Waniliowe sny


Waniliowe sny

Część dziesiąta

Zalała herbatę wrzątkiem. Dopiero co wstała - nieuczesana, w szlafroku... Było jej jakoś tak... Ciężko na duchu.

Usłyszała ciche kroki - odwróciła się - Valgaaw wszedł do kuchni. Całkowicie ubrany - w jeansy i granatową koszule. Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.

-Dzień dobry! Jak minęła noc?

-Bywało gorzej. - Uśmiechnął się i zajrzał do lodówki. - Co robimy na śniadanie?

-A masz jakiś pomysł? - Stanęła obok niego. Przeczesał palcami zieloną czuprynę.

-Mhmmm... Co powiesz na jajecznicę?

-Może być. - Uśmiechnęła się i schyliła się po jajka. I popełniła ten sam błąd co ostatnio - znów znalazła się zbyt blisko.

Obudził się zesztywniały i zziębnięty. Otworzył nieprzytomnie oczy... No jasssne - zasnął na ławce w parku. Cała noc na dworze - jakież to przyjemne. Normalnie świetna rozrywka.

Zakaszlał parę razy bo coś stanęło mu w gardle. Wrzucił walkmana do plecaka i wstał, otrzepując się ze śniegu. Przypomniał sobie dlaczego wczoraj zasnął w parku jak jakiś menel... Aha... Filia.

Od razu zrobiło mu się gorzej kiedy o niej pomyślał. Nie chodziło o to, że jej nie lubił czy, że mu przeszkadzała... Nawet ją znosił tylko... Poczuł się tak źle dlatego, że... Że ona pewnie nie myślała o nim w ogóle. No jassssne - miała teraz Valgaawa - już on się nią zajmie tak, że nawet nie przemknie jej przez myśl zastanowić się gdzie nocował. Niech by starożytnego smoka jasny szlak trafił!

Czemu się tak wścieka? Czemu cały czas o niej myśli? Czemu... Przecież nie mógł być... Jako mazoku nie może być... To oczywiste. To jasne jak słońce. Mazoku = zimnokrwiste demony. To oczywiste - tak jak białe jest białe a czarne jest czarne.

Westchnął i znów wyciągnął walkmana z plecaka. Będzie miał przynajmniej jakieś towarzystwo. - Pomyślał i ruszył w stronę centrum miasta. Ciekawe czy mazoku mogą nabawić się zapalenia płuc?

Zdjęła kurtkę z wieszaka i założyła ją pośpiesznie. Właściwie to miała jeszcze dużo czasu, ale nerwy... Ona się denerwuje? Ciekawe jak oni mogą się czuć - uśmiechnęła się do siebie - tego już sprawdzić nie mogła. Mogła słyszeć niektóre ich myśli, chociaż dużo ją to kosztowało ale uczuć... Emocji... Nie. Zresztą nieważne teraz.

Popatrzyła w wielkie lustro na ścianie przedpokoju. Dzisiaj rano postanowiła powrócić do "naturalnego" koloru włosów. Czyli granatowy - i faktycznie wyglądała lepiej. Popatrzyła w szmaragdowe oczy swojego odbicia.

-Nigdzie i nigdy nie spotkasz czerni i bieli doskonałej. Zawsze tylko odcienie szarości. - Powiedziało.

-Valg... - Pocałował ją namiętnie gasząc wszelkie jej protesty. Powoli zaczął rozwiązywać pasek jej szlafroka. - Val...

-Shhh... - Jego ramiona zamknęły ją w żelaznym uścisku. Kiedyś... Przy ich ostatnim spotkaniu oddałaby wszystko za coś takiego. - Szukałem cię tak długo... - Szepnął - jego usta powędrowały do jej szyi pieszcząc jej delikatną skórę... Czuła jego język, jego oddech... I...

-Valgaaw... Proszę... Nie... - Przerwał patrząc jej prosto w oczy. Długo... I widział błyszczące w nich łzy. Jedna z nich stoczyła się po policzku pozostawiając błyszczący ślad.

