Józef K. bohater powieści Proces Franza Kafki
Bohaterem powieści Franza Kafki Proces jest Józef K., trzydziestoletni prokurent bankowy. Jest to zwyczajny, przeciętny, niczym nie wyróżniający się człowiek, ot taki „Kowalski” lub „Każdy”, jeden z nas. Żyje samotnie w pensjonacie pani Grubach, prowadzi regularny, ustabilizowany tryb życia. Rano służąca przynosi mu śniadanie, po którym Józef K. idzie do banku. Lubi swoją pracę, odnosi w niej sukcesy, cieszy się zaufaniem przełożonych, bo jest rzetelnym pracowitym urzędnikiem. Często do późna przesiaduje w pracy i planuje zawarcie interesujących kontraktów. Po pracy lubi wstąpić do piwiarni, zjeść coś i zabawić się. Wystarcza mu to za życie towarzyskie. Nie ma wielu przyjaciół i nie czuje potrzeby, by być nimi otoczony. Raz w tygodniu odwiedza swą kochankę, Elzę: nie jest to wielka miłość, ale zaspokaja jego potrzeby.
W sumie Józef K. był zadowolony ze swego życia, aż do dnia trzydziestych urodzin, kiedy to został aresztowany. Fakt ten zaskoczył go i zdziwił: „K. żył przecież w państwie praworządnym, wszędzie panował pokój, wszystkie prawa były przestrzegane, kto śmiał go we własnym domu napadać?”.
Potraktował więc to zdarzenie jako żart kolegów z pracy. Strażnicy jednak stanowczo oświadczyli, że nie może wyjść z pokoju, że musi dostosować się do swego położenia, bo ma „ciężki, przeklęty proces...” i zjedli jego śniadanie. Wytłumaczyli mu, że błędem jest żądanie nakazu, pytanie o powód aresztowania, zapewnianie o niewinności. Nie ma żadnej pomyłki. „Nasza władza (...) nie szuka winy wśród ludności, raczej wina sama przyciąga organy sądowe”. Wyjaśniają mu też jego położenie: ma posłusznie czekać i wypełniać polecenia, nie może żądać spotkania z wyższym urzędnikiem, dopóki on sam nie zażyczy sobie tego. Józef K. trochę się przestraszył, ale nadal czuł, że to nieporozumienie szybko się wyjaśni. Gdy przybył nadzorca, strażnicy kazali bohaterowi ubrać czarne ubranie i nie pozwolili mu usiąść. Józef K. wyraził swoje zdumienie i ponownie zadał pytania dotyczące tego, kto i za co go aresztował. I znowu nie otrzymał odpowiedzi, co więcej, nadzorca poradził mu: „lepiej nie robić tyle hałasu z tą pańską niewinnością, bo to psuje niezłe wrażenie, jakie pan na ogół sprawia”. Mimo że są to niżsi urzędnicy, traktują Józefa K. z góry, lekceważąco, ale w końcu pozwalają mu iść do banku, więc sądzi on, że cały incydent pójdzie w niepamięć.
