744

Duch zwodzenia: „Zasada rozdziału państwa od Kościoła”

Z książki „Czas zwodzenia”  ks. Tadeusz Kiersztyn, Anna Kuraś, Barbara Pasternak Str. 11

 By wyjaśnić ten fenomen zła towarzyszący schyłkowi czasów osta­tecznych, sięgniemy do Ewangelii według świętego Mateusza: Po­wstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i działać będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe także wy­branych (Mt 24,24). Te słowa Pana Jezusa, nawiązujące do objawienia się Antychrysta, ostrzegają o sposobach działania duchów zwodzenia, które pojawią się przed nim. Ukazują również potęgę tego zwodze­nia, dokonywanego za pośrednictwem fałszywych mesjaszów (mowa o różnych przywódcach religijnych) i fałszywych proroków (mowa o osobach głoszących fałszywe objawienia), jeśli będzie ono w stanie zwieść nawet wybranych (chodzi o duchownych). Spróbujmy określić, kim są duchy zwodzenia i jaka jest natura ich działania. Święty Grzegorz Wielki, papież, wyjaśniając specyfikę ist­nienia aniołów stwierdza, że w ich imionach zawarte są zadania, któ­re wykonują. Każdy anioł został stworzony przez Boga w konkretnym celu i posiada konkretne uzdolnienia - jest swoistym "specjalistą" w swojej dziedzinie. W odniesieniu do natury aniołów zbuntowanych rzecz ma się podobnie, z tym, że po buncie swoje specyficzne uzdolnie­nia wykorzystują, aby szkodzić ludziom. Dlatego duch zwodzenia, to nie duch pychy, łakomstwa, zazdrości, gniewu, obżarstwa, pijaństwa, lenistwa, bratobójstwa, dzieciobójstwa, zdrady i wszelkiego grzechu, ale wybitny specjalista od fałszowania Prawdy Objawionej i działania Pana Boga w Kościele. Duch zwodzenia, najbardziej niebezpieczny ze wszystkich duchów złych, oddziaływujący nu Kościół i wierzących, jest bardzo subtelny w swym działaniu. Wyrafinowany, przebiegły i przewrotny, zwodzący pozorem prawdy. Przede wszystkim podszywa się on pod Prawdę Objawioną by nieznacznie ją przekręcić (np. reinterpretacja depozytu wiary lub wprowadzenie w kanon słów pozwalających na podwójną interpretację).

Duch ten może udawać w objawieniach prywatnych Pana Jezusa, Matkę Bożą aniołów i świętych, zachowując wszystkie cechy autentyczności naszej wiary, aż do czasu korzystnego dla swego pla­nu. Podobnie działają "uśpieni" agenci w różnych organizacjach patrio­tycznych, politycznych i religijnych, którzy "budzą się" w najbardziej dogodnym momencie, by "wbić nóż w plecy". I nic (w tym) dziwnego. Sam, bowiem szatan podaje się za anioła światłości. Nic, przeto wielkie­go, że jego słudzy podszywają się pod sprawiedliwość (2Kor 11,14-15). Duch zwodzenia wprowadza także w życie społeczne, pod hasłami miłości, miłosierdzia, tolerancji, godności człowieka itd., postawy i po­glądy sprzeczne z Pismem Świętym i Tradycją. Pobudza on prądy my­ślowe z ogromną mocą spychające Łódź Piotrową na podwodne rafy humanizmu, modernizmu, liberalizmu itp. Duch zwodzenia pod pozo­rem ochrony świętości Kościoła nieustannie dąży do jego skompromi­towania poprzez ujawnianie ludzkich słabości duchownych, a jeszcze częściej przez pomówienia, oczernienia i fałszywe oskarżenia osób, które się mu nie poddają i go zwalczają. Wszystko to czyni, aby zabu­rzyć świadomość katolików, komu i w co mają wierzyć, oraz kierować ich duchowe kroki ku fałszywym światłom imitujących światło Boże. Jednych stara się zniewolić błędną doktryną wiary, innych przekonać do indyferentyzmu (obojętności religijnej), a jeszcze innych pokonać ich własną gorliwością o sprawy Boże, krępując ich najcięższymi do zerwania więzami fanatyzmu. Wobec agnostyków i ludzi małej wiary duch zwodzenia stosuje tak­tykę całkowicie odmienną. Stara się tak uformować ich świadomość, poprzez inspirowane przez siebie kulturę, modę, "autorytety" moralne i naukowe oraz całą propagandę medialną, by ludzie reprezentujący te sfery gardzili mądrością wiary, cnotami i wartościami chrześcijański­mi, a upatrywali mądrość, szczęście i samorealizację we wszystkim, co jest odwrotnością tych pierwszych. Natomiast zadeklarowanych ate­istów oraz ludzi uwikłanych w różne formy satanizmu rozpala niena­wiścią i poi bluźnierstwem wobec wszystkiego, co pochodzi od Boga. Zastanówmy się, czy faktycznie świat już jest przygotowany przez duchy zwodzenia na przyjście Antychrysta? Naszym zamiarem nie jest dokonanie szczegółowej analizy ich osiągnięć. Ograniczymy się tyl­ko do przedstawienia skutków ich działania w życiu Kościoła, a więc w tym, co najważniejsze. Do osiągnięć ducha zwodzenia w pierwszym rzędzie należy:

Zasada rozdziału państwa od Kościoła Aby Antychryst mógł przejąć władzę nad światem, nie tylko polityczną, ale również duchową - przynajmniej częściowo - wcześniej ludzie Ko­ścioła musieli zdradzić swego Króla i wyłamać się spod Jego władzy. Od XVIII wieku działają już w świecie wykształcone struktury Antykościoła (Kościół Antychrysta), zorganizowane przez żydo-ma­sonerię i prekursorów ateizmu, marksizmu, socjalizmu, nihilizmu i innych "izmów". W ich planach w walce z wiarą katolicką i Bogiem najbardziej strategiczną rzeczą było doprowadzenie do zniszczenia Christianitas - cywilizacji państw katolickich, w których zarówno władza świecka, jak i duchowa uznawały nad sobą supremację wła­dzy Jezusa Króla. Mogły to osiągnąć jedynie poprzez odseparowa­nie państwa od Kościoła (chodziło o zniszczenie tzw. przymierza tronu i ołtarza, pozostającego na usługach Jezusa, Króla wieków). Nu drodze licznych wojen i rewolucji wymierzonych głównie prze­ciw powyższemu przymierzu ten cel osiągnięto najpierw we Fran­cji na początku XX wieku, stopniowo doprowadzając do rozdziału państwa od Kościoła w coraz to nowych krajach. Wszędzie, gdzie ten rozdział następował, władzę świecką przejmowali ludzie Antyko­ścioła lub ludzie im ulegli. W wyniku tego Kościół katolicki, tracąc oparcie i obronę we władzy świeckiej, poddawany był coraz dotkliw­szym restrykcjom i prześladowaniom. W końcu na rozdział państwa od Kościoła, żądany przez opozycję (Antykościół), zgodę w imieniu wszystkich wiernych wyraził Urząd Nauczycielski Kościoła, zawie­rając ją w dokumentach Soboru Watykańskiego II.

Obecny porządek polityczny panujący w świecie polega na specy­ficznym rozdzieleniu władzy świeckiej od Boga. W imię tego rozdziału zakłada się laickość państwa, to znaczy jego absolutne zdystansowa­nie się od Jezusa Króla i Jego władzy. Fałsz tego rozdziału polega na tym, że nie tyle oddzielono państwo (naród) od Kościoła, co de facto oddzielono naród od władzy Jezusa Króla. Stąd wszelkie akty prawne państwa są czynione w duchu laickim, a ten jest duchem Antychrysta. Trzeba wyjaśnić, że świeckość (laickość) państwa od pierwszego momentu zaistnienia tej koncepcji była wypisana na sztandarach ludzi nienawidzących Boga, Jego panowania i tych, nad którymi On panuje. Dziś jeszcze dba się o to, by władza świecka ukrywała swe prawdziwe cele i ich realizację pod "listkiem figowym" porozumienia z władzą kościelną, co tylko sprzyja korumpowaniu tej drugiej i przybliża po­wszechne odstępstwo od wiary; chwilowe zwycięstwo Antychrysta! Nie jest to jedyny sukces duchów zwodzenia w fałszowaniu regulacji prawnych pomiędzy państwem a Kościołem. Dotyczy to również poję­cia autonomii władzy świeckiej. Autonomii nie rozumie się jako odręb­ności tej władzy od władzy kościelnej, przy jednoczesnej współpracy obu tych władz w służbie Bogu i ich zaangażowaniu na rzecz budowa­nia Jego Królestwa, ale jako całkowitą niezależność władzy świeckiej od religii. Zgodę na taką autonomię (samowolę) władz świeckich także wyraził Urząd Nauczycielski Kościoła w swych dokumentach soboro­wych. Tak rozumiany rozdział państwa i Kościoła oraz tak rozumiana autonomia władzy świeckiej jest ewidentną zdradą porządku Bożego w świecie i umożliwia Antychrystowi przejęcie władzy nad każdym państwem i na daleko idącą ingerencję w sprawy Kościoła. Sukces duchów zwodzenia w służbie Antychrysta w walce o jego panowanie nad światem, zgodnie z ich naturą działania, jest zawsze ukryty pod pięknymi hasłami postępu, nowoczesności i wolności, aby nie obudzić czujności dzieci Królestwa - katolików. Większość ludzi ochrzczonych dziś wierzy, bo z wiedzą nie ma to nic wspólnego, że rozdział państwa od Kościoła w świetle wiary jest rzeczą dobrą, jak również, że dobra jest autonomia władzy świeckiej, choć w istocie po­zwala to złemu duchowi przejąć władzę (tron) nad całym narodem. Przy okazji trzeba nadmienić, że choć panowanie Jezusa Króla w życiu poszczególnych jednostek w danym państwie może nadal trwać, to jednak ma to nieporównywalnie mniejszy wpływ na pro­gram władzy świeckiej, podległej globalistycznym ideologiom i uza­leżnieniom, od ogromnego wpływu władzy państwa na jednostkę, choćby najbardziej wierzącą, wywieranego przez wszystkie instru­menty władzy (ministerstwa, departamenty, urzędy itd.). Jeśli władza świecka czyni z państwa - np. poprzez promowanie praw człowieka do popełniania każdego grzechu wobec przykazań Bożych - jedno wielkie szambo, to nie miej złudzeń, Drogi Czytelniku, że nie zosta­niesz zbrukany, bo żyjąc w tym państwie, Ty także będziesz spowity jego odorem w dzień sądu.

Detronizacja Jezusa Króla

Z książki „Czas zwodzenia”  ks. Tadeusz Kiersztyn, Anna Kuraś, Barbara Pasternak Str. 15

Następnym wielkim sukcesem duchów zwodzenia po doprowadze­niu do rozdziału państwa od Kościoła była przeprowadzona w jego konsekwencji we wszystkich narodach chrześcijańskich detronizacja Jezusa Króla. Dokonana ona została zarówno przez władze świeckie, jak i kościelne. Usunięcie Jezusa Króla z życia narodu, poprzez odebranie Mu przez rządzących wpływu na instytucje publiczne państwa, nazywamy de­tronizacją Jezusa Króla przez władzę świecką. Zgoda na to usunięcie, poprzez proklamowanie laickości państwa i autonomii władzy świeckiej, zawarta w obecnych Konstytucjach so­borowych Kościoła katolickiego, oznacza detronizację Jezusa Króla dokonaną przez władzę kościelną. W ten sposób Jezus Król został zdetronizowany w całym świecie, co sprawia, że z woli ludzi Jego duchowy tron w każdym państwie dawniej katolickim teraz jest pusty. Na nim z woli obecnie rządzących w każdej chwili, gdy się tylko ujawni, będzie mógł zasiąść Antychryst. Trwają jeszcze zmagania w Polsce, prowadzone głównie przez ludzi świeckich, aby przywrócić go Jezusowi Królowi. Czy zdajemy sobie sprawę, z jak tragicznie groźną sytuacją mamy dziś do czynienia? Przed jak drama­tycznym wyborem stoi każdy z nas: Jezus Król czy Antykról na polskim tronie? A gra idzie nie tylko o doczesność, ale i o życie wieczne. Żyjąc w Polsce, wielu z nas ma nadzieję, że zło buntu wobec Jezusa Króla ujawnia się w innych państwach, a my przecież mamy Matkę Najświętszą za Królową Polski i pełne jeszcze kościoły. Faktem jest, że dzięki opiece naszej Królowej procesy dechrystianizacji są u nas spo­wolnione. Jednak zdrada Jezusa Króla przez władzę świecką i kościel­ną Polski już się dokonała. Co do władz świeckich nie mamy więk­szych wątpliwości, a co do władz kościelnych mamy jeszcze resztki nadziei, ale czy nie są to tylko złudzenia? Episkopat Polski w licznych swych wypowiedziach twierdzi, że Pan Jezus jest Królem Wszechświata, ale nie może być uznany Królem konkretnego państwa. Dlatego twierdzi, że jest Królem, ale nie Królem Polski, a co za tym idzie, państwo polskie nie może być utożsamiane z Jego Królestwem. Według wykładni wiary obecnie lansowanej przez Episkopat Polski, Jezus jest Królem, ale bez królestwa doczesnego i jest Władcą, lecz bez możliwości wykonywania swej władzy nad konkret­nym narodem - oto istota detronizacji! Od szeregu lat zarówno władza kościelna, jak i świecka sprzeciwiają się uznaniu Pana Jezusa Królem Polski i poddaniu całego naszego Narodu Jego władzy przez podpo­rządkowanie ustawodawstwa świeckiego prawu Bożemu. Widzimy na każdym kroku zwalczanie w naszej Ojczyźnie, zwłaszcza przez Episko­pat, wszelkich działań zmierzających do Intronizacji Jezusa Króla Pol­ski. Budzi to powszechne zdziwienie, gdyż wydawałoby się, że kato­liccy biskupi nie powinni mieć z tym najmniejszych trudności. Dlatego postaramy się ukazać, w jaki sposób swe stanowisko wobec Intronizacji godzą z Objawieniem Bożym i Tradycją Kościoła katolickiego. Nie jest naszym zamiarem podważanie autorytetu hierarchii kościel­nej ani też przeprowadzanie szczegółowej analizy nadużyć doktrynal­nych trapiących współczesną teologię. Pragniemy niniejszym opraco­waniem zwrócić uwagę naszym Pasterzom oraz wyjaśnić osobom ko­chającym Jezusa Króla, że słowo Boże, uzasadnia i potwierdza Jego Intronizację w naszym Narodzie. ks. Tadeusz Kiersztyn

“Kaczyńskiego zabili sami Amerykanie”: ruska-pravda.com

Poniższe tłumaczenie ukazało się już na kilku blogach i stronach. Zamieszczam je u siebie, ponieważ dyskusja n.t. zamachu smoleńskiego jest nadal gorąca (i tak być powinno), wszelkie komisje, a także  niezależni “badacze” dokładają tylko oliwy do ognia zaciemniając obraz sprawy nowymi “faktami” i teoriami. Można mieć szereg zastrzeżeń do poniższego tekstu, jak to, że nie tłumaczy tak istotnych faktów, jak całkowitego rozerwania kadłuba samolotu. Nie odpowiada też na pytanie czy na pokładzie były wszystkie osoby, które miały rzekomo lecieć z Prezydentem. Jeszcze raz podkreślam, że nie wierzę by po katastrofie Casa kilka lat temu, (która sądzę, że też był zamachem) polscy oficerowie wsiedli na pokład samolotu razem z Prezydentem i tak wieloma osobami pełniącymi w państwie najwyższe pozycje. Na wiele pytań nikt nie usiłuje nawet dać odpowiedzi. Jednym z nich jest ustalenie, kto wręczał czerwoną różę równo miesiąc przed zamachem smoleńskim. Zajście nazwane “zamachem z różą” jest bardzo podejrzane, szczególnie, że różę Kaczyńskiemu wręczał osobnik w jarmułce (>link), tak jakby chciał zamanifestować swoją żydowską przynależność. Symbolika w tym wypadku wydaje się bardzo podejrzana. Czy ktoś wrócił do tematu angielskojęzycznego osobnika, który rzekomo przebywał w wieży kontrolnej? Co się stało ze światłami na lotnisku, że po katastrofie je tak starannie wymieniano? Tych pytań są setki. Zmyłka z GPS-em mogła być jednym z elementów zamachu – akcje służb specjalnych różnią się tym od amatorszczyzny, że są tak przemyślane by były udane w 100 procentach. Pamiętajmy, że USA nie rządzą już Amerykanie – zarówno rząd, jak i wszystkie agencje rządowe, służba zdrowia, wojsko, edukacja itd są w rękach bolszewików – tych samych ludzi, którzy wymordowali dziesiątki milionów chrześcijan w Rosji i innych krajach.

“Kaczyńskiego zabili sami Amerykanie”: ruska-pravda.com

http://www.ruska-pravda.com/index.php/2012041417453/novosti/politika/2012-04-14-13-19-03.html

Rosyjskie służby wyjaśniły, w jaki sposób został zabity L. Kaczyński. Katastrofa prezydenckiego Tu-154M wynikła wskutek złośliwego przeorientowania satelitarnego systemu, produkcji amerykańskiej, zainstalowanego na pokładzie samolotu. Wskutek tego pilot w złych warunkach pogodowych nie zdążył na czas zareagować i wyciągnąć samolotu ze spadania. (…) Przy oględzinach miejsca upadku, specjalistów najbardziej zadziwiło, dlaczego samolot odchylił się od ścieżki nalotu aż o 500 metrów i znalazł się tylko 5 metrów nad ziemią, zamiast 60. według ekspertów, Amerykanie lokalnie zmienili poziom ziemi w systemie GPS samolotu. Nikt, oprócz specsłużb USA, nie jest w stanie lokalnie zmienić współrzędnych GPS. Taka możliwość została wymyślona dla wykorzystania w okresie wojny. Na przykład w okresie napaści Gruzji na Poludniowa Osetię w roku 2008 rosyjscy artylerzyści zderzyli się z problemem przesunięcia w ogólnodostępnym sygnale GPS. Amerykanie przesunęli w tej strefie współrzędne o 300 metrów. W rezultacie rosyjscy artylerzyści nie mogli posługiwać się ogólnie dostępnym systemem GPS. Ta teza się potwierdziła, gdy po stronie gruzińskiej zostały przejęte rządowe “Hummery” z zapasowymi dyskami do wprowadzenia do urządzeń GPS na ich pokładzie. Kaczyński był wiernym sojusznikiem Białego Domu we wszystkim, co się tyczyło wojskowej współpracy skierowanej przeciw Rosji, ale przy tym on aż 18 razy nałożył prezydenckie veto na ustawy Sejmu oraz  propozycje Rządu mające na celu liberalizację polskiej ekonomiki. Żarliwy nacjonalizm Lecha Kaczyńskiego blokował kapitał zagraniczny w jego planach wykupu polskich przedsiębiorstw oraz banków, a w biznesie ograniczał wywóz kapitału z kraju. Szczytem jego ekonomicznego konfliktu z Waszyngtonem stało się veto wobec reformy emerytalnej proponowanej przez liberałów. Zgodnie z ich planem setki milionów dolarów mialo być przeznaczone na zakup obligacji rządowych USA i wysłane do przechowania w bankach amerykańskich. A w rezultacie dostały sie one polskim emerytom (.) Kaczyński był upartym stronnikiem ekonomicznej suwerenności polskiej ekonomiki. I za to zapłacił życiem. Katastrofa pod Smoleńskiem miała na celu ustrzelić jednocześnie dwa zające: zbić z jego drogi twardogłowego Lecha i wbić jeszcze jeden klin w stosunki polsko-rosyjskie. W rzeczy samej, wkrótce potem amerykańskimi służbami specjalnymi został zabity były polski wicepremier Andrzej Lepper. Był to pokojowy przywódca partii “Samoobrona” jedynej prorosyjskiej partii w polskim parlamencie. Lepper był aktywnym stronnikiem białoruskiego prezydenta Aleksandra Łukaszenko.

Komentarz MG: Ten materiał brzmi dość przekonująco. Gdzieś czytałem dość solidne dane, że USA dysponuje tajnymi “szwadronami śmierci” w ponad 70 krajach świata! Odnośnie wiarygodności informacji rosyjskich specsłużb, o przesunięciu satelitarnych, amerykańskich danych do GPS o 500 metrów, co ponoć zmyliło pilota odnośnie miejsca, w którym miał znajdować się samolot, mam jedno zastrzeżenie. Dowiedziałem się od kolegi z Australii, że na samolotach ponoć nie stosuje się systemu GPS takiego jak w samochodach, z tej prostej przyczyny, że samolot zbyt szybko zmienia swe położenie w stosunku do satelitów nadających sygnały GPS. No, ale prezydencki TU 154 był wyposażony w amerykańską elektronikę najnowszej generacji, więc może odbierał – i analizował – sygnał GPS. Niezwykle interesującym jest, dlaczego pilot wyłączył wysokościomierz ciśnieniowy i zdał się tylko na radarowy odległościomierz od ziemi, (który też być może był sprzężony z systemem GPS, i mapą satelitarną terenu lotniska, o czym zarówno MAK jak i polska strona uparcie milczy.) Monitorpolski's Blog

Kaczyński zabity przez Amerykanów się Rosyjski tajne służby okazało się, jak rzeczywiście zabił prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Katastrofa pod Smoleńskiem, 10 kwietnia 2010 Tu-154 z polską delegacją rządową było spowodowane złośliwy przekierować system nawigacji satelitarnej, amerykański wykonany, zainstalowany na pokładzie samolotu. GPS dał fałszywe współrzędne geograficzne i niewiarygodne dane dotyczące odległości od miejsca lądowania. Ze względu na to, co pilot w złych warunkach pogodowych nie miał czasu, aby zareagować i wyciągnąć samolot z jej szczyt.
Samolot z polską delegacją na pokładzie satelity został zestrzelony przez CIA Patrząc od specjalistów wypadków są najbardziej dziwi, dlaczego pilot ukradł samolot z linii ścieżki schodzenia. Po wykładziny nagle załoga miała zaledwie 500 metrów od pasa startowego i pięć metrów nad ziemią zamiast 60! Zdaniem ekspertów, Amerykanie zmienili lokalną "poziomu ziemi" w systemie GPS prezydenckiego samolotu. Nikt oprócz wywiadu USA, w stanie produkować w lokalnym układzie współrzędnych siatki GPS przemieszczenia. Funkcja ta jest przeznaczona do stosowania podczas prowadzenia działań wojennych. Na przykład podczas odbicia gruzińskiego ataku na Osetię Południową w 2008 roku, rosyjscy strzelcy stanęła przed problemem sygnału zmiany w postępowaniach cywilnych odbiorników GPS. Amerykanie przenieśli się do powierzchni pola współrzędnych 300 metrów przez celowo zniekształcając kanału cywilną. W wyniku rosyjskich kibiców pożaru nie było w stanie wykorzystać miejskie urządzeń GPS. Założenia zostały potwierdzone podczas Strona gruzińska zostali schwytani pracowników "Hummers" dysków twardych z kopii zapasowej oprogramowania do zarządzania GPS na pokładzie. Kaczyński był wiernym sojusznikiem w Białym Domu we wszystkim, co związane współpracy wojskowej z Rosją. Ale on nałożone 18 razy weta prezydenta w sprawie ustaw sejmowych i rządowych propozycji na celu liberalizację gospodarki Polski. Żarliwy nacjonalista Kaczyński zablokowany od kupowania zagranicznych firm inwestycyjnych i banków w Polsce, i biznes zapobiec wywóz kapitału z kraju. Na szczycie gospodarczego konfliktu z Waszyngtonem ma weta na liberałów reformy emerytalnej. Przez setki milionów dolarów powinno być przeznaczone na zakup obligacji rządowych i US wysłał depozytu w bankach amerykańskich. I wreszcie do polskich osób starszych. Klasyczna wersja pindossky ukarania przywódców tych krajów - tymczasowy zapaści ich gospodarki. Ale jak można obniżyć gospodarki ", największych krajowych kordonu sanitarnego"? Kaczyński był zwolennikiem Hardcore suwerennej polskiej gospodarki. I za to przypłacił życiem. Katastrofa pod Smoleńskiem Yankees zamierzają upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: usunąć z jego uparty sposoby Lech i jechać inną klin w stosunkach rosyjsko-polskich.
Przy okazji Niedawno amerykańskie agencje wywiadowcze zginął byłego polskiego wicepremiera Andrei Leppera. Późno przywódca partii, "Self", tylko prorosyjska partia w polskim parlamencie. Podobnie jak Kaczyński, zrobił wszystko, aby chronić niezależność ekonomiczną Polski. Lepper był zdecydowanym zwolennikiem białoruskiego prezydenta Aleksandra Łukaszenki.
„Grzech Mone­tarny Zachodu” – dlaczego warto przeczytać Po co wyda­wać dziś „Grzech Mone­tarny Zachodu” Jacques’a Rueffa? Po co czy­tać dziś książkę wydaną w 1971/72 roku, czter­dzie­ści lat temu? Odpo­wiedź na to pyta­nie jest pro­sta: Dla­tego, że jest to książka na wskroś współ­cze­sna, trak­tu­jąca o tema­cie, który, choć mogło się wyda­wać, że „waszyng­toń­ski con­sen­sus” uczy­nił go nie­ak­tu­al­nym i prze­brzmia­łym, dziś, po „kry­zy­sie Leh­mana” z 2008 roku, i w związku z roz­wi­ja­ją­cym się przed naszymi oczami kry­zy­sem „suwe­ren­nego zadłu­że­nia”, sta­nął dziś w samym cen­trum świa­to­wej debaty eko­no­micz­nej, tema­cie natury świa­to­wego sys­temu monetarno-finansowego i jego związku z kry­zy­sem, w któ­rym tkwimy. Odważę się nawet powie­dzieć wię­cej: w porów­na­niu do port­fela klu­czo­wych pozy­cji teo­re­tycz­nych, histo­rycz­nych i mie­sza­nych poświę­co­nych teo­rii kry­zy­sów gospo­dar­czych, Wiel­kiej Depre­sji i, bez­po­śred­nio lub pośred­nio, współ­cze­snemu nam kry­zy­sowi gospo­dar­czemu 2008 — takich jak „The Great Con­trac­tion 1929 – 1933.” Mil­tona Fried­mana i Anny Schwartz (1963), „A Failure of Capi­ta­lism: The Cri­sis of 08 and the Descent into Depres­sion.” Richarda A. Posnera (2009), „Wielki Kry­zys w Ame­ryce” Mur­raya Roth­barda (1963; wyd.pol 2010), „Pri­ces and Pro­duc­tion.” F.A. Hay­eka (1931), „Ogólna teo­ria zatrud­nie­nia, pro­centu i pie­nią­dza” Johna May­narda Key­nesa (1936), „Pie­niądz, kre­dyt ban­kowy i cykle koniunk­tu­ralne.” Jesusa Huerta de Soto (wyd.pol 2009), „The Debt-Deflation The­ory of Great Depres­sions.” Irvinga Fishera (1933), czy “This Time is Dif­fe­rent: Eight Cen­tu­ries of Finan­cial Folly.” Ken­ne­tha Rogoffa i Carmen’a Rein­harta (2009) – „Grzech mone­tarny Zachodu” Jacques’a Rueffa ofe­ruje spoj­rze­nie na Wielką Depre­sję, na naturę świa­to­wego sys­temu finan­so­wego i na nasz obecny eko­no­miczny „pre­di­ca­ment” co naj­mniej dorów­nu­jące im teo­re­tyczną głę­bią, a z całą pew­no­ścią prze­wyż­sza­jące je histo­rio­zo­ficz­nym pazu­rem. Prze­sła­nie Rueff’a zawarte w „Grze­chu mone­tar­nym Zachodu” spro­wa­dzić można do dwóch tez doty­czą­cych sys­temu mone­tar­nego i jego skut­ków, jed­nej doty­czą­cej okresu 1926 – 1929 oraz 1958 – 1961, a sze­rzej, okresu do tzw. zamknię­cia „gold win­dow” przez Nixona w sierp­niu 1971 roku, i dru­giej doty­czą­cej okresu po zamknię­ciu „gold win­dow”, a więc zwią­za­nej z współ­cze­snym świa­to­wym sys­te­mem mone­tar­nym, w któ­rym pie­niądz rezer­wowy jest pie­nią­dzem papie­ro­wym, lub, ina­czej mówiąc, pie­nią­dzem fiducjarnym. Teza pierw­sza głosi, że Wielka Depre­sja była skut­kiem odej­ścia po I Woj­nie Świa­to­wej od kla­sycz­nego stan­dardu złota („gold stan­dard”) i zastą­pie­nia go w 1922 na Kon­fe­ren­cji w Genui mecha­ni­zmem „gold-exchange stan­dard”; Teza druga głosi, że współ­cze­sny sys­tem monetarno-finansowy zro­dzony w 1971 w wyniku zamknię­cia przez Nixona „zło­tego okna”, a więc sys­tem monetarno-finansowy pozba­wiony kotwicy złota, w któ­rym waluta rezer­wowa („rese­rve cur­rency”) ma cha­rak­ter pie­nią­dza papie­ro­wego, musi nie­uchron­nie wcze­śniej czy póź­niej, skoń­czyć się „leni­now­ską” destruk­cją tegoż sys­temu mone­tar­nego, czemu towa­rzy­szyć muszą poważne per­tur­ba­cje w całej gospo­darce światowej.

II Kim był autor tych tez? Kim był autor tej ponu­rej dia­gnozy i jesz­cze bar­dziej ponu­rej pro­gnozy? Kim był Jacques Rueff?Urodzony w 1896 roku, syn leka­rza, pier­wot­nie zain­te­re­so­wany medy­cyną, został osta­tecz­nie, po zmia­nie zain­te­re­so­wań na eko­no­miczne w związku z fascy­na­cją pra­cami Leona Wal­rasa, twórcy tzw. Szkoły Lozań­skiej, absol­wen­tem Ecole Poly­tech­ni­que w dzie­dzi­nie nauk ści­słych i mate­ma­tyki. Jego pierw­sza pracą była pozy­cja „Des scien­ces phy­si­que aux scien­ces mora­les”( Od nauk fizycz­nych do nauk moral­nych.). Praca ta, opu­bli­ko­wana w 1922 roku, poświę­cona była meto­do­lo­gii nauki, w tym kwe­stiom uży­wa­nia mate­ma­tyki i sta­ty­styki w naukach spo­łecz­nych, czego był zawsze gorą­cym zwo­len­ni­kiem, i co w póź­niej­szym okre­sie jego życia zna­la­zło wyraz w zna­le­zie­niu się Rueffa wśród zało­ży­cieli, wraz z Ragna­rem Fri­skem, Mię­dzy­na­ro­do­wego Towa­rzy­stwa Eko­no­me­trycz­nego. W 1923 Rueff zdaje egza­min do eli­tar­nego „kor­pusu” urzęd­ni­ków admi­ni­stra­cji fran­cu­skiej zwa­nego „inspec­teurs des finan­ces.” Kon­ty­nu­uje stu­dia eko­no­miczne i sta­ty­styczne, w tym doty­czące pro­ble­ma­tyki tzw. trans­feru, zwią­za­nej z kwe­stią repa­ra­cji wojen­nych (Le change, phe­no­mene naturel.,1922 (Wymiana, zja­wi­sko natu­ralne.)), oraz na temat infla­cji (Sur une the­orie de l’inflation., 1925 (O teo­rii infla­cji)). W tej pierw­szej pracy – na temat trans­fe­rów – for­mu­łuje pod­stawy tzw. mone­tar­nej teo­rii bilansu płat­ni­czego, za któ­rej twórcę jest uwa­żany wraz z Ber­tem Ohli­nem. W pracy tej Rueff argu­men­to­wał, że skala trans­feru ogra­ni­czona jest jedy­nie zdol­no­ścią rządu do finan­so­wa­nia nie­zbęd­nych podat­ków lub poży­czek poprzez budżet; ina­czej mówiąc, że mecha­nizm cenowy wymusi dosto­so­wa­nie się bilansu han­dlo­wego do trans­fe­rów kapi­ta­ło­wych, a nie odwrot­nie. Po raz pierw­szy dopro­wa­dziło to do zde­rze­nia się tez Rueffa z tezami Key­nesa, dziś odrzu­co­nymi. Warto tu zauwa­żyć, że ta mone­tarna teo­ria bilansu płat­ni­czego Rueffa/Ohlina sta­nowi pod­stawę prac Roberta Mun­della, lau­re­ata Nagrody Nobla w 1999 roku, który uważa się za inte­lek­tu­al­nego dzie­dzica autora „Grze­chu mone­tar­nego Zachodu.” W dru­giej z wymie­nio­nych tu prac, poświę­co­nej infla­cji, opar­tej na ana­li­zie infla­cji we Fran­cji, we Wło­szech, w Niem­czech, w P Pol­sce i w Austrii po I Woj­nie Świa­to­wej, Rueff poka­zał, że w każ­dym przy­padku pod­sta­wową przy­czyną infla­cji była emi­sja pie­nią­dza przez Bank Cen­tralny celem finan­so­wa­nia defi­cytu budże­to­wego rządu. W 1925 roku Rueff opu­blii­ko­wał pracę „Varia­tions in Unem­ploy­ement in England”. (Waha­nia bez­ro­bo­cia w Anglii.), w któ­rej poka­zał, w opar­ciu o dane empi­ryczne, że nie­ocze­ki­wane bry­tyj­skie chro­niczne bez­ro­bo­cie lat 1920-tych wyni­kało ze wzro­stu rela­tyw­nej ceny pracy mie­rzo­nej rela­cją sta­wek wyna­gro­dzeń do indeksu hur­to­wego poziomu cen. Rueff uwa­żał, że zja­wi­sko to, a za nim i bez­ro­bo­cie, wyni­kało z przej­ścia w tym cza­sie Wiel­kiej Bry­ta­nii z sys­temu zasił­ków dla bez­ro­bot­nych wypła­ca­nych przez związki zawo­dowe do kwo­to­we­go­sys­temu wypła­ca­nego przez pań­stwo (tzw. open ended „dole”). Wspo­mniane wyżej opra­co­wa­nia eko­no­miczne Rueffa zwró­ciły uwagę naj­wyż­szych sfer poli­tycz­nych Fran­cji i w 1926 roku, gdy Pre­mie­rem Fran­cji został Ray­mond Poin­care, Rueff popro­szony został o spo­rzą­dze­nie opra­co­wa­nia, które miało okre­ślić, na jakim pozio­mie kursu w sto­sunku do złota Fran­cja powinna powró­cić do stan­dardu złota. Kurs powrotu franka do wymie­nial­no­ści na złoto okre­ślony został przez Rueffa na pozio­mie jed­nej pią­tej pary­tetu sprzed I Wojny Świa­to­wej i przy­jęty przez rząd. W 1927 roku Rueff publi­kuje pracę „The­ories des phe­no­me­nes mone­ta­ires. (Teo­rie sys­te­mów mone­tar­nych.), w któ­rej roz­wija wła­sną teo­rię mone­tarną, kry­ty­ku­jąc przy tym rów­na­nie Fishera MV = PT jako for­mal­nie praw­dziwe, gdyż suma płat­no­ści doko­na­nych w gospo­darce jest zawsze równa sumie płat­no­ści przy­ję­tych, jed­no­cze­śnie jed­nak nie dające pod­staw do jakich­kol­wiek tez doty­czą­cych sto­sun­ków przyczynowości. W latach 1927 – 1930 Rueff pra­cuje w Lidze Naro­dów, jako przed­sta­wi­ciel Fran­cji, zaj­mu­jąc się kwe­stiami mone­tar­nymi. Wła­śnie w trak­cie peł­nie­nia tej funk­cji zwraca po raz pierw­szy uwagę na to, co sta­nie się pod­sta­wo­wym tema­tem „Grze­chu mone­tar­nego Zachodu.”, a mia­no­wi­cie na „gold-exchange” stan­dard przy­jęty na kon­fe­ren­cji mone­tar­nej w Genui w 1922 roku, jako pod­sta­wowy mecha­nizm trans­mi­sji infla­cji i defla­cji w ramach świa­to­wego sys­temu mone­tar­nego. Zaj­muje się też kwe­stią powo­jen­nego powrotu funta i dolara do stan­dardu złota po pary­te­cie przed­wo­jen­nym, mimo eks­pan­sji mone­tar­nej lat wojny, i zwraca uwagę na moż­liwe efekty takiej poli­tyki, wzy­wa­jąc do zmiany pary­tetu i ostrze­ga­jąc przed defla­cją wyni­ka­jąca z tak zawy­żo­nych kur­sów. W latach 1934 – 1939 Rueff spra­wuje funk­cję dyrek­tora w Mini­ster­stwie Finan­sów Fran­cji nad­zo­ru­jąc fun­dusz sta­bi­li­za­cji kursu wymiany franka. W 1939 roku zostaje Vice-Gubernatorem Banku Cen­tral­nego Fran­cji — Banku Fran­cji, którą pełni do 1941 roku, gdy odwo­łany zostaje przez rząd Vichy. W latach 1944 – 1952 jest doradcą Alianc­kiej Misji Woj­sko­wej do spraw Nie­miec i Austrii. W trak­cie peł­nie­nia tej funk­cji poznaje Ludwiga Erharda i Wil­helma Ropke, inte­lek­tu­al­nych ojców nie­miec­kiego cudu gospo­dar­czego. W roku 1945 publi­kuje jedno ze swo­ich „opus magnum”, pracę „L’Ordre Social.” (Ład Spo­łeczny), gdzie defi­niuje swoje pod­sta­wowe sta­no­wi­sko filo­zo­ficzne. „Dla neo­li­be­rała” –pisze, kry­ty­ku­jąc podej­ście liber­ta­riań­skie  – „prze­ciw­nie, wol­ność jest owo­cem otrzy­ma­nym w dro­dze naj­więk­szego wysiłku i zawsze zagro­żo­nym, owo­cem ewo­lu­cji insty­tu­cji opar­tej na tysiąc­le­ciach nie­do­brych doświad­czeń, i na reli­gij­nych, moral­nych, poli­tycz­nych i spo­łecz­nych inte­rak­cjach. Prze­ciw Rous­seau, neo­li­be­rał twier­dzi, że olbrzy­mia więk­szość ludzi rodzi się w łań­cu­chach, z któ­rych wyzwo­lić ich może, i to tylko czę­ściowo, roz­wój insty­tu­cji.” Jest zwo­len­ni­kiem utwo­rze­nia Euro­pej­skiej Wspól­noty Gospo­dar­czej. W 1952 roku zostaje sędzią Euro­pej­skiego Try­bu­nału Spra­wie­dli­wo­ści. W 1958 roku, po doj­ściu do wła­dzy Gene­rała De Gaulle, zostaje auto­rem tzw. Planu Sta­bi­li­za­cji Rueffa (lub Rueff/Pinay), przy­ję­tego przez De Gaulle’a, co cie­kawe i nie­co­dzienne, mimo jed­no­myśl­nego sprze­ciwu całego gabi­netu. Z tego okresu znany jest słynny dia­log pomię­dzy De Gaul­lem a Ruef­fem. „Wszyst­kie Pań­skie reko­men­da­cje są wyśmie­nite.” – powie­dzieć miał De Gaulle do Rueffa. „Ale czy jeśli zasto­suję wszyst­kie Pań­skie reko­men­da­cje i nic się nie sta­nie, czy roz­wa­żał Pan jak wiel­kie cier­pie­nia spo­wo­duje to w całym kraju?” Rueff miał na to odpo­wie­dzieć: „Daję Panu moje słowo, mój Gene­rale, że plan ten, jeśli zosta­nie przy­jęty w cało­ści, pozwoli na odzy­ska­nie rów­no­wagi naszego bilansu płat­ni­czego w ciągu kilku tygo­dni. Jestem tego abso­lut­nie pewny. Akcep­tuje też, że Pań­ska opi­nia o mnie będzie w cało­ści zależna od osią­gnię­tego wyniku.” 10 lat póź­niej Jacques Rueff otrzy­mał za swój plan sta­bi­li­za­cji gospo­darki fran­cu­skiej order Legii Hono­ro­wej. Całe lata sześć­dzie­siąte – jak suge­rują daty arty­ku­łów i publi­ka­cji, z któ­rych składa się „Grzech mone­tarny Zachodu.” – Rueff poświę­cił publicz­nej kry­tyce mię­dzy­na­ro­do­wego sys­temu finan­so­wego zro­dzo­nego z kon­fe­ren­cji w Genui i w Bret­ton Woods, jako nie­uchron­nie ska­żo­nego „infla­cjo­ni­zmem”. Wal­czy o powrót świata zachod­niego do kla­sycz­nego stan­dardu złota, który uwa­żał za pod­stawę cywi­li­za­cji Zachodu. Rów­nież i w tych swo­ich wysił­kach otrzy­mał popar­cie Gene­rała De Gaulle, który w lutym 1965 roku zapro­po­no­wał światu powrót do kla­sycz­nego stan­dardu złota. Choć wywiad z Ruef­fem na temat powrotu do stan­dardu złota prze­pro­wa­dził nawet sam „The Eco­no­mist”, powro­towi temu prze­ciwny, nikt ich nie słu­chał. Dziś, szcze­gól­nie po dru­giej stro­nie Atlan­tyku, zain­te­re­so­wa­nie kon­cep­cjami Rueffa rośnie. W 2010 roku uka­zała się naj­peł­niej­sza jak dotąd bio­gra­fia autora „Grze­chu mone­tar­nego Zachodu” i „Wieku Infla­cji” autor­stwa Chri­sto­phera S. Chi­visa zaty­tu­ło­wana „The Mone­tary Con­se­rva­tive: Jacques Rueff and the 20th Cen­tury Free Mar­ket Thought.”(De Kalb. Nor­thern Illi­nois Uni­ver­sity Press.) Zwo­len­ni­kiem tez Rueffa jest Robert Mun­dell, lau­reat Nagrody Nobla z 1999 roku. W 1964 roku Jacques Rueff został człon­kiem Aka­de­mii Fran­cu­skiej w dzie­dzi­nie nauk moral­nych i poli­tycz­nych. Umarł w 1978 roku.[1]

