Robb J D In轪th" Naznaczone 艣mierci膮

J. D. ROBB

NAZNACZONE 艢MIERCI膭














Bli偶sza cia艂u koszula ni偶 sukmana.

JOHN RAY



B臋dzie czas zbrodni i czas tworzenia.

T.S. ELIOT

PROLOG

艢mier膰 u艣miechn臋艂a si臋 do niej i delikatnie poca艂owa艂a j膮 w policzek. Mia艂 艂adne oczy. Wiedzia艂a, 偶e b臋d膮 niebieskie, ale nie takie, jak jej niebieska kredka. Codziennie wolno jej by艂o przez godzin臋 rysowa膰 kredkami. Najbardziej ze wszystkiego lubi艂a kolorowa膰 obrazki.

M贸wi艂a trzema j臋zykami, ale mia艂a k艂opoty z dialektem kanto艅skim. Potrafi艂a rysowa膰 znaki pisma chi艅skiego, ub贸stwia艂a kre艣li膰 linie i kszta艂ty. Ale trudno by艂o dostrzec kryj膮ce si臋 za nimi s艂owa.

Nie umia艂a zbyt dobrze czyta膰 w 偶adnym z j臋zyk贸w i wiedzia艂a, 偶e martwi to cz艂owieka, kt贸rego ona i jej siostry nazywa艂y Ojcem.

Zapomina艂a to, co powinna pami臋ta膰, jednak nigdy jej nie kara艂 - w przeciwie艅stwie do innych, kt贸rzy pomagali Ojcu j膮 uczy膰 i troszczy膰 si臋 o ni膮. Lecz kiedy pod jego nieobecno艣膰 myli艂a si臋, robili co艣, co sprawia艂o jej b贸l, a偶 ca艂a si臋 wzdryga艂a.

Nie wolno jej by艂o poskar偶y膰 si臋 na nich Ojcu.

Ojciec zawsze by艂 dobry, tak jak teraz, kiedy siedzia艂 obok niej, trzymaj膮c j膮 za r臋k臋.

Nadesz艂a pora kolejnego testu. Razem ze swoimi siostrami by艂a poddawana licznym pr贸bom i czasami m臋偶czyzna, kt贸rego nazywa艂a Ojcem, marszczy艂 czo艂o albo smutno patrzy艂, kiedy nie potrafi艂a wykona膰 wszystkich polece艅.

Podczas niekt贸rych bada艅 k艂u艂 j膮 ig艂膮 albo pod艂膮cza艂 jak膮艣 aparatur臋 do jej g艂owy. Niezbyt lubi艂a te badania, ale kiedy je wykonywano, wyobra偶a艂a sobie, 偶e rysuje kredkami.

By艂a szcz臋艣liwa, chocia偶 czasami wola艂aby, 偶eby wyszli na dw贸r, zamiast udawa膰, 偶e to robi膮. Tr贸jwymiarowe symulacje by艂y zabawne, najbardziej lubi艂a t臋 o pikniku z pieskiem. Ale zawsze gdy pyta艂a, czy mo偶e mie膰 prawdziwego pieska, m臋偶czyzna, kt贸rego nazywa艂a Ojcem, tylko si臋 u艣miecha艂 i m贸wi艂: 鈥瀖o偶e kiedy艣鈥.

Musia艂a si臋 du偶o uczy膰. Wa偶ne by艂o, by opanowa艂a wszystko, co nale偶a艂o opanowa膰, 偶eby wiedzia艂a, jak m贸wi膰, ubiera膰 si臋 i gra膰 na instrumencie, jak dyskutowa膰 o wszystkim, czego si臋 nauczy艂a, co przeczyta艂a albo ogl膮da艂a na ekranie podczas lekcji.

Wiedzia艂a, 偶e jej siostry s膮 m膮drzejsze i bystrzejsze, ale nigdy jej nie dokucza艂y. Wolno im by艂o codziennie bawi膰 si臋 razem godzin臋 rano i przed p贸j艣ciem do 艂贸偶ek.

To by艂o jeszcze lepsze od pikniku z pieskiem.

Nie rozumia艂a, co to samotno艣膰, a mo偶e nie wiedzia艂a, 偶e jest samotna.

Kiedy 艢mier膰 uj臋艂a jej d艂o艅, le偶a艂a spokojnie, gotowa zrobi膰 wszystko, co w jej mocy.

- Ogarnie ci臋 senno艣膰 - powiedzia艂 do niej swoim mi艂ym g艂osem. Dzi艣 przyprowadzi艂 ze sob膮 ch艂opca. Lubi艂a, kiedy go przyprowadza艂, chocia偶 jego obecno艣膰 j膮 onie艣miela艂a. By艂 od niej starszy, mia艂 oczy tak samo niebieskie, jak m臋偶czyzna, kt贸rego nazywa艂y Ojcem. Nigdy si臋 nie bawi艂 z ni膮 ani z jej siostrami, ale nigdy nie traci艂a nadziei, 偶e kiedy艣 to nast膮pi.

- Wygodnie ci, skarbie?

- Tak, Ojcze.

U艣miechn臋艂a si臋 nie艣mia艂o do ch艂opca stoj膮cego obok 艂贸偶ka. Czasami wyobra偶a艂a sobie, 偶e jej ma艂a sypialnia to komnata, podobna do tych, jakie s膮 w zamkach, o kt贸rych czasami czyta艂a lub kt贸re widzia艂a na ekranie. A ona by艂a ksi臋偶niczk膮, na kt贸r膮 rzucono z艂y czar. Ch艂opiec za艣 to ksi膮偶臋 przybywaj膮cy jej na ratunek.

Chocia偶 nie by艂a pewna, przed czym mia艂by j膮 ratowa膰.

Prawie nie poczu艂a uk艂ucia ig艂y. By艂 bardzo delikatny.

Na suficie nad jej 艂贸偶kiem by艂 ekran. Dzi艣 m臋偶czyzna, kt贸rego nazywa艂a Ojcem, pokazywa艂 na nim s艂awne obrazy. Maj膮c nadziej臋, 偶e sprawi mu tym przyjemno艣膰, zacz臋艂a wymienia膰 ich tytu艂y, w miar臋 jak si臋 pojawia艂y, by po chwili znikn膮膰.

- Ogr贸d w Giverny 1902, Claude Monet. Fleurs et Mains, Pablo Picasso. Posta膰 przy oknie, Salvador Da... Salvador...

- Dali - podpowiedzia艂 jej.

- Dali. Drzewka oliwne, Victor van Gogh.

- Vincent.

- Przepraszam. - Jej g艂os sta艂 si臋 niewyra藕ny. - Vincent van Gogh. Bol膮 mnie oczy, Ojcze. G艂ow臋 mam dziwnie ci臋偶k膮.

- W porz膮dku, skarbie. Mo偶esz zamkn膮膰 powieki i si臋 odpr臋偶y膰. Trzyma艂 j膮 za r臋k臋, kiedy zapad艂a w sen. M臋偶czyzna 艣ciska艂 czule jej palce, kiedy umiera艂a.

Opu艣ci艂a ten 艣wiat w pi臋膰 lat, trzy miesi膮ce, dwana艣cie dni i sze艣膰 godzin po tym, jak si臋 na nim pojawi艂a.

ROZDZIA艁 1

Kiedy twarz jednej z najpopularniejszych gwiazd show - biznesu na naszej planecie i poza ni膮 zostaje przemieniona w krwaw膮 miazg臋, stanowi to wiadomo艣膰 dnia. Nawet w Nowym Jorku. Kiedy w艂a艣cicielka tej s艂awnej twarzy zadaje napastnikowi kilka cios贸w no偶em do filetowania, uszkadzaj膮c niezb臋dne do 偶ycia narz膮dy wewn臋trzne, jest to nie tylko wiadomo艣膰 dnia, oznacza ona r贸wnie偶 prac臋.

Pr贸ba przes艂uchania owej kobiety, reklamuj膮cej tysi膮ce artyku艂贸w konsumpcyjnych, przypomina艂a prawdziw膮 batali臋.

Porucznik Eve Dallas niecierpliwie przest臋powa艂a z nogi na nog臋, czekaj膮c w urz膮dzonej z wyszukan膮 elegancj膮 recepcji Centrum Chirurgii Rekonstrukcyjnej i Kosmetycznej Wilfreda B. Icove'a, w pe艂ni gotowa do wyruszenia na wojn臋.

Mia艂a ju偶 tego dosy膰.

- Je艣li im si臋 wydaje, 偶e trzeci raz odprawi膮 mnie z kwitkiem, to si臋 grubo myl膮.

- Za pierwszym razem by艂a nieprzytomna. - Zadowolona z tego, 偶e mo偶e bezczynnie siedzie膰 w jednym z wygodnych foteli, w kt贸rych cz艂owiek ca艂y si臋 zapada, i popija膰 darmow膮 herbat臋, funkcjonariuszka policji Delia Peabody za艂o偶y艂a nog臋 na nog臋. - I wie藕li j膮 na sal臋 operacyjn膮.

- Ale za drugim razem nie by艂a ju偶 nieprzytomna.

- Le偶a艂a na sali pooperacyjnej. Dallas, up艂yn臋艂o niespe艂na czterdzie艣ci osiem godzin. - Peabody napi艂a si臋 herbaty, zastanawiaj膮c si臋, co by sobie kaza艂a zrobi膰, gdyby przysz艂a tu na operacj臋 kosmetyczn膮 twarzy lub rze藕bienie figury.

Mo偶e zacz臋艂aby od przed艂u偶enia w艂os贸w. Czysty zysk bez 偶adnych wyrzecze艅, pomy艣la艂a, przeczesuj膮c palcami ciemne w艂osy obci臋te na pazia.

- A wydaje si臋 do艣膰 oczywiste, 偶e dzia艂a艂a w obronie w艂asnej.

- Zada艂a mu osiem cios贸w no偶em.

- Zgoda, mo偶e nieco przekroczy艂a granice obrony w艂asnej, ale obie wiemy, 偶e jej adwokat b臋dzie si臋 upiera艂, i偶 jego klientka dzia艂a艂a w obronie w艂asnej, boj膮c si臋 o 偶ycie, przy zmniejszonej poczytalno艣ci. A 艂awa przysi臋g艂ych mu uwierzy. - Mo偶e kaza艂aby sobie dosztukowa膰 blond w艂osy, pomy艣la艂a Peabody. - Lee - Lee Ten to symbol. Idea艂 kobiecej urody, a tamten go艣膰 nie藕le pokiereszowa艂 jej twarz.

Z艂amany nos, zmia偶d偶ona ko艣膰 policzkowa, zwichni臋ta szcz臋ka, odklejona siatk贸wka. Eve w my艣lach odfajkowa艂a poszczeg贸lne pozycje listy obra偶e艅. Na lito艣膰 bosk膮, przecie偶 nie zamierza艂a oskar偶y膰 tej kobiety o zab贸jstwo! Przes艂ucha艂a sanitariusza, kt贸ry udzieli艂 Lee - Lee pierwszej pomocy, osobi艣cie obejrza艂a miejsce wydarzenia i zabezpieczy艂a dowody.

Ale je艣li nie zamknie dzi艣 tej sprawy, zn贸w b臋dzie musia艂a si臋 u偶era膰 ze sfor膮 偶膮dnych sensacji dziennikarzy.

Gdyby do tego dosz艂o, chybaby si臋 nie powstrzyma艂a, by w艂asnor臋cznie nie przefasonowa膰 buzi Lee - Lee.

- Je艣li porozmawia dzi艣 z nami, zamkniemy spraw臋. W przeciwnym razie oskar偶臋 jej adwokat贸w i pe艂nomocnik贸w o utrudnianie pracy wymiarowi sprawiedliwo艣ci.

- Kiedy wraca Roarke? Eve zmarszczy艂a czo艂o i na chwil臋 przestaj膮c chodzi膰 tam i z powrotem, spojrza艂a na swoj膮 partnerk臋.

- Bo co?

- Poniewa偶 jeste艣 strasznie rozdra偶niona... Bardziej ni偶 zwykle. Podejrzewam, 偶e to efekt braku Roarke'a. - Peabody westchn臋艂a t臋sknie. - Wcale ci si臋 nie dziwi臋.

- Nie cierpi臋 z powodu braku czegokolwiek ani kogokolwiek - mrukn臋艂a Eve i zn贸w zacz臋艂a kr膮偶y膰 po recepcji. By艂a wysoka, mia艂a d艂ugie nogi i nie czu艂a si臋 najlepiej we wn臋trzach urz膮dzonych z przesad膮. Mia艂a w艂osy kr贸tsze ni偶 partnerka, jasnobr膮zowe, lekko potargane, i poci膮g艂膮 twarz o wielkich br膮zowych oczach.

W przeciwie艅stwie do pacjentek i klientek Centrum Wilfreda B. Icove'a nie uwa偶a艂a, 偶e najwa偶niejsza jest uroda.

Co innego 艣mier膰.

Mo偶e rzeczywi艣cie st臋skni艂am si臋 za swoim m臋偶em, przyzna艂a w duchu. To nie przest臋pstwo. Prawd臋 m贸wi膮c, to chyba jedna z tych stron ma艂偶e艅stwa, do kt贸rej nadal pr贸bowa艂a przywykn膮膰 ponad rok po 艣lubie.

Teraz Roarke rzadko wyje偶d偶a艂 s艂u偶bowo na d艂u偶ej ni偶 dzie艅 lub dwa, ale tym razem jego nieobecno艣膰 przeci膮gn臋艂a si臋 do tygodnia.

Sama go do tego nak艂ania艂am, prawda? - przypomnia艂a sobie. Doskonale zdawa艂a sobie spraw臋 z tego, 偶e w ci膮gu ostatnich miesi臋cy zaniedba艂 swoje obowi膮zki, by pomaga膰 jej w pracy albo po prostu by膰 przy niej, kiedy go potrzebowa艂a.

A kiedy cz艂owiek jest w艂a艣cicielem firm lub prowadzi interesy zwi膮zane niemal ze wszystkimi ga艂臋ziami gospodarki, sztuki, show - biznesu i prace naukowo - badawcze w znanym nam wszech艣wiecie, musi jednocze艣nie 偶onglo­wa膰 wieloma pi艂eczkami.

Powinna wytrzyma膰 bez niego przez tydzie艅. Przecie偶 nie jest kretynk膮.

Ale niezbyt dobrze sypia.

Postanowi艂a usi膮艣膰, ale fotel by艂 okropnie przepastny, a do tego r贸偶owy! Wyobrazi艂a sobie, jak j膮 po艂ykaj膮 w ca艂o艣ci wielkie, l艣ni膮ce usta.

- Co Lee - Lee Ten robi艂a w kuchni swojego trzypoziomowego mieszkania o drugiej nad ranem?

- Chcia艂a co艣 przegry藕膰?

- Ma w sypialni autokucharza, drugiego w salonie, do tego po jednym w ka偶dym pokoju go艣cinnym, kolejnego w gabinecie i jeszcze jednego we w艂asnej sali gimnastycznej.

Eve podesz艂a do okna. Wola艂a patrze膰 na szary, deszczowy dzie艅 ni偶 na optymistyczny r贸偶 w recepcji. Jesie艅 2059 roku by艂a mokra, zimna i nieprzyjemna.

- Wszyscy, kt贸rych uda艂o nam si臋 przes艂ucha膰, o艣wiadczyli, 偶e Lee - Lee rzuci艂a Bryherna Speegala.

- Byli niew膮tpliwie par膮 przez ca艂e lato - przypomnia艂a jej Peabody. - W ka偶dym programie o 偶yciu s艂aw i plotkarskim magazynie... Nie 偶ebym ca艂e dnie ogl膮da艂a takie audycje - zastrzeg艂a si臋.

- Racja. Wed艂ug dobrze poinformowanych 藕r贸de艂 w zesz艂ym tygodniu rzuci艂a Speegala. Ale podejmowa艂a go w kuchni o drugiej nad ranem. Obydwoje byli w szlafrokach, a w sypialni s膮 dowody, 艣wiadcz膮ce o tym, 偶e dosz艂o mi臋dzy nimi do zbli偶enia.

- Nieudana pr贸ba pogodzenia si臋?

- Zgodnie z zeznaniami portiera, zapisem na dyskietkach ochrony i relacj膮 jej osobistego androida Speegal przyszed艂 o dwudziestej trzeciej czterna艣cie. Wpu艣ci艂a go i odes艂a艂a androida do jego pomieszcze艅, ale mia艂 by膰 na ka偶de zawo艂anie.

Kieliszki do wina w salonie, pomy艣la艂a. Buty - jego i jej koszula. Jego le偶a艂a na szerokim pode艣cie schod贸w prowadz膮cych na drugi poziom. Stanik wisia艂 na balustradzie na samej g贸rze.

Niepotrzebny by艂 pies policyjny, by pod膮偶y膰 ich 艣ladem albo wyw臋szy膰, co si臋 tam dzia艂o.

- Pojawi艂 si臋, wszed艂 do 艣rodka, wypili kilka lampek wina na dole, odbyli ze sob膮 stosunek p艂ciowy. Nie ma 偶adnych dowod贸w, 偶e do czegokolwiek j膮 zmusza艂. 呕adnych 艣lad贸w szamotaniny, a gdyby facet zamierza艂 j膮 zgwa艂ci膰, nie zawraca艂by sobie g艂owy zaci膮ganiem jej na g贸r臋 ani rozbieraniem.

Zapomnia艂a, jakie skojarzenia wywo艂ywa艂 w niej fotel, i usiad艂a.

- Id膮 na g贸r臋, kochaj膮 si臋. Potem schodz膮 na d贸艂, do kuchni. Android s艂yszy jaki艣 ha艂as, pojawia si臋, zastaje j膮 nieprzytomn膮, a jego - martwego, dzwoni na pogotowie i policj臋.

Kuchnia wygl膮da艂a jak pole bitwy. Przestronne pomieszczenie, urz膮dzone na bia艂o i srebrno, gdziekolwiek spojrze膰 - krew. Speegal le偶a艂 twarz膮 do pod艂ogi w ka艂u偶y krwi.

Mo偶e przywiod艂o jej to na my艣l, jak wygl膮da艂 jej ojciec. Naturalnie pok贸j w n臋dznym hotelu w Dallas nie by艂 taki l艣ni膮cy, ale strugi krwi by艂y r贸wnie liczne, kiedy przesta艂a zadawa膰 ciosy no偶em.

- Czasami nie ma innego wyj艣cia - powiedzia艂a cicho Peabody. - Nie ma innego sposobu, by ratowa膰 偶ycie.

- Tak. - Rozdra偶niona?, pomy艣la艂a Eve. Raczej staje si臋 mazgajowata, skoro jej partnerka z tak膮 艂atwo艣ci膮 odgad艂a, co zaprz膮ta jej umys艂. - Czasami nie ma innego wyj艣cia.

Wsta艂a z ulg膮, kiedy do pomieszczenia wszed艂 lekarz.

Zebra艂a informacje o Wilfredzie B. Icovie juniorze. Poszed艂 w 艣lady swojego ojca, sprawnie kierowa艂 licznymi oddzia艂ami Centrum Icove'a. I znany by艂 jako rze藕biarz gwiazd ekranu.

Cieszy艂 si臋 opini膮 dyskretnego jak ksi膮dz, potrafi艂 czyni膰 cuda jak czarodziej i by艂 bogaty niemal jak Roarke. W wieku czterdziestu czterech lat by艂 przystojny niczym amant filmowy, mia艂 jasne, kryszta艂owoniebieskie oczy, wydatne ko艣ci policzkowe, kwadratow膮 szcz臋k臋, kszta艂tne usta, w膮ski nos. G臋ste w艂osy, sczesane z czo艂a, tworzy艂y po bokach z艂ote fale.

By艂 mo偶e o dwa centymetry wy偶szy od Eve, maj膮cej metr siedemdziesi膮t osiem wzrostu, szczup艂y i wysportowany. Prezentowa艂 si臋 elegancko w ciemnoszarym garniturze w per艂owe pr膮偶ki. Mia艂 na sobie koszul臋 w kolorze pr膮偶k贸w i nosi艂 na szyi srebrny medalion na cieniutkim jak w艂os 艂a艅cuszku.

Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do Eve i u艣miechn膮艂 si臋 przepraszaj膮co, ukazuj膮c idealnie r贸wne z臋by.

- Najmocniej przepraszam. Wiem, 偶e pani czeka艂a. Jestem doktor Icove. Lee - Lee... Pani Ten - poprawi艂 si臋 - jest pod moj膮 opiek膮.

- Porucznik Dallas z nowojorskiej policji. A to funkcjonariuszka Peabody. Musimy porozmawia膰 z pa艅sk膮 pacjentk膮.

- Tak, wiem. Wiem, 偶e ju偶 wcze艣niej pr贸bowa艂y panie z ni膮 porozmawia膰, i jeszcze raz przepraszam. - Jego g艂os i zachowanie by艂y r贸wnie nienaganne, jak on ca艂y. - Jest teraz u niej adwokat. Obudzi艂a si臋 i jej stan jest stabilny. To silna kobieta, pani porucznik, ale dozna艂a wielkiego wstrz膮su, zar贸wno fizycznego, jak i psychicznego. Mam nadziej臋, 偶e przes艂uchanie potrwa kr贸tko.

- Wszyscy mamy tak膮 nadziej臋, nieprawda偶? Zn贸w si臋 u艣miechn膮艂, a potem skin膮艂 g艂ow膮.

- Jest pod wp艂ywem lek贸w - ci膮gn膮艂, kiedy szli szerokim korytarzem ozdobionym dzie艂ami sztuki przedstawiaj膮cymi figury i twarze kobiet. - Ale w pe艂ni poczytalna. Nie mniej od pani zale偶y jej na tym przes艂uchaniu. Wola艂bym, 偶eby odczeka膰 jeszcze jeden dzie艅, a jej adwokat... No c贸偶, jak ju偶 powiedzia艂em, to silna kobieta.

Icove min膮艂 umundurowanego policjanta pilnuj膮cego drzwi do pokoju gwiazdy, jakby go nie widzia艂.

- Chcia艂bym by膰 obecny podczas przes艂uchania, by czuwa膰 nad stanem pacjentki.

- Nie widz臋 przeszk贸d. - Eve skin臋艂a g艂ow膮 policjantowi. Wesz艂a do sali, kt贸ra przypomina艂a apartament w pi臋ciogwiazdkowym hotelu. Sta艂o w niej do艣膰 kwiat贸w, by wype艂ni膰 nimi p贸艂 hektara Central Parku.

Na jasnor贸偶owych 艣cianach z lekko srebrzystym po艂yskiem wisia艂y podobizny bogi艅. W cz臋艣ci recepcyjnej sta艂y szerokie fotele i b艂yszcz膮ce stoliki; go艣cie mogli tu rozmawia膰 lub sp臋dza膰 czas, ogl膮daj膮c to, co akurat pokazywano na ekranie.

Dzi臋ki 偶aluzjom w licznych oknach dziennikarze w helikopterach i pasa偶erowie powietrznych tramwaj贸w, sun膮cych po niebie, nie widzieli, co si臋 dzieje w 艣rodku, natomiast z pokoju rozci膮ga艂 si臋 widok na rozleg艂y park.

Twarz s艂awnej gwiazdy, le偶膮cej w r贸偶owej po艣cieli obszytej 艣nie偶nobia艂ymi koronkami, wygl膮da艂a tak, jakby kobieta prze偶y艂a spotkanie z taranem.

Sina sk贸ra, bia艂e banda偶e, opatrunek przes艂aniaj膮cy lewe oko. Pon臋tne usta, dzi臋ki kt贸rym sprzedano miliony b艂yszczyk贸w, pomadek i sztyft贸w do warg, by艂y opuchni臋te i pokryte jak膮艣 jasnozielon膮 ma艣ci膮. Bujne w艂osy, za kt贸­rych spraw膮 ledwo nad膮偶ano z produkcj膮 szampon贸w, od偶ywek, balsam贸w, teraz zaczesane do ty艂u, przypomina艂y rudy mop.

Kobieta spojrza艂a na Eve jedynym widocznym okiem, zielonym jak szmaragd. Sk贸ra wok贸艂 niego wygl膮da艂a jak spalona s艂o艅cem.

- Moja klientka bardzo cierpi - zacz膮艂 prawnik. - Znajduje si臋 pod dzia艂aniem lek贸w i wci膮偶 jest w szoku. Domagam si臋...

- Zamknij si臋, Charlie. - G艂os kobiety by艂 schrypni臋ty i sycz膮cy, ale adwokat zacisn膮艂 usta i umilk艂.

- Prosz臋 mi si臋 dobrze przyjrze膰 - zwr贸ci艂a si臋 do Eve. - Ten skurwysyn nie藕le mnie urz膮dzi艂!

- Pani Ten...

- Znam ci臋. Chyba ci臋 znam. - Eve u艣wiadomi艂a sobie, 偶e g艂os kobiety jest sycz膮cy i schrypni臋ty, poniewa偶 Lee - Lee m贸wi przez zaci艣ni臋te z臋by. Ma z艂aman膮 szcz臋k臋 - to z pewno艣ci膮 boli j膮 jak diabli. - Musz臋 zna膰 twarze wszystkich, a ty... ty jeste艣 t膮 policjantk膮 od Roarke'a. Co za ironia losu.

- Porucznik Eve Dallas. A to detektyw Peabody, moja partnerka.

- Przespali艣my si臋 cztery... nie, pi臋膰 lat temu. Podczas deszczowego weekendu w Rzymie. Bo偶e, ale ten facet ma niespo偶yte si艂y. - W jej zielonym oku na chwil臋 pojawi艂 si臋 lubie偶ny b艂ysk. - Masz co艣 przeciwko temu?

- Baraszkowali艣cie w ci膮gu ostatnich dw贸ch lat?

- Niestety nie. By艂 tylko ten jeden niezapomniany weekend w Rzymie.

- W takim razie nie mam nic przeciwko temu. Mo偶e porozmawiamy o tym, co zasz艂o mi臋dzy pani膮 i Bryhernem Speegalem w pani mieszkaniu przedwczorajszej nocy?

- Pieprzony sukinsyn.

- Lee - Lee. - To delikatne upomnienie pad艂o z ust lekarza.

- Przepraszam, przepraszam. Will nie pochwala mocnych s艂贸w. Dra艅 sprawi艂 mi b贸l. - Zamkn臋艂a oczy i kilka razy wolno nabra艂a powietrza w p艂uca i je wypu艣ci艂a. - Bo偶e, naprawd臋 sprawi艂 mi b贸l. Czy mog臋 prosi膰 o troch臋 wody?

Prawnik z艂apa艂 srebrny kubek ze srebrn膮 s艂omk膮 i przytkn膮艂 go do jej ust. Napi艂a si臋 troch臋, odetchn臋艂a g艂o艣no, zn贸w si臋 napi艂a, a potem poklepa艂a go po r臋ce.

- Przepraszam, Charlie. Przepraszam, 偶e kaza艂am ci si臋 zamkn膮膰. Nie jestem w najlepszej formie.

- Nie musisz teraz rozmawia膰 z policj膮, Lee - Lee.

- Kaza艂e艣 zablokowa膰 ekran, wi臋c nie mam poj臋cia, co o mnie gadaj膮. Chocia偶 nie musz臋 ogl膮da膰 telewizji, 偶eby wiedzie膰, co te dziennikarskie s臋py i plotkarskie hieny o tym m贸wi膮. Chc臋 wszystko wyja艣ni膰. Chc臋 powiedzie膰, co mam do powiedzenia.

Do jej oka nap艂yn臋艂y 艂zy, kilkakrotnie szybko zamruga艂a powiek膮, by je powstrzyma膰. Dzi臋ki temu zyska艂a u Eve kilka punkt贸w.

- Pani i pan Speegal byli艣cie par膮. 艁膮czy艂a was bliska za偶y艂o艣膰.

- Przez ca艂e lato pieprzyli艣my si臋 jak kr贸liki.

- Lee - Lee... - zacz膮艂 Charlie, ale jego klientka szybko, zniecierpliwieniem machn臋艂a r臋k膮. Eve doskonale zrozumia艂a ten gest.

- Powiedzia艂am ci, co si臋 sta艂o, Charlie. Wierzysz mi?

- Ale偶 naturalnie.

- W takim razie pozw贸l, 偶e powt贸rz臋 to tej policjantce od Roarke'a. Pozna艂am Bry, kiedy dosta艂am rol臋 w wideo, kt贸re kr臋ci艂 tu, w Nowym Jorku, w maju tego roku. Poszli艣my ze sob膮 do 艂贸偶ka jakie艣 dwana艣cie godzin po tym, jak nas sobie przedstawiono. Jest... By艂 - poprawi艂a si臋 - niesamowity. Po prostu niesamowity. G艂upi jak but i - jak si臋 przekona艂am wczorajszej nocy - brutalny jak... nie przychodzi mi do g艂owy odpowiednie por贸wnanie.

Zn贸w poci膮gn臋艂a 艂yk wody, a potem trzy razy wolno nabra艂a powietrza w p艂uca.

- Dobrze si臋 bawili艣my, by艂o nam wspaniale w 艂贸偶ku, du偶o o nas plotkowano. Zdaje si臋, 偶e woda sodowa uderzy艂a mu do g艂owy. Chc臋 tego, nie zrobisz tamtego, p贸jdziemy tu, gdzie by艂a艣 i tak dalej. Postanowi艂am z nim zerwa膰. I zrobi艂am to w zesz艂ym tygodniu. Uzna艂am, 偶e lepiej, jak si臋 rozstaniemy. By艂o fajnie, jednak nie ma co tego dalej ci膮gn膮膰. Wiedzia艂am, 偶e troch臋 si臋 wkurzy艂, ale zapanowa艂 nad sob膮. Tak przynajmniej my艣la艂am. Na lito艣膰 bosk膮, przecie偶 nie jeste艣my dzie膰mi, chodz膮cymi z g艂owami w chmurach.

- Czy w tym czasie grozi艂 pani, posun膮艂 si臋 do r臋koczyn贸w?

- Nie. - Unios艂a d艂o艅 do twarzy i chocia偶 nadal m贸wi艂a opanowanym g艂osem, Eve zobaczy艂a, 偶e palce Lee - Lee lekko dr偶膮. - Zachowywa艂 si臋, jakby chcia艂 powiedzie膰: 鈥濶o c贸偶, sam si臋 zastanawia艂em, jak to zako艅czy膰, nasz zwi膮zek si臋 wypali艂鈥. Polecia艂 do New LA, by wzi膮膰 udzia艂 w promocji film贸w wideo. Wi臋c kiedy zadzwoni艂, 偶e wr贸ci艂 do Nowego Jorku i chce do mnie wpa艣膰, by porozmawia膰, zgodzi艂am si臋.

- Skontaktowa艂 si臋 z pani膮 tu偶 przed jedenast膮 wieczorem.

- Nie mog臋 tego potwierdzi膰 z ca艂膮 pewno艣ci膮. - Lee - Lee u艣miechn臋艂a si臋 krzywo. - By艂am na kolacji z przyjaci贸艂mi w The Meadow. Z Carly Jo, Presty Bing, Apple Grand.

- Rozmawiali艣my z nimi - odezwa艂a si臋 Peabody. - Potwierdzili, 偶e jedli z pani膮 kolacj臋, o艣wiadczyli, 偶e wysz艂a pani z restauracji oko艂o dziesi膮tej.

- Tak, wybierali si臋 do klubu, ale ja nie mia艂am ochoty. Jak si臋 okaza艂o, nie wysz艂o mi to na dobre. - Zn贸w dotkn臋艂a twarzy, a potem opu艣ci艂a r臋k臋. Posz艂am do domu i zacz臋艂am czyta膰 scenariusz nowego filmu wideo, kt贸ry przys艂a艂 mi m贸j agent. Cholernie nudny... Przepraszam, Will... Wi臋c kiedy Bry zadzwoni艂, mia艂am ochot臋 z kim艣 si臋 spotka膰. Wypili艣my troch臋 wina, porozmawiali艣my o tym i o owym, zrobi艂 par臋 tych swoich sztuczek. Zna艂 kilka ca艂kiem dobrych - powiedzia艂a nieco 偶artobliwie. - No wi臋c poszli艣my na g贸r臋 na ma艂e bara - bara. Potem powiedzia艂 co艣 w rodzaju: 鈥濳obiety nie m贸wi膮 mi, kiedy mam pakowa膰 manatki鈥. I 偶e poinformuje mnie, kiedy mu si臋 znudz臋. Skurwiel.

Eve obserwowa艂a twarz Lee - Lee.

- Wkurzy艂 pani膮.

- Wielki bohater. Przyszed艂 do mnie i zaci膮gn膮艂 mnie do 艂贸偶ka, 偶eby mi to oznajmi膰. - Na jej posiniaczonej twarzy pojawi艂y si臋 wypieki. - A ja mu na to pozwoli艂am, wi臋c jestem r贸wnie w艣ciek艂a na siebie, jak na niego. Nic nie po­wiedzia艂am. Wsta艂am, z艂apa艂am szlafrok i zesz艂am na d贸艂, 偶eby si臋 uspokoi膰. W moim fachu op艂aca si臋, i to bardzo, nie robi膰 sobie wrog贸w. No wi臋c posz艂am do kuchni, 偶eby och艂on膮膰, zastanowi膰 si臋, jak to wszystko rozegra膰. Pomy艣la艂am sobie, 偶e mo偶e usma偶臋 omlet z bia艂ek.

- Chwileczk臋 - przerwa艂a jej Eve. - Wsta艂a pani z 艂贸偶ka, z艂a, i postanowi艂a sama usma偶y膰 jajka?

- Tak. Lubi臋 gotowa膰. Dobrze mi si臋 wtedy my艣li.

- Ma pani w swoim mieszkaniu co najmniej dziesi臋膰 autokucharzy.

- Lubi臋 gotowa膰 - powt贸rzy艂a. - Nie widzia艂a艣 偶adnego z moich program贸w kulinarnych? Naprawd臋 wtedy gotuj臋, mo偶esz spyta膰 kogokolwiek z ekipy. Jestem wi臋c w kuchni, chodz臋 tam i z powrotem, chc膮c si臋 na tyle uspokoi膰, 偶eby m贸c rozbi膰 kilka jajek, kiedy on wparowuje, nabuzowany jak nie wiem co.

Lee - Lee spojrza艂a na Icove'a, kt贸ry podszed艂 do 艂贸偶ka i uj膮艂 jej d艂o艅.

- Dzi臋kuj臋, Will. Z dumn膮 min膮 o艣wiadczy艂, 偶e jak p艂aci dziwce, m贸wi jej, kiedy ma si臋 wynie艣膰. Mnie traktowa艂 tak samo. Czy nie kupowa艂 mi bi偶uterii, nie dawa艂 prezent贸w? - Uda艂o jej si臋 wzruszy膰 ramieniem. - Nie pozwoli mi rozg艂asza膰 wszem wobec, 偶e pu艣ci艂am go kantem. Sam mnie pu艣ci kantem, kiedy b臋dzie mnie mia艂 do艣膰. Powiedzia艂am mu, 偶eby si臋 wynosi艂, bo nie chc臋 go tu widzie膰. Pchn膮艂 mnie, ja pchn臋艂am jego. Zacz臋li艣my si臋 na siebie wydziera膰 i... Jezu, nie zorientowa艂am si臋, co si臋 艣wi臋ci. Nast臋pne, co pami臋tam, to 偶e znalaz艂am si臋 na pod艂odze i 偶e bola艂a mnie twarz. Czu艂am krew w ustach. Jeszcze nikt nigdy mnie nie uderzy艂.

Jej g艂os sta艂 si臋 jeszcze bardziej dr偶膮cy i ochryp艂y.

- Nikt nigdy... Nie wiem, ile razy mnie uderzy艂. Chyba uda艂o mi si臋 wsta膰 i pr贸bowa艂am ucieka膰. Przysi臋gam, 偶e nie pami臋tam. Pr贸bowa艂am si臋 czo艂ga膰, zacz臋艂am krzycze膰. Z艂apa艂 mnie. Prawie nic nie widzia艂am, krew zalewa艂a mi oczy, czu艂am potworny b贸l. My艣la艂am, 偶e mnie zabije. Pchn膮艂 mnie na szafk臋, na wysp臋 kuchenn膮. Uchwyci艂am si臋 jej, 偶eby nie upa艣膰. Gdybym upad艂a, zabi艂by mnie.

Urwa艂a i na chwil臋 zamkn臋艂a oczy.

- Nie wiem, czy pomy艣la艂am o tym wtedy, czy p贸藕niej, i nie wiem, czy to prawda. Chyba...

- Lee - Lee, starczy.

- Nie, Charlie. Musz臋 to z siebie wyrzuci膰. Chyba... - ci膮gn臋艂a. - Kiedy teraz o tym my艣l臋, wydaje mi si臋, 偶e mo偶e by si臋 opami臋ta艂. Mo偶e przesta艂by mnie bi膰, mo偶e dotar艂oby do niego, 偶e si臋 posun膮艂 za daleko. Mo偶e tylko chcia艂 mi troch臋 pokiereszowa膰 twarz. Ale wtedy, kiedy d艂awi艂am si臋 w艂asn膮 krwi膮 i ledwo widzia艂am na oczy, a twarz tak mnie pali艂a, jakby kto艣 j膮 pola艂 wrz膮tkiem, ba艂am si臋 o swoje 偶ycie. Przysi臋gam. Podszed艂 do mnie, a ja... Tu偶 obok by艂 stojak z no偶ami. Z艂apa艂am jeden. Gdybym lepiej widzia艂a, z艂apa艂abym wi臋kszy. Przysi臋gam. Chcia艂am go zabi膰, 偶eby on nie zabi艂 mnie. Roze艣mia艂 si臋. Roze艣mia艂 si臋 i podni贸s艂 r臋k臋, jakby zamierza艂 mnie uderzy膰.

Zn贸w umilk艂a, 偶eby si臋 opanowa膰. Nie odrywa艂a swojego szmaragdowego oka od twarzy Eve.

- Zada艂am mu cios no偶em. Ostrze wesz艂o mi臋kko jak w mas艂o. Wyci膮gn臋艂am n贸偶 i zn贸w go zatopi艂am w ciele Bry. Robi艂am to, p贸ki nie zemdla艂am. I nie 偶a艂uj臋 tego, co zrobi艂am.

Z jej oka pop艂yn臋艂a 艂za i potoczy艂a si臋 po sinym policzku.

- Nie 偶a艂uj臋 tego, co zrobi艂am. 呕a艂uj臋 jedynie, 偶e pozwoli艂am, by podni贸s艂 na mnie r臋k臋. I pokiereszowa艂 mi twarz. Will...

- B臋dziesz jeszcze pi臋kniejsza ni偶 kiedy艣 - zapewni艂 j膮.

- By膰 mo偶e. - Ostro偶nie otar艂a 艂z臋. - Ale ju偶 nigdy nie b臋d臋 taka, jak dawniej. Czy kiedykolwiek zabi艂a艣 kogo艣? - zwr贸ci艂a si臋 do Eve. - Czy kiedykolwiek zabi艂a艣 kogo艣 i nie 偶a艂owa艂a艣 tego?

- Tak.

- W takim razie wiesz. Potem cz艂owiek ju偶 nie jest taki, jak dawniej. Kiedy sko艅czy艂y przes艂uchanie, prawnik Charlie wyszed艂 za nimi na korytarz.

- Pani porucznik...

- Wyluzuj, Charlie - powiedzia艂a Eve ze znu偶eniem. 鈥 Nie postawimy pani Ten 偶adnych zarzut贸w. Jej wyja艣nienia s膮 zgodne z dowodami i zeznaniami innych os贸b. U偶yto wobec niej przemocy, ba艂a si臋 o 偶ycie, dzia艂a艂a w obronie w艂asnej.

Skin膮艂 g艂ow膮, ale sprawia艂 wra偶enie lekko rozczarowanego, 偶e nie b臋dzie musia艂 dosi膮艣膰 swego drogiego, bia艂ego konia, by pospieszy膰 na ratunek uci艣nionej klientce.

- Chcia艂bym zapozna膰 si臋 z oficjalnym komunikatem, nim zostanie udost臋pniony dziennikarzom.

Z ust Eve wydoby艂o si臋 co艣, co przypomina艂o 艣miech. Odwr贸ci艂a si臋 i ruszy艂a przed siebie.

- Spodziewa艂am si臋 tego.

- Wszystko w porz膮dku? - zapyta艂a Peabody, kiedy skierowa艂y si臋 ku windom.

- Czy wygl膮dam, jakby co艣 mi dolega艂o?

- Wygl膮dasz 艣wietnie. A skoro ju偶 m贸wimy o wygl膮dzie, to gdyby艣 mia艂a skorzysta膰 z us艂ug doktora Icove'a, na co by艣 si臋 zdecydowa艂a?

- Zwr贸ci艂abym si臋 do dobrego psychiatry, 偶eby pom贸g艂 mi zrozumie膰, dlaczego mia艂abym pozwoli膰 komu艣 zmienia膰 moj膮 twarz lub figur臋.

Stra偶nicy byli r贸wnie skrupulatni, kiedy wychodzi艂y, jak wtedy, kiedy chcia艂y dosta膰 si臋 na g贸r臋. Prze艣wietlono je, by si臋 upewni膰, 偶e nie Wzi臋艂y sobie nic na pami膮tk臋, a przede wszystkim, czy nie maj膮 zdj臋膰 pacjentek, kt贸rym gwarantowano pe艂n膮 dyskrecj臋.

Kiedy sko艅czono je prze艣wietla膰, Eve zobaczy艂a, jak Icove mija je pospiesznie, a potem wsiada do prywatnej windy, kt贸rej drzwi zupe艂nie si臋 zlewa艂y z r贸偶ow膮 艣cian膮.

- Ale si臋 spieszy - zauwa偶y艂a Eve. - Widocznie komu艣 trzeba pilnie odessa膰 troch臋 tkanki t艂uszczowej.

- Dobra. - Peabody przesz艂a przez skaner. - Wracaj膮c do tematu. Gdyby艣 mog艂a co艣 zmieni膰 w wygl膮dzie swojej twarzy, na co by艣 si臋 zdecydowa艂a?

- Dlaczego mia艂abym cokolwiek zmienia膰? I tak przez wi臋kszo艣膰 czasu nie patrz臋 na siebie.

- Chcia艂abym mie膰 troch臋 wi臋cej ust.

- Jedne ci nie wystarczaj膮?

- Nie, Jezu, Dallas, chodzi mi o bardziej wydatne, zmys艂owe usta. - Zasznurowa艂a je, kiedy wsiad艂y do windy. - Mo偶e cie艅szy nos. - Peabody pomaca艂a go palcami. - Uwa偶asz, 偶e mam d艂ugi nos?

- Tak, szczeg贸lnie kiedy go wtykasz w nie swoje sprawy.

- Sp贸jrz na ten. - Peabody wskaza艂a palcem jeden z plakat贸w zdobi膮cych kabin臋 windy. Przedstawia艂y idealne twarze, idealne figury, maj膮ce kusi膰 patrz膮cych. - Podoba mi si臋. Jest jak wycyzelowany. Tak jak tw贸j.

- To tylko nos. Umo偶liwia wci膮ganie powietrza przez dwie odpowiednie dziurki.

- 艁atwo ci m贸wi膰, bo masz nos bez zarzutu.

- Masz racj臋. W艂a艣ciwie zaczynam si臋 z tob膮 zgadza膰. Powinna艣 mie膰 bardziej pulchne usta. - Eve zacisn臋艂a d艂o艅 w pi臋艣膰. - Pozw贸l, 偶e ci pomog臋 takie uzyska膰.

Peabody tylko si臋 u艣miechn臋艂a i zn贸w spojrza艂a na plakaty.

- To miejsce przypomina pa艂ac urody doskona艂ej. Mo偶e tu przyjd臋 na jedn膮 z ich bezp艂atnych sesji, by si臋 przekona膰, jak bym wygl膮da艂a z bardziej wydatnymi ustami albo z cie艅szym nosem. Chyba porozmawiam z Trin膮 o zmianie fryzury.

- Dlaczego, dlaczego, dlaczego wszyscy chc膮 zmienia膰 fryzury? W艂osy rosn膮 na g艂owie, 偶eby chroni膰 j膮 przed zimnem i deszczem.

- Boisz si臋, 偶e kiedy porozmawiam z Trin膮, dopadnie ci臋 i te偶 we藕mie w obroty.

- Wcale nie - sk艂ama艂a Eve. Zdziwi艂a si臋, kiedy z g艂o艣nika w windzie us艂ysza艂a swoje nazwisko.

Zmarszczy艂a czo艂o i przechyli艂a g艂ow臋.

- M贸wi Dallas.

- Pani porucznik, doktor Icove prosi, 偶eby natychmiast uda艂a si臋 pani na czterdzieste pi膮te pi臋tro. To pilne.

- Rozumiem. - Spojrza艂a na Peabody i wzruszy艂a ramionami. - Skierowa膰 wind臋 na czterdzieste pi膮te pi臋tro - wyda艂a polecenie i poczu艂a, jak winda zwolni艂a, a potem zmieni艂a kierunek. - Co艣 si臋 sta艂o. Mo偶e wykitowa艂a jedna z tych klientek pragn膮cych uzyska膰 urod臋 bez wzgl臋du na cen臋.

- Prawie nie zdarzaj膮 si臋 zgony w wyniku operacji plastycznych. - Peabody zn贸w pomaca艂a sw贸j nos. - Prawie nigdy.

- B臋dziemy wszyscy podziwiali tw贸j cienki nos na twoim pogrzebie. 鈥濻zkoda Peabody鈥, powiemy, i uronimy jedn膮 艂z臋. Ale tylko sp贸jrzcie na ten wspania艂y nos na jej martwej twarzy.

- Odczep si臋. - Peabody zgarbi艂a si臋 i skrzy偶owa艂a r臋ce na piersiach. - Zreszt膮 nie potrafisz uroni膰 jednej 艂zy. Rycza艂aby艣 jak b贸br. Z oczu lecia艂aby ci taka fontanna 艂ez, 偶e nie by艂aby艣 w stanie zobaczy膰 mojego nosa.

- Z tego wniosek, 偶e g艂upot膮 by艂oby umieranie dla niego. - Zadowolona, 偶e wygra艂a t臋 rund臋, Eve wysiad艂a z windy.

- Dzie艅 dobry, porucznik Dallas, sier偶ant Peabody. - Kobieta z... hm... wycyzelowanym nosem i sk贸r膮 barwy ciemnego karmelu wybieg艂a im naprzeciw. Z jej czarnych jak w臋giel oczu p艂yn臋艂y ciurkiem 艂zy. - Doktor Icove... Doktor Icove... To straszne.

- Czy co艣 mu si臋 sta艂o?

- Nie 偶yje. Nie 偶yje. Prosz臋 za mn膮.

- Jezu, rozsta艂y艣my si臋 z nim zaledwie pi臋膰 minut temu. Peabody sz艂a obok Eve, staraj膮cej si臋 nad膮偶y膰 za kobiet膮, kt贸ra niemal bieg艂a przez puste, przestronne biuro. Przez szklane 艣ciany wida膰 by艂o, 偶e na zewn膮trz nadal szaleje ulewa, ale tutaj by艂o ciep艂o, 艣wiat艂a by艂y przyciemnione, gdzieniegdzie wyrasta艂y wyspy bujnej zieleni, sta艂y pos膮gi pon臋tnych kobiet i wisia艂y akty.

- Czy mo偶e pani nieco zwolni膰 kroku? - poprosi艂a Eve. - Prosz臋 nam powiedzie膰, co si臋 sta艂o?

- Nie mog臋. Nie wiem. Eve pomy艣la艂a, 偶e nigdy nie zrozumie, jak ta kobieta mog艂a niemal biec w cieniutkich szpilkach. Wpad艂a przez podw贸jne drzwi z matowego szk艂a koloru morskiej zieleni do kolejnej poczekalni.

Icove, blady jak 艣mier膰, ale najwyra藕niej wci膮偶 偶ywy, pojawi艂 si臋 w otwartych drzwiach.

- Ciesz臋 si臋, 偶e pog艂oski o pa艅skiej 艣mierci okaza艂y si臋 przesadzone... - zacz臋艂a Eve.

- Nie chodzi o mnie, tylko o... mojego ojca. Kto艣 zamordowa艂 mojego ojca.

Kobieta, kt贸ra ich tu przyprowadzi艂a, zn贸w zacz臋艂a g艂o艣no p艂aka膰.

- Pia, prosz臋 usi膮d藕. - Po艂o偶y艂 d艂o艅 na jej dr偶膮cym ramieniu. - Usi膮d藕 i si臋 uspok贸j. Bez ciebie nie dam sobie rady z tym wszystkim.

- Tak jest. Dobrze. Tak jest. Och, doktorze Willu.

- Gdzie on jest? - zapyta艂a Eve.

- Tutaj. Za swoim biurkiem. Mo偶e pani... - Icove skin膮艂 g艂ow膮 i wskaza艂 r臋k膮.

Gabinet, chocia偶 przestronny, sprawia艂 wra偶enie przytulnego. Utrzymany by艂 w ciep艂ej tonacji, sta艂y w nim wygodne fotele. Za wysokimi, w膮skimi oknami o jasnoz艂otych 偶aluzjach ja艣nia艂o miasto. We wn臋kach 艣ciennych sta艂y dzie艂a sztuki i rodzinne zdj臋cia.

Eve zobaczy艂a szezlong obity be偶ow膮 sk贸r膮, obok na niskim stoliku sta艂a taca z kaw膮 lub herbat膮. Wygl膮da艂a na nietkni臋t膮.

Biurko by艂o z prawdziwego drewna - na jej oko porz膮dnego, starego drewna - solidne, o op艂ywowych liniach. Stoj膮ca na nim konsola komunikacyjna sprawia艂a wra偶enie ma艂ej i nie rzuca艂a si臋 w oczy.

W sk贸rzanym fotelu z wysokim oparciem siedzia艂 Wilfred B. Icove.

G臋ste w艂osy tworzy艂y 艣nie偶ny ob艂ok nad jego siln膮, kwadratow膮 twarz膮. Mia艂 na sobie ciemnoniebieski garnitur i bia艂膮 koszul臋 w w膮skie, czerwone paseczki.

Srebrna r臋koje艣膰 stercza艂a z marynarki tu偶 pod tr贸jk膮tem czerwieni podkre艣laj膮cej kieszonk臋 na piersiach.

S膮dz膮c po ma艂ej ilo艣ci krwi, Eve si臋 domy艣li艂a, 偶e by艂 to bardzo precyzyjny cios prosto w serce.

ROZDZIA艁 2

Peabody.

- Zaraz przynios臋 podr臋czny zestaw i wezw臋 ekip臋 technik贸w.

- Kto go znalaz艂? - zwr贸ci艂a si臋 Eve do Icove'a.

- Pia. Jego sekretarka. - Eve pomy艣la艂a, 偶e doktor wygl膮da jak kto艣, kto w艂a艣nie oberwa艂 cios prosto w brzuch. - Natychmiast si臋 ze mn膮 skontaktowa艂a. Przybieg艂em tu i...

- Czy dotyka艂a cia艂a? Czy pan co艣 rusza艂?

- Nie wiem. Chcia艂em powiedzie膰, 偶e nie wiem, czy czego艣 dotyka艂a. Ja... ja owszem. Chcia艂em... Musia艂em sprawdzi膰, czy mog臋 mu jako艣 pom贸c.

- Doktorze Icove, prosz臋 usi膮艣膰. Bardzo mi przykro z powodu 艣mierci pa艅skiego ojca. W tej chwili jednak potrzebne mi s膮 informacje. Musz臋 wiedzie膰, kto ostatni przebywa艂 z nim w tym pokoju. Chc臋 wiedzie膰, z kim by艂 um贸wiony.

- Tak, tak. Pia mo偶e to sprawdzi膰 w jego terminarzu.

- Nie musz臋. - Pia przezwyci臋偶y艂a 艂zy, ale g艂os mia艂a zachrypni臋ty. - Pani Dolores Nocho - Alverez by艂a um贸wiona na wp贸艂 do dwunastej. Sama... sama j膮 wprowadzi艂am do 艣rodka.

- Jak d艂ugo by艂a w gabinecie?

- Nie jestem pewna. W po艂udnie, jak zawsze, posz艂am na obiad. Nalega艂a, by przyj臋to j膮 o wp贸艂 do dwunastej, wi臋c doktor Icove powiedzia艂, 偶ebym posz艂a na obiad jak zwykle, a on sam j膮 odprowadzi do windy.

- Musia艂a przej艣膰 przez bramk臋 ochrony.

- Tak. - Pia wsta艂a. - Mog臋 si臋 dowiedzie膰, kiedy wysz艂a. Zaraz sprawdz臋 rejestry. Och, doktorze Willu, tak mi przykro.

- Wiem. Wiem.

- Czy zna pan t臋 pacjentk臋, doktorze Icove?

- Nie. - Potar艂 oczy. - Nie znam jej. M贸j ojciec nie przyjmowa艂 du偶o pacjentek. W艂a艣ciwie ju偶 nie pracowa艂. Zajmowa艂 si臋 tylko takimi przypadkami, kt贸re go szczeg贸lnie zainteresowa艂y, czasami asystowa艂 podczas operacji. Nadal by艂 prezesem zarz膮du tego centrum i dzia艂a艂 aktywnie w kilku innych. Ale od czterech lat rzadko operowa艂.

- Kto pragn膮艂 jego 艣mierci?

- Nikt. - Icove zwr贸ci艂 si臋 do Eve. Oczy mia艂 pe艂ne 艂ez, g艂os niepewny, ale jako艣 si臋 trzyma艂. - Absolutnie nikt. M贸j ojciec by艂 przez wszystkich lubiany. Jego pacjentki, kt贸re przyjmowa艂 przez ponad pi臋膰dziesi膮t lat, kocha艂y go, by艂y mu wdzi臋czne. Lekarze i naukowcy szanowali go i traktowali z najwi臋ksz膮 czci膮. Odmienia艂 ludziom 偶ycie, pani porucznik. Nie tylko ratowa艂 im 偶ycie, ale r贸wnie偶 zmienia艂 je na lepsze.

- Czasami ludzkie oczekiwania s膮 nierealne. Mo偶e kto艣 si臋 do niego zg艂osi艂, za偶膮da艂 czego艣 niemo偶liwego, a potem mia艂 pretensj臋, 偶e tego nie dosta艂.

- Nie. Dokonujemy bardzo wnikliwej selekcji pacjent贸w. Chocia偶 szczerze m贸wi膮c, m贸j ojciec niewiele rzeczy uwa偶a艂 za niemo偶liwe do zrealizowania. I wielokrotnie udowadnia艂, 偶e potrafi dokona膰 tego, co wed艂ug innych jest nierealne.

- A k艂opoty osobiste? Mo偶e z pa艅sk膮 matk膮?

- Moja matka zmar艂a, kiedy by艂em jeszcze ma艂ym ch艂opcem. Podczas wojen miejskich. Nigdy ponownie si臋 nie o偶eni艂. Naturalnie mia艂 przyjaci贸艂ki. Ale przede wszystkim po艣wi臋ca艂 si臋 sztuce, nauce i swoim wizjonerskim projektom.

- Czy jest pan jedynakiem? U艣miechn膮艂 si臋 lekko.

- Tak. Razem z 偶on膮 obdarzyli艣my go dw贸jk膮 wnuk贸w. Tworzyli艣my bardzo z偶yt膮 rodzin臋. Nie wiem, jak poinformuj臋 o tym Avril i dzieci. Kto m贸g艂 mu to zrobi膰? Kto m贸g艂 zabi膰 cz艂owieka, kt贸ry po艣wi臋ci艂 swoje 偶ycie na pomaganie innym?

- Postaram si臋 to ustali膰.

Pia wr贸ci艂a, a zaraz za ni膮 wesz艂a Peobody.

- Dziewi臋tna艣cie po dwunastej przesz艂a przez bramk臋.

- Czy zachowa艂y si臋 zdj臋cia?

- Tak, ju偶 poprosi艂am ochron臋, 偶eby przys艂a艂a dyskietki... Mam nadziej臋, 偶e dobrze zrobi艂am - zwr贸ci艂a si臋 do Icove'a.

- Tak, dzi臋kuj臋. Je艣li chcesz i艣膰 do domu i...

- Nie - przerwa艂a mu Eve. - Potrzebni mi b臋dziecie obydwoje. Prosz臋, 偶eby艣cie nie nadawali ani nie odbierali 偶adnych wiadomo艣ci oraz 偶eby艣cie z nikim nie rozmawiali. Peabody umie艣ci was w osobnych pomieszczeniach.

- Zaraz pojawi膮 si臋 funkcjonariusze policji - o艣wiadczy艂a Delia. - To standardowa procedura - doda艂a. - Teraz wykonamy pewne czynno艣ci wst臋pne, potem b臋dziemy musieli porozmawia膰 z pa艅stwem, spisa膰 pa艅stwa zeznania.

- Rozumiem. - Icove rozejrza艂 si臋 woko艂o jak cz艂owiek, kt贸ry zab艂膮dzi艂 w lesie. - Nie zamierzam...

- Mo偶e poka偶膮 mi pa艅stwo, gdzie chc膮 pa艅stwo zaczeka膰, kiedy my zajmiemy si臋 zw艂okami? - spyta艂a Peabody.

Spojrza艂a na Eve, kt贸ra skin臋艂a jej g艂ow膮, otwieraj膮c sw贸j podr臋czny zestaw operacyjny.

Kiedy Eve zosta艂a sama, zamkn臋艂a si臋 w gabinecie, w艂膮czy艂a rekorder i podesz艂a do zw艂ok, by dokona膰 ich dok艂adnych ogl臋dzin.

- Zidentyfikowano ofiar臋 jako doktora Wilfreda B. Icove'a, specjalist臋 chirurgii rekonstrukcyjnej i kosmetycznej. - Ale i tak wyj臋艂a zestaw do identyfikacji i sprawdzi艂a odciski oraz dane. - Ofiara ma osiemdziesi膮t dwa lata, jest wdowcem, ma jednego syna, Wilfreda B. Icove'a juniora, r贸wnie偶 lekarza. Nie znaleziono 艣ladu 偶adnych obra偶e艅 poza ran膮, kt贸ra spowodowa艂a 艣mier膰. Nie ma 艣lad贸w walki, ran odniesionych podczas pr贸b bronienia si臋.

Wyci膮gn臋艂a przyrz膮dy i sprz臋t pomiarowy.

- Godzina 艣mierci - dwunasta w po艂udnie. Przyczyna zgonu - rana serca, zadana ma艂ym narz臋dziem, kt贸re przebi艂o elegancki garnitur i koszul臋.

Zmierzy艂a r臋koje艣膰, zrobi艂a zdj臋cia.

- Zdaje si臋, 偶e to skalpel chirurgiczny. Zapisa艂a, 偶e ofiara ma wymanikiurowane paznokcie. I drogi, ale dyskretny zegarek. Najwyra藕niej zwolennik zdrowego trybu 偶ycia, bo wygl膮da艂 raczej na sprawnego sze艣膰dziesi臋ciolatka, a nie osiemdziesi臋ciolatka.

- Odszukaj informacje o Dolores Nocho - Alverez - poleci艂a, kiedy us艂ysza艂a, 偶e wr贸ci艂a Peabody. - Albo ona zabi艂a naszego sympatycznego pana doktora, albo wie, kto to zrobi艂.

Cofn臋艂a si臋 i us艂ysza艂a, jak Peabody otwiera puszk臋 sprayu do zabezpieczania 艣lad贸w.

- Jeden cios. Tak jest wtedy, kiedy si臋 wie, co si臋 robi. Musia艂a podej艣膰 blisko, musia艂a by膰 spokojna. Ca艂kowicie opanowana. Kiedy cz艂owiek jest w艣ciek艂y, nie potrafi zada膰 ciosu prosto w serce i jak gdyby nigdy nic wyj艣膰. Mo偶e to zawodowiec. Mo偶e specjalista od mokrej roboty. Kobieta si臋 wpieni艂a i postanowi艂a go za艂atwi膰.

- Przy takiej ranie nie ubrudzi艂a si臋 krwi膮 ofiary - zauwa偶y艂a Peabody.

- Ostro偶na. Wszystko sobie dobrze przemy艣la艂a. Przysz艂a o wp贸艂 do dwunastej, opu艣ci艂a budynek najp贸藕niej dwadzie艣cia pi臋膰 po dwunastej. Przesz艂a przez bramk臋 ochrony o dwunastej dziewi臋tna艣cie. Tyle czasu trwa zje­chanie na d贸艂 i przej艣cie przez bramki. Wystarczaj膮co d艂ugo, by si臋 upewni膰, 偶e ofiara nie 偶yje.

- Nocho - Alverez Dolores, dwadzie艣cia dziewi臋膰 lat. Mieszkanka Barcelony, Hiszpania, ma te偶 mieszkanie w Cancun w Meksyku. 艁adna kobieta. Wyj膮tkowo 艂adna. - Peabody unios艂a wzrok znad monitora swojego przeno艣nego minikomputera. - Nie wiem, po co przysz艂a na konsultacj臋 w sprawie operacji kosmetycznej twarzy.

- Musia艂a zapisa膰 si臋 na konsultacj臋, by znale藕膰 si臋 tak blisko niego, by m贸c go zabi膰. Sprawd藕 jej paszport, Peabody. Przekonajmy si臋, gdzie Dolores si臋 zatrzyma艂a w naszym 艣licznym mie艣cie.

Eve obesz艂a ca艂y pok贸j.

- Fili偶anki s膮 czyste. Nie usiad艂a, 偶eby si臋 napi膰... - unios艂a pokrywk臋 srebrnego dzbanka i zmarszczy艂a nos - herbaty z p艂atk贸w kwiat贸w. Trudno si臋 dziwi膰. Za艂o偶臋 si臋, 偶e nie dotkn臋艂a niczego, czego nie musia艂a dotyka膰, a kiedy go zabi艂a, wytar艂a odciski palc贸w. Technicy niczego nie znajd膮. Siedzia艂a tutaj. - Wskaza艂a jeden z foteli stoj膮cych naprzeciwko biurka. - Musia艂a rozmawia膰, udawa膰, 偶e przysz艂a na konsultacj臋. Wype艂ni膰 jako艣 te p贸艂 godziny, dop贸ki sekretarka nie posz艂a na obiad. Sk膮d wiedzia艂a, kiedy sekretarka wychodzi?

- Mog艂a us艂ysze膰, jak rozmawiali o tym doktor i sekretarka - wtr膮ci艂a Peabody.

- Nie. Wiedzia艂a wcze艣niej. Musia艂a to wyniucha膰 albo mie膰 dost臋p do informacji. Zna艂a panuj膮ce tutaj zwyczaje. Personel ma przerw臋 na obiad do pierwszej, wi臋c zab贸jca zyska艂 mn贸stwo czasu, by za艂atwi膰 swoj膮 ofiar臋 i opu艣ci膰 budynek, nim kto艣 odkryje zw艂oki.

Eve obesz艂a biurko.

- Mo偶e z nim flirtowa艂a albo uraczy艂a go smutn膮 opowie艣ci膮 o tym, 偶e jedno skrzyde艂ko nosa ma milimetr kr贸tsze od drugiego. Prosz臋 spojrze膰 na moj膮 twarz, panie doktorze. Czy mo偶e mi pan pom贸c?! I wbi艂a mu n贸偶 prosto w serce. Nawet si臋 nie zorientowa艂, kiedy umar艂.

- Nie ma paszportu wystawionego na nazwisko Dolores Nocho - Alverez, Dallas.

- To robota zawodowca - mrukn臋艂a Eve. - Po powrocie do komendy przepu艣cimy jej zdj臋cie przez IRCCA, Mi臋dzynarodowy Rejestr Przest臋pc贸w, mo偶e b臋dziemy mia艂y szcz臋艣cie. Kto m贸g艂 zleci膰 zab贸jstwo sympatycznego doktora Wilfreda?

- Will junior?

- Od niego zaczniemy. Gabinet m艂odego doktora Icove'a okaza艂 si臋 jeszcze wi臋kszy i bardziej nowocze艣nie urz膮dzony od gabinetu jego ojca. Jedna 艣ciana by艂a ca艂kowicie przeszklona, za ni膮 rozci膮ga艂 si臋 taras, zamiast tradycyjnego biurka sta艂a srebrna konsola. W cz臋艣ci recepcyjnej znajdowa艂y si臋 dwie d艂ugie, niskie kanapy, ekran i w pe艂ni zaopatrzony barek - Eve zauwa偶y艂a, 偶e bezalkoholowy. Przynajmniej nie by艂o wida膰 偶adnych butelek z napojami wyskokowymi.

Tutaj te偶 zgromadzono dzie艂a sztuki, poczesne miejsce zajmowa艂 portret wysokiej, kr膮g艂ej blondynki o cerze jak polerowany marmur i oczach koloru bzu. Mia艂a na sobie d艂ug膮 sukni臋 w tym samym kolorze, w r臋ku trzyma艂a kape­lusz z szerokim rondem, ozdobiony fioletowymi wst膮偶kami. Otacza艂y j膮 kwiaty, jej zdumiewaj膮co urodziw膮 twarz opromienia艂 u艣miech.

- Moja 偶ona. - Icove chrz膮kn膮艂 i skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 portretu, kt贸remu przygl膮da艂a si臋 Eve. - M贸j ojciec zleci艂 namalowanie tego obrazu w prezencie 艣lubnym dla nas. By艂 dla Avril te偶 niczym ojciec. Nie wiem, jak to wszystko przetrwamy.

- Czy by艂a jego pacjentk膮... Klientk膮?

- Avril. - Icove u艣miechn膮艂 si臋 do kobiety na portrecie. - Nie.

- Jest bardzo 艂adna. Doktorze Icove, czy zna pan t臋 kobiet臋? - Eve wr臋czy艂a mu wydruk zdj臋cia, kt贸re Peabody wyszuka艂a na swoim przeno艣nym komputerze.

- Nie. Nie rozpoznaj臋 jej. Czy ta kobieta zabi艂a mojego ojca? Dlaczego? Na lito艣膰 bosk膮, dlaczego?

- Nie wiemy, czy kogokolwiek zabi艂a, ale s膮dzimy, 偶e by艂a ostatni膮 osob膮, kt贸ra widzia艂a go 偶ywego. Wed艂ug posiadanych przez nas informacji jest obywatelk膮 Hiszpanii. Mieszka w Barcelonie. Czy pan albo pa艅ski ojciec dzia艂ali na terenie Hiszpanii?

- Mamy klientki na ca艂ym 艣wiecie, a tak偶e poza nasz膮 planet膮. Nie prowadzimy w艂asnego o艣rodka w Barcelonie, ale zar贸wno ja, jak i m贸j ojciec du偶o podr贸偶ujemy, udzielaj膮c konsultacji, kiedy wymaga tego konkretny przypadek.

- Doktorze Icove, takie centrum, dysponuj膮ce tyloma oddzia艂ami i udzielaj膮ce tylu konsultacji, musi przynosi膰 ogromny zysk.

- To prawda.

- Pa艅ski ojciec by艂 cz艂owiekiem niezwykle maj臋tnym.

- Niew膮tpliwie.

- A pan jest jego jedynym synem. I spadkobierc膮, jak przypuszczam. W pokoju zapad艂a cisza. Icove niespiesznie, ostro偶nie usiad艂 w fotelu.

- Uwa偶a pani, 偶e zabi艂em w艂asnego ojca dla pieni臋dzy?

- By艂oby dobrze, gdyby艣my mogli wyeliminowa膰 t臋 ewentualno艣膰.

- Ju偶 jestem bardzo bogaty. - M贸wi艂 wolno, na jego twarzy pojawi艂 si臋 lekki rumieniec. - Przyznaj臋, 偶e odziedziczy艂bym znacznie wi臋cej, podobnie jak moja 偶ona i nasze dzieci. Poka藕ne kwoty zasil膮 r贸wnie偶 konta szeregu instytucji charytatywnych oraz Fundacji Wilfreda B. Icove'a. Zamierzam zwr贸ci膰 si臋 z pro艣b膮 do komendanta policji, by to 艣ledztwo natychmiast zlecono komu innemu.

- Ma pan do tego prawo - odpowiedzia艂a spokojnie Eve. - Ale nie przychyl膮 si臋 do pa艅skiej pro艣by. Zreszt膮 ka偶dy oficer 艣ledczy zada艂by panu dok艂adnie takie same pytania. Je艣li chce pan, 偶eby morderca pa艅skiego ojca sta­n膮艂 przed s膮dem, doktorze Icove, lepiej jak nie b臋dzie pan utrudnia艂 dochodzenia.

- Chc臋, 偶eby艣cie odszukali t臋 kobiet臋, t臋 Alverez. Chc臋 zobaczy膰 jej twarz, spojrze膰 jej prosto w oczy. Dowiedzie膰 si臋, dlaczego... - urwa艂 i pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Kocha艂em swojego ojca. Wszystko, co mam, to, kim jestem, zawdzi臋czam jemu. Kto艣 mi go odebra艂, odebra艂 go jego wnukom. Odebra艂 go 艣wiatu.

- Czy nie przeszkadza panu, 偶e wszyscy zwracaj膮 si臋 do pana 鈥瀌oktor Will鈥?

- Och, na lito艣膰 bosk膮... - Tym razem ukry艂 twarz w d艂oniach. - Nie. Poza tym tylko pracownicy Centrum tak do mnie m贸wi膮. Tak jest wygodniej, unika si臋 nieporozumie艅.

Od tej pory ju偶 nigdy nie b臋dzie w膮tpliwo艣ci, o kim mowa, pomy艣la艂a Eve. Ale je艣li doktor Will zaplanowa艂 zab贸jstwo w艂asnego ojca i za nie zap艂aci艂, marnowa艂 czas, po艣wi臋caj膮c si臋 medycynie. Zarobi艂by dwa razy tyle, graj膮c w filmach.

- W艣r贸d chirurg贸w plastycznych panuje du偶a konkurencja - zauwa偶y艂a. - Czy zna pan jaki艣 pow贸d, dla kt贸rego kto艣 m贸g艂by zechcie膰 wyeliminowa膰 jednego rywala?

- Nie. - Uni贸s艂 g艂ow臋. - W og贸le nie mog臋 my艣le膰. Chc臋 by膰 ze swoj膮 偶on膮 i dzie膰mi. Ale to centrum b臋dzie dzia艂a艂o i bez mojego ojca. Stworzy艂 je z my艣l膮 o przysz艂o艣ci. Zawsze snu艂 dalekosi臋偶ne plany. Nikt niczego nie zyska na jego 艣mierci. Niczego.

Zawsze jest jaka艣 korzy艣膰, pomy艣la艂a Eve, kiedy wraca艂y do komendy. Z艂o艣liwa satysfakcja, zysk finansowy, dreszczyk emocji. Morderstwo zawsze niesie ze sob膮 jak膮艣 nagrod臋. W przeciwnym razie nie cieszy艂oby si臋 tak膮 po­pularno艣ci膮.

- Peabody, podsumuj, co ustali艂y艣my.

- Szanowany, a nawet otaczany czci膮 lekarz, jeden z ojc贸w takiej chirurgii rekonstrukcyjnej, jak膮 obecnie znamy, zosta艂 zabity z zimn膮 krwi膮 we w艂asnym gabinecie. W pilnie strze偶onym budynku. Nasz膮 g艂贸wn膮 podejrzan膮 o pope艂nienie przest臋pstwa jest kobieta, kt贸ra wesz艂a do gabinetu na wcze艣niej um贸wion膮 wizyt臋 i opu艣ci艂a go wkr贸tce potem. Chocia偶 jest podobno obywatelk膮 i mieszkank膮 Hiszpanii, w naszej bazie brak danych o jej pasz­porcie. Adres widniej膮cy w bazie danych nie istnieje.

- Wnioski?

- Nasza g艂贸wna podejrzana jest zawodow膮 morderczyni膮 albo utalentowan膮 amatork膮, kt贸ra pos艂u偶y艂a si臋 nieprawdziwym nazwiskiem i fa艂szywymi danymi personalnymi, by zyska膰 dost臋p do gabinetu ofiary. Motyw, jak na razie, niejasny.

- Niejasny?

- Tak. Lepiej brzmi ni偶 鈥瀗ieznany鈥. I sugeruje, 偶e na艣wietlimy spraw臋 i go zobaczymy.

- W jaki spos贸b przedosta艂a si臋 z narz臋dziem zbrodni przez bramki ochrony?

- C贸偶. - Peabody spojrza艂a przez okno na billboard z animowan膮 reklam膮 wyjazd贸w urlopowych na sk膮pane w s艂o艅cu pla偶e. - Zawsze znajdzie si臋 jaki艣 spos贸b, by obej艣膰 ochron臋, ale po co ryzykowa膰? W takich miejscach jak to musz膮 by膰 skalpele. Mo偶e mia艂a tu pomocnika, kt贸ry podrzuci艂 jej n贸偶. A mo偶e przysz艂a wcze艣niej, zw臋dzi艂a skalpel i sama go gdzie艣 ukry艂a? Owszem, budynek jest silnie strze偶ony, ale jednocze艣nie dbaj膮 o dyskrecj臋, wi臋c w salach kliniki i na korytarzach cz臋艣ci przeznaczonej dla pacjent贸w nie ma kamer.

- Maj膮 tu sektor przeznaczony dla pacjent贸w, poczekalnie, sklepy z pami膮tkami, cz臋艣膰 biurow膮, blok operacyjny i przychodni臋 diagnostyczn膮. Nie licz膮c przylegaj膮cego szpitala i izby przyj臋膰. Ten gmach to prawdziwy labirynt. Je艣li kto艣 ma do艣膰 zimnej krwi, by tu wej艣膰, zada膰 cios no偶em prosto w serce, a potem jak gdyby nigdy nic opu艣ci膰 budynek, najpierw dokonuje rekonesansu. Zna艂a rozk艂ad pomieszcze艅. By艂a tu ju偶 wcze艣niej albo przeprowadzi艂a mas臋 symulacji.

Eve przecisn臋艂a si臋 mi臋dzy wolno jad膮cymi pojazdami i wjecha艂a do gara偶u komendy policji.

- Chc臋 obejrze膰 dyskietki ochrony. Przepu艣cimy zdj臋cie naszej podejrzanej przez IRCCA. Mo偶e wyskoczy jakie艣 nazwisko lub pseudonim. Chc臋 mie膰 pe艂ne dane na temat ofiary i stanu finans贸w jej syna. Usu艅my go z kr臋gu podejrzanych. A mo偶e natkniemy si臋 na du偶e sumy pieni臋dzy, przekazane ostatnio na jego konto.

- On tego nie zrobi艂, Dallas.

- Masz racj臋. - Zaparkowa艂a samoch贸d i wysiad艂a z niego. - Nie zrobi艂 tego, ale i tak go sprawdzimy. Porozmawiamy z jego wsp贸艂pracownikami, kochankami, by艂ymi kochankami, znajomymi. Spr贸bujemy znale藕膰 odpowied藕 na pytanie 鈥瀌laczego?鈥.

Opar艂a si臋 o drzwi windy, kt贸ra ruszy艂a w g贸r臋.

- Ludzie lubi膮 pozywa膰 lekarzy i na nich psioczy膰. Szczeg贸lnie na tych, kt贸rzy wykonuj膮 zabiegi nieratuj膮ce 偶ycia. Nikt nie jest absolutnie czysty. Na pewno nasz denat kiedy艣 co艣 spartaczy艂 albo narazi艂 si臋 jakiej艣 pacjentce. Mo偶e kt贸ra艣 umar艂a i pogr膮偶ona w 偶a艂obie rodzina wini go za to. Zemsta wydaje si臋 najbardziej prawdopodobnym motywem. Zabicie faceta narz臋dziem chirurgicznym mo偶e mie膰 wymiar symboliczny. Podobnie jak zadanie rany prosto w serce.

- Wydaje mi si臋, 偶e jeszcze wi臋kszy wymiar symboliczny mia艂oby pokiereszowanie mu twarzy albo innej cz臋艣ci cia艂a, je艣li by艂aby to zemsta.

- Chcia艂abym m贸c si臋 z tob膮 nie zgodzi膰. Policjanci, technicy i B贸g jeden wie, kto jeszcze, zacz臋li si臋 dosiada膰, kiedy dotar艂y na poziom drugi, g艂贸wny. Gdy znalaz艂y si臋 na pi膮tym pi臋trze, Eve mia艂a ju偶 tego do艣膰, przecisn臋艂a si臋 do wyj艣cia i ruszy艂a do 艣lizgacza.

- Poczekaj. Musz臋 co艣 przek膮si膰. - Peabody wyskoczy艂a i skr臋ci艂a tam, gdzie sta艂y automaty. Po chwili zastanowienia Eve zawo艂a艂a za ni膮:

- We藕 te偶 co艣 dla mnie.

- Na przyk艂ad co?

- Nie wiem. Cokolwiek. - Eve zmarszczy艂a brwi. Dlaczego proponuj膮 policjantom tyle zdrowej 偶ywno艣ci? Gliny wcale nie chc膮 si臋 zdrowo od偶ywia膰. Nikt nie wie lepiej od nich, 偶e nie b臋d膮 偶yli wiecznie.

- Mo偶e te ciasteczka z nadzieniem.

- Mordoklejki?

- Dlaczego nadaj膮 im takie beznadziejne nazwy? A偶 mi g艂upio to je艣膰. Tak, kup mi ciasteczka.

- Wci膮偶 nie chcesz nic kupowa膰 w automatach? Eve nie wyj臋艂a r膮k z kieszeni, kiedy Peabody wrzuci艂a swoje 偶etony kredytowe i nacisn臋艂a odpowiednie guziki.

- Pracuj臋 z rozjemc膮, nikomu nie dzieje si臋 偶adna krzywda. Je艣li znowu zaczn臋 si臋 zadawa膰 z jednym z tych drani, nie obejdzie si臋 bez ofiar.

- Wyra偶asz si臋 z niezwyk艂ym jadem o automacie sprzedaj膮cym mordoklejki.

- To nie automaty, tylko 偶ywe istoty, Peabody. 呕ywe i my艣l膮ce. Nie daj sobie wm贸wi膰, 偶e jest inaczej.

Wybra艂a艣 dwa opakowania mordoklejek, przepysznych, kruchych herbatnik贸w z nadzieniem o smaku toffi. Smacznego!

- Widzisz - powiedzia艂a ponuro Eve, kiedy automat zacz膮艂 podawa膰 sk艂ad herbatnik贸w i ich warto艣膰 kaloryczn膮.

- Tak, te偶 wola艂abym, 偶eby si臋 zamkn臋艂y, a przynajmniej nie podawa艂y liczby kalorii. - Wr臋czy艂a Eve jedno opakowanie. - Ale tak zosta艂y zaprogramowane. Nie s膮 偶ywe ani nie my艣l膮.

- Chc膮, 偶eby艣my w to wierzyli. Rozmawiaj膮 ze sob膮 i prawdopodobnie spiskuj膮, by zniszczy膰 ca艂y rodzaj ludzki. Nadejdzie dzie艅 konfrontacji.

- Przyprawia mnie pani o g臋si膮 sk贸rk臋, pani porucznik.

- Pami臋taj, 偶e ci臋 ostrzega艂am. - Eve ugryz艂a herbatnik, kiedy skr臋ci艂y do wydzia艂u zab贸jstw.

Rozdzieli艂y si臋, Peabody skierowa艂a si臋 do swojego biurka w du偶ej sali og贸lnej, a Eve uda艂a si臋 do swojego gabinetu.

Przez chwil臋 sta艂a na progu, przygl膮daj膮c si臋 pokoikowi i 偶uj膮c herbatniki. By艂o tu miejsce na jej biurko i fotel, nieco chwiej膮ce si臋 krzes艂o dla go艣cia i szafk臋 na dokumenty. Jedno jedyne okno wydawa艂o si臋 niewiele wi臋ksze od szuflady.

Przedmioty osobiste? No c贸偶, uda艂o jej si臋 ukry膰 troch臋 cukierk贸w, na kt贸rych 艣lad - jak do tej pory - nie natrafi艂 bezczelny z艂odziej s艂odyczy, kt贸ry j膮 prze艣ladowa艂. Mia艂a jo - jo, kt贸rym mog艂a si臋 bawi膰, gdy musia艂a zebra膰 my艣li. Uprzednio zamkn膮wszy drzwi.

To jej wystarcza艂o. W艂a艣ciwie bardzo jej odpowiada艂 taki pok贸j. Co by robi艂a w pomieszczeniu nawet dwa razy mniejszym od gabinetu kt贸rego艣 z doktor贸w Icove? Tylko przychodzi艂oby do niej wi臋cej ludzi, aby zawraca膰 jej g艂ow臋. W og贸le nie mog艂aby pracowa膰.

Dosz艂a do wniosku, 偶e wielko艣膰 pomieszczenia te偶 ma znaczenie symboliczne. Odnios艂em sukces, dlatego mam taki przestronny gabinet. Panowie Icove najwyra藕niej byli takiego zdania. Musia艂a przyzna膰, 偶e Roarke te偶. Lubi艂 przestrze艅 i du偶o zabawek do jej wype艂nienia.

Zaczyna艂 od zera, podobnie jak ona. Tylko inaczej sobie to kompensowali. Przywiezie jej prezenty z tej podr贸偶y s艂u偶bowej. Zawsze udawa艂o mu si臋 znale藕膰 czas na zakupy i bawi艂o go skr臋powanie Eve, gdy j膮 obsypywa艂 prezentami.

A Wilfred B. Icove? - zastanowi艂a si臋. Jak zaczyna艂? Jak sobie kompensowa艂 trudne pocz膮tki? Co mia艂o dla niego warto艣膰 symbolu?

Usiad艂a za biurkiem, w艂膮czy艂a komputer i zacz臋艂a wyszukiwa膰 informacje o zmar艂ym.

Kiedy zapisa艂a dane na twardym dysku, po艂膮czy艂a si臋 z kapitanem Feeneyem z wydzia艂u przest臋pstw elektronicznych.

Na monitorze pojawi艂a si臋 jego twarz, okolona sztywnymi, rudymi w艂osami. Feeney mia艂 zawsze min臋 winowajcy. Jego koszula wygl膮da艂a, jakby w niej spa艂, co zawsze, nie wiedzie膰 czemu, podnosi艂o Eve na duchu.

- Musz臋 co艣 sprawdzi膰 w IRCCA - powiedzia艂a mu. - Dzi艣 rano zosta艂 zamordowany w swoim gabinecie s艂awny chirurg plastyczny. Wszystko 艣wiadczy o tym, 偶e za艂atwi艂a go ostatnia um贸wiona z nim pacjentka. Pod trzydziestk臋, wiemy, jak si臋 nazywa i gdzie mieszka: w Barcelonie w Hiszpanii...

- Ole - powiedzia艂 gro藕nie, czym j膮 roz艣mieszy艂.

- Rety, Feeney, nie wiedzia艂am, 偶e znasz hiszpa艅ski.

- Sp臋dzi艂em urlop w tym twoim domu w Meksyku i wtedy nauczy艂em si臋 kilku s艂贸w.

- Dobrze, jak si臋 m贸wi 鈥瀋ios prosto w serce narz臋dziem o ma艂ym ostrzu鈥?

- Ole.

- Dobrze wiedzie膰. Nie zarejestrowano paszportu na nazwisko Nocho - Alverez Dolores. Adres w s艂onecznej Hiszpanii jest fa艂szywy. Wesz艂a do 艣rodka pilnie strze偶onego budynku, a potem bez przeszk贸d go opu艣ci艂a.

- Przypuszczasz, 偶e to robota zawodowca?

- Mam takie podejrzenia, ale 偶adnego motywu. Mo偶e jeden z twoich ch艂opak贸w m贸g艂by j膮 odszuka膰 w kartotece danych albo zdj臋膰?

- Przy艣lij mi jej podobizn臋, zobacz臋, co si臋 da zrobi膰.

- Z g贸ry dzi臋kuj臋. Zaraz b臋dziesz mia艂 jej zdj臋cie. Nacisn臋艂a klawisz, przes艂a艂a plik, a potem, trzymaj膮c kciuki, 偶eby jej komputer poradzi艂 sobie z jednoczesnym wykonaniem drugiego polecenia, wsun臋艂a do czytnika dyskietk臋 ochrony z Centrum, by obejrze膰 jej zawarto艣膰.

Nast臋pnie kaza艂a autokucharzowi nala膰 sobie kawy i popija艂a j膮, wpatruj膮c si臋 w monitor.

- Tu ci臋 mam - mrukn臋艂a, przygl膮daj膮c si臋, jak kobieta, na razie znana pod imieniem Dolores, idzie do bramki na g艂贸wnym poziomie. Mia艂a na sobie w膮skie spodnie i ciep艂膮 kurtk臋, jedno i drugie w ostrym czerwonym kolorze. Pantofle na niebotycznych obcasach te偶 by艂y czerwone.

- Nie boisz si臋 zwraca膰 na siebie uwagi, prawda, Dolores? - mrukn臋艂a Eve.

Kobieta mia艂a d艂ugie, l艣ni膮ce, lekko kr臋cone czarne w艂osy, wysoko sklepione ko艣ci policzkowe, wydatne usta - r贸wnie偶 pomalowane na czerwono - i oczy niemal tak czarne, jak w艂osy.

Bez przeszk贸d przesz艂a przez bramk臋, a potem swobodnym krokiem, ko艂ysz膮c lekko biodrami, skierowa艂a si臋 do wind, by wjecha膰 na pi臋tro, gdzie urz臋dowa艂 Icove.

Eve zauwa偶y艂a, 偶e kobieta si臋 nie spieszy艂a, zna艂a drog臋. Nie pr贸bowa艂a te偶 unika膰 kamer. Nie by艂a zdenerwowana. By艂a zimna jak margarita, popijana na tropikalnej pla偶y pod barwnym parasolem.

Eve otworzy艂a teraz dyskietk臋 z windy i przygl膮da艂a si臋, jak kobieta spokojnie wje偶d偶a na g贸r臋. Nie zatrzymywa艂a si臋 po drodze, sta艂a nieruchomo, po czym wysiad艂a na kondygnacji, gdzie mie艣ci艂 si臋 gabinet Icove'a.

Skierowa艂a si臋 do recepcji, powiedzia艂a co艣 do urz臋duj膮cego tam pracownika, wpisa艂a si臋 do ksi臋gi go艣ci, a potem ruszy艂a korytarzem do znajduj膮cej si臋 niedaleko damskiej toalety.

Gdzie nie ma kamer, pomy艣la艂a Eve. Tam albo si臋gn臋艂a po bro艅, kt贸r膮 kto艣 wcze艣niej podrzuci艂, albo wyci膮gn臋艂a j膮 ze swojej torebki, uprzednio na tyle dobrze zamaskowawszy, 偶e ochrona niczego nie odkry艂a.

Eve dosz艂a do wniosku, 偶e najprawdopodobniej kto艣 zostawi艂 dla Dolores skalpel w toalecie. Wsp贸艂pracowa艂a z kim艣 z wewn膮trz. Mo偶e z kim艣, kto pragn膮艂 艣mierci lekarza.

Min臋艂y prawie trzy minuty, nim zab贸j czyni wysz艂a z toalety. Od razu skierowa艂a si臋 do poczekalni. Usiad艂a, za艂o偶y艂a nog臋 na nog臋 i zacz臋艂a przegl膮da膰 spis ksi膮偶ek i czasopism na dyskietkach.

Zanim zd膮偶y艂a co艣 wybra膰, pojawi艂a si臋 Pia i zaprowadzi艂a j膮 do gabinetu Icove'a.

Eve patrzy艂a, jak zamykaj膮 si臋 za nimi podw贸jne drzwi i jak sekretarka siada za swoim biurkiem. Przewin臋艂a szybko nagranie do godziny dwunastej, kiedy kobieta wyj臋艂a z szuflady biurka torebk臋, w艂o偶y艂a 偶akiet i uda艂a si臋 na obiad.

Sze艣膰 minut p贸藕niej Dolores opu艣ci艂a gabinet Icove'a r贸wnie opanowana jak wtedy, kiedy do niego wchodzi艂a. Na jej twarzy nie wida膰 by艂o ani podniecenia, ani zadowolenia, ani poczucia winy, ani strachu.

Bez s艂owa przesz艂a przez sekretariat, zjecha艂a wind膮, podda艂a si臋 kontroli i opu艣ci艂a budynek. Po czym rozp艂yn臋艂a si臋 w powietrzu, pomy艣la艂a Eve.

Je艣li nie by艂a zawodow膮 morderczyni膮, powinna ni膮 zosta膰.

Nikt nie wchodzi艂 do gabinetu Icove'a ani z niego nie wychodzi艂 do powrotu sekretarki z obiadu.

Popijaj膮c drug膮 fili偶ank臋 kawy, Eve zapozna艂a si臋 z obszernym materia艂em o Wilfredzie B. Icovie.

- Ten facet to prawdziwy 艣wi臋ty - powiedzia艂a do Peabody, kiedy zaparkowa艂a s艂u偶bowe auto przy kraw臋偶niku. Ulewa przesz艂a w irytuj膮c膮 m偶awk臋, szar膮 jak mg艂a. - Zaczyna艂 prawie od niczego, osi膮gn膮艂 du偶o. Jego rodzice byli lekarzami, prowadzili kliniki w rejonach i krajach dotkni臋tych kryzysem. Matka uleg艂a powa偶nym poparzeniom, kiedy pr贸bowa艂a ratowa膰 dzieci z p艂on膮cego budynku. Prze偶y艂a, ale zosta艂a oszpecona.

- Dlatego po艣wi臋ci艂 si臋 chirurgii rekonstrukcyjnej - doko艅czy艂a za ni膮 Peabody.

- Mo偶na przyj膮膰, 偶e to go natchn臋艂o. Podczas wojen miejskich prowadzi艂 klinik臋 na k贸艂kach. Wyjecha艂 do Europy, by s艂u偶y膰 pomoc膮 podczas konfliktu zbrojnego. W艂a艣nie tam zgin臋艂a jego 偶ona, pracuj膮ca jako ochotniczka. Ich syn by艂 jeszcze dzieckiem, ale ju偶 marzy艂 o tym, 偶eby zosta膰 lekarzem, a w wieku dwudziestu jeden lat uko艅czy艂 wydzia艂 medycyny na Harvardzie.

- Szybko.

- A co sobie my艣lisz. Senior te偶 pracowa艂 z rodzicami, ale nie by艂 z nimi, kiedy jego matka uleg艂a poparzeniom, w ten spos贸b unikn膮艂 艣mierci lub kalectwa. Pracowa艂 te偶 w innej cz臋艣ci Londynu, kiedy jego 偶ona zgin臋艂a.

- Prawdziwy z niego szcz臋艣ciarz, ale niezwyk艂y pechowiec.

- Tak. Nim owdowia艂, ju偶 si臋 zajmowa艂 chirurgi膮 rekonstrukcyjn膮, wypadek matki sprawi艂, 偶e traktowa艂 to jako swego rodzaju misj臋. Matka by艂a podobno pi臋kn膮 kobiet膮. Dotar艂am do jej zdj臋cia, rzeczywi艣cie wed艂ug mnie by艂a niezwykle poci膮gaj膮ca. S膮 r贸wnie偶 jej zdj臋cia po wypadku. Mo偶na powiedzie膰, 偶e przedstawiaj膮 smutny widok. Lekarzom uda艂o si臋 utrzyma膰 j膮 przy 偶yciu, zrobili, co w ich mocy, ale nie mogli jej przywr贸ci膰 dawnej urody.

- Jak Humpty'emu - Dumpty'emu.

- S艂ucham?

- 鈥濩ho膰 ludzi kr贸la t艂um biedzi艂 si臋...鈥 - Peabody zobaczy艂a, 偶e Eve patrzy na ni膮 nic nierozumiej膮cym wzrokiem. - Niewa偶ne.

- Trzy lata p贸藕niej wykonano eutanazj臋 na jej 偶yczenie. Icove po艣wi臋ca si臋 chirurgii rekonstrukcyjnej i kontynuuje dzie艂o rodzic贸w, bezp艂atnie oferuj膮c swoje us艂ugi podczas wojen miejskich. Po 艣mierci 偶ony zajmuje si臋 wychowa­niem syna, pracuje w swojej dziedzinie, zak艂ada kliniki, powo艂uje fundacje, podejmuje si臋 leczenia przypadk贸w uznawanych za beznadziejne - cz臋sto rezygnuj膮c z honorarium - uczy, wyg艂asza odczyty, rozdaje pieni膮dze, dokonuje cud贸w i karmi g艂odnych rybami i chlebem z kosza bez dna.

- To ostatnie sama wymy艣li艂a艣, prawda?

- Nie. Nie ma lekarza, praktykuj膮cego przez plus minus sze艣膰dziesi膮t lat, kt贸rego nie oskar偶ono by o b艂膮d w sztuce, ale w jego przypadku takich proces贸w jest znacznie mniej, ni偶 wynosi 艣rednia statystyczna, mniej ni偶 mo偶na by si臋 spodziewa膰, szczeg贸lnie uwzgl臋dniaj膮c dziedzin臋, jakiej si臋 po艣wi臋ci艂.

- Dallas, wydaje mi si臋, 偶e jeste艣 uprzedzona do chirurgii plastycznej.

- To nie uprzedzenie. Uwa偶am, 偶e tylko sko艅czeni kretyni poddaj膮 si臋 operacjom plastycznym. Tak czy inaczej, lekarze tej specjalno艣ci wyj膮tkowo cz臋sto s膮 ci膮gani po s膮dach, a on ma na swoim koncie zdumiewaj膮co ma艂o ta­kich spraw. Poza tym jego kartoteka jest absolutnie czysta, 偶adnych powi膮za艅 politycznych, kt贸re mog艂yby by膰 powodem, 偶e kto艣 pragn膮艂by jego 艣mierci, 偶adnego hazardu, 偶adnego zadawania si臋 z dziwkami, 偶adnych zakazanych 艣rodk贸w odurzaj膮cych, 偶adnego oszukiwania pacjent贸w. Nic.

- Niekt贸rzy ludzie s膮 po prostu dobrzy z natury.

- Ka偶dy, kto jest a偶 tak dobry, ma aureol臋 i par臋 skrzyde艂. - Eve postuka艂a palcem w teczk臋 z informacjami. - Co艣 si臋 w tym musi kry膰. Ka偶dy ma jak膮艣 mroczn膮 tajemnic臋, g艂臋boko skrywan膮.

- Jest pani bardzo cyniczna, pani porucznik.

- Ciekawe, 偶e by艂 prawnym opiekunem dziewczynki, kt贸ra - gdy doros艂a - zosta艂a jego synow膮. Jej matka, r贸wnie偶 lekarka, zgin臋艂a podczas powstania w Afryce. Ojciec, artysta, porzuci艂 rodzin臋 wkr贸tce po tym, jak przysz艂a na 艣wiat Avril Hannson Icove. A p贸藕niej zabi艂 go w Pary偶u jaki艣 zazdrosny m膮偶.

- Sporo tragedii, jak na jedn膮 rodzin臋.

- Prawda? - Eve wyci膮gn臋艂a na wierzch zdj臋cie miejskiego domu w Upper West Side, gdzie mieszka艂 z rodzin膮 doktor Icove junior. - Sk艂ania cz艂owieka do my艣lenia.

- Bywa, 偶e niekt贸re rodziny spotykaj膮 liczne tragedie. To co艣 jak karma.

- Czy wyznawcy Wolnego Wieku wierz膮 w karm臋?

- Jasne. - Peabody wesz艂a na kraw臋偶nik. - Nazywamy to kosmiczn膮 r贸wnowag膮. - Wspi臋艂a si臋 po kilku stopniach prowadz膮cych do - jak przypuszcza艂a - oryginalnych drzwi albo doskona艂ej ich kopii. - Niczego sobie - powiedzia艂a, przesuwaj膮c palcami po drewnie, kiedy zapytano je o cel wizyty.

- Porucznik Dallas i detektyw Peabody. - Eve przybli偶y艂a odznak臋 do oka kamery. - Z policji nowojorskiej, na rozmow臋 z doktorem Icove'em.

Jedn膮 chwileczk臋.

- Maj膮 te偶 domek weekendowy w Hamptons - ci膮gn臋艂a Peabody. - Will臋 w Toskanii, mieszkanie w Londynie i ma艂膮 chat臋 na Maui. Wraz ze 艣mierci膮 Icove'a seniora wzbogacili si臋 o jeszcze dwie nieruchomo艣ci w pierwszorz臋dnych miejscach. Dlaczego McNab nie mo偶e by膰 bogatym lekarzem?

Ian McNab, pracownik wydzia艂u przest臋pstw elektronicznych, mieszka艂 z Peabody i najwyra藕niej by艂 jej m艂odzie艅cz膮 mi艂o艣ci膮.

- Mo偶esz go rzuci膰 dla jakiego艣 bogatego lekarza - zaproponowa艂a Eve.

- Nie. Zbyt szalej臋 na punkcie jego szczup艂ego ty艂ka. Zobacz, co mi da艂. - Si臋gn臋艂a pod bluzk臋 i wyj臋艂a wisiorek w kszta艂cie czterolistnej koniczyny.

- Z jakiej okazji?

- By uczci膰 koniec fizykoterapii i ca艂kowity powr贸t do zdrowia po obra偶eniach odniesionych na s艂u偶bie. M贸wi, 偶e ochroni mnie przed z艂em w przysz艂o艣ci.

- Skuteczniejsza by艂aby kamizelka kuloodporna. - Eve zobaczy艂a nad膮san膮 min臋 partnerki i przypomnia艂a sobie, 偶e przyja藕艅 i wsp贸艂praca maj膮 swoje wymagania. - 艁adniutki - doda艂a, bior膮c ma艂y wisiorek do r臋ki, by mu si臋 lepiej przyjrze膰. - Pi臋kny gest z jego strony.

- Zawsze wie, jak si臋 zachowa膰. - Peabody schowa艂a wisiorek pod bluzk臋. - Robi mi si臋 ciep艂o na sercu, kiedy sobie przypomn臋, 偶e go mam przy sobie.

Eve pomy艣la艂a o brylancie - wielkim jak pi膮stka niemowl臋cia - kt贸ry nosi艂a pod koszul膮. Sprawia艂, 偶e czu艂a si臋 g艂upio i niezr臋cznie, ale chyba te偶 robi艂o jej si臋 ciep艂o na sercu. Przynajmniej odk膮d przyzwyczai艂a si臋 do jego wagi.

Nie tej mierzonej karatami, przyzna艂a w duchu, ale uczuciowej. Trzeba czasu, przynajmniej w jej wypadku, by si臋 przyzwyczai膰 do dowod贸w mi艂o艣ci.

Drzwi si臋 otworzy艂y. Na progu sta艂a kobieta z portretu, z ty艂u pada艂o na ni膮 z艂ote 艣wiat艂o. Nawet oczy spuchni臋te od p艂aczu nie przy膰mi艂y jej ol艣niewaj膮cej urody.

ROZDZIA艁 3

Przepraszam, 偶e kaza艂am paniom czeka膰, do tego na deszczu. - Ten g艂os pasowa艂 do jej wygl膮du, by艂 cudowny i g艂臋boki, nieco ochryp艂y z b贸lu. - Jestem Avril Icove. Prosz臋 wej艣膰. - Cofn臋艂a si臋 do holu, kt贸rego g艂贸wn膮 ozdob膮 by艂 偶y­randol - ka偶dy kryszta艂ek w kszta艂cie 艂zy sk膮pany by艂 w mi臋kkim, z艂otym 艣wietle. - M贸j m膮偶 jest na g贸rze, w ko艅cu uda艂o mu si臋 usn膮膰. Nie chcia艂abym mu przeszkadza膰.

- Przepraszam, 偶e zjawi艂y艣my si臋 o takiej porze - powiedzia艂a Eve.

- Ale... - Avril zdoby艂a si臋 na smutny u艣miech. - Rozumiem. Dzieci s膮 w domu. Zabrali艣my je ze szko艂y i przywie藕li艣my do domu. Akurat siedzia艂am z nimi na g贸rze. Jest im bardzo ci臋偶ko, wszystkim nam jest bardzo ci臋偶ko. Ach... - Przycisn臋艂a r臋k臋 do serca. - Mo偶e p贸jdziemy na pierwsze pi臋tro. Na parterze przyjmujemy go艣ci, wi臋c to nieodpowiednie miejsce na tak膮 rozmow臋.

- Jak sobie pani 偶yczy.

- Na pi臋trze toczy si臋 偶ycie naszej rodziny - zacz臋艂a m贸wi膰, kieruj膮c si臋 ku schodom. - Nie wiem, czy mog臋 o to zapyta膰, ale chcia艂abym wiedzie膰, czy macie ju偶 wi臋cej informacji o osobie, kt贸ra zabi艂a Wilfreda?

- 艢ledztwo dopiero si臋 rozpocz臋艂o, ale prowadzimy je bardzo energicznie. Avril spojrza艂a przez rami臋, kiedy znalaz艂a si臋 na szczycie schod贸w.

- A wi臋c naprawd臋 m贸wicie takie rzeczy. Lubi臋 krymina艂y - wyja艣ni艂a. - Czyli policja naprawd臋 u偶ywa takiego j臋zyka. Prosz臋 si臋 rozgo艣ci膰.

Wskaza艂a im salon, utrzymany w kolorach lawendy i zieleni.

- Czy napij膮 si臋 panie kawy albo herbaty? A mo偶e maj膮 panie ochot臋 na co艣 innego?

- Nie, dzi臋kujemy. Ale gdyby mog艂a pani przyprowadzi膰 doktora Icove'a - poprosi艂a Eve. - Chcia艂yby艣my porozmawia膰 z obojgiem pa艅stwa.

- Dobrze. Mo偶e to jednak potrwa膰 kilka minut.

- Bardzo tu 艂adnie - skomentowa艂a Peabody, kiedy zosta艂y same. - Mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰, 偶e b臋dzie elegancko jak na parterze, tymczasem jest tu te偶 mi艂o i przytulnie.

Rozejrza艂a si臋 woko艂o, na kanapy, przepastne fotele, p贸艂ki ze zdj臋ciami cz艂onk贸w rodziny i pami膮tkami. Na jednej 艣cianie dominowa艂 niemal naturalnej wielko艣ci portret rodziny. U艣miechali si臋 z niego Icove, jego 偶ona i dw贸jka 艣licznych dzieci.

Eve podesz艂a do obrazu i przeczyta艂a podpis w prawym dolnym rogu.

- Jej dzie艂o.

- Pi臋kna i utalentowana. Mog艂abym j膮 znienawidzi膰. Eve kr膮偶y艂a po pokoju, przygl膮daj膮c mu si臋 badawczo, oceniaj膮c i analizuj膮c. Dosz艂a do wniosku, 偶e zosta艂 urz膮dzony z my艣l膮 o rodzinie, ale czu膰 by艂o w nim kobiec膮 r臋k臋. Raczej drukowane ksi膮偶ki ni偶 ich wersje na dyskietkach, ekran telewizora dyskretnie ukryty za ozdobn膮 boazeri膮.

I wszystko w idealnym porz膮dku, jak dekoracje teatralne.

- Zgodnie z naszymi informacjami studiowa艂a sztuk臋 w jakiej艣 modnej szkole. - Eve wsun臋艂a r臋ce do kieszeni. - Icove zosta艂 jej opiekunem prawnym na 偶yczenie matki umieszczone w testamencie. Avril mia艂a wtedy sze艣膰 lat. Po uko艅czeniu studi贸w po艣lubi艂a Icove'a juniora. Przez pierwszych sze艣膰 miesi臋cy mieszkali g艂贸wnie w Pary偶u, gdzie malowa艂a obrazy. Mia艂a nawet wystaw臋, kt贸ra odnios艂a wielki sukces.

- Przed czy po 艣mierci jej ojca?

- Po. Wr贸cili do Nowego Jorku i zamieszkali w tym domu. Urodzi艂o im si臋 dwoje dzieci. Po urodzeniu pierwszego po艣wi臋ci艂a si臋 ca艂kowicie roli 偶ony i matki. Nadal maluje, g艂贸wnie portrety, ale rzadko przyjmuje zlecenia, swoje dzie艂a przekazuje Fundacji Icove'a, zachowuj膮c status zawodowej matki.

- Zebra艂a艣 o niej du偶o informacji w tak kr贸tkim czasie.

- To by艂o proste - powiedzia艂a Eve, wzruszaj膮c ramionami. - Ma czyst膮 kartotek臋, nie dopu艣ci艂a si臋 nawet najdrobniejszego wykroczenia. To jej pierwsze ma艂偶e艅stwo, nie 偶y艂a z nikim w konkubinacie, nie ma innych dzieci.

- Je艣li pomin膮膰 zmar艂ych rodzic贸w i te艣ci贸w, jej 偶ycie mo偶na by uzna膰 za idealne.

Eve zn贸w rozejrza艂a si臋 po pokoju.

- Wszystko na to wskazuje. Kiedy wszed艂 Icove, sta艂a akurat przodem do drzwi. Inaczej by go nie us艂ysza艂a. Gruby dywan t艂umi艂 odg艂osy krok贸w. Doktor mia艂 na sobie lu藕ne spodnie i pulower, a nie garnitur. Ale i tak wygl膮da艂, jakby by艂 w garniturze, zauwa偶y艂a Eve.

Roarke te偶 to potrafi艂, pomy艣la艂a. Bez wzgl臋du na to, jak swobodnie by艂 ubrany, bi艂a od niego w艂adczo艣膰.

- Witam, pani porucznik, pani detektyw. Moja 偶ona przyjdzie do nas za chwil臋. Posz艂a sprawdzi膰, co u dzieci. Wy艂膮czyli艣my dzi艣 roboty domowe.

Podszed艂 do szafki, po jej otwarciu ukaza艂 si臋 miniautokucharz.

- Avril powiedzia艂a, 偶e zaproponowa艂a co艣 do picia, ale podzi臋kowa艂y panie. Ja napij臋 si臋 kawy. Mo偶e zmieni艂y panie zdanie?

- W艂a艣ciwie ch臋tnie te偶 si臋 napij臋 kawy. Poprosz臋 czarn膮, bez cukru i 艣mietanki.

- A dla mnie s艂odka i s艂aba - powiedzia艂a Peabody. - Dzi臋kujemy, 偶e zgodzi艂 si臋 pan z nami spotka膰. Wiemy, jak musi by膰 panu ci臋偶ko.

- Raczej wci膮偶 nie mog臋 w to uwierzy膰. - Zaprogramowa艂 urz膮dzenie. - Tam, w Centrum, w jego gabinecie, to by艂 prawdziwy koszmar. Patrze膰 na niego ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e nic nie mo偶na zrobi膰, by zn贸w by艂 z nami. Ale tutaj, w domu... - Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i wyj膮艂 fili偶anki. - To jak dziwny, nieprawdopodobny sen. Ca艂y czas my艣l臋, 偶e za chwil臋 m贸j komunikator zabrz臋czy i us艂ysz臋 tat臋, proponuj膮cego, aby艣my w niedziel臋 zjedli razem kolacj臋.

- Czy pa艅stwo cz臋sto razem spo偶ywali posi艂ki? - spyta艂a Eve.

- Tak. - Poda艂 kaw臋 jej i Peabody. - Raz w tygodniu, czasami dwa. Albo wpada艂, 偶eby zobaczy膰 si臋 z dzie膰mi. A ta kobieta? Czy znale藕li艣cie kobiet臋, kt贸ra...

- Szukamy jej. Doktorze Icove, z dokument贸w wynika, 偶e wszyscy, kt贸rzy wsp贸艂pracowali z pa艅skim ojcem w Centrum, zostali zatrudnieni przynajmniej trzy lata temu albo wcze艣niej. Czy jest kto艣, kogo pa艅ski ojciec musia艂 zwolni膰 albo kto zrezygnowa艂 z pracy i by艂 w zwi膮zku z tym nie­zadowolony?

- Nie, przynajmniej ja nie znam nikogo takiego.

- Podczas operacji pracowa艂 z innymi lekarzami i personelem medycznym.

- Naturalnie, z zespo艂em chirurg贸w, z psychiatrami, kuratorami rodzinnymi i tym podobnymi.

- Czy po艣r贸d tych os贸b by艂 kto艣, z kim si臋 nie zgadza艂 albo kto si臋 nie zgadza艂 z nim?

- Nie. Pracowa艂 z najwybitniejszymi specjalistami, poniewa偶 nalega艂, by poziom 艣wiadczonych przez nas us艂ug by艂 jak najwy偶szy. Chcia艂, 偶eby pacjenci mieli wszystko, co najlepsze.

- Ale i tak przez tyle lat praktyki zdarza艂o si臋, 偶e jego pacjenci byli niezadowoleni.

Icove u艣miechn膮艂 si臋 lekko.

- Nie mo偶na zadowoli膰 wszystkich, a ju偶 z ca艂膮 pewno艣ci膮 prawnik贸w. Ale m贸j ojciec i ja bardzo starannie selekcjonowali艣my pacjent贸w, by wyeliminowa膰 tych, kt贸rzy domagali si臋 rzeczy niemo偶liwych albo objawiali sk艂onno艣ci do pieniactwa. Poza tym, jak ju偶 wcze艣niej wspomnia艂em, ojciec w艂a艣ciwie wycofa艂 si臋 z pracy zawodowej.

- Udziela艂 konsultacji kobiecie podaj膮cej si臋 za Dolores Nocho - Alverez. Potrzebne mi s膮 jego notatki na jej temat.

- No tak. - Westchn膮艂 ci臋偶ko. - Nasi prawnicy nie s膮 zadowoleni, chc膮, 偶ebym zaczeka艂, p贸ki nie wykonaj膮 pewnych krok贸w. Ale Avril mnie przekona艂a, 偶e g艂upot膮 by艂oby my艣le膰 teraz o wymogach prawa. Poleci艂em, aby przekazano paniom te materia艂y. Jednak musz臋 pani膮 prosi膰, pani porucznik, by potraktowa艂a je pani jako 艣ci艣le poufne.

- O ile nie dotyczy to morderstwa, nie interesuje mnie, kto kaza艂 sobie odm艂odzi膰 twarz.

- Przepraszam, 偶e zaj臋艂o mi to tak du偶o czasu. - Avril pospiesznie wesz艂a do pokoju. - Ale dzieci mnie potrzebowa艂y. O, a wi臋c jednak zdecydowa艂y si臋 panie na kaw臋. Bardzo dobrze. - Usiad艂a obok m臋偶a i uj臋艂a jego d艂o艅.

- Pani Icove, przez wiele lat sp臋dza艂a pani du偶o czasu w firmie swojego te艣cia.

- Tak. By艂 moim opiekunem prawnym, a tak偶e ojcem. - Zacisn臋艂a usta. - By艂 niezwyk艂ym cz艂owiekiem.

- Czy zna pani kogo艣, kto m贸g艂 pragn膮膰 jego 艣mierci?

- Sk膮d偶e znowu! Kto m贸g艂by chcie膰 zabi膰 cz艂owieka tak oddanego innym?

- Czy ostatnio sprawia艂 wra偶enie zaniepokojonego czym艣? Zdenerwowanego? Wzburzonego?

Avril pokr臋ci艂a g艂ow膮 i spojrza艂a na m臋偶a.

- Dwa dni temu jedli艣my razem kolacj臋. By艂 w doskona艂ym humorze.

- Pani Icove, czy rozpoznaje pani t臋 kobiet臋? - Eve wyci膮gn臋艂a z teczki wydruk i poda艂a go gospodyni.

- To... - D艂o艅 Avril drgn臋艂a, co sprawi艂o, 偶e Eve sta艂a si臋 czujna. - To ona go zabi艂a? Ta kobieta zabi艂a Wilfreda? - Do oczu nap艂yn臋艂y jej 艂zy. - Jest m艂oda i 艣liczna. Nie wygl膮da na kogo艣, kto by艂by zdolny do... przepraszam.

Odda艂a zdj臋cie i otar艂a 艂zy z policzk贸w.

- Chcia艂abym jako艣 pom贸c. Mam nadziej臋, 偶e kiedy j膮 odnajdziecie, zapytacie, dlaczego to zrobi艂a. Mam nadziej臋...

Zn贸w urwa艂a i przycisn臋艂a d艂o艅 do ust, staraj膮c si臋 opanowa膰.

- Mam nadziej臋, 偶e zapytacie j膮, dlaczego to zrobi艂a. Zas艂ugujemy, by to wiedzie膰. Ca艂y 艣wiat powinien si臋 tego dowiedzie膰.

Mieszkanie Wilfreda Icove'a mie艣ci艂o si臋 na sze艣膰dziesi膮tym pi膮tym pi臋trze, trzy przecznice od domu syna i pi臋膰 od Centrum, kt贸re zbudowa艂. Wpu艣ci艂a je administratorka, kt贸ra si臋 przedstawi艂a jako Donatella.

- Nie mog艂am uwierzy膰, kiedy to us艂ysza艂am, zwyczajnie nie mog艂am. - Eve oceni艂a, 偶e ta zadbana kobieta w czarnym kostiumie ma czterdzie艣ci lat. - Doktor Icove by艂 najlepszy z ludzi, taktowny, uprzejmy. Pracuj臋 tu od dziesi臋ciu lat, od trzech jako konsjer偶ka. Nigdy nie s艂ysza艂am o nim jednego z艂ego s艂owa.

- Kto艣 zrobi艂 co艣 wi臋cej, ni偶 powiedzia艂 z艂e s艂owo. Czy doktor Icove przyjmowa艂 wielu go艣ci?

Kobieta si臋 zawaha艂a.

- Rozumiem, 偶e w tych okoliczno艣ciach to nie plotkowanie. Owszem, by艂 cz艂owiekiem towarzyskim. Regularnie odwiedza艂a go rodzina, naturalnie. Razem albo osobno. Wydawa艂 tu ma艂e przyj臋cia dla swoich przyjaci贸艂 wsp贸艂pracownik贸w, ale cz臋艣ciej podejmowa艂 go艣ci w domu syna. Lubi艂 towarzystwo kobiet.

Eve skin臋艂a na Peabody, kt贸ra wyj臋艂a zdj臋cie.

- Czy widzia艂a pani t臋 kobiet臋? - spyta艂a Peabody i konsjer偶ka wzi臋艂a zdj臋cie, by mu si臋 uwa偶nie przyjrze膰.

- Nie, przykro mi. Chocia偶 jest w jego typie, je艣li rozumiej膮 panie, co mam na my艣li. Lubi艂 urod臋 i m艂odo艣膰. W艂a艣ciwie interesowa艂 si臋 tym zawodowo. Upi臋ksza艂 ludzi, umo偶liwia艂 im zachowanie m艂odo艣ci. Chcia艂am powiedzie膰, 偶e dokonywa艂 cud贸w u ofiar wypadk贸w. Naprawd臋.

- Czy prowadzi pani ksi臋g臋 go艣ci? - spyta艂a Eve.

- Nie, przykro mi. Naturalnie pytamy lokator贸w, czy 偶ycz膮 sobie odwiedzin. Ale nie wymagamy wpisania si臋 do ksi臋gi. Zobowi膮zani s膮 do tego wy艂膮cznie dostawcy.

- Wielu do niego przychodzi艂o?

- Nie wi臋cej ni偶 do innych.

- Czy mo偶emy sprawdzi膰 w ksi臋dze, kto tu przychodzi艂 w ci膮gu ostatnich sze艣膰dziesi臋ciu dni, i obejrze膰 dyskietki ochrony z ostatnich dw贸ch tygodni?

Donatella si臋 skrzywi艂a.

- Mog臋 je paniom szybciej udost臋pni膰 i bez zb臋dnych formalno艣ci, je艣li zwr贸c膮 si臋 panie z oficjaln膮 pro艣b膮 do administracji budynku. Mog臋 od razu skontaktowa膰 panie z szefostwem. Budynkiem zarz膮dza Management New York.

W g艂owie Eve rozleg艂 si臋 cichy dzwonek.

- Kto jest w艂a艣cicielem budynku?

- W艂a艣ciwie Roarke Enterprises, a...

- Mniejsza o to - przerwa艂a jej, kiedy Peabody cicho prychn臋艂a z ty艂u. - Zajm臋 si臋 tym. Kto tu sprz膮ta?

- Doktor Icove nie zatrudnia艂 s艂u偶by domowej, ani android贸w, ani ludzi. Korzysta艂 z us艂ug oferowanych przez administracj臋 budynku. Z naszego androida. Codziennie. Wola艂 androidy w swoim mieszkaniu.

- Rozumiem. Musimy si臋 tu rozejrze膰. Otrzyma艂a pani na to zgod臋 od osoby najbli偶ej spokrewnionej ze zmar艂ym.

- Tak. Zostawi臋 panie same.

- Bardzo 艂adny budynek - powiedzia艂a Peabody, kiedy zamkn臋艂y si臋 drzwi za Donatell膮. - Wiesz co, mo偶e poprosi艂aby艣 Roarke'a o jaki艣 wykaz lub co艣 w tym rodzaju, list臋 jego nieruchomo艣ci, 偶eby艣 wiedzia艂a, zanim zapytasz.

- Tak, to dobry pomys艂, szczeg贸lnie 偶e co dziesi臋膰 minut co艣 kupuje albo sprzedaje po niebotycznych cenach. I 偶adnego prychania w obecno艣ci 艣wiadk贸w.

- Przepraszam. Otwarty plan, pomy艣la艂a Eve, tak to nazywaj膮. Cz臋艣膰 mieszkalna, jadalna i wypoczynkowa w jednym przestronnym pomieszczeniu. 呕adnych drzwi, z wyj膮tkiem tych, za kt贸rymi - jak przypuszcza艂a - mie艣ci艂a si臋 艂azienka. Wy偶ej prawdopodobnie sypialnia gospodarza, pok贸j go艣cinny, gabinet. W razie potrzeby mo偶na by艂o odgrodzi膰 poszczeg贸lne cz臋艣ci pomieszczenia ruchomymi przepierzeniami.

- Rozejrzyjmy si臋 tu, najpierw poziom pierwszy, potem drugi - postanowi艂a. - Sprawd藕 wszystkie wiadomo艣ci, przychodz膮ce i wychodz膮ce, z ostatnich siedemdziesi臋ciu dw贸ch godzin. Zajrzyj do poczty elektronicznej i g艂osowej, a tak偶e wszystkich prywatnych notatek. W razie potrzeby wezwiemy ch艂opak贸w z wydzia艂u przest臋pstw elektronicznych, by pokopali g艂臋biej.

Przestrze艅, pomy艣la艂a Eve, przyst臋puj膮c do pracy, i wysoko艣膰. Zdaje si臋, 偶e bogacze cenili i jedno, i drugie. Nie by艂a zachwycona, 偶e b臋dzie pracowa艂a na sze艣膰dziesi膮tym pi膮tym pi臋trze, a od zat艂oczonego chodnika daleko w dole oddziela j膮 tylko 艣ciana okien.

Odwr贸ci艂a si臋 ty艂em do niej i zaj臋艂a szaf膮, bo Peabody ju偶 sprawdza艂a szuflady. Szafa zawiera艂a trzy drogie p艂aszcze, kilka kurtek, sze艣膰 szalik贸w - jedwabnych lub z kaszmiru, trzy czarne parasole i cztery pary r臋kawiczek - dwie czarne, br膮zow膮 i szar膮. W pami臋ci telekomunikatora na pierwszym poziomie zapisana by艂a pro艣ba wnuczki, kt贸ra marzy艂a o szczeniaczku i apelowa艂a o poparcie dziadka, i jego wiadomo艣膰 do synowej, w kt贸rej spe艂nia艂 pro艣b臋 wnuczki.

Na g贸rze Eve zobaczy艂a, 偶e to, co uwa偶a艂a za salon lub drugi pok贸j go艣cinny za szklanymi, matowymi 艣cianami, w rzeczywisto艣ci by艂o du偶膮 garderob膮, przylegaj膮c膮 do g艂贸wnej sypialni.

- Jezu. - Razem z Peabody sta艂y, gapi膮c si臋 na przestronne wn臋trze pe艂ne p贸艂ek, szafek, wieszak贸w, obrotowych stojak贸w. - Jest niemal wi臋ksze od Roarke'a.

- Czy to eufemizm seksualny? - Delia przechyli艂a g艂ow臋 i tym razem to Eve prychn臋艂a. - Ten facet naprawd臋 lubi艂 si臋 stroi膰. Za艂o偶臋 si臋, 偶e jest tu ze sto garnitur贸w.

- I sp贸jrz, jak wszystkie wisz膮. Wed艂ug koloru, rodzaju tkaniny, razem z dodatkami. Za艂o偶臋 si臋, 偶e doktor Mira mia艂aby u偶ywanie z kim艣, kto jest maniakiem kupowania ubra艅.

Prawd臋 m贸wi膮c, pomy艣la艂a Eve, chyba warto si臋 skontaktowa膰 z psychiatr膮 i tw贸rc膮 portret贸w psychologicznych. Uwa偶a艂a, 偶e je艣li si臋 pozna ofiar臋, to pozna si臋 r贸wnie偶 jego zab贸jc臋.

Odwr贸ci艂a si臋 i zobaczy艂a, 偶e z ty艂u szklanej 艣ciany by艂o lustro z wbudowanym w nie eleganckim zestawem do dbania o aparycj臋.

- Wygl膮d - o艣wiadczy艂a. - To by艂o dla niego najwa偶niejsze. W 偶yciu osobistym i zawodowym. I sp贸jrz na to mieszkanie. Wszystko na swoim miejscu. Wszystko dopasowane kolorystycznie.

- Pi臋kne mieszkanie. Idealne miejskie mieszkanie... Miejskie mieszkanie przedstawiciela klasy wy偶szej.

- Tak, uroda i perfekcjonizm to jego cechy szczeg贸lne. - Eve zn贸w wr贸ci艂a do sypialni i otworzy艂a szuflad臋 jednej z nocnych szafek. Znalaz艂a w niej czytnik dyskietek i trzy ksi膮偶ki na dyskietkach, kilka niezapisanych no艣nik贸w pami臋ci. Druga nocna szafka by艂a pusta.

- 呕adnych zabawek z pornoshopu - zauwa偶y艂a.

- No wiesz - powiedzia艂a Peabody, robi膮c lekko zawstydzon膮 min臋.

- Zdrowy m臋偶czyzna, atrakcyjny, kt贸ry m贸g艂 po偶y膰 jeszcze ze czterdzie艣ci lat. - Wesz艂a do 艂azienki. Znajdowa艂y si臋 w niej du偶a wanna z jacuzzi, przestronna kabina prysznicowa wy艂o偶ona nieskazitelnie bia艂ymi kafelkami i suszarka. Na blatach z szarego 艂upku sta艂y jaskrawoczerwone kwiaty w b艂yszcz膮cych, czarnych doniczkach.

By艂y tu te偶 dwie rze藕by, obie przedstawia艂y wysokie, szczup艂e, nagie kobiety o 艂adnych twarzach. Ca艂膮 jedn膮 艣cian臋 pokrywa艂o lustro.

- Facet lubi艂 si臋 ogl膮da膰, sprawdza膰, jak si臋 prezentuje, upewnia膰 si臋, 偶e wszystko jest w najlepszym porz膮dku.

- Sprawdzi艂a zawarto艣膰 szafek i szuflad. - Drogie kosmetyki upi臋kszaj膮ce, balsamy, smarowid艂a, zwyk艂e specyfiki i kosztowne 艣rodki s艂u偶膮ce do przed艂u偶ania m艂odo艣ci. Dba艂 o sw贸j wygl膮d. Mo偶na nawet powiedzie膰, 偶e mia艂 obsesj臋 na tym punkcie.

- Ty mog艂aby艣 tak powiedzie膰 - poprawi艂a j膮 Peabody.

- Uwa偶asz, 偶e ka偶dy, kto po艣wi臋ca wi臋cej ni偶 pi臋膰 minut na fiokowanie si臋, ma obsesj臋.

- S艂owo 鈥瀎iokowanie si臋鈥 m贸wi wszystko. W ka偶dym razie mo偶na uzna膰, 偶e wielce dba艂 o swoje zdrowie i wygl膮d.

I lubi艂 si臋 otacza膰 nagimi kobietami, to znaczy dzie艂ami sztuki przedstawiaj膮cymi nagie kobiety. Ale nie kryje si臋 w tym 偶aden podtekst erotyczny. 呕adnych film贸w pornograficznych, 偶adnych zabawek dla doros艂ych, 偶adnych 艣wierszczyk贸w na dyskietkach.

- Niekt贸rzy ludzie w pewnym wieku rezygnuj膮 z seksu.

- To niezdrowo. Eve zauwa偶y艂a jeszcze pomieszczenie przeznaczone do wykonywania 膰wicze艅 gimnastycznych, p艂ynnie przechodz膮ce w gabinet. Spr贸bowa艂a w艂膮czy膰 komputer.

- Ma kod dost臋pu. Damy go specom z wydzia艂u przest臋pstw elektronicznych, niech w nim pogrzebi膮, a dyskietki zabierzemy do komendy do przejrzenia. Wszystko na swoim miejscu - mrukn臋艂a. - Idealny porz膮dek. Schludne, pouk艂adane, pasuj膮ce do siebie, stylowe. Zupe艂nie jak na hologramie.

- Racja. Jak na tych, kt贸rymi si臋 cz艂owiek bawi, kiedy snuje marzenia o idealnym domu. - Delia rzuci艂a Eve kose spojrzenie. - C贸偶, czasem to robi臋. Ty nie musisz, bo mieszkasz w domu z marze艅.

- Wystarczy na to spojrze膰. - Eve podesz艂a do balustrady. - I od razu wiadomo, jaki prowadzi艂 tryb 偶ycia. Przypuszczam, 偶e wstawa艂 wcze艣nie. Trzydzie艣ci minut gimnastyki na przyrz膮dach, prysznic, szykowanie si臋, dok艂adne sprawdzenie w lustrze, czy nic nigdzie nie sterczy ani nie zwisa, 艂ykni臋cie porannej porcji medykament贸w, zej艣cie na d贸艂 na zdrowe 艣niadanie, przeczytanie gazety albo jakiego艣 fachowego czasopisma lekarskiego. Mo偶e rzut oka na monitor, by sprawdzi膰 aktualn膮 sytuacj臋, powr贸t na g贸r臋, by wybra膰 garderob臋. Ubieranie si臋, fiokowanie, sprawdzenie w kalendarzu, co ma zapisane na dany dzie艅. W zale偶no艣ci od rodzaju obowi膮zk贸w mo偶e wykonywa艂 tu troch臋 roboty papierkowej, a mo偶e udawa艂 si臋 do Centrum. Na og贸艂 szed艂 do pracy pieszo, chyba 偶e pogoda by艂a szczeg贸lnie brzydka.

- Albo pakowa艂 torb臋, bra艂 teczk臋 i jecha艂 taks贸wk膮 na dworzec transportowca - wtr膮ci艂a Peabody. - Wyg艂asza艂 odczyty, udziela艂 konsultacji. Wi膮偶e si臋 to z konieczno艣ci膮 wyjazd贸w.

- Tak, zjada艂 co艣 dobrego, podziwia艂 widoki. Kilka konsultacji tu i tam, kilka zebra艅 zarz膮d贸w. Spotkania z rodzin膮, par臋 razy w tygodniu wypad gdzie艣 na miasto. Od czasu do czasu kolacja lub drink z przyjaci贸艂k膮 albo znajom膮 z pracy. Powr贸t do idealnego mieszkania, jaka艣 lektura do poduszki i dobranoc.

- Dobrze sobie 偶y艂.

- Na to wygl膮da. Ale co robi艂?

- W艂a艣nie powiedzia艂a艣...

- To za ma艂o, Peabody. Go艣膰 jest grub膮 ryb膮, 艂ebskim facetem, zak艂ada kliniki, powo艂uje fundacje, niemal samodzielnie rozwija ca艂y dzia艂 medycyny, kt贸remu si臋 po艣wi臋ci艂. Ostatnio od czasu do czasu zajmuje si臋 jakim艣 przy­padkiem albo udziela konsultacji, jedzie, by wyg艂osi膰 odczyt lub wyda膰 opini臋. Par臋 razy w tygodniu bawi si臋 z wnukami. To za ma艂o - powt贸rzy艂a Eve, kr臋c膮c g艂ow膮. - Jakie s膮 jego pasje? Nic nie wskazuje, 偶e prowadzi intensywne 偶ycie seksualne, przynajmniej nie robi tego regularnie. Nie ma tu 偶adnego sprz臋tu sportowego. W bazie danych brak wzmianki o ewentualnym hobby. Nie gra w golfa ani nie uprawia sport贸w, kt贸rym z pasj膮 oddaj膮 si臋 emeryci. W艂a艣ciwie tylko przek艂ada papiery z miejsca na miejsce i kupuje garnitury. Musia艂 robi膰 co艣 jeszcze.

- Na przyk艂ad?

- Nie wiem. - Eve odwr贸ci艂a si臋 i ze zmarszczonym czo艂em przesz艂a do gabinetu. - Musi by膰 jeszcze co艣. Skontaktuj si臋 z wydzia艂em przest臋pstw elektronicznych. Chc臋 wiedzie膰, co jest na dysku tego komputera.

Bardziej z przyzwyczajenia ni偶 z konieczno艣ci Eve na drugim miejscu swojej listy umie艣ci艂a kostnic臋. Odszuka艂a Morrisa, g艂贸wnego lekarza s膮dowego, kt贸ry kr臋ci艂 si臋 po wy艂o偶onym p艂ytkami holu z automatami - i o ile si臋 nie myli艂a, flirtowa艂 z blondynk膮 niewiarygodnie hojnie obdarzon膮 przez natur臋.

Uzna艂a, 偶e trzepocz膮ca rz臋sami laska o obfitym biu艣cie jednak jest policjantk膮. Na widok Eve oboje przestali rozmawia膰 i spojrzeli na ni膮. Z ich oczu mo偶na by艂o wyczyta膰, jak po偶膮dliwie na siebie patrzyli.

