Ken Brady
Szata czyni człowieka
Lawrence Auburn, pięć stóp i sześć cali wzrostu, zawsze uprzedzająco grzeczny, ojciec dwójki dzieci, właściciel volvo, obrońca praw zwierząt, weekendowy gracz w minigolfa, utytułowany adwokat z Portland, spoglądał to na dymiącą lufę mikrogranatnika, która kilkanaście sekund wcześniej wysunęła się z rękawa jego garnituru, to na tlącą się dwunastocalową dziurę w ścianie dzienwsadzie.com, tuż ponad miejscem dla świadka. Ponownie poprosił, aby przesłuchiwany odpowiedział na zadane pytanie.
Przez dziurę w ścianie wsączało się do pomieszczenia szarawe światło chmurnego południa. Netcamy obleciały salę w poszukiwaniu zwłok. Kiedy okazało się, że nikt nie został nawet poważniej ranny, zaczęły rozglądać się za czymkolwiek, choćby i otartym kolanem. Lawrence miał nadzieję, że nie znajdą nic, co mogłoby obniżyć jego notowania. To była najgłośniejsza sprawa w tym sezonie i musiał wygrać ją za wszelką cenę.
Przysięgli, sędzia i widzowie zaczęli wynurzać się zza ławek i zajmować miejsca. Kilku zakasłało, starając się jednocześnie rękami rozwiać swąd siarki i przypalonej pilśniowej płyty.
- Sprzeciw, Wysoki Sądzie - odezwał się Glendon James, prokurator, a zarazem jedyna osoba na sali, która nie zanurkowała za żaden z okolicznych mebli. - Sądzę, że to była próba zastraszenia świadka. - Kiedy się uśmiechnął, jego zęby na chwilę oślepiły wszystkich nieskazitelną bielą.
Netcamy go uwielbiały. Zgromadziły się wokół prokuratora i przekazywały jego obraz milionom widzów. Kochały go, ponieważ był ulubieńcem tłumu. Miał sympatyczną twarz prawdziwego przyjaciela, na której gościł permanentny uśmiech. Zdawało się, że od zawsze tam był dla swojej oddanej publiczności. Ludziom wydawało się, że na zawsze też pozostanie.
Krążyły pogłoski, jakoby Glendon znał na wylot cały system sądowniczy, zawsze był na czasie, także gdy chodziło o przelotną modę. W roku 2006 uczestniczył w Ruchu Nagich Obrońców, w 2009 udzielał się w ruchu bronsiesamzadarmo.com i Setkach innych przedsięwzięć. Ryzyko oberwania odłamkiem czy drobne kontuzje nie były dla niego niczym niezwykłym.
Sędzia strzepnął ze swojego biurka kawałek tynku.
- Panie James, pan Auburn ma dokładnie takie samo prawo do budowania dramaturgii jak pan. To nie jest sąd apelacyjny. Może pan to już odłożyć, mecenasie.
- Oczywiście, Wysoki Sądzie - odpowiedział Lawrence.
W duchu podziękował prezydentowi Turnerowi za wydanie Aktu o sprawach medialnych z 2005 roku. Bynajmniej nie miał zamiaru zastraszać świadka. Całe szczęście, że obyło się bez ofiar.
Zaczął nerwowo manipulować przy mikrogranatniku, ale nie był w stanie wsadzić go z powrotem do rękawa. W myślach przywoływał wszystkie znane mu komendy. Goś w rodzaju "wycofaj" brzmiało zachęcająco. Trochę się obawiał skutków, bo wcześniej nawet nie prosił garnituru o użycie broni. Nie potrafił skłonić świadka do odpowiedzi na swoje pytanie i zwyczajnie potrzebował odrobiny pomocy. Garnitur sam wybrał jej formę. A teraz Lawrence miał problem, aby skłonić go do współpracy, która przebiegałaby po jego myśli.
- Wycofaj - wyszeptał do ukrytego w klapie mikrofonu. Samotne oko kamery przez chwilę świdrowało go spojrzeniem,
by wreszcie zdecydować się na zbliżenie twarzy. Był pewien, że wszyscy podziwiali teraz jego głupotę i bezradność wobec własnego ubrania, na ekranach, na których u dołu widniał wielki, niedający się przegapić podpis: "IDIOTA". Przerażony tą wizją, zaatakował garnitur ze zdwojoną siłą.
