Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 18


Część 18

Czwartek, 28 listopad 1991

Święty Mungo

4:25

Dobra. To by było na tyle. Koniec. Naprawdę. Po prostu... koniec. Odżegnuję się od mężczyzn.

Wiecie co, tak naprawdę to chyba nawet się nie odżegnuję. Ten zwrot sugeruje, że mogłoby mi to sprawić jakieś trudności. A po tym, co ostatnio przeszłam, raczej nie będzie to miało miejsca.

Tak więc kończę. Przechodzę na emeryturę, w pewnym sensie. Dlaczego właściwie zawsze byłam tak niedorzecznie zauroczona perspektywą romansu? Przecież to kompletna bzdura!

Tyle. Oficjalnie oświadczam, że zostanę starą panną. Starą panną z wyboru.

Albo, jeśli kiedyś poczuję się głęboko i desperacko samotna, być może lesbijką.

Ale raczej nie.

W każdym razie, precz z mężczyznami! Nigdy więcej! I uwierzcie mi, Notesie, jestem tego absolutnie pewna!


4:29

Z dobrych wieści (nie martwcie się, nie będzie ich zbyt dużo): Magomedyk powiedział, że kręgosłup Algernona prawdopodobnie będzie niedługo jak nowy.

To dobrze. Tak przypuszczam.

Chociaż z drugiej strony
a zaskakuje mnie to nie mniej niż was
nadal jestem na niego trochę zła.

Tak właściwie, to chyba wcześniej go kopnęłam.

Ciekawe, czy to oznacza, że powinniśmy od siebie trochę odpocząć.


4:30

A jeśli nie, to ciekawe jak mam mu przekazać radosną nowinę o tym, że odżegnuję się od mężczyzn.


4:31

Cóż, jeśli sprawy zaczną się komplikować, mogę zawsze wspomnieć o możliwości zostania w przyszłości lesbijką. Przypuszczam, że nic tak nie odstręcza mężczyzny jak wyobrażanie sobie swojej dziewczyny obściskującej się z inną kobietą.


4:32

... Albo i nie.


4:35

W każdym razie, kiedy znowu się obudzi, definitywnie ze sobą zrywamy.

Przyjmując, że już tego nie zrobiliśmy.

Ale najważniejsze w tym wszystkim jest


4:36

Mały chłopczyk z dodatkowym ramieniem wyrastającym mu z czoła, który właśnie przechodził korytarzem w towarzystwie mamy, spojrzał na mnie i wybuchnął płaczem. Miał około dwa latka i jeszcze nie bardzo potrafił się wysławiać, ale cały czas mam wrażenie, że wyraźnie usłyszałam słowa "paskudny potwór".

No, przepraszam bardzo, ty mały bachorze! Ty nie przeszedłeś tego, co ja! Ostatnie dwanaście godzin nie odcisnęły piętna na twojej psychice mimo że skrzaty domowe ledwie się pojawiły! No to co, że nie miałam czasu nic zrobić z włosami przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny? Są w życiu ważniejsze rzeczy jakbyś nie wiedział!

Ooh, założę się, że ten dzieciak wyląduje w Slytherinie.

... A poza tym, naprawdę, jakie on ma prawo mnie osądzać! Ma w końcu cholerne ramię wyrastające z głowy! To jest dopiero potworne!

I paskudne.

Fuj.

Mały drań.


4:38

Nie miałam nic złego na myśli. Serio. To znaczy, rozumiem, że wyzywanie dzieci, które dopiero co wyrosły z niemowlęctwa nie jest w żaden sposób moralnie usprawiedliwione, w normalnych warunkach. Ale czy w moim przypadku można mówić o normalnych warunkach? Czy moje życie kiedykolwiek było normalne?

Zadajcie sobie to pytanie, siło wyższa zdeterminowana torturować mnie po kres moich dni!

I, er, jak już sobie odpowiecie, to proszę, nie posyłajcie mnie do piekła, jeśli wam to nie sprawi różnicy.

Tak naprawdę lubię dzieci. Nawet bardzo. Nie tak bardzo jak szczeniaczki, ale...


4:39

Er, dobrze, może jednak skoczę na chwilę do łazienki i spojrzę w lustro. Przemyję twarz zimną wodą. Żeby się obudzić.

Jeśli już o budzeniu się mowa, ciekawe, czy mają tu kawę.

Ohhh, to brzmi niebiańsko. Trudno mi się przez tę myśl skupić.

Może pójdę poszukać jakiegoś bufetu po wizycie w łazience.


Święty Mungo
Łazienka

4:47

O Boże. On miał rację. Jestem paskudnym potworem.

Na wszystkie świętości tego świata, nikt nie powinien być tak śmiertelnie przerażonym na widok własnego odbicia w lustrze, jak ja jestem teraz.

No cóż. To już postanowione. Teraz absolutnie i bezdyskusyjnie muszę utopić się w kawie.

Albo może w jednej z toalet.


4:49

Wybrałam kawę, po dojściu do całkiem logicznego wniosku, że prawdopodobnie lepiej ona smakuje.


Święty Mungo
Bufet

5:01

Fuj. Dobra, może i kawa nie smakuje lepiej. To znaczy, nie żebym chciała wrócić do łazienki i porównać, czy coś, ale naprawdę. Przecież tutaj przychodzą ludzie po niezwykle traumatycznych przeżyciach. A jeśli u waszej mamy właśnie zdiagnozowano nieuleczalną odmianę skrofungulusa, albo wasz mąż właśnie ledwie przeżył spotkanie z mantikorą, czy nie wydaje wam się, że mogliby przynajmniej zapewnić wam dostęp to w miarę przyzwoitej kawy?

Naprawdę. Czasami mam wrażenie, że cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie.

Tym świństwem nawet nie rzuciłabym w Snapeła.


Święty Mungo
Mały przytulny schowek na miotły


5:18

Oficjalnie cofam poprzednie stwierdzenie.

Nie żebym od początku miała zamiar w niego tym rzucić. W końcu nie jesteśmy sam na sam w pokoju nauczycielskim, czy coś takiego. Jesteśmy w miejscu publicznym. W miejscu publicznym, w którym takie przejawy przemocy są prawdopodobnie potępiane.

Ale, cóż, czasami nie ma innego wyjścia.

Naprawdę! Jak on śmiał! Mój chłopak (eks-chłopak? Tak, właśnie, chyba tak to powinnam nazywać) właśnie wije się w agonii z powodu złamanego kręgosłupa, podczas gdy on ma tylko kilka marnych otarć i zadrapań, i to on ma czelność być na mnie zły? Tak jakby to wszystko była moja wina?

Cóż, tym razem mu się to nie uda! Wszyscy wiemy, czyja to była wina, i na pewno nie moja. Niezupełnie. Tak się składa, że jest to całkowicie wina Snapeła.

Prawie.

Prawdopodobnie.

A mimo to wtargnął tutaj, cały podrapany i niewyobrażalnie drański, opadł na siedzenie obok mnie i wysyczał:

Mam szczerą nadzieję, że teraz jesteś zadowolona, Aurigo.

Naprawdę. Prawdopodobnie już wtedy powinnam była pozbyć się tej cholernej kawy, zanim dokonała swojej subtelnej lecz niezaprzeczalnej transformacji w narzędzie ostatecznej destrukcji.

Ale szczerze, nie jestem najlepsza w przewidywaniu takich mało znaczących incydentów.

Więc po prostu przez chwilę pogapiłam się na niego z niedowierzaniem, a potem zapytałam:

Czy ja chcę wiedzieć co masz na myśli?


Oh, tak przypuszczam
kontynuował gładko, a ja poczułam nieodpartą pokusę walnięcia go w nos. Naturalnie już prawie całkiem mu go naprawili, ale na pewno jeszcze trochę musiał go boleć, a poza tym, dwa złamania nosa w ciągu dwudziestu czterech godzin? Gdyby zdarzyło się to komukolwiek innemu, byłoby bardzo niefortunne, ale jeśli chodzi o Snapeła, dobrze mu tak. Jakkolwiek, jakimś cudem zdołałam się opanować.

Erm, w każdym razie prawie. Mogłam w tym momencie sięgnąć po swoją kawę, ale naprawdę, nawet ja nie wiedziałam wtedy, że będę jej używać do czegoś innego niż picia.

To oczywiste, że nie doceniam własnej brutalności i siły.


W końcu, mogę sobie jedynie wyobrażać jak niesłychanie... ekscytujące
"(złośliwy uśmieszek)"
musi ci się to wszystko wydawać.

Nienawidzę, kiedy to robi. I wiecie co, założę się, że on doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nienawidzę, kiedy to robi. Te wszystkie nonszalancko przeciągnięte pauzy i to, że zazwyczaj następują przed słowami typu ęekscytująceł albo ępożądanieł albo coś w tym stylu. Naprawdę. Gdyby nie był takim odrażającym nietoperzem, to podejrzewałabym, że trzyma w tych swoich lochach legion kobiet z falującymi biustami i w wolnym czasie zabawia się z nimi, żeby nie stracić nic ze swojej jurności.

Snape z haremem.

Ha. Jakie to niezwykle prawdopodobne.

(To był sarkazm w całej rozciągłości, nie myślcie sobie. Nie znam ani jednej kobiety, która wykazałaby minimalne zainteresowanie Snapełem., nie mówiąc już o legionie. Ile kobiet wchodzi właściwie w skład legionu? Czuję, że powinnam to wiedzieć. Cóż
zbyt wiele, tego jestem pewna! A to na pewno wystarczy.)

W każdym razie, jakoś nie miałam czasu się wtedy nad tym zastanawiać, a nawet jeśli to zrobiłam, to niezwykle pobieżnie, tak że niektóre fragmenty nie zapadły mi w pamięć. Na przykład ten z falującymi biustami, za co jestem wdzięczna, bo w przeciwnym razie poczułabym się dosyć nieswojo.

Zamiast tego, z przyzwyczajenia odwarknęłam:

O czym ty do cholery bredzisz?

Uśmiechnął się w ten chory, pokręcony, ępławię-się-w-twoim-cierpieniuł, tak niezwykle dla niego charakterystyczny sposób.

Mężczyźni spadający z wież, łamiący sobie kręgosłupy, rzucający nielegalne klątwy... a wszystko dla ciebie. Cóż, dla umysłu tak lekkomyślnego i niedorzecznego jak twój musi się to jawić jako spełnienie marzeń.
Specjalnie podkreślił dwa ostatnie słowa, prawdopodobnie po to, żeby wyrazić swoją dezaprobatę dla mojej lekkomyślnej niedorzeczności.


