DWUDZIESTOLECIE MIĘDZYWOJENNE01


DWUDZIESTOLECIE MIĘDZYWOJENNE

WSTĘP

CHRONOLOGIA I TŁO HISTORYCZNO-SPOŁECZNE: Zarówno początek jak i koniec epoki wyznaczają najważniejsze w XX w. wydarzenia historyczne: koniec I wojny światowej - 1918 r., początek II wojny światowej - 1939 r. W Polsce okres dwudziestolecia dzieli się na dwie fazy: pierwsza 1918-1932 (tzw. okres jasny), druga 1932-1939 (tzw. okres ciemny).”

Po I wojnie światowej równowaga sił państw europejskich została całkowicie zburzona. Potęgi europejskie straciły znaczenie, powstało pierwsze państwo socjalistyczne - ZSRR, największą potęgą kapitalistyczną stały się Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Nastąpiły zmiany w obyczajowości i moralności. W życiu społecznym znaczną rolę zaczęły odgrywać kobiety (kultura, polityka). Rozwinęły się: prasa, kino, radio, telewizja oraz, po raz pierwszy na tak szeroką skalę, kultura masowa, co dało okazję do manipulacji i propagandy politycznej.

PRZEDSTAWICIELE FILOZOFII I NAUKI:

Henryk Poincaré - podkreślał ograniczoną rolę nauki, uważał, że wszelkie jej ustalenia są konwencjonalne.

William James - twórca pragmatyzmu, uważał, że wszelkie poznanie ma charakter czysto praktyczny - przede wszystkim służy zaspokajaniu ludzkich potrzeb, a nie poszerzaniu wiedzy o świecie.

Albert Einstein - twórca teorii względności, dowiódł błędności twierdzenia o ciągłości materii, przedstawił nowe spojrzenie na strukturę światła i energii.

Zygmunt Freud - uważał, że motorem ludzkich działań są przeżycia tkwiące w podświadomości (zwłaszcza związane z popędem płciowym), tłumione przez ograniczenia społeczne i normy moralne.

Alfred Adler i Karol Gustaw Jung - kontynuatorzy myśli naukowej Freuda. Według Adlera w podświadomości ukryte są dążenia do ujawnienia w pełni własnej mocy życiowej. Jung twierdził, że podświadomość jednostki to część podświadomości zbiorowej, która składa się z pierwotnych, wspólnych wszystkim pojęć i mitów, tzw. archetypów.

KIERUNKI ARTYSTYCZNE:

Kubizm - kierunek w malarstwie, w którym obraz jest traktowany jako kompozycja brył, a wszystkie kształty jako formy geometryczne (Pablo Picasso, Georges Braque). W literaturze kubizm był reprezentowany przez Guillaume'a Apollinaire'a, w Polsce głównie przez Adama Ważyka. Charakterystyczne cechy literackiego kubizmu to: odrzucenie logicznych zasad formułowania wypowiedzi, likwidacja związków przyczynowo-skutkowych, zestawianie luźnych, nie powiązanych ze sobą elementów.

Ekspresjonizm - kierunek, który w sztuce związany był z dążeniem artysty do intuicyjnego i spontanicznego wyrażania treści wewnętrznych - ekspresji, czyli siły wyrazu gwałtownych uczuć (obraz E. Muncha Krzyk). W literaturze cechy kierunku najpełniej wystąpiły w dramacie. W Polsce ekspresjonizm był reprezentowany przez pisarzy skupionych wokół poznańskiego czasopisma „Zdrój”, wydawanego przez Jerzego Hulewicza.

Futuryzm (łac. futurus - przyszły) - kierunek uważany przez jego twórców za awangardę nowych czasów, w sztuce manifestowali oni całkowite odrzucenie przeszłości. Założenia artystyczne realizowali przede wszystkim w poezji przekształcenie języka, wprowadzenie języka techniki. Pierwszy manifest futurystyczny ogłosił Włoch, Filippo Tomasso Marinetti, w 1909 r. Polscy futuryści byli skupieni w dwóch ośrodkach: warszawskim (Aleksander Wat, Anatol Stern) i krakowskim (Tytus Czyżewski, Stanisław Młodożeniec, Bruno Jasieński).

Dadaizm (franc. dada - dziecinna zabawka) - jego twórcy głosili totalny bezsens rzeczywistości, charakteryzował ich anarchiczny bunt i absolutna negacja. Ich utwory były zlepkiem, potokiem luźnych słów. Główni przedstawiciele dadaizmu to: Tristan Tzara, Louis Aragon, Jean Cocteau, André Breton.

Nadrealizm (surrealizm) - zwolennicy kierunku uważali, że artysta posługując się elementami natury, nie powinien jej naśladować. Uważali, że notowanie potoku luźnych skojarzeń sprzyja ujawnieniu głębszych pokładów psychiki. Autorem pierwszego manifestu nadrealistów był André Breton, ogłosił go w 1924 r. Inni przedstawiciele nadrealizmu to: Louis Aragon, Paul Eluard, Antonin Artaud.

GRUPY POETYCKIE DWUDZIESTOLECIA:

Skamander: Grupa poetów skupionych od 1920 r. wokół warszawskiego czasopisma „Skamander”, wychodzącego w latach 1920-1928 i 1935-1939. Jej członkowie unikali jakichkolwiek sformułowań programowych. Głosili kult życia, zachwyt jego biologicznymi aspektami, urokami codzienności, optymizm, witalizm. Bohaterem poezji skamandrytów stał się przeciętny człowiek i jego przeżycia. Wprowadzili też nowe prozaiczne tematy, potoczny język, opisywali nastrój chwili, jednorazowe zdarzenia. Zasadniczo grupę tworzyło pięciu poetów: Julian Tuwim, Kazimierz Wierzyński, Jarosław Iwaszkiewicz, Antoni Słonimski, Jan Lechoń. Ze Skamandrem związani byli: Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Jerzy Liebert, Władysław Broniewski. Za swojego literackiego patrona skamandryci uznali Leopolda Staffa.

Awangarda Krakowska: Artyści skupieni wokół pisma „Zwrotnica” wydawanego w lalach 1922-1927, na łamach którego swoją teorię poezji sformułował Tadeusz Peiper - przywódca grupy. Awangardyści głosili kult nowoczesnej cywilizacji, maszyny, techniki (słynne 3M: Miasto, Masa, Maszyna), chcieli wyrazić dynamikę współczesnego l W tyuia i cywilizacji. Związane z tym były zmiany w języku poetyckim: postulat 0biiMniulzHCji jezyka, nowa metafora, hasło ekiwalentyzacji uczuć (tworzenia nowych tikł04li?ri ekwiwalentów zamiast używania funkcjonujących nazw). Według awangardystów poeta to rzemieślnik słowa. W skład grupy wchodzili: Julian Przyboś, Jalu Kurek, Jan Brzękowski.

Futuryści: Pierwsze wystąpienia futurystów miały miejsce ok. 1919 r. Ich najgłośniejszym manifestem był artykuł pt. Prymitywiści do narodów świata... opublikowany w pierwszym almanachu poezji futurystycznej „Gga” (1920 r.). Futuryści polscy byli skupieni w dwóch ośrodkach: krakowskim (reprezentanci: Tytus Czyżewski, Stanisław Młodożeniec, Bruno Jasieński; kluby: Katarynka, Gałka Muszkatołowa) i warszawskim (Anatol Stern, Aleksander Wat). Główną metodą działania była estetyczna i poetycka prowokacja: zrywali z zasadami ortografii, próbowali realizować hasło „słowa na wolności” domagając się odrzucenia reguł gramatycznych i składniowych. Organizowali liczne happeningi, imprezy publiczne, którym często towarzyszyły skandale i atmosfera sensacji obyczajowej.

Żagary: Grupa poetów - studentów polonistyki Uniwersytetu Wileńskiego - skupionych wokół czasopisma „Żagary”, wychodzącego od 1931 r. początkowo jako dodatek do dziennika „Słowo”, potem pod nazwą „Piony”, wreszcie jako odrębne pismo. W poezji żagaryści posługiwali się patetycznym, podniosłym stylem. Ich utwory cechuje katastrofizm, poczucie rosnącego zagrożenia, lęk przed wojną. Z grupą Żagary byli związani: Aleksander Rymkiewicz, Czesław Miłosz, Jerzy Zagórski, Teodor Bujnicki, Jerzy Putrament i okresowo - Stanisław Cat-Mackiewicz.

POEZJA

JULIAN TUWIM

BIOGRAFIA

Julian Tuwim urodził się 13 IX 1894 r. w Łodzi. Studiował prawo i fizykę na Uniwersytecie Warszawskim. Debiutował wierszem Prośba w 1913 r. Był współtwórcą „Skamandra”, współpracował też z czasopismami: „Pro arte et studio”, „Wiadomości Literackie”, „Szpilki”, „Cyrulik Warszawski”. J. Tuwim był współzałożycielem kawiarni literackiej „Pod Pikadorem” i kierownikiem literackim kabaretu „Qui Pro Quo”.

Po wybuchu II wojny światowej poeta wyjechał do Francji, następnie do Brazylii. Przez pięć lat mieszkał w Nowym Jorku. W 1946 r. powrócił do kraju. Za swoją twórczość otrzymał nagrodę państwową. Zmarł 27 XII 1953 r. w Zakopanem.

Najbardziej znane tomiki poetyckie Tuwima to: Czyhanie na Boga (1918), Sokrates tańczący (1920), Słowa we krwi (1926), Rzecz czarnoleska (1929), Treść gorejąca (1939), Kwiaty polskie (1949).

*** (Życie)

Wiersz *** (Życie) pochodzi z pierwszego tomiku wierszy Juliana Tuwima, Czyhanie na Boga (1918). Jest to utwór bardzo charakterystyczny dla początkowego okresu twórczości poety, zdominowanego przez ogromny entuzjazm, radość istnienia, optymizm, witalizm. I właśnie to ostatnie pojęcie może być słowem-kluczem do zrozumienia wiersza. Witalizm to tendencja wywodząca się z filozofii Fryderyka Nietzschego, lecz przede wszystkim francuskiego myśliciela Henryka Bergsona. Witalizm to zainteresowanie się ruchem, dynamiką, to odrzucenie racjonalistycznych schematów i jednocześnie fascynacja życiem w jego biologicznym wymiarze. Stąd w poezji pojawiły się takie same tematy jak miasto, tłum, masy ludzkie, codzienna egzystencja.

*** (Życie) jest bardzo krótkim, niezwykle pogodnym wierszem. Czytając go ma się wrażenie, że utwór emanuje jakąś magiczną, czystą radością wynikającą z samego faktu istnienia. Zachwyt podmiotu lirycznego życiem jest tak wielki, że aż trudny do opanowania:

Nabiorę w płuca porannego wiewu (...)

krzyknę, radośnie krzyknę...”.

Radość ta wynika z poczucia własnej siły, potęgi („rozprężę szeroko ramiona...”) oraz jedności z naturą („w ziemię się skłonię błękitnemu niebu...”). To zespolenie się z przyrodą, uczucie, że świat należy do niego, a on do świata, jest dla podmiotu lirycznego najważniejsze. Jego zachwyt budzą nawet najprostsze zjawiska i fakty, jak choćby tak banalne z pozoru spostrzeżenie jak to, że „krew jest czerwona”.

Do krytyków

Wiersz Do krytyków pochodzi z pierwszego tomiku poetyckiego Juliana Tuwima, zatytułowanego Czyhanie na Boga (1918). Tomik ten, podobnie jak trzy następne - Sokrates tańczący (1920), Siódma jesień (1921) oraz Wierszy tom czwarty (1923) - jest charakterystyczny dla tak zwanego początkowego okresu twórczości poetyckiej Juliana Tuwima. Charakteryzuje się ona przede wszystkim ogromną radością życia, optymizmem, entuzjazmem i witalizmem (pojęcie witalizmu zostało omówione przy okazji interpretacji wiersza J. Tuwima ***«Życie»).

W tym utworze podmiot liryczny zachwyca się tak prozaiczną i najzwyklejszą pod słońcem czynnością, jaką jest przejażdżka tramwajem w maju:

A w maju

Zwykłem jeździć, szanowni panowie,

Na przedniej platformie tramwaju!”.

Ten zachwyt podmiotu lirycznego jest wszechogarniający, obejmuje jednocześnie: miasto („Miasto na wskroś mnie przeszywa...”), przyrodę („A drzewa w porywie natchnienia // Szaleją wiosenną wonią...”), i miejskie ulice („Ulice na alarm dzwonią, // Maju, maju!...”).

Radość i uczucie wolności są tak wielkie, że może się zakręcić w głowie, że aż „wesoło w czubie i w piętach”.

Wiersz ten jest jednocześnie polemiką z „szanownymi panami”, czyli z tytułowymi krytykami. Tuwim wyraża tu bowiem swoje przekonanie, że poezja nie powinna zajmować się wyłącznie sprawami ważnymi, jakimiś skomplikowanymi problemami filozoficznymi, ale może służyć również wyrażaniu radości z najbanalniejszych drobiazgów:

Tak to jadę na przedniej platformie tramwaju,

Wielce szanowni panowie!..”.

Taka postawa ideowo-artystyczna poety, zachwyt życiem, światem i człowiekiem, wynikały z sytuacji polityczno-społecznej wczesnych lat dwudziestych. Polska od roku 1918 była krajem niepodległym, poeci dawali więc wyraz swojej radości z tego faktu, próbowali również odnaleźć się w nowej rzeczywistości, dostosować do niej swoje wiersze, wyrażać w poezji to, co czuli wszyscy Polacy.

Prośba o piosenkę

Wiersz Prośba o piosenkę pochodzi ze zbioru poetyckiego Słowa we krwi, wydanego w roku 1926 i zawierającego utwory świadczące o odejściu Tuwima od radosnej, beztroskiej tematyki. Utwór ten można traktować jako próbę stworzenia nowego programu, nowej koncepcji poezji i nowego spojrzenia na rolę poety w społeczeństwie. Prośba o piosenkę ma charakter modlitwy, w której podmiot liryczny, czyli właśnie poeta, prosi Boga o dar siły wyrazu. Podmiot liryczny nie chce tworzyć górnolotnych, romantycznych hymnów dla elit, chce natomiast, aby jego wiersze były zrozumiałe dla zwykłych ludzi:

„Nie natchnij mnie hymnami, bo nie hymnów trzeba

Tym, którzy w zżartej piersi pod brudną koszulą

Czcze serca noszą...”.

Poezja bowiem powinna służyć wielkim rzeszom szarych ludzi, których podstawową troską jest codzienne, mozolne zdobywanie kawałka chleba. Stąd chęć bycia tak „prostym i szlachetnym” jak „dawni poeci”, którzy potrafili „wichurą krwi” uderzać „w możnych i tyranów”.

Julian Tuwim kilkakrotnie w Prośbie o piosenkę nawiązuje do słownictwa związanego z walką, wojskiem, militariami: słowa poety mają mieć „błysk ostrej stali”, sam wiersz zaś ma być jak pistolet,

Aby ci, w których palnę, prosto w łeb dostali

Kulą z sześciostrzałowej, błyszczącej piosenki!”.

Pogrzeb prezydenta Narutowicza

Wiersz ten pochodzi z tomu Słowa we krwi, wydanego w roku 1926 i będącego świadectwem odejścia Juliana Tuwima od dominującej w czterech poprzednich zbiorach poezji beztroskiej, entuzjastycznej tematyki. Pogrzeb prezydenta Narutowicza jest nawiązaniem do wydarzenia z początku lat dwudziestych: Gabriel Narutowicz, pierwszy polski prezydent, został zamordowany przez przedstawiciela skrajnej prawicy w grudniu 1922 roku w Zachęcie (był prezydentem zaledwie tydzień). Podmiot liryczny zwraca się wprost do zabójców prezydenta, którzy, bezustannie mówiąc o swoim katolicyzmie i o swoim przywiązaniu do Boga, postępowali w sposób całkowicie sprzeczny z dekalogiem:

Krzyż mieliście na piersi, a brauning w kieszeni,

Z Bogiem byli w sojuszu, a z mordercą w pakcie...”.

Utwór jest pisany językiem bardzo emocjonalnym, a przez to dynamicznym, czego przykładem mogą być liczne zdania rozkazujące i wykrzyknikowe:

Chodźcie (...) do okien - i patrzcie! i patrzcie! (...)

Nie odwracajcie oczu! Stać i patrzeć (...)!

Tak! Za karki was trzeba trzymać przy tym oknie!”.

O wielkich emocjach, a także o bezsilnym gniewie poety, bezbronnego wobec brutalnej siły, świadczą również częste epitety, zaczerpnięte z języka potocznego („głupcy”, „zbiry”, „zbrodniarze”). Podmiot liryczny oskarża o zbrodnię nie tylko bezpośrednich morderców, ule przede wszystkim tych, którzy skrajnie prawicową ideologią, fałszywą religijnością i faszystowskimi hasłami pchnęli innych do zabicia prezydenta Gabriela Narutowicza. Tuwim sprzeciwia się wszelkim gwałtom i morderstwom jako sposobom uprawiania walki politycznej.

Do prostego człowieka

Wiersz Do prostego człowieka został po raz pierwszy wydrukowany w 1929 r. w „Robotniku”, organie Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS). Ukazanie się tego utworu, który wszedł później do zbioru Biblia cygańska (1933), wywołało niezwykle gwałtowną polemikę i nagonkę na Tuwima ze strony środowisk prawicowych. Szczególnie mocno atakowali Tuwima polscy faszyści, zarzucający mu, że nawołuje do osłabienia sił obronnych kraju, do osłabienia Polski (najbardziej ostry atak wywołał wers - hasło: Rżnij karabinem w bruk ulicy). Tymczasem, jak twierdził sam Julian Tuwim, wiersz ma charakter wybitnie pacyfistyczny, antymilitarny. Dla poety - humanisty każda wojna jest zła, niesie ze sobą śmierć niewinnych ludzi, każde wezwanie do walki w obronie jakichkolwiek ideałów jest zwykłym kłamstwem, oszustwem:

I byle drab, i byle szczeniak

W odwieczne kłamstwo ich uwierzy,

Że trzeba iść i z armat walić,

Mordować, grabić, truć i palić...”.

Podmiot liryczny jest pozbawiony wszelkich złudzeń: wojna służy bogatym, możnym. Każda wojna jest wojną w imię korzyści pojedynczych ludzi lub grup, stronnictw. Prości ludzie są zmuszani do zabijania w imię zupełnie obcych im interesów. Bóg, honor i ojczyzna to tylko hasła, mające przyciągnąć naiwnych do wojny. Stąd też nawoływanie do zaniechania wszelkiej walki, będącej niczym innym, jak zabijaniem innych ludzi:

Rżnij karabinem w bruk ulicy!

Twoja jest krew, a ich jest nafta!”.

Mieszkańcy

Utwór Mieszkańcy jest próbą ośmieszenia mieszczucha, filistra, czyli postaci szczególnie ostro i często krytykowanej w epoce Młodej Polski (najlepszym przykładem może tu być Moralność pani Dulskiej Gabrieli Zapolskiej). Już pierwsze dwa wersy wiersza są niezwykle wymowne i dobitnie określają stosunek poety do prezentowanej w utworze warstwy społecznej:

Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach

strasznie mieszkają straszni mieszczanie”.

Aż czterokrotne powtórzenie w dwóch pierwszych wersach epitetu „straszny” najlepiej charakteryzuje nastawienie Tuwima do opisywanej rzeczywistości. Julian Tuwim ukazuje w wierszu jeden typowy dzień przeciętnego mieszczanina, jego myśli, styl życia i sposób postrzegania świata. Jest to dzień jak każdy inny, jak całe życie mieszczucha: szary, monotonny, nieciekawy:

Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,

Że deszcz, że drogo, że to, że tamto,

Trochę pochodzą, trochę posiedzą,

I wszystko widmo, i wszystko fantom”.

Jedynym celem, jaki wytyczył sobie w życiu prosty, prymitywny kołtun, jest bezustanne gromadzenie dóbr doczesnych, zaspokajanie najbardziej przyziemnych potrzeb, ciągła konsumpcja:

Jak ciasto biorą gazety w palce

I żują, żują na papkę pulchną,

Aż, papierowym wzdęte zakalcem,

Wypchane głowy grubo im puchną”.

Dzień mieszczucha kończy wieczorna, pospieszna modlitwa, polegająca głównie na proszeniu Boga o ochronę przed nagłą śmiercią, wojną i głodem. Potem już „straszni mieszczanie” mogą zasnąć.

Do losu

Wiersz Juliana Tuwima Do losu jest podsumowaniem dotychczasowego dorobku twórczego poety. Jest to jednocześnie jakby próba stworzenia swego rodzaju testamentu poetyckiego. Utwór należy do zbioru Biblia cygańska (1933), jest więc owocem przemyśleń poety już dojrzałego, ukształtowanego ideowo i artystycznie.

W wierszu Do losu podmiot liryczny ukazuje swój stosunek do życia; do sukcesów, bogactwa, chwały i talentu, które powinny uczynić go szczęśliwym. Tak się jednak nie stało. Apostrofa podmiotu lirycznego, skierowana do tytułowego losu, przepełniona jest goryczą, rozczarowaniem, ironią. Nawet przekonanie o nieśmiertelności własnej poezji (wyrażone przez zacytowanie fragmentów z Exegi monumentum (Wybudowałem pomnik trwalszy niż ze spiżu... - najsłynniejszej ody Horacego) budzi smutek i gorzki śmiech:

I smutnie brzmi: «Dum Capitolium...!»

I śmieszne jest: «Non omnis moriar».

A przecież zakwestionowanie horacjańskiej maksymy „non omnis moriar” (nie umrę cały), to zakwestionowanie przekonania o wielkiej roli poezji i poety w życiu wszystkich ludzi. Blask sławy, jaką osiągnąć może poeta, okazuje się być blaskiem zimnym i okrutnym, nie dającym poczucia bezpieczeństwa ani spełnienia.

WYBRANE WIERSZE POZOSTAŁYCH SKAMANDRYTÓW

JAROSŁAW IWASZKIEWICZ

Prolog

Prolog otwiera debiutancki tom wierszy Jarosława Iwaszkiewicza, Oktostychy (oktostychem nazywamy ośmiowersowy utwór składający się z czterech dystychów czyli dwuwierszy). Na zbiór ten składają się utwory, które powstały jeszcze w czasie pobytu poety na Ukrainie, w 1919 roku. Prologiem, typowym oktostychem, Iwaszkiewicz dobitnie potwierdza opinię, że był najmniej typowym przedstawicielem grupy poetyckiej Skamander. Od przyjaciół - skamandrytów różniły go przede wszystkim tradycje kulturowe (Iwaszkiewicz wywodził się ze środowiska inteligencji kresowej). Posiadał również rozleglejsze niż koledzy z grupy wykształcenie literacko-filozoficzne, miał także inną wizję poetycką, jego wiersze były adresowane do węższego grona czytelników.

Prolog jest deklaracją ideowo-artystyczną młodego poety. Dla Iwaszkiewicza już sama możliwość tworzenia jest radością, ucieczką od smutku. Jego wiersze wynikają z ogromnej wrażliwości, z głębi duszy, z refleksji nad zachodzącym słońcem, nad jesiennym światem:

Czasem spokojny smęt przez chwilę mi zamącą

Jesienny, złoty grot zachodzącego słońca.

I dusza ma czująca odwiecznych wspomnień echa

Do tych świetlanych plam łagodnie się uśmiecha”.

Podmiot liryczny, poeta, tłumaczy tu genezę swoich wierszy, ukazuje piękno i głębokie podłoże estetyczne uprawianej przez siebie poezji.

Szczęście

Szczęście, wiersz należący do wydanego w roku 1919 tomu Oktostychy (więcej informacji - patrz interpretacja wiersza Prolog) jest próbą określenia czym jest i jakie jest tytułowe szczęście. Iwaszkiewicz postrzega szczęście przez pryzmat sztuki. Dla niego cały świat jest dziełem sztuki, którą odbiera bardzo osobiście, bardzo prywatnie, przez szereg niezwykłych skojarzeń:

Jak kroplę czuć na wardze smak każdej chwili,

Rozcinać mocnym nożem welinu białe kartki...”.

Szczęściem może być już samo obcowanie ze sztuką, samo tworzenie poezji. Bycie artystą, bycie twórcą pozwala bowiem zrozumieć świat, poczuć go i posmakować.

KAZIMIERZ WIERZYŃSKI

Zielono mam w głowie

Zielono mam w głowie pochodzi z tomiku wierszy pod bardzo wymownym tytułem - Wiosna i wino (1919). Utwory składające się na ten zbiór poezji charakteryzują się młodzieńczą pogodą ducha i radością życia, przez wielu określane są jako czyste wybuchy radości. Początek wiersza stanowi swego rodzaju deklarację ideowo-artystyczną:

Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną,

Na klombach mej myśli sadzone za młodu...”.

Tak więc, według Wierzyńskiego, poeta nie musi być wcale wieszczem, sumieniem narodu czy wielkim moralizatorem. Celem istnienia poety jest dawanie innym ludziom radości śmiechu i szczęścia:

Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety

Rozdaję wokoło...”

bowiem poeta powinien być raczej wiosną, a nie człowiekiem.

Jestem jak szampan

Jest to utwór bardzo radosny, wręcz „pijany ze szczęścia”. Poeta, dla opisania swojej radości, odwołuje się bowiem do nazw przeróżnych trunków. Jestem jak szampan to bakchiczna (od mitycznego Bachusa, czyli Dionizosa, boga nie tylko wina, ale wszelkiego życia, witalności) pochwała życia we wszelkich jego przejawach. Podmiot liryczny czuje się świeży i wesoły, upojony życiem jak alkoholami:

Jestem jak szampan (...), jak koniak (...),

jak likier (...), jak miód (...),

jak spirytus czysty”.

JAN LECHON

Herostrates

Najmłodszy wśród skamandrytów (urodzony w roku 1899) Jan Lechoń, (literacki pseudonim Leszka Serafinowicza) wydał w roku 1920 Karmazynowy poemat, tom wierszy, który przyniósł mu ogromne uznanie i popularność. Na całość złożyło się zaledwie siedem wierszy, z których najgłośniejsze były dwa: Piłsudski i, otwierający całość, właśnie Herostrates. Wiersz jest próbą odpowiedzi na pytanie o oblicze kraju, który po 123 latach zaborów nareszcie odzyskał niepodległość. Jan Lechoń rozważa również w tym wierszu rolę oraz zadania poety i poezji w nowej polskiej rzeczywistości.

Tytuł zaczerpnięty został od imienia żyjącego w IV wieku przed naszą erą szewca, który chcąc zdobyć nieśmiertelną sławę podpalił świątynię Artemidy w Efezie. Imię Herostratesa stało się od tego czasu synonimem człowieka, który targa się na świętości, nie waha się przed ich szarganiem, niszczy to, co uświęcone.

Herostratesa Jana Lechonia można uznać za manifest programowy młodego poety, który wyraża w tym wierszu swój niepokój o losy Polski. Nie brak tu również prowokacji artystyczno-estetycznej, która przejawia się w znanym z manifestów futurystycznych wzywaniu do niszczenia tradycji, historii, zabytków. Lechoń pisze więc o burzeniu warszawskich Łazienek i o zabiciu widma Kilińskiego:

O! Zwalcież mi Łazienki królewskie w Warszawie,

Bezduszne, zimnym rylcem drapane marmury (...).

Jeżeli gdzieś, na Starym pokaże się Mieście,

I utkwi w was Kiliński swe oczy zielone, Zabijcie go!”.

Za prowokacyjną należy uznać również próbę rozprawy z polskimi mitami narodowymi, z narodową przeszłością. Szczególnie ostro atakowana jest mesjanistyczna koncepcja Polski (Mickiewiczowskie „Polska Chrystusem narodów”), która zostaje tu nazwana „papugą wszystkich ludów - w cierniowej koronie”.

Lechoń wyraża tym samym swoje przekonanie, że poezja powinna przestać być tworzoną wyłącznie przez wieszczów śmiertelnie poważną poezją tyrtejską, apelującą o walkę o ojczyznę i wzywającą do oddania życia za wolność i niepodległość. Poezja powinna zająć się tym, co jest jej przeznaczeniem. Stąd biorą się najsłynniejsze słowa utworu:

A wiosną niechaj wiosnę, nie Polskę, zobaczę”.

Lechoń nie posuwa się jednak do skrajności, nie zrywa całkowicie z rolą poety jako wieszcza narodowego. Poeta powinien nadal przewodzić narodowi, wytyczać mu drogę rozwoju, ale już w inny sposób, jako piewca codzienności, zwyczajności, powszedniości. Troska o Polskę nadal jest mocna - wyraża się choćby w zamykającym utwór fragmencie:

z chciałbym raz zobaczyć, gdy przeszłość wyżeniem,

Czy wszystko w proch rozkruszę, czy... Polskę obudzę”.

ANTONI SŁONIMSKI

Niemcom

Wydany w roku 1935 tom wierszy Antoniego Słonimskiego Okno bez krat zawiera, między innymi, bardzo wymowny utwór, zatytułowany Niemcom. Słonimski był zdecydowanym antymilitarystą i pacyfistą, wrogiem wszelkich wojen, wszelkiego rozlewu krwi. Był jednocześnie chyba najbardziej ze wszystkich skamandrytów przepojony ideami humanizmu, poczucia wspólnoty ludzi całego świata. Wiersz Niemcom powstaje w okresie niezwykle napiętych stosunków w Polsce i w innych krajach europejskich. Druga połowa lat dwudziestych i początek lat trzydziestych XX wieku to okres szczególnie tragiczny dla całej Europy. Poeta jest wyraźnie zaniepokojony sytuacją panującą w niepodległej Polsce (walka o władzę, częste zmiany rządów, hiperinflacja, zamordowanie prezydenta Narutowicza, strajki, przewrót majowy Piłsudskiego, proces brzeski) i w Europie (stalinizm w Związku Radzieckim, głód na Ukrainie, dojście do władzy Mussoliniego we Włoszech i Hitlera w Niemczech). Szczególnie niepokoi go sytuacja za zachodnią granicą Polski. Wiersz jest wyrazem poczucia zagrożenia wynikającego z rozwoju sytuacji w Niemczech, przede wszystkim z rosnącego w siłę faszyzmu, który Słonimski postrzegał jako szaleństwo zagrażające całemu światu.

Pozornie w wierszu nie ma ani słowa o Niemcach, o faszyzmie czy hitlerowcach. W warstwie tekstowej jest to utwór o Archimedesie, znakomitym matematyku i fizyku, który zostaje zamordowany przez prymitywnego „rzymskiego barbarzyńcę”, nie zdającego sobie sprawy z faktu, że zabija kogoś, kto wielokrotnie przewyższa go duchowo i intelektualnie. Symbolika wiersza jest łatwa do odczytania, Archimedes jest tu symbolem dorobku kulturowego i intelektualnego dziejów ludzkości, natomiast barbarzyńcami niszczącymi dorobek wielu wieków mogą stać się w niedalekiej przyszłości właśnie Niemcy.

Dlatego też tak wiele w poezji Antoniego Słonimskiego troski o ojczyznę oraz o los całego dorobku kulturowego ludzkości. Słonimski widział zagrożenie faszyzmem i ostrzegał przed nim już kilka lat przed wybuchem drugiej wojny światowej:

Krew wsiąkła w piasek, ale duch Twój żyje.

Nieprawda. I duch ginie. Gdzież zostaną ślady?

W marmurach Twego domu gniazda wiją żmije...”.

MARIA PAWLIKOWSKA-JASNORZEWSKA

Nike

Wiersz Nike należy do debiutanckiego tomu poezji Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Niebieskie migdały. Zbiór ten wydany został w roku 1922 i był bardzo ciepło przyjęty przez skamandrytów, którzy od tej pory uważali Jasnorzewską za pełnoprawnego członka grupy, często broniąc ją przed atakami krytyków zarzucających wierszom Pawlikowskiej zbytnią prostotę i banał. Zarzuty te dotyczyły szczególnie wczesnych utworów poetki, które były zbudowane jedynie z czterech wersów (takim utworem jest właśnie Nike) i poruszały problemy typowo kobiece (zawiedziona miłość, samotność, tęsknota). Wiersze te jednak tylko pozornie były lekkie, łatwe i nieskomplikowane. W rzeczywistości Pawlikowska-Jasnorzewska to poetka filozofująca, patrząca na świat i życie niezwykle poważnie. Nike już samym tytułem stanowi wyraźne nawiązanie do znanego posągu Nike z Samotraki, rzeźby z I wieku p.n.e., skrzydlatej sylwetki kobiecej pozbawionej głowy i ramion.

Nawiązanie takie jest celowe. Poetka ukazuje bowiem cierpienia i paradoksy towarzyszące miłości, która, choć została odrzucona, odepchnięta (jest zabita), nadal biegnie i (jak Nike) „wyciąga odcięte ramiona”...

Miłość

Wiersz Miłość należy do debiutanckiego zbioru poezji Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej Niebieskie migdały (więcej informacji - patrz analiza wiersza Nike). Pozornie jest to banalna, króciutka opowieść porzuconej kobiety. Trzy pierwsze wersy są stylizowane na monolog (list?) skierowany do byłego ukochanego, tego, który odszedł. Dopiero ostatni, czwarty wers przynosi zaskakującą puentę: „można żyć bez powietrza!”. Ten paradoks jest jednak tylko potwierdzeniem rozpaczy i tragizmu cierpiącej kobiety, która nie może sobie poradzić z samotnością. Miłość dla poetki jest bowiem powietrzem, czyli czymś, bez czego żyć nie można. Życie bez miłości nie jest już życiem, jest jedynie jakimś bezrozumnym trwaniem, wegetacją.

BOLESŁAW LEŚMIAN

BIOGRAFIA

Bolesław Leśmian (właśc. Lesman), urodził się prawdopodobnie 22 I 1877 r. w Warszawie i tam też zmarł 5 XI 1937 r. Pochodził ze środowiska spolszczonej inteligencji żydowskiej. Dzieciństwo i wczesną młodość spędził na Ukrainie. W Kijowie uczęszczał do gimnazjum i tam studiował prawo. W latach 1903-1906 i 1912-1914 przebywał we Francji. W czasie wojny mieszkał w Łodzi, gdzie był kierownikiem Teatru Polskiego. Od 1918 r. mieszkał w Hrubieszowie, a od 1922 - w Zamościu. W 1935 r. przeniósł się do Warszawy. Został pochowany na cmentarzu Powązkowskim.

Debiutował prawdopodobnie w 1895 r. wierszem Sekstyny, zamieszczonym w tygodniku „Wędrowiec”. W młodości uprawiał też poezję w języku rosyjskim. Od samego początku przełamywał konwencje młodopolskie i manifestował własną postawę poetycką. W jego twórczości można odnaleźć motywy powrotu do natury oraz rozważania filozoficzne i szeroko rozbudowaną symbolikę. W połowie lat trzydziestych poezja Leśmiana przechodzi metamorfozę: znika z niej lekki, rubaszny humor, jego miejsce zaś zajmuje humor ciemny i posępny, pojawiają się motywy nicości i śmierci, zwycięża tragiczny humanizm - podstawowym problemem dla człowieka okazuje się być drugi człowiek. Jedną z cech charakterystycznych jego poezji jest również bogactwo wprowadzanych neologizmów. Twórca ten jest obecnie zaliczany do grona czołowych klasyków poezji polskiej. Wśród najbardziej znanych jego utworów wymienić można: Przygody Sindbada Żeglarza, Klechdy polskie oraz zbiory poezji Łąka, Napój cienisty, i Dziejba leśna.

Dusiołek

Dusiołek pochodzi ze zbioru pt. Łąka. W wierszu można odnaleźć wiele nawiązań literackich. Sama konwencja utworu to nawiązanie do wiejskich podań ludowych, z których między innymi czerpał tematy swoich ballad Adam Mickiewicz. Dusiołek jest taką właśnie stylizowaną wiejską opowiastką o sennej zmorze - Dusiołku. Bohaterem utworu jest wiejski gawędziarz, Bajdała, który chodzi po świecie ze szkapą i z wołkiem. Raz, zmęczony upałem, Bajdała usypia, wtedy ukazuje mu się zmora senna, nazwana Dusiołkiem:

Wylazł z rowu Dusiołek, jak półbabek z łoża.

Pysk miał z żabia ślimaczy (...)

A zad tyli, co kwoka, kiedy znosi jajo...”.

Postać Dusiołka została zaczerpnięta z podań ludowych, baśni, wierzeń o szkaradnym stworzeniu męczącym ludzi. I faktycznie, Dusiołek zaczyna dręczyć chłopa:

Siadł Bajdale na piersi, jak ten kruk na snopie -

Póty dusił i dusił, aż coś warkło w chłopie!

Warki o, trząsł o, spotniało! Coś się stało, Bajdało?”.

Biedny Bajdała po przebudzeniu obwinia za swe koszmary szkapę, wołu, a w końcu nawet samego Boga:

Nie dość ci, żeś potworzył mnie, szkapę i wołka,

Jeszcześ musiał takiego zmajstrować Dusiołka?”.

Bunt przeciwko Bogu ma tu jednak głębsze podłoże filozoficzne. To właśnie Bóg, który stworzył świat, czyli między innymi Bajdałę, szkapę i wołu, stworzył również zło, grzech i występek, czyli właśnie Dusiołka.

Utwór utrzymany jest w pogodnym i lekkim nastroju, jednak autor zdaje się w nim skłaniać odbiorcę do filozoficznej zadumy nad rodowodem zła.

Dziewczyna

Dziewczyna to wiersz symboliczny, czyli taki, którego znaczenie można odgadywać na wielu poziomach. Utwór jest stylizowany na baśń, historię dwunastu braci, którzy rozbijają mur, chcąc uwolnić uwięzioną za nim dziewczynę, ich siostrę:

Dwunastu braci, wierząc w sny, zbadało mur od marzeń strony,

A poza murem płakał głos, dziewczęcy głos zaprzepaszczony”.

Bracia słyszą jej głos, słyszą płacz siostry, rozpaczliwie usiłują ją uwolnić:

Porwali młoty w twardą dłoń i jęli w mury tłuc z łoskotem!

I nie wiedziała ślepa noc, kto jest człowiekiem, a kto młotem?”.

Jednak nie uda im się uwolnić siostry. Bracia giną, nie udaje im się rozbić muru. Lecz ich cienie podejmują dzieło zmarłych, same chwytają młoty i również próbują rozbić mur:

Lecz cienie zmarłych - Boże mój! - nie wypuściły młotów z dłoni!

I tylko inny płynie czas - z tylko młot inaczej dzwoni...”.

Gdy cienie również nie wytrzymują wysiłku i giną, walkę z murem podejmują same młoty. I to właśnie im w końcu udaje się zwyciężyć, mur zostaje skruszony. Lecz wtedy okazuje się, że za murem nie ma nic, nie ma dziewczyny, nie ma jej oczu, jej ust, jej losu...:

I runął mur, tysiącem ech wstrząsając wzgórza i doliny!

Lecz poza murem - nic i nic! Ni żywej duszy, ni Dziewczyny!”.

Pojęcie symbolu z założenia jest wieloznaczne, trudno więc pokusić się o jednoznaczną interpretację utworu. Bracia, cienie i młoty zdają się symbolizować dążenie do celu, do zrealizowania jakichś idei. Rozbijanie muru to właśnie konkretne działanie, próba realizacji marzeń, wcielanie w życie idei. Dziewczyna jest oczywiście celem wszelkich dążeń, symbolem ostatecznego szczęścia, nieosiągalnego dla człowieka. Mur z kolei symbolizuje (można nawet mówić o pewnej alegoryczności motywu) wszelkie przeciwności, utrudnienia i przeszkody, jakie na swej drodze może napotkać człowiek. Pustkę, jaka roztacza się po pokonaniu muru, można odczytać jako potrzebę wyznaczania sobie kolejnych celów, ideałów, marzeń i dążenia do ich realizacji. Wiersz jest zaprzeczeniem dekadentyzmu, braku działania, pesymizmu, choćby przez samą już symboliczną liczbę braci - dwunastu - jak Apostołów.

Balladę tę można interpretować również jako oskarżenie skierowane przeciw Bogu, który stworzył świat niedoskonały, pełen próżni, braku:

I była zgroza nagłych cisz! I była próżnia w całym niebie!

A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?”.

Urszula Kochanowska

Pochodzący z tomu Napój cienisty wiersz Bolesława Leśmiana Urszula Kochanowska jest utworem nawiązującym do cyklu Trenów Jana Kochanowskiego, a przede wszystkim do trenu ostatniego, XIX. Urszulka - po swej śmierci - dostaje się do nieba, gdzie prosi Boga, aby odtworzył dla niej dom „kubek w kubek jak (...) Czarnoleski”. W tym niebiańskim domku dziewczynka oczekuje przybycia swych ukochanych rodziców. Gdy po całej nocy oczekiwania, już o świcie, przychodzi do niej Bóg, Urszulka jest zawiedziona, rozczarowana:

Serce w piersi zamiera...Nie!... To - Bóg, nie oni!...”.

Leśmian, zaprzeczając Kochanowskiemu, zaprzecza tym samym tradycji, według której uważa się, że w niebie jest zmarłym lepiej, niż było im za życia na ziemi. U Kochanowskiego zmarła Urszulka ukazuje się ojcu we śnie i pociesza go opowiadając o niebiańskiej szczęśliwości, jakiej zaznaje po śmierci. W wierszu Leśmiana Urszulka nie znajduje w stworzonym przez Boga raju tego, co stanowiło o jej szczęściu na ziemi -rodziców. Nawet wizyta Boga nie może zrekompensować jej braku ukochanego ojca i matki. Jest to więc utwór nie o pocieszeniu, ale o rozczarowaniu, a także o przywiązaniu człowieka do ziemskiej rzeczywistości, do materii, która od chwili narodzin do śmierci otacza każdego z ludzi.

W malinowym chruśniaku

Wiersz W malinowym chruśniaku jest niewątpliwie najbardziej znanym erotykiem Bolesława Leśmiana. Utwór przepełniony jest ciszą i spokojem, w niezwykle subtelny sposób ukazuje miłość dwojga ludzi.

W malinowym chruśniaku, przed ciekawym wzrokiem

Zapodziani po głowy, przez długie godziny

Zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny (...).

Duszno było od malin, któreś, szepcząc, rwała (...).

I stały się maliny narzędziem pieszczoty...”.

Oto schronieni wśród malin kochankowie postrzegają cały świat z zupełnie innej, odwrotnej perspektywy. Najważniejsze stają się maliny, symbol uniesień miłosnych, ekstazy. Równie wielkiego znaczenia nabierają najmniejsze drobiazgi i szczegóły, jak choćby „bąk złośnik”, „liść chory”, „złachmaniałych pajęczyn (...) wisiory” czy „żuk kosmaty”. Świat przeżyć miłosnych, bardzo przecież intymny, ukazany jest tu w sposób niezwykle dyskretny i elegancki. Wiersz ten jest bardzo charakterystyczny dla filozofii życiowej Leśmiana.

Filozoficzne podstawy dla swojej poezji znalazł Leśmian przede wszystkim u Bergsona. Henryk Bergson, francuski filozof pochodzenia żydowskiego, laureat nagrody Nobla, głosił kult intuicji jako narzędzia pozwalającego poznać rzeczywistość. Wielką rolę w jego poglądach filozoficznych odgrywała przyroda i związany z nią kult natury oraz witalizm. Wiersz Leśmiana kończy się słowami: „A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła”, świadczącymi o nieprzemijalności, stałości przyrody - świadka ludzkich miłości, radości, ale i klęsk, niepowodzeń. Poeta wyraźnie szuka w kontakcie z naturą wartości, które pozwoliłyby na oderwanie się od cywilizacji zdominowanej przez zdrowy rozsądek i pogoń za korzyściami materialnymi. Rzeczywistość według Leśmiana to nie tylko materia, to również coś ponadzmysłowego, związanego ze sferą wyobraźni, z marzeniem sennym, z zapomnieniem.

LEOPOLD STAFF

BIOGRAFIA

Leopold Staff urodził się 14 XI 1878 r. we Lwowie. Studiował prawo, filozofię i romanistykę na Uniwersytecie Lwowskim. Podróżował do Włoch i Francji, był redaktorem biblioteki Symposion i tłumaczem m.in. Nietzschego. Od 1918 r. mieszkał w Warszawie, był członkiem PAL, laureatem licznych nagród literackich. Okres okupacji hitlerowskiej spędził w stolicy. Zmarł 31 V 1957 r. w Skarżysku-Kamiennej.

Jego tomiki wierszy to m.in.: Sny o potędze (1901), Dzień duszy (1903), Ptakom niebieskim (1905), Gałąź kwitnąca (1908), Uśmiechy godziny (1910), Wiklina (1954), Dziewięć muz (1958).

Poeta

Jest to utwór, który może uchodzić za programowy, określający światopogląd poetycki Leopolda Staffa. Pozornie jest to utwór żartobliwy, prześmiewczy. Jednak pod warstwą ironii, przekory, kryje się ważne przesłanie ideowo-artystyczne. Wiersz przynosi wizerunek poety, który czuje się kimś, kto dopełnia świat. Gdy inni ludzie są smutni, on się cieszy, jest więc ich radością:

Gdziekolwiek źle się dzieje, jakiebykolwiek klęski,

Ja zawsze jestem 'górą, jam zawsze jest zwycięski!”.

Gdy ludzie radują się, cieszą, poeta jest smutny, przypomina o klęskach, wzywa ludzi do opamiętania się:

Jakie by bądź triumfy, jakie by wzlotów szczyty,

Ja jestem zawsze dołem, jam zawsze jest pobity!”.

Poeta zawsze czuwa, zawsze jest gotów interweniować. Bycie poetą to wielkie posłannictwo, to obowiązek czuwania nad innymi, pocieszania ich w chwilach rozpaczy, ale również przestrzegania przed popadaniem w samozadowolenie, w euforię:

Ma dola jest nieszczęsna, ma dola jest szczęśliwa!

Muszę mieć zawsze w duszy to, na czym innym zbywa”.

Ars poetica

Ars poetica to wiersz, który można traktować jako dopełnienie programu artystyczno-ideowego Leopolda Staffa wyrażonego w utworze Poeta. Ars poetica to znaczy (z języka łacińskiego) „sztuka poetycka”, już sam tytuł jest więc bardzo wymowny. Wiersz określa rolę i zadania poezji. W pierwszej zwrotce podmiot liryczny usiłuje przybliżyć odbiorcy istotę poetyckiego natchnienia, które powinno wypływać z samego dna serca, niczym nieuchwytne echo. Poeta powinien umieć uchwycić tę nić, złowić jak motyla i stworzyć dzieło sztuki. Nie dla sławy czy też manifestowania swojej wyższości, lecz w celu utrwalenia niektórych obrazów zaobserwowanych we wciąż zmieniającej się rzeczywistości oraz w celu przekazania czytelnikowi swych własnych myśli i wrażeń.

Jednak stworzony wiersz, cała w ogóle poezja, muszą koniecznie być proste i zrozumiałe dla odbiorcy („abyś, bracie, mnie zrozumiał...”). Zadaniem poety jest bowiem porozumienie się z czytelnikiem, przekazanie mu własnych odczuć i doznań. Wiersz ma być

Tak jasny, jak spojrzenie w oczy

I prosty jak podanie ręki”.

Kartoflisko

Jest to sonet, który wszedł w skład wydanego w roku 1919 tomu Ścieżki polne. W tym zbiorze wierszy Leopold Staff skoncentrował się głównie na tematach związanych z codziennym, wiejskim życiem. Kartoflisko jest jednym z utworów, w których poeta, na przykładzie prac związanych z kopaniem ziemniaków, porusza problematykę zwykłej wiejskiej egzystencji i pisze o prostych ludziach wykonujących ciężkie prace polowe.

Utwór wyraźnie dzieli się na dwie części. W pierwszej, opisowej, Staff ukazuje jesienny wiejski pejzaż, deszczowe niebo i krążące wrony.

Druga część to opis wiejskich kobiet, które pogrążone są „W twardym, cierpliwym mozole”. Ta ciężka i monotonna praca robotnic przy wykopkach, daje mu pretekst do uwznioślającego spuentowania utworu: kobiety, wybijając ziemniakami na dnach wiader rytm ogłaszający zmianę pory roku, kojarzą się z doboszami:

Zbierają krągłe bulwy, jak jaja spod kwoki,

I rzucają je w wiadro lub ceber głęboki,

Co głucho brzmią jak bębny na odmarsz jesieni”.

Poprzez połączenie zwykłej, codziennej problematyki z kunsztowną, „wysoką” formą sonetu, poeta upatetycznia zwykłe prace polowe, nadaje im wymiar bardzo poważny, niemalże pomnikowy.

Wysokie drzewa

Wiersz Wysokie drzewa otwiera wydany w roku 1932 tom poezji Leopolda Staffa pod tym samym tytułem. Podmiot liryczny opisuje wysokie drzewa, które są dla niego źródłem zachwytu nad ich pięknem oraz poetyckiej inspiracji. Cały opis służy jako podstawa do refleksji nad wpływem przyrody na twórcę. Staff podkreśla tym samym jedność człowieka z przyrodą, nierozerwalną zależność ludzi od natury. Wiersz można odczytać również jako pochwałę natury i jej kojącego, życiodajnego wpływu na człowieka. Początek i koniec wiersza stanowi retoryczne pytanie: „O, cóż jest piękniejszego niż wysokie drzewa”. Jest to pytanie retoryczne, w utworze nie znajdziemy na nie bezpośredniej odpowiedzi, zresztą podmiot liryczny wcale nie czuje potrzeby jej udzielenia.

Wysokie drzewa to przede wszystkim niezwykle plastyczny opis krajobrazu. Staff wykorzystał tu całą gamę środków artystycznych, takich jak metafora, synestezja czy onomatopeja. Nastrojami dominującymi w wierszu są spokój, cisza, odprężenie.

JULIAN PRZYBOŚ

BIOGRAFIA

Julian Przyboś urodził się 5 III 1901 r. we wsi Gwoźnica Dolna (dziś woj. rzeszowskie). Po ukończeniu szkoły podstawowej rozpoczął naukę w rzeszowskim gimnazjum. W 1920 r. zdał maturę. Jako ochotnik wziął udział w wojnie polsko-radzieckiej - dwukrotnie dostał się do niewoli, za każdym razem udało mu się zbiec. W latach 1921-1923 poeta studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Od 1923 r. współpracował ze „Zwrotnicą” Tadeusza Peipera. Należał do Awangardy Krakowskiej - grupy poetyckiej dwudziestolecia, której głównym teoretykiem był Peiper. Po ukończeniu studiów Przyboś pracował jako nauczyciel w Sokalu, Chrzanowie i Cieszynie. Przeżył wówczas miłość do jednej ze swych uczennic, Marzeny Skotnicówny, która zginęła podczas wycieczki w Tatry (na Zamarłej Turni).

II wojnę światową Przyboś spędził we Lwowie. Po wojnie został posłem nadzwyczajnym i ministrem pełnomocnym Polski w Bernie, w Szwajcarii. W latach 1951-1955 pracował jako dyrektor Biblioteki Jagiellońskiej. Brał udział w życiu kulturalno-literackim kraju. Zmarł 6 X 1970 r. w Warszawie.

Najważniejsze tomiki poetyckie Przybosia: Śruby (1925), Oburącz (1926), Sponad (1930), W głąb las (1932), Równanie serca (1938), Miejsce na ziemi (1945), Próba całości (1961), Kwiat nieznany (1968).

Gmachy

Wiersz jest typowym przykładem realizacji głównych założeń poetyckich Awangardy Krakowskiej, do której Julian Przyboś należał. Jednym z najważniejszych punktów programu Awangardy był postulat trzech M: Miasta, Masy i Maszyny jako głównych tematów w poezji. W Gmachach na plan pierwszy zdecydowanie wysuwają się dwa pierwsze elementy: miasto i masa. Nietrudno się zorientować, że wiersz jest wyrazem zachwytu poety nad rozwijającą się cywilizacją, rozrastającymi się miastami, rozbudowywanymi ulicami.

Tu właśnie twórcy Awangardy Krakowskiej szukali głównych tematów dla poezji, tę właśnie zasadę stara się wcielić w życie Przyboś:

Poeta, wykrzyknik ulicy!”.

Bardzo często pojawiają się w utworze słowa związane z miastem i budownictwem: „dachy”, „mury”, „gmachy”, „cegła”. Obrazowanie ma przytłoczyć swoim ogromem, pokazać wielkość i potęgę cywilizacji miejskiej: „masy współ zatrzymane”, „znieruchomiałe piętra”, „góry naładowane trudem człowieczym”, wszystko to kojarzyć się powinno z bezgraniczną siłą, gigantycznymi możliwościami, jakie niesie ze sobą nowy wiek ludzkości.

Z Tatr

Utwór Z Tatr jest poświęcony „pamięci taterniczki, która zginęła na Zamarłej Turni”. Wiadomo, że była to narzeczona Przybosia. Wiersz jest próbą realizacji postulatów ideowo-artystycznych Awangardy Krakowskiej. Przede wszystkim poeta zwraca tu uwagę na ogromne możliwości jakie niesie z sobą wykorzystanie metafory. Dzięki niezwykłemu wprost zagęszczeniu środków stylistycznych, przebogatej metaforyce, poecie udaje się stworzyć wiersz bliski ideałowi awangardowemu: minimum słów, maksimum treści.

Zadaniem metafor jest w tym wierszu odtworzenie grozy, jaka towarzyszyła ostatnim chwilom życia wiszącej na skale taterniczki. Wiersz zbudowany został na zasadzie przeplatających się dwóch punktów widzenia: znajdującej się tuż nad przepaścią taterniczki oraz pozornie chłodnego i pozbawionego emocji podmiotu lirycznego. Wiersz otwiera opis gór, miejsca, w którym rozegrają się tragiczne wydarzenia. Początkowo dominuje spokój i cisza, lecz jest to cisza przed burzą. Świadczą o tym użyte metafory, jak choćby „niewybuchły huk skał” czy „wrzask wody”, powodujące, że następuje prawdziwe „gromobicie ciszy” (uwaga: wszystko to są oksymorony).

Zaraz potem rozgrywa się tragedia, („rozpacz [...] groza”). Taterniczka wisi nad przepaścią, przerażona („gwałtownym uderzeniem serca powalony szczyt”) walczy ze śmiercią, nie wytrzymuje jednak wysiłku i spada w otchłań. Świat wiruje w oczach koziołkującej taterniczki:

w oczach przewraca się obnażona ziemia

do góry dnem krajobrazu, niebo strącając w przepaść!”.

Śmierć kobiety opisana zostaje znowu przy użyciu metafory, poeta wykorzystuje do tego również nazwę szczytu, od którego taterniczka odpadła: „Jak cicho // w zatrzaśniętej pochować Zamarłą”.

KONSTANTY ILDEFONS GAŁCZYŃSKI

BIOGRAFIA

Konstanty Ildefons Gałczyński urodził się 23 I 1905 r. w Warszawie, zmarł tamże 6 XII 1953 r. Pochodził z rodziny drobno-mieszczańskiej. W latach 1914-1918 przebywał w Moskwie. Studiował przez pewien czas filologię angielską i klasyczną na Uniwersytecie Warszawskim. W 1930 roku ożenił się z Natalią Awałow. W latach 1931-1933 przebywał w Berlinie jako referent kulturalny konsulatu polskiego i wiele podróżował po Niemczech oraz po krajach sąsiednich. W 1934 r. osiadł w Wilnie, w 1936 zaś przeniósł się do Warszawy i zamieszkał w pobliskim Aninie. Brał udział w wojnie obronnej, dostał się do niewoli, w której przebywał do końca II wojny światowej. Przez pewien czas przebywał na Zachodzie. W 1946 r. zamieszkał w Krakowie, a po 1948 osiadł na stałe w Warszawie. Pochowano go na cmentarzu wojskowym na Powązkach.

Przez całe życie tworzył poezje. Pierwsze jego utwory powstały w roku 1915. Po roku 1928 rozpoczął systematyczną działalność literacką. Współpracował z tygodnikiem satyrycznym „Cyrulik Warszawski”, a później z tygodnikiem „Prosto z mostu”. Po wojnie nawiązał współpracę m.in. z „Przekrojem” i „Tygodnikiem Powszechnym” oraz krakowskim kabaretem satyrycznym „Siedem Kotów”. Początkowo wzorował się na poetach Skamandra, ale szybko wypracował indywidualny styl. W tym okresie dominowały w jego twórczości dwa nurty: pierwszy, związany z kreowanym przez niego typem poety-cygana, uciekającego często od rzeczywistości w krainę poezji, i drugi, dający początek jego katastroficznej grotesce. Przypuszczał on też ataki na sferę inteligencji oraz tworzył satyryczną poezję polityczną. Po wojnie starał się „sprostać zamówieniu na poezje optymistycznego zaangażowania politycznego”. W końcu dominować zaczęła w jego twórczości refleksja nad funkcją i rolą sztuki. Przez całe życie jednak szczególnym sentymentem darzył fantazję i życie rodzinne, główną zaś bohaterką jego erotyków była żona Natalia.

Do najbardziej znanych jego utworów należą: poemat Bal u Salamona, cykl liryczny Noctes Aninenses (Noce Anińskie), wiersz patriotyczny Pieśń o żołnierzach z Westerplatte, zbiór poezji Zaczarowana dorożka, cykl miniatur satyrycznych Teatrzyk Zielona Gęś oraz pieśń Ukochany kraj.

Kryzys w branży szarlatanów

Tematem wiersza Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego Kryzys w branży szarlatanów jest środowisko handlarzy sprzedających na targu przeróżne „cudowne” towary. Można wśród nich znaleźć dosłownie wszystko. Większą część utworu zajmują właśnie słowa jednego ze sprzedawców, tytułowych „szarlatanów”, zachwalającego głośno sprzedawane artykuły, czyli:

„...lalki od mil ości,

maści od samotności

i Polikarpa kość (...)

Ocet siedmiu złodziei

i babiloński kleik,

i poudre de pourlimpimpim...”.

Gdy reklama nie zdaje się na nic, towaru nikt nie chce kupić, a dzień zbliża się ku końcowi, podmiot liryczny zwraca się do Najświętszej Panny o pomoc, o łaskę dla „szarlatanów”. Troska poety o jarmarcznych handlarzy wynika z rozmiłowania Gałczyńskiego w folklorze miejskim, w jarmarku, w cyrku. Dla niego szarlatani stanowią nieodłączny element miejskiej czy podmiejskiej ulicy, bez nich każdy targ byłby śmiertelnie nudny. Kryzys w branży szarlatanów to przedziwna mieszanina ironii, groteski, drwiny, a nawet szczypty katastrofizmu, połączenie w poezji folkloru miejskiego i ludowości. W tym utworze wyraźnie widać, jak wielki wpływ na Gałczyńskiego miała tematyka jarmarczno-plebejska i w ogóle kultura brukowa.

Prośba o wyspy szczęśliwe

Wiersz ten można odczytać jako ucieczkę podmiotu lirycznego od rzeczywistości w krainę wyobraźni, fantazji i pięknych marzeń, na tytułowe szczęśliwe wyspy:

A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź,

wiatrem łagodnym jak kwiaty rozwiej, zacałuj...”.

Jest to zarazem propozycja skierowana do odbiorcy, aby porzucił troski codziennego życia i podążył za swymi marzeniami. Obraz jest tak piękny, tak poetycki, że aż nierealny, można więc tu chyba mówić o utopii, o marzeniach, które nigdy nie mają szans na spełnienie.

Ulica Towarowa

Ulica Towarowa jest wierszem, który ukazuje typową robotniczą ulicę w typowej robotniczej dzielnicy. Przez cały dzień na Towarowej właściwie nic się nie dzieje, dopiero gdy nadciąga wieczór, ulica ożywa, pojawiają się na niej „faceci” grający na mandolinach oraz „anioły proletariackie, dziewczyny”, które skończyły pracę w fabryce. Początkowo wyraźnie dominuje baśniowa atmosfera sielanki:

W ogóle jest tu inaczej i gwiazdy są jak porzeczki,

i jest naprawdę wesoło, gdy księżyc wschodzi nad kinem”.

Jednak idylliczny nastrój szybko ulega zmianie. W oparach alkoholu, w mgłach, ulica przeradza się powoli w coś przerażającego poetę, w coś, co „rośnie i boli”. Dla robotników nie ma alternatywy, pozostaje im tylko alkohol i fabryczne dziewczyny, które „jedzą pestki i piją wodę sodową niezgrabnie”.

O naszym gospodarstwie

Jest to króciutki utwór, raczej drobny obrazek, w którym podmiot liryczny opiewa ciepło i spokój rodzinnego domu. Wiersz łączy rzeczywistość i wątki autobiograficzne (pojawiające się imiona Konstantego i Natalii) z fantazją i konwencją baśniową:

Wokół dzbanuszka skrzacik chodzi z halabardą,

broda siwa, lecz dobrze splamiona musztardą”.

WŁADYSŁAW BRONIEWSKI

BIOGRAFIA

Władysław Broniewski urodził się 17 XII 1897 r. w Płocku, zmarł 10 II1962 r. w Warszawie. Pochodził z rodziny inteligenckiej o żywych tradycjach patriotycznych. W szkole średniej działał w organizacjach niepodległościowych. W l1)15 r. zaciągnął się do Legionów Polskich i brał udział w walkach frontowych. W 1918 r. rozpoczął studia humanistyczne na Uniwersytecie Warszawskim, a wkrótce potem zaciągnął się do wojska i walczył na froncie. W 1921 r. ponownie podjął studia. Później współpracował z licznymi czasopismami. W 1939 r. ochotniczo zgłosił się do obrony kraju i znalazł się we Lwowie, który został wkrótce zajęty przez armię radziecką. W latach 1940-1941 był więziony. Później wstąpił do formującej się armii polskiej, z którą podążył na Bliski Wschód. W 1943 r. przebywał w Jerozolimie, a w 1945 powrócił do Polski. Ostatnie lata życia spędził w Warszawie. został pochowany na cmentarzu Powązkowskim.

Swą twórczość rozpoczął już w szkole średniej. W 1925 r. wydał swój pierwszy tom poezji - Wiatraki. Jego poezja zawsze pozostawała w ścisłym związku z losami poety i dziejami narodu. W okresie międzywojennym poezję Broniewskiego charakteryzowała dominacja tematyki społeczno-politycznej. W okresie II wojny światowej nurt liryki patriotyczno-żołnierskiej splata się z nastrojem wygnańczej nostalgii, wola walki z rozpaczą wywołaną ciężarem osobistych przeżyć i ogromem ofiar wojennych, poczucie więzi z narodem zaś ze świadomością zagubienia i wyobcowania. W twórczości powojennej początkowo dominuje poezja rewolucyjnej walki, twórczej pracy i odbudowy, a następnie na pierwszy plan wysuwają się: przeżywanie piękna polskiego krajobrazu oraz refleksja nad własnym życiem i drogą twórczą. Najbardziej znanymi jego dziełami są: zbiory poezji: Dymy nad miastem, Troska i pieśń, Krzyk ostateczny, Bagnet na broń, Nadzieja oraz poematy liryczne: Mazowsze i Wisła.

Młodość

Wiersz pochodzi z debiutanckiego tomu poezji Broniewskiego Wiatraki z 1925 r. Jest to opowieść o młodzieńczych losach poety, który jako żołnierz nie raz zetknął się bezpośrednio ze śmiercią. Broniewski, mając osiemnaście lat, wstąpił do legionów Piłsudskiego i uczestniczył w wielu bitwach oraz potyczkach. W wierszu Młodość przedstawia czasy walk legionów na Wołyniu. Wojna pokazana jest w nim jako budzący grozę i przerażenie okrutny koszmar. Jest to również próba ukazania stanu duchowego autora, młodego wrażliwego poety, wepchniętego w bezlitosny, bezwzględny świat przemocy:

Kowalski - rozerwany granatem, Ignaczak -

cztery kule w pachwinę, Nowak - od szrapnela,

Marciniak - kula w piersi... Pamiętam, jak patrzał

i skamlał umierając: «Wody... Przyjaciele...»”.

Ten niespokojny, urywany tok wypowiedzi niezwykle realistycznie obrazuje strach i rozpacz żołnierza, który bez przerwy styka się ze śmiercią, który bezsilnie patrzy na śmierć swoich najbliższych towarzyszy broni, umierających mu na rękach, który nie wie, czy dotrwa do końca dnia.

Zagłębie Dąbrowskie

Zagłębie Dąbrowskie jest typowym przykładem utworu rewolucyjnego należącego do nurtu poezji zaangażowanej społecznie i politycznie. Jest to wyraz niezgody młodego poety na stosunki panujące w niepodległym już kraju:

Węgiel dobywa Zagłębie,

Zagłębie dobywa śmierć (...).

Groźnie milczy Dąbrowa

w noc głodu, kryzysu, faszyzmu

Milczy błotnista ulica,

wiedzą górnicy, kto wróg”.

Utwór można potraktować jako wezwanie robotników do rewolucyjnej walki o poprawę swej egzystencji. Na obraz Zagłębia składa się ciężka i niebezpieczna praca („węgiel i śmierć”) oraz beznadziejne warunki życiowe („widma domostw”, „milcząca, błotnista ulica”, „na rogu policjant”). Według Broniewskiego jedynym czynnikiem zdolnym do zmiany tego przerażającego obrazu nędzy ludzi pracy jest rewolucja, bowiem tak właśnie należy zrozumieć kończące utwór wezwanie do zapalania lontów dynamitowych:

na Hutę Bankową, na Reden...

- Zapalać! Gotowe? - Gotowe!”

Elegia o śmierci Ludwika Waryńskiego

Poeta opisuje ostatnie chwile życia bohatera, który kona po siedmioletnim pobycie w schlüsselburskiej twierdzy.

Już dziąsła przeżarte szkorbutem,

już nogi spuchnięte i martwe,

już koniec, już płuca wyplute -

lecz palą się oczy otwarte”.

Broniewski w Elegii... zwraca szczególną uwagę na siłę ducha wielkiego rewolucjonisty i nieugiętość jego przekonań. Te właśnie cechy Waryńskiego poeta stawia za wzór wszystkim tym, którzy poświęcają swe życie walce za „robotniczą sprawę”.

Bagnet na broń

Wiersz powstał w kwietniu 1939 roku, a więc prawie pół roku przed rozpoczęciem drugiej wojny światowej.

Szczególnej aktualności utwór nabrał jednak właśnie we wrześniu '39, kiedy to stał się niemalże hymnem walczących rozpaczliwie obrońców Polski.

Kiedy przyjdą podpalić dom,

ten w którym mieszkasz - Polskę (...)

stań u drzwi.

Bagnet na broń!

Trzeba krwi!

Bagnet na broń to wiersz-manifest, utrzymany w tonie wezwania do walki, do gotowości oddania życia za znajdującą się w niebezpieczeństwie ojczyznę. Jest to apel skierowany do każdego Polaka, żołnierza i cywila, ale również i do poety: „dzisiaj wiersz - to strzelecki rów”. Każdy musi stanąć do walki, każdy musi oddać za ojczyznę to, co ma najcenniejszego, swoje życie.

Targowisko

Utwór powstał w styczniu 1944 roku, a więc już po konferencji w Teheranie. Dla wszystkich stało się oczywiste, że Polska stała się tylko elementem przetargowym w świecie wielkiej polityki, że nikt nie będzie liczył się z racją stanu kraju, który wydano komunistycznej Rosji jako łup wojenny, jak trofeum. Broniewski przebywał w tym czasie na Bliskim Wschodzie, dokąd dotarł z armią Andersa.

Z wiersza bije ogromna gorycz i rozczarowanie. Oto po wielu latach rozpaczliwej walki Polaków na wszystkich frontach drugiej wojny światowej, pojawiła się nareszcie okazja, aby odzyskać niepodległość. Niestety, wielka polityka zwyciężyła. W czasie konferencji teherańskiej nikt nie liczył się z Polakami, z ich wolą. Niczym na zwykłym jarmarku, przehandlowano Polskę na targowisku dziejów.

Broniewski ze smutkiem stwierdza, że na nic nie przydała się wielka, wspaniała historia pełna bohaterskich czynów. Liczne nawiązania do Mickiewicza i Słowackiego brzmią w tym kontekście ogromnie gorzko, przebija z nich wielki żal i smutek: podmiot liryczny posługuje się ogólnie znanymi symbolami bohaterstwa i odwagi, przywołuje starożytne Termopile (znane Polakom choćby z Grobu Agamemnona Juliusza Słowackiego) i postać Winkelrieda (wyraźna aluzja do Kordiana). Twórczość Adama Mickiewicza zostaje przywołana w kontekście idei mesjanizmu, przeświadczenia o „wybranym narodzie polskim”, zawartej między innymi w Księgach narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego. Broniewski wie, że z tej wielkiej idei nie zostało nic, że Polska nie będzie „Chrystusem narodów”, że nikt nie będzie się z nią liczył. W dwóch ostatnich wersach stwierdza, że tylko poezja pozostanie z opuszczonym żołnierzem polskim, że tylko w poezji będzie można odnaleźć wolność.

JÓZEF CZECHOWICZ

BIOGRAFIA

Józef Czechowicz urodził się 15 III 1903 r. w Lublinie. Ukończył seminarium nauczycielskie. Pracował jako wychowawca i nauczyciel. Później został dyrektorem szkoły specjalnej i stopniowo uzupełniał wykształcenie. Okresowo pracował jako dziennikarz i pracował w Warszawie, działając jako sekretarz ZNP. Był też związany z Polskim Radiem i redakcją „Pióra” i „Pionu”. Po rozpoczęciu działań II wojny światowej Czechowicz wrócił do Lublina. Zginął zabity bombą podczas nalotu niemieckiego 9 IX 1939 r.

W twórczości Czechowicza można wyróżnić dwa nurty: sielanko woarkadyjski i katastroficzny, który wyraźnie zdominował jego poezję. Wydał następujące zbiory wierszy: Kamień (1927), dzień jak co dzień (1934), w błyskawicy (1934), nic więcej (1936), nuta człowiecza (1939). Pozostawił po sobie także sporo recenzji, artykułów i opracowań krytycznych.

Na wsi

Poeta opisuje zmierzch, wieczór i noc na wsi. Upływ czasu dynamizuje sielski krajobraz: pachnące siano, krowy wracające z pastwiska, rozgrzane żyto, świerszcze, białe dmuchawce. Czechowicz oddziałuje na różne zmysły odbiorcy: węch „siano pachnie snem”, wzrok „gwiazd błękitne próchno”, „księżyca srebrne chusty”, słuch „słońce dzwoni w rzekę”, „świerszczyki świergocą”. Opis wsi został wzbogacony za pomocą metafor, personifikacji i animizacji: „księżyc idzie srebrne chusty prać”, „chmurki siedzą pod progiem”, „melodia... tuli”, „słońce dzwoni”. Spokoju i ciepłej zadumy płynących z wiersza nic zakłócają pojawiające się zło i strach. Wiejski, pogodny pejzaż uchroni poetę przed każdym zagrożeniem.

Żal

Wiersz powstał w 1939 r. - na krótko przed wybuchem II wojny światowej. Został napisany wierszem wolnym - brak znaków interpunkcyjnych. Jest w nim natomiast wiele środków artystycznych, których nagromadzenie ma zwiększyć dramaturgię wiersza. Oto niektóre z nich: porównania („świeci jak świecznik”, „inny głos niż ludzi głodnych płacz”), powtórzenia („płomień połykający... płomień miłości”), anafory („i” - 3 razy, „ja” - 2 razy), metafory („po dnach uliczek”, „czerwony udój”), personifikacje („płomień połykający”), hiperbole („jaskółek zamieć”, „zakrztuszony wołaniem gaz”), synestezje („srebrne pasemka wiatrów”).