-Filia...? - Starł ją kciukiem, wciąż obejmując dziewczynę. - Dlaczego?

-Kiedyś... - Popłynęło więcej łez, których nie mogła powstrzymać. W tej jednej chwili... Kiedy poczuła jego usta... Uświadomiła sobie... Uświadomiła sobie, że... Że nie tego chce. Nie... Nie jego... - Kiedyś bardzo tego pragnęłam... Tak bardzo... Ale odszedłeś... Odszedłeś i zostawiłeś mnie samą na... Na tak długo... Na tyle lat... Tyle zimnych nocy... I... I nie możesz tak wrócić po tych wszystkich stuleciach i oczekiwać, że... Że...- Nie była w stanie mówić dalej... Patrzeć mu w oczy... Spuściła głowę a złote kosmyki opadły jej na twarz.

-Aż tak wiele się zmieniło? - Powiedział smutno...

-Tak... Czego... Czego oczekiwałeś po tylu... Po takim czasie? Gdybyś... Może... Może kilka dni wcześniej... - Jego spojrzenie padło na dwie filiżanki stojące na suszarce - uśmiechnął się gorzko.

-Spóźniłem się? - Podniosła głowę - jej wzrok powędrował za jego spojrzeniem.

-Nie wiem... Ja... Tak. - Przytulił ją ciepło czując łzy moczące mu koszule.

-Jak wiele on dla ciebie znaczy?

-Wiesz... Ty... Ty... Zawsze cię kochałam Valgaaw... Zawsze... Zawsze byłeś dla mnie przyjacielem... Zawsze wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć jak na rodzonego brata... Ale... Ale to za mało... Za... - Podniósł jej twarz do swojej.

-Jak wiele on dla ciebie znaczy Filia? - Niewiele widziała przez łzy... Próbowała powstrzymać łkanie ale nie udało jej się...

-Nie wiem Val... Już nic... Już nic nie wiem... - Znów spuściła głowę bo trudno jej było... Była jej tak ciężko... Tak strasznie...

Uśmiechnął się do niej ciepło i... I smutno. Mazoku nie mają uczuć. Mazoku są zimne i bezduszne. A ona zakochała się w jednym z nich... Nie wiedziała co na siebie bierze.

-Przepraszam za to, Filia... Odwiozę cię na lotnisko. - Pocałował ją w czoło. Tego akurat potrzebowała najbardziej.

Wyszedł z apteki z paczką aspiryn. Na wszelki wypadek. Rozejrzał się za jakąś kawiarnią, gdzie mógłby kupić zwykłą wodę... Musiał się czymś zająć. Tak - czymś... Czymkolwiek! Żeby nie myśleć... Nic nie myśleć. Bo nachodziły go dziwne myśli. To wszystko było takie pokręcone... Mazoku nic nie czują... Takie jest założenie teorii. To dlaczego do cholery zatrzymał się przy kwiaciarni i kupił czerwoną różę? Dlaczego do ciężkiej cholery spał w parku, po jakie licho kupował aspiryną kiedy mazoku nie chorują?!!!!???!!! Bezsens! Beznadzieja! Co się z nim wyprawiało?!?! Co on ze sobą wyprawiał?! Czemu wywalił porządnego walkmana do kosza tylko dlatego, że nie chciała się wbić jedna stacja?

Minął jakąś roześmiana parę - nie musiał się oglądać, żeby wiedzieć, że zaczęli się całować koło sygnalizacji świetlnej. I nie wiedział czemu przybiło go to jeszcze bardziej.

Szczelniej otulił się płaszczem i wbił rękę w kieszeń. W drugiej - tej powoli zamarzającej - miał nieporęczną czerwoną różę. Nie wiedział po co ją kupił ani dla kogo... Nie - skłamałby, gdyby powiedział, że nie wie dla kogo.

Melodyjka komórki - niestety, będzie chyba jednak musiał wyjąć drugą rękę z kieszeni.

-Halo?

-Xellos? Ops, sorry, chyba pomyliłam numery... Ane mówi.

