Zimna wojna o bogactwa Arktyki.
Arktyka to jeden z ostatnich dziewiczych obszarów na Ziemi. To także rezerwuar surowców energetycznych, których eksploatacja może w dużym stopniu zabezpieczyć byt ludzkości w XXI wieku - pisze Robert Cheda dla Wirtualnej Polski. Czy znaczenie ekonomiczne Arktyki uczyni z niej obszar politycznej i wojskowej konfrontacji?
Do rozegrania takiego scenariusza przygotowuje się kilka państw, w tym Rosja, opierająca swoją przyszłość na eksporcie gazu i ropy naftowej. Mocna pozycja w Arktyce, to dla Kremla również kwestia strategicznego bezpieczeństwa militarnego i... ciepłych synekur bliskich współpracowników Putina.
Arktyka się rozpuszcza
Arktyka to obszar otaczający biegun północny, o powierzchni milionów kilometrów kwadratowych, którego przeważająca część przypada na Ocean Arktyczny, zwany przez Rosjan Lodowym. Ale Arktyka, tylko według niepełnych danych, to 25 procent globalnych zasobów ropy naftowej, węgla, szlachetnych metali, diamentów oraz gazu ziemnego, kryjących się głównie w podmorskim szelfie.
Ocean Arktyczny to również coraz chętniej wykorzystywany rezerwuar rybołówstwa. Prowadzi przezeń Północna Droga Morska, czyli najkrótsze połączenie między Atlantykiem a Pacyfikiem. Międzynarodowe znaczenie ekonomiczne, a zatem polityczne Arktyki, nie podlega dyskusji. W eksploracji miejscowych bogactw zainteresowanych jest wiele państw, z których co najmniej dwadzieścia, w tym Polska, prowadzi w Arktyce stałe badania naukowe.
Swój interes przejawia coraz agresywniej nowa wschodnia potęga - Pekin, budujący w iście stachanowskim tempie eskadrę oceanicznych lodołamaczy. Chiński pęd do wiedzy jest tak duży, że rosyjscy pogranicznicy niejednokrotnie przerywali prowadzony bez zezwolenia morski zwiad geologiczny, aresztując statki badawcze w swojej strefie przybrzeżnej.
Decydujący głos przypada dotąd, tzw. arktycznej piątce, czyli Rosji, Kanadzie, USA, Danii i Norwegii, do których dołącza Islandia. To państwa, których lądowe i morskie granice znajdują się bezpośrednio w strefie arktycznej, prowadzące tam od dawna własne polityki ekonomiczne.
Wszystko byłoby prostsze, gdyby nie piekielne warunki klimatyczne, które jak dotąd skutecznie blokowały czerpanie z podbiegunowych bogactw. To ze względu na ekstremalne warunki, w tym pokrywę lodową Oceanu Arktycznego oraz sześćdziesięciostopniowe mrozy, rosyjski badacz polarny Grigorij Arganat porównał trudności w zagospodarowaniu Arktyki do problemów bezpiecznego wykorzystania energii atomowej lub kolonizacji kosmosu.
Sytuacja zaczęła ulegać zmianie w ostatnich dziesięcioleciach za sprawą globalnego ocieplenia klimatu. Zgodnie z raportem organizacji ekologicznej WWF, klimat Arktyki ocieplił się dwukrotnie, a 40 procent pól lodowych zniknęło z powierzchni oceanu. Takie zmiany oraz rewolucja technologiczna, stanowią o początku swoistego, międzynarodowego wyścigu o kolonizację tego rejonu, prowadząc do tzw. wyścigu flag.
Wyścig flag, czyli arktyczna zimna wojna
Co prawda, amerykański think tank Rada Stosunków Międzynarodowych, w periodyku "Foreign Affairs" uznał wybuch "gorącej" arktycznej wojny za mało prawdopodobny, to nie wykluczył jednak rozpoczęcia nowej zimnej wojny XXI wieku, której osią będzie spór o tamtejsze zasoby. Wokół nieuregulowanego statusu prawnego Arktyki toczy się od dawna dyskusja, której głównymi tematem jest podział obszaru na narodowe sektory, za czym optują, m.in. Rosja i Kanada; lub popierane przez Waszyngton jego umiędzynarodowienie.