Utwór wydaje się być niezwykłą relacją ze spaceru po ogarniętym wojna, świecie. Rozpoczyna się w spokojnym nastroju, choć pewne elementy powagi wnosi motyw siwych włosów i obraz „jaskółek nadrzecznych”, które „świergocą ... mało”, jakby miała nadejść burza. Pierwsza strofa kończy się wezwaniem „idźże”.

Druga strofa wnosi już niepokój, wzbierający w miarę lektury wiersza. Podmiot liryczny ogląda „sceny sny festyny”. Są to zniszczone żydowskie synagogi, płonące okręty. Słyszy „ryk głodnych ludów” różniący się od płaczu głodnych ludzi. Nozdrza tych „ludów” wietrzą „czerwony udój” - czyli rozlew krwi. Czechowicz podkreśla zezwierzęcenie ludzi jako reakcję na zagrożenie głodem i śmiercią.

Potem następuje apokaliptyczna wizja „potopu gorącego”, czyli piekła lub końca świata. Wśród tej apokalipsy może przyjść Chrystus, poeta pisze: „rozmnożony cudownie na wszystkich nas z będę strzelał do siebie i marł wielokrotnie”. To Chrystus rozmnożył chleb, a zmartwychwstając zaprzeczył nieodwracalności śmierci. Słowa te można również interpretować dosłownie: podmiot liryczny wciela się w różnych ludzi i współodczuwa ich cierpienie oraz śmierć:

ja gdym pługiem do bruzdy przywarł

ja przy foliałach jurysta

(...)

ja śpiąca pośród jaskrów

i dziecko w żywej pochodni

i bombą trafiony w stallach

i powieszony podpalacz

ja czarny krzyżyk na listach”.

Wszyscy ci ludzie są „żniwem huku i blasków” - ofiarami czasu wojny, spełnionej apokalipsy.

Koniec wiersza przynosi inną wizję. Po wojnie rzeka oczyści się z krwi, podniosą się z gruzów miasta. I wtedy znów nadleci „jaskółek zamieć”, czyli zwiastun kolejnej burzy. Wiersz jest zakończony, podobnie jak pierwsza zwrotka, wezwaniem „idźże idź dalej”. Wymowa utworu jest bardzo posępna i katastroficzna. Dramatyczne obrazy potęgują uczucie grozy i lęku przed wojną. Śmierć i cierpienie dosięgnąć mogą całe narody i każdego z osobna - bez względu na płeć, wiek i stan społeczny. Nieodmienna wydaje się tylko kolej losów świata - po czasie pokoju następuje czas wojny, które bez przerwy się ze sobą przeplatają.

STANISŁAW MŁODOŻENIEC

BIOGRAFIA

Stanisław Młodożeniec urodził się 31 I 1895 r. Po ukończeniu studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim pracował jako nauczyciel w szkołach średnich. Współpracował także z redakcjami czasopism. W czasie II wojny przebywał na Bliskim Wschodzie. W 1957 r. wrócił do kraju. Zmarł 21 I 1959 r. w Warszawie.

Jako poeta związany był z grupą futurystów. Zajmował się „eksperymentami” językowymi, głównie w sferze wersyfikacji, słownictwa. Wydał tomiki wierszy: Kreski ifutereski (1921), Kwadraty (1925), Niedziela (1930), Futurogamy i futoro-pejzaże (1934).

Wiek XX

Wiersz można określić jako igraszkę, zabawę poetycką. Twórca wylicza wyrazy będące nazwami XX-wiecznych wynalazków - kinematograf, gramopatefon, radiotelegram, aeroplan, wokół których gromadzi neologizmy. Całość sprawia wrażenie chaotycznego, pełnego zamętu, nie uporządkowanego zapisu telegraficznego. Wiersz składa się niemal z samych nowo utworzonych słów: „zawiośniało”, „słowikując”, „caruzieją”, „parlowacąc”, „dosłoneczniam”. Ma charakter groteskowy. Poeta starał się oddać w nim specyfikę XX wieku - wieku rozwoju, pędu, nowoczesności, dynamiki, ale też wieku zamętu, w którym przeciętny człowiek może się zagubić. Poezję tego czasu autor nazywa „zjednoliterzaniem”, a język „paplomanią”. Zdaje się stawiać pytania: Dokąd zmierzamy? Jak daleko jeszcze mogą zajść zmiany? Co jest ich celem?

Wiersz traktowany jako zabawa poetycka zwraca uwagę ekspresją słowną i brzmieniową, szczególnym układem graficznym. Tekst może być także odczytywany jako wyraz niepokojów człowieka stojącego w centrum zawrotnie szybkich zmian rzeczywistości, w której żyje.

PROZA

STEFAN ŻEROMSKI

BIOGRAFIA

Stefan Żeromski urodził się 14 X 1864 r. w Strawczynie (woj. kieleckie) jako syn Wincentego Żeromskiego i Józefy z Katerlów. Dzieciństwo spędził w Ciekotach, w Górach Świętokrzyskich. W latach 1874-1886 był uczniem kieleckiego gimnazjum. Tu spotkał A. G. Bema - polonistę, który zachęcił go do pracy pisarskiej. Z powodu trudnej sytuacji materialnej i zdrowotnej (gruźlica) Żeromski przerwał naukę przed maturą, nie ukończył też warszawskiej Szkoły Weterynaryjnej. W tym okresie żył w bardzo trudnych warunkach. Po przerwaniu studiów pracował jako korepetytor i guwerner w dworach szlacheckich. Jesienią 1892 r. wziął ślub z Oktawią z Radziwiłłowiczów Rodkiewiczową i przez 5 lat mieszkał w Szwajcarii, gdzie w Raperswilu pracował jako bibliotekarz w Muzeum Narodu Polskiego. Po powrocie do Polski pracował w Bibliotece Ordynacji Zamojskich w Warszawie. W 1912 r. Żeromski ponownie się ożenił, z malarką Anną Zawadzką. Podczas I wojny światowej zgłosił się do Legionów. Jesienią 1918 r. przez pewien czas był prezydentem „Rzeczypospolitej Zakopiańskiej”. Brał czynny udział w organizowaniu życia literackiego odrodzonej Polski. Zmarł 23 XI 1925 r.

Najważniejsze utwory Żeromskiego: Dzienniki (opublikowane w latach 1882-1891), Popioły (1904), zbiór opowiadań (m.in. Siłaczka, Doktor Piotr 1895), Wierna rzeka (1912), Wiatr od morza, Przedwiośnie, Uciekła mi przepióreczka (1924).

Przedwiośnie

CZAS I OKOLICZNOŚCI POWSTANIA: Przedwiośnie zostało ukończone we wrześniu. 1924 r. i jeszcze pod koniec tego roku wydane nakładem wydawnictwa Jakuba Mortkowicza. Tematyka powieści okazała się bardzo aktualna. Sytuacja polityczno-gospodarcza kraju wciąż nie ulegała poprawie. Program stabilizacji ekonomicznej nie przyniósł zadowalających rezultatów, podobnie było z reformą walutową Władysława Grabskiego - wartość polskiego złotego wciąż nie była stała. Trwały strajki, raz po raz wybuchały manifestacje robotnicze. Zamiast uchwalać reformy w sejmie prowadzono wyniszczające młode państwo walki polityczne. Kraj był wstrząsany konfliktami narodowościowymi.

Ponadto na mapie politycznej nowej powojennej (I wojna światowa) Europy Polska była usytuowana między dwoma niebezpiecznymi przeciwnikami: Niemcami i Związkiem Radzieckim.

Stanowiska polityczne w kraju ulegały polaryzacji (skupieniu w dwu przeciwnych obozach). Politycy prawicowi zwalczali przede wszystkim komunistów upatrując w nich siły najbardziej zagrażające Polsce (podczas wojny polsko-bolszewickiej komuniści polscy opowiedzieli się po stronie Armii Czerwonej). Odbywały się więc liczne aresztowania i procesy komunistów.

W takich okolicznościach Żeromski spróbował dać obraz sytuacji kraju, przedstawić siły polityczne i wizerunek warstw społecznych Polski, wreszcie sformułować propozycje programów społeczno-politycznych. Opisał także zagrożenia i niebezpieczeństwa, przed którymi stoi młode państwo polskie (rewolucja). W ciągu tygodnia sprzedano pięciotysięczny nakład powieści, co świadczy o jej znaczeniu i adekwatności wobec oczekiwań czytelników.

PRZEDWIOŚNIE JAKO POWIEŚĆ POLITYCZNA: Polska powieść polityczna jako autonomiczny gatunek literacki ukształtowała się na początku lat dwudziestych XX wieku. Tworzenie takiej a nie innej literatury wynikało z konieczności, jaką stała się sytuacja polityczna Polski tego okresu. Odzyskanie niepodległości nie zakończyło burzliwych sporów o kształt odrodzonego państwa; wprost przeciwnie, pojawiać się zaczęły coraz to nowe koncepcje polityczne, podziały wewnątrz kraju stały się bardzo wyraźne. Taki rozwój sytuacji postawił przed twórcami bardzo istotne pytania: jaka jest ta świeżo odzyskana niepodległość i co dalej należy z nią zrobić? Przedwiośnie jako powieść polityczna jest właśnie postawieniem takich pytań i próbą udzielenia na nie odpowiedzi. Powieść Stefana Żeromskiego można więc traktować jako wskazanie różnych możliwości rozwoju Polski pierwszej połowy lat dwudziestych.

Najważniejsze utwory należące do gatunku powieści politycznej to: Generał Barcz Juliusza Kadena-Bandrowskiego, Pokolenie Marka Świdy Andrzeja Struga, Romans Teresy Hennert Zofii Nałkowskiej oraz właśnie Przedwiośnie Stefana Żeromskiego.

BUDOWA UTWORU: Przedwiośnie składa się z trzech części, poprzedzonych Rodowodem; pierwsza zatytułowana jest Szklane domy, druga - Nawłoć, trzecia zaś Wiatr od Wschodu.

Wszystkie części łączy postać głównego bohatera - Cezarego Baryki. Wszystkie części składają się na jego życiorys, każda z części dopełnia pozostałe. W części pierwszej, która jest opisem życia w Baku, Żeromski ustosunkowuje się do problemu rewolucji. W części drugiej następuje rozliczenie z mitem szklanych domów, tu Żeromski ukazuje polską rzeczywistość, polskie stosunki społeczne panujące w kraju na początku lat dwudziestych. Część trzecia to pytanie o drogi rozwojowe Polski, o kierunek, w jakim powinno podążyć młode państwo.

BOHATEROWIE - CHARAKTERYSTYKA:

Cezary Grzegorz Baryka - syn Seweryna i Jadwigi. Akcja powieści rozpoczyna się, kiedy Cezary jest czternastoletnim chłopcem, kończy, gdy bohater jest dorosłym, samodzielnym, odpowiedzialnym i doświadczonym młodym mężczyzną. Żeromski opisuje lata dorastania i dojrzewania bohatera. Warto pamiętać, że Baryka to postać współczesna pierwszym czytelnikom powieści. Pisarz przedstawił sytuację reprezentanta pokolenia, które w chwili odzyskania przez Polskę niepodległości miało około dwudziestu lat i musiało podejmować ważne życiowe wybory dotyczące nie tylko swojego losu, ale także przyszłości i oblicza młodego państwa. Jednocześnie Cezary Baryka jest indywidualnością i wśród kreacji Żeromskiego ma swe własne miejsce.

Dzieciństwo: Cezary przeżywa sielskie dzieciństwo, otoczony miłością i troską rodziców. Jest rozpieszczony, rodzice poświęcają mu wiele czasu. Zapewniają synowi doskonałych nauczycieli, dobrobyt i bezpieczeństwo. Dbają także, by chłopiec miał świadomość, że jest Polakiem.

Wybuch I wojny światowej: To wydarzenie w biografii Cezarego oznacza przede wszystkim rozstanie z ojcem. Początkowo jest to przyczyną radości - chłopiec przeczuwa nieograniczoną swobodę i wolność. Staje się arogancki, zbyt pewny siebie. Sprawia typowe w jego wieku problemy wychowawcze - nie chce się uczyć, buntuje się przeciw nauczycielom, coraz więcej czasu spędza poza domem. W tym czasie Baryka przeżywa pierwsze „wtajemniczenia” erotyczne, bierze też udział w rozbojach skierowanych przeciw „burżujom”. Wobec matki, cichej i zawsze pełnej aprobaty dla jego poczynań, Cezary staje się „impertynencki, drwiący, uszczypliwy, kłótliwy i napastliwy”. Coraz bardziej się od niej oddala.

Wybuch rewolucji 1917 r.: Rewolucja to według Cezarego bunt przeciw starym porządkom, anarchia, która ma przynieść ład, harmonię, poprawę. Bohater rozpoczyna udział w niej od publicznego znieważenia dyrektora szkoły, do której uczęszcza. Jak dla wielu chłopców w jego wieku (ma 17 lat) największym atutem jest dla niego siła. Czuje się silny, niepokonany (jego wybryki pozostają bezkarne, policja nie reaguje na nieporządek panujący w mieście) i staje po stronie silnych. Przynajmniej tak mu się wydaje podczas ludowych zgromadzeń, samowolnych egzekucji, które obserwuje. W miarę, pogarszania się sytuacji materialnej rodziny w ogarniętym rewolucją mieście poglądy Cezarego ulegają zmianie. Chłopiec dojrzewa, zaczyna inaczej postrzegać świat: „Jakoś spoważniał, zesmutniał. Począł spostrzegać rzeczy i zjawiska, które dawniej nie wpadały mu w oczy”. Zbliża się także do matki, odczuwa wstyd na myśl, że dotąd nie zauważył jej wysiłków, aby mu zapewnić jak najwygodniejszy byt.

Śmierć matki: Cezary przeżywa dwa nie znane dotąd uczucia: samotność i żal - „stan podobny do wszechwładnej gorączki, która poraża organizm zdrowy”. Młodzieniec spędza długie godziny na grobie matki. Doznaje oczyszczenia i głębokiej wewnętrznej przemiany.

Wciąż jeszcze znajduje moralne uzasadnienie dla zjawiska społecznego, jakim jest rewolucja: „Precz nareszcie z krzywdą! Precz z przemocą człowieka nad człowiekiem! Twój syn nie może stać w szeregu ciemiężycieli”.

Nad zwłokami młodej Ormianki: Cezary traci ostatnie złudzenia co do wszelkich przewrotów społecznych dokonywanych przemocą. Dostrzega głęboko tragiczny wymiar rewolucji (bestialstwo, okrucieństwo, cierpienie i śmierć bezbronnych, niewinnych, zakłócenie odwiecznego, naturalnego porządku świata). Młody Baryka wyraża swoje przeżycia znamiennymi słowami: „Uczono mię imion tyranów przeszłości... Było kiedyż pokolenie podlejsze niż moje...?”.

Spotkanie z ojcem: Staje się ono powodem kolejnych przełomów uczuciowych u obydwu bohaterów. Przeżycia Cezarego to: „zdumienie, wątpliwość, niepewność, trwoga, radość, szczęście, obłęd z rozkoszy”. Cezary zaczyna odczuwać gorącą synowską miłość. Ojciec budzi w nim także pamięć o Polsce, która dla Cezarego jest odległym, obcym krajem. Opowiada synowi o „nowej cywilizacji”, „szklanych domach”. Cezary odnosi się do ojcowskich relacji nieco ironicznie, ale w jego podświadomości pozostaje idylliczny obraz - przybywszy do Polski instynktownie szuka owych szklanych domów, a nie znalazłszy ich przeżywa rozczarowanie.

Pod opieką Szymona Gajowca. Wojna polsko-rosyjska 1920 r.: Cezary przybywa do Polski w porze przedwiośnia. Jest przerażony realiami ubogiego, przygranicznego miasteczka polsko-żydowskiego. Dociera do Warszawy i zatrzymuje się u Gajowca. Jest sam - nie ma rodziców, przyjaciół, znajomych. Zdany tylko na siebie musi być silny, samodzielny i, co ważne, musi sprecyzować swoje życiowe plany. Rozpoczyna studia, które przerywa z powodu wojny. Bierze udział w walkach przede wszystkim dlatego, by nie „zmniejszyć, a nawet zniweczyć już uzyskane zwycięstwo robotników”.

Nawłoć. Kobiety w życiu Cezarego: Wraz z poznanym w wojsku Hipolitem Wielosławskim Baryka przyjeżdża do Nawłoci - majątku przyjaciela. Tu poznaje świat bogatych ziemian i ubogich chłopów. Odkrywa głęboką przepaść między nimi i brak nadziei na poprawę sytuacji. Jednocześnie Cezary ma szansę ponownie zakosztować rodzinnego ciepła i serdeczności. Wspomnienia rewolucyjnych okrucieństw ciągle jednak dają o sobie znać.

Podczas pobytu w Nawłoci Cezary poznaje trzy bohaterki: Wandę Okszyńską - młodziutką pensjonarkę o niepospolitym talencie muzycznym, bardzo nieśmiałą; Karolinę Szarłatowiczównę - krewną Hipolita, starszą od Wandy, pełną wdzięku, która zakochuje się w bohaterze i chętnie nawiązałaby z nim romans oraz Laurę Kościeniecką - dojrzałą kobietę, wdowę, klasyczną piękność. Cezary jest zafascynowany damą, która umiejętnie podsyca jego uczucia. Przeżywa wielkie porywy uczuć ale i rozczarowanie i upokorzenie. Ujawnia się indywidualizm i wrażliwość Cezarego, a także jego porywczość, skłonności do buntu przeciw ograniczeniom, zasadom, konwenansom.

Warszawa. Poszukiwania dróg rozwoju młodego państwa: Cezary powraca do Warszawy bogatszy o nowe doświadczenia, ale zmęczony, załamany, upokorzony. Sprawy uczuć i miłosnych fascynacji porzuca na rzecz polityki i zagadnień społecznych. Chce wobec nich zająć własne stanowisko. Szuka dróg rozwoju, poznaje różne programy polityczne - żadnego w pełni nie akceptuje. Przeżywa rozterki, wahania. Mimo usilnych prób i poszukiwań nie udaje mu się sformułować własnego zdania na temat sytuacji politycznej. Ostatecznie w naturalnym, ludzkim odruchu Baryka staje po stronie krzywdzonych, ciemiężonych, „na czele zbiedzonego tłumu” bohater kroczy w stronę szeregu żołnierzy. Jest przedwiośnie - Cezary wciąż stoi przed wielkimi życiowymi wyborami.

Seweryn Baryka - uparty, niezłomny, odważny, pracowity, mieszka i pracuje w Rosji, ale pamięta o ojczyźnie, bierze Polkę za żonę, stara się wpoić synowi przekonanie, że jest Polakiem. Często wspomina powstanie listopadowe i swego przodka Kaliksta Grzegorza Barykę, który poparł powstanie i walczył pod dowództwem gen. Józefa Dwernickiego. Z powodu represji popowstaniowych majątek Kaliksta został skonfiskowany, a on sam stał się ubogim człowiekiem. Seweryn za wszelką cenę chce wrócić do Polski. Jego ostatnią wolą jest, aby Cezary zamieszkał w kraju.

Jadwiga Barykowa - kobieta bardzo spokojna, uległa wobec męża i bezgranicznie mu wierna, patriotka, bardzo tęskniąca za rodzinnymi stronami, początkowo zupełnie zależna od małżonka i niesamodzielna, w okresie późniejszym jednak (powodowana między innymi wielką miłością do syna) okazuje niezwykłą siłę woli i odwagę, jej młodzieńczą miłością, o której nigdy nie zapomniała, był Szymon Gajowiec.

Szymon Gajowiec - w młodości ubogi urzędnik w Siedlcach, zakochany w pannie Jadwidze, człowiek uczciwy i szlachetny, w czasach późniejszych wysoki urzędnik ministerialny w Warszawie, formułuje program stabilizacji sytuacji w kraju na drodze powolnych ale dokładnych reform.

Hipolit Wielosławski - młody dziedzic Nawłoci, student Uniwersytetu Warszawskiego, energiczny i pełen fantazji, przyjaciel Cezarego. Jest typowym przedstawicielem polskiego ziemiaństwa. Bierze udział w wojnie polsko-bolszewickiej, bo tak nakazują rodowe tradycje i podpowiada szlachecka fantazja. W rzeczywistości sytuacja polityczna niewiele go interesuje. Jego pasją są konie, szybka jazda, wymyślne potrawy i dobre wino. Darzy Cezarego, który uratował mu życie, serdeczną przyjaźnią. Rozumie jego uczucie do Laury i szczerze mu współczuje.

Ksiądz Anastazy - przyrodni brat Hipolita, młody, korpulentny i bardzo wesoły.

Karolina Szarłatowiczówna - siostra cioteczna Hipolita, młoda dziewczyna, przed rewolucją dziedziczka majątku na Ukrainie, przebywająca wówczas na pensji w Warszawie, znalazła po śmierci rodziców schronienie w dworku Wielosławskich, gdzie pomagała w prowadzeniu domu, pracowita, wesoła. Jest dowcipną, świadomą swych wdzięków młodą kobietą. Uczucie do Cezarego to w życiu Karoliny pierwsza miłość. Dlatego tak bardzo rani ją „zdrada” ukochanego. Cezary tymczasem jedynie z nią flirtuje.

Laura Kościeniecka - młoda wdowa po bogatym literacie, dziedziczka Leńca, piękna, energiczna, pełna życia i temperamentu. Typowa arystokratka. Jest egoistką, kobietą amoralną. Wychodzi za mąż dla pieniędzy, więc oprócz kandydata na męża szuka młodego, przystojnego kochanka, a Cezary doskonale spełnia jej oczekiwania. Nie jest zdolna do prawdziwej miłości. Małżeństwo z Barwickim argumentuje potrzebą bezpieczeństwa finansowego i ocalenia swej reputacji. W rzeczywistości nie kocha ani męża, ani Cezarego.

Władysław Barwicki - młody, zdrowy i silny mężczyzna, egoista, dorobkiewicz, właściciel majątku Suchołustek, przemysłowiec, handlarz, człowiek bardzo sprytny, narzeczony Laury.

Wanda Okszyńską - bardzo szczupła szesnastoletnia panna, córka urzędnika bankowego, a siostrzenica żony zarządcy majątku w Nawłoci, Turzyckiego, utalentowana muzycznie i muzyką bezgranicznie zafascynowana, nie przejawiająca ponadto żadnych innych talentów.

Antoni Lulek - anemiczny i chorowity mężczyzna, student wydziału prawa Uniwersytetu Warszawskiego, obdarzony świetną pamięcią, oczytany, lubiący polemiki, przeciwnik ruchów narodowowyzwoleńczych, gorący zwolennik jednego tylko podziału: na burżuazję i lud pracujący, fanatyczny ideowiec komunistyczny, wiele czasu spędził w więzieniach, miał duży wpływ na psychikę i przekonania Cezarego.

STRESZCZENIE:

Rodowód

Pani Jadwiga Barykowa z domu Dąbrowska pochodziła z Siedlec. W młodości - wbrew swojemu uczuciu do Szymona Gajowca - została wydana za mąż za będącego już w sile wieku, ale posiadającego dobrą posadę urzędniczą w carskiej administracji, Seweryna Barykę. Nigdy nie zdołała przystosować się do otaczającego ją świata rosyjskich „wyższych sfer”. Przez długie lata pobytu w Rosji nie potrafiła nawet dobrze opanować miejscowego języka.

Pan Seweryn Baryka, syn Grzegorza, był wnukiem jednego z nielicznych obywateli Rusi, którzy w roku 1831 udzielili poparcia generałowi Dwernickiemu, przybyłemu na te ziemie ze zbrojnym oddziałem, aby wzniecić powstanie przeciw rządom carskim. Po klęsce Dwernickiego posiadłość Kaliksta Baryki, Sołowiówka, została skonfiskowana, jej właściciel zaś musiał ratować się ucieczką. Seweryn nie był człowiekiem zbyt wykształconym i nie posiadał żadnego konkretnego zawodu. Przez długi czas zmieniał zajęcia i posady, szukając najbardziej zyskownych źródeł utrzymania. W końcu, między innymi dzięki protekcji rodaków zajmujących już posady w carskim aparacie administracyjnym, zaczął się wspinać po szczeblach kariery urzędniczej. Z biegiem czasu gromadził też coraz większy majątek. W końcu osiadł w Baku, gdzie zyskał sobie wysoką pozycję w „światku polskim” i mógł cieszyć się w spokoju rodziną oraz rozkoszami wypływającymi z posiadania dużego i wciąż rosnącego majątku. Marzył co prawda od czasu do czasu o powrocie do Polski, do czego zresztą coraz usilniej namawiała go żona, ale dobrobyt i wygody skutecznie zapobiegały podjęciu przez niego tego kroku.

Cezary wyrastał w atmosferze miłości i w dostatku, rozpieszczany przez rodziców. Chodząc do rosyjskiej szkoły i obracając się w środowisku Rosjan, nie umknął zewnętrznych wpływów i wyrastał bardziej na Rosjanina niż na Polaka, choć rodzice - a szczególnie matka - dbali, aby nie zapomniał polskiej mowy.

Część I

Szklane domy

W momencie wybuchu I wojny światowej Seweryn zostaje powołany do wojska carskiego i wyrusza na front żegnany przez zrozpaczoną małżonkę i po raz pierwszy przeżywającego chwilę rozłąki z ojcem - czternastoletniego Cezarego.

Dla pani Jadwigi nadchodzi ciężki czas, gdyż jest ona zmuszona do samodzielności: przewidywania i podejmowania decyzji w sprawach dotyczących prowadzenia domu, do czego, będąc dotychczas „cieniem” swego męża, nie była przyzwyczajona. Jednak największą jej troską staje się ukochany syn, który wyrwawszy się spod dominującego wpływu ojca, zaczyna - rozpierany młodzieńczą energią i żywotnością - rozsmakowywać się w swobodzie i samowoli. Początkowo stwarza pozory posłuszeństwa wobec matki, szybko jednak je odrzuca i już bez żadnych hamulców oddaje się chuligaństwu, staje się coraz bardziej nieznośny dla swych profesorów domowych i szkolnych, całymi dniami, a często i nocami, ugania się z kolegami po mieście i okolicach. Jedną z ulubionych rozrywek chłopców jest wybijanie szyb w oknach domów tatarskich i ormiańskich oraz podobne ekscesy mające za cel zatrucie życia mieszkańcom. Pani Barykowa najchętniej zabrałaby syna i wróciła do rodzinnych Siedlec. Nie robi tego przez wzgląd na swego męża, który mógłby podejrzewać ją o chęć spotkania się z Szymonem Gajowcem, człowiekiem, będącym jej jedyną miłością. Pani Jadwiga często powraca myślą do szczęśliwych chwil, kiedy mogła w oczach ukochanego dostrzec wyraźnie uczucie, które ona odwzajemniała. Jedynie dostrzec, gdyż był on tylko biednym kancelistą nie mogącym się szczycić wysokim urodzeniem, ona zaś była panną, której rodzice należeli do miejscowej „śmietanki towarzyskiej”. Wspomina też z bólem moment rozstania z człowiekiem, którego nie miała nigdy zapomnieć.

Początkowo listy od Seweryna przychodziły regularnie, znajdował się wtedy w Prusach Wschodnich. Po klęsce w tych rejonach oddziały rosyjskie zostały przerzucone na Węgry, skąd po pewnym czasie zaczęły nadchodzić wieści od pana Baryki. Każdy lis zawierał pytanie o zdrowie i zachowanie syna oraz pochwały za jego posłuszeństwo wobec matki i zalety, które pani Jadwiga - obawiając się pisać prawdę - wychwalała w swych pismach do męża.

Matka i syn mieli zabezpieczony byt materialny, gdyż oprócz pensji oficerskiej Seweryna mogli bez ograniczeń korzystać z zasobnego konta w banku, w piwnicy domu zaś zakopana była część majątku w złocie i gotówce pozostawiona tam przez zapobiegliwego i przewidującego pana domu. Cezary miał swobodny dostęp do rzeczonego konta i korzystał z niego z młodzieńczą fantazją, nie omijając żadnej prawie okazji urozmaicenia sobie życia. Przez okres kolejnych trzech lat nieobecności ojca stał się on faktycznym panem domu i gospodarzem, zyskując równocześnie wielki wpływ na matkę.

Wiadomości od Seweryna nadchodziły coraz rzadziej, w jednym z ostatnich listów ojciec i mąż donosił o swym pobycie w szpitalu gdzieś „na granicy rdzennej Polski”. Następny list był już wysłany jako „nieoficjalny skrypt” z innego miejsca pobytu. W trzecim roku wojny nie nadeszły już żadne wieści, zaś urzędnik wypytywany natarczywie przez zrozpaczoną małżonkę oznajmił w końcu, iż Seweryn „przepadł w otchłaniach wojny” i „wieść o nim zaginęła”.

Wybucha rewolucja, która bardzo szybko przeradza się w krwawą rzeź byłych „burżujów” i istne polowanie na wszystkich podejrzanych choćby o sprzyjanie dawnej władzy. Rozpoczyna się też okres głodu i grabieży określanych mianem „konfiskat”. Cezary od nadejścia pierwszych wieści o rewolucji podchodzi do niej z entuzjazmem, utożsamia się z nią i pochwala bezprawie. Doprowadza go to do bójki z dyrektorem gimnazjum, do którego uczęszczał, co w rezultacie prowadzi do usunięcia krnąbrnego wychowanka ze szkoły z „wilczym biletem” - urzędową adnotacją zamykającą przed nim bramy wszystkich szkół w państwie. Jedynie narastające rozruchy zapobiegają postawieniu go przed sąd i uwięzieniu. Młodzieniec jednak niczym się nie przejmuje, z zapartym tchem obserwuje krwawe widowiska urządzane przez rozwścieczony tłum i z aprobatą przyjmuje słowa komunistycznych agitatorów.

Pani Jadwiga nie podziela entuzjazmu syna i z niepokojem obserwuje jego zachowanie. Usiłuje mu wytłumaczyć, iż przemiany, które wynoszą jednych z piwnic do salonów, innych zaś wyrzucają z salonów, nie są niczym pozytywnym, podobnie jak siła nienawiści tłumu, która nie jest w stanie nic stworzyć, a jedynie może siać śmierć i zniszczenie. Cezary niecierpliwie, a nawet ze złością, reaguje na te napomnienia i nie zmienia swego sposobu postępowania. Pani Barykowa natomiast podejmuje heroiczny wysiłek, aby jak najbardziej ochronić nierozważnego syna przed skutkami zwiększającego się chaosu. Przenosi ona przede wszystkim większą część ukrytego skarbu do jedynie sobie znanej kryjówki i urządza długie wyprawy na prowincję, gdzie w zamian za złoto i kosztowności udaje się jej zdobyć nieco pożywienia, które z narażeniem zdrowia i życia przemyca do domu. Wkrótce po ukryciu części skarbu Cezary w odpowiedzi na apel aktualnego rządu, wskazuje „dla idei” miejsce ukrycia kosztowności. Mieszkanie Baryków również zajęto, pozostawiając matce i synowi jedynie małą komórkę. Niewygody, jednostajne pożywienie oraz pozbawienie luksusów, do których był przyzwyczajony, otrzeźwiło nieco młodzieńca i spowodowało zbliżenie do matki. Zaczyna dostrzegać, iż w wielu swych przewidywaniach miała rację i wreszcie dostrzega jej wysiłki mające na celu utrzymanie ich obojga przy życiu. Wstyd skłania go do stopniowej zmiany swego nastawienia do matki i postępowania względem niej.

Oboje z nadzieją oczekują na powrót pana Seweryna. Za każdym razem, gdy do portu przybywa statek z Astrachania, matka z synem znajdują się na nadbrzeżu wypatrując znajomej sylwetki, która jednak się nie pojawia. Pewnego razu pani Jadwiga zwraca uwagę na grupę pięciu wynędzniałych kobiet pozostających na opustoszałym brzegu i litując się nad ich stanem zaprasza je do siebie. Okazuje się, że jest to księżna Szczerbatow-Mamajew wraz z córkami, którym po długim więzieniu i wielu cierpieniach udało się wyrwać prześladowcom i uciec. W nocy w mieszkaniu Baryków odbywa się rewizja i zostają odnalezione resztki kosztowności, cudem prawie ocalonych przez księżnę, która znalazła tu schronienie. Księżna z córkami wędruje z powrotem do więzienia, pani Jadwiga i Cezary zostają ukarani za przechowywanie złota i drogich kamieni. Tylko dobra opinia, jaką cieszy się młody Baryka u władz bolszewickich, powoduje zmniejszenie kary.

Matka Cezarego jest od tego momentu śledzona i zostaje przyłapana w chwili, gdy próbuje wydobyć nieco złota ze swej skrytki. Ciężko pobita wskazuje schowek. Nie kończy się na konfiskacie - kobieta zostaje skierowana do ciężkich robót w porcie i na skutek wycieńczenia i złego traktowania - umiera. Cezaremu ledwie udaje się wyżebrać, aby jego matka została pochowana w osobnej mogile na katolickim cmentarzu. Kolejnym ciosem jest dla niego spostrzeżenie, że ktoś zdjął zmarłej z palca ślubną obrączkę.

Cezary podejmuje jeszcze jedną próbę uzyskania wiadomości o losach zaginionego ojca. Dowiaduje się, że pan Seweryn przystał do legionów polskich ale później - według informacji wywiadu - zaginął i według wszelkiego prawdopodobieństwa, a ku zadowoleniu urzędników radzieckich, nie żyje. Młodzieniec w miarę wzrostu poczucia samotności coraz wyraźniej uświadamia sobie, jaki skarb utracił w chwili śmierci matki. Często odwiedza jej grób i prowadzi z nią w głębi duszy długie dialogi. Rozumie też, iż dobrobyt okupiony był krwią i łzami setek ludzi. Ciągle utożsamia rewolucję z nieuniknionym i „sprawiedliwym” procesem poprawy doli rzeszy wyzyskiwanych do tej pory nędzarzy. Korzystając z pomocy oddziałów angielskich, w marcu 1918 roku kontrolę nad miastem przejmują Ormianie i prawie natychmiast jako odwet za rzeź z 1905 roku dokonują masowych mordów na ludności tatarskiej. Tatarzy zwracają się z prośbą o pomoc do sułtana tureckiego, aby dopomógł uciśnionym współwyznawcom mahometanizmu. Oddziały tureckie oblegają Baku. Wszyscy miejscowi mężczyźni - od starców do wyrostków - zostają zmuszeni do wzięcia udziału w obronie miasta. Sytuacja jest ciężka, gdyż w mieście brakuje żywności, co powoduje olbrzymią falę grabieży, morderstw i okrucieństwa. Cezary na wpół otępiały w wyniku nędznej egzystencji i zwierzęcej wręcz walki o przetrwanie przygląda się prawie obojętnie owemu okrucieństwu, od czasu do czasu jednak ucieka od rzeczywistości i ludzi na grób matki. Zmęczony życiem zaczyna szukać śmierci narażając się na niebezpieczeństwa. Po pewnym czasie zostaje wcielony do oddziałów broniących miasta i walczy aż do klęski, która następuje we wrześniu 1918 roku. Zdobywcy urządzają z kolei wielką rzeź Ormian i wszystkich podejrzanych o sprzyjanie im. Cezary unika śmierci dzięki legitymacji, którą otrzymał przypadkiem „od konsula jakiegoś «Państwa Polskiego»”,a do którego to dokumentu nie przywiązywał najmniejszej wagi. Zostaje zmuszony do pracy przy grzebaniu zwłok zalegających miasto.

Z powodu głodu młody Baryka jest bardzo osłabiony. Skromne, ale regularnie wydawane posiłki, które są zaplata za pracę, smakują mu jak najwyszukańsze smakołyki. Przywykł też już do widoku zmasakrowanych ciał, które każdego dnia zbiera po ulicach i zwozi na miejsce, gdzie mają być zakopane. Pewnego dnia jego uwagę przykuwa ciało młodej, pięknej dziewczyny, która jakby wzywa go do pomszczenia jej krzywdy i staje się dla niego symbolem zepsucia i zezwierzęcenia ludzi mu współczesnych.

Młodzieniec pracujący już bezpośrednio przy zasypywaniu rowu wypełnionego zwłokami coraz dotkliwiej odczuwa wycieńczenie spowodowane ciężką pracą i zmniejszającymi się racjami żywnościowymi. Pewnego dnia wędrując razem z tłumem żebraków poszukujących pożywienia w „robotniczych koszarach” i obozie zwycięskich oddziałów, chłopak rozpoznaje ojca. W ukryciu dochodzi do radosnego powitania. Seweryn ukrywa swą tożsamość przed ludźmi, gdyż obawia się, że mógłby zostać wydany Turkom lub zamordowany. Ojciec proponuje wspólną ucieczkę, na którą uradowany syn chętnie przystaje.

Po odejściu Turków obaj Barykowie próbują zarobić pieniądze potrzebne na odbycie wymarzonej i zaplanowanej podróży. Jednym z utrudnień jest ciężki stan ojca, poranionego i wycieńczonego długą i pełną przeciwieństw drogą do rodziny, którą musiał przebyć w przebraniu, częściowo pieszo i w której sił dodawała mu jedynie myśl o ukochanej żonie i synu. Pierwszym celem podróży ma być odzyskanie wysłużonej walizki Seweryna, która przebyła z nim wojnę, a w której znajdowały się takie skarby jak bielizna, lekarstwa i trochę innych drobiazgów przypominających lepsze czasy. Skarb ten jest przechowywany przez polskiego emisariusza politycznego przebywającego w Moskwie - Bogusława Jastruna. Wyruszają w swą podróż w zimie, przebrani za radzieckich robotników powracających do rodziny, początkowo statkiem do Carycyna, a następnie pociągiem (ogrzewanym wagonem towarowym) do Moskwy. W czasie jazdy koleją, a właściwie długich odcinków drogi i dłuższych nieraz jeszcze postojów, spędzają wiele czasu na rozmowach. Cezary dowiaduje się, iż po zdobyciu walizki podążą dalej - do Polski. Podczas jednej z rozmów Seweryn opisuje synowi wprost bajeczny, oglądany rzekomo przez pana Barykę na własne oczy, świat domów chłopskich i robotniczych, budowanych ze szkła, czystych, zdrowych i tanich, których konstruktorem jest genialny wynalazca, noszący również nazwisko Baryka. Terenem działania wielkiego filantropa jest odradzająca się właśnie Polska. Ten wspaniały świat opiera się na dwóch czynnikach: szkle i elektryczności, jedynym zaś a zarazem największym kapitałem jest w nim zdrowie. Dzięki postawie wynalazcy, który, wraz ze swymi współpracownikami - tworzy swe cudowne budowle wyłącznie dla klas najniższych, w świecie tym nie ma miejsca dla wyzyskiwaczy i „burżujów”. Wszystko to jest częścią powstającej wspaniałej cywilizacji opartej na równości i braterstwie wszystkich, którzy żyją z pracy własnych rąk, a w której nie ma niesprawiedliwości i przemocy. Na podstawie tej wizji wywiązuje się między ojcem i synem żywa dyskusja, w której Cezary nie bardzo wierząc słowom ojca stoi na stanowisku obrony interesów dokonującej się w Rosji rewolucji, która ma doprowadzić do zbudowania równie pięknego świata. Seweryn jednak stwierdza, podobnie jak niegdyś jego zmarła małżonka, iż przemiany, które dokonują się kosztem setek i tysięcy istnień ludzkich nigdy nie doprowadzą do powstania „lepszego” świata. Wykazuje też, że wbrew deklaracjom przywódców rewolucji w życiu najniższych, ale zarazem najliczniejszych warstw społeczeństwa rosyjskiego nie zachodzą żadne przemiany na lepsze, gdyż miejsce dawnych tyranów zajmują nowi, którzy mieszkają już nawet w tych samych pałacach, z których wyrzucono poprzednich mieszkańców.

W Moskwie Barykowie zmieniają przebranie: stają się teraz polskimi inteligentami powracającymi do ojczyzny. W „przemianie” dopomaga im walizka ojca. Tak szybko, jak tylko się dało, otrzymują przydział do pociągu wiozącego powracających do Polski emigrantów. Pociąg zdąża do Charkowa często w drodze przystając, a w czasie postojów, trwających nieraz i kilkanaście godzin, podróżni dowiadują się, iż maszynista musi przeprowadzić „remontik” i zmuszeni są przeprowadzać składki dla nieuczciwego maszynisty (zbierane są pieniądze, złoto, biżuteria, „rzetelny” kolejarz nie gardzi nawet częściami garderoby), aby owe postoje trwały jak najkrócej. Wreszcie pociąg zatrzymuje się definitywnie „dziesięć wiorst przed Charkowem”, pasażerowie zaś są zmuszeni pozostały odcinek drogi przebyć pieszo.

W mieście Seweryn i Cezary oddają walizkę do przechowalni, sami zaś udają się do urzędu, aby dowiedzieć się, kiedy przybędzie pociąg jadący do granic Polski. Okazuje się jednak, iż wypadnie długo czekać i nie ma na dodatek gwarancji, że będzie można znaleźć w nim miejsce. Wracają więc do przechowalni, gdzie czeka ich przykra niespodzianka: walizka zniknęła bez śladu. Ojciec z synem próbują przetrwać jakoś okres oczekiwania i chwytają się najróżniejszych zajęć, dających możliwość przeżycia. Jednak stan Seweryna pogarsza się i troska o los obydwóch mężczyzn spada na barki Cezarego.

W czasie oczekiwania na pociąg Cezary wiele czasu spędza na wiecach wysłuchując wypowiedzi rozmaitych mówców rewolucyjnych. Słowa tam padające porywają go, ale równocześnie wprowadzają zamęt w duszy, gdyż zachwyt dokonującymi się „nowymi porządkami” konkuruje z miłością do ojca, którego chętnie wyekspediowałby do tej wymarzonej Polski, aby samemu przyłączyć się do rewolucjonistów. Wewnętrzne rozdarcie pogłębia też fakt, że ojciec sam opowiada się za „nowym porządkiem” i doskonale zna rewolucyjną Rosję, a jednak nie jest zwolennikiem używanych tu metod „ulepszania świata”. Poza tym jest chory i wymaga opieki, ale przejawia wciąż niezłomną wolę dotarcia do celu, co ma niebagatelny wpływ na Cezarego i choć ten wiedziony młodzieńczym pragnieniem wolności i swobody walczy z uczuciami do ojca, jednak w głębi serca czuje, iż jest z góry skazany na przegraną.

Po kilku tygodniach oczekiwania Cezary dowiaduje się o mającym nadejść pociągu. Dzięki pomocy życzliwych ludzi udaje mu się z ojcem trafić na stację w odpowiednim czasie. Jednak przewodnik grupy reemigrantów, a równocześnie człowiek sprawujący główny nadzór nad transportem - skądinąd stary znajomy Seweryna, inżynier Białynia - odmawia przyjęcia dwóch pasażerów tłumacząc się odgórnym nakazem, którego przekroczenie może go kosztować życie. Nie pomagają żadne argumenty, prośby i błagania. Do rozmowy miesza się jakiś nieznajomy, pasażer tego pociągu, który oznajmia, że weźmie tych dwóch mężczyzn na własną odpowiedzialność i ukrywa ich w ostatnim z wagonów. Tajemniczy nieznajomy nie zapomina o „gościach” i co jakiś czas przynosi im coś do jedzenia, ostrzegając ich również w odpowiednim czasie o mających nastąpić rewizjach. Stan Seweryna coraz bardziej się pogarsza. Pewnego razu nieznajomy przyprowadza ze sobą drugiego, mężczyznę, który jak się okazuje jest lekarzem. Dla starszego Baryki nie ma jednak już żadnej nadziei. Tuż przed śmiercią, na pół majacząc, nakazuje Cezaremu, aby nie pozostawał w Rosji, tylko jechał dalej, do Polski i tam odszukał w Warszawie starego znajomego rodziców - Szymona Gajowca. Po śmierci Seweryna młodzieńcem pogrążonym w rozpaczy i zobojętniałym z bólu na wszystko, troskliwie opiekuje się tajemniczy samarytanin. Na jednym z postojów dwóch ludzi zabiera ciało Baryki. Cezary stwierdza też wówczas z rozczarowaniem i odrazą, iż człowiek, który tak bardzo im dopomógł jest kapłanem. Chłopiec nie wie, co ze sobą począć, jednak pod wpływem swego dobroczyńcy wyrusza w dalszą drogę.

W końcu pociąg dociera do granicy. Jeszcze przed ostatecznym pożegnaniem z krajem swej tułaczki uchodźcy przechodzą po raz kolejny chwile udręki, kiedy to żołdacy i urzędnicy trzymają ich w zamkniętych wagonach, w niepewności, nie pozwalając jeszcze odejść. Cezary wreszcie widzi i czuje tyranię i okrucieństwo żołdactwa i urzędników pastwiących się do ostatniej chwili nad bezbronnymi, powracającymi do ojczyzny wygnańcami. Pierwsze chwile pobytu na polskiej ziemi rozczarowują go: nie ma tu nigdzie szklanych domów, o których wspominał i marzył jego zmarły ojciec, siedziby zwykłych, szarych ludzi są tu tak samo obskurne jak wszędzie tam, gdzie do tej pory chłopiec przebywał.

Część II

Nawloć

Cezary dociera do Warszawy, gdzie odnajduje Gajowca, wysokiego urzędnika Ministerstwa Skarbu. Szymon przez wzgląd na pamięć zmarłej pani Jadwigi przyjmuje młodzieńca życzliwie i chętnie udziela mu wszelkiej możliwej pomocy. Nawiązuje się między nimi głęboka przyjaźń. Młody Baryka podejmuje studia medyczne, które jednak przerywa wybuch wojny polsko-radzieckiej. Przez jakiś czas waha się, czy pójść za przykładem swych kolegów z uczelni i innych młodych ludzi z zapałem podążających na front, gdyż wojna ta jest dla niego walką przeciwko zdobyczom ruchu robotniczo-chłopskiego, ale widząc entuzjazm Polaków szykujących się do obrony stolicy oraz nie chcąc pozostać jedynie biernym obserwatorem wydarzeń, daje się porwać powszechnie głoszonym hasłom. Jego opiekun, pan Gajowiec, nie sprzeciwia się tej decyzji, choć wyjazd młodego przyjaciela, z którym spędził wiele godzin snując wspomnienia o ukochanej „pannie Jadwidze”, jest dla niego prawie klęską.

Wraz ze swym oddziałem, prowadzonym przez dwudziestokilkuletniego dowódcę, Cezary odbywa pierwszy etap wojennej wędrówki, obejmujący drogę z Warszawy do Radzymina. Oddział polski mija podążającą w kierunku przeciwnym kolumnę wygłodzonych i obdartych jeńców radzieckich.

Baryka wyróżnia się często wśród kolegów swą sprawnością i odwagą. Przechodząc przez zniszczone wojną pola i osady nie widzi „szklanych domów” i powoli o nich zapomina, ale zapomina też o ideologii głoszonej przez najeźdźców. Wciąga go i pochłania bez reszty sama wojaczka. Pewnego razu ratuje od śmierci Hipolita Wielosławskiego, również studenta Uniwersytetu Warszawskiego, o którym mówią, iż pochodzi z jakiejś zamożnej rodziny i że w jego żyłach płynie „błękitna krew”. Obu młodzieńców łączy od tej pory coś więcej niż zwykłe braterstwo broni. Na jesieni, kiedy działania wojenne mają się już ku końcowi, obaj opuszczają szeregi armii. Hipolit proponuje przyjacielowi odpoczynek w swojej rodzinnej Nawłoci, leżącej w okolicach Częstochowy.

Cezary przyjmuje zaproszenie i obaj młodzieńcy jadą do nawłockiego dworku, gdzie Hipolit jest gorąco witany przez wszystkich domowników (wśród których znajduje się matka Hipolita, jego brat przyrodni - ksiądz Anastazy, siostra cioteczna panna Karolina Szarłatowiczówna oraz jego wuj - pan Skalnicki). Z powrotu młodego dziedzica cieszy się też niezmiernie cała służba. Równie serdeczne przyjęcie spotyka jego gościa. Radości, opowieściom i zabawom tego wieczoru nie ma końca. Gościnność gospodarzy wywołuje u młodego Baryki wrażenie, jakby znał tych ludzi od bardzo dawna. Rozradowane i rozkrzyczane towarzystwo udaje się tej nocy na spoczynek o dość późnej porze.

Następnego ranka Cezary budzi się wcześniej niż gospodarze i pozostali goście. Spaceruje po ogrodzie i delektuje się jego urokami. Spokój poranka mąci mu zabawna scena, której jest świadkiem: jakaś młoda miejska panna, będąca również gościem w tym domu, wychodzi na poranny spacer po ogrodzie i zostaje tu zaatakowana przez perliczkę. Ptak przeraża dziewczynę tak bardzo, iż ta z krzykiem ucieka do domu. Cezary udaje się do pokoju stołowego, gdzie obserwuje igrające w kominku płomienie. Po chwili do pokoju wpada w nocnym stroju siostra cioteczna Hipolita i, myśląc, że jej nikt nie widzi, przybiera różne pozy. Kiedy Cezary odzywa się żartując, peszy się i ucieka.

Po śniadaniu Baryka przyjmuje zaproszenie Hipolita i obaj wyprawiają się na przejażdżkę. W drodze spotykają panią Laurę Kościeniecką, która również odbywa spacer w towarzystwie swego narzeczonego, Władysława Barwickiego. Dwaj przyjaciele zostają zaproszeni przez młodą damę na śniadanie i podążają za nią do Leńca.

Panna Wanda, bohaterka przygody z perliczką, dzięki staraniom Karoliny uzyskała dostęp do fortepianu stojącego bezużytecznie w dworku. Jak co dzień, tak dziś wygrywa piękne melodie. Hipolit z Cezarym po powrocie z przejażdżki zamierzają przywitać się z pianistką, która onieśmielona ich przybyciem nie potrafi powrócić do przerwanego zajęcia. Pomaga jej w tym Baryka, który z dawnych czasów pamiętający jeszcze grę na fortepianie - zasiada razem z nią do instrumentu. Wspaniały koncert przerywa zaproszenie do stołu.

Po obiedzie ksiądz Anastazy, Cezary, Hipolit i panna Karolina udają się na kolejną przejażdżkę. Tym razem Hipolit jedzie konno, reszta towarzystwa zaś bryczką. Karolina, pamiętając jeszcze o swej żenującej przygodzie, traktuje Barykę nieco „z góry”. Gwałtowny skok pary koni sprowadza na nią drugie tego dnia „nieprzyzwoicie śmieszne nieszczęście”, gdyż razem z Anastazym traci równowagę i pada na tył bryczki, ukazując widzom swe pończochy. W czasie jazdy Cezary rozmyśla o mijanych chłopach. Powóz zatrzymuje się przy dworku sąsiadującego z Nawłocią gospodarstwa Chłodek. Cezary z Karoliną udają się nad pobliski staw, gdzie wzajemnie opowiadają sobie swe dzieje. Karolina wylewa swoje żale, a nawet swą nienawiść do bolszewików, którzy zabrali jej wszystko, co posiadała: rodziców, spokój, szczęście, majątek, Baryka zaś dzieli się swym pragnieniem poznawania życia polskich chłopów i robotników, ich problemów i trosk. Od zamiaru objęcia posady pisarczyka, czy też podjęcia pracy o podobnym charakterze, które to zajęcia miałyby go zbliżyć do ludu, odwodzi Cezarego młody Wielosławski. Czas upływa domownikom i gościom na zabawach, dyskusjach, spacerach i przejażdżkach. Spotkania przeciągają się do późnej nocy, co Hipolit, Cezary i Anastazy „odbijają” sobie w łóżkach rankiem i wczesnym przedpołudniem. Często Karolina zmuszona jest kamieniami dobijać się do drzwi, aby przywołać ich na śniadanie. Pani Kościeniecka organizuje w salonach pałacu w Odolanach, należącego do sparaliżowanego pana Storzana, piknik, z którego dochód ma być przeznaczony na fundusz pomocy żołnierzom okaleczonym w czasie wojny. Pomagają jej w tym Hipolit ze swym przyjacielem. W między czasie rozwija się romans Baryki z Karoliną.

Pewnego razu Cezary zaprasza dziewczynę do swego pokoju i tu „za karę”, iż „wtrącała się ona do jego strojów” dbając o czystość i elegancję kołnierzyków, mankietów i innych części jego garderoby, obdarza ją kilkoma długimi pocałunkami, przed którymi dziewczyna broni się tylko „pro forma”. Scenę tę obserwuje przypadkiem panna Wanda, której młodzieńcze uczucie do Baryki jest już w pełnym romantycznym rozkwicie. Wydarzenie to jest dla niej wielkim wstrząsem.

Przywiózłszy do odolańskiego dworu jakiś sprawunek, którego zakup zleciła mu Laura w związku z urządzanym piknikiem - Cezary zostaje uwięziony tu przez ulewę. Po długim samotnym oczekiwaniu zostaje znaleziony przez Kościeniecka, która proponuje, iż odwiezie go do domu. W powozie ogarnia młodzieńca miłosny szał sprowokowany przez młodą wdowę, a podsycany jeszcze jej uległością.

Kilka dni przed terminem urządzanej zabawy pani Laura przybywa do Nawłoci celem załatwienia jakiejś pilnej sprawy. Tego wieczoru Cezary wcześniej opuszcza towarzystwo wymawiając się migreną i - nie zauważony przez nikogo - wyprawia się pieszo do dworku w Leńcu. Tutaj zostaje potajemnie przyjęty przez Kościeniecka, która zaprasza go do swej sypialni, gdzie wspólnie spędzają noc.

Na bal przybywa cała okoliczna śmietanka towarzyska. Nie kończące się tańce, towarzyskie rozmowy i żartobliwe spory wiedzione przez dystyngowane towarzystwo i rozbawioną młodzież tworzą wspaniałą atmosferę. Jednak nie wszyscy są w stanie dobrze się bawić. Panna Wanda obserwuje z wciąż narastającą zazdrością i bólem taniec Cezarego z uszczęśliwioną Karoliną, przytuloną do władającego całkowicie jej sercem mężczyzny. Baryka jednak nie zwraca na dziewczęta uwagi, śledząc tylko każdy ruch Kościenieckiej i obserwując z nienawiścią umizgi Barwickiego. Cezary tańczy jeszcze z wieloma innymi damami i pannami, ale jedynie młoda wdowa zaprząta jego uwagę. W jednym z tańców rozmawia z wybranką swego serca, która w odpowiedzi na zarzuty związane z osobą pana Władysława wyjawia, iż wychodzi za niego dla pieniędzy dających jej upragnioną niezależność. Gdy całe towarzystwo słucha przepysznego koncertu, który daje na fortepianie zachęcona przez panią Wielosławską Wanda, wyrażająca w ten sposób swą zranioną miłość oraz nienawiść do rywalki, Karoliny, Baryka wymyka się niepostrzeżenie podążając w ślad za Laurą. Obserwuje go jednak Karolina, przeżywająca bolesny wstrząs. W jakiś czas później Szarłatowiczówna, proszona przez towarzystwo, przelewa swój żal w pełen ekspresji taniec kozacki. Jako partnera dobiera sobie właśnie Cezarego, który świetnie się ze swego zadania wywiązuje.

Potem Cezary wraz z Hipolitem i Anastazym spędzają czas przy kieliszku aż do kompletnego zamroczenia. Następnego ranka budzi się stwierdzając ze zdziwieniem, iż znajduje się w odolańskim dworku, ale szybko dochodzi do siebie i wraz księdzem Anastazym powraca do Nawłoci.

Po barwnych przeżyciach balu nastają dla Cezarego szare dni wypełnione tylko jedną tęsknotą i celem, którym są spotkania z Laurą. Odwraca się od wszystkich, polując na okazję zobaczenia ukochanej lub wymykając się do niej nocami. W Nawłoci nikt nie dostrzega jego kombinacji i nocnych wycieczek prócz Karoliny, która coraz boleśniej przeżywa jego oziębłość i pilnuje wręcz każdego jego kroku. Pewnego popołudnia Baryka, jak to już nieraz miało miejsce, gra w salonie nawłockiego dworku na fortepianie wspólnie z panną Wandą. W chwili przerwy egzaltowana panna kładzie swą dłoń na ręce Cezarego. Ów - wciąż rozmyślając o Laurze - oznajmia Okszyńskiej z okrutnym uśmiechem, iż był swego czasu świadkiem jej żenującej przygody z perliczką. Oświadczenie to wywołuje u dziewczęcia gwałtowny i niepohamowany wybuch histerii.

Pewnego razu, po powrocie z całodziennej wyprawy z Hipolitem, Cezary zostaje nagle wezwany przez księdza Anastazego do pokoju Karoliny. Okazuje się, iż biedna dziewczyna umiera - jak twierdzi lekarz - na wskutek zatrucia i chciałaby jeszcze raz zobaczyć swego ukochanego. Anastazy łączy ich ręce stułą i udziela pospiesznie ślubu. W chwilę potem Karolina umiera. Kapłan, który wysłuchał jej ostatniej spowiedzi oświadcza zebranym, że nie popełniła ona samobójstwa. Zostaje wszczęte śledztwo, prowadzone przez pana Skalnickiego. Ślad wiedzie do domu zarządcy i do osoby panny Wandy, która jako ostatnia częstowała zmarłą wodą z sokiem. Tutaj jednak ślad się urywa, gdyż sok okazuje się być pierwszorzędnej jakości, a szklanka została już dawno umyta. O incydencie, który miał miejsce w salonie, wie zaś tylko Cezary.

Panna Wanda zostaje zaaresztowana, gdyż sekcja zwłok wykazała w ciele zmarłej obecność strychniny, której cały słój znajdował się w szafie rządcy Turzyckiego, ale z braku innych dowodów oraz motywu, podejrzana zostaje szybko uwolniona. Cezary ani słowem nie wspomina nikomu o swym romansie z Karoliną oraz o wydarzeniu w salonie. W ogóle zachowuje się tak, jakby cała ta sprawa wcale go nie dotyczyła: odwiedza wciąż Laurę - w dzień jawnie, a nocami po kryjomu - i donosi jej tylko o kolejnych wydarzeniach związanych z toczącym się śledztwem.

Pewnej grudniowej nocy cała ta idylla urywa się. Okazuje się bowiem, iż w bibliotece dworku pani Kościenieckiej zaczaił się na niego Barwicki. Bolesne uderzenia szpicrutą wywołują u Cezarego wybuch wściekłości i ta sama szpicruta w chwilę później spada raz po raz na głowę pana Władysława. Na leżącego już na ziemi narzeczonego Laury również sypie się grad ciosów. W tym momencie wkracza dama, która jest powodem bójki. Zasłania Barwickiego i - przede wszystkim dla zachowania pozorów - nakazuje Baryce opuścić jej dom. Po burzliwej wymianie zdań Cezary uderza na pożegnanie Laurę i odchodzi.

Już po chwili opadają go wyrzuty sumienia, żal i wstyd wywołany zachowaniem niegodnym mężczyzny. Po odjeździe Barwickiego z Leńca Cezary usiłuje dostać się do Laury, jednak drzwi, którymi tak często do niej wchodził, są zamknięte, na jego wołanie nikt nie odpowiada. Błąka się więc półprzytomny, osamotniony po polach i lasach, pragnąc jak najszybciej uciec z tej miejscowości, aż wreszcie rankiem dociera na nawłocki cmentarz. Przypomina sobie, iż tutaj spoczywa Karolina. Na jej grobie spotyka księdza Anastazego, który zarzuca mu lekkomyślność w postępowaniu. Doprowadziła ona do śmierci biednej i pozbawionej własnego domu dziewczyny - ksiądz usiłuje nakłonić go do spowiedzi. Cezary jednak - choć może bardziej z przekory i uporu - deklaruje wobec kapłana swą niezależność od jakichkolwiek praw moralnych.

Baryka powraca do dworu w Nawłoci, zamyka się w pokoju, śpi przez cały dzień i dużą część nocy, kiedy to budzi go zaniepokojony o przyjaciela Hipolit. Cezary prosi o pozwolenie na samotny kilkudniowy pobyt w Chłodku. Chce wyleczyć rany na twarzy i przemyśleć wszystko. Przyjaciel zgadza się, a przy okazji wyjaśnia, że planował wraz z rodziną małżeństwo Karoliny z Baryka, ale jego fatalne postępowanie, o którym krążą już po okolicy liczne plotki, udaremniło te zamiary.

W chłodkowskim folwarku, który stanowi część majątku Wielosławskich, Cezary jest podejmowany przez tutejszego ekonoma Gruboszewskiego i jego małżonkę. Zarządca, który już ponad 35 lat zajmuje się tym gospodarstwem, podejrzewa, iż młodzieniec został przysłany przez właściciela celem wykrycia nadużyć, a może nawet aby zająć posadę ekonoma. To podejrzenie podsyca fakt, iż gość - faktycznie pragnący oderwać się od wspomnień - energicznie zagląda w każdy kąt i interesuje się wszystkim, co dotyczy gospodarstwa.

Pierwszy dzień spędza we młynie na rozmowie z chłopami i zwiedzaniu obejścia. Przez dwa tygodnie Cezary gości u państwa Gruboszewskich wstając o świcie, a kładąc się o zmierzchu i wciąż oddając się jakiemuś zajęciu. Między innymi bacznie obserwuje nędzę bezrolnych chłopów oraz ubóstwo tych, którzy mają kawałek własnej ziemi. Wigilię również spędza u swych mimowolnych gospodarzy, w otoczeniu ich rodziny. Niedługo później dowiaduje się od Hipolita, że Laura poślubiła w Krakowie Barwickiego. Jest to dla Baryki, który mimo wszystko żywił jeszcze jakąś nadzieję, duży cios. Wreszcie - nie mogąc dłużej wytrzymać - prosi Hipolita o odwiezienie na stację i, żegnany przez Gruboszewskich, z ulgą, a nawet z radością, wyjeżdża. Próbuje nad sobą panować, jednak w chwili, gdy mijają dworek w Leńcu, nie potrafi powstrzymać cisnących się do oczu łez.

Część III

Wiatr od Wschodu

Po powrocie do Warszawy Cezary kontynuuje studia medyczne. Ze względu na skromne fundusze mieszka razem z kolegą ze studiów, niejakim Buławnikiem, który nie jest zbyt miłym współlokatorem. Ich pokój lub raczej wstrętna i śmierdząca dziura, nie bardzo zasługująca na to miano, mieści się na ostatnim piętrze kamienicy przy ulicy Miłej. Po pewnym czasie Cezary spienięża prezent otrzymany niegdyś od Hipolita - elegancki frak szyty na miarę, który rozsiewa jeszcze nikły zapach perfum używanych przez Laurę. Jednak uzyskana kwota wyczerpuje się i młodzieniec zmuszony jest udać się do starego znajomego, pana Gajowca, aby poprosić o jakieś zajęcie.

Pan Szymon przyjmuje go z otwartymi ramionami. W czasie wizyty u niego Baryka, zaciekawiony portretami wiszącymi na ścianie, prowokuje dyskusję o Polsce i panujących w niej stosunkach. Urzędnik ministerialny wyjaśnia, iż trzej sportretowani mężczyźni, których nazwiska nie są Cezaremu znane, to trzej nauczyciele Gajowca, którzy dali mu przykład, jak ma dowodzić swej „polskości” i patriotyzmu w codziennym życiu. Marian Bohusz, Stanisław Krzemiński i Edward Abramowski byli to wybitni ludzie obdarzeni błyskotliwymi umysłami, którzy „rozmienili się na drobne” utożsamiając się z „szarym tłumem” w czasie rosyjskiego zaboru i poświęcili swe zdolności i siły inteligentnej walce z. wynarodowieniem jako publicyści, felietoniści, tłumacze wielkich osiągnięć filozoficznej myśli Zachodu oraz socjologowie wcielający w życie swe teorie, mające uchronić Polaków przed utratą tożsamości. Na zarzut młodzieńca, iż ta „nowa” Polska nie jest wcale tak doskonała, jak być powinna, gdyż ciągle najbiedniejsi chłopi i robotnicy żyją w nędzy i ich stan w niczym nie ulega poprawie, Gajowiec odpowiada, iż jest to dopiero początek drogi i czas, w którym do polskich spraw wtrącają się niepotrzebnie rozmaici obcy „dobrodzieje” przeszkadzając w zajęciu się sprawą poprawy losów ludzi żyjących z własnej, ciężkiej pracy. Okres ten, to dopiero „przedwiośnie”, podczas którego Polacy uczą się na nowo, jak mają sami dbać o swoje interesy.

Jako że Baryka mieszka w dzielnicy żydowskiej, często w drodze z wykładów obserwuje toczące się tu w niezwykle nędznych warunkach życie. Widoki często były odrażające, ale po pewnym czasie stały się dla niego na tyle interesujące, że spędzał wiele czasu włócząc się wśród tego obdartego tłumu i przyglądając się, jak niektórzy handlują miernej jakości towarem w ubogich sklepikach i na straganach, inni zaś snują się całymi dniami oddając się bezczynności lub zajmując się zbieraniem i gromadzeniem różnego rodzaju staroci i złomu, kłócąc się i wyrywając sobie wzajemnie z rąk rozmaite odpadki.

Pan Szymon poza swą pracą w ministerstwie podejmuje się jeszcze jednego dzieła: pragnie napisać książkę o Polsce takiej, jaka ona jest w rzeczywistości, przedstawiając wszystkie wady i usterki polityczne, społeczne i gospodarcze, będące pozostałością rządów zaborczych. Ponieważ praca ta wymaga przetworzenia wielkiej liczby materiałów i danych zgromadzonych i wciąż na bieżąco zbieranych, zatrudnia u siebie, płacąc z własnej pensji, swego młodego przyjaciela. Cezaremu zajęcie to, jakkolwiek pochłaniające wiele czasu, daje na dłuższy okres stały zarobek. Dlatego też chętnie przesiaduje wieczorami przy owej pracy w mieszkaniu pana Szymona. Podczas tych wieczornych spotkań starszy pan często oddaje się wspomnieniom o minionych czasach i żyjących jeszcze lub dawno zmarłych osobistościach. Rozwodzi się też nad dwoma „cudami” zaistniałymi w niedalekiej przeszłości: wskrzeszeniem Polski oraz zwycięstwem nad bolszewikami.

Cezary często pozornie tylko słucha wspomnień i refleksji swego pracodawcy, rozmyślając nad własnym życiem. Wspomina przede wszystkim utraconą na zawsze Laurę, myśli te zaś wzbudzają w nim na przemian to wielki gniew, to znów nieprzepartą tęsknotę i żal.

Buławnika i Barykę odwiedza od czasu do czasu ich starszy kolega z wydziału prawniczego, Antoni Lulek. Do pierwszego z nich zwraca się często z prośbą o pożyczkę, z drugim zaś lubi dyskutować. Cezary opowiada mu zwykle o swoich przeżyciach z czasów pobytu w Baku. Zwierza się też ze swych nawłockich przygód. Antoni wykorzystuje uzyskane informacje do manipulacji stanami psychicznymi i przekonaniami Baryki, jednak - pomimo coraz większego wpływu - nie jest w stanie zarazić go całkowicie swoimi antyburżuazyjnymi ideami. Cezary zdobył w czasie wojny z bolszewikami wiele doświadczeń pogłębiających jego patriotyzm, a jego przeżycia nie pozwalają mu patrzeć na komunistów jak w czasach bakijskich. Lulek dodatkowo nie darzy sympatią młodego państwa polskiego (jak zresztą nie darzy sympatią państwa w ogóle jako narzędzia służącego umacnianiu władzy warstwy posiadaczy nad proletariatem) i każda klęska polityczna czy gospodarcza owego państwa jest przez niego witana z zadowoleniem.

Pewnego ranka do Cezarego przybiega Antoni i oznajmia mu w tajemnicy, iż następnego dnia zabierze go ze sobą na partyjną „konferencję organizacyjno-informacyjną”. Zgodnie z obietnicą Lulek zabiera młodszego kolegę ze sobą. Na zebraniu Cezary wysłuchuje mów agitacyjnych, które są przepełnione akcentami antypolskimi. Mówcy twierdzą między innymi, iż w Polsce panuje ucisk mniejszości narodowych, policja zaś stosuje względem działaczy robotniczych okrutne tortury. Barykę - początkowo dość rozbawionego widokiem całego tego „towarzystwa” wysłuchującego przemów z namaszczeniem i bardzo przejętego - ogarnia duch przekory i w pewnym momencie prosi o głos. Wyraża swe wątpliwości i celnie zbija niektóre z głoszonych tez. Jednak zebrani traktują go od razu jak świętokradcę, który ośmielił się podać w wątpliwość i znieważyć nie twierdzenia, ale dogmaty ich wiary. Wszyscy - łącznie z Antonim - odnoszą się do niego z nienawiścią. Wzburzony ich atakami Cezary opuszcza zebranie.

Przygnębiony młodzieniec wędruje samotnie po ulicy, wreszcie wstępuje do jakiejś kawiarni, gdzie zajmuje miejsce przy oknie i spogląda na spacerującego w chłodzie i śniegu policjanta oraz podążających w różnych kierunkach, biednych i bogatych ludzi. Męczy go wspomnienie oskarżeń, które grono komunistów cisnęło mu w twarz, jakby to on za wszystko był odpowiedzialny. Znów toczy się w nim wewnętrzna walka pomiędzy wiernością pamięci rodziców, w imię której przewędrował taki kawał świata w poszukiwaniu szklanych domów oraz w imię której walczył o wolność Polski, a wiernością - bliżej już w tej chwili nieokreślonej - rewolucyjnej walce o polepszenie bytu najuboższych. Przez chwilę Cezary ma chęć wrócić na zebranie i odwołać swe zarzuty, jednak czuje, iż walka proponowana przez tych ludzi prowadzi donikąd.

Baryka idzie do domu Gajowca z nadzieją, iż nie zastanie gospodarza. Jednak jest inaczej. Od progu już zaczyna gwałtownie atakować gospodarza, zarzucając jemu i wszystkim, którzy mają jakikolwiek bezpośredni wpływ na losy Polski, iż nie podejmują żadnych konkretnych działań zmierzających do poprawy losu prostego ludu, zniesienia ucisku mniejszości narodowych, wreszcie uzdrowienia całego społeczeństwa. Ciska mu też w oczy zarzuty usłyszane na spotkaniu komunistów, wcale się zresztą nie kryjąc, iż bezpośrednio od nich one pochodzą. Starszy pan broni się, wysuwając liczne argumenty przeciwko posądzeniom o tchórzostwo przed jakimś radykalnym procesem przemian, opieszałość i brak skuteczności w działaniu. Stwierdza, iż przemiany na lepsze zachodzą rzeczywiście powoli, ale systematycznie, że niektóre brutalne metody są stosowane jako nieodzowny środek zwalczenia prób zniszczenia od wewnątrz odradzającego się państwa; próby te są podsycane przez zewnętrznych wrogów Polski. W przyszłości będzie panować wolność, równość i dobrobyt wszystkich polskich obywateli, ale należy zacząć od rozsądnego zbudowania solidnych podstaw jedności narodowej i ustabilizowania gospodarki.

Pewnego marcowego dnia Cezary otrzymuje list z prośbą o spotkanie, które ma się odbyć w Ogrodzie Saskim. List jest podpisany imieniem Laury. Początkowo Baryka podejrzewa, iż to Barwicki zastawia na niego pułapkę, lecz szybko odrzuca to podejrzenie i udaje się na miejsce spotkania. Laura przybywa punktualnie, a młodzieniec jest zachwycony jej widokiem. Wyznaje jej swoją miłość i żal z powodu pamiętnego policzka, które jej wymierzył. Zarzuca jej też, że wyszła za człowieka niekochanego, raniąc mu tym serce i pozbawiając go możliwości połączenia się z nią na zawsze. Ona odpowiada zarzutem, iż jest to jego wina, gdyż po owej nocy musiała niezwłocznie wyjść za mąż dla ratowania swej reputacji i w ten sposób również nigdy już nie będzie mogła się cieszyć obecnością Baryki, którego kocha całym sercem i ponad wszystko. Zazdrość ponownie wzięła w sercu młodzieńca górę nad miłością i odszedł bez słowa, nie zważając na wołanie zrozpaczonej i cierpiącej kobiety.