W niedzielę jednak został wezwany na przesłuchanie. Szedł z niepokojem, bał się spóźnić. Wygląd zewnętrzny sądu, a także wnętrza zaszokowały go niechlujstwem i bałaganem. Długo błądził, nim znalazł salę rozpraw. Zdenerwowany z powodu takiego traktowania, złożył zażalenie na zachowanie urzędników i brak poszanowania dla klientów. Bohater broni w ten sposób swej godności, swych praw do dobrego imienia i wolności. Uważa, że aresztowanie go bez powodu może zaszkodzić jego bankowej karierze. Podejrzewa, że za jego aresztowaniem i przesłuchaniem stoi jakaś potężna organizacja, niszcząca ludzi i bliski jest prawdy, dlatego jego wystąpienie wywołało wzburzenie wśród zebranych i oświadczenie sędziego: „pozbawił się pan dzisiaj korzyści, jaką stanowi zawsze przesłuchanie dla aresztowanego”. W następną niedzielę też udał się do sądu, ale nie uczestniczył w rozprawie, natomiast woźny pokazał mu kancelarie sądowe. Od jego żony dowiedział się, że przemówienie sprzed tygodnia oceniono bardzo nieprzychylnie. Józef K. jednak nadal broni swych praw, nie daje się zastraszyć, oświadcza, że nie zależy mu na wyniku procesu, nie zamierza też dawać łapówek. Postawę jego ocenia student prawa, kochanek żony woźnego, słowami: „Nie powinno się go było puszczać na wolną stopę”. Bohatera boli lekceważenie, z jakim jest traktowany. Wycieczka po strychu mieszczącym kancelarie, miała go zmiękczyć. Brud, zaduch nie świadczyły bowiem o dbałości o petentów. Józefa K. razi uniżoność, pokora i strach oskarżonych. On jeszcze jest pełen buntu. Nie może znieść, że urzędnicy rozmawiają o nim jak o jakiejś rzeczy. Absurdalny proces wytrąca go z normalnego trybu życia, zmusza do zastanowienia, do działania. Wyczuwa wytworzony wokół siebie nastrój podejrzliwości i niepokoju, czuje się śledzony. Buntuje się przeciw takiej ingerencji w jego życie, przeciw niesprawiedliwym oskarżeniom. Chce wiedzieć, co mu się zarzuca, chce móc się bronić. Ale wszyscy nawet najbliżsi, wciągają go w ten proces. Wuj Karol wmawia mu, że musi iść do adwokata, bo inaczej będzie przekreślony, a także „wszyscy krewni zostaną w to wciągnięci albo przynajmniej do dna upokorzeni”.
Szczególnie oburza Józefa K. zachowanie adwokata, który go straszy i opowiada o zawiłych procesowych procedurach, o trudnej sytuacji obrońcy w systemie, który właściwie na obronę nie zezwala, ale nie robi nic, by go uniewinnić. Bohater czuje się bezsilny, osaczony, nie może pracować, traci klientów, których podbiera mu chytry wicedyrektor. Myśli, że przyspieszy proces, jeśli sam się nim zajmie, postanawia więc odebrać sprawę Huldowi (adwokatowi). „Pogarda, jaką przedtem żywił dla procesu, znikła bez śladu, (...) tkwił w nim po uszy i musiał się bronić”. Odrzucił myśl o jakiejkolwiek winie. Czuł odwagę i wolę definitywnego załatwienia sprawy.
Sądził, że wystarczy odtworzyć w pamięci całe życie, rozpatrzyć wnikliwie najdrobniejsze czyny i zdarzenia, przedstawić je, aby udowodnić swą niewinność. Nie mógł się jednak równocześnie uwolnić od lęku o przyszłość, zadawał sobie pytania: „Jakież przejścia go jeszcze czekały! Czy znajdzie przez to wszystko drogę do szczęśliwego końca?”. Miotany sprzecznymi myślami postanowił skorzystać z rady klienta banku i pójść do malarza Titorellego, będącego mężem zaufania sądu. Malarz obalił jego złudzenia o możliwości uniewinnienia. Wyjaśnił, że teoretycznie jest to możliwe, ale on o żadnym podobnym przypadku nie słyszał. Inną możliwością jest pozorne uwolnienie, polegające na chwilowym uchyleniu sprawy, która w każdej chwili może być wznowiona. Trzecia możliwość wreszcie to przewleczenie, tzn. utrzymywanie procesu w stadium początkowym, co zapobiega skazaniu. W trakcie tego spotkania Józef K. zrozumiał, że nigdy już nie będzie wolny, że wybierając pozorne uwolnienie lub przewleczenie wybiera tylko czasową wolność, że w każdej chwili koszmar może zacząć się od nowa. Wkrótce potem poszedł do adwokata, by odebrać mu pełnomocnictwo i był tam świadkiem upokorzeń kupca Błocka, którego proces toczył się już pięć i pół roku. Ten pożałowania godny człowiek cały majątek wydał na adwokatów, mieszka w służbówce u Hulda, by być na każde skinienie, czyta, studiuje wyłącznie pisma prawnicze. Adwokat, a także Leni, jego służąca upokarzają go, poniżają. Błock klęczy przy łóżku Hulda, całuje go po rękach. Jest całkowicie od adwokata zależny. Józef K. dochodzi do wniosku, że Błock wprawdzie zdobył doświadczenie procesowe, ale drogo je okupił. Nie mógł patrzeć na takie poniżenie człowieka i z pewnością nie chciał znaleźć się na jego miejscu, więc odebrał swoją sprawę adwokatowi Huldowi.
