przyjmujący wszystko z pokorą. Do jasnej cholery,
Sammy, czy ty w ogóle wiesz, co mówisz? Otóż
twierdzisz, że każde powinno iść swoją drogą, jak
gdyby nigdy nic nas nie łączyło.
- Racja. Powiedziałeś mi niegdyś, że możemy mówić
o różnych sprawach jak dorośli. Otóż zapewniam cię
jako całkiem dorosła osoba, że trafiłeś w sedno.
Jestem przekonana, że gdy wyjdziesz stąd, wszystko
potoczy się dla ciebie normalnym trybem. I nie próbuj
mi wmawiać, że wyrządzam ci jakąś dotkliwą i trwałą
krzywdę.
Boże, spraw, by sobie poszedł. Każde wypowiedziane
przez nią słowo przeszywało Sammy na wskroś i nie
była pewna, jak długo będzie jeszcze umiała to znosić.
Czy wiedział, co jej zrobił? Wątpiła, czy kiedykolwiek
wyleczy się z tej miłości do niego. Obronnym gestem
położyła dłoń na brzuchu i zaraz szybko cofnęła ją.
Roman włożył marynarkę i przerzucił płaszcz przez
ramię.
- Kupiłem ci coś!
Sięgnął do kieszeni i wydobył małe czarne pudełeczko.
Wzięła je mechanicznie, w milczeniu.
Wewnątrz znajdował się platynowy łańcuszek
z cudownym nefrytowym wisiorkiem. Całość kosztowała
zapewne majątek.
- Nie mogę tego przyjąć.
Wyciągnęła przed siebie rękę z puzderkiem. Twarz
Romana cała zesztywniała.
- Więc wyrzuć to lub sprzedaj! Niech to jasna
cholera! Zrób z tym, co chcesz! Niech wszystko diabli
wezmą!
Wyszedł, nim zdążyła zaoponować. A potem słyszała
tylko oddalający się ryk silnika.
Została niemal bez życia. Chwilę stała nieruchomo
w drzwiach, zamknęła je, po czym spojrzała na zegarek.
Było później, niż myślała. Czas biegł nieubłaganie,
obojętny na człowiecze rozpacze i nadzieje.
Wzięła kąpiel, nałożyła piżamę i poszła do łóżka,
wszystkie te ruchy i czynności wykonując automatycznie.
Ale zanim zasnęła, minęły jeszcze długie godziny.
Myśli kłębiły się pod jej czaszką, porażały okrucieńs
twem, a odpływały tylko po to, by zaatakować ze
zdwojoną siłą.
Apatyczna, z podkrążonymi oczami, poszła na
drugi dzień rano do pracy. Czuła się autentycznie
chora, lecz wolała to ukryć przed ciekawskim
spojrzeniem Florrie, która od czasu do czasu zerkała
w jej stronę. Inaczej musiałaby jej i innym powiedzieć
o swej ciąży, a była to kładka, której nie chciała
jeszcze przekraczać. Poza tym jej rodzice powinni
pierwsi się dowiedzieć, a tak w ogóle to nie była
jeszcze przygotowana na ten moment.
Więc rozjaśniła twarz uśmiechem i zabrała się
raźno do pracy. Przedłużyła nawet swój pobyt w redakcji
o dwie godziny, tak iż pod koniec dnia czuła się
całkiem wyczerpana.
Niektórzy topią swój smutek w alkoholu. Ona
wolała zapomnieć poprzez pracę. Ale na dzisiaj było
jej dostatecznie dużo.
Kiedy wróciła do domu i zapaliła światło, poczuła
miłe dotknięcie futerka Robbie'ego, ocierającego się
o jej nogi.
- Mój wierny mały kotku! Jaka szkoda, że nie
mogę pocałunkiem przemienić cię w księcia.
Tego wieczoru nie mogła się skupić na niczym
i bynajmniej nie zaskoczyło jej to. Próbowała oglądać
telewizję, przez pięć minut śmigała po kanałach, aż
wreszcie wyłączyła odbiornik. Potem przyszła kolej
na książkę, lecz wkrótce litery i wiersze zaczęły się
zamazywać i stwierdziła, że myśli o dziecku, o Romanie
i o tysiącu drobnych rzeczy, które powinny być raczej
zapomniane.