Pierwszego dnia przedwiośnia na ulice Warszawy wychodzi tłum bezrobotnych i robotników - którzy są niezadowoleni ze swych głodowych pensji - wspieranych przez „awangardę Sowietów” - komunistów. Powodem demonstracji były wydarzenia w jednej z fabryk. Robotnicy zażądali tam pięćdziesięcioprocentowej podwyżki płac. Odmowa dyrekcji spowodowała wyrzucenie za bramę dyrektora i ogłoszenie przejęcia fabryki na własność przez radę robotniczą. Właściciel ogłosił zwolnienie wszystkich robotników, policja zaś otoczyła zakład grożąc użyciem siły. Demonstracja ma za cel poparcie żądań robotników owej fabryki. Cezary przyłącza się do manifestacji stając „na czele zbiedzonego tłumu”.

PODSUMOWANIE:

Żeromski wobec rewolucji: Jako młody chłopiec Cezary Baryka mieszka wraz z rodzicami w Baku. Gdy wybucha pierwsza wojna światowa ojciec Cezarego bierze udział w walkach. Cezary zostaje sam z matką. W roku 1917 do Baku dociera rewolucja komunistyczna. Początkowo siedemnastoletni Cezary jest entuzjastycznie nastawiony do haseł, jakie przynosi ze sobą rewolucyjna, komunistyczna propaganda. Ochotniczo uczestniczy w wiecach, zgromadzeniach, publicznym paleniu kukieł (między innymi Józefa Piłsudskiego, o którym Baryka nic nie wie). Młody Baryka jest wobec rewolucji bezkrytyczny, oburza go własna matka, która nie podziela entuzjazmu syna, a nawet krytykuje przewrót komunistyczny. Cezary decyduje się nawet na przekazanie resztek majątku ojca komunistom. Żyją w coraz gorszych warunkach (głód, utrata mieszkania), stopniowo Cezary zaczyna dostrzegać również ciemne strony rewolty. Matka zostaje skazana na ciężkie roboty i wkrótce umiera. Prawdziwym szokiem dla Cezarego jest stwierdzenie faktu, że zmarłej zdarto z palca obrączkę, co w wymiarze niemal symbolicznym pokazuje mu zło rewolucji komunistycznej. Tymczasem w Baku dochodzi do krwawych zamieszek na tle narodowościowym. Rzeź Tatarów, pomoc Turków, wymordowanie ośmiuset żołnierzy brytyjskich, oblężenie Baku, w końcu rzeź Ormian (ginie ich ponad 70 tysięcy). Cezary zostaje zagoniony do grzebania trupów zamordowanych Ormian. Moment, kiedy wiezie na wózku zwłoki pięknej ormiańskiej dziewczyny, staje się chwilą przełomową, młody Baryka zaczyna rozumieć, czym jest każda bez wyjątku rewolucja: grabieżą, gwałtem i mordowaniem niewinnych ludzi. Ten epizod już na zawsze określi jego stosunek do wszelkiego rodzaju rewolt, rebelii i zamieszek.

Kolejnym ciosem pozbawiającym Cezarego złudzeń odnośnie do rewolucji jest incydent z Charkowa. Gdy Cezary, odnaleziony w Baku przez ojca, Seweryna Barykę, wraca wraz z nim do kraju, w przechowalni bagażu w Charkowie zostają okradzeni z całego skromnego dobytku; ginie walizka wraz z rodzinną relikwią - książeczką o powstaniu listopadowym.

Stefan Żeromski był zdecydowanie przeciwny rewolucji. Bał się jej, uważał, że niesie ona ze sobą jedynie grabieże i mordy, niszczenie wszelkich wartości. Rewolucja według Żeromskiego, niczego nie tworzy, ale wszystko niszczy. Szczególnie obawiał się rewolucji ze Wschodu, ze strony komunistycznej Rosji.

Mit szklanych domów: Pierwszy raz Cezary spotyka się z idealistyczną wizją Polski w czasie powrotu wraz z ojcem do kraju. Seweryn Baryka opowiada synowi o szklanych domach, rysuje przed Cezarym utopijny obraz kraju, w którym wszyscy są sobie równi i żyją w dobrobycie. Według tego mitu, dzięki wynalazkowi inżyniera Baryki (ich krewnego), zaczęto w Polsce budować domy ze szkła, piękne, czyste, zimą ciepłe, przytulne. Rozwój techniki zaowocuje wkrótce rozwojem całego kraju, po zbudowaniu szklanych domów przyjdzie czas na kolejne dziedziny życia i gałęzie przemysłu, elektryfikację, rolnictwo. Nie minie wiele czasu, a Polska stanie się krajem powszechnego szczęścia.

Rzeczywistość okazuje się jednak inna, stanowi to dla Cezarego ogromny wstrząs. Po śmierci ojca i wkroczeniu do Polski, Cezary orientuje się, że żadnych szklanych domów nie ma, że były to tylko mrzonki Seweryna Baryki. Już sama stacja graniczna i przygraniczne miasteczko, na które składają się nędzne, brudne i rozpadające się chałupiny, wszechobecne błoto i pleśń, biedni ludzie, bose dzieci, pozbawiają głównego bohatera Przedwiośnia wszelkich złudzeń.

Kolejne rozczarowanie następuje w czasie pobytu Cezarego w Nawłoci, majątku rodziców przyjaciela z wojny polsko-bolszewickiej. Jedyną rozrywką szlachty jest zabawa, polegająca głównie na bezustannym jedzeniu i piciu. Nawłoć jest symbolem upadku klasy szlacheckiej, zaniku kulturotwórczej roli dworu polskiego, ambicji politycznych i patriotycznych szlachty. Naród polski utracił swą dawną elitę, która stała się jedynie gromadą bezużytecznych dla kraju pasożytów. Również chłopi nie są warstwą, która mogłaby oczyścić krew narodu. Cezary poznaje w Chłodku życie najuboższych chłopów i komorników. Spostrzega, że ludzie tu są bezwzględni: chorych i niedołężnych starców wyciąga się na mróz, aby szybciej zmarli. Taka jest bezlitosna „ekonomia życia”, prawo doboru naturalnego, prawo silniejszego.

Również w Warszawie nie ma mowy o żadnych ideałach. Ludzie żyją w strasznych warunkach, ciągle chorują, właściwie wegetują. Każdy myśli jedynie o zdobyciu środków pozwalających na przetrwanie kolejnego dnia. Robotnicy powszechnie chorują, śmiertelność jest ogromna. Nie ma mowy o żadnej równości, sprawiedliwości, dobrobycie. I nie buduje się tu żadnych szklanych domów.

Według Stefana Żeromskiego wolna, niepodległa Polska jest krajem, w którym dzieje się wiele nieszczęść i wiele jest krzywdy ludzkiej oraz niesprawiedliwości. Jest to kraj, w którym wiele jeszcze pozostało do zrobienia.

Pytanie o drogi rozwoju Polski: Po odrzuceniu mitu szklanych domów, główny bohater utworu czuje się zagubiony. Cezary Baryka staje bowiem między Gajowcem a Lulkiem; dwoma przeciwnikami politycznymi głoszącymi dwie zupełnie odmienne koncepcje rozwoju kraju. Pierwsza polega na wprowadzeniu stopniowych reform na drodze ewolucji. Jej wyrazicielem jest ówczesny wiceminister, Szymon Gajowiec. Głosi on program pozytywistyczny, postuluje powolne, ale gruntownie i dokładnie przeprowadzane reformy, rozwój struktur państwowości, oświaty, spółdzielczości, wzmocnienie obronności ojczyzny, poszanowanie prawa... Gajowiec uważa, że najpierw należy wzmocnić gospodarkę, zbudować mocne fundamenty kraju.

Przeciwnikiem Gajowca jest Lulek, głoszący konieczność doprowadzenia w Polsce do komunistycznej rewolucji. Lulek jest fanatykiem, radość czerpie przede wszystkim z wszelkich potknięć i porażek młodego polskiego rządu. Głównym punktem jego programu jest zakwestionowanie faktu niepodległości Polski (polscy komuniści opowiedzieli się w czasie wojny polsko-bolszewickiej po stronie Armii Czerwonej). Lulek uważa, że jedyne granice, jakie powinny istnieć w Europie, to granice klasowe, a nie państwowe, dostrzega konieczność przeprowadzenia komunistycznej rewolucji robotniczej.

Główny bohater, a tym samym autor powieści, jest sceptyczny wobec obu tych koncepcji. Baryka zarzuca Gajowcowi zbyt wolne i bojaźliwe wprowadzanie reform w życie („macie wy odwagę Lenina?”), ich małą skuteczność (brak reformy rolnej) oraz, przede wszystkim, pozorność. Proponowane przez rząd reformy nie zmienią, według Cezarego, warunków życia najuboższych. Jednak Baryka zdecydowanie odrzuca drogę proponowanego przez Lulka przewrotu komunistycznego. Po pierwsze, zna prawdziwe oblicze rewolucji, wie, że niesie ona z sobą tylko morderstwa i grabieże. Po drugie, zdaje sobie sprawę, że klasa robotnicza nie może sięgnąć po władzę w Polsce, ponieważ sama jest zdegenerowana, zwyrodniała i nieprzygotowana do rządzenia. Zarzuca też komunistom brak patriotyzmu, odwrócenie się od będącej w potrzebie ojczyzny.

W ostatniej scenie powieści Baryka staje na czele manifestacji robotników, ale idzie osobno. Oznacza to, że Żeromski dostrzega potrzebę gruntownych zmian, ale wskazuje Polakom na konieczność zastanowienia się nad własną przyszłością. Najważniejsze jest nieuleganie żadnym doktrynom politycznym, kierowanie się polską racją stanu, dobrem wszystkich Polaków, a nie tylko wybranych grup społecznych.

ZOFIA NAŁKOWSKA

BIOGRAFIA

Zofia Nałkowska - urodzona 10 XI1884 r. w Warszawie, zmarła tamże, 17 XII 1954 r. Ukończyła w Warszawie prywatną pensję i uczęszczała na wykłady tajnego Uniwersytetu Latającego. W 1904 r. poślubiła poetę i pedagoga, L. Rydygiera, w latach 1906-1907 mieszkała z nim w Kielcach, na przeł. 1909 i 1910 r. żyła w Krakowie, a później do roku 1922 w Warszawie lub w domu rodzinnym pod Wołominem. W 1922 r. wyszła za dowódcę żandarmerii Legionów, J. Jura-Gorzechowskiego. W latach 1922-1926 mieszkała pod Wilnem i w Grodnie, gdzie pracowała społecznie w Towarzystwie Opieki nad Więźniami. W 1929 roku powróciła do Warszawy. W r. 1929 rozeszła się z drugim mężem. Brała udział w pracach ZZLP i Pen-Clubu. Organizowała protesty w sprawie więźniów politycznych. Podczas okupacji mieszkała w Warszawie z matką i siostrą, prowadząc sklep tytoniowy. Brała udział w konspiracyjnym życiu literackim. Po wyzwoleniu brała udział w pracach Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Krakowie. W 1945 r. przeniosła się do Łodzi, gdzie zorganizowała miejscowy oddział Komisji. Jeździła po kraju odbywając wizje lokalne. Weszła też w skład redakcji tygodnika „Kuźnica”. W 1945 r. została przewodniczącą Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Francuskiej. W 1947 r. wybrano ją do Sejmu Ustawodawczego, a w 1952 r. - do Sejmu. Była też działaczką Komitetu Obrońców Pokoju. Pochowano ją na warszawskich Powązkach. W latach 1936 i 1953 była laureatką nagrody państwowej.

Debiutowała w r. 1898 w „Przeglądzie Tygodniowym” wierszem Pamiętam, a jej pierwsze opowiadanie ukazało się w 1903 r. w „Ogniwie”. Duży wpływ na jej twórczość wywarły dzieła Stendhala, Flauberta i Dostojewskiego. Od samego początku zajmowała się w swych utworach analizą psychiki poszczególnych jednostek. Po 1918 r. kontynuowała analizę, dokonując jej pod kątem wpływu czynników kulturowych, relacji międzyludzkich oraz upływającego czasu na rozwój i kształtowanie się osobowości człowieka. Dała też wówczas w ostrej krytyce wyraz swemu rozczarowaniu rzeczywistością niepodległej Polski. W tej fazie rozwoju jej twórczości dominowało także zainteresowanie powszednim życiem oraz elementarnymi problemami związanymi z tą egzystencją - miłością, cierpieniem, starzeniem się, śmiercią.

Do najwybitniejszych jej dzieł należą: powieść Romans Teresy Hennert (1924), dramaty Dom kobiet (1930) i Dzień Jego powrotu (1931), Granica (1935), zbiór opowiadań Medaliony (1946), które stało się arcydziełem literatury antyfaszystowskiej i jest apelem autorki o pokój. Poza swą działalnością literacką, była też wybitną postacią świata artystycznego i „skupiała wokół siebie najwybitniejsze osobistości polskiej kultury”.

Granica

CZAS POWSTANIA UTWORU: Zofia Nałkowska pisała Granicę w latach 1932-1935. Powieść w pierwszej redakcji ukazywała się równocześnie w kilku czasopismach, ale w całości, już w redakcji ostatecznej, została wydana w roku 1935.

NOWY TYP POWIEŚCI SPOŁECZNO-OBYCZAJOWEJ: Granica jest przykładem powieści społeczno-obyczajowej nowego typu. Jej nowatorstwo polega przede wszystkim na innym, niż to dotychczas miało miejsce w tego rodzaju powieściach, rozłożeniu punktów ciężkości. Autorka już na samym wstępie ujawnia czytelnikowi zakończenie utworu. Nie jest to dzieło przypadku, taka decyzja wynika bowiem z zamiaru sprowokowania przez Nałkowska czytelnika do zadania sobie innych pytań, niż miało to miejsce w przypadku powieści tradycyjnej. Nie jest już bowiem aktualne pytanie, jakie do tej pory zadawano sobie czytając książkę: „co będzie dalej?”. Teraz czytelnik wie, co będzie „dalej”, wie, jaki będzie koniec opowiadanej historii. Należy więc zmienić pytanie i zastanowić się nad problemem: „dlaczego tak się stało?”. Punkt ciężkości został tu położony na interpretację i analizę wydarzeń, z jakich składa się akcja utworu. Każdy z czytelników może więc niejako na własną rękę szukać przyczyn takiego, a nie innego działania bohaterów.

PYTANIA O CZŁOWIEKA: Granica jest powieścią, w której autorka stawia przed czytelnikiem kilka problemów. Utwór zawiera pytania, na jakie każdy z nas powinien spróbować indywidualnie odpowiedzieć. Najważniejsze z nich to pytanie o postrzeganie drugiego człowieka. Nałkowska pyta: „Jakimi ludźmi jesteśmy naprawdę, czy takimi, jak nas widzą inni, czy też takimi, za jakich sami się uważamy?”. Wnikliwa lektura książki pozwala udzielić na to pytanie odpowiedzi. Człowiek jest istotą zbyt skomplikowaną, aby móc określić go w kilku zdaniach, ocenić jednoznacznie w kategoriach dobra i zła. Powoduje to częste pomyłki, błędne, krzywdzące oceny. Ale również my sami nie wiemy o sobie wszystkiego. Patrząc na samych siebie spostrzegamy tylko to, co chcemy zobaczyć, jesteśmy więc w samoocenie subiektywni, bardzo często się mylimy.

BOHATEROWIE - CHARAKTERYSTYKA:

Zenon Ziembiewicz - syn Żanci i Waleriana Ziembiewiczów. W momencie rozpoczęcia akcji powieści wiadomo, że popełnił samobójstwo, czego powodem był w dużej mierze skandal obyczajowy (związek z Justyną). Pisarka stara się odtworzyć koleje życia bohatera i pokazać uwarunkowania społeczne, towarzyskie, obyczajowe, wreszcie indywidualne cechy samego Zenona, które stały się powodem jego postępku.

Naczelną cechą charakteru Ziembiewicza wydaje się być jego skłonność do kompromisów prawdopodobnie odziedziczona po matce. Zenon poddaje się sytuacji, okolicznościom, otoczeniu. Jego intencje są niewątpliwie szlachetne, brak mu jednak siły, konsekwencji w działaniu. Te cechy ujawniają się już w trakcie jego studiów w Paryżu. Związek z nieuleczalnie chorą Adelą kończy się wyjazdem bohatera z Francji. Nie okłamuje dziewczyny, otwarcie mówi, że jej nie kocha. Jego rola polega na tym, że pozwala się darzyć uczuciem, a wyjazd tuż przed śmiercią Adeli jest dowodem chłodu i obojętności wobec niej, kompromisu wobec sytuacji w jakiej się znalazł i uległości wobec okoliczności. Następnym aktem poddania się losowi jest romans z Justyną. Zenon specyficznie odbiera świat: uważa, że rzeczywistość narzuca pewne sytuacje, okoliczności, ludzi, których można tylko biernie przyjmować. Ulega więc atmosferze wolności, swobody, letnich wieczorów, lenistwa i spokoju, przesyconej subtelnym erotyzmem i zostaje kochankiem Justyny. Nie kocha dziewczyny, nic do niej nie czuje, ich związek to po prostu zbieg okoliczności.

Podobne zbiegi okoliczności towarzyszą całej karierze zawodowej Ziembiewicza. I w tej sferze życia bohater poddaje się sytuacji. Rezygnuje z własnego zdania i będąc redaktorem „Niwy” pozwala na manipulacje wiadomościami, przekłamania i półprawdy. Właśnie uległość jest cechą, dzięki której Zenon zostaje prezydentem miasta. Dla naprawdę wpływowych ludzi jest on po prostu wygodny na tym stanowisku. Właściwie nie ma sprawy, w której bohater sam, bez niczyjej pomocy, podjąłby decyzję. Jest bierny. Oczekuje przyzwolenia, aprobaty, wybaczenia i w tym jest bardzo podobny do ojca, którego kiedyś potępiał. Związek z Elżbietą jest możliwy tylko z powodu wielkiej miłości, jaką ona darzy Zenona. W imię tego uczucia wybacza mu jego kontakty z Justyną, a nawet toleruje je. Podobnie mocnym uczuciem darzy Ziembiewicza Bogutówna. I wydaje się, że obydwie ostatecznie zdają sobie sprawę z chwiejności woli Zenona. Wiedzą, że nie mogą liczyć na jego ostateczny wybór między nimi. Bo czy można powiedzieć, że Zenon świadomie i z miłości wybrał Elżbietę? Czy gdyby kobiety zamieniły się miejscami i to Justyna byłaby tą bogatą, wykształconą damą, nie ona właśnie zostałaby żoną Zenona?

Uległość, kompromis, bierność są powodem przekraczania przez Zenona kolejnych granic: postępuje niemoralnie, wyrzeka się swojego zdania, poglądów, rezygnuje z indywidualności, z własnego wewnętrznego świata. Wreszcie staje wobec pustki i samotności i chyba to jest główny powód samobójstwa bohatera.

Omawiając sylwetkę Zenona Ziembiewicza często przytacza się jego zdanie: „Jest się nie takim, jak myślą ludzie, nie jak myślimy o sobie my, jest się takim, jak miejsce, w którym się jest”. Koleje losu tego bohatera zdają się być autorskim komentarzem Nałkowskiej dotyczącym tego zdania: jest granica, do której można przyjmować narzucane przez otoczenie fakty, okoliczności i warunki. Potem można ocalić siebie, odważnie broniąc własnych zasad, lub wyrzec się ich i stanąć oko w oko z pustką.

Justyna Bogutówna - córka ubogiej wdowy służącej przez długi czas u Tczewskich jako kucharka; prosta, szczera i otwarta dziewczyna.

Elżbieta Biecka - siostrzenica Kolichowskiej, wychowująca się u niej po rozwodzie rodziców, wrażliwa na krzywdę ludzką i niesprawiedliwość.

Walerian Ziembiewicz - ojciec Zenona, leniwy i niezaradny, stracił własny majątek i został zarządcą u hrabiostwa Tczewskich w Boleborzy, człowiek z dużym temperamentem, uważał chłopów za złodziei.

Żańcia Ziembiewiczowa - matka Zenona, wierna mężowi pomimo jego skłonności do innych kobiet, kochająca „życie, ludzi i świat”.

Pani Niewieska - matka Elżbiety, ciągle piękna, mimo upływu lat, rozwiodła się z mężem, gdy jej córeczka miała rok; przebywająca ciągle za granicą, wciąż nawiązywała nowe romanse z wysoko postawionymi osobistościami.

Pan Niewieski - ojczym Elżbiety, starszy, ale przystojny mężczyzna, wybitna osobistość, minister, finansista i polityk, dwukrotnie rozwiedziony, przed wojną jeden z aktywnych działaczy ruchu robotniczego.

Cecylia Kolichowska - z domu Biecka, osoba pięćdziesięcioletnia, dwukrotnie owdowiała, właścicielka kamienicy, przykra dla otoczenia, nieprzystępna i prawie bezlitosna dla swych lokatorów.

Karol Wąbrowski - syn Cecylii z pierwszego małżeństwa, przyjaciel Zenona przebywający na leczeniu w Szwajcarii.

STRESZCZENIE:

I

Wraz z tragiczną śmiercią Zenona Ziembiewicza, uważanego za człowieka przyzwoitego, wyszedł na jaw jego romans z Justyną Bogutówną. Wybuchł skandal, trudno było jednak dowiedzieć się szczegółów. Jedno z czasopism przedstawiło czyn dziewczyny „jako niepoczytalny”, gdzie indziej dopatrywano się ze strony dziewczyny symulacji.

Po śmierci matki, wdowy służącej „po okolicznych dworach jako kucharka”, Bogutówną, nie posiadająca w tych stronach krewnych, znalazła się „w mieście na służbie u pewnej bardzo ciężko chorej osoby”. Zainteresowała się nią wówczas pani Ziembiewiczowa, dzięki której mogła podjąć pracę „w sklepie bławatnym Torucińskiego”. Po kilku miesiącach odeszła jednak stamtąd i rozpoczęła pracę w „cukierni Chązowicza”, ale i tu nie pracowała długo.

Zenon był synem rządcy folwarku w Boleborzy, stanowiącego część majątku państwa Tczewskich. Ojciec Zenona, Walerian, niezmiernie się chlubił swym szlacheckim pochodzeniem. Posadę objął na kilka lat przed wojną, jednak gospodarzył „równie nieumiejętnie i źle jak na ziemi własnej”. Jego pasją i głównym zajęciem było polowanie. Wybuch wojny i jej wydarzenia nie miały na jego życie prawie żadnego wpływu poza faktem, że z równym zapałem gościł zarówno oficerów niemieckich, rosyjskich i polskich, zależnie od tego, które wojska znajdowały się na tych terenach.

Zenon pobierał nauki w mieście. Przyjeżdżał do domu na święta i wakacje, przywożąc „doskonałe stopnie i świadectwa”. Jednak szkoła dawała mu nowe spojrzenie na rodzinny dom, którego powoli zaczynał się wstydzić, gdyż „każdy nauczyciel... był mędrcem wobec tych ludzi najbliższych, którzy mu niegdyś imponowali” - ojca i matki. Podczas swoich ostatnich wakacji Zenon spostrzegł, że jego ojciec „nic nie robi”, tylko chodzi całymi dniami ze swą dubeltówką, krzyczy, narzeka, a „gdy trzeba robić rachunki, woła do kancelarii matkę”. Słowem - „jest tylko do pilnowania ludzi, żeby nie kradli pańskiego”.

Chłopak znał już w tym czasie pannę Elżbietę Biecka, mieszkającą u swej krewnej, pani Kolichowskiej. Dziewczyna wzbudzała w nim żywe zainteresowania, mimo, iż była złośliwa i niegrzeczna.

II

Pani Cecylia pierwszy raz wyszła za mąż z miłości za Konstantego Wąbrowskiego, socjalistę, który musiał wyemigrować i pozostawił w kraju bez środków do życia żonę z ośmioletnim synem. Tuż przed wojną popełnił samobójstwo. Następny związek - tym razem z rozsądku - ze starszym od niej o piętnaście lat, bogatym rejentem, Aleksandrem Kolichowskim, również nie dał jej szczęścia. Była ciągle przez zazdrosnego męża pilnowana i szpiegowana, po jego zaś śmierci odziedziczyła zamiast spodziewanej fortuny - kamienicę. „Połowę piwnic zamieniła na mieszkania”, żyjący tam „żywioł miejskiej nędzy” sprawiał jej wiele kłopotu. Również dwa małe mieszkanka „wbudowane w strych” nie przynosiły jej prawie wcale dochodu, gdyż rodzina Gołąbskich nie miała pieniędzy, drugie zaś zajmowali państwo Posztrascy, znajdujący się w równie niekorzystnej sytuacji, a pani Łucja była dawną przyjaciółką Kolichowskiej. Zenon Ziembiewicz, uczeń ósmej klasy, zamieszkujący „na stancji u nauczyciela gimnastyki” był częstym gościem w salonie pani Cecylii, dokąd przychodził, aby pomagać w nauce uwielbianej po cichu koleżance z klasy, Elżbiecie. Dziewczyna domyślała się, że jest w niej zakochany, jednak sama czuła do niego jakiś niewytłumaczalny wstręt. Poza tym darzyła młodzieńczym, platonicznym uczuciem rotmistrza Awaczewicza, który przyjeżdżał od czasu do czasu z frontu, aby odwiedzić swą daleką krewną, pannę Julię Wagner, uczącą Elżbietę francuskiego. Owo uczucie było dla panny Bieckiej „sprawą ogromną i w życiu jedynie realną”.

III

Pani Cecylia nie była osobą zbyt towarzyską, tolerowała jednak niekiedy wizyty swych starych przyjaciółek a zarazem lokatorek. Kiedy była chora, wizyty te były nieco rzadsze. Jednak raz do roku, w jej imieniny, zbierało się u niej grono starszych już pań. Niektórym z nich dawniej powodziło się o wiele lepiej niż w tym czasie, jednak zachowały w sobie resztki zamiłowania do szyku i dystyngowanego zachowania. Podczas tych małych przyszło zaś w czasie owych spotkań uświadamiała sobie, iż należy ona do tej „parady wiedźm” i myśl ta bynajmniej nie była dla niej przyjemna.

Podczas jednego z tradycyjnych przyjęć imieninowych tematem rozmowy stały się służące, o których starsze panie wypowiadały zgodnie opinię, iż są one „takimi samymi ludźmi jak inni”, ale równie zgodnie myślały w duchu, że jest wręcz przeciwnie. Pani Warkoniowa, wdowa po mecenasie, udowadniając, że służące są stworzeniami całkiem bezmyślnymi, wspomniała o Bogutowej, która niegdyś u niej pracowała. Miała ona wówczas czterdzieści lat i została zwolniona, ponieważ pani mecenasowa spostrzegła, iż służąca jest w ciąży. Pani Warkoniowa przyznała, że pomimo swej głupoty była to kobieta pracowita i stwierdziła, iż owej służącej wielce się poszczęściło, gdyż pomimo nieślubnego dziecka została przyjęta do służby przez młodą hrabinę Tczewską, jej córeczka Justynka „bawi się w ogrodzie z hrabiankami jak równa”. Wszystkie panie wyrażały też zgodnie opinię, że tym wszystkim ubogim i pozbawionym inteligencji kobietom świetnie się w życiu powodzi, gdyż wychodzą za „hrabiów, ministrów i generałów” i „mając pięćdziesiąt lat są jeszcze piękne”, damom zaś „pozostają małe emerytury... i wspomnienia o mężach, którzy na długo przed tym, zanim umarli, stali się obcymi ludźmi”. Słysząc takie wywody Elżbieta obiecywała sobie, iż nigdy nie wyjdzie za mąż i „będzie okrutna dla mężczyzn, o ile który odważy się ją pokochać”.

IV

Nadeszła wiosna. Pani Kolichowska często miała dodatkowe problemy związane ze swym ogrodem, oddzielonym od podwórza kamienicy wysokim parkanem, ponieważ, mimo że nie pozwalała tam przebywać żadnemu z lokatorów, często zdarzało się, że kwiaty nadające się do sprzedaży, czy też dojrzewające owoce „stanowiły przynętę dla własnych podwórzowych i okolicznych urwisów”, sprawców wyrządzonych szkód nigdy nie udawało się odkryć. Niewiele pomagał też pies podwórzowy, Fitek, który dla podtrzymania czujności był z polecenia pani Cecylii karmiony tylko raz dziennie. Elżbieta lubiła spędzać czas w owym ogrodzie snując marzenia, ale z okna jej pokoju widać było jedynie odpychające kamieniczne podwórze, na którym w cieplejsze dni pojawiali się mieszkańcy suteren, określani przez nią mianem „ludzi podziemi”, którzy przez wygląd, zachowanie, sposób życia a nawet zapach, wydawali się jej być całkiem odmienną rasą od „ludzi nawierzchni”.

Pewnego czerwcowego dnia, wezwana jak zwykle przez swą nauczycielkę, udała się na lekcję francuskiego. Drzwi otworzył jej Awaczewicz. Przez chwilę byli sam na sam i wojskowy, nieoczekiwanie, pocałował ją. Przez całą lekcję była zdenerwowana i rozkojarzona. Kiedy zbierała się do wyjścia, Awaczewicz, ku jej przerażeniu, chciał ją odprowadzić, jednak panna Julia powstrzymała go. Będąc już za drzwiami Elżbieta usłyszała odgłosy ostrej sprzeczki i pojęła, co mogło łączyć tych dwoje. Uciekła jak najprędzej do domu, jednak długo nie mogła dojść do siebie, gdyż zdarzenie sprowadziło ją na ziemię. Przede wszystkim zawiodła się na człowieku, którego kochała, gdyż myślała, iż mężczyzna, który ma żonę i dwoje dzieci nie może oglądać się za innymi kobietami, a już na pewno nie zwróci uwagi na młodą dziewczynę, której owo jednostronne uwielbienie najzupełniej wystarczało, aby być szczęśliwą. Poza tym zrozumiała po części postępowanie swej matki, która rozeszła się z ojcem i przebywała gdzieś za granicą oraz pani Cecylii, która po otwarciu po śmierci męża sejfu i obejrzeniu znalezionych tam papierów nie chciała pójść na jego pogrzeb. Panna Biecka po tych odkryciach miała wielką ochotę „skończyć ze sobą”.

V

Zenon poznał Justynę, gdy miała dziewiętnaście lat. Jej matka po wymówieniu otrzymanym od Warkoniowej i wyjściu ze szpitala miała trudności ze znalezieniem pracy. W końcu udało jej się otrzymać posadę kucharki u hrabiów Tczewskich. Swymi umiejętnościami zdobyła sobie ich uznanie. Po pewnym czasie zaczęła jednak ciężko chorować i po dwukrotnej zmianie miejsca znalazła się u Ziembiewiczów. Justyna przez jakiś czas była towarzyszką zabaw dwuletniej wówczas córki Tczewskich, Róży. W kilka lat po ich wyjeździe za granicę przyjaźń ta „uległa rozchwianiu”. Jednak dziewczynka zachowała w sobie „pewien system wskazań obyczajowych oraz nie umotywowane zaufanie do losu”. Analizując w późniejszym okresie swe zachowanie, Zenon doszedł do wniosku, że Justynę i miejsca z nią związane wówczas bezwiednie starał się omijać. Jednak wkrótce jego stosunek do niej uległ zmianie.

VI

Zenon, któremu pozostał jeszcze rok studiów w Paryżu, przyjechał do domu na wakacje. Pewnego dnia otrzymał list od swego przyjaciela, Karola Wąbrowskiego, od którego dowiedział się o śmierci Adeli. Dziewczyna zakochała się w Zenonie dwa lata wcześniej, ale już wtedy nie było dla niej nadziei, gdyż była chora na gruźlicę. Zenon nie odwzajemniał wprawdzie jej uczucia, z czego zresztą ona zdawała sobie sprawę, ale miał spokojne sumienie, gdyż niczego jej nie obiecywał, natomiast „był wdzięczny i dobry dla niej, jak tylko mógł”.

Młodzieniec, którego światopogląd w wyniku studiów i zetknięcia się z nowymi prądami stawał się coraz bardziej „nowowczesny”, pragnął odciąć się od „dziwnego”, a nawet już nieco egzotycznego w jego oczach, świata boleborzańskiego dworku. Najbardziej pragnął w sobie wykorzenić to wszystko, co w swojej naturze odziedziczył po ojcu. Jedną z takich „znienawidzonych” cech był nieokiełznany erotyzm, który u jego ojca był bez większego skrępowania i z dużą dozą tolerancji podtrzymywany przez panią Ziembiewiczową. Trzymała ona zawsze we dworze dziewczyny, „które były jawnie kochankami ojca”. Obecnie hołubiła Justynę, ale tym razem jakby bezwiednie podsuwała ją synowi. Zenon bronił się przed tym, ale jego natura nie mogła pozostać obojętna wobec wdzięków dziewczyny. Ona sama również ufnie „garnęła się do niego, można powiedzieć, że sama szła mu w ręce”. Zostali kochankami jeszcze przed jego wyjazdem.

Przed opuszczeniem Boleborzy Zenon poprosił rodziców o pomoc materialną, jednak ojciec odesłał go do matki, ona zaś stwierdziła, że nie są oni w stanie go wspomóc i poradziła, aby zwrócił się do pana Czechlińskiego, pełnomocnika Tczewskich, który jako człowiek dobrze sytuowany i posiadający duże wpływy w okolicy, może będzie mógł w jakiś sposób dopomóc. Młody Ziembiewicz udał się więc do miasteczka i zatrzymał się tu na jakiś czas. Napisał niedawno artykuł, który oddał w ręce Czechlińskiego, otrzymując od niego kwotę pozwalającą na wyjazd do Paryża. Przypadkiem spostrzegł młodą kobietę, którą okazała się być panna Biecka. Niezwłocznie też udał się do niej, by móc „przed samym sobą ten (swój) malutki i platoniczny romans prowincjonalny skompromitować”. Został życzliwie przyjęty, jednak dostrzegł w niej wewnętrzną przemianę: niegdyś „istotną radość okrywała złą miną i impertynenckimi słowami. Teraz konwencjonalna radość służyła do okrywania pustki”. Wywiązała się między nimi dyskusja, w której Zenon stał na stanowisku, iż można odciąć się od przodków i uzyskać wewnętrzną od nich niezależność, stać się kimś innym, niż oni byli i nie powtarzać ich postępowania. Jednak Elżbieta z całą energią i żalem opowiedziała się za niemożnością takiego rozwiązania, dając za przykład swe własne życie. Ponieważ pani Kolichowska ciężko zachorowała, ona przejęła zarząd kamienicy i stwierdziła, iż z całą obojętnością potrafi patrzeć i „urzędowo potwierdzać” wszystkie zdarzenia, które mają tu miejsce oraz szczegóły dotyczące życia lokatorów, jedną zaś z rzeczy, którą tak „obojętnie widzi” jest fakt, iż w piwnicach przerobionych na mieszkania gnieździ się w niewyobrażalnie nędznych warunkach więcej osób niż na wszystkich piętrach kamienicy razem wziętych. Po wyjściu Zenon zobaczył Awaczewicza zmierzającego w stronę kamienicy pani Cecylii i był pewny, że idzie on do Elżbiety.

VIII

Pani Kolichowska poruszała się z trudnością już nawet po domu. Zaczęła ją nawiedzać myśl o zbliżającej się śmierci. W tym czasie zaczęła sobie coraz lepiej zdawać sprawę ze swego wielkiego przywiązania do Elżbiety, która z taką cierpliwością i troską się nią opiekowała. Przywiązania tego nie umniejszał fakt, że dziewczyna zarządzając kamienicą litowała się nad wszystkimi jej mieszkańcami, którzy w oczach pani Cecylii byli tylko próżniakami i ludźmi, którymi nie warto się zbytnio zajmować lub których dobro nie może godzić w jej interesy i zakłócić jej życia. Panna Biecka opowiadała się często za nimi, stając tym samym jakby „po drugiej stronie barykady” w stosunku do swej ciotki. Przywiązanie chorej kobiety do dziewczyny ujawniło się bardziej w czasie, gdy dziewczyna pojechała do Szwajcarii, aby spotkać się z matką: pani Cecylia w głębi duszy obawiała się, aby nie doszło pomiędzy matką i córką do porozumienia, które mogłoby doprowadzić do ostatecznego wyjazdu Elżbiety.

Inną dręczącą ją myślą było wspomnienie Karola, którego jako kilkunastoletniego, ciężko chorego chłopca odwoziła do szwajcarskiego uzdrowiska; syn nigdy nie wybaczył jej powtórnego małżeństwa i nie chciał jej więcej widzieć.

Pod nieobecność Bieckiej panią Cecylią opiekowała się pani Łucja Posztraska, której znów stara przyjaciółka nie mogła wybaczyć i wyperswadować zbyt pobłażliwego traktowania męża, człowieka żyjącego w długach, który ani na jeden dzień nie zrezygnował z dość swobodnego trybu życia prowadzonego w czasach, gdy obojgu powodziło się o wiele lepiej. Niepokój wzbudzały w niej również częste wizyty Awaczewicza, który już dość dawno porzucił żonę i wprost zalecał się do Elżbiety.

Po powrocie panny Bieckiej pani Cecylia odetchnęła z ulgą, choć - wciąż obawiając się rozstania z wychowanką - zwróciła też uwagę na codzienne prawie wizyty Ziembiewicza. Pewnego razu rozmowa Elżbiety i Zenona zeszła na temat przeszłości. Dziewczyna pod naciskiem wyznała swe dawne uczucie do Awaczewicza, on zaś otwarcie przyznał się do swej młodzieńczej miłości i w tym momencie oboje doszli do swoistego porozumienia. Zenon przyznał się jeszcze do swojego romansu z Justyną, określając go jednak mianem „części kompleksu boleborzańskiego”, który zawsze chciał w sobie zwalczyć.

IX

Wiosną Bogutowa ciężko się rozchorowała. Miejscowy lekarz stwierdził, że należy ją odwieźć do szpitala. Justyna pojechała więc razem z matką do miasta. Stara kobieta przez cały czas była na pół przytomna, kiedy zaś wreszcie późnym wieczorem dotarła do szpitala, zemdlała. Justyna umieściła ich rzeczy u dawnej znajomej, Jasi Gołąbskiej, zamieszkującej wraz z obłożnie chorą matką, bratem Frankiem i ostatnim pozostałym przy życiu dzieckiem, ciasny kąt w suterenie kamienicy pani Kolichowskiej. Kiedy Bogutówna wróciła do szpitala, jej matka leżała na stole operacyjnym, jednak lekarze nic nie mogli już zrobić, gdyż jak twierdzili przywieziono ją zbyt późno. Pogrzeb, w którym brały udział zaledwie cztery osoby, odbył się następnego dnia. Justyna w tym czasie znalazła schronienie u Jasi. Jej mąż stracił pracę i odszedł od niej, a później przystał do jakiejś przestępczej szajki. Ona sama była chora na gruźlicę, jej córeczka zaś traciła powoli wzrok.

X

Zenon powrócił do kraju i zatrzymał się w mieście. W ręce wpadła mu miejscowa gazeta, w której odnalazł swój artykuł. Na ulicy spotkał Justynę, która zdziwiła się, a zarazem wielce ucieszyła z jego powrotu. Opowiadała mu o śmierci matki i o swoim życiu. Widząc jej radość nie potrafił wyznać jej prawdy o swym związku z Elżbietą. Nie chcąc wystawać na ulicy zabrał ją do pokoju hotelowego, w którym się zatrzymał. Tutaj dał się ponieść emocjom wywołanym przez szczerą i ufną czułość Justyny i doszło między nimi do zbliżenia. Kiedy po jej odejściu zaczął analizować sytuację, doszedł do wniosku, że był to z jego strony przejaw „tęsknoty za kobietą”, której w żaden sposób opanować nie mógł. W Paryżu zresztą też miewał podobne przygody, które nie umniejszały w żaden sposób jego przywiązania do Elżbiety. Uważał zresztą, iż wystarczy mieć do tych zdarzeń „odpowiedni stosunek” i z tego powodu nie zakłócały one spokoju jego sumienia. Pomimo to, zły na samego siebie, wyszedł i udał się na spotkanie z Czechlińskim, piastującym już w tym czasie urząd starosty. Dostał od niego propozycję objęcia posady redaktora w miejscowym czasopiśmie „Niwa”. Następnie udał się na spotkanie z Elżbietą. W pierwszej chwili był rozczarowany jej widokiem, gdyż wyglądała nieco inaczej niż sobie ją przedstawiał w swych wyobrażeniach, ale ów stan szybko minął i oboje mogli do woli cieszyć się tym spotkaniem po długim rozstaniu.

XI

W następny poniedziałek w pokoju Zenona pojawiła się znów Justyna. Obiecał jej uprzednio, iż zwróci jej pieniądze, które pani Ziembiewiczowa była jeszcze winna jej zmarłej matce. Postanawiał sobie też tym razem wyznać całą prawdę i zakończyć ten romans, ale i tym razem uległ swemu instynktowi.

W redakcji odwiedziła go tego dnia hrabina Tczewska, która zwróciła się do niego z prośbą o zamieszczenie w gazecie programu i udzielenie poparcia dla cyklu wykładów „O istocie doświadczenia religijnego”, które towarzyszący jej ksiądz Czerlon, nowy proboszcz z Chązebnej, miał w najbliższym czasie wygłosić w nowym lokalu miejskiego Koła Pań.

XII

Dwa dni później pojawił się w redakcji pan hrabia Wojciech Tczewski, który po dość długiej rozmowie oznajmił, że przyszedł, aby prosić o artykuł w obronie młodej aktoreczki skrytykowanej ostatnio przez jakiegoś recenzenta teatralnego. Dla Zenona wizyta ta była uzupełnieniem wizji sytuacji, jaka panowała we dworze w Chązebnej.

W ogóle Ziembiewicz redagując gazetę kierował się wolą i interesami swego protektora Czechlińskiego, czując jednocześnie wokół siebie kostniejący schemat życia, którego zawsze się obawiał i którego pragnął uniknąć. Działo się to jednak wbrew jego woli i czuł swą bezradność. Podobnie było w dziedzinie uczuć. Miał narzcczoną, którą darzył uczuciem prawie pozbawionym pożądania cielesnego i kochankę, która panowała w sferze jego instynktów. Spotkania z Justyną były dla niego naturalną i nieuniknioną konsekwencją pierwszych jej odwiedzin w jego pokoju, kiedy nie mógł - w swoim mniemaniu - jej odepchnąć z powodu tragedii, która ją dotknęła.

Wreszcie zebrał pieniądze, które obiecał był jej oddać i po raz kolejny postanowił przerwać ten bezsensowny związek, jednak zanim zdążył jej cokolwiek wyjaśnić, Justyna wyznała mu, że spodziewa się dziecka. Był to dla niego duży wstrząs, gdyż takiej możliwości nie wziął pod uwagę w czasie rozważań nad swoim postępowaniem.

XIII

Pani Kolichowska nie podnosiła się już z łóżka. Jednak jeśli chodziło o sprawy dotyczące kamienicy, potrafiła wywierać na cierpliwie ją pielęgnującą siostrzenicę jeszcze większy wpływ niż niegdyś. Jedną ze spraw spornych pomiędzy schorowaną niewiastą a jej opiekunką było zwolnienie starego dozorcy Ignacego, któremu skleroza czy też choroba serca nie pozwalała już pracować oraz usunięcie go wraz z żoną z zajmowanego przez nich mieszkania. Te problemy, a także wspomnienie matki, która była tak odległa i wydawała się być osobą obcą, między innymi ze względu na nie kończące się związki z wieloma różnymi mężczyznami, których nie kochała - sprawiały, że Elżbieta coraz bardziej ceniła Zenona. Dlatego też z niecierpliwością oczekiwała każdego spotkania z nim.

Zenon natomiast w tym czasie obserwował u siebie rozwijającą się umiejętność łatwego i płynnego przechodzenia w górę i w dół po całej skali „przeciwstawień”, umiejętność „stawania się w każdej chwili kimś innym”. W tym stanie, którego nie określał mianem hipokryzji, ale odczuwał jako coś niebezpiecznego, jego „granica odporności moralnej odsuwała się niepostrzeżenie coraz dalej”. W redakcji odwiedzali go najróżniejsi ludzie, wśród których do stałych klientów należał pan Posztraski, który zamieszczał w gazecie swe wspomnienia myśliwskie oraz poezje, a którego Zenon nie potrafił się w żaden sposób pozbyć. Poznał tu też panią Olgierdową z Pieszni, hrabinę, bratową pani Wojciechowej. Owa drobna i już niemłoda kobieta była niegdyś rozmiłowana w „łowieniu mężczyzn” i potrafiła ich po kilku naraz utrzymywać przy sobie za pomocą jakiejś niewidzialnej sieci. U niej w gościnie Zenon spędził ostatnie trzy dni.

XIV

Wieczorem Ziembiewicz udał się do Elżbiety. W pewnym momencie wyznał jej, iż romans z Justyną się nie skończył i że spodziewa się ona dziecka. W tej chwili uświadomił sobie, że dokładnie tak samo za każdym razem podobne winy wyznawał jego ojciec swej małżonce, za każdym razem uzyskując przebaczenie. Elżbieta była wstrząśnięta, gdyż otarła się o to, co w całym toczącym się wokół niej życiu napawało ją wstrętem. Przez chwilę wydawało się jej, że przyczyna takiego postępowania jej narzeczonego leży w niej samej, w jakimś jej niedopatrzeniu czy wadzie. Przebaczyła mu. Tym razem już mu się nie opierała.

XV

Justyna przed kilkoma dniami odeszła z służby u pewnej ciężko chorej kobiety. Mąż jej dbał, by niczego małżonce nie brakowało, ale miał kochankę, u której przesiadywał wieczorami. Dwóch nieletnich synów również niechętnie przebywało w domu. Chora wciąż narzekała na usługi Justyny, ale w owych narzekaniach przejawiał się raczej żal skierowany do niewiernego męża niż pretensja do służącej.

Dziewczyna ponownie znalazła schronienie u Jasi Gołąbskiej, w suterenie kamienicy pani Kolichowskiej. Tego dnia spokój kamienicy zakłóciło przybycie Władziowej. Była to drobna, niezamężna kobieta, mająca siedmioletniego synka, bardzo żywa i energiczna, a poza tym uparta i do szaleństwa kochająca swe dziecko, którego ojciec - poznany kiedyś przypadkiem - nigdy nie zaprzątał poważnie jej uwagi. Fakt posiadania przez nią dziecka doprowadzał do tego, że nigdzie nie mogła się długo utrzymać na służbie, ponieważ zawsze chciała mieć synka blisko siebie, a to z kolei nie było mile widziane przez jej pracodawców. Właśnie po raz kolejny otrzymała wymówienie i przyszła do kamienicy, aby zamieszkać u matki chrzestnej swego Zbysiunia, jednej z lokatorek suteren, Wylamowej. Kobieta ta nie chciała jej wpuścić za próg swego mieszkania, ale upór Władziowej doprowadził ją do rezygnacji.

Elżbieta słysząc, że Bogutówna znajduje się w kamienicy, zapragnęła ją widzieć i wezwała ją do siebie pod pozorem przeprowadzenia niezbędnych formalności. Chciała się dowiedzieć przede wszystkim, czy Justyna kocha Zenona. Zaofiarowała jej też pomoc, której jednak dziewczyna nie chciała przyjąć. Była zaskoczona, że ktoś wie ojej romansie, a wstrząsem było dla niej, gdy dowiedziała się, że panna Biecka wie też ojej ciąży. Elżbieta doszła do przekonania, że Justyna nie zdaje sobie sprawy z tego, iż Zenon jest zaręczony. Postanowiła, że nie wyjdzie za niego, co też obiecała dziewczynie.

XVI

Po spotkaniu z Czechlińskim, który przybył właśnie z Pieszni razem z młodym Tczewskim i zaproponował Zenonowi jakiś wspólny i korzystny interes, u Ziembiewicza zjawiła się Justyna. Opisała mu przebieg dopiero co odbytej rozmowy z Elżbietą. Powtórzyła też słowa panny Bieckiej dotyczące ich małżeństwa. Wściekły, że sprawy przybrały taki obrót, szybko odprawił Justynę deklarując jednocześnie swą pomoc w przypadku, gdyby chciała się pozbyć dziecka i w pośpiechu zatelefonował do panny Bieckiej. Okazało się jednak, że właśnie wyjechała do Warszawy, aby spotkać się tam ze swą matką. Po niedługim czasie otrzymał też od niej list z zawiadomieniem o wyjeździe i stwierdzeniem, że „lepiej będzie, żeby się więcej nie widzieli”, gdyż Justyna „ma do niego prawo, którego Elżbieta jej nie odbierze”.

XVII

Podczas podróży pannie Bieckiej przypomniał się sen, który od czasów dzieciństwa dość często do niej powracał. Była to sielankowa wizja: jej matka, ojciec i ona, jako mała dziewczynka, siedzą wspólnie przy jednym stole w poczuciu bezpieczeństwa i spokoju. Ponieważ jej rodzice rozeszli się, kiedy miała roczek, sytuacja ta nigdy nie zaistniała i już zaistnieć nie mogła, gdyż ojciec zmarł dość dawno temu.

Do Warszawy dojechała wczesnym rankiem i zatrzymała się u pani Świętowskiej, kuzynki wuja Kolichowskiego. Po krótkim odpoczynku udała się w południe na spotkanie z matką, która przyjęła ją w swym apartamencie najbardziej ekskluzywnego w mieście hotelu. Niewieska rozmawiała z córką bardzo oficjalnie, a wkrótce przyłączyła się do nich pani Tczewska z Pieszni oraz jakiś młody, nie znany Elżbiecie mężczyzna. Ponownie spotkała się z matką wieczorem. Tym razem sam na sam. Były najpierw w teatrze, a następnie udały się do restauracji. Niewieska doradziła córce, aby zastanowiła się poważnie nad sprawą zerwania zaręczyn z Zenonem, gdyż bez względu na to, jaka była przyczyna tej decyzji, „z innym będzie to samo”.

XVIII

Przez prawie dwa miesiące Elżbieta przebywała w Warszawie i przekonywała się, że życie bez Zenona jest możliwe. Jednak podświadomie wciąż czekała na jego list. W końcu doszła do wniosku, że milczenie Ziembiewicza oznacza potwierdzenie jej decyzji. Cały ten czas spędzała na przemian to w towarzystwie pani Świętowskiej, to znów matki i jej adoratorów, wśród których znajdował się też Janek Sobosławski, ów młodzieniec, którego widziała przy swej matce w pierwszym dniu pobytu w Warszawie.

Pewnego dnia spotkała na ulicy Zenona i nie mogła się powstrzymać od radości na jego widok. On również był niezmiernie szczęśliwy i obiecał jej, że teraz już bez przeszkód się pobiorą. Ponieważ pani Niewieska pragnęła poznać młodzieńca, o którym słyszała tyle dobrych rzeczy od Tczewskiej, Elżbieta zabrała go ze sobą na spotkanie z matką. Oboje otrzymali zaproszenie na raut, w którym brał też udział pan Niewieski. Wbrew obawom Elżbiety Zenon czuł się w tym towarzystwie swobodnie. Okazało się, iż ma w tym towarzystwie wielu znajomych, zaś jego interesy z Czechlińskim również były znane ministrowi Niewieskiemu.

XIX

Jeszcze przed ślubem Zenon zwrócił się do Elżbiety z prośbą, aby poleciła Justynę panu Torucińskiemu, w którego sklepie zwalniała się właśnie posada ekspedientki. Dla panny Bieckiej był to ciężki obowiązek, jednak zgodziła się go spełnić mając pewną nadzieję, że na tym ich kontakty z Bogutówna się zakończą. Ziembiewicz jednak nie miał takich złudzeń, gdyż od pewnego czasu jego była kochanka coraz częściej zwracała się do niego o pomoc w bardzo błahych nieraz sprawach. Jednak ciężar tej sprawy rozłożony na niego i Elżbietę przestawał być uciążliwy i stawał się czymś „normalnym”.

Pani Kolichowska dowiedziawszy się o ślubie, który odsuwał od niej widmo wyjazdu Elżbiety za granicę, zaczęła darzyć Zenona nieco większą niż dotychczas sympatią. Panna Biecka otrzymała od niej i od swej matki wiele prezentów na nową drogę życia.

Tuż przed ślubem Zenon zawiózł narzeczoną do Boleborzy. Zgodnie z jego marzeniami przypadła ona do gustu jego rodzicom, którzy również wywarli na niej pozytywne wrażenie. W mieście przygotowywano dla Zenona opustoszały pałacyk, położony w parku na skraju miasta. Poza tym „na mocy wyższych decyzji” miał w grudniu objąć stanowisko prezydenta miasta. Korzystając z czasu, który pozostał jeszcze do tego wydarzenia, Zenon i Elżbieta wybrali się przez Wiedeń na południe Francji, gdzie, na zaproszenie pani Niewieskiej, spędzili w wynajętej przez nią willi bardzo szczęśliwy miesiąc. Po kilku dniach zresztą sama do nich dołączyła. Elżbieta zorientowała się tam z radością, że spodziewa się dziecka.

XX

Justyna zamieszkała na Chązebiańskim Przedmieściu u państwa Niestrzępów. Ponieważ zawsze chciała pracować w sklepie, zajęcie u Torucińskiego bardzo jej się spodobało i szybko nauczyła się obsługiwać klientów grzecznie i sprawnie, a robiła to z dużym zapałem. Jej pracodawca był z niej zadowolony. Jeszcze jesienią zmarła matka Jasi Gołąbskiej, pewnego zimowego wieczoru zaś po Justynę przyszedł Franek Borbocki, brat Jasi, z wiadomością, że jej mała córeczka również zmarła. Pogrzeb małej odbył się w trzy dni później. Prawie cztery miesiące później, na początku lata, zmarła na gruźlicę sama Jasia. Od czasu jej pogrzebu Justyna przestała odwiedzać cmentarz, na którym spoczywała również jej matka i w ogóle przestała wychodzić z domu. Chodziła tylko do pracy, jednak jesienią porzuciła pracę bez uprzedzenia pana Torucińskiego.

XXI

Późną jesienią powrócił w końcu do kraju Karol Wąbrowski, który wciąż - mimo przebytej kuracji - poruszał się z trudnością. Pierwszego dnia podczas obiadu u pani Kolichowskiej spotkał się z Elżbietą, która najchętniej opowiadała o swym czteromiesięcznym Walerianie. Pani Cecylia dowiedziała się między innymi od długo oczekiwanego jedynaka, że jej pierwszy mąż, Konstanty, doczekał się w czasie pobytu za granicą dziecka z kobietą, którą poznał jeszcze przed emigracją. Kobieta ta wraz ze swą córką nadal - jak twierdził Karol - przebywała w Paryżu.

Po kilku dniach pani Kolichowska wybrała się z synem do Ziembiewiczów, gdzie zastała matkę Zenona, która po śmierci męża przyjechała do miasta. Rozmawiano o zmarłym panu Walerianie, którego, jak spostrzegł Zenon, pani Ziembiewiczowa przedstawia w swych opowiadaniach całkiem odmiennie niż to było w rzeczywistości. Rozmowa dotyczyła też osoby księdza Czerlona, który też kiedyś studiował na paryskiej Sorbonie, a w tym czasie, będąc proboszczem w Chązebnej, miał - jak mówiono - romans z hrabiną Tczewską.

W kilka tygodni później Zenon ponownie poprosił małżonkę o pomoc w umieszczeniu Justyny w cukierni Chązowicza, gdzie Elżbieta miała znajomą. Nie uważała ona tego za najlepsze rozwiązanie, ale w końcu, słysząc, że Bogutówna chce właśnie tam pracować, zgodziła się.

XXII

Tego roku imieniny pani Cecylii zgromadziły grono starszych kobiet, dość już jednak przerzedzone. Uczestniczyli też w przyjęciu Ziembiewiczowie z matką oraz Karol. Elżbieta usługiwała gościom jak za dawnych czasów, jednak tym razem już wszystkie starsze damy, które niegdyś tak niewiele na nią zwracały uwagi, traktowały ją z wielką uniżonością. Po powrocie do domu żona prezydenta miasta zastała Mariana Chąśbę. Był to młody człowiek, który mieszkał niegdyś w kamienicy pani Kolichowskiej. Jego matka, osoba „tęga i wesoła, ale zła” często biła swych synów, jednak on, w przeciwieństwie do swych braci, zawsze znosił karę w milczeniu. Pracował później w hucie, ale został stamtąd usunięty, czemu Elżbieta się nie dziwiła, gdyż pożyczał od niej wiele książek i znała jego zainteresowanie wydarzeniami 1905 roku. On sam wyzbył się po pewnym czasie dziecięcego idealizmu widząc, jak przywódcy ruchu robotniczego z tego okresu doszli na szczyty kariery pozostawiając robotników w poprzedniej nędzy i zapomnieniu. Potem pracował w „Niwie” u Czechlińskiego i Ziembiewicza. Jednak przez swe artykuły pisane podług woli i zaleceń poprzedniego redaktora naczelnego również został zwolniony przez Zenona, który zresztą nie darzył go nigdy sympatią. Tego dnia przyszedł, aby poprosić o wstawiennictwo w sprawie Franka Borbockiego, który właśnie przebywał w więzieniu, dokąd trafił między innymi przez brak pracy i „staczanie się” na margines społeczeństwa. Elżbieta dowiedziała się też, iż Franek kiedyś znał dobrze Bogutównę.

XXIII

Pani Żancia mieszkając wraz z synem i synową cieszyła się szczerze z ich szczęścia i nie mogła się nachwalić Elżbiety. Obserwowała z zadowoleniem, jak Zenon upodabnia się coraz bardziej do ojca. W tym czasie często polował i polowanie stawało się jego pasją, pozwalając mu równocześnie oderwać się od trudnych codziennych obowiązków.

Do Karola przybył pewnego razu w odwiedziny ksiądz Czerlon. Wizyta duchownego w kamienicy pani Kolichowskiej była rzeczą niespotykaną, gdyż schorowana niewiasta nigdy nie przyjmowała w swoim domu kapłanów, uważając ich wszystkich za nierobów i darmozjadów. Powitała też gościa z powściągliwą, chłodną uprzejmością. Nie towarzyszyła rozmowie syna z jego dawnym przyjacielem. Ksiądz Czerlon opowiedział swe dzieje od czasu ich rozstania.

Pracował wpierw w Grenoble jako konduktor tramwajowy. Później wyjechał do Liege, gdzie udało mu się dostać pracę w elektrowni. Ta praca była ciężka, ale młody, potężnie zbudowany i pełen sił mężczyzna nie narzekał, a nawet cieszył się zmęczeniem, którego zresztą szukał. Wszędzie, dokąd się udał, napotykał nędzę i cierpienie. Uciekał też przed swym lękiem, „strachem przed karą”. W końcu jednak zrozumiał, że nic potrafi przed tym uciec i musi się z tym uczuciem, jak zresztą każdy inny człowiek, pogodzić. Wtedy właśnie postanowił zostać kapłanem. Karol od samego początku znajomości znajdował się pod jego wpływem. Wielkie wrażenie wywierała na nim zarówno siła fizyczna, jak i duchowa tego człowieka. Obaj wdali się, jak za dawnych czasów, w dyskusje nad sensem cierpienia i życia na świecie. Rozmowę przerwało przybycie szofera pani Tczewskiej, który przyjechał po księdza Czerlona.

XXIV

Popularność Zenona wśród mieszkańców wciąż wzrastała. Wykazywał on wiele inicjatywy troszcząc się o rozwój miasta i rozpoczynając miedzy innymi budowę domów robotniczych oraz tworząc nad rzeką ośrodek wypoczynku i rekreacji z boiskami i kortami tenisowymi. Jednak pojawiły się też i problemy. Między innymi rząd cofnął zagwarantowane wcześniej kwoty, które Zenon przeznaczał na budowy domów robotniczych i prace przy ich wznoszeniu stanęły.

Elżbieta zaczęła też dostrzegać, że małżonek w jej obecności jest zamyślony i milczący, a kiedy tylko pojawią się w pobliżu inne osoby zaczyna się zachowywać tak, jakby słowami i gestami chciał pokryć wewnętrzny niepokój, który zresztą, jak zauważyła Elżbieta, rzeczywiście go męczył. To zachowanie małżonka powabnie ja. niepokoiło.

Na trzy miesiące przed tragicznym wypadkiem odbył się w pałacyku Ziembiewiczów wspaniały raut. Tego dnia Zenon wybrał się do Justyny, która niedawno porzuciła pracę w cukierni. Usiłował się dowiedzieć, co jej dolega i jakie są jej potrzeby. Ona jednak zachowywała się dziwnie sztywno. Dowiedział się jedynie, ze często zdarza jej się płakać bez żadnej widocznej i uzasadnionej przyczyny. Wieczorem, gdy już został sam z Elżbietą, zaczęli rozmawiać o Justynie. Doszli do wniosku, że należy wysłać do niej lekarza. Psychiatra, doktor Lefeld, po wizycie u Bogutówny stwierdził, ze nic jej właściwie nie jest, ale przydałoby się, gdyby nie pozostawała w takiej ciągłej samotności, a raczej przebywała przynajmniej trochę czasu z osobami bliskimi, które darzyłaby zaufaniem. Ziembiewiczowie jednak takich warunków nie mogli jej zapewnić, gdyż wszyscy jej bliscy - matka i rodzina Gołąbskich - zmarli, ich własny zaś dom, gdzie mieszkała darząca ją kiedyś dużą sympatią pani Żancia, był dla niej niedostępny.

XXV

Na wiosnę pani Kolichowska, która przez ostatnich kilka miesięcy czuła się lepiej, powróciła do łóżka już na stałe. Elżbieta odwiedzała ją każdego dnia, Karol zaś pojawiał się teraz na każde wezwanie matki. Widziała, że lubił przy niej przebywać, choć się jej nie narzucał. Wiele czasu spędzili na wspólnych rozmowach o przeszłości. Wzajemnie wyjaśniali sobie wiele wydarzeń, własnych uczuć i zachowań. Wielką radość sprawiło pani Cecylii wyznanie syna, że zanim wyjechał za granicę, bardzo ją kochał, podziwiając a nawet uwielbiając jej urodę. Uczucie to było powodem jego wielkiej niechęci do drugiego jej męża, pana Kolichowskiego.

Pewnego wieczoru Karol zadzwonił do Elżbiety i poinformował ją, że pani Cecylia poczuła się nagle gorzej. Kiedy przyjechała, matka Karola była już nieprzytomna i w nocy zmarła. Rano pojawili się pani Żancia, ksiądz Czerlon oraz wielu innych ludzi, pragnących pożegnać zmarłą. Wieczorem, w czasie rozmowy z Karolem, Elżbieta wyznała, że od najmłodszych lat kochała ciotkę, ale wstydziła się swego przywiązania i nigdy tego nie powiedziała swej opiekunce, gdyż wymagałoby to opowiedzenia się po jej stronie, gdy była „niesprawiedliwa”, a w tej chwili dręczyły ją z tego powodu wyrzuty sumienia. Zrozumiała też dopiero teraz, że pani Kolichowska „nie mogła być inna, że to było zbyt trudno”.

XXVI

Tej nocy Justynę dręczyły koszmary. Po przebudzeniu zaczęła ją prześladować myśl o dziecku, którego była jedyną ostoją na tym świecie i jedyną nadzieją, które zabiła jeszcze przed jego narodzeniem. Myśl ta była coraz bardziej natarczywa. Przypomniał się jej też okres, kiedy przebywała u akuszerki, która dokonała zabiegu, po którym dziewczyna leżała w gorączce jeszcze przez dwa tygodnie.

Przyszedł Zenon, jednak nie rozmawiała z nim chętnie. Przestał ją interesować. Przez ostatnie dni odwiedzał ją nieco częściej. Bywał też u niej lekarz, jednak ona pragnęła, aby wszyscy dali jej spokój i większą część czasu spędzała nie podnosząc się z łóżka. Następnego wieczoru, po wizycie Ziembiewicza, została poproszona na kolację przez Niestrzępową, która bardzo się niepokoiła stanem swej lokatorki. Był u niej człowiek o nazwisku Podebrak, młody jeszcze, ale już całkiem prawie siwy. Dość często był gościem Niestrzępów, których był zięciem. Justyna nie lubiła go, a jej niechęć powiększyła się znacznie, gdy dowiedziała się, że ów człowiek zastał kiedyś jakiegoś mężczyznę, który był w pokoju z jego żoną i w przypływie szału zastrzelił go i swą małżonkę. Później okazało się, że zabity mężczyzna oczekiwał na niego i nie miał żadnych zdrożnych zamiarów względem jego żony. Niestrzępowie często wspólnie z nim wspominali swą tragicznie zmarłą córkę i bynajmniej nie darzyli nieszczęśliwego zięcia nienawiścią.

Zenon dowiedział się od Niestrzępowej, że Justyna coraz bardziej się zmienia, a w ciągu dnia nieraz przepada na kilka godzin. Tego wieczoru powracając od niej miał jeszcze wstąpić do budynku magistratu, jednak miał z tym trudności, gdyż drogę tarasował tłum. Udało mu się jednak tam dostać bocznym wejściem i zdążył się schronić tuż przed nadciągającą grupą robotników. Oczekiwał już na niego starosta Czechliński.

XXVII

Tego samego wieczoru policja otworzyła ogień do robotników. Przez kilka dni następowały aresztowania. Wśród aresztowanych znalazł się też Marian Chąśba, a Franek Borbocki, ciężko ranny w czasie manifestacji, zmarł w szpitalu. Miejscowe gazety utrzymywały, że pierwszy strzał padł z tłumu. Pewnego dnia Zenon dowiedział się od doktora Lefelda, że Justyna próbowała popełnić samobójstwo. Będąc u niej usłyszał oskarżenie, że on jest winny jej stanu, jego wina zaś leży przede wszystkim w tym, że dał jej pieniądze na zabieg. Po raz kolejny też, bardzo wyraźnie, usłyszał groźbę. Dziewczyna twierdziła, ze prześladuje ją myśl, aby zabić swego byłego kochanka. Po powrocie do domu zastał Elżbietę zamyśloną nad tekstem ulotek, które w ostatnich dniach często były do ich domu podrzucane. Pisemka, w których pisano między innymi o tym, iż „zamyka się łudzi za karę, że się włóczą, że żebrzą. Za karę, że są bezrobotni, że są głodni. Bo ich życie jest winą”.

Do wieczora nie opuszczały go ponure i bardzo męczące myśli. Przede wszystkim dotyczyły one Justyny. Kiedy wrócił do sypialni oznajmił żonie o próbie popełnienia samobójstwa przez Justynę i równocześnie zarzucił Elżbiecie, że nie byłoby tych wszystkich kłopotów, gdyby ona kiedyś nie wtrąciła się do całej sprawy bez porozumienia z nim. Chodziło mu oczywiście o ową pamiętną rozmowę, którą Elżbieta odbyła z Justyną. Twierdził też, że ich związek wyrósł „na jej (Justyny) zniszczeniu”.

Zakończenie

Justyna dostała się do gabinetu Zenona i oblała jego twarz kwasem solnym. Krzyk w gabinecie zaalarmował urzędników. Woźny powstrzymał dziewczynę, która próbowała wyskoczyć przez okno. Okazało się, że Ziembiewicz nie odzyska wzroku. W czasie śledztwa poszukiwano początkowo powiązań przestępczyni z ruchem robotniczym, ale po jakimś czasie, po zeznaniach pielęgniarki opiekującej się ostatnio dziewczyną z polecenia prezydenta oraz doktora Lefelda, sprawa nieco przycichła. W niecały tydzień po powrocie ze szpitala do domu Zenon zastrzelił się. Po jego śmierci Elżbieta wyjechała za granicę. Jej synem zaopiekowała się pani Ziembiewiczowa, która zamieszkała u Karola Wąbrowskiego w dawnym mieszkaniu pani Kolichowskiej.

PODSUMOWANIE: Schematy w Granicy: Zofia Nałkowska, budując fabułę Granicy, świadomie oparła się na kilku stereotypowych, schematycznych rozwiązaniach. Fabuła jest po prostu banalna, składa się na nią historia przeciętnego, typowego romansu młodego inteligenta pochodzenia ziemiańskiego (Zenona Ziembiewicza) z prostą wiejską dziewczyną (Justyną Bogutówną). W tym romansie nie dzieje się nic wzniosłego, niezwykłego. Wszystko jest typowe, schematyczne. Nałkowska nie szuka w postępowaniu bohaterów oryginalności. Mimo małżeństwa Zenona z Elżbietą Biecką, panną z dobrego domu, romans trwa nadal, co doprowadza do tragedii: Justyna zachodzi w ciążę, a po jej przerwaniu popada w obłęd. W końcu mści się na Zenonie, oblewając mu twarz kwasem. Ziembiewicz popełnia samobójstwo strzelając sobie z pistoletu w usta, owdowiała Elżbieta wyjeżdża za granicę, obłąkana kochanka zostaje zatrzymana. Takie zakończenie jest ulubionym motywem taniej prasy bulwarowo-brukowej.

Jednak dla Nałkowskiej taki stereotypowy schemat małżeńskiego trójkąta jest jedynie pretekstem do rozpoczęcia rozważań o sprawach ważnych, o podziałach w społeczeństwie, o ludzkiej psychice, moralności, etyce, o granicach, do jakich możemy się posunąć w naszym postępowaniu.

Granice w Granicy: Tytuł powieści należy rozumieć symbolicznie. Nałkowska porusza bowiem w Granicy szereg ważnych problemów natury obyczajowej, moralnej i etycznej, pytając między innymi o granice ludzkiego postępowania i wolności w podejmowaniu decyzji. Pierwszą jest granica społeczna. Jest to podział istniejący między ludźmi należącymi do różnych warstw społecznych. W Granicy mamy do czynienia z przedstawicielami zubożałego ziemiaństwa (rodzice Zenona, on sam), dobrze sytuowanego mieszczaństwa (Kolichowska, Elżbieta), arystokracji ziemiańskiej (Tczewscy) oraz biedoty wiejskiej (Justyna z matką), a także nędzarzy z miasta (mieszkańcy suteren, na przykład Gołąbska). Granice istniejące między poszczególnymi warstwami są wyraźne, niemożliwe do przekroczenia, każda próba ich pokonania może skończyć się katastrofą (czego przykładem może być usiłująca awansować poprzez romans z Zenonem Justyna). Symbole tego podziału są łatwe do wskazania: kamienica Kolichowskiej, w której „sufity i podłogi” poszczególnych pięter oddzielają bogatych od biednych, próg gabinetu Zenona jako prezydenta miasta, wejście do ogrodu, podwórze...

Bardzo ważna jest granica moralna. Jest to granica, po przekroczeniu której doprowadza się do nieszczęścia drugiego człowieka. Tę granicę przekroczył Zenon, podejmując romans z Justyną i nie zrywając go mimo zaangażowania się w związek z Elżbietą. Postępował niezgodnie z zasadami moralnymi i w konsekwencji skrzywdził dwie osoby: swoją żonę i Justynę.

Inną granicą jest granica odporności psychicznej człowieka. Przekroczenie tej granicy to niejako przekroczenie punktu krytycznego, to moment, w którym człowiek przestaje być sobą. Granicę tę przekracza Zenon i to wielokrotnie: pozwalając na ingerencję w swoje artykuły, czy też romansując z Justyną. Granicę odporności psychicznej przekracza także Justyna, która po usunięciu ciąży popada w obłęd.

Autorka porusza także problem granicy psychologicznej. Nałkowska stawia tu pytanie o możliwość poznania siebie przez każdego z nas. Czy ludzie, myśląc o sobie, zawsze są subiektywni, czy potrafią kierować się przesłankami obiektywnymi? Do jakiego stopnia można poznać siebie i drugiego człowieka? Bohater w pewnym momencie dochodzi do następującego wniosku: „Jest się nie takim, jak myślą ludzie, nie jak myślimy o sobie my, jest się takim jak miejsce, w którym się jest”.