By艂o to do艣膰 pesz膮ce.

- Cze艣膰, Morris.

- Szukasz swojego trupa, Dallas?

- Nie, po prostu lubi臋 panuj膮c膮 tu atmosfer臋 zabawy. Morris si臋 u艣miechn膮艂.

- Porucznik Dallas, detektyw Coltraine, dopiero co oddelegowana do naszego pi臋knego miasta z Savannah.

- Mi艂o mi.

- Pracuj臋 tu dopiero od dw贸ch tygodni, ale ju偶 du偶o o pani s艂ysza艂am, pani porucznik. - Mia艂a zmys艂owy g艂os i oczy b艂臋kitne jak niebo. - Ciesz臋 si臋, 偶e pani膮 pozna艂am.

- Nie w膮tpi臋. To moja partnerka, detektyw Peabody.

- Witamy w Nowym Jorku.

- Z pewno艣ci膮 jest tu inaczej ni偶 u mnie w domu. C贸偶, musz臋 ju偶 i艣膰. Doktorze Morris, dzi臋kuj臋, 偶e po艣wi臋ci艂 mi pan troch臋 czasu. I za col臋. - Unios艂a puszk臋 z automatu, zn贸w zatrzepota艂a rz臋sami, a potem niemal przemkn臋艂a korytarzem 艣mierci.

- Kwiat magnolii. - Morris westchn膮艂. - W pe艂nym rozkwicie.

- Musisz odczuwa膰 md艂o艣ci po wci膮gni臋ciu takiej ilo艣ci nektaru.

- Tylko troch臋 go posmakowa艂em. Zazwyczaj trzymam si臋 w tych sprawach z dala od policjantek. Ale czasem robi臋 wyj膮tek.

- To, 偶e nie zamierzam trzepota膰 do ciebie rz臋sami, nie znaczy, 偶e nie mo偶esz mi kupi膰 czego艣 do picia.

Wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu.

- Kawa?

- Chc臋 jeszcze troch臋 po偶y膰, a tutejsza kawa to trucizna. Poprosz臋 pepsi i to samo dla mojej towarzyszki, kt贸ra te偶 nie b臋dzie do ciebie trzepota艂a rz臋sami. Z tym, 偶e dla Peabody dietetyczn膮.

Zam贸wi艂 dwie puszki.

- Ma na imi臋 Amaryllis.

- Chryste!

- Zdrobniale Ammy.

- Przyprawiasz mnie o md艂o艣ci, Morris. Rzuci艂 jej jedn膮 puszk臋, a drug膮 poda艂 Peabody.

- Chod藕my obejrze膰 twojego nieboszczyka. Od razu poczujesz si臋 lepiej. Ruszy艂 przodem. Mia艂 na sobie garnitur w kolorze orzecha w艂oskiego i koszul臋 barwy starego z艂ota. Ciemne w艂osy 艣ci膮gn膮艂 do ty艂u i zwi膮za艂 w dwa ogonki, jeden nad drugim, kt贸re przepl贸t艂 z艂ot膮 wst膮偶k膮.

Morris ubiera艂 si臋 elegancko, a to, co nosi艂, pasowa艂o do jego wyrazistych rys贸w i przenikliwych oczu.

Weszli do kostnicy. Morris podszed艂 do szeregu szuflad. Kiedy jedn膮 wysun膮艂, pojawi艂 si臋 ob艂oczek pary.

- Doktor Wilfred B. Icove, znany r贸wnie偶 jako Idea艂. By艂 wspania艂ym cz艂owiekiem.

- Zna艂e艣 go?

- Nie osobi艣cie. By艂em na kilku jego odczytach. Okaza艂y si臋 fascynuj膮ce. Jak wida膰, to m臋偶czyzna w wieku mniej wi臋cej osiemdziesi臋ciu lat. Wspaniale zachowane mi臋艣nie. Jedna rana k艂uta aorty, zadana zwyk艂ym skalpelem chirur­gicznym.

Podszed艂 do monitora i pokaza艂 im w powi臋kszeniu ran臋 i jej okolice.

- Jedno celne pchni臋cie. Brak obra偶e艅 艣wiadcz膮cych, 偶e ofiara si臋 broni艂a. Badanie toksykologiczne nie stwierdzi艂o obecno艣ci zakazanych substancji odurzaj膮cych. Tylko podstawowe witaminy i pigu艂ki na dobre zdrowie. Ostatni posi艂ek, spo偶yty mniej wi臋cej pi臋膰 godzin przed 艣mierci膮, sk艂ada艂 si臋 z babeczki z m膮ki razowej, stu mililitr贸w soku pomara艅czowego - prawdziwego - herbatki z dzikiej r贸偶y, banan贸w i malin. Twoja ofiara by艂a bezgranicznie oddana swojej dziedzinie medycyny, w kt贸rej mog艂a si臋 pochwali膰 wybitnymi osi膮gni臋ciami. Stan mi臋艣ni 艣wiadczy, 偶e stara艂 si臋 dba膰 o zdrowie i m艂odzie艅czy wygl膮d.

- Jak d艂ugo trwa艂a agonia?

- Minut臋 albo dwie, chocia偶 w艂a艣ciwie poni贸s艂 艣mier膰 na miejscu.

- Nawet dysponuj膮c tak ostrym narz臋dziem, jak skalpel, trzeba by艂o dobrze si臋 zamachn膮膰, 偶eby przebi膰 garnitur, koszul臋, sk贸r臋 i mi臋艣nie, a do tego trafi膰 prosto w serce.

- Zgadza si臋. Ktokolwiek to zrobi艂, znajdowa艂 si臋 blisko ofiary i wiedzia艂, co robi.

- Jasne. Technicy nie znale藕li nic na miejscu pope艂nienia przest臋pstwa. Ten pieprzony gmach jest co noc dezynfekowany. 呕adnych odcisk贸w na narz臋dziu zbrodni. By艂o czym艣 pokryte. - Eve machinalnie b臋bni艂a palcami w udo, przygl膮daj膮c si臋 zw艂okom. - Obejrza艂am zarejestrowany przez ochron臋 film, jak sz艂a przez budynek. Niczego nie dotkn臋艂a. Nie nagrywaj膮 g艂osu, wi臋c nie mo偶emy jej zidentyfikowa膰 na tej podstawie. Jej dane personalne s膮 nie­prawdziwe. Feeney sprawdza, czy nie ma jej w IRCCA, ale skoro nie skontaktowa艂 si臋 ze mn膮, 艣miem twierdzi膰, 偶e do tej pory nic nie ustali艂.

- Perfekcjonistk膮.

- No w艂a艣nie. Dzi臋ki za pepsi, Morris. - 呕eby go roz艣mieszy膰, zatrzepota艂a rz臋sami.

- Co to za imi臋, Amaryllis? - spyta艂a Eve, kiedy razem z Peabody znalaz艂y si臋 w samochodzie.

- Od nazwy kwiatu. Jeste艣 zazdrosna.

- S艂ucham?

- Podoba ci si臋 Morris. Tak jak wi臋kszo艣ci z nas, bo ma w sobie co艣 seksownego. Ale was dwoje wi膮偶e co艣 szczeg贸lnego. A oto pojawia si臋 ta Barbie, 艣licznotka z Po艂udnia, i kompletnie mu zawraca w g艂owie.

- Nic nie czuj臋 do Morrisa. Jeste艣my kolegami z pracy. A ona ma na imi臋 Amaryllis, nie Barbie.

- Chodzi o lalk臋, Dallas. No wiesz, lalk臋 Barbie. Jezu, nigdy nie mia艂a艣 lalki?

- Lalki s膮 jak mali nieboszczycy. Mam do艣膰 nieboszczyk贸w, dzi臋kuj臋. Ale teraz ci臋 rozumiem. Zdrobniale Ammy? Jak mo偶na by膰 policjantk膮, kiedy si臋 nosi takie imi臋? 鈥濶azywam si臋 Ammy, przysz艂am pana aresztowa膰鈥.

- 艁膮cz膮 ci臋 z Morrisem mi艂e wspomnienia.

- Nieprawda, Peabody.

- Jasne, i nigdy sobie nie wyobra偶a艂a艣, jak si臋 kochacie na jednym z tych sto艂贸w tam. - Kiedy Eve zakrztusi艂a si臋 swoj膮 pepsi, Peabody wzruszy艂a ramionami. - Dobra, czyli tylko ja snuj臋 takie fantazje. Patrz, przesta艂o pada膰. Ch臋tnie zmieni臋 temat rozmowy, nim do ko艅ca si臋 skompromituj臋.

Eve wstrzyma艂a oddech i patrz膮c przed siebie, zaproponowa艂a:

- Ju偶 nigdy nie poruszajmy tego tematu.

- Tak b臋dzie najlepiej. Kiedy Eve wr贸ci艂a do swojego gabinetu, nios膮c cz臋艣膰 dyskietek komputerowych ofiary, zobaczy艂a obok biurka doktor Mir臋.

To widocznie dzie艅 zab贸jczo ubieraj膮cych si臋 lekarzy, pomy艣la艂a Eve.

Mira wygl膮da艂a niezwykle elegancko w jednym ze swoich klasycznych kostium贸w; ten by艂 r贸偶owy, z kr贸tkim, dopasowanym 偶akietem, zapinanym pod sam膮 szyj臋. W艂osy koloru futra norek mia艂a zaczesane do ty艂u i jakby zwini臋te na karku. W jej uszach b艂yszcza艂y ma艂e, z艂ote tr贸jk膮ciki.

- Eve, w艂a艣nie mia艂am ci zostawi膰 wiadomo艣膰. Eve dostrzeg艂a smutek w jej 艂agodnie niebieskich oczach i na g艂adkiej, 艂adnej twarzy.

- O co chodzi?

- Masz chwilk臋?

- Jasne. Masz ochot臋 na... - Chcia艂a zaproponowa膰 kaw臋, ale przypomnia艂a sobie, 偶e Mira woli herbat臋 zio艂ow膮, kt贸rej nie serwowa艂 jej autokucharz. - Co艣 do picia?

- Nie, dzi臋kuj臋. A wi臋c zajmujesz si臋 morderstwem Wilfreda Icove'a?

- Tak, od dzisiejszego popo艂udnia. By艂am na miejscu w zwi膮zku z innym przest臋pstwem. Zastanawia艂am si臋 nad poproszeniem ci臋 o opini臋 o podejrzanej na podstawie zgromadzonych danych i... Zna艂a艣 go - u艣wiadomi艂a sobie nagle Eve.

- Owszem. I jestem... Wstrz膮艣ni臋ta. - Konsultantka usiad艂a na krze艣le dla go艣ci. - Nie mog臋 si臋 z tym oswoi膰. Obie powinny艣my by膰 do tego przyzwyczajone, prawda? Mamy do czynienia ze 艣mierci膮 na co dzie艅, poza tym nie omija ona tych, kt贸rych znamy, kochamy czy szanujemy.

- A w tym wypadku co wchodzi艂o w gr臋? Mi艂o艣膰 czy szacunek?

- Ogromny szacunek. Nigdy nie 艂膮czy艂a nas mi艂o艣膰.

- Zreszt膮 i tak by艂 dla ciebie za stary. Na twarzy doktor Miry pojawi艂 si臋 lekki u艣miech.

- Dzi臋kuj臋. Pozna艂am go wiele lat temu, kiedy dopiero zaczyna艂am praktyk臋. Moja przyjaci贸艂ka zwi膮za艂a si臋 ze zwyrodnialcem. W ko艅cu uda艂o jej si臋 z nim zerwa膰, pr贸bowa艂a zacz膮膰 偶y膰 od nowa. Porwa艂 j膮, a potem zgwa艂ci艂, zmusi艂 do seksu analnego. Pobi艂 j膮 do nieprzytomno艣ci i wyrzuci艂 z samochodu w pobli偶u Grand Central. Mia艂a szcz臋艣cie, 偶e prze偶y艂a. Ale wysz艂a z tego ze zmasakrowan膮 twarz膮, wybitymi z臋bami, p臋kni臋t膮 b艂on膮 b臋benkow膮 ucha, zmia偶d偶on膮 krtani膮. Grozi艂o jej trwa艂e oszpecenie. Zwr贸ci艂am si臋 do Wilfreda z pro艣b膮, 偶eby j膮 przyj膮艂. Wiedzia艂am, 偶e cieszy si臋 opini膮 najlepszego specjalisty w mie艣cie, je艣li nie w kraju.

- I zgodzi艂 si臋.

- Tak. Wi臋cej, by艂 bardzo dobry i wyrozumia艂y dla pacjentki, kt贸ra cierpia艂a nie tylko fizycznie, ale r贸wnie偶 psychicznie. Razem z Wilfredem du偶o czasu sp臋dzili艣my przy 艂贸偶ku mojej przyjaci贸艂ki i sami si臋 zaprzyja藕nili艣my. Trudno mi si臋 pogodzi膰 z jego 艣mierci膮. Rozumiem, 偶e moja znajomo艣膰 z ofiar膮 mo偶e ci臋 sk艂oni膰 do odsuni臋cia mnie od tej sprawy. Prosz臋 ci臋, 偶eby艣 tego nie robi艂a.

Eve zastanawia艂a si臋 przez chwil臋.

- Czy kiedykolwiek pijesz kaw臋?

- Od czasu do czasu. Podesz艂a do autokucharza i zaprogramowa艂a go na dwie fili偶anki.

- Mo偶e mi si臋 przyda膰 twoja pomoc podczas pr贸by zrozumienia ofiary i sporz膮dzenia profilu psychologicznego zab贸jczym. Je艣li mi powiesz, 偶e mo偶esz zajmowa膰 si臋 t膮 spraw膮, to ci tego nie zabroni臋.

- Dzi臋kuj臋.

- Czy w ci膮gu ostatnich lat cz臋sto widywa艂a艣 si臋 z zamordowanym?

- W艂a艣ciwie nie. - Doktor Mira wzi臋艂a fili偶ank臋 z kaw膮. - Kilka razy do roku na gruncie towarzyskim. Na obiadach lub przyj臋ciach, koktajlach, konferencjach medycznych. Zaproponowa艂 mi stanowisko g艂贸wnego psychiatry w swoim o艣rodku i by艂 rozczarowany, mo偶e troch臋 z艂y, kiedy odm贸wi艂am. Dlatego od jakiego艣 czasu nie stykali艣my si臋 na polu zawodowym, ale utrzymywali艣my kontakty towarzyskie.

- Znasz jego rodzin臋.

- Tak, jego syn te偶 odznacza si臋 wybitnym umys艂em i wydaje si臋 wymarzonym kontynuatorem dzia艂alno艣ci ojca. Jego synowa jest utalentowan膮 malark膮.

- Ostatnio ma艂o zajmuje si臋 sztuk膮.

- Chyba tak. Mam jedn膮 z jej wcze艣niejszych prac. Dwoje wnucz膮t, chyba dziewi臋cio - i sze艣cioletnie, ch艂opiec i dziewczynka. Wilfred bardzo je rozpieszcza艂. Zawsze pokazywa艂 ich nowe zdj臋cia lub hologramy. Ub贸stwia dzieci. Wed艂ug mnie w jego o艣rodku jest najlepszy oddzia艂 chirurgii rekonstrukcyjnej dla dzieci na ca艂ym 艣wiecie.

- Mia艂 wrog贸w? Doktor Mira rozsiad艂a si臋 wygodniej. Wygl膮da艂a na zm臋czon膮, zauwa偶y艂a Eve. Wiedzia艂a, 偶e smutek potrafi podkopa膰 si艂y albo mobilizowa膰.

- Niekt贸rzy zazdro艣cili mu talentu, wizjonerstwa, inni wiecznie je kwestionowali. Ale nie, nie znam nikogo w naszym 艣rodowisku, kto 偶yczy艂by mu 藕le. Podobnie jak nikt z grona naszych wsp贸lnych znajomych.

- Rozumiem. Mo偶e b臋dzie mi potrzebna pomoc przy przegl膮daniu sporz膮dzonej przez niego dokumentacji medycznej. Chodzi o 偶argon lekarski.

- Z rado艣ci膮 po艣wi臋c臋 ci tyle czasu, ile b臋dzie trzeba. Naturalnie to nie moja specjalno艣膰, ale s膮dz臋, 偶e mog臋 ci pom贸c zrozumie膰 notatki i opisy przypadk贸w medycznych.

- Odnosz臋 wra偶enie, 偶e zrobi艂 to zawodowiec. Mo偶e to zab贸jstwo na zlecenie.

- Zawodowiec? - Doktor Mira odstawi艂a nietkni臋t膮 kaw臋. - To niemo偶liwe. A nawet absurdalne.

- Wcale nie. Lekarze, kt贸rzy tworz膮 medyczne imperia, wysoce dochodowe imperia, nie tylko zarabiaj膮 mas臋 pieni臋dzy, ale r贸wnie偶 maj膮 du偶e wp艂ywy polityczne i w艂adz臋. Mo偶e komu艣 zale偶a艂o na jego zlikwidowaniu. Podejrzana pos艂u偶y艂a si臋 fa艂szywymi danymi personalnymi, podaj膮c si臋 za obywatelk臋 Hiszpanii. Czy ma to jakie艣 znaczenie?

- Hiszpania. - Doktor Mira przesun臋艂a d艂oni膮 po w艂osach i twarzy. - Nie, przynajmniej nie bezpo艣rednie.

- Ko艂o trzydziestki, taka, co budzi powszechne zainteresowanie. - Eve pogrzeba艂a w torbie, by poda膰 doktor Mirze wydruk zdj臋cia. - Ani jej nie drgn臋艂a powieka, kiedy przechodzi艂a przez bramk臋 ochrony. D藕gn臋艂a go prosto w serce skalpelem lekarskim, obrawszy sobie por臋, gdy jego sekretarka jest na obiedzie. Dzi臋ki temu mia艂a do艣膰 czasu, by opu艣ci膰 budynek. Tak wi臋c wysz艂a, r贸wnie偶 ze stoickim spokojem. Rozwa偶a艂am, czy m贸g艂 to zrobi膰 android, lecz wysz艂oby to na jaw podczas prze艣wietlania na bramce. Ale by艂a opanowana jak robot - przed, najwyra藕niej w czasie i po.

- Dobrze zaplanowane, zorganizowane i przeprowadzone. 呕adnych emocji. - Mira pokiwa艂a g艂ow膮. Chyba si臋 uspokoi艂a, mog膮c si臋 czym艣 zaj膮膰. - Mo偶liwe sk艂onno艣ci socjopatologiczne. Jedna rana 艣wiadczy r贸wnie偶 o opanowaniu, skuteczno艣ci i wyrachowaniu.

- Mo偶liwe, 偶e narz臋dzie zbrodni zosta艂o wcze艣niej podrzucone w damskiej toalecie. Co oznacza, 偶e kto艣 z pracownik贸w albo os贸b maj膮cych dost臋p do budynku jest wsp贸艂winny tej zbrodni lub by艂 jej si艂膮 nap臋dow膮. Co tydzie艅 sprz膮taj膮 budynek, a ka偶dej nocy system czyszcz膮cy dokonuje niemal sterylizacji. Narz臋dzie zbrodni nie znajdowa艂o si臋 tam d艂ugo.

- Masz dziennik wyj艣膰 i przyj艣膰?

- Tak. W艂a艣nie go sprawdzam. Paru pacjent贸w, personel. Ale pracownicy innych oddzia艂贸w nie wpisuj膮 si臋, je艣li tam przychodz膮. Poza tym s膮 jeszcze sprz膮taczki, konserwatorzy. Sprawdz臋 dyskietki ochrony z ostatnich czterdziestu o艣miu godzin przed pope艂nieniem morderstwa, zobacz臋, co na nich jest. W膮tpi臋, 偶eby bro艅 le偶a艂a tam ukryta d艂u偶ej. Je艣li w og贸le tam by艂a. Mo偶e tylko ta kobieta musia艂a skorzysta膰 z toalety. - Eve wzruszy艂a ramionami. - Przykro mi z powodu 艣mierci twojego przyjaciela, Miro.

- Mnie r贸wnie偶. Je偶eli jest kto艣, kogo chcia艂abym mie膰 przy sobie w tych okoliczno艣ciach, by艂aby艣 to ty. - Wsta艂a. - Je艣li b臋dziesz czegokolwiek potrzebowa艂a, wystarczy, 偶e mnie poprosisz.

- A jak si臋 ma tamta twoja przyjaci贸艂ka, ta, kt贸ra zosta艂a bestialsko pobita?

- Dzi臋ki doktorowi Icove'owi odzyska艂a twarz. Operacja oraz kilka lat terapii pomog艂y jej si臋 otrz膮sn膮膰 po tej tragedii. Wyprowadzi艂a si臋 do Santa Fe, gdzie otworzy艂a ma艂膮 galeri臋 sztuki. Po艣lubi艂a akwarelist臋, maj膮 c贸rk臋.

- A facet, kt贸ry tak j膮 urz膮dzi艂?

- Zosta艂 uj臋ty, oskar偶ony i skazany. Wilfred wyst膮pi艂 jako 艣wiadek, opowiedzia艂 o jej obra偶eniach. 艁obuz nadal siedzi w Rikers.

Eve si臋 u艣miechn臋艂a.

- Lubi臋 historie, kt贸re maj膮 szcz臋艣liwe zako艅czenie.

ROZDZIA艁 4

Eve uda艂a si臋 do wydzia艂u przest臋pstw elektronicznych, kt贸rego pracownicy wed艂ug niej ubierali si臋 bardziej jak bywalcy klub贸w i gwiazdy wideo ni偶 str贸偶e prawa. Ich stroje by艂y bardzo modne, w艂osy - niezwykle kolorowe, a do tego wsz臋dzie le偶a艂y jakie艣 gad偶ety.

Kilku detektyw贸w dumnie paradowa艂o, chodzi艂o ko艂ysz膮cym si臋 krokiem lub kr臋ci艂o si臋 po pokoju, m贸wi膮c co艣 do mikrofon贸w albo dyktuj膮c niezrozumia艂e szyfry do swoich podr臋cznych komputer贸w. Nieliczni, pracuj膮cy przy biurkach lub w boksach, zdawali si臋 oboj臋tni na sta艂y gwar rozm贸w oraz pikanie b膮d藕 szum urz膮dze艅.

Jak w ulu, pomy艣la艂a Eve. Ona sama zwariowa艂aby, nim przepracowa艂aby tutaj jedn膮 zmian臋.

Natomiast Feeney, kt贸rego uwa偶a艂a za najbardziej rozs膮dnego i godnego zaufania gliniarza, wprost tu rozkwita艂. Siedzia艂 przy biurku w zmi臋tej koszuli i popija艂 kaw臋, poch艂oni臋ty prac膮.

S膮 rzeczy, na kt贸re zawsze mo偶na liczy膰, pomy艣la艂a Eve i podesz艂a do niego. By艂 tak skupiony na tym, co robi艂, 偶e zd膮偶y艂a obej艣膰 jego biurko, by rzuci膰 okiem na monitor, nim zauwa偶y艂 jej obecno艣膰.

- Wcale nie pracujesz - powiedzia艂a.

- Wprost przeciwnie. Koniec... Bezlito艣nie zas艂oni艂a mu usta d艂oni膮, by uniemo偶liwi膰 wydanie polecenia zako艅czenia operacji.

- To nie symulacja ani odtwarzanie miejsca zbrodni. Pr贸bowa艂 co艣 powiedzie膰, chocia偶 wci膮偶 trzyma艂a mu r臋k臋 na ustach.

- To gra. To gra w policjant贸w i z艂odziei. Roarke te偶 ma tak膮. Odsun膮艂 jej d艂o艅 i stara艂 si臋 odzyska膰 nieco godno艣ci.

- Teoretycznie bior膮c, to gra. Ale 膰wiczy ona koordynacj臋 wzrokowo - ruchow膮 i refleks, sprawdza umiej臋tno艣ci poznawcze. Dzi臋ki niej zachowuj臋 form臋.

- Je艣li zamierzasz g艂osi膰 te bzdury, m贸g艂by艣 przynajmniej mnie uprzedzi膰.

- Koniec sesji. - Spojrza艂 na ni膮 nad膮sany. - Powinna艣 pami臋ta膰, czyje to biuro, i kt贸re z nas ma wy偶szy stopie艅.

- Powiniene艣 pami臋ta膰, 偶e niekt贸rzy z nas pr贸buj膮 schwyta膰 prawdziwych z艂oczy艅c贸w.

Feeney wskaza艂 palcem monitor na 艣cianie.

- Widzisz to? W艂a艣nie teraz trwa identyfikacja kobiety z twojego zdj臋cia. Sprawdzam j膮 w IRCCA; wstuka艂em jej nazwisko, modus operandi, umie艣ci艂em zdj臋cie. Nic. McNab wykona艂 standardow膮 pr贸b臋 ustalenia to偶samo艣ci. To samo. Wi臋c osobi艣cie przeprowadzam szukanie zaawansowane. Zagoni艂em ch艂opak贸w do sprawdzenia sprz臋tu z miejsca zbrodni, wys艂a艂em ekip臋 po komputer osobisty do mieszkania ofiary. Co jeszcze mam dzi艣 dla ciebie zrobi膰?

- Nie wpieniaj si臋. - Eve usiad艂a na brzegu biurka i pocz臋stowa艂a si臋 kilkoma glazurowanymi orzechami, kt贸re trzyma艂 w miseczce. - Kim ona jest, u diab艂a? Kto zabija w taki spos贸b i nie pojawia si臋 na 偶adnym radarze?

- Mo偶e to szpieg? - Te偶 wzi膮艂 gar艣膰 orzeszk贸w. - Mo偶e na twoj膮 ofiar臋 wydano wyrok 艣mierci.

- Nie wydaje mi si臋. Nie wynika to z informacji, jakie mam o Icovie, ani ze sposobu, w jaki zosta艂 zabity. Je艣li si臋 jest bardzo utajnionym agentem w艂asnego pa艅stwa, to si臋 nie przechodzi przez bramki ochrony. Nie pokazuje si臋 te偶 twarzy. 艁atwiej i bezpieczniej za艂atwi膰 go艣cia gdzie艣 na ulicy. Albo w jego mieszkaniu. Ochrona tam nie jest taka skrupulatna jak w Centrum Icove'a.

- Niesubordynacja?

- Gdyby postanowi艂a dzia艂a膰 na w艂asn膮 r臋k臋, tym bardziej stara艂aby si臋 ukry膰 twarz.

Wzruszy艂 ramionami i schrupa艂 orzeszka.

- Tak tylko rzucam r贸偶ne hipotezy.

- Umawia si臋 na wizyt臋, przechodzi przez bramk臋, pos艂uguje si臋 dowodem to偶samo艣ci, kt贸rego nie odrzuci艂 ich system. Wie, kiedy sekretarki nie b臋dzie w pracy przez godzin臋, by m贸c spokojnie opu艣ci膰 budynek, nim kto艣 znajdzie zw艂oki. Narz臋dzie zbrodni ju偶 wcze艣niej ukry艂a - nie ma innego wyt艂umaczenia. Wszystko to bardzo przemy艣lane. Ale...

Feeney poruszy艂 ramionami, czekaj膮c, by doko艅czy艂a.

- Dlaczego w艂a艣nie tam? Bez wzgl臋du na to, jak to pokroi膰 i poda膰, za艂atwienie go w biurze by艂o bardziej skomplikowane ni偶 zrobienie tego w jego mieszkaniu. Na dodatek facet chodzi do pracy piechot膮, chyba 偶e trafi si臋 wyj膮tkowo brzydka pogoda. Je艣li kto艣 jest taki 艣wietny, wypatruje go na ulicy i idzie za nim. Dzi艣 pojecha艂 samochodem. W budynku jest podziemny gara偶. Mo偶na tam dopa艣膰 ofiar臋. Wprawdzie te偶 dzia艂a ochrona, ale i tak 艂atwiej zrobi膰 co艣 takiego tam ni偶 w biurze.

- Mia艂a pow贸d, 偶eby za艂atwi膰 go艣cia w jego gabinecie.

- W艂a艣nie. I mo偶e chcia艂a mu co艣 powiedzie膰, zanim go zabi艂a. Albo co艣 us艂ysze膰 od niego. Tak czy owak, je艣li to jej pierwszy raz, mia艂a szcz臋艣cie, kt贸re dopisuje nowicjuszom. Nie zrobi艂a ani jednego fa艂szywego kroku, Feeney. Na jej g艂adkim czole nie pojawi艂a si臋 ani jedna kropelka potu po tym, jak d藕gn臋艂a go艣cia prosto w serce. Ze skutkiem 艣miertelnym. Jakby mia艂 na piersiach narysowan膮 tarcz臋. Wbi膰 ostrze tutaj.

- Wy膰wiczy艂a to.

- Jasne, 偶e tak. Ale zadawanie ciosu androidowi, manekinowi albo simowi, robienie tego na tr贸jwymiarowym symulatorze czy w inny spos贸b... To nie to samo co pchni臋cie cz艂owieka. Wiesz o tym. Oboje to wiemy.

Eve zamy艣li艂a si臋, gryz膮c orzeszki.

- A ofiara? Jest niemal r贸wnie nierzeczywista jak zab贸jczym. 呕adnej plamki, 偶adnej skazy w ci膮gu osiemdziesi臋ciu lat 偶ycia i ponad p贸艂 wieku praktyki lekarskiej. Jasne, 偶e kilka razy pozwano go do s膮du, ale te wpadki nie przes艂oni艂y dobrych uczynk贸w i presti偶u zawodowego. Jego mieszkanie? Jak dekoracje teatralne. Wszystko na swoim miejscu i jestem niemal pewna, 偶e facet ma wi臋cej garnitur贸w ni偶 Roarke.

- Niemo偶liwe.

- Jestem niemal pewna. Naturalnie jest prawie pi臋膰dziesi膮t lat starszy od Roarke'a, wi臋c mo偶e to jest przyczyn膮 r贸偶nic mi臋dzy nimi. Nie oddaje si臋 hazardowi, nie oszukuje, nie pieprzy 偶ony s膮siada - przynajmniej jawnie. Jego syn odniesie pewn膮 korzy艣膰 finansow膮 w nast臋pstwie jego 艣mierci, ale tu nie chodzi艂o o spadek. Materialnie jest zabezpieczony i w艂a艣ciwie gra艂 ju偶 pierwsze skrzypce w o艣rodku. Personel, kt贸ry przes艂uchali艣my do tej pory, tak wychwala denata, 偶e przypomina to peany na jego cze艣膰.

- Dobra. Czyli trzyma jakiego艣 trupa w szafie, zami贸t艂 jakie艣 brudy pod dywan.

Wprost si臋 rozpromieni艂a, uderzaj膮c Feeneya w rami臋.

- Dzi臋kuj臋! W艂a艣nie tak twierdz臋. Nikt nie jest a偶 tak czysty. Po prostu nikt. To wykluczone w naszym 艣wiecie. Facet zarabia艂 tyle forsy, 偶e m贸g艂 posmarowa膰, gdzie trzeba, by co艣 wymazano z bazy danych. Poza tym mia艂 zbyt wiele wolnego czasu. Nie wiem, jak go wykorzystywa艂. Nie mo偶na tego wywnioskowa膰 na podstawie ogl臋dzin gabinetu i mieszkania. Z jego terminarza wynika, 偶e przynajmniej dwa dni i trzy wieczory w tygodniu nie mia艂 nic do roboty. Czym si臋 wtedy zajmowa艂, dok膮d si臋 udawa艂?

Spojrza艂a na zegarek.

- Musz臋 i艣膰 z艂o偶y膰 raport komendantowi. Potem zabieram swoje zabawki i id臋 do domu pobawi膰 si臋 nimi. Gdyby艣 co艣 mia艂, natychmiast mnie informuj.

Pokona艂a labirynt korytarzy, by dotrze膰 do gabinetu komendanta Whitneya. Od razu j膮 wpuszczono do 艣rodka. Siedzia艂 za swoim biurkiem. By艂 pot臋偶nym m臋偶czyzn膮 o barczystych ramionach, na kt贸rych spoczywa艂a olbrzymia odpowiedzialno艣膰. Z czasem odpowiedzialno艣膰 ta wyrze藕bi艂a zmarszczki na jego twarzy i przypr贸szy艂a siwizn膮 w艂osy.

Wskaza艂 jej krzes艂o i Eve musia艂a zapanowa膰 nad sob膮, 偶eby nie zmarszczy膰 brwi. Od ponad dziesi臋ciu lat by艂 jej prze艂o偶onym i wiedzia艂, 偶e woli zdawa膰 raport na stoj膮co.

Usiad艂a.

- Zanim zaczniesz - powiedzia艂 - chcia艂em poruszy膰 do艣膰 delikatn膮 spraw臋.

- Tak jest, panie komendancie.

- Podczas 艣ledztwa prawdopodobnie zapoznasz si臋 z list膮 pacjent贸w Centrum Icove'a, szukaj膮c powi膮za艅 mi臋dzy nimi a ofiar膮 i jej synem.

Aha.

- Owszem, panie komendancie. Taki mam zamiar.

- Odkryjesz wtedy, 偶e m艂ody doktor Icove... O, cholera.

- 呕e m艂ody doktor Icove, korzystaj膮c z pomocy ofiary jako konsultanta, dokona艂 drobnego zabiegu kosmetycznego u pani Whitney.

U pani Whitney. Dzi臋ki Bogu, pomy艣la艂a Eve, i poczu艂a, jak rozlu藕niaj膮 si臋 jej mi臋艣nie brzucha. Ba艂a si臋, 偶e komendant powie jej, 偶e sam korzysta艂 z us艂ug o艣rodka.

- Jasne. Przepraszam, tak jest, panie komendancie.

- Moja 偶ona, jak si臋 zapewne domy艣lasz, wola艂aby, 偶eby nikt si臋 o tym nie dowiedzia艂. Chc臋 pani膮 prosi膰 o osobist膮 przys艂ug臋, pani porucznik. O ile nie stwierdzi pani zwi膮zku pomi臋dzy tym, co pani Whitney nazywa okresowymi przegl膮dami z regulacj膮 - powiedzia艂, wyra藕nie zak艂opotany - a 艣ledztwem, prosz臋 by zachowa艂a pani wiedz臋 o tym i nasz膮 rozmow臋 do swojej wiadomo艣ci.

- Naturalnie, panie komendancie. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie ma zwi膮zku mi臋dzy... wspomnianymi przegl膮dami okresowymi z regulacj膮 a morderstwem Wilfreda Icove'a seniora. Mo偶e pan zapewni膰 pani膮 Whitney o mojej dyskrecji w tej sprawie.

- Jasne, 偶e to zrobi臋. - Przycisn膮艂 palce do oczu. - Prze艣laduje mnie przez tele艂膮cze, odk膮d us艂ysza艂a o tym w mediach. Pr贸偶no艣膰, Dallas, ma swoj膮 cen臋. A wi臋c kto zabi艂 doktora Idea艂a?

- S艂ucham?

- Anna wspomnia艂a, 偶e cz臋艣膰 piel臋gniarek tak si臋 o nim wyra偶a艂a z czu艂o艣ci膮. By艂 znany ze swojego perfekcjonizmu i oczekiwa艂 tego samego od tych, kt贸rzy z nim pracowali.

- Ciekawe. I pasuje do tego, co do tej pory uda艂o mi si臋 o nim ustali膰. - Uznawszy, 偶e maj膮 za sob膮 sprawy pozas艂u偶bowe, wsta艂a i zda艂a raport.

By艂o dobrze po godzinach pracy, kiedy Eve w ko艅cu si臋 zebra艂a, by jecha膰 do domu. Nie, 偶eby by艂o to czym艣 niezwyk艂ym, pomy艣la艂a. Pod nieobecno艣膰 Roarke'a jeszcze bardziej niech臋tnie wraca艂a do domu. Nie czeka艂o tam na ni膮 nic poza utrapieniem w osobie kamerdynera Roarke'a, Summerseta.

Na powitanie rzuci jej jak膮艣 k膮艣liw膮 uwag臋, pomy艣la艂a. 呕e si臋 sp贸藕ni艂a, nie uprzedzaj膮c go - jakby z w艂asnej woli kiedykolwiek cokolwiek mu m贸wi艂a.

Prawdopodobnie szyderczym tonem pogratuluje jej, 偶e wr贸ci艂a do domu, nie poplamiwszy sobie koszuli krwi膮.

Przygotowa艂a sobie ju偶 na to odpowied藕. O, tak. Powie: Jeszcze nic straconego, dupku 偶o艂臋dny. Nie, lepiej: pieprzona japo. Jeszcze nic straconego, pieprzona japo. Kiedy zdziel臋 ci臋 pi臋艣ci膮 w ten tw贸j zasmarkany nochal, troch臋 krwi powinno skapn膮膰 na moj膮 koszul臋.

Potem zacznie wchodzi膰 po schodach, przystanie, jakby nagle sobie o czym艣 przypomnia艂a, i powie: Och, chwileczk臋, przecie偶 w twoich 偶y艂ach nie p艂ynie krew, prawda? Sko艅czy艂oby si臋 tym, 偶e ca艂a by艂abym w jakiej艣 obrzydli­wej, zielonej mazi.

Przez ca艂膮 drog臋 do domu Eve tworzy艂a kolejne wariacje na ten temat, zmieniaj膮c modulacj臋 g艂osu.

Brama si臋 otworzy艂a, w艂膮czy艂y si臋 lampy, by o艣wietli膰 podjazd prowadz膮cy do rezydencji.

Cz臋艣ciowo forteca, cz臋艣ciowo zamek, cz臋艣ciowo wytw贸r fantazji, teraz s艂u偶y艂 za dom. Jego szczyty i wie偶e, wykusze i tarasy ostro si臋 odcina艂y od sm臋tnego, nocnego nieba. Okna, niezliczone okna roz艣wietla艂y wieczorny mrok, witaj膮c j膮 w spos贸b, kt贸rego nie zna艂a, zanim pojawi艂 si臋 w jej 偶yciu Roarke.

Nigdy si臋 nie spodziewa艂a, 偶e b臋dzie tak witana.

Na widok domu, 艣wiate艂, pot臋gi i urody tego, co zbudowa艂, czego dokona艂, co jej da艂, ogarn臋艂a j膮 ogromna t臋sknota za nim. Ma艂o brakowa艂o, a zatoczy艂aby pe艂ne ko艂o i zn贸w wyjecha艂a.

Mog艂aby si臋 spotka膰 z Mavis. Czy jej przyjaci贸艂ka i gwiazda muzyki disco akurat nie bawi艂a w mie艣cie? By艂a teraz w ci膮偶y - i to zaawansowanej, obliczy艂a sobie Eve. Gdyby spotka艂a si臋 z Mavis, musia艂aby wzi膮膰 udzia艂 w nie­odzownym rytuale - dotkn膮膰 przera藕liwie wielkiego brzucha przyjaci贸艂ki, wys艂ucha膰 jej paplaniny, obejrze膰 dziwne, ma艂e ubranka i osobliwe sprz臋ty.

Ale potem b臋dzie dobrze, b臋dzie w porz膮dku.

By艂a jednak zbyt zm臋czona, by najpierw pokona膰 ten tor przeszk贸d. Zreszt膮 mia艂a robot臋.

Wzi臋艂a zapisan膮 dyskietk臋 i teczk臋 z aktami, zostawi艂a samoch贸d przed wej艣ciem - g艂贸wnie dlatego, 偶e denerwowa艂o to Summerseta - i skierowa艂a si臋 ku drzwiom, nieco rozbawiona tym, 偶e zaraz b臋dzie mog艂a wykorzysta膰 znie­wagi, kt贸re sobie przygotowa艂a.

Wesz艂a do 艣rodka, do ciep艂ego paradnego holu, pachn膮cego i rz臋si艣cie o艣wietlonego. Specjalnie zdj臋艂a marynark臋 i rzuci艂a j膮 na s艂upek por臋czy schod贸w - kolejna z艂o艣liwostka pod adresem Summerseta.

Ale nie wy艂oni艂 si臋 jak duch ze 艣cian ani framug drzwi. Zawsze wy艂ania艂 si臋 jak duch ze 艣cian albo framug drzwi. W pierwszej chwili j膮 to zastanowi艂o, potem zirytowa艂o, na koniec lekko si臋 zaniepokoi艂a, 偶e majordomus pad艂 trupem w ci膮gu dnia.

Nagle serce zabi艂o jej szybciej, przebieg艂 j膮 dreszcz. Unios艂a wzrok i zobaczy艂a Roarke'a u szczytu schod贸w.

Nie m贸g艂 by膰 bardziej przystojny ni偶 tydzie艅 temu, ale wydawa艂o jej si臋 w tym migotliwym 艣wietle, 偶e jest.

Twarz, od kt贸rej bi艂a si艂a i w艂adczo艣膰, twarz o mrocznej urodzie upad艂ego anio艂a, kt贸ry niczego nie 偶a艂uje - okala艂y g臋ste, czarne w艂osy. Jego usta - pe艂ne, rze藕bione, kt贸rym nie spos贸b si臋 oprze膰 - u艣miecha艂y si臋 do niej, kiedy zacz膮艂 schodzi膰. A oczy - niewiarygodnie niebieskie - o艣lepi艂y j膮 swym blaskiem.

Sprawia艂, 偶e nogi robi艂y jej si臋 jak z waty. Jaka jestem g艂upia, pomy艣la艂a Eve. Jest jej m臋偶em, zna go lepiej ni偶 kogokolwiek. Ale i tak kolana mia艂a mi臋kkie, a serce t艂uk艂o jej si臋 w piersiach. Wystarczy艂o, 偶e na niego spojrza艂a.

- Nie powinno ci臋 tu by膰 - powiedzia艂a. Przystan膮艂 u podn贸偶a schod贸w i uni贸s艂 brew.

- Czy偶by艣my si臋 wyprowadzili pod moj膮 nieobecno艣膰? Pokr臋ci艂a g艂ow膮, wypu艣ci艂a torb臋 z r膮k. I rzuci艂a mu si臋 na szyj臋.

Ca艂uj膮c go, wiedzia艂a, 偶e tak powinno wygl膮da膰 prawdziwe powitanie. Kiedy go dotyka艂a - pod g艂adk膮 sk贸r膮 by艂y same mi臋艣nie, bez grama t艂uszczu - jednocze艣nie ogarnia艂o j膮 podniecenie i czu艂a si臋 absolutnie bezpieczna.

Wci膮ga艂a powietrze, rozkoszuj膮c si臋 zapachem jego myd艂a. Dopiero co wzi膮艂 prysznic, pomy艣la艂a. Ich usta zn贸w si臋 spotka艂y. Przebra艂 si臋 z garnituru w d偶insy i sweter.

To oznacza艂o, 偶e nigdzie si臋 nie wybieraj膮 ani nikogo si臋 nie spodziewaj膮. To oznacza艂o, 偶e b臋d膮 tylko we dwoje.

- T臋skni艂am za tob膮. - Uj臋艂a jego twarz w d艂onie. - Bardzo, bardzo t臋skni艂am.

- Najdro偶sza Eve. - W jego g艂osie s艂ycha膰 by艂o irlandzki akcent. Odwr贸ci艂 jej r臋k臋 i przycisn膮艂 do niej usta. - Przepraszam, 偶e trwa艂o to d艂u偶ej, ni偶 si臋 tego spodziewa艂em.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Najwa偶niejsze, 偶e ju偶 jeste艣. O wiele bardziej wol臋, jak ty mnie witasz ni偶 ktokolwiek inny. Gdzie si臋 podzia艂 zombi?

Dotkn膮艂 palcem ma艂ego do艂ka w jej brodzie.

- Je艣li masz na my艣li Summerseta, zaproponowa艂em, 偶eby gdzie艣 si臋 wybra艂.

- Och, czyli go nie zabi艂e艣.

- Nie.

- Czy mog臋 to zrobi膰, kiedy wr贸ci?

- Ciesz臋 si臋, 偶e nic si臋 nie zmieni艂o pod moj膮 nieobecno艣膰. - Spojrza艂 na ogromnego kota, kt贸ry otar艂 si臋 najpierw o niego, a potem o Eve. - Najwyra藕niej Galahad te偶 si臋 za mn膮 st臋skni艂. Ju偶 zd膮偶y艂 mnie naci膮gn膮膰 na troch臋 艂ososia.

- C贸偶, skoro kot nakarmiony, a kamerdynera z piek艂a rodem nie ma w domu, chod藕my na g贸r臋 i zagrajmy w or艂a i reszk臋.

- Prawd臋 m贸wi膮c, mia艂em inne plany. - Gdy Eve si臋 pochyli艂a, by podnie艣膰 torb臋, wzi膮艂 j膮 od niej i a偶 si臋 skrzywi艂, taka by艂a ci臋偶ka. - Praca?

Kiedy艣 zawsze poch艂ania艂a j膮 praca. Tylko praca. Ale teraz...

- Mo偶e troch臋 zaczeka膰.

- Mam nadziej臋, 偶e potrwa to nieco d艂u偶ej ni偶 troch臋. Oszcz臋dza艂em si艂y. - Woln膮 r臋k膮 obj膮艂 j膮 w pasie i razem weszli po schodach. - A o co mamy zagra膰 w or艂a i reszk臋?

- Je艣li wypadnie orze艂, ja rzucam si臋 na ciebie, je艣li reszka - ty na mnie. Roze艣mia艂 si臋 i nachyli艂, by lekko ugry藕膰 j膮 w ucho.

- Darujmy sobie rzucanie monet膮. Od razu rzu膰my si臋 na siebie nawzajem.

Zostawi艂 torb臋 na szczycie schod贸w i obr贸ci艂 Eve tak, 偶e znalaz艂a si臋 plecami do 艣ciany. Gdy tylko ich usta si臋 zetkn臋艂y, obj臋艂a go nogami w pasie. Z艂apa艂a go za w艂osy i poczu艂a, jak robi si臋 jej gor膮co. Pragn臋艂a go.

- Jest za daleko do 艂贸偶ka, mamy na sobie zbyt du偶o ubra艅. - Oderwa艂a usta od jego ust, by lekko go ugry藕膰 w szyj臋. - Ale 艣licznie pachniesz.

Wymaca艂 sprz膮czk臋 i uwolni艂 Eve od pasa z broni膮. Zrobi艂 to b艂yskawicznie.

- Zaraz pani膮 rozbroj臋, moja pani porucznik.

- Ch臋tnie panu na to pozwol臋. Odwr贸ci艂 si臋 i niemal si臋 potkn膮艂 o kota. Kiedy zakl膮艂, Eve tak zacz臋艂a si臋 艣mia膰, 偶e a偶 j膮 rozbola艂y 偶ebra.

- Nie by艂oby ci do 艣miechu, gdyby艣 teraz wyr偶n臋艂a tym swoim 艣licznym ty艂eczkiem o pod艂og臋.

W jej oczach wci膮偶 wida膰 by艂o weso艂e iskierki, gdy obj臋艂a go r臋kami za szyj臋. Skierowali si臋 w stron臋 sypialni.

- Kocham ci臋 jeszcze bardziej ni偶 tydzie艅 temu, kiedy ostatni raz ci臋 dotyka艂am.

- No i wszystko zepsu艂a艣. Jak, us艂yszawszy takie s艂owa, mog臋 si臋 teraz na ciebie rzuci膰?

Wszed艂 z ni膮 na podwy偶szenie, na kt贸rym sta艂o szerokie 艂贸偶ko, i po艂o偶y艂 na po艣cieli, mi臋kkiej jak p艂atki r贸偶y.

- Ju偶 wszystko przygotowa艂e艣? Musn膮艂 wargami jej usta.

- Zaryzykowa艂em. 艢ci膮gn臋艂a mu koszul臋 przez g艂ow臋.

- I bardzo dobrze zrobi艂e艣. Przyci膮gn臋艂a go do siebie, rozkoszuj膮c si臋 bij膮cym od niego ciep艂em, 偶arem jego ust. Jak dobrze m贸c go dotyka膰, czu膰 na sobie jego ci臋偶ar. Mi艂o艣膰 i po偶膮danie splot艂y si臋 w jedno, a nad tym wszystkim razem promienia艂o zwyczajne szcz臋艣cie.

Zn贸w by艂 z ni膮.

Przesuwa艂 usta wzd艂u偶 jej szyi, upajaj膮c si臋 zapachem jej sk贸ry. Po偶膮da艂 wielu rzeczy w 偶yciu, ale jednego pragnienia nigdy nie uda艂o mu si臋 w pe艂ni zaspokoi膰: zawsze by艂o mu jej ma艂o. Nawet gdy byli razem, i tak jej chcia艂. A dni i noce bez niej, wype艂nione prac膮 i obowi膮zkami, wydawa艂y mu si臋 przera藕liwie puste.

Posadzi艂 j膮, 艣ci膮gn膮艂 jej buty i cisn膮艂 je w k膮t, po czym rozpi膮艂 jej koszul臋. Przez ca艂y ten czas jej poca艂unki i pieszczoty robi艂y mu zam臋t w g艂owie. Obj膮艂 d艂o艅mi jej piersi, okryte cienk膮 koszulk膮, i obserwuj膮c twarz Eve, zacz膮艂 pie艣ci膰 jej brodawki.

Kocha艂 jej oczy, ich kszta艂t, ich intensywny kolor, i to, 偶e nie odrywa艂a od niego wzroku, nawet kiedy zacz臋艂a dr偶e膰 z podniecenia.

Unios艂a r臋ce, a on 艣ci膮gn膮艂 jej koszulk臋 i zacz膮艂 ca艂owa膰 ciep艂膮, mi臋kk膮 sk贸r臋. Eve przyci膮gn臋艂a go bli偶ej, z jej ust wydoby艂o si臋 mruczenie, wygi臋艂a plecy w 艂uk. 艢ci膮gali sobie nawzajem kolejne warstwy ubrania, by m贸c do sie­bie przylgn膮膰 nagimi cia艂ami. Kiedy Roarke j膮 pie艣ci艂, Eve wymawia艂a jego imi臋.

Po偶膮danie zebra艂o si臋 w niej niczym kula niezaspokojonej rozkoszy. Przetacza艂a si臋 w jej ciele, a偶 Eve j臋kn臋艂a i przeszed艂 j膮 dreszcz w momencie spe艂nienia. Ale po chwili zn贸w pragnienie wezbra艂o, jeszcze wi臋ksze, a偶 Eve wpi艂a si臋 w niego palcami i zn贸w go przyci膮gn臋艂a. Pozwoli艂a mu wej艣膰 w siebie.

Jej biodra unosi艂y si臋 i opada艂y rytmicznie, coraz szybciej, dostosowuj膮c si臋 do bicia ich serc.

Wnika艂 w ni膮 coraz g艂臋biej, zatracaj膮c si臋 tak, jak tylko potrafi艂 to robi膰 z ni膮. Zala艂a go fala niewys艂owionej rozkoszy.

Kiedy Roarke przycisn膮艂 usta do jej ramienia, pog艂aska艂a go po w艂osach. By艂o jej tak dobrze, wprost przepe艂nia艂o j膮 szcz臋艣cie. Cz臋sto uwa偶a艂a, 偶e te ulotne chwile szcz臋艣cia pozwalaj膮 jej - a mo偶e im obojgu - znosi膰 wszystkie okropie艅stwa, kt贸rych 艣wiat im nie szcz臋dzi艂.

- Uda艂o ci si臋 osi膮gn膮膰 wszystko, co zamierza艂e艣? - spyta艂a go. Roarke uni贸s艂 g艂ow臋 i wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu.

- Ty mi to powiedz.

- Mia艂am na my艣li prac臋. - Rozbawiona Eve da艂a mu kuksa艅ca w bok.

- Osi膮gn膮艂em do艣膰, 偶eby艣my przez jaki艣 czas mieli na ryb臋 z frytkami. A skoro ju偶 o tym mowa, umieram z g艂odu. S膮dz膮c za艣 po ci臋偶arze twojej torby z aktami, kt贸r膮 przytarga艂a艣 do domu, 艣miem twierdzi膰, 偶e szanse na to, 偶e zjemy w 艂贸偶ku, a na deser zrobimy powt贸rk臋 z rozrywki, s膮 do艣膰 nik艂e.

- Przykro mi.

- Niepotrzebnie. - Nachyli艂 g艂ow臋, 偶eby j膮 cmokn膮膰. - Mo偶e zjemy w twoim gabinecie. Przy okazji powiesz mi, co jest w tej torbie.

Zawsze mog臋 liczy膰 na jego zrozumienie, pomy艣la艂a Eve, wk艂adaj膮c lu藕ne spodnie od dresu i starute艅k膮 bluz臋 z emblematem policji nowojorskiej. Nie tylko tolerowa艂 to, czym si臋 zajmowa艂a, zwariowane godziny pracy, napi臋cie psychiczne zwi膮zane z jej zawodem - ale i wszystko akceptowa艂. I pomaga艂 jej zawsze, gdy o to poprosi艂a.

Prawd臋 m贸wi膮c, kiedy go nie prosi艂a, te偶.

Dawniej - w艂a艣ciwie przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 pierwszego roku ich ma艂偶e艅stwa - stara艂a si臋 nie wci膮ga膰 w to Roarke. Lecz jej si臋 nie uda艂o. Jednak nie tylko to sk艂ania艂o Eve do szukania u niego pomocy.

Ten facet my艣la艂 jak gliniarz. Uwa偶a艂a, 偶e to druga strona umys艂u kryminalisty. Bo nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e sama cz臋sto rozumowa艂a jak przest臋pcy. Jak inaczej mo偶na ich zrozumie膰 i powstrzyma膰?

Po艣lubi艂a cz艂owieka o mrocznej przesz艂o艣ci, bystrym umy艣le i doj艣ciach lepszych od kontakt贸w Mi臋dzynarodowej Rady Bezpiecze艅stwa. Dlaczego mia艂a z tego nie korzysta膰?

Wi臋c rozsiedli si臋 w gabinecie, kt贸ry Roarke urz膮dzi艂 dla niej tak, by przypomina艂 Eve dawne mieszkanie. W艂a艣nie taki spos贸b my艣lenia - odgadywanie, czego jej potrzeba do szcz臋艣cia - sprawi艂, 偶e niemal od pierwszego spotkania wpad艂a z kretesem.

- A wi臋c co to za sprawa, moja pani porucznik? Czy mo偶na podczas rozmowy o niej je艣膰 czerwone mi臋so?

- Mam ochot臋 na ryb臋 z frytkami. - Wzruszy艂a ramionami, kiedy si臋 roze艣mia艂. - Sam mi podsun膮艂e艣 ten pomys艂.

- W takim razie zjemy ryb臋 z frytkami. - Poszed艂 do jej kuchni, a Eve w tym czasie wyj臋艂a z torby dyskietki z danymi i akta. - Kto tym razem straci艂 偶ycie?

- Wilfred B. Icove. Lekarz i 艣wi臋ty.

- S艂ysza艂em o tym w drodze do domu. Ciekaw by艂em, czy tobie dostanie si臋 ta sprawa. - Roarke wr贸ci艂 z dwoma talerzami, paruj膮cym sma偶onym dorszem i frytkami prosto z autokucharza. - Troch臋 go zna艂em.

- Tak sobie pomy艣la艂am. Mieszka艂 w jednym z twoich budynk贸w.

- Nie mog臋 powiedzie膰, 偶e o tym wiedzia艂em - odpar艂 Roarke, zn贸w znikaj膮c w kuchni. - Spotyka艂em go, a tak偶e jego syna i synow膮 na imprezach dobroczynnych. Media donios艂y, 偶e zgin膮艂 we w艂asnym gabinecie, w swoim sztandarowym o艣rodku tu, w Nowym Jorku.

- I nie sk艂ama艂y.

Przyni贸s艂 ocet do frytek, s贸l - jego pani soli艂a bardzo obficie niemal wszystko - i dwie butelki zimnego harpa.

- Zosta艂 zad藕gany, prawda?

- Otrzyma艂 jedno pchni臋cie prosto w serce. - Eve siedzia艂a, jad艂a i zaznajamia艂a go ze spraw膮 niemal w takich samych prostych, 偶o艂nierskich s艂owach jak swojego prze艂o偶onego.

- Nie wydaje mi si臋, 偶e to sprawka jego syna - powiedzia艂 Roarke, nabijaj膮c kawa艂ek ryby na widelec i przy okazji wracaj膮c wspomnieniami do lat swojej m艂odo艣ci, sp臋dzonych w Dublinie. - Je艣li ciekawa jeste艣 opinii osoby postronnej.

- Dlaczego?

- Obaj oddani s膮 swojej dziedzinie medycyny. Czerpi膮 z tego sporo zadowolenia i jeden jest dumny z osi膮gni臋膰 drugiego. Pieni膮dze nie odgrywaj膮 tu 偶adnej roli. A w艂adza? - Zn贸w wzi膮艂 do ust troch臋 ryby. - Z tego, co wiem, oj­ciec coraz wi臋cej obowi膮zk贸w cedowa艂 na syna. Ta kobieta wygl膮da ci na zawodowca?

- Zab贸jstwa dokonano fachowo. Czysta, szybka, dobrze zaplanowana robota. Ale...

Lekko si臋 u艣miechn膮艂 i wypi艂 艂yk piwa. Eve wiedzia艂a, 偶e r贸wn膮 przyjemno艣膰 sprawi艂a mu sma偶ona ryba z browcem, co wino za dwa tysi膮ce dolar贸w butelka i krwisty befsztyk.

- Ale - wpad艂 jej w s艂owo Roarke - chodzi o wymiar symboliczny tego czynu: rana prosto w serce, 艣mier膰 w gabinecie w o艣rodku, kt贸ry za艂o偶y艂, a do tego c贸偶 za cojones, 偶e pos艂u偶臋 si臋 hiszpa艅skim okre艣leniem, skoro poda艂a si臋 za Hiszpank臋, by dokona膰 morderstwa w tak dobrze strze偶onym miejscu. Przyznaj臋 ci racj臋.

Tak, pomy艣la艂a Eve, du偶o bym straci艂a, gdybym nie rozmawia艂a z Roarkiem o swojej pracy.

- Mo偶e jest profesjonalistk膮, a mo偶e nie. Nie mamy o niej 偶adnych informacji, nic nie da艂o sprawdzanie w IRCCA ani r贸偶ne sztuczki Feeneya. Ale je艣li zosta艂a wynaj臋ta do tej roboty, zleceniodawca kierowa艂 si臋 motywem osobistym. Chocia偶 mia艂o to zwi膮zek z jego prac膮. Gdzie indziej te偶 mo偶na go by艂o za艂atwi膰 艂atwo i szybko.

- Przes艂ucha艂a艣 ju偶 pracownik贸w, z kt贸rymi si臋 kontaktowa艂 na co dzie艅?

- Wszyscy czy艣ci jak 艂za. Nikt nie powiedzia艂 o nim jednego z艂ego s艂owa. Jego mieszkanie wygl膮da jak z tr贸jwymiarowego obrazka.

- S艂ucham?

- No wiesz, to jeden z tych program贸w u偶ywanych do tworzenia wn臋trz przez po艣rednik贸w w handlu nieruchomo艣ciami. Czy艣ciutkie, wszystko na swoim miejscu. Nie spodoba艂oby ci si臋.

Zaintrygowany Roarke przechyli艂 g艂ow臋.

- Dlaczego nie?

- Prowadzisz 艣wiatowe 偶ycie, tak jak on. Obaj macie forsy jak lodu, chocia偶 inaczej j膮 zdobyli艣cie.

- Och - rzuci艂 lekko. - Ja te偶 potrafi臋 ca艂kiem dobrze udawa膰 艣wi臋tego.

- Ale ty masz tatua偶e, a w jego mieszkaniu dwupoziomowym, gdzie wszystko jest u艂o偶one w kancik, r臋czniki s膮 dopasowane do koloru 艣cian 艂azienki i tak dalej. 艢miem twierdzi膰, 偶e oznacza to ca艂kowity brak wyobra藕ni. Ty masz wystarczaj膮co du偶y dom, by pomie艣ci艂 mieszka艅c贸w ma艂ego miasta, ale nie jest on... No wi臋c ma on styl i 偶yje. Odzwierciedla ciebie.

- Potraktuj臋 to jak komplement. - Roarke uni贸s艂 butelk臋 z piwem jak w toa艣cie.

- To stwierdzenie faktu. Obaj jeste艣cie na sw贸j spos贸b perfekcjonistami, ale w jego przypadku to graniczy z obsesj膮. Wszystko pouk艂adane. Ty lubisz artystyczny nie艂ad. Mo偶e wi臋c jego d膮偶enie do perfekcjonizmu sprawi艂o, 偶e kogo艣 skrzywdzi艂 albo zwolni艂 z pracy, albo nie podj膮艂 si臋 leczenia. Nie mam jeszcze 偶adnych dowod贸w, wi臋c na razie to tylko takie lu藕ne my艣li.

- My艣l臋, 偶e kto艣 musia艂 si臋 poczu膰 mocno skrzywdzony, je艣li postanowi艂 go zamordowa膰.

- Ludzie zabijaj膮 z powodu z艂amanego paznokcia, ale masz racj臋. Musia艂o to by膰 co艣 na tyle powa偶nego, by zrobi膰 to tak pretensjonalnie. Poniewa偶 mimo ca艂ej tej skuteczno艣ci, schludno艣ci, a偶 k艂uje w oczy pozerstwo.

Eve ugryz艂a jeszcze jedn膮 frytk臋.

- Zreszt膮 sam jej si臋 przyjrzyj. Komputer, poka偶 podobizn臋 Nocho - Alveres Dolores na 艣ciennym monitorze numer jeden - poleci艂a.

Kiedy ekran rozb艂ysn膮艂, Roarke uni贸s艂 brwi.

- Pi臋kne kobiety cz臋sto bywaj膮 niebezpieczne.

- Dlaczego wi臋c kobieta, kt贸ra tak wygl膮da, umawia si臋 na konsultacj臋 do chirurga plastycznego? I dlaczego on zgodzi艂 si臋 z ni膮 spotka膰?

- Czasem trudno dopatrzy膰 si臋 logiki w post臋powaniu pi臋knych kobiet. Mog艂a go przekona膰, 偶e pragnie czego艣 wi臋cej, czego艣 innego. B臋d膮c m臋偶czyzn膮, do tego najwyra藕niej ceni膮cym urod臋 i perfekcyjno艣膰, m贸g艂 si臋 poczu膰 tak tym zaintrygowany, 偶e zgodzi艂 si臋 j膮 przyj膮膰. Powiedzia艂a艣, 偶e w艂a­艣ciwie przeszed艂 na emerytur臋. Mia艂 do艣膰 czasu, by po艣wi臋ci膰 godzink臋 na rozmow臋 z kobiet膮 o takim wygl膮dzie.

- No w艂a艣nie. Nadmiar wolnego czasu. Co robi facet, kt贸ry sp臋dzi艂 ca艂e 偶ycie, pracuj膮c, ca艂kowicie oddany swojej dziedzinie, pragn膮cy co艣 osi膮gn膮膰, kt贸ry przeszed艂 do historii chirurgii plastycznej, kiedy nie pracuje? Nie znajduj臋 dla niego godnego zaj臋cia. Co ty by艣 robi艂?

- Kocha艂bym si臋 z 偶on膮, zabiera艂 j膮 na d艂ugie wakacje, wype艂nione przyjemno艣ciami. Pokazywa艂 jej 艣wiat.

- Nie ma 偶ony ani przyjaci贸艂ki. Przynajmniej nikogo takiego nie znalaz艂am. W jego terminarzu jest du偶o wolnych rubryk. Co艣 musia艂 robi膰 z tym czasem. Mo偶e dowiemy si臋 tego z dyskietek.

- W takim razie przyjrzyjmy si臋 im. - Roarke dopi艂 swoje piwo. - Jak spa艂a艣 pod moj膮 nieobecno艣膰?

- Dzi臋kuj臋, dobrze. - Wsta艂a, uznawszy, 偶e skoro on przygotowa艂 posi艂ek, ona powinna sprz膮tn膮膰 ze sto艂u.

- Eve. - Po艂o偶y艂 r臋k臋 na d艂oni 偶ony, by j膮 powstrzyma膰, zmusi艂, by spojrza艂a na niego.

- Kilka nocy sp臋dzi艂am tutaj w fotelu. Nie przejmuj si臋 tym. Mia艂e艣 co艣 do za艂atwienia poza miastem, wi臋c musia艂e艣 wyjecha膰. Jako艣 si臋 z tym uporam.

Uni贸s艂 jej d艂o艅 do ust.

- Dr臋czy艂y ci臋 koszmary. Wybacz mi. Nigdy nie dawa艂y jej spokoju, ale stawa艂y si臋 jeszcze gorsze, kiedy nie by艂o przy niej Roarke'a.

- Dam sobie rad臋. - Zawaha艂a si臋. Przysi臋g艂a sobie, 偶e zabierze t臋 tajemnic臋 do grobu. Ale wiedzia艂a, 偶e wyrzuty sumienia nie dadz膮 mu spokoju. - Spa艂am w twojej koszuli.

- Uwolni艂a r臋k臋 i zacz臋艂a zbiera膰 talerze, by to wyznanie nie brzmia艂o tak powa偶nie. - Pachnia艂a tob膮, wi臋c lepiej mi si臋 spa艂o.

Roarke wsta艂, uj膮艂 jej twarz w swoje r臋ce i powiedzia艂 czule:

- Najdro偶sza Eve.

- Nie roztkliwiaj si臋 tak. To tylko koszula. - Eve cofn臋艂a si臋 i zabra艂a talerze. Zatrzyma艂a si臋 na progu kuchni.

- Ale ciesz臋 si臋, 偶e wr贸ci艂e艣. U艣miechn膮艂 si臋 do niej.

- Ja te偶.

ROZDZIA艁 5

Podzielili si臋 dyskietkami, Roarke poszed艂 ze swoimi do gabinetu, kt贸ry by艂 za 艣cian膮, a Eve zosta艂a przy biurku. I sp臋dzi艂a dziesi臋膰 minut, pr贸buj膮c pochlebstwami nak艂oni膰 komputer do odczytania czego艣, co si臋 okaza艂o zakodowanymi danymi.

- Mam blokad臋 na dyskietce! - zawo艂a艂a. - Co艣 w rodzaju zabezpieczenia przed osobami niepowo艂anymi. M贸j komputer nie potrafi jej z艂ama膰 ani obej艣膰.

- Na pewno sobie z tym poradzi - powiedzia艂 Roarke i zobaczy艂, jak 偶ona rzuca mu kose spojrzenie. Wr贸ci艂 do jej pokoju tak cicho, 偶e tego nie us艂ysza艂a. Tylko si臋 u艣miechn膮艂, po艂o偶y艂 d艂o艅 na jej ramieniu i spojrza艂 na monitor. - Prosz臋 bardzo. - Nacisn膮艂 kilka klawiszy, by obej艣膰 zabezpieczenia, i na monitorze pojawi艂o si臋 co艣 jakby tekst.

- Nadal jest zaszyfrowane - zwr贸ci艂a mu uwag臋.

- Cierpliwo艣ci, moja pani porucznik. Komputer, uruchom program rozszyfrowuj膮cy i przek艂adaj膮cy. Poka偶 wyniki.

Pracuj臋...

- Domy艣lam si臋, 偶e ty swoje ju偶 przejrza艂e艣 - powiedzia艂a Eve z pretensj膮 w g艂osie.

- Ten komputer potrafi upora膰 si臋 z szyframi, m贸j antytalencie techniczny. Trzeba mu tylko powiedzie膰, co ma robi膰. I...

Zadanie wykonane. Wy艣wietlam tekst.

- 艢wietnie. Wszystko mam jak na d艂oni. A raczej mia艂abym, gdybym by艂a konowa艂em. To jaki艣 medyczny 偶argon.

Poca艂owa艂 j膮 w czubek g艂owy.

- Powodzenia - powiedzia艂 i wr贸ci艂 do siebie.

- Mia艂 has艂o dost臋powe do komputera - mrukn臋艂a. - Zabezpiecza艂 dyskietki i szyfrowa艂 pliki. Musia艂y by膰 po temu jakie艣 powody. - Przez chwil臋 siedzia艂a i b臋bni艂a palcami w biurko. Mo偶e to tylko wynika艂o z jego natury perfekcjonisty. Obsesja. Mania. Ch臋膰 zachowania pe艂nej dyskrecji. Ale podejrzewa艂a, 偶e kryje si臋 za tym co艣 wi臋cej.

Nawet sam tekst by艂 tajemniczy. Nie usz艂o jej uwagi, 偶e brak w nim nazwisk. Mowa by艂a o pacjentce A - l.

Osiemnastoletnia kobieta, przeczyta艂a Eve. Wzrost: metr siedemdziesi膮t. Waga: pi臋膰dziesi膮t dwa kilogramy.

Dalej nast臋powa艂y wyniki podstawowych bada艅: ci艣nienie krwi, t臋tno, morfologia, praca serca i m贸zgu - wszystko w normie, o ile si臋 orientowa艂a.

Dyskietka zawiera艂a histori臋 zdrowia kobiety, zapisano na niej wyniki bada艅 i analiz. I ocen臋 opisow膮, zauwa偶y艂a. Pacjentka A - l by艂a niezwykle odporna, mia艂a wysoki iloraz inteligencji i zdolno艣ci poznawcze. Dlaczego go to interesowa艂o? - pomy艣la艂a zaintrygowana Eve. Korekta wzroku do 20/20.

Szybko przeczyta艂a wyniki - badanie s艂uchu, poziom odporno艣ci na stres, wydajno艣膰 p艂uc, g臋sto艣膰 ko艣ci kobiety.

Potem zn贸w j膮 zaskoczy艂y zapiski o zdolno艣ciach matematycznych, znajomo艣ci j臋zyk贸w, talentach artystycznych i muzycznych, szybko艣ci rozwi膮zywania zagadek umys艂owych.

Po艣wi臋ci艂a godzin臋 na pacjentk臋 A - l, przegl膮daj膮c informacje o wynikach bada艅, prowadzonych przez trzy lata.

Tekst ko艅czy艂 si臋 nast臋puj膮c膮 uwag膮:

Leczenie pacjentki A - I zako艅czono. Alokacja zako艅czy艂a si臋 powodzeniem.

Eve szybko przejrza艂a pi臋膰 pozosta艂ych dyskietek, stwierdzaj膮c, 偶e znajduj膮 si臋 na nich podobnego rodzaju informacje o wynikach bada艅, notatki, czasami wzmianki o zabiegach chirurgicznych. Operacja nosa, korekta zgryzu, powi臋kszenie biustu.

Rozsiad艂a si臋 wygodnie, po艂o偶y艂a nogi na biurku, utkwi艂a wzrok w suficie i pogr膮偶y艂a si臋 w my艣lach.

Anonimowi pacjenci, kryj膮cy si臋 za cyframi i literami. 呕adnych nazwisk. Same kobiety - przynajmniej na jej dyskietkach. Leczenie albo zako艅czono, albo przerwano.

Musi by膰 wi臋cej takich dyskietek. Wi臋cej notatek, wi臋cej kompletnych opis贸w przypadk贸w. Z pewno艣ci膮 przechowywa艂 je w jakim艣 prywatnym gabinecie, laboratorium lub czym艣 w tym rodzaju. U wszystkich pacjentek przeprowadzono jedynie drobne zabiegi chirurgii plastycznej. A przecie偶 Icove by艂 wybitnym specjalist膮 chirurgii rekonstrukcyjnej.

Przegl膮dy z regulacj膮, Eve przypomnia艂a sobie okre艣lenie komendanta.

Informacje bardziej dotyczy艂y rozwoju fizycznego, umys艂owego, umiej臋tno艣ci tw贸rczych i mo偶liwo艣ci poznawczych.

Alokacja. Gdzie je alokowano po uko艅czeniu leczenia? Co si臋 z nimi dzia艂o, je艣li terapi臋 przerwano?

C贸偶, u diab艂a, kombinowa艂 dobry pan doktor?

- Eksperymenty - powiedzia艂a, kiedy Roarke przeszed艂 przez drzwi. - Wygl膮da to na eksperymenty, prawda? Czy tobie te偶 si臋 nasun膮艂 taki wniosek?

- Kr贸liki do艣wiadczalne - zgodzi艂 si臋 z ni膮. - Anonimowe. Uderzy艂o mnie jeszcze jedno: to raczej skr贸cony wyci膮g, a nie oficjalna, pe艂na dokumentacja.

- Masz racj臋. Co艣, co m贸g艂 szybko przejrze膰, by sprawdzi膰 jaki艣 szczeg贸艂 albo od艣wie偶y膰 pami臋膰. Du偶o zabezpiecze艅 jak na co艣 tak ma艂o konkretnego, a to sk艂ania mnie do przypuszczenia, 偶e gdzie艣 istnieje pe艂na wersja. Ale pasuje mi to do mojej opinii o Icovie, jak膮 zd膮偶y艂am sobie wyrobi膰. We wszystkim d膮偶y艂 do perfekcji. Rozumiem jego obsesj臋 na punkcie budowy cia艂a, wygl膮du twarzy - ostatecznie zajmowa艂 si臋 tym zawodowo. Ale przywi膮zywa艂 r贸wnie偶 wag臋 do takich rzeczy, jak zdolno艣ci poznawcze i czy pacjentki umiej膮 gra膰 na tubie.

- Mia艂a艣 przypadek z tub膮?

- Rzuci艂am tylko tak, dla przyk艂adu - powiedzia艂a, lekcewa偶膮co machaj膮c r臋k膮. - Co go to obchodzi艂o? Jakie to ma znaczenie, czy pacjentka umie rachowa膰 albo m贸wi膰 po ukrai艅sku? Nie mam 偶adnych informacji, 偶e intere­sowa艂o go te偶 funkcjonowanie ludzkiego m贸zgu. Aha, i wszystkie pacjentki s膮 prawor臋czne. Wszystkie, co do jednej, co jest sprzeczne z prawem 艣rednich. Ciekawe te偶, 偶e dane dotycz膮 kobiet mi臋dzy siedemnastym a dwudziestym drugim rokiem 偶ycia. Historie zdrowia kobiet ko艅cz膮 si臋 uwag膮 鈥瀉lokacja zako艅czona powodzeniem鈥 albo 鈥瀕eczenie przerwano鈥.

- 鈥濧lokacja鈥 to ciekawe s艂owo, prawda? - Roarke przysiad艂 na brzegu jej biurka. - Mo偶na pomy艣le膰, 偶e chodzi o zatrudnienie. Gdyby si臋 nie by艂o cynikiem.

- A ty nim jeste艣. I dlatego tak dobrze do siebie pasujemy. S膮 tacy, kt贸rzy zap艂aciliby mas臋 pieni臋dzy za idealn膮 kobiet臋. Mo偶e konikiem Icove'a by艂 handel niewolnicami.

- Ca艂kiem mo偶liwe. Sk膮d bra艂by towar?

- Zamierzam to ustali膰. Por贸wnam informacje z opis贸w tych przypadk贸w z wykazem os贸b zaginionych i porwanych.

- Na pocz膮tek. Eve, utrzymanie kontroli nad tak膮 mas膮 ludzi i ukrywanie takiej dzia艂alno艣ci musia艂o by膰 niezwykle trudne. Mo偶e zg艂asza艂y si臋 do niego z w艂asnej woli?

- Prosz臋 mnie sprzeda膰 temu, kto zaproponuje najwy偶sz膮 cen臋? Roarke pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Tylko pomy艣l. M艂oda dziewczyna z jakiego艣 powodu niezadowolona ze swojego wygl膮du albo swego losu b膮d藕 po prostu kobieta o wysokich aspiracjach. M贸g艂 im te偶 p艂aci膰. Uczynimy ci臋 pi臋kn膮 i jeszcze na tym zarobisz. Potem znajdziemy ci partnera. Takiego, kt贸ry ma do艣膰 pieni臋dzy, by go by艂o sta膰 na korzystanie z naszych us艂ug, takiego, kt贸ry ci臋 wybierze spo艣r贸d wszystkich innych. Kusz膮ca propozycja dla naiwnych.

- Czyli w艂a艣ciwie za zgod膮 dziewczyn robi艂 z nich licencjonowane damy do towarzystwa?

- Albo ma艂偶onki. Lub jedne i drugie. A mo偶e hybrydy, bo i taka my艣l przysz艂a mi do g艂owy.

Zrobi艂a okr膮g艂e oczy.

- Jak to? Skrzy偶owanie licencjonowanej damy do towarzystwa z 偶on膮? Marzenie ka偶dego faceta.

Roarke roze艣mia艂 si臋 i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Jeste艣 zm臋czona. Raczej chodzi艂o mi o star膮, klasyczn膮 histori臋 Frankensteina.

- Tego potwora?

- Doktor Frankenstein by艂 szalonym naukowcem, kt贸ry stworzy艂 potwora. Eve zabra艂a nogi z biurka.

- Masz na my艣li hybryd臋, w po艂owie androida, w po艂owie cz艂owieka? Co jest absolutnie zabronione? S膮dzisz, 偶e m贸g艂 si臋 bawi膰 w tworzenie ludzkich hybryd? To sprzeczne z prawem, Roarke.

- Zgoda, ale kilkadziesi膮t lat temu prowadzono takie do艣wiadczenia. G艂贸wnie w celach wojskowych. I nadal stykamy si臋 z tym na co dzie艅. We藕my sztuczne serca, ko艅czyny, narz膮dy wewn臋trzne. Icove by艂 s艂awnym na ca艂y 艣wiat specjalist膮 od chirurgii rekonstrukcyjnej. Podczas zabieg贸w cz臋sto wykorzystuje si臋 sztuczne tkanki.

- To mo偶e tworzy艂 kobiety? - Przypomnia艂a sobie Dolores, absolutnie spokojn膮 przed morderstwem i po nim. - I jedna z nich zwr贸ci艂a si臋 przeciwko niemu. Jedna z nich jest niezadowolona z tego, dok膮d trafi艂a, wi臋c wr贸ci艂a, by zg艂adzi膰 swojego stw贸rc臋. Zgadza si臋 z ni膮 spotka膰, bo to jego dzie艂o. Niez艂e - uzna艂a. - 艢mia艂e, ale wcale niez艂e.

Eve przespa艂a si臋 z tym i obudzi艂a si臋 tak wcze艣nie, 偶e Roarke dopiero co wsta艂 z 艂贸偶ka i si臋 gimnastykowa艂.

- Ju偶 nie 艣pisz? W takim razie po膰wiczmy, a potem pop艂ywajmy.

- Co? - Spojrza艂a na niego zaspanym wzrokiem. - Przecie偶 jeszcze noc.

- Jest po pi膮tej. - Podszed艂 do 艂贸偶ka i wyci膮gn膮艂 j膮 z po艣cieli. - B臋dzie ci si臋 lepiej my艣la艂o.

- Dlaczego nie ma kawy?

- B臋dzie i kawa. - Wsadzi艂 偶on臋 do windy i zwi贸z艂 na poziom, gdzie by艂a sala gimnastyczna, nim Eve w pe艂ni si臋 obudzi艂a.

- Dlaczego mam si臋 gimnastykowa膰 o pi膮tej rano?

- Dok艂adnie rzecz bior膮c, kwadrans po pi膮tej. Dlatego, 偶e dobrze ci to zrobi. - Poda艂 jej kr贸tkie spodenki. - Prosz臋 si臋 przebra膰, pani porucznik.

- Kiedy zn贸w wyje偶d偶asz? Rzuci艂 jej koszulk臋 prosto w twarz. Eve wci膮gn臋艂a na siebie str贸j gimnastyczny, a potem nastawi艂a sprz臋t na bieg pla偶膮. Skoro ma 膰wiczy膰 przed wschodem s艂o艅ca, mo偶e przynajmniej sobie wyobra偶a膰, 偶e jest na pla偶y. Lubi艂a czu膰 piasek pod stopami, s艂ysze膰 szum fal, patrze膰 na morze, wdycha膰 jego s艂onawy zapach.

Roarke zaj膮艂 miejsce obok niej i wybra艂 ten sam program.

- Po 艣wi臋tach mo偶emy tego zazna膰 w rzeczywisto艣ci.

- Po jakich 艣wi臋tach? Bardzo go tym rozbawi艂a. Kiedy wyregulowa艂a rytm krok贸w, dostosowa艂 si臋 do jej tempa.

- Nied艂ugo 艢wi臋to Dzi臋kczynienia. I w艂a艣nie chcia艂em z tob膮 o tym porozmawia膰.

- Obchodzone jest w czwartek. Je si臋 indyka, czy si臋 go lubi, czy nie. Wiem, co to 艢wi臋to Dzi臋kczynienia.

- W Ameryce to r贸wnie偶 dzie艅 wolny od pracy. I zgodnie z tradycj膮 艣wi臋to obchodzone w gronie rodziny. Pomy艣la艂em, 偶e powinienem zaprosi膰 tu na obiad swoich irlandzkich krewnych.

- 艢ci膮gn膮膰 ich do Nowego Jorku na indyka?

- W zasadzie tak. Eve obserwowa艂a go k膮tem oka i zauwa偶y艂a, 偶e jest. lekko speszony.

Rzadko mu si臋 to zdarza艂o.

- A tak a propos, ilu ich jest?

- Ze trzydziestu. A偶 gwizdn臋艂a cicho.

- Trzydziestu?

- Mniej wi臋cej. Nie jestem do ko艅ca pewny, chocia偶 w膮tpi臋, czy wszystkim im uda si臋 wyrwa膰 na kilka dni, zostawi膰 domy i obowi膮zki zawodowe. Poza tym z dzie膰mi to ca艂a wyprawa. Ale my艣l臋, 偶e przynajmniej Sinead z rodzin膮 uda艂oby si臋 przyjecha膰 na dzie艅 lub dwa. 艢wi臋ta to idealna okazja, by si臋 spotka膰. Mo偶emy zaprosi膰 Mavis i Leonarda, Peabody i tak dalej. Kogo chcesz. Urz膮dzi膰 prawdziwy jubel.

- Potrzebny b臋dzie cholernie wielki indyk.

- S膮dz臋, 偶e jedzenie to najmniejszy problem. Jak si臋 b臋dziesz czu艂a w艣r贸d nich?

- Troch臋 skr臋powana, ale spoko. A ty? - Roarke si臋 odpr臋偶y艂.

- Troch臋 skr臋powany, ale spoko. Dzi臋kuj臋 ci.

- Tylko nie ka偶 mi piec placka.

- Niech B贸g broni!

Dzi臋ki gimnastyce rzeczywi艣cie umys艂 jej si臋 rozja艣ni艂, wi臋c potem jeszcze troch臋 po膰wiczy艂a na atlasie, a na koniec przep艂yn臋艂a dwadzie艣cia d艂ugo艣ci basenu.

Zamierza艂a zrobi膰 dwadzie艣cia pi臋膰 okr膮偶e艅, ale Roarke z艂apa艂 j膮, kiedy zawraca艂a dwudziesty pierwszy raz. Wi臋c sko艅czy艂a porann膮 gimnastyk臋 zupe艂nie innym 膰wiczeniem w wodzie.

Potem wzi臋艂a prysznic i nala艂a sobie pierwsz膮 kaw臋. By艂a g艂odna, ale jej m贸zg pracowa艂 sprawnie.

Zdecydowa艂a si臋 na gofry. Kiedy Galahad pr贸bowa艂 si臋 podkra艣膰 do talerza, rzuci艂a mu ostre spojrzenie.

- Powinien mie膰 dla siebie jaki艣 k膮t.

- To kocisko ma do dyspozycji ca艂y ten cholerny dom.

- Nie chodzi mi o kota, tylko o Icove'a - wyja艣ni艂a Eve. W odpowiedzi Roarke mrukn膮艂 co艣, nieco roztargniony, bo w艂a艣nie przegl膮da艂 na ekranie w sypialni poranne doniesienia z gie艂dy. - Na pewno nie robi艂 tego w swoim mieszkaniu - ci膮gn臋艂a. - Przychodzi艂oby i wychodzi艂o zbyt wiele pacjentek. W jakim艣 laboratorium. Mo偶e w o艣rodku, mo偶e zupe艂nie gdzie indziej. Potrzebna by艂a dyskrecja. Nawet je艣li nie by艂o to sprzeczne z obowi膮zuj膮cym prawem, to troch臋 podejrzane. Nie zadawa艂by sobie tyle trudu, by blokowa膰 dost臋p do dyskietek i swojego komputera, a potem otwarcie przeprowadza膰 te wszystkie badania czy do艣wiadczenia, czy studium przypadk贸w.

- Centrum jest bardzo rozleg艂e - zauwa偶y艂 Roarke i prze艂膮czy艂 si臋 na biuletyny prasowe. - Ale kr臋ci si臋 tam masa ludzi. Pacjenci, personel, odwiedzaj膮cy, akcjonariusze. Przy zachowaniu du偶ej ostro偶no艣ci m贸g艂by wykroi膰 tam troch臋 miejsca wy艂膮cznie dla siebie. Lecz moim zdaniem rozs膮dniej by艂oby prowadzi膰 gdzie indziej t臋 uboczn膮 dzia艂alno艣膰, szczeg贸lnie je艣li by艂a nie do ko艅ca legalna.

- Syn wiedzia艂by o tym. Je艣li tworzyli tak膮 z偶yt膮 rodzin臋 i tak blisko ze sob膮 wsp贸艂pracowali na polu zawodowym, a odnios艂am wra偶enie, 偶e tak w艂a艣nie by艂o, i ojciec, i syn aktywnie uczestniczyliby w tym... przedsi臋wzi臋ciu. Nazwijmy to przedsi臋wzi臋ciem. Razem z Peabody z艂o偶臋 mu kolejn膮 wizyt臋, zobaczymy, czy uda nam si臋 dowiedzie膰 czego艣 wi臋cej na ten temat. I trzeba bli偶ej si臋 przyjrze膰 ich finansom. Je艣li te us艂ugi by艂y odp艂atne, przynosi艂y kokosy. Poszukam nieruchomo艣ci na jego nazwisko, syna, synowej, wnuk贸w, a tak偶e dom贸w nale偶膮cych do Centrum i jego filii. Je艣li mia艂 jakie艣 lokum, znajdziemy je.

- B臋dziesz chcia艂a ratowa膰 te dziewczyny - o艣wiadczy艂 Roarke, ale Eve nic nie odpowiedzia艂a. - B臋dziesz pr贸bowa艂a zapobiec kojarzeniu dalszych par, 偶e si臋 tak wyra偶臋, je艣li nasze podejrzenia s膮 s艂uszne. - Odwr贸ci艂 g艂ow臋 od ekranu, 偶eby spojrze膰 na 偶on臋. - Je艣li to swego rodzaju poligon do艣wiadczalny czy te偶 o艣rodek przygotowawczy, uznasz je za ofiary.

- A nie s膮 nimi?

- Nie tak, jak ty by艂a艣. - Uj膮艂 jej d艂o艅. - Bardzo w膮tpi臋, czy to co艣 w tym rodzaju. Ale ty nie b臋dziesz mog艂a si臋 powstrzyma膰 od widzenia tego w taki spos贸b, bez wzgl臋du na okoliczno艣ci. Sprawi ci to b贸l.

- 呕al mi ich wszystkich. Nawet, je艣li ca艂e to przedsi臋wzi臋cie nie ma nic wsp贸lnego z tym, co mnie spotka艂o. Wszystkie drogo za to zap艂aci艂y.

- Wiem. - Poca艂owa艂 jej d艂o艅. - Niekt贸re wi臋cej od innych.

- Zaprosisz swoj膮 rodzin臋 na 艢wi臋to Dzi臋kczynienia i te偶 b臋dziesz cierpia艂, bo nie b臋dzie twojej matki. Nie da ci to spokoju, nie b臋dziesz m贸g艂 si臋 powstrzyma膰 od wspominania, co j膮 spotka艂o, kiedy by艂e艣 jeszcze ma艂ym dziec­kiem. B臋dziesz cierpia艂, ale i tak ich tu zaprosisz. Robimy to, co musimy zrobi膰, Roarke. Obydwoje.

- Tak jest.

Eve wsta艂a i si臋gn臋艂a po pas z broni膮.

- A wi臋c wybywasz? - zapyta艂.

- Skoro ju偶 wsta艂am, mog臋 wyj艣膰 wcze艣niej.

- W takim razie nie b臋d臋 ju偶 zwleka艂 z wr臋czeniem ci prezentu, kt贸ry dla ciebie przywioz艂em. - Obserwowa艂 jej twarz - pojawi艂o si臋 na niej najpierw zaskoczenie, potem niezadowolenie, a na ko艅cu rezygnacja. I wybuchn膮艂 艣mie­chem. - My艣la艂a艣, 偶e tym razem ci臋 to ominie?

- Daj mi go i miejmy to ju偶 z g艂owy.

- 艁askawa do samego ko艅ca. - Ku jej zdumieniu poszed艂 do swojej garderoby, otworzy艂 j膮 i wyci膮gn膮艂 wielkie pud艂o. Po艂o偶y艂 je na kanapie. - W takim razie popatrz na to.

Kolejny wymy艣lny ciuch, pomy艣la艂a Eve. Jakby ju偶 nie mia艂a ich do艣膰, by wystroi膰 ca艂膮 armi臋 niewolnic mody. W艣r贸d kt贸rych by艂a istot膮 nieco wybrakowan膮, upchni臋t膮 na najwy偶szej p贸艂ce. Ale kupowanie efektownych stroj贸w sprawia艂o mu rado艣膰.

Otworzy艂a pud艂o i spojrza艂a.

- Och. O rety.

- Nietypowa reakcja u pani, pani porucznik - powiedzia艂 Roarke z szerokim u艣miechem, ale Eve ju偶 wyci膮gn臋艂a d艂ugi, czarny sk贸rzany p艂aszcz i unios艂a go do twarzy, by pow膮cha膰.

- O rany, o, rany. - W艂o偶y艂a go na siebie i zrobi艂a obr贸t. Si臋ga艂 jej prawie do kostek, mia艂 g艂臋bokie kieszenie i by艂 mi臋ciutki jak z we艂ny.

- 艢licznie si臋 prezentujesz - pochwali艂 j膮, zadowolony, 偶e ju偶 pobieg艂a do lustra, by si臋 przejrze膰. P艂aszcz mia艂 m臋ski fason - specjalnie wybra艂 taki. 呕adnych ozd贸bek, 偶adnych kobiecych akcent贸w. Eve wygl膮da艂a w nim sek­sownie i gro藕nie, a tak偶e odrobin臋 wynio艣le.

- P艂aszcz jak p艂aszcz. Zniszcz臋 go przed ko艅cem zmiany, ale b臋dzie wygl膮da艂 jeszcze lepiej z kilkoma zarysowaniami. - Okr臋ci艂a si臋, a po艂y p艂aszcza zawirowa艂y wok贸艂 jej n贸g. - Spisa艂e艣 si臋 na medal. Dzi臋kuj臋.

- Ca艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie. - Roarke dotkn膮艂 palcami ust, wi臋c podesz艂a, 偶eby go poca艂owa膰. Wsun膮艂 r臋ce pod p艂aszcz i obj膮艂 j膮. M贸j Bo偶e, pomy艣la艂, jak dobrze by膰 w domu. - Ma kilka wewn臋trznych kieszeni, gdyby trzeba by艂o ukry膰 dodatkow膮 bro艅.

- Super. Kurde, Baxter si臋 sfajda w gacie, kiedy si臋 w nim pojawi臋.

- Mi艂a perspektywa, nie ma co.

- Jest naprawd臋 cudowny. - Zn贸w go poca艂owa艂a. - Bardzo mi si臋 podoba. Musz臋 zmyka膰.

- Do zobaczenia wieczorem.

Obserwowa艂 j膮, jak wychodzi. Przypomina艂a wojownika.

Poniewa偶 jej zmiana rozpoczyna艂a si臋 dopiero za godzin臋, Eve zaryzykowa艂a i najpierw skierowa艂a si臋 do gabinetu doktor Miry. Tak jak si臋 spodziewa艂a, pani doktor by艂a u siebie, natomiast nie pojawi艂a si臋 jeszcze jej sekretarka, postrach wszystkich przychodz膮cych.

Eve zapuka艂a w otwarte drzwi gabinetu.

- Mo偶na?

- Eve! Czy偶by艣my um贸wi艂y si臋 tak wcze艣nie?

- Nie. - Doktor Mira wygl膮da艂a na zm臋czon膮, zauwa偶y艂a Eve. I smutn膮. - Wiem, 偶e zwykle starasz si臋 przychodzi膰 wcze艣niej podgoni膰 prac臋 papierkow膮 czy inne sprawy. Przepraszam, 偶e ci w tym przeszkodzi艂am.

- W porz膮dku. Wejd藕. Czy chodzi o Wilfreda?

- Chcia艂abym, 偶eby艣 mi wyja艣ni艂a kilka kwestii. - Poczu艂a si臋 podle, 偶e j膮 o to prosi. - Chodzi o relacje mi臋dzy lekarzem a pacjentem. Sporz膮dzasz historie choroby, prawda?

- Naturalnie.

- A opr贸cz tego, 偶e jeste艣 konsultantk膮 w komendzie, prowadzisz te偶 prywatn膮 praktyk臋. Konsultacje, terapia i tym podobne. Czasami leczenie trwa d艂ugo. Nawet kilka lat.

- Zgadza si臋.

- Jak przechowujesz dane, pliki?

- Niezbyt rozumiem, o co ci chodzi.

- Czy dla bezpiecze艅stwa u偶ywasz has艂a dost臋pu do komputera?

- Bezwzgl臋dnie. Wszystkie informacje s膮 poufne. Poza mn膮 nikt nie ma w to wgl膮du. A co si臋 tyczy konsultacji na zlecenie policji, ujawniam tylko to, co niezb臋dne.

- A czy same dyskietki te偶 zabezpieczasz?

- Je艣li uznam to za wskazane, bardziej poufne materia艂y dodatkowo zabezpieczam.

- Zaszyfrowujesz ich tre艣膰?

- Czy je zaszyfrowuj臋? - Doktor Mira si臋 u艣miechn臋艂a. - Nie s膮dzisz, 偶e to by艂aby ju偶 lekka przesada? Boisz si臋, 偶e jakie艣 informacje mog艂yby przeciec ode mnie do prasy, Eve?

- Nie. Je艣li wykluczy膰 paranoj臋, dlaczego lekarz mia艂by zabezpiecza膰 dost臋p do komputera i do dyskietek, a na dodatek szyfrowa膰 pliki na dyskietkach?

Z twarzy Miry znikn膮艂 u艣miech.

- Uzna艂abym, 偶e albo instytucja, w kt贸rej pracuje 贸w lekarz, wymaga zachowywania takich 艣rodk贸w ostro偶no艣ci, albo same informacje s膮 wyj膮tkowo poufne. Nie mo偶na te偶 wykluczy膰 ewentualno艣ci, 偶e lekarz mia艂 pow贸d, by podejrzewa膰 kogo艣 o pr贸b臋 dotarcia do tych danych. Albo dokumentacja dotyczy jakich艣 prac do艣wiadczalnych.

- Zabronionych przez prawo.

- Tego nie powiedzia艂am.

- A powiedzia艂aby艣, gdyby艣 si臋 nie zorientowa艂a, 偶e te pytania maj膮 zwi膮zek z doktorem Icove'em?

- Ju偶 wymieni艂am kilka powod贸w, czemu takie informacje mog膮 wymaga膰 szczeg贸lnego zabezpieczenia.

Eve usiad艂a, nie czekaj膮c na zaproszenie do zaj臋cia miejsca, i spojrza艂a Mirze prosto w oczy.

- Nadawa艂 pacjentom pseudonimy, nie pos艂ugiwa艂 si臋 nazwiskami. To same kobiety w wieku od siedemnastu do dwudziestu dw贸ch lat. Dokonywa艂 drobnych zabieg贸w chirurgicznych tego typu, w jakich si臋 specjalizowa艂. U wszystkich kobiet badano i oceniano umiej臋tno艣ci poznawcze, znajomo艣膰 j臋zyk贸w obcych, uzdolnienia artystyczne, sprawno艣膰 fizyczn膮. W zale偶no艣ci od czynionych post臋p贸w i osi膮gni臋tego poziomu w tych dziedzinach leczenie - kt贸rego szczeg贸艂owego opisu brak - albo kontynuowano, albo przerywano. Terapia ko艅czy艂a si臋 鈥瀉lokacj膮鈥, 偶e pos艂u偶臋 si臋 jego okre艣leniem, i to ostatni zapis w aktach. Co to mo偶e znaczy膰?

- Nie wiem.

- Spr贸buj zgadywa膰.

- Nie r贸b mi tego, Eve. - G艂os doktor Miry dr偶a艂. - Prosz臋.

- Dobra. - Eve wsta艂a. - Dobra, przepraszam. Doktor Mira tylko pokr臋ci艂a g艂ow膮. Eve opu艣ci艂a jej gabinet i zostawi艂a j膮 sam膮.

W drodze do Wydzia艂u Zab贸jstw Eve wyci膮gn臋艂a z kieszeni sw贸j telekomunikator. By艂o jeszcze wcze艣nie, ale o ile wiedzia艂a, lekarze i gliny maj膮 nienormowany czas pracy. Bez wyrzut贸w sumienia obudzi艂a doktor Louise Di­matto.

Louise mia艂a wymi臋t膮 twarz, spogl膮da艂a na ni膮 swoimi szarymi, zaspanymi oczami, jasne w艂osy stercza艂y w nie艂adzie.

- Czego? - wymamrota艂a.

- Mam kilka pyta艅. Kiedy mo偶emy si臋 spotka膰?

- Dzi艣 przed po艂udniem mam wolne. Jestem 艣pi膮ca. Wyno艣 si臋 do diab艂a.

- Wpadn臋 do ciebie. - Eve spojrza艂a na zegarek. - B臋d臋 za p贸艂 godziny.

- Nienawidz臋 ci臋, Dallas.

Obraz na ekranie przez chwil臋 by艂 niewyra藕ny, a potem obok twarzy Louise pojawi艂a si臋 przystojna, zaspana twarz m臋偶czyzny.

- Ja te偶.

- Cze艣膰, Charles. - Charles Monroe by艂 licencjonowanym partnerem, tworzyli z Louise par臋. - Trzydzie艣ci minut - powt贸rzy艂a i przerwa艂a po艂膮czenie, nie czekaj膮c na sprzeciwy.

Opu艣ci艂a budynek komendy, uznawszy, 偶e lepiej, jak po drodze wpadnie po Peabody, a od niej uda si臋 prosto do Louise. Kiedy na ekranie pojawi艂a si臋 Peabody, mia艂a mokre w艂osy i przyciska艂a do piersi r臋cznik.

- B膮d藕 gotowa do wyj艣cia za pi臋tna艣cie minut. Jad臋 do ciebie - zakomunikowa艂a Eve.

- Znowu kogo艣 zamordowano?

- Nie. Powiem ci wszystko, jak si臋 zobaczymy. Tylko... - McNab wyszed艂 z, jak si臋 teraz zorientowa艂a, kabiny prysznicowej i Eve podzi臋kowa艂a Bogu, 偶e kamera pokaza艂a go tylko do pasa. - Za pi臋tna艣cie minut. I przez wzgl膮d na wszystkich przyzwoitych i 艣wi臋tych, naucz si臋 blokowa膰 kamer臋.

Peabody uda艂o si臋 wyszykowa膰 w ci膮gu pi臋tnastu minut, stwierdzi艂a Eve z zadowoleniem. Szybko wysz艂a z domu, maj膮c na nogach buty na aerodynamicznej podeszwie, kt贸re tak lubi艂a. Dzi艣 by艂y ciemnozielone, by pasowa艂y do si臋gaj膮cej za biodra kurtki w bia艂o - zielone pasy.

Wskoczy艂a do samochodu i jej oczy zrobi艂y si臋 wielkie i b艂yszcz膮ce.

- Ale p艂aszcz! Ale p艂aszcz! - Wyci膮gn臋艂a r臋k臋, 偶eby dotkn膮膰 sk贸ry, i Eve da艂a jej klapsa.

- 艁apy precz od p艂aszcza!

- Mog臋 pow膮cha膰? Bardzo prosz臋! Mog臋?

- Nos trzy centymetry od r臋kawa. Jeden niuch. Peabody zastosowa艂a si臋 do polecenia, przewracaj膮c oczami.

- Roarke wcze艣niej wr贸ci艂 do domu. Zgad艂am?

- Mo偶e sama go sobie kupi艂am.

- Akurat. Ju偶 pr臋dzej ma艂e r贸偶owe 艣winki maj膮 skrzyde艂ka jak wa偶ki. Dobra, je艣li nie ma kolejnego trupa, dlaczego tak wcze艣nie zaczynamy prac臋?

- Musimy si臋 skonsultowa膰 z lekarzem. Niezr臋cznie mi prosi膰 doktor Mir臋 - zna艂a ofiar臋 - wi臋c zwr贸ci艂am si臋 do Louise. W艂a艣nie do niej jedziemy.

Peabody wy艂owi艂a z torby pomadk臋 do ust.

- Nie zd膮偶y艂am si臋 umalowa膰 do ko艅ca - wyja艣ni艂a, kiedy Eve spojrza艂a na ni膮 z ukosa. - A je艣li u Louise zastaniemy Charlesa?

- Prawdopodobnie tak.

- Chc臋 wygl膮da膰 nienagannie.

- Czy chocia偶 troch臋 ci臋 interesuje, jak przebiega 艣ledztwo?

- Jasne. Mog臋 s艂ucha膰 i dedukowa膰, a jednocze艣nie si臋 malowa膰. Dedukowa膰 i malowa膰 - powt贸rzy艂a Peabody rytmicznie.

Eve stara艂a si臋 nie zwraca膰 uwagi na to, jak Peabody maluje sobie usta, czesze si臋 i spryskuje perfumami. Zapozna艂a j膮 z ostatnimi ustaleniami, zmagaj膮c si臋 z ruchem ulicznym.

- Do艣wiadczenia przeprowadzane w tajemnicy, by膰 mo偶e zabronione przez prawo - powiedzia艂a Peabody. - Syn o tym wie.

- Jasne.

- Sekretarka?

- To zwyk艂y android. W papierach brak wzmianki, czy ma jakie艣 wykszta艂cenie medyczne, ale przes艂uchamy j膮 pod tym k膮tem. Najpierw chc臋 uzyska膰 opini臋 lekarza. Chc臋, 偶eby jaki艣 lekarz rzuci艂 okiem na te informacje. Doktor Mira by艂a zbyt blisko zwi膮zana z tym facetem.

- Powiedzia艂a艣, 偶e mia艂 oko艂o pi臋膰dziesi臋ciu pacjentek. Wydaje mi si臋, 偶e to za du偶o, by zajmowa艂 si臋 nimi sam.

- Materia艂y, jakimi dysponuj臋, dotycz膮 ponad pi臋ciu lat. Opisuj膮 r贸偶ne etapy bada艅 lub przygotowa艅 czy te偶 co to by艂o. Pacjentki s膮 podzielone na kategorie: A - jeden, dwa, trzy. Ale masz racj臋, najprawdopodobniej kto艣 mu pomaga艂. Z pewno艣ci膮 syn. Mo偶liwe, 偶e laboranci, inni lekarze. Je艣li za t臋 alokacj臋 si臋 p艂aci艂o, musz膮 gdzie艣 by膰 jakie艣 zapisy o dochodach i kto艣, kto si臋 zajmowa艂 tymi sprawami.

- Synowa? By艂 kiedy艣 jej opiekunem prawnym.

- Sprawdzimy to, chocia偶 w jej aktach te偶 nie ma wzmianki o wykszta艂ceniu medycznym. Brak do艣wiadczenia w prowadzeniu interes贸w, brak zdolno艣ci technicznych. Dlaczego nigdy nie mo偶na tu znale藕膰 miejsca na za­parkowanie wozu?

- Odwieczne pytanie. Eve rozwa偶a艂a, czy nie zaparkowa膰 obok ju偶 stoj膮cych pojazd贸w. Ale wyobraziwszy sobie, jak jej stosunkowo nowy w贸z zostaje uszkodzony przez jakiego艣 wkurzonego mieszka艅ca, doje偶d偶aj膮cego do pracy, tak d艂ugo kr膮偶y艂a, a偶 znalaz艂a wolne miejsce na drugim poziomie dwie przecznice od domu Louise.

Nie mia艂a nic przeciwko temu, 偶eby kawa艂ek si臋 przej艣膰, szczeg贸lnie w swoim nowym, szykownym p艂aszczu.

ROZDZIA艁 6

Przypominaj膮 par臋 zaspanych kot贸w, pomy艣la艂a Eve. Gibkich i rozlu藕nionych, gotowych do zwini臋cia si臋 w k艂臋bek i porannej drzemki w promieniach s艂o艅ca.

Louise mia艂a na sobie co艣 w rodzaju d艂ugiej, bia艂ej tuniki, w kt贸rej zdaniem Eve wygl膮da艂a niemal jak jaka艣 bogini. Ale trzeba przyzna膰, 偶e dobrze w niej wygl膮da艂a. Mia艂a go艂e stopy, paznokcie u n贸g pomalowa艂a b艂yszcz膮cym r贸偶owym lakierem. Charles te偶 by艂 na bosaka, ale przynajmniej nie mia艂 r贸偶owych paznokci u n贸g. Te偶 ubra艂 si臋 na bia艂o, w lu藕ne, bia艂e spodnie i obszern膮 koszul臋.

Obydwoje byli lekko zar贸偶owieni. Eve intrygowa艂o, czy po jej telefonie uda艂o im si臋 zaliczy膰 jeszcze jeden kr贸tki numerek. Natychmiast zgani艂a sam膮 siebie za takie my艣li.

Lubi艂a ich oboje, zacz臋艂a si臋 nawet przyzwyczaja膰 do tego, 偶e s膮 par膮. Ale wola艂a nie snu膰 rozwa偶a艅 na temat intymnej strony ich zwi膮zku.

- Nasza pani porucznik od samego rana rze艣ka, jak skowronek. - Charles cmokn膮艂 Eve w policzek, nim zdo艂a艂a si臋 odsun膮膰. - Patrzcie, patrzcie. - Obj膮艂 Peabody i z艂o偶y艂 na jej ustach kr贸tki, gor膮cy poca艂unek. - Urocza pani detektyw.

Peabody si臋 zap艂oni艂a i zatrzepota艂a rz臋sami, a偶 Eve musia艂a j膮 tr膮ci膰 w bok.

- Jeste艣my tu s艂u偶bowo.

- W艂a艣nie pijemy kaw臋. - Louise wr贸ci艂a do pokoju dziennego, klapn臋艂a na kanapie i unios艂a fili偶ank臋 do ust.

- Nie zadawaj mi 偶adnych pyta艅 dotycz膮cych pracy, p贸ki nie wlej臋 w siebie pierwszej kawy. Wczoraj wypi艂am ich czterna艣cie. Dzi艣 chc臋 poleniuchowa膰.

- Zna艂a艣 Wilfreda Icove'a? Louise westchn臋艂a.

- Przynajmniej usi膮d藕 i napij si臋 kawy, kt贸r膮 m贸j cudowny kochanek tak elegancko poda艂. I zjedz bajgla.

- Jestem ju偶 po 艣niadaniu.

- Ale ja nie. - Peabody usiad艂a i wzi臋艂a bajgla. - Wyci膮gni臋to mnie spod prysznica.

- 艢wietnie wygl膮dasz - zauwa偶y艂a Louise. - Wolny zwi膮zek ci s艂u偶y. Jak si臋 czujesz?

- Dobrze. Uko艅czy艂am rehabilitacj臋, z powodzeniem przesz艂am badania lekarskie.

- Bardzo dobrze. - Louise klepn臋艂a Peabody w kolano.

- Odnios艂a艣 ca艂kiem powa偶ne obra偶enia, a up艂yn臋艂o od tego czasu zaledwie kilka tygodni. Bardzo si臋 stara艂a艣, by szybko wr贸ci膰 do formy.

- U艂atwi艂a mi to mocna budowa cia艂a. - W g艂臋bi duszy Peabody wola艂aby by膰 drobniejsza, bardziej filigranowa, jak Louise.

- Czy mo偶emy przej艣膰 do sprawy zasadniczej? - Eve zmru偶y艂a oczy.

- Tak, zna艂am doktora Icove'a, znam te偶 troch臋 jego syna. To, co si臋 sta艂o, to wielka tragedia. By艂 pionierem w swojej dziedzinie, przypuszczalnie m贸g艂by jeszcze pracowa膰 i cieszy膰 si臋 偶yciem przez dalszych kilkadziesi膮t lat.

- Zna艂a艣 go osobi艣cie?

- Nasze rodziny utrzymuj膮 kontakty. - W 偶y艂ach Louise p艂yn臋艂a b艂臋kitna krew. - Podziwia艂am jego osi膮gni臋cia zawodowe i oddanie pracy. Mam nadziej臋, 偶e szybko schwytacie jego zab贸jc臋.

- Przegl膮dam niekt贸re sporz膮dzone przez niego dossier, szczeg贸lnie te, kt贸re trzyma艂 w domu. Dost臋p do jego komputera mo偶liwy jest po wpisaniu has艂a, zabezpieczy艂 dyskietki, a pliki na nich zaszyfrowa艂. Louise zasznurowa艂a usta.

- Bardzo przezornie.

- Opisuj膮c poszczeg贸lne pacjentki, pos艂uguje si臋 literami i cyframi, a nie nazwiskami.

- Wyj膮tkowo przezornie. 艢wiadczy艂 us艂ugi wielu szychom, politykom, ludziom s艂awnym, wp艂ywowym biznesmenom. Tak si臋 przynajmniej s膮dzi, bo nigdy nie ujawnia艂 偶adnych nazwisk.

- W tym przypadku w膮tpliwe, by chodzi艂o o kogo艣 takiego. To wy艂膮cznie kobiety mi臋dzy siedemnastym a dwudziestym drugim rokiem 偶ycia.

Louise 艣ci膮gn臋艂a swoje r贸wniutkie brwi.

- A ile ich jest?

- Ponad pi臋膰dziesi膮t. Dokumentacja na dyskietkach dotyczy leczenia prowadzonego w ci膮gu czterech, mo偶e pi臋ciu lat.

Louise usiad艂a prosto, zaintrygowana.

- Jakie to leczenie?

- Spodziewam si臋, 偶e ty mi to powiesz. - Eve wyci膮gn臋艂a licz膮cy kilka stron wydruk informacji zawartych na jednej z dyskietek i poda艂a go nad sto艂em.

Louise w miar臋 lektury coraz mocniej marszczy艂a czo艂o. Zacz臋艂a co艣 sobie mamrota膰 pod nosem i kr臋ci膰 g艂ow膮.

- Z pewno艣ci膮 to jakie艣 do艣wiadczenia, notatki nie wg艂臋biaj膮 si臋 w szczeg贸艂y. To nie mog膮 by膰 historie chor贸b. To og贸lny opis stanu fizycznego, psychicznego, emocjonalnego, poziomu inteligencji. Wida膰, 偶e traktowa艂 pa­cjenta ca艂o艣ciowo, z czym si臋 zgadzam. Ale... M艂oda kobieta, stan fizyczny idealny, wysoki iloraz inteligencji, ma艂e korekty wzroku i owalu twarzy. Cztery lata obserwacji i leczenia, opisane na czterech stronach. Gdzie艣 musi by膰 wi臋cej.

- Czy pacjentk膮 jest istota ludzka?

Louise unios艂a wzrok, a po chwili zn贸w utkwi艂a oczy w wydruku.

- Wyniki analiz i zastosowane leczenie 艣wiadcz膮, 偶e to kobieta. Badano j膮 cz臋sto i regularnie. Sprawdzano nie tylko jej dolegliwo艣ci fizyczne, ale r贸wnie偶 rozw贸j umys艂owy oraz osi膮gni臋cia artystyczne i intelektualne. By艂o ich pi臋膰­dziesi膮t?

- Tyle do tej pory znalaz艂am.

- Alokacja - powiedzia艂a cicho Louise. - W szkole? W jakiej艣 firmie?

- Dallas uwa偶a inaczej - zauwa偶y艂 Charles, patrz膮c prosto w twarz Eve.

- W takim razie... - Louise urwa艂a, odczytuj膮c spojrzenie, jakie wymienili mi臋dzy sob膮 jej kochanek i Eve. - O, Bo偶e.

- Trzeba podda膰 si臋 badaniom, 偶eby dosta膰 licencj臋 partnera - zacz臋艂a Eve.

- Zgadza si臋. - Charles wzi膮艂 swoj膮 kaw臋. - Sprawdzany jest stan fizyczny, by wykluczy膰 istnienie jakichkolwiek chor贸b czy wad. Przechodzi si臋 testy psychiatryczne, by wyeliminowa膰 zbocze艅c贸w i s臋py. I aby licencja zachowa艂a wa偶no艣膰, trzeba si臋 regularnie zg艂asza膰 na badania.

- S膮 te偶 r贸偶ne kategorie, od kt贸rych uzale偶nione s膮 stawki.

- Naturalnie. Kategoria zale偶y nie tylko od preferencji, ale r贸wnie偶 umiej臋tno艣ci. Poziomu inteligencji, wiedzy og贸lnej, umiej臋tno艣ci zabawiania... Stylu zachowania. Na przyk艂ad od os贸b pracuj膮cych na ulicy nie wymaga si臋, by rozprawia艂y z klientem o historii sztuki ani odr贸偶nia艂y Pucciniego od punk rocka.

- Im wy偶sza kategoria, tym wy偶sza cena.

- Zgadza si臋.

- I im wy偶sza kategoria, tym wi臋kszy zysk dla agencji, kt贸ra albo szkoli, albo poddaje sprawdzianom, albo wydaje za艣wiadczenia licencjonowanym partnerom.

- Te偶 si臋 zgadza.

- To wszystko nie ma sensu - przerwa艂a im Louise. - Po pierwsze, czemu kto艣 taki, jak Icove, cz艂owiek inteligentny, wykszta艂cony, bogaty, mia艂by poddawa膰 testom kandydatki na licencjonowane partnerki? W jakim celu? Poza tym nie trzeba lat, 偶eby kogo艣 przeszkoli膰 i wyda膰 mu za艣wiadczenie. Jego wynagrodzenie by艂oby symboliczne w por贸wnaniu z tym, jakie otrzymywa艂, po艣wi臋caj膮c si臋 swojej pracy zawodowej.

- Ch艂opcy musz膮 mie膰 jakie艣 hobby - doda艂a Peabody, zastanawiaj膮c si臋, czy nie zje艣膰 jeszcze jednego bajgla.

Charles g艂adzi艂 palcami w艂osy Louise.

- Przypuszcza, 偶e nie chodzi tu o zwyk艂e, licencjonowane partnerki, skarbie. Prawda, Dallas? Nie 艣wiadczy艂 us艂ug, tylko sprzedawa艂 ca艂y pakiet.

- Sprzedawa艂... - Louise zblad艂a. - Dallas, m贸j Bo偶e.

- To tylko jedna z kilku teorii. Zgodzisz si臋 jako lekarz, 偶e te dyskietki s膮 zabezpieczone lepiej, ni偶 to si臋 zwykle robi.

- Tak, ale...

- 呕e informacje na nich zapisane s膮 ma艂o konkretne, a tak偶e nietypowe.

- Musia艂abym zobaczy膰 ich wi臋cej, by m贸c sobie wyrobi膰 zdanie, czemu s艂u偶y艂y.

- Gdzie s膮 zdj臋cia? - spyta艂a Eve. - Gdyby艣 ty, jako lekarz, sporz膮dza艂a dokumentacj臋 tego rodzaju, obejmuj膮c膮 kilka lat, nie umie艣ci艂aby艣 zdj臋膰 pacjentki? Robionych co jaki艣 czas? A ju偶 z ca艂膮 pewno艣ci膮 przed zabiegiem i po nim?

Louise przez chwil臋 nic nie m贸wi艂a, a potem wypu艣ci艂a powietrze z p艂uc.

- Tak. Dok艂adnie opisa艂abym te偶 wszystko, co robi艂am, kto mi asystowa艂, jak d艂ugo to trwa艂o. Sporz膮dzi艂abym te偶 wykaz nazwisk pacjentek, a tak偶e lekarzy lub personelu pomocniczego, asystuj膮cych podczas test贸w. Przypuszczalnie doda艂abym w艂asne spostrze偶enia i komentarze. Ale to nie s膮 szczeg贸艂owe opisy historii stanu zdrowia i z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie dokumentacja medyczna.

- Rozumiem. Dzi臋ki. - Eve wyci膮gn臋艂a r臋k臋, by wzi膮膰 wydruki.

- My艣lisz, 偶e m贸g艂 by膰 wpl膮tany w jaki艣... handel lud藕mi? I dlatego zosta艂 zabity?

- To tylko teoria. - Eve wsta艂a. - Wielu lekarzy uwa偶a si臋 za bog贸w.

- Niekt贸rzy - powiedzia艂a ch艂odno Louise.

- Nawet B贸g nie stworzy艂 idealnej kobiety. Mo偶e Icove'owi si臋 wydawa艂o, 偶e jest lepszy od Boga. Dzi臋kuj臋 za kaw臋 - doda艂a Eve i wysz艂a.

- Wed艂ug mnie zepsu艂a艣 jej ca艂y dzie艅 - zauwa偶y艂a Peabody, kiedy sz艂y do windy.

- Mo偶emy r贸wnie dobrze i艣膰 za ciosem i teraz zepsu膰 dzie艅 doktorowi Willowi.

Drzwi do domu Icove'a otworzy艂 im android. Nadano mu wygl膮d czterdziestokilkuletniej kobiety, o mi艂ej twarzy i szczup艂ej figurze.

Zaprowadzi艂a ich prosto do salonu, poprosi艂a, 偶eby usiad艂y, zaproponowa艂a co艣 do picia, po czym wysz艂a. Po chwili pojawi艂 si臋 Icove.

Mia艂 cienie pod oczami i wygl膮da艂 na zm臋czonego.

- Czy s膮 jakie艣 nowe wiadomo艣ci? - spyta艂 od progu.

- Przykro mi, doktorze Icove, w tej chwili nie mamy panu nic nowego do powiedzenia. Ale chcia艂yby艣my zada膰 kilka pyta艅.

- Och. - Potar艂 mocno czo艂o. - Prosz臋 bardzo. Kiedy przechodzi艂 przez pok贸j, by usi膮艣膰, Eve zobaczy艂a ma艂ego ch艂opczyka, zagl膮daj膮cego przez drzwi.

Mia艂 bardzo jasne, niemal bia艂e w艂osy, kt贸re zgodnie z aktualn膮 mod膮 stercza艂y mu na g艂owie. Zauwa偶y艂a, 偶e ma 艂adn膮 buzi臋 i oczy po matce. Tak niebieskie, 偶e niemal fio艂kowe.

- Wydaje mi si臋, 偶e lepiej, gdyby艣my porozmawiali bez 艣wiadk贸w - zwr贸ci艂a si臋 Eve do Icove'a.

- Zgoda. Moja 偶ona i dzieci jeszcze jedz膮 艣niadanie.

- Nie wszystkie. - Eve skin臋艂a g艂ow膮 i doktor odwr贸ci艂 si臋 na tyle szybko, by zobaczy膰 syna, nim ch艂opczyk czmychn膮艂.

- Ben!

S艂ysz膮c surowy g艂os ojca, ch艂opiec zn贸w si臋 pojawi艂 i stan膮艂 ze spuszczon膮 g艂ow膮. Ale chocia偶 udawa艂 skruszonego, jego oczy pozosta艂y b艂yszcz膮ce i ciekawskie, zauwa偶y艂a Eve.

- Czy nie rozmawiali艣my o tym, 偶e nie wolno pods艂uchiwa膰?

- Tak, ojcze.

- Porucznik Dallas, detektyw Peabody - powiedzia艂 Icove. - M贸j syn Ben.

- Wilfred B. Icove trzeci - przedstawi艂 si臋 ch艂opczyk, prostuj膮c ramiona. - Benjamin to moje drugie imi臋. A panie s膮 z policji.

Poniewa偶 Peabody zna艂a swoj膮 partnerk臋, przej臋艂a inicjatyw臋.

- Zgadza si臋. Bardzo nam przykro z powodu 艣mierci twojego dziadka, Ben. Przyszy艂y艣my porozmawia膰 z twoim tat膮.

- Kto艣 zabi艂 mojego dziadka. Ugodzili go prosto w serce.

- Ben...

- One ju偶 wszystko wiedz膮. - Na twarzy ch艂opca malowa艂a si臋 bezsilna z艂o艣膰, kiedy zwr贸ci艂 si臋 do swego ojca. - Teraz musz膮 tylko zadawa膰 pytania, pod膮偶a膰 tropami i zbiera膰 dowody. Czy ju偶 kogo艣 podejrzewacie? - zapyta艂.

- Ben - powt贸rzy艂 艂agodniej Icove i po艂o偶y艂 d艂o艅 na ramieniu ch艂opca. - M贸j syn nie chce kontynuowa膰 tradycji rodzinnej i po艣wi臋ci膰 si臋 medycynie. Chcia艂by zosta膰 prywatnym detektywem.

- Policjanci musz膮 przestrzega膰 zbyt wielu przepis贸w - wyja艣ni艂 ch艂opiec. - Prywatni detektywi je 艂ami膮, otrzymuj膮 wysokie honoraria i zadaj膮 si臋 z podejrzanymi typkami.

- Przepada za ksi膮偶kami i grami detektywistycznymi - doda艂 jego ojciec z lekkim rozbawieniem i (jak zauwa偶y艂a Eve) dum膮.

- Je艣li jest pani porucznikiem, musi pani dyrygowa膰 lud藕mi i na nich pokrzykiwa膰.

- Tak. - Eve poczu艂a, 偶e si臋 u艣miecha. - Bardzo to lubi臋. Z holu dobieg艂y odg艂osy szybkich krok贸w. Pojawi艂a si臋 Avril z przepraszaj膮c膮 min膮.

- Ben. Przepraszam, Will. Uciek艂 mi.

- Nic si臋 nie sta艂o. Ben, wracaj teraz z mam膮 i doko艅cz je艣膰 艣niadanie.

- Ale ja chc臋...

- Bez gadania.

- Ben - odezwa艂a si臋 cicho Avril, ale okaza艂o si臋 to skuteczne.

Ch艂opiec zn贸w spu艣ci艂 g艂ow臋 i z oci膮ganiem wyszed艂 z pokoju.

- Przepraszam, 偶e przeszkodzi艂am w rozmowie - powiedzia艂a jego matka. U艣miechn臋艂a si臋, ale jej oczy pozosta艂y smutne.

- Na kilka dni zatrzymali艣my dzieci w domu - wyja艣ni艂 Icove. - Dziennikarze nie zawsze szanuj膮 rozpacz bliskich i niewinno艣膰 dzieci.

- Ma pan 艣licznego syna, doktorze Icove - zauwa偶y艂a Peabody. - Jest podobny do pa艅skiej 偶ony.

- Owszem. Zar贸wno on, jak i nasza c贸reczka podobni s膮 do Avril. - Jego u艣miech sta艂 si臋 szczery. - Dobre geny. A wi臋c co chcia艂yby panie wiedzie膰?

- Mamy kilka pyta艅 dotycz膮cych informacji przechowywanych na dyskietkach, kt贸re pa艅ski ojciec trzyma艂 u siebie w domu.

- Tak?

- Pliki by艂y zaszyfrowane. Zmiana na jego twarzy by艂a widoczna dos艂ownie przez mgnienie oka.

Pocz膮tkowe zaskoczenie przesz艂o w szok, szybko ukryty pod mask膮 lekkiego zaciekawienia.

- Zapiski lekarzy s膮 cz臋sto niezrozumia艂e dla laik贸w.

- To prawda. Nawet kiedy z艂amali艣my szyfr, zawarto艣膰 dyskietek nas zdziwi艂a. Pa艅ski ojciec sporz膮dzi艂 notatki o przebiegu leczenia oko艂o pi臋膰dziesi臋ciu pacjentek w wieku od kilkunastu do dwudziestu kilku lat.

Icove nadal zachowa艂 oboj臋tno艣膰. - Tak?

- Co pan wie o tych pacjentkach i o ich... leczeniu, doktorze Icove?

- Nie umiem nic powiedzie膰. - Roz艂o偶y艂 r臋ce. - Najpierw musia艂bym przeczyta膰 te zapiski. Ojciec nie wtajemnicza艂 mnie we wszystkie swoje sprawy.

- Odnosz臋 wra偶enie, 偶e dotycz膮 one jakiego艣 szczeg贸lnego przedsi臋wzi臋cia, i to takiego, 偶e pa艅ski ojciec do艂o偶y艂 wyj膮tkowych stara艅, by utrzyma膰 je w tajemnicy. S膮dzi艂am, 偶e g艂贸wn膮 dziedzin膮 jego zainteresowania by艂a chirurgia rekonstrukcyjna i plastyczna.

- Tak. Przez ponad pi臋膰dziesi膮t lat m贸j ojciec po艣wi臋ca艂 si臋 tej dziedzinie, wskazuj膮c drog臋...

- Znam jego osi膮gni臋cia na tym polu. - Eve specjalnie przybra艂a ostrzejszy ton. - Pytam, czym si臋 interesowa艂 i co robi艂 poza tym, z czego by艂 powszechnie znany. Pytam o dzia艂alno艣膰 uboczn膮, doktorze Icove. T臋, z kt贸r膮 zwi膮zane by艂y badania i szkolenie m艂odych kobiet.

- Obawiam si臋, 偶e nie rozumiem. Eve wyci膮gn臋艂a wydruki i mu poda艂a.

- Czy to u艂atwi panu udzielenie odpowiedzi? Odchrz膮kn膮艂 i przeczyta艂 informacje.

- Niestety nie. Powiedzia艂a pani, 偶e znaleziono to na dyskietce przechowywanej w mieszkaniu mojego ojca?

- Zgadza si臋.

- Przypuszczalnie dosta艂 to od jakiego艣 kolegi. - Uni贸s艂 g艂ow臋, ale nie spojrza艂 Eve prosto w oczy. - Nie ma tu nic, co 艣wiadczy艂oby, 偶e te notatki sporz膮dzi艂 m贸j ojciec. S膮 wysoce niekompletne. Przyznaj臋, 偶e to swego rodzaju opisy przypadk贸w. Ale m贸wi膮c szczerze, nie rozumiem, co mog膮 one mie膰 wsp贸lnego z prowadzonym 艣ledztwem.

- Ja oceniam, co jest przydatne, a co nie, dla prowadzonego przeze mnie 艣ledztwa. Na dyskietkach znajduj膮cych si臋 w posiadaniu pa艅skiego ojca s膮 informacje o ponad pi臋膰dziesi臋ciu nieznanych z imienia i nazwiska m艂odych kobietach, kt贸re poddawano badaniom i ocenom, a tak偶e zabiegom chirurgicznym, w ci膮gu kilku lat. Kim s膮 te kobiety, doktorze Icove? Gdzie one s膮?

- Nie podoba mi si臋 ton pani g艂osu, pani porucznik.

- Nie panu jednemu.

- Przypuszczam, 偶e te kobiety nale偶a艂y do grupy ochotniczek poddawanych testom, kt贸rych wyniki interesowa艂y mojego ojca. Gdyby orientowa艂a si臋 pani co nieco w sprawach chirurgii rekonstrukcyjnej, wiedzia艂aby pani, 偶e cia艂o cz艂owieka to nie tylko tkanki i ko艣ci. Kiedy ulegnie powa偶nym deformacjom, ma to wp艂yw na umys艂, na emocje. Cz艂owieka trzeba rozpatrywa膰 ca艂o艣ciowo. Pacjent, kt贸ry w wyniku wypadku traci r臋k臋, traci znacznie wi臋cej ni偶 tylko ko艅czyn臋. Nale偶y go podda膰 odpowiedniemu leczeniu i rehabilitacji, by si臋 pogodzi艂 z t膮 strat膮 i zn贸w m贸g艂 wie艣膰 szcz臋艣liwe, satysfakcjonuj膮ce 偶ycie. Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e m贸j ojciec interesowa艂 si臋 tymi konkretnymi studiami przypadk贸w, by m贸c obserwowa膰 pacjentki przez wiele lat poddawane r贸偶nego rodzaju sprawdzianom i ocenom.

- Gdyby obserwacje te czyniono w o艣rodku, wiedzia艂by pan o nich?

- Z ca艂膮 pewno艣ci膮.

- Pozostawa艂 pan z ojcem w bardzo bliskich stosunkach - powiedzia艂a Peabody.

- Tak.

- Wydaje mi si臋, 偶e skoro interesowa艂 si臋 tym przedsi臋wzi臋ciem na tyle, by trzyma膰 w domu dotycz膮ce go materia艂y, wspomnia艂by co艣 panu na ten temat. Jak ojciec synowi, kolega koledze.

Icove otworzy艂 usta, 偶eby to skomentowa膰, ale po chwili je zamkn膮艂, jakby chcia艂 si臋 zastanowi膰 nad odpowiedzi膮.

- Mo偶liwe, 偶e nosi艂 si臋 z takim zamiarem. Trudno mi snu膰 przypuszczenia. Ani nie mog臋 go zapyta膰. Nie 偶yje.

- Zabi艂a go kobieta - przypomnia艂a mu Eve. - Silna fizycznie, jak te opisane na dyskietkach.

Tak go tym zaskoczy艂a, 偶e us艂ysza艂a, jak g艂o艣no wci膮gn膮艂 powietrze w p艂uca. Zobaczy艂a, 偶e oczy zrobi艂y mu si臋 okr膮g艂e. Ze zdumienia? Ze strachu?

- Naprawd臋... Naprawd臋 podejrzewa pani jedn膮 z pacjentek, opisanych na tych dyskietkach, o zabicie mojego ojca?