Mimo wspólnych deklaracji zainteresowanych stron, takich jak podpisana na Grenlandii, a mówiąca o: "polubownym rozstrzyganiu spraw spornych, jakie mogą wystąpić w przyszłości", zarówno Ottawa, jak i Moskwa zgłosiły już własne pretensje do arktycznego szelfu kontynentalnego, wykraczające poza dwustumilowe strefy interesów ekonomicznych, zgodne z postanowieniami Konwencji Morskiej ONZ z 1982 r.
Kanadyjczycy zatknęli swój sztandar na jednym z archipelagów w odległości 600 mil od własnych brzegów, wywołując protesty Danii. Jednak wszystko przebiła Rosja, która w 2002 r. zgłosiła swoje prawa do tzw. Pasm Łomonosowa i Mendelejewa. Zdaniem rosyjskich badaczy oba fragmenty dna morskiego to nic innego, jak szelf kontynentalny stanowiący przedłużenie geologicznej platformy syberyjskiej. Według Moskwy tak wyznaczony obszar należący do jej jurysdykcji, rozciąga się w głąb Oceanu Lodowego na odległość 1500 km, sięgając niemalże granic Kanady.
Gdy ONZ poprosiła Moskwę o bardziej namacalne dowody naukowe, ekspedycja kierowana przez polarnika Artura Czilingarowa, przy wykorzystaniu batyskafów "Mir", zebrała w 2007 r. ponad pół tony próbek geologicznych z dna morskiego. Zatknęła w nim także rosyjską flagę i to dokładnie pod biegunem północnym. Co prawda, rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow porównał prawne znaczenie tego gestu "z amerykańskimi prawami do Księżyca po zatknięciu tam flagi USA", ale rywalizacja nabrała nowego tempa. Skąd bierze się zainteresowanie Rosji Arktyką, bo przecież jej lądowe zasoby surowców należą do największych na świecie?
Artur Czilingarow, w wywiadzie dla "Komsomolskiej Prawdy" określił rosyjską politykę polarną przełomu wieków, "jako chaotyczną i nieco teatralną". Podkreślił jednak, że obecnie sytuacja uległa diametralnej zmianie. W 2008 r. prezydent Dmitrij Miedwiediew, podpisał dokument zatytułowany "Podstawy Arktycznej Polityki Federacji Rosyjskiej" i polecił "przekształcić ten rejon w bazę surowcową Rosji XXI wieku".
W 2012 r. rozpoczęły się prace nad ustawą "O strefie arktycznej FR", która ma sankcjonować prawa Rosji do Pasm Łomonosowa i Mendelejewa. Według miejscowych ekspertów jest to związane ze stopniem wyeksploatowania lądowych zasobów gazu i ropy naftowej, a głównie zakończeniem podziału takich złóż między głównymi graczami na rosyjskim rynku. Choć właściciel paliwowego potentata Łukoil Wadim Alekpierow w rozmowie z Putinem stwierdził, że "na 80 procentach powierzchni Rosji nie dokonano zwiadu geologicznego", to szacunki ekonomiczne zagospodarowania potencjalnych zasobów Wschodniej Syberii oraz technologiczny stopień trudności, przeważają na korzyść Arktyki.
Przy tym rosyjskie dane nie pozostawiają złudzeń. Według ministerstwa rozwoju gospodarczego zasoby szelfu, do którego Moskwa zgłasza pretensje, ośmiokrotnie przewyższają zapasy obecnie eksploatowanych pól naftowych i gazowych, a tylko ropy naftowej i tylko w strefie 200 mil, ma być dwa razy więcej niż w Arabii Saudyjskiej. O znaczeniu surowcowych dochodów eksportowych dla utrzymania ładu społecznego i spokojnych rządów obecnych elit kremlowskich nie trzeba przypominać, dlatego złoża Arktyki mogą stanowić, o być albo nie być współczesnej Rosji. Jednak bogactwa naturalne to daleko nie wszystko.
