Czy globalne korporacje zapanują nad światem?
Korporacje jutra. Dziesięć największych globalnych firm już dziś zatrudnia blisko dwa miliony pracowników. Taka liczba nowych miejsc pracy wyeliminowałaby problem bezrobocia w całej Polsce. Czy korporacje przejmą władzę nad światem?
Choć współczesna gospodarka jest wyposażona we wszelkie gadżety nowoczesności, rządzi nią jedno pierwotne prawo - prawo dżungli, w której wygrywa silniejszy. Wprawdzie podręczniki makroekonomii ciągle jeszcze próbują utrzymać studentów w historycznym przekonaniu, że spektrum odmian konkurencji rozciąga się od monopolu do konkurencji doskonałej, ale w praktyce wersji ekstremalnych już się nie spotyka. Co więcej, w wielu branżach mamy do czynienia ze skrajnym oligopolem, często zresztą całkiem zręcznie zakamuflowanym. Oto przykład jeden z wielu. Przez długie lata polskie konsumentki żyły w przeświadczeniu, że marki Garnier i L'Oréal morderczo rywalizują o to, która lepiej zadba o ich piękno. W rzeczywistości oba te brandy od zawsze należały do jednego gigantycznego koncernu.
Pocieszeniem dla firm niech będzie myśl, że sama wielkość nie jest warunkiem sine qua non sukcesu w zmierzeniu się z wyzwaniami współczesności: agresywną konkurencją, brakiem granic, proinwestycyjną polityką państw otwierających gospodarki na partnerów zagranicznych, wreszcie - ciągłymi, szybkimi i często chaotycznymi zmianami otoczenia, które wymagają od przedsiębiorstw rozwijania umiejętności adaptacji do stałych turbulencji. Konieczne jest nowe podejście do procesu tworzenia strategii, kreatywne i innowacyjne podejście do zarządzania, raczej nastawione na przewidywanie kierunku przemian, a nie prostą analizę teraźniejszości.
Konkurencja na rynkach przyszłości jest rywalizacją o wykreowanie nowych korzyści dla klientów lub nowych sposobów ich dostarczania. Orientacja na nabywcę nie polega już tylko na badaniu jego potrzeb i dostosowywaniu doń produktów, lecz wymaga wyprzedzania potrzeb potencjalnego klienta, a nawet tworzenia ich. Czy kilka lat temu przyszłoby nam do głowy, że iPod będzie nam niezbędny do życia? Firmy, które bagatelizują to, że rynki ulegają przeobrażeniom, nie mają szans w wyścigu o miano „króla dżungli”.
Nie ma jednej drogi do osiągnięcia trwałej przewagi na rynku międzynarodowym. Dlatego od lat teoretycy i praktycy biznesu poszukują owego Świętego Graala, zespołu cech organizacji doskonałych, będących zawsze o kilka długości przed konkurencją. Szukając zespołu cech tworzących współczesną korporację, unikatowym badaniem objęliśmy 1640 przedsiębiorstw globalnych.
Tropiciele „oligarchów” (cudzysłów nie bez przyczyny - o czym za chwilę) znad Wisły mogliby się zdziwić - to pierwszy wniosek z badania. Wpływ największych polskich korporacji na wszystkie sfery życia (polityczno-prawną, ekonomiczną, społeczno-kulturową, technologiczną) jest bowiem mniej więcej taki, jak w starym dowcipie o mrówce i słoniu idących po moście, gdy mrówka dodawała sobie animuszu słowami „ale tupiemy, co?”. O autentycznym „tupaniu” można mówić dopiero wtedy, gdy bierzemy pod uwagę prawdziwie globalne firmy. Średni poziom sprzedaży dla korporacji z pierwszej dziesiątki listy największych utrzymuje się na poziomie bliskim 165 mld dol. i jest to wartość znacznie przekraczająca PKB Republiki Czeskiej. Średnie aktywa firmy z tej grupy (810 mld dol.) pozwoliłyby rozwiązać problem zadłużenia zagranicznego co najmniej kilku krajów.
Łącznie dla zwycięzców z pierwszej dziesiątki listy największych firm pracuje blisko dwa miliony osób. Taka liczba nowych miejsc pracy pomogłaby wyeliminować problem bezrobocia w całej Polsce. Współczesne korporacje mają relatywnie duży wpływ na obniżanie stopy bezrobocia w konkretnych regionach (w naszym kraju np. w Łodzi, gdzie chętnie lokują się centra outsourcingu). Ten medal ma oczywiście i drugą stronę: silny nacisk na preferencyjne warunki prowadzenia działalności, głównie podatkowe.