- Pod wzgl臋dem fizycznym podejrzana pasuje do opisu wi臋kszo艣ci z tych pacjentek. Wzrostem, wag膮, budow膮 cia艂a. Niekt贸re z tych kobiet mog艂y mie膰 zastrze偶enia do tego, co si臋 kryje za s艂owem 鈥瀉lokacja鈥. M贸g艂by to by膰 motyw zbrodni. Wyja艣nia艂oby to r贸wnie偶, dlaczego pa艅ski ojciec zgodzi艂 si臋 j膮 przyj膮膰.

- To, co pani sugeruje, jest niedorzeczne, nie wchodzi w rachub臋. M贸j ojciec pomaga艂 ludziom, odmienia艂 im 偶ycie. Ratowa艂 ich. Prezydent Stan贸w Zjednoczonych osobi艣cie zadzwoni艂 do mnie z kondolencjami. M贸j ojciec by艂 symbolem, a co wi臋cej, by艂 cz艂owiekiem kochanym i szanowanym.

- Znalaz艂 si臋 jednak kto艣, kto nie tylko nie darzy艂 go szacunkiem, ale nawet wbi艂 mu skalpel w serce. Prosz臋 si臋 nad tym zastanowi膰, doktorze Icove. - Eve wsta艂a. - Wie pan, jak si臋 ze mn膮 kontaktowa膰.

- On co艣 wie - o艣wiadczy艂a Peabody, kiedy znalaz艂y si臋 na chodniku.

- Z pewno艣ci膮. Jak oceniasz nasze szanse uzyskania nakazu rewizji domu naszego pana doktora?

- Z tym, czym na razie dysponujemy? Nik艂e.

- Przekonajmy si臋, czy uda nam si臋 dowiedzie膰 czego艣 wi臋cej, nim spr贸bujemy zdoby膰 nakaz.

W komendzie dopad艂a Feeneya, kt贸ry na jej widok zmarszczy艂 czo艂o.

- Bez trudu w艂ama艂em si臋 do komputera. Twardy dysk zawiera jaki艣 medyczny be艂kot. Nie dopatrzy艂em si臋 w nim niczego podejrzanego. Ale okaza艂o si臋, 偶e cycuszk贸w Jasminy Free nie stworzy艂 Pan B贸g, podobnie jak tych jej zmys艂owych ust i podbr贸dka. Ani jej dupeczki.

- Co to za jedna ta Jasmina Free?

- Jezu, Dallas. Gwiazda film贸w wideo. Wyst臋powa艂a w najwi臋kszym przeboju ostatniego lata, Ko艅c贸wce.

- Latem by艂am troch臋 zaj臋ta.

- W zesz艂ym roku dosta艂a Oscara za rol臋 w Nikt nie ucierpia艂.

- Chyba w zesz艂ym roku te偶 by艂am troch臋 zaj臋ta.

- Rzecz w tym, 偶e na widok tej laski wszystkim wy艂a偶膮 oczy na wierzch. Teraz, kiedy wiem, 偶e swoje wdzi臋ki zawdzi臋cza skalpelowi, m贸j zachwyt zmala艂.

- Feeney, przepraszam, ale nie interesuj膮 mnie twoje fantazje erotyczne, bo pr贸buj臋 uko艅czy膰 艣ledztwo w sprawie morderstwa.

- Tylko dziel臋 si臋 z tob膮 swoimi ustaleniami - burkn膮艂. - Na li艣cie jego pacjent贸w a偶 roi si臋 od g艂o艣nych nazwisk. Niekt贸rzy prosili jedynie o drobne korekty, inni poszli na ca艂o艣膰.

- Na li艣cie widniej膮 pe艂ne nazwiska i imiona?

- Jasne. Przecie偶 to spis jego pacjent贸w.

- Racja. - Skin臋艂a g艂ow膮. - Ciekawe. M贸w dalej.

- Troch臋 poszpera艂em, szukaj膮c drugiego dna. 呕eby sprawdzi膰, czy nasz pan doktorek nie dorabia艂 sobie na boku, zmieniaj膮c twarze i nie tylko twarze osobom, kt贸re chcia艂y uzyska膰 now膮 to偶samo艣膰.

- Ciekawa my艣l.

- Niczego nie znalaz艂em. Wiesz, ile Jasmina zap艂aci艂a za te swoje cycki? Po dwadzie艣cia patyk贸w za ka偶dy. - Na jego twarzy pojawi艂 si臋 cie艅 u艣miechu. - Trzeba przyzna膰, 偶e nie wyda艂a tych pieni臋dzy na darmo.

- Przera偶asz mnie, Feeney. Wzruszy艂 ramionami.

- Moja 偶ona uwa偶a, 偶e mam kryzys wieku 艣redniego, ale nie przeszkadza jej to. Je艣li m臋偶czyzna staje si臋 oboj臋tny na kobiece wdzi臋ki, niewa偶ne, czy stworzone r臋k膮 Boga, czy cz艂owieka, mo偶e r贸wnie dobrze wyst膮pi膰 o po­zwolenie na dokonanie autodestrukcji.

- M贸wisz, 偶e na li艣cie jego pacjent贸w widnieje wiele nazwisk os贸b s艂awnych i wp艂ywowych. Ciekawe, 偶e trzyma艂 zaszyfrowane pliki w domu.

Poinformowa艂a go o wszystkim, a potem da艂a mu kopie w nadziei, 偶e mo偶e Feeney dopatrzy si臋 czego艣, co jej umkn臋艂o.

Kiedy wyszed艂 z jej gabinetu, Eve nie mog艂a si臋 powstrzyma膰, 偶eby nie przeczyta膰 o Jasminie Free w plikach Icove'a.

W skupieniu przygl膮da艂a si臋 zdj臋ciom. Tak jak powiedzia艂a Louise, by艂o ich kilka, w r贸偶nych uj臋ciach, zrobione przed poszczeg贸lnymi zabiegami i po nich. Nie widzia艂a niczego z艂ego w piersiach Jasminy przed operacj膮, ale mu­sia艂a przyzna膰, 偶e po zabiegu prezentowa艂y si臋 znacznie bardziej imponuj膮co.

Jak tylko rzuci艂a okiem na zdj臋cia, rozpozna艂a gwiazd臋 wideo. Uzna艂a, 偶e ludzie dzia艂aj膮cy w tej bran偶y, co Free, traktuj膮 operacje piersi i powi臋kszanie ust jako gwarancj臋 sta艂ego zatrudnienia.

Wiele m艂odych dziewcz膮t marzy艂o o tym, 偶eby zosta膰 gwiazdami filmu, pomy艣la艂a. Albo gwiazdami piosenki, jak Mavis.

Alokacja.

Tworzenie chodz膮cych idea艂贸w, a potem przenoszenie ich do 艣wiata ich fantazji. Ale kt贸r膮 nastolatk臋 na to sta膰?

Chyba 偶e si臋 ma bogatych rodzic贸w. Mo偶e to najnowszy spos贸b spe艂niania najskrytszych marze艅 swoich drogich pociech.

Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, skarbie. Zafundowali艣my ci nowe, 艣liczne cycuszki.

Bardzo to przypomina post臋powanie doktora Frankensteina.

Wy艣wietli艂a oficjalny biogram Free.

Urodzona dwadzie艣cia sze艣膰 lat temu w Louisville w Kentucky, dw贸jka rodze艅stwa. C贸rka emerytowanego gliniarza.

Eve uzna艂a, 偶e ta teoria nie pasuje do Free. Policjanci za ma艂o zarabiaj膮, by ich by艂o sta膰 na honoraria s艂awnych lekarzy.

Naturalnie, b臋d膮c cz艂owiekiem szlachetnym, Icove m贸g艂 kilka pacjentek zoperowa膰 za darmo. Lecz Eve dok艂adnie przeczyta艂a informacje i nie znalaz艂a w nich 偶adnych luk.

Ale i tak warto by艂o uwzgl臋dni膰 t臋 ewentualno艣膰. B臋dzie mia艂a jeszcze jedn膮 teori臋 do rozwa偶enia.

Wiedziona ciekawo艣ci膮, otworzy艂a plik dotycz膮cy Lee - Lee Ten. Odnios艂a wra偶enie, 偶e Lee - Lee i Will Icove s膮 dobrymi przyjaci贸艂mi.

Urodzona w Baltimore, jedynaczka. Matka rozsta艂a si臋 z ojcem Lee - Lee i wychowywa艂a j膮 sama. W wieku sze艣ciu miesi臋cy dziewczynka mia艂a pierwsz膮 sesj臋 jako modelka.

W wieku sze艣ciu miesi臋cy? C贸偶, u diab艂a, promuj膮 p贸艂roczne modelki? - zdziwi艂a si臋 Eve.

Okaza艂o si臋, 偶e Lee - Lee wyst臋powa艂a w reklamach produkt贸w dla niemowl膮t.

W miar臋 lektury Eve ogarnia艂o coraz wi臋ksze zdumienie. Kobieta pracowa艂a w tej bran偶y przez ca艂e swoje 偶ycie. A wi臋c w tym przypadku nie wchodzi w gr臋 ewentualno艣膰 alokacji. Na 偶adnej z dyskietek Icove'a nie wymieniono nikogo, kto zosta艂by alokowany przed uko艅czeniem siedemnastu lat.

Ale wpisa艂a jej imi臋, by sprawdzi膰, czy widnieje w plikach o艣rodka, i stwierdzi艂a, 偶e Lee - Lee kilkakrotnie poddawa艂a si臋 鈥瀙rzegl膮dom okresowym z regulacj膮鈥 w ci膮gu kilku lat.

Czy nikt nie jest zadowolony z tego, czym obdarzy艂 go Pan B贸g?

Eve sprawdzi艂a prawdopodobie艅stwa na swoim komputerze, wymy艣laj膮c r贸偶ne scenariusze. Nie podsun臋艂o jej to 偶adnej nowej my艣l. Wzi臋艂a kaw臋 i przyst膮pi艂a do sprawdzania licznych nieruchomo艣ci Icove'a, filii jego Centrum, najr贸偶niejszych powi膮za艅. Stara艂a si臋 ustali膰, gdzie m贸g艂by spokojnie prowadzi膰 swoje dodatkowe przedsi臋wzi臋cia.

Znalaz艂a ca艂e mn贸stwo takich miejsc: domy, szpitale, gabinety, o艣rodki zdrowia i urody, plac贸wki badawcze, centra rehabilitacji fizycznej, psychicznej i emocjonalnej oraz r贸偶ne kombinacje powy偶szych. Niekt贸rych by艂 w艂a艣cicielem, inne nale偶a艂y do jego fundacji, w jeszcze innych mia艂 udzia艂y albo 艣wiadczy艂 w nich us艂ugi.

Uszeregowa艂a je wed艂ug w艂asnych kryteri贸w. W pierwszej kolejno艣ci skupi艂a si臋 na tych, nad kt贸rymi Icove sprawowa艂 pe艂n膮 kontrol臋.

Po jakim艣 czasie wsta艂a i zacz臋艂a kr膮偶y膰 po pokoju. Nie mog艂a pomin膮膰 miejsc, kt贸re znajdowa艂y si臋 poza granicami kraju, a nawet poza Ziemi膮. Nie mog艂a te偶 z ca艂ym przekonaniem twierdzi膰, 偶e nie szuka wiatru w polu, koncentruj膮c si臋 na sprawdzaniu w艂a艣nie tej teorii.

Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie, pomy艣la艂a Eve, spogl膮daj膮c przez ma艂e okno na szare listopadowe niebo.

Pan doktor mia艂 swoje tajemnice, a tajemnice nie daj膮 ludziom spokoju. Tajemnice mog膮 uczyni膰 krzywd臋.

Sama powinna o tym najlepiej wiedzie膰.

Nada艂 im pseudonimy, pomy艣la艂a. Odbieraj膮c ludziom nazwiska, pozbawiamy ich cz艂owiecze艅stwa.

Kiedy ona si臋 urodzi艂a, nie nadano jej imienia. Nie otrzyma艂a imienia przez pierwszych osiem lat 偶ycia, podczas kt贸rych by艂a wykorzystywana i maltretowana. Odbiera艂 jej cz艂owiecze艅stwo, sposobi艂 j膮 do roli, jak膮 dla niej wybra艂. Gwa艂c膮c j膮, bij膮c i strasz膮c, stara艂 si臋 zrobi膰 z niej dziwk臋. By艂a inwestycj膮, a nie dzieckiem.

I w艂a艣nie to co艣, co nie do ko艅ca by艂o ludzk膮 istot膮, w ko艅cu si臋 zbuntowa艂o i zabi艂o swojego prze艣ladowc臋, kt贸ry je wi臋zi艂.

To nie to samo. Roarke mia艂 racj臋, 偶e to nie to samo. W notatkach nie by艂o wzmianki o gwa艂ceniu. 呕adnego fizycznego zn臋cania si臋. Wprost przeciwnie, dok艂adano wszelkich stara艅, by utrzyma膰 pacjentki w najlepszej for­mie fizycznej.

Ale istniej膮 inne sposoby manipulowania lud藕mi, a niekt贸re z nich na pierwszy rzut oka wygl膮daj膮 zupe艂nie niewinnie.

Gdzie艣 w tych zapiskach kry艂 si臋 motyw. Gdzie艣 istnia艂a bardziej szczeg贸艂owa dokumentacja. Tam znajdzie swoj膮 Dolores.

- Eve. Odwr贸ci艂a si臋 na d藕wi臋k g艂osu doktor Miry. Konsultantka sta艂a na progu, oczy mia艂a zapadni臋te.

- Przysz艂am ci臋 przeprosi膰 za swoje zachowanie dzi艣 rano.

- Nie ma sprawy.

- Ja uwa偶am inaczej. Mog臋 wej艣膰 i zamkn膮膰 drzwi?

- Prosz臋 bardzo.

- Chcia艂am rzuci膰 okiem na to, co dzi艣 rano zamierza艂a艣 mi pokaza膰.

- Skonsultowa艂am si臋 z inn膮 lekark膮. Nie musisz...

- Prosz臋. - Doktor Mira usiad艂a i skrzy偶owa艂a r臋ce na piersiach. - Mog臋 to zobaczy膰?

Eve bez s艂owa wyci膮gn臋艂a wydruki i da艂a je Mirze.

- Enigmatyczne - powiedzia艂a ta po kilku chwilach milczenia. - I niekompletne. Wilfred by艂 cz艂owiekiem skrupulatnym, i to we wszystkich dziedzinach 偶ycia. A jednak te materia艂y s膮 na sw贸j spos贸b skrupulatnie enigmatyczne.

- Dlaczego nie pos艂uguje si臋 nazwiskami tych dziewczyn?

- By zachowa膰 dystans, obiektywizm. To d艂ugotrwa艂e dzia艂ania. Powiedzia艂abym, 偶e nie chcia艂 ryzykowa膰, by powsta艂a mi臋dzy nimi wi臋藕 uczuciowa. Sposobiono je.

- Do czego?

- Tego nie wiem. Ale szykowano je do czego艣, kszta艂cono, poddawano testom, stwarzano im szanse poznania swoich mocnych stron i przezwyci臋偶ania s艂abo艣ci. Te znacznie odbiegaj膮ce od normy skre艣lono z listy pacjentek, kiedy uznano, 偶e ma艂o prawdopodobne, by dalej si臋 rozwija艂y. Wysoko postawi艂 poprzeczk臋. Jak zawsze.

- Czego potrzebowa艂, by prowadzi膰 co艣 takiego?

- Nie jestem pewna, co to jest. Ale potrzebowa艂by gabinetu i laboratorium, sal lub sypialni dla pacjentek, miejsca na przygotowywanie posi艂k贸w, pomieszczenia do 膰wicze艅 i do nauki. Zawsze 偶膮da艂 tego, co najlepsze. Pod tym wzgl臋dem by艂 nieugi臋ty. Je艣li te dziewczyny to rzeczywi艣cie jego pacjentki, z pewno艣ci膮 chcia艂 zapewni膰 im wszelkie wygody, dobre traktowanie, ciekawe zaj臋cia.

Spojrza艂a na Eve.

- Nie skrzywdzi艂by dziecka. Nie zn臋ca艂by si臋 nad nim. Nie m贸wi臋 tego jako jego przyjaci贸艂ka, Eve. M贸wi臋 to jako specjalista od sporz膮dzania portret贸w psychologicznych. By艂 lekarzem niezwykle oddanym swojej pracy.

- Czy odwa偶y艂by si臋 na prowadzenie do艣wiadcze艅 zabronionych przez prawo?

- Tak.

- Powiedzia艂a艣 to bez chwili wahania.

- Uwa偶a艂by, 偶e rozw贸j nauki, medycyny, ewentualne korzy艣ci i mo偶liwo艣ci s膮 wa偶niejsze ni偶 regulacje prawne. I cz臋sto tak jest. W pewnych sytuacjach uzna艂by, 偶e nie obowi膮zuje go prawo. Nie by艂 cz艂owiekiem gwa艂townym ani okrutnym, ale aroganckim.

- Gdyby zainicjowa艂, a nawet zaanga偶owa艂 si臋 w przedsi臋wzi臋cie, kt贸rego celem by艂o uczynienie, jak powiedzia艂a艣, z m艂odych dziewcz膮t kobiet idealnych, czy jego syn by o tym wiedzia艂?

- Niew膮tpliwie. Byli dumni z siebie nawzajem, 艂膮czy艂a ich prawdziwa i g艂臋boka mi艂o艣膰.

- Plac贸wka, jak膮 opisa艂a艣, wieloletnia terapia, o czym 艣wiadcz膮 akta, wyposa偶enie laboratori贸w, ochrona, to musia艂o kosztowa膰 krocie.

- Wyobra偶am sobie, 偶e tak. Eve si臋 nachyli艂a.

- Czy zgodzi艂by si臋 spotka膰 z... nazwijmy j膮 absolwentk膮 swojej niezwyk艂ej akademii? Traktowa艂 je przedmiotowo, ale przecie偶 pracowa艂 z nimi przez kilka lat, obserwowa艂 ich post臋py. Gdyby po jakim艣 czasie jedna z nich si臋 z nim skontaktowa艂a, spotka艂by si臋 z ni膮?

- Jako profesjonalista najwy偶szej klasy powinien odm贸wi膰, ale nie pozwoli艂yby mu na to jego mi艂o艣膰 w艂asna i ciekawo艣膰. W medycynie codziennie si臋 ryzykuje. My艣l臋, 偶e zaryzykowa艂by spotkanie dla satysfakcji, jak膮 sprawi艂o­by mu obejrzenie tego, co sam stworzy艂. Je艣li ta kobieta rzeczywi艣cie by艂a kim艣 takim.

- A nie by艂a? Czy偶 to nie bardziej ni偶 prawdopodobne? Spos贸b, w jaki go zamordowano, 艣wiadczy o tym, 偶e on zna艂 j膮, a ona jego. Musia艂a znale藕膰 si臋 blisko niego, musia艂a tego chcie膰. Jeden cios prosto w serce. Spokojnie, bez emocji. Tak, jak on kiedy艣 traktowa艂 j膮. Skalpel chirurgiczny jako narz臋dzie zbrodni. Czyste ci臋cie. Brak zaanga偶owania, tak jak on stara艂 si臋 zachowa膰 obiektywizm.

- Tak. - Mira zamkn臋艂a oczy. - M贸j Bo偶e, co on zrobi艂?

ROZDZIA艁 7

Eve z艂apa艂a Peabody przy jej biurku w sali og贸lnej.

- Zakr臋cimy tym ko艂em. Mira tworzy portret psychologiczny ofiary, by nada膰 wi臋ksz膮 wag臋 temu, co ju偶 mamy. Potem postaramy si臋 o nakaz rewizji.

- Nie znalaz艂am nic podejrzanego, je艣li chodzi o finanse - powiedzia艂a jej partnerka.

- Synowa, wnuki?

- Nic, co by mog艂o budzi膰 jakie艣 w膮tpliwo艣ci.

- Te pieni膮dze musz膮 gdzie艣 by膰. Zawsze s膮. Facet, kt贸ry prowadzi takie rozliczne interesy, prawdopodobnie kr臋ci te偶 co艣 na boku. Na razie ponownie udamy si臋 do Centrum, by porozmawia膰 z pracownikami, od sekretarek w d贸艂.

- Mog臋 w艂o偶y膰 tw贸j nowy p艂aszcz?

- Jasne, Peabody. Twarz Delii si臋 rozpromieni艂a.

- Naprawd臋?

- Nie. - Eve wznios艂a oczy do g贸ry i ruszy艂a przed siebie zamaszystym krokiem.

Peabody pomaszerowa艂a za ni膮.

- Nie musia艂a艣 niepotrzebnie robi膰 mi nadziej臋.

- To jak bym j膮 rozwiewa艂a? Sk膮d czerpa艂abym satysfakcj臋? - Zrobi艂a przej艣cie dla dw贸jki mundurowych prowadz膮cych korytarzem jakiego艣 osi艂ka. Zatrzymany na ca艂e gard艂o wykrzykiwa艂 przekle艅stwa.

- Ma niez艂y g艂os - zauwa偶y艂a Eve.

- Bardzo mi艂y baryton. Czy b臋d臋 mog艂a przymierzy膰 p艂aszcz, kiedy go zdejmiesz?

- Jasne, Peabody.

- Zn贸w niepotrzebnie budzisz we mnie nadziej臋, 偶eby j膮 p贸藕niej rozwia膰, prawda?

- Ucz si臋 tak szybko, to kiedy艣 awansujesz. - Eve wci膮gn臋艂a powietrze nosem, wskakuj膮c na platform臋 transmisyjn膮. - Czuj臋 czekolad臋. Masz czekolad臋?

- Nawet gdybym mia艂a, nie pocz臋stowa艂abym ci臋 - mrukn臋艂a Peabody. Eve zn贸w poci膮gn臋艂a nosem, a potem spojrza艂a tam, sk膮d dobiega艂 zapach. Zobaczy艂a Nadine Furst na zat艂oczonej platformie jad膮cej do g贸ry. Reporterka z Kana艂u 75 upi臋艂a w艂osy w co艣 na podobie艅stwo koka i narzuci艂a kanarkowo偶贸艂ty trencz na ciemnoniebieski kostium. W r臋ku trzyma艂a w艣ciekle r贸偶owe pude艂ko z cukierni.

- Je艣li chcesz przekupi膰 kogo艣 w moim wydziale - zawo艂a艂a do niej Eve - lepiej zostaw co艣 i dla mnie.

- Dallas? - Nadine przecisn臋艂a si臋 przez t艂um. - Cholera. Zaczekaj. Zaczekaj na mnie na dole. O, m贸j Bo偶e, p艂aszcz! Zaczekaj. Wystarczy mi pi臋膰 minut.

- Nie mam czasu. Spotkamy si臋 p贸藕niej.

- Nie, nie, nie. - Kiedy si臋 mija艂y, niemal ocieraj膮c si臋 ramionami, dziennikarce uda艂o si臋 potrz膮sn膮膰 pude艂kiem. - Babeczki czekoladowe.

- Suka. - Eve westchn臋艂a. - Pi臋膰 minut.

- Dziwi臋 si臋, 偶e zwyczajnie nie wyrwa艂a艣 jej pude艂ka z r膮k, a potem nie zagra艂a艣 Nadine na nosie - powiedzia艂a z przek膮sem Peabody.

- Rozwa偶a艂am tak膮 ewentualno艣膰, ale zrezygnowa艂am. Zbyt wielu 艣wiadk贸w. - Poza tym, pomy艣la艂a Eve, mo偶e uda jej si臋 wykorzysta膰 Nadine.

Nadine mia艂a na nogach pantofle w kolorze p艂aszcza; ich noski by艂y tak spiczaste, a obcasy tak cienkie, 偶e da艂oby si臋 nimi przeci膮膰 aort臋. Ale dziennikarka st膮pa艂a w nich tak, jakby by艂y r贸wnie wygodne jak powietrzne buty Peabody.

- Poka偶 babeczki - rozkaza艂a Eve bez 偶adnych wst臋p贸w. Nadine pos艂usznie unios艂a pokrywk臋 pude艂ka. Eve kr贸tko skin臋艂a g艂ow膮. - Dobra 艂ap贸wka. Porozmawiamy, id膮c.

- P艂aszcz. - Nadine powiedzia艂a to, jakby si臋 modli艂a. - Jest niesamowity.

- Chroni przed deszczem. - Eve odsun臋艂a r臋k臋, kiedy dziennikarka wyci膮gn臋艂a d艂o艅, 偶eby dotkn膮膰 r臋kawa. - 呕adnego macania.

- Jest jak g艂adki, czarny krem. Za taki p艂aszcz wykona艂abym tak wyuzdany taniec, 偶e oko by ci zbiela艂o.

- Dzi臋ki, ale nie jeste艣 w moim typie. Czy przez pi臋膰 minut b臋dziemy rozmawia艂y tylko o moim p艂aszczu?

- Mog艂abym o nim m贸wi膰 przez wiele dni. Interesuje mnie Icove.

- Kt贸ry: 偶ywy czy martwy?

- Martwy. Dysponujemy jego obszern膮 biografi膮 i j膮 wykorzystamy. Wilfred Benjamin Icove, pionier w dziedzinie chirurgii plastycznej, uzdrowiciel i dobroczy艅ca. Filantrop i filozof. Kochaj膮cy ojciec, czu艂y dziadek. Naukowiec i badacz, bla bla bla. Wszystkie stacje telewizyjne b臋d膮 do znudzenia o nim m贸wi艂y. Powiedz mi, jak zgin膮艂.

- Dosta艂 cios prosto w serce. Poprosz臋 babeczk臋.

- Wolne 偶arty. - Nadine obj臋艂a pude艂ko obiema r臋kami, by nie da膰 go sobie wyrwa膰. - To 偶adna tajemnica. Czekolada jest artyku艂em delikatesowym. Podejrzewacie o dokonanie zab贸jstwa pi臋kn膮 i tajemnicz膮 kobiet臋. Ochroniarzy, lekarzy i personelu administracyjnego nie musz臋 przekupywa膰 babeczkami czekoladowymi, by nak艂oni膰 ich do m贸wienia. Co o niej wiesz?

- Nic.

- Daj spok贸j. - Nadine zn贸w podnios艂a pokrywk臋 i zacz臋艂a macha膰 r臋k膮 w taki spos贸b, 偶eby zapach babeczek skierowa膰 prosto w twarz Dallas. Eve si臋 roze艣mia艂a.

- Wed艂ug nas pacjentka, kt贸ra przypuszczalnie ostatnia widzia艂a Icove'a 偶ywego, pos艂u偶y艂a si臋 fa艂szywym dowodem to偶samo艣ci. Oficerowie 艣ledczy i wydzia艂 przest臋pstw elektronicznych dok艂adaj膮 wszelkich stara艅, by ustali膰 dane personalne tej kobiety i j膮 przes艂ucha膰 w zwi膮zku ze 艣mierci膮 Icove'a.

- Nikomu nieznana kobieta, pos艂uguj膮ca si臋 fa艂szywym dokumentem to偶samo艣ci, przedosta艂a si臋 przez nies艂ychanie szczeln膮 ochron臋 w Centrum Icove'a, wmaszerowa艂a do jego biura, d藕gn臋艂a go w serce, po czym jak gdyby nigdy nic opu艣ci艂a budynek. Rozumiem.

- Pozostawiam to bez komentarza. Bardzo nam zale偶y na zidentyfikowaniu tej kobiety, odszukaniu jej i przes艂uchaniu. Daj mi t臋 cholern膮 babeczk臋.

Kiedy Nadine unios艂a pokrywk臋, Eve z艂apa艂a od razu dwie. Zanim dziennikarka zd膮偶y艂a zaprotestowa膰, Eve da艂a jedn膮 Peabody.

- Co wi臋cej - doda艂a z ustami pe艂nymi czekoladowego smako艂yku, rozkosznie pieszcz膮cego jej kubki smakowe - wed艂ug nas ofiara zna艂a zab贸jc臋.

- Zna艂 j膮? To co艣 nowego.

- Jeszcze nie wiemy, czy zab贸jstwa dokona艂 m臋偶czyzna, czy kobieta. Jednak cios zadano z bliskiej odleg艂o艣ci, nie ma 艣lad贸w walki ani stosowania przemocy, ofiara nie pr贸bowa艂a si臋 broni膰. Nic nie wskazuje na to, by co艣 skradziono. Istnieje du偶e prawdopodobie艅stwo, 偶e Icove zna艂 zab贸jc臋. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 brak dowod贸w, by czu艂 si臋 zagro偶ony.

- Motyw?

- Wci膮偶 ustalamy. - Dotar艂y do podziemnego gara偶u. - A teraz powiem ci co艣 do twojej wy艂膮cznej wiadomo艣ci.

- Nienawidz臋 tego - sykn臋艂a Nadine.

- Uwa偶am, 偶e nasz pan doktor zajmowa艂 si臋 na boku jakimi艣 podejrzanymi sprawami.

- Chodzi o seks?

- By膰 mo偶e. Je艣li trop, kt贸rym pod膮偶amy, zaprowadzi nas dok膮d艣, b臋dzie to sensacja. Dziennikarz, kt贸ry pierwszy o tym poinformuje, mo偶e si臋 oparzy膰.

- Wyci膮gn臋 swoj膮 os艂on臋 termiczn膮.

- Oszcz臋d藕 mi pracy i przeka偶 informacje. Interesuje mnie wszystko, co znajdziesz na temat Icove'a. Zar贸wno to, co jest zwi膮zane z jego prac膮 zawodow膮, jak i szczeg贸艂y dotycz膮ce jego 偶ycia osobistego.

Nadine zasznurowa艂a usta.

- Na czym si臋 skupi膰?

- Powtarzam: interesuje mnie wszystko. Je艣li dostarczysz mi co艣, co oka偶e si臋 przydatne w 艣ledztwie, to kiedy b臋dziemy gotowi poinformowa膰 o naszych ustaleniach opini臋 publiczn膮, poznasz szczeg贸艂y przed innymi.

Nadine a偶 za艣wieci艂y si臋 oczy, zielone jak u kota. Poda艂a Eve pude艂ko z babeczkami.

- Podejrzewasz, 偶e prowadzi艂 jakie艣 brudne interesy?

- Uwa偶am, 偶e ka偶dy, kto jest tak nieskazitelnie czysty, ukrywa jakie艣 grzeszki.

Kiedy wsiad艂y do samochodu Eve, Peabody po艂o偶y艂a pude艂ko z cukierni na tylnym siedzeniu i wyci膮gn臋艂a z torebki chusteczki do wytarcia palc贸w.

- Nie wierzysz, by kto艣 m贸g艂 prowadzi膰 ca艂kowicie uczciwe 偶ycie? - spyta艂a. - By艂 na wskro艣 dobry, a nawet bezinteresowny?

- Nie, je艣li jest istot膮 z krwi i ko艣ci. Nie ma ludzi bez skazy, Peabody.

- M贸j ojciec nigdy nikogo nie skrzywdzi艂. Podaj臋 to jako pierwszy z brzegu przyk艂ad.

- Ale tw贸j ojciec nie udaje, 偶e jest 艣wi臋ty, i nie ka偶e sobie wk艂ada膰 aureoli. Par臋 razy go aresztowano, prawda?

- Postawiono mu drobne zarzuty. Za organizowanie protest贸w. Cz艂onkowie ruchu Wolny Wiek na og贸艂 czuj膮 si臋 moralnie zobowi膮zani do protestowania i nie staraj膮 si臋 o pozwolenia na demonstracje. Ale to nie...

- To skaza - przerwa艂a jej Eve. - Z pewno艣ci膮 ma艂a, ale skaza. I on nie stara si臋 jej wymaza膰. Zupe艂nie czysta kartoteka? Kto艣 musia艂 j膮 wybieli膰.

Jednak po przeprowadzeniu rozm贸w z pracownikami Centrum kartoteka Icove'a nadal pozostawa艂a czysta. A przepyta艂y wszystkich, od sekretarki do laborant贸w, od lekarzy do salowych. Eve pomy艣la艂a, 偶e bardziej przypomina to 偶ywot 艣wi臋tego ni偶 kartotek臋.

Spr贸bowa艂a jeszcze raz wzi膮膰 na spytki sekretark臋.

- Przegl膮daj膮c terminarz zaj臋膰 doktora Icove'a i jego osobisty kalendarz, zauwa偶y艂am, 偶e mia艂 bardzo du偶o wolnego czasu. W jaki spos贸b go wykorzystywa艂?

- Sporo czasu przeznacza艂 na odwiedzanie pacjent贸w, tutaj i w innych oddzia艂ach, z kt贸rymi wsp贸艂pracowa艂. - Pia od st贸p do g艂贸w ubrana by艂a na czarno, w d艂oni trzyma艂a zmi臋t膮 chusteczk臋. - Doktor Icove mocno wierzy艂 w to, 偶e bezpo艣redni kontakt lekarza z pacjentem ma ogromne znaczenie.

- Z planu jego operacji i konsultacji nie wynika, by mia艂 zbyt wielu pacjent贸w.

- Och, odwiedza艂 r贸wnie偶 pacjent贸w innych lekarzy. To znaczy traktowa艂 ka偶dego pacjenta czy klienta, kt贸ry pojawi艂 si臋 w jednym z naszych o艣rodk贸w, tak, jakby by艂 pod jego osobist膮 piecz膮. W ka偶dym tygodniu po艣wi臋ca艂 wiele godzin na co艣, co mo偶na nazwa膰 nieoficjalnymi odwiedzinami. Mawia艂, 偶e lubi trzyma膰 r臋k臋 na pulsie. Du偶o czasu poch艂ania艂a mu te偶 lektura czasopism medycznych, by chcia艂 by膰 na bie偶膮co. I pisanie artyku艂贸w. Przygotowywa艂 te偶 kolejn膮 ksi膮偶k臋. Opublikowa艂 ich pi臋膰. Mia艂 du偶o pracy, chocia偶 w艂a艣ciwie odszed艂 na emerytur臋.

- Ile razy w tygodniu widywa艂a go pani?

- R贸偶nie. Je艣li nie podr贸偶owa艂, przynajmniej dwa, czasami trzy razy w tygodniu. Meldowa艂 si臋 r贸wnie偶 holograficznie.

- Czy kiedykolwiek towarzyszy艂a mu pani podczas wyjazd贸w s艂u偶bowych?

- Czasami, kiedy uzna艂, 偶e b臋d臋 mu potrzebna.

- Czy kiedykolwiek... Domaga艂 si臋 od pani 艣wiadczenia us艂ug wykraczaj膮cych poza pani obowi膮zki s艂u偶bowe?

Zaj臋艂o jej chwil臋 zrozumienie, o co chodzi policjantce. Na podstawie miny kobiety Eve dosz艂a do wniosku, 偶e nie dosz艂o mi臋dzy nimi do zbli偶enia.

- Nie! Sk膮d偶e znowu! Doktor Icove nigdy by nie... nigdy.

- Przecie偶 mia艂 przyjaci贸艂ki. Lubi艂 towarzystwo kobiet.

- C贸偶, owszem. Ale z 偶adn膮 nie by艂 bli偶ej zwi膮zany. Wiedzia艂abym o tym. - Pia westchn臋艂a. - 呕a艂uj臋, 偶e nie mia艂 nikogo takiego. By艂 wspania艂ym m臋偶czyzn膮. Jednak wci膮偶 kocha艂 swoj膮 偶on臋. Powiedzia艂 mi kiedy艣, 偶e s膮 rzeczy, s膮 zwi膮zki, kt贸rych nigdy nic nie zast膮pi. Ca艂ym jego 艣wiatem by艂a praca. Praca i rodzina.

- A czy prowadzi艂 jakie艣 w艂asne badania? Jakie艣 eksperymenty medyczne, kt贸rych nie chcia艂 na razie ujawnia膰? Gdzie mia艂 swoje prywatne laboratorium, gdzie trzyma艂 osobiste notatki?

Pia pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Eksperymenty medyczne? Nie, doktor Icove korzysta艂 z tutejszej bazy naukowo - badawczej. Uwa偶a艂 j膮 za najlepsz膮 na 艣wiecie. Wszystko, czym si臋 zajmowa艂 sam lub co robili pracownicy naukowo - badawczy, by艂o rejestrowane. Doktor Icove skrupulatnie zapisywa艂 wszelkie informacje.

- Nie w膮tpi臋 - powiedzia艂a Eve. - Chcia艂abym jeszcze zapyta膰 o ostatni膮 pacjentk臋, z kt贸r膮 si臋 spotka艂. W jaki spos贸b si臋 przywitali?

- Siedzia艂 za swoim biurkiem, kiedy j膮 wprowadzi艂am. Wsta艂. Nie jestem pewna...

- Czy u艣cisn臋li sobie d艂onie?

- Hm. Nie. Nie, nie wydaje mi si臋... Pami臋tam, 偶e wsta艂 i si臋 u艣miechn膮艂. Kobieta co艣 powiedzia艂a, jeszcze zanim j膮 przedstawi艂am. Teraz sobie przypomnia艂am - ci膮gn臋艂a Pia. - Tak, pami臋tam, 偶e powiedzia艂a co艣 jakby, 偶e cieszy si臋, 偶e mog艂a si臋 z nim spotka膰, i 偶e dzi臋kuje, 偶e zgodzi艂 si臋 jej po艣wi臋ci膰 nieco swego cennego czasu. Co艣 w tym rodzaju. A on chyba odpar艂, 偶e cieszy si臋, 偶e j膮 widzi. Zdaje si臋, 偶e w艂a艣nie tak powiedzia艂. Wskaza艂 napoje w cz臋艣ci recepcyjnej, mo偶e si臋 podni贸s艂, by obej艣膰 biurko, ale kobieta pokr臋ci艂a g艂ow膮. Powiedzia艂a, 偶e dzi臋kuje, niczego si臋 nie napije. Potem doktor Icove mi podzi臋kowa艂. 鈥濶ie b臋dziesz mi potrzebna, Pia. Mo偶esz i艣膰 na obiad jak zwykle. Smacznego鈥.

Sekretarka zacz臋艂a p艂aka膰.

- To ostatnie, co mi powiedzia艂. 鈥濻macznego鈥. Eve razem z Peabody zamkn臋艂a si臋 w gabinecie Icove'a. Technicy policyjni zako艅czyli ju偶 prac臋, zostawiaj膮c za sob膮 s艂aby zapach odczynnik贸w chemicznych. Wcze艣niej zbada艂a prawdopodobie艅stwo r贸偶nych wersji wydarze艅 i obejrza艂a programy rekonstruuj膮ce przebieg ostatnich chwil 偶ycia zamordowanego, ale chcia艂a jeszcze raz wszystko sprawdzi膰 na miejscu zbrodni. Z udzia艂em prawdziwych ludzi.

- B臋dziesz Icove'em. Usi膮d藕 za jego biurkiem - poleci艂a swojej partnerce. Kiedy Peabody pos艂usznie spe艂ni艂a jej pro艣b臋, Eve podesz艂a z powrotem do drzwi i si臋 odwr贸ci艂a.

- Co to za grymas?

- Pr贸buj臋 si臋 dobrotliwie u艣miecha膰. Jak to mia艂 w zwyczaju nasz drogi pan doktor.

- Przesta艅. A偶 dosta艂am g臋siej sk贸rki. Wchodzi sekretarka z Dolores. Icove wstaje. Kobiety zbli偶aj膮 si臋 do biurka. 呕adnych u艣cisk贸w d艂oni, bo ta dama prawdopodobnie stara si臋 zachowa膰 dystans, co doktor wyczuwa. Jak to okazuje?

- Ach. - Stoj膮c na miejscu Icove'a, Peabody si臋 zamy艣li艂a. - Jest onie艣mielona? Spu艣ci艂a wzrok, mo偶e obie d艂onie zacisn臋艂a na r膮czce torebki. Troch臋 si臋 denerwuje. Albo...

- Albo patrzy mu prosto w oczy, bo ju偶 si臋 znaj膮. I wyraz jej twarzy, jej mina, m贸wi膮 mu, 偶e daruj膮 sobie u艣ciski d艂oni i s艂owa powitania. Przypomnij sobie, co powiedzia艂 wed艂ug sekretarki. Cieszy si臋, 偶e j膮, czyli Dolores, widzi. Nie cieszy si臋, 偶e j膮 pozna艂 ani 偶e si臋 z ni膮 spotka艂. Tylko 偶e j膮 widzi.

- Nie wypowiedziawszy na g艂os 鈥瀦nowu鈥?

- W艂a艣nie tak to sobie wyobra偶am. Proponuje jej co艣 do picia, ona dzi臋kuje. Sekretarka wychodzi i zamyka za sob膮 drzwi. Siadaj膮.

Eve usiad艂a naprzeciwko biurka.

- Musi zaczeka膰 na w艂a艣ciwy moment, czyli kiedy sekretarka p贸jdzie na obiad. Rozmawiaj膮. Mo偶e zaproponowa艂, 偶e przejd膮 do cz臋艣ci recepcyjnej gabinetu, ale ona woli, 偶eby zosta艂 za biurkiem.

- Dlaczego? - zapyta艂a Peabody. - By艂oby jej 艂atwiej znale藕膰 si臋 blisko niego, gdyby siedzieli na kanapie.

- Ma to znaczenie symboliczne. Zza biurka si臋 rz膮dzi, sprawuje w艂adz臋. Kobieta chce, 偶eby Icove zgin膮艂 w艂a艣nie tu, gdzie sprawowa艂 w艂adz臋. Chce mu j膮 odebra膰. Oto siedzisz, mog艂a sobie pomy艣le膰, za swoim 艣licznym biurkiem w swoim przestronnym gabinecie wysoko ponad miastem, rz膮dz膮c Centrum, kt贸re stworzy艂e艣 i nazwa艂e艣 w艂asnym nazwiskiem. Masz na sobie drogi garnitur. I nie wiesz, 偶e ju偶 jeste艣 trupem.

- Zimnym trupem - poprawi艂a j膮 Peabody.

- Kobieta, kt贸ra st膮d wysz艂a, by艂a bardzo opanowana. Mijaj膮 minuty, ona wstaje.

Kiedy Eve wsta艂a, Peabody te偶 podnios艂a si臋 ze swojego miejsca.

- Wsta艂 - wyja艣ni艂a Peabody. - Odebra艂 tradycyjne wychowanie. Kiedy ona wstaje, on te偶 si臋 podnosi. Jak wtedy, kiedy wesz艂a do gabinetu.

- Celna uwaga. M贸wi wi臋c do niego: 鈥濸rosz臋 usi膮艣膰鈥. Mo偶e wykonuje gest r臋k膮, nakazuj膮c mu, by usiad艂. Musi co艣 m贸wi膰, ale nic, co obudzi艂oby jego czujno艣膰. Nie, powinien by膰 odpr臋偶ony. A ona musi okr膮偶y膰 biurko, 偶eby si臋 znale藕膰 tu偶 obok swojej ofiary.

Eve odegra艂a scenk臋, kt贸r膮 widzia艂a oczami wyobra藕ni. Wolno obesz艂a biurko, w pe艂ni opanowana. Zobaczy艂a, jak Peabody instynktownie odkr臋ca si臋 na fotelu w jej stron臋.

- Potem musi... - Eve si臋 nachyli艂a, a偶 jej twarz znalaz艂a si臋 niemal na wysoko艣ci twarzy Peabody. I pi贸rem trzymanym w d艂oni lekko d藕gn臋艂a partnerk臋 prosto w serce.

- Jezu! - Peabody gwa艂townie si臋 cofn臋艂a. - 呕adnego d藕gania. Przez chwil臋 my艣la艂am, 偶e mnie poca艂ujesz albo co艣 w tym rodzaju. A ty... Och.

- Tak. K膮t, pod jakim wbito skalpel, 艣wiadczy, 偶e zab贸jczyni sta艂a, a on siedzia艂. Uwzgl臋dniaj膮c jej wzrost i bior膮c poprawk臋 na jego wzrost, musia艂a si臋 nachyli膰, kiedy siedzia艂 w fotelu. Podesz艂a z tej strony, a on odwr贸ci艂 si臋 na krze艣le, odruchowo, tak jak ty to zrobi艂a艣. Skalpel trzyma艂a w d艂oni. Nie widzia艂 go. Patrzy艂 na jej twarz. A wtedy kobieta wbi艂a mu n贸偶 w serce i by艂o po wszystkim. Zna艂 j膮, Peabody. Za艂o偶臋 si臋, 偶e to jedna z tych, kt贸re dobrze uloko­wa艂. Mo偶e nawet pom贸g艂 jej za艂atwi膰 fa艂szywy dokument to偶samo艣ci, mo偶e wchodzi to w zakres 艣wiadczonych us艂ug. Nie wykluczam, 偶e jest zawodow膮 morderczyni膮, profesjonalistk膮, ale coraz bardziej w膮tpi臋, by dzia艂a艂a na czyje艣 zlecenie.

- M艂ody Icove jej nie zna艂. Mog臋 si臋 z tob膮 o to za艂o偶y膰.

- To, 偶e jej nie rozpozna艂, jeszcze wcale nie 艣wiadczy, 偶e jej nie zna艂. Zmarszczywszy czo艂o, Eve okr膮偶a艂a pok贸j.

- Dlaczego nie trzyma艂 tu 偶adnych akt? Przecie偶 pracowa艂 tu dwa, trzy dni w tygodniu. Dlaczego nie mia艂 w swoim gabinecie 偶adnych zaszyfrowanych plik贸w? Ostatecznie st膮d sprawowa艂 w艂adz臋.

- Je艣li to zaj臋cie uboczne, mo偶e nie chcia艂 go 艂膮czy膰 z normalnymi obowi膮zkami.

- Tak. - Eve przyjrza艂a si臋 biurku, kt贸rego szuflady na akta by艂y zamkni臋te na klucz. Mia艂a ju偶 te dokumenty, ale to wcale nie znaczy, 偶e dysponowa艂a wszystkim.

Drzwi si臋 otworzy艂y i do pokoju wszed艂 Will Icove.

- Co panie tu robi膮? - zapyta艂.

- Wykonujemy swoje obowi膮zki. To miejsce pope艂nienia przest臋pstwa. Raczej co pan tu robi?

- To gabinet mojego ojca. Nie wiem, czego panie tu szukaj膮 ani dlaczego wydaj膮 si臋 panie bardziej zainteresowane zniszczeniem dobrego imienia mojego ojca ni偶 uj臋ciem jego zab贸jcy, ale...

- Uj臋cie zab贸jcy to nasz cel - przerwa艂a mu Eve. - 呕eby go osi膮gn膮膰, musimy przyjrze膰 si臋 r贸偶nym sprawom i szuka膰 tego, co niekoniecznie musi si臋 panu podoba膰. Czy kobieta, podaj膮ca si臋 za Dolores Nocho - Alverez, by艂a pacjentk膮 pa艅skiego ojca?

- Przejrzeli艣cie jego papiery. Czy natrafili艣cie na ni膮?

- Nie wydaje mi si臋, by艣my si臋 zapoznali z ca艂膮 dokumentacj膮 sporz膮dzon膮 przez pa艅skiego ojca. - Eve otworzy艂a teczk臋 Peabody i wyj臋艂a z niej zdj臋cie Dolores. - Prosz臋 si臋 jej przyjrze膰 jeszcze raz.

- Nigdy wcze艣niej jej nie widzia艂em. - Ale nie spojrza艂 na zdj臋cie trzymane przez Eve. - Nie wiem, dlaczego zabi艂a mojego ojca ani dlaczego zale偶y pani na tym, by wini膰 go za jego w艂asn膮 艣mier膰.

- Myli si臋 pan. Wini臋 za jego 艣mier膰 osob臋, kt贸ra wbi艂a mu n贸偶 prosto w serce. - Eve schowa艂a fotografi臋. - Zadaj臋 sobie pytanie, dlaczego to zrobi艂a. Je艣li pa艅ski ojciec zna艂 zab贸j czyni臋, mo偶e nam to u艂atwi膰 znalezienie odpowiedzi na to pytanie. Nad czym pracowa艂? Czym si臋 zajmowa艂 w wolnym czasie?

- Osi膮gni臋cia mojego ojca maj膮 wymiar epokowy. I s膮 szczeg贸艂owo udokumentowane. Kimkolwiek jest ta kobieta, to osoba niezr贸wnowa偶ona, nie ma co do tego dw贸ch zda艅. Je艣li j膮 odnajdziecie, w co mocno w膮tpi臋, oka偶e si臋 z pewno艣ci膮, 偶e cierpi na jak膮艣 chorob臋 psychiczn膮. A na razie ja i moja rodzina jeste艣my pogr膮偶eni w 偶a艂obie. Moja 偶ona wyjecha艂a z dzie膰mi do naszego domu w Hamptons, ja do艂膮cz臋 do nich jutro. Potrzebujemy troch臋 czasu tylko dla siebie, z dala od wszystkich, by m贸c zaj膮膰 si臋 pogrzebem.

Urwa艂 i sprawia艂 wra偶enie, jakby walczy艂 z emocjami.

- Nie znam si臋 na pracy policji. Powiedziano mi, 偶e jest pani bardzo bieg艂a w tym, co pani robi. Nie mam podstaw, by to kwestionowa膰, wi臋c zaczekam do naszego powrotu do miasta. Je艣li do tego czasu nie b臋dzie 偶adnych post臋p贸w w 艣ledztwie, a pani nadal bardziej b臋dzie si臋 interesowa艂a moim ojcem ni偶 jego zab贸j czyni膮, zamierzam wykorzysta膰 wszystkie swoje wp艂ywy, by dochodzenie przekazano komu innemu.

- Ma pan do tego pe艂ne prawo. Skin膮艂 g艂ow膮 i skierowa艂 si臋 do wyj艣cia. Trzymaj膮c r臋k臋 na ga艂ce drzwi, wzi膮艂 g艂臋boki oddech.

- By艂 wielkim cz艂owiekiem - powiedzia艂, opuszczaj膮c gabinet.

- Denerwuje si臋 - zauwa偶y艂a Peabody. - Nie s膮dz臋, by ten 偶al po 艣mierci ojca by艂 udawany, ale m艂ody doktor Icove jest czym艣 zdenerwowany. Dotkn臋艂y艣my jakiego艣 czu艂ego miejsca.

- Wywi贸z艂 偶on臋 i dzieciaki z miasta. - Eve si臋 zamy艣li艂a. - Idealny moment, by usun膮膰 wszystko, co mog艂oby go obci膮偶a膰. Je艣li od razu we藕mie si臋 do dzie艂a, nie uda nam si臋 uzyska膰 nakazu rewizji wystarczaj膮co wcze艣nie, by mu w tym przeszkodzi膰.

- Je艣li usunie jakie艣 informacje z pami臋ci komputera, ch艂opaki z wydzia艂u przest臋pstw elektronicznych je odzyskaj膮.

- M贸wisz, jak ich fanka. - Ale Eve skin臋艂a g艂ow膮. - Musimy naciska膰 na wydanie nakazu rewizji.

Do ko艅ca dnia pracy nie doczeka艂a si臋 nakazu, wi臋c traktuj膮c to jako ostateczno艣膰, zabra艂a pude艂ko z cukierni, id膮c do przypominaj膮cego kom贸rk臋 gabinetu zast臋pczyni prokuratora.

Zauwa偶y艂a, 偶e zast臋pcy prokurator贸w nie pracuj膮 w lepszych warunkach od policjant贸w.

Cher Reo znana by艂a z tego, 偶e wiecznie jest g艂odna. Eve wybra艂a w艂a艣nie j膮, bo je艣li babeczki czekoladowe okaza艂yby si臋 nieskuteczne, to perspektywa udzia艂u w sensacyjnej historii, kt贸ra przez wiele dni b臋dzie pokazywana w telewizji, powinna da膰 po偶膮dany efekt.

Mimo jej jedwabistych, z艂otych w艂os贸w, niebieskich jak u lalki oczu i r贸偶owych usteczek wiadomo by艂o, 偶e Cher to pirania. Mia艂a na sobie szar膮 sp贸dnic臋 do kolan i prost膮, bia艂膮 bluzk臋. 呕akiet starannie powiesi艂a na oparciu krzes艂a.

Jej biurko zas艂ane by艂o aktami, dyskietkami, zapiskami. Pi艂a kaw臋 z olbrzymiego kubasa.

Eve wparowa艂a tanecznym krokiem i po艂o偶y艂a na biurku r贸偶owe jak cukierek pude艂ko. Patrzy艂a, jak Cher wci膮ga powietrze nosem.

- Co to? - M贸wi艂a z lekkim po艂udniowym akcentem, co przywodzi艂o na my艣l warstewk臋 lukru. Eve jeszcze si臋 nie zdecydowa艂a, czy to autentyczny akcent Cher, czy udawany.

- Babeczki. Zast臋pczyni prokuratora nachyli艂a si臋 troch臋 ni偶ej i pow膮cha艂a. Zamkn臋艂a oczy.

- Jestem na diecie.

- Czekoladowe.

- Suka. - Cher unios艂a nieco pokrywk臋 i zajrza艂a do 艣rodka. J臋kn臋艂a. - Pod艂a suka. Co mam zrobi膰, 偶eby na nie zas艂u偶y膰?

- Wci膮偶 czekam na nakaz rewizji w domu Icove'a juniora.

- B臋dziesz mia艂a szcz臋艣cie, je艣li w og贸le go dostaniesz. Wbijasz ciernie w oko 艣wi臋tego, Dallas. - Cher rozsiad艂a si臋 wygodnie i obr贸ci艂a na krze艣le. Eve zobaczy艂a, 偶e tamta ma na nogach buty powietrzne. A eleganckie, szare szpilki cisn臋艂a w k膮t pokoju. - M贸j szef nie chce pozwoli膰 na grzebanie w mrowisku. Uwa偶a, 偶e zebrane materia艂y nie daj膮 wam podstaw do domagania si臋 nakazu rewizji.

Eve przysiad艂a na skraju biurka.

- Przekonaj go, 偶eby zmieni艂 zdanie. Syn ofiary co艣 wie, Reo. Podczas gdy tw贸j szef bawi si臋 w polityk臋, zamiast poprze膰 mnie - i doktor Mir臋 - u s臋dziego, zniszczeniu mog膮 ulec istotne informacje. Czy prokuratura chce op贸藕nia膰 艣ledztwo w sprawie zab贸jstwa cz艂owieka pokroju Icove'a?

- Nie. I z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie chce te偶 obrzuca膰 zmar艂ego b艂otem.

- Naciskaj go o nakaz rewizji, Reo. Je艣li zdob臋d臋 to, na czym mi zale偶y, b臋dzie to sensacja. A zapami臋tam, kto mi pom贸g艂 w ustaleniu prawdy.

- A je艣li niczego nie znajdziesz? Nikt nie zapomni, kto ci pom贸g艂 schrzani膰 spraw臋.

- Na pewno co艣 znajd臋. - Wsta艂a z biurka. - Je艣li nie wierzysz mi, Reo, to uwierz babeczkom.

Cher wypu艣ci艂a powietrze ustami.

- To musi troch臋 potrwa膰. Je艣li nawet uda mi si臋 przekona膰 w艂asnego szefa - co b臋dzie wymaga艂o sporo zachodu - zostanie nam jeszcze przekonanie s臋dziego.

- Wi臋c czemu od razu nie bierzesz si臋 do roboty? Kiedy tym razem wr贸ci艂a do domu, Summerset by艂 tam, gdzie si臋 go spodziewa艂a. Czai艂 si臋 w holu niczym jaki艣 gargulec o g艂upkowatej mordzie. Eve postanowi艂a mu pozwoli膰 na pierwszy strza艂. Wola艂a ripostowa膰, bo zwykle dzi臋ki temu ostatnie s艂owo nale偶a艂o do niej.

Kiedy zdejmowa艂a p艂aszcz, przygl膮dali si臋 sobie nawzajem. Uzna艂a, 偶e sk贸rzany p艂aszcz, wisz膮cy na s艂upku balustrady, jest jeszcze bardziej wymowny ni偶 jej zwyk艂a kurtka.

- Pani porucznik, prosz臋 o po艣wi臋cenie mi chwili uwagi. Zmarszczy艂a brwi. Nie spodziewa艂a si臋 us艂ysze膰 czego艣 takiego, do tego kamerdyner wypowiedzia艂 sw膮 pro艣b臋 grzecznie, nienapastliwie.

- O co chodzi?

- Dotyczy to Wilfreda Icove'a.

- To znaczy? Summerset, osch艂y, wyprostowany jakby kij po艂kn膮艂, w sztywnym, czarnym garniturze, nie odrywa艂 od niej swoich ciemnych oczu. Jego twarz, kt贸ra Eve zawsze wydawa艂a si臋 ponura, by艂a jakby bardziej spi臋ta ni偶 zwykle.

- Chcia艂bym zaproponowa膰 swoj膮 pomoc w prowadzonym przez pani膮 艣ledztwie.

- C贸偶, mam spore w膮tpliwo艣ci... - zacz臋艂a, a potem zmru偶y艂a oczy. - Zna艂e艣 go, tak?

- Troch臋. Podczas wojen miejskich by艂em sanitariuszem. Unios艂a wzrok, kiedy Roarke ukaza艂 si臋 na schodach.

- Wiedzia艂e艣 o tym wcze艣niej?

- Dowiedzia艂em si臋 o tym niedawno. Mo偶e usi膮dziemy? - Zanim zdo艂a艂a zaprotestowa膰, Roarke uj膮艂 j膮 pod rami臋 i zaprowadzi艂 do salonu. - Summerset m贸wi, 偶e pozna艂 Icove'a w Londynie i podczas wojny pracowa艂 z nim w jednej z tamtejszych klinik.

- A 艣ci艣lej - u niego - poprawi艂 go majordomus. - Przyjecha艂 do Londynu, by pom贸c zorganizowa膰 wi臋cej klinik i stworzy膰 lotne oddzia艂y sanitarne, z kt贸rych p贸藕niej powsta艂 Unilab. By艂 cz艂onkiem zespo艂u zak艂adaj膮cego je tu, w Nowym Jorku, gdzie rozpocz臋艂y si臋 rozruchy, nim przenios艂y si臋 do Europy. Jakie艣 czterdzie艣ci kilka lat temu - doda艂. - Zanim pa艅stwo si臋 urodzili. Zanim przysz艂a na 艣wiat moja c贸rka.

- Jak d艂ugo pozosta艂 w Londynie? - spyta艂a Eve.

- Dwa miesi膮ce. Mo偶e trzy. - Summerset roz艂o偶y艂 swoje ko艣ciste r臋ce. - Nie pami臋tam. Przez ten czas uratowa艂 偶ycie niezliczonej rzeszy ludzi. Pracowa艂 niezmordowanie. Nieraz ryzykowa艂 w艂asne 偶ycie. Zastosowa艂 kilka swych no­wych rozwi膮za艅 w chirurgii plastycznej na polu walki. Bo w艂a艣nie tym by艂y wtedy miasta. Polami walki. Widzieli艣cie filmy z owych czas贸w, ale to nic w por贸wnaniu z byciem tam, uczestniczeniem w tym wszystkim. Ludzie, kt贸rzy potraciliby ko艅czyny albo musieli 偶y膰 okaleczeni, dzi臋ki jego wysi艂kom zostali uratowani.

- Czy mo偶na powiedzie膰, 偶e eksperymentowa艂?

- Wprowadza艂 nowe metody. Tworzy艂. Media uwa偶aj膮, 偶e to mog艂o by膰 zab贸jstwo na zlecenie. Nadal mam znajomo艣ci w pewnych kr臋gach.

- Je艣li chcesz je wykorzysta膰, prosz臋 bardzo. Pomyszkuj. Ale zachowaj ostro偶no艣膰. Jak dobrze zna艂e艣 go osobi艣cie?

- Do艣膰 s艂abo. Ludzie, kt贸rzy bior膮 udzia艂 w wojnie, cz臋sto szybko nawi膮zuj膮 przyja藕nie, i to nawet bliskie. Ale je艣li nic ich nie 艂膮czy, te przyja藕nie wi臋dn膮. A on by艂... Wynios艂y.

- Uwa偶a艂 si臋 za kogo艣 lepszego. Na twarzy Summerseta pojawi艂a si臋 dezaprobata, ale skin膮艂 g艂ow膮.

- Mo偶na i tak powiedzie膰. Razem pracowali艣my, razem spo偶ywali艣my posi艂ki i pili艣my, ale zachowywa艂 dystans wobec swoich podw艂adnych.

- Czyli jednak nie by艂 taki 艣wi臋ty, jak go wszyscy przedstawiaj膮.

- Trudno to dok艂adnie oceni膰. By艂a wojna. Na wojnie jedni jako艣 daj膮 sobie rad臋, inni si臋 wyr贸偶niaj膮, a jeszcze inni za艂amuj膮.

- Masz wyrobione zdanie o nim jako o cz艂owieku.

- By艂 b艂yskotliwy. - Summerset spojrza艂 z pewnym zdumieniem, kiedy Roarke poda艂 mu szklaneczk臋 whisky. - Dzi臋kuj臋.

- Wiem to ju偶 z innych 藕r贸de艂 - powiedzia艂a Eve. - Szukam czego艣 nowego.

- Szuka pani skaz. - Summerset poci膮gn膮艂 艂yk whisky. - Kiedy m艂ody, zdolny lekarz okazuje zniecierpliwienie i irytacj臋 z powodu okoliczno艣ci, w jakich si臋 znalaz艂, z powodu kiepskiego sprz臋tu i z艂ych warunk贸w lokalowych, w jakich przysz艂o mu pracowa膰, nie nale偶y dopatrywa膰 si臋 w tym niczego nagannego. Stawia艂 du偶e wymagania, a poniewa偶 du偶o dawa艂 z siebie i mia艂 spore osi膮gni臋cia, zazwyczaj dostawa艂 to, czego 偶膮da艂.

- Powiedzia艂e艣, 偶e by艂 wynios艂y. Tylko w stosunku do innych lekarzy, sanitariuszy, ochotnik贸w czy r贸wnie偶 wobec pacjent贸w?

- Pocz膮tkowo stara艂 si臋 zapami臋ta膰 imi臋 ka偶dego pacjenta i wed艂ug mnie cierpia艂, kiedy ich traci艂. A 艣miertelno艣膰 by艂a... zatrwa偶aj膮ca. Potem zastosowa艂 system przypisywania pacjentom numer贸w.

- Numer贸w - mrukn臋艂a Eve.

- Zdaje si臋, 偶e nazywa艂 to nieodzownym warunkiem zachowania obiektywizmu. Widzia艂 tylko 偶ywe organizmy, wymagaj膮ce zabiegu. Organizmy te nale偶a艂o utrzyma膰 przy 偶yciu albo skr贸ci膰 ich cierpienia. By艂 bezwzgl臋dny, ale okoliczno艣ci tego wymaga艂y. Ci, kt贸rzy nie potrafili patrze膰 ch艂odnym okiem na tamten koszmar, byli bezu偶yteczni dla tych, kt贸rzy padli jego ofiar膮.

- W tym czasie zosta艂a zabita jego 偶ona.

- Pracowa艂em wtedy w innej cz臋艣ci miasta. O ile pami臋tam, opu艣ci艂 Londyn natychmiast po tym, jak poinformowano go o jej 艣mierci, i pojecha艂 do syna, kt贸ry mieszka艂 na wsi, gdzie by艂o bezpiecznie.

- Od tamtej pory nie kontaktowali艣cie si臋 ze sob膮.

- Nie. Nie przypuszczam, by mnie pami臋ta艂. Nadal interesowa艂em si臋 tym, co robi艂, i cieszy艂em si臋, 偶e uda艂o mu si臋 tyle osi膮gn膮膰.

- M贸wi艂, co chcia艂by osi膮gn膮膰 w 偶yciu?

- Mnie? Nie. - Przez twarz Summerseta przebieg艂o co艣, co mo偶na by wzi膮膰 za u艣miech. - Ale s艂ysza艂em, jak rozmawia艂 z innymi lekarzami. Chcia艂 leczy膰, pomaga膰 ludziom, poprawia膰 im 偶ycie.

- By艂 perfekcjonist膮.

- Podczas wojny nie ma miejsca na perfekcjonizm.

- Musia艂o go to irytowa膰.

- Wszystkich nas to irytowa艂o. Wok贸艂 nas umierali ludzie. Bez wzgl臋du na to, ilu uda艂o nam si臋 uratowa膰, i tak by艂o wi臋cej tych, do kt贸rych nie zdo艂ali艣my dotrze膰 na czas, kt贸rym nie mogli艣my pom贸c. Zabijano na ulicy cz艂owieka, bo mia艂 przyzwoite buty. A innemu podcinali gard艂o, bo nie mia艂 nic. Irytacja to ogl臋dnie powiedziane.

Eve stara艂a si臋 uporz膮dkowa膰 to, czego si臋 dowiedzia艂a.

- Czyli jego dzieciak mieszka艂 na wsi, a 偶ona pracowa艂a rami臋 w rami臋 z nim.

- Nie, nie. Zg艂osi艂a si臋 na ochotnika do szpitala, gdzie leczono ranne dzieci i zapewniano dach nad g艂ow膮 tym, kt贸re nie mia艂y dok膮d p贸j艣膰 lub zosta艂y sierotami.

- Zabawia艂 si臋?

- S艂ucham?

- Trwa wojna, jest z dala od rodziny. W ka偶dej chwili mo偶e zgin膮膰. Czy sypia艂 z jakimi艣 kobietami?

- Nie rozumiem zasadno艣ci tak obcesowego pytania, ale nie, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. By艂 oddany swojej pracy i rodzinie.

- Dobra. Jeszcze wr贸cimy do tej rozmowy. - Wsta艂a. - Roarke? Kiedy wychodzi艂a z pokoju, us艂ysza艂a, 偶e co艣 mrukn膮艂, zanim pod膮偶y艂 za ni膮. Zaczeka艂a, a偶 znale藕li si臋 na g贸rze, nim powiedzia艂a:

- Nie wspomnia艂e艣 mu o tym, co by艂o na dyskietkach.

- Nie. I nie czuj臋 si臋 z tym dobrze.

- C贸偶, jaki艣 czas b臋dziesz musia艂 pocierpie膰. Nie wiem, czy to morderstwo si臋ga korzeniami a偶 do czas贸w wojen miejskich, lecz warto uwzgl臋dni膰 i tak膮 teori臋. O ile jego zab贸jczyni nie odm艂odzi艂a si臋 o dobrych dziesi臋膰 lat dzi臋ki chirurgii plastycznej albo szeregowi drobnych korekt, te偶 nie urodzi艂a si臋 w tamtych czasach. Ale...

- Mia艂a matk臋, ojca. A oni 偶yli w tamtych latach.

- Tak. Kolejna ewentualno艣膰: sieroty wojenne. M贸g艂 zacz膮膰 eksperymentowa膰, leczy膰, lokowa膰 je gdzie艣. - Zacz臋艂a kr膮偶y膰 po sypialni. - Nie powinno si臋 pozwoli膰, 偶eby podczas wojny i po jej szale艅stwach dzieciaki w艂贸czy艂y si臋 po ulicach, prawda? Niekt贸re z nich mog膮 zgin膮膰, a ty przecie偶 zajmujesz si臋 ratowaniem 偶ycia. Interesuje ci臋 poprawa jego jako艣ci. Ale wa偶ny jest dla ciebie r贸wnie偶 wygl膮d zewn臋trzny. Podczas wojny napatrzy艂e艣 si臋 na wiele jatek. Mo偶e to wypaczy艂o mu charakter. - Spojrza艂a na zegarek. - Gdzie, do diaska, jest ten przekl臋ty nakaz rewizji?

Klapn臋艂a na kanap臋 i uwa偶nie przyjrza艂a si臋 Roarke'owi.

- Jak si臋 czu艂e艣, kiedy Summerset zabra艂 ci臋 z ulicy?

- Nakarmi艂 mnie i wreszcie mog艂em si臋 przespa膰 w czystym 艂贸偶ku. I nikt mnie ju偶 codziennie nie t艂uk艂 - powiedzia艂 Roarke, ale pomy艣la艂, 偶e dosta艂 znacznie wi臋cej ni偶 艂贸偶ko ze 艣wie偶膮 po艣ciel膮 i jedzenie do zape艂nienia 偶o艂膮dka. - Zreszt膮, kiedy si臋 mn膮 zaopiekowa艂, by艂em ledwo 偶ywy. Gdy odzyska艂em zdolno艣膰 logicznego my艣lenia, gdy wsta艂em z 艂贸偶ka, nie mog艂em uwierzy膰 we w艂asne szcz臋艣cie. Uzna艂em, 偶e mam do czynienia z naiwniakiem, ale wyprowadzi艂 mnie z b艂臋du, kiedy pierwszy raz pr贸bowa艂em mu co艣 podw臋dzi膰. I nauczy艂em si臋 okazywa膰 wdzi臋czno艣膰. To by艂o dla mnie co艣 nowego.

- A kiedy ci powiedzia艂, jak nale偶y post臋powa膰, kiedy ci臋 wykszta艂ci艂, ustali艂 regu艂y gry, opu艣ci艂e艣 go.

- Nie zaku艂 mnie w kajdany. Chocia偶 wtedy te偶 jako艣 bym si臋 uwolni艂 i uciek艂. Ale masz racj臋.

- Tak. - Odchyli艂a g艂ow臋 do ty艂u i spojrza艂a na sufit. - A potem staje si臋 rodzin膮. Ojcem, matk膮, nauczycielem, lekarzem, ksi臋dzem. Wszystkim.

- W gruncie rzeczy tak. Aha, skoro ju偶 mowa o rodzinie. Razem z Clare przyjedzie kilkoro moich krewnych. Teraz, kiedy ich zaprosi艂em, nie wiem, czego si臋 spodziewa膰.

Spojrza艂a na niego.

- C贸偶, w takim razie jest nas dwoje.

ROZDZIA艁 8

Czas nieub艂aganie ucieka, my艣la艂a Eve, gniewnie patrz膮c na komunikator, kt贸ry po艂o偶y艂a na stole w jadalni. W kominku p艂on膮艂 ogie艅, na jej talerzu le偶a艂a wieprzowina, przygotowana w wyszukany spos贸b.

- Nie wiesz, 偶e kiedy si臋 patrzy na komunikator, nigdy nie zadzwoni? - Przenios艂a wzrok na Roarke'a, kt贸ry nabi艂 na sw贸j widelec kawa艂ek mi臋sa z jej talerza i podsun膮艂 go jej do ust. - B膮d藕 grzeczn膮 dziewczynk膮 i zjedz 艂adnie ko­lacj臋.

- Umiem je艣膰 samodzielnie. - Ale wzi臋艂a do ust kawa艂ek mi臋sa, skoro ju偶 mia艂a je pod nosem. By艂o wyborne. - Do tej pory zd膮偶y艂 usun膮膰 wszystkie pliki.

- Czy mo偶esz co艣 na to poradzi膰? - Nie.

- W takim razie mo偶esz r贸wnie dobrze rozkoszowa膰 si臋 posi艂kiem. Wykwintnej wieprzowinie towarzyszy艂y nie mniej wykwintnie podane ziemniaki. Eve postanowi艂a ich spr贸bowa膰.

- Musieli gdzie艣 ukry膰 pieni膮dze. Nie chcia艂by艣 ich odnale藕膰? Roarke poci膮gn膮艂 艂yk wina i przechyli艂 g艂ow臋.

- Droga pani porucznik, zawsze ch臋tnie szukam pieni臋dzy.

- Bez wzgl臋du na to, czy otrzymam nakaz rewizji, czy nie, zamierzam zbada膰 spraw臋 tych pieni臋dzy. Sk膮d wzi膮艂 fundusze na swoje przedsi臋wzi臋cie, czymkolwiek ono jest, i jakie przynosi zyski.

- Racja. Zamierzam wyda膰 kolacj臋 tutaj. Spojrza艂a na niego, zmarszczywszy czo艂o.

- Przecie偶 w艂a艣nie tutaj jemy teraz posi艂ek. - Nabi艂a na widelec nast臋pny kawa艂ek mi臋sa i unios艂a do g贸ry. - Widzisz?

- Mam na my艣li 艢wi臋to Dzi臋kczynienia, Eve. - Musia艂 przyzna膰, 偶e troch臋 si臋 denerwowa艂, poniewa偶 nie mia艂 zielonego poj臋cia, na co si臋 porywa.

Wiedzia艂, jak post臋powa膰 z lud藕mi i ze swoj膮 偶on膮, kt贸ra mia艂a bardzo trudny charakter. Wiedzia艂, jak zachowywa膰 si臋 podczas przyj臋膰 i spotka艅, jak kierowa膰 imperium o zasi臋gu mi臋dzyplanetarnym. Umia艂 wykroi膰 nieco czasu, by pomaga膰 Eve w prowadzonych przez ni膮 艣ledztwach. Ale jak, u diab艂a, nale偶y post臋powa膰 z w艂asn膮 rodzin膮?

- Rozumiem. Z pewno艣ci膮 b臋dzie indyk. - Eve nieznacznie rozejrza艂a si臋 po pokoju, w kt贸rym sta艂 olbrzymi st贸艂 i znajdowa艂y si臋 ol艣niewaj膮ce dzie艂a sztuki, a na kominku p艂on膮艂 ogie艅, rzucaj膮c ciep艂e 艣wiat艂o. - C贸偶, to idealne miejsce na 艣wi膮teczn膮 uczt臋. A wi臋c podejmiesz si臋 wykonania tego zlecenia? B臋dzie jak najbardziej oficjalne. Nic nie ryzykujesz.

- Widz臋, 偶e ci臋 to bawi, co?

- Mog臋 otrzyma膰 upowa偶nienie do przeprowadzenia pe艂nej kontroli finans贸w. Mam kilka teorii, dlaczego zamordowano Icove'a. W gr臋 wchodzi szanta偶, ale tak偶e niezadowolona z wyniku operacji pacjentka. Nie wykluczam te偶 zab贸jstwa na zlecenie b膮d藕 zamachu terrorystycznego.

- Pod 偶adn膮 z tych teorii by艣 si臋 nie podpisa艂a.

- Jednak ich nie wykluczam - odpowiedzia艂a Eve. - Lecz przyznaj臋, 偶e znajduj膮 si臋 na samym ko艅cu mojej listy. Dysponuj臋 r贸wnie偶 zabezpieczonymi dyskietkami z zaszyfrowanymi na nich plikami. To dodatkowy argument, by domaga膰 si臋 nakazu rewizji. Mog臋 utrzymywa膰, 偶e czymkolwiek by艂o to przedsi臋wzi臋cie, doprowadzi艂o ono do morderstwa. Je艣li zebra膰 wszystko do kupy, mog臋 uzyska膰 nakaz rewizji, nikomu si臋 nie nara偶aj膮c. I nie twierdz膮c, 偶e Icove prowadzi艂 jakie艣 m臋tne interesy, tylko 偶e co艣, co mia艂o zwi膮zek z jego prac膮 - i czerpanymi z niej profitami - doprowadzi艂o do tego morderstwa.

- Nieg艂upio.

- Bo nie jestem g艂upia. P贸ki nie b臋d臋 dysponowa艂a czym艣 bardziej konkretnym, nie pisn臋 ani s艂贸wka na temat mo偶liwo艣ci tworzenia ludzkich hybryd, zmuszania dziewcz膮t do nierz膮du czy szkolenia ich na damy do towarzystwa. Zdob膮d藕 mi informacje o jego finansach, 偶ebym mia艂a jaki艣 punkt zaczepienia.

- W takim razie za艂atwione. Stara艂 si臋 my艣le膰 wy艂膮cznie o kolacji, nie przejmowa膰 si臋 sprawami organizacyjnymi przedsi臋wzi臋cia, do kt贸rego przyst臋powa艂. Transport nie b臋dzie stanowi艂 problemu. Ju偶 o to zadba艂. Je艣li chodzi o zakwaterowanie, c贸偶, dom by艂 wystarczaj膮co du偶y, by pomie艣ci膰 wszystkich, nawet je艣li do wahad艂owca wsi膮dzie ca艂y t艂um jego krewnych.

Ale co, u diaska, z nimi zrobi, kiedy tu przylec膮? To nie to samo co podejmowanie os贸b, z kt贸rymi prowadzi艂 interesy, czy nawet przyjaci贸艂.

Na lito艣膰 bosk膮, mia艂 krewnych. Jak mo偶e si臋 przyzwyczai膰 do tej my艣li, jak powinien z nimi post臋powa膰, skoro niemal ca艂e 偶ycie sp臋dzi艂 bez nich?

Teraz znajd膮 si臋 pod dachem jego domu, a nie mia艂 zielonego poj臋cia, czego si臋 spodziewaj膮.

- Jak my艣lisz, czy powinni艣my zaplanowa膰 jakie艣 specjalne atrakcje dla dzieci?

- S艂ucham? - Eve zmarszczy艂a czo艂o i spojrza艂a na Roarke'a, grzebi膮c w talerzu stoj膮cym przed ni膮. - A, o tym m贸wisz. Do diab艂a, nie wiem. Ty powiniene艣 to wiedzie膰.

Na jego twarzy malowa艂a si臋 frustracja.

- Sk膮d mam to wiedzie膰, skoro nigdy wcze艣niej tego nie robi艂em? - Gniewnie spojrza艂 na swoje wino. - To okropnie irytuj膮ce.

- Mo偶esz si臋 z nimi skontaktowa膰, powiedzie膰, 偶e co艣 ci wypad艂o. Odwo艂a膰 wszystko.

- Nie jestem tch贸rzem - mrukn膮艂 Roarke tonem, kt贸ry 艣wiadczy艂, 偶e rozwa偶a艂 tak膮 ewentualno艣膰. - Poza tym by艂by to wyraz braku dobrego wychowania.

- Umiem si臋 niegrzecznie zachowywa膰. - Zastanowi艂a si臋 nad tym chwil臋. - Lubi臋 by膰 niegrzeczna.

- Dlatego 偶e jeste艣 w tym taka dobra.

- Racja. Mo偶esz im powiedzie膰, 偶e ze wzgl臋du na moje obsesyjne zaanga偶owanie w spraw臋 niezwyk艂ego morderstwa, przyj臋cie z okazji 艢wi臋ta Dzi臋kczynienia zosta艂o odwo艂ane. Nie b臋dzie indyka. W ten spos贸b ca艂膮 win臋 zwalisz na mnie. 鈥濵oja cholerna 偶ona doprowadza mnie do szale艅stwa鈥 - powiedzia艂a z przesadnym irlandzkim akcentem, wymachuj膮c kieliszkiem z wod膮. - Jest porucznikiem w wydziale zab贸jstw, pracuje ca艂e dnie i p贸艂 nocy, nie po艣wi臋caj膮c mi nawet pi臋ciu minut swego cennego czasu. Co cz艂owiek mo偶e zrobi膰 w takiej sytuacji? Chrzani膰 to.

Roarke przez chwil臋 siedzia艂 w milczeniu, gapi膮c si臋 na ni膮.

- Ani ja, ani 偶aden z moich znajomych nie m贸wimy w taki spos贸b.

- Nie s艂ysza艂e艣 siebie, kiedy jeste艣 pijany, a upijesz si臋, wkurzony moim samolubnym zachowaniem. - Wzruszy艂a ramionami i 艂ykn臋艂a troch臋 wody. - Problem rozwi膮zany.

- Wcale nie, ale dzi臋kuj臋 za t臋 ciekaw膮 i pon臋tn膮 propozycj臋. Lepiej powr贸膰my do morderstwa, kt贸re - tak si臋 sk艂ada - jest dla nas obojga prostsz膮 spraw膮 do rozwi膮zania.

- S艂usznie gadasz.

- Dlaczego przypuszczasz, 偶e cz艂owiek pokroju Icove'a dzia艂a艂by w szarej strefie? O ile twoje rozumowanie jest s艂uszne.

- Po pierwsze dlatego, 偶e m贸g艂. I poniewa偶 mia艂 nadziej臋, 偶e uda mu si臋 stworzy膰... Jak to si臋 nazywa? Lepsz膮 pu艂apk臋 na myszy. Musisz przyzna膰, 偶e cz艂owiek nie jest istot膮 doskona艂膮. To wielce zawodny tw贸r, wymaga regularnych przegl膮d贸w i napraw. Do tego jest delikatny. Dorasta艂, widz膮c to na co dzie艅, kiedy obserwowa艂 prac臋 swoich rodzic贸w. Potem dosz艂y wypadek matki i jej samob贸jstwo oraz 艣mier膰 偶ony i ca艂y ten koszmar wojen miejskich. Wi臋c czemu nie mia艂by zapragn膮膰 uczyni膰 cz艂owieka istot膮 bli偶sz膮 idea艂owi, silniejsz膮, bardziej wytrzyma艂膮, m膮drzejsz膮? Ju偶 tak wiele dokona艂 na tym polu, zdobywaj膮c najwy偶sze uznanie. Wzbogaci艂 si臋 na tym. Czemu nie posun膮膰 si臋 krok dalej?

- Koncentruj膮c si臋 wy艂膮cznie na kobietach?

- Nie wiem. - Eve pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Mo偶e czu艂 s艂abo艣膰 do kobiet. Jego matka i 偶ona zgin臋艂y. Mo偶e skupi艂 si臋 na kobietach, bo najbli偶sze mu kobiety okaza艂y si臋 takie kruche. I czy jest bogaty czy nie, musia艂 sk膮d艣 czerpa膰 dochody, by m贸c prowadzi膰 te prace. Prawdopodobnie to bardziej obszar twojego zainteresowania ni偶 mojego. Nadal 艂atwiej jest sprzeda膰 kobiet臋 ni偶 m臋偶czyzn臋. Nadal wi臋cej jest licencjonowanych dam do towarzystwa ni偶 m臋偶czyzn szkolonych w tym charakterze. Przest臋pcami seksualnymi za艣 s膮 g艂贸wnie m臋偶czy藕ni. Wy, faceci, stawiacie znak r贸wno艣ci mi臋dzy seksem a w艂adz膮 czy m臋sko艣ci膮, a nawet 偶yciem. Lub kar膮, je艣li jeste艣cie zboczeni. Kobiety na og贸艂 kojarz膮 seks przede wszystkim z uczuciami. Albo traktuj膮 jak towar lub wykorzystuj膮 dla umocnienia w艂asnej pozycji przetargowej.

- Lub jak bro艅.

- Tak, to r贸wnie偶. Tacy jeste艣my i ju偶. Widzisz... - Machinalnie jad艂a, a w jej g艂owie przesuwa艂y si臋 elementy uk艂adanki zwi膮zane z prowadzonym 艣ledztwem. - We藕 chocia偶by tego wa偶nego doktorka... Wybitny umys艂, g艂o艣ne nazwisko, wielkie pieni膮dze. Wysokie mniemanie o sobie.

Roarke si臋 u艣miechn膮艂.

- Tak jest.

- Ju偶 ma na swoim koncie spore osi膮gni臋cia. Zrobi艂 du偶o dobrego dla ludzi, najbardziej wp艂ywowe osobisto艣ci na tym 艣wiecie poklepuj膮 go po ramieniu. 呕yje sobie bez najmniejszych trosk. Ale zawsze jest co robi膰, zawsze chce si臋 osi膮gn膮膰 co艣 jeszcze. To naturalna cecha charakteru cz艂owieka. Z tego Frankensteina musia艂 by膰 艂ebski facet.

Roarke pomy艣la艂, 偶e nic nie sprawia mu wi臋kszej przyjemno艣ci ni偶 obserwowanie, jak Eve snuje rozwa偶ania dotycz膮ce prowadzonego przez siebie 艣ledztwa. Jak jej umys艂 wy艂uskuje szczeg贸艂y i sk艂ada z nich kompletny obraz.

- C贸偶, tworzy艂 偶ywych ludzi, wykorzystuj膮c zw艂oki.

- Masz racj臋. To obrzydliwe, ale pomys艂owe. Kiedy艣 post臋p w dziedzinie medycyny, nauki i techniki zawdzi臋czano ludziom odrobin臋 szalonym i o bardzo wybuja艂ych ambicjach.

- Albo szcz臋艣liwemu zbiegowi okoliczno艣ci - zwr贸ci艂 jej uwag臋 Roarke. Skin臋艂a g艂ow膮 w stron臋 艣wiec p艂on膮cych na stole.

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e pierwszy cz艂owiek, kt贸ry rozpali艂 ogie艅, uwa偶a艂 si臋 za boga, a pozostali jaskiniowcy nisko mu si臋 k艂aniali.

- Albo zdzielili go w g艂ow臋 kamieniem i ukradli mu p艂on膮ce zarzewie. Roze艣mia艂a si臋.

- Masz racj臋. To wielce prawdopodobne. Ale rozumiesz, o co mi chodzi. A wi臋c rozpalili艣my ogie艅, a potem zacz臋li艣my si臋 zastanawia膰, jakie mo偶e to mie膰 dla nas znaczenie. Hura, koniec z jedzeniem surowego mi臋sa mastodont贸w! Ja poprosz臋 艣rednio wysma偶ony kawa艂ek. O, cholera, podpali艂em Joego!

Roarke wybuchn膮艂 g艂o艣nym 艣miechem, a Eve wyszczerzy艂a z臋by.

- Oj, przepraszam, Joe - ci膮gn臋艂a. - Trzeba si臋 teraz nauczy膰, jak post臋powa膰 w razie poparzenia. I co robi膰 z tymi, kt贸rzy lubi膮 podpala膰 Joego, a mo偶e nawet ca艂e wioski. Ani si臋 obejrzysz, a masz szpitale, gliniarzy, analizy klimatu i... - Nabi艂a na widelec wi臋cej mi臋sa. - Piecze艅 wieprzow膮 na ka偶de 偶yczenie.

- Fascynuj膮ca historia cywilizacji w pigu艂ce.

- Zdaje si臋, 偶e kiedy zacz臋艂am m贸wi膰 o mastodoncie, zboczy艂am z tematu. Tak czy owak, uwa偶am, 偶e cz艂owiek dokonuje czego艣 wielkiego, czego艣 epokowego, czego艣 na wag臋 偶ycia i 艣mierci, i jest z tego s艂awny. Co robi potem?

- Co艣 jeszcze wi臋kszego.

Kiedy zabrz臋cza艂 jej komunikator, natychmiast go w艂膮czy艂a.

- Dallas.

- Lepiej, 偶eby艣 mia艂a racj臋. - Reo jak zwykle m贸wi艂a z lekkim po艂udniowym akcentem, ale ca艂kiem rzeczowo. - Bo obie jedziemy na tym samym w贸zku.

- Przy艣lij mi papiery.

- Nie, osobi艣cie dor臋cz臋 nakaz rewizji. Spotkajmy si臋 za dwadzie艣cia minut przed domem Icove'a juniora. Aha, Dallas, je艣li ten w贸zek si臋 wykolei, wyrzuc臋 najpierw ciebie, 偶eby艣 zamortyzowa艂a m贸j upadek.

- Zgoda. - Eve roz艂膮czy艂a si臋 i spojrza艂a na Roarke'a. - A wi臋c do dzie艂a - powiedzia艂a i zadzwoni艂a do Peabody.

Przyjecha艂a przed tamtymi dwiema, wykorzysta艂a ten czas na przyjrzenie si臋 domowi Icove'a. W oknie na drugim pi臋trze pali艂o si臋 艣wiat艂o. Gabinet, sypialnia? Kondygnacj臋 ni偶ej te偶 wida膰 by艂o przez szyb臋 lekk膮 po艣wiat臋. Prawdopodobnie rzuca艂a j膮 w艂膮czona lampa na korytarzu.

Na parterze by艂o ciemno, nie licz膮c s艂abych 艣wiate艂ek alarmu i czerwonej diody w drzwiach wej艣ciowych, informuj膮cej o zablokowanych zamkach.

艢wiadczy艂o to, 偶e pan doktor jest w domu, co u艂atwi dostanie si臋 do 艣rodka, ale utrudni samo przeszukanie. Eve postanowi艂a, 偶e zostawi wszelkie wyja艣nienia zast臋pczyni prokuratora.

By艂o po dziewi膮tej, na dworze panowa艂y kompletne ciemno艣ci, wia艂 przenikliwy, nieprzyjemny wiatr. W s膮siednim domu na drzwiach frontowych wisia艂a pseudoludowa dekoracja w kszta艂cie t艂ustego indyka.

Na ten widok Eve przypomnia艂a sobie o 艢wi臋cie Dzi臋kczynienia i pl膮cz膮cych si臋 pod nogami licznych nieznajomych Irlandczykach.

To rodzina Roarke'a, poprawi艂a si臋. B臋dzie musia艂a si臋 zastanowi膰, jak z nimi post臋powa膰 - albo jak ich omija膰. Polubi艂a Sinead, jego ciotk臋, jedyn膮 krewn膮, kt贸r膮 pozna艂a. Ale to wcale nie oznacza艂o, 偶e wiedzia艂a, co z ni膮 zrobi膰 - i ca艂膮 ich reszt膮 - kiedy b臋d膮 si臋 kr臋ci膰 w ich domu.

Stosunki rodzinne pozostawa艂y poza orbit膮 zainteresowa艅 Eve.

Roarke nie powiedzia艂 jej, na jak d艂ugo przyjad膮, a teraz mog艂a przyzna膰, 偶e ba艂a si臋 o to zapyta膰. Mo偶e chodzi tylko o jeden dzie艅. Mo偶e to kwestia tylko jednego noclegu.

A je艣li b臋dzie to d艂u偶sza wizyta? Na przyk艂ad tygodniowa?

Mo偶e dopisze jej szcz臋艣cie, trafi si臋 jakie艣 bestialskie morderstwo, dzi臋ki kt贸remu przez wi臋kszo艣膰 ich pobytu b臋dzie przebywa艂a poza domem.

A to, pomy艣la艂a, wzdychaj膮c, jest po prostu chore.

Przypomnia艂a sobie, jak Roarke denerwowa艂 si臋 t膮 wizyt膮. A na og贸艂 mia艂 zimn膮 krew. 艢wiadczy艂o to, 偶e przyjazd rodziny jest dla niego wa偶ny. Naprawd臋 wa偶ny. Co z kolei znaczy艂o, 偶e Eve musi go wspomaga膰 i zachowywa膰 si臋 jak prawdziwa 偶ona.

Bo偶e. Ale to nie b臋dzie jej wina, je艣li akurat spadnie na ni膮 艣ledztwo w sprawie brutalnego morderstwa, prawda? Nie ma kontroli nad takimi sprawami.

Dostrzeg艂a nadchodz膮c膮 Peabody. I jakiego艣 chudzielca w jaskrawozielonych legginsach i fioletowej tunice, maszeruj膮cego obok niej.

- Super p艂aszcz - powiedzia艂 McNab. - Czy szyj膮 je te偶 w 偶ywych kolorach?

- Nie wiem. Peabody, czy kaza艂am ci przyj艣膰 ze swoim kochasiem?

- Pomy艣la艂am, 偶e mo偶e nam si臋 przyda膰 spec od elektroniki. McNab si臋 u艣miechn膮艂, zielone oczy b艂ysn臋艂y w jego sympatycznej twarzy.

- Nie mam nic przeciwko temu, 偶eby mnie wykorzystywa艂a. Aha, pozdrowienia od Mavis. Spotkali艣my j膮, kiedy tu szli艣my. Robi si臋 coraz grubsza - doda艂, pokazuj膮c r臋kami, jak zaawansowana jest ci膮偶a Mavis. - Jaki to rozmiar? - Wci膮偶 podziwia艂 p艂aszcz.

- Akurat na porucznika. B臋dziesz asystowa艂 podczas rewizji - doda艂a Eve. - 呕adnego majstrowania przy elektronice, je偶eli nie otrzymasz wyra藕nego polecenia. Skoro ju偶 tu jeste艣, mo偶esz nadzorowa膰 przekazywanie, je艣li uznamy to za stosowne, wszelkich komputer贸w i danych do komendy.

- Zrozumia艂em.

- Oj, sp贸jrzcie na tego indyka. - Peabody si臋 u艣miechn臋艂a na widok 艣wi膮tecznie udekorowanych drzwi do domu s膮siad贸w. - Kiedy by艂am dzieckiem, robili艣my takie rzeczy. Nie, 偶eby艣my jedli indyka w 艢wi臋to Dzi臋kczynienia. Uwa偶ali艣my to za symbol prze艣ladowa艅 politycznych i pr贸b komercjalizacji nas, wolnowiekowc贸w.

Gdzie, u diaska, podziewa si臋 Reo, zastanawia艂a si臋 Eve. Wsadzi艂a r臋ce do kieszeni.

- Je艣li jeste艣cie zainteresowani, wydajemy przyj臋cie z okazji 艢wi臋ta Dzi臋kczynienia.

- Naprawd臋? - Na twarzy jej partnerki malowa艂y si臋 zdumienie i lekki 偶al. - Jak mi艂o. Z ch臋ci膮 bym przysz艂a, ale wyje偶d偶amy, 偶eby sp臋dzi膰 par臋 dni z moj膮 rodzin膮. O ile nie b臋dziemy musieli pracowa膰. Po raz pierwszy razem odwiedzimy moich bliskich.

McNab b艂ysn膮艂 z臋bami w u艣miechu i Eve dopatrzy艂a si臋 w tym oznaki zdenerwowania. Co takiego jest w rodzinach, 偶e boj膮 si臋 ich nawet ludzie prawi i odwa偶ni?

- Oszcz臋dzamy, 偶eby zaraz po Bo偶ym Narodzeniu sp臋dzi膰 par臋 dni w Szkocji z klanem McNaba. - Teraz na twarzy Delii pojawi艂 si臋 ten sam wymuszony u艣miech. - Uda nam si臋 w ci膮gu jednego roku odwiedzi膰 nasze rodziny, o ile uzbieramy pieni膮dze na przejazdy.

- C贸偶, trudno. - Ale Eve by艂a rozczarowana. Bo w ten spos贸b liczba jej znajomych na przyj臋ciu znacznie zmaleje.

Na razie przesta艂a sobie tym zaprz膮ta膰 g艂ow臋, bo zobaczy艂a, 偶e przy kraw臋偶niku zatrzymuje si臋 samoch贸d. Wysiad艂a z niego Reo w swoim eleganckim kostiumie i szpilkach.

Wr臋czy艂a Eve nakaz rewizji.

- Bierzmy si臋 do roboty. Detektyw Peabody, prawda? - Zast臋pczyni prokuratora kokieteryjnie spojrza艂a na McNaba. - I?

- Detektyw McNab. - Wyprostowa艂 swoje chude ramiona. - Z wydzia艂u przest臋pstw elektronicznych.

- Cher Reo. - Poda艂a mu r臋k臋, a potem skierowa艂a si臋 do drzwi wej艣ciowych.

A Peabody da艂a McNabowi kuksa艅ca w bok, gdy tamta odwr贸ci艂a si臋 ty艂em do nich.

Kiedy Eve nacisn臋艂a guzik, czujniki alarmu zamruga艂y, a potem rozleg艂 si臋 komunikat:

Przykro nam, ale pa艅stwo Icove ani si臋 nie spodziewaj膮 go艣ci o tej porze, ani nikogo nie przyjmuj膮. Prosz臋 zostawi膰 wiadomo艣膰, kto艣 z rodziny lub s艂u偶by skontaktuje si臋, o ile uzna to za wskazane.

Eve pokaza艂a swoj膮 odznak臋 i nakaz rewizji.

- Porucznik Eve Dallas z policji nowojorskiej, detektywi Peabody i McNab oraz Cher Reo, zast臋pczyni prokuratora okr臋gowego. Mamy nakaz upowa偶niaj膮cy nas do wej艣cia do domu i jego przeszukania. Prosz臋 poinformowa膰 doktora Icove'a albo kogo艣 ze s艂u偶膮cych. Je艣li w ci膮gu pi臋ciu minut nie zostaniemy wpuszczeni, sforsujemy drzwi.

Prosz臋 poczeka膰 na sprawdzenie autentyczno艣ci dokument贸w i dow贸d to偶samo艣ci.

- Tylko si臋 pospiesz. Mamy ma艂o czasu. Jasnozielone 艣wiat艂o pad艂o na jej odznak臋 i piecz臋膰 na nakazie. Mija艂y minuty, urz膮dzenie szumia艂o.

Potwierdzono to偶samo艣膰 os贸b i autentyczno艣膰 dokument贸w. Za chwil臋 uaktywnimy g艂贸wnego androida. Doktor Icove jeszcze nie potwierdzi艂 swojej zgody.

Ciekawe, pomy艣la艂a Eve.

- Peabody, nagrywaj - poleci艂a i uruchomi艂a r贸wnie偶 sw贸j rekorder.

Po up艂ywie trzech minut zacz臋艂a miga膰 zielona dioda. Drzwi otworzy艂 im ten sam schludny android - kobieta, kt贸rego Eve widzia艂a podczas poprzedniej wizyty.

- Porucznik Dallas, przepraszam, 偶e musia艂a pani czeka膰. Ale nie by艂am na s艂u偶bie. - Grzecznie si臋 cofn臋艂a. - Doktor Icove jest na g贸rze w swoim gabinecie. Zanim mnie wy艂膮czono na noc, otrzyma艂am polecenie, by mu nie przeszkadza膰.

- W porz膮dku. Ja nie otrzyma艂am takiego polecenia.

- Ale... - Kiedy Eve skierowa艂a si臋 ku schodom, android spl贸t艂 mocno d艂onie. - Doktor Icove przywi膮zuje du偶膮 wag臋 do tego, by mu nie przeszkadzano, kiedy jest w gabinecie. Je艣li musi pani z nim rozmawia膰, mo偶e najpierw zamelduje mu si臋 pani przez domowy system 艂膮czno艣ci. - Wskaza艂a skaner i komunikator, podobne do tych, jakie by艂y w domu Eve.

- Reo, id藕 tamt臋dy. McNab, sprawd藕 alarm. Peabody ze mn膮 - poleci艂a Eve, id膮c po schodach.

- Reo nie odrywa od niego oczu - mrukn臋艂a Peabody, kiedy znalaz艂y si臋 na pierwszym pi臋trze.

- Od kogo?

- Od McNaba. Patrzy na niego zalotnie. I lepiej niech na tym poprzestanie, bo inaczej b臋d臋 musia艂a j膮 kopn膮膰 w ten jej ma艂y po艂udniowy ty艂eczek.

- Mo偶e mog艂aby艣 chocia偶 troch臋 udawa膰, 偶e jeste艣 na s艂u偶bie - zaproponowa艂a Eve. - Przynajmniej przez wzgl膮d na ten cholerny rekorder.

- Tak tylko m贸wi臋. - Rozejrza艂a si臋 wko艂o, kiedy zacz臋艂y wchodzi膰 na drugie pi臋tro. - Du偶y dom. Stonowane kolory, przyjemne dla oka dzie艂a sztuki. Cisza.

- 呕ona z dzieciakami przypuszczalnie przebywaj膮 w letnim domu. Podejrzewam, 偶e jego gabinet jest d藕wi臋koszczelny. Wy艂膮cza domowego androida na noc, uruchamia alarm. Rzeczywi艣cie przywi膮zuje du偶膮 wag臋 do tego, 偶eby mu nie przeszkadzano.

Na drugim pi臋trze by艂y trzy pomieszczenia: pok贸j do zabawy - kr贸lestwo dzieci - z automatami do gry, ekranem do wy艣wietlania film贸w, g艂臋bokimi fotelami, barkiem z przek膮skami. Obok by艂o pomieszczenie raczej dla doros艂ych i w ocenie Eve urz膮dzone bardziej po kobiecemu. Co艣 w rodzaju saloniku czy gabinetu pani domu, utrzymanego w pastelowych barwach, z mn贸stwem 艂uk贸w i ob艂ych kszta艂t贸w.

Drzwi do trzeciego pokoju by艂y zamkni臋te. Przypuszczaj膮c, 偶e s膮 d藕wi臋koszczelne, nie zapuka艂a, tylko nacisn臋艂a guzik domofonu.

- Doktorze Icove, m贸wi porucznik Dallas. Towarzyszy mi dw贸jka detektyw贸w i zast臋pczyni prokuratora okr臋gowego. Weszli艣my do pa艅skiego domu, bo mamy nakaz rewizji. Zgodnie z przepisami jest pan zobowi膮zany do otwarcia tych drzwi i nieutrudniania nam wykonywania czynno艣ci s艂u偶bowych.

Odczeka艂a chwil臋, ale nie us艂ysza艂a odpowiedzi.

- Je艣li odm贸wi pan wsp贸艂pracy, sforsujemy zamki i wejdziemy do 艣rodka. Mo偶e pan skontaktowa膰 si臋 ze swoim adwokatem lub pe艂nomocnikiem. Mo偶e si臋 pan domaga膰 obecno艣ci adwokata albo pe艂nomocnika podczas prze­prowadzania rewizji.

- Nawet nie raczy odpowiedzie膰 - zauwa偶y艂a po chwili Peabody.

- Prosz臋 zarejestrowa膰, 偶e doktor Icove zosta艂 poinformowany o celu naszej wizyty, ale odm贸wi艂 otwarcia drzwi. Wkraczamy bez jego zgody.

Eve wyci膮gn臋艂a uniwersalny klucz elektroniczny i wsun臋艂a go do standardowego zamka wewn臋trznego.

- Doktorze Icove, tu policja. Wchodzimy. Otworzy艂a drzwi. Pierwsze, co us艂ysza艂a, to delikatne d藕wi臋ki muzyki, niewymagaj膮cej skupienia, ckliwej, jak膮 cz臋sto puszczaj膮 w windach albo jaka rozlega si臋 w s艂uchawce, kiedy si臋 czeka na po艂膮czenie. Biurko sta艂o obok potr贸jnego okna. Nic nie 艣wiadczy艂o o tym, by doktor akurat pracowa艂. Uchylone drzwi po lewej stronie prowadzi艂y, jak si臋 zorientowa艂a, do 艂azienki. Obok wisia艂 ekran, nastawiony na emitowanie 艂agodnych, nieagresywnych kolor贸w, skorelowanych z muzyk膮.

Znajdowa艂y si臋 tu dzie艂a sztuki i ksi膮偶ki, rodzinne fotografie, chyba jakie艣 nagrody i dyplomy.

呕aluzje w oknach by艂y spuszczone, 艣wiat艂o - przy膰mione, w pokoju by艂o przyjemnie ciep艂o.

Po prawej stronie urz膮dzono stylowy k膮cik wypoczynkowy. Na stoliku sta艂y b艂yszcz膮cy czarny termos, p贸艂misek ser贸w i owoc贸w, wielka fili偶anka ze spodkiem, obok po艂o偶ono jasnozielon膮 p艂贸cienn膮 serwetk臋.

Na d艂ugiej kanapie obitej sk贸r膮 koloru czerwonego wina, r贸wnie kosztownej jak ta, z kt贸rej by艂 uszyty jej p艂aszcz, le偶a艂 Wilfred B. Icove junior. Mia艂 go艂e stopy, para czarnych pantofli domowych sta艂a r贸wniutko obok kana­py. By艂 ubrany w ciemnoszare spodnie i o ton ja艣niejszy pulower.

Krew poplami艂a sweter, r膮czka skalpela l艣ni艂a srebrzy艣cie.

- Przynie艣 zestaw polowy - poleci艂a Eve. - Wezwij ekip臋 techniczn膮. Natychmiast. Niech McNab zabierze dyskietki ochrony. Zabezpieczy膰 dom.

- Tak jest, pani porucznik.

- Sukinsyn - mrukn臋艂a cicho Eve, kiedy zosta艂a sama. - Sukinsyn. Oficer prowadz膮cy 艣ledztwo na podstawie wygl膮du zewn臋trznego zidentyfikowa艂 ofiar臋 jako doktora Wilfreda B. Icove'a juniora. Wszystko 艣wiadczy o tym, 偶e nie 偶yje. Do czasu pojawienia si臋 ekipy 艣ledczej wstrzymuj臋 si臋 z ogl臋dzinami zw艂ok, nikt nie b臋dzie mia艂 wst臋pu do pomieszczenia, by unikn膮膰 ska偶enia miejsca morderstwa. W klatce piersiowej ofiary tkwi skalpel, taki sam lub po­dobny do tego, jakim pos艂u偶y艂 si臋 zab贸jca Icove'a seniora. Wida膰 na nim krew. Ofiara spoczywa w pozycji le偶膮cej na kanapie w swoim gabinecie. Drzwi do pomieszczenia by艂y zamkni臋te, 艣wiat艂o przy膰mione, we wszystkich oknach spuszczono 偶aluzje.

Podnios艂a r臋k臋, kiedy us艂ysza艂a stukot wysokich obcas贸w.

- Nadchodzi zast臋pca prokuratora, Reo. Reo, wst臋p wzbroniony. Najpierw musimy wszystko zabezpieczy膰.

- Co si臋 sta艂o? Peabody powiedzia艂a, 偶e Icove nie 偶yje. Nie... Urwa艂a, zagl膮daj膮c do pokoju. Przenios艂a wzrok z drzwi do 艂azienki na kanap臋.

Potem przewr贸ci艂a oczami i z jej ust wydoby艂 si臋 cichy odg艂os, podobny do tego, jaki towarzyszy spuszczaniu powietrza z balonu. Eve podbieg艂a do niej w sam膮 por臋, by j膮 przytrzyma膰, kiedy upada艂a. Potem zostawi艂a nieprzytomn膮 zast臋pczyni臋 prokuratora, rozci膮gni臋t膮 na pod艂odze w holu, a sama kontynuowa艂a nagrywanie raportu o tym, co si臋 wydarzy艂o.

- Wkroczono do rezydencji na podstawie nakazu rewizji. G艂贸wny android zosta艂 reaktywowany przez zautomatyzowany system ochrony. Na miejscu zbrodni nie wida膰 艣lad贸w w艂amania, nie ma te偶 艣lad贸w wa艂ki.

Kiedy pojawi艂a si臋 Peabody, Eve wyci膮gn臋艂a r臋k臋 po sw贸j zestaw podr臋czny. Jej partnerka zrobi艂a krok nad zast臋pczyni膮 prokuratora.

- Co jej si臋 sta艂o?

- Zemdla艂a. Postaraj si臋 j膮 ocuci膰.

- Mieszka艅cy Po艂udnia s膮 chyba bardzo wra偶liwi. Eve uaktywni艂a blokad臋 policyjn膮, a potem wesz艂a do gabinetu. Dla porz膮dku sprawdzi艂a podstawowe parametry 偶yciowe ofiary.

- Potwierdzam 艣mier膰 ofiary. - Zdj臋艂a odciski palc贸w. - To偶samo艣膰 potwierdzona. Peabody, przejd藕 si臋 po domu, ale najpierw zabezpiecz androida.

- Ju偶 to zrobi艂am. Przeszukam dom, kiedy ocuc臋 nasz膮 艢pi膮c膮 Kr贸lewn臋. Zgin膮艂 w taki sam spos贸b jak jego ojciec?

- Na to wygl膮da. - Zmierzy艂a temperatur臋 cia艂a, w艂膮czy艂a miernik. - Nie 偶yje od niespe艂na dw贸ch godzin. Cholera.

Eve si臋 wyprostowa艂a, popatrzy艂a, pod jakim k膮tem le偶y cia艂o i pod jakim k膮tem tkwi skalpel w klatce piersiowej ofiary.

- Te偶 zadano mu cios z bliska. Le偶y na kanapie. Wy艂膮czy艂 androida i ustawi艂 domowy system alarmowy na program 鈥瀗ie przeszkadza膰鈥. Le偶a艂 tutaj i nie zareagowa艂, kiedy kto艣 wszed艂 i pochyli艂 si臋 nad nim. Mo偶e za偶y艂 艣rodki uspokajaj膮ce. Sprawdzimy zawarto艣膰 toksyn. Ale nie wydaje mi si臋, by co艣 po艂kn膮艂. Zna艂 j膮. Nie ba艂 si臋 jej. Nie ba艂 si臋 o swoje 偶ycie, kiedy wesz艂a do pokoju.

Cofn臋艂a si臋 do drzwi, 偶eby wszystko sobie wyobrazi膰. Reo ju偶 siedzia艂a, trzymaj膮c si臋 za g艂ow臋. Delia sta艂a obok, u艣miechaj膮c si臋 z艂o艣liwie.

- Detektyw Peabody, przeszuka膰 dom.

- Tak jest, pani porucznik. Upewniam si臋 tylko, czy nasz cywil dobrze si臋 czuje.

- Wszystko w porz膮dku. Po prostu nie spodziewa艂am si臋 tego. Prosz臋 wr贸ci膰 do swoich obowi膮zk贸w. - Reo skin臋艂a r臋k膮 Peobody. - Jeszcze nigdy nie widzia艂am trupa - zwr贸ci艂a si臋 do Eve. - Rysunki, zdj臋cia owszem. Ale do tej pory nie mia艂am do czynienia z prawdziwym nieboszczykiem. Dlatego tak zareagowa艂am.

- Zejd藕 na d贸艂 i zaczekaj na ekip臋 techniczn膮.

- Zaraz zejd臋. Powiedzia艂a艣, 偶e nie 偶yje od zaledwie kilku godzin. - Oczy mia艂a wci膮偶 nieco szklane, ale spojrza艂a Eve prosto w twarz. - Nie mog艂am wcze艣niej zdoby膰 nakazu rewizji. Musia艂am si臋 nie藕le nagimnastykowa膰, by w og贸le go otrzyma膰. Mimo najszczerszych ch臋ci nie wyd臋bi艂abym go szybciej.

- Nie mam do ciebie pretensji. Reo opar艂a g艂ow臋 o 艣cian臋.

- Mo偶e nie. Ale obwiniam sama siebie. Nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e jeste艣my na tropie jakiej艣 wi臋kszej afery, prawda? Spodziewa艂a艣 si臋 tego?

- Nie. I wyrzucam sobie, 偶e nie przewidzia艂am takiego obrotu spraw. Zejd藕 na d贸艂, Reo. Mam tu robot臋.

Cher wsta艂a.

- Mog臋 si臋 skontaktowa膰 z najbli偶sz膮 krewn膮 zamordowanego.

- Dobrze, ale nie m贸w, 偶e Icove nie 偶yje. Poinformuj j膮 jedynie, 偶e jest nam tu natychmiast potrzebna. Zadzwo艅 na policj臋 i popro艣, 偶eby wys艂ali po ni膮 policyjny wahad艂owiec. Maj膮 tu z ni膮 by膰 najdalej za godzin臋. I Reo, niech to si臋 nie przedostanie do medi贸w. Wkr贸tce i tak b臋dzie tu niez艂y cyrk.

Eve wzi臋艂a dzbanek - termos i pow膮cha艂a jego zawarto艣膰. Kawa. Zapisa艂a, 偶eby dzbanek, fili偶ank臋 oraz p贸艂misek z owocami i serami przekaza膰 do laboratorium.

Po dokonaniu ogl臋dzin zw艂ok Eve podesz艂a do biurka i przyst膮pi艂a do sprawdzania otrzymanych i wys艂anych wiadomo艣ci, ostatnio zapisanych lub wymazanych informacji. Wszystkie dyskietki wsadzi艂a do torby i zarejestrowa艂a na rekorderze, 偶e komputer nale偶y przekaza膰 do wydzia艂u przest臋pstw elektronicznych.

- W domu nikogo nie ma - zameldowa艂a Peabody. - Androidy domowe w liczbie trzech by艂y wy艂膮czone. Wszystkie drzwi i okna zamkni臋te. Nie ma 艣lad贸w majstrowania przy nich. McNab powiedzia艂, 偶e na ostatniej dyskietce ochrony, nagrywaj膮cej wszystko od dziewi膮tej zero zero dzi艣 rano, brak zapisu z ostatnich dw贸ch godzin.

Eve spojrza艂a na ni膮, marszcz膮c czo艂o.

- Dw贸ch godzin?

- Tak jest. Brak informacji, kto w tym czasie wszed艂 do domu b膮d藕 z niego wyszed艂. Dyskietka zatrzyma艂a si臋 o osiemnastej trzydzie艣ci, a ponownie zosta艂a uruchomiona o dwudziestej czterdzie艣ci dwie. Wyra藕nie na niej wida膰, jak zbli偶amy si臋 my i po sprawdzeniu zostajemy wpuszczeni do 艣rodka o dwudziestej pierwszej szesna艣cie.

Minuty, pomy艣la艂a Eve. Sp贸藕nili艣my si臋 dos艂ownie o minuty. Wskaza艂a tele艂膮cze na biurku.

- By艂o nastawione na tryb 鈥瀙oufny鈥. Uruchomi艂 je o siedemnastej zero zero. W pami臋ci nie ma 偶adnych wiadomo艣ci. Sprawd藕my pozosta艂e 艂膮cza.

Kiedy schodzi艂y na parter, min臋艂y si臋 z technikami kieruj膮cymi si臋 na g贸r臋.

- Policja ju偶 jest u pani Icove. B臋dzie tu za jakie艣 dwadzie艣cia minut - poinformowa艂a je Reo. - Lekarz s膮dowy jest w drodze. Poprosi艂am, 偶eby przys艂ali Morrisa.

- Bardzo dobrze. Musz臋 porozmawia膰 z naszym specem od komputer贸w. Mo偶esz tu zosta膰 albo wr贸ci膰 do domu.

- Wr贸ci膰 do domu? - Reo za艣mia艂a si臋 kr贸tko. - Za nic w 艣wiecie. Jeszcze nigdy nie by艂am na miejscu zab贸jstwa. B臋d膮 chcieli odebra膰 mi t臋 spraw臋. Potrzebuj臋 argument贸w, by mnie od niej nie odsun臋li. Wi臋c nigdzie si臋 st膮d nie rusz臋.

- Jak chcesz. Gdzie pok贸j ochrony? - Eve zwr贸ci艂a si臋 do Peabody.

- Pomieszczenie gospodarczo - techniczne jest obok kuchni, na ty艂ach domu.

- Zacznij sprawdza膰 zarejestrowane rozmowy. Zabezpiecz dyskietki do przejrzenia na komendzie. Opiecz臋tujmy wszystkie komputery. 呕ony, dzieciak贸w, s艂u偶by. - Spojrza艂a na Reo. - Czy osobi艣cie rozmawia艂a艣 z 偶on膮 za­mordowanego?

- Tak. Numer dosta艂am od domowego androida.

- Dobrze. - Eve skin臋艂a g艂ow膮 i wysz艂a, 偶eby odszuka膰 McNaba. Chocia偶 McNab wygl膮da艂 jak niewolnik ostatnich trend贸w w modzie, zna艂 si臋 na elektronice. Siedzia艂 przed konsol膮 komunikacyjn膮 i mamrota艂 co艣 do rekordera.

- Co robisz? Co ustali艂e艣? Na u艂amek sekundy oderwa艂 wzrok od monitora i spojrza艂 na Eve.

Odgarn膮艂 z twarzy d艂ugie, rozpuszczone, jasne w艂osy.

- Naprawd臋 chcesz wiedzie膰?

- Zdaj kr贸tki raport. Po angielsku.

- Sprawdzam system pod k膮tem blokad, pik贸w impulsowych, obej艣膰. Mamy tu ostatni krzyk techniki. Wielo藕r贸d艂owo艣膰, pe艂ne skanowanie, reagowanie na ruch, g艂os i wygl膮d. Wej艣cie po podaniu kodu i analizie g艂osu. Wprawdzie mam przy sobie tylko sw贸j przeno艣ny komputer, ale jest bardzo dobry. Nie znalaz艂em 偶adnych dziur.

- A wi臋c jak si臋 tu dostali?

- Oto jest pytanie. - Obr贸ci艂 si臋 na taborecie ty艂em do konsoli ochrony i podrapa艂 si臋 w brod臋. - Bli偶ej si臋 temu przyjrzymy w komendzie, ale wszystko wskazuje na to, 偶e zwyczajnie.

- To znaczy, 偶e kto艣 ich wpu艣ci艂 albo obeszli zabezpieczenia.

- Przyjrza艂em si臋 drzwiom, ale nie znalaz艂em 艣lad贸w, 偶eby kto艣 przy nich majstrowa艂. Na og贸艂 to wida膰. Na og贸艂. Jeszcze raz dok艂adnie sprawdzimy wszystkie wej艣cia do domu, ale je艣li chcesz zna膰 moje zdanie, bardzo prosz臋. Morderca dosta艂 si臋 do 艣rodka bez problemu. Albo obszed艂 zabezpieczenia, albo kto艣 go wpu艣ci艂. Mo偶e sam Icove.

- A potem wszed艂 na g贸r臋, zamkn膮艂 si臋 w swoim gabinecie, wyci膮gn膮艂 na kanapie i czeka艂, a偶 mu wbij膮 n贸偶 w serce?

McNab wyd膮艂 policzki i wypu艣ci艂 powietrze z p艂uc. Pomaca艂 si臋 po kieszeniach, wyci膮gn膮艂 z jednej srebrne k贸艂ko i zebra艂 swoje d艂ugie w艂osy w ko艅ski ogon.

- Dobra, mo偶e by艂o inaczej. Ale pozostaje faktem, 偶e morderca zabra艂 dyskietki, na kt贸rych kamery zarejestrowa艂y jego obecno艣膰. Zwyczajnie je wzi膮艂. Nie ma 艣lad贸w 艣wiadcz膮cych o tym, 偶e gmera艂 przy zamku. A ja musia艂em si臋 pos艂u偶y膰 uniwersalnym kluczem elektronicznym, by dosta膰 si臋 do 艣rodka. Kiedy wyszed艂, ponownie zablokowa艂 drzwi.

Eve obejrza艂a uwa偶nie pomieszczenie ochrony. By艂o mniej wi臋cej wielko艣ci jej gabinetu w komendzie, ale znacznie lepiej wyposa偶one. Na kilkunastu monitorach widnia艂y r贸偶ne pomieszczenia i drzwi. McNab nie wy艂膮czy艂 kamer, wi臋c widzia艂a ekip臋 techniczn膮 pracuj膮c膮 w ochronnych kombinezonach w gabinecie Icove'a, Reo na parterze rozmawiaj膮c膮 z kim艣 przez komunikator, Peabody plombuj膮c膮 konsol臋 komunikacyjn膮 w kuchni. Posta艂a jeszcze chwil臋, obserwuj膮c monitory.

- Dobra - powiedzia艂a, kiedy zobaczy艂a, jak Morris wchodzi przez drzwi frontowe. Zamieni艂 kilka s艂贸w z Reo, po czym skierowa艂 si臋 ku schodom.

- Dobra - powt贸rzy艂a i zostawi艂a McNaba, by kontynuowa艂 rozwi膮zywanie zagadki.

Android domowy by艂 w kuchni, nastawiony na tryb oczekiwania. Eve go uruchomi艂a.

- Czy doktor Icove po wyje藕dzie 偶ony przyjmowa艂 jakich艣 go艣ci?

- Nie, pani porucznik.

- Czy po powrocie z pracy doktor Icove wychodzi艂 z domu?

- Nie, pani porucznik. Eve pomy艣la艂a, 偶e trzeba jedno przyzna膰 androidom - odpowiadaj膮 zwi臋藕le i na temat.

- Kto wieczorem uruchomi艂 alarm? Kto poleci艂, by zamkn膮膰 wszystkie drzwi na noc?

- Doktor Icove osobi艣cie zablokowa艂 wej艣cia o siedemnastej trzydzie艣ci, tu偶 przed tym, jak wy艂膮czy艂 mnie na noc.

- A inne androidy?

- Oba zosta艂y wy艂膮czone przede mn膮. Ja by艂am ostatnia. Nastawiona na tryb snu o siedemnastej trzydzie艣ci pi臋膰, z poleceniem 鈥瀗ie przeszkadza膰鈥.

- Co jad艂 na kolacj臋?

- Nie poproszono mnie, 偶ebym poda艂a wieczorny posi艂ek. O trzynastej pi臋tna艣cie poda艂am zup臋 z kurczaka z ry偶em. Ale doktor Icove zjad艂 tylko troch臋, wypi艂 te偶 kubek herbaty z 偶e艅szeniem i zjad艂 trzy sucharki pszenne.

- Czy spo偶ywa艂 posi艂ek sam?

- Tak, pani porucznik.

- O kt贸rej godzinie wyjecha艂a jego 偶ona?

- Pani Icove razem z dzie膰mi opu艣ci艂a dom o dwunastej trzydzie艣ci. Pani Icove wyda艂a mi polecenie, 偶ebym poda艂a doktorowi Icove'owi zup臋 i herbat臋. Wyrazi艂a zaniepokojenie, 偶e ostatnio jej m膮偶 nie od偶ywia si臋 w艂a艣ciwie, i ba艂a si臋, 偶e wp臋dzi si臋 w jak膮艣 chorob臋.

- Czy rozmawiali ze sob膮?

- Rozmowy mi臋dzy cz艂onkami rodziny i go艣膰mi s膮 poufne.

- To 艣ledztwo w sprawie morderstwa. Uchylam polecenie zachowywania dyskrecji. Czy rozmawiali ze sob膮?

Android wygl膮da艂 na tak skr臋powanego, jak tylko m贸g艂 wygl膮da膰 android.

- Pani Icove wyrazi艂a 偶yczenie, by doktor Icove im towarzyszy艂, albo 偶eby pozwoli艂 jej odes艂a膰 dzieci pod opiek膮 niani - androida, by sama mog艂a zosta膰 z m臋偶em. Doktor Icove nalega艂, 偶eby pojecha艂a z dzie膰mi, powiedzia艂, 偶e za dzie艅, dwa do nich do艂膮czy. Poinformowa艂, 偶e chce zosta膰 sam.

- Co by艂o potem?

- Obj臋li si臋. Nast臋pnie u艣ciska艂 dzieci. 呕yczy艂 im przyjemnej podr贸偶y. Przygotowa艂am posi艂ek zgodnie z instrukcj膮 pani Icove i poda艂am go jej m臋偶owi. Wkr贸tce potem uda艂 si臋 do o艣rodka, informuj膮c, 偶e wr贸ci przed pi膮t膮. I pojawi艂 si臋 o tej godzinie.

- Sam?

- Tak, wr贸ci艂 sam, po czym przyst膮pi艂 do wy艂膮czania s艂u偶by i zabezpieczania domu.

- Czy dzi艣 wieczorem podawa艂a艣 ser i owoce?

- Nie, pani porucznik.

- W porz膮dku. To na razie wszystko. Na g贸rze Morris ko艅czy艂 zabezpieczanie miejsca zbrodni. W艂o偶y艂 czysty fartuch na po艂yskuj膮c膮 ciemnofioletow膮 koszul臋 i czarne spodnie - rurki. W艂osy mia艂 艣ci膮gni臋te do ty艂u i zwi膮zane w trzy identyczne kucyki.

- Wysztafirowa艂e艣 si臋 tak specjalnie dla mnie? - spyta艂a go Eve.

- Wieczorna randka. Zapowiada艂a si臋 bardzo obiecuj膮co. - Wyprostowa艂 si臋. - Ale dla ciebie z niej zrezygnowa艂em. I co my tu widzimy? Jaki ojciec, taki syn. Ta sama metoda, taki sam typ narz臋dzia, taka sama przyczyna zgonu.

- Tym razem zab贸jca dopad艂 ofiar臋, kiedy le偶a艂a.

- Tak. - Morris pochyli艂 si臋 nad zw艂okami. - Uderzy艂 go mniej wi臋cej pod tym k膮tem i z grubsza z takiej odleg艂o艣ci. Czyli z bardzo bliska.

- Potrzebne mi badanie toksykologiczne.

- Zrobi si臋. - Zn贸w si臋 wyprostowa艂 i spojrza艂 na tac臋. - Chocia偶 nie wygl膮da, by cokolwiek z tego tkn膮艂. Szkoda. Bardzo dorodne te owoce.

- Android domowy zezna艂, 偶e zamordowany oko艂o godziny trzynastej zjad艂 troch臋 zupy z kurczakiem i ry偶em oraz par臋 suchark贸w. I wypi艂 herbat臋. Wy艂膮czy艂 androidy tu偶 po siedemnastej. 呕aden z nich nie zostawi艂 tu tej tacy.

- Czyli sam si臋 obs艂u偶y艂. Albo przyni贸s艂 j膮 zab贸jca.

- Mo偶e podano mu 艣rodek usypiaj膮cy? Tak czy owak, facet le偶y teraz tutaj z no偶em w sercu.

- Zna艂 zab贸jc臋.

- Zna艂 i mu ufa艂. Czu艂 si臋 na tyle bezpiecznie, by si臋 wyci膮gn膮膰 na kanapie. Mo偶e sam wpu艣ci艂 zab贸jc臋, kt贸ry p贸藕niej go tu zwabi艂. Ale nie wydaje mi si臋. - Eve pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Czemu zadawa膰 sobie tyle trudu, prowadzi膰 ofiar臋 na g贸r臋, przynosi jedzenie na tacy? Dlaczego ten kto艣 nie d藕gn膮艂 go na dole, oszcz臋dzaj膮c sobie zachodu? Mo偶e chcia艂 sobie najpierw uci膮膰 pogaw臋dk臋, ale, do licha, mo偶na by艂o to r贸wnie dobrze zrobi膰 na dole. Drzwi s膮 zamkni臋te. Od 艣rodka.

- Ach, tajemnica drzwi zamkni臋tych na klucz. A ty jeste艣 naszym inspektorem Poirot, tylko bez w膮s贸w i obcego akcentu.

Wiedzia艂a, kim by艂 inspektor Poirot, poniewa偶 po obejrzeniu 艢wiadka oskar偶enia przeczyta艂a kilka krymina艂贸w Agathy Christie.

- To wcale nie taka zn贸w wielka tajemnica - poprawi艂a go Eve. - Zab贸jca zna szyfr. Zabija ofiar臋, ustawia szyfr od 艣rodka, zamyka drzwi i znika. Zabiera dyskietki ochrony, nagrane w tym czasie. Nawet ponownie uruchamia alarm.

- Swobodnie si臋 porusza po domu.

- Gotowa si臋 jestem za艂o偶y膰, 偶e to kobieta. Potrzebny mi raport z dok艂adnych ogl臋dzin ofiary pod k膮tem obecno艣ci innych obra偶e艅, na przyk艂ad ran k艂utych albo siniak贸w. Chocia偶 nie s膮dz臋, by艣cie cokolwiek znale藕li. Przypuszczam te偶, 偶e analiza zawarto艣ci 偶o艂膮dka nie wyka偶e obecno艣ci 艣rodka usypiaj膮cego. Jaki ojciec, taki syn - powt贸rzy艂a. - Tak, zupe艂nie tak samo.

ROZDZIA艁 9

Eve znalaz艂a chwil臋, 偶eby zadzwoni膰 do Roarke'a.

- Weszli艣my do domu Icove'a, znale藕li艣my go martwego. Wr贸c臋 p贸藕no.

- Pani porucznik, pani meldunek jest bardzo zwi臋z艂y. Pow贸d 艣mierci?

- Taki jak ojca. - Wysz艂a na dw贸r, rozmawiaj膮c, by wypatrywa膰 dopiero co owdowia艂ej pani Icove. - 呕ona z dzie膰mi wyjecha艂a dzi艣 do domku letniskowego. By艂 sam, zamkni臋ty na wszystkie spusty, wy艂膮czy艂 androidy. Le偶a艂 na kanapie w swoim gabinecie. Z no偶em w sercu. Pok贸j by艂 zamkni臋ty, na stoliku sta艂 p贸艂misek ze zdrowymi przegryzkami.

- Ciekawe - skomentowa艂 Roarke.

- Tak. Co wi臋cej, pracownik wydzia艂u przest臋pstw elektronicznych nie znalaz艂 do tej pory 偶adnych luk w systemie ochrony ani pr贸b majstrowania przy nim, a brakuje dyskietki, obejmuj膮cej czas, kiedy pope艂niono morderstwo. Alarm w pe艂ni dzia艂a艂, kiedy przybyli艣my, z poleceniem 鈥瀗ie przeszkadza膰鈥, wydanym wed艂ug zezna艅 s艂u偶by osobi艣cie przez pana doktora dzi艣 wieczorem. Zab贸jca dosta艂 si臋 do 艣rodka jakie艣 p贸艂torej godziny p贸藕niej. To 艣mierdz膮ca sprawa.

- Nadal podejrzewasz, 偶e to dzie艂o jakiego艣 zawodowca?

- Wszystko na to wskazuje. Ale co艣 mi m贸wi, 偶e to nie zab贸jstwo na zlecenie. Tak czy owak, do zobaczenia.

- Czy mog臋 ci jako艣 pom贸c?

- Znajd藕 pieni膮dze - powiedzia艂a i zako艅czy艂a po艂膮czenie, obserwuj膮c limuzyn臋 zatrzymuj膮c膮 si臋 za jednym z czarno - bia艂ych woz贸w.

Skierowa艂a si臋 w tamt膮 stron臋 na spotkanie z Avril Icove.

Avril ubrana by艂a w popielate spodnie i sweter, na ramiona mia艂a zarzucony elegancki ciemnoczerwony p艂aszcz. Buty na obcasach by艂y tego samego koloru co p艂aszcz.

Wyskoczy艂a z samochodu, zanim kierowca zd膮偶y艂 okr膮偶y膰 w贸z, by jej otworzy膰 drzwi.

- Co si臋 sta艂o? Co to wszystko znaczy? Will!

Eve zast膮pi艂a jej drog臋 i po艂o偶y艂a kobiecie d艂o艅 na ramieniu. Poczu艂a, 偶e pani Icove ca艂a dr偶y.

- Pani Icove, prosz臋 ze mn膮.

- O co chodzi? Co si臋 sta艂o? - G艂os mia艂a niespokojny, ani na chwil臋 nie odrywa艂a wzroku od drzwi domu. - Czy wydarzy艂 si臋 jaki艣 wypadek?

- Wejd藕my do 艣rodka. Tam spokojnie b臋dziemy mog艂y porozmawia膰.

- Zadzwonili... Zadzwonili do mnie i powiedzieli, 偶e musz臋 natychmiast wraca膰 do domu. Nikt nie chcia艂 mi wyja艣ni膰 dlaczego. Pr贸bowa艂am skontaktowa膰 si臋 z Willem, ale nie odbiera telefon贸w. Czy jest tutaj?

