Część XXI
Komnaty Sypialne
5:42
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa . . .
5:48
Okay. Wszystko dobrze. Nic mi nie jest. To był tylko sen. To wszystko to tylko sen.
Nawet ta część, w której moja mama własnoręcznie opanowała Hogwart. I wszyscy byli po jej stronie. Wszyscy. Nawet Trelawney. I iguana Quirrella. A wszyscy przecież wiemy, że z tym zwierzakiem jest coś nie tak. Ale czy można go winić, skoro jego właścicielem jest zły człowiek? O Boże. O Boże O Boże. Moja mama i zła iguana. I skrzaty domowe! Wszystkie! Cóż, właściwie to nie jestem całkiem pewna czy wszystkie, ponieważ ostatnią rzeczą którą pamiętam, zanim się obudziłam żeby uniknąć całkowitego postradania zmysłów ze strachu był Słabotek, gapiący się na mnie swoimi gigantycznymi oczami pełnymi łez i tęsknoty, jako że został zmuszony do wyboru między innymi skrzatami domowymi i swoją jedyną, prawdziwą miłością.
Nie żeby było mi jakoś specjalnie przykro, gdyby nie wybrał mnie. Bo jest skrzatem domowym. Ale to nie ma tu nic do rzeczy! Chodzi o to, że moja mama – ona jest w stanie zrobić coś takiego. A czy nie jest prawda, że sny bywają prorocze? Problem polega na tym, że to było zupełnie inne niż zwykłe sny. Wiecie, jak sen ze Snape’em i całowaniem w szyję. To jest rodzaj snu, który ewidentnie jest tylko snem (ekhm, właściwie to podchodzi bardziej pod koszmar, oczywiście) ponieważ odczuwa się go tak niejasno i nierealistycznie i wszystkie zmysły stają się tak dziwnie wyostrzone i najdelikatniejsze muśnięcie skóry sprawia, że czujecie się jakby każda najmniejsza cząstka waszego ciała składała się z iskierek istniejących dokładnie po to, aby doprowadzić was do szaleństwa świadomością, że o ile nie chcecie całkowicie stracić zmysłów to musicie być znacznie, znacznie bliżej –
Tak, wiecie.
Taki rodzaj snów. Które są... jak sny.
I...
Złe.
Niepokojące.
Dziwnie żywe.
To taki rodzaj, który przestrasza na śmierć, wiecie.
Ten z ... ustami, i ...
5:50
O czym to ja?
5:51
Ach, tak!
To nie był taki sen.
Jeśli chodzi o moją mamę, wiecie, to mogłoby się zdarzyć. Mogłaby obrócić każdy najmniejszy aspekt mojego i-tak-nie-do-końca-idealnego życia przeciwko mnie, nawet mojego szczerze oddanego skrzata domowego. Nie myślcie, że by nie mogła, albo że przesadzam, dlatego że ona wypełnia mnie nienaturalną ilością goryczy, czy coś! Ponieważ, naprawdę Notatniku, nie macie o tym zielonego pojęcia. Czy wy dorastaliście z nią? Nie sądzę! Ja wiem, że potrafiłaby obrócić nawet Was przeciwko mnie! A Wy, doskonale zdaję sobie z tego sprawę (aha, naprawdę) jesteście nieożywionym przedmiotem!
Ona dysponuje taką mocą.
I przyjeżdża tutaj.
5:53
Z całą pewnością nie ma w tym nic radosnego.
Pokój Nauczycielski
9:15
W porządku, jestem na miejscu. Jestem gotowa. Mam swoją filiżankę kawy i jestem całkowicie przygotowana do zabrania się za ten problem spokojnie i logicznie.
Ponieważ, naprawdę, jak trudne może być kupienie idealnego prezentu gwiazdkowego dla Slatero Quirrella?
Więc jest zły. Nie pozwolę, żeby to mnie powstrzymało! W końcu jakoś daję sobie radę ze Snape’em od lat, a on jest znacznie bardziej skończenie, denerwująco nieprzyjemny niż jakiś sługa Sami – Wiecie – Kogo. Założę się, że wpadłabym na genialny pomysł na prezent dla Severusa Snape’a w pół sekundy!
Nie żebym uważała się za ekspertkę od Snape’a czy coś. Nie żebym zwracała na niego jakoś nienaturalną ilość uwagi. Ponieważ...
Ale czy to naprawdę dobry czas na rozmowę o Snape’ie? Nie sądzę!
Tu chodzi o Quirrella.
