Bedziesz Ukrzyzowany1










Kto i dlaczego zamordowal ksiedza Jerzego






 
Kto i dlaczego zamordował księdza Jerzego
Popieluszko?   
Sensacyjne
kulisy zbrodni i śledztwa.
 

 
 



Będziesz ukrzyżowany (1)Krzysztof Kąkolewski
 



Wczesną wiosną 1985 roku przekazano mi oprawiony w angielskie płótno,
liczący 687 stron tom, którego karty dwustronnie były zadrukowane na powielaczu.
Wolno mi było trzymać go dwa tygodnie, czekali na niego inni. Tytuł brzmiał:
Proces o zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki, Toruń 1984. Nie było wydawcy ani
autora. Dziś, porównując "Pismo okólne" Biura Prasowego Episkopatu Polski i jego
numery z początku 1985 r. stwierdzam, że tom ten był oprawionym zespołem kilku
numerów tegoż biuletynu, pozbawionym jednak wszelkich cech, które pozwoliłyby mi
zidentyfikować wydawcę czy autora tekstu.
Zrobiłem z tego dokumentu 70 stron notatek i
zwróciłem go w terminie. Już w czasie pierwszej lektury tomu, a potem w czasie
robienia notatek, znalazłem się pod silnym wrażeniem wykrytej przez siebie luki
w procesie i materiale dowodowym, zasadniczym braku, pęknięciu, które podaje w
wątpliwość wszystko, o czym w Toruniu mówiono, a przede wszystkim okoliczności i
czas śmierci ks. Jerzego Popiełuszki.
Stwierdziłem, że wszystko, co wiemy o tej zbrodni, wiemy od oskarżonych,
wysoko wyszkolonych oficerów tajnej komunistycznej policji politycznej, którzy
sami siebie oskarżyli o dokonanie mordu i opisali jego przebieg. Jedyne
świadectwo, jedyna relacja, pochodzi z ust wspólników, osób, które okazały się
też jedynymi świadkami swojej zbrodni i to najmniej wiarygodnymi. Zaproponowałem
analizę procesu jednemu z pism wychodzących poza zasięgiem cenzury, ale
spotkałem się z odmową następująco uzasadnioną: To byłoby podważeniem
wiarygodności procesu toruńskiego, a może i obaleniem wyroku i to wykorzystałaby
SB, starając się o rewizję, by w ten sposób uwolnić Piotrowskiego i innych.
Musimy w każdym razie przez jakiś czas udawać, że proces toruński, mimo
wszystkich uchybień, uznajemy. Wydaje mi się, że tak uważali nawet ci,
którzy należeli do grup, dziś nazywanych niepodległościowymi, bo gdy po
spotkaniu na plebanii u ks. Józefa Maja z Janem Olszewskim
jesienią 1985 r. przedstawiłem mu swoją koncepcję, nie odpowiedział mi ani
słowem.
Podobnie po dziesięciu latach zareagował prok. Andrzej Witkowski, nie
komentując mojego wywodu. Mecenas Edward Wende natomiast w grudniu 1995
roku powiedział, że nie odrzuca mojego wywodu, szczególnie w świetle powtórnego
procesu morderców Grzegorza Przemyka (ten motyw zanalizuję dalej
szczegółowo) spostrzega się, że na procesie toruńskim "wszystko od początku do
końca było wyreżyserowane". Wende przypomniał słowa ministra Kiszczaka do
jednego z aktorów wielkiego widowiska toruńskiego, będącego pułkownikiem:
Towarzyszu generale trzeba będzie posiedzieć. Z góry wliczono w sprawę
możliwość, że oficerowi UB czy SB nie powiodłaby się nielegalna akcja.
Odsiadując więzienie dalej jest na służbie (jak w przypadku np. zamieszanego w
organizację zabójstwa Żydów w Kielcach w 1946 r. mjr. płk. Władysława
Spychaja vel Sobczyńskiego pobyt w więzieniu zaliczano mu do stażu
służbowego). Po roku prezydentury Lecha Wałęsy, gdy Jaruzelski i
Kiszczak, koalicjanci poprzednich rządów, rzekomo solidarnościowych,
odeszli w dal tak ulubionej przez siebie historii i niektóre pisma zaczęły
wychodzić spod kurateli RSW Prasa, doszedłem do wniosku, że nadszedł czas, by
ogłosić moją koncepcję.
W siedmiolecie śmierci ks. Jerzego otworzyła się
przede mną możliwość przeprowadzenia małej kampanii prasowej, w czym pomogły mi
trzy osoby: Bogdan Możdżyński z "Expressu Wieczornego-Kulis", oraz
Jacek Mroczek, Ryszard Jórczak z "Kuriera Polskiego" i Janusz
