3. Podstawowe opcje
To, że Europa jest przede wszystkim faktem kulturowym, nie oznacza bynajmniej, aby miała być wyłącznie sprawą ludzi wykształconych czy też świadomych tego, co dają kulturze, i aby nie miała interesować w sposób żywotny wszystkich pozostałych. Wartości wprowadzone przez pewna liczbę, twórco w i przekazywane przez Tradycję, Kościół, Szkołę; wyznaczają określony styl życia, w którym uczestniczą wszyscy, od chwili narodzin, nawet jeśli w każdym pokoleniu zdarzają się umysły, które potrafią kwestionować, modyfikować albo odrzucać niektóre elementy powszechnie przyjmowanego dziedzictwa.
Nasze codzienne postępowanie, nasza wrażliwość, nasze i oceny realne i prawne oraz cele, do których dążymy, |wszystko to znajduje swój sens i pełnię barw w przeszłości i naszej wspólnej kultury, i to niezależnie, czy o tym wiemy, j czy nie. Ta podstawowa opcja wszelkich ludzkich poszukiwań warunkuje nie tylko przyszłe odkrycia, ale i jakość tego, co później, będzie uznane właśnie za rzeczywistość. Powiedz mi, co znajdujesz, a powiem ci, czego szukałeś.
Czegośmy więc szukali my, Europejczycy?
Wschód poszukiwał duszy i umiejętności oddziaływania na duszę. To była dla niego Rzeczywistość. Znalazł pewną sumę mądrości, czy też wiedzy dotyczącej duszy, oraz metody psychicznego oddziaływania, jak na przykład joga.
Zachód, od samego początku tej przygody, której na imię Europa, zdecydował się szukać czegoś innego. Znalazł też coś innego, jakąś całkiem inną Rzeczywistość. I nie zamierzamy tu odpowiadać na pytanie, czy jest ona prawdziwsza czy mniej prawdziwa od wschodniej; chodzi tylko o to, aby wyraźnie dostrzec stosunek, jaki łączy ją z niektórymi podstawowymi opcjami charakterystycznymi dla Europy.
Aby określić to, co Europa wybierała, przyjmuję za punkt wyjścia wielkie sobory, od Nicejskiego w 325 roku do Chalcedońskiego w 451 roku. W ciągu tych burzliwych posiedzeń, zakłócanych nieraz bądź zbrojną interwencją, bądź naciskiem ze strony określonych popleczników, posiedzeń, które bardziej przypominały zjazdy partii politycznych w USA niż nasze uniwersyteckie kongresy, w atmosferze namiętności teologicznych o niewiarygodnej precyzji t i politycznego zamętu godnego naszych czasów, sformułowano pewne opcje, decydujące dla naszej europejskiej j cywilizacji. Wymienię trzy spośród nich, wiążąc je ze skutkami, jakie przyniosły, niewątpliwie nieprzewidywalnymi w tamtej epoce, ale znajdującymi potwierdzenie po z górą piętnastu wiekach.
Wcielenie. — Bóg zechciał się objawić nie poprzez zjawy, sny, magiczne zjawiska, mistyczne wizje lub wewnętrzne objawienia, poprzez „awatary" albo kolejne metamorfozy, ale — przeciwnie — w ludzkim ciele i w tej samej materii, z której jesteśmy uczynieni. Oto dogmat mówiący o Bogu-człowieku.
Wynika z tego bezpośrednio, że ciało i materia istnieją rzeczywiście, nie są złudzeniem, jak utrzymywali doketyści, ani też tylko jakąś „zasłoną Maji". Jeżeli wierzyć, tak jak Hindusi, że ciało i materia są złudą, nie warto badać ich natury i rządzących nimi praw. I przeciwnie: jeśli ciało i materia są czymś rzeczywistym — zadanie to staje się ogromnie ważne. Przyjęta w Nicei opcja materialnej i cielesnej rzeczywistości, uznanej i uświęconej przez samego Boga, pociągnęła zatem za sobą niezmiernie ważne konsekwencje, które w ciągu następnych stuleci znalazły wyraz w rozwoju nauk ścisłych i przyrodniczych, a następnie techniki.