Ostatecznie zadzwoniła do rodziców, prosząc ich,
ażeby ją odwiedzili.
Czuła się straszliwie samotna. Otaczała ją czarna,
ziejąca otchłań nicości, w której jedynym światełkiem
było dziecko.
Przybycie rodziców przyniosło jej wielką ulgę.
Wyglądali na zmartwionych i zaniepokojonych.
- O co chodzi, Samantho?
Sammy spojrzała na matkę i próbowała się uśmie
chnąć. W rezultacie zdobyła się na cień uśmiechu.
Nie zwiodło ich to. Ojciec ujął jej rękę opiekuńczym
gestem.
- Co się dzieje, moja dziewczynko? Jesteś w długach?
A może ten Cairns znowu cię tropi?
Przecząco potrząsnęła głową i zdecydowała się
zacząć od końca.
- Jestem w ciąży - oświadczyła bez żadnych wstępów.
Na ich twarzach odmalowało się osłupienie. Dobrą
chwilę milczeli, by nagle zacząć mówić równocześnie.
Matka zapytała, dlaczego nie powiadomiła ich o tym
wcześniej, ojciec zaś zażądał wskazania ojca dziecka.
Kiedy zamilkli, Sammy zaczęła wyjaśniać wszystko
od początku. Mówiła o Romanie, o Londynie, i jego
wizytach w tym mieszkaniu. Nie pominęła niczego.
- Czy kochasz go? - spytała matka.
Sammy uśmiechnęła się na pół ironicznie.
- Bardziej zbałamucić mnie już nie mógł.
- A to drań - wykrzyknął ojciec - zabawia się z moją
małą dziewczynką i w minutę później bierze nogi za pas!
- Tatusiu, to nie jest zupełnie tak.
A swoją drogą, pomyślała, wszystko byłoby prostsze,
gdyby właśnie tak było.
- Nie? - żachnął się ojciec. - A mnie wydaje się, że
dokładnie tak rzeczy stoją.
- Oczywiście, zaopiekujemy się tobą - pocieszała
matka.
- Możesz na nas liczyć - podchwycił ojciec.
- Muszę jednak przyznać - w głosie matki wyczuwało
się nutkę smutku - że wydał mi się godnym zaufania,
przystojnym, młodym człowiekiem. Czy jesteś pewna,
że trafnie odczytujesz sytuację?
- Niczego jeszcze nie byłam bardziej pewna - dość
szorstko odparła Sammy.
Po długiej ciszy pierwsza odezwała się matka:
- Muszę chyba zabrać się do dziergania. Już kawał
czasu nie robiłam na drutach. Mam nadzieję, że moje
palce nie są jeszcze zbyt sztywne.
- A może powinnaś z powrotem zamieszkać z nami?
Ułatwi to matce opiekę nad tobą.
- Ojciec ma rację, Samantho.
Sammy słuchała, jak wymieniali między sobą
rodzicielskie rady i sugestie. A potem matka zaczęła
odliczać dni, jakie dzieliły ją od zostania babcią.
- Nie jestem z porcelany. - Sammy zaśmiała się,
po raz pierwszy od chwili, kiedy rozstała się z Romanem.
- Nie przeniosę się do was. Jestem tylko kobietą
w ciąży. Na świecie są takich miliony.
- Lecz jesteś naszą córką - podkreślił ojciec.
Zrobiła im kawy i podała ją z biszkoptami.
- Wiem, że jest to delikatna sprawa - ostrożnie
zaczął ojciec - ale czy Roman zobowiązał się płacić
alimenty?
- Niezupełnie. Tak naprawdę to nie.
Ojciec zachmurzył się.
- Odmawia finansowej pomocy swojemu synowi!
- Córce - szybko wtrąciła matka. - Chciałabym
mieć prześliczną wnuczkę.
- Jeszcze nie wie, że jestem w ciąży. I nigdy się
tego nie dowie - dodała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Nie kocha mnie, nie byłoby więc w porządku zbijać
go z nóg taką wiadomością.