P.S. Obser­wu­jąc ewo­lu­cję mię­dzy­na­ro­do­wego sys­temu mone­tar­nego, dojść można do wnio­sku, że wygląda na to, iż Zachód uparł się, by wcie­lić w życie powie­dze­nie Lenina, że „żeby znisz­czyć bur­żu­azyjne spo­łe­czeń­stwo, trzeba wpierw znisz­czyć jego pie­niądz.” Jak możemy dopu­ścić do popeł­nie­nia takiego błędu przez kraj, który poświe­cił tyle wysiłku i tyle tro­ski by ochro­nić, tak dla sie­bie jak i dla innych, sys­tem wol­nej przed­się­bior­czo­ści, i oddał tyle krwi w obro­nie wol­no­ści na całym świecie?” Obser­wu­jąc obecne tur­bu­len­cje gospo­dar­cze trudno powstrzy­mać się od kon­sta­ta­cji, że co naj­mniej od 2008 roku znaj­du­jemy się wła­śnie w sytu­acji takiego kry­zysu mone­tar­nego, jaki Rueff prze­wi­dy­wał i przed jakim ostrze­gał. Można też powtó­rzyć za Ruef­fem „Miejmy nadzieję, że, zanim nie będzie za późno, zdo­łamy znowu powie­rzyć mecha­ni­zmowi mone­tar­nemu te zada­nia, któ­rym drżące ręce i waha­jące się umy­sły ludz­kie nie są w sta­nie podołać.” Jerzy Strze­lecki

[1] / Głów­nym źró­dłem tego bio­gra­ficz­nego frag­mentu wstępu było dla mnie opra­co­wa­nie Johna D. Muel­lera pod tytu­łem „Jacques Rueff: Poli­ti­cal Eco­no­mist for the 21st Cen­tury.”, Sty­czeń 2000, Ethics and Public Policy Cen­ter,
www.eppc.org/publications/pubID.2261/pub_detail.asp

Jakie kataklizmy czekają Polskę po deregulacji zawodów? Jeżeli Jarosławowi Gowinowi uda się wprowadzić w życie planowaną ustawę deregulacyjną, zasłuży sobie na miano autora jednej z najważniejszych reform ostatnich lat. Już dziś projekt tej ustawy wywołał prawdziwą lawinę histerycznych, a często i niezwykle komicznych protestów przedstawicieli licencjonowanych zawodów. Wedle różnych szacunków, w zawodach kontrolowanych państwowymi pozwoleniami pracuje nawet pół miliona osób (więcej na ten temat pisaliśmy tutaj). Egzaminy dające przepustkę do wykonywania takich zawodów kosztują najczęściej spore pieniądze, a przystąpić do nich można niekiedy dopiero po trwającym nawet kilka miesięcy kursie. Osoby, które przystąpiły do branżowych cechów oraz włożyły w to sporą ilość środków i czasu, czują się dziś oszukane, a świadomość, że już niedługo ich zawody będzie wolno wykonywać każdemu, wywołuje frustrację. Przede wszystkim jednak największe obawy budzi utrata zysków, które dziś dzięki współpracy z państwem czerpią posiadacze licencji. Gdyby wierzyć przedstawicielom kontrolowanych branż pragnącym zachowania regulacji, świat czeka niechybnie powszechna katastrofa. W najbliższym czasie wystąpi fala powszechnych oszustw, wyłudzeń, zwiększy się bezrobocie, ludzie stracą oszczędności życia, a ostatecznie upadnie demokracja. Wystąpienia związkowców oraz członków branżowych organizacji są często tak bardzo emocjonalne, że aż absurdalne.

Deregulacja jawi się socjalistom niczym biblijna bestia z Apokalipsy św. Jana Poniżej czytelnik znajdzie najbardziej groteskowe wypowiedzi, na jakie przyszło mi się natknąć w ciągu zaledwie kilku ostatnich dni. Na stronie internetowej Federacji Gospodarki Nieruchomościami Tomasz Lebiedź snuje następującą wizję: „Wyobraźmy sobie instruktora prawa jazdy, którego wiedza, umiejętności, przygotowanie pedagogiczne i uwarunkowania psychiczne składają się na spójny obraz dobrego nauczyciela, mającego bezpiecznie przygotować przyszłego kursanta do bycia kierowcą. Jeśli w zawodzie tym zacznie pracować ktoś, komu brakuje, choć kilku cech niezbędnych do wykonywania takiej pracy, aż strach będzie wychodzić z domu!”. A zatem pierwszym aktem tragedii, jaką stanowi uwolnienie dostępu do zawodów, będzie chaos na drogach. Na portalu profesjonalista.pl administrator strony umieścił całą listę anonimowych wypowiedzi pośredników w obrocie nieruchomościami. Oto, co głoszą niektóre z nich: „Możliwość dopuszczenia osób niewykształconych, bez odpowiedniego przygotowania i wiedzy grozi niebezpieczeństwem popełniania licznych błędów przy pośredniczeniu w transakcjach. Grozi narażeniem wielu uczestników rynku na tragedie życiowe i rodzinne”. Inny pośrednik idzie jeszcze dalej: „Dopuszczenie przypadkowych, niewykształconych osób do zawodu przyczyni się do zupełnej degrengolady na rynku nieruchomości. (…) Liczne oszustwa na rynku nieuchronnie będą prowadzić do stagnacji gospodarki i pogłębiać i tak istniejący już kryzys. A zatem załamanie rynku, które niewątpliwie nastąpi, jeśli tak ważną materię odda się w niewykształcone ręce, spowoduje pogorszenie kondycji gospodarki państwowej, a tym samym szeroko rozumianego interesu państwowego”. Po chaosie na drogach dojdzie, więc do tragedii osobistych, a następnie nikczemni oszuści wywołają załamanie finansowe. Na tym jeszcze nie koniec. Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Izby Lekarskiej, przewiduje, że konsekwencje otwarcia 46 zawodów będą o wiele bardziej dalekosiężne. Jego rozumowanie jest o tyle kuriozalne, że w ograniczeniu ingerencji państwa w życie gospodarcze widzi element tworzenia się nowego totalitaryzmu:„To absolutnie zamach na demokrację. W każdym państwie totalitarnym zamysły rządzących pozwalające przejąć całkowitą władzę nad społeczeństwem właśnie w ten sposób były realizowane”. Zauważmy, że sytuacja staje się coraz bardziej dramatyczna. Nie dość, że wybuchnie kryzys, a po ulicach będą jeździli sami wariaci drogowi, to niedługo nastanie także reżim totalitarny. Powszechna degrengolada i chaos będą miały swoje przełożenie na turystykę. Jeden z górskich przewodników roztoczył nawet następującą wizję, która aż mrozi krew w żyłach: „Jeśli teraz w Polskę pójdzie informacja, że nauczyciel może sam opiekować się grupą młodzieży, na drogę do Morskiego Oka czy na Kalatówki nie będzie się dało wejść, bo będą tak zatłoczone”. Mam świadomość, że opisywane tu wydarzenia są drastyczne, lecz bardzo proszę czytelnika o jeszcze chwilę cierpliwości. Widok zatłoczonej drogi do Morskiego Oka musiałby być wyjątkowo szokujący, ale to nie koniec klęsk. Na spotkaniu Jarosława Gowina z krakowskimi przewodnikami jeden z nich wypowiedział się następująco: „Chce pan królewskie miasto Kraków pozbawić przewodników turystycznych. Nie obawia się pan, że za rok wróci temat polskich obozów w Oświęcimiu, a wówczas nauczycielami historii dla turystów będą nieprofesjonaliści? Nie wyobrażam sobie, by niemiecka wycieczka, która przyjdzie na Wawel, usłyszała od przewodnika, że to siedziba Hansa Franka”. Dzięki krakowskiemu przewodnikowi wiemy nareszcie, kto jest odpowiedzialny za powtarzające się wciąż w mediach sformułowanie „polskie obozy koncentracyjne” – winni są niewykształceni przewodnicy, którzy wprawdzie pracują jeszcze w „New York Times” i „The Guardian”, ale po wprowadzeniu ustawy deregulacyjnej na pewno zjawią się nad Wisłą, aby złośliwie wprowadzać w błąd zagranicznych turystów. Lobby przewodników miesza się jednak w zeznaniach i czasami wizje dekadenckiej przyszłości mylą się jego przedstawicielom ze stanem obecnym. W wypowiedzi dla „Głosu Wielkopolski” Michał Preisler, członek komisji przyznającej licencje pilotów wycieczek przy Wielkopolskim Urzędzie Marszałkowskim, stwierdził: „Sam słyszałem, jak u stóp poznańskiego ratusza ktoś opowiadał dzieciom, że tutaj są pochowani pierwsi władcy Polski”. A teraz pytanie za 10 punktów do p. Preislera: skoro dziś istnieje system licencyjny, któż mógł wprowadzić dzieci w błąd, jeśli nie właśnie przewodnik z pozwoleniem? Jarosław Gowin twierdzi, że jest zdeterminowany, a oficjalnego poparcia udzielił mu premier Donald Tusk. Cóż jednak po ich deklaracjach, skoro Polskę czekają tak straszne kataklizmy? Czy minister sprawiedliwości ugnie się już przy pierwszej fali wariatów drogowych? A może odstąpi od swego pomysłu, gdy tylko zobaczy rozpadające się rodziny? Gowin to dojrzały człowiek, ale widok zatłoczonej drogi na Kalatówki może złamać nawet największych twardzieli – róbmy, więc wszystko, aby dodać ministrowi otuchy. Wpierw Gowin będzie się jednak musiał uporać z taksówkarzami w Krakowie, którzy już wytoczyli mu wojnę. Jak przekonują związkowcy z „Solidarności”, dokładną topografię miast oraz wszystkie objazdy i skróty znają tylko licencjonowani przewoźnicy. Skoro tak, to trzeba zrobić wszystko, żeby minister Gowin nie wsiadł w najbliższym czasie do taksówki. Kierowcy taryf znają przecież drogi niedostępne zwykłym ludziom i uprowadzą nam ministra, a wraz z nim jedyną wolnorynkową reformę, na jaką zdobyła się PO… Jakub Wozinski

Odwracanie katastrofy ogonem Najpierw samolot odwrocił się, nie wiedzieć, czemu, do góry kołami, a teraz trwa odwracanie ogonem całej katastrofy

1. Zobaczyliśmy w Sejmie prawdziwego, jakże szczerego  smoleńskiego żałobnika, który cierpi i przeżywa, a z głębi swej zbolałej duszy miota oskarżenia w stronę żałobników fałszywych, udających żałobę dla swej cynicznej, politycznej gry. Łzy wzruszenia cisną się do oczu, gdy człowiek patrzy na te cierpiącą twarz i słucha tej zbolałej skargi w Sejmie Rzeczypospolitej, w dwa lata po straszliwej katastrofie.  A jakże ciężko ów żałobnik musiał cierpieć dwa lata temu tam, na tej smoleńskiej drodze, którą gnał jak oszalały na miejsce katastrofy, I jaki go potem trawił ból, tam wśród brzóz,  na dymiących jeszcze zgliszczach?  I nikt go nieszczęśnika wtedy do serca nie przygarnął, nie przytulił tylko Putin...

2. Tam w Smoleńsku najpierw samolot, nie wiedzieć, czemu, odwrócił się do góry kołami, a teraz trwa odwracanie ogonem katastrofy.  I juz nawet nie chodzi o te brzozowe, naciskowe, czy inne kłamstwa, uciekające na coraz krótszych nogach. Odwracane ogonem jest całe moralne, historyczne i polityczne znaczenie smoleńskiej tragedii. Pokaz tego odwracania dał w Sejmie premier Tusk, występujący w roli zbolałego żałobnika i piętnujący nieszczerą, politycznie podszytą żałobę Jarosława Kaczyńskiego. 

3. Zaproponowany przez PiS sejmowy apel do władz rosyjskich o oddanie wraku, zamiast przyjęcia przyjecia go przez aklamację na stojąco, został odżegnany od czci i wiary, a przez premiera  przyrównany do.... Wiernopoddańczych adresów do cara! To jest dopiero szczyt odwracania ogonem, już nie tylko katastrofy, ale całej historii Polski. Zarzut wiernopoddańczego adresu stawia polityk, który jako premier polskiego rządu współdziałał z Rosją na szkodę polskiego prezydenta w rozdzieleniu katyńskich wizyt.  Mówi to polityk, który oddał Rosji, choć nie musiał, całe śledztwo. Mówi tak lider środowiska politycznego, z którego co rusz słychać głosy, ze od Rosji nic nie można żądać, bo to jest mocarstwo, wobec którego musimy siedzieć z rukami pa szwam.Mówi tak polityk, który podobno wolałby się nie urodzić, niż politycznie grać śmiercia bliskich. Wielce żałobny Panie Premierze! Pan śmiercią nie gra. Już Pan nie gra. Pan teraz ze śmierci drwi. Janusz Wojciechowski

WSI, Lizbona, Tbilisi Wbrew medialnym i politycznym fałszerstwom Prezydent Lech Kaczyński dobrze zasłużył się Polsce. Prezydent Lech Kaczyński dbał, o jakość i godność państwa polskiego. Należy docenić jego doniosłą rolę w przywracanie Polsce jej prawdziwych bohaterów – służyła temu m.in. polityka orderowa. W czasie swojej tragicznie przerwanej prezydentury, Lech Kaczyński odznaczył Orderem Orła Białego m.in.: Witolda Pilecki, Annę Walentynowicz, Andrzeja Gwiazdę, Ignacego Tokarczuka, Augusta Fieldorfa, Łukasza Cieplińskiego, Wincentego Kwiecińskiego, Franciszka Niepokólczyckiego, Jana Olszewskiego, Jerzego Popiełuszkę, Stefana Starzyńskiego. Należy przypomnieć, iż pierwszym oznaczonym tym orderem przez Kwaśniewskiego był komunistyczny aparatczyk i „działacz sportowy” Włodzimierz Reczek. Ponadto Kwaśniewski oznaczył także Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. Z kolei Komorowski uhonorował Adama Michnika, Jana Krzysztofa Bieleckiego, Aleksandra Halla, Andrzeja Wajdę i Andrzeja Wielowiejskiego. Chciałbym jednak wskazać na trzy – najważniejsze moim zdaniem - dokonania Lecha Kaczyńskiego, które trwale wpłynęły na historię Polski i świata.

1. Rozwiązanie WSI Po powstaniu rządu Kazimierza Marcinkiewicza rozpoczęto prace zmierzające do rozwiązania tej skamieliny sowieckich wpływów w Polsce. Realizacja tego przedsięwzięcia była jednym z priorytetów Prawa i Sprawiedliwości. Projekt ten – co warto przypomnieć - popierała także Platforma Obywatelska, która nawet – ustami Jana Marii Rokity – ganiła PiS za opieszałość, bo Kazimierz Marcinkiewicz „zabierał się do tego jak pies do jeża”, że zacytuję słowa Lecha Kaczyńskiego. Andrzej Urbański – b. szef Kancelarii Prezydenta potwierdził, iż w procesie przygotowania ustawy likwidującej główny opór stawiał ówczesny premier Kazimierz Marcinkiewicz oraz szef MON Radosław Sikorski. „Mówię to po raz pierwszy. Zgodnie z umową ustawę miał napisać rząd. Doszło do dramatycznego spotkania premiera Marcinkiewicza ze mną. Poszło o zapis dotyczący inwigilacji dziennikarzy. Prezydent domagał się kategorycznego wykreślenia tych zapisów – podkreślił Urbański W tej sytuacji inicjatywę przejął Prezydent Lech Kaczyński, który zadecydował o przejęciu przez swą kancelarię inicjatywy rozwiązania WSI. We wspomnianym wywiadzie Urbański zaznaczył, że to on był tą osobą, która wraz z Kancelarią przygotowała ustawę. „Mam całkowite poczucie odpowiedzialności i całkowicie czyste sumienie. Ja ją napisałem, przy ogromnym udziale prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który dyktował wytyczne”. Dodał również, że największy spór między nim a premierem Kazimierzem Marcinkiewiczem rozegrał się wokół zapisów, które zakazywały służbom powołanym na miejsce Wojskowych Służb Informacyjnych inwigilowania i werbowania do współpracy dziennikarzy. „Domagałem się wykreślenia takiego zapisu. On powiedział, że się nie zgadza. To była pierwsza ustawa, w której tę możliwość wykluczono” - podkreślił były bliski współpracownik Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Tym samym dzięki stanowczości, determinacji oraz zdecydowaniu Prezydenta Lecha Kaczyńskiego doszło do szybkiej finalizacji prac i przesłania projektu ustawy do Sejmu. Prezydent w uzasadnieniu do swojej inicjatywy ustawodawczej wskazał, że: „Postulat radykalnej reformy WSI, z ich likwidacją włącznie, był zgłaszany od wielu lat przez partie i ośrodki władzy o różnych historycznych korzeniach i politycznych orientacjach. Pomimo powszechnej opinii o potrzebie działań naprawczych przez kilkanaście lat nie opracowano koncepcji reformy, co wskazuje na złożoność problemu i trudność podjęcia decyzji istotnych dla bezpieczeństwa obronnego państwa”. Sejm RP ustawą z dnia 9 czerwca 2006 r. uchwalił pakiet ustaw rozwiązujących WSI (formalnie zostały zniesione w dniu 30 września 2006 roku), a 22 lipca 2006 roku (niezwykle symboliczna data!) powołano dwie komisje weryfikacyjną, która miała się zająć przeglądem kadr (2300 żołnierzy) z wiceministrem obrony narodowej Antonim Macierewiczem na czele i likwidacyjną, której przewodniczącym został, pracownik IPN, dr Sławomir Cenckiewicz.

W ten sposób zakończyły swój niechlubny żywot, pasożytnicze postsowieckie służby – w ujawnionym w lutym 2007 roku przez Prezydenta Lecha Kaczyńskiego raporcie z weryfikacji WSI opisano nieprawidłowości i przypadki przestępstw, jakich dopuszczali się ludzie z wojskowych służb informacyjnych.

2. Podpisanie Traktatu lizbońskiego "Polska w istocie wywalczyła wszystko, co chciała" – powiedział Prezydent Lecha Kaczyński w Lizbonie. W czasie negocjacji nad traktatem reformującym UE Polska "uzyskała mnóstwo rzeczy". Jak wyliczał, chodzi m.in. o przepis dotyczący energetyki, przepisy, które gwarantują pewien zakres suwerenności państw narodowych oraz fakt, że UE nie będzie miała symboli charakterystycznych dla państwa. Prezydent zastrzegł, że tę ostatnią kwestię osiągnęliśmy razem z innymi państwami. "Sukcesów było dużo", podkreślił prezydent i dodał, że bardzo dobrze, iż trwające sześć lat prace nad traktatem zakończyły się. Wskazał, iż podziela opinię premiera Wielkiej Brytanii Gordona Browna, że teraz trzeba poczekać 10 lat, by zobaczyć jak ustanowione traktatem instytucje będą działać. Niestety ten optymizm był mocno na wyrost, gdyż traktat lizboński postanawia, że kompetencje w zakresie polityki zagranicznej, bezpieczeństwa oraz realizacji celów Unii przechodzą na wyłączność Brukseli. Ponadto „klauzula kładki (de facto „obejście” niezbędnych mechanizmów demokratycznych) – jak słusznie zauważył czeski prezydent Vaclav Klaus - umożliwia Radzie Europejskiej, aby w drodze swej własnej decyzji przekazała pod głosowanie większościowe także taką decyzję, którą obecnie każde poszczególne państwo może zawetować. Klauzula flexibility wzmacnia organy Unii w tym, żeby podejmowały tzw. odpowiednie środki – ponad zakresem swych kompetencji przeniesionych z państw członkowskich UE – wszędzie tam, gdzie idzie o osiągnięcie niektórych z ‘celów’ ustanowionych w dotychczasowych traktatach czy Traktacie Lizbońskim. Ponieważ do tych celów Traktat Lizboński zalicza także „likwidację ubóstwa, sprawiedliwość społeczną, pokój i dobrobyt”, jest ewidentne, że to jest weksel In blanko wykonywalny w dowolnym czasie”. Pomimo tego, iż podkreślał, że "Wszyscy wiemy, że prezydent Klaus nie jest szczególnym entuzjastą Traktatu Lizbońskiego. Ja też nie kryję, że uważam ten traktat za eksperyment, za kilka lat będziemy w stanie ocenić, czy on funkcjonuje - z punktu widzenia interesów Polski i UE - tak, że jest postęp, czy nie" , ostatecznie Lech Kaczyński uległ zmasowanej presji krajowej i zagranicznej i podpisał 10 października 2009 roku traktat. Mam jednak nadzieję, iż do 2019 roku Unia nie dotrwa i nie trzeba będzie dalej żyć w brukselskim bardaku.

3. Powstrzymanie agresji rosyjskiej na Gruzję Od początku kadencji Lech Kaczyński zabiegał o włączenie Gruzji i Ukrainy do NATO i wyrwanie ich z orbity rosyjskiej. Uważał, że stabilizująca rola Paktu Północnoatlantyckiego nie zostanie bez nich utrzymana. Na szczycie NATO w Bukareszcie w kwietniu 2008 roku nie udało się polskiemu prezydentowi przeforsować, by Ukraina i Gruzja zostały objęte Planem na Rzecz Członkostwa. Jednak dzięki jego stanowczej postawie oba te państwa otrzymały w deklaracji końcowej szczytu zapewnienie przyszłego członkostwa w NATO. Lech Kaczyński wspierał dążenia Ukrainy i Gruzji w pełnym uniezależnieniu się od Rosji. W obliczu rosyjskiej agresji na Gruzję w sierpniu 2008 roku, Lech Kaczyński zwołał przywódców regionu i razem z prezydentami Ukrainy, Litwy, Łotwy i Estonii wystąpił 12 sierpnia w Tbilisi na wiecu poparcia dla prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego. W ten sposób wymusił określoną postawę państw Unii Europejskiej i powstrzymał prowadzenie dalszych działań wojennych przez Rosję.

„Jesteśmy tutaj przywódcy pięciu państw – powiedział Kaczyński, na co od razu rozległy się gromkie brawa. „Jesteśmy po to aby podjąć walkę. Po raz pierwszy nasi sąsiedzi pokazali twarz, którą znamy od setek lat. To Rosja, to kraj, który chce podporządkować sobie sąsiednie kraje. My mówimy nie!” - mówił prezydent wywołując kolejne brawa zgromadzonego tłumu.
„Ten kraj uważa, że dawne czasy upadłego imperium wracają. Poznaliśmy tą dominację, to nieszczęście. To łamanie ludzi, narzucanie obcego języka i panowania” - mówił, i po raz kolejny usłyszał gromkie brawa. „Dziś jesteśmy tu razem. Świat musiał zareagować, nawet, jeśli był tej sytuacji niechętny”.

„Gdy zainicjowałem ten przyjazd, niektórzy sądzili, że będziemy się obawiać – nikt się nie obawiał. Środkowa Europy ma odważnych przywódców. Chciałbym to również powiedzieć Unii – cały nasz region, i Gruzja, będzie się liczył” - wskazał prezydent. „My wiemy, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i mój kraj. Potrafimy się temu przeciwstawić, jeśli Europa będzie reprezentować wspólne wartości. Powinno tu być 27 państw – mówił Lech Kaczyński.

„Przykładem przełamania logiki finlandyzacji stała się osobista interwencja Lecha Kaczyńskiego w Gruzji w sierpniu 2008 roku, który stanął na czele misji europejskich przywódców do Tbilisi, czym faktycznie uniemożliwił dalszą agresję Rosji. Tym samym złamał niepisaną regułę, zgodnie, z którą kraje takie jak Polska nie mają prawa interweniować w rosyjskiej strefie wpływów” – ocenił rolę Lecha Kaczyńskiego w sierpniu 2008 roku Paweł Kowal, były wiceminister spraw zagranicznych. Lech Kaczyński zdawał sobie sprawę, że polską racją stanu jest uniezależnianie kraju od dostaw surowców energetycznych z Rosji. Dlatego angażował Ukrainę i kraje Kaukazu – Gruzję i Azerbejdżan – w projekty zwiększające bezpieczeństwo energetyczne Europy np. budowę ropociągu Odessa–Brody–Gdańsk. Takie plany były sprzeczne z interesami gospodarczymi Rosji Putina, która jest absolutnie zdeterminowana, by bronić swoich gospodarczych interesów w krajach posowieckich. Nic, więc dziwnego, iż rosyjska prasa przedstawiała polskiego prezydenta, jako opętanego rusofobią. Tuż przed planowaną wizytą w Katyniu „Moskowskij Komsomolec” pisał: „Część polskiej elity wciąż kieruje się ideami prezydenta Lecha Kaczyńskiego, które układają się w formułę: rusofobia bez granic”. Jest sprawą oczywistą, iż najważniejsze rosyjskie tytuły prasowe i główne kanały telewizyjne działają na zlecenie polityczne Kremla. 10 kwietnia 2010 roku Prezydent Lech Kaczyński wraz z 95 towarzyszącymi mu osobami zginął pod Smoleńskiem. Jak napisała Waleria Nowodworska: „Antysowiecki Kaczyński pomylił się tylko raz – kiedy poleciał sowieckim samolotem na sowieckie terytorium, zaufawszy sowieckiej władzy”.

http://wiadomosci.onet.pl/kraj/kulisy-rozwiazania-wsi-bylo-dramatyczne-s...

http://wiadomosci.onet.pl/swiat/kaczynski-w-tbilisi-jestesmy-tu-po-to-ab...

http://www.fronda.pl/blogowisko/wpis/nazwa/ja_aber

Godziemba's blog

Władimir W(issarionowicz) Putin Znalezienie się na liście wrogów Putina jest niemal równoznaczne z wyrokiem śmierci. We wrześniu 1999 roku miały miejsce bardzo podejrzane eksplozje budynków w kilku miastach Rosji, w których zginęło kilkuset mieszkańców Federacji Rosyjskiej. Premier Putin oskarżył o te zamachy Czeczenów i zapowiedział: „Wytropimy ich i zniszczymy, gdziekolwiek ich znajdziemy. Jeśli akurat będą w kiblu, dorwiemy ich tam i potopimy”. W wyniku rozpętanej przez Rosję tzw. drugiej wojny czeczeńskiej zginęło kilkadziesiąt tysięcy Czeczenów.

Każdy, kto miał wątpliwości, co do słuszności czeczeńskiej decyzji Putina stawał się jego osobistym wrogiem. W styczniu 2000 roku rosyjskie specsłużby schwytały w Czeczenii Andrzeja Babickiego, pracownik Radia Swoboda. Putin oskarżył go o działania na rzecz wroga, gdyż „nie zajmował się zbieraniem obiektywnych informacji. Pracował dla bandytów”. Uratowanie swego życia dziennikarz zawdzięcza niespodziewanemu zainteresowaniu zachodniej opinii publicznej oraz międzynarodowym naciskom, które sprawiły, iż Babicki został ostatecznie uwolniony z rąk rosyjskich oprawców. Niedługo potem wyjechał z Moskwy do Pragi. 23 października 2002 roku doszło do tajemniczej okupacji teatru na Dubrowce. Wedle niezależnego śledztwa jeden z „terrorystów” nie został zabity – zidentyfikowano go, jako Chanpasze Terkibajewa, byłego dziennikarza, który pracował dla rosyjskich służb specjalnych. Liberalny polityk, który zainteresował się sprawą – Siergiej Juszenkow został 7 kwietnia 2003 roku został zastrzelony w biały dzień w Moskwie. Juszenkow w 2002 roku odszedł z liberalnego klubu parlamentarnego w proteście przeciwko utrzymywaniu przez partyjnych kolegów poparcia dla polityki Putina, którą nazwał „biurokratycznym reżimem milicyjnym”. W nekrologu, jaki pojawił się po jego śmierci napisano: „Czasami, gdy dziennikarz obawia się opublikować pewne wiadomości pod własnym nazwiskiem, dzwoni do człowieka takiego jak Juszenkow, który bez namysłu nazwie rzeczy po imieniu w krótkich, czasem dosadnych, ale przez to wcale nie mniej znaczących słowach. Takich ludzi jest coraz mniej”. Przed śmiercią Juszenkow przekazał materiały znanej rosyjskiej niezależnej dziennikarce Annie Politowskiej, która odnalazła Terkibajewa, który ujawnił, iż ładunki wybuchowe, które posiadali „terroryści” były atrapami. Politowska we wrześniu 2004 roku próbowała polecieć samolotem do Biesłanu, gdzie bojownicy czeczeńscy zajęli szkołę. Dziennikarka mając w pamięci los swego szefa – zastępcy redaktora „Nowej Gazety” Jurija Szczerkoczichina (zajmował się wyjaśnieniem kulis zamachów z 1999 roku), który w lipcu 2003 roku został otruty silnym toksycznym specyfikiem i umierał w strasznych cierpieniach, zabrała do samolotu własne jedzenie. Zamówiła tylko filiżankę herbaty. Po dziesięciu minutach od jej wypicia zapadła w śpiączkę. Lekarze, którzy ją cudem uratowali, stwierdzili, iż spożyła nieokreśloną toksyczną substancję, która spowodowała poważne uszkodzenie nerek, wątroby oraz układu wewnątrzwydzielniczego. Mordercy naprawili swój błąd 7 października 2006 roku. Tego dnia została zastrzelona windzie w swoim budynku w centrum Moskwy Anna Politowska. Dzień jej śmierci zbiegł się z 44 urodzinami Putina, stąd też morderstwo Politowskiej został określone mianem „prezentu urodzinowego”. Następnego dnia Putin złożył życzenia urodzinowe łyżwiarce figurowej oraz popularnemu aktorowi, nie wspominając ani słowem o morderstwie, które wstrząsnęło całym krajem i odbiło się szerokim echem w całym świecie. Zaledwie trzy tygodnie po jej zabójstwie, w dniu 1 listopada 2006 roku b. pułkownik Federalnej Służby Bezpieczeństwa Aleksander Litwinienko źle się poczuł. Litwinienko oskarżył w 1999 roku Putina o wysadzenie bloków mieszkalnych w Moskwie, co miało być pretekstem do rozpoczęcia wojny z Czeczenią. W 2001 roku uciekł z Rosji i otrzymał brytyjskie obywatelstwo. Na krótko przed śmiercią oskarżył Putina o zlecenie zamordowania Politkowskiej. Dopiero po pewnym czasie brytyjscy lekarze ustalili, iż Litwinienko został otruty polonem, który wytwarzany jest wyłącznie w Rosji, a jego produkcja i obrót są ściśle kontrolowane przez rosyjskie rządowe organy.
Lekarze nie mogli mu w żaden sposób pomóc. Na dzień przed zapadnięciem w śpiączkę podyktował oświadczenie, w którym wskazał, iż „chyba nadszedł już czas, żeby skierować kilka słów do człowieka, który ponosi odpowiedzialność za to, w jakim stanie się obecnie znajduję. Być może zdoła pan mnie uciszyć, ale za te ciszę będzie musiał pan zapłacić. Udowodnił Pan już, że jest dokładnie tak bezwzględnym barbarzyńcą, jakim przedstawiają pana pańscy najbardziej surowi krytycy”. Litwinienko zmarł 23 listopada 2006 roku . Dwaj zidentyfikowani przez brytyjskie służby specjalne podejrzani – Andrzej Ługowoj oraz Dmitrij Kowtun uciekli do Rosji. Kreml odrzucił brytyjski wniosek o ekstradycję Ługowoja, który równocześnie został członkiem Dumy. Tajemnicze okoliczności otaczają też nagłą chorobę Jegora Gajdara, premiera za czasów Jelcyna i architekta wczesnych etapów rosyjskiej reformy gospodarczej. Gajdar zachorował po podróży do Irlandii, dzień po śmierci Litwinienki. Lekarze w Moskwie nie zdołali postawić diagnozy. Ponadto agenci rosyjskich specsłużb zamordowali w czerwcu 2004 r. Zelimchana Jandarbijewa, byłego prezydenta Republiki Czeczenii. Putin – analogicznie jak wychwalany przez niego Stalin - nie daruje żadnej osobie, która stanie na jego drodze.