Wyczuwając wzrastającą irytację Lawrence'a, garnitur schował do rękawa mały miotacz granatów i wygładził się.
//Przepraszam\\ - wyszeptał poprzez słuchawkę w uchu mężczyzny.
Z tym garniturem zawsze było coś nie tak. Także tym razem chciał założyć ten czarny, od Versace, ale Judith uparła się, żeby włożył granatowy supergarnitur, ponieważ miał to być jego wielki dzień. Dzień, w którym wreszcie miał zabłysnąć, powiedziała. Nie śmiał sprzeciwić się żonie, a już z pewnością nie w kwestii ubioru. Nigdy nie pozwalała mu, aby sam oddał własne ubranie do pralni, przekonana, że zapłaci za dużo albo czegoś nie dopilnuje. Powiedziała, że ma założyć granatowy, a ten Armorani był jedynym garniturem w tym kolorze, jaki posiadał. No i stało się.
Spojrzał w stronę drugiego końca sali sądowej, gdzie siedziała Judith. Dała mu znak, żeby się pospieszył. Z pewnością wyglądał jak skończony kretyn.
Natura bynajmniej nie stworzyła Auburna człowiekiem potężnym. Jego astma zawsze przypominała o sobie w najmniej odpowiednim momencie. Czasami zdarzało mu się nawet płakać nad wycinkami z gazet. Brakowało mu wyglądu i wrodzonego uroku Glendona. Dlatego nigdy nie był ulubieńcem tłumów. Nie miał też surowego spojrzenia Judith. Jednak wysoko rozwinięta technologia dała Lawrence'owi możliwość, by wyglądał na przystojniejszego, silniejszego i bardziej pewnego siebie. Potrzebował pomocy, aby wygrać tę sprawę.
Lawrence odchrząknął lekko. Garnitur w lot pojął, o co chodzi, i natychmiast podpowiedział mu kilka wersji uściślonego pytania.
- Pozwolę sobie inaczej sformułować pytanie - zaczął Lawrence. - Panie Norton?
Robert Norton wystawił łysą głowę ponad krawędź osłoniętego kewlarową płytą miejsca dla świadków. Sędzia dał mu znak, aby powstał. Świadek posłusznie podniósł się z miejsca i nerwowo poruszył małymi, siwymi wąsikami. W dłoniach kurczowo ściskał wielką, kształtem przypominającą nóż, pilśniową drzazgę, która odpadła ze ściany ponad nim.
W polu widzenia Lawrence'a pojawiła się strzałka. Wyraźnie wskazywała na kawałek drewna. Zażartuj - wyszeptał garnitur. Lawrence uśmiechnął się.
- Wysoki Sądzie - przerwał trwającą już zbyt długo ciszę - myślę, że będziemy musieli uznać pana Nortona za niebezpiecznego dla otoczenia, jeśli nie pozbędzie się swojej broni.
Wypełniona po brzegi sala sądowa zatrzęsła się od tłumionego chichotu. W jednej chwili wszystkie kamery skierowały się w jego stronę. Punkt dla obrony.
Sędzia kilkakrotnie uderzył młotkiem, skupiając na sobie uwagę, po czym uśmiechnął się szeroko.
- Ha, ha, panie Auburn, nie sądzę, żeby pan Norton zaatakował pana kawałkiem ostrego patyka.
Norton tak czy inaczej upuścił broń i nerwowo rozejrzał się po sali.
Lawrence zyskał czas, aby zerknąć na odczyty, które przekazał mu garnitur. Dwa z czterech wskazywały, że prowadzi obrona, ale to wciąż było zbyt mało. Pozostałe dwa najwyraźniej faworyzowały oskarżyciela.
- Panie Norton - zaczął - chciałem się upewnić, kiedy po raz pierwszy spotkał pan mojego klienta. Rozpoznaje pan oskarżonego, nieprawdaż?