W pobli偶u policyjnej blokady zebra艂o si臋 sporo gapi贸w. Eve utorowa艂a sobie mi臋dzy nimi drog臋 i poprowadzi艂a Avril w kierunku domu.

- Wyjecha艂a pani dzi艣 po po艂udniu.

- Tak, tak, razem z dzie膰mi. Will chcia艂, 偶eby艣my ja i dzieci byli jak najdalej od... Od tego wszystkiego. I pragn膮艂 troch臋 czasu sp臋dzi膰 sam. Nie chcia艂am go zostawia膰. Gdzie on jest? Czy co艣 mu si臋 sta艂o?

Eve wprowadzi艂a j膮 do 艣rodka, ale nie pozwoli艂a wej艣膰 na g贸r臋, tylko poprosi艂a, 偶eby uda艂a si臋 do salonu.

- Prosz臋 usi膮艣膰, pani Icove.

- Musz臋 porozmawia膰 z Willem. Ton g艂osu Eve pozosta艂 opanowany.

- Przykro mi, pani Icove, ale pani m膮偶 nie 偶yje. Zosta艂 zamordowany. Avril poruszy艂a ustami, ale 偶aden d藕wi臋k nie wydoby艂 si臋 z jej gard艂a.

Ci臋偶ko opad艂a na fotel. Gwa艂townie zatrzepota艂a d艂o艅mi, a po chwili po艂o偶y艂a je na kolanach.

- Will mia艂 wypadek. - W jej oczach b艂ysn臋艂y 艂zy, nadaj膮c im kolor ametystu.

- Zosta艂 zamordowany.

- Jak to mo偶liwe? Jak to w og贸le mo偶liwe? - 艁zy wolno zacz臋艂y jej p艂yn膮膰 po policzkach. - Przecie偶 tylko... Mia艂 do nas dojecha膰 jutro. Chcia艂 tylko nieco poby膰 sam.

Eve usiad艂a.

- Pani Icove, chcia艂abym nagra膰 pani wyja艣nienia w zwi膮zku z prowadzonym 艣ledztwem. Czy ma pani co艣 przeciwko temu?

- Nie. Nie. Eve w艂膮czy艂a rekorder.

- Pani Icove, musz臋 ustali膰, co pani robi艂a mi臋dzy godzin膮 wp贸艂 do sz贸stej po po艂udniu a dziewi膮t膮 wieczorem.

- S艂ucham?

- Jest mi to potrzebne w zwi膮zku z prowadzonym 艣ledztwem. Czy mo偶e pani mi powiedzie膰, co pani robi艂a w tym czasie?

- Zabra艂am dzieci... Zabra艂am dzieci do naszego domu w Hamptons. - Z roztargnieniem unios艂a r臋ce i zsun臋艂a p艂aszcz z ramion. Wygl膮da艂 jak ka艂u偶a krwi w salonie utrzymanym w stonowanych barwach. - Wyjechali艣my... Wyjechali艣my tu偶 po dwunastej w po艂udnie.

- Czym podr贸偶owali艣cie?

- Wahad艂owcem. Naszym prywatnym wahad艂owcem.

Zabra艂am dzieci na spacer po pla偶y. Mieli艣my nadziej臋, 偶e urz膮dzimy sobie piknik, ale by艂o ch艂odno. Pop艂ywali艣my w krytym basenie i zjedli艣my obiad. Lissy, nasza c贸reczka, kocha wod臋. Wybrali艣my si臋 do miasta na lody, spotkali艣my tam naszych s膮siad贸w, Dona i Hester. Przyszli do nas na drinka.

- O kt贸rej godzinie? Kiedy m贸wi艂a, jej wzrok stawa艂 si臋 coraz bardziej nieobecny. Teraz zamruga艂a powiekami, jakby si臋 obudzi艂a.

- S艂ucham?

- O kt贸rej godzinie odwiedzili pani膮 s膮siedzi?

- Chyba o sz贸stej. Ko艂o sz贸stej. Zostali na kolacj臋. Nie chcia艂am by膰 sama. Will lubi samotno艣膰, kiedy ma k艂opoty lub jest zdenerwowany, ale ja wol臋 towarzystwo. Zjedli艣my kolacj臋 mniej wi臋cej o si贸dmej, dzieci posz艂y do 艂贸偶ek o dziewi膮tej. Grali艣my w karty. W bryd偶a. We tr贸jk臋. Don, Hester i ja. Potem mia艂am ten telefon... Zadzwoni艂a jaka艣 kobieta, nie pami臋tam jej nazwiska. Zadzwoni艂a i powiedzia艂a, 偶e musz臋 wr贸ci膰 do domu. Zostawi艂am dzieci pod opiek膮 Hester.

- Co nie dawa艂o spokoju pani m臋偶owi?

- Sprawa ojca. Zamordowano jego ojca. O, Bo偶e. - Obj臋艂a r臋kami brzuch. - O, Bo偶e.

- Czy pani m膮偶 czu艂 si臋 zagro偶ony? Ba艂 si臋? Czy wie pani, by kto艣 mu grozi艂?

- Nie. Nie. By艂 pogr膮偶ony w 偶a艂obie po 艣mierci ojca. To zrozumia艂e, 偶e by艂 zrozpaczony i zdenerwowany. - Avril obj臋艂a si臋 za 艂okcie i zacz臋艂a pociera膰 je d艂o艅mi, jakby zmarz艂a. - I uwa偶a艂... Przepraszam, ale uwa偶a艂, 偶e nie stara si臋 pani najlepiej. By艂 niezadowolony z pani pracy, bo czu艂, 偶e w jaki艣 spos贸b pr贸buje pani zniszczy膰 dobre imi臋 jego ojca.

- Niby w jaki spos贸b?

- Nie mog臋 powiedzie膰. Nie wiem. By艂 zdenerwowany i chcia艂 troch臋 poby膰 sam.

- Co pani wie o jego pracy?

- O jego pracy? Jest chirurgiem, bardzo dobrym i s艂awnym chirurgiem. Nasz o艣rodek jest jednym z najlepiej wyposa偶onych na 艣wiecie.

- Czy rozmawia艂 z pani膮 o swojej pracy? Szczeg贸lnie interesuj膮 mnie prowadzone przez niego prace naukowo - badawcze.

- Cz艂owiek, kt贸ry wykonuje tak odpowiedzialn膮 prac臋, wymagaj膮c膮 pe艂nego zaanga偶owania, nie lubi roztrz膮sa膰 jeszcze w domu swoich problem贸w zawodowych. Musi mie膰 jaki艣 azyl.

- To nie jest odpowied藕 na moje pytanie.

- Nie rozumiem pani pytania.

- Co pani wie o pracach prowadzonych przez pani m臋偶a i te艣cia, kt贸re by艂y utajnione, 偶e si臋 tak wyra偶臋?

Oczy wci膮偶 jej b艂yszcza艂y od 艂ez.

- Nie wiem, o co pani chodzi.

- Interesuje mnie d艂ugofalowe przedsi臋wzi臋cie, kt贸remu pani m膮偶 i te艣膰 po艣wi臋cali du偶o czasu i energii. Wymaga艂o ono pierwszorz臋dnego zaplecza technicznego. W jego ramach poddawano terapii m艂ode kobiety.

Dwie 艂zy sp艂yn臋艂y jej na policzki i na chwil臋, na u艂amek sekundy, oczy sta艂y si臋 wyraziste. Eve dostrzeg艂a w nich co艣 ostrego i zimnego. Po chwili to co艣 znikn臋艂o, przes艂oni臋te kolejn膮 fal膮 艂ez.

- Przykro mi, ale nic o tym nie wiem. Will nie wtajemnicza艂 mnie w swoje sprawy zawodowe. Twierdzi pani, 偶e przez te prace w jaki艣 spos贸b 艣ci膮gn膮艂 na siebie 艣mier膰?

Eve zmieni艂a taktyk臋.

- Kto zna kod do alarmu w tym domu?

- Ach.. Will i ja, naturalnie. I jego ojciec. S艂u偶ba domowa.

- Kto艣 jeszcze?

- Nie. Will przywi膮zywa艂 du偶膮 wag臋 do bezpiecze艅stwa. Zmieniali艣my kod co kilka tygodni. By艂o to uci膮偶liwe - powiedzia艂a, u艣miechaj膮c si臋 ledwo dostrzegalnie. - Nie mam pami臋ci do liczb.

- Jakie by艂o pani ma艂偶e艅stwo, pani Icove?

- Jakie by艂o moje ma艂偶e艅stwo?

- Czy mieli pa艅stwo jakie艣 problemy? Czy dochodzi艂o do jakich艣 zgrzyt贸w? Czy m膮偶 by艂 pani wierny?

- Naturalnie, 偶e by艂 mi wierny. - Avril odwr贸ci艂a g艂ow臋. - Co to w og贸le za pytanie.

- Osoba, kt贸ra zabi艂a pani m臋偶a, zosta艂a wpuszczona do 艣rodka albo zna艂a kod. M臋偶czyzna, kt贸ry ma k艂opoty, mo偶e wys艂a膰 偶on臋 i dzieci poza miasto na dzie艅 czy dwa, by sp臋dzi膰 ten czas z kochank膮.

- Ja by艂am jego jedyn膮 kochank膮. - Avril zni偶y艂a g艂os do szeptu. - By艂am wszystkim, czego chcia艂. By艂 mi wierny. By艂 kochaj膮cym m臋偶em i ojcem, pe艂nym oddania lekarzem. Nigdy nie skrzywdzi艂by mnie ani dzieci. Nigdy nie splami艂by naszego ma艂偶e艅stwa zdrad膮.

- Przykro mi. Wiem, 偶e musi by膰 pani teraz bardzo ci臋偶ko.

- Wci膮偶 nie mog臋 w to uwierzy膰. Wydaje mi si臋 to niemo偶liwe. Czy jest co艣, o czym powinnam wiedzie膰? Nie wiem, co powinnam zrobi膰.

- Musimy zabra膰 cia艂o pani m臋偶a, by przeprowadzi膰 sekcj臋 zw艂ok. Avril si臋 skrzywi艂a.

- Sekcja zw艂ok. - Tak.

- Wiem, 偶e to konieczne. Wol臋 o tym nie my艣le膰. Rzadko rozmawia艂am z Willem o jego pracy, dlatego 偶e nie lubi艂am my艣li o... o krojeniu i ci臋ciu laserem.

- Jest pani wra偶liwa na krew? 呕ona lekarza i kobieta, kt贸ra lubi krymina艂y?

Na jej twarzy pojawi艂o si臋 wahanie, a potem cie艅 u艣miechu.

- Chyba lubi臋 wynik ko艅cowy, ale nie przepadam za widokiem krwi. Czy musz臋 co艣 podpisa膰?

- Nie. Na razie nie. Czy chcia艂aby pani, 偶eby艣my do kogo艣 zadzwonili w pani imieniu? Do kogo艣, z kim chcia艂aby si臋 pani skontaktowa膰?

- Nie. Dzi臋kuj臋. Musz臋 wraca膰 do dzieci. - Unios艂a r臋ce i przycisn臋艂a je do ust, by powstrzyma膰 ich dr偶enie. - Moje dzieci. Musz臋 o tym powiedzie膰 dzieciom. Musz臋 si臋 nimi zaj膮膰. Jak im to wyt艂umacz臋?

- Czy 偶yczy sobie pani pomocy psychologa? Avril zn贸w si臋 zawaha艂a, a potem pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie, na razie nie. My艣l臋, 偶e teraz b臋d膮 potrzebowa艂y mnie. Na razie tylko mnie. Mnie i troch臋 czasu. Musz臋 wraca膰 do dzieci.

- Poprosz臋, 偶eby pani膮 odwieziono. - Eve wsta艂a. - Pani Icove, mo偶e mi pani jeszcze by膰 potrzebna.

- Naturalnie. Naturalnie, rozumiem. Dzisiejsz膮 noc sp臋dzimy w Hamptons. Z daleka od miasta. Z da艂a od tego wszystkiego. Dziennikarze nie zostawi膮 nas w spokoju, ale tam b臋dzie troch臋 lepiej. Nie chc臋, 偶eby dzieci sta艂y si臋 obiektem zainteresowania medi贸w. Will na pewno chcia艂by, 偶ebym chroni艂a nasze dzieci.

- Czy chce pani co艣 zabra膰 z domu?

- Nie. Mamy tam wszystko, czego nam trzeba. Eve obserwowa艂a pani膮 Icove, jak wsiada do samochodu i odje偶d偶a eskortowana przez policj臋.

Kiedy uzna艂a, 偶e obejrza艂a wszystko, co by艂o do obejrzenia na miejscu zbrodni, Eve da艂a znak Peabody.

- Do mnie jest st膮d bli偶ej ni偶 na komend臋. Napisz臋 raport u siebie.

- Czy jestem ci jeszcze potrzebna?

- Tak. Pojed藕 ze mn膮. To nie potrwa d艂ugo. - Skierowa艂a si臋 do swojego wozu i wr臋czy艂a Peabody nagranie rozmowy z Avril Icove.

- Wys艂uchaj tego i podziel si臋 ze mn膮 swoimi wra偶eniami.

- Nie ma sprawy. Delia wsiad艂a do samochodu i w艂膮czy艂a odtwarzanie, a Eve uruchomi艂a silnik.

Prowadzi艂a auto, s艂uchaj膮c zadawanych przez siebie pyta艅 i odpowiedzi Avril.

- G艂os jej dr偶y - stwierdzi艂a Peabody. - Jest bliska 艂ez, ale stara si臋 zapanowa膰 nad emocjami.

- Czy co艣 ci臋 szczeg贸lnie uderzy艂o?

- Nie zapyta艂a, w jaki spos贸b zgin膮艂.

- Nie zapyta艂a jak, gdzie, dlaczego ani kto to zrobi艂. I nie wyrazi艂a 偶yczenia, by zobaczy膰 m臋偶a.

- Przyznaj臋, 偶e to dziwne. Ale ludzie w szoku zachowuj膮 si臋 irracjonalnie.

- Jakie jest pierwsze pytanie zaszokowanego cz艂onka rodziny na wie艣膰 o 艣mierci kogo艣 bliskiego?

- Prawdopodobnie: czy naprawd臋 nie 偶yje?

- Nie zapyta艂a o to, nie domaga艂a si臋 偶adnych dowod贸w. Zacz臋艂a od: 鈥濩zy wydarzy艂 si臋 wypadek?鈥, stara艂a si臋 opanowa膰. To rozumiem. Ca艂a dygota艂a, kiedy j膮 prowadzi艂am, to r贸wnie偶 zrozumia艂e. Ale nie zapyta艂a, w jaki spos贸b zgin膮艂.

- Bo wiedzia艂a? To 艣mia艂e za艂o偶enie, Dallas.

- By膰 mo偶e. Nie zapyta艂a, jak dostali艣my si臋 do 艣rodka, gdzie go znale藕li艣my. Nie powiedzia艂a: 鈥濷, Bo偶e, czy by艂o w艂amanie, czy co艣 skradziono?鈥. Nie zapyta艂a, czy wyszed艂 i zosta艂 napadni臋ty. Nie powiedzia艂am jej, 偶e zamordowano go w domu. Ale rekorder zarejestrowa艂, jak kilka razy spogl膮da przez drzwi w kierunku schod贸w. Wiedzia艂a, 偶e jej martwy m膮偶 jest na g贸rze. Nie musia艂am jej tego m贸wi膰.

- Mo偶emy sprawdzi膰, co naprawd臋 robi艂a w interesuj膮cym nas przedziale czasowym.

- Na pewno potwierdzi si臋 to, co nam powiedzia艂a. Ma mocne alibi. Ale jest w to jako艣 zamieszana.

Siedzia艂y przed domem, Eve patrzy艂a przez przedni膮 szyb臋, zmarszczywszy czo艂o.

- Mo偶e j膮 zdradza艂 - zastanawia艂a si臋 Peabody. - To, co si臋 przytrafi艂o jej te艣ciowi, sta艂o si臋 dla niej 藕r贸d艂em inspiracji. Wynaj臋艂a kogo艣, by sprz膮tn膮艂 jej m臋偶a. A mo偶e to ona zdradza艂a jego i dosz艂a do wniosku, 偶e bardziej jej si臋 op艂aca zosta膰 wdow膮. Da艂a swojemu kochankowi kod alarmu, wcze艣niej nagra艂a g艂os faceta. Za艂atwia m臋偶a, na艣laduj膮c modus operandi pierwszego mordercy.

- A sk膮d si臋 tam wzi臋艂y owoce i sery?

- Do cholery, Dallas. Icove m贸g艂 zam贸wi膰 sobie co艣 do jedzenia.

- Dostarczono je z kuchni. Sprawdzi艂am.

- I co z tego?

- Dlaczego zszed艂 na d贸艂, zam贸wi艂 co艣 do jedzenia i zani贸s艂 to na g贸r臋? Je艣li chcia艂by co艣 przek膮si膰, skorzysta艂by z autokucharza w gabinecie.

- Lee - Lee Ten - przypomnia艂a jej Peabody. - Mo偶e te偶 lubi krz膮ta膰 si臋 w kuchni, kiedy nad czym艣 rozmy艣la.

- Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie lubi krz膮ta膰 si臋 w kuchni. Avril mo偶e tak, ale nie on. Nie doktor Will.

- Mo偶e by艂 na dole i postanowi艂 i艣膰 do siebie. Zam贸wi艂 co艣 do jedzenia i przy okazji zani贸s艂 p贸艂misek do gabinetu. Ale potem doszed艂 do wniosku, 偶e na razie nie jest g艂odny, wyci膮gn膮艂 si臋 na kanapie i usn膮艂. Przystojny, ale pozbawio­ny skrupu艂贸w kochanek 偶ony w艣lizgn膮艂 si臋 do domu, poszed艂 na g贸r臋, wszed艂 do gabinetu, wbi艂 doktorowi skalpel w serce, zabra艂 dyskietk臋, ponownie w艂膮czy艂 alarm i znikn膮艂.

Eve co艣 b膮kn臋艂a pod nosem.

- Porozmawiamy z przyjaci贸艂mi, s膮siadami i wsp贸艂pracownikami, jeszcze raz sprawdzimy jej osobiste finanse, ustalimy, co zwykle robi艂a.

- Widz臋, 偶e nie spodoba艂 ci si臋 m贸j pomys艂 z przystojnym, ale pozbawionym skrupu艂贸w kochankiem.

- Nie skre艣lam przystojnego, ale pozbawionego skrupu艂贸w kochanka. Lecz je艣li rzeczywi艣cie by艂o tak, jak powiedzia艂a艣, uwin臋li si臋 z tym raz, dwa, trzy. I za艂o偶臋 si臋, 偶e zaplanowali to r贸wnie szczeg贸艂owo i z r贸wnie du偶ym wy­przedzeniem, jak morderstwo starego pana doktora. Te same osoby, ten sam motyw.

- Mo偶e to Dolores jest jej przystojnym, ale pozbawionym skrupu艂贸w kochankiem.

- Mo偶e. Tak czy inaczej, trzeba dok艂adnie przyjrze膰 si臋 Avril. Na pewno co艣 znajdziemy.

Eve otworzy艂a drzwi.

- We藕 w贸z i jed藕 do domu. Ale b膮d藕 tu o si贸dmej zero zero. Popracujemy par臋 godzin, a potem pojedziemy do komendy.

Peabody spojrza艂a na zegarek.

- Rety! Wygl膮da na to, 偶e uda mi si臋 pospa膰 pi臋膰 godzin.

- Chcesz spa膰? Sprzedawaj buty. Eve si臋 nie zdziwi艂a, kiedy w holu zobaczy艂a Summerseta.

- Syn Icove'a nie 偶yje. - 艢ci膮gn臋艂a p艂aszcz i rzuci艂a go na s艂upek balustrady schod贸w. - Je艣li naprawd臋 chcesz pom贸c, pogrzeb w pami臋ci i spr贸buj co艣 sobie przypomnie膰. Musia艂 by膰 w co艣 zamieszany.

- Czy wed艂ug pani nie ma ludzi bez skazy? Obejrza艂a si臋 za siebie, wchodz膮c po schodach.

- Tak. Je艣li bardziej ci zale偶y na znalezieniu zab贸jcy ni偶 na kanonizowaniu Icove'a, te偶 by艣 ich szuka艂.

Ruszy艂a prosto do swojego gabinetu. Roarke natychmiast ukaza艂 si臋 w drzwiach s膮siedniego pomieszczenia.

- Gdybym si臋 pojawi艂a w domu - zacz臋艂a - i gliniarz powita艂by mnie na progu s艂owami, 偶e ci臋 zamordowano, jak my艣lisz, co bym zrobi艂a?

- Pogr膮偶y艂a si臋 w bezdennej rozpaczy, z kt贸rej nie otrz膮sn臋艂aby艣 si臋 do ko艅ca swojego smutnego, pustego 偶ycia.

- Tak, tak, tak. Pytam powa偶nie.

- Bardzo mi si臋 podoba taka perspektywa. - Opar艂 si臋 o framug臋 drzwi. - Wyobra偶am sobie, 偶e najpierw pogoni艂aby艣 nieszcz臋snego pos艂a艅ca i ka偶dego na tyle nierozs膮dnego, by zagrodzi膰 ci drog臋. Musia艂aby艣 osobi艣cie si臋 prze­kona膰, 偶e nie 偶yj臋. Mam nadziej臋, 偶e wyla艂aby艣 morze gor膮cych i gorzkich 艂ez nad moim cia艂em. Potem dowiedzia艂aby艣 si臋 wszystkiego, czego tylko mo偶na by si臋 dowiedzie膰, i 艣ciga艂a mojego zab贸jc臋 jak w艣ciek艂y pies, nawet na samym ko艅cu 艣wiata.

- Dobra. - Przysiad艂a na skraju biurka i przyjrza艂a mu si臋 uwa偶nie. - A gdybym ci臋 ju偶 nie kocha艂a?

- W takim razie nie mia艂bym po co d艂u偶ej 偶y膰 i prawdopodobnie sam bym ze sob膮 sko艅czy艂 albo zwyczajnie umar艂bym, bo p臋k艂oby mi moje biedne serce.

Eve musia艂a si臋 do niego u艣miechn膮膰, ale zaraz spowa偶nia艂a i pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie kocha艂a go. Wdowa doskonale odegra艂a swoj膮 rol臋, ale nie pami臋ta艂a ca艂ego tekstu i nie... Jak to si臋 m贸wi, kiedy aktorzy... - Wyrzuci艂a r臋ce w g贸r臋, zrobi艂a przera偶on膮 min臋, skrzy偶owa艂a r臋ce na piersiach.

- Graj膮 bez s艂贸w? Prosz臋, nie r贸b tego wi臋cej. Przestraszy艂a艣 mnie.

- Nie chodzi mi o pantomim臋. Ludziom powinno by膰 wolno... Nie, mim贸w powinno si臋 przegania膰 z ulic kijami. Wczuwanie si臋, to jest w艂a艣ciwe s艂owo. Avril nie wczu艂a si臋 w rol臋 wystarczaj膮co dobrze. Ton jej g艂osu by艂 inny, kiedy m贸wi艂a o nim, a inny, kiedy m贸wi艂a o dzieciach. Kocha dzieci. Natomiast nie kocha ju偶 ich ojca. Przynajmniej nie bez pami臋ci. Peabody przypuszcza, 偶e mia艂a kogo艣 na boku.

- Ca艂kiem mo偶liwe. Ty nie masz?

- Kiedy mia艂abym si臋 z nim spotyka膰, skoro ani na moment nie dajesz mi spokoju?

Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i lekko szarpn膮艂 j膮 za w艂osy.

- Co powiesz na jeden szybki numerek?

- Musia艂by by膰 jak b艂yskawica, bo mam du偶o pracy. Mo偶e spotyka艂a si臋 z kim艣. I mo偶e jest na tyle cwana i wyrachowana, by zamordowa膰 swego m臋偶a tak samo, jak zabito jej te艣cia, 偶eby utrudni膰 prowadzenie 艣ledztwa. Ale przypuszczam, 偶e oba morderstwa s膮 ze sob膮 powi膮zane, ojciec i syn zgin臋li z r臋ki jednego cz艂owieka lub na zlecenie tej samej osoby. A ona jest w to wpl膮tana.

- Dlaczego? G艂贸wne motywy to pieni膮dze, seks, strach, w艂adza, furia, zazdro艣膰, zemsta.

- Z pewno艣ci膮 chodzi o w艂adz臋. Byli lud藕mi wp艂ywowymi, zabito ich narz臋dziem, kt贸rym pos艂ugiwali si臋 w swojej pracy. Je艣li to furia, to zimna. Nie widz臋 strachu, pieni膮dze te偶 do mnie nie przemawiaj膮. Zazdro艣膰 jest ma艂o prawdopodobna. Zemsta - to pozostaje do wyja艣nienia.

- Pieni臋dzy jest mn贸stwo i s膮 dobrze ulokowane. Do tej pory nie znalaz艂em nic, do czego mo偶na by si臋 przyczepi膰. W ich finansach panuje idealny porz膮dek.

- Gdzie艣 musz膮 by膰 jeszcze jakie艣 konta.

- Wi臋c je znajd臋.

- To klucz do zagadki. Eve szybko zrelacjonowa艂a mu, co ustali艂a. S艂uchaj膮c jej, Roarke wszed艂 do pokoju, otworzy艂 drzwiczki w 艣cianie i wyj膮艂 brandy. Nala艂 dla siebie lampk臋, a znaj膮c swoj膮 偶on臋, zam贸wi艂 dla niej fili偶ank臋 czarnej kawy. Mia艂 nadziej臋, 偶e to b臋dzie ostatnia kawa Eve tego dnia.

Nie darzy艂a sympati膮 ofiar, pomy艣la艂. Nie przeszkodzi jej to w szukaniu tych, kt贸rzy byli odpowiedzialni za 艣mier膰 obu Icove'贸w, ale nie prze偶ywa艂a tego tak, jak jej si臋 to cz臋sto zdarza艂o podczas innych 艣ledztw.

Ch臋膰 rozwi膮zania zagadki stanowi艂a si艂臋 nap臋dow膮. Wiedzia艂, 偶e Eve nie spocznie, p贸ki nie znajdzie odpowiedzi.

Ale tym razem nie 偶al jej by艂o zamordowanych, tylko dziewczyn, kt贸re - jak wierzy艂a - wykorzystywali. I Roarke wiedzia艂, 偶e Eve przez wzgl膮d na nie zrobi wszystko, co w jej mocy, by ustali膰, co si臋 naprawd臋 wydarzy艂o.

- Nie mo偶na wykluczy膰, 偶e kto艣 majstrowa艂 przy alarmie - powiedzia艂, kiedy sko艅czy艂a. - To kwestia umiej臋tno艣ci w艂amywacza. - Poda艂 jej kaw臋. - Ale w tej okolicy, o tej porze dnia na co艣 takiego m贸g艂by si臋 porwa膰 jedynie wy­j膮tkowy spec od tych spraw. Superwyj膮tkowy, je艣li wasi komputerowcy nie znale藕li 艣lad贸w 艣wiadcz膮cych, 偶e kto艣 w nim gmera艂.

- Bardziej prawdopodobne, 偶e zna艂a kody i zarejestrowano jej g艂os lub mia艂a wolny wst臋p. Zabrali艣my androidy domowe, ludzie z wydzia艂u przest臋pstw elektronicznych roz艂o偶膮 je na cz臋艣ci i sprawdz膮, czy nikt przy nich nie majstrowa艂. Je艣li polecenia Icove'a by艂y sprzeczne z tymi, kt贸re wcze艣niej wyda艂a jego 偶ona, jeden z robot贸w m贸g艂 otworzy膰 drzwi zab贸jcy, kt贸ry p贸藕niej wymaza艂 wszystko z pami臋ci automatu.

- To si臋 oka偶e. Chyba 偶e marny do czynienia z wyj膮tkowym specem od tych spraw.

- Icove ma艂o jad艂. Nie mia艂 apetytu. Wi臋c je艣li zacz臋艂o mu burcze膰 w brzuchu, rzeczywi艣cie m贸g艂by zapragn膮膰 co艣 przek膮si膰. Ale pracowa艂 w swoim gabinecie. Sam. Za艂o偶臋 si臋, 偶e usuwa艂 pliki z komputera.

Eve zacz臋艂a kr膮偶y膰 po pokoju.

- Nie zszed艂 na d贸艂 do kuchni, by zam贸wi膰 co艣 do jedzenia. To strata czasu i energii. A na stoliku w jego gabinecie sta艂 艣liczny p贸艂misek z dorodnymi owocami, artystycznie u艂o偶onym serem i B贸g wie czym jeszcze. Tylko 偶ona przygotowuje co艣 takiego.

- Sk膮d mam to wiedzie膰 - powiedzia艂 cierpko Roarke. - Nie przypominam sobie, 偶eby moja 偶ona kiedykolwiek artystycznie u艂o偶y艂a dla mnie na p贸艂misku sery.

- Daruj sobie. Wiesz, o co mi chodzi. To zrobi艂a troskliwa kobieta. Tak zachowuj膮 si臋 troskliwe kobiety, by sk艂oni膰 kogo艣 do jedzenia. Ale to nie by艂a jego 偶ona. 呕ona jest w Hamptons, je lody z dzie膰mi, podejmuje s膮siad贸w. Dba o to, 偶eby kto艣 m贸g艂 przysi膮c na ca艂y stos Biblii, 偶e by艂a gdzie indziej, kiedy ten skalpel znalaz艂 si臋 w sercu m臋偶a. Mo偶e wi臋c Icove zdradza艂 je obie i w ten spos贸b jego przyjaci贸艂ka i 偶ona trafi艂y do jednej dru偶yny.

- Wracamy do seksu.

- Tak. Mo偶e obie je oszukiwa艂. Mo偶e jego czysty jak 艂za ojciec by艂 zbocze艅cem i zabawia艂 si臋 z ca艂膮 tr贸jk膮. Ale to nie to. - Pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Nie wydaje mi si臋, 偶eby tu chodzi艂o o seks. Ta sprawa ma zwi膮zek z ich dzia艂alno艣ci膮 zawodow膮. Avril mnie ok艂ama艂a, kiedy j膮 spyta艂am, czy wie co艣 o pracach m臋偶a, o jakim艣 od lat prowadzonym potajemnie projekcie badawczym. Na mgnienie oka ogarn臋艂a j膮 furia. Widzia艂am to w jej oczach.

Poci膮gn臋艂a 艂yk kawy.

- Mog艂a podrzuci膰 bro艅 do Centrum. Kto spyta艂by 偶on臋 doktora Willa, czemu tam si臋 kr臋ci? 艁atwo jej by艂o zdoby膰 skalpel i gdzie艣 go ukry膰. Jest g艂贸wnym ogniwem 艂膮cz膮cym obie ofiary. By艂a podopieczna jednego, 偶ona drugiego. Mo偶e, je艣li to przedsi臋wzi臋cie trwa od dawna, te偶 bra艂a w nim udzia艂.

- D艂ugo by czeka艂a, 偶eby si臋 zem艣ci膰 - zauwa偶y艂 Roarke. - W tym czasie zrodzi艂y si臋 silne wi臋zy uczuciowe. Nikt by jej nie zmusi艂 do ma艂偶e艅stwa i zamieszkania z Willem Icove'em, do urodzenia mu dzieci, Eve, gdyby tego nie chcia艂a. Je艣li jest w to jako艣 wpl膮tana, to wydaje mi si臋 bardziej prawdopodobne, 偶e dowiedzia艂a si臋 o tym przedsi臋wzi臋ciu, sprzeciwi艂a si臋 jego kontynuowaniu, by艂a zbulwersowana albo nawet w艣ciek艂a.

- Wtedy mia艂aby r贸wnie偶 inne wyj艣cie. Je艣li kto艣 jest a偶 tak czym艣 zbulwersowany, mo偶e o tym powiadomi膰 kogo trzeba. Mo偶e to zrobi膰 anonimowo. Mo偶e przekaza膰 do艣膰 informacji, by policja mog艂a wszcz膮膰 艣ledztwo. Nie zabija si臋 ojca w艂asnych dzieci, dlatego 偶e nie podoba nam si臋 je­go uboczne zaj臋cie. Rzuca si臋 go albo za艂atwia si臋 spraw臋 zgodnie z prawem.

Zabi膰 dwoje ludzi z takiego powodu? Nie, morderc膮 kierowa艂y pobudki osobiste. - Wzruszy艂a ramionami. - Chyba musz臋 porozmawia膰 z Mir膮.

- Jest p贸藕no. Prze艣pij si臋 troch臋.

- Chc臋 najpierw sporz膮dzi膰 raport, kiedy mam wszystko 艣wie偶o w g艂owie. Roarke podszed艂 do niej i poca艂owa艂 j膮 w czo艂o.

- Nie pij wi臋cej kawy. Kiedy zosta艂a sama, napisa艂a sprawozdanie, doda艂a kilka komentarzy. A potem kilka pyta艅.

Avril Icove - 偶yj膮cy krewni?

Dok艂adna data i okoliczno艣ci ustanowienia Icove'a jej opiekunem prawnym.

Co robi艂a? Kiedy sama wychodzi艂a z domu? Dok膮d?

Ewentualne powi膮zania z kobiet膮 znan膮 jako Dolores Nocho - Alverez.

Czy poddawa艂a si臋 operacjom plastycznym?

Ostatnia wizyta w o艣rodku przed 艣mierci膮 te艣cia.

Jestem taka, jak tego chcia艂鈥.

Czy zabra艂a co艣 do Hamptons? Je艣li tak, to co?

Rozsiad艂a si臋 wygodnie, jeszcze raz czy dwa przeczyta艂a te pytania. 呕a艂owa艂a, 偶e nie ma kawy.

Wy艂膮czy艂a komputer i posz艂a do sypialni. Roarke zostawi艂 przyciemnione 艣wiat艂o, 偶eby nie musia艂a wchodzi膰 do ciemnego pokoju. Eve si臋 rozebra艂a, w艂o偶y艂a nocn膮 koszul臋. Kiedy wsun臋艂a si臋 do 艂贸偶ka, przygarn膮艂 j膮 do siebie.

- Mia艂am ochot臋 na jeszcze jedn膮 kaw臋.

- To zrozumia艂e. 艢pij.

- Nie chcia艂a, 偶eby cierpieli.

- Racja. By艂o jej ciep艂o w jego ramionach. Zacz臋艂a ogarnia膰 j膮 senno艣膰.

- Pragn臋艂a ich 艣mierci, ale nie chcia艂a, 偶eby cierpieli. Mi艂o艣膰. Nienawi艣膰. To bardzo skomplikowane.

- Z ca艂膮 pewno艣ci膮.

- Mi艂o艣膰. Nienawi艣膰. Ale 偶adnej pasji. - Ziewn臋艂a szeroko. - Gdybym pragn臋艂a twojej 艣mierci, chcia艂abym, 偶eby艣 cierpia艂. I to bardzo.

Roarke u艣miechn膮艂 si臋 w ciemno艣ciach.

- Dzi臋kuj臋, najdro偶sza. Te偶 si臋 u艣miechn臋艂a, nim zmorzy艂 j膮 sen.

ROZDZIA艁 10

O si贸dmej rano Eve pi艂a ju偶 drug膮 kaw臋 i czyta艂a informacje, kt贸re znalaz艂a o Avril Icove.

Zwr贸ci艂a uwag臋 na dat臋 urodzenia kobiety, daty 艣mierci rodzic贸w, i na to, 偶e Icove zosta艂 jej opiekunem prawnym, nim uko艅czy艂a sze艣膰 lat.

Eve zapozna艂a si臋 te偶 z informacjami na temat wykszta艂cenia Avril - okaza艂o si臋, 偶e dwana艣cie lat ucz臋szcza艂a do Brookhollow Academy w Spencerville w stanie New Hampshire, a p贸藕niej kontynuowa艂a nauk臋 w Brookhollow College.

A wi臋c dobry pan doktor natychmiast umie艣ci艂 swoj膮 podopieczn膮 w szkole z internatem. Jak na to zareagowa艂a? - ciekawa by艂a Eve. Straci艂a matk臋... Gdzie by艂a, kiedy jej mama wyjecha艂a do... dok膮d to si臋 wybra艂a? Do Afryki. Kto opiekowa艂 si臋 dziewczynk膮, kiedy jej matka ratowa艂a 偶ycie innym, a potem sama zgin臋艂a?

Traci matk臋 i od razu zostaje wys艂ana do szko艂y.

呕adnych 偶yj膮cych krewnych. Naprawd臋 pech, pomy艣la艂a Eve. 呕adnego rodze艅stwa; oboje rodzice byli jedynakami. Dziadkowie zmarli, nim urodzi艂a si臋 Avril. 呕adnych danych o ciotkach, wujkach czy dalszych kuzynach.

Troch臋 to dziwne, pomy艣la艂a Eve. Prawie ka偶dy ma gdzie艣 jakich艣 krewnych. Cho膰by nie wiem jakich dalekich.

Ona nie mia艂a 偶adnej rodziny, ale zawsze s膮 wyj膮tki od regu艂y.

Jezu, we藕my chocia偶by Roarke'a. Ca艂e lata 偶y艂 ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e jest sam jak palec, a tu bum! Okazuje si臋, 偶e ma do艣膰 krewniak贸w, by nimi zaludni膰 ma艂e miasto.

Ale z informacji o Avril wynika艂o, 偶e jedynymi jej krewnymi jest dw贸jka dzieci.

A wi臋c maj膮c niespe艂na sze艣膰 lat, zostaje osierocona i Icove, jej prawny opiekun, umieszcza j膮 w jakiej艣 ekskluzywnej szkole. Zapracowany chirurg, poch艂oni臋ty robieniem kariery zawodowej, wychowuj膮cy w艂asnego syna, kt贸ry mia艂 wtedy... Ile? Jakie艣 siedemna艣cie lat.

Nastoletni ch艂opcy maj膮 w zwyczaju pakowa膰 si臋 w k艂opoty i sprawia膰 trudno艣ci. Ale kiedy Dallas przegl膮da艂a informacje o doktorze Willu, okaza艂o si臋, 偶e jest r贸wnie nieskazitelny, jak jego ojciec.

Tymczasem Avril sp臋dzi艂a szesna艣cie lat w艂a艣ciwie w jednej szkole, co Eve skojarzy艂o si臋 z odsiadk膮 w wi臋zieniu. Popijaj膮c kaw臋, przypomnia艂a sobie, 偶e dla niej szko艂a by艂a czym艣 w rodzaju wi臋zienia.

Pami臋ta艂a, jak niecierpliwie czeka艂a, kiedy stanie si臋 pe艂noletnia i w ko艅cu b臋dzie mog艂a si臋 uwolni膰 od systemu, kt贸ry j膮 wch艂on膮艂 po tym, jak j膮 znaleziono w ciemnym zau艂ku w Dallas. Potem trafi艂a prosto do Akademii Policyjnej. Musia艂a przyzna膰, 偶e zn贸w znalaz艂a si臋 w innym systemie. Ale sama go sobie wybra艂a. To by艂a jej decyzja.

Czy Avril mia艂a wolny wyb贸r?

Przedmiot kierunkowy - sztuka, przedmioty dodatkowe - zaj臋cia praktyczno - techniczne i teatr. Po艣lubi艂a Wilfreda B. Icove'a juniora zaraz po uko艅czeniu studi贸w - mia艂 wtedy trzydzie艣ci kilka lat, jego 偶yciorys by艂 wzoro­wy, wcze艣niej nie 偶y艂 z nikim w konkubinacie.

B臋dzie trzeba zwr贸ci膰 si臋 o pomoc do Nadine, mo偶e dziennikarce uda si臋 dotrze膰 do jakich艣 informacji o 偶yciu osobistym m艂odego, bogatego pana doktora.

Avril nie pracowa艂a zarobkowo. Zosta艂a zawodow膮 matk膮 po urodzeniu pierwszego dziecka.

Czysta kartoteka.

Us艂ysza艂a cichy szum but贸w na aerodynamicznej podeszwie i poci膮gn臋艂a jeszcze jeden 艂yk kawy, nim wesz艂a Peabody.

- Portret psychologiczny Avril Icove - powiedzia艂a Eve bez 偶adnych wst臋p贸w.

- Nie wiedzia艂am, 偶e z samego rana b臋dzie egzamin. - Peabody rzuci艂a torb臋 i zmru偶y艂a oczy. - Elegancka i opanowana - zacz臋艂a. - Kulturalna i dobrze wychowana. Mam ochot臋 powiedzie膰: chodz膮cy idea艂. Przyjmuj膮c za艂o偶enie, 偶e polem jej dzia艂alno艣ci jest dom, co uwa偶am za wielce prawdopodobne, skoro zosta艂a zawodow膮 mam膮, a jej m膮偶 jest zapracowanym lekarzem i biznesmenem, doda艂abym, 偶e ma dobry gust i nie lubi zwraca膰 na siebie uwagi.

- By艂a w czerwonym p艂aszczu - przypomnia艂a sobie Eve.

- S艂ucham?

- Niewa偶ne. Dom urz膮dzony ze spokojn膮 elegancj膮, a ona nosi jaskrawoczerwony p艂aszcz. - Eve wzruszy艂a ramionami. - Jeszcze co艣?

- Uderzy艂o mnie w niej r贸wnie偶 to, 偶e jest uleg艂a. Eve spojrza艂a na ni膮 ze zdziwieniem.

- Dlaczego tak uwa偶asz?

- Kiedy pierwszy raz byli艣my u nich w domu, Icove powiedzia艂 jej, co ma zrobi膰. Nie by艂o to nic w rodzaju: 鈥濫j, ty suko, zabieraj swoje dupsko do kuchni鈥. Nie poczyna艂 sobie z ni膮 obcesowo, nie by艂o to nawet polecenie, ale w tonie jego g艂osu s艂ysza艂o si臋 w艂adczo艣膰. On tu rz膮dzi, on podejmuje decyzje. Ona jest jedynie 偶on膮.

Peabody z nadziej膮 spojrza艂a na kaw臋, ale m贸wi艂a dalej.

- Zastanowi艂o mnie to. Jest przyzwyczajona do tego, 偶e on wszystkim dyryguje, on podejmuje decyzje. Dlatego to wcale nie takie dziwne, 偶e by艂a ca艂kowicie oszo艂omiona, kiedy dowiedzia艂a si臋 o 艣mierci m臋偶a. Kto b臋dzie jej teraz m贸wi艂, co ma robi膰?

- Ma za sob膮 szesna艣cie lat nauki w prywatnej szkole z internatem, kt贸r膮 uko艅czy艂a z wyr贸偶nieniem.

- Wiele ludzi doskonale radzi sobie w szkole, a brak im jakichkolwiek umiej臋tno艣ci praktycznych.

- We藕 sobie kaw臋, bo 艣linka zaczyna ci p艂yn膮膰 po brodzie.

- Dzi臋ki.

- Ojciec porzuci艂 rodzin臋, matka ma ci膮goty misjonarskie, dzia艂a gdzie艣 w dzikich krajach. I tam umiera. - Eve podnios艂a g艂os, kiedy Peabody posz艂a do kuchni. - Jedyne, co j膮 wi膮偶e z Icove'em, to, 偶e te偶 jest lekarzem. Mo偶liwe, 偶e byli kochankami, ale nie wiem, czy ma to jakie艣 znaczenie.

Eve przechyli艂a g艂ow臋 i przyjrza艂a si臋 zdj臋ciu Avril na monitorze. Elegancka, pomy艣la艂a. Ol艣niewaj膮ca. I na pierwszy rzut oka powiedzia艂aby, 偶e delikatna. Ale widzia艂a tamten b艂ysk. I stalowe spojrzenie.

- Pojedziemy na miejsce morderstwa - ci膮gn臋艂a. - Chc臋 obejrze膰 ka偶de pomieszczenie. Porozmawia膰 z s膮siadami, pozosta艂ymi domownikami. Musimy sprawdzi膰 jej alibi. I chc臋 wiedzie膰, kiedy ostatni raz przed 艣mierci膮 te艣cia by艂a w Centrum.

- Czeka nas du偶o pracy - powiedzia艂a Peabody z ustami pe艂nymi lukrowanego p膮czka. - Kupi艂am po drodze - wymamrota艂a, kiedy Eve rzuci艂a jej krzywe spojrzenie.

- Gdzie?

- Pod liter膮 P w jad艂ospisie. - Prze艂kn臋艂a pospiesznie. - McNab pojecha艂 z elektronik膮, wi臋c dotar艂 do domu po mnie. Powiedzia艂, 偶e postawi艂 ich w stan gotowo艣ci. Dzi艣 rano zda szczeg贸艂ow膮 relacj臋 Feeneyowi, wyr臋czy ci臋.

- Nie przejmowa艂a si臋 sprz臋tem elektronicznym. Nie poci艂a si臋 na my艣l o alarmach, transmisjach, plikach. - Eve pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Albo jest z lodu, albo nie ma nic, do czego mo偶na by si臋 przyczepi膰.

- Nadal sk艂onna jestem wierzy膰, 偶e chodzi艂o o zdrad臋. Je艣li Avril jest w to jako艣 zapl膮tana, musia艂a mie膰 wsp贸lnika. A nie zabija si臋 dla kogo艣, je偶eli si臋 go nie kocha, chyba 偶e ten kto艣 ma nas w gar艣ci.

- Albo 偶e dostaje si臋 za to pieni膮dze.

- Tak, rzeczywi艣cie. Rozwa偶a艂am jeszcze jedn膮 ewentualno艣膰. Wiem, 偶e to ma艂o prawdopodobne, ale co, je艣li te艣膰 si臋 za ni膮 ugania艂? Wiemy, 偶e interesowa艂 si臋 m艂odymi kobietami, realizuj膮c sw贸j tajny projekt. By艂a jego pod­opieczn膮, wi臋c m贸g艂 j膮 wykorzystywa膰 seksualnie. Potem przekaza艂 j膮 synowi, 偶eby... mie膰 j膮 pod r臋k膮. Mo偶e si臋 ni膮 dzielili.

- Te偶 mi to przesz艂o przez my艣l.

- A wi臋c co o tym s膮dzisz? Jest zdominowana przez m臋偶czyzn, kt贸rzy j膮 wykorzystuj膮. Wi臋c wi膮偶e si臋 z kobiet膮. Uczuciowo, mo偶e nawet j膮 kocha. I wsp贸lnie obmy艣laj膮, jak si臋 pozby膰 Icove'贸w.

- Z Dolores?

- Tak. Powiedzmy, 偶e si臋 pozna艂y, pokocha艂y. - Peabody zliza艂a lukier z palc贸w. - Zastanawiaj膮 si臋, jak zlikwidowa膰 obu Icove'贸w tak, by Avril pozosta艂a poza wszelkimi podejrzeniami. Dolores mog艂a wzi膮膰 na cel m艂odego Icove'a, zastawi膰 na niego sid艂a, uwie艣膰 go.

- Pokaza艂am mu jej zdj臋cie po tym, jak zamordowano jego ojca. Nawet mu nie drgn臋艂a powieka.

- Przyznaj臋, 偶e to 艣mia艂a teoria, ale ca艂kiem realna. Mo偶e przy nim wygl膮da艂a inaczej. Zmienia艂a uczesanie i tak dalej. Nie ma cienia w膮tpliwo艣ci, 偶e pierwsze morderstwo pope艂ni艂a Dolores. W identyczny spos贸b zabito m艂odego Icove'a, pos艂u偶ono si臋 tym samym narz臋dziem. Prawdopodobie艅stwo, 偶e ma ich obu na sumieniu, wynosi dziewi臋膰dziesi膮t osiem procent z kawa艂kiem.

- Dziewi臋膰dziesi膮t osiem i siedem dziesi膮tych. Te偶 to sprawdzi艂am - powiedzia艂a Eve. - Bazuj膮c na rym i na moim wewn臋trznym przekonaniu, 偶e Avril jest jako艣 w to zamieszana, jestem pewna, 偶e si臋 znaj膮. Albo Avril j膮 wynaj臋艂a. Czyli 偶e Dolores nie wyjecha艂a z miasta po pope艂nieniu pierwszego morderstwa. Mo偶e wci膮偶 tu jest. Musz臋 j膮 odszuka膰.

Drzwi mi臋dzy gabinetami si臋 otworzy艂y i wszed艂 Roarke. Antracytowy garnitur, kt贸ry jeszcze podkre艣la艂 jego spr臋偶yst膮 sylwetk臋, dodawa艂 g艂臋bi ju偶 i tak niesamowicie niebieskim oczom. W艂osy zaczesa艂 do ty艂u, a lekki u艣miech na urodziwej twarzy sprawia艂, 偶e na jego widok ka偶da kobieta czu艂a 艂askotanie w 偶o艂膮dku.

- Zn贸w zacz臋艂a艣 si臋 艣lini膰 - mrukn臋艂a Eve do Peabody.

- I co z tego?

- Czy przeszkodzi艂em paniom?

- Rozwa偶amy kilka hipotez - powiedzia艂a mu Eve. - Zaraz jedziemy do komendy.

- W takim razie przyszed艂em w sam膮 por臋. Jak si臋 masz, Peabody?

- 艢wietnie, dzi臋kuj臋. I chc臋 podzi臋kowa膰 za zaproszenie na 艢wi臋to Dzi臋kczynienia. 呕a艂ujemy, 偶e nie mo偶emy z niego skorzysta膰, ale wybieramy si臋 na par臋 dni do moich rodzic贸w.

- C贸偶, to 艣wi臋to rodzinne. Pozdr贸w ich ode mnie. B臋dzie nam ciebie brakowa艂o. Podoba mi si臋 tw贸j naszyjnik. Co to za kamie艅?

By艂 do艣膰 spory, barwy czerwonopomara艅czowej. Kiedy Eve go zobaczy艂a, pomy艣la艂a sobie jedynie, 偶e podczas po艣cigu prawdopodobnie wybije Delii oko.

- Karneol. To dzie艂o mojej babki.

- Naprawd臋? - Podszed艂 bli偶ej i uj膮艂 wisiorek w r臋k臋. - 艢liczna robota. Czy sprzedaje swoj膮 bi偶uteri臋?

- G艂贸wnie poprzez cz艂onk贸w Wolnego Wieku. W sklepach hinduskich i na jarmarkach. To co艣 w rodzaju hobby.

- Tik - tak - mrukn臋艂a Eve, wi臋c obydwoje spojrzeli na ni膮, Peabody speszona, Roarke - rozbawiony.

- Podoba mi si臋 - powiedzia艂 i wypu艣ci艂 wisiorek z r膮k. - Ale wol臋 ci臋 w mundurze.

- No, c贸偶... - Zarumieni艂a si臋, a znajduj膮ca si臋 za ni膮 Eve wznios艂a oczy ku sufitowi.

- Zaraz sobie p贸jd臋, ale mam co艣, co by膰 mo偶e was zainteresuje. - Roarke spojrza艂 na trzyman膮 przez Peabody fili偶ank臋, o kt贸rej Delia zupe艂nie zapomnia艂a. - Czy mog臋 prosi膰 o kaw臋?

- O kaw臋? - Peabody niemal westchn臋艂a, ale zaraz si臋 opanowa艂a. - Tak, jasne. Zaraz przynios臋.

Roarke si臋 u艣miechn膮艂, spogl膮daj膮c za ni膮.

- Taka partnerka to prawdziwy skarb - o艣wiadczy艂.

- Zawracasz jej w g艂owie. I robisz to celowo. - Spojrza艂 z niewinn膮 min膮 na 偶on臋.

- Nie mam poj臋cia, o czym m贸wisz. Tak czy inaczej, ciesz臋 si臋, 偶e zaprosi艂a艣 j膮 i McNaba na obiad. Szkoda, 偶e nie mog膮 przyj艣膰. Ale wracaj膮c do twojego 艣ledztwa, po porannym spotkaniu poszpera艂em tu i tam.

- Ju偶 mia艂e艣 jakie艣 spotkanie?

- Odby艂em holokonferencj臋 ze Szkocj膮. R贸偶nica czasu wynosi pi臋膰 godzin. I wszystkich rozlokowa艂em. Musz臋 jeszcze porozmawia膰 ze swoj膮 ciotk膮 z Irlandii.

To wyja艣nia艂o, pomy艣la艂a Eve, czemu go nie by艂o tam, gdzie zwykle, kiedy wsta艂a o sz贸stej.

- Znalaz艂e艣 dla mnie pieni膮dze?

- W pewnym sensie tak. - Urwa艂 i zn贸w si臋 u艣miechn膮艂 do Peabody, kt贸ra wesz艂a z tac膮.

- Mam dla ciebie 艣wie偶膮 kaw臋, Dallas.

- Wyra偶aj si臋 ja艣niej - powiedzia艂a ze zniecierpliwieniem Eve. Ale Roarke si臋 nie spieszy艂. Najpierw sam nala艂 wszystkim kaw臋.

- Dotar艂em do du偶ych zapis贸w i regularnych przelew贸w z r贸偶nych ga艂臋zi holding贸w Icove'a. Na pierwszy rzut oka przejaw niezwyk艂ej hojno艣ci i filantropii. Ale po zsumowaniu wszystkiego i g艂臋bszej analizie rodz膮 si臋 w膮tpli­wo艣ci.

- O jakiej kwocie m贸wisz?

- Do tej pory wytropi艂em w ci膮gu ostatnich trzydziestu pi臋ciu lat prawie dwie艣cie milion贸w, na kt贸re nie znajduj臋 pokrycia w przychodach. Je艣li cz艂owiek rozdaje tak膮 mas臋 forsy, w jego kieszeniach powinno tu czy tam pojawi膰 si臋 p艂贸tno. Nic z tych rzeczy. - Poci膮gn膮艂 艂yk kawy.

- Co 艣wiadczy o dodatkowym 藕r贸dle dochod贸w. Ukrytym 藕r贸dle.

- Wszystko na to wskazuje. Podejrzewam, 偶e jest tego wi臋cej. Dopiero zacz膮艂em grzeba膰. Ale ciekawe, 偶e cz艂owiek o lewych dochodach przeznacza艂 znaczne kwoty na szczytne cele bez rozg艂osu, niemal anonimowo. Wi臋kszo艣膰 ludzi kupi艂aby sobie jaki艣 zaciszny, 艂adny kraik.

- Anonimowo.

- Dok艂ada艂 stara艅, by ukry膰, 偶e jest darczy艅c膮. Wykorzystywa艂 licznych po艣rednik贸w: trusty, organizacje non profit, fundacje. Pieni膮dze kr膮偶膮 tam i z powrotem mi臋dzy korporacjami i instytucjami. - Wzruszy艂 ramionami. - Moja pani porucznik, domy艣lam si臋, 偶e nie ma pani ochoty s艂ucha膰 wyk艂adu o rajach podatkowych i tym podobnych. Powiem wi臋c tylko, 偶e Icove mia艂 doskona艂ych doradc贸w finansowych i zdecydowa艂 si臋 pozby膰 tych 艣rodk贸w, rezygnuj膮c z wszelkich s艂贸w uznania z tego tytu艂u. Albo znacznych odpis贸w od dochodu. Chocia偶 z drugiej strony nie wykazywa艂 ich w rocznych zeznaniach.

- By unikn膮膰 opodatkowania.

- W pewnym sensie tak. Lecz nawet urz臋dowi podatkowemu trudno by艂oby cokolwiek z tego wycisn膮膰, poniewa偶 pieni膮dze przekazano na cele dobroczynne. Z pewno艣ci膮 mamy jednak do czynienia z naruszeniem obowi膮zuj膮cego prawa.

- Czyli musimy znale藕膰 藕r贸d艂o tych dochod贸w. - Eve wzi臋艂a fili偶ank臋 z kaw膮 i zacz臋艂a kr膮偶y膰 po gabinecie. - Zawsze zostaje jaki艣 艣lad.

Roarke z zarozumia艂膮 min膮 wyd膮艂 usta.

- Nieprawda. Nie zawsze. Rzuci艂a mu spojrzenie spod przymru偶onych powiek.

- Kto艣, kto wie, jak zaciera膰 艣lady, powinien r贸wnie偶 umie膰 je znajdywa膰.

- Nie przecz臋.

- Mo偶e zacznijmy od ko艅ca - zaproponowa艂a Peabody. - Od tych, kt贸rzy dostali pieni膮dze.

- Podaj mi, powiedzmy, pi臋ciu najwi臋kszych beneficjent贸w - poprosi艂a Eve Roarke'a. - Mo偶esz mi to przekaza膰 do mojego biura w komendzie.

- Dobrze. Jak do tej pory najwi臋kszym z nich jest ma艂a prywatna szko艂a.

- Brookhollow? - Eve mrowie przesz艂o po sk贸rze.

- Brawo, pani porucznik. Brookhollow Academy i zwi膮zana z ni膮 uczelnia, Brookhollow College.

- Bingo. - Eve si臋 u艣miechn臋艂a, bardzo z siebie zadowolona, i zn贸w zwr贸ci艂a si臋 w stron臋 ekranu 艣ciennego. - Zgadnij, kto pobiera艂 nauk臋 w tych plac贸wkach.

- Mo偶e to co艣 znaczy - zgodzi艂a si臋 Peabody. - Chocia偶 z drugiej strony, m贸g艂 tam wys艂a膰 swoj膮 podopieczn膮, poniewa偶 wierzy艂 w t臋 szko艂臋 i dlatego w ni膮 zainwestowa艂. Albo przekaza艂 im pieni膮dze, bo uczy艂a si臋 tam jego pod­opieczna.

- Sprawd藕, kiedy powsta艂a szko艂a i kto j膮 za艂o偶y艂. Znajd藕 list臋 nauczycieli, dyrektor贸w i czego tam jeszcze. I aktualny wykaz uczni贸w. Oraz nazwiska uczennic, kt贸re uczy艂y si臋 z Avril Hannson.

- Tak jest. - Peabody pospiesznie podesz艂a do komputera i przyst膮pi艂a do pracy.

- To dobry trop - powiedzia艂a Eve i spojrza艂a na Roarke'a. - Z pewno艣ci膮 do czego艣 nas doprowadzi.

- Ca艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie. - Uj膮艂 j膮 lekko pod brod臋 i musn膮艂 wargami usta Eve, nim zd膮偶y艂a zaprotestowa膰. - A wracaj膮c do spraw prywatnych, chcesz, 偶ebym zadzwoni艂 do Mavis w zwi膮zku ze 艢wi臋tem Dzi臋kczynienia? Czas ucieka, a zdaje si臋, 偶e w tej chwili ty jeste艣 bardziej zaj臋ta ode mnie.

- Dobry pomys艂.

- Jeszcze do kogo艣?

- Nie wiem. - Zmieszana przest膮pi艂a z nogi na nog臋. - Mo偶e do Nadine? Feeney prawdopodobnie b臋dzie 艣wi臋towa艂 w gronie rodzinnym, ale sama z nim porozmawiam.

- A co z Louise i Charlesem?

- Pewnie. Jasne. Naprawd臋 wydajemy 艣wi膮teczny obiad?

- Ju偶 za p贸藕no, 偶eby si臋 wycofa膰. - Zn贸w j膮 poca艂owa艂. - B膮d藕 ze mn膮 w kontakcie, dobrze? Musz臋 ju偶 i艣膰. - Wr贸ci艂 do swojego gabinetu i zamkn膮艂 za sob膮 drzwi.

- Kocham McNaba. Odwracaj膮c si臋 w stron臋 Peabody, Eve czu艂a, jak jej dr偶y mi臋sie艅 ko艂o prawego oka.

- O, rany. Musisz to robi膰?

- Tak. Kocham McNaba - powt贸rzy艂a Peabody. - Zaj臋艂o mi troch臋 czasu u艣wiadomienie sobie tego. Ale on jest tym jednym jedynym. Nawet gdyby艣 pad艂a trupem i Roarke uzna艂by, 偶e mog艂abym go pocieszy膰, uprawiaj膮c z nim seks, prawdopodobnie bym mu odm贸wi艂a. Prawdopodobnie. Zreszt膮 nawet gdyby艣my to zrobili, i tak kocha艂abym McNaba.

- Przynajmniej jestem martwa w twoich seksualnych fantazjach.

- Uwa偶am, 偶e tak jest uczciwie. Nie oszuka艂abym swojej partnerki. Wi臋c prawdopodobnie nie posz艂abym do 艂贸偶ka z Roarkiem, gdyby nadarzy艂a si臋 okazja, chyba 偶e zar贸wno ty, jak i McNab zgin臋liby艣cie w jakim艣 nieszcz臋艣liwym wypadku.

- Dzi臋kuj臋, Peabody. Czuj臋 si臋 teraz znacznie lepiej.

- I prawdopodobnie przez wzgl膮d na przyzwoito艣膰 odczekaliby艣my troch臋. Na przyk艂ad dwa tygodnie. Je艣li zapanowaliby艣my nad sob膮.

- Coraz lepiej - mrukn臋艂a Eve.

- W艂a艣ciwie w ten spos贸b uczciliby艣my was i nasz膮 mi艂o艣膰 do was obojga.

- Mo偶e to wy zginiecie w nieszcz臋艣liwym wypadku - odci臋艂a si臋 Eve. - Wtedy ja i McNab... Nie, Jezu. Nie. - Wyra藕nie si臋 wzdrygn臋艂a. - Nie kocham ci臋 a偶 tak.

- C贸偶, niezbyt to mi艂e. I 偶a艂uj, bo McNab jest niesamowity w te klocki.

- Zamknij si臋. Oszcz臋d藕 mi szczeg贸艂贸w.

- Brookhollow Academy - powiedzia艂a Peabody tonem pe艂nym godno艣ci. - Za艂o偶ona w dwa tysi膮ce dwudziestym drugim roku.

- Zaledwie par臋 lat przed narodzinami Avril? Kto jest za艂o偶ycielem? Rzu膰 dane na ekran.

- Ekran numer jeden.

- Prywatna plac贸wka o艣wiatowa - przeczyta艂a Eve. - Dla dziewcz膮t. Tylko dla dziewcz膮t. Za艂o偶ona przez Jonaha Delecourta Wilsona. 艢ci膮gnij o nim informacje, Peabody.

- Ju偶 si臋 robi.

- Klasy od pierwszej do dwunastej, internat. Uznana przez Mi臋dzynarodowe Stowarzyszenie Szk贸艂 Niezale偶nych. Zajmuje trzecie miejsce w Stanach, pi臋tnaste na 艣wiecie. Kampus o powierzchni trzydziestu hektar贸w. Ca艂kiem spory. Stosunek liczby uczni贸w do nauczycieli sze艣膰 do jednego.

- Powa偶ne, indywidualne traktowanie.

- Przygotowanie do studi贸w, pe艂ne zakwaterowanie dla uczni贸w i nauczycieli. M艂odzie偶 z ca艂ego 艣wiata. Hm, zgrabny frazes. Stawiamy wysokie wymagania, ale zarazem pomagamy. Ple, ple. Fundacja Brookhollow College i ple, ple na ten temat. Czesne... Matko Przenaj艣wi臋tsza.

- Rany! - Oczy Peabody zrobi艂y si臋 wielkie. - Za jeden semestr! Za jeden semestr dla uczennic pierwszej klasy!

- Zr贸b por贸wnanie z innymi czo艂owymi szko艂ami z internatem.

- Tak jest. Dallas, czego w艂a艣ciwie tu szukamy?

- Nie wiem. Ale co艣 z pewno艣ci膮 znalaz艂y艣my. Czesne w Brookhollow jest dwukrotnie wy偶sze ni偶 w podobnych plac贸wkach.

- Mam dane za艂o偶yciela. Jonah Delecourt Wilson, urodzony dwunastego sierpnia tysi膮c dziewi臋膰set sze艣膰dziesi膮tego czwartego roku. Zmar艂 sz贸stego maja dwa tysi膮ce pi臋膰dziesi膮tego sz贸stego roku. Mia艂 tytu艂 doktora medycyny - przeczyta艂a Peabody. - Znany z bada艅 i prac w dziedzinie genetyki.

- Naprawd臋? Hm.

- W czerwcu tysi膮c dziewi臋膰set dziewi臋膰dziesi膮tego dziewi膮tego roku po艣lubi艂 Eve Hannson Samuels. Nie mieli dzieci. Samuels - te偶 pani doktor - zgin臋艂a trzy lata wcze艣niej ni偶 jej m膮偶, w katastrofie prywatnego wahad艂owca.

- Hannson. Tak brzmi panie艅skie nazwisko Avril. Musz膮 by膰 spokrewnione.

- Wilson za艂o偶y艂 szko艂臋, przez pi臋膰 lat by艂 jej dyrektorem, potem stery przej臋艂a jego 偶ona. Zajmowa艂a to stanowisko do 艣mierci. Obecnie dyrektork膮 jest niejaka Evelyn Samuels, bratanica swojej poprzedniczki i jedna z pierw­szych absolwentek Brookhollow College.

- Czyli rodzinny interes. Za艂o偶臋 si臋, 偶e je艣li kto艣 pompuje pieni膮dze w tak膮 plac贸wk臋, ma z tego jakie艣 dodatkowe korzy艣ci. Na przyk艂ad laboratorium do swojej dyspozycji. Albo prawo umieszczania w szkole swoich pacjentek. Zapewnia im 艣wietne wykszta艂cenie, jednocze艣nie prowadz膮c obserwacje. Genetyk, chirurg plastyczny i prywatna szko艂a z internatem tylko dla dziewcz膮t. Je艣li dobrze wymiesza膰, co si臋 otrzyma?

- Hm. Naprawd臋 bardzo wysokie czesne?

- Idealne kobiety. Manipulacja genami, chirurgiczne usuwanie wszelkich niedoci膮gni臋膰 natury, okre艣lony program nauczania.

- Jezu, Dallas.

- Tak, 艂adny pasztet. Mo偶e to kant do kwadratu, je艣li posun膮膰 si臋 krok dalej w spekulacjach i uzna膰, 偶e absolwentki mog艂y by膰 鈥瀕okowane鈥 za niebotycznie wysokie honoraria u zainteresowanych os贸b. Kiedy wczoraj wieczorem rozmawia艂am z Avril, powiedzia艂a mi, 偶e by艂a tym, czego chcia艂 Will Icove. Po prostu. Czy kochaj膮cy tatu艣 nie chcia艂by da膰 swemu jedynakowi tego, czego ten pragn膮艂?

- Troch臋 to tr膮ci fantastyk膮 naukow膮, Dallas. - DNA.

- I?

- Dolores Noch - Alveres. DNA. Za艂o偶臋 si臋, 偶e ten pseudonim to ma艂y 偶art. - Zadzwoni艂 jej komunikator. - Dallas - rzuci艂a do s艂uchawki.

- Jak na razie mam opas艂y tom na temat seniora. W zwi膮zku z ostatnimi wydarzeniami przygotowuj臋 podobny o juniorze. Co si臋 dzieje, Dallas? - spyta艂a Nadine.

- Czy w twoich materia艂ach jest co艣, co dotyczy zwi膮zku Icove'a z niejakim doktorem Jonahem D. Wilsonem?

- Zabawne, 偶e pytasz. - Spojrzenie Nadine sta艂o si臋 ostrzejsze. - Obaj nie艣li pomoc ofiarom wojen miejskich. Zaprzyja藕nili si臋, zostali wsp贸lnikami. Pomagali zak艂ada膰 o艣rodki rehabilitacyjne dla dzieci podczas wojny i po jej zako艅czeniu. Jest wi臋cej na ten i inne tematy, ale musia艂abym g艂臋biej pokopa膰. Wydaje mi si臋, 偶e ich dzia艂alno艣膰 spotka艂a si臋 z krytyk膮 Ameryka艅skiego Towarzystwa Lekarskiego, prowadzono jakie艣 wewn臋trzne dochodzenia, ale wszystko to jest g艂臋boko ukryte.

- Dotrzyj do tego. Je艣li przeczucie mnie nie myli, mo偶e otrzymasz najlepszy materia艂 na artyku艂 w swojej karierze zawodowej.

- Nie igraj z moimi uczuciami, Dallas.

- Prze艣lij mi wszystko, co masz. I szukaj dalej.

- Daj mi co艣, co mog艂abym opublikowa膰. Potrzebne mi...

- Jeszcze na to za wcze艣nie. Musz臋 ko艅czy膰. Aha, spodziewaj si臋 telefonu od Roarke'a. Chcemy ci臋 zaprosi膰 na 艢wi臋to Dzi臋kczynienia.

- Tak? Super. Mog臋 przyj艣膰 z osob膮 towarzysz膮c膮?

- Chyba tak. To na razie. Roz艂膮czy艂a si臋.

- Chod藕my jeszcze raz przyjrze膰 si臋 domowi Icove'a. Peabody zapisa艂a pliki i wsta艂a od komputera.

- Pojedziemy do New Hampshire?

- Nie zdziwi艂abym si臋. W okaza艂ym domu tu偶 nad morzem 偶aluzje w przeszklonych 艣cianach zapewnia艂y domownikom pe艂n膮 prywatno艣膰 i ochron臋 przed intruzami. Kiedy patrzy艂o si臋 przez nie na wod臋, mia艂a delikatny, szaroniebieski kolor i ci膮gn臋艂a si臋 a偶 po horyzont.

W艂a艣nie tak by to namalowa艂a, pomy艣la艂a. Pustka, spok贸j, przestrze艅, tylko ptaki krocz膮ce dumnie brzegiem.

Zn贸w zacznie malowa膰 i to w zdecydowanych barwach. Koniec ze stonowanymi, 艣licznymi portretami, jej obrazy b臋d膮 szalone i mroczne, jaskrawe i 艣mia艂e.

Jej 偶ycie - ju偶 wkr贸tce - te偶 b臋dzie takie. W艂a艣nie tak wyobra偶a艂a sobie wolno艣膰.

- Chcia艂abym, 偶eby艣my mog艂y tu 偶y膰. By艂abym szcz臋艣liwa, gdyby艣my mog艂y tu mieszka膰. Mog艂yby艣my tu mieszka膰 z dzie膰mi i niczego nie udawa膰.

- Mo偶e kiedy艣, gdzie艣. - Nie nazywa艂a si臋 Dolores, tylko Deena. Mia艂a teraz ciemnorude w艂osy i zielone oczy. Ju偶 pope艂ni艂a zab贸jstwo i jeszcze b臋dzie zabija艂a, ale nie dr臋czy艂y jej wyrzuty sumienia. - Kiedy to si臋 sko艅czy, kiedy zrobimy wszystko, co w naszej mocy, trzeba b臋dzie sprzeda膰 ten dom. Ale s膮 inne domy tu偶 nad morzem.

- Wiem. Po prostu mi smutno. - Odwr贸ci艂a si臋 i u艣miechn臋艂a. - Chocia偶 nie mam powodu do smutku. Jeste艣my wolne. A przynajmniej tak bliskie niezale偶no艣ci, jak jeszcze nigdy w 偶yciu.

Deena podesz艂a do kobiety, kt贸r膮 uwa偶a艂a za swoj膮 siostr臋, i uj臋艂a jej r臋ce.

- Boisz si臋?

- Troch臋. Ale zarazem jestem przej臋ta. I smutno mi. Nic na to nie poradz臋. Kocha艂am go, Deena. Nawet je艣li pocz膮tki naszej znajomo艣ci by艂y osobliwe, kocha艂am go.

- Tak. Spojrza艂am mu w oczy, kiedy mu wbija艂am skalpel w serce, i widzia艂am w nich mi艂o艣膰. Chor膮, samolubn膮 i niedobr膮, ale mi艂o艣膰. Nie mog艂am sobie pozwoli膰 na to, 偶eby o tym my艣le膰. - Wzi臋艂a g艂臋boki oddech. - C贸偶, na­uczono mnie, jak to robi膰, jak zd艂awi膰 w sobie wszelkie uczucia i wykona膰 zadanie. Ale potem... - Zamkn臋艂a oczy. - Pragn臋 spokoju, Avril. Dni wype艂nionych wy艂膮cznie cisz膮 i spokojem. Tak d艂ugo na to czeka艂am. Wiesz, o czym marz臋?

Avril 艣cisn臋艂a palce Deeny. - Nie.

- O ma艂ym domku, w艂a艣ciwie chatce. Z ogrodem pe艂nym kwiat贸w i drzew oraz 艣piewaj膮cych ptak贸w. Z du偶ym, poczciwym psiskiem. I o m臋偶czy藕nie, kt贸ry b臋dzie mnie kocha艂. Marz臋 o takich dniach, pe艂nych spokoju, bez wojen i zabijania. Marz臋 o tym, 偶eby przesta膰 si臋 ukrywa膰.

- Wszystko to b臋dziesz mia艂a. Ale kiedy Deena ogl膮da艂a si臋 wstecz, rok po roku widzia艂a tylko ukrywanie si臋 i 艣mier膰.

- Przeze mnie sta艂a艣 si臋 morderczyni膮.

- Nie. Nie. - Avril nachyli艂a si臋 i poca艂owa艂a j膮 w policzek. - Da艂a艣 mi wolno艣膰. - Podesz艂a do przeszklonej 艣ciany. - Zn贸w b臋d臋 malowa膰. Malowa膰 naprawd臋. Poczuj臋 si臋 lepiej. B臋d臋 stanowi艂a oparcie dla dzieci. Biedactwa. Za­bierzemy je st膮d, jak tylko b臋dzie mo偶na. Wywieziemy je za granic臋, przynajmniej na jaki艣 czas. Gdzie艣, gdzie b臋d膮 mog艂y swobodnie dorasta膰. Nie tak, jak my.

- Policja b臋dzie chcia艂a jeszcze raz z tob膮 porozmawia膰. B臋dzie zadawa艂a wi臋cej pyta艅.

- Nie szkodzi. Wiemy, co robi膰, co m贸wi膰. Zreszt膮 prawie wszystko to prawda, wi臋c nie jest to takie trudne. Wilfredowi spodoba艂aby si臋 ta porucznik Dallas. Jest bystra i bezpo艣rednia. Polubi艂yby艣my j膮, gdyby艣my mog艂y.

- Musimy si臋 przy niej mie膰 na baczno艣ci.

- Tak. I to bardzo. Jaki lekkomy艣lny okaza艂 si臋 Wilfred, jakim by艂 egoist膮, 偶e trzyma艂 pliki w domu. Gdyby Will o tym wiedzia艂... Biedny Will. Ale i tak zastanawiam si臋, czy nie jest lepiej, 偶e Dallas wie o tym przedsi臋wzi臋ciu. Albo 偶e w og贸le co艣 wie. Mo偶emy zaczeka膰, przekona膰 si臋, czy rozwik艂a t臋 zagadk臋. Mo偶e to za nas doko艅czy膰.

- Nie mo偶emy ryzykowa膰. Nie, kiedy zasz艂y艣my ju偶 tak daleko.

- Chyba masz racj臋. B臋dzie mi ciebie brakowa艂o - powiedzia艂a Avril. - 呕a艂uj臋, 偶e nie mo偶esz zosta膰. B臋d臋 si臋 czu艂a samotna.

- Nigdy nie b臋dziesz samotna. - Deena podesz艂a do niej i j膮 obj臋艂a. - B臋dziemy codziennie ze sob膮 rozmawia艂y. To ju偶 nie potrwa d艂ugo.

Skin臋艂a g艂ow膮.

- To okropne pragn膮膰 czyjej艣 艣mierci. Chcie膰, 偶eby nast膮pi艂o to szybko. W pewnym sensie jest jedn膮 z nas.

- Ju偶 nie... Je艣li w og贸le kiedykolwiek by艂a. - Deena si臋 odsun臋艂a i poca艂owa艂a swoj膮 siostr臋 w oba policzki. - B膮d藕 dzielna.

- Uwa偶aj na siebie. Przygl膮da艂a si臋, jak Deena wk艂ada na g艂ow臋 niebieski kapelusz bez ronda, ciemne okulary na nos, bierze torb臋 na rami臋.

Potem wy艣lizgn臋艂a si臋 przez szklane drzwi, szybko przesz艂a przez taras i zbieg艂a po schodach na pla偶臋. Ruszy艂a przed siebie, zwyk艂a kobieta, spaceruj膮ca brzegiem morza w listopadowy dzie艅.

Nikt si臋 nie dowie, sk膮d si臋 wzi臋艂a. Ani co zrobi艂a.

Przez d艂ugi czas by艂y tylko fale, piasek i ptaki. Potem zabrzmia艂o ciche pukanie do drzwi pokoju Avril. Kobieta r贸wnie cicho poleci艂a zwolni膰 blokad臋.

Na progu sta艂a ma艂a dziewczynka o jasnych w艂osach i delikatnych rysach, jak u jej matki. Pociera艂a oczy.

- Mamusiu...

- Tak, skarbie, tak, moja malutka. - Czuj膮c w sercu fal臋 mi艂o艣ci, podbieg艂a, by wzi膮膰 dziewczynk臋 na r臋ce.

- Tatu艣...

- Wiem. Wiem. - Pog艂aska艂a c贸reczk臋 po w艂oskach, poca艂owa艂a jej wilgotny policzek. - Wiem. Ja te偶 za nim t臋skni臋.

I co najdziwniejsze, m贸wi艂a najszczersz膮 prawd臋.

ROZDZIA艁 11

Eve stara艂a si臋 o niczym nie my艣le膰, pr贸buj膮c sobie wyobrazi膰, jak to mog艂o wygl膮da膰. Cichy dom. Znajomy. Sama otworzy艂a sobie drzwi.

Sama posz艂a do Centrum. Bez niczyjej pomocy zabi艂a Icove'a.

Zajrza艂a do kuchni. Po co ten p贸艂misek? - zada艂a sobie pytanie, id膮c tak, jak przypuszcza艂a, 偶e szed艂 zab贸jca. By odwr贸ci膰 uwag臋.

To musia艂 by膰 kto艣, kogo zna艂. Czy zna艂 r贸wnie偶 zab贸jc臋 swego ojca, ale to zatai艂?

Posta艂a chwil臋 w kuchni, rozgl膮daj膮c si臋.

- S艂u偶膮ca nie po艂o偶y艂a owoc贸w i ser贸w na p贸艂misku. Ma艂o prawdopodobne, by zrobi艂 to Icove.

- Mo偶e spodziewa艂 si臋 jej wizyty - zasugerowa艂a Peabody. - Dlatego wy艂膮czy艂 androidy.

- Niewykluczone. Ale czemu pozamyka艂 dom na wszystkie spusty? Skoro si臋 spodziewa艂 go艣cia, dlaczego w艂膮czy艂 alarm? Mo偶e zadzwoni艂a do niego, kiedy ju偶 w艂膮czy艂 alarm i dezaktywowa艂 androidy. Zszed艂 na d贸艂, sam j膮 wpu艣ci艂 do 艣rodka. Mo偶e by艣my co艣 przek膮sili?

Ale odrzuci艂a t臋 wersj臋.

- S膮dz膮c po tym, jak le偶a艂 na kanapie w swoim gabinecie na g贸rze, nikogo nie podejmowa艂. Raczej wygl膮da艂o to tak, jakby mia艂 ochot臋 si臋 odpr臋偶y膰.

Spr贸bujmy sobie wyobrazi膰, co si臋 wydarzy艂o, wychodz膮c z tego za艂o偶enia. Ko­bieta wchodzi do domu, zna kod albo ma wolny dost臋p. Idzie tutaj, uk艂ada owoce i sery na p贸艂misku. Wie, 偶e Icove jest na g贸rze.

- Sk膮d to wie?

- Bo go zna. Je艣li nie jest stuprocentowo pewna, mo偶e z 艂atwo艣ci膮 to sprawdzi膰 na domowym skanerze. I prawdopodobnie to zrobi艂a. Ja te偶 bym tak post膮pi艂a. Upewni艂a si臋 nie tylko, gdzie przebywa, ale r贸wnie偶 czy jest sam w domu. Sprawdzi艂a te偶, czy androidy s膮 wy艂膮czone. Niesie p贸艂misek na g贸r臋.

Odwr贸ci艂a si臋 i skierowa艂a tam, sk膮d przysz艂a.

Czy by艂a zdenerwowana? - intrygowa艂o Eve. Czy p贸艂misek brz臋cza艂 na tacy? Czy te偶 by艂a spokojna jak Ocean Lodowaty?

Przed drzwiami do gabinetu Eve uda艂a, 偶e trzyma tac臋, i przechyli艂a g艂ow臋.

- Je艣li zamkn膮艂 si臋 w 艣rodku, wyda艂aby polecenie, by odblokowa膰 zamki i otworzy膰 drzwi. Raczej nie odstawi艂a tacy, by mie膰 wolne r臋ce. Niech elektronicy rzuc膮 na to okiem i wydadz膮 swoj膮 opini臋.

- Zapisa艂am. Eve wesz艂a do gabinetu i rozejrza艂a si臋 po pokoju.

- Nie zobaczy艂 jej, przynajmniej nie od razu. Us艂ysza艂by j膮, gdyby nie spa艂, ale le偶a艂 ty艂em do drzwi. Przechodzi przez pok贸j, stawia tac臋. Czy co艣 powiedzia艂a? 鈥濸rzynios艂am ma艂e co nieco. Musisz je艣膰, dba膰 o siebie鈥. Widzisz, tak zachowa艂aby si臋 偶ona. Nie powinna by艂a zawraca膰 sobie g艂owy tac膮. To b艂膮d.

Eve przysiad艂a na kanapie mniej wi臋cej w po艂owie jej d艂ugo艣ci. Stara艂a sobie przypomnie膰, jak le偶a艂y zw艂oki Icove'a.

- Je艣li usiad艂a w taki spos贸b, nie m贸g艂 si臋 podnie艣膰. I znowu to typowe 偶onine zachowanie. Nie czu艂 si臋 zagro偶ony. W tej sytuacji wystarczy艂o, 偶eby...

Pochyli艂a si臋, zaciskaj膮c d艂o艅 tak, jakby trzyma艂a w niej n贸偶, i zamarkowa艂a cios.

- Z zimn膮 krwi膮.

- Tak, ale nie do ko艅ca. Obraz m膮ci ten p贸艂misek. Mo偶e doda艂a do jedzenia 艣rodek usypiaj膮cy, tak na wszelki wypadek. A mo偶e powodowa艂o ni膮 poczucie winy. Chcia艂a po raz ostatni nakarmi膰 swojego m臋偶czyzn臋. Za pierwszym razem nie wymy艣li艂a nic takiego. Wesz艂a, zrobi艂a, co mia艂a zrobi膰, wysz艂a. 呕adnych zb臋dnych element贸w.

Zn贸w wsta艂a.

- Wszystko poza tym jest racjonalne. Zamyka za sob膮 drzwi, bierze dyskietki, ponownie w艂膮cza alarm. Ta taca co艣 mi pr贸buje powiedzie膰.

Wypu艣ci艂a powietrze z p艂uc.

- Roarke te偶 ma takie zagrania. Wpycha we mnie jedzenie. To u niego odruchowe. Je艣li jestem zm臋czona albo zdenerwowana, podsuwa mi pod nos miseczk臋 albo talerz czego艣 dobrego.

- Kocha ci臋.

- Masz racj臋. Ktokolwiek to zrobi艂, darzy艂 go uczuciem. Co艣 ich 艂膮czy艂o. Obesz艂a pok贸j.

- Wracajmy do Icove'a. Dlaczego si臋 tu zamkn膮艂?

- 呕eby pracowa膰.

- Tak. Ale si臋 k艂adzie. Jest zm臋czony, mo偶e lepiej mu si臋 my艣li, kiedy le偶y na kanapie. Co艣 w tym stylu. - Zajrza艂a do przylegaj膮cej do gabinetu 艂azienki. - Do艣膰 tandetna jak na taki elegancki dom.

- S膮siaduje z gabinetem, jest do niej dost臋p tylko st膮d. Nie potrzebowa艂 tu luksus贸w.

- Nieprawda - zaoponowa艂a Eve. - Sp贸jrz na ten gabinet. Przestronny, elegancko umeblowany, pe艂en dzie艂 sztuki. Jego prywatna 艂azienka w Centrum jest wi臋ksza od tej, a przecie偶 to jego dom.

Zaintrygowana wesz艂a do 艂azienki.

- Co艣 mi tu nie gra, Peabody.

Pospiesznie wybieg艂a i wesz艂a do gabinetu Avril, s膮siaduj膮cego z 艂azienk膮 po drugiej stronie. Peabody pod膮偶y艂a za ni膮. Gapi艂a si臋 na 艣ciany zawieszone dzie艂ami sztuki, na ma艂y stolik z dwoma krzes艂ami dok艂adnie po艣rodku pokoju.

- Co艣 tu jeszcze jest pomi臋dzy t膮 艣cian膮 i wann膮. - Eve wr贸ci艂a do 艂azienki doktora i uwa偶nie przyjrza艂a si臋 ma艂ej szafie wn臋kowej na r臋czniki i 艣rodki czysto艣ci. Otworzy艂a jej drzwiczki.

Uderzy艂a pi臋艣ci膮 w plecy szafy.

- S艂ysza艂a艣?

- Solidne. Ci臋偶kie. Prawdopodobnie wzmocnione. A niech mnie! Znalaz艂y艣my tajne pomieszczenie, Dallas.

Szuka艂y mechanizmu, macaj膮c 艣ciany, p贸艂ki. W ko艅cu Eve przykucn臋艂a, zakl臋艂a pod nosem i wyci膮gn臋艂a komunikator.

- Czy znajdziesz woln膮 chwilk臋 mi臋dzy opracowywaniem strategii zaw艂adni臋cia ca艂ym 艣wiatem a wykupywaniem wszystkich indyk贸w w kraju?

- By膰 mo偶e. Je艣li b臋d臋 mia艂 odpowiedni膮 zach臋t臋.

- Znalaz艂am tajne pomieszczenie. Nie wiem, jak si臋 do niego dosta膰. Prawdopodobnie drzwi s膮 zabezpieczone elektronicznie. Mog臋 zadzwoni膰 do wydzia艂u przest臋pstw elektronicznych, ale skoro jeste艣 jeszcze w domu, masz bli偶ej.

- Poprosz臋 adres. Podyktowa艂a mu.

- B臋d臋 za dziesi臋膰 minut. Eve rozsiad艂a si臋 wygodnie na pod艂odze.

- Czekaj膮c na niego, sprawdz臋 alibi pani Icove. Zechcia艂aby艣 porozmawia膰 z s膮siadami?

- Nie ma sprawy. Eve zadzwoni艂a, nie podnosz膮c si臋 z pod艂ogi, i wcale si臋 nie zdziwi艂a, kiedy si臋 okaza艂o, 偶e 艣wiadkowie potwierdzili alibi Avril. Zadzwoni艂a r贸wnie偶 do lodziarni w Hamptons, do kt贸rej Avril - wed艂ug jej s艂贸w - zabra艂a dzieci. I zn贸w si臋 nie zdziwi艂a, kiedy s艂owa pani Icove potwierdzi艂y si臋 co do joty.

- Cholernie dobrze si臋 przygotowa艂a艣 - mrukn臋艂a i wsta艂a z pod艂ogi, po czym zesz艂a na d贸艂.

Skontaktowa艂a si臋 z Morrisem.

- W艂a艣nie mia艂em do ciebie dzwoni膰, Dallas. Zawarto艣膰 偶o艂膮dka zgadza si臋 z tym, co wed艂ug posiadanych przez nas zezna艅 ofiara spo偶y艂a jako ostatni posi艂ek. Badanie toksykologiczne wykaza艂o obecno艣膰 blokera. To powszechnie za偶ywany 艣rodek. I s艂abego leku usypiaj膮cego. Oba za偶yte mniej wi臋cej na godzin臋 przed 艣mierci膮.

- Co to znaczy 鈥瀞艂abego鈥?

- Po jego za偶yciu facet poczu艂 si臋 odpr臋偶ony, troch臋 senny. Po艂kn膮艂 zwyk艂膮 dawk臋 obu medykament贸w. Stosuje si臋 je, kiedy dokucza nam silny b贸l g艂owy i chcemy odpocz膮膰.

- Pasuje. - Przypomnia艂a sobie, w jakiej pozycji Icove le偶a艂 na kanapie. - Tak, pasuje. Jeszcze co艣?

- 呕adnych innych uraz贸w. Zdrowy m臋偶czyzna, doskona艂y stan fizyczny. By艂 przytomny w chwili 艣mierci, ale zamroczony. Identyczne narz臋dzie zbrodni, jeden cios prosto w serce.

Otworzy艂y si臋 drzwi i wszed艂 Roarke.

- Dobra. Dzi臋kuj臋, 偶e si臋 pospieszy艂e艣. Do zobaczenia. Nie musia艂e艣 otwiera膰 zamk贸w wytrychem - zwr贸ci艂a si臋 do Roarke'a.

- Zrobi艂em to, 偶eby nie wyj艣膰 z wprawy. Pi臋kny dom. - Przyjrza艂 si臋 urz膮dzeniu holu i salonu. - Mo偶e nieco zbyt tradycyjny wystr贸j, bardzo konserwatywny, ale pi臋kny w swoim stylu.

- Nie omieszkam zamie艣ci膰 tego w swoim raporcie. - Pokaza艂a palcem schody i zacz臋艂a wchodzi膰 na g贸r臋.

- A propos, dobre zamki - powiedzia艂 od niechcenia. - Ich otwarcie zaj臋艂oby mi wi臋cej czasu, gdyby ludzie z wydzia艂u przest臋pstw elektronicznych ju偶 przy nich nie majstrowali. Paru s膮siad贸w przygl膮da艂o mi si臋 uwa偶nie. Przy­puszczam, 偶e wzi臋li mnie za gliniarza. Niesamowite.

Spojrza艂a na niego, przystojniaka w garniturze za dziesi臋膰 tysi臋cy dolar贸w.

- Wykluczone. To tutaj. Rozejrza艂 si臋 po gabinecie. Zobaczy艂 proszek pozostawiony przez ekip臋 zabezpieczaj膮c膮 艣lady, zauwa偶y艂, 偶e zabrano komputery i 艂膮cza. S膮 ju偶 w wydziale przest臋pstw elektronicznych, domy艣li艂 si臋.

- Najcenniejsze s膮 tu obrazy. Podszed艂 do szkicu kred膮 przedstawiaj膮cego rodzin臋. Icove siedzia艂 na pod艂odze, jedn膮 nog臋 mia艂 wyprostowan膮, obok niego 偶ona, z g艂ow膮 przechylon膮 ku jego ramieniu, z nogami wyci膮gni臋tymi w bok. Dzieci siedzia艂y przed nimi.

- Pi臋kne, pe艂ne mi艂o艣ci dzie艂o. Urocza rodzinka. M艂oda wdowa jest utalentowana.

- Bo ja wiem. - Eve stan臋艂a obok niego i uwa偶nie przyjrza艂a si臋 portretowi. - Pe艂ne mi艂o艣ci?

- Zwr贸膰 uwag臋 na to, jak siedz膮, na 艣wiat艂o, na mow臋 cia艂a. Wszystko nasuwa skojarzenia ze szcz臋艣ciem.

- Dlaczego cz艂owiek zabija to, co kocha?

- Powod贸w jest niezliczone mn贸stwo.

- Masz racj臋 - zgodzi艂a si臋 z nim Eve i ruszy艂a ku 艂azience.

- Wed艂ug ciebie ona to zrobi艂a.

- Wiem, 偶e mia艂a w tym sw贸j udzia艂. Na razie nie dysponuj臋 偶adnymi dowodami, ale swoje wiem. - Wsun臋艂a kciuki do kieszeni i skin臋艂a g艂ow膮. - To tam, za t膮 szaf膮 wn臋kow膮.

Podobnie jak wcze艣niej Eve, Roarke przyjrza艂 si臋 pomieszczeniu.

- Rzeczywi艣cie. - Wyj膮艂 z kieszeni jakie艣 ma艂e urz膮dzenie. Kiedy je w艂膮czy艂, ukaza艂 si臋 cienki, czerwony promie艅 艣wiat艂a. Roarke omi贸t艂 promieniem 艣ciany i p贸艂ki.

- Co robisz?

- Ciiii... Us艂ysza艂a cichutkie brz臋czenie, kt贸re emitowa艂 zagadkowy przyrz膮d.

- Za t膮 艣cian膮 jest stal - powiedzia艂 Roarke, patrz膮c na odczyt.

- Domy艣li艂am si臋 tego i bez pomocy tej twojej zabawki. Leciutko uni贸s艂 brew, przysun膮艂 si臋 bli偶ej i nacisn膮艂 kilka klawiszy na przyrz膮dzie. Brz臋czenie przemieni艂o si臋 w wolne, rytmiczne pikanie. Przesuwa艂 promie艅 艣wiat艂a centymetr po centymetrze. Eve ze zniecierpliwienia a偶 za­zgrzyta艂a z臋bami.

- A co, je艣li...

- Ciii... - poleci艂 jej zn贸w. Eve si臋 podda艂a i kiedy us艂ysza艂a, jak otwieraj膮 si臋 drzwi frontowe, wysz艂a na spotkanie Peabody.

- Dorwa艂am kilku s膮siad贸w. Nikt nie widzia艂 niczego podejrzanego. S膮 wstrz膮艣ni臋ci i wielce zaniepokojeni tym, co spotka艂o Icove'a. Wed艂ug mieszka艅c贸w s膮siedniego domu by艂a to mi艂a, szcz臋艣liwa rodzina. Z艂apa艂am Maude Jacobs, nim wysz艂a do pracy. Ucz臋szcza do tego samego klubu fitness co Avril Icove, czasami razem 膰wiczy艂y. Potem sz艂y na sok warzywny. Opisa艂a j膮 jako sympatyczn膮, szcz臋艣liw膮 kobiet臋, dobr膮 matk臋. Co par臋 miesi臋cy zapraszali si臋 na kolacj臋. Nigdy nie zauwa偶y艂a oznak 偶adnych tar膰. - Peabody spojrza艂a na g贸r臋. - Pomy艣la艂am sobie, 偶e wr贸c臋, kiedy zobaczy艂am, 偶e ju偶 jest Roarke. Obejrz臋 ten pok贸j, nim porozmawiam z pozosta艂ymi s膮siadami.

- W艂a艣nie nad tym pracuje. Wezwiemy ludzi z elektronicznego - ci膮gn臋艂a, kiedy sz艂y do gabinetu Icove'a. - Ka偶emy im sprowadzi膰... Mniejsza o to.

Plecy szafy by艂y otwarte. A raczej drzwi, poprawi艂a si臋 Eve. Mia艂y grubo艣膰 oko艂o pi臋tnastu centymetr贸w, wida膰 by艂o teraz szereg skomplikowanych zamk贸w po wewn臋trznej stronie.

- A niech mnie - powiedzia艂a Peabody, podchodz膮c do otworu. Roarke, znajduj膮cy si臋 w 艣rodku, odwr贸ci艂 si臋 i rzuci艂 jej szeroki u艣miech.

- To dawny schron, przemieniony w tajny gabinet. Kiedy si臋 wejdzie do 艣rodka, zamknie drzwi na wszystkie spusty, nikt z zewn膮trz si臋 tu nie dostanie. Ca艂a elektronika dzia艂a niezale偶nie. - Wskaza艂 w膮sk膮 艣cian臋 wype艂nion膮 monitorami. - Mo偶na st膮d obserwowa膰 wszystko, co si臋 dzieje w domu i na zewn膮trz. S膮 zapasy 偶ywno艣ci. Mo偶na tu przetrwa膰 w艂amanie do domu, a mo偶e nawet i wybuch bomby atomowej.

- Pliki. - Eve spojrza艂a na pusty monitor komputera.

- Dost臋pu do komputera broni has艂o, jest te偶 zabezpieczony na wypadek uszkodzenia. M贸g艂bym si臋 do niego w艂ama膰, ale...

- Zabierzemy go st膮d - przerwa艂a mu Eve. - Nie chc臋, 偶eby obrona zakwestionowa艂a dowody rzeczowe.

- Mo偶esz to zrobi膰, ale zapewniam ci臋, 偶e twardy dysk prawdopodobnie ju偶 wyczyszczono. I nie znalaz艂em tu 偶adnych dyskietek.

- Albo zniszczy艂 je w pierwszej kolejno艣ci, albo ona je zabra艂a. Je艣li to drugie, to znaczy, 偶e wiedzia艂a o tym pomieszczeniu. 呕ona wiedzia艂aby o nim. Nawet gdyby Icove ukry艂 to przed ni膮, i tak by wiedzia艂a. Mi臋dzy innymi dla­tego, 偶e jest malark膮. Zna si臋 na symetrii, wymiarach, r贸wnowadze. A 艂azienka jest pozbawiona proporcji.

Obrzuci艂a pomieszczenie uwa偶nym spojrzeniem, wysz艂a z niego, jeszcze raz przyjrza艂a si臋 gabinetowi.

- Nie zamierza艂 zniszczy膰 dyskietek - uzna艂a. - Jest zbyt zorganizowany, zbyt podobny do swojego ojca. I wiesz co, ten projekt to by艂o dzie艂o ich 偶ycia. Traktowali go jak misj臋. Will Icove nie przypuszcza艂, 偶e zginie, poza tym mia艂 ten tajny schowek. Czu艂 si臋 zupe艂nie bezpieczny. Czu艂 si臋 w pe艂ni bezpieczny, ale ja zacz臋艂am zadawa膰 pytania i u艣wiadomi艂 sobie, 偶e informacje, przechowywane przez jego ojca, by艂y wprawdzie zakodowane, ale dost臋p do nich jest do艣膰 艂atwy. Mo偶e wi臋c sprawdzi艂 to pomieszczenie, tak dla upewnienia si臋.

- Je艣li zna艂 kobiet臋, kt贸ra zabi艂a jego ojca, m贸g艂 si臋 obawia膰, 偶e pojawi si臋 te偶 u niego? - Peabody wysz艂a z pomieszczenia razem z Eve. - I mo偶e dlatego wys艂a艂 偶on臋 z dzie膰mi na wie艣. Dla ich bezpiecze艅stwa.

- Je艣li facet my艣li, 偶e ma n贸偶 w sercu, to si臋 troch臋 poci. On by艂 spokojny. By艂 wkurzony, bo zacz臋艂am si臋 czepia膰 jego ojca. By艂 zdenerwowany, mo偶e nawet si臋 ba艂, 偶e 艣mier膰 ojca ma zwi膮zek z tym, czym si臋 zajmowali, i mog臋 im wszystko popsu膰. Ale je艣li kto艣 si臋 boi o swoje 偶ycie, to ucieka i gdzie艣 si臋 chowa. Nie siedzi w domu i nie bierze 艣rodka uspokajaj膮cego. Zwyk艂ego, s艂abego. Wiem to od Morrisa - powiedzia艂a Eve, nim Peabody zd膮偶y艂a jej zada膰 pytanie.

- Je艣li by艂y tu dyskietki - doda艂a - teraz ma je zab贸jca. Pytanie tylko, co zawiera艂y? I dlaczego tak jej na nich zale偶a艂o? - Odwr贸ci艂a si臋 do Roarke'a. - Sp贸jrzmy na to od tej strony. Chcesz wyeliminowa膰 jak膮艣 instytucj臋, jak膮艣 firm臋. Zniszczy膰 albo przej膮膰, wszystko jedno. Co by艣 zrobi艂?

- Jest kilka mo偶liwo艣ci. Ale najszybsz膮, najbardziej bezwzgl臋dn膮 metod膮 by艂oby odci臋cie jej g艂owy. Kiedy zniszczy膰 m贸zg, cz艂owiek pada.

- Tak, co艣 w tym rodzaju. - Eve ponuro wygi臋艂a usta. - Obaj Icove'owie to 艂ebscy faceci. Ale i tak chce si臋 zdoby膰 wszystkie dane, wszystkie informacje, jakie tylko istniej膮. Szczeg贸lnie te wewn臋trzne. Nie prowadzili tego sami. Do­brze by艂oby pozna膰 pozosta艂ych graczy. Nawet je艣li si臋 zna ich wszystkich b膮d藕 niekt贸rych, pragnie si臋 zdoby膰 kompletne dane. I zatrze膰 za sob膮 艣lady.

- My艣lisz, 偶e morderca zlikwiduje teraz pozosta艂e osoby zaanga偶owane w to przedsi臋wzi臋cie?

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Dlaczego teraz mieliby zrezygnowa膰? Peabody, 艣ci膮gnij tu ekip臋 technik贸w od zabezpieczania 艣lad贸w. Potem pojedziemy do komendy. Mamy du偶o materia艂贸w do przeczytania.

Zacz臋艂a schodzi膰 po schodach, kiedy Peabody zadzwoni艂a po technik贸w.

- Aha, Nadine b臋dzie na naszym 艣wi膮tecznym obiedzie - poinformowa艂a Eve Roarke'a. - Mo偶e z osob膮 towarzysz膮c膮.

- 艢wietnie. Rozmawia艂em z Mavis. Powiedzia艂a, 偶e przyjdzie z Leonardem, dzwoni膮c.

- Dzwoni膮c czym?

- Przypuszczam, 偶e dzwonkami.

- Nic nie rozumiem. Dlaczego mieliby przyj艣膰 do twojego domu z dzwonkami? C贸偶 za zwariowany pomys艂.

- Mhm. Aha, Peabody, Mavis poprosi艂a, 偶e gdybym rozmawia艂 z tob膮 przed ni膮... Nie, powiem to, jak nale偶y. Je艣li z艂api臋 ci臋, nim ona ci臋 wywo艂a, to mam ci powiedzie膰, 偶e jest um贸wiona z Trin膮. Je艣li ci臋 to kr臋ci, przyjd藕 dzi艣 wieczorem do Dallas.

Eve zblad艂a jak 艣ciana.

- Jak to: 鈥瀌o Dallas鈥? Trina? O, nie!

- No, no. - Roarke uspokajaj膮co poklepa艂 j膮 po d艂oni. - B膮d藕 dzielny, m贸j 偶o艂nierzyku.

Ale Eve rzuci艂a si臋 na Peabody jak pantera.

- Co艣 ty znowu wymy艣li艂a?

- Ja tylko... Ja tylko pomy艣la艂am sobie, 偶eby co艣 zrobi膰 z w艂osami. Wspomnia艂am o tym Mavis.

- Och! Och! Ty suko. Zabij臋 ci臋. Go艂ymi r臋kami ci臋 wypatrosz臋, a potem udusz臋 twoimi w艂asnymi flakami.

- Czy mog艂abym najpierw przed艂u偶y膰 sobie w艂osy? - Delia pr贸bowa艂a to obr贸ci膰 w 偶art.

- Sama ci przed艂u偶臋 w艂osy. - Mo偶e rzuci艂aby si臋 na ni膮, ale Roarke obj膮艂 j膮 w pasie od ty艂u i przytrzyma艂. - Lepiej uciekaj - poradzi艂 Peabody, kt贸ra ju偶 wybiega艂a z gabinetu.

- Mo偶esz zawsze zabi膰 Trin臋 - zaproponowa艂 Roarke.

- Chyba nie da rady jej zabi膰. - Eve pomy艣la艂a o specjalistce od w艂os贸w i cery, prawdopodobnie jedynej istocie na Ziemi i poza ziemskim globem, kt贸ra wprawia艂a j膮 w pop艂och. - Chod藕my. Na razie nie zabij臋 Peabody, bo jest mi potrzebna.

Roarke okr臋ci艂 j膮 i obj膮艂.

- Czy ma pani jeszcze jakie艣 偶yczenia, pani porucznik?

- Dam ci zna膰. Na ulicy nie by艂o ani 艣ladu Peabody. Eve pomacha艂a Roarke'owi na po偶egnanie i usiad艂a na schodach, 偶eby zaczeka膰 na ekip臋 technik贸w. Poniewa偶 i tak mia艂a zepsuty ca艂y dzie艅 perspektyw膮 wieczornych zabieg贸w upi臋kszaj膮­cych, zadzwoni艂a do laboratorium i odby艂a rozmow臋 z g艂贸wnym technikiem, Dickiem Berenskim, zwanym powszechnie Baranim 艁bem.

- Owoce by艂y czyste... I przepyszne. - Na monitorze pojawi艂a si臋 jego chuda twarz. - Sery, krakersy, herbata, wszystko. Ser krowi i kozi. Pierwsza klasa. Mia艂 pecha, 偶e zgin膮艂, zanim zd膮偶y艂 zje艣膰.

- Zjad艂e艣 moje dowody rzeczowe?

- Tylko spr贸bowa艂em. Poza tym to 偶adne dowody, bo ofiara ich nie tkn臋艂a. Mam par臋 kosmyk贸w blond w艂os贸w. Nietlenionych. Jeden by艂 na jego swetrze, dwa - na kanapie. Nic na narz臋dziu zbrodni. Na tacy z jedzeniem te偶 nic. Nic na jedzeniu, talerzu, serwetce, sztu膰cach. Nigdzie nic.

呕adnych odcisk贸w, pomy艣la艂a Dallas, kiedy si臋 roz艂膮czy艂a. Je艣li Icove sam przyni贸s艂 tac臋, powinien na czym艣 zostawi膰 swoje odciski. Stanowi艂o to wi臋c dodatkowe potwierdzenie teorii Eve.

- Pani porucznik... Jej partnerka sta艂a na chodniku w bezpiecznej odleg艂o艣ci, gotowa w ka偶dej chwili do ucieczki.

- Rozmawia艂am z kolejnym s膮siadem. Us艂ysza艂am to samo. I sprawdzi艂am o艣wiadczenie s艂u偶膮cej dotycz膮ce rozk艂adu zaj臋膰 domownik贸w.

- Peabody, dlaczego nie usi膮dziesz obok mnie?

- Dzi臋kuj臋, ale musz臋 rozprostowa膰 nogi.

- Tch贸rz.

- To nie ulega kwestii. - Przybra艂a wielce przepraszaj膮ca min臋. - Naprawd臋 nic nie zrobi艂am. To w艂a艣ciwie nie moja wina. Przypadkiem wpad艂am na Mavis, powiedzia艂am jej, 偶e zastanawiam si臋, czyby nie zrobi膰 czego艣 z w艂o­sami, a ona bardzo si臋 zapali艂a do tego pomys艂u i od razu wzi臋艂a sprawy w swoje r臋ce.

- Nie mog艂a艣 ostudzi膰 zap臋d贸w ci臋偶arnej kobiety?

- Jest gruba, ale energiczna. Daruj mi 偶ycie.

- W tej chwili mam zbyt du偶o na g艂owie, by jeszcze obmy艣la膰, jak ci臋 zamordowa膰. M贸dl si臋, 偶ebym zawsze by艂a taka zaj臋ta.

W komendzie Eve przekaza艂a Peabody informacje, do kt贸rych dokopa艂a si臋 Nadine. Niech czyta, a偶 oczy zajd膮 jej krwi膮, pomy艣la艂a z satysfakcj膮.

Odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie od biurka Peabody i z艂apa艂a Baxtera za ko艂nierz.

- Co w臋szysz?

- W膮cha艂em p艂aszcz.

- Daj spok贸j. - Pu艣ci艂a go. - Gnida.

- Jenkinson jest gnid膮.

- Yo! - krzykn膮艂 Jenkinson przez pok贸j.

- Je艣li nie potrafisz zapanowa膰 nad swoimi podw艂adnymi, Dallas, niepokoj臋 si臋 o twoj膮 skuteczno艣膰 dowodzenia.

Przechyli艂a g艂ow臋 i spojrza艂a na triumfuj膮co u艣miechaj膮cego si臋 Baxtera.

- S艂uchaj no, robi艂e艣 sobie kiedy艣 operacj臋 plastyczn膮?

- Zawdzi臋czam swoj膮 wyj膮tkow膮 aparycj臋 wyj膮tkowym genom. A dlaczego pytasz? Czy co艣 jest nie tak z moj膮 twarz膮 lub figur膮?

- Chc臋, 偶eby艣 si臋 wybra艂 do Centrum Wilfreda B. Icove'a. Po cywilnemu. Poprosisz o konsultacj臋 u ich czo艂owego chirurga plastycznego.

- Co ci si臋 nie podoba w mojej twarzy? Kobiety topniej膮 jak wosk na widok mojego zniewalaj膮cego u艣miechu.

- U ich czo艂owego chirurga plastycznego - powt贸rzy艂a Eve. - Chc臋 dok艂adnie wiedzie膰, jak wygl膮da ca艂a procedura przed konsultacj膮. Chc臋 wiedzie膰, ile i kiedy si臋 p艂aci, jaka panuje atmosfera. Chc臋 wiedzie膰, jak pracuje Centrum, kiedy obaj Icove'owie le偶膮 w kostnicy.

- Z rado艣ci膮 bym ci pom贸g艂, Dallas, ale we藕 pod uwag臋 jedno. Kto uwierzy, 偶e chc臋 sobie zrobi膰 operacj臋 plastyczn膮 twarzy? - Odwr贸ci艂 g艂ow臋 i zadar艂 brod臋. - Sp贸jrz na ten profil, je艣li masz odwag臋. Jest zab贸jczy.

- Wykorzystaj go, 偶eby dotrze膰 do 偶e艅skiej cz臋艣ci personelu. Dowiedz si臋, co i jak. Chcesz obejrze膰 ca艂y o艣rodek, zanim powierzysz im swoj膮 twarz i te pe. Zrozumia艂e艣?

- Jasne. A co z moim ch艂opakiem? Eve spojrza艂a na Troya Truehearta, pomocnika Baxtera, kt贸ry siedzia艂 i przek艂ada艂 jakie艣 papiery. By艂 wci膮偶 zielony jak trawa na wiosn臋, ale przy Baxterze szybko si臋 uczy艂.

- Jak sobie radzi?

- Coraz lepiej. By膰 mo偶e, ale by艂 m艂ody, dobrze zbudowany i urodziwy. Lepiej wys艂a膰 do艣wiadczonego gliniarza - niewa偶ne, czy uwa偶a, 偶e ma zab贸jczy profil, czy nie.

- Tym razem id藕 sam. Powinno ci to zaj膮膰 tylko par臋 godzin. Dopad艂a Feeneya i zaproponowa艂a, 偶e zafunduje mu to, co uchodzi艂o za obiad w policyjnej sto艂贸wce.

Wcisn臋li si臋 do boksu i obydwoje zam贸wili pseudopastrami na razowcu nie pierwszej 艣wie偶o艣ci. Eve ukry艂a mi臋so pod warstw膮 musztardy koloru moczu chorego cz艂owieka.

- Pierwszy Icove - zacz膮艂 Feeney, maczaj膮c sojow膮 frytk臋 w anemicznym keczupie. - 呕adnych wiadomo艣ci wysy艂anych ani odbieranych wieczorem przed 艣mierci膮 na teletransmiterze biurkowym w jego domowym gabinecie. Mam kopie wiadomo艣ci wys艂anych i przychodz膮cych na teletransmiter biurowy i podr臋czny. Nic od podejrzanej ani do niej, ani 偶adnych wiadomo艣ci jej dotycz膮cych.

Zjad艂 frytk臋 i spr贸bowa艂 偶ylastego mi臋sa udaj膮cego pastrami.

- Rzuci艂em okiem na po艂膮czenia doktora Willa. Kontaktowa艂a si臋 z nim 偶ona z osobistego teletransmitera z Hamptons ko艂o pi臋tnastej zero zero tamtego dnia.

- Nie wspomnia艂a o tym.

- Kr贸tki raport. Dzieci dobrze si臋 czuj膮, poszli na lody, p贸藕niej przychodz膮 na drinka przyjaciele. Chcia艂a wiedzie膰, czy co艣 zjad艂, czy odpocz膮艂. Jak to 偶ona.

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e jej powiedzia艂, 偶e idzie do domu i zamknie si臋 na wszystkie spusty.

- Tak. - Feeney umoczy艂 kolejn膮 frytk臋. - Powiedzia艂 jej, 偶e spr贸buje troch臋 popracowa膰, a potem po艂o偶y si臋 spa膰. By艂 zm臋czony, bola艂a go g艂owa, mia艂 za sob膮 kolejn膮 rozmow臋 z tob膮. Nic, co ktokolwiek m贸g艂by uzna膰 za podejrzane.

- Ale zna艂a jego plany na reszt臋 dnia. Co jeszcze masz o seniorze?

- Karty pacjent贸w i dokumentacja medyczna s膮 do艣膰 obszerne. Siedzi nad tym jeden z moich ch艂opak贸w, kt贸ry troch臋 si臋 zna na medycynie. Ale znalaz艂em jeszcze co艣. - Popi艂 kanapk臋 naprawd臋 ohydn膮 namiastk膮 kawy. - Poza terminarzem wizyt, kt贸ry nam przekaza艂a jego sekretarka, mia艂 notes. Zapisywa艂 w nim daty spotka艅 z wnukami, 偶eby kupi膰 kwiaty dla synowej, skonsultowa膰 si臋 z jednym z zatrudnionych lekarzy, terminy zebra艅 zarz膮du. Zapisa艂 w nim spotkanie z t膮 kobiet膮: tylko D, pierwsz膮 liter臋 imienia, godzin臋, dzie艅. Przy innych okazjach, konsultacji z innym lekarzem, rozm贸w z pacjentami, zapisywa艂 imi臋 i nazwisko, godzin臋, dzie艅 i kr贸tko cel spotkania. Zawsze, poza tym jednym wyj膮tkiem. Jest jeszcze co艣. - Co?

- Notes obejmuje ca艂y rok. Mamy teraz listopad. Przez jedena艣cie miesi臋cy z wyj膮tkiem tych okres贸w, kiedy wyje偶d偶a艂 z miasta s艂u偶bowo lub dla przyjemno艣ci, poniedzia艂kowe i czwartkowe wieczory oraz 艣rodowe popo艂udnia ma wolne. Ani jednego spotkania. 呕adnych dat, 偶adnych zapisk贸w, nic.

- Widzia艂am to w jego terminarzu, ale nie obejmowa艂 on ca艂ego roku. Tak, zwr贸ci艂am na to uwag臋. Mo偶e w tym czasie robi艂 co艣 zwyczajnego, czego si臋 nie zapisuje.

- Jak na przyk艂ad codzienne zjadanie porcji b艂onnika.

- Feeney pomacha艂 frytk膮 sojow膮. - Pracujesz, jeste艣 dobrze zorganizowana, wi臋c udaje ci si臋 wygospodarowa膰 jeden wolny wiecz贸r w tygodniu. Ale dwa wieczory i jedno popo艂udnie co tydzie艅 przez jedena艣cie miesi臋cy? To lekka przesada.

- B臋d臋 ci臋 musia艂a prosi膰, 偶eby艣 sprawdzi艂 poprzednie lata. I zrobi艂 to samo, je艣li chodzi o Icove'a numer dwa. Ciekawa jestem, czy mieli wolne te same wieczory. Interesuj膮 mnie te偶 wszelkie wzmianki o Brookhollow Academy i College. Wszelkie napomkni臋cia o Jonahu D. Wilsonie lub Evie Hannson Samuels.

Feeney wyci膮gn膮艂 notes, 偶eby zapisa膰 w nim nazwiska.

- Mog臋 wiedzie膰, po co ci to? Powiedzia艂a mu, kiedy jedli obiad.

- Jak ohydny mo偶e by膰 ten placek? - zastanawia艂 si臋 Feeney, wstukuj膮c do jad艂ospisu to, co wybrali, i zamawiaj膮c jeszcze dwie kawy. - Wracaj膮c do doktora Willa - doda艂 - je艣li ktokolwiek majstrowa艂 co艣 przy zamkach lub alarmie, nie pozostawi艂 偶adnych 艣lad贸w. Nie znale藕li艣my nic.

- Musieli obej艣膰 identyfikacj臋 g艂osow膮. Czy mo偶na j膮 wy艂膮czy膰?

- Nie. - Pokr臋ci艂 g艂ow膮. - System tego nie dopuszcza. Zabezpieczenia nie pozwalaj膮 na wyci膮gni臋cie czegokolwiek, nagranie, skopiowanie. Ten, kto wszed艂 do 艣rodka, zosta艂 wpuszczony albo mia艂 wolny dost臋p, albo by艂 geniu­szem.

- Jest bystra, ale daleko jej do geniusza. Na tyle sprytna, by nie wygl膮da艂o to na w艂amanie. 呕eby bardziej zaciemni膰 obraz - wyja艣ni艂a, kiedy Feeney uni贸s艂 brwi. - 呕ona siedzia艂a w Hamptons. Wed艂ug niej i domowych android贸w nikt poza mieszka艅cami domu nie zna艂 kod贸w ani nie by艂 upowa偶niony do wst臋pu do 艣rodka. Czyli zostaje nam duch. Musimy si臋 jeszcze raz uwa偶nie przyjrze膰 偶onie, chocia偶 kilku niezale偶nych 艣wiadk贸w potwierdza, 偶e by艂a daleko od Nowego Jorku, kiedy jej m臋偶owi zadano cios prosto w serce. Szukamy wsp贸lnika, zwi膮zku mi臋dzy Avril i Dolores. Jak na razie bez powodzenia.

- Nie licz膮c tego przedsi臋wzi臋cia.

- I szko艂y. Eve skin臋艂a g艂ow膮.

- Tak. Chyba b臋d臋 si臋 musia艂a wybra膰 do New Hampshire. Co ludzie robi膮 w New Hampshire?

- Nie mam zielonego poj臋cia. - Feeney spojrza艂 na talerz, kt贸ry wysun膮艂 si臋 z otworu 鈥瀝ealizacja zam贸wie艅鈥. By艂 na nim brejowaty, ciemnopomara艅czowy tr贸jk膮t.

- Czy to ma by膰 placek z dyni? - spyta艂a Eve. - Bardziej przypomina kawa艂ek...

- Nie ko艅cz. - Feeney dzielnie uj膮艂 widelec. - Zamierzam to zje艣膰. Przypuszczaj膮c, 偶e Peabody sp臋dzi jeszcze wiele godzin przy pracy, kt贸r膮 jej zleci艂a, Eve posz艂a po obiedzie do gabinetu Whitneya, by zda膰 szefowi raport.

- Uwa偶asz, 偶e szko艂a ciesz膮ca si臋 tak dobr膮 opini膮, jak Brookhollow, jest zamieszana w jak膮艣 afer臋 dotycz膮c膮 niewolnictwa seksualnego?

- My艣l臋, 偶e to ca艂kiem mo偶liwe. Whitney przesun膮艂 palcami po kr贸tko obci臋tych w艂osach.

- Je艣li mnie pami臋膰 nie zawodzi, widnia艂a na sporz膮dzonej przez moj膮 偶on臋 li艣cie uczelni dla naszej c贸rki.

- Z艂o偶yli艣cie podanie?

- Wi臋kszo艣膰 z tego, co si臋 wtedy dzia艂o, na szcz臋艣cie zapomnia艂em. Ale moja 偶ona b臋dzie pami臋ta艂a.

- Skoro ju偶 wspomnia艂 pan o pani Whitney... - Delikatna sprawa. - Pos艂a艂am Baxtera na nieoficjalny rekonesans. Udaje potencjalnego klienta. Ma si臋 dosta膰 do Centrum, obejrze膰 wszystko w 艣rodku, sprawdzi膰, jak to dzia艂a. Ale zastanawiam si臋, czy, gdyby okaza艂o si臋 to konieczne, pani Whitney zgodzi艂aby si臋 podzieli膰 ze mn膮 swoimi wra偶eniami z... pobytu tam?

Przez chwil臋 komendant mia艂 r贸wnie zbola艂膮 min臋, co Eve z艂e samopoczucie.

- Nie b臋dzie tym zachwycona, ale jest 偶on膮 gliniarza. Je艣li potrzebne ci jej zeznania, z艂o偶y je.

- Dzi臋kuj臋, panie komendancie. W膮tpi臋, czy b臋dzie to konieczne. Mam nadziej臋, 偶e nie.

- Ja te偶, pani porucznik. Bardziej ni偶 pani przypuszcza. Od Whitneya posz艂a do gabinetu Miry, wkr臋ciwszy si臋 mi臋dzy pacjentami. Nie usiad艂a, chocia偶 przyjaci贸艂ka wskaza艂a jej krzes艂o.

- Dobrze si臋 czujesz? - spyta艂a j膮 Eve.

- W艂a艣ciwie jestem troch臋 przybita 艣mierci膮 ich obu. Zna艂am Willa, lubi艂am jego i jego rodzin臋, czasami spotykali艣my si臋 z r贸偶nych okazji.

- Jak scharakteryzowa艂aby艣 jego stosunki z 偶on膮?

- Bardzo si臋 kochali, tworzyli tradycyjn膮 par臋. Byli szcz臋艣liwi.

- W jakim sensie tradycyjn膮?

- Odnios艂am wra偶enie, 偶e on by艂 g艂ow膮 rodziny. 呕e wszystko obraca艂o si臋 wok贸艂 jego potrzeb i jego osoby, ale wed艂ug mnie obojgu to odpowiada艂o. Avril jest bardzo kochaj膮c膮 i oddan膮 matk膮, wystarcza艂o jej bycie pani膮 doktorow膮. Jest utalentowana, ale sprawia艂a wra偶enie zadowolonej, 偶e tylko amatorsko zajmuje si臋 malarstwem, a nie po艣wi臋ca si臋 mu z ca艂ym zaanga偶owaniem.

- A gdybym ci powiedzia艂a, 偶e mia艂a sw贸j udzia艂 w tych zab贸jstwach? Mira zamruga艂a powiekami, a potem gwa艂townie wyba艂uszy艂a oczy.

- Bazuj膮c na ocenie jej charakteru, nie zgodzi艂abym si臋 z tym.

- Od czasu do czasu spotykali艣cie si臋 na gruncie towarzyskim. Widzia艂a艣 ich takich, jakimi chcieli by膰 widziani. Zgadzasz si臋 ze mn膮?

- Tak, ale... Eve, sporz膮dzony przeze mnie profil zab贸jcy wskazuje na osobnika wyrachowanego, w pe艂ni panuj膮cego nad sytuacj膮, skutecznego. Odnosz臋 wra偶enie, 偶e Avril Icove - a m贸wi臋 to na podstawie wieloletnich obser­wacji - jest kobiet膮 o mi臋kkim sercu, 艂agodn膮, kt贸ra nie tylko godzi艂a si臋 na takie 偶ycie, jakie wiod艂a, ale te偶 bardzo jej to 偶ycie odpowiada艂o.

- Wychowa艂 j膮 specjalnie dla swojego syna.

- S艂ucham?

- Wiem to. Icove j膮 ukszta艂towa艂, wyedukowa艂, wyszkoli艂, niemal j膮 stworzy艂 na idealn膮 towarzyszk臋 偶ycia dla swojego syna. By艂 cz艂owiekiem, kt贸ry musia艂 mie膰 wszystko, co najlepsze. - Usiad艂a i pochyli艂a si臋 ku Mirze. - Pos艂a艂 j膮 do szko艂y, ma艂ej, ekskluzywnej, prywatnej, nad kt贸r膮 mia艂 kontrol臋. On oraz jego przyjaciel i wsp贸lnik, Jonah Wilson. Genetyk.

- Zaczekaj. - Mira unios艂a obie r臋ce. - Zaczekaj. M贸wisz o manipulowaniu genami? Mia艂a pi臋膰 lat, mo偶e troch臋 wi臋cej, kiedy Wilfred zosta艂 jej prawnym opiekunem.

- By膰 mo偶e. A mo偶e interesowa艂 si臋 ni膮 ju偶 du偶o wcze艣niej. Co艣 艂膮czy艂o j膮 i 偶on臋 Wilsona. Nosz膮 takie samo nazwisko, ale nie ma 偶adnych informacji na temat ich pokrewie艅stwa. I musia艂o te偶 co艣 艂膮czy膰 jej matk臋 i Icove'a seniora, skoro zosta艂 prawnym opiekunem dziewczynki. Wilson razem z 偶on膮 za艂o偶yli szko艂臋, a Icove pos艂a艂 tam Avril.

- Niewykluczone, 偶e istnia艂y mi臋dzy nimi jakie艣 powi膮zania, i mo偶e w艂a艣nie dlatego Wilfred wybra艂 t臋 szko艂臋. To, 偶e zna艂 tego genetyka albo z nim wsp贸艂pracowa艂...

- Zabronione jest manipulowanie genami, je艣li nie ma to zwi膮zku z zapobieganiem chorobom lub wadom wrodzonym. Wprowadzono taki zakaz, poniewa偶 ludziom i naukowcom nigdy nie jest do艣膰. Je艣li mo偶na wyleczy膰 albo naprawi膰 embrion, czemu nie stworzy膰 go na zam贸wienie? Chc臋 mie膰 dziewczynk臋, blondynk臋 z niebieskimi oczami, i niech ma ma艂y, zadarty nosek. Ludzie gotowi s膮 zap艂aci膰 mas臋 pieni臋dzy za idea艂.

- Wyci膮gasz zbyt daleko posuni臋te wnioski, Eve.

- By膰 mo偶e. Ale mamy genetyka, chirurga plastycznego i prywatn膮 szko艂臋. Nie trzeba mie膰 zbyt bujnej wyobra藕ni, by zacz膮膰 rozwa偶a膰 tak膮 ewentualno艣膰. Wiem, jak to jest by膰 tresowan膮. - Usiad艂a prosto i po艂o偶y艂a d艂onie na por臋czach fotela.

- Trudno sobie wyobrazi膰, 偶eby kto艣 taki jak Wilfred fizycznie si臋 zn臋ca艂 nad dzieckiem i je molestowa艂.

- Okrucie艅stwo to tylko jedna metoda post臋powania. Mo偶na te偶 ucieka膰 si臋 do dobroci. Czasami przynosi艂 mi cukierka. Czasami dawa艂 mi prezent po tym, jak mnie zgwa艂ci艂. Jak daje si臋 smako艂yk psu, kiedy wykona sztuczk臋.

- Lubi艂a go, Eve. Widzia艂am to. Avril uwa偶a艂a Wilfreda za swojego ojca. Nikt nie trzyma艂 jej pod kluczem. Gdyby chcia艂a odej艣膰, w ka偶dej chwili mog艂a to zrobi膰.

- Sama wiesz najlepiej - odpar艂a Eve - 偶e 艣wiat jest pe艂en ludzi tkwi膮cych w zamkni臋ciu, chocia偶 nie ma 偶adnych krat. Pytam ci臋, czy m贸g艂by zrobi膰 co艣 takiego. Czy d膮偶enie do perfekcji mog艂oby go pchn膮膰 ku manipulowaniu dzieckiem, przeistoczeniu go w idealn膮 偶on臋 dla w艂asnego syna, matk臋 wnuk贸w?

Mira na chwil臋 zamkn臋艂a oczy.

- Z pewno艣ci膮 intrygowa艂yby go naukowe mo偶liwo艣ci dokonania czego艣 takiego. W po艂膮czeniu z jego d膮偶eniem do perfekcji m贸g艂by ulec takiej pokusie. Je艣li masz racj臋, uwa偶a艂by, 偶e kieruje nim wy偶szy cel.

Tak, pomy艣la艂a Eve. Samozwa艅czy bogowie zawsze tak uwa偶aj膮.

ROZDZIA艁 12

Kiedy Eve wskoczy艂a na platform臋, zobaczy艂a za sob膮 Baxtera.

- To Centrum to jeden wielki szwindel.

- Dlaczego? Co masz?

- Z pewno艣ci膮 nie mam asymetrycznego nosa, kt贸ry burzy proporcje mojej twarzy. Co za bzdura.

Przyjrza艂a mu si臋, zmarszczywszy czo艂o.

- Nie widz臋 niczego z艂ego w twoim nosie.

- Bo nie ma w nim nic z艂ego.

- Jest po艣rodku twarzy, tam, gdzie jego miejsce. - Zeskoczy艂a na ich pi臋trze, wskaza艂a automat sprzedaj膮cy napoje ch艂odz膮ce i da艂a Baxterowi 偶etony.

- We藕 dla mnie pepsi.

- Pr臋dzej czy p贸藕niej b臋dziesz si臋 musia艂a przeprosi膰 z automatami.

- Dlaczego? Tamci z Centrum pi臋trzyli trudno艣ci? - spyta艂a. - Wywierali nacisk, zmuszali ci臋 do zawarcia umowy?

- Zale偶y od punktu widzenia. My艣la艂em, 偶e chcia艂a艣, bym udawa艂 jakiego艣 bogatego dupka, wi臋c zdecydowa艂em si臋 na elektroniczn膮 analiz臋 wygl膮du. Pi臋膰 st贸w i ju偶 jestem zapisany.

- Pi臋膰? Pi臋膰? Kurde, Baxter. - Pomy艣la艂a o swoim bud偶ecie, z艂apa艂a puszk臋 i reszt臋 z kredyt贸w, jakie mu da艂a. - Sam kup sobie co艣 do picia.

- Chcia艂a艣, 偶ebym si臋 dosta艂 do 艣rodka, dobrze si臋 rozejrza艂 po pomieszczeniach dla klient贸w, pozna艂 procedur臋. - Obrazi艂 si臋, 偶e zabra艂a mu kredyty, a potem wstuka艂 sw贸j numer i zam贸wi艂 nap贸j gazowany o zapachu waniliowym. - Masz szcz臋艣cie, 偶e nie zdecydowa艂em si臋 na etap drugi, program wizualny ca艂ej sylwetki. Kosztuje tysiaka. Rzucaj膮 tw贸j obraz na ekran, powi臋kszaj膮. Moje pory wygl膮da艂y jak kratery na Ksi臋偶ycu! I rysowali na mnie linie, 偶eby pokaza膰, jaki krzywy jest m贸j nos i jakie mam odstaj膮ce uszy. Moje uszy s膮 bez zarzutu. I m贸wili o odnowieniu sk贸ry. Nikt nie b臋dzie mi odnawia艂 sk贸ry.

Eve opar艂a si臋 o 艣cian臋, by go przepu艣ci膰.