Wykorzystane źródła:

M. Gessen – Putin. Człowiek bez twarzy

http://www.wprost.pl/ar/99680/Moskiewski-szwadron-smierci/

Godziemba's blog

Moskiewski szwadron śmierci

Czy Putin panuje jeszcze nad Rosją? Otrucie w Londynie substancją radioaktywną Aleksandra Litwinienki i zamordowanie dziennikarki Anny Politkowskiej, zaciekłej przeciwniczki Władimira Putina, to tajemnice ważne dla Zachodu i Rosji. Muszą zostać wyjaśnione, a im szybciej się to stanie, tym lepiej. Czy Putin nie panuje nad sytuacją? Czy tajna policja rosyjskiego prezydenta usuwa ludzi na jego polecenie? A może to ludzie Putina w coś go wrabiają? A jeśli tak, to, dlaczego? Litwinienko miał mroczną przeszłość. Pułkownik Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) Rosji, który pracował z Putinem, gdy ten był szefem tej służby, oskarżył później swych byłych kolegów o planowanie zabójstwa Borysa Bieriezowskiego. Putin częściowo zawdzięcza swoje wyniesienie na szczyty władzy właśnie temu ostatniemu - miliarderowi, który był finansistą i szarą eminencją z najbliższego otoczenia Borysa Jelcyna. Gdy Putin przejął władzę w Rosji, zmarginalizował Bieriezowskiego i kilku innych oligarchów ery jelcynowskiej.
Długa lista
W 1999 r. Litwinienko oskarżył Putina i byłych kolegów z FSB o wysadzenie w powietrze bloków w Moskwie. Według niego, zrobiono to, by usprawiedliwić rozpoczęcie drugiej wojny czeczeńskiej (odpowiedzialność za zamach zrzucono na Czeczenów). W 2001 r. Litwinienko uciekł z Rosji, we wrześniu tego roku otrzymał brytyjskie obywatelstwo. Na krótko przed śmiercią oskarżył Putina o zlecenie zamordowania Politkowskiej. Według "Timesa", Litwinienko niedawno odwiedził jednego z byłych właścicieli Jukosu, ukrywającego się w Izraelu. Podobno dostał dowody bezprawnych działań przeprowadzonych w ramach operacji przejęcia tego koncernu przez rosyjski rząd. Mają one zostać dostarczone Scotland Yardowi. Zostaną wykorzystane w śledztwie w sprawie otrucia Litwinienki. Z powodu morderstwa Litwinienki i Politkowskiej Putin i Rosja prezentują się bardzo niekorzystnie. Litwinienko jest wymieniany, jako ostatni na długiej liście ofiar mordów politycznych. Od lat 90. XX wieku zabójstwa z przyczyn politycznych i biznesowych stały się plagą Rosji. Dziennikarze byli celem mordów równie często jak politycy. W 1995 r. został zastrzelony Wład Listjew, dziennikarz telewizyjny. Dmitrija Chołodowa, dziennikarza śledczego, który badał korupcję w rosyjskim wojsku, wysadził w powietrze oficer wywiadu wojsk spadochronowych. Moja przyjaciółka Galina Starowojtowa, deputowana Demokratycznej Rosji do Dumy, została zastrzelona, gdy wchodziła do domu w Sankt Petersburgu. Znałem też Jurija Szczekoczichina, zastępcę redaktora naczelnego "Nowej Gaziety", który jak głosi pogłoska, został otruty. Z kolei deputowany Siergiej Juszenkow, który podobnie jak Litwinienko był sprzymierzeńcem skazanego na wygnanie Bieriezowskiego, został w tajemniczy sposób zastrzelony przez kolegę. W ubiegłym roku został zamordowany Paweł Chlebnikow, redaktor naczelny "Forbes Russia", a w tym roku wiceprezes Centralnego Banku Federacji Rosyjskiej Andriej Kozłow, Politkowska i Litwinienko. Ponadto agenci rosyjskich specsłużb zlikwidowali w czerwcu 2004 r. Zelimchana Jandarbijewa, byłego prezydenta Republiki Czeczenii. W przeszłości radzieckie służby wywiadowcze "zaopiekowały się" wieloma oponentami kremlowskich przywódców, w tym wrogiem Stalina Lwem Trockim w 1940 r. i Stepanem Banderą, przywódcą antyradzieckiej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, którego KGB zamordowało w 1959 r.

Brudna gra
Morderstwo Litwinienki jest szczególnie tajemnicze. Czyżby Rosja porzuciła zachodnią orbitę i wróciła do ery stalinowskich praktyk? Czy Putin, który zbliża się do końca drugiej prezydenckiej kadencji i zastanawia się nad nową karierą, chce być postrzegany na świecie, jako ktoś, kto ma krew na rękach? A może szykuje się coś innego? W ciągu trzech ostatnich lat spotkałem Putina cztery razy. Jest twardy i bystry, być może bezwzględny, ale nie głupi. Rozumie, że tego rodzaju morderstwa mogą sprawić, że będzie odbierany, jako krwiożercza bestia, a Rosja traktowana, jako kraj barbarzyński. I jeśli nawet nie zlecił tych morderstw, to i tak sprawiają one, że Rosja wydaje się krajem pozbawionym kontroli, a Putin słabym przywódcą. Tajemnicze okoliczności otaczają też nagłą chorobę Jegora Gajdara, premiera za czasów Jelcyna i architekta wczesnych etapów rosyjskiej reformy gospodarczej. Gajdar zachorował po podróży do Irlandii, dzień po śmierci Litwinienki. Lekarze w Moskwie nie zdołali postawić diagnozy, a jego przyjaciel Anatolij Czubajs, szef RAO JES, wyraził podejrzenie, że może chodzić o brudną grę. Czubajs, który także padł ofiarą nieudanej próby zabójstwa, jest postacią znienawidzoną przez rosyjskich nacjonalistów i byłych komunistów, podobnie jak Gajdar. Jeśli Gajdar rzeczywiście został otruty, byłaby to kolejna oznaka tego, że w Rosji rozpoczęło się polowanie na polityków liberalnej opozycji.

Widmo Weimaru W Moskwie krążą pogłoski, że przynajmniej za niektórymi z ostatnich morderstw może stać Godność i Honor, organizacja założona przez byłych oficerów KGB, ale wygląda to na manewr służący odwróceniu uwagi. Jeśli jednak ta wersja jest prawdziwa, to bez wątpienia przywołuje widmo republiki weimarskiej, w której grupy ultranacjonalistów mordowały komunistów i socjaldemokratów, torując w ten sposób drogę przejęciu władzy przez nazistów. Jest także możliwe, że mordercy mają związek z szykującą się w Moskwie walką o władzę między siłowikami, czyli "ludźmi władzy", do których należy wielu pracowników FSB i administracji prezydenckiej i którzy nie chcą zmiany warty na Kremlu, a głównie cywilnymi towarzyszami Putina z Sankt Petersburga, skupionymi wokół wicepremiera Dmitrija Miedwiediewa, obecnie oczywistego następcy Putina. Bez względu jednak na motywy wymienionych morderstw Rosja jest zbyt ważnym krajem, aby mogła ignorować takie zbrodnie. Ten złowróżbny sekret nie chce zniknąć. Musimy poznać prawdę. Ariel Cohen

O agenturze w „Solidarności” o Kościele i Polsce – niepublikowany dotychczas wywiad z Anną Walentynowicz Z Anną Walentynowicz rozmawia Andrzej Brzezik. Gdańsk 20 stycznia 2009 roku

AB – Pani Anno. Jakie „wrażenia” po ostatniej wizycie w Instytucie Pamięci Narodowej? Czy pojawiły się nowe nazwiska konfidentów bezpieki w pani sprawie? AW – Spotkałam nowego TW- „Marcin”, który bardzo dokładnie w Legnicy mnie pilnował. Ja tam byłam w wielkiej konspiracji na spotkaniu z Krystyną Sobierajską. I naprawdę to było konspiracyjne moje spotkanie. I zdawało się, że nikt o tym nie wie. A jednak to było to bardzo szczegółowo opisane w tych materiałach. Nijaki „Marcin”, nie jest jeszcze zidentyfikowany. Nazwiska ubeków już teraz znamy. Podają tylko datę urodzenia i imię ojca, żeby nie powtarzało się, że jest dwóch takich. Znalazłam dokument, moje spotkanie u Dominikanów, kiedy ja mówiłam o Kowalczykach, i bardzo mi zależy na tym dokumencie, bo, jakoś to tak nam to potem umknęło. Ja w ogóle zapomniałam o Kowalczykach, i dlatego ten dokument mi teraz może pomoże, dla wmurowania tablicy dla Kowalczyków. Może jakieś odszkodowanie, czy odznaczenie tym ludziom trzeba dać, bo przecież to, co oni zrobili to była wielka rzecz. My wydaliśmy takie oświadczenie odnośnie Kowalczyków, tzn. Andrzej Gwiazda i ja. W oparcie o te oświadczenie będziemy chcieli podkreślić właśnie bohaterski czyn Kowalczyków. Ja udzieliłam wywiadu dla Opola właśnie na ten temat. Dziennikarka, która rozmawiała ze mną na ten temat mówiła… przecież oni są terrorystami. Odpowiadam jej proszę pani, kto był terrorystą? Ilu ludzi zginęło przy wysadzaniu tej auli? Nikt nie zginął. A ile zginęło przy masakrze grudniowej? No, kto jest terrorystą? Jeżeli pod tym kątem będziemy rozmawiać to kończymy. Poza tym akta sądowe dotyczące wmurowania mojej tablicy pod Kopalnią „Wujek”. To jest bardzo ważne dla mnie, więc poprosiłam, by skserować całość. Moje dokumenty odnośnie paszportu. Ja miałam zakaz poruszania się po wszystkich krajach bloku sowieckiego. No a potem to zostało już odwołane w 81 roku. Tak, że jest wszystko dokładnie spisane. Jeżeli ktoś mówi, że są to fałszywki, to ja przynajmniej u siebie nie spotkałam ani jednego fałszywego dokumentu. Natomiast bardzo dokładnie, bardzo skrupulatnie spisane każdy mój krok, każde moje słowo i pozwala to mi przypomnieć, bo pamięć ludzka jest jednak zawodna. Dostałam taką informację, że jeżeli coś nie będzie się zgadzać, to ja mam prawo wnieść poprawkę, czy czegoś za dużo było tam, czy czegoś za mało. To IPN będzie uwzględniał. Ja uważam, że z tego trzeba zrobić użytek. Naszym zadaniem jest jednak ujawnić wszystkich agentów, żebyśmy wiedzieli, kim oni są. Bo mówi się o odnowie o III Rzeczpospolitej. Zbudowaliśmy III RP. Jaka ona jest? W jakim oparciu? W oparciu o tych ludzi, o ten system, ten rząd, który był w PRL – u. Prezydentem państwa, jest I Sekretarz Jaruzelski i wszyscy inni aktywiści są nadal aktywistami. To to jest fikcja. Jeżeli przedtem nie wolno było się spotykać, śledzono każdy mój krok i prześladowali mnie, to dzisiaj w III RP młodzieży nie pozwalają ze mną się spotkać. Tzn. mnie nikt nie dyskryminuje, tylko nie dopuszczają młodzieży. Umówiona jestem w Raciborzu, w Domu Kultury, i na 10 minut przed spotkaniem, młodzież jest już przygotowana, przygotowali swój taki patriotyczny program, i przychodzi telefon od władz miasta, że nie wolno się spotykać. I młodzież z opuszczoną głową musiała wyjść. Nie dopuszczono do spotkania z Cenckiewiczem w Opolu. W tym samym czasie w ratuszu odmówiono, ale spotkali się w restauracji. W Głuchołazach zapewniony był na spotkanie Dom Kultury też w ostatniej chwili odwołano. Co to jest? O czym my mówimy. To jest wolna Polska? Kto to zakazuje? Przecież nie ma Hitlera, nie ma Stalina, prawda? Ale jest trzy tysiące ludzi przeszkolonych w MSW, którzy byli negatywnie zweryfikowani przez Macierewicza. Przeszkolono ich w Moskwie, i gdzie ich ulokowano. Jakie dano im zadanie? Nie wiemy. I dzisiaj mówi się, że Polacy nie umieją korzystać z wolności. Co to znaczy, nie umiemy korzystać? Po prostu nie mamy tej wolności. Ojciec święty Jan Paweł II mówił… nie wolno z wolności robić fikcji. A to jest fikcja i dlatego naszym zadaniem, trzeba jednak tą prawdę upowszechniać. Dzisiaj właśnie nie mogę pogodzić się z tym, że dzisiaj Ci, którzy najbardziej domagają się prawdy, to zakłamują prawdę. Chcą zakrzyczeć tę prawdę. Kim jest Wałęsa? Nie wolno ujawnić, że Wałęsa jest zdrajcą, bo będzie więcej szkody, jak pożytku z tego. Tzn. dla kogo będzie szkoda? Kto nam nakazuję, żebyśmy zdrajcę uważali za bohatera? Thatcher, czy królowa angielska? To proszę bardzo niech ona przymnie jego na swój dwór i jego czci. Ale my powinniśmy królowej angielskiej powiedzieć, kim jest Wałęsa, nie ona nam. Przecież ona jego nie zna, ale My znamy go. I dlatego musimy zrobić porządek, ale w tej chwili no jakoś tak się utarło, że nie mamy nic do powiedzenia. Sejm zamieniono na taki tandetny cyrk. I nie można poskromić tych ludzi, którzy wulgarnymi słowami posługują się. …Nie może być takich czynów i gestów, jakie reprezentuje Palikot…. I robią nam dezinformację. A kto to robi? Nie robi tego Kiszczak, bo jego by nikt nie słuchał, ale robi to Morawiecki, bo utrzymuje się jego autorytet, jako opozycjonisty. Bo rzeczywiście „Solidarność Walcząca” to była organizacja nieskompromitowana, bo „Solidarność”, jako taka skompromitowana, w tej chwili jest kontrolowana przez rząd. Zresztą w ogóle zawiesili pierwszą Solidarność, powołali inną, innych ludzi, inny statut. Zorganizował (Morawiecki) jubileusz 25 – lecia i miał sponsorów, ile dostał pieniędzy, dwa dni w Warszawie, dwa dni we Wrocławiu i jeden dzień w Książu na zamku. Chodziłam i pytałam cały czas, czy będzie przygotowana jakaś rezolucja, pamiętaj, że to trzeba zrobić, musi być jakaś wypowiedź, jakieś zdanie nasze. Chodził jak błędny rycerz, nie można było się z nim dogadać. Prezydent Lech Kaczyński przygotował jemu jakieś odznaczenie, nie przyjął, bo on poniżej Białego Orła nie przymnie. Więc to była naprawdę kompromitacja z jego strony. Natomiast we Wrocławiu przygotował jemu prezydent Dutkiewicz z PO specjalny medal dla niego i to on odbiera.

AB – Słusznie pani powiedziała, że trzeba oczyścić kraj z ubeckiej agentury. Sławomir Cenckiewicz podaje, że w roku 1981 w całej „Solidarności” było 1800 TW, z tego 13 w KKP. Tajny współpracownik „Konrad” pozbawił pani mandatu, pozbawił żonę Andrzeja Gwiazdy, Joannę funkcji rzecznika prasowego MKZ- u. Czy pani wie, kim jest ten „Konrad”? Może przedstawić pani nazwisko? AW – Jerzy Ostrowski… Pracownik Stoczni Gdańskiej. W każdej porze dnia i nocy mógł wejść do MKZ. Myśmy nie wiedzieli wtedy, że jest TW. … Ale takich więcej było jak „Konrad”

AB – Czy w III RP brała udział pani w jakichkolwiek wyborach, prezydenckie, parlamentarne? AW – Nie

AB – Na Jana Olszewskiego też nie, w 1995 roku? AW – Tzn. ja dopiero wtedy poszłam do wyborów, kiedy startował Lech Kaczyński.

AB – Pierwszy raz? Tak? AW – Tak

AB – A jak pani zareagowałaby na taką informację, że i w rządzie Jana Olszewskiego było sporo agentów. Tak utrzymuje były wicemarszałek sejmu Dariusz Wójcik z KPN. AW – A gdzie ich nie było? A gdzie nie było agentów? A dlaczego rząd Olszewskiego został odwołany. Bo rząd Olszewskiego, to był pierwszy rząd, który chciał realizować idee „Solidarności” tej z sierpnia 80 roku. Nie pozwolono jemu. Wałęsa pojechał do Moskwy żeby podpisać umowę, w sprawie utworzenia spółek skarbu państwa z udziałem wojsk sowieckich stacjonujących w Legnicy i Szczecinku. I Olszewski, jako adwokat dowiedział się o tym i zablokował. I Wałesa wraca z Moskwy i odwołał rząd Olszewskiego. Mówiło się, żeby zablokować lustrację. Lustracja to była pochodna.

AB – Czy bracia Kaczyńscy w maju 1990 roku według pani wiedzy, wiedzieli o tym, że Wałęsa był „Bolkiem”, że był agentem, zdrajcą, którego poparli na Prezydenta w ramach Porozumienia Centrum? AW – Nie mam pojęcia. Ja wtedy nie wiedziałam, ze on był „Bolkiem”. Ja tylko wiedziałam, że on postępuje niewłaściwie.

AB – A kiedy się pani pierwszy raz dowiedziała, że on miał taki ubecki pseudonim? AW – To już późno.

AB – Czyli jak była pierwsza „Solidarność”, nie mieliście żadnej świadomości, że był zdrajcą i współpracował? AW – Tzn. przynajmniej ja. Bo ja wiele rzeczy nie chciałam wiedzieć, dlatego, że ja się bałam, takie były moje założenia, że jak będą stosować represje, tortury, że mogę nie wytrzymać, że mogę kogoś wsypać. …Dlatego nie podejrzewałam nikogo o agenturę. Tylko nie pasowało mi jego (Wałęsy) postępowanie, dlatego cały czas patrzyłam na ręce Wałęsie. On daje, zaraz po strajku, 12 tys. złotych dla młodego chłopaka, przed wojskiem zapomogi. … I ja miałam to podpisać. Nie podpisałam, przekreśliłam, nie 12 tys. ale dwa, i nie zapomoga a pożyczka. Oddasz to w dowolnym czasie. I on wtedy poszedł do Wałęsy i Wałęsa polecił do kasjerki wypłacić 12 tys. złotych. A chłopak przyszedł i machnął mi (drwiąc – moje ) no i co taka oszczędna, a Wałęsa mi dał. Za te pieniądze kupił wódki, upił się i powybijał szyby w delikatesach. Jak upomniałam Wałęsę, że źle postąpił stwierdził… A cóż to szkodzi, jak przy nas niektórzy się nachapią. I ktoś taki jest prezydentem. I ja mówię o tym głośno, ale (odpowiadają – moje ) Walentynowicz jest zazdrosna, jest pazerna, bo chce być na jego miejscu. Nie, ja nie chciałam być na jego miejscu. Najlepszą charakterystykę dla mnie przygotowali ubecy w 1984 roku, gdy przygotowywali proces mój w Katowicach, za próbę wmurowania tablicy pod Kopalnią „Wujek”…. jest bezkompromisowa, nie ma ambicji przywódczych, może wyciągnąć każdy fakt kompromitujący nie tylko Lecha Wałęsę i uważa, ze rozmowy z rządem powinny być prowadzone wyłącznie z pozycji siły. …. Także, kiedy się dowiedziałam, że Wałęsa jest agentem trudno mi powiedzieć. Nie mieliśmy wspólnego języka od samego początku. Od chwili właściwie zorganizowania strajku. Był na naszym utrzymaniu. Myśmy jemu dawali 5 tys. złotych. Drugie 5 tys. złotych dawał jemu KOR. No bo miał rodzinę, dużo dzieci, 5 dzieci…. W tym czasie mieć 10 tys. złotych to można żyć, jak lord. Bo jakie były zarobki, do 1000 złotych, ja jako spawacz zarabiałam tysiąc złotych.

Dlaczego pojechał do Janczyszyna? Co robi główny opozycjonista w chwili przygotowania strajku u przeciwnika, u wroga? Ja domyślam się, że pojechał po wytyczne, jak nie dopuścić do strajku. Po drugie, jak jego nie będzie na terenie Stoczni to strajku nie będzie, bo to jemu było powierzone to zadanie…. W związku z tym trzeba było szybciutko podrzucić Wałęsę motorówką wojskową, do Stoczni i zakończył ten strajk i skompromitował Wolne Związki Zawodowe. Kiedy go się pyta to on mówi, tak bo się napchało dużo ubeków i on musiał rozwiązać ten komitet i powołać nowy. Guzik prawda. Po prostu on skompromitował cały WZZ. Trzy dni to już całe Trójmiasto stało. A Stocznia raptem zakończyła. I szybciutko podał informację przez telefon na radiowęzeł do PKS-u. Rozjeżdżają się na wszystkie strony autobusy z informacją, że skończył się strajk. I dlatego słusznie, że Stocznia remontowa nazwała nas zdrajcami. Ja się bałam, że polecą w nas kamienie. Trzeba było odbudować ten strajk w SG. I on do tego się nie przyznaje. Mało tego, w 1993 roku jest proces w Brzegu. Sądzą dwóch młodych chłopców, studentów. To powiedzieli, że Wałęsa jest „Bolkiem”. Był 93 rok, on był prezydentem już. Na procesie było bardzo dużo ludzi. Myśmy też przyjechali tzn. ja, Andrzej Gwiazda i Świtoń…. Sędzia pyta oskarżonego… skąd oskarżony miał informacje, że prezydent Wałęsa jest agentem o pseudonimie „Bolek”? Od Andrzeja Gwiazdy, Anny Walentynowicz i od Świtonia. W przerwie piszemy pismo do sądu. Jeżeli przestępstwem jest mówić, że Wałęsa jest agentem o pseudonimie „Bolek”, to wnoszę o ukaranie mnie, gdyż jestem przestępcą o najdłuższym stażu, a nie tych młodych ludzi, za których ja jestem odpowiedzialna. Ale sąd był głuchy i ślepy, nie zareagował na to… Ukarali chłopców. 1500 złotych grzywny musieli zapłacić, oni się odwołali do Opola. Opole uchyliło ten wyrok do ponownego rozpatrzenia. Sprawa się wyciszyła i chłopcy zostali zawiadomieni, że sprawa została umorzona…. A dlaczego mnie nie posadzili do więzienia? Chciałabym być posadzona do więzienia przez prezydenta.

AB – Chyba dlatego, że jest pani ich wyrzutem sumienia? W III RP na pewno pani jest wyrzutem sumienia i dlatego o pani nie mówią. AW – Dlatego nikt nie chce ze mną rozmawiać, tylko chcieli załatwić mnie po cichu… (jesienią 1981 roku – moje AB). W Radomiu działaczka „Solidarności” Ewa Soból, zaprasza mnie na spotkanie z robotnikami poszczególnych zakładów pracy, na trzy dni. I ja przyjeżdżam… Oficerowie SB z Warszawy Karewicz i Grudniewski zjawiają się w Radomiu, przed moim przyjazdem. Zwołują spotkanie TW, min. z Ewą Soból ps. „Rafał”. Szczepanek z komendy milicji radomskiej przygotował eliksir furosemid w potężnej dawce i Ewa Soból miała mi to podać….

AB – Ostatnio Platforma Obywatelska, dwa, trzy dni temu, przynajmniej tak głosi, można się było dowiedzieć, że jest niby za otwarciem teczek wybranych osób. A Wałęsa to popiera. Nie widzi pani w tym jakiegoś niebezpieczeństwa, że „Bolek”, zdrajca, raptem popiera upublicznienie wiadomości z teczek? Czy to nie jest kolejna manipulacja. AW – To jest dezinformacja. Człowiek, którego powinniśmy rzucić na kolana, by prosił o wybaczenie, to on to jako autorytet się wypowiada. Po prostu, że jego to nie dotyczy. Skoro nie możemy rzucić go na kolana, to jak powiedziałam w Sali sejmowej zaciągnąć kurtynę milczenia i oszczędzić sobie wstydu i hańby. Platforma. Skąd się wzięła Platforma? Przecież to jest organizacja, która powstała z popłuczyn zbrodniczej partii PZPR. Powstała SLD, SdRP, PO, LiD, coś tam jeszcze. To wszystko jest zbrodnicza PZPR… Po to PO przejęła rządy by ochronić własną skórę. I Wałęsa się tu wypowiada, że on popiera otwarcie teczek. To, dlaczego 80 dokumentów swoich zniszczył, jeżeli to była fałszywka. W jego interesie było fałszywkę pilnować, trzymać i pokazać… zobaczcie, co robiło SB – fałszowało dokumenty. Jeżeli zniszczył to znaczy, że mataczył, a jak mataczył tzn. że źle robił i w ten sposób chce się uchronić. I dlatego, żeby nie było żadnych innych dowodów tylko to, że 80 dokumentów swoich zniszczył, jako prezydent, to za to powinien być już oskalpowany.

AB – A pani opinia o Konfederacji Polski Niepodległej? Jak pani widzi Moczulskiego, te informacje, że on też był TW? AW – Z Moczulskim rozmawiałam nie wiedząc, że on jest agentem, ale w czasie stanu wojennego, między więzieniami zapytałam jego… Kim pan właściwie jest, komu pan służy? Przed stanem wojennym – moje AB) ja bardzo zabiegałam o to by wypuścić więźniów tych politycznych. Jest zjazd krajowy, a więźniowie siedzą…. Moczulski wychodzi z więzienia, odwiedzić ojca chorego, czy na pogrzeb już nie wiem, w każdy razie na trzy dni wyszedł z więzienia, a w tym czasie wprowadzono stan wojenny i Moczulski poczłapał znów do więzienia. Ja się spotykam z nim później i powiedziałam panie Leszku… tej miary działacz co pan, szef Konfederacji Polski Niepodległej… i dowiaduje się , że jest stan wojenny i wraca pan do więzienia… dobrowolnie ( sic! ). A on na to bo – musiałem być lojalny wobec władzy. Jakich? I to była moja jedyna i ostatnia rozmowa z Moczulskim.

AB – Czy pani czegoś żałuje w swoim pięknym a tragicznym życiu? Jak by się wszystko wróciło zrobiła by pani dokładnie tak samo? AW – Nie, mając to doświadczenie zrobiłabym lepiej. Bardziej konsekwentnie. Dużo dowiedziałam się z książki biskupa Orszulika Czas przełomu…Wystarczyło nam nic nie robić tylko trwać. A władza była w rozsypce. Ale agentura i niektórzy przedstawiciele Kościoła pomogli tej agenturze, tej hierarchii partyjnej i oni odnieśli zwycięstwo. I udają, że jest III RP a peerelowski system trwa i ludzie z Peerelu – u są. Tak, że to był nasz błąd. Ale skąd mogliśmy wiedzieć.

AB – Pani Anno tych trzech hierarchów Kościelnych, co tak admirują Wałęsę, co byli na jego uroczystościach, mogłaby pani zdradzić nazwiska? AW – To, że występował tam biskup Życiński i nie pamiętam, kto był drugi… Gocłowski, to ja się im nie dziwię. Gocłowski nie ma pseudonimu, ale ma na sumieniu Stela Maris. … Komornik zajął majątek kurii i sprawa nierozliczona. Wypuszczono księdza Bryka, bo był aresztowany, za kaucją, i wyciszyło się sprawę. Jeśli chodzi o ks. biskupa Życińskiego to „Filozof”. Ale ksiądz Kazimierz Nycz to jestem zdziwiona…. Ja biskupa Nycza ceniłam dużo wyżej. Dostał moją książkę Cień przyszłości….a mimo to bierze udział w zakrzyczeniu prawdy. Bo to niczemu innemu nie służy ten jubileusz Nagrody Nobla, tylko zakrzyczeć prawdę.

AB – Generalnie biskup Nycz kartę życiową ma piękną AW – Tak, tak. I dlatego mu się dziwię…. Nie rozumiem, dlaczego kardynał Dziwisz przyjmuję zdrajcę z honorami… Jest tu coś zawarte w Golicynie. Tu musi być jakaś koordynacja, tylko czyja?

AB – Pani Aniu, a czy według pani, jest duże prawdopodobieństwo, że np. kardynał Dziwisz, najbliższy z otoczenia papieża, też mógł być tajnym współpracownikiem? AW – Nie sądzę.

AB – Dlaczego o to się zapytałem? Bo ostatnio czytałem artykuł Marka Lasoty o teczce kardynała Wojtyły i dowiedziałem się, że ubecja miała TW, księdza, który był spowiednikiem prymasa Wyszyńskiego. Bezpieka miała przecież swojego człowieka w Polskim Rządzie na Emigracji. W 1955 roku Hugo Hanke był premierem, czyli zaszli bardzo daleko. Załóżmy, że kardynał Dziwisz był TW, to byłby to szok, prawda? AW – Miał być szok po wydaniu książki, po wydaniu książki SB a Lech Wałęsa i nie było szoku. A kardynał Dziwisz na pewno nie był agentem. I tego nie wiem, ktokolwiek to mówi, ja w to nie uwierzę… Po drugie jego nie chcieli w Krakowie…. Mnie się wydaje, że biskup Dziwisz jest zagubiony. Jeżeli w rozmowie ze mną on mnie się pyta, ….proszę pani, tylko proszę tego nikomu nie powtarzać, to jest prywatna rozmowa. Czy ks. Zaleski był kapelanem „Solidarności”? On mnie się pyta.

AB – Isakowicz? AW – Isakowicz. Nie, nie był kapelanem „Solidarności”. Kapelanem „S” w Krakowie był Jancarz. Ksiądz Isakowicz odwiedzał nas w Krakowie, głodówkę tam prowadziłam, ks. Isakowicz nas odwiedzał, jako młody kapłan mszę odprawiał. A potem… atakowali nas, nie ubecy, bo ubecy nie mieli dojścia, ale kardynał Macharski. Ale odbiegam od tematu. I kiedy była pielgrzymka grupy głodujących, ja poszyłam czapeczki białe, koleżanka napisała Protest głodowy. I transparent taki zrobili: Protest głodowy Bieżanów 85 i ks. Isakowicz zażądał zdjęcia czapek i zwinięcia transparentu. Nie wolno drażnić władzy. Następnie doszło do pacyfikacji Nowej Huty…Nie wiemy gdzie są ludzie poszkodowani, pobici są, a władze nawołują do pracy. I ja mówię do tych hutników przy ks. Zaleskim… panowie nie podejmujcie pracy, to jest jedyna szansa dowiedzieć się, gdzie są wasi koledzy, czy oni jeszcze żyją, a jeżeli żyją to gdzie są? I wtedy posypały się gromy w moją stronę, przez ks. Isakowicza… rozrabiać to może pani w Stoczni, tu musi być porządek. Nie można władzy rzucać na kolana. I byłam tym naprawdę zaskoczona…. I w tej sytuacji ks. Dziwisz mnie pyta, czy to prawda, że ks. Zaleski był kapelanem „S”. Czyli kto szył i szyje buty Dziwiszowi? A dezinformacja, ta podłość KGB naprawdę nie ma granic.

AB – Kiedy możemy się spodziewać książki Sławomira Cenckiewicza? AW – Na wiosnę ( 2009 roku- moje AB )

AB – Dziękuję bardzo za rozmowę. Andrzej Brzezik

Pomnik Smoleńsk – “O agenturze w „Solidarności” o Kościele i Polsce – Niepublikowany wywiad Andrzeja Brzezika z Anną Walentynowicz”

Jest odwrotnie niż twierdzi Michnik O demonstracjach wyznawców "religii smoleńskiej" napisano chyba już wszystko, ale chyba jeszcze nie to, że ośmieszają Polskę - dowodzi w "Gazecie Wyborczej", na pierwszej stronie, Adam Michnik. I chyba tylko bezkrytycyzm wobec Michnika oraz genialna zdolność dziennikarzy "GW" do niepamiętania, co napisali wczoraj, pół roku temu i jeszcze wcześniej powoduje, że to zdanie jest drukowane na serio. Bo napisano to setki razy! Argument, że w Europie to się nie spodoba, swoista pedagogika odwołująca się do zewnętrznego oglądu polskich spraw, to przecież podstawowa cecha tej propagandy. Inna rzecz jak się ten ogląd tworzy - Michnik pojedzie, opowie jak sprawy widzi, lewicowa prasa europejska to powtarza, a potem "Wyborcza" nagłaśnia, jako głos świata. Nawet to zabawne, choć szkodliwe. Warto jednak podjąć z Michnikiem polemikę, bo jest to typowa manipulacja w smoleńskiej sprawie. Fałszowanie dowodów nazywa się tu śledztwem, a śmierć polskiej elity gruntem na pojednanie. Jest dokładnie odwrotnie niż twierdzi Michnik. Smoleńsk, oglądany na poważnie, to ostry zjazd w dół powagi państwa polskiego. Nie może być traktowany na serio kraj, który nie potrafi wyjaśnić jak zginął prezydent i tylu działaczy państwowych, który nie umie wydobyć dowodów, który w swoim raporcie przedrukowuje rosyjskie zmanipulowane stenogramy i wnioski. Nie ufa się premierowi, który okazuje się w kluczowym momencie tak uległy wobec Rosji, tak zastraszony. Zgadzam się z profesor Jadwigą Staniszkis - po tym jak dał plamę w sprawie śledztwa, Donald Tusk nie może liczyć na poważne stanowisko w Europie. Takich ludzi zachodnia polityka eliminuje. Z Rosją mogą flirtować sami, ale nie powierzą władzy komuś, kto nie daje gwarancji niezależności od niej, kogo postawa budzi pytanie o inne zależności. I jeszcze jedna kwestia. Profesor Zdzisław Krasnodębski zapytał kiedyś brytyjskiego dziennikarza czy też dziwiłby się poruszeniu społecznemu gdyby to angielska królowa skonała w smoleńskim błocie? Odpowiedział, że nie. I z nami jest tak samo. Mogą sobie dowodzić, że prawdziwą mądrością jest udawanie, iż nie widzi się kłamstw. Ale prawda jest taka, że dopóki w Polsce tak wielu ludzi chce prawdy, dopóki polska demokracja nie zginęła, a wpadnięcie w strefę rosyjskich wpływów nie jest jeszcze całkowite. Michnik makabrycznie cytuje pytania inne, jakiś mało mądrych dziwaków, którzy zastanawiają się rzekomo "czy Jarosław Kaczyński jest agentem rosyjskich służb specjalnych". Jasne, zapewne wspólnie z Rosjanami tragedię tę uzgodniłby móc dalej działać... Naprawdę, makabryczne to majaki. A kto jest w świetle Smoleńska i udawanego śledztwa czyim agentem to wybaczcie państwo, ale wszyscy wiemy. Michał Karnowski

„[T]rójkąt: władza, media i pieniądze” „Narody upadają gdyż wzrastający wpływ grup interesów powoduje powstanie nieefektywności i nierówności ciągnących Narody w dół.” Obecnie jesteśmy świadkami pewnego przebudzenia świadomości społecznej. W tle strajków głodowych, sprzeciwiających się próbom wynaradawiania Polaków toczy się debata analizująca przyczyny polityczne powstania takiej sytuacji. W dzisiaj opublikowanym wywiadzie o. dr Tadeusz Rydzyk wprost powiedział: „W Polsce nie od razu wszyscy zauważyli, że po przemianach, które nastąpiły dzięki "Solidarności" po roku 80, zawłaszczono media oraz cały materialny dorobek naszego kraju: banki, stocznie, kopalnie, huty itd. Zaczęło się rozkradanie. Żeby mieć władzę, potrzebowano mediów oraz środków materialnych. I tak powstał trójkąt: władza, media i pieniądze.” Na tym tle powstają propozycje zdemokratyzowania naszego systemu politycznego poprzez utworzenie Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. Wydaje się jednak, że same JOW-y nie spowodują zmiany sytuacji, która po 20 latach doprowadziła Polskę na krawędź samolikwidacji demograficznej, podpisania samolikwidującego Traktatu Lizbońskiego, jak i po wygrywaniu wyborów pod hasłami solidarnościowymi wprowadzania liberalnego system podatkowego. Wydaje się, że na tym tle wyborcze przemiany polityczne polegające na konsolidacji prawicy wokół porozumienia PiS-PR, do którego powinna się przyłączyć SP w imię skuteczności, muszą uwzględnić w przyszłości powrót do systemu wielopartyjnego odblokowującego scenę polityczną.

 W zrozumieniu procesu ułatwieniem może być zastanowienie się nad odpowiedzią na politologiczną zagadkę: „Owe międzynarodowe […grupy interesu –cm] zdobyły kontrolę nad większością dzienników i magazynów w tym kraju. Wykorzystują prasę, specjalne, opiniotwórcze rubryki w gazetach, by nakładać kaganiec na urzędników rządowych, a tych, którzy nie chcą się podporządkować, poprzez sterowaną krytykę ze strony mediów i opinii publicznej, zmuszają do opuszczenia stanowisk w administracji rządowej. Ludzie ci w rzeczywistości kontrolują obie partie, formułują ich założenia polityczne, sterują liderami, sprawują funkcje kierownicze w dziesiątkach prywatnych firm i wykorzystując wszystkie dostępne metody umieszczają na najważniejszych stanowiskach służących ich skorumpowanym interesom kandydatów.” Gdy chodzi o hint w sprawie kraju przytoczonego cytatu, to od razu odpowiadam, że nie jest on wynikiem przemyśleń ludzi rozgoryczonych tym, co się w Polsce dzieje od dwudziestu lat, lecz wypowiedzią byłego mera Nowego Jorku zamieszczonego w opiniotwórczym New York Times’ie w marcu 1927 r. za Song Hongbin „Wojna o pieniądz”. Moim twórczym wkładem było pominięcie w nawiasie kwadratowym części zdania: [bankierzy, wraz ze Standard Oil Rockefellera]. Wydaje się, że niemożność wyzwolenia się i przeprowadzenia koniecznych reform w naszym kraju wynika nie tylko z „dogadania się” części elit posolidarnościowych z różnymi grupami zagranicznymi, wyprzedażą rodzimych przedsiębiorstw, co w swojej diagnozie sugeruje ojciec dyrektor. Ale i ustanowienia systemu politycznego, który łatwiej infiltrować i poprzez naciski, filozofię „mniejszego zła” wstawianie, jako decydentów ludzi grup interesów, co potwierdza teoria ekonomii instytucjonalnej. Z tej perspektywy, interesującą jest analiza obecnego kryzysu, który dławi świat i Polskę zawarta w artykułach Financial Times’a pod wspólnym tytułem „Capitalism in crisis”. Analogiczne spostrzeżenia (zawarte w teorii z dziedziny ekonomii instytucjonalnej) są przywołane przez John Plender’a w artykule „The code that forms a bar to harmony”. Otóż Mancour Olson w pracy „The Rise and Decline of Nations” Yale University Press, 1982 zauważył, że narody upadają gdyż wzrastający wpływ grup interesów (“lobbying power of distributional coalitions, or special-interest groups”) powoduje powstanie nieefektywności i nierówności ciągnących narody w dół. Wg Plendera o ile trzydzieści lat temu głównymi grupami interesów były koncerny i związki zawodowe to obecnie finansiści z Wall Street i Londynu. A dokonują one tego poprzez finansowanie kampanii i donacje polityczne, kupując sobie protekcję przed społeczną odpowiedzialnością i przeciwdziałają uregulowaniom, które zwiększają ryzyko ich funkcjonowania. Patrząc z perspektywy Polski, która wyprzedała swoje przedsiębiorstwa i rynek zagranicy, nie dbając o wolność od zagranicznych wpływów media komunikacji i poddająca się biernie politycznym wpływom zagranicy jest już na pewno w fazie schyłkowej wg metodologii Olsona, gdyż jest „rozszarpywana” przez najróżniejsze lobby, których interesów nie ma, komu ucywilizować i konkurencyjnie ukierunkować. Historyczne doświadczenia sprawiają, że sytuacji Polski może być jeszcze bardziej skomplikowana gdyż poza interesami grup biznesowych, które obecnie są powiązane z zagranicą może występować wsparcie bezpośrednie z tych krajów. A w przypadku Polski przykłady zdrady narodowej mają długą tradycję, o czym może świadczyć długa lista polskich zdrajców, którzy doprowadzili do upadku Polski i oddania jej na łaskę zaborców. Otóż nic dziwnego, że historia Polski jest obecnie redukowana jak i „poprawiana”. Przecież 30 września 1773 r. kiedy sejm zatwierdził traktat rozbiorowy jedynie trzech posłów i to z województwa nowogrodzkiego i mińskiego: Tadeusz Rejtan, Samuel Korsak i Stanisław Bohuszewicz oponowało. O ile protest Rejtana jest powszechnie znany, to fakt utworzenia przez ambasadorów Rosji, Prus i Austrii „funduszu korupcyjnego” do przekupywania posłów i senatorów już nie. Hańbą jest fakt, że marszałek Sejmu Adam Poniński otrzymywał stałą pensję w wysokości 24 tysięcy dukatów rocznie od rosyjskiej ambasady. Dlatego tak istotna jest konsolidacja idealistycznie nastawionych ugrupowań prawicowych w Polsce, którzy wiarygodnie tego typu działalność grupom interesów mogą utrudnić, w imię ich późniejszego upodmiotowienia. Gdyż kluczowe jest również przeciwdziałanie powstaniu oligopolu politycznego, który w efekcie wcześniej czy później stanie się wykonawcą wpływów grup interesów.