Lawrence wskazał na swojego klienta, pana Caleba Robertsona. Robertson był paskudnym człowiekiem. Od dwóch tygodni znajdował się w centrum zainteresowania. Jedni go nienawidzili, drudzy kochali. Jednak wszyscy zgadzali się co do tego, że był jednym z najohydniejszych ludzi w Ameryce.
Jego nos był największym organem powonienia w dziejach ludzkości. Sieciowe brukowce nazwały go "CYRANO" CALEBEM, SZALONYM DZIECIĘCYM KANIBALEM Z CHICAGO, ŻARŁOCZNYM SZALEŃCEM, tudzież "ROXANNE" ROBERTSONEM. (Mimo że Robertson nie był z Chicago, nie zdiagnozowano u niego niepoczytalności i zjadł tylko jedno dziecko. Niemniej jednak istotnie miał nos godny legendy.) Cały świat wpatrywał się w niego jak urzeczony.
- To zależy, co ma pan na myśli, mówiąc "rozpoznaje" - odpowiedział Norton.
- Wysoki Sądzie - Lawrence ponownie zwrócił się do sędziego.
- OK - odparł zrezygnowanym głosem sędzia. - OK, zatem możemy uznać, że świadek nie chce współpracować. Jest pan teraz zadowolony, panie Aubum? Proszę kontynuować przesłuchanie. Musi pan dokładnie odpowiadać na zadane pytania, panie Norton.
- Dziękuję, Wysoki Sądzie. - Na razie Lawrence nie mógł narzekać. - Panie Norton, spotkał pan wcześniej mojego klienta, Caleba Robertsona?
- Tak - odpowiedział szybko Norton.
- Zeznał pan, że po raz pierwszy spotkał go pan we wrześniu, zgadza się?
- Tak.
- Ma pan na myśli wrzesień ubiegłego roku?
- Tak.
- A zatem twierdzi pan, że nie znał go przed wrześniem 2014 roku?
- Dokładnie tak
- I to wtedy właśnie został pan doradcą finansowym oskarżonego?
- Tak - kolejny raz potwierdził Norton.
Lawrence przerwał na chwilę, zwracając się do kamer.
- To bardzo interesujące. Znów spojrzał na świadka.
- Dysponuję BPMnetowym linkiem do rozmowy, podczas której pan i mój klient dyskutowaliście na temat wciąż wzrastających kosztów edukacji w naszym wysoce rozwiniętym społeczeństwie. Rozmowy, która odbyła się 17 lipca 2014 roku.
- Co takiego? - Norton był wyraźnie zaskoczony.
- Dokładnie to, co powiedziałem. - Lawrence wyciągał właśnie niewielkiego pilota z kieszeni. Pokazał go obecnym na sali widzom. -Jestem pewien, że to nagranie przekona wszystkich tu dziś zgromadzonych, że mój klient nie jest bezpośrednio odpowiedzialny za żaden akt kanibalizmu.
Kamery zaczęły przepychać się, aby z możliwie najdogodniejszej pozycji sfilmować ujęcie ręki Lawrence'a.
Wreszcie nacisnął guzik. Wszyscy zgodnie wpatrywali się teraz w ekran, który pojawił się za lawą. Był pusty.
Mężczyzna mrugnął z niedowierzaniem i jeszcze raz nacisnął oporny przycisk. W końcu ekran zamigotał oślepiająco. Rozległ się przy tym grzmot, jakby tysiące sporych gradowych kulek odbijały się od taniego, metalowego pokrycia dachu. Przebywający na sali ludzie wydali z siebie kilka krótkich okrzyków i jednocześnie dłońmi zakryli uszy.
//Czy mogę zaproponować pomoc?\\ - wyszeptał usłużnie garnitur.
- Ćśśś - uciszył go Lawrence, po czym kilkakrotnie uderzył pilotem o blat stołu. Także ten zabieg nie przyniósł żadnych efektów.
//Mogę pomóc\\ - powtórzył głos w jego słuchawce.
