Waniliowe sny
Prolog
Pojedyncze płatki śniegu powoli opadały na ziemię. Przytłumione światło latarni barwiło wszystko na złoto... Migotały lampki w sklepowych witrynach, tu i tam w oknie błyszczała choinka...
Tak oto dobiegał końca rok dwa tysiące trzeci... Cóż przyniósł ze sobą? Ciekawe ilu ludzi prócz niej zadawało sobie dziś to pytanie... Cztery dni jeszcze- cóż może zdarzyć się jeszcze w cztery dni? Więc przyniósł ze sobą zawieruchę wojny na wschodzie, przyniósł kilka cudów i kilka tragedii, przyniósł dla jednych szczęście, dla innych smutek... Ale nie był to zły rok- pamiętała gorsze lata... Wiele lat gorszych nisz spokojny- względnie- rok 2003... Na przykład wtedy, w Staliningradzie... Styczeń 43... O taak - to był koszmar... Dwa miesiące strachu... Uśmiechnęła się smutno - druga wojna zabrała ze sobą sześćdziesiąt milionów ofiar... To dużo... To jakieś... Półtora procent ówczesnej populacji... Czy to nadal dużo? "To zależy tylko od ciebie. Od ciebie zależy jak bardzo jesteś... Jak bardzo... Chcesz być człowiekiem." Przypomniała sobie słowa przyjaciela. Przyjaciela... Taak- miał rację. Już dawno przestała wierzyć w bogów- wierzyła za to w liczby...
Westchnęła przeciągle wchodząc do klatki- dawno nie odmalowane ściany straszyły pęknięciami - tu i tam łuszczyła się farba i odpadał tynk.. Schody skrzypnęły gościnnie- jak zawsze zresztą. To chyba właśnie tak lubiła w tej kamienicy- że się nie zmieniała. Zupełnie jak ona.
Kiedy żyje się wiecznie, ceni się takie drobiazgi. Kiedy ma się świadomość że wszystko się już widziało - że nic nie jest w stanie zaskoczyć... Robi się... Smutno... Ale - nie wiedzieć czemu - na duchu podnoszą właśnie drobiazgi- rzeczy które są takie same, podobne do nas... Dlatego jej mały pokoik na trzecim piętrze zawalony był bibelotami - miały wartość tylko dla niej... Na przykład śliczny wachlarz z południowych Chin - jedno żeberko się złamało - przeszło siedemdziesiąt lat temu... Mimo to nie oddala go do naprawy - bo on był tylko jej, i tylko ona mogła go dotykać... Zbyt dużo było wspomnień...
Pamiętała na przykład, kiedy z tym wachlarzem szła przez cesarskie ogrody... To była wiosna i wszędzie wokół kwitły wiśnie... Zapach unosił się w powietrzu - kiedy powiał wiatr delikatne płatki spadały na alejki jak deszcz... Pamiętała młodego chłopaka - posłańca biegnącego z wiadomością od strony pałacu - miał na sobie błękitną koszulę z wyszytym herbem... Błękitny smok? Możliwe... Kiedy ją zobaczył zatrzymał się, skłonił głęboko... Chyba zarumienił... Powiedział coś miłego - nie pamiętała już co - i ona odpowiedziała... Roześmiał się wtedy i skłonił jeszcze raz... Nie dbał o to że się spóźni i zostanie ukarany - po prostu miło było mu z nią rozmawiać... Ona chyba też go lubiła- może bardziej niż powinna... Szkoda że musiała uciekać ze stolicy dwa dni później. Szkoda...
Albo delikatny grzebień z kości słoniowej... Leżał zawsze na komodzie, obok zegara... Kairski targ w południe - krzyki zachwalających towar handlarzy, ludzie przepychający się wzajemnie... Nigdzie nie ma takiej atmosfery jak w Kairze... Kochała to miasto! Jego zgiełk i gwar... Miała tam antykwariat na początku 1959... Może 56... W co drugi dzień wychodziła na targ - obok bezwartościowych pamiątek i śmieci dla turystów, można było tam znaleźć prawdziwe skarby - często z grobowców... Tego dnia nie było tak gorąco jak zwykle - tłumy były jednak równie liczne. Mała dziewczynka o dużych, morskich oczach... Żebrała na rogu mniej ruchliwej ulicy - widziała ją po raz pierwszy - i ostatni zarazem. Wtedy - w ten słoneczny poranek w Egipcie - spojrzała na nią - tymi swoimi błyszczącymi oczami... "Jaki mamy dziś dzień, proszę pani?" Zapytała, gdy ją mijała. Zdziwiła się w tedy - żebracy zwykle mówili o czymś innym... Zatrzymała się i uśmiechnęła "Piątek skarbie." Dziewczynka również błysnęła nieskazitelnie białymi ząbkami... Głupio jej było tak stać, ale odejść bez słowa również było głupio... Sięgnęła więc do kieszeni płaszcza i wyjęła monetę- srebrną... Nie zauważyła wtedy że był to carski rubel sprzed stulecia. Kiedy pieniążek brzęknął w blaszaną miskę, dziewczynka powiedziała z uśmiechem "Znajdziesz coś ładnego u Alima..."