Gazda, ówczesny redaktor naczelny miesięcznika "Kino". Moje wypowiedzi i
ocenę filmu Antoniego Krauzego Czyny i rozmowy opublikowano
w okresie od października 1991 roku do sierpnia 1992 r. Poza jednym, który
omówię w dalszej części - nie nadeszły żadne protesty, sprostowania,
wyjaśnienia.
Czynniki oficjalne zbyły te publikacje milczeniem. Urząd prokuratorski nie
wezwał mnie, by przesłuchać, mimo iż przedstawiona przeze mnie wersja wydarzeń
podważała ustalenia procesu toruńskiego. Sądzę, że nie reagowano, gdyż
Witkowski był już usunięty, a szykowano się do poprowadzenia procesu generałów,
tak, by ich uniewinnić. Nasuwa się podejrzenie, że za cenę rzekomego
dopuszczenia do władzy, do współrządzenia, koła, które zawarły porozumienie z
komunistami, weszły w zmowę w sprawie zbrodni na księżach: Popiełuszce,
Niedzielaku, Suchowolcu, do których już po "okrągłym stole" dołączył zamordowany
ks. Zych, objęty widać tym samym gentlemen agreement.
Oba procesy o porwanie i zabójstwo ks. Jerzego, poza tym, że dotyczyły tej
samej sprawy, tej samej ofiary, łączyła inna uderzająca cecha. Było nią ucięcie
odpowiedzialności - w toruńskim już nie wolno było dalej sięgnąć, niż do
Pietruszki. W warszawskim procesie, gen. gen. Ciastonia i Płatka -
byli ostatnim ujawnionym ogniwem zbrodni, jak przedtem Pietruszka. Generałów
rzucono na żer, gdy sytuacja rozwinęła się w niepomyślnym kierunku. Wybór Lecha
Wałęsy na prezydenta, pucz moskiewski, klęska jego przywódców i (czasowe)
rozwiązanie ZSRR spowodował, że nie udawało się dotrzymać pewnych ustaleń.
Początki pluralizmu politycznego w Polsce powodują, że nie wszyscy czują się
związani układami z ul. Zawrat, I i II Magdalenki i "okrągłego stołu", że trzeba
ujawnić następny szczebel wspólnictwa, człon, by ocalić od odpowiedzialności
czynniki, które podejmowały decyzję lub ich decyzja mogłaby powstrzymać
zbrodnicze działania i ocalić ks. Jerzego. Zniszczenie protokołów posiedzeń
Biura Politycznego KC PZPR, poświęconych ks. Jerzemu, jest wymowne. Lech
Kaczyński w jednej ze swoich wypowiedzi przyznał: "...nie wykluczam, że
takie rozmowy w Magdalence były na temat ks. Jerzego... Ja w nich nie
uczestniczyłem, ale mam powody przypuszczać, że były. Wiele powiedziano w
tych dwu zdaniach: po pierwsze, że ze strony, którą nazwijmy opozycyjną, nie
zawsze te same osoby, nie wszystkie uczestniczyły we wszystkich rozmowach w
Magdalence i że akurat osoba taka, jak Lech Kaczyński, do której strona rządowa
nie miała zaufania, była wyłączona z rozmów o ks. Jerzym. Prowadząc rozmowy z
komunistami, trudno było wyizolować sprawę ks. Jerzego z ciągu morderstw
dokonanych na księżach, które w odróżnieniu od zbrodni na ks. Jerzym
przedstawiane były jako przypadki, nieszczęśliwe zbiegi okoliczności - przed
rozpoczęciem obrad "okrągłego stołu" prawie w przeddzień zamordowano w
dziewięciodniowym odstępie czasu księży: Niedzielaka i Suchowolca, a latem,
zanim sformowano rządy jedności narodowej - z Jaruzelskim, Mazowieckim i
Kiszczakiem - zabito ks. Zycha.
Zbigniew Branach w znakomitej i prawie nie znanej
ogółowi książce Tajemnica śmierci ks. Zycha analizuje działalność
"komand śmierci". Wśród znaczących i wybitnych osób pozbawiły one życia także
Piotra Bartoszcze, prawdopodobnie Jana Strzeleckiego, a może i
Piotra Jaroszewicza. Największą wartością książki Branacha jest analiza zbrodni
dokonanych na trzech księżach, tak by móc z góry zaplanować naturalne
wyjaśnienie ich śmierci. Mordercy są wśród nas - kończy Branach. Analiza tylko
jednego matactwa - wokół zamordowania ks. Zycha, zajmuje 150 stron druku.
Ugoda z komunistami była zawarta w sprawie ks.
Jerzego, a tym samym w sprawach Grzegorza Piotrowskiego, Zenona Płatka,
Ciastonia, Adama Pietruszki, Waldemara Chmielewskiego i Leszka Pękali?". Pacta
