Znaleźć siłę na dalszą w tę miłość zabawę, Fan Fiction, Dir en Gray


Znaleźć siłę na dalszą w tę miłość zabawę

Die biegł pustymi ulicami, wyludnionymi przez deszcz. Buty ślizgały się na mokrym asfalcie, włosy przylepiły się do czoła, a ciężkie, nasiąknięte wodą ubrania ciągnęły do dołu.
Milion myśli, każda z nich ważna, niektóre te najważniejsze, pomieszane z zupełnie błahymi pytaniami o wino wytrawne, czy słodkie, zapomniane, nawracając słowa i wygrzebane z pamięci, znane gesty.
Upadł, podpierając się dla zachowania równowagi dłonią. Mocno zapiekły zdarte do krwi kolana, ręka pulsowała tępym, nieprzyjemnym bólem. Usiadł na krawężniku, chowając twarz w ramionach, pozwalając łzom mieszać się z deszczem. Gdzieś daleko przetoczył się ostatni grzmot, deszcz padał teraz wolniej, tocząc się leniwymi kroplami po zmarzniętych policzkach. Wstał, gdy zza zakrętu z piskiem opon wyskoczył samochód, ochlapując go lodowatą wodą od stóp do głów.
Z pochyloną głową, zgarbiony, szedł przed siebie, wbijając pięści w kieszenie. Przed oczami miał twarz Kaoru, tę piękną, mądrą twarz, którą szkicował marzeniami tyle razy, a która w tych marzeniach była od zawsze.
- Kao... - wyszeptał, czując dziwny, paraliżujący smutek.
Walcząc z chęcią skulenia się pod drzewem i wybuchnięcia płaczem, szedł dalej, wciąż, jakby nieświadomie, kroku przyspieszając.

Pusta butelka z brzdękiem potoczyła się po podłodze. Kolejna pusta butelka. Sięgając na oślep, zacisnął palce na następnej, czekającej na stoliku. Piwo było ciepłe, bez gazu, zapach wywoływał mdłości. Przymykając oczy, wypił dużymi łykami pół zawartości, czując lekkie zawroty głowy, witane jak dawno nie widziani, najlepsi starzy znajomi. Papierosy drapały podrażnione gardło, popielniczka szczerzyła się niedopałkami jak zły, zębaty potwór z dziecięcej bajki.
Niewidzącymi oczami obejrzał własną dłoń, na której spadający popiół wypalił piekący ślad. Powoli uniósł rękę do góry, poruszając lekko palcami, ciesząc się ukłuciami oparzenia pod skórą. Wstał, zrzucając z siebie puchaty, kraciasty koc. Podszedł do okna, dotykając opuszkami palców chłodnej szyby.
Padał deszcz, jakby hołdując temu małemu złu, siedzącemu w jego sercu, ciężkimi kroplami spływał wzdłuż ulic, łącząc się w kręte strumyki, umykające do kanałów.
Ciemnogranatowe niebo, przecinane zygzakami błyskawic wisiało dziś niżej, jakby za chwilę miało spać, przygniatając wszystko do ziemi. Przez głowę przemknęła mu irracjonalna myśl, czy przekłute ostrym dachem wieżowca z naprzeciwka, oklapłoby, niczym przekłuty balon.
Odwrócił się gwałtownie, gdy ktoś załomotał do drzwi.

Stał pod drzwiami, łapiąc gwałtownie oddech. Oparł się dłonią o dzwonek, nie chcąc odejść, nie mogąc zrezygnować.
Głupia, zła kłótnia, niepotrzebne, raniące słowa. Tyle razy już wracające oskarżenia, tak dawno już zapomniane pretensje nieporozumień.
Znów był tu, gdzie już tyle razy obiecywał sobie nie przyjść. Śledził spojrzeniem krople wody, spływającą powoli wzdłuż jego palców, przez nadgarstek, skapującą na betonową posadzkę.
Może znów niepotrzebnie przyszedł, może i tym razem będzie dobrze tylko na chwilę, dopóki znów nie wybuchnie sprzeczka wywołana bzdurą, prowadząca do groteskowego trzaśnięcia drzwiami i kolejnego, malutkiego pęknięcia w tej ich miłości. A potem znów długie chwile łatania, zburzone jedną sekundą nieuwagi w stąpaniu po cienkiej linie miłości.
Może teraz powinien poczekać, aż to Kaoru przyjdzie do niego, wyciągając dłoń, ten jeden, jedyny - ten pierwszy - raz.
Ale nie umiał czekać. Zawsze wydawało mu się, ze jeszcze jedna sekunda czekania więcej doprowadzi do czegoś złego, zakończy coś, na czym tak bardzo mu zależało. Kiedyś, dawno temu, Kaoru wyznał mu, opierając podbródek na jego ramieniu, że nie potrafi zrobić przysłowiowego pierwszego kroku. Nie, że nie chce, nie, że mu nie zależy, ale - że nie potrafi.
I Die korzystał z przywileju bycia tym mądrzejszym, tym więcej rozumiejącym, z bycia kimś, kim być nie chciał.
Nie chciał znów udowadniać, jak bardzo mu na liderze zależy, jak mocno jest w stanie się upokorzyć, by znów czuć przy sobie jego zapach i zamykać świat w jego ramionach. Nieśmiałe igiełki buntu, podsycane urażoną dumą - czemu tylko ja mam się starać, próbować być, codziennie, ciągle od nowa.

Odetchnął głęboko, kładąc rękę na klamce. Jego ciało każdą najmniejszą cząsteczką błagało o to, by za drzwiami stał Die, skruszony czy wściekły, gotów do dzikiego seksu na dywanie, czy z zamiarem zabrania walizek. Przekonałby go, by został, jak zwykle. Zawsze się przecież udawało. Zaciskając usta w cienką kreskę, by nie wybuchnąć w razie widoku kogoś obcego, nacisnął klamkę, otwierając drzwi.

