„Judaizującym” frondystom pod rozwagę
Jacek Bartyzel
Niedawny incydent z obeliskiem w Jedwabnem - którego prowokacyjny charakter czuć na kilometr - dał publicystom Frondy: drowi Tomaszowi P. Terlikowskiemu oraz p. Łukaszowi Adamskiemu asumpt do wypowiedzi tyleż chaotycznie wielowątkowych, co zdumiewających. Choć pierwszy z autorów raczej się wstydzi i kaja (ostatecznie, wolno mu, wszakże poczucie wstydu to sprawa sumienia, byleby tylko pamiętał, że spowiadać się należy zawsze jedynie we własnym imieniu), drugi zaś raczej gromi („antysemitów”), to wspólnym mianownikiem ich wypowiedzi jest nieprawdopodobne pomieszanie płaszczyzn, od najbardziej doraźnie politycznych po teologiczne, w sosie mętnego i egzaltowanego filosemityzmu. Jeśli naraz, li tylko w celu dania jednocześnie świadectwa swojej własnej poprawności i napiętnowania poglądów „niesłusznych”, przywoływani są - jako reprezentanci tej samej sprawy - patriarcha Abraham i Szewach Weiss, prawosławny teolog Sergiusz Bułgakow i żydowski publicysta Konstanty Gebert - to z takiego pomieszania „grochu z kapustą” musi wyjść bełkot, a nawet coś znacznie gorszego, bo ewidentna (co zaraz pokażemy) herezja.
Obaj autorzy całkowicie bezkrytycznie przyjmują tę osobliwą - a jest to jedynie najłagodniejszy z możliwych eufemizm - wizję historii, którą z wielkim niestety powodzeniem wtłacza się od dziesięcioleci w mózgi pokoleń, wciąż jeszcze przecież przynajmniej formalnie chrześcijan, żyjących po II wojnie światowej, a która to wizja sprowadza się do obrazu irracjonalnej („swoista schizofrenia”, jak pisze p. Adamski) i wielowiekowej nienawiści chrześcijańskich Europejczyków do Żydów. Jako że ten obraz historii, w którym - jakkolwiek rozumiane, ale przede wszystkim w sensie rasistowskim - zjawisko antysemityzmu politycznego, należące bez wątpienia do świata zlaicyzowanej moderny, jest również ekstrapolowane na stosunki pomiędzy chrześcijanami a żydami (w sensie religijnym) w epoce Christianitas i na płaszczyźnie stricte teologicznej, takie oskarżenie z konieczności uderza właśnie po prostu w chrześcijaństwo - i autorzy tego ataku nawet tego nie ukrywają.
W tej totalnie zafałszowanej wizji historii nie ma miejsca na wielowiekową nienawiść, którą wyznawców Chrystusa ścigali spadkobiercy Sanhedrynu, który Jego samego skazał na śmierć. Jak przypomina wielki historyk - tak pełen szacunku dla religii Starego Testamentu - Warren H. Carroll, przez pierwszych kilka dziesięcioleci istnienia Kościoła (aż do 64 roku), wszystkie prześladowania, jakie cierpieli chrześcijanie, były skutkiem wrogości, jaką żywili do nich żydzi. Również i w późniejszych wiekach starali się oni szkodzić chrześcijaństwu wszystkimi możliwymi sposobami, przede wszystkim sprzymierzając się z jego wrogami zewnętrznymi, a niekiedy nawet inspirując ich najazdy. Zaprawdę, „znielubienie” ich przez chrześcijan miało mocne podstawy i uzasadnienie. A cóż dopiero powiedzieć o roli już zeświecczonych Żydów jako czynnych uczestników, a w dużej mierze inspiratorów i promotorów, wszystkich nowożytnych i współczesnych rewolucji religijnych, społecznych, politycznych i kulturalnych? Judeomasoneria i żydokomuna nie są urojeniami „irracjonalnych” antysemitów, lecz twardymi faktami empirycznymi. Od Francji po Meksyk w jedną, a po Rosję w drugą stronę, wszędzie spotkamy też „Judejczyków” jako autorów ustaw i represji antykościelnych, separacji Kościoła od państwa, laicyzatorów prawa małżeńskiego i edukacji, promotorów prawa aborcyjnego, eutanazji, „małżeństw” jednopłciowych etc. Publicyści Frondy często dzielnie walczą ze skutkami tych działań, ale nie chcą widzieć ich sprawców. Wiem, powiedzą na to, że przecież „nie wszyscy Żydzi”, pokażą zaraz jakiegoś rabina - tradycjonalistę; zgoda, ale nie zmienia to faktu, że po przeciwnej stronie zawsze jest wyjątkowa „nadreprezentacja”.