Zatem.
Oto co mamy.
LISTA POTENCJALNYCH POMYSŁÓW NA PREZENT DLA SLATERO QUIRRELLA
-Nowy turban
Cóż, naprawdę, stary wydaje się nieco zbyt zniszczony, żeby go jeszcze nosić. Nigdy nie wyglądał specjalnie elegancko więc może włożenie nowego turbanu pomogłoby mu trochę w uporaniu się z jego nieśmiałością i niezdolnością do patrzenia ludziom w oczy! Poza tym zawsze wydziela zapach... stęchlizny. Co prawda nie mi to oceniać – chociaż z tego, co mi wiadomo, to ja nie cuchnę – ale zawsze jest tak średnio przyjemnie, kiedy tak się złoży, że siedzi się obok niego podczas posiłków albo na spotkaniu nauczycielskim albo coś. Wtedy jest jeszcze trudniej skupić się na tych nudnych rzeczach, o których mówi McGonagall. Zatem, gdyby tak pozbył się starego turbanu, to może...
...Oczywiście jest jeszcze taki mały problem, że on jest zły. Trochę tak jakby zapomniałam o tym. I, naprawdę, jeśli on mógłby poczuć się chociaż trochę bardziej pewny siebie, to z pewnością spowodowałoby, że stałby się też bardziej diaboliczny i wtedy pewnie zacząłby zabijać pierwszorocznych i karmić nimi Hermana po prostu dlatego, że by mógł.
Poza tym nie mam zielonego pojęcia, gdzie można by kupić turban.
Następny!
-Kapelusz
Cóż, turbany są nieco passé.
Jednak nie chciałabym go obrazić. Wydaje się taki delikatny.
Wiecie, jak na kogoś złego.
-Nowy bestseller Esów i Floresów o Czarnej Magii.
...Och, Auriga, oczywiście. To byłoby takiesprytne, dostarczyć mu istnej fontanny złej inspiracji.
Następny.
-Skarpetki
Zamknijcie się. Przestańcie tak na mnie patrzeć. Kiedyś to wypadło całkiem nieźle. Kilka lat temu wylosowałam Dumbledore’a i – cóż, co można by kupić Dumbledore’owi? Pomyślałam, że powinnam znaleźć naprawdę inteligentną książkę pasującą do jego geniuszu, ale to okazało się naprawdę wymagającym zadaniem. Zamiast tego ostatecznie zdecydowałam się na kilka tabliczek mugolskiej czekolady i parę wełnianych skarpet i - nie zgadlibyście - był podekscytowany. Zatem. Skarpetki mogą być niezłym pomysłem.
Tylko że czy taki prezent nie za bardzo epatowałby instynktem macierzyńskim? Jakbym się o niego troszczyła? Są niemal zbyt niewinnie. Czemu ktoś miałby dawać dorosłemu mężczyźnie, który nie jest Albusem Dumbledore’em, skarpetki? To byłoby zbyt oczywiste – tak bardzo starałabym się traktować go jakby nie był wiernym sługą Czarnego Pana, że moje podejście „och, oczywiście, jesteś absolutnie niewinny” od razu dałoby mu do zrozumienia, że wiem o nim od jakiegoś czasu! A ja nie jestem taka jak Snape, wiecie. Nie mogę tak po prostu spojrzeć na kogoś i natychmiast zmusić go do płaszczenia się i przyznawania do winy. Tak naprawdę to jestem raczej bezbronna! Zabiłby mnie zanim ozdobny papier do pakowania upadłby na podłogę!
Nic mi nie jest. Fakt, że mój wierny, rezerwowy pomysł na prezent mnie zawiódł, to jeszcze nie powód do zmartwień.
Yyy...
Ja...
9:29
Aaa! Dobry Boże, muszę być ostrożniejsza.
Quirell, o ironio losu, właśnie wszedł i spytał, czy kawa była świeżo zaparzona. (Oczywiście nie w tak niewielu słowach. A raczej sylabach. Zanim wydobył z siebie pytanie prawie zemdlałam.)
Sama nie wiem. Coś w sposobie w jaki gapił się na mnie mówiło, że on wie. Podejrzewa.
I, w porządku , domyślam się, że właściwie można by przypisać to faktowi, że kiedy go zobaczyłam to tak jakby krzyknęłam, z całej siły zatrzasnęłam Notatnik i tak na dobrą sprawę to zepchnęłam moją kawę ze stołu łokciem.