Dla nicejskich Ojców Kościoła wszechświat, w którym żyjemy, nie jest fantasmagorią. Jest rzeczywistością, którą trzeba zainterpretować, a nawet umieć ją zbawić, gdyż jak pisał święty Paweł: „(...) stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych". *
Wynika z tego, że badanie materii i ludzkiego materialnego ciała stanowi część chrześcijańskiego powołania. Skoro świat dostępny zmysłom nie jest absurdalny, lecz istnieje zgodność pomiędzy naszym umysłem a wszechświatem
— oba są bowiem stworzone przez Boga — dociekania dotyczące materii stają się możliwe.
Jest rzeczą godną uwagi, że Nietzsche pierwszy zrozumiał to i wyraził, mówiąc: nauka zachodnioeuropejska nie byłaby możliwa bez chrześcijaństwa. Ważne też jest stwierdzenie Keplera: „Dzieła Boga godne są tego, aby się stały przedmiotem kontemplacji". I wreszcie uderzające jest, że Kartezjusz napisał: „Ateista nie mógłby zajmować się fizyką". (Istotnie, brakowałoby mu tego podstawowego założenia wszelkich nauk ścisłych, jakim jest zgodność pomiędzy naszym umysłem a wszechświatem. Fakt, że ateiści zajmowali się fizyką, dowodzi po prostu, że nie byli naprawdę ateistami. Albowiem twórczy dynamizm nauki rodzi się z intuicyjnej ufności w zgodność człowieka i świata i zakłada wiarę w ich wspólną „podstawę by tu w świecie, to znaczy Boga", jak pisze Ernest Ansermet w swojej książce Podstawy muzyki.)
Warto także przypomnieć, że Einstein, świadomy swojej przynależności religijnej Żyd, żyjący w kulturze przenikniętej pojęciami chrześcijańskimi, wyraził sprzeciw wobec myśli, że Bóg mógłby „wydać świat na los przypadku".
Trzeba wreszcie uprzytomnić sobie, że chrystianizm spotykał się u swych początków z oskarżeniami o materializm ze strony religii wschodnich oraz herezji doketystów i gnostyków, które to herezje zostały potępione orzeczeniami soborów za nadmierny i jednostronny spirytualizm.
Konflikt pomiędzy „materialistyczną" dziewiętnastowieczną nauką i chrześcijaństwem utożsamianym z „czystym spirytualiżmetti" wynikał zatem z głębokiego nieporozumienia. Dżil właśnie fizyka przekroczyła ów pozorny problem. W XX wieku okazuje się, że materia, poddana bardziej wnikliwemu badaniu, przechodzi w energię, ta zaś
— w pewne struktury, niemal w myśl. Nauki ścisłe doprowadzają do czystej metafizyki,
Osoba. — Jednym z najważniejszych zadań wielkich soborów było sformułowanie dogmatu o Trójcy Świętej. Problem polegał na tym, jak określić trzy funkcje Boga
— Ojciec, Syn, Duch Święty — nie oddzielając ich od siebie, ale i nie zacierając granic między nimi. Łacinnicy znali termin persona określający rolę społeczną człowieka w jego stosunkach z innymi. Grecy mieli terminy hypostasis (substancja właściwa) i ousia (substancja trwała). Aby wyrazić wzajemne stosunki pomiędzy Ojcem, Synem i Duchem Świętym, Boga w trzech odrębnych funkcjach, jedną ousia w trzech hypostasis, wypowiedzi soborowe wybrały termin Osoba, nadając słowu łacińskiemu, zinterpretowanemu zgodnie z myślą grecką, zawartość chrześcijańską.
Drogą normalnego rozszerzenia pojęcia, skoro Syn jest „prawdziwym Bogiem i zarazem prawdziwym człowiekiem"
— stąd też się wywodzi nasze pojęcie osoby ludzkiej, Oznacza ono jednostkę wymiaru naturalnego, obdarzoną powołaniem społecznym: w stosunku do „bliźniego", wewnątrz pewnej wspólnoty, i powołaniem duchowym: w stosunku do Boga.
Ten człowiek, zarazem wyróżniający się swoim niepowtarzalnym powołaniem i powiązany tym właśnie powołaniem z bliźnim i z Ojcem wszystkich ludzi, stanie się prawdziwym źródłem nowego prawa, poszanowania człowieka, zachodnioeuropejskiej etyki i charakterystycznych dla Europy instytucji. Zadaniem tych ostatnich jest zapewniać wolność jednostce, a zarazem przestrzegać obowiązków wobec wspólnoty.