Ściśle tajne czyli podbój Arktyki
Choć rosyjska obecność na podbiegunowych wodach sięga XVIII wieku, a w okresie międzywojennym cały Kraj Rad fascynował się ekspedycją polarną na lodołamaczu "Czeluskin", to o prawdziwym zainteresowaniu zadecydowały względy militarne - to jądrowy i rakietowy wyścig zbrojeń czasów zimnej wojny wywołał prawdziwy arktyczny boom.
Podwodna część atomowej triady ZSRR bazowała na terenach podbiegunowych, które jak mało które nadawały się do skrytego ataku jądrowego na USA. Nad biegunem północnym wiodły także najkrótsze trajektorie lądowych rakiet balistycznych i trasy bombowców strategicznych. Dziś po ujawnieniu szeregu faktów można stwierdzić bez przesady, że wszechstronne rozpoznanie Arktyki, dające współczesnej Rosji jakościową przewagę nad konkurentami, jest pochodną przygotowań do III wojny światowej.
Jak wspomina polarnik Oleg Gułow, ZSRR zorganizował ekspedycję arktyczną trwającą 27 lat, której jedynym zadaniem było określenie i aktualizacja miejsc podwodnego ataku rakietowego. Cała Arktyka, włącznie z biegunem północnym, została podzielona na stałe sektory, badane pod kątem grubości pokrywy lodowej, zmian temperatury, głębokości, rzeźby dna oraz jego składu geologicznego. Dane były tak tajne, że "badaczom towarzyszyli non-stop oficerowie marynarki, którzy nie mieli prawa rozstać się z Kałasznikowami".
Czy dziś sytuacja uległa diametralnej zmianie? Dwie trzecie rosyjskiej floty podwodnej stacjonuje dalej w strefie podbiegunowej, trajektorie rakiet nie zostały zmienione, a ponadto Moskwa obawia się rozmieszczenia elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej w strefie podbiegunowej.
Także jeśli chodzi o sprzęt używany do badań podmorskich, rosyjscy badacze korzystają z radzieckiej militarnej spuścizny. Według ministerstwa obrony, do celów cywilnych przeznaczono atomowy okręt podwodny "Kalitka", połączenie batyskafu i stacji badawczej, która może przybywać w zanurzeniu kilka miesięcy, na głębokości 4-6 kilometrów. Jej pierwotnym przeznaczeniem było zniszczenie natowskiego systemu podmorskiego wczesnego ostrzegania przed radzieckimi okrętami podwodnymi wypływającymi z Murmańska.
Ważne kto kontroluje, a nie kto wydobywa
Podział bogactw rosyjskiego szelfu kontynentalnego przypomina "dzielenie skóry na niedźwiedziu". I to w dodatku żywym. Liberalny doradca premiera Miedwiediewa, Aleksander Dworkowicz przegrał niedawno spór z najbliższym otoczeniem prezydenta Putina, czyli szefami państwowych koncernów Gazprom i Rosnieft. Dworkowicz optował za równym dostępem kapitału prywatnego do arktycznych bogactw. Prezesi Aleksiej Miller i Igor Seczin, przeforsowali przyznanie 12 rozpoznanych pól swoim koncernom. Taki monopol ma zostać wpisany do federalnej ustawy "O zasobach naturalnych", regulującej ich eksploatację.
Kapitał prywatny, tj. koncerny Łukoil i Surgutnieft mogą pracować w Arktyce na własną rękę, ale gdy odkryją opłacalne złoża, muszą liczyć się z prawem ich przejęcia przez Gazprom i Rosnieft. W ten sposób Władimir Putin zrobił prezent rosyjskiej biurokracji, nie jest przecież tajemnicą, że państwowe koncerny to dochodowe synekury dla kremlowskiej elity, zasiadającej w ich radach nadzorczych.
