Kto i dlaczego zamordowal ksiedza Jerzego
Kto i dlaczego zamordował księdza Jerzego? Sensacyjne
kulisy zbrodni i śledztwa.
Będziesz ukrzyżowany (9)Krzysztof Kąkolewski
O ośrodku w Okoninie, takim, jakim był wtedy, mamy mniej informacji. Natomiast o Kijaszkowie, dzięki Branachowi, mamy dokładne relacje. Sami funkcjonariusze nazywają
podobne miejsca "ośrodkami tortur". Trudno je nawet sobie wyobrazić: połączenie lochów z al. Szucha z ośrodkiem wczasów pracowniczych.
Na podłodze - wykładzina bordo. Stał tapczan, lub rozłożona wersalka z pościelą, nie obleczoną (na której jednej z osób porwanych, kobiecie, pozwolono się
na chwilę położyć). Jeden stół służył rozdzieleniu oficerów przesłuchących od osoby torturowanej, drugi był przewrócony i do niego przykuwano
kajdankami więźniów. Okna szczelnie zasłonięte. Czy dla spotęgowania grozy, czy ze względów konspiracyjnych, przesłuchania prowadzono przy świecach. Gdy
funkcjonariusze, mimo ciepłych kurtek, zaczynali marznąć, włączali elektryczne ogrzewanie. Kobietom przy przesłuchaniu towarzyszyła funkcjonariuszka umalowana tak,
że wyglądało to na ucharakteryzowanie, w peruce.
Niektóre osoby porwane miały przez cały czas zawiązane oczy. Jednak gdy udało się zmusić ją do pisania, opaska bywała zdejmowana. Wtedy więzień
dostrzegał naprzeciw siebie kilku mężczyzn, którzy na głowach mieli naciągnięte pończochy, rajstopy czy kominiarki. Marynarki, kurtki nienaturalnie powypychane, jak
wywatowane bronią. Czasem dochodziły odgłosy z innego pomieszczenia. Muzyka, szum wody z kranu, zagłuszały krzyki.
Po kilku porwaniach władze podziemnej Solidarności toruńskiej zwróciły się do osób, z których porwaniem się liczono, by starały się ewentualnie w przyszłości
usytuować jak najstaranniej bazę porywaczy i zapamiętać, jak najwięcej szczegółów. W ten sposób została zidentyfikowana nysa koloru pomarańczowego z częściowym
oznaczeniem jej rejestracji.
W aucie znajdowało się na ogół trzech mężczyzn. Porywacze toruńscy wieźli ofiary z zawiązanymi oczyma; nieraz prymitywnie, tylko szalikiem. Porwani usiłowali
zapamiętać liczbę zakrętów, którą samochód pokonywał, w którą stronę skręcał (po działaniu siły odśrodkowej), jakość
nawierzchni, próbowali ustalić i zapamiętać czas trwania jazdy. To było najważniejsze, gdyż - gdyby mieli przeżyć - mogliby po promieniu wyznaczonym przez długość
trasy wyodrębnić krąg, obszar, w którym potem szukaliby miejsca swojego uwięzienia i torturowania. Jazda asfaltową szosą na ogół trwała około pół
godziny.
Istniał pewien rytuał czy pragmatyka służbowa, opracowana dla porwań. Nakazywała wykonanie czynności zmierzających do śmiertelnego zastraszenia ofiary.
Pierwszy etap odbywał się w lesie. Padał rozkaz kopania sobie grobu. Ofiara musiała położyć się na ziemi, odmierzyć sobą długość mogiły,
wyciągano z samochodu łopatę i porwany kopał. Towarzyszyły temu przekleństwa i ordynarne słowa, narzekania, że oficerowie SB marzną. Zdarzały się
też żądania, by ofiara modliła się przed śmiercią.
Nasze możliwości są nieograniczone. Niczym! Pod żadnym względem. Nam wolno wszystko. Prawo nas nie obowiązuje. Na ciebie wydany jest wyrok śmierci. Czy to jest
zgodne z prawem czy nie - nie ty będziesz decydować. W Polsce rocznie ginie bez wieści około dwustu osób - mówili oficerowie-porywacze.