Wyczuwalny ślad po tym, jak Armorani spróbował mu pomóc po raz ostatni, nadal unosił się w powietrzu. W uszach wciąż dzwoniło echo ostatniej porażki. Wyglądało na to, że wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu. Strzelanie w celu zastraszenia świadka było według niego głupotą, ale to nie garnitur miał z tego powodu kłopoty. Nie, nie on, tylko Lawrence. Niemniej jednak ostateczny rezultat należało uznać za pozytywny. Nikt nie był w stanie przewidzieć, co spodoba się ludziom oglądającym proces z domów. Poza tym garnitur podbił jego punktację, podpowiadając żart.
Zerknął na wyłogi swojej marynarki. Teraz jego notowania dramatycznie spadały. Zastój w akcji zawsze działał na niekorzyść. Jeśli czegoś nie zrobi - i to bardzo szybko - z pewnością przegra tę sprawę. Otarł pot z czoła i postanowił, choć do tej pory robił to nieczęsto, samodzielnie podjąć ważną decyzję. Zabawne, że jego samodzielna decyzja dotyczyła przekazania garniturowi pełnej kontroli.
- W porządku - szepnął do mikrofonu. - Rób to, co uważasz za słuszne.
Jeszcze przez chwilę udawał, że naprawia pilota.
Irytujący dźwięk w końcu ucichł, zakłócenia zniknęły, a na ekranie pojawiło się logo BPMnetu. Po chwili widzowie zobaczyli dwóch mężczyzn. Jeden z nich z pewnością był Nortonem, którego łatwo było poznać po łysinie i wąsikach. W drugim rozpoznali Robertsona. Rzecz jasna dzięki nosowi.
Mężczyźni siedzieli w wirtualnym pokoju BPMnetu, kompletnie nadzy. Intymne części ich ciała były przysłonięte zamazanymi, szarawymi plamami.
- Powinienem zjeść swoje dzieci? - zapytał Robertson.
Wypowiadając te słowa, wstał. Okazało się, że plamy szarości nie są wystarczająco szybkie. W sali rozległo się jednogłośne westchnienie, a netcamy zafurkotały w powietrzu, potwierdzając przypuszczenia z brukowców, dotyczące związku rozmiarów nosa mężczyzny z innymi partiami ciała.
- Nie - zaprzeczył Norton. - Oczywiście, że nie. Mówię tylko, że powinieneś zjeść jedno z nich.
- Dlaczego miałbym to zrobić?
- Ponieważ z ekonomicznego punktu widzenia jest to bardzo ekonomiczne posunięcie. Masz czwórkę dzieci, prawda? Zatem nie stać cię, aby posłać je wszystkie do college'u. Sam to przed chwilą powiedziałeś. Z każdym rokiem kosztuje to więcej. Zastanów się, co byłoby, gdybyś to zrobił. Ile lat ma najstarsze z nich?
Robertson zawahał się i ciężko opadł na siedzenie.
- Katie ma piętnaście.
- To oznacza, że powinieneś już teraz zjeść Katie. Jeszcze zdążysz zaoszczędzić sporo pieniędzy, zanim kolejne z pozostałej trójki będzie w odpowiednim wieku, by pójść do college'u. To rozsądna inwestycja na przyszłość, nie widzisz tego?
- Naprawdę tak myślisz? - Robertson wciąż nie wyglądał na do końca przekonanego, ale wyraźnie zaczynał się łamać.
-Jasne. Caleb, od pięciu lat jestem twoim księgowym, czy przez ten czas choć raz udzieliłem ci złej rady?
- Nie - odparł Robertson z zakłopotaniem.
Ekran zgasł. Zgromadzeni ludzie oszaleli z zachwytu. Lawrence stał, nadal nie dowierzając temu, co zobaczył.
- Skąd to wytrzasnąłeś? - szepnął do mikrofonu. - Miałem tylko marną kopię, do tego kawałka, kiedy Robertson mówi, że Katie ma piętnaście lat.
//Połączyłem się z pewnym archiwum, podczas gdy ty męczyłeś się z pilotem\\ - odszepnął Armorani. - //Znalazłem to na alt.kanibalizm.mezczyznizwielkiminosami.\\
Sędzia kilkakrotnie uderzył młotkiem w stół.