Granica filozoficzna, o której również należy pamiętać, to pytanie o możliwość poznania ostatecznej prawdy. Nałkowska podziela tu opinię, że człowiek ma ograniczone możliwości poznania świata, często bowiem rzeczywistość przekracza jego możliwości rozumienia, pojmowania, pokonywania przeciwności losu.

MARIA DĄBROWSKA

BIOGRAFIA

Maria Dąbrowska urodziła się 6 X 1899 r. w Russowie koło Kalisza w podupadłej rodzinie ziemiańskiej. Jej ojciec, Józef Szumski, brał udział w powstaniu styczniowym (1863 r.). Pisarka otrzymała staranne wykształcenie w polskich szkołach w Kaliszu i w Warszawie, a następnie studiowała nauki przyrodnicze, socjologię i filozofię na uniwersytetach w Lozannie i w Brukseli. W 1915 r. powróciła do Polski, gdzie zaangażowała się w działalność ruchu ludowego i niepodległościowego. Już w niepodległej Polsce pracowała w Ministerstwie Rolnictwa. Była związana z ZZLP (Związek Zawodowy Literatów Polskich) i Pen-Clubem. Od 1917 r. na stałe mieszkała w Warszawie. Otrzymała liczne wyróżnienia i nagrody literackie: państwową nagrodę literacką (1934, 1955), doktorat honoris causa Uniwersytetu Warszawskiego (1957). Zmarła 19 V 1965.

Najbardziej znane utwory Dąbrowskiej to: nowele Uśmiech dzieciństwa (1923), opowiadania Ludzie stamtąd (1926), powieść Noce i dnie (dwa pierwsze tomy 1923, następne, III i IV, 1933-1934).

Noce i dnie

POWSTANIE I DRUK POWIEŚCI: Powieść Noce i dnie była pisana przez Marię z Szumskich Dąbrowską już w drugiej połowie lat dwudziestych. Drukiem Noce i dnie ukazywały się w latach 1931-1934. Całość składa się z czterech części:

część pierwsza: Bogumił i Barbara (1931),

część druga: Wieczne zmartwienie (1932),

część trzecia: Miłość (1933),

część czwarta: Wiatr w oczy (1934).

Początkowo Dąbrowska opublikowała wstępne redakcje dwóch pierwszych tomów powieści: w latach 1928-1929 w „Kobiecie Współczesnej”, pod tytułom Domowe progi, i w roku 1929 w „Gazecie Zachodniej” jako Kłopoty pani Barbary.

CZAS I MIEJSCE AKCJI: Fabuła powieści obejmuje okres od powstaniu styczniowego do wybuchu pierwszej wojny światowej, czyli lata 1863 1914.

Akcja utworu rozpoczyna się w latach osiemdziesiątych XIX wieku, natomiast kończy się wybuchem pierwszej wojny światowej.

EPICKI CHARAKTER POWIEŚCI: Epopeja jest gatunkiem literackim, w którym zostały ukazane losy jakiejś grupy bohaterów na tle wydarzeń przełomowych dla narodu, dla całego społeczeństwa. Noce i dnie można traktować jako obraz epicki, dlatego, ze odpowiadają wymogom gatunku, przede wszystkim autorka odzwierciedliła w powieści bardzo istotny proces społeczno-historyczny: środowiska ziemiańskie zaczynają tracić swą dotychczasową pozycję i rangę społeczną, rozwijają się miasta, rośnie ranga mieszczaństwa, z dawnej szlachty rodzi się polska inteligencja.

NOCE I DNIE JAKO POWIEŚĆ SPOŁECZNO-OBYCZAJOWA: Noce i dnie są odmianą powieści realistycznej. Obok warstwy fabularnej, gdzie tematy czerpane się z życia codziennego, szczególną uwagę autorka zwraca na postępowanie bohaterów i czynniki, jakie postępowanie to warunkują.

BOHATEROWIE - CHARAKTERYSTYKA:

Bogumił i Barbara Niechcicowie - dwie postawy życiowe (charakterystyka porównawcza) - Dwa pierwsze tomy powieści obejmują historię związku dwojga ludzi: Bogumiła i Barbary. Jest to para silnie skontrastowana. Różni ich od siebie właściwie wszystko, prezentują bowiem dwie odmienne postawy życiowe, dwie różne osobowości, dwie odmienne filozofie.

Bogumił jest ekstrawertykiem, czyli człowiekiem zwróconym „na zewnątrz”, otwartym na otaczający go świat. Taką postawę cechuje silna łączność z otoczeniem, przyrodą i innymi ludźmi. Bogumił sens życia odnajduje w pracy, którą traktuje jako wyznacznik człowieczeństwa, cel istnienia. Jest to ciężka praca zgodna z rytmem przyrody, któremu trzeba się podporządkować. Bogumił kocha przyrodę, rozumie ją i jej prawa, stara się z nią współżyć, a nie walczyć. Taki tryb życia wymaga wielu poświęceń, ale bohater bez wahania oddaje się swoim obowiązkom. W ocenie rzeczywistości kieruje się rozumem, dostrzega i rozumie realia życia, nie wysuwa wobec świata żadnych roszczeń. Bogumił bierze otaczający go świat takim, jakim on jest, a nie takim, jaki widzi w swych marzeniach. Swój ciężki los znosi ze zrozumieniem, z pokorą, wytrwale pokonując wszelkie trudności. Dla innych ludzi jest życzliwy, stara się im pomóc, ufa im, jest wyrozumiały dla ich błędów i pomyłek. Akceptuje inność i słabości drugiego człowieka. Bogumił jest dobrym człowiekiem, pełnym ciepła, pogody ducha i radości życia.

Barbara stanowi całkowite przeciwieństwo swojego męża. Jest typowym przykładem introwertyczki, czyli osobowości skierowanej „do wewnątrz”, skupionej na swoich przeżyciach, myślach i marzeniach. Barbara świat zewnętrzny postrzega jako zagrożenie, obawia się go, stara się przed nim bronić, chować. Jest idealistką, żyje wśród marzeń i pragnień, których nie udaje jej się zrealizować w życiu codziennym. Nie akceptuje więc świata takim, jakim on jest naprawdę, co wywołuje w niej tylko frustrację, smutek, niezadowolenie. Wychowana na literaturze pięknej, odczuwa wyższe potrzeby, których życie na wsi nie może jej zapewnić. Dodatkowo ciągle wraca wspomnieniami do czasów, kiedy była młodą, otoczoną adoratorami panienką, która kochała i była kochana wielką, romantyczną miłością (przynajmniej tak wówczas odbierała uczucie Toliboskiego).

Miłość Bogumiła jest zupełnie innym uczuciem, mąż traktuje ją jak kobietę z krwi i kości, pomoc i wyrękę w ciężkim codziennym trudzie, a nie jak bóstwo z romansów. Sama też nie darzy Bogumiła gorącym uczuciem, owszem, jest z nim mocno związana, ale nie odczuwa, że mieszka pod jednym dachem z największą miłością swojego życia. Barbarę cechuje zmienność, bohaterka nie ma jasno sprecyzowanych poglądów, jest skłonna do filozofowania, refleksji, rozmyślań. Nie jest jednak negatywną bohaterką powieści. Próbuje przystosować się do życia w ciężkich wiejskich warunkach. Stara się być dobrą gospodynią i wzorową matką. Popełnia sporo błędów, spotykają wiele niepowodzeń, są one jednak wynikiem innego wychowania i innej tradycji. Nie udaje się jej wiele przedsięwzięć, bo nie jest zaangażowana w ich realizację, nie odczuwa takiej potrzeby. Jest raczej bierna, nie przejawia inicjatywy. Wszystko widzi w czarnych barwach, jest życiową pesymistką, przeczuwającą nieuchronną katastrofę i łatwo wpadającą w panikę.

Sylwetki psychologiczne Bogumiła i Barbary są w Nocach i dniach zaprezentowane jako dopełnienie. Bogumił nie mógłby żyć bez Barbary, ani ona bez niego. Niechcicowie uzupełniają się wzajemnie, stanowią trwałe i udane, mimo kryzysów, małżeństwo. Mądrość i rozwaga Bogumiła, jego spokój i opanowanie są dopełniane przez uczuciowość i nastrojowość Barbary. Dwie sprzeczne postawy, ekstrawertyzm i introwertyzm, połączone w jedną całość składają się na pełny obraz sprawy u Dąbrowskiej najważniejszej: człowieczeństwa.

Lucjan Kociełł - szwagier Barbary, przystojny Litwin, wesoły i towarzyski, urzędnik, oprócz tego człowiek rozmiłowany wprost w interesach, nie posiadający zbytniego wykształcenia, „miał sławę najlepszego w Kalińcu znawcy win i karciarza”.

Tercja Kociełłowa - siostra Barbary, „pełna uroku i zarazem powagi”, wesołego usposobienia, „dla każdego, z kim los ją zetknął, potrafiła być dobra i znajdowała zawsze możność dopomożenia każdemu w tym, w czym najbardziej potrzebował”.

Ostrzeńska - matka Barbary, osoba dumna, zapobiegliwa i rozsądna, wydana za mąż pod przymusem, jednak bezgranicznie wierna małżonkowi.

Michalina Ostrzeńska - z domu Poleska, pochodząca z podwarszawskiej rodziny ziemiańskiej, żona Daniela, przyjaciółka Barbary, kobieta energiczna, świetna organizatorka, osoba wywierająca wielki wpływ na życie kulturalne i towarzyskie kalinieckiej społeczności.

Stefania Holszańska - siostra Michaliny, żona Wacława, kalinieckiego rejenta, równie urocza i energiczna co Michalina Ostrzeńska, podobnie jak ona również bardzo czynna działaczka społeczna.

Jan Lada - wywodził się z drobnej szlachty, człowiek pracowity i obowiązkowy, gościnny, serdeczny i wesoły, „lubiący każdego bardziej niż swoją rodzinę”.

Zenobia Ładzina - małżonka Jana, daleka krewna Barbary, niewiasta „rozumna, ale chorowita, niepokaźna i lękliwa”, „z urodzenia i wychowania wielka dama”.

Wojciech Krępski - właściciel Krępy, powściągliwy w okazywaniu swych uczuć, religijny, uczciwy, dobry gospodarz, „poza godzinami pracy i poza koniecznymi wydatkami na rodzinę i dom czas jego i mienie należały do chłopów”, ojciec sześciorga dorosłych dzieci.

STRESZCZENIE:

Bogumił i Barbara

Maciej Niechcic, dziad Bogumiła, był właścicielem trzech posiadłości i człowiekiem przynależącym do hermetycznie zamkniętej grupy okolicznego ziemiaństwa. Jednak po pewnym czasie zaczął szukać znajomych w innym środowisku. Często też pojawiali się w jego domu uczeni, artyści, dziennikarze i działacze polityczni. Stało się to przyczyną niechęci, jaką żywili do niego członkowie ziemiańskiej „kasty”. Po powstaniu listopadowym zamienił jeden ze swych majątków na inny, ale nie był w tym przypadku zbyt przezorny i szybko utracił nową posiadłość (obciążoną hipotecznie już w chwili nabycia), a wraz z nią drugi dziedziczny folwark.

Michał, syn Macieja, odziedziczył po nim dobra Jarosty, ale również i „niespokojne usposobienie”. Ożenił się on z „nowicjuszką panien dominikanck, Florentyną Klicką, bardzo ładną i bardzo ubogą panienką znakomitego nazwiska, która wstąpiła była do klasztoru, żeby nie być na łasce bogatych krewnych”.

Bogumił, ich najmłodsze i jedyne pozostałe przy życiu dziecko, wraz z ojcem brał udział w powstaniu styczniowym, do którego Michał przyłączył się zaraz po wybuchu. Po klęsce powstania Jarosty zostały skonfiskowane, ojciec Bogumiła zaś został zesłany na Syberię. Podążyła za nim żona, która powróciła do kraju po śmierci męża. Chłopiec został przygarnięty przez krewnych, którzy nie odnosili się ze zbyt wielkim szacunkiem do potomstwa Macieja Niechcica. Bogumił szybko od nich uciekł i na pewien czas zniknął.

Po wielu latach powrócił do matki, która wówczas „dożywała swych dni” jako rezydentka w majątku Krępa, gdzie długo pracowała, a w tym czasie opiekowała się dodatkowo swym bratem, Klemensem, byłym powstańcem „nie mającym środków do życia i słabym na umyśle”, którego zabrała z przytułku.

Dziad Barbary, Jan Chryzostom Ostrzeński, był „pełnym życia hulaką, którego wszyscy lubili, gdyż ze wszystkimi pił, polował, grał w karty i tańcował”. Żyjąc w taki sposób stracił swą posiadłość Lorenki, zostawiając synom „tylko drobne dzierżawy”.

Jego syn Adam, ojciec Barbary, w przeciwieństwie do swych braci również wolał zabawy od zajmowania się majątkiem i po utracie swej dzierżawy przeniósł się do miasta, „gdzie został urzędnikiem skarbowym”. Utrzymywał stosunki towarzyskie jedynie z okoliczną ziemiańską szlachtą, wśród której, pomimo braku majątku, był dobrze widziany. Ożenił się z Jadwigą Jaraczewską, którą ojciec - człowiek przywiązany do „tradycji, herbu i rodu” - wydał za mąż wbrew skłonności, jaką żywiła do pracującego w sąsiedztwie guwernera mieszczańskiego pochodzenia. Adam szybko stracił posag małżonki i od czasu do czasu zdarzało mu się, że porzucał ją dla innych kobiet.

Barbara była najmłodszą z ich sześciorga dzieci. Kiedy miała pięć lat, jej ojciec zginął od uderzenia pioruna. Pani Jadwiga „za namową seniora rodu, bogatego radcy Joachima Ostrzeńskiego, poczuwającego się do opieki nad rodziną lekkomyślnego krewniaka”, przeniosła się wówczas do Kalińca. Po roku wybuchło powstanie styczniowe i chłopcy mieszkający u niej na stancji „poszli do lasu” wraz z jej najstarszym synem, Danielem. Coraz bardziej gnębiła ją bieda, jednak robiła wszystko, aby dać swym dzieciom wykształcenie. Po powrocie Daniela wystarała się dla niego o możliwość ukończenia gimnazjum i wstąpienia do Szkoły Głównej. Julian, jej drugi syn, kształcił się w Petersburgu, gdzie otrzymał później posadę. Daniel powrócił do matki. Podjął pracę w prywatnej szkole. Teresa, jej starsza córka, po ukończeniu gimnazjum została nauczycielką, a Basia zaczęła udzielać lekcji w prywatnych domach.

I

Od tego czasu poprawiła się wyraźnie sytuacja pani Ostrzeńskiej. Przeniosła się z dziećmi do porządnego mieszkania, a w jej domu często zaczęli licznie bywać przyjaciele Daniela i Teresy, wśród których znajdowali się między innymi studenci, młodzi prawnicy, lekarze i nauczyciele. Towarzystwo zabawiało się dyskusjami na najrozmaitsze tematy, muzyką, spacerami i wycieczkami. Latem przenoszono się do radcy Joachima, który chętnie gościł u siebie panią Jadwigę i całą towarzyszącą jej młodzież. Panna Basia brała czynny udział w tych rozrywkach. Wśród gości znajdował się młody i bardzo przystojny prawnik, Józef Toliboski. Pewnego razu, w czasie wycieczki, Barbarze spodobały się kwitnące nenufary rosnące w rzece. Pan Józef tak, jak stał, wszedł do wody i po niedługim czasie wręczył pannie naręcze ciężkich kwiatów. Po kilku latach Daniel i Teresa pozaręczali się, co wbrew obawom ich młodszej siostry nie przerwało towarzyskich spotkań grupy łych młodych inteligentnych i energicznych ludzi. Przede wszystkim obawiała się ona, iż pozostanie na uboczu, podczas gdy pierwsze miejsce zajmie w towarzystwie jej piękna szwagierka, Michalina. Jednak obawy te okazały się płonne, Basia zaś zaprzyjaźniła się ze szwagierką. Przez kolejne dwa lata rozwijała się również jej przyjaźń z Józefem Toliboskim. Jednak po upływie tego okresu okazało się, że Józef porzucił swą świetnie zapowiadającą się karierę i ożenił się z niezbyt ładną, ale bogatą panną Narecką. Osiadł później w majątku panny młodej - Borownie, leżącym niedaleko Kalińca. Zawiedziona Barbara wyjechała wówczas do Warszawy, gdzie zaczęła się uczyć krawiectwa. Po wyczerpaniu się funduszy pożyczonych jej przez szwagra, porzuciła krawiectwo, ale pozostała w Warszawie udzielając prywatnie lekcji. Życie w wielkim mieście umożliwiało jej otrząśnięcie się z melancholii. Wakacje i ferie spędzała na Litwie u rodziny szwagra lub u dalekiej krewnej Ostrzeńskich, pani Ładziny, mieszkającej z mężem w Borku na Mazowszu.

Pewnego razu na jednym z tańcujących wieczorków, urządzanych przez pana Jana przede wszystkim ze względu na Barbarę, bardzo zainteresował się jej osobą młody Bogumił Niechcic.

II

Panna Ostrzeńska miała tej zimy dwadzieścia pięć lat, Bogumił zaś trzydzieści sześć. Został przedstawiony Barbarze, ale nie zainteresował jej zbytnio. Barbara przyjechała ponownie do Borku dopiero latem. Bogumił zaczął wówczas częściej bywać u Ładów. Panna dowiedziała się o jego powstańczej przeszłości i późniejszym, obfitującym w przygody tyciu, jednak nie doczekała się ani razu jego opowiadań na ten temat.

Na jednym ze spotkań zetknęła się z dwoma oficerami rosyjskimi. Widok wrogów ojczyzny drażnił ją i dała to odczuć jednemu z nich. Bardzo niekorzystne wrażenie wywarł na niej wówczas Bogumił, który pił z drugim oficerem i dobrze już podchmielony opowiadał mu przeżycia z czasów powstania. Wydarzenie to zostało po jakimś czasie przez nią zapomniane, jednak nie potrafiła jakoś żywić bardziej życzliwych uczuć względem Niechcica, który nie był ani dowcipny, ani wykształcony. Dużą rolę grał tu też jej pierwszy miłosny zawód. W dniu wyjazdu panny Bogumił oświadczył się jej. Nie mając czasu na dokładne wyjaśnienie swego stanu wewnętrznego, a zarazem nie chcąc go zranić, dała mu nadzieję obiecując za jakiś czas odpowiedzieć.

III

W listach Barbary kierowanych do Teresy, często znajdowały się w tym okresie wspomnienia o Toliboskim, które dopiero w zimie zaczęły ustępować miejsca rozważaniom dotyczącym Bogumiła. W Boże Narodzenie odbyły się zaręczyny Niechcica z panną Ostrzeńska, po Nowym Roku zaś wyszły w Warszawie zapowiedzi.

Również w czasie świąt Basia zapragnęła odwiedzić i poznać matkę Bogumiła. Wizyta nie wyglądała tak, jak to sobie panna wyobrażała. Majątek w Krepie, którego Bogumił był zarządcą, nie wywarł na niej zbyt miłego wrażenia. Wbrew swym wcześniejszym wyobrażeniom nie potrafiła też traktować ubogiej i schorowanej matki Bogumiła z wymarzoną wielką troskliwością i dobrocią. Dopiero pod koniec wizyty, gdy zobaczyła w ogrodzie ładny domek, który należał w tym momencie do administratora Winczewskiego, mającego go opuścić po Nowym Roku, zaczęła nieco bardziej życzliwie przyglądać się temu miejscu.

Po powrocie do Warszawy znów opadły ją wątpliwości i obawy z powodu zamiany wesołego życia w Warszawie na pustkę Krępy. Tuż przed ślubem otrzymała wiadomość, że ani Teresa z mężem, ani Julian nie mogą przybyć na uroczystość. Barbara wpadła prawie w rozpacz, z której jednak wyrwało ją nieoczekiwane przybycie Bogumiła z Ładami. Cała czwórka udała się wpierw do kawiarni, a następnie do teatru, gdzie panna Ostrzeńska mogła zaobserwować, jakim powodzeniem u niektórych lepiej sytuowanych kobiet cieszy się jej narzeczony. Owe obserwacje i liczne wrażenia wyniesione z teatru odmieniły nieco jej postawę i nie zraziła jej nawet wiadomość, że po ślubie jeszcze do kwietnia będzie musiała mieszkać z mężem w pokoiku obok matki Bogumiła.

W dzień ślubu, już w kościele, Bogumił dowiedział się o śmierci swej matki. Barbara dowiedziała się o tym jednak dopiero po ceremonii i oboje wyruszyli niezwłocznie do Krępy, dokąd dotarli późną nocą.

IV

Niechcicowie nie otrzymali mieszkania w umówionym terminie i byli zmuszeni pozostać w starym, opanowanym przez myszy domu, w którym mieszkali wraz z nimi „ogrodowy” z żoną i córką, stara komornica Ludwiczka oraz wuj Bogumiła, Klemens Klicki. Barbara miała początkowo dużo problemów z przyzwyczajeniem się do odmiennego niż w mieście rozkładu dnia, prac i obyczajów. Pomagały jej w tym Ludwiczka i Bylisia - służąca Barbary, od których młoda gospodyni uczyła się wszystkiego, co tylko miało związek z pracami gospodarskimi, a po części i domowymi. Dużo czasu spędzała również z Klemensem, który, ciężko ranny od uderzenia kozacką piką w czasie powstańczej potyczki, postradał zmysły, a którego szaleństwo nie było niebezpieczne dla otoczenia. Jedyną rzeczywistością było dla niego powstanie, o którym opowiadał nieraz z niezwykłą trzeźwością umysłu. Często też uciekał do lasu, gdzie krył się przed urojonymi Rosjanami. Barbara bardzo troskliwie się nim opiekowała i w końcu nie mogła spokojnie usiedzieć na miejscu, jeśli nie miała go na oku, gdyż ciągle obawiała się o jego zdrowie. Razem z nim przesiadywała często żona „ogrodowego” Nebelskiego, który wywodził się z ubogiej szlachty, ale mimo ubóstwa był bardzo dumny ze swego pochodzenia. Od czasu do czasu pani Barbarze zdawało się, iż spodziewa się dziecka i spędzała jej sen z powiek „wydumana” troska, że jej dzieci w wyniku dziedzicznych obciążeń „mogą być idiotami”. Pewnego jesiennego wieczoru Klemensowi udało się wymknąć z domu. Znaleziono go dopiero po północy, zziębniętego i przemoczonego. Po tej przygodzie dostał zapalenia płuc i po trzech tygodniach zmarł.

Po śmierci Klemensa Barbara nie wiedziała, co zrobić z dużą ilością wolnego czasu. Wybierała się więc na spacery do lasu. Ponieważ jednak pewnego razu przestraszyła się odgłosów dochodzących z gęstych zarośli, a uciekając natknęła się na grupę rosyjskich żołnierzy, których widok przeraził ją jeszcze bardziej, zaczęła odwiedzać w pobliskim Borku panią Zenobię, z którą gawędziła, czytała książki i szyła. W niedziele, o ile Bogumił nie brał udziału w zebraniach okolicznych rządców, Niechcicowie odwiedzali znajomych, czy też - choć ze względu na niewielkie rozmiary i ubóstwo swego mieszkanka dość rzadko - przyjmowali gości u siebie.

Dość często Bogumił z małżonką odwiedzali w Turobinie swego krewnego - Hipolita Niechcica, którego żona, Urszula, odznaczała się szczególną gospodarnością i talentami kulinarnymi, a oprócz tego była wykształcona, znała „francuski i muzykę” oraz umiała wspaniale szyć. Gospodarze lubili chwalić się swym pochodzeniem (Hipolit był potomkiem Adriana Niechcica) oraz swą młodszą, uroczą córeczką. Po owych spotkaniach pani Barbara odczuwała dotkliwie swą niedoskonałość, porównując się z niezwykle wprawionymi w prowadzeniu gospodarstwa domowego paniami. Owe przykre spostrzeżenia były dla niej bodźcem do snucia wspaniałych marzeń o przyszłości, w których Barbara widziała siebie jako krzewicielkę kultury umysłowej na prowincji oraz duszę okolicznego towarzystwa. Marzyła też o tym, jakie będzie miała piękne i niezwykle uzdolnione dzieci, które będą chlubą rodziców.

Trudno jej było skoncentrować się na pełnieniu codziennych obowiązków, ale starała się jak mogła, aby okazać się dla Bogumiła dobrą małżonką i choć zdawała sobie sprawę z lego, iż nie wyszła za mąż z miłości, coraz bardziej zaczynała cenić Bogumiła i gorące uczucie, które dla niej żywił, a które okazywał na każdym kroku, mimo że był tak bardzo zajęty pracą, iż nie miał zbyt wiele czasu na przebywanie w domu.

VI

Po Nowym Roku rządca Winczewski, który wziął w dzierżawę Jarosty, zwolnił domek, do którego mogli się wreszcie przeprowadzić Niechcicowie. Bogumił natychmiast zajął się. uporządkowaniem i odświeżeniem nowej siedziby, w czym bardzo dopomógł mu Ncbelski. Pani Barbara mogła teraz wreszcie dać upust swej energii i zamienić przynajmniej część swoich marzeń w rzeczywistość. Zajmowała się - w miarę skromnych możliwości - upiększaniem domu, ogródkiem oraz hodowlą drobiu. Pracą w ogrodzie zajęła nie tez Ludwiczka, co prawda już siedemdziesięcioletnia, ale wciąż silna i energiczna kobieta. Pani Barbara upiększając sprzęty własnej roboty narzutami i serwetami oraz dekorując mieszkanie bukietami ziół miała na względzie przede wszystkim Bogumiła, który jednak nie przywiązywał do tego większej wagi, jako do rzeczy niekoniecznej do życia, choć cieszył się, iż nowy dom podoba się i sprawia radość ukochanej małżonce.

Ponieważ jednym z marzeń Barbary było zaproszenie do siebie jej rodziny, a w tym mogło ono już zostać spełnione, pani Niechcicowa - pewna już tym razem, iż spodziewa się dziecka - postanowiła wpierw odwiedzić na Wielkanoc Kaliniec. Bogumił obawiał się o jej zdrowie, ale w końcu ustąpił.

VII

Podczas wizyty w Kalińcu Niechcicowie zatrzymali się u Kociełłów. Bogumił dużo czasu poświęcał zabawie z Oktawią i Sabiną, córkami gospodarzy, które ich ojciec - mało zresztą przebywający w domu - nieco pod tym względem zaniedbywał. Pani Barbara natomiast mogła spędzać długie godziny na rozmowach z ukochaną i mądrą siostrą. Poza tym mogła podziwiać osiągnięcia Michaliny Ostrzeńskiej i Stefanii Holszańskiej na polu pracy społecznej. Obie panie „powołały na powrót do życia obumarłe Towarzystwo Dobroczynności”, założyły publiczną czytelnię, trzy żłobki, przytułek dla starców, dążyły do założenia Towarzystwa Muzycznego oraz wkładały wiele wysiłku i inwencji w działalność dobroczynną, pobudzając zarazem do działania innych mieszkańców. Obserwacje doprowadziły panią Niechcicowa do wniosku, że dla prowadzenia działalności społecznej liczy się nie wykształcenie, ale sam fakt życia w mieście i zapragnęła przenieść się wraz z małżonkiem do Kalińca, aby móc prowadzić podobną działalność.

VIII

Pani Jadwiga Ostrzeńska przez długi czas żyła wyłącznie dla swych dzieci i dlatego po ich usamodzielnieniu poczuła się niepotrzebna i zaczęła odczuwać lęk przed całym światem. Mieszkała na zmianę to u Kociełłów, to u Ostrzeńskich, ale nigdzie nie czuła się dobrze. Udało się jej kiedyś wygrać „ćwierć losu na państwowej loterii klasowej” i wynajęła sobie osobny pokoik z kuchnią, gdzie żyła hodując kaktusy. Jej nerwy jednak wciąż dawały o sobie znać i stan jej zdrowia nie był przez to najlepszy.

Odwiedziny Bogumiła wlały w nią nieco nowego życia. Wywarł on na niej - podobnie jak na młodych krewnych i przyjaciołach Barbary - pozytywne wrażenie. W towarzystwie miejscowej „śmietanki” nie czuł się bynajmniej nieswojo, mógł teraz wreszcie swobodnie porozmawiać na różne interesujące go tematy związane przede wszystkim z życiem wiejskim. Piątego dnia pobytu Niechciców w Kalińcu u Ostrzeńskich urządzone zostało pożegnalne spotkanie, w którym wzięli udział wszyscy prawie starzy znajomi i przyjaciele Barbary. Rozmawiano o sukcesach Modrzejewskiej w Ameryce i o utworach młodego Sienkiewicza. Po pewnym czasie zaczęły dominować tematy patriotyczne, którym towarzyszyły liczne pieśni. Później wspominano dawne czasy, nie poruszając - ze względu na Barbarę - jedynie sprawy nieobecnego Józefa Toliboskiego. Atmosfera przyjęcia sprawiła, że pani Niechcicowa poczuła ponownie swą przynależność do tej społeczności i znów zapragnęła tu powrócić. Jakby w odpowiedzi na te myśli Michasia i Stefania wyraziły swą opinię, iż Barbara powinna przenieść się na powrót do Kalińca, gdyż właśnie tu, w mieście, jest teraz miejsce i duże pole do działania „dla tych, co stracili pozycję na wsi” - zubożałej szlachty i ziemian, których zdolności odziedziczone po przodkach są w stanie wyrwać Polskę z otchłani zaborów.

Noc przed wyjazdem była dla Niechciców bardzo niespokojna, gdyż Barbara źle się poczuła, a ponadto męczyły ją myśli związane z tym, co usłyszała tego wieczoru. Nie dawały jej też spokoju słowa usłyszane od matki, która twierdziła, że małżeństwo z Bogumiłem było mezaliansem. Na rozważaniach, w których Barbara nie potrafiła zająć w końcu wyraźnego stanowiska i wewnętrznych polemikach upłynęła jej cała noc. Uspokoiła się nieco dopiero następnego ranka, którego wiosenny urok wpłynął na nią kojąco.

IX

Nicchcicom urodził się syn, Piotruś. Od samego początku stał się ulubieńcem całego otoczenia. Pani Barbara nawiązała też bardziej przyjazne niż dotąd stosunki z dworem, Bogumił natomiast stał się „głównym pomocnikiem dziedzica w zarządzaniu wszystkimi folwarkami Krępy”. Pięć córek pana Wojciecha okazywało dużo zainteresowania Piotrusiowi, a i on sam oraz jego małżonka odnosili się do chłopca z wielką życzliwością. Mieli jednego syna, ale pomimo urody był on chorowity i z tego powodu wciąż przebywał w zagranicznych uzdrowiskach, każdy zaś, kto go choć przez chwilę obserwował, dostrzegał, iż ów młodzieniec jest - w przeciwieństwie do małego Piotrusia - jakby pozbawiony życia.

Dom Niechciców odwiedzali w czasie lata również Ostrzeńscy i Teresa. Przywozili tez tutaj na wypoczynek swe dzieci, co dodawało pani Barbarze wiele zajęcia, ale zarazem dużo radości. W małżeństwie Bogumiła i Barbary nastąpił kryzys. Bogumił, wciąż nad życie zakochany w małżonce, starał się w niczym jej nie urazić, ale często nie potrafił odgadnąć jej życzeń i często był dla niej „zbyt delikatny”, co doprowadziło ją do zniechęcenia. Osoba męża zaczęła ją nawet drażnić, choć powstrzymywała się od okazywania mu tego. Zaczęła marzyć o zamieszkaniu wyłącznie z synkiem. Jednak swych planów nie zrealizowała, gdyż za każdym razem, kiedy była już zdecydowana powiedzieć mu prawdę i odejść, on wyjeżdżał w interesach, co dawało jej odczuć, że jednak jest jej w jakimś stopniu niezbędny. Myślała też przez pewien czas o znalezieniu sobie jakiegoś mężczyzny, którego byłaby zdolna obdarzyć uczuciem, ale kiedy okazał jej swe zainteresowanie pewien młody i przystojny nauczyciel z Borku, odprawiła go poprzestając na zadowoleniu, że „jako kobieta ma jeszcze jakieś możliwości przed sobą” i doszła do wniosku, że „z bez tak zwanej miłości można być na świecie szczęśliwą”.

Jesienią tego roku Piotruś skończył cztery lata. Pani Barbara zabierała go często na długie spacery po lesie, w czasie których oboje podziwiali piękno przyrody, matka zaś odpowiadała na wiele rozmaitych, nieraz nawet kłopotliwych pytań dziecka. Kiedy nastała zima, rodzice spędzali wieczory na zabawach z synkiem. Bogumił kupił sobie w tym czasie skrzypce i, jako że niegdyś nauczył się nieco grać na tym instrumencie, wygrywał wszystkie znane sobie piosenki, co doprowadzało nieraz Niechciców do sprzeczki, jako że Piotruś nieraz już po położeniu go do łóżka zrywał się i zaczynał tańczyć, domagając się od ojca akompaniamentu i wciągając rodziców do zabawy.

Pewnej niedzieli, po świętach, państwo Niechcicowie wybrali się wraz z Piotrusiem na spacer. Po powrocie, nocą, chłopczyk dostał wysokiej gorączki. Następnego dnia wezwano lekarza z Mławy i felczera z Borku, ale wszystkie zabiegi nic nie pomogły. Następnej nocy, nad ranem, Piotruś zmarł.

XI

Niechciców ogarnęła rozpacz. Bogumił stracił panowanie nad sobą, wyszedł z domu ze strzelbą myśliwską i usiłował odebrać sobie życie, lecz wcześniej stracił przytomność, Barbara zaś przez cztery dni i noce leżała bez zmysłów w wielkiej gorączce. I jakkolwiek cierpiący ojciec odzyskał panowanie nad sobą, to jednak ona długo nie mogła powrócić do psychicznej równowagi. Co rano szła na grób dziecka i tam przesiadywała samotnie po kilka godzin w śniegu nie zwracając uwagi na to, co się wokół dzieje. Kiedy mąż dowiedział się o tym, zaczął się obawiać, że postradała zmysły, jednak tak się nie stało. Ciężko się natomiast rozchorowała i przez sześć tygodni przeleżała w łóżku bez przytomności. Przez cały ten czas znajdowała się pod troskliwą opieką Ludwiczki, służącej oraz panien Krępskich. Kiedy odzyskała świadomość, zaczęła traktować męża ozięble. Raz tylko - wkrótce po odzyskaniu sił - obdarzyła go kilkoma serdeczniejszymi słowami i spojrzeniami, sprawiając mu tym wielką radość. Opowiedział jej wtedy jeden z epizodów swego powstańczego życia.

Po jednej z bitew, ciężko ranny, leżał nieprzytomny niedaleko Borku, przywalony stosem trupów. Mało brakowało, a zostałby wraz z nimi pochowany we wspólnej mogile, jednak zdobył się na wysiłek i jękiem czy też poruszeniem oznajmił swą obecność w świecie żywych.

Pani Barbara niepokoiła się o męża, gdy długo nie wracał do domu, jednak czuł on, że obawa ta nie płynie z miłości i bardzo się martwił jej stanem, gdyż widział jak gasła mu w oczach. Postanowił nawet porzucić Krepę i przenieść się w okolice Kalińca. Pisał w tej sprawie do Teresy, jednak z nastaniem pięknego i słonecznego lata zaczął się wahać, aż wreszcie porzucił swój zamysł.

XII

Teresa doniosła listownie o nadarzającej się okazji wzięcia w dzierżawę majątku w Serbinowie, leżącym niedaleko Kalińca. Barbara, która odebrała ów list, nakłoniła męża, aby niezwłocznie pojechał na miejsce i postarał się zawrzeć kontrakt. Jeszcze przed wyjazdem małżonka opanowały ją wątpliwości, czy będzie to dobre rozwiązanie. Wkrótce potem Bogumił powrócił rozpromieniony z wieścią, iż zawarł z pełnomocnikiem właścicielki - Letycji Mioduskiej - panem Dalenieckim umowę na pięć lat. Bogumił oznajmił też, że majątek jest zdewastowany w wyniku nieudolnego zarządzania, ale to nie umniejszyło jego zapału, a nawet zdopingowało go do dołożenia starań, aby wydźwignąć majątek z upadku. Cieszył się też ze względu na żonę, której ta odmiana mogła przywrócić siły i spokój ducha. Pani Barbara nie była zachwycona wizją porzucenia jako tako urządzonego domku i przeniesienia się do zrujnowanego i zapuszczonego dworku, ale więcej nie oponowała. Wśród zwykłych robót minęło lato i nadszedł czas przeprowadzki.

XIII

Pewnej niedzieli Niechcicowie pojechali do Turobina pożegnać się z Hipolitem i jego rodziną. Dom Hipolita prowadzony ręką pani Urszuli nadal obfitował we wszystko, jednak gospodarstwo podupadało. Tego samego dnia Bogumił z Barbarą udali się do Borku, do Ładów. Pan Jan, lubiący gwar i wesołe towarzystwo, sprosił na ich pożegnanie liczną grupę gości, wśród których znaleźli się wszyscy znajomi Barbary z jej czasów panieńskich. Początkowo wzbraniała się przed wzięciem udziału w zabawie, ale uległa namowom pana Jana i młodego miejscowego nauczyciela. Wino i atmosfera beztroskiej zabawy spowodowały, że Barbarę przestały razić nawet „prostackie zalecanki” Łady, odbywające się na oczach posmutniałego Bogumiła. Ale w pewnym momencie położyła tamę tym zalotom i opuściła towarzystwo, aby pożegnać się ze zmizerniałą i nie cieszącą się dobrym samopoczuciem panią Zenobią. Po powrocie do domu pani Niechcicowa, która wypiła nieco zbyt wiele wina i szampana, na nagabywania Bogumiła przerażonego jej zachowaniem, wskazującym ewentualność rozpadu ich związku, przyznała się, iż przed dwoma laty miała już możliwość porzucić męża dla młodego nauczyciela, jednak stwierdziła jednocześnie, że nie zdradzi go i nie opuści, gdyż złożyła przed ołtarzem przysięgę, której nie ma zamiaru złamać.

XIV

Następny dzień upłynął Niechcicom na przygotowaniach do przeprowadzki i pakowaniu rzeczy, choć właściwie robiła to Barbara z pomocą swej służącej Bylisi, Nebelskiego i Ludwiczki. Bogumił zaś większość czasu spędził pracując w stodołach, oborach i na polu. Kolejnego dnia Bogumił z Barbarą dokończyli pakowanie, a następnie odwiedzili cmentarz i udali się na obiad do Krępskich. Im bliższy był moment wyjazdu, tym ciężej było im rozstać się z tym miejscem. W końcu jednak wyruszyli. Najpierw dotarli do Warszawy, gdzie spędzili kilka nocnych godzin na dworcu Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, oczekując na pociąg. Potem jechali karetką pocztową do Serbinowa, gdzie dotarli o zmroku i przesiedli się do oczekującego ich powozu, który dowiózł ich do ukrytego w starym ogrodzie dworku.

XV

Położona na rozciągającej się aż po horyzont równinie, całkiem zawilgocona i zabłocona posiadłość nie znalazła początkowo uznania w oczach pani Barbary, która porównywała ją z położoną w suchej i pięknej, lesistej okolicy, Krępą. Gospodarka w Serbinowie okazała się jeszcze bardziej zaniedbana niż się to początkowo Niechcicom zdawało. Oboje jednak zabrali się do pracy. Przez pierwszych kilka miesięcy musieli jednak oprócz rozwiązywania codziennych problemów zmagać się z byłym zarządcą Lalickim, który nie otrzymał obiecywanej posady i poszukując innej, nadal mieszkał tu z żoną i córką, a co gorsza ciągle rościł sobie pretensje do prawa własności takiego czy innego sprzętu, narzędzia czy drobiazgu i nieraz - zasłaniając się zaległymi należnościami - uciekał się do rabunku. Starał się też jak mógł, aby zniechęcić Niechciców do tego miejsca. Chcąc się go szybciej pozbyć Bogumił nawet zaczai się starać w Kalińcu - z pomocą Lucjana o jakąś posadę dla byłego rządcy. Wreszcie w lutym Laliccy opuścili Serbinów, żegnani przez nowych gospodarzy z ulgą.

Od samego początku Bogumił był zmuszony zaciągnąć długi, aby jakoś ratować gospodarstwo przed kompletnym upadkiem, gdyż okazało się, że niektóre zabudowania i sprzęt wręcz się rozpadają. Wydał też wojnę chwastom pieniącym się bujnie na polach. Barbara natomiast borykała się z podobnymi problemami w domu i w ogrodzie. Dworek otaczało sześć stawów, które były źródłem wilgoci oraz - według jej opinii - siedliskiem malarii i lęgowiskiem komarów. Choć z początku prosiła ona męża o zasypanie niektórych, jednak później zmieniła zdanie, dochodząc do wniosku, iż są one podstawową przyczyną bujnego rozwoju tutejszych roślin. W ciągu roku zmagania z wielkimi trudnościami i ciężką pracą udało się Niechcicom poprawić stan majątku i choć w tym czasie nie przyniósł on zysków, jednak pełnomocnik Daleniecki, który przybył, aby skontrolować działalność Bogumiła, był tak zadowolony, iż wypłacił mu pensję z prywatnej kasy pani Mioduskiej, co pozwoliło gospodarzom poczynić niezbędne zakupy dla domu i gospodarstwa oraz doprowadzić dworek do stanu pełnej używalności.

Na jesieni urodziła się im córeczka - Agnieszka Teresa, na chrzest której przybyli: Kociełłowie, Ostrzeńscy, pani Jadwiga oraz Anzelm Ostrzeński, cioteczny brat maleństwa. Dziecko początkowo było tak wątłe i słabe, że istniała obawa, czy będzie żyło. Na szczęście Agnisia była zdrowa i rozwijała się prawidłowo.

XVI

Niechcicowie - przede wszystkim przez wewnętrzne opory, jakie miała Barbara - nie odwiedzali swych sąsiadów ani ich do siebie nie zapraszali. Wyjątek stanowiło dwóch ludzi: Walenty Przybylak i Leon Woynarowski. Przybylak - „właściciel folwarku Środa, leżącego tuż pod miasteczkiem Nieznanów i o parę wiorst od Serbinowa” był prostym gospodarzem wiejskim, „co się dorobił majątku częściowo chodząc za młodu na Saksy, podejmując się w późniejszych czasach parcelacji wiejskich folwarków między włościan”. Pana Woynarowskiego, właściciela sąsiedniego Pamiętowa, poznali dopiero w drugim roku swego pobytu w Serbinowie, gdyż wcześniej przebywał za granicą lub w Warszawie, zajmując się przeprowadzeniem „rozwodu czy separacji z żoną”. Był człowiekiem wykształconym i swoją wiedzą na najrozmaitsze tematy wzbudził sympatię Barbary, ale pani Niechcicowa nabrała do niego niechęci, gdy Bogumił poszedł do niego pewnego razu „na karty” i powrócił nad ranem, czym bardzo ją zaniepokoił i zdenerwował. Gospodarze Serbinowa nie spotykali się też zbyt często z rodziną, gdyż Barbara za życia Piotrusia przestała marzyć o Kalińcu i wspominać przeszłość, po jego śmierci zaś widok starych znajomych zaczął sprawiać jej przykrość. Tylko jej uczucia do Teresy nie uległy zmianie. Jednak zmieniła się sama Teresa: straciła radość życia i zapał przejawiany dotychczas przy wykonywaniu najbardziej nawet prozaicznych obowiązków.

Trzeciego roku po przybyciu do Serbinowa Barbara wybrała się do Kalińca na zakupy. Opanował ją nastrój zniechęcenia, jednak gdy dowiedziała się, iż Teresa powróciła właśnie z zagranicy, natychmiast odzyskała energię i pojechała do siostry. Tutaj stwierdziła, iż Teresa nie jest zaniedbana, jak to sobie wyobrażała słysząc o nienajlepszym stanie jej zdrowia. W pewnym momencie spostrzegła podobieństwo zmarłego Piotrusia do swej siostry i doszła do wniosku, że Teresa z Bogumiłem stanowiliby piękną i dobraną parę. Było to dla niej wstrząsem. W czasie krótkiej rozmowy Barbara zauważyła też, iż jej siostrę trapi coś więcej niż tylko choroba ciała, ale nie dowiedziała się na ten temat nic konkretnego.

Po kilku dniach Teresa odwiedziła Serbinów. Był to ostatni dzień pobytu Dalenieckiego, który - jak co roku - przyjechał, aby sprawdzić funkcjonowanie gospodarstwa. Tym razem również okazał duże zadowolenie i chwalił Bogumiła upoważniając go jednocześnie do dokonywania potrzebnych wkładów pieniężnych w imieniu właścicielki. To popołudnie spędzili we czworo, ale Teresa rozmawiała przede wszystkim z Dalenieckim. Pełnomocnik odjechał tegoż popołudnia, odprowadzany przez Bogumiła, Teresa natomiast, ku zmartwieniu Barbary, która pragnęła z siostrą porozmawiać, a nie miała ku temu okazji, po kolacji również wyruszyła z powrotem do Kalińca. Barbarę zaskoczył fakt, że powóz gościa był wypełniony bukietami jaśminu, co - jak się okazało - było dziełem Bogumiła.

XVII

Podejrzewając, że Bogumił romansuje z Teresą, Barbara straciła tego wieczoru panowanie nad sobą i zrobiła mężowi awanturę, podczas której dała mu wyraźnie do zrozumienia, że go nie kocha i nigdy nie kochała. Po krótkim jednak czasie opamiętała się i - choć ciężko jej to przyszło - poprosiła go o wybaczenie i uzyskała je. W niedzielę Niechcicowie pojechali do Kalińca, aby odwiedzić Kociełłów. Po południu przybyli tam też Ostrzeńscy, aby pożegnać Teresę, która następnego dnia miała wyjechać z dziećmi na Litwę, by tam spędzić lato. Wszystkim zebranym dopisywał humor i nic nie psuło wspólnej zabawy.

XVIII

Nazajutrz mleczarz, który miał przekazać Teresie kwiaty na drogę, oznajmił, iż z powodu silnego bólu głowy odłożyła swój wyjazd o jeszcze jeden dzień. Barbara zaczęła się zastanawiać, czyjej siostra nie zmieni planów i przypadkiem nie przyjedzie do Serbinowa. Po południu przyjechały dorożką córki Teresy i zapłakane oznajmiły, że mama ciężko zachorowała. Barbara niezwłocznie ruszyła do Kalińca, aby się siostrą zaopiekować. Na miejscu dowiedziała się od Michaliny, że ta choroba to tyfus lub zapalenie mózgu. Przez kilka dni pani Niechcicowa czuwała przy chorej, która miała wysoką gorączkę. W pewnym momencie Teresa zaczęła odzyskiwać świadomość, co Barbara uważała za dobry znak. Zgromadzeni lekarze nie zaprzeczyli temu, ale też i nie potwierdzili. Ponieważ radzili, aby podawać Teresie śmietanę i maślankę, Barbara postanowiła owe specjały osobiście przywieźć z Serbinowa. Kiedy powróciła wieczorem okazało się, iż siostra zmarła w godzinę po jej odjeździe.

XIX

Po powrocie z pogrzebu pani Barbara przypomniała sobie dziwne słowa, jakie w chwili przytomności wypowiedziała do niej Teresa. Postanowiła więc udać się niezwłocznie do Kalińca. Z powodu przeziębienia i lekkiej choroby córeczki nie mogła jednak swego planu przez dłuższy czas wykonać. W miasteczku najpierw skierowała się na cmentarz, gdzie spostrzegła, iż Lucjan doprowadził już grób do porządku. Posadziła tam nieco kwiatów i udała się do szwagra. Dowiedziała się, iż zamierza on przenieść się do Częstochowy, gdzie chce postawić cementownię i w ten sposób spożytkować wreszcie należycie swą energię i talent organizatorski, które do tej pory znajdowały upust w hulankach sprawiających tak wiele przykrości zmarłej małżonce. Przed swym odjazdem Barbara otrzymała z jego rąk zalakowaną kopertę, którą przed śmiercią Teresa kazała jej przekazać.

W Serbinowie pani Niechcicowa znalazła w kopercie swe listy pisane do Teresy i jej córek jeszcze przed ślubem z Bogumiłem. Wśród listów tych znalazły się także kartki zapisane ręką Teresy. Pisma owe były skierowane do jakiegoś mężczyzny o imieniu Tadeusz i Barbara skojarzyła wreszcie wszystkie tajemnicze i niedopowiedziane zwierzenia, które słyszała z ust siostry. Tajemnicą a zarazem wielkim cierpieniem biednej Teresy był jej romans z Tadeuszem Krępskim, synem poprzedniego pracodawcy Bogumiła.

XX

Jesienią tego samego roku Bogumił w porozumieniu z Dalenieckim przyjął do pomocy w kancelarii młodzieńca o nazwisku Roman Katelba. W tym samym czasie zniknęła niańka córeczki Niechciców, Rozalka. Pani Barbara musiała poszukać na jej miejsce kogoś innego. Rozalkę spotkała przypadkiem zimą będąc pewnego razu w kościele. Okazało się, iż dziewczyna spodziewała się przed swą ucieczką dziecka, którego ojciec nie chciał się z nią. ożenić, a ona wstydziła się i bała powiedzieć o tym swym pracodawcom. Bogumił, wbrew nadziejom małżonki, po przyjęciu pomocnika bynajmniej nie zyskał wolnego czasu i wciąż był zajęty. Na uwagi rozdrażnionej tym stanem rzeczy Barbary i jej zarzuty, że myśli tylko o tym, aby napchać kieszenie Mioduskiej i Dalenickiemu, odpowiadał, iż pracuje z myślą o ukochanej przez siebie ziemi, a nie o jej właścicielach.

Wczesną wiosną Niechcicom urodziła się córeczka, Emilia Florentyna. W tym samym czasie Ostrzeńscy doczekali się trzeciego syna - Bogdana. W rok i kilka miesięcy później w domu Niechciców powitano z radością kolejne dziecko - chłopca, któremu nadano imiona Tomasz Michał, a którego chrzciny stały się wielkim rodzinnym świętem.

Pewnego letniego popołudnia Bogumił przywiózł list od Michaliny, która donosiła, że pani Jadwiga Ostrzeńska podupadła na zdrowiu. Barbara pod wpływem nagłego impulsu postanowiła przywieźć matkę na stałe do Serbinowa, na co Bogumił chętnie wyraził zgodę.

XXI

Pani Jadwiga mieszkała u Ostrzeńskich w małym pokoiku razem ze swymi ukochanymi kaktusami. Syn i synowa dbali o jej potrzeby materialne i zarówno oni, jak i inni członkowie rodziny odwiedzali ją od czasu do czasu, jednak dla niej czyjaś wizyta była jedynie oznaką, iż ów „ktoś” nie ma właśnie co zrobić z czasem. Czuła się więc coraz bardziej osamotniona i niepotrzebna. Wreszcie zaczęła sobie wmawiać, że jej syn, Julian, który mieszkał w Petersburgu i dobrze mu się powodziło, gdyż był zdolnym i szanowanym Inżynierem, potrzebuje jej opieki i pomocy w prowadzeniu domu. Pani Jadwiga wierzyła, że pewnego dnia, i to już pewnie niedługo, syn zabierze ją do siebie. W końcu nawet spakowała się i oczekiwała na przyjazd Juliana i nie można jej było tego postępowania w żaden sposób wyperswadować. Kiedyś Michalina, która jeździła od czasu do czasu do Petersburga, przekazała starszej pani fotografię Juliana opatrzoną jego własnoręcznym podpisem. Ona jednak nie chciała uwierzyć, że to jest jej syn. Między paniami doszło do sprzeczki, podczas której pani Jadwiga pokazywała fotografię Juliana sprzed kilkunastu lat, aby udowodnić swą rację.

Widząc pogarszający się stan umysłu swej teściowej, Michalina doszła do wniosku, ze korzystna byłaby w tym wypadku zmiana miejsca pobytu staruszki, a ponieważ nie mogła jej przekonać, wysłała do Niechciców list wyjaśniając sytuację i prosząc o pomoc. Przyjechali niezwłocznie, a kiedy wezwany lekarz stwierdzając początki sklerozy mózgu poparł projekt zmiany miejsca pobytu pani Jadwigi, Bogumił poszedł do niej, aby namówić ją na przyjazd do Serbinowa. Jego serdeczność i szczere, ciepłe słowa wywarły pożądany skutek i uradowana pani Jadwiga natychmiast zaczęła się przygotowywać do drogi, nie wspominając ani słówkiem o Julianie.

XXII

Pani Ostrzeńska otrzymała w Serbinowie przytulny pokoik, córka z zięciem otoczyli ją czułą opieką. Ich dzieci również niezmiernie cieszyły się z przyjazdu babci i spędzały z nią wiele czasu. Wszystko to wpłynęło na poprawę stanu starszej pani, gdyż poczuła się wreszcie komuś potrzebna, mimo iż jej życie nie różniło się wiele od życia prowadzonego ostatnimi czasy w Kalińcu. Jednak jej lepsze samopoczucie trwało tylko przez kilka miesięcy. Zaczęła się uskarżać na wzrok, żołądek i serce, a i umysł zaczął jej ponownie odmawiać posłuszeństwa.

Pewnego dnia chciała wytrzepać dywanik. Ponieważ zrobiło się jej słabo, poprosiła o pomoc Józefę, mamkę Tomaszka, ale ta w obraźliwych słowach odmówiła. Została natychmiast odprawiona przez Bogumiła, który był świadkiem zajścia, jednak starsza pani dostała ciężkiego ataku. Józefa natomiast, pakując się, niby przypadkiem przycisnęła skrzynką do ściany Agnisię i Emilkę, które w tym miejscu akurat się bawiły. Tomaszek od tego momentu zaczął chorować. Któregoś dnia przyszła ze wsi znachorka, niejaka Kolańska. Pani Barbara początkowo nie chciała o niej nic słyszeć, jednak uległa namowom kobiet pomagających jej w prowadzeniu domu i zezwoliła na „odczynianie”, które po pewnym czasie przyniosło rezultaty, choć Bogumił od samego początku nie wierzył w skutek takich działań, Barbara tłumaczyła poprawę stanu zdrowia dziecka przyzwyczajeniem do nowego pokarmu. Znachorka zajęła się też starszą panią, co wywarło jakiś korzystny wpływ na jej zdrowie, ale stan umysłu coraz bardziej się pogarszał i z czasem zaczęła ona sprawiać Niechcicom coraz więcej kłopotów. Zajmowali się nią jednak troskliwie i z dobrocią, a szczególną cierpliwość okazywał Bogumił, którego w końcu starsza pani wyłącznie tolerowała.

XXIII

Pewnego marcowego poranka, w trzy lata po swym przybyciu do Serbinowa, pani Jadwiga wymknęła się niepostrzeżenie z domu. Bogumił z Barbarą szybko się spostrzegli i dogonili ją na granicy Serbinowa. Po tej wyprawie staruszka dostała lekkiej grypy, która jednak stała się początkiem poważniejszych niedomagań. Później wystąpiły jeszcze inne dolegliwości i pani Jadwiga była zmuszona przeleżeć w łóżku kilka tygodni. Sprowadzani zewsząd lekarze nie potrafili jej pomóc - ku rozpaczy pani Barbary - zmarła. Bogumił, w przeciwieństwie do małżonki, potrafił się opanować i zajął się wszystkimi sprawami związanymi z pogrzebem. Trumna została najpierw przewieziona do kościoła w Małocinie, skąd następnego dnia przetransportowano ją na cmentarz. Pogrzeb zgromadził oprócz najbliższej rodziny dużą liczbę znajomych i sąsiadów pani Jadwigi z jej czasów panieńskich oraz miejscowych chłopów.

Wieczne zmartwienie

I

Dzieci Niechciców nieco już podrosły i zaczęły powoli przejawiać różnice swych charakterów. Agnisia była spokojna i bardzo lubiła czytać książki. Lubiła też przebywać samotnie, choć zapraszana brała udział w zabawach młodszego rodzeństwa. Emilka natomiast źle czuła się w samotności i wciąż starała się przebywać w czyimś towarzystwie. „Tomaszek był psotny, nieusłuchany i zuchwały, a zarazem łatwy do nastraszenia i krętacz”. Najwięcej też sprawiał w domu kłopotów. Wszyscy twierdzili, iż jest on bardzo podobny do swego dziadka, Adama Ostrzeńskiego.

Główną organizatorką i towarzyszką ich zabaw była niańka - dziewczyna o imieniu Józia. Po pewnym czasie zaczął do niej przychodzić miejscowy parobek, Wawrzon, a później inny chłopak o imieniu Witek. Któregoś dnia dziewczyna przyszła wraz z owym Witkiem, aby prosić o zwolnienie i błogosławieństwo, gdyż zamierzała z nim wyjechać do miasta i poślubić go. Niechcicowie chcieli oboje zatrudnić u siebie, ale w końcu ulegli prośbom, obdarowali ich i obiecali przybyć na ślub. Do ślubu jednak nie doszło. Pół roku później pani Barbara przywiozła z Kalińca wieść, że Józia „poszła na złą drogę”. Dręczona poczuciem winy pani Niechcicowa postanowiła wraz z mężem dopomóc dziewczynie powrócić do uczciwego życia, ale ta wyjechała na dobre z Kalińca.

II

Barbara doszła do wniosku, że należy przyjąć nauczycielkę, która mogłaby kształcić dzieci. A ponieważ Hipolit Niechcic skarżył się kiedyś w liście, iż jego gospodarstwo chyli się ku upadkowi i zamierzał je sprzedać, zaś jego starsza córka Aneczka, która ukończyła „cztery klasy”, zna trochę francuski i muzykę, „wybiera się z domu, by zarabiać na życie”, postanowiono, że może ona przyjechać na cały rok do Serbinowa, gdzie - w zamian za pomoc - byłaby traktowana jak córka. W związku z jej przyjazdem Niechcicowie postanowili też zakupić pianino, aby dzieci mogły uczyć się grać.

III

Hipolit i Urszula Niechcicowie osobiście przywieźli Ankę, która wyrosła już na piękną i pełną życia dziewczynę. Spędzili w Serbinowie dwa tygodnie. Pani Urszula grywała co dzień na nowym pianinie, sprawiając tym Barbarze dużą przyjemność. Poza tym wiele rozmawiano o starych znajomych. Niechcicowie dowiedzieli się między innymi o śmierci starego Krępskiego, o tym, że Tadeusz Krępski objął po ojcu majątek i nieźle sobie radzi z jego zarządzaniem, o okolicznościach śmierci Jana Łady, który wypadł z rozpędzonej bryczki i zmarł na skutek wewnętrznego krwotoku oraz o przeprowadzce Ładziny do Warszawy i o zesłaniu politycznym jej syna Kazia.

IV

Anka roztaczała wokół siebie aurę spokoju i radości życia, dlatego szybko stała się ulubienicą całego otoczenia. Ponieważ lubiła tańczyć, wysyłano ją nieraz do Kalińca, aby pod opieką pani Michaliny mogła brać udział w zabawach. Tam również cieszyła się wielkim powodzeniem i miała wielu adoratorów, sama jednak nie darzyła żadnego z nich ii szczególnym uczuciem. Przystąpiła też do lekcji z dziećmi Niechciców. Tomaszek szybko zaczął w porze nauki znikać bez śladu, Emilka miała trudności ze skupieniem się, Agnisia zaś chłonęła wiedzę z wielkim zapałem. Ta ostatnia - tak dotychczas lubiąca samotność - przywiązała się do nauczycielki do tego stopnia, że pewną przykrość sprawiał jej fakt, iż Aneczka pieszczotą i ciepłymi słowami starała się zachęcić Emilkę do pracy, poświęcając jej przy tym bardzo dużo czasu. Córka Hipolita wniosła do domu Barbary i Bogumiła wiele radości i niezmiernie ożywiła panującą tu atmosferę.

Ta sielanka jednak dobiegła końca w momencie, gdy nadszedł czas jej wyjazdu. Żal było jej rozstawać się z tym domem, ale ponieważ Hipolit pozbywał się właśnie majątku w Turobinie - chciała zobaczyć jeszcze swój rodzinny dom, przed wyjazdem z rodzicami do Warszawy, i dlatego nie mogła tego odłożyć. Pragnęła w przyszłości zostać aktorką, a choć nie miała w tej chwili do tego środków, wierzyła, iż w Warszawie łatwiej będzie mogła swe marzenia zrealizować.

Tego lata panią Barbarę trapiły liczne dolegliwości, co spowodowało, iż nie mogła tak, jak pragnęła, zająć się poszukiwaniem dla dzieci nowej nauczycielki. Do dawniej już odczuwanych bolesnych skurczy żołądka dołączyły się bóle serca, a później choroba wątroby. Kiedy boleści się nasilały, często jej jęki wyrywały ze snu Bogumiła oraz strwożone dzieci. Doktor Wettler z Nieznanowa, który przyjeżdżał już nieraz wcześniej do dzieci państwa Niechciców, wezwany pewnego razu z powodu bólu wątroby, twierdził, ze to nie jest jeszcze nic poważnego, ale pani Barbara nie bardzo mu wierzyła, prześladowana ciągle widmem raka i wady serca, wciąż straszyła męża swą zbliżającej się śmiercią. Lekarz sugerował też, że choroba ta może być skutkiem jakiegoś ciężkiego zmartwienia, jednak pani Niechcicowa nie potrafiła niczego takiego w ostatnim czasie odnaleźć.

VI

Pod koniec lata, czując się nieco lepiej, Barbara zaczęła przy pomocy znajomych poszukiwać nauczycielki. W końcu znaleziono odpowiadającą wymaganiom osobę. Była nią dwudziestoletnia Celina Mroczkówna, wywodząca się „ze starej, ale dawno już zubożałej szlachty”. Nie potrafiła ona jednak sprawić, by dzieci w czasie lekcji się nie nudziły ani nawiązać z nimi bliższych stosunków. Młodsze dzieci stały się przez to „dokuczliwe i krnąbrne”, Agnisia zaś próbowała wprawdzie nieraz skłonić nauczycielkę do uśmiechu i „rozruszać”, ta jednak prawie nie reagowała, pozostając na te zabiegi obojętna. Dorosłym domownikom również nie udawało się z nią bliżej zapoznać, gdyż poza czasem pełnienia swych obowiązków przesiadywała w swoim pokoju przy książkach. Pani Barbara usiłowała wprawdzie nawiązać z panną kontakt wciągając ją w rozmowy na temat literatury, jednak spostrzegła, iż obowiązki domowe tak ją pochłonęły, iż sama bardzo się pod tym względem zaniedbała. Spostrzegła też, że nie ma już nawet czasu bardziej o siebie zadbać, gdyż prawie wszystko chciałaby zrobić sama i nie pozwala nikomu wyręczać się w obowiązkach. Rozpieszczała też dzieci sprzątając po nich często zabawki czy książki i uważając za łaskę z ich strony, że żyją. Nie potrafiła się jedynie skłonić do jednej czynności - szycia, które przywodziło jej na myśl czasy swego pobytu w Warszawie i osobę Józefa Toliboskiego.

VII

Wiosną było tak wiele pracy, że pani Barbara, mimo wcześniejszych postanowień, nie miała znów ani chwili czasu, którą mogłaby przeznaczyć na czytanie. Pewnej niedzieli, kiedy wszystkie pilniejsze prace zostały zakończone i można było nieco odpocząć, do pani Niechcicowej zeszła nieoczekiwanie panna Celina i zaczęła dzielić się wrażeniami na temat utworów swego ulubionego pisarza - Stanisława Przybyszewskiego. Polecała nawet pracodawczyni dziełko zatytułowane Nad morzem, ale usłyszawszy, iż traktuje ono o miłości, Barbara okazała swe zniechęcenie do tego typu literatury, czym spowodowała ponowne zamknięcie się w sobie młodej nauczycielki. Wydarzenie to jednak sprawiło, iż Barbara znów zatęskniła za życiem w mieście i nie omieszkała nadmienić o tym wieczorem mężowi, skarżąc się równocześnie na jednostajność wiejskiego życia. Tego dnia Bogumił pokazał żonie list z Paryża, w którym Daleniecki - zresztą już nie po raz pierwszy, wychwalał jego wspaniałe osiągnięcia w jedenastoletnim okresie zarządzania majątkiem i dawał mu wolną rękę w podejmowaniu decyzji, które zdaniem Bogumiła miały przynieść gospodarstwu korzyść.

VIII

Nocą panna Celina, która w tajemniczy sposób znalazła się na zewnątrz budynku, narobiła hałasu i pobudziła wszystkich domowników. Była pokaleczona i wystraszona. Tłumaczyła swoje zachowanie napadem bandytów, którzy przez jej pokój chcieli wtargnąć do domu. Niezwłocznie sprowadzono psy i zbadano otoczenie, ale poza drabiną przystawioną do okna pokoju młodej nauczycielki oraz śladami męskich stóp, nic nie znaleziono. Co dziwniejsze, zachowanie psów wskazywało, że w pobliżu nie ma i nie było nikogo obcego. Następnego dnia próbowano odtworzyć wypadki ubiegłej nocy. Sprawczyni zamieszania twierdziła, że usłyszawszy trzask zapalanej zapałki obudziła się i ujrzała w oknie twarz jakiegoś człowieka. Chciała wybiec z pokoju, ale drzwi były zamknięte i wydawało jej się, że słyszy za nimi odgłosy innych rabusiów, którzy podtrzymują je z zewnątrz. Uciekając przez okno próbowała zejść po przystawionej drabinie, ale poślizgnęła się i spadła. Domownicy doszli do wniosku, że to ktoś tutejszy chciał spłatać jakiegoś figla nauczycielce, a owi bandyci przytrzymujący drzwi byli wytworem jej fantazji, gdyż drzwi były zamknięte od wewnątrz - z pewnością przez nią samą, tylko w panice zapomniała o tym.

IX

Owa nocna przygoda na długo pozostała w pamięci mieszkańców Serbinowa. Następnego dnia Bogumił posłał po doktora Wettlera, który po obejrzeniu stłuczonej nogi panny Celiny polecił sprowadzić chirurga z Kalińca i wspólnie z nim założył jej gips, gdyż noga była złamana. W czasie choroby domownicy przekonali się, że nienaturalna sztywność przejawiająca się w zachowaniu młodej nauczycielki wypływała z nieśmiałości i ambicji, które sprawiały, iż nigdy nie potrafiła uwierzyć we własne siły i z tego powodu wciąż kryła się przed ludźmi i unikała ich wzroku.

Pewnego popołudnia usłyszała przypadkiem komentarz Felicji, służącej Niechciców, na temat przygody. Felicja twierdziła, że ktoś jej znany chciał dostać się do szynki, która niegdyś była wieszana w pokoju zajmowanym obecnie przez nauczycielkę, dziewczyna zaś straciła głowę obawiając się o swą cnotę, a może wyskoczyła goniąc za owym mężczyzną. Opinia ta bardzo dotknęła pannę Celinę i postanowiła jak najszybciej opuścić Serbinów. Wkrótce też po wyzdrowieniu wyjechała, żegnana z żalem przez domowników. Pamiętne wydarzenia wywarły niekorzystny wpływ na córki Niechciców, które często nocami nie mogły spać lub okazywały nieuzasadniony lęk.

X

W czerwcu zaczęły się poszukiwania nowej nauczycielki. Jednak nie można było o lej porze roku nikogo znaleźć i trzeba się było wstrzymać do jesieni. W międzyczasie Barbara dyskutowała z Bogumiłem nad sprawą dalszego kształcenia dzieci, które trzeba było kiedyś posłać wreszcie do szkoły, aby zaczęły przebywać „wśród ludzi”.

Minęło pracowicie spędzone lato i zbliżyła się jesień. Pani Barbara przez długi czas nic mogła się doprosić, aby mąż przygotował jej do podróży powóz, gdyż albo był zbyt zjęty i zapominał, albo potrzebował akurat koni do czego innego. Pewnego dnia jednak, kiedy pani Barbara była przekonana, iż jej kolejna prośba nie odniesie skutku, tym razem z powodu wizyty Żyda Szymszela, mąż wreszcie spełnił prośbę i mogła wyruszyć do Kalińca na poszukiwanie nauczycielki. Po powrocie stwierdziła, że osoba polecona i przedstawiona jej przez Michalinę nie odpowiada jej wymaganiom i namówiła małżonka na wyjazd następnego dnia w celu odwołania kontraktu. Po przyjeździe do Kalińca cierpliwość Barbary została wystawiona na ciężką próbę, gdyż Bogumił ciągle przypominał sobie jakieś sprawy, które - spędzając długi czas na wsi, zaniedbał, a które powinien załatwić.

XI

Niechcicowie dotarli w końcu do domu Ostrzeńskich, ale dowiedzieli się od Daniela, że jego małżonka znajduje się w sklepie (który prowadziła już od dłuższego czasu) i udali się tam wraz ze szwagrem. Michalina oznajmiła im, że dziewczyna mająca podjąć u nich posadę nauczycielki zrezygnowała. Przekazała im też wiadomość o ciężkiej chorobie radcy Joachima Ostrzeńskiego. Przed powrotem do Kalińca Niechcicowie zatrzymali się jeszcze niedaleko kramiku Żydówki Arkuszowej, która dla rodziny Ostrzeńskich żywiła wielką wdzięczność, gdyż w czasie, kiedy ona jako małe dziecko była chora, a jej matka cierpiała nędzę, pani Jadwiga Ostrzeńska - cierpiąc nędzę niewiele mniejszą - posyłała jej każdego dnia bułkę ze swych ubogich zapasów. Od Arkuszowej Niechcicowie dowiedzieli się, że Daleniecki zamierza za ich plecami sprzedać Serbinów oraz o tym, iż Szymszel jest miejscowym informatorem Dalenieckiego. Wiadomość ta bardzo wstrząsnęła Barbarą, która dziwiła się i denerwowała widząc opanowanie męża, który jej zdaniem nie przejmował się tym, że oboje z dziećmi niedługo stracą dach nad głową. Po powrocie do domu pani Niechcicowa, ku wielkiemu przerażeniu dzieci i męża, doznała gwałtownego ataku serca. Późną nocą, gdy dom już się uspokoił, a Barbara doszła do siebie, przybył posłaniec z depeszą zawierającą wiadomość o śmierci radcy Joachima Ostrzeńskiego.

XII

Po długich wahaniach - głównie ze strony Barbary - małżonkowie postanowili, że Bogumił pojedzie do oddalonych o kilka mil Piekar Wielkich na pogrzeb radcy Ostrzeńskiego. Pod jego nieobecność Niechcicowa zajęła się dawaniem dzieciom lekcji. Po kilku dniach Bogumił powrócił przywożąc wieść, że w testamencie pan Joachim między innymi zapisał Barbarze sześć tysięcy rubli. Niechcicowie doszli do wniosku, że w trakcie realizacji testamentu mogą wyniknąć jakieś kłopoty i nie wiązali z zapisem większych nadziei, jednak zaczęli planować, co uczynią z pieniędzmi, jeśli je otrzymają. Pani Barbara znów powróciła do myśli o przeniesieniu się do Kalińca, Bogumił zaś chciałby kupić Serbinów, którego prawo pierwokupu miał zagwarantowane w swej umowie. Jedno było pewne, suma ta uniezależniłaby ich od kombinacji Dalenieckiego.

XIII

Bogumił jeździł dwukrotnie do Kalińca, aby dowiedzieć się czegoś na temat formalności, jakie należało załatwić, aby wejść w posiadanie spadku, ponieważ tych formalności było bardzo dużo oraz wynikły przewidywane problemy, za drugim razem powrócił zniechęcony i oboje małżonkowie - jako ludzie, którym obca była nawet myśl o walkach i zabieganiu o czyjeś darowizny - przestali o owym spadku myśleć. Ponieważ zbliżała się zima, postanowili pojechać do Kalińca, aby dokonać niezbędnych zakupów. Zabrali ze sobą również Agnisię, pozostawiając młodsze dzieci pod opieką Felicji. Na zakończenie dnia udali się wspólnie do cukierni na podwieczorek.