Jesteś stuknięty
poinformowałam go tak chłodno, jak tylko potrafiłam. A muszę wam powiedzieć, Notatniku, że w tym, co zaszło, nie było nic romantycznego. I wcale nie sprawiło mi to przyjemności. Moje włosy wyglądały okropnie, a mój chłopak
eks-chłopak
prawdopodobnie już nigdy nie byłby w stanie chodzić o własnych siłach, gdyby trafił do mugolskiego szpitala, a poza tym to wszystko było wyjątkowo nieprzyjemne! I ani trochę romantyczne. Może jeśli wyglądałabym nieco lepiej, Algernon przepojonym miłością szeptem zażądałby mojej obecności przy swoim łóżku, Christophera coś by zabiło w tym całym zamieszaniu, a Snapeła w końcu spotkałaby przedwczesna
do diabła z tym
zasłużona, od dawna przez wszystkich wyczekiwana śmierć...

Cóż, wtedy może byłoby to całkiem miłe. I nieco przyjemne. Nieco, zwróćcie uwagę na nieco.

Ale nie zamierzałam wyjaśniać tego wszystkiego Snapełowi.

Ale nie zamierzałam wyjaśniać tego wszystkiego Snapełowi.


Czyżby?
zapytał tym swoim miłym tonem, który tak naprawdę oznacza coś w stylu ęau contraire, moja niedomagająca na umyśle towarzyszkoł. No... może nie do końca, bo Snape nigdy by czegoś takiego nie powiedział. Nie patrzcie tak na mnie. Czy raczej... nie nie patrzcie tak na mnie, bo wcale na mnie nie patrzycie, ale wiem, jakbyście na mnie patrzyli, gdybyście mieli oczy ale nie macie więc po prostu przestańcie.

Er.

Chodzi o to, że naprawdę desperacko pragnę snu, moja kawa znajduje się obecnie na ścianie bufetu oraz na świeżo przemokniętym mistrzu eliksirów, a ja za bardzo się wstydzę, żeby tam wrócić i zamówić kolejną.

Także mogę być nieco rozchwiana emocjonalnie. Przejściowo. Naturalnie. Zamknijcie się.


Tak
odpowiedziałam w sposób, który w domyśle miał rozwiać wszystkie wątpliwości w tej kwestii. W rzeczywistości zabrzmiałam jak wyjątkowo nadąsany dzieciak.
Popaprany.


... Popaprany?
powtórzył delikatnie. Kiedy usłyszałam to słowo padające z jego ust doszłam do wniosku, że to ja jestem tą popapraną. Ale to oczywiście nieprawda. To on. To przez niego. Po prostu oprócz bycia popapranym jest również zły, więc potrafi przekonać was, że tak naprawdę to wy jesteście popaprani!

... Dobrze, może mój dobór słownictwa mógł być nieco bardziej trafny.

Ale przerabialiśmy już problem mojego poważnego niedoboru snu. Więc sami rozumiecie.

To sformułowanie wydawało się bardzo odpowiednie dopóki nie wypowiedziałam go na głos.


Wiesz, co mam na myśli
powiedziałam z niecierpliwością, bo nie chciałam dłużej użerać się z tym całym złym i popapranym praniem mózgu w jego wykonaniu.


Rzadko.

Jakim cudem on potrafi tak gładko wygłaszać cięte riposty w każdych warunkach? Założę się, że bierze na to jakieś eliksiry; to nie może być naturalna zdolność. A, cóż, jeśli naprawdę bierze na to jakieś eliksiry, to jest to raczej szkodliwe dla zdrowia i trochę żałosne. I podnoszące mnie na duchu. Tak więc przez jakiś czas zamierzam święcie wierzyć w tę teorię.


Cóż, wcale mi się to nie podobało
poinformowałam go w końcu dosyć ostro.
I powinieneś to wiedzieć, ty głupi draniu.
(Ten mały wtręt wydawał mi się konieczny)


Ach, tak
zgodził się Snape, choć oczywiście zrobił to w sposób sugerujący, że tak naprawdę wcale się nie zgadza, ale to dobry moment do popisania się swoimi zdolnościami na polu sarkazmu.
Naprawdę, Aurigo, teraz już widzę, że zbłądziłem. Jak mogłem posądzać cię o coś tak... płytkiego?


Nienawidzę, kiedy robisz pauzy
powiedziałam, czując się nagle niezwykle osowiała.

A on, jakby wcale nie zdawał sobie z tego do tej pory sprawy (drań), zamarł na chwilę i spojrzał na mnie z tym uroczym pogardliwym niedowierzaniem, które udało mu się już wynieść do rangi sztuki.


Co?


Nieważne
mruknęłam.

A potem po prostu siedzieliśmy obok siebie, ja trzymająca w ręku kubek kawy i nieświadoma faktu, że za kilka chwil stanie się on narzędziem zagłady i on złośliwie uśmiechający się sam do siebie i rzucający mi od czasu do czasu zniesmaczone spojrzenia.

To było dziwnie kojące.

(Ale tylko dlatego, że niedobór snu sprawia, że Aurgia jest rozchwiana emocjonalnie. Pamiętajcie o tym.)

Oczywiście, taki stan rzeczy był zbyt dziwny, żeby trwać w nieskończoność i jakoś tak wyszło, że zanim zdałam sobie z tego sprawę zapytałam go cicho i nieśmiało:

Dlaczego to zrobiłeś?

Właśnie rzucał mi jedne ze swoich złośliwych uśmieszków, który to uśmieszek zastygł na chwilę na jego twarzy, po czym zapytał niemalże spanikowanym, tonem:

Co zrobiłem?


No wiesz...
Naprawdę zakładałam, że on wie. I w żadnym wypadku nie można by tego uznać za założenie idiotyczne
przecież był w to zamieszany od samego początku, prawda? Miał podrapaną twarz, a jeden z jego palców nadal zginał się pod dziwnym kątem (pewnie dlatego, że był wyłamany i w ogóle) i, cóż, trzeba by być idiotą, żeby nie wiedzieć, o czym mówię.

Ale on, najwyraźniej, jest idiotą. Cóż za niespodzianka.


Jeślibym wiedział, Aurigo, to można by z dużym prawdopodobieństwem założyć, że nie zadałbym tego pytania
poinformował mnie dość zirytowanym tonem.


Naprawdę, Severusie
odpowiedziałam tak gładko, na ile było mnie w tym momencie stać. Doszłam do wniosku, że nie on jeden może zjadliwie zwracać się do mnie po imieniu
nawet ja wiem, że nie jesteś aż tak nierozgarnięty, żeby połamać sobie palce i poharatać twarz, a potem zapomnieć z jakiego powodu.


Zastanawia mnie fakt, że poświęcasz tej kwestii tyle uwagi, podczas gdy twój ukochany właśnie wije się w agonii.
Przez chwilę uśmiechał się do siebie, jakby wizja Algernona wijącego się w agonii sprawiała mu nieco więcej przyjemności, niż powinna. (Jakie to zadziwiające, Severus Snape ma chore i sadystyczne myśli. Serio, nigdy bym się nie domyśliła. Ten człowiek jest pełen niespodzianek.)


Tak, no cóż, ostatecznie zachował się trochę jak palant
powiedziałam zimno, bo doszłam do wniosku, że nie byłoby dobrym pomysłem przekonywanie Snapeła, że Algernon jest nadal moim ukochanym skoro za jakąś godzinę mam zamiar z nim zerwać. (Czego jeszcze nie zrobiłam, ale zaraz się za to zabiorę. Serio.)

Wyczułam, że zaraz nastąpi jakaś zjadliwa i kpiąca uwaga na temat tego, jak wyrażam się o jedynej prawdziwej miłości mojego życia, albo coś w tym guście, więc zapobiegawczo dodałam:

Ale nie tak bardzo jak palant, jak pewien inny osobnik zamieszany w tę sprawę.


Tak
zgodził się Snape, zupełnie niespeszony.
Goldstein był zdecydowanie nieznośny; jeśli nie odejmiesz mu przynajmniej dwudziestu punktów za jego zachowanie wczorajszej nocy, to ja będę zmuszony to zrobić. Przypuszczam, że nie będziesz miała nic przeciwko.


Nie jego miałam na myśli.


Cóż, więc bądź tak miła, Aurigo, i powiedz, kogo miałaś na myśli?
zapytał, a jego ton bardzo wyraźnie starł się sugerować, że nic go to nie obchodzi.

Naprawdę, nie mam pojęcia, jak on to robi. Gdyby mnie tak wiele rzeczy nic a nic nie obchodziło, byłabym prawdopodobnie jeszcze większym zagrożeniem dla otoczenia niż jestem teraz, kiedy wszystko obchodzi mnie tysiąc razy bardziej, niż powinno.


Ciebie!
powiedziałam w końcu, stwierdzając, że unikanie tematu wcale nie polepszy atmosfery i najlepiej będzie wyrzucić to z siebie raz na zawsze. Niestety, brak snu, okropna kawa i dość poszarpane nerwy sprawiły, że... cóż, wrzasnęłam to może nie jest najlepsze słowo, ale udało nam się na chwilę skupić na sobie uwagę wszystkich ludzi w bufecie.

Ale tylko na chwilę! A poza tym i tak panowała tam martwa cisza. Upuszczenie na podłogę szpilki równie łatwo skupiłoby na sobie tyle samo uwagi.

Snape oczywiście nawet nie pomyślał o takim wytłumaczeniu, w związku z czym doszedł do wniosku, że to doskonały moment na zaprezentowanie złośliwego uśmieszku pod tytułem ęprzynosić hańbę rodzajowi ludzkiemu; widzisz, inni ludzie wiedzą o tym tak samo dobrze, jak jał.


No, no, Aurigo
powiedział miękko, a jego oczy lśniły w ten szczególny sposób, zarezerwowany dla chwil, kiedy chce powiedzieć coś wyjątkowo uszczypliwego
odstawiasz tu całkiem niezłe przedstawienie, czyż nie?


Och, zamknij się
rozkazałam i poczułam, że mam go już serdecznie dość. Naprawdę, Notatniku, wyobraźcie to sobie: utknęliście z nim w Świętym Mungu i dobrze wiecie, że to głównie jego wina, ale czy on okazuje choćby odrobinę skruchy? Oczywiście, że nie. Och, nie. To wszystko wina Aurigi, chociaż ona właściwie nic nie zrobiła! Jej jedyną winą jest to, że zapragnęła normalnego, zdrowego związku, albo przynajmniej odrobiny romantyzmu w swoim życiu. Czy to naprawdę, naprawdę zasługuje na potępienie?

Auriga


Er, zdaję sobie sprawę, że mówię o sobie w trzeciej osobie. Wiecie, brak snu. I gniew. I pożądliwe myśli o kofeinie.

To wcale nie znaczy, że pierwsza osoba jest nagle poza moim zasięgiem.

Jakkolwiek. Po chwili ja poczułam się w obowiązku kontynuować:

Nie możesz udawać, że nie miałeś z tym nic wspólnego! Widziałam cię! Widziałam, jak
W tej chwili zdecydowałam, że to bardzo odpowiedni moment na ściszenie głosu, nawet jeśli szczerze go nienawidzę i w ogóle. Tak do końca to nie chciałam, żeby wlepili mu jakąś grzywnę albo wysłali go do Azkabanu albo coś.
Widziałam, jak zepchnąłeś go z Wieży Astronomicznej.

