Weekend w Paryzu rozdzial 11


ROZDZIAA JEDENASTY
 Harry na pewno wyzdrowieje  zapewniała
Mattie raz po raz.
Jechali z Jackiem z londyńskiego lotniska Heath-
row w stronę domu, przy którym Diana Crawford
prowadziła hotel dla psów.  Dzisiaj rano mama
mówiła mi, że Harry czuje się trochę lepiej.
Jack wciąż był ponury. Nie mógł przestać myś-
leć o ukochanym psie.
Poprzedniego wieczora mimo póznej pory na-
tychmiast po powrocie do hotelowego apartamentu
zatelefonowali do matki Mattie.
Diana spodziewała się ich telefonu. Wyjaśniła
spokojnym tonem, że Harry ma poważną infekcję
układu oddechowego, że badał go weterynarz, za-
aplikował mu antybiotyk, i że Harry obecnie śpi
w swoim koszu w jej kuchni.
Jacka niespecjalnie to uspokoiło. Nie był w sta-
nie spać, całą noc chodził po salonie. Mattie nie
kładła się, żeby mu towarzyszyć. Zamawiała ko-
lejne kawy.
Nie mogli się doczekać poranka, kiedy można
było zarezerwować telefonicznie bilety na najbliż-
szy lot do Londynu.
122 CAROLE MORTIMER
PrzedopuszczeniemhoteluJacki Mattie ponow-
nie zatelefonowali do Diany. Powiedziała, że stan
Harry ego się nie pogarsza, a nawet być może już
się poprawia.
Jack i tak się niepokoił, w samolocie milczał
niemal przez cały czas.
Mattie pocieszała go, jak mogła.
Miała nadzieję, że nie będzie winił jej matki za
chorobę swojego ulubieńca. To byłoby okropne.
Myślała także, że jakoś nie mogą z Jackiem
spędzić w spokoju choćby godziny tylko we dwoje.
Za każdym razem, kiedy mieli na to nadzieję,
wydarzało się coś niespodziewanego.
Nie byli w stanie się do siebie zbliżyć. Tym
razem Jack nie rozmawiał z nikim, tylko zamknął
się w sobie. Nic, co mówiła czy robiła Mattie, nie
mogło wyprowadzić go z odrętwienia.
Był to dla niej kolejny dowód tego, że Jack jest
wprawdzie czarująco towarzyski, jednak niechęt-
nie dzieli się z innymi wewnętrznymi przeżyciami.
Mam nadzieję, że Harry emu nic się nie stanie!
 myślała Mattie. Była przekonana, że inaczej Jack
żywiłby już na zawsze urazę do jej matki i do niej
samej.
Dotarli do hoteliku Woofdorf.
 Właśnie bada Harry ego weterynarz  poin-
formowała ich Diana zaraz w drzwiach.
 Porozmawiam z nim  odpowiedział Jack
i ruszył do kuchni.
WEEKEND W PARYŻU 123
Ogromnie martwił się o Harry ego.
Kiedy znikł z oczu Mattie, kolejny raz pomyślała
ze smutkiem o tym, jak trudno jej będzie przyzwy-
czaić się do braku Jacka, kiedy się wkrótce rozstaną.
 Martwię się, że tak się stało, i ogromnie cię
przepraszam, Mattie!  odezwała się Diana, obe-
jmując ją.  Ale chyba rozumiesz, że zawiadomie-
nie Jacka było moim obowiązkiem.
 Oczywiście  zapewniła Mattie.  Jack nigdy
by nam nie wybaczył, gdyby... Jak naprawdę czuje
się Harry?  spytała z niepokojem.
 Dzisiaj trochę lepiej  odpowiedziała Diana.
 Na pewno pomoże mu obecność Jacka.
Niewątpliwie miała rację. Mattie wyobraziła so-
bie, jak ona by się ucieszyła, gdyby Jack odwiedził
ją podczas choroby.
 Jak minął wam weekend?  spytała z cieka-
wością Diana.  Dobrze się bawiłaś?
 Tak  odparła smutnym tonem Mattie.  Ro-
dzina Jacka to wyjątkowo mili ludzie.
