03 listopada 2011 |
---|
Nowa książka znanego coraz lepiej w Polsce rosyjskiego współczesnego historyka Nikity Pietrowa dotyka rosyjskiego tabu. Opracowanie nosi tytuł "Kaci. Oni wykonywali polecenia Stalina". Na ponad 300 stronach znajdujemy fakty, które przeczą rozpowszechnionym wyobrażeniom o stalinizmie Kaci Stalina Piotr Falkowski "Kaci" Nikity Pietrowa to książka, która nie gra na emocjach czytelnika. Pietrow nie buduje dramatycznego nastroju, nie stara się zaskakiwać. Jest w walce o pamięć swojego narodu żołnierzem pierwszej linii, a więc przede wszystkim archiwistą poszukującym faktów i dokumentów. Wnioski wyciąga z dochowaniem wszelkich rygorów naukowej ostrożności. A więc bez domysłów i fantazji, bez "gdybania". A i bez tego lektura książki jest fascynująca. "Cała ta książka jest tak naprawdę o Stalinie" - rozpoczyna swoje dzieło autor. Rzeczywiście, chociaż poszczególne rozdziały poświęcone są różnym osobom i żaden nie dotyczy wprost generalissimusa, to jego osoba jest obecna praktycznie na wszystkich stronach. Nie o to zresztą chodzi Pietrowowi. Zależy mu, żeby nie rozpatrywać zachowań wykonawców zbrodni oddzielnie, jako indywidualnych patologii, nadużycia władzy czy choroby psychicznej. |
31 lipca 2011 |
|||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
Powstaniec Warszawski http://www.witoldkiezun.com/ -większy niż życie ! - jeszcze żyjący świadek historii.. ..życzymy 150 lat!!
Przesłanki polityczne do prowadzenia walk i początki powstania Jest sierpniowe popołudnie, kilka minut po godzinie 17. Około 23 tys. powstańców, z których tylko część jest uzbrojona, rozpoczyna walkę pod dowództwem gen. Antoniego Chruściela ps. „Monter”. Pierwsze dni powstania przynoszą sukcesy, zdobyto wiele ważnych obiektów, a liczba walczących zwiększyła się do 34 tysięcy. Po raz pierwszy od prawie 5 lat Warszawa posmakowała wolności, władzę sprawowała polska administracja, ukazywały się polskie gazety i działało powstańcze radio, które podobnie jak przed pięcioma laty prezydent Starzyński zagrzewało do ofiarnej walki. Powstanie było częścią akcji „Burza”, w ramach której Polacy mieli rozbrajać Niemców i występować przed armią radziecką jako gospodarze, by Zachód widział, że Polska istnieje i walczy… Niestety, Rosjanie nie traktowali Armii Krajowej jako sojuszników, lecz gorzej niż wrogów, dokonując egzekucji na żołnierzach AK. Warszawa nie była przewidziana jako miejsce akcji, z uwagi na dużą liczbę ludności cywilnej i dużą wartość kulturalną miasta, które mogłoby ucierpieć w wyniku krwawych walk. Ale Rząd w Londynie widząc, że polskie wpływy słabną i to Związek Radziecki jest najważniejszym sojusznikiem, potrzebował takiej akcji, by uświadomić światu, że Polska jeszcze istnieje i jest w stanie sama odbić swoją stolicę. Wzięto pod uwagę również zdanie samych AK-owców, którzy chcieli podjąć walkę. Pomimo sukcesów, nie udało się wyprzeć Niemców z centrum i zdobyć głównych arterii i mostów. 5 sierpnia do walk w Warszawie Niemcy skierowali inne jednostki, m. in. te przeznaczone do walki z partyzantami, tak iż 16- tysięczny garnizon warszawski został poważnie wzmocniony. Zdrada sowietów… Wszyscy przewidywali, że walki potrwają kilka dni. Armia radziecka docierała już do przedpoli Warszawy. Tymczasem Stalin na początku sierpnia wydaje rozkaz o spowolnieniu marszu na Warszawę, pomimo gorączkowych protestów rządu polskiego. Nie ma mowy o jakiejkolwiek pomocy wojskowej dla walczących. Nawet lotniska radzieckie wykorzystywane przez RAF i USAF do nalotów na III Rzeszę zostały zamknięte dla aliantów, tak by nie mogli dokonywać zrzutów dla Warszawy. Stopniowe dogorywanie powstania Pozbawieni pomocy powstańcy pomimo ofiarnej walki nie byli w stanie przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę. Wzmocnione wojska nieprzyjaciela rozbiły powstanie na kilka mniejszych, dzielnicowych obszarów, z którymi stopniowo się rozprawiali, przy okazji dokonując rzezi mieszkańców dzielnic. Akt kapitulacji został podpisany 3 października. Bilans strat jest porażający… Powiedzieć, że Warszawa została zrównana z ziemią, to nie dramatyczny frazes, lecz wierne przedstawienie sytuacji. Czego nie udało się zniszczyć w trakcie walk, było później systematycznie wyburzane. Zginęło 10 tys. walczących, 7 tysięcy uznano za zaginionych. Całkowity bilans ofiar jest trudny do oszacowania, obecnie przyjmuje się 150 tys., podczas gdy dawniej liczbę tą szacowano na 200 tys. Widzimy tu, w jaki sposób walczyli w Polsce Niemcy, poddając niespotykanemu terrorowi ludność cywilną, która wedle wszelkich konwencji nie powinna być obiektem działań wojennych. Z miasta wypędzono 520 tys. mieszkańców, a do niewoli wzięto 17 tys. powstańców. Warszawa została wymarłym miastem… Stalin toruje sobie drogę Niemcy zwyciężając w walkach tylko odwlekli moment swojej kapitulacji. W sierpniu 1944 roku było wiadome, że wojnę przegrali, pętla już się zaciskała. Zabijając kwiat polskiego patriotyzmu, ułatwili tylko ulokowanie we władzach przyszłej Polski marionetek Stalina, bo z pewnością aktywni działacze nie byliby masowymi przyszłymi członkami PZPR (oczywiście zdarzali się byli AK-owcy w PZPR, ale często po to, by zamaskować swoją działalność w trakcie wojny, a także próbując cokolwiek zdziałać z tym systemem, w którym zmuszono ich by żyli, a wyjątki wstępujące tam z przyczyn ideologicznych to marginalne przypadki). Dlatego przyzwolenie Stalina, by powstanie zostało krwawo stłumione, było częścią jego planu podporządkowania sobie Polski. Krytyka powstania w PRL Celowo zawyżano liczbę poległych, a także robiono z dowódców ludzi nieodpowiedzialnych i niekompetentnych, którzy rozpętali bitwę nie mającą większego sensu nie licząc się z kosztami. Przecież Armia Czerwona już nadchodziła i wyzwoliłaby Warszawę. Szkoda, że nie wolno było mówić, że Rosjanie czekali, aż Niemcy dorżną powstańców… Patrioci wypad ze stadionów! W sierpniu ubiegłego roku piłkarze Legii i Polonii chcieli na derby Warszawy wyjść w koszulkach upamiętniających rocznicę powstania. Niestety, władze ligowej piłki nie pozwoliły na to, bo według wytycznych światowych federacji na stadionach nie ma miejsca na demonstracje ideologiczne i polityczne. Czy to jednak nie była sprawa wyższej wagi, by odejść od wytycznych? Czy władze te zdawały sobie sprawę, że gdyby nie poświęcenie powstańców i milionów innych obrońców Ojczyzny prawdopodobnie nie byłoby dziś PZPN-u i Ekstraklasy SA? Czy było warto walczyć? Krytycy powstania zarzucają, że było ono źle przygotowane, że nie osiągnięto w pierwszym dniu żadnych celów strategicznych i że pociągnęło za sobą wiele zbędnych ofiar, jak również nie wzmocniło sytuacji Rządu w Londynie i Mikołajczyka w negocjacjach z władzami ZSRR. Czy aby na pewno? Polacy to nie Francuzi, którzy natychmiast poddali się najeżdżającym na nich Niemcom i czekali na wyzwolenie. Polacy chcieli sami wywalczyć sobie wolność, nie szczędząc własnej krwi, walcząc po stronie aliantów w bitwach lądowych, powietrznych i morskich. Szkoda, że zostało nam tak odpłacone… Powstanie zostało symbolem walki o wolną Polskę, walki bohaterskiej, w obliczu przeważających sił wroga i braku nadziei na pomoc z zewnątrz. Mitem u patriotycznej młodzieży, która z zapartym tchem słucha opowieści uczestników i która śmieje się z tych, którzy nic by nie robili tylko czekali z założonymi rękami i czekali na cud w postaci sowieckiego wyzwolenia. Mam nadzieję, że moje pokolenie dwudziestolatków dzięki takim rocznicom obudzi się z letargu. Że są w życiu sprawy ważniejsze niż zakupy, laptopy czy telefony nowej generacji. Że są wartości, takie jak Bóg, Honor, Ojczyzna i Niepodległość. Że bycie Polakiem to nie jest obciach, a nasz kraj może się dumnie i wspaniale rozwijać. Wystarczy chcieć. Wystarczy myśleć. Samodzielnie, nie tak jak nam każą w telewizji. Wystarczy obudzić instynkt samozachowawczy, uśpiony przez konsumpcjonizm i lewackie negowanie wszystkich wartości. http://www.youtube.com/watch?v=UuJZtRcyIMQ
Łucja (23:20)
|
11 lipca 2011 |
---|
Jedwabne 10 lipca 1941 – Jan Bodakowski Aktualizacja: 2011-07-10 8:03 am Sprawa pogromu Żydów w Jedwabnym jest znana większości osób z książki Grossa „Sąsiedzi”. Publikacja Grossa jest jednak stekiem bezczelnych kłamstw mających na celu oczernianie Polski i Polaków. W rzeczywistości w Jedwabnym Żydzi (często sowieccy kolaboranci i ich rodziny) stali się ofiarą Niemców. Łomżyńskie Łomżyńskie z Jedwabnym było terenem dwu narodowym. W miastach mieszkali Polacy i Żydzi. Wsie w 100% był Polskie, połowę mieszkańców wsi stanowiła szlachta zagrodowa (mająca taki sam status ekonomiczny jak włościanie, ale posiadająca silną świadomość narodową). Po agresji sowieckiej na Polskę w 1939 roku sowiecka propaganda (głoszona często ustami żydowskich agitatorów) była prowokacyjna i niedorzeczna (nie było Ukraińców i Białorusinów do wyzwalania). Silna świadomość narodowa spowodowała żywiołowy rozwój polskiego podziemia w okupowanym przez sowietów Łomżyńskim. 17 września 1939 W dyskusji o Jedwabnym Gross i jego epigoni przemilczeli udział próżniejszych żydowskich ofiar w sowieckim aparacie terroru po 17 września 1939. Żydzi w 1939 roku w Jedwabnym entuzjastycznie witali Armie Czerwoną. Entuzjazm Żydów był owocem uwielbienia Żydów dla ZSRR i nienawiści do Polski (nie jest prawdą teza o strachu Żydów przed Niemcami, Niemcy byli sojusznikami ZSRR, Żydzi na terenach okupacji niemieckiej usiłowali witać Niemców – Niemcy jednak nie życzyli sobie entuzjazmu Żydów). Żydzi w Jedwabnym natychmiast włączyli się w sowiecki aparat terroru którego jedyną ofiara byli w Jedwabnym Polacy. Żydzi w sowieckim aparacie terroru stosowali wobec prześladowanych Polaków: aresztowania, rekwizycje, więzienie. Żydzi tworzyli dla NKWD listy Polaków przeznaczonych do likwidacji (bezpośredniej i za pomocą deportacji), odzierali z dobytku i ubrań deportowanych Polaków, przejmowali miejsca pracy deportowanych Polaków. Żydzi zajmowali się rabunkiem i rekwizycją na rzecz sowietów (Żydzi stanowili w czasie pierwszej okupacji 70% sowieckich biurokratów gospodarczych), szerzeniem sowieckiej propagandy i agitacji. Pod sowiecką okupacją Żydzi nieustannie manifestowali swój tymf nad Polakami i entuzjazm dla okupanta, obelżywie traktowali Polaków, donosili na Polaków do NKWD. Atak armii niemieckiej na ZSRR był dla Polaków wyzwoleniem od śmierci i tortur z rąk sowietów i ich żydowskich kolaborantów. Polacy mieli powody by czuć ulgę i radość z powodu końca sowieckich wywózek, mordów i prześladowań. 10 lipca 1941 Akcją likwidacji Żydów w Jedwabnym (a także w Radziłowie i Tykocinie) kierował komisarz kryminalny Hauptsurmfuhrer Hermann Schaper. Schaper jak wielu innych zbrodniarzy nazistowskich po wojnie pozostał bezkarny (z braku wystarczających dowodów). Sprawą jego odpowiedzialności za zbrodnie podczas II wojny światowej w Łomżyńskim zajmowała się niemiecka prokuratura w 1964 i 1965 oraz sądy w 1974 (w oparciu o dokumenty SS z archiwum MSW w Warszawie) i 1976 roku. Odpowiedzialność Schepera za eksterminacje Żydów w Łomżyńskim ustaliło Centrum Dokumentacji Zbrodni Nazistowskich w Ludwigsburgu koło Stuttgartu na podstawie ustaleń z 1963 z biura śledczego do ścigania zbrodni nazistowskich przy sztabie policji izraelskiej. Żydzi z Radziołowa na zdjęciach rozpoznali Schapera. 10 lipca 1941 roku (dwa tygodnie po wkroczeniu Niemców i rozpoczęciu niemieckiej okupacji) do Jedwabnego (według świadków) przybyło 69 gestapowców i wielokroć więcej żandarmów niemieckich (zeznająca w procesie Polaka dostała polecenie od Niemców przygotowania 69 porcji obiadowych dla gestapowców). Było to Einsatzkomando SS Zichenau Schrottersburg (Einsatzkommando Urzędu Policji Państwowej Ciechanów Płock). Była to jedna z wielu akcji likwidacji Żydów (podobne miały miejsce w końcu czerwca w Wiznie, 5 lipca w Wąsoczy, 7 lipca w Radziłowie leżącym 15 km od Jedwabnego, 10 lipca w Jedwabnym, w sierpniu w Łomży leżącej 18 km od jedwabnego, 22 sierpnia w Tykocinie leżącym 30 km od Jedwabnego, 4 września w Rutkach leżących 20 km od Jedwabnego, Zambrowie leżącym 35 km od Jedwabnego, wielu z tych miast Niemcy palili Żydów w stodołach). Ten sam schemat SS wykorzystywało w likwidacjach Żydów od Morza Bałtyckiego do Morza Czarnego (na Litwie, Białorusi, Ukrainie i Mołdawii). W pogromach Niemcy starali się wykorzystać lokalny margines społeczny i antysemitów. W Jedwabnym Niemcy spalili mniej niż 250 Żydów (około 150) w stodole (innych miejsc egzekucji nie znaleziono). By Żydzi nie uciekali z płonącej stodoły Niemcy strzelali do Żydów (świadczy o tym 100 łusek znalezionych przez IPN w maju 2001 w ruinach spalonej stodoły). Łuski po amunicji znalezione w Jedwabnym były łuskami do niemieckich karabinów Mauser z 1938 i niemieckich pistoletów Walter używanych przez niemieckich oficerów. Jedwabne nie było podczas II wojny światowej terenem walk jednostek niemieckich – łuski więc najprawdopodobniej pochodziły z masowego mordu. Wbrew polskiemu prawu nie przeprowadzono ekshumacji (ówczesnym ministrem sprawiedliwości był Lech Kaczyński) bo przeciw ekshumacji protestował Związek Gmin Żydowskich w Polsce (pomimo że we wszystkich miejscach zbrodni na Żydach ekshumacje przeprowadzono). Żołnierzom niemieckim w pogromie pomagali cywilni przedstawiciele niemieckich władz lokalnych Jedwabnego przywiezionych do Jedwabnego przez Niemców. Niemcy nie dopuszczali na terenach przez siebie okupowanych do aktywnej działalności tubylców nawet takiej jak pogromy. Niemcy usiłowali biciem i bronią palną zagonić Polaków do pilnowania Żydów na rynku w Jedwabnym (wielu Polaków pomimo grożącej śmierci z rąk Niemców uciekało z miasta by nie pomagać Niemcom) część jednak pod przymusem pilnowała Żydów. Polacy jednak nie byli świadomi celów Niemców. Z rynku Niemcy zapędzili Żydów do stodoły i ich tam spalili. Polacy pomimo grożącej im i ich rodzinie karze śmierci (tylko w okupowanej Polsce Niemcy zabijali za pomoc Żydom) pomagali Żydom i ukrywali Żydów przed Niemcami. Proces Podczas procesu oskarżeni o mord w Jedwabnym twierdzili że podczas śledztwa byli torturowani. Torturami wymuszono na nich przyznanie się do winy i obciążenie innych odpowiedzialnością za mord. Sąd 10 z pośród 22 oskarżonych uniewinnił, wydał 1 wyrok śmierci (niewykonany), 11 osób skazał na kilkunastoletnie wyroki choć uznano że byli terrorem przez Niemców zmuszeni do pilnowania Żydów. Wymuszone przez UB zeznania były tak niewiarygodne że komunistyczny sąd uznał je za niewystarczający dowód. Sąd apelacyjny z pośród 12 skazanych 2 uniewinnił. Niewątpliwymi zbrodniarzami byli przywiezieni przez Niemców polskojęzyczni kolaboranci Marian Karolak (komisaryczny burmistrz z nadania niemieckiego okupanta) i Karol Bardoń (niemiecki żandarm, volkddeutsch, funkcjonariusz niemieckiej policji pomocniczej zajmującej się aresztowaniem Polaków). Jan Bodakowski Bibliografia: „Jedwabne spór historyków wokół książki Jana T. Grossa ‘Sąsiedzi’”, Wydawnictwo Fronda Za: prawica.net |
Zbrodnie Ukraińców wychodzą wciąż na jaw. - za bibula.com |
---|
Zbrodnie Ukraińców wychodzą wciąż na jaw. Odnaleziono kolejną masową mogiłę Polaków 2011-07-10 Dowody kolejnych zbrodni Ukraińców na Polakach wychodzą na jaw. Szczątki ponad 300 polskich kobiet i dzieci, które zginęły z rąk Ukraińców w 1943 r. na Wołyniu, odnaleźli specjaliści z Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa podczas kolejnego etapu poszukiwań na tzw. „trupim polu” koło wsi Ostrówki na Ukrainie. Zbrodnia jest szczególnie odrażająca, bo w dołach śmierci są szczątki bestialsko zamordowanych polskich kobiet i dzieci. Okolice wsi Ostrówki i Wola Ostrowiecka są miejscem jednego z największych miejsc pochówku Polaków – ofiar ukraińskich zbrodniarzy na Wołyniu. Podczas napadu na Ostrówki i Wolę Ostrowiecką, ukraińscy zwyrodnialcy mordowali Polaków siekierami, młotami do zabijania zwierząt, czy widłami. Domy Polaków grabiono, a rannych i ukrywających się – dobijano. Ocalało tylko kilka osób wyglądających na martwych. „Do tej pory mieliśmy jedynie pewność odnośnie 320 ofiar, których ekshumacji dokonano w latach 90.” – powiedział sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Krzysztof Kunert. Jak przypomniał, pewne prace archeologiczne na tym terenie zaczęły się już kilka lat temu. „Wiosną tego roku prof. Andrzej Kola z ekipą zidentyfikował konkretne miejsce masowego pochówku polskich kobiet i dzieci. Podczas obecnie prowadzonych prac odnaleziono dalsze ślady” – mówił Kunert. Na powierzchni ok. 2 arów wydobyto kilkadziesiąt łusek z różnego typu broni, a po dokładniejszym przeszukaniu terenu odnaleziono medalik i odlaną z brązu figurkę ukrzyżowanego Chrystusa. Badania za pomocą odwiertów archeologicznych potwierdziły przemieszanie warstw ziemi charakterystyczne dla wykopów, w tym również i mogił. „Wygląda na to, że ta figurka Chrystusa to pozostałość prowizorycznego upamiętnienia tego miejsca z okresu powojennego. Nieco poniżej jej odnalezienia nasi specjaliści odsłonili szczątki ponad 300 kobiet i dzieci. Odsłonięty fragment mogiły stanowi prawdopodobnie jednak zaledwie niewielką część jej powierzchni. Zasięg mogiły i jej głębokość nie są znane. Obecnie trwają dalsze prace archeologiczne. Podjęto też starania o ekshumacje i przeniesienie szczątków na cmentarz w Ostrówkach” – relacjonował sekretarz generalny Rady. Źródła historyczne dowodzą, że w tym rejonie zginęło w 1943 r. ok. 2 tys. Polaków. „W tej chwili dopiero zidentyfikowaliśmy to miejsce, badanie szczegółowe i ekshumacja będzie jeszcze trwała kilka tygodni. To sprawa wyjątkowo emocjonalna, ponieważ chodzi o kobiety i dzieci. Na koniec sierpnia wstępnie planowaliśmy zbudowanie upamiętnienia w tym rejonie. Odkrycie to nieco przesunie tę datę, prawdopodobnie o jakieś dwa miesiące. Jego znaczenie jest jednak ogromne. Każde szczątki ofiar, które odkrywamy i którym jesteśmy w stanie zapewnić godny pochówek, są dla nas ważne. Istotne jest także, iż będziemy mogli uwzględnić to odkrycie w budowanym tam upamiętnieniu” – podkreślił Kunert. Do tragedii w miejscowości Ostrówki na Wołyniu doszło 30 sierpnia 1943 roku. W tym samym czasie rozegrała się też tragedia w sąsiadującej z Ostrówkami wsi Wola Ostrowiecka oraz w Janowcu i Kątach. Zbrodni na mieszkających tam Polakach dokonała Ukraińska Powstańcza Armia i miejscowa ludność ukraińska. W 1992 roku w Ostrówkach dokonano ekshumacji pochowanych tam Polaków. Ponad 300 ofiar masakry pogrzebano następnie w zbiorowej mogile. (PAP/ro) Za: Aspekt Polski (09 lipiec 2011 ) |
Lipcowe ludobójstwo 11 lipca 1943 r - za Nasz Dziennik.pl |
---|
Lipcowe ludobójstwo Nasz Dziennik, 2011-07-10 11 lipca 1943 r. OUN-UPA przystąpiła do likwidacji Polaków na ogromnym obszarze wchodzącym w skład powiatów horochowskiego i włodzimierskiego oraz na skrawku powiatu kowelskiego. Była to największa akcja ludobójcza przeprowadzona na Wołyniu w 1943 roku. Masowe mordy trwały w tym rejonie do 18 lipca. Niestety, ofiary zbrodni OUN-UPA są dla niepodległego państwa polskiego nieistotne. Zgłoszony przez PSL projekt Uchwały o ustanowieniu 11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian spadł z porządku obrad Sejmu. |
05 kwietnia 2011 |
||||
---|---|---|---|---|
|
27 marca 2011 |
---|
Bohaterowie mego pokolenia, Szare Szeregi, Akcja pod Arsenał Nigdy nie mogę zakończyć swej sentymentalnej podróży, przygody z chłopcami, kolegami z Szarych Szeregów, Armii Krajowej, Poziemnego Państwa Polskiego Batalionu Zośka, bohaterami narodowymi. Dziś, 26 marca 2009 roku obchodzimy sześćdziesiątą szóstą rocznice Akcji pod Arsenałem. Wielu współczesnych *bohaterów*, którzy dziś żądają ekwiwalentu za zasługi, gdyż w czasie stanu wojennego nasikali w butelkę od mleka dzielnicowego, będą mi wyciągać, że takie pisanie nie ma sensu. Bo Niemcy są naszymi przyjaciółmi. Panie Boże uchroń nas od takich przyjaciół. Akcja pod Arsenałem, nie miała na pierwszy rzut oka wielkiego znaczenia militarnego. Znam, Państwo również, wiele ważniejszych akcji Chłopców z Szarych Szeregów, z Armii Krajowej, Narodowych Sił Zbrojnych, które przeszli do historii jako " Żołnierze wyklęci" Akcja pod Arsenałem, to wielkie osiągnięcie propagandowe dla wciąż walczącej Warszawy, Polski i Europy. Pomoc w organizowaniu Szarych Szeregów udzieliła Komenda Głowna Armii Krajowej. Delegatura Rządu Rzeczpospolitej na Kraj oraz Rząd Rzeczpospolitej na Uchodźstwie. Pierwszym Przewodniczącym Szarych Szeregów był: ks. dr hm. RP Jan Paweł Mauersberger. Wiceprzewodniczącą; Wanda Opęchowska, która reprezentowała organizację wobec Delegatury Rządu RP na Kraj, Sekretarzem Generalnym; Antoni Wolbromski "Prawdzie" i "Dr Krauze". Delegatka Naczelniczki harcerek; Maria Wocalewska Naczelnikami Szarych Szeregów Byli: Florian Marciniak " Jerzy Nowak" od 27 września 1939 r. do 6 maja 1943 r. Stanisław Broniewski "Orsza" od 12 maja 1943 r. do 3 października 1944 r. Leon Marszałek "Adam" od 3 października 1944 r.do 18 stycznia 1945 r.
Nazwa Szare Szeregi powstała w Poznaniu, od skrótu SS, którym były podpisywane przez poznańskich harcerzy z "UL Przemysław" ulotki informujące przesiedleńców niemieckich z Litwy, Łotwy i Estonii przetransportowanych do GG Generalne Gubernatorstwo Generalgouvernement für die besetzten polnischen Gebiete Generalne Gubernatorstwo, zostało utworzone na podstawie dekretu Adolfa Hitlera z 12 października 1939 r. o wcieleniu części ziem polskich okupowanych przez Niemcy do III rzeszy.Nazwę, kryptonim SS, przywiózł do Warszawy podharcmistrz Witold Marcinkowski i Florian Marciniak. Na czele organizacji konspiracyjnej stała: Komenda Główna Szarych szeregów "Pasieka" dzieliła sie ona na: Chorągwie -"Ule" Hufce -"Roje" Zastępy -"Pszczoły" Podział młodzieży z Szarych Szeregów Według wieku wykonywanych czynności. 1.Najmłodsi "Zawiszacy" Nie brali udziału w walce. Na tajnych kompletach uczyli sie patriotyzmu, byli przygotowywani do służby. Pełnili służbę W czasie Powstania, słynna Harcerska Poczta Polowa. 2.Szkoły Bojowe. Do nich należała młodzież w wieku 16- 18 lat. Młodzież należąca do tej grupy wiekowej brała udział w małym sabotażu Do nich należało informowanie społeczeństwa Warszawy i okolic o sytuacji w mieście. Co zamierza zrobić wróg, Niemcy. Rozwieszali ulotki na ulicach i domach. Kolportaż gazetek . Młodzież prowadziła akcje wywiadowczą. 3. Grupy szturmowe, młodzież powyżej 18 roku życia. Była to młodzież pełnoletnia, podporządkowana bezpośrednio Kierownictwu Dywersji /Kedyw / Armii Krajowej. Z tej grupy wiekowej powstały słynne powstańcze Bataliony Szturmowe: "Zośka" "Agat" "Pegaz" "Parasol" Grupy Szturmowe, wykonały wiele słynnych akcji. Zamach na Kutscherę, Akcja pod Arsenałem, Celestynowie. Wykonanie wyroków na Koppe, Burckiego. Młodzież ta w wolnych chwilach od zadań bojowych uczęszczała do prowadzonej przez "Szare Szeregi" Szkoły Podchorążych Piechoty "Agricola" Bataliony Szarych Szeregów Zośka, Parasol, Wigry zasłynęły w Powstaniu Warszawskim z brawury męstwa ale i rozwagi. Organizacje Szarych Szeregów podczas okupacji, Powstania Warszawskiego, prowadziły akcje szkoleniowe wśród młodzieży., Wydawały gazetki : "Źródło", "Dęby", "Brzask", "Drogowskaz" "Pismo Młodych" Oddział Specjalny. W Jego w skład wchodziły Bataliony: "Parasol", "Pegaz" "Agat". Bataliony te specjalizowały się w likwidacji zdrajców, funkcjonariuszy SS i Policji. Wśród Szarych Szeregów były również nasze koleżanki harcerki, skupione były w organizacjach "Bądź gotów" "Związek Koniczyn" "Pogotowie Harcerek" Przy Kwaterze Głównej Szarych Szeregów działała Grupa Łączniczek i Kolporterek. Szare Szeregi rozwiązano 17 stycznia 1945 r. W dniu 21 lutego w Obozie Gross- Rosen, został zamordowany pierwszy Naczelnik Szarych Szeregów Florian Marciniak
W nocy z 18 na 19 marca, GEheime STAatsPOlizei – Tajna Policja Państwowa III Rzeszy, przeprowadziła rewizję w domu przy ulicy Osieckiej 31 w domu Henryka i Walentyny Ostrowskich de domo Hornowej. W domu jest również, należacy do konspiracji Stanisław Ciszewski "Cichy" Tajna policja w mieszkaniu "Heńka" znajduje dokumenty związane z konspiracją oraz plany akcji "Czarnocin" oraz notatki, notesy z adresami uczestników konspiracji. Henryk Ostrowski to bardzo ważna osobistość w podziemnym państwie Polskim. "Heniek" pełni stanowisko Komendanta Grup Szturmowych Szarych Szeregów, Hufca "Praga" "Rój" W Trakcie transportu do wiezienia na Al. Szucha 25 gdzie mieściła się Głowna Siedziba Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa, Heniek z Żoną i "Cichym" uzgadniają swoją sytuacje i zeznania. Niemcy już w tym czasie umieli odczytywać kiepskie harcerskie szyfry. Mimo bestialskich i nieludzkich tortur, Heniek do niczego się nie przyznaje. Niemcy z notesu "Heńka" rozszyfrowują adres Janka Bytnara "Rudego" Pięć dni później zostaje aresztowany przez Gestapo, koleiny Komendant Hufca, tym razem Hufca Południe "Sad" Janek Bytnar " Rudy" wraz z Ojcem. Miało to miejsce 23 marca 1943 r. w ich mieszkaniu przy al. Niepodległości 159.Rudy i Heniek mimo nieludzkich tortur nie przyznają sie działalności w Podziemnym Państwie Polskim. W wiezieniu na Pawiaku, Rudemu, Niemcy pokazują Heńka, wbijając do głowy, ze Heniek go wydał. Mimo jeszcze większego nasilenia tortur, Janek Bytnar do niczego się nie przyznaje. "Rudy' do tego stopnia był torturowany, że jego Ociec, siedzący również na Pawiaku, nie mógł go poznać.
W wyniku Akacji Pod Arsenałem, Rudy i Heniek zostali odbici. W agonii Rudy opowiada swe przezycia na komendzie SS swemu przyjacielowi "Zośce" Tadeuszowi Zawadzkiemu. Rudy umiera z odniesionych ran. Alek Kamiński, w swej cudownej książce " Kamienie na szaniec" nie znając wyroku Sądu Wojennego Polski podziemnej, pisze, iż Heniek zdradził. Wyrok Sądu Wojennego, był korzystny dla Heńka. Ten fakt nie umniejsza wielkości dzieła "Olka" Phm. "Zośka" Tadeusz Zawadzki,Z-ca Dowódcy Grup Szturmowych Szarych Szeregów, komendant Hufca "Centrum" Rój CR, postanawia odbić z więzienia przyjaciela. Swój plan, polegający na odbiciu "Rudego" z Alei Szucha na Pawiak, przedstawia, Komendantowi Chorągwi Warszawskiej Szarych Szeregów UL "Wisła" "Orszy" Stanisławowi Broniewskiemu. Następnie wspólnie Naczelnikowi Szarych Szeregów Florianowi Marciniakowi. Jednakże zgodę na akcje zbrojną, musiał wyrazić KEDYW Armii Krajowej, któremu podlegały GS-y Grupy Szturmowe. Obecny w tym czasie w warszawie z-ca KEDYWU, kpt."Mietek" Mieczysław Kurowski nie ma prerogatyw. Majora "Lipinskiego" Jana Kiwerskiego nie ma w Warszawie. "Zośka" czekając na decyzję mjr-a Lipińskiego, organizuje akcje. Zbiera informacje. Więźniowie z Szucha na Pawiak i z powrotem sa przewożeni ciężarówką marki Renault AHN, nr. rejestracyjny Pol 72 076. Silnik 6 cylindrów, moc 75 KM.Po dokładnym ustaleniu trasy przejazdu więźniarki, przez "Kubę" Okólskiego: Pawiak,Dzielna, Zemenhofa,Nowolipki, Nalewki,Bielańska, Plac Teatralny,Wierzbowa, Plac Pilsudskiego,Królewska, Krakowskie Przedmieście,Nowy Świat, Plac Trzech Krzyży,Aleje Ujazdowskie-podworzec Kds Warshau Gestapo. Akcją ma dowodzić "Orsza". Plan uderzenia opracowuje "Zośka". Atak ma nastąpić przy zbiegu krętych uliczek Bielańskiej, Długiej, Nalewek vis a vis Arsenału. Tam samochód przewożący więźniów jedzie najwolniej. Pierwszy Atak uzgodniony na godzinę 17 w dniu 23 III 1943 r, zostaje odwołany nie ma w Warszawie majora Lipińskiego i jego zgody. Z informacji uzyskanych z więzienia wiadomo, że "Rudy" jest przynoszony na noszach na przesłuchania. Zośka bez zgody Majora, ponownie ustawia Atak II. Później, 40 lat Orsza mi powie, ze "Zośka był zdecydowany na atak bez zgody. Około godziny 17 w dniu 26 marca jest zgoda. Major Lipiński mówi "Orszy" Trzaskać. Akcja rozpoczyna się o 17:30. Mimo bardzo słabego uzbrojenia Akcja Pod Arsenałem kończy się powodzeniem. Z 21 więźniów przewożonych budą, uratowano 19. W Akcji brało udział 29 harcerzy z Szarych Szeregów: Uczestnicy akcji : Grupa "Atak" Grupa "Ubezpieczenie" „Lecz zaklinam - niech żywi nie tracą nadziei |
27-28 marca 1945r-Aresztowanie przywódców Polskiego Państwa Podziemnego- za www.historia.org.pl |
---|
27/28 marca 1945 r. NKWD aresztowało podstępnie przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, których następnie przewieziono do Moskwy i osadzono w więzieniu na Łubiance mimo zagwarantowanego wcześniej bezpieczeństwa. Zostali oni następnie skazani w tzw. Procesie Szesnastu. Proces Szesnastu – wymordowanie całego kierownictwa podziemnego państwa 27 marca 1945 roku NKWD zaprosiło do Pruszkowa całe kierownictwo podziemnego państwa, któremu obiecano bezpieczeństwo. Celem spotkania miały być rozmowy politycznie. Jednak mimo to Polaków aresztowano i wywieziono do Moskwy. Pokazowy proces szesnastu przywódców odbył się w czerwcu 1945 r. w Moskwie. Polaków oskarżono m.in. o współpracę z Niemcami i dywersyjne działania przeciwko Armii Czerwonej. Polakom postawiono fałszywe zarzuty m.in. przygotowania planu wystąpienia zbrojnego w bloku z Niemcami przeciwko ZSRR i działalność terrorystyczno-dywersyjnej i szpiegowskiej wymierzonej w Armię Czerwoną. Jednym z prokuratorów był Roman Rudenko, który reprezentował potem ZSRR podczas procesu norymberskiego. Na najwyższe wyroki od 5 do 10 lat skazano gen. Leopolda Okulickiego (ostatni dowódca AK), Jan Stanisław Jankowskiego (wicepremier, Delegat Rządu na Kraj), Stanisław Jasiukowicza (zastępca Delegata Rządu RP na Kraj) i Adama Bienia (pierwszy zastępca Delegata Rządu RP na Kraj). Trzej pierwsi nie przeżyli pobytu w sowieckim więzieniu. Aresztowani, zaraz po przywiezieniu na Łubiankę, zostali rozmieszczeni w osobnych celach i od tego momentu praktycznie nie mogli się ze sobą kontaktować. Izolacja była jedną z częstszych metod stosowanych przez NKWD w śledztwach o charakterze politycznym. Wzajemne kontakty więźniów ograniczone zostały jedynie do sporadycznych konfrontacji w czasie przesłuchań, a tak żaden z więźniów nie wiedział co mówi inny. Miało to wprowadzić w ich zeznania rozbieżności, jakie można było wykorzystać na procesie. Z zapisków więziennych dowiadujemy się, że wobec aresztowanych nie stosowano przemocy fizycznej, jednak często nocne, wielogodzinne przesłuchania, brak snu, dostatecznych racji żywnościowych i ograniczenie dostępu do środków higieny osobistej musiało wywołać osłabienie odporności psychicznej przesłuchiwanych co w połączeniu z poczuciem nieustannego zastraszania musiało doprowadzić do pożądanych przez śledczych skutków. Na korytarzach więziennych rozłożone były miękkie dywany, które tłumiły głosy kroków, strażników zaglądających przez wizjer w drzwiach do cel więźniów. Ci o tym wiedzieli, lecz nigdy nie mogli przewidzieć, kiedy są obserwowani, a kiedy mają chwile prywatności dla siebie, w efekcie czego stale poddani byli poczuciu inwigilacji. Cele w których byli umieszczeni były stosunkowo małych rozmiarów, w nich znajdowało się metalowe łóżko, stołeczek, mała szafka oraz zakratowane okno wychodzące na podwórze, które jednak przez większość czasu było przysłonięte koszem. Ciekawym jest wspomnienie Bienia, który zaznaczał, że pościel zawsze była świeża i czysta o co dbano i przestrzegano. Przeczytaj całość publikacji poświęconej Procesowi Szesnastu: Proces Szesnastu: z Warszawy do Moskwy |
07 marca 2011 |
---|
3 kwietnia ulicami Warszawy przejdzie IV Katyński Marsz Cieni Przyjdź, bądź z nami Z Jarosławem Wróblewskim, współorganizatorem Katyńskiego Marszu Cieni i członkiem Grupy Historycznej Zgrupowanie "Radosław", rozmawia Maciej Walaszczyk |
W czyje sumienie wpisano te groby-Homilia ks.prałata płk.Sławomira Żarskiego |
---|
Katyń przypomina i już upomina, że honor i wolność nie chodzą drogami kłamstwa, propagandy, złodziejstwa, niesprawiedliwości i nieuczciwości. Niepodległości i suwerenności nigdy nie jest po drodze ze zdradą i kolaboracją W czyje sumienia wpisano te groby Homilia ks. prałata płk. Sławomira Żarskiego wygłoszona 5 marca br. w bazylice mniejszej pw. Świętego Krzyża w Warszawie |
Ludobójstwo bez kary-z Nasz Dziennik.pl |
---|
5 marca nie został ogłoszony oficjalnie dniem pamięci ofiar Katynia, choć tego dnia władze sowieckie podjęły decyzję o likwidacji "zadeklarowanych i nierokujących nadziei poprawy wrogów władzy sowieckiej" Ludobójstwo bez kary Mimo że po katastrofie smoleńskiej cały świat usłyszał o zbrodni katyńskiej, to pamięć o niej i jej skutkach wciąż nie jest powszechna, a jej sprawcy nie zostali ukarani. Zdaniem historyków, to efekt kłamstwa katyńskiego utrwalonego w okresie PRL. Dziś zamiast używać terminu "ludobójstwo", rządzący próbują kwalifikować Katyń jako zbrodnię wojenną. A to jest na rękę Rosjanom. |
05 marca 2011 |
||||
---|---|---|---|---|
|
71 lat temu podjęto decyzję o rozstrzelaniu jeńców polskich-z bibula.com |
---|
71 lat temu podjęto decyzję o rozstrzelaniu jeńców polskich Aktualizacja: 2011-03-4 11:16 pm 5 marca 1940 r. Biuro Polityczne KC WKP(b) podjęło uchwałę o rozstrzelaniu polskich jeńców wojennych przebywających w sowieckich obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie oraz polskich więźniów przetrzymywanych przez NKWD na obszarze przedwojennych wschodnich województw Rzeczypospolitej. W wyniku tej decyzji zgładzono około 22 tys. obywateli polskich. Decyzja o wymordowaniu polskich jeńców wojennych z obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie oraz Polaków przetrzymywanych w więzieniach NKWD na obszarze przedwojennych wschodnich województw Rzeczypospolitej zapadła na najwyższym szczeblu sowieckich władz partyjnych i państwowych. Jej podstawą było ściśle tajne pismo, które w marcu 1940 r. skierował do Stalina ludowy komisarz spraw wewnętrznych Ławrientij Beria. Szef NKWD pisał w nim m.in.: „W obozach dla jeńców wojennych NKWD ZSRS i w więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi w chwili obecnej znajduje się duża liczba byłych oficerów armii polskiej, byłych pracowników policji polskiej i organów wywiadu, członków nacjonalistycznych, kontrrewolucyjnych partii, członków ujawnionych kontrrewolucyjnych organizacji powstańczych, uciekinierów i in. Wszyscy są zatwardziałymi wrogami władzy sowieckiej, pełnymi nienawiści do ustroju sowieckiego”. W dalszej części sporządzonej notatki Beria stwierdzał: „Będący jeńcami wojennymi, oficerowie i policjanci, przebywający w obozach, usiłują kontynuować działalność kontrrewolucyjną, prowadzą agitację antysowiecką. Wszyscy czekają tylko na wyjście na wolność, aby móc aktywnie włączyć się do walki przeciw władzy sowieckiej. Organy NKWD w zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi wykryły szereg kontrrewolucyjnych organizacji powstańczych. We wszystkich tych kontrrewolucyjnych organizacjach przywódczą rolę odgrywali byli oficerowie armii polskiej, byli policjanci i żandarmi”. Według danych zawartych w piśmie Berii do Stalina, w obozach dla jeńców wojennych przetrzymywano (nie licząc szeregowców i kadry podoficerskiej): „14 736 byłych oficerów, urzędników, obszarników, policjantów, żandarmów, służby więziennej, osadników i agentów wywiadu – według narodowości: ponad 97 proc. Polaków”. Szef NKWD podawał, że wśród nich znajduje się: 295 generałów, pułkowników i podpułkowników, 2080 majorów i kapitanów, 6049 poruczników, podporuczników i chorążych, 1030 oficerów i podoficerów policji, straży granicznej i żandarmerii, 5138 szeregowców policji, żandarmerii, służby więziennej i agentów wywiadu oraz 144 urzędników, obszarników, księży i osadników. Notatka informowała również, że: „W więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi przetrzymywanych jest ogółem 18 632 aresztowanych (wśród nich 10 685 Polaków)”. W tej liczbie: „1207 byłych oficerów, 5141 byłych policjantów, agentów wywiadu i żandarmerii, 347 szpiegów i dywersantów, 465 byłych obszarników, fabrykantów i urzędników, 5345 członków różnorakich kontrrewolucyjnych i powstańczych organizacji i różnych kontrrewolucyjnych elementów, 6127 uciekinierów”. |
04 marca 2011 Za to, że są Polakami-wspomnienia ''Ze Lwowa do Kazachstanu'' |
---|