Snape uniósł brew, nawet nie zdając sobie trudu posłania mi jadowitego uśmieszku. Chyba uważał, że nie warto się wysilać; że od razu zdam sobie sprawę z kompletnej niedorzeczności moich zarzutów, jeśli tylko będę się na niego gapić wystarczająco długo, żebym ugięła się pod potęgą tej brwi.

Hah. Chciałby! Mam nadzieję, że moje pokłady wewnętrznej siły są nieco większe, niż on to sobie wyobraża.


Zrobiłeś to
powiedziałam i, dla podkreślenia wagi moich słów, oskarżycielsko dźgnęłam go palcem w ramię.
Zepchnąłeś go, a ja dobrze wiem, że to zrobiłeś, więc nie ma sensu, żebyś próbował zaprzeczać, Severusie Snapełie!

Cóż, widocznie był tak zajęty przelewaniem całego swojego narastającego sceptycyzmu w tę brew, że nie dotarło do niego ęnie ma sensu, żebyś próbował zaprzeczaćł.


Gratulacje, Aurigo
powiedział tonem, który dużo bardziej przywodził na myśl szyderstwo niż gratulacje.
udało ci się wyjść na bardziej niedomagającą na umyśle, niżbym cię o to posądzał
zaiste, wielkie osiągnięcie.

W tym momencie, Notatniku, zaczął się robić zwyczajnie wkurzający.


Cóż, może i jestem ęniedomagająca na umyśleł, jak to ładnie określiłeś, ale przynajmniej nie jestem kompletnie żałosna!
wytknęłam wściekle.
Nie wykręcisz się z tego. Będziesz musiał jakoś mi to wytłumaczyć. Nie wyobrażaj sobie, że wystarczy kilka złośliwych uśmieszków i ta drgająca powieka, żebym nagle zapomniała o całej tej sprawie! No popatrz.

I wtedy zrobiłam coś, co mogłabym zrobić tylko gdybym była pozbawioną snu, wypraną z emocji, posiadającą trwałe rysy na psychice starą panną łamane przez paskudną potworę, która nagle została zdradzona przez jedną, jedyną rzecz, którą uważała za niezmienną w swoim życiu
napoje zawierające kofeinę.

W innym wypadku na pewno bym tego nie zrobiła. W żadnych okolicznościach.

No dobrze, chyba że byłabym pijana.

Ale nie byłam, więc ten przypadek nie ma najmniejszego związku ze sprawą.

Po prostu jakoś tak się składa, że mam zwyczaj... dotykania Snapeła dużo częściej, kiedy mam w swoim organizmie trochę alkoholu.

A nie miałam. Było tylko zmęczenie i nieustająca udręka i nieopisanie przerażające włosy. (Miła
albo i nie
odmiana od ich naturalnego stanu, który ochrzciłam mianem ęnieco strasznegoł.) Co najwyraźniej razem daje odpowiednik kilku łyków Ognistej.

Wyciągnęłam rękę i tak jakby... musnęłam palcem jedno z zadrapań na jego policzku. Bez żadnych choćby minimalnie romantycznych zamiarów, naturalnie! Uwierzcie mi, Notatniku, to była ostatnia rzecz, jaka mogła mi wtedy przyjść do głowy. (No, może nie taka ostania. Romans Celestiny Warbeck z kobziarzem z Fatalnych Jędz był dalej w kolejce. Ale z perspektywy czasu stwierdzam, że lepiej by mi wyszło skupienie się na tej parze.)

Nie, nie. Chodziło mi o dowód. No wiecie, zadrapanie? Dowód na to, że był zamieszany w tę małą wczorajszą bójkę na śmierć i życie! Niepodważalny dowód! I wydawało mi się, że jeśli go dotknę to on, wiecie...

Er, zrozumie, że nie może się ze mną mierzyć, wyda przeciągłe, zrezygnowane westchnienie i wytłumaczy mi, o co właściwie w tym wszystkim chodzi z maksymalną szczerością i minimalnym sarkazmem.

BRAK SNU, jasne? I tak, wiem, że na jednej wymówce nie można zbyt długo pociągnąć. Ale.. ale to prawda, na brodę Merlina i... i to bardzo dobra wymówka. Źle funkcjonuję bez snu. I kofeiny. A teraz nie mam żadnej z tych dwóch rzeczy. Takie rzeczy powinno się brać pod uwagę zanim zacznie się wygłaszać pochopne opinie, prawda?

Cóż, tak. Jeśli jest się rozsądnym i posiada się duszę i takie tam.

Ale Snape nie jest rozsądny, mimo że wydaje mu się, że jest ( jego umysł jest głęboko i nieodwracalnie skrzywiony; nikt nie zdaje sobie z tego sprawy tak dobrze jak ja), a jeśli chodzi o duszę, to nie ma właściwie o czym dyskutować.

Jakkolwiek. Dobrze. Więc... tak to wyglądało. Ja siedziałam z palcem wskazującym tak jakby przyklejonym do jego twarzy, on gapił się na mnie w sposób, który sugerował, że nie jest w stanie zdobyć się na najmniejszy szyderczy uśmieszek, a jakaś niewątpliwie stuknięta staruszka siedząca przy stoliku obok na nas gruchała.

Chciałabym na chwilę odłożyć opisywanie potwornych skutków incydentu z dotykaniem Snapeła, więc skupię się na chwilę na wyżej wspomnianej staruszce. Bo.. naprawdę. Powiedzmy, że nagle widzicie (cóż, nie wy tak dosłownie, bo ustaliliśmy już, że nie potraficie niczego zobaczyć) czarownicę ze złowieszczymi włosami przyciskającą swoje dłonie do twarzy kogoś, kto mógłby okazać się wampirem i który wygląda tak, jakby najdelikatniejsze muśnięcie palców owej czarownicy wystarczyło, żeby nagle zwrócił ciasteczka.

Albo, er, krew. Czy wampiry wymiotują? Bo jeśli tak, to rujnuje to nieco image romantycznego stworzenia nocy. W końcu jeśli już decydujecie się na romantyczne ale i okrutne ograbienie kogoś z życiodajnej energii poprzez wyssanie jego krwi, to przyzwoitość nakazuje utrzymanie jej we własnym organizmie, prawda?

... Czasami podejrzewam, że powinno mi się zakazać myśleć.

Więc, jakkolwiek. O co mi właściwie chodziło? Nie chodziło mi przecież o wampiry, prawda? Niby mają ostre kły i można je zabić naostrzonymi kołkami, ale to jeszcze nie znaczy, sama wzmianka o nich gwarantuje ostrość argumentów. Tym bardziej, że nie mają żadnego związku z omawianą sprawą i w ogóle. Bo Snape nie jest wampirem. Nie wydaje mi się. Chociaż gdybym rozważyła tę opcję trochę wcześniej, to ten incydent, kiedy gapił się intensywnie na moją szyję mógłby nabrać zupełnie nowego i przerażającego znaczenia.

Byłam swego czasu zauroczona Louisem z Wywiadu z Wampirem. Jasne, wszyscy wolą Lestata, ale jest coś wzruszającego w wampirze, który niby jest zły, ale jednocześnie ma tyle wzniosłych uczuć. I jest na tyle wielkoduszny, żeby w wolnym czasie udzielać wywiadów zamiast uśmiercać niewinne istoty, czy jakoś tak.

Ciekawe, czy prawdziwe wampiry tak się zachowują. Nigdy żadnego nie spotkałam. Chyba że Snape jest jednym z nich. A nie jest, bo widziałam go parę razy przechadzającego się w promieniach słońca i raz pomachałam mu przed nosem krzyżem. Mogłabym teraz zacząć się nad tym rozwodzić, ale i tak już jestem dostatecznie wyczerpana, więc ten incydent pozostanie owiany tajemnicą. Łączy nas skomplikowana przeszłość, Snapeła i mnie. Myślę, że pasowalibyśmy do powieści Moiry K. Mockridge. Zwłaszcza, jeśli Snape naprawdę okazałby się wampirem. Moira lubi takie historie. Oooch, ciągle pamiętam taką jedną, w której pewna guwernantka zakochała się do szaleństwa w swoim pracodawcy, który wydawał się być bardzo miłym dżentelmenem, a okazał się wilkołakiem. Była tam fantastyczna scena, w której ona broniła jego dzieci przed ugryzieniem i staniem się tym, czego on najbardziej w sobie nienawidził. Kurczę, jej geniusz nigdy nie przestaje mnie zadziwiać. Nawet jeśli jeden z bardziej, er, intymnych kawałków ocierał się o zoofilię. Ale tylko troszeczkę. W końcu każdy ma prawo do licencia poetica, prawda? Nie zamierzam winić Moiry za to, że przez półtora miesiąca miałam potem koszmary. Dzięki temu stałam się silniejszą osobą, więc właściwie wyszło mi to na dobre! Można by powiedzieć, że cała moja osobowość została ukształtowana przez twórczość Moiry K. Mockridge!

No dobrze. Może nie cała moją osobowość. Na przykład nie tę psychotyczną, dotykającą Snapeła, całującą skrzaty domowe, uwodzącą Quirrella część mojej osobowości. W tym wypadku to stwierdzenie byłoby obrazą dla Moiry.

Stoczyliśmy się w otchłań bezsensu, prawda?

Odkryłam, że jestem w tym całkiem niezła.

Więc, er, co to ja chciałam powiedzieć?

Ach. Tak. Dotykanie. Snapeła.

Nic dziwnego, że wolałam zmienić temat na starsze panie i sceny miłosne z dużą ilością owłosienia.

Jakkolwiek. Więc, ta kobieta... grucha na nas, jakbyśmy byli małymi dziećmi. Albo najbardziej uroczą parą jaką w życiu widziała, albo coś w tym stylu. Podczas gdy tak naprawdę wyglądaliśmy, a jestem tego pewna, jak uosobienie psychozy, wyczerpania i Tego, Do Czego Pod Żadnym Pozorem Dopuścić Nie Można, Bo, Słodkie Gwiazdy, Wyobraźcie Sobie, Jak Będą Wyglądały Ich Dzieci. ( Nie, żebym to sobie wyobrażała. Hah. Albo, er, nawet jeśli, to doszłam do wniosku, że ludziom z cechami takimi jak moje włosy i nos Snapeła powinno się zakazać rozmnażania.)

Snape nie wydawał się być specjalnie... poruszony tą staruszką. Pewnie był zbyt zajęty byciem poruszonym przeze mnie.

(Jestem trochę zbyt zmęczona, żeby stwierdzić, czy to brzmi sugestywnie, czy nie; jeśli brzmi, to nie miałam niczego zbereźnego na myśli. Bo Snape i ja nigdy byśmy nie i fuj i nienawidzę go i giń draniu giń i ta urocza zwyczajowa lista argumentów, której nie przytoczę, bo jestem zbyt wyczerpana.)