XIV

W lokalu spotkali Daniela Ostrzeńskiego, który siedział tu wraz z najmłodszym synem, Bogdanem. Daniel zawsze pragnął mieć żonę blisko siebie, w domu, ona jednak ciągle była w ruchu robiąc interesy czy pracując społecznie. Ostatnio wiele czasu pochłaniało jej prowadzenie sklepu. Małżonek doszedł do wniosku, że znienawidzony przez niego sklep jest skutkiem potrzeb materialnych, których z kolei przyczyną byli jego dwaj starsi synowie i przeniósł na nich swą niechęć wywołaną niemożnością utrzymania żony w domu. Z tego samego powodu od najmłodszych lat wychowywał prawie całkowicie sam Bodzia, którego uczył trzymania się z dala od świata i przekazywał mu swą wiedzę oraz wpajał w niego zamiłowanie do nauki i rozrywek umysłowych. Trzy lata młodszy od Agnisi chłopiec potrafił ją zapędzić „w kozi róg” swymi pytaniami z dziedziny historii, geografii czy biologii i znajomością literatury. Tak stało się też podczas tego ich spotkania.

XV

Niechcicowie odwieźli Daniela z synem do domu, gdzie Barbara miała nadzieję spotkać Michalinę i dowiedzieć się czegoś w sprawie spadku. Jednak ku rozdrażnieniu pana Ostrzeńskiego Michaliny jeszcze nie było. Wychodząc po krótkiej chwili oczekiwania spotkali ją na schodach i dowiedzieli się, że dzięki jej zabiegom sprawa posuwa się naprzód i najdalej za miesiąc otrzymają pieniądze. Wspomniała ona o zasłyszanej pogłosce dotyczącej sprzedaży Serbinowa i radziła jak najszybciej ulokować gdzieś korzystnie kwotę otrzymaną w spadku. Pani Barbara poruszona ostatnimi słowami szwagierki w drodze powrotnej snuła pełne pesymizmu wizje przyszłości, Bogumił zaś - jak zawsze opanowany i trzeźwo myślący - był całkowicie zajęty sprawami gospodarstwa.

XVI

Wbrew zapewnieniom Michaliny sprawa spadku ciągnęła się przez zimę i wiosnę, aż Niechcicowie ponownie o niej zapomnieli. U progu lata zaczęły się dyskusje dotyczące przyszłości Agnisi, którą pora już była wysłać do jakiejś szkoły. Trudno im było dojść do porozumienia, gdyż Barbara chciała, aby Bogumił wziął na siebie ciężar odpowiedzialności a zarazem podjął decyzję zgodną z jej upodobaniem, on zaś uważał małżonkę za bardziej kompetentną w tym względzie i był gotów chętnie dopomagać w realizacji jej decyzji. Wysuwane przez niego propozycje szkoły rzemiosł czy „gimnazjum rządowego” (podporządkowanego oczywiście władzom rosyjskim) Barbara pogardliwie odrzucała. Stanęło na tym, iż Agnisia będzie uczęszczać do prywatnego gimnazjum w Kalińcu, prowadzonego przez panią Monikę Wenordenową, pochodzącą „z dobrej rodziny Niholmów, dawno od wieków spolszczonej, inteligentnej i postępowej”. Bogumił z początku nie okazał zbytniego entuzjazmu tym wyborem, gdyż była to najdroższa szkoła, ale po namyśle doszedł do wniosku, że jednak ma ona przynajmniej dwie dobre strony: daje możliwość wychowania dziecka „do życia i do ludzi” oraz stwarza warunki dla dobrego opanowaniu obcych języków, których lekcje mają prowadzić rodowite cudzoziemki. Pani Barbara uparła się dodatkowo, aby córkę zapisać do owej szkoły jeszcze przed wakacjami i tak się też stało.

XVII

Wieczorem, po powrocie Barbary z Agnisia z Kalińca, okazało się, że dwoje młodszych dzieci gdzieś przepadło, na co nikt wcześniej nie zwrócił uwagi, a była to pora, kiedy zwykle były już w domu. Matka od razu wpadła w panikę twierdząc, że Tomaszek i Emilka utopili się w jednym z otaczających dom stawów. Tym razem nawet opanowany zwykle Bogumił dał się zarazić zbytnim niepokojem, na szczęście obawy okazały się nieuzasadnione, gdyż dzieci w tym czasie bawiły się w ogrodzie i same wkrótce się pojawiły. Później, rozmawiając z Bogumiłem, Barbara wstydziła się nieco swego zachowania, ale natychmiast wynalazła masę powodów, które miały uzasadniać jej pesymistyczne spojrzenie na życie. Zwierzyła się mężowi, że właścicielka szkoły nie wywarła na niej zbyt pozytywnego wrażenia, że Agnisia i Emilka są chorowite, a Tomaszek „nie bywa prawie wcale w domu”, staje się coraz bardziej złośliwy, coraz więcej kłamie i wynosi z domu wiele rzeczy, które już się nie odnajdują. Doszła do wniosku, ze odziedziczył charakter po swej mamce, którą swego czasu Bogumił musiał odprawić. Małżonek wszystkie te zastrzeżenia przyjmował z dobrotliwym uśmiechem, traktując je raczej jako kolejne drobne dziwactwa Barbary, co do Tomaszka twierdził zaś, że jest on taki sam jak inne dzieci, tylko jako chłopiec ma więcej zuchwałości i dlatego negatywne cechy są u niego bardziej widoczne.

XVIII

Tuż po rozpoczęciu żniw Niechcicowie otrzymali od Michaliny napisaną w pośpiechu wiadomość, iż sprawa spadku została pomyślnie zakończona i następnego dnia mają przybyć do kancelarii Wacława Holszańskiego, aby podpisać dokument i odebrać pieniądze. Nazajutrz, kiedy oboje siedzieli już w karecie, przyszła kolejna wiadomość, że Michalina pomyliła się, gdyż podpisanie aktu u rejenta odbędzie się dopiero za pięć dni. Bogumił ucieszył się z tego, ponieważ miał wiele pracy i wyjazd był mu nie na rękę, ale Barbara zdenerwowała się chaotycznym postępowaniem szwagierki.

Małżonkowie znów zaczęli rozważać problem rozporządzenia pieniędzmi. Na prośbę Barbary Bogumił przedstawił swą wizję. Zamierzał on odkupić od pana Woynarowskiego, który chciał rozparcelować swój majątek w Pamiętowie, dwie włóki pola z dworkiem i ogrodem. Miałoby to kosztować co prawda dwanaście tysięcy rubli, ale Bogumił był pewny, że biorąc pożyczkę będzie w stanie zapłacić należność. Barbara jednak oburzyła się słysząc te plany i natychmiast zaczęła wyciągać różne prawdopodobne i nieprawdopodobne okoliczności, które sprawią, iż takie postępowanie doprowadzi ich do kompletnej ruiny. Następnego dnia, a była to niedziela, Bogumił nieśmiało poruszył ponownie ów problem twierdząc, że nie będzie dysponować pieniędzmi wbrew woli małżonki i poprosił ją o wyrażenie zdania. Barbara stwierdziła, że najlepiej będzie - przede wszystkim ze względu na dzieci i mniejszą liczbę związanych z tym problemów - zakupić kamienicę w Kalińcu lub Warszawie, gdzie pani Barbara mogłaby zająć się prowadzeniem domu, dzieci mogłyby spokojnie chodzić do szkoły bez potrzeby płacenia wysokich kwot za stancję. Bogumił oczywiście mógłby pozostać nadal w Serbinowie i zaopatrzyłby ją we wszystko, czego by potrzebowała. Po krótkim namyśle Bogumił wyraził zgodę na takie rozwiązanie, choć czynił to ze smutkiem, ponieważ miało to doprowadzić do rozłąki z ukochaną żoną, czego od dawna już się obawiał.

XIX

W środę, w dzień załatwienia spraw u rejenta, pani Barbara miała od rana wspaniały humor, co bardzo ucieszyło Bogumiła. Do Kalińca przybyli nieco za wcześnie i trochę czekali na innych spadkobierców i Holszańskiego. Między innymi pojawił się Lucjan Kociełł, którego mizerny wygląd zaskoczył Barbarę. Lucjan stwierdził najpierw, iż jego córki zamężna od niedawna Oktawia i zaręczona Sabina - otrzymały „po połowie szczęściu”, gdyż Oktawia poślubiła człowieka dobrze sytuowanego, jej młodsza siostra zaś za narzeczonego miała człowieka ubogiego, ale był to związek oparty na wielkiej miłości. Później zwierzył się z zamiaru sprzedania cementowni i chęci zakupu kawałka ziemi, na której będzie osobiście pracować i wybuduje dom, gdyż chce wreszcie zobaczyć jak z jego pracy „powstaje coś realnego, a nie tylko banknoty i banknoty”. Stwierdził też, że przy obecnym układzie politycznym można jedynie robić pieniądze, ponieważ wszelkie próby rozwoju gospodarczego kraju napotykają ze strony „władz centralnych” bariery nie do pokonania.

XX

U rejenta załatwiono sprawę bardzo szybko i Niechcicowie z gotówką w kieszeni wybrali się na obiad do Hotelu Europejskiego. W drodze spotkali Żydówkę Arkuszową, która właśnie ich poszukiwała. Zaprowadziła ich do pięcioletniej, dwupiętrowej kamienicy, oddalonej nieco od rynku, ale położonej w miejscu, gdzie właśnie wznoszono kilka nowych budynków. Okazało się, że dom ten jest przeznaczony na sprzedaż i to na dość korzystnych warunkach. Niechcicom spodobał się wspaniały ogród przynależący również do posiadłości oraz fakt, że w niedługiej przyszłości w pobliżu miały stanąć nowe szkoły i banki. Choć kamienica kosztować miała 15 000 rubli, postanowili spotkać się z właścicielem, a ponieważ chwilowo był on nieobecny, poszli zjeść obiad, by potem powrócić. Natknęli się po drodze na Michalinę, która oznajmiła im, że rodzina zebrała się właśnie u niej na obiedzie i wszyscy czekają tylko na przybycie państwa Niechciców.

XXI

W domu Ostrzeńskich panowała ożywiona atmosfera. Podano obiad i rozpoczęły się zwykłe towarzyskie rozmowy. Jednak w końcu Anzelm, syn Michaliny, skierował rozmowę na temat, który był podstawą tego spotkania. Chodziło o zakup „placów na Oczkowie”, gdzie miałaby w przyszłości powstać nowa dzielnica Kalińca. Ów interes był planowany przez panią Ostrzeńską i jej syna i miał połączyć we wspólnym działaniu na rzecz polskiego społeczeństwa jak największą liczbę członków rodziny Ostrzeńskich. Poza tym Michalina miała też oczywiście na względzie korzyści materialne, mogące być udziałem tej rodziny. Państwo Holszańscy wysuwali co prawda zastrzeżenia co do szlachetności pobudek kierujących tymi, którzy mieli wziąć udział w zamierzeniu, ale wielu członków rodziny było raczej zainteresowanych szczegółami operacji niż teoretycznymi rozważaniami. W międzyczasie pani Barbara dowiedziała się od Michaliny, że Lucjan Kociełł cierpi na raka żołądka i jest już bliski śmierci.

XXII

Po skończonym obiedzie towarzystwo przeniosło się do salonu, aby przy kawie omówić dokładniej dyskutowaną sprawę. Okazało się, że w niedługim czasie ma powstać linia kolejowa łącząca Kaliniec z Warszawą, a w dalszej przyszłości może i z Rosją, co miało spowodować bujny rozkwit gospodarczy miasteczka. Tereny, o których była mowa, leżały tuz obok miejsca, gdzie miała zostać zbudowana stacja kolejowa i z tego powodu w niedługim czasie ich wartość miała poważnie wzrosnąć, ich obecny właściciel zaś, pan Ceglarski, był zainteresowany sprzedażą, gdyż wytyczony tor kolejowy odcinał je od reszty majątku. Korzystne warunki dla rodziny Ostrzeńskich były też wynikiem przyjacielskich stosunków Anzelma z właścicielem Oczkowa. Do całego tego planu bardzo sceptycznie był nastawiony Janusz, brat Anzelma. Pozostali - nawet Niechcicowie, którzy tak bardzo nie cierpieli interesów - przekonywani logicznymi dowodzeniami Anzelma i gorącymi słowami Michaliny, dali się porwać tej idei lub przynajmniej zaczęli się wahać, czy to z powodu rysujących się możliwości dobrego zarobku, czy też ze względu na patriotyczne idee odbudowy Polski w wyniku walki gospodarczej. Wszyscy więc - poza Januszem - pojechali wspólnie dorożkami, aby obejrzeć rzeczone „place”.

XXIII

Na miejscu zebrani ujrzeli pustą przestrzeń - jeśli nie liczyć budowanego dworca kolejowego. Na pani Barbarze wywarło to niemiłe wrażenie i mieli z Bogumiłem zamiar opuścić towarzystwo, jednak Anzelm w tak zręczny sposób pokierował rozmową, że zarówno Niechcicowie, którzy pragnęli to mieć już jak najprędzej za sobą, jak też wszyscy ci, którzy mieli jeszcze wątpliwości, dali się przekonać. W drodze powrotnej Niechcicowie spotkali Arkuszową, która już od dłuższego czasu oczekiwała na nich koło hotelu i oznajmili jej o zmianie swych zamiarów, wynagrodzili jej cierpliwość i udali się do domu. Tej nocy, ku wielkiemu zdziwieniu, ale i radości Bogumiła, pani Barbara po raz pierwszy od długiego czasu pozostała z nim na noc.

XXIV

W ciągu lata panią Barbarę wciąż dręczyła na różne sposoby sprawa zakupionych placów. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy zysk, jaki mają z nich wyciągnąć nie jest przypadkiem z jakiegoś powodu nieuczciwy. Bogumił jednak nie zwracał zbytniej uwagi na jej ciągłe narzekania spowodowane tym problemem, gdyż był zajęty żniwami i zaniepokojony zmianą w zachowaniu Katelby, który od roku już zaniedbywał się coraz bardziej w obowiązkach, a nawet sięgał po alkohol, czego nigdy wcześniej nie robił. Krążyły pogłoski, że dzieje się tak za przyczyną wiejskiej dziewczyny, która zaprzątała uwagę owego chłopaka.

Pewnego dnia Bogumił otrzymał depeszę z wiadomością, iż za dwa dni przybędzie Daleniecki. Barbara zaczęła znów rozpaczać, że to z powodu zamiarów sprzedaży Serbinowa. Bogumił nie wierzył w tę plotkę, ale i dla niego fakt ten był dziwny, a nawet niepokojący, tym bardziej, że niedawno pełnomocnik pani Mioduskiej pisał, iż tego roku - ze względu na stan zdrowia - ponownie uda się do Włoch i nie przybędzie do Serbinowa.

XXV

Po przyjeździe Daleniecki uspokoił Bogumiła tłumaczeniem, że wstąpił do Serbinowa będąc w drodze do Petersburga, dokąd został wysłany przez redakcję dziennika, z którym współpracował jako reporter, i chciał tu jedynie odpocząć. Tego ranka pojawił się też Szymszel, który stracił niedawno konia i pieszo udawał się na jarmark do Kalińca. Przybył, aby powiadomić Bogumiła o pogłoskach, które krążyły na temat sprzedaży Serbinowa przez Dalenieckiego. Żyd wytłumaczył, że nie wspominał o tym wcześniej, gdyż widział, iż nic się nie dzieje, a nie chciał rozdmuchiwać plotek. Szymszel przez czas swego pobytu w dworku był podejrzliwie obserwowany przez panią Barbarę, ale ku jej zdumieniu, nie próbował się bynajmniej spotkać z Dalenieckim.

Daleniecki, któremu ostatnio interesy szły coraz lepiej, a na dodatek wywalczył sobie wreszcie uznanie i miejsce w prasie paryskiej jako publicysta polityczny, był tego dnia w wyśmienitym nastroju wywołanym między innymi faktem, że nawet tutaj, na wsi, nie brakuje mu żadnych wygód, z których może korzystać w wielkim mieście i uważał się za człowieka, który potrafi osiągnąć wszystko, czego zapragnie. Następnego dnia w takim samym nastroju wyszedł w pole obejrzeć pracę przy żniwach. Tam spotkał Romana Katelbę.

XXVI

Katelba poinformował Dalenieckiego między innymi o swoich trudnościach, jakie miał ze znalezieniem kogoś zainteresowanego zakupem Serbinowa oraz o sprawie spadku odziedziczonego przez Niechciców i zakupie placów. Mówił też o sprawach dotyczących samego gospodarstwa. Pełnomocnik, po odprawieniu młodzieńca, zaczął się zastanawiać nad tym, w jaki sposób postępować z Serbinowem, aby wyciągnąć z tego jak największe korzyści. Nie chciał tego majątku sprzedawać w tym momencie, gdyż nie było to opłacalne, a poza tym Serbinów przynosił mu coraz większe zyski. Postanowił więc na razie podnieść pensję Bogumiłowi, a równocześnie w żadnym wypadku nie dopuścić, aby Niechcicowie - nawet gdyby udało się im zdobyć na to środki - przejęli ten majątek na własność.

Nazajutrz wezwał do siebie Bogumiła i pod pozorem zwykłej przyjacielskiej rozmowy wybadał, czy nie ma on przypadkiem zamiaru opuścić posady i zdobyć kawałka własnej ziemi. Oznajmił mu też przy okazji o podwyższeniu jego zarobku. Bogumił odszedł zaniepokojony, gdyż zdawał sobie już sprawę z dwulicowości Dalenieckiego. Niechcic pojął również, kto jest miejscowym informatorem jego pracodawcy.

Barbara była zadowolona, słysząc relację męża z rozmowy z Dalenieckim. Tego wieczoru uświadomiła sobie też, że mimo wszystko coraz bardziej jest do małżonka przywiązana i coraz bardziej go sobie ceni.

XXVII

Po wyjeździe Dalenieckiego życie powróciło do normy. Trzynastoletnia już Agnisia zdała celująco egzamin do drugiej klasy. W ogóle lubiła się uczyć. Zaczynała też marzyć o jakichś wspaniałych czynach „aż do uratowania komuś życia włącznie”. Opowiadała często słuchającym ją z wielkim zainteresowaniem rodzicom o szkole i egzaminach. Najbardziej podobało jej się to, że z arytmetyki egzaminował ją nauczyciel, gdyż w jej wizji „prawdziwej szkoły” ważną pozycję zajmował podział wykładanych przedmiotów pomiędzy panie i panów.

Pewnego dnia pojawiła się Arkuszowa, której niegdyś pani Niechcicowa obiecała dać trochę starych ubrań po dzieciach. W trakcie przeglądania rzeczy pani Barbara znalazła w kieszeni ubranka należącego do Tomaszka sakiewkę, która rok temu zginęła ojcu. Oboje rodzice byli tym wstrząśnięci. Bogumił przez dwa dni chodził ponury i unikał swego syna. Jego stan był wywołany nie tylko tym, że chłopak wziął sakiewkę z pieniędzmi, ale że zapytany nie przyznał się, dając nawet słowo, iż nic takiego nie nastąpiło. Ojciec czuł, jakby cały jego świat nagle się rozpadł, gdyż doszedł do wniosku, że nie spełnił swego podstawowego obowiązku wobec dzieci i innych ludzi, z którymi kiedyś te dzieci będą obcować. W niedzielne popołudnie podjął wreszcie z Barbarą rozmowę na ten temat, ale był bardzo zaskoczony, gdy małżonka zaczęła bronić swego ośmioletniego synka tłumaczeniami, że może tę sakiewkę gdzieś znalazł oraz, że jeśli nawet było inaczej, to ona zna wielu ludzi, którzy popełniali w dzieciństwie gorsze czyny, a później wyrośli na dobrych obywateli i wartościowych ludzi. Oboje doszli jednak do wniosku, że Bogumił będzie musiał zacząć interesować się bardziej synem i poświęcać mu więcej czasu.

XXVIII

Bogumił przygotowywał się do poważnej rozmowy z Tomaszkiem, lecz wyjazd Agnisi do szkoły odsunął na bok wszystkie troski rodziców. Pożegnanie „ze wszystkim i wszystkimi” trwało nieco czasu. Wieczorem rodzice z córką dotarli do Kalińca. Okazało się, że pani Barbara niepotrzebnie zalecała wielki pośpiech, gdyż Agnisia znalazła się w szkole o dzień wcześniej od innych dziewczynek. Została przez panią Wenordenową przyjęta bardzo życzliwie i otrzymała miejsce w pokoju, który miała dzielić z czterema innymi uczennicami oraz jedną z nauczycielek, której łóżko było oddzielone od pozostałych parawanem. Następnego dnia Niechcicowie dowiedzieli się, iż cena placów na Oczkowie poszła w górę, a w najbliższym czasie nastąpi nowa podwyżka. Wszystko układało się wspaniale i Bogumił z Barbarą zaczęli też żywić większą nadzieję w związku z przyszłością ich krnąbrnego synka.

PODSUMOWANIE:

Gatunek powieści: Noce i dnie można interpretować z różnej perspektywy gatunkowej, ponieważ powieść ma cechy różnych odmian tego gatunku literackiego. Można w niej odnaleźć wątki autobiograficzne: prototypem postaci głównych bohaterów, Barbary i Bogumiła, byli najprawdopodobniej rodzice pisarki, siebie samą sportretowała w osobie Agnieszki (najstarszej córki Niechciców), miejsca akcji mają wiele wspólnego z, autentycznymi miejscowościami: Kaliniec jest obrazem Kalisza, Serbinów - Russowa. Noce i dnie to także typowa saga rodzinna, „powieść rzeka”, w której przedstawione zostały losy wielu pokoleń rodu, z wieloma odnośnikami w daleką przeszłość. Podobne sagi ma także literatura europejska (T. Mann Buddenbrookowie, J. Galsworthy Saga rodu Forsytów). Rodzina Niechciców żyje w konkretnym momencie historycznym i wydarzenia polityczno-społeczne mają dla jej członków znaczenie (wątek powstania styczniowego w życiu Bogumiła, formowanie się klasy kapitalistów i nowego środowiska mieszczańskiego). Niebagatelną rolę w jej życiu odgrywa również przyroda, natura, cykl nocy i dni, zgonów i narodzin. Rytm życia wyznaczają też uroczystości rodzinne - okazja do rozmów, spotkania wszystkich krewnych, co łączy, wzmacnia więzy.

Można mówić o Nocach i dniach jako o eposie, autorka ukazała w powieści los bohaterów na tle ważnego momentu w dziejach całego narodu (sytuacja po powstaniu styczniowym, upadek wielkiej własności ziemskiej, nastroje polityczne w Europie, wreszcie wybuch I wojny światowej).

Ogólnie rzecz biorąc utwór M. Dąbrowskiej jest powieścią społeczno-obyczajową. Wiele wątków, bogata galeria bohaterów, przemiany społeczne i polityczne na ziemiach polskich na przełomie wieków XIX i XX, a także problemy i radości życia rodzinnego w pełni uprawniają do takiego wniosku.

Przemiany społeczno-polityczne: Dąbrowska porusza w swej powieści wiele problemów, jednak przede wszystkim usiłuje się skupić na ukazaniu życia zubożałej szlachty, przyczyną upadku której stał się rozprzestrzeniający się kapitalizm. Ta próba pokazania pewnego procesu społeczno-historycznego nadaje dziełu wymiar epicki. Środowiska ziemiańskie zaczynają tracić swą dotychczasową pozycję i rangę społeczną, rozwijają się miasta, rośnie ranga mieszczaństwa, z dawnej szlachty rodzi się polska inteligencja. Jest to inteligencja pracująca, chwytająca się różnych, pozwalających jej przeżyć prac: dzierżawy, administrowania cudzymi majątkami, handlu, pracy w urzędach czy też nauczycielstwa.

Wyraźnie rośnie w społeczeństwie rola mieszczaństwa. Posiadacze drobnych oszczędności i kamienic zaczynają się bogacić. Zakładają sklepy, wynajmują mieszkania, spekulują znaczącymi w mieście terenami (jak np. place na Oczkowie, gdzie ma przebiegać linia kolejowa). Wraz z rozwojem przemysłu rośnie znaczenie miast i następuje ich szybki rozwój.

Dąbrowska ukazała także rolę nowej młodzieży, zdobywającej wykształcenie za granicą, imponującej nie tylko poziomem intelektualnym, ale także patriotyzmem (Agnieszka, Anka). Ci ludzie prezentują całkowicie nowe, świeże, szersze spojrzenie na sprawy społeczne i narodowe. Widzą potrzebę zmian, ale szanują pracę i osiągnięcia starszego pokolenia.

Pisarka doskonale przedstawia środowisko małego prowincjonalnego Kalińca. Miasteczko ma swoją elitę, do której należą bratowa Barbary, Michalina Ostrzeńska i Stefania Holszańska. To one są głównymi postaciami miejskich uroczystości. Porwane pozytywistycznymi ideami zajmują się filantropią i działalnością społeczną. Początkowo więcej w tym zabawy niż prawdziwej troski o dobro warstw uboższych, niemniej jednak ich działalność daje konkretne efekty. Są to już kobiety niezależne, samodzielne, energiczne (zwłaszcza Michalina), prawdziwe emancypantki.

Narrator i narracja: Mówi się o narracji polifonicznej w Nocach i dniach - autorka przedstawia tu bowiem wydarzenia z różnych punktów widzenia różnych postaci. Dzięki temu narracja jest w miarę obiektywna, a jej język złożony i bogaty. Pisarka często używa nieosobowych form czasownika („mówiono”, „przekonano się”, „zauważono”), co sprawia wrażenie, jakby narrator uczestniczył w wydarzeniach, ale unika wyrażania własnych opinii.

Praca i miłość w Nocach i dniach: Wątek pracy i miłości przeplatają się nawzajem w świecie powieściowym i są ważne w życiu każdej postaci. Praca i miłość to najważniejsze wartości w życiu głównych bohaterów powieści, Bogumiła i Barbary. Bogumił nieodmiennie kojarzy się w pierwszym rzędzie z pracą. Kocha ziemię, żyje w zgodzie z cyklem pór roku, odwiecznym, pradawnym cyklem natury. Jest człowiekiem, który nie znosi bezczynności. Bodźcem do pracy jest dla niego miłość, jaką darzy żonę. Dla Barbary najważniejszą siłą jest w życiu miłość. Jej wyobrażenia i pragnienie przeżywania tego uczucia rozmijają się z rodzajem miłości, jaką ofiarowuje żonie Bogumił. Barbara pragnie romantycznych uczuć, porywów, zapomnienia. Nie istnieje dla niej „uczuciowy rozsądek”. Dlatego latami pielęgnuje uczucie do Józefa Toliboskiego - ukochanego z czasów młodości. Życie rodzinne, solidne oparcie w osobie męża, jego szczerość, ciepło, serdeczność, potem miłość do dzieci są bodźcami do pracy dla dobra rodziny.

Praca jest w powieści ukazywana zgodnie z ideałami pozytywistycznymi. Bogumił wraca z pól radosny, szczęśliwy. Wydaje się, że łączy go z ziemią niemal organiczny związek. Praca na niej daje utrzymanie, gwarantuje dobrobyt, satysfakcję, szczęście. Miłość natomiast ukazywana jest jako siła demoniczna, zgodnie z konwencją modernistyczną. Niszczy, jest zazwyczaj nieodwzajemniona, nieszczęśliwa. Powoduje tragedie, wewnętrzną pustkę, rozpacz. Taka miłość stała się w powieści udziałem Barbary, jej siostry - Teresy Kociełłowej oraz nauczycielki - pani Cecylii Mroczkówny.

BRUNO SCHULZ

BIOGRAFIA

Brimo Schulz urodził się 12 VII 1892 r. w Drohobyczu. Był synem kupca bławatnego Jakuba Schulza i Hanrietty z Hendel Kuhmärkerów. Rodzina należała do środowiska galicyjskich Żydów, nie kultywowano w niej jednak tradycji żydowskich i mówiono po polsku.

W 1902 r. Schulz rozpoczął naukę w gimnazjum realnym. Już wówczas wykonywał rysunki świadczące o jego kompleksach i skłonnościach masochistycznych. W 1910 r. pisarz zdał malwę. W czasie I wojny światowej przebywał w Wiedniu, gdzie przez kilka miesięcy studiował malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych, Wkrótce jednak powrócił do Drohobycza. Nieustannie zajmował się działalnością artystyczną. Początkowo były to malarstwo i rysunek, później zajął się także pisarstwem. Od 1924 r. pracował jako nauczyciel rysunku, robót ręcznych i matematyki w gimnazjum w Drohobyczu. Był to okres znaczących w biografii pisarza znajomości literackich: z Władysławem Riffem utalentowanym studentem polonistyki, Stanisławem Ignacym Witkiewiczem, Deborą Vogel, w końcu z „pierwszą damą” literatury dwudziestolecia z, Nałkowską. Dzięki jej pomocy w 1933 r. zostały wydane Sklepy cynamonowe. Do 1939 r., Schulz zajmował się twórczością literacką i krytyczną. Po wkroczeniu do Drohobycza armii hitlerowskiej pisarz został przeniesiony do getta żydowskiego. Udawało mu się przetrwać dzięki „opiece” gestapowca Landaua. Warszawscy przyjaciele Schulza przygotowali dla niego fałszywe dokumenty i plan ucieczki. W przeddzień jego wykonania, 19 XI 1942 r., pisarz został zastrzelony.

Twórczość literacka: zbiory opowiadań - Sklepy cynamonowe (I9.V1), Sanatorium pod Klepsydrą (1936), opowiadania - Jesień, Republika marzeń, Kometa, Ojczyzna oraz bogaty zbiór pism krytycznych. Obfita korespondencja pisarza uległa w większości zniszczeniu lub zaginęła.

Twórczość malarska: spośród bogatego zbioru prac plastycznych ocalała tylko jedna akwarela, cykl grafik Xięga bałwochwalcza.

Sklepy cynamonowe

CZAS POWSTANIA UTWORÓW: Bruno Schulz zaczął pisać około roku 1925. Jego pierwszy znany utwór, Noc lipcowa, pochodzi z roku 1928, ale w druku ukazał się dopiero osiem lat później. Schulz był bowiem zbyt nieśmiały, aby liczyć na wydanie swoich dzieł, dlatego też tworzył „do szuflady”. Talent Schulza odkryła Zofia Nałkowska, która spowodowała wydanie jego debiutanckiej książki - był to zbiór opowiadań Sklepy cynamonowe (1933, postdatowany na rok 1934). Wkrótce po debiucie Schulz dokonał przekładu powieści Franza Kafki Proces. Przekład ten ukazał się w roku 1936. Zachęcony sukcesem, pisarz publikuje w roku 1937 zbiór opowiadań Sanatorium pod Klepsydrą, na który złożyły się utwory wcześniejsze od opowiadań ze Sklepów cynamonowych.

BOHATEROWIE - CHARAKTERYSTYKA:

Ojciec - Jakub - imię kojarzy się z biblijnym Jakubem, który w Księdze Rodzaju spierał się z Aniołem. Zresztą w opowiadaniu Nawiedzenie pisarz opisuje podobną scenę. Ojciec ma jednak w utworach Schulza wiele twarzy. Raz jest kupcem bławatnym (jak w rzeczywistości), raz czarodziejem, magiem. Ojciec w każdym wcieleniu jest potężną indywidualnością. W specyficzny sposób postrzega świat, kosmos i proces stwarzania. Jest autorem monologu o stwarzaniu, kreacji (Traktat o manekinach), w którym umiejętność tworzenia nowych istot przypisuje nie tylko Bogu. Uważa, że każdy może w dowolny sposób kształtować materię, w charakterze której leżą plastyczność i uległość. Stąd jego program „demiurgii” (tworzenia) dla wszystkich: „pragniemy rozkoszy twórczej... Chcemy stworzyć po raz wtóry człowieka...”.

Ojciec nie poprzestaje na słownych deklaracjach. Prowadzi własne eksperymenty twórcze (Ptaki), niestety kończą się one wielką klęską (Noc wielkiego sezonu). Ojciec staje się w opowiadaniach symbolem prób wydostania się spod przytłaczającej, małomiasteczkowej atmosfery oraz ludzkich ograniczeń. Chce absolutu, mistycyzmu na co dzień. Rozmawia z Bogiem, wnika w tajniki życia (Ptaki, Karakony), próbuje swoich twórczych możliwości.

Syn - Józef - narrator - mały chłopiec, jeszcze uczeń, odkrywający świat, spoglądający na rzeczywistość oczami dziecka. W poznaniu kieruje się instynktem, podąża w stronę zdarzeń, osób i miejsc, do których czuje naturalny pociąg: kuzyn Emil, Tłuja, włóczęga z ogrodu (Pan bez fletu), ulica Krokodyli. Spogląda na świat jak na rzeczywistość mistyczną, odkrywa w sobie całe pokłady wiedzy przeszłych pokoleń.

STRESZCZENIE:

Sierpień

I

Ojciec bohatera (a zarazem narratora), Jakub (w niektórych scenach utożsamiany z biblijnym Jakubem), wyjeżdżał co roku w lipcu „do wód”. Tę część wakacji spędzał bohater wspólnie z matką i swym starszym bratem oraz służącą Adelą. Zajmowali oni duże, „ciemne mieszkanie na pierwszym piętrze kamienicy w rynku”. W sobotnie popołudnia matka zabierała ich na spacer. Najczęściej przechodzili przez opustoszały i zalany słońcem, zakurzony rynek, mijali aptekę mieszczącą się „na rogu ulicy Stryjskiej”, a następnie wędrowali w stronę przedmieścia, które swoimi domkami pogrążonymi w zieleni ogródków bardziej przypominało wioskę niż miasto.

II

Bohater obserwuje skąpany w promieniach sierpniowego słońca, zachwaszczony ogród i parkan, za którym znajdowało się śmietnisko zarosłe dziko bodiakiem. Tam swoją siedzibę miała Tłuja - nazywana tak przez mieszkańców „skretyniała dziewczyna”. Siedziała na starym pomalowanym na zielono łóżku i - otoczona rojem much - to drzemała, to znów mówiła coś do siebie półgłosem. Od czasu do czasu ciszę przerywały jej dzikie okrzyki. Jej matka, „mała, żółta jak szafran kobieta”, najmowała się u gospodyń „do szorowania podłóg”.

III

W jednym z domków na przedmieściu mieszkała ciotka bohatera - Agata - kobieta „wielka i bujna, o mięsie okrągłym i białym, cętkowanym rudą rdzą piegów”. Jej mężem był wuj Marek - mężczyzna zdominowany całkiem przez energiczną małżonkę, „mały, zgarbiony, o twarzy wyjałowionej z płci”. Córka Agaty - Łucja, była dorastającą dziewczyną „z głową nazbyt rozkwitłą i dojrzałą na dziecięcym i pulchnym ciele o mięsie białym i delikatnym”. Podczas wizyt w tym domu młody bohater znudzony ciągłymi narzekaniami ciotki marzył, aby zajął się nim najstarszy z kuzynów - Emil: „mistrz sztuk karcianych” rozsiewający wokół siebie „dziwny zapach dalekich krajów”. Był to mężczyzna o twarzy „zwiędłej i zmęczonej”, która „zdawała się z dnia na dzień zapominać o sobie, stawać się pustą ścianą z białą siecią żyłek, w których, jak linie na zatartej mapie, plątały się gasnące wspomnienia tego burzliwego i zmarnowanego życia”. Marzenia chłopca spełniały się - kuzyn Emil wychodził do drugiego pokoju wołając malca, któremu pokazywał następnie „wizerunki nagich kobiet i chłopców w dziwnych pozycjach”.

Nawiedzenie

I

Tego roku zima nadeszła wcześnie. Ojciec coraz bardziej podupadał na zdrowiu. Niekiedy musiał spędzać w łóżku całe dnie. Mimo choroby nie zaniedbał ciągłej kontroli sklepu poprzez sprawdzanie ksiąg handlowych, które przynoszono mu do pokoju. Często kłócił się z matką, łajać ją za niedbalstwo w prowadzeniu rachunków. Jego choroba miała raczej podłoże psychiczne niż fizyczne. Ojciec zamykał się coraz bardziej w sobie i często wielkim wysiłkiem tłumił wzbierającą w nim agresję. Pewnej nocy bohater słyszał, jak jego rodzic wykrzykuje coś do domniemanego rozmówcy. „Rozmawiał z Bogiem” i walczy ł z Nim na wzór biblijnego Jakuba.

II

Z początku ojciec wiele czasu spędzał na gwałtownych dyskusjach i sporach z samym sobą. Później uspokoił się i pozornie powrócił do cichej pracy przy księgach. Okazywało się jednak, że wyklejał księgę rachunkową „kolorowymi odbijankami”. Potem zaczął ginąć na całe dni w ciemnych zakamarkach przestronnego mieszkania. Domownicy szybko przyzwyczaili się do jego dziwactw i nie przeszkadzali mu, on zaś żył w coraz hardziej oderwanym od rzeczywistości, własnym świecie.

Ptaki

Była pełnia zimy. Ojciec nie wychodził już w ogóle z domu. Zajmował się paleniem w piecach i kontemplacją pełgających w paleniskach płomieni. Później jednak odnalazł swą nową pasję - zwierzęta. Zaczął od sprowadzania z zagranicy zapłodnionych jaj ptasich, które podsuwał kurom do wysiadywania. Następnie odbierał pisklęta i opiekował się nimi. Wkrótce jednak wynikła konieczność przeniesienia ojca z jego uciążliwą dla pozostałych domowników menażerią do dwóch pokojów na poddaszu. Przez kilka tygodni znikał tam na długie godziny, przebywając ciągle z ulubieńcami. Pewnego razu jednak młoda służąca Adela, jedyna osoba, której słuchał, weszła do jego królestwa i przerażona smrodem oraz wielkimi ilościami ptasiego kału pokrywającego podłogę i sprzęty wypędziła miotłą przez okno rozwrzeszczane towarzystwo. Był to dla ojca cios, ale mężczyzna upodabniający się coraz bardziej do jednego ze swych ulubieńców - ogromnego, chudego kondora, przesiadującego wiele godzin bez ruchu - nie sprzeciwił się woli służącej.

Manekiny

Po pamiętnej przygodzie z ptakami ojciec na długo zamknął się w sobie i zniknął z oczu domowników, przesiadując samotnie w jednym z pokojów. Wychodził z rzadka i tylko pod nieobecność Adeli. Do domu zawitała szara i przepełniona nudą pustka. Hałas ptasiego bractwa i ruch, który wprowadzało ono do pomieszczeń, był jedną z nielicznych rozrywek przerywających monotonię małomiasteczkowego życia. Wszyscy domownicy - oprócz Adeli - zanurzyli się głęboko w tę leniwą i ciężką atmosferę. Pewnego razu ojciec, w czasie swej wyprawy przez mieszkanie, natknął się w jednym z pokojów na Poldę i Paulinę - młode „dziewczyny do szycia”, które rozkładały się każdego popołudnia ze swymi przyborami i przystępowały do niezmordowanej pracy. Ojciec popatrzył na nie jak na dziwne zjawisko wymagające naukowego zbadania i od tej pory zaczął z nimi przesiadywać, zabawiając je swoimi wywodami i rozpraszając wiejącą zewsząd nudę. Dziewczęta szybko dostały się pod silny wpływ jego „przedziwnej osobowości”.

Traktat o manekinach

Albo wtóra Księga Rodzaju

Ojciec przedstawiał szyjącym dziewczętom swą dość zawiłą i ocierającą się o herezję wizję świata. Twierdził, że pierwszy stworzyciel, Demiurgos, „nie posiadł monopolu na tworzenie”. Zdolność tworzenia bowiem posiada każdy duch. Sama materia nie jest martwa, ale również posiada - nie wykorzystywane chwilowo - możliwości tworzenia rozmaitych form przypominających istoty żywe, choć nimi nie będące. Ojciec stawiał się na stanowisku „wtórnego demiurga” i pragnął tworzenia ulotnych form, które miałyby do spełnienia tylko jedno zadanie - podobnie jak manekiny. Stworzeni w taki sposób ludzie mieliby np. tylko te kończyny (jedną rękę lub jedną nogę), które byłyby im niezbędne do wykonania przeznaczonego im, jednorazowego zadania. Ten wtórny człowiek byłby zatem stworzony „na obraz i podobieństwo manekina”. W tym momencie Adela wysunęła spod sukni swą ubraną „w czarny jedwab” stopę. Ojciec zamilkł i poczerwieniał wpatrzony w wyprężoną nóżkę. Równocześnie stracił nagle cały swój zapał i zamknął się w sobie, siedząc sztywno, a potem spokorniały podniósł się powoli ze spuszczonymi oczami, postąpił krok naprzód, jak automat, i osunął się na kolana.

Traktat o manekinach

Ciąg dalszy

Następnego wieczoru ojciec powrócił do tematu. Tym razem zaczął się z wielką pasją użalać nad losem materii, która jest przepełniona cierpieniem spowodowanym przede wszystkim nieświadomością własnej istoty. Nieświadomość ta powoduje, że człowiek może nadać jej formę błazeńskiej lub wykrzywionej w boleści maski, a następnie śmiać się ze swego dzieła, a materia będzie tak trwać w wewnętrznym napięciu, niezdolna jednak do uświadomienia sobie własnej postaci oraz zrzucenia nałożonych na nią kształtów. Ojciec nagle zamilkł, choć jego twarz nadal wyrażała wewnętrzne wzburzenie, i stał jak zatrzymany automat. W tym momencie Adela podeszła do niego i z rękami na biodrach, bardzo dobitnie wydała tajemnicze polecenie. Dziewczęta siedziały ze spuszczonymi oczami, jak zdrętwiałe.

Traktat o manekinach

Dokończenie

W któryś z kolejnych wieczorów ojciec zaczął swój wykład od opisu pewnych form materii, otrzymanych przez „zawieszenie pewnych skomplikowanych koloidów w roztworach soli kuchennej”, które mogą naśladować prymitywne zwierzęta w podstawowych funkcjach życiowych, takich jak ruch czy oddychanie. Jednak o wiele bardziej skomplikowane formy przybierać mogą wnętrza domów czy poszczególnych starych, z dawna nic wykorzystywanych pomieszczeń, które są przepełnione „emanacjami” uczuć, wrażeń i fantazji żyjących w nich niegdyś ludzi. W domach takich przesiąkają owymi emanacjami wszystkie sprzęty i meble. Jakub opisywał, jak kiedyś zdarzyło mu się w jednym z takich opuszczonych i zapomnianych pokoi zobaczyć drzewa rozkwitające pełnią barw fantazyjnych kwiatów. Drzewa te jednak znikły jeszcze przed zmrokiem. Potem opowiadał o zwyczajach prymitywnych plemion, które balsamowały zwłoki zmarłych i umieszczały ich jako elementy dekoracyjne w swoich siedzibach. Szczytem przemowy był opis jego brata, który „na skutek długiej i nieuleczalnej choroby zamienił się stopniowo w zwój kiszek gumowych”. Makabryczność przedstawianych obrazów stała się dla słuchaczek nie do zniesienia, Adela zatem podeszła do mówcy i z daleka wykonywała palcem ruchy łaskotania, którego ojciec bardzo się bał. Zaczął się wycofywać z pokoju, służąca zaś postępowała za nim krok w krok.

Nemrod

Sierpień tego roku bohater spędził na zabawach z małym pieskiem Nemrodem - przyniesionym do domu przez starą pomywaczkę. Na nowego lokatora nikt z domowników nie zwracał uwagi, dla chłopca zaś stał się obiektem obserwacji i badań, dotyczących rozwoju i dojrzewania życia w ogóle. Piesek powoli zaczynał poznawać otaczającą go rzeczywistość, terytorium jego stała się kuchnia, w której krzątała się bez przerwy Adela. Podczas swoich zabaw zwierzę odkryło, że to, co wydawało mu się być nowe, istniało już wcześniej, gdyż odnajdywał instynktownie zakodowane gdzieś głęboko w psychice określone i odpowiednie do poszczególnych sytuacji formy zachowań. Jednym z przykładów takich zachowań było szczekanie, które nigdy wcześniej nie wydobywało się z psiego pyska, pojawiło się zaś w momencie, kiedy potrzebny był jakiś środek wyrazu oburzenia i nienawiści na widok całkiem odmiennej i niezrozumiałej formy życia -karakona wędrującego po podłodze w kąt kuchni.

Plan

W najdalszym krańcu podwórza, obok ubikacji i cuchnącej nitki ścieku, chłopcy dokonali wyłomu w parkanie, usuwając jedną ze spróchniałych desek, i weszli do starego, zdziczałego sadu. Autor jako chłopiec lubił wyprawiać się tam, szczególnie w blasku południowego żaru, i uganiać się za motylami. Pewnego razu motyl doprowadził go w gęstwę łopianów, wśród których siedział w kucki brudny i obdarty włóczęga. Na widok chłopca na jego twarzy pojawiło się wpierw znamię jakiegoś bólu, a następnie rozległ się głośny śmiech. Chłopiec stał nieruchomo patrząc za odchodzącym powoli żebrakiem, bożkiem starego sadu - „Panem bez fletu”.

Pan Karol

Żona wuja Karola wybrała się z dziećmi na wakacje na letnisko oddalone o godzinę drogi od miasta. W każde sobotnie popołudnie słomiany wdowiec wybierał się do nich w odwiedziny. Wieczorem powracał do nie posprzątanego mieszkania i ciężko opadał na nie pościelone łoże. Następnego ranka budził się i pogrążał w rozmyślaniach, „wciągał do notesu wydatki, kalkulował, obliczał i marzył”. Ten trzydziestokilkuletni, tyjący już mężczyzna, na którego ciele odbijały się „nadużycia płciowe”, przeczuwał wtedy jakąś groźną i niewiadomą przyszłość, która na niego oczekiwała. Jednak nie obawiał się jej. Skończywszy swe rozważania powoli wykonywał czynności związane z poranną toaletą, następnie ubierał się i przygotowywał do wyjścia, aby - jak robił to przez cały tydzień - zanurzyć się w atmosferze nocnych hulanek. Podczas swych przygotowań odczuwał jakąś krytyczną obcość i dezaprobatę, z którą jakby spoglądały na niego domowe sprzęty.

Sklepy cynamonowe

Był środek zimy. Ojciec ciągle przebywał w innym niż reszta domowników świecie. Jego wyczulony węch i słuch pozwalały mu śledzić uważnie wszystkie - szczególnie wyraźnie dobiegające nocami - odgłosy starego domu: trzaski, szmery, szelesty i inne dźwięki, które łączyły się z masą tajemniczych, nieokreślonych bliżej woni. Matka, widząc to wszystko, próbowała oderwać męża od tej pogrążonej w mrokach tajemnicy rzeczywistości, wyciągając go na wieczorne spacery. Pewnego wieczoru zaś wpadła na pomysł, aby udać się z całą rodziną do teatru. Po przybyciu na miejsce okazało się, że ojciec zapomniał portfela z pieniędzmi. Wysłano zatem do domu małego Józefa (narratora), licząc że zwinny chłopak zdąży wrócić przed rozpoczęciem spektaklu. Jednak fantazja chłopca napotkała w tę piękną zimową noc zbyt wiele pokus, które sprawiły, że zboczył z drogi. Przypomniał sobie o sklepach cynamonowych - magazynach, w których można było oglądać i zakupić najrozmaitsze egzotyczne towary, sprzęty, albumy i książki. Chcąc na chwilę zajrzeć do owych sklepów, wszedł w gąszcz ciemnych uliczek. Po pewnym czasie ze zdumieniem stwierdził, że zamiast do sklepów, droga zaprowadziła go przed budynek, który kojarzył się z tylną ścianą miejscowego gimnazjum. Patrząc na gmach chłopiec przypomniał sobie dodatkowe lekcje rysunku prowadzone wieczorami przez profesora Arendta. Grupa młodych chłopców uczęszczała na te zajęcia. Podczas zajęć część z nich drzemała, kilku najgorliwszych zaś w migotliwym blasku świec próbowało swych sił w tworzeniu grafiki. Profesor często pokazywał też młodzieży stare ryciny przedstawiające rozmaite krajobrazy. Chłopiec poczuł nieprzepartą chęć zajrzenia do pracowni rysunku i wszedł do ciemnego i cichego budynku. Idąc mrocznymi korytarzami doszedł do ciągu wspaniałych sal, które w jego domysłach były mieszkaniem dyrektora gimnazjum. Chwilę podziwiał ich piękno, a następnie wyszedł na znaną sobie ulicę i wsiadł do dorożki, której woźnica - wzywany przez stojących pod szynkiem dorożkarzy - opuścił pojazd, który potoczył się dalej. Chłopiec zdał się całkowicie na łaskę i rozsądek ciągnącego dorożkę konia, który prowadził w stronę przedmieścia przez ulicę otoczoną ogrodami, które przekształciły się początkowo w parki, a potem w przepiękne lasy. Droga zaczęła wspinać się pod górę, koń zaś grzązł w coraz większych zaspach. W pewnym momencie zwierzę zatrzymało się. Chłopiec wysiadł i zobaczył, że koń ma na brzuchu czarną ranę. Chwile później koń zmalał do rozmiarów drewnianego konika - zabawki, bohater zaś zaczął schodzić w dół, ku miastu. Szedł coraz szybciej i szybciej, aż w końcu znalazł się w pobliżu miasta, gdzie zwolnił i podążył na rynek. Tu spotkał wielu ludzi podziwiających wspaniały obraz nocy, niby zimowej, a jednak ciepłej i przyjaznej. Chłopiec nie przejmował się tym, że rodzina być może oczekuje ciągle w teatrze na jego powrót. Chwilę później spotkał kolegów, którzy „zbyt wcześnie szli do szkoły, obudzeni jasnością tej nocy”. Razem z nimi, zamiast do domu, udał się „na spacer stromo opadającą ulicą”, pachnącą fiołkami.

Ulica Krokodyli

W jednej z szuflad ojcowskiego biurka leżał stary plan miasta. Niegdyś zajmował prawie całą ścianę pokoju, w tym czasie zaś był już książką składającą się z prostokątnych fragmentów całości. Na mapie tej ukazana była panorama miasteczka rozciągającego się w pobliżu doliny rzeki Tyśmienicy. Było to rodzinne miasto Józefa. Całość oddawała dość dokładnie wygląd miejscowości, ale w jednym miejscu pozostawiona była biała plama z zarysowanymi jedynie schematycznie kreskami kilku ulic. Była to okolica ulicy Krokodyli - najbardziej „zepsuta”, rzec by można, część miasta. Panowały tu tendencje do uprzemysłowienia i „amerykańskiej” nowoczesności. Wraz z zalążkami fabryk rozwijał się tu styl taniego i nieudolnego naśladownictwa wielkomiejskości. Dominowała szarość i widoczne było zabieganie, przez które jednak przebijał się jakiś zamęt i bezcelowość bieganiny mieszkańców tej części miasta. Widać to było szczególnie w charakterystycznej komunikacji. Dorożki pędziły po ulicach bez dorożkarzy, biegających w tym czasie z własnymi sprawami, prowadzone jedynie niewprawną ręką pasażerów. Tramwaje często pozbawione były „przedniej ściany”. Najdziwniejsza zaś była kolej. Pociąg nadjeżdżał z najbardziej nieoczekiwanego kierunku, zatrzymywał się na środku ulicy, która stawała się przez ten moment dworcem kolejowym, a następnie za nim oczekujący pasażerowie zdążyli pokonać problemy związane ze zdobyciem biletów, którymi spekulowali pracownicy kolei - odjeżdżał, znikając w oddali. Wszystko w tej dzielnicy wyglądało na niedokończone, niezdecydowane, jakby wszystko zawisło w powietrzu. Było tak nawet z atmosferą rozwiązłości unoszącą się nad tą częścią miasta. Każda kobieta idąca ulicą imała w sobie coś z prostytutki. Taka też była opinia o wszystkich mieszkankach dzielnicy. Jednak i owo „zepsucie” było tylko nędznym i nie dokończonym naśladownictwem wielkomiejskiej rozpusty, nowoczesności.

Karakony

Po śmierci ojca dom pogrążył się w monotonii. Adela wprowadziła na nowo porządek wśród wszystkich sprzętów. Szczególną jej opieką cieszył się salon - rzadko odwiedzane, reprezentacyjne pomieszczenie domu, którego wyniosłą powagę i uporządkowanie psuł jedynie pęk pawich piór stojący w wazonie. Stał tam tez wypchany kondor, wierny towarzysz nieobecnego już ojca. Pewnego popołudnia bohater wypytuje matkę o czarny okres z życia swego rodzica, związany z plagą karakonów. Ojciec zobaczywszy któregoś z tych owadów, rzucał się z odrazą na niego i nadziewał go na „lancę”. Po pewnym czasie chory mężczyzna pogrążył się w „fascynację wstrętu”, stanowiącą jeden z etapów jego zauroczenia wszelkimi zwierzętami. Bohater widział nieraz nocami jak jego ojciec - w dzień przy gaszony i milczący, pogrążony w niemej walce z natrętnym pragnieniem - leży nago na podłodze i wykonuje ruchy przywodzące na myśl znienawidzone przez niego karakony. Od tego czasu domownicy „wyrzekli się ojca”, który zaczął się ukrywać po różnych zakamarkach mieszkania, podobnie jak wspomniane wyżej owady.

Wichura

Na początku tego fragmentu znajduje się opis antropomorfizowanych naczyń i rupieci, które zalegając przeładowane strychy, zalewały nocami miasto czarną, nie kończącą się rzeką. Swoim zgiełkiem jakby sprowokowały nadejście straszliwej wichury i spustoszenie miasta. Narrator opowiada wydarzenia, które rozegrały się podczas tej potężnej, trwającej trzy dni wichury. Któregoś ranka matka nie pozwoliła mu udać się do szkoły. Nad miastem widać było poszarpane i rozwłóczone wiatrem po całym niebie chmury. Silne podmuchy wiatru zniechęciły mieszkańców do opuszczania domów. Ponieważ ojciec tej nocy nie wrócił ze sklepu, matka postanowiła wysłać do niego z obiadem jednego z subiektów - Teodora. Towarzyszył mu w tej wyprawie starszy brat bohatera. Obaj wszakże powrócili po pewnym czasie twierdząc, że w ciemnościach i szalejącym wichrze nie mogli odnaleźć drogi i że ledwie udało im się wrócić. Matka wraz Adelą próbowały w międzyczasie rozpalić w piecu ogień, jednak wiatr uniemożliwił to wdmuchując gwałtownie przez palenisko kłęby sadzy i popiołu oraz gasząc zapałki. Wśród przewijających się przez dom przygodnych gości - sąsiadów usiłujących dotrzeć do własnych mieszkań - była też ciotka Perazja, „drobna, ruchliwa i pełna zabiegliwości” kobieta. Kawałkami papieru rozpaliła przy kominie ogień, nad którym Adela próbowała opalić z resztek pierza zabitego koguta. Ptak w pewnym momencie zaczął się gwałtownie rzucać i spłonął. Ciotka wpadła w gniew, zaczęła złorzeczyć służącej i biegać po kuchni. W stercie drewna opałowego zgromadzonego w kącie znalazła dwie cienkie drzazgi, na których - jak na szczudłach - kontynuowała swój nerwowy bieg do momentu, aż skurczyła się, sczerniała i znikła. Później wszystko powróciło do normy, domownicy zaś podjęli przerwane na ten czas zajęcia.

Noc Wielkiego Sezonu

Pomiędzy jesienią i zimą „zdziwaczały czas” wydał z siebie dziwny, dodatkowy okres „trzynasty, nadliczbowy i niejako fałszywy” miesiąc. Ojciec siedział w swym sklepie wypełnianym coraz to nowymi dostawami materii rozmaitych i wielobarwnych na wzór jesieni. Zbliżał się Wielki Sezon. O szóstej wieczorem miasto zaroiło się od tłumów, podążających w stronę wypełnionych towarami sklepów. Ojciec z niepokojem wsłuchiwał się w odgłosy wydawane przez zbliżającą się ciżbę ludzką i stawał się coraz bardziej nerwowy, gdyż nie mógł odnaleźć swych subiektów, tak potrzebnych w momencie zalewu sklepu przez tę ludzką falę. Poszukując ich stwierdził, że wszyscy uganiają się po domu za Adelą. Tłum wtoczył się do wnętrza. Ojciec stanął na ladzie i zaczął puzonem zwoływać głuchych na to wezwanie subiektów. Ludzie domagali się jednak, aby rozpoczęła się sprzedaż, zatem ojciec zaczął się uwijać wśród spiętrzonego, wzorzystego krajobrazu kolorowych płócien. Poruszał się pośród rozkrzyczanego tłumu jak prorok uniesiony świętym i gniewnym zapałem. W niektórych miejscach widać było stojące grupy Żydów, należących do „Wielkiego Zgromadzenia”. Toczyli między sobą dyskusje, odcinając się od tłumu swoją majestatyczną godnością. Również na tle tłumu przechadzali się „ojcowie miasta, mężowie Wielkiego Synhedrionu” i podobnie do poprzednich rozmawiali ze sobą z namaszczeniem. Ciżba przerzedzała się, ojciec zaś powoli się uspokajał. W pewnym momencie dostrzegł nadlatujące chmary ptactwa. Było to pokolenie zrodzone z jego rozpędzonych przez Adelę wychowanków. Zbliżające się ptaki były bardzo kolorowe, ale równocześnie okaleczone - ślepe, pokryte grubymi naroślami, ze zniekształconymi dziobami. Nie reagowały na nawoływania ojca. Niektórzy spośród tłumu zaczęli strącać je kamieniami. Na nic zdały się nawoływania i ostrzeżenia ojca. Spadające na ziemię ptaki przypominały już tylko chaotyczną stertę pierza. Ojciec dobiegł do padliny i z przerażeniem zobaczył, że jego hodowla doprowadziła do powstania okropnych, niezdolnych właściwie do życia tworów. Nieudolny twórca pogrążył się w smutku. Wstawał ranek. Spośród bel materiału podnosili się zaspani subiekci, a w kuchni Adela mełła kawę.

PODSUMOWANIE:

Proza poetycka: Cechą charakterystyczną obu zbiorów opowiadań Schulza jest ich przynależność gatunkowa. Zarówno Sklepy cynamonowe, i Sanatorium pod Klepsydrą należy zaliczyć do tak zwanej prozy poetyckiej. W tego rodzaju książkach realistyczne czynniki fabularne zostają zepchnięte na drugi plan. Na plan pierwszy wysuwa się rzeczywistość zdeformowana, odkształcona i zmitologizowana. W przypadku opowiadań Schulza mamy do czynienia z poetycko-fantastycznym przetworzeniem realiów życia w małym galicyjskim miasteczku sprzed pierwszej wojny światowej.

Deformacja rzeczywistości w opowiadaniach Schulza: W Sklepach cynamonowych, które stanowią bardziej zwartą treściowo całość niż Sanatorium..., czynnikiem organizującym świat przedstawiony jest retrospektywny powrót bohatera-narratora do czasów dzieciństwa. Dzieje się to podobnie jak w marzeniu sennym. Bohater, przypominając sobie swoje dzieciństwo, przypomina sobie jednocześnie sylwetki ojca, matki, bliskich i znajomych, także ulice, budynki i ich wnętrza. Wspomnienia są zniekształcone, niektóre mało istotne wydarzenia urastają do rangi symbolu, inne, kiedyś ważne sprawy, kurczą się i znikają. Obraz jest falujący, płynny, przedmioty i ludzie dowolnie zmieniają kształty. Nie inaczej jest również w opowiadaniach z Sanatorium pod Klepsydrą. Na przykład bohater Wiosny rozmawia z Bianką w pokoju, który nagle okazuje się być lasem, a las - pociągiem.

Czas w opowiadaniach Schulza: Czas historyczny to okres dzieciństwa i młodości pisarza. O wiele ważniejszy jest jednak czas jako czynnik budujący świat przedstawiony. Podobnie jak przestrzeń, czas w opowiadaniach często przekracza uznane przez nas ramy jak noc, dzień, poranek, wieczór, tydzień, miesiąc. Schulz pisze na przykład: „Każdy wie, że w szeregu zwykłych, normalnych lat rodzi niekiedy zdziwaczały czas ze swego łona, lata osobliwe lata inne, lata osobliwe, lata wyrodne, którym, jak szósty, mały palec u ręki, wyrasta kędyś trzynasty, fałszywy miesiąc”.

Pisarz często ujmuje czas jako cykl dni, pór roku, lat. W większości jego opowiadań już tytuł lub pierwsze zdanie zawiera informację o dniu i porze roku, w jakich rozgrywają się przedstawione wydarzenia. Każda pora roku ma przy tym odmienny, sobie tylko właściwy charakter: wiosna - czas planów, lato - spełnienie marzeń, jesień rozczarowanie, zima jest „pustą” porą, w której odbijają się wszystkie pozostałe pory (J. Jarzębski). To zimą ojciec przeprowadza swe twórcze eksperymenty z ptakami. Zimą także rozgrywa się akcja opowiadania Sklepy cynamonowe. I tu już wyraźnie widać, że zima zawiera pierwiastki wszystkich pór roku: zapach fiołków, anemony, woń wiosny.

Przestrzeń: W twórczości Schulza miejsca realne, rzeczywiste: Drohobycz, dom i rodziny Schulzów - kamienica przy rynku zostają przetworzone w wyobraźni pisarza i nabierają cech nadrealnych, niepokojących, zaskakujących, mitycznych. Duża część opowiadań rozgrywa się w domu. Jawi się on jako azyl, schronienie przed żywiołami kosmosu lub wręcz przeciwnie jest odzwierciedleniem pełnej dysonansów psychiki ludzkiej. Opisując przestrzeń interpretatorzy Schulza często sięgają po symbol labiryntu (J. Jarzębski). Formę labiryntu przybiera miasto nocą, mieszkanie, gmach gimnazjum, sklep. Bohater zagłębia się w labirynty, błądzi po nich, odkrywa nowe drogi, gubi się. Tą drogą może odkryć prawa i porządek rządzący światem, a wybierając swój szlak staje się konstruktorem, budowniczym swojej własnej przestrzeni.

Ludzie i manekiny: Na Sklepy cynamonowe składa się między innymi Traktat o manekinach. Jest to rodzaj wykładu, w którym ojciec przedstawia istotę swego lęku. Manekin cechuje się tym, że jest w środku pusty. Redukcja człowieka do funkcji manekina, to właśnie takie „wypatroszenie”, pokazanie, że człowieczeństwo nie jest już niczym istotnym. Ludzie w opowiadaniach Schulza przypominają takie właśnie manekiny, albo wręcz nimi są, jak w opowiadaniu Wiosna. Wuj Karol ukazany jest w opowiadaniu Pan Karol nie jako człowiek, ale jako lalka, która jest pozbawiona cech człowieczeństwa: „Potem leżał długo nieruchomy, z szklanymi oczyma, które były koloru wody, wypukłe i wilgotne. W wodnistym półmroku pokoju, (...) oczy jego jak maleńkie lusterka odbijały wszystkie błyszczące przedmioty”.

Ukazując niektórych swoich bohaterów, Schulz traktuje ich bardzo specyficznie: „Ciotka Agata (...) o mięsie okrągłym i białym”, „jej córka Łucja (...) o mięsie białym i delikatnym”. Człowiek został nie tylko zdehumanizowany ale również sprowadzony do rangi kawałka mięsa, na które można patrzeć jak na obiekt bez życia, coś do zjedzenia.

Manekiny są dla Schuza symbolami odczłowieczenia, bezduszności, komercjalizmu - zdominowania przez handel (Ulica Krokodyli). Człowiek w tych opowiadaniach ugrzązł w świecie prymitywnej erotyki, codzienności, nijakości. Ludzie są potępieni, skazani, nie mogą wyzwolić się spod przytłaczającej ich formy plastikowego manekina.

W Traktacie o manekinach Ojciec prezentuje także inną koncepcję manekina. Pojawia się tu definicja manekina jako rzeczy, którą człowiek tworzy, której nadaje znaczenie i miejsce w kosmosie: „Chcemy stworzyć po raz wtóry człowieka, na obraz i podobieństwo manekina”, „do obsługi każdego człowieka, każdego czynu, powołamy do życia osobnego człowieka”.

W tym kontekście manekin staje się synonimem całej rzeczywistości ludzkich tworów. Spostrzeżenia Ojca zawarte w Traktacie... odnoszą się także do teorii twórczości artystycznej pisarza.

WITOLD GOMBROWICZ

BIOGRAFIA

Witold Gombrowicz urodził się 4 VIII 1904 r. w Małoszycach (woj. kieleckie). Był synem Jana Gombrowicza i Marceliny z Kotkowskich. Po ukończeniu elitarnego Gimnazjum im. św. Stanisława Kostki studiował prawo, a potem filozofię i ekonomię w Paryżu. Po powrocie do kraju zajął się działalnością literacką. W 1933 r., dzięki pomocy finansowej ojca, udało mu się wydać opowiadania pt.: Pamiętnik z okresu dojrzewania. Brał czynny udział w życiu kulturalno-literackim Warszawy. Entuzjastą jego talentu był Bruno Schulz. W sierpniu 1939 r. Gombrowicz udał się w podróż do Argentyny. Nigdy już nie powrócił do Polski. W trakcie dwudziestoczteroletniego pobytu w Argentynie pisarz zajmował się twórczością literacką, współpracował z paryską „Kulturą” oraz prowadził ożywioną korespondencję m.in. z Czesławem Miłoszem i Jerzym Giedroyciem. Ostatnie lata spędził w Yence koło Nicei. Zmarł 25 VI 1969 r.

Najważniejsze utwory Gombrowicza to: powieści - Ferdydurke (1937) Trans-Atlantyk, (1935) Pornografia (1960), Kosmos (1965); dramaty - Iwona księżniczka (1937-1938), Ślub (1935), Operetka (1966).

Ferdydurke

OKOLICZNOŚCI POWSTANIA UTWORU: Witold Gombrowicz debiutował w wieku dwudziestu dziewięciu lat - w roku 1933 ukazał się zbiór jego nowel Pamiętnik z okresu dojrzewania. Gombrowicz, absolwent prawa na Uniwersytecie Warszawskim, podjął wówczas decyzję porzucenia kariery prawniczej i poświęcenia się twórczości literackiej, luko druga jego książka, w roku 1937 (z datą 1938) ukazała się powieść zatytułowana Ferdydurke.

TYTUŁ: Tytuł może nic nie znaczyć, można go jednak próbować zinterpretować w oparciu o język angielski, wyraźnie bowiem słychać tu podobieństwo do angielskiego „thirty door key”, co można przetłumaczyć jako „klucz do trzydziestu drzwi” (bohater utworu ma trzydzieści lat).

BUDOWA POWIEŚCI: Utwór dzieli się na trzy zasadnicze części. Część pierwsza rozgrywa się w murach gimnazjum, gdzie Józio zostaje doprowadzony siłą przez profesora Pimkę. Na drugą część składają się przygody bohatera w czasie jego pobytu na stancji u inżynierostwa Młodziaków, ludzi bardzo postępowych, gdzie Józio poznaje uroki nowoczesnej pensjonarki Żuty. Część trzecia to pobyt Józia w ziemiańskim dworku Hurleckich, gdzie ogarnięty manią bratania się z chłopami przyjaciel głównego bohatera, Miętus, wywołuje rewolucję.

BOHATEROWIE - CHARAKTERYSTYKA:

Józio Kowalski - główny bohater powieści, ma trzydzieści lat. Jest pisarzem, ma już za sobą debiut, Pamiętnik z okresu dojrzewania (wyraźna autoaluzja Gombrowicza). Zostaje siłą wepchnięty przez Pimkę w dzieciństwo, w czasy, kiedy miał piętnaście lat. Profesor poddaje swego ucznia procesowi „upupiania”. Józio źle się czuje jako uczeń. Obserwuje swoich kolegów i podgląda ich sposoby na wychodzenie z formy (wulgaryzmy, „pojedynki” itp.). Aktywnie próbuje przełamać formę, którą przyjęli państwo Młodziakowie. Dzięki konsekwencji i uporowi udaje mu się zdemaskować fałsz i sztuczność ich zachowania. Jednocześnie on sam pozbywa się „pupy” staromodnego kawalera. Autor przedstawia bohatera także jako „upupionego” siostrzeńca. Józio po wielu perypetiach ucieka z Holimowa. Nie udaje mu się jednak wygrać z formą - opuszcza dwór jako zakochany porywacz. Losy bohatera są potwierdzeniem Gombrowiczowskiej tezy, że od formy nie ma ucieczki. W każdej chwili życia człowiek odgrywa jakąś rolę. Egzystencja w czystej postaci jest niemożliwa.

Pimko - nauczyciel języka polskiego w szkole dyr. Piórkowskiego.

Miętalski - pseudonim Miętus, uczeń szkoły Piórkowskiego, przywódca licznej grupy chłopców, którzy sprzeciwiali się przyjętemu przez Pimkę i innych pedagogów obrazowi niewinnej młodzieży.

Pylaszczkiewicz - zwany Syfonem, uczeń w szkole dyrektora Piórkowskiego zgadzający się z wizją „niewinnej młodzieży”, szkolny prymus.

Żuta Młodziakówna - zgrabna, wysportowana, szczera i naturalna, „nowoczesna pensjonarka”, stawiana Józiowi przez Pimkę za wzór młodości.

pani Młodziakowa - „kobieta dość otyła, lecz inteligentna i uspołeczniona, z bystrym i bacznym wyrazem twarzy, członkini komitetu dla ratowania niemowląt lub zwalczania plagi żebraniny dziecięcej w stolicy”.

inżynier Wiktor Młodziak - „uświadomiony urbanista, który kształcił się w Paryżu i stamtąd przywiózł dryg europejski”, „pozbawiony przesądów czerstwy pacyfista i wielbiciel naukowej organizacji pracy”.

pani Hurlecka - „ciotka cioteczno-cioteczna Józia” (jej matka była „cioteczną siostrą ciotki ciotki matki Józia”), zamieszkująca z mężem Konstantym w szlacheckim dworku w Bolimowie; mimo iż zdaje sobie sprawę z wieku Józia, traktuje go wciąż jak małe dziecko.

STRESZCZENIE:

Rozdział I

Porwanie

Jest wczesny wtorkowy ranek. Józef budzi się przepełniony „lękiem nieistnienia” i „nierzeczywistości”. Miał przed chwilą koszmarny sen: śniło mu się, że poszczególne części jego ciała wzajemnie się z siebie naśmiewają - niektóre bowiem należą do chłopca, jakim był mając piętnaście lat, inne zaś należą do mężczyzny, jakim jest obecnie. Sen ten jest odbiciem rzeczywistej świadomości bohatera, który czuje wewnętrzne rozdarcie między sobą jako człowiekiem dojrzałym, a sobą jako niepoważnym i niedojrzałym jeszcze chłopcem. Przez długi czas słyszał od swoich ciotek, że powinien się wreszcie określić - przyjąć jakąś wyraźną rolę w społeczeństwie i wejść w dorosłe życie. Nigdy jednak nie potrafił tego uczynić. Chcąc zachować pozory dojrzałości napisał książkę, ale ona również była wyrazem niedojrzałości (taki charakter miał nawet jej tytuł - „Pamiętnik z okresu dojrzewania”). Snując wspomnienia i analizując napotykaną wkoło siebie rzeczywistość dochodzi do wniosku, że jest otoczony przez krytykujący jego niedojrzałość „gmin półinteligentów”, których nienawidzi i od których ucieka do niższych sfer, dając w ten sposób dowód swej niedojrzałości. Użala się również na swą niemożność zajmowania się we własnej twórczości sprawami podniosłymi i „wielkimi”, co powoduje, że pisze właśnie na temat spraw niskich. Objawiająca się w ten sposób niedojrzałość bohatera jest ciągle krytykowana przez tych, którzy uważają, że są rzeczywiście dojrzali. Józef postanawia więc zerwać ze swą niedojrzałością i wyzwolić w sobie dojrzałość, jednak jego rozmyślania przerywa nagłe pojawienie się w pokoju zjawy - bliźniaczego obrazu bohatera. Bohater jednak nie chce zaakceptować swej postaci i przepędza ją, poszukując dla siebie innej formy istnienia. Jakby w odpowiedzi na to pojawia się znienacka Pimko, który spostrzega rozpoczęty brulion nowej książki Józefa i zaczyna czytać. Jego belferski sposób traktowania wywołuje w Józefie paniczne przerażenie i równocześnie paraliżuje jego wolę. Bohater próbuje bronić swej twórczości przed zjadliwą krytyką, jednak odpytywany po szkolnemu przez Pimkę czuje się tak, jakby ponownie zasiadł w szkolnej ławce. Nie jest przez to w stanie sprzeciwić się belfrowi, który decyduje o umieszczeniu Józia w szóstej klasie szkoły dyrektora Piórkowskiego. Po drodze na Pimkę napada mały piesek i targa mu zębami nogawkę. Belfer „ocenia ujemnie psa” i podąża ze swym „więźniem” dalej.