 Jan Paweł II już na początku naszej transformacji widział słabości wyłonionych z komunizmu elit, gdy nawiązując do konstytucji 3 maja w przemówieniu na Zamku Królewskim 8 czerwca 1991 r. apelował: „Ufajmy, zatem, że wprowadzając wolny rynek, Polacy nie zaprzestaną utrwalać w sobie i pogłębiać postawy solidarności. […] Strzeżcie się i wy – jak ongiś twórcy 3-majowej Konstytucji – abyście „na błogosławieństwo, na wdzięczność współczesnych i przyszłych pokoleń mogli zasłużyć” – i to „pomimo przeszkód, jakie w was (jak ongiś w pokoleniu 3-majowym) mogą sprawować namiętności” w swej wielorakiej postaci”. Widząc najprawdopodobniej, że ten egzamin trudno nam będzie zdać, zwłaszcza, gdy perfidne ataki antykościelne już wtedy wystąpiły, gdy Papież rozważał czy nie zostać w Polsce parę dni dłużej w przewrotnie zadawanych pytaniach „ile to będzie kosztować i kto za to zapłaci?” Zauważał: „Przejście do społeczeństwa obywatelskiego, suwerennego, do Rzeczpospolitej, stawia przed każdym nowe zadania. Przeciw ich podjęciu działają dawne nawyki, a częściowo też dawne struktury, których nie sposób wymienić z dnia na dzień.” No cóż nie wymieniliśmy ich do tej pory. Wydaje się że nie uniknęliśmy tego przed czym ostrzegał Josemaria Escriva: „Nie lubię nadmiaru eufemizmu: tchórzostwo nazywacie roztropnością. — Ta wasza “roztropność” powoduje, że nieprzyjaciele Boga z mózgami pozbawionymi wszelkiej myśli udają mędrców i osiągają stanowiska, do których nigdy dojść nie powinni.” Cezary Mech

Dług rośnie Premier i minister finansów, mówiąc o polskiej gospodarce, bardzo często powołują się na wzrost Produktu Krajowego Brutto (PKB). W ostatnich latach jego wartość rosła. Na tle pozostałych krajów UE był to przyrost na przyzwoitym poziomie, chociaż daleki od rozwoju np. Chin. Ale rzetelny obraz całości wymaga wskazania jeszcze paru innych elementów. Jednym z najważniejszych jest poziom zadłużenia państwa. Niestety, w ubiegłym roku nastąpił jego znaczący przyrost. A łączny poziom długu znacznie ogranicza możliwości rozwojowe i stanowi poważne zagrożenie na przyszłość. Co gorsza, nie ma programu działań, które mogłyby to zmienić.

Zbliżamy się do biliona zł długu Wszystko wskazuje na to, że za rządów PO-PSL nastąpi podwojenie zadłużenia Polski. Na koniec 2007 r., gdy władzę przejmował Donald Tusk, dług publiczny wynosił 527,4 mld zł. Po pełnych czterech latach kwota ta wzrosła o ok. 63 proc. i na koniec 2011 r. wyniosła prawie 860 mld zł. W tym tempie już w przyszłym roku otrzemy się o granicę okrągłego biliona zł, a za tej kadencji dług publiczny zostanie podwojony. Co gorsza, ponad 30 proc. długu zostało zaciągnięte w walutach obcych. Przede wszystkim w euro (21,4 proc.), ale też w dolarach, frankach szwajcarskich i jenach. A to oznacza, że jego wartość może gwałtownie wzrosnąć, gdyby kurs złotówki w stosunku do tych walut osłabł. Może, oczywiście, być także odwrotnie, ale tendencja ostatnich kilku lat wskazuje raczej na umacnianie się dolara, euro i franka w stosunku do polskiej waluty. Dodatkowo zwiększa to ryzyko destabilizacji naszych finansów, związanych ze spekulacjami na rynkach walutowych. Średnia zapadalność rządowych obligacji, bonów skarbowych i kredytów wynosiła w ubiegłym roku 5,45 lat. Oznacza to, że w takim terminie trzeba będzie spłacić większość długu albo zaciągnąć następny na jego pokrycie. Rolowanie starych i zaciąganie nowych długów oznacza, że narasta ciężar jego bieżącej obsługi. W 2011 r. kwota samych tylko odsetek i prowizji przekroczyła 38 mld zł. Aby je zapłacić, ministrowi finansów nie wystarczył cały podatek dochodowy od firm (CIT), z którego wpłynęło do budżetu 31,7 mld zł. Jest to kwota równa mniej więcej dwuletnim nakładom państwa na budowę autostrad oraz dróg ekspresowych, i to w szczytowym okresie. A przecież większy dług oznacza też wyższe odsetki. Pętla powoli się zaciska.

Jak finansować inwestycje? W tym kontekście coraz bardziej palącym pytaniem staje się kwestia finansowania inwestycji infrastrukturalnych. Dla wszystkich jest oczywiste, że powstałe w ostatnich latach odcinki szybkich dróg czy modernizacje na kolei to tylko wstęp do tego, co Polska potrzebuje, aby stać się nowoczesnym krajem. Zresztą Europa też nie zamierza stać w miejscu. Komisja Europejska wyliczyła, że wszystkie kraje członkowskie na infrastrukturę transportową będą potrzebowały do 2020 r. aż 2,5 tryliona euro. A Grecja jest przestrogą także pod tym względem. Jej problemy wynikają z niewydolnego systemu fiskalnego i złego zarządzania pieniędzmi publicznymi, w tym finansowania dużych inwestycji. Warto przypomnieć, że w ostatniej dekadzie odbywały się tam dwie wielkie imprezy sportowe: igrzyska olimpijskie i Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej. Na ich potrzeby wybudowano tam wiele obiektów sportowych i transportowych. W pierwszych latach znacząco nakręciło to koniunkturę, ale potem przyszedł kryzys i krach związany z nadmiernym zadłużeniem, zaciągniętym m.in. na wybudowanie tych obiektów. Co zrobić, aby scenariusz ten nie powtórzył się w Polsce? Kapitał prywatny zamiast bez większego wysiłku kupować rządowe obligacje i bogacić się na odsetkach, musi być zaangażowany bezpośrednio w różne projekty gospodarcze i brać na siebie część ryzyka związanego z ich ewentualnym niepowodzeniem. Państwo musi stworzyć do tego właściwe mechanizmy i odpowiednio przebudować oraz wyszkolić swoją administrację, która będzie w stanie zawierać stosowne umowy i je egzekwować. Bez tego czeka nas inwestycyjna stagnacja, gdyż granica dopuszczalnego zaciągania długów przez władze różnych szczebli już została przekroczona. Przede wszystkim potrzebna jest konsekwentna, wieloelementowa polityka państwa. Duże inwestycje infrastrukturalne muszą być zespolone z pobudzeniem gospodarki, rozwijaniem nowoczesnych technologii i edukacji, a w konsekwencji tworzeniem nowych miejsc pracy. Wybudowanie autostrady i stadionu nie załatwia sprawy. Po zakończeniu inwestycji obiekty te same z siebie nie będą generowały dochodów i nie stworzą zatrudnienia. To są tylko narzędzia, którymi trzeba się odpowiednio posługiwać, aby pobudzić trwały rozwój gospodarczy. Trzeba zadbać, aby przez nowoczesne szlaki transportowe szedł jak największy międzynarodowy tranzyt i wypracować sposoby zarabiania na nim. Trzeba mieć pomysły na stałe wykorzystanie stadionów itd. Bez tego zostaną nam w miarę nowoczesne obiekty świecące pustkami i długi do spłacenia zaciągnięte na ich wybudowanie. Bogusław Kowalski

"BYŁY TO BARDZIEJ OGLĘDZINY, NIŻ BADANIE" I BYŁY NACISKI Właśnie wysłuchałam audycji „Kontrwywiad” w radiu RMF, której gość Edmund Klich odsłonił nieco tajemnic śledztwa smoleńskiego. Zapytany przez prowadzącego, czy jest w stanie obalić hipotezę zamachu Klich odpowiada:

„Ale jest pan w stanie wykluczyć je z absolutną pewnością? To powinna wykluczyć komisja pana ministra Millera. Są tam przecież badacze, jest przewodniczący komisji pan Żurkowski technicznej, pan Lasek. Pracowali nad tym wypadkiem, 34 osoby pracowały przez wiele miesięcy i oni powinni” A na ile wrak samolotu został pod kątem również wybuchu sprawdzony i zbadany przez polską stronę albo przez kogokolwiek? Nie wiem, na ile komisja pana ministra Millera badała. Uważam, że miała pełne prawo badania tego wraku, pojechania nawet całością do Smoleńska i przyjrzenia się, od razu po powołaniu tej komisji. Eksperci, z którymi ja byłem w Smoleńsku, niektórzy badali, ale właściwie to były bardziej oględziny niż badanie. Był pan Szczepanik, który oglądał silniki, pan Milkiewicz, który był tam trzy dni, byli też eksperci wojskowi. Ale wyników jakichś konkretnych w tym zakresie nie przedstawiali”. Jak się okazuje, wbrew twierdzeniom członków rządu, nikt nie badał wraku, nie dokonywał szczegółowych analiz, pomiarów, badań laboratoryjnych. Ot po prostu ktoś pooglądał sobie silniki, inny pooglądał drzewa i chwatit. Komisja Millera nie wykluczyła zamachu, bo zgodnie z obowiązującą od pierwszych chwil narracją, zamach, jako hipoteza był tematem tabu, więc nikt się tym nie zajmował. Zresztą sam fakt cenzury słowa zamach był już podejrzany, szczególnie w czasach, kiedy zamachy terrorystyczne są na porządku dziennym. 10 kwietnia 2010 roku zginęło całe przywództwo wojskowe i polityczne państwa polskiego na terenie państwa od wieków nam wrogiego i pierwszą, jedyną dopuszczalną hipotezą była hipoteza o winie pilotów. Nie awaria, nie zamach, ale własnie wina pilotów. Dlaczego? Na tą sprawę również Edmund Klich rzucił nieco światła:

„A jeśli chodzi o te naciski, miał pan takie wrażenie, że poszczególni przedstawiciele polskiej strony, ministrowie rządzący w jakąś stronę chcą ukierunkować badanie przyczyn katastrofy? Ja piszę o tym w książce właśnie, że miałem wrażenie, jeszcze w Smoleńsku po tym artykule w "Gazecie Wyborczej" chyba z 19 kwietnia i po tych telefonach od ministrów, żeby bardzo szybko dostać rozmowy w kabinie, że jest tendencja, żeby pokazać, że piloci zawinili, że piloci są głównymi odpowiedzialnymi. Zresztą to się wpisuje w te smsy, o których mówił pan generał Petelicki i innych, że jednak chyba taka koncepcja, że piloci i jakieś tam naciski, to będzie ta najlepsza koncepcja”.

Jaki obraz działania rządu Tuska wyłania się z tych słów? Otóż polskie władze od pierwszych chwil, z nieznanych powodów, kiedy jeszcze nic nie było wiadome, nawet liczba ofiar, lansowały z uporem tylko jedną hipotezę katastrofy, która stała się później obowiązującą zarówno w raporcie MAK, jak i Millera: wina pilotów i naciski. Co najciekawsze, dochodzenie do przyczyn nie polegało na poznaniu okoliczności tragedii, na podstawie choćby pobieżnych badań, ale na wybraniu najlepszej koncepcji?!). Nie było żadnego badania wraku, miejsca zdarzenia, a jedynie pobieżne oględziny, ale za to były bardzo konkretne naciski. Edmund Klich jeszcze dodaje:

„W każdym razie premier w czasie drugiego spotkania powiedział mi szczerze: "No myśmy początkowo zapomnieli o Smoleńsku" - w sensie: o tych ludziach, którzy zajmują się badaniem tej katastrofy. Myślę, że to była prawda.” Czy w sytuacji nagłego, niespodziewanego zdarzenia, jakim jest katastrofa lotnicza, którego skala wręcz zszokowała wszystkich, można zrozumieć te precyzyjne, kontrolowane i przemyślane ruchy polskich władz? Ten SMS, ten telefon Sikorskiego do J. Kaczyńskiego, te naciski ze strony ministrów, by zając się tylko jedną, jedyną dopuszczalną hipotezą, nie zastanawiają nawet najbardziej zagorzałych obrońców teorii wypadkowo – brzozowej? Dlaczego premier w rozmowie z E. Klichem powiedział, że istotnie nie zajmowali się w pierwszych dniach sprawą badania na miejscu katastrofy, ani ludźmi, którzy pojechali wykonywać te czynności, zostawiając wszystko Rosjanom, gdyż o tym po prostu zapomnieli? Warto by zadać w tym miejscu pytanie: co ich tak zajmowało w pierwszych godzinach i dniach? Z jednej strony zapomnieli o procedurach, o ludziach, którzy wyjechali badać miejsce zdarzenia, pozostawiając ich bez żadnego wsparcia, gdyż rzekomo przejęli się żałobą w kraju, a z drugiej już kilkanaście minut po tragedii informowali, że winę za katastrofę ponoszą piloci. Ma to jakiś sens? Tak, ma sens. Bardzo konkretny sens.

http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/wywiady/kontrwywiad/news-edmund-klich-premier-powiedzial-mi-zapomnielismy-o,nId,597946

Martynka

Smoleńsk zemstą WSI? Prezydent Lech Kaczyński chciał zmieniać Polskę, przez co nastąpił na odciski wielu grupom interesu. Najbardziej wrogie warczenie było wtedy słychać ze strony rozwiązywanych Wojskowych Służb Informacyjnych (WSI) i rozpracowywanej przez ABW grupy ITI. Wsrod ofiar katastrofy smolenskiej znajdowali sie ludzie ktorzy rozpracowywali sowieckie struktury w Polsce, tacy jak na przyklad s.p. Zbigniew Wassermann. Z racji pelnionych wczesniej funkcji koordynatora ds. sluzb specjalnych, s.p. Zbigniew Wassermann posiadal unikalna wiedze na temat ciemnych struktur panoszacych sie w Polsce. Ciekawe, co sie stalo w jego notatnikiem? Przypomnijmy tylko ze proba obalenia rzadu Jaroslawa Kaczynskiego poprzez tzw. "tasmy prawdy" zostala zorganizowana przez ekipy ITI. Troche wczesniej obalono sejmowa komisje ds. prywatyzacj bankow, ktora chciala przesluchac Wojciecha Kostrzewe, prezesa ITI a wczesniej kontrowersyjnego prezesa BRE Banku. Obalenie komisji sejmowej w 2006 roku odbylo sie poprzez orzeczenie Trybunalu Konstytucyjnego, w ktorego skladzie glowna roke odgrywal wtedy niejaki Miroslaw Wyrzykowski, byly wykladowca w szkole esbekow w Legionowie, byly czlonek rady nadzorczej ITI i szczesliwy beneficjent (rok wczesniej) duzego pakietu kasy od ITI. Pamietamy tez histerie otaczajaca rozwiazywanie Wojskowych Sluzb Informacyjnych (WSI), w tym lament podniesony w mediach mainstream na temat "oslabiania obronnosci Polski". Do dzisiaj podziwiamy posla Antoniego Macierewicza za to ze nie boi sie wsiadac do samochodu. Ale aktualne ataki medialno-prawne na Antoniego Macierewicza staly sie niestety czescia naszej codziennosci. Kiedy zima 2007 roku zostal opublikowany pierwszy raport na temat likwidacji WSI, najglosniejsza reakcja nadeszla ze strony ITI. Nerwowosc ITI mozna wytlumaczyc tym, ze ABW zajmowalo sie wtedy (niesmialo) rozpracowywaniem ITI. Istnieje kilka metod rozliczania sie z przeciwnikami politycznymi: (i) wybuch skandalu politycznego lub gospodarczego, (ii) wybuch skandalu prywatnego; (iiii) nagly zgon (np. atak serca) lub (iv) wypadek. Kiedy zdarza sie wypadek, ilosc tzw. ofiar pobocznych ("collateral damage") nie jest istotna. Kiedy samolot prezydenta Pakistanu, generala Zia-ul-Haqa, runal na ziemie 17 sierpnia 1998 roku, zabijajac wyszystkich na pokladzie, wsrod ofiar znajdowal sie takze Ambasador USA w Pakistanie oraz Szef Misji Wojskowej USA w Pakistanie:

http://en.wikipedia.org/wiki/Death_of_Muhammad_Zia-ul-Haq

Wieksza ilosc ofiar wyrazisciej podkresla przekazywana wiadomosc. Stanislas Balcerac

Opamiętaj się Rosjo!

1. Okazuje się, że Rosja, choć wielka, to można z nią wygrać. Kilkunastu starszych ludzi, dzieci ofiar katyńskiej masakry, rzuciło wyzwanie państwu rosyjskiemu i wygrało z nim przed Strasburskim Trybunałem. Władze Rosji zostały napiętnowane za nieludzkie i poniżające traktowanie rodzin w katyńskim śledztwie, a poniżenie polegało na ukrywaniu przed ludźmi dokumentów i prawdy o losie i okolicznościach śmierci ich bliskich. Tylko tyle, ale zarazem aż tyle. To wielki moralny sukces rodzin, prawniczy sukces reprezentujących rodziny adwokatów oraz polityczny sukces Polski.

2. To nie był sąd nad zbrodnią, to był sąd nad postawą państwa rosyjskiego, które mimo upływu 72 lat wciąż osłania tę zbrodnię mgła tajemnicy, a bliskim ofiar odmawia podstawowej wiedzy o tym, kiedy, jak i z czyjej ręki zginęli. I to jest postawa nieludzka i haniebna. Bo jak mówił jeden z pokrzywdzonych - prawo do rodziny należy do odwiecznych praw każdego człowieka.

3. Mocodawcy i wykonawcy katyńskiej zbrodni już nie żyją. Nikt już dziś nie oczekiwał, że rosyjskie władze za Katyń postawią kogoś przed sądem. Ale można było mieć nadzieję, że władze Rosji powiedzą o tej zbrodni pełną prawdę, ze ujawnią wszystkie dokumenty, wszystkie dowody, że pozwolą rodzinom zabitch poznać prłna prawdę o losie ich bliskich i o tego losu sprawcach. Niestety nie pozwoliły. Być może wyrok Trybunału Strasburskiego coś w tej sprawie zmieni, a Rosja ugnie się pod presją autorytetu Strasburga. W każdym razie jest nadzieja, a może będzie jeszcze wieksza, jeśli skarga prawników rodzin do Wielkiej Izby Trybunału jeszcse poprawi jego wyrok. 

4. Oczywiście, że za zbrodnię katyńską, jak i za wszystkie inne zbrodnie reżimu stalinowskiego popełnione na polakach, za łagry, zsyłki deportacje, setki tysięcy zamordowanych, zmarłych z głodu, zimna czy chorób naszych rodaków, współczesna Rosja odpowiedzialności nie ponosi. Nie ponoszą jej obecne władze Rosji, nie ponoszą jej dzisiejsi Rosjanie. Współczesna Rosja ponosi jednak odpowiedzialność za to, że w tym historyvzno-prawnym rozrachunku, trzyma stronę katów, a nie ofiar. I chroni katów już nie przed aktem ludzkiej sprawiedliwości prawnej, przed którą do piekła zdążyli się schować, ale chroni ich przed aktem sprawiedliwości historycznej, dziejowej, przed moralnym osądem i potępieniem. Ofiary zaś, a ściślej ich rodziny, traktuje – jak to stwierdził Trybunał – w sposób poniżający i nieludzki. I to jest wielka plama na honorze Rosji, już nie tamtej stalinowskiej, ale tej współczesnej. Postawa współczesnych władz rosyjskich boli nas Polaków, ale powinna tez boleć samych Rosjan. Reżim stalinowski okrutnie prześladował przecież miliony Rosjan. Ziemia w lasach wokół Smoleńska i wokół większości innych rosyjskich miast pełna jest także przestrzelonych od tyłu rosyjskich czaszek.  

5. Przypomina mi się opowieść mojej śp.Matki o starej rosyjskiej kołchoźnicy Spirynowej, którejrodzina dzieliła się z moją Matką i jej rodzeństwem, polskimi zesłańcami, katem na piecu i ostatnim kawałkiem chleba. I ta Spirynowa dwa razy w tygodniu zamykała się w bani, czyli takiej drewnianej ruskiej saunie i tam przez dwie godziny nieludzko wyła. Mama mówiła mi, że to nie był płacz, tylko skowytt. Spitrynowa tak rozpaczałą po swoim Koli, najstarszym synu, którego jako wroga ludu NKWD przez dwa dni zabijało na jej oczach. Wozili go powoli wraz z kilkoma innymi wrogami ludu na odkrytej ciężarówce i bili, a nieszczęsna Spirynowa, wraz z innymi matkami szła za tą ciężarówką, jak Matka Boska za Panem Jezusem na Golgote i patrzyła na kaźń swojego syna. A przecież takich jak Kola były miliony.

Oprawcy Koli niewykluczone, że w Katyniu potem zabijali.  

6. Trybunał dał jasny przekaz – opamiętaj się Rosjo! Opamiętaj się Rosjo, bo zbyt jesteś wielka, żeby poniżać tych, co w grobach leżą i tych, co w bezsilnym oczekiwaniu prawdy, nad grobami stoją. A także tych, którzy tak jak siostra i bracia mojej Mamy – nad grobami swoich ojców nigdy nie staną, bo odnaleźć ich nie mogą.

7. Dzisiejsze orzeczenie Trybunału stanowi też memento dla śledztwa smoleńskiego, też oddanego w ręce Rosjan, gdzie również dochodzi do nieludzkiego traktowania rodzin ofiar. Ten tłuczony łomami wrak, te nieoddane taśmy, te sekcje zwłok z rękawiczkami wrzuconymi do trumny. Zapewne i w tej sprawie Strasburg nie będzie bezrobotny. 

8. Bardziej niż strasburski wyrok poruszyła mnie jednak wiadomość uzyskana od jednej z pan wnioskodaeczyń, córki oficera policji, zabitego w Miednoje. W 1995 roku, gdy porządkowano cmentarz, już z udziałem polskich władz, ekipy prządkowe odnalazły ciało jej ojca, przy którym odnaleziono jego wizytówki. Ciało zakopano, a wizytówki wzbogaciły kolekcje Muzeum Katynskiego w Warszawie. Pani, choć jest powszechnie znana osobą, działającą w Rodzinach Katyńskich, nie została powiadomiona ani o odkryciu zwłok ojca, ani o tych wizytówkach, które zamordowany ojciec mimo rewizji w chwili śmierci zachował przy sobie i ocalił, jak sądzę nie dla Muzeum, ale jako pośmiertną wiadomość dla najbliższych.  Co tu wymagać od Rosjan, skoro my Polacy nie potrafimy wobec siebie po ludzku się zachować?

9. Dowiedziałem się też, że to, co my nazywamy Cmentarzem Katyńskim, w świetle prawa rosyjskiego jest pomnikiem rosyjskiej kultury. Tej szczególnej kultury strzelania w tył głowy, a potem kultury zalewania grobów szambem, bo tak się z grobami w Miednoje właśnie stało.  

10. Wdowy katyńskie już prawie wszystkie nie żyją, Katyńskie córki i synowie są już w mocno podeszłym wieku. Wielu z nich chciałoby jeszcze przed własną śmiercią zabrać szczątki swoich ojców z rosyjskiej ziemi, z tych zalanych kloaką dołów śmierci i pochować je godnie w Polsce, pojść tam ze swoimi dziećmi, zapalic świeczkę. To dopiero jest prawo człowieka – pójść na grób swojego ojca, matki, uklęknąć, pomodlić się w skupieniu. Tu w Polsce, nie tam, gdzie brzozy rosną na kościach i krwi. Gdyby te groby były w Polsce, nie trzeba by było do Smoleńska latać.... Ale jak tu zażądać od Rosji wydania ciał pomordowanych oficerów, skoro przecież Rosji są one potrzebne, jako pomniki rosyjskiej historii. Przecież Rosja to mocarstwo, mogłaby się obrazić... I trzeba było kilkunastu starych ludzi, którzy pokazali, że w imię godności i mocarstwu można się skutecznie przeciwstawić.Janusz Wojciechowski

Co zrobi Kaczyński, jeśli to był zamach? Właśnie wróciłem z rocznicowego marszu zorganizowanego przez Jarosława Kaczyńskiego. Mam zresztą w udziale w organizowanych przez szefa PiS pochodach pewną praktykę – jesienią 1993 roku byłem na słynnym marszu, podczas którego spalono kukłę Wałęsy, co potem zostało przypisane agentom pułkownika Lesiaka. Pochód sprzed 19 lat nie doprowadził do niczego sensownego i był tak naprawdę wynikiem resentymentu Jarosława Kaczyńskiego, który wraz z bratem ostatecznie wypadł wtedy z obozu Wałęsy. Obecny marsz też został zorganizowany z uwagi na resentymenty Kaczyńskiego i pewnie żadnego efektu nie przyniesie. Wyobraźmy sobie jednak, że będzie inaczej. Że państwo polskie stanie na stanowisku podzielanym przez tysiące dzisiejszych manifestantów. Innymi słowy uzna za prawdziwą wersję, że to był zamach. Co wtedy? Warto w tym kontekście przypomnieć sobie dzieje sprawy Katynia. Gen. Władysław Sikorski, zanim zdążył cokolwiek zrobić w tej sprawie spadł do morza. Kolejni emigracyjni premierzy sprawy w zasadzie nie podejmowali, a mimo to władze sowieckie wykorzystały ją do zerwania stosunków dyplomatycznych. Ostatecznie sprawa ta została wyjaśniona i udokumentowana dopiero, gdy reżim, który za nią odpowiadał dawno zniknął z powierzchni ziemi. Dlaczego tak się stało? Bo niestety polskie państwo było za słabe. Obecnie nadal jest przerażająco słabe i ciągle się zwija zamiast rozwijać (spadek populacji, rosnące zadłużenie, kompletny rozkład armii itd.). Swój udział w tym zwijaniu niestety ma także Jarosław Kaczyńskie, którego mimo komfortu współwładzy z bratem bliźniakiem nie stać było na próbę uzyskania prawdziwej niepodległości zarówno na poziomie politycznym (wyjście z UE) jak i gospodarczym (odejście od socjalizmu). Obawiam się, więc, że jeśliby Kaczyński rzeczywiście wygrał kolejne wybory, to… nagle zacząłby robić w sprawie katastrofy smoleńskiej to samo, co Tusk, czyli zamiatać sprawę pod dywan, żeby nie prowokować większych sił. Tak jak robił to samo, co Tusk w sprawie polskiej obecności w UE (PiS chwalił się, że wydał najwięcej ze wszystkich partii agitując za wejściem Polski do UE w czasie kampanii referendalnej) czy w sprawie podatków. I tylko żal tych wszystkich manifestantów, którzy są tak naiwni jak ja byłem 19 lat temu, gdy spłonęła kukła Wałęsy. Tomasz Sommer

Rosjanie są zadowoleni z wersji wybuchu, bo sami ją podtrzymują Kilka dni temu Tomasz Sommer opublikował na naszym portalu tekst, w którym wyraził opinię, że jeśli w Smoleńsku miał miejsce zamach, to Jarosław Kaczyński, gdyby doszedł do władzy, najprawdopodobniej nie zrobiłby w tej sprawie więcej niż Donald Tusk – a być może jeszcze szybciej i skuteczniej starałby się ją zamieść pod dywan (tekst dostępny tutaj). Z tego prostego powodu, że obecnie Polska nie posiada żadnych środków, przy pomocy, których mogłaby wymusić jakąkolwiek rekompensatę, czy to fizyczną czy przynajmniej moralną. Tezę tę zradykalizował Rafał Ziemkiewicz w najnowszym felietonie zamieszczonym w Interii, w którym daje do zrozumienia, że w gruncie rzeczy wariant zamachu… jest Rosji nie tylko na rękę, ale sama Rosja ten wariant propagandowo wykreowała:

„Putin, całkowicie świadomie i z premedytacją, gra na to, żeby świat był przekonany, że to był zamach – zarazem nie mogąc tego przekonania zweryfikować. Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości (ja nie miałem niemal od pierwszych dni po tragedii), to po tym, jak Rosjanie w odpowiedzi na pojawienie się przesłanek, iż w tupolewie doszło do wybuchu, demonstracyjnie okazali wybranym dziennikarzom wypucowane do czysta szczątki – gra Putina jest już jasna do bólu. Jeśli przyczyną katastrofy nie był zamach, to rządzący Rosją czekiści mają w rękach niezbite dowody, których okazaniem w minutę osiem mogą raz na zawsze zdezawuować “teorie spiskowe”, jak je nazywają tutejsi propagandyści. Jeśli tupolew rozbił się o brzozę, wystarczy zaprosić zagranicznych ekspertów, (których demonstracyjnie zaprosił Putin do badania niedawnej kraksy samolotu ATR na Syberii – co też jest elementem jego gry, tej samej, co umycie wraku) i tę brzozę im pokazać. Dzisiejsza technika badania tzw. mikrośladów, jak mówią fachowcy, pozwoliłaby odkryć na niej nawet pojedyncze atomy metalu. Minuta osiem – i sprawa jest jasna jak dwa a dwa.” Ziemkiewicz przekonuje, że Rosjanie celowo nie chcą rozstrzygnąć sprawy:

„Jeśli przyczyną katastrofy nie był wybuch, tak samo – zaprosić fachowców, okazać dowolny szczątek wraku, zebrać z niego mikroślady. I już wszystko wiadomo. Ale Putin nakazał coś dokładnie odwrotnego. Brzozę – ściąć i zniszczyć, żeby nie było poza jego “specjalistami” nikogo, kto ją w ogóle widział na oczy. Wrak – umyć. Pole wokół lotniska zaorać, obsypać świeżym piaskiem, obsadzić nowymi drzewami. Z innymi dowodami – przez wzgląd na objętość nie podaję innych przykładów – podobnie. Kto niszczy dowody, ten jakby przyznawał się do zbrodni, i to dla świata oczywiste. Ale właśnie – “jakby oczywiste”. Putin dba, by wszelkie poszlaki wskazywały na winę Rosji, ale także, by nie było dowodów rozstrzygających. Zresztą, nawet gdyby były dowody zbrodni, i to niezbite, Rosja to nie Libia czy Korea Północna. Nikt się nie odważy ogłosić jej “państwem zbójeckim”. A oficjalnie, na wszelkie – nie, nie sugestie, na zwykłe pytanie, Rosja odpowie najświętszym oburzeniem: jak to, co wy nam tu śmiecie sugerować? Ośmielacie się kwestionować nasz śledztwo, które przecież wszystko dawno wyjaśniło?!” Były autor “NCz!” konkluduje jakby bezpośrednio przedstawiając tezy z „Wariantu rozbiorowego” – wywiadu rzeki Tomasz Sommera ze Stanisławem Michalkiewiczem na temat stanu obecnego państwa polskiego (książka dostępna tutaj):

„Pisałem wielokrotnie, że III RP musi upaść, i to już w perspektywie kilku lat. Nie ze względu na Smoleńsk, choć i to ma znaczenie, ale z tego samego powodu, dla którego upadła PRL – z powodu chronicznej niewydolności, ogólnej niemożności wszystkiego. Pytanie – najważniejsze z pytań – jest już tylko takie, co przyjdzie po tym upadku: czy jakaś, jakkolwiek ją nazwiemy, IV Rzeczpospolita – czy “Priwislanskij Kraj”, czy też “Generalgouvernement”. Względnie, w scenariuszu najczarniejszym, jedna strona Wisły tu, druga tam.„ Niestety – nic dodać, nic ująć… RAZ

Wojna III Rzeczypospolitej z Rzeczpospolitą IV Jeszcze razwiedka nie uzgodniła nowej wersji przyczyn katastrofy smoleńskiej, zatem i oficerowie prowadzący nie mogli podać swoim konfidentom poprzebieranym za dziennikarzy mediów głównego nurtu konkretnych wytycznych, jak nawijać opinii publicznej, żeby wszystko wyglądało gites-tenteges - więc 10 kwietnia wieczorem nawet wszystkowiedzący pan red. Kamil Durczok z TVN dał tylko wyraz swemu rozżaleniu postępowaniem premiera Tuska, który na miotane przez prezesa Kaczyńskiego oskarżenia o „zdradę o świcie” oraz podejrzenia o zamach, milczy jak nie przymierzając jakiś „grób baronowo” - od czego masy ludowe, nie mówiąc już o „młodych-wykształconych” mogą odnieść wrażenie, że cały establisment, z Salonem włącznie został zapędzony w kozi róg, znaczy - do defensywy. Grobowe milczenie premiera Tuska podziałało uszlachetniająco na działaczy Platformy Obywatelskiej, którzy nagle odkryli w sobie nieprzebrane pokłady taktu i uprzejmości - i próbowali w ten sposób przytłaczać zwolenników prezesa Kaczyńskiego, na których jednak najwyraźniej nie zrobiła wrażenia nawet „zaduma” i „żałoba” posągowej posłanki Platformy Obywatelskiej Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Ale już następnego dnia okazało się, że „wszyscy Polacy” po staremu nie wierzą w żadne rewelacje na temat smoleńskiej katastrofy, a już specjalnie nie wierzą w żadne „wstrząsy”, na które położył nacisk zespół posła Antoniego Macierewicza. Zatem kiedy już razwiedka w trybie alarmowym stworzyła takie naukowe podstawy, głos zabrali naukowcy, a szczególnie politolog prof. Radosław Markowski, który poddawszy się błyskawicznemu przesłuchaniu przez przodującą w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym panią red. Agnieszkę Kublik, podzielił się z masami ludowymi swoim odkryciem. Odkrył mianowicie, że istnieje „przedsiębiorstwo produkujące kłamstwa”, zorganizowane według klasycznej zasady omne trinum perfectum - to znaczy pan prof. Markowski o tej zasadzie nie powiedział, bo nie jestem pewien, czy o niej kiedykolwiek słyszał - ale wśród trzech elementów, jakie się na wspomniane przedsiębiorstwo składają, wymienił PiS, jako partię, „Gazetę Polską” i media ojca Rydzyka. Krótko mówiąc - jednym tchem przedstawił trzy największe nienawiści swojego zaangażowanego życia, podobnie jak kobiecina opisana w reportażu Anny Strońskiej, z tą różnicą, że ona wymieniła tylko dwie, wykrzykując: „ty Żydu gestapowcze!” Okazuje się, że różnica między profesory, przynajmniej profesory politycznie zaangażowanymi, nie jest aż tak duża. Powiedziałbym nawet, że coraz bardziej się zmniejsza i pan prof. Markowski nie różni się już specjalnie od pana prof. Stefana Niesiołowskiego. W nauce takie zjawisko nazywa się mimetyzmem, zaś masy ludowe opisują je przy pomocy przysłowia: „z kim przestajesz, takim się stajesz”. Teraz tylko patrzeć, jak do dawania „odporu” ruszą się „eksperci” - ale chyba już jacyś nowi, bo ci dotychczasowi, na skutek żyrowania dotychczasowych wersji katastrofy, trochę zużyli się moralnie, niczym dawna pani minister zdrowia Ewa Kopacz, za wzorowe sprawowanie awansowana na sejmową marszalicę, a więc formalnie - drugą osobę w naszym nieszczęśliwym kraju. Na szczęście prawdziwa hierarchia jest zupełnie inna od oficjalnej, więc dziury w niebie od tego nie ma, chociaż myślę, że trudno by pewnie było znaleźć człowieka, który wierzyłby w rzewne opowieści pani dr Ewy, jak to np. przywdziawszy fartuch pomagała ruskim wraczom w przeprowadzaniu sekcji. Brzmią one już na pierwszy rzut oka niewiarygodnie, a tymczasem to właśnie może być prawda - bo skąd w takim razie w trumnie Przemysława Gosiewskiego wzięłaby się wątroba należąca, jak powiadają na mieście, do zupełnie innego nieboszczyka? Wracając tedy do ekspertów, to czego jak czego - ale ekspertów w naszym nieszczęśliwym kraju nie zabraknie i nawet gdyby znienawidzony poseł Macierewicz, dajmy na to, za pół roku wystąpił z jakimiś kolejnymi rewelacjami, to przecież jakoś się natężą i odpór dadzą. Przyjdzie im to tym łatwiej, że ruscy szachiści przezornie nie tylko wydają naszej niezależnej prokuraturze dowodów rzeczowych, ale nawet, dla uczczenia drugiej rocznicy katastrofy, wypucowali wrak samolotu do takiego połysku, że nie można mieć wątpliwości, iż wszelkie ślady zostały starannie usunięte. Taka ci widać u nich nowa, świecka tradycja. Ale niezależnemu prokuratorowi generalnemu, panu Andrzejowi Seremetowi wcale to nie przeszkadza. Im mniej dowodów, tym przecież lepiej - nieprawdaż? I sumienie czystsze, bo w takiej sytuacji znacznie łatwiej utrzymać się w permanentnym stanie pierwotnej niewinności. Najwyraźniej w gronie osobników, którzy Bóg wie, na jakiej zasadzie uznali się za elity, ugruntowało się przeświadczenie, że mniej wartościowy naród tubylczy łyknie wszystko, cokolwiek by mu tam się podsunęło. Nie mówię już nawet o uchwale, jaką właśnie podjął Sejm - żeby ruscy szachiści oddali naszemu nieszczęśliwemu krajowi wrak samolotu, a także inne dowody - co pokazuje, że już nam niedaleko do dekretów przeciwko trzęsieniom ziemi - ale przede wszystkim - o kampanii propagandowej, jaką kosztem kilku milionów złotych rząd naszego trampkarza zamierza faszerować lud pracujący miast i wsi - że mianowicie dźwignią dobrobytu naszego nieszczęśliwego kraju jest praca starców. Jak się zagoni do roboty starców, przynajmniej na kilka lat, to wszyscy będą tryskali dobrobytem z każdej dziurki od nosa. Czyżbyśmy rzeczywiście byli w mocy wariatów? Tymczasem podczas rocznicowych uroczystości prezes Jarosław Kaczyński wygłosił przemówienie w którym proklamował wznowienie budowy IV Rzeczypospolitej wokół „dziedzictwa prezydenta Lecha Kaczyńskiego”, podniesionego przy tej okazji do rangi wzorca patriotyzmu. Jest w tym pewna logika, bo każdy kult z natury rzeczy musi być bezkrytyczny, więc w takiej sytuacji nawet ratyfikacja traktatu lizbońskiego będzie musiała być uznana za płomienną obronę polskiego interesu państwowego, podobnie jak radość z reaktywacji w Polsce żydowskiej loży B’nai B’rith - chociaż zapowiedziała ona działania zmierzające do rabunku Polski pod pretekstem tzw. restytucji mienia żydowskiego oraz pacyfikację środowisk politycznie popierających obóz prezydenta Kaczyńskiego. Finezja tego posunięcia polega na tym, że nikt przeciwko temu nie zaprotestuje, przynajmniej oficjalnie - bo przecież ani Platforma Obywatelska, ani PSL, ani SLD, ani Ruch Palikota nie uzna ratyfikacji traktatu lizbońskiego za czyn z punktu widzenia patriotyzmu podejrzany, podobnie jak skakania z gałęzi na gałąź przed Żydami. Nie na darmo prezes Kaczyński cieszy się reputacją wirtuoza intrygi, nawet jeśli zbyt często na końcu potyka się o własne nogi. Inni dopiero tej wirtuozerii się uczą, co widać choćby na przykładzie inicjatywy Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry, która zamierza zaapelować do prezesa Kaczyńskiego, by zrezygnował z kandydowania na prezydenta i nie rozbijał w ten sposób jedności prawicy. Już pan Zagłoba ubolewał nad niebywałym rozmnożeniem w naszym nieszczęśliwym kraju kandydatów do korony - ale dzisiaj każdy z nich musi być wstępnie zaaprobowany nie tylko przez Naszą Złotą Panią Anielę i zimnego czekistę Władimira Władimirowicza, którym prezydent Obama 17 września 2009 roku oddał Europę w arendę. Wszystko to są zatem raczej takie sobie przekomarzania, obliczone na emocjonalne rozhuśtywanie tej części opinii, która takiemu rozhuśtywaniu się poddaje - a że w sytuacji narastania kryzysu emocjonalnemu rozhuśtywaniu podaje się z reguły coraz więcej ludzi, to i perspektywy wydają się obiecujące. Pewnie, dlatego prezesowi Kaczyńskiemu podczas uroczystości towarzyszyła jego bratanica, pani Marta Kaczyńska - bohaterka filmu, przy tej okazji promowanego. W sytuacji, gdy prezes Kaczyński doznał i doznaje tylu rozczarowań i zawodów ze strony niedawnych i dawniejszych swoich najbliższych współpracowników, oparcie IV Rzeczypospolitej na personalnej polityce dynastycznej wydaje się jedynym rozsądnym i bezpiecznym wyjściem. SM