Za to, że są Polakami” Aktualizacja: 2011-02-22 11:07 pm Zaszłyśmy na ulicę Leona Sapiehy, do budynku, w którym dawniej urzędowała komenda Policji Państwowej. Tam w korytarzu zastałyśmy mnóstwo żon aresztowanych oficerów. Mają zaczerwienione oczy od płaczu. Przyszły interweniować w sprawie swych mężów.Po długim wyczekiwaniu, wyszedł pulchny oficer N.K.W.D. Z uśmiechem na ustach, zapytał, czego sobie życzymy? Poczęły mówić wszystkie razem, wysłuchał te najbliżej jego stojące. Oficer postał chwileczkę, powtarzał pod nosem „niczewo” i poszedł.Po chwili nadeszli żołnierze z karabinami i poczęli kolbami karabinów wypychać z poczekalni bezbronne, zrozpaczone niewiasty.Uchwyciłam mamę za rekę i stanęłyśmy za olbrzymim piecem kaflowym. Żołnierze nie zauważyli nas. Po kilku minutach z kancelarii wyszedł ów oficer N.K.W.D., podeszłyśmy do niego i zapytałyśmy o ojca. Oficer wysłuchał nas, powiedział:-Będzie w Brygidkach, albo na Zamarstynowie.Ciemno było, gdy powróciłyśmy do domu, głodne, zmarznięte. Poza filiżanką kawy, niczego nie miałyśmy w ustach.Wieczorem odwiedziła nas moja teściowa. Płakałyśmy nad tym okrutnym losem, jaki dotknął mego szlachetnego ojca.W pokoju ojca niczego nie tknęłyśmy, zostawiłyśmy wszystko tak, jak on pozostawił. Nawet łóżka nie ruszyłyśmy. Gdy przechodziłyśmy przez pokój ojca, płakałyśmy. 11 grudnia poszłam do Krysakowskiej, której małoletniego syna osadzono w więzieniu na Zamarstynowie, by poznać sowiecką procedurę, w jaki sposób wszcząć poszukiwania za ojcem, aby podać ciepłą odzież i żywność oraz wszcząć kroki celem wydobycia ojca z więzienia.Krysakowska doradziła, aby pójść na Zamarstynów. Ostrzegła, iż są tam długie kolejki i że trzeba będzie tam pójść wielokrotnie, by wystać kolejkę i zdobyć informację. Weszłam do budynku, położonego z prawej strony, przeszłam długi korytarz, poszukując kancelarii. Na korytarzu słychać stuk skłóconych maszyn do pisania i posuwanych wałków. Praca wre, jak w ulu, noc jest zaprzeczeniem odpoczynku. Przez korytarz przechodzą umundurowani enkawudyści z aktami. Nie zwracają na mnie najmniejszej uwagi.Zapytałam po polsku:-Czy tu osadzono mego ojca?Enkawudysta gwałtownie wstał i zapytał, jak tu weszłam? Wybiegłdo wartownika i coś rozmawiali, a następnie wyrzucili mnie poza bramę.Około godziny 6-tej, w pierwszym budynku, poczęły gasnąć światła. „Rabotnicy” N.K.W.D. zakończyli nocną pracę. Większośc enkawudystów była w cywilu, w długich butach, czarnych płaszczach i czarnych czapkach z długimi, szerokimi daszkami podniesionymi w górę. Tuż za nimi wyszły urzędniczki, ubrane w nędzne płaszcze i czerwone berety.Godzina 8-ma rano. Jesteśmy zziębnięte. Do kancelarii więziennej wpuszczono 20-ścia petentek, choć czekało ponad 200-ście. Odeszłyśmy, by jutro od nowa próbować szczęścia.Nazajutrz pod więzienie poszłyśmy wieczorem, byłyśmy wśród pierwszej 20-stki petentek.W kancelarii wypisałam nazwisko i dane poszukiwanej osoby i podałam dyżurnemu.Twarze petentek noszą ślady płaczu. Stoją zadumane i nic nie mówią. W poczekalni nie ma nawet ławki, by przemęczone nogi mogły odpocząć.Około godziny 12-stej w południe dyżurny odczytał nazwiska tych petentek, których mężowie siedzą na Zamarstynowie. Nazwisko ojca nie padło. Wyszłyśmy bez słowa. Będąc na ulicy, mama zapytała:-Cóż teraz robić?-Jutro idziemy pod Brygidki i tam zapytamy o ojca.Idziemy zmartwione, wszystko wiruje mi przed oczyma, nawet nie odczuwam mrozu.W domu zjadłyśmy po kawałku chleba i wypiłyśmy kawę. O godzinie 2-giej w nocy wyszłyśmy z domu, by zająć miejsce w ogonku przed więzieniem Brygidki.Mróz skrzypi pod stopami, ulice opustoszałe, jedynie przed gmachami rządowymi chodzą wartownicy w walonkach i krótkich kożuchach. Więzienie Brygidki tonie w świetle. Pod murami okolenia więziennego chodzą straże, palą papierosy z machorki skręcone w gazecie.Podchodzę ku wartownikowi, by zapytać, gdzie kancelaria więzienna? Strażnik sierował w moją stronę karabin, krzyknął: „stój”! Stanęłam, mówię, ale on nakazał mi przejść na drugą stronę ulicy.Obchodzimy mury więzienne. Więzienie oświetlone, słychać stuk maszyn do pisania i głośne rozmowy. Od ulicy Kazimierzowskiej co chwila otwierają bramę i wyjeżdża dziwny wóz bez okien, jedynie z tyłu istnieją dwa podłużne, okratowane otwory, zza których widać twarze żołnierzy N.K.W.D. Około godziny 4-tej nad ranem, wyjechało z więzienia kilka ciężarówek okrytych brezentem.Stanęłam z mamą naprzeciw bramy i czekam, aż będą wjeżdżać jakieś samochody ciężarowe. Poszłyśmy pod kancelarię więzienną. Próbowałam różnych sposobów, by wejść do kancelarii, ale daremnie. I tak stałyśmy pod więzieniem cały dzień, do późnego wieczoru i nic nie wskórały. Następnego dnia obeszłyśmy znajomych, zasięgając rady, w jaki by sposób zdobyć wieści o ojcu.Pod wieczór, u wylotu ulicy Piekarskiej, w pobliżu dawnego hotelu Krakowskiego, spotkałam Marylę Krysakowską. Wracała od naczelnego prokuratora. Interweniowała w sprawie nieletniego syna, osadzonego w więzieniu. Doradziła, abym poszła do prokuratora i u niego zasięgnęła wiadomości o losie ojca. 15 grudnia, przed godziną 8-mą rano, poszłam do naczelnego prokuratora. W korytarzu na parterze, zastałam mnóstwo niewiast, oczekujących na przyjęcie u prokuratora.Prokurator urzędował na I piętrze. Drogę do prokuratora zagradzał wartownik z karabinem i w czapie z „cyckiem”. Żołnierz wpuścił wyznaczoną ilość petentek, a pozostałym radził przyjść jutro.Stanęłam obok poręczy wiodącej na piętro. Na środku schodów stał wartownik zagradzając drogę. W pewnym momencie wartownik odwrócił głowę ku schodzącemu oficerowi z piętra, więc skorzystałam z okazji, wbiegłam na schody i nie zwracając uwagi na wołanie „stój”, zdążyłam wbiec na korytarz.Myśli biegną,jak iskierki fal elektrycznych. Co tu robić? Bezwiednie weszłam do ustępu i tam przesiedziałam pół godziny.Z ustępu wyszłam na długi korytarz. Pod jednymi drzwiami zauważyłam grupkę niewiast. Były to Polki, czekały na posłuchanie u prokuratora. Czekają tu od godziny, ale nikt dotąd nie wyszedł. Po upływie dalszej godziny wyszła jasna blondynka, sekretarka. Obwieściła, że prokurator dzisiaj nikogo nie przyjmie, ale na jutro ma kilka numerków i ci, którzy otrzymają numerki, zostaną jutro przyjęci przez prokuratora.Sekretarka uniosła jeden numerek w górę z zamiarem pokazania. Bez namysłu wyrwałam jej z ręki numerek i uciekłam.Widziałam przerażenie sekretarki i petentek, ale cóż mnie to obchodzi? Zbiegłam ze schodów, minęłam wartownika i pospiesznie podążyłam do domu, by natchnąć mamę iskierką nadziei. 15 grudnia wstałyśmy przed godziną 6-ta rano. Mama odgrzała wczorajszą zupę, zjadłyśmy, bo kto wie, kiedy powrócimy do domu?Przed godziną 8-mą byłyśmy w Hotelu Krakowskim, zmienionym na sąd. Korytarz zatłoczony niewiastami. Podeszłam z mamą do wartownika. Mama okazała numerek, który wczoraj zdobyłam. Wartownik wpuścił mamę, mnie zaś odtrącił. Wyjaśnienia nie pomogły. Pozostałam na parterze, a mama poszła na I piętro, do naczelnego prokuratora.Na parterze, wśród czekających Polek, krążą wieści, że o godzinie 10-tej, sądzić będą nieletnich chłopców za kontrrewolucję. Zrozpaczone matki czekają w korytarzu, by ujrzeć swych synów.Około godziny 10-tej, pod eskortą, zajechały przed sąd dwa samochody więzienne z chłopcami. Z drogi usunięto ludzi i rozstawiono wartowników. Pojedynczo wypuszczali z kibitek małoletnich chłopców, których zaraz otaczali żołnierze N.K.W.D. i pod strażą poprowadzono ich na salę rozpraw.Przestępcami byli chłopcy w wieku od 12 do 18 lat. Twarze ich ziemiste, blade, oczy zapadnięte, ponure. Głowy krótko ostrzyżone, ubrania wymięte, a buciki zlatywały z nóg, bo były bez sznurowadeł.Matki, na widok synów, wybuchały głośnym płaczem, z resztą wszyscy płakali. Chłopcy szli odważnie, uśmiechnięci, a ten w mundurku harcerskim wysoko uniósł rękę, zawołał:-Mamo! Niech żyje Polska!Drzwi sali rozpraw zamknięto i ogłoszono rozprawę tajną. Około godziny 1-szej wróciła mama od prokuratora. Idziemy do domu. Mróz nieco zelżał, ale prószy lepki śnieg. Po drodze mama powtórzyła mi wizytę u prokuratora:-Prokurator oświadczył, że w tej chwili nie może nic powiedzieć, ponieważ sprawa jest w rękach organów śledczych. Dopiero po wyroku będę mogła zobaczyć ojca. Wspomniał, że ojciec przebywa w Brygidkach. Doradzał, aby podać ojcu posyłki, ale trzeba stwierdzić, kiedy przyjmują dla więźniów na literę W.-Cóż ojciec takiego zrobił, aby nad nim roztaczano śledztwo?-Widzisz, moje dziecko kochane. Oni osadzili w więzieniu lekarzy i nawet podoficerów, chyba za to, że są Polakami- powiedziała mama. Ze Lwowa do Kazachstanu – kartki z pamiętnika kuzynki Ewy Za: Ze Lwowa do Kazachstanu - kartki z pamiętnika kuzynki Ewy |
W Wagonie -wspomnienia '' Ze Lwowa do Kazachstanu''- z Bibula.com |
---|
W wagonie Aktualizacja: 2011-03-3 11:55 pm Ciężarówka mknie ulicami Lwowa. Na ulicach panuje ruch, ludzie zdążają do zajęć i do ogonków za chlebem. Miny przechodniów wylęknione, spoglądają z ukosa, są zastraszeni, aby ciężarówka nie przystanęła i nie włączyła ich do transportu. Baboniowa usiadła na tobołku, wlepiła nieme oczy w znikające ulice drogiego Lwowa i zastygła w bezruchu. Nie przemówiła do nas ani słowem. -Wiozą nas na dworzec główny- powiedziałam. Zajechaliśmy na dworzec, gdzie zastaliśmy wielki ruch. Tory kolejowe zatłoczone polskimi wagonami towarowymi, ozdobionymi kominami. Stacja kolejowa zagęszczona „czarnymi pelikanami” i żołnierzami N.K.W.D. Są uzbrojeni. Zewsząd zjeżdżają ciężarówki załadowane mieszkańcami Lwowa. Zza wąskich, okratowanych okienek wagonów towarowych wyglądają znękane twarze. Ciężarówka mija zatłoczoną stację kolejową, zjechała nieco w bok i stanęła przed długim pociągiem towarowym. „Czarny pelikan” spojrzał na spis, porównał numer wagonu, po czym nakazał podjechać dwa wagony w przód. Żołnierz N.K.W.D. odsunął drzwi krytego wagonu towarowego, wrzucono nasz bagaż i nas tam wsadzono. Jesteśmy w sowieckiej „stołypince”-wagonie towarowym. Po obu stronach wagonu są dwupiętrowe prycze z nieoheblowanego drzewa. U dachu wagonu umieszczono cztery podłużne okienka. Pośrodku wagonu wycięto w podłodze otwór, oblachowano go, służy nam za locus, a u dachu sterczy kawał samotnej rury, imitującej na zewnątrz piec, którego w rzeczywistości nie ma. W wagonie panuje półmrok. -Trzeba zająć miejsca- powiedziałam do mamy. -Nie mam energii, ani siły, by legnąć w tym brudzie. -Na pewno dorzucą nam więcej ludzi, zajmijmy choć miejsca przy okienku, abyśmy miały czym oddychać– powiedziałam. Zajęłyśmy miejsca na górnej pryczy tuż przy okienku. Baboniowa stanęła w kącie obok pryczy i zamarła w bezruchu. Żadne słowa, ani prośby, by zajęła miejsce, nie skutkowały. Co chwila kogoś dorzucają. Na podłodze wagonu, pomiędzy pryczami, powstał stos walizek i tobołów. Koło godziny 10-tej „czarny pelikan” uznał, iż dość w wagonie. Wygnańcy stanęli przy tobołach, są głusi, zasępieni, niemi i bez ruchu. Nawet tych czterech mężczyzn uległo zobojętnieniu. Zza okienek wagonu obserwujemy przedmieście Lwowa. Z kominów domów mieszkalnych uchodzą dymy, zapewne gotują obiad. Lwów skąpany w złotych promieniach słońca. Mamy sobotę, dzień poświęcony Matce Boskiej. Obserwuję niskie domki, ogrody czekające na przekopanie i ten las anten radiowych. Wszystko mi drogie, przecież Lwów miastem mej kołyski, mego życia, a odtąd będzie miastem moich snów. Ofiary reżimu sowieckiego sposępniały. Doszłam do przekonania, że sytuacja taka nie może trwać dalej. Przerwałam tę ciszę i zabrałam głos. Oczy nieszczęśliwców patrzą w moją stronę, upatrują we mnie przewodnika. Wpierw zaleciłam rozlokowanie bagażu, następnie zajęcie miejsca, by służyło do siedzenia i spania. Po godzinie znikły toboły, ułożono je pod pryczami, zajęto miejsca na pryczach i wyczekiwano, co dalej. Walę w drzwi wagonu, przyszedł wartownik, zapytał, czego chcemy? Tłumaczę, że wielu pragnie pójść na stronę, proszę o uregulowanie tej kwestii. -Tam w wagonie do tego celu istnieje otwór w podłodze- wyjaśnił wartownik. Zarządziłam, aby otworu używano, o ile to możliwe, trzy razy dziennie. Zapytałam: -Może ktoś ma koc, lub coś podobnego, co by mogło posłużyć za zasłonę, niech zaraz zgłosi. Profesor gimnazjalny- Urban- oddał na ten cel obszerną, czarną pelerynę. Zgodnie z moim zarządzeniem rozpoczęto używanie locusu. Dwie osoby trzymają pelerynę, a trzecia korzysta z otworu. Po wagonie rozeszły się nieprzyjemne zapachy. W naszym wagonie załadowano 25 osób. Nawiązuję rozmowy z wygnańcami, by dociec z kim jadę i za co ci ludzie zostali skazani na deportację. W wagonie naszym jadą:
Zachodzimy w głowę, za co wywożą Szymańskiego? Własnego sklepu nie posiadał, oficerem nie był. Posiadał własny skromny warsztat krawiecki, szył ubrania cywilne i mundury wojskowe. Szymański również zachodził w głowę, w końcu doszedł do wniosku, że szył oficerom mundury, więc był w bliskim kontakcie z oficerami. Po wieczór wartownik odchylił drzwi wagonu. Przed wagonem stała jakaś komisja. Do środka wagonu wszedł nieuzbrojony oficer N.K.W.D. i odczytał spis deportowanych. Kilku osób, między innymi i mnie, na spisie nie było. Dopisał nas i wyszedł. Z szarówką zarządziłam wspólne modły i odśpiewaliśmy „Pod twoją obronę uciekamy się”. Baboniowa dalej stoi, popadła w melancholię. Usiadłam na posłaniu i zanoszę modły wieczorne. Zabłysły światła Lwowa, na sklepieniu niebios jasno świecą gwiazdy, ruch na stacji kolejowej ustał, jedynie „rabotnicy” N.K.W.D. czuwają, by nikt nie uciekł. Znużona spojrzałam na drogi Lwów, kto wie, czy zobaczę go znów? Przyłożyłam głowę do posłania i zasnęłam. Niedziela, 14 kwietnia 1940. Jeszcze stoimy we Lwowie. Nastaje brzask dnia. Wartownik odchylił drzwi, zapowiedział, aby dwie osoby poszły po prowiant. Zabrałam koc, wiadro, a do pomocy dobrałam Freydenberga i poszliśmy po prowiant. Wydali nam chleb, po 600 gramów na osobę, trochę cukru i wiadro przegotowanej wody. Idąc, w drodze powrotnej, policzyłam, iż pociąg liczy 50 wagonów towarowych. Rozdzieliłam prowiant i rozpoczęto spożywać śniadanie. Baboniowa pobrała chleb i zajęła miejsce na pryczy. Ze wschodem słońca poczęli napływać Lwowianie pod nasz pociąg. Baboniową odnalazła jej siostra, podała jej pakuneczek. Baboniowa przerwała milczenie. Po chwili przybyła pod nasz wagon ciocia Stasia, przyniosła nam paczuszkę: butelkę kawy, słoik konfitur, chleb, trochę cukru i tabliczkę czekolady. -Dajcie znać na Pełczyńską-zawołałam przez okienko do cioci. -Jeszcze wczoraj poszedł tam Lojzek- powiedziała ciocia. Szymańskim przywiozła rodzina mnóstwo prowiantów, między innymi ugotowaną szynkę. Szymańscy serdecznie traktowali szynką wszystkich. Piłyśmy kawę, którą przyniosła ciocia, a łzy spływały po twarzy. Czatowałam przy oknie i oczekiwałam kogoś z ulicy Pełczyńskiej, ale niestety. Po południu Dusanowa poczęła zdradzać objawy choroby umysłowej. Wydobyła spod pryczy walizkę, otworzyła i krzyczała: -Chodźcie zobaczyć, czy mam złoto, o co mnie ciągle posądzacie! Wyrzuciła wszystko z walizki, następnie pozbierała i z powrotem zapakowała. Wówczas powstał lament: -Ona zapakowała moje rzeczy! Znowu mieliśmy przegląd pasażerów, a około godziny 5-tej pociąg ruszył. Freydenberg przez okno wołał na całe gardło: -Niech żyje Polska! Nie widzieliśmy kierownika ruchu, ani nie słyszeliśmy sygnału odjazdu. Ujechaliśmy kilkaset metrów, w tym ujrzeliśmy pomiędzy torami kapłana. Miał na sobie stułę. Uniósł w górę ręce i błogosławił nas, każdy wagon z osobna przeżegnał i rozgrzeszał. Uklękliśmy w wagonie i zanieśliśmy modlitwę. Ze Lwowa do Kazachstanu – kartki z pamiętnika kuzynki Ewy POPRZEDNIE CZĘŚCI Ze Lwowa do Kazachstanu – kartki z pamiętnika kuzynki Ewy: Za: Ze Lwowa do Kazachstanu – kartki z pamiętnika kuzynki Ewy |
Syndrom zbrodni-z Nasz Dziennik.pl | ||
---|---|---|
|
01 marca 2011 |
||||
---|---|---|---|---|
|
Blog Jarosława Kaczyńskiego -Żołnierze Wyklęci-z Niezalezna.pl |
---|
Żołnierze Wyklęci „Ponieważ żyli prawem wilka, historia o nich głucho milczy…”. Słowa Zbigniewa Herberta o Żołnierzach Wyklętych zbyt długo były prawdziwe. Niestety nawet w Polsce po 1989 roku zbyt długo milczano o losie niepodległościowego podziemia antykomunistycznego. Dopiero dziś, 1 marca 2011 roku, obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Nowe święto państwowe ustanowione z inicjatywy śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego przywraca do panteonu bohaterów narodowych, tych którzy stanęli do walki przeciwko sowieckiej okupacji. Tych, którzy pozostaną w naszej pamięci jako obrońcy polskiej niepodległości. Kategorie:
|
Ostatnia bitwa o prawdę - z Radio Maryja.pl | ||||||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
|
Żołnierze Wyklęci-najlepsi z najlepszych |
---|
“Żołnierze wyklęci” – najlepsi z najlepszych Aktualizacja: 2011-02-28 10:28 pm Co stanowi o metodzie działania sowieckiego na podbity naród? Tę metodę można porównać do operacji chirurgicznej, polegającej na wyjmowaniu pacjentowi jego mózgu i serca narodowego. Ale wiemy, że pierwszym warunkiem jest, aby pacjent leżał spokojnie. (…) Pod tym względem bolszewicki zabieg chirurgiczny nie tylko nie różni się od normalnego, a raczej bardziej niż każdy inny uzależniony jest od mądrze stosowanej etapowości, a warunkiem jego powodzenia jest właśnie ta straszna, milcząca, zastrachana, sterroryzowana psychicznie bierność społeczeństwa. Jego bezruch. Jego fizyczne poddanie. Społeczeństwo, które strzela, nigdy się nie da zbolszewizować. Bolszewizacja zapanuje dopiero, gdy ostatni żołnierze wychodzą z ukrycia i posłusznie stają w ogonkach. Właśnie w Polsce gasną dziś po lasach ostatnie strzały prawdziwych Polaków, których nikt na świecie nie chce nazywać bohaterami (…). Józef Mackiewicz fragment artykułu z londyńskich “Wiadomości” z 1947 r. “Żołnierze wyklęci” to żołnierze polskiego zbrojnego podziemia niepodległościowego walczący przez lata z reżimem komunistycznym. Ludzie skazani przez komunistów na zapomnienie, na nieistnienie w społecznej świadomości. Przez dziesięciolecia zniesławiani, opluwani – wykluczeni z narodowej pamięci. Po raz pierwszy obchodzimy dziś nowe święto państwowe – Dzień Żołnierzy Wyklętych. Warto przypomnieć, co kryje się za tym pojęciem, kto jest jego autorem, kto w istocie był inicjatorem tego święta i dlaczego przypada ono właśnie 1 marca. A także to, kim w istocie byli owi “żołnierze wyklęci”. Termin “żołnierze wyklęci” nie jest określeniem historycznym, nie pochodzi z epoki walki prowadzonej przez niepodległościowe podziemie. Powstał znacznie później, w początku lat dziewięćdziesiątych, w warszawskim środowisku Ligi Republikańskiej, w grupie młodych ludzi skupionych wokół mecenasa Grzegorza Wąsowskiego, odpowiedzialnego za działania mające przywrócić społecznej świadomości żołnierzy antykomunistycznego podziemia niepodległościowego. Powstała wówczas wystawa poświęcona podziemiu niepodległościowemu – pod takim właśnie tytułem “Żołnierze Wyklęci” – objechała dosłownie całą Polskę. Była to pierwsza wystawa po upadku rządów partii komunistycznej w Polsce poświęcona bohaterom podziemnej walki zbrojnej z komunizmem. Pojęcie “żołnierze wyklęci” zostało szeroko spopularyzowane następnie przez Jerzego Ślaskiego, dzięki jego książce o podziemiu, wydanej przez Oficynę Wydawniczą RYTM. Pokłosiem wystawy stworzonej przez Grzegorza Wąsowskiego i jego kolegów był też monumentalny album pod takim samym tytułem, którego drugie wydanie w 2002 roku (z przedmową premiera, prof. Jerzego Buzka) połączone było z prezentacją wystawy w Sejmie. Pamiętam, jak kolosalne wrażenie wywierały na widzach, także parlamentarzystach, wystawowe plansze. Wbrew ukutej przez propagandę komunistyczną tezie o “bandach” i “bandytach” – z setek fotografii spoglądały twarze inteligentnych, młodych ludzi, w mundurach Wojska Polskiego, z orłem w koronie na czapkach i często ryngrafem z Matką Boską Ostrobramską lub Częstochowską na piersi. Widok, który skłaniał do zastanowienia – to jednak nie byli “bandyci”… Mecenas Grzegorz Wąsowski z grupą przyjaciół pozostał wierny sprawie, której od lat służy. Kieruje pracami Fundacji “Pamiętamy”, mającej za cel przywracanie dobrej pamięci o ludziach, którzy pierwsi przeciwstawili się komunistycznemu bezprawiu. Którzy oddali życie za niepodległość Polski, wolność człowieka i wiarę przodków. Którzy nie mają najczęściej własnych grobów, a przez komunistów i ich duchowych spadkobierców zostali obdarci nawet z prawa do dobrego imienia. Jak powstańcy “Żołnierze wyklęci” to ludzie, których porównujemy z uczestnikami powstań narodowych, którzy nie mając szans na zwycięstwo, także chwytali za broń w imię wartości najwyższych. Historycy coraz częściej nie wahają się określać zjawiska, jakim była walka zbrojnego podziemia z reżimem komunistycznym, mianem polskiego powstania antykomunistycznego. Porównajmy – przez szeregi powstańcze w latach 1863-1864 przewinęło się około 200 tysięcy uczestników, z tym że nigdy w polu nie było jednorazowo więcej niż 22-23 tysiące ludzi pod bronią (lato 1863 r.). W 1945 r. w podziemiu niepodległościowym przeciwstawiającym się komunistom było około 200 tysięcy uczestników, w tym około 20 tysięcy w oddziałach partyzanckich lub bojowych jednostkach dyspozycyjnych. Wydaje się, że oba zjawiska polskich zbrojnych wystąpień z lat 1863-1864 oraz 1944-1956 są porównywalne. Dziś nikt z nas nie nazywa Powstania Styczniowego zaburzeniami roku 1863 czy w jakiś podobny sposób. Nie mamy wątpliwości, że było to powstanie. Skąd więc wątpliwości w drugim przypadku? Dlaczego właśnie 1 marca stał się Dniem Żołnierzy Wyklętych? Bo to data symboliczna – 1 marca 1951 r. życie stracili zamordowani “w majestacie komunistycznego prawa” członkowie IV Zarządu Głównego Zrzeszenia “Wolność i Niezawisłość”, największej niepodległościowej struktury poakowskiej. Inicjatorem proklamowania Dnia Żołnierzy Wyklętych i wyboru 1 marca jako jego terminu był śp. dr hab. Janusz Kurtyka, prezes Instytutu Pamięci Narodowej, placówki, której dorobek w zakresie badań nad najnowszą historią naszego kraju, w tym dziejów oporu przeciw reżimowi komunistycznemu, jest nie do przecenienia. Prezes Kurtyka nie doczekał zrealizowania swojego postulatu, dołączając 10 kwietnia 2010 r. do grona tych, o których pamięć zawsze walczył i dbał. Nie doczekał także prezydent Lech Kaczyński, dla którego działalność “żołnierzy wyklętych” zawsze była istotnym elementem naszej historii. Dość wspomnieć, iż to właśnie on podjął przywracanie im należnej godności – honorując, niestety najczęściej pośmiertnie, wysokimi odznaczeniami państwowymi. Ustanowienie święta bohaterów polskiego powstania antykomunistycznego staje się niejako zwieńczeniem działań przez nich podjętych. Cześć bohaterom Gdy zastanawiamy się nad dziejami polskiego zbrojnego oporu przeciwko reżimowi komunistycznemu, nieuchronnie nasuwa nam się pytanie – kim byli organizatorzy i uczestnicy podziemia powojennego – tej najtrudniejszej i najtragiczniejszej karty walki o niepodległość. Pochylając się nad życiorysami “żołnierzy wyklętych”, wbrew tezom głoszonym przez kilkadziesiąt lat przez komunistów, nie znajdziemy wśród nich przedstawicieli “warstw uprzywilejowanych” – tzw. kapitalistów, bogaczy czy wielkich posiadaczy ziemskich. W ogromnej większości to synowie chłopów, rzemieślników i urzędników, przedstawicieli wolnych zawodów. To z reguły mieszkańcy prowincji – małych powiatowych miasteczek, wsi – stanowiących główne zaplecze polskiej Wandei. Wrośnięci w lokalne społeczności – będący emanacją ich dążeń niepodległościowych, świadectwem sprzeciwu wobec komunistycznej rzeczywistości. To pokolenie wychowane i ukształtowane w wolnej Polsce lat międzywojennych – młodzi nauczyciele, urzędnicy, leśnicy, oficerowie i podoficerowie rezerwy, rzadziej oficerowie zawodowi, często ochotnicy – świeżo upieczeni maturzyści lub gimnazjaliści. Nie brakło wśród nich (choć rzadziej) także intelektualistów lub przedstawicieli zawodów elitarnych. Znajdziemy wśród nich uczestników walki o niepodległość Polski w latach 1914-1920, wywodzących się chyba z wszystkich formacji tej epoki. Reprezentantów wszystkich opcji politycznych istniejących w Polsce międzywojennej, od Polskiej Partii Socjalistycznej po Stronnictwo Narodowe, i apolitycznych propaństwowców, dla których podstawowym imperatywem działania były nie ambicje polityczne, ale gotowość poświęcenia i walki o wolną Polskę. Gdy patrzymy na biografie “wyklętych”, na ich drogi życiowe, nieuchronnie nasuwa nam się też pytanie – kim byliby w Polsce w normalnych warunkach. Badając ich dzieje, uświadamiamy sobie, jak wiele Polska straciła przez ich śmierć z rąk komunistów. Nie zawahamy się nazywać ich “najlepszymi z najlepszych”. Tworzyliby z pewnością lokalne elity, których tak dziś krajowi brakuje. W życiu gospodarczym, samorządach, kulturze… Zapewne komuniści też mieli tę świadomość i tym bardziej śmierć naszych bohaterów stawała się nieuchronna. Bohaterowie powstania antykomunistycznego, a zwłaszcza jego dowódcy, to ludzie konsekwentni w dokonywanych przez siebie wyborach. W ogromnej większości zaczynający swoją służbę dla Rzeczypospolitej w szeregach konspiracji już na początku okupacji niemieckiej. Mający za sobą, tak jak “Orlik”, “Łupaszka”, “Warszyc”, “Huzar”, “Młot”, “Ogień”, dziesiątki walk w obronie polskiego społeczeństwa – ze wszystkimi jego wrogami. Dla nich agresja sowiecka i komunistyczny przewrót mogły oznaczać tylko jedno – kontynuację walki. Postawę tę wzmacniała jeszcze inna wspólna dla owych postaci cecha – poczucie odpowiedzialności za podkomendnych, za ich rodziny i społeczności lokalne narażone na nieuzasadnione niczym represje komunistycznego aparatu bezpieczeństwa. To właśnie owo poczucie odpowiedzialności skłaniało ich do formowania oddziałów partyzanckich będących miejscem schronienia dla ściganych żołnierzy “wolnej Polski”, do akcji z zakresu samoobrony – odbijania aresztowanych, zwalczania agentury komunistycznej bezpieki – stanowiącej największe zagrożenie dla członków konspiracji. To owo poczucie odpowiedzialności za życie powierzonych im istnień determinowało wreszcie ich postawę w godzinach najcięższej próby – kiedy to w sytuacjach bez wyjścia decydowali się ostatnią kulę przeznaczać dla siebie – zabierając do grobu całą wiedzę o współtowarzyszach broni i ich pomocnikach. Wiedzę tak groźną w obliczu ubeckich tortur. I ostatnia chyba refleksja, należna tym, którzy mimo wszelkich trudności przechowali pamięć o naszych poległych w polskim powstaniu antykomunistycznym. To najczęściej zwykli mieszkańcy polskich wiosek i miasteczek, ludzie, którzy bezpośrednio stykając się z żołnierzami podziemia niepodległościowego lub wywodząc się z ich kręgu, wiedzieli, jak nieprawdziwy i krzywdzący ich pozostawał obraz wykreowany przez komunistyczną propagandę. Tacy ludzie, jak państwo Marian i Aniela Kiersnowscy z Kiersnowa, którzy wznieśli pierwszy pomnik majora Zygmunta Szendzielarza “Łupaszki”, jak państwo Krzyżanowscy, którzy postawili pomnik partyzantów 5. Brygady Wileńskiej AK poległych w boju z NKWD w Miodusach Pokrzywnych. Jak Stanisław Świercz z Mławy, jeden z “wyklętych”, który cudem przeżywszy, nie zapomniał o swych towarzyszach broni i wielokroć upamiętniał ich na Mazowszu. Jak liczni, a nieznani mi opiekunowie partyzanckich mogił w Perlejewie, Śledzianowie, majdanie Topile, Klichach i dziesiątkach innych miejscowości. Kazimierz Krajewski, dr Tomasz Łabuszewski Kazimierz Krajewski i dr Tomasz Łabuszewski są pracownikami Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Warszawie.
To są rycerze W mojej powieści jeden z bohaterów mówi do innego: “Podziwiam tych, którzy żyją prawem wilka, ścigani, odstrzeliwani, opluwani (…). Jesteście nadzieją, której ja niestety już nie dożyję”. Naszą rolą jest to, żeby o nich pamiętać. Z Sebastianem Reńcą, historykiem, dziennikarzem, pisarzem, autorem powieści “Z cienia” poświęconej “żołnierzom wyklętym”, rozmawia Agnieszka Żurek W jaki sposób dowiedział się Pan o istnieniu zbrojnego podziemia antykomunistycznego? W szkole o “żołnierzach wyklętych” oficjalnie nie można było uczyć. I tak powstała książka Czy ogłoszenie 1 marca Dniem Żołnierzy Wyklętych w symboliczny sposób zamyka epokę triumfowania propagandy komunistycznej? Żołnierzom leśnej partyzantki nie oddano jednak jeszcze należnego hołdu. Propaganda komunistyczna przedstawiająca “żołnierzy wyklętych” w jak najgorszym świetle wciąż zbiera żniwo? Może komuniści nienawidzili ich tak bardzo właśnie dlatego, że nie byli w stanie ich “kupić”? Część z nich była chyba jednak świadoma, że tak się może stać, że prawdopodobnie nie przeżyją. A jednak trwali do końca. W filmie “Popiełuszko. Wolność jest w nas” młody ksiądz Jerzy jest świadkiem ubeckiej obławy na oddział “leśnych”. Słyszy krzyki komunistów: “Bandyci!”, i pyta ojca: “Czy to są bandyci?”. Ojciec odpowiada: “Nie, synku”. Chłopiec pyta dalej: “Czy to są żołnierze?”. I słyszy odpowiedź: “Nie”. I po chwili: “To są rycerze”. Czy Pan także postrzega “żołnierzy wyklętych” jako reprezentantów polskiego ducha w najczystszej postaci? Myśli Pan, że mimo wszystko patriotyzm w Polsce zdobywa kolejne przyczółki? A Jaruzelski zapraszany jest na salony… A propos nazw ulic – widziałam ostatnio zdjęcie, na którym w nazwie ulicy Żołnierzy Wyklętych drugie słowo zostało zamalowane czerwonym sprayem. Jakie przesłanie skierowaliby do polskiej młodzieży “żołnierze wyklęci” w 2011 roku? Henryk Elzenberg twierdził, że miarą wartości walki nie jest to, czy zakończy się ona zwycięstwem czy klęską, ale wartość sprawy, jakiej ta walka dotyczy. Takie motto umieściła na swojej stronie internetowej fundacja “Pamiętamy”. Dziękuję za rozmowę. Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 1 marca 2011, Nr 49 (3980) Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 1 marca 2011, Nr 49 (3980) |
! marca -Dzień Pamięci o Żołnierzach Wyklętych |
---|
Posted by krolowapokoju w dniu 28/02/2011 1 marca przypada Dzień Pamięci o Żołnierzach Wyklętych. Zapraszam na stronę Fundacji „Pamiętamy”, której celem jest przywrócenie pamięci o Żołnierzach Wyklętych. Strona Fundacji Pamięci. Niech ta pamięć nigdy nie zaginie. Ja polecam film o sanitariuszce Inka. W oficjalnych mediach będzie całkowita cisza o tym dniu. Dlatego apeluje przestańcie oglądać WSI24 TV i Polsaty . Usiądźcie i zobaczcie patriotyczny film polski. Proszę o wywieszenie flagi polskiej w tym dniu na swoim domu. Rankiem 28 sierpnia 1946 r., na 6 dni przed 18. urodzinami, Danka Siedzikówna „Inka” weszła do sali egzekucyjnej w gdańskim więzieniu przy ul. Kurkowej. Była godzina 6.15. Sala egzekucyjna pełna ludzi. Wśród nich przejęty tą sytuacją do głębi wikariusz kościoła garnizonowego w Gdańsku ks. Marian Prusak, który dwie godziny wcześniej spowiadał „Inkę”. Odczytano wyrok. Strzały z pepesz drasnęły tylko dziewczynę i zraniły jej towarzysza niedoli, oficera wileńskiej AK Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”. Zanim te strzały padły, obydwoje zdążyli krzyknąć: „Niech żyje Polska!”. Oszołomieni hukiem wystrzałów osunęli się na ziemię, „Inka” podniosła się raz jeszcze i krzyknęła: „Niech żyje major ‘Łupaszko’!”. Dowódca plutonu egzekucyjnego, oficer KBW, podszedł i z bliskiej odległości, strzałami z pistoletu w głowę, zabił obydwoje. cz.1 |
Udział Ukraińców w zdławieniu Powstania Warszawskiego | |
---|---|
Udział Ukraińców w zdławieniu Powstania Warszawskiego – Marian Kałuski Aktualizacja: 2011-01-29 11:59 pm 1 sierpmia 1944 r. wybuchło Powstanie Warszawskie, które trwało 63 dni. Była to powszechna, wyzwoleńcza walka zbrojna Armii Krajowej i ludności Warszawy z hitlerowskimi/niemieckimi okupantami. W tej nierównej walce, toczonej w warunkach druzgocącej przewagi niemieckiej i wobec odmowy udzielenia pomocy powstańcom przez Stalina i z braku pomocy militarnej i dyplomatycznej ze strony Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych Ameryki, zginęło ok. 18 tys. powstańców i ok. 150-200 tys. ludności cywilnej, a wielkie miasto – stolica Polski miało przestać istnieć. Po Powstaniu cała pozostała ludność została wysiedlona m.in. do obozów koncentracyjnych i zagłady oraz na roboty przymusowe do Niemiec. Opustoszała Warszawa stała się terenem działalności specjalnych oddziałów niemieckich i ukraińskich, które paląc i wysadzając, zniszczyły 80% miasta. Podczas Powstania wróg nie tylko dopuścił się zbrodni wojennych wobec ludności Warszawy, ale wręcz potwornej zbrodni ludobójstwa. Podczas obchodów 60. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego w Warszawie 1 sierpnia 2004 r. kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder powiedział m.in.: „Pochylamy się w poczuciu wstydu pod ciężarem zbrodni popełnionych przez oddziały hitlerowskie. To one napadły na Polskę w 1939 roku. Po upadku powstania w 1944 roku obróciły dawną Warszawę w gruzy i zgliszcza. Niezliczone rzesze polskich kobiet, mężczyzn i dzieci zamordowano lub wywieziono do obozów i na roboty przymusowe. Tutaj w miejscu polskiej dumy i niemieckiej hańby mamy nadzieję na pojednanie i pokój” (PAP 2.8.2004). Z kolei Bronisław Wildstein w swoim artykule pt. „Waga historii”, opublikowanym w „Rzeczypospolitej” z 2 sierpnia 2004 r. napisał m.in.: Uroczystości 60 rocznicy Powstania Warszawskiego przypomniały, że bez uznania prawdy historii trudno budować przyszłość. „To uderzające, że tak elementarna prawda kwestionowana była tak długo w naszym kraju, a wielka uroczystość odbyła się nie w 50., a dopiero w 60. rocznicę Powstania”. Rzeczywiście, po raz pierwszy politycy polscy, a za nimi światowe media mówiły głośno w odniesieniu do Powstania nie tylko o hańbie niemieckiej, ale także o haniebnej roli Stalina/Związku Sowieckiego, jak również krytykowały Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone za brak udzielania pomocy powstańcom i w ogóle za zdradzenie sojusznika polskiego – za pozostawienie Polski jako łupu ZSRR pod koniec II wojny światowej („Washington Times” 1.8.2004). Premier Marek Belka powiedział, że rząd brytyjski powinien przeprosić Polaków za zdradę. Otóż literatura odnosząca się do Powstania Warszawskiego jest pełna dokumentów, informacji i relacji obciążających za tę zbrodnię także Ukraińców, walczących wtedy u boku Niemców. I to za wyjątkowo wyrafinowane barbarzyństwo i ludobójstwo. Dużo tych oskarżeń pod adresem Ukraińców jest w pracy prof. Zygmunta Wojciechowskiego „Zbrodnia niemiecka w Warszawie”, wydanej już w 1946 r., a więc kiedy jeszcze wszyscy wszystko dobrze pamiętali. Właściwie nie ma bodajże ani jednej publikacji o Powstaniu Warszawskim, w której nie ma mowy o barbarzyństwie ukraińskim podczas Powstania. Władysław Pobóg-Malinowski w swej „Najnowszej historii politycznej Polski 1864-1945. Tom Trzeci. Okres 1939-1945” (Londyn 1960) napisał, że „Udział Ukraińców w tłumieniu powstania i w bestwialstwach wobec ludności wymaga jeszcze badań”. Było to napisane 44 lata temu. Jednak, z przyczyn natury politycznej, ten temat leży ciągle odłogiem. Żąda się przeprosin od Niemców i Rosjan, a także od rządów Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych Ameryki, ale nie od Ukraińców, których wina jest wyjątkowo duża, na pewno – w odniesieniu do samego Powstania Warszawskiego – dużo większa od winy Churchilla i Roosevelta. Nikt nie tylko nie mówi o konieczności przeproszenia Polaków przez Ukrainę/Ukraińców za tę zbrodnię, ale niektóre wpływowe czynniki polskie także świadomie przemilczają lub fałszują tę sprawę. Podobnie czynią Ukraińcy – i to nie od dzisiaj. Nie ma się temu co dziwić, gdyż nikt dobrowolnie nie przyznaje się do winy, a tym bardziej do potwornej zbrodni. Wkrótce po wojnie znani działacze emigracji ukraińskiej Łewyckyj i Ortynskyj dowodzili w paryskiej „Kulturze” (nr 56 i 61 1952), że ukraińska dywizja SS Galizien nie brała udziału w tłumieniu Powstania Warszawskiego, że dla Polaków wszyscy nie-Niemcy, którzy brali udział w dławieniu Powstania byli Ukraińcami. Potem w ich ślady poszli L. Szankowskyj, Taras Hunczak (który na łamach brytyjskiego „The Guardian Weekly” z 5 stycznia 1986 pisał, że żadne jednostki ukraińskiego wojska nie brały udziału w tłumieniu Powstania Warszawskiego!) i Wasyl Weryha, autor książki „Dorohami druhoj switowoj wijny. Lehendy pro uczast Ukrainciw w warszawśkomu powstanni 1944…”, wydanej w Toronto w 1980 r. Niebawem „niewinnych” Ukraińców zaczęli wspierać niektórzy proukraińsko nastawieni działacze „Solidarności” (np. Andrzej Zięba „72 rocznica powstania niepodległego państwa ukraińskiego. Ukraińcy i Powstanie Warszawskie” nakładem RKW NSZZ „S” Dolny Śląsk, Wrocław1990), miesięcznik „Znak” (nr 413-415) i michnikowska „Gazeta Wyborcza”. Jednak najdalej posunął się Kazimierz Podlaski (Bohdan Skaradziński) w swej książce „Białorusini, Litwini, Ukraińcy” (wyd. 3, Londyn 1985), który bandytów ukraińskich w służbie niemieckiej nie uważa za Ukraińców, gdyż: „ludzie ci bowiem realizowali swoje osobiste kariery i działali na rzecz… III Rzeszy, a nie – tak czy inaczej pojmowanej samoistnej Ukrainy… formacji ukraińskich nie było wtedy w Warszawie. Bóg ustrzegł, nas i ich, przed jeszcze jedną pozycją… na i tak długiej liście wzajemnych krzywd i zbrodni. Nie dopisujmy tej pozycji sami, hołdując bezkrytycznie mitom”. Podlaski tak kończy swój proukraiński wywód: „Ukraińcy stanowili 1,5% garnizonu (niemieckiego w Warszawie), więc o ich roli pacyfikatorów Powstania nie będzie można poważnie mówić”. Wasyl Weryha w książce „Dorohami druhoj switowoj wijny. Lehendy pro uczast Ukrainciw w warszawśkomu powstanni 1944…” (Toronto 1980) dowodzi, że ukraińska dywizja Waffen SS Galizien (Hałyczyna) nie brała udziała w dławieniu Powstania Warszawskiego. Jednak jest faktem, że 150-osobowa ukraińska kompania policyjna, stacjonująca przy alei Szucha, należała do SS Galizien, o czym pisze A. Borkiewicz w pracy „Powstanie Warszawskie” (Warszawa 1957), a przyjmuje za prawdopodobne nawet Kazimierz Podlaski (str. 97). Tak więc także i historia SS Galizien jest zbroczona krwią powstańców i ludności Warszawy. Dowodem koronnym na to, że żołnierze SS Galizien byli w Warszawie podczas Powstania Warszawskiego jest m.in. to że ci ukraińscy SS-mani mówili po polsku (Aleksander Kamiński „Zośka i Parasol”, wyd. 3, Warszawa 1979). Byli to więc Ukraińcy z Galicji (skąd pochodzili ochotnicy do SS Galizien), gdyż Ukraińcy z rosyjskiej Ukrainy nie mówili po polsku. Także historyk niemiecki Hans von Krannhals, autor książki „Der Warschauer Aufstand 1944…” (Frankfurt am Main 1962), dowodzi, że w Warszawie była kompania dywizji SS Galizien. Zięba po prostu kłamał, kiedy próbował wybielać rolę Ukraińców lub przemilczeć ich zbrodnie, a to kłamstwo obnażyła sama filoukraińska „Gazeta Wyborcza”. Maciej Kledzik w artykule „Kim byli sprawcy rzezi na Woli i Ochocie” (1.8.1990) tłumaczy fakt oskarżania przez ludność Warszawy Ukraińców za liczne i potworne zbrodnie popełnione na ludności cywilnej podczas Powstania Warszawskiego pisząc m.in.: „Do jednostki SS, zajmującej gmach wyższej Szkoły Nauk Politycznych przy ul. Wawelskiej, wcielona była kompania Ukraińców. Również w skład grupy bojowej Schutzpolizei (1700 żołnierzy) wchodziła kompania Ukraińców (150 żołnierzy) kwaterująca w alei Róż pod numerami 9 i 25. Po wybuchu Powstania, część z nich usiłowała przedrzeć się samochodami przez Śródmieście w kierunku Ogrodu Saskiego. Na Marszałkowskiej samochody rozbite zostały ogniem powstańców. Ukraińcy ukryli się w okolicznych domach, gdzie wymordowali wielu mieszkańców, w tym kobiety i dzieci, zanim nie zostali wybici przez zorganizowane grupki powstańców. Duży rozgłos tej zbrodni nadała powstańcza prasa i tak pojawiło się określenie oprawcy-Ukraińca, przypisywane później innym (nie-Niemcom walczącym u boku Niemców)…”. Jeśli została udowodniona ponad wszelką wątpliwość obecność kompanii ukraińskich w gmachu wyższej Szkoły Nauk Politycznych przy ul. Wawelskiej i przy alei Róż i alei Szucha to, siłą rzeczy, wszelkie relacje polskie o walkach w tych rejonach z udziałem Ukraińców w pierwszej połowie sierpnia 1944 r. muszą być wiarygodne. Są one jednym wielkim oskarżeniem pod adresem Ukraińców. Np. Józef K. Wroniszewski w swej książce „Ochota 1939-1945” (Warszawa 1976) pisze: „Po raz pierwszy zaatakowali Niemcy redutę (powstańczą na Ochocie) 3 sierpnia… Tuż za tym przygotowaniem ruszyło od Wawelskiej natarcie kompanii SS „Galizien” przy wsparciu ogniowym działa czołgowego i cekaemów… 4 sierpnia… obrońcy Wawelskiej odpierali natomiast parokrotne ataki wspartej czołgami kompanii SS „Galizien”… Jakaś młoda dziewczyna rozpacza. To kilku Ukraińców ją zgwałciło: płacze, modli się, przeklina. Kto ją pomści?