- A jak ju偶 zniszcz膮 w cz艂owieku poczucie w艂asnej godno艣ci, pokazuj膮 mu, jak by potem wygl膮da艂. Powiedzia艂em: 鈥濷jej, koniecznie musz臋 tak wygl膮da膰鈥, chocia偶 nie widzia艂em 偶adnej r贸偶nicy. Prawie. By艂a ledwo dostrzegalna. Da艂em prawdziwy popis wykr臋cania si臋 od ostatecznej od­powiedzi. Nak艂oni艂em pani膮 technik, 偶eby mnie oprowadzi艂a po Centrum. Ale tam luksusy. Zreszt膮 tak powinno by膰 przy ich cenach. Wiesz, ile kosztowa艂oby to, co chcieli u mnie skorygowa膰? Dwadzie艣cia kawa艂k贸w. Dwadzie艣cia kawa艂k贸w i sp贸jrz na mnie. - Roz艂o偶y艂 r臋ce. - Jestem cholernie przystojnym facetem.

- Przesta艅 m贸wi膰 o sobie, Baxter. Czy co艣 wyniucha艂e艣?

- O艣rodek przypomina grobowiec. A w艂a艣ciwie ca艂y kompleks grobowc贸w, je艣li rozumiesz, co chc臋 powiedzie膰. Ca艂y personel, dos艂ownie wszyscy, nosi czarne opaski na r臋kawach. Spyta艂em pani膮 technik, co si臋 sta艂o, a ona niemal si臋 rozp艂aka艂a. Zupe艂nie szczerze. Powiedzia艂a mi o zab贸jstwach i wtedy wykorzysta艂em swoje zdolno艣ci aktorskie. Wed艂ug niej jaki艣 student medycyny, kt贸rego oblali, sta艂 si臋 seryjnym morderc膮 i wybiera sobie na ofiary lekarzy przez czyst膮 zazdro艣膰.

- Z pewno艣ci膮 uwzgl臋dni臋 t臋 hipotez臋. Czy rozmawia艂e艣 z kt贸rym艣 z chirurg贸w?

- Poniewa偶 jestem czaruj膮cym, a przy tym cholernie przystojnym 艂ajdakiem, uda艂o mi si臋 j膮 nak艂oni膰, 偶eby zapisa艂a mnie na konsultacj臋 do niejakiej doktor Janis Petrie. Nada艂em jej przydomek doktor Seksbomba, bo jest chodz膮c膮 reklam膮 chirurgii plastycznej. Poza tym uwa偶a si臋 j膮 za jedn膮 z najlepszych specjalistek w swoim fachu. Naturalnie w rozmowie wspomnia艂em o zab贸jstwach, udaj膮c, 偶e troch臋 mnie to niepokoi, 偶e rozwa偶am, czy w tej sy­tuacji zdecydowa膰 si臋 na operacj臋 w ich Centrum.

Poci膮gn膮艂 艂yk napoju.

- Zn贸w za艂zawione oczy. Zapewni艂a mnie, 偶e Centrum Icove'a to najlepsza klinika w kraju wykonuj膮ca operacje plastyczne. Nawet po tych tragicznych wydarzeniach o艣rodek jest w dobrych r臋kach. Poniewa偶 ci膮gle by艂em zdenerwowany, pokazano mi system zabezpieczaj膮cy. Towarzyszy艂o mi dw贸ch stra偶nik贸w. Wszystko dzia艂a bez zarzutu. Nie uda艂o mi si臋 dosta膰 do pomieszcze艅 przeznaczonych dla personelu czy lekarzy. Jest tam absolutny zakaz wst臋pu dla pacjent贸w, klient贸w czy potencjalnych klient贸w.

- Na razie dzi臋kuj臋. Dam ci zna膰, je艣li b臋d臋 chcia艂a jeszcze czego艣. - Eve cofn臋艂a si臋 i spojrza艂a na niego, zmru偶ywszy oczy. - Z twoim nosem wszystko w porz膮dku.

- Co ty powiesz?

- Ale mo偶e uszy rzeczywi艣cie troch臋 odstaj膮, kiedy si臋 im lepiej przyjrze膰. Zostawi艂a go, jak gor膮czkowo pr贸bowa艂 si臋 przyjrze膰 swojemu odbiciu w automacie z napojami.

Kiedy skr臋ci艂a do sali og贸lnej, Peabody zerwa艂a si臋 od swojego biurka i pobieg艂a za ni膮. Z chwil膮, kiedy si臋 znalaz艂y w klitce Eve, Delia zrobi艂a skruszon膮 min臋.

- Czy wystarczaj膮co mnie ukara艂a艣?

- Nie ma wystarczaj膮cej kary za czyny, kt贸rych si臋 dopu艣ci艂a艣.

- A gdybym ci powiedzia艂a, 偶e chyba znalaz艂am powi膮zanie mi臋dzy Wilsonem i Icove'em pasuj膮ce do twojej teorii o ich wsp贸艂pracy w podejrzanych do艣wiadczeniach medycznych?

- O ile informacja oka偶e si臋 warto艣ciowa, mo偶e b臋dziesz mia艂a prawo do zwolnienia warunkowego.

- Uwa偶am, 偶e to warto艣ciowa informacja. Nadine jest taka dok艂adna, 偶e mniej wi臋cej po trzech godzinach 艣l臋czenia my艣la艂am, 偶e m贸zg zacznie mi wyp艂ywa膰 uszami. Ale oszcz臋dzi艂a nam sporo czasu, kt贸ry po艣wi臋ciliby艣my na zbieranie tych samych informacji. - Peabody z艂o偶y艂a r臋ce jak do modlitwy. - Pani porucznik, czy mog臋 prosi膰 o kaw臋? Eve pstrykn臋艂a palcem na autokucharza.

- Przekopa艂am si臋 przez informacje o Icovie z czas贸w jego m艂odo艣ci - ci膮gn臋艂a Delia, programuj膮c maszyn臋. - Wykszta艂cenie, prace badawcze w dziedzinie chirurgii rekonstrukcyjnej, jego innowacje. Du偶o pracowa艂 z dzie膰mi.

I mia艂 osi膮gni臋cia na swoim koncie, Dallas. W hurtowych ilo艣ciach nadawano mu stopnie naukowe, przyznawano nagrody, stypendia, etaty naukowo - dydaktyczne. Po艣lubi艂 pann臋 z bogatego domu, kt贸rej rodzina s艂yn臋艂a z filantropii. Urodzi艂 im si臋 syn.

Przerwa艂a, 偶eby poci膮gn膮膰 艂yk kawy i westchn膮膰 g艂臋boko.

- Potem zacz臋艂y si臋 wojny miejskie. Chaos, konflikty, bunty, a on przeznacza sw贸j czas, umiej臋tno艣ci i znaczne fundusze na szpitale.

- Nie powiedzia艂a艣 nic, czego ju偶 bym nie wiedzia艂a.

- Zaczekaj. Musz臋 nakre艣li膰 og贸lny obraz. Icove i Wilson odegrali zasadnicz膮 rol臋 w powo艂aniu Unilabu, kt贸ry zapewnia艂 i nadal zapewnia ruchome laboratoria badawcze dla takich organizacji, jak Lekarze bez Granic i Prawo do Zdrowia. Unilab uhonorowano Nagrod膮 Nobla za jego dzia艂alno艣膰. By艂o to zaraz po tym, jak 偶ona Icove'a zgin臋艂a w Londynie w wyniku wybuchu bomby. Pracowa艂a jako ochotniczka w schronisku dla dzieci. 艢mier膰 ponios艂o ponad pi臋膰dziesi膮t os贸b, g艂贸wnie dzieci. 呕ona Icove'a by艂a w pi膮tym miesi膮cu ci膮偶y.

- By艂a w ci膮偶y. - Eve zmru偶y艂a oczy. - Czy ustalono p艂e膰 p艂odu?

- Dziewczynka.

- Matka, 偶ona, c贸rka. Straci艂 trzy kobiety, kt贸re - jak przypuszczamy - by艂y dla niego wa偶ne. Wielka tragedia.

- Tak. Du偶o si臋 rozpisywano o tragicznej i bohaterskiej 艣mierci jego 偶ony i o ich ma艂偶e艅stwie. Wielka mi艂o艣膰 bez szcz臋艣liwego zako艅czenia. Po tym wydarzeniu na jaki艣 czas zosta艂 samotnikiem, pracowa艂 w Unilabie lub zajmo­wa艂 si臋 swoimi badaniami, 偶yj膮c z dala od ludzi razem z synem. Tymczasem Wilson je藕dzi艂 po 艣wiecie, prowadz膮c kampani臋 na rzecz zniesienia zakazu stosowania eugeniki.

- Wiedzia艂am to - powiedzia艂a cicho Eve. - Mog艂abym napisa膰 o tym ksi膮偶k臋.

- Wilson wyg艂asza艂 mowy, mia艂 wyk艂ady, pisa艂 artyku艂y, nie 偶a艂owa艂 pieni臋dzy. W swoich rozwa偶aniach powo艂ywa艂 si臋 nawet na wojn臋. Dzi臋ki modyfikacjom genetycznym rodzi艂yby si臋 dzieci o wy偶szym ilorazie inteligencji i mniejszych sk艂onno艣ciach do przemocy. Skoro pos艂ugujemy si臋 tymi metodami, by leczy膰 wady wrodzone lub im zapobiega膰, czemu nie mieliby艣my stworzy膰 rasy ludzi nastawionych bardziej pokojowo, o wi臋kszej inteligencji? Rasy nadludzi. To stary argument - ci膮gn臋艂a Peabody. - Od dziesi臋cioleci szermuj膮 nim podczas debaty zwolennicy in偶ynierii genetycznej. W atmosferze l臋ku przed kolejn膮 wojn膮 zyska艂 kilkoro zwolennik贸w w艣r贸d wp艂ywowych ludzi. Ale pozostaje otwarta kwestia, kto ma decydowa膰, jaki powinien by膰 wymagany iloraz inteligencji czy jaki poziom agresji jest do zaakceptowania albo nawet niezb臋dny do obrony i przetrwania. A skoro ju偶 mowa o tej rasie pan贸w, czy powinni艣my jedynie zajmowa膰 si臋 bia艂ymi dzie膰mi, czy czarnymi te偶? Blondynami? I gdzie przebiega granica mi臋dzy natur膮 a nauk膮? Kto za to zap艂aci? G艂osi艂, 偶e cz艂owiek ma prawo, a nawet obowi膮zek doskonali膰 si臋, eliminowa膰 艣mier膰 i choroby, po艂o偶y膰 kres wojnom, by zrobi膰 kolejny krok na drodze ewolucji. Dzi臋ki technologii stworzyliby艣my ras臋 nadludzi, poprawili swoje mo偶liwo艣ci fizyczne i intelektualne.

- Czy w dwudziestym wieku nie 偶y艂 facet, kt贸ry g艂osi艂 podobne bzdury?

- Tak, i jego przeciwnicy nie zawahali si臋 zagra膰 kart膮 Hitlera. Icove wyszed艂 ze swojej jaskini i doda艂 wagi swym pogl膮dom. Pokazywa艂 zdj臋cia niemowl膮t i dzieci, kt贸re operowa艂, i pyta艂, czy jest jaka艣 r贸偶nica mi臋dzy zapobieganiem wadom genetycznym przed przyj艣ciem dziecka na 艣wiat i naprawianiem ich p贸藕niej. A poniewa偶 prawo, nauka i etyka dopuszczaj膮 badania nad genetyk膮 i in偶ynieri臋 genetyczn膮 w zakresie, jaki uznano za w艂a艣ciwy i do zaakceptowania, czy nie pora, by zrobi膰 kolejny krok? Opowiada艂 si臋 za poluzowaniem pewnych p臋t, poszerzeniem wykorzystania in偶ynierii genetycznej, by zapobiega膰 wadom wrodzonym. Ale zacz臋艂y kr膮偶y膰 plotki, 偶e Unilab prowadzi nielegalne do艣wiadczenia w zabronionych dziedzinach, jak tworzenie dzieci na zam贸wienie, selekcje, programowanie genetyczne, nawet klonowanie.

Eve siedzia艂a zgarbiona w swoim fotelu. Teraz si臋 wyprostowa艂a.

- Plotki czy fakty?

- Nigdy niepoparte dowodami. Ale wed艂ug informacji zdobytych przez Nadine przes艂uchiwano ich obu. Lecz media niewiele na ten temat pisa艂y. Moim zdaniem nikt nie chcia艂 oczernia膰 dw贸ch s艂awnych uczonych, uhonorowanych Nagrod膮 Nobla, z kt贸rych jeden by艂 bohaterem wojennym, wdowcem samotnie wychowuj膮cym dziecko. Dodaj do tego olbrzymie pieni膮dze, a wszelkie pog艂oski mo偶na st艂umi膰 w zarodku. A kiedy po wojnie trend si臋 odwr贸ci艂, gdy, nawiasem m贸wi膮c, ruch Wolny Wiek cieszy艂 si臋 najwi臋ksz膮 popularno艣ci膮, Icove i Wilson si臋 wycofali z udzia艂u w kampanii. Wilson z 偶on膮 ju偶 ufundowa艂 szko艂臋, a Icove poczyni艂 post臋py w dziedzinie chirurgii plastycznej i rekonstrukcyjnej. Zbudowa艂 klinik臋 i schronisko w Londynie, kt贸rym nada艂 imi臋 偶ony, nadal tworzy艂 medyczne imperium, przyst膮pi艂 do prac przy budowie swojego sztandarowego o艣rodka tutaj, w Nowym Jorku. Mniej wi臋cej w tym czasie, kiedy wystartowa艂a szko艂a w Brookhollow, a Icove otwiera艂 kliniki i centra badawcze, zosta艂 prawnym opiekunem pi臋cioletniej c贸reczki swojej wsp贸艂pracowniczki. Czyli w sam raz, by wys艂a膰 ma艂膮 do szko艂y. Unilab ma w艂asne o艣rodki na ca艂ym 艣wiecie i dwa poza Ziemi膮. A jeden jest w Centrum Icove'a w Nowym Jorku.

- Wygodnie mie膰 wszystko pod r臋k膮 - zauwa偶y艂a Eve. - Ryzykownie, ale wygodnie. W ka偶dym tygodniu dwa wieczory i jedno popo艂udnie wolne. Jak mo偶na je lepiej wykorzysta膰 ni偶 przy swoim ulubionym przedsi臋wzi臋ciu? Le­piej, gdyby je prowadzi艂 osobno, ale b臋dziemy si臋 musia艂y temu przyjrze膰. Tylko czego, u diab艂a, szukamy?

- Nie mam zielonego poj臋cia. Obla艂am biologi臋 i ledwo ledwo zaliczy艂am chemi臋.

Eve siedzia艂a i tak d艂ugo wpatrywa艂a si臋 gdzie艣 przed siebie, 偶e Peabody w ko艅cu pstrykn臋艂a palcami.

- Hej, jeste艣 tu?

- Ju偶 wiem. Z艂ap Louise. Spytaj, czy chce wysmarowa膰 sobie czym艣 sk贸r臋 albo spali膰 w艂osy czy te偶 co tam jest w programie dzi艣 wieczorem. Nam贸w j膮, 偶eby przysz艂a.

- Jasne. Ale co...

- Po prostu zr贸b to. - Odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 biurka i w艂膮czy艂a teletransmiter. Zamiast po艂膮czy膰 si臋 przez sekretark臋 Roarke'a, pos艂u偶y艂a si臋 jego prywatnym kodem i zostawi艂a wiadomo艣膰 g艂osow膮.

Skontaktuj si臋 ze mn膮, jak tylko b臋dziesz m贸g艂. Mam lewe zlecenie w sam raz dla ciebie. Nied艂ugo ko艅cz臋 prac臋, wi臋c je艣li jeste艣 teraz zaj臋ty, przeka偶臋 ci szczeg贸艂y, kiedy spotkamy si臋 w domu鈥.

Dwie przecznice od domu dostrzeg艂a go we wstecznym lusterku. Tak j膮 to rozbawi艂o, 偶e pos艂u偶y艂a si臋 swoim komunikatorem samochodowym.

- Widz臋, 偶e mi siedzisz na ogonie, kolego.

- Zawsze z przyjemno艣ci膮 ogl膮dam ci臋 z ty艂u. Twoja wiadomo艣膰 nie wyda艂a mi si臋 pilna, ale do艣膰 intryguj膮ca.

- Za chwil臋 wszystko ci powiem. A tak na wszelki wypadek, masz jutro troch臋 czasu?

- Musz臋 za艂atwi膰 to i owo.

- Wygospodarujesz dwie godzinki dla mnie?

- Czy b臋dzie to mia艂o jaki艣 zwi膮zek z nami臋tnym i mo偶e zakazanym seksem?

- Nie.

- W takim razie musz臋 sprawdzi膰 w terminarzu.

- Je艣li czas, jaki mi po艣wi臋cisz, pomo偶e mi zamkn膮膰 t臋 spraw臋, obiecuj臋 ci nami臋tny i zakazany seks.

- To mi si臋 podoba. Zdaje si臋, 偶e mam jutro dwie wolne godzinki. Eve roze艣mia艂a si臋 i pierwsza przejecha艂a przez bram臋.

- Chyba jeszcze nigdy co艣 takiego nam si臋 nie uda艂o - powiedzia艂a, kiedy obydwoje wysiedli ze swoich pojazd贸w. - O tej samej porze wr贸ci膰 do domu.

- W takim razie proponuj臋 co艣, co rzadko robimy: spacer.

- Robi si臋 ciemno.

- Jest jeszcze ca艂kiem widno - odpar艂 i obj膮艂 j膮 ramieniem. Wyr贸wna艂a z nim krok.

- Co wiesz o Unilabie? - zapyta艂a.

- Instytucja o wielu obliczach, powsta艂a w czasach wojen miejskich. Sekcja pomocy humanitarnej zapewnia sta艂e i ruchome laboratoria dla grup lekarzy - ochotnik贸w, dzia艂aj膮cych w ramach takich organizacji, jak UNICEF, Lekarze bez Granic, Korpus Pokoju i tak dalej. Sekcja zajmuj膮ca si臋 badaniami medycznymi, kt贸rej g艂贸wna baza mie艣ci si臋 tutaj, w Nowym Jorku, uwa偶ana jest za jedn膮 z najlepszych w kraju. Maj膮 r贸wnie偶 kliniki w miastach i na prowincji na ca艂ym 艣wiecie, zapewniaj膮ce opiek臋 osobom niezamo偶nym. Jednym z za艂o偶ycieli by艂a pierwsza ofiara.

- Po 艣mierci wsp贸艂za艂o偶yciela i jego syna Unilab mo偶e si臋 zacz膮膰 ogl膮da膰 za kim艣, kto ma mn贸stwo forsy - zauwa偶y艂a Eve.

- Wi臋kszo艣膰 ludzi interesuje si臋 fors膮, ale sk膮d przypuszczenie, 偶e dyrekcja Unilabu zainteresuje si臋 akurat moimi pieni臋dzmi?

- Poniewa偶 opr贸cz kasy masz 艂eb na karku i kontakty. Wydaje mi si臋, 偶e je艣li dasz do zrozumienia, 偶e by膰 mo偶e jeste艣 zainteresowany, zgodz膮 si臋 na spotkanie i wszystko ci poka偶膮.

- Jeszcze wi臋ksz膮 gwarancj臋 serdecznego przyj臋cia daje marchewka w postaci hojnego datku lub zapisu.

- Gdyby艣 si臋 zdecydowa艂 na spotkanie, czy nie powinien ci towarzyszy膰 tw贸j doradca do spraw medycyny?

- Naturalnie, 偶e tak. 殴le by wygl膮da艂o, gdybym si臋 pojawi艂 bez kogo艣 takiego. - Kiedy szli, zapala艂y si臋 niskie lampy uruchamiane przez czujniki ruchu. Zastanawia艂 si臋, czy powinien zaplanowa膰 dla dzieci jakie艣 atrakcje na 艣wie偶ym powietrzu, na terenie posiad艂o艣ci. Mo偶e nale偶a艂oby si臋 postara膰 o jakie艣 wyposa偶enie placu zabaw?

Chyba oszala艂.

- Czego szukamy? - spyta艂.

- Wszystkiego. To ogromna instytucja. Nigdy nie dostan臋 zgody na przeszukanie ca艂ego kompleksu, a nawet gdyby mi j膮 dali, ugrz臋z艂abym na ca艂e miesi膮ce. Je艣li co艣 tam ukrywaj膮, usun膮 to, nim do tego dotr臋. Je艣li zajmuj膮 si臋 nielegaln膮 in偶ynieri膮 genetyczn膮, powa偶ne prace prawdopodobnie wykonuj膮 gdzie艣 indziej. Na prywatnym terenie.

- Na przyk艂ad w szkole.

- Tak. Albo w jakim艣 podziemnym bunkrze we wschodniej Europie. Albo poza Ziemi膮. Wszech艣wiat jest cholernie du偶y. Ale wydaje mi si臋, 偶e Icove, to znaczy obaj Icove'owie, woleli pracowa膰 gdzie艣 blisko. Dlatego stawiam na ich Centrum.

Kiedy spacerowali wok贸艂 domu, pokr贸tce zapozna艂a go z post臋pami 艣ledztwa. P贸艂mrok zmieni艂 si臋 w zmierzch.

- Idealne dzieci - o艣wiadczy艂 Roarke. - Tego szukasz.

- Uwa偶am, 偶e to nim powodowa艂o. Zajmowa艂 si臋 dzie膰mi na pocz膮tku swojej kariery. Sam mia艂 dziecko. Drugie straci艂 razem z 偶on膮. Dziewczynk臋. Dzi臋ki chirurgii potrafi艂 nie tylko naprawia膰 czy rekonstruowa膰, ale te偶 zmienia膰 i udoskonala膰. Jego bliski przyjaciel i wsp贸艂pracownik jest genetykiem o radykalnych pogl膮dach. Za艂o偶臋 si臋, 偶e du偶o wiedzia艂 na temat gen贸w. Za艂o偶臋 si臋, 偶e dobrzy panowie doktorzy przeprowadzili sporo rozm贸w na ten temat.

- Potem kolejne dziecko wpada mu w r臋ce.

- Tak. Spokrewnione z Samuelsami. Dziwne, 偶e Wilson i jego 偶ona nie zostali jego opiekunami prawnymi. Musz臋 si臋 tym bli偶ej zaj膮膰. Ale maj膮 nad ni膮 kontrol臋. Doro艣li maj膮 kontrol臋 nad dzie膰mi, szczeg贸lnie kiedy je izoluj膮 od 艣wiata.

Roarke odwr贸ci艂 g艂ow臋 i poca艂owa艂 w艂osy Eve. Potwierdzenie bez s艂贸w, 偶e j膮 rozumie i kocha.

- Wilson m贸g艂 co艣 majstrowa膰 przy Avril, jeszcze zanim si臋 urodzi艂a. - Ta my艣l sprawi艂a, 偶e Eve a偶 zemdli艂o. - Jestem niemal pewna, 偶e tak lub inaczej z ni膮 eksperymentowali. Mo偶e jej dzieci te偶 stanowi艂y cz臋艣膰 przedsi臋wzi臋cia. Mo偶e to by艂a ta ostatnia kropla: 偶e jej dzieci badano pod mikroskopem.

Zanim okr膮偶yli dom - Eve pomy艣la艂a, 偶e r贸wna艂o si臋 to przebiegni臋ciu czterech kwarta艂贸w w mie艣cie - dostrzeg艂a blask reflektor贸w auta przeje偶d偶aj膮cego przez bram臋.

- Cholera. Zdaje si臋, 偶e przyjecha艂 cyrk. Cyrk, pomy艣la艂. Mo偶e m贸g艂by... Musi sko艅czy膰 z tym szale艅stwem.

- Kocham parady. Mog艂aby spr贸bowa膰 wbiec po schodach, ukry膰 si臋 chocia偶 na troch臋. Ale Summerset sta艂 u ich podn贸偶a niczym pos膮g.

- Przystawki s膮 w holu. Przybywaj膮 pierwsi go艣cie. Kiedy Eve wykrzywi艂a usta, Roarke poci膮gn膮艂 j膮 do salonu.

- Chod藕, kochanie. Nalej臋 ci wina.

- Mo偶e par臋 podw贸jnych zinger贸w? - Przewr贸ci艂a oczami, kiedy zachichota艂. - Tak, tak, lampka wina przed torturami.

Nala艂 wina i wr臋czaj膮c Eve kieliszek, pochyli艂 si臋, by musn膮膰 wargami jej usta.

- Wci膮偶 masz przy sobie bro艅. Natychmiast si臋 rozpromieni艂a.

- Owszem. Ale zaraz zrzed艂a jej mina, bo dobieg艂 j膮 g艂os Triny i radosny szczebiot Mavis, kiedy Summerset wpuszcza艂 je do 艣rodka.

- Mog臋 r贸wnie dobrze zdj膮膰 pas - burkn臋艂a Eve. - Kobiety w ci膮偶y i tak postawi膮 na swoim.

Nie by艂a pewna, jak to si臋 sta艂o, 偶e znalaz艂a si臋 w艣r贸d kilku kobiet, ani dlaczego wszystkie one by艂y tak przej臋te perspektyw膮 wymazania sobie twarzy i ca艂ej reszty 艂膮cznie z w艂osami jak膮艣 mazi膮. Zdaniem Eve wcale nie mia艂y ze sob膮 tak wiele wsp贸lnego. Oddana pani doktor, w kt贸rej 偶y艂ach p艂yn臋艂a b艂臋kitna krew, ambitna i bystra dziennikarka, niez艂omna policjantka, przedstawicielka Wolnego Wieku. I na dok艂adk臋 Mavis Freestone, by艂a uliczna z艂odziejka, obecnie s艂awna piosenkarka, oraz budz膮ca przera偶enie Trina z przepastn膮 waliz膮 najrozmaitszych mazide艂. Naprawd臋 osobliwe towarzystwo.

Siedzia艂y, sta艂y i le偶a艂y w eleganckim, luksusowym salonie Roarke'a, szcz臋艣liwe jak stadko szczeniaczk贸w.

Trajkota艂y. Nigdy nie rozumia艂a, dlaczego kobiety trajkocz膮 i zdaj膮 si臋 mie膰 niewyczerpane 藕r贸d艂o temat贸w do rozm贸w. Jedzenie, bliscy m臋偶czy藕ni, m臋偶czy藕ni innych kobiet, one same, ubrania, m臋偶czy藕ni w og贸le, w艂osy. Nawet buty. Eve nigdy nie przypuszcza艂a, 偶e mo偶na tyle powiedzie膰 o butach i 偶e wszystko to mo偶e nie mie膰 nic wsp贸lnego z chodzeniem w nich.

A poniewa偶 Mavis by艂a w ci膮偶y, dzieci zajmowa艂y poczesne miejsce na li艣cie temat贸w rozm贸w.

- Czuj臋 si臋 niesamowicie. - Mavis si臋ga艂a po ser, krakersy, faszerowane warzywa i wszystko, co si臋 znalaz艂o w zasi臋gu jej r臋ki, jakby jedzenie mia艂o by膰 wkr贸tce uznane za przest臋pstwo. - Jestem w trzydziestym trzecim tygodniu, podobno on czy ona ju偶 s艂yszy, a nawet widzi, przyj臋艂o nawet pozycj臋 g艂贸wk膮 do do艂u. Czasami czuj臋, jak kopie.

W co kopie? - zastanawia艂a si臋 Eve. W nerki, w w膮trob臋? Na sam膮 my艣l o tym zrezygnowa艂a z jedzenia pasztetu.

- Jak znosi to Leonardo? - spyta艂a Nadine.

- Bardzo dzielnie. Chodzimy teraz do szko艂y rodzenia. Ej, Dallas, powinna艣 razem z Roarkiem zapisa膰 si臋 na lekcje przyjmowania porodu.

Eve co艣 mrukn臋艂a, ale poczu艂a, jak ogarnia j膮 przera偶enie.

- No tak, przecie偶 b臋dziecie przy Mavis. - Louise si臋 rozpromieni艂a. - To co艣 cudownego. Bardzo dobrze, kiedy kobieta podczas porodu mo偶e mie膰 wok贸艂 siebie ludzi, kt贸rych kocha i kt贸rym ufa.

Na szcz臋艣cie Eve nie musia艂a tego skomentowa膰, poniewa偶 Louise zacz臋艂a wypytywa膰 Mavis, na jaki por贸d si臋 zdecydowa艂a i gdzie zamierza rodzi膰.

Ale uda艂o jej si臋 mrukn膮膰 pod nosem 鈥瀟ch贸rz鈥, kiedy zobaczy艂a, jak Roarke chy艂kiem wymyka si臋 z pokoju.

Nala艂a sobie drugi kieliszek wina.

Mavis, chocia偶 mia艂a stercz膮cy brzuch, ani na chwil臋 nie przestawa艂a si臋 porusza膰. Zrezygnowa艂a ze szpilek i pantofli na koturnie na rzecz but贸w na 偶elowych podeszwach, ale nawet one by艂y, jak domy艣la艂a si臋 Eve, ostatnim krzykiem mody. Si臋ga艂y do kolan i mia艂y wymalowany jaki艣 r贸偶owy, abstrakcyjny wz贸r na zielonym tle.

Mavis w艂o偶y艂a do nich b艂yszcz膮c膮 zielon膮 sp贸dnic臋 i zielon膮 koszul臋, kt贸ra bardziej uwydatnia艂a jej brzuch, ni偶 go maskowa艂a. R臋kawy, o by艂 takim samym wzorze, jak na butach, by艂y wyko艅czone licznymi zielonymi i r贸偶owymi pi贸rkami.

W艂osy upi臋艂a do g贸ry, po艂yskiwa艂y w nich r贸偶owe i zielone wst膮偶ki. Z uszu zwisa艂y jej pi贸ra. Pod okiem przylepi艂a sobie b艂yszcz膮ce serduszko.

- Powinny艣my zaczyna膰. - Trina, kt贸rej o艣lepiaj膮co bia艂e w艂osy opada艂y dzi艣 kaskad膮 na plecy, u艣miechn臋艂a si臋 - wed艂ug Eve, z艂o艣liwie. - Mamy du偶o roboty. Gdzie mo偶emy si臋 roz艂o偶y膰?

- Roarke ma kryty basen - powiedzia艂a Mavis i zn贸w co艣 wsun臋艂a do ust. - Zapyta艂am go, czy mo偶emy tam to zrobi膰. P艂ywanie dobrze robi mnie i mojemu brzuchowi.

- Musz臋 porozmawia膰 z Nadine i Louise. Na osobno艣ci - doda艂a Eve. - O sprawach s艂u偶bowych.

- 艢wietnie. Mo偶emy si臋 tam rozdzieli膰. I zabra膰 ze sob膮 jedzenie, prawda? - Mavis na wszelki wypadek chwyci艂a tac臋.

Tak si臋 nie da rozmawia膰 na tematy s艂u偶bowe, pomy艣la艂a Eve, siedz膮c w saunie z Louise.

- Zgoda - powiedzia艂a lekarka i poci膮gn臋艂a 艂yk wody z butelki. - Ustal臋 godzin臋 z Roarkiem. Jak zobacz臋 co艣 podejrzanego, dam ci zna膰. W膮tpi臋, czy je艣li zajmuj膮 si臋 nielegaln膮 in偶ynieri膮 genetyczn膮, robi膮 to w pomieszczeniach dost臋pnych dla obcych, ale mo偶e co艣 wyniucham.

- Szybko si臋 zgodzi艂a艣.

- Dodaje to szczypt臋 przygody mojemu nudnemu 偶yciu. Poza tym w medycynie i nauce s膮 nieprzekraczalne granice, a przynajmniej powinny by膰. Dla mnie to jedna z nich. Szczerze m贸wi膮c, nie mam nic przeciwko nielegalnym zabiegom. Do diab艂a, kontrola urodzin by艂a zakazana w Stanach Zjednoczonych jeszcze niespe艂na dwie艣cie lat temu. Gdyby nie prace badawcze i protesty, nadal mog艂yby艣my co rok rodzi膰 dzieci i przed czterdziestk膮 by艂yby艣my ju偶 kompletnie wypalone. Dzi臋kuj臋, postoj臋.

- Na czym wi臋c polega problem z porz膮dkowaniem gen贸w, p贸ki wszystko nie b臋dzie idealnie?

Louise pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Widzia艂a艣 Mavis?

- Trudno jej nie zauwa偶y膰. Louise roze艣mia艂a si臋 i zn贸w si臋 napi艂a.

- To, co si臋 z ni膮 dzieje, to cud. Pomijaj膮c anatomi臋 i procesy biologiczne, powo艂anie nowego 偶ycia to cud, i powinno tak pozosta膰. Owszem, mo偶emy - i powinni艣my - wykorzystywa膰 nasz膮 wiedz臋 i technologi臋, by zagwarantowa膰 matce i dziecku zdrowie i bezpiecze艅stwo. Wyeliminowa膰 wady wrodzone i choroby, kiedy to tylko mo偶liwe. Ale przekroczy膰 t臋 lini臋 i projektowa膰 dzieci? Manipulowa膰 emocjami, wygl膮dem fizycznym, zdolno艣ciami umys艂owymi, nawet cechami charakteru? To nie 偶aden cud. To pr贸偶no艣膰.

Otworzy艂y si臋 drzwi do sauny i Peabody wsun臋艂a g艂ow臋. Twarz mia艂a posmarowan膮 jak膮艣 niebiesk膮 papk膮.

- Twoja kolej, Dallas.

- Musz臋 porozmawia膰 z Nadine.

- W takim razie ja p贸jd臋. - Louise zerwa艂a si臋 na nogi. Eve uzna艂a, 偶e jej zapa艂 by艂 podejrzany.

- Przy艣lij Nadine do mojego gabinetu - poleci艂a Eve Delii.

- Nie mog臋. W艂a艣nie poddaje si臋 pierwszemu etapowi odtruwania. Owini臋ta jest jak mumia - wyja艣ni艂a jej partnerka. - W jakie艣 wodorosty.

- To obrzydliwe. Eve w艂o偶y艂a szlafrok. Basen, zawsze pe艂en ro艣lin i tropikalnych drzew, przemieni艂 si臋 w budz膮c膮 zgroz臋 sal臋 zabiegow膮. Mi臋kkie kozetki z wyci膮gni臋tymi na nich cia艂ami. Dziwaczne zapachy, dziwaczna muzyka. Trina wystroi艂a si臋 w bia艂y kitel. Pokrywaj膮ce go smugi tworzy艂y t臋cz臋. Eve chyba wola艂aby krew. Przynajmniej rozumia艂a krew.

Na jednej z kozetek zobaczy艂a Mavis; jej kolorowe w艂osy os艂ania艂 przezroczysty ochronny czepek, ca艂a pokryta by艂a kremami o r贸偶nych barwach. Eve wola艂a nie docieka膰, jaki jest ich sk艂ad.

Jej brzuch by艂... monstrualny.

- Przyjrzyj si臋 brodawkom. - Mavis unios艂a r臋ce i pokaza艂a palcami na swoje piersi. - S膮 teraz wielkie. To dodatkowe korzy艣ci z bycia w ci膮偶y.

- 艢wietnie. - Poklepa艂a Mavis po g艂owie i skierowa艂a si臋 ku Nadine.

- Jestem w niebie - mrukn臋艂a Nadine.

- Nie, le偶ysz go艂a w wodorostach. Uwa偶aj.

- Toksyny wydobywaj膮 si臋 wszystkimi porami mojej sk贸ry nawet teraz, kiedy rozmawiamy. Co oznacza wi臋cej wina dla mnie, kiedy b臋dzie po wszystkim.

- Uwa偶aj - powt贸rzy艂a Eve. - O niczym ani mru - mru, p贸ki ci nie pozwol臋 m贸wi膰.

- Ani mru - mru - powiedzia艂a Nadine, przedrze藕niaj膮c Eve. Oczy mia艂a wci膮偶 zamkni臋te. - Zap艂ac臋 Trinie tysi膮c dolc贸w, 偶eby wytatuowa艂a to na twoim ty艂ku.

- Jestem przekonana, 偶e Icove'owie stali na czele instytucji powo艂anej do manipulowania genami albo przynajmniej aktywnie uczestniczyli w jej pracach. Spora cz臋艣膰 funduszy na to przedsi臋wzi臋cie mog艂a pochodzi膰 ze sprzeda偶y kobiet, kt贸re zmodyfikowano, a potem wyszkolono zgodnie z wymaganiami przysz艂ych klient贸w.

Nadine otworzy艂a nagle oczy, ich ostra ziele艅 mocno kontrastowa艂a ze sk贸r膮, wymazan膮 na jasno偶贸艂to.

- Nabierasz mnie.

- Nie. A ty wygl膮dasz jak ryba. I tak pachniesz. Niedobrze. Uwa偶am, 偶e Avril Icove mog艂a by膰 cz臋艣ci膮 tego eksperymentu i 偶e jest wsp贸艂winna 艣mierci swego te艣cia i m臋偶a.

- Wyp艂acz mnie z tego. - Nadine pr贸bowa艂a usi膮艣膰, ale cienki koc by艂 przypi臋ty pasami do 艂贸偶ka.

- Nie wiem jak, zreszt膮 i tak bym tego nie dotkn臋艂a. Pos艂uchaj. Przymierzam si臋 do tej sprawy z r贸偶nych stron. Mo偶e w niekt贸rych kwestiach si臋 myl臋, ale wiem, 偶e je艣li chodzi o meritum mam racj臋. Chc臋, 偶eby艣 zaj臋艂a si臋 Avril Icove.

- Spr贸bowa艂aby艣 mi tego zabroni膰!

- Nam贸w j膮 na wywiad, jeste艣 w tym dobra. Sk艂o艅 j膮 do m贸wienia o pracy, z kt贸rej obaj Icove'owie byli znani. Kr膮偶 wok贸艂 genetyki. Znalaz艂a艣 powi膮zanie z Jonahem Wilsonem, wi臋c mo偶esz to te偶 poruszy膰. Ale musisz okazywa膰 wsp贸艂czucie, rozp艂ywa膰 si臋 nad tym, ile jej te艣膰 i m膮偶 uczynili dla dobra ludzko艣ci, i podobnymi bzdurami.

- Znam si臋 na swojej robocie.

- Umiesz nak艂oni膰 ludzi do zwierze艅 - przyzna艂a jej racj臋 Eve. - Chc臋, 偶eby艣 zdoby艂a te informacje. Tylko Uwa偶aj. Je艣li mam s艂uszno艣膰 i rzeczywi艣cie macza艂a palce w tych dw贸ch zab贸jstwach, to gdy uzna, 偶e kopiesz zbyt blisko tej miny, czemu mia艂aby si臋 zawaha膰 z wyeliminowaniem ciebie? Musisz co艣 znale藕膰, Nadine. Nic na ni膮 nie mam, nic, co by mi pozwoli艂o wezwa膰 j膮 na przes艂uchanie.

- Ale mo偶e powiedzie膰 pe艂nej wsp贸艂czucia dziennikarce co艣, co ci臋 naprowadzi na jaki艣 trop.

- Jeste艣 inteligentna. Dlatego zwr贸ci艂am si臋 z t膮 pro艣b膮 do ciebie, chocia偶 teraz wygl膮dasz jak zmutowany pstr膮g.

- Zdob臋d臋 co艣 dla ciebie. A kiedy to opublikuj臋, ca艂y 艣wiat b臋dzie u moich st贸p.

- Niczego nie opublikujesz przed zako艅czeniem 艣ledztwa. W spraw臋 s膮 zamieszani nie tylko Icove'owie. Nie wiem, czy Avril jest usatysfakcjonowana, wyeliminowawszy tylko ich. Czyli masz szuka膰 ludzkiego wymiaru tragedii. Cz艂owiek, kt贸rego uwa偶a艂a za swojego ojca, i m膮偶, ojciec jej dzieci, zgin臋li gwa艂town膮 艣mierci膮. Wypytaj j膮 o wykszta艂cenie, o malarstwo. Chcesz pozna膰 kobiet臋, c贸rk臋, wdow臋, matk臋.

Nadine zasznurowa艂a swoje 偶贸艂te usta.

- Jej liczne oblicza, jej wyj膮tkowo艣膰. Wi臋c wprowadzi mnie w sfer臋 swoich relacji z m臋偶czyznami. Jest w centrum uwagi. To dobrze. Dzi臋ki temu m贸j producent b臋dzie przez chwil臋 bardzo szcz臋艣liwy.

Rozleg艂 si臋 cichy potr贸jny dzwonek.

- Jestem gotowa - o艣wiadczy艂a Nadine.

- Przynios臋 sos tatarski.

Nie by艂o przed tym ucieczki. Z Mavis siedz膮c膮 obok niej z r臋kami i stopami w niebieskiej wodzie z pian膮 i Peabody pochrapuj膮c膮 cicho w pobli偶u podczas masa偶u odpr臋偶aj膮cego, Eve ze stoickim spokojem znios艂a oczyszczanie twarzy. Na w艂osach ju偶 mia艂a jakie艣 mazid艂o przypominaj膮ce sperm臋.

- Zrobi臋 ci pe艂ny zabieg twarzy, a w tym czasie twoje w艂osy nasi膮kn膮 eliksirem rado艣ci.

- To si臋 nie trzyma kupy. Cia艂o to nie twarz.

- Niekt贸rzy lepiej by na tym wyszli, gdyby zamiast twarzy pokazywali ty艂ki.

Eve parskn臋艂a 艣miechem, nie mog膮c si臋 powstrzyma膰.

- Wszystkim poza Mavis zrobi臋 te偶 co艣 z w艂osami. Jej ju偶 zmieni艂am fryzur臋. Chcesz zmieni膰 uczesanie?

- Nie. - Eve w obronnym ge艣cie unios艂a r臋ce do w艂os贸w i wymaza艂a je sobie glutowat膮 substancj膮. - O, rety.

- Mog臋 ci je ufarbowa膰 albo przed艂u偶y膰. Tak dla zabawy.

- M贸j 艣wiat nie zniesie ju偶 wi臋cej zabawy. Nie chc臋 nic zmienia膰.

- Nie dziwi臋 ci si臋. Eve otworzy艂a jedno oko i przyjrza艂a si臋 Trinie podejrzliwie.

- 呕e?

- 呕e nie chcesz nic zmienia膰. Dobrze ci w tej fryzurze. Ale nie dbasz o w艂osy ani o cer臋 tak, jak powinna艣. Wiedz, 偶e podstawowe zabiegi piel臋gnacyjne wcale nie zabieraj膮 tak du偶o czasu.

- Piel臋gnuj臋 je - b膮kn臋艂a Eve pod nosem.

- Je艣li chodzi o sylwetk臋, jest bez zarzutu. Masz napi臋te mi臋艣nie. Niekt贸re moje klientki maj膮 g贸wno pod pi臋kn膮 sk贸r膮.

Eve otworzy艂a oczy. Pomy艣la艂a z niesmakiem, 偶e strach sprawi艂, i偶 przegapi艂a 艣wietne 藕r贸d艂o informacji.

- Masz w艣r贸d swoich klientek by艂e pacjentki Centrum Icove'a?

- Cholera. - Trina prychn臋艂a. - Stanowi膮 chyba ich po艂ow臋. Uwierz mi, 偶e tobie to niepotrzebne.

- Czy kiedykolwiek zajmowa艂a艣 si臋 偶on膮 Icove'a, Avril?

- Korzysta z us艂ug Utopii. Pracowa艂am tam jakie艣 trzy lata temu. By艂a klientk膮 Lolette, ale raz j膮 zast膮pi艂am, bo mia艂a podbite oko. M贸wi艂am Lolette, 偶e jej ch艂opak to dupek, ale mnie nie s艂ucha艂a. Do czasu, a偶...

- Avril Icove - przerwa艂a jej Eve. - A widzia艂a艣, czy poddawa艂a si臋 jakim艣 operacjom plastycznym? Rze藕bieniu sylwetki, rekonstrukcji, chirurgicznym poprawkom?

- Je艣li si臋 ma go艂膮 bab臋 pod skanerami, wie si臋 wszystko. Jasne, 偶e co艣 sobie robi艂a. Drobna korekta twarzy, drobna poprawka cyck贸w. Pierwszorz臋dna robota, ale nale偶a艂o si臋 tego spodziewa膰.

Eve przypomnia艂a sobie, jak m膮偶 Avril utrzymywa艂, 偶e to natura tak hojnie obdarzy艂a jego 偶on臋.

- Jeste艣 tego pewna?

- Ej, ty znasz si臋 na swojej robocie, a ja na swojej. Dlaczego pytasz?

- Z ciekawo艣ci. - Eve zn贸w zamkn臋艂a oczy. My艣lenie o morderstwie sprawi艂o, 偶e czyszczenie twarzy sta艂o si臋 niemal zno艣ne.

ROZDZIA艁 13

Po niemaj膮cym ko艅ca wieczorze i wypiciu wi臋kszej ilo艣ci wina, ni偶 dyktowa艂 rozs膮dek, ale kt贸ra by艂a absolutnie niezb臋dna, Eve posz艂a do swojego gabinetu. Mo偶e kilka 艂yk贸w mocnej kawy zniweluje dzia艂anie alkoholu i uda jej si臋 jeszcze z godzink臋 popracowa膰.

W pierwszej kolejno艣ci nale偶a艂o sprawdzi膰 dokumentacj臋 medyczn膮 Avril. Ciekawa by艂a, jakiego rodzaju zabiegi chirurgiczne tam znajdzie.

Potem chcia艂a si臋 bli偶ej przyjrze膰 Brookhollow Academy.

Akurat pi艂a pierwszy 艂yk kawy, kiedy wszed艂 Roarke ze swojego gabinetu.

- Cykor - powiedzia艂a.

- S艂ucham?

- Zaj臋cze serce.

- Nawet nie chc臋 wiedzie膰, co to znaczy.

- Da艂e艣 nog臋, zostawi艂e艣 mnie sam膮.

Spojrza艂 na ni膮 z min膮, kt贸ra u ka偶dego oznacza艂aby niewini膮tko, tylko nie w jego przypadku.

- Wydawa艂o mi si臋 oczywiste, 偶e atrakcje dzisiejszego wieczoru przeznaczone by艂y wy艂膮cznie dla pa艅. Szanuj臋 kobiece rytua艂y, tak wi臋c dyskretnie si臋 wycofa艂em.

- Pozw贸l, 偶e ci臋 zacytuj臋, cykorze: 鈥濨zdety鈥. Uciek艂e艣, jak tylko Mavis zacz臋艂a papla膰 o zaj臋ciach dla uczestnik贸w porodu.

- Przyznaj臋 si臋 do winy i wcale si臋 nie wstydz臋. I tak nie na wiele mi si臋 to zda艂o. - Wzi膮艂 jej kaw臋 i upi艂 艂yk. - Dopad艂a mnie.

- Naprawd臋?

- Tak. I nie b膮d藕 taka zadowolona z siebie, bo tkwisz w tym tak samo g艂臋boko jak ja. Gdzie艣 pomi臋dzy peelingiem cia艂a a wyg艂adzaniem sk贸ry dopad艂a mnie i da艂a mi namiary na szko艂臋 rodzenia oraz godziny zaj臋膰, w kt贸rych b臋dziemy zmuszeni wzi膮膰 udzia艂, by m贸c by膰 艣wiadkami narodzin jej dziecka. Nie ma dla nas ratunku.

- Wiem. Jeste艣my skazani na zag艂ad臋.

- Skazani na zag艂ad臋 - powt贸rzy艂. - Eve, puszczaj膮 tam filmy.

- O, Bo偶e.

- I s膮 symulacje.

- Przesta艅. Natychmiast przesta艅. - Z艂apa艂a kubek z kaw膮 i napi艂a si臋 艂apczywie. - Mamy jeszcze kilka miesi臋cy.

- Tygodni - poprawi艂 j膮.

- To jak miesi膮ce. Miesi膮c sk艂ada si臋 z tygodni. Najwa偶niejsze, 偶e to jeszcze nie teraz. Teraz mam co innego na g艂owie. Prowadz臋 艣ledztwo. A sam wiesz - doda艂a, id膮c do swojego biurka - 偶e mog膮 si臋 wydarzy膰 r贸偶ne rzeczy. Na przyk艂ad... Mog膮 nas porwa膰 terrory艣ci tu偶 przed rozwi膮zaniem.

- Och, gdyby tak si臋 sta艂o. Musia艂a si臋 u艣miechn膮膰, kiedy otwiera艂a list臋 klient贸w i pacjent贸w Icove'贸w.

- Okaza艂o si臋, 偶e Trina wklepywa艂a raz krem w sk贸r臋 Avril Icove. Twierdzi, 偶e Avril podda艂a si臋 operacjom plastycznym. Jest bardzo prawdopodobne, 偶e zabieg wykona艂 jeden z Icoev'贸w albo przynajmniej by艂 konsultantem.

- Raczej by艂 konsultantem. Wed艂ug mnie operowanie cz艂onka rodziny jest niewskazane ze wzgl臋du na etyk臋 zawodow膮.

- Je艣li kt贸ry艣 z nich lub obaj byli konsultantami, ona musi si臋 znale藕膰 na naszej li艣cie. Tego wymagaj膮 przepisy prawa. Komputer, sprawd藕 Avril Icove, konsultacje medyczne i przeprowadzone zabiegi.

Szukam...

Avril Icove nie figuruje w wybranych plikach.

- Co艣 mi tu nie pasuje. Jeste艣 cz艂onkiem rodziny lekarzy, i to wybitnych lekarzy, a nie korzystasz z ich us艂ug, kiedy decydujesz si臋 na operacj臋? Nie prosisz ukochanego m臋偶a o konsultacj臋 w dziedzinie, w kt贸rej jest czo艂owym specjalist膮? - Eve zab臋bni艂a palcami w blat. - Gdybym mia艂a fur臋 pieni臋dzy do zainwestowania, uda艂abym si臋 do ciebie, a nie do kogo艣 obcego. Gdybym chcia艂a si臋 w艂ama膰 do Skarbca Pa艅stwowego...

- No w艂a艣nie, czy偶 nie by艂aby to 艣wietna zabawa?

- Zwr贸ci艂abym si臋 do ciebie.

- Dzi臋kuj臋, kochanie. Mo偶e j膮 zbadali i udzielili jej konsultacji prywatnie.

- Dlaczego? Widzisz, w艂a艣nie o to chodzi. Rozumiem, czemu doktor Will twierdzi艂, 偶e idealna twarz i figura jego 偶ony to dar od Boga. To nie twoja sprawa, w艣cibska policjantko. Ale nie widz臋 powodu ukrywania tego rodzaju zabieg贸w upi臋kszaj膮cych. Skoro przeprowadzono u niej oficjalnie operacje plastyczne w Centrum Icove'a, co jest ca艂kiem logiczne, dlaczego utajniono fakt udzielenia konsultacji? Przecie偶 mi臋dzy innymi w ten spos贸b zabezpiecza si臋 na wszelki wypadek w艂asny ty艂ek.

- Mo偶e wi臋c zrobiono jej operacj臋 w innym ich o艣rodku, by unikn膮膰 rozg艂osu.

- W艂a艣nie taki nasuwa si臋 wniosek. Co rodzi pytanie: dlaczego? Potrzebne mi s膮 jej zdj臋cia. Stare zdj臋cia, do por贸wnania. No i jeszcze to Brookhollow. Najbardziej oczywiste miejsce, gdzie Avril i Dolores mog艂y si臋 pozna膰, je艣li wsp贸lnie dokona艂y tych zab贸jstw, to szko艂a. Ale w wykazie uczni贸w nie ma Dolores, przynajmniej nie w spisie absolwentek. Dlatego zamierzam uzyska膰 zdj臋cia wszystkich uczennic, kt贸re chodzi艂y do szko艂y razem z Avril, a potem spr贸bowa膰 dopasowa膰 kt贸re艣 z nich do posiadanego przeze mnie zdj臋cia Dolores.

- Co te偶 jest bardzo logiczne. Chocia偶 zajmie troch臋 czasu. Pi臋knie pachniesz.

- To te specyfiki.

- Jestem bezradn膮 ofiar膮 reklam kosmetyk贸w. - 呕eby to udowodni膰, Roarke stan膮艂 za ni膮 i zacz膮艂 lekko chwyta膰 z臋bami sk贸r臋 na jej karku.

Eve da艂a mu kuksa艅ca w bok.

- Musz臋 si臋 do tego wzi膮膰.

- Ja te偶. Komputer, udost臋pnij archiwum Brookhollow Academy i College...

- Ej, to m贸j komputer. Nie zwracaj膮c uwagi na zastrze偶enia 偶ony, obj膮艂 j膮 w pasie.

- Odszukaj i zapisz zdj臋cia uczennic, grona pedagogicznego...

- Ma艂偶onek i dzieci personelu, wszystkich pracownic, ma艂偶onek i dzieci dorywczo zatrudnianych m臋偶czyzn.

- Jeste艣 bardzo skrupulatna - skomentowa艂 Roarke.

- Bo tak nale偶y.

- Ja te偶 staram si臋 najlepiej, jak mog臋 - powiedzia艂 i wsun膮艂 d艂onie pod jej bluz臋.

- Nie o tym m贸wi臋. Polec臋 sprawdzi膰 wszystkie roczniki. Mo偶e pozna艂a Dolores na jakim艣 zje藕dzie absolwentek. Komputer, szukaj pasuj膮cych zdj臋膰 do... Jezu, Roarke, zaczekaj chwil臋.

Ani na chwil臋 nie przestawa艂 jej pie艣ci膰.

- Czym tym razem wysmarowa艂a ci臋 Trina? Kupmy tego ca艂膮 beczk臋.

- Nie wiem. Pogubi艂am si臋. Por贸wnaj odszukane zdj臋cia ze zdj臋ciem z dowodu to偶samo艣ci Dolores Nocho - Alverez i jej podobizn膮 zarejestrowan膮 przez kamery ochrony.

Potwierdzam otrzymanie kilku polece艅. Przyst臋puj臋 do pracy...

- Albo pozna艂a j膮 poza terenem szko艂y, w o艣rodku, w jakim艣 przekl臋tym salonie urody. Wynaj臋艂a j膮. Istnieje wiele mo偶liwo艣ci.

- Trzeba zacz膮膰 od jednej. - Roarke okr臋ci艂 Eve tak, by znalaz艂a si臋 twarz膮 do niego. - Twoje w艂osy pachn膮 jak jesienne li艣cie.

- Zbutwia艂e?

- B艂yszcz膮ce. A smakujesz, jak... Przekonajmy si臋. - Przesuwa艂 wargi wzd艂u偶 jej skroni, policzka, do ust. - Cukier podgrzany z cynamonem. - Rozpi膮艂 guzik w jej spodniach, ca艂uj膮c j膮 nami臋tnie. - Musz臋 teraz poszpera膰 i przekona膰 si臋, czy Trina przygotowa艂a dla mnie jakie艣 niespodzianki.

- Zapowiedzia艂am jej, 偶e powyrywam jej r臋ce, je艣li tym razem co艣 mi wytatuuje.

Przesun膮艂 r臋ce wy偶ej, na jej piersi, i serce zabi艂o jej mocniej.

- Wiesz, 偶e dla niej to tylko dodatkowe wyzwanie. Tutaj nic nie ma - powiedzia艂, kiedy 艣ci膮gn膮艂 jej bluz臋. - Tylko prze艣liczne, nagie piersi mojej 偶ony.

- Mavis s膮 wielkie jak balony. - Eve odchyli艂a g艂ow臋 do ty艂u, kiedy zacz膮艂 j膮 obsypywa膰 poca艂unkami.

- Zauwa偶y艂em.

- Kaza艂a Trinie pomalowa膰 sobie jedn膮 brodawk臋 na niebiesko, a drug膮 na r贸偶owo.

Lekko uni贸s艂 g艂ow臋.

- Mo偶e to zbyt szczeg贸艂owe informacje. Ja i tak wol臋 twoje. 呕o艂膮dek jej si臋 przyjemnie 艣cisn膮艂, kiedy Roarke zamkn膮艂 jej usta swoimi wargami.

- Mi艂o mi. Gdybym nie wypi艂a tyle wina, nie by艂abym taka 艂atwa. Rozpi膮艂 kolejny guzik i spodnie zsun臋艂y jej si臋 z bioder.

- Wyskakuj - wymamrota艂.

- Ty jeste艣 jeszcze ubrany. - W g艂owie jej si臋 kr臋ci艂o.

- Wyskakuj ze spodni - powt贸rzy艂, przesuwaj膮c d艂o艅mi po jej ciele. - Jeste艣 naga i cieplutka, podoba mi si臋 pomys艂 lizania ci臋 od st贸p do g艂贸w i z powrotem, p贸ki nie... No, no. Co my tu mamy?

Jej umys艂 pracowa艂 wolno, wi臋c pocz膮tkowo tylko zamruga艂a powiekami, kiedy pod膮偶y艂a za wzrokiem Roarke'a.

I zobaczy艂a po obu stronach brzucha trzy ma艂e, b艂yszcz膮ce, czerwone serca, przebite d艂ugimi, srebrnymi strza艂ami. Obie wskazywa艂y jeden punkt, u艣wiadomi艂a sobie.

- Jasna cholera. Co b臋dzie, jak kto艣 to zobaczy?

- Je艣li zobaczy to kto艣 poza mn膮, b臋dziesz mia艂a powa偶ne k艂opoty. - Przesun膮艂 palcem wzd艂u偶 jednej strza艂y, a偶 Eve przeszed艂 dreszcz. - S膮 bardzo 艂adne.

- Wskazuj膮 na moje krocze.

- Owszem. I chocia偶 lubi臋, kiedy wyja艣nia mi si臋, jak gdzie trafi膰, uwa偶am, 偶e tam sam znajd臋 drog臋. - By to udowodni膰, przesun膮艂 palce w d贸艂 jej brzucha. A potem wsun膮艂 je w ni膮.

A偶 jej zabrak艂o tchu i z艂apa艂a go za ramiona, 偶eby si臋 nie przewr贸ci膰. Bo偶e, jaka by艂a podniecona. W艂a艣nie dlatego mi臋dzy innymi j膮 pokocha艂.

- Ub贸stwiam patrze膰 na ciebie, jak si臋 podniecasz. Kiedy wchodz臋 w ciebie. Ub贸stwiam patrze膰, jak prze偶ywasz orgazm, Eve.

Kolana mia艂a jak z waty, a w ca艂ym ciele czu艂a mrowienie. Ogarnia艂o j膮 coraz wi臋ksze podniecenie, kiedy pie艣ci艂 j膮 d艂o艅mi, ustami, j臋zykiem, z臋bami. Gdy s艂ysza艂a, jak wymawia jej imi臋, gdy bra艂 j膮 w posiadanie, szepta艂 czu艂e s艂o­wa, g艂adzi艂 j膮, droczy艂 si臋 z ni膮.

Pozwoli艂a si臋 da膰 unie艣膰 fali, a potem w niej uton臋艂a.

Jej uleg艂o艣膰, pozostaj膮ca w takiej sprzeczno艣ci z si艂膮 i wol膮 Eve, dzia艂a艂a na niego podniecaj膮co. Cholernie podniecaj膮co. Jej ca艂kowite oddanie si臋 mu, gdy wszystko inne przes艂ania艂y mi艂o艣膰 i po偶膮danie. Kiedy poci膮gn膮艂 j膮 za sob膮 na pod艂og臋, wsun臋艂a si臋 pod niego jak jedwab. Jej usta by艂y gor膮ce, a sk贸ra g艂adka i pachn膮ca.

Wszed艂 w ni膮 i pozwoli艂 si臋 porwa膰 jej uleg艂o艣ci.

Bez s艂owa skargi mog艂aby si臋 skuli膰 w k艂臋bek na pod艂odze i usn膮膰. Ka偶da kom贸rka jej cia艂a by艂a odpr臋偶ona i zaspokojona. Ale kiedy poczu艂a, 偶e zasypia, usiad艂a. I wyda艂a przera偶ony okrzyk, gdy zobaczy艂a na swoim biurku kota, patrz膮cego na ni膮 oboj臋tnie oczami, z kt贸rych ka偶de by艂o innego koloru.

Roarke przygl膮da艂 si臋 kotu, lekko przesuwaj膮c d艂o艅 wzd艂u偶 plec贸w Eve.

- Jak my艣lisz, pochwala to czy nie? Nigdy nie daje po sobie niczego pozna膰.

- Mam to w nosie, ale uwa偶am, 偶e nie powinien nas obserwowa膰, kiedy si臋 kochamy. To chore.

- Mo偶e nale偶y mu znale藕膰 przyjaci贸艂k臋.

- Jest wykastrowany.

- Ale i tak mo偶e mi艂o by mu by艂o mie膰 towarzyszk臋.

- Nie na tyle, by dzieli膰 si臋 z ni膮 swoim 艂ososiem. - Poniewa偶 czu艂a si臋 skr臋powana tym, 偶e kot si臋 jej przygl膮da, a szczeg贸lnie jej ma艂ym, czerwonym, b艂yszcz膮cym serduszkom, z艂apa艂a spodnie i szybko je wci膮gn臋艂a.

Kiedy przyg艂adzi艂a w艂osy palcami, zapiszcza艂 jej komputer. Galahad lekko drgn膮艂, a potem podni贸s艂 艂ap臋 i zacz膮艂 j膮 sobie liza膰.

Zadanie wykonane...

- C贸偶 za synchronizacja. - Zerwa艂a si臋 z pod艂ogi i w艂o偶y艂a bluz臋. - I uwa偶am, 偶e dzi臋ki seksowi spali艂am ca艂y alkohol.

- Zawsze do us艂ug. Roarke powiedzia艂 to ze 艣miechem, ale nauczy艂a si臋 ju偶 kilku rzeczy podczas przesz艂o roku ich ma艂偶e艅stwa.

- A twoje pieszczoty sprawi艂y, 偶e zapomnia艂am o traumie, jak膮 powoduje Trina.

Wstaj膮c, spojrza艂 na ni膮 czule.

- Lecz te serca musz膮 znikn膮膰. Komputer, wy艣wietl wyniki na 艣ciennym ekranie.

Znaleziono jedno pasuj膮ce zdj臋cie...

- Bingo! - krzykn臋艂a Eve, kiedy pojawi艂y si臋 obok siebie dwa zdj臋cia. - Cze艣膰, Deena.

Flavia, Deena, ur. 8 czerwca 2027 roku w Rzymie, W艂ochy. Ojciec Dimitri, lekarz pediatra. Matka Anna Trevani, lekarz psychiatra. Jedynaczka. Brak danych na temat ma艂偶e艅stwa czy konkubinatu. Brak danych o potomstwie. Niekarana. Ostatni znany adres: Brookhollow College. 呕adnych nowych informacji po 19 - 20 maja 2047. Zdj臋cie pochodzi z dokumentu to偶samo艣ci sporz膮dzonego w czerwcu 2046 roku.

- Pi臋kna m艂oda kobieta - o艣wiadczy艂 Roarke. - Wyj膮tkowo pi臋kna.

- I wszystko pasuje. Wcze艣nie uko艅czy艂a szko艂臋. Komputer, poszukaj wszelkich zg艂osze艅 o zagini臋ciu Deeny Flavii. Na ca艂ym 艣wiecie.

Przyst臋puj臋 do pracy...

- Dodatkowe polecenie. Czy jej rodzice nadal 偶yj膮? Je艣li tak, gdzie mieszkaj膮 i pracuj膮?

Potwierdzam dodatkowe zadanie do wykonania.

Przyst臋puj臋 do pracy...

- Jako adres zamieszkania widnieje uczelnia, nie akademik. Czysta kartoteka, nie ma m臋偶a ani konkubenta, przed dwudziest膮 rocznic膮 urodzin nagle znika.

- By pojawi膰 si臋 kilkana艣cie lat p贸藕niej - wtr膮ci艂 Roarke - i zamordowa膰 Icoev'贸w.

- Dwa lata m艂odsza od Avril, ale chodzi艂y do szko艂y w tym samym czasie. W takiej ekskluzywnej szkole z internatem musia艂y si臋 spotka膰.

- Ale od szkolnej przyja藕ni do wsp贸lnego pope艂nienia przest臋pstwa daleka droga.

- Tak, lecz co艣 si臋 za tym kryje. Kiedy zobaczy艂a zdj臋cie zrobione przez kamery w o艣rodku, nie wykrzykn臋艂a: 鈥濫j, przecie偶 to Deena z Brookhollow. Nie widzia艂am jej od lat鈥. Przyznaj臋 - doda艂a spiesznie, podnosz膮c r臋k臋 - 偶e obro艅ca powie, 偶e Avril nie musi pami臋ta膰 wszystkich szkolnych kole偶anek. Min臋艂o kilkana艣cie lat, odk膮d uko艅czy艂y szko艂臋. Tu偶 potem Deena zagin臋艂a. Ale nie zmienia to faktu, 偶e w tym samym czasie Avril by艂a w tym samym miejscu co podejrzana.

Dodatkowe zlecenie wykonane. Flavia, Dimitri, i Trevani, Anna, mieszkaj膮 w Rzymie we W艂oszech. Obydwoje s膮 zatrudnieni w Instytucie Dziecka w tym mie艣cie...

- Sprawd藕, czy istniej膮 jakie艣 powi膮zania mi臋dzy Instytutem Dziecka a Icove'em Wilfredem B. seniorem lub Wilfredem B. juniorem, a tak偶e Wilsonem Jonahem Delecourtem.

Potwierdzam przyj臋cie nowego zadania.

Przyst臋puj臋 do pracy...

- Mog臋 ci oszcz臋dzi膰 czasu - powiedzia艂 Roarke. - Wspar艂em finansowo ten instytut przez swoje w艂oskie firmy. Wiem, 偶e przynajmniej raz Icove senior nale偶a艂 do rady konsultacyjnej.

- Coraz lepiej. Czyli mia艂 zwi膮zki z pa艅stwem Flavians, rodzicami Deeny, znanej r贸wnie偶 jako Dolores, kt贸ra mia艂a co艣 wsp贸lnego z Avril, uczennic膮 Brookhollow. Mam ca艂y obraz.

Pierwsze zadanie wykonane. Brak zg艂osze艅 o zagini臋ciu Deeny Flavia...

- Nie zg艂osili jej zagini臋cia, bo albo wiedz膮, gdzie jest, albo nie chc膮, 偶eby gliny zacz臋艂y w臋szy膰. W tym drugim wypadku zatrudniliby prywatnego detektywa. Tak czy owak, od ponad dziesi臋ciu lat jest...

Dodatkowe zadanie wykonane. Icove, Wilfred B., senior dzia艂a艂 w radzie konsultacyjnej i go艣cinnie operowa艂 w Instytucie Dziecka oraz wyg艂asza艂 odczyty tam偶e od utworzenia Instytutu w 2025 roku do swojej 艣mierci. Wilson, Jonah Delecourt, by艂 cz艂onkiem rady konsultacyjnej od 2025 do 2048 roku.

- Dobra, teraz mamy... Pytanie...

- Czego? - warkn臋艂a Eve.

Czy mam zako艅czy膰 por贸wnywanie zdj臋膰 z Brookhollow?

- A jakie jeszcze zdj臋cia stamt膮d masz?

Dopasowa艂em fotografi臋 obecnej uczennicy Brookhollow Academy do zdj臋cia Deeny Flavia.

- Powiedzia艂e艣, 偶e jest tylko jedna para zdj臋膰. Wy艣wietl je, do cholery.

Potwierdzam...

Osoba na zdj臋ciu by艂a bardziej okr膮g艂a i delikatniejsza ni偶 Deena Flavia. I by艂o to dziecko. Serce Eve podesz艂o do gard艂a.

- Podaj to偶samo艣膰 osoby na zdj臋ciu.

Rodriguez Diana, urodzona 17 marca 2047 roku w Argentynie. Rodzice: Hector, laborant, i Cruz Magdalene, fizykoterapeutka.

- Miejsce zatrudnienia.

Pracuj臋...

Rodriguez, Hector, zatrudniony w Instytucie Badawczym Genedyne. Cruz, Magdalene, zatrudniona w Centrum Rehabilitacji i Chirurgii Plastycznej 艢wi臋tej Katarzyny.

- Zwi膮zek obu instytucji z Icove'em Wilfredem B. seniorem, Icove'em Wilfredem B. juniorem, Wilsonem Jonahem i Samuels Ev膮 lub Evelyn.

- Nie s膮 jej rodzicami - zauwa偶y艂 Roarke. - Przynajmniej nie biologicznymi. Jest jakby sk贸r臋 zdj膮艂 z Deeny Flavii.

- Hoduj膮 je i sprzedaj膮. Sukinsyny. Manipuluj膮 genami, tworz膮 idealne dzieci, zgodne z zam贸wieniem. Szkol膮 je, kszta艂c膮, programuj膮. A potem sprzedaj膮.

Roarke wyci膮gn膮艂 r臋ce i odruchowo zacz膮艂 masowa膰 jej ramiona.

- Jak s膮dzisz, czy chodzi jej o dziecko? Czy tylko pragn臋艂a zemsty? - zapyta艂.

- Nie wiem. Zale偶y od tego, co j膮 bardziej nap臋dza. Mo偶e jedno i drugie. Zn贸w przem贸wi艂 komputer, wymieniaj膮c cztery nazwiska i powi膮zania ich w艂a艣cicieli z instytucjami w Argentynie.

- Komputer, por贸wnaj zdj臋cia wszystkich absolwentek Brookhollow Academy lub College ze zdj臋ciami obecnych uczennic.

Przyst臋puj臋 do pracy...

- Niech komputer robi swoje - powiedzia艂 艂agodnie Roarke - a my si臋 troch臋 prze艣pijmy. Musisz mie膰 jutro jasny umys艂. Domy艣lam si臋, 偶e jedziesz do New Hampshire.

- Jasne, 偶e tak. Wsta艂a o 艣wicie, ale Roarke i tak by艂 ju偶 na nogach i zd膮偶y艂 si臋 ubra膰.

Burkn臋艂a pod nosem 鈥瀌zie艅 dobry鈥 i podrepta艂a do 艂azienki, poleci艂a, 偶eby z dysz w kabinie prysznicowej pop艂yn膮艂 pe艂en strumie艅 wody o temperaturze trzydziestu o艣miu stopni, by si臋 w ten spos贸b dobudzi膰. W艂膮czy艂a suszark臋, wypi艂a fili偶ank臋 kawy i poczu艂a si臋 mniej wi臋cej jak cz艂owiek.

- Zjedz co艣 - poleci艂 Roarke i sko艅czywszy czyta膰 raporty finansowe, wy艣wietli艂 na monitorze poranne doniesienia medi贸w.

- Masz co艣? - zawo艂a艂a z garderoby Eve. Kiedy si臋 z niej wy艂oni艂a, spojrza艂, co na siebie w艂o偶y艂a, i powiedzia艂:

- Nie.

- Co nie?

- Nie to.

Je艣li w s艂owniku obok has艂a 鈥瀗iezadowolony鈥 by艂oby zdj臋cie, przedstawia艂oby min臋 Dallas w tamtej chwili.

- Och, daj spok贸j.

- Zamierzasz z艂o偶y膰 oficjaln膮 wizyt臋 w ekskluzywnej szkole z internatem. Ludzie powinni czu膰 przed tob膮 respekt.

Postuka艂a w kabur臋 na bro艅, kt贸r膮 powiesi艂a na oparciu krzes艂a.

- To wzbudza respekt, mistrzu.

- Spodnium.

- Co prosz臋? Westchn膮艂 i wsta艂.

- Wiesz, co to jest, i tak si臋 sk艂ada, 偶e masz ich kilka. Kobieta w kostiumie ze spodniami jest elegancka, budzi szacunek i ma pos艂uch. A przecie偶 chcesz wygl膮da膰 na kogo艣 wa偶nego.

- Chc臋 okry膰 go艂膮 dup臋.

- Zgoda, ale co ci szkodzi okry膰 j膮, jak nale偶y. To b臋dzie w sam raz. Prosty kr贸j, a zgaszony miedziany kolor nadaje ci wyrazisto艣膰. Do tego to. - Poda艂 jej top w kolorze brudnego b艂臋kitu. - I zaszalej, Eve. W艂贸偶 co艣 z bi偶uterii.

- Nie wybieram si臋 na przyj臋cie. - Ale wci膮gn臋艂a spodnie. - Wiesz, czego ci potrzeba? Androida, wystrojonego androida. Mo偶e ci go kupi臋 na Gwiazdk臋.

- Po co mi namiastka, skoro mam kobiet臋 z krwi i ko艣ci? - Otworzy艂 kasetk臋 z bi偶uteri膮 i wybra艂 dla Eve z艂ote klipsy w kszta艂cie k贸艂 i wisiorek z szafirem o szlifie kaboszonowym.

呕eby oszcz臋dzi膰 sobie czasu i nerw贸w, ubra艂a si臋 tak, jak jej kaza艂. Ale 偶achn臋艂a si臋, kiedy Roarke narysowa艂 palcem w powietrzu ma艂e k贸艂ko.

- Przeci膮gasz strun臋, kolego.

- Warto pr贸bowa膰. Nadal wygl膮dasz jak policjantka, pani porucznik. Tylko 艣wietnie ubrana.

- Tak, z艂oczy艅cy poczuj膮 respekt, widz膮c, jaka jestem odstawiona.

- Zdziwisz si臋 - odpar艂.

- Musz臋 ju偶 lecie膰.

- Mo偶esz poprosi膰 o wy艣wietlenie wynik贸w poszukiwa艅 tutaj i zje艣膰 co艣 na 艣niadanie. Je艣li maszyna mo偶e robi膰 kilka rzeczy naraz, to ty te偶.

Nie uwa偶a艂a, 偶e to w porz膮dku, ale spodnium te偶 by艂 nieregulaminowy. A poniewa偶 Roarke ju偶 wydawa艂 polecenia, zam贸wi艂a bajgla w autokucharzu.

- Mog艂aby艣 si臋 lepiej postara膰.

- Jestem zbyt przej臋ta. - Przypomnia艂a sobie, 偶e jej gabinet to nie jedyne miejsce, gdzie mo偶e kr膮偶y膰, i zacz臋艂a chodzi膰 tam i z powrotem, gryz膮c bajgla. - Czuj臋, 偶e natrafi艂am na jaki艣 艣lad.

- W takim razie, komputer, poka偶 wyniki na 艣ciennym ekranie. Potwierdzam przyj臋cie polecenia. Pierwsza para z pi臋膰dziesi臋ciu sze艣ciu...

- Z pi臋膰dziesi臋ciu sze艣ciu? - Eve przesta艂a kr膮偶y膰 po pokoju. - To jaka艣 pomy艂ka. Nawet uwzgl臋dniaj膮c ca艂y ten czas i liczb臋 uczennic, nie mo偶e by膰 a偶 tyle par. To wykluczone... Zaczekaj.

Wpatrywa艂a si臋 w pierwsze zdj臋cie.

Delaney, Brianne, urodzona 16 lutego 2024 roku w Bostonie w stanie Massachusetts. Rodzice Brian i Myra Delaney z domu Copley. Jedynaczka. Po艣lubi艂a Alistara George'a 18 czerwca 2046 roku. Dzieci: Peter, urodzony 12 wrze艣nia 2048 roku, i Laura, urodzona 14 marca 2050 roku. Mieszkaj膮 w Atenach w Grecji.

Dopasowano do O'Brian Bridget, urodzonej 9 sierpnia 2036 roku w Ennis w Irlandii. Rodzice Reamus i Margaret O'Brian z domu Ryan. Obydwoje nie 偶yj膮. Jedynaczka. Opiekun prawny: Ramuels Eva, a po jej 艣mierci Ramuels Evelyn. Obecnie jest studentk膮 Brookhollow College w stanie New Hampshire.

- Komputer, przerwij wy艣wietlanie wynik贸w. Urodzi艂a dziecko w wieku dwunastu lat? - spyta艂a Eve.

- Zdarza si臋 - powiedzia艂 Roarke - ale...

- No w艂a艣nie: ale. Komputer, poka偶 same zdj臋cia, podziel ekran, powi臋kszenie pi臋膰dziesi膮t procent.

Przyj膮艂em polecenie do wykonania...

Kiedy pojawi艂y si臋 zdj臋cia, Eve podesz艂a bli偶ej do ekranu.

- Taka sama karnacja i taki sam kolor w艂os贸w oraz oczu. Rude w艂osy, jasna cera, piegi, zielone oczy. Powiedzia艂abym, 偶e jest spore prawdopodobie艅stwo, 偶e to cechy odziedziczone. Taki sam nos, takie same usta, taki sam kszta艂t oczu i owal twarzy. Za艂o偶臋 si臋, 偶e po przeliczeniu pieg贸w okaza艂oby si臋, 偶e maj膮 ich tyle samo. Ta dziewczyna jest jak miniatura tamtej kobiety. Jak...

- Klon - cicho doko艅czy艂 za ni膮 Roarke. - Jezu Chryste. Eve wzi臋艂a jeden g艂臋boki oddech, potem drugi.

- Komputer, poka偶 kolejn膮 par臋 zdj臋膰. Wy艣wietlanie zdj臋膰 trwa艂o godzin臋. Na koniec Eve zemdli艂o.

- Klonowali dziewczynki. Nie tylko majstrowali przy DNA, by poprawi膰 iloraz inteligencji czy wygl膮d zewn臋trzny. Nie tylko projektowali dzieci czy udoskonalali je pod wzgl臋dem fizycznym i intelektualnym. Klonowali je. Two­rzyli istoty ludzkie, gwa艂c膮c mi臋dzynarodowe prawo. Sprzedawali. Niekt贸re m臋偶om - ci膮gn臋艂a, patrz膮c na ekran. - Niekt贸re trafia艂y na rynek. Niekt贸re tworzyli, by kontynuowa艂y prac臋. Lekarki, nauczycielki, laborantki. My艣la艂am, 偶e projektowali dzieci, szkolili towarzyszki 偶ycia. Ale to co艣 gorszego, co艣 znacznie gorszego.

- Od czasu do czasu pojawiaj膮 si臋 pog艂oski o nielegalnych pracach badawczych nad klonowaniem, a nawet doniesienia o sukcesach na tym polu. Ale przepisy prawa s膮 tak surowe, tak uci膮偶liwe i powszechne, 偶e nikt si臋 nie ujawni艂, by ro艣ci膰 sobie prawo do s艂awy.

- Wiesz, na czym to polega?

- Mniej wi臋cej si臋 orientuj臋, bo tworzymy klony w celach naukowo - badawczych w takim zakresie, w jakim zezwala prawo. By uzyskiwa膰 tkanki, narz膮dy. Wszczepiamy kom贸rk臋 do kobiecego jajeczka, pobudzanego elektrycz­nie. Kom贸rki ofiarowuj膮 ludzie hojnie p艂ac膮cy za wyprodukowanie tkanek zast臋pczych, kt贸re po wszczepieniu nie s膮 odrzucane przez ich organizm. Domy艣lam si臋, 偶e w przypadku klonowania reprodukcyjnego kom贸rki i jajeczka s膮 umieszczane w macicy.

- Czyjej?

- Oto jest pytanie.

- Musz臋 o tym zameldowa膰 komendantowi i uzyska膰 jego zgod臋 na z艂o偶enie wizyty w szkole. A ty powiadom Louise.

- Dobrze.

- Zarobi艂 na tym miliardy - doda艂a Eve.

- Brutto.

- Powiedzia艂abym: w br贸d.

- Nie, nie. - Roze艣mia艂 si臋. - Miliardy brutto. To kosztowne hobby. Prowadzenie laboratori贸w, opracowanie technologii, utrzymywanie szko艂y, stworzenie ca艂ej tej sieci musi poch艂ania膰 mas臋 pieni臋dzy. Przypuszczam, 偶e zysk netto jest poka藕ny, ale z ca艂膮 t膮 zabaw膮 wi膮偶膮 si臋 znaczne nak艂ady i ryzyko. Dlatego wed艂ug mnie to dzie艂o mi艂o艣ci.

- Tak my艣lisz? - Pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Mamy teraz prawie sze艣膰dziesi膮t dziewcz膮t ucz臋szczaj膮cych do akademii. Musz膮 by膰 jeszcze setki tych, kt贸re ju偶 uko艅czy艂y szko艂臋. A co si臋 sta艂o z tymi, kt贸re okaza艂y si臋 niezbyt udane? Jak s膮­dzisz, jak bardzo kocha艂 te, kt贸re nie by艂y idealne?

- Co za odra偶aj膮ca my艣l.

- Tak. Mam ich miliony. Troch臋 czasu zaj臋艂o jej opisanie tego wszystkiego w raporcie, skontaktowanie si臋 z Whitneyem i poproszenie go o spotkanie. W drodze do komendy zadzwoni艂a do Peabody i um贸wi艂a si臋, 偶e po ni膮 wst膮pi.

Delia wskoczy艂a do samochodu i odrzuci艂a w艂osy. By艂y d艂u偶sze o dobrych dziesi臋膰 centymetr贸w i jakby lekko rozwichrzone na ko艅cach.

- McNab naprawd臋 oszala艂 na widok moich w艂os贸w. Musz臋 pami臋ta膰, 偶eby cz臋艣ciej potrz膮sa膰 g艂ow膮.

Eve rzuci艂a jej przeci膮g艂e spojrzenie.

- Wygl膮dasz bardziej dziewcz臋co.

- Wiem! - Wyra藕nie zadowolona z tej uwagi Peabody rozsiad艂a si臋 wygodnie. - I by艂o cudnie by膰 dziewczyn膮, kiedy wczoraj wieczorem wr贸ci艂am do domu. Dosta艂 艣wira na punkcie kremu z papai na sk贸r臋 piersi.

- Przesta艅, oszcz臋d藕 nam obu. Sprawa jest powa偶na.

- Domy艣li艂am si臋, 偶e nie zaproponowa艂a艣, 偶e mnie podwieziesz do pracy, by mi oszcz臋dzi膰 t艂oczenia si臋 w metrze.

- Powiem ci wszystko po drodze, a potem zdam sprawozdanie komendantowi. Punktualnie o dziesi膮tej zwo艂am odpraw臋 z udzia艂em naszych elektronik贸w.

Peabody w milczeniu wys艂ucha艂a tego, co Eve ustali艂a do tej pory. Nie odezwa艂a si臋 nawet, kiedy znalaz艂y si臋 w gara偶u komendy.

- 呕adnych pyta艅, 偶adnych komentarzy?

- Wci膮偶 jeszcze... Oswajam si臋 z tym. To takie sprzeczne z tym, w co wierz臋. Z moim DNA, mo偶na chyba powiedzie膰. Z tym, jak zosta艂am wychowana, nauczona. Tworzenie 偶ycia to zadanie dla si艂y wy偶szej. Naszym zadaniem, naszym obowi膮zkiem i nasz膮 rado艣ci膮 jest troska o 偶ycie, chronienie go i szanowanie. Wiem, 偶e brzmi to jak has艂a wolnowiekowc贸w, ale...

- Wcale nie jest to takie dalekie od tego, co sama my艣l臋. Ale odsuwaj膮c na bok osobiste pogl膮dy, trzeba pami臋ta膰, 偶e klonowanie ludzi jest zabronione przez prawo obowi膮zuj膮ce w Nowym Jorku, w ca艂ym kraju, a tak偶e przepisami obowi膮zuj膮cymi w nauce i handlu na Ziemi i poza ni膮. Dowody 艣wiadcz膮 o tym, 偶e Icoev'owie z艂amali to prawo. I ich zab贸jstwa, kt贸rymi si臋 zajmujemy, by艂y tego bezpo艣rednim nast臋pstwem.

- Czy b臋dziemy to musia艂y przekaza膰 do... Kto si臋 zajmuje tego typu sprawami? FBI? Biuro 艣wiatowe? Mi臋dzyplanetarne?

Eve mia艂a zaci臋t膮 twarz, kiedy wysiad艂a z samochodu.

- Nie, je艣li mnie si臋 uda rozwi膮za膰 t臋 zagadk臋. Chc臋, 偶eby艣 poszpera艂a i odszuka艂a wszystko, co tylko zdo艂asz, na temat klonowania ludzi. Kwestie techniczne, prawne, sprz臋t, techniki, dyskusje, roszczenia, fakty, mity. Musimy wiedzie膰, co i jak, kiedy znajdziemy si臋 w Brookhollow.

- Dallas, dysponuj膮c tym, co ju偶 zebra艂a艣, znajdziemy je tam. Niekt贸re z nich to jeszcze dzieci.

- Zajmiemy si臋 tym w odpowiednim czasie. Whitney nie by艂 taki pow艣ci膮gliwy jak Peabody, i zasypywa艂 Eve pytaniami, kiedy zdawa艂a mu raport.

- Porucznik Dallas, to laureat Nagrody Nobla, na nabo偶e艅stwie 偶a艂obnym, dzi艣 o czternastej zero zero, zjawi膮 si臋 g艂owy pa艅stw z ca艂ego 艣wiata. Jego syn, kt贸rego osi膮gni臋cia i s艂awa zaczyna艂y dor贸wnywa膰 osi膮gni臋ciom i s艂awie ojca, zostanie w podobny spos贸b uczczony w przysz艂ym tygodniu. Obie uroczysto艣ci odb臋d膮 si臋 w Nowym Jorku, kwestie bezpiecze艅stwa, medi贸w... nawet cholernego ruchu ulicznego ju偶 sp臋dzaj膮 mi sen z powiek. Je艣li cokolwiek z tego, co ustali艂a艣, wycieknie, ten koszmar przemieni si臋 w afer臋 na skal臋 mi臋dzynarodow膮.

- Nic nie przecieknie.

- Lepiej, 偶eby tak by艂o i 偶eby艣 na pewno si臋 nie myli艂a.

- Panie komendancie, pi臋膰dziesi膮t sze艣膰 par zdj臋膰 w samej Brookhollow Academy. Jestem przekonana, 偶e wiele z nich, je艣li nie wszystkie, ma zwi膮zek z zaszyfrowanymi informacjami, kt贸re Icove senior trzyma艂 w swoim mieszkaniu. By艂y to bie偶膮ce przypadki, 偶e si臋 tak wyra偶臋. 艢ci艣le wsp贸艂pracowa艂 z genetykiem i by艂 w swoim czasie g艂o艣nym or臋downikiem in偶ynierii genetycznej.

- In偶ynieria genetyczna to dra偶liwy temat. Klonowanie ludzi to mroczny, wilgotny las. Skutki...

- Panie komendancie, w艣r贸d skutk贸w mamy ju偶 dwa trupy.

- Skutki b臋d膮 znacznie rozleglejsze ni偶 te dwa zab贸jstwa. Polityczne, moralne, religijne, medyczne. Je艣li wasze przypuszczenia s膮 s艂uszne, istnieje wiele klon贸w, a w艣r贸d nich s膮 nieletnie. Dla niekt贸rych ludzi b臋d膮 one potwora­mi, dla innych - ofiarami. - Potar艂 oczy. - Potrzebna nam opinia prawna na ten temat. Ka偶da agencja, od og贸lno艣wiatowej do krajowej, rzuci si臋 na t臋 spraw臋.

- Je艣li poinformuje pan kt贸r膮艣 z agencji o ostatnich ustaleniach, odbior膮 nam j膮. Zamkn膮 艣ledztwo.

- Owszem. Co masz przeciwko temu?

- To ja si臋 zajmuj臋 tymi zab贸jstwami, panie komendancie. Przez chwil臋 milcza艂, przygl膮daj膮c si臋 jej twarzy.

- Jakie zastrze偶enia pani zg艂asza, porucznik Dallas?

- Poza tym, co ju偶 powiedzia艂am, panie komendancie, chodzi o to, 偶e... 呕e trzeba po艂o偶y膰 temu kres. Rz膮d, ka偶dy rz膮d, kt贸ry wsadzi palec do tego placka, b臋dzie chcia艂 z niego wyci膮gn膮膰 艣liwk臋. Zleci wi臋cej potajemnych prac badawczych, wi臋cej do艣wiadcze艅. Zmiot膮 wszystko pod dywan, a to, co znale藕li艣my, zostanie umieszczone pod mikroskopem. Nadadz膮 temu klauzul臋 tajno艣ci, zabroni膮 mediom informowa膰 o czymkolwiek opini臋 publiczn膮, zablo­kuj膮 wszelkie doniesienia na ten temat. Icoev'owie zostan膮 pochowani ze wszystkimi honorami, a prace, kt贸re potajemnie prowadzili, nigdy nie ujrz膮 艣wiat艂a dziennego. Osobniki - powiedzia艂a, nie mog膮c znale藕膰 lepszego okre艣lenia - stworzone przez tamtych dw贸ch zostan膮 zgromadzone w jednym miejscu, przebadane, przes艂uchane, odizolowane. Zosta艂y sztucznie stworzone, panie komendancie, ale to istoty z krwi i ko艣ci, jak my wszyscy. A nie zostan膮 potraktowane tak jak my. Mo偶e nie uda si臋 tego powstrzyma膰, mo偶e nie zdo艂amy tego unikn膮膰, ale chc臋 do ko艅ca doprowadzi膰 t臋 spraw臋. A偶 wyczerpi臋 wszystkie mo偶liwo艣ci.

Whitney po艂o偶y艂 d艂onie na biurku.

- Musz臋 zapozna膰 z tym Tibble'a. Eve skin臋艂a g艂ow膮.

- Tak jest, panie komendancie. - Nie mogli post膮pi膰 niezgodnie z obowi膮zuj膮c膮 procedur膮 bez wiedzy g艂贸wnego szefa policji. - Uwa偶am, 偶e zast臋pczyni prokuratora okr臋gowego Reo mo偶e by膰 przydatna w kwestiach prawnych. Jest bystra i wystarczaj膮co ambitna, by trzyma膰 j臋zyk za z臋bami, p贸ki b臋dzie to konieczne. Do tej pory korzysta艂am z us艂ug doktor Miry i doktor Dimatto podczas 艣ledztwa. Te偶 mog膮 nam si臋 przyda膰. Potrzebny mi nakaz przej臋cia archiwum szko艂y, chcia艂abym zabra膰 Feeneya albo kogo艣 z jego wydzia艂u, by na miejscu zapozna艂 si臋 z informacjami na dyskach.

Whitney skin膮艂 g艂ow膮.

- Prosz臋 traktowa膰 to 艣ledztwo jako opatrzone klauzul膮 najwi臋kszej tajno艣ci. 呕adnych informacji dla medi贸w. Zbierz swoich ludzi. - Spojrza艂 na zegarek. - Odprawa za dwadzie艣cia minut.

ROZDZIA艁 14

Zmieni艂a sw贸j wygl膮d. By艂a w tym 艣wietna. W ci膮gu ostatnich dwunastu lat wciela艂a si臋 w r贸偶ne kobiety, a zarazem pozosta艂a nikim. Jej dokumenty by艂y bez zarzutu - starannie przygotowane, pierwszorz臋dnie podrobione. Musia艂y takie by膰.

Brookhollow Academy mie艣ci艂a si臋 w budynkach z czerwonej ceg艂y, pokrytych bluszczem - 偶adnych nowoczesnych szklanych kopu艂 czy stalowych wie偶, tylko dostoje艅stwo i arystokratyczna tradycja. Teren by艂 rozleg艂y, poro艣ni臋ty pot臋偶nymi drzewami, pe艂en uroczych ogrod贸w, kwitn膮cych sad贸w. Znajdowa艂y si臋 tu te偶 korty tenisowe i o艣rodek jazdy konnej, albowiem te dwie dyscypliny sportowe uwa偶ano za odpowiednie dla uczennic Brookhollow. Jedna z jej szkolnych kole偶anek zdoby艂a w wieku szesnastu lat z艂oty medal olimpijski w uje偶d偶aniu. Trzy lata p贸藕niej wys艂ano j膮 do Anglii, by po艣lubi艂a m艂odego brytyjskiego arystokrat臋, r贸wnie rozmi艂owanego w koniach jak ona.

By艂y tworzone w okre艣lonym celu i s艂u偶y艂y temu celowi. Ale i tak cieszy艂a si臋 z wyjazdu, przypomnia艂a sobie Deena. Jak wi臋kszo艣膰 z nich.

Deena nie zazdro艣ci艂a im szcz臋艣cia i zrobi艂aby wszystko, co w jej mocy, by chroni膰 偶ycie takich jak ona.

Ale ka偶da wojna poci膮ga za sob膮 ofiary i cz臋艣膰 z nich by膰 mo偶e zostanie zdemaskowana. A jeszcze wi臋cej w ko艅cu pozna smak wolno艣ci, kt贸rej od zawsze by艂y pozbawione.

Co z tymi, kt贸re si臋 sprzeciwi艂y albo si臋 nie sprawdzi艂y, albo zosta艂y zakwestionowane?

Co z nimi?

Dla nich i tych, co przyjd膮 po nich, zaryzykuje wszystko.

Na terenie kampusu by艂y trzy baseny, w tym dwa kryte, trzy laboratoria naukowe, sala hologramowa, dwie wielkie aule oraz sala teatralna, kt贸ra mog艂a konkurowa膰 z ka偶dym teatrem broadwayowskim. Chlub膮 szko艂y by艂y d贸dzid i trzy kluby fitness, a tak偶e w pe艂ni wyposa偶ona klinika, gdzie leczono i uczono. W murach uczelni dzia艂a艂o centrum prasowe, gdzie odbywa艂y praktyki studentki, kt贸re w przysz艂o艣ci mia艂y si臋 po艣wi臋ci膰 karierze dziennikarskiej, oraz studio muzyczne i taneczne.

Dwadzie艣cia sal lekcyjnych z instruktorami lud藕mi i androidami.

W sto艂贸wce trzy razy dziennie podawano smaczne, prawid艂owo skomponowane posi艂ki, zawsze punktualnie o si贸dmej rano, wp贸艂 do pierwszej i si贸dmej wieczorem.

O dziesi膮tej i szesnastej mo偶na by艂o co艣 przek膮si膰 w solarium.

Przepada艂a za babeczkami. Dobrze wspomina艂a babeczki.

Pomieszczenia mieszkalne dla uczennic by艂y przestronne i 艂adnie urz膮dzone. Trafia艂o si臋 do nich w wieku pi臋ciu lat, je艣li pomy艣lnie przesz艂o si臋 wszystkie testy. Pami臋膰 o pierwszych pi臋ciu latach 偶ycia... korygowano.

Z czasem mo偶na by艂o zapomnie膰 - albo prawie zapomnie膰 - 偶e by艂o si臋 mysz膮 w labiryncie.

Dostawa艂y mundurki i odpowiedni膮 garderob臋. Tak膮, kt贸ra pasowa艂a do osobowo艣ci i pochodzenia spo艂ecznego.

Bo mia艂o si臋 jakie艣 pochodzenie. Ka偶da z nich sk膮d艣 si臋 wzi臋艂a, chocia偶 wcale nie st膮d, co im wmawiano. Nigdy nie st膮d, co im wmawiano.

Regulamin by艂 surowy. Od uczennic Brookhollow oczekiwano celuj膮cych ocen, a potem kontynuowania nauki na uczelni. Do czasu alokacji.

Sama Deena p艂ynnie m贸wi艂a czterema j臋zykami, co okaza艂o si臋 wielce przydatne. Potrafi艂a rozwi膮zywa膰 z艂o偶one r贸wnania matematyczne, rozpoznawa膰 i ocenia膰 wiek wykopalisk archeologicznych, wykona膰 idealne podw贸jne salto i zorganizowa膰 uroczyst膮 kolacj臋 na dwie艣cie os贸b.

Urz膮dzenia elektroniczne traktowa艂a jak zabawki. I potrafi艂a skutecznie zabija膰, wykorzystuj膮c r贸偶ne metody. Wiedzia艂a, jak sprawi膰 przyjemno艣膰 m臋偶czy藕nie w 艂贸偶ku, a rano mog艂a dyskutowa膰 z nim na temat polityki mi臋dzy­planetarnej.

Lecz stworzono j膮 nie na czyj膮艣 偶on臋 czy przyjaci贸艂k臋, ale do wykonywania tajnych operacji. Przypuszcza艂a, 偶e pod tym wzgl臋dem uda艂o im si臋 j膮 odpowiednio wyszkoli膰.

By艂a 艣liczna, nie mia艂a 偶adnych wad genetycznych. Szacowana d艂ugo艣膰 jej 偶ycia wynosi艂a sto pi臋膰dziesi膮t lat, ale mog艂o ono zosta膰 znacznie wyd艂u偶one dzi臋ki sta艂emu post臋powi w dziedzinie nauk medycznych.

Uciek艂a w wieku dwudziestu lat i ju偶 kilkana艣cie 偶y艂a, ukrywaj膮c si臋, zdobywaj膮c pozycj臋 w podziemiu, doskonal膮c swoje umiej臋tno艣ci. Na my艣l, 偶e mia艂aby prze偶y膰 jeszcze sto lat tak, jak do tej pory, a偶 si臋 wzdraga艂a.

Zabija艂a skutecznie, lecz wcale nie z zimn膮 krwi膮. Zabija艂a z rozpaczy i z zapa艂em obro艅cy niewinnych.

Na t臋 egzekucj臋 w艂o偶y艂a czarny kostium, specjalnie dla niej uszyty we W艂oszech. Pieni膮dze nie stanowi艂y przeszkody. Przed ucieczk膮 ukrad艂a p贸艂 miliona. Od tamtej pory zdoby艂a wi臋cej. Mog艂aby sobie wygodnie 偶y膰, nie boj膮c si臋, 偶e j膮 odnajd膮. Ale mia艂a do wykonania misj臋. 呕yciow膮 misj臋.

I by艂a na dobrej drodze do jej zrealizowania.

Klasyczny kr贸j kostiumu sprawia艂, 偶e wygl膮da艂a jeszcze bardziej kobieco, podkre艣la艂 jej p艂omiennorude w艂osy i ciemnozielone oczy. Rano po艣wi臋ci艂a ca艂膮 godzin臋 na delikatn膮 korekt臋 owalu twarzy. Troch臋 bardziej zaokr膮glony podbr贸dek, pe艂niejszy nos.

Doda艂a sobie kilka kilogram贸w pod postaci膮 pon臋tnych kr膮g艂o艣ci.

Te zmiany powinny wystarczy膰, chyba 偶e oka偶e si臋 inaczej.

Nie ba艂a si臋 艣mierci, ale my艣l o uwi臋zieniu nape艂nia艂a j膮 przera偶eniem. Dlatego mia艂a przy sobie kapsu艂k臋 z trucizn膮, na wypadek gdyby zosta艂a rozpoznana i uj臋ta.

Ojciec pozwoli艂 jej przyj艣膰 i spotka艂 si臋 z ni膮; uwierzy艂, 偶e czuje si臋 samotna i wszystkiego 偶a艂uje. Nie zobaczy艂 w jej oczach swojej 艣mierci.

Lecz tutaj, w tym wi臋zieniu, b臋d膮 wiedzieli, co zrobi艂a. Je艣li j膮 rozpoznaj膮, jej misja si臋 sko艅czy. Ale gdy jej zabraknie, na jej miejsce przyjd膮 inne. By艂o ich a偶 za wiele.

Nawet je艣li strach 艣ciska艂 jej gard艂o, jej twarz pozosta艂a spokojna i pogodna. Tego te偶 si臋 nauczy艂a. 呕eby niczego po sobie nie pokazywa膰. Niczego im nie dawa膰.

W lusterku wstecznym dostrzeg艂a spojrzenie kierowcy. U艣miechn臋艂a si臋 i skin臋艂a g艂ow膮.

Zatrzymali si臋 przed bram膮, by podda膰 si臋 kontroli ochrony. Serce zabi艂o jej mocniej. Je艣li to pu艂apka, nigdy nie wyjedzie przez t臋 bram臋. Ani 偶ywa, ani martwa.

Ale ju偶 po chwili jecha艂a kr臋t膮 drog膮 przez malowniczy kampus. Pe艂en drzew, ogrod贸w, rze藕b.

Z przodu wyr贸s艂 g艂贸wny budynek, licz膮cy pi臋膰 kondygnacji. Mury z czerwonej ceg艂y porasta艂 bluszcz. Deena patrzy艂a na b艂yszcz膮ce okna i smuk艂e kolumny.

Na widok dziewcz膮t chcia艂o jej si臋 p艂aka膰. M艂ode, 艣wie偶e i pi臋kne sz艂y samotnie lub parami b膮d藕 grupkami do innych budynk贸w. Na wyk艂ady, na zaj臋cia rekreacyjne.

Na sprawdziany. By zosta膰 ulepszone. I ocenione.

Zaczeka艂a, a偶 kierowca zaparkuje, a potem wysi膮dzie, okr膮偶y samoch贸d, otworzy jej drzwiczki i poda r臋k臋. Jej d艂o艅 by艂a zimna i sucha.

Kiedy Evelyn Samuels wysz艂a przez wielkie, frontowe drzwi, by j膮 powita膰, u艣miechn臋艂a si臋 do niej grzecznie.

- Pani Frost, witamy w Brookhollow. Nazywam si臋 Evelyn Samuels, jestem dyrektork膮 szko艂y.

- Mi艂o mi, 偶e w ko艅cu mog臋 pani膮 pozna膰. - Wyci膮gn臋艂a r臋k臋. - Teren szko艂y i budynki robi膮 na 偶ywo jeszcze wi臋ksze wra偶enie.

- Oprowadzimy pani膮 po ca艂ym naszym kr贸lestwie, ale najpierw zapraszam na herbat臋.

- Napij臋 si臋 z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮. - Przesz艂a przez drzwi i 艣cisn膮艂 si臋 jej 偶o艂膮dek. Jednak rozejrza艂a si臋 woko艂o, jak zrobi艂aby to ka偶da matka odwiedzaj膮ca szko艂臋, do kt贸rej zamierza zapisa膰 swoj膮 c贸rk臋.

- Mia艂am nadziej臋, 偶e przywiezie pani ze sob膮 Angel, 偶eby艣my si臋 mog艂y pozna膰.

- Jeszcze na to za wcze艣nie. Jak pani wie, m贸j m膮偶 nadal ma w膮tpliwo艣ci, czy pos艂a膰 nasz膮 c贸rk臋 do szko艂y tak oddalonej od domu. Dlatego dzisiaj wo艂a艂am przyjecha膰 sama.

- Nie mam cienia w膮tpliwo艣ci, 偶e wsp贸lnie uda nam si臋 go przekona膰, 偶e Angel nie tylko b臋dzie tu szcz臋艣liwa, ale odniesie korzy艣膰, mog膮c zdobywa膰 u nas nauk臋 na najwy偶szym poziomie. Hol g艂贸wny. - Zatoczy艂a ko艂o r臋k膮. - Ro艣li­ny zosta艂y wyhodowane w ramach zaj臋膰 z ogrodnictwa. Uczennice r贸wnie偶 piel臋gnuj膮 kwiaty i nasze ogrody. Dzie艂a sztuki, kt贸re pani widzi, to te偶 prace naszych uczennic. W tym budynku na parterze mieszcz膮 si臋 biura administracji, sto艂贸wka, solarium, jedna z naszych sze艣ciu bibliotek, kuchnie i sale do zaj臋膰 z gotowania. Jest tutaj r贸wnie偶 m贸j gabinet. Ch臋tnie je pani teraz poka偶臋, je艣li sobie pani 偶yczy.

Wewn臋trzny g艂os kaza艂 jej st膮d wyj艣膰, uciec, ukry膰 si臋. Odwr贸ci艂a si臋 i powiedzia艂a z u艣miechem:

- Je艣li mo偶na, napi艂abym si臋 herbaty.

- Naturalnie. Jedn膮 chwileczk臋. - Wyj臋艂a z kieszeni komunikator. - Abigail, przypilnuj, 偶eby do mojego gabinetu przyniesiono herbat臋 dla pani Frost. Natychmiast.

Evelyn prowadzi艂a j膮, gestykuluj膮c i wyja艣niaj膮c.

Nic si臋 nie zmieni艂a, pomy艣la艂a Deena. Wyprostowana, urodziwa, zachwala艂a swoj膮 szko艂臋 dystyngowanym g艂osem. Sprawna i kompetentna jak zawsze. Mia艂a teraz kr贸tko obci臋te br膮zowe w艂osy, a oczy ciemne i przenikliwe. Oczy pozosta艂y takie same. Charakterystyczne oczy pani Samuels.

Evy Samuels.

Deena pozwala艂a, by s艂owa d藕wi臋cza艂y w jej uszach. Wszystko to ju偶 s艂ysza艂a wcze艣niej, kiedy by艂a wi臋ziona. Patrzy艂a na dziewcz臋ta, schludne jak lalki w niebiesko - bia艂ych mundurkach, m贸wi膮ce p贸艂g艂osem, jak tego wy­magano w wielkim holu.

Potem ujrza艂a siebie, szczup艂膮 i tak膮 s艂odk膮, z gracj膮 schodz膮c膮 po stopniach we wschodnim skrzydle. Drgn臋艂a raz wolno by艂o drgn膮膰 tylko raz i specjalnie odwr贸ci艂a wzrok.

Musia艂a przej艣膰 obok dziewczynki, tak blisko, 偶e poczu艂a zapach jej sk贸ry. Us艂ysza艂a jej g艂os, kiedy uczennica powiedzia艂a:

- Dzie艅 dobry, pani Samuels. Dzie艅 dobry pani.

- Dzie艅 dobry, Diano. Jak tam twoje lekcje gotowania?

- Bardzo dobrze, dzi臋kuj臋. Robi艂y艣my suflety.

- 艢wietnie. Pani Frost z艂o偶y艂a nam dzi艣 wizyt臋. Ma c贸rk臋, kt贸ra by膰 mo偶e zostanie uczennic膮 naszej szko艂y.

Zmusi艂a si臋 do tego, by spojrze膰 w ciemnobr膮zowe oczy, kt贸re by艂y jej. Czy wida膰 w nich wyrachowanie, tak jak w jej oczach? Czy by艂a w niej w艣ciek艂o艣膰 i determinacja, gotuj膮ca si臋, wrz膮ca pod tym pogodnym obliczem? Czy te偶 znale藕li spos贸b, by to wszystko st艂umi膰?

- Jestem pewna, 偶e pani c贸rce spodoba艂oby si臋 w Brookhollow, pani Frost. Wszystkim nam si臋 tu podoba.

Moja c贸rka, pomy艣la艂a. M贸j Bo偶e.

- Dzi臋kuj臋, Diano. U艣miechn臋艂y si臋 do siebie i przez chwil臋 patrzy艂y sobie prosto w oczy, nim dziewczynka si臋 po偶egna艂a i odesz艂a.

Serce jej 偶ywiej zabi艂o. Rozpozna艂y si臋 nawzajem. Jak mog艂o by膰 inaczej? Jak mo偶na patrze膰 w swoje w艂asne oczy i tego nie zobaczy膰?

Kiedy Evelyn poprowadzi艂a j膮 dalej, Deena obejrza艂a si臋 za siebie. Dziewczynka te偶. Ich spojrzenia zn贸w si臋 spotka艂y. Ponownie si臋 u艣miechn臋艂y, ale szerzej, wyra藕niej.

Wydostaniemy si臋 st膮d, pomy艣la艂a Deena. Nie zatrzymaj膮 nas tu.

- Diana jest jedn膮 z naszych najlepszych uczennic - powiedzia艂a Evelyn. - Jest bystra i ambitna. I do艣膰 dobrze wysportowana. D膮偶ymy do tego, 偶eby wszystkim naszym uczennicom zapewni膰 pe艂ne wykszta艂cenie, przeprowadzamy egzaminy i testy, by m贸c okre艣li膰 ich mocne strony i g艂贸wny obszar zainteresowa艅.

Diana: tylko o niej mog艂a my艣le膰, ogarni臋ta emocjami. Ale m贸wi艂a to, co nale偶y, porusza艂a si臋 tak, jak powinna, i wkr贸tce znalaz艂a si臋 przed gabinetem pani Samuels.

Uczennicom pozwalano wej艣膰 do tego sanktuarium tylko wtedy, kiedy by艂y wyj膮tkowo dobre lub te偶 dopu艣ci艂y si臋 jakiego艣 powa偶nego naruszenia regulaminu. Deena jeszcze nigdy nie przekroczy艂a tego progu.

Bardzo si臋 pilnowa艂a.

Ale powiedziano jej, czego si臋 ma spodziewa膰, otrzyma艂a dok艂adny rozk艂ad pomieszcze艅. Wi臋c skupi艂a si臋 na tym, co nale偶a艂o teraz zrobi膰, i odp臋dzi艂a od siebie wszelkie my艣li o dziewczynce.

Pok贸j by艂 utrzymany w kolorach szko艂y bia艂ym i niebieskim. Bia艂e 艣ciany, niebieskie tkaniny. Bia艂a pod艂oga, niebieskie dywaniki. Dwa okna wychodz膮ce na zach贸d, jedno podw贸jne okno wychodz膮ce na po艂udnie.

Pomieszczenie by艂o d藕wi臋koszczelne, nie zainstalowano tu kamer.

Okna i drzwi naturalnie zosta艂y zabezpieczone. A pani Samuels mia艂a na r臋ku komunikator. By艂y dwa 艂膮cza, jedno ze szko艂膮, jedno prywatne.

Ekran 艣cienny, a za nim sejf z aktami wszystkich uczennic.

Herbat臋 podano na bia艂ym stoliku. Niebieska porcelana, bia艂e ciasteczka.

Usiad艂a na wskazanym krze艣le, zaczeka艂a, a偶 pani Samuels naleje herbat臋.

- Mo偶e powie mi pani co艣 wi臋cej o Angel? Chocia偶 si臋 stara艂a, zn贸w pomy艣la艂a o Dianie.

- To m贸j skarb. Evelyn si臋 u艣miechn臋艂a.

- Naturalnie. Wspomnia艂a pani, 偶e zdradza zdolno艣ci artystyczne.

- Tak, bardzo lubi rysowa膰. Sprawia jej to prawdziw膮 przyjemno艣膰. Przede wszystkim zale偶y mi na tym, 偶eby by艂a szcz臋艣liwa.

- To zrozumia艂e. A teraz...

- Jaki ciekawy naszyjnik. - Teraz, pomy艣la艂a, zr贸b to teraz, zanim ogarnie ci臋 wstr臋t. - Mog臋?

Kiedy Evelyn spojrza艂a na wisiorek, Deena podnios艂a si臋 z krzes艂a i nachyli艂a si臋, jakby przygl膮da艂a si臋 kamieniowi. W d艂oni trzyma艂a skalpel. Wbi艂a go prosto w serce dyrektorki.

- Nie rozpozna艂a艣 mnie, Evelyn - powiedzia艂a, kiedy ofiara utkwi艂a w niej wzrok. Krew 艣cieka艂a na wykrochmalon膮 bia艂膮 bluzk臋. - Widzia艂a艣 tylko to, co spodziewa艂a艣 si臋 zobaczy膰, tak jak sobie pomy艣la艂y艣my. Kontynuujesz to plugawe dzie艂o. Ale ostatecznie zosta艂a艣 do tego stworzona, wi臋c mo偶e nie nale偶y ci臋 wini膰. Przykro mi - powiedzia艂a, patrz膮c, jak Evelyn umiera. - Ale to si臋 musi sko艅czy膰.

Wsta艂a i podesz艂a do ekranu. Znalaz艂a przycisk tam, gdzie jej powiedziano, 偶e b臋dzie, nacisn臋艂a go, a potem pos艂u偶y艂a si臋 dekoderem, kt贸ry mia艂a w torebce, by otworzy膰 sejf.

Zabra艂a wszystkie dyskietki. Nie zdziwi艂a si臋 ani nie zmartwi艂a, kiedy zobaczy艂a r贸wnie偶 poka藕n膮 kwot臋 got贸wki. Chocia偶 wola艂a elektroniczne pieni膮dze, papierowe zawsze si臋 przydadz膮.

Ponownie zamkn臋艂a sejf, przesun臋艂a ekran na zwyk艂e miejsce i go zabezpieczy艂a.

Nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie, opu艣ci艂a pok贸j, w艂膮czywszy tryb 鈥瀗ie przeszkadza膰鈥.

Niespiesznie, chocia偶 serce jej wali艂o jak oszala艂e, wysz艂a z budynku i wsiad艂a do czekaj膮cego na ni膮 samochodu.

Milcza艂a, kiedy jechali w stron臋 bramy. Gdy brama si臋 otworzy艂a, ci臋偶ar, jaki Deena czu艂a w piersiach, nieznacznie si臋 zmniejszy艂.

- Szybko si臋 uwin臋艂a艣 - powiedzia艂 cicho kierowca.

- Najlepiej zrobi膰 to szybko. Nie pozna艂a mnie. Ale... Widzia艂am Dian臋 i ona mnie te偶. Pozna艂a mnie.

- Ja powinnam by艂a to zrobi膰.

- Nie. Wsz臋dzie s膮 kamery. Nawet kiedy si臋 ma alibi, nie mo偶na pokona膰 kamer. Ja jestem jak dym. Desiree Frost ju偶 nie istnieje. Ale Avril Icove... - nachyli艂a si臋 i 艣cisn臋艂a jej rami臋 - nadal ma zadanie do wykonania.

Nazwisko oraz kojarzone z nim miliardy sprawi艂y, 偶e tymczasowy szef Centrum Icove'a um贸wi艂 si臋 z Roarkiem na dziesi膮t膮.

- B臋d膮 to nieoficjalne i wst臋pne rozmowy - poinformowa艂 Roarke Louise, kiedy wieziono ich zakorkowanymi ulicami. - Ale przekroczymy progi o艣rodka.

- Je艣li Dallas jest na w艂a艣ciwym tropie, nast臋pstwa mog膮 by膰 olbrzymie. Nie tylko ze wzgl臋du na potajemnie ulepszan膮 technologi臋, zniszczenie dobrego imienia Icove'贸w, tego Centrum oraz wszystkich, kt贸re z nim wsp贸艂pracuj膮. Na lito艣膰 bosk膮, Roarke, dojd膮 do tego etyczne, prawne i moralne dylematy, jak post膮pi膰 z samymi klonami. Nie uniknie si臋 batalii dotycz膮cych kwestii medycz­nych, prawniczych, politycznych, religijnych. Chyba 偶e uda si臋 wszystko ukry膰, zatuszowa膰.

Odwr贸ci艂 si臋 w jej stron臋 i uni贸s艂 brew.

- Ty opowiadasz si臋 za tym ostatnim?

- Nie wiem. Przyznaj臋, 偶e czuj臋 si臋 rozdarta. Jako lekarza fascynuje mnie ta sprawa z punktu widzenia nauki. Nawet badania s艂u偶膮ce z艂ym celom s膮 frapuj膮ce.

- Najcz臋艣ciej tak jest.

- Masz racj臋. Od czasu do czasu dochodzi do debaty na temat klonowania metod膮 podzia艂u bli藕niaczego. Wprawdzie jestem temu przeciwna z przyczyn zasadniczych, ale przyznaj臋, 偶e to bardzo kusz膮ca perspektywa. Zbyt kusz膮ca. I zbyt gro藕na. Kto ma decydowa膰 o parametrach podczas replikowania istot ludzkich w laboratorium, wybierania jednych cech, a eliminowania innych? I co z tymi organizmami, kt贸re oka偶膮 si臋 nieudane, bo takie powstaj膮 podczas wszel­kich do艣wiadcze艅. I zn贸w, je艣li Eve jest na dobrym tropie, jak zareaguj膮 ludzie, kiedy si臋 dowiedz膮, 偶e kto艣 tak szanowany jak Icove uleg艂 pokusie, by handlowa膰 klonami?

- A je艣li kiedy艣 to wyjdzie na jaw - doda艂 Roarke - ludzie b臋d膮 przera偶eni i zafascynowani. Mo偶e m贸j s膮siad jest jednym z nich? Je艣li tak i je偶eli czym艣 mnie wkurzy, czy mam prawo go zniszczy膰? Rz膮dy b臋d膮 si臋 ubiega膰 o dost臋p do technologii. A z drugiej strony: czy ci, kt贸rzy to zapocz膮tkowali, powinni przej艣膰 do historii niesplamieni? Musi by膰 jaka艣 odp艂ata, r贸wnowaga. Sprawiedliwo艣膰. Tak uwa偶a Eve.

- Na razie zako艅czmy te rozwa偶ania. Jeste艣my prawie na miejscu.

- B臋dziesz wiedzia艂a, czego szuka膰? Wzruszy艂a ramionami.

- Przypuszczam, 偶e kiedy to zobacz臋, zorientuj臋 si臋, 偶e to to.

- Chcia艂aby艣 tego? Spojrza艂a na niego.

- Czego?

- Zreplikowa膰 siebie.

- O, Bo偶e, nie. A ty?

- Za 偶adne pieni膮dze. Mamy sk艂onno艣ci do... kreowania siebie od nowa, prawda? Podlegamy sta艂ej ewolucji, przynajmniej powinno tak by膰. I to wystarczy. Zmieniamy si臋. Ludzie i okoliczno艣ci, prze偶ycia zmieniaj膮 nas. Na lepsze lub na gorsze.

- Moje pochodzenie, wychowanie, 艣rodowisko, w kt贸rym dorasta艂am, wszystko to, wed艂ug mojej rodziny, predysponuje mnie do okre艣lonego stylu 偶ycia i rodzaju pracy. - Louise wzruszy艂a ramionami. - Nie decydowa艂am o tym, ale zar贸wno tamto, jak i to, czego do艣wiadczy艂am w 偶yciu, zmieni艂o mnie. Poznanie Dallas zmieni艂o mnie i stworzy艂o mi okazj臋 do podj臋cia pracy w Duchas. Dzi臋ki spotkaniu z wami na mojej drodze pojawi艂 si臋 Charles i znajomo艣膰 z nim mnie zmieni艂a. Otworzy艂a mnie. Niezale偶nie od tego, jakim DNA obdarzy艂a nas natura, kszta艂tuje nas 偶ycie. Wed艂ug mnie musimy kocha膰, bez wzgl臋du na to, jak banalnie to brzmi, musimy kocha膰, 偶eby w pe艂ni 偶y膰, 偶eby by膰 w pe艂ni cz艂owiekiem.

- Ja i Eve poznali艣my si臋 dzi臋ki 艣mierci. I bez wzgl臋du na to, jak banalnie to mo偶e zabrzmie膰, czasami czuj臋 si臋, jakbym w艂a艣nie wtedy po raz pierwszy zaczerpn膮艂 powietrza w p艂uca.

- Uwa偶am, 偶e brzmi to wspaniale. Roarke si臋 roze艣mia艂.

- Teraz prze偶ywamy trudny okres. Polujemy na zab贸jc贸w i szalonych naukowc贸w, planuj膮c obiad na 艢wi臋to Dzi臋kczynienia.

- Na kt贸ry ja z Charlesem zostali艣my zaproszeni, z czego ogromnie si臋 cieszymy. Oboje ju偶 nie mo偶emy si臋 doczeka膰.

- Po raz pierwszy urz膮dzamy tak膮... rodzinn膮 imprez臋. Poznasz moich krewnych z Irlandii.

- B臋dzie mi bardzo mi艂o.

- Moja mama mia艂a siostr臋 bli藕niaczk臋 - powiedzia艂 jakby do siebie.

- Naprawd臋? Nie wiedzia艂am. By艂y bli藕niaczkami jedno - czy dwujajowymi?

- Jednojajowymi. Teraz, kiedy obserwuj臋 to 艣ledztwo, przychodz膮 mi do g艂owy r贸偶ne pytania. Jak wiele wsp贸lnego ma moja ciotka z moj膮 mam膮 poza podobie艅stwem fizycznym?

- Stosunki rodzinne nie r贸偶ni膮 si臋 od innych relacji. Trzeba czasu, 偶eby je dobrze pozna膰. No, jeste艣my na miejscu.

Kiedy samoch贸d podje偶d偶a艂 do kraw臋偶nika, Louise wyj臋艂a lusterko, przejrza艂a si臋 i poprawi艂a w艂osy.

Na spotkanie wyszli trzej pracownicy w garniturach, szybko przeprowadzili go艣ci przez bramki ochrony i zaprosili do prywatnej windy. Roarke uzna艂, 偶e trzydziestokilkuletnia brunetka o przenikliwym spojrzeniu, ubrana w elegancki kostium, gra pierwsze skrzypce.

Jego przypuszczenia si臋 potwierdzi艂y, kiedy przej臋艂a inicjatyw臋.

- Nazywam si臋 Carla Poole. Jestem tu dyrektorem administracyjnym. Cieszymy si臋, 偶e zainteresowa艂 si臋 pan Centrum Wilfreda B. Icove'a - zacz臋艂a. - Jak pan wie, ostatnio prze偶yli艣my podw贸jn膮 tragedi臋. Dzi艣 w kaplicy zostanie odprawione nabo偶e艅stwo 偶a艂obne za doktora Icove'a. Z tego powodu nasze biura oraz o艣rodek naukowo - badawczy b臋d膮 czynne tylko do po艂udnia.

- To zrozumia艂e. Tym bardziej doceniam, 偶e w tak trudnym okresie znalaz艂a pani czas na spotkanie z nami.

- Jestem do dyspozycji podczas pa艅stwa wizyty u nas. Odpowiem na wszystkie pytania albo postaram si臋 zdoby膰 na nie odpowiedzi - doda艂a z promiennym u艣miechem. - Mog膮 pa艅stwo liczy膰 na moj膮 pomoc.

Roarke stwierdzi艂, 偶e zadaje sobie pytanie, kt贸re - jak przypuszcza艂 - zadawa艂by sobie ka偶dy: czy by艂a jednym z nich?

- Jest pani bardzo m艂oda jak na takie stanowisko - zauwa偶y艂.

- To prawda. - Nie przesta艂a si臋 u艣miecha膰. - Trafi艂am do Centrum prosto po uczelni.

- A gdzie pani studiowa艂a?

- W Brookhollow College, uko艅czy艂am studia przyspieszone. - Drzwi si臋 otworzy艂y. - Prosz臋 przodem. Zaprowadz臋 pa艅stwa do pani Icove.

- Do pani Icove?

- Tak. - Pani Poole wskazywa艂a mi drog臋, prowadz膮c ich przez recepcj臋. Przeszli przez szklane drzwi. - Doktor Icove by艂 prezesem zarz膮du, po jego 艣mierci funkcj臋 t臋 przej膮艂 doktor Will Icove. Teraz... Pani Icove zosta艂a preze­sem zarz膮du do czasu mianowania sta艂ego nast臋pcy. Mimo tej tragedii Centrum b臋dzie dzia艂a艂o jak zwykle, s艂u偶膮c klientom i pacjentom. Na pierwszym miejscu stawiamy ich potrzeby, trosk臋 o nich i ich satysfakcj臋.

Otworzy艂y si臋 drzwi do pokoju, kt贸ry dawniej by艂 gabinetem Icove'a. Carla Poole wesz艂a do 艣rodka.

- Pani Icove? Sta艂a ty艂em, wygl膮daj膮c przez szerokie okna wychodz膮ce na Nowy Jork i ponure niebo. Odwr贸ci艂a si臋. Blond w艂osy sczesa艂a z twarzy i zebra艂a nisko na karku. By艂a ubrana na czarno, z jej lawendowych oczu bi艂y zm臋czenie i smutek.

- Przepraszam, Carlo. - Zmuszaj膮c si臋 do u艣miechu, odesz艂a od okna i poda艂a r臋k臋 najpierw Roarke'owi, a potem Louise. - Bardzo mi mi艂o pa艅stwa pozna膰.

- Pani Icove, prosz臋 przyj膮膰 nasze wyrazy wsp贸艂czucia w zwi膮zku ze 艣mierci膮 najbli偶szych.

- Dzi臋kuj臋.

- M贸j ojciec zna艂 pani te艣cia - powiedzia艂a Louise. - A ja sama wys艂ucha艂am serii jego wyk艂ad贸w, kiedy studiowa艂am medycyn臋. B臋dzie go nam brakowa艂o.

- To prawda. Carlo, czy mo偶esz nas na chwil臋 zostawi膰 samych? Na twarzy dyrektor Poole pojawi艂o si臋 zdumienie, ale szybko je ukry艂a.

- Naturalnie. Gdybym by艂a potrzebna, jestem obok. Wysz艂a i zamkn臋艂a za sob膮 drzwi.

- Mo偶e usi膮dziemy? To gabinet mojego te艣cia. Czuj臋 si臋 tu troch臋 nieswojo. Napij膮 si臋 pa艅stwo kawy?

- Nie, dzi臋kujemy. Prosz臋 nie robi膰 sobie k艂opotu. Usiedli w cz臋艣ci recepcyjnej i Avril po艂o偶y艂a r臋ce na kolanach.

- Nie jestem bizneswoman i nie mam takich ambicji. Wprost przeciwnie. Jestem i b臋d臋 w przysz艂o艣ci jedynie symbolicznym przyw贸dc膮, nosz膮c nazwisko Icove.

Spojrza艂a na swoje d艂onie i Roarke zauwa偶y艂, 偶e przesun臋艂a palcem po obr膮czce 艣lubnej.

- Ale uzna艂am, 偶e powinnam spotka膰 si臋 z pa艅stwem osobi艣cie, skoro okazali pa艅stwo zainteresowanie Unilabem i Centrum. B臋d臋 z pa艅stwem szczera.

- Cieszy nas to.

- Carla... Pani Poole jest przekonana, 偶e zamierza pan kupi膰 wi臋kszo艣ciowy pakiet akcji Unilabu. Albo przynajmniej, 偶e ta wizyta jest czym艣 w rodzaju wst臋pnego rozpoznania, w艂a艣nie w tym celu. Czy to prawda?

- Czy ma pani co艣 przeciwko temu?

- Uwa偶am, 偶e w tej chwili najwa偶niejsze jest dokonanie oceny Centrum i jego reorganizacja. Stoj膮c na czele rodziny, chcia艂abym si臋 zaanga偶owa膰 w te dzia艂ania w takim stopniu, w jakim jest to wskazane. W przysz艂o艣ci, by膰 mo偶e ca艂kiem nieodleg艂ej, z ch臋ci膮 widzia艂abym kogo艣 o pa艅skich umiej臋tno艣ciach, reputacji oraz instynkcie na czele naszego zarz膮du. Potrzebuj臋 czasu na dokonanie oceny i reorganizacj臋 Centrum. Jak pan z pewno艣ci膮 wie lepiej ode mnie, ten o艣rodek prowadzi szerok膮 dzia艂alno艣膰. Zar贸wno m贸j m膮偶, jak i jego ojciec kierowali nim w spos贸b bezpo艣redni, i to na r贸偶nych szczeblach. Reorganizacja Centrum b臋dzie wymaga艂a wiele wysi艂ku.

Prostolinijna, pomy艣la艂 Roarke. M贸wi logicznie i dobrze si臋 przygotowa艂a do tego spotkania.

- Nie chce pani na sta艂e bra膰 aktywnego udzia艂u w kierowaniu Unilabem albo Centrum?

U艣miechn臋艂a si臋. Pow艣ci膮gliwie i grzecznie.

- Nie. Ale musz臋 mie膰 czas, by zrobi膰 to, co jest moim obowi膮zkiem, a p贸藕niej ewentualnie przekaza膰 wszystko osobie bardziej ode mnie kompetentnej. - Wsta艂a. - A teraz oddam pa艅stwa w r臋ce Carli. Ona znacznie lepiej ode mnie oprowadzi pa艅stwa po Centrum i m膮drzej odpowie na wszelkie pytania.

- Sprawia wra偶enie osoby bardzo kompetentnej. Wspomnia艂a, 偶e ucz臋szcza艂a do Brookhollow College. Z pewno艣ci膮 rozumie pani, 偶e przed tym spotkaniem zebra艂em nieco informacji. Pani r贸wnie偶 jest absolwentk膮 Brookhollow, prawda?

- Tak. - Jej spojrzenie pozosta艂o spokojne i oboj臋tne. - Chocia偶 Carla jest m艂odsza ode mnie, uko艅czy艂a uczelni臋 wcze艣niej. Zrobi艂a przyspieszone studia.

W komendzie Eve prowadzi艂a odpraw臋 w sali konferencyjnej. Obecni byli g艂贸wny szef policji, jej komendant, zast臋pczyni prokuratora okr臋gowego, doktor Mira i Adam Quincy g艂贸wny radca prawny policji nowojorskiej, a tak偶e Peabody, Feeney i McNab.

Quincy, jak zwykle, kiedy Eve mia艂a z nim do czynienia, co na szcz臋艣cie zdarza艂o si臋 rzadko, gra艂 rol臋 adwokata diab艂a.

- Powa偶nie zak艂adasz, 偶e Icoev'owie, Centrum Icove'a, Unilab, Brookhollow Academy i College oraz przypuszczalnie jakie艣 inne instytucje, z kt贸rymi ci dwaj wychwalani lekarze wsp贸艂pracowali, maj膮 na koncie nielegalne praktyki medyczne, mi臋dzy innymi klonowanie ludzi, imprinting i handel kobietami?

- Dzi臋kuj臋, 偶e podsumowa艂e艣 to za mnie, Quincy.

- Pani porucznik. - Nadkomisarz Tibbie by艂 wysokim, szczup艂ym m臋偶czyzn膮 o ciemnej twarzy, kt贸ra czasem wygl膮da艂a jak wykuta z kamienia. - Jak zauwa偶y艂 g艂贸wny radca, to bardzo powa偶ne oskar偶enia.

- Owszem. Nie rzuca si臋 ich lekko. Podczas 艣ledztwa w sprawie zab贸jstw ustalili艣my, 偶e Wilfred Icove senior zna艂 doktora Jonaha D. Wilsona i z nim wsp贸艂pracowa艂. Doktor Wilson by艂 znanym genetykiem, kt贸ry wyst臋powa艂 za zniesieniem zakaz贸w w dziedzinie in偶ynierii genetycznej i klonowania. Po 艣mierci 偶ony Wilfred Icove publicznie popar艂 stanowisko swojego wsp贸艂pracownika. Wprawdzie p贸藕niej Icove przesta艂 si臋 wypowiada膰 na ten temat, ale nigdy nie odwo艂a艂 swoich dawniejszych pogl膮d贸w. Ci dwaj razem stworzyli instytucje...

- Kliniki medyczne - przerwa艂 jej Quincy. - Laboratoria. Szanowany Unilab, za kt贸ry uhonorowano ich Nagrod膮 Nobla.

