Prof. Grzegorz Kucharczyk: Skąd i po co to
braterstwo?
Pierwsza encyklika o braterstwie ludzi ukazała się w październiku
1939 roku, gdy od miesiąca szalał już najkrwawszy konflikt w
dziejach ludzkości rozpętany przez narodowo – socjalistyczną Rzeszę
Niemiecką i komunistyczny Związek Sowiecki. Pierwszy kontrahent
morderczego paktu zrealizowanego 1/17 września 1939 roku
odbierał prawo do życia „podludziom” z „niższych ras”, jak również
osobom, wobec których stwierdzono, że mają „życie niegodne
życia” (również w październiku wódz narodu niemieckiego A. Hitler
wydał dyrektywę do rozpoczęcia akcji T – 4, czyli masowej eutanazji
osób nieuleczalnie chorych). Z kolei partner Niemiec eliminował ze
świata wszystkie „klasowo podejrzane elementy” – „kułaków”,
„byłych ludzi” (w tym przede wszystkim duchowieństwo i
arystokrację).
W październiku 1939 roku wobec świata, który zaczynał doświadczać
– poczynając od Polski – co w praktyce oznaczają listy proskrypcyjne
zawierające miliony nazwisk, Ojciec Święty Pius XII nauczał w
encyklice „Summi pontificatus”, że przyczyną tego nieszczęścia jest
„zapomnienie o istnieniu węzłów wzajemnej solidarności i miłości
między ludźmi, na które, jako na konieczność, wskazuje wspólne
pochodzenie wszystkich i równość duchowej natury jednakiej u
wszystkich, niezależnie od przynależności narodowej, a które są
nakazane faktem ofiary, złożonej na ołtarzu krzyża Ojcu
Przedwiecznemu przez Chrystusa Pana dla odkupienia skażonej
grzechem ludzkości” (SP, 35).
W swojej encyklice – nieprzypadkowo objętej zakazem
rozpowszechniania zarówno w Związku Sowieckim (tam zakaz
rozpowszechniania jakiegokolwiek dokumentu papieskiego
obowiązywał od 1917 roku) jak i Rzeszy Niemieckiej - Pius XII
przypominał, że „cały rodzaj ludzki” jest „jeden jednością wspólnego
pochodzenia od Boga”, „jest jeden jednością natury, która w każdym
człowieku składa się z organizmu cielesnego i z duchowej i
nieśmiertelnej duszy”. Jako ludzie jesteśmy wszyscy jednością
również „ze względu na nadprzyrodzony cel, samego Boga, ku
któremu wszyscy winni zdążać, oraz ze względu na środki osiągnięcia
tego celu” (SP, 38). I pomyśleć, że są jeszcze dzisiaj ludzie, którzy
twierdzą, że Pius XII „milczał” w obliczu ideologii rasistowskiej
obowiązującej w Niemczech od 1933 roku jako ideologia państwowa.
Przypomniałem sobie o tych fragmentach encykliki Piusa XII czytając
najnowszą encyklikę papieża Franciszka „Fratelli tutti”. Od razu rzuca
się w oczy różnica stylu obu dokumentów. U Piusa XII rzymska claritas
i brevitas. U Franciszka „przegadany” potok słów. Ale przecież nie o
styl, czy też nie tylko o styl tu chodzi. O wiele istotniejsza jest jednak
inna różnica, którą można streścić następująco: u Piusa XII na
początku jest logos, czyli pewna (określona) filozofia i wywiedziona z
niej teologia i antropologia; u Franciszka na początku jest czyn i
właściwie tylko czyn.
Może jednak przesadzam? Uprawiam jakieś czepialstwo, ulegam
inkwizytorskiej („rygoryzm”!) podejrzliwości? Wszak, jak uczy
Apostoł: „wiara bez uczynków martwa jest”. A kardynał Wyszyński
dodaje: „Prawdziwego chrześcijanina poznaje się nie tyle poprzez
jego wiarę, choćby najmocniejszą, ile raczej przez życie z wiary, przez
czyny, które z wiary się rodzą. Po czynach Chrystusowych poznali
uczniowie Mistrza z Emaus. Życie chrześcijańskie nie polega tylko na
przeżywaniu wspaniałych tajemnic, ale na wprowadzaniu ich w czyn”
(Gniezno, 23 kwietnia 1962).
Przypominam więc czyny. Określany jako „hieratyczny” autor „Summi
pontificatus” nie poprzestał w czasie drugiej wojny światowej na
przypominaniu katolickiej doktryny o jedności rodzaju ludzkiego, ale
potwierdzał ją czynami, dzięki którym tysiące Żydów zostało
uratowanych. Zaświadczał o tym nawrócony pod wpływem tych
czynów wielki rabin Rzymu Eugenio Zolli. Potwierdzali to prominentni
politycy izraelscy (w tym premier Golda Meir) zaraz po śmierci Piusa
XII, zanim towarzysze z KGB rozpoczęli „montaż” o kryptonimie
„Namiestnik”.
I czyny papieża wzywającego pasterzy Kościoła, by „poczuli zapach
swoich owieczek”. W ostatnich miesiącach to przede wszystkim
zapach strachu, opuszczenia, zamknięcia, zdradliwej choroby.
Pierwsza reakcja (odruch serca?) papieża Franciszka – zamknąć
wszystkie kościoły w diecezji rzymskiej. Decyzja szybko anulowana,
ale wpisująca się w sposób działania „Kościoła otwartego”
zamykającego świątynie w czasach zarazy na cztery spusty.