Poczucie osaczenia pogłębiło się po wizycie w katedrze. Miał być Józef K. przewodnikiem pewnego Włocha - klienta banku, ale ten nie przyszedł na umówione spotkanie. Bohater zaś został wezwany przed stojącą z boku małą ambonę, z której ksiądz, kapelan więzienny, wygłosił specjalnie dla niego przeznaczone kazanie. Tłumaczył Józefowi mechanizm działania prawa za pomocą przypowieści o odźwiernym. Odźwierny strzeże wejścia do prawa, zagradza drogę człowiekowi, który prosi o wstęp. Przed bramą prawa człowiek ten trwa do śmierci w nadziei na uzyskanie zgody na wejście. Nie otrzymuje jej jednak - prawo okazuje się niedostępne, nieprzeniknione. Potem ksiądz dyskutuje z Józefem K. nad interpretacjami przypowieści. Są one różne, ale w jednym się zgadzają: prawda jest niedocieczona, kłamstwo jest podstawą porządku świata.
Po tych spotkaniach Józef K. już nie wierzy w możliwość uniewinnienia. Ksiądz mówi mu jeszcze, że „wyrok nie zapada nagle, samo postępowanie przechodzi stopniowo w wyrok”. Bohater rozumie teraz, że jego bunt nie ma sensu, że jest w nim osamotniony, że musi przegrać. Czeka więc na wyrok, spodziewa się go, jest gotowy. Przychodzą dwaj mężczyźni, wyprowadzają go za miasto do kamieniołomu, wyjmują rzeźnicki nóż i zabijają go „jak psa”. Józef K. nie zdobył się już ani na sprzeciw, ani na samobójstwo. Umarł z poczuciem poniżenia i wstydu.
Powieść przedstawia też pewien proces zachodzący w świadomości człowieka. Józef K. żył jako zadowolony z siebie i z życia człowiek, aż do chwili, kiedy coś się w jego egzystencji zmieniło. W trzydziestą rocznicę urodzin dojrzał, uświadomił sobie istotę stosunków między nim a światem, pojął absurdalność, bezcelowość swego życia. Poczuł się zagrożony, uznał, że nie rozumie świata, nie pojmuje zdarzeń, w które został uwikłany. Przecież niektóre z tych zdarzeń ukazane są w powieści tak, że sprawiają wrażenie jakby działy się wyłącznie w wyobraźni bohatera. Na przykład kaźń strażników w rupieciarni banku słyszy i widzi tylko Józef K., a nie dostrzegają tego woźni pracujący w pobliżu. Obserwacje te robi Józef K. dwa dni z rzędu, a sytuacja zupełnie się nie zmienia, natomiast na trzeci dzień nie ma śladu po egzekucji. Podobnie po przesłuchaniu w pokoju panny Bürstner nie pozostał żaden ślad, jakby w ogóle go nie było. Zresztą wnętrza sądowe, korytarze, kancelarie, sale rozpraw przypominają bardziej koszmary senne niż realną rzeczywistość. Po prostu bohater uświadomił sobie bezsens ludzkiej egzystencji, prowadzącej do nieuchronnego końca, jakim jest śmierć.
Franz Kafka zajął się więc w swej powieści, najogólniej mówiąc, losem człowieka we współczesnym świecie. Brak cech indywidualnych powoduje, że dzieje Józefa K. odbieramy jako historię Człowieka. Człowiek postawiony został przez pisarza wobec Świata. Świat Kafki jest absurdalny, niepojęty, kieruje się niezrozumiałymi dla Człowieka prawami. Zbiurokratyzowana machina dławi, niszczy wolność, godność. Człowiek czuje się bezradny, osaczony, zniewolony, ma ciągłe poczucie winy. Pogłębia się też poczucie bezsensu życia i nieuchronności śmierci. Józef K. zdobywa się jednak na bunt w imię swej godności i wolności. Jest w tym buncie wielki, mimo że ponosi klęskę. „Wielki winny bez winy”, Józef K., to kolejne wcielenie literackich buntowników, tyle że w absurdalnym świecie i ten bunt jest coraz bardziej tragiczny, samotny. W skondensowanej metaforze powiedział Kafka więcej o współczesnym świecie i współczesnym człowieku niż ktokolwiek inny.