Kiedy rozmawiałem z młodym dziennikarzem "Polityki" o kondycji współczesnej palestry, miałem wrażenie, że staramy się wspólnie rozwikłać przyczyny zagubienia środowiska adwokackiego. Rozmowa była długa. Mówiliśmy o przyczynach chaosu, szczególnie tego, który dotyka całego systemu wartości, na których oparty jest zawód adwokata. Zastanawialiśmy się, jakie są przyczyny powodujące spadek prestiżu zawodu i występujących na marginesie wielotysięcznego środowiska zachowań pojedynczych osób, których nie można akceptować i które są godne potępienia. Byłem przekonany, że taka będzie też ogólna wymowa i sens przyszłej publikacji.
Rozmowa ta była dla mnie ważna, ale i momentami bolesna. Zawód ten przecież, który wykonywałem wiele lat, w jakiś sposób ukształtował mój stosunek do otaczającej rzeczywistości. Jestem z nim związany do dzisiaj i uważam go za piękną formę realizowania aspiracji, szczególnie młodych prawników. Dlatego chciałem autoryzować swoje wypowiedzi. Wypowiedzi fragmentaryczne, których ulokowanie w określonym kontekście było istotne. Niestety, nie było mi dane przed publikacją dokonać tej autoryzacji. Dzisiaj wiem na pewno, że biorąc pod uwagę całość wymowy tekstu nie zgodziłbym się, aby zostały one w tej formule opublikowane.
O tyle jest to zadziwiające, iż jak sięgam pamięcią tygodnik "Polityka" miał świetnych publicystów zajmujących się szeroko pojętą problematyką wymiaru sprawiedliwości. Wystarczy przypomnieć tu redaktorów Wandę Falkowską czy Stanisława Podemskiego. Osoby dobrze rozumiejące specyfikę zawodów prawniczych, meandry procedowania, bardzo złożone relacje adwokat - klient, społeczeństwo - sąd, organy ścigania - obywatel.
Pamiętam z jaką sympatią, będąc początkującym aplikantem adwokackim, czytałem właśnie w "Polityce", w trudnych czasach, artykuł redaktora Giełżyńskiego, w którym natknąłem się na zdanie - cytat z pamięci - ilekroć mamy do czynienia z jakimkolwiek atakiem na adwokaturę, to powinniśmy być czujni, czy za rogiem nie czai się "czarna sotnia". Otóż, zapewne za ostatnim artykułem "Adwokaci Diabła" nie stoi czarna sotnia. Przeciwnie, incydenty tam opisane można nazwać "czarną sotnią" w todze. Mam jednak nieodparte wrażenie, że jest to tekst jakby z innego czasopisma niż to, do którego zdołałem się przyzwyczaić. Artykuł "Adwokaci Diabła" zawiera poetykę, ekspresję wyjętą raczej z sobotniego nieco grubszego nakładu jakiejś popołudniówki z ambicjami i nie nawiązuje do znanych mi tradycji tygodnika "Polityka".
Opisywanie współczesnej adwokatury, to opisywanie (znaczącego) fragmentu współczesnej inteligencji polskiej. Jej obecnej kondycji i wywoływanie pytania, czy ta grupa jeszcze istnieje w jej jakże ważnej funkcji, która między innymi polegała na kultywowaniu czegoś, co można nazwać postawą pro publico bono. Można by powiedzieć czy zapytać: czy takie "zwierzę" jeszcze istnieje? Czy wołanie o taką postawę, a więc m.in. o taki etos adwokatury ma jeszcze sens i czy jest jeszcze do kogo wołać?