- Raczej chyba nie byłoby w porządku trzymać to
przed nim w tajemnicy - ocenił ojciec, który jednak,
na szczęście, nie rozwijał tematu.
Rodzice wymienili między sobą spojrzenia. Zapewne
myśleli, że i tak w końcu powie o wszystkim Romanowi.
Skierowała rozmowę na bardziej bezpieczny temat
robótek i wyboru imienia dla dziecka, gdy rozległo
się pukanie. Zaraz też drzwi się rozwarły i do wnętrza
wtargnął powiew mroźnego powietrza.
Sammy z niedowierzaniem wpatrywała się w postać
stojącą w drzwiach. Och, Boże, pomyślała, co teraz
będzie?
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Wyczuwając szczególną atmosferę, Roman rzucił
Sammy pytające spojrzenie.
- Czy przyszedłem w nieodpowiednim momencie?
- Tak - odpowiedziała podniesionym głosem.
- Młody człowieku - wtrącił się pan Borde, unosząc
się z kanapy i całkowicie ignorując wyciągniętą ku
niemu dłoń Romana - gdybym był trochę młodszy...
- Romanie - przerwała Sammy, która zapragnęła
nagle, by ziemia rozstąpiła się pod jej stopami
- wolałabym, żebyś przyszedł trochę później.
Pani Borde ściągnęła męża z powrotem na kana
pę i uraczyła go surowym, wiele mówiącym spo
jrzeniem.
Roman zdjął płaszcz, najwyraźniej gotów zostać
pomimo napiętej atmosfery i mimo niemego błagania
wypisanego na twarzy Sammy. Ten człowiek, pomyślała,
musi mieć skórę grubą jak nosorożec, jeśli potrafi
nad tym wszystkim przejść do porządku.
Państwo Borde wpatrywali się w niego, pan Borde
z otwartą wrogością.
- Nie wiem, co Sammy powiedziała państwu o mnie,
lecz podejrzewam, że portret, który namalowała, nie
jest dla mnie zbyt pochlebny.
- Co do tego, to masz zupełną rację, młody
człowieku.
- A zatem co powiedziałaś?
Jego zielone oczy spoczęły na zaczerwienionej twarzy
i dziewczyna poczuła się w pułapce. Patrzył na nią
z nieubłaganą natarczywością, a z kolei podobne
spojrzenie kierowali na niego jej rodzice. Wszyscy
oczekiwali jej wyjaśnień.
- Powiedziałam im właśnie, że skończyliśmy ze
sobą - wyjaśniła zacinając się po każdym słowie.
- Chyba raczej ty skończyłaś ze mną.
- Samantho? - zagadnął ojciec upominającym tonem.
Ziarno wątpliwości zostało zasiane. Teraz zapewne
rodzice dochodzą do wniosku, pomyślała, że jej wersja
była nieco stronnicza.
Kiedy milczała, Roman ruszył ku niej. Instynktownie
cofnęła się, ale zaraz w duchu zaśmiała się z samej
siebie. Czegóż ostatecznie mogła się obawiać?
- Panie Borde - powiedział Roman siadając
- zdobyłem tę pana narwaną, niesforną córeczkę i,
jak pan widzi, jestem tu przy niej, i to pomimo faktu,
że ona pragnie na wszystkie sposoby pozbyć się mnie.
- Nie jestem narwana!
- Jesteś nieobliczalną jędzą.
- O, trafił pan w dziesiątkę - zgodził się pan
Borde, który na chwilę zapomniał o swojej wrogości.
- Zawsze była z niej zapalona głowa.
Sammy skrzyżowała ramiona na piersi i przyjęła
rolę osoby śledzącej dyskusję z zewnątrz. Mogła więc
stwierdzić, że osobisty i towarzyski urok Romana
zaczyna się udzielać.
- Przepraszam, że się wtrącam - powiedziała chłodno
- ale nie byłeś tu zaproszony i będę ci wdzięczna za
opuszczenie tego domu.
- Nie tak gwałtownie, Sammy - zaoponował
stanowczo ojciec. - Myślę, że ja i matka powinniśmy
skorzystać z okazji i dowiedzieć się czegoś więcej
o stosunkach między tobą a tym młodym człowiekiem.