Potęgę daje im realny wpływ na zachowania nabywców, dzięki doskonaleniu systemów zarządzania relacjami z klientami i kreowaniu nowych potrzeb. Kształtując konsumpcyjny styl życia, wpływają na modę i zachowania społeczne, a dysponując wielkim zapleczem finansowym, są w stanie przeznaczać na działy R&D miliony dolarów, by zaskakiwać co jakiś czas rozwiązaniem, które wyprzedza oczekiwania nabywców. Sztandarowy przykład: telefonia mobilna i sztaby ludzi, którzy mają tylko jedno zadanie (tworzyć nowe korzyści dla klienta), wykreowały generację uzależnioną od jej produktów, tak zwane pokolenie komórkowe.
Globalne firmy mają również istotny wkład w poziom innowacyjności. Korporacje, zwłaszcza te bazujące na najnowszych technologiach, są strategicznym zleceniodawcą (zaraz obok organizacji rządowych i ośrodków naukowych) badań podstawowych. Realizowana przez liderów polityka patentowa, polegająca albo na ich odsprzedaży, albo rozszerzeniu terytorialnym działalności firmy, wpływa wprost proporcjonalnie na szybkość transferu technologii między krajami.
Największą liczbę przedstawicieli wśród liderów biznesu mają - co nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem - najsilniejsze mocarstwa świata, przede wszystkim USA. Z grupy G8 pochodzi 75 proc. największych firm całego rankingu, przy czym Rosja (z 10 korporacjami w gronie badanych 1640) wydaje się być tylko „symbolicznym udziałowcem”. Grupę pościgową (12 proc.) tworzy kilka państw spoza tej ósemki: kraje Beneluksu, Australia, Korea Południowa, Hiszpania, Chiny, Szwajcaria i Szwecja. Okazuje się zatem, że wśród gigantów biznesu dominują (stanowią aż 87 proc. tej grupy) firmy wywodzące się raptem z piętnastu państw.
Zestawienie bardzo czytelnie obrazuje dysproporcje w strukturze podziału globalnego bogactwa: świat dzieli się na triadę - USA, kraje Unii Europejskiej i Japonię (stąd pochodzi 80 proc. badanych korporacji) oraz resztę. Ta „reszta” nie oznacza jednak uczestników drugiej kategorii - obejmuje bowiem swoim zasięgiem korporacje kanadyjskie, australijskie, indyjskie czy szwajcarskie, których rozmiary długo jeszcze będą nieosiągalne dla firm znad Wisły... Najwyższe łączne przychody uzyskały korporacje z USA, skąd pochodzi 38 proc. objętych badaniem przedsiębiorstw. Niemniej okazuje się, że relatywnie lepsze są koncerny z Unii Europejskiej, które uzyskują wyższe średnie przychody i zyski.
Oczywiście, Unia nie jest pod tym względem jednorodna - rogami obfitości dla czempionów okazały się Niemcy, Francja, Holandia i Austria (firmy z tych krajów uzyskały dwa do trzech razy wyższe przeciętne przychody). W wypadku średniej zysków - Stary Kontynent zawdzięcza lepsze notowania, po raz kolejny, koncernom pochodzenia niemieckiego, francuskiego i holenderskiego, ale także o rodowodzie włoskim oraz brytyjskim. Kraje UE przewodzą również stawce pod względem wielkości przeciętnych aktywów. To ciekawy, swoją drogą, argument dla piewców koncepcji, jakoby Unia miała do 2010 r. przegonić pod względem innowacyjności Stany Zjednoczone. Wiadomo, że najdroższe aktywa tworzą firmy generujące wysoką wartość dodaną, czyli raczej innowacyjne usługi niż ciężki przemysł. Gwoli ścisłości trzeba dodać, że na wyniki Unii w tym kryterium pracują przede wszystkim instytucje finansowe.
