Guru finansów wyznaje grzechy
Witold Gadomski 2008-10-25, ostatnia aktualizacja 2008-10-24 23:26:23.0
- Popełniłem błąd - wyznał Alan Greenspan, był szef Rezerwy Federalnej USA, który przez dwie dekady uchodził za finansowego czarodzieja
Czy zauważył pan, że pana widzenie świata i ideologia nie były słuszne i konstruktywne? - zapytał w czwartek Greenspana Henry A. Waxman, przewodniczący komisji do spraw nadzoru i rządowych reform Izby Reprezentantów. Waxman jest starym kongresowym wyjadaczem, na Kapitolu zasiada od 1975 roku i nieraz już ścierał się z byłym szefem Fed, czyli amerykańskiego banku centralnego. Gdyby tak bezceremonialne pytanie zadał przed dziesięciu laty, naraziłby się na sarkastyczną ripostę. Ale tym razem przed komisją stał nie dawny "czarodziej", ale człowiek pokonany przez światowy kryzys finansowy.
- Dokładnie tak - odpowiedział Greenspan na zaczepkę Waxmana. - Jestem naprawdę zszokowany, gdyż przez czterdzieści lat lub więcej żyłem w przekonaniu, że to działa wyjątkowo dobrze. Rezerwa Federalna była najlepiej zorganizowana instytucją na świecie - ciągnął. -Jeżeli ci wszyscy wyjątkowo zdolni ludzie nie byli wstanie przewidzieć rozwoju tego krytycznego problemu, to musimy zadać sobie pytanie, dlaczego tak się stało. I odpowiedzieć - nie byliśmy wystarczająco bystrzy. Nie potrafiliśmy przewidzieć zawczasu biegu wypadków.
A wreszcie powiedział samokrytycznie: -Popełniłem błąd, zakładając, że organizacje, których celem jest zysk, będą w największym stopniu zdolne chronić własnych udziałowców i ich kapitał.
Greenspan, zgłoszony przez prezydenta Reagana, został zatwierdzony na stanowisku prezesa Rezerwy Federalnej USA 3 sierpnia 1987 r. większością głosów 91 do 2. W Senacie większość mieli Demokraci, ale nie widzieli powodów, by protestować przeciw jego kandydaturze. Wkrótce nowy szef Fed musiał zmierzyć się z niespodziewanym kryzysem. 19 października 1987 r. przydarzył się krach przekraczający słynną zapaść z 1929 r. Kursy akcji spadły o 20 proc., co mogło być wstępem do załamania wielu instytucji finansowych. Greenspan wydał oświadczenie: "Rezerwa Federalna zgodnie z odpowiedzialnością, jaka na niej spoczywa, potwierdziła dziś swą gotowość do pełnienia funkcji źródła płynności dla wsparcia systemu gospodarczego i finansowego". I to wystarczyło - zaufanie na rynku wróciło, a po kilku dniach akcje zaczęły znów rosnąć. Tak narodziła się legenda Greenspana cudotwórcy, który potrafi rynek zaczarować samymi słowami.
Jego język, niby precyzyjny, ale dwuznaczny, był tematem anegdot. Jego długoletnia przyjaciółka dziennikarka telewizyjna Andrea Mitchell dwukrotnie nie była w stanie zrozumieć, iż jej partner właśnie się oświadczył. Pojęła to dopiero za trzecim razem, gdy Greenspan zapytał: "Wolisz cichy ślub czy huczne wesele?".
W ostatnich latach urzędowania, które dobiegło końca w styczniu 2006 r., Greenspan uważał, że w gospodarce USA istnieje ukryty mechanizm, który sprawia, że rozwija się ona szybciej, niż pokazują oficjalne statystyki, a inflacja utrzymuje się, wbrew oczekiwaniom, na niskim poziomie.
Fed zaczął ten mechanizm "smarować", pompując do gospodarki dodatkowe pieniądze. Stopy procentowe spadły do 1 proc. i na takim poziomie zostały przez kilka lat. Dziś większość ekspertów jest zdania, że to był największy błąd "czarodzieja finansów". Tanie kredyty napompowały balon spekulacyjny do gargantuicznych rozmiarów, aż wreszcie pękł on z hukiem, powodując olbrzymie zniszczenia na rynkach finansowych całego świata.
