POWODZENIE SABOTOW
Mężczyzna w średnim wieku, w sparciałej czapce na głowie i z olbrzymim tobołem na plecach, chciał sprzedać to, co przytargał, a mianowicie saboty. Ułożył je według wielkości na chodniku mostu i przechadzał się koło swego towaru. Ale nikt nie chciał kupować. Dosłownie go wyśmiano. Komu potrzebne były te ciężkie chodaki z drewna na tutejszych stromych zboczach, krętych ścieżkach, kamienistych drogach, czy też koślawych podłogach letnich kuchni? Być może łatwiej byłoby w nich paradować w pokojach, po wyszorowanych podłogach przykrytych szmacianym chodnikiem, ale tam i tak wszyscy chodzili boso,
a nie w sabotach.
Spacerujący po moście mężczyzna w sparciałej czapce szybko doszedł do wniosku, że to nie jego rewir i nie zrobi tu większego interesu. Czy zostanie? No nie. Jutro pójdzie dalej ze swoim towarem. Oczywiście trochę i moda jest temu winna. Ileż to bowiem bezużytecznych wprawdzie, ale za to modnych rzeczy udało się upchnąć w tych położonych na kamienistych zboczach wioskach i teraz próchnieją sobie spokojnie na dnie różnych starych szaf i skrzyń, nabierając zaprzałej woni.
Poskładał więc swoje saboty, zawiązał w tobół, zarzucił na plecy i podążył w kierunku kina. Wieczory miał bowiem zawsze wolne. W kinie było pusto, ławki przed ekranem nie były zajęte, a grupka czekających na film widzów skupiła się w kącie wokół grających w szachy. Przyzwyczaili się już do tego i na długo przed seansem tutaj się gromadzili.
Na podium znajdowała się przykryta białym obrusem mała fisharmonia, na której stały szklanki i taca z dzbankiem wody. Popijał ją grający na fujarce liliput. Siedział obok fisharmonii na krześle, a kiedy wstał, był niższy niż na siedząco. Towarzyszył grającemu na gitarze rudzielcowi o zmierzwionych włosach. W taki sposób ćwiczyli sobie w towarzystwie publiczności kinowej.
Mężczyzna w sparciałej czapce usiadł na ławce i samotnie przysłuchiwał się muzykantom. Przesiadł się jednak w pobliże równie samotnie jak on, oczekującej na seans, mocno zbudowanej, jasnowłosej kobiety. Zaczęli rozmowę o kinie, do którego cztery razy w tygodniu można było przyjść na film i nieco się zabawić. Kobieta miała na imię Olga i opowiedziała, że liliput jest zamiejscowy i przyjeżdża w czwartki oraz w soboty, kiedy wcześniej otwierają kino, aby sobie pomuzykować. Ona zresztą też nie jest tutejsza, tyle że właśnie tu owdowiała.
— Wie pan, Olga to nie jest w tej stronie za bardzo lubiane imię.
— Co z tego — powiedział mężczyzna. — Ja mam na imię Ede.
Minęła szósta i Olga zaczęła powątpiewać, czy dojdzie do wyświetlenia filmu. Bo jeśli technik z taśmą nie przyjedzie autobusem o szóstej, to już nie ma co czekać. Ale też nie ma co żałować, bo w końcu miło było posłuchać trochę muzyki.
Na afiszu zapowiadającym film Powrót Stiepy znajdowało się zdjęcie jakiegoś kudłatego zwierzaka i zapewne był to rzeczony Stiepa. Nie zostało to jednak wyjaśnione, bo tego dnia technik nie przyjechał.
Mężczyzna z sabotami raczej o sobie ani o swoich sabotach nie mówił. Nie miałoby to zresztą większego sensu, bo wszyscy i tak wiedzieli kim jest — facetem handlującym sabotami. Kobieta zauważyła, że zrobiło się już późno i zaproponowała, iż może go przyjąć na nocleg. Inaczej będzie musiał spać pod gołym niebem. Handlarz sabotami podziękował za życzliwość. Dodał, że na ogół nie planuje, gdzie spędzi noc, ale jak do tej pory wszystko się jakoś dobrze układało. Przywykł do wiecznej wędrówki. Jeśli go jednak zapraszają pod dach, to owszem, pięknie dziękuje. Dom, w którym samotnie mieszkała Olga, był przesiąknięty zapachem suszonych grzybów. Pod sufitem z bali wisiały sznurki z suszącymi się prawdziwkami. A nad nimi harcowały myszy. Niektórzy mówią, że bywają również grzyby pachnące myszami.
— Proszę sobie wybrać — powiedziała kobieta i wskazała na dwa stojące obok siebie toporne wiejskie łoża.
— Wiem, że często to nie wszystko jedno które.
— Pomyślałem o tamtym — powiedział zdławionym głosem handlarz sabotami i wskazał na jedno z łóżek.
— Tak, to dobre łóżko, ja też raczej na nim wolę spać.
Nim pan wypije kilka kubków mleka, położę się pierwsza i zagrzeję pościel.
Wczesnym rankiem mężczyzna był już na nogach. Stał tyłem do łóżka i przez okno patrzył na okolicę. Kiedy z szelestu pościeli oraz skrzypienia łoża zorientował się,
że gościnna gospodyni się obudziła, zarzucił na plecy tobół z sabotami. Jedną parę, taką do człapania po domu, osobno trzymał w ręku.
— Pomyślałem, że to dla pani.
— Przyjmuję z podziękowaniem. Już wczoraj, kiedy przechodziłam przez most, spodobał mi się pański towar.
Nawet mi przyszło do głowy, żeby za wszelką cenę zdobyć takie saboty.
Przełożył Tadeusz Olszański
32
Adam Bodor - „Z powrotem do Uszatej Sowy” - Powodzenie sabotów