- Ale nie skorzystacie. On bowiem właśnie ma
zamiar się pożegnać, a poza tym nie jest znowu taki
młody.
Roman wybuchnął głośnym, serdecznym śmiechem.
Zauważyła ze zgrozą, że również rodzice wydają się
całkiem rozbrojeni.
- Jestem przynajmniej dostatecznie stary, by wiedzieć,
że córka państwa potrzebuje takiego mężczyzny jak ja.
Ty świnio! jęknęła w głębi duszy. Co tu w ogóle za
gra się toczyła? Czy zależało mu na wywarciu na
rodzicach wrażenia, że jest chodzącą podporą, której
jedynym zadaniem jest podpierać ich córkę? Jeszcze
dojdzie do tego, że zaczną mu jeść z ręki!
Opowiadał teraz o swojej pracy, planach, o przerób
kach, jakie wprowadził w Thurston Manor, ale najwięcej
o niej. Ogarnął ją niesmak, kiedy posłyszała, że
zaprasza ich do swej posiadłości.
- To bardzo miłe z pana strony - entuzjastycznie
skomentowała matka. - Nieprawdaż, Samantho?
Dobry Boże, jeszcze wszyscy gotowi pomyśleć, że
to Roman jest niewinną ofiarą całej tej przykrej historii!
- Nie.
Nie, po stokroć nie, mój panie! Udało mu się
nałożyć na ich oczy różowe okulary, ale jej nie zwiedzie.
- Jestem bardzo zmęczona. Myślę, że już czas
zakończyć to spotkanie.
- Oczywiście, kochanie - natychmiast zareagowała
matka. - Całkiem cię rozumiem. Chodź, Walterze, nie
możemy przecież dopuścić, by poczuła się wyczerpana.
- Wyczerpana?
Spojrzenie Romana stało się badawcze.
Dziękuję, mamo, pomyślała Sammy w rozpaczy.
Dlaczego po prostu nie otworzyłaś okna i nie krzyknęłaś
na całą ulicę, że oczekuję dziecka?
- Mam nadzieję, że znów się zobaczymy - zwróciła
się matka do Romana.
Sammy ironicznie się uśmiechnęła.
- Wątpię w spełnienie się tych nadziei.
- Natomiast ja jestem całkowicie pewien ich
spełnienia - dobitnie powiedział Roman.
Całą czwórką stali przy drzwiach frontowych
i Sammy musiała wrócić do pokoju po płaszcz Romana.
- Nie zapomnij tego.
Ich dłonie dotknęły się.
- Nie przejmuj się. Pamiętam o płaszczu. Po prostu
nie jest mi jeszcze potrzebny.
Rzucił płaszcz na krzesło.
Krew buchnęła do jej głowy. Chciała tupać nogami,
wypchnąć go siłą. Przerażała ją perspektywa zostania
z nim sam na sam.
- Musisz powiedzieć mu o dziecku - szepnęła
matka do ucha Sammy, gdy ta odprowadzała ich do
samochodu.
- Zrobię to -- odpowiedziała też szeptem - gdy
gruszki na wierzbie urosną.
- Nie bądź uparciuchem. To miły chłopak. Troszczy
się o ciebie i zasługuje na to, by wiedzieć.
Sammy nic nie odpowiedziała. Nie było po prostu
nic do powiedzenia. Poza tym nie chciała spierać się
w tym mroźnym wietrze, podczas gdy Roman stał
tam w drzwiach i patrzył na nich tym swoim
przenikliwym spojrzeniem.
- Odwiedzę was w niedzielę - powiedziała głośno,
tak aby usłyszał.
- Będziemy czekać, kochanie - odrzekła matka.
- Lecz przemyśl moją radę. Wydaje się porządnym
młodym człowiekiem i jestem pewna, że cię nie zawiedzie.
Prawdopodobnie przesadziłaś w swoich obawach
i wątpliwościach. W stanie, w jakim się obecnie
znajdujesz, musisz być tyleż rozważna, co silna.
Sammy posłusznie wszystko przyrzekła, bynajmniej
nie mając zamiaru czegokolwiek dotrzymywać.