…W mordowaniu ludności cywilnej brali wybitny udział ukraińscy nacjonaliści”. Natomiast były minister rządu polskiego Stanisław Wachowiak pisał: „…Kiedy go żegnałem, nie myślałem, że już go nie zobaczę. Ukraińcy w drugi dzień Powstania wymordowali na ul. Wiejskiej całą rodzinę” („Wspomnienia” w: „Zeszyty historyczne” Nr 31, Paryż 1975). Z kolei głośny uczestnik Powstania Warszawskiego Aleksander Kamiński pisze: „…Z oznak na mundurach widać, że są to Ukraińcy, hitlerowcy z dywizji SS Galizien… Niektórzy (z nich) mówili po polsku… Ruszono… w stronę alei Szucha. Tam zatrzymano powstańców na dziedzińcu gestapo… Z rana przyszli do nich SS-mani Ukraińcy. Po południu rannych załadowano do samochodów. Następnie SS-mani oddzielili powstańczych chłopców od dziewcząt. Chłopców poprowadzono ulicą Wolską za miasto, w kierunku Pruszkowa, dziewczętom zaś kazano ustawić się pod murem (i je rozstrzelano) („Zośka i Parasol”, wyd. 3, Warszawa 1979). Także nieprawdą jest, że Legion Wołyński nie walczył z powstańcami; ze walczył z powstańcami na Czerniakowie piszą Jarosław Gdański, autor książki dotyczącej wschodnich formacji armii niemieckiej, i Hubert Kuberski, autor pracy „Sojusznicy Hitlera”, w artykule pt. „Legenda o własowcach”, opublikowanym w „Rzeczypospolitej” z 31 lipca 2004 r. Oddział ten walczył także z 9. Pułkiem Piechoty 3. DP im. Traugutta 1. Armii WP, który spieszył na pomoc powstańcom, a następnie brał udział w operacji „Sternschuppe” (27-30 września) przeciwko zgrupowaniu Armii Krajowej w Puszczy Kampinoskiej. Legionem Wołyńskim, którego żołnierze brali uprzednio udział w rzeziach Polaków na Wołyniu (1943-44), dowodził płk Petro Diaczenko, przedwojenny oficer kontraktowy Wojska Polskiego. Tak się odpłacił Polsce i Polakom za to, że po ucieczce z zajętej przez bolszewików Ukrainy w 1920 r. mógł nie tylko zamieszkać w Polsce, ale także został oficerem Wojska Polskiego! O Ukraińcach tłumiących Powstanie Warszawskie pisze także niemiecki historyk Guenther Deschner w pracy o powstaniu, wydanej w języku angielskim „Warsaw rising” (Londyn 1972). Niestety, ta dobra historia Powstania nie jest chyba w ogóle znana historykom polskim. Deschner pisze, że „Powstanie dało Ukraińcom idealną możliwość ujścia dla ich głęboko zakorzenionych antypolskich urazów”. Janina Popiel wspomina jak na krótko przed Powstaniem słyszała jak jeden z żołdaków ukraińskich mówił, że oddział ich przybył do Warszawy, aby „Lachiw rizaty” („Losy Polaków i Ukraińców” Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza, Londyn 19.9.1966). – I mordowali Polaków! I to w jak barbarzyński sposób. Marek Hłasko w swym opowiadaniu „Drugie zabicie psa” (Kultura Nr 1-2 1965, Paryż) pisze: „…I nie uwierzyłaby chyba również i w to, że widziałem w czterdziestym czwartym roku w Warszawie, jak sześciu Ukraińców zgwałciło jedną dziewczynę z naszego domu a potem wyjęli jej oczy łyżką do herbaty; i śmieli się przy tym i dowcipkowali…”. O tych zbrodniach ukraińskich mówiła cała powstańcza Warszawa i ludzie panicznie ich się bali. Zbigniew Zaniewski w książce „Powstanie i potem” (Londyn 1984) pisze: „…Nie lękała się śmierci, ani Niemców nawet, ale – o wstydzie! – przerażała ją możliwość dostania się w ręce „braci-Słowian” w niemieckich mundurach. Budziła siebie i innych po nocach, krzycząc że Ukraińcy… są już w bramie”. Dlatego, jak pisze Deschner, Polacy nie brali do niewoli Ukraińców (i SS-manów). Na plecach malowano im dużą literę „U” i rozstrzeliwano, albo, jak pisze Ukrainiec Lew Bykowskyj w swoich wspomnieniach z okresu Powstania „Polskie powstanie w Warszawie w roku 1944” („Zeszyty historyczne” Nr 5, Paryż 1964): „Do niebezpiecznych robót na pierwszej linii frontu powstańcy używali jeńców niemieckich, Volksdeutschów i Ukraińców”. O udziale Ukraińców w dławieniu Powstania piszą także inni Niemcy, przede wszystkim dowódca wojsk niemieckich dławiących Powstanie – gen. von dem Bach, który wykorzystywał Ukraińców, znających dobrze język polski, m.in. jako szpiegów, których wysyłał na stronę polską („Ostatni akt” w: „Drogi Cichociemnych” Londyn 1961) i niemiecki historyk Powstania Hans von Krannhals, autor książki „Der Warschauer Aufstand 1944…” (Frankfurt am Main 1962). Krannhals obwinia głównie nie-Niemców w niemieckich mundurach, w tym Ukraińców, za wszelkie potworności, które miały miejsce podczas Powstania. „Dzicz wschodnia” – mówił o nich gen. Reinefarth, a gen. Erich vom dem Bach wtórował mu: „Można uwierzyć w teorię Untermenscha” (Józef Mackiewicz „Nie trzeba głośno mówić” IL Paryż 1969). Ukraińcy byli obecni i aktywni w Warszawie także po upadku Powstania Warszawskiego; prawdopodobnie brali udział w niszczeniu ocalałych budynków. Potwierdzają to różnego rodzaju źródła i publikacje. Np. dowódca Armii Krajowej, następca gen. Bora Komorowskiego – gen. Leopold Okulicki meldował w końcu października do rządu polskiego w Londynie o sytuacji w Warszawie: „Po kapitulacji Niemcy palą miasto… W Warszawie stacjonują oddziały policji, wojska oraz znaczne oddziały Ukraińców i Kozaków…” („Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej”, t. III Armia Krajowa, Londyn 1950). Z dokumentów ukraińskich można wymienić np. wspomnienia Pavlo Shandruka (Pawło Szandruka) „Arms of Valor” (New York 1959) czy wspomnienia Lwa Bykowskyego „Polskie powstanie w Warszawie w roku 1944…” („Zeszyty historyczne” Nr 5, Paryż 1964). Ukraińcy musieli być bardzo ważni w popowstańczej Warszawie skoro Shandruk pisze, że uzyskał zezwolenie od Niemców dla ukraińskiego pułkownika Sadowskyego na udanie się do Warszawy, aby mógł się spotkać ze swoim wnukiem, zapewne żołnierzem w oddziałach niszczących Warszawę. Od 1991 r. Polska na odcinku pd-wsch. swych granic ma po raz pierwszy od wczesnego średniowiecza za sąsiada państwo ukraińskie. Granice tego państwa ustanowił imperializm sowiecki/rosyjski. Od 1945 r. jest w nim także tak bardzo polski w swej historii Lwów. Osobiście uważam, że Polska bez Lwowa nie jest Polską w całym tego słowa znaczeniu. Jednak dzisiaj granice w Europie są nietykalne. Poza tym Ukraina jest dużym państwem i bez znaczenia pozostaje fakt, że jest to dzisiaj najbiedniejszy kraj w Europie („Encyclopaedia Britannica. 2003 Book of the Year). Kraj ten oddziela nas także od Rosji na tym odcinku. Pomimo tego, że Polska jest członkiem Unii Europejskiej i NATO, a Ukraina nie, w interesie tak Polski jak i Ukrainy powinno być, aby nasze narody dążyły do poprawnych stosunków międzypaństwowych, jak również między narodami polskim i ukraińskim. We wspomnianym wyżej artykule pt. „Waga historii” Bronisław Wildstein pisze, że uroczystości 60 rocznicy Powstania Warszawskiego przypomniały, że bez uznania prawdy historii trudno budować przyszłość. Dlatego w imię lepszej przyszłości Ukraińcy i Polacy powinni nareszcie, szczególnie Ukraińcy, uznać prawdę historii i uregulować spory historyczne, które po dziś dzień dzielą oba narody. Duchowy przywódca Ukraińców, grekokatolicki arcybiskup Lwowa Andrzej Szeptycki (zm. 1944) na łożu śmierci zawołał do swych braci-Ukraińców: „Tylko z Polakami” (Celina Tarnawska-Busza „Kto jest winien niezgodzie polsko-ukraińskiej” Dziennik Polski Londyn 13.12.1990). Marian Kałuski Za: Kresy.pl Łucja (12:52)
|
67 rocznica zagłady Huty Pieniackiej-z Bibula.com | |
---|---|
67 rocznica zagłady Huty Pieniackiej Aktualizacja: 2011-02-27 11:25 am Dziś rozpoczynają sie uroczystości ku czci 1000 Polaków wymordowanych 28 lutego 1944 r. przez SS Galizien i UPA w Hucie Pieniackiej. Zbrodnia w Hucie Pieniackiej – dokonana 28 lutego 1944 akcja pacyfikacyjna polskiej ludności cywilnej w Hucie Pieniackiej, w wyniku której śmierć poniosło od 600 do 1500 osób. Pacyfikacji dokonali, według śledztwa IPN, żołnierze 4 Pułku Policyjnego SS złożonego z ochotników ukraińskich, pod dowództwem SS-Sturmbannführera Siegfrieda Binza, wraz z okolicznym oddziałem Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) i oddziałem paramilitarnym składającym się z nacjonalistów ukraińskich, pod dowództwem Włodzimierza Czerniawskiego. Huta Pieniacka liczyła wówczas 172 gospodarstwa i około 1000 mieszkańców, we wsi znajdowało się również spora liczba uciekinierów (m.in. z Wołynia), którzy opuszczali miejsca zamieszkania obawiając się fali morderstw dokonywanych przez nacjonalistów ukraińskich i wspomagających ich miejscowych ukraińskich chłopów. Ocalało około 160 osób. Źródło: Wikipedia
Huta Pieniacka (na podstawie: Stopa J., Słownik geograficzny byłego województwa tarnopolskiego, Tom I A-J, W-wa 2007):
II Wojna Światowa (wybrane daty): Nad ranem tego dnia wieś została ostrzelana z broni maszynowej i moździerzy. Następnie wkroczyły do niej dowodzone przez niemieckiego oficera formacje policyjno-wojskowe, w których składzie znajdowali się Ukraińcy. Polska samoobrona wiedząc o planowanej akcji postanowiła nie podejmować działań, pozostawiając we wsi głównie kobiety, dzieci i mężczyzn w podeszłym wieku. Liczono że po dokonanej rewizji mieszkańcy nie będą poddani żadnym represjom. Po wkroczeniu napastników część mieszkańców została rozstrzelana na cmentarzu, pozostałych spędzono po kilkanaście osób do stodół i domów, a także do kościoła, zamykano i podpalano. Próbujących uciekać mordowano w bestialski sposób. Dobytek mieszkańców – bydło, rzeczy, zboże – zrabowano. Zginęło 1200-1500 osób, mieszkańców Huty Pieniackiej ale także uciekinierów z pobliskich wsi.28.02.2009 hołd zamordowanym Polakom oddali prezydenci Polski i Ukrainy,Lech Kaczyński i Wiktor Juszczenko. Opracowanie: Bibula Information Service (B.I.S.) - www.bibula.com - na podstawie Historia Huty Pieniackiej Łucja (12:48)
|
28 lutego 2011 |
---|
67 rocznica zagłady Korościatyna Aktualizacja: 2011-02-28 11:53 am Co roku w tym dniu moja śp. Babcia modliła się za 150 swoich sąsiadów, w tym też kilku krewnych i powinowatych, pomordowanych przez bandę UPA w nocy z 28/29 lutego 1944 r. Bandą dowodził greckokatolicki ksiądz z Monasterzysk wraz ze swą córką oraz syn innego księdza z Zadarowa. Wszyscy owi duchowni byli podwładnymi arcybiskupa Andrzeja Szeptyckiego, który milczał wobec tej zbrodni, a którego dziś Cerkiew greckokatolicka chce wynieść na ołtarze. Mój sp. Ojciec tak zapisał to w swoim pamiętniku: W nocy z 28 na 29 lutego 1944 r. banderowcy rozpoczęli rzeź mieszkańców Korościatyna. Rozpoczęli „żniwo” równocześnie z trzech stron, trzech wylotowych dróg, od Wyczółek, od Zadarowa (ukraińskiej wsi) i od Komarówki. Działały trzy wyspecjalizowane grupy: pierwsza „pracowała” toporami, druga rabowała, trzecia, złożona głównie z kobiet i wyrostków, paliła systematycznie domostwo po domostwie. Rzeź trwała niemal przez całą noc. Słyszeliśmy przerażające jęki, ryk palącego się żywcem bydła, strzelaninę. Wydawało się, że sam Antychryst rozpoczął swą działalność! Z kolei siostra mojej Babci tak to relacjonowała. Banderowcy zaatakowali o godz. 18-tej, a więc wtedy, gdy warty dopiero rozchodziły się na posterunki. Zdradziła to pewna Ukrainka ożeniona w Korościatynie. Zdradziła także hasło, którym posługiwali się wartownicy. Napastnicy wjechali do wioski saniami, wołając po polsku, że są partyzantami i żeby chłopcy z wioski zgromadzili się wokół nich. Chcieli ich bowiem w jak największej ilości wymordować. Po chwili zaatakowali i rozpoczęła się rzeź. Mordowano zagrodę po zagrodzie. Wszystko było połączone z rabunkiem. Przede wszystkim odwiązywano Dzisiaj za pomordowanych odprawię mszę św. w Borowie k. Strzelina, gdzie mieszka wielu wypędzonych z Korościatyna. Poniedziałek, 28 lutego – Borów k. Strzelina – Dzień Kresowy g. 11.00 – prelekcja o Kresach dla młodziezy szkolnej g. 17.00 – msza św. w intencji śp. ks. Mieczysława Krzemińskiego i pomordowanych 67 lat temu w Korościatynie k. Monasterzysk w powiecie Buczacz. g. 18.00 – prelekcja o Kresach i spotkanie autorskie. Na zbiorowych mogiłach ani rząd polski, ani ukraiński, ani władze samorządowe, ani kościelne nie były dnia dzisiejszego postawić nie tylko pomnika, ale i krzyża z polskimi napisami. Stoi tam jedynie nielegalnie postawiony drewniany krzyż bez żadnych napisów. Jest on niemym świadkiem zbrodni ludobójstwa. Wieczne odpoczywanie racz im dać, Panie … Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski |
22 lutego 2011 O zgniłej Polsce mamy zapomnieć-masowe deportacje Polaków- z Bibula.com |
|
---|---|
O zgniłej Polsce mamy zapomnieć” Aktualizacja: 2011-02-21 11:36 pm - NKWD wpadli jak wilki z naganami i sztyletami do naszego domu, zaczęli niszczyć obrazy święte, łamali meble, wyzywali nas od polskich burżuij – wspominał kilkunastoletni chłopiec z Wołynia. 10 lutego 1940 roku władze sowieckie przeprowadziły pierwszą z masowych deportacji Polaków. Według danych NKWD do północnych obwodów Rosji i na zachodnią Syberię wywieziono około 140 tys. ludzi. Decyzję o deportacji wydała 5 grudnia 1939 roku Rada Komisarzy Ludowych. Przez następne dwa miesiące trwały przygotowania do jej przeprowadzenia, w czasie których sporządzano listy i prowadzono “rozeznanie terenu”. Wywózka objęła chłopów, mieszkańców małych miasteczek, rodziny osadników wojskowych oraz pracowników służby leśnej. Jej przebieg nadzorował osobiście Wsiewołod Mierkułow – zastępca szefa NKWD Ławrientija Berii. Deportacja odbyła się w straszliwych warunkach, które dla wielu były wyrokiem śmierci. Temperatura dochodziła nawet do minus 40 st. C. Na spakowanie się wywożonym dawano kilkanaście minut. Bywało i tak, że nie pozwalano zabrać ze sobą niczego. Wtargnięcie sowieckich funkcjonariuszy tak opisywał kilkunastoletni chłopiec z powiatu dubieńskiego na Wołyniu: “N.K.W.D. wpadli jak wilki z naganami i sztyletami do naszego domu, zaczęli niszczyć obrazy święte, łamali meble, wyzywać nas od polskich burżuij. Ojca z oka nie spuszczali wciąsz pytali się o broń, której tatuś nie miał, więc poczęli wyrywać deski z podłogi, wyżucać ubranie z szaf, łamać łóżka. Po godzinnym zniszczeniu naszego domu kazano nam zbierać się przyczym wolno nam było zabrać trochę odzierzy i tylko 5 kg mąki, choć wywieziono nas 5 cioro. Jak więźni pod naganem wprowadzono nas na sanie i powieziono przez miasto jako pośmiewisko do stacji”. (W czterdziestym nas Matko na Sibir zesłali – Polska a Rosja 1939-1942 – Bogusław S.; zachowano oryginalną pisownię tekstu) Deportowanych przewożono w wagonach towarowych z zakratowanymi oknami, do których ładowano po 50 osób, a czasami więcej. Podróż na miejsce zsyłki trwała niekiedy kilka tygodni. Warunki panujące w czasie transportu były przerażające, ludzie umierali z zimna, z głodu i wyczerpania. Mieszkanka Grodna, żona podoficera WP wspominała: “Droga była wprost nie do opisania, gdyż niedość, że podczas snu przymarzały włosy, ubrania i kołdry do ścian, to jeszcze podczas jazdy trzęśli wagonami tak, że ludzie spadali na palące się piecyki i na ziemię, ulegając poważnym uszkodzeniom ciała, po trzy dni nie dawali wody, a gdy łapaliśmy przez okienka śnieg to gdy milicjant zauważył to bił kolbą po ręku i po naczyniu. Na koniec 4 marca przyjechaliśmy na posiołek Kwitesa, Irkuckiej obłasti, rejonu Tajszet. W barakach w których nas umieszczono ogłaszano nam, że o zgniłej Polsce mamy zapomnieć na zawsze, a tu mamy dokończyć życia naszego, nie zapominając o tem, że wszyscy musimy pracować …” – (W czterdziestym nas Matko na Sibir zesłali. Polska a Rosja 1939-1942″ -Maria Sz.) Po dotarciu na miejsce zsyłki zesłańców czekała niewolnicza praca, nędza, choroby i głód. Kolejne deportacje obywateli polskich przeprowadzono w kwietniu i czerwcu 1940 roku. Ostatnią rozpoczęto w przededniu wojny niemiecko-sowieckiej pod koniec maja 1941 roku. W sumie według danych NKWD w czterech deportacjach zesłano około 330-340 tys. osób. Ich celem była eksterminacja elit oraz ogółu świadomej narodowo polskiej ludności, miały one rozbić społeczną strukturę, dostarczając jednocześnie totalitarnemu sowieckiemu imperium siłę roboczą. Liczba wszystkich ofiar wśród obywateli polskich, którzy w latach 1939-1941 znaleźli się pod sowiecką okupacją, do dziś nie jest w pełni znana. Prof. Paczkowski odnosząc się do tej kwestii pisał: “Uważa się, że w ciągu niespełna dwóch lat władzy sowieckiej na ziemiach zabranych Polsce represjonowano w różnych formach – od rozstrzelania, poprzez więzienia, obozy i zsyłki, po pracę wpół przymusową – ponad 1 milion osób, a więc co dziesiątego obywatela Rzeczypospolitej, który mieszkał lub znalazł się na tym terytorium. Nie mniej niż 30 tys. osób zostało rozstrzelanych, a śmiertelność wśród łagierników i deportowanych szacuje się na 8-10 proc., czyli zmarło zapewne 90-100 tysięcy osób”. (“Czarna księga komunizmu” – A. Paczkowski “Polacy pod obcą i własną przemocą”). IAR / PAP
|
21 lutego 2011 |
|
---|---|
“Wiadomość od Mietka” Aktualizacja: 2011-02-17 11:59 pm 1 listopada 1939. Mieszkańcy grodu podążyli na cmentarz Łyczakowski, gdzie spoczywają obrońcy Lwowa. Przybyło wiele nowych mogił tych, którzy polegli w ostatniej wojnie.Drogę wiodącą na cmentarz obstawiło N.K.W.D. w cywilu. Ofiarą padała przeważnie młodzież. Wiele matek powróciło z cmentarza bez małoletnich synów. Nad Lwowem zawisła czarna chmura, ludzie sposępnieli. Wielu jeszcze tego samego dnia wyruszyło na Rumunię, Węgry lub pod okupację niemiecką. 11 listopada, święto Niepodległości, minęło bez echa. Ojciec nie opuszczał domu, rozpamiętywał defilady lat ubiegłych, kiedy miarowy krok żołnierza polskiego zalegał ulice Lwowa. Dzisiaj po lwowskich brukach ciągną długie ogonki znękanych ludzi, wyczekujących na kęs własnego chleba. Po 11 listopadzie dała znać o sobie „tajna organizacja”. Wśród Polaków krążą biuletyny, odezwy i ulotki, a wieczorami Polacy słuchają komunikatów polskich z Paryża.Wielu ocalałych mężczyzn każdej nocy śpi gdzie indziej. Ojciec zadaje mamie pytanie, co ma powiedzieć, gdy Sowieci zapytają o rok 1919 i 1920? Mama doradzała, aby oświadczył, iż w tym czasie przechodził tyfus, ale ojciec wychodził z założenia, że oficerowi kłamać nie wolno.Powoli zagląda mróz. Kamienicę znacjonalizowano. Nowy właściciel – Związek Sowiecki Republik Rad – napastuje lokatorów o komorne, nie dba o ich potrzeby. W całej kamienicy nie ma ani jednej szyby, wyleciały podczas bombardowania Lwowa przez Niemców. Ojciec nabył kilka nieheblowanych desek i zabiliśmy okna, a pośrodku wprawili małe okienka, by wpuścić do mieszkania nieco światła. Pod koniec listopada nadeszła od Mietka odkrytka, napisana do ojca. Doniósł o swym istnieniu i prosił o opiekę nade mną. Zaraz po obiedzie poszłam do teściowej, by powiadomić ją o tej radosnej wieści. 30 listopada, pod wieczór, siedzieliśmy w salonie, gdy wtem słyszymy pięciokrotny dzwonek. Serce poczęło mi gwałtownie bić, a ręce drżały. Odchyliłam drzwi, zastałam średniego wzrostu mężczyznę- bruneta. Zapytał, czy tu mieszka pan pułkownik Wojakowski. -Mieszka- powiedziałam-Mam wiadomość od pana podporucznika Mieczysława. Adwokat Bardach ze Lwowa siedzi w fotelu i opowiada nam swe przeżycia wojenne, jakie przeszedł wspólnie z Mietkiem. -Mieczysław pełnił funkcję szefa kancelarii sztabu dowódcy dywizji, podczas oblężenia Warszawy urzędował na zamku Prezydenta. I tam popadliśmy w niewolę. Dał mi tę oto wizytówkę, na której napisał adres i powiedział, abym zadzwonił pięć razy.Późno było, gdy adwokat Bardach opuścił nasz dom. Długo rozbierałam z rodzicami szczegóły, jakie usłyszałam o Mietku. Sowieci znieśli niedzielę, jako święto. Obecnie co szósty dzień jest wolny od zajęć. Nazwano go ‘wychodnoj’ Sowieci znieśli niedzielę, jako święto. Obecnie co szósty dzień jest wolny od zajęć. Nazwano go „wychodnoj”Sowieci znieśli niedzielę, jako święto. Obecnie co szósty dzień jest wolny od zajęć. Nazwano go ‘wychodnoj’. Każdy urząd, czy też fabryka, świętują innego dnia. Bałagan, słowem, wielki bałagan!Zasadniczo pomysł nie bez racji. Zmierza do pełnej dezorientacji, aby ludzie nie mogli współżyć ze sobą i wywoływać niezadowolenia.W niedzielę istnieje dzień powszedni, ale Polacy nadal świętują w niedzielę i kościoły są wypełnione po brzegi. Sowieci, by zohydzić niedzielę, wykonują w tym dniu specjalne prace, jak naprawę ścieków kanalizacyjnych, zwózkę węgla, a przed południem sprzedają makaron. 6 grudnia na murach domów rozklejono obwieszczenia, aby do 8 grudnia przeszli rejestrację polscy oficerowie w celu wymiany legitymacji. Ojciec formalności dopełnił i uzyskał legitymację stwierdzającą stopień oficerski. 8 grudnia. Święto Matki Boskiej, nie uznane przez najeźdźców. Na ulicy Głowińskiego spotkałam 8-mio letnią Ewunię, córkę brata ciotecznego-Adama. Niosła pod pachą torbę szkolną, przywitała mnie, zapytała: -Czy ciocia wie, że dzisiaj święto? Bolszewicy kazali nam przyjść do szkoły, ale pani nauczycielka zwolniła nas. Powiedziała: „Idźcie do kościoła, bo dzisiaj jest święto Matki Boskiej”.-Byłam w kościele i zaniosłam modły za tatusia- powiedziała Ewunia. Ojciec Ewy zginął potem w 1940 roku w lasku katyńskim. 9 grudnia. Ciemno było, gdy wyszłam z domu za chlebem. Zdobycie kilograma chleba jest coraz trudniejsze. Sklepy z chlebem opanował proletariat żydowski. Częściowo sprzedają chleb w sklepie, ale większość chleba puszczają na czarny rynek, uzyskując zań wielokrotnie wyższą cenę. We Lwowie panuje drożyzna, a płaca ekspedienta sklepowego wynosi od 150 do 200 rubli miesięcznie. Wystarcza na kupno kilograma słoniny. Przed wojną ekspedient mógł kupić za swe wynagrodzenie co najmniej pięćdziesiąt kilogramów słoniny. Minęła pora obiadowa, a dotąd nie zdobyłam upragnionego chleba. Trzeba pójść do domu bez chleba.Szarzeje. Wracam na ulicę Łyczakowską, wtem spotkałam przemyślańskiego milicjanta Żyda, dawnego krawca. Zaczepił mnie i wypytywał, gdzie mieszkam. Podałam zmyślony adres, ulicę Pełczyńską. Nakłaniał mnie, abym pojechała z nim do Przemyślan dla odwiedzenia znajomych. Zrozumiałam, iż pragnie mnie dowieźć do Przemyślan. Pozostawiłam go na ulicy i nieomal biegiem, róznymi uliczkami, podążyłam na ulicę Pełczyńską. Byłam pewna, że śledzi mnie. Na Pełczyńskiej weszłam do pierwszej z brzegu kamienicy i pobiegłam na III piętro, gdzie dla upozorowania odczytywałam wizytówki na drzwiach mieszkań.Prawie godzinę spędziłam w tej kamienicy, po czym ukradkiem wyszłam na ulicę. Podniosłam do góry kołnierz płaszcza i raźnym krokiem zmierzałam ku ulicy Gołąba do domu.-Jak dobrze, żeś wróciła, byłem niespokojny- tymi słowy przywitał mnie ojciec. Czuję, że uległam przeziębieniu, więc wcześniej poszłam do łóżka. Ojciec wyłączył radioodbiornik, usiadł przy moim łóżku i opowiadał swą rozmowę, jaką miał z jednym z podwładnych, który podczas września pełnił czynność w polskiej milicji. Bolszewicy przesłuchiwali go i wypytywali o ojca. Ojciec objawiał zdenerwowanie, zapytał: -Co o tym sądzisz? Uspokoiłam ojca, przecież nikomu niczego złego nie uczynił. Był dyrektorem nauk w Korpusie Kadetów. Jeśli chodzi o czynność w milicji polskiej, funkcję tę pełnił zaledwie kilka dni. Nikogo z rozkazu ojca nie rozstrzelano, ani nie osadzono w więzieniu. -Uważam obawy za nieuzasadnione- pocieszyłam ojca. Mimo uspokojenia ojca złe przeczucie zżera moje nerwy, wyczuwam idące nieszczęście, ale nie mogę uzmysłowić sobie, kogo ono dotknie?Późno było, kiedy ojciec pocałował mnie w czoło i życzył „dobrej nocy”. Riannon Łucja (19:01)
|
Napad i rabunek.Tacy byli Sowieci z Bibula.com | |
---|---|
Napad i rabunek. Tacy byli Sowieci Aktualizacja: 2011-02-19 11:59 pm Sowieci grozili bronią, rozebrali i rabowali Polaka. Ale polskie podziemie na napad odpowiedziało bronią. Wielu bohaterów zakatowało NKWD. Podczas aresztowania jeden z oficerów powiedział do Zbyszka: “My się już znamy”. Rzeczywiście była to incydentalna znajomość ze szkoły. Dziś dalszy ciąg wspomnień o druhu Kamińskim. Woźny, starszy siwy pan z sumiastym wąsem, ogólnie lubiany przez uczniów, ręcznym dzwonkiem oznajmił zakończenie przerwy. Nie spiesząc się opuszczaliśmy korytarz, kierując się do klasy. Trafiłem do tej szkoły dość przypadkowo. Właściwie materiał obecnie przerabiany miałem dawno poza sobą, ponieważ przeszedłem go na kompletach tajnego nauczania w czasie niemieckiej okupacji. Zapisanie się do szkoły było jednak konieczne. Moje obecne dokumenty stwierdzały, że jestem o trzy lata młodszy niż w rzeczywistości. Otrzymałem je z odnośnej komórki organizacyjnej w celu uniknięcia poboru do wojska. Były to częściowo lewe dokumenty, ponieważ inne dane były prawdziwe. Zadekowanie się w szkole stwarzało mi możliwość dalszej pracy konspiracyjnej, jak i zalegalizowanie statusu miejsca społecznego. Dziesiątki płatnych agentów bezpieki węszyło stale za ludźmi niezwiązanymi z jakąś pracą i nauką”. Czekiści urządzili łapankę w szkole Zbyszek polubił popołudniowe lekcje, wszedł w grono uczniów, powstała paczka zgranych przyjaciół. Był jednym z lepszych w nauce, nie obawiał się sprawdzianu podczas mającej się rozpocząć lekcji fizyki. Mijały minuty, a profesor nie nadchodził, więc zdenerwowanie wzrastało. Zbyszek przypomniał sobie sytuację sprzed czterech dni. Zauważył, jak czekiści (tajniacy sowieccy) weszli do gabinetu dyrektora. Rozmowa trwała długo, wreszcie dyrektor wyszedł na korytarz, dostrzegł Kamińskiego i powiedział: “Słuchajcie no kolego, zawołajcie mi Izabelę”. A więc to o nią chodzi – pomyślałem. “Zaraz schodzę panie dyrektorze, ale nie widziałem jej dzisiaj i mam wrażenie, że jest nieobecna”. Dyrektor spojrzał na mnie uważnie i dodał po cichu: “To dobrze”. Za chwilę znikł za drzwiami swego gabinetu. Pobiegłem i przeskakując po trzy schodki byłem już w klasie w poszukiwaniu koleżanki. Izabela w gronie roześmianych koleżanek opowiadała jakąś historyjkę. Podszedłem możliwie spokojnym krokiem i odwołałem ją na bok. “Zwiewaj Bela, przyszli po ciebie”. Nie trzeba jej było tego powtarzać. Kiedy za chwilę wyjrzałem na ulicę, zobaczyłem oddalającą się sylwetkę. Wybrnęła tym razem szczęśliwie”. Wreszcie profesor od fizyki wszedł do klasy, ale towarzyszył mu major w zielonej czapce. Ten rozejrzał się po klasie i zajął miejsce w ostatnim rzędzie, tuż obok Zbyszka. Wyjął notes i ołówek. Profesor wyjaśnił, że oficer jest z zawodu nauczycielem fizyki i chce zapoznać się z programem nauczania. Następnie profesor odczytał lekcję obecności. Kiedy wymienił nazwisko Kamińskiego, ten potwierdził swą obecność i odruchowo spojrzał na oficera. Ich spojrzenia skrzyżowały się. “Poczułem się nieswojo. Głupstwo, przecież mógł być to zbieg okoliczności. Dwa pistolety za paskiem pod marynarką dodawały mi otuchy”. Sowieci rabowali Polaków Przez całą lekcję oficer obserwował Zbyszka. Zauważyli to i inni uczniowie, pośpieszyli z radami, by uważał na siebie. Również profesor dał do zrozumienia uczniowi, że robi się niebezpiecznie. Po lekcji Zbyszek i Jurek skierowali się na Antoniuk. Dochodząc do tunelu usłyszeli męskie głosy i rosyjską mowę. Zorientowali się, że to rabunek, podbiegli kawałek, Zbyszek zapalił latarkę. “Pod kamienną ścianą tunelu stał człowiek w starszym wieku rozebrany do koszuli, a rozpięte spodnie zwisały mu na cholewach butów. Po bokach stało trzech ruskich żołdaków z bronią, przy czym jeden trzymał zdjęte z nieszczęśnika części garderoby. Ścisnąłem rączkę visa i oddałem cztery strzały w kierunku umundurowanych opryszków. Jeden chwycił się za bok i opuścił broń. Jurek dał folgę swoim wodzom i wywalił cały magazynek parabellum. Rabusie wieli, nie wiedząc z kim mają do czynienia. Już dawno otrzymywaliśmy meldunki z wywiadu, że kilka silnych grup sowieckich maruderów napada w celach rabunkowych na przechodniów”. NKWD – bili, katowali, mordowali Polaków W areszcie NKWD przy ul. Ogrodowej 2 rozpoczęły się przesłuchania Zbyszka Kamińskiego. Jego wspomnienia zawierają drastyczny momentami opis wyczynów sowieckich śledczych. Każde kolejne przesłuchanie kończyło się ciężkim pobiciem. Na ścianach celi widniały wyskrobane napisy poprzedników, zmieniali się katujący, znalazł się i zdradziecki świadek. A jednak udało się Zbyszkowi wymienić informacje z bratem Tadzikiem; w sąsiedniej celi znalazły się także matka, siostra, jej koleżanki Teresa i Lusia. Tadeusz został zakatowany przez NKWD w Baranowiczach, Zbyszek dostał wyrok 15 lat łagru, wyszedł w 1956 r., po paru latach powrócił do Białegostoku, zmarł w 1977 r. Ponawiam prośbę o kontakt z osobami znającymi tego żołnierza Szarych Szeregów. Rodzice Zbyszka zmarli przed jego przyjazdem, żyła natomiast w Białymstoku siostra Regina Kurnau. Adam Czesław Dobroński
|
Z pamiętnika Ewy :''Ojciec nie wróci''-z Bibula.com | |
---|---|
Ojciec nie wróci Aktualizacja: 2011-02-20 9:23 pm Około północy mieszkańcy kamienicy zostali zerwani ze snu przeraźliwym odgłosem dzwonka elektrycznego i hałaśliwym waleniem kolbami karabinów w drzwi wejściowe naszego mieszkania. Natarczywe hałasy postawiły mnie na równe nogi. Pobiegłam do pokoju ojca, ale ojciec już zdążał do przedpokoju, by otworzyć drzwi. Poszłam z ojcem. Był blady, drżały mu ręce. Ojciec odsunął rygiel, przekręcił klucz i otworzył drzwi. Ze świtem poszłam do sędziego Piątkowskiego, aby zasięgnąć informacji, co mogę uczynić w sprawie ojca? cdn Za: Ze Lwowa do Kazachstanu - Z pamiętnika Ewy Łucja (18:56)
|
16 lutego 2011 |
---|
Nie ma dziejów piękniejszych – dr hab. Romuald Szeremietiew Aktualizacja: 2011-02-15 10:48 pm Wiem, że nie ucisk Był piątek, 5 maja 1939 roku. W Warszawie na mównicę w sali obrad Sejmu RP wszedł minister spraw zagranicznych Józef Beck. W Europie wzrastało napięcie, Hitler domagał się od Polski ustępstw w kwestii Gdańska i autostrady przez polskie Pomorze do Prus Wschodnich. Widoczny był zamiar Niemiec uczynienia z Polski swojego satelity. Polska znalazła się na drodze prowadzącej do utraty suwerenności w relacjach z Niemcami. Posłowie słuchali słów wygłaszanych przez ministra: “My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor”. Konsekwencje tych słów i postawy polskiego rządu były straszne. Hitler napadł na Polskę, do niego dołączył Stalin. Armie niemiecka i sowiecka zalały nasz kraj. Rozpoczęła się II wojna światowa. Wojna, którą Związek Sowiecki wykorzystał dla zrealizowania celów sprzecznych z interesami Polski. Stalin mógł to zrobić, Polska bowiem została zdradzona przez sojuszników: Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone. Według powszechnej opinii, polityka powinna być skuteczna. Polityka polskiego rządu w 1939 r. nie uchroniła państwa przed zniszczeniem. Zginęły miliony Polaków, okupanci zdewastowali gospodarkę Polski, zagrabili lub zniszczyli jej dobra kulturalne. Po wojnie władze sowieckie nie tylko pozbawiły Polskę połowy jej przedwojennego terytorium, ale przy pomocy agentury stworzyły zależny od Moskwy twór państwowy – Polskę Ludową. Musiało minąć kilkadziesiąt lat, aby Naród Polski, po zrywie Sierpnia ’80, mógł odzyskać wolność. Amerykański pastor i wybitny pedagog James Clarke (1810-1888) wskazywał, czym się różni przeciętny polityk od polityka określanego jako mąż stanu. Ten pierwszy myśli o doraźnych korzyściach, o najbliższych wyborach, drugi – o następnych pokoleniach. Minister Beck w maju 1939 r. zachował się jak mąż stanu. Jedną z podstawowych potrzeb życiowych ludzi jest bezpieczeństwo. Pojawienie się zagrożeń własnego bytu odczuwane jest jako wyjątkowa dotkliwość. Ludzie porozumiewali się i łączyli w grupy, aby poprzez doświadczenie pokoleń stworzyć wspólnoty narodowe. Naród dla zapewnienia bezpieczeństwa i zminimalizowania zagrożeń stworzył państwo i wojsko. Jednak w życiu chodzi nie tylko o to, aby je bezpiecznie przeżyć. Gdyby do tego ograniczyć egzystencję, ludzie nie różniliby się od zwierząt. Polski uczony Feliks Koneczny, prekursor badań nad cywilizacjami, zauważył, że “naród jest to społeczność ludów zrzeszonych do celów spoza walki o byt”. A nawet: “Gdy naród nie ma innego zajęcia jak tylko sama walka o byt, gdy przyświecają mu same tylko cele ekonomiczne, zbliża się do upadku”. Jesteśmy ciągle przekonywani, że “gospodarka jest najważniejsza”. Jeśli skonfrontujemy to z upadkiem współczesnych społeczeństw poszukujących życiowej wygody i hołdujących konsumpcji, to spostrzeżenie profesora Konecznego znajduje swoje potwierdzenie. Na początku XVI wieku działał polityk i myśliciel włoski Nicolo Machiavelli. Napisał dzieło “Il Principio” (“Książę”), w którym w zwięzłej formie wyłożył swoje poglądy na temat władzy państwowej i sposobów uprawiania polityki. Uważał, że ludzie z natury są źli, dobro występuje tylko jako kategoria etyczna i w polityce nie odgrywa istotnej roli. “Książę”, władca (polityk), dążący do swoich celów, ma więc prawo używać wszelkich środków, także moralnie nagannych, jeśli dzięki temu osiągnie zamierzony cel. Machiavelli twierdził, że względy etyczne nie obowiązują w polityce, a władza stoi poza dobrem i złem i może popełniać czyny niemoralne, jeśli to służy sile państwa. Moralność według Machiavellego dotyczy relacji między ludźmi, ale nie powinna wkraczać w sferę polityki. Dlatego autor “Księcia” uważał, że chrześcijaństwo szkodzi, chcąc wbrew doświadczeniu ująć politykę w ramy etyki. Traktat Machiavellego ukazał się drukiem w 1532 r., doczekał się wielu wydań i był bardzo popularny w elitach Europy. Nawet Napoleon uważał, że książka Włocha jest jedyną, którą warto przeczytać. Dowiódł, iż książkę czytał. Poinformowany o spisku, na czele którego miał stać książę d’Enghien, kazał go porwać tajnej policji i rozstrzelać. Okazało się, że rozstrzelany nie uczestniczył w spisku. Wtedy Napoleon miał powiedzieć – to nie zbrodnia, to błąd. Machiavelli zalecał panującym, aby nie popełniali błędów. Za błąd uważał czyn, który zamiast wzmocnić, osłabiał państwo. Wskazania Machiavellego, recepcja jego myśli sprawiły, że w polityce europejskiej zaczęto używać powiedzenia o celu, który uświęca środki. Wspomniany prof. Koneczny w pracy “Polskie logos i ethos”, pisanej u zarania II Rzeczypospolitej (Poznań, 1921), wskazywał na specyfikę polskich wyobrażeń o polityce. Europa – zauważał profesor – uznała, że polityka nie ma związku z moralnością, gdy w przypadku Polaków “nie ma takiej siły, która by nas mogła oduczyć łączenia polityki z etyką”. Koneczny, badając dzieje Polski i mechanizmy cywilizacji, którą definiował jako metodę życia zbiorowego, wykazywał, że naród nie ma celu wytkniętego z góry, np. przez Opatrzność, ale sam go wybiera, działając w historii. Stąd też: “Celowość bytu narodowego stanowi ciężar, który się dobrowolnie nakłada na siebie i który może być w każdej chwili zrzucony”. Jednocześnie dowodził, że wpływ moralności na polską politykę nie musi oznaczać braku skuteczności. Przestrzegając przed próbami poszukiwania wzorów w dziejach innych narodów i przed zamiarami zmiany charakteru narodowego, wskazywał: “Historycy, statyści, prawnicy, uczeni nasi powołani zaś są nie do tego, by kontynuować próby przerobienia nas na jakiś dziwny naród myślący nie po swojemu, żebyśmy porzucili polskie poglądy, lecz do tego, by polską metodę myślenia uzupełnić odpowiednią metodą działania”. Sposobów na politykę polską moralną i zarazem skuteczną trzeba dziś poszukiwać w niedogodnych warunkach funkcjonujących mechanizmów ustrojowo-prawnych. Jan Paweł II ostrzegał w “Centesimus annus”: “Ci (…), którzy żywią przekonanie, że znają prawdę, i zdecydowanie za nią idą, nie są, z demokratycznego punktu widzenia, godni zaufania, nie godzą się bowiem z tym, że o prawdzie decyduje większość, czy też, że prawda się zmienia w zależności od zmiennej równowagi politycznej”. Gdy mówił o wartościach, które powinno się chronić, dodawał: “Podstawą tych wartości nie mogą być tymczasowe i zmienne ‘większości’ opinii publicznej, ale wyłącznie uznanie obiektywnego prawa moralnego, które jako ‘prawo naturalne’, wpisane w serce człowieka, jest normatywnym punktem odniesienia także dla prawa cywilnego”. Tuż przed wybuchem I wojny światowej laureat Nobla, wielki pisarz Henryk Sienkiewicz, ogłosił “List otwarty Polaka do ministra rosyjskiego”. “Tylko nikczemne i złośliwe indywidua lub absolutni głupcy mogą porównywać nacjonalizm polski z charakterystycznym nacjonalizmem niemieckim lub czarnosecinnym rosyjskim. Nacjonalizm polski nie tuczył się nigdy cudzą krwią i łzami, nie smagał dzieci w szkołach, nie stawiał pomników katom. Zrodził się z bólu, największej tragedii dziejowej. Przelewał krew na rodzinnych i na wszystkich innych polach bitew, gdzie tylko chodziło o wolność. (…) Wypisał na swych chorągwiach najszczytniejsze hasła miłości, tolerancji, oswobodzenia ludu, oświaty, postępu”. Żyjemy w czasach powszechnie praktykowanego “makiawelizmu”. Celem polityków stało się zdobywanie władzy za wszelką cenę, manipulacją i mamieniem wyborców. Ogromne kolorowe plakaty, skandalizujące tabloidy i PR-owy zgiełk zastępuje poważną i odpowiedzialną dyskusję o państwie. Politycy nie cieszą się dobrą opinią, obywatele uważają bowiem, że polityka jest profesją bez moralności. Rozziew między tym, co w naszej świadomości zapisała narodowa tradycja, a tym, co sobą prezentują rządzący Polską, powoduje stany zagrażające istnieniu państwa. Naprawa będzie możliwa, jeśli polityka polska rzeczywiście stanie się roztropną troską o dobro wspólne – jak to określał Jan Paweł II. Taka Polska jest potrzebna Polakom, ale potrzebna jest też Europie w odnajdywaniu sposobów przezwyciężania pleniącego się zła. Dr hab. Romuald Szeremietiew Autor jest doktorem habilitowanym nauk wojskowych, byłym wiceministrem obrony narodowej. Za: Nasz Dziennik, Środa, 16 lutego 2011, Nr 38 (3969) (" Po co nam Polska? Nie ma dziejów piękniejszych") |
60 lat po największej zmianie granic w powojennej Polsce-z bibula.com |
---|
60 lat po największej zmianie granic w powojennej Polsce Aktualizacja: 2011-02-16 10:04 am 15 lutego 1951 roku podpisano umowę ze Związkiem Radzieckim, w wyniku której do naszego kraju przyłączono część Bieszczadów i Gór Sanocko Turczańskich. Do ZSRR trafiła część Lubelszczyzny z czarnoziemami i bogatymi złożami węgla kamiennego. Po II wojnie światowej takie miejscowości jak Lutowiska czy Ustrzyki Górne znajdowały się na terenie Związku Radzieckiego. Rosjanie postanowili oddać nam te ziemie w zamian za część Lubelszczyzny. Sowieci ogłosili, że przekazują nam wielkie złoża ropy naftowej i bogate lasy, za tereny o niewielkiej wartości. Tak naprawdę powodem wymiany była chęć zawładnięcia odkrytymi przed wojną złożami węgla. Zygmunt Krasowski, wicestarosta bieszczadzki: -”Wiadomo wojna przerwała badania. Ale sowieci w 1939 roku przechwycili zasoby badawcze Uniwersytetu Lwowskiego i oczywiście zainteresowali się wagą tych złóż.” Już kilka lat po wymianie granic w Krystynopolu, który został przemianowany na Czerwonogrod powstały kopalnie. Natomiast złoża ropy w Bieszczadach już wówczas były wyeksploatowane o czym dobrze wiedziały obie strony. Zygmunt Krasowski: -”Żeby można powiedzieć jeszcze bardziej pokazać swoja władzę, użyję słowa poniżyć Polakowi. To kazano im zwrócić się żeby to była inicjatywa polska.” Wymiana terytoriów związana była z wymianą ludności zwaną akcją H-T. Polacy wysiedlani z obszarów nad Bugiem i Sołokiją musieli pozostawić swoje domy w największym porządku. Po przyjeździe w Bieszczady załamali się widząc, co zostawili im ludzie przesiedleni do Związku Radzieckiego. Świadków wysiedleń z roku na rok jest coraz mniej. W 1991 roku powołano do życia Związek Wysiedlonych w Akcji H-T, który dba aby pamięć o tych wydarzeniach nie zaginęła. Przesiedleni nie mogą zapomnieć swoich rodzinnych stronach, które czasami udaje się im odwiedzić. Jacek Szarek |
Znak to jakiego czasu?-Romuald Szeremietiew |
---|