"Własność państwowa równa się Włoszczowa" - z postscriptum

{kombajndosalatek} napisał elegancko: „Pamięta pan jak powtarzał jak głupi za Balcerkiem "Własność państwowa równa się Włoszczowa" ? (ale jajca! swoją drogą)”

http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/583716,Stacja-WloszczowaPolnoc-okazala-sie-hitem

{kombajndosalatek} nie ma zapewne racji.Ze stacji Włoszczowa odjeżdża podobno kwartalnie 4000 pasażerów. Daje to ok. 40 dziennie, czyli 20 na pociąg. To zresztą wcale nie jest mało. Oznacza, że ludzie się dowiedzieli, wycwanili, przyzwyczaili – i dojeżdżaja nieraz i 50 kilometrów (albo i więcej), byle wsiąść w pociąg. Zwłaszcza, jak mają ulgę. Po co tłuc się autobusem - lub dojeżdżać 30 km do Kielc? Jeśli byśmy teraz uruchomili dwie następne „Włoszczowy” - między Włoszczową-Północ, a Krakowem i Włoszczową-Północ, a Warszawą – to zapewne po jakimś czasie też znaleźliby się tam klienci w podobnej liczbie. Może nawet większej – przy czym większość jechałaby w kierunku DALSZEJ stacji. Nastepnie uruchomiamy cztery dalsze stacje... i też będą miały klientów. Tylko idea kolei ekspressowej zniknie. W gruncie rzeczy ten artykuł „dowodzi”, że koleje ekspressowe są idiotyzmem. Pociagi powinny stawać, co dziesięć kilometrów! A liczył Pan ile kosztuje rozpędzenie 10 wagonów i lokomotywy od zera do 120 km? I proszę pamiętać, że pasażerowie tracą nie tylko te minute postoju - ale i połowe czasu rozpedzania oraz hamowania pociągu! Wreszcie argument najprostszy: Jeśli samolotowi Gdańsk - Kraków zrobimy międzylądowania pod Tomaszowem Mazowieckim - to też będzie miał dodatkowych pasażerów!

PS. ...ale gdybym mieszkał pod Włoszczowa, to bym się bardzo cieszył... JKM

Poseł Herman Lydeka na Polaków narzeka...Ale drobne trudności Mu, jak widać, nie przeszkadzają. Aha: jest dyplomowanym specjalistą od etykiety i protokołu dyplomatycznego. Od dziesiątków już lat wyśmiewam się z rozmaitych postępowców i innych takich, którzy z jednej strony „walczą z nacjonalizmem” - a z drugiej właśnie sprawy narodowe uważają za najważniejsze – to znaczy: za najbardziej im przeszkadzające. Powoduje to wiele zabawnych sytuacyj, Próbowałem się, na przykład, dowiedzieć, dlaczego mniejszość niemiecka ma prawo do uprzywilejowanego wyboru kilku posłów – a mańkuci, (których jest w Polsce mniej-więcej tyle samo, co Niemców) nie mają takiego uprawnienia. Czyli: czy podział narodowościowy jest ważniejszy, niż inne? Bo jeśli tak – to, dlaczego postępowcy z uporem godnym lepszej sprawy zajmują się akurat kwestiami narodowymi? Na podobną rafę wpadają, co i rusz Litwini – zwłaszcza z Polakami. Czasem obydwie strony nie mają w tych sporach racji, bo problem (np. imion) jest absurdalny – ale obydwie strony zgodnie twierdzą, że problem jest realny i poważny... Widocznie lubią się kłócić. Ostatnio zabłysnął poseł do litewskiego sejmu, p.Herman Lydeka, z Ruchu Liberałów. Poruszyło Go, że (jak donosi „Kurier Wileński”):

http://kurierwilenski.lt/2012/04/12/znajomosc-jezyka-polskiego-niemile-widziana/

Administracja samorządu rejonu wileńskiego od kandydatów na stanowisko specjalisty wydziału rachunkowości wymaga znajomości na poziomie początkującym języków angielskiego i polskiego. P.Lydeka pyta, czy nie jest to naruszanie litewskiej konstytucji – jako dyskryminacja nieznających polszczyzny. A co z dyskryminacją nieznających angielszczyzny?!? P. Poseł pomylił po prostu znajomośc języka z narodowością. Jest, oczywiście, prawdą, że na ogół po polsku mówią Polacy – ale np. p.Witold Landsbergis mówi po polsku na poziomie znacznie wyższym, niż początkujacy. I gdyby się zgłosił, to pewno zostałby przyjęty do tej pracy. A na terenie wileńszczyzny znajomość polskiego jest w tej pracy bardzo przydatna. P.Herman Lydeka „skierował do Departamentu Służby Państwowej prośbę, by ten „zbadał, czy wymóg znajomości języka polskiego nie łamie zasad Konstytucji, bo pozbawia część obywateli szans na pracę w administracji publicznej, w tym przypadku — administracji rejonu wileńskiego”. Nieumiejętnośc czytania i pisania - zwłaszcza po litewsku - zapewne też... Piszę o tym, bo na tym przykładzie widać, jak niechęć do Polaków nawet „liberałom” potrafi utrudnić normalne myślenie. A na tej stronie widać, co Litwini podsuwają Polakom po polsku:

http://pl.delfi.lt/

JKM

„Solidarność” to sojusznik będący wrogiem Gdy śp. Fryderyk II Wielki budował Sans-Souci, chciał usunąć młyn, który zajmował jakiś urokliwy kawałek rzeki. Ponieważ warunki młynarzowi nie odpowiadały, ten się nie zgodził. Gdy król zapowiedział, że go wywłaszczy, młynarz odparł hardo, patrząc Mu w oczy: „Są jeszcze sędziowie w Berlinie!”. Król Prus mówił po tym, iż jest dumny, że ma poddanych wierzących w Rechtsstaat. Dziś nie ma poddanych – są już tylko „obywatele”. I jak ci nieszczęśnicy mają hardo spojrzeć w oczy Większości? Gdy dwóch dąży do tego samego, nie zawsze im jest ze sobą po drodze. Jak wiadomo, jestem zdecydowanym przeciwnikiem podniesienia wieku emerytalnego. I NSZZ „Solidarność” też nie chce do tego dopuścić. Podejmuje nawet konkretne działania pod hasłem „Zawalcz o swoją przyszłość”, dążąc do przeprowadzenia w tej sprawie referendum… ale dla mnie jest to sojusznik będący wrogiem. Wrogiem nie moim, lecz wrogiem cywilizacji. Bo jak ja chcę walczyć z podwyższaniem tego wieku? Jak człowiek cywilizowany – w imieniu zainteresowanych (jednej kobiety i jednego mężczyzny – wystarczy!) Wystąpić do sądu. Jako związek zawodowy wystąpiłbym do Trybunału Konstytucyjnego, bo związki zawodowe mają do tego prawo. Hardo patrząc w oczy JE Donaldowi Tuskowi. Niestety, nie mieszkam w Poczdamie pod Berlinem, tylko w Józefowie pod Warszawą. I nie w II połowie XVIII wieku, lecz w resztówce przeklętego XX stulecia. I z przerażeniem widzę, że rzekomo buntownicza „Solidarność” kontynuuje tradycje „buntowników” z 1981 roku, zawodzących niewolnicze songi: „Dlaczego nas przetrzymują, postulatów nie przyjmują? Czy nie widzą, ile to kosztuje nas?” Cały spec-numer „Tygodnika Solidarność” – poświęcony właśnie organizacji referendum w sprawie tej podwyżki – przepełniony jest takimi właśnie biadoleniami. P. Bogusława Czekańska, pracownica Huty „Krosno”: („To pomysł z księżyca”): „Ci, którzy go zgłaszają, powinni przyjechać i zobaczyć, jak wygląda praca w hucie szkła. U nas pracuje się naprawdę ciężko i w ciężkich, szkodliwych, warunkach. Moja praca – jestem sorterem-opękiwaczem – polega m.in. na oczyszczaniu wyrobów hutniczych, trafiających bezpośrednio od kolegów hutników, z fragmentów niepotrzebnych i odsortowaniu ich. Przez 8 godzin stoi się na nogach i nie w klimatyzowanym, miłym pomieszczeniu, lecz w warunkach często trudnych do wytrzymania, szkodliwych dla zdrowia, szczególnie dla płuc, oczu. W powietrzu unoszą się opiłki, jest ogromny hałas. Zimą jest gorąco, ale proszę sobie wyobrazić, jak jest latem, gdy na zewnątrz jest 25-30 st. C, a ja używam palników rozgrzanych do czerwoności. Mam 46 lat, pracuję od 29 lat, dotychczas miałam w perspektywie emeryturę za kilkanaście lat. Praca o te 5-7 lat dłużej na moim stanowisku – to niewykonalne. Chyba, że ktoś ma końskie zdrowie i jest w stanie przetrzymać wszystko. Ja nie znam takich; jeśli znalazłby się ktoś taki, byłby to cud, pogratulowałabym mu”. P. Ewa Sujecka, pracownica „Coca-Cola” HBC, Łódź: („Uderzenie w młodych”): „W tym wieku dwa lata to ogromna różnica. Ludzie w większości nie są na tyle sprawni, żeby pracować jeszcze dłużej. Tym bardziej, że Polsce stan lecznictwa, służby zdrowa jest fatalny, nie ma profilaktyki. Emeryci i renciści, którzy chodzą i grzebią po koszach, zbierając butelki, puszki i makulaturę, nie robią tego dla przyjemności. Pracowali tyle lat, a teraz nie mogą związać końca z końcem, przeżyć, zapłacić za mieszkanie, wykupić leków, to dla Polski jeden wielki wstyd. Teraz brakuje pracy, a po wydłużeniu wieku emerytalnego będzie jej jeszcze mniej”. P. Grażyna Żytkowska pracuje w sklepie („Czekają, aż wymrzemy”): „W moim sklepie robię prawie wszystko – dźwigam nieraz dziesiątki kilogramów, co nie jest obojętne dla kręgosłupa, wspinam się na metrowe drabinki, by ułożyć towar na półkach. Obsługa komputerowej kasy niszczy wzrok. Ale to nie wszystko – bardzo często kasjerki cierpią z powodu naderwanych ścięgien rąk. Nie wyobrażam sobie, bym mając 67 lat, pracowała tak samo ciężko jak teraz”. P. Krzysztof Dymowski, elektryk w East West Spining, Łódź: („Nielogiczny i oburzający”): „Projekt przedłużenia wieku przejścia na emeryturę jest oburzający, nielogiczny, a argumenty, które przy tej okazji padają, są, moim zdaniem, zupełnie chybione. (…) W naszej firmie pracujemy na trzy zmiany, w bardzo wyniszczającym systemie czterobrygadowym. Trudno sobie wyobrazić, żeby praca w takich warunkach trwała jeszcze dłużej. Proszę sobie wyobrazić to w wypadku pań, pracujących u nas, jako prządki, które po 40 latach ciężkiej orki musiałyby to robić jeszcze długo po sześćdziesiątce! Praca do sześćdziesiątki to w ich wypadku i tak za długo. (…) Nie wyobrażam też sobie siebie, jako elektryka pracującego do 67 roku życia. Często trzeba wejść na drabinę, wytężyć wzrok, użyć siły”. P. Iwona Musiałkowska, położna w szpitalu („Nie wyobrażam sobie”): „Ktoś, kto uważa, że położna czy pielęgniarka może być w tym wieku nadal czynna zawodowo, nie zna chyba specyfiki szpitala. Jest to praca wyczerpująca, związana z dużym wysiłkiem fizycznym, ze znacznym obciążeniem stawów, kręgosłupa. I przez cały czas na nogach. Wiele koleżanek ma za sobą operacje stawów barkowych, nadgarstków. Ale to nie tylko ciało się męczy, wielką rolę odgrywają tu psychika oraz umysł, bo ta praca wiąże się z odpowiedzialnością za życie matki i dziecka. (…) Zdarzają się też porody z komplikacjami. Optimum zawodowe w tym zawodzie przypada około 55roku życia. Nie wyobrażam sobie 67-letniej położnej” (niektórzy sobie wyobrażają – np. p.Fryderyk Reinfeldt, premier Królestwa Szwecji, stwierdził niedawno, nie po raz pierwszy, że poddani Jego króla powinni pracować do 75. roku życia). P. Barbara Mancewicz, agentka w nieruchomościach („Włosy stanęły mi dęba”), trzeźwo: „Po wprowadzeniu reformy emerytalnej nie zdecydowałam się na udział w II filarze, natomiast oboje z mężem zaczęliśmy aktywnie oszczędzać na emeryturę w tzw. trzecim filarze. Przed rokiem dostałam z ZUS-u informację o stanie mego indywidualnego konta oraz prognozę wysokości opłacanej od blisko ćwierćwiecza emerytury. Wtedy włosy stanęły mi dęba, bo się okazało, że przy uwzględnieniu wszystkich wyrównań miesięczna wypłata, po osiągnięciu przeze mnie sześćdziesiątki, wyniosłaby około 230 złotych, podczas gdy np. teraz, co miesiąc płacę na ZUS 600 bez trzech złotych. Od tamtej chwili składkę na ZUS traktuję, jako rodzaj obciążającego mnie podatku, a nadzieję na środki do życia wiążę tylko z ubezpieczeniem w III filarze. Wyliczyłam, że proponowane zmiany, o ile weszłyby w życie, w moim przypadku nie tylko odsuną o 3,5 roku czas mego przejścia na emeryturę, ale o tyle samo przedłużą okres płacenia składek, z których nawet połowa do mnie nie wróci. Dlatego jestem zdecydowanie przeciw temu pomysłowi, choć naprawdę lubię pracować”. P. Szymon Romaszewski, 26 lat, kurier z Lublina: „Nie podoba mi się ten pomysł. To oznacza praktycznie pracę aż do śmierci. A kiedy czas, żeby odpocząć? Zająć się swoimi sprawami, pobawić się z wnukami? Chce nam się zabrać każdą wolną chwilę. Nie zgadzam się na to. Wbrew pozorom moja praca nie należy do łatwych i przyjemnych. Miałem już jeden poważny wypadek samochodowy. Całe szczęście nic mi się nie stało, ale następnym razem mogę nie mieć tyle szczęścia”. Innymi słowy: gdyby ludzie byli zdrowi, to można by ich oszukać i okraść z praw nabytych. Jedynie p. Henryk Doraczyński, lat 57, geodeta, zauważa („To nieludzkie”): „Podniesienie wieku emerytalnego narusza też nasze prawa nabyte. Gdy zaczynałem pracować, państwo gwarantowało mi przecież, że w wieku 65 lat przejdę na emeryturę”. Ale czyni to tylko w trybie „też”. Reszta wypowiedzi to: „Jestem zdecydowanie przeciwny temu pomysłowi. Zmuszanie osób, którym pozostało niewiele lat pracy, do aktywności zawodowej przez następnych wiele miesięcy, jest nieludzkie. Po prostu zmniejsza szansę dożycia do emerytury. Chyba, że o to chodzi. Ten pomysł przypomina i sytuację więźniów sowieckich łagrów, którzy na parę miesięcy przed końcem wyroku dowiadywali się, że nie zostali zresocjalizowani i dokładano im kolejny wyrok”. A co o tym mówi redakcja „TySola” i szefostwo „S”? Używa demagogii lub wręcz kłamie. Np. (p. Ewa Zarzycka): „Przejście na emeryturę oznacza pogorszenie sytuacji materialnej. Jak wynika z raportu Instytutu Spraw Publicznych „Starzy ludzie w Polsce”, dotyczy to ponad połowy przechodzących na emeryturę Polaków, przy czym dla 21,2 proc. ankietowanych sytuacja pogorszyła się zdecydowanie. Mimo to 30 proc. emerytów pomaga finansowo najbliższej rodzinie”. Ale przecież podniesienie wieku oznacza, że się na emeryturę przejdzie później (albo w ogóle, bo część ludzi umrze…), a emerytura będzie wyższa (teoretycznie – bo albo okradną, albo w ogóle jej nie będzie…) P. Piotr Duda, szef NSZZ „S”: „NSZZ »Solidarność« domaga się szerokiej dyskusji na ten temat. Dojdzie do niej, jeśli zbierzemy odpowiednią liczbę podpisów pod wnioskiem o referendum”. Nieprawda. Nawet po zebraniu 5 milionów podpisów Sejm nie ma obowiązku zarządzić referendum! A na to, by było ważne, potrzeba, by poszła na nie ponad połowa uprawnionych… Co więcej – po orzeczeniu SN, że emerytura jest tylko „świadczeniem społecznym”, tzw. Rząd może się odwołać do Trybunału Konstytucyjnego, by ten w konsekwencji stwierdził, że składka emerytalna jest po prostu podatkiem – a w sprawie podatków referendum jest w ogóle niedopuszczalne! Rozbawił mnie p. Henryk Nakonieczny, członek Prezydium KK NSZZ „S”: „Chętnie popracuję do 67 roku życia, jak będę miał świadomość, że średnia długość życia polskich mężczyzn wynosi grubo ponad 80 lat. A u nas wynosi 71 lat. Dlatego porównywanie się z Niemcami czy Francuzami jest nieuprawnione”. A co ma wspólnego długość życia p. Nakoniecznego ze średnią ogólnopolską (a gdyby teraz przeniósł się do Szwecji?)? I w ogóle: co ma piernik do wiatraka? To dłużej żyjących wolno okradać? Nota bene tuż pod tym tekstem „TySol” właśnie porównuje Polaków z Niemcami i Francuzami… Podsumowując: lata socjalizmu, d***kracji, telewizji i państwowego szkolnictwa zrobiły swoje. Przez 100 lat spadliśmy umysłowo na poziom prymitywu – o jakieś 10 wieków. Jeśli Polacy pozwolą się tu okraść – a przy takich obrońcach jest to możliwe – to czy będzie sens walczyć o ich prawa? JKM

Red. Żakowski - prorokiem większym! Wiele razy pisałem, że wybitny przedstawiciel michnikowszczyny, pan red. Jacek Żakowski, biega tam za proroka mniejszego. Ta ranga nie jest moim wymysłem, tylko zapożyczeniem ze Starego Testamentu, w którym występują prorocy więksi i mniejsi. Taki na przykład prorok Habakuk uważany jest za „mniejszego”, podczas gdy prorok Izajasz - za „większego”. Jaka jest różnica między tymi prorokami, dlaczego jeden jest „mniejszy” a drugi - „większy”? W Starym Testamencie chodzi podobno o długość ksiąg, jakie po sobie pozostawili. Im dłuższa księga, tym większy prorok. Wszystko to być może, bo i dzisiaj wielu ludzi uważa, że im grubsza książka, tym mądrzejsza. Nawiasem mówiąc, pan red. Michnik też pisze grube książki i dlatego przez wielu uważany jest za proroka większego, podczas gdy pan red. Żakowski - za mniejszego. Muszę się przyznać, że do niedawna uważałem inaczej - że mianowicie w michnikowszczynie prorokiem większym jest ten, który rację ma zawsze, a mniejszym ten, który tylko niekiedy - i dlatego pana red. Jacka Żakowskiego uważałem za proroka mniejszego. Teraz jednak muszę zmienić zdanie - a to za sprawa proroctwa, jakie pan red. Żakowski wygłosił przy okazji uroczystych obchodów drugiej rocznicy katastrofy smoleńskiej - i to zarówno w obrządku rządowym, jak i obrządku opozycyjnym to znaczy - PiS-owskim, pod który usiłowała podłączyć się nielegalnie heretycka Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry, zdemaskowana i napiętnowana przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Nawiasem mówiąc - co zresztą zauważył ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski - nie ma w Polsce partii, która nie wykorzystywałaby politycznie smoleńskiej katastrofy, z tym, że jedne wykorzystują ją umiejętnie, podczas gdy inne - nieporadnie. Na przykład Platforma Obywatelska wykorzystuje katastrofę smoleńską nieporadnie; liturgia kładąca nacisk na „żałobę” i „zadumę”, uzupełniana akcentami „dumy” z państwa, co to niby „zdało egzamin”, nie przekonuje ani uczestników, ani nawet - celebransów - podczas gdy liturgia opozycyjna, której punktem centralnym jest kult prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego „dziedzictwa”, znajduje licznych i oddanych militantów. Skąd taka różnica - to sprawa osobna. W pierwszej kolejności można wskazać na brak wiary po jednej i pragnienie wiary po drugiej stronie. Jakże może przekonać do jakiejś religii ktoś, kto sam nie wierzy w jej dogmaty? Rząd i michnikowszczyna forsuje dogmat o naturalnych przyczynach katastrofy - ale przecież każdy zdaje sobie sprawę, że zarówno pan prezydent Komorowski, premier Tusk i dygnitarze drobniejszego płazu wiedzą zbyt dużo, żeby szczerze wierzyć w przyczyny naturalne. Z kolei prezes Kaczyński i jego zwolennicy brak twardych dowodów, których z powodu przyjęcia przez premiera Tuska, ministra Grasia i Tomasza Arabskiego konwencji chicagowskiej do badania przyczyn katastrofy, nie ma i chyba już nie będzie - rekompensują gorącym pragnieniem wiary w zamach - bo to przekonanie potężnie wspiera moralnie postawę opozycyjną wobec rządu premiera Tuska. Wracając do pana red. Żakowskiego, to muszę awansować go z proroka mniejszego do grona proroków większych za sprawą proroctwa, jakie wygłosił w dniach ostatnich - że mianowicie dzień 10 kwietnia może okazać się „dniem wstydu”. Wprawdzie z kontekstu wynika, że zdaniem pana red. Żakowskiego wstydzić się będzie prezes Kaczyński i jego zwolennicy - ale z doświadczenia wiemy, że proroctwa nigdy nie są dokładne, więc nie można wykluczyć, że albo pan red. Żakowski błędnie zinterpretował własne proroctwo z wewnętrznego przekonania, albo - co nawiasem mówiąc, wydaje mi się nawet bardziej prawdopodobne - świadomie je zafałszował ze względów oportunistycznych. Bo gdybym nawet nic nie wiedział na temat tej katastrofy, w szczególności - gdyby nie to, że pokładowy komputer rozbitego samolotu został otwarty i odczytany w Redmond w stanie Waszyngton - i że prawdopodobnie na tej właśnie podstawie zespół Antoniego Macierewicza mówi o dwóch „wstrząsach”, jakie targnęły samolotem, zanim jeszcze zdążył w cokolwiek uderzyć - to obserwacja reakcji agentury w mediach głównego nurtu, salonowych lizusów i „autorytetów moralnych”, to znaczy - szubrawców notorycznie wynajmujących się każdemu reżimowi do żyrowania jego łajdactw, w zamian, za co reżim ich okadza - obserwacja tych wszystkich reakcji utwierdziłaby mnie w przekonaniu, że swołocz coś ukrywa - tak jak przez kilkadziesiąt lat ukrywała przez fałszowanie albo zamilczanie prawdę o Katyniu. Ale wiadomo, że co jeden człowiek zakrył, to drugi odkryje - zwłaszcza gdyby Amerykanie z jakiegoś powodu postanowili dokuczyć Władimiru Władimirowiczu, albo ten ostatni - zrobić kuku gdańskiemu trampkarzowi lub gajowemu. Bo jeśli w Smoleńsku był zamach - to zamordowaniem prezydenta Kaczyńskiego bardziej niż Rosjanie, dla których po deklaracji prezydenta Obamy z 17 września 2009 roku prezydent Kaczyński nie stwarzał już żadnego niebezpieczeństwa - zainteresowana była tubylcza razwiedka, dla której wiedza zgromadzona w „Aneksie” do Raportu o rozwiązaniu WSI, w roku wyborów prezydenckich mogła być bardzo kłopotliwa, a nawet - niebezpieczna. Gdyby się wydało, że pan red. Michnik, pan red. Żakowski i całe stado mniejszych proroków po prostu powtarzało mantry zasuflowane przez razwiedkę - cóż to byłby za obciach, cóż to byłby za wstyd! Nie tylko na tym, ale przede wszystkim - na tamtym świecie, gdzie nie będzie można ukryć się przed nim nigdzie - nawet w piekle - bo dopiero tam szatani będą mieli Schadenfreude z „razobłaczania” wszystkich hipokrytów. Być może panu red. Żakowskiemu coś takiego właśnie nad ranem się przyśniło - ale po przebudzeniu oportunistycznie swoje proroctwo skorygował. SM

17 kwietnia 2012 Czasy są zawsze inne, ale problemy na ogół te same. Walka o władzę, pożądanie bogactwa, kobiety… Władzę nad ludami i państwami, bogactwo indywidualne- jak najwięcej kobiet. Tym bardziej, że brzydkich kobiet nie ma. Szczególnie w epoce praw człowieka. Jak twierdzą złośliwi- jest na ogół za mało wina? A przecież to kwestia gustu.. Tak jak powoli odchodzi do lamusa pojęcie ludzi głupich, brzydkich, nieuczciwych, niespełna rozumu.. W imię bożka demokratycznej równości.. Jeszcze jakiś czas- a wszyscy będziemy wyrównani przez walec demokracji.. Chociaż w naturze żadna równość nie występuje. Występuje jedynie w chorej wyobraźni propagatorów równości.. Im ludzie bardziej równi- tym większy sprzeciw natury. A ta - w odpowiednim momencie upomni się o swoje.. Ludzie są różni, bo tak ich stworzył sam Pan Bóg, i tak naprawdę różni do śmieci pozostaną.. Można sztucznie wyrównywać, przy pomocy narzędzia demokracji.. Ale tak naprawdę nierówność widać na każdym kroku.. W ubiorze, myśleniu, zachowaniu, stanie majątkowym, utalentowaniu.. Są ludzkie głosy, których nikt nie skopiuje, są ludzkie zdolności, które wyróżniają człowieka spośród innych ludzi, są piękne kobiety - które przykuwają uwagę mężczyzn, są przystojni mężczyźni, którzy przykuwają uwagę kobiet.. I są brudni, odrażający, źli.. Wszyscy jednak jesteśmy Dziećmi Bożymi.... Ale każdy z nas jest różny, i każdy z nas nie nadaje się do każdej roli w życiu.. A rolę trzeba zagrać do końca. I nie jest tak, że ‘nawet kucharka może rządzić państwem” – jak twierdził krwawy wróg rozumu - towarzysz Ulijanow.. Bo wtedy państwo wpada w ręce majsterkowiczów.. I klecą państwo, z czego popadnie.. A nam odbierają wolność.. To, co dzieje się na naszych oczach.. Gdzie światło - tam cień. A ICH chciwe marzenia realizowane są na jawie.. Zielone drzewa i tak kiedyś brązowieją.. Taka jest kolej rzeczy. Dlaczego ja dzisiaj o tej- tworzonej sztucznie przez prawoczłowieczy establishment- równości?. Pominąwszy już standard, że albo równość, albo wolność. Ale nie”- albo śmierć”. Wolność człowieka jest wrogiem równości człowieka, a równość wrogiem- wolności.. Życie człowieka zbudowane jest na nierówności, ale przy zachowaniu jego wolności. Bo w atmosferze wolności człowiek najbardziej się realizuje. Po to dostał od Boga rozum i wolną wolę. Żeby mógł rozwijać swoje talenty. Ale nie żeby mógł wpływać na talenty innych.. Co to, to nie! Jednostka powinna być wolna, ale w określonych ramach cywilizacyjnych.. Bo zupełnej wolności nie ma i nie będzie. Zawierając na przykład małżeństwo, człowiek godzi się na pewne ograniczenia wynikające z przyjętego dobrowolnie związku.. Tak jak grając w piłkę obowiązują określone zasady, które trzeba uszanować, żeby móc rozgrywać mecze.. Dlaczego wspomniałem o małżeństwie? Kilka dni temu zawarła „cywilny ”związek małżeński nietypowa para.. Ona- niepełnosprawna, wygląda na to, że umysłowo i on- w pełni sprawny młodzieniec. Piszę to, jako chrześcijanin uznający wszystkich ludzi, jako Dzieci Boże.. Para przez rok nie dostawała zgody na zawarcie związku, wobec niepełnosprawności kobiety.. Był winny” bezduszny urzędnik” – jak relacjonowała propaganda. Ale po interwencji w instytucjach prawoczłowieczych- zgodę- na zawarcie związku- uzyskała. Będziemy miel i- nową rodzinę. Bo małżeństwo powołane jest przede wszystkim do tworzenia rodziny i wychowania dzieci.. I moje pytanie: jaką rodzinę będzie tworzyć opisana przeze mnie para, która sama wymaga opieki? Przynajmniej” panna młoda”? Być może opiekował się nią będzie ’pan młody”, jeśli zarobi na rodzinę - a jak będą mieli dzieci(????). Być może opiekować się nią będzie socjalne - państwo, czyli my wszyscy, a jak pojawią się dzieci, to i będziemy opiekować się pod przymusem - i dziećmi. Tak jak opiekujemy się setkami tysięcy rodzin, które nie radzą sobie samodzielnie dzięki rabunkowej polityce socjalistycznego państwa wobec” obywateli”.. Zubożone przez państwo rodziny - wymagają pomocy.. Im bardziej państwo rabuj - tym więcej pomocy potrzebują obrabowani „obywatele”.. I kółko się zamyka! Zyskuje przy tym tylko biurokracja socjalna.. Różni pracownicy socjalni demokratycznego państwa prawnego. Tylko patrzeć, jak para po zawarciu związku małżeńskiego w urzędzie, pójdzie do swojej parafii i poprosi o potwierdzenie swojego związku przed Bogiem.. Licząc zapewne na to, że ksiądz nie zapyta, czy ktoś coś wie o przeszkodach zagrażających istnieniu tego związku? I będzie przy tym ślepy.. A pan Janusz Palikot, ze swoją osobliwą trzódką- będzie wykrzykiwał, że ciemnogród nie szanuje praw człowieka? I jest nietolerancyjny? Tolerancja ma oczywiście swoje granice.. Tak jak słyszałem jak pan redaktor Seweryn Blumsztajn z Gazety Wyborczej wykrzykiwał oburzony w państwowej telewizji, że Kościół( nie wiem, z jakiej litery pisze słowo” Kościół: pan redaktor Blumsztajn, bo nie czytam Gazety Wyborczej!) uczy, że „ zwierzę jest własnością człowieka”(!!!!). A czyją własnością jest pies, świnia, koń, czy małpa - którą człowiek sobie kupił? Panu redaktorowi chodzi zapewne o to, że, mimo, że sobie kupił - to i tak prawdziwym właścicielem jest państwo, które dba o prawa zwierząt przy pomocy swoich arcy- wrażliwych urzędników. Na bazarach handel zwierzętami został już zakazany, demokratycznie i ustawowo, można sobie kupić zwierzaka poprzez Internet, ale nie może być to zakup psa oficjalnie.. Można sobie kupić obrożę-za powiedzmy 500 złotych, ale psa się dostanie „gratis” Że jeszcze można handlować obrożami, jako narzędziami terroru wobec psa.. I że wolno- ot tak!- przekazywać sobie psa. Żeby tego nie można było sobie robić jak się, komu podoba - wprowadzają totaliści czipy, które wcześniej czy później przyczepią nam- jeszcze ludziom. Ale zaczipowani staniemy się zwierzętami zbylęceniałymi? I rzecz ciekawa.. Czy Ci, którzy nas zaczipują sami będą zaczipowani? Zapewne to będzie nowa rasa panów. A panowie się nie czipują! I do więzienia wsadzą z pewnością tę lekarkę z Rzeszowa, która zajmowała się peselami pacjentów. Kto z Państwa młodszy, zapewne doczeka czasów, gdy lewica trockistwoska ogłosi, że zwierzęta były przez ostatnich kilka tysięcy lat niewolnikami?. Niewolnikami człowieka i należy im się odszkodowanie. A jak nie im- to ich spadkobiercom.. Znajdą się oczywiście prawnicy, którzy będą prowadzili sprawy spadkowe zwierząt... A najlepiej jak za wszystko zapłaci państwo i gminy.. W końcu sprawę niewolnictwa zwierząt trzeba będzie załatwić raz na zawsze i dobrze.. Żeby potomkowie niewolniczych zwierząt dostali odpowiednie odszkodowania.. Ale wracając jeszcze na moment do nowej rodziny pokazywanej w telewizji, która stała się rodziną po rocznej walce z” bezdusznością urzędnika”. Dziennikarz relacjonujący to wydarzenie też był niepełnosprawny-- siedział na wózku inwalidzkim.. Nie wiem jak reżyser i kamerzysta.. I proszę mnie nie posądzać o to, że nie lubię niepełnosprawnych, To są Dzieci Boże, a ja jestem chrześcijańskim katolikiem. Nie lubię jedynie głupoty! WJR

Zamach? W Lockerbie? Paranoja!

1. Dwudziestego pierwszego grudnia 1988 r. na szkockie miasteczko Lockerbie runął amerykański Poeing 747, lecący z Londynu do Nowego Jorku. Zginęło 270 osób, w tym 11 mieszkańców Lockerbie. Gdyby Amerykanie i Brytyjczycy myśleli wówczas według kanonów  politycznej poprawności III RP,  to rzecz wyglądałaby z grubsza tak:

2. Niestety, proszę państwa, już w pierwszej godzinie po katastrofie wszystko wskazuje na błąd pilotów. Błędnie odczytali wskaźniki wysokościomierza, wzbili się za wysoko, powietrze było za rzadkie, silniki straciły ciąg i samolot zapikował dziobem w dół, w szkocką glebę.

- Jakieś wątpliwości? Że samolot jeszcze w powietrzu rozpadł się na tysiące kawałków? A co w tym dziwnego? Proszę pana - jak walnęło, to się rozpadło...