-Cześć Sherra. - Uśmiechnął się gdy usłyszał jak zgrzyta zębami. - A do kogo dzwoniłaś?

-Do Filii. - Poczuł nieprzyjemne ukłucie na dźwięk tego imienia. - Wiesz, chciałam się pożegnać przed wyjazdem...

-Wyjeżdżasz?

-To ty nie wiesz? Filia wyjeżdża zaraz do Kairu! Nie mówiła ci?

-Jak to "wyjeżdża"? Kiedy?! - Zatrzymał się raptownie. Ludzie omijali go gdy stał na środku chodnika. Starszy facet ze sklepu obok - zmiatał śnieg ze schodów. Uśmiechnął się wymownie słuchając rozmowy i spoglądając na różę w jego dłoni.

-No... Samolot odlatuje za piętnaście... Wiesz - zazdroszczę jej... Mówiła, że planuje zostać w Egipcie już na stałe...

-Skąd?!

-No wiesz... Jest tylko jedno lotnisko w tym mieście... Xsellos? Halo? Halo?! Jesteś tam?! Xe...

Hala odlotów na lotnisku. Patrzyła na ludzi ustawiających się w kolejce do sprawdzenia biletów. Była tak przygnębiona... Tak strasznie...

-Nie wsiadasz? - Stał obok patrząc prosto przed siebie. Na jego twarzy błąkał się ledwie dostrzegalny, smutny uśmiech.

-Wiesz... Nie lubię stać w kolejce. Poczekam. - Rozejrzała się po wielkiej hali...

-Nie sądzę żeby przyszedł.

-Co?

-Nie sądzę żeby zdążył w dziesięć minut Fil.

Przechodnie oglądali się za nim kiedy pędził przez miasto... Nie mógł się zwyczajnie teleportować - za dużo ludzi... I jak na złość ani jednej taksówki! Łapiąc się znaku drogowego zakręcił ostro na rogu i cudem tylko nie zderzył się z jakimś starszym mężczyzną... Słyszał jeszcze jak pomstuje na "tą młodzież dzisiejszą! Wszędzie się śpieszą! Ci..." Nie dowiedział się jacy, bo był już za daleko, żeby coś usłyszeć. Śnieg pryskał spod jego butów, płaszcz rozwiał pęd - nie chciało mu się go nawet poprawiać - nie było czasu...

Spojrzał na zegarek - siedem minut...

-Powinnaś chyba już wsiadać... - Spojrzał na nią ale patrzyła prosto przed siebie - na pruszący za wielkim oknem śnieg.

-Zdążę.

-Wciąż masz nadzieję...?

-Nie wiem Val. - Odwróciła się do niego - jej oczy... Takie puste... Obojętne... - Ja już nic nie wiem. Niczego już nie rozumiem i nie próbuję nawet zrozumieć...

-Czas pokaże Fil. Wystarczy poczekać... - Oparła głowę na jego ramieniu.

-Ile jeszcze?

-Cztery.

Pędził ile sił w nogach... Boże! Jeśli tam jesteś - zacznę w ciebie wieżyc! Słyszysz?! Tylko proszę! Taxówki! Tylko jednej! Czy to tak wiele?

Nikt się nie zlitował - taxówki jak nie było, tak nie było dalej. Przeskoczył łańcuch blokujący wejście do ulicy - nie było czasu szukać pasów. Samochody zatrzymywały się przed nim z piskiem opon - zaraz rozległ się ryk klaksonów... Jeden pojazd nie wyhamował dostatecznie wcześnie zajeżdżając mu drogę. Ale nie miał czasu - przeskoczył maskę zostawiając zgrabny ślad buta na samym środku. Ale nie obejrzał się - pędził pozostawiając za sobą przekleństwa kierowców i wbiegł na chodnik po drugiej stronie... Widział już lotnisko z daleka... Tyle, że tak cholernie daleko! Boże! Jak nie taxówki to chociaż skrzydła!

Dwie minuty - a skrzydeł jak nie było, tak nie było nadal.