W każdym razie, on po prostu gapił się na mnie i miał bardzo dziwny wyraz twarzy, którego nie mogłam do końca rozszyfrować. Teraz wydaje mi się, że to mogło być skrajne przerażenie. Albo otępiała fascynacja. Albo nieokiełznana rozkosz, nic mnie to nie obchodzi. Serio. Jestem zbyt zmęczona i zbyt zirytowana, żeby mnie takie rzeczy obchodziły. W każdym razie. Dziwny wyraz twarzy. Idźmy dalej.

Znacie te chwile, kiedy czas zatrzymuje się w miejscu, albo przynajmniej bardzo wyraźnie zwalnia? I... zauważyliście, że to się zazwyczaj zdarza podczas spotkań ze Snapełem?

Tak, zauważyliście. Oczywiście, że zauważyliście. Opowiadałam wam o tym wiele razy. Nie będę tego robić jeszcze raz.

Więc, jakkolwiek, po prostu siedzieliśmy tam i wpatrywaliśmy się w siebie ze skrajnym przerażeniem/otępiałą fascynacją/nieokiełznaną rozkoszą/wstawcie co tam sobie chcecie, przez niepokojąco długą chwilę, do czasu aż nasza ulubiona niedomagająca na umyśle starsza kobieta (nie mylić z naszą ulubioną niedomagającą na umyśle kobietą, którą najwidoczniej jestem ja) miała czelność
i bezrozumność
powiedzieć ociekającym lukrem tonem:

Och, ta miłość młodych.

To naturalnie otrzeźwiło tego drania.

Uniósł dłoń i pacnął moją rękę, jakby odganiał wyjątkowo denerwującego insekta. A ja, cóż, nie chciałam, żeby pomyślał sobie, że zrobiłam to pod wpływem chwilowego zaślepienia namiętnością, czy coś! Nic nie mogło się bardziej rozmijać z prawdą! (Dobrze, może nie nic. Ale nie będę rozwijać tej myśli, bo zacznę się rozwodzić nad papajami i Musami Świstusami i takimi tam.)

Zaskomlałam więc, co wyszło nieco zbyt dziennie i oskarżycielsko, niż chciałam:

Nie chciałam tego zrobić!


Miejmy nadzieję, że nie
odpowiedział bezbarwnym głosem, zamykając przy tym oczy, jakby właśnie przyzywał bogów ciemności i włosów w opłakanym stanie i prosił ich o wewnętrzny spokój albo o unicestwienie mojej osoby.


Wiesz, że nie chciałam!
przypomniałam mu, nadal brzmiąc jakbym... cóż, jakbym idealnie pasowała do oddziału psychiatrycznego w Świętym Mungu.
Nienawidzę cię! Wiesz o tym! Ale to był dowód! Zadrapania! Masz podrapaną twarz! Byłeś w to zamieszany i zepchnąłeś mojego chłopaka z Wieży Astronomicznej i nie przekonasz mnie do innej wersji, dziękuję bardzo za troskę!

I, cóż, tak jakby tym razem, er, zapomniałam ściszyć głos.

Miało to swoje dobre strony
szalona staruszka przestała na nas gruchać, zaczęła za to patrzeć na mnie jakbym była stuknięta.

Z perspektywy czasu wydaje się to trochę przygnębiające
ona myślała, że ja jestem szalona, ale w tamtym momencie jakoś się nad tym nie zastanawiałam.

Snape też nie. Skupił się prawdopodobnie na błagalnej modlitwie o coś, co uciszyłoby mnie raz na zawsze, bo znowu udało mi się skupić na nas uwagę wszystkich ludzi w pomieszczeniu. A mimo swojej pozornie obojętnej na wszystko postawy, najwyraźniej nie spodobało mu się bycie publicznie oskarżonym o popchnięcie kogoś w ramiona prawie pewnej śmierci.

Dziwne, że jest tak drażliwy na tym punkcie, skoro nie ma oporów przed odjęciem Bogu ducha winnej Puchonce dwudziestu czterech punktów za kichnięcie do kociołka.

W tym momencie dotarło do mnie, że nie da się już tego odkręcić i że w sumie mogłabym spróbować zakończyć to przedstawienie z hukiem. Upiłam więc całkiem imponujący łyk całkiem nieimponującej kawy, pochyliłam się do przodu i zapytałam najbardziej onieśmielającym tonem, na jaki było mnie stać:

Coś ty sobie do cholery myślał?


Nie jestem do końca przekonany, czy to pytanie powinno być skierowane do mnie
odpowiedział chłodno; jego lewa powieka zaczęła drgać, co powinno było mi uświadomić ogrom jego furii. Niebywale wysoki poziom zmęczenia nie pozwolił mi jednak wyciągnąć właściwych wniosków.
Jeśli weźmiemy pod uwagę, że właśnie robisz z siebie kompletną idiotkę - żeby było zabawniej, w pomieszczeniu przeznaczonym do odpoczynku - z powodu czegoś, co w twoim umyśle urosło niewątpliwie do rangi wielkiej romantycznej ułudy... cóż
przerwał na chwilę i zaśmiał się wyjątkowo zgryźliwie
... to, co ja myślę - albo raczej to, co chciałabyś, żebym myślał
nie wydaje się być priorytetową kwestią, nieprawdaż?

Mniej więcej w tej chwili uświadomiłam sobie niezwykle wyraźnie, że byłam w posiadaniu kubka najgorszej kawy, z jaką ludzkość miała kiedykolwiek do czynienia i że być może istnieją lepsze sposoby na jej spożytkowanie niż wypicie.

Nie posunęłam się do żadnych drastycznych czynów
posiadam jeszcze jakieś resztki trzeźwości umysłu, dziękuję bardzo za troskę!
a on najwidoczniej zinterpretował to jako ęależ oczywiście, Severusie, ja wręcz pragnę kolejnej porcji obelg w twoim wykonaniu!ł

(Drań.)

Nachylił się w moim kierunku, zniżył głos do konfidencjonalnego szeptu, co samo w sobie powinno być dla mnie sygnałem, że powinnam się stamtąd jak najszybciej wynosić, zanim nie dopadnie mnie niepohamowane pragnienie wyrządzenia poważnych obrażeń ciała.


Wydaje mi się
kontynuował
że powinniśmy się raczej zastanowić nad tym, jak bardzo okazałaś się być
och, wybacz, Aurigo, ale kilka dni temu nawet ja nie użyłbym tego określenia w stosunku do ciebie. Jak mnie przed chwilą nazwałaś?
zrobił pauzę, udając, że próbuje sobie przypomnieć to słowo, kiedy tak naprawdę bawił się moim kosztem, bo wiedział już, że nienawidzę, kiedy robi pauzy
Ach, tak, żałosny. Nie chciałbym odrzucać takiego tytułu, ale w świetle ostatnich wydarzeń o wiele bardziej pasuje on do ciebie. Na pewno się ze mną zgodzisz.

Spojrzałam na niego wilkiem. W żadnym sposobie komunikowania się znanym ludzkości nie poczytuje się tego jako zgody, ale Snape był już w transie i najwyraźniej taka błahostka jak mój sprzeciw przeciwko bezlitosnemu szlachtowaniu mojego jestestwa mógł zostać zignorowany.


Muszę przyznać, że martwi mnie reakcja twojego narzeczonego na to wszystko
kontynuował gładko. Teraz robił to tylko po to, żeby zabawić się moim kosztem. To było widać. Jego oczy tak jakby... iskrzyły. A z każdym jego słowem czułam, jak ja i moja kawa stajemy się jednością, złączeni przeciwko niemu.
Być może... przejrzy w końcu na oczy, jeśli chodzi o twoją osobę. Ale moja wyobraźnia nie może się równać z twoją, więc może nie ma najmniejszego znaczenia fakt, że nie potrafię znaleźć ani jednego powodu, dla którego ten człowiek chciałby przebywać w twojej obecności choćby sekundę dłużej.
A potem, z gorzkim uśmiechem na ustach, który tylko potwierdził fakt, że składa się z siedemdziesięciu sześciu warstw czystego zła, dodał:
Bóg mi świadkiem, ja bym nie chciał.

I, cóż, to utwierdziło mnie w przekonaniu, że rzucenie kubkiem nie było tylko jedną z opcji godnych rozważenia. Tak musiało się po prostu stać. Wiecie, przeznaczenie. Los.

Więc cisnęłam go w jego kierunku z całej siły i wybiegłam stamtąd.

Z perspektywy czasu, może powinnam była zostać. I zaśmiać się albo... coś. Bo tak naprawdę nie było to ani trochę tak satysfakcjonujące, jak za pierwszym razem.

Może dlatego, że za pierwszym razem kawa była całkiem dobra.

(Dobrze, to kiepska wymówka, ale czuję, że mózg za chwilę zacznie wyciekać mi uszami i nie jestem w stanie wymyślić lepszej.)

Możecie w to uwierzyć? Naprawdę. Zrozumiałabym, gdyby to wszystko była moja wina. Ale nie była! A kiedy wreszcie zbiorę się na odwagę, żeby wam wszystko wytłumaczyć od początku do końca, Notatniku, to na pewno się ze mną zgodzicie! I wiecie co, Algernon też się zgodzi! Nawet Christopher!

A jeśli wszyscy inni zawiodą, zawsze pozostaje Słabotek.

Ale chodzi o to, że Algernon jest dżentelmenem. Dobrym i porządnym człowiekiem. Nie ma żadnego powodu, żeby miał się na mnie gniewać i dobrze o tym wie. (Oprócz, er, tego szczególiku, że go tak jakby troszkę okłamałam, ale to nie zostało do końca potwierdzone zanim nie
cóż, zanim nie spadł, więc z tym nie powinno być problemu.) Snape jest po prostu... zgorzkniały. I wredny. I oślizły. I jest draniem. I bardzo prawdopodobnie wampirem, ale nie takim pełnym wzniosłych uczuć jak Louis. Po prostu... takim wrednym.

Ciekawe, czy mają tu gdzieś jakieś naostrzone kołki.

Nie, nie. To nieco zbyt pochopne. Przebicie Snapełowi serca kołkiem nie poprawi mojej sytuacji. Chyba po prostu posiedzę trochę pod pokojem Algernona i zobaczę, czy są jakieś nowe wieści o jego stanie. Albo... zbiorę się na odwagę i powiem mu, że z nami koniec. Nawet jeśli jest takim miłym facetem i nadal go ubóstwiam, chociaż fakt, kopnęłam go. A jeśli on weźmie moją stronę, to chyba przemyślę jeszcze raz sens tego całego zrywania.

Wszystko będzie dobrze. On wszystko zrozumie i przyjmie z godnością i spokojem. Nie tak, jak co poniektórzy, zasługujący na przebicie serca kołkiem bez względu na to, czy są demonicznymi krwiopijcami, czy nie. Bo Algernon jest najwspanialszym narzeczonym na świecie, albo przynajmniej jednym z najwspanialszych.


5:49

... Zaraz.


5:50

Narzeczonym?