- Zamach? Nie, tej wersji nikt przy zdrowych zmysłach nier traktuje poważnie. A kto niby miał się zamachnąć? Przecież ten samolot startował z Londynu, rozumie pan, z Londynu! Więc kto podłożył bombę - królowa Elżbieta do spółki z Margaret Thatcher?

- Że kto? Libijczycy? Co pan powie? I kto jeszcze, może Pigmeje i Eskimosi, albo talibowie, z polskich Kiejkut czy innych Klewek? Czy pan był ostatnio u psychiatry, proszę pana?

- Ten znowu, że na taśmie słychać było jakiś huk, jakiś wybuch. To panu raczej w głowie huczy, za dużo się pan napił wczoraj, proszę pana!

- Wrak badać, czy nie było materiałów wybuchowych? A może sztuczna mgła, a może jeszcze hel?

Go to hell! Idź do diabła, oszołomie, idź się leczyć, durny łbie!

3. Potem Szkoci by wrak porąbali, szczątki umyli strażackimi motopompami, zwalili na jakimś okolicznym lotnisku, jako dowód w śledztwie, które byłoby prowadzone raczej pro forma, no, bo od pierwszej minuty wszystko było jasne – błąd amerykańskich pilotów, bo słabo wyszkoleni byli. Amerykańscy kongresmani i senatorowie komentowaliby w mediach, że no cóż, zawiniła nasza tradycyjna amerykańska bylejakość, tumiwisizm i jakośtambędzizm. A o marności wyszkolenia naszych amerykańskich pilotów każdy mógł się przekonać - jednemu pilotowi tak się popieprzyło, że wylądował na rzece zamiast na lotnisku.  

4. Tymczasem amerykańscy oszołomi, durnie, debile, psychopaci, wyznawcy spiskowej teorii dziejów przyjechali do Lockerbie, a Brytyjczycy grzecznie im pomagali. I ci porąbani popaprańcy pozbierali wszystko, do ostatniego kawałka. Przekopali ziemię na półtora metra w głąb, wyciągnęli z wrzosowisk i bagien najmniejsze szczątki, do ostatniego płatka blachy, do ostatniej śrubki, do ostatniej nakrętki. Potem te szczątki z rumowiska poskładali w jedną całość, do złudzenia przypominającą samolot w stanie sprzed wypadku. Drobiazgowo wszystko obejrzeli, pod lupą, pod mikroskopem, a pracowały nad tym najtęższe umysły z NASA, koledzy profesora Biniendy i doktora Nowaczyka. I doszli po śrubce do kłębka, że była bomba, ustalili, gdzie została podłożona, a niedługo potem doszli też, przez kogo. Okazało się, że chociaż w Londynie bomba wysytartowała, to jednak nie Margaret Thatcher ją podłożyła, tylko nasłani przez Kadafiego terroryści Libijczycy. I nie odpuścili, póki nie dostali zamachowców i paru miliardów dolarów odszkodowania dla ofiar.   

5. Rozbity nad Lockerbie samolot to nie był Air Force 1, z prezydentem USA na pokładzie. Ot, zwykli pasażerowie, lekarze, kucharze, studenci - a tym durniom z amerykańskich i z brytyjskich służb śledczych chciało się tak wszystko badać, do ostatniej śrubki. Niepraktyczny naród, ci Amerykanie,. Gdyby trzymali się wersji „błąd pilota” mogli sobie znakomicie uprościć sprawę. I Libii by się nie narazili, a to przecież duże państwo.... Janusz Wojciechowski

Jak Kaczyński coś zaproponuje, to źle jak ktokolwiek inny to samo, to dobrze?

1. We wczorajszej Rzeczpospolitej opublikowano aż kilka tekstów poświęconych konieczności forsowania przez rząd Tuska, obecności naszego kraju w tzw. grupie G-20 Ich autorzy przywołują opinie ekspertów zamieszczone niedawno w Forbesie czy The Economist, którzy dostrzegają potencjał gospodarczy naszego kraju i sugerują takie rozwiązanie, ale także opinie ekspertów i polityków krajowych w tym także z rządzącej koalicji wypowiadających się w podobnym tonie. Tyle tylko, że gdy taki postulat zgłosił ś.p. Prezydent Lech Kaczyński na początku 2010 roku, rząd Tuska podszedł do tego z ogromna rezerwą, a usłużni ekonomiści udowadniali, że i potencjał gospodarczy mamy za słaby i raczej nie ma politycznych możliwości, żeby się do tej grupy dostać. To wyzwanie znalazło się także w programie wyborczym Prawa i Sprawiedliwości w wyborach parlamentarnych 2011 roku, ale i wtedy ten postulat nie znalazł zrozumienia ani u polityków innych partii ani w mainstreamowych mediach.

2. Grupa G-20 to spotkania szefów rządów albo głów państw największych dwudziestu gospodarek świata, odbywające się przeważnie raz do roku, na których omawia najważniejsze problemy gospodarcze i ustala wspólne sposoby reagowania na nie. Przynależność to tej grupy daje krajowi członkowskiemu spory prestiż na arenie międzynarodowej, ale przede wszystkim oznacza wzrost zaufania do jego gospodarki i jest poważnym argumentem w rozmowach z największymi światowymi inwestorami. Najbliższe odbędzie się w czerwcu tego roku w Meksyku i w związku z tym, że dyplomacja rządu Donalda Tuska, przez już blisko 5 lat swojego funkcjonowania nie zabiegała o nasze członkostwo w tej grupie, to trudno to sobie wyobrazić, żebyśmy mogli je szybko uzyskać, nawet w sytuacji, kiedy taką możliwość dostrzegają publicyści światowych ekonomicznych periodyków.

3. Rzeczywiście, jeżeli chodzi o potencjał gospodarczy naszego kraju mierzony wielkością PKB to jego wartość za 2011 rok wynosząca około 530 mld USD sytuuje na 22 miejscu na świecie, wyraźnie przed takim krajem jak Argentyna, który z PKB wynoszącym 430 mld USD zajmuje w tym rankingu 27 miejsce. Jeszcze dalej, bo na 29 miejscu pod względem wielkości PKB wynoszącym około 420 mld USD jest Republika Południowej Afryki, która także jest członkiem grupy G-20. Jeżeli popatrzymy na wielkość PKB z uwzględnieniem siły nabywczej pieniądza poszczególnych krajów to pozycja Polski jest jeszcze wyższa. Pod tym względem z PKB wynoszącym około 770 mld USD zajmujemy 20 miejsce na świecie, a za nami jest Argentyna, RPA i Arabia Saudyjska, będące członkami grupy G-20. Mamy jeszcze jeden poważny, choć trudno mierzalny argument przemawiający za tym abyśmy byli członkami grupy G- 20. Jesteśmy największym krajem Europy Środkowo-Wschodniej, który przeszedł unikalną drogę od gospodarki centralnie planowanej do gospodarki rynkowej i doświadczeniami w tym zakresie (i tymi dobrymi i tymi złymi), powinniśmy się dzielić ze wszystkimi, którzy będą tym zainteresowani.

4. Teraz, więc będziemy dopingować Tuska, aby korzystając ze swych ponoć doskonałych kontaktów z możnymi tego świata w szczególności z Kanclerz Angelą Merkel, a także argumentów dotyczących naszego potencjału gospodarczego, forsował naszą obecność w grupie G-20. Tyle tylko, że Premier Tusk przez blisko 5 lat swojego rządzenia, nie zrobił w tej sprawie nic. Forsował, ciągle jeszcze nie wiemy, z jakimi konsekwencjami dla naszych finansów publicznych, a w konsekwencji i gospodarki, „naszą obecność przy stole” w pakcie fiskalnym, a naszym członkostwem w G-20, które przesuwałoby nasz kraj na zupełnie inny poziom postrzegania przez światowych inwestorów, nie był kompletnie zainteresowany.Może właśnie, dlatego, że tę koncepcję zgłosił Kaczyński, a przecież to, co on zgłasza, jest z gruntu nie do zaakceptowania przez tę ekipę rządową. Zbigniew Kuźmiuk

Goldfinger Czyli o tym jak mały Polak, adoptowany w czasie II wojny światowej przez oficera Wermachtu, stal się z czasem głównym kasjerem dewizowym wschodnio-niemieckiego reżimu Honeckera. Pod ścisłą kontrolą Moskwy. PRL byl czescia siatki tzw. bloku wschodniego, zarzadzanego przez Moskwe, w ktorej kazdy kraj mial scisle okreslone zadania gospodarcze i wojskowe. Wegrzy produkowali autobusy, Polacy statki, Niemcy mechanike, Czesi elekronike, itd. W domenie wojskowej kraj mial tez scisle okreslone cele. Polska miala np. atakowac Danie.  Oczywiscie wywiady krajow bloku wschodniego byly zarzadzane przez Moskwe. NRD mialo uprzywilejowana pozycje z uwagi na latwe mozliwosci uzywania swoich oficerow w Niemczech Zachodnich. Do tego rezim NRD byl betonem jeszcze wiekszym niz beton Jaruzelskiego, co wzbudzalo oczywiscie sympatie i zaufanie decydentow w Moskwie. Pomagal w tym fakt ze w NRD stacjonowala polmilionowa Armia Czerwona. Wywiad NRD odniosl duzo sukcesow i odgrywal czesto czesto pierwsza role, pod batuta Moskwy. Przypomnijmy tylko ze uwolnienie z amerykanskiego wiezienia szpiega Moskwy, Mariana Zacharskiego (kolegi Czempinskiego i Wejcherta), odbylo sie poprzez NRD-owski wywiad. Szef wywiadu, slynny Markus Wolf, byl pierwsza osoba ktora uroczyscie powitala Zacharskiego po przekroczeniu granicy. Zacharski troche pozniej pomacil w Polsce w czasach prezydenta Bolka, a nastepnie zostal wyslany na zasluzona emeryture do Szwajcarii. Wywiad nie mogl funkcjonowac bez dewiz. NRD posiadalo ogromny atut w postaci wizjonera i arcymistrza montazy finansowych offshore, niejakiego Aleksandra Schalck-Golodkowskiego (na zdjeciu powyzej). Aleksander Golodkowski urodzil sie w 1932 roku w Berlinie, jego ojciec byl Polakiem a matka rosyjska Zydowka. Rodzice zgineli na poczatku wojny i maly Aleksander zostal adoptowany przez rodzine oficera Wermachtu, rodzine Schalck. Stad podwojne nazwisko. Mlody Aleksander odnalazl sie bez problemow w powojennym NRD. Juz w wieku 20 lat zostal zauwazony i wcielony do szeregow ekspertow ds. handlu zagranicznego gdzie wspinal sie w gore w czysto wizjonerskim stylu. W 1966 roku, 44-o letni owczas Schalck-Golodkowski zostal szefem nowo utworzonej organizacji "Kommerzielle Koordinierung" (KoKo), ktora miala za zadanie stworzenie zrodel dewiz dla rezimu NRD. Rownoczesnie Schalck-Golodkowski robil kariere wojskowa z bezpiece. W 1970 roku napisal nawet prace doktorska w szkole bezpieki nazywanej "Akademia Prawna" o tym jak zdobywac dewizy i redukowac straty gospodarcze. Mozna powiedziec ze nasz polski talent, Grzegorz Zemek z FOZZ, szedl tylko po sladach wiekszego brata z Berlina Wschodniego.  

Aleksander Schalck-Golodkowski stworzyl cala siec spolek offshore i kont bankowych w roznych rajach podatkowych, takich jak np. Panama, przez ktore przeplywaly dewizy, uzyskiwane w rozny mniej lub bardziej legalny sposob. Handlowano np. narkotykami. Czy Edward Mazur jest uczniem wielkiego Aleksandra? Do dyspozycji stal tez specjalny bank w Berlinie Wschodnim, ekwiwalent Banku Handlowego, bank ktorego akta rozplynely sie w powietrzu latach 90-tych, podobnie jak akta Bank Handlowy International SA w Luksemburgu. Oczywiscie Aleksander Schalck-Golodkowski nakradl przy okazji sporo kasy dla siebie. Troche pociagano go za to po sadach, ale dzisiaj zyje sobie spokojnie jako (schorowany) emeryt, slynny jako jeden z najwiekszych znanych kolekcjonerow porcelany z Misni (Meissen). Byc moze zaklada tez jakies fundacje charytatywne? Z tysiecy spolek offshore i kont bankowych, ktore organizacja Schalck-Golodkowskiego zalozyla na calym swiecie w latach 70-tych i 80-tych, czesc funkcjonuje do dzisiaj, pod innymi szyldami oczywiscie.  To Markus Wolf (w środku) wynegocjował uwolnienie M. Zacharskiego

Stanislas Balcerac

Wędrówki po Mandżurii Stalin, gdy gen. Anders pytał go, co się stało z jeńcami z Kozielska, Ostaszkowa, Charkowa, miał odrzec: „Uciekli do Mandżurii”. Jak widzę do Mandżurii zaczęły nas wysyłać już te osoby, którym najwyraźniej w głowie się nie mieści, że tragedia smoleńska wyglądała inaczej niż to przedstawiła Rosja. Wydaje się, że osobom tym łatwiej jest przyjąć do wiadomości, że może to nie był wypadek, lecz celowo spowodowana katastrofa. Dlatego łatwiej, że wtedy śmierć członków delegacji prezydenckiej dokonałaby się dzięki ingerencji bezosobowych sił przyrody, procesów fizycznych itd., czyli bez „zabijania wprost”. Nie chcą te osoby przyjąć do wiadomości hipotezy, w myśl, której zbrodnia mogła zostać dokonana z zimną krwią i bez uciekania się do żadnych ślepych sił. Gdyby jednak tego było mało, to osoby te są święcie przekonane, mimo że ruski scenariusz sypie się na każdym kroku, iż nie należy „podążać w sferę fikcji”, czyli zajmować się „kosmicznymi hipotezami”, jak choćby taka, która głosi, że na Siewiernym tylko zainscenizowano „miejsce powypadkowe”, a więc tam nie było katastrofy z udziałem polskiej delegacji prezydenckiej. Moim zadaniem dziś nie jest przekonywanie osób, które zatykają sobie oczy i uszy, a w głowie powtarzają, jak dziecko uczące się pacierza, wszystkie elementy ruskiego scenariusza, ponieważ jeśliby już naprawdę mówić o poruszaniu się w sferze fikcji, to na ten zarzut narażają się właśnie te osoby. Jeśli bowiem ktoś uważa, że uruchamiając formalną aparaturę matematyki czy fizyki, wyoblicza sobie z „danych MAK”-u, jaki był rzeczywisty przebieg katastrofy na Siewiernym, to jest w głębokim błędzie. Można sobie precyzyjnie ustalać pędy, obroty, długość przelotu itd. oberwanego na brzozie skrzydła – ale jeśli żadnego uderzenia polskiego tupolewa w brzozę tak naprawdę wcale nie było, to tymi obliczeniami można sobie zająć resztę życia, a i tak nic właśnie poza fikcją z tego nie wyniknie. Można analizować zdjęcia zniszczonych drzew „przez schodzącego tupolewa”, lecz jeśli polski statek powietrzny nie przeleciał tą trasą, to także będzie się dany obliczeniowiec poruszał po fikcji. Można nawet badać dane z „rejestratorów lotów tupolewa” i dokonywać dokładnej rekonstrukcji, jeśli wszak te rejestratory zostały użyte w innym samolocie imitującym przelot tupolewa, to taka rekonstrukcja będzie jedną wielką fikcją. Sprawa jest „arcyboleśnie prosta”, że odwołam się do bezdennej mądrości gajowego. Jeśli Ruscy po tragedii przekazali „polskiej stronie” i światu – wyłącznie zafałszowane dane, materiały, dokumenty, ekspertyzy, wyliczenia (a co do tego chyba tylko frajer może mieć wątpliwości) – to osoby wykorzystujące te dane etc. do ustalenia rzeczywistego przebiegu zdarzeń nie ustalą tego przebiegu do końca świata. Sprawa jednak jest o tyle paradoksalna, że owi „ludzie od nauk ścisłych” (tak się przynajmniej czasami deklarują), nazwijmy ich „realistami”, zarzucają „ludziom zajmującym się fikcyjnymi scenariuszami” („nierealistom”), że ci ostatni nie mają twardych dowodów – tak jakby ci pierwsi jakieś twarde dowody posiadali. Co więcej, ci pierwsi powołują się na majestat nauk formalnych i ewentualnie przyrodniczych, tak jakby same te nauki oraz ich metody badawcze definitywnie załatwiały sprawę precyzyjnego ustalenia przebiegu tragicznych zdarzeń z polską delegacją. Obawiam się poza tym, że tak Bogiem a prawdą, to w ostateczności u „realistów”, którzy sądzą, że „ścisłe myślenie” tu wszystkie zagadki rozwiąże (wrzuci się dane, dokona obliczeń i dojdzie do niepodważalnej prawdy), argumentem jest dziwna doprawdy wiara w to, że NIE mogło być inaczej, tj. że katastrofa NIE mogła być inscenizacją, a członkowie delegacji NIE mogli zostać zamordowani. Dlaczego NIE? Bo nie – tak można by najprościej odpowiedzieć za „realistów”. Tu zaś zresztą na wyliczenia się nie powołują, lecz np. na dość zagadkowe zeznania jednego z polskich świadków, który wprawdzie katastrofy w ogóle nie słyszał, ale z biegiem miesięcy coraz więcej szczegółów zdołał zrekonstruować. Inną argumentację stanowią hasła typu „ruskie wrzutki” - taką wrzutką miałyby być stenogramy z wieży, które, co przypomnę „realistom” opublikowała najpierw komisja Millera, a nie MAK. Ten ostatni święcie się oburzał, że „Polska złamała wszelkie zasady”, publikując te stenogramy. Oczywiście można założyć, że Ruscy znowu odegrali komedię, i że komisja Millera jedynie realizuje ruskie dyrektywy, ale chyba nie o to „realistom” chodzi, gdyż przy takim założeniu należałoby także dokumenty tejże komisji wyrzucić do kosza, czego „realiści” nie czynią (wyrzucić także „uwagi do raportu” wraz z ich konkluzją, że MAK powinien na nowo określić przyczyny i okoliczności tragedii). Gdyby poza tym twardo trzymać się tezy, że ruska strona tylko dezinformuje, to przecież za jedną wielką dezinformację należałoby przede wszystkim uznać „raport MAK”, oficjalny w końcu dokument „ludzi Putina” i ostentacyjnie go podrzeć, nie zaś zabierać się za „sprawdzanie danych” zawartych w tymże pseudoraporcie. Tego też „realiści” nie czynią. Uznają oni, bowiem za całkiem uzasadnione (tu dopiero kłania się fikcyjne myślenie i fikcyjna metodologia badań), że Ruscy nie mogli zakłamać wszystkiego, więc pewne dane, które opublikowali, musiały być prawdziwe, bo... elektroniczne urządzenia przecież nie dałyby się w łatwy sposób poprzestawiać. Wprawdzie już dziecko wie, że kręcenie wskazówkami zegarka pozwala uzyskać na jego tarczy dowolną godzinę, a pierwszy lepszy programista powie, że w komputerze też można dowolnie zmieniać parametry, jeśli się ma do nich dostęp – wszelako „realistom” wcale to nie przeszkadza w zajmowaniu się z coraz to nowych stron „ruskimi ustaleniami”. Nie chciałbym jednak wywołać wrażenia, że badania matematyczno-fizyczne i sprawdzanie danych opublikowanych przez MAK nie mają żadnego sensu. Wprost przeciwnie – mają olbrzymią wartość, jako te badania, które mogą dowieść oszustwa i fałszerstwa! W tym względzie kompleksowe ustalenia tego, gdzie się pojawiają sprzeczności, nieścisłości, rozbieżności w ruskich bumagach są bardzo cenne, gdyż obnażają skalę zbrodni

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110214&typ=po&id=po01.txt

Czekiści, bowiem, co warto sobie jasno uświadomić, nie tylko dokonali zamachu na polską delegację, nie tylko zabili wszystkich jej członków, lecz wzięli cały zespół ekspertów do tego, by „dowiódł, że TO był wypadek”. Jak zresztą widzimy, jest wielu ludzi, także w Polsce (w mainstreamie, w polityce, w salonowych kręgach), którzy ruskie dowody przyjmują na klęczkach i z czołobitnością, jak carska ochrana. Dla nich prawda nie ma żadnego znaczenia. No, ale z kolei od osób, które deklarują się, jako przywiązane do niepodległościowej idei powinniśmy oczekiwać chyba nieco większej wstrzemięźliwości, jeśli chodzi o akceptację ruskich „ustaleń”. Fakty, bowiem są takie, że Ruscy przejęli wszystko – od ciał ofiar, poprzez natowski sprzęt, na dokumentacji „powypadkowej” kończąc – tak, więc nie ma żadnych gwarancji, (jeśli się czytało „polskie uwagi do raportu”), że cokolwiek, co nam Ruscy oficjalnie przekazali, może być traktowane, jako wiarygodne. Powiem „realistom” coś jeszcze – Ruscy mają całkiem niezłych matematyków i fizyków (nie wszystkie technologie, które stosują, są przecież wykradzione z Zachodu) i gdyby tylko mieli możliwość „ścisłego” udowodnienia, że 10 Kwietnia doszło do wypadku i że wydarzył się on na Siewiernym, to by tego już dawno dokonali i w ich danych, wykresach, ekspertyzach, symulacjach, wizualizacjach itd. nie pojawiałyby się żadne rozbieżności. Żadne! Pamiętam, jak – to było nazajutrz po smoleńskiej tragedii – w porannym niedzielnym programie u M. Olejnik zeszła się „cream of the cream”, czyli wujek Tadek, wujek Olek itp., no i w swoim stylu deliberowali oczywiście o tym, co się stało 10 Kwietnia. Gimnastykowali się intelektualnie, jak to oni, lecz nie mogli jakoś zgrabnie pominąć kwestii tego, że nie dopuszczano żadnych mediów na „miejsce katastrofy”, choć ze wszystkich sił owi salonowi mędrcy starali się zrozumieć najlepsze intencje Rosjan. Wybrnęli z tego dylematu w klasyczny sposób, a więc stwierdzili, że Ruscy po prostu TAK MAJĄ, tacy są, że „w takich chwilach” ogradzają miejsce, nikomu nie pozwalają wejść, ostro pilnują itd. Tymczasem jest to wierutne kłamstwo, wystarczy, bowiem spojrzeć na omawianą dokładnie przez K. Cierpisza, katastrofę tupolewa 154M w Dagestanie z grudnia 2010 r. (celowo do niej się odwołuję, żeby ktoś nie powiedział, że jakieś stare zdarzenie lotnicze wykorzystuję w kontraargumentacji albo katastrofę innego samolotu). Ludzie tam swobodnie łażą wokół wraku, zdjęcia można robić z bliskiej odległości i nie ma żadnego „szczelnego kordonu” omonowców czy innego specznazu, który trzymałby gapiów i media z daleka http://wirtualnapolonia.com/2011/01/11/katastrofa-ktorej-nie-bylo-czesc-ii

Podobnie było w Rosji w wielu innych przypadkach, proszę sobie zrobić research. Dlaczego więc Ruscy tak nietypowo się zachowali w przypadku „katastrofy na Siewiernym”? No chyba nikt nie powie (po tym wszystkim, co choćby pokazała „Misja specjalna”), że zrobili tak, by zabezpieczyć materiały dowodowe albo by ratować rannych! Ruscy utworzyli kordon nie tylko, dlatego, że chcieli coś ukryć i że chcieli trzymać łapę na przekazie informacyjnym. Przede wszystkim, dlatego, że... nie za bardzo mieli, co mediom pokazać. Zachowali się poniekąd tak, jak rasowy iluzjonista, który prezentuje publiczności zakryty chusteczką kapelusz i zapewnia, że w środku jest królik, a publiczność ma w to wierzyć i nie zwracać uwagi na to, że królik jest gdzieś indziej. Jak wiemy, Ruscy nawet poszli dalej. Nie tylko nie wpuścili mediów na „miejsce zdarzenia”, lecz, jak wynika z lektury „polskich uwag do raportu”, nie dostarczyli „polskiej stronie” fotograficznej i filmowej dokumentacji dotyczącej tego miejsca. Oczywiście, jest to jeden z bardzo wielu „braków” w tym, co miała przekazać „strona rosyjska” „stronie polskiej”, ale chyba należący do tych najistotniejszych, prawda? Ktoś naiwny może sobie ten brak tłumaczyć ruską biurokracją, opieszałością, zaś pożyteczny idiota będzie w tej sytuacji dostrzegał staranność ruskich śledczych i wytrwałe badanie przez nich każdego szczegółu. Ja śmiem podejrzewać, że tej dokumentacji może w ogóle nie być. Na pewno czekiści jakieś pamiątkowe zdjęcia sobie trzasnęli (tak jak dla zabawy pofilmowali sobie polską ekipę telewizyjną – vide niedawny film z eostrołęki), lecz niewykluczone, że taka fachowa, sporządzana do celów badawczo-śledczych (nawet po zwykłym drogowym wypadku robi się serię zdjęć, a co dopiero po katastrofie rządowego samolotu!), dokumentacja wcale nie istnieje – analogicznie jak nie istnieją poważne medialne relacje dotyczące tego, co się stało na Siewiernym 10 Kwietnia i co działo się tam wcześniej. Czy E. Klich widział taką dokumentację? On z jego ludźmi nawet nie uczestniczyli w oblocie nad Siewiernym, przypominam. Nawet w oblocie! Mało tego, nie mogli nawet sprawdzić, jak działa aparatura umieszczona w wieży podczas ruskiego oblotu (proszę sobie poczytać zeznania i wywiady Klicha). No, więc, o czym „realiści” chcą z „nierealistami” mówić? Skąd się wzięła hipoteza dwóch miejsc? Ja osobiście uznałem, że warto się nią zająć z paru poważnych, sądzę, względów. Po pierwsze, gdy na nowo zacząłem analizować materiały sporządzone przez S. Wiśniewskiego, relacje świadków (w tym samego Wiśniewskiego) oraz, co też ważne, ustalenia (a ściślej ich mizerię) komisji Millera http://freeyourmind.salon24.pl/266892,w-punkcie-wyjscia

http://freeyourmind.salon24.pl/271974,bumaga

Nikt nie może mi zarzucić, że od początku forsowałem takie rozwiązanie, jakim jest hipoteza 2M. Co więcej, należałem do krytyków „hipotezy dwóch tupolewów”

http://freeyourmind.salon24.pl/181169,dwa-tupolewy

głoszącej, że na Siewiernym wysadzono wydmuszkę, zaś prawdziwy tupolew został zniszczony gdzieś indziej. Pisałem jednakże tamten tekst 12 maja 2010 r., a więc miesiąc po tragedii, kiedy wiedza i zakres materiałów były dużo bardziej ograniczone niż dziś. Wydawało mi się wtedy, że jest tylko kwestią czasu, kiedy zdjęcia satelitarne z 10 Kwietnia zostaną opublikowane i kwestia autentyczności miejsca zostanie ostatecznie rozstrzygnięta. Jak wiemy, tak się wcale nie stało. Naturalnie, ktoś może powiedzieć, że tych zdjęć się nie publikuje, dlatego, że nie ma, co rozstrzygać. Ja zaś uważam, że tych zdjęć się nie publikuje właśnie, dlatego, że mogą one dowodzić zupełnie innego niż ruski, scenariusza. W ostateczności można by na obecnym etapie nie publikować zdjęć, (choć nie zaszkodziłoby) – wystarczyłoby zapewnienie np. min. A. Macierewicza, (którego niezwykle cenię), że widział takie zdjęcia i mocą swego autorytetu „potwierdza”, że Siewiernyj jest miejscem zamachu. Co jednak zrobić w sytuacji, w której (jak mi się wydaje) nawet Macierewicz nie widział takich zdjęć? Chyba nie sądzimy, że artykuł mówiący o tym, że „było nieco inaczej niż podaje MAK” ukaże się nagle ze zdjęciami w „Washington Post” czy „New York Timesie”. Do tego, jak było, musimy w pewnej mierze dojść sami – odrzucając ruską narrację. Za jej istotny element należy zaś uznać materiał Wiśniewskiego. Dlaczego? Dlatego że to Ruscy emitowali go do upadłego, od momentu, gdy ten materiał do swych mediów przekazali (niemal równocześnie pojawił się w polskich mediach). Nie twierdzę, że Wiśniewski to ruski agent, bo równie dobrze mógł spełnić swą rolę w postaci pożytecznego idioty. Wątpliwości budzi jednak parę kwestii. Niektóre z nich były wielokrotnie sygnalizowane i analizowane (jak choćby ta: zmienianie zeznań przez polskiego montażystę – montażystę, pamiętajmy, nawiasem mówiąc) i chyba nie ma potrzeby do nich tu wracać. Najważniejsze są te:

1) materiał Wiśniewskiego jest jedyny! (z dnia tragedii) - nie ma żadnego innego, oficjalnego, poważnego, obszernego materiału dotyczącego tego, co się stało 10 Kwietnia,

2) Wiśniewski dotarł na miejsce – wbrew temu, co opowiadał – gdy działali tam „strażacy” oraz gostkowie w czarnych kurtkach, a więc nie tylko wszystko wydarzyło się wcześniej, bo to oczywiste, ale ktoś musiał Wiśniewskiego zwyczajnie WPUŚCIĆ na miejsce zdarzenia (pamiętajmy, ile osób kręciło się po Siewiernym, gdy filmował Kola). Polski montażysta nie tylko nie filmuje z ukrycia, nie chowa się w krzakach, nie kuli, nie przemyka, tylko porusza się (nie biega, lecz spokojnie spaceruje) centralnie po pobojowisku, mijany przez jednego ze „strażaków” i na pewno widziany przez inne osoby tam się znajdujące. Nie mógł, więc tam przebywać niezauważony. Pozwalano akurat Wiśniewskiemu „kamerować” – nikomu innemu. Materiał montażysty obiegł potem cały świat – niczyj inny materiał (pomijając filmik Koli, ale to osobna sprawa i raczej offowa, główne stacje nie emitowały go przecież 10 Kwietnia), a kadry z filmu stały się medialnymi „ikonami katastrofy”. Jasne, że materiał Wiśniewskiego mógł być uznany za tak głupi i tak źle zrobiony, że Ruscy stwierdzili też, że znakomicie się nadaje do „zilustrowania głupiego wypadku”. Czy jednak nie chodziło im także o to, by to był materiał zrobiony przez jakiegoś polskiego pracownika mediów, przez Polaka, po prostu? Zapewne tak, choć nie to jest tu najistotniejsze. Są ważniejsze pytania: jak to, bowiem wyjaśnić, że pierwsze ujęcia na tym filmie to od razu jakaś czarna skrzynka i statecznik z biało-czerwoną szachownicą? Skąd Wiśniewski wiedział, GDZIE pójść, skoro był z dala od „miejsca katastrofy”, a wszystko wkoło tonęło w gęstej mgle? Skąd? Może, gdy szedł, po prostu mu powiedziano: „TO JEST TAM”? Albo nawet: „polski samolot TAM się rozbił, idź filmować”? To taka sama, bowiem zagadkowa orientacja w terenie jak z tą sytuacją na lotnisku, opisywaną przez Wierzchowskiego – nie słychać katastrofy, nie ma żadnego harmidru ani rumoru spadającej kilkudziesięciotonowej maszyny, lecz auta ruszają pędem w określone miejsce, jakby doskonale wiedziano GDZIE pojechać. Ale skąd ta wiedza? Tak szybko zlokalizowano miejsce upadku, skoro... nie ma tam jeszcze żadnych świadków? Ale nie tylko Wiśniewski i dezinformacyjna kampania wokół „wypadku głupiego lotniczego” z 10 Kwietnia, skłoniła mnie do zajęcia (hipotetycznie) nowej perspektywy w badaniu Smoleńska. Była jeszcze druga przyczyna. Zauważmy, bo to też bardzo ciekawa sprawa, jak wiele Ruscy włożyli wysiłku w to, by doszczętnie sponiewierać i pamięć, i godność nie tylko śp. gen Błasika, szefa polskiego lotnictwa, lecz i samej załogi tupolewa. To, co jest napisane na temat polskich pilotów w g...nym „raporcie MAK”-u to skandal przerastający ludzkie pojęcie. Ba, Ruscy nawet nie pozwolili rodzinom zobaczyć zwłok pilotów! Te wszystkie haniebne działania jednak nie mogły się dziać bez powodu. Polscy piloci musieli dokonać czegoś, co wywołało czekistowską wściekłość. Podejrzewam, więc, że wcale nie dali się sprowadzić w krzaki nad Siewiernym. Ich kunszt był zbyt wielki, by w prosty sposób dali się podejść ruskim czekistom.

3) Trzecim poważnym powodem skłaniającym mnie do zajęcia się hipotezą 2M, były przedziwne relacje medialne. Dlaczego było aż tyle rozbieżności? Godzina 8:56, „prezydencki Jak-40” uległ rozbiciu, awaria, awaryjne lądowanie tupolewa, wszyscy zginęli, trzy osoby przeżyły, trwa akcja ratownicza i wydobywane są ofiary, w ciągu pół godziny doliczono się około 90 ciał, brak ciał, mały samolot, złomowisko, „pomyślałem sobie: pewnie coś tam palą i butelka wybuchła, pomyślałem, że to nic takiego, potem wyszedłem i okazało się, że samolot się rozbił” http://freeyourmind.salon24.pl/234632,film-swiadkowie

http://freeyourmind.salon24.pl/269333,oko-zaby

Skąd tyle wersji zdarzeń, jeśli wszystko po prostu miałoby się wydarzyć tam na Siewiernym dosłownie pod nosem oczekującej na lotnisku delegacji? Co już pozwoliła osiągnąć hipoteza 2M? Patrząc na wydarzenia z 10 Kwietnia przez pryzmat inscenizacji, widzi się o wiele więcej niż do tej pory, a sprzeczności zaczynają się „niwelować”. Hipoteza 2M pozwala generalnie wyjść poza ruską narrację i szukać nowych wątków w sprawie. To jest jej najważniejsza zaleta. Te wątki, jak się okazuje, zaczęły się dość szybko pokazywać. Jeden z nich to, odkryty przez Markowskiego, ślad wskazujący na możliwe rozdzielenie delegacji prezydenckiej na Okęciu

http://markowski.salon24.pl/278210,stenogramy-mowia

http://clouds.salon24.pl/278143,o-trzech-samolotach-do-smolenska

http://freeyourmind.salon24.pl/277507,dziwne-szpule-2

drugi, to znaleziony przez Amelkę222 wpis z ruskiego forum o dziwnym zdarzeniu w okolicach Wnukowa (zapasowego lotniska, na które miał być skierowany – co słychać w trakcie rozmów wieży – polski samolot) http://lamelka222.salon24.pl/278209,co-sie-dzialo-w-moskwie-rano-10-kwietnia-2010

Możemy się mylić. Może któryś z tych wątków okaże się ślepą uliczką, ale trzeba badać wszystko. Jeśli ktoś uważa, że osoby stawiające „kosmiczne hipotezy” mogą się mylić, to niech dowiedzie, w którym momencie on sam się nie myli – mnie się, bowiem wydaje, że mylić możemy się wszyscy, a w związku z tym powinniśmy analizować rozmaite wersje wydarzeń, nie zaś trzymać się kurczowo jednej. Jest pewne, że Ruscy dokonali zbrodni, jej przebieg zaś jest dopiero do odtworzenia. Nie ma tu jednak żadnych DYREKTYW, jak należy postępować, nie ma też jednej „linii śledztwa”, gdyż – powiedzmy to sobie szczerze aż do bólu – w Polsce nie jest prowadzone żadne instytucjonalne śledztwo w sprawie tragedii z 10 Kwietnia. Jedyne śledztwo prowadzą obywatele w Sieci, badając wszelkie możliwe tropy – swoje śledztwa prowadzą dziennikarze niezależni z „NDz” i „GP”, i ewentualnie ludzie z zespołu Macierewicza (nie wiem do tej pory, co faktycznie osiągnęli po tylu miesiącach prawnicy rodzin ofiar). Ani prokuratura wojskowa, ani komisja Millera nie doprowadziły do żadnych poważnych ustaleń w sprawie, gdyż nie tylko bazują wyłącznie na ruskich oficjalnych materiałach, których niewiele dostają, ale przede wszystkim przechodzą do porządku dziennego nad skalą ruskich fałszerstw w dokumentacji i zniszczeń w materiale dowodowym. O tym, że nie przesłuchano żadnego z członków gabinetu ciemniaków, że nie ma żadnych wiarygodnych ustaleń dotyczących tego, co się działo na Okęciu, że „rekonstrukcja” komisji Millera zakończyła się na „uderzeniu w brzozę”, nie ustalono, co robił Ił-76, nie przesłuchano nikogo z wieży na Jużnym, nie zdobyto nawet tak podstawowej rzeczy jak oryginały czarnych skrzynek itp. - nawet nie warto chyba wspominać. Jedyny, choć dość skromny, jak na wagę wydarzenia, pożytek z prac „polskiej strony”, to opublikowanie „uwag do raportu” i stenogramów z rozmowami z wieży. Te pierwsze pokazały skalę zaniedbań i ruskich matactw. Te drugie pozwoliły odkryć nowe wątki, ale przecież stenogramy te, mimo że są tak ważne, nie zostały nawet w całości przetłumaczone i opublikowane w jakimś oficjalnym dokumencie komisji, tylko zwyczajnie, prostacko wrzucone do mediów w tzw. wybranych fragmentach. Kto i dlaczego dokonał wyboru, zamiast „dać po całości” wszystkie rozmowy? Nie wiadomo. Można się domyślać, iż ktoś mądrzejszy sam na własną rękę uznał, co będzie przydatne do upublicznienia, a co nie. I rezultat jest taki, jaki jest, zwłaszcza, że, jak pisałem niedawno, wedle „raportu” nagrania tego, co się działo „na wieży” zaczęły się 10 Kwietnia niemal półtorej godziny wcześniej, a stenogramy obejmują tylko czas od godz. 8.38 do 10.45 (czemu akurat 10.45, skoro tupolew miał zniknąć z radarów o 10.50, jak twierdził S. Szojgu?). Na domiar złego, do tej pory nie ma polskiej wersji stenogramów CVR!, choć przecież „polska strona” zrekonstruowała więcej fragmentów rozmów w kokpicie niż „specjaliści” z MAK-u (wspomagani ponoć przez naszych).

http://www.mak.ru/russian/investigations/2010/files/tu154m_101/open_micr.pdf

FYM

Krzysztof Cierpisz: W zw. z art. opublikowanym 15-02-2011 w salon24 Było to dość zadziwiające, z tego względu, że nie była to jedna myśl, ale wiele. Cierpisz opublikował w sieci pewne zręby hipotezy zamachu, a i nawet terminy, które to co dziw także uczynił/uczyniła FYM.