Teraz już go masz - zapewnił Lawrence'a cichy głos. Mężczyzna wyprostował się, czując, jak wraca mu pewność siebie.
- Sprzeciw! - krzyknął oskarżyciel. - Nie wiemy, skąd pochodzi dowód obrony!
- Czy wątpi pan w autentyczność zapisu BPMnetu? - zapytał Lawrence. Nawet Glendon nie mógł być na tyle zuchwały, by obrazić sądowego sponsora. Adwokat czuł, że dzisiejszy dzień należy do niego. Poza tym wiedział, że może liczyć na wsparcie garnituru.
//Stój prosto, uśmiechaj się, pokaż sędziemu i publice, że jesteś pewien swoich racji.\\ Lawrence bez wahania wykonywał wszystkie polecenia.
- Odrzucony. Proszę kontynuować panie Auburn. //A teraz dobierz się do Nortona.\\
Lawrence obrócił się i wskazał na świadka.
- Ten mężczyzna przez pięć lat był księgowym pana Robertsona. Człowiekowi, którego tu widzicie, oskarżony ufał bezgranicznie, podejmując każdą decyzję. To właśnie on przekonał go, że ten czyn leży w jego najlepiej pojętym interesie. Pan Robertson jest winny wyłącznie złej oceny rady, której udzielił mu księgowy.
- Sprzeciw! - zawył Glendon. - Nie może pan mówić, że nie ma jego winy w tym, że zjadł własne dziecko, tylko dlatego, że ktoś powiedział mu, że to dobry pomysł na zaoszczędzenie pieniędzy!
//Odwołaj się do rodzinnych uczuć publiczności.\\
- Chcę powiedzieć - kontynuował Lawrence - że ogromny wpływ pana Nortona na mojego klienta, którego doskonały przykład widzieliśmy przed chwilą, zmusił go, kochającego ojca rodziny, do podjęcia takiej decyzji. Mój klient myślał wtedy wyłącznie o dobru swoich najbliższych.
- Przecież to śmieszne! -wrzasnął Glendon, waląc jednocześnie pięścią w stół. Jego twarz była teraz wściekle czerwona i zmarszczona w odrażającym grymasie. Chyba nie zdawał sobie sprawy, jak niekorzystnie wpływa to na jego medialny wizerunek. Sędzia był wyraźnie oburzony tym zachowaniem.
- Odrzucony.
- Co takiego? - oskarżyciel nadal nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje na sali sądowej.
Lawrence wykorzystał tę chwilę, by jeszcze raz spojrzeć na klapę marynarki. Jego notowania ocierały się w tej chwili o nieboskłon.
Wszyscy zgromadzeni wpatrywali się w Glendona, obserwując transformację. Wyglądało na to, że tym razem to jego garnitur nie działa poprawnie. Zdenerwowany prawnik szarpał się z nim teraz, starając się coś zrobić z generatorami wizerunku, ale było już za późno. Netcamy były zachwycone.
//A teraz wykończ go.\\
- W tej sytuacji - kończył swoją mowę Lawrence - sądzę, że to pan Norton powinien ponieść odpowiedzialność za krzywdę, jaką wyrządził oskarżonemu. - Kiedy przebrzmiało jego ostatnie zdanie, usiadł, i już spokojny czekał na dalszy bieg wydarzeń.
- Dzięki - szepnął do mikrofonu. - Dzięki za wsparcie.
//Ależ nie ma za co \\- usłyszał w odpowiedzi. - //Nie zrobiłem nic od momentu z nagraniem. Nie potrzebowałeś mojej pomocy. Sam doskonale sobie poradziłeś.\\
Sam doskonale sobie poradziłeś - echo tych słów jeszcze przez chwilę kołatało mu się po głowie.
Rzeczywiście, tak właśnie było.
Sędzia opracował ostateczny werdykt. - Sędziowie przysięgli w domach zgadzają się z panem, panie Auburn. Jury składające się z dwunastu milionów widzów uznało pana Robertsona za niewinnego.
Robertson uśmiechnął się i westchnął z ulgą.
- Ponadto - kontynuował sędzia - pan Norton prawdopodobnie sam będzie musiał zasiąść w ławie oskarżonych.