Po wykopaniu dołu - tym, co przeżyli - kazano z powrotem wsiadać do samochodu. Zawiązywano oczy i znów trwała okołopółgodzinna jazda. Mijano jakąś bramę.
Klucz od kłódki miał zwykle jeden z porywaczy. Czasem jednak wystarczyło oficerowi SB tylko pchnąć bramę, czekała otwarta na ich przyjazd. Po drodze był jakiś
stopień czy pomost, próg - ofiara nic nie widząc, sądziła, że albo to są stopnie samochodu do przewozu więźniów, albo pomost nad jeziorem, skąd skuta będzie
wrzucona do wody. Okazywało się to jednak wnętrzem domku letniskowego. Domek nie był ogrzany. Uruchamiano magnetofon. Rozlegał się głos kogoś bliskiego, tak,
że porwany domyślał się, że i ta osoba jest w rękach porywaczy. Kobiety są pytane na okoliczność ciąży. Jeśliby tak, niech się zgodzi
na wszystko, jeśli chce chronić nie narodzone dziecko.
Cele porywaczy można sprowadzić do kilku standardów. Chcieli wymusić nieformalne zeznanie o podziemnej Solidarności, zmusić do podpisania zgody na współpracę, lub
zaangażować na wyższy jej stopień - zawodowej działalności szpiegowskiej. Groźby łączono z obietnicami. Tworzono kontrast miądzy śmiercią w
męczarniach a niebotyczną karierą. W czasie porwań toruńskich, ofiarom proponowano popierane przez MSW wejście na wyżyny społeczeństwa w kraju, także
pracę agenta na Zachodzie. Dawano czas na decyzję, oswajając z myślą o zdradzie - zarazem im dłużej porwanie trwało, tym malały nadzieje na interwencję
z zewnątrz, na ratunek. Porywaczy nie obchodził upływ czasu, fakt, że czynione są poszukiwania. Ofiara wiedziała, że szukają jej ci sami, którzy ją
porwali i jednym miejscem, do którego się na pewno nie zbliżą, przeczesując lasy, będzie ten leśny pawilon.
Propozycje często były skonstruowane w wyrafinowany sposób. Ofiara zaczynała przypuszczać, że podziemie jest przeniknięte agentami SB. Porywacze umiejętnie
ujawniali, jak wiele wiedzą z najtajniejszych spraw podziemia. Twierdzili, że przez swoich agentów tam umieszczonych mogą wszystko. Porwanemu Antoniemu Mężydle zaproponowali,
że uczynią go szefem toruńskiego podziemia opozycyjnego.
Groźby śmierci i obietnica kariery nie były czczymi przechwałkami (widzimy to po losach Romana Bartoszcze). I po karierach niektórych działaczy opozycji, którzy ostatnio
ujawnili swoje związki z komunistami.
Ofiary - poza kobietami - były bite pięściami, ciosami karate, uderzeniami dłoni, po głowie i całym ciele. Były kopane, kosmykami wyrywano im włosy. Niektórym
funkcjonariusze SB nakazywali zdjąć buty i bili po piętach. Zadawano ciosy w brzuch, kark, żebra, nerki i okolicę lędźwiową. Gdy porwani prosili o pozwolenie
wyjścia do ustępu - odmawiano im. Bawiono się tym, że ofiara, bita, musi jednocześnie powstrzymywać oddawanie moczu. Jeśli doszło do zmoczenia się, triumf
oficerów SB był ogromny: Nalał w pory. Zeszczał się, popuścił. Ale kultura! Nie wie, że to się robi w ustronnym miejscu - szydzili.
Rzecz zastanawiająca: w propagandzie przeciw ks. Jerzemu, prowadzonej przez tzw. agentów wpływu i trwającej do dziś (np. przez protesty przeciw zmianie nazwy ulicy na Żoliborzu)
w latach 1984-1989 rozpuszczano "poufną informację", że ten Popiełuszko nawalił w pory (spodnie), co miało oznaczać, że się bał. W
rzeczywistości mogło tak się stać pod wpływem tortur.