Rozdział II

Uwięzienie i dalsze zdrabnianie

Czując się jak młody chłopiec i tak też przez Pimkę traktowany, Józio dociera do szkoły. Trwa właśnie długa przerwa i chłopcy znajdują się na szkolnym podwórzu, za płotem zaś stoją obserwujące ich bacznie matki i ciotki. Młodzież posługuje się dziwnym językiem mieszaniną archaizmów wziętych z XVII-wiecznej polszczyzny (np. „białogłowa”, „ludwika”) oraz polskimi wyrazami, które posiadają łacińskie końcówki (np. „kolegus”, „lekcjus polskus”). W rozmowie z jednym z pilnujących młodzieży belfrów Pimko odkrywa swój zamiar podwyższenia „poziomu” naiwności wśród chłopców poprzez danie Im do zrozumienia, że nie wierzy, aby mogli w jakikolwiek sposób wykraczać przeciw dobrym obyczajom i dobremu wychowaniu. Wprowadza następnie swój zamiar w czyn l osiąga cel. Józio - znając zamysły Pimki - próbuje powstrzymać kolegów i zwrócić im uwagę, ze przez swój bunt (sprzeciwem młodzieży wobec chęci „upupienia” jej przez starszych jest przede wszystkim używanie wulgarnych wyrażeń) tylko pogrążają się bardziej w naiwności, ale nikt go nie słucha. Jedynym, który przyznaje się, że jest „nieuświadomiony” i staje w obronie pojęcia niewinności jest Syfon. Jego wystąpienie jednak zostaje ostro skrytykowane przez Miętusa i jego zwolenników. Dochodzi do bójki między przywódcami obu ugrupowań i ich zwolennikami. Początkowo górą są liczniejsi zwolennicy Miętusa, jednak szalę zwycięstwa przechyla „Marsz Sokołów”, śpiewany przez Syfona. Pieśń porywa większość chłopców, zaś przeciwnicy Syfona wycofują się. Miętus z garstką swych zwolenników postanawia siłą „uświadomić” Syfona.

Zaczyna się lekcja. Bladaczka - nauczyciel języka polskiego - próbuje odpytywać z zadanej lekcji, ale okazuje się, że przygotowany jest tylko Syfon, który deklaruje, iż odpowiadać może wyłącznie przed wizytatorem (przeprowadzającym właśnie w szkole kontrolę). Nie mogąc pokonać oporu uczniów nauczyciel zaczyna im wbijać do głowy, że powinni cenić Słowackiego i zachwycać się jego twórczością, gdyż twórca ten „wielkim poetą był”. Gałkiewicz próbuje się sprzeciwiać, twierdząc, że nic nie rozumie z poezji Nłowackiego. Nad klasą zawisa groźba „niemożności”. Wystraszony tym nauczyciel wzywa Syfona, aby udowodnił wielkość Słowackiego. Trwająca kwadrans recytacja łamie w końcu opór Gałkiewicza, jednak pozostali uczniowie tracą całkowicie zainteresowanie lekcją. Józio pragnie uciec ze szkoły, jednak opanowuje go „niemożność” i nie rusza się ze swego miejsca. Zrozumiał, że zgromadzeni w klasie chłopcy przybrali maskę - sztuczną formę, która nie pozwala im uciec ze szkoły. Ponadto nowa forma tak bardzo była zespolona z ich osobowością, że uciekając przed szkołą musieliby uciekać przed sobą, a tego uczynić się nie da.

Rozdział III

Przyłapanie i dalsze miętoszenie

Lekcję przerywa dzwonek. Nauczyciel wychodzi, zaś uczniowie podejmują z zapałem dyskusję na temat niewinności. Józio obserwując ich z boku i przysłuchując się dyspucie dostrzega, że koledzy żyją w oderwaniu od rzeczywistości, że żyją w sztucznym świecie tworzonym przez szkołę i sami stają się tak samo sztuczni w swoim zachowaniu i myśleniu, bohater dostrzega też, że Miętus z Myzdralem przygotowują się do „gwałtu” na Syfonie mają zamiar na siłę go „uświadomić”. Józio, aby temu zapobiec, próbuje po kryjomu porozumieć się z obojętnym na wszystko Kopyrdą, ale ten nie okazuje zainteresowania. Natomiast Miętusowi udało się podsłuchać rozmowę Józia z Kopyrdą. Miętus okazuje gwałtownie swe niezadowolenie z próby przeszkadzania mu w realizacji planów. Józio próbuje go skłonić do odstąpienia od zamiarów i proponuje wspólną ucieczkę, przedstawiając koledze wizję swobodnego życia wśród parobków. Na moment Miętus zrzuca maskę buntownika i staje się normalnym, sentymentalnym nieco chłopcem, jednak spostrzegają to Syfon i jego zwolennicy i zarzucają Miętusowi zdradę propagowanych ideałów. Miętus wzywa Syfona do podjęcia pojedynku na miny. Józio zostaje powołany na superarbitra pojedynku. Obaj przeciwnicy dobierają sobie też po dwóch sekundantów. Przerwa dobiega końca, a do klasy wchodzi stary nauczyciel języka łacińskiego i zaczyna odpytywać z zadanej lekcji - tłumaczenia fragmentu pamiętników Juliusza Cezara. Okazuje się, że nikt oprócz Syfona nie jest przygotowany. Nauczyciel nie może zrozumieć postawy uczniów. Gałkiewicz deklaruje swą niemożność dostrzeżenia w tekstach antycznych jakichkolwiek wartości. Ten fakt również jest dla nauczyciela niezrozumiały. Chcąc ratować sytuację wywołuje do odpowiedzi Syfona, który gładko recytuje tłumaczenie. Po dzwonku Syfon i Miętus stają naprzeciw siebie i zaczynają pojedynek na miny. Syfon początkowo zamierza się wycofać, jednak Pyzo przypomina mu o jego zasadach, które pomogą mu toczyć walkę z Miętusem, nie posiadającym żadnych zasad. Zgodnie z ustaleniami Syfon ma prezentować miny „budujące i piękne”, Miętus zaś ma odpowiadać minami „burzącymi i szpetnymi”. W pewnej chwili Syfon staje w majestatycznej pozie z palcem wskazującym w niebo. Miętus próbuje parodiować i ośmieszać tę „minę” na wszelkie możliwe sposoby, ale nie może wyprowadzić przeciwnika z równowagi. W pewnym momencie rzuca się więc na niego i przewraca na ziemię, siedząc zaś na jego piersi zaczyna szeptem „uświadamiać” Syfona. Ten próbuje się na wszelkie sposoby wykręcić i głośno krzyczy, aby nie słyszeć szatańskich podszeptów, jednak Miętus ma zbyt wielką przewagę. Scenę przerywa pojawienie się w klasie niewzruszonego Pimki.

Rozdział IV

Przedmowa doFilidora dzieckiem podszytego

Bohater oznajmia czytelnikowi, że ma zamiar włączyć w powieść dygresję, która - choć pozornie bez związku - jednak ma być nieodłączną i logiczną częścią konstrukcji książki. Autor broni swego prawa do „zapełniania miejsca” w książce pozornie niezbyt związanym z treścią całej powieści wtrąceniem. Od tej obrony przechodzi do ataku wobec krytyków, którzy na takie zabiegi patrzą krzywym okiem, jako na niegodne prawdziwego pisarza. Bohater jednak zdaje sobie sprawę z tego, że odbiorca czyta książkę w przerwach pomiędzy innymi czynnościami i nie pyta „fachowców” typu Pimki o jej konstrukcję ani się takiej konstrukcji nie doszukuje. Odbiór powieści jest zatem również fragmentaryczny i pewna swobodna - choć nie pozbawiona całkiem związków logicznych - kompozycja z pewnością nie obniży jakości odbioru przekazywanej treści. Autor zajmuje się zagadnieniem formy, która niejako zniewala pisarza, gdyż z myśli będącej początkiem całego dzieła, wynika już samoczynnie cała reszta i twórca musi się temu następstwu podporządkować. Całość jednak nie jest możliwa do schematycznego określenia, które nie jest niczym innym, jak tylko uproszczeniem. Zatem od tonu pierwszych zdań będzie zależało, czy powstające dzieło będzie miało brzmienie heroiczne, tragiczne czy też komediowe i pisarz tej właśnie logice jest podporządkowany. W dalszej części wywodów autor wyszydza głupotę i zarozumiałość „artystów”, którzy pozują na geniuszy i podejmują się pełnienia zaszczytnej funkcji „kapłanów sztuki”, wykraczając tymi wygórowanymi ambicjami daleko poza swoje przyrodzone zdolności. Wielu z tychże artystów stawia się w ten sposób w fałszywej sytuacji, gdyż właściwie nie wnoszą do sztuki niczego wartościowego, a jedynie nieudolnie naśladują prawdziwych geniuszy. Bohater zastanawia się też nad funkcją mitu w powstawaniu „wielkości” dzieła i artysty. Często bowiem podczas zbiorowego odbioru dzieł sztuki (np. podczas słuchania koncertu fortepianowego) pozory uniesienia i zachwytu dziełem artystycznym są tworzone przez udawanie zachwytu, który wpływa na innych i wywołuje podobne reakcje niezależnie od tego, czy wyrażane są w ten sposób prawdziwe przeżycia. Autor zarzuca też artystom, że sztuka co prawda „ulega na doskonaleniu formy”, ale nie opiera się jednak „na stwarzaniu dzieł doskonałych pod względem formy”. Jest tak tym bardziej dlatego, że forma towarzyszy człowiekowi w każdej chwili i nie tylko jest przez niego tworzona, ale również oddziałuje na n logo z zewnątrz i zmusza do przybierania pewnych postaw, które nie zawsze wyrażają dokładnie jego wnętrze. Artyści zatem - według bohatera - powinni próbować przezwyciężać formę, która jest im narzucana przez zewnętrzne okoliczności i muszą zarazem porzucić swą pozorną „dojrzałość”, którą się szczycą przed odbiorcami swej twórczości, gdyż owa „dojrzałość” jest pewnego rodzaju stałością poglądów i przekonań, żaden zaś człowiek nie może być w sposób całkowity pozbawiony wszelkich wątpliwości.

Rozdział V

Filidor dzieckiem podszyty

Pewnego razu w hotelu „Bristol” w Warszawie spotkało się dwóch zagorzałych wrogów: „dr prof Syntetologii uniwersytetu w Leydzie, wyższy synteta Filidor, rodem z południowych okolic Annamu” oraz anty-Filidor - prof. dr Momsen, „znakomity Analityk”, profesor „Wyższej Analizy”, „mężczyzna suchy, drobny, gładko wygolony, z twarzą sceptyka w okularach i jedyną misją wewnętrzną ścigania i pognębienia znakomitego Filidora”. Anty-Filidor specjalizował się w rozkładzie osób na części i - goniąc Filidora -podróżował po Europie wraz z Florą Gente z Mesyny. Filidor - nie chcąc być gorszy - również poszukiwał swego przeciwnika po całym kontynencie. Przypadek sprawił, że obaj znaleźli się w jednym czasie w tym samym miejscu. Świadkami ich spotkania byli warszawscy „asystenci, doktorowie Teofil Poklewski, Teodor Roklewski” oraz narrator tej wtrąconej opowieści - Antoni Świstak.

Pierwsze starcie - dyskusja, w której z jednej strony miała miejsce próba syntetycznego ujęcia kluski, z drugiej zaś próba jej rozkładu - zakończyła się klęską analityka. Jednak szybko zaatakował on podstępnie przeciwnika, dokonując w podobny sposób analizy pani Filidor. Profesor odwiózł natychmiast swą żonę do szpitala, jednak następnego ranka stan szacownej niewiasty pogorszył się - była u progu całkowitego rozpadu osobowości i poczucia jedności własnego ciała. Asystenci Filidora wraz z docentem Łopatkinem, wezwanym prosto z Moskwy, zaczęli poszukiwać metod naukowej syntezy mogących uratować profesorową. Filidor wpadł na pomysł, że sposobem mogłoby być uderzenie przeciwnika w policzek. Kiedy jednak wieczorem odnalazł wreszcie w jednym z barów anty-Filidora, okazało się, że analityk nie ma policzków, gdyż wytatuował sobie na nich różyczki i gołąbki. Filidor zwołał zatem na miejscu konferencję, w której wzięli udział trzej jego asystenci oraz docent Łopatkin. Profesor odrzucił propozycję zignorowania całej sprawy, gdyż chciał za wszelką cenę uratować żonę przed rozkładem. Doszedł do wniosku, że w zaistniałej sytuacji trzeba sprowokować anty-Filidora, aby spoliczkował Filidora, środkiem do tego zaś będzie „zsyntetyzowanie” jego kochanki - Flory Gente. Natychmiast też zabrał się do dzieła, gdyż Flora Gente nie odeszła razem z anty-Filidorem. Profesor próbował rozmawiać z nią na najróżniejsze tematy i doprowadzić ją do syntezy, jednak Flora była zbyt przebiegłą analityczką, aby dać się w ten sposób złapać, za odczytywanie rozmaitych utworów traktujących o miłości kazała sobie płacić sumy od pięciu do pięćdziesięciu złotych. Dalsze wysiłki profesora również nie przyniosły rezultatu. Na kolejnej konferencji Filidor wpadł na pomysł, żeby Florę zsyntetyzować pieniędzmi. Sprzedał zatem dwie kamienice oraz swą podmiejską willę, a uzyskane 850 000 złotych zamienił na złotówki i zaprosił anty-Fildora na spotkanie w gabinecie restauracji „Alkazar”. Tam wyłożył przed Florą na stół całą sumę wyciągając po jednej złotówce. Kochanka anty-Filidora nie była w stanie objąć ilości części składających się na tę całość i zaczęła myśleć syntetycznie. Anty-Filidor, widząc to, spoliczkował przeciwnika, czym dał powód do pojedynku.

Sekundantami syntetyka zostają doc. Łopatkin i Antoni Świstak, analityka zaś - doktorzy medycyny Poklewski i Roklewski. Do starcia miało dojść we wtorek o godzinie siódmej rano. Wcześniejsze odwiedziny w szpitalu udowodniły skuteczność sposobu, gdyż pani Filidor zaczęła powracać do normalnego stanu. Filidor był też przekonany, że jest obojętne, który z przeciwników zginie, gdyż „nie idzie o śmierć samą, lecz o jakość śmierci, a jakość śmierci będzie syntetyczna”. Doszło do pojedynku. Obaj profesorowie mieli do siebie strzelać z pistoletów. Wszystko odbywało się według prawa symetrii: każdy ruch Filidora był powtarzany przez jego przeciwnika. Filidor jednak chybił swoim pierwszym strzałem, choć mierzył prosto w serce anty-Filidora. Jego przeciwnik również chybił, ale odstrzelił żonie Filidora mały palec. Syntetyk skrępowany prawem symetrii strzelił i trafił w mały palec Flory. Strzał za strzałem wrogowie pozbawiali asystujące pojedynkowi niewiasty kolejnych części ciała. Ostatnie strzały (brakło naboi) przebiły szczyt prawego płuca obu pań. Flora i pani Filidor padły martwe, profesorowie zaś rozeszli się w różne strony „z tak wędrowali po świecie celując, czym się dało, w co się dało”. W ten sposób obaj profesorowie zdziecinnieli. Od tej pory największą ich radością było gonić za dziecięcym balonikiem po polach i lasach, patrząc, kiedy pęknie on z trzaskiem.

Rozdział VI

Uwiedzenie i dalsze zapędzanie w młodość

Podczas gwałtu, którego dopuszcza się Miętus na Syfonie pojawia się nagle w klasie Pimko i jakby nie zauważając tego, co się dzieje, wmawia uczniom, że grzecznie bawią się piłką. Następnie zabiera Józia, aby umieścić go w domu Młodziaków, którzy mają chłopca nauczyć „naturalności”. Po drodze belfer wyjaśnia, że córka gospodarzy jest „nowoczesną pensjonarką”, która ma nowego lokatora „wciągnąć w młodość”. Drzwi otwiera Żuta, która informuje gości, że matki nie ma w domu, ale niebawem powinna wrócić. Potem pensjonarka przestaje zwracać na nich uwagę. Pimko wraz z Józiem oczekuje przybycia pani Młodziakowej. Belfer próbuje nawiązać z dziewczyną rozmowę, a po bezskutecznych próbach zaczyna nucić jakąś arię operową, dając pannie do zrozumienia, że jest wobec niego niegrzeczna. Przez cały ten czas, ale także i później - podczas rozmowy z Młodziakową, która wkrótce się pojawiła - Pimko robi z Józia staroświeckiego chłopca, który próbuje pozować na dorosłego. Każde słowo belfra coraz bardziej pogrąża młodzieńca, który musi udawać, że nie słyszy całej rozmowy, a jest każdym słowem nauczyciela „ wpychany” w sztuczność i zmuszony do udawania. Nie jest mu też w stanie pomóc świadomość intrygi, którą uknuł przeciw niemu nauczyciel. Gospodyni nie lubi sztuczności, dlatego też obiecuje, że postara się, aby oduczyć Józia przybierania póz. W pewnym momencie Żuta znienacka kopie Józia. Belfer dostrzega to i wyrzeka na „dzikość, śmiałość, tupet powojennego rozpasanego pokolenia”, jednak Młodziakową tłumaczy, że to pokolenie po prostu żyje według innych zasad właściwych nowym czasom. Pimko żegna się i wychodzi, gospodyni zaś pokazuje Józiowi jego nowe mieszkanie - malutki, ale niezbyt przytulny, „nowoczesny” pokoik przylegający do hallu, będącego zarazem pokojem Młodziakówny. Potem znika, pozostawiając lokatora samego. Była to „samotność z pensjonarką”, gdyż w hallu krzątała się Żuta.

Rozdział VII

Miłość

Chcąc pokazać, że nie jest staromodny i zaprzeczyć w ten sposób opinii Pimki, Józio próbuje nawiązać z Młodziakówną rozmowę. Przestaje się liczyć dla niego Pimko, Miętus, szkoła i dorosłość, której jeszcze niedawno za nic by się nie wyrzekł, chce udowodnić, ze również jest „nowowczesny”. Korzystając z okazji, że zadzwoniła do niej koleżanka, inna „nowoczesna pensjonarka”, młodzieniec swobodnie wchodzi do przedpokoju, gdzie znajduje się telefon i bez słowa czeka na zakończenie rozmowy. Próbuje w ten sposób uzyskać jej akceptację. Młodziakówną przerywa na chwilę rozmowę, ale traktuje lokatora obojętnie. Józio powraca zatem do siebie, po chwili podejmuje kolejną próbę udowodnienia, że nie jest pełnym sztuczności pozerem. Wchodzi do hallu pogrążonego w mroku zapadającego właśnie zmierzchu i zatrzymuje się bez słowa w pobliżu czyszczącej właśnie buty Młodziakówny. Przez moment zaskoczona dziewczyna jest niepewna, jak ma traktować gościa i jest o krok od okazania mu sympatii, jednak po chwili przybiera obojętny łon chłodnej grzeczności i pytaniem „Czym mogę służyć?” zmusza Józia do wycofania się. Jednak powraca po niedługim czasie do pokoju pensjonarki, która tym razem zarzuca mu złe wychowanie. Józio czuje, że nie może pozwolić jej wyjść z takim przeświadczeniem dotyczącym jego osoby i bez słowa posuwa się krok w krok za nią. Dziewczyna cofa się przed nim i zaczyna okazywać strach. Scenę przerywa niespodziewane pojawienie się Miętusa, który przyszedł odwiedzić kolegę w jego nowym mieszkaniu. Gość swymi minami, które pozostały mu po pojedynku z Syfonem, usiłuje dopuścić się gwałtu na służącej. Chwilę później jednak wkracza do pokoju Młodziakówny i od razu zwraca uwagę na nową „gębę” kolegi. Józio zabiera gościa do swego pokoju, gdzie ze łzami w oczach opowiada o swej miłości do pensjonarki i wszystkich zajściach tego popołudnia. Zwierza się też, że mu trzydzieści lat i pragnie pozbyć się „gęby” przyprawionej przez Młodziakównę. Miętus jednak nie wierzy zapewnieniom Józia dotyczącym jego wieku. Informuje go też, że za pensjonarką ugania się już inny „nowoczesny” kawaler - Kopyrda. Gość wychodzi, zamierzając jeszcze przejść przez kuchnię, gdzie przebywa służąca Młodziaków, która wzbudziła zainteresowanie Miętusa między innymi tym, że pochodzi „z ludu”.

Rozdział VIII

Kompot

Od następnego rana zaczął się dla Józia czas wiejącej nudą monotonii szkolnej: rano chodził do szkoły, a potem wracał na obiad do Młodziaków. Doszedł do wniosku, że pragnąc zbliżyć się do córki swych gospodarzy, łatwiej osiągnie swój cel będąc uczniem niż trwając przy swej dorosłości. Dał się zatem szkole pochłonąć do tego stopnia, że nawet nauczyciele i dyrektor polubili go. Józio próbował równocześnie nawiązać bliższe stosunki z Kopyrda i wydobyć sekret jego relacji z Młodziakówną, jednak ten ignorował nowego kolegę i odnosił się do niego z większym jeszcze lekceważeniem niż do innych. W międzyczasie Syfon, nie mogąc zapomnieć o uświadamiających słowach wypowiedzianych przez Miętusa pamiętnego dnia, powiesił się. Poza tym nic nie zakłóciło monotonii Józiowego życia. Aż do pewnego obiadu, który bohater jadł - jak zwykle - wraz z Młodziakami. Pani Młodziakowa przez cały czas starała się okazywać swą „nowoczesność” i miała dużą satysfakcję z wyszukiwania kontrastów pomiędzy swoimi „powojennymi” poglądami a postawami swego „staromodnego” lokatora (w takiej opinii o Józiu utwierdzał ją przede wszystkim Pimko odwiedzający od czasu do czasu dom Młodziaków). Tego dnia gospodyni wspomniała o chłopcu, który odprowadzał ich córkę i aby okazać, że nie ma zamiaru w niczym krępować swej córki, posunęła się aż do namawiania jej na romans z rówieśnikiem, nie wykluczając możliwości urodzenia przez Młodziakównę nieślubnego dziecka. Posuwając się coraz dalej w demonstracji liberalizmu swych poglądów matka i ojciec przekonywali córkę, że nie mają nic przeciwko temu, aby Młodziakówna postarała się o nieślubne dziecko, gdyż przecież taki jest styl życia znanej z nowoczesności młodzieży amerykańskiej. Wtrącone w pewnym momencie przez Józia słowo „mamusia” wypowiedziane słodkim i ciepłym tonem wytrąciło z równowagi inżyniera, który zaczął znienacka chichotać. Matka i córka poczuły się dotknięte. Młodziakowa zaczęła się od tego momentu obawiać, że Józio może wywierać poważniejszy wpływ na psychikę i sposób myślenia pensjonarki, obawa ta przywróciła młodzieńcowi zdolność oporu wobec ciągłego „ upupiania” go przez Młodziaków i Pimkę, jego czyny i myśli wyostrzyły się, mógł zniszczyć wreszcie nowoczesność pensjonarki. Mógł działać.

Rozdział IX

Podglądanie i dalsze zapuszczanie się w nowoczesność

Józio zastanawia się, w jaki sposób mógłby skazić „styl nowoczesny” Młodziakówny, aby tym samym uwolnić się „spod magii pensjonarskiej”. Dochodzi do wniosku, że najlepszym sposobem będzie podglądanie córki gospodarzy przez dziurkę od klucza. Przed przystąpieniem do realizacji swego planu wychodzi na chwilę przed dom i daje siedzącemu na ulicy żebrakowi 50 groszy w zamian za to, że będzie on do wieczora trzymał w zębach zerwaną z drzewa gałązkę. Po powrocie do pokoju Józio obserwuje uważnie pannę, próbując przyłapać ją na zachowaniu, które do jej nowoczesności nie pasuje. Początkowo Młodziakówna odrabia lekcje i nie okazuje w żaden sposób tego, że wie, iż jest podglądana. Jednak odgłos przełknięcia śliny, który dobiega z sąsiedniego pokoju, wytrąca ją z równowagi. Po kilku minutach, dając Józiowi do zrozumienia, że jest jej obojętne, czy ktoś ją obserwuje, czy też nie, pociąga głośno nosem. Podglądacz odpowiada zza drzwi w podobny sposób. Dalsze zabiegi przerywa nagłe wkroczenie do pokoju Józia pani Młodziakowej, która widziała rozmowę chłopca z żebrakiem i wiąże oba fakty z przygotowywanym zamachem na niezależność i nowoczesność jej córki. Józio jednak do niczego się nie przyznaje. Panna korzysta z okazji i wychodzi do miasta. Inżynierowa również wychodzi, spiesząc na zebranie swego komitetu. Bohater zostaje w domu sam i postanawia zwiedzić sypialnię Młodziaków. Aby skazić nowoczesność tego pomieszczenia, tańczy dookoła znajdujących się tam sprzętów, po czym udaje się do hallu. Tutaj spostrzega, że w „tenisowym pantoflu” znajduje się goździk. Po chwili namysłu wrzuca do tego pantofla muchę pozbawioną uprzednio nóg i skrzydeł. Potem przegląda korespondencję dziewczyny. Znajduje wiele mniej lub bardziej wulgarnych listów napisanych przez studentów i uczniów, ale jest tam też wiele kart zapisanych przez dorosłych mężczyzn, z których każdy starał się pensjonarce przypodobać przez zwracanie uwagi na własną „chłopięcość”. Najbardziej jednak zainteresował Józia list od Pimki. Belfer nie mogąc znieść śmiało przez Młodziakównę manifestowanej niewiedzy dotyczącej Norwida i jego poezji wzywa pannę na najbliższy piątek do siebie, aby uzupełnić te rażące luki w jej wykształceniu. Józio wyraźnie widzi, że jest to tylko wybieg ze strony belfra, który innym sposobem nie może znaleźć dojścia do Młodziakówy i uzależnić jej od siebie. Chwilę później bohaterowi wpada jeszcze zwięzły liścik od Kopyrdy, w którym ten nowoczesny chłopiec bez skrępowania proponuje pensjonarce spotkanie w całkiem jednoznacznym celu. Józio - naśladując pismo Młodziakówny - pisze do Pimki i Kopyrdy jednobrzmiącą wiadomość: „Jutro, w czwartek, o 12-ej w nocy zastukaj do okna z werandy, wpuszczę. Z.”. W ten sposób bohater chce ośmieszyć zarówno belfra, jak i nowoczesnego młodzieńca.

Rozdział X

Hulajnoga i nowe przyłapanie

Następnego ranka Józio czai się w pobliżu łazienki, aby móc obserwować swoich gospodarzy podczas porannej toalety. Najpierw pojawia się Młodziakowa, która wychodzi z w.c. „dumniejsza niż weszła”. Po niej zajmuje kabinę inżynier, jego zachowanie jest wręcz chamskie. Wreszcie nadchodzi Młodziakówna, która bierze zimny prysznic. Zimna woda szybko wyciągają ze stanu nocnego „rozmamłania”, które Józio miał zamiar oglądać celem częściowego wyzwolenia się spod uroku młodej pensjonarki. Bohater czuje, że po raz kolejny został pokonany, lecz oczekuje z niecierpliwością punktu kulminacyjnego swego planu - północnej wizyty dwóch amantów. Dzień mija bez interesujących wydarzeń, Zbliża się północ. Wszyscy znajdują się już w swoich pokojach. Do okna Młodziakówny puka Kopyrda. Panna daje mistrzowski popis nowoczesności: nie okazuje najmniejszego zdziwienia i bez większych ceregieli wpuszcza chłopaka do pokoju. Natychmiast też wpija się w jego usta. Razem padają na tapczan. Ich gorące pieszczoty przerywa stukanie w szybę. Jest to nie mniej podniecony od swego poprzednika Pimko. Początkowo nie dostrzega z powodu ciemności stojącego w kącie ucznia. W tym momencie Józio okrzykiem „Złodzieje!” ściąga do pokoju rodziców pensjonarki. Obaj amanci chowają się do szaf. Początkowo Młodziakowie sądzą, że jest to fałszywy alarm lub intryga uknuta przez Józia, ale ten otwiera pierwszą szafę i ich oczom ukazuje się Kopyrda. Rodzice jednak nie okazują wielkiego zdziwienia, a nawet zdają się tolerować - naturalną w ich rozumieniu - sytuację. Kiedy jednak chwilę później otwarta zostaje druga szafa, z której wychodzi jąkający się belfer, nie wiedzą, jak się zachować. Miary dopełnia pojawienie się w oknie zarośniętej twarzy należącej do żebraka, który przyszedł po odbiór przyrzeczonych mu przez Józia pieniędzy. Korzystając z zamieszania Pimko i Kopyrda próbują się wymknąć z pokoju, ale Młodziak ich zatrzymuje. Zwraca się z pretensjami do nauczyciela. Ten próbuje się niezręcznie tłumaczyć korzystając z podsuniętego przez Józia pomysłu, że próbując zaspokoić nagłą potrzebę naturalną wszedł przypadkiem do najbliższego ogrodu i w tej niezręcznej sytuacji dostrzegła go Zuta. Musiał przed nią udawać, że przyszedł z wizytą. Inżynier nagle policzkuje nauczyciela, ten zaś wyzywa Młodziaka na pojedynek. Razem z nauczycielem usiłuje się wymknąć Kopyrda, jednak inżynier rzuca się na niego. Rozpoczyna się kotłowanina, w którą zostają kolejno wciągnięci wszyscy obecni. Tylko Józio nie bierze udziału w bójce. Dochodzi do wniosku, że uwolnił się już od Pimki i Młodziaków, postanawia więc odejść. W kuchni zatrzymuje go Miętus, który właśnie miał schadzkę ze służącą. Józio nie życzy sobie towarzystwa, ale kolega przyłącza się mimo to do niego i proponuje, aby pojechali na wieś, gdzie będzie można bez przeszkód znaleźć jakiegoś parobka i zbratać się z nim. Józio nie sprzeciwia się i podążają dalej razem.

Rozdział XI

Przedmowa doFiliberta dzieckiem podszytego

Dla zachowania symetrii dzieła narrator czuje się zmuszony do umieszczenia „Filiberta dzieckiem podszytego” oraz przedmowy do tego rozdziału. Wyjaśnia, iż u źródeł wszystkich cierpień człowieka leży „męka zlej formy”, która może być nazwana grymasem, miną lub gębą. Podstawą zaś tejże męki jest ograniczenie każdej jednostki przez wyobrażenie, jakie ma o niej inna jednostka, inny człowiek. Narrator zastanawia się też, z czego powstało całe to dzieło i twierdzi, że wyjaśnienie tych i innych problemów znajduje się w „tajnej symbolice” kolejnego rozdziału.

Rozdział XII

Filibert dzieckiem podszyty

Praprapraprawnuk pewnego paryskiego wieśniaka żyjącego w końcu XVIII w. był światowej sławy mistrzem tenisa ziemnego i rozgrywał właśnie mecz na korcie paryskiego „Racing Klubu”. Na widowni siedział „ pułkownik żuawów”, który chcąc się popisać przed tłumem i swą narzeczoną strzelił z pistoletu do lecącej piłki tenisowej. Tenisiści nie mogąc kontynuować gry „rzucili się na siebie z pazurami”. Kula oprócz piłki przebiła szyję siedzącego na przeciwległej trybunie „przemysłowca-armatora”. Żona przemysłowca wyładowała wściekłość, policzkując kibica siedzącego obok niej. Ten „utajony epileptyk” dostał nagłego ataku. Mężczyzna zajmujący obok niego miejsce w panice wskoczył na plecy kobiecie siedzącej przed nim. Wyskoczyła ona na kort niosąc go na sobie. Podobnych przypadków było więcej. „Kulturalniejsza” część publiczności, dla zatuszowania skandalu przed zagranicznymi gośćmi, zaczęła oklaskiwać ten „pokaz”. Mniej kulturalni zachęceni oklaskami również dosiedli swych dam. „Kulturalniejsi” poszli więc za przykładem mniej kulturalnych. W tym momencie „niejaki markiz de Filiberthe”, zajmujący miejsce w loży, jako dżentelmen zapytał, czy ktoś nie chce obrazić jego żony. Ponieważ znalazło się ponad trzydziestu chętnych, którzy podjechali do loży na swoich damach, markiza de Filiberthe poroniła ze strachu. W ten sposób markiz został nieoczekiwanie „podszyty” i „uzupełniony” dzieckiem w momencie, gdy występował „jako dżentelmen sam w sobie”. W burzy oklasków markiz odszedł zawstydzony do domu.

Rozdział XIII

Parobek, czyli nowe przechwycenie

Józio i Miętus idą razem w stronę przedmieścia. Poczynając od dzielnicy willowej przechodzą przez coraz biedniejsze rejony. Miętus bez ustanku usiłuje wśród licznych przechodniów odnaleźć prawdziwego, szczerego parobka, jednak wszyscy mieszkańcy miasta - od bogatych mieszczan przez studentów aż do obdartych i wychudłych robotników - posiadają mniej lub bardziej sztuczne „gęby”. Dwaj koledzy wychodzą poza miasto, choć Józio obawia się otwartej i wyludnionej przestrzeni. Przechodzą następnie przez kilka opustoszałych wiosek, aż w końcu trafiają na zabudowania, z których dobiega ich szczekanie. Okazuje się, że oprócz psów odgłosy te wydają też wieśniacy, którzy udając psy próbują się bronić „przed uczłowieczeniem, zbyt intensywnie stosowanym” wobec nich przez miejskich inteligentów. Sytuacja staje się niebezpieczna, gdyż chłopców otacza coraz większa gromada wieśniaków, którzy szczują się wzajemnie na przybyszów i zaczynają ich gryźć. Z opresji wybawia młodzieńców ciotka Józia - pani „Hurlecka z domu Lin”. Wraca właśnie samochodem do dworku w Bolimowie, gdzie zamieszkuje wraz ze swym mężem - wujem Konstantym oraz Zosią i Zygmuntem - kuzynami Józia. Podczas jazdy ciotka nie przestaje gadać, na przemian wspominając czasy Józiowego dzieciństwa i opowiadając o losach całej bliższej i dalszej rodziny. Dopiero z jej ust zdumiony Miętus przyjmuje wiadomość, że jego kolega ma rzeczywiście trzydzieści lat. Po przyjeździe do Bolimowa goście zadają grzecznościowe pytanie o zdrowie gospodarzy. W odpowiedzi słyszą rozwlekłe wypowiedzi o chorym sercu ciotki, reumatyzmie wuja Konstantego, anemii i skłonności do przeziębień u Zosi, oraz o wszelkich prawdziwych i prawdopodobnych dolegliwościach dokuczających domownikom. Rozmowę przerywa „stary sługa Franciszek”, który oznajmia, że podano do stołu. Wszyscy udają się na kolację. W pewnej chwili Miętus zamiera w bezruchu, gdyż w lokajczyku usługującym przy stole rozpoznaje z zachwytem poszukiwanego od tak długiego czasu prawdziwego parobka. Jego cechą charakterystyczną była specyficzna „gęba” - „nie twarz, która gębą się stała, lecz gęba która nigdy nie zyskała godności twarzy”. Po kolacji rodzina zasiada w saloniku. Znów zaczyna się bezsensowna rozmowa, która ciągnie się aż do spoczynku. W pokoju gościnnym Miętus zachwyca się lokajczykiem. Zwierza się też ze swej niepohamowanej żądzy „pobratania” się z parobkiem. Na dźwięk dzwonka w pokoju pojawia się służący. Miętus próbuje się z nim „bratać” wydając mu rozmaite polecenia, ale po chwili rezygnuje z bezskutecznych prób. Oddaje inicjatywę Józiowi i prosi go o pomoc w swym przedsięwzięciu. Józio wypytuje służącego o jego imię, wiek i krewnych. Wałek odpowiada na pytania tonem dość obojętnym. Ożywia się dopiero słysząc pytanie o to, czy „bierze w gębę od dziedzica”. Józio wali lokajczyka z całej siły w policzek. Parobek jest zachwycony tym ciosem. Po chwili Józio wypędza go z pokoju. Miętus okazuje swe niezadowolenie z takiego obrotu sprawy. Wchodzi kuzyn Zygmunt, który pyta, kto strzelał z pistoletu, a dowiedziawszy się, że był to odgłos policzka wymierzonego słudze przez Józia, zaczyna traktować swego kuzyna z większym niż dotychczas szacunkiem i przyjaźnią. Miętus w międzyczasie wychodzi z pokoju. Pojawia się z powrotem dopiero koło północy. Okazało się, że „bratał się” z Wałkiem, każąc mu bić się po twarzy. Kiedy w końcu parobek spełnił życzenie Miętusa, pojawiła się Marcyśka, „dziewka kuchenna” i dała wyraz swojemu zdumieniu dziwactwami „jaśnie pana”. Po niedługiej chwili, kiedy służący nieco się rozochocili, Miętus usłyszał też wiele szyderczych słów odnoszących się do rozmaitych fanaberii gospodarzy, którzy „nie robiom, cięgiem ino żrom i żrom (...) chorujom, wylegujom się, po pokojach chodzom i gadajom cosik”, „bardzo som pażerne i łakome - do góry brzuchem leżom i choroby majom z tego”. Leżąc w łóżku Józio zastanawia się, jakie będą konsekwencje faktu, że Franciszek przyłapał na tej rozmowie Miętusa i parę służących. Stary sługa był też świadkiem policzkowania Miętusa przez Walka. Ta refleksja prowadzi Józia do wniosku, że w rzeczywistości jedyną drogą do „poprawnego” współżycia panów i sług jest uświęcone tradycją „mordobicie” służących, które ukazuje „chamom” ich właściwe miejsce i nie dopuszcza do szkodliwego nimi spoufalenia.

Rozdział XIV

Hulajgęba i nowe przyłapanie

Następnego ranka ciotka wypytuje Józia o wydarzenia minionego wieczora związane z osoba Miętusa. Józio jednak bagatelizuje podejrzenia ciotki o lewicowe poglądy Miętusa i wyraża swe wątpliwości. Aż do obiadu czas upływa w leniwym rytmie. Po obiedzie wuj Konstanty rozmawia na osobności z Józiem i zastanawia się, czy Miętus nie jest pederastą i dlatego tak spoufala się z Wałkiem. Józio jednak wyprowadza wuja z błędu i tłumaczy, że kolega po prostu „brata się jako chłopiec z chłopcem” i nie ma to nic wspólnego ani ze zboczeniem seksualnym, ani też z jakimiś lewicowymi poglądami. Pojawia się Franciszek, który skarży się na karygodne spoufalenie Walka z Miętusem i na to, że w rozmowie z gościem lokajczyk ośmielił się wygadywać rozmaite rzeczy na swych chlebodawców. Wszyscy szukają Miętusa, którego już od dłuższego czasu nie ma. Po jakimś czasie Miętus ukazuje się na skraju lasu. Towarzyszy mu parobek. Z daleka widać, jak przybysz z miasta mizdrzy się do służącego i wtyka mu w rękę pieniądze. Wałek - wołany

przez Zygmunta - ucieka w las. Miętus przyłącza się do towarzystwa, które odbywa spacer po zagajniku. Gospodarze - a szczególnie wuj Konstanty kpią z postawy Miętusa i jego upodobań. W odpowiedzi Konstanty słyszy, jak gość szydzi z jego przygody z dzikiem i gajowym (ze strachu przed dzikiem pan wskoczył na plecy gajowemu, gdyż w pobliżu nie było drzew), której to przygody Wałek był świadkiem i miał ją zachować w tajemnicy. Konstanty postanawia zwolnić parobka z posady lokaja. Miętus wykrzykuje jeszcze kilka obelg i ucieka w las. Józio próbuje go dogonić. W oddali widać Zosię. Ostrzeżona przez Józia ucieka, co powoduje, że Miętus rzuca się za nią w pogoń. Józio dogania kolegę, który potknął się o korzeń i przewrócił. Miętus przemawia chłopską gwarą i zachowuje się jak prosty wieśniak. Józiowi udaje się doprowadzić go do domu. Po umieszczeniu kolegi w pokoju bohater spotyka swego kuzyna, który oznajmia wolę Konstantego: obaj chłopcy będą spożywać posiłki w swoim pokoju, następnego zaś rana powrócą do Warszawy. Zygmunt chce jeszcze spoliczkować Miętusa, aby doprowadzić do pojedynku, ale ojciec (Konstanty), który właśnie nadszedł, twierdzi że raczej należałoby dać niesfornemu chłopakowi „po pupie”. Zza okna dobiegają szydercze śpiewy i śmiechy dziewek służących i parobków. Wuj chwyta w rękę rewolwer, ale w ostatniej chwili powstrzymuje go ciotka. Józio wraca do pokoju, gdzie zastaje kolegę, który lamentuje nad losem Walka i wyraża zamiar pozostania razem z parobkiem we wsi. Później zmienia zamiar i chce zabrać lokajczyka do Warszawy. Słysząc nocą, jak dziedzic strzela na postrach, Józio postanawia niezwłocznie uciekać. Ponieważ Miętus nie chce się nigdzie ruszyć bez parobka, przekrada się po północy przez uśpiony dom, aby odnaleźć i porwać parobka. Zastanawia się nad celowością takiego postępowania. Uważa, że lepsze i bardziej naturalne byłoby porwanie Zosi, jednak nie zmienia planów. Odnaleziony w kuchni parobek zrazu nie chce wędrować do Warszawy, ale przekonuje go silny argument w postaci wymierzonego mu policzka. Razem z Józiem przekradają się cicho do pokoju, jednak na ich drodze staje wuj Konstanty. Chwilę później pojawia się też Zygmunt i lokaj Franciszek niosący świecę. Józio kryje się za kotarą, ale nie udaje mu się w porę wciągnąć tam lokajczyka. Wałek zostaje posądzony o próbę kradzieży sreber. Pod tym pozorem zarówno Konstanty jak i Zygmunt odpłacają mu wielkim „mordobiciem” za odkrycie ich tajemnic. Potem zaczynają tresurę lokaja każąc mu usługiwać przy posiłku i demonstrując przed nim swoją „pańskość”. Józio obserwuje to wszystko zza kotary, ale nie ma odwagi się ujawnić. W pewnym momencie zjawia się Miętus, który rzuca się na Konstantego. Wuj wraz z Zygmuntem mają zamiar spuścić chłopakowi lanie w obecności gapiących się przez okno wieśniaków i służących. Miętus chowa się za Wałkiem, który znienacka „grzmotnął po mordzie Konstantego”. W ten sposób sługa zrównał się z panem. Na ten widok do pokoju wtargnęła ciżba chłopska, która również pragnęła „bratać się” z panami. Józio wymyka się z kotłowaniny i ucieka, zdając sobie równocześnie sprawę z tego, że nie może się uwolnić od swej „dziecięcej pupy”. W ogrodzie zatrzymuje go Zosia. Józio zabierają ze sobą, dochodząc do wniosku, że „porwanie” jej jest jedynym sposobem uniknięcia tłumaczenia obcym całego zajścia i swego w nim udziału. Rankiem wyznaje jej miłość i wmawia pannie, że została przez niego porwana. Zosia zaczyna wierzyć w historię z porwaniem i zapomina o wydarzeniach, które rozegrały się na folwarku. Józio zaś zamierza jedynie w drodze do Warszawy posługiwać się nią jak parawanem. Ratując w ten sposób pozory dojrzałości jest zmuszony cierpieć ciągłe zwierzenia Zosi, przekonanej o jego uczuciach względem niej, która całkiem otwiera przed nim swe serce. W pewnym momencie okazuje się, że znajdują się we dwoje na całkowitym odludziu. Józio pragnie się od dziewczyny uwolnić, ona zaś coraz bardziej się do niego przytula. Chłopak broni się przed nią coraz słabiej, aż w końcu ulega. W podsumowaniu narrator stwierdza, że „nie ma ucieczki przed gębą jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się jedynie można w objęcia innego człowieka”. Na końcu umieszczony został następujący dwuwiersz:

Koniec i bomba

A kto czytał, ten trąba!”.

PODSUMOWANIE:

Słownik Gombrowicza: Zrozumienie powieści zależy od właściwego zrozumienia słów, jakich Gombrowicz używa w Ferdydurke. Pojawiają się tu bowiem różne terminy, takie jak:

gęba” - sposób odbierania przez innych ludzi, które przylega do jednostki i staje się niejako jej drugą naturą;

forma” - konwencje, schematy, które jednostka przyjmuje jako wzór zachowania, Człowiek, według Gombrowicza, zawsze musi wyrażać się w jakiejś formie;

pupa” - dzieciństwo, niedojrzałość;

upupienie” - wepchnięcie lub popadniecie w niedojrzałość, infantylizacja;

zielony” - niedojrzały, niedorosły;

łydka” - erotyzm, tężyzna fizyczna o wyraźnym podtekście seksualnym.

Walka z formą: Forma jest wynikiem postaw, jakie przybieramy wobec innych ludzi oraz postaw, jakie ci ludzie przybierają wobec nas. Jest to więc sztuczna konwencja, gra pozorów, które jednostka przyjmuje jako wzór zachowania. Według Gombrowicza wszyscy udają przed wszystkimi, każdy gra, nikt nie jest z nikim szczery.

W powieści Ferdydurke Gombrowicza autor przedstawia próbę walki z formą trzydziestoletniego Józia, który nagle został z powrotem wepchnięty w dzieciństwo. Profesor Pimko zmusza go do pójścia do szkoły, gdzie odbywa się proces „upupiania” dzieci i młodzieży przez nauczycieli. „Upupianie” polega na ponownym wtrącaniu w dziecinność. Szkoła ma produkować ludzi „upupionych”, „zielonych”, czyli niedojrzałych, niedorosłych, niezdolnych do samodzielnego myślenia. W praktyce odbywa się to poprzez przyprawianie młodzieży „gęby”, czyli właśnie narzucenia jakiejś formy.

Typowym przykładem „ugębiania” jest lekcja o Słowackim. Uczniowie nie mogą mieć własnego, sprzecznego z ogólnie głoszonym poglądem, zdania. O Słowackim wolno wypowiadać się jedynie z największą czcią, choć twórczość wieszcza jest dla młodzieży całkowicie niezrozumiała i obca. Każdy, kto ośmieliłby się myśleć inaczej, będzie prześladowany, niszczony, bowiem „Słowacki wielkim poetą był”.

Józio jest świadkiem rozpaczliwej próby wyzwolenia się z formy, jaką jest pojedynek na miny między Miętusem a klasowym prymusem, Pylaszczkiewiczem, czyli Syfonem, zakończony „zgwałceniem przez uszy” Syfona i ogólną bijatyką, czyli „kupą”, symbolizującą katastrofę, bałagan i bezradność. Walka z formą jest z góry skazana na niepowodzenie.

Kolejny etap walki Józia z formą rozgrywa się na stancji postępowych inżynierostwa Młodziaków. Proces „upupiania”, zainicjowany przez Pimkę, jest tu kontynuowany. Młodziakowie stanowią nowoczesne małżeństwo i nieustannie manifestują swą niezależność wobec wszelkich norm obyczajowych i moralnych, prawideł czy konwenansów. Do znanych już środków wtrącania człowieka w formę, ugębienia go, dochodzi „łydka”, symbol tężyzny fizycznej i erotycznej. Córka Młodziaków jest niezależną, wyzwoloną seksualnie kobietą. Rodzice entuzjastycznie aprobują i pochwalają jej zachowanie. Jednak ta ich nowoczesność i niezależność jest sztuczna, upozowana, co demaskuje Józio w czasie spożywania kompotu. Jego pobyt na stancji kończy się kolejną bijatyką.

Po bijatyce na stancji Młodziaków Józio wraz z ogarniętym manią bratania się z parobkami przyjacielem Miętusem uciekają na wieś. Tu, w ziemiańskim dworku Hurleckich, odbywa się trzeci etap borykania się z formą. Miętus, chcąc zbratać się z parobkiem, każe dać sobie w gębę, co w efekcie staje się przyczyną rewolty chłopskiej. Tak i tutaj dochodzi do totalnej bijatyki, „rewolucji”. Józio ucieka z córką gospodarzy, wplątując się w kolejną formę, tym razem w infantylne sidła miłości.

Tak więc rozpaczliwa walka Józia jest z góry skazana na niepowodzenie. Gdy tylko udaje mu się uciec przed jedną formą, natychmiast popada w drugą, nigdy nie może się od nich uwolnić, nigdy nie jest sobą.

I tak, według Gombrowicza, dzieje się z każdym człowiekiem. Ludzie są wobec siebie nieautentyczni, upozowani, sztuczni, dążenie do autentyczności jeszcze bardziej cechy te pogłębia. Przed formą nie ma ucieczki. Świat otaczający człowieka jest światem chaotycznym, powodującym zagubienie się jednostki w rzeczywistości.

DRAMAT

STANISŁAW IGNACY WITKIEWICZ

BIOGRAFIA

Stanisław Ignacy Witkiewicz urodził się 24 II 1885 r. w Warszawie. Był synem znanego malarza, krytyka i publicysty Stanisława Witkiewicza i Marii z Pietrzkiewiczów. Rodzina z kilkuletnim Stanisławem przeniosła się do Zakopanego. Tu odbył się drugi chrzest chłopca. Rodzicami chrzestnymi byli: aktorka Helena Modrzejewska i znany tatrzański przewodnik i gawędziarz, Sabała Krzeptowski. Witkacy dorastał w atmosferze sprzyjającej rozwojowi intelektualnemu. Zgodnie z życzeniem ojca uczył się w domu pod kierunkiem najlepszych nauczycieli. Maturę zdał w 1903 r. w Gimnazjum Lubowskim. Do 1913 r. wiódł życie młodego artysty. Przyjaźnił się z Tadeuszem Micińskim, Karolem Szymanowskim, Leonem Chwistkiem. Wiele podróżował. Niestety jego narzeczeństwo z Jadwigą Janczewską zakończyło się jej samobójstwem. Pisarz obciążał siebie śmiercią narzeczonej. Aby pomóc Witkacemu, przyjaciel, Bronisław Malinowski, zaproponował mu udział w wyprawie badawczej do Oceanii, powrócił do Polski w 1918 r. Jako artysta poświęcił się głównie malarstwu i dramatopisarstwu. W 1923 r. ożenił się z Jadwigą z Unvugów, małżeństwo nie było szczęśliwe.

Wybuch II wojny światowej zastał pisarza w Warszawie. Ruszył na Wschód i dotarł do wsi Jeziory. Tu 18 IX 1939 r. popełnił samobójstwo, w przekonaniu, że nastąpił przepowiadany przez niego kres cywilizacji.

Najbardziej znane utwory Witkacego to: powieści - Pożegnanie jesieni (1927), Nienasycenie (1930), dramaty - Szewcy (1934), W małym dworku (1923), Matka (wyst. 1964).

Szewcy

POWSTANIA SZEWCÓW A CZAS I MIEJSCE AKCJI: Szewcy stanowią niewątpliwie najdojrzalszą próbę zastosowania teorii Czystej Formy w dramacie. Utwór powstawał w latach 1931-1934, a więc stanowi niejako zwieńczenie dorobku dramatycznego Stanisława Ignacego Witkiewicza.

Akcji Szewców nie sposób umieścić w jednym, konkretnym momencie historycznym, i pozwala na to uniwersalizm utworu. Sam Witkacy nie określa dokładnie czasu ani akcji.

W świecie przedstawionym w dramacie dochodzi do kolejnych przewrotów, obalania i powstawania kolejnych formacji ustrojowych: faszyzmu, komunizmu, anarchii i totalitaryzmu.

GROTESKA: Jest to kategoria estetyczna, rodzaj satyry, polegający na silnym zdeformowaniu rzeczywistości świata przedstawionego w utworze. Często pojawiają się elementy karykatury i fantastyki. Z taką właśnie zdeformowaną, zniekształconą i groteskową rzeczywistością mamy do czynienia w Szewcach. Bohaterowie nie są zrównoważeni psychicznie, ich reakcje wynikają często z dążenia do zaspokojenia najniższych instynktów i pragnień, które zastąpiły nie istniejące już uczucia wyższe, takie jak choćby miłość czy przyjaźń. Zdeformowaniu uległ także język bohaterów. Ludzie prości wyrażają się niekiedy jak filozofowie, zaś wykształceni posługują się językiem ulicy i rynsztoka. Na scenie sąsiadują z sobą komizm i tragizm, na dobrą sprawę nie wiadomo, co jest ironią, co śmiechem, a co tragedią.

BOHATEROWIE - CHARAKTERYSTYKA:

Sajetan Tempe - sześćdziesięcioletni majster szewski. To właśnie w jego warsztacie spotykają się pozostałe postacie sztuki. Sajetan symbolizuje rewolucję. Jest głęboko przekonany o swojej misji dziejowej. W końcu zdobywa władzę, ale niemal natychmiast zaczyna odczuwać pustkę i bezsens życia. Ostatecznie zostaje zabity przez Czeladników.

Czeladnicy I (Józek) i II (Jędrek) - rzemieślnicy, młodzi chłopcy, dla których Sajetan jest nie tylko nauczycielem rzemiosła, ale też mistrzem życiowym. Dlatego chętnie słuchają głoszonych przez niego idei. Chcą zmian i poprawy swego losu. Mają przyziemnie egoistyczne dążenia: pragną pięknych kobiet i dostatniego życia. Łatwo nimi kierować, manipulować. Czeladnicy symbolizują masę ludzką, podatną na wpływy, z łatwością poddającą się silnej władzy. Zabijają Sajetana, ale pozbawieni przywódcy, dają się pokonać nowemu pokoleniu rewolucjonistów - Towarzyszy X i Abramowskiego.

Księżna Irina Wsiewołodna Zbereźnicka-Podberezka - lat ok. 28, piękna i powabna kobieta, pragnie w życiu doznać wszelkich możliwych wrażeń: od wzniosłych do plugawych, ogromnie rozbudzona erotycznie.

Prokurator Robert Scurvy - w j. angielskim jego nazwisko oznacza Szkorbut, płonie wielką namiętnością do Księżnej, dyktator w państwie, typowy dorobkiewicz.

Lokaj Księżnej Fierdusieńko - sługa „zrobiony trochę na manekina”, na podobieństwo człowieka-przedmiotu.

Hiper-Robociarz - przypomina ogromną, martwą brzydką kukłę, występuje jako zapowiedź automatyzacji świata.

Dwóch Dygnitarzy - o wysokiej inteligencji, są to osobnicy niosący zagrożenie dla jednostki, jeden z nich stanowi aluzję do Józefa Abramowskiego, działacza społecznego, socjologa i psychologa.

Jozef Tempe - lat 20, syn Sajetana Tempe, na rozkaz Prokuratora występuje początkowo przeciwko ojcu, potem jednak zwraca się przeciw Scurvy'emu.

Chłopi - stary chłop, młody chłop i dziwka w strojach krakowskich, stanowią aluzję do Wyspiańskiego, przychodzą, aby bić szewców, pragną zmiany swego losu, zostają przepędzeni przez Sajetana.

Chochoł - postać wzięta z Wesela Wyspiańskiego, okazuje się być zwykłym Bubkiem we fraku.

Strażnik - w zielonym mundurze, „normalny, byczy chłop”, pilnuje siedzących w więzieniu szewców.

Dziarscy Chłopcy - ugrupowanie podobne do organizacji faszystowskiej.

Gnębon Puczymorda - przywódca Dziarskich Chłopców, cynik, którego nikt i nic nie obchodzi.

STRESZCZENIE:

Akt l

Miejsce akcji: Warsztat szewski „fantastycznie urządzony”.

Sajetan i Czeladnicy robią buty dla Księżnej. Sajetan marzy o władzy, narzeka na swoje położenie, na mozolną pracę, która zniewala człowieka. Częste „hej”, które powtarza, drażni pracowników. Sajetan twierdzi, że ludzkość kona. Zaczyna się rozmowa krążąca wokół filozofii, psychologii. Dotyka też szkoły wyższej (Wolnej Wszechnicy Robotniczej), o której Czeladnik I wypowiada się z pogardą. Według Czeladnika ludzie dzielą się na pykników (jednostki spokojne, przystosowane do życia społecznego) i schizoidów (zamkniętych w sobie, skrytych, ale jednocześnie jedynych osobników zdolnych do przebywania uczuć metafizycznych). Pyknicy z czasem mają pokonać schizoidów. Do warsztatu wchodzi Prokurator Scurvy w cylindrze, z parasolem, w ręku trzyma bukiet żółtych kwiatów. Włącza się do rozmowy i twierdzi, że ludzie dzielą się na tych, którzy pracują umysłowo i tych, dla których umysł jest zbędnym dodatkiem. Sajetan uważa Prokuratora za przeżytek i straszy go rewolucją. Pojawia się Księżna, kobieta-demon, ubrana w szary kostium. Ona również trzyma w ręku bukiet żółtych kwiatów. Rozdaje je wszystkim. Kiedy Scurvy słyszy jej perwersyjne pytanie na temat miłości, wręcz go zatyka. Wśród Czeladników wyczuwa się niesamowite podniecenie.

Scurvy cierpi z powodu braku arystokratycznego pochodzenia, które pozwoliłoby mu się połączyć z Księżną, mimo że obydwoje są do siebie podobni chociażby w swym pragnieniu przeżyć metafizycznych. Sajetan i Czeladnicy żartują sobie z Prokuratora. Wywiązuje się kłótnia, którą Księżna chce przerwać. Śpiewa piosenkę, aby rozczulić Scurvy'ego, który zemdlony spada z zydla trzymając w objęciach ogromny bat. Kiedy jeden z Czeladników rozpacza nad swym losem, Scurvy budzi się i włącza do rozmowy na temat walki klas. Księżna całuje się z Czeladnikami. Prokurator patrzy na to z obrzydzeniem. Czeladnik pożąda Księżnej, ta jednak dla żartu celuje w niego z browninga. Scurvy wygłasza chęć zostania wodzem rewolucji, ale Sajetan z pogardą odrzuca jego propozycję, dając do zrozumienia, że nikt nie potrzebuje już inteligencji. Sajetan porównuje siebie do zwierzęcia. Księżna wpada z tego powodu w zachwyt, obsypuje go kwiatami, opowiada u pospolitości. Sajetan uderza ją dwukrotnie w twarz. Scurvy rozważa problem zreformowania kapitalizmu, który jest złośliwym nowotworem. Według Prokuratora arystokracja to przeżytek. Księżna drwi z Prokuratora, ten zaś, obrażony, wychodzi. Księżna prowokuje swym zachowaniem Czeladników i Sajetana. Jest zachwycona ich gniewem, który pragnie zamienić na „twórczy wybuch”. Przestrzega ich też przed Dziarskimi Chłopcami, którzy mogą się przeistoczyć w niebezpieczną siłę. Szewcy są wściekli. Gotowi są nawet pobić arystokratkę. W tym czasie wali się ściana i w niesamowitej scenerii wkracza Scurvy, a za nim Dziarscy Chłopcy z Józiem Tempe na czele. Scurvy właśnie otrzymał nominację na ministra sprawiedliwości i ogłasza się pierwszym prokuratorem. Każe aresztować szewców, Sajetana zaś oskarża o przewodzenie związkowi „cofaczy kultur”. Księżna zamierza się na Prokuratora szpicrutą. Ten zapowiada, że rozliczy się z nią później.

Akt II

Miejsce akcji: Więzienie, sala przymusowej bezczynności, obok zaś wspaniale urządzony warsztat
szewski.

Szewcy są potwornie „umęczeni nudą i brakiem pracy”. Tymczasem Scurvy grozi rzemieślnikom dożywociem. Sajetan jęczy i błaga o jakąkolwiek pracę. Czeladnik I również pragnie pracy. Wspomina słynne postacie z dzieł Oskara Wilde'a, uwięzionego po oskarżeniu o homoseksualizm, oraz Paula Verlaine'a uwięzionego po kłótni z przyjacielem, Arturem Rimbaudem. Czeladnik II także żebrze o pracę. Sajetan ma przeczucie, że taka sytuacja nie będzie trwała długo. Przez cały czas Strażnik wywleka kolejno więźniów, którzy jednak po chwili powracają. Wchodzi Scurvy ubrany w czerwoną togę. Młoda, atrakcyjna strażniczka przynosi mu śniadanie i piwo w dużym kuflu. Sajetan i Prokurator wiodą rozmowę na tematy polityczne. Scurvy jest zrozpaczony i zadaje sobie egzystencjalne pytania typu: „Kim jestem? Boże! Com ja z siebie uczynił? Liberalizm to (...) najgorsze z tłumu kłamstw”. Sajetan natomiast ma nadzieję, iż wybuchnie rewolucja, gdyż wtedy będzie mógł zabić Prokuratora. Proponuje, aby rewolucję zacząć od „góry”. Sajetan oskarża Scurvy'ego o podporządkowanie się tym, od których otrzymał władzę. Drwi też z niego i przepowiada mu los, jaki podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej stał się udziałem Ludwika XVI. Toczy się dyskusja na temat władzy, społeczeństwa i jednostki. Prokurator jest pełen niezdecydowania, wściekłości i rozpaczy. Dowodzi Sajetanowi, jaki jest nieszczęśliwy z powodu kłamstw, których codziennie się dopuszcza - kłamie jako minister, wiesza bez przekonania, podaje do statystyk fałszywe informacje. Prorokuje też, że Sajetan po zdobyciu władzy będzie postępował w taki sam sposób. Sajetan jest oburzony i ostro zaprzecza. Wściekły Scurvy wzywa strażników i każe wprowadzić Księżnę. Nakazuje jej zabrać się do pracy i wykonać buty. Bierze się ona do tej czynności niezgrabnie i z pewnym zniechęceniem, ale mimo to widać, że jest zadowolona. Tymczasem Scurvy i Sajetan kontynuują dyskusję. Prokurator dowodzi, że po przewrocie będzie się znajdował w gronie zwycięzców, gdyż posiada wraz z nimi ideę, jednak Sajetan przerywa z ironią: „Macie ideę, boście nażarci”. Szewc twierdzi, że kiedy zdobędzie władzę, na świecie zapanuje nowa idea, nowe życie. Tą nadrzędną ideą zaś będzie cofnięcie kultury. Obaj dyskutują dalej na temat rywalizacji, która niszczy zgromadzone dobra dla demonstrowania własnej potęgi każdej ze stron. Scurvy nie wierzy w żadne nowe życie, które ma powstać po rewolucji.

Prokurator dostaje skrętu jelit. Księżna śmieje się z tego. Zapada milczenie, podczas którego Scurvy słyszy dźwięki muzyki dobiegające z hotelu „Savoy” w Londynie. Wybiega nagle, gdyż jak twierdzi, „też jest człowiekiem”. Sajetan rozczulony zwraca się do Księżnej, nazywając ją gołąbeczką, ukochaną, jedyną, pieszczotką, itp. Zazdrości jej pracy i zadowolenia z niej. Czeladnik znów błaga o pracę. Scurvy natomiast zaczyna się zachowywać bardzo dziwnie: śpiewa, wbiega na katedrę i wykrzykuje, że jeśli się wszyscy nie uspokoją, każe ich bez sądu powiesić. Księżna, niszcząc się w ten sposób, grozi, że odda się Sajetanowi, gdy ten osiągnie władzę. Scurvy pogardza Księżną. Sajetan doznaje wewnętrznego olśnienia i zapowiada „gwałt pracowników nad pracą”. Szewcy rzucają się w kierunku narzędzi i zaczynają gorączkowo pracować. W tym czasie Prokurator i Księżna mizdrzą się do siebie. W warsztacie szewskim trwa szaleńcza praca.

Scurvy boi się i gwiżdżąc przyzywa Pachołków, którzy po chwili wpadają do pomieszczenia prowadzeni przez syna Sajetana, Józia. Rzucają się na Szewców. Rozpoczyna się zaciekła walka. W pewnym momencie Pachołkowie zarażeni pracą „uszewczają się”. Scurvy wpada w panikę. Oboje z Księżną uciekają, a Szewcy w dalszym ciągu gorączkowo pracują.

Akt III

Miejsce akcji: Warsztat szewski (podobnie jak w I akcie).

Sajetan stoi dumnie we wspaniałym, kolorowym szlafroku, podtrzymywany przez Czeladników ubranych w kwieciste pidżamy. W tle widać piękne dywany. Widać też ubranego w skórę Scurvy'ego, który jest przywiązany łańcuchem do pnia. Śpi zwinięty psim zwyczajem w kłębek. Czeladnicy już nie pracują. Sajetan cierpi z powodu zdobycia władzy. Ciągle filozofuje, opowiada o swoim życiu, prowadzi metafizyczne wywody, rozprawia o chaosie i przeklina. Denerwuje tym Czeladników, którzy są Sajetanem śmiertelnie znudzeni.

W tym czasie Scurvy przez sen zaczyna snuć własne wywody na temat chaosu. Czuje, że jest opanowany przez metafizykę. Czeladnik chce go zabić złotą siekierą, ale Sajetan powstrzymuje rzemieślnika, grożąc mu mauzerem i wypowiadając zdanie: „On musi zawyć się na śmierć z pożądania”. W tym momencie pojawia się Księżna ubrana w spacerowy strój. Powraca z miasta z zakupami. Szczebiocąc o kobiecych przyzwyczajeniach wkłada całą swą siłę w cios wymierzony Scurvy'emu, który „z dzikim kwikiem zrywa się na równe nogi, potem najeża się i warczy”. Księżna rzuca mu przed nos proszek, który ma dać Prokuratorowi „nieskończoną wytrzymałość erotyczną”. Scurvy połyka proszek, po czym zapala papierosa. Nie podnosząc się zjada drugi proszek. Księżna kuca przy nim, Prokurator zaś kładzie głowę na jej kolanach. Arystokratka głaszcze go, a on przeklinając zasypia.

Sajetan sarka na brak idei i pustkę. Straszliwie się nudzi. Twierdzi, że zmarnował życie i nienawidzi siebie, a w tej chwili wolałby być prostym szewcem niż paradować jedwabiach jak hrabia. Chciałby szukać zapomnienia w alkoholu lub narkotykach. Szewcy nie mogą go już dłużej słuchać. Twierdzą, że swoją głupią paplaniną „kompromituje rewolucję”. Chcą go zabić. Księżna jest tym pomysłem zachwycona. Przerażony Sajetan przysięga, że odtąd nic już nie powie. Czeladnicy jednak nie ustępują. Przybywają kmiotkowie ubrani w krakowskie stroje. Pchają oni przed sobą Chochoła. Grożą szewcom i Księżnej. Dochodzi do kłótni. Sajetan proponuje zawarcie rozejmu i stworzenie kołchozu. Kmiotkowie śpiewają. Księżna zrzuca pantofelki i pończochy, pokazując gołe nogi. Budzi się Scurvy. Sajetan w końcu przy pomocy Czeladników przepędza chłopów, po czym stwierdza: „Tak załatwiliśmy kwestię chłopską”. Rozochocony Czeladnik I zadaje Sajetanowi cios w głowę siekierą i wraz z Księżną układają go na baranim worze, aby przed śmiercią mógł się swobodnie wygadać.

Wpada Fierdusieńko z walizką w ręku. Zapowiada przybycie Hiper-Robociarza, który ponoć ma bombę i granat ręczny. Porównuje przybysza do opisywanego przez Nietzschego nadczłowieka posiadającego ogromną moc fizyczną i psychiczną. Biedny Scurvy wyje, rozpaczając nad swoim losem i nie spełnionym życiem. Wchodzi Hiper-Robociarz (Oleander Puzyrkiewicz). Przypomina, że został przez Scurvy'ego skazany na dożywocie i straszy Prokuratora swoją potęgą, bombą i duchem. Ma to być zemsta za to, iż Hiper-Robociarz nie mógł mieć dzieci. Bomba, której wszyscy się bardzo boją, okazuje się być termosem do herbaty.

Sajetan zaczyna filozofować. Hiper-Robociarz podchodzi do niego i strzela mu z colta w ucho. Sajetan jednak dalej snuje swe rozważania. Fierdusieńko wyjmuje z walizki kostium „rajskiego ptaka” i ubiera Księżnę, która zaczyna bełkotać. Hiper-Robociarz wyznaje, że siedział w więzieniu czternaście lat studiując ekonomię. Zapowiada Czeladnikom rychłą śmierć. Gwiżdże na Puczymordę (który wygląda jak potworna foka, ubrany zaś jest w polski strój ze złotej lamy). Hiper-Robociarz robi wykład na temat dialektycznego poglądu na świat. Po raz drugi strzela do Sajetana. Fierdusieńko kończy ubierać Księżnę i przebiera Puczymordę: ze szlachcica robi łachmaniarza. Scurvy wyje coraz donośniej. Pragnie pracować, choćby jako szewc. Hiper-Robociarz wychodzi, aby pracować nad „tajemniczym aparatem”, a Czeladnik I zarządza przygotowania do nocnej orgii. Panuje zbiorowa histeria, wszyscy płaczą. Sajetan mówi o świecie „nieprzebranym w swej piękności”, czym wprawia Czeladników we wściekłość. Scurvy wyje, domagając się pracy. Pada propozycja, aby wykonał but w przeciągu kwadransa. Jeśli to zrobi, będzie mógł zbliżyć się do Księżnej. Scurvy zabiera się gorączkowo do pracy. W jego ruchach i słowach „maluje się coraz większy niepokój płciowy”, nic mu się nie udaje.

W tym czasie Księżna tańczy, Sajetan zaś wygłasza monolog o filozofach, m.in. o Giordanie Brunie, Kotarbińskim i Diderocie. Scurvy w dalszym ciągu wyje. Nie może zrobić buta, gdyż przeszkadza mu w tym „ohydne, erotyczne podniecenie”. Księżna tymczasem domaga się piedestału, na którym zostaje w chwilę później postawiona z rozpiętymi skrzydłami, które włożył jej Fierdusieńko. Stoi ona na granicy dwóch ginących światów. Scurvy ciska but w kąt i pełznie wyjąc w kierunku Księżnej, która zapowiada nadejście nowej (mechanicznej) epoki. Puczymorda i Czeladnicy pełzną na brzuchach w jej kierunku. Obraca się również ku niej wciąż coś mówiący Sajetan. Scurvy szaleje uwiązany na łańcuchu. Chochoł podnosi się i staje nieruchomo. Po chwili podchodzi do piedestału i zrzuca z siebie słomę. Okazuje się, że jest to Bubek we fraku. Mizdrzy się do Księżnej i zaprasza ją na dancing. Sajetan bełkocze w dalszym ciągu. Uważa, że jest Wernyhorą. W zachwycie pełznie do Księżnej, na którą spada druciana klatka na papugi. Księżna zwija skrzydła. Scurvy'emu pęka aorta. Zawył się na śmierć z pożądania. Podniecona jego śmiercią Księżna zachęca innych mężczyzn do uzewnętrznienia swojego erotyzmu.