Równocześnie ministerstwo rozwoju ekonomicznego wyliczyło, że własne możliwości inwestycyjne obu koncernów pozwolą na zagospodarowanie rosyjskiego szelfu za... 167 lat. Tylko koszty przygotowujące eksploatację oszacowane zostały na 500 miliardów dolarów, zaś rzeczywista suma potrzebna do przemysłowego wydobycia kopalin to 2 biliony dolarów.
Problemem są także technologie. Według rosyjskich nafciarzy "Kalitka" to relikt. Kompanie naftowe w USA mają pływające platformy wydobywcze wiercące na głębokość 10 kilometrów. Rosja posiadała tylko dwie holowane platformy, ale jedna zatonęła w ubiegłym roku na Morzu Ochockim. To dlatego Seczin podpisał z amerykańskim Exxon Mobil umowę o strategicznej współpracy zakładającą, m.in. potężny amerykański udział inwestycyjny i technologiczny w Arktyce. Ministerstwo spraw zagranicznych lobbuje także przewóz wydobytych surowców Północną Drogą Morską, stanowiącą oczywiście część rosyjskich wód terytorialnych, oferując usługi atomowych lodołamaczy i infrastrukturę portową.
Jednak zdaniem specjalistów z wpływowej, szczególnie wśród rosyjskich wojskowych, Akademii Problemów Geopolitycznych, nieważne jest, kto wydobywa ropę i gaz, ważne kto ten proces kontroluje. Jej prezes, twardogłowy radziecki sztabowiec, generał Leonid Iwaszow twierdzi, że w tym celu Rosja powinna zablokować amerykańskie i kanadyjskie apetyty, wchodząc w polityczny alians z Unią Europejską. A gdy ta nie zechce, można jej zagrozić gazowym i naftowym embargiem. Tylko wtedy rosyjska polityka arktyczna będzie prezentowała "kompleksowe podejście". Zaś jego zastępca dodaje, że dla obrony arktycznych interesów ekonomicznych, niezbędna jest "twarda obecność wojskowa".
Ideę tę rozwinął sekretarz Rady Bezpieczeństwa Rosji, generał Nikołaj Patruszew, który zlecił "przegląd i modernizację arktycznych obiektów podwójnego znaczenia, na potrzeby sił zbrojnych i wojsk pogranicznych FSB". Również dlatego Rosja, w ramach odbudowy floty wojennej, wznawia produkcję atomowych okrętów podwodnych, w tym "Kalitek". Rozważa również rozmieszczenie na archipelagu Nowa Ziemia myśliwców przechwytujących, a przede wszystkim organizuje brygadę arktyczną, która, sądząc po opisie "Niezawisimej Gaziety", będzie miała faktyczny rozmiar dywizji.
I trzeba oddać sprawiedliwość, że konkurencja także nie śpi. Kanada buduje arktyczną eskadrę wojenną. Także USA wzmacniają garnizon na Alasce, ale słowami byłej sekretarz stanu Hillary Clinton, oddają pierwszeństwo flocie wojennej, jak na supermocarstwo morskie przystało. Nie bez kozery Waszyngton realizuje program budowy uniwersalnych jednostek ochrony strefy ekonomicznej USA.
Czy Rosja i jej arktyczni rywale zmierzają faktycznie w kierunku konfrontacji? Możliwości finansowe i przemysłowe Moskwy, a co ważniejsze względy polityczne, nie pozwalają mówić o rosyjskim zagrożeniu Arktyki, co nie znaczy, że nie będzie twardo broniła swoich narodowych interesów. Tak kwestię skomentowali eksperci wpływowego think tanku Carnegie Center. Przyznając, że Arktyka przekształca się w miejsce "surowcowej gorączki XXI wieku", stwierdzili jednocześnie: "Bez Rosji, żadne międzynarodowe porozumienie na tym obszarze nie jest możliwe, dlatego Moskwa może odegrać decydującą rolę zarówno we współpracy, jak i narastaniu rywalizacji o zasoby".
Robert Cheda dla Wirtualnej Polski
Tytuł pochodzi od redakcji.