Kto i dlaczego zamordowal ksiedza Jerzego
Kto i dlaczego zamordował księdza Jerzego? Sensacyjne
kulisy zbrodni i śledztwa.
Będziesz ukrzyżowany (3)Krzysztof Kąkolewski
Prezentujemy Państwu następny odcinek książki Krzysztofa Kąkolewskiego, dotyczącej tajemniczych okoliczności zamordowania księdza Jerzego Popiełuszki.
Autor rozwija w nim i udowadnia tezę, zasugerowaną tydzień temu, iż ucieczka Waldemara Chrostowskiego była "zainspirowana" przez porywaczy Księdza.
Redakcja
Z analizujmy rozmieszczenie osób w samochodzie. O Chrostowskim, jak mawiali funkcjonariusze "wiedzieli więcej, niż on sam o sobie". Wiedzieli, że jest wyszkolonym
komandosem, fachowym kierowcą. Powszechnie znana praktyka przewożenia zatrzymanych przez władze bezpieczeństwa samochodami osobowymi była taka, że umieszczano taką
osobę pomiędzy dwoma funkcjonariuszami na tylnym siedzeniu, lub po prawej stronie siedzenia przy zablokowanych trwale drzwiach (często bez klamki), a po drugiej stronie siadał
funkcjonariusz, który odcinał możliwość ucieczki drzwiami po tej stronie pojazdu. Gdy chodzi o kogoś szczególnie cennego lub niebezpiecznego sadzało się go z tyłu
między dwoma urzędnikami policji. Czasem dodatkowo siedzący obok kierowcy funkcjonariusz pół odwrócony nadzorował jego zachowanie. Chrostowski, były komandos, zawodowy
kierowca, znający tajniki ruchu drogowego i pojazdu, którym go wieziono, jak i zasady walki wręcz, sposoby oswabadzania się z rąk przeciwników, posadzony był na
uprzywilejowanym miejscu, które na ogół zajmował dowódca patrolu czy ekipy. Nie tylko nie zablokowano drzwi, ale założono mu kajdanki, które pękły przy wyskakiwaniu z
wozu. Jak wykazała ekspertyza, były nadpiłowane. Wręcz prowokowano jego ucieczkę, ostrzegając, że to jego "ostatnia droga" - czy coś w tym rodzaju, słowa
te nie zostały dokładnie odtworzone i nie wiadomo, jak brzmiały, ale była to zapowiedź śmierci. Któryż morderca, a szczególnie wysoko kwalifikowany, utrudniałby
sobie zadanie, narażając się na opór rozpaczliwą obroną? Przeciwnie, łudziłby go, by zaskoczyć morderczym ciosem, a nie ostrzegał o swoich zamiarach. Także
szybkość samochodu, którą Leszek Pękala określił jako ok. 80 km/godz. rzekomo z powodu uszkodzenia wozu, w rzeczywistości miała dodać odwagi
Chrostowskiemu. Skoro zapowiedzieli, że go zabiją, mniej ryzykował w swoim pojęciu skacząc, niż biernie czekając na śmierć.
A bsurdy koronuje fakt, który najbardziej zadziwia: gdy Chrostowski wyskoczył z samochodu, Leszek Pękala nie zwolnił - w swoich zeznaniach nawet nie fatyguje się, by powiedzieć,
że przeszła mu taka myśl - tylko cytuje Piotrowskiego: Piotrowski wydał polecenie, by jechać dalej i nie zatrzymywać się... Nie zatrzymując się jechałem
w kierunku Torunia.