Przez chwilę milczeli, po prostu stojąc i patrząc na siebie. Die zrobił krok do przodu, już gotów wpaść w ramiona lidera, gdy Kaoru, niczym nieuważny, niebaczny na niebezpieczeństwo saper, zrobił jeden błąd. Kaoru się uśmiechnął.
Die patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, na tę znaną od lat, od lat ukochaną twarz, na migoczące już wesołością oczy i rozciągające się w miłym uśmiechu usta - i wciąż bez słowa odwrócił się i zbiegł po schodach, nie spoglądając za siebie. Nie słyszał krzyku Kaoru, nie słyszał kroków za sobą, wpatrzony tylko w uśmiech, który zniszczył to, na co przecież był przygotowany, że nastanie.
Już idąc tam wiedział, że przegrywa, wchodząc do jego bloku czuł nieprzyjemny ucisk w żołądku, naciskając dzwonek poddawał się pustce. Dlatego biegł teraz, biegł najszybciej jak mógł, uciekając od tego uśmiechu, który powiedział mu głośno to co odczuwał, to, jak bardzo jest żałosny.

Wiedziałem, że wrócisz, zawsze przecież wracasz, idź do niego, Die, on się zabija bez ciebie, nie chcę cię więcej widzieć, wynoś się z mojego mieszkania... i zniknij z mojego życia, nie kocham, kocham, umrę bez ciebie, nie mogę żyć z tobą, ty jesteś tym życiem, chodź, odejdź, nie potrzebuję, nie chcę, wróć!

Zaczekaj...! Die!
Zatrzymał się, zaciskając dłonie w pięści. W głowie mu huczało, serce waliło niespokojnym, dudniącym rytmem, boleśnie tłukąc się w piersi, już rozrywane bólem malutkich, cienkich igiełek nieszczęścia.
Die!
Czy ktoś krzyczał? Odwrócił się, ale nie potrafił zobaczyć nic tymi oczami, które przysłoniła czerwona mgła rozmytych barw wściekłości, oczami, które niczym ślepe patrzyły w pustkę, nie widząc, nie chcąc dostrzec. Zamrugał gwałtownie, powoli układając pulsujące obrazy w jeden, stabilny.
Kaoru?
Kaoru zdyszany, nie mogący wykrztusić słowa, potargany?
Kaoru na boso, z przebitą kawałkiem szkła, krwawiąca piętą, w rozwleczonym swetrze, z cieniem zarostu na policzkach?
Ten odprasowany, spod igły wyjęty Kaoru, łapiący go teraz za ramię i potrząsający nim mocno?
Pobiegł za nim, gonił go bez tych swoich śmiesznych zasad?
Die z niedowierzaniem patrzył, jak krzywi się, wyciągając z pięty odłamek, odruchowo przygładzając włosy nabytym, wyuczonym po tylu koncertach gestem.
- Boli? - spytał głupio, klękając przy nim. Delikatnie oczyścił skaleczenie chusteczką higieniczną, wyciągniętą z tylnej kieszeni spodni i zwilżoną śliną. - Buty zgubiłeś?
- Spieszyłem się, bo mi pewien wariat uciekał. - Kaoru objął jego szyję ramionami, wtulając się w niego mocno, zupełnie niepomny ludzi, rzucających im ukradkowe, zaciekawione i oburzone, rozbawione i potępiające, spojrzenia. Die pochylił się nad nim, całując miękkie, pachnące piwem wargi. Ciepła dłoń dotknęła jego policzka w delikatnej, nieśmiałej pieszczocie. Przechylając głowę lekko w bok, zajrzał głęboko w ciemne oczy Kaoru, błyszczące iskierkami tłumionej radości.
- Uśmiechnij się.
- A nie odejdziesz? - spytał kapryśnie Kaoru, szukając jego dłoni i ściskając ją swoimi palcami.
- Byłem idiotą - czemu znów przepraszał? czemu było mu z tym tak lekko? - Uśmiechnij się.
- Przepraszam, Die, ja...
- Uśmiechnij się - zażądał, wydymając leciutko usta i kładąc mu palec na wargach.
Kaoru zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu.

Słońce wyjrzało zza chmur, migocząc tysiącami świetlnych refleksów na powierzchni kałuż i w kroplach wody na liściach drzew. Znów świeciło tak, jakby nigdy nie chciało przestać. I tylko gdzieś z daleka, za horyzontem, krążyła mała, gradowa chmurka, wciąż jednak za słaba, by przetoczyć się burzą nad miastem.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Na skrzyżowaniu słów, Fan Fiction, Dir en Gray
Czyli mierz siły na zamiary, Fan Fiction, Dir en Gray
Trzeci wymiar miłości, Fan Fiction, Dir en Gray
Na wariackich papierach, Fan Fiction, Dir en Gray
Na dobre. Na złe. Na wszystko..., Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość jest groźna, Fan Fiction, Dir en Gray
Zwyczajna miłość, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość smakuje kawą, Fan Fiction, Dir en Gray
Recepta na zazdrość, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Sweet, Fan Fiction, Dir en Gray
Umysł typowo humanistyczny, Fan Fiction, Dir en Gray
Die uświadomiony, Fan Fiction, Dir en Gray
Cena, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwsze wyjście z mroku, Fan Fiction, Dir en Gray
Po prostu odszedł, Fan Fiction, Dir en Gray
Platinum Egoist, Fan Fiction, Dir en Gray

więcej podobnych podstron