Przeciwnie, zamierzała uwolnić się od niego jak
najszybciej, zmienić miejsce zamieszkania, zmienić
pracę i w ogóle tak pokierować sobą, by nie mógł już
więcej zakłócić jej życia.
Jeszcze przez chwilę odprowadzała wzrokiem
samochód rodziców, po czym powlokła się do domu.
Roman siedział na otomanie i sprawiał wrażenie,
jak gdyby przynależał na stałe do tego wnętrza i wcale
nie miał zamiaru go opuszczać. Zirytowało ją to.
- Czemu wróciłeś? Czy nie wyrażałam się jasno?
Nie chcę już więcej spotykać się z tobą. Co jeszcze
mogę powiedzieć? Czy mam to napisać na kartce?
Słowo po słowie, sylaba po sylabie?
Czarujący uśmiech znikł z jego twarzy, która w jednej
chwili stała się surowa i groźna.
- Nie zwykłem się zalecać. To wprawia mnie w diablo
kiepski humor. Więc nie igraj z losem, Sammy. Skończ
z tym sarkazmem.
- Nie lubisz się zalecać - trysnęła kpiną. - Biedaku!
Moje serce krwawi.
- Przestań, Sammy.
Lecz ona pędziła dalej, nie zważając na jego surowo
zacięte usta.
- To jest moje mieszkanie, czego jak dotąd nie
raczyłeś zauważyć. Więc jeżeli nie lubisz się zalecać,
to po prostu przestań. Przestań uganiać się za mną!
Nie życzę sobie tego.
- Nie mogę przestać, kobieto! - wykrzyknął, a jego
twarz okryła się ciemnym rumieńcem.
Poczuła, jak serce jej podskoczyło. Roman wyglądał
w tej chwili żałośnie, jak gdyby został zmuszony do
powiedzenia czegoś wbrew sobie. Promyk nadziei
zaświtał w jej duszy, co jednak natychmiast oceniła jako
zbyt uczuciową, zbyt sentymentalną reakcję. Skłonność
do dostrzegania czegoś, co nie istnieje naprawdę.
- Możesz, możesz, tylko najzwyczajniej nie chcesz.
Buntujesz się przeciwko odrzuceniu cię przez kobietę.
Podobałoby ci się natomiast, gdybym to ja zabiegała
o ciebie. Wtedy nie miałbyś skrupułów zerwać ze mną
w pierwszym odpowiadającym ci momencie.
Uniósł się gwałtownie i z rękami w kieszeniach
spodni podszedł do okna. O czymkolwiek myślał
w tej chwili, na pewno nie były to rzeczy przyjemne.
- To nieprawda - oświadczył stojąc do niej plecami.
Zadrżała. Zajęła się zbieraniem filiżanek po kawie,
poprawianiem poduszek na otomanie, a wszystko to
po to, by nie pozwolić swemu wzruszeniu wylać się
na zewnątrz.
Zauważyła kątem oka, że odwraca się ku niej.
- Co mam powiedzieć? - zapytał szorstko.
- Najlepiej nie mów nic. Nie ma nic do powiedze
nia. Mogłam być dziewicą, mogłam nie znać męż
czyzn od strony fizycznej, ale nie jestem na tyle
głupia, bym miała sądzić, że stawia mnie to w two
ich oczach wyżej od każdej z tych kobiet, które do
tej pory miałeś. Zresztą nie widzę siebie w roli
tymczasowej kochanki, aż natkniesz się na coś
lepszego.
- A jeśli nie natknąłem się na nic lepszego?
W dwóch susach znalazł się przy niej i zmusił ją, by
usiadła na otomanie.
- Mocno w to wątpię.
- Twoje wątpliwości są jak twoje kapelusze. Po
prostu ich nie ma.
- Skąd wiesz? - wykrzyknęła, odpychając od siebie
śmieszne pragnienie płaczu. - Mogę mieć całą szafę
kapeluszy! Dla wszystkich twoich znajomych.
- Ty ukochany brzdącu.
Zaczął okrywać ją dzikimi pocałunkami. Usiłowała
się wyrwać, lecz jego ramiona trzymały ją w mocnym
uścisku.