Przyczajonym tygrysem może się okazać Japonia - jeżeli firmy z Kraju Kwitnącej Wiśni poprawią efektywność działania. Obecnie japońskie korporacje osiągają wyższe średnie przychody (druga lokata w tej dziedzinie) niż przedsiębiorstwa amerykańskie i jednocześnie najniższe przeciętne zyski. Na usprawiedliwienie należy dodać, że słaba na pierwszy rzut oka lokata korporacji z USA nie wynika z ich pozycji rynkowej (sześć spośród pierwszych dziesięciu korporacji ma amerykańskie korzenie), tylko z dużej próby badania i związanym z tym rozproszeniem przedsiębiorstw na liście. Siła korporacji ze Starego Kontynentu stale wprawdzie rośnie, ale nie należy zapominać, że ton globalnemu biznesowi nadają jednak amerykańskie firmy, jak: Exxon Mobile, Citigroup, GE, Microsoft. Na marginesie, to kolejny dowód na to, że średnia arytmetyczna nie jest doskonałym narzędziem odzwierciedlającym rzeczywistość...
Jak będą wyglądały korporacje przyszłości i jaką będą prowadziły działalność? Z jakiego kraju będą pochodzić? Czy nasza wyobraźnia pozwala na stworzenie realnej wizji korporacji za 10, 20 lub 50 lat? Bo to, że staną się one inne - nie ulega dziś najmniejszej wątpliwości. Najlepiej pokazują to wyniki analogicznych badań przeprowadzonych kilka lat temu. W porównaniu z nimi, koncerny europejskie przestały być już cieniem amerykańskich, rośnie znaczenie przedsiębiorstw chińskich, koreańskich, indyjskich, które z roku na rok zalewają rynki światowe coraz to większą liczbą swoich „cudów”. Równie duże zamieszanie zaszło w branżach, w których funkcjonują liderzy.
Wypowiadanie się na temat przyszłości, niezależnie od obszaru tematycznego, jest ryzykowne. Naraża bowiem niefortunnego wizjonera na śmieszność i kpinę ze strony tych, którzy owej przyszłości doczekają. Największe rozbawienie odbiorców budzą przy tym prognozy, w których autor, naznaczony paradygmatem myślenia współczesnej mu rzeczywistości, mimo wszystko próbuje wybiegać poza nią, jak choćby Tomas Watson, prezes IBM, który w 1943 r. ośmielił się postawić taką oto tezę, dotyczącą niedalekiej przecież przyszłości: „Oceniam potrzeby światowego rynku na mniej więcej pięć komputerów”.
Pomni tego ryzyka, pozwoliliśmy sobie na przedstawienie kilku cech korporacji jutra. Wydaje nam się zatem, że przyszli menedżerowie jedynie z podręczników historii ekonomii będą znali pojęcie konkurencji doskonałej i małego przedsiębiorstwa. Koncerny dywersyfikujące swoją działalność, do granic wkraczając w każdą dziedzinę życia, podzielą się światem między sobą. W końcu - już obecnie możemy obserwować ich wpływ na otoczenie, lecz przyszłość na pewno przerośnie nasze wyobrażenia - oby tylko błąd prognozy okazał się mniejszy niż sławetny „poślizg” Toma Watsona...
Wielka - czyli jaka?
Nasze badanie jest próbą charakterystyki największych korporacji świata ze względu na: kraj pochodzenia, branże, w których działają, liczbę zatrudnionych, przychody, zyski i aktywa. Podstawę obliczeń stanowi lista „Forbes Global 2000”, rozbudowana o wiele dodatkowych charakterystyk (zatrudnienie, struktura zarządu i wyników finansowych). W trakcie poszukiwania danych okazało się, że części z nich nie można w ogóle zidentyfikować, a część (ujmując to delikatnie) miała nietuzinkowe wartości. W celu zminimalizowania ryzyka zafałszowania uśrednionych wyników, pewne korporacje zostały wyeliminowane i ich liczba została ostatecznie ograniczona do 1640.
Taylor, Orwell i…
Korporacja jutra. Książka lub nakręcony na jej podstawie film, rozwijające w twórczy sposób prezentowane tu wizje korporacji A.D. 2057, plasowałyby się między science fiction a thrillerem.
Wizja pierwsz
Za pesymistyczny bez wątpienia obraz przyszłości trzeba uznać ten, w którym zarządzanie przybiera postać neotaylorowskiego (w każdej dziedzinie nauki, która podlega rozwojowi, analogie do przeszłości i prekursorów wczesnych kierunków są nieuniknione). Jak za dawnych czasów, pracownik traktowany będzie jak trybik w maszynie. Narzędzia jednak do tego służące znacznie wybiegną poza wizje twórcy „modelu prototypowego”. Taylor wymagał przestrzegania surowych norm pracy, wyznaczanych przez najszybszych i najefektywniejszych pracowników. Menedżerowie przyszłości posuną się dalej. Wykorzystają do selekcji najlepszych dla siebie ludzi kod DNA!