Trzy lata temu Greenspan odchodził w glorii człowieka, który zapewnił Stanom Zjednoczonym najdłuższy okres dobrej koniunktury w historii. Teraz jego reputację mocno nadwerężył kryzys, którego istoty sam do końca nie rozumie. Ciekawe, czy następne pokolenia będą pamiętały o jego sukcesach lub może szczęśliwej ręce, którą prowadził amerykańską politykę pieniężną, czy o krachu, który się zdarzył trzy lata po przejściu "czarodzieja" na emeryturę?
Witold Gadomski
Jak obronić naszą gospodarkę przed kryzysem
Stefan Kawalec* 2008-11-11, ostatnia aktualizacja 2008-11-11 20:09:21.0
Sytuacja, w jakiej znajduje się polska gospodarka w wyniku światowego kryzysu finansowego, jest nadzwyczajna i wymaga niestandardowych działań. Za ich brak zapłacimy głębszym spowolnieniem gospodarki i wyższym bezrobociem - pisze Stefan Kawalec
W wyniku kryzysu sektor bankowy i rynki finansowe w krajach rozwiniętych sparaliżował brak wzajemnego zaufania. Gospodarka pozbawiona dopływu pieniądza zaczęła zwalniać. W Europie Zachodniej i w USA rządy i banki centralne podejmują radykalne i absolutnie niestandardowe działania, by przywrócić zaufanie i udrożnić system bankowy. Wpompowują pieniądze do systemu bankowego i oferują gwarancje. Świadectwem determinacji władz jest działanie amerykańskiego banku centralnego Fed, który zaczął bezpośrednio dostarczać pieniądze do firm, kupując emitowane przez nie papiery dłużne.
Polski rząd i regulatorzy słusznie podkreślają, że polskie banki są w bardzo dobrej kondycji, mają wysokie współczynniki wypłacalności, wysoką rentowność i nie mają w swoich portfelach "toksycznych" aktywów powiązanych z rynkiem kredytów hipotecznych w USA.
Nie oznacza to jednak, że nie zaraziliśmy się amerykańską chorobą. Polskie banki są częścią międzynarodowego systemu finansowego, a ich właścicielami są duże banki z krajów dotkniętych kryzysem. W polskim systemie bankowym występuje już podobna nadreakcja i "paraliż" jak w krajach, które są w centrum kryzysu.
W Polsce we wrześniu 2008 r. odnotowaliśmy jeszcze wzrost produkcji przemysłowej, spadek bezrobocia i duży wzrost sprzedaży detalicznej. Ale sygnały z gospodarki są niepokojące. Banki zahamowały udzielanie kredytów deweloperom i nabywcom mieszkań, więc stanęło budownictwo. W efekcie skończył się popyt na stal konstrukcyjną i huty w październiku zaczęły wygaszać piece. Przemysł motoryzacyjny, główna branża polskiego eksportu, odczuwa dramatycznie spadek popytu na samochody w Europie.
Dane za czwarty kwartał 2008 r. przyniosą zapewne mało optymistyczny obraz gospodarki. Wtedy analitycy zrewidują w dół prognozy wzrostu gospodarczego, a banki jeszcze bardziej zaostrzą zasady przyznawania kredytów, a to jeszcze bardziej spowolni gospodarkę.
Jeżeli władze publiczne nie przerwą tego ciągu zdarzeń, to wzrost gospodarczy w 2009 r. może być znacznie niższy nie tylko od prognoz budżetowych (4,8 proc.), lecz również poniżej dzisiejszych prognoz analityków (2,5 do 4 proc.). Perspektywa wzrostu na poziomie 1 proc. lub nawet niżej jest całkowicie realna. Takie spowolnienie doprowadziłoby do bardzo znacznego wzrostu bezrobocia.