sunt servanda? - odpowiadali centroprawicy lewicowcy, którzy uczestniczyli w
"okrągłym stole", nie dopuszczając do jakiejkolwiek rewizji jego postanowień.
Uzgodnienia w sprawie zamknięcia sprawy ks. Jerzego, ucięcia
odpowiedzialności, wymusili na opozycji, Solidarności może i Kościele
przedstawiciele rządu PRL - Jaruzelski i Kiszczak już przedtem. Nałożone
było embargo informacyjne nawet w pismach emigracyjnych. Latem 1995 roku
otrzymałem od prof. Jerzego Przystawy kopię jego artykułu przesłanego do
paryskiej "Kultury" zaufanym kanałem w grudniu 1989 r. pod pseudonimem
Czesław Odrowąż, pt. "Kilka pytań bez odpowiedzi". Pytania te
pozostawały do dziś bez odpowiedzi, a "Kultura" analizy prof. Przystawy nie
opublikowała. Prof. Przystawa podważa w swojej analizie szereg podanych przez
oskarżonych faktów, obala ich interpretację przyjętą bez zastrzeżeń w procesie,
lub zadaje pytanie: dlaczego taką interpretację przyjęto? Dlaczego nie zbadano
na procesie pewnych zagadkowych wydarzeń, nie wyjaśniono rzucających się w oczy
sprzeczności? W listopadzie 1994 r. również Zbigniew Herbert na łamach
"Tygodnika Solidarność" przypomina, że nie usiłowano rozwikłać na procesie
toruńskim najważniejszych kwestii i stwierdza, że pewnie nigdy nie dowiemy
się, kto kierował zbrodnią.
Analizę zaczniemy od faktu zdumiewającego - choć
być może w systemie socjalizmu realnego nieuniknionego - że śledztwo w
sprawie morderstwa na księdzu Jerzym prowadzili ci sami ludzie, którzy kazali go
inwigilować, podsłuchiwać, podrzucać mu fałszywe materiały dowodowe, urządzać
prowokacje. Prowadzili śledztwo w sprawie swoich własnych rozkazów, które
spełnili, lepiej lub gorzej, mordercy - ich zwierzchnicy. Prowadzili je koledzy
morderców, a może mordercy prowadzili śledztwo we własnej sprawie? Nie
zatrzymano i nie osadzono oskarżonych w różnych aresztach, w obawie matactw,
porozumienia. Oni właśnie nadali bieg, najpierw pozorowanym poszukiwaniem ks.
Jerzego, a potem pozorowanemu śledztwu w tej sprawie, tworząc fikcyjny kształt
wydarzeń, przedstawionych opinii publicznej i sądowi w Toruniu, jaki wypracowali
w swoich gabinetach jeszcze, być może, przed porwaniem ks. Jerzego.
Współmordercy prowadzili śledztwo przeciw innym współmordercom, którym
kilka dni wcześniej wydali odpowiednie rozkazy - i przeciw samym sobie.
Symulowali, iż wpadli na trop zbrodniarzy, choć znali ich od początku. Silne
zespolenie i współdziałanie winnych w tej sprawie z organami ścigania ujawnia
się w zupełnie jawnej zmowie prokuratora i głównego oskarżonego w procesie
toruńskim, gdy w sposób brutalny i kłamliwy atakowali ks. Jerzego oraz Kościół
katolicki, przenosząc częściowo oskarżenie z trójki podsądnych - i osądzając
ofiarę. Piotrowski sądzony za morderstwo, osądzał zamordowanego. Przedstawiał
siebie - jako ofiarę bezbronnego i żyjącego w opinii świętości ks. Jerzego,
który jakoby zmusił go do zamordowania samego siebie.
Zmowie, która doprowadziła do zbrodni, towarzyszyła
zmowa mająca na celu ukrycie rzeczywistego przebiegu i przyczyn morderstwa.
Nawet jednak góry obmyślanemu i przygotowywanemu równocześnie ze zbrodnią
wyjaśnianiu sprawy towarzyszyły dwa tajemnicze i spektakularne wydarzenia, które
wskazują, że coś wymykało się z rąk winnych zbrodni i winnych kłamstwa w sprawie
zbrodni. Zginęli dwaj oficerowie SB, wraz z kierowcą samochodu,
współuczestniczący w tworzeniu wyjaśnień w sprawie zabójstwa ks. Jerzego. Mało
wiemy o tym wydarzeniu. Wracali z południa Polski, rzekomo z Tarnowa i Krakowa.
Nigdy nie podano, jaki dokładnie był cel podróży, do komunikatu dodano jednak
zagadkowe słowa: akta, które wieźli ze sobą, nie zaginęły. Ich fiatowi
125-p - według oficjalnych komunikatów - zajechał drogę olbrzymi jelcz z
przyczepą z rejestracją ostródzką. Stało się to pod Białobrzegami. Wszyscy trzej