Zatrudniani będą najbardziej wytrzymali, najzdrowsi, najmniej konfliktowi, najbardziej posłuszni. CV stanie się tabelką po brzegi wypełnioną cyframi, wskaźniki liczbowe określą naszą osobowość; rodzinna przeszłość i związane z tym skłonności potencjalnego pracownika odegrają kluczową rolę w procesie rekrutacji, prawdopodobieństwo zachorowania na raka zadecyduje, czy opłaci się go ubezpieczyć. Ideał, do którego zmierzać będą korporacje - stan, w którym 90 proc. ich szeregów zasilą zatrudnieni o ponadprzeciętnej wydajności płuc i braku umiejętności dochodzenia własnych spraw w sądzie.
Wizja druga
Zakłada ona, że korporacje będą dążyły do jak najlepszych relacji z pracownikami i otoczeniem. Będą udzielać się społecznie, budować szpitale, szkoły, muzea. Organizować wakacje marzeń dla swoich pracowników, wydawać gazety i wznosić bezpieczne osiedla korporacyjne. To wspaniałe! Nie, to naiwne! Jedynym motywem takich działań stanie się bowiem całkowite uzależnienie pracownika od korporacji i wysysanie kropla po kropli całej jego życiowej energii w niezwykle ludzki sposób. Pracownik tak zmanipulowany nigdy nie odważy się odejść. Natomiast korzyści odnoszone przez ogół, a zebrane za pomocą strategii pseudoprospołecznych, pozwolą na przekraczanie granic etycznych bez zbędnych komentarzy i narzekań ze strony opinii publicznej.
Podpisując cyrograf - umowę o pracę - nowy pracownik poczuje, że udało mu się w końcu coś osiągnąć. Będzie szanowany w nowej społeczności. Dostanie preferencyjny kredyt na mieszkanie i superofertę w postaci pięknego domu parterowego w dobrej dzielnicy. Jego żona pozna nowe wspaniałe przyjaciółki, a dzieci w końcu będą dorastać w odpowiednim otoczeniu.
Potem… będzie już tylko coraz gorzej. Firma zacznie wymagać. Taktyka korporacji, oparta na regule wzajemności, jest klasyczną manipulacją znaną już obecnie. Jednak wyobrażenie sobie działań tak dogłębnych i zakrojonych na tak szeroką skalę powoduje, że włos się jeży na głowie.Nadmierna etyka... od razu wiadomo, że coś jest nie w porządku. Samo pojęcie jest paradoksalne.
Wizja trzecia
Jest nią - programowanie. Jak maksymalnie wykorzystać możliwości pracowników i sprawić, by ich głównym priorytetem było dobro firmy. Można pomyśleć, że to żadna nowość, jednak gdy potraktujemy to dosłownie i wyobrazimy sobie, że można skłonić człowieka, by ponad własne przyjemności przedkładał dobro korporacji nawet wówczas, kiedy kłóci się to z jego wewnętrznymi przekonaniami i niezależnie od sytuacji życiowej - widzimy, że byłoby to posunięcie dorównujące „profesjonalnym sektom”.
Jak można zmusić człowieka, by działał za wszelką cenę? Otóż rozwiązaniem przyszłości będzie stosowanie na szeroką skalę socjotechnik opartych na przekazie podprogowym. Można się spodziewać, że korporacje, kiedy skończy się inny oręż, zaczną korzystać z technik podprogowych i wdzierać się do naszej podświadomości. Wyobraźmy sobie następującą sytuację. Dostajemy nową pracę. Jedziemy na szkolenie. Oglądamy filmy instruktażowe, podczas których jest w nas „wciskany” komunikat podprogowy w postaci symboli odzwierciedlających wspólnotę, oddanie, poświęcenie, wyższość celów korporacji.
Po powrocie ze szkolenia, nie wiedzieć czemu, zaczynamy stawiać się w pracy przed czasem, wychodzimy ostatni, rezygnujemy z urlopu na własne życzenie. Manipulacja sprawi, że pracownik poświęci się korporacji, rezygnując z własnego życia prywatnego. Przekazy podprogowe będą też stosowane podczas kształtowania lojalności kluczowych pracowników. Mało ma to wspólnego z etyką, ale ze skutecznością - wiele.