 Nic dziwnego  odpowiedziała z śsmiechem
Diana.  Jack też jest bardzo miłym człowiekiem.
To prawda. Jest bardzo miły  pomyślała Mattie.
A także nadzwyczaj przystojny i czarujący. I ko-
cham go! Mimo to więcej go nie zobaczę, kiedy
odjedzie.
 Gdzie są pozostałe psy?  spytała.
 Zamknęłam wszystkie cztery w największym
boksie. Obawiałam się, że choroba Harry ego jest
124 CAROLE MORTIMER
zakazna. Jednak Michael  miała na myśli wetery-
narza  mówi, że nie. Mimo to nie wypuszczam ich,
żeby nie przeszkadzały Harry emu odpoczywać.
 Potem pójdę się z nimi przywitać  zdecydo-
wała Mattie.  Chodzmy lepiej do domu, żeby
usłyszeć, co ?owi weterynarz. Jack chyba będzie
chciał zabrać Harry ego do siebie.
Nie myliła się. Kiedy weszły z Dianą do kuchni,
Jack dyskutował właśnie z weterynarzem o moż-
liwości przewiezienia Harry ego do domu.
Mattie pochyliła się nad koszem, w którym leżał
Harry. Collie wyglądał żałośnie. Podniósł ku Mat-
tie smutne oczy. Czyżby miał do niej pretensje za
to, że jego pan zniknął nagle na parę dni?
Mattie zawstydziła się, że pozostawili z Jackiem
Harry ego w obcym dla niego miejscu, u obcej
osoby. Gdyby nie wyjechali do Paryża, być może
Harry by nie zachorował.
 Bez wątpienia choroba Harry ego rozwijała
się już od kilku dni, kiedy przywiózł go pan tutaj
 oznajmił Jackowi weterynarz.  Pani Diana za-
wiadomiła mnie natychmiast, kiedy się zoriento-
wała, że pańskiemu psu coś dolega.
Przynajmniej Jack nie będzie winił mamy za
chorobę Harry ego  pomyślała z ulgą Mattie.
Ogromnie się martwiła o chorego psa, jak również
o zatroskanego Jacka.
 Przewiezienie Harry ego w tej chwili napraw-
dę mogłoby mu zaszkodzić  mówił weterynarz.
WEEKEND W PARYŻU 125
 Radzę zaczekać z tym przynajmniej do jutra. Jeśli
nie ma pan nic przeciwko temu, chciałbym wpaść
tu ponownie jutro z samego rana, aby się upewnić,
czy Harry zdrowieje. Jeśli tak, nie będzie prze-
szkód, aby zabrał go pan do domu.
 Może zostaniesz u nas na noc, Jack?  za-
proponowała Diana.
Mattie popatrzyła na nią ze zdziwieniem.
 Nie chciałbym sprawiać jeszcze większego
kłopotu  odpowiedział, kręcąc głową.
 To nie będzie żaden kłopot  zapewniła Dia-
na.  Możesz spać w pokoju Mattie. Mam dwuoso-
bowe łóżko; Mattie może spać ze mną. To szerokie
łóżko, na pewno będzie nam wygodnie.  Popat-
rzyła znacząco na Mattie. Nie wiedziała, co zaszło
w Paryżu.
Mattie zaczęła przemawiać czule do Harry ego,
aby uniknąć pełnego ciekawości wzroku Diany.
Cieszyła się, że włosy zasłoniły jej policzki,
dzięki czemu nie było widać, jak się czerwieni.
Miała nadzieję, że dwaj mężczyzni nie zwrócili
uwagi na spojrzenie jej matki.
 Nie będzie ci to przeszkadzało, Mattie?  spy-
tał ponuro Jack.
 Oczywiście, że nie  odpowiedziała, podno-
sząc wzrok.
 W takim razie zostanę, dziękuję, Diano.
 Odprowadzę cię do samochodu  powiedziała
Diana do weterynarza.
126 CAROLE MORTIMER
Mattie i Jack zostali sami w kuchni.
Sami z Harrym. Jack przyklęknął przy swoim
ulubieńcu, wyciągnął rękę i pogłaskał go ostrożnie.