- Przestań walczyć ze mną, Sammy. Przestań walczyć
z nami.
- Nie ma tu żadnych nas.
- Kocham cię, dziewczyno, kobieto, mój mały
głuptasku.
Znieruchomiała. Roman wpatrywał się w telewizor.
- Co powiedziałeś?
- Nie udawaj, że nie słyszałaś.
Powiedział to szorstkim głosem, z odcieniem
zakłopotania.
Sammy zachciało się płakać i śmiać równocześnie.
Czy zdawał sobie sprawę, jak bardzo pragnęła usłyszeć
te słowa?
- Kocham cię. - Jego dłonie drżały, gdy dotknął
jej twarzy. - Nigdy nie powiedziałem tego żadnej
kobiecie i nie sądziłem, że powiem to pewnej smarkuli,
która zalazła mi za skórę. Aż zrozumiałem, że nigdy
się jej nie pozbędę.
- Dlaczego nie wyznałeś mi tego wcześniej?
- A myślałaś, że niby z jakim zamiarem przyjecha
łem tu dzisiaj? Jak mogłem przewidzieć, że natknę się
na twoich gniewnych rodziców, którzy wzięli mnie za
łotra?
Sammy uśmiechnęła się. Wszystkie obawy rozsypały
się jak domek z kart.
- Oni tylko starali się mnie obronić.
- Sądziłem, że wzbudziłem ich sympatię, gdy
widzieliśmy się po raz pierwszy. Bóg jeden wie, co
teraz o mnie myślą. Dreszcz mnie przechodzi, gdy
wyobrażę sobie, czym ich nakarmiłaś.
- Uważam, że twój osobisty urok już zaczął działać.
Roześmiał się.
- Czy masz na myśli ten sam urok, którym ciebie
podbiłem?
- Pewną jego odmianę.
Rozchylił jej uda i podciągnął sukienkę, po czym
wsunął dłoń pod koronki bielizny. Poddała się jego
działaniom. Głowę jej wypełniała jedna oślepiająca
myśl: kochał ją. Kochał ją i pożądał jej. Nie wystąpił
wprawdzie z propozycją małżeństwa, lecz przecież
tyle par na świecie żyje bez tego. Więc cóż, że będą
jedną z nich? Oczywiście, będą czymś więcej niż tylko
parą. Będą pełną rodziną.
Odsunęła jego dłoń i westchnęła.
- O co chodzi, moja czarodziejko?
Potarł policzkiem po jej policzku i poczuła ostrą
szczotkę zarostu.
- Jest jeszcze jedna rzecz, o której muszę ci powiedzieć
- wybąkała zakłopotana.
- Jeśli to jedna rzecz, to nie zajmie nam dużo
czasu. Mamy do zrobienia coś o wiele bardziej
podniecającego.
Jego ręka wróciła w poprzednie miejsce, a Sammy
wstrząsnął dreszcz rozkoszy.
- Obawiam się, że może to trwać dłużej, niż myślisz.
Przerwała, zastanawiając się, jak ma o tym po
wiedzieć. Jak Roman zareaguje na wiadomość
o dziecku?
Zagryzła wargę i usiadła prosto. Zamierzała
obserwować jego twarz, gdy będzie mu mówić, że
zostanie ojcem. Potrafił w mistrzowski sposób
kontrolować wyraz swej twarzy, ale oczy mogły go
zdradzić.
- Co się dzieje, Sammy? - zapytał już bardziej
nagląco, zauważając jej powagę.
- Jaki jest - zaczęła niepewnym głosem - twój
stosunek do dzieci?
Pytanie zaskoczyło go i chwilę się namyślał.
- Nie powiem, żebym natykał się na nie w wielkim
świecie biznesu, co nie znaczy, żebym nie chciał
założyć rodziny. Chcę. I to bardzo.
- Kiedy?
- Kiedy co?
- Kiedy chcesz założyć rodzinę? - Wstrzymała
oddech.
- Przestań zamęczać mnie zagadkami.
- Dobrze. Żadnych zagadek. Powiem wprost. Jestem
w ciąży. - Zdumienie na jego twarzy skłoniło ją do
pośpiechu. - Nie twierdzę, że z tego powodu chcę od
ciebie więcej, niż sam będziesz gotów mi zaofiarować.