Znak to jakiego czasu? – Romuald Szeremietiew Aktualizacja: 2011-02-16 12:53 pm Z przyszłego podręcznika historii: „Drugą wojnę światową wywołała Polska. Powstanie państwa polskiego w 1918 r., po zakończeniu I wojny światowej, naruszyło europejska równowagę sił. Państwo polskie najpierw zajęło siłą ziemie należące do Niemiec, Rosji i Austrii, a następnie rozpętało wojnę z Rosją chcąc jej odebrać Białoruś i Ukrainę. Piłsudski starał się też związać się z Hitlerem, aby przy pomocy Niemiec odebrać Rosji ziemie, których nie zdołał zagrabić w 1920 r. Jednak Hitler chcąc zachować pokój polskie starania odrzucił wybierając sojusz ze Stalinem. Niemcy zdając sobie sprawę z awanturnictwa Polaków, chcieli ich spacyfikować. Sądzili, że przyłączenie Wolnego Miasta Gdańska do Rzeszy i zbudowanie autostrady przez terytorium Polski do Prus Wschodnich otrzeźwi polskie władze. Niestety minister spraw zagranicznych Beck odrzucił umiarkowane postulaty Hitlera. Polska przeprowadziła mobilizację swoje armii. W obawie przed ofensywą polskiej kawalerii na Berlin Niemcy musiały podjąć działania prewencyjne wymuszające na wschodzie pokój. W tej operacji pokojowej Niemcom pomógł Związek Sowiecki. We wrześniu 1939 r. problem polski został rozwiązany. Wówczas Polacy, genetyczni antysemici, swoją wściekłość po przegranej wyładowali na milionach bezbronnych Żydów. Wymordowali ich. Następnie dopuszczając się licznych zbrodni na Niemcach zagarnęli ich ziemie nad Odrą i Bałtykiem skąd wypędzili miliony Niemców. Dokończyli też zbrodni na Żydach rabując ich mienie, a także okradając zwłoki zamordowanych….” Czy tak brzmieć będą rozdziały poświęcone okresowi II wojny światowej w podręcznikach szkolnych Rosji, Niemiec, Francji, USA…? Jeszcze nie, ale wiele już wskazuje, że tak może być. W czerwcu 2009 r. na stronie internetowej Ministerstwo Obrony Rosji pojawił się tekst “Wymysły i falsyfikacje w ocenie roli ZSRR w początkach drugiej wojny światowej“, w którym autor, płk Siergiej Kowalow z Instytutu Historii Wojskowej resortu dowodził, że wojna w 1939 r. wybuchła z winy Polski. Dziennik “Wremia Nowostiej” cytował Kowalowa: “Wszyscy, którzy bez uprzedzeń studiowali historię drugiej wojny światowej, wiedzą, że ona zaczęła się od tego, że Polska nie chciała zaspokoić żądań ze strony Niemiec. Jednakowoż niewielu wie, czego konkretnie żądał od Warszawy A. Hitler. A przy tym żądania Niemiec były bardzo umiarkowane: – włączenie wolnego miasta Danzig (obecnie Gdańsk) do Trzeciej Rzeszy, zezwolenie na budowę eksterytorialnej drogi kolejowej i szosy, które połączyłyby Prusy Wschodnie z zasadniczą częścią Niemiec. Te żądania trudno nazwać nieuzasadnionymi“. Tak pisał ekspert rosyjskiego Ministerstwa Obrony. Z okazji 70 rocznicy wybuchu II wojny światowej w Polsce zorganizowano obchody, na które m.in. został zaproszony premier rosyjskiego rządu Władimir Putin. Na kilka dni przed przyjazdem Putina do Polski rosyjska Służba Wywiadu Zagranicznego (SWR) zapowiedziała publikację dokumentów na temat polskiej polityki w latach 1935-45 (te dokumenty zostały zagrabione prze Rosjan po 17 września 1939 r. i do dziś wraz z licznymi innymi polskim archiwaliami znajdują się w Moskwie, a władze polskie i żadna komisja do spraw „trudnych” nie starają się ich odzyskać). SWR instytucja państwowa Rosji zarzuciła Polsce, że jej przedwojenne władze “aktywnie współpracowały z hitlerowskimi Niemcami“. Według Rosjan Polska “nie odmówiłaby wspólnej wojny z Niemcami przeciwko ZSRR“. Stalin podpisując sojusz z Hitlerem działał więc w obronie własnej. Te zdarzenia były o tyle znamienne, że kilka tygodni wcześniej: “prezydent Rosji powołał specjalną komisję, która zajmie się przeciwdziałaniem próbom fałszowania historii na szkodę interesów Rosji.” A głównym zadaniem komisji jest “zbieranie i analizowanie informacji o fałszowaniu historycznych faktów i wydarzeń mającym na celu pomniejszanie międzynarodowego prestiżu Federacji Rosyjskiej”. Nie trzeba jednak sięgać za granicę, aby dostrzec proceder szkalowania Polski i Polaków. Oto szacowny dawniej Instytut Wydawniczy „Znak” z Krakowa postanowił wydać kolejną książkę Jana Tomasza Grosa. Gross w wydanej w 2001 r. książce „Sąsiedzi” twierdził, że w lipcu 1941 t., gdy Hitler napadł na swego przyjaciela Stalina, mieszkańcy miasteczka Jedwabne zamknęli 1600 miejscowych Żydów w stodole i ich spalili. Wg dokumentów NKWD, w 1940 w Jedwabnem mieszkało 562 Żydów. IPN prowadził śledztwo w sprawie tej zbrodni, ale nie uzyskano wiarygodnych danych, bowiem strona żydowska nie zgodziła się na ekshumację ofiar, a więc ustalenie liczby zamordowanych i okoliczności ich śmierci. Ostatecznie przyjęto, że w Jedawbnem zamordowano około 340 osób. Mimo to na pomniku ofiar i w publikacjach Grossa nadal wymieniana jest liczba 1600 zamordowanych. W kolejnej książce „Strach” wydanej w 2008 r. przez Instytut Wydawniczy „Znak” Gross napisał, że Polacy mordowali Żydów, którzy uratowali się z Holokaustu, po zakończeniu wojny. August Grabski z Żydowskiego Instytutu Historycznego odnotował: „Zabijanie Żydów w powojennej Polsce było udziałem wąskiego marginesu kryminalnego i antykomunistycznego podziemia, nie zaś – jak można byłoby wnioskować po lekturze “Strachu” – narodowym sportem Polaków”. W sprawie podziemia należy dopowiedzieć: Żydzi zabici przez podziemie w większości ginęli jako funkcjonariusze komunistycznego aparatu. W ostatniej książce „Złote żniwo” Gross poszedł jeszcze dalej. Stwierdził wprost, że Polacy wymordowali wiele tysięcy Żydów (w USA mówi kilkaset, w Polsce kilkadziesiąt tysięcy), a zamordowanych ograbili. Również tę książkę wydał „Znak”. “Makabryczny bajkopisarz” Gross wydawany w Polsce jest obrazą pamięci wszystkich tych, którzy pod okupacją niemiecką z narażeniem życia ratowali Żydów. Skala tej pomocy z uwagi na groźbę utraty własnego życia, była imponująca. Oczywiście były w polskim społeczeństwie jednostki zbrodnicze, byli zdrajcy wysługujący się okupantom i byli przestępcy żerujący na nieszczęściu mordowanych przez Niemców i ich kolaborantów. To jednak nie oznacza, że winę za takie podłe czyny można zrzucić na polski naród. Państwo polskie, także działające w podziemiu, karało surowo kolaborujących z okupantami. Także tych, którzy pomagali Niemcom w mordowaniu Żydów. Władze RP na uchodźstwie podejmowały liczne starania u Aliantów by znaleźć środki zapobiegające zagładzie Żydów. Po wojnie przypadki zdziczenia, będące następstwem lat okupacji, obciążają w znacznej mierze komunistyczne władze, czego Gross nie raczy zauważyć. Znamiennym przykładem była postawa żołnierzy podziemia majora „Łupaszki” Zygmunta Szyndzielarza, ściganych przez UB, którzy karcili ludzi szabrujących na terenie Treblinki i zachowanie żołnierzy sowieckich oraz milicjantów, którzy szukali kosztowności w miejscach straceń. (Tu relacja na ten temat) W dyskusji na jednym z internetowych forów przytoczono współczesny przykład innych „złotych żniw”. New York Times 15 listopada 2010 r. poinformował o procederze skupywania za drobne kwoty organów do przeszczepów od biednych ludzi ze Wschodniej Europy i Turcji, a sprzedawane w Izraelu w cenach do 200 tysięcy dolarów za „sztukę”. Proceder ujawniono, gdy na jednym z lotnisk znaleziono słaniającego się na nogach Turka, który powiedział policji, że skradziono mu nerkę w jednej z klinik. Po rewizji w tej klinice znaleziono starego obywatela Izraela, z przeszczepioną nerką „skradzioną” temu Turkowi. Policja ustaliła, że centrum procederu było w Izraelu, ludzie zajmujący się tym byli Żydami, a organy zdobywano do przeszczepu dla bogatych Izraelczyków. Wyobraźmy co z tym mógłby zrobić ktoś pokroju Jana Grossa. Wydawnictwo “Znak” było dobrotliwie karcone po wydaniu książki Grossa „Strach”. Teraz po licznych protestach po ogłoszeniu zamiaru wydania kolejnej książki tego autora dyrektor „Znaku” Barbara Skóra przyznała, że Gross ” w tendencyjny sposób ukazuje wojenną rzeczywistość i stosunki polsko-żydowskie, jednak „odpowiedzią na nią nie powinno być kneblowanie jej autora, lecz wydanie innej książki, która zrównoważy przekaz ‘Złotych żniw’. Ukaże drugą stronę medalu”. Pani dyrektor obiecuje – „Być może taką publikację w najbliższym czasie w Znaku przygotujemy“. Być może? Jednocześnie pytana czy „Znak” będzie publikował następne książki Grossa mówi: “Wydawnictwo Znak będzie wydawało wszystkie dobre książki. Jeżeli Jan Tomasz Gross napisze dobrą książkę, to na pewno mu ją opublikujemy.” Można więc sądzić, że Gross już napisał dwie “dobre” książki, skoro Znak je wydał. Czy szefowie wydawnictwa należą do grona tzw. pożytecznych durni i postępują tak z szlachetnych pobudek; nie chcą „kneblować” autora Grossa. Jednak nie. Gdy na czymś im zależy potrafią odmówić. Historyk IPN, a w przeszłości dziennikarz “Tygodnika Powszechnego” i „Gazety Wyborczej” Roman Graczyk napisał książkę “Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego“. Podał nazwiska kilku dziennikarzy splamionych konszachtami z bezpieką. Do napisania na ten temat zachęcił Graczyka naczelny Tygodnika ks. Adam Boniecki. Projekt książki zaakceptowało wydawnictwo Znak, a redakcja Tygodnika zadeklarowała pomoc. Autor więc książkę napisał i Znak… odmówił jej wydania! Henryk Woźniakowski, prezes wydawnictwa Znak mówi: „Roman Graczyk chciał (…) na siłę udowodnić, że “Tygodnik” był częścią systemu komunistycznego, a przecież tak nie było. (…) Wydanie tej książki w Znaku oznaczałoby, że akceptujemy tę fałszywą wizję historii.” Czyli książka Grossa podaje prawdziwą wizję historii? A członek redakcji „Tygodnika Powszechnego” Krzysztof Kozłowski dodał: „…na podstawie słabych hipotez historykowi nie wolno stawiać żadnych wniosków. Jest to wbrew zasadom, nawet tym obowiązującym w IPN-ie. Z punktu widzenia historyka jest to więc amatorszczyzna. Tak można uprawiać zaangażowaną publicystykę, ale nie wolno tworzyć historii”. Jak widzimy kierujący Wydawnictwem “Znak” potrafią zatroszczyć się o dobre imię swoich kolegów. Potrafią też “kneblować” autora nie troszcząc się o ukazywanie “drugiej strony”. Tej troski nie ujawniają, gdy trzeba zadbać o godność i honor Polski. W ten sposób stają się znakiem zachowań pozwalających Polskę nurzać w błocie kłamstwa. W 1996 roku Jan Tomasz Gross został odznaczony przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi nadawanym cudzoziemcom i zamieszkałym za granicą obywatelom polskim, którzy swoją działalnością wnieśli wybitny wkład we współpracę międzynarodową oraz współpracę łączącą Rzeczpospolitą Polską z innymi państwami i narodami. Czy możemy sobie wyobrazić komunikat PAP: “prezydent Bronisław Komorowski powołał specjalną komisję, która zajmie się przeciwdziałaniem próbom fałszowania historii na szkodę interesów Polski.” Romuald Szeremietiew |
08 lutego 2011 |
---|
Przemilczane zbrodnie na Polakach – prof. Jerzy Robert Nowak Aktualizacja: 2010-12-6 12:19 pm Poniżej przypominamy archiwalny tekst prof. Jerzego Roberta Nowaka.- Red. Zanim przejdę do szczegółowego opisu konkretnych zbrodni popełnionych po wojnie przez zbolszewizowanych Żydów, a zwłaszcza Żydów-ubeków, na Polakach, muszę szerzej ustosunkować się do różnych kłamliwych stwierdzeń próbujących zaciemnić prawdziwy obraz roli żydowskich komunistów w stalinizacji Polski. Im dalej od czasów stalinizmu, tym uporczywsze są próby wybielania zbrodni żydowskich ubeków, pomniejszania rozmiarów ich roli w katowaniu i mordowaniu polskich patriotów, drastycznego zaniżania liczby ubeków żydowskiego pochodzenia. Swoisty rekord pod tym względem pobił rok temu ambasador Izraela w Warszawie Szewach Weiss, publicznie głosząc absurdalne nieprawdy o zaledwie kilku komunistycznych funkcjonariuszach żydowskiego pochodzenia w Polsce. Nieźle wtórował mu osławiony oszczerca Polaków zza Oceanu – Jan Tomasz Gross, pisząc o rzekomo zaledwie “kilku tuzinach” Żydów-ubeków w Polsce, czyli “drobiażdżku bez znaczenia”, jak to filuternie określił. W rzeczywistości zaś mieliśmy jednoznaczną dominację żydowskiego pochodzenia zbrodniarzy komunistycznych na kluczowych pozycjach ubeckiego syndykatu zbrodni w dobie stalinizmu. Począwszy od faktycznego nadzorcy całego aparatu terroru, niszczącego tysiące polskich patriotów – Jakuba Bermana, przez lata członka Biura Politycznego KC PPR, a później KC PZPR, odpowiedzialnego za nadzór nad bezpieką. Był to najbardziej niebezpieczny dla Polaków “morderca zza biurka”, faktycznie zbrodniarz numer jeden, którego nigdy nie ukarano za jego zbrodnie na Polakach. Przypomnijmy, że nawet tak skrajna tropicielka rzekomego “antysemityzmu” w Polsce jak Alina Grabowska przypomniała w swoim czasie na łamach paryskiej “Kultury” (grudzień 1969 roku), iż: “W pierwszych latach powojennych (a nawet i później) znakomitą, niestety, większość pracowników UB stanowili Żydzi”. Obok dominacji żydowskich komunistów w UB trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedno zjawisko, zbyt często pomijane w książkach o ówczesnej historii. Otóż nie było chyba żadnej takiej haniebnej zbrodni na polskich bohaterach, na najszlachetniejszych polskich patriotach w dobie stalinizmu w Polsce, gdzie w tle nie kryłyby się cienie jakichś żydowskich katów. Od Bermana, Różańskiego, Fajgina, Brystygierowej, Romkowskiego, Światły, po Morela, Wolińską, Gurowską i Stefana Michnika. By przypomnieć choćby najskrajniejsze i najtrudniejsze do wyjaśnienia zbrodnie: na bohaterskim generale “Nilu” – Fieldorfie, słynnym “Anodzie” z “Zośki i Parasola” A. Kamińskiego czy westterplatczyku majorze Mieczysławie Słabym, lekarzu z Westerplatte. Aby zrozumieć, jak absurdalne i nie mające niczego wspólnego z obiektywną prawdą historyczną są wszelkie próby wybielania roli zbolszewizowanych Żydów w UB, wystarczy po prostu przyjrzeć się dokładnie czołowym postaciom dominującym w stalinowskim Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, czyli faktycznym syndykacie zbrodni w ówczesnej Polsce. Okaże się wówczas, że wszyscy czołowi prominenci MBP (poza jednym ministrem figurantem – Stanisławem Radkiewiczem) byli pochodzenia żydowskiego (por. szerzej mój tomik “Zbrodnie UB”, “Biblioteka książek niepoprawnych politycznie”, wyd. MaRoN, Warszawa 2001, s. 5-25). Działo się tak nieprzypadkowo, lecz zgodnie z zasadą Stalina: “dziel i rządź”, wykorzystującą ludzi z mniejszości narodowych w Rosji i innych krajach ujarzmionych przez ZSRS do tym lepszego podporządkowywania narodów w nich zamieszkujących, zniszczenia ich uczuć narodowych i religii, które wyznawali. Do tego zaś najlepiej nadawali się ludzie jak najdalsi od patriotyzmu polskiego, węgierskiego, rumuńskiego, czeskiego czy litewskiego, a także od religii chrześcijańskiej, a więc komuniści żydowscy. Fakty są uparte w tym względzie. Katowano głównie Polaków Wybielaczom roli Żydów w UB i generalnie w stalinowskiej władzy oraz popełnionych przez nich zbrodni warto przypomnieć jednobrzmiące świadectwa na ten temat osób z jakże różnych środowisk intelektualnych od Marii Dąbrowskiej, Bohdana Cywińskiego i ojca Józefa M. Bocheńskiego po Stefana Kisielewskiego i Czesława Miłosza. Najwybitniejsza chyba pisarka tego okresu, Maria Dąbrowska, w zapiskach w swym dzienniku pisała pod datą 17 czerwca 1947 roku: “UB, sądownictwo są całkowicie w ręku Żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden Żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków”. Bardzo podobne w swej wymowie były zapiski Stefana Kisielewskiego. W dzienniku pod datą 18 października 1968 roku Kisielewski pisał: “Dwadzieścia lat temu powiedziałem Ważykowi, że to, co robią Żydzi, zemści się na nich srodze. Wprowadzili do Polski komunizm w okresie stalinowskim, kiedy mało kto chciał się tego podjąć z gojów”. Niewiele później, 4 listopada 1968 r., Kisielewski zapisał w swym dzienniku: “Po wojnie grupa przybyłych z Rosji Żydów-komunistów (Żydzi zawsze kochali komunizm) otrzymała pełnię władzy w UB, sądownictwie, wojsku, dlatego że komunistów nie-Żydów prawie tu nie było, a jeśli byli, to Rosja się ich bała. Ci Żydzi robili terror, jak im Stalin kazał”. Z kolei Bohdan Cywiński tak oceniał rolę Żydów w stalinizacji Polski na łamach podziemnego periodyku “Głos” w kwietniu 1985 roku: “Fakty manifestacyjnego popierania władzy komunistycznej zaraz po wojnie, wyjątkowe nagromadzenie osób pochodzenia żydowskiego w aparacie władzy, a zwłaszcza w najbardziej znienawidzonych społecznie resortach bezpieczeństwa i propagandy oraz mnogość przykładów szczególnej ich wrogości wobec przejawów polskiego szacunku dla narodowej tradycji – wszystko to w jakiejś mierze pozostało w świadomości starszych pokoleń, powodując zrozumiałe urazy”. W pierwszym odcinku tego cyklu przypominałem już wypowiedź innego intelektualisty katolickiego – ojca Józefa M. Bocheńskiego na łamach paryskiej “Kultury” (nr 7-8 z 1986 r.) akcentującą rolę Żydów kierujących komunistyczną policją bezpieczeństwa za wymordowanych przez tę policję “bardzo wielu spośród najlepszych Polaków”. I wreszcie świadectwo noblisty Czesława Miłosza, tym wymowniejsze, że chodzi o intelektualistę znanego ze skrajnie prożydowskiej postawy. Otóż właśnie Miłosz stwierdził w niemal zupełnie nieznanym w Polsce (poza moimi tekstami) wywiadzie dla wydawanego w Stanach Zjednoczonych czasopisma “Tikkun” (nr 2 z 1987 roku), mówiąc o żydowskich komunistach: “Oni zajęli wszystkie czołowe pozycje w Polsce i również w bardzo okrutnej policji bezpieczeństwa, ponieważ oni byli po prostu bardziej godni zaufania niż miejscowa ludność” [podkr. - J.R.N.]. W tym stwierdzeniu Miłosz nieco przesadził i ktoś mało poinformowany mógłby go nawet oskarżyć o antysemityzm. Żydzi nie zajęli jednak wszystkich co do jednego stanowisk na szczytach partii i w bezpiece. Parę ważnych stanowisk zostawili, były tam nie-żydowskie wyjątki, jak choćby Bierut czy Radkiewicz (żonaty z żydowską komunistką), ale obaj grali raczej rolę figurantów. Generalnie jednak Miłosz celnie określił wyjątkową, dominującą rolę komunistów żydowskiego pochodzenia w stalinizacji Polski. Z rękami umaczanymi po łokcie we krwi Wybielaczom roli Żydów w UB i w stalinizacji Polski warto przypomnieć również prawdziwie uczciwe i obiektywne świadectwa Polaków żydowskiego pochodzenia lub polskich Żydów na ten temat. Andrzej Wróblewski, wybitny krytyk teatralny żydowskiego pochodzenia, w książce “Być Żydem”, Warszawa 1993 r., s. 181, pisał: “Proporcjonalnie więcej było Żydów wśród katów niż ofiar”. W innym miejscu swej książki Wróblewski ubolewał, że w 1968 roku pod płaszczykiem dotkniętej godności wyjeżdżali z kraju Żydzi, którzy służyli w UB, “byli sędziami czy prokuratorami z rękami umaczanymi po łokcie we krwi” [podkr. J.R.N.]. Najwybitniejszy chyba polski twórca pochodzenia żydowskiego, który zadebiutował po wojnie, Leopold Tyrmand, tak pisał w 1972 roku w swej wciąż świadomie przemilczanej w Polsce książce “Cywilizacja komunizmu”: “Amerykańskie uniwersytety przygarniają dziś Żydów, którzy przez prawie 25 lat swych służb w policjach politycznych Europy Wschodniej ciężko prześladowali ludzi – w tym także innych Żydów – walczących o prawo do niezawisłości sumienia. (…) Ludzie ci nie mają moralnego prawa do obrony przede wszystkim jako niestrudzeni architekci tej rzeczywistości, w której po 25 latach dojść mogło do tak karykaturalnych zwyrodnień myśli i pojęć, jako inżynierowie tej struktury, w której monstrualne kłamstwo tak łatwo jest uczynić prawem życia. Trudno jest zapomnieć ich fanatyczną wiarę w zło, jaką głosili w komunistycznych gazetach, książkach, artykułach, filmach” (L. Tyrmand: “Cywilizacja komunizmu”, Londyn 1972, s. 220-221). Zaciskali pętlę na szyjach narodów W innym miejscu swej książki Tyrmand przypomniał z goryczą, w jak wielkim stopniu działacze komunistyczni pochodzenia żydowskiego stali się nieocenionym wprost narzędziem dla Sowietów w ich terrorze zmierzającym do trwałego ujarzmienia Europy Środkowej. Jak pisał Tyrmand: “Gdy Armia Czerwona przystępowała do sowietyzowania Europy Wschodniej na czele czechosłowackiej ekipy partyjnej stał Żyd [R. Slansky - sekretarz generalny partii komunistycznej - J.R.N.], Węgry kneblował Żyd [M. Rakosi - J.R.N.], w Rumunii rządziła Żydówka [A. Pauker - J.R.N.], a Polska miała u władzy figuranta – Polaka, za którym na węzłowych pozycjach stali żydowscy komuniści, wypełniający z fanatycznym oddaniem najbezwzględniejsze rozkazy Kremla. Za przywódcami zaś stały lojalne szeregi komunistów żydowskiego pochodzenia, którzy jedynie byli w stanie uruchomić gospodarkę i administrację w Polsce, Rumunii, na Węgrzech, czyli w krajach drobnomieszczańskich, w których antykomunizm był rodzajem ogólnonarodowej religii. O czym Stalin wiedział. Wiedział, że tylko fanatycznie oddani komunizmowi Żydzi mogą zrobić dlań tę wstępną i niezbyt czystą robotę, co było częścią nr 1 planu. Z nadgorliwym zapałem rzucili się [Żydzi - J.R.N.] do sowietyzowania wschodnioeuropejskich społeczeństw, do budowania socjalizmu, do zacieśniania komunistycznej pętli na szyjach narodów starych [podkr. J.R.N.], odpornych na przemoc i doświadczonych w walce o polityczną niepodległość. Swym zelanctwem przekreślili największą szansę, jaką mieli Żydzi na tych terenach od średniowiecza (…) eksponowany serwilizm Żydów-komunistów w służbie sowieckiego imperializmu sprawiał wrażenie samobójczego obłędu”. Przypomnijmy jeszcze parę obiektywnych świadectw osób wywodzących się ze środowisk żydowskich. Wybitny twórca polski pochodzenia żydowskiego Marian Brandys zapisał w swym “Dzienniku 1976-1977″ (Warszawa 1996, s. 233, 244): “Żydzi, którzy pozostali, weszli niemal w całości do nowej klasy rządzącej (…) Żydzi garnęli się do władzy jak ćmy do ognia”. Słynny żydowski partyzant, później zakonnik, ojciec Daniel Rufeisen stwierdził: “I jeszcze do tego po wojnie Żydzi źle przysłużyli się sprawom Polski” (cyt. za A. Tuszyńska: “Kilka portretów z Polską w tle”, Gdańsk 1993, s. 138). Żydowska lekarka A. Blady Szwajgier tak po latach zwierzała się w rozmowie z Anką Grupińską: “Proszę nie zapominać, jaka była rola Żydów w Polsce w okresie powojennym. Kiedy dziś rozlicza się zbrodnie stalinizmu… A nie mogę powiedzieć, żeby tam Żydów nie było (…) Niech pani pamięta, że większość tych Żydów, którzy wrócili po wojnie z Rosji, zajęła natychmiast najlepsze stanowiska (…) Łatwiej było Żydowi o to stanowisko niż Polakowi. Bardzo to mądra polityka Stalina (…) Żydom bardziej wierzono niż Polakom (…) Ja myślę, że Polacy po wojnie, wielu z nich przeżyło potworny koszmar. I niestety, utożsamiane to jest z Żydami (…) Ta ojczyzna była niedobra nie tylko dla Żydów, prawda? Zresztą po wojnie była najmniej niedobra dla Żydów” (A. Grupińska: “Ciągle po kole. Rozmowy z żołnierzami getta warszawskiego”, Warszawa 2000, s. 184, 186). Jak mordowano Polaków Przypomnijmy tu również, jak oceniał rolę Żydów w polskiej bezpiece świetnie znający problematykę stosunków polsko-żydowskich po 1944 roku żydowski publicysta z USA John Sack. W książce wydanej również w polskim przekładzie w latach 90. w Gliwicach, lecz starannie przemilczanej w najbardziej wpływowych mass mediach, Sack opisał zbrodnie Salomona Morela i współdziałających z nim żydowskich ubeków na setkach niewinnych więźniów, zgromadzonych w obozie w Świętochłowicach w 1945 roku. Sack pisał tam m.in. (polski przekład s. 96): “(…) dlaczego więc Stalin był stronniczy wobec Żydów (…) Z jego rozkazu pewien Żyd, którego ojciec zginął w Treblince, miał zostać szefem Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, a szefami wszystkich jego departamentów mieli także zostać Żydzi, aczkolwiek od tego momentu ich nazwiska nie miały być żydowskie, tylko takie jak ‘generał Romkowski’ albo ‘pułkownik Różański’. Z czasem ci ludzie wyznaczyli wszystkich dowódców bezpieczeństwa w Polsce”. W innym miejscu tej samej książki (s. 228-229) John Sack pisał: “W miejscach takich jak Gliwice, Polacy stawali przy więziennych ścianach, a ludzie z Wydziału Wykonawczego przywiązywali ich do wielkich, żelaznych pierścieni, mówili: – Gotów! – Cel! Pal! – zabijali ich i ostrzegali polskich strażników – Trzymajcie język za zębami! – Strażnicy, jako Polacy nie byli tym zachwyceni, ale Jakubowie, Józefowie i Pinkowie z wyższych szczebli Urzędu, pozostali wierni Stalinowi, ponieważ uważali się za Żydów, nie zaś polskich patriotów (…) [podkr. J.R.N.]. Warto zapamiętać to stwierdzenie znakomitego żydowskiego autora z USA, akcentującego, że żydowscy mordercy ubeccy zabijający Polaków wcale nie tracili żydowskiej tożsamości narodowej po zostaniu komunistami, lecz dalej uważali się za Żydów. Godna uwagi jest również ocena jednego z czołowych intelektualistów żydowskiego pochodzenia na emigracji – Zygmunta Hertza, współzałożyciela Instytutu Literackiego w Paryżu. Znany skądinąd ze skłonności do idealizowania Żydów i ostrego dokładania przy różnych okazjach Polakom jako “Polaczyskom”, Hertz zdobył się jednak na bardziej obiektywną refleksję na tle wydarzeń marcowych z 1968 roku. Refleksję, na którą na pewno nie byłoby stać ani Adama Michnika, ani Dawida Warszawskiego, ani Władysława Bartoszewskiego, et consortes. Otóż właśnie wówczas, 26 marca 1968 roku, Z. Hertz tak pisał w liście do Czesława Miłosza: “Antysemityzm wypuścił nie tylko nowe liście, ale zakwitł różą. I ja się też nie dziwię. Żydzi grali od początku głupio – po cóż był ten run na UB i posady [podkr. - J.R.N.]. Jakaż niegodność w tym narodzie. Przykro mi to stwierdzić, ale dali antysemitom znakomitą broń do ręki” (cyt. za: Z. Hertz: “Listy do Czesława Miłosza 1952-1979″, Warszawa, s. 286). Różański – “Polak”, Mickiewicz – “Żyd” Od lat ulubioną metodą negowania odpowiedzialności Żydów za zbrodnie stalinizmu w Polsce stała się formuła głosząca, że Żyd-komunista i ubek jakimś dziwnym sposobem przestawał być Żydem, bo przechodząc na komunizm, wyrzekał się religii żydowskiej. Co ciekawsze, głównymi głosicielami tego typu teorii są najczęściej osoby skłonne równocześnie do najskrajniejszych oskarżeń na temat rzekomych zbrodni “polskiego antysemityzmu” wobec Żydów, ba, doszukiwania się ich rzekomego chrześcijańskiego rodowodu. Absurdy dowodzeń, głoszących, że Żyd, stając się komunistą i ubekiem, momentalnie przestaje być Żydem, można by było obalać na rozlicznych przykładach. Jak na przykład wytłumaczyć to, że tak liczni Żydzi, byli ubecy i KGB-owcy, po straceniu szans na “twórcze” rozwijanie swego bezpieczniackiego zawodu w Polsce czy w Rosji, tak gromadnie pośpieszyli do Izraela. Czy to wraz z utratą bezpieczniackich synekur nagle niespodziewanie budziła się w nich dopiero żydowskość. Przypomnę, że znany izraelski pisarz Amos Oz mówił w wywiadzie dla “Wprost” 2 października 1994 r., że Izrael stał się schronieniem dla co najmniej 20 tysięcy byłych oficerów KGB. Czy to tylko przypadkiem w Izraelu znaleźli schronienie tacy niegdyś zbrodniczy ubecy jak Salomon Morel?! I dlaczego Izrael nie chce wydać Polsce tego rzekomo nie Żyda, bo ubeka i komunistę, Polsce, która ściga go międzynarodowym listem gończym za ludobójstwo? A jak wytłumaczyć to, że najkrwawsi nawet żydowscy zbrodniarze z bezpieki życzyli sobie przed śmiercią żydowskiego pogrzebu religijnego? Tak było w przypadku okrutnego nadrządcy węgierskiej bezpieki w Biurze Politycznym KC WPP – “węgierskiego Bermana” – Mihaya Farkasa. I tak było w przypadku jednego z najokrutniejszych katów Polaków Jacka Różańskiego (Goldberga) – wspomniał o tym prof. Andrzej Paczkowski. W przypadku Różańskiego (Goldberga) miało więc miejsce ciągłe zmienianie przynależności narodowej: najpierw Żyd, potem jako komunista i ubek – już rzekomo nie-Żyd i wreszcie na łożu śmierci – znowu najprawdziwszy Żyd. Swoją drogą ciekawa jest metoda, z jaką niektórzy żydowscy szowiniści próbują się zapierać żydowskości zbrodniarzy typu Różańskiego, Bermana czy Morela, a równocześnie tym skwapliwiej przywłaszczać na rzecz żydowskości różnych wielkich Polaków typu Adama Mickiewicza. Przez wiele lat autorzy żydowscy od Adama Sandauera po Henryka Grynberga atakowali jako rzekomych “antysemitów” wszystkich polskich badaczy przeczących rzekomej “żydowskości” Mickiewicza jako “antysemitów”. Aż nagle cała bajda prysła jak bańka mydlana. Białoruski uczony znalazł dokumenty na temat rodowodu matki Mickiewicza, wywodzącej się z polskiej rodziny szlacheckiej, znanej na Nowogródczyźnie już na początkach XVII wieku. Pytam, kiedy pan H. Grynberg zdobędzie się na przeproszenie polskich mickiewiczologów, których z taką łatwością oskarżał jako antysemitów, bo negowali kłamstwa o pochodzeniu naszego wieszcza? Dawni ubecy oskarżają Polaków Ciągle za mało znana jest niezwykle szkodliwa rola, jaką odegrali emigrujący na Zachód po 1956 roku lub w kolejnej fali po marcu 1968 roku byli żydowscy ubecy. Wszędzie, gdzie przybywali, do USA, Izraela, Szwecji czy Danii, starali się upowszechniać jak najgorsze opinie o Polsce i Polakach. Przede wszystkim starali się “odegrać” na Polakach za utratę w czasie postalinowskiej “odwilży” intratnych posad piastowanych przez lata w stalinowskim aparacie władzy. Wskazał na to w jednym z wywiadów jako na istotne źródło upowszechnienia postaw antypolskich Andrzej Zakrzewski, zmarły parę lat temu minister kultury RP, mówiąc: “(…) istnieje grupa ludzi, na którą zwrócili mi uwagę przyjaciele w Izraelu. Nazwali ich ‘poszukiwaczami antysemityzmu’. Ci łapacze rekrutują się z dawnego aparatu partyjnego, bezpieki, którym tu było dobrze – dywany, telefony, sekretarka. Wyjechali – i okazało się, że są bez zawodu. Tu rządzili, a tam? Ta zadra ich uwiera” (“Chamy i Żydy – rok 1995. Rozmowa R. Walenciaka z prof. A. Zakrzewskim, “Przegląd Tygodniowy” z 2 sierpnia 1995). Profesor Andrzej Walicki tak pisał na temat zachowania byłych żydowskich ubeków w krajach skandynawskich: “Otóż spotkałem w Danii również pomarcowych emigrantów. Ale E., znajoma Zimanda, urocza dziewczyna, zraniona i oburzona wypadkami 1968 roku, ale jeszcze bardziej oburzona zachowaniami byłych funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, którzy po przyjeździe do Danii zaczęli odgrażać się Polakom, występować z antypolskimi wypowiedziami w telewizji, a we własnym gronie śpiewać po hebrajsku syjonistyczne pieśni (zdumiewało ją – i mnie też – że takie pieśni były im znane)” (por. A. Walicki: “Zniewolony umysł po latach”, Warszawa 1993, s. 71). Pod wpływem pobytu w Danii prof. Walicki tak komentował partyjne boje frakcji “chamów” i “Żydów” w PZPR: “Pobyt w Danii utwierdził mnie w przekonaniu, że u podstaw wszystkiego leżą konflikty zdegenerowanej góry partyjnej i panów z MSW – mówili mi tu znajomi emigranci (a więc nie moczarowcy), że do Danii przyjechało także sporo ‘pułkowników’ z niesamowitą hucpą, nienawiścią do Polski (bo dla nich Polska to ich koledzy) i autentycznym, zrodzonym z ‘niewdzięczności’ tych, dla których pracowali nacjonalizmem żydowskim” (por. tamże, s. 73). To właśnie z tego grona dawnych stalinowców, ubeków i politruków wywodziła się i wywodzi duża część najbardziej nieubłaganych oszczerców Polski i Polaków na Zachodzie. To im najbardziej zależało na zniesławieniu Polski w świecie, aby całkowicie podważyć wiarygodność jakichkolwiek przyszłych oskarżeń za ich dawne czyny w Polsce. Przemilczane zbrodnie na Polakach (część 4) 02.12.2002 Rozmiary zbrodni popełnionych na Polakach w czasie stalinizmu przez zbolszewizowanych Żydów były i są w pełni dostrzegane przez wszystkich obiektywnych badaczy naukowych, zarówno polskich, jak i zagranicznych. I tak np. najsłynniejszy zagraniczny historyk badający historię Polski prof. Norman Davies pisał wprost o “tysiącach polskich Żydów, którzy stracili twarz przez związanie się z okrutnym powojennym reżimem stalinowskim” (por. tekst N. Daviesa w “The New York Reviwe of Books” z 20 listopada 1986 r.). Już na początku stalinizacji Polski mamy wiele jakże wymownych, strasznych przykładów dążeń niektórych żydowskich komunistów do maksymalnego nasilenia represji na polskich patriotach, łącznie z ich egzekucjami. Jednym z najbardziej fanatycznych rzeczników intensyfikacji takiego terroru był Leon Kasman, później przez wiele lat zajmujący wpływowe stanowisko redaktora naczelnego organu KC PZPR “Trybuny Ludu”. To on najgwałtowniej gardłował podczas obrad Biura Politycznego KC PPR w październiku 1944 roku za zaostrzeniem represji. “Wsławił się” wówczas powiedzeniem: “Przerażenie ogarnia, że w tej Polsce, która jest hegemonem, nie spadła nawet ani jedna głowa” (cyt. za tekstem P. Lipińskiego: Bolesław Niejasny, “Magazyn Gazety Wyborczej” z 25 maja 2000 r.). I głowy polskich patriotów, głównie AK-owców, zaczęły spadać w przyspieszonym tempie na skutek rozpętanej wówczas wielkiej fali terroru przeciw Narodowi. Terroru dyrygowanego i realizowanego głównie przez targowiczan o żydowskim rodowodzie, na czele z Bermanem, Różańskim i Światło. Szefowie syndykatu zbrodni W czasie gdy usilnie próbuje się zaniżać procentową liczbę Żydów w UB, warto przypomnieć jedną niezaprzeczalną sprawę. To żydowscy komuniści stanowili co najmniej 90 procent kierowniczych kadr w stalinowskiej bezpiece, tych, którzy faktycznie nią rządzili: od Bermana i Romkowskiego po Brystygierową i Fejgina. Niemal wszyscy dyrygenci terroru ubeckiego w Polsce, który pochłonął tysiące ofiar z polskich środowisk patriotycznych, byli Żydami z pochodzenia. (*) Symboliczna wprost pod tym względem była rola Jakuba Bermana, przez lata członka Biura Politycznego KC PPR, a później KC PZPR, odpowiedzialnego za nadzór nad bezpieką. Był to najbardziej niebezpieczny morderca zza biurka, faktyczny zbrodniarz numer jeden, którego nigdy nie ukarano. Towarzyszyła mu cała rzesza bezpieczniaków żydowskiego pochodzenia. Jak wyznawał jeden z byłych prominentów stalinowskich Wiktor Kłosiewicz w rozmowie z Teresą Torańską – wszyscy dyrektorzy departamentów w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego byli żydowskiego pochodzenia. Spośród najbardziej skompromitowanych bezpieczniaków żydowskiego pochodzenia można przypomnieć choćby nazwiska takich osób, jak wiceministrowie Bezpieczeństwa Publicznego: Mieczysław Mietkowski, Mojżesz Bobrowicki i Roman Romkowski (Grunspan-Kikiel), dyrektor Departamentu Śledczego w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego (MBP) Józef Różański (Goldberg), jego zastępca Józef Światło (Fleichfarb), dyrektor V Departamentu MBP Luna Brystygierowa (“krwawa Luna”), dyrektor X Departamentu MBP Anatol Fejgin, dyrektor VII Departamentu, a później dyrektor III Departamentu MBP Józef Czaplicki, zwany “Akowerem”, od roli odegranej w prześladowaniu AK-owców. Dodajmy do tego, że decydującą rolę w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego odgrywał Leon Chajn, przy figurancie ministrze polskiego pochodzenia. Dodajmy winnych represji tak licznych sędziów i prokuratorów żydowskiego pochodzenia typu Heleny Wolińskiej, bezpośrednio odpowiedzialnej za mord na generale “Nilu” E. Fieldorfie sędzi Marii Gurowskiej, zastępcy szefa Najwyższego Sądu Wojskowego, Oskara Szyi Karlinera, szefa Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego, płk. Stefana Kuhla, zwanego “krwawym Kuhlem”, prokuratora Benjamina Wajsblecha, prokurator Pauliny Kern, sędziego Emila Merza, płk. Józefa Feldmana, płk. Maksymiliana Lityńskiego, płk. Mariana Frenkiela, płk. Nachuma Lewandowskiego, sędziego Stefana Michnika, etc. Dodajmy do tego rolę odgrywaną przez żydowskich komunistów jako szefów terenowych UB (por. szerzej J.R. Nowak: “Zbrodnie UB”, Warszawa 2001, s. 22-25). (od red. NW: patrz też QUIZ: Zbrodnie UB) Zdumiewa szczególna skłonność żydowskich adeptów stalinizmu do gromadzenia się w aparacie okrutnego terroru, przede wszystkim w resorcie bezpieczeństwa. I to nie tylko w Polsce, ale i w sowieckim NKWD czy w Służbie Bezpieczeństwa, opanowanych przez Rosję krajów Europy Środkowej. Dość wskazać takie nazwiska, jak przypomnianego przez Sołżenicyna twórcę całego systemu sowieckich “gułagów” Frenkla czy szefa sowieckiej bezpieki Jagodę. (*) Znany pisarz izraelski Amos Oz mówił w wywiadzie dla “Wprost” z 2 października 1994 r., że w dzisiejszym Izraelu w rezultacie emigracji z ZSRS znalazło się co najmniej dwadzieścia tysięcy byłych oficerów KGB (!!!). Na Węgrzech, którymi przez cały okres stalinizmu rządziła czwórka działaczy żydowskiego pochodzenia (Rákosi, Gerö, Farkas i Revai), bezpieka była całkowicie zdominowana przez żydowskich aparatczyków. (*) Jak pisał jeden z najwybitniejszych we współczesnym świecie badaczy historii Węgier Charles Gati w książce wydanej z posłowiem amerykańskiego ambasadora w Budapeszcie Marka Palmera: “Trzon policji politycznej, znienawidzonej AVO, potem AVH składał się w 70-80 procentach z Żydów” (*) (C. Gati: Magyarország a Kreml arnyékában, Budapest 1990, s. 103). Zamordowanie bohatera Podziemia Niezliczonych oficerów UB, sędziów i prokuratorów pochodzenia żydowskiego obciąża nie tylko fakt prześladowań najlepszych polskich patriotów, lecz i to, że uczestniczyli w nich w sposób wyjątkowo okrutny, nie okazując nawet cienia litości dla całkowicie niewinnych Polaków. Nieprzypadkowy jest fakt nagromadzenia żydowskich komunistów w przypadkach katowań, mordów sądowych i egzekucji wielu osób szczególnie zasłużonych dla Narodu Polskiego, a nawet jego bohaterów. Powrócę znów w tym kontekście do sławetnej wypowiedzi katolewicowego “autorytetu” ks. Michała Czajkowskiego z 16-17 września 2000 r. na łamach “Gazety Wyborczej”, w której zapewniał, iż rzekomo żaden Polak nie zginął z powodu żydowskiego antypolonizmu. Domorosły znawca historii jakoś nie zauważył zamordowania tysięcy polskich patriotów na skutek zbrodni kierowanych przez żydowskich komunistów, w tym zbrodni na generale “Nilu” – Emilu Fieldorfie. “Czerwoną” prokurator, która zadecydowała o bezprawnym aresztowaniu gen. Fieldorfa, a później równie bezprawnie przedłużała czas jego aresztowania, torując drogę do mordu sądowego, była Helena Wolińska (Fajga Mindlak Danielak). W 1952 roku odbył się trwający zaledwie jeden dzień proces gen. Fieldorfa. Bohaterski generał, należący niegdyś do najusilniej tropionych przez hitlerowców dowódców AK, został oskarżony o rzekomą współpracę z Niemcami i wydawanie rozkazów mordowania sowieckich partyzantów, członków PPR, AL i Żydów. Były to całkowicie sfingowane zarzuty, jak później, po dziesięcioleciach udowodniono na rozprawie rehabilitacyjnej. Rozprawę prowadziła sędzia – komunistka żydowskiego pochodzenia Maria Gurowska z domu Sand, córka Moryca i Frajdy z domu Einsenman. W rozprawie pierwszej instancji oskarżał gen “Nila” jeden z najbezwzględniejszych prokuratorów żydowskiego pochodzenia Benjamin Wajsblech. Przewodnicząca rozprawie 16 kwietnia 1952 r. sędzia Gurowska bez wahania wydała wyrok śmierci. Wyrok oparła na art. 1 pkt 1 Dekretu z 31 sierpnia 1944 r. o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy. Sąd Najwyższy w składzie: sędzia dr Emil Merz (przewodniczył rozprawie), sędzia Gustaw Auscaler, prokurator Paulina Kern (cała trójka później dożywała ostatnich lat swego życia w Izraelu) i sędzia Igor Andriejew zatwierdzili wyrok śmierci na polskiego bohatera. Bezowocne okazało się odwołanie gen. Fieldorfa od wyroku i prośby o łaskę skierowane do komunistycznego prezydenta Bolesława Bieruta przez żonę generała i jego ojca. Pisał on do Bieruta w rozpaczliwej próbie ratowania życia syna: “Jestem starcem liczącym 87 lat życia – emerytowanym maszynistą kolejowym pochodzenia czysto robotniczego. W okresie okupacji straciłem syna Jana, lotnika, który został zamordowany w obozie koncentracyjnym Gross-Rosen. Żona moja Agnieszka zmarła w 1941 r., do czego przyczyniła się sytuacja i losy aresztowanego przez hitlerowców syna. Obecna wiadomość o grozie śmierci, która zawisła nad głową drugiego z mych dzieci, jest z kolei dla mnie ciosem nie do zniesienia”. Dnia 12 grudnia 1952 r. sędziowie Emil Merz, Gustaw Auscaler i Igor Andriejew negatywnie zaopiniowali prośbę o łaskę dla generała. Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Wykonaniu wyroku bieg nadała prokurator Alicja Graff. W dniu 24 lutego 1953 roku wyrok śmierci na gen. Fieldorfie został wykonany przez powieszenie. Spokojne życie zbrodniarzy Komunistyczni zbrodniarze żydowskiego pochodzenia, odpowiedzialni za zamordowanie jednego z bohaterów Polskiego Państwa Podziemnego nigdy nie zostali ukarani, spokojnie żyli w dostatku dzięki swym zbrodniczym “zasługom” dla stalinizacji Polski. Główna winowajczyni sądowego mordu na gen. Fieldorfie – sędzia Maria Gurowska – cieszyła się różnymi zaszczytami i splendorami. Po 1952 r. została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Aż do 1970 r. pracowała jako dyrektor departamentu w Ministerstwie Sprawiedliwości. A później, na wniosek ministra sprawiedliwości, otrzymała “w drodze wyjątku” specjalną emeryturę dla szczególnie zasłużonych. Nigdy nie żałowała swej roli w popełnionej zbrodni. W “Życiu Warszawy” z 12 sierpnia 1995 r. pisano: “Gurowska nie poczuwa się do winy i utrzymuje, że decyzję o skazaniu Fieldorfa podejmowała w zgodzie z własnym sumieniem”. Po wszczęciu przeciwko niej w 1994 r. postępowania sądowego w związku ze zbrodnią sądową na gen. Fieldorie Gurowska konsekwentnie odmawiała zapoznania się z materiałami aktu oskarżenia i stawienia się na przesłuchanie, twierdząc, że dalej chroni ją immunitet jako sędziego. Zmarła na początku 1998 r. Śmierć uchroniła ją od publicznego przypomnienia jej haniebnej zbrodni i stanięcia oko w oko z rodziną zamordowanego. Inny odpowiedzialny za sądowy mord na gen. Fieldorfie – przewodniczący składu Sądu Najwyższego, który zatwierdził wyrok śmierci na generale – sędzia Emil Merz orzekał w Sądzie Najwyższym aż do osiągnięcia wieku emerytalnego na początku lat 60. Później wyjechał do Izraela, gdzie zmarł na początku lat 90. Kolejny współwinny mordu sądowego – sędzia Gustaw Auscaler w styczniu 1958 r. wyjechał do Izraela, gdzie zmarł w 1988 r. Jeden ze współsprawców zbrodniczego wyroku – prokurator Benjamin Wajsblech (zatwierdzał ostateczną wersję wyroku) zmarł w 1991 r. w Warszawie. Współodpowiedzialna za zatwierdzenie zbrodniczego wyroku w Sądzie Najwyższym prokurator Paulina Kernowa zmarła w 1980 r. w Izraelu. Ze współwinnych zbrodni żyje dziś tylko (w Londynie) prokurator Helena Wolińska-Brus. Gdy po śmierci Bieruta i zmianach październikowych 1956 r. w Polsce pod naciskiem rodziny generała i presją opinii publicznej wznowiono śledztwo w sprawie gen. Fieldorfa, szybko zaczęły się próby jego zastopowania ze strony żydowskich komunistów mocno usadowionych na bardzo wpływowych stanowiskach w sądownictwie i prokuraturze. Jak pisał w “Gazecie Polskiej” z 8 września 1994 r. Stanisław Duczymiński: “W toku nowego postępowania, o utrzymanie zbrodniczego wyroku w mocy zajadle zabiegał m.in. Leon Prenner, jeszcze jeden z funkcjonariuszy Prokuratury Generalnej. Jego zdaniem, mimo stosowania ‘niedozwolonych metod śledztwa’ i innych ‘wadliwości’ procesu, jeden zarzut utrzymać się musi, a mianowicie ten, że dowodzony przez Generała Kedyw AK zwalczał sowieckie bandy i likwidował je wraz z działającymi w tych bandach Żydami” (S. Duczymiński: Skazany na śmierć i zapomnienie. Gen. August Emil Fieldorf “Nil”, “Gazeta Polska” z 8 września 1994 r.). Ostatecznie w lipcu 1958 r. śledztwo przeciwko zamordowanemu generałowi umorzono z powodu braku dowodów, że popełnił zarzucane mu czyny. Do rehabilitacji generała Fieldorfa doszło dopiero w 1989 r. Warto przypomnieć, że czołowy nadzorca stalinowskiego syndykatu zbrodni w Polsce Jakub Berman konsekwentnie wypierał się jakiejkolwiek odpowiedzialności za sądowy mord na gen. Fieldorfie. Indagowany w tej sprawie przez Teresę Torańską twierdził, że w ogóle nie przypomina sobie sprawy gen. Fieldorfa. Dodał, że “jeśli Fieldorf należał do czołówki AK-owskiej, z pewnością jego sprawa nie została załatwiona na niskim szczeblu. Musiała mnie jednak akurat ominąć” (T. Torańska: “Oni”, Warszawa 1989, s. 153). Biedny pominięty Berman! Komunistyczny wielkorządca, odpowiedzialny za nadzór nad bezpieką w Biurze Politycznym KC PZPR “nie wiedział” o tak ważnej sprawie, jak proces b. szefa Kedywu AK gen. Fieldorfa. “Nieposłuszni” podwładni “ośmielili się” nie poinformować go o takiej sprawie. Przemilczane zbrodnie na Polakach (część 5) 16.12.2002 Cytowałem już na łamach “Naszego Dziennika” wypowiedź słynnego intelektualisty katolickiego ojca Józefa M. Bocheńskiego z łamów paryskiej “Kultury” (czerwiec 1986 r.) o tym, że znacznie więcej Polaków zostało zamordowanych przez Żydów niż odwrotnie. W odpowiedzi na polemiczne listy żydowskie, wybraniające rolę Żydów, o. Bocheński napisał kilka miesięcy później (paryska “Kultura” z września 1986 r.): “W sprawie zabójstw Polaków przez Żydów znajduję w korespondencji ze strony żydowskiej niemal jednogłośne twierdzenie, że takich zabójstw nie było. Co prawda – przyznaje się – wielu Polaków zostało zamordowanych przez ‘osoby żydowskiego pochodzenia’, należące do Bezpieki – ale Żydzi jako tacy nigdy nikogo nie zabili. Tej argumentacji nie mogę uznać za przekonywującą. Czy Żydzi mordowali Polaków jako tacy, czy nie jako tacy, wydaje mi się pytaniem raczej subtelnym – zwłaszcza że jedną z przyczyn owych mordów była, moim zdaniem, nienawiść do wszystkiego co polskie ze strony morderców. Moim zdaniem, jest oczywistym faktem, że wielu, bardzo wielu Polaków zginęło z ręki niektórych Żydów. Istnieje morderczy antypolonizm żydowski” [podkr. - J.R.N.]. “Potwór w mundurze” Współodpowiedzialna za mord na bohaterskim generale Helena Wolińska faktycznie nazywała się Fajga Mindlak Danielak. Nazywano ją “potworem w mundurze”, bo słynęła z okrucieństwa, sadyzmu i ogromnego wyrachowania. W czasie wojny porzuciła męża Włodzimierza Brusa dla zaczynającego robić wówczas przyśpieszoną komunistyczną karierę Franciszka Jóźwiaka. Jak opowiadał jego brat Józef Jóźwiak, na długo “przyczepiła się do niego i razem zamieszkali. On nie miał żony i w pewnym sensie taki układ mu odpowiadał”. Wolińska zawdzięczała Jóźwiakowi całą swoją karierę. Najpierw umożliwił jej skończenie studiów prawniczych, potem załatwił pracę w Komendzie Głównej MO, a następnie w prokuraturze (wg T.M. Płużańskiego: Rodzina bała się “Leny”. Ciągle chodziła w mundurze, “Życie Warszawy” z 31 października 1998 r.). Franciszek Jóźwiak tym mocniej mógł pomóc Wolińskiej w karierze, że był komunistą wielce wpływowym. W pierwszych latach po wojnie był komendantem głównym Milicji Obywatelskiej, później przez wiele lat członkiem Biura Politycznego KC PZPR, przewodniczącym Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej, wicepremierem, wreszcie prezesem Najwyższej Izby Kontroli. W dobie stalinizmu Wolińska awansowała do rangi zastępcy Naczelnego Prokuratora Wojskowego, osławionego ludobójcy, generała Zarako-Zarakowskiego, pełniła stanowisko Szefa Wydziału IV, a później VII w Naczelnej Prokuraturze. Wykonując te funkcje wydawała na wnioski Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego postanowienia o tymczasowym aresztowaniu, mimo że brak było jakichkolwiek materiałów uzasadniających podjęcie tego rodzaju decyzji. Odznaczała się przy tym wyjątkową bezwzględnością w forsowaniu bezprawnych decyzji. Jak mówił w poświęconym Wolińskiej programie TVP z 11 stycznia 1999 r. protokolant sądowy Zygmunt Mączyński: “Lena Wolińska wyjątkowo brutalnie odnosiła się do AK-owców (…) ona nienawidziła Polaków bardziej niż Niemców”. Poza bezprawnym uwięzieniem i przetrzymywaniem w więzieniu gen. E. Fieldorfa, które utorowało drogę do jego sądowego mordu, prok. Wolińska miała na sumieniu rozliczne inne zbrodnicze działania podobnego typu. Między innymi doprowadziła do bezprawnego przetrzymywania ponad dwa lata w więzieniu szefa sztabu kieleckiego okręgu AK Wojciecha Borzobohatego, który miał wyjść z więzienia w 1950 r. na mocy amnestii. Postępowanie prok. Wolińskiej było tym okrutniejsze w sytuacji, gdy dobrze wiedziała, że Borzobohaty po latach więzienia był dotknięty paraliżem. Wolińska w ogóle nie reagowała na wciąż ponawiane prośby żony aresztowanego, proszącej o zwolnienie ciężko chorego męża. Podobnie nieludzkie podejście okazała prokurator Wolińska m.in. w sprawie aresztowanego w 1953 roku na mocy podpisanego przez nią nakazu AK-owca Juliusza Sobolewskiego, ps. “Roman”. Po sfabrykowanym procesie Sobolewskiego skazano na karę śmierci. Żona Juliusza Sobolewskiego Krystyna na próżno próbowała ubłagać prok. Wolińską o złagodzenie wyroku. Opowiadała w programie Rewizja Nadzwyczajna w lutym 1999 roku: “Kiedy Rada Państwa odmówiła zmiany wyroku, poszłam zrozpaczona do gabinetu Wolińskiej i pytałam jak to jest możliwe, że bohater, patriota ginie niewinnie. Wolińskiej nie wzruszyły moje słowa, nawet nie raczyła na mnie spojrzeć. Wyrzuciła mnie z gabinetu, twierdząc, że jest to najgorszy dzień w jej życiu, bo umarł Stalin” (cyt. za T.M. Płużański: “Drzwi gabinetów”, “Tygodnik Solidarność” z 11 maja 2001 r.). Sobolewski długo oczekiwał w celi śmierci na wykonanie wyroku. Na szczęście dla niego, wiceminister bezpieki F. Jóźwiak, skłócony wówczas z Wolińską, dowiedziawszy się, że to ona wydała nakaz aresztowania Sobolewskiego, spowodował dla niego znaczące złagodzenie wyroku. Nie cieszył się długo wolnością. Wyczerpany strasznymi latami w więzieniu, a zwłaszcza w celi śmierci, zmarł już w początkach kwietnia 1956 roku. Sama prokurator Wolińska żyje dziś sobie spokojnie w Oksfordzie jako żona prof. Brusa, który po 1968 r. wyjechał do Anglii. Jest dziś wysławiany w “Gazecie Wyborczej” jako ekonomista-reformator. “Wyborcza” przemilcza zarówno jego haniebne publikacje z doby stalinizmu, jak i to, że od lat 70. był agentem NRD-owskiej bezpieki – STASI, po przydybaniu go w hotelu na ukrytym romansie z jakąś KOR-ówką. (Sprawę opisały krakowskie “Arcana”.) Próbowała przerwać jej spokojny pobyt w Anglii Wojskowa Prokuratura w Warszawie, prowadząca od końca 1997 r. postępowanie w sprawie bezprawnego uwięzienia gen. Fieldorfa, które później doprowadziło do jego sfabrykowanego procesu. Chciano przesłuchać Wolińską w charakterze podejrzanej. Stalinówka broniona przed polskimi “antysemitami” Była prokurator Wolińska na wieść o podniesionych w Polsce oskarżeniach oświadczyła, że ich nie uznaje, bo występują przeciw niej polscy “antysemici”. W pewnym momencie wybuchła, odsłaniając kolejny raz swą prawdziwą naturę, że “najchętniej ukręciłaby kark” polskiemu prokuratorowi, który “śmiał” ją oskarżyć. Były żołnierz Polski Podziemnej, a później żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie Zbigniew Wolak “Szczupak” tak charakteryzował postać Wolińskiej na łamach “Tygodnika Solidarność” (nr 50 z 1998 r.): “Kobieta inkwizytor, która ‘lekką kobiecą ręką’ kierowaną zajadłą nienawiścią, tworzyła zastępy wdów i sierot, zrozpaczonych rodziców i przyjaciół, do dzisiaj opłakujących tych, którzy byli dumą Polski. Naszej Polski. Inkwizytor, który z pogardą odmawiał widzeń z uwięzionymi, torturowanymi w śledztwie więźniami politycznymi i dostarczenia im skromnych, biednych paczek żywnościowych, o co prosili, jak o łaskę… Który odmawiał skazanym na śmierć ostatnich, przed egzekucją, pożegnań. Aby potem, w 1968 roku – kiedy nie żył już od dawna generał “Nil” – Emil Fieldorf i dziesiątki innych, do których śmierci się przyczyniła, tą samą ręką i piórem, postanowiła wystąpić z prośbą do władz brytyjskich o prawo pobytu na Wyspach, co uzasadniała prześladowaniami antysemickich Polaków. Dziwne, że jakoś nie usłyszało się nic o zdecydowanej ripoście polskiego MSZ na ten tekst czy inne jemu podobne potworne insynuacje w prasie brytyjskiej. Podsumowując całą sprawę sądowego mordu na bohaterskim generale “Nilu” warto przypomnieć fragment rozmowy Sławomira Bilaka z Marią Fieldorf-Czarską, córką zamordowanego. Powiedziała ona m.in.: “(…) Pani Wolińska próbuje przedstawić się jako ofiara antykomunistycznego, prawicowego i antysemickiego polowania na czarownice (…) Kiedy słucham strony żydowskiej, to odnoszę wrażenie, że to Polacy dokonali na nich holocaustu. Nie Niemcy, tylko my – Polacy! Nie widzę nienawiści do katów, a tylko do świadków. A przecież zrobiliśmy wiele, szczególnie AK, by ratować Żydów przed zagładą. Pytam się, dlaczego nikt nie mówi, że w sprawie mojego ojca występowali wyłącznie sami Żydzi? Nie wiem, dlaczego w Polsce wobec obywatela polskiego oskarżali i sądzili Żydzi” (cyt. za: “Temida oczy ma zamknięte. Nikt nie odpowie za śmierć mojego ojca”, “Nasza Polska” z 24 lutego 1999 r.). Jerzy Robert Nowak Za: Michał St. de Zieleśkiewicz - blog (" Przemilczane zbrodnie na Polakach") |
Ostatnia bitwa o prawdę - Anna Kołakowska | |
---|---|
Ostatnia bitwa o prawdę – Anna Kołakowska Aktualizacja: 2011-02-7 10:09 pm Gdyby nie działalność pasjonatów najnowszej historii Polski i Instytutu Pamięci Narodowej niestrudzenie propagujących prawdę o antykomunistycznej partyzantce, “żołnierze wyklęci” nadal byliby w podziemiu. Symboliczny grób majora “Łupaszki” znajduje się na warszawskich Powązkach. Podczas jego uroczystego odsłonięcia Stanisław Krupa, który kilka miesięcy przebywał z majorem w X pawilonie więzienia na Mokotowie, wspominał, że często nucił on ulubioną piosenkę “Już dopala się ogień biwaku”. W ostatniej zwrotce żołnierze wyśpiewywali swoje największe marzenie: “Bodaj widzieć, padając w ataku, Polskę wolną i czystą jak łza”. Oni nie doczekali jego spełnienia, ale my musimy dołożyć wszelkich starań, aby prawda o żołnierzach i bohaterach, która jest też prawdą o Polsce, nie musiała przebijać się przez dawne i współczesne kłamstwa. Moja babcia, prosta kobieta z wileńskiej wsi, wielokrotnie wspominała majora “Łupaszkę”. Pewnie nigdy go osobiście nie spotkała i nie pamiętam nawet, co konkretnie mówiła, ale jego imię wypowiadała z wielkim szacunkiem. Dla niej to był prawdziwy bohater, o którym nigdy nie powiedziała: “kontrowersyjny”. Również moja mama wspominała z wielkim sentymentem, jak podczas okupacji do wsi Kłaczuny przyszli partyzanci. Mama wraz z innymi stała przy krzyżu, gdyż właśnie odprawiano nabożeństwo majowe. Może to nie byli łupaszkowcy, ale w pamięci kilkuletniej wówczas dziewczynki to wspaniałe wojsko, którego przybycie wywołało manifestowaną przez mieszkańców Kłaczun radość, byli właśnie żołnierzami majora “Łupaszki”. Ksiądz infułat Stanisław Bogdanowicz, mój wujek, opowiadał, że jako dzieci po przyjeździe na Wybrzeże bawili się w partyzantów od “Łupaszki” i oczywiście każdy z nich chciał być w oddziale majora, ale żeby zabawa miała sens, ktoś musiał być w UB, i z tym był problem. Rajdy prawdy i pamięci Serdeczna pamięć o żołnierzach V Brygady zachowała się we wsi Ocypel, w której łupaszkowcy często bywali, a nawet bawili się tu na weselu – o czym z sentymentem wspominała nam siostra panny młodej. W innym miejscu Borów Tucholskich starszy pan, zapytany jak zapamiętał obcych przecież na Kaszubach żołnierzy z Wileńszczyzny, odparł: “A jacy oni obcy? Nosili Matkę Boską na piersi, modlili się, to jacy obcy?”. Utkwiło mi w pamięci wiele takich rozmów i spotkań, jak choćby wzruszający wieczór przy ognisku w leśniczówce Zwierzyniec. Gospodarz doskonale pamiętał żołnierzy majora “Łupaszki”, bo byli częstymi i zawsze mile widzianymi gośćmi w domu jego matki. W Krępkach osiem lat temu starsza pani opowiadała, że łupaszkowcy spędzili w gospodarstwie jej rodziców noc: “Wspaniali, grzeczni, pięknie umundurowani, zrobili na nas jak najlepsze wrażenie. Jeden obiecał, że jak się to wszystko skończy, to wróci tu i ożeni się ze mną”, a po chwili żartem dodała: “Do tej pory na niego czekam”. To świadectwa tych, którzy bezpośrednio zetknęli się z majorem “Łupaszką” i jego żołnierzami. Niestety, w wielu środowiskach żywa jest “czarna legenda” majora “Łupaszki”, a najbardziej poruszający jest fakt, że spotykaliśmy nawet nauczycieli historii, którzy wiedzieli o nim tyle, ile podawała komunistyczna propaganda. Do zadań patroli podczas rajdu należy także przeprowadzenie akcji informacyjnej wśród miejscowej ludności. Młodzież rozdaje tysiące ulotek, rozkleja po wsiach plakaty, zbiera podpisy pod wnioskiem o postawienie pomnika “żołnierzy wyklętych” etc. Odkłamywanie historii uczestnicy rajdów czują w nogach – dziennie pokonują od 25 do 35 km, z ciężkimi plecakami na barkach, a zamiast odpoczynku po dotarciu do wsi otwierają rozkaz i okazuje się, że muszą zrobić tu “akcję propagandową”, więc – w przekonaniu, że działają “w słusznej sprawie” – podnoszą się z ziemi, aby wykonać zadanie. Niewątpliwie Rajd Szlakiem V Wileńskiej Brygady AK przyczynił się do rozpropagowania prawdziwej historii “wyklętych”. W ostatnich latach na Kociewiu i Kaszubach zniknęły napisy z pomników i obelisków ku czci ubeków, których było tu wiele, a co najważniejsze – nikt chyba nie pali już przy ubeckich pomnikach zniczy, co jeszcze niedawno czyniono w Czarnej Wodzie, gdzie nauczycielka stawiała je wraz ze swymi uczniami. W niewoli propagandy Czarną legendę żołnierzy “Łupaszki” kształtowały nie tylko pseudonaukowe książki, ale również powieści takie jak “Sztylet Burego” (1965 r.): “Twarz rudego herszta napłynęła purpurą (…) do izby wpadł kapral. Panie majorze, melduję swój powrót z zadania. Mam pilną i ważną wiadomość. ‘Łupaszko’ chwycił ze stołu pistolet, który leżał tuż obok opróżnionej do połowy litrówki, kubka z okowitą, kawałka żółtej słoniny i pociętej cebuli. Wymierzył broń w intruza. Mów! – warczał. W jego oczach czaiła się wściekłość”. Ta propaganda nadal zbiera żniwo. Gdy w 2010 r., w kościele św. Cyryla i Metodego w Hajnówce, odsłaniano tablicę ku czci Zygmunta Szendzielarza, ktoś porozwieszał na mieście ulotki z obelżywym tekstem: “Kościół katolicki czci mordercę prawosławnych”. W Puszczy Białowieskiej w tym czasie odbywał się dwudniowy Rajd Pieszy Śladami Żołnierzy V Wileńskiej Brygady AK. Brała w nim udział ponad 50-osobowa grupa młodzieży. Był to już drugi taki rajd na terenie Białowieży, ale jeszcze wiele będzie musiało się ich odbyć, zanim dziennikarze przestaną wypisywać bzdury, takie jak np. Michał Bołtryk (“Przegląd Prawosławny” z września 2010 r.) o bandyckich rajdach żołnierzy V Brygady przeciwko ludności prawosławnej, paleniu wsi, a nawet paleniu żywcem dzieci itp. Podobnych artykułów w “Przeglądzie Prawosławnym” odnajdziemy więcej. W 2003 r. Walentyna Łojewska napisała: “To ci żołnierze, którzy siebie nazywali spadkobiercami tradycji Armii Krajowej, pod dowództwem majora Zygmunta Szendzielarza ps. ‘Łupaszka’ czy kapitana Romualda Rajsa ps. “Bury” mordowali, gwałcili, okradali, wyganiali z ich domów rdzenną ludność Podlasia”. Pod tego typu kalumniami komentarze: “Nie mogę zrozumieć, że tacy mordercy dla prawicowych oszołomów są bohaterami. To byli pospolici bandyci w mundurach. (…) Ale z bandyckimi oddziałami szedł ksiądz…. Prawosławie to przecież konkurencja… (“Podlasiak”, 13.03.2008). Powyższe słowa dotyczą tych samych żołnierzy, o których opowiadał nam podczas rajdu kociewski chłop: “Nocowali u nas, a rano ich dowódca major ‘Łupaszko’ zrobił zbiórkę i poprowadził wspólną modlitwę, po której śpiewali ‘Kiedy ranne wstają zorze’”. Nie mogło być inaczej, skoro swoich partyzantów idących na akcję żegnał słowami: “Z Bogiem, chłopcy”. Przełamać kłamstwa Siła aktualności komunistycznej propagandy świadczy także o nieefektywności nauki najnowszej historii Polski w szkole. Dla przykładu – w jednym z najpopularniejszych podręczników do nauczania historii w szkole średniej (wyd. WSiP) zagadnienie podziemia antykomunistycznego jest częścią podrozdziału w temacie: Ustanowienie władzy komunistycznej w Polsce i odbudowa kraju ze zniszczeń wojennych. W podręczniku do gimnazjum wydawnictwa Operon z 2007 r. nie znalazłam ani słowa o podziemiu antykomunistycznym. Podręcznik wydawnictwa Rożak, choć wymienia “Ognia” i “Łupaszkę”, to całą wiedzę na temat zbrojnego podziemia antykomunistycznego ujmuje w podtemacie zajmującym jedną czwartą strony. Niewątpliwie, gdyby nie działalność Instytutu Pamięci Narodowej niestrudzenie propagującego prawdę o antykomunistycznej partyzantce “żołnierze wyklęci” nadal byliby w podziemiu. Nie dajmy zginąć poległym Chcielibyśmy, aby tak było, ale kiedy co roku, 1 listopada, spotykamy się w grupie kilkudziesięciu osób na cmentarzu garnizonowym w Gdańsku przy pomniku pomordowanych i poległych żołnierzy Armii Krajowej, ze smutkiem spoglądamy na znajdujący się w pobliżu cmentarz żołnierzy Armii Czerwonej. Tam palą się setki zniczy, a przy grobach obrońców Ojczyzny jest ich może kilkadziesiąt. Przed uroczystością Wszystkich Świętych myjemy ten pomnik i znajdujące się obok niego symboliczne mogiły Danki Siedzikówny “Inki” oraz Feliksa Salmanowicza “Zagończyka” (żołnierzy V Wileńskiej Brygady AK zamordowanych w gdańskim więzieniu w 1946 r.) – usuwamy z nich grube warstwy błota, wyrzucamy stare wypalone znicze i grabimy liście. Choć jest to cmentarz komunalny, odpowiednie władze zapominają o pomniku poświęconym pamięci tych, których komunistyczni oprawcy skazali na zapomnienie, ukrywając miejsce ich pochówku. Do dziś stoją tu znicze, które przynieśliśmy 1 listopada. Anna Kołakowska Bohater konsekwentny “Nadszedł dzień 8 lutego 1951 r. (…) Otworzono drzwi i z ust strażnika padło nazwisko majora ‘Łupaszki’ Zygmunta Szendzielarza. Właśnie na wezwanie wyszedł z kaplicy, gdzie się modlił, podszedł spokojnie do drzwi, zatrzymał się przez chwilę, odwracając bokiem do pozostających w celi i pożegnał słowami ‘Z Bogiem, Panowie!’, odpowiedział mu chór głosów ‘z Bogiem!’, zniknął nam za zamkniętymi drzwiami” Zastanawiając się nad cechą charakteru najpełniej oddającą postawę Zygmunta Szendzielarza w czasie jego służby publicznej, tak w okresie okupacji niemieckiej, jak i po 1945 roku, na myśl przychodzi przede wszystkim określenie “konsekwentny patriota”. Był nim bez względu na zmieniające się teatry działań bojowych, na piętrzące się przeciwności losu, był nim wbrew kalkulacjom politycznym, wbrew znikomym, a później już żadnym szansom na zwycięstwo. Z potrzeby dawania świadectwa, wierności złożonej kiedyś przysiędze. Podobnie jak większość najsławniejszych dowódców polowych polskiego podziemia powojennego pochodził ze “zwykłej”, niezbyt dobrze sytuowanej materialnie, wielodzietnej rodziny (ojciec był urzędnikiem kolejowym). Był z pochodzenia Kresowiakiem – co może w jakimś stopniu tłumaczy jego postawę życiową. Urodził się w Stryju w województwie stanisławowskim 12 marca 1910 roku. Był prawdziwym “dzieckiem wolnej Polski” – ukształtowanym w pełni przez patriotyczne wychowanie polskiej szkoły (we Lwowie i Stryju), a następnie służbę w Wojsku Polskim, do którego zgłosił się na ochotnika w 1929 roku. Po ukończeniu szkoły podchorążych zawodowych w Różanie w 1931 r. przeszedł do szkoły podchorążych kawalerii w Grudziądzu (Centrum Wyszkolenia Kawalerii), którą ukończył 5 sierpnia 1934 roku. W stopniu podporucznika trafił ostatecznie do Wilna, do 4. Pułku Ułanów Zaniemeńskich (początkowo jako dowódca plutonu w 4. szwadronie). W połowie 1936 r. otrzymał stanowisko dowódcy 2. szwadronu, w marcu 1937 r. zaś awansowano go do stopnia porucznika. Był doskonałym jeźdźcem, świetnie też posługiwał się bronią. W szeregach 4. Pułku Ułanów wchodzącego w skład Wileńskiej Brygady Kawalerii (Armia “Prusy”) wziął udział w wojnie obronnej 1939 roku. Przeszedł szlak bojowy od Piotrkowa Trybunalskiego po Majdan Sopocki na Zamojszczyźnie i Medykę pod Przemyślem. Za udział w wojnie 1939 r. został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari V klasy. 27 września 1939 r. dostał się do niewoli sowieckiej, z której po kilku dniach zbiegł, przedostając się do Lwowa. Po trzykrotnych próbach dotarcia na Węgry w listopadzie 1939 r. powrócił do Wilna, gdzie ukrywał się pod fałszywym nazwiskiem (Władysław Chawling), pracował fizycznie jako robotnik budowlany i pracownik bazy zaopatrzenia miasta. Kresowy zagończyk Radykalnie przeciw sowieckim okupantom Działania samego Zygmunta Szendzielarza i jego podkomendnych cechowały zdecydowanie i radykalizm w walce z sowieckim okupantem i jego komunistycznymi poplecznikami. Z pewnością były one prostą sumą niezwykle bolesnych doświadczeń ostatnich kilkunastu miesięcy. Funkcjonariusze UB – uznawani za członków organizacji zbrodniczej, podobnie jak wcześniej gestapo – byli przez nich likwidowani, tak samo jak i funkcjonariusze NKWD. Co innego funkcjonariusze milicji i żołnierze Ludowego Wojska Polskiego, których – o ile nie “wsławili” się zbrodniami przeciwko ludności polskiej albo nie atakowali oddziałów podziemia – puszczano wolno lub też starano się z nimi nie walczyć. W sumie dowodzona przez Zygmunta Szendzielarza V Brygada Wileńska, działając od kwietnia do września 1945 r., przeprowadziła na Białostocczyźnie około 80 akcji przeciw NKWD oraz UBP i ich agenturze, a także przeciw MO i KBW. Odniosła kilka spektakularnych zwycięstw nad grupami operacyjnymi Ludowego Wojska Polskiego (np. 8 sierpnia w Sikorach), rzuconymi do walki bratobójczej, czy też NKWD (np. 18 sierpnia w Miodusach Pokrzywnych). W końcu lata 1945 r. na rozkaz Komendy Okręgu Białostockiego AKO wydanym w związku z zarządzoną przez DSZ akcją “rozładowywania lasów” “Łupaszka” został jednak zmuszony do rozformowania podległej sobie jednostki. Sam był jednak zdecydowany walczyć dalej. Na Białostocczyźnie pozostawił niewielki pododdział dowodzony przez ppor. Lucjana Minkiewicza “Wiktora”, sam zaś jesienią 1945 r. nawiązał kontakt ze swoją byłą macierzystą organizacją wileńską, która właśnie przeniosła się na teren Polski Centralnej i w zimie, na przełomie roku 1945 i 1946 podporządkował się jej rozkazom. Po spotkaniu z jej komendantem ppłk. Antonim Olechnowiczem “Pohoreckim” po raz czwarty zdecydował się na wznowienie działań partyzanckich – tym razem w pomorskim teatrze działań. Po raz czwarty zaczynając praktycznie od zera. Pomimo szczupłych sił jeszcze zimą 1946 r. wznowił działalność bojową, operując początkowo czterema dwuosobowymi patrolami dywersyjnymi. Jego podkomendni, mimo bardzo młodego wieku mający za sobą blisko dwuletnie doświadczenia partyzanckie, dokonali wówczas szeregu spektakularnych akcji ekspropriacyjnych i likwidacyjnych, co wprawiło w zadziwienie komunistów. O celach dalszej walki mjr “Łupaszka” w kolportowanych wówczas na Pomorzu ulotkach pisał tak: “Nie jesteśmy żadną bandą, tak jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej Ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich. Niejeden z waszych ojców, braci i kolegów jest z nami. My walczymy za świętą sprawę, za wolną, niezależną, sprawiedliwą i prawdziwie demokratyczną Polskę”. W kwietniu, mając do dyspozycji zaledwie kilkunastu ludzi, po raz trzeci już wyszedł w pole na czele kadrowej V Brygady Wileńskiej AK. W ciągu zaledwie 7 miesięcy działalności wykonały one 170 akcji, rozbiły 27 posterunków milicji i placówek NKWD (co stanowiło ekwiwalent rocznych działań dywersyjnych niejednej struktury okręgowej podziemia niepodległościowego). To właśnie na Pomorzu w sposób szczególnie dobitny uwidoczniła się rola “Łupaszki” jako nauczyciela taktyki. Co warte podkreślenia, podobnie jak i ich “nauczyciel”, dowódcy pododdziałów V, jak i działającej na Podlasiu i Białostocczyźnie VI Brygady prezentowali – stanowiące niejako znak firmowy formacji “Łupaszki” – bardzo wysokie standardy prowadzenia działań partyzanckich wynikające z ich ideowego podejścia do służby (charakterystyczne były ich ataki np. na przedstawicielstwa Państwowego Monopolu Spirytusowego, który uznawali za narzędzie demoralizacji społeczeństwa, czy poszanowanie własności prywatnej). Komunistyczna pętla Mając pewność ugruntowanej władzy w Polsce, strona komunistyczna nie zamierzała okazać łaski komukolwiek, a tym bardziej przeciwnikowi, który wielokrotnie upokarzał ją na polach wielu walk i potyczek. Majorowi Szendzielarzowi i jego podkomendnym pozostała tylko walka do końca. On sam z towarzyszącą mu Lidią Lwow “Lalą,” po wspomnianej koncentracji z końca marca 1947 roku, wyjechał ostatecznie z oddziału. Okresowo przebywał w Warszawie, następnie koło Głubczyc, wreszcie w Osielcu k. Makowa Podhalańskiego, gdzie ukrywał się pod nazwiskiem Ryszard Zygmunt Mańkowski. Stałą łączność z dowódcą VI Brygady Wileńskiej utrzymywał za pośrednictwem swego kuriera ppor. Antoniego Wodyńskiego “Odyńca”. Pętla wokół niego zaciskała się jednak coraz mocniej, zwłaszcza że resort bezpieczeństwa przygotował niezwykle silne uderzenie dla całego środowiska wileńskiego – znane pod kryptonimem operacja “X”. Osiemnastokrotny wyrok śmierci Ostatnie dni Dr Tomasz Łabuszewski, Kazimierz Krajewski Dr Tomasz Łabuszewski i Kazimierz Krajewski są pracownikami Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Warszawie.
|
Żydokomuna-fakt czy mit-Mirosław Kokoszkiewicz |
---|
Żydokomuna – fakt czy mit? – Mirosław Kokoszkiewicz 2011-02-8 Tak jak wiecznym i fałszywym mitem ma być teza o istnieniu w Polsce „Żydokomuny” tak bezspornym faktem istniejącym w świadomości światowej opinii publicznej ma być polski zwierzęcy antysemityzm oraz współudział w Holokauście. Zbliża się kolejna rocznica wydarzeń marcowych z 1968 roku, co po raz kolejny pozwoli załadować armaty antypolską amunicją i oddać tradycyjną salwę z ulicy Czerskiej skierowaną w tubylczą, antysemicką, prymitywną i krwiożerczą nadwiślańską gawiedź. Dlatego też warto na spokojnie zastanowić się nad tym czy ta cała Żydokomuna to fakt czy mit? Do bicia się we własne antysemickie piersi będzie w najbliższym czasie niejedna okazja. Może 1 marca podczas pierwszych obchodów Narodowego Dnia Pamięci “Żołnierzy Wyklętych” uderzy się w pierś ktoś jeszcze? Oczywiście przekonywującymi i decydującymi dowodami na istnienie Żydokomuny nie mogą być słowa świadków tamtych czasów, którzy ową „Żydokomunę” dostrzegali, ale mimo to je przytoczę. Maria Dąbrowska w swoich dziennikach pisała pod datą 17 czerwca 1947 r.: “UB, sądownictwo są całkowicie w ręku Żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden Żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków” Dzienniki prowadził również nieodżałowany Stefan Kisielewski. Oto zapisek z 18 października 1968 roku: “Dwadzieścia lat temu powiedziałem Ważykowi, że to, co robią Żydzi, zemści się na nich srodze. Wprowadzili do Polski komunizm w okresie stalinowskim, kiedy mało, kto chciał się tego podjąć z ‘gojów’ (…)”. 4 listopada 1968 roku pisał tak: “Po wojnie grupa przybyłych z Rosji Żydów-komunistów (Żydzi zawsze kochali komunizm) otrzymała pełnię władzy w UB, sądownictwie, wojsku, dlatego, że komunistów nie-Żydów prawie tu nie było, a jeśli byli, to Rosja się ich bała. Ci Żydzi robili terror, jak im Stalin kazał (…)”. Oczywiście mogą to być subiektywne, nie mające związku z rzeczywistością opinie cytowanych osób. Wielki żal, jaki do ubowców, sędziów i prokuratorów żydowskiego pochodzenia czuła zmarła niedawno Maria Fieldorf-Czarska też był zapewne nieuzasadniony i wynikał z tego antysemityzmu zrodzonego z europejskiej ciemnoty. Mówienie, że za zbrodnią sądową jej ojca, polskiego bohatera i patrioty od początku do końca stali Żydzi razi salonowców. Fakt, nie ma w tym za grosz wyczucia politycznej poprawności choć jest to stuprocentowa prawda. Teraz od cytatów i osobistych odczuć wymienionych wyżej zwierzęcych antysemitów przejdźmy do suchych liczb i cyfr. Po zakończeniu drugiej wojny światowej liczba ludności polskiej zamieszkałej w PRL wynosiła 24 miliony, a ilość ludności pochodzenia żydowskiego w latach 1947-49 ustabilizowała się na poziomie 100 000 osób. Łatwo obliczyć, że stanowiło to 0, 42% ogółu mieszkańców Polski. W 1989 roku sprytnego zabiegu dokonała Krystyna Kersten w pracy „Żydzi-władza komunistów”. Zsumowała ona wszystkich zatrudnionych w MBP pracowników w liczbie 25, 6 tys. i ogłosiła upadek mitu o Żydokomunie, gdyż w tej liczbie znalazło się 438 osób pochodzenia żydowskiego. Wyszło jej, że stanowili oni 1, 7% ogółu zatrudnionych. Tylko czterokrotna nadreprezentacja, czyli nic. Cały sens tej manipulacji polegał na tym, aby uniknąć wykazywania procentowego udziału Żydów w aparacie represji, na najwyższych, kierowniczych stanowiskach. A to właśnie tam zapadały decyzje o fingowanych procesach polskich patriotów i mordowaniu „żołnierzy niezłomnych”. Warto tu przytoczyć diametralnie inne dane podawane przez sowieckiego doradcę MBP płk Sieliwanowskiego w raporcie skierowanym do Berii z 20 października 1945 roku: „[…] W Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego pracuje 18, 7 proc. Żydów, 50 proc. stanowisk kierowniczych zajmują Żydzi. Jeszcze dalej poszedł w 1949 roku ambasador Wiktor Lebiediew: „[...] w MBP poczynając od wiceministrów, poprzez dyrektorów departamentów, nie ma ani jednego Polaka, wszyscy są Żydami” Ostatnia praca na ten temat, której wiarygodności do dziś nikt nie podważył, to opracowanie Krzysztofa Szwagrzyka z Wrocławskiego IPN zatytułowane „Żydzi w kierownictwie UB. Stereotyp czy rzeczywistość?” Oto fragment „Analizie poddano zawartość Informatora MSW oraz akt osobowych 450 osób zajmujących kierownicze stanowiska w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego oraz 249 z Komitetu do spraw Bezpieczeństwa Publicznego, uzupełnioną o dane zaczerpnięte z innych źródeł. Jak pokazują jej wyniki, w latach 1944–1954 na 450 osób pełniących najwyższe funkcje w MBP (od naczelnika wydziału wzwyż) 167 było pochodzenia żydowskiego (37,1 proc.).” Przypominam jeszcze raz, że ludności pochodzenia żydowskiego było w Polsce w tym okresie 0,42%. Dlatego nie dziwi końcowy wniosek autora pracy, który pisze: „W świetle zaprezentowanych danych statystycznych teza o dużym udziale Żydów i osób pochodzenia żydowskiego w kierownictwie UB sformułowana została na podstawie prawdziwych przesłanek i jako taka odzwierciedla fakt historyczny.” Oczywiście można tak jak pseudo-historyk Gross powiedzieć, że: „Komuniści pochodzenia żydowskiego [...] pracowali w bezpieczeństwie, jako komuniści, a nie, jako Żydzi”, ale wtedy Pani Alina Cała, sam Gross i cała reszta tropicieli polskiego zwierzęcego antysemityzmu nie powinni winić całego polskiego narodu za udział w holokauście i antysemityzm i przyjąć, że na przykład Polak, z chwilą podjęcia się obrzydliwego procederu szmalcownictwa przestawał być Polakiem i działał już nie jako Polak ale szmalcownik. Jak to jest, że pseudo-historyczne prace Grossa zdobywają rozgłos na całym świecie, a świetne historyczne opracowanie Szwagrzyka nie przebiło się nawet do polskiej opinii publicznej? Myślę, że wpisuje się to wszystko w proces pisania historii na nowo. Można, a nawet trzeba mówić głośno o Polakach jako zbrodniarzach i antysemitach, lecz już Niemców, głównych sprawców zbrodni nazywa się dziś nazistami. Żyd w momencie kiedy stawał się komunistycznym zbrodniarzem przestawał być Żydem, zaś Niemiec mordujący Żydów, z Niemca stawał się automatycznie nazistą. Ciekawy jestem ile kosztowałoby Polskę to aby zostać objętym tym wymyślnym i pomysłowym mechanizmem zdejmowania odpowiedzialności z narodów zgodnie z aktualną „mądrością etapu”? 65 miliardów, czy więcej? Mirosław Kokoszkiewicz Źródła:
Za: kokos26 blog |
28 grudnia 2010 |
|||||||||||||||||||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
Uwagi o wojsku niepotrzebne nikomu – Romuald Szeremietiew Aktualizacja: 2010-12-27 11:04 pm Konstytucja RP jasno określa zadania sił zbrojnych: „Art. 26. Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej służą ochronie niepodległości państwa i niepodzielności jego terytorium oraz zapewnieniu bezpieczeństwa i nienaruszalności jego granic.” Wojsko Polskie powinno być zdolne do ochrony 38.5 milionów obywateli i obrony 322 575 km² terytorium.Według danych GUS w Polsce znajduje się 903 miasta, w tym ważne centra administracyjne jak stolica Warszawa; 30 tys. mostów i tuneli; 12 dużych portów lotniczych i tyle samo ważnych portów morskich. Wyróżnia się też 22 duże okręgi oraz kilkadziesiąt mniejszych ośrodków przemysłowych. Te miejsca mogą być zaatakowane przez agresora. Całkowita długość polskich granic wynosi 3511 km. W tym do ewentualnej obrony może być 440 km granicy morskiej, 210 km granicy z Rosją (obwód kliningradzki), 418 km z Białorusią, gdzie są bazy rosyjskich wojsk i potencjalnie granica z Ukrainą – 535 km . Łącznie 1603 km granic do obrony. Polska jako członek NATO liczy na wsparcie wojskowe państw sojuszniczych. „Strategia Obronności Rzeczypospolitej Polskiej” w punkcie „Obrona przed agresją zbrojną” stwierdza: „W przypadku gdy rozwój kryzysu zmierzał będzie nieuchronnie do konfrontacji zbrojnej, na wniosek władz narodowych zostaną rozwinięte na terytorium Polski Sojusznicze Siły Wzmocnienia. W skład zgrupowania obronnego połączonych sił sojuszniczych wejdą również Siły Zbrojne RP. Zadaniem tego zgrupowania będzie przeciwdziałanie agresji, odparcie napaści zbrojnej oraz uniemożliwienie rozwinięcia działań ofensywnych.” Można sądzić, że autorzy strategii nie przewidują sytuacji, gdy zagrożenie wystąpi, a sił sojuszniczych jeszcze w Polsce nie będzie. Tymczasem wiadomo, że siły NATO mogą zjawić się w Polsce po upływie pewnego czasu. Trzeba będzie siłami narodowymi bronić granic, aby wytrwać do nadejścia tej pomocy. Taki wariant działań był już ćwiczony w Sztabie Generalnym WP. Założono wówczas, że siły jakie Polska wystawi do obrony stanowić będzie 15 brygad wojsk operacyjnych. Według norm taktycznych jedna taka brygada może bronić od 20 do 30 km granicy lub terytorium o powierzchni 150 km2. Na tej podstawie można wnosić, że polska armia będzie mogła bronić około jednej piątej zagrożonych granic, lub 0,7 % terytorium. W razie groźby wybuchu wojny w państwie przeprowadza się mobilizację, aby zgromadzić jak największe siły do obrony kraju. Zwiększa się wówczas liczebność armii powołując pod broń rezerwistów i tworzy armię na czas wojny („W”). Liczebność armii czasu „P” powinna wynosić między 0,5% a 1% odsetka ogółu ludności, armii czasu „W” od 1% do 2%, a przeszkolone rezerwy powinny stanowić 10% ludności. W Polsce powinno być tak:
W siłach zbrojnych RP służy obecnie 100 tys. żołnierzy zawodowych. Ponad 23 tys. oficerów (140 generałów), 42 tys. podoficerów i zaledwie 33 tys. szeregowców – na jednego dowódcę wypada pół żołnierza. Ważna jest jednak nie tylko liczebność armii, ale także jej struktura i skład. Zwykle system wojskowy obejmuje trzy komponenty: wojska operacyjne, terytorialne i siły rezerwy. Jeżeli głównym zadaniem jest przygotowanie do obrony kraju, to zasadniczym elementem sił zbrojnych powinna być obrona terytorialna. Jednak nawet mocarstwa prowadzące politykę globalną i dysponujące armiami ekspedycyjnymi nie zapominają o obronie terytorialnej. Polska nie będąc mocarstwem rozwija zdolności ekspedycyjne nie dostrzegając potrzeby istnienia wojsk OT.