 Mam nadzieję, że naprawdę nie sprawi ci to
kłopotu...  powiedział do Mattie.  Być może
zgodziłaś się tylko przez grzeczność.  Nie odrywał
spojrzenia od psa.
 Będzie nam z mamą całkiem wygodnie  za-
pewniła.  Powinieneś być w pobliżu Harry ego.
 A także przy mnie  dodała w myślach.
Jack skinął głową i wyprostował się.
 Pójdę do samochodu po rzeczy  powiedział.
 Dziękuję ci za zrozumienie i pomoc, za wszystko.
Zrobiłaś dla mnie naprawdę wiele, Mattie.  Do-
tknął jej ramienia w geście podziękowania i wy-
szedł z kuchni.
Mattie ucieszyła się z chwili samotności, gdyż
mogła nareszcie zebrać myśli. Nie znała uczuć
Jacka, ale wiedziała, że cokolwiek czuł do niej
w Paryżu, dobiegło końca.
Powrócili do rzeczywistości. Każdy do własnej
 ich światy nie zazębiały się.
Im szybciej to zaakceptuję, tym lepiej dla mnie
 myślała.
Choć na razie nie będzie jej łatwo zapomnieć
o Jacku.
Miał przecież spędzić noc w jej domu.
Diana, Mattie i Jack usiedli przy stole, aby zjeść
wspólnie kolację. Tózniej Diana zaproponowała
WEEKEND W PARYŻU 127
grę w karty. Starała się w ten sposób zająć Jacka.
Było to mądre posunięcie, chociaż przez to Mattie
cały czas przebywała w towarzystwie Jacka. A nie
było jej łatwo siedzieć obok niego z obojętną miną.
 W mojej rodzinie często ze sobą rywalizuje-
my  odezwał się Jack, wygrawszy drugą z kolei
partię wista.
Mattie przypomniała sobie wszystkich miłych lu-
dzi stanowiących najbliższą rodzinę Jacka. Ogrom-
nie ich polubiła. Posmutniała, myśląc, że ich także
więcej nie zobaczy.
 Zawsze chciałam mieć liczną rodzinę  wy-
znała Diana.  Niestety, to marzenie mi się nie
spełniło.
 Może można je jeszcze zrealizować?  od-
powiedział z szelmowskim uśmiechem, tasując
karty.
 Mam czterdzieści trzy lata. To za dużo, żebym
jeszcze myślała o dzieciach  odparła Diana, ru-
mieniąc się odrobinę.
 Ależ skąd  zaprzeczył.  A ty jak myślisz,
Mattie?
Mattie zamrugała, zdając sobie sprawę, że po-
winna inteligentnie odpowiedzieć. Nie była w na-
stroju na przysłuchiwanie się, jak Jack kokietuje jej
matkę. Ani na kokietowanie Jacka. Zastanowiła się
chwilę nad jego słowami.
Nigdy nie rozważała tego, czy jej matka może
albo powinna mieć jeszcze dzieci. Ani razu bowiem
128 CAROLE MORTIMER
od śmierci ukochanego męża nie umówiła
się z żadnym mężczyzną. Od dwudziestu lat.
 Mattie aż zaniemówiła  skomentowała z roz-
bawieniem Diana.  Nie dziwię się.  Wciąż się
rumieniła.
 Wcale nie zaniemówiłam  zaprzeczyła Mat-
tie. Jej matka była wciąż młodą, piękną kobietą.
W obecnych czasach wiele kobiet w jej wieku
rodziło jeszcze dzieci.  To mogłoby być cudowne
 powiedziała szczerze.
 No widzisz, Diano? Mattie by się ucieszyła.
Mattie zmarszczyła brwi. Jej matka wyglądała
na nieco onieśmieloną.
 Za stara jestem, żeby myśleć o pieluchach
 burknęła.
Rozmowa przybrała dziwny obrót.
 Czy nad bliskimi też się tak znęcasz?  spytała
Diana Jacka, wstając.
 Jeszcze bardziej  odparł, pokazując piękne
zęby w kolejnym uśmiechu.
 Musiałeś być bardzo nieznośnym nastolat-
kiem.  Diana pokręciła głową.  Czas na mnie.