Alim był drobnym kupcem handlującym głównie dywanami i wiklinowymi koszami - nie znała go zbyt dobrze... Ot - z widzenia. Poszła w stronę jego straganu - tylko chyba z ciekawości... Tuż obok pięknego dywanu - czerwonego w niebieskie wzorki, z długimi frędzlami - leżał w pyle ulicy biały grzebyk. "To pańskie, panie Alim?" "Nie... Pierwszy raz to widzę- ale możesz sobie wziąć śliczna. Przy okazji, nie chciałabyś może tego..." Nie pamiętała już czy proponował jej dywan czy wiklinowy kufer...
Albo właśnie zegar z komody... Już od dawna nie odmierzał czasu jak należy, ale jego głośne tykanie wypełniające pokój... Była do tego tak przyzwyczajona, ze nie wyobrażała sobie bez tego dnia... Miała go z Londynu... 15... 1596? Możliwe... Chyba tak... Wtedy kosztował majątek... Wielki luksus w tamtych czasach... Uśmiechnęła się kiedy o tym myślała... Wracała właśnie z zakupów- ciężki, okuty metalem ciążył jej w rękach... Tylko jego wtedy kupiła- specjalnie po to się wybrała...
Silny wiatr, puszyste, białe chmury pędzące po niebie... Co chwilę musiała poprawiać szal - było jej strasznie zimno... Ludzie oglądali się kiedy mijała ich dzwoniąc zębami- dla nich było zaledwie chłodno. Przyzwyczajona do gorącego słońca Meksyku - deszczowa jesień elżbietańskiej Anglii była dla niej niemożliwa... Piękne czasy renesansu... Zagapiła się w tedy i skręciła w nieodpowiednią ulicę- zorientowała się gdy dochodziła do The Globe... Już miała zawrócić, kiedy przyszło jej do głowy, że może obejrzy sztukę- właśnie podnoszono kurtynę... Czemu nie? Skoro już tu jest... Stanęła z tyłu - widziała wszystko, choć słyszała dosyć niewyraźnie...
Hamlet. Nie widziała jeszcze... Ale słyszała że niczego sobie... Zatopiła się w fabule - chłonęła obrazy... Scenariusz- nienajgorszy... Całkiem całkiem... A... Chłopak odgrywający główną rolę był... Dobry... Był... Wspaniały! Zachwycający - taki oddany sztuce... Jakby naprawdę to przeżywał... Słyszała, że reżyser również często grywał w swoich przedstawieniach- może to on? Przystojny...
" ...kres taki błogosławieństwem byłby... Umrzeć, zasnąć - usnąć, śnić morze? Tak, oto przeszkoda; bowiem sny owe, które mogą nadejść pośród snu śmierci, gdy już odrzucimy wrzawę śmiertelnych, budzą w nas wahanie..."
Zasłuchana nie zwracała na nic uwagi... Patrzyła na aktora- jakby to wszystko było prawdą... Ta sztuka... Był fenomenalny...
-Podoba się pani? - Nie od razu zrozumiała - spojrzała na właściciela głębokiego głosu... Wysoki mężczyzna w krótkiej pelerynie i kapeluszu z puszystym piórem w dłoni. Nie zauważyła gdy się pojawił - ale nie wydawał się zaciekawiony sztuką...
-S - słucham?
-Wygląda pani na zainteresowaną.
-Owszem... To... To jest bardzo... Po prostu... Wspaniałe... To... A pan jak uważa?
-Oglądam już siedemnasty raz. Przestało robić wrażenie przy trzecim. - Uśmiechnęła się - i on również się uśmiechnął...
-Zna pan któregoś z aktorów?
-Któregoś? Chyba ma pani na myśli "Hamleta"? - Roześmiał się cicho. Spłoniła się - że też tak łatwo ją przejrzał... - Znam wszystkich droga pani... Może zainteresuje panią autograf?