Mimo wszystko. W jego oczach było coś takiego – mroczny błysk, który nie może być li i jedynie skutkiem niedoboru kawy. On mnie śledzi. Coś wie.
Ten prezent musi być idealny.
To się staje poważne. Sprawa życia i śmierci.
Pora na drastyczne środki.
10:11
Słodkie gwiazdy. Pomyślicie, że wyprawa ze mną na ulicę Pokątną jest czymś zbliżonym do wyroku śmierci. Wyobrażacie sobie, że jedynym sposobem, żeby go do tego nakłonić było przypomnienie, że jestem kobietą, a dzięki temu jest bardziej prawdopodobne, że uda mi się znaleźć prezent dla Trelawney?
A mimo to miał czelność przez cały dzień naigrywać się z mojego oświadczenia, że jestem kobietą.
Drań.
Dziurawy Kocioł
16:14
Ha! Zwycięstwo jest moje!
Oczywiście pewnie czułabym się o wiele bardziej zwycięsko, gdybym nie musiała spędzić kilku godzin ze Snape’em. Mam wrażenie, że jego odczucia są podobne, bo właśnie jest przy barze i zamawia ogromne ilości ognistej whisky. Ponieważ nie jestem idiotką, to zamówiłam piwo kremowe. Wiem, czym się kończą Snape, alkohol i ja w tej samej czasoprzestrzeni, i wierz mi Notatniku, nie ma z tego nic dobrego!
Szczerze.
Całe szczęście, że on zawsze, z niezłomnym poświęceniem udaje, że incydent z ponczem na Balu Bożonarodzeniowym nie miał miejsca. W przeciwnym razie nie wiem, co by się stało.
Coś nieznośnego, to pewne.
Tak.
I złego.
Jak to z nieznośnymi rzeczami bywa.
Jakkolwiek. To tak jakby już nie ma znaczenia. I nigdy nie miało.
Zatem tak, Quirell! Po trzech i pół godzinach szukania, w czasie których Snape przynajmniej sześćdziesiąt siedem razy pomyślał o zamordowaniu mnie (osiągnęliśmy poziom, na którym widziałam to w jego oczach), ostatecznie zatriumfowałam w Magicznej Menażerii. Właściwie to było całkowicie przypadkowe, po prostu czułam się przygnębiona z powodu tego, że Quirell na pewno mnie zabije, bo idealny prezent gwiazdkowy ewidentnie nie istnieje, a Snape miał mordercze zamiary, bo udało nam się znaleźć prezent dla Trelewney (naprawdę śliczna fioletowa apaszka z obwódką z małych gwiazdek i księżyców, na którą patrzył z ironicznym uśmieszkiem i odmówił dotykania dopóki nie znalazła się w torebce) po jakiś piętnastu minutach. W końcu poszedł do apteki bez słowa wyjaśnienia, poza ironicznym uśmieszkiem i drżeniem powieki, kiedy zaczęłam opisywać te wszystkie rzeczy, które chciałabym zrobić zanim umrę.
(Domyślam się, że ujawnianie moich marzeń o czymś w rodzaju romansu z Gilderoyem Lockhartem było raczej głupie, ale byłam dość nieprzytomna i nie zwracałam uwagi na rozróżniane między tym, co mi właśnie przyszło na myśl i tym, co właśnie wychodziło z moich ust.)
Zatem kiedy zostałam raczej bezlitośnie porzucona dla oczu traszki, zaszłam do Magicznej Menażerii. Pomyślałam, że widok kotków może przynajmniej trochę zmniejszyć ból mojej nadchodzącej zguby, chociaż zawsze wolałam psy. W chwilach takiej desperacji dobrze wiem, że trzeba korzystać z tego, co akurat jest osiągalne.
Spędziłam jakiś czas raczej ponuro zerkając na kociaki i myślałam o tym, jak bardzo zawsze chciałam mieć kotka, a teraz już nie będę mogła – dopóki jeden mnie nie podrapał i moje myśli pomknęły bardziej w stronę tego, że nigdy specjalnie nie lubiłam kotów.
Kiedy rzucałam kociakom raczej obrażone spojrzenia, mój wzrok zbłądził na wystawę stylowych obróżek. Mięli wszystko, od raczej odstraszających kolczastych obroży po takie w całości pokryte bardzo eleganckim kryształem górskim, i wtedy nagle mnie olśniło.
Herman.
Biedny, biedny Herman w swojej różowej obróżce.