W przyjętym modelu sił zbrojnych nie ma szkolenia wojskowego obywateli. Nie będzie kogo mobilizować w razie wojny. Do obrony kraju ma wystarczyć 110 tys. żołnierzy i 15 brygad wojsk operacyjnych. W starciu armii regularnych do zwycięstwa wystarcza przewaga sił 3 : 1. Na polu bitwy trzy dywizje rozbiją jedną dywizję. Polskie siły zbrojne może pokonać armia licząca 300 – 400 tys. żołnierzy. Takie siły może wystawić bez trudu Rosja, a po mobilizacji także Białoruś i Ukraina. Armia jaką dysponuje dziś Polska w razie wojny poniesie klęskę. Sześć wieków przed narodzeniem Chrystusa w chiński strateg i dowódca Sun Tzu napisał zwięzły traktat „Sztuka wojny”. Czytamy w nim: „Osiągnąć sto zwycięstw w stu bitwach nie jest szczytem osiągnięć. Największym osiągnięciem jest pokonać wroga bez walki.” I w następnym zdaniu: „Dlatego sprawą najwyższej wagi na wojnie jest rozbicie strategii wroga”. Chodzi więc o takie przygotowanie obrony kraju, aby potencjalny agresor uznał, że nie zdoła go podbić. Obserwując konflikty zbrojne można spostrzec, że trudna do pokonania dla armii najezdniczych (wojsk operacyjnych) jest obrona przy pomocy działań nieregularnych (partyzanckich). Eksperci stwierdzają, że wygraną w starciu z partyzantami można zapewnić dysponując przewagą co najmniej 20 : 1 (wskaźnik średnio-europejski). Współczesne konflikty wskazują, że działania nieregularne z lasów i gór przenoszą się do miast. Stąd w wielu armiach nacisk kładzie na szkolenie do działań w warunkach miejskich określanych jako Urban Warfare. Opracowano doktrynę działań MOUT – Military Operations in/on Urban Terrain. Operacje w terenie zurbanizowanym charakteryzuje wielowymiarowość – walka toczy się w trzech wymiarach; obrona jest łatwiejsza niż atak; manewr strony atakującej ograniczony; manewr obrońcy elastyczny – teoretycznie każdy budynek jest naturalnym punktem oporu; strona atakująca jest narażona na większe straty niż obrońca; ludność cywilna może odgrywać kluczową role. Teren zurbanizowany jest więc o wiele łatwiejszy do obrony za sprawą budynków, ulic, podziemnych tuneli W mieście znajduje się wiele miejsc dla snajperów, a wąskie ulice nadają się do organizowania zasadzek i umieszczania ładunków wybuchowych. Ten rodzaj obrony wymaga użycia dużej liczby żołnierzy przez atakującego. Np. w walkach w mieście okrążonym, przy zdecydowanej przewadze w artylerii i lotnictwie, atakujący powinien dysponować nawet 52 razy większymi siłami od broniącego się. Działania nieregularne w skali masowej mogą przygotować i wykonywać wojska obrony terytorialnej. Rozmieszczenie w terenie, struktura i rodzaj uzbrojenia sprawiają, że mogą one skutecznie działać na terenach zurbanizowane. Ponadto brygada OT, w porównaniu do brygady wojsk operacyjnych, może bronić większego terenu – od 2000 do 3000 km2. Dodajmy, że wojska OT są też wielokroć tańsze od jednostek operacyjnych: batalion wojsk OT jest tańszy od batalionu zmechanizowanego 21 razy, a od pancernego nawet 42 razy. Stosując przelicznik taktyczny do obrony terytorium RP za pomocą wojsk operacyjnych należałoby wystawić niewyobrażalną liczbę 2150 brygad. To zadanie przy użyciu wojsk OT wymaga 108 brygad. Wystawienie takich sił OT kosztowałoby około 2.4 mld PLN (zakup samolotów F-16 to wydatek ok. 14 mld PLN). Wyobraźmy że siły zbrojne RP w czasie „P” składają się z wojsk operacyjnych (zawodowych) np. 50 tys. i sił obrony terytorialnej – 100 tys. żołnierzy. W razie zagrożenia Polska mogłaby po mobilizacji potroić wojska operacyjne (150 tys.) i zwiększyć OT do 600 tys. wystawiając armię czasu „W” liczącą 750 tys. żołnierzy. Przeciwnik planując napaść musiałby do pokonania polskich wojsk operacyjnych przeznaczyć 450 tys. żołnierzy (150 tys. x 3 = 450 tys.) i do zduszenia działań nieregularnych sił OT skierować 12 milionów żołnierzy (600 tys. x 20 = 12 mln.) Dla przeprowadzenia agresji byłaby potrzebna ogromna armia licząca 12,5 miliona żołnierzy. Sąsiedzi Polski nie mają takich możliwości. Wydaje się, że to gwarantowałoby Polsce bezpieczeństwo lepiej niż art. 5 traktatu waszyngtońskiego NATO. Polska może też być narażona na ataki o ograniczonym charakterze. Używa się przecież środków napadu powietrznego (rakiety, samoloty) i sił morskich, by osiągnąć zamierzony efekt bez mobilizowania wielkich armii lądowych. Przykładem takich działań były chociażby operacje lotnictwa NATO przeciwko Jugosławii prezydenta Slobodana Miloąevića. Uwzględniając ten rodzaj zagrożeń należałoby więc odpowiednio ustawiać priorytety programów przebudowy i modernizacji Sił Zbrojnych RP. A więc trzeba:
Jednocześnie w wojskach lądowych dla stworzenia stacjonarnej obrony kraju realizować etapami program odbudowy wojsk terytorialnych, skadrowanych w okresie pokoju, rozwijanych w sytuacjach kryzysów i zagrożeń. 20 grudnia 2010 roku prezydent Komorowski wręczył akty nominacji „naukowcom, badaczom (z uniwersytetów i Akademii Obrony Narodowej), analitykom, politykom oraz żołnierzom i funkcjonariuszom” którzy zajmą się opracowaniem Strategicznego Przeglądu Bezpieczeństwa Narodowego. Pracami tego zespołu pokierują m.in. doradca ministra Klicha, były doradca prezydenta Kwaśniewskiego, dyplomata ze stażem w służbie PRL od 1960. Zdaję sobie sprawę, że moje opinie nie będą miały żadnego znaczenia dla prac tego gremium. Romuald Szeremietiew Za: Blog Romualda Szeremietiewa ZOB. TAKŻE: Łucja (22:41)
|
Sojusz egzotyczny-Romuald Szeremietiew-z bibula.com |
---|
Sojusz egzotyczny – Romuald Szeremietiew Aktualizacja: 2010-12-23 7:03 pm Na szczycie NATO w Lizbonie (19-20 listopada 2010) przyjęto nową koncepcję strategiczną. Polskie czynniki rządowe z zadowoleniem podkreślały, że potwierdzono obowiązywanie art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego gwarantującego Polsce pomoc w razie zagrożenia agresją. We wrześniu 1939 r. Polska musiała samotnie odpierać agresorów. Pomocy ze strony sojuszników nie otrzymała. Stanisław Cat-Mackiewicz twierdził, że Polska zawarła z Francją i Anglią bezwartościowe „sojusze egzotyczne”. Współczesna Polska także potrzebuje gwarancji bezpieczeństwa. Politycy zapewniają nas, że inaczej niż w 1939 r., jesteśmy dziś dzięki NATO bezpieczni. Min. ON Bogdan Klich zapewnia: „Czujemy się bezpieczni jako stabilny członek stabilnego Sojuszu, dysponujący też własnym potencjałem wojskowym”. Wspomniany art. 5 mówi, że napaść na jednego z członków NATO będzie traktowana jak napaść na wszystkich. W takiej sytuacji państwo członkowskie NATO jest zobowiązane udzielić „pomocy Stronie lub Stronom napadniętym, podejmując niezwłocznie, samodzielnie jak i w porozumieniu z innymi Stronami działania, jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej”. Z treści artykułu wynika, że w przypadku zagrożenia bezpieczeństwa Polski wsparcie ewentualnej polskiej obrony wojskiem nie jest automatyczne. Państwa NATO będą bowiem podejmować działanie jakie uznają za konieczne. W lutym 1921 r. po wizycie Marszałka Józefa Piłsudskiego w Paryżu przedstawiciele rządów Polski i Francji podpisali umowę polityczną oraz powiązaną z nią konwencję wojskową. W umowie stwierdzano, że gdyby oba państwa lub jedno z nich zostało zaatakowane wówczas oba rządy porozumieją się celem obrony ich terytoriów i ochrony interesów. To ogólne stwierdzenie sprecyzowano w tajnej konwencji wojskowej. Wskazywano w niej jako przeciwnika Niemcy i zobowiązywano się do natychmiastowych wspólnych działań, gdyby „wystąpiło niebezpieczeństwo wojny przeciwko jednemu z zainteresowanych krajów”, tj. Francji lub Polski. Konwencja opisała dokładnie współpracę wojskową obu krajów, a Polska zobowiązała do utrzymywania dużej armii (30 dywizji piechoty, 9 brygad kawalerii), do stworzenia przemysłu obronnego i opracowania planów wspólnych działań w przypadku wojny. W oparciu o te zapisy w maju 1939 r. dowództwa wojskowe Polski i Francji uzgodniły harmonogram działań w razie wybuchu wojny z Niemcami. W protokole podpisanym przez szefa Sztabu Generalnego Francuskiej Obrony Narodowej gen. Gamelin i ministra spraw wojskowych gen. Kasprzyckiego, przedstawiciela Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych Polski ustalono:
Polskie wojsko miało wytrwać w obronie do decydującej dla losów wojny ofensywy sojusznika. Władze RP miały więc prawo uważać, że dysponują wartościowym układem sojuszniczym, a polskie dowództwo przygotowało plany wspólnych działań z sojusznikami. Drugim potężnym sojusznikiem Polski w 1939 r. było ówczesne supermocarstwo imperium brytyjskie. W dwa dni po podpisaniu paktu Ribbentrop-Mołotow, 25 sierpnia 1939, Polska zawarła układ o wzajemnej pomocy z Anglią. Strony układu zobowiązywały się do udzielenia sobie natychmiastowej pomocy w razie agresji innego państwa. W tajnym protokole do układu precyzowano, że agresorem mogą być Niemcy. Ustalono, że wspólne działania stron mają zagwarantować bezpieczeństwo także Belgii, Holandii, Litwie, Łotwie i Estonii. Określono też relacje z Rumunią, sojuszniczką Polski, której Anglia udzieliła gwarancji bezpieczeństwa. W trakcie rozmów sztabowych wojskowi polscy i brytyjscy dokonali wymiany informacji, w tym o brytyjskiej pomocy dla Francji i ustalili formy współdziałania sił powietrznych obu państw. Porównując treść natowskiego art. 5 z zapisami sojuszniczymi polsko-francuskimi i polsko-brytyjskimi z 1939 r. można stwierdzić, że te drugie cechuje większa konkretność. Trudno w nich dostrzec jakaś „egzotykę”. A mimo to zapowiedzianej ofensywy francuskiej nie było. W dniu 12 września 1939 odbyła się w Abbeville brytyjsko-francuska konferencja, na której zdecydowano o wstrzymaniu ofensywy na Niemcy. Historycy polscy na ogół jednoznacznie oceniają, że sojusznicy tym samym zdradzili Polskę. Po zapoznaniu się ze stenogramami konferencji można jednak wyciągnąć odmienne wnioski. Gen. Gamelin zaproponował, aby planowaną ofensywę wstrzymać na kilka dni. Nie było mowo o zaniechaniu działań. Francuski wojskowy wskazywał, że istnieje konieczność zgromadzenia większej ilości ciężkiej artylerii. Zapewnił, że siły francuskie będą gotowe do ofensywy 21 września. Zaakceptowano propozycje gen. Gamelina. Szef Sztabu Naczelnego Wodza gen. Wacław Stachiewicz wspomina: „W dn. 16 września szef francuskiej misji, gen. Faury oświadczył mi, że wysłał do swych władz raport, w którym stwierdził że sytuacja na froncie naszym ulega poprawie i że o ile będziemy mieli kilka dni czasu na przeprowadzenie wydanych zarządzeń to potrafimy się utrzymać w Małopolscy wschodniej i skupić tam znaczniejsze siły, co stworzy nam nowe możliwości działania. Równocześnie jednak podał mi do wiadomości, że otrzymał zawiadomienie, iż rozpoczęcie ofensywy na zachodzie ulegnie kilkudniowej zwłoce (na 20 dzień mobilizacji tj. 21 września) gdyż przygotowania nie zostały jeszcze zakończone.” (W. Stachiewicz, „Pisma. Tom II, Rok 1939”, Instytut Literacki Paryż 1979, s. 193.) W dniu 17 września 1939 sytuacja uległa radykalnej zmianie. Do Hitlera dołączył Stalin i wojska sowieckie zalały wschodnie tereny Polski uniemożliwiając Polakom walkę z Niemcami. Nie ustalimy, czy 21 września Polska doczekałby się ofensywy sojuszników na zachodzie. Można jednak zastanawiać się, co należało zrobić, aby wypadki potoczyły się inaczej. Stalin dążył do wybuchu wojny w Europie. Miała to jednak być wojna między „imperialistami”. Związek Sowiecki zamierzał wkroczyć do działań dopiero po wykrwawieniu się walczących stron, aby skomunizować jak największą część spustoszonego wojną kontynentu. Stalin był bardzo nieufny podejrzewając Zachód, że chce wciągnąć go do wojny i zniszczyć ZSRR. Ale chciał też likwidacji Polski i liczył na zdobycze terytorialne dzięki sojuszowi z Hitlerem. Obawiał się jednak, że w razie szybkiej przegranej Hitlera spadnie na Sowiety odwetowe uderzenie z zachodu. Obserwował uważnie bieg wypadków. Charakterystyczne, że nie zdecydował się na uruchomienie działań przeciwko Polsce w pierwszym ustalonym terminie, w nocy z 12 na 13 września 1939. Nie był pewien, czy Hitler wygrywa. Pierwszą linią obrony NATO od strony wschodniej może być rzeka Odra Gdyby więc polskie dowództwo przyjęło wariant obrony stacjonarny (tzw. obozy warowne), a nie manewrowy (oddawać teren zyskując czas), to być może efekt byłby lepszy. Taki wariant obrony wymagał jednak innej struktury armii. Powinien był w niej dominować komponent terytorialny (Obrona Narodowa), a nie uderzeniowe wojska operacyjne. W starciu z niemieckimi wojskami pancernymi i motorowymi można było bronić się skutecznie w rejonach zurbanizowanych i trudno dostępnych (lasy, wzniesienia, rzeki). Dobrze przygotowana obrona miast sprawiłaby, że Niemcy nie mogliby ich zająć przez wiele dni (Warszawa broniła się od 8 do 28 września). Tę obronę mogłyby wesprzeć zorganizowane wcześniej i podjęte na szeroką skalę działania nieregularne (partyzanckie) na terenach zajętych przez Niemców. Siły niemieckie ugrzęzłyby w walkach i nie miałyby spektakularnych sukcesów w zajmowaniu polskiego terytorium. A Stalin czekałby na oznaki wyraźnego niemieckiego zwycięstwa. To dawałoby Polsce szanse dotrwania do 21 września. W latach dwudziestych Paryż uważał, że utrzyma Niemcy w ryzach wojskami operacyjnymi. Dlatego oczekiwano od sojuszniczej Polski, że będzie miała przydatne Francji wojska operacyjne. Władze polskie zdając sobie sprawę z wagi sojuszu z Francją w razie konfliktu z Niemcami dały sobie narzucić potrzebny Francuzom model armii. Później Francja zmieniła politykę wobec Niemiec, a Polska pozostała z armią z dominującym komponentem operacyjnym. W efekcie dysponując takimi wojskami polskie dowództwo przygotowało plan działań manewrowych. Tymczasem manewr wykonywany nogami piechurów i koni musiał zawieść w starciu z przeciwnikiem dysponującym silnym lotnictwem i czołgami. To doświadczenie trzeba odnieść do współczesności. Ponownie w Polsce stworzono siły zbrojne pod oczekiwania sojuszników. Znowu uważa się, że sojusznicy zagwarantują Polsce bezpieczeństwo. Ponownie zakłada się, że w obronie Polski wezmą udział wojska sojusznicze. Zanim jednak one dotrą do Polski znowu trzeba będzie samotnie wytrwać w obronie. Na szczęście nie grozi dziś Polsce „nóż w plecy” – sąsiad na zachodzie jest członkiem NATO. Biorąc jednak pod uwagę mizerny polski „potencjał własny” można założyć, że pierwszą linią obrony NATO od strony wschodniej może być rzeka Odra. Czy bezbronność Polski może sprawić, że natowskie gwarancje bezpieczeństwa będą równie egzotyczne jak sojusze z 1939 ? Romuald Szeremietiew Za: Blog Romualda Szeremietiewa ZOB. TAKŻE: |
16 grudnia 2010 Komunistyczne przemówienie obecnego Rzecznika TVP-z bibula.com |
---|
Komunistyczne przemówienie obecnego Rzecznika TVP – Tacy ludzie manipulują dzisiaj umysłami Polaków Aktualizacja: 2010-12-12 7:19 pm Niezależna.pl drukuje fragmenty przemówienia Jacka Snopkiewicza z okazji IX Nadzwyczajnego Zjazdu PZPR, który odbył się w lipcu 1981 r. Autor publikowanych poniżej płomiennych słów jest obecnie dyrektorem Biura Koordynacji Programowej TVP, pełniąc zarazem obowiązki rzecznika TVP. Treść przemówienia Jacka Snopkiewicza podajemy za książką IX Nadzwyczajny Zjazd Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej 14-20 lipca 1981 r. Stenogram z obrad plenarnych (Książka i Wiedza 1983). Być może z genialnych myśli towarzysza Snopkiewicza, który pobiera dziś pensję w TVP, wyciągnie odpowiednie wnioski Donald Tusk i jego Partia. Miłośnikom poetyckich metafor polecamy zaś szczególnie fragment o drzewie. ———————————————————————————– Jacek Snopkiewicz (przemówienie niewygłoszone, złożone do protokołu): Mam za sobą 15 lat pracy w zawodzie dziennikarskim i tyleż lat w działalności partyjnej. Ten związek nie jest dla mnie przypadkowy. Nasza partia i jej poprzedniczki zdobywały zwolenników programem, który określał wartości i cele socjalizmu takie jak sprawiedliwość społeczna, równość wobec prawa, uczciwość, prawda, ideowość. Istotą partyjnego dziennikarstwa jest służba publiczna, przez którą rozumiem informowanie społeczeństwa, jak i rozwijanie w publicystyce tych fundamentalnych dla komunistów wartości i celów. [...] Doświadczenie wielu ostatnich lat dowodzi, że nie sprawdził się system instytucji partyjnego kierowania prasą i propagandą. Nie naprawiły go nigdy żadne posiedzenia plenarne KC, choć nie brakowało na nich słów krytyki. Czas wyciągnąć wnioski z tej sytuacji – należy z grona towarzyszy nowo wybranego Komitetu Centralnego utworzyć stały zespół problemowy kontrolujący działalność prasy i propagandy, zgodność jej działania z linią partii. Podporządkować temu zespołowi Wydział Prasy, Radia i Telewizji. Czas zresztą najwyższy zreformować metody pracy wydziałów i sposób funkcjonowania Komitetu Centralnego. Zespoły problemowe powinny powoływać ekspertów spośród specjalistów. W przypadku zespołów propagandy i prasy powinni to być wybitni dziennikarze partyjni, naukowcy, prasoznawcy, socjologowie, znawcy badań opinii publicznej. Jeśli chcemy lepszej, mądrzejszej i sprawniej działającej partii, to musimy zrobić wszystko, by Komitet Centralny przestał być dekoracją organizacyjną wszelkich poczynań kierownictwa partii i wydziałów, ale by mógł je kontrolować, nakazywać podjęcie zasadnych prac. To przecież bezkarność członków byłego kierownictwa była główną przyczyną kryzysów w partii, źródłem zaś tej bezkarności było uzależnienie od siebie Komitetu Centralnego. Co oznacza moja propozycja? Oznacza ogrom pracy stojącej przed wszystkimi towarzyszami, którzy zostaną wybrani do KC. Ale bez tej pracy my nie wydźwigniemy partii z kryzysu. Będzie ona niczym ten las, w którym tylko jedno drzewo jest ważne, i w dodatku dobrze ukryte. Bo tak się o nas właśnie przez całe lata mówiło, że rządzi nieliczna grupa, dobrze w partii ukryta. A las chronił to jedno drzewo, sam poddany na działanie wiatrów i drwali. Każde drzewo w tym lesie musi być ważne, chcę, by każdy członek partii, a już na pewno każdy członek KC miał głos ważący w sprawie, w której chce się wypowiedzieć. Towarzysze! My nie możemy już sobie pozwolić na następny kryzys. Nie wiem, na ile wiarygodna jest owa liczba obywateli kraju, którzy żywia zaufanie do partii. Nie wierzę przesadnie w ankiety, wierzę w to, co mówią mi ludzie. A mówią oni, że uwierzą w partię pod warunkiem, że ta partia się zmieni. W oczach ludzi zmienia się ona przede wszystkim przez propagandę, przez pryzmat prasy, radia i telewizji. Zwłaszcza telewizji. Więc muszą te środki przekazu przede wszystkim oddawać myśli i opinie społeczeństwa. I rzecz jasna – te opinie kształtować. Zgadzam się ze stwierdzeniem towarzysza Łabęckiego ze Stoczni Gdańskiej, że nie możemy – jako partia – skłócać, dzielić ludzi. Szczególnie odnoszę tę uwagę do środków masowego przekazu, bo aż nadto było przykładów w ostatnich miesiącach jątrzenia, przemilczenia. [...] ——————————————————————————- POCZĄTKI KARIERY Przypomnijmy, że w tekście Lekcja prawdy, opublikowanym 28 kwietnia 1968 r. w piśmie “Walka Młodych”, Snopkiewicz pisał m.in., że członkowie ZMS “muszą znać marksistowską teorię klas i cele imperializmu, wiedzieć, co to jest syjonizm i rasizm, rewizjonizm i faszyzm”. Wskazywał też, skąd mogą tego się dowiedzieć: “Zorganizowanie podczas narady spotkania aktywu ZMS z ministrem Moczarem wyjaśniło wiele spraw związanych z genezą, tłem i przebiegiem wydarzeń marcowych”. Za: niezalezna.pl (" KOMUNISTYCZNE PRZEMÓWIENIE OBECNEGO RZECZNIKA TVP") ZOB. TAKŻE: |
Historycy są zgodni : zagrożenia nie było-wywiad z dr.Piotrem Gontarczyka |
---|
Historycy są zgodni: zagrożenia nie było” – wywiad z dr. Piotrem Gontarczykiem 2010-12-13 W 1981 roku władze PRL trzymały właściwą linię, dysponowały armią, policją i całym aparatem partyjno-państwowym. Sowiecka interwencja nie była potrzebna – mówi w rozmowie z Frondą.pl Piotr Gontarczyk. Fronda.pl: W Polsce ciągle toczy się debata dotycząca wprowadzenia stanu wojennego. Część osób wciąż powtarza tezy o zagrożeniu sowiecką interwencją. Czy w środowisku historyków jest zgoda co do okoliczności wprowadzenia stanu wojennego? Piotr Gontarczyk: Moim zdaniem historycy, którzy zajmują się tym profesjonalnie i w sposób kompetentny, nie mają wątpliwości, że nie było w Polsce zagrożenia sowieckiego. Sytuację z 1981 roku porównuje się z rokiem 1968 oraz 1956. Jednak zarówno na Węgrzech jak i w Czechosłowacji Związek Sowiecki musiał interweniować, ponieważ tam nastąpiła dekompozycja organów kierowniczych. Władza przeprowadzała reformy i chciała coś zmieniać. Tam zmiany szły od góry. W związku z tym interwencja dla ZSRS była niezbędna. W Polsce było inaczej. Tak, PRL-owskie kierownictwo trzymało właściwą linię, dysponowało armią, policją i całym aparatem partyjno-państwowym. Władze PRL mogły więc same zaprowadzić porządek w kraju. Interwencja nie była potrzebna. Taka jest opinia osób, które się tym zajmują. Jednak zawsze znajdą się partyjni historycy, którzy napiszą, że było inaczej. W dzisiejszej „Rzeczpospolitej” pisze Pan, że w 1989 roku komuniści powołali Zespół Programujący, który miał umożliwić władzom PRL uniknięcie rozliczenia z czasów komunistycznych, m.in. stanu wojennego. Na czym polegała jego działalność? Zespół, składający się z przedstawicieli PZPR, MON, MSW i kancelarii ówczesnego prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego, zbierał informacje dotyczące takich wydarzeń, jak strajki okupacyjne czy ataki na mieszkania działaczy partyjnych. Cały aparat bezpieczeństwa był nastawiony na zbieranie informacji, które mogły się przydać w kampanii propagandowej dotyczącej stanu wojennego. Wysyłano w tej spawie telefonogramy po całej Polsce. Trafiłem na takie dokumenty. Niestety, wiele więcej na temat działań tego zespołu nie wiadomo. To były działania w gronie partyjnych? Tak. Aparat partii, państwa komunistycznego przygotowywał sobie argumentację. To się działo w czasie, gdy władzę w Polsce mieli jeszcze komuniści. To miało ich przygotować do obrony przed rozliczaniem ich za czyny sprzed 1989 roku. Dużo więcej jednak na ten temat nie wiadomo. Po zespole programującym pozostały dokumenty. Jednak był to zespół roboczy, on działał w ramach KC PZPR i miał charakter nieformalny. W związku z tym wątpię, byśmy dowiedzieli się więcej na temat działania tego gremium. Czy ten zespół mógł mieć na tyle silne oddziaływanie, żeby zasiać w Polakach wątpliwości dotyczące zagrożenia sowiecką interwencją? Ten zespół nie był nowym krokiem. On był elementem prowadzonej od lat propagandy. Ona trwa od 1981 roku, od chwili wprowadzenia stanu wojennego. On był kolejnym ogniwem, wymyślającym argumenty na rzecz stanu wojennego. One jednak nie były ani pierwsze, ani ostatnie. Te argumenty w przestrzeni publicznej cały czas przecież funkcjonują. Badania opinii publicznej pokazują, że lata propagandy zrobiły swoje – znaczna część społeczeństwa wciąż mówi, że stan wojenny był jeśli nie potrzebny to chociaż konieczny. Jak młodzież podchodzi do kwestii stanu wojennego? Czytałem wyniki badań statystycznych, które mówią, że młodzież jest do stanu wojennego nastawiona zdecydowanie bardziej radykalnie niż starsze pokolenia. Wśród postaw młodzieży jest zdecydowanie większy odsetek potępienia stanu wojennego niż u starszych. To są ludzie wychowani i uczeni na podstawie książek historycznych, nietknięci przez propagandę PRL-owską. To sprawia, że odsetek akceptacji dla wprowadzenia stanu wojennego zdecydowanie spada. Rozmawiał Stanisław Żaryn Za: Fronda.pl (" „Historycy są zgodni: zagrożenia nie było”") ZOB. TAKŻE:
|
40 lat od grudniowej masakry-z bibula.com |
---|
40 lat od grudniowej masakry Aktualizacja: 2010-12-14 11:25 pm W grudniu 1970 roku władze PRL wykorzystały milicję i wojsko do mordowania robotników protestujących przeciwko podwyżkom cen żywności. Zginęło ponad 40 osób. Dziś mija 40. rocznica jednego z najbardziej krwawych momentów w powojennej historii Polski. Na robotników, protestujących przeciwko drastycznym podwyżkom cen żywności, władza wysłała wojsko i milicję. W przeciągu kilku dni walk ulicznych zabitych zostało ponad 40 osób. Wszystko zaczęło się w piątek 11 grudnia 1970 roku. Wprowadzono wtedy drastyczną podwyżkę cen na podstawowe produkty żywnościowe. Następnego dnia w radiu i telewizji ukazał się specjalny komunikat w tej sprawie. W poniedziałek doszło do pierwszych protestów. Na ulicę wyszli stoczniowcy z Gdańska. Po południu doszło do pierwszych starć milicji z robotnikami. 15 grudnia wielotysięczna demonstracja w Gdańsku zgromadziła się przed gmachem miejscowego Komitetu Wojewódzkiego PZPR i komendy miejskiej MO. W czasie starć wojsko i milicja po raz pierwszy użyły broni palnej. Robotnicy zdobyli i podpalili gmach KW, symbol władzy komunistycznej. W odpowiedzi władze skierowały do miasta czołgi. Do protestów dołączały kolejne zakłady z całego Wybrzeża. Zastrajkowały zakłady pracy w Gdyni i Szczecinie. Na ulicę wyszli ludzie w Elblągu, Słupsku, Krakowie i innych miastach. Najtragiczniejszym dniem strajków był 17 grudnia, nazwany Czarnym Czwartkiem. Wczesnym rankiem wojsko ostrzelało robotników, którzy szli do pracy na poranną zmianę. Zginęło 11 osób. Przez cały dzień w mieście trwały walki uliczne. Nad miastem krążyły helikoptery, z których strzelano do ludzi i zrzucano pojemniki z gazem łzawiącym. W kolejnych godzinach zginęło kolejnych 7 osób. Tego samego dnia w Szczecinie zabito 13 robotników. Według oficjalnych danych w protestach w grudniu 1970 roku zginęło 45 osób, a 1165 zostało rannych. Do pacyfikacji robotniczych demonstracji użyto 27 tysięcy żołnierzy, 550 czołgów, 750 transporterów opancerzonych, 108 samolotów i śmigłowców oraz 40 łodzi patrolowych Marynarki Wojennej. Wystrzelono prawie 80 tysięcy sztuk pojemników z gazem. Przez wiele lat komunistyczne władze ukrywały prawdziwą liczbę ofiar, a cenzura blokowała informacje o grudniowej masakrze. Dopiero Sierpień 1980 i powstanie “Solidarności” pozwoliły głośniej mówić o grudniowej tragedii. W grudniu 1980 dzięki staraniom robotników powstał Pomnik Poległych Stoczniowców. Pamięć o Grudniu przetrwała, jednak wciąż niejasne pozostają okoliczności wydania rozkazu strzelania do robotników. Proces w tej sprawie trwa od 14 lat. Polskieradio.pl/Fronda.pl/RWW Za: konserwatyzm.pl ZOB. TAKŻE: |
Jaruzelskiego obciąża długa lista zarzutów-z bibula.com | |
---|---|
Z dr. hab. Janem Żarynem, historykiem i sygnatariuszem apelu “Razem 13 grudnia”, rozmawia Maciej Walaszczyk Jak doszło do tego, że w 2010 roku obserwujemy – za sprawą rządzących – próby rehabilitacji Wojciecha Jaruzelskiego? Kto odpowiada za zrównanie ofiar reżimu komunistycznego z katami, opozycjonistów z partyjnymi aparatczykami w ostatnich 20 latach? Jak się jednak okazało, możliwości budowy suwerennego i niepodległego państwa były wtedy większe niż przedstawiano opinii publicznej. Wojciech Jaruzelski przy każdej okazji pisze listy otwarte, komentuje dyskusje wokół własnej osoby i kreuje się wręcz na współtwórcę niepodległej Polski, odwołując się właśnie do tej współpracy z czasów ugody Okrągłego Stołu i rządu Mazowieckiego. Jak należy to odczytywać? Jak długo będzie funkcjonowała ta zależność? Co najbardziej obciąża Wojciecha Jaruzelskiego? W czym ta służalczość się jeszcze przejawiała? Jako historyk powiedział Pan wprost: Jaruzelski jest współodpowiedzialny za tę zbrodnię. Tymczasem sąd nie potrafi wskazać i osądzić winnych. Pikieta pod domem Jaruzelskiego odbywa się zawsze w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Jaka jest historyczna odpowiedzialność Jaruzelskiego za zdławienie i właściwie bezpowrotne zabicie ruchu “Solidarności” jako ogólnonarodowego fenomenu? Jaka zatem była zależność Jaruzelskiego wobec Związku Sowieckiego, nawet na tle innych pierwszych sekretarzy PZPR? Dziękuję za rozmowę. Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 14 grudnia, Nr 291 (3917) ZOB. TAKŻE:
|
13 grudnia 2010 |
---|
W 29. ROCZNICĘ STANU WOJENNEGO Zbigniew Stefanik, pis.org.pl, 13-12-2010 08:28 fot. Piotr VaGla Waglowski, http://www.vagla.pl W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku na terytorium całej Polski został wprowadzony stan wojenny. Gen. Wojciech Jaruzelski wypowiedział wojnę polskiemu narodowi. Zostały zawieszone wszystkie prawa obywatelskie, a działalność opozycji demokratycznej została zdelegalizowana. Na ulicach pojawiło się wojsko w czołgach i pojazdach opancerzonych. Nie działały telefony i poczta. Polskie społeczeństwo zostało przez generała Jaruzelskiego odcięte od świata. Jedynym sposobem uzyskania informacji o tym, co się dzieje w Polsce, było Radio Wolna Europa, które zresztą było bezwzględnie zwalczane przez władze PRL, a za sam odbiór tej stacji radiowej groziły surowe represje. <IFRAME id=overbbtBubble280ifr style="DISPLAY: none" name=overbbtBubble280ifr marginWidth=0 marginHeight=0 src="http://cdn.code.new.smartcontext.pl/app/html/overWordLayer.html#att=4&atd=887;8282842918105248064;8102254158803645891;1575;4687;119460;4229;5972116345640509487;180;1;6;451295979&bbMainDomain=new.smartcontext.pl&kwh=uzna%C4%87&kwl=UZNA%C4%86&curl=http%3A%2F%2Fwww.dbschenker.com%2Fpl%2Fftl" frameBorder=0 scrolling=no allowTransparency url="http://cdn.code.new.smartcontext.pl/app/html/overWordLayer.html#att=4&atd=887;8282842918105248064;8102254158803645891;1575;4687;119460;4229;5972116345640509487;180;1;6;451295979&bbMainDomain=new.smartcontext.pl&kwh=uzna%C4%87&kwl=UZNA%C4%86&curl=http%3A%2F%2Fwww.dbschenker.com%2Fpl%2Fftl"></IFRAME> stanu wojennego za „mniejsze zło”. <IFRAME id=overbbtBubble563ifr style="DISPLAY: none" name=overbbtBubble563ifr marginWidth=0 marginHeight=0 src="http://cdn.code.new.smartcontext.pl/app/html/overWordLayer.html#att=4&atd=887;8282842918105248064;8102254158803645891;1627;2877;123592;4346;3107742944171122564;30;1;6;1892598725&bbMainDomain=new.smartcontext.pl&kwh=ekonomiczne&kwl=EKONOMICZNY&curl=http%3A%2F%2Fgde-default.hit.gemius.pl%2Fhitredir%2Fid%3DokuQ_zepo0H2_o4wi0zjYbS4fSVWlqOvWIF8bo08VSv.07%2Fstparam%3Dphlhfumogt%2Furl%3Dhttp%3A%2F%2Ffirmy.pekao.com.pl%2F%3Futm_source%3Dsem%26utm_medium%3Dadwords%26utm_term%3Dcpc%26utm_content%3Dsem_adwords_cpc_szybkiekredyty%26utm_campaign%3Dpekao_sme_pakiet_moj_biznes" frameBorder=0 scrolling=no allowTransparency url="http://cdn.code.new.smartcontext.pl/app/html/overWordLayer.html#att=4&atd=887;8282842918105248064;8102254158803645891;1627;2877;123592;4346;3107742944171122564;30;1;6;1892598725&bbMainDomain=new.smartcontext.pl&kwh=ekonomiczne&kwl=EKONOMICZNY&curl=http%3A%2F%2Fgde-default.hit.gemius.pl%2Fhitredir%2Fid%3DokuQ_zepo0H2_o4wi0zjYbS4fSVWlqOvWIF8bo08VSv.07%2Fstparam%3Dphlhfumogt%2Furl%3Dhttp%3A%2F%2Ffirmy.pekao.com.pl%2F%3Futm_source%3Dsem%26utm_medium%3Dadwords%26utm_term%3Dcpc%26utm_content%3Dsem_adwords_cpc_szybkiekredyty%26utm_campaign%3Dpekao_sme_pakiet_moj_biznes"></IFRAME> , z którymi Polska musiała walczyć przez długie lata. Co więcej, zmilitaryzowanie państwa nie przyniosło oczekiwanych przez gen. Jaruzelskiego skutków gospodarczych. Stan zaopatrzenia w produkty żywnościowe pogorszył się jeszcze, a ogólna produkcja polska nieustannie spadała przez cały okres <IFRAME id=overbbtBubble600ifr style="DISPLAY: none" name=overbbtBubble600ifr marginWidth=0 marginHeight=0 src="http://cdn.code.new.smartcontext.pl/app/html/overWordLayer.html#att=4&atd=887;8282842918105248064;8102254158803645891;1624;1939;123246;4338;4196947639872162948;150;1;6;1245302176&bbMainDomain=new.smartcontext.pl&kwh=okres&kwl=OKRES&curl=http%3A%2F%2Fdelivery.way2traffic.com%2Fclick.php%3Fpc%3D201%26bn%3D2391" frameBorder=0 scrolling=no allowTransparency url="http://cdn.code.new.smartcontext.pl/app/html/overWordLayer.html#att=4&atd=887;8282842918105248064;8102254158803645891;1624;1939;123246;4338;4196947639872162948;150;1;6;1245302176&bbMainDomain=new.smartcontext.pl&kwh=okres&kwl=OKRES&curl=http%3A%2F%2Fdelivery.way2traffic.com%2Fclick.php%3Fpc%3D201%26bn%3D2391"></IFRAME> lat osiemdziesiątych. <IFRAME id=overbbtBubble643ifr style="DISPLAY: none" name=overbbtBubble643ifr marginWidth=0 marginHeight=0 src="http://cdn.code.new.smartcontext.pl/app/html/overWordLayer.html#att=4&atd=887;8282842918105248064;8102254158803645891;1600;4284;124385;4279;654183461601706711;250;1;6;3592386655&bbMainDomain=new.smartcontext.pl&kwh=przysz%C5%82o%C5%9Bci&kwl=PRZYSZ%C5%81O%C5%9A%C4%86&curl=http%3A%2F%2Fgde-default.hit.gemius.pl%2Fhitredir%2Fid%3D1v2Q1GLYY08kmBmvt4tpLuWjLa.pQg_UJK9NMh3BXNv.j7%2Fstparam%3Dopckgjiglw%2Furl%3Dwww.ofe.pl" frameBorder=0 scrolling=no allowTransparency url="http://cdn.code.new.smartcontext.pl/app/html/overWordLayer.html#att=4&atd=887;8282842918105248064;8102254158803645891;1600;4284;124385;4279;654183461601706711;250;1;6;3592386655&bbMainDomain=new.smartcontext.pl&kwh=przysz%C5%82o%C5%9Bci&kwl=PRZYSZ%C5%81O%C5%9A%C4%86&curl=http%3A%2F%2Fgde-default.hit.gemius.pl%2Fhitredir%2Fid%3D1v2Q1GLYY08kmBmvt4tpLuWjLa.pQg_UJK9NMh3BXNv.j7%2Fstparam%3Dopckgjiglw%2Furl%3Dwww.ofe.pl"></IFRAME> . Czy wówczas ktoś, kto nie należał do PZPR, mógł liczyć na jakiekolwiek perspektywy dla siebie i swoich najbliższych w PRL? |
06 grudnia 2010 Przemilczane zbrodnie na Polakach -prof.Jerzy Robert Nowak-z bibula.com |
|
---|---|