5:51

Snape... powiedział ęnarzeczonył.


5:52

No dobrze. Coś mi mówi, że dzieje się tu coś bardzo dziwnego. Dlaczego miałby pomyśleć, że zamierzamy się z Algernonem pobrać, na litość boską? Dopiero co zaczęliśmy się spotykać i nie spędziliśmy ze sobą wystarczająco dużo czasu, żeby zacząć myśleć o takich rzeczach!

(Dobrze, ja trochę o nich myślałam. Ale to bez znaczenia, bo Algernon tak jakby o tym nie wie.)

Albo Snape jest jeszcze większym drańskim idiotą niż sobie kiedykolwiek wyobrażałam, albo dzieje się tu coś bardzo dziwnego.


5:54

Albo pozostaje radosna możliwość kumulacji obu przypadków.


5:55

Cóż, cokolwiek by się nie działo, powinnam iść znaleźć Sanpeła. Albo kogokolwiek. Muszę się natychmiast dowiedzieć, co jest grane!


5:56

Albo prawie natychmiast. Najpierw zaczaję się obok wejścia do bufetu i zobaczę, czy uda mi się namówić jakąś przechodzącą obok dobrą duszę, żeby przyniosła mi trochę kawy.

Może ktoś się nade mną zlituje, jeśli będę udawać, że umieram na smoczą ospę.


6:12

Notatka do samej siebie: smocza ospa nie jest śmiertelna.

Powinnam to wiedzieć.

Ale zawsze. Przecież wystarczy na mnie spojrzeć, żeby się przekonać, że jestem naprawdę zgnębionym indywiduum i że przyzwoitość wymaga podjęcia próby ulżenia mi w cierpieniu! Chciałam tylko kubek cholernej kawy. Czy to naprawdę takie trudne?

Najwyraźniej tak, jeśli jest się jednym z sześciu ludzi, których o to prosiłam. W końcu udało mi się przekonać dzieciaka z fioletowymi i żółtymi plamami na całym ciele, żeby przyniósł mi trochę kawy za garść sykli.

Hmph. Ci dzisiejsi ludzie. Mogą człowieka wpędzić w depresję.

Ale czuję, jak z każdym łykiem wracają mi siły do życia i jestem pewna, że teraz już nie odpłynę w dziwne opowieści o wampirach. To chyba dobrze.

Z drugiej strony, chyba nie jestem jeszcze gotowa na spotkanie ze Snapełem.

Może zamiast tego pójdę porozmawiać z Algernonem. Bo pogawędki z nim zazwyczaj owocują miękkimi kolanami i przyjemnymi motylkami w żołądku i szeroko pojętym pięknem. Co wydaje się być bardziej pociągającą opcją niż kolejna porcja obelg. Ja też mam jakiś limit wytrzymałości.


Święty Mungo
Schowek na Miotły. Znowu. (I wcale nie jest taki przytulny.)

7:02

Stara panna. Jestem starą panną. Od teraz. Oficjalnie. Czy można oficjalnie stać się stara panną? Istnieje jakiś dokument, który mogłabym podpisać, czy coś takiego? Bo jeślibym coś takiego podpisała, to ogarnęłoby mnie to miłe uczucie, że niczego już się nie da odkręcić.

Nie, żeby mi to było potrzebne.

Bo nawet bez oficjalnej dokumentacji, to po prostu prawda.

Mogłoby się wam wydawać, że chociaż Algernon zaofiaruje mi trochę wsparcia. W końcu jest mężczyzną idealnym! Byłam pewna, że nie jest fizycznie zdolny do niczego poza... poza wspieraniem, emanowaniem wewnętrznym urokiem, całowaniem w rękę i takimi tam!

Och, nie.

Wyszło na to, że nigdy go tak naprawdę nie znałam. Nie miałam pojęcia o pokładach mroku zalegających pod tą urokliwą otoczką.

... No dobrze, może troszkę się zagalopowałam. To zabrzmiało, jakbym chciała zaraz wyjawić, że w rzeczywistości jest Śmierciożercą albo morderczym psychopatą, który pożera żywcem młode dziewczęta, albo kimś w tym guście.

Nie jest aż tak źle.

Chyba.

Ale z drugiej strony...

Był nieprzyjemny. W stosunku do mnie.

Nieprzyjemny w bardzo miły sposób, tak, ale... wyczułam iskierkę okrucieństwa! Czy naprawdę powinnam być w stanie sobie z tym poradzić, po tym wszystkim, przez co ostatnio przeszłam? Czy ktokolwiek powinien być w stanie sobie z tym poradzić? Przepraszam, ale po prostu nie mam takich pokładów wewnętrznej siły! Czego świat ode mnie oczekuje?

Pytam was, Notatniku, pytam was.

(Nie martwcie się. Nie oczekuję, że odpowiecie. Dzięki kofeinie odzyskałam jaką taką trzeźwość umysłu.)

Ech.

Więc, jakkolwiek, poszłam do jego pokoju w dość optymistycznym nastroju, biorąc pod uwagę to, co zaszło wcześniej. Doszłam do wniosku, że jakoś mnie pocieszy, a poza tym nadal triumfowałam z powodu posiadania kawy.

Weszłam do środka, tylko nieznacznie zdenerwowana, i odkryłam, że on śpi.

(Popsuło to trochę atmosferę chwili.)

Pielęgniarka uśmiechnęła się do mnie, przedstawiła się i zapytała, kim jestem.


Jego dziewczyną
odpowiedziałam, bo doszłam do wniosku, że tak będzie najprościej. To była dużo bardziej satysfakcjonująca odpowiedź niż, powiedzmy: ęJego dziewczyną, ale być może już niedługo, bo o moje względy stara się również szesnastolatek i skrzat domowy, a czasem podejrzewam o to jeszcze pewnego oślizłego Mistrza Eliksirów, nie żebym kiedykolwiek odwzajemniła te uczucia, bo jest draniem, ale tak, to wszystko trochę komplikuje sprawy i czasami okazuje się zgubne dla czyjegoś kręgosłupa, więc nie jestem pewna, czy dam radę jeszcze długo tak pociągnąć.ł

Więc, tak. Po prostu ęjego dziewczynął.

Pielęgniarka nadal się uśmiechała, stwierdziła, że ębardzo jej miło mnie poznaćł i tak dalej, a potem zapytała, jak mam na imię.

Powiedziałam jej, a jej twarz nagle przybrała bardzo dziwny wyraz.


Czy to się wymawia Aurajga?
zapytała, wymawiając moje imię w ten specjalny, algernonowy sposób.


Erm
odpowiedziałam, czując przez skórę, że coś jest nie tak.
Może.


Aha
powiedziała pielęgniarka, która teraz wyglądała, jakby ktoś zmusił ją do wypicia łyka okropnej kawy z tutejszego bufetu.
Uroczo.

Spróbowała się uśmiechnąć, nie dała rady, zdała sobie sprawę, że nie dała rady, a potem odwróciła się na pięcie i wyszła.

Naturalnie, zaczęłam mieć złe przeczucia.

Usiadłam na krześle obok jego łóżka i wypiłam swoją kawę, lekko zaniepokojona faktem, że nagle zaczęła mi smakować. Kiedy kawa się skończyła, przez chwilę po prostu na niego patrzyłam. To był całkiem wzruszający moment: on, leżący na łóżku, nieprzytomny, z obrażeniami doznanymi w wyniku obrony mojego dobrego imienia i ja, wpatrująca się w niego, czekająca przy jego boku, mimo że on nie zdaje sobie z tego sprawy. Byłam tam dla niego i takie tam.

Tylko że szybko zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo Snape nabijałby się z takiego obrazka i nagle cały romantyzm diabli wzięli.

Chociaż nadal było mi do trochę szkoda, więc wyciągnęłam rękę i położyłam swoją dłoń na jego dłoni.

A on otworzył oczy.

To było dosyć zaskakujące, nie wspominając o tym, że przerwało moją małą chwilę refleksji. I wcale nie zatrzepotał powiekami, a w jego oczach nie pojawiły się na mój widok iskierki radości! Gdzie tu romantyzm? Nigdzie, ot co. Naturalnie, zaczęłam mieć jeszcze gorsze przeczucia.

Po prostu przewiercał mnie wzrokiem na wylot, trochę tak, jak zazwyczaj robi to Snape. Nie było mu z tym do twarzy.

Nie żeby było z tym do twarzy Snapełowi.


Och!
powiedziałam, kiedy moje serce w końcu łaskawie przestało obijać mi się o żebra z taką siła, że myślałam, że zaraz padnę tam trupem.
Dzień dobry!

Przyznaję, mogłam wymyślić coś lepszego.


Naprawdę?


Tak
odparłam tak łagodnie i spokojnie, jak potrafiłam.
Jest w pół do siódmej. Leżałeś tu całą noc.


Chodziło mi o to ędobrył
odpowiedział kwaśno.

Nie byłam na to przygotowana.


Um... może i nie dobry
przyznałam. W tamtym momencie nadal próbowałam być optymistką. W końcu, co znaczył jeden lekko sarkastyczny komentarz, prawda? Nie można go za to winić; dopiero co się obudził i w ogóle!

Jasne.

Od tamtej pory już wiem, że optymizm jest kompletnie bezużyteczny i bezdennie głupi.


Więc
kontynuowałam, idiotycznie mając nadzieję, że jeśli będę do niego przemawiać miłym tonem, to zapomni o tym incydencie z kręgosłupem
jak się czujesz?


Jakbym właśnie spadł ze szczytu bardzo, bardzo wysokiej wieży.


Och
powiedziałam, lekko wstrząśnięta tym stwierdzeniem.
Jasne.

Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy; wiecie, takiej, która pojawia się, kiedy mam dwoje ludzi, z których jedno o włos uniknęło śmierci, a drugie nie jest temu w żaden sposób winne, ale zaczyna podejrzewać, że pierwsze nie bardzo w to wierzy.

Wiecie. Takiej ciszy.


Aurigo
powiedział w końcu, tonem trochę zbyt słodkim, żeby pasował do całej tej sceny.

Oczywiście, w moim sercu pojawiła się desperacka nadzieja, że może chce mi przebaczyć i dlatego fakt, że brzmiał niemal czule nie sprawił, że zaczęłam mieć się na baczności, tylko o mało co nie przyprawił mnie o łzy ulgi.


Tak?
wychrypiałam, pochylając się w jego kierunku i ściskając mocniej jego palce.

Uśmiechnął się do mnie i odgarnął mi pukiel włosów za ucho. A potem, kiedy w końcu udało mu się wyplątać z niego swoje palce, zapytał mnie cicho i delikatnie:

Dlaczego powiedziałaś Snapełowi, że jesteśmy zaręczeni?


Nie powiedziałam!
krzyknęłam.

Gapił się na mnie.