zostali zmiażdżeni. Kierowcy jelcza nic się nie stało. Skądinąd wiemy, że
ośrodki szkoleniowe NKWD i GRU prowadziły specjalny kurs wychodzenia cało ze
sprowokowanych wypadków, w których mieli zginąć inni. Takie skojarzenie z góry
uprzedzał jednocześnie dementując informacje rozchodzące się drogą nieoficjalną
Jerzy Urban: Wypadek ten jest ponad wszelką wątpliwość zdarzeniem
przypadkowym, którego nikt w taki sposób nawet gdyby chciał nie mógł
zaprojektować i zrealizować. Zaprzeczenie to zawiera dokładne, choć
negatywne odwzorowanie planów operacyjnych "zaprojektowanych i zrealizowanych"
przez tajne służby tak właśnie, by wypadek, aż za bardzo wyglądał na
przypadkowy. Jednoznacznie mówił potem płk Artur Gotówko, były szef
ochrony gen. Jaruzelskiego, o tym, jak jako nosiciel tajemnic na temat
Jaruzelskiego był zagrożony: Chciano mnie wyprowadzić z tego świata pozorując
wypadek... pod Białobrzegami... pasażerom fiata nie dano żadnych szans
przeżycia... wiem, jak to się robi...
Drugim tajemniczym faktem było odsunięcie
prokuratora Andrzeja Witkowskiego od prowadzenia sprawy generałów Ciastonia i
Płatka pod koniec 1991 roku. Początkowo ówczesny minister sprawiedliwości prof.
Wiesław Chrzanowski publicznie wyraził uznanie dla jego wyjątkowego
zaangażowania w prowadzenie śledztwa. Widocznie było ono zbyt wielkie, bo zaraz
po wypowiedzeniu tych słów odebrał sprawę Witkowskiemu, co miało się odbić na
karierze politycznej Chrzanowskiego, ponieważ nigdy nie potrafił czy nie chciał
wyjaśnić, dlaczego uległ naciskom w tej sprawie ani nie wyjawił, kto te naciski
tak skutecznie na niego wywarł.
Usunięciu prok. Witkowskiego towarzyszyło - zdaniem opinii prawników
warszawskich - zbyt szybkie, wręcz pośpieszne, skierowanie nie dokończonej, nie
udokumentowanej w pełni sprawy przeciw generałom do sądu, tak, że z góry niejako
przesądzało o tym, że nie zostaną ukarani. Według mojej opinii proces nie mógł
przynieść rezultatów, skoro oskarżenie było sformułowane błędnie "o kierowanie
zabójstwem", a nie "o nielegalne prace operacyjne, w czasie których doszło do
śmierci ks. Popiełuszki" przy przewidywaniu z góry takiego skutku, zmowy
przestępczej w celu zatajenia przed wymiarem sprawiedliwości przestępstwa,
postawienie zarzutu zdrady, wykonanie rozkazu, który przyszedł z obcego państwa
- czyli zdrady głównej.
Gdy latem 1995 roku zadałem prokuratorowi Witkowskiemu pytanie, czy
odsunięcie go od śledztwa było spowodowane odkryciem przez niego faktów
sprzecznych z oficjalną linią - okazał się absolutnie zamknięty, nie
odpowiadając na pytania inaczej, jak tylko nieokreślonym uśmiechem. Jeszcze
jedną osobliwością jest, że odsunięty od śledztwa prok. Witkowski został wezwany
jako świadek w sprawie, którą częściowo sam przygotował. Odmówił złożenia
zeznań, argumentując, że nie został zwolniony przez ministra z zachowania
tajemnicy służbowej oraz, że nie może być konkurencyjnym prokuratorem dla
obecnego oskarżyciela publicznego... Pewne w tej sprawie jest tylko jedno:
że prok. Andrzej Witkowski dalej pozostaje przy życiu.
____________*Według nie potwierdzonych danych jeden z oficerów nie był
funkcjonariuszem SB, ale służby kryminalnej MO.
KRZYSZTOF KĄKOLEWSKI
>
> > Ciag dalszy  > > > 
 


 



 
> > >  Kliknij - Wróć do
gory,  poczatku  < < <
 
 




 
Zamknij to okno






 
 
 










Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bedziesz Ukrzyzowany6
Bedziesz Ukrzyzowany11
Bedziesz Ukrzyzowany
Bedziesz Ukrzyzowany5
Bedziesz Ukrzyzowany2
Bedziesz Ukrzyzowany7
Bedziesz Ukrzyzowany12 13
Bedziesz Ukrzyzowany4
Bedziesz Ukrzyzowany3
Bedziesz Ukrzyzowany9
Bedziesz Ukrzyzowany10
Jaką wartość będzie miała zmienna
milosc ukrzyzowana
Inaczej będzie
TEKST Bedziez tego zalowala

więcej podobnych podstron