Kochamy się, ale nie proszę o ślub. Nigdy o tym
zresztą ze mną nie rozmawiałeś i nie oczekuję, że
zaczniesz w tej chwili.
Zapadła długa cisza, zakłócana jedynie tykaniem
budzika.
- Jestem gotowa wychowywać dziecko sama. Dam
sobie radę.
Roman opadł na oparcie kanapy. Oczy utkwił
w suficie.
- Zostanę ojcem - powiedział.
- Za siedem i pół miesiąca.
- Ale przecież używaliśmy środków zapobiegawczych.
- Ale nie tamtym pierwszym razem.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?
Spłonęła rumieńcem.
- Nie chciałam, żebyś myślał, że chcę cię usidlić.
Byłoby to nieuczciwe z mej strony.
- Uczciwe? Nieuczciwe? Przecież tu chodzi o dziecko.
Moje dziecko.
Broniąc się przed łzami, Sammy zamrugała oczyma.
Wypełniała ją teraz ta sama czułość, której doświadczyła
minutę temu, nim oddalili się od siebie.
- Czy kiedykolwiek powiedziałabyś mi o tym,
gdybym nie zjawił się tu dzisiaj?
- Tak. Z tym że po fakcie.
- Stokrotne dzięki.
- Nie rań mnie ironią - poprosiła cichym głosem.
- Kocham cię.
Patrzył na nią z wyrzutem, lecz słysząc te słowa
uśmiechnął się.
- Ty okropna, nieobliczalna dziewczyno!
Przyciągnął ją ku sobie i jął scałowywać łzy z jej rzęs.
- Powinienem sprać cię na kwaśne jabłko.
- Więc nie jesteś przeciwny?
- Nie jestem przeciwny dziecku, natomiast jestem
przeciwny twym błędnym założeniom, według których
sądziłaś, że powinnaś zachować całą rzecz w tajemnicy
przede mną. Lecz zanim dopuszczę cię do głosu,
pozwól mi powiedzieć, że musisz zrobić mi ten zaszczyt
i poślubić mnie. Ani myślę mieć nieślubne dziecko.
Sammy zalała duma i radość. Próbowała wszakże
trzymać się na wodzy.
- Nie musisz...
- Gdybyś poczekała trochę dłużej - delikatnie
dotknął jej brzucha - przekonałabyś się, że i tak bym
z tym wystąpił. Wiem, że nie muszę, ale wiem
również, że tego chcę. Bardziej niż czegokolwiek
w swym życiu. Nigdy nie miałem zbyt wiele czasu na
małżeństwo. W rzeczywistości hołdowałem opinii, że
jest to dobre dla innych, tylko nie dla mnie. Nie
nęciło mnie to. Oczywiście, wiedziałem, że w stosow
nym czasie ożenię się z jakąś zacną kobietą, aby mieć
z nią dzieci i prowadzić życie towarzyskie, ale nigdy
nie poświęcałem tym nieokreślonym planom zbyt
wiele uwagi. Było tak, do chwili gdy spotkałem
ciebie.
Sammy złożyła głowę na piersiach Romana. W jej
uszach rozbrzmiewały wesołe dzwoneczki.
- Nie wierzę ci - zaczęła się droczyć.
Ujął jej dłoń, którą gładziła jego twarz, i przycisnął
do swoich warg.
- Zaufaj mi, moja mała namiętna czarodziejko.
Kiedy po raz pierwszy ujrzałem cię w gabinecie
twojego szefa, taką zbuntowaną, upartą, pełną świętego
ognia, odczułem gwałtowną pokusę porwania cię
w ramiona i wyciśnięcia pocałunku na tych zaciętych
ustach. Przede wszystkim stwierdziłem, że pociągasz
mnie swoją odmiennością. Różniłaś się bardzo od
kobiet, z którymi miałem dotąd do czynienia.
prostotą, nie było w tobie nic sztucznego. Z po
czątku pomyślałem, że mam na ciebie po prostu ochotę,
lecz później przekonałem się, że oddziaływujesz na mnie głę
biej, że już właściwie zalazłaś mi za skórę. Mówię o tym
w sposób, w jaki jeszcze nigdy do nikogo nie mówiłem.