Nie powiedziałam!
powtórzyłam z całą stanowczością, na jaką było mnie stać.
Miałam o to samo zapytać ciebie! Widzisz, on z jakiegoś powodu myśli, że jesteśmy zaręczeni, a ja nie mam pojęcia dlaczego
nie wiem, kto mógłby mu coś takiego powiedzieć. Przecież to nonsens
dorzuciłam, posyłając mu ukradkowe spojrzenie.


Tak
przyznał tajemniczym tonem.
Nonsens.

To zabolało trochę bardziej, niż się tego spodziewałam.


Myślisz, że to nonsens?
zapytałam pokornym głosikiem, całkiem nieświadomie.

Uśmiechnął się do mnie trochę smutno, ale nie odpowiedział na to pytanie. Zamiast tego zapytał niepokojąco sceptycznym tonem:

Czyli twierdzisz, że nie powiedziałaś mu, że jesteśmy zaręczeni.


Oczywiście, że nie
odpowiedziałam, czując narastające poczucie zaniepokojenia.
Z jakiego powodu miałabym kłamać na ten temat?


Nie jestem pewien
powiedział i zmarszczył brwi.
Może z tego samego, dla którego skłamałaś i powiedziałaś mi, że Snape jest w tobie zakochany.

Szczerze, Notatniku, poczułam, jak cały świat staje nagle w miejscu, ale w bardzo, bardzo zły i bardzo, bardzo niewłaściwy sposób, zupełnie niepodobny do tego, w jaki staje w miejscu, kiedy między Snapełem a mną dochodzi do jakiegoś kontaktu fizycznego.

Er, nie żeby to tez nie było bardzo, bardzo złe i bardzo, bardzo niewłaściwe.

To był po prostu inny rodzaj bardzo, bardzo złego i bardzo, bardzo niewłaściwego stawania w miejscu. Gorszy rodzaj.


Zupełnie o tym zapomniałam.
To pierwsze przyszło mi na myśl, kiedy odzyskałam zdolność myślenia, a ponieważ tak już się dzieje w moim życiu, to właśnie powiedziałam na głos.

Nie musze dodawać, że nie była to najbardziej satysfakcjonująca odpowiedź z możliwych.


Naprawdę zapomniałaś?
powiedział prawie chłodno, a ja wtedy zdałam sobie sprawę, że trzymanie się za ręce nie jest bynajmniej odpowiednie podczas tego rodzaju konwersacji. Cofnęłam swoją rękę i skrzyżowałam ręce na piersi, czując, że robi mi się niedobrze.


Algernon
zaczęłam
trochę głupio, bo nie bardzo wiedziałam, co do cholery mam mówić dalej.


Musze przyznać, że Snape nie był zbyt zadowolony, kiedy mu o tym wspomniałem
kontynuował tym okropnym ęjestem wściekły, ale nadal dystyngowany, przez co moja wściekłość wydaje się jeszcze bardziej przerażającał tonem.
Ten człowiek chyba nie darzy cię taką sympatią, jak ci się wydaje.


Och, to nie tak!
zaprotestowałam prawie automatycznie, a kiedy on uniósł brew jakby pytał ęwięc jak?ł, od razu tego pożałowałam. Skąd ja mam wiedzieć, jak to jest? Ostatnio wybitnie rzadko się zdarza, żebym wiedziała, co się wokół mnie tak naprawdę dzieje!


Po prostu...
Wzięłam głęboki oddech.
Kiedy ja pojawiam się na horyzoncie, on zachowuje się bardzo dziwacznie. Czasami mam wrażenie, że on naprawdę...


Co?


Jest we mnie zakochany.

Powinno mi się zakazać mówienia. I myślenia. Wtedy moje życie byłoby rozkosznie spokojne i nudne.


Mam nadzieję, że mi wybaczysz, jeśli powiem, że nie podzielam tego poglądu.

Notatka do samej siebie? Mówienie ludziom, że Snape może być w was zakochany? BARDZO ZŁY POMYSŁ. Nie róbcie tego w żadnym wypadku. (Chyba że, nie wiem, jakiś obłąkany psychopata celuje w was różdżką i grozi, że rzuci na was Avadę Kedavrę, jeśli nie powiecie mu, że Snape może być w was zakochany. Ale szczerze, jakie są na to szanse?)

Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego to powiedziałam! Po prostu... wtedy wydawało się to bardzo odpowiednie.

Co utwierdza mnie w przekonaniu, że nie chcę nigdy dowiedzieć się, na jakiej dokładnie zasadzie funkcjonuje mój mózg.


Wiem, że to brzmi głupio
powiedziałam słabo.
Po prostu... z nim wszystko jest takie skomplikowane. Między nami jest... Bóg jeden wie co, a ja... ja sobie z tym nie radzę. To wszystko.

Największe niedomówienie w dziejach świata.


Aurigo, chciałabyś wiedzieć, co ja o tym myślę?

Byłam prawie gotowa odpowiedzieć bardzo szczerym ęnieł, ale byłoby to nieco niegrzeczne.


Tak
mruknęłam niechętnie zamiast tego.


Myślę, że on jest bardzo nieszczęśliwym, zgorzkniałym człowiekiem, który nie jest w stanie w nikim się zakochać
powiedział Algernon mądrym, cierpliwym tonem, przez zabrzmiało to jeszcze okropniej.
A na pewno nie w tobie.

Coś w sposobie, w jaki to powiedział, albo może sam fakt, że to powiedział sprawił, że poczułam zbliżające się potężne załamanie nerwowe. Nie wiem, dlaczego to było takie przygnębiające. Po prostu, cóż, najpierw Snape mówi mi, że nie ma takiej możliwości, żeby Algernonowi na mnie zależało, a niecałą godzinę później Algernon powtarza to samo o Snapełie? Trudno w tym znaleźć coś przyjemnego.


Tak
przytaknęłam i nawet udało mi się nie zrobić sceny, która dobitnie świadczyłaby o tym, że jestem słabym i żałosnym indywiduum. Wiecie, nie wybuchnęłam płaczem, nie zaczęłam spazmatycznie szlochać, ani nic takiego.
Tak, masz absolutną rację.

Popatrzył na mnie przez moment, a w jego oczach widać było współczucie. A potem zapytał:

Więc, w czym jeszcze mnie okłamałaś?

To była po prostu... najmniej odpowiednia rzecz, o jaką mógł wtedy zapytać. Poradziłabym sobie z ęNo już, już, nie płaczł, albo z ęWszystko będzie dobrze, nie martw sięł, albo z uroczym ę Och, kochanie, na ciebie nie można się długo gniewaćł (przyznaję, to akurat mało prawdopodobna opcja), a zamiast tego on... zapytał o coś takiego.


W niczym!
wykrzyknęłam z oburzeniem, bo poczułam się bardzo dotknięta takimi przypuszczeniami. Nie jestem w końcu jakąś patologiczną kłamczuchą. A on powiedział to w taki sposób, jakby oskarżał mnie o bycie z gruntu zła osobą, a przecież nią nie jestem! Wiem, że nie jestem! Jasne, zdarzają mi się chwile... mniej jaśniejącego dobra, ale przecież nie zjadam żywcem szczeniaczków, ani nie robię niczego innego o podobnym poziomie okropieństwa!

Tylko że w tamtym momencie zaczęłam sobie przypominać te wszystkie momenty, kiedy naprawdę go okłamałam. Nic ważnego, takie tam... małe kłamstewka. Na przykład kiedy na jedno z naszych pierwszych spotkań umalowałam się, wtarłam we włosy Ulizannę i założyłam szkła kontaktowe, żeby przekonać go, że w rzeczywistości jestem całkiem atrakcyjną i zaradną życiowo kobietą. Albo wtedy, kiedy powiedziałam, że przeczytałam wszystkie dzieła Tołstoja, żeby wyjść na bardziej inteligentną niż jestem. Albo wtedy, kiedy zgodziłam się z nim, że Hamlet jest najlepszą sztuką Szekspira, mimo że osobiście uważam go za zbyt przygnębiającego i na pierwszym miejscu stawiam Wiele Hałasu o Nic. I kiedy wymyśliłam tę historyjkę o moim eks-chłopaku Paulu, który jakoby zasypał moje mieszkanie różami po tym, jak mnie zdradził i chciał błagać o przebaczenie. W rzeczywistości po prostu o mnie zapomniał i związał się z sekretarką Felicją. Albo może barmankę z Dziurawego Kotła
nie pamiętam już, którą wybrał zamiast mnie.

Jakkolwiek.

Wszyscy kłamią, prawda? Tak troszeczkę? W małych, nieważnych sprawach? Nie miał najmniejszego prawa się o to zdenerwować! Tak jakby ta jego opowieść o wpatrywaniu się w gwiazdy, gdy był małym chłopcem była prawdziwa. Takie rzeczy są zbyt idealne i romantyczne, żeby były prawdziwe!

Tak myślę.

Albo raczej... mam taką nadzieję.

W każdym razie, te przemyślenia na temat braku całkowitej szczerości w naszym związku chyba odmalowały się na mojej twarzy.


Aha
powiedział bardzo cichym, zrezygnowanym głosem, który o mało nie przyprawił mnie o napad płaczu.


Przykro mi
stwierdziłam bezradnie.
Naprawdę.


Aur
kontynuował jakby mnie w ogóle nie usłyszał.
Myślę, że może powinniśmy...

Te cztery słowa utwierdziły mnie w przekonaniu, że absolutnie i bezwarunkowo chcę z nim zerwać. Nie dam mu satysfakcji przecięcia wszystkich łączących nas więzów, kiedy tak naprawdę to ja pierwsza chciałam to zrobić na długo przed tym, jak on dostał ataku histerii z powodu mojej nie do końca stuprocentowej szczerości!


... przestać się spotykać!
wtrąciłam dosyć brutalnie.
Tak. Absolutnie. Algernonie, myślę, że nie możemy dalej być razem. To, co jest między nami, przestaje mi wystarczać. Przykro mi, ale z nami koniec.

Trochę go zamurowało i przez chwilę po prostu się na mnie gapił.


Przykro mi z powodu twojego kręgosłupa
dorzuciłam i wybiegłam z pokoju najszybciej, jak potrafiłam. Fakt, że do mnie należało ostatnie słowo wydawał się być bardzo, bardzo istotny.

A potem, cóż... skoro nie mogę się już pokazać w bufecie, a przebywanie w pobliżu pokoju Algernona też nie wydaje się być dobrym pomysłem, wylądowałam tutaj.

W schowku na miotły.

Bardzo odpowiednie miejsce.

Więc... tak. Z nami koniec. Chyba powinnam to była przewidzieć; po prostu myślałam, że lepiej zniesie to małe kłamstewko na temat Snapeła. Nie zaimponował mi wcale swoim zachowaniem! Więcej się po nim spodziewałam.

Hah. Cóż za wielka strata, naprawdę.

Wcale nie.

Tylko że... jednak tak jakby owszem.

Czy moje życie kiedyś przestanie być totalnie okropne? Po prostu... chciałabym to wiedzieć. Bo jeśli nie przestanie, to może jednak pójdę utopić się w którejś z tutejszych toalet.