Starsze kobiety muszą dużo spać, żeby lepiej wy-
glądać. Dobranoc. Mattie, pokażesz Jackowi, gdzie
będzie spał, prawda?  Uśmiechnęła się i wyszła
z pokoju.
Mattie podniosła się z miejsca.
 Mam nadzieję, że nie będzie ci zbyt ciasno
w moim akwarium  powiedziała, nieco zmieszana.
WEEKEND W PARYŻU 129
Sądząc po wspaniałym apartamencie paryskiego
hotelu, Jack był przyzwyczajony do luksusów.
Sypialnia wciąż była urządzona tak samo jak
w czasach, kiedy Mattie była nastolatką. W pokoju
dominowały kolory białyi różowy. Na półkach do
tej pory stały młodzieżowe książki. Mniej więcej
przed dwoma laty Mattie zdjęła ze ścian zdobiące
je wcześniej plakaty ze zdjęciami ulubionych ze-
społów muzyki pop.
 Z pewnością sobie poradzę  powiedział Jack.
 Chociaż wcześniej wyobrażałem sobie, że spę-
dzimy dzisiejszy wieczór w innych okolicznoś-
ciach...
 Nieważne  zakończyła temat Mattie, wzru-
szając ramionami.  Napijesz się czegoś przed
snem? Może zrobić ci herbaty?  Zmarszczyła
brwi.  Wydaje mi się, że mamy gdzieś napoczętą
butelkę whisky, którą otworzyłyśmy w święta Bo-
żego Narodzenia. Przynieść?
 Nie, dziękuję  odparł, wstając.  Zdaje się,
że Harry wygląda lepiej niż w chwili naszego
przyjazdu.
Harry przeleżał większą część wieczora u stóp
pana. Teraz podniósł się na dzwiękwłasnego imie-
nia, zamerdał nawet ogonem.
 Rzeczywiście.  Mattie delikatnie podrapała
psa za uchem.  Cieszę się.
Jack popatrzył na swojego ulubieńca.
 Czy myślisz, że on także sprzysiągł się z moją
130 CAROLE MORTIMER
rodziną, żeby nie pozwolić nam na spokojny wie-
czór tylko we dwoje?  zażartował.
 Wygląda na inteligentnego psa, ale nie na
złośliwego  odpowiedziała, podnosząc wzrok.
 Nie, nie jest ani trochę złośliwy  zapewnił
Jack. Wyciągnął ręce i przytulił Mattie.  Myślę, że
jestem ci winien romantyczny weekend w Paryżu
 oznajmił.  Ty dotrzymałaś warunków naszej
umowy.
Dotrzymałam?  zamyśliła się. W każdym razie
nie za bardzo udało mi się powstrzymać Sharon
przed narzucaniem się Jackowi.
Poczuła się niezręcznie, stojąc tak przytulona do
niego.
 Twoi bliscy byli bardzo rozczarowani tym, że
musisz wyjechać wcześniej  odezwała się, aby
przerwać dwuznaczne milczenie.
 Że musimy wyjechać wcześniej  poprawił ją.
 Ty i ja. Moja mama bardzo cię lubi.
 Jest wyjątkowo miłą osobą  odpowiedziała
Mattie obojętnym tonem. Mimo to zarumieniła się.
 Mattie?  odezwał się znowu.
Podniosła wzrok. Nie wiadomo dlaczego jej
oczy zamgliły się nagle łzami.
Zobaczyła, że Jack powoli opuszcza głowę
i zbliża usta do jej warg.
Pocałował ją.
Z początku delikatnie, potem pocałunek stał się
bardziej namiętny. Mattie także całowała go śmie-
WEEKEND W PARYŻU 131
lej. Przecież tak ogromnie pragnęła z nim być! Jak
najbliżej, zawsze, całe życie!
 Nie!  wykrzyknęła nagle, cofając się. Po-
prawiła ubranie.  Ten weekend się skończył, Jack
 powiedziała.  To, co teraz robisz, wykracza poza
zobowiązania wynikające z naszej umowy.
 Owszem  zgodził się Jack  ale...
 To był męczący weekend  przerwała mu 
zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicz-
nym. Jestem zmęczona!  Nie była w stanie patrzeć
Jackowi w oczy.