- Nie kwestionuj臋 tego - odci臋艂a si臋 Eve. - Obaj odegrali r贸wnie偶 istotn膮 rol臋 w ufundowaniu Brookhollow. Wilson by艂 dyrektorem szko艂y, po nim funkcj臋 t臋 sprawowa艂a jego 偶ona, a p贸藕niej bratanica 偶ony.

- Jeszcze jedna szanowana instytucja.

- Avril Icove, kt贸rej opiekunem prawnym by艂 Icove senior, i kt贸ra p贸藕niej zosta艂a 偶on膮 Icove'a juniora, chodzi艂a do tej szko艂y. Matka Avril wsp贸艂pracowa艂a z Icove'em seniorem.

- Dlatego wydaje si臋 logiczne, 偶e zosta艂 jej prawnym opiekunem.

- Kobieta podejrzewana o zab贸jstwo Icove'a seniora i na podstawie zdj臋膰 zidentyfikowana jako Deena Flavia r贸wnie偶 ucz臋szcza艂a do Brookhollow.

- Po pierwsze, zosta艂a zidentyfikowana na podstawie zdj臋cia. - Quincy uni贸s艂 r臋k臋 i zgi膮艂 jeden palec. - Po drugie...

- Czy m贸g艂by艣 odrobin臋 si臋 wstrzyma膰?

- Quincy - powiedzia艂 艂agodnie Tibbie. - Daj spok贸j. Prosz臋 kontynuowa膰, pani porucznik.

Kto艣 kiedy艣 powiedzia艂, 偶e obraz jest wart tysi膮c s艂贸w. Przypuszcza艂a, 偶e Quincy mia艂 kilka miliard贸w s艂贸w. Ale Eve mia艂a du偶o zdj臋膰.

- Peabody, prosz臋, poka偶 pierwszy zestaw zdj臋膰.

- Tak jest, pani porucznik. - Delia wgra艂a je wcze艣niej, tak, jak ustali艂y.

- Oto zrobione kamerami ochrony zdj臋cie kobiety, kt贸ra przedstawi艂a si臋 jako Dolores Nocho - Alverez, opuszczaj膮cej gabinet Icove'a seniora kilka minut po tym, jak wed艂ug naszych ustale艅 zosta艂 zamordowany. Obok na ekranie wida膰 zdj臋cie Deeny Flavii, zrobione trzyna艣cie lat temu, kr贸tko przed jej znikni臋ciem. O jej znikni臋ciu nie poinformowano 偶adnych w艂adz.

- Wed艂ug mnie przedstawiaj膮 t臋 sam膮 osob臋 - powiedzia艂a Cher Reo i unios艂a brew, patrz膮c na Quincy'ego. - Chocia偶 przyznaj臋, 偶e istniej膮 sposoby duplikowania zdj臋膰 albo zmiany w艂asnego wygl膮du na jaki艣 czas lub na sta艂e. Ale powstaje pytanie, dlaczego mia艂aby to robi膰? I je艣li Dolores mia艂a dost臋p do zdj臋cia Deeny, mo偶na przypuszcza膰, 偶e wiedzia艂a lub zak艂ada艂a, 偶e Deena albo zgodzi si臋 z ni膮 wsp贸艂pracowa膰, albo wiedzia艂a, 偶e tamta nie 偶yje. Co te偶 艣wiadczy o powi膮zaniu mi臋dzy nimi.

- Feeney? - zwr贸ci艂a si臋 Eve do szefa wydzia艂u przest臋pstw elektronicznych.

- Dane Dolores Nocho - Alverez s膮 nieprawdziwe. Imi臋 i nazwisko, data i miejsce urodzenia, dane rodzic贸w, adres. To tak zwana przykrywka - tymczasowa to偶samo艣膰, pod kt贸r膮 nie ma nic.

- Nast臋pne zdj臋cie, Peabody - powiedzia艂a Eve, zanim Quincy zd膮偶y艂 otworzy膰 usta. - To zdj臋cie dwunastoletniej uczennicy Brookhollow.

- S艂yszeli艣my, 偶e kobieta o nazwisku Deena Flavia ucz臋szcza艂a do akademii... - zacz膮艂 Quincy.

- Owszem. Ale to nie jest Deena Flavia. To Diana Rodriguez, licz膮ca sobie teraz dwana艣cie lat, obecna uczennica Brookhollow Academy, zidentyfikowana przez komputerowy program, por贸wnuj膮cy zdj臋cia, jako Deena Flavia.

- Mo偶e to jej c贸rka - mrukn膮艂 Quincy.

- Komputer uzna艂 je za t臋 sam膮 osob臋. Ale je艣li to jej c贸rka, nadal pozostaje otwarta kwestia fa艂szywych danych osobowych nieletniej. Nadal pozostaje otwarte pytanie, jak pozwolono niepe艂noletniej dziewczynie, przebywaj膮cej w szanowanej plac贸wce szkolnej, by zasz艂a w ci膮偶臋 i urodzi艂a dziecko, a nast臋pnie to utajniono. Nie ma 偶adnych informacji o adopcji ani ustanowieniu opiekuna prawnego. Jest jeszcze pi臋膰dziesi膮t pi臋膰 par takich zdj臋膰 absolwentek Brookhollow i obecnych uczennic tej szko艂y. Jakie jest prawdopodobie艅stwo, 偶e pi臋膰dziesi膮t sze艣膰 dziewcz膮t urodzi pi臋膰dziesi膮t sze艣膰 c贸rek, kt贸re s膮 podobne do swych matek jak dwie krople wody? Eve zawiesi艂a g艂os, ale w sali zaleg艂a cisza.

- Wszystkich sto dwana艣cie uczy艂o si臋 lub obecnie uczy w tej samej plac贸wce szkolno - wychowawczej, dane 偶adnej z nieletnich nie podaj膮, by prawdziwi rodzice biologiczni oddali dzieci do adopcji, ustanowili dla nich opiekun贸w prawnych lub przekazali rodzinie zast臋pczej.

- Nie postawi艂bym na to ani centa - mrukn膮艂 Tibbie. - Pani porucznik, cisn臋艂a pani b艂yskawic膮. Musimy si臋 zastanowi膰, co zrobi膰, 偶eby nie poparzy艂a nam ty艂k贸w. Quincy, chcia艂e艣 co艣 powiedzie膰?

Prawnik kilka razy potar艂 nos.

- Powinni艣my obejrze膰 wszystkie fotografie. - Uni贸s艂 r臋k臋, zanim Eve zdo艂a艂a co艣 powiedzie膰. - Musimy zweryfikowa膰 wszystko, je艣li mamy pod膮偶y膰 tym tropem.

- W porz膮dku. - Czu艂a, jak traci drogocenny czas. - Nast臋pne zdj臋cia, Peabody.

ROZDZIA艁 15

Roarke pozwoli艂, aby kompetentna Carla Poole oprowadzi艂a ich po imponuj膮cych laboratoriach wizualizuj膮cych i symuluj膮cych, po supernowoczesnej cz臋艣ci ambulatoryjnej i zabiegowej Centrum.

Zauwa偶y艂 kamery, niekt贸re by艂y bardzo dobrze widoczne. I ochron臋 przy ka偶dym wej艣ciu. Komentowa艂, od czasu do czasu zadawa艂 jakie艣 pytanie, ale pozwoli艂 Louise przej膮膰 inicjatyw臋.

- Macie znakomite warunki do diagnozowania pacjent贸w. - Louise sta艂a, rozgl膮daj膮c si臋 po du偶ej sali, wyposa偶onej w stanowisko do badania owalu, komputery medyczne i wizualizuj膮ce, skanery twarzy i ca艂ego cia艂a.

- Dysponujemy dwunastoma gabinetami diagnostycznymi, ka偶dy z nich jest niezale偶nie kontrolowany i mo偶e by膰 dostosowany do indywidualnych potrzeb czy wymaga艅 klient贸w i pacjent贸w. Podczas bada艅 i konsultacji monito­rowane s膮 i analizowane najwa偶niejsze funkcje 偶yciowe oraz fale, wysy艂ane przez m贸zg. Dane s膮 archiwizowane.

- A co z wirtualn膮 rzeczywisto艣ci膮?

- Jak pani wie, pani doktor, ka偶dy zabieg, nawet najmniejszy, wywo艂uje stres u pacjenta. Stwierdzili艣my, 偶e niekt贸re programy wirtualnej rzeczywisto艣ci pomagaj膮 ludziom odpr臋偶y膰 si臋 podczas badania. Mo偶emy r贸wnie偶 indywidualizowa膰 program, by klient czy klientka mogli zobaczy膰 i przekona膰 si臋, jak b臋d膮 wygl膮dali po zabiegu.

- Wsp贸艂pracujecie r贸wnie偶 z s膮siaduj膮cym z Centrum szpitalem i oddzia艂em ratownictwa medycznego?

- Tak. W razie obra偶e艅, je艣li potrzebna jest rekonstrukcja, pacjent mo偶e zosta膰 przeniesiony do nas, kiedy jego stan si臋 ustabilizuje. Ka偶demu pacjentowi przydzielamy pe艂ny zesp贸艂 lekarzy i personelu pomocniczego w oparciu o analiz臋 danego przypadku. To samo oferujemy naszym klientom.

- Ale wszyscy oni maj膮 oczywi艣cie prawo wyboru g艂贸wnego lekarza?

- Naturalnie - zapewni艂a j膮 bez z膮j膮knienia dyrektor Poole. - Je艣li wbrew temu, co rekomendujemy, pacjent 偶yczy sobie innego zespo艂u lekarskiego, spe艂niamy jego 偶yczenie.

- Co z prawem do obserwacji?

- Jest ograniczone ze wzgl臋du na nasz膮 polityk臋 dyskrecji. Ale za zgod膮 pacjenta dopuszczamy mo偶liwo艣膰 obserwowania procedur w celach szkoleniowych.

- Wszystkie zabiegi s膮 rejestrowane na ta艣mie?

- Zgodnie z wymogami prawa - zapewni艂a j膮 Poole bez zmru偶enia oka. - Zapisy te s膮 nast臋pnie piecz臋towane i udost臋pniane wy艂膮cznie na 偶膮danie pacjenta lub s膮du. Domy艣lam si臋, 偶e chcieliby艣cie pa艅stwo obejrze膰 teraz jedn膮 z naszych sal operacyjnych.

- Owszem - powiedzia艂a Louise. - Ale bardzo mnie interesuj膮 wasze pomieszczenia badawcze. To, co osi膮gn臋li Icoev'owie i ten o艣rodek, przesz艂o do legendy. Ogromnie chcia艂abym zobaczy膰 laboratoria naukowo - badawcze.

- Naturalnie. - Nawet jej nie drgn臋艂a powieka. - Niekt贸re z nich nie s膮 udost臋pniane z uwagi na rodzaj prowadzonych w nich bada艅, konieczno艣膰 zachowania pe艂nej septyki lub ze wzgl臋d贸w bezpiecze艅stwa. Ale jestem pewna, 偶e tych kilka, kt贸re poka偶臋, zainteresuje pa艅stwa.

Rzeczywi艣cie, przestronno艣膰 pomieszcze艅, liczba personelu i wyposa偶enie by艂y osza艂amiaj膮ce. Laboratorium, do kt贸rego ich zaprowadzono, zaprojektowano jak broszk臋 w kszta艂cie s艂o艅ca, poszczeg贸lne korytarze promieni艣cie rozchodzi艂y si臋 od 艣rodka, gdzie sze艣膰 os贸b pracowa艂o przed monitorami ustawionymi prostopadle do korytarzy. Ka偶dy korytarz otacza艂y wysokie 艣ciany, wzd艂u偶 nich ustawiono biurka i stacje robocze, nad nimi wisia艂y ekrany. 艢ciany ka偶dej sekcji mia艂y inny kolor, pracuj膮cy tu technicy nosili fartuchy w tym samym odcieniu.

Roarke zauwa偶y艂, 偶e nie by艂o przej艣膰 pomi臋dzy korytarzami.

Pani Poole zaprowadzi艂a ich do przezroczystych drzwi na szerokim ko艅cu niebieskiego korytarza i otworzy艂a je, pos艂uguj膮c si臋 kart膮 dost臋pu oraz odciskiem d艂oni.

- Ka偶dy sektor jest przeznaczony do prowadzenia konkretnych bada艅 i pracuje w nim jeden zesp贸艂 ludzi. Nie mog臋 ujawni膰 wszystkich prowadzonych tu projekt贸w, ale mamy na nie zezwolenia. Jak pa艅stwo widz膮, kilka me­dycznych android贸w poddawanych jest kuracji b膮d藕 badaniom. Androidy zosta艂y tak zaprogramowane, by nie tylko dostarcza膰 dane do g艂贸wnego centrum, kierowanego przez szefa ka偶dej sekcji, ale r贸wnie偶 przekazywa膰 reakcje pacjent贸w ludzi. W艂a艣nie w taki spos贸b opracowano technologi臋 tego, co powszechnie nazywane jest derm膮. Jej zastosowanie w przypadku ofiar poparze艅 okaza艂o si臋, jak pani wie, doktor Dimatto, rewolucyjnym prze艂omem.

Roarke przesta艂 s艂ucha膰 wyja艣nie艅, ca艂y czas udaj膮c pe艂ne skupienie. Mia艂 swoje laboratoria i rozpozna艂 niekt贸re urz膮dzenia do symulacji i prowadzone akurat testy. W tej chwili bardziej go interesowa艂y struktura, rozmieszczenie i ochrona pomieszcze艅.

I to, 偶e rozpozna艂 w g艂贸wnej laborantce, pracuj膮cej w niebieskim korytarzu - promieniu absolwentk臋 Brookhollow College.

- Pi臋膰dziesi膮t sze艣膰 identycznych par - podsumowa艂a Eve. - Opr贸cz tego istotnego dowodu chcemy doda膰, 偶e trzydzie艣ci osiem procent absolwentek Brookhollow jest teraz zatrudnionych w jednym z przedsi臋biorstw Icove'a. Kolejnych pi臋膰dziesi膮t trzy procent wysz艂o za m膮偶 lub pozostaje w konkubinacie, i to od chwili opuszczenia uczelni.

- Do艣膰 wysoki odsetek ma艂偶e艅stw i konkubinat贸w - zauwa偶y艂a Cher.

- Znacznie przewy偶szaj膮cy 艣redni膮 krajow膮 - zgodzi艂a si臋 z ni膮 Eve - i wynikaj膮cy z rachunku prawdopodobie艅stwa. Pozosta艂ych dziewi臋膰 procent studentek, jak Deena Flavia, znikn臋艂o z pola widzenia.

- Nic o nich nie wiadomo? - zapyta艂 Whitney.

- Nic. Kapitan Feeney i detektyw McNab spr贸buj膮 co艣 znale藕膰 na podstawie zdj臋膰. Chocia偶 w oficjalnych biogramach brak wzmianki o pokrewie艅stwie, zar贸wno Avril Icove, jak i Eva Samuels nosi艂y to samo nazwisko panie艅skie: Hannson. Ekipa dochodzeniowa dosz艂a do wniosku, 偶e do­st臋p do domu Icove'a tego wieczoru, kiedy Icove zosta艂 zamordowany, uzyskano dzi臋ki pomocy z wewn膮trz, i 偶e sam Icove zna艂 do艣膰 dobrze zab贸jc臋.

- Zna艂 Deen臋 Flavie. - Zast臋pczyni prokuratora skin臋艂a g艂ow膮. - To ma sens.

- Nie s膮dz臋. Nie uwa偶am, by Deena Flavia zabi艂a Wilfreda Icove'a juniora. Wed艂ug mnie zrobi艂a to jego 偶ona.

- Nie by艂o jej w mie艣cie w tym czasie - przypomnia艂a jej Cher. - Ma niepodwa偶alne alibi.

- Teoretycznie tak. Ale je艣li jest ich wi臋cej?

- Och. - Opad艂a jej szcz臋ka. - Jasna cholera. Przepraszam.

- Uwa偶a pani, 偶e Icove sklonowa艂 w艂asn膮 synow膮? - Whitney tak mocno rozpar艂 si臋 na krze艣le, 偶e a偶 zaskrzypia艂o. - Nawet je艣li posun膮艂 si臋 tak daleko, klon by艂by jeszcze dzieckiem.

- Nie, je艣li sklonowa艂 niemowl臋. Na pocz膮tku swojej kariery interesowa艂 si臋 g艂贸wnie dzie膰mi. Podczas wojny otwiera艂 o艣rodki przeznaczone specjalnie dla dzieci. By艂o wtedy du偶o rannych dzieci. Du偶o sierot. Zosta艂 opiekunem prawnym Avril, kiedy jeszcze by艂a dzieckiem. To j膮 wyr贸偶nia艂o w艣r贸d pozosta艂ych. Co艣 w niej by艂o mu szczeg贸lnie drogie lub wyj膮tkowe. Czy opar艂by si臋 ch臋ci stworzenia jej, zreplikowania? Doktor Miro?

- Uwzgl臋dniaj膮c to, co wiemy i podejrzewamy, nie. By艂a pod ka偶dym wzgl臋dem jego dzieckiem. Mia艂 okre艣lone umiej臋tno艣ci, wiedz臋, ambicj臋 i darzy艂 dziewczynk臋 sympati膮. I wiedzia艂aby o tym - ci膮gn臋艂a, nim Eve zd膮偶y艂a zada膰 pytanie. - Jego uczucie do niej wymaga艂o, by o tym wiedzia艂a. Zosta艂a wyszkolona, zaprogramowana, by to zaakceptowa膰, mo偶e nawet si臋 z tego cieszy膰.

- A je艣li zaprogramowanie zawiod艂o? - spyta艂a Eve. - Je艣li przesta艂a to akceptowa膰?

- Mog艂aby si臋 czu膰 zmuszona do wyeliminowania tego, co nakazywa艂o jej zachowa膰 ow膮 tajemnic臋, te szkolenia, to 偶ycie. Je艣li nie mog艂a d艂u偶ej akceptowa膰 tego, co jej zrobi艂 cz艂owiek, kt贸remu powinna najbardziej ufa膰, mog艂a go zabi膰.

Quincy podni贸s艂 r臋k臋.

- Je艣li te dane s膮 prawid艂owe, dlaczego w szkole nie ma ich wi臋cej?

- Je艣li te dane s膮 prawdziwe - powt贸rzy艂a Mira takim tonem, 偶e Eve odnios艂a wra偶enie, i偶 mia艂a nadziej臋, 偶e jest inaczej - Avril po艣lubi艂a jego syna i urodzi艂a mu wnuki. Will m贸g艂 za偶膮da膰, by zaprzestano sztucznego powielania jego 偶ony, lub jeden z nich b膮d藕 obaj mogli przechowywa膰 jej kom贸rki do przysz艂ych do艣wiadcze艅. Co艣 w rodzaju zabezpieczenia. Nie艣miertelno艣ci.

- Doktor Miro... - Nadkomisarz Tibbie z艂o偶y艂 r臋ce i dotkn膮艂 nimi dolnej wargi. - Czy jako lekarz uwa偶a pani, 偶e teoria porucznik Dallas jest prawdopodobna?

- Uwzgl臋dniaj膮c dane, dowody, okoliczno艣ci, charakter os贸b w to zapl膮tanych, dosz艂abym do takiego samego wniosku jak porucznik Dallas. Tibbie wsta艂.

- Quincy, dajmy porucznik Dallas nakaz. Pani porucznik, prosz臋 zorganizowa膰 transport dla swojej ekipy i zast臋pczyni prokuratora okr臋gowego Reo. Jack, ty p贸jdziesz ze mn膮. Zobaczmy, co mo偶na zrobi膰, by ca艂y ten nab贸j nie wybuchn膮艂 nam pod nosem.

Wypu艣ci艂 powietrze z p艂uc.

- Na razie nie zadzwoni臋 jeszcze do 偶adnej agencji federalnej. Na razie jest to nadal 艣ledztwo w sprawie zab贸jstwa. Wszelkie dzia艂ania przest臋pcze, na jakich 艣lad natrafimy w wyniku tego dochodzenia, nale偶膮 do kompetencji policji nowojorskiej. Je艣li znajdzie pani to, czego pani szuka, porucznik Dallas, je艣li oka偶e si臋 konieczne zamkni臋cie szko艂y i zastosowanie aresztu prewencyjnego wobec nieletnich, b臋dziemy musieli poinformowa膰 federalnych.

- Rozumiem, panie nadkomisarzu. Dzi臋kuj臋. Zaczeka艂a, a偶 Tibbie, Whitney i Quincy wyszli z sali.

- Kupi艂 nam troch臋 czasu, wi臋c wykorzystajmy go jak najlepiej. Peabody, zestawy do pracy w terenie. Feeney, potrzebne nam b臋d膮 przeno艣ne urz膮dzenia elektroniczne - skanery, klucze, analizatory i odzyskiwacze danych - wszystkie sztuczki, jakie chowasz w swoim worku. Najlepsze, jakie masz. Stracili艣my du偶o czasu, wi臋c skontaktuj臋 si臋 ze swoim 藕r贸d艂em informacji. Spotkamy si臋 na g艂贸wnym l膮dowisku helikopter贸w za dwadzie艣cia minut.

- Ju偶 idziemy. Ma艂y. - Feeney pokaza艂 McNabowi drzwi. McNab ruszy艂 przed siebie, ale po chwili zatrzyma艂 si臋 i odwr贸ci艂.

- Wiem, 偶e to wielce niestosowne, ale musz臋 powiedzie膰, 偶e jest cholernie zimno.

Znikn膮艂, nim Eve zd膮偶y艂a go zgani膰, ale uzna艂a, 偶e mo偶e to zostawi膰 Feeneyowi.

- Nie nale偶臋 do twojej ekipy pracuj膮cej w terenie - zacz臋艂a Mira. - Jestem konsultantk膮 i znam przepisy. Ale by艂abym ci ogromnie wdzi臋czna, gdyby艣 zabra艂a mnie z sob膮. Mog臋 si臋 przyda膰. A je艣li nie... To dla mnie bardzo wa偶ne.

- Zgoda. B膮d藕 gotowa za dwadzie艣cia minut. Wyci膮gn臋艂a komunikator i skontaktowa艂a si臋 z Roarkiem.

- Dopiero co opu艣cili艣my Centrum - powiedzia艂.

- P贸藕niej mi wszystko opowiesz, teraz jad臋 do New Hampshire. Potrzebuj臋 szybkiego 艣rodka transportu, kt贸ry pomie艣ci sze艣膰 os贸b i przeno艣ne urz膮dzenia elektroniczne. Musz臋 go mie膰 tutaj, na g艂贸wnym l膮dowisku w komendzie.

- W ci膮gu trzydziestu minut nadleci odrzutowy 艣mig艂owiec.

- Dzi臋ki. By艂a podniecona, kiedy pchn臋艂a drzwi na dach, gdzie znajdowa艂o si臋 g艂贸wne l膮dowisko helikopter贸w. Na dachach innych wie偶owc贸w ca艂y czas startowa艂y i l膮dowa艂y 艣mig艂owce miejskie albo powietrzne karetki pogotowia. Mia艂a nadziej臋 i modli艂a si臋 o to, 偶eby podczas lotu do New Hampshire nie trz臋s艂o.

Wiatr rozwia艂 w艂osy Eve i zupe艂nie zniszczy艂 now膮 fryzur臋 Peabody.

- Powiedz mi, co masz na temat klonowania.

- Sporo tego jest! - krzykn臋艂a Peabody. - W podziale na histori臋, debaty, teori臋 medyczn膮 i techniki...

- Podaj mi najwa偶niejsze informacje. Chc臋 wiedzie膰, czego szukam.

- Laboratorium jest prawdopodobnie bardzo podobne do tych, jakie widzia艂a艣 w o艣rodkach sztucznego zap艂odnienia i plac贸wkach, gdzie s膮 zast臋pcze matki. Ch艂odnie i magazyny kom贸rek i jajeczek. Sprz臋t do skanowania, by bada膰 zdolno艣膰 do 偶ycia. Widzisz, kiedy normalnie zachodzi si臋 w ci膮偶臋, dzieciak ma po艂ow臋 gen贸w od ojca i po艂ow臋 od matki.

- Wiem, jak si臋 zachodzi w ci膮偶臋.

- Dobra, dobra. Podczas klonowania wszystkie geny pochodz膮 od jednej osoby. Z kom贸rki somatycznej pobiera si臋 j膮dro i wprowadza si臋 je do kom贸rki jajowej, z kt贸rej uprzednio usuni臋to j膮dro.

- Kto wymy艣la co艣 takiego?

- Szurni臋ci naukowcy. Tak czy owak, potem musz膮 sprawi膰, 偶eby jajeczko zacz臋艂o si臋 rozwija膰. Stosuj膮c 艣rodki chemiczne lub pobudzaj膮c jajeczko pr膮dem elektrycznym, mog膮 spowodowa膰, by przekszta艂ci艂o si臋 w embrion. Je艣li si臋 uda, zarodek wszczepia si臋 do macicy kobiety.

- Wiesz co, to jest obrzydliwe.

- Pomijaj膮c fakt, 偶e przeprowadza si臋 transfer j膮dra, nie r贸偶ni si臋 to zbytnio od zap艂odnienia in vitro. Tyle tylko, 偶e je艣li z zarodka otrzymamy p艂贸d, rodzi si臋 dok艂adna kopia dawcy j膮dra kom贸rkowego.

- Gdzie trzymaj膮 kobiety?

- S艂ucham?

- Gdzie trzymaj膮 kobiety, kt贸rym wszczepiaj膮 zarodki? Nie mog膮 wszystkie by膰 studentkami. Zreszt膮 gdzie艣 to si臋 zacz臋艂o. I nie wszystkie studentki s膮 klonami. Nie mo偶na dopu艣ci膰 do tego, by po kampusie chodzi艂y dziesi膮tki kobiet z brzuchami jak Mavis. Musz膮 gdzie艣 mieszka膰, prawda? A oni musz膮 je obserwowa膰 podczas ci膮偶y. Musz膮 mie膰 pomieszczenia, gdzie mo偶na rodzi膰 czy jak to nazwa膰, kiedy p艂贸d dojrzeje.

- Klinika neonatologii. I pediatrii. Tak, masz racj臋.

- I potrzebni s膮 stra偶nicy, 偶eby mie膰 pewno艣膰, 偶e 偶adna si臋 nie rozmy艣li ani nie zacznie papla膰. Na przyk艂ad: 鈥濫j, wiecie co? Wczoraj urodzi艂am sam膮 siebie鈥.

- To obrzydliwe.

- I specjali艣ci od fa艂szowania danych, hakerzy. Spece od tworzenia to偶samo艣ci, kt贸rej nie zakwestionuje system filtr贸w sprawdzaj膮cych. A nawet jeszcze nie dotkn臋艂y艣my sprawy sieci do odbierania gotowych klon贸w i wprowadzania ich do prawdziwego 艣wiata. I gdzie s膮 te cholerne pieni膮dze? Roarke ustali艂, 偶e robili darowizny na poka藕ne kwoty. Gdzie pieni膮dze na bie偶膮c膮 dzia艂alno艣膰?

Odwr贸ci艂a si臋, kiedy Feeney i McNab pojawili si臋 na l膮dowisku. Ka偶dy z nich ni贸s艂 du偶膮 torb臋 ze sprz臋tem.

- Mam wszystko - powiedzia艂 Feeney. - Jestem przygotowany na ka偶d膮 ewentualno艣膰. Otrzyma艂a艣 ju偶 nakaz?

- Jeszcze nie. - Eve spojrza艂a na ponure niebo. Zanosi艂o si臋 na nieprzyjemny lot.

Feeney wyci膮gn膮艂 z kieszeni torebk臋 orzech贸w nerkowca i pocz臋stowa艂 wszystkich.

- Zastanawiam si臋 tylko, dlaczego, skoro na 艣wiecie i tak jest tylu wariat贸w, jaki艣 dupek postanowi艂 produkowa膰 ich wi臋cej tylko dlatego, 偶e potrafi to robi膰.

Eve u艣miechn臋艂a si臋, chrupi膮c orzechy.

- I jeszcze pozbawia si臋 ca艂ej frajdy, jaka si臋 z tym wi膮偶e. - McNab wola艂 od orzeszk贸w gum臋 do 偶ucia. - Na samym pocz膮tku eliminuje si臋 to, co w tej zabawie najlepsze. Nie mo偶na powiedzie膰: 鈥濷ch, Harry, sp贸jrz na naszego 艣licznego bobasa. Pami臋tasz t臋 noc, kiedy obydwoje si臋 wnerwili艣my i powiedzieli艣my: do diab艂a z antykoncepcj膮?鈥. Chodzi mi o to, 偶e skoro mamy przez par臋 lat podciera膰 komu艣 pup臋, na pocz膮tku powinno si臋 mie膰 z tego jak膮艣 przyjemno艣膰.

- I nie ma miejsca na 偶adne zachwyty - doda艂a Peabody, bior膮c orzeszek do ust. 呕adnego 鈥瀔ochanie, ma twoje oczy i m贸j podbr贸dek鈥.

- 鈥濱, co dziwne - doda艂a Eve - nos twojej sekretarki鈥. Feeney parskn膮艂 艣miechem, pluj膮c okruchami orzech贸w.

Wszyscy spowa偶nieli, kiedy w drzwiach pojawi艂a si臋 Mira z Cher Reo.

Wygl膮da na wyko艅czon膮, pomy艣la艂a Eve. Ma cienie pod oczami i jest zm臋czona. Prawdopodobnie pope艂niaj膮 b艂膮d, zabieraj膮c j膮 ze sob膮, rzucaj膮c jej to wszystko prosto w twarz.

- M贸j szef, Quincy i twoi szefowie urabiaj膮 teraz s臋dziego - poinformowa艂a Eve prokurator Reo. - Maj膮 nadziej臋, 偶e nakaz zostanie podpisany i opatrzony piecz臋ci膮, nim dolecimy na miejsce.

- 艢wietnie. - Eve skin臋艂a g艂ow膮. Podesz艂a do Miry i powiedzia艂a jej cicho: - Nie musisz tego robi膰.

- Musz臋. Uwa偶am, 偶e musz臋. Prawda nie zawsze jest wygodna, ale musimy z ni膮 偶y膰. Musz臋 pozna膰 prawd臋. By艂am m艂odsza ni偶 ty teraz, kiedy Wilfred by艂 dla mnie kim艣 w rodzaju wzoru do na艣ladowania. Podziwia艂am jego wiedz臋 i osi膮gni臋cia, jego zaanga偶owanie w leczenie ludzi, poprawianie jako艣ci ich 偶ycia. By艂 moim przyjacielem, a dzi艣 wol臋 lecie膰 z wami, ni偶 p贸j艣膰 na jego pogrzeb. Spojrza艂a Eve prosto w oczy. - I musz臋 z tym 偶y膰.

- Zgoda. Ale je艣li uznasz, 偶e to ponad twoje si艂y, nikt nie we藕mie ci tego za z艂e.

- Rezygnacja nie wchodzi w gr臋 dla 艂udzi takich jak ty i ja, prawda, Eve? Kroczymy do przodu, poniewa偶 obieca艂y艣my to robi膰. - Poklepa艂a Eve po ramieniu. - B臋dzie dobrze.

Helikopter by艂 du偶y, czarny, smuk艂y jak pantera. Nim wyl膮dowa艂, zakot艂owa艂o si臋 powietrze i Eve poczu艂a w nim zapowied藕 deszczu. Nie zdziwi艂a si臋, kiedy za sterami maszyny ujrza艂a Roarke'a. Nawet jej to nie zirytowa艂o.

Rzuci艂 jej u艣miech, kiedy wesz艂a do kabiny.

- Witam, pani porucznik.

- Co za lot! - Louise, siedz膮ca na miejscu dla drugiego pilota, ju偶 odpina艂a pasy, by przesi膮艣膰 si臋 do ty艂u. - Jestem niezdrowo podniecona ca艂膮 t膮 histori膮.

- W takim razie usi膮d藕 razem z McNabem - poleci艂a jej Eve. - Mo偶ecie sobie chichota膰 przez ca艂膮 drog臋. A tak a propos, co tu robi膮 cywile?

- To m贸j helikopter, a poza tym - doda艂 Roarke - podczas lotu mo偶emy ci opowiedzie膰 o naszej wizycie w Centrum.

- Z ca艂膮 pewno艣ci膮 co艣 tam 艣mierdzi - o艣wiadczy艂a Louise, kiedy Feeney i McNab 艂adowali sprz臋t.

- Mmmm, ale luksusy. - Cher pog艂adzi艂a por臋cze fotela, a potem wzruszy艂a ramionami, widz膮c Eve spogl膮daj膮c膮 na ni膮 spod zmru偶onych powiek. - Skoro ona mo偶e si臋 zachowywa膰 nieodpowiednio, to ja te偶. Cher Reo, zast臋pczyni prokuratora okr臋gowego - przedstawi艂a si臋, podaj膮c r臋k臋 Louise.

- Louise Dimatto, lekarz medycyny.

- Eve Dallas, prawdziwa zo艂za. Zapnijcie pasy - rozkaza艂a. - Ruszamy.

- Prosz臋 pa艅stwa, wieje silny wiatr, prosz臋 wi臋c nie wstawa膰 z miejsc, p贸ki nie zrobi si臋 spokojnie. - Roarke w艂膮czy艂 kontrolki i czeka艂, a偶 na monitorze pojawi si臋 pozwolenie na start. Potem wzni贸s艂 helikopter pionowo w g贸r臋, a偶 偶o艂膮dek Eve si臋 艣cisn膮艂, i polecia艂 ku Dziewi膮tej Alei.

- Kurde, kurde, kurde - przeklina艂a pod nosem, a potem wzi臋艂a g艂臋boki oddech i napi臋艂a mi臋艣nie. Helikopter wyrwa艂 do przodu, a偶 rzuci艂o j膮 na oparcie fotela. Pierwsze krople deszczu spad艂y na przedni膮 szyb臋. Eve zacz臋艂a si臋 偶arliwie modli膰, by nie wyrzyga艂a bajgla, kt贸rego zjad艂a rano.

Us艂ysza艂a pe艂en zachwytu okrzyk McNaba, kiedy lecieli miotani wiatrem na wszystkie strony. Wyobrazi艂a sobie, jak dusi tego g艂upka, by nie my艣le膰 o tym, co teraz czuje.

- Peabody, zanim przejdziemy do spraw s艂u偶bowych, pozw贸l, 偶e ci powiem, 偶e masz cudown膮 fryzur臋 - odezwa艂 si臋 Roarke.

- Och. - Peabody zarumieni艂a si臋 lekko, unosz膮c d艂o艅 do sztucznie przed艂u偶onych w艂os贸w. - Naprawd臋?

- Bez dw贸ch zda艅. - Roarke us艂ysza艂 ciche warkni臋cie siedz膮cej obok niego Eve. - Avril Icove, jako urz臋duj膮cy dyrektor naczelny, przyj臋艂a nas w gabinecie swojego te艣cia.

- Co? - Eve szeroko otworzy艂a oczy, chocia偶 nie pami臋ta艂a, by je zamkn臋艂a. - Co?

Wiedzia艂, co zrobi膰, 偶eby nie my艣la艂a o strachu i md艂o艣ciach.

- Pe艂ni obowi膮zki dyrektora naczelnego, p贸ki zarz膮d nie wyznaczy sta艂ego nast臋pcy. Spotka艂a si臋 z nami bez 艣wiadk贸w. Utrzymuje, 偶e nie jest bizneswoman ani nie ma ochoty ni膮 zosta膰. Uwierzy艂em jej. Poprosi艂a mnie r贸wnie偶, abym - je艣li planuj臋 zakup kontrolnego pakietu akcji Unilabu albo Centrum - troch臋 odczeka艂, a偶 obie instytucje zaczn膮 normalnie funkcjonowa膰 po stracie dw贸ch najwa偶niejszych postaci.

- Sprawia艂a wra偶enie szczerej. - Louise pochyli艂a si臋 na fotelu przypi臋ta pasami. - Kontrolowany smutek te偶 wydawa艂 si臋 szczery. Jak prawdziwa dyplomatka powiedzia艂a r贸wnie偶, i偶 jest przekonana, 偶e Centrum skorzysta dzi臋ki komu艣 o umiej臋tno艣ciach i wyobra藕ni Roarke'a.

- Uwa偶asz, 偶e ch臋tnie by ci臋 widzia艂a jako przejmuj膮cego kontrol臋?

- Tak. - Roarke wyr贸wna艂 maszyn臋, miotan膮 turbulencjami. - Ona nie ma wykszta艂cenia medycznego ani ekonomicznego. W膮tpi臋 jednak, czy zarz膮d b臋dzie r贸wnie pozytywnie nastawiony do tego pomys艂u. W艂a艣nie dlatego rozmawia艂a z nami w cztery oczy. Chcia艂a si臋 zaprzyja藕ni膰 z genera艂em przed dokonaniem zamachu stanu.

- Albo potrzebuje czasu, 偶eby wyci膮gn膮膰 co艣, na czym jej zale偶y, ewentualnie to zatuszowa膰 lub zniszczy膰. O co jej chodzi, u diab艂a?

- Nie mog臋 ci tego powiedzie膰, ale dyrektor zarz膮dzaj膮cy, notabene absolwentka Brookhollow, z najwi臋ksz膮 rozwag膮 wybra艂a pomieszczenia, po kt贸rych nas oprowadzi艂a.

- Teoretycznie rzecz bior膮c, obsesja na punkcie dyskrecji wydaje si臋 ca艂kiem zrozumia艂a - wyja艣ni艂a Louise. - Chocia偶, jak si臋 temu bli偶ej przyjrze膰, rodz膮 si臋 najrozmaitsze pytania.

- Na przyk艂ad dlaczego zainstalowano ukryte kamery w gabinetach i salach operacyjnych.

Eve zmierzy艂a Roarke'a wzrokiem.

- Je艣li by艂y ukryte, sk膮d wiesz, 偶e je zainstalowano? Obrzuci艂 j膮 spojrzeniem pe艂nym politowania i zadowolenia z siebie.

- Poniewa偶, pani porucznik, tak si臋 akurat z艂o偶y艂o, 偶e mia艂em przy sobie czujnik.

- Jak ci si臋 uda艂o przej艣膰 z nim przez bramk臋?

- Mo偶e dzi臋ki temu, 偶e to szczeg贸lnie sprytne urz膮dzenie wygl膮da jak zwyk艂y notes. Tak czy inaczej, wsz臋dzie, gdzie nas zaprowadzono, by艂y kamery, i pracowa艂y podczas ca艂ej wizyty. W Centrum istnieje poka藕ny wydzia艂 zabez­pieczenia i przechowywania danych.

- Widzieli艣my te偶 laboratorium - wtr膮ci艂a Louise. - Ciekawe pod wzgl臋dem architektonicznym, okaza艂e, pierwszorz臋dnie wyposa偶one. I wyj膮tkowo ma艂o wydajne.

- Jak to? Louise opisa艂a rozk艂ad pomieszcze艅, przekrzykuj膮c deszcz b臋bni膮cy w szyby.

- Istniej膮 r贸偶ne poziomy zabezpiecze艅 - ci膮gn臋艂a. - Mo偶na wydzieli膰 osobne pi臋tra albo kondygnacje dla poszczeg贸lnych rodzaj贸w prac i analiz. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 prowadz膮c pewne badania, trzeba zadba膰, by nie mia艂y tam dost臋pu osoby niepowo艂ane. Ale taki uk艂ad pomieszcze艅 jak tam nie ma 偶adnego logicznego uzasadnienia.

- Ka偶dorazowe pozwolenie przed wej艣ciem do kt贸rego艣 z korytarzy - promieni - powt贸rzy艂a Eve.

- No w艂a艣nie. I w ka偶dym szef, absolutnie odizolowany od innych.

- Wyra藕nie widoczne standardowe kamery ochrony - doda艂 Roarke. - I tyle samo ukrytych do skanowania pomieszcze艅. Co najciekawsze, ka偶da stacja robocza przekazuje dane do jednostki centralnej. Nie wyniki, ale ka偶dy bajt informacji.

Eve przypomnia艂o si臋 policyjne laboratorium. G艂贸wny technik mia艂 dost臋p do ka偶dego pomieszczenia, m贸g艂 zapozna膰 si臋 z wynikami wszystkich akurat prowadzonych prac. A ca艂e laboratorium przypomina艂o ul: labirynt pokoi, szklane 艣ciany. Wprawdzie do niekt贸rych pomieszcze艅 wst臋p mia艂y wy艂膮cznie osoby upowa偶nione, w wi臋kszo艣ci jednak uwija艂y si臋 pracowite pszcz贸艂ki, kt贸re swobodnie mog艂y kr膮偶y膰 po ca艂ym kompleksie.

- Ka偶dy zesp贸艂 skupiony na swoim zadaniu. 呕adnych pogaduszek przy kawie czy papierosie. Tylko pracownicy najwy偶szego szczebla maj膮 nieograniczony wst臋p do wszystkich pomieszcze艅. To wcale nie jest takie g艂upie, je艣li chce si臋 utrzyma膰 w tajemnicy jakie艣 podejrzane dzia艂ania.

Zacz臋艂a si臋 nad tym zastanawia膰, spogl膮daj膮c na padaj膮cy za oknami deszcz.

- Mo偶na tam wygospodarowa膰 miejsce na sektor odizolowany od reszty pomieszcze艅. Oddzia艂... Jak si臋 nazywa dzia艂 medycyny zajmuj膮cy si臋 kobietami w ci膮偶y?

- Po艂o偶nictwo - powiedzia艂a Louise.

- Sala dla pacjentek, kt贸r膮 widzia艂am, przypomina艂a apartament w luksusowym hotelu. Mo偶e wi臋c trzymaj膮 kobiety - inkubatory na miejscu, zapewniaj膮c im wszelkie wygody, ale w izolacji od reszty 艣wiata. Peabody, sprawd藕, kt贸re absolwentki uzyska艂y tytu艂 lekarza, szczeg贸lnie po艂o偶nictwa i pediatrii.

- Jest nakaz. - Reo trzyma艂a na kolanach ma艂y laptop. Kiedy zacz膮艂 szumie膰, jej twarz si臋 rozpromieni艂a. - Mamy zielone 艣wiat艂o.

- Ale potrzebna jest praktyka - mrukn臋艂a Eve. - Do艣wiadczenie czyni mistrza. W szkole k艂ad膮 nacisk na zaj臋cia praktyczne. Musz膮 tam co艣 kombinowa膰.

- Miejmy nadziej臋, 偶e wkr贸tce si臋 tego dowiemy. - Roarke nacisn膮艂 kontrolki. - Przyst臋pujemy do l膮dowania.

Przez szar膮 mg艂臋 i padaj膮cy deszcz dostrzeg艂a po艂yskuj膮ce dachy, czerwone ceg艂y, kopu艂y i kryte pasa偶e mi臋dzy budynkami. Kamienne mury i obna偶one drzewa. Przy膰miony b艂臋kit basenu przykrytego na zim臋, 偶yw膮 ziele艅 i biel kort贸w tenisowych. 艢cie偶ki wij膮ce si臋 przez ogrody i teren szko艂y. Dla skuter贸w, pomy艣la艂a, dla pieszych lub rowerzyst贸w b膮d藕 miniwahad艂owc贸w. Zobaczy艂a konie i, ku swemu zaskoczeniu, krowy na ogrodzonym pastwisku.

- Po co im krowy?

- Przypuszczam, 偶e prowadz膮 hodowl臋 zwierz膮t - powiedzia艂 Roarke. Eve wyobrazi艂a sobie ludzi po艣lubiaj膮cych bydl臋ta. Odsun臋艂a od siebie ten obraz.

- Jest policja. Trzy radiowozy i ambulans. Cholera. Nie stanowa, stwierdzi艂a, pr贸buj膮c rozpozna膰 pojazdy i mundury, kiedy Roarke skr臋ci艂 ku l膮dowisku dla helikopter贸w. Tutejsza, dosz艂a do wniosku. Prawdopodobnie. Wyci膮gn臋艂a palmtop i szybko odszuka艂a stron臋 miejscowej policji.

James Hyer, szeryf. Wiek pi臋膰dziesi膮t trzy lata, tu urodzony i tu dorasta艂. Cztery lata s艂u偶by wojskowej zaraz po szkole. Od dwudziestu lat pracuje w policji, przez ostatnich dwana艣cie lat jest szeryfem. O偶eni艂 si臋 osiemna艣cie lat temu, ma jedno dziecko, pi臋tnastoletniego syna.

Przyjrza艂a si臋 uwa偶nie zdj臋ciu szeryfa, staraj膮c si臋 zapami臋ta膰 jego dane osobowe. Pe艂na, rumiana twarz. Mo偶e lubi przebywa膰 na 艣wie偶ym powietrzu i pi膰 lokalne piwo. Ostrzy偶ony na rekruta, w艂osy ciemnoblond. Oczy jasnonie­bieskie, du偶o kurzych 艂apek. Czyli nie robi sobie lifting贸w, wygl膮da na swoje 艂ata, a mo偶e nawet na wi臋cej.

Roarke jeszcze nie posadzi艂 maszyny, kiedy odpina艂a pas. Wyskoczy艂a na ziemi臋 i skierowa艂a si臋 ku szkole, nim dw贸ch umundurowanych policjant贸w zdo艂a艂o dotrze膰 do l膮dowiska.

- To teren zamkni臋ty - zacz膮艂 jeden z nich. - Potrzebne jest...

- Porucznik Dallas. - Eve mign臋艂a swoj膮 odznak膮. - Z policji nowojorskiej. Musz臋 porozmawia膰 z szeryfem Hyerem. Czy jest tutaj?

- To nie Nowy Jork. - Drugi policjant w mundurze wyst膮pi艂 do przodu. Wypina jaja, cierpko pomy艣la艂a Eve. - Szeryf jest zaj臋ty.

- Zabawne, bo ja te偶. Pani prokurator okr臋gowa Reo?

- Mamy zezwolenie na wst臋p na teren szko艂y - zacz臋艂a Reo, unosz膮c kopi臋 nakazu, kt贸ry dopiero co wydrukowa艂a. - By go przeszuka膰 w zwi膮zku z dwoma zab贸jstwami pope艂nionymi w stanie Nowy Jork, w dzielnicy Manhattan.

- Teren jest zamkni臋ty - powt贸rzy艂 drugi funkcjonariusz w mundurze i zrobi艂 krok do przodu.

- Nazwisko i stopie艅 - warkn臋艂a Eve.

- Gaitor, zast臋pca szeryfa, biuro szeryfa w okr臋gu James.

Powiedzia艂 to z kpi膮cym u艣mieszkiem. Eve tylko dlatego potraktowa艂a go ulgowo, 偶e uzna艂a, i偶 jest zwyczajnie g艂upi.

- Prosz臋 si臋 skontaktowa膰 ze swoim prze艂o偶onym, Gaitor, albo zatrzymam ci臋 i oskar偶臋 o utrudnianie prowadzenia 艣ledztwa.

- Nie macie tu 偶adnej w艂adzy.

- Ten nakaz daje mi prawo podj臋cia wszelkich dzia艂a艅, jakie uznam za stosowne, by przeprowadzi膰 przeszukanie na terenie szko艂y. W艂adze stanu New Hampshire wyrazi艂y na to zgod臋. Dlatego masz dziesi臋膰 sekund na skontakto­wanie si臋 ze swoim szefem, Gaitor, albo ci臋 powal臋 na ziemi臋, zakuj臋 w kajdanki i posadz臋 na twojej idiotycznej, nad臋tej dupie w najbli偶szym areszcie.

Dostrzeg艂a to w jego oczach, zobaczy艂a, jak mu drgn臋艂a r臋ka.

- Gaitor, si臋gniesz po bro艅, a przez tydzie艅 nie b臋dziesz m贸g艂 ruszy膰 r臋k膮. Chocia偶 i tak nie b臋dzie ci potrzebna, bo zwin臋 ci twojego kutasika w precel, wi臋c na sam膮 my艣l o tym, by wali膰 konia, poczujesz niewys艂owiony b贸l.

- Jezu, Max, daj spok贸j. - Drugi zast臋pca szeryfa wzi膮艂 koleg臋 za rami臋. - Skontaktowa艂em si臋 z szeryfem, pani porucznik. Ju偶 idzie. Mo偶emy mu wyj艣膰 na spotkanie.

- Dzi臋kuj臋.

- Ub贸stwiam obserwowa膰 j膮 przy pracy - powiedzia艂 Roarke do Feeneya.

- Mia艂em cich膮 nadziej臋, 偶e ten dupek si臋gnie po bro艅. Ujrzeliby艣my wtedy Dallas w akcji.

- Mo偶e nast臋pnym razem b臋dziemy mieli wi臋cej szcz臋艣cia. Gaitor ruszy艂 przodem i pierwszy znalaz艂 si臋 ko艂o m臋偶czyzny, w kt贸rym Eve rozpozna艂a Hyera. Hyer s艂ucha艂 go, kiwaj膮c g艂ow膮. Potem zdj膮艂 kapelusz, przesun膮艂 r臋k膮 po w艂osach, a nast臋pnie wskaza艂 palcem jeden z radiowoz贸w. Zast臋pca odmaszerowa艂 sztywno. Hyer podszed艂 do Eve.

- Dlaczego policja z Nowego Jorku spada z nieba w jakim艣 du偶ym, czarnym cholerstwie?

- Mamy nakaz rewizji w zwi膮zku z dwoma zab贸jstwami pope艂nionymi na moim terenie. Porucznik Dallas - doda艂a, wyci膮gaj膮c r臋k臋. - Wydzia艂 zab贸jstw policji nowojorskiej.

- Jim Hyer, szeryf. Nie jest to kopniak w jaja? Grozili艣cie, 偶e sponiewieracie i zatrzymacie mojego zast臋pc臋?

- Tak.

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e na to zas艂u偶y艂. Mamy tu niez艂y pasztet. Dyrektork臋 szko艂y znaleziono martw膮 w jej gabinecie.

- Chodzi o Evelyn Samuels? - Tak.

- A przyczyn膮 艣mierci jest cios prosto w serce, wymierzony z du偶膮 precyzj膮 skalpelem chirurgicznym?

Spojrza艂 jej prosto w oczy.

- Zgadza si臋 w stu procentach. B臋d臋 musia艂 w nagrod臋 wr臋czy膰 pani dzi艣 po po艂udniu pluszow膮 biedronk臋. Wymienimy si臋 informacjami?

- Nie mam nic przeciwko temu. Peabody? Moja partnerka, detektyw Peabody. Towarzysz膮 mi kapitan Feeney z naszego wydzia艂u przest臋pstw elektronicznych i detektyw z tego偶 wydzia艂u, dw贸ch lekarzy, zast臋pca prokuratora okr臋gowego i cywilny ekspert - konsultant. Jeste艣my do pa艅skiej dyspozycji, szeryfie, i podzielimy si臋 informacjami, kt贸re pozwol膮 powi膮za膰 to morderstwo z nowojorskimi.

- Nie m贸g艂bym 偶膮da膰 niczego wi臋cej. Przypuszczam, 偶e chcecie obejrze膰 zw艂oki.

- Tak. Prosz臋 powiedzie膰, gdzie mog膮 zaczeka膰 moi ludzie, kiedy ja ze swoj膮 partnerk膮 udamy si臋 na miejsce zab贸jstwa.

- Freddie, zajmij si臋 tymi sympatycznymi turystami. Niesamowita historia - ci膮gn膮艂, kiedy szli do g艂贸wnego budynku szko艂y. - Ofiara by艂a um贸wiona z jak膮艣 bogat膮 kobiet膮 spoza naszego stanu. Zgodnie z zeznaniami 艣wiadk贸w, kt贸rych przes艂uchali艣my do tej pory, i obrazami zarejestrowanymi przez kamery ochrony, dyrektorka kr贸tko oprowadzi艂a swojego go艣cia po budynku, a potem uda艂y si臋 razem do gabinetu. Ju偶 wcze艣niej zam贸wi艂a co艣 do picia i jej polecenie wykonano. Jedena艣cie minut p贸藕niej kobieta wysz艂a, zamkn臋艂a za sob膮 drzwi, opu艣ci艂a budynek i wsiad艂a do samochodu, kt贸rym przyjecha艂a. Kierowca uruchomi艂 silnik i tyle ich widziano.

Pstrykn膮艂 palcem.

- Mamy dane o poje藕dzie, mark臋, model, numery rejestracyjne, wszystko utrwalone przez kamery. Auto zarejestrowane jest na kobiet臋. Mamy j膮 w bazie. Nazywa si臋 Desiree Frost.

- Dane s膮 sfa艂szowane - powiedzia艂a mu Eve.

- To pewne? Zawsze si臋 denerwowa艂a, kiedy znalaz艂a si臋 w jakiej艣 szkole, ale posz艂a z Hyerem przez wielki hol. By艂o w nim cicho jak w grobie.

- Gdzie uczennice, personel?

- Umie艣cili艣my ca艂e towarzystwo w sali teatralnej w innym budynku. S膮 pod kluczem.

Weszli po szerokich stopniach i zatrzymali si臋 na progu. Eve z ulg膮 stwierdzi艂a, 偶e jeszcze nie zabrano zw艂ok. W gabinecie by艂y trzy osoby, dwie nadal mia艂y na sobie fartuchy ochronne. Trzecia bada艂a zw艂oki.

- To doktor Richards, miejscowy lekarz s膮dowy, oraz Joe i Billy, technicy policyjni.

Eve skin臋艂a im g艂ow膮 i razem z Peabody zamkn臋艂y drzwi.

- Czy mo偶emy to nagra膰?

- Prosz臋 bardzo - powiedzia艂 Hyer.

- A wi臋c przyst臋pujemy do rejestracji.

ROZDZIA艁 16

Kiedy Eve sko艅czy艂a ogl臋dziny miejsca zbrodni i zw艂ok, wysz艂a z gabinetu.

- Chcia艂abym, 偶eby moi spece od komputer贸w sprawdzili urz膮dzenia elektroniczne. A m贸j cywilny konsultant rzuci okiem na ten pok贸j.

- Czy powie mi pani, dlaczego?

- Mam dwie ofiary, m臋偶czyzn, kt贸rych zabito w taki sam spos贸b. Obaj byli powi膮zani z t膮 szko艂膮.

- M贸wi pani o Icove'ach. Ogarn臋艂o j膮 zniecierpliwienie.

- Skoro pan wie, dlaczego marnuje pan m贸j czas?

- Chcia艂em pos艂ucha膰 pani zdania na ten temat. Widz臋 kobiet臋, kt贸r膮 u艣miercono w taki sam spos贸b, w jaki zabito dw贸ch wybitnych lekarzy w Nowym Jorku, wi臋c sk艂oni艂o mnie to do my艣lenia. I przypomnia艂em sobie zdj臋cie podejrzanej - m艂odej, 艂adnej kobiety. Moj膮 g艂贸wn膮 podejrzan膮 te偶 jest m艂oda, 艂adna kobieta. Nie wydaje si臋, by by艂a to ta sama urodziwa, m艂oda kobieta, mo偶e wi臋c jest ich wi臋cej. A mo偶e po por贸wnaniu tych dw贸ch zdj臋膰 w komputerze oka偶e si臋, 偶e przedstawiaj膮 t臋 sam膮 osob臋. Dlaczego wi臋c jaka艣 kobieta - czy jakie艣 kobiety - kt贸re pragn臋艂y 艣mierci dw贸ch lekarzy w wielkim mie艣cie, przejecha艂y taki kawa艂 drogi, by zabi膰 dyrektork臋 szko艂y dla dziewcz膮t?

- Mamy pow贸d podejrzewa膰, 偶e zab贸jczym, a mo偶e zab贸j czynie, ucz臋szcza艂y do tej szko艂y.

Hyer zajrza艂 do gabinetu.

- Musia艂a by膰 bardzo niezadowolona ze swojej 艣redniej ocen.

- Szko艂a to okropne miejsce. Jest pan szeryfem od wielu lat. Ile razy by艂 pan tu wzywany?

Mia艂 w膮skie usta, ale kiedy wolno rozci膮gn膮艂 je w u艣miechu, wygl膮da艂 czaruj膮co.

- Teraz jest pierwszy raz. Wiele razy by艂em tu prywatnie. Teatr trzy, cztery razy do roku wystawia sztuki. Dla publiczno艣ci z okolicy. Moja 偶ona lubi takie rzeczy. I ka偶dej wiosny jest wycieczka po ogrodach. 呕ona zwykle ci膮gnie mnie ze sob膮.

- Nie wydaje si臋 panu dziwne, 偶e przez ca艂y ten czas nigdy nie mia艂 pan telefonu w sprawie jakiej艣 st臋sknionej za domem uczennicy, kt贸ra uciek艂a przez szkolny mur? Albo w sprawie kradzie偶y, 艣mierci w wyniku braku nadzoru czy te偶 jakiego艣 aktu wandalizmu?

- Mo偶e i tak. Ale nie mog艂em tu przyje偶d偶a膰 z pretensjami, 偶e nie sprawiaj膮 k艂opot贸w.

- Czy wiadomo panu, by jaka艣 uczennica chodzi艂a z miejscowym ch艂opakiem albo podczas pobytu w mie艣cie wpakowa艂a si臋 w k艂opoty?

- Nie. Nie kr臋c膮 si臋 po mie艣cie i rzeczywi艣cie uwa偶am to za co艣 dziwnego. Na tyle, 偶e kiedy moja 偶ona mnie tu zaci膮gn臋艂a, troch臋 myszkowa艂em i zadawa艂em pytania. Niczego nie znalaz艂em - powiedzia艂, rozgl膮daj膮c si臋 ponownie. - Lecz nie pozby艂em si臋 wra偶enia, 偶e co艣 tu jest nie tak, je艣li rozumie pani, co mam na my艣li.

- Tak, rozumiem pana.

- Ale to ekskluzywna szko艂a, a my jeste艣my ma艂e p艂otki, wi臋c moje przeczucia to za ma艂o, by si臋 czego艣 czepia膰. Kilka razy miejscowe wyrostki pr贸bowa艂y si臋 tu dosta膰 przez ogrodzenie lub przez bram臋. To ca艂kiem zrozumia艂e.

Ochrona 艂apa艂a ich, zanim dotkn臋li nog膮 ziemi. Poddaj臋 si臋 - doda艂. - Nie czuj臋 si臋 na si艂ach nic wymy艣li膰.

- Przykro mi. Nie mog臋 panu wiele powiedzie膰. Obowi膮zuje mnie klauzula zachowania pe艂nej dyskrecji.

Oczy zrobi艂y mu si臋 okr膮g艂e ze zdumienia.

- Nie przypuszcza艂em, 偶e to a偶 tak tajna sprawa.

- Mog臋 panu powiedzie膰, 偶e mamy uzasadnione powody przypuszcza膰, 偶e to nie jest wy艂膮cznie plac贸wka o艣wiatowa. Nie myli艂o pana przeczucie, szeryfie. Musz臋 zagoni膰 moich ludzi do roboty. Musz臋 obejrze膰 dyskietki ochrony i dane o uczennicach. A potem przes艂ucha膰 艣wiadk贸w.

- Prosz臋 mi wyjawi膰 jakie艣 szczeg贸艂y. Okaza膰 zaufanie.

- Wilfreda Icove'a zamordowa艂a kobieta, kt贸ra chodzi艂a do tej szko艂y, a p贸藕niej znikn臋艂a. Od chwili uko艅czenia szko艂y wszelki 艣lad po niej zagin膮艂. Nie zg艂oszono te偶 jej zagini臋cia. Uwa偶amy, 偶e jej oficjalny biogram zosta艂 sfa­brykowany przez Icove'a lub kogo艣 innego za wiedz膮 i zgod膮 tamtego. Uwa偶amy, 偶e zabi艂a Wilfreda Icove'a juniora albo odegra艂a jak膮艣 rol臋 w jego zab贸jstwie. I 偶e razem ze swoj膮 wsp贸lniczk膮 przysporzy艂y panu k艂opot贸w, pope艂niaj膮c kolejne zab贸jstwo. A wszystko to bierze sw贸j pocz膮tek w tej szkole. Nie s膮dz臋, by ju偶 sko艅czy艂a z zabijaniem. Uwa偶am, 偶e znajdziemy tu co艣, co pomo偶e nam rozwik艂a膰 zagadk臋 tych trzech zab贸jstw. Przeka偶臋 panu wszystko, co wolno mi przekaza膰. I kiedy b臋d臋 mog艂a powiedzie膰 panu co艣 wi臋cej, natychmiast to panu wyjawi臋.

- Uwa偶a pani, 偶e to o艣rodek swego rodzaju kultu?

- To nie takie proste. Mam ze sob膮 dwie lekarki. Trzeba zbada膰 niekt贸re uczennice. Jedna z lekarek jest licencjonowan膮 terapeutk膮. Mo偶e im pom贸c upora膰 si臋 z trauma, jakiej do艣wiadczy艂y.

- Szko艂a zatrudnia swoich lekarzy i terapeut贸w.

- Chcia艂abym, 偶eby moje lekarki si臋 tym zaj臋艂y.

- W porz膮dku.

- Dzi臋kuj臋. Peabody, poinformuj nasz zesp贸艂, co ma robi膰. Potem b臋dziesz mog艂a pom贸c szeryfowi Hyerowi ustali膰 to偶samo艣膰 zab贸jczyni. Niech Roarke przyjdzie tu za dziesi臋膰 minut. Czekam na niego.

Obejrza艂a uwa偶nie dyskietki ochrony. Dobrze si臋 ucharakteryzowa艂a, uzna艂a Eve. W艂osy mia艂y taki 艣mia艂y kolor, 偶e przyci膮ga艂y uwag臋, twarz by艂a pe艂niejsza, o bardziej mi臋kkich liniach. Ch艂odniejszy odcie艅 cery, inny kolor oczu. I kszta艂t ust. Musia艂a si臋 odmieni膰.

- To ona - o艣wiadczy艂a Eve. - Je艣li kto艣 si臋 jej nie spodziewa艂, nie przygl膮da艂 si臋 jej uwa偶nie, nie rozpozna艂by jej. Jest dobra. Mo偶e pan si臋 upewni膰, zlecaj膮c komputerowi por贸wnanie obu kobiet. Ale daj臋 g艂ow臋, 偶e to ona. - Albo jedna z nich, doda艂a w my艣lach. Sk膮d mo偶na mie膰 pewno艣膰? - Ofiara jej nie rozpozna艂a - ci膮gn臋艂a. - To wszystko jest... - Urwa艂a, kiedy zobaczy艂a na filmie wideo Dian臋 Rodriguez schodz膮c膮 po schodach.

Ciekawa by艂a, co si臋 czuje, kiedy si臋 widzi, jak kto艣 identyczny idzie w nasz膮 stron臋. Dziewczynka, jak膮 si臋 kiedy艣 by艂o.

Eve przypomnia艂a sobie, jaka by艂a w tym wieku. Samotnica, czekaj膮ca na sw贸j czas, ukrywaj膮ca tyle ran pod mask膮, 偶e cud, i偶 nie wykrwawi艂a si臋 na 艣mier膰.

Pod 偶adnym wzgl臋dem nie przypomina艂a tej 艣licznej, m艂odej dziewczyny, kt贸ra si臋 zatrzyma艂a i grzecznie przem贸wi艂a do kobiet. Ani nie by艂a taka opanowana, ani taka pewna siebie.

Eve powstrzyma艂a okrzyk, kiedy zobaczy艂a, jak spotka艂y si臋 spojrzenia Deeny i Diany.

Dziewczynka si臋 zorientowa艂a.

Patrzy艂a, jak obie obejrza艂y si臋 za siebie, kiedy sz艂y w przeciwne strony, i stwierdzi艂a: Nie tylko si臋 zorientowa艂a. Rozumie to wszystko. I aprobuje. A czemu偶 by nie? S膮 t膮 sam膮 osob膮.

- Chce pani, 偶ebym przewin膮艂 kawa艂ek? - spyta艂 j膮 Hyer, kiedy na filmie Samuels i Deena wesz艂y do salonu.

- S艂ucham? Tak, poprosz臋.

- W tym czasie nikt nie podchodzi艂 do drzwi - ci膮gn膮艂. - Nie wydawano ani nie przyjmowano 偶adnych wiadomo艣ci. - Zatrzyma艂 dyskietk臋 i pu艣ci艂 z normaln膮 szybko艣ci膮. - Tutaj wida膰, jak wychodzi.

- Opanowana. Tak samo jak wtedy, kiedy wychodzi艂a od Icove'a. Nie spieszy si臋, tylko... Wzi臋艂a co艣 z pokoju.

- Na podstawie czego tak pani s膮dzi?

- Torebki. Wi臋cej wa偶y. Prosz臋 popatrze膰, jak zmieni艂 si臋 艣rodek ci臋偶ko艣ci cia艂a. Ta kobieta inaczej st膮pa. Prosz臋 cofn膮膰 film do momentu, kiedy wesz艂a do 艣rodka, zatrzyma膰 obraz, podzieli膰 ekran i por贸wna膰 z jej zdj臋ciem, kiedy wychodzi.

Zrobi艂, o co go poprosi艂a, i zagryz艂 doln膮 warg臋, kiedy obydwoje wpatrywali si臋 w ekran.

- Rzeczywi艣cie. Nie zwr贸ci艂em na to uwagi. Torebka nie jest du偶a, ta kobieta nie mog艂a wi臋c zabra膰 nic, co jest wi臋ksze od...

- Dyskietek. Za艂o偶臋 si臋, 偶e zabra艂a dyskietki lub inne no艣niki pami臋ci. Nie zabija, 偶eby kra艣膰, nie zabija dla pieni臋dzy. Ofiara mia艂a na sobie drog膮 bi偶uteri臋. Wszystko zaczyna uk艂ada膰 si臋 w ca艂o艣膰.

Zaprowadzi艂a Roarke'a na miejsce zbrodni.

- Co widzisz? - spyta艂a go.

- Przyjemnie urz膮dzony pok贸j spotka艅. Kobiecy, ale bez przesady. Bardzo schludny, bardzo elegancki.

- Czego nie widzisz?

- Nie ma kamer ochrony, kt贸re s膮 w innych pomieszczeniach. Dzi臋ki temu mo偶na tu porozmawia膰 bez 艣wiadk贸w. Nikt nas nie obserwuje. - Wyj膮艂 z kieszeni co艣, co wygl膮da艂o jak notes.

- Dobra. A wi臋c nie ma 艣wiadk贸w. Nie ma kamer, 艣ciany s膮 d藕wi臋koszczelne. Ofiara mia艂a gabinet, mo偶e nie jeden. I pomieszczenia mieszkalne, p贸藕niej si臋 nimi zajmiemy. Ale to jest jej ma艂a kryj贸wka w g艂贸wnym budynku.

Mog艂a oczywi艣cie przechowywa膰 dane, dzienniki, archiwa i temu podobne gdzie indziej. Ale po co komu kryj贸wka, je艣li si臋 z niej nie korzysta? Deena co艣 st膮d zabra艂a, co艣, co w艂o偶y艂a do torebki. Ale... Co widzisz?

Jeszcze raz uwa偶nie rozejrza艂 si臋 po pokoju.

- Wszystko na swoim miejscu. Panuje idealny porz膮dek. Wszystko jest wywa偶one i wysmakowane. Podobnie jak w domu Icoev'贸w. Nic nie 艣wiadczy o tym, 偶eby czego艣 tu szukano albo co艣 st膮d zabrano. Jak d艂ugo tu przebywa艂a?

- Jedena艣cie minut.

- W takim razie, szczeg贸lnie je艣li uwzgl臋dni膰, 偶e w tym czasie dokona艂a zab贸jstwa, to, co wzi臋艂a, musia艂o by膰 na widoku albo wiedzia艂a, gdzie tego szuka膰.

- Sk艂aniam si臋 raczej ku temu drugiemu, bo przecie偶 nie chodzi艂o jej o jaki艣 cholerny wazon czy pami膮tk臋. A nasza ofiara nie trzyma艂aby 偶adnych kompromituj膮cych materia艂贸w na wierzchu. To nie zab贸jstwo w afekcie, tylko z zimn膮 krwi膮. Wiedzia艂a, jak post臋powa膰.

Wiedzia艂a, pomy艣la艂a Eve. Ju偶 mia艂a praktyk臋.

- Evelyn Samuels spotyka艂a si臋 tutaj z rodzicami lub opiekunami prawnymi potencjalnych uczennic. Nie, 偶eby przyjmowali du偶o dzieci z zewn膮trz, tylko tyle, by zapewni膰 sobie dodatkowy doch贸d i przykrywk臋. Utrzyma膰 wyra藕ny wizerunek. Przeprowadza艂a rozmowy z potencjalnymi pracownikami w jednym ze swoich gabinet贸w. Deena mog艂a p贸j艣膰 t膮 drog膮, ale wybra艂a inn膮. Chcia艂a si臋 dosta膰 tutaj. Chodzi艂o jej nie tylko o zamordowanie Samuels, ale r贸wnie偶 o co艣, co znajdowa艂o si臋 tutaj. Poszukajmy dziury.

Najpierw podesz艂a do ma艂ego biureczka. Zwykle w szufladzie trzyma si臋 r贸偶ne niewa偶ne rzeczy, ale czasami warto zachowa膰 pozory normalnego post臋powania.

- B臋d臋 musia艂a przekona膰 Hyera, by pozwoli艂 mi przewie藕膰 zw艂oki do Nowego Jorku.

Roarke delikatnie przesuwa艂 palcami po 艣cianach wok贸艂 dzie艂 sztuki.

- Po co?

- Chc臋, 偶eby obejrza艂 je Morris. Nikt inny, tylko Morris. Musz臋 wiedzie膰, czy robi艂a sobie operacje plastyczne twarzy i cia艂a. Chc臋 por贸wna膰 ofiar臋 ze zdj臋ciami 偶ony Wilsona, Evy Samules.

Znieruchomia艂 i spojrza艂 na ni膮.

- Uwa偶asz, 偶e by艂a klonem Evy Samuels?

- Owszem. - Przykucn臋艂a, 偶eby poszuka膰 pod sto艂em. - I ogl膮daj膮c jej zw艂oki, przekona艂am si臋 o czym艣.

- O czym?

- 呕e krwawi膮 i umieraj膮 tak, jak normalni ludzie.

- Je艣li masz racj臋 co do Deeny, zabijaj膮 tak samo jak mordercy pocz臋ci w spos贸b naturalny. Aha, jest.

- Znalaz艂e艣 co艣?

- Chyba tak. - Odsun膮艂 ekran 艣cienny. Wsta艂a i podesz艂a do niego. - Ale cude艅ko - mrukn膮艂, g艂adz膮c palcami drzwiczki sejfu w 艣cianie. - Rdze艅 tytanowy z obudow膮 z duraplastu. Potr贸jna kombinacja, w tym szyfr g艂osowy. Niew艂a艣ciwa kolejno艣膰 automatycznie przestawia wszystko na now膮 kombinacj臋 i szyfr, jednocze艣nie uruchamiaj膮c bezg艂o艣ny alarm w pi臋ciu miejscach lub jednym z nich.

- I wiesz to wszystko, tylko patrz膮c na to.

- Tak samo rozpozna艂bym dzie艂o Renoira, najdro偶sza Eve. Ostatecznie sztuka to sztuka. Potrzebuj臋 na to troch臋 czasu.

- Prosz臋 bardzo. Poinformuj mnie, kiedy si臋 dostaniesz do 艣rodka. Musz臋 sprawdzi膰, co znale藕li pozostali, i uzyska膰 kilka o艣wiadcze艅.

Skontaktowa艂a si臋 z Mir膮 i spotka艂a si臋 z ni膮 przed teatrem.

- No i co powiesz?

- To dzieci, Eve. M艂ode dziewczyny. Przestraszone, zdezorientowane, przej臋te.

- Doktor Miro...

- To dzieci - powt贸rzy艂a, jej g艂os by艂 wyra藕nie spi臋ty. - Bez wzgl臋du na to, jak powsta艂y. Trzeba im doda膰 otuchy, zapewni膰 poczucie bezpiecze艅stwa, chroni膰 je.

- Do cholery, my艣lisz, 偶e co zamierzam z nimi zrobi膰? Skaza膰 je na masow膮 eksterminacj臋?

- Niekt贸rzy w艂a艣nie tego by chcieli. R贸偶ni膮 si臋 od nas, s膮 sztuczne. Obrzydliwe. Chcieliby je bada膰 i obserwowa膰 jak myszy w laboratorium.

- A jak my艣lisz, co on robi艂? Przykro mi, 偶e ci臋 to boli, ale co z nimi robi艂 przez te wszystkie lata, jak nie bada艂 i obserwowa艂, egzaminowa艂 i szkoli艂?

- My艣l臋, 偶e je kocha艂.

- Och, przesta艅 chrzani膰. - Eve si臋 odwr贸ci艂a gwa艂townie i zrobi艂a kilka krok贸w, 偶eby nieco och艂on膮膰.

- Czy post臋powa艂 s艂usznie, czy post臋powa艂 moralnie? - Mira unios艂a r臋ce, jakby chcia艂a nimi czego艣 dosi臋gn膮膰. - Nie, pod 偶adnym wzgl臋dem. Ale nie mog臋 uwierzy膰, 偶e by艂y dla niego tylko kr贸likami do艣wiadczalnymi. 艢rodkiem prowadz膮cym do celu. To 艣liczne dziewczynki. Bystre, zdrowe. S膮...

- Ju偶 on si臋 o to postara艂. - Eve zn贸w odwr贸ci艂a si臋 do niej. - Postara艂 si臋, 偶eby spe艂nia艂y jego za艂o偶enia. Gdzie s膮 te, kt贸re ich nie spe艂nia艂y? A one? - Wskaza艂a na wej艣cie do teatru. - Jaki mia艂y wyb贸r? 呕aden. Ka偶da z nich to jego decyzje, jego wizja, jego standardy. Czym si臋 r贸偶ni艂 w swej istocie od takich ludzi jak m贸j ojciec, kt贸ry mnie sp艂odzi艂, zamkn膮艂 w klatce jak szczura i tresowa艂? Icove by艂 lepiej wykszta艂cony i zak艂adamy, 偶e nie bi艂, nie g艂odzi艂 ani nie gwa艂ci艂 swoich podopiecznych. Ale je tworzy艂, wi臋zi艂 i sprzedawa艂.

- Eve...

- Nie! Pos艂uchaj mnie. Deena mog艂a by膰 w pe艂ni poczytaln膮 doros艂膮 kobiet膮, kiedy go mordowa艂a. Mog艂a si臋 nie ba膰 o swoje 偶ycie. Ale ja wiem, co czu艂a. Wiem, dlaczego mu wbi艂a n贸偶 w serce. P贸ki 偶y艂, ona wci膮偶 siedzia艂a w klatce. Nie powstrzyma mnie to przed wy艣ledzeniem jej, przed wykonaniem moich obowi膮zk贸w najlepiej, jak tylko potrafi臋. Ale nie zabi艂a niewinnego bohatera. Nie zamordowa艂a 艣wi臋tego. Je艣li nie potrafisz pozby膰 si臋 takiej jego wizji, jeste艣 dla mnie bezu偶yteczna.

- Jak bardzo jeste艣 obiektywna, widz膮c w nim potwora?

- Dowody 艣wiadcz膮 o tym, 偶e by艂 potworem - warkn臋艂a Eve. - Ale wykorzystam te dowody, by si臋 postara膰 zidentyfikowa膰, uj膮膰 i osadzi膰 w wi臋zieniu jego zab贸jczyni臋 czy zab贸jczynie. W tej chwili mam tutaj prawie osiemdziesi膮t nieletnich dziewcz膮t, nie m贸wi膮c o blisko dwustu na uczelni, kt贸re mog膮 mie膰 prawdziwych opiekun贸w prawnych albo nie. Trzeba je wszystkie przes艂ucha膰. I tak, do jasnej cholery, trzeba je chroni膰. Bo to wszystko nie ich wina, tylko jego. Kiedy b臋d臋 si臋 nimi zajmowa艂a, chc臋, 偶eby艣 wr贸ci艂a do helikoptera i zaczeka艂a tam, a偶 uda mi si臋 za艂atwi膰 dla ciebie jaki艣 艣rodek transportu do Nowego Jorku.

- Nie rozmawiaj ze mn膮 w taki spos贸b. I nie traktuj mnie jak jednego z nieudacznik贸w, kt贸rych tak lubisz gnoi膰.

- B臋d臋 z tob膮 rozmawia艂a tak, jak mi si臋 spodoba, a ty masz s艂ucha膰 moich polece艅. To ja kieruj臋 艣ledztwem w sprawie zab贸jstwa obu Wilfred贸w B. Icoev'贸w. Podlegasz mi. I wszystko schrzani艂a艣. Albo sama wr贸cisz do helikop­tera, albo ka偶臋 ci臋 do niego doprowadzi膰.

Mo偶e wygl膮da艂a na zm臋czon膮, ale Mira nie zamierza艂a si臋 podda膰 bez walki.

- Nie mo偶esz przes艂ucha膰 tych dzieci beze mnie. Jestem licencjonowan膮 terapeutk膮. Nie wolno ci przes艂uchiwa膰 nieletnich pod nieobecno艣膰 licencjonowanego terapeuty bez wyra藕nej zgody rodzic贸w lub prawnych opiekun贸w tych偶e nieletnich.

- Poprosz臋 Louise.

- Policja nowojorska nie zatrudnia Louise jako licencjonowanej terapeutki. A wi臋c, pos艂uguj膮c si臋 pani zwrotem, pani porucznik, mo偶e mi pani skoczy膰.

Mira odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i pomaszerowa艂a z powrotem do sali. Eve ze z艂o艣ci膮 kopn臋艂a drzwi, kt贸re zamkn臋艂y si臋 za ni膮. Kiedy jej komunikator zapiszcza艂, wyszarpn臋艂a go z kieszeni.

- Czego, do cholery?

- Otworzy艂em sejf - powiedzia艂 Roarke. - I zajrza艂em do 艣rodka. Gniewnie popatrzy艂a na ekran, bo skierowa艂 sw贸j transmiter tak, 偶e mog艂a zobaczy膰 puste p贸艂ki.

- 艢wietnie. Wspaniale. Sprawd藕 teraz jej gabinety, przeka偶 wszystko, co znajdziesz, Feeneyowi.

- Z najwi臋ksz膮 rado艣ci膮. Och, pani porucznik, mo偶e zechce pani wyci膮gn膮膰 to obce cia艂o, kt贸re wlaz艂o pani w ty艂ek, zanim zniszczy lini臋 pani spodniumu.

- Jestem zbyt zaj臋ta, by s艂ucha膰 takich 偶art贸w. - Wy艂膮czy艂a komunikator i pomaszerowa艂a do teatru. - Chc臋 porozmawia膰 z Dian膮 Rodriguez bez 偶adnych 艣wiadk贸w - powiedzia艂a Mirze.

- Pi臋tro ni偶ej jest ma艂y salonik.

- 艢wietnie. Przyprowad藕 j膮. - Kiedy Eve zosta艂a sama, wyci膮gn臋艂a komunikator. - Peabody, zdaj raport.

- Komputer po艂膮czy艂 w par臋 Flavie i Frost. Wszystkie jednostki w terenie otrzyma艂y jej zdj臋cie i dane jej wozu. Na razie brak informacji, 偶e gdzie艣 j膮 widziano. Sprawdzam wszystkie stacje transportowe w promieniu dwustu kilometr贸w.

Eve zastanowi艂a si臋 chwil臋, zebra艂a my艣li.

- Sprawd藕 wszystkie loty z okolicznych stacji do Nowego Jorku i Hamptons. Masz spis innych nieruchomo艣ci nale偶膮cych do Icoev'贸w?

- Tak jest.

- Uwzgl臋dnij je. Potrzebne nam listy pasa偶er贸w i dane o wszystkich prywatnych lotach do tych miejsc.

- Zrozumia艂am. Eve si臋 roz艂膮czy艂a i wywo艂a艂a Feeneya.

- Masz co艣?

- Jeszcze nie. Ta szko艂a lepiej zabezpiecza swoje komputery ni偶 Pentagon. Ale po kolei usuwamy blokady. I mo偶e zdob臋d臋 zdj臋cie kierowcy, zrobione przez kamery umieszczone na zewn膮trz.

- Dobra. Przy艣lij mi je.

- Pozw贸l, 偶e najpierw si臋 nim troch臋 pobawi臋. Spr贸buj臋 je oczy艣ci膰 i powi臋kszy膰.

- Chc臋 je mie膰 jak najszybciej. Eve uzna艂a, 偶e si臋 uspokoi艂a. To dobrze. Scysja z Mir膮 j膮 zdenerwowa艂a. I przywo艂a艂a emocje i wspomnienia, kt贸re tak zawzi臋cie stara艂a si臋 wyeliminowa膰, kiedy prowadzi艂a 艣ledztwa. Nie mo偶e sobie na to pozwoli膰, powtarza艂a w duchu, kr膮偶膮c po holu. Nie mo偶e sobie pozwoli膰 na my艣lenie o tym, kim by艂a, gdzie by艂a, co jej zrobiono.

Hol by艂 jasny, weso艂y, znajdowa艂y si臋 w nim liczne automaty z przek膮skami, trzy autokucharze, d艂ugie, czyste blaty, kolorowe sto艂y i wygodne krzes艂a. Mo偶na si臋 by艂o tu zrelaksowa膰; Eve zobaczy艂a, 偶e jest tu bogata kolekcja film贸w wideo.

J膮 trzymano w brudnych pomieszczeniach, cz臋sto po ciemku. Odmawiano jej jedzenia. Odmawiano towarzystwa.

Ale nawet z艂ota klatka, pomy艣la艂a, jest tylko klatk膮.

Spojrza艂a na jeden z automat贸w. Chcia艂a sobie co艣 kupi膰, ale w pobli偶u nie by艂o nikogo, kto m贸g艂by pos艂u偶y膰 jako po艣rednik mi臋dzy ni膮 a maszyn膮. Ogl膮da艂a automat, bawi膮c si臋 kredytami w kieszeni.

Ma艂o brakowa艂o, by si臋 z艂ama艂a, kiedy us艂ysza艂a odg艂osy krok贸w. Wi臋c usiad艂a za jednym z kolorowych stolik贸w i czeka艂a.

Diana Rodriguez by艂a prze艣liczna. Mia艂a l艣ni膮ce, ciemne w艂osy, g艂臋boko osadzone, ciemne oczy. Eve przypuszcza艂a, 偶e jej twarz stanie si臋 jeszcze pi臋kniejsza, kiedy straci dzieci臋c膮 kr膮g艂o艣膰. Dziewczynka nie by艂a tyczkowata, ale ma艂o do tego brakowa艂o.

- Diano, to jest pani porucznik Dallas.

- Dzie艅 dobry, pani porucznik. Eve wyci膮gn臋艂a kredyty.

- S艂uchaj, ma艂a, kup nam co艣 do picia. Dla siebie we藕, co chcesz. Ja poprosz臋 pepsi. Pani doktor?

- Nie, dzi臋kuj臋. Najwyra藕niej jeszcze kto艣 mia艂 obce cia艂o w ty艂ku, pomy艣la艂a Eve.

- Dostaj臋 kredyty za dobr膮 nauk臋 i osi膮gni臋cia sportowe - powiedzia艂a Diana, zbli偶aj膮c si臋 do automatu. - Ch臋tnie kupi臋 pani za nie co艣 do picia. Diana Rodriguez - zwr贸ci艂a si臋 do maszyny. - Niebieski poziom pi臋膰set pi臋膰. Poprosz臋 jedn膮 pepsi i jeden nap贸j pomara艅czowy. Mam go艣cia.

Dzie艅 dobry, Diano. Twoje zam贸wienie zosta艂o przyj臋te do realizacji. Pomniejszymy liczb臋 twoich kredyt贸w.

- Pani porucznik Dallas, czy 偶yczy sobie pani szklank臋 i l贸d?

- Nie, dzi臋kuj臋. Napij臋 si臋 z puszki. Diana przynios艂a do stolika dwie puszki i usiad艂a. Porusza艂a si臋 z wdzi臋kiem.

- Doktor Mira powiedzia艂a, 偶e chcia艂a pani ze mn膮 porozmawia膰 o tym, co spotka艂o pani膮 Samuels.

- Zgadza si臋. Wiesz, co spotka艂o pani膮 Samuels?

- Zosta艂a zabita - odpowiedzia艂a grzecznie, a w jej g艂osie nie by艂o ani 艣ladu niepokoju czy przej臋cia. - Jej osobista sekretarka, Abigail, znalaz艂a j膮 martw膮 w jej prywatnych pomieszczeniach dzi艣 ko艂o wp贸艂 do dwunastej. Abigail bardzo si臋 zdenerwowa艂a i zacz臋艂a krzycze膰. By艂am na schodach i widzia艂am, jak wybieg艂a na korytarz. Przez jaki艣 czas panowa艂o zamieszanie, a potem pojawi艂a si臋 policja.

- Co robi艂a艣 na schodach?

- Na porannych zaj臋ciach z gotowania przyrz膮dza艂y艣my suflety. Chcia艂am o co艣 zapyta膰 instruktork臋.

- Wcze艣niej te偶 kr臋ci艂a艣 si臋 w pobli偶u i rozmawia艂a艣 z pani膮 Samuels.

- Tak, to by艂o wtedy, kiedy po zaj臋ciach z gotowania sz艂am na lekcj臋 filozofii. Pani Samuels wita艂a go艣cia w wielkim holu.

- Czy zna艂a艣 tego go艣cia?

- Nigdy wcze艣niej nie widzia艂am tej pani. - Diana umilk艂a i poci膮gn臋艂a ma艂y 艂yk napoju. - Pani Samuels przedstawi艂a j膮 jako pani膮 Frost. Wyja艣ni艂a, 偶e pani Frost rozwa偶a umieszczenie swojej c贸rki w szkole w Brookhollow.

- Czy rozmawia艂a艣 z pani膮 Frost?

- Tak, pani porucznik. Powiedzia艂am, 偶e jestem pewna, i偶 jej c贸rce spodoba si臋 w Brookhollow. Podzi臋kowa艂a mi.

- I to wszystko?

- Tak, prosz臋 pani.

- Ogl膮da艂am dyskietki ochrony i odnios艂am wra偶enie, 偶e by艂o jeszcze co艣. Zar贸wno ty, jak i pani Frost odwr贸ci艂y艣cie si臋 i spojrza艂y艣cie na siebie, kiedy si臋 min臋艂y艣cie.

- Tak, prosz臋 pani - powiedzia艂a Diana bez wahania, jej ciemne oczy by艂y czyste i spokojne. - Troch臋 si臋 zawstydzi艂am, 偶e zobaczy艂a, jak na ni膮 patrz臋. To przejaw z艂ego zachowania. Ale pomy艣la艂am, 偶e jest 艣liczna, i spodoba艂y mi si臋 jej w艂osy.

- Zna艂a艣 j膮?

- Dzi艣 widzia艂am j膮 pierwszy raz.

- Nie o to pyta艂am. Czy j膮 zna艂a艣, Diano?

- Nie znam pani Frost. Eve rozsiad艂a si臋 na krze艣le.

- Jeste艣 inteligentna.

- M贸j iloraz inteligencji wynosi sto osiemdziesi膮t osiem, mam dziewi臋膰 przecinek sze艣膰 punktu z zastosowania praktycznego i dziesi臋膰 ze zrozumienia. Z rozwi膮zywania problem贸w te偶 mam dziesi臋膰 punkt贸w.

- Nie w膮tpi臋. Co by艣 powiedzia艂a, gdybym ci臋 poinformowa艂a, 偶e wiem, 偶e ta szko艂a nie jest taka, za jak膮 chce uchodzi膰?

- A za jak膮 chce uchodzi膰?

- Za niewinn膮. Co艣 przemkn臋艂o przez twarz Diany.

- Kiedy ludzk膮 cech臋 czy uczucie przypisujemy przedmiotowi nieo偶ywionemu, rodzi si臋 ciekawe pytanie: czy to ludzki element wyra偶a t臋 cech臋 b膮d藕 emocj臋, czy te偶 sam przedmiot posiada t臋 cech臋 b膮d藕 emocj臋?

- Tak, jeste艣 bardzo inteligentna. Czy kto艣 ci臋 skrzywdzi艂?

- Nie, pani porucznik.

- Czy wiesz o kim艣 tu w Brookhollow, kogo skrzywdzono? W jej spokojnych oczach pojawi艂 si臋 ledwo dostrzegalny b艂ysk.

- Pani Samuels. Zosta艂a zabita, a przypuszczam, 偶e to boli.

- Co czujesz w zwi膮zku z zamordowaniem pani Samuels?

- Zab贸jstwo jest zabronione przez prawo i niemoralne. I ciekawa jestem, kto teraz b臋dzie kierowa艂 Brookhollow.

- Gdzie s膮 twoi rodzice?

- Mieszkaj膮 w Argentynie.

- Chcesz do nich zatelefonowa膰?

- Nie, prosz臋 pani. Je艣li oka偶e si臋 to konieczne, kto艣 z pracownik贸w szko艂y do nich zadzwoni.

- Czy chcesz wyjecha膰 z Brookhollow? Diana po raz pierwszy si臋 zawaha艂a.

- Chyba... Chyba moja matka zadecyduje, czy mam tu zosta膰, czy st膮d wyjecha膰.

- A chcesz wyjecha膰?

- Chcia艂abym z ni膮 zamieszka膰, je艣li uzna to za s艂uszne. Eve si臋 pochyli艂a.

- Rozumiesz, 偶e jestem tutaj, 偶eby ci pom贸c?

- Uwa偶am, 偶e jest tu pani, 偶eby wykonywa膰 swoje obowi膮zki.

- Pomog臋 ci si臋 st膮d wydosta膰.

- Eve - przerwa艂a jej Mira.

- Pomog臋 jej si臋 st膮d wydosta膰. Sp贸jrz na mnie, Diano. Jeste艣 m膮dra i wiesz, 偶e je艣li m贸wi臋, 偶e to zrobi臋, to znajd臋 spos贸b. Je艣li jeste艣 ze mn膮 szczera, dzi艣 opu艣cisz to miejsce razem ze mn膮 i ju偶 nigdy nie b臋dziesz musia艂a tu wraca膰.

Diana mia艂a oczy b艂yszcz膮ce od 艂ez, ale ani jedna z nich nie potoczy艂a si臋 po jej policzkach. Po chwili si臋 opanowa艂a.

- Moja matka mi powie, kiedy przyjdzie pora, 偶ebym st膮d wyjecha艂a.

- Znasz Deen臋 Flavie?

- Nie znam nikogo o takim nazwisku.

- A Icove'a?

- Doktor Wilfred B. Icove by艂 jednym z za艂o偶ycieli Brookhollow. Rodzina Icoev'贸w jest jednym z g艂贸wnych sponsor贸w szko艂y.

- Wiesz, co si臋 z nimi sta艂o?

- Tak, pani porucznik. Wczoraj w naszej kaplicy odprawiono skromne nabo偶e艅stwo ku ich czci. To straszna tragedia.

- Wiesz, dlaczego ich to spotka艂o?

- Sk膮d mam zna膰 pow贸d, dla kt贸rego zostali zamordowani?

- Ja wiem, dlaczego. Chc臋 po艂o偶y膰 temu kres. Osoba, kt贸ra zabi艂a Icoev'贸w i pani膮 Samuels, te偶 chce po艂o偶y膰 temu kres. Ale obra艂a z艂y spos贸b. Zabijanie jest z艂e.

- Podczas wojny zabijanie jest konieczne i zach臋ca si臋 do niego. W niekt贸rych przypadkach uwa偶ane jest za bohaterstwo.

- Nie igraj ze mn膮 - powiedzia艂a zniecierpliwiona Eve. - Nawet je艣li traktuje to jak wojn臋, nie zabije ich wszystkich. Ale ja mog臋 po艂o偶y膰 temu kres. Mog臋 to zako艅czy膰. Gdzie ci臋 stworzyli?

- Nie wiem. Czy nas pani zniszczy?

- Nie. Jezu! - Eve wyci膮gn臋艂a r臋k臋 i u艣cisn臋艂a d艂onie Diany. - Nie. Czy tak wam m贸wi膮? Czy to jeden ze sposob贸w, by was tu zatrzyma膰, by zapewni膰 sobie wasze pos艂usze艅stwo?

- Nikt pani nie uwierzy. Mnie te偶 nie. Jestem tylko ma艂膮 dziewczynk膮. - U艣miechn臋艂a si臋, kiedy to m贸wi艂a, i sprawia艂a wra偶enie pozbawionej wieku.

- Ja ci wierz臋. Doktor Mira ci wierzy.

- Inni, posiadaj膮cy wi臋cej w艂adzy lub mniej lotne umys艂y, je艣li uwierz膮, zniszcz膮 nas albo zamkn膮. 呕ycie jest czym艣 bezcennym; chc臋 偶y膰 jak najd艂u偶ej. Chcia艂abym ju偶 wr贸ci膰 do swoich kole偶anek. Prosz臋.

- Sprawi臋, 偶e przestan膮 was poddawa膰 testom, szkoli膰.

- Wierz臋 pani. Ale nie mog臋 pani pom贸c. Czy mog臋 odej艣膰?

- Dobrze. Id藕. Diana wsta艂a.

- Nie wiem, jak by艂o na samym pocz膮tku - powiedzia艂a. - Nie pami臋tam niczego, co si臋 dzia艂o ze mn膮, kiedy mia艂am mniej ni偶 pi臋膰 lat.

- Czy mog艂a艣 przebywa膰 tutaj?

- Nie wiem. Mam nadziej臋, 偶e ona wie. Dzi臋kuj臋, pani porucznik.

- Odprowadz臋 j膮. - Mira wsta艂a. - Czy przyprowadzi膰 nast臋pn膮 uczennic臋?

- Nie. Chc臋 porozmawia膰 z kim艣, kto zajmuje tu teraz najwy偶sz膮 pozycj臋. Z wicedyrektork膮.

- Pani Sisler - powiedzia艂a Diana. - Albo pani Montega. Eve skin臋艂a g艂ow膮 i da艂a znak Mirze, 偶eby wyprowadzi艂a Dian臋. Kiedy wysz艂y, zabrz臋cza艂 komunikator.

- Co masz?

- Jeste艣 sama? - zapyta艂 Feeney.

- Chwilowo tak.

- Na podstawie wygl膮du ucha kierowcy, lewej d艂oni i profilu mo偶emy uzyska膰 nakaz aresztowania Avril Icove.

- Cholera. Avril Icove widzia艂o w tym czasie wiele os贸b, mi臋dzy innymi Louise i Roarke. Zanosi si臋 na ciekawe przes艂uchanie. Nie m贸w o tym nikomu. Przeprowadzimy dok艂adne przeszukanie wsp贸lnie z miejscow膮 policj膮. Chc臋, 偶eby艣 tym pokierowa艂. Sprowadzimy androidy z naszego domu, by zapewni膰 bezpiecze艅stwo uczennicom. Zostawi臋 ci McNaba, ale Peabody jest mi potrzebna. Skontaktuj si臋 z Reo, powiedz jej, co masz, niech za艂atwi nakaz. Znajd臋 nasz膮 podejrzan膮.

ROZDZIA艁 17

Irytowa艂o j膮, 偶e to takie czasoch艂onne. Nale偶a艂o z艂o偶y膰 wniosek na przydzielenie i zaprogramowanie zespo艂u android贸w - poszukiwaczy, kt贸re mia艂 nadzorowa膰 Feeney. Za艂atwi膰 wszystko dyplomatycznie z miejscow膮 policj膮. No i trzeba by艂o uzbroi膰 si臋 w cierpliwo艣膰, czekaj膮c, a偶 Cher Reo przekona, kogo trzeba, by wyda艂 nakaz aresztowania.

- Zezwolenie na przes艂uchanie w charakterze ewentualnego 艣wiadka przest臋pstwa - powiedzia艂a zast臋pczyni prokuratora - to wszystko, na co mo偶esz liczy膰 na podstawie identyfikacji dokonanej przez Feeneya. Szczeg贸lnie uwzgl臋dniaj膮c fakt, 偶e dzi艣 o jedenastej rano Nadine Furst przeprowadzi艂a wywiad na 偶ywo z Avril Icove w studiu WBI. To jedna z trzech rozm贸w w cztery oczy. Furst z pewno艣ci膮 je zrealizuje. Mo偶esz przes艂ucha膰 Avril Icove, ale nie dostaniesz nakazu aresztowania.

- Na razie musz臋 si臋 tym zadowoli膰. Podbieg艂a do nich Peabody.

- Nie mamy nic nowego o podejrzanej ani o poje藕dzie. 呕adne z nazwisk, kt贸rymi si臋 pos艂uguje, nie widnieje na listach pasa偶er贸w 偶adnych 艣rodk贸w transportu, publicznych i prywatnych. By艂o sporo prywatnych rejs贸w i uda艂o mi si臋 wyeliminowa膰 wszystkie poza trzema. 呕aden przewo藕nik nie wykonywa艂 lot贸w do stanu Nowy Jork ani do miasta Nowy Jork, ale mamy prywatne rejsy do Buenos Aires w Argentynie, Chicago i Rzymu we W艂oszech. W ka偶dym z tych miast s膮 nieruchomo艣ci lub o艣rodki Icove'a.

- Argentyna. Cholera. - Eve wyci膮gn臋艂a notebook, co艣 w nim zapisa艂a i po艂膮czy艂a si臋 z Whitneyem.

- Panie komendancie, musz臋 si臋 skontaktowa膰 z dzia艂em stosunk贸w mi臋dzynarodowych. Uwa偶am, 偶e Hectorowi Rodriguezowi i Magdalene Cruz, wymienionym jako rodzice Diany Rodriguez, grozi niebezpiecze艅stwo. Istnieje wysokie prawdopodobie艅stwo, 偶e Deena albo ju偶 jest w Buenos Aires, albo tam leci. Miejscowa policja powinna ich tymczasowo aresztowa膰.

- Skoro sprawa ma zasi臋g mi臋dzynarodowy, nie uda nam si臋 d艂ugo zachowa膰 nad ni膮 kontroli.

- Nie s膮dz臋, 偶ebym potrzebowa艂a du偶o czasu. Przywioz臋 Avril Icove na przes艂uchanie.

Min臋艂a ju偶 贸sma wieczorem, kiedy Eve znalaz艂a si臋 przed domem Icoev'贸w. W 艣rodku by艂o ciemno, nie licz膮c 艣wiate艂ek alarmu.

- Mo偶e jest w domu nad morzem. Albo wzi臋艂a dzieciaki i uciek艂a.

- Nie s膮dz臋. - Eve nacisn臋艂a dzwonek i przytkn臋艂a swoj膮 odznak臋 do oka kamery ochrony. Tak jak poprzednio, pojawi艂a si臋 wiadomo艣膰, 偶eby nie przeszkadza膰, kt贸r膮 musia艂a anulowa膰.

Otworzy艂 jej domowy android.

- Porucznik Dallas, detektyw Peabody. Pani Icove z dzie膰mi jest u siebie i prosi, 偶eby jej nie zak艂贸ca膰 spokoju. Mam zapyta膰, czy sprawa nie mo偶e poczeka膰 do rana.

- Nie mo偶e. Prosz臋 powiedzie膰 pani Icove, 偶eby do nas zesz艂a.

- Jak sobie pani 偶yczy. Zapraszam do salonu.

- Tym razem nie skorzystamy z zaproszenia. Zaczekamy na ni膮 tutaj. Akurat kiedy android zacz膮艂 wchodzi膰 po schodach, Avril zacz臋艂a po nich schodzi膰. Kamery wewn臋trzne, pomy艣la艂a Eve. Wszystko widzia艂a i s艂ysza艂a.

- Pani porucznik, pani detektyw. Czy maj膮 panie jakie艣 nowe wiadomo艣ci dotycz膮ce zab贸jstw mojego te艣cia i m臋偶a?

- Mam oficjalne wezwanie s膮dowe, zgodnie z kt贸rym ma pani uda膰 si臋 ze mn膮 na komend臋 na przes艂uchanie.

- Nie rozumiem.

- Mamy pow贸d przypuszcza膰, 偶e by艂a pani 艣wiadkiem zab贸jstwa pope艂nionego dzi艣 rano w Brookhollow Academy.

- Przez ca艂y dzie艅 nie opuszcza艂am Nowego Jorku. Uczestniczy艂am w nabo偶e艅stwie 偶a艂obnym za mojego te艣cia.

- Ciekawe. Zidentyfikowali艣my Deen臋 Flavie. Osobi艣cie rozmawia艂am z Dian膮 Rodriguez. Widz臋, 偶e to pani膮 troch臋 zaskoczy艂o - zauwa偶y艂a Eve, kiedy Avril wyra藕nie drgn臋艂a. - Mam dosy膰 dowod贸w, by uzyska膰 nakazy rewizji szko艂y, Centrum i jeszcze kilku instytucji. A wtedy znajd臋 wi臋cej dowod贸w. Dosy膰, by aresztowa膰 pani膮 i Flavie pod zarzutem wsp贸艂udzia艂u w planowaniu kilku zab贸jstw. Ale na razie, pani Icove, b臋dzie pani zeznawa艂a jako 艣wiadek. Udamy si臋 do komendy na przes艂uchanie.

- Moje dzieci odpoczywaj膮. To by艂 dla nich straszny dzie艅.

- Nie w膮tpi臋. Je艣li nie chce ich pani zostawi膰 pod opiek膮 androida, mog臋 si臋 postara膰, 偶eby przedstawiciel wydzia艂u socjalnego...

- Nie! Nie - powiedzia艂a spokojniej. - Zostawi臋 instrukcje s艂u偶bie. Mam prawo z kim艣 si臋 skontaktowa膰, prawda?

- Ma pani prawo skontaktowa膰 si臋 z prawnikiem, pe艂nomocnikiem lub z inn膮 wybran膮 przez siebie osob膮. Osoba ta mo偶e za偶膮da膰 zweryfikowania nakazu i by膰 obecna podczas przes艂uchania.

- Potrzebuj臋 chwilki, 偶eby skontaktowa膰 si臋 z kim艣, kto zadba o moje dzieci.

Podesz艂a do tele艂膮cza, ustawi艂a je na tryb 鈥瀙rywatny鈥 i powiedzia艂a co艣 niewyra藕nie. Kiedy si臋 roz艂膮czy艂a i odwr贸ci艂a, na jej twarzy ju偶 nie malowa艂 si臋 strach.

Wezwa艂a wszystkie trzy androidy i wyda艂a im dok艂adne i szczeg贸艂owe instrukcje, co maj膮 robi膰, gdyby kt贸re艣 z dzieci si臋 obudzi艂o, co maj膮 im powiedzie膰. Alarm pozostanie w trybie 鈥瀗ie przeszkadza膰鈥, p贸ki go nie odwo艂a.

- Zale偶y mi na tym, 偶eby m贸j pe艂nomocnik spotka艂 si臋 z nami tutaj. St膮d pojedziemy wszyscy razem na komend臋. Mog膮 mi panie da膰 godzin臋?

- Dlaczego?

- Odpowiem na wasze pytania. Macie moje s艂owo. - Avril z艂膮czy艂a palce, sprawiaj膮c wra偶enie, jakby pragn臋艂a zachowa膰 opanowanie. - My艣licie, 偶e wiecie wszystko, ale si臋 mylicie. Godzina to nie tak du偶o, zreszt膮 mo偶e si臋 oka­偶e, 偶e potrwa to kr贸cej. Przed wyj艣ciem chcia艂abym si臋 przebra膰, a potem zajrze膰 do dzieci.

- W porz膮dku. Peabody.

- P贸jd臋 z pani膮, pani Icove. Kiedy Eve zosta艂a sama, skorzysta艂a z okazji, by skontaktowa膰 si臋 z Feeneyem.

- Jestem teraz w laboratorium stanowi膮cym cz臋艣膰 jakby kliniki - wyja艣ni艂. - Nazywaj膮 to o艣rodkiem leczenia, oceny stanu zdrowia i centrum szkoleniowym. Monitoruj膮 stan zdrowia uczennic i ich diet臋, wydaj膮 polecenia z zakresu medycyny. Lecz膮 tu drobniejsze obra偶enia, maj膮 symulatory dla uczennic. Zatrudniaj膮 sze艣膰 os贸b personelu medycznego, pracuj膮cych na zmiany, i dwa zaprogramowane odpowiednio androidy, zapewniaj膮ce pomoc przez dwadzie艣cia cztery godziny na dob臋 przez siedem dni w tygodniu. Dysponuj膮 najnowocze艣niejszym wyposa偶eniem. Jest tak nowoczesne, 偶e niekt贸rych urz膮dze艅 nigdy wcze艣niej nie widzia艂em. Rozpracowuj臋 o艣rodek danych i skanery. Zdaje si臋, 偶e uczennice s膮 badane co tydzie艅.

- Bardzo cz臋sto, ale to nie jest zabronione.

- Daj mi jeszcze troch臋 czasu - poprosi艂 Feeney. Sko艅czy艂a rozmow臋 i po艂膮czy艂a z Roarkiem, kt贸ry ju偶 wr贸ci艂 do domu.

- B臋d臋 bardzo p贸藕no.

- Domy艣la艂em si臋 tego. Za艂o偶臋 si臋, 偶e pojawisz si臋 nad ranem, a potem b臋dziesz mia艂a prawo odpocz膮膰 i ch臋膰 na przynajmniej kilka godzin dla siebie.

- Na co?

- Cieszy艂bym si臋, gdyby to by艂 szalony seks, ale kilku moich krewnych przyjedzie jutro po po艂udniu...

- Jutro? Przecie偶 艢wi臋to Dzi臋kczynienia nie jest jutro. - A mo偶e tak?

- Nie, ale to 艣roda przed 艢wi臋tem Dzi臋kczynienia, a zatrzymaj膮 si臋 u nas na kilka dni. Tak, jak to uzgodnili艣my.

- Owszem, ale nie m贸wili艣my, 偶e to b臋dzie w艂a艣nie 艣roda, prawda?

- Nawet nie wiedzia艂a艣, 偶e jutro 艣roda.

- To nie ma nic do rzeczy. Postaram si臋 wygospodarowa膰 troch臋 czasu. Na razie jestem w samym 艣rodku wielkiego pieprznika i grozi mi, 偶e w nim uton臋.

- Ostatnio pos艂ugujesz si臋 okropnymi metaforami. Ale mo偶e ci臋 zainteresuje, 偶e wpad艂em na trop kolejnych pieni臋dzy.

- Dlaczego od razu mi o tym nie powiedzia艂e艣? Gdzie...

- Nie ma za co, najdro偶sza. Nie miej wyrzut贸w sumienia, 偶e 艂ama艂em sobie nad tym g艂ow臋.

- Jezu. Dobra, dzi臋ki. Buzi, buzi. M贸w.

- Ub贸stwiam ci臋. Czasami nie rozumiem dlaczego, ale i tak ci臋 ub贸stwiam. Jest co艣, co mo偶na nazwa膰 lejkiem, prowadz膮cym z Brookhollow i...

- Ze szko艂y? Wykorzystywali szko艂臋 do wydawania pieni臋dzy? Zapomnij o buzi, buzi. Jak tylko to si臋 sko艅czy, przy pierwszej okazji tak si臋 wyciupciamy, 偶e o艣lepniesz i og艂uchniesz.

- Wspania艂a perspektywa, sprawdz臋, kiedy b臋d臋 mia艂 czas. A na razie owszem, wykorzystywali szko艂臋 do prania pieni臋dzy, a potem przekazywali je na rachunki r贸偶nych organizacji non profit, nie wy艂膮czaj膮c Unilabu...

- Non profit? - Eve odta艅czy艂a taniec zwyci臋stwa. - Przebior臋 si臋 tak, jak sobie za偶yczysz.

- Robi si臋 coraz bardziej interesuj膮co. Zawsze chcia艂em...

- Porozmawiamy o tym p贸藕niej. Udokumentuj to, zbierz dla mnie ka偶dy najmniejszy szczeg贸艂. Je艣li wyka偶臋, 偶e wykorzystywali szko艂臋 do prania niezg艂aszanych dochod贸w, przekazywania ich organizacjom non profit, mog臋 si臋 powo艂a膰 na przepisy dotycz膮ce zwalczania przest臋pczo艣ci zorganizowanej, oszustw podatkowych i innych przekr臋t贸w i kaza膰 zamkn膮膰 szko艂臋, bez wzgl臋du na to, czy na jej terenie znajdziemy co艣 podejrzanego, czy te偶 nie.

- B臋dziesz musia艂a przekaza膰 spraw臋 federalnym.

- Nie ma mowy. Wiesz, jak d艂ugo b臋dzie trwa艂o przeszukanie ka偶dego miejsca, gdzie mogli wykonywa膰 swoj膮 robot臋, zbadanie wszystkich jej aspekt贸w, wywiezienie dziewcz膮t? Ale je艣li pozbawi膰 ich dop艂ywu funduszy, b臋d膮 musieli przerwa膰 swoj膮 dzia艂alno艣膰. Musz臋 ko艅czy膰, kto艣 przyszed艂. Mo偶e to pe艂nomocnik Avril. Jeszcze si臋 odezw臋.

Spr臋偶ystym krokiem skierowa艂a si臋 do drzwi. Ju偶 niemal widzia艂a, jak to funkcjonowa艂o, od pocz膮tku do ko艅ca.

Us艂ysza艂a, jak w艂膮cza si臋 zielona dioda alarmu. Wyci膮gn臋艂a bro艅, kiedy drzwi frontowe si臋 otworzy艂y.

R臋ka jej nie drgn臋艂a, chocia偶 serce zabi艂o mocniej.

Na progu sta艂y dwie kobiety. By艂y identyczne - mia艂y takie same twarze, w艂osy, sylwetki. By艂y identycznie ubrane i mia艂y tak膮 sam膮 bi偶uteri臋. Obie u艣miechn臋艂y si臋 do niej jednocze艣nie.

- Porucznik Dallas, jeste艣my Avril Icove - przedstawi艂y si臋.

- R臋ce za g艂ow臋, prosz臋 si臋 odwr贸ci膰 twarz膮 do 艣ciany.

- Nie mamy broni - zapewni艂y.

- R臋ce za g艂ow臋 - powt贸rzy艂a spokojnie Eve. - Prosz臋 si臋 odwr贸ci膰 twarz膮 do 艣ciany.

Pos艂ucha艂y, ich ruchy by艂y idealnie zsynchronizowane. Eve wyci膮gn臋艂a komunikator.

- Peabody, sprowad藕 tu 艣wiadka.

- Ju偶 idziemy. Eve zrewidowa艂a obie kobiety. Zaskakuj膮ce wra偶enie. Pomy艣la艂a, 偶e dziwnie jest czu膰 dok艂adnie takie same kszta艂ty, tak膮 sam膮 faktur臋 sk贸ry.

- Przysz艂y艣my odpowiedzie膰 na pani pytania - odezwa艂a si臋 ta po prawej stronie.

- Zrzekamy si臋 prawa do obecno艣ci adwokata. - Obie spojrza艂y przez rami臋. - P贸jdziemy na pe艂n膮 wsp贸艂prac臋.

- By艂oby 艣wietnie. Unios艂y wzrok ku schodom i si臋 u艣miechn臋艂y.

- O, rany. - W g艂osie Delii s艂ycha膰 by艂o zar贸wno zdumienie, jak i podniecenie. - Czy ja 艣ni臋?

Eve zaczeka艂a, a偶 kobieta, kt贸r膮 przyprowadzi艂a Peabody, stan臋艂a obok tamtych dw贸ch.

- Kt贸ra z was jest Avril Icove, zameldowan膮 pod tym adresem?

- Wszystkie jeste艣my Avril Icove. Niczym si臋 nie r贸偶nimy.

- Tak. - Eve przechyli艂a g艂ow臋. - Zanosi si臋 na niez艂膮 zabaw臋. Do 艣rodka. - Wskaza艂a salon. - Siada膰. Milcze膰.

Zauwa偶y艂a, 偶e poruszaj膮 si臋 identycznie. Nie dostrzeg艂a najmniejszej r贸偶nicy w rytmie czy d艂ugo艣ci ich krok贸w.

- Co teraz zrobimy? - spyta艂a cicho Peabody, utkwiwszy spojrzenie w trzech kobietach.

- Przede wszystkim musimy znale藕膰 inne miejsce, gdzie je przes艂uchamy. Nie mo偶emy ich zawie藕膰 do komendy radiowozem na sygnale. Zabierzemy je szybko, dyskretnie, do mojego domu i tam je przes艂uchamy. Skontaktuj si臋 z Whitneyem. B臋dzie chcia艂 przy tym by膰 obecny. - Wyj臋艂a wideokomunikator i zadzwoni艂a do domu.

- Przechodz臋 do planu B - powiedzia艂a Roarke'owi.

- To znaczy?

- Pracuj臋 nad tym. Potrzebne mi dyskretne miejsce do przeprowadzenia przes艂uchania i drugie dla obserwator贸w. Przywioz臋... Zreszt膮 sam zobacz.

Skierowa艂a obiektyw 艂膮cza w stron臋 trzech kobiet siedz膮cych na kanapie.

- O, ciekawe.

- Tak, zamurowa艂o mnie. Zaraz b臋dziemy. Schowa艂a aparat do kieszeni, bro艅 wsun臋艂a do kabury.

- A wi臋c prosz臋 pos艂ucha膰. Wyjdziecie wszystkie trzy i zajmiecie miejsca z ty艂u w moim samochodzie. Je艣li kt贸ra艣 z was b臋dzie pr贸bowa艂a stawia膰 op贸r lub ucieka膰, wszystkie trzy sp臋dzicie noc w ciupie. Zawioz臋 was do bez­piecznego miejsca, gdzie was przes艂ucham. Na razie nie jeste艣cie jeszcze aresztowane, ale nie wolno wam odm贸wi膰 udzia艂u w tym przes艂uchaniu. Macie prawo zachowa膰 milczenie.

Milcza艂y, kiedy recytowa艂a przys艂uguj膮ce im prawa.

- Zrozumia艂y艣cie, jakie przys艂uguj膮 wam prawa i jakie ci膮偶膮 na was obowi膮zki?

- Tak. - Ich g艂osy zla艂y si臋 w jeden.

- Peabody, wychodzimy.

Nie stawia艂y oporu. Po kolei z gracj膮 wsiad艂y do czekaj膮cego samochodu, trzymaj膮c si臋 za r臋ce. I nie odezwa艂y si臋 ani s艂owem.

Czy偶by porozumiewa艂y si臋 telepatycznie? - zastanawia艂a si臋 Eve, zajmuj膮c miejsce za kierownic膮. A mo偶e w og贸le nie musz膮 si臋 porozumiewa膰? Mo偶e wszystkie my艣l膮 to samo?

Nie potrafi艂a tego rozgry藕膰, by艂a to niez艂a zagadka.

Bardzo sprytnie, dosz艂a do wniosku, 偶e ubra艂y si臋 identycznie. Dzi臋ki temu robi艂y wi臋ksze wra偶enie i by艂y nie do odr贸偶nienia. Musi pami臋ta膰, 偶e ma do czynienia z inteligentnymi kobietami.

Icove w swojej pracy g艂贸wny nacisk k艂ad艂 na inteligencj臋. Mo偶e nadal by 偶y艂, gdyby si臋 nie upiera艂, by jego twory by艂y takie m膮dre.

Da艂a znak Peabody, 偶eby te偶 si臋 nie odzywa艂a, i zacz臋艂a obmy艣la膰 strategi臋 post臋powania.

- Ma pani wyj膮tkowy dom - powiedzia艂a jedna z nich, kiedy Eve min臋艂a bram臋.

Druga si臋 u艣miechn臋艂a.

- Zawsze chcia艂y艣my zobaczy膰, jak wygl膮da w 艣rodku.

- Nie przeszkadza nam - doko艅czy艂a trzecia - 偶e okoliczno艣ci s膮 tak niezwyk艂e.

Eve nic nie odpowiedzia艂a, tylko jecha艂a podjazdem, a potem zatrzyma艂a si臋 przed wej艣ciem. Razem z Peabody stan臋艂y po obu stronach kobiet i poprowadzi艂y je do drzwi.

Otworzy艂 im Roarke.

- Witam panie - powiedzia艂, jak zwykle szarmancki.

- Wszystko przygotowane? Spojrza艂 na Eve.

- Tak. Prosz臋 t臋dy. Zaprowadzi艂 je do windy w holu, w kt贸rej z 艂atwo艣ci膮 zmie艣ci艂a si臋 ca艂a sz贸stka.

- Sala spotka艅 na trzecim poziomie - poleci艂.

Eve nie by艂a pewna, czy maj膮 sal臋 spotka艅 na trzecim poziomie, ale zachowa艂a t臋 w膮tpliwo艣膰 dla siebie, kiedy winda ruszy艂a.

Gdy drzwi si臋 otworzy艂y, rozpozna艂a pomieszczenie, z kt贸rego Roarke korzysta艂 od czasu do czasu, kiedy odbywa艂 zebrania na 偶ywo lub holograficzne ze zbyt wieloma osobami, by si臋 pomie艣ci艂y w jego gabinecie.

Po艣rodku sali sta艂 b艂yszcz膮cy st贸艂 konferencyjny, po obu jego stronach sta艂y krzes艂a. Wzd艂u偶 jednej 艣ciany ci膮gn膮艂 si臋 d艂ugi, l艣ni膮cy bar z lustrami. Naprzeciwko by艂a konsola komunikacyjna.

- Prosz臋 usi膮艣膰 - poleci艂a Eve. - I zaczeka膰. Peabody, zosta艅 tu. - Da艂a znak Roarke'owi i wysz艂a z nim do holu.

- Pomieszczenie dla obserwator贸w za lustrami?

- Tak. Poza tym w sali s膮 kamery wideo i mikrofony. Twoi obserwatorzy mog膮 sobie wygodnie siedzie膰 w przyleg艂ym salonie. Dlaczego nie jeste艣 oszo艂omiona?

- Jestem, ale musz臋 zebra膰 my艣li. S膮 inteligentne. Przez ca艂e 偶ycie czeka艂y na t臋 chwil臋. Przygotowa艂y si臋.

- Tworz膮 jedno艣膰.

- Tak. Mo偶e nie maj膮 wyboru i musz膮 si臋 na to godzi膰. Nie wiem. Sk膮d mam to wiedzie膰? Nie s膮 zdenerwowane. Ta pierwsza to prawdziwa Avril. Po telefonie od razu si臋 uspokoi艂a. Poka偶 mi pomieszczenie dla obserwator贸w.

Weszli do przestronnego salonu utrzymanego w zgaszonych barwach. Szklane drzwi wychodzi艂y na jeden z licznych taras贸w, ca艂膮 jedn膮 艣cian臋 zajmowa艂 ekran.

- W艂膮czy膰 ekran - poleci艂 Roarke. - Tryb obserwacji. W艂膮czy膰 mikrofony. Wydawa艂o si臋, jakby 艣ciana znikn臋艂a. Eve widzia艂a teraz ca艂膮 sal臋 spotka艅. Peabody sta艂a ko艂o drzwi, przybrawszy oboj臋tn膮 min臋. Trzy kobiety siedzia艂y przy jednym ko艅cu sto艂u. Wci膮偶 trzyma艂y si臋 za r臋ce.

Eve wsun臋艂a r臋ce do kieszeni p艂aszcza. Zupe艂nie zapomnia艂a, 偶e go ma na sobie.

- Nie m贸wi膮 鈥瀓a鈥, tylko 鈥瀖y鈥. Czy to przejaw sprytu, czy uczciwo艣ci?

- Mo偶e jedno i drugie. Ale na pewno spryt odgrywa w tym du偶膮 rol臋. Identyczny ubi贸r, fryzury. To jest wykalkulowane.

- Tak. - Skin臋艂a g艂ow膮. Wyj臋艂a komunikator i zadzwoni艂a do Peabody. - Tryb 鈥瀞am na sam鈥 - rozkaza艂a i odczeka艂a chwil臋. - Zostaw je, wyjd藕, skr臋膰 w prawo, przejd藕 przez pierwsze drzwi.

- Tak jest.

- B臋d膮 wiedzia艂y, 偶e je obserwujesz - zauwa偶y艂 Roarke. - S膮 do tego przyzwyczajone.

- Ej - zakrzykn臋艂a Peabody na widok weneckiego lustra. - Czy tylko ja jestem taka wra偶liwa, czy te偶 wszystkich przyprawia to o g臋si膮 sk贸rk臋?

- Wyobra藕 sobie, jak one musz膮 si臋 czu膰 - powiedzia艂a Eve. - Co z Whitneyem?

- Ju偶 jedzie, towarzyszy mu nadkomisarz Tibbie. Za偶yczy艂 sobie obecno艣ci doktor Miry.

Eve poczu艂a, jak napinaj膮 si臋 jej mi臋艣nie plec贸w.

- Powiedzia艂, dlaczego?

- Nie mam zwyczaju zadawa膰 pyta艅 komendantowi - o艣wiadczy艂a z ob艂udn膮 min膮. - Lubi臋 prac臋 w policji.

Eve przesz艂a wzd艂u偶 lustrzanej tafli. Z s膮siedniego pomieszczenia nie dobiega艂 najmniejszy szmer. Kobiety siedzia艂y zupe艂nie odpr臋偶one.

- Najpierw ustalimy ich to偶samo艣膰 na podstawie odcisk贸w, poprosimy, by dobrowolnie zgodzi艂y si臋 na pobranie pr贸bek DNA, zbadamy je. Musimy mie膰 stuprocentow膮 pewno艣膰, z kim mamy do czynienia. Mo偶emy to zacz膮膰 przed przybyciem obserwator贸w.

Uk艂adaj膮c sobie to po kolei w g艂owie, Eve zdj臋艂a p艂aszcz.

- Rozdzielimy je podczas ustalania ich to偶samo艣ci. Nie spodoba im si臋 to.

Jak si臋 tego spodziewa艂a, dostrzeg艂a pierwsz膮 rys臋 na ich opanowanych twarzach, kiedy wr贸ci艂a i poleci艂a Peabody, by wyprowadzi艂a jedn膮 z kobiet z sali.

- Chcemy zosta膰 razem.

- To rutynowe post臋powanie. Musicie zosta膰 osobno zidentyfikowane i przes艂uchane. - Dotkn臋艂a ramienia jednej z dw贸ch pozosta艂ych kobiet. - Prosz臋 ze mn膮.

- B臋dziemy wsp贸艂pracowa膰 z policj膮, ale chcemy by膰 razem.

- To nie potrwa d艂ugo. - Wyprowadzi艂a swoj膮 Avril z sali do ma艂ego pokoju, w kt贸rym roz艂o偶y艂a zestaw do ustalania to偶samo艣ci. - Nie mog臋 pani zacz膮膰 przes艂uchiwa膰, p贸ki nie ustal臋 pani to偶samo艣ci. Poprosz臋 pani膮 o zgod臋 na zeskanowanie odcisk贸w i na pobranie pr贸bki DNA.

- Wie pani, kim jeste艣my. Wie pani, czym jeste艣my.

- Potrzebne nam to do akt. Zgadza si臋 pani? - Tak.

- Czy jest pani Avril Icove, z kt贸r膮 rozmawia艂am po zab贸jstwie Wilfreda B. Icove'a juniora?

- Wszystkie trzy jeste艣my takie same. Jeste艣my jedno艣ci膮.

- Zgadza si臋. Ale by艂a tam tylko jedna z was. Druga przebywa艂a nad morzem. Gdzie by艂a trzecia?

- Nie mo偶emy cz臋sto by膰 razem. Ale nigdy si臋 nie rozstajemy.

- To zaczyna przypomina膰 gadanie zwolennik贸w Wolnego Wieku. Odciski potwierdzaj膮, 偶e jest pani Avril Icove. Teraz musz臋 pobra膰 pr贸bk臋 do ustalenia DNA. Z w艂os贸w czy 艣liny? - spyta艂a.

- Prosz臋 zaczeka膰. - Avril zamkn臋艂a oczy i nabra艂a g艂臋boko powietrza do p艂uc. Kiedy znowu unios艂a powieki, w jej oczach b艂yszcza艂y 艂zy. Wzi臋艂a wacik, otar艂a nim 艂zy i poda艂a go Eve.

- 艁adna sztuczka. - Eve umie艣ci艂a wacik w przeno艣nym skanerze. - Czy wszystkie wasze emocje s膮 na zawo艂anie?

- Czujemy. Kochamy i nienawidzimy, 艣miejemy si臋 i p艂aczemy. Ale jeste艣my dobrze wyszkolone.

- No my艣l臋. Z艂amali艣my szyfr Icove'a do jego osobistych plik贸w. To zajmie kilka minut. - Kiedy skaner szumia艂, przygl膮da艂a si臋 uwa偶nie Avril. - A pani dzieci? Czy te偶 je stworzy艂?

- Nie. S膮 normalnymi dzie膰mi. - Wszystko w niej z艂agodnia艂o. - Pocz臋tymi w spos贸b naturalny. S膮 niewinne i nale偶y je chroni膰. Je艣li da nam pani s艂owo, 偶e ochroni pani nasze dzieci, uwierzymy pani.

- Zrobi臋 wszystko, co b臋d臋 mog艂a, by chroni膰 dzieci. - Odczyta艂a wynik na skanerze. - Avril.

Sprawdzili wszystkie trzy. Zgodnie z odczytami skaner贸w wszystkie trzy by艂y t膮 sam膮 osob膮.

Eve do艂膮czy艂a do grupy obserwator贸w, w kt贸rej by艂a r贸wnie偶 zast臋pczyni prokuratora Reo. Zn贸w kaza艂a zosta膰 Peabody w sali razem z trzema kobietami.

- DNA si臋 zgadza. Nie ma w膮tpliwo艣ci co do ich to偶samo艣ci. Mamy przed sob膮 pod wzgl臋dem prawnym i biologicznym trzy Avril Icove.

- To wprost nie do wiary - odezwa艂 si臋 nadkomisarz Tibbie.

- To, z czym tu mamy do czynienia, jest naje偶one prawnymi minami - powiedzia艂a Cher Reo. - Jak przes艂uchiwa膰 艣wiadka lub podejrzan膮, kiedy si臋 ma trzy takie same osoby?

- Wychodz膮c z za艂o偶enia, 偶e wyst臋puj膮 tutaj jako jedna - odpar艂a Eve. - Same tak uwa偶aj膮, wi臋c wykorzystajmy to.

- Pod wzgl臋dem fizjologicznym mo偶e i tak jest. Ale emocjonalnym... - Mira pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Nie maj膮 za sob膮 tych samych do艣wiadcze艅, nie prze偶y艂y identycznego 偶ycia. To jest 藕r贸d艂em r贸偶nic mi臋dzy nimi.

- We藕my chocia偶 pobieranie pr贸bek do badania DNA. Jedna na poczekaniu uroni艂a 艂z臋. Pozosta艂e dwie wybra艂y 艣lin臋. Pierwsza si臋 popisywa艂a. Ale wszystkie trzy wyst膮pi艂y z jednakowym apelem o ochron臋 dzieci.

- Wi臋藕 mi臋dzy matk膮 a dzieckiem nale偶y do najbardziej podstawowych. Poniewa偶 tylko jedna rodzi艂a...

- Jest dwoje dzieci - przerwa艂a jej Eve. - P贸ki nie zgodz膮 si臋 na badanie ginekologiczne, nie b臋dziemy wiedzieli, czy przypadkiem dwie z nich nie urodzi艂y dzieci.

Mira przez chwil臋 nie potrafi艂a ukry膰 zaskoczenia, pomieszanego z przera偶eniem.

- Masz racj臋. Je艣li... Ale i tak ze wzgl臋du na blisk膮 wi臋藕 艂膮cz膮c膮 te kobiety u wszystkich m贸g艂 si臋 wykszta艂ci膰 r贸wnie silny instynkt macierzy艅ski.

- Czy mog膮 si臋 porozumiewa膰 telepatycznie?

- Nie wiem. - Mira unios艂a r臋ce. - Pod wzgl臋dem genetycznym s膮 identyczne. Wielce prawdopodobne, 偶e pocz膮tkowo dorasta艂y w takich samych warunkach. Ale w pewnej chwili je rozdzielono. Wiadomo 偶e mi臋dzy bli藕ni臋tami jednojajowymi istnieje szczeg贸lna wi臋藕, potrafi膮 czyta膰 w swoich my艣lach. Istniej膮 dowody, 偶e ta wi臋藕 nie zanika nawet wtedy, kiedy latami pozostaj膮 rozdzielone lub mieszkaj膮 tysi膮ce kilometr贸w od siebie. Bardzo mo偶liwe, 偶e maj膮 te偶 zdolno艣ci parapsychiczne. 呕e ta cecha albo jest nieod艂膮cznie zwi膮zana z kom贸rk膮 wykorzystan膮 do ich stworzenia, albo wyewoluowa艂a w zwi膮zku z wyj膮tkowymi okoliczno艣ciami.

- Musz臋 zaczyna膰. Kiedy Eve wesz艂a do sali, jednocze艣nie unios艂y wzrok. Dla zachowania pozor贸w podesz艂a do rejestratora i go w艂膮czy艂a.

- Przes艂uchanie Avril Icove w zwi膮zku z zab贸jstwem Wilfreda B. Icove'a seniora oraz Wilfreda B. Icove'a juniora. Pani Icove, czy zapoznano pani膮 z jej prawami i obowi膮zkami?

- Tak.

- Czy rozumie pani te prawa i obowi膮zki?

- Tak.

- By艂oby lepiej, gdyby podczas przes艂uchania nie m贸wi艂y panie wszystkie naraz.

Spojrza艂y na siebie.

- Trudno nam si臋 zorientowa膰, czego pani po nas oczekuje.

- Wybior臋 na chybi艂 trafi艂. Pani. - Wskaza艂a kobiet臋 siedz膮c膮 na rogu sto艂u. - Na razie pani b臋dzie odpowiada艂a. Kt贸ra z pa艅 mieszka艂a w domu, gdzie zamordowano Wilfreda B. Icove'a?