Solidne podstawy w „logosie” nie są więc przeszkodą na drodze
potwierdzania wiary uczynkami. Wręcz odwrotnie. Natomiast
wstawanie z kanapy nie wystarczy. Nie wystarczy przekształcenie
Kościoła w lazaret, skoro nie podaje się pacjentom lekarstw, w tym
tego najskuteczniejszego, który ma moc uleczenia duszy, ale i ciała
(Sakrament Ołtarza).
Encyklika „Fratelli tutti” to kolejna encyklika Franciszka, po której
lekturze mam wrażenie, nazwijmy to, pewnej niejednolitości.
Pozostawiam specjalistom (teologom i filozofom) szczegółową analizę
„patchworkowatości” kolejnych dokumentów obecnego papieża, ale
przecież wiadomo, że pierwsza jego encyklika („Lumen fidei”) była
pisana na „cztery ręce” z Benedyktem XVI; była złożeniem podpisu
przez Franciszka pod dokument przygotowany w znakomitej
większości przez odchodzącego papieża.
„Laudato si” to już w pełni autorskie dzieło. Styl przegadany, a pośród
troski o temperaturę powierzchni globalnego oceanu i wezwań do
wyłączania zbędnych żarówek, pojawia się jakże przecież celna uwaga
o hipokryzji ekologistów troszczących się o środowisko naturalne, a
niewidzących masowego zabijania dzieci. Jakby ktoś w ostatniej chwili
dopisał ten fragment, ratując resztki katolickiej doktryny (czytaj:
zdrowego rozsądku).
Podobnie z „Fratelli tutti”. Dokument może być cytowany przez
wszystkich tych, którym drogie jest kultywowanie pamięci
historycznej, którzy wskazują, że nie można kochać całej ludzkości
nienawidząc jednocześnie własnego narodu, którzy wiedzą o tym, że
„relatywizm nie jest rozwiązaniem”, a „bez otwarcia się na Ojca
wszystkich ludzi, nie może być solidnych i stabilnych motywów apelu
o braterstwo” (FT, 272).
Wszystko to jest w encyklice Franciszka. A nawet jeszcze więcej w
postaci obszernych cytatów ze skazanych dotychczas na zapomnienie
wielkich dokumentów św. Jana Pawła II (Centesimus annus i Veritatis
splendor), przypominających o konieczności uznawania „prawdy
transcendentnej”, nie podlegającej dialogowi.
A mimo to pozostaje wrażenie, że te fragmenty są jakby zadaniem
obowiązkowym „odrobionym” przez Franciszka, a con amore pisze w
tych częściach tej obszernej encykliki, gdy wprost powołuje się na
swoje „owocne spotkania” z wielkim imamem Dubaju. To, że w
oficjalnym dokumencie Kościoła w tonie afirmatywnym znajdują się
odwołania do osób niewierzących w Chrystusa, nie jest czymś
nowym. Dość wspomnieć, że Pius XI w skierowanej przeciw
niemieckiemu narodowemu socjalizmowi encyklice „Mit brennender
Sorge” (1937), afirmując zasady prawa naturalnego deptane w III
Rzeszy Niemieckiej powoływał się na pogańskiego rzymskiego filozofa
– Marka Tulliusza Cicero. Tyle, że Cyceron umarł przed narodzinami
Chrystusa, nie miał więc szansy (jak wspomniany immam) poznać
Jego nauki, przyjąć ją lub ją odrzucić. Poza tym chodziło o dobro całej
naszej cywilizacji (prawo naturalne), która wyrosła ze spotkania Aten,
Rzymu i Jerozolimy (Benedykt XVI).
Ale może to jednak przesada posądzać papieża Franciszka, że pisał
swoją encyklikę jakby patrząc na Kościół „spoza”, na zewnątrz? Jest
jednak zawsze jeden test, który pozwala zweryfikować, jak bardzo
czujemy się w Kościele jak u siebie. Chodzi o podejście do Matki
Bożej. Encyklika Franciszka nie zawiera żadnego modlitewnego
wezwania do Maryi (jak na przykład pisana na „cztery ręce” „Lumen
fidei”), a jej wspomnienie w środku dokumentu ma charakter relacji
zewnętrznego obserwatora, który zauważył, że „dla wielu chrześcijan
ta droga braterstwa [międzyludzkiego – G.K.] ma także Matkę, której
imię brzmi Maryja” (FT, 278).
Nie żebym podejrzewał papieża Franciszka o coś strasznego, ale
bardzo lubię odświeżać sobie prawdę, o której pisał arcybiskup Fulton
J. Sheen: „Klucz do zrozumienia Maryi jest następujący: nie
zaczynamy od Maryi. Zaczynamy od Chrystusa, Syna Żywego Boga! Im
mniej o Nim myślimy, tym mniej myślimy o Niej; im więcej o Nim
myślimy, tym więcej myślimy o Niej; im bardziej uwielbiamy Jego
bóstwo, tym bardziej czcimy Jej macierzyństwo. […] Wszelkie
nabożeństwo do Maryi przeszkadza tym, którzy negują Jego bóstwo
lub winią naszego Pana z powodu tego, co mówi o piekle, rozwodzie i
sądzie”.
Grzegorz Kucharczyk