Otóż zważyć trzeba, iż współczesna adwokatura polska to blisko osiem tysięcy wysoko kwalifikowanych prawników. Pięć lat studiów i następne cztery lata aplikacji adwokackiej. Adwokat przyobleka togę mając około 30 lat i od razu przyjmuje na siebie niezwykle odpowiedzialne obowiązki. Staje się, poprzez nałożenie togi osobą wyjątkowego zaufania publicznego. Codziennie tysiące moich kolegów prowadzi dziesiątki tysięcy spraw, w których zabiegani ludzie powierzają im najbardziej istotne sprawy dotyczące ich indywidualnych losów. Sprawy dotyczące majątku, wychowywania dzieci, wykonywania pracy, spory, które określają często całe życie pojedynczych osób. Tak więc tysiące Polaków prowadzi codziennie z moimi kolegami adwokatami najbardziej intymne z intymnych rozmów, z których wynika i musi wynikać specjalna relacja. Relacja oparta na ogromnym zaufaniu wsparta podstawową zasadą - zachowania tajemnicy tego rodzaju rozmów. Adwokat siłą rzeczy staje się nie tylko przewodnikiem w labiryncie przepisów prawnych, ale często powiernikiem w zwykłych sprawach życiowych. Żadna władza czy ktokolwiek nie może tych relacji niszczyć i nie może w nie wkraczać. Jeżeli są to relacje adwokat - klient. Chyba, że przestaje być to rozmowa adwokata z klientem a zaczyna być czymś czego dotknął artykuł.
Jest rzeczą oczywistą, że specjalnego umocowania wymaga pozycja adwokata - obrońcy. Taki jest nowoczesny proces karny. Proces, w którym funkcjonujące gwarancje służą dobrze wymiarowi sprawiedliwości. Myślę, że właśnie ów fragment działalności adwokackiej jaką jest obrona w procesie karnym, wymaga specjalnego traktowania i opisywania. To jest zresztą dorobek cywilizacyjny i tak wygląda to w nowoczesnych procedurach karnych. Zważyć trzeba, iż jakże często istnieją usprawiedliwione emocje, które towarzyszą szczególnie drastycznym sprawom kryminalnym, gdzie adwokat przyjmuje na siebie ciężar ogromny. Ciężar, który musi udźwignąć właśnie z racji specyfiki tego zawodu. Wymaga to określonych predyspozycji i przygotowania. Ile taktu, ile roztropności i jakie przygotowania do zawodu potrzeba aby to zadanie wykonać. Uważam, iż to, że adwokat - obrońca jest tym, który musi pokonać wszelkie uprzedzenie i często usprawiedliwione zwykłe emocje i udać się do zakładu karnego jako ten jedyny mający udzielić pomocy, stanowi sens tego zawodu. Stanowi o jego szlachetności i specyfice. Biorąc pod uwagę przyczyny, dla których społeczeństwo przez prawo taką funkcję ustanawia, jest to zawód jedyny. Obdarzony specjalnym zaufaniem społecznym i temu zaufaniu nigdy adwokat nie może się sprzeniewierzyć. Wiem, że tysiące moich kolegów w taki sposób ten zawód wykonuje. Oczywistym jest, że w takim usytuowaniu adwokata przejawia się afirmacja humanitarnego i cywilizowanego współczesnego procesu karnego.
Dobrze funkcjonujące państwo prawa ma obowiązek stworzyć warunki dla wykreowania wielkiego, roztropnego, światłego sądu, dla przenikliwego, przekonywającego i uczciwego oskarżenia oraz pełnej i nieskrępowanej fachowej obrony. Te trzy czynniki sali sądowej tworzą dopiero dobry wymiar sprawiedliwości. Przecież w końcu - tak naprawdę - cele oskarżenia i obrony są tożsame. Chodzi bowiem o to, aby każdy wyrok oparty był na jak najszerszym fundamencie prawdy.