Jak wyniknie z moich dalszych rozważań, te pozorne bezsensowne zachowania trzech oficerów SB, włącznie z użyciem przepiłowanych kajdanek, należały do planu
porwania ks. Jerzego. Ucieczka Chrostowskiego była trzem porywaczom niezbędna. Przed udaniem się oprawców na miejsce, gdzie był ksiądz Jerzy, musiał zniknąć z
samochodu nieświadom co się naprawdę stało i co ma się wydarzyć, przeciwnie: przekonany (jak się okazało nie do końca), że ks. Popiełuszko
odjechał w bagażniku. Mieli do wyboru: zabić go - musieliby ukryć jego trupa, co pochłaniało bezcenny czas - lub puścić wolno. Kłopot z likwidacją
Chrostowskiego opóźniałby akcję, musieli bowiem natychmiast znaleźć się w miejscu, gdzie był przetrzymywany ks. Jerzy.
Chrostowski nie mógł się dowiedzieć, że Księdza nie było w bagażniku. Była to fikcja stworzona na jego użytek; miał uciec i przekonany o tym
alarmować władze milicyjne i kościelne, wprowadzić je na mylny trop. W wypadku bowiem zatrzymania samochodu z trzema funkcjonariuszami, jadącego na miejsce, gdzie był ks.
Jerzy, w bagażniku Księdza by nie znaleziono.
Z atrzymanie samochodu ks. Jerzego przez porywaczy odbyło się w miejscu dziś tłumnie odwiedzanym, oznaczonym krzyżem. Z tego miejsca w prawo biegnie dukt leśny i tam
na brzegu lasu prawdopodobnie stał drugi samochód. Stamtąd Chrostowski słyszał słowa protestu - widać ks. Jerzy stawiał opór i wtedy po raz pierwszy uderzono go i
wepchnięto do tego samochodu, po czym Piotrowski musiał wrócić do swojego samochodu - zamarkował wrzucenie ks. Jerzego do bagażnika i ruszyli, chcąc jak najszybciej
pozbyć się Chrostowskiego i dotrzeć na miejsce, gdzie drugi samochód zawiózł ks. Jerzego.
A więc mamy już skraj lasu - a nie bagażnik. Te zeznania nie zostają zauważone, a Chrostowskiego widać ta sprawa nurtuje, skoro powraca do niej, sygnalizując ją
nam, choć może sam nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji tego co mówi, do jakich to może prowadzić wniosków, wręcz uporczywie, jakby zostawiał jakąś wskazówkę,
o której wie, że jest ważna, ale sam jej nie potrafi zinterpretować.
W swoich wspomnieniach pt. Świadectwo powraca raz jeszcze do owej chwili, a przypomnijmy, że jest zawodowym kierowcą: Przez chwilę sądziłem, że zamaskowali to
(wrzucenie Księdza do bagażnika - KK), by mnie zmylić. Ale w jakim celu? - pyta po latach, jakby wzywając kogoś innego, by dał na to odpowiedź. Można by sądzić,
że myśli te przyszły mu po jakimś czasie, zastanowieniu, ale tak nie było.
Pod pierwszym wrażeniem, gdy pokrwawiony, posiniaczony, w rozerwanych kajdankach zjawił się szukać pomocy w znajdującym się blisko drogi hotelu robotniczym, "wpadł
- zeznał jeden z jego mieszkańców Mirosław Malinowski - mówił, że Ksiądz został (podkr. KK), martwił się o Księdza. Mówił, że nie wie co
z nim jest, że może go do lasu wyprowadzają, coś w tym sensie. Pod pierwszym wrażeniem i jak zauważyli świadkowie, bardzo silnym, Chrostowskiemu nawet na myśl
nie przyszło, by powiedzieć, że Księdza uwięziono w bagażniku. W ogóle nie brał pod uwagę takiej możliwości. Sugestywność słów
Chrostowskiego była tak duża, że gdy zaraz potem z hotelu robotniczego dotarł do miejscowej plebanii, jej proboszcz, ks. Józef Nowakowski zatelefonował do Pogotowia MO i
poprosiwszy o połączenie z dyżurnym funkcjonariuszem, SB żądał wszczęcia poszukiwań. Powiedział: (...) gotowi jesteśmy budzić ludzi i sami zacząć
szukać w lesie. W swoich wspomnieniach Świadectwo Chrostowski ciągle krąży wokół tej myśli, wraca do swoich obaw tamtego dnia: Co zrobili z Jerzym? Zostawili go w
lesie, jeśli tak, to gdzie go przetrzymują? Ks. Nowakowski zeznawał: Na moje pytanie, czy zabrali go do tego samochodu i zostawili w lesie, odpowiedział (Chrostowski - przyp. KK),
że nie jest pewien, mogli go tam zostawić, w lesie. Chrostowski tłumaczy się przed sądem, że wszczął alarm i wywołał tym poszukiwania na wielką
skalę: Musiałem brać pod uwagę, że Ksiądz może się tam (w lesie - przyp. KK) znajdować, a wrzucenie do bagażnika było tylko maskowaniem.