Komnaty Sypialne

8:00

No dobrze. Wróciłam. Stwierdziłam, że nie ma już sensu dłużej błąkać się po szpitalu.

A teraz się chyba trochę prześpię.


8:02

Tak, jasne. Kogo ja chcę oszukać? Nie zasnę. Jestem zbyt wyczerpana, żeby zasnąć! Jestem zmuszona gryzmolić w tym zeszycie tak długo, aż odpadnie mi ręka, czy coś takiego.

To byłoby urocze.

Właśnie zdałam sobie sprawę, że nie opisałam tutaj tego zajścia, które zaowocowało tyloma wspaniałymi rzeczami, które przytrafiły mi się w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Zerwaniem, złą kawą i spotkaniami z wrednymi dzieciakami, które na pewno wylądują w Slytherinie.

Szczerze, Notatniku, chyba nie znajdę w sobie dość siły, żeby wam o tym opowiedzieć.

Może później.


8:05

Och, dobra, jest wystarczająco później.

I niech wam przez myśl nie przejdzie, że jestem uzależniona od tych zapisków, albo że to jedyna metoda na ukojenie mojej zgnębionej duszy czy coś w tym guście! Po prostu doszłam do wniosku, że dobrze byłoby to wszystko opisać, żebym za dziesięć lat, kiedy już będę bogata i spełniona i całkiem szczęśliwa i żoną Gilderoya Lock
er, zadowoloną z życia starą panną, mogła to przeczytać i się zaśmiać.

... Dziesięć lat to bardzo długi okres.

Ale nieważne.

Więc, wszystko zaczęło się zeszłej nocy, kiedy próbowałam przygotować się do indywidualnej lekcji z Christopherem Goldsteinem, której nie mogłam już dłużej odkładać na później. Do tej pory całkiem nieźle udawało mi się go unikać. Albo udawałam, że z jakiś tajemniczych powodów traciłam słuch zawsze wtedy, kiedy podchodził do mnie po lekcji, albo symulowałam okropne napady mdłości, które nie pozwalały mi poświęcić mu tyle uwagi, na ile na pewno zasługiwał. (Platonicznej, nauczycielskiej uwagi. Ugh.)

W końcu, w końcu udało mu się skorzystać z mojej chwilowej nieuwagi i uraczyć mnie kolejną porcją wątpliwej jakości historii o jego cierpiącej matce, doszłam więc do wniosku, że wolę mieć to już za sobą.

Jakieś pięć minut później doszłam natomiast do wniosku, że dużo lepiej poradzę sobie z zaistniałą sytuacją, jeśli będę mieć w organizmie znaczną ilość Piwa Kremowego.

Za piętnaście ósma byłam więc w drodze do kuchni, bo o ósmej byłam umówiona z Christopherem i stwierdziłam, że piętnaście minut to czas wystarczający na wlanie w siebie przynajmniej jednej butelki Kremowego, pod warunkiem, że będę pić bardzo, bardzo szybko.

Jednakże mój genialny plan został brutalnie stłumiony w zarodku.

(Cóż za niespodzianka, nie?)

Kiedy tylko połaskotałam gruszkę, obraz odsunął się na bok i stanęłam oko w oko ze...

Słabotkiem.

Skrzatem, który mnie kochał.

Ja się gapiłam. On się gapił. Doszłam do wniosku, że jego gapienie się jest trochę bardziej onieśmielające niż moje, bo ja nie posiadam oczu wielkości piłek tenisowych.

Usłyszałam, jak w kuchni za jego plecami inne skrzaty domowe zaczynają wściekle syczeć.


Er
powiedziałam w końcu.

Pogapił się na mnie jeszcze chwilę, a potem jego wielkie oczy wypełniły się łzami. Łzami. Cóż, możecie sobie wyobrazić, Notatniku, jak kłopotliwe było moje położenie
nie byłam przygotowana na poradzenie sobie ze łzami! Już i tak musiałam sobie poradzić z napalonym nieletnim czarodziejem! To plus skrzat domowy o złamanym sercu mogło razem doprowadzić do czystego szaleństwa!

Słabotek próbował zachować tyle godności, na ile go było stać
to mu muszę przyznać.


Pani Auriga, Pani
powiedział bardzo zrezygnowanym tonem.


Cześć, Słabotku
odpowiedziałam słabowicie. Szczerze, prawie złamało mi to serce, a on jest przecież zboczonym skrzatem domowym, na litość boską! Czasami wydaje mi się, że jestem zbyt dobra dla wszystkich dookoła.


Słabotek nie spotyka Pani Aurigi zbyt często ostatnio
kontynuował z beznadzieją w głosie.


Erm, nie
przytaknęłam.
Byłam trochę zajęta.


Profesorem Snapełem, tak się Słabotkowi wydaje
powiedział Słabotek tonem, który prawdopodobnie miał brzmieć odlegle i obojętnie, ale tak naprawdę był... druzgocąco zbolały.


Nie! Nie!
krzyknęłam.
Absolutnie nie profesorem Snapełem. Tylko... bluzkami. I nie na łóżkach. I to wcale nie było to, na co wyglądało, wierz mi.

Słabotek uniósł wzrok, a w jego oczach nadal błyszczały łzy.

Naprawdę?

Poczułam się dziwnie wzruszona, więc spojrzałam na niego i przytaknęłam.

Napraw



Zaraz!
wtrącił się inny skrzat domowy, który właśnie stanął u boku Słabotka i zaczął zabijać mnie wzrokiem.
Słabotek nie musi rozmawiać ze złą panią profesor, nie, wcale nie musi!

Potrzebowałam chwili, żeby się nad tym zastanowić. Ja jestem złą panią profesor? Nie Snape, który według wszystkich znaków na niebie i ziemi jest czystym złem? Nie Quirrell, który nawet na prowadzonej przez siebie lekcji nie potrafi się skupić dłużej niż dziesięć minut, bo ma stany lękowe?

Serio. Skrzaty domowe mają niezwykle skrzywione postrzeganie świata, tyle wam powiem.

Oczywiście, mogłam się o tym przekonać już wcześniej, na przykład wtedy, kiedy pomalowały moją skórę na fioletowo.

Dreszcz.

Jakkolwiek, tym razem udało mi się wyjść z tego spotkania bez kary w postaci nienaturalnego koloru skóry. Właściwie, to było całkiem łatwe; Słabotek pogapił się na mnie ze smutkiem jeszcze przez moment, a potem dał się odciągnąć na bok swoim kompanom, ja weszłam do środka, zabrałam swoje Piwo Kremowe i tyle.

Kiedy stamtąd wychodziłam, czułam, że ten wieczór nie będzie jednak koszmarnie trudny, nawet biorąc pod uwagę spotkanie z Christopherem.

A potem doszłam do schodów prowadzących na Wieżę Astronomiczną i się zaczęło.

Ron Weasley i Hermiona Granger stali u stóp schodów
nie kłócili się ze sobą, tylko w ciszy spoglądali w górę, jakby czegoś nasłuchując. To samo w sobie powinno być dla mnie znakiem, bo ta dwójka stojąca obok siebie w ciszy i spokoju to pewny zwiastun zbliżającej się Apokalipsy.

Wtedy jakoś na to nie wpadłam; skupiałam się na wlaniu w siebie jak największej ilości Kremowego w jak najkrótszym czasie.


Ron?
spytałam, kiedy się do nich zbliżyłam.
Hermiona?

Odwrócili się i spojrzeli na mnie z zakłopotaniem malującym się na twarzach.


Co tu się dziej?
naciskałam.


Ron zostawił swoją pracę domową z Astronomii w wieży, pani Profesor
odpowiedziała Hermiona, nadal wyglądająca na zakłopotaną.
Przyszliśmy ją zabrać.


Och
powiedziałam; wtedy nie wydało mi się dziwne, że bali się po nią sami wejść na górę.
Cóż, mnie to nie przeszkadza
wejdźcie na górę i



Ale tam... tam się dzieje coś dziwnego, pani Profesor
wtrącił z zażenowaniem Ron.


Coś dziwnego?
powtórzyłam z niedowierzaniem.
O co ci cho...

Okazało się, że nie musiałam kończyć tego pytania. Bo z góry dobiegło



JAK ŚMIESZ?

To był głos Algernona.


Uh
powiedział Ron, rzucając przelotne spojrzenie w górę schodów.
No. O to mi chodzi.


Nie byliśmy... pewni, czy powinniśmy tam wchodzić
dodała nieśmiało Hermiona.


Najlepiej będzie, jak tego nie zrobicie
odpowiedziałam najspokojniejszym i najbardziej profesjonalnym tonem, na jaki mogłam się zdobyć.
Wracajcie do swoich dormitoriów
i nie martw się pracą domową, Ron. Przedłużę ci termin.

Na te słowa twarz Rona rozpromieniła się; najwidoczniej przyzwolenie nauczycielki na odłożenie na później pracy domowej wystarczyło, żeby kompletnie zapomniał o chaotycznej walce na śmierć i życie, która toczyła się na górze.

Serio? Super!

Hermiona rzuciła mu gniewne spojrzenie.

Zapamiętajcie moje słowa: za jakieś pięć lat będą ze sobą chodzić.

Nie bardzo mogłam nad tym dalej rozmyślać; zamiast tego przegoniłam ich stamtąd jak najszybciej i z narastającym uczuciem przerażania zaczęłam wspinać się po schodach.

Próbowałam wyobrazić sobie najbardziej szokującą wersję wydarzeń, tak żeby to, co naprawdę ujrzę na miejscu nie wydawało się już takie straszne. Kiedy postawiłam stopę na ostatnim stopniu, miałam przed oczami wizję Algernona w kostiumie baletnicy, wygrażającego teleskopem Christopherowi, który jakimś cudem dorobił się czarnego wąsika i wtulał twarz w pozostawioną przeze mnie na górze bluzkę.

Właściwie to, co zobaczyłam po otworzeniu drzwi wypadłoby na tym tle raczej blado, gdyby nie obecność pewnej osoby, której na pewno się tam nie spodziewałam.

Mogłabym teraz z emfazą wyjawić, że tą osobą był nie kto inny, jak Severus Snape, ale skoro to już i tak wiecie, to chyba nie ma sensu robić z tego wielkiej niespodzianki, prawda?

Więc, tak. Algernon stał i wygrażał Snapełowi bukietem czerwonych róż
co było może nawet dziwniejsze od teleskopu
a Snape posyłał mu jeden ze swoich najbardziej drwiących uśmieszków. Christopher stał z boku i przyglądał im się z konsternacją.


Rozumiem, że trudno ci o niej zapomnieć
mówił Algernon bardzo niskim i niebezpiecznym głosem
ale wydaje mi się, że postąpiłbyś bardzo, bardzo mądrze, jeśli od tej chwili zostawiłbyś ją w spokoju. Ona nie chce mieć z tobą nic do czynienia.