Dobry adwokat to ten, który w granicach prawa czyni wszystko, aby osłabić oskarżenie. Tak było, jest i mam nadzieją pozostanie. To jest konieczne, abyśmy jako obywatele mieli poczucie bezpieczeństwa prawnego. Adwokaci przez cały XX wiek zapisali piękne karty wypełniając nałożone na nich zadania. Szczególnie w okresach zniewolenia palestra była pełna zachowań bezinteresownych i pięknych. Pamiętam jak w latach 60., 70. i 80. zawód ten lokował się na pierwszych miejscach w rankingach zaufania społecznego. Przypominam sobie, że jakże często przychodziło nam bezinteresownie pomagać tym, którzy naznaczeni byli heroizmem. Traktowaliśmy wtedy takie obrony jako wielkie profesjonalne zadanie, ale jednocześnie zaszczyt i radość, że można było choć trochę pomóc wspaniałym ludziom. Rację ma jednak adwokat Tadeusz de Virion, kiedy mówi używając skrótu myślowego, iż nie zawsze adwokata prosi o obronę Kościuszko. Z tradycji palestry polskiej wynika, iż polski adwokat był, jest i będzie blisko wszystkich Polek i Polaków mających kontakt z systemem prawnym, w którym przyszło im żyć. Szczególnie wtedy, kiedy dochodzą swoich praw i również wtedy, kiedy proszą o sprawiedliwy wyrok. Czym lepsze czasy dla obywateli, tym lepiej powodzi się adwokatom. Pamiętajmy jednak, że gros spraw to zwykłe problemy, często dramatyczne, zwykłych ludzi o przeciętnych dochodach. Podejrzewam, że adwokatura jako grupa zawodowa o bardzo wysokich kwalifikacjach nie jest środowiskiem prawników najlepiej zarabiających. Że przeciętny adwokat, w przeciętnym mieście, nie opływa w luksusach. Standard jego życia jest pochodną poziomu życia jego klientów. Adwokat sam organizuje swój warsztat pracy. Biuro, wszelkiego rodzaju niezbędne instrumenty do wykonywania tego zawodu, potrzebę permanentnego szkolenia siebie, aby być wiarygodnym przewodnikiem po coraz szerzej rozbudowującej się strukturze prawnej państwa.
Cały XX wiek to różne pomysły, różnej maści władzy, aby "utemperować" adwokaturę. Adwokat zawsze jest krępującym pośrednikiem między władzą a obywatelem. Pomysły były różne: a to z pozycji okupanta, a to z pozycji ideologicznych, by w końcu dotrzeć do skrajnie rynkowego żądania konkurencji w zawodzie adwokackim. W 1989 roku zrealizowano pomysł, by funkcje adwokackie usytuować w przepisach o działalności gospodarczej. Było to uderzenie w coś, co przez dziesięciolecia udało się utrzymać. To co najbardziej skrótowo nazwać można: adwokatura to nie handel, a kancelarie adwokackie to nie stragany. To publiczna funkcja i wszelkie formy konkurencji rynkowej zawsze w historii europejskiej palestry były niedopuszczalne. Wiem z własnego doświadczenia, jak trudno tworzącym prawo wytłumaczyć, że działalności adwokata nie można wtłoczyć w ramy czysto rynkowej konkurencji. Że to musi przynieść straty demokratycznemu państwu prawnemu i poczucie prawnego bezpieczeństwa obywateli. Nadto zawsze będzie osłabiać jedno z ogniw wymiaru sprawiedliwości. Drugie uderzenie, które miało miejsce w wyniku silnego lobbingu parlamentarnego, dokonało zrównania statusu radcy prawnego z adwokatem. Nie postarano się o to, aby stworzyć akt normatywny stawiający wysokie wymagania zawodowi adwokata wraz ze specyficznym usytuowaniem tego zawodu w prawie procesowym, tylko dokonano zabiegu równania w dół. Można było przecież stawiając wysoko poprzeczkę, otworzyć drzwi dla radców prawnych, którzy tego rodzaju wymogi by przyjęli i jednocześnie zrezygnowali z różnych działań ograniczających suwerenność zawodu adwokata. Nie postarano się, aby dokonać wyraźnego podziału. Wzmocniono drapieżną wolną konkurencję. Oto niewidzialna ręka wolnego rynku miała wzbogacić etos wolnego zawodu adwokata. Bzdura! Widzimy postępujący proces atrofii prestiżu środowisk prawniczych i sporadyczne, ale istniejące zjawiska patologicznych zachowań.