-Ależ nie - proszę się nie kłopotać... - Uśmiechnęła się. Milczeli chwilę kontemplując sztukę... Nagle przypomniała sobie o czymś. - Przepraszam - która godzina? - Zwróciła się do nowego znajomego. Popatrzył na nią wtedy - jakoś tak...
-Przecież ma pani zegar. - No tak - ciężkie żelastwo - jak mogła zapomnieć?
-Rzeczywiście... Wpół do siódmej... Chyba za chwilę będę musiała iść... - Zmieszała się... Popatrzyła jeszcze na scenę - "jej" aktor zszedł za kulisy - szkoda...
-Na pewno nie chce pani jego autografu? - Pokręciła głową z uśmiechem. Przyszła jej ochota by błysnąć jakąś elokwentną ripostą...
-Ale chętnie poproszę o pański. - Nic lepszego na poczekaniu nie wymyśliła ale chyba i tak wypadło nie najgorzej...
-Gdzie mam się podpisać? - Roześmiał się również i wyciągnął pióro... Rozejrzała się ale nigdzie nie było nic odpowiedniego... Ha - nie mogła się wycofać teraz bo wyszłaby na... Właściwie dlaczego zależy jej na podpisie jakiegoś przechodnia? Trochę atramentu... Jest miły- uśmiechnęła się do siebie i spojrzała na czasomierz... Z tyłu obłożony był białym płótnem.
-Proszę tutaj.- Złożył zamaszysty podpis na materiale. Nawet nie spojrzała- i tak była spóźniona... Pożegnała się i odbiegła do domu... Spotkała jeszcze swoją landlady - rozmawiały chwilę... Zapomniała o sztuce i o rozmownym mężczyźnie... Dopiero następnego wieczoru, kiedy nakręcała czasomierz spojrzała na autograf... I bardzo się zdziwiła.
"Wiliam Shekspire for the pretty girl with wanderful blue eyes."
Zapadki w zamku kliknęły cichuteńko - otworzyła drzwi i weszła do przytulnego wnętrza. Zapach lawendy z bukietu na stole... Westchnęła... Była... Szczęśliwa. Taak... Jak nie była dawno... Spokój i ład... Wszystko zaplanowane - jak co roku. Żadnych trosk- tylko od czasu do czasu jakaś podróż w nowe miejsce... Były wbrew pozorom kraje, których jeszcze nie odwiedziła... Lubiła podróżować...Z drugiej strony musiała- po pewnym czasie ludzie zaczynają się dziwić... Kiedy człowiek się nie starzeje budzi to co najmniej zainteresowanie... Więc najwyżej sześć, osiem lat w jednym miejscu a potem... "Wsiąść do pociągu byle jakiego..." Ale mimo tak częstych podróży życie miała uporządkowane - przyzwyczaiła się już... Nic już jej chyba nie zdziwi. Trochę żal - ale nic nie poradzi...
Rozejrzała się po mieszkaniu...
-Kici kici...- Miauknięcie z sypialni. Po chwili wybiegł nieduży kot ze złoto-brązowym futerkiem. Wyglądał jak tygrysek- najładniejszy chyba ze wszystkich jakie miała do tej pory.- Tu jesteś Zel... Kupiłam ci mleko- czas na kolację, prawda?
Postawiła siatkę na stole i wyjęła butelkę. Rozejrzała się za jego miską...
Swoje zwierzęta nazywała zawsze od osób, które coś dla niej znaczyły... Kiedyś... Dawno... Miała więc psa o imieniu Ame, szynszyla Milgasie i niezliczoną ilość kotów o imionach- kolejno jej przyjaciół z dzieciństwa, ze świątyni... A teraz miała Zela.
Nalała po sam brzeg i schowała butelkę do lodówki. Po chwili po kuchni rozniosło się głośne mlaskanie zwierzaka. Przeszła do sypialni i wyjrzała przez okno - całe miasto lśniło... Latarnie ozdobione były niebieskimi gwiazdami, Balkony kolorowymi światełkami... Lubiła święta. Każde były niepowtarzalne - każde inne... Szwecja, Kanada, Niemcy, Japonia... Nie ma dwóch takich samych.
Odwróciła się i oparła o parapet. Omiotła wzrokiem pokój- ściany obite jasną tapetą w niebieski wzorek, kilka obrazków, meble zastawione pamiątkami... Tyle wspomnień... Tylu ludzi... Tylu przyjaciół spotkała na swojej drodze...
A mimo to święta spędzała tylko z kotem.
Zawsze.
miju shizukesa shi
miju7@o2.pl
www.kazoku.prv.pl