Piotr Bein's blog = blog Piotra Beina 22/03/2012

Krzysztof Cierpisz: W zw. z art. opublikowanym 15-02-2011 w salon24

Filed under:Uncategorized — grypa666 @ 06:46

Krzysztof Cierpisz: W zw. z art. opublikowanym 15-02-2011 w salon24 17.2.2011

W związku z art. opublikowanym 15-02-2011, w salon24,

pod tytułem lub na linku

http://freeyourmind.salon24.pl/278373,wedrowki-po-mandzurii

Podaję, co następuje. Od dawna zaobserwowano, że ktoś o ksywie pan/pani „Free your mind” (w skr. FYM), rozwija teorie smoleńskie nt. rzekomej katastrofy smoleńskiej w duchu pism sygnowanych przez Krzysztofa Cierpisza. Gdzie pierwsze pismo Cierpisza – w tej sprawie – ukazało się w sieci16 kwietnia 2010,tzn.piątek piątek przed pogrzebem Prezydenta Kaczyńskiego na Wawelu. Było to dość zadziwiające, z tego względu, że nie była to jedna myśl, ale wiele. Cierpisz opublikował w sieci pewne zręby hipotezy zamachu, a i nawet terminy, które to co dziw także uczynił/uczyniła FYM

I tak:

– w Smoleńsku nie było katastrofy – także FYM

– samolot bliźniak, czyli dwa samoloty (FYM)

– dwa miejsca lądowania w Rosji (FYM – 2m)

Otóż nie to jest problemem, że ktoś kogoś dziecinnie naśladuje, a pewne wnioski przypisuje sobie. Dobry korzeń mnogi owoc daje, można by skwapliwie powiedzieć. Przedmiotowy link wniósł jednak dwa bardzo poważne problemy. Jeden to konkluzja autora/autorki, gdzie napisano:

”Czekiści, bowiem, co warto sobie jasno uświadomić, nie tylko dokonali zamachu na polską delegację, nie tylko zabili wszystkich jej członków, lecz wzięli cały zespół ekspertów do tego, by „dowiódł, że TO był wypadek”. Jak zresztą widzimy, jest wielu ludzi, także w Polsce (w mainstreamie, w polityce, w salonowych kręgach), którzy ruskie dowody przyjmują na klęczkach i z czołobitnością, jak carska ochrana. Dla nich prawda nie ma żadnego znaczenia. No, ale z kolei od osób, które deklarują się jako przywiązane do niepodległościowej idei powinniśmy oczekiwać chyba nieco większej wstrzemięźliwości, jeśli chodzi o akceptację ruskich „ustaleń”. Fakty, bowiem są takie, że Ruscy przejęli wszystko – od ciał ofiar, poprzez natowski sprzęt, …..” Drugi problem to wpisy dyskutanta/dyskutantki o ksywce równie ciekawej „NDB2010 44 1827”. NDB2010 44 1827 wylicza z imienia i nazwiska skromną osobę niżej podpisanego i zarzuca mu prosowieckość. NDB2010 44 1827 pisze:

”@Free Your Mind Ja nigdzie nie napisałem, że jesteś prosowiecki. Wręcz przeciwnie. Wyraziłem swoje zdziwienia jak osoba, która napisała mnóstwo tekstów, które miały na celu walkę z sowiecką okupacją poszła drogą, która była wytyczone przez prosowieckiego K.Cierpisza.Bo to on pierwszy wytyczył tą ścieżkę, którą podążacie, inni zarazili się od niego. Jego teksty są pisane prawie na podstawie książek do manipulacji. Wyraziłem swoje zdanie, bo może nie zdajecie sobie sprawę, kogo pracę kontunujecie. Prawie wszystko zaczęło się od K.Cierpisza. Wcześniej z szacunku dla Twojej wcześniejszej twórczości nie zabierałem głosu. Cały czas uważam, że wszystkie hipotezy mają rację bytu, ale co do nie, których trzeba sprawdzać, kto je propaguje i kto za nimi stoi. Pracowałem w obsłudze radiolokacyjnej i teza o 2 miejscach jest raczej nieprawdopodobna. Bieże sie to z tego, ze biorąc pod uwagę zasięg radarów od 100 do 400 km to polski Tu-154m był śledzony, przez co najmniej 6 stacji radiolokacyjnych z 3 krajów: Rosji, Białorusi, Ukrainy gdyż każda stacja ma inne stacje, która zabezpiecza ich pracę w razie awarii. Nie mam zamiaru tutaj dyskutować, bo tak jak napisałem wcześniej szanuje Twoje dokonania i w żadnym wypadku nie zarzucam ci prosowieckość. Napisałem tylko, dlatego abyś Ty oraz inni wiedzieli, jaką motywacją kieruje się K.Cierpisz, który zapoczątkował tezę 2 miejsc i 2 samolotów i widzę, jakie spustoszenia zrobił. To tyle z mojej strony. Pozdrawiam NDB201044 1827 | 15.02.2011 09:36” O ileFYM bierze – bez pytania właściciela o zgodę - cudzego osła i galopuje na nim, co gorsza, w kierunku sprzecznym z wola pana tego zwierzęcia, to NDB201044 1827 groźnie i po chamsku pokrzykuje pod adresem Cierpisza. Coś tak jakby pogróżki Newsweeka, czy wcześniejsze pomówienia G.W. NDB201044 1827 czyni to w sposób kojarzący się z występami prymitywnych politruków na nie tak dawnych wiecach partyjnych. Gdzie wybrani towarzysze otrzymawszy dostęp do mikrofonu i mieli prawo wybełkotać do ogółu „ precz z kapitalizmem” lub podobne? Dwie różne osobowości, jedna to pięknoduch o zacięciu intelektualnym, druga o chamskich kompleksach prezentują jednak zgodnie front solidarnie zabezpieczający fazę końcową i rozstrzygającą dla utrzymania manipulacji kłamstwem po bezpiecznej stronie, rosyjskiej:

http://zamach.eu/100728%20Katastrofa,%20ktorej%20nie%20bylo/Katastrofa.htm

Napisano;”.….Zamach był przeprowadzony po polskiej stronie, a inscenizacja rzekomego wypadku przypadła stronie rosyjskiej. Zaplanowano, że wydarzy się spektakularny wypadek lotniczy na terenie Rosji. To celem – „oddania śledztwa w ręce Rosjan”. W ten sposób cały ciężar dowodowy pochodzi z Rosji, która jest niczym innym jak „pralnią faktów i dowodów”. To na takiej samej zasadzie jak, pralnia pieniędzy wśród przestępców. ” Chodzi mianowicie o to, aby śladem rosyjskim odwrócić uwagę od strony polskiej. Od tego, co właściwie wydarzyło się na Okęciu. A dziś od takiego ELEMENTARNEGO obowiązku zwolnione są władze warszawskie. Logicznie i milcząco motywujące swą przestępczą pasywność brakiem jakiś logicznie wymiernych podstaw w tej ekonomii postępowania wyjaśniającego. FYM umieszcza sprawców zamachu w Rosji – to wbrew całej strukturze działania uwidocznionej w Zamachu.eu - czym daje dowody agenturalności albo głupoty. Ukraść zegarek to jedno, ale odczytać godzinę to zbyt trudne. Zamach.eu stwierdza, że sprawstwo porwania i pozbawienia życia członków delegacji, leży po polskiej stronie. Nie stwierdza jednak, kto to taki. FYM wie jednak, że to czekiści (Rosjanie). FYM myśli po prostacku, że miejsce znalezienia ciała to miejsce zbrodni. Właściciel miejsca to automatyczny morderca. NDB2010 pohukuje i w jednej osobie ukazuje tego dobrego milicjanta, który ostrzega, że alternatywą może być milicjant mniej dobry. NDB2010 poucza FYM, jak to być na kursie i na ścieżce. Obie te osoby płci nieznanej zdradziły niewątpliwie swe proweniencje. Jedna to przykra woń źle domytych nóg, co jest kamuflowane niezawodnym Old Spice’em, druga woń pochodzi od pewnej rajskiej rośliny, której to imienia – ze względu na poprawność polityczną – nie należy wymieniać.

Podaje daty wpisów poszczególnych artykułów, całość jest na stronie „http://zamach.eu/”

http://zamach.eu/100419%20Samolot%20blizniak/Samolot.htm

http://zamach.eu/100511%20Klamstwo%20wiarodniejsze%20niz%20prawda/Klamstwo.htm

http://zamach.eu/100728%20Katastrofa,%20ktorej%20nie%20bylo/Katastrofa.htm

http://zamach.eu/100821%20Oszustwo%20katastrofy%20smolenskiej/Oszustwo.htm

http://zamach.eu/110109/TU-154.htm

http://zamach.eu/110125/110125.htm

http://zamach.eu/110209/Oszustwo.htm

Christus Rex (-) Krzysztof Cierpisz

Historia najnowsza według KGB, SB oraz WSI Z powodów zupełnie dla mnie niejasnych, jest to ta wersja naszych dziejów w ciągu ostatnich 32 lat, która stała się najbardziej wiarygodna dla prawicy i obozu patriotycznego. Wygląda ona mniej więcej tak: "Solidarność" była dziełem agentów SB pod wodzą TW Bolka, a komunizm w Polsce obalili Jaruzelski z Kiszczakiem, przy czym to ten ostatni był jedynym autorem porozumień Okrągłego Stołu. Jeśli chodzi o Związek Sowiecki, to upadek komunizmu tamże był planową operacją przeprowadzoną przez KGB i GRU. Mówiła o tym już w latach 90-tych Jadwiga Staniszkis, a do skrajności doprowadził ten pogląd Lech Jęczmyk w książce, „Dlaczego toniemy, czyli jeszcze nowsze średniowiecze”, z której pochodzi szkic "Trzej fantaści: Sołżenicyn, Asimov i Putin". Pisze on, że: "Związek Radziecki nie upadł, jak nam usiłują wmówić kiepscy żurnaliści i publicyści. Związek Radziecki sam się rozwiązał w sposób planowy i przemyślany, realizując zalecenia Sołżenicyna i dodatkowo wspierając się pomysłami Asimova ogromnie popularnego wśród młodszych oficerów [KGB]." Asimov to autor cyklu powieści SF "Fundacja". Z nowszych czasów można też przypomnieć Gromosława Czempińskiego, przechwalającego się , że to on założył Platformę Obywatelską. Dlaczego tego typu opowieści są przyjmowane zupełnie bezkrytycznie? Ludzie, skądinąd trzeźwo myślący, przyjmują każdą wypowiedź obecnego lub byłego funkcjonariusza tajnych służb jak jakąś ewangelię. A przecież szerzenie mitu o wszechmocy tych służb leży w ich interesie i zrobią one wiele, by wydać się wszechwiedzącymi i wszechmocnymi. Ludzie, którzy rzeczywiście mieli do czynienia z WSI, jak prof. Zybertowicz i dr hab. Cenckiewicz zdecydowanie obalają takie fantazje. Weźmy na przykład "Solidarność". To prawda, że SB ulokowała w niej wielu agentów. Prof Panfil powiedział na swoim wykładzie, iż 1/3 delegatów na zjazd "Solidarności" z terenu Lubelszczyzny to TW SB. Mimo to bezpieka nie była w stanie kontrolować szybko rozrastającego się związku. Taka była przyczyna wprowadzenia stanu wojennego. Więcej agentów było przy Okrągłym Stole i tu Kiszczak sprawował kontrolę. Jednak wyniki wyborów w 1989 były dla komunistów zaskoczeniem. A co ze Związkiem Sowieckim? Cztery tygodnie temu, 19.03.2012 w "Uważam Rze" /nr 12/2012/ ukazał się artykuł Marka Jana Chodakiewicza "Jak Gorbaczow zatopił Sowiety". Czytamy w nim: "Wtedy to do władzy doszedł Gorbaczow. Podkreślmy: nowy gensek nie miał zamiaru zniszczyć systemu ani Związku Sowieckiego. Głównym jego zadaniem było zreformować i ocalić socjalizm. (...) Pieriestrojka to zmodernizowana wersja leninowskiej Nowej Ekonomicznej Polityki (NEP) - w wydaniu Gorbaczowa scenariusz miał być podobny.". Gorbaczow dążył do zmiany kierownictwa w państwach bloku sowieckiego, na posłusznych mu ludzi. "Kreml uciekał się w tym celu do "przedsięwzięć aktywnych", czyli oddolnych operacji tajnych. To z kolei wywołało reakcję według prawa niezaplanowanych konsekwencji. Chodzi o to, że reformy gorbaczowowskie oraz sposób w jaki je wdrażano wywołały wybuch wolności' - pisze Chodakiewicz. W końcu w Moskwie wygrał narodowy bolszewizm pod wodzą Jelcyna, a Gorbaczow przegrał z kretesem. Chodakiewicz stwierdza: "Po prostu rozpętał procesy odśrodkowe i nie potrafił ich po sowiecku zatrzymać. Brak mu było woli i bezwzględności mimo tego, że zawsze pozostawał wierny Leninowi i jego systemowi."

Jak widać opis wydarzeń przedstawiony przez Chodakiewicza nie ma nic wspólnego z realizacją jakiegoś precyzyjnego planu wymyślonego w KGB. Nie należy nabierać się na kit wciskany nam przez funkcjonariuszy.

INFONURT2

Historia zbrodni i kłamstwa Szyderstwo historii sprawiło, iż na zbrodni katyńskiej Stalin zdołał zbić jeszcze kapitał polityczny – zarzucając „współdziałanie z faszystami” polskiemu rządowi zerwał z nim w kwietniu 1943 r. stosunki dyplomatyczne, planując przekazanie w przyszłości władzy w Polsce organizującym się właśnie w ZSSR polskim komunistom.

„Ciśnie się do światła niby warstwy skóry / Tłok patrzących twarzy spod ruszonej darni / Spoglądają jedna znad drugiej do góry, / Ale nie ma ruin. To nie gród wymarły / Sprzączki i guziki z orzełkiem ze rdzy / Po miskach czerepów robaków gonitwy / Zgniłe zdjęcia, pamiątki, mapy miast i wsi, / Ale nie ma broni. To nie pole bitwy” – taką wizję katyńskiego cmentarzyska zawarł w swej pieśni Jacek Kaczmarski. 72 lata temu w zbiorowych mogiłach w okolicach Katynia pod Smoleńskiem, w Miednoje pod Kalininem (obecnie Twer), w Piatichatkach pod Charkowem i w innych częściowo nieznanych jeszcze miejscach kaźni spoczęło prawie 22 tysiące Polaków – sowieckich „jeńców wojennych” straconych z rozkazu Stalina.

Rzeź Gdy jesienią 1939 r. II Rzeczpospolita padła ofiarą najazdu hitlerowskich Niemiec i bolszewickiej Rosji do sowieckiej niewoli dostały się dziesiątki tysięcy oficerów, podoficerów i żołnierzy Wojska Polskiego i Korpusu Ochrony Pogranicza, policjantów, żandarmów, funkcjonariuszy więziennictwa oraz urzędników. O ile szeregowcy i podoficerowie zostali przez Sowietów zwolnieni, przekazani stronie niemieckiej lub skierowani do pracy przymusowej w łagrach, około 15 tysięcy oficerów WP (zarówno służby czynnej, jak i rezerwistów – w cywilu naukowców, prawników, nauczycieli, lekarzy), KOP-u, funkcjonariuszy Policji Państwowej i żandarmerii skoncentrowano w trzech obozach specjalnych w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Na początku marca 1940 r. Komisarz Spraw Wewnętrznych ZSSR Beria zarekomendował Stalinowi ich likwidację, jako „nierokujących nadziei na poprawę wrogów władzy sowieckiej”. Decyzja o rozstrzelaniu zapadła w połowie miesiąca, a 22 marca Beria wydał tajny rozkaz, w którym masowy mord na polskich jeńcach określony został eufemistycznym terminem „rozładowania więzień NKWD”. Zabijanie bezbronnych rozpoczęło się już w początkach kwietnia 1940 r. i trwało przez półtora miesiąca. W tym czasie jeńcy z Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa przewożeni byli odpowiednio do Gniezdowa pod Katyniem oraz siedzib NKWD w Charkowie i ówczesnym Kalininie, gdzie byli następnie mordowani. Równocześnie w katowniach NKWD w Kijowie i Mińsku zabijano polskich więźniów zwożonych z całej zachodniej Ukrainy i Białorusi. Scenariusz śmierci był jednakowy – ofiarom wiązano ręce i strzelano w tył głowy. Do połowy maja zgładzono w ten sposób blisko 4,5 tysiąca jeńców z Kozielska, prawie 4 tysiące ze Starobielska, ponad 6 tysięcy z Ostaszkowa oraz około 7,5 tysiąca przetrzymywanych wcześniej w więzieniach ukraińskich i białoruskich. Sowiety eksterminowały nie tylko elitę polskiej armii i innych służb mundurowych – zlikwidowano w ten sposób kwiat polskiej inteligencji. Trud oprawców (w zbrodni uczestniczyły bezpośrednio, bądź współdziałały z mordercami prawie 2 tysiące funkcjonariuszy NKWD) został doceniony przez ich zwierzchników – 26 października 1940 r. Beria nagrodził ich tajnym rozkazem „za pomyślne wykonanie zadań specjalnych”. Los zabitych miała okryć tajemnica.

Uciekli do Mandżurii Kiedy zaatakowana przez Niemcy bolszewicka Rosja znalazła się w antyhitlerowskiej koalicji a premier Sikorski zawarł z nią układ, na mocy którego miano tworzyć armię polską w ZSSR, rząd emigracyjny rozpoczął gorączkowe poszukiwania polskich oficerów, którzy w 1939 r. dostali się w ręce Armii Czerwonej, a teraz mogliby stanowić kadrę formowanego na wschodzie wojska. Jednak wszelkie próby uzyskania od władz sowieckich informacji o nich i prośby o ich uwolnienie z oczywistego powodu skazane były na niepowodzenie. Za przykład cynizmu i arogancji, prezentowanych przy tej okazji przez Sowietów, niech posłużą fragmenty stenogramów z negocjacji prowadzonych przez generałów Sikorskiego i Andersa oraz pułkownika Okulickiego ze Stalinem: „Generał Władysław Sikorski: «Poleciłem sprawdzić, czy nie ma ich w kraju, z którym mam stałą łączność. Okazało się, że nie ma tam żadnego z nich, podobnie jak w obozach jeńców wojennych w Niemczech. Ci ludzie znajdują się tutaj. Nikt z nich nie wrócił». Józef Stalin: «To niemożliwe! Oni uciekli». Generał Władysław Anders: «Dokądże mogli uciec?» Stalin: «No, do Mandżurii na przykład»”. Innym razem: „Stalin: «Ja już wydałem wszystkie rozkazy, by ich zwolnić. Nie wiem, gdzie są. Na co nam ich trzymać? Może byli w obozach na terenach, które zajęli Niemcy, rozbiegli się». Pułkownik Leopold Okulicki: «To niemożliwe, o tym byśmy wiedzieli». Stalin: Myśmy zatrzymywali tych tylko Polaków, którzy są na niemieckiej służbie»”. W kwietniu 1943 r. Niemcy ogłosili odnalezienie w Katyniu masowych grobów polskich oficerów – oskarżając o te zbrodnię Sowietów – i zwrócili się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o ich zbadanie. Niezależnie od strony niemieckiej z prośbą o przeprowadzenie badań zwrócił się do MCK rząd polski, powstrzymując się tymczasem od wydawania jednoznacznych opinii, dotyczących sprawców zbrodni, co było działaniem nad wyraz wstrzemięźliwym, biorąc pod uwagę, iż wszystkie poszlaki (krążące wcześniej pogłoski o wymordowaniu oficerów przez NKWD, ustanie korespondencji z uwięzionymi wiosną 1940 r.) wskazywały jednoznacznie na bolszewików. Szyderstwo historii sprawiło, iż na zbrodni katyńskiej Stalin zdołał zbić wówczas jeszcze kapitał polityczny – zarzucając „współdziałanie z faszystami” polskiemu rządowi zerwał z nim stosunki dyplomatyczne, planując przekazanie w przyszłości władzy w Polsce organizującym się właśnie w ZSSR polskim komunistom.

Zabijanie prawdy Od momentu, gdy sprawa katyńska została nagłośniona przez Niemców rozpoczęło się również jej zakłamywanie. Oskarżenia o wymordowanie polskich jeńców bolszewicy konsekwentnie odrzucali, a sformowana przez nich komisja Burdenki po wyparciu przez Armię Czerwoną wojsk niemieckich ze Smoleńszczyzny jednoznacznie „potwierdziła” winę „hitlerowskich faszystów”, przesuwając datę zbrodni na jesień 1941 r. Sowieccy prokuratorzy próbowali nią również obciążyć sądzonych podczas procesu norymberskiego przywódców III Rzeszy. Po wojnie wszystkie sowieckie wydawnictwa historyczne obarczały winą za rzeź polskich oficerów „niemieckich najeźdźców”. W celu skuteczniejszego dezinformowania własnego społeczeństwa, Polaków i międzynarodowej opinii publicznej w 1969 r. w niewielkiej wiosce Chatyń (!) został wzniesiony największy pomnik wojenny na Białorusi poświęcony ofiarom nazizmu, którego demonstrowanie stało się obowiązkowym punktem w programach wizyt zachodnich polityków – odwiedził go m.in. Richard Nixon). Wreszcie u schyłku lat 70. władze sowieckie wybudowały pomnik również w samym Katyniu – oczywiście upamiętniający „polskich oficerów rozstrzelanych przez hitlerowców w 1941 roku”. Sowiety nie wzdragały się również przed likwidacją niewygodnych świadków lub ludzi nazbyt dociekliwych drążących temat Katynia, którzy ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach jeszcze w czasie wojny i po jej zakończeniu na całym świecie. Wiele dla zatuszowania zbrodni katyńskiej zrobił również, niestety, tak zwany Wolny Świat – na początku poświęcając prawdę na ołtarzu koalicji antyhitlerowskiej, a później procesu międzynarodowego odprężenia. Jednak ta trwała, dzięki determinacji ludzi takich jak choćby wielki polski pisarz Józef Mackiewicz, autor głośnej książki z 1949 r. „Katyń. Zbrodnia bez sądu i kary”, przetłumaczonej na wiele języków, amerykański dyplomata Arthur Biss Lane – założyciel Amerykańskiego Komitetu do Zbadania Zbrodni Katyńskiej czy członkowie specjalnej komisji Kongresu USA, którzy w tzw. raporcie Maddena z 1952 r. jednoznacznie oskarżyli o mord Związek Sowiecki.

Powrót z otchłani Upadek komunizmu otworzył nowy rozdział w dziejach sprawy katyńskiej. W 1990 r. ostatni przywódca ZSSR Michaił Gorbaczow przyznał publicznie, że zbrodni katyńskiej dokonało NKWD. Dwa lata później już po rozpadzie Związku Sowieckiego prezydent Rosji Borys Jelcyn przekazał oficjalnie ówczesnemu prezydentowi polskiemu Lechowi Wałęsie dokumenty dotyczące mordu w Katyniu. W 1994 r. strona polska zawarła porozumienia z władzami rosyjskimi i ukraińskimi w sprawie budowy polskich cmentarzy wojennych w Katyniu, Charkowie i Miednoje (ich otwarcie nastąpiło w 2000 r.). Rozpoczęły się wówczas również śledztwa polskie i rosyjskie. Jednak we współczesnej Rosji – i to nie tylko w środowiskach nacjonalistycznych i komunistycznych, ale również w kręgach rządzącego establishmentu – nadal pojawiają się głosy negujące oczywiste historyczne fakty i odrzucające odpowiedzialność sowiecką za dokonanie zbrodni. Strona rosyjska konsekwentnie nie chce również uznać mordu za zbrodnię ludobójstwa pod pretekstem chęci uniknięcia wypłacania odszkodowań żyjącym bliskim ofiar. Trudno także mówić o demonstrowaniu przez Rosjan dobrej woli, w przypadkach, gdy polscy prokuratorzy zwracają się do rosyjskich instytucji państwowych z prośbą o niezbędną pomoc w prowadzonym śledztwie. W Polsce po odzyskaniu przez nią niepodległości w 1989 r. ukazało się wiele historycznych książek i wydawnictw źródłowych, poświęconych Katyniowi i zbrodniom na jeńcach i więźniach polskich dokonanych na wschodzie przez Sowietów. Zrealizowano na ten temat również liczne filmy dokumentalne i fabularny. Kwestia właściwego upamiętniania zbrodni stała się także jednym z priorytetów polityki historycznej, prowadzonej w latach 2005–2007 przez rządy Prawa i Sprawiedliwości oraz śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Do dziejów zbrodni, kłamstwa i odkłamywania Katynia historia dopisała nowy tragiczny rozdział w 2010 r., kiedy pod Smoleńskiem zginęli ówczesny Prezydent RP, ostatni prezydent Rzeczypospolitej na uchodźstwie, a wcześniej więzień sowieckich łagrów Ryszard Kaczorowski, towarzyszący im przedstawiciele polskich władz i elity politycznej oraz najwyżsi dowódcy Wojska Polskiego, udający się w rocznicę zbrodni na groby pomordowanych oficerów w Katyniu. Nieludzka ziemia jeszcze raz zażądała ofiar od tych, którzy chcieli dać świadectwo prawdzie…

Przemysław Waingertner

Iluzoryczne czynności na Siewiernym Z mec. Rafałem Rogalskim, pełnomocnikiem rodzin ofiar smoleńskich, rozmawia Anna Ambroziak
Złożył Pan zapytanie do MSZ i Kancelarii Prezesa Rady Ministrów o harmonogram działań rządu w sprawie zwrotu wraku Tu-154M. Dlaczego? - Aktualnie są przygotowywane wnioski w trybie ustawy o dostępie do informacji publicznej zarówno do premiera Donalda Tuska, jak i do ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Skierowanie rzeczonych wniosków staje się konieczne wobec wielokrotnego zapewniania opinii publicznej zarówno przez samego premiera, jak również przez ministra spraw zagranicznych, że podjęli działania dyplomatyczne w kierunku wspomożenia wojskowej prokuratury w ich zabiegach mających na celu wydanie wraku przez stronę rosyjską, tj. początkowo MAK, a następnie rosyjską prokuraturę. Moi mocodawcy chcą uzyskać informacje, jakie konkretnie działania zostały podjęte, w szczególności, kto i z kim przeprowadzał rozmowy, względnie, do jakiego podmiotu kierował stosowne monity, jaka była ich treść, jaka była reakcja strony rosyjskiej. Jeśli działania przez polski rząd zostały w ogóle podjęte, z pewnością okazały się bezskuteczne. Jednakowoż mam uzasadnione podejrzenia, czy polskie społeczeństwo nie było po prostu okłamywane, tj. żadne monity nie były kierowane do strony rosyjskiej, a wszelkie zapewnienia o podejmowaniu działań dyplomatycznych były jedynie elementem PR. Stąd skierowanie wniosków o udzielenie informacji staje się niezbędne.
Prokuratura w specjalnym komunikacie tłumaczy się, że chociaż wrak i czarne skrzynki pozostają na terenie Federacji Rosyjskiej, to polscy biegli mieli do nich dostęp i je gruntownie przebadali. - Rzeczywiście prokuratura nie dysponuje, co jest powszechnie wiadome, ani wrakiem, ani czarnymi skrzynkami. Są to dowody pierwotne. A postępowanie karne powinno bazować przede wszystkim na dowodach pierwotnych. I tylko w wyjątkowych przypadkach, kiedy nie ma możliwości korzystania z dowodów pierwotnych, korzysta się z dowodów pochodnych. Owszem, polscy biegli mieli w Moskwie dostęp do czarnych skrzynek, przeprowadzono specjalistyczne badania również przy użyciu polskiego sprzętu. Jednakże nie oznacza to, że spektrum badań możliwych do przeprowadzenia zostało wyczerpane. Nadto polscy biegli powinni mieć nieograniczony dostęp do tego jakże ważnego dowodu, ponieważ potrzeba wykonania dodatkowych specjalistycznych badań może się pojawić w każdym momencie. Niewątpliwie, zarówno rejestratory lotu, jak i szczątki wraku tupolewa są dowodami pierwotnymi, które powinny być w dyspozycji polskiej prokuratury. Zwracam uwagę, że wrak samolotu jest dowodem w polskim śledztwie, dowodem niezwykle istotnym. Dającym podstawę do formułowania wniosków, co do przyczyn zdarzenia. To też symbol narodowej tragedii. Dlatego szczątki wraku powinny jak najszybciej znaleźć się na terenie Polski. Ubolewam, że strona rosyjska wykazuje się tak dużym oportunizmem w przekazaniu wymienionych dowodów. Nie wiem, co jest tego przyczyną, ale jest to głęboko zastanawiające... Mam jednak nadzieję, że kiedyś będzie można ustalić, jakie były rzeczywiste przesłanki, które powodowały to, że strona rosyjska do dziś nie przekazała nam czarnych skrzynek i wraku. A co więcej, wymogła na stronie polskiej podpisanie dokumentu zobowiązującego nas do pozostawienia rejestratorów lotu w rękach najpierw MAK, a następnie śledczych Federacji Rosyjskiej. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego rząd Donalda Tuska poddał się takiemu dyktatowi Rosji. Dostęp biegłych do tych materiałów powinien być nieograniczony, z tego względu dotychczasowe opinie polskich biegłych odnośnie do tzw. czarnych skrzynek traktuję wyłącznie, jako wstępne.
Liczy się Pan z wariantem, że te dowody nigdy nie wrócą do Polski? - Gdyby dowody te nie wróciły, wskazywałoby to na działania idące w kierunku matactwa przez stronę rosyjską. Prokuratura rosyjska jest oczywiście instytucją śledczą, podobnie taką instytucją, tylko w innym wymiarze prawnym, był MAK. Ale z racji bardzo dużego upolitycznienia wszelkich instytucji po stronie rosyjskiej decyzja premiera lub prezydenta Rosji mogłaby zdecydować o tym, że zarówno czarne skrzynki, jak i wrak samolotu zostaną przekazane stronie polskiej, co oczywiście do teraz nie nastąpiło. Nie wiem, jakie były w tym zakresie działania po stronie premiera Tuska i ministra Sikorskiego. Słyszeliśmy bardzo wiele zapewnień, że MSZ idzie w kierunku wywarcia wpływu na stronę rosyjską, że są przeprowadzane jakieś rozmowy mające spowodować zwrot wraku. Popatrzmy jednak na fakty. Minęły dwa lata od tragedii, wraku nie ma. Mistrz dyplomacji - a takie ma o sobie mniemanie minister Sikorski - okazał się całkowicie nieskuteczny. W grudniu 2010 r. w Polsce był prezydent Miedwiediew, który ogłosił nam, że wrak niedługo wróci do Polski. Oczywiście nie wrócił. Mówił o tym potem także ówczesny minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski. Bez wymiernych efektów. Było wiele zapewnień ze strony rządu Donalda Tuska, aż w pewnym momencie przestała o tym mówić strona rosyjska. W tym kontekście możemy mówić o braku suwerenności Polski pod rządami Donalda Tuska. Poddajemy się dyktatowi Rosji. W najważniejszym śledztwie w dziejach Polski nie potrafimy odzyskać najważniejszych dowodów w sprawie, jesteśmy petentami. Pamiętać przy tym należy, że wciąż nie została wykluczona wersja z udziałem osób trzecich, a zachowanie kontrolerów lotu jest ze wszech miar nie tyle zastanawiające, ile możemy całkowicie realnie w oparciu o już dostępny materiał dowodowy rozważać, co najmniej ich odpowiedzialność za wprowadzanie polskich pilotów w błąd, a w konsekwencji łatwe do przewidzenia dla kontrolerów sprowadzanie na śmierć wszystkich osób będących na pokładzie Tu-154M ze śp. prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele.
Wróćmy do prokuratury. Andrzej Seremet kilkakrotnie rozmawiał ze stroną rosyjską o zwrocie wraku. Bez efektów. - Prokuratura wysyłała różne monity do strony rosyjskiej, co do zabezpieczenia oraz wydania wraku. Jak widać, jest bezradna i bezsilna i nie ma żadnych instrumentów prawnych wymuszenia na stronie rosyjskiej, aby wrak został nam przekazany? Warto przypomnieć, że w maju 2011 r. były rozmowy prokuratora Seremeta z ministrem Sikorskim i premierem Tuskiem w celu uzyskania pomocy dyplomatycznej polskiego rządu. Rozmowa w mojej ocenie była wyrazem bezsilności prokuratury, bo Rosjanie nie traktują jej, jako partnera. Polscy prokuratorzy są jedynie petentami dla Rosjan. Jak się okazało, zabiegi prokuratora Seremeta o uzyskanie pomocy rządu polskiego spełzły na niczym? Nie ma woli politycznej pomocy prokuraturze. Przecież sprawą oczywistą jest, że wydanie wraku zależy wyłącznie od dobrej woli jednego człowieka w Rosji. Bez realnej pomocy polskiego rządu wszelkie monity polskiej prokuratury do strony rosyjskiej są skazane na niepowodzenie.
Prokuratura w komunikacie podtrzymała opinię, że nie było możliwości utworzenia wspólnego zespołu śledczego. - Chciałbym tu powołać się na ekspertyzę doc. dr Beaty Bieńkowskiej z Instytutu Prawa Karnego Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Wynika z niej, że w świetle deklaracji prezydenta Miedwiediewa, który w rozmowie telefonicznej z premierem Tuskiem zaproponował wspólne śledztwo, oraz polskiego kodeksu postępowania karnego takie procedury mogły być zastosowane. Artykuł 589b polskiego kodeksu postępowania karnego wyraźnie stanowi, że możliwe jest wspólne śledztwo w ramach zespołu prokuratorskiego. Z tej racji, że kodeks postępowania karnego Federacji Rosyjskiej nie zna instytucji "zespołu prokuratorskiego", konieczne było zawarcie umowy międzynarodowej w formie ustnej lub pisemnej, a następnie porozumienia powołującego zespół. Nikt jednak nie wystąpił z taką inicjatywą po stronie polskiej. W mojej ocenie, prokuratura wykazała tu kompletną niezaradność i brak kreatywności. Z mojego punktu widzenia zajęłoby to najwyżej dwa dni. Prokurator generalny Seremet powinien zasygnalizować rządowi potrzebę stworzenia zespołu. Zabrakło chęci oraz przewidywania po stronie polskiej, że pozostawienie "głównego" śledztwa całkowicie w rękach rosyjskich spowoduje, iż polska prokuratura stanie się wyłącznie petentem. Tak też się zresztą stało. Polska prokuratura nie miała wpływu na decydujące początkowe czynności procesowe wykonywane przez Rosjan. Obecność polskich prokuratorów w pierwszych dniach po zdarzeniu była całkowicie iluzoryczna. W oparciu o całokształt zgromadzonego w sprawie materiału dowodowego wespół z wieloma zaistniałymi w ciągu 2 lat okolicznościami - nie mam jakiegokolwiek zaufania do działań rosyjskich.
Prokuratura przyznaje, że były nieprawidłowości w dokumentacji sądowo-medycznej ofiar katastrofy, ale - jak tłumaczą śledczy - ekshumowano ciała trzech ofiar. A wynik jednego z badań potwierdza, że obrażenia są charakterystyczne dla katastrof lotniczych. Pominięto w ogóle wątek zaniechania przeprowadzenia sekcji w Polsce. - Mówiłem to wielokrotnie, było poważnym błędem to, że polscy prokuratorzy nie uczestniczyli w sekcjach zwłok w Moskwie. Uważam - mówiąc kolokwialnie - że polscy prokuratorzy zostali ograni przez stronę rosyjską i myślę, że Rosjanie zrobili to z pełną premedytacją. Niestety ówczesny naczelny prokurator wojskowy Krzysztof Parulski nie przeciwdziałał temu w jakikolwiek sposób. Przeprowadzenie wnioskowania było w tym przypadku nad wyraz proste i na zasadzie: zachodzi podejrzenie przestępnego spowodowania śmierci, konieczne będą sekcje zwłok, powinni być przy nich polscy prokuratorzy oraz polscy lekarze. Prokurator Parulski powinien zostać pociągnięty do odpowiedzialności karnej za zaistniałe z jego winy zaniechania. Za niedopełnienie obowiązków. Co do obrażeń - stwierdzenie, że były to urazy charakterystyczne dla zdarzenia lotniczego, nie świadczy kategorycznie o tym, że mieliśmy do czynienia z typową katastrofą lotniczą? Takie wnioskowanie byłoby na ten czas błędne. Tak sformułowany wniosek nie przekreśla też na tę chwilę, że nie mieliśmy do czynienia z udziałem osób trzecich w spowodowaniu zdarzenia. Wciąż toczy się śledztwo i rzeczone wnioski biegłych będą wymagały powiązania tychże z pozostałym zgromadzonym w sprawie materiałem dowodowym. Jakże ważne jest też, że dotychczas przeprowadzono 3 sekcje przez polskich lekarzy. Tylko w jednym z tych przypadków znamy wnioski końcowe, a w dwóch innych czekamy na opinie ekspertów. We wszystkich pozostałych przypadkach ofiar zdarzenia opieramy się wyłącznie na ustaleniach rosyjskich lekarzy, którym w mojej ocenie nie można już wierzyć w jakikolwiek sposób. Sekcje były wykonane przez polskich lekarzy na światowym, najwyższym poziomie. Byłem pod wrażeniem ich profesjonalizmu. Jestem przekonany, że gdyby czynności sekcyjne przeprowadzali na samym początki polscy lekarze z zakresu medycyny sądowej, bylibyśmy w stanie ustalić bardzo wiele okoliczności, których nie jesteśmy już w stanie stwierdzić na skutek zmian pośmiertnych oraz uprzednich czynności sekcyjnych wykonywanych przez lekarzy rosyjskich. Możemy nad tym ubolewać. Ogromną dbałością o prawidłowość ekshumacji i sekcji wykazali się m.in. referenci śledztwa smoleńskiego, tj. prokuratorzy: ppłk Karol Kopczyk i mjr Jarosław Sej.
Wracając do problemu sekcji, kiedy ciała były już w kraju, gdzie była polska prokuratura? - Dlatego uważam, że główna odpowiedzialność spoczywa tu na braku kreatywności ze strony prokuratora Parulskiego, który był na miejscu zdarzenia, mógł zarządzić kierowanie pracą obecnych na miejscu prokuratorów. Mógł zarządzić przylot większej liczby prokuratorów z Polski. Takie rzeczy jak sekcje można przecież przewidzieć. Tymczasem Parulski nie zrobił nic w tym kierunku, by polscy prokuratorzy uczestniczyli przy sekcjach. Trzeba było też otworzyć trumny po ich przyjeździe do kraju i tu przeprowadzić kolejne sekcje w sytuacji, gdy żaden polski prokurator nie uczestniczył w sekcji zwłok w Moskwie, ani też żaden polski lekarz, choć ci ostatni przylecieli do Moskwy już 11 kwietnia 2010 roku. Rosjanie nie dopuścili polskich lekarzy do autopsji, stwierdzając, że zostały już przeprowadzone (sic!). Mam uzasadnione wątpliwości, czy rzeczywiście tak było... Teraz już wiemy, że zapewnienia ówczesnej minister Ewy Kopacz o rzekomej obecności polskich lekarzy podczas sekcji okazały się kłamstwem.
Prokuratura twierdzi, że zabezpieczono przedmioty i odzież ofiar katastrofy. - W moim przekonaniu badanie ubrań było wyrywkowe. Nie zbadano wszystkich ubrań, każdego skrawka. Wyniki określano na zasadzie prawdopodobieństwa. Chciałbym też zaznaczyć, że rodziny i osoby odwiedzające miejsce katastrofy długo jeszcze znajdowały na tym terenie różnego rodzaju szczątki, przedmioty... Tu znów wracamy do odpowiedzialności prokuratora Parulskiego, który nie zadbał o właściwe zabezpieczenie miejsca katastrofy. Nie wymógł tego na stronie rosyjskiej.
Kłania się zarzut niedopełnienia obowiązków służbowych penalizowany karnie? - Uważam, że przy całokształcie zaniedbań można bardzo poważnie rozważać wszczęcie postępowania karnego. Prokuratura powinna to uczynić z urzędu.
Na pokładzie samolotu nie było żadnych dokumentów ani urządzeń zawierających informacje niejawne. A telefon satelitarny był elementem wyposażenia samolotu, nierejestrującym treści prowadzonych rozmów - konstatuje prokuratura. - To ustalenie wyłącznie prawdopodobne. Przy takiej liczbie polskich prokuratorów i żandarmów na miejscu katastrofy nie można byłoby tego kategorycznie stwierdzić, zwłaszcza, że część tych rzeczy została zarekwirowana przez stronę rosyjską. Stąd wniosek może być wyłącznie prawdopodobny. Trzeba jednak przyznać, że telefon satelitarny rzeczywiście nie rejestrował przeprowadzanych rozmów. Zawierał jednak, co chyba oczywiste, specjalistyczne zabezpieczenia, na których przechwyceniu stronie rosyjskiej mogło szczególnie zależeć.
Rosjanie twierdzili jednak, że telefon satelitarny prezydenta Kaczyńskiego został zniszczony. - A przez ponad 40 lat, że polscy oficerowie zostali zamordowani w Katyniu przez Niemców.
Prokuratura wskazuje, że jeszcze w 2010 r. prokuratorzy w oparciu o opinię ABW zdementowali wiarygodność rzekomo wypowiadanych w krótkim filmie prezentowanym w internecie kwestii sugerujących strzelaninę. - Faktem jest, że biegli nie stwierdzili, by słowa "nie ubijajtie" były na autentycznym nagraniu. Rzeczywiście nagrania funkcjonujące w sieci, a zawierające słowa "nie ubijajtie" są w tym zakresie zmanipulowane przez internautów. Dlatego skupiłbym się raczej na odgłosach przypominających wystrzały. Tu biegli nie stwierdzili kategorycznie, że były to na pewno wystrzały z broni palnej, a jedynie prawdopodobnie. Nadto nie byli w stanie kategorycznie wypowiedzieć się, że jeśli byłyby to odgłosy "wystrzałów", to czy była to eksplodująca amunicja oficerów BOR, bo - jak przecież wiemy - po zdarzeniu doszło do miejscowych pożarów najprawdopodobniej paliwa lotniczego, czy też były to odgłosy wystrzałów z broni palnej. Faktem jest też to, że do tej pory nagrania nie badał Instytut Sehna w Krakowie. Materiał ten badało ABW i CLK. Uważam jednak, że postawienie kropki nad i w tej kwestii powinno nastąpić dopiero po analizach biegłych krakowskich.
W komunikacie prokuratura stwierdza, że nie ma w ogóle mowy o oddaniu śledztwa stronie rosyjskiej.
- W jakimś sensie ze stwierdzeniem tym można się zgodzić. Ale zaznaczam - tylko w pewnej części. Z pewnością z punktu widzenia regulacji art. 589b polskiego kodeksu postępowania karnego stworzenie "zespołu prokuratorskiego" złożonego z polskich i rosyjskich prokuratorów wymagało zawarcia umowy międzynarodowej, a następnie porozumienia. Umowę ze stroną rosyjską mogła zawrzeć wyłącznie strona rządowa. Porozumienie - polski prokurator generalny. Polski rząd nie wyszedł z taką inicjatywą, a prokurator generalny nie zabiegał o to. Co więcej, prokurator generalny od samego początku twierdzi konsekwentnie i z uporem maniaka, że nie było takiej możliwości? Nie jest to prawdą. A tego typu informacje mają na celu w mojej ocenie "przykrycie" tego jakże istotnego błędu. Oczywiście, strona rosyjska mogłaby odmówić, ale skoro nikt jej nie zapytał, nikt nie zabiegał o zespół prokuratorski, to możemy mówić o zaniechaniu strony rządowej i prokuratury. Zgadzam się w pełni z opinią prawną niezależnego i obiektywnego eksperta w tej dziedzinie, tj. doc. dr Beaty Bieńkowskiej. Przedstawiona przez nią opinia prawna w pełni potwierdza moje wywody w tym przedmiocie.
Prokurator Andrzej Seremet twierdzi, że ekshumacja wszystkich ofiar katastrofy smoleńskiej nie jest potrzebna. - Nie znam dokumentacji medycznej przekazanej przez stronę rosyjską, jak również samodzielnie zgromadzonej w wyniku czynności procesowych przez polską wojskową prokuraturę. Na samym początku śledztwa smoleńskiego przyjęto zasadę, że do dokumentacji medycznej ofiar zdarzenia oraz innej dokumentacji z nią związanej mają dostęp wyłącznie wojskowi prokuratorzy, rodzina ofiary oraz jej pełnomocnicy. Stąd moja wiedza obejmuje przypadki ofiar, których rodziny reprezentuję. Jednakże aktualnie mamy do czynienia z sytuacją, gdy już wiadomo, iż w przypadku śp. Zbigniewa Wassermanna doszło do pewnych rażących nieprawidłowości. W drodze analogii zachodzi, więc pewne prawdopodobieństwo, że podobne nieprawidłowości mogą dotyczyć też innych przypadków. Wciąż czekamy na opinię sekcji ciał śp. Przemysława Gosiewskiego i śp. Janusza Kurtyki. Dlatego wykluczanie w tej sytuacji ekshumacji i sekcji ciał pozostałych ofiar katastrofy lub niektórych z nich nie jest - z mojego punktu widzenia - właściwe. Wypowiedź pana prokuratora generalnego jest przedwczesna. Zwłaszcza w sytuacji, gdy czynności procesowe nie zostały zakończone, w szczególności wciąż oczekujemy na opinie biegłych w dwóch przypadkach, w których przeprowadzono pod koniec marca ekshumacje i sekcje. Nieprawidłowości mogą okazać się nieporównanie większe i dotyczyć nie tylko warstwy sprawozdawczej ekspertyzy, ale również wnioskowej, a więc mechanizmu i przyczyn powstania skutku śmiertelnego. Nie mam jakiegokolwiek zaufania, jeśli chodzi o działalność prokuratury rosyjskiej i tworzoną przez nich dokumentację. Co więcej, moje podejście do tej kwestii bynajmniej nie wynika z jakichkolwiek uprzedzeń, ale wyłącznie z zasadnych wniosków po dogłębnej analizie szeroko rozumianej działalności procesowej rosyjskiej prokuratury? Skończmy z bezzasadnym obdarzaniem wiarą rezultatów rosyjskiego śledztwa. Takie podejście już dawno zostało zdezawuowane. Łatwowierne podejście do strony rosyjskiej kosztowało już polską prokuraturę sporo poważnych błędów. Nie antycypujmy możliwych czynności procesowych, jak to czyni prokurator generalny Andrzej Seremet, bez posiadania wystarczających przesłanek do tego typu wnioskowań. Oczywiście każdy przypadek ma charakter indywidualny, ale stosowanie uzasadnionej analogii jest w procesie karnym dopuszczalne. Innymi słowy, aktualnie poszukujemy poprzez ekshumacje i ponowne sekcje zwłok odpowiedzi na zasadnicze pytania z punktu widzenia celów, które abstrakcyjnie postawił ustawodawca w kodeksie postępowania karnego dla toczącego się śledztwa smoleńskiego. Chodzi przede wszystkim, mówiąc w pewnym uproszczeniu, o odpowiedź na pytania, czy doszło do przestępnego spowodowania śmierci, a jeżeli tak, to, jaki był mechanizm i przyczyna śmierci, oraz czy żyjącej osobie lub osobom możemy przypisać odpowiedzialność karną za ten czyn. Jakie przesłanki kierowały stroną rosyjską, jeśli chodzi o fałszowanie dokumentacji sądowo-medycznej ofiar? Sądzę, że polska prokuratura też tego nie wie, choć pewne wstępne koncepcje z pewnością już są opracowane. Dlatego uważam, że wypowiedź pana prokuratora Seremeta jest przedwczesna i nieprzemyślana. Ważne jest też, aby w razie ewentualnych dalszych ekshumacji i sekcji zachować szacunek w stosunku do rodzin, które miałoby to dotknąć. Ich negatywna decyzja nie ma znaczenia dla postępowania karnego. Jednakże wojskowa prokuratura, podobnie jak to czyniła w poprzednich przypadkach, powinna z rodzinami porozmawiać przed wykonaniem czynności, a w razie oporu, umiejętnie wyjaśnić przesłanki procesowe implikujące podjętą decyzję. Dziękuję za rozmowę.