To znaczy, naprawdę, to nie jest jedno z moich ulubionych stworzeń. Tak naprawdę to ciągle tak jakby czuję się zmuszona do drżenia, kiedy o nim pomyślę. Jednak chodzi o to, że Quirell wydaje się go lubić. Quirell tak naprawdę wydaje się go lubić w sposób, w jaki Filch lubi panią Norris, ale nie chcę w to wnikać.
Liczy się to, że każda obroża, nawet odstraszająca z kolcami, nagle zaczęła błyszczeć możliwością mojego zbawienia. Doszłam do wniosku, że to byłby miły gest, pokazać, że wiem o nim tyle, by rozumieć, ile jego wierny gad dla niego znaczy. A co więcej, oddałabym przysługę także Hermanowi. Wiecie, może jego... całkiem agresywne seksualne zachowanie wynika właśnie z faktu, że różowa obróżka jest zamachem na jego męskość. Może z jakąś ładną, skórzaną, czułby mniej presji... by coś udowadniać.
Zatem, nie muszę pisać, Notatniku, że to wystarczyło, by mnie przekonać. Wybrałam najbardziej męską i nie–kolczastą jaka była – brązowa skóra, zupełnie nie kobieca - i natychmiast kupiłam, wypełniona bardzo przyjemnym uczuciem ulgi i zwycięstwa. (I, w porządku, także uczuciem, że wydałam kilka galeonów ponad wyznaczony limit, ale po tym co przeszłam, to było bez znaczenia.)
Cóż, Notatniku, podsumowując, wygląda na to, że mimo wszystko jednak nie zginę!
W sumie wszystko zmierzałoby w jak najlepszą stronę, gdyby nie...
16:24
Moja mama. O Boże, moja mama. Jakoś udało mi się o niej zapomnieć na kilka zbawiennych godzin, ale teraz wszystko wróciło.
Naprawdę, mój miły i uprzejmy prezent dla Hermana nie będzie miał znaczenia, bo ona i tak przeciągnie go na stronę zła!
To znaczy, zaraz po tym jak uda się jej skrytykować każdy aspekt mojego życia. Cóż, Notatniku, spójrzmy prawdzie w oczy, nie mam zbyt wielu mocnych stron. Przynajmniej kiedy miałam Algernona, ale
16:25
Algernon.
Ona myśli, że nadal się z nim spotykam.
I, tak, nie bardzo mogę jej wyjaśnić, że musieliśmy zerwać w pewnych nieprzyjemnych, bliskich-śmierci-okolicznościach. Nigdy by mi tego nie odpuściła. Nigdy. To by było gorsze niż czterdziestosiedmio minutowy wykład o tym, jak zatrzymać przy sobie mężczyznę, który dostałam po tym, jak wprowadziłam się z powrotem do domu, kiedy Paul zostawił mnie dla tej wiedźmowatej sekretarki. (Barmanki? Jak go znam, to mogły być obydwie.)
Och tak...
On... jest poza miastem. Tak, to właśnie to. Poza miastem. W końcu jest bardzo zapracowany. Nie można oczekiwać, że zamknie całą firmę z powodu takiej drobnostki, jak Święta.
... Oczywiście, wtedy ona po prostu dojdzie do wniosku, że Algernon nie istnieje.
Dobry Boże, jestem zgubiona. Zgubiona. I co ja mam teraz zrobić? Jakoś wątpię, żeby wysłanie do niego sowy z prośbą o spotkanie z moją matką zadziałało. Może po prostu będę błagać pierwszego mężczyznę, który będzie przechodził obok, żeby udawał mojego chłopaka przez kilka dni.
Ha.
16:44
ECH.
Ludzie nie mają za grosz świątecznego ducha, Notatniku. Wierz mi.
To nie tak, że byłoby tak strasznie trudno. To nie tak, że on nie jest mi nic winien, bo jestem pewna, że jest! W końcu nikt nie znosi go tak dobrze jak ja. Fakt, że jest całkowicie nieznośnym i bezdusznym draniem nie powstrzymał mnie od zwykłych kontaktów z nim! Tak naprawdę, to jest cholernym szczęściarzem, że mnie ma!
Ale czy on to zauważa?
O nie.
Naprawdę.
I to nawet nie to, że sprawiłam, że to zabrzmiało jak jakiś wielki i straszny wysiłek. Ani trochę! Kiedy wrócił z drinkami natychmiast zaczął pochłaniać ognistą whisky w naprawdę niezdrowym tempie, wzięłam kilka łyków piwa kremowego i jak gdyby nigdy nic spytałam: „Myślisz, że może mógłbyś udawać Algernona przez kilka dni, kiedy przyjedzie moja mama?”