Zapewniam cię, Brightmann, że drżę ze strachu
odpowiedział Snape nie zapominając o swojej zwyczajowej porcji sarkazmu.
Nie ma lepszego zwiastuna zagłady, niż bukiet róż kilka cali przed czyjąś twarzą.


Masz poważne problemy ze sobą, Snape
poinformował go Algernon, a ja wiedziałam, że nie przejdzie nad tą uwagą do porządku dziennego, w przeciwieństwie do wypadków, kiedy ktoś inny (czytaj: ja) mówię mu dokładnie to samo, a on się tylko złośliwie uśmiecha.
Ja uważam, że to żałosne i więcej się nad tym nie zastanawiam, ale twoja niepożądane zainteresowanie jej osobą wytrąca Aurigę z równowagi.


Wprost przeciwnie
powiedział Snape, w którego oczach lśniło już czyste zło.
Ani trochę nie zależy mi na jej zainteresowaniu
tak się jednak składa, że ona ma jakąś dziwną obsesję na punkcie pozyskiwania mojego.

W tym momencie Algernon posłał mu spojrzenie, którego nie mogłam rozszyfrować i położył bukiet róż na stojącym obok biurku.

Triumfalny złośliwy uśmieszek nie zdołał się jednak w pełni zmaterializować na twarzy Snapeła, bo wcześniej Algernon przypadł do niego i uderzył go pięścią w szczękę.

Ja nabrałam powietrza w odruchu przerażenia, a Christopher krzyknął:

Jesteście stuknięci!

Cios w szczękę najwidoczniej nie wystarczył, żeby Snape porzucił na chwilę swoje obowiązki psychicznego profesora z piekła rodem. (Przyznaję, podziwiam jego zaangażowanie zawodowe.)


Co powiedziałeś, Goldstein?


Auriga nie może być na serio wami zainteresowana, prawda?
zapytał słabo Chrisopher.


Przypuszczam, że masz na myśli profesor Sinistrę
opowiedział chłodno Snape.
Nie sądzę jednak, żebyś miał prawo zwracać się do niej po imieniu lub krytykować jej sercowe wybory.


Sercowe wybory?
przerwał gwałtownie Algernon.
Ona cię wcale nie wybrała. Wręcz przeciwnie, naprawdę



To znaczy, że te plotki o niej i panu i tej iguanie to była prawda?
zapytał Christopher, którego szczęka niebezpiecznie zbliżyła się do podłogi.

(Dobry Boże. Czy wszyscy wiedzą? Wolałabym, żeby to się dalej nie rozchodziło.)


Pan wybaczy, Goldstein
powiedział Snape, siląc się na kurtuazję.
Kiedy wrócimy, porozmawiam sobie z panem na temat skutków pańskich komentarzy dla liczby punktów pańskiego domu.

A potem Snape i Algernon wyszli na zewnątrz, zostawiając Christophera z perspektywą rychłej zagłady.

Kiedy już odzyskałam zdolność poruszania się, przekroczyłam próg i weszłam do klasy. Zwróciło to uwagę Christophera, ale nie wydało mi się to zbytnio niepokojące w obliczu faktu, że moją jedyną prawdziwą miłość i mojego... Snapeła dzieliło jakieś dwie i pół sekundy od poderżnięcia sobie gardeł.


Przepraszam
powiedziałam słabo, bo wydawało mi się, że przeprosiny pasowały do całej tej sytuacji.
Nie wiedziałam, że oni tu będą.


Tak
powiedział bezbarwnie Christopher
Spora niespodzianka.


Spora
zgodziłam się głupio.

Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, a z balkonu dobiegały nas bardzo zagniewane głosy.


Więc
powiedziałam w końcu, bo stanie obok siebie w kompletnej ciszy sugerowało pewną zażyłość, która była po prostu zła na trzystu czterdziestu sześciu poziomach.
Moglibyśmy to odłożyć na później? Naprawdę powinnam tam pójść i upewnić się, że się nie pozabijają.


Tak, tak chyba będzie najlepiej
zgodził się Christopher, a współczucie w jego głosie sugerowało posiadanie przez niego pokaźnych pokładów mądrości życiowej. Biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację, niezbyt mi się to spodobało.
Do zobaczenia na następnej lekcji, pani Profesor.

Byłam szczęśliwa, że udało mi się go pozbyć, ale powinnam była przewidzieć, że to nie będzie takie proste. Kompletny brak poniżenia i gestów powodujących trwale rysy na psychice powinien był mnie ostrzec, że to jeszcze nie koniec.

Kiedy przechodził obok mnie, udało mu się skorzystać z mojej chwilowej nieuwagi i
przymilny mały drań
położyć dłoń na moim ramieniu.


Jeśli kiedyś będzie pani potrzebować kogoś mniej...
zrobił pauzę i posłał mi tajemniczy uśmiech.
No wie pani. Służę rozmową.

Niestety zabrał rękę, zanim zdążyłam go popchnąć i bez słowa zniknął za drzwiami. Musiało mi wystarczyć krzyknięcie za nim ęPrędzej pójdę do iguany, dziękuję bardzo za troskę!ł i słuchanie, jak mój głos odbija się echem od klatki schodowej.

Przez chwilę wpatrywałam się w schody i upajam własnym nieszczęściem, zanim nie przypomniałam sobie, że Algernon i Snape prawdopodobnie właśnie się mordują na zewnątrz. Normalnie wolałabym się nie mieszać w takie sprawy, ale doszłam do wniosku, że będę mieć wyrzuty sumienia, jeśli któryś z nich umrze tylko dlatego, że mam delikatny żołądek i nie chciałam narażać się na widok krwi, czy coś takiego.

A poza tym, szczerze? Algernon wydawał się być bardziej zagrożony. Był po prostu zbyt dobry, żeby móc w jakikolwiek sposób zatriumfować nad Snapełem.

A z mojego punktu widzenia lepiej by było, żeby z nich dwóch to Algernon przeżył.

(Nie, żeby motywacją dla moich heroicznych czynów był egoizm, czy coś w tym guście.)

Kiedy w końcu zebrałam w sobie dość odwagi, żeby wyjść na zewnątrz i ich rozdzielić, usłyszałam przyprawiający o mdłości chrzęst i doszłam do wniosku, że może jeszcze przez kilka sekund powinnam zostać w środku. Bo wiem, jak bardzo Algernonowi byłoby przykro, gdybym tam wybiegła tylko po to, żeby od któregoś z nich niechcący oberwać! Moje wahanie było spowodowane jedynie miłością do niego. Serio.

No i tym, że naprawdę, naprawdę nie potrafię znieść widoku krwi. Przyprawia mnie to o zawroty głowy i powoduje, że zaczynam mruczeć do siebie jakieś bezsensowne słowa.

Ale chodziło głównie o miłość!

Nagle zrobiło się dosyć cicho i pomyślałam, że to chyba najlepszy moment na wkroczenie, więc wkroczyłam. Dzięki temu mogłam zobaczyć, jak Snape wyciąga ręce w kierunku Algernona, a Algernon znika za krawędzią Wieży Astronomicznej.

Sczerze, nie wiem, czy stać mnie na przytoczenie całej reszty. Mogłabym opowiedzieć o tym, jak rzuciłam się z krzykiem na Snapeła, albo jak McGonagall dowiedziała się, co się stało, albo jak nagle poczułam irracjonalny gniew w stosunku do Algernona, kiedy znaleźliśmy go na ziemi i tak jakby kopnęłam go w ramię, kiedy on leżał i wił się w agonii.

Ale to nie są rzeczy, o których chcę sobie teraz przypominać.

Konkluzja jest taka, że jestem teraz samotna, pozbawiona snu tak, że bardziej już nie można, moje włosy wyglądają tak źle, jak nigdy do tej pory i bardzo, bardzo nie układają mi się relacje ze Snapełem.

Mogłabym iść porozmawiać o tym z Christopherem, skoro tak bardzo mu na tym zależy.

Hah.

Nie ma w tym ani jednego pozytywnego aspektu. Osiągnęłam dno, nawet jak na mnie.

Ale przynajmniej moja skóra nie jest fioletowa.


8:20

Och, kogo obchodzi, że moja skóra nie jest fioletowa! Jestem nieszczęśliwa! Optymizm to stek bzdur, tyle wam powiem, kończę z nim! I z mężczyznami! I z ... wychodzeniem z łóżka.

Jestem w stanie totalnej beznadziei. Nic na tej ziemi nie jest w stanie mnie pocieszyć.

Może po prostu

8:32

Czy mogę wyjść za mąż za skrzata domowego?

Bo, no dobrze, mieliśmy swoje wzloty i upadki, Słabotek i ja. Głównie upadki. Albo wyłącznie upadki. Ale kiedy już miałam złożyć na piśmie jakąś depresyjną deklarację, przyszedł do mnie i tak jakby popatrzył na mnie przez chwilę, a potem zapytał:

Czy Pani Auriga dobrze się czuje, Pani?

Już miałam przytaknąć, wiecie, żeby sobie poszedł.

Ale nagle wydało mi się to całkiem bezsensowne.

Więc zamiast tego odpowiedziałam, czując się niezwykle rozchwiana emocjonalnie:

Nie. Nie, Słabotku, Pani Auriga jest bardzo nieszczęśliwa.

Jego uszy oklapły i przysunął się nieśmiało jeszcze bliżej.

Czy Słabotek mógłby coś dla Pani zrobić?


Czy mógłbyś coś zrobić?
zapytałam, pociągając nosem.
Myślałam, że mnie nienawidzisz.


Nienawidzić Pani Aurigi?
powtórzył z niedowierzaniem Słabotek i podszedł jeszcze bliżej.
Nie, Pani, wcale nie! Słabotek próbował, ale przekonał się, że to niemożliwe
zrobił pauzę i dokończył z mocą.
Pani Auriga jest najdoskonalszą damą, jaką Słabotek kiedykolwiek znał.

I, cóż, co ja miałam zrobić w tej sytuacji, jak nie wybuchnąć płaczem i zarzucić mu ramiona na szyję?

Kiedy go puściłam, otulił mnie kołdrą i zaśpiewał kilka zwrotek ęYou Sexy Thingł, po czym do wniosku, że jest mi już wystarczająco lepiej i zniknął w korytarzu.

To było urocze z jego strony, naprawdę. Nawet nie przeszkadzało mi, że na odchodne posłał mi całusa.

Przypuszczam, że to całkiem pocieszające
świadomość, że nawet jeśli wszyscy mężczyźni mojego życia zaczną siać popłoch i zniszczenie, aż stracę wszelką wolę życia, nadal będę mogła liczyć na mojego skrzat domowego, który będzie mi śpiewał niesmaczne seks-piosenki z lat siedemdziesiątych na dobranoc.

I tym optymistycznym akcentem skończymy tę historię, a ja w końcu spróbuję się przespać.

Słodkich snów, Notatniku.

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 3
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 7
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 5
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 4
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 2
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki !
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 9
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 8
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 6
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 1
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 

więcej podobnych podstron