Armia funkcjonariuszy przeczesywała las - mówił do Chrostowskiego z wyrzutem przewodniczący składu sądzącego.
Początkowo poszukiwania ograniczyły się tylko do lasu, który wskazał Chrostowski jako miejsce zaniknięcia ks. Jerzego: Szliśmy (w głąb lasu - przyp. KK) około
500 metrów - zeznaje jeden ze świadków. Wołaliśmy. Oświetlaliśmy teren latarką. Wołaliśmy, by Ksiądz się nie bał, by wyszedł.
Za dnia akcja trwała dalej. Zachowały się zdjęcia ubranych w panterki i rogatywki żołnierzy (czy zomowców), idących jak w obławie, jeden przy drugim w odległości
około dwu metrów. W górze helikopter. Nawet ów błąd językowy, który powtarza prawie za każdym razem Chrostowski zamiast "zamarkowane" używając słowa
"zamaskowane" wskazuje na podświadome biegnącą myśl, że naciskanie zderzaka było czynnością maskującą fakt, że Księdza wprowadzono
do lasu.
D opiero w miarę mijania czasu - im dalej od wydarzenia - i prawdopodobnie pod wpływem sugestii, jakie wynikły z zeznań porywaczy - na nich oparto oficjalną wersję
wydarzeń - Chrostowski zaczyna coraz częściej wspominać o bagażniku i ta wersja staje się po trochu równoległa do wersji wyprowadzenia ks. Jerzego na brzeg lasu,
nigdy jednak Chrostowski nie ulega jej całkowicie. Podobne zjawisko ulegania sugestii dało się zaobserwować równocześnie u patologa prof. Byrdy, do czego wrócę analizując
kolejne wersje jej ekspertyz. Naszedł moment, by przypomnieć decydujący, moim zdaniem, dowód - a raczej brak dowodu, że ks. Jerzego wrzucono do bagażnika i wożono w nim.
Jest to brak śladów krwi w tymże bagażniku. To, że do tego stopnia zmasakrowana ofiara - jak wynika z obdukcji - nie zostawiła ani kropelki krwi, a przecież poraniona,
broczyła nią, i to z miejsc, jak to się potem określa, "unaczynionych". Nawet nie starano się w czasie procesu udowadniać, że ślady te usunęli
lub usiłowali usunąć porywacze. Ten wątek został jednak skwitowany - dla uprzedzenia ewentualnych pytań - tłumaczeniem Leszka Pękali: (...) chcieliśmy
zatrzeć te ślady, ale ich nie było. Ten, nawet ten jeden fakt braku krwi męczennika obala całkowicie wersję oficjalną, która była przedmiotem procesu.
Nie ma też w procesie eksperymentu śledczego z wrzuceniem człowieka (pozoranta) do bagażnika, jego uwalnianiem się przez wyłamanie zamka, klapy itp. Następna, nie
wyjaśniona, jest ucieczka Waldemara Chrostowskiego. Nie pasuje to pozornie ani do okrucieństwa sprawców, ani ich zdecydowania na ryzyko poczucia bezkarności. Dlaczego pozwolili mu
uciec? Dlaczego go nie zabili? Jeszcze bardziej nie pasuje do oficjalnej wersji, że zrobili wszystko, by ułatwić mu ucieczkę. Kto zastrzasnął za nim drzwi?