Ech. Nie wiem, czemu zawracałam sobie głowę.
Nawet nic nie powiedział. Tylko przestał pić i tak jakby gapił się na mnie przez bardzo długą chwilę zanim wziął raczej agresywny łyk.
Co, jak dla mnie, jest całkiem dziecinnym zachowaniem.
– To nie byłoby takie trudne – kontynuowałam, bo jestem głupia – musiałbyś tylko udawać dżentelmena, który mnie ubóstwia.
Jak tylko usłyszałam to wypowiedziane na głos, to zdałam sobie sprawę, że to by było niesamowicie trudne.
Snape chwilowo patrzył w sufit z tym jakże uroczym i aż nazbyt dobrze znanym „proszę, niech ktoś raczy sprawić, żebym był w stanie oprzeć się pokusie zamordowania jej” wyrazem twarzy.
– Zapomnij – burknęłam i wzięłam łyk piwa kremowego, co natychmiast sprawiło, że żałowałam, iż nie wybrałam czegoś mocniejszego.
– Śmiem podejrzewać – zaczął po chwili, a coś w jego tonie sprawiało, że wolałabym mieć pod ręką filiżankę kawy – że to oznacza, iż nie poinformowałaś swojej matki o twojej niefortunnej, małej... kłótni z kochankiem? Jakie to typowe, Aurigo – dorzucił, uśmiechając się ironicznie. – A przecież wydajesz się taka skłonna do dzielenia się ze wszystkimi każdym rozpaczliwym aspektem twojej pełnej udręk egzystencji.
– Spadaj.
Heh. Mogłabym równie dobrze poradzić mu, żeby adoptował Harry’ego Pottera.
– Co też skłoniło cię do zatajenia tak – wybacz mi – pikantnego szczegółu przed kimś tak bliskim? – kontynuował, idealny przykład czczej ciekawości. Przez chwilę żałowałam, że jednak nie kupiłam kolczastej obróżki, wydawała się dużo bardziej użyteczna.
– Och, ależ mam ochotę cię zabić – mruknęłam ponuro, domyślając się, że każda odpowiedź, którą bym stworzyła, byłaby użyta przeciwko mnie.
Uniósł brew.
– Czyż nie jesteśmy przewrażliwieni?
– Czy kiedykolwiek nie jesteś niemiły? – spytałam, raczej bezużytecznie.
– Nie przejmuj się, Aurigo – nie przerywał, najwyraźniej ani trochę nie zniechęcony, a jestem pewna, że udało mi się osiągnąć morderczy błysk w spojrzeniu. – W końcu kiedy ktoś jest obdarzony gracją i urokiem tak hojnie jak ty, posiada niemal bezgraniczną moc. Zatem jestem pewien, że gdybyś poprosiła bardzo grzecznie, twoje kobiece sztuczki wystarczyły by aż nadto, by pchnąć pewnego konkretnego mężczyznę z powrotem w twoje ramiona.
Ten paskudny uśmieszek uwydatnił się jeszcze bardziej, kiedy wstał i powiedział:
– Teraz, jeśli mi wybaczysz, mam do załatwienia kilka spraw, które nie są związane z nabywaniem zwiewnych apaszek ani zwierzęcych strojów.
I tak oto jestem: sama, zdenerwowana i zgubiona.
Nienawidzę tego mężczyzny.
Nienawidzę wszystkich mężczyzn.
Naprawdę, są tylko niesamowitą stratą czasu. Co z tego, nawet jeśli nie mam chłopaka? Mama może po prostu się z tym pogodzić. Wprawdzie mój tata jest dużo bardziej znośny niż wszyscy inni mężczyźni, z którymi miałam do czynienia, ale nadal nosi skarpetki nie od pary na formalne przyjęcia, tajemniczo głuchnie, kiedy mama mówi o nim w związku z jakimiś pracami domowymi i zapomina o ich rocznicy z poświęceniem godnym lepszej sprawy.
Więc naprawdę, czemu to ja mam imponować jej?
Powinna mi zazdrościć.
Zatem.
Sprawa zamknięta.
16:49
Zastanawiam się, o ile lat starzej wyglądałby Christopher ze sztucznymi wąsami.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 3Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 7Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 5Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 4Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 2Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 9Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 8Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotkiNarzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 6Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki 1Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki Narzekania zapatrzonej w gwiazdy idiotki więcej podobnych podstron