Nie ulega wątpliwości, że tekst w "Polityce" jest o tyle bulwersujący, iż z marginaliów tworzy generalia. Że nie podejmuje próby diagnozowania przyczyn zagubienia wielu grup zawodowych mających jakże ważną rolę publiczną do wypełnienia. Myślę tu i o adwokatach i o nauczycielach i to również tych z wyższych uczelni, o lekarzach, twórcach a także o środowisku dziennikarskim. Doprawdy, to zastanawiające, jak nasza rzeczywistość popycha do szeroko pojętego skorumpowania. Jeśli piszę korupcja to nie mam na myśli zwykłego łapownictwa lecz słowo corupttio, które mówi o procesach rozkładu, chaosu, zagubienia, czy też braku owego non possumus. Non possumus polegającego na tym, że nie wszystko można kupić, nie wszystko można sprzedać. Myślę też o skorumpowaniu takim, które polega na myśleniu, że wspólnotowe relacje można regulować wyłącznie mechanizmem bezwzględnej konkurencji. Ci, którzy tak myślą są dotknięci owym rzymskim pojęciem słowa corupttio. Niekiedy nie wiedzą nawet, że "mówią prozą".
Wiem, że to czas przejściowy, że zapewne wszystko wróci kiedyś do normy. Że moje środowisko, mój piękny i szlachetny zawód będzie przywoływał kiedyś nazwiska adwokata Krajewskiego, Patka, Szurleja, Berensona i innych, aby odnaleźć sens swojego publicznego istnienia.
Jakże istotne jest w chwili obecnej pojęcie dyskusji, mającej na celu zdefiniowanie w nowych czasach tożsamości adwokatury polskiej. Postawienie pytania - czym różni się zawód adwokata od innych zawodów prawniczych. Od doradców, radców, konsultantów, likwidatorów, pomocników prawnych, ekspertów. Od całej armii wysoko kwalifikowanych prawników - urzędników wykonujących jakże uciążliwą, lecz pożyteczną pracę w wielkich firmach prawniczych zajmujących się obsługą potężnych podmiotów gospodarczych. Oczywistym jest, że ci prawnicy są niezbędni, a ich praca dobrze służy rozwojowi polskiej gospodarki. Ale na czym polega publiczna potrzeba istnienia tej zaufanej osoby, której polecamy w trudnych momentach nasze losy. Losy własne, najbliższych, rodziny. Sprawy najtrudniejsze z trudnych.
Na to pytanie nie odpowiemy takim tekstem jak "Adwokaci Diabła". Oczywiście ten tekst miał uwypuklić patologię. Ale tekst ów, nie tyle uderza - może bez złych intencji - w sporadyczne wypadki wynaturzenia, ile efektem jego jest umazanie błotem tych pojęć, jakie zawiera w sobie słowo: adwokat. Kiedy Kafka w genialnym opowiadaniu opisuje jak to przychodzi człowiek do prawa i prosi, aby go tam wpuszczono. Strażnik stojący przy bramie prawa odpowiada: proszę poczekać, jeszcze nie teraz. Człowiek czeka. Otóż adwokat jest po to, by oczekującego, umęczonego człowieka w rozmowie ze strażnikiem wyręczyć. Aby w sposób maksymalny to oczekiwanie skrócić, aby ów kafkowski świat co nieco przepędzić. Wizja roztoczona w artykule to świat kafkowskiego dna. Bo jeżeli już nie ma adwokata, to do kogo zwrócić się o pomoc. Oczywistym jest przecież, że nie żyjemy w takiej rzeczywistości. Co dzień tysiące moich kolegów prosi tego strażnika o dobre prawa dla swoich klientów, pamiętajmy nadto, że te dziesiątki tysięcy klientów nie prosi adwokatów o zachowania opisane w artykule. Prosi natomiast o pomoc w realizacji swoich podmiotowych praw. To nie zawsze podoba się władzy, każdej władzy, szczególnie tej, która obrasta w biurokratyczne pióra i puszy się na każdym kroku