P. Łukasz Adamski przy okazji postanowił zredefiniować w świetle owej judeocentrycznej i judofilskiej historiozofii pojęcie konserwatyzmu, orzekając kategorycznie, że „prawdziwy konserwatysta nie może być antysemitą”. Obawiam się, że przeprowadzona w świetle tak rozciągliwego rozumienia „antysemityzmu”, jakie prezentują obaj autorzy Frondy, „lustracja” konserwatystów w całej historii konserwatyzmu okazałaby się prawdziwym „holocaustem” intelektualno-politycznym. Być może po tej epuracji okazałoby się nawet, że jedynymi „prawdziwymi konserwatystami” są tzw. neokonserwatyści żydowsko-amerykańscy, którzy z filozofią polityczną konserwatyzmu mają tyle wspólnego, co byk pasący się na łące z gwiazdozbiorem Byka. Taki obraz rzeczy, w którym „prawdziwym” konserwatystą jest Norman Podhoretz, a „nieprawdziwym” na przykład Charles Maurras, jest tyleż ekstrawagancka, co absurdalna. Dobrze jednak komponuje się ze stachanowskimi normami poparcia dla Izraela (określenie Pata Buchanana), które proponuje publicysta Frondy, bo to przecież standard polityki „neokoni” - szaleńców, którzy w interesie Wielkiego Izraela gotowi byliby zbombardować cały świat, a ich intelektualna sprawność wyczerpuje się w bredzeniu o „islamofaszyzmie”. Wyraźnie nimi zainspirowany, nasz autor orzeka, że „konserwatysta nie może być wrogiem Izraela”. Nie twierdzę, że „musi”, ale dlaczego właściwie „nie może”: czyżby obowiązywał jakiś zakaz? Często broniąc jakiegoś stanowiska można je wystawić na szwank, bo na przykład, jeśli śp. prezydent Lech Kaczyński naprawdę „inspirował się” dokonaniami takiego rzeźnika, jak Ariel Szaron, to ja na miejscu członków jego (Lecha Kaczyńskiego) „fanklubu” starałbym się raczej ten kompromitujący fakt ukryć, aniżeli się nim chlubić.