Od tej chwili przesłuchiwany zaczyna brzydzić się sam siebie, staje się dla siebie odrażający i zaczyna się godzić z obelgami płynącymi z ust
porywacza. W końcu ofiary oddają mocz przy oprawcach do plastikowej miski. Jeśli pomieszczenie jest ogrzane, każą im siedzieć w zimowym ubranku. Jeśli jest zimno,
rozbierają do koszuli. Mają syfon z wodą sodową, mają też butelkę ze zwykłą wodą. Nagle puszczają w twarz strumień wody z syfonu albo leją
wodę z butelki na głowę i za kołnierz przesłuchiwanego. Wlewają wodę do miski z moczem i polewają ofiarę. Przy tym dają pić, lub nie. Sami piją
cały czas wódkę z butelki, będąc pijani i udając jeszcze bardziej pijanych, bawią się bronią, repetując pistolet, odbezpieczają go, kierując
jego lufę w stronę ofiary.
Czasem z sąsiedniego pokoju słychać było radio. Głos spikera dochodził jak z innego świata. Milionom nieświadomych, którzy słuchali tej samej fali, nie
przychodziło na myśl, że w leśnym pawilonie informacja (podaje to Branach za Mężydłem): - Mamy dziś czwarty dzień marca. Imieniny Łucji i Kazimierza.
Jest godzina 17.00, - jest bezcenną wiadomością o tym, jaki jest dzień i godzina, może ostatnia w ich życiu.
Czy ks. Jerzemu, jeśli był w takim miejscu, puszczano komunikaty o bezsensownych i beznadziejnych poszukiwaniach, które omijały właśnie ten pawilon, w którym się
znajdował? Mógł przeżyć też "próbę generalną" śmierci: oprawcy przykuwają ręce ofiary do dwóch krzeseł i przystawiają do szyi
miseczkę, do której pozwolili mu oddać mocz. Do tej miseczki wykrwawi się. Tędy będzie się lała krew po przecięciu tętnicy szyjnej. Wlewają mu do ust
siłą wódkę, polewają alkoholem twarz, ubranie. Ofiara wie, że jej śmierć pójdzie na marne: mokra od moczu i alkoholu, cuchnąca, odrażająca, ofiara bójki
pijackiej czy samobójstwa? Jej ciało zostanie porzucone w rowie lub na śmietniku.
Wiarygodny informator z Torunia twierdzi, że w dniu porwania ks. Jerzego od rana było wiadomo w Toruniu, że miejscowa SB miała uczestniczyć w ważnej akcji, wspomagać
tajne przedsięwzięcie.
Prof. Jerzy Przystawa w analizie odrzuconej przez "Kulturę" paryską pisze, że sprzeczności i zagadkowe zachowanie się porywaczy zmusza go do postawienia hipotezy, iż
komando Piotrowskiego oddało ks. Jerzego w ręce jakiejś innej grupy... Kto jeszcze brał udział w tej zbrodni?" - zastanawia się prof. Przystawa.
Czy byli nimi funkcjonariusze z Torunia czy osoby postawione wyżej w hierarchii od Piotrowskiego? Nie można wykluczyć, że mogli być i jedni, i drudzy. Czy, używając
enigmatycznego określenia, obcokrajowcy? Czy powstała mieszana ekipa polsko-radziecka? Do tej kwestii wrócimy.
W tym momencie bowiem rozważania nad miejscem, gdzie ks. Jerzy był torturowany, i hipotezami, kto to robił, zaczynają być nierozdzielne.
Najbardziej śmiała teza: że ks. Jerzego torturowano w jednym z niezliczonych budynków MSW czy Ministerstwie Obrony Narodowej, lub w jednym z tzw. lokali kontaktowych, pozornie
prywatnym lokalu znajdującym się w budynku mieszkalnym, zwykłym lub zarezerwowanym dla pracowników tajnych służb. Zgodnie z nią, ks. Jerzy został przerzucony
helikopterem z lasu pod Toruniem do Warszawy.