Kilkudziesięciu astronautów, naukowców i inżynierów podpisało list w sprawie propagandy klimatycznej Nachalny bełkot dziwek dziennikarskich i naukowych prostytutek w sprawie “ocieplenia klimatycznego” nie ustaje. Samo “ocipienie” to zbyt wielki biznes (handel powietrzem!) dla Chazarów takich, jak Al Gore, aby jakichś tam kilkudziesięciu ekspertów mogło się przebić ze swymi poglądami do świadomości publicznej. – admin.

Coś zaczyna pękać wobec misternie zaplanowanego dogmatu na temat ludzkiej działalności, jako przyczynie wzrostu stężenia, CO2 w atmosferze. Plan opodatkowania ludzkości przy okazji obserwacji zmian klimatycznych powodowanych działalnością Słońca, jako żywo przypomina stosowane w starożytności metody ogłupiania ludzi podczas zaćmień. Tak jak i wtedy tak i teraz poziom wiedzy społeczeństwa jest dramatycznie niski i naukowcy są odpowiednikami egipskich kapłanów, którzy mogą wcisnąć ciemnemu ludowi dowolną głupotę. Gdy oszukańcze naciąganie danych stosowanych przez IPCC wyszło na jaw kilka lat temu wydawało się, że to już koniec tego globalnego klimatycznego oszustwa. Jednak zwykłą reakcją na kompromitująca wpadkę jest przemilczenie, przeczekanie i ponowne zapuszczenie machiny propagandowej, gdy lud o wszystkim zapomni. To typowy mechanizm psychologiczny zastosowany u nas w Polsce przy okazji kompromitacji ośrodków sondażowych, które “pomyliły się” dramatycznie podczas jednych z ostatnich wyborów. Efekt był taki sam, trzy miesiące ciszy i potem udajemy, że nic się nie stało. W tym przypadku udawanie będzie równie łatwe, bo nikt, komu miłe są naukowe granty nie będzie ryzykował infamii społeczności naukowej. A jednak znaleźli się tacy odważni. Oto tekst listu, jaki opublikowali pracownicy Goddard Institute of Space Studies, w skrócie GISS.

28 marca 2012 Generalna Dyrekcja NASADyrektor NASA Charles Boldenu

Drogi Charlie, My, niżej podpisani, zachęcamy przedstawicieli NASA Goddard i Instytut Studiów Kosmicznych GISS) do powstrzymania się od bezpodstawnych oskarżeń w prasie i Internecie. Wierzymy, że NASA i oświadczenie GISS, że dwutlenek węgla jest produktem ludzkiej działalności, i ma katastrofalny wpływ na globalne zmiany klimatu, nie mają podstaw, w szczególności biorąc pod uwagę tysiące lat danych empirycznych. Setki wybitnych naukowców, ekspertów w dziedzinie klimatu i tysiące innych naukowców publicznie oświadczyło, ich nieufność wobec katastroficznych prognoz, z których część pochodzi z kierownictwa GISS. Oczywiście, te prognozy nie mogą być naukowo uzasadnione. Na dużą skalę prowadzona jest akcja propagandowa wmawiająca ludziom, że CO2 jest podobno głównym powodem zmian klimatycznych, jest to niegodne ze względu na historię NASA – organizacji, która zawsze obiektywnie oceniała wszystkie dostępne dowody naukowe przed podjęciem decyzji lub złożeniem oświadczenia. Jako byli pracownicy NASA, znajdujemy poparcie dla skrajnych opinii w tej kwestii, przynajmniej do przeprowadzenia szczegółowych badań potwierdzających lub zaprzeczających decydującemu wpływowi naturalnych czynników klimatycznych? Domagamy się, aby przedstawiciele NASA powstrzymali się od nieuzasadnionych i bezpodstawnych stwierdzeń na ten temat w mediach i Internecie. Ryzykujemy wzorową reputacją NASA, reputacją obecnych i byłych pracowników organizacji, a nawet dobrym imieniem samej nauki. Dodatkowe dane naukowe odnoszące się do kwestii interesujących nas, możesz uzyskać po skontaktowaniu się z Harrison Schmitt, Walterem Cunningham i innymi profesjonalistami, którzy będą poleceni. Dziękuję za uwagę dla tego wniosku. Z poważaniem,

1. / S / Jack Barneburg, Jack – JSC, struktury promu, Inżynieria Dyrekcja, staż pracy 34 lat

2. / S / Larry Bell – JSC, Mgr. Systemy załogi Div. I Inżynierii Dyrekcja, staż 32 lat

3. / S / dr Donald Bogard – JSC, główny badacz, Nauka Dyrekcja, staż 41 lat

4. / S / Jerry C. Bostick – JSC, główny badacz, Nauka Dyrekcja, staż 23 lat

5. / S / dr Phillip K. Chapman – JSC, naukowiec – astronauta, staż 5 lat

6. / S / Michael F. Collins, JSC, dyrektor, Lot Projektowanie i Dynamics Division, MOD, staż 41 lat

7. / S / dr Kenneth Cox – JSC, dyrektor lotu Div Dynamics, Engr.. Dyrekcja, staż 40 lat

8. / S / Walter Cunningham – JSC, astronauta Apollo 7,staż 8 lat

9. / S / dr Donald M. Curry – JSC, Mgr. Transfer Leading Edge, Thermal Sys ochrony. I Engr r. Reż., staż 44 lat

10. / S / Leroy Day – Hdq. Wicedyrektor Program Space Shuttle, staż 19 lat

11. / S / dr Henryk P. Decell, Jr – Biuro SA, Dyrektor, Teorii i Analiz, staż 5 lat

12. / S / Charles F. Deiterich -. SA, Mgr, Lot Integracja Operations, MOD, staż 30 lat

13. / S / dr Harold Doiron – JSC, przewodniczący Pogo panel transfer Zapobieganie, staż 16 lat

14. / S / Charles Duke – JSC, astronauta Apollo 16, staż 10 lat

15. / S / Anita Gale

16. / S / Grace Niemcy – JSC, analityk programów, staż 35 lat

17. / S / Ed Gibson – JSC, Astronaut Skylab 4, staż 14 lat

18. / S / Richard Gordon – JSC, astronauta, Gemini Xi, Apollo 12, staż 9 lat

19. / S / Gerald C. Griffin – JSC, Apollo Flight dyrektor i dyrektor Johnson Space Center, staż 22 lat

20. / S / Thomas M. Grubbsa – JSC, dyrektor, obsługi technicznej statku powietrznego i Oddział Engineering, staż 31 lat

21. / S / Thomas J. Harmon

22. / S / David W. Heath – JSC, specjalista reentry, MOD, staż 30 lat

23. / S / Miguel A. Hernandez, Jr – JSC, szkolenia załóg lotniczych i operacje, staż 3 lata

24. / S / James R. Roundtree – Główny Oddział JSC, 26 lat

25. / S / Henoch Jones – JSC, Mgr. SE & I, Biuro Programu transfer, 26 lat

26. / S / dr Joseph Kerwin – JSC, astronauta, Skylab 2, Dyrektor przestrzeni i Nauki, 22 lat

27. / S / Jack Knight – JSC, szef, zaawansowane operacje i dział rozwoju, MOD, 40 lat

28. / S / dr Christopher C. Kraft – JSC, dyrektor lotu Apollo i dyrektor Johnson Space Center, 24 lat

29. / S / Paul C. Kramer – JSC, Ass.t Planowania Aeroscience i Flight Mechanics div, EGR.. Reż., 34 lat

30. / S / Alex (Skip) Larsen

31. / S / dr Lubert Leger – JSC, Ass’t. Główny Dział Materiały, Engr. Dyrekcja, 30 lat

32. / S / dr Humbolt C. Mandell – JSC, Mgr. Transfer programy kontroli i Advance Program, 40 lat

33. / S / Donald K. McCutchen – JSC, inżynier projektu – Space Shuttle oraz ISS Biura Programu, 33 lat

34. / S / Thomas L. (Tom) Moser – Hdq. Dep. Dr hab. Admin. I Dyrektor, Program Stacja Kosmiczna, 28 lat

35. / S / dr George Mueller – Hdq, dr hab.. Adm, Urząd lotów kosmicznych, 6 lat

36. / S / Tom Ohesorge

37. / S / James Peacock – JSC, Apollo i Biuro Programu transfer, 21 lat

38. / S / Richard McFarland – JSC, Mgr. Symulatory ruchu, 28 lata

39. / S / Joseph E. Rogers – JSC, szef, Struktury i Oddział Dynamics, Engr. Dyrekcja, 40 lat

40. / S / Bernard J. Rosenbaum – JSC, Główny Wydział Inżyniera, Propulsion and Power, Engr. Reż., 48 lat

41. / S / dr Harrison (Jack) Schmitt – JSC, astronauta Apollo 17, 10 lat

42. / S / Gerard C. Pokazy – JSC, doc. Manager, Quality Assurance, 30 lat

43. / S / Kenneth garnitur – JSC, Ass’t Mgr, integracja systemów, Space Shuttle, 37 lat.

44. / S / Robert F. Thompson – SA, Program Manager, Space Shuttle, 44 lat

45. / S / Frank Van Renesselaer – Hdq, Mgr.. Transfer stałe Boostery rakiet, 15 lat

46. / S / dr James Visentine – JSC Materiały Oddział, Inżynieria Dyrekcja, 30 lat

47. / S / Manfred (holenderski) von Ehrenfried – JSC, Flight Controller, Mercury, Gemini i Apollo, MOD, 10 lat

48. / S / George Weisskopf – JSC, Avionics Systems Division, Inżynieria Dir, 40 lat.

49. / S / Al Worden – JSC, astronauta Apollo 15, 9 lat

50. / S / Thomas (Tom) Wysmuller – JSC, meteorolog, 5 lat

Źródło: http://mixednews.ru/archives/16826

http://zmianynaziemi.pl

Któż zaprzeczy specowi od pijaru, Tymochowiczowi, cynicznego stwierdzenia, iż większość ludzi to idioci i tumany? – admin

Ślady prowadzą do Tweru Rosjanie zawsze przywiązywali dużą wagę do symboliki. Ich narodowe święto to rocznica zwycięstwa nad Polakami. A znienawidzoną przez Putina dziennikarkę Annę Politkowską zamordowano w dniu jego urodzin. Czy wybór Tweru też był takim symbolem? Jeśli przyjmiemy, że katastrofa smoleńska nastąpiła w wyniku działania osób trzecich, to naturalne stają się kolejne pytania: przede wszystkim, kto jest za nią odpowiedzialny oraz kim byli bezpośredni wykonawcy. Chyba czas zmierzyć się z próbą odpowiedzi na nie. Taką próbę podjęliśmy już w „Gazecie Polskiej Codziennie”. W ubiegłym tygodniu w tekście „Wykonawcy z Tweru” poszedłem tropem wielu poszlak, które wiążą tragedię na Siewiernym z oddalonym o 400 km Twerem. Wskazują one, że 10 kwietnia w Smoleńsku znalazła się cała grupa funkcjonariuszy różnych służb, którzy przybyli właśnie z tego, położonego w głębi Rosji, zmilitaryzowanego miasta. Przede wszystkim dwie kluczowe osoby w wieży kontroli lotów: płk Nikołaj Krasnokutski z wojskowej bazy lotniczej w Twerze, który w Smoleńsku kierował kontrolerami, i mjr Wiktor Ryżenko, który w końcowej fazie lotu wprowadzał załogę w błąd fałszywymi informacjami: „Na kursie i na ścieżce”. Ale najbardziej uderzająca jest nominacja przez prezydenta Dmitrija Miedwiediewa 5 kwietnia 2010 r. nowego szefa smoleńskiego FSB płk. Olega Konopliowa, który wcześniej był wiceszefem FSB właśnie w Twerze. Jeśli połączymy to z faktem, że w rok po zamachu otrzymał on stopień generalski, a dwa miesiące po katastrofie na dowódcę Centrum Szkolenia Lotnictwa Wojskowego Rosji awansował Krasnokutski, to zaczyna się to układać w wysoce niepokojącą całość. W dodatku to nie koniec. W sierpniu 2011 r. zginął szef FSB w Twerze gen. Konstantin Moriew, którego zastępcą był Konopliow. Moriew z pewnością wiedział lub łatwo mógł się domyślić, do wykonania, jakiej akcji w Smoleńsku został delegowany jego zastępca. Według oficjalnej wersji Moriew miał popełnić samobójstwo. Smoleńsk ma przecież własne służby. Wysłanie tam tylu funkcjonariuszy akurat z Tweru wydaje się dziwne. Wygląda wprost na przygotowaną właśnie tam konkretną akcję. A zauważmy jeszcze, że wcześniej dowódcą w Twerze był kierujący 10 kwietnia z Moskwy całą operacją gen. Władimir Benediktow. To właśnie on nie zezwolił na zamknięcie Siewiernego i odesłanie Tu-154M na inne lotnisko. Przeciwnie - rozkazał sprowadzić go na 100 m, gdzie zaczął się ciąg wydarzeń, które doprowadziły do zniszczenia samolotu. Nici łączące Smoleńsk z Twerem są, zatem liczne. Lecz jeszcze bardziej niezwykła jest symbolika historyczna. Wszak delegacja z Lechem Kaczyńskim na czele udawała się do Katynia, by uczcić ofiary zbrodni dokonanej 70 lat wcześniej. A największą część ofiar zbrodni katyńskiej zamordowano w centrum Tweru… To tam, w siedzibie twerskiego NKWD, zabito strzałami w tył głowy 6300 jeńców przywiezionych z Ostaszkowa, których ciała spoczywają w Miednoje, 10 km od Tweru. Doły śmierci w Miednoje odkryto dopiero w 1990 r. Znajdują się, co też symboliczne, na terenie ośrodka wypoczynkowego dla funkcjonariuszy NKWD-KGB-FSB, tak samo zresztą jak mogiły w Katyniu. Zbrodniarze przyjeżdżali wypoczywać na cmentarzach swoich ofiar… Symboli jest jeszcze więcej. NKWD (i UB) budowały często na grobach zamordowanych szamba. Tak było też w Miednoje. Czy nie przypomina to poniżającego traktowania ofiar katastrofy smoleńskiej, które całe godziny leżały twarzami w błocie, a następnie po tzw. sekcjach ich nagie ciała wrzucono razem ze śmieciami do foliowych worków? Rosjanie zawsze przywiązywali dużą wagę do symboliki. Ich narodowe święto to rocznica zwycięstwa nad Polakami. A znienawidzoną przez Władimira Putina dziennikarkę Annę Politkowską zamordowano w dniu jego urodzin. Czy wybór Tweru też był takim symbolem?
Artur Dmochowski

Rząd zataja informacje ws. Smoleńska Biuro prasowe premiera odmówiło nam udzielenia informacji ws. poruszania na Radzie Ministrów sprawy udziału prof. Michaela Badena w sekcjach zwłok ofiar smoleńskiej katastrofy. Zapowiedziano nam również, że nawet, jeżeli złożymy wniosek formalny o dostęp do informacji publicznej, to i tak zostanie on załatwiony odmownie.

– Udzielanie odpowiedzi na zapytania dziennikarzy w sprawach, nad którymi obraduje rząd, to powinność rzecznika i służb prasowych rządu – powiedziała nam Grażyna Kopińska z Fundacji Batorego.

– Jeśli pada niewygodne pytanie od dziennikarzy, które może sprawić kłopot politykom, służby prasowe tym bardziej powinny zrobić wszystko, żeby dać wiarygodną odpowiedź. Najgorsze w tym wypadku jest mówienie, że żadne informacje nie zostaną ujawnione – stwierdziła Grażyna Kopińska.

– Dochodzi do sytuacji, gdy przy niejasnym, nieprecyzyjnym uzasadnieniu odrzuca się wnioski o udzielenie informacji publicznej – powiedziała nam Dominika Buchawska z Fundacji Helsińskiej.

– Przykładem jest zapytanie Fundacji Helsińskiej o liczbę podsłuchów stosowanych w Polsce i brak odpowiedzi, co skłoniło nas do skierowania sprawy na drogę sądową. Sąd przyznał nam rację – dodała.

– Linia tego rządu jest taka, żeby więcej utajniać – podsumowuje Wiktor Świetlik z Centrum Monitoringu i Wolności Prasy.

– Spotkania ministrów z prokuratorami, nawet posiedzenia z udziałem prokuratora generalnego są dopuszczalne. Jeśli jednak w toku tych spotkań byłyby przekazywane informacje o ustaleniach śledztwa bez zgody prokuratorów-referentów bądź podejmowane decyzje o śledztwie – to byłoby to w moim przekonaniu przestępstwo, przekroczenie uprawnień osób z kierownictwa rządu i prokuratury – uważa prokurator Bogdan Święczkowski. Jak ustaliliśmy, pismo o powołaniu prof. Michaela Badena w charakterze biegłego zostało złożone do prokuratury 15 marca, cztery dni przed ekshumacją, natomiast wniosek do ministra Arłukowicza został przekazany 19 marca. Już następnego dnia sprawa była omawiana na Radzie Ministrów. Ustaliliśmy, że pełne informacje na ten temat znajdują się w stenogramie posiedzenia Rady Ministrów z 20 marca br., które są niejawne. To już kolejny raz, gdy przedstawiciele rządu odmawiają nam informacji na temat spraw związanych z katastrofą smoleńską – wielokrotnie pytaliśmy zarówno szefa Kancelarii Premiera Tomasza Arabskiego, jak i rzecznika prasowego rządu Pawła Grasia m.in. o okoliczności wizyt w Moskwie członków rządu przed 10 kwietnia 2010 r. w związku z obchodami 70. rocznicy ujawnienia zbrodni na polskich jeńcach wojennych w Katyniu. Nigdy nie uzyskaliśmy informacji na ten temat. Poniżej pytania przesłane drogą mailową do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów:

1. Dlaczego sprawa udziału prof. Michaela Badena w badaniach zwłok śp. Przemysława Gosiewskiego i śp. Janusza Kurtyki była omawiana na posiedzeniu rady ministrów?

2. Kto zainicjował zajęcie się tą sprawą?

3. Kiedy ją omawiano na posiedzeniu rządu?

W odpowiedzi na pytania Kancelaria Prezesa Rady Ministrów wysłała następującą odpowiedź:

Dorota Kania, Maciej Marosz, Współpracownicy: Katarzyna Pawlak

Groźny lud Ten lud, ten demos, jest groźny, bo już wie, kto jest, kim w III RP, bo już nie ma ochoty żyć we własnym kraju, jakby nie był u siebie, bo ma już dosyć poniewierania wartości, które uważa za święte. A rządzący nie mogą liczyć na zapomnienie i wybaczenie. Czy można, więc się dziwić, że Tusk tak bardzo się zdenerwował? Co w zasadzie stało się w drugą rocznicę tragedii smoleńskiej? Otóż wbrew obawom – także wbrew nadziejom tych, którym na pamięci o Smoleńsku nie zależy – w drugą rocznicę przyszły na Krakowskie Przedmieście dziesiątki tysięcy ludzi. Takiego tłumu nie było od czasu pamiętnych dni żałoby. Ujawniła się też postępująca izolacja i alienacja rządzących oraz popierającego ją establishmentu, zamkniętego w studiach i redakcjach jak w oblężonych twierdzach. Sztuczne, sztywne, wymuszone obchody oficjalne przypominały ceremonie z czasu komunizmu. W dodatku Rosja w osobie pana przewodniczego Dumy jeszcze raz postanowiła pokazać, jak bardzo lekceważy ten rząd. Kontrast między siłą i żywotnością Konfederacji Wolnych Polaków a strachem i osamotnieniem platformowej władzy był uderzający i dla wielu musiał być szokujący. A zdziwienie się, że rządzący nie byli w stanie we właściwy sposób uczcić drugiej rocznicy tragedii smoleńskiej, jest równie racjonalne, jak zdziwienie, dlaczego Rosjanie nie przeprowadzają rzetelnego śledztwa. Od dwóch lat wiemy, że i jedni, i drudzy zacierają ślady, mataczą. Marzeniem obozu rządzącego jest stopniowe „wygaszanie pamięci”. Jeszcze jakiś czas coroczne wieńce, wiązanki kwiatów i parę skłonów głowy. Tak mają wyglądać obchody „nieupolitycznione”, w których nie mówi się nic o odpowiedzialności, pozornym śledztwie i kampanii dezinformacyjnej, w których nie wspomina się, że Donald Tusk sprzeniewierzył się obowiązkom premiera RP i złamał złożoną Rzeczypospolitej przysięgę – nie inaczej zresztą, jak prezydent Komorowski i marszałkini Kopacz. Odkryto jednak, że na straży prawdy o Smoleńsku stoi nie „sekta”, lecz „lud”. Zatem nie garstka fanatycznych ludzi, lecz szeroka rzesza – wprawdzie podobno jeszcze nie obywatele, ale już kandydaci na nich. Według mainstreamu obywatelami staną się dopiero, gdy już się naczytają „Gazety Wyborczej”, naoglądają TVN. Gdy zrozumieją, że bezkrytyczna akceptacja wersji rosyjsko-plaformowej i wiara w brzozę świadczy o osiągnięciu wyższego stopnia rozwoju umysłowego właściwego redaktorom zatrudnionym w koncernach Agora i ITI. Wtedy zrozumieją, że kiedyś panowała jedność – wtedy, gdy szargano prezydenta Kaczyńskiego, gdy w dniach żałoby pisano o nekrofilii (wg tradycyjnych standardów wypisując się tym samym z kręgu ludzi cywilizowanych). Po przestudiowaniu Żiżki zapewne wtedy zrozumieją, że domaganie się oddania wraku – i innych dowodów – jest działaniem na szkodę Polski, że wrak musi pozostawać w Rosji, bo jest dowodem w śledztwie, a nam nie jest potrzebny, bo dowodem w śledztwie nie jest. Ale to wszystko na nic. To już nie działa. Polacy nie tylko uodpornili się na tego rodzaju pedagogiczne zabiegi, ale nauczyli się aktywności i samoorganizacji. Wiedzą, że nie można poprzestać na odruchu wymiotnym, jaki budzą media oficjalne, że nie można schronić się w prywatności, trzeba walczyć o swoje. Ten lud, ten demos, jest groźny nie, dlatego, że chce użyć środków innych niż dotychczas – choć nie lekceważyłby hasła: „Smoleńsk pomścimy” – ale dlatego, że obywatelsko wypowiedział posłuszeństwo rządzącym, bo już wie, kto jest kim w III RP, bo już nie ma ochoty żyć we własnym kraju, jakby nie był u siebie, bo ma już dosyć poniewierania wartości, które uważa za święte. A rządzący nie mogą liczyć na zapomnienie i wybaczenie. Winni zostaną ukarani. Czy można, więc się dziwić, że premier Tusk tak bardzo się zdenerwował?

Zdzisław Krasnodębski

Święczkowski: Rzecznik rządu naruszył prawo W rozmowie z naszą dziennikarką były szef ABW Bogdan Święczkowski stwierdza, że odmowa ujawnienia informacji na temat posiedzeń Rady Ministrów jest naruszeniem prawa przez rzecznika rządu. Na podstawie oficjalnych relacji w tym m.in. ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina w TVN24 czy akredytowanego przy MAK Edmunda Klicha w wywiadzie dla RMF FM wiemy, że temat śledztwa smoleńskiego był poruszany podczas posiedzeń rządu, miały na nich zapadać decyzje. Chodzi m.in. o kwestię dopuszczenia do sekcji zwłok ekshumowanych ofiar katastrofy światowej sławy patologa prof. Badena oraz kwestię zrzucenia winy za katastrofę na pilotów Tu-154M. Jak to się ma do ustawowego rozdzielenia stanowisk prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości, a więc tym samym niezależności prokuratury? Spotkania ministrów z prokuratorami, nawet posiedzenia z udziałem prokuratora generalnego są dopuszczalne. Niemniej, jeśli w toku tych spotkań przekazywane byłyby informację o ustaleniach śledztwa bez zgody prokuratorów referentów bądź podejmowane decyzje nt. toku śledztwa to byłoby to w moim przekonaniu przestępstwo, przekroczenie uprawnień osób z kierownictwa rządu i prokuratury.  Ustawa o prokuraturze nie przewiduje takiej możliwości, w przeciwieństwie do tego, co działo się przed reformą rozdzielenia prokuratury w 2010 roku. Nie chce mi się wierzyć, że prokuratura informowała o ustaleniach śledztwa wbrew tej ustawie lub godziły się na decyzje dotyczące kierunku śledztwa. Gdyby faktycznie tak było będzie to kolejny już element do układanki Donald Tusk przed trybunał stanu, ale także byłby to powód do wdrożenia postępowania karnego.
Kiedy zwróciliśmy się z oficjalną prośbą o informacje na temat tych posiedzeń, rzecznik rządu odpowiedział „Posiedzenia Rady Ministrów są niejawne.(…)” To jest naruszenie prawa przez rzecznika rządu. Dostęp do informacji publicznej wymaga abyśmy posiadali informacje chociażby takie czy były naruszane przepisy ustawy o prokuraturze czy zasady niezależności prowadzonych śledztw. Dlatego na podstawie ustawy o dostępie do informacji publicznej takie posiedzenia powinny zostać odtajnione na prośbę dziennikarza.
Tymczasem rzecznik rządu odpowiedział następująco: „Jeżeli wystąpi Pani z formalnym wnioskiem o udostępnienie informacji publicznej, zostanie wydana decyzja administracyjna odmawiająca udostępnienia żądanej przez Panią informacji”. To jest już skandal, coś nieprawdopodobnego. Wiedzą już, jaką decyzję podejmą, pomimo tego, że nie wystąpiono jeszcze z żadnym wnioskiem. Cała ta odpowiedź jest na tak żenująco niskim poziomie etycznym i merytorycznym. Gdybym prowadził postępowanie, sama ta odpowiedź mogłaby świadczyć o tym, że ktoś przekracza uprawnienia informując o tym, że decyzje przyszłe już zapadły.
Czy jest szansa, aby poznać treść protokołów z tych posiedzeń? Oczywiście. Należy wystąpić z wnioskiem o udostępnienie tego protokołu w ramach ustawy o dostępnie do informacji publicznej i równolegle o odtajnienie protokołów W interesie publicznym. Katarzyna Pawlak


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
obuwnik 744[02] o2 04 n
obuwnik 744[02] z2 01 n
obuwnik 744[02] o1 01 u
kaletnik 744[01] z1 05 n
obuwnik 744[02] o1 01 n
garbarz skor 744[03] o1 03 u
garbarz skor 744[03] z3 01 u
obuwnik 744[02] z5 01 n
garbarz skor 744[03] o2 03 n
obuwnik 744[02] o2 02 u
kaletnik 744[01] z2 01 n
obuwnik 744[02] z4 02 u
kaletnik 744[01] z2 02 n
garbarz skor 744[03] z2 03 n
obuwnik 744[02] z5 03 u
garbarz skor 744[03] z2 05 u
obuwnik 744[02] o2 04 u
garbarz skor 744[03] z2 06 n
obuwnik 744[02] o2 02 n

więcej podobnych podstron