Porywacze chcieli się jak najszybciej pozbyć Chrostowskiego. Gdyby nie uciekł, musieliby go zabić, co byłoby dla nich tylko kwestią techniczną, ale kłopotliwą.
Zajęłoby to im sporo bezcennego czasu - a również mogło wywołać nieprzewidziane komplikacje. Dlatego nie tylko nie próbują zatrzymać Chrostowskiego, ale pędzą
dalej. Dokąd?
Tam gdzie był ksiądz Jerzy. Albo zawracają za jakiś czas i jadą do tego samego duktu leśnego, przy którym zatrzymali auto z księdzem Jerzym - zostało ono
tam z otwartymi drzwiami - lub pojechali dalej do miejsca, gdzie miało się zacząć przesłuchanie ks. Jerzego.
Ponieważ ks. Jerzy wcale nie znajdował się w bagażniku, a jedynym pasażerem auta porwanym był Chrostowski. Ks. Jerzego wciągnięto błyskawicznie w głąb
duktu leśnego, gdzie oczekiwał na niego drugi samochód, być może mikrobus, do którego go wepchnięto i prawdopodobnie początkowo drogami leśnymi, przedtem
wyszukanymi, odwieziono tam, gdzie mieli przyjechać trzej porywacze. Ich jedynym zadaniem było więc pozbycie się Chrostowskiego, nie mogli go bowiem zabrać tam, dokąd dążyli.
Im szybciej Chrostowski uciekł, tym było to dla nich lepsze. Przedstawienie ucieczki Chrostowskiego jako nieoczekiwanej, niepożądanej, będącej prawie "wypadkiem przy
pracy" jest więc jednym z elementów osłonowych, za którymi kryto prawdziwe wydarzenia i rzeczywiste cele.
To, że nawet się nie zatrzymali po jego skoku nie mówiąc o tym, że nie strzelali za nim, nie krzyczeli "stój" przyjmując tę wersję czy jakąkolwiek
inną jego wydostania się z ich rąk, wskazuje na chęć jak najszybszego rozstania się z panem Waldemarem. To, że wywoła on alarm, spowoduje natychmiastowe rozpoczęcie
poszukiwań księdza Jerzego - a nie dopiero parafia im. św. Stanisława Kostki nazajutrz rano, gdyby samochód z ks. Jerzym i Chrostowskim nie przybył - nie miało dla
porywaczy znaczenia.
Wiedzieli, że ksiądz Jerzy nie zostanie znaleziony, gdziekolwiek by go poszukiwano i jakimkolwiek środkami by to czyniono, dokąd nie zadecydują o tym służby
specjalne. Poszukiwanie ks. Jerzego, przeczesywanie lasów itp. było operacją pozorowaną, o której bezsensowności i bezcelowości może nie wiedzieli dowódcy jednostek,
natomiast wiedzieli ci, którzy byli wtajemniczeni w operację, której kryptonimu dotąd nie ujawniono.
KRZYSZTOF KĄKOLEWSKI
Ciag dalszy
>>> Kliknij - Wróć do poczatku <<<
Zamknij to okno
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Bedziesz Ukrzyzowany6Bedziesz Ukrzyzowany11Bedziesz UkrzyzowanyBedziesz Ukrzyzowany5Bedziesz Ukrzyzowany2Bedziesz Ukrzyzowany1Bedziesz Ukrzyzowany7Bedziesz Ukrzyzowany12 13Bedziesz Ukrzyzowany4Bedziesz Ukrzyzowany9Bedziesz Ukrzyzowany10Jaką wartość będzie miała zmiennamilosc ukrzyzowanaInaczej będzieTEKST Bedziez tego zalowalawięcej podobnych podstron