Oblicze przyszłego lidera
Globalna przyszłość. W połowie XXI wieku w potocznym języku prawdopodobnie nie będzie już występowało określenie „polskie przedsiębiorstwo”. Co jednak nie znaczy, że przyszli światowi liderzy biznesu nie mogą narodzić się nad Wisłą. Czy pochodzące z Polski korporacje zaczną w końcu brylować na światowych rynkach? Czy kiedyś przeczytamy w prasie zagranicznej o sukcesach przedsiębiorstw wywodzących się z naszego kraju?
Żeby odpowiedzieć na te pytania, warto najpierw się przyjrzeć kondycji polskich spółek na tle światowych gigantów. Porównywanie najlepszych naszych firm z największymi korporacjami globalnymi jest pozbawione sensu, chociażby ze względu na odmienny charakter prowadzonej przez nie działalności. Jednak można skonfrontować konkretne rodzime biznesy z ich odpowiednikami branżowymi operującymi w skali globalnej. Wyłoniono je z pominięciem klasycznej metodyki, stosowanej w procesie hierarchizacji podmiotów gospodarczych.
Oto zatem nasza lista TOP 10, czyli subiektywne zestawienie polskich przedsiębiorstw. Składa się ona z dziesięciu pozycji. Zakwalifikowaliśmy tu te firmy, bez których nie wyobrażamy sobie polskiego rynku:
LPP - to przedsiębiorstwo zajmujące się projektowaniem i dystrybucją odzieży oraz należące do najlepiej rozwijających się w swojej branży;
TVN - wpływ telewizji na opinię publiczną, styl, modę, zachowania społeczne i dostęp do informacji jest nieoceniony; wybraliśmy TVN, bo znajduje się w notowaniach najwyżej;
TZMO - jako największy bohater pojedynku z Procter & Gamble na „wschodnich polach walki”;
PKP - ma przychody porównywalne z pierwszą dziesiątką największych przedsiębiorstw w Polsce;
LOT - został wybrany, ponieważ każde państwo ma swoje narodowe linie lotnicze;
PKN Orlen - w wielu rankingach jest wymieniany jako największe polskie przedsiębiorstwo;
Poczta Polska - jako nierozerwalnie związana z codziennością polskich podmiotów gospodarczych, niezależnie od ich rozmiaru;
Prokom - dlatego że jest od lat polskim liderem w dziedzinie rozwiązań sofware'owych;
Polfa - nasz czołowy producent leków;
Atlas - jako zwycięzca na polskim rynku materiałów budowlanych.
Polskie przedsiębiorstwa z listy TOP 10 generują rocznie więcej niż 31 mld dol. przychodów i dysponują aktywami wartymi ponad 28 mld dolarów. Średnie przychody firm z TOP 10 na poziomie blisko 3 mld dol. stanowią w przybliżeniu 5 proc. przeciętnych przychodów ich odpowiedników globalnych. Biorąc pod uwagę, że średnia dynamika wzrostu wynosi prawie 127 proc. w skali dwóch lat, nieprędko dołączymy do czołówki pod względem realizowanej wielkości sprzedaży.
Pozycja organizacji gospodarczych znad Wisły wypada jeszcze słabiej w odniesieniu do wartości aktywów. Średnie aktywa konkurentów na poziomie bliskim 92 mld dol. przewyższają 30-krotnie przeciętne aktywa korporacji z Polski. I jak tu wierzyć, że dogonimy światowych czempionów, skoro dysponujemy orężem, które jest tak nieporównywalne jak proca do czołgu?
To zestawienie wydaje się miażdżące dla tych, którzy aspirują do rywalizacji z najlepszymi na arenie międzynarodowej. Przedsiębiorstwa charakteryzujące się największym wzrostem przychodów od 2004 r. - LPP, TVN i PKN Orlen teoretycznie mają szanse osiągnąć obecny poziom wartości przychodów rywali za odpowiednio 15, 17 i 10 lat. Teoretycznie, bo wymagałoby to od nich utrzymania dynamiki wzrostu przychodów na obecnym - wysokim poziomie. Grozę budzi myśl o tym, kiedy rzeczywiście są w stanie dorównać swoim konkurentom światowym, których przychody nie pozostają na stałym poziomie.
