Waniliowe sny
Część pierwsza
-Lady Davren- proszę się pośpieszyć!
-Płonie już wschodnie skrzydło!!! Bramy padają!
-Lady proszę!!!
Wyciągnęła - wyszarpnęła właściwie - spod łóżka ciężką walizę i odwróciła się do pokojówki. Dziewczyna miała na sobie biały fartuszek - cały teraz w sadzy i pyle. Prawie nic nie widziała przez łzy...
-Gotowa... - Nie zdążyła dokończyć - mężczyzna, który przed chwilą wbiegł do komnaty złapał jaj nadgarstek w żelazny uścisk - przez chwilę myślała nawet że połamał jej kości - i pociągnął przez pusty korytarz. Czuła swąd dymu - pewnie paliła się już sala balowa... Te wszystkie gobeliny, arrasy i kandelabry... Za nią potykając się co chwilę o własne nogi biegła służąca - jej szloch niósł się wśród pustych ścian...
-Szybciej lady! - Normalnie nie ośmieliłby się tak do niej odezwać... Ale teraz wszystko wyglądało inaczej - Lady, proszę szybciej!- A co on myśli, ze jak można biec z takim kufrem w dłoni! Zniecierpliwił się w końcu i bezceremonialnie wziął ją na ręce - niedopuszczalne!!! Zwłaszcza że od ponad dwóch miesięcy była mężatką! Popatrzyła na swój piękny dom - korytarz i pokoje - niegdyś takie śliczne - sama przecież wybierała zasłony i dywany - teraz obdarte były ze wszystkich rodowych sreber, obrazów, ktoś zabrał nawet te okropne mosiężne dzwonki!
Rozwidlenie korytarza - chłopak postawił ją na nogi i wyjrzał ostrożnie - zaklął cicho... W obecności kobiety - więc musiało być naprawdę źle... Obejrzał się na nie i pokręcił głową...
-Co?
-Brama musiała paść - są już tutaj... - Popatrzył na nie jeszcze - na swoją panią trzymającej jedną ręką ciężką jak diabli walizkę i na swoją kuzynkę smarkającą właśnie w lnianą chusteczkę... Wyszarpnął szablę i ignorując ich zdumione spojrzenia - wcisnął zimną klingę w szczupłe palce hrabiny.
-Ja odwrócę ich uwagę - wy... Ekhm... To znaczy Lady Davren i Susane - pobiegniecie prosto do kuchennego wyjścia...
-Marsel...
-Biegnijcie! Już! - I wypadł za zakręt... Popatrzyły sobie przerażone w oczy - i jak na komendę obie rzuciły się do ucieczki. Nie patrzyły gdzie biegną - bardziej kierowały się instynktem... Zbiegły ze schodów i były już w głównym hollu gdy...
-No, no - kogo my tu mamy?... - Wielki jak dąb buntownik wyrósł nagle przed nimi - nie wiadomo skąd... Popatrzył na dwie dziewczyny - jedna w poszarzałym czepku, spod którego wymknęły się brązowe kosmyki, druga w pięknej, acz nieco sfatygowanej sukni, ze złotym, ciasnym kokiem - błysnęły diamenty z kolczyków... Hrabina zmrużyła oczy wyciągając przed siebie ostrze.
-Ani kroku psie.
-Bo co? - Uśmiechnęła się - tak jak nie uśmiechała się od bardzo dawna...
RIIIIINGGG!!!!
Otworzyła oczy - słonce od razu ją oślepiło... Wyłączyła budzik przy okazji strącając z półki książkę... Acha - ranek... - pomyślała niezbyt przytomnie. Usiadła na łóżku i przetarła dłonią oczy - znów śniły jej się wspomnienia... Zawiesiła na moment wzrok na wiszącej na ścianie szabli - rdzawy zaciek jakoś nigdy nie dał się wyszorować...
Westchnęła i zastanowiła się czy chce dziś wstawać z łóżka... Nie chciała - ale antykwariat czekał - więc nie miała zbyt wielkiego wyboru. Przeszła boso do łazienki, po chwili pojawiła się znów w kuchni - odświeżona i prawie zupełnie rozbudzona.
-Kici kici - Zel, gdzie jesteś? - Rozejrzała się za futrzakiem... Chmmm- zwykle potykała się o niego gdy szła do lodówki - gdzie ta potwora mała? - Kiciek, gdzie się podziałeś? - Obeszła wszystkie pokoje - co nie trwało zbyt długo bo miała tylko sypialnię, kuchnię, łazienkę i maleńki salonik ze starym telewizorem odziedziczonym po wcześniejszym lokatorze. - Kotku, zapomniałeś o śniadaniu? Zel? Zelgo? - Zerknęła na zegarek - zaraz będzie spóźniona... Cóż - pewnie znów schował się za szafą albo pod łóżkiem... Zostawiła mu otwartą puszkę na podłodze i wyszła zamykając za sobą drzwi... Na pewno się znajdzie - przecież nic mu się nie stało...
Za piętnaście czwarta... Jeszcze chwilka i będzie mogła zamknąć. Usiadła powrotem za staromodną ladą i poskładała papiery. O tej porze raczej już nikt nie przychodzi - może mogłaby się urwać wcześniej... Westchnęła i popatrzyła po półkach - stare książki, podręczniki... W rogu mały stolik zastawiony porcelaną - tylko na pokaz... Ale specjalnie ustawiła go w prawym rogu... Tak samo stał inny stolik, w innym sklepie, w innym... W innym czasie można rzec... Echhh - znów miała te napady rozmyślań... Powinna się tego wreszcie oduczyć. Wszystko co chwilę przypominało jej, jak było kiedyś - to oczywiste, że pewne rzeczy muszą się powtarzać, zbieg okoliczności.