- Wszystkie tam mieszka艂y艣my w r贸偶nym czasie.

- Z w艂asnej woli czy te偶 dlatego, 偶e znalaz艂y艣cie si臋 w takim po艂o偶eniu za spraw膮 m臋偶a czy te艣cia?

- O tym decydowa艂 nasz ojciec. Zawsze. W艂asna wola? To nie zawsze mo偶liwe.

- Nazwa艂a go pani swoim ojcem.

- Bo nim by艂. Jeste艣my jego dzie膰mi.

- Biologicznymi?

- Nie. Ale on nas stworzy艂.

- Podobnie jak Deen臋 Flavie.

- Jest nasz膮 siostr膮. Niebiologiczn膮 - doda艂a Avril. - Ale istnieje mi臋dzy nami wi臋藕 emocjonalna. Deena jest taka, jak my. Nie jest jedn膮 z nas, tylko jest taka, jak my.

- Stworzy艂 pani膮 i inne kobiety takie jak pani wbrew obowi膮zuj膮cym przepisom prawa.

- Nazywa艂 to 鈥瀋ichymi narodzinami鈥. Czy mamy to wyja艣ni膰?

- Tak. - Eve rozsiad艂a si臋 na krze艣le. - Czemu nie?

- Podczas wojen miejskich ojciec zaprzyja藕ni艂 si臋 z Jonahem Wilsonem, uznanym genetykiem, oraz jego 偶on膮, Eva Samuels.

- Po pierwsze, co was 艂膮czy z Eva Samuels? Nosicie takie same nazwiska panie艅skie.

- Nie jeste艣my z ni膮 spokrewnione. Nie mamy z ni膮 nic wsp贸lnego. Po prostu tak by艂o im wygodniej.

- Czy pani biologicznymi rodzicami s膮 ci, kt贸rzy zostali wymienieni w oficjalnym biogramie?

- Nie wiemy, kim byli nasi rodzice. Ale wielce w膮tpliwe, 偶e to ci, kt贸rzy widniej膮 w oficjalnych dokumentach.

- Dobrze. A wi臋c Icove, Wilson i Eve Samuels si臋 zaprzyja藕nili.

- Ogromnie si臋 interesowali swoimi dokonaniami. Chocia偶 ojciec pocz膮tkowo sceptycznie odnosi艂 si臋 do bardziej radykalnych teorii i do艣wiadcze艅 doktora Wilsona i by艂 nieufny...

- Zwracam uwag臋, 偶e ju偶 wtedy - ci膮gn臋艂a druga Avril - prowadzono do艣wiadczenia. Chocia偶 traktowa艂 je sceptycznie, niemniej jednak bardzo go fascynowa艂y. Kiedy zgin臋艂a jego 偶ona, pogr膮偶y艂 si臋 w 偶a艂obie. By艂a w ci膮偶y z ich dzieckiem, obydwoje zgin臋li. Pr贸bowa艂 dotrze膰 do nich, ale przyby艂 za p贸藕no. Ju偶 nie 偶yli.

- Za p贸藕no, by spr贸bowa膰 zachowa膰 jej DNA i ewentualnie stworzy膰 j膮 na nowo?

- Tak. - Trzecia Avril si臋 u艣miechn臋艂a. - Rozumie pani. Nie m贸g艂 uratowa膰 偶ony i dziecka, kt贸re nosi艂a. Mimo wszystkich swoich umiej臋tno艣ci i wiedzy by艂 bezradny, tak samo jak wtedy, kiedy chcia艂 ratowa膰 swoj膮 matk臋. Ale zacz膮艂 dostrzega膰, jakie to stwarza mo偶liwo艣ci. Ile ukochanych os贸b mo偶na uratowa膰.

- Przez klonowanie.

- Przez ciche narodziny. - Znowu zacz臋艂a m贸wi膰 pierwsza kobieta. - Tyle ludzi traci艂o 偶ycie. Tyle cierpia艂o. Tyle by艂o osieroconych i rannych dzieci. Postanowi艂 je ratowa膰. Musia艂 to zrobi膰.

- Stosuj膮c niekonwencjonalne metody.

- Obaj, ojciec i Wilson, pracowali potajemnie. Dzieci... ostatecznie tak wiele dzieci nie prze偶y艂oby. Oni im to umo偶liwili. Oni dali im przysz艂o艣膰.

- Wykorzystywali dzieci, kt贸re znale藕li podczas wojen? - zapyta艂a Peabody. - Porywali je?

- Widz臋, 偶e oburza to pani膮.

- A nie powinno?

- By艂y艣my dzieckiem podczas wojny. Konaj膮cym. Nasze DNA zosta艂o zakonserwowane, pobrano nasze kom贸rki. Czy powinny艣my wtedy umrze膰?

- Tak. Spojrza艂y na Eve i skin臋艂y g艂owami.

- Tak. Taki jest naturalny porz膮dek rzeczy. Powinno by艂o si臋 nam pozwoli膰 odej艣膰, przesta膰 istnie膰. Ale tego nie zrobiono. Oczywi艣cie zdarza艂y si臋 pora偶ki. Nieudane klony niszczono albo wykorzystywano je do dalszych bada艅. Raz za razem, dzie艅 po dniu, rok po roku, a偶 stworzono pi臋膰, kt贸re okaza艂y si臋 zdolne do 偶ycia.

- By艂o was jeszcze dwie wi臋cej? - spyta艂a Eve.

- Tak. Urodzi艂y艣my si臋 w kwietniu.

- Chwileczk臋. Sk膮d bra艂 kobiety, kt贸rym wszczepia艂 zarodek?

- Nie wszczepia艂 zarodk贸w kobietom. Nie rozwija艂y艣my si臋 w macicy kobiety. Nawet tego nas pozbawiono. Macice s膮 sztuczne. To wielkie osi膮gni臋cie medycyny. - Jej g艂os sta艂 si臋 twardszy. W jej oczach mo偶na by艂o dostrzec gniew, nad kt贸rym stara艂a si臋 panowa膰. - Ka偶da sekunda rozwoju organizmu mo偶e by膰 monitorowana. Ka偶da kom贸rka mo偶e by膰 poprawiana, zmieniona. Nie mamy matki.

- Gdzie to si臋 odbywa?

- Nie wiemy. Nie pami臋tamy pierwszych lat naszego 偶ycia. Wymazano je, pos艂uguj膮c si臋 lekami, terapi膮, hipnoz膮.

- W takim razie sk膮d wiecie o tym, co mi m贸wicie?

- Will podzieli艂 si臋 z nami cz臋艣ci膮 tej wiedzy. Kocha艂 nas, by艂 z nas dumny. By艂 dumny ze swojego ojca i jego osi膮gni臋膰. Troch臋 wiemy od Deeny, troch臋 si臋 dowiedzia艂y艣my, kiedy zacz臋艂y艣my zadawa膰 pytania.

- Gdzie s膮 dwie pozosta艂e?

- Jedna umar艂a, kiedy mia艂a p贸艂 roku. Nie uda艂o si臋 utrzyma膰 jej przy 偶yciu. Druga...

Zamilk艂y i wzi臋艂y si臋 za r臋ce.

- Dowiedzia艂y艣my si臋, 偶e druga 偶y艂a pi臋膰 lat. Ale nie by艂a wystarczaj膮co silna, a jej umys艂 nie rozwija艂 si臋 zgodnie z wymaganiami. Zabi艂 j膮. U艣pi艂 tak, jak si臋 usypia 艣miertelnie chorego psa. Usn臋艂a, by si臋 ju偶 nigdy nie obudzi膰. I zosta艂o nas tylko trzy.

- Czy jest to gdzie艣 udokumentowane?

- Tak. Deena zdoby艂a dokumentacj臋. Uczyni艂 j膮 bardzo m膮dr膮 i pomys艂ow膮. Mo偶e 藕le oceni艂 poziom jej wnikliwo艣ci, jej... ludzkich cech. Dowiedzia艂a si臋, 偶e by艂o ich dwie, ale jednej nie pozwolono si臋 rozwija膰 po uko艅czeniu trzeciego roku 偶ycia. Kiedy nam to powiedzia艂a, nie mog艂y艣my uwierzy膰. Nie chcia艂y艣my w to uwierzy膰. Uciek艂a, chcia艂a, 偶eby艣my do niej do艂膮czy艂y, ale...

- Kocha艂y艣my Willa. Kocha艂y艣my ojca. Nie potrafi艂y艣my bez nich 偶y膰.

- Znowu si臋 z wami skontaktowa艂a.

- Nigdy nie zerwa艂y艣my kontakt贸w. J膮 te偶 kocha艂y艣my. Nie zdradzi艂y艣my jej tajemnicy. Po艣lubi艂y艣my Willa. Bardzo nam zale偶a艂o na tym, 偶eby by艂 szcz臋艣liwy. I uda艂o nam si臋 da膰 mu szcz臋艣cie. Kiedy zasz艂y艣my w ci膮偶臋, poprosi艂y艣my jego i jego ojca o jedno. Tylko o jedno. 呕eby nigdy nie sklonowano naszego dziecka, 偶adnego z dzieci, jakie urodzimy. Obiecali nam, 偶e tego nie zrobi膮.

- Jedna z nas urodzi艂a syna.

- A druga c贸rk臋.

- Trzecia jest w ci膮偶y i urodzi c贸rk臋.

- Jest pani w ci膮偶y?

- Dziecko zosta艂o pocz臋te trzy tygodnie temu. Nie wiedzia艂 o tym. Nie chcia艂y艣my, 偶eby si臋 o tym dowiedzia艂. Z艂ama艂 dane nam s艂owo. Z艂ama艂 naj艣wi臋tsz膮 przysi臋g臋. Jedena艣cie miesi臋cy temu razem ze swoim ojcem pobra艂 kom贸rki od naszych dzieci. Trzeba temu po艂o偶y膰 kres. Nasze dzieci musz膮 by膰 chronione. Zrobi艂y艣my i nadal b臋dziemy robi膰 wszystko, co w naszej mocy, by po艂o偶y膰 temu kres.

ROZDZIA艁 18

Live wsta艂a, podesz艂a do baru i zaprogramowa艂a kaw臋 dla siebie i Peabody. M贸wi艂y teraz po kolei, ale tak samo jednomy艣lnie. Jedna podejmowa艂a w膮tek tam, gdzie poprzednia ko艅czy艂a.

- 呕ycz膮 sobie panie czego艣? - spyta艂a je.

- Poprosimy o wod臋. Dzi臋kujemy.

- Jak si臋 panie dowiedzia艂y, 偶e z艂ama艂 obietnic臋?

- Zna艂y艣my naszego m臋偶a i wiedzia艂y艣my, 偶e co艣 jest nie tak. Kiedy go nie by艂o w domu, zajrza艂y艣my do plik贸w w jego osobistym komputerze i znalaz艂y艣my dane o dzieciach. Chcia艂y艣my zabra膰 dzieci i uciec.

- Ale to nie ochroni艂oby tych, kt贸re by stworzyli. Stworzyli, a potem zmieniali i udoskonalali. Badali i oceniali.

- Ros艂y w nas, rozwija艂y si臋 w nas, a oni by stworzyli ich klony w zimnym laboratorium. W swoich notatkach Will zapisa艂, 偶e to tylko zabezpieczenie na wypadek, gdyby dzieciom co艣 si臋 sta艂o. Ale to nie przedmioty, kt贸re mo偶na zast膮pi膰. Przez te wszystkie lata prosi艂y艣my tylko o to jedno, a on nie umia艂 dotrzyma膰 danej nam obietnicy.

- Powiedzia艂y艣my o tym Deenie, bo wiedzia艂y艣my, 偶e trzeba z tym sko艅czy膰. Oni nigdy by nie zrezygnowali, do samej 艣mierci. My nigdy nie dowiedzia艂yby艣my si臋 tego wszystkiego, co powinny艣my wiedzie膰, p贸ki 偶yli.

- A wi臋c zabi艂y艣cie ich obu. Wy i Deena.

- Tak. Zostawi艂y艣my dla niej skalpel. Wierzy艂y艣my, 偶e nie zostanie zidentyfikowana. A gdyby nawet, dotrzemy pierwsze do wszystkich rejestr贸w i b臋dziemy mog艂y zako艅czy膰 to przedsi臋wzi臋cie. Wywioz艂y艣my dzieci w bezpieczne miejsce, a potem wr贸ci艂y艣my, by rozprawi膰 si臋 z Willem.

Eve dostosowa艂a si臋 do ich rytmu i o dziwo, stwierdzi艂a, 偶e to bardzo pomaga.

- Zawioz艂y艣cie Deen臋 do szko艂y, by zabi艂a Evelyn Samuels.

- By艂a taka, jak my, stworzona z DNA Evy Samuels specjalnie, by kontynuowa膰 jej dzie艂o. To klon Evy. Wie pani o tym.

- Eva pomog艂a zabi膰 nas i Deen臋, kiedy okaza艂y艣my si臋 niewystarczaj膮co idealne. Ma te偶 na sumieniu wiele innych. Prosz臋 na nas spojrze膰. Nie wolno nam mie膰 najmniejszej wady. Takie by艂o polecenie ojca. Nasze dzieci maj膮 wady, ka偶de dziecko je ma, powinno je mie膰. Wiedzia艂y艣my, 偶e b臋d膮 chcieli zmieni膰 nasze dzieci.

- Nie dawali nam wyboru od chwili, kiedy nas stworzyli. Takich jak my s膮 setki. Nie maj膮 kontroli nad swoim 偶yciem, s膮 udoskonalane do dwudziestego drugiego roku 偶ycia. Nasze dzieci b臋d膮 mia艂y wyb贸r.

- Kt贸ra z was zabi艂a Wilfreda Icove'a juniora?

- Stanowimy jedno艣膰. My zabi艂y艣my naszego m臋偶a.

- Ale tylko jedna r臋ka trzyma艂a n贸偶. Wszystkie podnios艂y praw膮 r臋k臋.

- Stanowimy jedno艣膰.

- Bzdura. Ka偶da z was ma w艂asne p艂uca, serce, nerki. - Eve tr膮ci艂a szklank臋 z wod膮 tak, 偶e jej krople pad艂y na d艂o艅 tej, kt贸ra siedzia艂a najbli偶ej. - Tylko jedna z was ma mokr膮 r臋k臋. Jedna z was wesz艂a do domu, przygotowa艂a w kuchni zdrow膮, smaczn膮 przek膮sk臋 dla m臋偶czyzny, kt贸rego zamierza艂y艣cie zabi膰. Jedna z was usiad艂a obok niego, kiedy le偶a艂 na kanapie. A potem wbi艂a mu n贸偶 w serce.

- Traktowali nas jak jedn膮 kobiet臋. Jedna z nas mieszka艂a w domu, matkowa艂a naszym dzieciom, by艂a 偶on膮 naszego m臋偶a. Druga mieszka艂a we W艂oszech, gdzie艣 na toska艅skiej wsi. Willa jest du偶a, posiad艂o艣膰 przepi臋kna. Po­dobnie jak zamek we Francji, gdzie mieszka艂a trzecia. Ka偶dego roku, w rocznic臋 dnia, kiedy zosta艂y艣my stworzone, zmienia艂y艣my si臋. I kolejna z nas mog艂a sp臋dzi膰 rok z naszymi dzie膰mi. My艣la艂y艣my, 偶e nie mamy wyboru. 艁zy b艂ysn臋艂y w trzech parach oczu.

- Robi艂y艣my to, co nam kazano robi膰. Zawsze. Raz na trzy lata gra艂y艣my rol臋, do kt贸rej zosta艂y艣my stworzone. A potem dwa lata czekania. Poniewa偶 by艂y艣my 偶on膮, jak膮 chcia艂 mie膰 Will, i jak膮, wed艂ug wyobra偶e艅 ojca, m贸g艂 mie膰. Sprawi艂, 偶eby艣my umia艂y kocha膰, wi臋c kocha艂y艣my. Ale ten, kto potrafi kocha膰, mo偶e te偶 nienawidzi膰.

- Gdzie jest Deena?

- Nie wiemy. Skontaktowa艂y艣my si臋 z ni膮, kiedy zgodzi艂y艣my si臋 wsp贸艂pracowa膰 z policj膮. Uprzedzi艂y艣my j膮 o naszym zamiarze i powiedzia艂y艣my, 偶e powinna zn贸w znikn膮膰. Jest w tym dobra.

- W szkole uczy si臋 drugie pokolenie klon贸w.

- Ale nie ma w艣r贸d nich nas. Will za偶膮da艂 tego od swego ojca. Wiemy jednak, 偶e gdzie艣 przechowywane s膮 nasze kom贸rki. Na wszelki wypadek.

- Niekt贸re z takich jak wy sprzedawano.

- Lokowano. Tak, nazywa艂 to lokowaniem. Tworzenie klon贸w zgodnie z indywidualnymi wymaganiami przynosi艂o mas臋 pieni臋dzy. Bo kontynuowanie przedsi臋wzi臋cia wymaga艂o sporych nak艂ad贸w.

- Czy wszystkie osoby, kt贸re... kt贸re stanowi艂y podstaw臋 tego przedsi臋wzi臋cia... zosta艂y pozyskane w czasie wojny? - spyta艂a Eve.

- Tak. Dzieci, kilkoro 艣miertelnie rannych doros艂ych. Inni lekarze, naukowcy, a potem ju偶 laborantki, licencjonowane towarzyszki 偶ycia, nauczycielki.

- Same kobiety.

- Przynajmniej te, o kt贸rych wiemy.

- Czy kiedykolwiek poprosi艂y艣cie, 偶eby wolno wam by艂o odej艣膰 ze szko艂y?

- Ale dok膮d mog艂yby艣my p贸j艣膰 i co mia艂yby艣my robi膰? By艂y艣my uczone, tresowane i poddawane testom codziennie, przez ca艂e 偶ycie. Ka偶d膮 minut臋 naszego 偶ycia zagospodarowano i monitorowano. Nawet podczas tak zwanego czasu wolnego. Zosta艂y艣my zaprogramowane do ci膮g艂ego uczenia si臋, dzia艂ania, my艣lenia.

- Skoro tak, jak zabi艂y艣cie tych, kt贸rzy was stworzyli?

- Zaprogramowano nas do kochania naszych dzieci. 呕y艂yby艣my tak, jak chcieli, aby艣my 偶y艂y, gdyby zostawili nasze dzieci w spokoju. Je艣li pani chce, porucznik Dallas, prosz臋 wybra膰 kt贸r膮kolwiek z nas i ta jedna przyzna si臋 do wszystkiego.

Zn贸w wzi臋艂y si臋 za r臋ce.

- Ta jedna p贸jdzie do wi臋zienia do ko艅ca naszego 偶ycia, je艣li dwie pozosta艂e b臋d膮 mog艂y odej艣膰, zabra膰 dzieci tam, gdzie nikt nigdy ich nie tknie ani nie b臋dzie ich obserwowa艂. Gdzie nikt nigdy nie b臋dzie si臋 na nie gapi艂, wy­tyka艂 ich palcami. Gdzie nie b臋d膮 budzi艂y strachu ani fascynacji. Nie boi si臋 pani nas, tego, kim jeste艣my?

- Nie. - Eve wsta艂a. - I nie zale偶y mi te偶, by jedna z was si臋 po艣wi臋ci艂a. Na razie przerwiemy przes艂uchanie. Prosz臋 tu pozosta膰. Peabody, chod藕 ze mn膮.

Wysz艂a, zamkn臋艂a drzwi i skierowa艂a si臋 prosto do pokoju dla obserwator贸w. Cher Reo ju偶 prowadzi艂a z kim艣 przez swoje tele艂膮cze gor膮czkow膮 rozmow臋 przyciszonym g艂osem.

- Wiedz膮, gdzie jest Deena Flavia - powiedzia艂 Whitney.

- Tak jest, panie komendancie. Wiedz膮, gdzie jest albo jak j膮 odszuka膰. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 jako艣 si臋 z ni膮 kontaktuj膮. Mog臋 zn贸w je rozdzieli膰, przes艂ucha膰 ka偶d膮 osobno. Maj膮c nagrane ich przyznanie si臋 do winy, mog臋 uzyska膰 nakaz ich zbadania, by ustali膰, kt贸ra, je艣li w og贸le, jest w ci膮偶y. Ta by艂aby najbardziej bezbronna. Peabody mo偶e udawa膰 dobrego glin臋 i porozmawia膰 z ka偶d膮 po kolei. Jest w tym dobra. Musimy wydoby膰 z nich informacje, gdzie mieszcz膮 si臋 laboratoria, w kt贸rych realizowane jest ca艂e to przedsi臋wzi臋cie, gdzie przechowuj膮 dyskietki, kt贸re ju偶 zabra艂y, oraz kto jeszcze widnieje na li艣cie os贸b do zlikwidowania przez Deen臋. Bo jeszcze nie sko艅czy艂y. Jeszcze nie osi膮gn臋艂y tego wszystkiego, co zamierza艂y, a s膮 zaprogramowane na sukces. Spojrza艂a na Mir臋, oczekuj膮c od niej potwierdzenia.

- Zgadzam si臋. W tej chwili m贸wi膮 ci to, co chc膮, 偶eby艣 us艂ysza艂a. Potrzebuj膮 twojej pomocy, by po艂o偶y膰 temu kres, i twojego wsp贸艂czucia. Chc膮, 偶eby艣 wiedzia艂a, dlaczego zrobi艂y to, co zrobi艂y, i dlaczego s膮 gotowe nawet po­艣wi臋ci膰 偶ycie. Nie z艂amiesz ich.

Eve unios艂a brwi.

- Chcesz si臋 za艂o偶y膰?

- Nie ma to nic wsp贸lnego z twoimi umiej臋tno艣ciami przes艂uchiwania ludzi. One s膮 t膮 sam膮 osob膮. Ich do艣wiadczenie 偶yciowe r贸偶ni si臋 tak niewiele, 偶e ledwo to wida膰. Zosta艂y stworzone, by by膰 jednakowe, potem je odpowiednio wyszkolono, a nast臋pnie zapewniono im warunki, kt贸re gwarantowa艂y, 偶e pozostan膮 takie same.

- Tylko jedna r臋ka trzyma艂a n贸偶.

- Traktujesz to bardzo dos艂ownie - powiedzia艂a ze zniecierpliwieniem Mira. - Ta jedna r臋ka w rzeczywisto艣ci nale偶a艂a do nich wszystkich.

- Wszystkie mo偶na oskar偶y膰 - zauwa偶y艂 Tibbie. - O wsp贸艂udzia艂 w przygotowaniu morderstwa z premedytacj膮.

- Ale nie dojdzie do procesu. - Reo wy艂膮czy艂a swoje tele艂膮cze. - M贸j szef i ja jeste艣my co do tego zgodni. Dysponuj膮c tym, czego w艂a艣nie si臋 dowiedzieli艣my, nigdy nie uda nam si臋 uzyska膰 wyroku skazuj膮cego. Adwokaci ods膮dz膮 nas od czci i wiary. Szczerze m贸wi膮c, ch臋tnie sama bym tej tr贸jki broni艂a. Bo kiedy sprawa by si臋 zako艅czy艂a, by艂abym s艂awna i bogata.

- Czyli ujdzie im to na sucho? - spyta艂a Eve.

- Spr贸buj je oskar偶y膰, to dziennikarze rozp臋taj膮 ca艂膮 afer臋. W艂膮cz膮 si臋 obro艅cy praw cz艂owieka i ani si臋 obejrzymy, jak zaczn膮 powstawa膰 organizacje obrony praw klon贸w. Niech ci powiedz膮, gdzie jest Deena. Chcia艂abym wys艂ucha膰, co ona ma do powiedzenia. I je艣li istnieje tylko w jednym egzemplarzu, wtedy mo偶e mamy jakie艣 szanse. Ale z tymi?

Wskaza艂a r臋k膮 szyb臋 i trzy kobiety siedz膮ce za sto艂em.

- Przetrzymywano je wbrew ich woli, poddawano praniu m贸zg贸w, mia艂y ograniczon膮 zdolno艣膰 oceny swojego post臋powania, ba艂y si臋 o 偶ycie swoich dzieci. Na dobr膮 spraw臋 mo偶na uzna膰, 偶e dzia艂a艂y w obronie w艂asnej. Ta sprawa jest nie do wygrania.

- Zabito troje ludzi.

- Troje ludzi - przypomnia艂a jej Cher - dzia艂aj膮cych w zmowie, 艂ami膮cych mi臋dzynarodowe prawo i to przez dziesi膮tki lat. Kt贸rzy, je艣li to, co us艂yszeli艣my, to prawda, tworzyli 偶ywe istoty, a potem je zabijali, o ile nie spe艂nia艂y okre艣lonych wymaga艅. Kt贸rzy powo艂ali do 偶ycia w艂asne zab贸jczynie. S膮 nieg艂upie.

Podesz艂a bli偶ej do szyby.

- S艂ysza艂a艣, co powiedzia艂y? Zosta艂y zaprogramowane, 偶eby by膰, dzia艂a膰, czu膰 i tak dalej. To wymarzona linia obrony. Stworzono je i zaprogramowano, a one post臋powa艂y zgodnie z tym programem. Broni艂y dzieci przed tym, co ka偶dy z nas uzna艂by za koszmar.

- Wyci艣nij z nich, co si臋 da - poleci艂 Tibbie. - Dowiedz si臋 czego艣 o Deenie Flavii, o miejscu jej pobytu. Wyci膮gnij z nich jak najwi臋cej szczeg贸艂贸w.

- A potem? - spyta艂a Eve.

- Areszt domowy. B臋dziemy je trzyma膰 w ukryciu, p贸ki nie zamkniemy tej sprawy. Za艂o偶ymy im elektroniczne bransoletki, androidy - stra偶nicy b臋d膮 pilnowa艂y ca艂ej tr贸jki przez dwadzie艣cia cztery godziny na dob臋, siedem dni w tygodniu. Trzeba to b臋dzie jako艣 przeforsowa膰, Jack.

- Tak jest, szefie.

- Wyci膮gnij z nich jak najwi臋cej szczeg贸艂贸w - powt贸rzy艂 nadkomisarz. - Wszystko sprawdzimy, postawimy kropk臋 nad ka偶dym i. Maksymalnie za dwadzie艣cia cztery godziny odbijemy pi艂eczk臋. Musimy mie膰 pewno艣膰, 偶e nie oberwiemy ni膮 prosto w twarz.

- Musz臋 si臋 wzi膮膰 do pracy, zacz膮膰 planowa膰, co, jak i kiedy. - Zast臋pczyni prokuratora wzi臋艂a swoj膮 teczk臋. - Je艣li dowiecie si臋 czego艣, co mog艂oby mi si臋 przyda膰, natychmiast mnie informujcie. Bez wzgl臋du na por臋 dnia.

- Odprowadz臋 pa艅stwa. - Roarke podszed艂 do drzwi.

- Musz臋 porozmawia膰 z pani膮 porucznik. - Mira zosta艂a na swoim miejscu. - W cztery oczy, je艣li mo偶na.

- Peabody, id藕 do nich. Niech sobie zrobi膮 przerw臋 na siusiu, zaproponuj im co艣 do jedzenia i picia. Potem wybierz sobie jedn膮, wyprowad藕 j膮 i we藕 w obroty. Ale delikatnie.

Kiedy zosta艂a sama z Mir膮, Eve podesz艂a do du偶ego dzbanka z kaw膮, kt贸ry Roarke postawi艂 na stole. Nala艂a sobie kawy do kubeczka.

- Nie zamierzam przeprasza膰 za moje uwagi i reakcj臋 dzi艣 przed po艂udniem - zacz臋艂a Mira.

- 艢wietnie. Ja te偶 nie. Je艣li to wszystko...

- Czasami sprawiasz wra偶enie takiej bezkompromisowej, 偶e trudno uwierzy膰, 偶e co艣 do ciebie dociera. Wiem, 偶e to nieprawda, ale i tak... Je艣li Wilfred i jego syn robili to, co powiedzia艂y... Co powiedzia艂a... O ile to prawda... Nie ma dla nich usprawiedliwienia.

- Sp贸jrz przez szyb臋. Widzisz je? Uwa偶am, 偶e to najlepszy dow贸d, 偶e nie k艂ami膮.

- Wiem, co widz臋. - G艂os Miry lekko zadr偶a艂, ale zaraz si臋 opanowa艂a. - Wiem, 偶e wykorzystywa艂 dzieci. Nie doros艂ych ochotnik贸w, kt贸rzy o wszystkim zostali poinformowani i wyrazili zgod臋, tylko niewinne, ranne, umieraj膮ce dzie­ci. Bez wzgl臋du na to, jakimi si臋 kierowa艂 motywami, jaki mu przy艣wieca艂 cel, ju偶 za to samo zas艂u偶y艂 na pot臋pienie. Ale trudno jest pot臋pia膰 kogo艣, kogo si臋 uwa偶a艂o za bohatera.

- Ju偶 to przerabia艂y艣my.

- Do cholery, oka偶 odrobin臋 szacunku.

- Komu? Jemu? Nie ma mowy. Tobie? W porz膮dku, zgoda. Szanuj臋 ci臋 i dlatego mnie wnerwiasz. Je艣li nadal masz do niego chocia偶by krztyn臋 szacunku, to...

- Nie mam. To, co zrobi艂, jest sprzeczne z wszelkimi kodeksami post臋powania. Mo偶e... Powtarzam: mo偶e mog艂abym mu wybaczy膰 to, co zacz膮艂 robi膰, powodowany rozpacz膮. Ale nie przerwa艂 tego. Kontynuowa艂 badania. Bawi艂 si臋 w Boga, nie tylko powo艂uj膮c do 偶ycia istoty ludzkie, ale r贸wnie偶 przy nich majstruj膮c. Przy niej i przy wszystkich pozosta艂ych. Da艂 j膮 swojemu synowi, jakby by艂a nagrod膮.

- Zgadza si臋, tak w艂a艣nie zrobi艂.

- Jego wnuki... - Mira zacisn臋艂a usta. - Wykorzysta艂by w艂asne wnuki.

- I siebie samego. Mira wypu艣ci艂a powietrze z p艂uc.

- Tak. Zastanawia艂am si臋, czy ju偶 si臋 tego domy艣li艂a艣.

- Czemu cz艂owiek, kt贸ry posiad艂 mo偶liwo艣膰 tworzenia 偶ycia, mia艂by si臋 dobrowolnie zgodzi膰 na 艣mier膰? Jego kom贸rki s膮 gdzie艣 przechowywane. Wyda艂 polecenie, by je sklonowa膰 po jego 艣mierci. Albo gdzie艣 ju偶 istnieje jego m艂odsza kopia.

- Je艣li tak jest, musisz go odnale藕膰. Powstrzyma膰.

- Ju偶 o tym pomy艣la艂y. - Eve wskaza艂a szyb臋. - Ona i Deena. I maj膮 nade mn膮 du偶膮 przewag臋. Avril chcia艂aby, 偶eby dosz艂o do procesu. Podesz艂a do szyby i przyjrza艂a si臋 dw贸m kobietom siedz膮cym przy stole. - Tak, kiedy dzieci by艂yby gdzie艣 daleko, bezpieczne, chcia艂aby, 偶eby dosz艂o do procesu. Mog艂aby wtedy og艂osi膰 wszystko ca艂emu 艣wiatu. Sp臋dzi艂aby reszt臋 偶ycia za kratkami bez mrugni臋cia okiem, byleby to, co si臋 dzia艂o, wysz艂o na jaw. Wie, 偶e nie trafi do wi臋zienia ani na jeden dzie艅, ale nawet gdyby grozi艂o jej zamkni臋cie na wiele lat, nie powstrzyma艂oby jej to przed wyjawieniem prawdy.

- Podziwiasz j膮.

- Podziwiam ludzi z jajami. Odla艂 j膮 z formy, a ona, zaprogramowana czy nie, postawi艂a mu si臋. I go pokona艂a. - Wiedzia艂a, jak trudno zabi膰 cz艂owieka, kt贸ry nas wi臋zi. Jak trudno zabi膰 w艂asnego ojca. - Powinna艣 i艣膰 do domu. Jutro czeka ci臋 ich wielogodzinne przes艂uchiwanie, je艣li mamy postawi膰 kropki nad wszystkimi i, jak tego chce Tibbie. Teraz ju偶 za p贸藕no, by to kontynuowa膰.

- Dobrze. - Mira skierowa艂a si臋 ku drzwiom, ale przystan臋艂a. - Mam prawo by膰 nieco rozdra偶niona - powiedzia艂a. - Mam prawo do irracjonalnego zachowania i do wybuch贸w gniewu. Mam prawo odczuwa膰 rozczarowanie.

- Mam prawo oczekiwa膰, 偶e b臋dziesz si臋 zachowywa艂a bez zarzutu, bo uwa偶am ci臋 za chodz膮cy idea艂. Wi臋c je艣li post臋pujesz po ludzku i okazuje si臋, 偶e masz wady, jak my wszystkie istoty ni偶szego gatunku, jestem zbita z tropu.

- To takie niesprawiedliwe. I rozczulaj膮ce. Wiesz, 偶e nikt na 艣wiecie nie potrafi mnie tak zdenerwowa膰 jak ty, nie licz膮c Dennisa i moich w艂asnych dzieci?

Eve wsun臋艂a r臋ce do kieszeni.

- Przypuszczam, 偶e mia艂o mnie to rozczuli膰, ale odebra艂am to jak klaps. Na ustach Miry pojawi艂 si臋 nik艂y u艣mieszek.

- To jedna z matczynych sztuczek. Moja ulubiona. Dobranoc, Eve. Eve sta艂a ko艂o szyby i obserwowa艂a dwie kobiety. Jad艂y co艣, co wygl膮da艂o jak sa艂atka z pieczonego kurczaka, i popija艂y to wod膮.

Rozmawia艂y niewiele i tylko na oboj臋tne tematy. O jedzeniu, pogodzie, domu. Eve wci膮偶 im si臋 przygl膮da艂a, kiedy drzwi si臋 otworzy艂y i wszed艂 Roarke.

- Czy rozmowa z klonami usprawiedliwia m贸wienie do samej siebie?

- Jedno z wielu pyta艅 i ironicznych uwag, jakie b臋d膮 pada膰, je艣li i kiedy to wszystko zostanie podane do publicznej wiadomo艣ci. - Podszed艂 bli偶ej i po艂o偶y艂 jej d艂onie na ramionach. I od razu znalaz艂 miejsce, gdzie mia艂a najbardziej napi臋te mi臋艣nie.

- Prosz臋 si臋 troch臋 odpr臋偶y膰, pani porucznik.

- Nie mog臋. Dam im jeszcze jakie艣 dziesi臋膰 minut, a potem zn贸w we藕miemy je w obroty.

- Rozumiem, 偶e ty i Mira dosz艂y艣cie do porozumienia.

- Nie wiem, jak to nazwa膰. Chyba jeste艣my teraz tylko zirytowane, a nie cholernie wkurzone.

- Zawsze jaki艣 post臋p. Czy rozmawia艂y艣cie o tym, 偶e Cher Reo powiedzia艂a ci wszystko, co mia艂a艣 nadziej臋 us艂ysze膰?

Eve westchn臋艂a.

- Nie. Przypuszczam, 偶e by艂a z艂a, 偶e kto艣 j膮 uprzedzi艂. - Obejrza艂a si臋 przez rami臋, ich spojrzenia si臋 spotka艂y. - Ale ty nie jeste艣.

- Nie jestem na ciebie z艂y i jak mi si臋 wydaje, niebawem b臋dzie to nowy rekord. Nie chcesz, 偶eby je ukarano. 呕eby postawiono im zarzuty, 偶eby odby艂 si臋 proces, 偶eby zapad艂 wyrok.

- Nie. Nie chc臋, 偶eby je ukarano, chocia偶 nie ja o tym decyduj臋. Skazanie ich na wi臋zienie nie b臋dzie mia艂o nic wsp贸lnego ze sprawiedliwo艣ci膮. W艂a艣ciwie ca艂e 偶ycie je wi臋ziono. Trzeba temu po艂o偶y膰 kres: temu, co robiono, temu, co one robi艂y.

Pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 j膮 w czubek g艂owy.

- Teraz maj膮 gdzie si臋 ukry膰. Wiedz膮, dok膮d uciekn膮. Deena ju偶 wszystko zaplanowa艂a. Prawdopodobnie wcze艣niej czy p贸藕niej uda艂oby mi si臋 je odnale藕膰 - ci膮gn臋艂a Eve.

- Nie w膮tpi臋. - Pog艂aska艂 j膮 po w艂osach. - Czy tego pragniesz?

- Nie. - Wyci膮gn臋艂a r臋k臋, by uj膮膰 jego d艂o艅. - Kiedy znikn膮, nie chc臋 wiedzie膰, dok膮d wyjecha艂y. Wtedy nie b臋d臋 musia艂a k艂ama膰. A teraz musz臋 wraca膰 do pracy.

Okr臋ci艂 j膮 i poca艂owa艂.

- Kiedy b臋d臋 ci potrzebny, powiedz tylko s艂贸wko.

Wzi臋艂a ca艂膮 tr贸jk臋 w obroty. Przes艂uchiwa艂a wszystkie razem i ka偶d膮 z osobna na zmian臋 z Peabody. Na jaki艣 czas zostawi艂a je same, a potem zacz臋艂a wszystko do pocz膮tku.

Post臋powa艂a zgodnie z procedur膮. Nikt, kto b臋dzie s艂ucha艂 nagra艅 z przes艂uchania, nie b臋dzie m贸g艂 jej zarzuci膰 braku dociekliwo艣ci czy b艂臋d贸w merytorycznych.

Nie za偶膮da艂y obecno艣ci prawnika nawet wtedy, kiedy za艂o偶y艂a im elektroniczne bransoletki. Gdy nad ranem wioz艂a je z powrotem do rezydencji Icoev'贸w, wida膰 by艂o, 偶e s膮 zm臋czone, ale nadal zachowa艂y niczym niezm膮cony spok贸j.

- Peabody, zaczekaj na androidy, dobrze? - Zostawi艂a swoj膮 partnerk臋 w holu, a trzy kobiety zaprowadzi艂a do salonu.

- Nie wolno wam opuszcza膰 domu. W razie pr贸by oddalenia si臋 bransoletki nadadz膮 sygna艂, zostaniecie uj臋te i umieszczone w areszcie w komendzie. Prosz臋 mi wierzy膰, 偶e tu b臋dzie paniom znacznie wygodniej.

- Jak d艂ugo b臋dziemy musia艂y tu pozosta膰?

- P贸ki policja nowojorska lub inna uprawniona do tego instytucja nie uchyli decyzji ograniczenia swobody poruszania si臋 pa艅. - Obejrza艂a si臋 za siebie, 偶eby si臋 upewni膰, czy Peabody jej nie s艂yszy, ale i tak 艣ciszy艂a g艂os. - Wy艂膮czy艂am mikrofon. Powiedzcie mi, gdzie jest Deena. Je艣li znowu kogo艣 zabije, tylko zaszkodzi sobie i wam. Je艣li chcecie po艂o偶y膰 temu kres, mog臋 wam pom贸c. Je艣li wolicie, 偶eby wszyscy si臋 o tym dowiedzieli, mam zielone 艣wiat艂o, by to rozg艂osi膰.

- Pani prze艂o偶eni i wszystkie instytucje rz膮dowe, kt贸re s膮 w to zamieszane, nie chcia艂yby, 偶eby to wysz艂o na jaw.

- Powtarzam, 偶e mam zielone 艣wiat艂o, mog臋 rozg艂osi膰 ca艂膮 spraw臋. A je艣li nie powiecie, gdzie jest Deena, odsun膮 mnie od tej sprawy. Mnie, moj膮 ekip臋, m贸j wydzia艂. Wy艂api膮 wtedy was wszystkie i umieszcz膮 w klatkach niczym 艣winki morskie, by m贸c was bada膰. Wr贸cicie do punktu wyj艣cia.

- Dlaczego obchodzi pani膮, co si臋 z nami stanie? Przecie偶 zabi艂y艣my cz艂owieka.

Ja te偶, pomy艣la艂a Eve. 呕eby si臋 ratowa膰, 偶eby uciec od 偶ycia, kt贸re zaplanowa艂 dla mnie kto艣 inny. 呕eby 偶y膰 po swojemu.

- A mog艂y艣cie uwolni膰 si臋 od dotychczasowego 偶ycia, nie zabijaj膮c nikogo. Mog艂y艣cie zabra膰 dzieci i uciec. Lecz wybra艂y艣cie inne wyj艣cie z sytuacji.

- To nie by艂a zemsta. - Ta, kt贸ra przem贸wi艂a, zamkn臋艂a swoje niezwyk艂e, 艣liczne, lawendowe oczy. - Chodzi艂o o wolno艣膰 dla nas, dla naszych dzieci, dla wszystkich pozosta艂ych.

- Oni nigdy by nie zrezygnowali z kontynuowania tego procederu. Zn贸w by sklonowali nas i nasze dzieci - doda艂a druga Avril.

- Wiem. Nie nale偶y do moich obowi膮zk贸w ocena, czy mia艂y艣cie prawo tak post膮pi膰, czy te偶 nie. Ju偶 i tak wykraczam poza przepisy regulaminu. Je艣li nie chcecie mi powiedzie膰, gdzie jest Deena, same si臋 z ni膮 skontaktujcie. Powiedzcie jej, 偶eby przesta艂a zabija膰, 偶eby znikn臋艂a. I tak osi膮gniecie wi臋kszo艣膰 tego, na czym wam zale偶y. Macie moje s艂owo.

- A co z innymi kobietami, uczennicami, dzie膰mi?

- Nie mog臋 uratowa膰 wszystkich. Wy te偶 nie. Ale mo偶ecie uratowa膰 wi臋cej os贸b, je艣li mi powiecie, gdzie jest Deena. Je艣li mi powiecie, gdzie Icoev'owie prowadzili swoj膮 dzia艂alno艣膰.

- Nie wiemy tego. Ale... - Ta, kt贸ra si臋 odezwa艂a, spojrza艂a na swoje sobowt贸ry i zaczeka艂a, a偶 skin膮 g艂owami. - Znajdziemy spos贸b, 偶eby si臋 z ni膮 skontaktowa膰, i zrobimy, co w naszej mocy.

- Macie niewiele czasu - powiedzia艂a im Eve i wysz艂a. Kiedy znalaz艂a si臋 na ulicy, poczu艂a na twarzy zimne powietrze.

Pomy艣la艂a o nadchodz膮cej zimie, o kr贸tkich dniach.

- Podwioz臋 ci臋 do domu. Zm臋czona twarz jej partnerki si臋 rozpromieni艂a.

- Naprawd臋? Do samego centrum?

- I tak musz臋 troch臋 pomy艣le膰.

- A my艣l sobie, ile chcesz. - Peabody wsiad艂a do samochodu. - Rano musz臋 dorwa膰 rodzic贸w. Poinformowa膰 ich, 偶e przyjedziemy p贸藕niej, o ile w og贸le uda nam si臋 do nich wybra膰.

- Kiedy planowali艣cie wyjazd?

- Jutro po po艂udniu. - Peabody szeroko ziewn臋艂a. - Mo偶e uda艂oby nam si臋 unikn膮膰 najwi臋kszych kork贸w.

- Jed藕.

- Dok膮d?

- Jed藕, jak to sobie zaplanowa艂a艣. Delia przesta艂a pociera膰 zm臋czone oczy i zamruga艂a powiekami.

- Dallas, nie mog臋 w po艂owie 艣ledztwa tak po prostu wyjecha膰, 偶eby zajada膰 si臋 plackiem.

- A ja ci m贸wi臋, 偶e mo偶esz. - Na szcz臋艣cie panowa艂 ma艂y ruch. Omin臋艂a Broadway, gdzie wiecznie co艣 si臋 dzia艂o, i jecha艂a przez kaniony miasta niemal tak samotna, jak lunauta po niewidocznej stronie ksi臋偶yca. - Masz prawo wy­jecha膰, jak to sobie zaplanowa艂a艣. Postaram si臋 troch臋 przeci膮gn膮膰 sprawy - powiedzia艂a Eve, kiedy jej partnerka zn贸w otworzy艂a usta.

Peabody zamkn臋艂a usta i u艣miechn臋艂a si臋 uradowana.

- Wiem. Chcia艂am tylko, 偶eby艣 sama to powiedzia艂a. Jak my艣lisz, ile czasu uda nam si臋 zyska膰?

- Nie za wiele. Ale moja partnerka my艣lami jest ju偶 przy 艣wi膮tecznym placku. Krewni Roarke'a s膮 w drodze do naszego domu. Ludzie si臋 rozje偶d偶aj膮, my艣l膮c tylko o indyku, trudno si臋 teraz skontaktowa膰 z kim trzeba, trudno wprawi膰 machin臋 w ruch.

- Wi臋kszo艣膰 instytucji federalnych od jutra a偶 do poniedzia艂ku nie pracuje. Tibbie o tym wie.

- Tak. Mo偶e dzi臋ki temu zyskamy kilka godzin, a nawet ca艂y dzie艅, je艣li B贸g si臋 nad nami zlituje. Tibbie chce tego samego co my, wi臋c chocia偶 na glos m贸wi co innego, te偶 gra na zwlok臋.

- A co ze szkol膮, dzie膰mi, personelem?

- Jeszcze nie wiem.

- Spyta艂am Avril, znaczy si臋 jedn膮 z nich, co zamierzaj膮 zrobi膰 z dzie膰mi. Jak im wyt艂umacz膮, 偶e maj膮 trzy mamusie. Powiedzia艂a, 偶e wyja艣ni膮 im, 偶e s膮 siostrami, kt贸re si臋 spotka艂y po d艂ugiej roz艂膮ce. Nie chc膮, 偶eby dzieci pozna艂y prawd臋 o nich ani o tym, co robi艂 ich ojciec. Przy pierwszej okazji gdzie艣 si臋 ukryj膮, Dallas.

- To nie ulega w膮tpliwo艣ci.

- Musimy im stworzy膰 t臋 okazj臋. Eve patrzy艂a prosto przed siebie.

- Jako funkcjonariuszki policji w 偶aden spos贸b nie u艂atwimy ucieczki najwa偶niejszym 艣wiadkom.

- Masz racj臋. Chc臋 porozmawia膰 ze swoimi rodzicami. Zabawne, 偶e kiedy co艣 burzy ustalony porz膮dek rzeczy, od razu chce si臋 porozmawia膰 z mam膮 i tat膮.

- Sk膮d mam to wiedzie膰? Peabody si臋 skrzywi艂a.

- Przepraszam. Cholera, kiedy jestem wyko艅czona, pope艂niam gafy.

- Nie ma sprawy. Powiedzia艂am, 偶e nie wiem tego, poniewa偶 nie mia艂am normalnych rodzic贸w. Podobnie jak one. Je艣li w zwi膮zku z tym nie s膮 prawdziwymi istotami ludzkimi, to ja te偶 nie jestem.

- Chc臋 porozmawia膰 ze swoimi rodzicami - powt贸rzy艂a Peabody po d艂ugiej chwili milczenia. - Wiem, 偶e jestem prawdziw膮 szcz臋艣ciar膮, 偶e ich mam, i braci, siostry, ca艂膮 reszt臋. Wiem, 偶e mnie wys艂uchaj膮, a to najwa偶niejsze. Ale gdybym ich nie mia艂a, gdybym musia艂a sama si臋 zmaga膰 z przeciwno艣ciami losu, bez niczyjej pomocy budowa膰 swoje 偶ycie... Wcale by to nie oznacza艂o, 偶e jestem mniej warta. Wprost przeciwnie.

Ulice i niebo prawie opustosza艂y. Od czasu do czasu ruchome billboardy rozb艂yskiwa艂y wszystkimi kolorami t臋czy, obiecuj膮c spe艂nienie marze艅 o szcz臋艣ciu i wszelkie przyjemno艣ci. Po okazyjnych cenach.

- Wiesz, dlaczego przyjecha艂am do Nowego Jorku? - spyta艂a Eve.

- W艂a艣ciwie nie.

- Bo mo偶na tu by膰 samotnym. Mo偶na wyj艣膰 na ulic臋, gdzie s膮 tysi膮ce ludzi, a mimo to by膰 zupe艂nie samotnym. Uwa偶a艂am, 偶e najbardziej pragn臋 s艂u偶y膰 w policji i by膰 samotna.

- Naprawd臋?

- Tak. Przez d艂ugi czas w艂a艣nie tego chcia艂am. Po tym, jak w dzieci艅stwie by艂am istot膮 anonimow膮, a p贸藕niej stale mnie monitorowano w ramach programu rodzin zast臋pczych i szkolnictwa pa艅stwowego, zn贸w pragn臋艂am si臋 sta膰 osob膮 anonimow膮. Ale na moich warunkach. Nosi膰 odznak臋 policyjn膮 i kropka. Gdybym dosta艂a t臋 spraw臋 dziesi臋膰 lat temu, pi臋膰 lat temu, nie wiem, czy post膮pi艂abym tak, jak teraz post臋puj臋. Mo偶e zwyczajnie bym je wsadzi艂a za kratki. Widzia艂abym tylko czarne i bia艂e. Nie tylko praca, nie tylko lata do艣wiadczenia sprawiaj膮, 偶e zaczyna si臋 dostrzega膰 tyle odcieni szaro艣ci. To ludzie, zmarli i 偶ywi, z kt贸rymi si臋 ma do czynienia, wzbogacaj膮 艣wiat o tyle niuans贸w.

- Zgadzam si臋 z tym ostatnim. Ale bez wzgl臋du na to, kiedy cz艂owiek sobie u艣wiadomi ten fakt, b臋dzie kroczy艂 t膮 drog膮. Bo to jest s艂uszne. I w艂a艣nie to si臋 liczy, w艂a艣nie to si臋 robi. Avril Icove jest ofiar膮. Kto艣 musi stan膮膰 po jej stronie.

Eve u艣miechn臋艂a si臋 lekko.

- One maj膮 siebie nawzajem.

- Celna uwaga. Troch臋 banalna, ale to nie pomniejsza jej warto艣ci.

- Prze艣pij si臋 troch臋. - Eve zatrzyma艂a si臋 przed domem Peabody. - Zadzwoni臋 do ciebie, je艣li mi b臋dziesz potrzebna. Ale na razie prze艣pij si臋 troch臋, spakuj i wyjed藕.

- Dzi臋kuj臋 za podwiezienie. - Delia zn贸w ziewn臋艂a. - Wszystkiego najlepszego z okazji 艢wi臋ta Dzi臋kczynienia, je艣li si臋 nie zobaczymy - powiedzia艂a, nim wysiad艂a.

Eve odjecha艂a od kraw臋偶nika i zobaczy艂a w tylnym lusterku, 偶e McNab zostawi艂 dla swojej dziewczyny zapalone 艣wiat艂o.

Pomy艣la艂a, 偶e dla niej te偶 b臋dzie zostawione w艂膮czone 艣wiat艂o. I b臋dzie czeka艂 kto艣, kto jej wys艂ucha.

Ale zanim pojedzie do domu, musi jeszcze co艣 za艂atwi膰.

W艂膮czy艂a automatycznego kierowc臋 i wyj臋艂a osobiste tele艂膮cze.

- Ple - ple - powiedzia艂a Nadine i Eve dostrzeg艂a na wy艣wietlaczu niewyra藕ny zarys sylwetek.

- Spotkaj si臋 ze mn膮 w Down and Dirty.

- H臋? Co? Teraz?

- Teraz. We藕 ze sob膮 notes, tradycyjny, nie elektroniczny. 呕adnych rekorder贸w, Nadine, 偶adnych kamer. Tylko ty, tradycyjny notes i o艂贸wek. Czekam na ciebie.

- Ale...

Eve si臋 roz艂膮czy艂a i jecha艂a przed siebie.

Bramkarz przed wej艣ciem do nocnego klubu, pot臋偶ny jak d膮b i czarny jak smo艂a, by艂 ubrany na z艂oto. Obcis艂a koszula opina艂a jego szeroki tors, buty zachodzi艂y na sk贸rzane spodnie, na szyi nosi艂 trzy 艂a艅cuchy, kt贸re zdaniem Eve mog艂y s艂u偶y膰 za bro艅.

Na lewym policzku mia艂 wytatuowanego w臋偶a.

Kiedy sz艂a w jego stron臋, akurat si臋 rozprawia艂 z dwoma go艣膰mi. Jeden by艂 bia艂y, nabity, wa偶y艂 ze dwie艣cie pi臋膰dziesi膮t kilogram贸w, drugi, mieszaniec z wyra藕nymi cechami Azjaty, wygl膮da艂 troch臋 jak zawodnik sumo.

Trzyma艂 ich obu za kark i prowadzi艂 do kraw臋偶nika.

- Nast臋pnym razem, kiedy spr贸bujecie wykiwa膰 jednego z moich pracownik贸w, wyrw臋 wam kutasy, zanim zd膮偶ycie rozpi膮膰 rozporki.

Stukn膮艂 ich g艂owami - co by艂o zabronione przez prawo - a potem pu艣ci艂. Bezw艂adnie zwalili si臋 do rynsztoka. Odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂 Eve.

- Witaj, bia艂a dziewczyno.

- Cze艣膰, Crack, jak leci?

- Nie mog臋 narzeka膰. - Dwa razy zatar艂 d艂onie. - Co tu robisz? Czy偶by kto艣 waln膮艂 w kalendarz, a ja o tym nie wiem?

- Potrzebny mi pok贸j, w kt贸rym nikt nie b臋dzie mi przeszkadza艂. Jestem um贸wiona - powiedzia艂a, kiedy uni贸s艂 brwi, marszcz膮c szerokie czo艂o. - Nadine ju偶 tu jedzie. Ale pami臋taj: nigdy nas tu nie by艂o.

- Skoro, jak si臋 domy艣lam, niepotrzebny wam jeden z moich pokoi, by艣cie mog艂y si臋 w nim tarza膰 nago, nad czym wielce ubolewam, rozumiem, 偶e to s艂u偶bowe spotkanie. Nie znam si臋 na s艂u偶bowych spotkaniach. Wejd藕.

Po przekroczeniu progu znalaz艂a si臋 w ha艂a艣liwym pomieszczeniu, gdzie cuchn臋艂o zwietrza艂ym piwem, zonerem i najrozmaitszymi zakazanymi substancjami do palenia i nie tylko, 艣wie偶ym seksem, potem i innymi wydzielinami, kt贸rych wola艂a nie identyfikowa膰.

Na scenie z przodu t艂oczy艂y si臋 nagie tancerki i gra艂 zesp贸艂 muzyczny w jaskrawych przepaskach na biodrach. Tancerki na sto艂ach, przybrane pi贸rami, obsypane brokatem albo go艂e jak je Pan B贸g stworzy艂, wi艂y si臋 i podrygiwa艂y ku nieukrywanemu zachwytowi bywalc贸w.

Przy barze Eve nie dostrzeg艂a ani jednego wolnego sto艂ka, wi臋kszo艣膰 go艣ci by艂a dobrze zaprawiona albo pijana w sztok.

Idealnie.

- Widz臋, 偶e interes si臋 kr臋ci - zauwa偶y艂a, kiedy Crack torowa艂 jej drog臋 przez ludzk膮 ci偶b臋.

- Okres 艣wi膮teczny. B臋dziemy oblegani do stycznia, a i p贸藕niej te偶, bo zrobi si臋 za zimno, by imprezowa膰 na dworze. 呕ycie jest pi臋kne. A co s艂ycha膰 u ciebie, bia艂a, chuda policjantko?

- Nie narzekam.

Zaprowadzi艂 j膮 na g贸r臋, gdzie mie艣ci艂y si臋 pokoje.

- Tw贸j facet dobrze ci臋 traktuje?

- Tak. Na og贸艂 tak. Cofn臋li si臋, kiedy z otwartych drzwi wytoczy艂a si臋 na wp贸艂 ubrana, za艣miewaj膮ca si臋 para. Nie藕le od nich obojga 艣mierdzia艂o.

- Nie chc臋 ich pokoju. Crack tylko si臋 szeroko u艣miechn膮艂 i otworzy艂 drzwi do innego pomieszczenia.

- To nasz najbardziej luksusowy apartament. Dzi艣 t艂um go艣ci, ale wi臋kszo艣膰 wybiera tanie pokoje. Czuj si臋 tu jak u siebie w domu, s艂odka dupeczko. Przyprowadz臋 seksown膮 Nadine, jak tylko si臋 pojawi.

- Nawet nie my艣l o pieni膮dzach - powiedzia艂, kiedy Eve zacz臋艂a grzeba膰 w kieszeni. - Dzi艣 rano poszed艂em do parku i porozmawia艂em z moj膮 laleczk膮 pod drzewem, kt贸re ty i tw贸j facet dla niej zasadzili艣cie. Ani mi si臋 wa偶 p艂aci膰. To przyjacielska przys艂uga.

- Dobra. - Przypomnia艂a sobie jak Crack p艂aka艂 w jej ramionach, stoj膮c obok zw艂ok swojej m艂odszej siostry w kostnicy. - Aha, masz jakie艣 plany na czwartek?

Poza ni膮 nie mia艂 nikogo bliskiego.

- 艢wi臋to Indyka. Um贸wi艂em si臋 z 艂adn膮 lask膮. Przypuszczam, 偶e mo偶e uda nam si臋 zje艣膰 kawa艂ek indyka pomi臋dzy innymi atrakcjami wieczoru.

- C贸偶, je艣li masz ochot臋 na prawdziw膮 uczt臋, ale bez innych atrakcji, to wydajemy przyj臋cie. Mo偶esz przyprowadzi膰 t臋 swoj膮 艂adn膮 lask臋.

Jego wzrok z艂agodnia艂, a z tonu g艂osu znikn膮艂 brookli艅ski akcent.

- Dzi臋kuj臋. Z wielk膮 ochot膮 przyjd臋 razem z przyjaci贸艂k膮. - Po艂o偶y艂 na ramieniu Eve ci臋偶kie 艂apsko. - P贸jd臋 wypatrywa膰 Nadine, chocia偶 nie widzia艂em tu dzi艣 偶adnej z was.

- Dzi臋ki.

Wesz艂a do pokoju i rozejrza艂a si臋 woko艂o. Widocznie 鈥瀕uksusowy鈥 oznacza艂o, 偶e w pokoju jest prawdziwe 艂贸偶ko, a nie jakie艣 wyrko. Na suficie by艂o lustro, co troch臋 peszy艂o Eve. Ale zobaczy艂a te偶 ekran z menu i automat do zamawiania potraw, a tak偶e malutki stoliczek i dwa krzes艂a.

Spojrza艂a na 艂贸偶ko i ogarn臋艂o j膮 przemo偶ne pragnienie, by si臋 po艂o偶y膰. Zrezygnowa艂aby z jedzenia przez najbli偶sze czterdzie艣ci osiem godzin za mo偶liwo艣膰 wyci膮gni臋cia si臋 na 艂贸偶ku na dwadzie艣cia minut. Wola艂a jednak nie ryzykowa膰, wi臋c podesz艂a do ekranu z menu i zam贸wi艂a dzbanek kawy oraz dwa kubeczki.

B臋dzie obrzydliwa. Nie wiedzie膰 czemu mieszanka soi i substancji chemicznych dawa艂a w efekcie co艣, co przypomina艂o zje艂cza艂膮 smo艂臋. Ale b臋dzie zawiera艂a do艣膰 kofeiny, by nie pozwoli膰 Eve usn膮膰.

Siedzia艂a i czekaj膮c na Nadine, pr贸bowa艂a si臋 skupi膰 na tym, co zamierza艂a zrobi膰. Oczy same jej si臋 zamkn臋艂y, g艂owa opad艂a na piersi. Zaw艂adn膮艂 ni膮 sen, potw贸r o ostrych, 艣liskich pazurach, kt贸rymi wpi艂 si臋 w jej m贸zg.

O艣lepiaj膮co bia艂y pok贸j. Dziesi膮tki szklanych trumien. W ka偶dej z nich le偶a艂a ona, zakrwawiona i posiniaczona dziewczynka, zap艂akana i przera偶ona. Pr贸bowa艂a si臋 wydosta膰.

A ten, kt贸ry j膮 stworzy艂, sta艂, szczerz膮c z臋by.

Zrobione na zam贸wienie, powiedzia艂 i si臋 roze艣mia艂. Zarechota艂. Je艣li nie dzia艂a, jak nale偶y, wyrzuca si臋 nieudan膮 i pr贸buje jeszcze raz. Nigdy z tob膮 nie sko艅cz臋, ma艂a. Nigdy.

Drgn臋艂a i si臋 obudzi艂a. Na p贸艂 przytomna zacz臋艂a szuka膰 broni. I zobaczy艂a na stole dzbanek i kubki; otw贸r do wydawania zam贸wie艅 jeszcze nie do ko艅ca si臋 zamkn膮艂.

Na chwil臋 ukry艂a twarz w d艂oniach, 偶eby si臋 uspokoi膰. W porz膮dku, otrz膮sn臋艂a si臋. Ca艂y czas si臋 otrz膮sa.

Ciekawa by艂a, jakie sny prze艣laduj膮 potr贸jn膮 Avril, kiedy jest zbyt zm臋czona, by stawi膰 im czo艂o.

Gdy otworzy艂y si臋 drzwi, akurat nalewa艂a kaw臋.

- Dzi臋kuj臋, Crack.

- Zawsze do us艂ug, cycatko. - Mrugn膮艂 i zamkn膮艂 drzwi.

- Przekr臋膰 klucz w zamku - poleci艂a Eve. - W艂膮cz tryb 鈥瀗ie przeszkadza膰鈥.

- Niech to b臋dzie prawdziwa rewelacja. - Nadine zrobi艂a to, o co j膮 poprosi艂a Eve, i klapn臋艂a na drugim krze艣le. - Jest trzecia nad ranem.

- A mimo to wygl膮dasz prze艣licznie i najwyra藕niej twoje cycuszki s膮 jak cukiereczki.

- Nalej mi troch臋 tej trucizny.

- Wysyp na 艂贸偶ko zawarto艣膰 torebki - poleci艂a Eve, nape艂niaj膮c drugi kubeczek.

- Pieprz si臋, Dallas.

- M贸wi臋 powa偶nie. Opr贸偶nij torb臋, sprawdz臋, czy nie masz 偶adnych elektronicznych urz膮dze艅. Sprawa jest powa偶na, Nadine.

- Powinna艣 mi ufa膰.

- Nie by艂oby ci臋 tutaj, gdybym ci nie ufa艂a. Ale musz臋 przestrzega膰 pewnych zasad.

Z wyra藕nie niezadowolon膮 min膮 dziennikarka podesz艂a do 艂贸偶ka, otworzy艂a swoj膮 ogromn膮 torb臋 i wszystko z niej wysypa艂a.

Eve podnios艂a si臋, poda艂a jej kubeczek z kaw膮 i zacz臋艂a przegl膮da膰 zawarto艣膰 torby. Portfel, dow贸d to偶samo艣ci, kredyty i debety, dwa zio艂owe papierosy w ochronnym etui, dwa tradycyjne notesy, sze艣膰 zatemperowanych o艂贸wk贸w. Jeden notes elektroniczny, wy艂膮czony, dwa tele艂膮cza, jeden palmtop, te偶 wy艂膮czony. Dwa ma艂e lusterka, trzy paczki tabletek od艣wie偶aj膮cych oddech, ma艂e srebrne pude艂eczko z blokerami, cztery szminki do ust, szczotki - do twarzy i w艂os贸w, jedena艣cie tubek, pojemniczk贸w, s艂oiczk贸w i pude艂eczek z kosmetykami upi臋kszaj膮cymi.

- Jezu. Nosisz to wszystko i nak艂adasz sobie na twarz? Warto?

- Przypominam ci, 偶e jest trzecia nad ranem, a wygl膮dam prze艣licznie. Natomiast ty masz worki pod oczami takiej wielko艣ci, 偶e mog艂aby si臋 w nich ukry膰 ca艂a szajka psychopat贸w - morderc贸w.

- Policja nowojorska nigdy nie 艣pi.

- Podobnie jak przedstawiciele czwartej w艂adzy, jak wida膰. Czy ogl膮da艂a艣 m贸j dzisiejszy wywiad z Avril Icove?

- Nie, ale s艂ysza艂am o nim.

- Na wy艂膮czno艣膰.

- Co o niej s膮dzisz?

- Opanowana, dystyngowana, elegancka. Do twarzy jej w 偶a艂obie. Oddana matka. Spodoba艂a mi si臋. Nie uda艂o mi si臋 z niej wyci膮gn膮膰 nic na tematy osobiste, bo si臋 zapada, 偶e to wywiad po艣wi臋cony jej m臋偶owi i te艣ciowi. Ale jeszcze j膮 przycisn臋 do muru. Zgodzi艂a si臋 na trzy spotkania przed kamerami.

Dwa pozosta艂e nigdy si臋 nie odb臋d膮, pomy艣la艂a Eve. Ale wynagrodzi jej to. I to sowicie. Omiot艂a Nadine skanerem.

- Mo偶esz mi wierzy膰 lub nie, ale zrobi艂am to wszystko, by chroni膰 zar贸wno ciebie, jak i siebie. Za chwil臋 z艂ami臋 klauzul臋 najwy偶szej tajno艣ci.

- Sprawa Icoev'贸w.

- Lepiej usi膮d藕 i pos艂uchaj moich warunk贸w, bo nie podlegaj膮 negocjacji. Po pierwsze, nigdy nie odby艂y艣my tej rozmowy. Po powrocie do domu pozb臋dziesz si臋 tele艂膮cza, na kt贸re odbiera艂a艣 wiadomo艣ci ode mnie. Nigdy nic ci nie powiedzia艂am.

- Wiem, jak chroni膰 siebie i 藕r贸d艂a swoich informacji.

- Nie przerywaj. Ju偶 zebra艂a艣 sporo materia艂贸w na temat Icoev'贸w i sama znalaz艂a艣 powi膮zania mi臋dzy nimi a Jonahem Wilsonem i Eva Hannson Samuels oraz z Brookhollow. Twoje policyjne 藕r贸d艂a ani nie potwierdz膮 tych ustale艅, ani im nie zaprzecz膮. Musisz pojecha膰 do Brookhollow. Powi膮偶esz morderstwo Evelyn Samuels z zab贸jstwami Icoev'贸w.

Nadine zacz臋艂a notowa膰.

- To dyrektorka szko艂y. Kiedy j膮 zamordowano?

- Sama si臋 dowiedz. B臋dziesz na tyle w艣cibska i inteligentna, by dotrze膰 do zdj臋膰 absolwentek szko艂y i jej obecnych uczennic, a nast臋pnie je por贸wna膰. Prawd臋 m贸wi膮c, ju偶 to zrobi艂a艣. - Eve wyci膮gn臋艂a z kieszeni zapiecz臋towan膮 dyskietk臋. - Przegraj to. Na dyskietce mog膮 by膰 tylko i wy艂膮cznie twoje odciski palc贸w.

- Co zawiera dyskietka?

- Zdj臋cia ponad pi臋膰dziesi臋ciu obecnych uczennic. Wygl膮daj膮 identycznie, powtarzam - identycznie jak absolwentki szko艂y. Dane osobowe s膮 sfa艂szowane. Przekopiuj dyskietk臋 i schowaj j膮 tam, gdzie trzymasz to wszystko, co chcesz uchroni膰 przed konfiskat膮.

- Co takiego robili Icoev'owie, 偶e wymaga艂o to fa艂szowania danych osobowych uczennic?

- Klonowali je. Nadine a偶 z艂ama艂a o艂贸wek, tak gwa艂townie podnios艂a g艂ow臋.

- 呕artujesz.

- Od czas贸w wojen miejskich.

- S艂odki Jezu. Powiedz, 偶e masz dowody.

- Nie tylko. Mam trzy klony, znane pod nazwiskiem Avril Icove, obecnie przebywaj膮ce w areszcie domowym.

Nadine zachichota艂a.

- Ja ci臋 pieprz臋!

- Mam za sob膮 d艂ugi dzie艅, jestem zbyt zm臋czona na takie igraszki. Zacznij zapisywa膰, Nadine. Kiedy sko艅czymy, wr贸cisz do domu i stworzysz elektroniczny 艣lad potwierdzaj膮cy, 偶e sama znalaz艂a艣 te informacje. Spalisz te notatki i sporz膮dzisz nowe. Pojedziesz do Brookhollow i pomyszkujesz. Skontaktujesz si臋 ze mn膮, domagaj膮c si臋 potwierdzenia lub zaprzeczenia tego, co znajdziesz. Nie b臋d臋 chcia艂a z tob膮 rozmawia膰, co skwapliwie zarejestrujesz.

Naturalnie zg艂osz臋 si臋 do moich prze艂o偶onych i zamelduj臋, 偶e co艣 wyw臋szy艂a艣. Musz臋 to zrobi膰. Wi臋c postaraj si臋 jak najszybciej co艣 wyniucha膰.

- Ju偶 odwali艂am sporo czarnej roboty, dopasowa艂am do siebie niekt贸re elementy. Ale nie wyci膮gn臋艂am tak daleko id膮cych wniosk贸w. Podejrzewa艂am manipulowanie genami, projektowanie dzieci, czarnorynkowe ceny za us艂ug臋.

- I s艂usznie podejrzewa艂a艣. Reszt臋 dostaniesz ode mnie. Jutro, najdalej pojutrze 艣ledztwo przejm膮 federalni. Oczywi艣cie wszystko zatuszuj膮. Czego nie uda im si臋 ukry膰, usun膮, wi臋c musisz si臋 spieszy膰. Powiem ci wszystko, co mog臋 powiedzie膰, i umywam r臋ce. Niczego wi臋cej si臋 ode mnie nie dowiesz. Nie traktuj tego jak przys艂ugi - doda艂a Eve. - Je艣li to opublikujesz, wywo艂asz prawdziw膮 burz臋.

- Wiem, jak sobie radzi膰 w takiej sytuacji. - Oczy Nadine zrobi艂y si臋 ostre jak sztylety. Nie przestawa艂a notowa膰. - Kiedy ta bomba wybuchnie, wszystkie reflektory b臋d膮 skierowane na mnie.

Zaj臋艂o im to godzin臋. Musia艂y zam贸wi膰 jeszcze jeden dzbanek piekielnie mocnej kawy, a Nadine zapisa艂a dwa notesy.

Po wyj艣ciu z klubu Eve nie dowierza艂a szybko艣ci swoich reakcji, wi臋c zn贸w w艂膮czy艂a w samochodzie autopilota.

Ale nie zamkn臋艂a oczu, nie usn臋艂a. Kiedy dotar艂a do domu, wysiad艂a z samochodu i posz艂a do domu jak lunatyczka. Summerset czeka艂 na ni膮.

- Bo偶e. Nawet wampiry czasami sypiaj膮.

- Nikt nie zleci艂 za艂atwi膰 Icoev'贸w.

- Rozumiem.

- Ale ju偶 to pani wie. Czy wiadomo pani r贸wnie偶, 偶e ch臋tnym oferowano za grube pieni膮dze m艂ode kobiety, wykszta艂cone w Brookhollow College w stanie New Hampshire, na 偶ony, pracownice albo do 艣wiadczenia us艂ug seksual­nych?

Eve stara艂a si臋 zmusi膰 sw贸j zm臋czony umys艂 do pracy.

- Sk膮d to wiesz?

- Nada艂 mam dost臋p do 藕r贸de艂, do kt贸rych pani nigdy nie dotrze. Znam te偶 ludzi, kt贸rzy nie si臋 sk艂onni do zwierzania si臋 Roarke'owi, odk膮d zosta艂 pani m臋偶em.

- Czy te 藕r贸d艂a popar艂y dowodami to, co opowiadaj膮 o dzia艂alno艣ci Icoev'贸w?

- Nie, ale uwa偶am je za wielce wiarygodne. Icove'a co艣 艂膮czy艂o z Brookhollow. Polecia艂 tam dzi艣 jeden z odrzutowych helikopter贸w nale偶膮cych do Roarke Enterprise. Zdaje si臋, 偶e zamordowano dyrektork臋 szko艂y. W taki sam spos贸b jak zamordowano obu Icoev'贸w.

- Jeste艣 prawdziw膮 skarbnic膮 wiadomo艣ci.

- Wiem, jak wykonywa膰 swoje obowi膮zki. Uwa偶am, 偶e pani te偶. Ludzie to nie przedmioty. Wykorzystywa膰 plac贸wk臋 o艣wiatow膮 jako kamufla偶, traktowa膰 ludzi w taki spos贸b to pod艂o艣膰. Nie powinna pani szuka膰 kobiety, kt贸ra najprawdopodobniej postanowi艂a si臋 z tym rozprawi膰.

- Dzi臋kuj臋 za rad臋, Summerset.

- W艂a艣nie pani powinna to rozumie膰. - S艂ysz膮c jego s艂owa, Eve zatrzyma艂a si臋 i odwr贸ci艂a. - Wie pani, jak to jest by膰 dzieckiem zamkni臋tym w klatce i zmuszanym do robienia okre艣lonych rzeczy. Wie pani, jak to jest zosta膰 zmuszonym do odpowiedzenia atakiem na atak.

Eve zacisn臋艂a r臋k臋 na balustradzie i spojrza艂a na niego.

- Uwa偶asz, 偶e to wystarczy? Chocia偶 to takie ohydne i odra偶aj膮ce, nie mo偶na w ten spos贸b usprawiedliwia膰 przest臋pstwa. Tak, wiem, jak wykonywa膰 swoje obowi膮zki. I wiem, 偶e 偶adnym morderstwem nie powstrzyma si臋 zbrodni ani wyst臋pku. Z艂o tylko si臋 zmienia i atakuje z now膮 si艂膮.

- W takim razie co jest zdolne to powstrzyma膰? Policja?

- Policja tylko spowolnia ten proces. Nic tego nie zatrzyma. Nic a nic. Odwr贸ci艂a si臋 i wbieg艂a po schodach, czuj膮c si臋 tak niematerialna jak duch.

W sypialni pali艂o si臋 przy膰mione 艣wiat艂o. I w艂a艣nie co艣 tak zwyczajnego sprawi艂o, 偶e po policzkach pop艂yn臋艂y jej 艂zy.

Zdj臋艂a pas z broni膮, odpi臋艂a odznak臋 policyjn膮, po czym jedno i drugie po艂o偶y艂a na toaletce. Roarke nazwa艂 je kiedy艣 jej rekwizytami. Mia艂 racj臋, ale te rekwizyty j膮 uratowa艂y. Sprawi艂y, 偶e znalaz艂a cel w 偶yciu.

Tylko spowalnia艂y rozprzestrzenianie si臋 z艂a, pomy艣la艂a. To jedyne, co mo偶na zrobi膰. I zawsze si臋 okazuje, 偶e to za ma艂o.

Rozebra艂a si臋, wesz艂a na podest i wsun臋艂a si臋 pod ko艂dr臋.

Przytuli艂a si臋 do niego i poniewa偶 mog艂a sobie przy nim na to pozwoli膰, nie powstrzymywa艂a 艂ez, kt贸re lecia艂y na jego rami臋.

- Jeste艣 taka zm臋czona - wymamrota艂.

- Boj臋 si臋 spa膰. Koszmary tylko czyhaj膮.

- Jestem przy tobie. I zawsze b臋d臋.

- Ale niewystarczaj膮co blisko. - Podnios艂a g艂ow臋 i odszuka艂a ustami jego usta. - Musz臋 ci臋 mie膰 bli偶ej. Musz臋 czu膰, kim jestem.

- Eve. - Powtarza艂 cicho jej imi臋, g艂aszcz膮c j膮 w ciemno艣ciach. Musi by膰 delikatny, my艣la艂, bo jest teraz taka krucha i potrzebuje go, 偶eby jej przypomnia艂, kim jest. Potrzebuje go, 偶eby jej pokaza艂, 偶e kocha j膮 tak膮, jaka jest. Musi j膮 ogrza膰, my艣la艂, bo przekona艂 si臋, jaka potrafi by膰 przemarzni臋ta w 艣rodku. Policzki mia艂a mokre od 艂ez, kt贸re wci膮偶 l艣ni艂y w jej oczach.

Wiedzia艂, 偶e b臋dzie cierpia艂a, ale i tak jej b贸l, kt贸ry pr贸bowa艂a m臋偶nie znosi膰, rozdziera艂 mu serce.

- Kocham ci臋 - powiedzia艂. - Kocham wszystko, czym jeste艣. Westchn臋艂a. Tak, w艂a艣nie tego potrzebowa艂a. Czu膰 ci臋偶ar jego cia艂a, zapach, sk贸r臋. Wiedzie膰, 偶e Roarke zna jej cia艂o, dusz臋 i serce.

Nikt nie zna艂 jej tak jak on. Nikt nie kocha艂 jej tak jak on. Przez ca艂e swoje 偶ycie, zanim go pozna艂a, nikt nie potrafi艂 dotrze膰 do udr臋czonego dziecka, kt贸re nadal w niej tkwi艂o.

Kiedy wszed艂 w ni膮, wszystkie te cienie zosta艂y odsuni臋te na bok. Widzia艂a 艣wiate艂ko w ciemno艣ciach.

Gdy ranek rumieni艂 nocne niebo, mog艂a zamkn膮膰 oczy. Mog艂a da膰 odpocz膮膰 umys艂owi. Rami臋, kt贸rym j膮 obejmowa艂 Roarke, by艂o jak kotwica.

Gdy si臋 obudzi艂a, 艣wiat艂o by艂o nadal przy膰mione. Zdziwi艂o j膮 to, bo czu艂a si臋 w miar臋 wypocz臋ta. By艂a nieco rozbita po niemal ca艂onocnym przes艂uchiwaniu Avril Icove, ale nie tak, jak gdyby si臋 tylko kr贸tko zdrzemn臋艂a przed 艣witem.

Widocznie nie docenia艂a wzmacniaj膮cego dzia艂ania seksu.

Rozrzewni艂a si臋 i poczu艂a wdzi臋czno艣膰. Ale kiedy wyci膮gn臋艂a r臋k臋, by pog艂aska膰 Roarke'a, stwierdzi艂a, 偶e ju偶 wsta艂.

W pierwszej chwili si臋 nad膮sa艂a, a potem spyta艂a, kt贸ra godzina.

Jest dziewi膮ta trzydzie艣ci sze艣膰.

Ta informacja sprawi艂a, 偶e Eve gwa艂townie usiad艂a na 艂贸偶ku. Roarke przyciemni艂 szyby w oknach!

- Wy艂膮czy膰 tryb spania, ods艂oni膰 wszystkie okna! Cholera! - Musia艂a zas艂oni膰 oczy d艂o艅mi, bo nag艂y blask s艂o艅ca j膮 o艣lepi艂.

Zakl臋艂a, wygramoli艂a si臋 z 艂贸偶ka i podrepta艂a do 艂azienki, 偶eby wzi膮膰 prysznic.

Pi臋膰 minut p贸藕niej wyda艂a st艂umiony okrzyk, kiedy otworzywszy oczy, ujrza艂a Roarke'a. Mia艂 na sobie bia艂膮 koszul臋 i ciemne d偶insy, w r臋ku trzyma艂 wielki kubas.

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e ci si臋 to spodoba. Spojrza艂a 艂akomie na kaw臋.

- Nie mo偶esz w艂膮cza膰 trybu 鈥瀞panie鈥, nie informuj膮c mnie uprzednio.

- Przecie偶 spali艣my.

- Ale nigdy nie w艂膮czamy trybu 鈥瀞panie鈥.

- Uzna艂em, 偶e to idealny moment, 偶eby zmieni膰 nasze przyzwyczajenia. Odgarn臋艂a mokre w艂osy i wesz艂a, ociekaj膮c wod膮, do suszarki. Patrzy艂a na niego gniewnie, kiedy owiewa艂o j膮 ciep艂e powietrze.

- Mam mas臋 rzeczy do za艂atwienia, musz臋 si臋 spotka膰 z kilkoma osobami.

- Przypuszczam, 偶e najpierw zechcesz si臋 ubra膰.

- A ty czemu tego nie zrobi艂e艣?

- Jak to nie?

- Dlaczego nie w艂o偶y艂e艣 jednego ze swoich sze艣ciu milion贸w garnitur贸w?

- Jestem pewien, 偶e mam ich nie wi臋cej ni偶 pi臋膰 milion贸w trzysta tysi臋cy. A nie w艂o偶y艂em 偶adnego z nich, bo uzna艂em taki str贸j za zbyt oficjalny, je艣li uwzgl臋dni膰, 偶e dzi艣 przyje偶d偶aj膮 do nas go艣cie.

- I zrobi艂e艣 sobie wolne. - Wysz艂a z suszarki i wyrwa艂a mu kubek z kaw膮. - Czy w nocy nast膮pi艂 krach na gie艂dzie?

- Wprost przeciwnie, ceny posz艂y w g贸r臋. Sta膰 mnie na kupno kolejnego garnituru. Prosz臋. - Poda艂 jej szlafrok. - Mo偶esz w tym zje艣膰 艣niadanie. Ja napij臋 si臋 kawy.

- Musz臋 si臋 skontaktowa膰 z Feeneyem, komendantem i z androidami pilnuj膮cymi Avril. Musz臋 sporz膮dzi膰 raport, spyta膰 technik贸w, co ustalili w sprawie zab贸jstwa Samuels.

- Praca, praca, praca. - Wyszed艂 z 艂azienki i podszed艂 do autokucharza. Zn贸w jest sob膮, pomy艣la艂 z ulg膮. Wyczerpana kobieta zn贸w przemieni艂a si臋 w policjantk臋. - Z pewno艣ci膮 masz ochot臋 na talerz owsianki.

- Nikt przy zdrowych zmys艂ach nie mo偶e mie膰 ochoty na owsiank臋.

- Wzbogacon膮. Nie roze艣mia艂a si臋.

- Zacznijmy do pocz膮tku. Nie mo偶esz w艂膮cza膰 trybu 鈥瀞panie鈥, nie poinformowawszy mnie o tym.

- Kiedy moja 偶ona wraca do domu tak zm臋czona i zestresowana, 偶e a偶 p艂acze, musz臋 zadba膰 o to, by si臋 troch臋 odpr臋偶y艂a. - Obejrza艂 si臋 przez rami臋, jego wzrok by艂 zimny jak stal, a spojrzenie ostrzega艂o, 偶e wszelkie pr贸by oporu doprowadz膮 do awantury. - Masz szcz臋艣cie, 偶e ograniczy艂em si臋 do zaciemnienia okien, 偶eby艣 mog艂a pospa膰.

Przeszed艂 przez pok贸j i postawi艂 na stole talerz z owsiank膮.

- A teraz radz臋, 偶eby艣 usiad艂a i to zjad艂a, inaczej rozpoczniemy dzie艅 od karczemnej awantury.

- Ju偶 si臋 tego domy艣li艂am - mrukn臋艂a.

- A i tak masz dzie艅 wype艂niony po brzegi. Wyd臋艂a usta, przygl膮daj膮c si臋 owsiance.

- S膮 w niej odra偶aj膮ce grudki.

- Nic podobnego. To kawa艂ki jab艂ek i jagody. - Jagody?

- Usi膮d藕 i zjedz jak grzeczna dziewczynka.

- Jak tylko b臋d臋 mia艂a woln膮 chwilk臋, sprawi臋 ci takie manto, 偶e d艂ugo mnie popami臋tasz. - Ale usiad艂a i zn贸w spojrza艂a na owsiank臋. Zmarnowano bardzo smaczne owoce, wrzucaj膮c je do tej nieapetycznej papki. - Teoretycznie od 贸smej powinnam by膰 w pracy. Ale zgodnie z regulaminem mam prawo do o艣miu godzin odpoczynku, chyba 偶e szef zarz膮dzi inaczej. Wysz艂am z domu Icoev'贸w po drugiej.

- Postanowi艂a艣 pracowa膰 z zegarkiem w r臋ku?

- Peabody i McNab s膮 od dzi艣 na urlopie. Powiedzia艂am jej, 偶eby wyjecha艂a.

- Zmniejszy艂a艣 swoj膮 ekip臋 o dwie osoby. - Skin膮艂 g艂ow膮 i usiad艂. - Wszystko zgodnie z przepisami, wszystko jak nale偶y. Ale odbije si臋 to negatywnie na tempie 艣ledztwa. Je艣li doda膰 do tego 艣wi臋ta, post臋powanie zacznie si臋 jeszcze bardziej 艣limaczy膰. Co zamierzasz zrobi膰 z tym czasem?

- W艂a艣ciwie ju偶 zacz臋艂am dzia艂a膰. Z艂ama艂am rozkaz o zachowaniu dochodzenia w najwi臋kszej tajemnicy. Spotka艂am si臋 z Nadine i wszystko jej powiedzia艂am. - Zanurzy艂a 艂y偶k臋 w owsiance, unios艂a j膮, pozwoli艂a, 偶eby zawar­to艣膰 spad艂a z powrotem na talerz. - Nie zastosowa艂am si臋 do wyra藕nych instrukcji prze艂o偶onego, ale jestem gotowa wyprze膰 si臋 tego w 偶ywe oczy. Gram na zw艂ok臋, 偶eby da膰 Avril Icove czas na zorientowanie si臋, jak wy艂膮czy膰 elektroniczne bransoletki, zabra膰 dzieciaki i uciec. Wci膮偶 mam te偶 nadziej臋, 偶e kt贸ra艣 z nich powie mi, gdzie jest Deena, albo przynajmniej gdzie realizowano ca艂e to przedsi臋wzi臋cie.

- Je艣li dalej b臋dziesz si臋 tak przez to do艂owa膰, to jednak zaczniemy dzie艅 od awantury.

- Nie mam prawa ulega膰 w pracy emocjom, 艂ama膰 rozkaz贸w, lekcewa偶y膰 obowi膮zk贸w.

- Mylisz si臋, Eve, i to pod wieloma wzgl臋dami. Po pierwsze, nie podj臋艂a艣 tej decyzji, ulegaj膮c emocjom, przynajmniej nie wy艂膮cznie. Kierujesz si臋 intuicj膮, do艣wiadczeniem i wrodzonym poczuciem sprawiedliwo艣ci.

- Policjanci nie ustalaj膮 regu艂.

- Bzdura. Mo偶esz ich nie pisa膰, ale zmieniasz je codziennie w zale偶no艣ci od sytuacji. Musisz to robi膰, poniewa偶 je艣li prawo, zasady, ich duch nie s膮 elastyczne, nie daj膮 si臋 adaptowa膰, to umieraj膮.

W艂a艣ciwie Eve powtarza艂a sobie to samo ju偶 kilkana艣cie razy.

- Nie by艂am do ko艅ca szczera z Peabody. I powiedzia艂am, 偶e pi臋膰 lat temu chyba nie zdoby艂abym si臋 na to, by tak post膮pi膰. Odpar艂a, 偶e oszukuj臋 sam膮 siebie.

- Nasza Peabody jest bystra. Pami臋tasz dzie艅, kiedy si臋 poznali艣my? - Si臋gn膮艂 do kieszeni i wyci膮gn膮艂 z niej szary guzik od jedynego kostiumu, jaki posiada艂a, nim wtargn膮艂 do jej 偶ycia. Obraca艂 go w palcach, przygl膮daj膮c si臋 Eve. - Walczy艂a艣 wtedy z procedur膮, z przepisami. Ale ju偶 wtedy, i wed艂ug mnie zawsze, mia艂a艣 poczucie sprawiedliwo艣ci. Te dwie rzeczy nigdy si臋 nie zmieni膮. B臋dziesz walczy艂a i b臋dziesz kierowa艂a si臋 intuicj膮. Dzi臋ki temu jeste艣 tym, kim jeste艣, w r贸wnym stopniu jak dzi臋ki odznace policyjnej. Nigdy w 偶yciu nie pozna艂em nikogo, kto czuje taki 偶al do ludzi, a jednocze艣nie zdolny jest tak bezgranicznie im wsp贸艂czu膰. Zjedz owsiank臋.

Prze艂kn臋艂a jedn膮 艂y偶k臋.

- Mog艂a by膰 gorsza.

- Wkr贸tce mam telekonferencj臋, na twoim biurku jest kilka wiadomo艣ci.

- Wiadomo艣ci?

- Trzy od Nadine, ka偶da kolejna 艣wiadczy o rosn膮cym zniecierpliwieniu autorki. Domaga si臋, 偶eby艣 si臋 z ni膮 skontaktowa艂a w sprawie potwierdzenia informacji, jakie zdoby艂a o Icove'ach, ich zwi膮zkach z Brookhollow oraz z morderstwem Evelyn Samuels w stanie New Hampshire.

- Dzia艂a zgodnie z planem.

- Kolejna wiadomo艣膰 jest od Feeneya. Wr贸ci艂 z New Hampshire i ma dla ciebie sprawozdanie. By艂 pow艣ci膮gliwy, czego - jak si臋 domy艣lam - wymaga klauzula tajno艣ci.

- Dobrze.

- Komendant Whitney czeka do po艂udnia na tw贸j raport, pisemny i ustny.

- Starasz si臋 o posad臋 sekretarki? Roarke u艣miechn膮艂 si臋 i wsta艂.

- Kilkoro Irlandczyk贸w przyjedzie ko艂o drugiej, co, jak niech臋tnie przyznaj臋, wywo艂uje u mnie zdenerwowanie. Je艣li si臋 sp贸藕nisz, usprawiedliwi臋 ci臋.

Zjad艂a i si臋 ubra艂a. Potem wzi臋艂a odznak臋 i pojecha艂a do pracy.

Najpierw spotka艂a si臋 z Feeneyem. W swoim gabinecie, za zamkni臋tymi drzwiami. Poinformowa艂a go o wszystkim z wyj膮tkiem rozmowy z Nadine. Je艣li j膮 za to zdegraduj膮, nie poci膮gnie za sob膮 nikogo.

- Jest ich trzy. Ju偶 nawet nie wydaje mi si臋 to takie dziwne. - Feeney chrupa艂 orzeszki. - Idealnie pasuje do tego, co znale藕li艣my w szkole. Mamy akta.

Postuka艂 w dyskietki, kt贸re po艂o偶y艂 na biurku Eve.

- Prowadzili dwa systemy. Jeden schludny i porz膮dny dla kontroler贸w i audytor贸w. Stanowi艂 przykrywk臋 drugiego. Ka偶da uczennica mia艂a sw贸j numer, zapisywano dane o wynikach egzamin贸w, poprawkach...

- Poprawkach? Jakiego rodzaju?

- Operacjach plastycznych. Robili je o艣mioletnim dziewczynkom. Skurwiele. W oficjalnych kartotekach s膮 dane o korektach wzroku, badaniach s艂uchu, okresowych kontrolach stanu zdrowia, ale w zaszyfrowanej kartotece s膮 dodatkowe informacje. Niekt贸re procedury nazwali 鈥瀝ozszerzonym rozwijaniem inteligencji鈥. Stosowali instrukcje podprogowe, wizualne i audio. Studentki przeznaczone na licencjonowane towarzyszki 偶ycia albo, jak to okre艣lali, 鈥瀗a partnerki鈥 otrzymywa艂y poszerzon膮 edukacj臋 seksualn膮. I tu niespodzianka. Przerwa艂, 偶eby siorbn膮膰 kawy.

- Deena nie jest jedyn膮, kt贸ra uciek艂a.

- S膮 inne, kt贸re si臋 wyrwa艂y i wszelki 艣lad po nich zagin膮艂?

- Tak. Prowadzili kartotek臋 buntowniczek. Mam kilkana艣cie, kt贸re znikn臋艂y po uko艅czeniu studi贸w, po 鈥瀉lokacji鈥. Jest jedyn膮, kt贸ra uciek艂a z college'u, ale nie tylko j膮 stracili z oczu. Dlatego po tym, jak Deena wyci臋艂a im taki numer, zacz臋li wszczepia膰 nowym klonom, zaraz po urodzeniu, wewn臋trzny lokalizator. Wszczepili go te偶 wszystkim obecnym uczennicom. To by艂 pomys艂 Evelyn Samuels, z jej zapisk贸w wynika, 偶e nie pochwali艂a si臋 nim Icove'om.

- Dlaczego?

- Uzna艂a, 偶e nie mo偶na im ufa膰. Dawali Avril zbyt du偶o swobody. Stracili obiektywizm, nie d膮偶yli 艣lepo do osi膮gni臋cia celu, kt贸ry przed sob膮 postawili. Czyli stworzenia rasy nadludzi - to ich okre艣lenie - robi膮c kolejny logiczny ruch na drodze ewolucji dzi臋ki zastosowaniu technologii: eliminuj膮c niedoskona艂o艣ci i wady genetyczne, a ostatecznie zapewniaj膮c nie艣miertelno艣膰. Naturalne pocz臋cie, z nieroz艂膮cznie zwi膮zanymi z nim zagro偶eniami i niskim wsp贸艂czynnikiem powodzenia, mog艂o i powinno by膰 zast膮pione przez ciche narodziny.

- Przez wyeliminowanie po艣rednika, a raczej po艣redniczki, 偶e si臋 tak wyra偶臋 - wtr膮ci艂a Eve. - Produkowanie dzieci zgodnie ze specyfikacj膮 w laboratorium. Ale 偶eby to zrealizowa膰, nie wystarcz膮 same mo偶liwo艣ci techniczne. Trzeba doprowadzi膰 do zmiany polityki. Nale偶y zmieni膰 prawo, zlikwidowa膰 zakazy. Trzeba zasia膰 ziarno w ustawodawstwie, w salonach polityk贸w.

- Ju偶 nad tym pracuj膮. Kilka ich absolwentek zajmuje kluczowe pozycje we w艂adzach. W s艂u偶bie zdrowia, instytutach naukowo - badawczych, mediach.

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e ta wredna blondyna ze 鈥濻traight Scoop鈥 jest jedn膮 z nich. Kojarzysz, kt贸ra to? Ma du偶e, bia艂e z臋by. - Opanowa艂a si臋, kiedy zobaczy艂a oboj臋tne spojrzenie Feeneya. - Mniejsza z tym.

- Oceniali, 偶e potrzeba jeszcze pi臋tnastu lat, by znie艣膰 ograniczenia na ca艂ym 艣wiecie. I kolejnych stu, by wprowadzi膰 nowe przepisy, zakazuj膮ce naturalnej koncepcji - ci膮gn膮艂.

- Chcieli zabroni膰 seksu?

- Nie, jedynie pocz臋cia poza 鈥瀔ontrolowanym 艣rodowiskiem鈥. Naturalne zap艂odnienie oznacza wady wrodzone. Ciche narodziny... Nigdy nie nazywali tego sztucznym zap艂odnieniem czy klonowaniem...

- Ju偶 zacz臋li je propagowa膰.

- Tak jest. - Poci膮gn膮艂 kolejny 艂yk kawy. - Ciche narodziny gwarantuj膮 idealne dzieci, eliminuj膮 wady. Gwarantuj膮 r贸wnie偶 wiele tym, kt贸rzy uznani zostali za godnych rodzic贸w...

- Tak, godnych. Musz臋 si臋 tym zaj膮膰.

- Godni rodzice maj膮 gwarancj臋, 偶e dziecko b臋dzie spe艂nia艂o ich konkretne wymagania.

Eve zasznurowa艂a usta.

- Na jak d艂ugo udzielaj膮 gwarancji? Jakie s膮 zasady zwrotu towaru? Feeney u艣miechn膮艂 si臋 wbrew sobie samemu.

- Dobre, no nie? Kobiety zostan膮 uwolnione od uci膮偶liwo艣ci zwi膮zanych z ci膮偶膮 i porodem.

- Mo偶e co艣 w tym jest.

- Wed艂ug ich szacunk贸w w ci膮gu siedemdziesi臋ciu pi臋ciu lat wprowadzone zosta艂yby przepisy o sterylizacji.

Przymusowa sterylizacja, ciche narodziny, ludzie tworzeni i doskonaleni w laboratoriach. Zupe艂nie jak na jednym z film贸w fantastycznonaukowych Roarke'a.

- My艣l膮 perspektywicznie.

- Tak, ale czas nie stanowi dla nich prawdziwego problemu.

- Ju偶 widz臋 te reklamy. - Wzi臋艂a gar艣膰 orzech贸w. - 鈥濩hcesz mie膰 dziecko bez zawracania sobie g艂owy? Wybierz jedno z naszej oferty. Boisz si臋 nag艂ej, tragicznej 艣mierci? Ju偶 teraz zapisz si臋 do naszego programu 禄Druga szansa芦. Przechowamy twoje kom贸rki i zn贸w b臋dziesz 偶y艂.

Pragniesz kogo艣, kto spe艂ni twoje wszystkie marzenia? Mamy dla ciebie kobiet臋 z twoich sn贸w. Oferta tylko dla os贸b pe艂noletnich鈥.

- 鈥濩zemu masz by膰 jedna, kiedy mo偶e was by膰 trzy?鈥 - doda艂 Feeney. - 鈥濷bserwuj sw贸j w艂asny rozw贸j w trzech kopiach. Nadaje to ca艂kiem nowe znaczenie stwierdzeniu 禄Nieodrodna c贸rka swojej matki芦鈥.

Eve si臋 roze艣mia艂a.

- Ale bez wzmianki o tym, gdzie si臋 zg艂asza膰?

- Liczne odniesienia do 鈥炁寂俹bk贸w鈥, ale bez podanych adres贸w. Mam jeszcze do przejrzenia sporo materia艂贸w.

- Musz臋 si臋 spotka膰 z Whitneyem, powiedzie膰 mu to, co ju偶 wiemy. Szko艂y s膮 zabezpieczone?

- Zleci艂em androidom pilnowanie klon贸w. Co za pieprzony 艣wiat. Ale opiekunowie prawni zaczynaj膮 wywiera膰 presj臋. Nie uda nam si臋 d艂ugo tego ukrywa膰.

- Spokojna g艂owa. - Wzi臋艂a dyskietki. - W okresie 艣wi膮t wszystko posuwa si臋 wolniej. Kiedy sprawa zn贸w zacznie si臋 toczy膰 zwyk艂ym tempem, zainteresuj膮 si臋 ni膮 s膮dy ponadnarodowe. Tym 鈥瀘piekunom prawnym鈥 grozi wiele nieprzyjemno艣ci.

- Masz racj臋. W obu plac贸wkach jest oko艂o dwustu nieletnich. Do tej pory zg艂osi艂o si臋 tylko sze艣ciu opiekun贸w prawnych. Oka偶e si臋, 偶e wi臋kszo艣膰 z nich to duchy.

Eve skin臋艂a g艂ow膮, doda艂a swoj膮 dyskietk臋 z raportem do folderu.

- Jak one si臋 w艂膮cz膮 do g艂贸wnego nurtu 偶ycia spo艂ecznego, Feeney? Kto si臋 nimi zajmie?

- To sprawa dla kogo艣 o wi臋kszej g艂owie ni偶 moja.

- Masz jakie艣 plany na jutro? - spyta艂a go, kiedy wsta艂.

- Ca艂a rodzina zjedzie si臋 do nowego domu mojego syna. M贸wi艂em ci, 偶e awansowa艂 i przeprowadzi艂 si臋 do New Jersey? - Feeney pokr臋ci艂 g艂ow膮. - C贸偶 cz艂owiek mo偶e zrobi膰? Trzeba im pozwoli膰 偶y膰 tak, jak tego chc膮.

Wesz艂a do gabinetu Whitneya w samo po艂udnie. Wr臋czy艂a mu sw贸j starannie napisany raport i ustnie stre艣ci艂a jego g艂贸wne punkty.

- Pisemny raport nie uwzgl臋dnia informacji o szkole i najnowszych ustale艅, kt贸re w艂a艣nie otrzyma艂am od kapitana Feeneya. Mam jego sprawozdanie, panie komendancie, i kopie dyskietek zawieraj膮cych dane przechowywane w archiwum w Brookhollow.

Po艂o偶y艂a je na jego biurku.

- Czy co艣 wiadomo o miejscu pobytu Deeny?

- Nie, panie komendancie. Ale dzi臋ki informacjom uzyskanym przez Feeneya b臋dzie mo偶na zidentyfikowa膰 wszystkie absolwentki i ustali膰 miejsca ich pobytu. Z wyj膮tkiem tych, kt贸re uciek艂y.

- Ale te 偶艂obki, o kt贸rych mowa, nie mieszcz膮 si臋, o ile nam wiadomo, na terenie Brookhollow?

- Nie znaleziono tam nic, co by 艣wiadczy艂o o istnieniu centr贸w sztucznego duplikowania ani magazyn贸w kom贸rek. Nie natrafiono na urz膮dzenia niezb臋dne do prowadzenia takiej dzia艂alno艣ci. Panie komendancie, zgodnie z prawem implanty wszczepione nieletnim nale偶y usun膮膰.

Rozpar艂 si臋 na fotelu i z艂o偶y艂 r臋ce.

- Zbyt daleko wybiega pani do przodu, pani porucznik.

- Nie s膮dz臋, panie komendancie. - Bardzo dok艂adnie sobie to przemy艣la艂a. - Wewn臋trzne implanty stanowi膮 pogwa艂cenie przepis贸w o prawie do prywatno艣ci. Poza tym, dysponuj膮c dotychczas zdobytymi dowodami, zgodnie z przepisami mamy obowi膮zek przes艂ucha膰 wszystkich opiekun贸w prawnych i wszystkie uczennice, by zweryfikowa膰 dane. Nie mo偶emy w 艣wietle obowi膮zuj膮cego prawa przekaza膰 偶adnej nieletniej osobom, kt贸re, jak jasno wy­nika z posiadanych dowod贸w, bra艂y udzia艂 w fa艂szowaniu danych, by uzyska膰 kuratel臋 nad nieletnimi.

- Przygotowa艂a艣 si臋.

- Maj膮 prawo do ochrony. Brookhollow mo偶na zamkn膮膰. Dowody 艣wiadcz膮ce o pogwa艂ceniu ustaw o walce z przest臋pczo艣ci膮 zorganizowan膮 i unikaniu p艂acenia podatk贸w daj膮 lokalnym w艂adzom tak膮 mo偶liwo艣膰 do czasu, a偶 w艂adze federalne zajm膮 si臋 spraw膮. Panie komendancie, kiedy to nast膮pi, cz臋艣膰 zamieszanych w to os贸b rozproszy si臋, a inne zjednocz膮 si臋 w obronie wsp贸lnego interesu. Te uczennice znajd膮 si臋 w krzy偶owym ogniu, szczeg贸lnie kiedy wkroczy rz膮d.

- W艂adze b臋d膮 chcia艂y za艂atwi膰 to bez rozg艂osu. Uczennice zostan膮 przes艂uchane i...

I鈥, pomy艣la艂a Eve. W艂a艣nie to 鈥瀒鈥 budzi艂o w niej niepok贸j.

- Mo偶e si臋 okaza膰, 偶e nie uda si臋 zatuszowa膰 tej sprawy, panie komendancie. Nadine Furst kilkakrotnie pr贸bowa艂a si臋 ze mn膮 skontaktowa膰. Prosi mnie o potwierdzenie kilku fakt贸w dotycz膮cych tego 艣ledztwa, mi臋dzy innymi zwi膮zku tej sprawy ze szko艂膮 i zab贸jstwem Evelyn Samuels. Do tej pory odmawia艂am jej, m贸wi膮c, 偶e 艣ledztwo wci膮偶 jest w toku, ale chyba co艣 wyw臋szy艂a.

Whitneyowi ani drgn臋艂a powieka.

- Ile wie?

- Panie komendancie, z tego, co uda艂o mi si臋 ustali膰, wynika, 偶e ju偶 uwa偶nie przyjrza艂a si臋 Brookhollow. Uzyska艂a dost臋p do szkolnego archiwum. Zaczyna si臋 czego艣 domy艣la膰. Wcze艣niej zebra艂a obfity materia艂 o Wilfredzie B. Icovie, przygotowuj膮c si臋 do relacji o jego tragicznej 艣mierci i pogrzebie. Wtedy odkry艂a jego powi膮zania z Jonahem Wilsonem i Eva Samuels. Prawd臋 m贸wi膮c, zrobi艂a to przede mn膮. Ma swoje 藕r贸d艂a i bardzo zaintrygowa艂a j膮 ta sprawa.

Whitney wyprostowa艂 palce i zacz膮艂 nimi stuka膰 w biurko.

- Wiemy, 偶e kontrolowane przecieki do prasy mog膮 pom贸c w 艣ledztwie, przyczyniaj膮 si臋 do kszta艂towania w艂a艣ciwego wizerunku policji i maj膮 swoje plusy.

- Tak, panie komendancie. Ale klauzula najwy偶szej tajno艣ci wyra藕nie zabrania wszelkich przeciek贸w tego typu.

- Owszem. I je艣li jakikolwiek pracownik mojego wydzia艂u naruszy z jakiego艣 powodu warunki tej klauzuli, zak艂adam, 偶e osoba ta jest na tyle sprytna, by mie膰 dupokryjki.

- Nie mog臋 na to odpowiedzie膰, panie komendancie.

- I lepiej tego nie r贸b. Zauwa偶y艂em, pani porucznik, 偶e nie cofn臋艂a pani urlopu detektyw Peabody.

- Zgadza si臋, panie komendancie, nie zrobi艂am tego. Podobnie jak kapitan Feeney nie anulowa艂 urlopu detektywowi McNabowi. Avril Icove przebywa w areszcie domowym. Do tej pory nie uda艂o nam si臋 zdoby膰 偶adnych informacji dotycz膮cych miejsca pobytu Deeny Flavii. Brookhollow jest zabezpieczone, a 艣ledztwo lada moment zostanie przekazane instytucjom federalnym. By膰 mo偶e jednak nie uda si臋 tego zrobi膰 wcze艣niej ni偶 w poniedzia艂ek. Przez ten czas sama dam sobie rad臋 ze 艣ledztwem. Uzna艂am za niepotrzebne i niesprawiedliwe cofni臋cie urlopu swojej partnerce.

Odczeka艂a chwil臋, ale komendant milcza艂.

- Panie komendancie, czy 偶yczy pan sobie, bym 艣ci膮gn臋艂a do pracy McNaba i Peabody?

- Nie. Jak s艂usznie pani zauwa偶y艂a, instytucje pa艅stwowe prawie ju偶 zawiesi艂y dzia艂alno艣膰 na okres 艣wi膮t. Od tego popo艂udnia w komendzie zostanie tylko niezb臋dny personel. Ustali艂a pani to偶samo艣膰 sprawc贸w zab贸jstw, metod臋 ich dzia艂ania i motyw. Prokurator okr臋gowy zrezygnowa艂 z postawienia zarzut贸w jednemu ze sprawc贸w. I najprawdopodobniej podejmie tak膮 sam膮 decyzj臋, kiedy zatrzymamy Deen臋 Flavie. W艂a艣ciwie 艣ledztwo jest zamkni臋te, pani porucznik.

- Tak jest, panie komendancie.

- Proponuj臋, by uda艂a si臋 pani do domu i mi艂o sp臋dzi艂a 艣wi臋ta.

- Dzi臋kuj臋, panie komendancie.

- Dallas - powiedzia艂, kiedy skierowa艂a si臋 do wyj艣cia. - Zapytam prywatnie: kiedy pani zdaniem Nadine Furst zamierza ujawni膰 to, co wie?

- Je艣li zapyta艂by mnie pan prywatnie, to bym powiedzia艂a 偶e Kana艂 75 szykuje na okres 艣wi膮t o wiele wi臋ksz膮 bomb臋 ni偶 relacja ze 艣wi膮tecznej parady organizowanej przez dom towarowy Macy.

- Ca艂kowicie si臋 z pani膮 zgadzam. Jest pani wolna.

ROZDZIA艁 19

Pojazdy posuwa艂y si臋 w 艣limaczym tempie. Nowojorczycy, wcze艣niej wyrwawszy si臋 z pracy, starali si臋 dotrze膰 do dom贸w, by zabra膰 si臋 do przygotowa艅 do 艣wi臋ta, podczas kt贸rego b臋d膮 dzi臋kowali za to, 偶e nie musz膮 przedziera膰 si臋 przez miasto do pracy. Ulice, chodniki i przestrze艅 powietrzn膮 wype艂niali tury艣ci na tyle g艂upi, by przyjecha膰 do Nowego Jorku i zobaczy膰 tu parad臋 - podczas gdy, jak uwa偶a艂a Eve, powinni zosta膰 w domu i obejrze膰 j膮 sobie w telewizji.

Uliczni z艂odzieje ju偶 zacierali r臋ce, licz膮c na 艂atwy zarobek.

Ma艂e turystyczne ster贸wce wykonywa艂y dodatkowe loty, o艣wietlaj膮c g艂贸wne atrakcje i charakterystyczne obiekty, przes艂aniaj膮c niebo i blokuj膮c drog臋 pojazdom komunikacji miejskiej. W ten spos贸b, pomy艣la艂a Eve, nara偶ano na niedogodno艣ci sta艂ych mieszka艅c贸w, kt贸rzy chcieli dotrze膰 do dom贸w, by zabra膰 si臋 do przygotowa艅 do 艣wi臋ta... i tak dalej.

Billboardy b艂yska艂y, mieni艂y si臋 i rado艣nie 艣piewa艂y o wyprzeda偶ach, kt贸re zwabi膮 odwa偶nych do piekielnego 艣wiata 艣r贸dmiejskich sklep贸w i centr贸w handlowych na przedmie艣ciach, nim ci gorliwcy zd膮偶膮 strawi膰 do ko艅ca 艣wi膮teczny obiad.

Przej艣cia dla pieszych, 艣lizgacze pasa偶erskie, chodniki i maksibusy by艂y tak zat艂oczone, 偶e Eve si臋 zastanawia艂a, czy ktokolwiek zosta艂 w domu.

Dzieciaki szalej膮ce na powietrznych 艂y偶wach, deskach, b艂yskawicznych rowerach i miejskich skuterach u艣wiadomi艂y jej, 偶e w szko艂ach te偶 zacz臋艂a si臋 przerwa 艣wi膮teczna.

Powinny obowi膮zywa膰 jakie艣 przepisy.

Uliczni handlarze uwijali si臋 jak w ukropie, sprzedaj膮c podr贸bki wszystkiego, co tylko mo偶na sobie wyobrazi膰, sprz臋t elektroniczny pochodz膮cy z szarej strefy, zegarki, kt贸re pokazywa艂y godzin臋 tylko tak d艂ugo, by zd膮偶yli sfinalizowa膰 transakcj臋 i znikn膮膰 w t艂umie.

Niech kupuj膮cy maj膮 si臋 na baczno艣ci, pomy艣la艂a Eve.

Czeka艂a na zmian臋 艣wiate艂, kiedy na s膮siednim pasie szybka taks贸wka pr贸bowa艂a wykona膰 manewr i zderzy艂a si臋 z sedanem z wypo偶yczalni aut stoj膮cym za Eve.

Westchn臋艂a i wyci膮gn臋艂a komunikator, by wezwa膰 drog贸wk臋. Zamierza艂a si臋 ograniczy膰 wy艂膮cznie do tego, ale okaza艂o si臋 to niemo偶liwe, kiedy kobieta prowadz膮ca sedana wyskoczy艂a z wozu i zacz臋艂a b臋bni膰 pi臋艣ciami w karoseri臋 taks贸wki i j膮 drapa膰.

Taksiarz te偶 wysiad艂. Tak si臋 pechowo z艂o偶y艂o, 偶e by艂a to kobieta. Natychmiast zacz臋艂a si臋 pysk贸wka.

Rozleg艂y si臋 klaksony i nawo艂ywania, gapie na chodniku podzielili si臋, cz臋艣膰 wzi臋艂a stron臋 kobiety prowadz膮cej wypo偶yczony w贸z, reszta stan臋艂a murem za taks贸wkark膮.

Dallas zobaczy艂a, 偶e operatorka 艣lizgacza zacz臋艂a przyjmowa膰 zak艂ady. Co za miasto.

- Chwileczk臋, zaraz, spokojnie! - odezwa艂a si臋 Eve. Obie kobiety odwr贸ci艂y si臋 gwa艂townie. Ta, kt贸ra kierowa艂a sedanem, z艂apa艂a co艣, co Dallas zidentyfikowa艂a jako osobisty alarm zawieszony na ozdobnym 艂a艅cuszku na szyi.

- Chwileczk臋! - warkn臋艂a Eve, ale og艂uszy艂 j膮 przera藕liwy krzyk.

- Wiem, co to jest, wiem, co robicie! - Kobieta zn贸w nacisn臋艂a guzik alarmu i do oczu Eve nap艂yn臋艂y 艂zy. - Wiem, jakie przekr臋ty robicie w tym zapomnianym przez Boga mie艣cie. Uwa偶acie, 偶e poniewa偶 jeste艣my z Minnesoty, to nie umiemy zliczy膰 do trzech? Policja! Policja!

- Ja jestem... Mia艂a torebk臋 wielko艣ci swojego rodzinnego stanu i z ca艂ej si艂y si臋 ni膮 zamachn臋艂a. Trafi艂a Dallas prosto w twarz. S膮dz膮c po gwiazdach, jakie Eve stan臋艂y przed oczami, musia艂a w niej nosi膰 kamienie z rodzinnego stanu.

- Jezu Chryste! Kobieta si艂膮 rozp臋du wykona艂a pe艂ny obr贸t, zamierzaj膮c uderzy膰 przeciwniczk臋 z taks贸wki. Ale taks贸wkarka zgrabnie uskoczy艂a.

- Policja! Policja! Napadni臋to mnie na ulicy w bia艂y dzie艅. Gdzie jest cholerna policja?

- Za chwil臋 straci pani przytomno艣膰 na ulicy w bia艂y dzie艅 - ostrzeg艂a j膮 Eve i zrobi艂a unik, by nie zosta膰 ponownie uderzona. Jednocze艣nie wyci膮gn臋艂a odznak臋. - Ja jestem policjantk膮 w tym zapomnianym przez Boga mie艣cie i pytam, co u diab艂a pani tu wyprawia?

- To fa艂szywa odznaka! My艣licie, 偶e nie rozpoznam fa艂szywej odznaki tylko dlatego, 偶e jestem z Minnesoty?

Kiedy podnios艂a torebk臋, by ponownie si臋 ni膮 zamierzy膰, Eve wyci膮gn臋艂a bro艅.

- Chcesz si臋 za艂o偶y膰, czy to te偶 jest fa艂szywe, ty kretynko z Minnesoty? Kobieta, wa偶膮ca dobre siedemdziesi膮t pi臋膰 kilogram贸w, wyba艂uszy艂a oczy, a po chwili zemdla艂a. Upadaj膮c, przygniot艂a taks贸wkark臋, kt贸ra wa偶y艂a w ubraniu zapewne nie wi臋cej ni偶 sze艣膰dziesi膮t.

Kiedy Eve wpatrywa艂a si臋 w k艂臋bowisko u swoich st贸p, opu艣ci艂a si臋 szyba w sedanie.

- Moja mama! Zabi艂a moj膮 mam臋! Zajrza艂a do 艣rodka i zobaczy艂a, 偶e w samochodzie jest kupa dzieciak贸w.

Odpu艣ci艂a sobie ich policzenie. Krzycza艂y i p艂aka艂y tak g艂o艣no, 偶e dzwonek alarmu w por贸wnaniu z tym to by艂a betka.

- O w mord臋 je偶a. - To by艂o jedno z ulubionych przekle艅stw Roarke'a. Wyda艂o jej si臋 teraz najbardziej odpowiednie. - Nikogo nie zabi艂am. Wasza mama zemdla艂a. Jestem z policji. Patrzcie. - Przysun臋艂a odznak臋 do okna.

Dzieciaki w sedanie nadal p艂aka艂y i zawodzi艂y w najlepsze. Taks贸wkarka, wyra藕nie oszo艂omiona, pr贸bowa艂a si臋 wydosta膰 spod swojej oponentki.

- Ledwo j膮 stukn臋艂am. - Mia艂a tak silny akcent nowojorski, 偶e nie zag艂uszy艂by go podno艣nik powietrzny. Eve natychmiast poczu艂a do niej sympati臋. - A widzia艂a pani, pani w艂adzo, na w艂asne oczy, jak zacz臋艂a wali膰 w m贸j w贸z. I pierwsza mnie popchn臋艂a. Sama pani widzia艂a, pani w艂adzo.

- Tak, tak, tak.

- Nie藕le pani oberwa艂a, b臋dzie pani mia艂a niez艂ego siniaka. Przekl臋ci tury艣ci. Ej, dzieciaki, uspok贸jcie si臋. Waszej starej nic nie jest. Zamkn膮膰 jadaczki i to ju偶!

Okrzyki przemieni艂y si臋 w pochlipywanie.

- Dobra robota - zauwa偶y艂a Eve.

- Jestem matk膮 dw贸jki urwis贸w. - Kobieta z taks贸wki potar艂a st艂uczon膮 pup臋 i wzruszy艂a ramionami. - Trzeba wiedzie膰, jak sobie z nimi radzi膰.

Sta艂y przez chwil臋, przygl膮daj膮c si臋 j臋cz膮cej kobiecie, a wok贸艂 nich rozlega艂y si臋 klaksony i okrzyki. Dwaj umundurowani policjanci przepchn臋li si臋 przez t艂um i sznur pojazd贸w. Eve unios艂a odznak臋.

- Stukn臋艂y si臋 zderzakami. Taks贸wka z samochodem z wypo偶yczalni. Brak widocznych uszkodze艅 pojazd贸w.

- Co z ni膮? - spyta艂 jeden z umundurowanych policjant贸w, wskazuj膮c krewk膮 turystk臋, kt贸ra pr贸bowa艂a usi膮艣膰.

- Zdenerwowa艂a si臋, uderzy艂a mnie, zemdla艂a.

- Czy mamy j膮 zatrzyma膰 za czynn膮 napa艣膰 na funkcjonariusza policji?

- Sk膮d偶e znowu. Pom贸偶cie jej wsta膰, zapakujcie j膮 do wozu i zabierzcie st膮d. Je艣li zacznie co艣 pyskowa膰 na temat st艂uczki albo wysuwa膰 oskar偶enia, to jej powiedzcie, 偶e jak przeci膮gnie strun臋, sp臋dzi 艢wi臋to Dzi臋kczynienia w ciupie. Uderzy艂a mnie torebk膮.

Ukucn臋艂a i zn贸w podetka艂a swoj膮 odznak臋 kobiecie pod sam nos.

- S艂ysza艂a pani? Dotar艂o to do pani? Prosz臋 wy艣wiadczy膰 nam wszystkim przys艂ug臋, wsi膮艣膰 do tego grata, kt贸ry pani wynaj臋艂a, i odjecha膰 st膮d. - Eve si臋 wyprostowa艂a. - Witamy w zapomnianym przez Boga Nowym Jorku.

Spojrza艂a na kobiet臋 z taks贸wki.

- Odnios艂a pani jakie艣 obra偶enia podczas upadku?

- Cholera, nie pierwszy raz grzmotn臋艂am dup膮 o asfalt. Je艣li nie b臋dzie wysuwa艂a 偶adnych roszcze艅, to zapomn臋 o ca艂ej sprawie. Mam wa偶niejsze rzeczy na g艂owie.

- Dobrze. Panowie w艂adza, zajmijcie si臋 tym. Wsiad艂a do swojego wozu i przejrza艂a si臋 w lusterku, czekaj膮c, a偶 zmieni si臋 艣wiat艂o. Od czubka nosa przez ca艂y policzek a偶 do k膮cika oka mia艂a siny placek.

Stanowczo ludzie zagra偶aj膮 swojej rasie.

Chocia偶 bola艂a j膮 twarz, zatrzyma艂a si臋 ko艂o domu Icove'贸w. Chcia艂a jeszcze raz porozmawia膰 z Avril.

Jeden z policyjnych android贸w otworzy艂 drzwi, uprzednio sprawdziwszy jej to偶samo艣膰.

- Gdzie s膮?

- Dwie na drugim pi臋trze z dzie膰mi i moim partnerem. Jedna w kuchni. Nie pr贸bowa艂y uciec ani z nikim si臋 nie kontaktowa艂y.

- Zosta艅 - poleci艂a i wesz艂a do kuchni. Avril akurat wyjmowa艂a z piekarnika ciasteczka. Mia艂a na sobie niebieski sweter i czarne spodnie, w艂osy zwi膮za艂a w ko艅ski ogon.

- Pani Icove...

- Och, przestraszy艂a nas pani. - Od艂o偶y艂a blach臋 na kuchenk臋. - Lubimy co艣 upiec, a dzieci przepadaj膮 za 艣wie偶ymi ciasteczkami.

- Jest tutaj tylko pani jedna, wi臋c proponuj臋, by przesta艂a pani o sobie m贸wi膰 w liczbie mnogiej. Mo偶e powie mi pani o operacjach plastycznych, o stosowanym rutynowo wobec nieletnich uczennic Brookhollow oddzia艂ywaniu podprogowym?

- To wszystko nale偶y do procesu szkolenia. My艣la艂y艣my, 偶e ju偶 pani o tym wie. - Zacz臋艂a przek艂ada膰 ciasteczka z blachy na kratk臋, 偶eby wystyg艂y. - Czy to formalne, nagrywane przes艂uchanie?

- Nie. Niczego nie nagrywam. Nie jestem na s艂u偶bie. Avril si臋 odwr贸ci艂a i spojrza艂a na ni膮 wyra藕nie zaniepokojona.

- Ma pani posiniaczon膮 twarz. Eve dotkn臋艂a j臋zykiem policzka od wewn膮trz i z ulg膮 stwierdzi艂a, 偶e nie czuje krwi.

- To miasto to d偶ungla.

- Przynios臋 apteczk臋.

- Prosz臋 nie robi膰 sobie k艂opotu. Avril, kiedy Deena ma si臋 z pani膮 skontaktowa膰?

- Ju偶 powinna to zrobi膰. Zaczynamy si臋 niepokoi膰. Pani porucznik, to nasza siostra. Naprawd臋 traktujemy j膮 tak, jakby 艂膮czy艂y nas wi臋zy krwi. Nie chcemy, 偶eby cokolwiek jej si臋 sta艂o z powodu tego, co zrobi艂y艣my.

- A co z tym, czego nie zrobi艂y艣cie? Jak wskazanie mi miejsca jej pobytu?

- Nie mo偶emy tego zrobi膰, p贸ki nam nie pozwoli.

- Czy kontaktuje si臋 z innymi uciekinierkami? Avril ostro偶nie zdj臋艂a fartuszek.

- Kilka z nich utworzy艂o podziemn膮 siatk臋. Niekt贸re zwyczajnie chcia艂y tylko znikn膮膰, wie艣膰 normalne 偶ycie. Deena skorzysta艂a z ich pomocy, ale to, co zrobi艂a... co zrobi艂y艣my - poprawi艂a si臋 - ona sama i chyba pani te偶 nazwa­艂yby艣cie dzia艂aniem na w艂asn膮 r臋k臋. Deena uwa偶a艂a, 偶e nale偶y co艣 zrobi膰. Co艣 zdecydowanego, co na zawsze zmieni sytuacj臋. Uzna艂y艣my, 偶e ma racj臋, kiedy si臋 dowiedzia艂y艣my o naszych dzieciach.

- Jutro o tej porze wszystkie media b臋d膮 informowa艂y o cichych narodzinach. Chce pani po艂o偶y膰 kres temu procederowi? Powszechne oburzenie ca艂ego spo艂ecze艅stwa to zagwarantuje, ale up艂ynie jeszcze du偶o czasu, nim to nast膮pi. Prosz臋 mi pom贸c zamkn膮膰 t臋 spraw臋. Gdzie s膮 偶艂obki, Avril?

- Co si臋 stanie z dzie膰mi i, niemowl臋tami, z tymi, kt贸re si臋 jeszcze nie narodzi艂y?

- Nie wiem. Ale podejrzewam, 偶e rozlegn膮 si臋 liczne g艂osy domagaj膮ce si臋 dla nich praw, ochrony. Taka ju偶 jest natura ludzka, prawda? Chronimy i bronimy niewinnych i bezbronnych.

- Nie wszyscy b臋d膮 to tak postrzegali.

- Ale wystarczaj膮co du偶o z nas. Mog臋 pani da膰 s艂owo, 偶e wiem, jak zostanie to przedstawione, w jakim 艣wietle pokazane. Istnieje znikoma obawa, 偶e Deena trafi do wi臋zienia za przest臋pstwa, kt贸re pope艂ni艂a do tej pory. Ale sytuacja si臋 zmieni, je艣li nadal b臋dzie realizowa艂a swoje zadanie teraz, kiedy podj臋li艣my kroki, by przerwa膰 to przedsi臋wzi臋cie, zamkn膮膰 o艣rodki bada艅.

- Powiemy jej o tym, jak tylko b臋dziemy mog艂y.

- A co z danymi zabranymi z prywatnego gabinetu na g贸rze?

- Ona je ma. Da艂y艣my je jej.

- Ma te偶 dane, kt贸re zabra艂a z pokoju Evelyn Samuels. Avril si臋 zadziwi艂a.

- Jest pani bardzo dobra w tym, czym si臋 pani zajmuje.

- Zgadza si臋. Co zawiera艂y akta, kt贸re wzi臋艂a z gabinetu dyrektorki?

- Nie wiemy. Nie by艂o czasu, 偶eby nas o tym poinformowa艂a.

- Prosz臋 jej powiedzie膰, 偶e je艣li przeka偶e mi materia艂y, kt贸re zabra艂a, je艣li powie, gdzie odbywa艂 si臋 ca艂y ten proceder, mog臋 sprawi膰, 偶eby wszystko si臋 sko艅czy艂o. Nie musi nic wi臋cej robi膰.

- Przeka偶emy jej to, kiedy b臋dziemy mog艂y. Jeste艣my wdzi臋czne. - Wzi臋艂a p贸艂misek, na kt贸ry ju偶 wcze艣niej prze艂o偶y艂a ciasteczka. - Pocz臋stuje si臋 pani?

- Czemu nie? - powiedzia艂a Eve i wzi臋艂a jedno ciasteczko na drog臋. Na podje藕dzie bawi艂y si臋 dzieci. Eve to zaszokowa艂o, szczeg贸lnie kiedy jedno spad艂o z drzewa jak ma艂pka. Zdaje si臋, 偶e nale偶a艂o do rodzaju m臋skiego; wydawa艂o okrzyki wojenne, biegn膮c za jej samochodem do samego domu.

- Dzie艅 dobry! - powiedzia艂 ch艂opiec ze znacznie wyra藕niejszym irlandzkim akcentem ni偶 Roarke'a. - Jeste艣my w Nowym Jorku.

- Zgadza si臋. - Chyba nie uwa偶a艂 tego miasta za zapomniane przez Boga.

- Jeszcze nigdy tu nie byli艣my, ale przyjechali艣my do Ameryki na 艣wi臋ta. Nazywam si臋 Sean, przyjechali艣my z wizyt膮 do naszego kuzyna Roarke'a. To jego dom. Tata powiedzia艂, 偶e jest tak ogromny, 偶e m贸g艂by mie膰 w艂asny kod pocztowy. Je艣li chce si臋 pani spotka膰 z Roarkiem, to zastanie go pani w domu. Mog臋 pani pokaza膰 drog臋.

- Znam drog臋. Nazywam si臋 Dallas. Te偶 tu mieszkam. Ch艂opak uni贸s艂 g艂ow臋. Eve nie potrafi艂a ocenia膰 wieku dzieci, ale przypuszcza艂a, 偶e mia艂 z osiem lat. Jego bujna czupryna kolorem przypomina艂a syrop, kt贸rym Eve lubi艂a polewa膰 placuszki. Patrzy艂 na ni膮 ogromnymi, zielonymi oczami. Ca艂膮 twarz mia艂 obsypan膮 piegami.

- My艣la艂em, 偶e pani, kt贸ra mieszka w tym okaza艂ym domu z kuzynem Roarkiem, ma na imi臋 Eve. Pracuje w policji i nosi bro艅.

- Porucznik Eve Dallas. - Rozchyli艂a p艂aszcz, 偶eby m贸g艂 zobaczy膰 kabur臋.

- O rany! Mog臋...

- Nie. - Owin臋艂a si臋 p艂aszczem, nim zd膮偶y艂 dotkn膮膰 paluszkami sk贸rzanego pasa.

- No c贸偶, trudno. Czy za艂atwi艂a pani du偶o ludzi?

- Tylko tyle, ile musia艂am. Zr贸wna艂 z ni膮 kroki.

- Bi艂a si臋 pani?

- Nie. W艂a艣ciwie nie.

- Zdaje si臋, 偶e kto艣 nie藕le pani do艂o偶y艂. Czy pojedzie pani z nami na wycieczk臋 po mie艣cie?

Czy dzieciaki wy艂膮cznie zadaj膮 pytania?

- Nie wiem. - Czy b臋dzie musia艂a? - Chyba nie. Mam... co艣 do za艂atwienia.

- Wybierzemy si臋 na lodowisko pod go艂ym niebem. Czy 艣lizga艂a si臋 pani na nim?

- Nie. - Spojrza艂a na ch艂opczyka i maj膮c nadziej臋, 偶e ostudzi jego niewyt艂umaczalne zainteresowanie, obrzuci艂a go gro藕nym, policyjnym spojrzeniem. - W zesz艂ym roku pope艂niono tam morderstwo.

Zamiast szoku i przera偶enia, na jego buzi pojawi艂 si臋 zachwyt.

- Morderstwo? Kogo zabito? Kto to zrobi艂? Czy cia艂o przymarz艂o do 艣lizgawki i trzeba je by艂o zeskrobywa膰? Czy by艂o du偶o krwi? Za艂o偶臋 si臋, 偶e zamarz艂a, tworz膮c czerwony l贸d.

Jego pytania bombardowa艂y jej uszy niczym komary. Przyspieszy艂a kroku, w nadziei 偶e skryje si臋 w domu.

Otworzy艂a drzwi i us艂ysza艂a gwar wielu g艂os贸w.