Czy koncerny polskiego pochodzenia mają szansę zmniejszyć dystans i dogonić światową czołówkę? Czy czas będzie działał na korzyść polskich liderów? Jak będą wyglądały realia prowadzenia biznesu w Polsce w roku 2057? Rozważania na temat sytuacji polskich korporacji w perspektywie 40 - 50 lat można porównać do testu z zakresu uzdolnień futurologicznych. Ostatnie dwie dekady dobitnie wykazały, że większość formułowanych prognoz i założeń nie znalazła odzwierciedlenia w rzeczywistości. Słabym punktem takiego przewidywania jest bowiem to, że o przyszłości wnioskuje się zazwyczaj na podstawie tendencji zachodzących w przeszłości. Co akurat w tym wypadku w ogóle nie jest możliwe. A zatem jedyne co nam pozostaje, to zaprezentowanie kilku twórczo wymodelowanych hipotez.
Po pierwsze, Polska zniknie z kategorii „kraje postkomunistyczne”. Nie chodzi tutaj o dosłowne znaczenie użytego sformułowania, lecz o to, jak postrzegana jest w krajach wysokorozwiniętych polska gospodarka. Warunkiem tej swoistej przemiany jest wykorzystanie szansy, jaką daje członkostwo w Unii Europejskiej i wiążące się z tym możliwości rozwoju innowacyjności, poprawy konkurencyjności oraz kształtowania gospodarki opartej na wiedzy. Konieczny jest również ciągły proces rozwoju potencjału, który - jeśli idzie o nasz kraj - tkwi w młodych i dobrze wykształconych specjalistach.
Wyostrzy się dążenie do konsolidacji kapitału. Co za tym idzie - duże przedsiębiorstwa, a właściwie grupy kapitałowe, zaczną powstawać coraz liczniej, wchłaniając mniejszych konkurentów. Mała i średnia przedsiębiorczość utrzyma się w zasadzie wyłącznie w sektorze usług, i to często w roli przedsiębiorstw realizujących zadania outsourcingowane przez korporacje.
Proces powolnego wyrównywania kosztów produkcji na świecie oznacza, że to już ostatnie kadencje CEO, którzy mogli budować przewagę w drodze dokonywania trafnych inwestycji, pozwalających na transfer produkcji do krajów charakteryzujących się niskimi jej kosztami. Zjawisko to rozprzestrzeni się najpierw w Europie, potem w Azji i oczywiście - w Afryce.
Nie ma szans na wyrównanie kosztów produkcji na świecie do 2057 r., tyle że istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że Polska w tym czasie osiągnie już taki poziom rozwoju gospodarczego, iż będzie mogła oferować stawki wynagrodzenia porównywalne z najlepiej rozwiniętymi krajami Unii Europejskiej. Oznaczałoby to jednak koniec inwestowania w Polsce ze względu na niskie koszty zatrudnienia i przesunięcie produkcji na wschód. W 2057 r. w języku powszechnym nie będzie występowało pojęcie „polskiego przedsiębiorstwa”. Już obecnie - przeglądając listy największych krajowych organizacji gospodarczych, publikowanych przez czołowe polskie czasopisma - łatwo można zauważyć, że większość z nich jest tak samo polska jak kaczka po pekińsku, coca-cola lub kebab.
Znoszenie wszelkich barier w handlu międzynarodowym i nieograniczony przepływ kapitałów spowodują, że łączenie korporacji z konkretnym państwem stanie się zupełnie bezzasadne. Oczywiście, w 2057 r. będzie się jeszcze można spotkać z endemitami przypominającymi obecne produkty regionalne, które będą przyciągać uwagę głównie smakoszy - w tym przypadku... studentów historii. Przyjmując powyższe rozważania za realne i traktując je jako założenia, podjęliśmy się próby stworzenia konceptu „polskiego lidera biznesu”, mającego szansę na rywalizację z koncernami światowymi.
Zadanie niczym z filmu science fiction, jednak tylko do czasu. Gdy bowiem pomyślimy o twórcach Google, hinduskich przedsiębiorcach rządzących przemysłem stalowym na świecie czy meksykańskim potentacie telekomunikacyjnym, wizja pozbawionego kompleksów konkurowania z najlepszymi zdecydowanie zaczyna nabierać realnych kształtów. Bo przecież jeszcze kilkanaście lat temu... A zatem - pora powtórzyć to pytanie: jaka będzie korporacja przyszłości wyrosła na polskim gruncie?