-Zajmiesz się antykwariatem? - Szepnęła cicho.

-Tak Fil. Nie musisz się martwić. - Spojrzała na niego zagryzając wargi.

-Myślisz, że...

-Przepraszam. - Przed nimi pojawiła się stewardessa ubrana w granatowy uniform. Uśmiechnęła się miłym, wystudiowanym uśmiechem błyskając zębami bielszymi niż śnieg na zewnątrz. - Państwo wsiadają?

-My... - Filia uśmiechnęła się również - ale smutno... Jej zęby były równie oślepiające - wywołało to dziwne, delikatne drgnięcie na twarzy dziewczyny. Złota spojrzała na Valga... Westchnęła przeciągle spuszczając głowę. - Taak... Ja lecę... Przepraszam, że tak dłógo.

Wbiegł na lotnisko - już widział wielką halę gdy...

Wielki boeing przeleciał mu nad głową.

Nie... A więc... Nie zdążył. Nie znajdzie jej już w Kairze - choćby leciał następnym lotem. Przepadła. Nie zdążył.

Z całej siły cisnął niczemu niewinnym kwiatkiem w śnieg. Jak się poczuł?! Jakby ktoś zdarł z niego duszę. Do tej pory myślał, że potwory nie mają serca. I teraz chciałby, żeby tak było. To czego nie ma - nie boli...

Odwrócił się i padł na kolana - patrząc na niknący powoli w chmurach ogon samolotu. Więc nie zdążył. Kto by pomyślał, że kilka minut może znaczyć tak wiele. Kilka minut? Wystarczyłaby mu jedna. Nie cała nawet - trzydzieści sekund... Dziesięć i wiedział, że byłby w stanie je wykorzystać... Ale... Ale nie miał ani dziesięciu, ani trzydziestu ani sześćdziesięciu tym bardziej. Nie zdążył - po prostu.

Spojrzał w niebo. Zapiekły go oczy... Coś mokrego spłynęło mu po policzku... Czy to... Łza?

Do tej pory nie sądził, ze mazoku mogą płakać. Widocznie nigdy nie miały powodu. Ale ponoć nic nie czuły. Łzy są wynikiem uczuć... Więc z tego wynikało...

Zamknął oczy i pozwolił by ostry wiatr targał jego włosy. Klęczał na tym śniegu i...

I chciał umrzeć. Po raz pierwszy.

Podeszła bliżej... Spojrzała na coś, co, leżało za nim w śniegu... Róża. Jedna czerwona... Czerwony to kolor...

Uśmiechnęła się lekko i podniosła kwiat na długiej łodyżce. Obróciła go w dłoni - od razu poczuła zapach... To zapach róż jest wyznacznikiem wszystkich innych zapachów - z nim się je porównuje, ale jego z niczym innym porównać nie można... Był po prostu piękny. A ta jedna róża - nie była idealna. Jeden z płatków odgiął się a dwa listki były lekko naddarte... Nie była idealna. Ale była najpiękniejsza... Róże są symbolem...

Nie ma na świecie rzeczy idealnych. A nawet jeśli, to prędzej czy później... Prędzej czy później, z biegiem czasu to co idealne przestaje takie być - może zmienia się kanon, może zmienia się sam przedmiot... A ta róża nie była idealna - ale była najbardziej prawdziwa... A róże są symbolem...

Podeszła kilka kroków. Wciąż klęczał na śniegu, z twarzą zwróconą w niebo. Wiatr szarpał jego włosy, rozwiewał płaszcz... Nie słyszał jej.

Uśmiechnęła się - ale nie był to już smutny uśmiech, jaki gościł na jej twarzy przez ostatnie godziny... Więc jednak przyszedł. Przybiegł... Próbował zdążyć... To jej wystarczyło - nie była wymagająca. Nie oczekiwała ideału. Nie ma ideałów.

Przeczesała palcami jego połyskujące fioletem włosy.