Wchodzi dwóch panów ubranych z angielska. Mijają obojętnie pełzających mężczyzn i trupa Prokuratora. Za nimi podąża Hiper-Robociarz z termosem. Rozmawiają półgłosem na temat kształtu państwa i nakazują zasłonić klatkę („zakryć tę małpę”). Żelazna kurtyna spada jak piorun. Równocześnie rozlega się straszny głos:

Trzeba mieć duży takt,

By skończyć trzeci akt,

To nie złudzenie - to fakt”.

PODSUMOWANIE: Powstały w latach 1931-1934 dramat Stanisława Ignacego Witkiewicza Szewcy stanowi najlepszą w dorobku Witkacego próbę przeniesienia zasad teorii Czystej Formy na scenę. Akcja dramatu ogniskuje się wokół problemu kolejnych przewrotów, kolejnych rewolt. Każda następna rebelia jest groźniejsza od poprzedniej, jej skutki są bardziej przerażające.

Pierwszego przewrotu dokonuje prokurator Robert Scurvy przy pomocy faszystowskiej bojówki Dziarskich Chłopców Gnębona Puczymordy. Szewcy zostają osadzeni w więzieniu. Po przewrocie faszystowskim następują kolejne bunty i przewroty. Zaczyna się od komunistycznej rebelii samych Szewców, którym udaje się wyrwać z więzienia pod przywództwem Sajetana. Sajetan wkrótce zostanie pozbawiony władzy i zamordowany (widać tu bardzo wyraźną analogię do sytuacji w Związku Radzieckim - czystki lat dwudziestych i trzydziestych spowodowały wymordowanie starych, „prawdziwych” komunistów, którzy przeprowadzili Rewolucję Październikową). Następnie po władzę usiłuje sięgnąć anarchistyczny Hiper-Robociarz, rzucający bombę, która okazuje się być termosem do herbaty. Hiper-Robociarz gardzi nawet Czeladnikami, którzy są dla niego pseudorewolucjonistami, fałszywymi tchórzami. Jednak ostatnie zdanie będzie należało do dwóch tajemniczych Towarzyszy: X i Abramowskiego. Prezentują oni ostateczny totalitaryzm, całkowitą uniformizację i absolutną, bezwzględną władzę. Są to ludzie pozbawieni uczuć, zapowiadają sztuczny, zmechanizowany świat, w którym nie będzie miejsca dla człowieka jako autonomicznej jednostki. Dla Witkacego Towarzysze X i Abramowski byli właśnie ucieleśnieniem ostatecznej katastrofy, jaka czeka świat pozbawiony sił napędzających cywilizację: religii, filozofii, sztuki. Najsmutniejszym wnioskiem jest fakt, że, według Witkacego, dla takiego rozwoju wydarzeń nie ma a lternatywy. Odpowiedzią na rewolucję może być tylko kolejna rewolucja.

Świat dramatu jest światem, który zmierza do nieuchronnej katastrofy. Degradacji ulegają wszelkie uczucia, bohaterowie mają zniekształconą, okaleczoną psychikę, zachowują się jak obłąkani. Nie ma tu miejsca nawet na miłość. Uczucie prokuratora do księżnej jest jakimś perwersyjnym pożądaniem, prawdziwa miłość gdzieś znika, gubi się. Bohaterowie zaczynają mówić dziwnym językiem, miesza się w nim patos z wulgarnością, styl wysoki z nadętą grafomanią...

Wnioski, jakie wynikają z lektury Szewców, są zastanawiające trafną oceną świata dwudziestego wieku. Witkacy uważa, że z rewolucji największą korzyść odnoszą ludzie zupełnie inni niż ci, którzy ją przeprowadzali, czego najlepszym przykładem może być los Szewców.

Witkacy ukazuje bardzo ważną prawdę historyczną: każda rewolucja pożera własne dzieci. Tu jako przykład mogą służyć dzieje Sajetana Tempe, który po obaleniu faszyzmu i zaprowadzeniu komunizmu zostaje zabity. Od tej pory jest już tylko symbolem komunizmu, sztandarową legendą ustroju.

Najbardziej tragiczną prawdą, jaką można wysnuć z Szewców jest przeświadczenie, że ludzie, którzy zdobyli władzę, niezależnie od głoszonych programów i deklaracji, staną się wkrótce dokładnie tacy sami jak ci, którym tę władzę wcześniej odebrali. Każdy władca musi więc stać się tyranem i ciemiężycielem narodu, nad którym sprawuje swą władzę.

Świat według Witkacego: Stanisław Ignacy Witkiewicz stworzył własną teorię sztuki, czyli teorię Czystej Formy. Witkacy wyszedł z przekonania, że świat ogarnia wielki kryzys. Zanikają religia, filozofia i sztuka, czyli wartości, które od wieków stanowiły o postępie i rozwoju cywilizacyjnym. Teraz ludzkość stanęła w obliczu katastrofy. Świat zmierza do uniformizacji, czyli do ujednolicenia wszystkich ludzi, odebrania jednostce prawa wyboru, głosu, niezależności i intymności. Jedynym ratunkiem jest stworzenie innej, nowej sztuki. Teoria Czystej Formy to zbiór norm i prawideł, jakim ta nowa sztuka miałaby odpowiadać. Witkacy koncentruje się głównie na teatrze, postuluje tu mnóstwo zmian formalnych i ideowo-artystycznych. Stanisław Ignacy Witkiewicz uważa, że teatr naturalistyczny przeżywa kryzys, że teraz przed sztuką stoją zupełnie inne zadania, zupełnie inne cele.

Teoria Czystej Formy: Do najważniejszych założeń teorii Czystej Formy należą:

- Całkowite odpolitycznienie sztuki. Sztuka nie powinna służyć czemukolwiek, tym bardziej żadnej ideologii. Powinno się zrezygnować z funkcji utylitarnych, ideologicznych, politycznych. Widać tu wyraźne nawiązanie do młodopolskiego hasła „sztuka dla sztuki”, czyli wskazania, że celem sztuki jest... sztuka sama w sobie. Dzieło sztuki powinno istnieć dla samego piękna formalnego, a nie dla jakiejkolwiek idei, szczególnie politycznej.

- Wyzwolenie się sztuki spod rygorów realizmu. Realizm odzwierciedlał rzeczywistość, ukazywał świat takim, jakim był on naprawdę, zwracał uwagę na logicznie uporządkowaną akcję, fabułę. Teraz akcja i fabuła powinny ulec destrukcji, nastąpić też musi rezygnacja z łańcucha przyczynowo-skutkowego. Konsekwencją tego jest luźne powiązanie z sobą kolejnych scen, osłabienie związku między nimi, uwolnienie bohaterów od rygorów prawideł psychologicznych, biologicznych, moralnych a nawet fizycznych. Takie zerwanie z logicznie uporządkowaną treścią sztuki sprawia, że u Witkacego osoba zabita w jednym akcie, w drugim ożywa i przechadzając się jakby nigdy nic, w dalszym ciągu wygłasza swoje, często bezsensowne, kwestie.

- Szczególna kreacja bohaterów. Bohaterowie sztuk Witkacego są z reguły artystami, którzy przeżywają na scenie ból istnienia, próbując zgłębić tajemnicę sensu bytu ludzkiego w ogóle. Eksperymentują więc, nierzadko wykraczając poza kanony smaku, gustu i zdrowego rozsądku. Ponieważ celem teatru jest drażnienie widza, prowokowanie jego zmysłów i doznań artystycznych, często u Stanisława Ignacego Witkiewicza pojawia się język potoczny (też wulgarny), ogromną rolę odgrywa erotyzm i przemoc.

Witkacy, pisząc o celu teatru realizującego założenia teorii Czystej Formy, stwierdził między innymi: „Wychodząc z teatru człowiek powinien mieć wrażenie, że obudził się z jakiegoś dziwnego snu, w którym najpospolitsze nawet rzeczy miały dziwny, niezgłębiony urok, charakterystyczny dla marzeń sennych, nie dający się z niczym porównać...”.

W małym dworku

UWAGA! - zagadnienia: „Świat i sztuka według Witkacego”, „Teoria Czystej Formy”, „Groteska”, zostały omówione wcześniej.

CZAS POWSTANIA DRAMATU: Dramat Stanisława Ignacego Witkiewicza W małym dworku powstał w roku 1921, natomiast po raz pierwszy na scenie wystawiony został w roku 1923.

WITKACY A RITTNER: Głównym zamierzeniem Witkacego w tej sztuce był atak na realistyczny dramat Tadeusza Rittnera pod podobnym tytułem. Sztuka W małym domku Rittnera powstała w roku 1904, wystawiona zaś była między innymi w Krakowie w 1920, fakt ten niezmiernie zirytował Witkacego, który postanowił ją sparodiować. U Rittnera akcja dramatu rozgrywa się w małym mieście w Galicji. Młody lekarz żeni się z młodą, uwiedzioną przez siebie prostą dziewczyną. Doktor lekceważy żonę, która w końcu go zdradza. Zrozpaczony doktor zabijają, po czym sam popełnia samobójstwo.

U Witkacego punkt wyjścia jest taki sam, ale sztuka W małym dworku zawiera potężną dawkę absurdu i groteski. Stanisław Ignacy Witkiewicz uczynił ze swego dramatu parodię sztuki Rittnera, realizm zastąpił fantastyką, ponura zbrodnia okazała się być jedynie pretekstem do odwiedzania domu przez Widmo żony z zaświatów.

CZAS I MIEJSCE AKCJI: I połowa XX wieku, wrzesień, dworek państwa Nibków w Kozłowicach, woj. sandomierskie. Akcja I aktu rozgrywa się wieczorem w salonie, II aktu o poranku w ogrodzie, a miejscem akcji III aktu jest salon i pokój dziewczynek Zosi i Amelki.

BOHATEROWIE - CHARAKTERYSTYKA:

Rodzina Nibków:

STRESZCZENIE:

Akt l

Do dworku państwa Nibków przyjeżdża kuzynka Aneta, aby zastąpić Zosi i Anielce ich matkę, która niedawno zmarła. Nibek, ojciec dziewczynek, lakonicznie informuje ją, że jego żona, a jej ciocia - Anastazja - po prostu umarła i że on nie życzy sobie rozmów na jej temat. Zosia i Amelka nie żałują matki. Była dla nich dużą lalką, z którą codziennie się bawiły. W dniu jej pogrzebu Zosia zakopała również wszystkie swoje lalki. Od roku ani ona, ani jej siostra nie bawiły się nimi. Dziewczynki nie noszą też po matce żałobnego stroju, gdyż ona nie życzyła sobie tego.

Aneta zaskoczona taką postawą panienek nie wie, co ma odpowiedzieć i proponuje spotkanie, na którym opowie o „dziwnych rzeczach” . Dziewczynki jednomyślnie stwierdzili, iż ich nowa nauczycielka jest głupia. Nie boją się niczego i właśnie mają zamiar zabawić się w seans spirytystyczny. Do zabawy włącza się ich kuzyn Jęzory Pasiukowski, którego dziewczynki również uważają za głupca.

Jęzory nudzi się i szuka rozrywek. Od śmierci Anastazji, z którą miał romans, nie może się pozbierać. Nie jest także w stanie pisać wierszy.

W trakcie seansu pojawia się Widmo, matka Zosi i Amelki. Wszyscy je widzą i traktują ją jak żywą istotę. Anastazja-Widmo oznajmia, że nie została zamordowana, lecz umarła z własnej woli. Chciała umrzeć, ponieważ miała raka wątroby. Oczywiście o chorobie nikt z domowników nie wiedział. Dziewczynki są nieco zaskoczone wypowiedzią Widma, ale nie chcą w to wierzyć, gdyż matka aż do śmierci bawiła się z nimi, nie dając poznać, że cierpi. Jęzory z kolei uważa, iż Anastazja nie zmarła, lecz znajduje się w stanie hipnozy. Widmo zapowiada, że w domu niebawem zaczną się dziać okropne rzeczy i że bardzo się z tego powodu cieszy.

Wchodzi kucharka z zapaloną lampą i przypomina pani domu o obowiązkach związanych z kuchnią. Następnie w salonie zjawiają się Dyapanazy Nibek i Aneta. Dyapanazy przedstawia Anecie Jęzorego jako kochanka swej nieżyjącej żony, którą z zazdrości zabił. Anastazja protestuje i wyjaśnia, że jej kochankiem był Kozdroń. Powtarza, że zmarła na raka wątroby. Jęzory nie przyjmuje do wiadomości tego, co mówi Anastazja. Przypomina wiosenne wydarzenia i scenę, która miała miejsce w ogrodzie, gdy czytał jej jeden ze swoich wierszy. Dla potwierdzenia faktów deklamuje ów utwór.

Przybywa Kozdroń. Spostrzega widmo Anastazji i jest bardzo przerażony. Zaprzecza temu, że był jej kochankiem. Sytuacja staje się napięta, jednak scenę tę przerywa wejście Maszejki z wiadomością, że na folwarku „wszystkie suki zborsuczyły się dziś”. Maszejko podchodzi do Anastazji nie okazując lęku. Z szacunkiem całuje ją w rękę. Kozdroń dostaje ataku epilepsji, gdy Anastazja mówi mężowi, że Maszejko ułatwiał im schadzki. Nibek nie chce przyjąć do wiadomości faktu, że jego żona miała romans z Kozdroniem. Wierzy, że jej kochankiem był tylko Jęzory. Kucharka zaprasza na kolację i wszyscy opuszczają salon udając się do jadalni.

Akt II

Następnego ranka mieszkańcy dworku zbierają się w ogrodzie, by tu spożyć śniadanie. Pierwsze oczywiście są dziewczynki. Siedząc przy stole oglądają książkę z obrazkami. Nieco później przybywa Jęzory. Swoim wyglądem przypomina trupa. Informuje dziewczynki, że tego dnia na pewno napisze nowy wiersz. One ignorują go i rozmawiają na temat swego powrotu do klasztoru, gdzie będą się uczyć. Zosia ma przeczucie, że nigdy tam nie pojadą. Ich rozmowę przerywa pojawienie się ojca i zarządcy. Kozdroń w dalszym ciągu wypiera się swego romansu z Anastazją. Nibek nakazuje mu zapomnieć o tym, co było, i czuć się jak we własnym domu. Radzi mu także przyzwyczaić się do myśli, że to pan domu zabił własną żonę. Zabrania też zarządcy porzucać pracę, gdyż Kozdroń jest na swym stanowisku niezastąpiony. Właściciel majątku twierdzi, że nie jest w stanie sam poradzić sobie z prowadzeniem gospodarstwa. Rozmowa przeszkadza Jęzoremu skupić się na pisaniu. Wstaje więc od stołu i odchodzi. Pojawia się natomiast spóźniona Aneta. Nibek zachęcają do nawiązania flirtu z Kozdroniem. Ona jednak wymawia się twierdząc, że musi odrabiać z dziewczynkami lekcje.

Zosia i Amelka dowiedziawszy się od ojca, iż nie pojadą do klasztoru, dziękują i odchodzą wraz z Anetą. On rozczula się nad swoimi córkami: Zosię nazywa elfem, a Anielkę sylfem. Przyrzeka pracować jak wół, aby „dać im to, na co zasługują”. Do jego uszu dobiegają dźwięki muzyki. To dziewczynki ćwiczą grę na fortepianie. Nibek wsłuchuje się w utwór i zastanawia się, czy jego żona faktycznie nie miała dwóch kochanków. Świadczyłyby o tym kolor oczu i uśmiech Zosi, które przypominają mu Kozdronia.

Zarządca pragnie odejść od stołu, ale Nibek powstrzymuje go i błaga, aby Kozdroń mimo wszystko pozostał w Kozłowicach. Z ogrodu nadchodzi Widmo. Cieszy się z faktu, że mąż i kochanek zachowują między sobą zgodę. Kozdroń znowu wpada w popłoch. Nibek wydobywa pistolet i przyrzeka, że go zabije, jeśli jeszcze raz przeciwstawi się on woli dzierżawcy. Widmo siada za stołem i je śniadanie. Ma ochotę napić się wiśniówki. Mąż odchodzi. Ignacy nalewa Anastazji kawy. Pragnie się dowiedzieć, czy Zosia jest jego córką. Anastazja zapewnia go, że nie, co go nieco uspokaja. Nibek przynosi wódkę. Pijąc ją przyjmuje wreszcie do wiadomości, że Kozdroń faktycznie był kochankiem Anastazji. Ale Zosia jest córką dzierżawcy, co ma Dyapanazemu potwierdzić pamiętnik napisany przez jego żonę.

Strzępy zdań budzą kuzyna leżącego niedaleko na trawie. Zrywa się i czyni wyrzuty Anastazji. Nie może pogodzić się z myślą, iż wolała prostego zarządcę, a nie jego - artystę. Oświadcza, że jeśli jeszcze raz skłamie, to ją zabije. Anastazja jednak nic sobie nie robi z pogróżek Jęzia. Przecież ona nie żyje, więc nie może ponownie umrzeć. Jęzory uskarża się na swój los i na to, że po śmierci Anastazji opuściło go natchnienie. Stwierdza też, że poprzedniego dnia, kiedy ją ponownie ujrzał, natchnienie powróciło i napisał wiersz. Anastazja zastanawia się, czy Jęzory nie był faktycznie jej kochankiem w chwili, gdy była zamroczona opium, które piła szklankami z powodu straszliwych cierpień spowodowanych rakiem wątroby (choroba dziedziczna w starym rodzie Dzięciewickich). Nibek chce ponownie zabić żonę, ale ona rozkazuje mu, by schował pistolet.

Pomiędzy trzema mężczyznami dochodzi do ostrej sprzeczki. Nie mogą się pogodzić z tym, że Widmo wyraźnie sobie z nich kpi. Kozdroń wyzywa Jęzorego na pojedynek za to, że uwiódł mu Anastazję, a Nibek pragnie zobaczyć u Anastazji ranę od kuli. Pamięta, że strzelił jej prosto w serce. Ona wyjaśnia mu, że jako zjawa, nie posiada ciała, a więc nie posiada też żadnych śladów. Aby załagodzić spór, wysuwa hipotezę, że być może Dyapanazy zastrzelił ją, gdy spała pod wpływem działania opium. W ten sposób wszyscy czworo mają rację. Anastazja prosi męża, by zawołał córki, gdyż pragnie się z nimi pobawić w ogrodzie. Wzywa również Ignacego i Jęzorego do zgody. Panowie niechętnie podają sobie ręce. Ignacy idzie do oficyny po dziennik Anastazji, który ma przeczytać razem z Dyapanazym.

Nibek powraca z dziewczynkami i Anetą. Kuzyn czyta wiersz, którego tytuł brzmi „Wszystko było tak dobrze i tak się wszystko popsuło”. Utwór jest opowieścią o siostrzyczkach, które wypiły truciznę i mają za chwilę umrzeć. Jedna z nich umiera wcześniej niż druga, jej główka zaś zwisa jak więdnący kwiat. Wszyscy opłakują ich śmierć. W małym dworku znika po ich zgonie przyjemny nastrój, jaki tam dotychczas panował.

Wiersz podoba się wszystkim zebranym, a szczególnie dziewczynkom, choć nadal uważają, że Jęziu jest głupi i nic nie rozumie. Jęzory, ucieszony okazanym mu uznaniem, dziękuje Anastazji za to, że przywróciła mu natchnienie, ona jednak twierdzi, że jest to zasługa Anety, która jest w nim zakochana. Nadchodzi Maszejko, który oznajmia Nibkowi, ze „odborsuczył” prawie wszystkie suki. Nie może sobie jednak poradzić z Aldoną i z fifi, a więc należy je zastrzelić.

Dorośli odchodzą. Z dziewczynkami pozostaje tylko Anastazja. Mówi im, że jeśli pragną, by wszystko było tak jak we śnie, muszą przed snem wypić po połowie płynu z flaszki, która znajduje się w apteczce w spiżarni. Zosia i Amelka przyrzekają matce uczynić to. Potem bawią się z Widmem w „gonionego”.

Akt III

Nibek wraz z Kozdroniem wchodzą do pokoju dziewczynek i czytają dziennik Anastazji. Dowiadują się z niego, że miłość Anastazji do Kozdronia powoli wygasała. Być może powodem tego był jej stan zdrowia i ciągłe zażywanie opium. Zjawia się Jęzory, pisał nowy wiersz i pragnie go przeczytać dziewczynkom. Z dziennika dowiaduje się, iż jest marnym poetą i Anastazja go nie kochała. Nibek wychodzi, ponieważ wzywa go Maszejko. Za nim wybiega Kozdroń. Jęzory z przerażeniem odkrywa, że w oczach Anastazji był tylko widmem. W ogóle wszystko jest złudzeniem, a on czuje się jak „król, co chciał być filozofem i jak filozof, co chciał być królem”. Zastanawia się, czyjego życie loby inne, gdyby miał pieniądze. Teraz jednak jest tylko marnym poetą i niedoszłym studentem filozofii. Jego rozważania przerywa Widmo, mówiąc mu, iż jest jedynie fantastą i poetą „zbłąkanym w rzeczywistym świecie”. Zjawa stwierdza, że to, co napisała w pamiętniku, jest jednym wielkim kłamstwem. Zawsze go kochała, ale nie chciała do niego należeć ze względu na swą chorobę. Po prostu nie chciała się przywiązywać fizycznie. Jęzory pada na kolana i przyrzeka kochać Anastazję do końca swego życia. Nie może bez niej żyć i nie potrafi sobie odebrać życia bez jej przyzwolenia. Anastazja nie chce, by kuzyn popełnił samobójstwo. Jego miejsce jest na ziemi. Jako artysta również spełnia widma. Jeśli się zabije, to zniszczy uczucie, które ich łączy od dawna. Teraz musi kochać Anetę i być z nią szczęśliwy. Po zniknięciu Anastazji pojawia się Aneta. Kuzyn kieruje swoją miłość ku dziewczynie i mówi, że dzięki niej na nowo został artystą. Do pokoju wbiegają dziewczynki z butelką brązowego płynu. Aneta i Jęzory wychodzą. Zosia i Amelka wypijają po połowie zawartość butelki i kładą się na łóżku. Po chwili zapadają w głęboki sen.

Do pokoju wchodzi Nibek. Patrząc na córki mówi, że je bardzo kocha. Bierze rękę Amelki, ale z przerażeniem stwierdza, że jest ona zimna. Podobnie jest z ręką Zosi. Ojciec szarpie dziewczynki myśląc, że śpią, ale dzieci nie reagują na jego okrzyki. Nie żyją. Kuzyn i Aneta, słysząc krzyki Nibka, wbiegają do sypialni. Zrozpaczony Nibek wychodzi. Jęzory domyśla się, że dziewczynki zostały otrute przez Anastazję. Kucharka Urszula i Widmo zapalają gromnice i stawiają je obok leżących dziewczynek. Kuzyn zarzuca Anastazji popełnienie morderstwa. Ona wyjaśnia mu, że zrobiła to, aby uchronić Zosię i Amelkę przed jego napastliwością. Twierdzi, że na pewno by je uwiódł, gdyby nie przyjechała Aneta. Żegna kuzyna oraz Anetę i wychodzi. W drzwiach spotyka Dyapanazego, Kozdronia i Maszejkę. Do pokoju wbiega Marceli z ciasteczkami. Nibek wychodzi i za chwilę słychać odgłos wystrzału.

W dworku pozostają Aneta i Jęzory. Zjawia się kucharka i zaprasza na kolację. Aneta ze spokojem stwierdza, że między nią a Jęzorym nie ma już widm, są tylko trupy i ludzie żyjący. Muszą zacząć nowe życie. Jak automaty podążają na kolację Maszejko i Marceli. Po ich wyjściu pojawia się Widmo z Nibkiem. Kiwają na dziewczynki. Te podnoszą się z łóżek i idą w stronę swoich rodziców. Po chwili cała czwórka znika.

PODSUMOWANIE: Dramat Witkacego W małym dworku, wydany w roku 1921, ukazuje świat w sposób groteskowy, świadomie zdeformowany. Napisanie tej sztuki było odpowiedzią Witkiewicza na wystawienie w Krakowie w roku 1920 realistycznego dramatu Tadeusza Rittnera W małym domku. Witkacy parodiuje, ośmiesza realizm Rittnera, wprowadzając do swej sztuki potężną dawkę fantastyki, absurdu i groteski. Pretekstem jest seans spirytystyczny, potem wszystko zaczyna zmierzać do ostatecznej katastrofy.

Stanisław Ignacy Witkiewicz dokonuje procesu deformacji rzeczywistości scenicznej, zniekształca ją. Niejednoznaczne stają się motywacje postępowania bohaterów. Nie wiadomo, czy ważniejsza jest motywacja zdroworozsądkowa, naturalistyczna, czy może też baśniowa, fantastyczna. Zachowanie bohaterów jest często absurdalne, niezrozumiałe dla logicznie myślącego człowieka. Trudno tu mówić o zdrowym, normalnym spojrzeniu na świat. Kiedy pojawia się duch matki, córki rozmawiają z nią jakby nigdy nic, zupełnie jak z normalną, żywą osobą. Witkacy atakuje tym samym poczucie zdrowego rozsądku, prowokuje odbiorcę, ośmiesza jego hierarchię wartości. Scena, w której Widmo uczestniczy w śniadaniu, kiedy okazuje się, że duch może normalnie jeść, spać, a nawet pić wódkę.

Charakterystyczne dla sztuk Witkacego jest, wyraźnie dostrzegalne i w tym dramacie, pomieszanie komizmu z patosem, powagi słowa z żartem i grafomańskimi, pseudoliterackimi wybrykami. U Witkacego nawet czyjaś śmierć będzie traktowana niepoważnie. W sztuce W małym dworku mamy do czynienia z istną karuzelą śmierci. Oto córki zmarłej, czyli Amelka i Zosia, ochoczo popełniają samobójstwo, również z własnej ręki ginie wdowiec Nibek. Te zgony nie wywrą jednak na pozostałych bohaterach żadnego wrażenia, nie wywołają w ich psychice żadnego wstrząsu. Z całkowitym spokojem zabiorą się oni do spożywania kolacji.

W małym dworku Stanisława Ignacego Witkiewicza jest przykładem literackiej parodii dramatu realistycznego. Wszystko to, co u Rittnera było prawdziwe, tu okazuje się być przepełnione kpiną, fantastyką, groteską. Świat przestawiony ulega zdeformowaniu, zachowanie zaś bohaterów jest niezrozumiałe i niedorzeczne. Wartości moralne, etyczne gdzieś zniknęły, pozostaje jedynie chaos i zbliżająca się nieuchronnie katastrofa.

JERZY SZANIAWSKI

BIOGRAFIA

Jerzy Szaniawski - urodził się 10 II 1886 r. w Zegrzynku pod Pułtuskiem, zmarł 16 III 1970 r. w Warszawie. Pochodził z rodziny inteligenckiej o tradycjach patriotycznych i żywych zainteresowaniach teatrem i literaturą. Był słuchaczem szwajcarskiego Instytutu Rolniczego. Po powrocie rozpoczął pracę literacką. W okresie okupacji mieszkał w Warszawie. W 1944 r. był przez kilka miesięcy więziony na Pawiaku. Po powstaniu warszawskim i pobycie w pruszkowskim obozie do 1949 r. przebywał w Krakowie.

Debiutował w 1912 r. jako nowelista w „Kurierze Warszawskim”. Jednak w jego twórczości dominowało dramatopisarstwo. Zajął się wnikliwie sferą ludzkich pragnień i ideałów decydujących o uroku świata i sensie przemijania. Interesowała go też raczej złożoność natury ludzkich uczuć niż analiza psychiki. Istotną treść przekazywał za pomocą metafory i nastroju opierając się na grze odcieni znaczeniowych słów. Swą koncepcję dramaturgii przeniósł do słuchowiska radiowego i jako jeden z pierwszych opracował jego typowe elementy, realizujące wizję len l ni wyobraźni.

Do największych jego osiągnięć należą: dramaty - Adwokat i róże (wystawiony w 1929), Żeglarz (w. 1925), Most (w. 1933) oraz Dwa teatry (w. 1946); słuchowiska - Zegarek (1935), W lesie (1937) i Służbista (1937); w twórczości prozatorskiej zaś liczne opowiadania o profesorze Tutce (np. Profesor Tutka i inne opowiadania z 1954 r.). Był on wielokrotnie za swą twórczość nagradzany. Między innymi w 1930 r. otrzymał państwową nagrodę literacką, w 1946 - nagrodę literacką miasta Krakowa, w 1959 r. zaś -województwa warszawskiego.

Żeglarz

WYSTAWIENIE I DRUK SZTUKI: Żeglarz, dramat Jerzego Szaniawskiego, został po pierwszy wystawiony w Warszawie, w 1925 roku. Drukiem ukazał się pięć lat później, w roku 1930, również w Warszawie, wraz z dramatami Ptak oraz Adwokat i róże.

ŻEGLARZ JAKO DRAMAT REALISTYCZNY: Nie ulega wątpliwości, że akcja utworu oparta jest na fikcji. Jednak, poprzez poruszenie w Żeglarzu problemów, zjawisk i mechanizmów społecznych, dramat Jerzego Szaniawskiego staje się wnikliwym studium socjologicznym społeczeństwa, człowieka. Osadzenie akcji utworu w konkretnym miejscu czy w konkretnym czasie nie jest potrzebne. Dramaturg porusza problem uniwersalny, aktualny, realnie istniejący. Utwór charakteryzuje poza tym logiczna, spójna akcja, łańcuch przyczynowo-skutkowy spajający poszczególne sceny, wiarygodni, typowi bohaterowie i zachowana chronologia wydarzeń.

BOHATEROWIE - CHARAKTERYSTYKA:

Jan - historyk, po półtorarocznej nieobecności z powodu poszukiwań wiadomości o kapitanie Nucie wraca do miasteczka. Zastaje tu duże zmiany związane z przygotowaniami do uroczystości pięćdziesięciolecia śmierci kapitana - bohatera miasta. Jan to skrupulatny, rzetelny i dokładny naukowiec, badacz. Nade wszystko ceni prawdę. Chce oczyścić przeszłość z fałszu, zakłamania, pragnie przedstawić społeczności miasteczka prawdziwą sylwetkę kapitana Nuta. Uważa, że to proste i szlachetne przedsięwzięcie. Jan nie zdaje sobie sprawy, że porywa się na walkę ze społecznym mitem - prawdą uświęconą przez umysły, pragnienia i tęsknoty za bohaterstwem kilku pokoleń mieszkańców miasta. Co ważne - on sam także uległ temu mitowi. Choć z opowiadań zorientował się, jak wyglądał kapitan, bezbłędnie go rozpoznaje na pomniku, na którym został przedstawiony jako nadzwyczajnie piękny mężczyzna.

Pod wpływem wydarzeń Jan zmienia swoje pojęcie na temat prawdy. Jeszcze w pierwszym akcie mówił: „Sędzią nie jestem. Chcę tylko prawdy.... Skończmy z legendą... Kapitan Nut nie był bohaterem”. W drugim bohater stwierdza: „Okręcik mój... i okręcik kapitana Nuta... Nieraz płynąłem na tym żaglowcu, a tysiące dzieci płynęło tak samo - w marzeniu.... Ale... żadne tak, jak ja, nie miało w sobie tyle prawdy z kapitana Nuta”. Jeszcze się buntuje, nie chce dać za wygraną. Niemal do końca rocznicowych uroczystości zamierza odkryć zebranym prawdę o kapitanie. W końcu jednak uznaje wyższość wartości mitu i jego swoistej „prawdziwości” nad znaczeniem życia marynarza.

Paweł Szmidt, czyli kapitan Nut - dziadek Jana. Człowiek, który zdaje sobie sprawę z tego, jak dalece przerósł go mit, społeczne wyobrażenia na temat jego osoby. Dlatego zerwał ze swą przeszłością, nie weryfikuje fantazji, zmienił nazwisko i wraz z innymi mieszkańcami miasteczka czci bohaterskiego kapitana Nuta. On rozumie ludzkie pragnienie obcowania z tym, co wzniosłe, wielkie, niepospolite, nadzwyczajne. Wie także, iż Jan również tęskni za bohaterstwem, o powodzie swojej pierwszej wizyty u wnuka mówi: „Nie zjawiłbym się u ciebie, gdybyś ty sam nie chciał niszczyć tego, co kochasz...”. Społeczne tęsknoty za bohaterstwem kapitan Nut komentuje w rozmowie z Janem: „... widzę jasno, że treścią mego życia nie jest tylko ten starczy smutek, ale i ta wielka tęsknota, która jest i w tobie. I nie po nic innego, jak po to dalsze życie tej tęsknoty ku czemuś, co jest ponad nami - przychodzę do ciebie”.

Ponadto występują:

Med - jego narzeczona. Rzeźbiarz - brat Med, Przewodniczący, Rektor - dawny profesor Jana, Admirał, Stary Marynarz, Wydawca, Doktorowa, Felcia, Iza, Kapelmistrz, Pan z komitetu, Student.

STRESZCZENIE:

Akt I

Miejsce akcji: pracownia Rzeźbiarza

Rzeźbiarz ukończył właśnie pracę nad mającym wkrótce ozdobić miejski plac pomnikiem kapitana Nuta i wypoczywa. Med, która mu towarzyszy, wyczekuje tęsknie i niecierpliwie powrotu swego narzeczonego, który wyruszył w podróż przed ponad półtora fokiem. Zjawia się Rektor, któremu towarzyszą Przewodniczący i Admirał. Ponieważ w tym roku przypada pięćdziesiąta rocznica śmierci kapitana, który - według legendy - w czasie bitwy morskiej, nie chcąc oddać statku w ręce nieprzyjaciół, podpalił go i wraz z nim poszedł na dno, miasteczko zaś chlubi się tym, iż w nim urodził się bohaterski marynarz, postanowiono urządzić uroczyste obchody ku czci poległego. Oprócz tego ma zostać wzniesionych kilka pawilonów wystawowych. Goście przybyli prosić artystę, aby im pomógł urządzić pawilon poświęcony kapitanowi, po którym, niestety, nie ma żadnych pamiątek.

Rozmowę przerywa nagłe przybycie Jana, którego Med i Rzeźbiarz witają z radością. Rektor rozpoznaje w przybyłym swego byłego ucznia, wspominając zarazem, że Jan zawsze starał się udowadniać coś przeciwnego, niż głosił profesor. Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się młodemu historykowi w oczy, jest model pomnika kapitana Nuta. Okazuje się, że wybrał się on w podróż właśnie w celu zgromadzenia wiarygodnych informacji o kapitanie. Jan spostrzega leżącą na stole grubą książkę, której autorem jest Rektor, a która ma być biografią bohatera. Zaczyna czytać jeden z fragmentów, dotyczący dzieciństwa Nuta. Nie wyraża - ku zdziwieniu Rektora - zastrzeżeń. Jednak po chwili otwiera książkę nieco dniej i zbija zawarte tam twierdzenia dotyczące pięknego i szlachetnego wyglądu marynarza, jego wręcz ascetycznego trybu życia i rycerskości wobec kobiet. Kapitan w jego opisie, popartym zresztą kilkoma drobiazgami zebranymi w czasie podróży - jest zwykłym człowiekiem i normalnym marynarzem, bynajmniej nie stroniącym od alkoholu. Wśród dowodów znajduje się list pisany ręką bohatera do jakiejś kobiety. List ten - upstrzony błędami ortograficznymi - daleki jest od delikatności i diametralnie różny od „tkliwych, pięknych i czułych” pism, których adresatką była podobno - jak się zresztą sama przyznawała - lady Peppilton. Wreszcie Jan rozprawia się - z pomocą przywiezionego ze sobą Starego Marynarza, który był towarzyszem Nuta w jego rzekomo ostatniej podróży - z legendą o bohaterskiej śmierci kapitana. Jakub Fala, gdyż tak się ów marynarz nazywa, oznajmia, że nie było żadnej bitwy, pożar był przypadkowy, kapitan zaś razem z nim uciekał z tonącego statku i wcale nie zginął. Nestorzy miasta są wstrząśnięci i zgorszeni, że ten młodzik odważył się sprofanować ich świętość i opuszczają pracownię.

Akt II

Miejsce akcji: pokój Jana.

Późnym popołudniem Jan siedzi zamyślony, wokół niego krząta się Med. Nie chce przyjmować pomocy od brata Med, który zarobił przecież na pomniku odpowiadającym |gustom władz, a niezgodnym z prawdą. Pojawia się Wydawca. Oznajmia, że z powodu wysokich kosztów będą problemy z wydaniem książki, którą Jan napisał o „prawdziwym” kapitanie Nucie i próbuje się z nim chytrze targować. W końcu zostawia zaliczkę, jednak Jan nie przyjmuje jej. Wkrótce po jego odejściu nadchodzi nowy gość - Paweł Szmidt, stary, podpierający się grubym kijem mężczyzna. Med widząc, że gość się krępuje, wychodzi. W rozmowie okazuje się, że przybysz jest właśnie kapitanem Nutem. Opowiada on kilka autentycznych i nie znanych wcześniej Janowi faktów ze swego życia. Kiedy pływał na swym statku transportowym, zdarzało mu się przemycać opium i alkohol. Młody historyk dowiaduje się też, że tajemniczy marynarz, którego znał z opowiadań matki, a który przywoził jej w dzieciństwie różne drobiazgi zdobiące do tej pory pokój Jana, to był właśnie kapitan. W końcu dowiaduje się, że Szmidt-Nut jest jego dziadkiem. Gość doradza mu, aby porzucił myśl ukazywania światu prawdziwego oblicza kapitana-legendy i oznajmia, iż jako jego spadkobierca młodzieniec ma prawo do wpływów z kawałka ziemi zabudowanego przez „drapacze nieba” na odkrytej dawno temu przez Nuta wysepce. Jan przez chwilę daje się ponieść marzeniom o wspaniałym jachcie i podróżach ze swą ukochaną Med. Jednak po jej nieoczekiwanym przybyciu popada ponownie w zadumę, którą przerywa wejście Przewodniczącego.

Ten z kolei obiecuje historykowi w imieniu Rektora docenturę, a później profesurę i proponuje mu zajęcie się przerobieniem książki napisanej przez dostojnika na podręczniki szkolne. Przewodniczący i Szmidt są świadkami gwałtownego wybuchu, z którego wnioskują, że ich próby przekupienia Jana były chybione. Żegnają się więc i odchodzą. Med nie rozumie tego wszystkiego, ale narzeczony wyjaśnia jej ze smutkiem, że odrzucił właśnie coś, co ona mogłaby nazwać szczęściem. Ze zdziwieniem jednak spostrzega, że Med jest zadowolona z jego postępowania.

Akt III

Miejsce akcji: wnętrze restauracji „Pod Witrażami”.

Restauracja, której właścicielką jest Doktorowa, w tym momencie świeci pustkami. Są tu tylko dwie młode dziewczyny-służące oraz właścicielka. Obserwują z zaciekawieniem to, co dzieje się na placu przed zasłoniętym jeszcze pomnikiem.

Zbierają się tam tłumy, pojawiają się żołnierze, marynarze, strażacy, liczne delegacje. Środek placu jest zarezerwowany dla znamienitszych gości. Wszyscy z niecierpliwością oczekują uroczystego momentu.

Tylnym wejściem wchodzą kolejno w krótkich odstępach czasu: Przewodniczący, Rektor i Wydawca. Dwaj pierwsi - podenerwowani - przyszli, aby wypić coś mocniejszego na uspokojenie. Pojawia się też Szmidt, który ma zamiar patrzeć na uroczystość siedząc przy restauracyjnym stoliku. Wydawca oznajmia, iż wydano z okazji święta książeczkę dla dzieci, która jest przeróbką dzieła Rektora, dokonaną też zresztą przez samego autora. Chwali się też, że rozdał 25 egzemplarzy dziełka dzieciom gratis (z czego pierwsze egzemplarze otrzymało jego czworo dzieci, „aby czytając dzieło pana rektora wzrastały w cnocie, w poczuciu obowiązku, którego pan rektor jest także przykładem”).

Pojawia się Stary Marynarz, kompletnie pijany i domaga się wódki. Jego zachowanie, a co więcej obecność w tej chwili w restauracji wywołuje oburzenie szacownych organizatorów, którzy obdarzyli go - jako jedynego świadka bohaterskiej śmierci kapitana - pieniędzmi, nowym ubraniem i wyznaczyli mu honorowe miejsce na placu pod pomnikiem. Ich oburzenie i rozkazy nie wywierają na nim wrażenia, jednak kiedy wzrok jego pada na siedzącego przy stoliku Szmidta, wypręża się na baczność i z miejsca rusza, aby zająć wyznaczone miejsce, wywołując swym postępowaniem zdumienie wśród dostojników, którzy jednak nie zajmują się dłużej tym fenomenem zainteresowani jedynie, aby uroczystość wypadła należycie.

Po pewnym czasie Rektor przynosi wiadomość, że po jego przemówieniu ma wystąpić Jan ze swoją „prawdą”. Przewodniczący uspokaja go jednak stwierdzeniem, że wystąpienie młodego historyka nie wywrze wrażenia, gdyż będzie już wtedy „po uroczystości”. Natomiast daje Rektorowi wskazówki, aby w zależności od przepływających po niebie chmur, dodał coś do swej przemowy, lub ujął tak, by moment odsłonięcia pomnika przypadł na chwilę, gdy promienie słoneczne będą oświetlać monument.

W międzyczasie na placu pojawiają się nowi goście, wśród których znajdują się zagraniczni posłowie, „niższe duchowieństwo” i biskup.

W lokalu pojawia się Jan. Przysiada się on do stolika zajmowanego przez Szmidta. Jest zamyślony i poważny. Na głowie ma czarny beret, znak przynależności do studenckiej organizacji „Czarnych Beretów”, której w przeszłości przewodził, a której członkowie „trochę tam przeszkadzali” jego magnificencji Rektorowi. Wchodzi Rzeźbiarz. Jan podaje mu kopertę ze zrzeczeniem się praw do spadku i prosi ojej przechowanie. Po wyjściu przyjaciela młody historyk podejmuje rozmowę ze starcem. Stwierdza, że jego wystąpienie „uśmierci” kapitana, jednak Szmidt twierdzi, że postać ta będzie żyła w Janie i jego nadziejach, niezależnie od tego, jak on postąpi.

Pojawia się nagle Kapelmistrz z informacją, że zbuntowała się część orkiestry, której członkowie nie chcą po raz kolejny grać za darmo. Przewodniczący twierdzi, że Komitet nie ma pieniędzy. Sytuację ratują Jan i Szmidt, którzy dają Kapelmistrzowi własne pieniądze.

Na placu pojawiają się ubrane na biało dzieci, Rektor zaś przemawia do zebranych. Z pomnika spada zasłona. Wpada trzech studentów w beretach, którzy wzywają Jana do wystąpienia. Ten zdejmuje powoli beret. Studenci idą za jego przykładem. „Wszyscy patrzą w żeglarza”.

PODSUMOWANIE:

Mit kapitana Nuta: Mit to zapis wierzeń i przepisów religijnych danej społeczności dotyczących początków świata i człowieka. W innym znaczeniu mit to: „fałszywe mniemanie o kimś lub o czymś uznawane bez dowodu, ubarwiona wymyślonymi szczegółami historia o jakiejś postaci lub o jakimś fakcie”. Właśnie w tym znaczeniu pojawia się w dramacie Szaniawskiego mit kapitana Nuta, legendarnego marynarza, który - jak głosi legenda - w czasie bitwy morskiej, nie chcąc oddać statku w ręce wroga, podpalił go i wraz z nim poszedł na dno. Obywatele miasteczka, skąd Nut pochodził, postanawiają w pięćdziesiątą rocznicę śmierci kapitana postawić mu pomnik. Bezkrytycznie wierzą w swego bohatera, którego idealny wizerunek sami stworzyli. Posunęli się przy tym do granic zdrowego rozsądku. Należy zadać pytanie: w jakim celu mieszkańcy miasteczka stworzyli mit kapitana. Są przecież zamkniętą społecznością, nikt z zewnątrz nie ma zbyt wielkich szans, aby usłyszeć o ich bohaterze. Okazuje się, że czcząc kapitana realizują oni swoje własne marzenia o bohaterstwie. Odczuwają przygody Nuta jako swoje własne. Dreszczyk lęku, przerażenia, poczucie bezgranicznej, szaleńczej odwagi, nieskalanej uczciwości i dobroci, przeżycie wielkiej romantycznej miłości stają się ich udziałem. Mit kapitana Nuta zaspokaja potrzebę posiadania ideału, wzorca osobowego, wzorca postępowania oraz tęsknoty za wzniosłością, wielkością.

Rola mitu w społeczeństwie: Szaniawskiego interesuje ukazanie zasad funkcjonowania mitu w społeczeństwie. Akcja utworu przez cały czas ogniskuje się wokół legendarnej postaci kapitana Nuta, człowieka uważanego powszechnie za bohatera. Gdy pojawia się możliwość obalenia mitu Nuta, któremu tymczasem już stawia się pomnik, okazuje się, że społeczeństwo nie chce prawdy, woli żyć w nieświadomości, w kłamstwie. Ludzie mają bowiem prawo do marzeń, do fantazjowania.

Tłum chce mieć swego bohatera i okazuje się, że nie musi to być bohater autentyczny, może to być ktoś stworzony przez samych ludzi, na wzór i podobieństwo ich marzeń.

LITERATURA ŚWIATOWA

FRANZ KAFKA

BIOGRAFIA

Franz Kafka urodził się 3 VII 1883 r. w Pradze. Był synem kupca Hermanna Kafki i Julii z domu Lwy. Po ukończeniu szkoły powszechnej i gimnazjum studiował prawo i filologię germańską. W 1906 r. Kafka rozpoczął praktykę sądową i pracę agenta w firmie ubezpieczeniowej „Asicurazioni Generali”. Jednak praca zawodowa i wymagania ojca stawiane przed najstarszym synem (zaradność życiowa, spryt, osiągnięcie wysokiej pozycji społecznej) mocno ciążyły pisarzowi. Kafka głęboko odczuwał ograniczenie, więzy jakie krępują człowieka w życiu społecznym. Nie potrafił nagiąć się do konwenansów i obyczajów swego środowiska. Kilkakrotnie zrywał zaręczyny, choć rodzina za wszelką cenę starała się nakłonić go do stabilizacji życia i założenia rodziny. Jedynym szczęśliwym był związek uczuciowy z Mileną Jesenską, która, jak pisze we wstępie do Dzienników Kafki Zbigniew Bieńkowski „dała mu poczucie całkowitej wolności uczuciowej, pełnię możliwego dlań szczęścia”. W jednym z listów do Mileny pisarz stwierdził: „Z tobą mogę mówić swobodniej niż z kimkolwiek, bo nikt nie był przy mnie w ten sposób, jak Ty jesteś, z całą wiedzą o mnie, z całą świadomością, wbrew wszystkiemu, pomimo wszystko”.

Przez całe życie Kafka miał poczucie wielkiej samotności, wyobcowania, wygnania. Zmarł 3 VI 1924 r. Najważniejsze utwory pisarza to: powieści Proces (1925), Zamek (1926), Ameryka (druk 1927); opowiadania - Głodomór, Przemiana, Lekarz wiejski.

Proces

GENEZA: Kafka zaczął pracę nad powieścią w sierpniu 1914 r., tuż po zerwaniu zaręczyn z Felicją Bauer. W jego zamierzeniu miała to być powieść o konflikcie ojca z synem. Ostatecznie powieść nabrała szerokiego egzystencjalnego wymiaru. Pierwsze wydanie powieści ukazało się w rok po śmierci pisarza w 1925 r.

BOHATER - CHARAKTERYSTYKA:

Wizerunek Józefa K.: Józef K. jest głównym bohaterem powieści. Czytelnik wie o nim bardzo niewiele, ale niewiedza ta jest przez autora zamierzona. Bardzo ważne okazuje się również być to, czego Kafka nie mówi o swoim bohaterze, co zataja przed czytelnikiem.

O Józefie K. udaje się z całej książki pozbierać niewiele pewnych informacji: wiemy na pewno, że ma trzydzieści lat, jest wysokim urzędnikiem bankowym, zdolnym, pracowitym i cieszącym się zaufaniem zwierzchników. Jest inteligentny, ambitny i prawdopodobnie przystojny (podoba się kobietom). Nie ma żony ani dzieci, ma natomiast kochankę, którą regularnie odwiedza.

Interesujące i ważne jest określenie tego, czego nie wiemy o bohaterze. Nie wiemy przede wszystkim, jakie ma nazwisko. Ta zamierzona przez autora anonimowość Józefa K. jest wieloznaczna. Może świadczyć o anonimowości człowieka w otaczającym go świecie. Może być równocześnie wyraźnym wskazaniem, że Józef K. to każdy z ludzi, każdy z nas. Taką postać można określić mianem everymana, czyli właśnie człowieka-każdego, niczym nie wyróżniającego się od innych. Redukcja nazwiska w świetle tytułu utworu może również kojarzyć się z tekstami prasowych relacji z procesów sądowych - zawsze podawane jest tylko imię i pierwsza litera nazwiska oskarżonego. Również wygląd Józefa K., poza bardzo ogólnymi informacjami, pozostaje do końca powieści nieznany.

Postawienie Józefa K. w stan oskarżenia jest dla niego kompletnym zaskoczeniem. Do samego końca nie dowie się, jakie wykroczenie popełnił i jakie prawo złamał. Próbuje bronić się, walczyć o sprawiedliwość i o własną godność, ale z góry skazany jest na klęskę, Józef K. musi przegrać, zginąć. Tak też się staje - bohater zostanie zabity „jak pies” gdzieś w opustoszałym kamieniołomie. Zabiją go bez żadnej złości, namiętności, po prostu zlikwidują.

Czy Józef K. to Franz Kafka?: istnieje hipoteza, że Józef K. jest porte-parole (dosłownie: niosącym słowa) pisarza, czyli że autor utożsamia się ze stworzonym przez Niebie bohaterem. Jednak utwory Franza Kafki nie mają charakteru autobiograficznego, mimo wielu nawiązań do życia osobistego pisarza i identycznej pierwszej litery nazwiska (K. jak Kafka), nie wolno w żaden sposób utożsamiać postaci głównego bohatera Procesu t osobą autora powieści.

STRESZCZENIE:

Rozdział I

Aresztowanie...

Pewnego ranka Józef K. obudził się i zamiast kucharki Anny zobaczył nieznanego, ubranego na czarno mężczyznę. Oznajmił on Józefowi, że jest aresztowany. K. ubrał się i szybko udał się do drugiego pokoju. Przy otwartym oknie siedział drugi mężczyzna, czytając książkę. Józef zażądał wyjaśnień i widzenia się z gospodynią, panią Grubach, jednak nieznajomy powiedział jedynie, że K. jest aresztowany i nie wolno mu opuszczać pokoju. Ponieważ ma czekać na wyniki toczącego się dochodzenia związanego z jego osobą, powinien zachować spokój i oddać na przechowanie swoje osobiste rzeczy.

K. nie zwracał uwagi na rady dwóch mężczyzn, zastanawiał się natomiast, kim oni są i jakim prawem decydują o jego życiu. Dotąd wydawało mu się, że żyje w państwie praworządnym, a skoro tak, to nikt nie miał prawa napadać go we własnym mieszkaniu. Początkowo wydawało mu się, że ktoś z okazji jego trzydziestych urodzin robi mu brzydki kawał. Wrócił do swego pokoju, by odszukać swe dokumenty. Znalazł jedynie metrykę urodzenia. W pomieszczeniu obok strażnicy zjadali jego śniadanie. Zażądał od nich nakazu aresztowania, ale okazało się, że nie mają takiego dokumentu. Wyjaśnili tylko, że wykonują odgórne polecenia i nie są upoważnieni do udzielania odpowiedzi na pytania aresztanta. K. zatem musi się podporządkować ich poleceniom. Są oni skromnymi funkcjonariuszami sądowymi, ich obowiązkiem zaś jest pilnowanie aresztowanego aż do momentu, kiedy zostanie dowiedziona jego wina. Willem i Franciszek (tak brzmiały ich imiona) poradzili jeszcze więźniowi, aby udał się do swego pokoju i czekał na dalsze rozporządzenia. Wizyta ta wytrąciła Józefa z równowagi. Analizując swe położenie nie mógł dojść do tego, z jakiego powodu został aresztowany. Po pewnym czasie strażnicy kazali mu się udać do pokoju panny Biirstner, stenotypistki, która od niedawna była lokatorką pensjonatu pani Grubach. Siedział tam za stołem nadzorca, a w kącie pokoju stali trzej młodzi ludzie. Później okazało się, iż są to urzędnicy banku, w którym Józef K. pracował jako starszy prokurent. Nadzorca również nie był w stanie wyjaśnić Józefowi, o co został oskarżony. Nie pozwolił też Józefowi skontaktować się z przyjacielem, prokuratorem Hastererem. Takie postawienie sprawy rozzłościło Józefa, który uznał to wszystko za absurdalny żart i postanowił do tego więcej nie wracać. Na odchodnym usłyszał, że ma nadal pracować w banku i czekać na zawiadomienie o terminie przesłuchania. Usłyszał też, iż to, że jest aresztowany, nie powinno mu przeszkadzać w wykonywaniu normalnych czynności związanych z jego pracą.

K., by nie powiększać swego spóźnienia do banku, wynajął auto, do którego zaprosił także Rabensteina, Kullicka i Kaminera - trzech podrzędnych pracowników banku, którzy nie wiadomo w jaki sposób znaleźli się w jego mieszkaniu. Nie znał ich bliżej, gdyż wcześniej nigdy nie zwracał na nich uwagi.

Józef K. był solidnym, cenionym przez dyrektora pracownikiem. Prowadził spokojne i unormowane życie. Pracował zwykle do dziewiątej wieczorem, po czym udawał się na spacer. Raz w tygodniu odwiedzał Elzę, kelnerkę z winiarni. Wydawało mu się, iż nic nie jest w stanie zakłócić jego ustabilizowanej egzystencji. Jednak jego „pozorne” aresztowanie zburzyło nagle cały porządek jego życia. Nie potrafił już normalnie patrzeć na świat. Od czasu do czasu wzywał trzech poznanych urzędników i wnikliwie ich obserwował.

Kiedy wieczorem wrócił z pracy do domu, zastał w nim idealny porządek. Pani Grubach zachowywała się tak, jakby nic się nie wydarzyło. Uznała, iż jego aresztowanie jest pomyłką i nie powinien się tym przejmować. Panny Bürstner nie było w domu. Prawdopodobnie wyszła do teatru. Zbyt częsta nieobecność lokatorki, według pani Grubach, nie wpływała pozytywnie na reputację pensjonatu. K. postanowił poczekać na swoją sąsiadkę i poważnie z nią porozmawiać. Panna Bürstner wróciła przed dwunastą. Mimo późnej pory zaprosiła K. do siebie. Przeprosił ją za ranne najście jej pokoju przez komisję śledczą i trzech urzędników bankowych. Zaproponował, by została jego doradcą w trakcie procesu. Zgodziła się, choć nie wiedziała, dlaczego został aresztowany. Opuszczając pokój sąsiadki K. był zadowolony z siebie i swego podejścia do zaistniałej sytuacji, a także ze zbliżenia z panną Bürstner.

Rozdział II

Pierwsze przesłuchanie

Pewnego dnia do banku zadzwonił jakiś mężczyzna i powiadomił Józefa K., że w najbliższą niedzielę odbędzie się przesłuchanie. Aresztowany ma się stawić w budynku sądu na jakimś przedmieściu. Józef K. nie dowiedział się jednak nazwy ulicy ani wyznaczonej godziny. Kiedy K. skończył rozmowę z nieznajomym, do pomieszczenia wszedł wicedyrektor i zaprosił Józefa na przejażdżkę żaglówką. Miałaby się ona odbyć również w niedzielę. K. - choć bardzo mu zależało na bliższej znajomości z zastępcą dyrektora banku - odmówił z racji mającego się odbyć przesłuchania.

K. postanowił pójść na przesłuchanie o dziewiątej. Uznał że ta godzina będzie najodpowiedniejsza. W nocy poprzedzającej przesłuchanie nie mógł spać i obudził się niewyspany. Szybko ubrał się i wybiegł z domu. Po drodze spotkał trzech urzędników banku, którzy w jakiś sposób byli wplątani w jego sprawę. Dotarł na ulicę Juliusza, gdzie rzekomo mieścił się sąd. Była to bardzo nędzna dzielnica. Dopiero na samym końcu ulicy Józef K. instynktownie znalazł odpowiedni budynek. Przez szeroką bramę wszedł na dziedziniec. Stały tu wozy ciężarowe należące do różnych firm, które znał z przeprowadzanych transakcji bankowych. Dom miał aż cztery klatki schodowe. Wszedł do pierwszej z nich. Przypomniała mu się wypowiedź Willema, że „wina sama przyciąga sąd”. Błąkał się po klatkach, pytając lokatorów o stolarza Lanza (nazwisko to „pożyczył” od kapitana, siostrzeńca pinii Grubach). Nikt z pytanych nie znał takiego człowieka. Dopiero na piątym piętrze K. znalazł pokój przesłuchań. Młoda praczka, która otworzyła drzwi, zaprowadziła go do pokoju wypełnionego po brzegi ludźmi ubranymi w czarne surduty. Początkowo miał wrażenie, że znajduje się na jakimś partyjnym zebraniu. Mały chłopak poprowadził go na drugi koniec sali. Na podium siedział gruby człowieczek i rozmawiał ze stojącym obok niego mężczyzną. Chłopak szepnął coś do ucha grubemu urzędnikowi. Ten popatrzył na zegarek i skarcił K. za tak duże spóźnienie. Na sali dał się słyszeć szmer. K. zrezygnował z obrony swego spóźnienia. Postanowił obserwować zebranych. Rzekł jedynie, że „przyszedł i jest”. Sędzia śledczy wybaczył mu spóźnienie i powiedział, że wyjątkowo przesłucha aresztanta, ale na przyszłość nie życzy sobie podobnych sytuacji. Zapytał K., czy jest malarzem pokojowym. Józef zaprzeczył i dowodził, że całe postępowanie wszczęte przeciw niemu jest jedną wielką fikcją, podobnie jak sam sąd. Aby dodać wagi swym wypowiedziom uderzył pięścią w stół. Zebrani zwrócili się w jego stronę. Uznał, iż za jego fikcyjnym aresztowaniem kryje się jakaś wielka organizacja, która utrzymuje całą państwową biurokrację. Organizacja ta wydaje polecenia aresztowania niewinnych ludzi i wszczyna przeciw nim bezsensowne postępowania, a także podtrzymuje korupcję urzędniczego świata. Długie przemówienie K. przerwał nagle krzyk. Józef zobaczył mężczyznę ciągnącego praczkę w kąt sali. Chciał pobiec za nimi, ale tłum zebranych nie pozwolił mu na to. Po raz pierwszy poczuł, że jego wolność osobista jest zagrożona. Okazało się, iż zebrani byli również przekupną bandą urzędników i szpicli. Pod ich czarnymi surdutami błyszczały różnej wielkości i barwy odznaki państwowe. K. chciał opuścić salę, ale sędzia wyprzedził go i zasłonił sobą drzwi. Józef usłyszał, iż w ten sposób pozbawia się korzyści płynących z przesłuchania. Roześmiał się sędziemu w twarz i wyszedł, pozostawiając za sobą zdziwiony tłum.

Rozdział III

W pustej sali posiedzeń...

Przez cały następny tydzień K. czekał na zawiadomienie o kolejnym przesłuchaniu. Nie otrzymawszy go, wybrał się w niedzielę do sądu. Tym razem trafił tam od razu. Praczka poinformowała go, że dzisiaj sąd nie urzęduje. Dowiedział się od niej, że jej mąż jest woźnym sądowym i że oni wynajmują swoje mieszkanie na okres posiedzeń sądu. Józef zdziwił się słysząc, że praczka jest kobietą zamężną, gdyż przypomniał sobie wydarzenie, które miało miejsce na sali sądowej tydzień wcześniej. Rozmówczyni wyjaśniła mu, że aby zachować swe stanowisko, musi cierpliwie znosić nagabywania ze strony studenta oraz sędziego, którym się bardzo podoba. Student bowiem osiągnie kiedyś wysokie stanowisko, sędzia zaś obdarowuje ją prezentami za sprzątanie jego pokoju. Kobieta pokazała też Józefowi K. księgi sądowe, ale okazało się, że nie były to żadne kodeksy prawne, tylko dzieła z pornograficznymi obrazkami. Tytuł jednej z nich brzmiał: „Plagi, jakie musiała znosić Małgosia od swego męża Jasia”. Kobieta zaoferowała swoją pomoc w procesie, gdyż znała bardzo dobrze sędziego śledczego. K. nie chciał korzystać z jej usług, a jedynie poprosił, by poinformowała sąd, że on nie zamierza dawać nikomu żadnych łapówek i że jest w stanie sam się obronić.

Do sali posiedzeń wszedł Bertold - mały, młody student nauk prawniczych, ten sam, który nagabywał praczkę. Kiwnął na nią palcem. Kobieta popatrzyła na niego z obrzydzeniem, ale po chwili podeszła do niego. Praczka spodobała się K. Rozważał możliwość odebrania jej studentowi i całej skorumpowanej klice sądowej. Nie było to jednak łatwe zadanie. Tym razem student przyszedł po nią z polecenia sędziego śledczego. Kiedy K. chciał mu wyrwać kobietę, młodzieniec wziął ją na ramiona i zniknął w korytarzu prowadzącym na strych. Józef podążył za nimi. Drogę wskazała mu kartka z napisem: „Wejście do kancelarii sądowych”. Spotkał jakiegoś mężczyznę, który okazał się być mężem owej kobiety. Skarżył się na swój los i na to, że nic nie może uczynić, by zapobiec zdradzie małżeńskiej. Poprosił nawet Józefa o pomoc. Korzystając z okazji K. obejrzał kancelarie sądowe mieszczące się na strychu. W dużej poczekalni zobaczył wielu ludzi ubranych na czarno. Byli to oskarżeni, którzy czekali na odpowiedz odnośnie do przeprowadzenia przez sąd dowodów procesowych.

Wnętrze ubogich kancelarii wywarło na Józefie bardzo przygnębiające wrażenie. Chciał jak najszybciej wyjść na zewnątrz. Dusił się i było mu słabo. Jakaś dziewczyna i towarzyszący jej mężczyzna zaopiekowali się nim, posadzili go na krześle i starali się doprowadzić do porządku. Dziewczyna - pracownica kancelarii wyjaśniła, że każdy, kto po raz pierwszy przychodzi do sądu, dostaje zawrotu głowy, wywołanego niezbyt czystym powietrzem. Elegancko ubrany informator sądowy przyrzekł, ze wyprowadzi K. na zewnątrz, kiedy tylko poczuje się on lepiej. Józef wstydził się swojej słabości. Nie był w stanie ruszyć się z krzesła, ale też za żadne skarby nie chciał tu pozostać. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że został w pewnym momencie wyniesiony na zewnątrz jak przedmiot. Świeże powietrze przywróciło mu siły. Zamknął za sobą drzwi i biegiem oddalił się od koszmarnego miejsca.

Rozdział IV

Przyjaciółka panny Bürstner

K. przez pewien czas starał się skontaktować z panną Bürstner. Wysłał do niej nawet dwa listy - jeden na adres domowy, a drugi do biura. Ona jednak ignorowała go. W niedzielę rano zauważył, że panna Montag, nauczycielka francuskiego wynajmująca pokój u pani Grubach, przeprowadza się do panny Bürstner. Tego dnia gospodyni przyniosła Józefowi śniadanie, więc nie omieszkał zapytać o przyczynę przeprowadzki. Gospodyni niewiele mogła mu powiedzieć, ale odetchnęła z ulgą, gdyż jego pytanie dowodziło, że Józef się na nią nie obraził.

K. drażniło ciągłe człapanie panny Montag. Po chwili zjawiła się służąca oznajmiając mu, że nauczycielka pragnie z nim porozmawiać i czeka na niego w jadalni. Kiedy się tam zjawił, wyjaśniła, iż jest przyjaciółką panny Bürstner i za jej pozwoleniem przekazuje mu informację, że jakakolwiek rozmowa Józefa z panną Bürstner jest zbyteczna i nie przyniesie obu stronom żadnych korzyści. Do jadalni wszedł kapitan Lanz i serdecznie przywitał się z panną Montag. K. pospiesznie ich opuścił. Postanowił po drodze odwiedzić mimo wszystko swą sąsiadkę. Nikt nie odpowiadał na jego pukanie, wszedł więc do środka. Okazało się, że mieszkanie jest puste. Panna Bürstner gdzieś wyszła.

Rozdział V

Siepacz

Któregoś wieczora K. opuszczając swe biuro usłyszał wzdychania i jęki dochodzące z rupieciarni. Wszedł tam i zobaczył trzech mężczyzn. Dwóch z nich znał - byli to strażnicy, którzy pilnowali go w dniu jego aresztowania. Trzeci był siepaczem. Miał wychłostać Franciszka i Willema za to, że chcieli wziąć ubrania Józefa. K. Oniemiał. Mówiąc o ich postępku śledczemu nie miał na celu doprowadzenia do ukarania ich. Nie przypuszczał, że w ten sposób przyczyni się do wyrzucenia ich z pracy i wymierzenia im tak haniebnej kary. Zrobiło mu się bardzo przykro. Zaofiarował siepaczowi siebie i pieniądze, aby odstąpił od wymierzenia chłosty strażnikom. Kat jednak nie przyjął oferty Józefa w obawie, że K. może i jego zadenuncjować. Strażnik Franciszek błagał K., by nie dopuścił do chłosty. Twierdził, że nie jest winien, gdyż to Willem namówił go, by zabrali rzeczy aresztowanego. Siepacz pozostawił Willema, swoje narzędzie tortur zaś skierował na Franciszka i bił aż do utraty przytomności. Józef opuścił szybko graciarnię i skierował się w stronę domu. Po drodze rozmyślał nad incydentem, którego był świadkiem. Gdyby Franciszek nie krzyczał, na pewno udałoby mu się przekupić siepacza, gdyż wszyscy urzędnicy sądowi byli przekupni. Siepacz też należał do takich ludzi - na widok banknotów oczy zabłysły mu chciwością. K. doszedł do wniosku, że przekupstwo mogłoby stanowić doskonałą metodę przeciwstawiania się korupcji. Poprzysiągł sobie poruszyć tę kwestię przy najbliższym dochodzeniu i doprowadzić do ukarania wysokich urzędników - właściwych winowajców, którym należała się kara wymierzona Willemowi i Franciszkowi.

Myśl o chłoście nie dawała Józefowi spokoju. Następnego dnia, wychodząc z biura, znów zajrzał do rupieciarni. Ujrzał tam podobną do wczorajszej scenę. Przerażony pobiegł tło woźnych i kazał im uprzątnąć rupieciarnię.

Rozdział VI

Wuj - Leni

Pewnego popołudnia w biurze K. zjawił się wuj Karol, drobny obywatel ziemski z prowincji. Od czasu do czasu przyjeżdżał na jeden dzień do stolicy, by załatwić jakieś interesy. Był niegdyś opiekunem K. Tym razem „upiór z prowincji” (tak Józef nazywał wuja) przybył, ażeby porozmawiać z Józefem o jego procesie. Dowiedział się o nim od córki Erny, która była w stolicy na pensji. Wuj szczerze martwił się o przyszłość swego wychowanka i pragnął mu pomóc. Obawiał się także o to, że on sam i cała jego rodzina zostaną wciągnięci w ów proces. Zabrał Józefa do swego kolegi ze szkolnej ławy, adwokata Mulda, znanego obrońcy ubogich. Okazało się, iż Huld mieszkał na tym samym przedmieściu, gdzie mieścił się budynek rzekomego sądu. Adwokat leżał w łóżku. Był chory mi serce. Pielęgniarka Leni - młoda, piękna dziewczyna - nie chciała ich wpuścić do pokoju Hulda. Dopiero interwencja samego chorego odniosła pewien skutek. Huld słyszał o procesie Józefa, gdyż jako pracownik pałacu sprawiedliwości obracał się w sferach sądowych. Poza tym często odwiedzali go koledzy z „sądu na strychu”. W pokoju przebywał nie zauważony przez nich starszy mężczyzna. Był to dyrektor kancelarii sądowych. Włączył się do rozmowy Karola z adwokatem. K. nudził się, nie interesowało go to, o czym trzej panowie mówili. Był jakby poza nawiasem własnej sprawy. Z sąsiedniego pokoju dał się słyszeć odgłos tłuczonego talerza. Wyszedł, by zobaczyć, co się tam dzieje. Okazało się, że to pielęgniarka, chcąc wywołać Józefa z pokoju, rzuciła naczyniem w ścianę. Leni zaprowadziła K. do gabinetu adwokata. Zaoferowała mu swoją pomoc w procesie. Ofiarowała mu też klucz od mieszkania, dając tym samym do zrozumienia, że pragnie się z nim spotykać.

Józef opuścił dom adwokata. Przy samochodzie czekał na niego wuj. Zbeształ go, że zignorował własny proces i wolał pójść z Leni.

Rozdział VII

Adwokat. Fabrykant. Malarz

Nadeszła zima, sprawa Józefa K. nie posunęła się ani o krok do przodu. Adwokat Huld, którego wuj mu polecił, też niewiele, jak dotąd, zrobił. K. czuł się zmęczony i samotny. Miał wrażenie, że jego proces jakby utknął w martwym punkcie. Odwiedzał od czasu do czasu Hulda i wysłuchiwał ze znudzeniem jego opowieści o sprawach, które prawnik prowadził. Adwokat przyrzekał mu, że jego sprawa na pewno zakończy się pomyślnie, trzeba tylko cierpliwie czekać. Józef dowiedział się, ze sądowi chodzi przede wszystkim o to, by oskarżony był zdany wyłącznie na siebie. Postępowanie sądowe w jego sprawie jest utrzymywane w wielkiej tajemnicy. Mniej znani adwokaci niewiele mogą zdziałać. W sądzie istnieje hierarchia adwokacka, funkcjonują zawiłe stosunki towarzyskie. Często dochodzi do poważnych nieporozumień. K. swoim zachowaniem wobec dyrektora kancelarii bardzo sobie zaszkodził, ale on, Huld, ma nadzieję, ze wkrótce uda się przełamać wszelkie bariery i dobrnąć do końca sprawy. Właśnie teraz adwokat pracuje nad pierwszym wnioskiem i niedługo pchnie sprawę do przodu.

K. uznał, że adwokat go zwodzi, więc sam musi się zająć własnym procesem. Czuł się niewinny. Ktoś go wplątał w jakąś niebezpieczną grę. Postanowił napisać podanie do sądu. Nie znał oskarżenia, dlatego nie wiedział, od czego zacznie. Znużenie ogarniało cały jego organizm. Zamiast wesoło spędzać czas po ciężkiej pracy, lecz przerwy myślał o procesie. Tak było i tego dnia. Swoje rozmyślania coraz częściej przedkładał ponad sprawy bankowe i własne obowiązki. Nie potrafił dogadać się z fabrykantem w jego interesach. Nie miał ochoty załatwiać czekających za drzwiami klientów. Wicedyrektor, który czyhał na jego potknięcie, sam przyjmował interesantów. Dla K. ważniejsza od pracy w banku była decyzja dotycząca podjęcia własnej obrony w sądzie.

Fabrykant, załatwiwszy pomyślnie swoją sprawę u zastępcy dyrektora, powrócił do biura K. Tym razem po to, by pomóc Józefowi w jego procesie. Wiedział o nim od malarza sądowego - Titorellego, który sprzedawał mu obrazy. Zaskoczony K. przyjął od fabrykanta list polecający do Titorellego. Józef nie był w stanie dłużej pracować. Kiedy odprawiał z kwitkiem trzech interesantów, zjawił się zastępca dyrektora. Panoszył się w biurze udając, że szuka umowy pewnej firmy. K. czuł, że jego pozycja w banku jest zagrożona, a zastępca czeka na okazję, by go zdegradować. Nie mógł jednak nic na to poradzić, gdyż proces zaczynał dominować w jego świadomości nad wszystkimi innymi sprawami. Zostawił więc wicedyrektora i pojechał do malarza, który mieszkał w bardzo odległej, ubogiej dzielnicy. Znalazł go w pokoju, na strychu nędznego domu. Wizycie asystowały kilkunastoletnie dziewczynki. Wręczył malarzowi list polecający od fabrykanta. W trakcie rozmowy K. dowiedział się, że Titorelli jest mężem zaufania i dziedzicznym malarzem sądu (odziedziczył to zajęcie po ojcu).