- Oskarżony o co? - zapytał Norton, którego wyprowadzano właśnie z miejsca dla świadków, gdzie wcześniej zemdlał, słuchając zarzutów Lawrence'a.
- Domowi prokuratorzy jeszcze tego nie ustalili - odparł sędzia.
- Ale powiedziano mi, że decyzja zostanie podjęta jeszcze przed przerwą na wiadomości.
- Nie! - krzyknął Norton. Wyrwał się prowadzącym go strażnikom i złapał za porzuconą wcześniej drzazgę. Uzbrojony w nią, ruszył w kierunku Lawrence'a.
Adwokat, który przyjmował akurat wylewne podziękowania od Caleba Robertsona, nie zdążył nawet zareagować. Zrobił to za niego Armorani, wysuwając z rękawa mały miotacz granatów, który tego dnia był już raz używany. Tym razem podmuch towarzyszący eksplozji wbił Nortona w ścianę tuż obok dziury, którą wyrwał poprzedni wybuch. Przez wyłomy w ścianie wlały się promienie słońca.
Netcamy krążyły tu i ówdzie, korzystając z faktu, że wciąż tak wiele dzieje się na sali.
//OK.\\ - szepnął spokojny głos. - //Jeszcze ten jeden raz potrzebowałeś mojej pomocy.\\
Fragmenty gipsu, tynku i drewna osadziły się na materiale garnituru.
- Spójrz, jak wygląda twoje ubranie! - Judith była już przy nim. Ledwo się zbliżyła, zaczęła jak zwykle zrzędzić. Nie będzie mu dane nacieszyć się zwycięstwem, jeśli pozwoli jej przez resztę dnia marudzić sobie nad uchem.
Chciała strzepnąć kurz, ale jego warstwa była zbyt gruba.
Armorani schował broń do rękawa i znów spróbował się wygładzić, ale z miernym skutkiem.
//Przydałaby mi się wycieczka do pralni\\ - zaproponował.
Lawrence zdjął marynarkę i spojrzał na metkę. ARMORANI: ŻADEN INNY GARNITUR NIE ROZPIERDZIELI TWOJEJ KONKURENCJI Z TAKIM WDZIĘKIEM. PRAĆ TYLKO W PRALNI CHEMICZNEJ.
Z powrotem założył na siebie marynarkę.
Judith nadal narzekała na stan garnituru.
- Znam świetną pralnię na Burnside - przerwał jej Lawrence.
- Glendon pierze tam swoje rzeczy.
- Pewnie jest zbyt droga - sprzeciwiła się natychmiast żona.
- Idziemy do domu. W poniedziałek wezmę go do Yanga. No chodź już.
- Sam się tym zajmę - odpowiedział spokojnie.
Judith przestała zrzędzić i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
Prawdopodobnie będzie to cholernie wysoki rachunek i Judith będzie na niego wkurzona jeszcze przez kilka tygodni, ale do diabła z tym. Wyraz jej twarzy w chwili, kiedy to mówił, był wart tej ceny.
- I może kupię sobie drugi garnitur. Czarny.
Judith nie poruszyła się nawet, kiedy odwrócił się od niej, od kamer i drzwi sali sądowej.
- Idziesz? - zapytał żonę, kierując się do wyjścia. Ale tak właściwie nie obchodziła go jej odpowiedź.
Nadszedł czas, aby zrobić coś po swojemu.
Przełożyła Marianna Piusa
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
NF 2005 06 wielki powrót von keiseraNF 2005 06 dębyNF 2005 06 czarna ściana w jerozolimieNF 2005 06 dziecko i kowadłoNF 2005 09 operacja transylwaniaNF 2005 02 siła wizjiNF 2005 10 prawo seriiNF 2005 05 balet słoniNF 2005 08 pocałunek śmierciNF 2005 10 misja animal planetNF 2005 122005 06 45NF 2005 10 śniąc w lesie wyniosłych kotówNF 2005 08 twórcaNF 2005 02 tatuażNF 2005 02 podróżnicyNF 2005 10 ujrzeć gwiazdyNF 2005 11 puls maszynywięcej podobnych podstron