Poczuł czyjś dotyk... Tak strasznie znajomy... Tak bardzo... Ale bał się otworzyć oczu. Bał się, że może mu się tylko wydawać. Bał się po raz pierwszy w życiu.

-Xel... - Ten głos... Boże - to nie może być ona! Tylko mu się wydaje...! Boże... Jeśli tam jesteś, strzel piorunem i ukróć to wszystko!

Pioruny jednak zostały tam gdzie ich miejsce - czyli w chmurach.

-Xellos... - Nie - to nie może być prawda! Szaleje! Nie otworzy oczu - bo mógłby się zawieść zbyt mocno... A to boli.

Poczuł zapach róż i... I wanilii. Ktoś - Boże - żeby mu się tylko nie wydawało! Żeby to nie był sen! - ukląkł obok niego, obejmując go mocno. Powoli odważył się otworzyć oczy - nie od razu spojrzał jednak w dół. Wyszeptał jeszcze - cicho, tak cicho jak tylko mógł... Wiatr porwał słowa modlitwy od razu. Może doniesie je do Edenu - jeśli faktycznie istnieje. Na wszelki wypadek - jeśli to nie jest prawda, niech umrze od razu.

-Xellos. - Przytuliła się do niego mocniej. Spuścił głowę i uśmiechnął się widząc złotą czuprynę - rozczochraną przez wiatr...

-Wiesz... Bałem się... Że już cię nie zobaczę. - Szepnął. Nie odważył się jej dotknąć... Była zbyt piękna, żeby nie być iluzją.

-Wiem... Ja też... - Podniosła głowę uśmiechając się miło. - Wiesz... To pewnie dziwnie zabrzmi dla takiego namagomi jak ty... - Powiedziała to naprawdę ciepło... I gdyby zawsze mówiła to takim tonem to... - ...ale wiesz... Bardzo mi cię brakowało. Naprawdę bardzo... I...

-Nie zostawię cię już nigdy więcej Filia. - Objął ją mocno. Uśmiechnęła się i spojrzała mu prosto w oczy - jak kiedyś...

-Już nigdy Xellos?

-Nigdy więcej. - Pocałował ją tak, jak zawsze chciał kogoś pocałować. Jak ona zawsze chciała, żeby ktoś ją pocałował. Wplotła palce w jego włosy i nie pozwoliła mu skończyć jeszcze długo... I on też jeszcze długo nie chciał kończyć.

Uśmiechnął się patrząc na splecione postacie. Nie wiedział co czół... Chyba był... Był szczęśliwy, że jednak spełniło się jej marzenie. Sięgnął po zapalniczkę kiedy coś miauknęło obok niego. Spojrzał w dół... Mały, łaciaty kot. Filia opowiadała, że zginął jej kot... Schylił się - i faktycznie, zwierzątko miało na obroży wypisany jej numer telefonu...

-Nasza Złota Lady na pewno się ucieszy, że jesteś... Ale teraz chyba lepiej im nie przeszkadzać. - Podniósł kota drapiąc go za uchem. Zamruczał głośno i zmrużył oczy.

-Pięknie, prawda? Uwielbiam happy endy. - Zerknął... Niebiesko włosa dziewczyna, sięgająca mu najwyżej do ramienia - w najlepszym wypadku - patrzyła na parę w śniegu. W ręku miała białą, staroświecką koronkową chusteczkę.

-Sherra? - Spróbował. Już i tak nie miał nic do stracenia... I zaczął domyślać się wielu rzeczy. - To twoja zasługa? - Znów spojrzała przed siebie.

-Tak... Już się przestraszyłam, że powiesz "wina"... Ale ja chyba tylko... Chyba tylko przyspieszyłam bieg wydarzeń. Nie mieszałam im w umysłach, nie bawiłam się myślami... Po prostu pokierowałam wszystko na właściwe tory. Kilka drobnych kłamstw... Nic więcej. Sami doszliby do tego samego prędzej czy później.

-Nie myślałem, że mazoku są w stanie kochać. - Pogłaskał kota, który zdążył już zasnąć mu w ramionach.