 Ja też jestem zmęczony  odparł.  Jednak...
 To się doskonale składa.  Jak zwykle nie dała
Jackowi dojść do słowa.  Pokażę ci pokój, w któ-
rym będziesz spał.
Ruszyła przodem; Jack szedł za nią, ciągnąc
korytarzem swoją walizkę.
 Przepraszam za wystrój  odezwała się, kiedy
weszli do jej sypialni.
 W porządku  odparł cicho. Był zamyślony.
Mattie wstydziła się przed nim swojego pokoju,
wszystkich różowych przedmiotów, szeregu lalek
z czasów dzieciństwa, spoczywających na kanapie.
 Aazienka jest na prawo, pierwsze drzwi  po-
wiedziała.
Jack podniósł wzrok i uśmiechnął się.
 Dziękuję.
 To do zobaczenia rano.
 Mattie?
132 CAROLE MORTIMER
Zadrżała.
 Słucham?
Jack pochylił głowę i z wyrazem zakłopotania na
twarzy powiedział:
 Już drugi raz zacząłem cię całować...
 Zauważyłam  odparła z lekkim zniecierp-
liwieniem. Podczas ostatniego pocałunku omal nie
straciła panowania nad sobą, poddając się na chwi-
lę urokowi Jacka.
 Na razie nie chcę, żebyśmy namiętnie się
całowali  oznajmił.  To nie ten etap znajomości.
Ale tak bardzo... To znaczy... Zachowujesz się
inaczej niż wtedy, kiedy wyjeżdżaliśmy i...  Nie
był w stanie dokończyć.
Oczywiście, że zachowuję się inaczej, ponieważ
w ciągu minionego weekendu zdążyłam się w tobie
zakochać  pomyślała.
 Nie wiem, o co ci chodzi  skłamała.
 A jednak odnosisz się do mnie jakby... chłod-
niej. Kiedy cię poznałem, wydałaś mi się energicz-
ną dziewczyną, a teraz widzę w tobie jakąś niejasną
dla mnie nostalgię.
 Mówiłam ci, że jestem zmęczona  odparła
krótko.
 Tylko tyle?  upewnił się.
 Wystarczy  zakończyła, patrząc na Uożową
tapetę obok jego głowy.  Jutro, kiedy się porząd-
nie wyśpimy, na pewno oboje będziemy w lep-
szych humorach.
WEEKEND W PARYŻU 133
Jack pokiwał głową. Ta odpowiedz na pewno go
nie zadowoliła.
 W takim razie dobranoc  powiedział.
 Dobranoc.  Mattie wyszła i zamknęła za sobą
drzwi.
Muszę się chwilę uspokoić, zanim pójdę do
mamy  pomyślała. Nie chciała, żeby matka do-
strzegła jej wzburzenie.
Kiedy Mattie mijała kuchnię, Harry zerknął
z kosza, a potem odwrócił łeb, zawiedziony, że to
nie Jack.
Czuję się podobnie jak ty  pomyślała Mattie,
spoglądając na cierpiącego psa.
 Smutno ci, malutki?  spytała łagodnie.  Obo-
je kochamy Jacka, prawda?
Przecież miłość powinna być radosna  myślała.
Owszem, przebywanie z Jackiem było dla niej
wielką radością, a przytulanie się do niego  cudow-
nym, trudnym do opisania stanem.
Jednak jednocześnie trawił ją ból z powodu tego,
że jej uczucie nie jest i nie będzie odwzajemnione.
Rozpłakała się.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Weekend w Paryzu rozdzial
Weekend w Paryzu rozdzial
Weekend w Paryzu rozdzial
Weekend w Paryzu rozdzial
Weekend w Paryzu rozdzial
Weekend w Paryzu rozdzial
Weekend w Paryzu rozdzial
Weekend w Paryzu rozdzial
Weekend w Paryzu rozdzial
Weekend w Paryzu rozdzial
Weekend w Paryzu rozdzial
Weekend w Paryzu rozdzial
Weekend w Paryzu rozdzial
Alchemia II Rozdział 8
Drzwi do przeznaczenia, rozdział 2
czesc rozdzial
Rozdział 51

więcej podobnych podstron