Istnieje zeznanie świadka, który widział przy jednym z mokotowskich jeziorek trzech mężczyzn, którzy wrzucili czyjeś ciało do wody. Postura, wygląd trzech mężczyzn,
ich współdziałanie zgadzałyby się z opisem komando Piotrowskiego. Było to jednej z nocy pomiędzy porwaniem a odnalezieniem księdza Jerzego. M.in. w zeznaniach
Chmielewskiego na procesie toruńskim występuje Jeziorko Czerniakowskie. Chmielewski twierdzi, że wrzucili z mostku do wody spakowane do worka niepotrzebne już akcesoria, które im
służyły lub miały służyć, choć nie były użyte przy porwaniu.
Chmielewski określa początkowo datę tego zacierania śladów jako "potem", ale po czym? W dalszej części zeznania "przypomina sobie", że było
to w nocy z 21 na 22 października. Czy więc wrzucili tylko worek? Chmielewski przyznaje, że pojechali jeszcze dalej nad jeziorko.
Nocny świadek, który zgłosił się do "Expressu Wieczornego", widział nad jeziorkiem samochód. Poruszał się koło mostku wzdłuż brzegu
jeziorka. Jechały w nim osoby, które wrzuciły to, co obserwator nazwał "ciałem ks. Jerzego".
Po "przechowaniu" w jeziorku zwłok, ci trzej lub inni wydobyliby je i przewieźli nad zalew na Wiśle koło Torunia i wrzucili tam? Istnieje też wersja, że po
śmierci ks. Jerzy był przechowywany w jednej z kostnic znajdujących się pod kontrolą MSW w Warszawie.
Istnieje jednak trzecia, bardziej prawdopodobna, hipoteza, że ks. Jerzy po porwaniu był więziony w jednej z radzieckich jednostek na terenie woj. toruńskiego. Niektóre z nich,
nadzorujące łączność w ramach Układu Warszawskiego, nie były liczne i choć zajmowały spore, wydzielone, odcięte murami i drutami kolczastymi obszary,
nie rzucały się w oczy. Niektóre jednostki LWP na zewnątrz miały wartowników nie w mundurach wojskowych, ale straży przemysłowej. (Jedna z baz radzieckich pod Warszawą
strzeżona była również przez wartowników ubranych w mundury straży przemysłowej).
Owe obszary były strategicznym labiryntem paktu. I tu występuje wątek helikoptera. Przypadkowi obserwatorzy skojarzyli dzień i czas porwania ks. Jerzego z lotami helikoptera nad
obszarem na południe i zachód od Torunia. Mogło to być transportowanie ks. Jerzego, ale i mógł być nadzór z powietrza. W czasie innej wielkiej operacji komunistycznych służb
specjalnych - morderstwie Żydów w Kielcach, nadzór, obserwacje czy dokumentowanie z powietrza było widoczne.
W polskiej prasie polemizowano, piętnowano i wyszydzano tę część obrony. Gdy gen. Kiszczak, czy osoba pozornie postronna, np. Róża Pietruszkowa, powoływali się
na tzw. moskiewski trop w sprawie ks. Jerzego. Mówiło się, że chcą zrzucić winę na Rosjan i siebie wybielić. Ale to tylko pogarszałoby sytuację i ich winę,
bo wchodzili w spisek przeciw własnemu państwu, którym kierowali, narodowi i obywatelom, których rzekomo byli współbraćmi. Było to trzy dni po porwaniu ks. Jerzego. Nikt
nigdy nie chciał zbadać tego tropu. cdn
KRZYSZTOF KĄKOLEWSKI
Ciag dalszy
>>> Kliknij - Wróć do poczatku <<<
Zamknij to okno
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Bedziesz Ukrzyzowany6Bedziesz Ukrzyzowany11Bedziesz UkrzyzowanyBedziesz Ukrzyzowany5Bedziesz Ukrzyzowany2Bedziesz Ukrzyzowany1Bedziesz Ukrzyzowany7Bedziesz Ukrzyzowany12 13Bedziesz Ukrzyzowany4Bedziesz Ukrzyzowany3Bedziesz Ukrzyzowany10Jaką wartość będzie miała zmiennamilosc ukrzyzowanaInaczej będzieTEKST Bedziez tego zalowalawięcej podobnych podstron