-Jak myślisz... Ile w nas zostało z mazoku po tylu tysiącleciach bez magii, naszych Lordów, Shabranigdo... Po tylu tysiącleciach życia wśród ludzi? Nie chcieliśmy, żeby nas odkryli... Musieliśmy jak najbardziej się do nich upodobnić... I chyba nam się udało. Aż za bardzo. - Popatrzyła na niego z uśmiechem - ale on nie uśmiechał się wcale.

-Nie powinnaś była wykorzystywać mnie jako narzędzie. - Odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia. Popatrzyła za nim... Uczucia innych można jeszcze zrozumieć - czasem są tak pokręcone, że aż proste... Ale swoich uczuć...

-Przepraszam... Valgaaw... Czy... Czy wybaczysz mi jeśli zaproszę cię na kawę?

Odwrócił się i zmierzył ja wzrokiem... Właściwie... Nie miał przecież nic do stracenia. Mógł spróbować. Czemu nie?

I to był dopiero happy end. Na całej linii.

EPILOG

"W ten oto sposób zostałam najszczęśliwszą kobietą na świecie. I można to rozumieć ze wszelkimi podtekstami."

Napisała zamaszyście na ostatniej stronie. Zamknęła dziennik i popatrzyła na okładkę. Obłożona skórą, niewielka książka... Książeczka właściwie. Niezbyt gruba, bo nie lubiła się rozpisywać. Uśmiechnęła się do siebie i odłożyła ją na biurko. Obejrzała się do tyłu...

-Skończyłaś? - Otworzył fioletowe oczy. Uśmiechnęła się i zgasiła światło.

-Tak... Nie mam już nic więcej do napisania.

-Nie będzie już pamiętników? - Zrobił jej miejsce na łóżku.

-Możliwe, że tak... Może za osiem miesięcy zacznę pisać następny... - Przytuliła się do niego pod kołdrą.

-Dlaczego za osiem miesięcy?

-Hmm... Sore wa himitsu desu ^ ^

-Filia...

-Ciiii...

Światło gwiazd padło na małą książkę... Książeczkę właściwie leżącą na biurku. Prześlizgnęło się po obłożonej skórą okładce i zatrzymało na dłużej na środku, kontemplując wytłoczone na niej litery.

My dreams are here. My sweet dreams.

Filia Ul Copt Metallium

Somewhere in the world

Somewhere in the dark

I can hear the voice that calls my name

Might be a memory

Might be my future

Might be a love waiting for me

Rock me gently

Hold me tenderly

'Til the morning breaks, night fades away

I've spent my time in vain

Trapped inside pain

Don't let me down

Help me see the light

Feeling

Feeling bitter, twisted all along

Wading through an empty life too long

I close my eyes

Listen to the wind

Longing to belong to a higher place

Let me hear your voice

Let me be with you

When the shadow falls down upon me

Like a bird singing

Like a breeze blowing

It's calling me

Somewhere in the world

THE END

Zawsze chciałam to napisać ^ ^ - Miju Shizukesa Shi - Dziękuję wszystkim którzy to przeczytali. Wiem, ze jest strasznie przesłodzone ale w końcu to jest romans z prweadytacją? Ne? Co myślicie to piszcie - adres znacie ^ ^ PS: Zakończenie dedykuję Ly, która uwielbia happy endy. Na całej linii.

miju7@o2.pl

www.kazoku.prv.pl



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Waniliowe sny 2
Waniliowe sny prolog
Waniliowe sny 9
Waniliowe sny 8
Waniliowe sny 7
Waniliowe sny 1
Waniliowe sny 3
Waniliowe sny 6
Waniliowe sny 4
Blok waniliowy, Ciasta
Złe sny, Rozwój dziecka, bajki terapeutyczne
Traktat o projekcji astralnej [I], Sny,OOBE,LD
Sernik waniliowy, sernikowy zawrót głowy
WANILIOWY SERNIK Z CZEKOLADĄ(1)
Gruszki w sosie waniliowym

więcej podobnych podstron