Wszystko to jednak „furda” w porównaniu z teologicznymi błędami obu autorów. Dr Terlikowski twierdzi, iż nas („konserwatywną prawicę”) „jednoczy tradycja judeochrześcijańska”. Konserwatywną prawicę, Panie Doktorze, jednoczy wiara w Chrystusa jako Syna Bożego, i w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół, poza którym nie ma zbawienia. „Judeochrześcijaństwo” zaś zostało odrzucone doktrynalnie już na pierwszym Soborze Jerozolimskim około 49 roku, kiedy to oddalono żądanie, aby narzucać nawróconym poganom przepisy prawa Mojżeszowego; praktycznie - gdy św. Paweł (żyd z „krwi i kości”) „stanął do oczu” samemu św. Piotrowi, ulegającemu w chwili słabości naciskom „judaizujących”, aby nie spożywać posiłków z gojami. To Kościół jest Nowym Izraelem, do którego przeszło wszystko, co dobre i prawe ze Starego Izraela, a co nie przeszło, jest uschniętym figowcem. Dopiero w czasach ostatecznych możemy spodziewać się masowych nawróceń krnąbrnych potomków plemienia, którego znakomita większość sprzeniewierzyła się swojemu wybraństwu. Już w II wieku po Chr. pisał o tym mocno i pięknie biskup Meliton z Sardes:
Tak więc Prawo nie odgrywa już żadnej roli, odkąd zaświtała Ewangelia, lud wybrany zeszedł już z widowni, odkąd zjawił się na niej Kościół. Rzeczy niegdyś czcigodne dziś już na cześć nie zasługują, jako że ich miejsce zajęła rzeczywistość naprawdę godna szacunku. Czcigodna była niegdyś ofiara z baranka, ale teraz, wobec żywego Pana, nie jest już taka; czcigodna była niegdyś śmierć baranka, ale teraz, wobec dzieła odkupienia Pańskiego, nie ma już wartości; czcigodny był niegdyś baranek bez zmazy, ale teraz, wobec niepokalanego Syna Bożego, nie jest już taki: czcigodna była niegdyś ziemska świątynia, ale teraz, wobec królującego w niebie Chrystusa, nie jest już czcigodna; czcigodne było niegdyś ziemskie Jeruzalem, ale teraz, wobec Jeruzalem niebiańskiego, nie ma już znaczenia; czcigodna była niegdyś przynależność do ludu posiadającego obietnice Boże, ale teraz, wobec rozległości łaski, nie jest już czcigodna. Teraz już bowiem nie w jednym tylko miejscu, ani w jednej tylko określonej formie, wznosi się chwała Boża, ale łaska Boża rozlewa się aż po krańce ziemi i wszędzie tam, gdzie jest Jezus Chrystus, mieszka Bóg wszechmogący, któremu chwała na wieki.
Doktora Terlikowskiego „przelicytował” jednak jeszcze p. Adamski pisząc te niesłychane słowa: „Czekamy zresztą na odbudowę Świątyni jerozolimskiej, by wypełniło się proroctwo. A to może zapewnić tylko istnienie państwa Izrael”. Czy autor naprawdę nigdy nie słyszał, że proroctwo o odbudowaniu Świątyni już dawno się spełniło - trzeciego dnia po Ukrzyżowaniu, wraz ze Zmartwychwstaniem? To Jezus Chrystus jest Świątynią, a w Nim i z Nim Jego Ciało Mistyczne - Kościół, i innej świątyni już ani nigdy nie będzie, ani być nie może. Rojenia, a nawet konkretne przymiarki, współczesnych wyznawców judaizmu, jak również tzw. chrześcijańskich syjonistów - obłąkanej sekty (skądinąd antysemickiej) protestanckiej, szykującej się do Armagedonu, o odbudowaniu w Jerozolimie materialnej świątyni na miejscu obu poprzednich, są jednoznacznie wymierzone w Kościół, w chrześcijaństwo, w Chrystusa - prawdziwą Świątynię. Kto powiada, iż na tę odbudowę „czeka”, ten jednoznacznie deklaruje też apostazję od Kościoła, odstąpienie od Chrystusa; wyznaje, że nie wierzy, iż to Jezus jest Mesjaszem, oraz „czeka” na innego „mesjasza”, uwarunkowanego istnieniem państwa Izrael. Taka jest logika słów, i pozostaje tylko mieć nadzieję, że p. Adamski napisał to zdanie nie wiedząc, co mówi, bo tylko tak mogłoby to być mu odpuszczone.
Dodam jeszcze, że kreśliłem powyższe uwagi z prawdziwą przykrością. Mimo różnych ekscentryczności, ceniłem Frondę, jako żywy ośrodek myśli, a jej autorów jako bojowników spraw mi bliskich i - jak zawsze sądziłem - katolickich. Jednak obecny kierunek tego pisma i środowiska budzi najwyższy niepokój. Stoicie na rozdrożu, Panowie, a taka sytuacja nie może trwać à la longue: nie można być jedną nogą z konserwatystami w obozie katolickiej Kontrrewolucji, a drugą z „neokonserwatystami” w „tradycji judeochrześcijańskiej”. Albo Kościół, albo synagoga: trzeba wybierać.