Przemilczane zbrodnie na Polakach – prof. Jerzy Robert Nowak Aktualizacja: 2010-12-6 12:19 pm Zanim przejdę do szczegółowego opisu konkretnych zbrodni popełnionych po wojnie przez zbolszewizowanych Żydów, a zwłaszcza Żydów-ubeków, na Polakach, muszę szerzej ustosunkować się do różnych kłamliwych stwierdzeń próbujących zaciemnić prawdziwy obraz roli żydowskich komunistów w stalinizacji Polski. Im dalej od czasów stalinizmu, tym uporczywsze są próby wybielania zbrodni żydowskich ubeków, pomniejszania rozmiarów ich roli w katowaniu i mordowaniu polskich patriotów, drastycznego zaniżania liczby ubeków żydowskiego pochodzenia. Swoisty rekord pod tym względem pobił rok temu ambasador Izraela w Warszawie Szewach Weiss, publicznie głosząc absurdalne nieprawdy o zaledwie kilku komunistycznych funkcjonariuszach żydowskiego pochodzenia w Polsce. Nieźle wtórował mu osławiony oszczerca Polaków zza Oceanu – Jan Tomasz Gross, pisząc o rzekomo zaledwie “kilku tuzinach” Żydów-ubeków w Polsce, czyli “drobiażdżku bez znaczenia”, jak to filuternie określił. W rzeczywistości zaś mieliśmy jednoznaczną dominację żydowskiego pochodzenia zbrodniarzy komunistycznych na kluczowych pozycjach ubeckiego syndykatu zbrodni w dobie stalinizmu. Począwszy od faktycznego nadzorcy całego aparatu terroru, niszczącego tysiące polskich patriotów – Jakuba Bermana, przez lata członka Biura Politycznego KC PPR, a później KC PZPR, odpowiedzialnego za nadzór nad bezpieką. Był to najbardziej niebezpieczny dla Polaków “morderca zza biurka”, faktycznie zbrodniarz numer jeden, którego nigdy nie ukarano za jego zbrodnie na Polakach. Przypomnijmy, że nawet tak skrajna tropicielka rzekomego “antysemityzmu” w Polsce jak Alina Grabowska przypomniała w swoim czasie na łamach paryskiej “Kultury” (grudzień 1969 roku), iż: “W pierwszych latach powojennych (a nawet i później) znakomitą, niestety, większość pracowników UB stanowili Żydzi”. Nie było chyba żadnej haniebnej zbrodni na polskich bohaterach w dobie stalinizmu w Polsce, gdzie w tle nie kryłyby się cienie jakichś żydowskich katów. Obok dominacji żydowskich komunistów w UB trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedno zjawisko, zbyt często pomijane w książkach o ówczesnej historii. Otóż nie było chyba żadnej takiej haniebnej zbrodni na polskich bohaterach, na najszlachetniejszych polskich patriotach w dobie stalinizmu w Polsce, gdzie w tle nie kryłyby się cienie jakichś żydowskich katów. Od Bermana, Różańskiego, Fajgina, Brystygierowej, Romkowskiego, Światły, po Morela, Wolińską, Gurowską i Stefana Michnika. By przypomnieć choćby najskrajniejsze i najtrudniejsze do wyjaśnienia zbrodnie: na bohaterskim generale “Nilu” – Fieldorfie, słynnym “Anodzie” z “Zośki i Parasola” A. Kamińskiego czy westterplatczyku majorze Mieczysławie Słabym, lekarzu z Westerplatte. Aby zrozumieć, jak absurdalne i nie mające niczego wspólnego z obiektywną prawdą historyczną są wszelkie próby wybielania roli zbolszewizowanych Żydów w UB, wystarczy po prostu przyjrzeć się dokładnie czołowym postaciom dominującym w stalinowskim Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, czyli faktycznym syndykacie zbrodni w ówczesnej Polsce. Okaże się wówczas, że wszyscy czołowi prominenci MBP (poza jednym ministrem figurantem – Stanisławem Radkiewiczem) byli pochodzenia żydowskiego (por. szerzej mój tomik “Zbrodnie UB”, “Biblioteka książek niepoprawnych politycznie”, wyd. MaRoN, Warszawa 2001, s. 5-25). Działo się tak nieprzypadkowo, lecz zgodnie z zasadą Stalina: “dziel i rządź”, wykorzystującą ludzi z mniejszości narodowych w Rosji i innych krajach ujarzmionych przez ZSRS do tym lepszego podporządkowywania narodów w nich zamieszkujących, zniszczenia ich uczuć narodowych i religii, które wyznawali. Do tego zaś najlepiej nadawali się ludzie jak najdalsi od patriotyzmu polskiego, węgierskiego, rumuńskiego, czeskiego czy litewskiego, a także od religii chrześcijańskiej, a więc komuniści żydowscy. Fakty są uparte w tym względzie. Katowano głównie Polaków Wybielaczom roli Żydów w UB i generalnie w stalinowskiej władzy oraz popełnionych przez nich zbrodni warto przypomnieć jednobrzmiące świadectwa na ten temat osób z jakże różnych środowisk intelektualnych od Marii Dąbrowskiej, Bohdana Cywińskiego i ojca Józefa M. Bocheńskiego po Stefana Kisielewskiego i Czesława Miłosza. Najwybitniejsza chyba pisarka tego okresu, Maria Dąbrowska, w zapiskach w swym dzienniku pisała pod datą 17 czerwca 1947 roku: “UB, sądownictwo są całkowicie w ręku Żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden Żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków”. Bardzo podobne w swej wymowie były zapiski Stefana Kisielewskiego. W dzienniku pod datą 18 października 1968 roku Kisielewski pisał: “Dwadzieścia lat temu powiedziałem Ważykowi, że to, co robią Żydzi, zemści się na nich srodze. Wprowadzili do Polski komunizm w okresie stalinowskim, kiedy mało kto chciał się tego podjąć z gojów”. Niewiele później, 4 listopada 1968 r., Kisielewski zapisał w swym dzienniku: “Po wojnie grupa przybyłych z Rosji Żydów-komunistów (Żydzi zawsze kochali komunizm) otrzymała pełnię władzy w UB, sądownictwie, wojsku, dlatego że komunistów nie-Żydów prawie tu nie było, a jeśli byli, to Rosja się ich bała. Ci Żydzi robili terror, jak im Stalin kazał”. Z kolei Bohdan Cywiński tak oceniał rolę Żydów w stalinizacji Polski na łamach podziemnego periodyku “Głos” w kwietniu 1985 roku: “Fakty manifestacyjnego popierania władzy komunistycznej zaraz po wojnie, wyjątkowe nagromadzenie osób pochodzenia żydowskiego w aparacie władzy, a zwłaszcza w najbardziej znienawidzonych społecznie resortach bezpieczeństwa i propagandy oraz mnogość przykładów szczególnej ich wrogości wobec przejawów polskiego szacunku dla narodowej tradycji – wszystko to w jakiejś mierze pozostało w świadomości starszych pokoleń, powodując zrozumiałe urazy”. W pierwszym odcinku tego cyklu przypominałem już wypowiedź innego intelektualisty katolickiego – ojca Józefa M. Bocheńskiego na łamach paryskiej “Kultury” (nr 7-8 z 1986 r.) akcentującą rolę Żydów kierujących komunistyczną policją bezpieczeństwa za wymordowanych przez tę policję “bardzo wielu spośród najlepszych Polaków”. I wreszcie świadectwo noblisty Czesława Miłosza, tym wymowniejsze, że chodzi o intelektualistę znanego ze skrajnie prożydowskiej postawy. Otóż właśnie Miłosz stwierdził w niemal zupełnie nieznanym w Polsce (poza moimi tekstami) wywiadzie dla wydawanego w Stanach Zjednoczonych czasopisma “Tikkun” (nr 2 z 1987 roku), mówiąc o żydowskich komunistach: “Oni zajęli wszystkie czołowe pozycje w Polsce i również w bardzo okrutnej policji bezpieczeństwa, ponieważ oni byli po prostu bardziej godni zaufania niż miejscowa ludność” [podkr. - J.R.N.]. W tym stwierdzeniu Miłosz nieco przesadził i ktoś mało poinformowany mógłby go nawet oskarżyć o antysemityzm. Żydzi nie zajęli jednak wszystkich co do jednego stanowisk na szczytach partii i w bezpiece. Parę ważnych stanowisk zostawili, były tam nie-żydowskie wyjątki, jak choćby Bierut czy Radkiewicz (żonaty z żydowską komunistką), ale obaj grali raczej rolę figurantów. Generalnie jednak Miłosz celnie określił wyjątkową, dominującą rolę komunistów żydowskiego pochodzenia w stalinizacji Polski. Z rękami umaczanymi po łokcie we krwi Wybielaczom roli Żydów w UB i w stalinizacji Polski warto przypomnieć również prawdziwie uczciwe i obiektywne świadectwa Polaków żydowskiego pochodzenia lub polskich Żydów na ten temat. Andrzej Wróblewski, wybitny krytyk teatralny żydowskiego pochodzenia, w książce “Być Żydem”, Warszawa 1993 r., s. 181, pisał: “Proporcjonalnie więcej było Żydów wśród katów niż ofiar”. W innym miejscu swej książki Wróblewski ubolewał, że w 1968 roku pod płaszczykiem dotkniętej godności wyjeżdżali z kraju Żydzi, którzy służyli w UB, “byli sędziami czy prokuratorami z rękami umaczanymi po łokcie we krwi” [podkr. J.R.N.]. Najwybitniejszy chyba polski twórca pochodzenia żydowskiego, który zadebiutował po wojnie, Leopold Tyrmand, tak pisał w 1972 roku w swej wciąż świadomie przemilczanej w Polsce książce “Cywilizacja komunizmu”: “Amerykańskie uniwersytety przygarniają dziś Żydów, którzy przez prawie 25 lat swych służb w policjach politycznych Europy Wschodniej ciężko prześladowali ludzi – w tym także innych Żydów – walczących o prawo do niezawisłości sumienia. (…) Ludzie ci nie mają moralnego prawa do obrony przede wszystkim jako niestrudzeni architekci tej rzeczywistości, w której po 25 latach dojść mogło do tak karykaturalnych zwyrodnień myśli i pojęć, jako inżynierowie tej struktury, w której monstrualne kłamstwo tak łatwo jest uczynić prawem życia. Trudno jest zapomnieć ich fanatyczną wiarę w zło, jaką głosili w komunistycznych gazetach, książkach, artykułach, filmach” (L. Tyrmand: “Cywilizacja komunizmu”, Londyn 1972, s. 220-221). Zaciskali pętlę na szyjach narodów W innym miejscu swej książki Tyrmand przypomniał z goryczą, w jak wielkim stopniu działacze komunistyczni pochodzenia żydowskiego stali się nieocenionym wprost narzędziem dla Sowietów w ich terrorze zmierzającym do trwałego ujarzmienia Europy Środkowej. Jak pisał Tyrmand: “Gdy Armia Czerwona przystępowała do sowietyzowania Europy Wschodniej na czele czechosłowackiej ekipy partyjnej stał Żyd [R. Slansky - sekretarz generalny partii komunistycznej - J.R.N.], Węgry kneblował Żyd [M. Rakosi - J.R.N.], w Rumunii rządziła Żydówka [A. Pauker - J.R.N.], a Polska miała u władzy figuranta – Polaka, za którym na węzłowych pozycjach stali żydowscy komuniści, wypełniający z fanatycznym oddaniem najbezwzględniejsze rozkazy Kremla. Za przywódcami zaś stały lojalne szeregi komunistów żydowskiego pochodzenia, którzy jedynie byli w stanie uruchomić gospodarkę i administrację w Polsce, Rumunii, na Węgrzech, czyli w krajach drobnomieszczańskich, w których antykomunizm był rodzajem ogólnonarodowej religii. O czym Stalin wiedział. Wiedział, że tylko fanatycznie oddani komunizmowi Żydzi mogą zrobić dlań tę wstępną i niezbyt czystą robotę, co było częścią nr 1 planu. Z nadgorliwym zapałem rzucili się [Żydzi - J.R.N.] do sowietyzowania wschodnioeuropejskich społeczeństw, do budowania socjalizmu, do zacieśniania komunistycznej pętli na szyjach narodów starych [podkr. J.R.N.], odpornych na przemoc i doświadczonych w walce o polityczną niepodległość. Swym zelanctwem przekreślili największą szansę, jaką mieli Żydzi na tych terenach od średniowiecza (…) eksponowany serwilizm Żydów-komunistów w służbie sowieckiego imperializmu sprawiał wrażenie samobójczego obłędu”. Przypomnijmy jeszcze parę obiektywnych świadectw osób wywodzących się ze środowisk żydowskich. Wybitny twórca polski pochodzenia żydowskiego Marian Brandys zapisał w swym “Dzienniku 1976-1977″ (Warszawa 1996, s. 233, 244): “Żydzi, którzy pozostali, weszli niemal w całości do nowej klasy rządzącej (…) Żydzi garnęli się do władzy jak ćmy do ognia”. Słynny żydowski partyzant, później zakonnik, ojciec Daniel Rufeisen stwierdził: “I jeszcze do tego po wojnie Żydzi źle przysłużyli się sprawom Polski” (cyt. za A. Tuszyńska: “Kilka portretów z Polską w tle”, Gdańsk 1993, s. 138). Żydowska lekarka A. Blady Szwajgier tak po latach zwierzała się w rozmowie z Anką Grupińską: “Proszę nie zapominać, jaka była rola Żydów w Polsce w okresie powojennym. Kiedy dziś rozlicza się zbrodnie stalinizmu… A nie mogę powiedzieć, żeby tam Żydów nie było (…) Niech pani pamięta, że większość tych Żydów, którzy wrócili po wojnie z Rosji, zajęła natychmiast najlepsze stanowiska (…) Łatwiej było Żydowi o to stanowisko niż Polakowi. Bardzo to mądra polityka Stalina (…) Żydom bardziej wierzono niż Polakom (…) Ja myślę, że Polacy po wojnie, wielu z nich przeżyło potworny koszmar. I niestety, utożsamiane to jest z Żydami (…) Ta ojczyzna była niedobra nie tylko dla Żydów, prawda? Zresztą po wojnie była najmniej niedobra dla Żydów” (A. Grupińska: “Ciągle po kole. Rozmowy z żołnierzami getta warszawskiego”, Warszawa 2000, s. 184, 186). Jak mordowano Polaków Przypomnijmy tu również, jak oceniał rolę Żydów w polskiej bezpiece świetnie znający problematykę stosunków polsko-żydowskich po 1944 roku żydowski publicysta z USA John Sack. W książce wydanej również w polskim przekładzie w latach 90. w Gliwicach, lecz starannie przemilczanej w najbardziej wpływowych mass mediach, Sack opisał zbrodnie Salomona Morela i współdziałających z nim żydowskich ubeków na setkach niewinnych więźniów, zgromadzonych w obozie w Świętochłowicach w 1945 roku. Sack pisał tam m.in. (polski przekład s. 96): “(…) dlaczego więc Stalin był stronniczy wobec Żydów (…) Z jego rozkazu pewien Żyd, którego ojciec zginął w Treblince, miał zostać szefem Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, a szefami wszystkich jego departamentów mieli także zostać Żydzi, aczkolwiek od tego momentu ich nazwiska nie miały być żydowskie, tylko takie jak ‘generał Romkowski’ albo ‘pułkownik Różański’. Z czasem ci ludzie wyznaczyli wszystkich dowódców bezpieczeństwa w Polsce”. W innym miejscu tej samej książki (s. 228-229) John Sack pisał: “W miejscach takich jak Gliwice, Polacy stawali przy więziennych ścianach, a ludzie z Wydziału Wykonawczego przywiązywali ich do wielkich, żelaznych pierścieni, mówili: – Gotów! – Cel! Pal! – zabijali ich i ostrzegali polskich strażników – Trzymajcie język za zębami! – Strażnicy, jako Polacy nie byli tym zachwyceni, ale Jakubowie, Józefowie i Pinkowie z wyższych szczebli Urzędu, pozostali wierni Stalinowi, ponieważ uważali się za Żydów, nie zaś polskich patriotów (…) [podkr. J.R.N.]. Warto zapamiętać to stwierdzenie znakomitego żydowskiego autora z USA, akcentującego, że żydowscy mordercy ubeccy zabijający Polaków wcale nie tracili żydowskiej tożsamości narodowej po zostaniu komunistami, lecz dalej uważali się za Żydów. Godna uwagi jest również ocena jednego z czołowych intelektualistów żydowskiego pochodzenia na emigracji – Zygmunta Hertza, współzałożyciela Instytutu Literackiego w Paryżu. Znany skądinąd ze skłonności do idealizowania Żydów i ostrego dokładania przy różnych okazjach Polakom jako “Polaczyskom”, Hertz zdobył się jednak na bardziej obiektywną refleksję na tle wydarzeń marcowych z 1968 roku. Refleksję, na którą na pewno nie byłoby stać ani Adama Michnika, ani Dawida Warszawskiego, ani Władysława Bartoszewskiego, et consortes. Otóż właśnie wówczas, 26 marca 1968 roku, Z. Hertz tak pisał w liście do Czesława Miłosza: “Antysemityzm wypuścił nie tylko nowe liście, ale zakwitł różą. I ja się też nie dziwię. Żydzi grali od początku głupio – po cóż był ten run na UB i posady [podkr. - J.R.N.]. Jakaż niegodność w tym narodzie. Przykro mi to stwierdzić, ale dali antysemitom znakomitą broń do ręki” (cyt. za: Z. Hertz: “Listy do Czesława Miłosza 1952-1979″, Warszawa, s. 286). Różański – “Polak”, Mickiewicz – “Żyd” Od lat ulubioną metodą negowania odpowiedzialności Żydów za zbrodnie stalinizmu w Polsce stała się formuła głosząca, że Żyd-komunista i ubek jakimś dziwnym sposobem przestawał być Żydem, bo przechodząc na komunizm, wyrzekał się religii żydowskiej. Co ciekawsze, głównymi głosicielami tego typu teorii są najczęściej osoby skłonne równocześnie do najskrajniejszych oskarżeń na temat rzekomych zbrodni “polskiego antysemityzmu” wobec Żydów, ba, doszukiwania się ich rzekomego chrześcijańskiego rodowodu. Absurdy dowodzeń, głoszących, że Żyd, stając się komunistą i ubekiem, momentalnie przestaje być Żydem, można by było obalać na rozlicznych przykładach. Jak na przykład wytłumaczyć to, że tak liczni Żydzi, byli ubecy i KGB-owcy, po straceniu szans na “twórcze” rozwijanie swego bezpieczniackiego zawodu w Polsce czy w Rosji, tak gromadnie pośpieszyli do Izraela. Czy to wraz z utratą bezpieczniackich synekur nagle niespodziewanie budziła się w nich dopiero żydowskość. Przypomnę, że znany izraelski pisarz Amos Oz mówił w wywiadzie dla “Wprost” 2 października 1994 r., że Izrael stał się schronieniem dla co najmniej 20 tysięcy byłych oficerów KGB. Czy to tylko przypadkiem w Izraelu znaleźli schronienie tacy niegdyś zbrodniczy ubecy jak Salomon Morel?! I dlaczego Izrael nie chce wydać Polsce tego rzekomo nie Żyda, bo ubeka i komunistę, Polsce, która ściga go międzynarodowym listem gończym za ludobójstwo? A jak wytłumaczyć to, że najkrwawsi nawet żydowscy zbrodniarze z bezpieki życzyli sobie przed śmiercią żydowskiego pogrzebu religijnego? Tak było w przypadku okrutnego nadrządcy węgierskiej bezpieki w Biurze Politycznym KC WPP – “węgierskiego Bermana” – Mihaya Farkasa. I tak było w przypadku jednego z najokrutniejszych katów Polaków Jacka Różańskiego (Goldberga) – wspomniał o tym prof. Andrzej Paczkowski. W przypadku Różańskiego (Goldberga) miało więc miejsce ciągłe zmienianie przynależności narodowej: najpierw Żyd, potem jako komunista i ubek – już rzekomo nie-Żyd i wreszcie na łożu śmierci – znowu najprawdziwszy Żyd. Swoją drogą ciekawa jest metoda, z jaką niektórzy żydowscy szowiniści próbują się zapierać żydowskości zbrodniarzy typu Różańskiego, Bermana czy Morela, a równocześnie tym skwapliwiej przywłaszczać na rzecz żydowskości różnych wielkich Polaków typu Adama Mickiewicza. Przez wiele lat autorzy żydowscy od Adama Sandauera po Henryka Grynberga atakowali jako rzekomych “antysemitów” wszystkich polskich badaczy przeczących rzekomej “żydowskości” Mickiewicza jako “antysemitów”. Aż nagle cała bajda prysła jak bańka mydlana. Białoruski uczony znalazł dokumenty na temat rodowodu matki Mickiewicza, wywodzącej się z polskiej rodziny szlacheckiej, znanej na Nowogródczyźnie już na początkach XVII wieku. Pytam, kiedy pan H. Grynberg zdobędzie się na przeproszenie polskich mickiewiczologów, których z taką łatwością oskarżał jako antysemitów, bo negowali kłamstwa o pochodzeniu naszego wieszcza? Dawni ubecy oskarżają Polaków Ciągle za mało znana jest niezwykle szkodliwa rola, jaką odegrali emigrujący na Zachód po 1956 roku lub w kolejnej fali po marcu 1968 roku byli żydowscy ubecy. Wszędzie, gdzie przybywali, do USA, Izraela, Szwecji czy Danii, starali się upowszechniać jak najgorsze opinie o Polsce i Polakach. Przede wszystkim starali się “odegrać” na Polakach za utratę w czasie postalinowskiej “odwilży” intratnych posad piastowanych przez lata w stalinowskim aparacie władzy. Wskazał na to w jednym z wywiadów jako na istotne źródło upowszechnienia postaw antypolskich Andrzej Zakrzewski, zmarły parę lat temu minister kultury RP, mówiąc: “(…) istnieje grupa ludzi, na którą zwrócili mi uwagę przyjaciele w Izraelu. Nazwali ich ‘poszukiwaczami antysemityzmu’. Ci łapacze rekrutują się z dawnego aparatu partyjnego, bezpieki, którym tu było dobrze – dywany, telefony, sekretarka. Wyjechali – i okazało się, że są bez zawodu. Tu rządzili, a tam? Ta zadra ich uwiera” (“Chamy i Żydy – rok 1995. Rozmowa R. Walenciaka z prof. A. Zakrzewskim, “Przegląd Tygodniowy” z 2 sierpnia 1995). Profesor Andrzej Walicki tak pisał na temat zachowania byłych żydowskich ubeków w krajach skandynawskich: “Otóż spotkałem w Danii również pomarcowych emigrantów. Ale E., znajoma Zimanda, urocza dziewczyna, zraniona i oburzona wypadkami 1968 roku, ale jeszcze bardziej oburzona zachowaniami byłych funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, którzy po przyjeździe do Danii zaczęli odgrażać się Polakom, występować z antypolskimi wypowiedziami w telewizji, a we własnym gronie śpiewać po hebrajsku syjonistyczne pieśni (zdumiewało ją – i mnie też – że takie pieśni były im znane)” (por. A. Walicki: “Zniewolony umysł po latach”, Warszawa 1993, s. 71). Pod wpływem pobytu w Danii prof. Walicki tak komentował partyjne boje frakcji “chamów” i “Żydów” w PZPR: “Pobyt w Danii utwierdził mnie w przekonaniu, że u podstaw wszystkiego leżą konflikty zdegenerowanej góry partyjnej i panów z MSW – mówili mi tu znajomi emigranci (a więc nie moczarowcy), że do Danii przyjechało także sporo ‘pułkowników’ z niesamowitą hucpą, nienawiścią do Polski (bo dla nich Polska to ich koledzy) i autentycznym, zrodzonym z ‘niewdzięczności’ tych, dla których pracowali nacjonalizmem żydowskim” (por. tamże, s. 73). To właśnie z tego grona dawnych stalinowców, ubeków i politruków wywodziła się i wywodzi duża część najbardziej nieubłaganych oszczerców Polski i Polaków na Zachodzie. To im najbardziej zależało na zniesławieniu Polski w świecie, aby całkowicie podważyć wiarygodność jakichkolwiek przyszłych oskarżeń za ich dawne czyny w Polsce. Przemilczane zbrodnie na Polakach (część 4) 02.12.2002 Rozmiary zbrodni popełnionych na Polakach w czasie stalinizmu przez zbolszewizowanych Żydów były i są w pełni dostrzegane przez wszystkich obiektywnych badaczy naukowych, zarówno polskich, jak i zagranicznych. I tak np. najsłynniejszy zagraniczny historyk badający historię Polski prof. Norman Davies pisał wprost o “tysiącach polskich Żydów, którzy stracili twarz przez związanie się z okrutnym powojennym reżimem stalinowskim” (por. tekst N. Daviesa w “The New York Reviwe of Books” z 20 listopada 1986 r.). Już na początku stalinizacji Polski mamy wiele jakże wymownych, strasznych przykładów dążeń niektórych żydowskich komunistów do maksymalnego nasilenia represji na polskich patriotach, łącznie z ich egzekucjami. Jednym z najbardziej fanatycznych rzeczników intensyfikacji takiego terroru był Leon Kasman, później przez wiele lat zajmujący wpływowe stanowisko redaktora naczelnego organu KC PZPR “Trybuny Ludu”. To on najgwałtowniej gardłował podczas obrad Biura Politycznego KC PPR w październiku 1944 roku za zaostrzeniem represji. “Wsławił się” wówczas powiedzeniem: “Przerażenie ogarnia, że w tej Polsce, która jest hegemonem, nie spadła nawet ani jedna głowa” (cyt. za tekstem P. Lipińskiego: Bolesław Niejasny, “Magazyn Gazety Wyborczej” z 25 maja 2000 r.). I głowy polskich patriotów, głównie AK-owców, zaczęły spadać w przyspieszonym tempie na skutek rozpętanej wówczas wielkiej fali terroru przeciw Narodowi. Terroru dyrygowanego i realizowanego głównie przez targowiczan o żydowskim rodowodzie, na czele z Bermanem, Różańskim i Światło. Szefowie syndykatu zbrodni W czasie gdy usilnie próbuje się zaniżać procentową liczbę Żydów w UB, warto przypomnieć jedną niezaprzeczalną sprawę. To żydowscy komuniści stanowili co najmniej 90 procent kierowniczych kadr w stalinowskiej bezpiece, tych, którzy faktycznie nią rządzili: od Bermana i Romkowskiego po Brystygierową i Fejgina. Niemal wszyscy dyrygenci terroru ubeckiego w Polsce, który pochłonął tysiące ofiar z polskich środowisk patriotycznych, byli Żydami z pochodzenia. (*) Symboliczna wprost pod tym względem była rola Jakuba Bermana, przez lata członka Biura Politycznego KC PPR, a później KC PZPR, odpowiedzialnego za nadzór nad bezpieką. Był to najbardziej niebezpieczny morderca zza biurka, faktyczny zbrodniarz numer jeden, którego nigdy nie ukarano. Towarzyszyła mu cała rzesza bezpieczniaków żydowskiego pochodzenia. Jak wyznawał jeden z byłych prominentów stalinowskich Wiktor Kłosiewicz w rozmowie z Teresą Torańską – wszyscy dyrektorzy departamentów w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego byli żydowskiego pochodzenia. Spośród najbardziej skompromitowanych bezpieczniaków żydowskiego pochodzenia można przypomnieć choćby nazwiska takich osób, jak wiceministrowie Bezpieczeństwa Publicznego: Mieczysław Mietkowski, Mojżesz Bobrowicki i Roman Romkowski (Grunspan-Kikiel), dyrektor Departamentu Śledczego w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego (MBP) Józef Różański (Goldberg), jego zastępca Józef Światło (Fleichfarb), dyrektor V Departamentu MBP Luna Brystygierowa (“krwawa Luna”), dyrektor X Departamentu MBP Anatol Fejgin, dyrektor VII Departamentu, a później dyrektor III Departamentu MBP Józef Czaplicki, zwany “Akowerem”, od roli odegranej w prześladowaniu AK-owców. Dodajmy do tego, że decydującą rolę w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego odgrywał Leon Chajn, przy figurancie ministrze polskiego pochodzenia. Dodajmy winnych represji tak licznych sędziów i prokuratorów żydowskiego pochodzenia typu Heleny Wolińskiej, bezpośrednio odpowiedzialnej za mord na generale “Nilu” E. Fieldorfie sędzi Marii Gurowskiej, zastępcy szefa Najwyższego Sądu Wojskowego, Oskara Szyi Karlinera, szefa Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego, płk. Stefana Kuhla, zwanego “krwawym Kuhlem”, prokuratora Benjamina Wajsblecha, prokurator Pauliny Kern, sędziego Emila Merza, płk. Józefa Feldmana, płk. Maksymiliana Lityńskiego, płk. Mariana Frenkiela, płk. Nachuma Lewandowskiego, sędziego Stefana Michnika, etc. Dodajmy do tego rolę odgrywaną przez żydowskich komunistów jako szefów terenowych UB (por. szerzej J.R. Nowak: “Zbrodnie UB”, Warszawa 2001, s. 22-25). (od red. NW: patrz też QUIZ: Zbrodnie UB) Zdumiewa szczególna skłonność żydowskich adeptów stalinizmu do gromadzenia się w aparacie okrutnego terroru, przede wszystkim w resorcie bezpieczeństwa. I to nie tylko w Polsce, ale i w sowieckim NKWD czy w Służbie Bezpieczeństwa, opanowanych przez Rosję krajów Europy Środkowej. Dość wskazać takie nazwiska, jak przypomnianego przez Sołżenicyna twórcę całego systemu sowieckich “gułagów” Frenkla czy szefa sowieckiej bezpieki Jagodę. (*) Znany pisarz izraelski Amos Oz mówił w wywiadzie dla “Wprost” z 2 października 1994 r., że w dzisiejszym Izraelu w rezultacie emigracji z ZSRS znalazło się co najmniej dwadzieścia tysięcy byłych oficerów KGB (!!!). Na Węgrzech, którymi przez cały okres stalinizmu rządziła czwórka działaczy żydowskiego pochodzenia (Rákosi, Gerö, Farkas i Revai), bezpieka była całkowicie zdominowana przez żydowskich aparatczyków. (*) Jak pisał jeden z najwybitniejszych we współczesnym świecie badaczy historii Węgier Charles Gati w książce wydanej z posłowiem amerykańskiego ambasadora w Budapeszcie Marka Palmera: “Trzon policji politycznej, znienawidzonej AVO, potem AVH składał się w 70-80 procentach z Żydów” (*) (C. Gati: Magyarország a Kreml arnyékában, Budapest 1990, s. 103). Zamordowanie bohatera Podziemia Niezliczonych oficerów UB, sędziów i prokuratorów pochodzenia żydowskiego obciąża nie tylko fakt prześladowań najlepszych polskich patriotów, lecz i to, że uczestniczyli w nich w sposób wyjątkowo okrutny, nie okazując nawet cienia litości dla całkowicie niewinnych Polaków. Nieprzypadkowy jest fakt nagromadzenia żydowskich komunistów w przypadkach katowań, mordów sądowych i egzekucji wielu osób szczególnie zasłużonych dla Narodu Polskiego, a nawet jego bohaterów. Powrócę znów w tym kontekście do sławetnej wypowiedzi katolewicowego “autorytetu” ks. Michała Czajkowskiego z 16-17 września 2000 r. na łamach “Gazety Wyborczej”, w której zapewniał, iż rzekomo żaden Polak nie zginął z powodu żydowskiego antypolonizmu. Domorosły znawca historii jakoś nie zauważył zamordowania tysięcy polskich patriotów na skutek zbrodni kierowanych przez żydowskich komunistów, w tym zbrodni na generale “Nilu” – Emilu Fieldorfie. “Czerwoną” prokurator, która zadecydowała o bezprawnym aresztowaniu gen. Fieldorfa, a później równie bezprawnie przedłużała czas jego aresztowania, torując drogę do mordu sądowego, była Helena Wolińska (Fajga Mindlak Danielak). W 1952 roku odbył się trwający zaledwie jeden dzień proces gen. Fieldorfa. Bohaterski generał, należący niegdyś do najusilniej tropionych przez hitlerowców dowódców AK, został oskarżony o rzekomą współpracę z Niemcami i wydawanie rozkazów mordowania sowieckich partyzantów, członków PPR, AL i Żydów. Były to całkowicie sfingowane zarzuty, jak później, po dziesięcioleciach udowodniono na rozprawie rehabilitacyjnej. Rozprawę prowadziła sędzia – komunistka żydowskiego pochodzenia Maria Gurowska z domu Sand, córka Moryca i Frajdy z domu Einsenman. W rozprawie pierwszej instancji oskarżał gen “Nila” jeden z najbezwzględniejszych prokuratorów żydowskiego pochodzenia Benjamin Wajsblech. Przewodnicząca rozprawie 16 kwietnia 1952 r. sędzia Gurowska bez wahania wydała wyrok śmierci. Wyrok oparła na art. 1 pkt 1 Dekretu z 31 sierpnia 1944 r. o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy. Sąd Najwyższy w składzie: sędzia dr Emil Merz (przewodniczył rozprawie), sędzia Gustaw Auscaler, prokurator Paulina Kern (cała trójka później dożywała ostatnich lat swego życia w Izraelu) i sędzia Igor Andriejew zatwierdzili wyrok śmierci na polskiego bohatera. Bezowocne okazało się odwołanie gen. Fieldorfa od wyroku i prośby o łaskę skierowane do komunistycznego prezydenta Bolesława Bieruta przez żonę generała i jego ojca. Pisał on do Bieruta w rozpaczliwej próbie ratowania życia syna: “Jestem starcem liczącym 87 lat życia – emerytowanym maszynistą kolejowym pochodzenia czysto robotniczego. W okresie okupacji straciłem syna Jana, lotnika, który został zamordowany w obozie koncentracyjnym Gross-Rosen. Żona moja Agnieszka zmarła w 1941 r., do czego przyczyniła się sytuacja i losy aresztowanego przez hitlerowców syna. Obecna wiadomość o grozie śmierci, która zawisła nad głową drugiego z mych dzieci, jest z kolei dla mnie ciosem nie do zniesienia”. Dnia 12 grudnia 1952 r. sędziowie Emil Merz, Gustaw Auscaler i Igor Andriejew negatywnie zaopiniowali prośbę o łaskę dla generała. Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Wykonaniu wyroku bieg nadała prokurator Alicja Graff. W dniu 24 lutego 1953 roku wyrok śmierci na gen. Fieldorfie został wykonany przez powieszenie. Spokojne życie zbrodniarzy Komunistyczni zbrodniarze żydowskiego pochodzenia, odpowiedzialni za zamordowanie jednego z bohaterów Polskiego Państwa Podziemnego nigdy nie zostali ukarani, spokojnie żyli w dostatku dzięki swym zbrodniczym “zasługom” dla stalinizacji Polski. Główna winowajczyni sądowego mordu na gen. Fieldorfie – sędzia Maria Gurowska – cieszyła się różnymi zaszczytami i splendorami. Po 1952 r. została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Aż do 1970 r. pracowała jako dyrektor departamentu w Ministerstwie Sprawiedliwości. A później, na wniosek ministra sprawiedliwości, otrzymała “w drodze wyjątku” specjalną emeryturę dla szczególnie zasłużonych. Nigdy nie żałowała swej roli w popełnionej zbrodni. W “Życiu Warszawy” z 12 sierpnia 1995 r. pisano: “Gurowska nie poczuwa się do winy i utrzymuje, że decyzję o skazaniu Fieldorfa podejmowała w zgodzie z własnym sumieniem”. Po wszczęciu przeciwko niej w 1994 r. postępowania sądowego w związku ze zbrodnią sądową na gen. Fieldorie Gurowska konsekwentnie odmawiała zapoznania się z materiałami aktu oskarżenia i stawienia się na przesłuchanie, twierdząc, że dalej chroni ją immunitet jako sędziego. Zmarła na początku 1998 r. Śmierć uchroniła ją od publicznego przypomnienia jej haniebnej zbrodni i stanięcia oko w oko z rodziną zamordowanego. Inny odpowiedzialny za sądowy mord na gen. Fieldorfie – przewodniczący składu Sądu Najwyższego, który zatwierdził wyrok śmierci na generale – sędzia Emil Merz orzekał w Sądzie Najwyższym aż do osiągnięcia wieku emerytalnego na początku lat 60. Później wyjechał do Izraela, gdzie zmarł na początku lat 90. Kolejny współwinny mordu sądowego – sędzia Gustaw Auscaler w styczniu 1958 r. wyjechał do Izraela, gdzie zmarł w 1988 r. Jeden ze współsprawców zbrodniczego wyroku – prokurator Benjamin Wajsblech (zatwierdzał ostateczną wersję wyroku) zmarł w 1991 r. w Warszawie. Współodpowiedzialna za zatwierdzenie zbrodniczego wyroku w Sądzie Najwyższym prokurator Paulina Kernowa zmarła w 1980 r. w Izraelu. Ze współwinnych zbrodni żyje dziś tylko (w Londynie) prokurator Helena Wolińska-Brus. Gdy po śmierci Bieruta i zmianach październikowych 1956 r. w Polsce pod naciskiem rodziny generała i presją opinii publicznej wznowiono śledztwo w sprawie gen. Fieldorfa, szybko zaczęły się próby jego zastopowania ze strony żydowskich komunistów mocno usadowionych na bardzo wpływowych stanowiskach w sądownictwie i prokuraturze. Jak pisał w “Gazecie Polskiej” z 8 września 1994 r. Stanisław Duczymiński: “W toku nowego postępowania, o utrzymanie zbrodniczego wyroku w mocy zajadle zabiegał m.in. Leon Prenner, jeszcze jeden z funkcjonariuszy Prokuratury Generalnej. Jego zdaniem, mimo stosowania ‘niedozwolonych metod śledztwa’ i innych ‘wadliwości’ procesu, jeden zarzut utrzymać się musi, a mianowicie ten, że dowodzony przez Generała Kedyw AK zwalczał sowieckie bandy i likwidował je wraz z działającymi w tych bandach Żydami” (S. Duczymiński: Skazany na śmierć i zapomnienie. Gen. August Emil Fieldorf “Nil”, “Gazeta Polska” z 8 września 1994 r.). Ostatecznie w lipcu 1958 r. śledztwo przeciwko zamordowanemu generałowi umorzono z powodu braku dowodów, że popełnił zarzucane mu czyny. Do rehabilitacji generała Fieldorfa doszło dopiero w 1989 r. Warto przypomnieć, że czołowy nadzorca stalinowskiego syndykatu zbrodni w Polsce Jakub Berman konsekwentnie wypierał się jakiejkolwiek odpowiedzialności za sądowy mord na gen. Fieldorfie. Indagowany w tej sprawie przez Teresę Torańską twierdził, że w ogóle nie przypomina sobie sprawy gen. Fieldorfa. Dodał, że “jeśli Fieldorf należał do czołówki AK-owskiej, z pewnością jego sprawa nie została załatwiona na niskim szczeblu. Musiała mnie jednak akurat ominąć” (T. Torańska: “Oni”, Warszawa 1989, s. 153). Biedny pominięty Berman! Komunistyczny wielkorządca, odpowiedzialny za nadzór nad bezpieką w Biurze Politycznym KC PZPR “nie wiedział” o tak ważnej sprawie, jak proces b. szefa Kedywu AK gen. Fieldorfa. “Nieposłuszni” podwładni “ośmielili się” nie poinformować go o takiej sprawie. Przemilczane zbrodnie na Polakach (część 5) 16.12.2002 Cytowałem już na łamach “Naszego Dziennika” wypowiedź słynnego intelektualisty katolickiego ojca Józefa M. Bocheńskiego z łamów paryskiej “Kultury” (czerwiec 1986 r.) o tym, że znacznie więcej Polaków zostało zamordowanych przez Żydów niż odwrotnie. W odpowiedzi na polemiczne listy żydowskie, wybraniające rolę Żydów, o. Bocheński napisał kilka miesięcy później (paryska “Kultura” z września 1986 r.): “W sprawie zabójstw Polaków przez Żydów znajduję w korespondencji ze strony żydowskiej niemal jednogłośne twierdzenie, że takich zabójstw nie było. Co prawda – przyznaje się – wielu Polaków zostało zamordowanych przez ‘osoby żydowskiego pochodzenia’, należące do Bezpieki – ale Żydzi jako tacy nigdy nikogo nie zabili. Tej argumentacji nie mogę uznać za przekonywującą. Czy Żydzi mordowali Polaków jako tacy, czy nie jako tacy, wydaje mi się pytaniem raczej subtelnym – zwłaszcza że jedną z przyczyn owych mordów była, moim zdaniem, nienawiść do wszystkiego co polskie ze strony morderców. Moim zdaniem, jest oczywistym faktem, że wielu, bardzo wielu Polaków zginęło z ręki niektórych Żydów. Istnieje morderczy antypolonizm żydowski” [podkr. - J.R.N.]. “Potwór w mundurze” Współodpowiedzialna za mord na bohaterskim generale Helena Wolińska faktycznie nazywała się Fajga Mindlak Danielak. Nazywano ją “potworem w mundurze”, bo słynęła z okrucieństwa, sadyzmu i ogromnego wyrachowania. W czasie wojny porzuciła męża Włodzimierza Brusa dla zaczynającego robić wówczas przyśpieszoną komunistyczną karierę Franciszka Jóźwiaka. Jak opowiadał jego brat Józef Jóźwiak, na długo “przyczepiła się do niego i razem zamieszkali. On nie miał żony i w pewnym sensie taki układ mu odpowiadał”. Wolińska zawdzięczała Jóźwiakowi całą swoją karierę. Najpierw umożliwił jej skończenie studiów prawniczych, potem załatwił pracę w Komendzie Głównej MO, a następnie w prokuraturze (wg T.M. Płużańskiego: Rodzina bała się “Leny”. Ciągle chodziła w mundurze, “Życie Warszawy” z 31 października 1998 r.). Franciszek Jóźwiak tym mocniej mógł pomóc Wolińskiej w karierze, że był komunistą wielce wpływowym. W pierwszych latach po wojnie był komendantem głównym Milicji Obywatelskiej, później przez wiele lat członkiem Biura Politycznego KC PZPR, przewodniczącym Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej, wicepremierem, wreszcie prezesem Najwyższej Izby Kontroli. W dobie stalinizmu Wolińska awansowała do rangi zastępcy Naczelnego Prokuratora Wojskowego, osławionego ludobójcy, generała Zarako-Zarakowskiego, pełniła stanowisko Szefa Wydziału IV, a później VII w Naczelnej Prokuraturze. Wykonując te funkcje wydawała na wnioski Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego postanowienia o tymczasowym aresztowaniu, mimo że brak było jakichkolwiek materiałów uzasadniających podjęcie tego rodzaju decyzji. Odznaczała się przy tym wyjątkową bezwzględnością w forsowaniu bezprawnych decyzji. Jak mówił w poświęconym Wolińskiej programie TVP z 11 stycznia 1999 r. protokolant sądowy Zygmunt Mączyński: “Lena Wolińska wyjątkowo brutalnie odnosiła się do AK-owców (…) ona nienawidziła Polaków bardziej niż Niemców”. Poza bezprawnym uwięzieniem i przetrzymywaniem w więzieniu gen. E. Fieldorfa, które utorowało drogę do jego sądowego mordu, prok. Wolińska miała na sumieniu rozliczne inne zbrodnicze działania podobnego typu. Między innymi doprowadziła do bezprawnego przetrzymywania ponad dwa lata w więzieniu szefa sztabu kieleckiego okręgu AK Wojciecha Borzobohatego, który miał wyjść z więzienia w 1950 r. na mocy amnestii. Postępowanie prok. Wolińskiej było tym okrutniejsze w sytuacji, gdy dobrze wiedziała, że Borzobohaty po latach więzienia był dotknięty paraliżem. Wolińska w ogóle nie reagowała na wciąż ponawiane prośby żony aresztowanego, proszącej o zwolnienie ciężko chorego męża. Podobnie nieludzkie podejście okazała prokurator Wolińska m.in. w sprawie aresztowanego w 1953 roku na mocy podpisanego przez nią nakazu AK-owca Juliusza Sobolewskiego, ps. “Roman”. Po sfabrykowanym procesie Sobolewskiego skazano na karę śmierci. Żona Juliusza Sobolewskiego Krystyna na próżno próbowała ubłagać prok. Wolińską o złagodzenie wyroku. Opowiadała w programie Rewizja Nadzwyczajna w lutym 1999 roku: “Kiedy Rada Państwa odmówiła zmiany wyroku, poszłam zrozpaczona do gabinetu Wolińskiej i pytałam jak to jest możliwe, że bohater, patriota ginie niewinnie. Wolińskiej nie wzruszyły moje słowa, nawet nie raczyła na mnie spojrzeć. Wyrzuciła mnie z gabinetu, twierdząc, że jest to najgorszy dzień w jej życiu, bo umarł Stalin” (cyt. za T.M. Płużański: “Drzwi gabinetów”, “Tygodnik Solidarność” z 11 maja 2001 r.). Sobolewski długo oczekiwał w celi śmierci na wykonanie wyroku. Na szczęście dla niego, wiceminister bezpieki F. Jóźwiak, skłócony wówczas z Wolińską, dowiedziawszy się, że to ona wydała nakaz aresztowania Sobolewskiego, spowodował dla niego znaczące złagodzenie wyroku. Nie cieszył się długo wolnością. Wyczerpany strasznymi latami w więzieniu, a zwłaszcza w celi śmierci, zmarł już w początkach kwietnia 1956 roku. Sama prokurator Wolińska żyje dziś sobie spokojnie w Oksfordzie jako żona prof. Brusa, który po 1968 r. wyjechał do Anglii. Jest dziś wysławiany w “Gazecie Wyborczej” jako ekonomista-reformator. “Wyborcza” przemilcza zarówno jego haniebne publikacje z doby stalinizmu, jak i to, że od lat 70. był agentem NRD-owskiej bezpieki – STASI, po przydybaniu go w hotelu na ukrytym romansie z jakąś KOR-ówką. (Sprawę opisały krakowskie “Arcana”.) Próbowała przerwać jej spokojny pobyt w Anglii Wojskowa Prokuratura w Warszawie, prowadząca od końca 1997 r. postępowanie w sprawie bezprawnego uwięzienia gen. Fieldorfa, które później doprowadziło do jego sfabrykowanego procesu. Chciano przesłuchać Wolińską w charakterze podejrzanej. Stalinówka broniona przed polskimi “antysemitami” Była prokurator Wolińska na wieść o podniesionych w Polsce oskarżeniach oświadczyła, że ich nie uznaje, bo występują przeciw niej polscy “antysemici”. W pewnym momencie wybuchła, odsłaniając kolejny raz swą prawdziwą naturę, że “najchętniej ukręciłaby kark” polskiemu prokuratorowi, który “śmiał” ją oskarżyć. Były żołnierz Polski Podziemnej, a później żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie Zbigniew Wolak “Szczupak” tak charakteryzował postać Wolińskiej na łamach “Tygodnika Solidarność” (nr 50 z 1998 r.): “Kobieta inkwizytor, która ‘lekką kobiecą ręką’ kierowaną zajadłą nienawiścią, tworzyła zastępy wdów i sierot, zrozpaczonych rodziców i przyjaciół, do dzisiaj opłakujących tych, którzy byli dumą Polski. Naszej Polski. Inkwizytor, który z pogardą odmawiał widzeń z uwięzionymi, torturowanymi w śledztwie więźniami politycznymi i dostarczenia im skromnych, biednych paczek żywnościowych, o co prosili, jak o łaskę… Który odmawiał skazanym na śmierć ostatnich, przed egzekucją, pożegnań. Aby potem, w 1968 roku – kiedy nie żył już od dawna generał “Nil” – Emil Fieldorf i dziesiątki innych, do których śmierci się przyczyniła, tą samą ręką i piórem, postanowiła wystąpić z prośbą do władz brytyjskich o prawo pobytu na Wyspach, co uzasadniała prześladowaniami antysemickich Polaków. Dziwne, że jakoś nie usłyszało się nic o zdecydowanej ripoście polskiego MSZ na ten tekst czy inne jemu podobne potworne insynuacje w prasie brytyjskiej. Podsumowując całą sprawę sądowego mordu na bohaterskim generale “Nilu” warto przypomnieć fragment rozmowy Sławomira Bilaka z Marią Fieldorf-Czarską, córką zamordowanego. Powiedziała ona m.in.: “(…) Pani Wolińska próbuje przedstawić się jako ofiara antykomunistycznego, prawicowego i antysemickiego polowania na czarownice (…) Kiedy słucham strony żydowskiej, to odnoszę wrażenie, że to Polacy dokonali na nich holocaustu. Nie Niemcy, tylko my – Polacy! Nie widzę nienawiści do katów, a tylko do świadków. A przecież zrobiliśmy wiele, szczególnie AK, by ratować Żydów przed zagładą. Pytam się, dlaczego nikt nie mówi, że w sprawie mojego ojca występowali wyłącznie sami Żydzi? Nie wiem, dlaczego w Polsce wobec obywatela polskiego oskarżali i sądzili Żydzi” (cyt. za: “Temida oczy ma zamknięte. Nikt nie odpowie za śmierć mojego ojca”, “Nasza Polska” z 24 lutego 1999 r.). Jerzy Robert Nowak Za: Michał St. de Zieleśkiewicz - blog (" Przemilczane zbrodnie na Polakach") ZOB. TAKŻE: |