W pokoju było duszno. K. źle się poczuł. Malarz posadził go na łóżku i przyrzekł pomóc w procesie. Wyjaśnił także, że istnieją trzy możliwości uwolnienia: prawidłowe, pozorne i przewleczone. Słuchając wywodów Titorellego, Józef wychwycił w nich wiele sprzeczności. Najpierw przekonał się, że sąd nie uznaje żadnych argumentów, a niewinny nie potrzebuje żadnej pomocy. Rzadko się też zdarza, żeby niewinny doznał prawdziwego uwolnienia. Poza tym malarz, mimo swych kontaktów z sądem, nigdy nie zetknął się z jawnymi decyzjami odnośnie do wyroków. Decyzje te nie są dostępne nawet sędziom. Słyszał o nich tylko z opowieści. Są one zatem pewnego rodzaju legendami. Następnie Titorelli powiedział, że może wypisać oświadczenie, że Józef jest niewinny i przedłożyć je odpowiedniemu sędziemu w celu uzyskania pozornego uwolnienia. Najpierw jednak musiałby zdobyć od sędziów podpisy potwierdzające niewinność K. Jeśli zostanie on uwolniony pozornie, to za jakiś czas może się spodziewać kolejnego aresztowania i procesu. Z kolei przewleczenie przetrzymuje proces stale w jego wstępnym stadium. Oskarżony i jego protektor muszą stale pozostawać w kontakcie osobistym z sądem. Proces nic kończy się, ale też nie wychodzi poza swoje początkowe stadium. Oskarżony jest zabezpieczony przed nagłymi aresztowaniami, ale nie jest zwolniony od częstych, krótkich przesłuchań. Zarówno pozorne uwolnienie, jak i przewleczenie mają to do siebie, że zapobiegaj ą skazaniu oskarżonego oraz prawdziwemu uwolnieniu.

K. chwilowo nie zdecydował się na żadną formę postępowania. Ubrał się i zamierzał wyjść. Malarz wcisnął mu kilka starych obrazów przedstawiających jeden i ten sam pejzaż, a następnie wyprowadził gościa drzwiami znajdującymi się za łóżkiem, za którymi mieściły się takie same kancelarie sądowe, jak w budynku, gdzie Józef był przesłuchiwany. Malarz powiedział mu, że istnieją one prawie w każdym domu.

K., po wyjściu od Titorellego, zatrzymał dorożkę, którą pojechał wprost do banku.

Rozdział VIII

Kupiec Block. K. wypowiada adwokatowi

Józef wybrał się do adwokata Hulda z decyzją odebrania mu pełnomocnictwa w prowadzeniu sprawy. Drzwi otworzył przed K. jakiś mały, chudy człowiek z długą brodą. Był to kupiec Block, długoletni klient adwokata. Zaprowadził gościa do kuchni, gdzie Leni gotowała zupę dla swego pacjenta. Pielęgniarka przywitała Józefa bardzo serdecznie. Rudi Block znał Hulda od dwudziestu lat. Adwokat od pięciu lat był jego obrońcą w toczącym się procesie. Kupiec wynajął oprócz niego jeszcze kilku adwokatów niższej klasy. Osobiście również poświęcał procesowi wiele czasu, musiał zatem ograniczyć zajmowanie się interesami i niemal mieszkał u Hulda, aby nie przegapić jakiegoś ważnego dla sprawy momentu. Trwający od pięciu lat proces nie posunął się ani krok naprzód. Block wciąż był przesłuchiwany, nie mógł się natomiast doczekać rozprawy głównej.

Kiedy Leni i Block dowiedzieli się, że Józef ma odebrać adwokatowi prowadzenie swej sprawy, nie chcieli go wpuścić do sypialni Hulda. Ich sprzeciwy jednak nie odniosły żadnego rezultatu. K. wszedł do sypialni i od razu usłyszał kilka niezbyt miłych uwag ze strony adwokata. Decyzja Józefa bardzo go zaskoczyła. Kazał klientowi poważnie się nad tym zastanowić. K. był jednak stanowczy. Przedłużający się proces przysparzał mu wiciu trosk, był powodem cierpień psychicznych i nie pozwalał mu normalnie żyć. Szczególnie nie do zniesienia stała się sytuacja po objęciu sprawy przez Hulda. Adwokat nic chciał jednak zrezygnować z obrony Józefa. Aby udowodnić, że w porównaniu z innymi klientami K. jest dobrze traktowany, wezwał do pokoju Błocka, po czym zignorował całkiem jego obecność. Block czołgał się po podłodze i całował ręce Hulda, aby adwokat raczył choć zwrócić na niego uwagę. Przypominał warującego psa, kiedy z uniżonością patrzył na swego obrońcę i z przestrachem słuchał wywodów odnoszących nie do jego procesu. Adwokat miał nadzieję, że sprawa Błocka zakończy się pomyślnie, gdyż kupiec jest bardzo gorliwym oskarżonym i pilnuje procesu, a taką postawę sędziowie bardzo sobie cenią.

Rozdział IX

W katedrze

Józef K. czul się zagrożony. Wicedyrektor coraz częściej odsuwał go od ważnych transakcji bankowych. Kontrolował też ciągle jego biuro lub też wysyłał K. do miasta, aby urzędnik załatwiał tam jakieś mniej ważne sprawy. Któregoś dnia Józef otrzymał zlecenie pokazania kilku zabytków jakiemuś włoskiemu klientowi banku. Polecenie to musiał wykonać. Spotkał się z Włochem w sali konferencyjnej i umówił się z nim o godzinie dziesiątej w katedrze. Zanim wyszedł, przestudiował wyrazy włoskie potrzebne mu podczas oprowadzania po kościele. Mimo iż czuł się źle z powodu przeziębienia, punktualnie o dziesiątej zjawił się w umówionym miejscu. Usiadł na kościelnej ławie i czekał na Włocha. Przybysz spóźniał się. Aby nie tracić czasu Józef przeglądał album z zabytkami, a następnie, świecąc sobie małą latarką, oglądał wiszące na ścianach świątyni obrazy. Przystanął przy ambonie i zauważył tam patrzącego nań sługę kościelnego. Zaniepokoiło go to tym bardziej, że ów człowiek kiwał w jego stronę. K. podążył za nim w stronę głównej nawy. Zatrzymał się przy małej, bocznej ambonie oświetlonej niewielką lampką. Stał przy niej duchowny. Kiedy zobaczył Józefa, wbiegł na ambonę. K. miał zamiar opuścić katedrę, lecz mocny głos księdza przywołał go z powrotem. Okazało się, że duchowny był kapelanem więziennym i pragnął z nim porozmawiać. Oznajmił Józefowi, ze jego sprawa przedstawia się bardzo źle i na pewno zakończy się niepomyślnie. Sąd uważa go za winnego. K. przyznał kapelanowi rację i poprosił, aby zszedł z ambony. W trakcie rozmowy Józef poznał historię pewnego chłopa, który przez całe niemal życie korzył się przed odźwiernym sądowym, a mimo to nie uzyskał pozwolenia na wejście do budynku sądu. Odźwierny był zdyscyplinowanym pracownikiem i konsekwentnie bronił drzwi sądowych przed natrętem. Dopiero przed śmiercią chłop dowiedział się, że owe drzwi były przeznaczone wyłącznie dla niego. Odźwierny także należał do niego. Ta biblijna przypowieść uświadomiła Józefowi, że przed przeznaczeniem nie ma ucieczki. Odźwierny wypełniał obowiązki, poza którymi nic więcej dla niego nie istniało. Chłop z kolei, jako wolny człowiek, mógł sam decydować o swojej egzystencji i wybrał oczekiwanie przed bramą. Sąd zatem i prawo są nieustępliwe w swoich postanowieniach.

K., żegnając się z kapelanem więziennym, dowiedział się, że duchowny także należy do sądu.

Rozdział X

Koniec

Wieczorem, w przeddzień trzydziestych pierwszych urodzin Józefa, odwiedziło go dwóch mężczyzn ubranych na czarno. Byli bladzi i tłuści. Na głowach nosili wysokie cylindry. K. początkowo myślał, że są to aktorzy. Zapytał nawet, z jakiego teatru zostali przysłani. Później jednak zrozumiał, kim są naprawdę. Wyszedł z nimi z pensjonatu. Na ulicy mężczyźni wzięli go pod ręce i prowadzili jak prowadzi się bardzo chorego człowieka. Po pewnym czasie Józef zaczął się opierać, lecz mężczyźni trzymali go mocno i zmuszali do podążania razem z nimi. Ujrzawszy pannę Bürstner Józef przestał się opierać i ruszył raźno przed siebie, nadając kierunek dalszemu marszowi. Uznał, iż musi do końca zachować godność, spokój i rozsądek. Nie chciał pozwolić, aby mówiono o nim, że na początku chciał zakończyć swój proces, a teraz - u jego końca - pragnie rozpocząć go od nowa. Pogodził się ze swoim losem. Nie chciał nawet zatrzymać się przed policjantem, któremu on i jego dwaj milczący towarzysze wydali się podejrzani. Niedługo potem K. i jego oprawcy znaleźli się poza miastem w starym, pustym kamieniołomie. Tutaj rozebrali Józefa i zaczęli przygotowywać go do egzekucji. Posadzili go przed wielkim kamieniem tak, by głowa skazańca znalazła się ponad górną krawędzią skały. Następnie jeden z katów wyjął z pochwy długi, rzeźnicki nóż. K. siedział na ziemi, nie zmieniając swej pozycji. Kątem oka zobaczył, że w budynku stojącym przy kamieniołomie otworzyło się okno, poprzez które wyjrzał jakiś człowiek. Józef zastanawiał się przez chwilę, kim ten człowiek jest i czy mu współczuje. Chciał żyć, ale nie mógł się oprzeć przeznaczeniu. Nie wiedział, za co umiera i kto jest jego oskarżycielem. Jeden z mężczyzn chwycił go za gardło, drugi zaś wbił ostrze noża w jego serce.

Józef K., kończąc swoje życie, pomyślał, że umiera jak pies.

PODSUMOWANIE:

Świat w stanie oskarżenia: Postawienie w stan oskarżenia Józefa K. jest dla głównego bohatera Procesu ogromnym szokiem i zaskoczeniem. Przez cały rok będzie próbował się bronić, szukać sprawiedliwości, zrozumieć, o co jest oskarżany. Wszelkie zabiegi będą jednak skazane na niepowodzenie, w zasadzie wyrok na Józefa K. został już wydany w momencie oskarżenia go. Bohater zostanie zabity, umrze „jak pies”, gdzieś w opustoszałym kamieniołomie.

Jednak w powieści Franza Kafki w stan oskarżenia zostaje postawiony nie tylko sam główny bohater. W stanie oskarżenia znajduje się niejako cały świat. Nad książką rozciąga się kompleks winy, przenika każdy najmniejszy element świata przedstawionego. Wszystko jest zdominowane przez wszechwładny system sądowniczy i bezustannie toczący się proces. W takim świecie nie ma miejsca na prywatność, intymność, wszystko co istnieje, związane jest w jakiś sposób z totalitarną machiną oskarżającą i skazującą. W zasadzie w całej powieści nie ma ani jednego bezpiecznego miejsca, w którym można by się czuć wolnym człowiekiem.

Mieszkanie Józefa K. nie gwarantuje żadnego bezpieczeństwa, żadnej intymności. O każdej porze dnia i nocy do prywatnego mieszkania mogą wejść bez problemu funkcjonariusze i spowodować, że z zacisznego schronienia stanie się ono więzieniem, aresztem domowym, miejscem przesłuchania wstępnego.

Bank, w którym pracuje Józef K., również nie gwarantuje bezpieczeństwa. Niektóre pomieszczenia bankowe służą sądowi i tajnym służbom do wewnętrznych przesłuchań i wymierzania kar.

Także mieszkanie adwokata mającego bronić Józefa K. jest całe przesiąknięte atmosferą sądu i procesu. Jako sale sądowe, w których odbywają się posiedzenia sądu l przesłuchania, służą doraźnie różne prywatne mieszkania. Sąd pracuje wszędzie i zawsze, w każdej chwili.

Kancelarie sądowe znajdują się na strychach i poddaszach wszystkich kamienic w mieście. Pracujący w nich urzędnicy mogą oddychać jedynie powietrzem kancelarii, normalne powietrze ich dusi. W kancelariach potulnie czekają tłumy interesantów w nadziei, że swoją obecnością uda im się wpłynąć na przebieg sprawy, na tempo toczących „iv przeciwko nim procesów.

Katedra, miejsce święte, również jest opanowana przez sąd. Józef K. spotyka tu kapelana więziennego, który uświadamia mu, że z wszechwładną i wszechobecną machiną luk zwanego prawa wygrać nie można, że jest to po prostu niemożliwe. Jako komentarz przytacza przypowieść o odźwiernym i o człowieku chcącym dostać się do sądu.

Czas, przestrzeń, totalitaryzm: Akcja Procesu rozgrywa się w nieokreślonym czasie i w nieokreślonej przestrzeni. Oznacza to, że sytuacja taka może zdarzyć się dokładnie wszędzie, w każdym momencie dziejowym. Jedynym warunkiem, jaki musi zostać spełniony, by historia Józefa K. się powtórzyła, tym razem już w rzeczywistości, jest tryumf systemu totalitarnego. Totalitaryzm jest ustrojem, w którym człowiek jest podporządkowany jakiejś ideologii, w którym nikt nie liczy się z prawami jednostki do wolności, do swobody. W powieści Franza Kafki dominuje przerażająca samotność i wyobcowanie człowieka. Utwór przedstawia katastroficzną niemal wizję świata jako koszmarnego moralnego chaosu, w którym rządzi kłamstwo, siła i bezprawie.

MICHAŁ BUŁHAKOW

BIOGRAFIA

Michał Afanasjewicz Bułhakow urodził się 3 V 1891 r. w Kijowie. Jego ojciec, Afanasij Iwanowiez, był uczonym teologiem i pracownikiem naukowym Kijowskiej Akademii Duchownej. Matka, Warwara Michajłowna, zajmowała się prowadzeniem stancji. Silne osobowości obojga rodziców wywarły duży wpływ na Bułhakowa. Po ukończeniu gimnazjum pisarz studiował na wydziale medycznym Uniwersytetu św. Włodzimierza. Od 1916 r. pracował jako wiejski lekarz. Podczas pierwszej wojny światowej Bułhakow był kilkakrotnie mobilizowany. Od 1921 r. mieszkał w Moskwie, gdzie pracował jako reporter, kronikarz, urzędnik oświatowy. Choć kilkakrotnie o tym myślał, nigdy ostatecznie nie zdecydował się na emigrację. Ostatnie lata życia upłynęły mu pod znakiem ciągłych ataków ze strony oficjalnych czynników. Pisarz zmarł 10 III 1940 r. Jego twórczość zastała doceniona dopiero po 1954 r.

Najważniejsze utwory pisarza: Mistrz i Małgorzata (1928 1940), Zapiski na mankietach (debiut), Diaboliada (1924), Biała gwardia (1924), Fatalne jaja (1925), Psie serce (1926).

Mistrz i Małgorzata

OKOLICZNOŚCI POWSTANIA UTWORU: Bułhakow pisał Mistrza i Małgorzatę przez ponad dwanaście lat, w okresie 1928-1940 (z przerwami). Pracę nad książką przerwała śmierć pisarza, który umarł w marcu 1940 roku na nerczycę (wówczas chorobę nieuleczalną). Powieść ta była dziełem życia Bułhakowa, wizją własnego porządku etycznego i moralnego świata.

KOLEJNE REDAKCJE TEKSTU: Bułhakow wielokrotnie zmieniał tekst powieści. Raz nawet, w roku 1930, spalił część rękopisu. Badacze i historycy literatury doliczyli się w sumie ośmiu podstawowych wersji utworu. Ostateczna redakcja nie została doprowadzona do końca, Bułhakow planował jeszcze jakieś modyfikacje tekstu, jednak śmierć przerwała prace nad powieścią.

BOHATEROWIE - CHARAKTERYSTYKA:

Bohaterowie tytułowi

Mistrz - około trzydziestoośmioletni mężczyzna, ciemnowłosy, zadbany, uwagę zwracają jego przerażone oczy. Poznajemy go, kiedy poddawany jest leczeniu w klinice psychiatrycznej, gdzie odbywa rozmowy z Iwanem Bezdomnym. Mistrz także nie ma domu w rzeczywistym znaczeniu tego słowa. Mówi: „nie mogę stąd uciec dlatego, że nie mam dokąd uciekać”, „nie mam już nazwiska”.

Przeszłość Mistrza: Jako historyk pracował w muzeum, zajmował się także przekładami. Ma za sobą całkowicie nieudane małżeństwo „z Manią... nie, z Warią... taka sukienka w paski, muzeum”. Mistrz, od kiedy wygrał sto tysięcy rubli, wiódł życie samotnego, pochłoniętego pracą pisarza. Jego książka była poświęcona Poncjuszowi Piłatowi.

Miłość w życiu Mistrza: Uczucia do kobiet nie miały w życiu bohatera znaczenia do chwili, kiedy spotkał Małgorzatę: „Popatrzyła na mnie zdziwiona i ja nagle i najzupełniej nieoczekiwanie zrozumiałem, że przez całe życie kochałem tę właśnie kobietę!”. Kochankowie są parę idealną, doskonale się rozumieją, nawzajem dopełniają. Mistrz odczuwa bezgraniczne uwielbienie Małgorzaty. Czuje się przy niej dobrze, bezpiecznie, może bez przeszkód poświęcić się pracy nad książką, której pierwszą zachwyconą czytelniczką jest jego ukochana.

Mistrz-artysta: Podstawową zaletą dzieła Mistrza jest zawarta w nim głęboka prawda. Za tę prawdę artysta zostaje wyśmiany, oczerniony, uwięziony. Jest samotny, cierpi. Jego posiać ma wiele cech Jeszui Ha-Nocri (bohatera powieści o Poncjuszu Piłacie). Różnią NIV od siebie siłą woli, umiejętnością poświęcenia siebie prawdzie. Mistrz zapiera się samego siebie, niszczy swoje dzieło.

Rodowód literacki Mistrza: Interpretatorzy powieści opisują postać Mistrza jako współczesną wersję wędrownego filozofa-męczennika (Andrzej Drawicz). Ma wiele cech Jeszui - przede wszystkim chęć odnajdywania i odkrywania prawdy. Postać ta jest również spokrewniona z Faustem wykreowanym przez Goethego. Jest badaczem, poszukiwaczem mechanizmów rządzących światem. Mistrz łatwo jednak ulega swym prześladowcom, poddaje się, jest słaby i bezbronny. To nie on, ale Małgorzata paktuje z diabłem i walczy o ocalenie Mistrza i ich wielkiej miłości.

Zakończenie - wieczny spokój: Dzięki Małgorzacie Mistrz osiąga wolność. Jest ona zarazem zakończeniem jego powieści. Mistrz ofiarowuje wolność Piłatowi i wraz z Małgorzatą odchodzi w wieczny ład i harmonię. Będzie mógł realizować swoje pragnienia zgodnie z własną, wolną wolą. Prawda, wolność i szczęście stają się w ten sposób w życiu Mistrza doskonale zespoloną całością.

Małgorzata - ukochana Mistrza, piękna i mądra - ideał kobiety. Ma w sobie coś nieziemskiego, diabolicznego. W jej oczach jarzą się „niepojęte ogniki”. Bułhakow nazywa „leciutko zezującą wiedźmą”. Zresztą Małgorzata odegra w powieści rolę nie tylko wiedźmy, ale i gospodyni balu wydawanego corocznie przez szatana, uroczystości zwanej „balem wiosennej pełni księżyca” lub też „balem stu królów”.

Przeszłość Małgorzaty: Była żoną wybitnego specjalisty, naukowca, człowieka młodego, przystojnego, bardzo zakochanego w żonie, a do tego bogatego, który spełniał wszystkie jej zachcianki. Bułhakow przedstawia życie Małgorzaty jako szczyt marzeń każdej przeciętnej kobiety (przystojny, kochający mąż, majątek, piękny dom, swobodny tryb życia). Ale Małgorzata to kobieta nieprzeciętna. Jest nieszczęśliwa, ponieważ nie kocha. Pragnie kochać szczególnego, przeznaczonego jej, jedynego w całym wszechświecie mężczyznę. Okazuje się nim być Mistrz.

Miłość w życiu Małgorzaty: Rozdział pt. Małgorzata rozpoczynają zdania, które zawierają doskonale zwięzłą charakterystykę uczucia bohaterki: „Za mną, czytelniku! Któż to ci powiedział, że nie ma już na świecie prawdziwej, wiernej, wiecznej miłości?”. Małgorzata jest nie tylko kochanką, żoną, opiekunką, ale także wielbicielką artystycznego talentu Mistrza. Rozumie i głęboko odczuwa potęgę wyrazu, jaki nadał swemu dziełu. Pojmuje prawdziwość opowieści. Dla Mistrza Małgorzata gotowa jest na wszystko. Spokojem, mądrością, opanowaniem i stałością w uczuciach imponuje samemu Wolandowi, który kilkakrotnie podkreśla: „Im dłużej z panią rozmawiam... tym dobitniej się przekonuję, jak bardzo jest pani mądra”.

Małgorzata i diabeł: Choć daleką krewną literacką Małgorzaty jest ukochana Fausta, postać ta zadziwia swobodą w kontaktach ze światem nadprzyrodzonym. Bułhakow pisze: „Ciekawe, że Małgorzata znajdowała się w stanie całkowitej równowagi duchowej. Myślała sprawnie i precyzyjnie...”. Małgorzata Fausta zaprzedaje duszę diabłu i zostaje potępiona. Małgorzata Mistrza nie tylko ratuje siebie, ale jest także wybawicielką ukochanego, udaje się jej ocalić ich miłość oraz prawdę Mistrza (dzieło zostaje odzyskane). To właśnie ona, nie Mistrz, zbliża się do szatana. Woland darzy ją sympatią, spełnia jej życzenie dotyczące Friedy, zdaje się być zafascynowany osobowością Małgorzaty. Nie wszystko o niej wie. Na przykład nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego pragnąc uwolnienia Mistrza, kobieta prosi o pomoc dla obłąkanej morderczyni.

Rodowód literacki Małgorzaty: Wspomniano już o powinowactwach tej postaci z ukochaną Fausta. Małgorzata ma wiele cech doskonałej kobiety, jest uosobieniem platońskiego ideału, „drugą połową” swego ukochanego, należy do niego.

Małgorzata ma też wiele zalet trzeciej żony pisarza, Heleny Siergiejewny Szyłowskiej, która towarzyszyła Bułhakowowi podczas pisania Mistrza i Małgorzaty.

„Ekipa” szatańska

Woland - szatan, mistrz czarnej magii, przybywa do Moskwy, gdzie wprowadza zamieszanie, pomaga w walce ze złem, chociaż sam jest jego uosobieniem.

Azazello - rudy towarzysz Wolanda, demon-morderca, ma okrutny wygląd, mały, o szerokich barach, ze sterczącym z ust kłem.

Korowiow - towarzysz Wolanda, główny sprawca zamieszania w Moskwie.

Kot Behemot - z wąsami kawalerzysty, olbrzymi, czarny, tłusty, zachowuje się jak człowiek, w zakończeniu przybiera postać demona-pazia.

Hella - ruda, naga wiedźma, towarzysząca Wolandowi.

Mieszkańcy Moskwy

Berlioz - pisarz, redaktor miesięcznika literackiego, prezes Massolitu (stowarzyszenia moskiewskich literatów).

Iwan Nikołajewicz Ponyrion (Iwan Bezdomny) - poeta, po śmierci Berlioza znalazł się w klinice psychiatrycznej, spadkobierca Mistrza, który nazywa go swoim uczniem.

Nikanor Iwanowicz Bosy - prezes spółdzielni mieszkaniowej, do której należał dom, w którym zamieszkiwał Berlioz.

doktor Strawiński - psychiatra pracujący w klinice.

Stiopa Lichodiejew - dyrektor teatru Yarietes, wysłany przez szatanów do Jałty.

Bengalski - konferansjer, któremu diabły podczas pokazu sztuk magicznych urywają głowę.

Rimski - dyrektor finansowy teatru Variétés, również znika za sprawą diabłów.

Riuchin - poeta, który przewozi Iwana Bezdomnego do kliniki psychiatrycznej.

Michał Iwanowicz - sąsiad Małgorzaty, zakochany w Nataszy, zamieniony w wieprza.

Kuźmin - lekarz, specjalista od chorób wątroby.

Łastoczkin - księgowy teatru Variétés.

Bohaterowie wydarzeń w Jerozolimie

Poncjusz Piłat - ważna osobistość w Jerozolimie, prowadzi przesłuchanie Jeszui Ha-Nocri, pragnie go ocalić, ale wiedziony lojalnością wobec przełożonego ogłasza tłumowi akt ułaskawienia Barabasza, później przez dwa tysiące lat dręczony jest wyrzutami sumienia.

Jeszua Ha-Nocri - z hebr. Jeszua znaczy dosłownie Bóg wybawia (Jezus jest grecką formą tego wyrazu), Ha-Nocri również z hebrajskiego znaczy Nazarejczyk. Bułhakow zaczerpnął to imię z Talmudu, bibliści uważają, że Ha-Nocri i Chrystus to jedna osoba. Pisarz celowo używa starszego imienia, jakim najprawdopodobniej określali Jezusa ludzie mu współcześni. W powieści zostają podkreślone skromność, uległość, wiara w dobro ludzkości, czystość moralna Jeszui.

Bur Rabban - biblijny Barabasz, złoczyńca, który zostaje ułaskawiony przez Poncjusza Piłata.

Murek Szczurza Śmierć - centurion, mężczyzna o potężnej budowie ciała, podwładny Poncjusza Piłata, człowiek okrutny.

Mateusz Lewita - towarzysz Jeszui, po wyroku, który zapadł na Jeszuę, odczuwa rozpacz ( wyrzuty sumienia.

Juda z Kiriatu - biblijny Judasz, ofiara miłości do kobiety.

STRESZCZENIE:

Część I

  1. Nigdy nie rozmawiaj z nieznajomymi

(Moskwa) O zachodzie słońca na Patriarszych Prudach pojawia się dwóch obywateli Michał Aleksandrowicz Berlioz i Iwan Nikołajewicz Ponyrion. W wielkim upale daje się wyczuć dziwną atmosferę i strach. Berlioz widzi postać wiszącą w powietrzu. Stwierdza, że to tylko halucynacje. Kontynuuje zatem swój wykład na temat istnienia Boga. Tymczasem ukazuje się tajemniczy cudzoziemiec, który po chwili włącza się do rozmowy o dowodach na istnienie Boga. Nieznajomy próbuje przekonać rozmówców, że człowiek sam nie decyduje o swoim losie. Przepowiada też, że Berlioz umrze wieczorem - jakaś kobieta zetnie mu głowę. Zebranie Massolitu (stowarzyszenia literatów moskiewskich) zaś nie odbędzie się z powodu Annuszki, która rozleje olej. Nieznajomy przedstawia się jako niemiecki profesor czarnej magii i historyk. Zapewnia, że Jezus istniał naprawdę i znika z oczu zdumionych literatów. Obaj podejrzewają, że cudzoziemiec jest zachodnim szpiegiem.

  1. Poncjusz Pitat

Rzecz dzieje się w Jerozolimie, w pałacu Poncjusza Piłata, który właśnie ma przesłuchiwać Jeszuę Ha-Nocri, oskarżonego o podburzanie ludu. Podsądny zostaje przekazany na tortury. Podczas przesłuchania Piłata boli głowa. Jeszua potrafi uśmierzyć ból. Potrafi też odczytywać myśli drugiego człowieka. Prokurator pyta więźnia o znajomość z Juda z Kiriatu, który zaprosił go do swego domu. Rozmawiają również o królestwie prawdy i sprawiedliwości, „w którym niepotrzebna będzie żadna władza”, Zniecierpliwiony Piłat w sprawie kary śmierci dla rozbójników i Jeszui. Słyszy dobiegające z oddali głosy tłumu, który oczekuje na decyzję Piłata. Poncjusz ma rozkaz ułaskawić jednego z rozbójników - Bar Rabbana, który jest bardziej niebezpieczny niż Jeszua. Prokurator jest niespokojny, odczuwa wyrzuty sumienia z powodu nie dokończonej rozmowy z Jeszuą. Nienawidzi siebie oraz kapłana. Wie, że Jeszuą jest niewinny. Informuje tłum o swej decyzji, po czym tchórzliwie wraca do pałacu. Skazańcy zostają odprowadzeni na miejsce kaźni. Jest dziesiąta rano.

  1. Dowód siódmy

(Moskwa, godziny wieczorne) Profesor czarnej magii kontynuuje opowiadanie o Jeszui. Twierdzi, że był świadkiem, kiedy skazywano Ha-Nocri na śmierć. Berlioz podejrzewa gościa z zagranicy o obłęd. Wypytuje go o rodzinę, o cel podróży itd. Chce powiadomić telefonicznie biuro turystyki zagranicznej o obłąkanym turyście. Biegnąc do telefonu widzi osobnika, który wcześniej „utkał się z... upału”. Widzi też na skrzynce płonący napis: „Strzeż się tramwaju”. W ostatniej chwili przed śmiercią zauważa za szybą tramwaju kobietę-motorniczego. Odcięta głowa pisarza toczy się po jezdni. Sprawdza się przepowiednia zagranicznego gościa.

  1. Pogoń

Bezdomny słyszy krzyki i biegnie w ich kierunku. Spostrzega odciętą głowę Berlioza. Dwie kobiety opowiadają o wydarzeniu. Mówią też o Annuszce, która rozbiła butelkę z olejem. Iwan kojarzy to wszystko z przepowiednią, profesora zaś podejrzewa o osobiste zaangażowanie w całą historię. Nakazuje mu przyznanie się do winy, oskarża go o morderstwo. Widzi dwóch kompanów profesora. Cała trójka ucieka. Iwan rozpoczyna pogoń. Biegnąc ulicami Moskwy ściga profesora. Szuka go w domu nr 13 stojącym nad rzeką. Rzuca się do wody, powierzając uprzednio swe ubranie brodatemu przechodniowi. Kiedy wychodzi z rzeki, spostrzega, że brodacz zniknął razem z ubraniem. Iwan wraca do miasta w kalesonach, ze świecą, świętym obrazkiem i pudełkiem zapałek. Widok ten wzbudza śmiech wśród przechodniów.

  1. Co się stało w Gribojedowie?

„Dom Gribojedowa” należy do Massolitu (fikcyjna organizacja literacka, skrót utworzony od słów „masa literatów”). Mają tu swą siedzibę różne sekcje i kluby. Na ścianach wiszą portrety członków klubu literatów oraz rozmaite informacje. Parter domu zajmuje najlepsza w Moskwie restauracja. Członkowie Massolitu z niecierpliwością oczekują przybycia Berlioza. Są na niego oburzeni. Rozmawiają o sprawach socjalnych. Następnie udają się do restauracji, w której rozpoczynają się tańce. O północy zjawia się niespodziewanie piękny gość. W restauracji dostrzec można równocześnie poruszenie, gdyż ktoś dowiedział się o śmierci Berlioza (którego zwłoki w tym czasie badają lekarze sądowi). Po chwili pojawia się Iwan Bezdomny, którego dziwne zachowanie goście restauracji interpretują jako przejaw pijackiego delirium. Bezdomny dzikim głosem nakazuje kogoś łapać i opowiada o profesorze-szpiegu. Kelnerzy rzucają się na poetę i związują go serwetami. Iwan zostaje odwieziony do szpitala psychiatrycznego.

  1. Schizofrenia, zgodnie z zapowiedzią

Iwan siedzi na kanapie w klinice psychiatrycznej. Jego kolega, Riuchin, opowiada o zajściu w restauracji. Bezdomny obrzuca obecnych przekleństwami i opowiada o nieznajomym oraz minionych wydarzeniach. W trakcie wywodów próbuje dzwonić na milicję i chce wyskoczyć przez okno. Lekarz robi mu zastrzyk z eteru. Śpiący Iwan zostaje umieszczony w separatce nr 117. Lekarz podejrzewa pacjenta o schizofrenię. Riuchin odjeżdża ze szpitala w okropnym nastroju. Rozmyśla nad sensem tworzenia i nad kłamliwą poezją. W restauracji upija się do nieprzytomności.

  1. Fatalne mieszkanie

Stiopa Lichodiejew, dyrektor teatru Variétés, nie może wstać z łóżka ani przypomnieć sobie wydarzeń poprzedniego dnia. Nie ma też pojęcia, gdzie się w tej chwili znajduje, mimo że zdaje sobie sprawę, iż od dawna dzielił mieszkanie z nieboszczykiem Berliozem. Mieszkanie to było fatalne. Od dawna jego lokatorzy znikali bez śladu, ludzie zaś opowiadali o tym nieprawdopodobne historie.

Chory Stiopa ogląda się w lustrze. Widzi nieznajomego, który przypomina mu, że umówili się na godzinę jedenastą na spotkanie. Gość podejmuje go wódką i zakąskami. Powoli Stiopa przypomina sobie wizytę w willi i jakąś damę. Gość przedstawia się jako profesor czarnej magii, Woland. Poprzedniego dnia podpisał ze Stiopa kontrakt na siedem koncertów. Dla Stiopy poranne przebudzenie staje się koszmarem. Z lustra wychodzi Azazello, po pokoju spaceruje tłusty kot, zaś służącą Grunię Woland wysyła na urlop. Dyrektor teatru Variétés zostaje za pomocą magii przeniesiony w stanie omdlenia do Jałty. Budzi się na molo i pyta o miejsce, w którym się znalazł. Dowiedziawszy się, że to Jałta, mdleje.

  1. Pojedynek profesora z poetą

W tym samym czasie Iwan Bezdomny budzi się w szpitalu psychiatrycznym. Przypomina sobie Berlioza. Wzywa pielęgniarkę. Po porannej toalecie jest przesłuchiwany w kuchni-laboratorium. Troje ludzi wypytuje go o dotychczasowe życie, choroby, krewnych i poprzedni dzień. Zmierzono mu temperaturę i tętno. Pacjent zostaje odprowadzony do pokoju. Przychodzi do niego doktor Strawiński, którego Bezdomny kojarzy z Poncjuszem Piłatem. Iwan ponownie opowiada całe zdarzenie i domaga się aresztowania Wolanda. Wpada następnie w szał. Doktor radzi poecie, aby został w szpitalu, gdyż ludzie i tak będą go brali za wariata. Bezdomny ulega tym argumentom.

  1. Głupie dowcipy Korowiowa

Nikanor Iwanowicz Bosy, prezes spółdzielni mieszkaniowej, ma kłopoty spowodowane śmiercią Berlioza. Udaje się do jego mieszkania, gdzie zastaje siedzącego przy biurku Korowiowa. Korowiow tłumaczy, że dyrektor Lichodiejew napisał z Jałty prosząc o zameldowanie cudzoziemca (Wolanda). Bosy odnajduje list w swojej teczce. Jest zdumiony i przerażony zarazem. Korowiow wręcza mu bilety na występ, paszport i pieniądze. Bosy idzie do domu i chowa pieniądze w łazience. Prezes nie spodobał się Wolandowi. Korowiow zatem dzwoni do pewnej instytucji (NKWD) i informuje, że niejaki Bosy handluje obcą walutą. Przybycie funkcjonariuszy odrywa Nikanora od kolacji. Przeprowadzają oni rewizję i znajdują pieniądze. Nie pomagają tłumaczenia prezesa, że otrzymał je legalnie do cudzoziemca na podstawie umowy. Kiedy jednak chce udowodnić swoją niewinność pokazując umowę i paszport, okazuje się, że wszystko zniknęło. Funkcjonariusze zabierają załamanego prezesa ze sobą.

  1. Wieści z Jałty

W gabinecie dyrektora finansowego znajduje się dwóch ludzi: Rimski i administrator Warionucha. Rimski od rana jest w fatalnym nastroju, gdyż nie ma żadnych wieści od dyrektora Lichodiejewa. Jest wściekły z powodu przedstawienia, które ma się odbyć w teatrze Variétés - nie widział jeszcze na oczy maga, który ma tego dnia wystąpić. Wchodzi listonosz z depeszą z komisariatu w Jałcie. Depesza informuje, że w Jałcie odnaleziono obłąkanego Lichodiejewa ubranego w nocną koszulę. Lichodiejew podaje się za dyrektora teatru. Następna depesza pochodzi już od samego dyrektora, który błaga o pomoc. Ani Rimski, ani Warionucha nie mogą pojąć, w jaki sposób Lichodiejew mógł w tak krótkim czasie znaleźć się w Jałcie. Przychodzi następna depesza, w której dyrektor zarządza obserwację Wolanda. Obydwaj panowie nic nie rozumieją. Depeszują do Jałty. Warionucha dzwoni do Wolanda. Korowiow twierdzi, że Lichodiejew wybrał się na przejażdżkę za miasto. Administrator jest przekonany, że dyrektor wybrał się do nowej restauracji „Jałta” i robi pracownikom głupie dowcipy. W kolejnej depeszy znajduje się prośba o pieniądze na bilet powrotny. Warionucha otrzymuje telefon z pogróżkami. W szalecie zostaje zaś napadnięty przez dużego kocura i nie znanego osobnika, który kradnie mu teczkę z depeszami. Administrator zostaje zawleczony do mieszkania dyrektora Lichodiejewa. Tam straszy go naga, ruda dziewczyna o zimnych rękach (wiedźma Helia). Wiedźma całuje go czule, Warionucha zaś mdleje.

  1. Rozdwojenie Iwana

W klinice Iwan Bezdomny pisze donos. Męczy się, gdyż każda wersja pisma wydaje się być głupia. Próbuje też narysować portrety Wolanda, Poncjusza Piłata i kota. Iwan czuje się bardzo źle. Jest nieszczęśliwy. Lekarz robi mu zastrzyk. Pacjent obserwuje przyrodę, ale krajobrazy zacierają mu się w pamięci. Rozmawia sam ze sobą na temat Berlioza i nieznajomych. Rozdwaja się wewnętrznie - na Iwana „dawnego” i „teraźniejszego”. zasypiając widzi kota i sylwetkę jakiegoś mężczyzny.

  1. Czarna magia oraz jak ją zdemaskowano

Na arenie teatru Variétés odbywają się akrobacje cyrkowe. Rimski siedzi w swoim gabinecie i nerwowo zastanawia się, gdzie może być Warionucha. Do garderoby wchodzi gość w pelerynie niosąc tłustego czarnego kocura. Demonstrują różne sztuczki. Na scenie konferansjer Bengalski zapowiada występy maga, który ma zdemaskować czarną magię. Wolandowi towarzyszą Korowiow i kot. Dwaj ostatni wykonują sztuki z kartami. Odkrywają też sekret obywatela Parczewskiego: ku uciesze widzów okazuje się, że szanowany obywatel ma w kieszeni wezwanie do sądu w sprawie zaległych alimentów. Korowiow strzela następnie w górę, a na widzów spadają banknoty. Ludzie wpadają w szał. Bengalski próbuje ratować sytuację, ale Korowiow nakazuje kotu, aby urwał konferansjerowi głowę. Na oczach zdumionej widowni kot spełnia polecenie, głowa zaś zaczyna wzywać lekarza. Na prośbę widzów głowa zostaje na nowo przytwierdzona do tułowia. Bengalski oszalał, zostaje wkrótce zabrany karetką. Woland zaś snuje refleksje na temat wpływu pieniędzy na człowieka. Korowiow zarządza otwarcie magazynu dla pań. Na deskach sceny pojawiają się dywany, lustra i witryny sklepowe pełne towaru. Publiczność może bezpłatnie wymienić starą odzież na nową. Kobiety rzucają się tłumnie na scenę. Panujący wrzask i bieganinę przerywa wystrzał z pistoletu, po którym magazyn znika. Z loży dobiega głos jednego z widzów, który domaga się powrotu konferansjera i zdemaskowania tricków. Korowiow odkrywa przed żoną natarczywego widza jego tajemnicę. Małżonka dowiaduje się o zdradzie ze strony męża. Rozpoczyna się bójka. Na salę wkracza milicja.

  1. Pojawia się bohater

(szpital psychiatryczny) Do pokoju Iwana Bezdomnego wchodzi jego sąsiad, mieszkający obok. Gość pyta o przyczyny pobytu Iwana w szpitalu. Słuchając jego opowieści twierdza, że Bezdomny spotkał na swej drodze szatana. Losy Iwana i jego gościa są podobne - obydwu uznano za wariatów. Przybyszem jest Mistrz, który zaczyna opowiadać o swoim życiu. Był samotnikiem. Z wykształcenia historyk, zajmował się też przekładami. Pewnego dnia wygrał 100 000 rubli. Kupił za tę sumę książki, wynajął mieszkanie i zaczął pracę nad książką o Poncjuszu Piłacie. Pewnego wiosennego dnia ujrzał Małgorzatę, niosącą pęk żółtych kwiatów. Natychmiast się zakochał. On i jego ukochana (była w tym czasie mężatką) spotykali się potajemnie każdego dnia. Ona też była pierwszą czytelniczką jego powieści. Wróżyła mu sławę. Książka jednak nie mogła zostać wydana w ateistycznym kraju - nie przeszła przez cenzurę. Zaczęła się nagonka na autora. Pewnego dnia do domu Mistrza przyszedł człowiek o imieniu Alojzy, który zawarł z pisarzem przyjaźń. On również przeczytał powieść. Autor zaś w tym czasie zaczął odczuwać pierwsze objawy choroby psychicznej. Jego ukochana także się zmieniła. Przestała się śmiać i wyraźnie schudła. Mistrz oddał jej wszystkie swe oszczędności. Pewnej nocy - w przypływie szału - Mistrz upalił rękopis powieści. Później udał się do kliniki doktora Strawińskiego. Małgorzata wpadła w rozpacz, gdyż była przekonana, że jej ukochanego uwięziono.

  1. Chwała kogutowi!

Rimski, siedząc w swoim gabinecie, słyszy odgłosy awantury toczącej się na ulicy. Okazuje się, że ubrania, które kobiety wzięły sobie podczas występu magików, znikają odsłaniając nagość dam. Dyrektor otrzymuje telefoniczną przestrogę, że nie wolno mu nigdzie dzwonić. Pojawia się Warionucha, który opowiada zmyśloną historię o tym, jak pijany Lichodiejew narozrabiał w restauracji „Jałta”. Rimski udaje, że nie dostrzega dziwnego zachowania administratora. Równocześnie czuje zbliżające się niebezpieczeństwo. Za plecami Warionuchy widzi niepokojący cień, natomiast w oknie pojawia się trup kobiety, który wchodzi na parapet. Rozlega się trzykrotne pianie koguta. Warionucha wypływa przez okno razem z nieboszczką. Rimski ucieka na dworzec i wsiada do ekspresu, który razem z nim znika.

  1. Sen Nikanora Iwanowicza

Podejrzanego prezesa Bosego przewieziono do kliniki psychiatrycznej, gdyż nie potrafił logicznie wyjaśnić funkcjonariuszom milicji tego, co go spotkało. W klinice śni, że jest nadal przesłuchiwany, tym razem na scenie. Występują tam też inne postacie, które były zamieszane w rozmaite afery związane z pieniędzmi. Krzyczący przez sen Bosy dostaje zastrzyk uspokajający. W sąsiedniej sali budzi się Iwan Bezdomny. Płacze. Po chwili zalega cisza.

  1. Kain

(Jerozolima) Marek Szczurza Śmierć prowadzi skazańców na Nagą Górę. Zarówno skazańcy jak i żołnierze są bardzo zmęczeni. Doprowadził do tego między innymi wielki skwar. Nikt z gapiów nie próbuje ratować oskarżonych. Mateusz Lewita, nie widziany przez nikogo, rozmyśla nad swym położeniem. Czuje do siebie żal i nazywa siebie tchórzem. Chce ocalić Jeszuę. Przeklinając siebie czeka na cud. Prosi Boga, aby zesłał śmierć, potem jednak przeklina Go, nazywa bogiem łotrów i zbójców. Na górze tymczasem rozgrywa się scena ukrzyżowania i przebicia boku Jeszui włócznią. Gwałtowna ulewa rozpędza gapiów. Mateusz skrada się do wiszących ciał, przecina więzy krępujące Jeszuę i znika razem z nim ze wzgórza.

  1. Niespokojny dzień

Przed teatrem Variétés kłębi się kolejka oczekujących na bilety. Przedstawienie jednak zostaje odwołane. W gabinecie panuje nieopisany rozgardiasz. Pojawiają się ludzie należący do „dziwnej instytucji” (NKWD), którzy przeprowadzają śledztwo. Nie mogą odnaleźć kierownictwa administracji. Główny księgowy Łastoczkin ma pojechać do Komisji Nadzoru Widowisk i Rozrywek Lżejszego Gatunku, aby złożyć raport i wpłacić pieniądze, które wpłynęły do kasy teatru. Udaje się na postój taksówek, ale te odjeżdżają. Jeden z taksówkarzy opowiada, że pieniądze otrzymywane za kurs zmieniają się w bezwartościowe papierki. W kancelarii komisji również dzieją się dziwne rzeczy. Za biurkiem zamiast dyrektora siedzi sam garnitur, który mówi. Z pracowników zaś siły nieczyste tworzą chór i cały gmach rozbrzmiewa pieśniami. Wszyscy pracownicy zostają odwiezieni do kliniki psychiatrycznej. Księgowy, który wpłacał właśnie w kasie pieniądze, zostaje aresztowany pod zarzutem przynależności do grupy Wolanda.

  1. Pechowi goście

Popławski - ekonomista-planista z Kijowa - przybywa do Moskwy po otrzymaniu od Berlioza depeszy, w której nieboszczyk zawiadamia, iż został przejechany przez tramwaj. Popławski pragnie wyjaśnić tajemniczą treść telegramu. Chce jednocześnie przenieść się do Moskwy, gdyż ma nadzieję otrzymać mieszkanie po pisarzu. W stolicy spotyka Korowiowa, który obłudnie wspomina jego krewnego, i kota, nakazującego mu wracać, skąd przybył. Azazello wyprowadza gościa, jednak Popławski chce koniecznie rozwikłać tajemnicę mieszkania. Szczególnie interesuje go los małego człowieczka, który udał się do mieszkania Korowiowa w sprawie nielegalnych pieniędzy. Andrzej Fokicz dowiaduje się tam od Wolanda, że za rok umrze na raka wątroby. Zostaje też napadnięty przez kota lulającego beret. Przerażony i podrapany udaje się do profesora Kuźmina, specjalisty od chorób wątroby. Błaga lekarza, aby zatrzymał rozwój choroby. Za wizytę płaci czerwieńcami, które zamieniają się w etykietki z butelek. Profesor Kuźmin bliski obłędu widzi najpierw na biurku kotkę - sierotkę, a potem wróbelka, który demoluje gabinet. Zamiast tło kolegi, dzwoni do wypożyczalni pijawek. Równocześnie widzi pielęgniarkę trzymającą torbę na pijawki. Traci przytomność. Budzi się w łóżku. Za uszami, na skroniach i na szyi obłożony jest pijawkami.

Część II

  1. Małgorzata

(Opowieść o ukochanej Mistrza, pięknej i mądrej kobiecie.) Była żoną wybitnego specjalisty. Zamieszkiwali wspólnie w willi stojącej w pobliżu Arbatu. Bezdzietnej Małgorzacie nigdy niczego nie brakowało, ale nie była szczęśliwa, gdyż nie przeżyła prawdziwej miłości. Przeznaczenie sprawiło, że spotkała Mistrza - swą szaloną miłość. Kiedy ukochany zniknął, zrobiła wszystko, żeby go odnaleźć. Czuła się tak, jak Mateusz Lewita w momencie, gdy nie mógł pomóc Jeszui Ha-Nocri. Małgorzata zaczęła wierzyć, że coś się wydarzy. Miała rozmaite symboliczne sny, przeczytała też ocalałe części kartek powieści Mistrza. Jadąc trolejbusem dowiedziała się niezwykłej rzeczy - skradziono nieboszczykowi (Berliozowi) głowę. Siedząc na ławce pod Kremlem rozmyślała o pogrzebie, o którym słyszała w trolejbusie. Męski głos poinformował ją, czyj to pogrzeb. Głos należał do Azazella. Towarzysz Wolanda znał jej myśli i historię jej miłości. Zaprosił ją na bal mający się odbyć u profesora czarnej magii. Wręczył jej też krem, którym miała się posmarować o godzinie 21.30. Później miała czekać nago na telefon.

  1. Krem Azazella

Małgorzata siedzi przed lustrem i czeka na telefon. O określonej przez Azazella godzinie smaruje się kremem. Efekt jest piorunujący - z trzydziestoletniej kobiety przemienia się w kruczowłosą, dwudziestoletnią dziewczynę. Krem zmieniają fizycznie i psychicznie. Załamana po zniknięciu Mistrza, Małgorzata czuje się radosna, wolna i lekka. Decyduje się opuścić męża i pisze do niego pożegnalną kartkę. Służąca Natasza jest zachwycona tym nowym wcieleniem Małgorzaty, która wyjawia jej sekret przemiany. Sąsiad nie poznaje Małgorzaty. Ona sama czuje, że bez żalu opuści to miejsce. Dzwoni Azazello, polecając, aby Małgorzata wsiadła na miotłę. Miotła przychodzi do niej sama. Małgorzata dosiada jej więc jak konia. Rzuca jeszcze hasło „Niewidzialna” i wylatuje przez okno, zostawiwszy w pomieszczeniu osłupiałego sąsiada i Nataszę.

  1. Lot

Małgorzata leci nad miastem. Dostrzega znajome miejsca, nurkuje między przewodami elektrycznymi, widzi trolejbusy i samochody. Zagląda też do okien, wprawiając tym ludzi w zdumienie. Nagle spostrzega Dom Literatów i nazwisko prześladowcy Mistrza Łatuniskiego. Odnajduje jego mieszkanie i z satysfakcją demoluje je, niszcząc fortepian, zalewając pomieszczenia wodą, polewając łoże małżeńskie atramentem i rozbijając młotkiem wszystko, co tylko napotyka na swej drodze. Dokonawszy tego wylatuje przez okno.

W kamienicy wybucha panika. Z okien wylatują szyby, ze ścian odpada tynk. Małgorzata długo jeszcze dawałaby upust swej furii, gdyby nie zobaczyła małego, przerażonego chłopczyka. Usypia go i unosi się do góry. Latając ponad ziemią zauważa jakiś kształt, który zbliża się do niej. Są to naga Natasza i sąsiad, Iwanowicz, przemieniony w wieprza. Oboje wypróbowali na sobie krem Azazella. Małgorzata leci dalej. W baśniowej scenerii spotyka rusałki i słucha koncertu na swoją cześć. Chwilę później kabriolet wiezie Małgorzatę do Moskwy, na bal u Wolanda.

  1. Przy świecach

Wysoko nad ziemią leci samolot, który ląduje na opustoszałym cmentarzu. Małgorzata wysiada przy jednym z grobowców. Tam czeka na nią Azazello. Oboje wsiadają na miotłę i odlatują, aby wylądować na ulicy Sadowej. Kamienica jest obserwowana przez szpicli. Korowiow wprowadza Małgorzatę, wyjawiając jej plany Wolanda. Ponieważ profesor jest kawalerem, potrzebuje gospodyni o imieniu Małgorzata, która pomoże mu wyprawić bal. Kobieta ma całkowicie poddać się woli szatana. Przystaje ona na propozycję, choć nie opuszcza jej lęk. Korowiow prowadzi ją do sali, w której czeka już wystrojony Azazello, wiedźma Helia, czarny kot i Woland. Chwilę później zapanowuje domowa wręcz atmosfera. Woland i kocur grają w szachy żywymi figurami. Małgorzata zainteresowana jest globusem, w którym można zobaczyć ze szczegółami każdy rejon świata.

  1. Wielki bal u szatana

Helia i Natasza kąpią Małgorzatę we krwi i nacierają różanymi olejkami. Przebrana kobieta zostaje wprowadzona do sali balowej, w której zebranym gościom usługują Murzyni. Przygrywa orkiestra dyrygowana przez J. Straussa. Gośćmi są zmarli wychodzący z trumien. Wśród nich znajdują się fałszerze, truciciele, sutenerzy, samobójcy, szulerzy, kaci, konfidenci, tajniacy i deprawatorzy. W tłumie widać też Messalinę i Kaligulę. Małgorzata ma zawroty i bóle głowy. Ponownie kąpie się we krwi, a następnie obchodzi salę balową. Rozpoczynają się tańce oraz skoki do olbrzymiego basenu wypełnionego szampanem.

Pojawia się gospodarz balu ubrany w łachmany. Towarzyszy mu Azazello trzymający w ręku głowę Berlioza. Do sali zostaje wprowadzony szpicel, który podczas balu ma dokonać swego żywota. Po śmierci barona Woland w jednej chwili przemienia się w eleganta i wraz z Małgorzatą pije krew ofiary. Wszystko nagle znika, a wielka sala balowa przemienia się w salonik.

  1. Wydobycie Mistrza

(sypialnia Wolanda) Helia nakrywa do stołu. Małgorzata i Woland piją alkohol. Podczas kolacji wspominają bal. Małgorzata opowiada też, jak zdemolowała mieszkanie krytyka Łatuniskiego. Azazello popisuje się mistrzowskim strzelaniem do serduszek pokrywających karty do gry. W tym czasie Woland pyta Małgorzatę o cenę, jaką jest jej dłużny za występ na balu. Małgorzata prosi, aby uwolniono od mąk dzieciobójczynię Friedę, jedną z uczestniczek przyjęcia. Pragnie też powrotu Mistrza. Chwilę później Mistrz pada w ramiona Małgorzaty. Jest on jednak chory psychicznie. Małgorzata błaga Wolanda, aby uratował jej ukochanego. Woland spełnia prośbę i oddaje im zarazem książkę o Piłacie, gdyż - jak mówi - „rękopisy nie płoną”. Mistrz chciałby też wrócić do sutereny, w której spędził swe najszczęśliwsze dni, ale mieszka tam w tej chwili obywatel Mogarycz, donosiciel. Za sprawą czarów jednak kapuś zostaje sprowadzony do Wolanda i pozbawiony dokumentów. Zjawiają się też inne osoby. Natasza nie chce wracać do realnego świata. Sąsiad Małgorzaty otrzymuje zaś swą ludzką postać i może powrócić do żony. Mistrz i Małgorzata opuszczają towarzystwo. Po drodze kobieta gubi podkowę otrzymaną od Wolanda.

Tymczasem Annuszka, za sprawą której zginął Berlioz, obserwuje dziwne zjawisko. Widzi latającego w powietrzu donosiciela, nagą Małgorzatę, Mistrza i towarzyszy Wolanda. Znajduje też zgubioną podkowę i chowają za pazuchę. Pojawia się przed nią jednak jeden z towarzyszy Wolanda i odbiera zgubę. Towarzystwo żegna się. Mistrz zasypia w swoim pokoju, Małgorzata zaś płacząc rozmyśla nad powieścią o Piłacie.

  1. Jak prokurator usiłował ocalić Judę z Kiriatu

Jerozolima pogrążona jest w ciemnościach. Na miasto spada ulewa. Prokurator leży w łożu pijąc wino. Przybywa do niego tajemniczy gość o miłej powierzchowności. Opowiada on prokuratorowi, jakie nastroje panują w mieście. Piłat chciałby opuścić Jerozolimę, gdyż znienawidził miasto, w którym przelewa się krew niewinnych ludzi. Gość opowiada o kaźni, o postawie Jeszui. Prokurator dowiaduje się, że Juda, który gościł u siebie Jeszuę, zostanie zamordowany. Piłat chce go uratować. Poleca też pogrzebać ciała skazańców.

  1. Złożenie do grobu

Prokuratora ogarnia trwoga i smutek. Targają nim wewnętrzne sprzeczności. Gość udał nic do miasta, do domu pewnej kobiety o imieniu Nisa. W tym czasie z innego domu wychodzi bardzo przystojny młodzieniec. Jest nim Juda. Spostrzega Nisę (jest w niej zakochany). Umawiają się na spotkanie za miastem. Juda nie wie, że to podstęp i zostaje zamordowany w gaju oliwnym.

W mieście trwają uroczystości paschalne. Nie świętuje tylko prokurator. Jest zmęczony i zasypia. Budzi go Marek i informuje, że przyszedł Afraniusz z wieścią o śmierci Judy. Afraniusz twierdzi, że Juda został zabity podczas napadu rabunkowego. Przybysz opowiada też o Mateuszu Lewicie, który ukrył zwłoki Jeszui. Winowajca zostaje postawiony przed oblicze Piłata, który odczuwa z jego powodu niepokój. Prokurator proponuje Mateuszowi pracę w bibliotece oraz pieniądze. Lewita jednak niczego nie chce. Pragnie tylko śmierci .ludy i Piłata. Prokurator tymczasem przyznaje się do zabicia Judy. Odczytuje też ostatnie Mowa Jeszui.

  1. Zagłada mieszkania numer pięćdziesiąt

Małgorzata i Mistrz śpią. Nie śpi natomiast całe piętro w pewnej moskiewskiej Instytucji (NKWD). Wszyscy zajęci są tu sprawą Wolanda. Trwają przesłuchania. Siemplejarow dość szczegółowo opisuje maga i jego towarzyszy. Rimski zostaje odnaleziony w hotelu, zaś Lichodiejew wraca do Moskwy samolotem. Przesłuchiwani są pracownicy i pacjenci kliniki psychiatrycznej. Iwan Bezdomny nie wykazuje jednak żadnego zainteresowania otoczeniem. Żyje we własnym świecie. Podejrzanych do tej pory nie ujęto. Aresztowano tylko Annuszkę, Mikołaja Iwanowicza (który podczas balu był przemieniony w wieprza), Rimskiego i Warionuchę. Z mieszkania podejrzanych zaś dochodzą dźwięki pianina. Panowie z „pewnej moskiewskiej instytucji” wkraczają tam w celu aresztowania Wolanda i jego kompanów. Kot Behemot walczy z ekipą. Próby jego schwytania kończą nie niepowodzeniem. Budynek staje w płomieniach, zaś Woland wylatuje z towarzyszami przez okno.

  1. Ostatnie przygody Korowiowa i Behemota

Korowiow udaje się wraz z kotem do sklepu. Czynią tu wielkie spustoszenie: kot wyjada śledzie, mandarynki i przewraca piramidę ustawioną z czekolad. Obecność Korowiowa i dziwnego kota mają duży wpływ na psychikę klientów, którzy ze spokojnych obywateli stają się bardzo agresywnymi osobnikami. Korowiow i Behemot wzniecają W domu towarowym pożar. Następnie udają się do Domu Literatów. Kłócą się z portierki), która żąda od nich legitymacji. Właściciel restauracji zaprasza ich na obiad i usiłuje im się przypodobać. Podejrzewa jednak, że obiad nie będzie trwał długo. Pojawia się reporter, który opowiada o wydarzeniach w mieście. Do restauracji wkraczają mężczyźni z rewolwerami. Celują nimi w Korowiowa i Behemota, którzy w odpowiedzi podpalają restaurację.

  1. Przesądzone zostają losy Mistrza i Małgorzaty

Na tarasie siedzą Woland i Azazello. Do maga przybywa Mateusz Lewita przysłany przez Jeszuę Ha-Nocri, który prosi, aby Woland zlitował się nad Mistrzem i zabrał go wraz z Małgorzatą do siebie. Korowiow i Behemot powracają z minami niewiniątek. Nadciąga burza. Miasto pogrąża się w ciemnościach.

  1. Czas już! Czas!

Podczas gdy Lewita odwiedza Wolanda, Małgorzata i Mistrz budzą się. Mistrz nie może uwierzyć w całą tę historię. Nakłania Małgorzatę, aby wróciła do siebie. Ona natomiast jest szczęśliwa, że zawarła pakt z diabłem. Mistrz jest załamany swą chorobą, starością i nędzą. Jego ukochana wyznaje mu miłość i oświadcza, że zostanie z nim na zawsze. Przybywa Azazello z misją od Wolanda, który przysyła im zaproszenie i butelkę wina. Mistrz i Małgorzata po wypiciu wina padają bez życia na ziemię. Po chwili jednak - już jako umarli - podnoszą się i uciekają z piwnicy, w której Azazello wzniecił pożar. W ogródku czekają konie. Po chwili cała trójka galopuje ponad miastem. Kiedy przelatują nad kliniką psychiatryczną, Mistrz zatrzymuje się, aby pożegnać się z Iwanem Bezdomnym, którego uważa za swego ucznia i spadkobiercę.

  1. Na Worobiowych Górach

Nad Moskwą lśni wielobarwna tęcza. Mistrz ze smutkiem żegna się z miastem. Odczuwa jak wszystkie wrażenia, cierpienia i krzywdy ustępują „przeczuciu wiekuistego spokoju”. Korowiow i Behemot popisują się gwizdaniem. Miasto „jakby się pod ziemię zapadło - pozostała tylko kurzawa i dym”.

  1. Przebaczenie i wiekuista przystań

Zapadła noc. W świetle księżyca Małgorzata obserwuje Wolanda i jego kompanów. Korowiow nie jest już odrażającym drabem. Zmienia się w rycerza. Behemot przemienia się w pazia. Azazello przybiera swą właściwą postać demona-mordercy. Woland „wreszcie leciał też w swej prawdziwej postaci”. Mistrz o białych włosach leciał uśmiechając się do księżyc „jak do kogoś dobrze znanego i kochanego”. Jeźdźcy zatrzymują się. Woland wskazuje na Piłata, który od dwóch tysięcy lat cierpi z powodu swego tchórzostwa i wyrzutów sumienia, gdyż nie dokończył rozmowy ze skazanym Jeszuą Ha-Nocri. Małgorzata pragnie, aby Woland uwolnił Piłata. Woland z kolei daje Mistrzowi możliwość, aby dokończył powieść jednym zdaniem. Mistrz uwalnia Poncjusza Piłata od cierpienia. Uszczęśliwiony prokurator wstaje z tronu i idzie księżycową ścieżką. Woland przekazuje kochankom wolę Pana i żegna się z nimi. Idą oni do wieczystego domu, który otrzymali w nagrodę za wierność, miłość i miłosierdzie. „Ktoś uwalniał Mistrza tak, jak on sam uwolnił stworzonego przez siebie bohatera”.

Epilog

Mieszkańcy Moskwy spekulują na temat zamieszania i „sił nieczystych”. Spaliły się bowiem cztery domy, setki ludzi doprowadzonych zostało do obłędu, nie obeszło się też bez zabitych. Społeczeństwo podzieliło się na ludzi kulturalnych i wyrobionych, którzy twierdzili, „że była to robota szajki brzuchomówców i hipnotyzerów”, oraz na tych, którzy w kolejkach, na przystankach i w pociągach mówili o działaniu „sił nieczystych”. Po zniknięciu Wolanda ofiarami padły czarne koty, które były odprowadzane na policję i zabijane z powodu podejrzenia o przynależność do szajki. Ujęto też wielu obywateli, ze względu na ich domniemane podobieństwo do Wolanda, Korowiowa i Azazella. Aresztowano też każdego, kto próbował pokazywać sztuki karciane. Na ludzi padł strach, prowadzący śledztwo udowadniali, że sprawcą wszystkich nieszczęść był Korowiow - hipnotyzer i brzuchomówca.

Mijały lata i ludzie zapominali powoli o tych wydarzeniach. Jednak ci, którzy brali w nich bezpośredni udział, zmienili całkowicie swe życie.

PODSUMOWANIE:

Inspiracje: Bułhakow pisał Mistrza i Małgorzatę pod wyraźną inspiracją dwóch wątków. Pierwszym jest wątek faustowski, pisarz oparł się tu na legendzie o Fauście, przede wszystkim na Fauście Johanna Wolfganga Goethego. Inspiracja ta jest już dostrzegalna w samym tytule: Małgorzata to ukochana Fausta.

Drugi wątek, stanowiący oś kompozycyjną powieści, to wątek biblijny. Bułhakow przeprowadził dokładne studia topograficzne Jerozolimy, natomiast w warstwie fabularnej uparł się na dwóch dziełach: Żywocie Jezusa Ernesta Renana oraz na Żywocie Jezusa Chrystusa Frederica W. Farrara. Efektem tego są postaci Jeszui Ha-Nocri (Jezus Chrystus) i Poncjusza Piłata. Jeszua jest tu przedstawiony jako ktoś słaby, nieprzekonany o swojej sile, pełen pokory i niepewności. Inaczej, niż każe tradycja, jest tu również ukazany Poncjusz Piłat. Ze wszelkich sił stara się uratować Jeszuę, ale musi ulec tłumowi i skazać go na śmierć.

Obraz systemu totalitarnego: Życie w Moskwie zdominowane jest przez komunistyczny system totalitarny. Widać to dokładnie w najdrobniejszych nawet szczegółach świata przedstawionego utworu: ludzie znikają, nikt nie jest pewien swojego losu. Zniknąć można w każdej sytuacji i na zawsze. Ludzie są zabijani, skazywani na wieloletni pobyt w więzieniu albo zsyłani na Syberię do łagrów. Wrogów ustroju, czyli wszystkich tych, którzy myślą inaczej niż to nakazuje oficjalna doktryna, można również ubezwłasnowolnić poprzez zamknięcie ich w szpitalu dla obłąkanych, popularnie zwanym „psychuszką” (tak dzieje się między innymi z Mistrzem). Ludzie żyją w bezustannym strachu, boją się i donoszą na siebie nawzajem.

Literatura w Rosji: Bułhakow miał przez całe swoje życie problemy ze stalinowską cenzurą. Między innymi te doświadczenia zawarł we fragmentach powieści, w których porusza problem funkcjonowania świata literackiego. W Rosji panuje wszechpotężna cenzura. Każdy pisarz, którego twórczość jest sprzeczna z linią partii, jest prześladowany i niszczony, jego książki zaś nie mają szans na ukazanie się w druku. Typowym przykładem represjonowania przez cenzurę może być tu Mistrz, który w programowo ateistycznym kraju odważył się napisać książkę o Chrystusie.

Diabły u Bułhakowa: Świat przedstawiony w Mistrzu i Małgorzacie to nie tylko świat ludzi. Elementem organizującym całą fabułę utworu są diabły. Najważniejszym z diabłów odwiedzających Moskwę jest Woland, zaś towarzyszą mu Korowiow, Azazello, Helia i kot Behemot. Celem pobytu diabłów w Moskwie jest urządzenie w tym mieście mrocznego balu u szatana. Umieszczenie postaci z piekła rodem w samym środku totalitarnego ustroju komunistycznego przynosi nieobliczalne skutki. Diabły wywołują wicie afer i skandali, w różny sposób oddziałują na ludzkie losy. Co ciekawe, szkodzą ludziom złym i zepsutym, natomiast sporo dobrego czynią dla bohaterów tytułowych, diabły ostatecznie nie są w stanie zburzyć systemu komunistycznego, udaje im się jedynie nim zachwiać. Po pewnym czasie wszystko w Moskwie wróci do normy.

Spis treści

Dwudziestolecie międzywojenne - wstęp

POEZJA

Julian Tuwim - biografia

***(Życie)

Do krytyków

Prośba o piosenkę, Pogrzeb prezydenta Narutowicza

Do prostego człowieka, Mieszkańcy

Do losu

Inni skamandryci

Jarosław Iwaszkiewicz - Prolog, Szczęście

Kazimierz Wierzyński - Zielono nam w głowie, Jestem jak szampan

Jan Lechoń - Herostrates

Antoni Słonimski - Niemcom

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska - Nike, Miłość

Bolesław Leśmian - biografia

Dusiołek

Dziewczyna

Urszula Kochanowska

W malinowym chruśniaku

Leopold Staff - biografia

Poeta

Ars poetica, Kartoflisko

Wysokie drzewa

Julian Przyboś - biografia

Gmachy, Z tatr

Konstanty Ildefons Gałczyński - biografia

Kryzys w branży szarlatanów

Prośba o wyspy szczęśliwe, Ulica Towarowa

O naszym gospodarstwie

Władysław Broniewski - biografia

Młodość, Zagłębie Dąbrowskie

Elegia o śmierci Ludwika Waryńskiego

Bagnet na broń

Targowisko

Józef Czechowicz - biografia

Na wsi

Żal

Stanisław Młodożeniec - biografia

Wiek XX

PROZA

Stefan Żeromski - biografia

Przedwiośnie

Wprowadzenie

Bohaterowie - charakterystyka

Streszczenie

Podsumowanie

Zofia Nałkowska - biografia

Granica

Wprowadzenie

Bohaterowie - charakterystyka

Streszczenie

Podsumowanie

Maria Dąbrowska - biografia

Noce i dnie

Wprowadzenie

Bohaterowie - charakterystyka

Streszczenie

Podsumowanie

Bruno Schulz - biografia

Sklepy cynamonowe

Wprowadzenie

Bohaterowie - charakterystyka

Streszczenie

Podsumowanie

Witold Gombrowicz - biografia

Ferdydurke

Wprowadzenie

Bohaterowie - charakterystyka

Streszczenie

Podsumowanie

DRAMAT

Stanisław Ignacy Witkacy - biografia

Szewcy

Wprowadzenie

Bohaterowie - charakterystyka

Streszczenie

Podsumowanie

W małym dworku

Wprowadzenie

Bohaterowie - charakterystyka

Streszczenie

Podsumowanie

Jerzy Szaniaski - biografia

Żeglarz

Wprowadzenie

Bohaterowie - charakterystyka

Streszczenie

Podsumowanie

LITERATURA ŚWIATOWA

Franz Kafka - biografia

Proces

Wprowadzenie

Bohaterowie - charakterystyka

Streszczenie

Podsumowanie

Michał Bułhakow - biografia

Mistrz i Małgorzata

Wprowadzenie

Bohaterowie - charakterystyka

Streszczenie

Podsumowanie

ŚCIĄGA - SZKOŁA ŚREDNIA

69

źródło: www.edu-net.prv.pl



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
14. Katastrofizm w literaturze miÄ™dzywojnia, Dwudziestolecie międzywojenne, Na egzamin
Shulz z Kafka, Dwudziestolecie Międzywojenne, Opracowania
Dwudziestolecie międzywojenne, nauka, epoki literackie
Najwybitniejsi krytycy literaccy dwudziestolecia międzywojennego, Dwudziestolecie Międzywojenne, Opr
DWUDZIESTOLECIE MIĘDZYWOJENNE - PIGUŁKA, Język polski
Rodzaje metod aktywizujących, ADL - dwudziestolecie, Dwudziestolecie międzywojenne, Teoria literatur
dwudziestolecie miedzywojenne
DWUDZIESTOLECIE MIĘDZYWOJENNE OPRACOWANIE EPOKI
przedmieście, Dwudziestolecie międzywojenne, Na egzamin
Futuryzm, Dwudziestolecie Międzywojenne, Opracowania
39 konwicki, Filologia polska, Dwudziestolecie międzywojenne, Ogólniki do egzaminu
J. Tuwim 2, Dwudziestolecie międzywojenne, Na egzamin
Surrealizm, Dwudziestolecie Międzywojenne, Opracowania
GŁÓWNE GATUNKI LITERACKIE UPRAWIANE W DWUDZIESTOLECIU MIĘDZYWOJENNYM
dwudziestolecie międzywojenne charakterystyka
Grupa literacka Kwadryga, Dwudziestolecie międzywojenne, Na egzamin
Sklepy cynamonowe, DWUDZIESTOLECIE MIĘDZYWOJENNE

więcej podobnych podstron