Bez kredytu gospodarka ledwie dyszy
Przyjrzyjmy się uważnie czynnikom, które będą wyhamowywać polską gospodarkę. Jeden z nich to spowolnienie gospodarki na świecie, a zwłaszcza w UE. Skutki recesji na rynkach eksportowych dla polskich firm w znacznym stopniu będą jednak zrównoważone przez osłabienie złotego, co poprawi konkurencyjność polskich produktów i wielu eksporterom pozwoli osiągnąć wyższe przychody w złotych mimo spadku sprzedaży.
Drugi problem to zacieśnienie polityki kredytowej. Wynika ono z jednej strony z wyschnięcia rynku międzybankowego i rynków finansowych, a z drugiej strony z olbrzymiej awersji banków do podejmowania ryzyka kredytowego. Nie widać samoczynnych mechanizmów, które w najbliższym czasie mogłyby osłabić oddziaływanie tego czynnika.
W Unii Europejskiej wartość kredytów bankowych jest o 40 proc. większa niż kwota zgromadzonych depozytów. W Polsce ta luka finansowania jest relatywnie znacznie mniejsza - na koniec września 2008 wynosiła ona 44 mld zł, czyli 8 proc. depozytów. Do tej pory banki finansowały lukę poprzez pożyczki od zagranicznych "matek", emisję obligacji oraz pożyczki od innych polskich banków. Dziś te źródła finansowania w znacznej mierze wyschły.
W obecnej sytuacji zagregowany wskaźnik nadwyżki kredytów nad depozytami nie oddaje prawdziwej skali zagrożenia. Paraliż rynku międzybankowego sprawia, że środki z banków, które mają nadwyżki funduszy, nie mogą być wykorzystane do trwałego finansowania akcji kredytowej w innych bankach, gdyż albo spoczywają na rachunku w NBP, albo są pożyczane na bardzo krótkie terminy - od jednego dnia do tygodnia. Kwotę "zamrożonych" w ten sposób depozytów w bankach dysponujących nadwyżkami środków szacuję na co najmniej 65 mld zł. Oznacza to, że faktyczna luka finansowania w Polsce wynosi łącznie co najmniej 109 mld zł (44 mld nadwyżki kredytów nad depozytami w całym sektorze plus 65 mld zł "zamrożonych" nadwyżek depozytów).
Łączna wielkość portfela kredytowego banków w końcu września 2008 wynosiła 579 mld zł. Po uproszczonej symulacji statycznej można więc stwierdzić, że gdyby każdy z banków mających więcej kredytów niż depozytów dostosowałby wielkość akcji kredytowej do posiadanej bazy depozytowej, to w całym systemie bankowym kredyt obniżyłby się aż o 19 proc. Dla gospodarki i społeczeństwa byłby to prawdziwy szok.
Odrębnym problemem jest awersja do ryzyka. Przy dobrej koniunkturze w bankach pierwsze skrzypce grają menedżerowie odpowiedzialni za sprzedaż, którzy dbają o to by pozyskiwać nowych klientów i transakcje. W kryzysie ster przejmują ci, którzy zarządzają ryzykiem kredytowym i dążą do tego, by zminimalizować straty jakie bank może ponieść w przypadku zrealizowania się pesymistycznego scenariusza.
Ponad dwie trzecie aktywów polskiego sektora bankowego należy do banków mających swoje spółki matki w krajach głęboko dotkniętych kryzysem. Wiele z tych matek doznało poważnych strat i musiało korzystać z pomocy państwowej. W zagranicznych centralach głównym celem jest utrzymanie płynności i minimalizacja dalszych strat, co prowadzi do nadmiernego zacieśniania polityki kredytowej.
Paradoks polega na tym, że w Polsce, gdzie nie wystąpiły żadne poważne straty kredytowe, a kondycja banków i gospodarki jest dobra, zacieśnienie polityki kredytowej może być większe niż w krajach, w których banki odnotowały olbrzymie straty, a gospodarka wchodzi w stan recesji.
Dlaczego? Z powodu światowego kryzysu i kłopotów jakie dotknęły nasze region (Węgry i Ukrainę), wiele grup bankowych zmniejsza prawdopodobnie limity zaangażowania na ryzyko polskie, co ogranicza możliwość rozwoju ich spółek-córek w Polsce. Jednocześnie nie krępują takimi ograniczeniami działalności w dotkniętych kryzysem własnych krajach, gdyż limitu zaangażowania na ryzyko kraju macierzystego banki zwykle nie ustanawiają.