Podjęcie wyzwania czasu i historii. — Wszystkie pozostałe cywilizacje pojmowały czas cyklicznie. Tak na przykład cywilizacja hinduska: trwanie świata oblicza się w niej w dniach Brahmy, przy czym każdy z nich liczy 4320 lat słonecznych. Brahma żyje 249 miliardów lat, potem umiera, a wszechświat powraca do stanu chaosu do chwili, gdy inny Brahma nie rozpocznie nowej ery. Każda era dzieli się na tysiąc eonów, z których każdy z kolei dzieli się na cztery, coraz to krócej trwające wieki: wszystko to płynie, powraca, umiera i ginie w nieskończoności, pozbawione elementów nowego, które dałyby się zmierzyć lub choćby pomyśleć. Człowiek wymyka się zatem władzy czasu i jego niszczącej sile: wieczne powroty wszystko wyrównują i anulują.
Chrześcijaństwo natomiast po raz pierwszy zdecydowało się stawić czoło czasowi. Credo nicejskie określa datę śmierci Chrystusa („pod Ponckim Piłatem"). Nie chodzi już więc o jakiś „awatar" (inkarnację), o regularny powrót pewnego archetypu, ale o określone wydarzenie historyczne, które zaistniało „raz jeden i na wieki", jak powtarza dwadzieścia razy święty Paweł. Poczynając od tego określonego momentu, od tej opatrzonej datą chwili Wcielenia, Europa będzie liczyć lata zgodnie z linią ciągłą i bez nawrotów. Jedynym przewidzianym „powrotem" będzie powrót Chrystusa, ale będzie to zarazem koniec czasu, przejście do wieczności. I nic nie pozwala nam tego momentu wyliczyć, ani astrologia, ani Objawienie, ani nauka. „Albowiem nie znacie dnia ani godziny" — powiada Ewangelia.
Tak oto pojawia się po raz pierwszy czas linearny, nieprzewidywalny, który zmierza ku przyszłości pełnej tego, co nowe, ku przygodzie. Czymś możliwym staje się zatem Historia, warto ją brać na serio, skoro nieustannie przynosi to, co Nieprzewidziane. Przygoda niepowtarzalna, tak samo jak niepowtarzalne jest życie chrześcijanina, a człowiek podejmuje swoją rolę zgodnie z własnym powołaniem, uniezależniony już od wyroków ciał niebieskich.
Tym samym człowiek staje się odpowiedzialny za swoje czyny i za ich skutki w historii. Dzisiejszy Europejczyk skłonny jest przekształcać Historię w rodzaj bóstwa czy też nieuchronnego biegu wydarzeń, którego dalekie zamysły zdolni są przejrzeć tylko dyktatorzy (albo przywódcy partii, która posiada władzę), aby uciec przed odpowiedzialnością, która — z chwilą, gdy zabrakło oparcia w wierze — staje się przytłaczająca. W systemie totalitarnym aktywna jednostka uciekając przed historią, za którą jest odpowiedzialna i którą ma kształtować, stara się włączyć „w bieg Historii" ukształtowanej przez innych, to znaczy przez jakieś tajemnicze siły, którym — z braku lepszego — nadaje się nie mniej mgliste miano „rozwoju dialektycznego"... Czy ta dewiacja, to chorobliwe wypaczenie sensu wydarzeń historycznych i jednostkowych, nie jest również czymś charakterystycznym dla Europy?
Wychodząc od podstawowych opcji religijnych i metafizycznych staraliśmy się oznaczyć punkt wyjścia albo też włączyć w pewien kompleksowy charakter Europy prawie wszystkie realizacje tych opcji właściwe dla naszej kultury: nauki fizyczne i przyrodnicze, technikę, poszanowanie dla osoby ludzkiej i wszystkie instytucje obywatelskie, społeczne oraz prawne, które z nich wynikają, sens historii; pojęcie postępu, wolność i odpowiedzialność jednostki obdarzonej własnym powołaniem wobec wspólnoty.
Oto więc nasza cywilizacja, pojmowana bynajmniej nie jako z góry założony twór, który by miał potwierdzać swoją tożsamość, i nie jako postępująca realizacja jakiejś platońskiej idei Europy. Przeciwnie: pojmujemy ją jako szeroki splot napięć, szukanie wciąż kwestionowanej równowagi, zespół niesłychanych odkryć, stawiających wciąż nowe problemy — słowem jako przygodę.