Po wy艂o偶onej kafelkami pod艂odze holu raczkowa艂a ma艂a istotka ludzka nie wiadomo jakiej p艂ci. Porusza艂a si臋 jak b艂yskawica i zmierza艂a prosto w jej stron臋.

- O, m贸j Bo偶e.

- To moja kuzynka Cassie. Jest szybka jak w膮偶. Najlepiej zamkn膮膰 drzwi. Eve nie tylko je zamkn臋艂a, ale opar艂a si臋 o nie plecami, kiedy raczkuj膮ca dziewczynka wyda艂a z siebie kilka niezrozumia艂ych odg艂os贸w, przyspieszy艂a i przypar艂a j膮 do futryny.

- Czego ode mnie chce?

- Och, chce si臋 tylko przywita膰. Mo偶e j膮 pani wzi膮膰 na r臋ce. Jest bardzo towarzyska. Prawda, kochana Cassie?

Dziecko si臋 roze艣mia艂o, pokazuj膮c dwa ma艂e, bia艂e z膮bki, a potem, ku przera偶eniu Eve, wczepi艂o si臋 r膮czkami w po艂y jej p艂aszcza i stan臋艂o na pulchnych n贸偶kach. Po czym powiedzia艂o 鈥濪a!鈥.

- Co to znaczy?

- Prawie wszystko. Z salonu wybieg艂 jaki艣 m臋偶czyzna. By艂 wysoki, chudy jak tyczka, mia艂 strzech臋 g臋stych, br膮zowych w艂os贸w. U艣miechn膮艂 si臋 od ucha do ucha i w innych okoliczno艣ciach Eve uzna艂aby go za czaruj膮cego.

- Tutaj jeste艣. Pilnuj臋 jej, ale wystarczy, 偶e na moment spuszcz臋 j膮 z oka, a gdzie艣 ucieka. Nie musisz m贸wi膰 o tym cioci Reenie - zwr贸ci艂 si臋 do Seana. I ku ogromnej uldze Eve podni贸s艂 ma艂膮, po czym posadzi艂 j膮 sobie na biodrze.

- Z pewno艣ci膮 mam przyjemno艣膰 z Eve. Jestem twoim kuzynem Eemonem, synem Sinead. Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e w ko艅cu ci臋 pozna艂em.

Zanim zdo艂a艂a cokolwiek powiedzie膰, obj膮艂 j膮 woln膮 r臋k膮 w taki spos贸b, 偶e znalaz艂a si臋 w bezpo艣rednim zasi臋gu r膮czek dziewczynki trzymanej na biodrze, kt贸ra ma艂ymi paluszkami wczepi艂a si臋 w jej w艂osy.

Eemon si臋 roze艣mia艂.

- Fascynuj膮 j膮 w艂osy, bo ma jeszcze tak niewiele w艂asnych. - Z wpraw膮 zabra艂 jej r膮czki.

- Hm. - Tylko to przysz艂o Eve do g艂owy, ale Eemon jeszcze raz rzuci艂 jej szeroki u艣miech.

- No prosz臋, ledwo przekroczy艂a艣 w艂asny pr贸g, a ju偶 ci臋 otoczyli艣my. Rozle藕li艣my si臋 po ca艂ym domu. Roarke i cz臋艣膰 z nas jest w salonie. Czy pom贸c ci zdj膮膰 p艂aszcz?

- P艂aszcz? Nie, dzi臋kuj臋. - Uda艂o jej si臋 uwolni膰 z jego u艣cisku, 艣ci膮gn膮膰 p艂aszcz i rzuci膰 go na s艂upek balustrady.

- Babciu! - Sean pobieg艂 jak strza艂a przed siebie i Eve troch臋 si臋 odpr臋偶y艂a, kiedy zobaczy艂a, jak do holu wchodzi Sinead. Przynajmniej jest kto艣, kogo ju偶 zna.

- Nigdy nie zgadniesz. - Niezwykle przej臋ty Sean zacz膮艂 skaka膰 wok贸艂 babci. - Kuzynka Eve powiedzia艂a, 偶e na 艣lizgawce pope艂niono morderstwo. Znaleziono tam trupa.

- Zwykle morderstwo wi膮偶e si臋 z obecno艣ci膮 zw艂ok. Eve do艣膰 nagle przysz艂o do g艂owy, 偶e morderstwo to nie najbardziej odpowiedni temat rozmowy.

- To by艂o w zesz艂ym roku. Teraz jest tam w porz膮dku.

- Ul偶y艂o mi, jak to us艂ysza艂am, poniewa偶 ca艂a ta horda dzieciak贸w ju偶 si臋 nie mo偶e doczeka膰, kiedy poje藕dzi na 艂y偶wach. - Sinead u艣miechn臋艂a si臋 i post膮pi艂a krok do przodu.

By艂a szczup艂a i przeurocza. Mia艂a delikatn膮, bia艂膮 cer臋, pi臋kne rysy, z艂otorude w艂osy i oczy koloru morskiej zieleni. Eve pomy艣la艂a, 偶e tak samo wygl膮da艂aby jej bli藕niaczka, matka Roarke'a.

Poca艂owa艂a Eve w policzek.

- Dzi臋kuj臋, 偶e nas zaprosili艣cie do siebie.

- Och. To nic takiego. Ale to Roarke'a...

- Cokolwiek zbudowa艂, razem stworzyli艣cie tu dom. Jak wam si臋 udaje tu mieszka膰? - Wzi臋艂a Eve pod rami臋 i skierowa艂a si臋 z powrotem do salonu, - Ja na pewno ci膮gle bym gubi艂a drog臋.

- W艂a艣ciwie nie ja tu rz膮dz臋, tylko Summerset.

- Wygl膮da na takiego, co si臋 zna na swojej robocie. Chocia偶 mo偶e troch臋 onie艣miela膰.

- Zgadzam si臋. Ale lepiej sobie radzi艂a z nim ni偶 z tym, co ujrza艂a w salonie. Czy Roarke powiedzia艂 jej, 偶e b臋dzie a偶 tyle os贸b? Go艣cie rozmawiali i jedli. Poza dzie膰mi, kt贸re widzia艂a przed domem, zobaczy艂a jeszcze ca艂膮 ich czered臋. Tamtych dwoje musia艂o wej艣膰 bocznymi drzwiami. Albo dosta艂y si臋 tu niepostrze偶enie.

Roarke w艂a艣nie podawa艂 fili偶ank臋 jakiej艣 starszej pani. Mia艂a niebieskie oczy i koron臋 bia艂ych w艂os贸w na g艂owie. Siedzia艂a na jednym z krzese艂 o wysokim oparciu.

Ko艂o kominka sta艂 jeszcze jeden m臋偶czyzna. Rozmawia艂 z kim艣, kto m贸g艂by by膰 jego bli藕niakiem, gdyby nie oko艂o dwudziestu lat r贸偶nicy wieku mi臋dzy nimi, jak ocenia艂a Eve. Nie zwracali uwagi na dw贸jk臋 dzieci siedz膮cych u ich st贸p i z艂o艣liwie si臋 szturchaj膮cych.

Jaka艣 kobieta, dwudziestokilkuletnia, siedzia艂a pod oknem i z rozmarzeniem wygl膮da艂a przez nie, a trzymane w obj臋ciach niemowl臋 dzielnie ssa艂o jej pier艣.

Jezu.

- Nasza Eve jest w domu - obwie艣ci艂a Sinead i wszyscy przerwali rozmowy. - Poznaj ca艂膮 rodzin臋. - R臋ka Sinead zrobi艂a si臋 twarda jak kajdany, kiedy starsza pani poci膮gn臋艂a Eve za sob膮. - M贸j brat Ned i jego pierworodny, Connor.

- Bardzo mi mi艂o. - Wyci膮gn臋艂a r臋k臋, ale nagle znalaz艂a si臋 w nied藕wiedzim u艣cisku najpierw starszego m臋偶czyzny, a p贸藕niej m艂odszego.

- Dzi臋kujemy za zaproszenie.

- Maggie, 偶ona Connora, karmi ich ma艂ego Devina.

- Mi艂o mi. - Maggie u艣miechn臋艂a si臋 nie艣mia艂o do Eve.

- Na pod艂odze bawi膮 si臋 Celia i Tom.

- Ma spluw臋. - Poniewa偶 szepn臋艂a to dziewczynka, Eve domy艣li艂a si臋, 偶e uwag臋 t臋 zrobi艂a Celia.

- To pistolet s艂u偶bowy. - Eve odruchowo po艂o偶y艂a r臋k臋 na kaburze. - S艂u偶y do og艂uszania. Nastawiony jest na najs艂absze dzia艂anie. Chyba... Chyba p贸jd臋 na g贸r臋 i go od艂o偶臋.

- Kto艣 j膮 uderzy艂 w twarz - obwie艣ci艂 Tom na ca艂y g艂os.

- Niezupe艂nie. Powinnam p贸j艣膰 na g贸r臋 i... - Schowa膰 si臋.

- Moja matka. - Sinead poci膮gn臋艂a Eve za sob膮. - Alise Brody.

- Bardzo mi mi艂o. Tylko p贸jd臋... Ale kobieta wsta艂a.

- Niech no ci si臋 przyjrz臋 porz膮dnie. Nie dajesz jej je艣膰, ch艂opcze? - zwr贸ci艂a si臋 do Roarke'a.

- Staram si臋 j膮 karmi膰.

- 艁adna twarz, silna szcz臋ka. To dobrze, je艣li od czasu do czasu jeste艣 nara偶ona na ciosy tego czy owego. A wi臋c jeste艣 policjantk膮, tak? 艢cigasz morderc贸w i tym podobnych. Jeste艣 w tym dobra?

- Tak.

- Nie ma sensu robi膰 co艣 藕le. A twoja rodzina? Twoi krewni?

- Nie mam rodziny. Roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no i d艂ugo.

- M贸j Bo偶e, moje dziecko, czy ci si臋 to podoba, czy nie, teraz masz rodzin臋. Poca艂uj mnie. - Nadstawi艂a policzek. - I mo偶esz do mnie m贸wi膰 鈥瀊abciu鈥.

Niezbyt lubi艂a ca艂owa膰 ludzi w policzek, ale uzna艂a, 偶e nie ma wyboru.

- Naprawd臋 musz臋... - Eve niewyra藕nie wskaza艂a drzwi.

- Roarke powiedzia艂 nam, 偶e akurat prowadzisz jakie艣 艣ledztwo. - Sinead poklepa艂a j膮 po ramieniu. - Nie zwracaj na nas uwagi, je艣li musisz co艣 zrobi膰.

- Mam tylko do za艂atwienia... par臋 drobiazg贸w. Za minut臋 wracam.

Wysz艂a i odetchn臋艂a g艂臋boko. Roarke dogoni艂 j膮 na schodach.

- Jak tym razem zarobi艂a艣 tego guza?

- Bekhend w wykonaniu baby z Minnesoty. Powinnam by艂a co艣 z tym zrobi膰, zanim si臋 tu pojawi艂am. Powinnam by艂a zamkn膮膰 bro艅 w samochodzie. - To, 偶e Roarke wygl膮da艂 na tak ogromnie szcz臋艣liwego, tylko bardziej j膮 zde­prymowa艂o. - I nie powinnam by艂a pr贸bowa膰 powstrzyma膰 ma艂ego Seana przed zasypywaniem mnie gradem pyta艅, m贸wi膮c mu, 偶e w zesz艂ym roku w Rockefeller Center pope艂niono morderstwo.

- Z ca艂膮 pewno艣ci膮 to ostatnie by艂o b艂臋dem, bo je艣li opowiadasz ma艂emu ch艂opcu o morderstwie, to rozpalasz w nim jeszcze wi臋ksze zainteresowanie. - Obj膮艂 偶on臋 w pasie i przesun膮艂 d艂oni膮 wzd艂u偶 jej plec贸w. - Ale odkry艂em, 偶e nie trzeba przy nich udawa膰 kogo艣 innego. Dzi臋kuj臋 ci, Eve, 偶e to tolerujesz. Wiem, 偶e nie jeste艣 tym wszystkim zachwycona, szczeg贸lnie teraz.

- W porz膮dku. Zaskoczy艂a mnie tylko ich liczba. Nie spodziewa艂am si臋 te偶, 偶e b臋dzie tyle dzieci.

Nachyli艂 si臋, by musn膮膰 ustami jej w艂osy.

- Czy to najlepszy moment, 偶eby ci powiedzie膰, 偶e jeszcze kilkoro naszych go艣ci w艂a艣nie p艂ywa?

Zatrzyma艂a si臋 w p贸艂 kroku.

- Czy to znaczy, 偶e jeszcze nie pozna艂am wszystkich?

- Nie przyjecha艂 tylko jeden z moich wujk贸w ze swoj膮 rodzin膮 i moim dziadkiem. Prowadz膮 rodzinne gospodarstwo. Ale poza tymi tutaj jest jeszcze kilkoro kuzyn贸w i ich dzieci.

Wi臋cej dzieci. Postanowi艂a nie wpada膰 w panik臋; c贸偶 by jej z tego przysz艂o.

- B臋dziemy potrzebowali indyka wielko艣ci Plutona. Roarke obr贸ci艂 j膮 ku sobie, przyci膮gn膮艂 bli偶ej i przycisn膮艂 usta do jej szyi.

- Jak sobie dajesz rad臋? - spyta艂a.

- Zaw艂adn臋艂o mn膮 tyle r贸偶nych uczu膰. - Pomasowa艂 jej ramiona i si臋 cofn膮艂.

Eve u艣wiadomi艂a sobie, 偶e g艂aska艂 j膮, bo obydwoje tego potrzebowali.

- Tak si臋 ciesz臋, 偶e tu s膮. Nigdy nie my艣la艂em, 偶e pod dachem swojego domu b臋d臋 go艣ci艂 tylu krewnych. - Z jego ust wydoby艂 si臋 kr贸tki, zduszony 艣miech. - Nigdy nie my艣la艂em, 偶e b臋d臋 mia艂 ochot臋 kogo艣 z nich zaprosi膰. A jed­nak to mnie przeros艂o. Przysi臋gam na Boga, 偶e nie mam poj臋cia, co robi膰.

- No c贸偶, jest ich ty艂u, 偶e potrzebowa艂by艣 paru lat, by zapami臋ta膰 ich imiona.

- Nie to mia艂em na my艣li. - Zn贸w si臋 roze艣mia艂, teraz ju偶 swobodniej. - Ciesz臋 si臋, 偶e przyjechali, ale jednocze艣nie nie mog臋 si臋 przyzwyczai膰 do ich obecno艣ci... Nie przychodzi mi do g艂owy odpowiednie s艂owo. Chyba najlepszym okre艣leniem b臋dzie 鈥瀞ko艂owany鈥. Czuj臋 si臋 sko艂owany, Eve, ich akceptacj膮, mi艂o艣ci膮. A dubli艅ski ulicznik, kt贸ry nada艂 we mnie tkwi, czeka, a偶 kt贸ry艣 z nich powie: 鈥濳ochany Roarke, mo偶e mnie wspomo偶esz, skoro masz tak膮 mas臋 for­sy?鈥. Wiem, 偶e to niesprawiedliwe z mojej strony.

- To jak najbardziej naturalne. I by艂oby ci 艂atwiej, gdyby ci臋 poprosili o pieni膮dze. Zrozumia艂by艣 to. I ja te偶. - Przechyli艂a g艂ow臋. - Czy naprawd臋 mam si臋 do niej zwraca膰 鈥瀊abciu鈥? Nie wiem, czy mi to przejdzie przez gard艂o.

Roarke poca艂owa艂 j膮 w czo艂o.

- By艂bym ci niezmiernie wdzi臋czny, gdyby艣 spr贸bowa艂a. Potraktuj to jak swego rodzaju pseudonim, tak jak ja to robi臋. A teraz, je艣li musisz popracowa膰, usprawiedliwi臋 ci臋.

- W艂a艣ciwie nie zosta艂o mi wiele poza czekaniem na ruch dziennikarzy i wkroczenie federalnych. 艢ledztwo, praktycznie rzecz bior膮c, zako艅czone. Chcia艂abym ci臋 tylko poprosi膰 o zdobycie dla mnie rozk艂adu pomieszcze艅 Centrum. Je艣li nie robi膮 tego w szkole, jestem gotowa si臋 za艂o偶y膰 o ka偶de pieni膮dze, 偶e ulokowali si臋 w klinice. Mo偶e o艣rodki pomocnicze s膮 rozproszone po 艣wiecie. Ale musi by膰 jakie艣 centrum kierowania ca艂ym przedsi臋wzi臋ciem.

- Nie ma sprawy. Mog臋 poleci膰, 偶eby komputer si臋 tym zaj膮艂, i sprawdza膰 post臋py prac na odleg艂o艣膰.

- 艢wietnie. Mogliby艣my te偶 jeszcze raz spr贸bowa膰 ustali膰 to偶samo艣膰 Deeny, wykorzystuj膮c zdj臋cia z dyskietek przechowywanych w Brookhollow. Mo偶e na ich podstawie uzyskamy wi臋cej jej danych osobowych. Mo偶e szcz臋艣cie si臋 do nas u艣miechnie.

- Ale przecie偶 艣ledztwo w gruncie rzeczy jest zako艅czone - zauwa偶y艂 z艂o艣liwie Roarke.

- Nasz wydzia艂 przesta艂 si臋 nim zajmowa膰. Ale za nic nie pozwol臋, by mi odebrano t臋 spraw臋, p贸ki nie wypr贸buj臋 wszystkich sposob贸w, aby j膮 rozgry藕膰.

Rzeczywi艣cie by艂o ich wi臋cej. Ich imiona i twarze zla艂y si臋 w jej m贸zgu. Odnios艂a wra偶enie, 偶e s膮 tu reprezentowane wszystkie przedzia艂y wiekowe od dw贸ch miesi臋cy do siedemdziesi臋ciu lat. I ka偶dy z go艣ci bez wyj膮tku jest nie­zwykle rozmowny.

Poniewa偶 Sean pod膮偶a艂 za ni膮 jak cie艅, dosz艂a do wniosku, 偶e mali ch艂opcy s膮 jak koty. Upieraj膮 si臋, 偶eby narzuca膰 swoj膮 obecno艣膰 tym, kt贸rzy najbardziej si臋 ich boj膮 lub najmniej im ufaj膮.

Je艣li chodzi o Galahada, pojawi艂 si臋, lekcewa偶膮co traktuj膮c przybysz贸w, kt贸rzy mieli mniej ni偶 metr dwadzie艣cia wzrostu, p贸ki si臋 nie zorientowa艂, kto w tej r贸偶norodnej ludzkiej ci偶bie najcz臋艣ciej upuszcza jedzenie na pod艂og臋 albo rzuca mu smaczne k膮ski. Na koniec po艂o偶y艂 si臋 brzuchem do g贸ry pod sto艂em i usn膮艂 z prze偶arcia.

Eve wykr臋ci艂a si臋 od towarzyszenia tym, kt贸rych Roarke zabra艂 na co艣, co Sean nazwa艂 wycieczk膮 po mie艣cie. Kiedy wy艣lizgn臋艂a si臋 do swojego gabinetu, w g艂owie a偶 jej hucza艂o od niemaj膮cych ko艅ca rozm贸w.

Sprawa nie jest zamkni臋ta, pomy艣la艂a, p贸ki oficjalnie nie zostanie za tak膮 uznana.

Usiad艂a przy biurku, zam贸wi艂a dane z komputera Roarke'a i zacz臋艂a studiowa膰 plany Centrum Icove'a.

Roarke zgodzi艂 si臋 z ni膮, 偶e mog艂y istnie膰 jeszcze inne. Jego komputer b臋dzie kontynuowa艂 poszukiwania. Na razie musz膮 jej wystarczy膰 te. B贸g jej 艣wiadkiem, 偶e troch臋 ich by艂o.

- Komputer, usu艅 wszystkie pomieszczenia og贸lnie dost臋pne. Patrzy艂a na monitor, przygl膮daj膮c si臋 wej艣ciom i planom poszczeg贸lnych kondygnacji.

By艂a teraz pewna, 偶e to musi si臋 odbywa膰 gdzie艣 tutaj. Tak mu nakazywa艂a ambicja, poza tym tu by艂o najwygodniej. Sk膮d Icove m贸g艂by kierowa膰 najwa偶niejszym przedsi臋wzi臋ciem, jak nie z ogromnego Centrum nosz膮cego jego nazwisko.

To tu sp臋dza艂 ka偶d膮 woln膮 chwil臋. Te dni i wieczory, kt贸re rezerwowa艂 dla siebie. Wystarczy艂 kr贸tki spacer lub kilka minut jazdy samochodem.

- Usun膮膰 pomieszczenia dla pacjent贸w. Zosta艂o jeszcze mn贸stwo miejsca na laboratoria, pomieszczenia dla pracownik贸w merytorycznych i personelu administracyjnego. Trac臋 czas, prawdopodobnie trac臋 czas - mrukn臋艂a. - Jutro, najdalej pojutrze federalni rozlez膮 si臋 po Centrum jak mr贸wki.

Policja nowojorska nie mog艂a nakaza膰 zamkni臋cia kliniki. Trzeba by艂o uwzgl臋dni膰 dobro pacjent贸w, ich prawo do prywatno艣ci. Zreszt膮 sama wielko艣膰 Centrum sprawia艂a, 偶e dok艂adne jego przeszukanie by艂oby niewykonalne.

Ale federalni b臋d膮 mieli zielone 艣wiat艂o i odpowiedni sprz臋t. Prawdopodobnie Eve powinna to im zostawi膰. Pozwoli膰 im zamkn膮膰 spraw臋.

- Cholera. Komputer, poka偶 po kolei laboratoria, zaczynaj膮c od tych, gdzie ochrona jest najbardziej rygorystyczna. Je艣li Unilab prowadzi w Centrum cz臋艣膰 swoich prac badawczych, to przynajmniej niekt贸re z ich ruchomych la­boratori贸w musz膮 by膰 wykorzystywane w tym przedsi臋wzi臋ciu - powiedzia艂a cicho, kiedy na monitorze pojawi艂 si臋 nowy obraz. - Ale jak si臋 dowiedzie膰, kt贸re, bez sprawdzania wszystkich?

Co oznacza艂o prawne przepychanki z ka偶dym z pa艅stw, gdzie mieli swoje kliniki. I niew膮tpliwie procesy cywilne wytoczone przez personel oraz pacjent贸w.

- Te o艣rodki s膮 mobilne, idealnie nadaj膮 si臋 do tworzenia sieci. Mo偶e mi臋dzy innymi w taki spos贸b dokonywano alokacji absolwentek. Kto to wie. Nagroda Nobla, kurde... Zamkn膮 je, zanim to rozpracujemy.

Odwr贸ci艂a si臋, kiedy dobieg艂 j膮 jaki艣 szmer od strony drzwi. Na progu sta艂a Sinead, zamierzaj膮c si臋 wycofa膰.

- Przepraszam. Zab艂膮dzi艂am i kiedy us艂ysza艂am tw贸j g艂os, skierowa艂am si臋 tutaj. Ale widz臋, 偶e pracujesz, nie chc臋 ci przeszkadza膰.

- My艣la艂am na g艂os.

- C贸偶, nie ty jedna.

- Nie pojecha艂a艣 zobaczy膰 miasto?

- Nie. Zosta艂am, 偶eby pom贸c c贸rce i synowej przy dzieciach. Teraz smacznie sobie 艣pi膮. A ja pomy艣la艂am, 偶e znajd臋 t臋 pi臋kn膮 bibliotek臋, kt贸r膮 Roarke wcze艣niej nam pokaza艂, wezm臋 sobie ksi膮偶k臋 i przy niej si臋 odpr臋偶臋. Ale zab艂膮dzi艂am, jak Ma艂gosia w lesie.

- Jaka Ma艂gosia?

- Siostra Jasia. To dzieci z bajki.

- Racja. Ale gapa ze mnie. Przecie偶 j膮 znam. Je艣li chcesz, zaprowadz臋 ci臋 do biblioteki.

- Nie k艂opocz si臋, sama jako艣 do niej trafi臋. Jeste艣 zaj臋ta.

- Ale i tak nic nie mog臋 wymy艣li膰.

- Czy mog艂abym rzuci膰 okiem?

- Na co?

- Jak to wygl膮da od strony policji... Nie jestem taka 偶膮dna krwi jak nasz Sean, ale te偶 mnie to interesuje. Chocia偶 tw贸j pok贸j bardziej przypomina mieszkanko ni偶 gabinet policjantki.

Eve potrzebowa艂a chwili, by zrozumie膰, o co chodzi starszej pani.

- Prawd臋 m贸wi膮c, Roarke odtworzy艂 tutaj moje dawne mieszkanie. Mi臋dzy innymi w taki spos贸b mnie nak艂oni艂, skusi艂 do przeprowadzki tutaj.

Sinead u艣miechn臋艂a si臋 z rozczuleniem.

- Jakie to sprytne i s艂odkie zarazem. Chocia偶 wyczuwam w nim te偶 gwa艂towno艣膰 i si艂臋. Eve, chcesz, 偶eby艣my ju偶 wr贸cili do Clare? Nie obra偶臋 si臋.

- Nie. Naprawd臋. Jest taki... - Nie by艂a pewna, jakiego u偶y膰 okre艣lenia. - Jest taki szcz臋艣liwy, 偶e przyjechali艣cie. Ma艂o jest rzeczy, kt贸re wywo艂uj膮 w nim niepewno艣膰, ale wy budzicie w nim niepewno艣膰. Wszyscy. A szczeg贸lnie ty. Wydaje mi si臋, 偶e nadal op艂akuje Siobhan, nadal czuje si臋 w jakim艣 stopniu winny temu, co j膮 spotka艂o.

- Op艂akiwanie zmar艂ych to normalna rzecz i prawdopodobnie dobrze, 偶e nie mo偶e si臋 pogodzi膰 z jej 艣mierci膮. Ale nies艂usznie poczuwa si臋 do winy. By艂 jeszcze niemowl臋ciem.

- Odda艂a 偶ycie dla niego. Tak to widzi. I nigdy si臋 to nie zmieni. Wi臋c wasza obecno艣膰 tutaj... szczeg贸lnie twoja obecno艣膰 du偶o dla niego znaczy. 呕a艂uj臋 tylko, 偶e nie wiem, jak si臋 zachowa膰 w tej sytuacji.

- Bardzo chcia艂am tu przyjecha膰. Nigdy nie zapomn臋 dnia, kiedy u nas si臋 pojawi艂, kiedy usiad艂 w mojej kuchni. Syn Siobhan. Chcia艂am... Och, ale si臋 rozczuli艂am, jak stara baba.

- Co si臋 sta艂o? - Na widok jej 艂ez Eve 艣cisn膮艂 si臋 偶o艂膮dek. - O co chodzi?

- Wci膮偶 nie mog臋 przesta膰 my艣le膰, jak bardzo Siobhan chcia艂aby tu teraz by膰. Jaka by艂aby dumna z tego wszystkiego, co osi膮gn膮艂 jej syn, kim si臋 sta艂. 呕a艂uj臋, 偶e nie mog臋 odda膰 jej godziny swojego 偶ycia, by mog艂a tu teraz sta膰 i rozmawia膰 z jego 偶on膮 w ich 艣licznym domu. Ale to niemo偶liwe.

- Niezbyt dobrze znam t臋 histori臋, ale przypuszczam, 偶e by艂aby zadowolona, 偶e tu jeste艣. Chyba by艂aby wdzi臋czna, 偶e... 偶e si臋 nim zaopiekowa艂a艣.

- Dzi臋kuj臋 ci za te s艂owa. Jestem szcz臋艣liwa, 偶e mog臋 mu zast臋powa膰 matk臋, i smutno mi, 偶e mojej siostrze by艂o dane tak ma艂o czasu na cieszenie si臋 swoim synkiem. Ma nasze oczy. Nie m贸wi臋 o kolorze, tylko o kszta艂cie. Sprawia mi przyjemno艣膰 patrzenie w nie i dostrzeganie w nich jakiej艣 cz膮stki nas. Cz膮stki jej. Mam nadziej臋, 偶e on te偶 znajduje pocieszenie w tym, 偶e widzi j膮 we mnie. No, nie b臋d臋 ci d艂u偶ej przeszkadza艂a w pracy.

- Zaczekaj. Zaczekaj. - Eve unios艂a r臋k臋, pozwalaj膮c swobodnie kr膮偶y膰 my艣lom. - Wasz brat, ten, kt贸ry tu przyjecha艂...

- Ned.

- Pojecha艂 do Dublina, 偶eby szuka膰 siostry i jej dziecka.

- Tak. - Zacisn臋艂a usta. - I Patrick Roarke niemal zakatowa艂 go na 艣mier膰, 偶e odwa偶y艂 si臋 na co艣 takiego. - Prychn臋艂a. - Policja okaza艂a si臋 bezradna. Wiedzieli艣my, 偶e nasza Siobhan nie 偶yje. Wiedzieli艣my, ale nie mieli艣my do­wod贸w. Pr贸bowali艣my co艣 znale藕膰 przez wzgl膮d na ni膮 i niemal stracili艣my Neda.

- Zak艂adaj膮c, 偶e wiedzieliby艣cie, gdzie szuka膰 ma艂ego Roarke'a, jak do niego dotrze膰, co by艣cie zrobili?

Jej pi臋kne oczy roziskrzy艂y si臋 ze z艂o艣ci.

- Pytasz, co bym zrobi艂a, gdybym wiedzia艂a, gdzie ten 艂ajdak trzyma dziecko mojej siostry, krew z krwi, ko艣膰 z mojej ko艣ci, moje serce, kt贸re zamordowa艂? 呕e traktowa艂 to dziecko gorzej, ni偶 si臋 traktuje psa przyb艂臋d臋, chc膮c go upodobni膰 do siebie? Przysi臋gam na Boga, poruszy艂am niebo i ziemi臋, by odnale藕膰 tego ch艂opca, by go zabra膰, by mu zapewni膰 bezpiecze艅stwo. Przecie偶 nale偶a艂 do mnie, prawda? By艂, jest cz臋艣ci膮 mnie.

- Cholera! Przepraszam - powiedzia艂a Eve, kiedy Sinead unios艂a brwi. - Cholera. - Doskoczy艂a do swojego tele艂膮cza.

- Porucznik Dallas. Po艂膮czcie mnie z dy偶urnym oficerem - warkn臋艂a. - Natychmiast.

- Pani porucznik, melduje si臋 porucznik Otts, oficer dy偶urny.

- Natychmiast ustali膰 miejsce pobytu uczennicy Diany Rodriguez, lat dwana艣cie. Tryb natychmiastowy, pe艂ne parametry. Nie roz艂膮cz臋 si臋, p贸ki nie potwierdzicie jednego i drugiego. Ruszaj dupsko!

Oczy Sinead zrobi艂y si臋 wielkie i przez chwil臋 przypomina艂y oczy jej wnuka.

- Jeste艣 zachwycaj膮ca, wiesz o tym?

- Jestem g艂upia, g艂upia, g艂upia! - Eve kopn臋艂a biurko, nie zwa偶aj膮c na to, 偶e Sinead jej si臋 przygl膮da. - Czeka na swoj膮 matk臋. Kim, u diab艂a, jest jej matka? Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie jest ni膮 kobieta, kt贸ra widnieje w sfa艂szowanym biogramie. Mia艂a na my艣li Deen臋!

- Z ca艂膮 pewno艣ci膮 - cicho powiedzia艂a Sinead.

- Pani porucznik, nie mo偶emy ustali膰 miejsca pobytu Diany Rodriguez. Poleci艂em, 偶eby dok艂adnie przeszukano teren szko艂y. Mamy informacj臋, 偶e od po艂udniowego zachodu wdar艂 si臋 tam kto艣 niepowo艂any. Sprawdzam to.

- Sprawdzasz to. Sinead sta艂a zafascynowana, s艂uchaj膮c, jak Eve miesza oficera dy偶urnego Ottsa z b艂otem, nie pozostawiaj膮c na nim suchej nitki.

ROZDZIA艁 20

Powinnam by艂a o tym pomy艣le膰. Powinnam by艂a to przewidzie膰! Musz臋 si臋 uspokoi膰, powiedzia艂a sobie Eve. Feeney ju偶 by艂 w drodze. Wykorzystaj膮 lokalizator wszczepiony Dianie. Odnajd膮 j膮.

- Rozwa偶a艂a艣 tak膮 ewentualno艣膰 - przypomnia艂 jej Roarke.

- Kiedy by艂o ju偶 za p贸藕no, aby temu zapobiec. By si臋 pos艂u偶y膰 lokalizatorem. Teren jest pilnie strze偶ony, mamy do艣wiadczonych gliniarzy, a ona i tak wesz艂a, zabra艂a dziecko i znikn臋艂a.

- Zna艂a system ochrony, Eve. Ju偶 raz dosta艂a si臋 do 艣rodka. I mia艂a bardzo siln膮 motywacj臋.

- Co dowodzi, 偶e jestem jeszcze wi臋ksz膮 idiotk膮, skoro si臋 nie zorientowa艂am, 偶e najwa偶niejsze w tym wszystkim jest dziecko. Deena chce po艂o偶y膰 temu kres, gotowa jest zabi膰, 偶eby po艂o偶y膰 temu kres. Na tym si臋 skupi艂am. Ale Diana to co艣 wi臋cej ni偶 tylko klon, to cz臋艣膰 jej samej.

- Jej dziecko - zgodzi艂 si臋 z ni膮 Roarke. - Widocznie 艣wiadomo艣膰 istnienia Diany to jedno. Ale spotkanie z ni膮 twarz膮 w twarz sprawi艂o, 偶e najwa偶niejsze sta艂o si臋 zabranie dziewczynki stamt膮d.

- Nie uczono jej tego samego co Avril - przypomnia艂a mu Eve. - Sp贸jrz na jej akta. J臋zyki obce, elektronika, informatyka, sztuki walki, prawo mi臋dzynarodowe, bro艅, materia艂y wybuchowe. Nie mia艂a zaj臋膰 z gospodarstwa domowego.

- Mia艂a zosta膰 偶o艂nierzem.

- Nie, szpiegiem. - W艣ciek艂a na siebie, Eve z艂apa艂a si臋 za g艂ow臋. - Jestem gotowa si臋 za艂o偶y膰. Mia艂a wykonywa膰 tajne operacje infiltruj膮ce, przenikn膮膰 do najwy偶szych struktur w艂adzy. Ale wykorzysta艂a t臋 ca艂膮 wiedz臋, by uciec, znikn膮膰. Morderstwa wygl膮da艂y na dokonane przez profesjonalist臋, bo tak w艂a艣nie by艂o. Wygl膮da艂y na pope艂nione z pobudek osobistych, bo tak w艂a艣nie by艂o.

- Czyli 偶e... zaprogramowali j膮... - powiedzia艂 Roarke z braku lepszego okre艣lenia - ...偶eby robi艂a dok艂adnie to, co zrobi艂a.

- W艂a艣nie. I gdyby dosz艂o do procesu, obrona by to wykorzysta艂a. Dianie troch臋 zmienili program zaj臋膰. 呕eby historia si臋 nie powt贸rzy艂a. Dodali wi臋cej godzin prowadzenia gospodarstwa domowego, lekcje o sztuce, teatrze, muzyce.. I mo偶e, powtarzam - mo偶e - to by zda艂o egzamin. Ale sta艂o si臋 co艣, czego nie przewidzieli. Diana poznaje kobiet臋, kt贸r膮 uwa偶a za swoj膮 matk臋.

Roarke, z podwini臋tymi r臋kawami i zwi膮zanymi w kucyk w艂osami, studiowa艂 plany g艂贸wnego o艣rodka Icoev'贸w.

- Je艣li cokolwiek si臋 tu znajduje, doskonale to zakamuflowali. Ka偶de pomieszczenie jest w pe艂ni opisane.

- Spr贸bujmy inaczej. - Eve przycisn臋艂a palce do skroni, jakby chcia艂a si臋 pozby膰 wszelkich zb臋dnych my艣li. - Wyobra藕 sobie, 偶e to twoja firma, twoja g艂贸wna baza. Gdzie by艣 j膮 umie艣ci艂?

Rozsiad艂 si臋 wygodnie i zamy艣li艂.

- No c贸偶, trzeba to utajni膰. Nie mo偶na czego艣 takiego prowadzi膰 na widoku. I naturalnie nie mo偶na tego 艂膮czy膰 z codzienn膮 prac膮. Albo przynajmniej tego, co najwa偶niejsze. Niekt贸re prace laboratoryjne owszem. Przy takim rozmieszczeniu poszczeg贸lnych jednostek organizacyjnych masz mas臋 punkt贸w kontrolnych. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 mo偶na dokonywa膰 korekt, przeprowadza膰 operacje plastyczne, dzia艂a膰 podprogowo i robi膰 wszystko, co tylko chcesz, w wielu miejscach. Ale by tworzy膰, by - brak mi lepszego okre艣lenia - p艂odzi膰 klony, musisz mie膰 zagwarantowane maksymalne bezpiecze艅stwo.

- Czyli pod ziemi膮. - Pochyli艂a si臋, 偶eby przyjrze膰 si臋 uwa偶nie obrazowi na monitorze. - Jak si臋 tam dostaniemy?

- Kochanie, czy偶by艣 planowa艂a w艂amanie? A偶 dr偶臋 z podniecenia.

- Daj spok贸j. Nie mo偶esz dr偶e膰 z podniecenia w domu pe艂nym krewnych. Ich obecno艣膰 zbytnio mnie rozprasza.

- Zwracam ci uwag臋, 偶e wszyscy teraz smacznie 艣pi膮 w swoich 艂贸偶kach, natomiast pomys艂 w艂amania si臋 do Centrum bardzo mnie podnieca. Najpierw wejdziesz ty.

- Tam, gdzie jest wolny dost臋p. Mo偶e do izby przyj臋膰. J膮 najtrudniej chroni膰, prawda?

- Najprawdopodobniej. R贸wnie dobre miejsce jak ka偶de inne. Przyjrzyjmy si臋 mu.

- Ty mu si臋 przyjrzyj. Ja musz臋 pomy艣le膰. Czy zabierze j膮 z sob膮? Znaczy si臋, dziewczynk臋? - Poniewa偶 czu艂a pewne pokrewie艅stwo duchowe z Deen膮, zapyta艂a sam膮 siebie, co by zrobi艂a. - Niezbyt to logiczne. Je艣li zabierasz j膮 z miejsca, kt贸re uwa偶asz za niebezpieczne, to nie po to, 偶eby j膮 ci膮gn膮膰 do drugiego, niewiele lepszego pod tym wzgl臋dem. Ale b臋dzie chcia艂a j膮 mie膰 blisko siebie. Umie艣ci j膮 tam, gdzie wed艂ug niej jest bezpiecznie. U Avril albo w miejscu, do kt贸rego ona ma dost臋p. Je艣li tak, to musi si臋 skontaktowa膰 z Avril. Ju偶 to zrobi艂a. - Eve pokiwa艂a g艂ow膮. - Nic si臋 nie sta艂o opiekunom prawnym Diany mieszkaj膮cym w Argentynie. Za艂o偶臋 si臋, 偶e Avril skontaktowa艂a si臋 z ni膮 i Deena przylecia艂a z powrotem. Mo偶e wcale nie dotar艂a do Argentyny.

- Albo w og贸le nie wsiad艂a do samolotu - powiedzia艂 Roarke. - Podsun臋艂a ci fa艂szywy trop.

- Mo偶liwe. Tak, to ca艂kiem mo偶liwe. Je艣li jest w kontakcie z Avril, ju偶 wie albo wkr贸tce si臋 dowie, 偶e niebawem o tym wszystkim b臋dzie wiedzia艂 ca艂y 艣wiat. Co w takiej sytuacji zrobi?

Zacz臋艂a kr膮偶y膰 po pokoju.

- Traktuje to jak 偶yciow膮 misj臋. Prawie wszystko zako艅czy si臋 tak, jak tego pragn臋艂a. Ale... - 艢ledztwo praktycznie by艂o zamkni臋te, jednak czy j膮 to powstrzyma艂o przed dalszym dzia艂aniem, przed pr贸b膮 zrobienia wszystkiego, co w jej mocy, by doprowadzi膰 spraw臋 do takiego stanu, jaki Eve uwa偶a艂a za w艂a艣ciwy?

- Spr贸buje zrealizowa膰 sw贸j plan do ko艅ca. Przecie偶 szkolono j膮 do wykonywania w艂a艣nie takich zada艅. Zaprogramowano j膮 na osi膮ganie sukcesu. Ju偶 raz wysz艂a z ukrycia. Wiemy, 偶e przynajmniej raz wybra艂a si臋 do Centrum, 偶eby zabi膰 Icove'a. I do tego si臋 ograniczy艂a.

- Skupi艂a si臋 na jednym.

- Przynajmniej do tej pory - zgodzi艂a si臋 z nim Eve. - Od Icove'a przez Icove'a do Evelyn Samuels. Bo nawet je艣li dostanie si臋 do 艣rodka, zniszczy baz臋 danych, sprz臋t... do diab艂a, nawet je艣li wysadzi wszystko w powietrze, nadal zostan膮 ci, kt贸rzy b臋d膮 mogli zacz膮膰 wszystko od pocz膮tku. Dlatego najpierw trzeba unieszkodliwi膰 czynnik ludzki, a potem organizacj臋. - Zn贸w zacz臋艂a kr膮偶y膰 po pokoju. - Nie mo偶e ryzykowa膰, 偶e w艂adze si臋 o tym dowiedz膮, bo wtedy agencje rz膮dowe mog艂yby potajemnie kontynuowa膰 prace. Porozumiawszy si臋 z Nadine, ograniczy艂am Deenie ramy czasowe. Ona musi zrealizowa膰 to, co sobie za艂o偶y艂a, dzi艣 w nocy.

Przystan臋艂a, kiedy wszed艂 Feeney bardziej wymi臋ty ni偶 zwykle, o ile to w og贸le by艂o mo偶liwe.

- Potrzebne mi informacje o lokalizatorze.

- Mam dane z archiwum Samuels o rodzaju implantu. - Spojrza艂 na Roarke'a. - Jest tu sprz臋t, kt贸ry umo偶liwia 艣ledzenie ruch贸w Diany?

- Mo偶emy spr贸bowa膰 co艣 z艂o偶y膰 w laboratorium komputerowym. Mam...

- W takim razie bierzcie si臋 do roboty - przerwa艂a mu Eve, czuj膮c, 偶e zaraz dojdzie w nim do g艂osu maniak komputerowy. - Ja zajm臋 si臋 planowaniem operacji.

- Jakiej operacji? - chcia艂 koniecznie wiedzie膰 Feeney.

- O wszystkim ci powiem po drodze - odpar艂 Roarke, kieruj膮c si臋 z Feeneyem do wyj艣cia. - Czy kiedykolwiek pracowa艂e艣 z Alph膮 - 5? Wersja XDX?

- Tylko w snach.

- Twoje sny za chwil臋 si臋 ziszcz膮. Eve da艂a im dwadzie艣cia minut. Uwa偶a艂a, 偶e tylko tyle czasu mog膮 na to po艣wi臋ci膰.

- Masz j膮?

- Co艣 mam - powiedzia艂 jej Feeney. - Sygna艂 jest s艂aby i zniekszta艂cony, ale pasuje do kod贸w lokalizatora wszczepionego Dianie Rodriguez. Zapewniam ci臋, 偶e niczego by艣my nie uzyskali, gdyby艣my nie dysponowali Alpha. Nawet przy u偶yciu Alphy mog艂yby z tego wyj艣膰 nici, gdyby nie to, 偶e lokalizator znajduje si臋 niespe艂na dwa kilometry st膮d.

- Gdzie?

- Przemieszcza si臋 na p贸艂noc. Na zach贸d st膮d. Masz ju偶 gotow膮 t臋 map臋? - spyta艂 Roarke'a.

- Chwileczk臋. Jest.

Na monitorze, na kt贸rym wida膰 by艂o s艂aby, pulsuj膮cy punkt, pojawi艂 si臋 plan miasta.

- Centrum. - Eve zacisn臋艂a z臋by. - Jest niespe艂na przecznic臋 od Centrum. Czyli 偶e zabra艂a dziewczynk臋 ze sob膮. Feeney, nie zgub jej. Skontaktuj si臋 z Whitneyem. B臋dziesz go musia艂 przekona膰, 偶eby pozwoli艂 ci z艂ama膰 艣cis艂y zakaz komunikowania si臋. A potem nak艂oni膰 go, by za艂atwi艂 dla nas nakaz i przys艂a艂 wsparcie. Wykorzystaj jako argument dziecko. Podejrzenie porwania nieletniej, bezpo艣rednie zagro偶enie 偶ycia. Wejd臋 do 艣rodka z nakazem albo bez niego. Przechodz臋 na cz臋stotliwo艣膰 delta na moim komunikatorze. 艁膮cz si臋 ze mn膮 tylko wtedy, kiedy uzyskasz potwierdzenie. - Odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 Roarke'a. - Przygotujmy si臋.

Przypi臋艂a pas z broni膮. Nie zdecydowa艂a si臋 na ubi贸r balistyczny, bo by艂 zbyt obszerny i niewygodny, ale zabra艂a n贸偶 bojowy.

Kiedy Roarke wr贸ci艂 do niej, mia艂 na sobie sk贸rzany p艂aszcz do kolan. Eve nie umia艂aby powiedzie膰, jak膮 bro艅 i zakazane urz膮dzenia elektroniczne pod nim ukry艂.

Mia艂a do niego pe艂ne zaufanie.

- Niekt贸re ma艂偶e艅stwa - powiedzia艂 - wychodz膮 wieczorem do klubu. U艣miechn臋艂a si臋 do niego szelmowsko.

- C贸偶, chod藕my pota艅czy膰. Diana w艣lizgn臋艂a si臋 do izby przyj臋膰. Wiedzia艂a, jak udawa膰 niewini膮tko, a co wi臋cej, jak si臋 porusza膰, by nie zwraca膰 na siebie uwagi doros艂ych. Spu艣ci艂a wzrok, nie patrz膮c w oczy ani tym, kt贸rzy czekali na pomoc, ani tym, kt贸rzy tej pomocy udzielali.

Zrobi艂o si臋 p贸藕no, wszyscy byli zm臋czeni, 藕li na ca艂y 艣wiat albo cierpi膮cy. Nikt nie zamierza艂 zawraca膰 sobie g艂owy m艂od膮 dziewczyn膮, kt贸ra sprawia艂a wra偶enie, 偶e wie, dok膮d idzie.

A wiedzia艂a, poniewa偶 pods艂ucha艂a rozmow臋 Deeny z Avril.

Wiedzia艂a, 偶e Deena po ni膮 przyjdzie. I przygotowa艂a si臋 do tego. Zapakowa艂a do plecaka tylko to, co uzna艂a za niezb臋dne. Troch臋 jedzenia, kt贸re podkrada艂a, by mie膰 na czarn膮 godzin臋, dyskietki z pami臋tnikiem, laserowy skalpel, kt贸ry zabra艂a z gabinetu lekarskiego.

My艣leli, 偶e wiedz膮 wszystko, ale nie mieli poj臋cia o jedzeniu, pami臋tniku, o przedmiotach, kt贸re krad艂a od lat.

By艂a doskona艂膮 z艂odziejk膮.

Deena nie musia艂a jej niczego wyja艣nia膰, kiedy wspi臋艂a si臋 po murze i wesz艂a przez okno do jej pokoju. Nie musia艂a m贸wi膰, 偶eby by艂a cicho, 偶eby si臋 pospieszy艂a. Diana zwyczajnie wzi臋艂a plecak z miejsca, w kt贸rym go ukry艂a, i wysz艂a przez okno razem z ni膮.

Kiedy forsowa艂y mur, wyczu艂a w powietrzu co艣, czego nie czu艂a nigdy wcze艣niej. Zapach wolno艣ci.

Rozmawia艂y przez ca艂膮 drog臋 do Nowego Jorku. To te偶 robi艂a po raz pierwszy. Rozmawia艂a z kim艣 bez konieczno艣ci udawania czegokolwiek.

Najpierw pojad膮 do Avril. Kiedy Avril wy艂膮czy alarm, Deena wejdzie do 艣rodka i unieruchomi dwa policyjne androidy. Obieca艂a, 偶e nie potrwa to d艂ugo. Potem zabierze j膮 i Avril z dzie膰mi do bezpiecznego miejsca, gdzie zaczekaj膮, a偶 sko艅czy swoje dzie艂o.

Po艂o偶y kres cichym narodzinom. Ju偶 nikt nigdy nie b臋dzie zmuszony do ponownego zaistnienia.

Obserwowa艂a, jak Deena wchodzi do 艂adnego domu i kilka minut p贸藕niej z niego wychodzi. Tak, jak obieca艂a.

Okaza艂o si臋, 偶e bezpieczne miejsce znajdowa艂o si臋 zaledwie kilka minut marszu dalej. Bardzo sprytne posuni臋cie ukry膰 si臋 tak blisko. Mog艂y tam pozosta膰, niezagro偶one, p贸ki nie wyprowadz膮 si臋 na dobre gdzie indziej.

Uda艂a, 偶e po艂o偶y艂a si臋 do 艂贸偶ka.

S艂ysza艂a, jak Deena i Avril si臋 sprzeczaj膮, chocia偶 m贸wi艂y przyciszonymi g艂osami. Avril utrzymywa艂a, 偶e ju偶 jutro wydarzy si臋 to, na czym tak im zale偶a艂o.

Ale Deena upiera艂a si臋, 偶e to nie wystarczy, 偶e nale偶y zniszczy膰 korzenie ca艂ego z艂a. W przeciwnym razie nigdy nie b臋d膮 wolne. Nigdy nie b臋d膮 bezpieczne. To si臋 nigdy, przenigdy nie sko艅czy. I w艂a艣nie dzi艣 w nocy po艂o偶y wszystkiemu kres.

Potem ze szczeg贸艂ami przedstawi艂a Avril, co zamierza zrobi膰.

Wi臋c Diana czeka艂a cierpliwie i kiedy Deena prze艂膮czy艂a alarm na 偶贸艂ty, by wyj艣膰 drzwiami frontowymi, dziewczynka wy艣lizgn臋艂a si臋 tylnym wyj艣ciem.

Nigdy przedtem nie by艂a w mie艣cie - to pami臋ta艂a. Nigdy nie by艂a zupe艂nie sama. Odkry艂a, 偶e to niezwykle emocjonuj膮ce. Nic a nic si臋 nie ba艂a. Rozkoszowa艂a si臋 odg艂osami w艂asnych krok贸w, ch艂odnym powietrzem na twarzy.

Obmy艣li艂a tras臋 i co po kolei zrobi, traktuj膮c to jak logiczn膮 zagadk臋, kt贸r膮 nale偶y rozwi膮za膰. Je艣li Deena uda艂a si臋 do Centrum, uda si臋 tam za ni膮.

Nie by艂o to daleko. Wprawdzie nie dysponowa艂a 偶adnym 艣rodkiem transportu, ale dobrze biega艂a, i to na d艂ugie dystanse. A Deena b臋dzie musia艂a zaparkowa膰 w pewnej odleg艂o艣ci od celu i ostatnie dwie przecznice te偶 pokona pieszo. Je艣li Diana dobrze sobie wyliczy艂a czas, dotr膮 tam jednocze艣nie i potem b臋dzie mog艂a przej艣膰 za Deen膮 przez izb臋 przyj臋膰 znajduj膮c膮 si臋 na parterze.

Kiedy Deena odkryje jej obecno艣膰, b臋dzie ju偶 za p贸藕no, by j膮 odes艂a膰 z powrotem.

Proste rozwi膮zania najcz臋艣ciej s膮 najlepsze.

Poniewa偶 wiedzia艂a, kogo wypatrywa膰, szybko zauwa偶y艂a Deen臋. Wygl膮da艂a zupe艂nie zwyczajnie w d偶insach i kurtce z kapturem. Jej torba te偶 nie wzbudza艂a 偶adnych podejrze艅 - prosta, na rami臋, jakich widuje si臋 wiele.

Prostota to klucz do sukcesu.

Niezbyt d艂ugo musia艂a czeka膰 na dogodny moment. Kiedy nadjecha艂a karetka pogotowia, Deena skorzysta艂a z zamieszania, jakie powsta艂o, by niepostrze偶enie w艣lizgn膮膰 si臋 do Centrum.

Diana policzy艂a do dziesi臋ciu i pod膮偶y艂a za ni膮. Ale zwolni艂a kroku i spu艣ci艂a wzrok. Kiedy ju偶 znalaz艂a si臋 w 艣rodku, porusza艂a si臋 pewnie, tak przynajmniej jej si臋 wydawa艂o.

Nikt jej nie zaczepi艂. Nikt nie zapyta艂, co tu robi. To by艂 kolejny haust wolno艣ci.

Skr臋ci艂a do ambulatorium i k膮tem oka obserwowa艂a, jak Deena od niechcenia wrzuci艂a co艣 do pojemnika na odpady i posz艂a dalej. Nawet zatrzyma艂a internist臋 o udr臋czonej minie, by spyta膰 o drog臋. Proste i sprytne.

Kiedy znalaz艂a si臋 w miejscu, gdzie korytarz si臋 rozwidla艂, rozdzwoni艂y si臋 alarmy. Deena nieznacznie przyspieszy艂a kroku i skr臋ci艂a w lewo. Diana zaryzykowa艂a i szybko obejrza艂a si臋 za siebie. Korytarz wype艂nia艂 dym. Po raz pierwszy pozwoli艂a sobie na szeroki u艣miech.

Deena znalaz艂a si臋 przed podw贸jnymi drzwiami z napisem: WST臉P TYLKO DLA PERSONELU. Wsun臋艂a do otworu elektroniczn膮 kart臋 i drzwi si臋 otworzy艂y. Diana poczeka艂a, a偶 zaczn膮 si臋 zamyka膰, i dopiero wtedy podbieg艂a i przecisn臋艂a si臋 przez nie.

Zaopatrzenie medyczne, zauwa偶y艂a Diana. W du偶ych ilo艣ciach. Przeno艣ny sprz臋t diagnostyczny, zabezpieczone szafki z lekami. Dlaczego tutaj? - zastanowi艂a si臋. Potem us艂ysza艂a cichy odg艂os otwieranej torby. Zakrad艂a si臋 bli偶ej i nagle znalaz艂a si臋 pod 艣cian膮, z paralizatorem przyci艣ni臋tym do szyi.

- Diana! - sykn臋艂a Deena i szybko odsun臋艂a paralizator. - Co ty tu robisz, u diab艂a?

- Id臋 z tob膮.

- Nie mo偶esz. Na lito艣膰 bosk膮, Avril z pewno艣ci膮 odchodzi od zmys艂贸w.

- W takim razie lepiej si臋 pospieszmy, zr贸bmy to, co mamy zrobi膰, i wracajmy.

- Musz臋 ci臋 st膮d wyprowadzi膰.

- Nie zakrad艂a艣 si臋 tak daleko, 偶eby teraz wraca膰. Kto艣 mo偶e wkr贸tce zacz膮膰 ci臋 szuka膰.

- Wykluczone. Nie tam, dok膮d id臋. A ty te偶 nie mo偶esz wiedzie膰, dok膮d id臋 i co zamierzam zrobi膰. Nie chc臋, 偶eby艣 mia艂a z tym cokolwiek wsp贸lnego. Pos艂uchaj. - Po艂o偶y艂a d艂onie na ramionach Diany. - Nie ma nic wa偶niejszego od twojego bezpiecze艅stwa, twojej wolno艣ci.

- Owszem, jest. - Oczy Diany by艂y przejrzyste i ciemne. - Po艂o偶enie temu kresu.

Kiedy Eve wesz艂a do izby przyj臋膰, dzwonki alarmowe piszcza艂y. Zreszt膮 nie tylko one, zauwa偶y艂a. Panika jest dla niekt贸rych czym艣 tak naturalnym, jak oddychanie.

Pracownicy kliniki i stra偶nicy pr贸bowali przywr贸ci膰 porz膮dek.

- To jej robota. - Eve niechc膮cy potr膮ci艂a piel臋gniark臋, ale kobieta ledwo na ni膮 spojrza艂a. - Wej艣cie do izby przyj臋膰 to najs艂abszy punkt. Dodaj troch臋 wi臋cej zamieszania tu, gdzie zwykle panuje zamieszanie, a mo偶esz przyst膮pi膰 do realizacji swoich zamiar贸w. - Spojrza艂a na Roarke'a. - C贸偶, we藕my z niej przyk艂ad.

Utkwi艂 wzrok w skanerze, kt贸ry trzyma艂 w d艂oni.

- Lokalizator jest sto metr贸w na p贸艂nocny zach贸d. Chwilowo si臋 nie porusza.

Udali si臋 w tamtym kierunku, po drodze trafiaj膮c na g臋st膮 chmur臋 dymu.

- Kostka siarkowa - powiedzia艂 Roarke, kiedy Eve zakl臋艂a, czuj膮c smr贸d. - Robi膮 j膮 dzieciaki. Te偶 jej u偶ywa艂em. 艢mierdzi, dymi, ale jest nieszkodliwa.

Eve wstrzyma艂a oddech i pobieg艂a w stron臋 chmury o ostrym zapachu. Technik w masce da艂 jej znak, 偶eby zawr贸ci艂a. Podsun臋艂a mu plakietk臋 pod nos i pobieg艂a dalej.

- Nieszkodliwa? - spyta艂a, kiedy si臋 znalaz艂a po drugiej stronie. - A co powiesz o godzinie, kt贸r膮 b臋dziemy musieli sp臋dzi膰 w komorze fumigacyjnej?

- W艂a艣nie dlatego, 偶e tak okropnie cuchnie, sprawia tyle frajdy, kiedy si臋 ma dwana艣cie lat. - Roarke zakaszla艂 i si臋 wykrzywi艂. - Czterdzie艣ci sze艣膰 metr贸w na wsch贸d. - Poprawi艂 s艂uchawki. - Wci膮偶 j膮 mamy - powiedzia艂 do Feeneya, nas艂uchuj膮cego na drugim ko艅cu. - Zrozumia艂em. M贸wi, 偶e komendant da艂 zgod臋 na przys艂anie wsparcia. Poprowadzi ich Feeney, kieruj膮c si臋 sygna艂em. Dop贸ki uda mu si臋 go 艣ledzi膰 - poinformowa艂 Eve.

- To wystarczy. Nie mo偶e tego zrobi膰 sama. Bez wzgl臋du na to, jaka jest inteligentna. Musi by膰 z Deen膮.

- Sprytnie wybra艂y sobie moment. Dosta艂y si臋 do 艣rodka nie tylko przez najs艂abszy punkt, ale do tego w dogodnym czasie. P贸藕ny wiecz贸r w przeddzie艅 艣wi臋ta. Wiele oddzia艂贸w zamkni臋to, pozosta艂 tylko niezb臋dny personel. Ludzie my艣l膮 o tym, jak sp臋dz膮 艣wi臋ta, albo s膮 w艣ciekli, 偶e musz膮 dy偶urowa膰, kiedy inni siedz膮 i jedz膮 indyka albo te偶 ogl膮daj膮 transmisje sportowe. T臋dy. - Wskaza艂 g艂ow膮 drzwi.

Eve wsun臋艂a do otworu swoj膮 uniwersaln膮 kart臋, ale drzwi si臋 nie rozsun臋艂y.

- Przeprowad藕 nas. Wyci膮gn膮艂 z kieszeni jakie艣 urz膮dzenie, przytkn膮艂 je do otworu, nacisn膮艂 kilka klawiszy.

- Spr贸buj teraz. Tym razem drzwi si臋 rozsun臋艂y.

- To tylko inny rodzaj zabezpieczenia - powiedzia艂 Roarke. - Sama musia艂a zrobi膰 co艣 podobnego, uniewa偶niaj膮c wszystkie kody poza w艂asnym. Nasz cel wci膮偶 zje偶d偶a w g艂膮b.

- Gdzie? - zapyta艂a Eve. Roarke przechyli艂 skaner i omi贸t艂 nim szafk臋 na leki, si臋gaj膮c膮 od pod艂ogi do sufitu. - Tu. Musi tu by膰 winda.

- Jak, u diab艂a, si臋 j膮 otwiera?

- W膮tpi臋, by wystarczy艂o powiedzie膰 鈥濻ezamie, otw贸rz si臋鈥. - Przesun膮艂 palcami wzd艂u偶 jednej kraw臋dzi, Eve zrobi艂a to samo po drugiej stronie. - To z pewno艣ci膮 nie b臋dzie r臋czny przycisk. Zbyt 艂atwo przypadkiem go uruchomi膰.

Eve z ca艂ych si艂 napar艂a na drzwi. Roarke spojrza艂 na ni膮 z politowaniem.

- S膮 przyspawane do 艣ciany.

- Ale nie z tej strony - powiedzia艂.

Kiedy mocowa艂 si臋 z drzwiami, Eve przykucn臋艂a, by przyjrze膰 si臋 dok艂adnie, jak wszystko tam wygl膮da.

- Jest prowadnica. Przesuwaj膮 si臋 na prowadnicy.

- Jeszcze chwila - mrukn膮艂. - Zaraz to rozgryz臋. Podwa偶y艂 ma艂膮 p艂ytk臋 i z zadowoleniem spojrza艂 na kontrolki.

- Mam ci臋.

- Gdzie Deena? Gdzie jest dziewczynka? Zamiast odpowiedzie膰, odda艂 Eve skaner i skupi艂 si臋 na kontrolkach.

- Gdzie艣 tu musi by膰 otw贸r na kart臋 kodow膮, ale jego szukanie zaj臋艂oby zbyt du偶o czasu. Tak b臋dzie szybciej.

- Przesta艂a zje偶d偶a膰 w d贸艂, kieruje si臋 na zach贸d. Tak mi si臋 wydaje. Tracimy sygna艂. Pospiesz si臋.

- Wymaga to pewnej dozy delikatno艣ci...

- Do diab艂a z delikatno艣ci膮! - Zdj臋艂a p艂aszcz i rzuci艂a go na pod艂og臋.

- Wytrzymaj jeszcze dwie sekundy - poprosi艂. Usiad艂 na pi臋tach, kiedy szafka i 艣ciana przesun臋艂y si臋 w lewo.

- Zapraszam do 艣rodka.

- Zostaw 偶arty na p贸藕niej. Teraz musimy jak najszybciej dotrze膰 do kryj贸wki szalonych naukowc贸w.

Wymagana autoryzacja - poinformowa艂 panel zabezpieczaj膮cy, kiedy znale藕li si臋 w windzie.

Tylko czerwony sektor.

- Spr贸buj pos艂u偶y膰 si臋 swoj膮 kart膮 uniwersaln膮 - zaproponowa艂 Roarke. Niepoprawny kod. Prosz臋 wpisa膰 w艂a艣ciwy kod i zaczeka膰 trzydzie艣ci sekund na skanowanie siatk贸wki...

Eve zacisn臋艂a d艂o艅 w pi臋艣膰. Roarke j膮 obj膮艂.

- Kochanie, nie b膮d藕 taka niecierpliwa. - Jeszcze raz przy艂o偶y艂 skaner do panelu i nacisn膮艂 jakie艣 klawisze. - Teraz.

Niepoprawny kod. Masz dwadzie艣cia dwie sekundy na...

- Na co? - warkn臋艂a Eve, kiedy Roarke wstukiwa艂 now膮 kombinacj臋 cyfr.

- Jeszcze raz. Kod zaakceptowany. Prosz臋 si臋 ustawi膰 do skanowania siatk贸wki.

- Jak, do diab艂a, to obejdziemy? - spyta艂a Eve.

- Jej si臋 uda艂o. Za艂o偶臋 si臋, 偶e zrobi艂a wszystko za nas. Z panelu wystrzeli艂 promie艅 skanuj膮cy, ale drgn膮艂, a p贸藕niej dwa razy zapulsowa艂.

Witamy, doktorze Icove. Na jaki poziom 偶yczy sobie pan zjecha膰?

- Dobre. - W tonie g艂osu Roarke'a s艂ycha膰 by艂o niek艂amany podziw. - Cholernie dobre. Ciekaw jestem, czy ta Deena nie szuka pracy.

- Powr贸t na poprzedni poziom - poleci艂a Eve. Pro艣ba o zjazd na poziom pierwszy. Drzwi si臋 zasun臋艂y.

- Dobry pomys艂 z tym skanowaniem - zauwa偶y艂 Roarke. - Sprytniejsze rozwi膮zanie ni偶 ca艂kowite unieruchomienie. Z pewno艣ci膮 wtedy w艂膮cza si臋 alarm. A tak osi膮gasz sw贸j cel i jeszcze mo偶esz zagra膰 na nosie przeciwnikowi. Z 艂atwo艣ci膮 znalaz艂bym jakie艣 ciekawe zaj臋cie dla Deeny.

- Jasna cholera. Sygna艂 znikn膮艂. Spytaj Feeneya o ostatnie wsp贸艂rz臋dne. Eve wyci膮gn臋艂a bro艅, kiedy komputer og艂osi艂, 偶e s膮 na poziomie pierwszym.

Pochyli艂a si臋 i wysz艂a na szeroki, bia艂y korytarz. 艢ciany by艂y wy艂o偶one b艂yszcz膮cymi kafelkami, pod艂ogi l艣ni艂y. Jedynymi barwnymi akcentami by艂y du偶a, czerwona jedynka na wprost windy i czarne oka kamer ochrony.

- Troch臋 jak w kostnicy - zauwa偶y艂 Roarke, ale Eve pokr臋ci艂a g艂ow膮. Nie czu艂o si臋 tu zapachu 艣mierci. Ani zapachu cz艂owieka. Powietrze wydobywaj膮ce si臋 z klimatyzator贸w by艂o dok艂adnie filtrowane, pozbawione wszelkich zanieczyszcze艅. Skierowali si臋 na zach贸d.

Z prawej i lewej strony znajdowa艂y si臋 sklepione przej艣cia, na 艣cianach na czerwono wypisano ich kody.

- Straci艂em 艂膮czno艣膰 z Feeneyem. Jeste艣my zbyt g艂臋boko pod ziemi膮. - Roarke uni贸s艂 wzrok. Sufit te偶 by艂 bia艂y, p贸艂okr膮g艂y, jak w tunelu. - Prawdopodobnie zainstalowali tu ekrany blokuj膮ce 艂膮czno艣膰 z niepowo艂anymi osobami.

- Musi wiedzie膰, 偶e tu jeste艣my. - Wskaza艂a brod膮 kolejn膮 kamer臋. - Mo偶e system alarmowy jest zautomatyzowany.

Wyt臋偶y艂a s艂uch, staraj膮c si臋 wy艂apa膰 jakie艣 odg艂osy. Rozm贸w, krok贸w. Ale nie s艂ysza艂a nic poza cichym szumem klimatyzacji. Doszli do miejsca, gdzie tunel zakr臋ca艂. Kawa艂ek dalej zobaczy艂a na bia艂ej pod艂odze rozsypane szcz膮tki androida.

- 艢miem twierdzi膰, 偶e dobrze idziemy. - Przykucn膮艂, 偶eby przyjrze膰 si臋 uwa偶niej fragmentom. - Pluskwa, wyposa偶ona w paralizatory i sygna艂y.

Poniewa偶 przypomina艂y z wygl膮du zmutowane paj膮ki, budzi艂y w niej odraz臋. A tam, gdzie jest jeden, z pewno艣ci膮 jest ich wi臋cej.

Jej przypuszczenia si臋 potwierdzi艂y, kiedy us艂ysza艂a za sob膮 szybkie kroki. Odwr贸ci艂a si臋 i kilka razy wypali艂a z paralizatora, gdy kolejny android wy艂ania艂 si臋 zza zakr臋tu. Za nim bieg艂y jeszcze trzy.

Pad艂a na ziemi臋, by unikn膮膰 promienia lasera, szybko wymierzy艂a cios nast臋pnemu androidowi, a kiedy si臋 podnosi艂a, Roarke unieszkodliwi艂 trzeciego.

Ten, kt贸rego uszkodzi艂a, nada艂 przenikliwy sygna艂, nim go kopn臋艂a z ca艂ej si艂y, a偶 rozpad艂 si臋, uderzywszy o 艣cian臋.

- Przekl臋te robactwo.

- By膰 mo偶e. Ale obawiam si臋, 偶e to dopiero ich pierwsza fala. - Roarke na wszelki wypadek wyci膮gn膮艂 sw贸j paralizator. - Mo偶emy si臋 spodziewa膰 gorszych niespodzianek.

Nie przeszli trzech metr贸w, kiedy jego s艂owa okaza艂y si臋 prorocze.

Pojawili si臋 przed nimi i z ty艂u, maszeruj膮c w idealnym szyku. Eve naliczy艂a ich ponad tuzin, nim wpad艂a plecami na Roarke'a.

Mia艂a nadziej臋, 偶e to androidy. Byli identyczni: wszyscy mieli kamienne twarze, twarde spojrzenia, pod staromodnymi mundurami rysowa艂y si臋 wydatne musku艂y.

I byli bardzo m艂odzi, mieli nie wi臋cej ni偶 szesna艣cie lat. Jeszcze dzieci.

- Policja! - krzykn臋艂a. - To oficjalna akcja policji nowojorskiej. Nie rusza膰 si臋!

Ale androidy nie tylko si臋 nie zatrzyma艂y, ale wyci膮gn臋艂y bro艅.

- Unieszkodliwi膰 je! Ledwo wypowiedzia艂a te s艂owa, kiedy rozleg艂 si臋 huk eksplozji. Eve prze艂膮czy艂a bro艅 na pe艂ne ra偶enie i najpierw pos艂a艂a seri臋, a potem odda艂a kilka szybkich, pojedynczych wystrza艂贸w.

Co艣 trafi艂o j膮 w lewe rami臋, powoduj膮c przenikliwy b贸l. Kiedy strzela艂a do jednego z nacieraj膮cych na ni膮 android贸w, drugi zaatakowa艂 j膮 od ty艂u.

Upad艂a i niemal straci艂a pistolet. Poczu艂a krew, 艣wie偶膮 i gor膮c膮, zobaczy艂a w oczach przeciwnika co艣 ludzkiego. Ale bez wyrzut贸w sumienia przytkn臋艂a luf臋 do jego szyi i wypali艂a pe艂n膮 moc膮.

Jego cia艂em wstrz膮sn臋艂y konwulsyjne drgawki; nie 偶y艂, nim zwali艂 si臋 na ziemi臋. Ledwo unikn臋艂a 偶o艂nierskiego buciora, kt贸ry znalaz艂 si臋 tu偶 ko艂o jej twarzy. Wyci膮gn臋艂a n贸偶 i wbi艂a go w muskularn膮 pier艣 wroga.

W powietrzu lata艂y od艂amki kafelk贸w, rani膮c jej ods艂oni臋t膮 sk贸r臋. Zn贸w poczu艂a b贸l, tym razem w biodrze.

Zobaczy艂a Roarke'a, walcz膮cego wr臋cz z dwoma androidami. A kolejne nadchodzi艂y.

Chwyci艂a n贸偶 w z臋by i wyci膮gn臋艂a z kabury miotacz. Ustawi艂a go na pe艂n膮 moc. Zrobi艂a przewr贸t do ty艂u i wzi臋艂a na muszk臋 jednego z przeciwnik贸w atakuj膮cych Roarke'a. Zakl臋艂a, kiedy nie mog艂a wycelowa膰 w drugiego. Potem, jak szalona, zacz臋艂a strzela膰 z obu pistolet贸w jednocze艣nie do android贸w, kt贸re wci膮偶 sta艂y.

W pewnej chwili pojawi艂 si臋 ko艂o niej Roarke. Ukl臋kn膮艂.

- Celuj w otw贸r - powiedzia艂 z kamienn膮 min膮 i uni贸s艂 minibomb臋 trzyman膮 w r臋ku.

Z艂apa艂 Eve, poci膮gn膮艂 j膮 na ziemi臋, a potem os艂oni艂 w艂asnym cia艂em.

Od huku eksplozji niemal pop臋ka艂y jej b臋benki. S艂ysza艂a niewyra藕nie, jak leci grad pop臋kanych kafelk贸w. A potem tylko przyspieszone oddechy ich obojga.

- Padnij! Padnij! - Ogarn臋艂a j膮 panika, kiedy spojrza艂a na Roarke'a. Pchn臋艂a go, a偶 pad艂 na ziemi臋. Odci膮gn臋艂a go na bok. Ci臋偶ko oddycha艂, krew zalewa艂a mu twarz.

Mia艂 rozci臋t膮 skro艅, r臋kaw jego sk贸rzanego p艂aszcza by艂 rozerwany tu偶 powy偶ej 艂okcia.

- Czy jeste艣 powa偶nie ranny?

- Nie wiem. - Pokr臋ci艂 g艂ow膮, 偶eby oprzytomnie膰. - A ty? A niech ich - powiedzia艂 z w艣ciek艂o艣ci膮, kiedy zobaczy艂 czerwon膮 plam臋 na jej ramieniu i krew s膮cz膮c膮 si臋 przez spodnie na wysoko艣ci biodra.

- G艂贸wnie zadrapania. Nadchodzi wsparcie. Nadchodzi pomoc. Spojrza艂 jej prosto w oczy i si臋 u艣miechn膮艂.

- A my b臋dziemy tu siedzieli i czekali na kawaleri臋, tak?

Ten u艣miech sprawi艂, 偶e pot臋偶ne 艂apsko, 艣ciskaj膮ce jej serce zwolni艂o chwyt.

- Do diab艂a, nie. Eve podnios艂a si臋 i poda艂a mu r臋k臋. To, co zobaczy艂a wok贸艂 siebie, sprawi艂o, 偶e 偶o艂膮dek podszed艂 jej do gard艂a, a serce zamar艂o w piersiach. To nie by艂y androidy, tylko istoty z krwi i ko艣ci. M艂odzi ch艂opcy. Teraz zosta艂y z nich strz臋py.

Skupi艂a si臋 na zbieraniu broni.

- Nie wiemy, co nas jeszcze czeka. We藕 tyle, ile ud藕wigniesz.

- Powo艂ano ich do 偶ycia, by walczyli - powiedzia艂 cicho Roarke. - Nie mieli wyboru. Nie dali nam wyboru.

- Wiem. - Zarzuci艂a na rami臋 dwa karabiny. - A my zg艂adzimy, zniszczymy, zdziesi膮tkujemy tych, kt贸rzy ich stworzyli.

Roarke podni贸s艂 jeden z pistolet贸w i karabin.

- Z czas贸w wojen miejskich. Gdyby byli lepiej uzbrojeni i bardziej do艣wiadczeni, ju偶 by艣my nie 偶yli.

- Mia艂e艣 minibomby. Mia艂e艣 zakazane przez prawo materia艂y wybuchowe.

- C贸偶, wola艂em by膰 przygotowany na wszystko. - Wycelowa艂 z karabinu w jedn膮 z kamer i nacisn膮艂 spust. - U偶ywa si臋 ich tylko par臋 razy podczas symulacji na strzelnicy.

- Potrafi臋 si臋 nimi pos艂ugiwa膰. - Wycelowa艂a w drug膮 kamer臋.

- Nie w膮tpi臋. Diana obejrza艂a si臋 przez rami臋.

- Przypomina to wojn臋.

- Cokolwiek to jest, dzi臋ki temu nie interesuj膮 si臋 nami - powiedzia艂a Deena. Na razie, pomy艣la艂a.

Ocenia艂a, 偶e ma pi臋膰dziesi膮t procent szans na to, 偶e wyjdzie z tego 偶ywa. Teraz musia艂a prze偶y膰. Musia艂a zrealizowa膰 sw贸j zamiar i wyprowadzi膰 st膮d Dian臋 w bezpieczne miejsce.

Ale poci艂y jej si臋 d艂onie, a to zmniejsza艂o szanse powodzenia. Do tej pory jedyn膮 osob膮, kt贸r膮 kocha艂a, by艂a Avril. Ale okaza艂o si臋, 偶e jej uczucie do Avril jest niczym w por贸wnaniu z fal膮 mi艂o艣ci, kt贸ra j膮 teraz zala艂a. Diana by艂a cz臋艣ci膮 jej samej.

Nikt nigdy nie tknie jej dziecka.

Wi臋c modli艂a si臋, by dane, jakie zdoby艂a razem z Avril, nadal by艂y aktualne. Modli艂a si臋 o to, by wszystko, co czai艂o si臋 za nimi, zaczeka艂o, a偶 przejdzie przez drzwi z napisem HODOWLA P艁OD脫W.

Modli艂a si臋, by nie opu艣ci艂a jej odwaga.

W ko艅cu 艣wiate艂ko zmieni艂o si臋 na zielone. Poczu艂a przeci膮g, kiedy otworzy艂y si臋 drzwi do 艣luzy powietrznej. To, co zobaczy艂a przez szyb臋 w drzwiach, sprawi艂o, 偶e serce jej zamar艂o.

Ca艂膮 si艂膮 woli zmusi艂a si臋 do przekroczenia progu.

Oczy zasz艂y jej 艂zami i wszystko sta艂o si臋 zamazane. Nagle w bia艂ym snopie 艣wiat艂a pojawi艂 si臋 potw贸r, kt贸ry zmar艂 dziesi臋膰 lat temu.

Jonah Delecourt Wilson by艂 przystojny, w pe艂ni si艂, liczy艂 sobie nie wi臋cej ni偶 trzydzie艣ci lat. Trzyma艂 na r臋ku 艣pi膮ce niemowl臋. Do szyi dziecka przyciska艂 paralizator.

U jego st贸p le偶a艂y zw艂oki m艂odego Wilfreda Icove'a.

- Witaj w domu, Deeno. To, 偶e tu jeste艣, dowodzi, 偶e osi膮gn臋li艣my sukces.

Deena odruchowo zas艂oni艂a Dian臋 w艂asnym cia艂em.

- Ratujesz siebie? - Roze艣mia艂 si臋 i uni贸s艂 niemowl臋 do 艣wiat艂a. - Kt贸r膮 z siebie po艣wi臋cisz? Niemowl臋, dziewczynk臋, kobiet臋? Fascynuj膮ca 艂amig艂贸wka, prawda? Musisz p贸j艣膰 ze mn膮. Zosta艂o nam ma艂o czasu.

- Zabi艂e艣 swojego wsp贸lnika?

- Mimo w艂o偶onej pracy, licznych poprawek, kolejnych udoskonale艅, okaza艂o si臋, 偶e ma wady nie do usuni臋cia. Sprzeciwia艂 si臋 kilku z naszych najnowszych osi膮gni臋膰.

- Pozw贸l jej odej艣膰. Daj niemowl臋 Dianie i pu艣膰 je wolno. Ja p贸jd臋 z tob膮.

- Deeno, zrozum, 偶e zabi艂em swojego najbli偶szego wsp贸艂pracownika, cz艂owieka... A w艂a艣ciwie ludzi, bo jest ich jeszcze dw贸ch, r贸wnie martwych jak ten, kt贸rzy przez dziesi膮tki lat podzielali moje wizje. My艣lisz, 偶e zawaham si臋 przed zabiciem kt贸rej艣 z was?

- Nie. Ale zabijanie dzieci to czyste marnotrawstwo. Podobnie jak zabicie mnie, kiedy mo偶esz mnie wykorzysta膰 do bada艅.

- Ale widzisz, ty te偶 masz wady. Podobnie jak Wilfred. A kosztowa艂a艣 mnie bardzo du偶o wysi艂ku. Wszystko to za chwil臋 ulegnie zniszczeniu. Efekt trud贸w dw贸ch pokole艅. Na szcz臋艣cie mog臋 je powiela膰 bez ko艅ca, wszystko odtworzy膰, a potem dalej doskonali膰, aby wreszcie m贸c radowa膰 oczy swoim dzie艂em. Wszystkie p贸jdziecie ze mn膮 i b臋dziecie mia艂y w tym sw贸j udzia艂. Albo zostaniecie tutaj i zginiecie.

Przez drzwi naprzeciwko wyszed艂 jeszcze jeden Wilson, za r膮czk臋 trzyma艂 zaspan膮 dziewczynk臋.

- R臋ce do g贸ry - rozkaza艂 Deenie i post膮pi艂 krok do przodu.

- Na wybranych ju偶 czeka transport - o艣wiadczy艂 pierwszy Wilson.

- A co z reszt膮?

- Kiedy ju偶 b臋dziemy bezpieczni? Zostan膮 zniszczone. Musimy je z艂o偶y膰 w ofierze. Ale wiemy, co to trudne wybory, prawda? Mamy ca艂膮 potrzebn膮 nam wiedz臋, fundusze oraz czas na rozpocz臋cie wszystkiego od nowa. Ruszaj.

Kiedy Deena zrobi艂a krok, Diana wyci膮gn臋艂a z kieszeni laserowy skalpel i wycelowa艂a go w oczy tego, kt贸ry trzyma艂 dziewczynk臋.

Dziewczynka krzykn臋艂a i rozp艂aka艂a si臋, gdy m臋偶czyzn膮 wstrz膮sn臋艂y konwulsje. Po chwili osun膮艂 si臋 martwy na ziemi臋. Diana omiot艂a promieniem ca艂e pomieszczenie, niszcz膮c znajduj膮cy si臋 w nim sprz臋t. Kiedy Wilson odpowiedzia艂 ogniem, Deena poci膮gn臋艂a Dian臋, a偶 ta pad艂a na pod艂og臋, a potem doskoczy艂a do p艂acz膮cej dziewczynki. Chwyci艂a j膮 na r臋ce i si臋 odwr贸ci艂a. Zobaczy艂a, 偶e Wilson znikn膮艂 z niemowl臋ciem.

- Zabierz j膮 st膮d. - Pchn臋艂a p艂acz膮c膮 dziewczynk臋, swoj膮 drug膮 c贸rk臋, w ramiona Diany. - Musisz j膮 wyprowadzi膰. Ja postaram si臋 go dopa艣膰. Nie sprzeciwiaj si臋 mi! S艂uchaj, kto艣 pr贸buje si臋 tu dosta膰. 艢wiadcz膮 o tym odg艂osy strzelaniny.

- Jeste艣 ranna.

- Nic mi nie jest. - Deena stara艂a si臋 nie zwraca膰 uwagi na b贸l poparzonego ramienia. - Musisz j膮 zaprowadzi膰 w bezpieczne miejsce. Wiem, 偶e dasz rad臋. Wiem, 偶e ci si臋 to uda. - Obj臋艂a Dian臋, poca艂owa艂a j膮, a potem poca艂owa艂a ma艂膮 dziewczynk臋. - Musz臋 go powstrzyma膰. A wy uciekajcie st膮d!

Wyprostowa艂a si臋 i wybieg艂a z koszmaru sennego prosto do piek艂a. Diana z trudem wsta艂a, trzymaj膮c dziewczynk臋. Przypomnia艂a sobie, 偶e wci膮偶 ma laser. Pos艂u偶y si臋 nim, je艣li zajdzie taka potrzeba.

ROZDZIA艁 21

Powinni si臋 rozdzieli膰. Oszcz臋dziliby czas, by艂oby to skuteczniejsze, ale czyha艂o na nich zbyt wiele niebezpiecze艅stw. Eve czu艂a w biodrze ci膮g艂y, ostry b贸l, ale sz艂a dalej.

Wsz臋dzie, gdzie korytarz si臋 rozwidla艂 lub zakr臋ca艂, mijaj膮c ka偶de drzwi, gotowa by艂a do odparcia kolejnego ataku.

- Mo偶e ju偶 nie grozi nam bezpo艣rednie starcie. Z pewno艣ci膮 za艂o偶yli, 偶e przy takim poziomie zabezpiecze艅 na g贸rze i skoro dysponuj膮 takimi oddzia艂ami tutaj, nikt nie przedrze si臋 tak daleko.

Roarke zrezygnowa艂 ze stosowania finezyjnych metod i po prostu rozwali艂 zamki w drzwiach z napisem BADANIA EKSPERYMENTALNE.

- Matko Boska - szepn膮艂, kiedy zobaczyli, co znajduje si臋 w 艣rodku. Kuwety, termosy, pojemniki wype艂nione przezroczystym p艂ynem. A w nich p艂ody na r贸偶nym etapie rozwoju. Wszystkie mniej lub bardziej zdeformowane.

- Uszkodzone - uda艂o si臋 wykrztusi膰 Eve, chocia偶 krew 艣ci臋艂a jej si臋 w 偶y艂ach. - Nieudane efekty ich do艣wiadcze艅, u艣miercone, gdy stwierdzono istnienie usterek.

Kiedy przygl膮da艂a si臋 elektronicznym wykresom, poczu艂a, jak co艣 j膮 艣ciska w gardle.

- Albo pozwalano im dalej si臋 rozwija膰, albo specjalnie je uszkadzano w celach badawczych. Do艣wiadczalnych - doda艂a, czuj膮c gorycz w ustach. - Utrzymywano je przy 偶yciu, p贸ki by艂y u偶yteczne.

Teraz wszystko w tym pomieszczeniu by艂o martwe. Bi艂y w nim tylko serca jej i Roarke'a.

- Kto艣 wy艂膮czy艂 system podtrzymywania 偶ycia.

- Musi tu by膰 wi臋cej takich sal.

- Eve. - Roarke sta艂 ty艂em do tego, czego ju偶 nie mo偶na by艂o uratowa膰, i przygl膮da艂 si臋 urz膮dzeniom. - Nie tylko wy艂膮czono system podtrzymywania 偶ycia, og艂oszono r贸wnie偶 偶贸艂ty alarm.

- Co to znaczy?

- Mo偶e, jak przypuszcza艂a艣, og艂aszany jest automatycznie, po stwierdzeniu, 偶e na teren o艣rodka dosta艂 si臋 kto艣 niepowo艂any. Albo poprzedza wprowadzenie czerwonego alarmu i samozniszczenie.

Eve odwr贸ci艂a si臋 szybko.

- Deena nie mog艂a nas a偶 tak wyprzedzi膰. Nie jest a偶 o tyle od nas lepsza. Czyli 偶e... kto艣 inny to w艂膮czy艂.

- 呕eby wszystko unicestwi膰 - powiedzia艂 Roarke. - Woli wszystko unicestwi膰 ni偶 pozwoli膰, by wykorzysta艂 to kto艣 inny.

- Mo偶esz anulowa膰 to polecenie? Omi贸t艂 pomieszczenie skanerem i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Przynajmniej nie w tej sali. Nie tutaj go og艂oszono.

- W takim razie znajdziemy to miejsce i tego, kto kieruje tym przedstawieniem, nim w艂膮czy si臋 czerwony alarm.

Eve wycofa艂a si臋 i przesz艂a przez kolejne drzwi.

W bia艂ym tunelu zobaczy艂a Dian臋, zaciskaj膮c膮 d艂o艅 na ramieniu ma艂ej dziewczynki, swojej wiernej kopii w pomniejszonej skali. W drugim r臋ku trzyma艂a laserowy skalpel.

- Wiem, jak si臋 nim pos艂ugiwa膰 - o艣wiadczy艂a Diana.

- Nie w膮tpi臋. - Eve dok艂adnie wiedzia艂a, jakie to uczucie, kiedy promie艅 lasera przetnie sk贸r臋. - Ale by艂aby to czysta g艂upota z twojej strony, bo przyszli艣my tu, 偶eby was zabra膰 z tego piek艂a. Gdzie jest Deena? Czy to ona wyda艂a polecenie samozag艂ady?

- On to zrobi艂. Pobieg艂a za nim. Trzyma艂 na r臋ku niemowl臋. - Spojrza艂a na poci膮gaj膮c膮 nosem dziewczynk臋. - Nasz膮 ma艂膮 siostrzyczk臋.

- Co za on?

- Wilson. Ona te偶 by艂a z nim. - Minimalnie unios艂a r膮czk臋 dziewczynki. - Ma na imi臋 Darby. Zabi艂am go, a przynajmniej jednego z nich, tym. Nastawi艂am na pe艂n膮 moc i wycelowa艂am mu prosto w oczy.

- Bardzo dobrze. Poka偶 mi, w kt贸r膮 stron臋 poszli.

- Jest zm臋czona. - Diana spojrza艂a na Darby. - Przypuszczam, 偶e dosta艂a jaki艣 艣rodek nasenny. Nie mo偶e biec.

- Zbli偶cie si臋. - Roarke zrobi艂 krok w ich stron臋, - Daj mi j膮. Nie zrobi臋 jej krzywdy.

Diana uwa偶nie mu si臋 przyjrza艂a.

- B臋d臋 ci臋 musia艂a zabi膰, je艣li spr贸bujesz j膮 skrzywdzi膰.

- Umowa stoi. Nadci膮ga wsparcie. - Wzi膮艂 dziecko na r臋ce.

- Niech si臋 lepiej szybko tu pojawi. T臋dy. Pospieszcie si臋. Ruszy艂a biegiem. Eve skoczy艂a za ni膮. Przywiera艂a plecami do 艣ciany na ka偶dym rozwidleniu i zakr臋cie, by sprawdzi膰, czy droga wolna.

Pomieszczenie hodowli p艂od贸w nadal by艂o niezabezpieczone. Diana wpad艂a prosto do niego, a Eve zn贸w stan臋艂a jak wryta.

W sali znajdowa艂o si臋 pe艂no kom贸r, przylegaj膮cych do siebie i rozmieszczonych tak, jak kom贸rki w ulu. W ka偶dej z nich w g臋stej, przejrzystej cieczy p艂ywa艂 p艂贸d. Rura - przypuszcza艂a, 偶e pe艂ni膮ca rol臋 p臋powiny - 艂膮czy艂a je wszystkie z czym艣, co - jak si臋 domy艣li艂a - by艂o sztucznym 艂o偶yskiem. Ka偶da kom贸rka mia艂a swoj膮 w艂asn膮 elektroniczn膮 tablic臋 i monitor, gdzie rejestrowano cz臋stotliwo艣膰 oddech贸w i skurcz贸w serca, prac臋 m贸zgu. Podana by艂a te偶 data pocz臋cia, dawca i przewidywana data cichych narodzin.

Odskoczy艂a, kiedy jeden p艂贸d si臋 odwr贸ci艂. Przypomina艂 ryb臋 nie z tego 艣wiata, p艂ywaj膮c膮 w nieznanych wodach.

Zapisywano r贸wnie偶 rodzaj zastosowanej stymulacji: jak膮 nadawano muzyk臋, czyje g艂osy, w jakich j臋zykach rozmowy. Rozbrzmiewa艂o tu bicie serca, w艂膮czone na sta艂e.

- Zabi艂 Icove'a. - Diana pokaza艂a zw艂oki na pod艂odze. - Przynajmniej tego klona Icove'a. Zamierza to wszystko zniszczy膰.

- Co?

- We藕mie te, kt贸re wybra艂, a pozosta艂e zabije. Deena zamierza艂a to zrobi膰, ale nie zdo艂a艂a. - Diana si臋 rozejrza艂a wok贸艂. - Kiedy si臋 tu znalaz艂y艣my, zrozumia艂y艣my, 偶e nie zdob臋dzie si臋 na to. Posz艂a tamt臋dy, za nim. Za jednym z nich. Mo偶e jest ich wi臋cej ni偶 dw贸ch.

- Wyprowad藕 je st膮d - zwr贸ci艂a si臋 Eve do Roarke'a. - Wywie藕 je na g贸r臋 i zabierz daleko st膮d.

- Eve...

- Nie mog臋 robi膰 dw贸ch rzeczy naraz. Ty musisz mnie wyr臋czy膰. Chc臋, 偶eby艣 je zabra艂 w bezpieczne miejsce. Pospiesz si臋.

- Nie wymagaj ode mnie, 偶ebym ci臋 tu zostawi艂 sam膮.

- Tylko ciebie mog臋 o to poprosi膰. - Rzuci艂a mu ostatnie, przeci膮g艂e spojrzenie, a potem pobieg艂a tam, gdzie pokazywa艂a Diana.

Wesz艂a do jakiego艣 laboratorium. Zorientowa艂a si臋, 偶e tu dokonywano aktu zap艂odnienia. 呕ycie tworzono w przezroczystych naczyniach w komorach mniejszych od tych, w kt贸rych ros艂y zarodki. Cicho szumia艂y elektrody.

Dalej by艂y pomieszczenia magazynowe. Lod贸wki, wszystkie dok艂adnie opisane. Imiona, daty, kody. By艂y te偶 sale operacyjne i pomieszczenia do bada艅.

Znalaz艂a si臋 przed drzwiami, za kt贸rymi zobaczy艂a kolejny korytarz, przechodz膮cy w tunel. Przekroczy艂a pr贸g, wyci膮gn臋艂a bro艅 i szybko si臋 cofn臋艂a, kiedy laserowy promie艅 uderzy艂 w 艣cian臋.

艢ci膮gn臋艂a karabin z ramienia, chwyci艂a go tak, 偶eby m贸c strzela膰, pos艂uguj膮c si臋 jedn膮 r臋k膮, a w drug膮 d艂o艅 wzi臋艂a miotacz antymaterii. Wypu艣ci艂a seri臋 ognia na prawo, na lewo, zn贸w na prawo, a potem wyskoczy艂a, zn贸w strzelaj膮c w prawo.

Zobaczy艂a, jak pada jaki艣 m臋偶czyzna. Po艂y bia艂ego fartucha roz艂o偶y艂y si臋 niby skrzyd艂a. Kozio艂kuj膮c, dostrzeg艂a jeszcze jaki艣 ruch i na o艣lep strzeli艂a w tamt膮 stron臋.

Rozleg艂 si臋 ryk nie tyle b贸lu, ile w艣ciek艂o艣ci. Zobaczy艂a, 偶e go trafi艂a, 偶e upad艂 i si臋 czo艂ga艂. Jedn膮 nog臋 mia艂 bezw艂adn膮.

Wy艂adowa艂a cz臋艣膰 furii, kt贸ra w niej wezbra艂a, kiedy dobieg艂a do niego i z ca艂ej si艂y kopn臋艂a go w plecy.

- Doktor Wilson, jak si臋 domy艣lam.

- Nie powstrzymasz tego, co nieuniknione. Hiperrewolucji, prawa cz艂owieka do nie艣miertelno艣ci.

- Oszcz臋d藕 sobie gadania, bo to ju偶 koniec. Wko艂o jest tylko 艣mier膰. Gdzie Deena?

U艣miechn膮艂 si臋 szeroko. By艂 taki m艂ody, przystojny. I, pomy艣la艂a Eve, kompletnie szalony.

- Kt贸ra?

Us艂ysza艂a krzyk zdesperowanej i przera偶onej kobiety. - Nie!

呕eby nie traci膰 czasu, uderzy艂a go kolb膮 paralizatora tak mocno, 偶e straci艂 przytomno艣膰. Zerwa艂a mu z szyi kart臋 magnetyczn膮.

Pogna艂a w kierunku, sk膮d dobieg艂 krzyk, i zobaczy艂a Deen臋 otwieraj膮c膮 kolejne drzwi.

By艂y opatrzone tabliczk膮 呕艁OBEK PIERWSZEGO STADIUM. Eve ujrza艂a za szyb膮 przezroczyste pojemniki z niemowl臋tami.

Zatrzyma艂a si臋 na widok Wilsona, kt贸ry przytkn膮艂 bro艅 do br贸dki niemowl臋cia. Je艣liby si臋 pos艂u偶y艂a miotaczem antymaterii, prawdopodobnie zabi艂aby Deen臋, a niemal na pewno niemowl臋.

Eve spojrza艂a na korytarz, szukaj膮c jakiego艣 rozwi膮zania. Dostrzeg艂a drzwi z tabliczk膮 呕艁OBEK DRUGIEGO STADIUM, a obok drugie, z napisem 呕艁OBEK TRZECIEGO STADIUM. Poczu艂a, jak krew jej si臋 艣cina w 偶y艂ach.

Ta dziewczyna jest niezmordowana, pomy艣la艂 Roarke. Pokona艂a biegiem prawie dwa kilometry korytarza. Dotrzymywa艂 jej kroku, zaciskaj膮c z臋by. Krew zalewa艂a mu oczy, s膮czy艂a si臋 z ramienia, ma艂a dziewczynka, kt贸r膮 ni贸s艂, wydawa艂a mu si臋 ci臋偶ka jak z o艂owiu. Ale w ko艅cu dotarli do windy.

Strach przybra艂 posta膰 o艂owianej kuli w 偶o艂膮dku.

- Wiem, jak si臋 st膮d wydosta膰. Straci艂by艣 zbyt du偶o czasu, wyprowadzaj膮c nas na powierzchni臋. Spr贸buj zawr贸ci膰. Nikt nie pr贸bowa艂 nas zatrzyma膰. I ju偶 nikt nie b臋dzie sobie nami zawraca艂 g艂owy.

B艂yskawicznie podj膮艂 decyzj臋.

- Prosto na g贸r臋 i na zewn膮trz. Na parkingu przed izb膮 przyj臋膰 zaparkowa艂em sw贸j samoch贸d, czarny ZX - 5000.

Przez chwil臋 wygl膮da艂a niemal na nastolatk臋, kt贸r膮 by艂a.

- Super.

- Zabierz j膮. Potrzebne ci b臋dzie to. - Wyci膮gn膮艂 z kieszeni kart臋 klucz. - Przysi臋gnij mi, Diano, na 偶ycie swojej matki, 偶e wsi膮dziesz do samochodu i zamkniesz si臋 w nim od 艣rodka. Zaczekajcie tam na nasz powr贸t.

- Leci panu krew. Jest pan ranny, poniewa偶 chcia艂 pan temu po艂o偶y膰 kres, pr贸bowa艂 nam pan pom贸c. A ona kaza艂a panu zabra膰 nas stamt膮d, tak jak Deena kaza艂a mi wyprowadzi膰 Darby. - Wskaza艂a r臋k膮 dziewczynk臋. - Wi臋c przysi臋gam na 偶ycie Deeny, na 偶ycie mojej matki, 偶e zamkniemy si臋 w samochodzie i b臋dziemy czeka艂y.

- We藕 to. - Da艂 jej mikros艂uchawk臋. - Kiedy b臋dziesz bezpieczna, poza budynkiem, za艂贸偶 j膮 i powiedz m臋偶czy藕nie, kt贸ry si臋 odezwie, gdzie jeste艣my i jak si臋 tam dosta膰.

Roarke zawaha艂 si臋, ale po chwili da艂 jej sw贸j paralizator.

- U偶yj go tylko w ostateczno艣ci.

- Nikt wcze艣niej tak mi nie zaufa艂. - Schowa艂a bro艅 do kieszeni. - Dzi臋kuj臋.

Kiedy zamkn臋艂y si臋 drzwi, ruszy艂 biegiem z powrotem.

Eve podczo艂ga艂a si臋 do 呕艁OBKA STADIUM DRUGIEGO i pos艂u偶y艂a kart膮, kt贸r膮 zabra艂a Wilsonowi.

W 艣rodku by艂o pi臋膰 ko艂ysek. Le偶a艂y w nich dzieci... Do diab艂a, nie umia艂a okre艣la膰 wieku niemowl膮t. Mia艂y kilka miesi臋cy, rok? By艂y ca艂y czas monitorowane, nawet podczas snu.

Podobnie jak dzieci, kt贸re zobaczy艂a dalej, w 呕艁OBKU STADIUM TRZECIEGO, 艣pi膮ce na w膮skich 艂贸偶eczkach jakby w sypialni. Razem pi臋tna艣cioro, policzy艂a Eve.

Nie musia艂a pos艂ugiwa膰 si臋 kart膮, by otworzy膰 drzwi pomi臋dzy tymi pomieszczeniami. W sali numer jeden dostrzeg艂a Deen臋. R臋ce unios艂a do g贸ry, porusza艂a ustami. Eve nie musia艂a s艂ysze膰 s艂贸w, by wiedzie膰, 偶e kobieta o co艣 b艂aga. Wypisane to mia艂a na twarzy.

Sk艂o艅 go do po艂o偶enia dziecka, my艣la艂a Eve. Sk艂o艅 go do odsuni臋cia na chwil臋 paralizatora o dwa centymetry. Tyle mi wystarczy.

By艂a gotowa zaryzykowa膰, gdy dostrzeg艂a g艂o艣niki ko艂o drzwi. W艂膮czy艂a je i zacz臋艂a si臋 przys艂uchiwa膰 rozmowie.

- To nie ma najmniejszego sensu. Prosz臋, oddaj mi j膮.

- To ma g艂臋boki sens. Ponad czterdzie艣ci lat do艣wiadcze艅. Dokonali艣my prze艂omu, stworzyli艣my setki nadludzi. Wi膮zali艣my z tob膮 du偶e nadzieje, Deeno. By艂a艣 jednym z naszych najlepszych dzie艂, ale zrezygnowa艂a艣 z tego, co ci proponowali艣my. Dlaczego?

- 呕eby m贸c wybiera膰, jak 偶y膰 i jak umrze膰. Nie by艂am pierwsza ani ostatnia. Wiele z nas odebra艂o sobie 偶ycie, poniewa偶 nie mog艂o pogodzi膰 si臋 z tym, co z nami robili艣cie.

- Wiesz, kim by艂a艣? Nikim, 艣mieciem. Kiedy ci臋 do nas przynie艣li, by艂a艣 ledwo 偶ywa. Nawet Wilfred nie potrafi艂 ci臋 z powrotem posk艂ada膰. Uratowali艣my ci臋. I to kilkakrotnie. Ulepszyli艣my ci臋 i udoskonalili艣my. 呕yjesz, bo pozwoli艂em na to. Ale teraz mog臋 postanowi膰 ci臋 zabi膰.

- Nie! - Skoczy艂a przed siebie, kiedy mocniej przytkn膮艂 paralizator do buzi dziecka. - Nic w ten spos贸b nie zyskasz. To ju偶 koniec i dobrze o tym wiesz. Mo偶esz jeszcze uciec. Mo偶esz dalej 偶y膰.

- Koniec? - Jego twarz a偶 pokra艣nia艂a z podniecenia. Od gor膮czki. - To dopiero pocz膮tek. W nast臋pnym stuleciu to, co stworzy艂em, b臋dzie trzonem rasy ludzkiej. I zobacz臋 to na w艂asne oczy. 艢mier膰 nie jest ju偶 dla mnie przeszkod膮. Ale je艣li o ciebie chodzi...

Odsun膮艂 nieco paralizator i w艂a艣nie w tej chwili Eve wbieg艂a przez drzwi. Zanim zd膮偶y艂a wypali膰, uni贸s艂 niemowl臋 niczym tarcz臋 i pad艂 na pod艂og臋.

Rzuci艂a si臋 na ziemi臋 i przeturla艂a, by unikn膮膰 strumienia energii, kt贸ry rozbi艂 szyb臋 w drzwiach za ni膮. W powietrzu rozleg艂 si臋 p艂acz niemowl膮t i pisk syren alarmowych.

- Policja! - zawo艂a艂a, staraj膮c si臋 przekrzycze膰 ha艂as. Przeczo艂ga艂a si臋 kawa艂ek, by si臋 ukry膰. - Budynek jest otoczony. Rzu膰 bro艅 i oddaj dziecko.

Kolejna salwa roztrzaska艂a komputer znajduj膮cy si臋 tu偶 nad jej g艂ow膮.

- C贸偶, nie zadzia艂a艂o - mrukn臋艂a pod nosem.

Nie mog艂a odpowiedzie膰 ogniem, p贸ki tamten trzyma艂 dziecko. Ale postanowi艂a 艣ci膮gn膮膰 jego uwag臋 na siebie. Oceni艂a odleg艂o艣膰, jaka j膮 dzieli艂a od drzwi prowadz膮cych na korytarz.

Dostrzeg艂a jaki艣 ruch za szyb膮. Nie wiedzia艂a, czy przeklina膰, czy si臋 cieszy膰, kiedy rozpozna艂a Roarke'a zajmuj膮cego pozycj臋.

- Jeste艣 otoczony, Wilson. Ju偶 po tobie. Osobi艣cie zabi艂am was dw贸ch. Chcesz by膰 trzeci, prosz臋 bardzo.

Krzykn膮艂 i kiedy si臋 przymierza艂a, by wywa偶y膰 drzwi w g艂臋bi pomieszczenia, zobaczy艂a, 偶e podrzuci艂 dziecko, kt贸re do tej pory trzyma艂. Mia艂a chwil臋, 偶eby je z艂apa膰, ale Deena okaza艂a si臋 szybsza.

Salwa Wilsona dosi臋gn臋艂a j膮 w powietrzu, akurat gdy chwyta艂a dziecko.

- Czeka was 艣mier膰! B臋dziecie cierpia艂y i boryka艂y si臋 z waszym 偶a艂osnym 偶yciem. Uczyni艂bym z ludzi bog贸w. Zapami臋tajcie, kto to zako艅czy艂, zapami臋tajcie, kto was skaza艂 na 艣miertelno艣膰. Rozpocz膮膰 przygotowania do samozniszczenia!

Podni贸s艂 si臋, dziwnie o偶ywiony, rozgor膮czkowany. Kiedy uni贸s艂 bro艅, Eve wypali艂a. Jednocze艣nie z ni膮 strzeli艂 Roarke przez szyb臋 w drzwiach. Wilson pad艂 pomi臋dzy jednym a drugim strza艂em.

Rozleg艂y si臋 kolejne dzwonki alarmowe, beznami臋tny g艂os komputera zacz膮艂 odmawia膰 litani臋.

Uwaga, uwaga, uruchomiono procedur臋 samozniszczenia. Zosta艂o dziesi臋膰 minut na bezpieczne opuszczenie budynku. Uwaga, uwaga, za dziesi臋膰 minut ten budynek ulegnie samozniszczeniu.

- Pi臋knie. Mo偶esz to zatrzyma膰? - zapyta艂a Roarke'a. Podni贸s艂 ma艂e urz膮dzenie le偶膮ce obok zw艂ok Wilsona.

- To s艂u偶y jedynie do w艂膮czenia trybu samozniszczenia. Musz臋 znale藕膰 centralk臋, by przej艣膰 na sterowanie r臋czne.

- Czyli nie mo偶esz.

Eve podbieg艂a do le偶膮cej na pod艂odze Deeny, wci膮偶 艣ciskaj膮cej p艂acz膮ce niemowl臋.

- Wyci膮gniemy was st膮d.

- Zabierzcie j膮. Wynie艣cie st膮d dzieci. Nie dacie rady przej艣膰 na sterowanie r臋czne. Zosta艂o za ma艂o czasu. Prosz臋, zabierzcie st膮d dzieci. Ja umieram.

- Policja i lekarz ju偶 s膮 w drodze. - Eve spojrza艂a na Roarke'a. - S艂ysz臋 ich. Zabierzcie dzieci z s膮siednich sal.

- We藕cie j膮, prosz臋. - Deena stara艂a si臋 poda膰 jej niemowl臋. Eve niezgrabnie przytrzyma艂a male艅stwo jedn膮 r臋k膮. I zobaczy艂a, 偶e Deena rzeczywi艣cie jest konaj膮ca. Tam, gdzie podmuch powietrza rozerwa艂 jej ubranie, wida膰 by艂o spalon膮 sk贸r臋, miejscami do samej ko艣ci. Uszami i ustami lecia艂a jej krew. Nie zdo艂a doczo艂ga膰 si臋 do drzwi.

- A Diana i dziewczynka?

- S膮 bezpieczne. - Eve spojrza艂a na Roarke'a, kt贸ry skin膮艂 g艂ow膮, by potwierdzi膰 jej s艂owa. - Poza budynkiem.

- Zawie藕cie je do Avril. - Deena zacisn臋艂a d艂o艅 na ramieniu Eve. - Prosz臋. B艂agam, oddajcie je Avril, pozw贸lcie im wyjecha膰. Chcia艂am co艣 wyzna膰, nim umr臋.

- Nie ma teraz na to czasu. Roarke. - Poda艂a mu niemowl臋. - Zabierzcie st膮d dzieci. Natychmiast.

Uwaga, uwaga. Ca艂y personel musi si臋 ewakuowa膰. Za osiem minut ten budynek ulegnie samozniszczeniu.

- To ja ich wszystkich zabi艂am. Avril o niczym nie wiedzia艂a. Zabi艂am Wilfreda Icove'a seniora, Wilfreda Icove'a juniora, Evelyn Samuels. Zamierza艂am... O, Bo偶e!

- Ciii... Rzeczywi艣cie umierasz. Nie mog臋 ci pom贸c. - Us艂ysza艂a p艂acz i krzyki wynoszonych dzieci, odg艂osy krok贸w. Nie odrywa艂a wzroku od twarzy Deeny. - Wyprowadzimy st膮d wszystkie dzieci.

- Sztuczna macica. - Deena zacisn臋艂a z臋by i j臋kn臋艂a z b贸lu. - Je艣li wyjmiecie p艂ody z kom贸r albo od艂膮czycie pojemniki od sztucznej p臋powiny, umr膮. Nie da si臋 ich...

- Krew p艂yn臋艂a jej z oczu niby 艂zy. - Nie da si臋 ich uratowa膰. Wiedzia艂am o tym i chcia艂am zrobi膰 to, co zrobi艂 Wilson. Ale nie potrafi艂am si臋 na to zdoby膰. Musicie je zostawi膰, ratowa膰 pozosta艂e. Prosz臋, pozw贸lcie im odej艣膰. Avril... si臋 nimi zaopiekuje. Ona...

- Czy s膮 tu jeszcze jacy艣 ludzie?

- Nie. Przynajmniej mam tak膮 nadziej臋. O tej porze przebywaj膮 tu tylko androidy - opiekunki. Wilson... Wilson je wy艂膮czy艂. Zabi艂 klony Icove'a. Skurwiel. Umr臋 tu, gdzie si臋 urodzi艂am. Tak chyba b臋dzie najlepiej. Powiedzcie Dianie. Chocia偶 i tak si臋 domy艣li. Ma艂a...

- Darby. Ma na imi臋 Darby.

- Darby. - U艣miechn臋艂a si臋, ale jej wzrok sta艂 si臋 szklisty. Jej bezw艂adna d艂o艅 zsun臋艂a si臋 z ramienia Eve.

Uwaga, uwaga. Za siedem minut ten budynek ulegnie samozniszczeniu. Ca艂y personel musi natychmiast opu艣ci膰 budynek.

- Eve, zabrali艣my wszystkie dzieci ze 偶艂obk贸w. Grupa reagowania kryzysowego wiezie je na g贸r臋. Musimy st膮d i艣膰. I to natychmiast.

Eve wsta艂a i si臋 odwr贸ci艂a. Zobaczy艂a, 偶e Roarke wci膮偶 trzyma niemowl臋.

- Sztuczna macica. Powiedzia艂a, 偶e nie mo偶na przy niej nic majstrowa膰, bo wtedy p艂ody umr膮. Udowodnij, 偶e si臋 myli艂a.

- Nie mog臋. - Z艂apa艂 j膮 za r臋k臋 i przyci膮gn膮艂 do siebie.

- System podtrzymuj膮cy 偶ycie i sztuczna macica stanowi膮 zintegrowan膮 ca艂o艣膰. Je艣li si臋 je od艂膮czy, odci臋ty zostanie dop艂yw tlenu.

- Sk膮d mo偶esz to...

- Przyjrza艂em si臋 temu. Wszystko sprawdzi艂em. Gdyby艣my mieli czas, mo偶e uda艂oby si臋 znale藕膰 jaki艣 spos贸b, by to obej艣膰. Ale nie mamy czasu. Nie mo偶emy ich st膮d zabra膰, Eve, nie zd膮偶ymy na czas wywie藕膰 ca艂ej sztucznej macicy na g贸r臋, nawet gdyby uda艂o nam si臋 znale藕膰 jakie艣 obej艣cie. Nie mo偶emy ich uratowa膰.

Zobaczy艂a w oczach Roarke'a przera偶enie, to samo przera偶enie, kt贸re sprawi艂o, 偶e 艣cisn膮艂 si臋 jej 偶o艂膮dek.

- A wi臋c tak po prostu je tu zostawimy?

- Uratujemy j膮. - Niezgrabnie poprawi艂 sobie na ramieniu niemowl臋 i 艣ciskaj膮c Eve za r臋k臋, zacz膮艂 biec. - Musimy si臋 st膮d wydosta膰, inaczej wszyscy zostaniemy tu pogrzebani.

Bieg艂a obok szcz膮tk贸w tych, kt贸rych zabi艂a, obok rozerwanych cia艂 ch艂opc贸w stworzonych do zabijania. Czu艂a zapach 艣mierci oraz krwi swojej i Roarke'a.

Przelali w艂asn膮 krew, ale okaza艂o si臋, 偶e to za ma艂o.

Nic nie powstrzyma z艂a i przemocy, przypomnia艂a sobie w艂asne s艂owa.

Uwaga, uwaga, og艂aszam punkt graniczny bezpiecznej ewakuacji. Ca艂y pozosta艂y personel musi natychmiast opu艣ci膰 budynek. Za cztery minuty ten budynek ulegnie samozag艂adzie.

- 呕a艂uj臋, 偶e nie wy艂膮czy艂a tego cholerstwa. Bieg艂a, utykaj膮c. Biodro sprawia艂o jej niewypowiedziany b贸l. Spojrza艂a na Roarke'a i zobaczy艂a, 偶e jego wymazana krwi膮 twarz jest bia艂a jak 艣ciana i mokra od potu.

Dostrzeg艂a przed sob膮 wind臋, drzwi do niej by艂y zamkni臋te.

- Nie mog艂em ich zostawi膰 niezabezpieczonych - powiedzia艂 Roarke znu偶onym g艂osem. Przera偶enie Eve, wywo艂ywane przez ko艅cowe odliczanie, jeszcze si臋 pog艂臋bi艂o, kiedy poda艂 jej niemowl臋. - Nie mia艂em czasu na zwi臋kszenie poziomu bezpiecze艅stwa i pozostawienie ich otwartych. - Przeci膮gn膮艂 kart臋 przez czytnik raz, drugi.

- Jasna cholera. Jest mokra od potu i krwi. Nie da si臋 odczyta膰. - Wyci膮gn膮艂 chusteczk臋 i zacz膮艂 wyciera膰 kart臋, jednocze艣nie przeklinaj膮c pod nosem po gaelicku.

Niemowl臋, kt贸re trzyma艂a Eve, wydziera艂o si臋 tak, jakby wali艂a je m艂otkiem w g艂ow臋.

Punkt krytyczny plus sze艣膰dziesi膮t sekund. Za trzy minuty ten budynek ulegnie samozniszczeniu.

Przeci膮gn膮艂 kart臋 trzeci raz i drzwi si臋 otworzy艂y. Wskoczyli do windy.

- Poziom ulicy! - krzykn膮艂 Roarke i zn贸w zakl膮艂, kiedy Eve wcisn臋艂a mu niemowl臋. - Co znowu? Trzymaj j膮.

- Nie, ty j膮 trzymaj. Ja dowodz臋 t膮 operacj膮.

- Mam to w nosie. Jestem cywilem. Eve poklepa艂a swoj膮 bro艅.

- Tylko spr贸buj mi j膮 odda膰, a ci臋 og艂usz臋. W obronie w艂asnej. Punkt krytyczny plus dziewi臋膰dziesi膮t sekund. Ca艂y personel powinien by膰 w bezpiecznej odleg艂o艣ci.

- Zamykaj膮 budynek - wymamrota艂a Eve, pot sp艂ywa艂 jej po plecach. - Czy jest jakie艣 inne wyj艣cie? Ta winda mog艂aby jecha膰 szybciej. Ta pieprzona winda naprawd臋 mog艂aby jecha膰 szybciej. - Zazgrzyta艂a z臋bami, kiedy rozleg艂 si臋 komunikat, 偶e do punktu krytycznego zosta艂y dwie minuty. - Je艣li nadal tu b臋dziemy, kiedy nast膮pi wybuch, nie mamy szans, prawda?

- Najprawdopodobniej nie.

Gapi艂a si臋 na kontrolki, jakby jej w艣ciek艂o艣膰 mog艂a co艣 przyspieszy膰.

- Nie uda艂oby nam si臋 ich ewakuowa膰. 呕eby nie wiem co.

- Masz racj臋. - Po艂o偶y艂 woln膮 d艂o艅 na jej ramieniu.

- Przynios艂e艣 mi j膮, 偶ebym musia艂a zostawi膰 pozosta艂e. 呕ebym musia艂a j膮 ratowa膰. 呕ebym mia艂a jaki艣 konkretny pow贸d, by ruszy膰 dup臋.

- Wyobra偶a艂em sobie r贸wnie偶, 偶e to ty b臋dziesz j膮 trzyma艂a, kiedy b臋dziemy si臋 st膮d wydostawa膰, bo od jej krzyku pop臋kaj膮 mi b臋benki w uszach.

Samozniszczenie za trzydzie艣ci sekund.

- Je艣li nam si臋 nie uda, wiedz, 偶e ci臋 kocham i te pe. Roarke roze艣mia艂 si臋 i zmieni艂 pozycj臋 tak, 偶eby m贸c j膮 obj膮膰 ramieniem.

- Ja ciebie te偶. 呕ycie z tob膮 jest fantastyczne. Kiedy zacz臋艂o si臋 ko艅cowe odliczanie, z艂apa艂a go za r臋k臋.

Samozniszczenie za dziesi臋膰 sekund, dziewi臋膰, osiem, siedem...

Drzwi si臋 otworzy艂y. Wybiegli przez nie jednocze艣nie. Nim drzwi si臋 za nimi zamkn臋艂y, zd膮偶y艂a us艂ysze膰, 偶e odliczanie dosz艂o do 鈥瀟rzy鈥.

Eve z艂apa艂a p艂aszcz, kt贸ry tu zostawi艂a, i dogoni艂a Roarke'a.

Us艂yszeli z do艂u g艂uche dudnienie, a potem ca艂y budynek si臋 zatrz膮s艂. Eve przypomnia艂a sobie, co zostawili na podziemnych kondygnacjach, w komorach tworz膮cych plaster miodu. Ale szybko odsun臋艂a t臋 my艣l, zdusi艂a w zarodku. Nocne koszmary i tak zaczn膮 j膮 wkr贸tce dr臋czy膰, wi臋c teraz mog艂a sobie pozwoli膰 na chwilowe wytchnienie.

Zarzuci艂a p艂aszcz na ramiona. Je艣li r臋ce jej si臋 trz臋s艂y, tylko Roarke jeden o tym wiedzia艂.

- Troch臋 to potrwa.

Spojrza艂 tam, gdzie sta艂a policja.

- Nie spiesz si臋. B臋d臋 czeka艂 przy samochodzie.

- Mo偶esz odda膰 niemowl臋 jednemu z umundurowanych funkcjonariuszy. Wkr贸tce b臋dzie tu psycholog, 偶eby si臋 zaj膮膰 nieletnimi.

- B臋d臋 czeka艂 przy samochodzie - powt贸rzy艂.

- Niech ci臋 opatrz膮! - zawo艂a艂a za nim Eve.

- Tutaj? Dzi臋kuj臋, postoj臋.

- Punkt dla ciebie - powiedzia艂a, po czym zabra艂a si臋 do wykonywania swoich obowi膮zk贸w.

Roarke uda艂 si臋 prosto do swojego samochodu. Poczu艂 ulg臋, kiedy zobaczy艂 Dian臋 le偶膮c膮 na tylnym siedzeniu. Obok spa艂a wtulona w ni膮 ma艂a dziewczynka.

Otworzy艂 drzwiczki i przykucn膮艂, a Diana otworzy艂a oczy.

- Dotrzyma艂a艣 s艂owa - pochwali艂 j膮.

- Deena nie 偶yje. Wiem to.

- Tak. Bardzo mi przykro. Umar艂a, ratuj膮c... ratuj膮c twoj膮 siostrzyczk臋. - Poda艂 jej niemowl臋, gdy Diana wyci膮gn臋艂a po nie r臋ce. - Pomog艂a ratowa膰 dzieci.

- Czy Wilson nie 偶yje?

- Tak.

- I wszystkie jego klony te偶?

- Wszystkie, jakie znale藕li艣my. O艣rodek przesta艂 istnie膰. Uleg艂 zniszczeniu. Razem ze sprz臋tem, dokumentacj膮, technologi膮.

Jej oczy by艂y jasne, spokojne.

- Co zamierzacie teraz z nami zrobi膰?

- Zabior臋 was do Avril.

- Nie mog臋 na to pozwoli膰. Wtedy dowiecie si臋, gdzie jeste艣my. Avril tam nie zostanie, je艣li b臋dziecie znali miejsce naszego pobytu, a potrzebujemy czasu na zorganizowanie przeprowadzki.

By艂a dzieckiem, pomy艣la艂, opiekuj膮cym si臋 dw贸jk膮 m艂odszych dzieci. A jednak pod pewnymi wzgl臋dami okaza艂a si臋 dojrzalsza od niego. Wszystkie one by艂y dojrzalsze od niego.

- Czy trafisz tam sama?

- Tak. Pozwolisz nam odej艣膰?

- W艂a艣nie o to prosi艂a wasza matka. To by艂o jej ostatnie 偶yczenie. My艣la艂a o was, o tym, co b臋dzie dla was najlepsze. - Tak jak jego matka, pomy艣la艂. Jego matka umar艂a, robi膮c to, co uzna艂a za najlepsze dla niego. Jak m贸g艂 tego nie uszanowa膰?

Wysiad艂a, 艣ciskaj膮c dziewczynk臋 za r膮czk臋, niemowl臋 trzyma艂a na r臋ku.

- Nie zapomnimy ciebie.

- Ani ja nie zapomn臋 was. Uwa偶ajcie na siebie. Patrzy艂 za nimi, p贸ki nie znikn臋艂y mu z oczu.

- Z Bogiem - szepn膮艂, a potem wyj膮艂 swoje tele艂膮cze i skontaktowa艂 si臋 z Louise.

Min臋艂y prawie dwie godziny, nim Eve przysz艂a do niego. Spojrza艂a na klinik臋 na k贸艂kach, zaparkowan膮 obok samochodu Roarke'a, i sykn臋艂a.

- S艂uchaj, jestem zm臋czona. Chc臋 wraca膰 do domu.

- Jak tylko udziel臋 ci pierwszej pomocy, b臋dziesz wolna. - Louise wskaza艂a ambulans. - Niestety nie mam tu komory do fumigacji. Okropnie cuchniecie.

艢wita艂o. Nie chc膮c traci膰 wi臋cej czasu, zrezygnowana Eve wesz艂a do ambulansu.

- 呕adnych 艣rodk贸w usypiaj膮cych, 偶adnych bloker贸w. Ju偶 i tak jest wystarczaj膮co 藕le, nie chc臋 jeszcze by膰 otumaniona. - Spojrza艂a twardo na Roarke'a, kt贸ry tylko si臋 u艣miechn膮艂.

- A ja nie mam nic przeciwko 艣rodkom uspokajaj膮cym. Wyg艂adz膮 kontury.

- Jest przymulony? - spyta艂a Eve i sykn臋艂a, kiedy Louise przesun臋艂a laserowym dezynfektorem po jej ranie na r臋ce.

- Troch臋. Ale g艂贸wnie wyczerpany. Straci艂 te偶 sporo krwi. Odni贸s艂 powa偶ne obra偶enia r臋ki i g艂owy. Nie wiem, jak mu si臋 uda艂o tak d艂ugo wytrzyma膰. To samo dotyczy ciebie. Wola艂abym was oboje zabra膰 do kliniki.

- A ja wola艂abym by膰 teraz w Pary偶u i pi膰 szampana.

- Polecimy tam jutro. - Roarke usiad艂 obok niej.

- Masz w domu pe艂no irlandzkich krewnych.

- Racja. Wi臋c nie wyjedziemy, tylko zostaniemy i upijemy si臋 w domu. Moi irlandzcy krewni doceni膮 dobr膮 popijaw臋. Je艣li nie, c贸偶, to znaczy, 偶e nie s膮 moimi prawdziwymi krewnymi, prawda?

- Ciekawa jestem, co sobie pomy艣l膮, kiedy pojawimy si臋 w domu cuchn膮cy, zakrwawieni i posiniaczeni. Na lito艣膰 bosk膮, Louise!

- Nie cierpia艂aby艣 tak, gdyby艣 si臋 zgodzi艂a na 艣rodek przeciwb贸lowy. Ale sama tego chcia艂a艣.

Eve wypu艣ci艂a powietrze nosem, a potem zn贸w wzi臋艂a g艂臋boki oddech, by przygotowa膰 si臋 na kolejny b贸l.

- Powiem ci, co sobie pomy艣l膮. 呕e prowadzimy bardzo ciekawe 偶ycie.

- Kocham ci臋, najdro偶sza Eve. - Roarke poca艂owa艂 j膮 w szyj臋. - I te pe, i te de.

- Jest bardziej ni偶 troch臋 przymulony - zawyrokowa艂a Eve.

- Wracajcie do domu i troch臋 si臋 prze艣pijcie. - Louise usiad艂a prosto. - Przyjdziemy z Charlesem wcze艣niej i zrobi臋 wam jeszcze jeden zabieg.

- Przyjemno艣ciom nigdy nie ma ko艅ca. - Eve wyskoczy艂a na parking, ale nie uda艂o jej si臋 ukry膰 grymasu, kiedy poczu艂a b贸l w rannym biodrze.

- Dzi臋kuj臋, Louise. - Roarke uj膮艂 jej d艂o艅 i z艂o偶y艂 na niej poca艂unek.

- To dla mnie chleb powszedni. Ja te偶 wiod臋 bardzo ciekawe 偶ycie. Eve zaczeka艂a, a偶 ruchomy punkt medyczny odjecha艂.

- Gdzie Diana i pozosta艂a dw贸jka? Roarke spojrza艂 na niebo i zauwa偶y艂, 偶e gwiazdy bledn膮.

- Nie mog臋 powiedzie膰.

- Pozwoli艂e艣 im odej艣膰. Oczy mia艂 zm臋czone. Spojrzenia obojga si臋 spotka艂y.

- Czy zamierza艂a艣 post膮pi膰 inaczej? Przez chwil臋 Eve milcza艂a.

- Skontaktowa艂am si臋 z Feeneyem i poleci艂am mu, by przesta艂 j膮 艣ledzi膰. Nie ma ju偶 takiej potrzeby. Kiedy nast膮pi艂 wybuch w budynku, wszystkie lokalizatory przesta艂y dzia艂a膰. Oficjalnie Diana Rodriguez nie 偶yje. Zgin臋艂a w wybuchu, do kt贸rego dosz艂o w o艣rodku cichych narodzin. Nie ma 偶adnych zapis贸w dotycz膮cych pozosta艂ej dw贸jki. I nie b臋dzie.

- A oficjalnie cz艂owiek nie istnieje, je艣li nie ma go w bazie danych.

- To zadanie dla ciebie. Avril Icove zagin臋艂a. Mam wyznanie Deeny z艂o偶one przez ni膮 tu偶 przed 艣mierci膮. O艣wiadczy艂a, 偶e Avril nie mia艂a nic wsp贸lnego z zab贸jstwami, w sprawie kt贸rych prowadzi艂am 艣ledztwo. Zreszt膮 prokurator okr臋gowy i tak nie zamierza艂 wnie艣膰 oskar偶enia. Pr贸ba odszukania Avril Icove oznacza艂aby teraz tylko niepotrzebn膮 strat臋 pieni臋dzy i czasu. Ale w艂adze federalne mog膮 uwa偶a膰 inaczej.

- Lecz i tak jej nie odnajd膮.

- Ma艂o prawdopodobne.

- Czy b臋dziesz mia艂a jakie艣 nieprzyjemno艣ci w zwi膮zku z ca艂膮 t膮 spraw膮?

- Je艣li ju偶, to niewielkie. Za par臋 godzin Nadine og艂osi wszystko ca艂emu 艣wiatu. Co by艂o w podziemiach? - Eve odwr贸ci艂a si臋, by spojrze膰 na budynek. - Nie wiadomo, bo uleg艂y zniszczeniu. Agentom mo偶e si臋 uda zidentyfikowa膰 i zlokalizowa膰 kilka klon贸w, ale wi臋kszo艣膰 z nich wmiesza si臋 w t艂um. Ostatecznie s膮 inteligentne. Je艣li o mnie chodzi, uwa偶am t臋 spraw臋 za zamkni臋t膮.

- W takim razie jed藕my do domu. - Uj膮艂 twarz Eve w obie d艂onie i poca艂owa艂 j膮 w czo艂o, w nos, w usta. - Mamy za co by膰 wdzi臋czni.

- To prawda. - Jeszcze raz u艣cisn臋艂a jego d艂o艅, ale mocno, jak wtedy, kiedy o w艂os unikn臋li 艣mierci.

Potem go pu艣ci艂a, by okr膮偶y膰 samoch贸d i zaj膮膰 miejsce dla pasa偶era.

Ten 艣wiat nie jest idealny i nigdy taki nie b臋dzie. Ale teraz, kiedy Eve patrzy艂a, jak wstaje 艣wit w jej zapomnianym przez Boga mie艣cie, uwa偶a艂a, 偶e nie jest najgorszy.




(podzi臋kowania dla anuli43 za skan)


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
21 Robb J D Naznaczone 艣mierci膮
12 ROBB J D SREBRNY B艁YSK 艢MIERCI
12 J D Robb Srebrny b艂ysk 艣miercii
20 Robb J D O w艂os od 艣mierci
17 Robb J D Powtorka ze smierci
Robb J D In?ath# 艢mier膰 o tobie pami臋ta
18 Robb J D Roz艂膮czy ich 艣mier膰
J D Robb Roz艂膮czy ich 艣mier膰
J D Robb Randka ze 艣mierci膮
Robb J D In?ath Srebrny b艂ysk 艣mierci
Robb J D In?ath! O w艂os od 艣mierci
Robb J D In?ath Powt贸rka ze 艣mierci
Robb J D In?ath Wizje 艣mierci
7 Randka ze smiercia j d robb
艢mier膰 i ryzyko Robb J D
艢MIER膯 I JEJ OZNAKI