Drugi powód to limity na ryzyko poszczególnych branż gospodarki. Są one ustalane na poziomie grupy bankowej, a następnie dzielone na kraje. Jeśli z jakichś względów trudno jest ograniczyć zaangażowanie w danym sektorze w kraju macierzystym, to w większym stopniu ogranicza się limit dla danego sektora na rynkach zagranicznych. Decyzje takie, podejmowane w praktyce przez menedżerów średniego szczebla z centrali, nie zawsze rozumiejących realia polskiej gospodarki, są przekazywane do wykonania szefom pionów ryzyka w polskich bankach.
Samospełniająca się dewastująca prognoza
Ankieta przeprowadzona przez NBP na przełomie września i października 2008 wskazuje, że banki już zaostrzyły kryteria przyznawania kredytów, a ponadto spodziewają się dalszego znacznego zacieśnienia polityki kredytowej wobec firm i osób fizycznych. Wiadomo więc, że niezależnie od innych czynników, powszechne zaostrzenie polityki kredytowej wywoła problemy płatnicze w wielu firmach. Ta świadomość skłaniać będzie banki do jeszcze większej ostrożności i dalszego zacieśnienia kredytu. Ta samospełniająca się negatywna prognoza może mieć dewastujący wpływ na gospodarkę.
Plan na kryzys
Aby do nie dopuścić do spełnienia się tej dewastującej prognozy, należy podjąć niestandardowe działania dla utrzymania dostępności kredytu w gospodarce.
• Rząd i NBP powinny wyraźnie określić cel w postaci minimalnego poziomu wzrostu kredytu dla firm i gospodarstw domowych. W ciągu 12 miesięcy do września 2008 r. przyrost kredytu wyniósł około 30 proc. Można przyjąć, że dla utrzymania wzrostu realnego PKB na poziomie 3 proc., przy 3 proc. inflacji, wzrost kredytu w roku 2009 powinien być nie mniejszy niż 11 proc. Jednocześnie rząd i NBP powinny zapowiedzieć, jak będą dążyć do realizacji tego celu.
• Dla osiągnięcia przełomowego efektu i zmiany oczekiwań NBP i MF powinny obok zapowiedzianych już form wsparcia dla banków podjąć działania zdecydowanie dalej idące. NBP powinien umożliwić bankom dostęp do finansowania na okresy dłuższe niż trzy miesiące i rozszerzyć zakres akceptowanych zabezpieczeń.
Rząd powinien z kolei udzielić powszechnej gwarancji na lokaty na rynku międzybankowym na kwotę rzędu 70 mld zł. Limit ten powinien być administrowany przez NBP i rozdzielany proporcjonalnie do wielkości portfela kredytowego banków. Każdy bank miałby więc możliwość sfinansowania do 10-12 proc. portfela kredytowego, pożyczając środki od innych banków pod osłoną gwarancji rządowej. Gwarancja powszechna powinna być wprowadzona niezależnie od zapowiedzianych już gwarancji indywidualnych udzielanych na specjalny wniosek banku. Gwarancja powszechna powinna być dostępna automatycznie dla wszystkich banków. Opłata gwarancyjna powinna być jednolita i pobierana nie od gotowości, lecz od środków finansowych faktycznie pożyczonych, a jej wysokość powinna być określona na umiarkowanym poziomie zbliżonym do rynkowego kosztu gwarancji dla stabilnego banku w czasach ustabilizowanego rynku.
Banki korzystające z gwarancji nie powinny być karane wizerunkowo poprzez obowiązek indywidualnego wystąpienia o przyznanie gwarancji ani zmuszane do ponoszenia wysokich opłat zniechęcających do korzystania z gwarancji. Powszechność gwarancji i umiarkowanie opłaty jest niezbędne do tego, by powszechna gwarancja mogła odczuwalnie przyczynić się do realizacji celu, jakim jest osiągnięcie zamierzonej przez władze dynamiki wzrostu kredytu w sektorze bankowym.