26 listopada 2010 |
---|
Rosyjskie lekcje II wojny światowej – dr Witold Wasilewski 2010-11-25 Jurij Muchin znany jest jako autor głównych – po upadku ZSRS – publikacji propagujących Kłamstwo Katyńskie. Wydany w epoce Jelcyna niewielki “Katyński kryminał” oraz opublikowana już w Rosji Putina osiemsetstronicowa “Antyrosyjska nikczemność. Analiza naukowo-historyczna. Rozpowszechnianie fałszerstwa sprawy katyńskiej przez Polskę i Generalną Prokuraturę Rosji w celu rozpalenia nienawiści Polaków do Rosjan” negowały odpowiedzialność sowiecką za Zbrodnię Katyńską. W Muchinowskiej wizji dziejów ofiarą sprawy katyńskiej był dźwigający główny ciężar wojny z III Rzeszą Związek Sowiecki, a współcześnie stała się nią oczerniana Rosja. Historia sprawy katyńskiej w wersji Muchina przedstawia się następująco: polskich oficerów zamordowali Niemcy w 1941 r.; w 1943 r. Hitler postanowił skłócić ZSRS z innymi państwami koalicji i odkrył doły śmierci z ciałami polskich oficerów pod Smoleńskiem, oskarżając o ich wymordowanie Rosjan. Rząd RP, przebywający w Londynie, podchwycił niemiecką prowokację, co zaburzyło prowadzenie działań wojennych i spowodowało niepotrzebną śmierć milionów żołnierzy. W latach osiemdziesiątych XX w. zdrajcy z Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego, Prokuratury Generalnej ZSRS – Rosji oraz Rosyjskiej Akademii Nauk reanimowali prowokację w celu m.in. popchnięcia Polski ku strukturom polityczno-militarnym Zachodu. W najnowszej publikacji pt. “Lekcje Wielkiej Ojczyźnianej” (Uroki Wielikoj Otieczestwiennoj, Moskwa 2010, 448 s.) Muchin prezentuje udział i ocenia rolę Związku Sowieckiego w II wojnie światowej, wzbogacając swoje wcześniejsze twierdzenia o dodatkowe wątki. Książka składa się z programowego wstępu, podsumowującego epilogu oraz czterech części: Uwarunkowania zewnętrzne, Problemy kadrowe, Przyczyny porażek i strat, Przyczyny zwycięstwa. Szczegółowe ich omawianie i krytyczny rozbiór uznać należy za bezcelowe ze względu na charakter całej pracy, która powinna być rozpatrywana jako element bardzo niepokojącego zjawiska celowego fałszowania historii, a nie poważny głos w historiografii lub publicystyce historycznej. Autor zwielokrotnił tezę o szczególnej roli Związku Sowieckiego w walce z hitleryzmem, rysując obraz samotnej walki Rosjan już nie tylko z Niemcami, ale z całą sprzymierzoną z nimi faszystowską Europą, do której zalicza – obok państw neutralnych – również wszystkie, z istotnym i nieprzypadkowym wyjątkiem Serbii, państwa okupowane przez III Rzeszę, w tym Polskę. Związek Sowiecki, w pierwszym okresie wojny faktycznie sprzymierzony z III Rzeszą, nabiera w tej egzegezie cech absolutnego zwycięzcy i absolutnej ofiary. A każdy, kto przeczy takiej wizji miejsca ZSRS w wojnie, dołącza w oczach Muchina do oszczerców chcących umniejszyć i zohydzić rolę Rosji i Rosjan, zarówno ówczesnych, jak i – co ważne – współczesnych. Charakterystyczne dla Muchina jest pełne utożsamienie ZSRS z Rosją oraz kompletne pomieszanie planu historycznego ze współczesnością. Konstrukcja dziejów, w której prawdziwymi przeciwnikami nazizmu byli nie członkowie koalicji antyhitlerowskiej, już nawet nie “narody Związku Sowieckiego”, lecz jedynie lojalni wobec komunistycznego reżimu Rosjanie, prowadzi autora do następującej tezy: “Należało w przeddzień wojny represjonować u siebie w Kraju piątą kolumnę i tak zrobiono” (s. 444). Otrzymujemy uzasadnienie represji, deportacji i mordów na Polakach oraz innych narodach w latach 1939-1941 (a także wcześniej i później). Wśród innych wniosków – owych “lekcji Wojny Ojczyźnianej” – do których prowadzą zafałszowane przesłanki, spotykamy twierdzenie, że niepowodzenia Armii Czerwonej były spowodowane błędami i zdradą dowódców wojskowych, a zwycięstwo “zostało zdeterminowane przez fakt, iż Rosja była komunistyczna, a na czele Kraju i armii stał najbardziej utalentowany komunista – Józef Wissarionowicz Stalin” (s. 422, 445). Warto zwrócić uwagę na twierdzenie o wielkiej pozytywnej roli Stalina. Teza Muchina pozostaje w sprzeczności z czynionymi niekiedy w Rosji, i znacznie częściej po sąsiedzku, próbami oddzielenia bohaterstwa i zasług prostych czerwonoarmistów i “zwykłych” Rosjan od stalinowskiego reżimu. Podejście takie – bliższe zresztą poprawności politycznej niż historycznej prawdzie o państwie, jego instytucjach i ludziach – nie stanowi jednak dominującego w Rosji sposobu myślenia. We współczesnym rosyjskim dziejopisarstwie, jak i nade wszystko kształtującym świadomość zbiorową dziennikarstwie telewizyjnym dominuje zdecydowana afirmacja roli Związku Sowieckiego oraz jego kierownictwa politycznego w latach 1939-1945. Zdaje sobie z tego sprawę każdy, kto stara się śledzić rosyjskie publikacje poświęcone historii najnowszej czy też śledził w okolicy 65. rocznicy zakończenia II wojny światowej rosyjskie media elektroniczne. Nie zmieniło tego stanu rzeczy w sposób głęboki i trwały kilka pozytywnych sygnałów wysłanych z Kremla po tragedii smoleńskiej. Muchinowska narracja historyczna nie jest, na szczęście, bezwzględnie i we wszystkich szczegółach reprezentatywna dla całej rosyjskiej opinii. Obciążanie Zbrodnią Katyńską Niemców wśród rzetelnych historyków uchodzi za ekstremizm. W historiografii i publicystyce próbuje się podważać mit Stalina, podkreślając rolę kadry oficerskiej (w czym pomocny jest mit marszałka Georgija Żukowa) w militarnym zwycięstwie. Działalność Jurija Muchina – nie powinniśmy mieć co do tego najmniejszych złudzeń – nie stanowi jednak nic nieznaczącego marginesu, jego poglądy znajdują rezonans społeczny i bez wątpienia cieszą się poparciem wśród kremlowskich elit. Proponowany przez “czołowego historyka i publicystę sił patriotycznych” – jak na stronie tytułowej Muchina anonsuje wydawca – melanż wielkoruskiego szowinizmu i komunistycznej tradycji sowieckiej jest w istocie zbieżny z obowiązującym, przynajmniej od połowy lat 90. XX w., ideologicznym fundamentem sprawowanej z Kremla władzy politycznej. Oceniając prace Muchina, stale należy pamiętać o związku – bez wątpienia w jego wydaniu patologicznym – polityki z historią. Tak jak walczymy na forum międzynarodowym, również przy użyciu środków dyplomatycznych, z określaniem nazistowskich niemieckich obozów zagłady mianem “obozów polskich”, tak jak przedstawiamy Polakom niebezpieczeństwa enuncjacji Eriki Steinbach, tak powinniśmy stanowczo piętnować fałszowanie historii za naszą wschodnią granicą, każdorazowo stosując oczywiście metody adekwatne do konkretnego fałszu i jego wytwórcy. Niedopuszczalne jest wypisywanie bredni o dziesiątkach tysięcy polskich żołnierzy ochotniczo walczących po stronie III Rzeszy. Fałszerskiej twórczości Muchina, mającej znamiona długotrwałego i cieszącego się poparciem władzy procederu, niestety nie można traktować tylko w kategoriach folkloru. Odpowiada ona niemożliwym do zaakceptowania poglądom dużej części Rosjan, w tym tych z elity władzy, a równocześnie te poglądy umacnia. Proceder fałszowania historii i wykorzystywania fałszerstw przeciwko Polakom jest w Rosji kontynuowany w 2010 r., w roku obchodów 70-lecia Zbrodni Katyńskiej. Należy zdawać sobie z tego stanu rzeczy sprawę, nie żywiąc bezzasadnych złudzeń co do zakresu ewolucji rosyjskiego spojrzenia na historię najnowszą. Dr Witold Wasilewski Za: Nasz Dziennik, Piątek, 26 listopada, Nr 276 (3902) ZOB. TAKŻE:
|
21 listopada 2010 |
||||
---|---|---|---|---|
|
10 listopada 2010 |
---|
Posted by redakcjawp w dniu 2009-08-14 <SCRIPT src="http://s0.wp.com/wp-content/plugins/adverts/adsense.js?m=1253160243g&1" type=text/javascript></SCRIPT> „Zwycięstwami dni 15 i 16 sierpnia 1920 roku stanął Marszałek Piłsudski w szeregu dziejowych obrońców wiary. Pod jego dowództwem zwycięski czyn bohaterskiej armii polskiej, zwany ‘Cudem nad Wisłą’, osiągnął znaczenie Lepanta i Wiednia. Za to należy się Józefowi Piłsudskiemu wieczna wdzięczność nie tylko obywateli polskich, ale całego chrześcijaństwa. Całego chrześcijaństwa!” – tak głosił nad trumną Marszałka w 1935 roku Prymas Polski kardynał August Hlond. Sam Piłsudski ujął to jeszcze bardziej zwięźle: „Ta wojna omal nie wstrząsnęła losami całego cywilizowanego świata, a dzieło zwycięstwa naszego stworzyło podstawy dziejowe”. W sierpniu 1920 r. pod Warszawą i na całej linii Wisły starły się ze sobą nie tylko Wojsko Polskie i sowiecka Armia Czerwona. Było to zarazem starcie dwóch fundamentalnych idei – polskiego patriotyzmu oraz komunistycznego internacjonalizmu. Starcie cywilizacji zachodniej, europejskiej oraz rosyjsko-azjatyckiej. W Armii Czerwonej służyło tysiące byłych carskich generałów i oficerów, którzy jeszcze kilka lat wcześniej byli zaborcami Polski, jak np. Brusiłow i Szaposznikow, a teraz pod bolszewicko-komunistycznymi hasłami szli ponownie zdobywać Priwislianskij Kraj. Geneza wojny W obronie Polski i Europy Decydująca bitwa XX wieku Agresja na Europę 15 sierpnia 1920 r. Przeciw imperium zła Victoria Polska Autor jest wykładowcą na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej. Jest autorem m.in. książek „Bitwa Warszawska 1920″, „Marszałek Piłsudski – w obronie Polski i Europy” oraz „Victoria Polska – Marszałek Piłsudski w obronie Europy”. |
Czas nowoczesnych patriotów-prof.Andrzej Nowak- |
---|
Prof. Andrzej Nowak: Czas nowoczesnych patriotów Posted by Włodek Kuliński - Wirtualna Polonia w dniu 2010-11-10 Rosja Sowiecka i Niemcy nie pogodziły się z polską niepodległością. Potrzebna była jeszcze „dogrywka” II wojny światowej, a potem klęska Związku Sowieckiego w zimnej wojnie, by Polska stała się znów niepodległa
Nie drażnić Niemców i Rosji Dwie wizje polityki wschodniej Polska jak przepierzenie Na zachód marsz Pokusa rewizji historii Autor jest historykiem, wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim, redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Arcana”. www.naszdziennik.pl
|
15 października 2010 Ostatni żołnierze Rzeczpospolitej-1947-1955 -walka o honor-Andrzej Krzystyniak |
---|
Ostatni żołnierze Rzeczpospolitej. 1947–1955 walka o honor – Andrzej Krzystyniak 2010-02-5 Władze komunistyczne ogłaszając w roku 1947 amnestię dla żołnierzy podziemia miały jeden cel: całkowite rozbicie podziemia jego dezorganizację i koniec jakiegolwiek oporu. Zmęczenie walką i życiem w ciągłej konspiracji partyzantów było bardzo wielkie. Nadzieja na zmianę klimatu politycznego, życie w wolnej ojczyźnie okazały się niemożliwe do zrealizowania. Niezłomni partyzanci ujawniali się i składali broń z zaciśniętymi zębami w poczuciu krzywdy, lecz z podniesioną głową. Stefan Korboński w swych wspomnieniach w zapisie pod datą 9 marca 1947 r. a więc z okresu, gdy akcja ujawniania była w toku, opowiada o kilkugodzinnej rozmowie, jaką w mieszkaniu na warszawskim Żoliborzu przeprowadził z wysłannikiem oddziału partyzanckiego. ,,Wpatrywałem się w młodego mężczyznę – zapisał – człowiek z dawnego mojego świata, z którym niedawno się rozstałem. Bliski mi i zarazem już daleki. Przystojna, chociaż wymizerowana i niewyspana twarz, śmiałe, palące spojrzenie, nerwowe ruchy. Cel rozmowy doradzić, czy trwać w lesie czy porzucić partyzantkę.’’ To co Korboński wówczas usłyszał głęboko nim wstrząsnęło : ,,Zamiast wiary w zwycięstwo, które tocząca się wojna wkrótce przyniesie, topniejąca z każdym miesiącem nadzieja na konflikt, który wprawdzie na pewno wybuchnie, ale nie wiadomo kiedy się zacznie. Zamiast zapału do walki i nieustannego nękania wroga, przygnębiające wędrówki po wertepach i ciągłe wymykanie się z obław. Zamiast otwartych drzwi do każdej chaty, gościny i noclegu, zamknięte wrota i prośba, by iść dalej, gdyż będą aresztowania i represje. Zamiast zrzutów broni i zaopatrzenia, stare, wystrzelane gruchoty i skąpa amunicja liczona na wagę złota. A nad wszystkim góruje głód, brak snu i ogromne zmęczenie, którego nie można się pozbyć.’’ Wielu żołnierzy podziemia skorzystało z ,,amnestii’’, wielu dowódców rozpuściło swoje oddziały nie widząc sensu dalszej walki, nie chcąc marnować żołnierskiej krwi która przydać się może w wolnej Polsce, bo pewnie liczyli w głębi serca, że doczekają niepodległej ojczyzny. Tymczasem terror komunistyczny w roku 1947 trwał w najlepsze, reżim komunistyczny nie przebaczał, ci którzy ujawnili się trafiali do więzień, tak jak dowódca V Brygady Wileńskiej mjr ,,Łupaszka’’ mimo, że w marcu 1947 r. po ogłoszeniu amnestii zaprzestał działalności, wyjechał na południe kraju, aresztowany został 29 czerwca 1948 r. na Podhalu we wsi Osielec koło Jordanowa. Przeżył barbarzyńskie śledztwo, torturowany przez funkcjonariuszy UB. 20 listopada 1950 r. Woskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał go na osiemnastokrotną karę śmierci. Razem z nim skazano na śmierć trzech oficerów wileńskiej AK: ppłk Antoniego Olechnowicza ,,Pohorecki’’, ppor. Lucjana Minkiewicza ,,Wiktor’’ i ppor. Henryka Borowskiego ,,Trzmiel’’. Wszyscy ujawnili się w marcu 1947 r. Egzekucja skazańców odbyła się 8 lutego 1951 r. w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Mordowano ich metodą NKWD strzałem w tym głowy. Ppor. Kazimierza Chmielewskiego z V Brygady Wileńskiej aresztowano zaraz po ujawnieniu w marcu 1947 r. po trzyletnim pobycie w więzieniu skazany został na śmierć przez WSR w Białymstoku, zamordowany w kwietniu 1950 r. Zamykano w polskich więzieniach także tych, których NKWD zwolniło z sowieckich więzień i łagrów. Tak jak przewodniczącego Rady Jedności Narodowej Kazimierza Pużaka, skazanego w ,,procesie szesnastu’’ na półtora roku więzienia, w listopadzie 1945 r. powrócił do kraju. W czerwcu 1947 r. ponownie został aresztowany i skazany przez WSR w Warszawie na dziesięć lat więzienia. Zamordowany został w więzieniu w Rawiczu. Podobnie legendarny dowódca wileńskiej AK gen. Aleksander Krzyżanowski ,,Wilk’’ który wrócił do Polski w 1947 r. po ponad trzech latach spędzonych w więzieniach i łagrach sowieckich. W lipcu 1948 r. został aresztowany w Poznaniu, przewieziono go więzienia mokotowskiego gdzie zmarł po morderczym śledztwie w szpitalu więziennym 29 września 1951 r. Represjonowano także tych którym komuniści mieli wiele do zawdzięczenia kimś takim był z pewnością płk ,,Radosław’’, który kierując się zapewne dobrą wiarą i chęcią ,,wyciągnięcia’’ z lasu żołnierzy podziemia, wydał odezwę do żołnierzy AK wzywającą ich do ujawnienia. Wielu jej posłuchało. Mimo to komuniści aresztowali ,,Radosława’’ w 1949 r. spędził on w więzieniu siedem lat, szykanowany psychicznie i fizycznie. Amnestia z lutego 1947 r. niczego nie odmieniła. Nadal tropiono i mordowano nie tylko tych, którzy nie chcieli się ujawnić, ale także tych którzy to uczynili. Komuniści demonstrowali, co warte są ich zobowiązania i przyrzeczenia. 21 maja 1947 r. w okolicach Trojanowa postrzelony został przez funkcjonariuszy UB Stanisław Warowny ,,Mściciel’’ bliski współpracownik ,,Orlika’’ Po ogłoszeniu amnestii sierż. ,,Mściciel’’ ujawnił się w PUBP Garwolin. Czynił starania o zgodę na ekshumację swego brata zamordowanego przez UB. Zamordowany został powracając z posterunku MO w Trojanowie, postrzelony przez funkcjonariuszy UB nie zmarł od razu, pozwolono mu się wykrwawić. Ppor. Zygmunt Wilczyński ,,Żuk’’, dowódca jednego z dwóch oddziałów WiN, które działały w Inspektoracie Puławy po śmierci ,,Orlika’’ został aresztowany w Lublinie w listopadzie 1948 r. Przedwojenny plutonowy rezerwy, zatrudniony w składnicy Uzbrojenia w Stawach, uczestnik kampanii wrześniowej, po której przedostał się do Francji, gdzie następnie, w szeregach Wojska Polskiego, walczył w jej obronie, dostał się do niewoli, uciekł z niej i dotarł do rodziny w Krakowie. Działał w ZWZ a gdy został zdekonspirowany, wrócił w rejon Dęblina. Wkrótce objął dowództwo plutonu w oddziale leśnym ,,Zagona’’, następnie był dowódcą drużyn dywersyjnych w Podobwodzie ,,C’’ a po śmierci ,,Orlika’’ dowódcą grup zbrojnych WiN, działających w południowej części inspektoratu. Wiosną 1947 r. ,,Żuk’’ nie tylko sam się ujawnił w PUBP Puławy, ale przyprowadził tam większość swych podkomędnych, uczynił potem wiele by ułatwić im start w nowe cywilne życie, a rodzinom poległych jakąś egzystencję. Po aresztowaniu ,,Żuka’’ przewieziono go z Lublina do Warszawy. Dołączyło do niego kilku jego podwładnych, którzy podobnie jak on ujawnili się i mieli zagwarantowaną nietykalność za czyny uprzednio popełnione. W końcu listopada 1950 r. po trwającym dwa lata śledztwie, postawiono ich przed sądem. Obok ,,Żuka’’ stanęli przed nim dwaj dowódcy plutonów ,,Orlika’’ : Witold Andrzejewski ,,Zawisza’’ i Jerzy Jurkiewicz ,,Junacz’’, dowódca drużyn dywersyjnych Podobwodu ,,B’’ Czesław Szlendak ,,Maks, dwaj uciekinierzy ze Skrobowa Zygmunt Brzozowski ,,Dąb’ i Jan Kobylański ,,Dziubak’’. Leon Nosiewicz ,,Zemsta’’, Edmund Pawluszewski i Jana Piesiewicz. Pawliszewski i Piesiewicz zostali zamordowani podczas śledztwa. Kary śmierci otrzymali : Jurkiewicz, Andrzejwski i Wilczyński. Pozostałych skazano na kary długoletniego więzienia. Niemal wszyscy żołnierze ,,Orlika’’ przeszli przez więzienia. Większość spędziła w nich wiele lat. Tylko ich zwierzchnik, ppłk Piotr Ignacak ,,Just’’ przebywał tam krótko. Ujawnił się w Lublinie, przeniósł do Anina pod Warszawą, w 1949 r. został aresztowany, UB aresztowało wtedy ciężko chorego na serce człowieka, do więźniarki zaniesiono go na noszach, uwolniono go zdając sobie sprawę że prawdopodobnie niedługo umrze. Zmarł rychło po uwolnieniu. Trudno doprawdy wymienić choćby połowę represjonowanych i mordowanych żołnierzy którzy skorzystali z ,,amnestii’’ z tego dobrodziejstwa jakie ofiarowywali im zdrajcy Narodu Polskiego, wspaniałomyślnie wybaczając walkę o niepodległość. Nie jesteśmy w stanie wykazać ilu żołnierzy podziemia a także ludzi, którzy nie mieli nic wspólnego z ,,lasem’’ a tylko może mieli ,,szwagra w lesie’’ bądź udzielili schronienia partyzantom, stało się obiektem represji, skrytobójczych mordów, mordów sądowych, wyroków więzienia. Skala represji na żołnierzach ujawnionych sprawia że wielu z nich z powrotem trafia do ,,lasu’’. Druga fala aresztowań następuje w roku 1949 kiedy to ,,władza ludowa’’ jakby przypomina sobie o swych dawnych wrogach, którzy zresztą już od wielu lat usiłują jakoś ułożyć sobie życie, zepchnięci na margines społeczeństwa z piętnem bandyty. Ostatni etap walki zbrojnej i zorganizowanego oporu przeciwko władzy komunistycznej rozegrał się w latach 1949 – 1955. Z raportów MBP z początków roku 1949 r możemy wyczytać wzrost aktywności zbrojnych ,,band reakcyjnych’’. Wynikało to głównie z tego, że wielu byłych żołnierzy ujawnionych wiosną 47 r. a zagrożonych aresztowaniem wracało ,,do lasu’’. Wspomnieć trzeba również iż plagą tamtych lat był pospolity bandytyzm nie mający nic wspólnego z podziemiem niepodległościowym. Grupy partyzantów działające w tamtych latach nie mogły już w sposób istotny zagrozić ,,władzy ludowej’’ dawały jednak niejednokrotnie do zrozumienia, że to jeszcze nie koniec, że ,,gdzieś tam’’ są ludzie którzy czynnie walczą z terrorem, społeczeństwo miało świadomość ze nie jest całkowicie bezbronne wobec wszechwładnej bezpieki. Historycy spierają się dzisiaj na ile oddziały ,,Żelaznego’’ ,,Bruzdy’’ czy ,,Wiktora’’ stanowiły oddziały zbrojnego podziemia a na ile grupy straceńców których celem było ,,tylko’’ przetrwanie jak najdłużej na wolności miast zatracenie w więzieniu. Są również tacy, którzy uparcie będą twierdzili, iż byli to nic więcej jak bandyci rabusie, gangi terrorystyczno rabunkowe itp. Dla ostatnich żołnierzy Rzeczpospolitej nie było odwrotu, walczyli do ostatniego naboju wiedząc co się z nimi stanie jeśli wpadną w ręce UB, ostatnie kule zazwyczaj przeznaczali dla siebie. Ginęli w poczuciu krzywdy jaka ich spotkała, ginęli wiedząc, że nie doczekają wolnej ojczyzny. Jednak w przekonaniu dobrze spełnionego obowiązku wobec ojczyzny. Walczyli przeciwko obławom składającym się z kilkuset żołnierzy KBW i funkcjonariuszy UB. Potwierdzają to dokumenty. I tak np. 28 czerwca 1948 r. 40 plutonów KBW otoczyło dwa bunkry leśne w których broniło się 13 żołnierzy NZW pod dowództwem por Jana Kozłowskiego, czterech poległo dziewięciu dostało się do niewoli. Na początku marca 1949 r. w powiecie przasnyskim około tysiąc żołnierzy KBW uczestniczyło w operacji przeciw ośmioosobowej grupie Edwarda Dobrzyńskiego ,,Orzyc’’ która broniła się w stajni ponad cztery godziny. Trzech zginęło w walce, czterech spłonęło wraz ze stajnią, jeden został ranny i ujęty. W nocy z 13 na 14 kwietnia 1951 r. 270 żołnierzy KBW ,,okrążyło’’ dwóch żołnierzy NZW Mieczysława Dziemieszkiewicza ,,Roja’’ i ,,Mazura’’ – którzy ranni popełnili samobójstwo. Poszczególne grupy zbrojne Konspiracyjnego Wojska Polskiego przetrwały w Polsce centralnej ( region Radomsko – Częstochowa) do roku 1954. Józef Ślązak ,,Mucha’’ dowódca jednego z dwu ostatnich oddziałów III Komendy KWP aresztowany został 26 czerwca 1954 r. Zamordowany 26 sierpnia 1955 r w Łodzi. Dowódca drugiego oddziału Ludwig Danielak ,,Bojar’’ aresztowany 3 marca 1954 r. skazany na śmierć, zamordowany 5 sierpnia 1955 r. w Łodzi. 10 lipca 1954 r. poległ na Kielecczyźnie Józef Bednarczyk z odtworzonego oddziału ,,Igły’’ Tadeusza Zielińskiego. ,,Igła’’ dawny partyzant Stanisława Hedy ,,Szarego’’ wytrwał w podziemiu do połowy 1948 r.. Duży rozgłos zyskała mu ostatnia na wielką skalę walka podziemia z UB w Radomskim. W połowie maja 1948 r ,,Igła’’ ze swym skromnym liczebnie oddziałem stoczył walkę z wielokrotnie silniejszą grupą operacyjną UB i KBW. W wyniku kilkugodzinnej walki w rejonie Skaryszewa grupa operacyjna straciła kilkudziesięciu zabitych i rannych, podobne były straty partyzantów, jednak ,,Igła’’ zdołał wyprowadzić swój oddział z pola bitwy unikając okrążenia. Zdając sobie sprawę, że utrzymywanie dłużej zwartego oddziału grozi jego zagładą ,,Igła’’ rozpuścił ludzi a sam wyjechał w Piotrkowskie, gdzie w końcu czerwca popełnił samobójstwo. Ostatnim oficerem Armii krajowej który zginął z bronią w ręku był wspomniany wcześniej mjr Jan Tabortowski ,,Bruzda’’ po ujawnieniu się w wiosną 1947 r nieustannie inwigilowany przez UB, powraca do konspiracji w 1949 r ukrywa się w bagnistych rejonach Biebrzy w swych rodzinnych stronach do roku 1954, kiedy to ginie podczas akcji na posterunek MO w Przytułach. Ostatnim partyzantem Białostocczyzny był poległy w 1957 r Stanisław Marchewka ,,Ryba’’ – zginął otoczony we wsi Jeziorko. Niewątpliwym postrachem dla władzy komunistycznej był ,,Żelazny’’ Leon Taraszkiewicz operujący wraz ze swym oddziałem na Lubelszczyźnie, przetrwał do roku 1951 kiedy to poległ podczas próby wymknięcia się z obławy. Zginął w walce godnej pamięci. Wraz z trzema ludźmi ukrywał się we wsi Zbereż nad Bugiem koło Sobiboru, kiedy osada została otoczona prze UB i KBW w sile kompanii. Mimo olbrzymiej przewagi obławy , ,,Żelaznemu’’ i jego towarzyszom udaje się przedrzeć przez pierwszy pierścień okrążenia. Uczyniwszy to ,,Żelazny’’ wraz z dwoma ludźmi, obiegł do kilku stojących na drodze samochodów grupy operacyjnej. Żołnierze KBW widząc wykierowane w siebie lufy partyzanckich karabinów nie próbowali stawiać oporu, gdy tamci wskoczyli do terenowego gazika i rozkazali kierowcy ruszać. Ten z duża prędkością skierował wóz w stronę miejsca postoju dowództwa grupy operacyjnej. W chwili gdy ukazali się żołnierze, kierowca krzyknął ,,Ognia to bandyci !’’ i wyskoczył z gazika. Samochód wjechał w grupę żołnierzy, partyzanci z niego wyskoczyli, rozpoczęła się ostatnia walka ,,Żelaznego’’ i jego towarzyszy. Trzech partyzantów zginęło jeden dostał się do niewoli, grupa operacyjna miała sześciu zabitych w tym dwóch oficerów – jednego z WUBP. Taki był rezultat walki kompani wojska z czterema żołnierzami podziemia. Swoistym epilogiem jest wypowiedz gen bryg. Włodzimierza Musia będącego w latach : 1946 –1947 dowódcą KBW: ,,Tak, my, komuniści, byliśmy wspierani przez Armię Radziecką, inaczej strona przeciwna by nas zwyciężyła. Byli lepiej zorganizowani, przewyższali nas taktyką walki w mieście i w lasach, mieli duże poparcie społeczne, byli lepiej wyszkoleni i sprawniejsi w działaniu. Mieli lepsze kadry’’ Andrzej Krzystyniak Artykuł opublikowany został w Opcji na Prawo – lipiec – sierpień 2009. Przedruk za zgodą Autora. ZOB. TAKŻE:
Opracowanie: Bibula Information Service (B.I.S.) - www.bibula.com - na podstawie materiałów nadesłanych |
IPN czyli walka o prawdę-Krzysztof Wyszkowski | |
---|---|
IPN czyli walka o prawdę – Krzysztof Wyszkowski Aktualizacja: 2010-10-14 8:40 am Powodów, dla których natychmiast po upadku komunizmu powołanie Instytut Pamięci Narodowej uznawano za konieczność, było wiele. Najważniejszym była świadomość, że nie można zbudować demokracji bez pełnej wiedzy o najnowszej historii Polski. PRL w swoim okresie końcowym nie był już systemem masowego terroru, ale pozostawał państwem totalitarnym, w którym bytem najbardziej tępionym była prawda. Sowietyzm był systemem zorganizowanego, masowego i wszechogarniającego kłamstwa, a więc skuteczne wyjście z sowietyzmu mogło odbyć się tylko przez rzetelne i konsekwentne ujawnienie prawdy. Wypełnieniu tego zadania, na miarę niezbędnych potrzeb, wbrew życiowemu interesowi Polski, wbrew narodowej woli niepodległości, wbrew potrzebom bezpieczeństwa państwa, wbrew przywrócenia społeczeństwu uczciwej hierarchii elit, wbrew prawdzie o półwiekowej niewoli narodowej – twórcy IPN skutecznie zapobiegli. O zakresie możliwości IPN rozstrzygnęły ustalenia opisane przez jednego z nich: „warunkiem powstania Instytutu jest niekaralność Jaruzelskiego, Siwickiego i Kiszczaka”. Z hierarchicznego charakteru sowietyzmu wynikała tym samym niekaralność „trybików” całej zbrodniczej machiny. Szczególną ochroną objęto okres dla samoświadomości narodowej najważniejszy, czyli Solidarność, stan wojenny i okrągły stół. Żywe korzenie III RP, czyli symbiotyczny związek kierownictwa PRL z wykreowanymi przez nie reprezentantami Solidarności, miały pozostać tajne. Na straży tego wspólnego kłamstwa postawiono ludzi, o których Tomasz Nałęcz tak mówił – „nie będę niczego radził ani prof. Kieresowi, ani środowisku Instytutu Pamięci Narodowej, bo to jest jedno z najbardziej dojrzałych historycznych środowisk w Polsce dzisiaj, to jest środowisko dobrze zorganizowane, świadome tego, co chce robić /…/ Całe szczęście, że mamy Instytut Pamięci Narodowej, który niczego nie odcina, niczego nie dekomunizuje” (nie dziw, że, po trupach prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego współpracowników, do roli kierownika polityki historycznej został wyznaczony przez prezydenta Bronisława Komorowskiego taki właśnie człowiek). Leon Kieres i jego współpracownicy wypełnili stawiane przed nim zadania. Badania Solidarności, stanu wojennego i okrągłego stołu nie zostały uznane za priorytet. Przeciwnie – nie tylko zamknęli wiedzę o agenturze w „zasobie zastrzeżonym”, ale największy wysiłek skierowali na takie cele, jak np. wykazanie polskiej odpowiedzialności za zbrodnię w Jedwabnem, czyli propagandę mającą poniżyć polskość i Polaków. Prezesura Janusza Kurtyka zmieniła sytuację, choć rozpoczęta przez niego walka o prawdę i naprawę IPN, nie zakończyła się sukcesem, bo została przerwana śmiercią w drodze do Katynia. Prezes, wraz z całym Instytutem, był atakowany w sposób niesłychany, dowodzący, że III RP nie jest państwem demokratycznym, w którym możliwa jest wolność badań naukowych. Premier Donald Tusk, nadal tak samo wierny współpracownik postkomunistów, jak 4 czerwca 1992 r., groził – „Chcę zaapelować do pracowników IPN i historyków, aby nie nadużywali środków publicznych, bo nie będą mogli ich w przyszłości używać. Ci, którzy nadużywają cierpliwości Polaków i pieniędzy publicznych, sami stanowią dla tej instytucji największe zagrożenie.” Wściekłość Tuska spowodowało potwierdzenie przez Kurtykę, że Aleksander Kwaśniewski i Lech Wałęsa zostali zarejestrowani przez SB, jako jej tajni współpracownicy. Ale bez przekazywania takiej wiedzy Kurtyka stałby się naśladowcą Kieresa w sprzeniewierzaniu się misji Instytutu. Choć IPN Kurtyki stał się barykadą walki o prawdę, to nie obyło się bez porażek. Największą było odejście Sławomira Cenckiewicza, autora, który najpełniej odżywia nadzieję, że polska nauka historyczna nawiąże do tego poziomu wypełniania zadań obywatelskich, który osiągnęła w II RP. Dlatego, właśnie z okazji dziesięciolecia IPN, zwracam się do Szanownych Czytelników z prośbą, by w konkursie na najlepszą książkę historyczną roku [link] oddali głos na książkę o Annie Walentynowicz – „Anna Solidarność” – i naprawili ten błąd. Krzysztof Wyszkowski ZOB. TAKŻE:
Za: WyszkowskiBlog Łucja (00:13)
|
13 października 2010 |
---|
Z ARCHIWUM IPN Niezalezna.pl, 04-01-2010 13:02 il. wg Portal Niezalezna.pl postanowił zebrać w jednym miejscu teksty poświęcone osobom, które - według dokumentów znajdujących się w IPN - były zarejestrowane jako tajni współpracownicy lub kontakty PRL-owskich służb specjalnych. Przypominamy też teksty przypominające metody działania Służby Bezpieczeństwa <IFRAME id=overbbtBubble62ifr style="DISPLAY: none" name=overbbtBubble62ifr marginWidth=0 marginHeight=0 src="http://cdn.code.new.smartcontext.pl/app/html/overWordLayer.html#att=4&atd=887;6145568879592308976;8102254158803645891;1529;3806;116245;4107;8659247963896883659;14;1;3;2501403153&bbMainDomain=new.smartcontext.pl&kwh=Bezpiecze%C5%84stwa&kwl=BEZPIECZE%C5%83STWO&curl=http%3A%2F%2Fwww.suzuki.pl%2Fnowyswift%2F" frameBorder=0 scrolling=no allowTransparency url="http://cdn.code.new.smartcontext.pl/app/html/overWordLayer.html#att=4&atd=887;6145568879592308976;8102254158803645891;1529;3806;116245;4107;8659247963896883659;14;1;3;2501403153&bbMainDomain=new.smartcontext.pl&kwh=Bezpiecze%C5%84stwa&kwl=BEZPIECZE%C5%83STWO&curl=http%3A%2F%2Fwww.suzuki.pl%2Fnowyswift%2F"></IFRAME> w PRL. Bazę będziemy na bieżąco uzupełniać! Doradca Sikorskiego w archiwach SB - Tadeusz Olszak "Gazeta Polska (o Janie Barczu - kierowniku Katedry Prawa Międzynarodowego i Prawa UE w Kolegium Prawa Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, długoletnim dyplomacie, pełniącym m.in. stanowisko ambasadora RP w Wiedniu) Entuzjastyczny pomocnik Rotfeld - Dorota Kania "Gazeta Polska" (o Adamie Rotfeldzie - polskim dyplomacie i pedagogu, ministrze spraw zagranicznych w 2005) Krzysztof Zanussi - ujawniamy akta SB - Filip Rdesiński, Maciej Marosz (o Krzysztofie Zanussim - reżyserze i scenarzyście filmowym) Księża przeciw księżom - Leszek Misiak "Gazeta Polska" (o agenturze na KUL) Kto uderzył w Kamińskiego - Maciej Marosz "Gazeta Polska" (o prokuratorze Bogusławie Olewińskim, który postawił zarzuty szefowi CBA Mariuszowi Kamińskiemu) NOWOŚĆ Kwaśny dwór - Dorota Kania, Maciej Marosz "Gazeta Polska" (o bliskich współpracownikach Aleksandra Kwaśniewskiego) NOWOŚĆ Na Wspólnej z SB - Maciej Marosz "Gazeta Polska" (o współpracownikach TVN) Nie będę się z tego spowiadać - Maciej Marosz "Gazeta Polska" (o Bolesławie Sianeckim) Obecne władze Związku Literatów Polskich w aktach IPN - Julian Kasprowski, Maciej Marosz "Gazeta Polska" (o członkach ZLP) Okrągłe negocjacje z SB - Dorota Kania "Gazeta Polska" (o negocjacjach Adama Michnika z SB) Podwójne życie prezesa Federacji Rodzin Katyńskich - Dorota Kania, Maciej Marosz "Gazeta Polska" (o Andrzeju Skąpskim) Prof. Wolszczan - TW "Lange" - Maciej Marosz "Gazeta Polska" (o Aleksandrze Wolszczanie - astronomie, odkrywcy pierwszych planet spoza Układu Słonecznego) Skubiszewski i łotry z emigracji - Maciej Marosz "Gazeta Polska" (o Krzysztofie Skubiszewskim - polityku, ministrze spraw zagranicznych w latach 1989-1993) Zdzisław Sadowski - TW Robert - Maciej Marosz "Gazeta Polska" (o Zdzisławie Sadowskim - polskim ekonomiście, wicepremierze rządu Zbigniewa Messnera w latach 1987–1988) Z gwiazdozbioru wywiadu PRL - Tadeusz Olszak "Gazeta Polska" (o Wiktorze Borodzieju) Z SB do Klewek - Dorota Kania "Gazeta Polska" (o Aleksandrze Makowskim)
|
To nie był typowy wypadek-Gazeta Polska |
---|
To nie był typowy wypadek Dodane przez: Tomasz Zdunek, 11-10-2010 fot. Serge Serebro "Katastrofa typowa, niestety" - pisze dziś w "Gazecie Wyborczej" Władimir Gierasimow, "wybitny rosyjski ekspert od katastrof lotniczych". My, wbrew stanowisku panom z Kremla, Moskwy i ul. Czerskiej w Warszawie, wciąż będziemy przypominać, dlaczego katastrofa pod Smoleńskiem nie była TYPOWYM wypadkiem. "To był typowy wypadek" - tak "Gazeta Wyborcza" zapowiedziała niedawno cykl tekstów, mający, jak można przypuszczać, przygotować czytelników do lekkiego przełknięcia mającego się wkrótce ukazać raportu MAK. Na pierwszy ogień poszedł Władimir Gierasimow. Z jego artykułu w "Gazecie Wyborczej" wynika, że ten "wybitny rosyjski ekspert" już wie, co było przyczyną katastrofy. |