Wstawała właśnie gdy zadzwonił dzwonek przy drzwiach - podniosła głowę... Starszy mężczyzna, około siedemdziesiątki, w długim płaszczu, z laską... Siwe włosy, pomarszczona twarz... Ale oczy miał wesołe - skłonił się lekko i podszedł do kontuaru.
-W czym mogę służyć? - Zapytała uprzejmie uśmiechając się miło.
-Szukam... Podręcznika do chemii, trzecie wydanie... Z 97. Autor... Chyba Kisielewski. Znajdę coś takiego u ciebie, dziecko?
-Tak - na tamtym regale... Mam pomóc?
-Nie - poradzę sobie sam, proszę się nie fatygować. - Przeszedł we wskazanym kierunku - zerknął po tytułach... Po chwili westchnął przeciągle i sięgnął do wewnętrznej kieszeni po okulary. - Już nie te oczy co kiedyś! - Roześmiał się. - Korzystaj ze swoich, póki możesz dziecko! - Uśmiechnęła się z uprzejmości i pochyliła nad dokumentami. "Dziecko"? Zdziwiłby się gdyby wiedział ile ma naprawdę lat... Ona przeżyła czasy, o których on słyszał tylko z legend opowiadanych przez pradziadka! "Dziecko"? Proszę bardzo - chociaż to ona chyba powinna tak powiedzieć... Ale musiała przyznać - nieźle się trzymała jak na swoje lata.
-W jakiej cenie? - Wrócił po chwili z wybraną książką.
-Sześć pięćdziesiąt.- Przeliczyła drobne i włożyła do kasy. Starzec zatrzymał się jeszcze przy drzwiach i obejrzał się na nią. Zignorowała go - ale patrzył już dobrą chwilę więc była zmuszona w końcu na niego spojrzeć. - Coś się stało?
-Ach... Nie nic - proszę wybaczyć jeśli się gapiłem... Tylko... - Znów zaczął jej się dziwnie przyglądać - poczuła się nieswojo lustrowana przez jego słabe oczy...
-Tak?
-Widzi pani... To może się wydawać śmieszne ale... Kiedyś - pół wieku temu nie przymierzając... W Kairze był antykwariat - pamiętam... I... Tam była sprzedawczyni kropka w kropkę jak panna... - Uniosła brwi ze zdziwienia - i roześmiała się dźwięcznie.
-Chyba nie wyglądam aż tak źle - minęło w końcu pół wieku...
-Ależ nie, nie... Przepraszam jeśli uraziłem...
-Moja ciotka miała kiedyś podobny sklep w Egipcie - wszyscy mi mówią że jestem do niej bardzo podobna. - Wyszczerzyła się ciepło wymyślając na poczekaniu drobne kłamstwo.
-Ach... Więc jednak tym razem pamięć nie zawodzi... Cóż za zbieg okoliczności...
-Rzeczywiście... Przypadek.
Pożegnał się uprzejmie "Proszę pozdrowić ciotkę!" i wyszedł, wpuszczając do pomieszczenia tuman śniegu. Westchnęła i padła na fotel... Cóż za zbieg okoliczności... Faktycznie - jak mogła przypuszczać? Echhh... Ale pomieszka tu jeszcze z cztery lata... Wyjątek - jeden... Zdenerwowała się - popatrzyła na zegarek... Pięć po - najwyższy więc czas by zamknąć interes.
Przeszła między regałami supermarketu - jogurt, śmietana... O - jest mleko. Włożyła butelkę do koszyka. Butelkę - nigdy nie kupowała kartonów... Wiedziała że są znacznie tańsze - jednak pewnych przyzwyczajeń nie mogła się wyzbyć. To tak samo jak z filiżankami - pomyślała pakując do wózka dżem jabłkowy. - Nie piła herbaty ze szklanki - kawy tym bardziej. To takie... Niekulturalne... Raz czy dwa musiała się napić ze szklanki - bardzo się potem wstydziła... Wiedziała ze inni nie przykładają wagi do takich drobiazgów... Ale kiedy żyje się pare tysięcy wiosen to chyba można pozwolić sobie na takie kaprysy - prawda?
Minęła dział z rybami i zatrzymała się przy owocach - wybrała sześć ładnych mandarynek i odwróciła się by zapakować je do jakiejś siatki - postąpiła krok...
Bach! Nagle ktoś ją potrącił - na tyle mocno, że koszyk upadł na posadzkę a mandarynki rozsypały się na wszystkie strony... Zaklęła cicho i od razu schyliła się by wszystko pozbierać - no tak... Makaron pękł, dobrze że mleko się uchowało...
-Przepraszam bardzo... Doprawdy nie wiem jak to się mogło... - W polu widzenia pojawiła się para męskich dłoni które pomogły jej układać zakupy zpowrotem w koszyku.
-Ależ nic...
-Nie, przepraszam... To moja wina... - Kilkoro ludzi zatrzymało się by popatrzeć - bardziej czuła ich wzrok na karku, niż widziała... Urodzeni gapie.
-Ja chyba też nie patrzyłam gdzie idę...
-Nie to chyba...
-Niczyja wina. - Oczywiście że jego wina! Ale nie wypadało mówić takich rzeczy przecież... Schylił się bardziej - spostrzegła kosmyk zielonych włosów... Zesztywniała cała... O rany... O.... O jasny gwint... - Najgorsze przekleństwo jakie mogła powiedzieć, żeby się potem nie wstydzić sama przed sobą. - To nie może być... To przecież nie możliwe... Kolejny zbieg okoliczności?
Podniosła głowę wciąż klęcząc na białych płytkach - on również na nią spojrzał. Zdjął ciemne okulary...
-Coś nie tak?
O... Rany...
miju shizukesa shi
miju7@op.pl
www.kazoku.prv.pl