Ryzyko, że gwarancja umożliwi zdobywanie środków i rozwijanie działalności bankom niespełniającym wymogów bezpieczeństwa, powinno być wyeliminowane przez nadzór bankowy.
Wobec znacznej kwoty proponowanej gwarancji nasuwa się pytanie, jakie ryzyko i jakie koszty poniesie z tego tytułu skarb państwa. W obecnej sytuacji dramatycznego kryzysu zaufania, wydaje się oczywiste, że niezależnie od formalnych gwarancji, władze publiczne nie mogą dopuścić do upadku jakiegoś banku i strat jego wierzycieli. Wynika z tego, że władze publiczne w żadnym przypadku nie dopuszczą do sytuacji, w której musiałoby dojść do wypłaty z tytułu udzielonej gwarancji.
• Nadzór bankowy powinien kontrolować wypłacalność i płynność banków, tak aby banki niespełniające kryteriów bezpieczeństwa nie mogły zwiększać skali działalności, korzystając ze wsparcia publicznego. Gdyby jakiś bank popadł w kłopoty zagrażające jego funkcjonowaniu, to powinien być przejęty przez inny bank albo dokapitalizowany ze środków publicznych w zamian za przejęcie akcji.
• Kontrola rozliczeń z bankami macierzystymi. NBP i Komisja Nadzoru Finansowego muszą monitorować rozliczenia miedzy bankami krajowymi i ich zagranicznymi właścicielami. Chodzi o wykluczenie sytuacji, w których banki wykorzystają wsparcie polskich władz publicznych w celu zmniejszenia zadłużenia wobec zagranicznej centrali grupy lub wręcz do udzielenia pożyczki tej centrali.
• Uwolnienie banków od panicznych instrukcji z zagranicznych central. KNF powinna przypomnieć bankom, że dominujący akcjonariusz, nawet jeśli jest bankiem, nie ma prawa wydawać licencjonowanemu w Polsce bankowi instrukcji dotyczących polityki kredytowej, a polski bank nie ma prawa działać według takich instrukcji. Nie chodzi o pozbawienie właścicieli kontroli nad bankami. Zarządy muszą reprezentować interes spółki i wszystkich akcjonariuszy. Członkowie zarządu powinni wykazać, że ich decyzje oparte są na analizach i ocenie sytuacji gospodarki polskiej i poszczególnych klientów. Nie można dopuścić do tego, by paniczne maile wysyłane z zagranicznych central sterowały polityką kredytową banków.
Konieczna jest też stała wymiana poglądów między polskimi władzami a zarządami banków i ich zagranicznymi centralami na temat sytuacji i perspektyw polskiej gospodarki oraz działań i zamierzeń władz. KNF musi też rozmawiać z nadzorami nadzorującymi zagraniczne spółki matki polskich banków.
• Bezpośrednie wsparcie dla firm. Przedstawione działania mogą się okazać niewystarczające, by osiągnąć założony wzrost kredytu. Dlatego rząd powinien dokapitalizować Bank Gospodarstwa Krajowego kwotą rzędu 1 mld zł przeznaczoną na program kredytowy dla firm, które nie mogą zdobyć niezbędnego finansowania z banków komercyjnych, a dysponują sensownymi programami dostosowawczymi. Kapitał powinien być przekazany BGK w formie obligacji skarbowych. NBP powinien udzielić BGK kredytu refinansowego, co pozwoliłoby temu bankowi udzielić kredytów na kwotę kilkakrotnie przekraczające wartość uzyskanego kapitału. Ta forma interwencji, tak jak i inne tu proponowane, powinna mieć charakter czasowy. Kiedy system finansowy odzyska zdolność do samodzielnego zwiększania akcji kredytowej, BGK powinien odsprzedać innym bankom utworzony w ramach programu portfel kredytowy.
Równolegle proponuję przeznaczyć ok. 5 mld zł na gwarancje na kredyty udzielane firmom przez banki komercyjne w sytuacjach podobnych jak we wspomnianym wyżej programie BGK. Limit gwarancji mógłby być rozdzielony między zainteresowane banki, przy czym istotnymi kryteriami dla przyznania środków powinna być gotowość banku do zwiększenia kredytu nieobjętego gwarancjami powyżej poziomu z 30 września 2008 oraz wielkość kwoty kredytu częściowo gwarantowanego, jakiego bank, udzieli korzystając z jednej złotówki otrzymanej gwarancji.