Sammy zaśmiała się.
- Cieszę się, że twoje i moje przeżycia były podobne.
- Zanim zdążyłem się zorientować, moje oczarowanie
twoją osobą zmieniło się w obezwładniające pragnienie po
siadania cię. Kiedy byliśmy na tym przeklętym przyjęciu, nie
mogłem skupić się na niczym, ani na Yvonne, ani na
innych osobach. Moje oczy podążały tylko za tobą. By
tem zazdrosny o każdego mężczyznę, z którym rozmawiałaś.
- A ja sądziłam, że ty i Yvonne jesteście wzorcową
parą kochanków.
- Byłaś zazdrosna?
- Aha.
Prowokacyjnie zwilżyła wargi językiem. Zareagował
dzikimi pocałunkami.
- Czy to dlatego uciekłaś?
- Nie uciekłam! Uznałam, że opuszczenie przyjęcia
będzie jedynym rozsądnym wyjściem. Nawiasem
mówiąc, miałam pantofle na zbyt wysokich obcasach,
żeby uciekać w nich dokądkolwiek.
Zachichotała, równocześnie myśląc, że Roman chyba
nie żartował, gdy chwalił tak jej odmienność w porów
naniu z kobietami, jakie dotąd znał.
- Wiesz, że się nie zmienię - powiedziała z pewnym
niepokojem.
- Chodzi ci oto, że nie ufarbujesz sobie włosów na zło
ty kolor i nie będziesz nosić jedwabnych sukienek, czy tak?
- Dokładnie tak.
- No cóż - zapewnił wielkodusznie - myślę, że
jakoś dam radę z tym żyć. - Znów dotknął jej brzucha.
- Myślę, że obaj damy radę. Nie chcemy cię innej.
Przytuliła się mocniej. Była spragniona dowodów
jego miłości. Przez długi czas gorzko przeżywała fakt,
że jakkolwiek pociąga go i podoba mu się, to jednak
na głębsze uczucie z jego strony nie może liczyć.
Dlatego też jego miłosne wyznanie wlało w nią uczucie
triumfu i cudownego zadziwienia.
- Czy wiesz, że kiedy wróciłem z tego przyjęcia i zoba
czyłem, że nie jesteś sama, o mało nie oszalałem z zazdrości?
- Ale ja przecież nie zapraszałam tam Derka
- zaprotestowała.
- Skąd mogłem to wiedzieć? Przynajmniej w pierwszej
chwili. W ogóle facet miał szczęście, że udało mu się
uciec tylko z kilkoma siniakami.
- To ja miałam szczęście - powiedziała na poły do siebie.
Wróciła pamięcią do tamtej strasznej nocy. Czy jednak
naprawdę była teka straszna? Przecież Roman wprowadził
ją wówczas w tajniki miłości, a zrobił to tak fachowo
i czule, że cały jej dotychczasowy świat uległ zupełnej
przemianie. I dał jej to nowe życie, ich wspólne dziecko
w jej łonie, już tak ukochane i upragnione.
- Nie zapomnę nigdy naszej pierwszej nocy - po
wiedział Roman w zadumie. - Opuściłem twoją sypialnię
dziwiąc się sobie samemu, co właściwie za czort mnie
napadł. Gdy więc na drugi dzień oświadczyłaś mi, że
wyjeżdżasz do Padley, poczułem jakby ulgę. Pomyś
lałem, że jeśli nie będę cię widział, moje życie na
powrót stanie się normalne. Nie przeczuwałem jeszcze,
że ta normalność właśnie skończyła się na dobre.
Sammy wybuchnęła śmiechem.
- Skończyła się na dobre! Mój bieduleniek! Przy
pominasz w tej chwili kogoś, kto przeklina swoje
życie w łańcuchach, o chlebie i wodzie i z dozorcą
więziennym u drzwi.
- Cóż, widzę, że chyba nie zdołam uciec z twojego
aresztu.
- Możesz być tego pewien - zawołała triumfalnie.