• Zachęta do powrotu młodej emigracji. Recesja w Europie Zachodniej spowoduje powrót do kraju wielu naszych rodaków, którzy wyjechali w poszukiwaniu pracy. Są to ludzie o ponadprzeciętnej aktywności, którzy za granicą zdobyli nowe doświadczenia zawodowe i biznesowe oraz zgromadzili pewne oszczędności. Trzeba stworzyć atmosferę, która będzie zachęcać do powrotu najlepszych. Wielu z nich po powrocie do kraju może nie mieć stałej pracy, co uniemożliwi im uzyskanie kredytu mieszkaniowego. Warto więc utworzyć fundusz gwarancyjny, który osobom dysponującym pewnym wkładem własnym pozwoli na zaciągnięcie kredytu bankowego i zakup mieszkania. Jednocześnie osobom przeznaczającym pewną kwotę własnych środków na rozpoczęcie działalności gospodarczej należy umożliwić uzupełnienie tej kwoty preferencyjną pożyczką lub dotacją.
• Ochrona budżetowych środków na infrastrukturę i wsparcie programów unijnych. Projekt budżetu na rok 2009 oparty jest na nierealistycznym założeniu wzrostu PKB o 4,8 proc. Według opinii prof. Stanisława Gomułki przy wzroście PKB na poziomie 3,0-3,5 proc. dochody budżetu będą o mniej więcej 15 mld zł niższe. Przy 1 proc. dochody mogą być niższe o 26 mld zł. Nieuniknione jest więc obniżenie wydatków z budżetu. Istotne jest, by ochronić w całości wydatki przewidziane na inwestycje majątkowe oraz wsparcie programów unijnych.
Nadzwyczajna sytuacja wymaga nadzwyczajnych działań
Proponowane działania oznaczają istotne odstępstwo od dotychczasowych metod prowadzenia polityki monetarnej. Ale mamy do czynienia z sytuacją nadzwyczajną. Zastosowanie proponowanych działań wiązać się będzie z różnymi ryzykami. Największym jest to, że niestandardowe instrumenty zastosowane wobec nadzwyczajnej przejściowej sytuacji nie zostaną wycofane, gdy znikną powody ich zastosowania. Dlatego wprowadzając proponowane instrumenty, należy określić, że będą one w pełni dostępne do końca 2009 r., a potem będą stopniowo wycofywane.
Każde z proponowanych działań budzić może wątpliwości i obawy poszczególnych instytucji państwowych, polityków i urzędników. Aby te działania się powiodły, trzeba przekonać uczestników rynku, że władze są zdeterminowane, mają jasno określony cel i dysponują instrumentami, które są skuteczne i nadają się do praktycznego zastosowania. Tylko taki pakiet może zmienić oczekiwania uczestników rynku i przekonać instytucje finansowe, że władzom uda się osiągnąć założony cel w postaci minimalnego poziomu wzrostu kredytu. Jeżeli banki w to uwierzą, to istotnie zmniejszy się ich percepcja ryzyka i realizacja założonego celu nie będzie trudna.
Proponowane działania wiązać się będą z wydatkami budżetu rzędu kilku miliardów złotych. Jeśli jednak dzięki temu udałoby się utrzymać wzrost PKB na poziomie 3 proc. zamiast 1 proc., to dzięki temu budżetowe wpływy z podatków i składek na ubezpieczenia społeczne będą wyższe o blisko 11 mld zł, a dodatkowo uratowanych zostanie co najmniej kilkaset tysięcy miejsc pracy. Koszty i ryzyko realizacji proponowanego programu są znacznie mniejsze niż koszty i ryzyko rezygnacji z niego.
*Autor jest byłym wiceministrem finansów. Obecnie jest prezesem zarządu firmy doradczej Capital Strategy. Pełny tekst artykułu dostępny będzie na stronie www.capitalstrategy.pl
Stefan Kawalec*